masówka, październik 2013, kraków

4
W dzisiejszej „Masówce” jest wyjątkowo świetliście, a to dlatego, że nadeszła jesień. Coraz wcześniej robi się ciem- no, coraz częściej pojawia się mgła lub pada deszcz. Pamiętajmy, by zadbać o dobrą widoczność naszych rowerów i nas – rowerzystów.  Osoby, chcące spędzać czas nie tylko rowerowo, ale też kulturalnie, zapraszamy na niezwykłe wydarzenia przygo- towane przez SLOT i Centrum Dialogu. Spragnionych rowerowych podróży zabieramy na Roztocze i do Moskwy. Redakcja JEDŹ I ŚWIEĆ! Dobrze oświetlony rower to taki, który posiada czerwone światło z tyłu (stałe lub migające), a z przodu białe lub żółte (to z kolei powinno być stałe). Nie ignorujmy tej kwestii, gdyż nieoświetlonego roweru zwyczajnie nie widać. Prawo o ruchu drogowym nakazuje włączać światełka po zmroku i w tunelach! Mimo, że nikt tego nie wymaga, warto czasem włączyć tylne światełko w deszczu lub we mgle. Warto też zaopatrzyć się w odblaski. O ile jeżdżenie w kamizelkach jest kwestią sporną, dla niektórych praktycznego, dla innych z estetycznego punktu widzenia, o tyle rower z odblaskami ani się nie zgrzeje, ani się nie spoci, ani też nie straci swej prezencji. Z odblaskowej taśmy samoprzylepnej można wyciąć wesołe kształty, paski, kwiatki, gwiazdki lub śnieżynki, cokolwiek się nam wymarzy, a następnie nakleić je na ramę, bagażnik, błotnik, szprychy lub obręcze kół. Taka taśma ma tę wyjątkową zaletę, że raczej się nie połamie (jak to plastik ma w zwyczaju) i dodatkowo nic nie waży. Odblaski na pedałach pozostają w ciągłym ruchu, przez co są bardziej widoczne. Odblaskowe paski na rzepy mogą przydać się nie tylko do spinania prawej nogawki, ale też, gdy będziemy chcieli zasygnalizować lewoskręt. Dorota Czopyk TRASA PRZEJAZDU Rynek – Sławkowska – Krowoderska – Al. Juliusza Słowackiego – Prądnicka – Opolska – Lublańska – Młyńska – Pilo- tów – Olszyny – Brodowicza – Beliny- Prażmowskiego – Lubomirskiego – św. Rafała Kalinowskiego (tunel pod KCK) – Szlak – Warszawska – Pl. Matejki – Basztowa – Szpitalna –  Rynek (rowery w górę!) BĄDŹ NA BIEŻĄCO   www.fb.com/KrakowMiastemRowerow   www.ibikekrakow.com GAZETKA KRAKOWSKIEJ MASY KRYTYCZNEJ KRAKÓW PAŹDZIERNIK 2013 EGZEMPLARZ BEZPŁATNY

Upload: krakowska-masowka

Post on 11-Mar-2016

222 views

Category:

Documents


4 download

DESCRIPTION

 

TRANSCRIPT

Page 1: Masówka, Październik 2013, Kraków

W dzisiejszej „Masówce” jest wyjątkowo świetliście, a to dlatego, że nadeszła jesień. Coraz wcześniej robi się ciem­no, coraz częściej pojawia się mgła lub pada deszcz. Pamiętajmy, by zadbać o dobrą widoczność naszych rowerów i nas – rowerzystów.  

Osoby, chcące spędzać czas nie tylko rowerowo, ale też kulturalnie, zapraszamy na niezwykłe wydarzenia przygo­towane przez SLOT i Centrum Dialogu. Spragnionych rowerowych podróży zabieramy na Roztocze i do Moskwy. 

Redakcja

JEDŹ I ŚWIEĆ! Dobrze  oświetlony  rower  to  taki,  który  posiada  czerwone światło z tyłu (stałe lub migające), a z przodu białe lub żółte (to  z  kolei  powinno  być  stałe).  Nie  ignorujmy  tej  kwestii, gdyż nieoświetlonego roweru zwyczajnie nie widać. Prawo o ruchu drogowym nakazuje włączać światełka po zmroku  i w tunelach!  Mimo,  że  nikt  tego  nie  wymaga,  warto  czasem włączyć tylne światełko w deszczu lub we mgle. 

