fanzin klubu fantastyki "fantasmagoria"

12
fanzin klubu fantastyki fantasmagoria ODWIEDŹ NAS!SPOTYKAMY SIĘ CO SOBOTĘ, O 11.00 W SALI 419, MIEJSKI OŚRODEK KULTURY, UL. ŁUBIEŃSKIEGO 11. WWW.FANTASMAGORIA.GNIEZNO.PL WWW.FACEBOOK.COM/FANTASMAGORIAGNIEZNO Historia fantastyki jest tak długa, jak dzieje samej ludzkości. Jest ona bowiem stałym i istotnym motywem w kulturze i sztuce każdej epoki, od mitów greckich począwszy, poprzez „Boską Komedię” Dantego, „Sen nocy letniej” Szekspira, „Wehikuł czasu” H.G. Wellsa, „Hobbita” J.R.R. Tolkiena, aż na twórczości A. Sapkowskiego i J. Dukaja skończywszy. Jest ważna także i dla nas, gnieźnian, członków Klubu Fantastyki Fantasmagoria oraz wielu naszych znajomych i sympatyków. Urzeka nas różnorodność jej tematów, form, stylów i środków wyrazu, jej przystępność przeplatająca się z tajemniczością i frywolność igrająca z powagą. Jest dla nas istotna na tyle, że zdecydowaliśmy się wydać ten Fanzin – twór niedoskonały, będący zbiorem tekstów żnorodnych i nieprzystających do siebie niczym ich autorzy, ludzie często sobie nieznani, połączeni jedynie wspólną pasją. Ten Fanzin jednak, mimo że skromny w formie, bogaty jest w treści świadczące o tym, że mamy w sobie wolę. Wolę pisania, działania, organizowania oraz tworzenia czegoś z niczego. Tylko dlatego, że można… Zapraszamy więc do lektury i do odwiedzenia naszej strony lub znalezienia nas na Facebooku. Wiktor „howler” Koliński Nie zliczę, ile razy życzyłem mu śmierci, ile razy sam chciałem go zabić. Zawsze potrafił mnie przejrzeć. Nic nie mogło ujść jego uwadze. Był surowy, lecz ani razu nie podniósł na mnie ręki. Nie musiał. Nie trzeba przemocy fizycznej, by zawładnąć czyjąś duszą. Wystarczy strach… Odkąd pamiętam, zawsze mi towarzyszył. Z czasem nauczyłem się z nim żyć, ale nie było łatwo. Przez lata cierpienie rozdzierało na strzępy moją osobowość. Raz po raz musiałem składać na nowo swoje wewnętrzne „JA” i głowić się nad tym, ile prawdziwego mnie przetrwało kaźń. Niestety, uczyłem się powoli. Instynkt mordercy w końcu przepoczwarzył się w coś bardziej konstruktywnego. Strach jednak pozostał. Przykrywała go maska obojętności, zaś w ryzach trzymała ścisła samokontrola. Tak… Ciężko żyć u boku maga. Było się czego bać. Magia umarłych oraz przyzywanie istot z innej sfery egzystencji… Mój pryncypał parał się tymi dziedzinami magii, które od zawsze jawiły się ludziom jako odrażające. Tylko najbardziej wypaczeni psychicznie mogli docenić jego pracę. I doceniali. Wsparcie możnych protektorów wystarczyłoby nawet na pałac, jednak z przyczyn oczywistych nie mógł się afiszować. Dawno opuszczony dworek ukryty pośród bagien spełniał wszystkie jego oczekiwania. Tam mag miał nade mną nieograniczoną władzę. Był panem życia i śmierci. Mógł z łatwością zrobić ze mnie jednego ze swoich bezmózgich sług. Jednak, jak wielokrotnie podkreślał, zależało mu na towarzystwie osoby inteligentnej lub kogoś, kto sprawia takie wrażenie. Można by uznać to stwierdzenie za żart, ale mnie nie było do śmiechu. Świadomość własnej bezradności potrafi uprzykrzyć życie. Nic więc dziwnego, że bez opamiętania studiowałem stare księgi i manuskrypty. Pożądałem wiedzy, gdyż chciałem uśmiercić pryncypała i wyzwolić się spod jego jarzma. Wreszcie poczuć smak wolności. Co będzie dalej? Nie zastanawiałem się. Cel był na razie zbyt odległy. Przynajmniej tak mi się wydawało. *** Okazja do zadośćuczynienia krzywdom nadeszła pewnego zimowego ranka, trzy dni po moich dwudziestych urodzinach. Do pokoju, w którym spałem, wpadł niczym burza Mistrz i z niezwykłym dla niego entuzjazmem rzucił w moją stronę: - Wstawaj chłopcze! Jesteś mi pilnie potrzebny w pracowni. Bardziej zdziwiony niż zły zwlokłem się z posłania. Resztki snu starłem śniegiem, który przez noc napadał przez dziurę w dachu i podążyłem na dół. Mistrz nie dbał o nasze wygody. Uważał, że praca jest dużo ważniejsza niż wszystkie inne aspekty życia. U siebie również zauważyłem skłonności ku takiemu podejściu. Martwiło mnie to, gdyż ponad wszystko nie chciałem upodobnić się do niego. Pracownia znajdowała się w dawnej jadalni starego dworzyszcza. Było to jedno z niewielu pomieszczeń, które można było zagospodarować bez obawy przed cieknącym dachem i wszechobecną wilgocią. Strach pomyśleć, co by się stało ze skomplikowaną aparaturą oraz składnikami alchemicznymi, gdybyśmy zajęli inną część posesji. Ciąg dalszy na stronie 2.

Upload: anita-grzybowska

Post on 17-Mar-2016

252 views

Category:

Documents


2 download

DESCRIPTION

 

TRANSCRIPT

Page 1: Fanzin Klubu Fantastyki "Fantasmagoria"

fanzin klubu fantastyki

fantasmagoriaODWIEDŹ NAS! SPOTYKAMY SIĘ CO SOBOTĘ, O 11.00 W SALI 419,

MIEJSKI OŚRODEK KULTURY, UL. ŁUBIEŃSKIEGO 11.

WWW.FANTASMAGORIA.GNIEZNO.PL

WWW.FACEBOOK.COM/FANTASMAGORIAGNIEZNO

D

D

L

L

A

A

C

C

Z

Z

E

E

G

G

O

O

W

W

Y

Y

D

D

A

A

J

J

E

E

M

M

Y

Y

F

F

A

A

N

N

Z

Z

I

I

N

N

?

?

Historia fantastyki jest tak długa, jak dzieje samej ludzkości. Jest ona bowiem stałym i istotnym motywem w kulturze i sztuce

każdej epoki, od mitów greckich począwszy, poprzez „Boską Komedię” Dantego, „Sen nocy letniej” Szekspira, „Wehikuł czasu” H.G.

Wellsa, „Hobbita” J.R.R. Tolkiena, aż na twórczości A. Sapkowskiego i J. Dukaja skończywszy.

Jest ważna także i dla nas, gnieźnian, członków Klubu Fantastyki Fantasmagoria oraz wielu naszych znajomych i sympatyków.

Urzeka nas różnorodność jej tematów, form, stylów i środków wyrazu, jej przystępność przeplatająca się z tajemniczością i frywolnośćigrająca z powagą. Jest dla nas istotna na tyle, że zdecydowaliśmy się wydać ten Fanzin – twór niedoskonały, będący zbiorem tekstów

różnorodnych i nieprzystających do siebie niczym ich autorzy, ludzie często sobie nieznani, połączeni jedynie wspólną pasją.Ten Fanzin jednak, mimo że skromny w formie, bogaty jest w treści świadczące o tym, że mamy w sobie wolę. Wolę pisania,

działania, organizowania oraz tworzenia czegoś z niczego. Tylko dlatego, że można…Zapraszamy więc do lektury i do odwiedzenia naszej strony lub znalezienia nas na Facebooku.

Wiktor „howler” Koliński

P

P

O

O

W

W

R

R

Ó

Ó

T

T

O

O

P

P

O

O

W

W

I

I

A

A

D

D

A

A

N

N

I

I

E

E

A

A

U

U

T

T

O

O

R

R

:

:

P

P

A

A

W

W

E

E

Ł

Ł

K

K

O

O

N

N

T

T

E

E

K

K

Nie zliczę, ile razy życzyłem mu śmierci, ile razy sam chciałem go zabić. Zawsze potrafił mnie przejrzeć. Nic nie mogło ujść jegouwadze. Był surowy, lecz ani razu nie podniósł na mnie ręki. Nie musiał. Nie trzeba przemocy fizycznej, by zawładnąć czyjąś duszą.Wystarczy strach…

Odkąd pamiętam, zawsze mi towarzyszył. Z czasem nauczyłem się z nim żyć, ale nie było łatwo. Przez lata cierpienie rozdzierałona strzępy moją osobowość. Raz po raz musiałem składać na nowo swoje wewnętrzne „JA” i głowić się nad tym, ile prawdziwego mnie

przetrwało kaźń. Niestety, uczyłem się powoli. Instynkt mordercy w końcu przepoczwarzył się w coś bardziej konstruktywnego. Strach

jednak pozostał. Przykrywała go maska obojętności, zaś w ryzach trzymała ścisła samokontrola.

Tak… Ciężko żyć u boku maga.

Było się czego bać. Magia umarłych oraz przyzywanie istot z innej sfery egzystencji… Mój pryncypał parał się tymi dziedzinami

magii, które od zawsze jawiły się ludziom jako odrażające.Tylko najbardziej wypaczeni psychicznie mogli docenić jego pracę. I doceniali. Wsparcie możnych protektorów wystarczyłoby

nawet na pałac, jednak z przyczyn oczywistych nie mógł się afiszować. Dawno opuszczony dworek ukryty pośród bagien spełniałwszystkie jego oczekiwania.

Tam mag miał nade mną nieograniczoną władzę. Był panem życia i śmierci. Mógł z łatwością zrobić ze mnie jednego ze swoich

bezmózgich sług. Jednak, jak wielokrotnie podkreślał, zależało mu na towarzystwie osoby inteligentnej lub kogoś, kto sprawia takie

wrażenie. Można by uznać to stwierdzenie za żart, ale mnie nie było do śmiechu. Świadomość własnej bezradności potrafi uprzykrzyćżycie. Nic więc dziwnego, że bez opamiętania studiowałem stare księgi i manuskrypty.

Pożądałem wiedzy, gdyż chciałem uśmiercić pryncypała i wyzwolić się spod jego jarzma. Wreszcie poczuć smak wolności. Cobędzie dalej? Nie zastanawiałem się. Cel był na razie zbyt odległy. Przynajmniej tak mi się wydawało.

***

Okazja do zadośćuczynienia krzywdom nadeszła pewnego zimowego ranka, trzy dni po moich dwudziestych urodzinach. Do

pokoju, w którym spałem, wpadł niczym burza Mistrz i z niezwykłym dla niego entuzjazmem rzucił w moją stronę:- Wstawaj chłopcze! Jesteś mi pilnie potrzebny w pracowni.

Bardziej zdziwiony niż zły zwlokłem się z posłania. Resztki snu starłem śniegiem, który przez noc napadał przez dziurę w dachu

i podążyłem na dół. Mistrz nie dbał o nasze wygody. Uważał, że praca jest dużo ważniejsza niż wszystkie inne aspekty życia. U siebie

również zauważyłem skłonności ku takiemu podejściu. Martwiło mnie to, gdyż ponad wszystko nie chciałem upodobnić się do niego.

