masówka, październik 2013, kraków
DESCRIPTION
ÂTRANSCRIPT
W dzisiejszej „Masówce” jest wyjątkowo świetliście, a to dlatego, że nadeszła jesień. Coraz wcześniej robi się ciemno, coraz częściej pojawia się mgła lub pada deszcz. Pamiętajmy, by zadbać o dobrą widoczność naszych rowerów i nas – rowerzystów.
Osoby, chcące spędzać czas nie tylko rowerowo, ale też kulturalnie, zapraszamy na niezwykłe wydarzenia przygotowane przez SLOT i Centrum Dialogu. Spragnionych rowerowych podróży zabieramy na Roztocze i do Moskwy.
Redakcja
JEDŹ I ŚWIEĆ! Dobrze oświetlony rower to taki, który posiada czerwone światło z tyłu (stałe lub migające), a z przodu białe lub żółte (to z kolei powinno być stałe). Nie ignorujmy tej kwestii, gdyż nieoświetlonego roweru zwyczajnie nie widać. Prawo o ruchu drogowym nakazuje włączać światełka po zmroku i w tunelach! Mimo, że nikt tego nie wymaga, warto czasem włączyć tylne światełko w deszczu lub we mgle.
Warto też zaopatrzyć się w odblaski. O ile jeżdżenie w kamizelkach jest kwestią sporną, dla niektórych z praktycznego, dla innych z estetycznego punktu widzenia, o tyle rower z odblaskami ani się nie zgrzeje, ani się nie spoci,
ani też nie straci swej prezencji. Z odblaskowej taśmy samoprzylepnej można wyciąć wesołe kształty, paski, kwiatki, gwiazdki lub śnieżynki, cokolwiek się nam wymarzy, a następnie nakleić je na ramę, bagażnik, błotnik, szprychy lub obręcze kół. Taka taśma ma tę wyjątkową zaletę, że raczej się nie połamie (jak to plastik ma w zwyczaju) i dodatkowo nic nie waży. Odblaski na pedałach pozostają w ciągłym ruchu, przez co są bardziej widoczne. Odblaskowe paski na rzepy mogą przydać się nie tylko do spinania prawej nogawki, ale też, gdy będziemy chcieli zasygnalizować lewoskręt.
Dorota Czopyk
TRASA PRZEJAZDU Rynek – Sławkowska – Krowoderska – Al. Juliusza Słowackiego – Prądnicka – Opolska – Lublańska – Młyńska – Pilotów – Olszyny – Brodowicza – BelinyPrażmowskiego – Lubomirskiego – św. Rafała Kalinowskiego (tunel pod KCK) –
Szlak – Warszawska – Pl. Matejki – Basztowa – Szpitalna – Rynek (rowery w górę!)
BĄDŹ NA BIEŻĄCO
www.fb.com/KrakowMiastemRowerow
www.ibikekrakow.com
GAZETKA KRAKOWSKIEJ MASY KRYTYCZNEJ
KRAKÓW ∙ PAŹDZIERNIK 2013 ∙ EGZEMPLARZ BEZPŁATNY
10. SLOT FEST KALEJDOSLOT
CZAS: 26 – 27 października 2013 r.
MIEJSCE: Kraków, Staromiejskie Centrum Kultury Młodzieży (ul. Wietora 15)
BILETY: W dniach Festu: karnet 30 zł , 1 dzień 20 zł (w przedsprzedaży od 5 października karnet za 25 zł do nabycia w SCKM oraz w Klubie Mezcal).
INFO: krakow.slot.art.pl, facebook.com/slot.fest.krakow
KONTAKT: [email protected]
Wszystkich zainspirowanych, rozgrzanych, uskrzydlonych i nakręconych pasją nie tylko rowerową, zapraszamy do współtworzenia tego wyjątkowego wydarzenia. KalejdoSLOT, czyli 10. edycja krakowskiego SLOT Festu miksuje to, co do tej pory zagościło pod naszym szyldem i łączy z nowymi inicjatywami. Otwieramy się na dotąd nam nieznane strefy programowe, pragnąc na dwa dni zawładnąć Waszą wyobraźnią, marzeniami, duchem i ciałem. Dlatego, nasi przyjaciele rowerzyści, mamy okazję po raz kolejny spotkać się i przeżyć ciekawie wspólne chwile!