Warto  też  zaopatrzyć  się  w  odblaski.  O  ile  jeżdżenie  w kamizelkach  jest  kwestią  sporną,  dla  niektórych  z praktycznego, dla  innych z estetycznego punktu widzenia, o tyle rower z odblaskami ani się nie zgrzeje, ani się nie spoci, 

ani  też  nie  straci  swej  prezencji.  Z odblaskowej  taśmy samoprzylepnej  można  wyciąć  wesołe  kształty,  paski, kwiatki, gwiazdki lub śnieżynki, cokolwiek się nam wymarzy, a  następnie  nakleić  je  na  ramę,  bagażnik,  błotnik,  szprychy lub  obręcze  kół.  Taka  taśma  ma  tę  wyjątkową  zaletę,  że raczej  się  nie  połamie  (jak  to  plastik  ma  w  zwyczaju)  i dodatkowo  nic  nie  waży.  Odblaski  na  pedałach  pozostają w ciągłym ruchu, przez co są bardziej widoczne. Odblaskowe paski na rzepy mogą przydać się nie tylko do spinania prawej nogawki,  ale  też,  gdy  będziemy  chcieli  zasygnalizować lewoskręt. 

Dorota Czopyk

TRASA PRZEJAZDU Rynek – Sławkowska – Krowoderska – Al. Juliusza Słowackiego – Prądnicka – Opolska – Lublańska – Młyńska – Pilo­tów – Olszyny – Brodowicza – Beliny­Prażmowskiego – Lubomirskiego – św. Rafała Kalinowskiego (tunel pod KCK) – 

Szlak – Warszawska – Pl. Matejki – Basztowa – Szpitalna –  Rynek (rowery w górę!) 

BĄDŹ NA BIEŻĄCO

   www.fb.com/KrakowMiastemRowerow 

    www.ibikekrakow.com 

GAZETKA KRAKOWSKIEJ MASY KRYTYCZNEJ

KRAKÓW ∙ PAŹDZIERNIK 2013 ∙ EGZEMPLARZ BEZPŁATNY  

Page 2: Masówka, Październik 2013, Kraków

10. SLOT FEST KALEJDOSLOT

CZAS:  26 – 27 października 2013 r.  

MIEJSCE:  Kraków,    Staromiejskie  Centrum  Kultury Młodzieży (ul. Wietora 15) 

BILETY:  W dniach  Festu:  karnet  30  zł  ,  1 dzień  20  zł (w  przedsprzedaży  od  5 października  karnet za  25  zł  do  nabycia  w  SCKM  oraz  w  Klubie Mezcal). 

INFO:  krakow.slot.art.pl,  facebook.com/slot.fest.krakow  

KONTAKT:  [email protected]  

Wszystkich  zainspirowanych,  roz­grzanych, uskrzydlonych  i nakręconych pasją nie  tylko  rowerową,  zapraszamy  do  współ­tworzenia  tego  wyjątkowego  wydarzenia. KalejdoSLOT,  czyli  10.  edycja  krakowskiego SLOT Festu miksuje  to, co do  tej pory zago­ściło  pod  naszym  szyldem  i  łączy  z  nowymi inicjatywami.  Otwieramy  się  na  dotąd  nam nieznane  strefy  programowe,  pragnąc  na dwa  dni  zawładnąć Waszą  wyobraźnią, ma­rzeniami,  duchem  i  ciałem.  Dlatego,  nasi przyjaciele  rowerzyści,  mamy  okazję  po  raz kolejny spotkać się i przeżyć ciekawie wspól­ne chwile! 

10.  edycja  SLOT  Festu  to  mozaika spotkań z wieloma formami rozrywki i różno­rodnymi  kulturami.  Będziemy  wspólnie przemierzać  szlaki  podróżnicze,  na  które  od dawna  mieliśmy  ochotę  wkroczyć,  kierując się nie tylko azymutem na wschód. Obok sta­łych  punktów  znanych  z  naszej  pięcioletniej Festowej przygody jak: slajdowiska, warszta­ty, wykłady, przestrzeń gier, czajownia, sloTV czy  kino,  KalejdoSLOT  zaprezentuje  całkiem nowe  własne    wcielenie  w  postaci  strefy miejskiej i laboratorium doświadczeń. 