Pracownia znajdowała się w dawnej jadalni starego dworzyszcza. Było to jedno z niewielu pomieszczeń, które można byłozagospodarować bez obawy przed cieknącym dachem i wszechobecną wilgocią. Strach pomyśleć, co by się stało ze skomplikowanąaparaturą oraz składnikami alchemicznymi, gdybyśmy zajęli inną część posesji.

Ciąg dalszy na stronie 2.

F

F

A

A

N

N

Z

Z

I

I

N

N

K

K

L

L

U

U

B

B

U

U

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

T

T

Y

Y

K

K

I

I

"

"

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

M

M

A

A

G

G

O

O

R

R

I

I

A

A

"

"

N

N

R

R

1

1

/

/

2

2

0

0

1

1

3

3

S

S

T

T

R

R

O

O

N

N

A

A

1

1

Page 2: Fanzin Klubu Fantastyki "Fantasmagoria"

Kiedy przestąpiłem próg, dotarł do mnie niecodzienny w pracowni Mistrza zapach ziół. Zwykle nie zawracał sobie głowy

podobnymi subtelnościami. Szybko dostrzegłem swój błąd. Przejście do poza-świata było otwarte.

Wijące się pędy próbowały przedostać się przez barierę mojego Mistrza, lecz ta skutecznie powstrzymywała nieproszonych gości.Portal prowadził do krainy Hogg. Gorący i wilgotny klimat sprawiał, że aż kipiała od wybujałej roślinności. Z fascynacją obserwowałemsplątane kształty, które przywodziły na myśl coś bardzo znajomego.

Z zauroczenia wyrwał mnie zachrypnięty głos:- Mój chłopcze, zbliżamy się do granic poznania. Nikt, kto para się sztukami tajemnymi, nie poważył się, by skorzystać z mocy

zgromadzonej w tej krainie! Dziś, za sprawą potęgi alchemii jesteśmy o krok od celu. Możemy stać się największymi magami w historii

tego świata. Kuglarskie sztuczki odejdą w zapomnienie zastąpione przez PRAWDZIWĄ MAGIĘ.- Czy będziemy w stanie ją okiełznać? – zapytałem i zaraz skarciłem się w myślach za podobną zuchwałość.- Wszystko po kolei – odpowiedział zagadkowo Mistrz, po czym wskazał na ciała leżące w rogu pomieszczenia.

Z westchnieniem podszedłem do nich, gotowy przenieść trupy na stół do sekcji. Nagle dostrzegłem swoją pomyłkę. Oni żyli!Wszyscy! Nie mogli się poruszyć, lecz wyraz ich oczu był aż nazbyt wymowny. Skrajne przerażenie i bezgłośna prośba o pomoc. Moje

„JA” wiło się w nieudolnej próbie ucieczki, jednak ciało zastygło w bezruchu.

Mistrz chyba nic nie zauważył. Krążył po całej pracowni, ustawiając stoły do sekcji. Sprawdzał czy linie pentagramu sąnienaruszone i raz po raz poprawiał kredą magiczne symbole. „Ostrożności nigdy za wiele” - mruczał pod nosem.

W mojej głowie zaczął kiełkować plan. Chociaż drżałem na myśl o jego niepowodzeniu, przeczuwałem, że lepszej okazji nie

znajdę. Po tylu latach los wreszcie się do mnie uśmiechnął. Nie mogłem tego zignorować.- Oni wciąż żyją. Co mam z nimi zrobić?- Wybierz pierwszych trzech z brzegu i połóż na stołach. Poświęcą życie dla dobra nauki. To znacznie więcej, niż te larwy

osiągnęłyby, prowadząc swoją bezsensowną egzystencję – odrzekł mój pryncypał, po czym urwał i uważnie mi się przyjrzał. – Mam

nadzieję, że nie naszły cię wyrzuty sumienia?

- Nie wiem, co to takiego – odparłem, modląc się, by niczym się nie zdradzić.- Zaczynaj więc… - Mistrz machnął ręką ze zniecierpliwieniem i odwrócił się w stronę portalu.- Musisz być niezwykle precyzyjny, chłopcze – dodał po chwili. – Ich siła życiowa będzie podsycać energię magiczną. Zamierzam

ustabilizować ją na tyle, by przepływ cząsteczek pozostał niezakłócony. Oni muszą cierpieć i umrzeć, ale dokładnie wtedy, kiedy ja będętego chciał.

Spojrzałem jeszcze raz na więźniów - moich potencjalnych sprzymierzeńców - i zabrałem się do pracy.

***

Ze sztyletem w ręku podszedłem do pierwszego z mężczyzn. W jego oczach czaił się obłęd. „A więc tak to wygląda… Nic

dziwnego, że ludzie tak lubują się w torturach, pomyślałem. I przez krótką chwilę naprawdę miałem ochotę wykonać polecenie Mistrza.

Zapragnąłem ujrzeć, jak przerażenie zmienia się w akceptację, a blask życia bezpowrotnie ulatuje z ciała. Zamiast tego rzekłemprzyciszonym głosem:

- Leż, póki nie powiem – i ledwie dostrzegalnie mrugnąłem.

Zabawne, jak jedno mrugnięcie wszystko zmienia. Niewidoczna do tej pory ścieżka do wolności zamienia się w szeroką drogę.Panika ustępuje nadziei.

Wyjąłem flakonik z antidotum i wlałem kilka kropel do ust więźnia. Powtórzyłem tę samą czynność wobec wszystkich, którzy

leżeli na stołach. Bardziej lekkomyślnie nie mógłbym się zachować. Jednak Mistrz był w pełni zaabsorbowany eksperymentem, który

miał na stałe wpisać jego imię do historii. To osłabiło jego czujność. Stał przy pulpicie z zamkniętymi oczami i skupiony powtarzałskomplikowane sylaby zaklęcia. Poświata wokół portalu zaczęła niepokojąco migotać.

Czułem jak magia przenika całe moje wnętrze. Choć nie chciałem patrzeć na znaki, pradawna moc przyciągała mnie niczym

magnes. Jakaś potężna wola kazała mi przyłączyć się do rytuału. Z trudem panowałem nad kończynami, które dygoczącz niecierpliwości, próbowały naśladować ruchy Mistrza.

Powstrzymałem się ostatkiem sił. Wiedziałem, że wyzwolona przez krainę Hogg moc może w jednej chwili strawić całą mojąistotę. Nieuwaga mogła mnie kosztować życie. Zacisnąłem palce na rękojeści sztyletu. Nie mogłem dłużej zwlekać. Podbiegłem do

Mistrza i z całej siły wbiłem mu ostrze w plecy.

Zupełnie zignorował ból i błyskawicznie odwrócił się w moją stronę. Spóźniłem się. Energia wyzwolona przez poza-świat dodałamemu pryncypałowi sił. Zdążyłem tylko dostrzec, jak koniuszki jego palców zaczynają się jarzyć od nagromadzonej mocy.

Już żegnałem się z życiem, kiedy do walki włączyli się więźniowie. Zaatakowali jak stado hien. Nie mając pod ręką żadnej bronirzucili się, by rozerwać swego oprawcę gołymi rękami. Widoku rzezi oszczędził mi nagły rozbłysk światła.

***

Nie wiem, jak długo byłem nieprzytomny. Świadomość wracała stopniowo. Najpierw poczułem zapach dżungli, następnie - tylkoprzez krótką chwilę - smród rozkładającego się ludzkiego ciała.

Kiedy byłem już w stanie otworzyć oczy, kraina Hogg roztoczyła przede mną feerię najpiękniejszych barw i kształtów, jakie

kiedykolwiek widziałem. Wybujałe pnącza ocierały się o mnie, zaś ziemia delikatnie pulsowała rytmem, który przypominałem sobie na

nowo. Wszystkie istoty szeptały słowa powitania dla tego, który po długiej tułaczce wreszcie powrócił do domu.

Dla mnie.

Maj 2007

F

F

A

A

N

N

Z

Z

I

I

N

N

K

K

L

L

U

U

B

B

U

U

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

T

T

Y

Y

K

K

I

I

"

"

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

M

M

A

A

G

G

O

O

R

R

I

I

A

A

"

"

N

N

R

R

1

1

/

/

2

2

0

0

1

1

3

3

S

S

T

T

R

R

O

O

N

N

A

A

2

2

Page 3: Fanzin Klubu Fantastyki "Fantasmagoria"

P

P

O

O

K

K

O

O

L

L

E

E

N

N

I

I

A

A

G

G

N

N

I

I

E

E

Ź

Ź

N

N

I

I

E

E

Ń

Ń

S

S

K

K

I

I

E

E

G

G

O

O

F

F

A

A

N

N

D

D

O

O

M

M

U

U

,

,

C

C

Z

Z

Y

Y

L

L

I

I

O

O

N

N

A

A

S

S

Z

Z

Y

Y

C

C

H

H

P

P

O

O

P

P

R

R

Z

Z

E

E

D

D

N

N

I

I

K

K

A

A

C

C

H

H

Przed „Fantasmagorią” były spotkania miłośników gier fabularnych i bitewnych. A całe pokolenie wcześniej seanse filmowe na

telewizorze marki Rubin, ekscytacja towarzysząca zdobyciu nowych książek i pierwsze Polcony, gdzie można było na przykład obejrzeć

filmy, które do kin weszły kilka lat później - jeżeli w ogóle.

Pierwszy klub – wówczas nazwany klubem science-fiction – powstał

w Gnieźnie w roku 1987. Na spotkaniu założycielskim 23 października pojawiły się 44

osoby, a w szczytowej formie grupy spis uczestników liczył 56 nazwisk.

- Oprócz tego, że integrowaliśmy się w grupce fanów fantastyki, zadanie klubu

polegało na tym, że wymienialiśmy się książkami, filmami – opowiada Paweł

Kostusiak, założyciel pierwszego klubu, dzisiaj dyrektor MOK-u. - To było dosyć fajne,

poza tym uświadamiało się ludziom, że fantastyka to nie tylko film, ale też literatura,

malarstwo, grafika użytkowa.

Na spotkanie inauguracyjne klubu science-fiction składała się też wystawa

książek fantastycznych, pokaz slajdów z wystawy Wojciecha Siudmaka w Gnieźnie

i pierwsza klubowa projekcja filmowa, czyli „Łowca robotów” (tak, ten sam, który

później przetłumaczono jako „Łowcę androidów”. Na marginesie - „Terminator”

w owych czasach był znany jako „Elektroniczny morderca”).

Pierwszy zorganizowany fandom w Gnieźnie spotykał się co dwa tygodnie na

seansach i maratonach filmowych, a w pozostałych tygodniach wymieniał się

nowinkami literackimi i dyskutował o malarstwie i grafice.

- Trzeba powiedzieć, że to był okres kształtowania się gatunków i podgatunków

fantastyki – stwierdza Paweł Kostusiak. - Wtedy miał miejsce podział fantastyki na

fantasy, science-fiction, horror, space opery... na czasie była fantastyka ekologiczna

tworzona przez Herberta.

Na początku lat 80-tych nie było też, jak wspomina nasz rozmówca, filmów

fantastycznych, a wszystko wrzucano do jednego worka, jako kino historyczno-

przygodowe. Były tam i filmy o wikingach, wojnie trojańskiej, i rycerzach okrągłego

stołu, i przygodach w kosmosie.

Na liście w klubowym dzienniku w ciągu kilku lat zebrało się ponad 200 obejrzanych filmów. Wśród nich klasyki, takie jak

„Diuna”, „Mad Max”, „Gwiezdne wojny”, „Mechaniczna pomarańcza”.

Po kilku latach klub przestał funkcjonować, gdyż w tej formie nie był już potrzebny. W latach 90-tych powszechne stały się

magnetowidy i kasety, ukazywało się coraz więcej książek. Nie było już potrzeby, by się nimi wymieniać.

