abraham verghese - powrót do missing

614

Upload: anna-kaczmar

Post on 14-Aug-2015

230 views

Category:

Documents


12 download

TRANSCRIPT

Page 1: Abraham Verghese - Powrót do Missing
Page 2: Abraham Verghese - Powrót do Missing
Page 3: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Dla George'a i Mariam Verghese

Scribere iussit amor

Page 4: Abraham Verghese - Powrót do Missing

A ponieważ kocham to życie, wiem, że tak samo kochać będę i śmierć.

Dziecko krzyczy, gdy matka je od prawej odejmie piersi,

ale w tej samej chwili ukojenie znajduje przy lewej.

Rabindranath Tagore, Gitanjali

(przeł. Jan Kasprowicz)

Page 5: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Prolog

Page 6: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Przybycie

Spędziwszy osiem miesięcy w ciemnościach łona naszej matki, mój brat Shiva i

ja przyszliśmy na świat późnym popołudniem dwudziestego września roku pańskiego

tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego czwartego. W Addis Abebie, stolicy Etiopii, na

wysokości dwóch tysięcy czterystu metrów nad poziomem morza, po raz pierwszy

zaczerpnęliśmy do płuc rozrzedzone powietrze.

Cud naszych narodzin miał miejsce w sali operacyjnej numer trzy szpitala

Missing, w miejscu, gdzie nasza matka, siostra Mary Joseph Praise, spędzała

większość swoich godzin pracy i znajdowała najwyższe spełnienie.

Gdy pewnego wrześniowego ranka nasza matka, mniszka z zakonu

karmelitanek bosych z Madrasu, niespodziewanie zaczęła rodzić, w Etiopii właśnie

ustał wielki deszcz, kończąc dużą porę deszczową. Jego miarowe bębnienie o

wykonane z blachy falistej dachy budynków Missing zamilkło tak nagle, jak gdyby

ktoś przerwał gadule w pół zdania. W ciągu jednej nocy pośród tej dojmującej ciszy

rozkwitły kwiaty meskel, zamieniając wzgórza Addis Abeby w czyste złoto. Na łąkach

wokół Missing turzyca wygrała walkę z błotem i rozpostarła się niczym lśniący dywan

aż do brukowanego podjazdu szpitala, zwiastując poważniejsze sprawy niż gra w

krykieta, krokieta albo w badmintona.

Missing było położone na pokrytym bujną zielenią wzniesieniu i stanowiło

nieregularne skupisko bielonych parterowych i jednopiętrowych budynków

wyglądających, jak gdyby zostały dosłownie wypchnięte z ziemi podczas tego samego

geologicznego paroksyzmu, który dał początek górskiemu pasmu Entoto.

Przypominające koryta rabaty, pojone wodą spływającą z rynien, otaczały niczym fosy

przysadziste domy. Władzę nad ścianami sprawowały róże siostry przełożonej

Matrony Hirst, oprawiając każde okno w szkarłatną ramkę i sięgając aż po dach.

Ilasta gleba była tak żyzna, że Matrona - mądra i praktyczna szefowa szpitala Missing

- ostrzegała nas, byśmy nie biegali po niej boso, chyba że chcemy, aby wyrosły nam

dodatkowe palce u nóg.

Od głównego budynku szpitala, niczym szprychy w kole roweru, rozchodziło się

pięć dróg wyznaczonych szpalerami sięgających do ramion krzaków. Prowadziły one

do pięciu krytych strzechą parterowych pawilonów częściowo schowanych za zagajni-

Page 7: Abraham Verghese - Powrót do Missing

kami, żywopłotami, dzikimi eukaliptusami i sosnami. Matrona Hirst pragnęła nade

wszystko, by Missing przypominało arboretum lub zakątek Ogrodów Kensington (w

których odbywała spacery jako młoda zakonnica, zanim przyjechała do Afryki),

ewentualnie raj tuż przed wygnaniem zeń ludzi.

Missing był tak naprawdę szpitalem misji, ale etiopskie usta wymawiały słowo

mission z sykiem, który zbliżał je brzmieniowo do missing. Urzędnik w Ministerstwie

Zdrowia - świeżo upieczony absolwent liceum - wypisał licencję dla THE MISSING

HOSPITAL, co w jego mniemaniu było fonetycznie poprawną wersją nazwy szpitala.

Błędną pisownię utrwalił dziennikarz „Ethiopian Herald". Kiedy Matrona Hirst udała

się do urzędu, by omyłkę skorygować, pracownik ministerstwa wyciągnął oryginalny

dokument.

- Niech pani sama spojrzy, siostro. Jest Missing, quod erat demonstrandum -

powiedział, jakby za jednym zamachem dowiódł słuszności twierdzenia Pitagorasa,

wykazał centralną pozycję Słońca w Układzie Słonecznym, udowodnił, że Ziemia jest

okrągła, a na koniec precyzyjnie określił na niej położenie Missing. I zostało Missing.

Z ust siostry Mary Joseph Praise w trakcie bólów nagłego porodu nie wydobył

się żaden krzyk ani nawet jęk. Lecz tuż za wahadłowymi drzwiami prowadzącymi do

pomieszczenia sąsiadującego z salą operacyjną numer trzy ogromny autoklaw (dar

kościoła luterańskiego w Zurychu) ryczał, krzyczał i łkał za moją matkę, podczas gdy

gorąca para sterylizowała narzędzia chirurgiczne i ręczniki, które za chwilę miały

zostać użyte. W końcu to właśnie tutaj, w kącie pomieszczenia z autoklawem, tuż obok

tego nierdzewnego molocha, moja matka znalazła schronienie, w którym wytrwała w

Missing siedem lat, zanim my - Shiva i ja - wtargnęliśmy brutalnie w jej świat. Pod

ścianą stało jej biurko połączone z krzesłem, uratowane z likwidowanej szkoły

misyjnej i noszące piętno żłobionej w blacie frustracji niejednego ucznia. Biały

rozpinany sweter mojej matki, który, jak mi powiedziano, często narzucała na

ramiona pomiędzy jedną operacją a drugą, spoczywał przewieszony przez oparcie

krzesła.

Do otynkowanej ściany nad biurkiem matka przyczepiła ilustrację z kalendarza

przedstawiającą znaną rzeźbę Berniniego Ekstaza św. Teresy. Postać Teresy leży

bezwładna, jakby święta zemdlała, ma lekko rozchylone usta, oczy mętne, powieki

półprzymknięte. Z obydwu stron przygląda się jej wścibski chór okupujący klęczniki.

Page 8: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Chłopiec anioł z delikatnym uśmieszkiem i ciałem znacznie bardziej umięśnionym,

niżby pasowało do młodej twarzyczki, spogląda na świętą zmysłową siostrę. Koniuszki

palców jego lewej dłoni unoszą brzeg tkaniny zakrywającej pierś Teresy. W prawej

ręce, delikatnie jak skrzypek dzierżący smyczek, anioł trzyma strzałę.

Dlaczego akurat ten obrazek? Dlaczego św. Teresa, matko?

Mając cztery lata, zakradałem się do pozbawionego okien pomieszczenia z

autoklawem, żeby przyglądać się tej ilustracji. Zbyt mało było we mnie odwagi, abym

mógł bez lęku przejść przez ciężkie drzwi, ale poczucie, że ona tam jest, i moja

obsesja, by poznać tę zakonnicę, moją matkę, dodawały mi sił. Siadałem obok

autoklawu, który syczał i buczał jak budzący się ze snu smok, i miałem wrażenie, że to

moje walące serce pobudza bestię do życia. Gdy zajmowałem miejsce za biurkiem

matki, powoli opanowywał mnie spokój i czułem jej duchową bliskość.