10. edycja SLOT Festu to mozaika spotkań z wieloma formami rozrywki i różnorodnymi kulturami. Będziemy wspólnie przemierzać szlaki podróżnicze, na które od dawna mieliśmy ochotę wkroczyć, kierując się nie tylko azymutem na wschód. Obok stałych punktów znanych z naszej pięcioletniej Festowej przygody jak: slajdowiska, warsztaty, wykłady, przestrzeń gier, czajownia, sloTV czy kino, KalejdoSLOT zaprezentuje całkiem nowe własne wcielenie w postaci strefy miejskiej i laboratorium doświadczeń.
Dopada Cię jesienne przygnębienie i nuda? Wsiądź na rower i przyjedź, by przeżyć
z nami kolejne święto KalejdoSLOT. Ostatni weekend października wypełnimy kuglarskimi sztuczkami, filmowymi wrażeniami, kreatywnymi warsztatami, naukowymi inspiracjami oraz rozśpiewanymi koncertami – oczywiście granymi na żywo!
Przyłącz się do nas!
Jeśli masz ochotę odpocząć lub poznać nowych przyjaciół, bez których człowiek jest po prostu samotną wyspą – po prostu przyjdź, poznajmy się! Na pewno nie zabraknie dla Ciebie filiżanki herbaty i kawałka dywanu w slotowej Czajowni.
Jeżeli natomiast przewidujesz, że w pierwszym miesiącu nowego roku akademickiego będziesz mieć nieco wolnego czasu i jesteś gotów zainwestować go w tworzenie tej unikalnej inicjatywy zapraszamy do naszej ekipy organizatorskiej. Przygarniemy każdą głowę kiełkującą pomysłami i parę rąk rwących się do pracy! Każdego chętnego do pomocy zarażamy pasją, energią i optymizmem, mamy także garść dobrych słów i nieskończenie wiele uśmiechów.
Wystarczy napisać. Kiedykolwiek. Na pewno odpowiemy.
„WIĘCEJ ŚWIATŁA !”
(Goethe)
Cytatem z Goethego posłużymy się dlatego jedynie, że był w Krakowie (i w Wieliczce!). Innych powodów niet. Rowerzystów krakowskich (użytkowników oraz wyznawców) podróżujących po zmroku można z grubsza – tertium non datur – podzielić na dwie drużyny: oświetlonych – i tych drugich. Zważ czytelniku na formę bierną. To oni są oświetleni. Ci drudzy, czyli nieoświetleni, pozwalają niekiedy wyróżnić wewnątrz siebie dwie grupy endemiczne: oświetlonych tylko z tyłu (częściej) i tylko z przodu (rzadziej). Innym praktycznym podziałem możliwym do zastosowania w stosunku do nieoświetlonych są:
a. nieoświetleni na jezdni (rzadziej, ale trafiają się wspaniałe okazy) oraz
b. nieoświetleni na Drodze dla Rowerów lub chodniku (bardzo często, nie warto liczyć).
Gdyby natchnionemu badaczowi przyszło do głowy zadanie pytania ankietowego „dlaczego nie?” na ulicy, DDR czy chodniku, to – w zależności od pory wieczoru i dzielnicy – spodziewać by się mógł rozmaitych odpowiedzi. Począwszy od „ojej – (rzęski…) zgubiłam chyba… w tamtym tygodniu” aż do standardowego, dresowego tekstu: „achucietokuwaopchodzi?!!” zastępowanego niekiedy zgrabnym zwrotem retorycznym „nojich…?!”
Nie płoszmy więc przypadków, skupmy się na analizie. Barierą braku oświetlenia nie jest cena, bo sprawne lampki przednie i tylne kosztują już tak nieprzyzwoicie mało, że aż wstyd. Stałe obserwacje prowadzone przez niżej podpisanego wskazują, że nieoświetlona gromada ma zwykle w kwestii swojego nieoświetlenia jakieś teorie. Teorie, dodajmy, jawne lub skrywane. Tu chciałbym
się wstrzymać przed ich intelektualną oceną. Jeśli więc, Drogi Czytelniku, trzymasz w ręku ten tekst lub czytasz go w sieci, a należysz do grupy rowerzystów nieoświetlonych (i przy tym umiejących czytać…) to wejdź przy najbliższej okazji do toalety, zgaś światło, zamknij oczy i cichutko zadaj swojemu wnętrzu proste pytanie: DLACZEGO DO JASNEJ CHOLERY JEŻDŻĘ BEZ ŚWIATEŁ? (proste, prawda? Nie bolało …).