Dopada  Cię  jesienne  przygnębienie  i nuda? Wsiądź na rower i przyjedź, by przeżyć 

z nami kolejne święto ­  KalejdoSLOT. Ostat­ni  weekend  października  wypełnimy  kuglar­skimi  sztuczkami,  filmowymi  wrażeniami, kreatywnymi warsztatami, naukowymi inspi­racjami  oraz  rozśpiewanymi  koncertami  – oczywiście granymi na żywo!  

Przyłącz się do nas! 

Jeśli   masz  ochotę  odpocząć  lub  po­znać nowych przyjaciół, bez których człowiek jest  po  prostu  samotną  wyspą  –  po  prostu przyjdź, poznajmy się! Na pewno nie zabrak­nie dla Ciebie  filiżanki herbaty  i  kawałka dy­wanu w slotowej Czajowni.  

Jeżeli  natomiast  przewidujesz,  że  w pierwszym miesiącu nowego roku akademic­kiego  będziesz  mieć  nieco  wolnego  czasu  i jesteś  gotów  zainwestować  go w  tworzenie tej unikalnej  inicjatywy  ­ zapraszamy do na­szej  ekipy  organizatorskiej.  Przygarniemy każdą głowę kiełkującą pomysłami i parę rąk rwących się do pracy! Każdego chętnego do pomocy  zarażamy  pasją,  energią  i  optymi­zmem, mamy także garść dobrych słów i nie­skończenie wiele uśmiechów. 

Wystarczy napisać.  Kiedykolwiek. Na pewno odpowiemy. 

„WIĘCEJ ŚWIATŁA !”

(Goethe)

Cytatem  z  Goethego  posłużymy  się dlatego jedynie, że był w Krakowie (i w Wie­liczce!).  Innych powodów niet. Rowerzystów krakowskich  (użytkowników  oraz  wyznaw­ców)  podróżujących  po  zmroku  można  z grubsza  –  tertium  non  datur  –  podzielić  na dwie drużyny: oświetlonych – i tych drugich. Zważ  czytelniku  na  formę  bierną.  To  oni  są oświetleni. Ci drudzy, czyli nieoświetleni, po­zwalają  niekiedy  wyróżnić  wewnątrz  siebie dwie  grupy  endemiczne:  oświetlonych  tylko z tyłu (częściej) i tylko z przodu (rzadziej). In­nym  praktycznym  podziałem  możliwym  do zastosowania  w  stosunku  do  nieoświetlo­nych są:  

a. nieoświetleni  na  jezdni  (rzadziej,  ale trafiają się wspaniałe okazy) oraz 

b. nieoświetleni  na  Drodze  dla  Rowerów lub chodniku (bardzo często, nie warto liczyć). 

Gdyby  natchnionemu  badaczowi przyszło  do  głowy  zadanie  pytania  ankieto­wego  „dlaczego  nie?”  na  ulicy,  DDR  czy chodniku, to – w zależności od pory wieczoru i dzielnicy – spodziewać by się mógł  rozmai­tych odpowiedzi.  Począwszy od  „ojej  –  (rzę­ski…) zgubiłam chyba… w tamtym tygodniu” aż  do  standardowego,  dresowego  tekstu: „achucietokuwaopchodzi?!!” zastępowanego niekiedy  zgrabnym  zwrotem  retorycznym „no­ji­ch…?!” 