Później dowiedziałem się, że nikt nie odważył się usunąć stamtąd jej swetra,

który nadal wisiał na oparciu krzesła. Był niczym uświęcony przedmiot, niczym

relikwia. Lecz dla czterolatka wszystko jest zarazem i sacrum, i profanum.

Zarzucałem więc pachnącą mydłem Cuticura część garderoby na ramiona. Dotykałem

wyschniętego kałamarza, odtwarzając drogę, jaką musiały pokonywać jej palce.

Patrzyłem w górę i mój wzrok padał na ilustrację z kalendarza - tak samo, jak musiało

się to odbywać w jej przypadku - i ten obrazek wywierał na mnie wielkie wrażenie.

Wiele lat później dowiedziałem się, że nawracające wizje anielskie św. Teresy

nazywają się transwerberacją, co według słownika oznacza duszę „rozpaloną" miłością

do Boga, a także serce „przebite" boską miłością; metafora jej wiary okazała się

jednocześnie metaforą medycyny. W wieku czterech lat naprawdę nie potrzebowałem

słów w rodzaju „transwerberacja", by otaczać wizerunek św. Teresy czcią. Ponieważ

nie dysponowałem żadną fotografią mojej prawdziwej matki, wyobraźnia podpowia-

dała mi, że moją rodzicielką jest w istocie kobieta z obrazka zagrożona przez

wymachującego włócznią chłopczyka anioła i zapewne wkrótce przez niego

zniewolona.

- Kiedy przyjdziesz, mamo? - pytałem, a mój dziecinny głosik odbijał się echem

od kafelków. Kiedy przyjdziesz?

A potem sam sobie odpowiadałem szeptem:

- Na Boga!

Page 9: Abraham Verghese - Powrót do Missing

To było wszystko, czym musiałem się obejść: słowami, które doktor Ghosh

wykrzyknął, gdy po raz pierwszy zawędrowałem do tego miejsca, a on przybiegł,

szukając mnie, i wlepił wzrok w obrazek na ścianie. Potem wziął mnie w swoje silne

ramiona i powiedział głosem, który zabrzmiał w doskonałym unisono z autoklawem:

- Na Boga, ona DOCHODZI!

Od dnia mych narodzin upłynęły te cztery lata i jeszcze czterdzieści sześć

następnych i oto, cudownym zrządzeniem losu, mam okazję powrócić do tego

pomieszczenia. Odkrywam, że dziś krzesło jest dla mnie za małe, a sweter leży na

moich ramionach niczym koronkowy księżowski humeral. Ale najważniejsze, że

krzesło, sweter i ilustracja przedstawiająca transwerberację nadal są na swoim

miejscu. Ja, Marion Stone, zmieniłem się, lecz wszystko inne - prawie wcale. Powrót

do tego zachowanego w nienaruszonym stanie pokoju przypomina oglądanie albumu

ze zdjęciami: cofanie się w czasie i pamięci. Reprodukcja rzeźby Berniniego (dziś

oprawiona w ramkę i umieszczona za szkłem w celu zachowania tego, co kiedyś moja

matka po prostu przypięła pinezkami do ściany), która nie chce wyblaknąć, skłania do

wspomnień. Zmusza mnie do tego, bym uporządkował wydarzenia z mojego życia,

bym powiedział, że wszystko zaczęło się właśnie tutaj i dlatego stało się to i tamto, a

ponieważ koniec łączy się z początkiem, jestem tutaj.

Przychodzimy na świat nieproszeni, a jeśli dopisze nam szczęście, znajdujemy

cel w życiu pchający nas przez głód, niedolę i śmierć za młodu, która - obyśmy tylko

nie zapomnieli - spotyka wielu. Dorosłem i znalazłem swój cel, a było nim: zostać

lekarzem. Nie chciałem uratować świata, chodziło raczej o uleczenie samego siebie.

Niewielu lekarzy potrafi się do tego przyznać, a już z całą pewnością niewielu młodych

medyków, ale podejmując się wykonywania tego zawodu, podświadomie wierzymy

zapewne, że pielęgnowanie drugiego człowieka uleczy nasze własne rany. To jest

możliwe. Ale z drugiej strony, może też te rany pogłębić.

Postanowiłem specjalizować się w chirurgii przez wzgląd na Matronę, tę jej

nieustającą obecność w moim dzieciństwie i okresie dojrzewania.

- Jaka jest najtrudniejsza rzecz, którą mógłbyś zrobić? - zapytała mnie, kiedy

udałem się do niej po poradę w najmroczniejszym dniu pierwszej połowy mojego

życia.

Page 10: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Skrzywiłem się. Z jakąż łatwością Matrona badała teren między ambicją a

względami praktycznymi.

- Dlaczego muszę robić to, co najtrudniejsze?

- Ponieważ jesteś, Marionie, instrumentem Boga. Nie pozwól, by instrument

gnuśniał w futerale, mój synu. Graj! Poznaj tajniki tego instrumentu, zbadaj go.

Czemuż to miałby cię zadowolić Wlazł kotek na płotek, skoro mógłbyś zagrać Glorię?

To niesprawiedliwe ze strony Matrony, że wymieniła jako przykład akurat ten

wzniosły chorał, który zawsze sprawiał, że czułem się, jakbym stał wespół ze

wszystkimi żyjącymi istotami i głupio oniemiały patrzył w niebo. Doskonale

rozumiała mój nieukształtowany charakter.

- Ależ Matrono, nawet nie marzę, by grać Bacha, Glorię... - powiedziałem po

cichu. Nigdy w życiu nie grałem na żadnym instrumencie, ani dętym, ani strunowym.

Nawet nie umiałem czytać nut.

- Nie, Marionie - odparła, pieszcząc mnie łagodnym spojrzeniem i gładząc mój

policzek sękatą dłonią. - Nie chodzi mi o Glorię Bacha, ale o twoją własną Glorię! O tę

Glorię, która żyje w tobie. Największym grzechem jest nieznalezienie jej w sobie,

zignorowanie możliwości, które dał ci Bóg.

Jeśli chodzi o temperament, bardziej nadawałem się do jakiejś dyscypliny

poznawczej, introspektywnej specjalizacji w rodzaju medycyny wewnętrznej lub być

może psychiatrii. Pociłem się na sam widok sali operacyjnej. Na samą myśl o wzięciu

do ręki skalpela skręcał mi się żołądek. (Nadal tak jest). Chirurgia była dla mnie

najtrudniejszą rzeczą, jaką potrafiłem sobie wyobrazić.

Zostałem zatem chirurgiem.

Trzydzieści lat później nie jestem lekarzem znanym z szybkości, odwagi ani

kunsztu technicznego. Możecie powiedzieć, że jestem powolny, rozwlekły, że styl i

technikę operacji dostosowuję do potrzeb pacjenta i sytuacji na stole, a uznam to za

największy komplement. Otuchy dodaje mi świadomość, że kiedy tylko któryś z moich

kolegów lekarzy musi pójść pod nóż, przychodzi do mnie. Oni wszyscy doskonale

wiedzą, że Marion Stone zatroszczy się o nich zarówno przed operacją, podczas niej,

jak i później. I wiedzą, że nie przepadam za chirurgicznymi aforyzmami w rodzaju:

„Masz wątpliwości - tnij!" albo: „Na co czekać, skoro można operować!", które

niezawodnie obnażają najniższe instynkty przedstawicieli naszej profesji. Mój ojciec,

dla którego umiejętności jako chirurga mam najwyższy szacunek, mawia: „Najbar-

Page 11: Abraham Verghese - Powrót do Missing

dziej udana operacja to taka, której postanawiasz nie przeprowadzać". Wiedza, kiedy

nie operować, świadomość, kiedy wpadłem po uszy i potrzebuję pomocy chirurga

pokroju mojego ojca - takiego rodzaju talent, taki geniusz objawia się bez zapowiedzi.

Raz, mając pacjenta z zagrożeniem życia, błagałem ojca, by to on go zoperował.