Światła rowerowe, drodzy Bracia i Siostry w Miejskim Roweryzmie, nie służą do tego, byśmy to MY coś widzieli, ale głównie do tego by to NAS BYŁO WIDAĆ. Oczywiście jasne światło przednie przyda się po zmierzchu przy podróży przez ul. Wyłom, Park Lotników czy wały wiślane. W ruchu miejskim jednak to my powinniśmy być dostrzegalni. Ma nas widzieć kierowca na jezdni, pieszy, który się był zapuścił na DDR i pieszy na chodniku (bo to JEGO chodnik) a przede wszystkim, Bracia i Siostry, ma nas widzieć inny rowerzysta. Bo nie ma doprawdy większego obciachu, niż kolizja miejska dwóch nieoświetlonych rowerzystów.
Konrad Myślik
„BOBKOWSKI. CHULIGAN WOLNOŚCI”. Bobkowskiemu na urodziny.
Andrzej Bobkowski (19131961) niemal całe dorosłe życie przeżył poza Polską – najpierw we Francji, potem w Gwatemali. Był przede wszystkim autorem „Szkiców piórkiem”, które opublikował Instytut Literacki w Paryżu w 1957 roku – to była jedna z najważniejszych książek opublikowanych przez Instytut. I to nie tylko ze względu na jej wartości literackie, ale także z powodu zawartych w niej bardzo interesujących refleksji, dotyczących oceny sytuacji politycznej po przegranej wojnie – jak podkreślał Jerzy Giedroyc, redaktor polskiej „Kultury”. Bobkowski potomnym zostawił też sztukę teatralną „Czarny piasek” (1959) oraz sporo opowiadań, szkiców i notatek rozsianych po różnych czasopismach, a potem zebranych w książkach. Jego utwory prozą ukazywały się nie tylko w paryskiej „Kulturze” i londyńskich
„Wiadomościach”, ale również w prasie krajowej. W latach 40. publikował m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, w „Dziś i Jutrze”, w „Twórczości” i w „Nowinach Literackich”. W 1970 roku nakładem Instytutu Literackiego w Paryżu ukazał się tom szkiców i opowiadań „Coco de Oro”, gdzie trafiły teksty zamieszczane w „Kulturze”. W 1994 roku opublikowano „Opowiadania i szkice”, gdzie trafiły głównie eseje z „Wiadomości” i „Tygodnika Powszechnego”. Bobkowski jest też autorem setek wspaniałych listów, które są obecnie stopniowo publikowane, m.in. do Jerzego Giedroycia, Jarosława Iwaszkiewicza czy Tymona Terleckiego.
„Bobkowski. Chuligan wolności” to interdyscyplinarna propozycja artystyczno kulturalna.
Punktem wyjścia dla projektu jest stulecie urodzin pisarza i eseisty Andrzeja Bobkowskiego. Jego doświadczenie życiowe i dorobek artystyczny zostaną przybliżone czytelnikom poprzez wystawę biograficzną i seminarium o Kosmopolakach, które wzbogacą: czytanie przez uczniów szkół średnich „Szkiców piórkiem” oraz „Młodzieńczego Dziennika”, poprzedzone warsztatami prowadzonymi przez krakowskich i łódzkich aktorów, a także spacer z przewodnikiem po Krakowie po miejscach związanych z Bobkowskim i przejazd Masy Krytycznej w Krakowie i w Łodzi pod hasłem „Bobkowskiemu na urodziny”.
Dokładny program: www.centrumdialogu.com.
Z pamiętnika rowerzysty wiejskiego
Jesień. Nad Krakowem zawisły już grube chmury deszczowosmogowe. W komentarzach prasowych tryumfują kierowcy („Pierwszy deszcz spadł, rowerzystów przegonił, tylko samochód, proszę państwa, samochód rozwiązaniem jedynym, dobrem ukochanym!”), a Ty marzysz o podróży na ciepły, daleki wschód... Może Iran, Kurdystan, Turcja, Biłgoraj...?
Na bogatą infrastrukturę rowerową Stołecznego Królewskiego Tradycyjnego Białoczerwonego Brodatego Miasta Krakowa przyjdzie nam jeszcze nieco poczekać. Na szczęście nie wszystkie miasteczka i sioła mają takie tradycje: nie musząc dbać o infrastrukturę dorożkarską, rzucają fundusze pod koła rowerów.
Może nie wszyscy wiedzą, ale tam daleko, daleko, wśród gęstwiny lasów pod ukraińską granicą, gdzieś między Radymnem a Zamościem i od Horyńca do Janowa, bieżą po lasach niekończące się równiutkie asfalty. Najczęściej zamknięte dla samochódów: na zielonobiałym szlabanie, pod zakazem wjazdu napis głosi „Nie dotyczy Agencji Lasów Państwowych i rowerów”. To jest właśnie rowerowe Eldorado, zaginiona cykliczna Atlandyda, Arkadia dwóch kółek! O, tam pielgrzym krakowski odetchnie. Nie trzeba uchylać się przed taksówkarzem, ani z trwogą wyglądać Miejskiej Straży, na nieuważne
go rowerzystę czyhającej na pasach. Bo tam nie ma pasów. W ogóle nic tam nie ma, las jest. I rzeka Tanew. I płasko jak na stole, bajka.