Nie  płoszmy  więc  przypadków,  sku­pmy  się  na  analizie.  Barierą  braku  oświetle­nia nie  jest  cena, bo  sprawne  lampki przed­nie  i  tylne  kosztują  już  tak  nieprzyzwoicie mało,  że aż wstyd.  Stałe obserwacje prowa­dzone przez  niżej  podpisanego wskazują,  że nieoświetlona gromada ma zwykle w kwestii swojego nieoświetlenia  jakieś  teorie. Teorie, dodajmy,  jawne  lub skrywane. Tu chciałbym 

się wstrzymać przed ich intelektualną oceną. Jeśli więc, Drogi Czytelniku, trzymasz w ręku ten tekst lub czytasz go w sieci, a należysz do grupy  rowerzystów  nieoświetlonych  (i  przy tym umiejących  czytać…)  to wejdź  przy  naj­bliższej  okazji  do  toalety,  zgaś  światło,  za­mknij oczy i cichutko zadaj swojemu wnętrzu proste pytanie: DLACZEGO DO JASNEJ CHO­LERY  JEŻDŻĘ  BEZ  ŚWIATEŁ?  (proste,  praw­da? Nie bolało …).  

Światła  rowerowe,  drodzy  Bracia  i Siostry w Miejskim Roweryzmie, nie służą do tego, byśmy  to MY coś widzieli, ale  głównie do tego by to NAS BYŁO WIDAĆ. Oczywiście jasne światło przednie przyda się po zmierz­chu przy podróży przez ul. Wyłom, Park Lot­ników  czy  wały  wiślane.  W  ruchu  miejskim jednak  to my powinniśmy być dostrzegalni. Ma  nas  widzieć  kierowca  na  jezdni,  pieszy, który  się  był  zapuścił  na  DDR  i  pieszy  na chodniku  (bo  to  JEGO  chodnik)  a  przede wszystkim,  Bracia  i  Siostry,  ma  nas  widzieć inny  rowerzysta. Bo nie ma doprawdy więk­szego  obciachu,  niż  kolizja  miejska  dwóch nieoświetlonych rowerzystów. 

Konrad Myślik 

Page 3: Masówka, Październik 2013, Kraków

„BOBKOWSKI. CHULIGAN WOLNOŚCI”. Bobkowskiemu na urodziny.

Andrzej Bobkowski (1913­1961) nie­mal całe dorosłe życie przeżył poza Polską – najpierw we Francji, potem w Gwatemali. Był przede wszystkim autorem „Szkiców piórkiem”, które opublikował Instytut Lite­racki w Paryżu w 1957 roku – to była jedna z najważniejszych książek opublikowanych przez Instytut. I to nie tylko ze względu na jej wartości literackie, ale także z powodu za­wartych w niej bardzo interesujących reflek­sji, dotyczących oceny sytuacji politycznej po przegranej wojnie – jak podkreślał Jerzy Gie­droyc, redaktor polskiej „Kultury”. Bobkow­ski potomnym zostawił też sztukę teatralną „Czarny piasek” (1959) oraz sporo opowia­dań, szkiców i notatek rozsianych po różnych czasopismach, a potem zebranych w książ­kach. Jego utwory prozą ukazywały się nie tylko w paryskiej „Kulturze” i londyńskich 

„Wiadomościach”, ale również w prasie kra­jowej. W latach 40. publikował m.in. w „Ty­godniku Powszechnym”, w „Dziś i Jutrze”, w „Twórczości” i w „Nowinach Literackich”. W 1970 roku nakładem Instytutu Literackiego w Paryżu ukazał się tom szkiców i opowiadań „Coco de Oro”, gdzie trafiły teksty zamiesz­czane w „Kulturze”. W 1994 roku opubliko­wano „Opowiadania i szkice”, gdzie  trafiły głównie eseje z „Wiadomości” i „Tygodnika Powszechnego”. Bobkowski jest też autorem setek wspaniałych listów, które są obecnie stopniowo publikowane, m.in. do Jerzego Giedroycia, Jarosława Iwaszkiewicza czy Ty­mona Terleckiego.  

„Bobkowski.  Chuligan  wolności”  to interdyscyplinarna  propozycja  artystyczno  ­ kulturalna. 

Punktem  wyjścia  dla  projektu  jest stulecie  urodzin  pisarza  i  eseisty  Andrzeja Bobkowskiego. Jego doświadczenie życiowe i dorobek artystyczny zostaną przybliżone czy­telnikom  poprzez  wystawę  biograficzną  i seminarium  o  Kosmopolakach,  które  wzbo­gacą:  czytanie  przez  uczniów  szkół  średnich „Szkiców  piórkiem”  oraz  „Młodzieńczego Dziennika”,  poprzedzone  warsztatami  pro­wadzonymi przez  krakowskich  i  łódzkich ak­torów,  a  także  spacer  z  przewodnikiem  po Krakowie  po  miejscach  związanych  z  Bob­kowskim  i  przejazd  Masy  Krytycznej  w  Kra­kowie i w Łodzi pod hasłem „Bobkowskiemu na urodziny”. 