Stał w milczeniu przy łóżku, a jego palce pozostawały w kontakcie z przegubem

chorego jeszcze długo po tym, jak już wyczuł rytm pracy jego serca, jak gdyby

potrzebował dotyku, niesłyszalnego szumu krwi w arterii, tych nikłych sygnałów,

które pomogły mu podjąć decyzję. Na jego twarzy ujrzałem absolutne skupienie.

Wyobraziłem sobie trybiki obracające mu się w głowie, wyobraziłem sobie lśnienie łez

zbierających się w kącikach jego oczu. Z najwyższą ostrożnością ważył argumenty. W

końcu potrząsnął głową i odwrócił się od pacjenta. Poszedłem za nim.

- Doktorze Stone - powiedziałem, zwracając się do niego oficjalnie, choć

pragnąłem krzyknąć: „Ojcze!". - Operacja jest dla niego jedyną szansą.

W głębi duszy zdawałem sobie sprawę, że szansa jest wręcz nieskończenie

mała, a najlżejsze znieczulenie także może go uśmiercić. Ojciec położył mi dłoń na

ramieniu. Przemówił łagodnie, jak gdyby zwracając się do młodszego kolegi, a nie do

własnego syna.

- Marionie, nie zapominaj o jedenastym przykazaniu - rzekł. - Nie będziesz

operował w dniu śmierci pacjenta.

Wspominam jego słowa przy pełni księżyca w Addis Abebie, gdy lśnią ostrza

noży, a kule i kamienie latają jak muchy, i kiedy czuję się, jakbym stał nie w sali

operacyjnej numer trzy, ale w rzeźni, mając skórę upstrzoną plamami krwi obcych

ludzi. Pamiętam. Ale nie zawsze przed operacją znasz odpowiedzi na wszystkie

pytania. Operujesz teraz. Później retrospektoskop, to jakże poręczne narzędzie

prześmiewców i speców, organizatorów farsy, którą w skrócie nazywamy

konferencjami M&M1 - uzna twoją decyzję za słuszną bądź nie. Życie jest takie samo:

żyjesz nim do przodu, ale rozumiesz je wstecz. Dopiero gdy się zatrzymasz i spojrzysz

za siebie, zobaczysz człowieka, którego przejechałeś.

Dziś, w pięćdziesiątym roku życia, otaczam wielką czcią widok otwartej jamy

brzusznej lub klatki piersiowej. Wstyd mi za ludzką zdolność ranienia i kaleczenia się

nawzajem, za talent do profanowania ciał pobratymców. Mimo to potrafię dostrzec w

1 Morbidity and mortality - zachorowalność i umieralność (wszystkie przypisy, jeśli nie zaznaczono inaczej, pochodzą od tłumacza).

Page 12: Abraham Verghese - Powrót do Missing

tym wszystkim kabalistyczną harmonię serca wyglądającego zza płuca, wątroby i

śledziony, które pod osłoną przepony mają jedna na drugą baczenie - brak mi słów

wobec czegoś takiego. Przesuwam palcami po jelicie, szukając perforacji po ostrzu

noża albo kuli z karabinu, badam jeden lśniący zwój za drugim, siedem metrów

upchanych na tak niewielkiej przestrzeni. Gdyby połączyć ze sobą jelita, które podczas

afrykańskiej nocy przeszły między moimi palcami, sięgnęłyby zapewne Przylądka

Dobrej Nadziei, a wciąż jeszcze nie ujrzałem głowy tego węża. Widzę zwyczajne cuda

ukryte pod skórą, klatką z żeber i masą mięśniową - widoki nie do obejrzenia przez

ich posiadacza. Czy istnieje większy zaszczyt?

W takich chwilach nie zapominam, by podziękować mojemu bratu bliźniakowi

Shivie - doktorowi Shivie Praise'owi Stone'owi. Pamiętam, by odnaleźć jego twarz,

jego odbicie na szklanej ściance działowej, która oddziela dwie sale operacyjne, i

przesłać mu krótkie skinienie głową, bo bez niego nie byłbym tym, kim dzisiaj jestem:

chirurgiem.

Zdaniem Shivy w życiu w gruncie rzeczy chodzi o łatanie dziur. Shiva nie

posługiwał się metaforami, a łatanie dziur jest dosłownie tym, o co mu chodziło. A

jednak - łatanie dziur może być trafną metaforą naszego zawodu. Istnieje wszakże

jeszcze inna dziura, pęknięcie, które dzieli rodzinę. Czasem pojawia się w momencie

narodzin, a innym razem pokazuje się znacznie później. Każdy z nas naprawia to, co

zostało zepsute. To zadanie życia. Nie damy rady naprawić wszystkiego i wiele

zostanie dla przyszłych pokoleń.

Ja - który urodziłem się w Afryce, żyłem na wygnaniu w Ameryce, a potem

powróciłem do kolebki - jestem żyjącym dowodem na to, że geografia to

przeznaczenie. Los rzucił mnie z powrotem dokładnie tam, gdzie przyszedłem na

świat, na tę samą salę operacyjną, w której wyszedłem z łona matki. Moje chronione

rękawiczkami dłonie dzielą tę samą przestrzeń nad stołem operacyjnym w sali numer

trzy, którą kiedyś zajmowały dłonie mojej matki i mojego ojca.

Bywają noce, gdy świerszcze grają cyk, cyk, cyk, ich tysięczny chór tłumi

chrząkanie i stękanie hien mieszkających na zboczach wzgórz. Raptem przyroda

milknie. Brzmi to tak, jakby apel dobiegł końca i nadszedł czas, by w ciemnościach

odnaleźć swoich przyjaciół i złożyć głowę do snu. W tej ciszy, graniczącej z ciszą

absolutną, słyszę przenikliwe brzęczenie gwiazd i jestem przeszczęśliwy, wdzięczny za

Page 13: Abraham Verghese - Powrót do Missing

to moje nieznaczące miejsce w galaktyce. W takich chwilach czuję również

wdzięczność dla Shivy.

Bliźniacy - całe dzieciństwo przespaliśmy w jednym łóżku, dotykając się

głowami, z torsami i nogami ułożonymi pod dziwacznym kątem. Wyrośliśmy już z

potrzeby takiej intymności, choć ja nadal za nią tęsknię, za bliskością jego czaszki.

Gdy budzę się i wiem, że otrzymałem w darze kolejny wschód słońca, pierwszą moją

myślą budzę brata i mówię do niego: „Zawdzięczam ci widok poranka".

Tym, co Shivie zawdzięczam najbardziej, jest możliwość opowiedzenia tej

historii - historii, której moja matka, siostra Mary Joseph Praise, nie wyjawiła;

historii, od której mój nieustraszony ojciec Thomas Stone uciekł; którą ja musiałem

złożyć kawałek po kawałku. Jedynie snując tę opowieść, zamknę szczelinę, która

oddziela mnie od brata. Owszem, mam nieograniczoną wiarę w sztukę chirurgii, ale

wiem, że żaden chirurg nie jest w stanie zaleczyć rany, która dzieli dwóch braci. Tam,

gdzie jedwab i stal zawodzą, musi przynieść skutek opowiedzenie historii. Zacznijmy

więc od początku...

Page 14: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Część pierwsza

...bo tajemnica opieki nad pacjentem kryje się

w opiece nad pacjentem.