Proponuję więc rowerzyście miejskiemu przemianę w rowerzystę wiejskiego. Rower jest zresztą czołowym środkiem transportu w regionie, co pozwala na wtopienie się w tłum. Coś jednak zawsze zdradza miejskie pochodzenie, które miejscowi rychło zwęszą (może te sakwy? może gładkie, nienawykłe do pracy dłonie?) i pośpieszą z pytaniem: ooo, to tak rowerykiem, to zdrowo! A jak chleba w sklepie zabraknie, to pani sprzedawczyni w białym fartuszku pójdzie na zaplecze, i połówkę własnego przyniesie. I spyta, czy pokroić.
Aby znaleźć się w tym cudownym miejscu należy wsiąść w pociąg regionalny, przesiąść się w Rzeszowie w kolejny, tak dojechać np. do Jarosławia, i w drogę na północ! Sama już podróż pociągiem dostarczy wielu wrażeń: ostatni przedział pociągu typu EZT, gdzie miejsce na rower nasz się znajdzie, to pradawne siedlisko miejscowych filozofów, którzy w momencie odjazdu pociągu sobie tylko znanym sposobem synchronicznie otwierają Tyskie Mocne. Razem z potokiem złotego trunku rozlewa się rzeka prawd życiowych, prawd o PKP, prawd o żonie zawiadowcy z Tarnowa i w ogóle styczność z prawdą absolutną jest nieunikniona.
Dojechawszy gdzie należy, wskakujemy na rower i stajemy się rzeczonym rowerzystą wiejskim. Udziela nam się wschodni spokój, spowija piękno krajobrazu, ogarnia lenistwo, więc raz po raz przystajemy. A to na cmentarzu ukraińskim lub pierwszowojennym pośrodku lasu, a to przy bruśniań
skim krzyżu z nieodłączną Matką Boską i Marią Magdaleną, a to przy prostym drewnianym domu czy byłym młynie na rzece. W co drugim siole zatrzymuje nas drewniana cerkiew. W Wielkich Oczach – sanktuarium Matki Boskiej Wielkoockiej (a jakże) i niekończące się opowiadania księdza Bartka (że MB Wielkoocka dzieci wskrzesza, kule odbija, niezła jest w ogóle, i że jak helikopter nad wsią, to znaczy że Ukraińcy przez granicę biegną). Bogactwo historii pogranicza, Galicji Polaków, Żydów, Ukraińców i Łemków, nie pozwala nam jechać zbyt szybko. Chleb jest smaczny i wcale nie przypomina gumy, jak ten z Krakowa. Kiełbasa pachnie kiełbasą. Pomidor pomidorem. A lody truskawkowe w Biłgoraju (złotówka za gałkę, pomyślcie o imporcie do Małopolski!) naprawdę zawierają i smakują jak truskawki. Lody bananowe smakują za to jak guma Donald, ale to tylko dlatego, że w Biłgoraju nie rosną banany. Jeszcze.
Nade wszystko jednak za predestynacją Roztocza do miana Rowerowego Eldorado przemawiają miejscowe sklepy. Mianowicie każdy sklep wiejski zaopatrzony jest w stół, ławki i daszek. No, tak można odpoczywać! W takich warunkach to ja mogę pić kefir. O, tak. Siadamy więc na takiej ławce, opieramy rower o sklep, kulamy kulę z chleba i czujemy, że coś w nas drży, rwie się i raduje. To ona! To dusza wiejskiego rowerzysty! Wszak wszysceśmy z chłopa chłopi, i z roweru –rowerzyści właśnie.
Wojtek Ganczarek fizykwpodrozy.blogspot.com
(Nie) ROWEROWA
MOSKWA
Z punktu widzenia Rosjanina polska skłonność do narzekań wydaje się przesadna, bo choć nie obywa się bez problemów, w Krakowie buduje się dobre ścieżki rowerowe, na drogach jest dużo rowerzystów, a na jezdni można czuć się w miarę bezpiecznie. Pewnie Krakowianie myślą, że mają najgorzej w Europie i w Polsce. Otóż nie.