Po kilku latach wielbiciele fantastyki zaczęli spotykać się znów regularnie – tym razem głównie dla gier fabularnych. Jarosław

Gryguć, który związany był zarówno z tą, jak i z wcześniejszą grupą, pamięta, że wszyscy mieli wtedy poczucie przynależności do elity

intelektualnej. - Większość uczestników klubu grała w gry fabularne, trójka pisała – mówi.

Wśród tych piszących był Wojciech Szyda, dziś znany

autor powieści i opowiadań. Twórca fanzinów - „Semtex”

w Gnieźnie i „Inne Planety” poznańskiego Klubu Fantastyki

Druga Era, zadebiutował opowiadaniem „Psychonautka”

w „Nowej Fantastyce”, w 1997 roku. Do tej pory napisał trzy

powieści, dwa zbiory opowiadań. Otrzymał dwie nominacje

do Nagrody im. Janusza A. Zajdla.

Wśród graczy pojawił się autorski system RPG.

Tworzone przez mistrzów gry scenariusze potrafiły ciągnąć

się cały rok. - Zżywaliśmy się z postaciami. Miałem trzy

postacie przez cały czas trwania klubu – uśmiecha się

Jarosław Gryguć.

Dzisiaj na takie spotkania nie wystarcza mu czasu, ale

z ludźmi, którzy pojawiali się w klubie, ma ciągle kontakt.

Przyznaje, że zainteresowanie fantastyką przydaje się do dziś,

choćby w jego pracy ilustratora i grafika, nawet jeśli nie

zajmuje się już za często typowo fantastycznymi motywami. Członkowie drugiego, reaktywowanego klubu, to nie tylko gracze, ale

i czytelnicy. Historie tego, jak zainteresowali się gatunkiem, bywały różne.

- Fantastykę lubiła moja mama – mówi Jarosław Gryguć. - W ogóle przełom lat 70-tych i 80-tych to był boom na ten gatunek. Na

pierwszych „Gwiezdnych wojnach” byłem w kinie kilkanaście razy. Za to „Władcę Pierścieni” przeczytałem tylko dlatego, że usłyszałem

o możliwości oparcia na nim scenariusza gry fabularnej.

Pierwszy MOK-owski klub, jak mówi Paweł Kostusiak, wychował sobie następców. Uczestnicy obydwu grup znajdowali sobie

zupełnie różne preteksty do spotkań. Zróżnicowane wiekowo i zawodowo okazały się jeszcze bardziej niż dzisiejsza „Fantasmagoria”.

Chociaż wielu klubowiczów nie wyobraża sobie, żeby książki nie dało się zamówić, a filmu znaleźć w internecie, młodsi fani fantastyki

skupiają się wokół gier planszowych, wyjazdów na konwenty, czy klubowych przeglądów mangi i anime.

Pani Od Kotów

F

F

A

A

N

N

Z

Z

I

I

N

N

K

K

L

L

U

U

B

B

U

U

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

T

T

Y

Y

K

K

I

I

"

"

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

M

M

A

A

G

G

O

O

R

R

I

I

A

A

"

"

N

N

R

R

1

1

/

/

2

2

0

0

1

1

3

3

S

S

T

T

R

R

O

O

N

N

A

A

3

3

Page 4: Fanzin Klubu Fantastyki "Fantasmagoria"

D

D

I

I

R

R

K

K

C

C

Z

Z

Y

Y

T

T

A

A

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

Y

Y

,

,

C

C

Z

Z

Y

Y

L

L

I

I

O

O

N

N

I

I

E

E

O

O

D

D

P

P

A

A

R

R

T

T

Y

Y

M

M

P

P

R

R

A

A

G

G

N

N

I

I

E

E

N

N

I

I

U

U

T

T

W

W

O

O

R

R

Z

Z

E

E

N

N

I

I

A

A

Zapytasz, szlachetny Czytelniku, kto zacz dirk i na podstawie jakich to przesłanek żywi pewność, iż świat jest ciekaw faktu

czytelnictwa tej osoby. I nie daj Boże – tworzenia czegoś przez nią. Już spieszę z wyjaśnieniami.

dirk to taki wirtualny twór, który ma miejscami coś wspólnego z piszącą te słowa. Czemu dirk? Dirk to imię głównej bohaterki

pewnej wspaniałej, heroicznej sagi fantasy, dzieła wielkiego formatu. I to zarówno w sensie metaforycznym, jak i dosłownym. Musisz

mi, Czytelniku, uwierzyć na słowo. W zasadzie to nie masz wyjścia. Albowiem oprócz mnie samej nikt jeszcze owej perełki polskiejfantastyki nie widział. No dobra, może widział mój mąż. Kilka zeszytów osiemdziesięciokartkowych zapisanych drobnym maczkiem

kurzy się gdzieś na górnych półkach regału z książkami. Może zahaczył kiedyś spojrzeniem. Nie zaglądał jednak do środka. Nawet gdyby

spróbował, niewiele rzecz ta by mu dała. Pismo, którym napisano dzieło, mogłoby śmiało rozmiarami konkurować z drukiem, którego

używano w przypadku wydawania barokowych cacuszek o rozmiarach paznokcia. Biegły grafolog zapewne zinterpretowałby jakoś ówdrobny – nomen omen – fakt.

Dirk zatem to bohaterka powieści. Ja przywłaszczyłam sobie imię postaci, która pojawiła się któregoś dnia przede mną i oznajmiłatwardo, że prędko to ona sobie nie pójdzie. A że charakterna to osóbka, cóż było robić. Trzeba wysłuchać. Za Dirk wkrótce

przytaszczyła się cała reszta bandy, która wypełniła strony obecnie przykurzonych zeszytów. Stało się to nie wiedzieć kiedy i okazało sięjednym z najfajniejszych zajęć, jakimi pisząca te słowa miała okazję się bawić.

Jeżeli już uczułeś znużenie, miły Czytelniku, czym prędzej przerzuć wzrok na zgromadzone w tym fanzinie światy, których

autorzy mieli więcej samozaparcia, niż dirk pisząca te słowa. Ona sama bowiem dzieła swego nie ukończyła.Na czym polega fenomen tego, że czytać fantastykę, to chcieć być głębiej w fantastyce? Mogę Ci rzec od siebie i wybacz

trywialność: to jest cholernie fajna sprawa. Napisałabym nawet, że zajebiście fajna sprawa, ale nie jestem pewna, czy jako autorowi in

spe należy mi się prawo do korzystania z reguły licentia poetica.

Wyobraź sobie zatem, miły Czytelniku, jak błogo jest wejść w życie alternatywne, gdy to realne Ci dopiecze. Możesz, rzecz jasna,zanurzyć się w świat gry. Znam wielu, którzy z powodzeniem to robią, sama się kiedyś tak bawiłam i miło wspominam. Wierz mi

jednak, Czytelniku, jest to niczym w porównaniu z hajem, jaki daje porządzenie w swym własnym świecie.

Ty wybierasz, ty decydujesz, ty przeżywasz. Nie wkurza Cię nikt, chyba że sam sobie tego życzysz. A jak już Cię mocno kto

wkurzył – sorry, Winnetou. Nie musisz czekać na feralny rzut kostkami czy idiotyczną decyzję bohatera – po prostu ma pecha i spada

mu na głowę cegła. Albo kaprys jakiegoś króla Joffreya. Masz ochotę posiedzieć w lesie – oto wyrasta wokół Ciebie las. Nuda Ciędopadła w tym lesie? Więcej emocji? Może loch pełen szczurów? A czemu nie? Najbardziej perwersyjne zachcianki są w zasięgu Twego

pióra, klawiatury, czy na czym to tam innym popełniasz swe dzieła. No i zawsze masz przednie towarzystwo – to przecież Twoi

bohaterowie!

Wierz mi, Czytelniku, był czas, gdy niżej podpisana miesiącami całymi przepadała w zielonym lesie, biegając za swą bohaterką,ledwo nadążywszy spisać jej dzieje. A las był szczególny, czas w nim mijał inaczej, zwykły śmiertelnik wpadał weń, jak to w krainęz klasycznej fantasy – po uszy, na łeb na szyję, jak kamień w wodę. Kiedyś znany grafoman Wiliam Wharton napisał o rodzaju

pozytywnej schizofrenii, która pozwoliła Tolkienowi stworzyć Śródziemie. Rzec mogę, iż doświadczyłam tego rodzaju schizofrenii,

z rozkoszą opuszczałam real, który tak mało stał się ponętny, gdy po raz pierwszy odważyłam się pójść za Dirk.Pozornie mało ekscytujący pobyt w szpitalu? Upewniłam w trakcie takowego co najmniej dwie starsze panie, iż nie ma na świecie

zawodu bardziej obciążonego niż profesja nauczyciela, którą wówczas się parałam. Nie krzyw się, młody Czytelniku, nigdy nie

wiadomo, czego człowiek się chwyci, gdy mus go przyciśnie. Ja wówczas nauczałam i wielce sobie ten fakt chwaliłam, gdyż mógłposłużyć za pretekst ucieczki ze szpitalnego pokoju, pełnego wielogodzinnych pogawędek schorowanych pacjentek. Dla

niewprawionego oka bowiem poprawianie klasówek nad wyraz zbliżone być może, do pisania wielkiej, heroicznej fantasy. Pisałamprzeto sobie błogo, a panie wzdychały nad mym ciężkim kawałkiem chleba, który nawet pośród choroby uciążliwie trzeba zdobywać.Był to jeden z najbujniejszych rozkwitów wielkich połaci mojej Nibylandii. Eksplorację jej przerywały tylko drobne uciążliwościszpitalne: wizyty życzliwych, acz mało tęsknie wyczekiwanych gości, badania, zabiegi. Czasami o uszy obijało się lamentowanie

sąsiadek nad mym przepracowaniem. Cudny czas.

Definitywne wyjście z dirkowego lasu nastąpiło, gdy rzeczywistość nagle postanowiła się bronić i zaskoczyła mnie serią zdarzeń,które atrakcyjnością swą nie tylko śmiało wytrzymały konkurencję z Nibylandią, ale wręcz mnie z niej wyszarpnęły. Jedno z wydarzeńpociągnęło za sobą serię i tak poszło to z impetem, w efekcie którego na długie lata porzuciłam mych bohaterów.

Oni są. Czekają. Nie odchodzą, bo jest to już niemożliwe – narodzili się, żyją, niektórzy z nich umrą. Wiem kiedy i wiem jak.

Znam finał sagi. Tylko nie do końca jestem pewna, jak wiele rzeczy zaskoczy mnie pomiędzy, choć mam pewność, że nudzić się nie

będę.Jeżeli, rzecz jasna, wrócę. Bo nie jest to pewne. Któregoś dnia, gdy już stanę się przeszłością, ktoś otworzy pożółkłe bruliony

i zacznie odcyfrowywać wyblakłe pismo. Ciesz się, późny wnuku! – jak mówił wielki poeta. Pisząca te słowa autorka in spe, nawet jeżelidokonałaby karkołomnego wyczynu ukończenia swej sagi, na pewno nie objawi jej światu. Nie pozwala jej na to mocno wyśrubowane

poczucie obciachu własnego oraz chęć ochrony swych wyimaginowanych przyjaciół przed bezlitosnym ostrzem krytyki. Ty,

odkopawszy tę staroć, nie odcyfrujesz jej na pewno. Ale staniesz się posiadaczem rzeczy w Twej cyfrowej rzeczywistości kultowej

niezwykłej: ewidentnego rękopisu. Grafomańskiego, co prawda. Może i niedokończonego, ale unikatowego, jedynego takiego.