Francis W. Peabody, 21 października 1925 roku

Page 15: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 1

Nowe spojrzenie na stan durowy

Siostra Mary Joseph Praise przybyła do szpitala Missing z Indii siedem lat

przed naszymi narodzinami. Ona i siostra Anjali były pierwszymi nowicjuszkami

zakonu karmelitanek bosych z Madrasu, które ukończyły żmudny kurs pielęgniarski

w Głównym Szpitalu Rządowym w tymże mieście. W dniu rozdania dyplomów

otrzymały odznaki pielęgniarskie i tego samego wieczoru złożyły ostateczne śluby

ubóstwa, celibatu i posłuszeństwa. Teraz nie musiały już reagować, gdy mówiono do

nich „stażystko" (w szpitalu) lub „nowicjuszko" (w klasztorze), ponieważ w obydwu

miejscach przysługiwał im tytuł sióstr. Ich przeorysza, Shessy Geevarughese,

świątobliwa kobieta w podeszłym wieku czule nazywana Szlachetną Ammą,

pospieszyła z błogosławieństwem dla dwóch młodych, świeżo upieczonych zakonnic-

pielęgniarek i obwieściła im zaskakujący przydział: Afryka.

Tego dnia, gdy miały wypłynąć w podróż, wszystkie nowicjuszki z klasztoru

udały się do portu kolumną riksz, by życzyć swoim dwóm siostrom szczęśliwej drogi.

Oczami wyobraźni widzę zastęp nowicjuszek ustawionych na nabrzeżu, trajkoczących

i drżących z emocji i podniecenia; ich białe habity łopoczą na wietrze, a pomiędzy

obutymi w sandały stopami przechadzają się mewy.

Często zastanawiałem się, o czym myślała matka, kiedy razem z siostrą Anjali -

obydwie miały wówczas po dziewiętnaście lat - zrobiła ostatni krok na indyjskiej ziemi

i postawiła stopę na pokładzie „Calangute". Z pewnością słyszała tłumione łkania i

głośne życzenia. „Z Bogiem" odprowadzające statek aż do wyjścia z portu. Czy się

bała? Czy miała wątpliwości? Wstępując do zakonu, pożegnała się na zawsze ze swą

mieszkającą w mieście Koczin rodziną biologiczną i przeniosła do Madrasu,

oddalonego od rodzinnego miasta dzień i noc drogi pociągiem. Rodziców, dla których

Madras mógł równie dobrze leżeć na drugim końcu świata, miała już nigdy nie

zobaczyć. Teraz, po trzech latach życia w Madrasie, żegnała się ze swoją rodziną w

wierze, udając się tym razem za ocean. Ponownie wyruszyła w podróż bez powrotu.

Na kilka lat przed tym, zanim usiadłem do spisania mojej opowieści,

pojechałem do Madrasu w poszukiwaniu historii mojej matki. W archiwum

Page 16: Abraham Verghese - Powrót do Missing

karmelitanek bosych nie znalazłem na jej temat żadnych informacji, ale natrafiłem za

to na dzienniki Szlachetnej Ammy, w których przeorysza notowała wydarzenia

każdego upływającego dnia. Kiedy „Calangute" odcumował od kei, Szlachetna Amma

wzniosła dłoń ku górze niczym kierujący ruchem policjant i, „moim głosem

kaznodziei, który, jak mówią, mylnie świadczy o moim wieku", wyrecytowała słowa:

„Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej"2, ponieważ Księgę Rodzaju lubiła najbardziej.

Szlachetna Amma dedykowała tej misji głęboką myśl. Prawda, że Indie mają

niezgłębione potrzeby, lecz to się nigdy nie zmieni i nie jest żadną wymówką. Dwie

młode mniszki, najmądrzejsze i najładniejsze, miały zostać pionierkami: Hinduskami

zanoszącymi ciemnej Afryce miłość Chrystusa - oto największa ambicja przeoryszy.

Szlachetna Amma wyjawia w tych zapiskach swój tok myślenia: gdy angielscy

misjonarze przybyli do Indii, odkryli, że nie istnieje lepszy sposób na głoszenie

chrześcijańskiej miłości, jak tylko poprzez kompresy i kataplazmy, maści i opatrunki,

oczyszczanie ran i niesienie pociechy. Jakaż posługa przewyższa posługę uzdrawia-

nia? Jej dwie młode zakonnice przepłyną ocean i w ten sposób zapoczątkują

afrykańską misję karmelitanek bosych z Madrasu.

Gdy dobra przeorysza patrzyła, jak dwie stojące przy relingu, machające

energicznie rękami postacie oddalają się coraz bardziej, aż w końcu przypominają

dwie białe kropki, poczuła ukłucie trwogi. A jeśli siostry przez ślepe posłuszeństwo

wobec jej wielkiego planu zostały skazane na straszny los? „Angielscy misjonarze

mieli za sobą potężne imperium... a moje dziewczęta?". Napisała w swoim dzienniku,

że przenikliwe przekrzykiwanie się mew i wszechobecne ptasie odchody zepsuły

uroczyste pożegnanie z zakonnicami, które sobie wyobraziła. Rozproszył ją

przemożny zapach psującej się ryby i zbutwiałego drewna, jak również półnadzy

dokerzy, którym z brązowych od betelu ust ciekła odrażająca ślina na sam widok

dziewiczej trzódki Szlachetnej Ammy.

„Ojcze, powierzamy Twej opiece nasze siostry", powiedziała Szlachetna Amma,

przekazując odpowiedzialność za mniszki na barki Pana. Przestała machać i jej dłonie

znalazły azyl w rękawach habitu. „Usilnie błagamy Cię o łaskę i o Twoją opiekę nad

misją karmelitanek bosych...".

2 Rdz 12,1. Wszystkie cytaty z Biblii według: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu (wyd. 5), Wydawnictwo Pallottinum, Poznań 2003.

Page 17: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Był rok 1947. Brytyjczycy wreszcie wyjeżdżali z Indii; Quit India Movement3

sprawił, że to, co wydawało się niemożliwe, stało się faktem. Szlachetna Amma powoli

wypuściła powietrze z płuc. To był nowy świat, który domagał się wielkich czynów -

przynajmniej tak sądziła.

Unoszące się na wodzie czarno-czerwone pudło, ponoć nazywające się

statkiem, pokonywało pełną parą Ocean Indyjski, płynąc ku portowi przeznaczenia,

którym był Aden. W ładowni „Calangute" spoczywały niezliczone skrzynie pełne

bawełny, ryżu, jedwabiu, szafek firmy Godrej, szaf na dokumenty firmy Tata, a także

trzydzieści jeden motocykli Royal Enfield Bullet, których silniki owinięto ceratą.

Zasadniczo statek nie miał przewozić pasażerów, lecz grecki kapitan postanowił

przyjąć na pokład „płacących za podróż gości". Wielu podróżnych było gotowych

okrętować się na statkach towarowych, żeby zaoszczędzić na bilecie, a kapitan,

skąpiec żałujący na załogę, chętnie im to umożliwiał. Tym razem zabrał na pokład

dwie zakonnice z Madrasu, trzech Żydów z Koczinu, rodzinę ze stanu Gudżarat,

trzech podejrzanie wyglądających Malajczyków oraz kilku Europejczyków, w tym

dwóch francuskich marynarzy wracających na swój macierzysty statek w Adenie.

„Calangute" miał ogromny pokład, dający większe złudzenie stałego lądu, niżby

można się spodziewać na morzu. Na jednym końcu, niczym komar na plecach słonia,

przysiadła trzypoziomowa nadbudówka, w której pomieściła się załoga i pasażerowie i

której najwyższe piętro zajmował mostek.

Moja matka, siostra Mary Joseph Praise, pochodziła z miasta Koczin w stanie

Kerala. Keralczycy, chrześcijanie, datują początki swojej wiary na rok pański 52, kiedy

to św. Tomasz przybył do Indii z Damaszku. „Niewierny" Tomasz pobudował pierwsze

kościoły w Kerali na długo przedtem, nim św. Piotr dotarł do Rzymu. Moja matka

była bogobojną, sumiennie praktykującą kobietą; w szkole średniej poddała się

wpływowi charyzmatycznej karmelitanki pracującej z biedotą. Jej rodzinne miasto

leży na pięciu wyspach osadzonych niczym klejnoty na pierścieniu otwartym ku

Morzu Arabskiemu. Przez setki lat handlarze przyprawami - wśród nich niejaki Vasco

da Gama w 1498 roku - przypływali do Koczinu po kardamon i goździki.