Dokładny program: www.centrumdialogu.com. 

Z pamiętnika rowerzysty wiejskiego

Jesień.  Nad  Krakowem  zawisły  już grube  chmury  deszczowo­smogowe. W  ko­mentarzach prasowych  tryumfują  kierowcy („Pierwszy deszcz  spadł,  rowerzystów prze­gonił,  tylko samochód, proszę państwa, sa­mochód  rozwiązaniem  jedynym,  dobrem ukochanym!”),  a  Ty  marzysz  o  podróży  na ciepły,  daleki  wschód...  Może  Iran,  Kurdy­stan, Turcja, Biłgoraj...?  

Na  bogatą  infrastrukturę  rowerową Stołecznego  Królewskiego  Tradycyjnego Bia­łoczerwonego  Brodatego  Miasta  Krakowa przyjdzie  nam  jeszcze  nieco  poczekać.  Na szczęście nie wszystkie miasteczka i sioła ma­ją  takie  tradycje:  nie  musząc  dbać  o  infra­strukturę dorożkarską, rzucają  fundusze pod koła rowerów.  

Może  nie  wszyscy  wiedzą,  ale  tam daleko,  daleko,  wśród  gęstwiny  lasów  pod ukraińską granicą, gdzieś między Radymnem a Zamościem i od Horyńca do Janowa, bieżą po lasach niekończące się równiutkie asfalty. Najczęściej  zamknięte  dla  samochódów:  na zielono­białym szlabanie, pod zakazem wjaz­du  napis  głosi  „Nie  dotyczy  Agencji  Lasów Państwowych  i  rowerów”.  To  jest  właśnie rowerowe  Eldorado,  zaginiona  cykliczna Atlandyda,  Arkadia  dwóch  kółek!  O,  tam pielgrzym  krakowski  odetchnie.  Nie  trzeba uchylać się przed taksówkarzem, ani z  trwo­gą wyglądać Miejskiej Straży, na nieuważne­

go rowerzystę czyhającej na pasach. Bo tam nie ma pasów. W ogóle  nic  tam nie ma,  las jest. I rzeka Tanew. I płasko jak na stole, bajka. 

Proponuję  więc  rowerzyście  miej­skiemu  przemianę w  rowerzystę wiejskiego. Rower  jest  zresztą  czołowym  środkiem transportu  w  regionie,  co  pozwala  na  wto­pienie się w tłum. Coś jednak zawsze zdradza miejskie  pochodzenie,  które  miejscowi  ry­chło  zwęszą  (może  te  sakwy? może gładkie, nienawykłe  do  pracy  dłonie?)  i  pośpieszą  z pytaniem:  ooo,  to  tak  rowerykiem,  to  zdro­wo! A jak chleba w sklepie zabraknie, to pani sprzedawczyni w białym fartuszku pójdzie na zaplecze,  i  połówkę  własnego  przyniesie.  I spyta, czy pokroić. 

Aby  znaleźć  się  w  tym  cudownym miejscu  należy  wsiąść  w  pociąg  regionalny, przesiąść się w Rzeszowie w kolejny, tak do­jechać  np.  do  Jarosławia,  i  w  drogę  na  pół­noc!  Sama  już  podróż  pociągiem  dostarczy wielu wrażeń: ostatni przedział pociągu typu EZT, gdzie miejsce na rower nasz się znajdzie, to  pradawne  siedlisko  miejscowych  filozo­fów,  którzy  w  momencie  odjazdu  pociągu sobie  tylko  znanym  sposobem  synchronicz­nie  otwierają  Tyskie Mocne.  Razem  z  poto­kiem złotego trunku rozlewa się rzeka prawd życiowych, prawd o PKP, prawd o żonie   za­wiadowcy  z  Tarnowa  i  w  ogóle  styczność  z prawdą absolutną jest nieunikniona. 