I dlatego właśnie się tu rozpycham. Miejcie na uwadze swych następców. Może w przeciwieństwie do dirk piszącej te słowa,

Wasi bohaterowie opowiedzą Wam coś, co zachwyci świat. Wasze późne wnuki będą wtedy bardzo pozytywnie o Was myślećzgarniając tantiemy. A nigdy dość myśli pozytywnych wokół Was – karma i inne takie, uwzględnijcie to. A może Wasi bohaterowie, tak

jak ci moi, zostaną na zawsze ukryci przed resztą świata. I co z tego? Niech się kryją, jeżeli tak zdecydujecie. Nie umniejszy to frajdy

wejścia w Waszą Nibylandię i podzielenia z nimi przygód. Nikt Was przed niczym nie powstrzyma, nic Was nie ograniczy. W końcu to

fantastyka – licencja na brak ograniczeń.O czymWas zapewnia dirk - niedoszła autorka kultowej sagi o Dirk,

a w realu Aga Antosik.

F

F

A

A

N

N

Z

Z

I

I

N

N

K

K

L

L

U

U

B

B

U

U

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

T

T

Y

Y

K

K

I

I

"

"

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

M

M

A

A

G

G

O

O

R

R

I

I

A

A

"

"

N

N

R

R

1

1

/

/

2

2

0

0

1

1

3

3

S

S

T

T

R

R

O

O

N

N

A

A

4

4

Page 5: Fanzin Klubu Fantastyki "Fantasmagoria"

F

F

I

I

L

L

M

M

V

V

S

S

S

S

E

E

R

R

I

I

A

A

L

L

,

,

C

C

Z

Z

Y

Y

L

L

I

I

D

D

W

W

A

A

S

S

P

P

O

O

J

J

R

R

Z

Z

E

E

N

N

I

I

A

A

N

N

A

A

J

J

E

E

D

D

E

E

N

N

P

P

R

R

O

O

B

B

L

L

E

E

M

M

F

F

A

A

N

N

Z

Z

I

I

N

N

K

K

L

L

U

U

B

B

U

U

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

T

T

Y

Y

K

K

I

I

"

"

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

M

M

A

A

G

G

O

O

R

R

I

I

A

A

"

"

N

N

R

R

1

1

/

/

2

2

0

0

1

1

3

3

S

S

T

T

R

R

O

O

N

N

A

A

5

5

Onegdaj kino wyznaczało jakość pod

względem fabuły, a seriale traktowano po

macoszemu, jako właściwie wypełniacze wizji. To

film znajdował się na piedestale ramówki, dostając

honorowe miejsce „po dzienniku”... Oczywiście były

chlubne wyjątki - chociażby „Robin Hood”, ale to

tylko potwierdzało regułę, że tasiemce są czymś na

zasadzie erzaca.

Ale obecnie, zwłaszcza po swoistym

„przebiciu” korytarza do zasobnych portfeli

producentów, uległo zmianie całe postrzeganie tego

- coraz bardziej znaczącego - elementu pop kultury.

Można by długo wymieniać, ale trzeba przyznać, że

to dzięki „LOST”, czy „Prison break” to, co

dotychczas było w sferze marzeń, teraz stało się

realne... Seriale zaczęły rozmachem przyćmiewać

filmy...

Czy dalsza ekspansja „tasiemców” spowoduje

pewien upadek kina? Wszak teraz nie ma stacji,

której ramówka nie miałaby żelaznego repertuaru

serialowego, którego - powiedzmy szczerze -

ogromna część jest luźnie powiązana z szeroko

pojmowanym klimatem SF, czy post apo... Dla mnie

wielkim zagrożeniem jest jednak fakt, że za coraz

lepszą oprawą („Hell on wheels”, czy „Wikingowie”)

nie idzie sprawność scenariusza...

Mam wrażenie, że gdyby tym serialom

odebrać kostiumy i całe to sztampowe otoczenie,

można by ich akcję spokojnie przenieść do

współczesności.... A tu chyba nie o to chodzi? Od tej

reguły są na szczęście wyjątki, jak „Zakazane

imperium”, ale one tylko mocniej utwierdzają mnie

w przekonaniu, że cały ten boom może mocno

zaszkodzić filmom... Wszak teraz można „sprzedać”

nawet najbanalniejszy zamysł, jeżeli umiejętnie się

go rozbije na 8 czy 12 epizodów („epizod” to modne

słowo, „odcinek” to takie banalne).

Czy to nie zmierzch kina, jakie znamy?

Wszak sam się łapię na tym, że oglądając dany film,

myślę, że byłyby z niego świetny serial. Można by

wtedy uniknąć gonitwy myśli i skrótów... Z drugiej

jednak strony film, czyli jego forma, jest swoistym

kagańcem na banalność, której za często daje się

przyzwolenie w konwencji "tasiemca".

Tomasz „Antoś” Antosik

Dawno, dawno temu, kiedy Xena wędrowała jeszcze u boku Gabrielli,

a Jean-Luc Picard był kapitanem pewnego kosmicznego statku badawczego,

fantastyczny świat serialowo – telewizyjny był o wiele prostszy. Wszystko

było jasne: seriale należały wtedy do niższej sfery popkultury, a filmy do tej

wyższej, bardziej ambitnej. Oczywiście zdarzały się wyjątki, w postaci perełek

typu niezapomnianego „Twin Peaks”, czy „Królestwa” Larsa von Trier, jednak

trudno zaliczyć te serie do gatunku s-f czy fantasy.

Ostatnie dziesięć lat zmieniło jednak wszystko, a na scenie pojawiły się

arcydzieła sztuki serialowej, które filmowym reżyserom nigdy się nie śniły.

Czym różnią się one od swoich kinowych odpowiedników i dlaczego tak

często są od nich o niebo lepsze? Uważam, że kluczem do rozwiązania tej

tajemnicy jest pojęcie synkretyzmu.

Synkretyzm to dość pojemny termin opisujący połączenie w jednym

dziele wątków pochodzących z różnych kultur lub gatunków. Jest to zarazem

dźwignia, którą amerykańscy scenarzyści wyważyli bramy serialowego raju.

A wszystko zaczęło się od rewolucyjnej serii „LOST”. Jej sukcesu upatrywać

można w wielu czynnikach: świetny scenariusz, dobrzy aktorzy, genialnie

skonstruowane postacie poboczne. Jednak uważam, że status kultowego obraz

ten uzyskał właśnie dzięki wspomnianemu powyżej synkretyzmowi, swoistej

syntezie w jednej serii wielu, często sprzecznych ze sobą, gatunków. „LOST”

jest więc serialem zarówno sf, jak i przygodowym, sensacyjnym a zarazem

dramatycznym. Obecne są w nim także elementy komediowe, mistyczne,

romantyczne oraz mnóstwo innych. Serii synkretycznych jest o wiele więcej.

Wystarczy przypomnieć sobie obłędną „Battlestar Galactica”, która w teorii

jest czystym sf, a w praktyce skomplikowanym dramatem polityczno –

mistycznym. Z kolei „Fringe”, który miał być tylko spadkobiercą osławionego

„The X-Files” nie zadowolił się pójściem wydeptaną ścieżką poprzednika

dodając do swojego klimatu kilka wątków komediowych, miłosnych czy

ponadnaturalnych. Podobnie ma się sprawa z „Supernatural”, „True Blood”,

„Walking Dead” i każdą inną serią, która odniosła ostatnio sukces.

Efekt jest prosty do przewidzenia. Dzięki łączeniu, swoistemu scalaniu

pozornie odległych aspektów, seriale nabierają niespotykanej dotąd głębi. Ich

długość, obejmująca przecież wiele odcinków, pozwala na należyte

wyeksponowanie każdego z teoretycznie nieprzystających do siebie wątków.

Na to, twórcy kinowi, mający do dyspozycji zaledwie dwie godziny, pozwolić

sobie nie mogą. Dlatego filmy sf i fantasy stają się coraz bardziej płaskie,

epatując gigantyczną ilością efektów specjalnych, mających ukryć brak polotu

i pomysłu.

A przecież można kręcić inaczej. Genialny „Moon” czy świetny

„Sunshine” pokazują, że dobre filmy fantastyczne da się jeszcze tworzyć.

Trzeba mieć jednak po prostu oryginalny pomysł, który zachwyci, zadziwi

i zmusi do refleksji. W przeciwnym razie amatorom dużego ekranu przyjdzie

wkrótce zamienić fotel kinowy na domową kanapę, na której można

wygodnie oglądać najnowsze seriale dostępne zarówno w TV, jak i internecie.

Wiktor „howler” Koliński

W

W

I

I

L

L

L

L

A

A

B

B

Ł

Ł

Ę

Ę

K

K

I

I

T

T

N

N

E

E

G

G

O

O

S

S

N

N

U

U

-

-

O

O

P

P

O

O

W

W

I

I

A

A

D

D

A

A

N

N

I

I

E

E

,

,

C

C

Z

Z

Ę

Ę

Ś

Ś

Ć

Ć

1

1

:

:

P

P

R

R

Z

Z

Y

Y

B

B

Y

Y

C

C

I

I

E

E

A

A

U

U

T

T

O

O

R

R

:

:

K

K

R

R

Z

Z

Y

Y

S

S

Z

Z

T

T

O

O

F

F

L

L

E

E

W

W

A

A

N

N

D

D

O

O

W

W

S

S

K

K

I

I

Florencja, 1986

„W tym roku meteorolodzy przewidują ciepłe i pogodne lato. To wspaniała okazja do spędzenia cudownych wakacji pod gołym

niebem. Nasza miejscowość oferuje luksusowe apartamenty z widokiem na morze oraz mnóstwo atrakcji turystycznych, których…”

- Marco, chodź już. Nie mamy całego dnia.

- Już idę mamo – odrzekł chłopak i powoli wygramolił się z łóżka. To, co lubił robić w wolnym czasie, można było policzyć na

palcach jednej ręki, ale leżenie i oglądanie telewizji, zdecydowanie należało do tych czynności.

Gdy przekroczył próg swojego pokoju, zauważył dwie postacie czekające na niego w hallu.

- Madre, co się stało? – spytał nieco zaspanym głosem.

- Jedziemy obejrzeć nasz nowy dom, do którego niebawem się wprowadzimy. Chcielibyśmy z twoim ojcem, żebyś zobaczył go

trochę wcześniej i zaaklimatyzował się w nim.

Ciąg dalszy na stronie 6.

Page 6: Fanzin Klubu Fantastyki "Fantasmagoria"

F

F

A

A

N

N

Z

Z

I

I

N

N

K

K

L

L

U

U

B

B

U

U

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

T

T

Y

Y

K

K

I

I

"

"

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

M

M

A

A

G

G

O

O

R

R

I

I

A

A

"

"

N

N

R

R

1

1

/

/

2

2

0

0

1

1

3

3

S

S

T

T

R

R

O

O

N

N

A

A

6

6

- Jak to nowy dom? – spytał pospiesznie Marco – dlaczego się wyprowadzamy?

Na twarzy chłopca malowała się ekscytacja, ale i smutek. Oczywiste było, że nie chciał się wyprowadzać z miejsca, w którym

spędził najpiękniejsze chwile swojego życia. To właśnie tu się urodził i wychował. Miał wszędzie blisko, do szkoły, biblioteki

i ulubionego sklepu z grami, w którym potrafił spędzać godziny na opracowywaniu strategii pokonania przeciwnika. Nagle, z natłoku

myśli wyrwał go dźwięk dzwonka do drzwi.

- Momencik, już idę! – krzyknęła Flora, pędząc już w stronę wejścia. Jej długie brązowe włosy rozwiewały się we wszystkie

strony, co sprawiało wrażenie, jakby było ich kilka razy więcej niż w rzeczywistości. Z dołu słychać było już tylko parę pojedynczych

słów powitania.