Portugalczycy położyli swą kolonialną łapę na Goa i siłą nawrócili hinduistów na

chrześcijaństwo. Katoliccy księża i zakonnice w końcu dotarli z misją do Kerali, jak

3 Indyjski ruch niepodległościowy zapoczątkowany odezwą Mahatmy Gandhiego z sierpnia 1942 roku wzywającą Brytyjczyków do opuszczenia Indii.

Page 18: Abraham Verghese - Powrót do Missing

gdyby nie pamiętali, że tysiąc lat przed nimi Tomasz Apostoł podarował temu stanowi

nieskażoną wizję Jezusa. Ku rozczarowaniu swoich rodziców moja matka została

karmelitanką bosą, porzucając starożytną tradycję chrześcijan św. Tomasza, by

przyjąć do serca prawdy głoszone przez tę - zdaniem jej rodziców - papieską,

nowobogacką sektę. Mniej by ich zawiodła, gdyby przeszła na islam albo hinduizm.

Dobrze, że rodzice nie wiedzieli, że została również pielęgniarką, ponieważ w ich

przekonaniu oznaczałoby to, że do tego plami sobie ręce niczym niedotykalni.

Moja matka dorastała nad brzegiem oceanu w otoczeniu wiekowych chińskich

sieci rybackich uwiązanych na długich bambusowych żerdziach i rozpiętych nad wodą

niczym gigantyczna pajęczyna. Morze było spichlerzem jej ludu, zapewniało cenne

pożywienie: ryby i krewetki. Teraz, stojąc na pokładzie „Calangute", z wybrzeżem

Koczinu poza zasięgiem wzroku, matka nie rozpoznawała tego spichlerza. Zastana-

wiała się, czy w gruncie rzeczy ocean zawsze był taki: dymiący, złowrogi, niespokojny.

Morze poniewierało „Calangute", rzucało łajbą, spychało ją z kursu, zmuszało do

jękliwych wysiłków, pragnąc po prostu połknąć ją w całości.

Moja matka i siostra Anjali znalazły w swojej kabinie schronienie zarówno

przed morzem, jak i mężczyznami. Wzniosłe modły siostry Anjali przerażały moją

matkę. Rytualne czytania z Ewangelii według św. Łukasza były pomysłem siostry

Anjali, która twierdziła, że słowa te przydają duszy skrzydeł, a ciału narzucają

dyscyplinę. Dwie mniszki podporządkowały każdą literę, każde słowo, linijkę i zdanie

dilatatio, elevatio i excessus - kontemplacji, uniesieniu i zachwytowi. Dawna

praktyka klasztorna Ryszarda od Świętego Wiktora przydała się podczas ciągnącej się

bez końca przeprawy przez ocean. Drugiej nocy, po dziesięciu godzinach intensyw-

nych medytacyjnych czytań, siostra Mary Joseph Praise z zaskoczeniem stwierdziła,

że litery rozmywają jej się przed oczami; granica między Bogiem a jaźnią przestała

istnieć. Sprawiło to czytanie - radosne poddanie ciała temu, co uświęcone, wieczne i

nieskończone.

Podczas nieszporów szóstej nocy (mniszki postanowiły bez względu na

wszystko przestrzegać klasztornej rutyny) wykonały hymn, dwa psalmy, antyfony, a

potem jeszcze hymn pochwalny i właśnie śpiewały Magnificat, gdy raptem

ogłuszający dźwięk sprowadził je na ziemię. Chwyciły kamizelki ratunkowe i wybiegły

na zewnątrz. Ich oczom ukazał się pokład, który odkształcił się w jednym miejscu i

wypiętrzył niczym piramida, sprawiając wrażenie, jakby „Calangute" zbudowano nie z

drewna, lecz z kartonu. Kapitan nawet nie wypuścił z ust nieodłącznej fajki, a

Page 19: Abraham Verghese - Powrót do Missing

lekceważący uśmieszek na jego twarzy sugerował, że pasażerowie przesadzają z

histerycznymi reakcjami.

Dziewiątej nocy czterech z szesnastu pasażerów i jeden członek załogi zlegli

zmożeni gorączką, która drugiego dnia niemocy objawiła się cieleśnie w postaci

różowych plamek rozmieszczonych jak chińska łamigłówka na piersi i brzuchu.

Siostra Anjali cierpiała katusze, jej skóra płonęła z gorąca. Drugiego dnia majaczyła

już w gorączce.

Jednym z pasażerów „Calangute" był młody chirurg, bystrooki Anglik, który

postanowił pożegnać się z indyjską służbą medyczną i wyruszyć na poszukiwanie

lepszych perspektyw. Był wysoki i silny i choć jego surowa męska uroda sprawiała, że

wyglądał na głodnego, unikał wizyt w mesie. Siostra Mary Joseph Praise wpadła na

niego - i to dosłownie - drugiego dnia podróży, gdy straciła równowagę na mokrych

metalowych schodkach prowadzących z kajut na górę. Idący za nią Anglik złapał ją

tak, jak zdołał, to znaczy za okolice kości ogonowej i za lewą stronę klatki piersiowej.

Pomógł jej odzyskać równowagę, jak gdyby była małym dzieckiem. Bąkając słowa

podziękowania, zrobiła się czerwona jak cegła; chwilą tej niespodziewanej intymności

on wydawał się bardziej podenerwowany niż ona. Poczuła, że w miejscu, w którym

ścisnęła ją jego dłoń, będzie miała siniaka, była to jednak niedogodność, przeciw

której nic nie miała. Później przez wiele dni nie spotykała już Anglika.

Teraz, rozpaczliwie potrzebując pomocy lekarza, siostra Mary Joseph Praise

zebrała się w sobie i zapukała do drzwi jego kajuty. Niewyraźny głos polecił jej wejść.

Powitała ją acetonowa żołądkowa woń.

- To ja - zawołała. - To ja, siostra Mary Joseph Praise.

Doktor leżał na koi. Spoczywał na boku z półprzymkniętymi powiekami. Jego

skóra miała tę samą barwę co spodenki khaki.

- Doktorze - spytała z wahaniem - czy pan też ma gorączkę?

Kiedy spróbował na nią spojrzeć, jego gałki oczne wykonały ruch jak szklane

kulki toczące się po przechylanym talerzu. Wychylił się z koi i nad wiadrem złapał go

odruch wymiotny; nie trafił, co zresztą nie miało większego znaczenia, bo wiadro było

pełne po brzegi. Siostra Mary Joseph Praise podeszła do niego energicznym krokiem i

położyła mu dłoń na czole. Było zimne i lepkie, wcale nie wydawało się rozpalone

gorączką. Doktor miał zapadnięte policzki, a jego ciało wyglądało, jak gdyby skurczyło

się, by móc się wpasować w ciasnotę kabiny. Żadnemu z pasażerów ocean nie

Page 20: Abraham Verghese - Powrót do Missing

oszczędził choroby morskiej, ale dolegliwości Anglika były najwyraźniej dużo

poważniejsze.

- Doktorze, pragnę zgłosić gorączkę, która położyła już pięcioro pacjentów.

Towarzyszą jej wysypka, dreszcze, poty, spowolnione tętno i utrata apetytu. Stan

wszystkich cierpiących jest stabilny, z wyjątkiem siostry Anjali. Doktorze, naprawdę

obawiam się o Anjali...

Poczuła się lepiej, gdy zrzuciła ciężar z piersi, nawet jeśli jedyną odpowiedzią

Anglika był zduszony jęk. Jej wzrok padł na katgutową podwiązkę zasupłaną na

relingu łóżka, blisko jego dłoni - składała się z jednego węzła na drugim, dosłownie z

dziesiątków węzłów. Było ich tak wiele, że nić sterczała do góry jak sękaty maszt. W

ten sposób śledził upływ godzin. Albo liczył ataki wymiotów.