Dojechawszy  gdzie  należy,  wskaku­jemy na rower i stajemy się rzeczonym rowe­rzystą  wiejskim.  Udziela  nam  się  wschodni spokój,  spowija  piękno  krajobrazu,  ogarnia lenistwo,  więc  raz  po  raz  przystajemy.  A  to na  cmentarzu  ukraińskim  lub  pierwszowo­jennym  pośrodku  lasu,  a  to  przy  bruśniań­

skim krzyżu z nieodłączną Matką Boską i Ma­rią  Magdaleną,  a  to  przy  prostym  drewnia­nym domu czy byłym młynie na rzece. W co drugim  siole  zatrzymuje  nas  drewniana  cer­kiew.  W  Wielkich  Oczach  –  sanktuarium Matki Boskiej Wielkoockiej (a jakże) i niekoń­czące się opowiadania księdza Bartka (że MB Wielkoocka  dzieci  wskrzesza,  kule  odbija, niezła  jest  w  ogóle,  i  że  jak  helikopter  nad wsią,  to  znaczy  że  Ukraińcy  przez  granicę biegną). Bogactwo historii pogranicza, Galicji Polaków,  Żydów,  Ukraińców  i  Łemków,  nie pozwala  nam  jechać  zbyt  szybko.  Chleb  jest smaczny  i  wcale  nie  przypomina  gumy,  jak ten  z  Krakowa.  Kiełbasa  pachnie  kiełbasą. Pomidor pomidorem. A lody truskawkowe w Biłgoraju  (złotówka  za  gałkę,  pomyślcie  o imporcie do Małopolski!) naprawdę zawiera­ją  i  smakują  jak  truskawki.  Lody  bananowe smakują za to  jak guma Donald, ale to tylko dlatego,  że  w  Biłgoraju  nie  rosną  banany. Jeszcze. 

Nade  wszystko  jednak  za  predesty­nacją Roztocza do miana Rowerowego Eldo­rado  przemawiają  miejscowe  sklepy.  Mia­nowicie każdy sklep wiejski zaopatrzony  jest w  stół,  ławki  i  daszek. No,  tak można odpo­czywać! W takich warunkach  to  ja mogę pić kefir.  O,  tak.  Siadamy więc  na  takiej  ławce, opieramy rower o sklep, kulamy kulę z chle­ba i czujemy, że coś w nas drży, rwie się i ra­duje.  To  ona!  To  dusza wiejskiego  rowerzy­sty!  Wszak  wszysceśmy  z  chłopa  chłopi,  i  z roweru –rowerzyści właśnie.  

Wojtek Ganczarek  fizyk­w­podrozy.blogspot.com 

Page 4: Masówka, Październik 2013, Kraków

(Nie) ROWEROWA

MOSKWA

Z  punktu  widzenia  Rosjanina  polska  skłonność  do  narzekań wydaje się przesadna, bo choć nie obywa się bez problemów, w Kra­kowie buduje się dobre ścieżki rowerowe, na drogach jest dużo rowe­rzystów, a na jezdni można czuć się w miarę bezpiecznie. Pewnie Kra­kowianie myślą, że mają najgorzej w Europie i w Polsce. Otóż nie.  

Świetnym antywzorcem jest właśnie 12­millionowa metropo­lia  – Moskwa.  Jest  to miasto przeludnione  i  zakorkowane  – po Mo­skwie  jeździ  aż 5 milionów samochodów! Całkowita długość dróg w stolicy Rosji wynosi 4836 km, a długość ścieżek rowerowych zaledwie 100  km  (0,02%), w dodatku  powstały  one w  ciągu  ostatnich  dwóch lat. Władze raportują o wielkim sukcesie i rozwoju kultury rowerowej w Moskwie,  lecz w  stanie  obecnym  ścieżki  te  nadają  się  jedynie  do weekendowych  przejazdów,  gdyż  w  większości  przebiegają  wzdłuż rzeki  Moskwy  lub  łączą  atrakcje  turystyczne  w  okolicach  centrum miasta. Bynajmniej nie były one budowane od zera,  tylko po prostu namalowano pasy na chodnikach, w niektórych miejscach uniemożli­wiając  wręcz  przejście  pieszym,  a  miejsca,  gdzie  ścieżka  rowerowa krzyżuje  się  ze  ścieżką  dla  pieszych,  zalano  śliską  farbą  tak,  że  przy 

deszczowej  pogodzie  rowerzyści  spektakularnie  upadają.  Najgorsze jednak jest to, że nikt nie zwraca uwagi na pasy oddzielające drogi dla rowerów od innych ciągów komunikacyjnych: ani piesi, idący niewła­ściwą ścieżką, ani kierowcy, parkujący na nich swoje auta.  