- Padre, czemu się przeprowadzamy? – spytał ponownie chłopiec.

Vasco Vosieri położył rękę na ramieniu syna, uśmiechnął się i spokojnym głosem zaczął tłumaczyć – Pamiętasz ciotkę Lucię?

Dawno temu kupiła tu, we Florencji dwa domy, które przez lata wynajmowała zaprzyjaźnionym rodzinom. Od pewnego czasu mieszka

w jednym z nich, a drugi zaś już w niedługim czasie ma zostać pusty. Jest dużo większy niż nasz, a do tego położony blisko centrum.

Zobaczysz, spodoba ci się.

- Wszyscy moi znajomi, z którymi spędzam czas, mieszkają tutaj – Marco spuścił głowę, wbijając wzrok w ziemię. – Pewnie będę

musiał zmienić szkołę.

- O to się nie musisz martwić – próbował pocieszyć go ojciec – zostajesz w tej samej szkole. Będę cię woził co rano autem.

Mina chłopca jakby pojaśniała. Nie było jednak czasu na dalsze dyskusje, ponieważ coś przemknęło obok nich jak tornado,

wzniecając tuman kurzu. Flora nie traciła czasu. Starała się zabrać do nowego lokum jak najwięcej drobiazgów, żeby później nie musieć

już o nich myśleć. Biegała po całym domu, zbierając rzeczy chwilowo nikomu niepotrzebne i pakowała je do bagażnika samochodu,

który po nich przyjechał.

- Będzie dobrze – rzekł mężczyzna – głowa do góry i w drogę. Musimy poznać nowe otoczenie i oswoić się z nim, prawda?

- Bene… – odparł chłopak i powoli zaczął się szykować do wyjścia.

Ciepłe promyki słońca przedzierały się przez liście drzew otaczających śnieżnobiałe ściany domu ogrodzonego niewysokim

żywopłotem. Wszechobecny gwar miasta dawał o sobie znać na każdym kroku. Nie były to już ciche przedmieścia miasta, gdzie nikt nie

zapuszczał się bez celu. Tutaj wszyscy zdawali się gdzieś spieszyć, a sznurowi pędzących samochodów nie było końca.

Błyszczące niebieskie auto zatrzymało się tuż obok ścieżki prowadzącej do bramy piętrowego domu. Gdy wszyscy wysiedli,

Marco spojrzał niepewnie na jasny budynek, który swoim kolorem przypominał płatki śniegu spadające jeszcze nie tak dawno temu

z nieba. Cała czwórka przekroczyła drzwiczki ogrodzenia i weszła na teren posesji. Wszyscy uważnie rozglądali się dookoła i gdy ujrzeli

niewysoką, szczupłą postać wychylającą się zza białych drzwi domu, skierowali się w tamtym kierunku.

- Ciao Flora! – krzyknęła kobieta energicznie machając ręką w ich kierunku. Miała na sobie zieloną sukienkę na ramiączkach,

która podkreślała kolor jej oczu i ostrego makijażu, jaki zwykła nosić.

- Buongiorno Lucia! – odpowiedziała Flora uśmiechając się szeroko. – Tak się cieszę, że w końcu zdecydowałaś się tu sprowadzić.

Nawet nie wiesz jak bardzo mi ciebie brakowało, siostrzyczko.

Nastał czas powitań i wymiany komplementów, który trwał dobre kilka minut, po czym wszyscy zostali zaproszeni do środka.

Pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy był ogromny hall, który mógł pomieścić co najmniej dziesięcioro gości naraz. Gospodyni

poprowadziła grupkę w kierunku salonu.

- Czujcie się jak u siebie w domu – powiedziała – bo właściwie to już niedługo będzie wasz. Napijecie się herbaty czy kawy? –

spytała pospiesznie.

- Dla mnie herbata – odrzekła Flora – Vasco też pewnie napije się herbaty, ponieważ po ostatniej wizycie u lekarza okazało się, że

ma zbyt wysokie ciśnienie.

- Taa, niestety… - dorzucił mężczyzna.

- A co dla was? – Lucia spojrzała w stronę swojego męża i Marco.

- Ja poproszę kawę ze śmietanką, taką jak tylko ty potrafisz przygotować.

Kobieta uśmiechnęła się do niego, po czym spojrzała na chłopca, który uchwycił oczekiwanie malujące się w jej oczach.

- Ciociu, a czy masz jakiś sok? – spytał niepewnie.

- Ależ naturalnie, złociutki – odrzekła. – Mogę zaproponować pomarańczowy, malinowy albo różany. Na jaki masz ochotę?

- Poproszę różany.

Lucia z pogodną miną skierowała się w stronę kuchni. W salonie natomiast rozpoczęła się żarliwa dyskusja, poruszająca sprawy

dotyczące rozwoju miasta i poprawy poziomu życia jego mieszkańców.

- Marco, jeśli chcesz, to rozejrzyj się po domu – zaproponowała Flora. – Nie musisz się tutaj z nami nudzić.

Chłopak potrząsnął energicznie głową na znak, że w pełni się na to zgadza i ochoczo ruszył w kierunku schodów prowadzących

na piętro. Gdy wszedł na górę, pierwszą rzeczą, na którą spojrzał, była mała rozkładana drabinka, prowadząca do pomieszczenia

znajdującego się na poddaszu.

- Muszę zobaczyć co tam jest… - pomyślał.

Omijając inne pomieszczenia po drodze, skierował się od razu w stronę nieznośnie przykuwającej wzrok klapy, przez którą

można było wejść na strych. Musiał podskoczyć, żeby dosięgnąć ostatniego szczebelka drabiny. Gdy z delikatnym zgrzytem wysunęła

się gotowa do udźwignięcia jego ciężaru, chłopak zaczął się po niej wspinać. Prawą ręką otworzył drzwiczki i wgramolił się do środka.

Twarz Marco natychmiast rozpromieniała, bo zamiast spodziewanego bałaganu i kurzu, odkrył świeżo odnowione pomieszczenie

o białych ścianach i meblach koloru jasnego klonu. Pokój zdawał się być gotowy do zamieszkania, a światło przedzierające się przez

okienko w dachu nabierało bursztynowej barwy.

- Woooooah! – wyrwało mu się niespodziewanie. – Jak tu pięknie. To musi być sen.

Rozejrzał się po pokoju z nieudawanym podziwem. Pomieszczenie było całkiem spore, pomieściłoby tyle, co dwa poprzednie

razem. Nc więc dziwnego, że właścicielka starała się je również odnowić, dzięki czemu wartość domu rosła.

Ciąg dalszy na stronie 7.

Page 7: Fanzin Klubu Fantastyki "Fantasmagoria"

- To będzie mój pokój – powiedział pod nosem. – Zdecydowanie!

Gdy pierwszy zachwyt opadł, Marco zwrócił uwagę na sprzęty, które znajdują się w pomieszczeniu. Odkrył sporą kanapę,

najprawdopodobniej rozkładaną, ogromną szafę zajmującą jedną ze ścian oraz dwa mniejsze regaliki. Białe ściany skąpane w złotych

promieniach dawały oszałamiające wrażenie. Chłopiec podszedł do okna i spojrzał w górę. Zobaczył, że szyba jest zabarwiona na dziwny

blado-bursztynowy kolor.

- Pewnie się zabrudziła podczas remontu i nikt nie chciał jej już wymieniać – pomyślał.

Chwilę później usłyszał kroki dobiegające z piętra poniżej. Skierował się w stronę klapy w podłodze i wygramolił się na zewnątrz.

Widział podchodząc do schodów, że rodzina wymienia ostatnie grzecznościowe zdania i kieruje się w stronę wyjścia. Gdy Flora miała

już iść na górę po syna, kątem oka zobaczyła, jak ten schodzi do hallu.

- Dobrze, że już jesteś. Właśnie wychodzimy – powiedziała. – I jak ci się podoba nasz nowy dom?

- Całkiem fajny. Wybrałem sobie już pokój dla siebie, ten na poddaszu.

- Dobry wybór – przytaknęła natychmiast gospodyni.

- Skoro tak mówisz Lucia, to musi tak być – odrzekł Vasco z uśmiechem.

Marco, cały szczęśliwy, podszedł do wieszaka, z którego ściągnął swoją kurtkę. Gdy wszyscy się już ubrali i wyszli na zewnątrz,

Lucia pomachała im jeszcze na pożegnanie, wychylając się zza śnieżnobiałych drzwi.

Czas wracać. Przygotowania do przeprowadzki zaczniemy jutro. Myślę, że do końca tygodnia się uwiniemy i w poniedziałek

będziemy już mieszkać przy via dei Fossi.

Koniec części pierwszej.

R

R

E

E

C

C

E

E

N

N

Z

Z

J

J

A

A

G

G

R

R

Y

Y

"

"

N

N

E

E

V

V

E

E

R

R

W

W

I

I

N

N

T

T

E

E

R

R

N

N

I

I

G

G

H

H

T

T

S

S

2

2

"

"

Tytułowa gra to druga część serii wydanej przez Obsidian Enternaiment, która choć została wydana już parę ładnych lat temu,

wciąż pozostaje bardzo dobrą pozycją gatunku RPG.

Przenosimy się do świata znanego z "Dungeons & Dragons", do miasteczka "Zachodni Port" na Wybrzeżu Mieczy. Tam właśnie

zaczynamy grę jako młody portowiec, by niemal od razu zostać rzuconym w wir przygód i walki o przetrwanie świata. Kreując postać,

mamy naprawdę spory wachlarz wyboru. Samych ras jest dużo i to niekoniecznie tradycyjnych. Grając jako pozasferowiec możemy

wcielić się w postać mającą w sobie odrobinę krwi istoty niebiańskiej, czy piekielnej. Następnie wybór klasy - tutaj następuje kompletne

zawirowanie. Samych klas podstawowych jest mnóstwo, a do tego z czasem dojdą nam klasy prestiżowe, z którymi warto zaznajomić się

na samym już początku, by wiedzieć, w jakim kierunku chcemy naszą postać rozwijać. W tym miejscu w sumie kończą się znaczące

wybory przy kreowaniu przyszłego bohatera. Charakteru ma znaczenie jedynie przy niektórych klasach. Wybór bóstwa jest już

kompletnie bez znaczenia, to tylko dodatek. No i jeszcze wybór przeszłości, który dodaje punktów do umiejętności, tak że tu warto się

na chwilkę zatrzymać i pomyśleć, co najlepiej będzie współgrać z rasą i klasą.

Gdy już stworzymy naszą postać pojawiamy się... na festynie w Zachodnim Porcie, gdzie na początek poznajemy podstawy. Po

tym krótkim wydarzeniu, Zachodni Port atakują szare krasnoludy i kolcoskórzy, wśród których jest mag nieznanego pochodzenia. Nie

wiadomo czemu, ani skąd się wzięły te stwory, jedyny trop prowadzi do srebrnego okrucha, a następnie do miasta Neverwinter.

Nie zamierzam więcej mówić o historii, bo jest tak ciekawa i wciągająca, że naprawdę warto zajrzeć do tego świata. Przechodząc

do spraw czysto dotyczących rozgrywki. Mamy do czynienia z klasycznym RPG w stylu Baldurs Gate czy Icewind Dale. Wszystko

opiera się na rzutach kośćmi, jak w prawdziwym Dungeons & Dragons - od samego ataku, kończąc na opcjach dialogowych

wykorzystujących dyplomację czy blef. Warto rozwijając postać inwestować w jedną z takich umiejętności - nie raz może nam się

przydać. Graficznie, choć są produkcje wyglądające znacznie lepiej – nadal jest dobrze. Choć nie powalają, to widoki wciąż potrafią oko

cieszyć. Zresztą, nie ma co się oszukiwać - jest to gra bardziej z serii "ciekawy świat i fabuła" niż "więcej akcji niż fabuły", gdzie więcej

znaczy napakowany heros z gnatem w ręku i strzelający niemal do wszystkiego, co ma tętno.