Opróżniła wiadro, wypłukała je i postawiła mu z powrotem koło głowy. Wytarła

podłogę ręcznikiem, po czym przepłukała go i rozwiesiła do wyschnięcia. Przyniosła

wodę. Potem wyszła, dumając, od ilu już dni nie miał niczego w ustach.

Wieczorem jego stan się pogorszył. Siostra Mary Joseph Praise przyniosła

koce, ręczniki i bulion. Klęcząc, usiłowała go nakarmić, ale sam zapach jedzenia

wywoływał u niego nudności. Wywrócił oczami. Jego wyschnięty język przypominał

język papugi. Rozpoznała w pomieszczeniu owocowy zapach wiszącej w powietrzu

śmierci głodowej. Kiedy uszczypnęła go pod łokciem, skóra nie wróciła na miejsce,

tylko została rozciągnięta jak poła namiotu, jak wybrzuszony pokład „Calangute".

Wiadro było do połowy wypełnione przezroczystym płynem. Lekarz bełkotał o

zielonych polach, nieświadom obecności zakonnicy. Czy choroba morska może

skończyć się śmiercią? - zastanawiała się. A może on cierpi na forme fruste4 tej samej

gorączki, która trawi siostrę Anjali? Tak mało jeszcze wiedziała, jeśli chodzi o

medycynę. Pośrodku oceanu, otoczona chorymi, czuła ciężar własnej ignorancji.

Wiedziała wszakże, jak należy pielęgnować chorych. I wiedziała też, jak należy

się modlić. Tak zatem, modląc się, zsunęła mu z ramion koszulę, sztywną od żółci i

śliny, a potem ściągnęła spodenki. Z pewnym skrępowaniem myła chorego w łóżku.

Czuła się zażenowana, ponieważ nigdy wcześniej nie opiekowała się białym

człowiekiem, a to tego jeszcze lekarzem. Przy najlżejszym dotknięciu pojawiała się u

niego gęsia skórka. Nie zaatakowała go wysypka, którą stwierdziła na ciele czwórki

zmożonych gorączką pasażerów i u jednego chłopca okrętowego. Żylaste muskuły 4 Poronna postać choroby - choroba o przebiegu bardzo lekkim, o obrazie niepełnym, niekiedy niezauważona przez otoczenie.

Page 21: Abraham Verghese - Powrót do Missing

ramion napinały mu się i rozluźniały pod skórą. Dopiero teraz zauważyła, że lewa

strona jego klatki piersiowej jest mniejsza niż prawa; we wgłębieniu powyżej lewego

obojczyka można by zmieścić pół szklanki wody, a w tym po prawej stronie nie więcej

niż łyżeczkę. Poniżej lewego sutka zaczynało się głębokie wklęśnięcie, które sięgało aż

po pachę. Skóra nad tym kraterem była błyszcząca i pomarszczona. Dotknęła go tam i

nabrała z przejęciem powietrza, gdy palec zapadł się, nie napotkawszy oporu ze strony

kości. Wyglądało to tak, jak gdyby mężczyzna był pozbawiony dwóch lub nawet trzech

sąsiadujących ze sobą żeber. Wewnątrz tego zagłębienia czuła jego bijące serce,

oddzielone od świata zewnętrznego ledwie cienką warstwą skóry. Kiedy cofnęła palec,

wyraźnie widziała poruszającą się w środku i napierającą na skórę komorę.

Mocno przerzedzone włosy na jego klatce piersiowej i brzuchu wyglądały, jak

gdyby stanowiły marną kopię bujnego owłosienia łonowego. Siostra Mary Joseph

Praise beznamiętnie umyła jego nieobrzezany członek, po czym odsunęła go na bok,

by zająć się pomarszczonym, bezradnie zwieszającym się poniżej workiem. Umyła mu

stopy, płacząc, bo myśli jej nieuchronnie podążyły ku Panu Jezusowi i Jego ostatniej

nocy u boku uczniów.

W kufrze znalazła książki o chirurgii. Doktor nakreślił na marginesie nazwiska

i daty. Dopiero po pewnym czasie uzmysłowiła sobie, że były to nazwiska pacjentów,

zarówno Hindusów, jak i Brytyjczyków, na pamiątkę chorób, które po raz pierwszy

ujrzał na własne oczy, a o których czytał w podręcznikach Peabody'ego i Krishnana.

Krzyżyk obok nazwiska, jak się domyśliła, oznaczał pacjenta, który zmarł na skutek

choroby. Znalazła aż jedenaście zeszytów wypełnionych oszczędnym odręcznym

pismem charakteryzującym się długimi pociągnięciami; tekst tańczył po kartce tuż

ponad linijkami i nie stosował się do marginesów, bo jedynym dla niego

ograniczeniem był brzeg stronicy. Mimo że doktor sprawiał wrażenie małomównego,

jego pismo zdradzało elokwencję.

Wreszcie wygrzebała z kufra czystą koszulę i spodenki. O czym to świadczy, że

mężczyzna ma mniej ubrań niż książek? Manewrując jego uległym ciałem raz w jedną,

raz w drugą stronę, udało jej się zmienić pod nim prześcieradło, a następnie go ubrać.

Wiedziała, że nazywa się Thomas Stone, ponieważ takie nazwisko widniało

nakreślone na pierwszej stronie podręcznika chirurgii, który leżał u wezgłowia. W

książce nie znalazła wiele na temat gorączki z wysypką, a w ogóle nic o chorobie

morskiej.

Page 22: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Owej nocy siostra Mary Joseph Praise wielokrotnie pokonywała chylący się na

prawo i na lewo korytarz, uwijając się pomiędzy jednym pacjentem a drugim. Miejsce,

w którym pokład wybrzuszył się, przypominało spowitą całunem postać, więc za

każdym razem odwracała od niego wzrok. Raz ujrzała przed sobą czarną górę -

wznoszącą się, wysoką na kilka pięter falę - i pomyślała, że za chwilę „Calangute"

wpadnie w jej odmęty. Tony wody przelały się przez dziób, a hałas, jaki przy tym

powstał, napędził jej więcej strachu niż sam widok zbliżającej się fali.

W środku targanego sztormem oceanu, półprzytomna z braku snu, stanąwszy

twarzą w twarz z kryzysową sytuacją, poczuła, że jej świat uległ uproszczeniu i

podzielił się na tych, których zmogła gorączka, na tych, którzy cierpieli z powodu

choroby morskiej, oraz pozostałych. Możliwe, że podział ten był bez znaczenia, skoro

lada moment i tak mieli zatonąć.

Ocknęła się z transu przy boku Anjali. Ułamek sekundy później znów była

przytomna, ale tym razem czuwała przy Angliku, zasnąwszy, klęcząc przy jego łóżku;

położyła głowę na jego piersi, a jego ręka obejmowała jej ramiona. Zanim zdążyła zdać

sobie z tego sprawę, znowu odpłynęła, by obudzić się o brzasku na brzegu koi u boku

Thomasa Stone'a. Pognała ile sił w nogach do Anjali po to, by przekonać się, że jej

stan jeszcze się pogorszył. Nie oddychała normalnie, a raczej szybko, ale płytko

wzdychała. Na jej skórze pojawiły się duże, zlewające się fioletowe pasy.

Zatroskane twarze załogi, która nie zmrużyła oka, jak również to, że jeden z jej

członków ukląkł przed nią, mówiąc: „Siostro, odpuść mi grzechy!", upewniły ją w

przekonaniu, że statek nadal jest w niebezpieczeństwie. Załoga ignorowała jej apel o

pomoc.