Do tego lata wypożyczalnie rowerów znaleźć można było tyl­ko w parkach (cena od 10 do 35 zł za godzinę jazdy). 1 czerwca br. w Moskwie uruchomiono miejski system wypożyczalni rowerów Velobi­ke. Rowery są czeskiej produkcji, kolor – czerwony. Na początku było tylko 30 stacji, dziś jest ich 146. Wszystkie stacje zlokalizowane są do­okoła centrum miasta, czyli podobnie jak w Krakowie. Jest to trochę bez  sensu,  bo  o  dłuższych  przejazdach miejskim  rowerem,  na  przy­kład z pracy do domu lub z jednej dzielnicy do drugiej, nie ma mowy. Cena składa się z dwóch części. Zapłacić trzeba za czas przejazdu: do 30 min bezpłatnie, pierwsza godzina 3 zł, druga – 6 zł, trzecia – 21 zł, czwarta  60  zł.  Niekorzystną  zaś  „innowacją”  jest  opłata  abonamen­towa  za  samo  korzystanie  z  systemu:  10  zł/dzień,  25  zł/tydzień,  45 zł/miesiąc  lub  95  zł/sezon.  Czyli  całkowicie  darmowa  jazda,  jak  na przykład po w Warszawie (<20­minutowe przejazdy), jest niemożliwa. 

W  porównaniu  z warszawskim  Veturilo moskiewskie  rowery wypadają blado. W ciągu dwóch  tygodni  liczba przejazdów po War­szawie  osiągnęła  40  tys.,  a  użytkowników  było  20  tys.  Sześć  razy większa  Moskwa  osiągnęła  podobny  wynik  dopiero  po  2,5  miesią­cach. Tak słaby wynik jest przede wszystkim konsekwencją braku od­powiedniej  infrastruktury. Dla  kontrastu, w Warszawie najpierw po­jawiły się drogi dla rowerów łączące dzielnice, a dopiero potem system wy­pożyczalni.  

Na razie rowery w Rosji nie są postrzegane jako środek trans­portu  w  mieście.  Spacerując  po  Moskwie  spotykałem  mniej  więcej jednego rowerzystę na 10 minut. Jeden z nich, zapytany przeze mnie, jak  się  jeździ  po  mieście,  patrząc  w  dół  ze  smutkiem  odpowiedział „Wsio priekrasno”

1.  

Odradzałbym jakąkolwiek podróż rowerem do Rosji, gdyż jest to bardzo niebezpieczne. Rowerzyści przez rosyjskich kierowców na­zywani są „chrustikami” [od „chrzęścić”], powód: „bo gdy na nich się na­jeżdża, oni chrzęszczą”. O niskiej kulturze jazdy w Rosji można zresztą przeko­nać się oglądając YouTube.  

Wspólnym dla  społeczeństw  postkomunistycznych  jest  błęd­ne  przekonanie,  że  własny  samochód  jest  wyznacznikiem  sukcesu  i przynależności do klasy średniej lub wyższej. Tego typu mentalność w Rosji sięgnęła zenitu – tam każdy pracownik biurowy zaciąga kredyt, żeby tylko móc kupić samochód i udawać zamożnego. Wzrost moto­ryzacji w Krakowie i Polsce jest również niepokojący. Raczej nikt sobie nie  życzy,  żeby  tutaj  było  jak  w  Moskwie:  wielokilometrowe  korki, smog i chamstwo na drogach.  

Każdy więc kupiony w Polsce samochód jest krokiem do bycia Rosją. Każdy zaś kupiony rower czyni Polskę piękniejszą.  

Nikolay Kashcheev 

1 Świetnie