Podsumowując - Neverwinter Nights 2 jest produkcją naprawdę świetną, trzymającą poziom mimo upływu lat i pozostającą jedną

z najlepszych pozycji w gatunku. Ciekawy świat, wciągająca fabuła, ogrom możliwości i barwne postacie - wszystko to się składa na

naprawdę genialną grę.

Michał Mielnik

I

I

M

M

A

A

C

C

Y

Y

B

B

O

O

R

R

G

G

,

,

B

B

U

U

T

T

T

T

H

H

A

A

T

T

S

S

O

O

K

K

R

R

E

E

C

C

E

E

N

N

Z

Z

J

J

A

A

F

F

I

I

L

L

M

M

U

U

Dramy to głównie japońskie lub koreańskie mini-seriale, chociaż istnieją też filmy pełnometrażowe, zaliczane do tego gatunku.

Najczęściej ich tematem są skomplikowane relacje międzyludzkie: trójkąty czy czworokąty miłosne, konflikty z teściami, choroba lub

śmierć ukochanej osoby, a także poświęcenie dla rodziny, przyjaciół czy partnera.

Opinie o „I’m a Cyborg, But That’s OK” są mieszane. Większości widzów film się podoba, ale niektórzy uważają go za niejasny,

bądź dziwny. Film nie każdemu przypadnie do gustu, ale moim zdaniem warto. Jest to świetny przykład azjatyckiego kina, prosty i

niebanalny. Obraz skupiony jest na odczuciach wewnętrznych bohaterów, a sceny w jasny sposób ukazują intencje każdej postaci.

Fabuła przedstawia losy dziewczyny (Young-goon), która trafia do szpitala psychiatrycznego. Uważa ona, że jest cyborgiem.

Bohaterka utrzymuje to w sekrecie, lecz częściowo zdradza ją fakt, że nie może jeść. Losy Young-goon splatają się z historiami innych

pacjentów, które dodają produkcji wielowątkowości.

Film nie należy do najstarszych, a jakość jego wykonania nie zachwyca. Wygląda na kręcony tanią kamerą, choć dzięki temu

nabywa swoistego charakteru. Historia na początku jest zawiła i niejasna, lecz wraz z rozwojem fabuły, wszystko nabiera sensu.

Jo Yeong-wook, czyli twórca soundracku do filmu, idealnie dopasował muzykę do scen. Dzięki niemu odbieramy każdą chwilę

tak, jak mogli ją widzieć swymi oczami pacjenci szpitala. Jest to subtelna współpraca między wrażeniami słuchowymi a wzrokowymi

oglądającego, dająca możliwość odczucia atmosfery filmu w pełni.

„I’m a Cyborg, But That’s OK” był swoistym eksperymentem twórców, który zaliczam do tych udanych. Historia mnie

wzruszyła, jednocześnie skłaniając do refleksji. Drama zdecydowanie warta jest obejrzenia, jednak polecam ją nieco starszej widowni.

~Yoshi

F

F

A

A

N

N

Z

Z

I

I

N

N

K

K

L

L

U

U

B

B

U

U

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

T

T

Y

Y

K

K

I

I

"

"

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

M

M

A

A

G

G

O

O

R

R

I

I

A

A

"

"

N

N

R

R

1

1

/

/

2

2

0

0

1

1

3

3

S

S

T

T

R

R

O

O

N

N

A

A

7

7

Page 8: Fanzin Klubu Fantastyki "Fantasmagoria"

F

F

A

A

N

N

Z

Z

I

I

N

N

K

K

L

L

U

U

B

B

U

U

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

T

T

Y

Y

K

K

I

I

"

"

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

M

M

A

A

G

G

O

O

R

R

I

I

A

A

"

"

N

N

R

R

1

1

/

/

2

2

0

0

1

1

3

3

S

S

T

T

R

R

O

O

N

N

A

A

8

8

R

R

E

E

C

C

E

E

N

N

Z

Z

J

J

A

A

G

G

R

R

Y

Y

B

B

I

I

O

O

S

S

H

H

O

O

C

C

K

K

I

I

N

N

F

F

I

I

N

N

I

I

T

T

E

E

"

"

Co tym razem nam chciał pokazać Ken Levine? Muszę przyznać, że "Bioshock Infinite" jest najlepszą do tej pory częścią serii, nie

tylko ze względu na linię fabularną, ale i całokształt. Skupmy się jednak najpierw na fabule i przedstawionym świecie. Rozgrywka toczy

się w 1912 roku, kiedy to główny bohater - Booker Dewitt, dostał szansę na spłacenie swoich długów. Aby to zrobić, musi udać się do

miasta „Columbia" a następnie odnaleźć i przyprowadzić dziewczynę o imieniu Elizabeth.

Można zapytać „a gdzie tu fantastyka?". Pojawia się ona głównie właśnie za sprawą Elizabeth, która potrafi otwierać wyrwy do

innych światów, przenosić się do nich lub sprowadzać z nich pewne elementy. Okazuje się, że ma ona dla miasta kluczowe znaczenie.

Zarówno dla panującego proroka Comstocka, przez którego Elizabeth jest nazwana „Jagniątkiem Columbii", jak i dla Vox Populi, która

chce... Jagniątko zabić i dokonać przewrotu w mieście.

Linia fabularna jest tu naprawdę zawiła i bardzo, ale to bardzo ciekawa. Myślę, że od lat nie było gry o takiej fabule. Mamy tu

przedstawione tematy religii, prądów filozoficznych i systemów społecznych. Autorzy gry zarzucają Ameryce niewolnictwo, wyzysk

klasy robotniczej oraz populizm.

Sama Elizabeth jest również bardzo ważna w rozgrywce. Choć nie bierze udziału w walce, to poprzez wyrwy potrafi sprowadzić

przydatne elementy, jak broń czy automaty. Podrzuca nam również co jakiś czas amunicję, apteczkę czy sole konieczne do użycia

wigorów. Wigory to coś na kształt mocy, dla nas bardzo przydatnej w walce. Sam bardzo często używałem wigoru „tsunami", by

przyciągnąć do siebie kilku wrogów, a następnie potraktować ich ze strzelby.

Wracając do Elizabeth, nigdy nie widziałem, by w jakiejkolwiek grze człowiek tak przywiązywał się do jakiejś postaci. Nawet

chwilowe zniknięcie jej, powoduje, że zaczyna nam jej brakować i chcemy szybko ją odnaleźć. Po prostu jest to postać zapadająca

w pamięć.

Jest to dla mnie gra roku, przede wszystkim ze względu na niesamowitą fabułę, która jest zbyt złożona, by opowiedzieć ją w kilku

zdaniach. Zresztą zepsułoby to tylko przyjemność z grania. Powiem tylko tyle, że po zakończeniu tej historii, długo siedziałem z bratem

i nad nią rozmyślaliśmy. W dodatku rozgrywka jest naprawdę wciągająca i budująca napięcie. Przykładowo widok lecącego Szczebiota

w naszym kierunku, nie budzi reakcji „strzelać" tylko „szybko uciekać". Latające miasto Columbia jest zaś niesamowite. Już samo wejście

do niego totalnie zaskakuje. Po prostu fenomenalna sceneria. Podsumowując - murowany hit. Jeśli „Bioshock Infinite” nie dostanie od

fanów 10/10 - będę zawiedziony i zdziwiony.

Michał Mielnik

K

K

Ą

Ą

C

C

I

I

K

K

R

R

E

E

C

C

E

E

N

N

Z

Z

J

J

I

I

A

A

N

N

I

I

M

M

E

E

Jestem jednym z oddanych fanów kultury japońskiej w Klubie Fantastyki Fantasmagoria. Dostałem trochę miejsca w tym

fanzinie, aby napisać coś dla tych, których interesuje temat Magii i Anime. Będzie to malutki przegląd pozycji ciekawych oraz takich, od

których należy stronić.

Jestem dość hardcorowym fanem i śledzę uważnie właściwie wszystkie nowości, a potem selekcjonuje materiał na to, co warto

oglądać dalej oraz całą resztę. Wiem, że lato już za pasem, ale przyjrzyjmy się jeszcze produkcjom z sezonu wiosennego, które

towarzyszą nam od kwietnia. Kącik będzie podzielony na trzy sekcje: Hit – czyli najciekawsze anime tego sezonu, a także (S)Hit – czyli

najsłabsza pozycja, jaką nam zaprezentowano. Będzie także największe Zaskoczenie – czyli „jak coś tak dobrego można było tak zepsuć”,

albo „jak coś tak (pozornie) złego może być aż tak ciekawe”. Ewentualnie „a myślałem, że widziałem już wszystko”, czyli Japończycy

i ich chore pomysły.

Nie było łatwo wybrać, ponieważ po żmudnej i kiepskiej zimie, wiosna obsypała nas ciekawymi anime. Kierowałem się

osobistymi pobudkami, dlatego ciężko mówić o obiektywnej ocenie, jednak mam nadzieje, że mi wybaczycie. No to zaczynamy:

Hit, czyli “Shingeki no Kyoujin” (“Attack on Titan”)

Ludzkość jest na skraju wyginięcia z powodu działalności Tytanów. Ocalali

otoczyli swoje wiekie miasto-państwo 50-metrowymi murami, wyższymi od

najwyższych olbrzymów. I tak od 100 lat żyją sobie spokojnie, nie pamiętając o strachu

i dawnych czasach grozy. Jednak są ludzie, którym nie podoba się ukrywanie w mieście

i woleliby odbić z rąk Tytanów swoje dawne miejsce na świecie. Sądzi tak między

innymi nasz główny bohater - Eren i jego przyjaciel Armin. Ale czasy spokoju nie

trwają wiecznie. Nagle, nie wiadomo jak i skąd, pojawia się 60-metrowy Mega Tytan

i swoim wielkim ciałem robi wyłom w murze, przez który jego mniejsi pobratymcy

wlewają się do miasta siejąc panikę i grozę. Tytani są ludożerni i mimo, że wojsko robi

co może, aby powstrzymać rzeź, to wszelki opór wygląda bezcelowo. Na oczach Erena

ginie jego własna matka, co budzi w nim głęboką nienawiść i chęć zemsty na

olbrzymach.

Tak mniej więcej wygląda sytuacja w pierwszym odcinku, a teraz odczucia.

„Shingeki no Kyoujin” to jedno z nalepszych anime akcji, jakie ostatnio widziałem.

Przecudna grafika i powalająca animacja to chyba największa zaleta tej serii. Oczywiście

fabuła trzyma w napięciu. W chwili, w której piszę ten tekst, Eren i jego przyjaciele są

już po szkoleniu militarnym i czeka na nich walka z wrogiem (odcinek piąty zaskakuje

zakończeniem). Wspomniałem o animacji, gdyż naprawdę jest na co popatrzeć.

Bohaterowie latają po mieście, niczym Spiderman, za pomocą systemu lin i krążków,

walcząc za pomocą pary ostrzy. Do tego nie zawodzi muzyka – opening świetnie

wprowadza w klimat, a soundtrack podtrzymuje napięcie, kiedy trzeba. Osobiście

uważam to za wielki hit wiosny i polecam obejrzenie każdemu.