Świetnym antywzorcem jest właśnie 12millionowa metropolia – Moskwa. Jest to miasto przeludnione i zakorkowane – po Moskwie jeździ aż 5 milionów samochodów! Całkowita długość dróg w stolicy Rosji wynosi 4836 km, a długość ścieżek rowerowych zaledwie 100 km (0,02%), w dodatku powstały one w ciągu ostatnich dwóch lat. Władze raportują o wielkim sukcesie i rozwoju kultury rowerowej w Moskwie, lecz w stanie obecnym ścieżki te nadają się jedynie do weekendowych przejazdów, gdyż w większości przebiegają wzdłuż rzeki Moskwy lub łączą atrakcje turystyczne w okolicach centrum miasta. Bynajmniej nie były one budowane od zera, tylko po prostu namalowano pasy na chodnikach, w niektórych miejscach uniemożliwiając wręcz przejście pieszym, a miejsca, gdzie ścieżka rowerowa krzyżuje się ze ścieżką dla pieszych, zalano śliską farbą tak, że przy
deszczowej pogodzie rowerzyści spektakularnie upadają. Najgorsze jednak jest to, że nikt nie zwraca uwagi na pasy oddzielające drogi dla rowerów od innych ciągów komunikacyjnych: ani piesi, idący niewłaściwą ścieżką, ani kierowcy, parkujący na nich swoje auta.
Do tego lata wypożyczalnie rowerów znaleźć można było tylko w parkach (cena od 10 do 35 zł za godzinę jazdy). 1 czerwca br. w Moskwie uruchomiono miejski system wypożyczalni rowerów Velobike. Rowery są czeskiej produkcji, kolor – czerwony. Na początku było tylko 30 stacji, dziś jest ich 146. Wszystkie stacje zlokalizowane są dookoła centrum miasta, czyli podobnie jak w Krakowie. Jest to trochę bez sensu, bo o dłuższych przejazdach miejskim rowerem, na przykład z pracy do domu lub z jednej dzielnicy do drugiej, nie ma mowy. Cena składa się z dwóch części. Zapłacić trzeba za czas przejazdu: do 30 min bezpłatnie, pierwsza godzina 3 zł, druga – 6 zł, trzecia – 21 zł, czwarta 60 zł. Niekorzystną zaś „innowacją” jest opłata abonamentowa za samo korzystanie z systemu: 10 zł/dzień, 25 zł/tydzień, 45 zł/miesiąc lub 95 zł/sezon. Czyli całkowicie darmowa jazda, jak na przykład po w Warszawie (<20minutowe przejazdy), jest niemożliwa.
W porównaniu z warszawskim Veturilo moskiewskie rowery wypadają blado. W ciągu dwóch tygodni liczba przejazdów po Warszawie osiągnęła 40 tys., a użytkowników było 20 tys. Sześć razy większa Moskwa osiągnęła podobny wynik dopiero po 2,5 miesiącach. Tak słaby wynik jest przede wszystkim konsekwencją braku odpowiedniej infrastruktury. Dla kontrastu, w Warszawie najpierw pojawiły się drogi dla rowerów łączące dzielnice, a dopiero potem system wypożyczalni.
Na razie rowery w Rosji nie są postrzegane jako środek transportu w mieście. Spacerując po Moskwie spotykałem mniej więcej jednego rowerzystę na 10 minut. Jeden z nich, zapytany przeze mnie, jak się jeździ po mieście, patrząc w dół ze smutkiem odpowiedział „Wsio priekrasno”
1.
Odradzałbym jakąkolwiek podróż rowerem do Rosji, gdyż jest to bardzo niebezpieczne. Rowerzyści przez rosyjskich kierowców nazywani są „chrustikami” [od „chrzęścić”], powód: „bo gdy na nich się najeżdża, oni chrzęszczą”. O niskiej kulturze jazdy w Rosji można zresztą przekonać się oglądając YouTube.
Wspólnym dla społeczeństw postkomunistycznych jest błędne przekonanie, że własny samochód jest wyznacznikiem sukcesu i przynależności do klasy średniej lub wyższej. Tego typu mentalność w Rosji sięgnęła zenitu – tam każdy pracownik biurowy zaciąga kredyt, żeby tylko móc kupić samochód i udawać zamożnego. Wzrost motoryzacji w Krakowie i Polsce jest również niepokojący. Raczej nikt sobie nie życzy, żeby tutaj było jak w Moskwie: wielokilometrowe korki, smog i chamstwo na drogach.
Każdy więc kupiony w Polsce samochód jest krokiem do bycia Rosją. Każdy zaś kupiony rower czyni Polskę piękniejszą.
Nikolay Kashcheev
1 Świetnie