Zrozpaczona, sfrustrowana siostra Mary Joseph Praise wyciągnęła z mesy

hamak, bowiem w tym dziwnym stanie pomiędzy przebudzeniem a snem miała wizję.

Rozpięła go w kajucie między bulajem a drążkiem koi.

Doktor Stone stanowił ciężar ponad jej siły i tylko dzięki wstawiennictwu św.

Katarzyny zdołała zwlec go z łóżka na podłogę, a potem, centymetr po centymetrze,

wciągnąć na hamak, który, pozostając w zgodzie z grawitacją, a nie z przechyłami

statku, cały czas utrzymywał pozycję poziomą. Uklękła i modliła się z całego serca do

Jezusa, kończąc Magnificat, którego nie dane jej było odśpiewać w całości owej nocy,

gdy pokład się wybrzuszył.

Page 23: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Jako pierwsza zaróżowiła się szyja Stone'a, potem jego policzki. Siostra Mary

Joseph Praise podała mu kilka łyżeczek wody. Godzinę później utrzymał w żołądku

nawet bulion. Otworzył oczy, oswajając się ze światłem i śledząc każdy jej ruch. Gdy

nabrała kolejną łyżkę, jego silne palce złapały ją za nadgarstek i skierowały jedzenie

do ust. Przypomniała sobie wers, który przed chwilą zaśpiewała: „Głodnych syci

dobrami, a bogaczy odprawia z niczym"5.

Bóg wysłuchał jej modlitw.

Blady, z trudem trzymający się na nogach doktor Thomas Stone udał się w

towarzystwie siostry Mary Joseph Praise do jej kajuty, gdzie leżała siostra Anjali.

Widząc majaczącą z szeroko otwartymi oczami mniszkę, głośno nabrał powietrza.

Miała ściągnięte, strwożone oblicze i nos ostry jak pióro, nozdrza rozszerzały się przy

każdym oddechu. Nie spała, a jednak zdawała się kompletnie nieświadoma

odwiedzin.

Przyklęknął obok niej, lecz szklisty wzrok Anjali przeszedł przez niego, jakby go

tam nie było. Siostra Mary Joseph Praise przyglądała się, jak fachowym ruchem

lekarz rozchyla powieki Anjali, chcąc zbadać spojówkę, i jak macha jej przed oczami

latarką, sprawdzając reakcję źrenic. Jego ruchy były gładkie i płynne. Przygiął głowę

Anjali ku piersi, badając, czy nie wystąpiła sztywność karku, pomacał węzły chłonne,

poruszył jej kończynami, a następnie sprawdził odruch kolanowy, opukując więzadło

rzepki zagiętym palcem - w zastępstwie młotka neurologicznego. Po skrępowaniu,

które siostra Mary Joseph Praise wyczuła w nim jako pasażerze, a potem pacjencie,

nie było śladu.

Następnie doktor Stone zdjął siostrze Anjali ubranie i beznamiętnie obejrzał

plecy, uda i pośladki pacjentki. Długie, smukłe palce, które w tej chwili prześlizgiwały

się po brzuchu Anjali, badając jej wątrobę i śledzionę, wydawały się stworzone do tego

celu - siostra Mary Joseph Praise nie potrafiła sobie wyobrazić, by mogły robić

cokolwiek innego. Nie mając na podorędziu stetoskopu, doktor przyłożył ucho do

serca siostry Anjali, a później do jej brzucha. Następnie przewrócił ją na bok i

przyłożył ucho do żeber, wsłuchując się w pracę płuc. Zrobił w myślach bilans i

mruknął:

- Po prawej stronie słabszy oddech... ślinianki przyuszne powiększone... ma

guzki. Dlaczego? Tętno słabe i przyspieszone...

5 Ewangelia według św. Łukasza 1,53.

Page 24: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Puls zwolnił, kiedy wystąpiła gorączka - wyjaśniła siostra Mary Joseph Praise.

- Tak, siostra wspominała - uciął. - Ile? - Nie podniósł głowy.

- Czterdzieści pięć do pięćdziesięciu, doktorze.

Czuła, że zdążył zapomnieć o własnej chorobie, a nawet że w ogóle znajduje się

na statku. Stał się jednością z ciałem siostry Anjali, znalazł się na swoim terytorium i

przeczesywał je, szukając w chorej ukrytego wroga. Siostra Mary Joseph Praise

obdarzyła go tak wielkim zaufaniem, że zupełnie zapomniała o strachu o życie Anjali.

Gdy klęczała u jego boku, przepełniała ją euforia, jak gdyby w tej oto chwili osiągnęła

dojrzałość jako pielęgniarka, ponieważ po raz pierwszy spotkała takiego lekarza jak

on. Ugryzła się w język, bo przemożnie pragnęła wyznać mu to wszystko - i jeszcze

więcej.

- Coma vigil - oznajmił, a siostra Mary Joseph Praise założyła, że ją poucza. -

Widzi siostra, jak jej oczy błądzą? Jak gdyby czekała na coś. Niechybny znak. I proszę

spojrzeć, jak skubie prześcieradło, to się nazywa karfologia, a te ledwo widoczne

skurcze mięśni to nic innego jak subsultus tendinum. To jest stan durowy. Można go

zaobserwować jako późne stadium wielu rodzajów zatrucia krwi, nie tylko tyfusu...

Ale uprzedzam - spojrzał na nią z delikatnym uśmieszkiem, który przeczył temu, co

powiedział potem - jestem chirurgiem, a nie lekarzem ogólnym. Cóż ja mogę wiedzieć

o medycynie? Wiem tylko tyle, że chirurg nie ma tu nic do roboty.

Jego obecność podniosła siostrę Mary Joseph Praise na duchu, a nawet

uspokoiła wzburzone morze. Za ich plecami ukazało się ukryte do tej pory słońce.

Pijacka radość załogi świadczyła o tym, jak niebezpieczne były ostatnie godziny.

Choć siostra Mary Joseph Praise nie chciała dać wiary jego słowom,

rzeczywiście niewiele mógł zrobić dla siostry Anjali - zresztą nawet gdyby chciał, nie

miał czym tego zrobić. Jedyną zawartością apteczki w kambuzie był bowiem

zasuszony karaluch, bo całą resztę jeden z członków załogi zastawił w jakimś porcie.

Zaś apteczka w kajucie kapitana, która służyła mu za fotel, musiała chyba pochodzić

jeszcze ze średniowiecza. Nożyczki, nóż i kleszcze były jedynymi nadającymi się do

użytku przedmiotami ukrytymi w tej ozdobnej skrzyni. Cóż mógł chirurg pokroju

Stone'a zrobić z gorącymi okładami i pojemniczkami zawierającymi piołun,

macierzankę i szałwię? Stone roześmiał się, zobaczywszy etykietkę z napisem oleum

philosophorum (wtedy po raz pierwszy siostra Mary Joseph Praise usłyszała ten

dźwięk, radosny, mimo iż kryła się w nim niepokojąca nuta).

Page 25: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Proszę posłuchać - powiedział i zaczął czytać: - „Zawiera kawałki porcelany i

cegły na przewlekłe zaparcia"!

Chwycił skrzynię i wyrzucił ją za burtę, wyjąwszy z niej uprzednio tępe

narzędzia i bursztynową buteleczkę laudanum opiatum paracelsi. Łyżka tego starego

specyfiku podana siostrze Anjali wydawała się łagodzić jej straszliwy głód powietrza

lub też „odłączyła płuca od mózgu", jak wyjaśnił Thomas Stone.

Do kabiny wkroczył kapitan, zaspany, apoplektyczny, który mówiąc, pluł śliną i

brandy.

- Jak pan śmie dysponować wyposażeniem statku? - zagrzmiał.