Page 9: Fanzin Klubu Fantastyki "Fantasmagoria"

F

F

A

A

N

N

Z

Z

I

I

N

N

K

K

L

L

U

U

B

B

U

U

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

T

T

Y

Y

K

K

I

I

"

"

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

M

M

A

A

G

G

O

O

R

R

I

I

A

A

"

"

N

N

R

R

1

1

/

/

2

2

0

0

1

1

3

3

S

S

T

T

R

R

O

O

N

N

A

A

9

9

(S)Hit, czyli “Yuyushiki” (“The YuYu Formula”)

Obejrzałem ledwie dwa odcinki tego anime i dałem sobie spokój. Spokojna seria, która opowiada o perypetiach trzech

przyjaciółek: Nonohara Yuzuko, Ichii Yui oraz Hinata Yukari. Jak widać każda z nich ma imię zaczynające się od „Yu” i stąd pewnie

nasz tytuł.

Dziewczyny zaczynają właśnie swoją przygodę z gimnazjum i rozglądają się za jakimś klubem dla siebie. Ich ciekawość

przyciągnął Klub Analizowania Danych, który obecnie ma zero członków. Zachodzą na miejsce i okazuje się, że mała sala klubowa

posiada tablicę i 2 komputery z dostępem do Internetu. I to właśnie wyszukiwanie dziwnych rzeczy w Internecie oraz żartowanie z tego

jest fabułą tego anime, a raczej zarys fabularnym, bo fabułą ciężko to nazwać. Dwie z dziewczyn są strasznie baka

(głupie/nierozgarnięte), a trzecia próbuje ratować sytuację, chociaż czasami płynie razem z przyjaciółkami prądami głupoty.

Jeśli ktoś widział „K-on!”, to widział już to wszystko. Tutaj też bohaterki nie robią właściwie nic konkretnego, a ich rozmowy

meandrują od słońca, poprzez piersi, aż do ras psów. Potem pojawia się jest jakieś dziwne hasło, które ma być puentą odcinka. Może

jestem już przejedzony takim humorem, ale po prostu nie trafiło do mnie to anime. Szczerze odradzam. Osoby, które chcą to obejrzeć,

skierowałbym w zależności od płci i wieku do psychologa, bądź kuratora.

Zaskoczenie, czyli „Aku no Hana” („Flower of Evil”)

To brzydka i dziwaczna produkcja, która jednak ma w sobie coś, co przykuwa uwagę. Nie jest to anime dla każdego widza.

Powiedziałbym, że jest skierowane do dość wąskiej grupy odbiorców, czyli konkretnie do Japończyków, bądź osób lepiej

zaznajomionych z japońską kulturą, zwłaszcza z systemem szkolnictwa oraz z mentalnością nastolatków.

Kasuga Takao to uczeń szkoły średniej, zakochany zarówno w czytaniu książek, jak i w koleżance z klasy - Saeki Nanako. Jego

ulubioną książką jest tytułowy „Les Fleurs du Mal” (z francuskiego „Kwiaty Zła/Aku no Hana”) autorstwa Baudelaire’a. Jest to tomik

poezji, który zmienił jego pogląd na życie. Pewnego dnia zapomniał zabrać swojej książki z klasy i wrócił się po nią do szkoły, gdzie

oprócz tomika poezji zauważył strój gimnastyczny ukochanej Saeki. Pod wpływem dziwnego impulsu zabiera go ze sobą do domu.

Następnego ranka w klasie nauczyciel ogłasza, że jakiś zboczeniec ukradł ubranie dziewczyny. Takao próbuje się przyznać, lecz nie

może zebrać się na odwagę. W dodatku sam akt kradzieży widziała pewna osoba z klasy, co dla bohatera oznacza kłopoty.

Nie będę zdradzał dalej fabuły, skupić się warto na całej reszcie. Po pierwsze ciężko to nazwać zwyczajnym anime. Wszystkie

postacie są rysowane strasznie realistycznie. Na przykład każdy ma czarne włosy, jak na Japończyków przystało, które różnią się jedynie

fryzurą, wzrostem, wagą… Z drugiej zaś strony modele postaci są bardzo niedbałe. Animacja również szwankuje, czasami ktoś mówi,

mimo że nie rusza ustami, a osoby z dalszych planów nie posiadają narysowanej twarzy, dopóki nie podejdą bliżej. Nawet główny

bohater biegnąc przeskakuje przestrzeń w dziwny sposób. Jednak czuje się, że to wszystko jest zamysłem autora, zwłaszcza porównując

anime do mangi. Ten dziwaczny styl rysowania połączony z wręcz upiorną muzyką w tle powoduje, że „Aku no Hana” może być

naprawde dobrym dramatem, a gdybyśy chcieli, to nawet thrillerem. Zwłaszcza ending, o którym mogę powiedzieć, że jest very creepy,

tak wciąga, że aż chce się go słuchać. Jak dla mnie jest to najwieksza ciekawostka tego sezonu. Trochę jak kino konesera, któremu warto

dać szansę. Jednak jeśli po pierwszym odcinku Wam się nie spodoba, to nie męczcie się. To anime nie jest dla wszystkich. Ale jeżeli Was

zaciekawiło, bądź nie jesteście pewni co z nim zrobić, to radzę oglądać dalej.

W razie wszelkich pytań proszę pisać na mój adres mailowy: [email protected]

Thorrek

C

C

I

I

N

N

E

E

R

R

E

E

U

U

S

S

-

-

O

O

P

P

O

O

W

W

I

I

A

A

D

D

A

A

N

N

I

I

E

E

A

A

U

U

T

T

O

O

R

R

:

:

J

J

A

A

N

N

Z

Z

D

D

A

A

L

L

E

E

K

K

Struga światła niczym łom boleśnie rozwarła me powieki. Ten złośliwy bękart słońca zmusił mnie, bym po raz kolejny dostąpił

wątpliwego zaszczytu oglądania świata. Kiedy już pogodziłem się z nieznośnym faktem bycia wyrwanym z kojących objęć Morfeusza,

mózg mój odnotował, że nozdrza me są gwałcone przez nieznośny odór. Był on w głównej mierze mieszaniną stęchlizny, która uparcie

nie chce opuścić mego lokum oraz potu będącego wynikiem sprośnych harców z poprzedniego wieczoru. Nic to – czym prędzej trzeba

mi dokonać ablucji i udać się do Gildii, by zapewnić sobie wikt i opierunek. Dokonawszy porannej toalety odziałem się, wziąłem

chłodzącą skrzynkę i żwawym krokiem udałem się w wiadomym kierunku.

Brzydota szarości twarzy ostatnich klientów, którzy wyczołgiwali się z szynków, a w zasadzie byli siłą stamtąd wyrzucani,

kontrastowała z pięknem błękitu nieba. Zawsze znajduję niewypowiedzianą przyjemność we wznoszeniu wzroku ku nieboskłonowi –

nieważne, czy jest jasny i klarowny, czy spowity chmurami – jego widok łechce moje serce. Rację mają mieszkańcy Wielkiego Stepu

dopatrując się w nim manifestacji Absolutu – jest w tym coś doskonałego, niebywale bliskiego, nieprzerwanie nam towarzyszącego,

a jednak będącego poza zasięgiem naszych rąk. W oddali dojrzeć można statki powietrzne. Organizowanie balów na nich uchodzi

ostatnio za ulubione zajęcie arystokracji – nie wystarcza im już patrzenie z góry na inne klasy społeczne jedynie w sensie

metaforycznym. Gdzieniegdzie podniebne przestworza przecinają również mniejsze wehikuły, takie jak żyrokoptery czy aeromobile –

to głównie sami wynalazcy testują swe projekty.

I ja czasem majsterkuję, aczkolwiek nie towarzyszą temu żadne wzniosłe idee mające mnie oderwać od ziemi, po której na ogół

stąpam dość twardo, lecz czysty pragmatyzm – moje wynalazki może nie sprawiają, iż moja praca jest przyjemniejsza, ale w znacznym

stopniu ją ułatwiają.

Gdy wreszcie dotarłem do celu, przywitał mnie znajomy, acz niezbyt przyjemny w swej barwie głos.

− Witam! Jak się miewa mój ulubieniec?

− Oto ostatnie zlecenie, są jakieś nowe? – mówiąc te słowa energicznie położyłem schłodzony pakunek na ladzie, czemu

towarzyszyło niemałe stuknięcie.

− Rzeczowy jak zwykle! Można zgarnąć pokaźną sumkę za głowę pewnego heretyka... – zerknął do skrzynki, co odmalowało się

w jego oczach błyskiem perwersyjnej przyjemności. – Och! Jakiż on rześki! Jeszcze nie zaczął cuchnąć. No, no, no... Graf będzie

wniebowzięty!

Ciąg dalszy na stronie 10.

Page 10: Fanzin Klubu Fantastyki "Fantasmagoria"

F

F

A

A

N

N

Z

Z

I

I

N

N

K

K

L

L

U

U

B

B

U

U

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

T

T

Y

Y

K

K

I

I

"

"

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

M

M

A

A

G

G

O

O

R

R

I

I

A

A

"

"

N

N

R

R

1

1

/

/

2

2

0

0

1

1

3

3

S

S

T

T

R

R

O

O

N

N

A

A

1

1

0

0

− Mam gdzieś radość Grafa. Interesuje mnie tylko, że jest jedną szumowinę mniej... i moja zapłata. Co do heretyka: jeśli nie jest

równocześnie seryjnym mordercą, czy gwałcicielem, to nie jestem zainteresowany.

− To dobrze się składa! Co prawda gwałcić nie gwałci, ale wyzwala dusze od trudów i trosk tego świata. – wypowiadając te słowa,

od niechcenia położył na ladzie swą grubą łapą szaroburą sakwę z bydlęcej skóry, a ja jednym zwinnym ruchem wziąłem ją w dłoń

i począłem niespiesznie nią kołysać.

− Za lekka. Oddaj coś winien, chyba że chcesz, bym przeliczył i skrócił twego członka o tyle cali, ilu talarów braknie.

Jego oblicze oblekło się niby mgłą bladości. Kątem oka dostrzegłem raptowny ruch ręki ku kiejdzie, a do mych uszu dotarł

przyjemny brzdęk zderzających się monet.

− Tak lepiej. Wiesz, jak zwą i w jakich rejonach przebywa nowe zlecenie?

−Wśród biedoty w dokach najczęściej go widywano. Nikt nie wie, jak brzmi jego prawdziwe nazwisko. Znany jest jako Cinereus.

− To za fatygę. – niedbale rzuciłem w jego kierunku garstkę fenigów, po czym obróciwszy się wystrzeliłem z lokalu, niczym bełt

z kuszy.

Co za obleśny typ z lepkimi rękoma – pomyślałem. Prawie jak ten, co właśnie dobiera mi się do sakwy. W okamgnieniu

uruchomiłem mechanizm wyzwalający ostrze na przedramieniu, równocześnie obracając się tanecznym pół-piruetem. Trzymająca

sakwę dłoń spadła na ziemię, wydając głuchy dźwięk. Sam też mogłem stać się głuchy od przeraźliwego krzyku, z którym oddalił się

złodziejaszek, znacząc drogę swej ucieczki osoczem. Ma łajdak nauczkę. Zabrałem co moje i wróciłem do lokum.

Zapadł już zmrok. Niebo było czyste i gwieździste. Meteor zakreślił nań łuk. Podobno, gdy widzi się taki, powinno się

wypowiedzieć życzenie, ale jest to trudne, kiedy nie ma się już marzeń. Wzrok mój na chwilę jeszcze zatrzymał się na gwiazdozbiorze

Oriona - już czas. Z pietyzmem szykowałem swój samostrzał, a z oddali poczęło dochodzić ciemnopomarańczowe światło płomieni

zbliżających się pochodni. Wokół niezbyt postawnego mężczyzny w średnim wieku gromadzili się ludzie o ubraniach i twarzach

zniszczonych przez biedę i głód. Sądząc po ilości wpatrujących się w niego pełnych skupienia par oczu, wypowiadane przezeń słowa

musiały rozgorzeć w słuchaczach płomień nadziei. Wytężałem słuch, by usłyszeć co mówi – bezskutecznie. Jak na razie nie różnił się

niczym od innych samozwańczych proroków. Może strach kleru przed nim jest tak wielki, że go oczerniają? Poczekam jeszcze – jeden

fałszywy ruch i niechybnie zginie.

Coś się ruszyło. Jakiś śmiałek wystąpił z tłumu i klęknął przed nim. Cinereus zbliżył się i dotknął jego czoła, a ten, jakby od

środka, zajął się ogniem. Palec sam pociągnął za spust bezbłędnie wymierzonej w głowę heretyka kuszy. Ta jednak spopielała nim go

dosięgła. Cóż to za czart?! Zerwałem się do ucieczki, lecz, nie wiedzieć jak, ów popielatooki człek zagrodził mi drogę i dotknął mego

czoła mówiąc:

- Spłoń.

W

W

I

I

L

L

L

L

A

A

B

B

Ł

Ł

Ę

Ę

K

K

I

I

T

T

N

N

E

E

G

G

O

O

S

S

N

N

U

U

-

-

O

O

P

P

O

O

W

W

I

I

A

A

D

D

A

A

N

N

I

I

E

E

,

,

C

C

Z

Z

Ę

Ę

Ś

Ś

Ć

Ć

2

2

:

:

O

O

D

D

K

K

R

R

Y

Y

C

C

I

I

E

E

A

A

U

U

T

T

O

O

R

R

:

:

K

K

R

R

Z

Z

Y

Y

S

S

Z

Z

T

T

O

O

F

F

L

L

E

E

W

W

A

A

N

N

D

D

O

O

W

W

S

S

K

K

I

I

Florencja, 2 tygodnie później

- Cześć mamo! – krzyknąłMarco wbiegając do domu.

- Jak minął dzień? – spytała Flora, ale jej głos odbił się jedynie od zamkniętej klapy w suficie, w czeluściach której zniknął

chłopak.

Lubił popołudniami siedzieć w swoim pokoju na strychu, gdzie czuł się bardzo swobodnie. Polubił nawet bursztynowe światło

wpadające do wewnątrz. Zaraz po przyjściu ze szkoły odrabiał lekcje i kładł się na tapczanie z książką w ręku. Nie istniało wtedy dla

niego nic, poza światem przedstawionym w ulubionej powieści.

- Jak fajnie byłoby móc odwiedzić inne kraje… - pomyślał trzymając już w rękach „Podróż w nieznaną krainę”.

Położył się i pozwolił, aby książka nim owładnęła. Po kilku chwilach jednak dał się słyszeć mocny, wysoki głos Flory zapraszający

na obiad.

- Marco, chodź wreszcie jeść. Wszystko będzie zimne, a poza tym mamy gościa. No chodź – krzyczała przez cały dom gospodyni.

- Idę mamo – odpowiedział i zgramolił się z wygodnego tapczanu.

Okazało się, że owym gościem była poprzednia właścicielka domu, Lucia, która przyszła zobaczyć, jak rodzina Vosieri się

urządziła.

- Pięknie tu teraz – odparła szczupła kobieta – za moich czasów nie było tu tak kolorowo. Wszystko było zakurzone i zaniedbane.

Nie radziłam sobie z prowadzeniem tego domu, dlatego wynajęłam go przyjaciołom. Mieli dwójkę małych dzieci, więc możecie sobie

wyobrazić ile pracy włożyli, aby to miejsce nie popadło w ruinę. A właśnie, gdzie się podział Vasco?

- Jest w pracy. W jego zawodzie nie ma ani chwili spokoju – odpowiedziała uprzejmie Flora. – Zawsze się coś dzieje.

- Rozumiem, że ma własny gabinet? – dopytywała się Lucia.

- Tak, ma własną praktykę niedaleko Via Torcicoda.

- Ten to potrafi się urządzić – wtrąciła Lucia. – Zawsze na swoim.

Wzrok kobiet spotkał się na moment tylko po to, aby chwilę później obie wybuchły gromkim śmiechem. Gdy Marco zjadł obiad,

grzecznie spytał, czy może już iść do siebie na górę. W połowie schodów usłyszał jeszcze tylko cichy głos Lucii, która mówiła, że pewnie

bardzo spodobał mu się ten nowy pokój. To prawda. Bardzo mu się podobał. Czuł, że wreszcie ma swój własny kąt, do którego mają

wstęp jedynie osoby przez niego upoważnione. W starym mieszkaniu, gdy rodzice zapraszali gości, przez pomieszczenie, które uważał

za własne, przewijały się tłumy ludzi chcących obejrzeć telewizję, odpocząć od salonowego zgiełku, czy też dokładnie wypytać go o to,

jak idzie nauka w szkole.

- Infine – powiedział cicho chłopiec – wracam do książki.

Gdy podszedł do regału, na którym każda półka z trudem znosiła ciężar opasłych tomów, usłyszał śmiech, który zdawał się

dochodzić z ulicy. Podszedł do okna tuż nad łóżkiem i wyjrzał na zewnątrz w poszukiwaniu osoby, którą przed chwilą słyszał. Nikogo

jednak na podwórzu nie było. Zamknął więc okno i ponownie wsłuchał się w ciszę, którą prawie natychmiast przerwał cichy śmiech.

Ciąg dalszy na stronie 11.

Page 11: Fanzin Klubu Fantastyki "Fantasmagoria"

F

F

A

A

N

N

Z

Z

I

I

N

N

K

K

L

L

U

U

B

B

U

U

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

T

T

Y

Y

K

K

I

I

"

"

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

M

M

A

A

G

G

O

O

R

R

I

I

A

A

"

"

N

N

R

R

1

1

/

/

2

2

0

0

1

1

3

3

S

S

T

T

R

R

O

O

N

N

A

A

1

1

1

1

- Dziwne… - pomyślał.Wydawało mu się, że odgłosy dochodzą jakby z dachu budynku, co raczej nie jest możliwe. Postanowił jednak podejść do

bursztynowego okienka i podtrzymując się na drążku umocowanym do sufitu, wychylić się i sprawdzić, co się dzieje.To, co zobaczył zaparło mu dech w piersiach. Nie mylił się. To właśnie stamtąd dochodziły dziwne dźwięki. Na metalowej

poręczy siedziało dwóch chłopców mniej więcej w jego wieku. Gdy tylko obaj dostrzegli Marco, którego mina przypominała nieco

zdziwionego ogra, bohatera powieści fantastycznej, którą dopiero co skończył czytać, jeden z nich zwinnym susem zeskoczył na dółi znikł gdzieś między budynkami.

- Kim jesteś? – spytał Marco.

- Mam na imię Vinie. Vinie Ritchfield, a ty? – odpowiedział chłopak o jasnej karnacji, do której niemal nie pasowały jego ciemne,

krótko ostrzyżone włosy.- Jestem Marco, mieszkam tu – odparł – Czemu siedzisz na moim dachu?

- Jak to twoim? – zdziwił się przybysz. – Tutaj nie ma domów, tylko opuszczone budynki fabryk. Nie możesz tu mieszkać.- Co? Jak to? – Marco był tak zmieszany, że nie wiedział nawet, co powiedzieć.Wygramolił się na dach pozostawiając za sobą uchyloną okiennicę, przez którą mógł bezpiecznie wrócić do swego pokoju.

Faktycznie. Nie stali teraz na dachu zrobionym z czerwonych dachówek, ani nie było widać śnieżnobiałego komina, który tak dobrze

przecież widać z ulicy.- Gdzie my jesteśmy? Co to za miejsce? – nadal w szoku, Marco próbował się skupić na najważniejszych rzeczach, które niestety

nikły w szumie informacyjnym, jaki dochodził do jego mózgu. Niewątpliwie, jedna rzecz była faktem. Nie był już w domu. To miejsce

różniło się od niego tak bardzo, że trudno było mu w ogóle ocenić, gdzie się znajduje. Nie wyglądało to na Florencję, ani nawet na

Włochy. W końcu postarał się skoncentrować i wydusił z siebie jedno zdanie.

- W jakim kraju jesteśmy i który mamy rok?

- Coś ty, z konia spadłeś, że nie wiesz? – odparł Vinie, a na jego twarzy dało się zauważyć lekki uśmiech – Jesteśmy w New Folk,

w Stanach, a mamy rok 2086.

Źrenice Marco powiększyły się, a skóra nieco pobladła.- Chcesz mi powiedzieć, że nie jesteśmy we Włoszech, tylko w Ameryce i nie w roku 1986, a sto lat później? – wymamrotał

Marco.

- No raczej – odparł z rozbawieniem Vinie. – Ty chyba naprawdę z konia spadłeś, bo nic nie pamiętasz. Chcesz zobaczyć mój

nowy moduł w ręku? Przekonywałem rodziców do tego przez rok…

Zanim chłopak zdążył dokończyć zdanie, Marco migiem popędził do bursztynowego okna, które było jego jedyną drogą powrotu

do normalności i bezpiecznego schronienia.

- Czy ja zwariowałem? – myślał, gdy wchodził pospiesznie do domu - Może to od tych książek. Tak, zdecydowanie zbyt wiele

czytam.

Mimo wszystko Marco postanowił, że nie powie nikomu o swoim dzisiejszym odkryciu. Może to był jedynie wybryk jego

wyobraźni, a może i coś więcej, doszedł jednak do wniosku, że nie warto się narażać na śmiech. Rodzice pomyśleliby, że to przez tąprzeprowadzkę i możliwe, że straciłby swój pokój.

- Zobaczymy jutro – powiedział pod nosem, kładąc się wygodnie na tapczanie.

Koniec części drugiej.

K

K

Ą

Ą

C

C

I

I

K

K

G

G

R

R

A

A

F

F

I

I

C

C

Z

Z

N

N

Y

Y

,

,

A

A

U

U

T

T

O

O

R

R

:

:

A

A

K

K

I

I

Page 12: Fanzin Klubu Fantastyki "Fantasmagoria"

F

F

A

A

N

N

Z

Z

I

I

N

N

K

K

L

L

U

U

B

B

U

U

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

T

T

Y

Y

K

K

I

I

"

"

F

F

A

A

N

N

T

T

A

A

S

S

M

M

A

A

G

G

O

O

R

R

I

I

A

A

"

"

N

N

R

R

1

1

/

/

2

2

0

0

1

1

3

3

S

S

T

T

R

R

O

O

N

N

A

A

1

1

2

2

K

K

Ą

Ą

C

C

I

I

K

K

G

G

R

R

A

A

F

F

I

I

C

C

Z

Z

N

N

Y

Y

,

,

A

A

U

U

T

T

O

O

R

R

:

:

O

O

K

K

T

T

A

A

W

W

I

I

A

A

N

N

S

S

M

M

O

O

C

C

Z

Z

A

A

S

S

T

T

O

O

P

P

K

K

A

A

Pierwszy numer Fanzinu Klubu Fantastyki Fantasmagoria powstał w ramach II Królewskiego Festiwalu

Artystycznego. Dziękujemy wszystkim życzliwym ludziom za teksty, grafiki oraz pomoc organizacyjną.

Skład: Anita, howler, Antoś

Korekta: dirk, Pani Od Kotów, howler

Współpraca z autorami: Yoshi, Anita, howler, Pani Od Kotów

Do zobaczenia w drugim numerze naszego Fanzinu!