Stone zerwał się na nogi, a siostrze Mary Joseph Praise przyszło na myśl, że

wygląda jak uczniak szykujący się do bójki. Stone wbił w kapitana spojrzenie, które

sprawiło, że marynarz przełknął ślinę i zrobił krok do tyłu.

- Wyrzucenie tej skrzyni za burtę wyjdzie ludzkości na dobre. Gorzej dla ryb.

Jeszcze jedno słowo, a złożę na pana doniesienie, że wziął pan na pokład pasażerów,

nie zapewniwszy im podstawowych leków.

- Stoi!

- Będziesz pan ją miał na sumieniu - powiedział Stone, wskazując na Anjali.

Twarz kapitana straciła srogi wyraz, brwi, powieki, nos i wargi opadły.

Thomas Stone przejął dowodzenie, rozbiwszy obóz przy koi Anjali. Wychodził,

by przemierzać pokład i badać wszystkich płynących na statku, bez względu na to, czy

godzili się na konsultację, czy nie. Podzielił załogę i pasażerów na tych z gorączką i

zdrowych. Robił przy tym obszerne notatki; naszkicował plan kajut „Calangute",

stawiając X wszędzie tam, gdzie zanotował przypadek gorączki. Uparł się, by odkazić

dymem wszystkie kabiny. Sposób, w jaki Stone rozkazywał zdrowej części załogi i

pasażerów, doprowadzał obrażonego kapitana do szewskiej pasji, ale nawet jeśli

doktor to zauważył, zupełnie się nie przejął. Przez następne dwadzieścia cztery

godziny właściwie nie spał, regularnie zaglądając do siostry Anjali, a w międzyczasie

badając pozostałych - i czuwając. Prócz siostry Anjali w ciężkim stanie było jeszcze

starsze małżeństwo. Siostra Mary Joseph Praise nie odstępowała Stone'a na krok.

Dwa tygodnie po tym, jak wyruszył z Koczinu, statek z trudem dotarł do portu

w Adenie. Kapitan Grek rozkazał marynarzowi, z pochodzenia Madagaskarczykowi,

wciągnąć portugalską banderę, pod jaką łajba została zarejestrowana, lecz z powodu

panującej na pokładzie gorączki „Calangute" miał zostać poddany kwarantannie

Page 26: Abraham Verghese - Powrót do Missing

niezależnie od tego, czy na maszcie powiewa flaga portugalska, czy jakakolwiek inna.

Kotwicę rzucono daleko od portu, skąd załoga i pasażerowie niczym trędowaci

wygnańcy mogli jedynie spoglądać na miasto. Stone zapowiedział szkockiemu

kapitanowi portu, który osobiście pofatygował się na statek, że jeśli nie dostarczy

torby z narzędziami lekarskimi, butelek z mleczanem Ringera do podania dożylnie,

jak również sulfamidów, to on, Thomas Stone, obarczy go odpowiedzialnością za

śmierć wszystkich przebywających na pokładzie obywateli Wspólnoty Brytyjskiej.

Siostra Mary Joseph Praise jednocześnie podziwiała jego szczerość i otwartość w

wyrażaniu poglądów, jak i czuła, że przemawia w jej imieniu. Miała wrażenie, jakby

Stone zastąpił siostrę Anjali w roli jej jedynego przyjaciela i sprzymierzeńca podczas

tej niefortunnej podróży.

Kiedy przywieziono zaopatrzenie, Stone pierwsze kroki skierował do kajuty

siostry Anjali. Dokonawszy pobieżnego odkażenia skóry, jednym cięciem skalpela

odsłonił żyłę odpiszczelową biegnącą przez jej kostkę. Wbił igłę w zapadnięte

naczynie, które powinno mieć średnicę cienkiego ołówka. Zabezpieczył igłę, wiążąc

węzeł za węzłem tak sprawnie, że trudno było dostrzec ruchy jego palców. Pomimo

kroplówki z mleczanu Ringera i sulfamidów Anjali nie oddała nawet kropli moczu ani

też nie okazała innego, choćby najmniejszego znaku życia. Później, tego samego dnia

wieczorem, umarła w ostatecznym śmiertelnym paroksyzmie. Pozostała dwójka -

starsza kobieta i jej mąż - również nie przeżyli; zmarli w odstępie kilku godzin. Dla

siostry Mary Joseph Praise te okrutne śmierci były zaskoczeniem. Zaślepiła ją euforia,

którą poczuła, gdy Thomas Stone wstał z koi i zbadał siostrę Anjali. Nie mogła

opanować dreszczy.

O zmierzchu siostra Mary Joseph Praise i Thomas Stone, bez pomocy

przesądnej załogi, która nie chciała nawet spojrzeć w stronę trupów, pozbyli się

zawiniętych w całun ciał, wypychając je za burtę.

Siostra Mary Joseph Praise była niepocieszona, gdy wraz z odgłosem

wpadającego do wody ciała przyjaciółki runął mur odwagi, jaki wokół siebie wzniosła.

Obok niej stał niepewny Stone. Jego twarz pociemniała ze złości i wstydu, ponieważ

nie potrafił ocalić siostry Anjali.

- Jakże jej zazdroszczę - powiedziała w końcu siostra Mary Joseph Praise przez

łzy. Zmęczenie i brak snu pchnęły ją do szczerości. - Odeszła do Pana. Z pewnością

jest teraz w lepszym świecie niż ten nasz.

Page 27: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Stone zdusił w sobie śmiech. Dla niego tego rodzaju sentymentalizm

zwiastował zbliżające się nieuchronnie szaleństwo. Ujął siostrę Mary Joseph Praise

pod ramię i zaprowadził do swojej kajuty, ułożył ją na koi i kazał odpoczywać -

zalecenie lekarza. Sam zaś usiadł na hamaku i obserwował, jak spływa na nią jedyne

błogosławieństwo życia: sen. Potem pobiegł zbadać pozostałych pasażerów i członków

załogi. Doktor Thomas Stone, chirurg, nie potrzebował snu.

Dwa dni później, gdy okazało się, że nie ma nowych przypadków gorączki,

„Calangute" wreszcie zawinął do portu, a pasażerom i załodze pozwolono zejść na ląd.

Zanim opuścili pokład, Thomas Stone postanowił zobaczyć się z siostrą Mary Joseph

Praise. Znalazł ją w kabinie, którą od początku podróży dzieliła z siostrą Anjali. Miała

zaczerwienione oczy. Jej policzki i różaniec, który ściskała w dłoni, były mokre.

Thomas Stone zauważył coś, co przedtem umknęło jego uwadze - że zakonnica jest

kobietą wyjątkowej urody, a jej wielkie smutne oczy wyrażają więcej, niż mają prawo

wyrażać oczy należące do osoby duchownej. Poczuł gorąco na twarzy i nie mógł

wykrztusić słowa. Przeniósł wzrok na stojący na podłodze bagaż. Kiedy w końcu się

odezwał, powiedział tylko:

- Dur plamisty.

Wcześniej zdążył zajrzeć do swoich książek i dobrze to sobie przemyśleć.

Widząc jej konsternację, rzucił:

- Niewątpliwie dur.

Oczekiwał, że to słowo, ta diagnoza sprawi, iż mniszka poczuje się lepiej, lecz

zamiast tego do jej oczu napłynęły kolejne łzy.

- Najprawdopodobniej tyfus. Oczywiście badanie surowicy potwierdziłoby... -

bąknął.

Przestąpił z nogi na nogę. Skrzyżował ręce, a potem je rozłożył.

- Nie wiem, dokąd siostra się udaje, ale jeśli chodzi o mnie, to jadę do Addis

Abeby... w Etiopii - dodał, jak gdyby bardziej do siebie niż do niej. - Jadę do szpitala...

w którym przydałaby się pomoc siostry... gdyby siostra zechciała mi towarzyszyć.

Spojrzał na nią i zaczerwienił się ponownie, bo prawda wyglądała tak, że

zupełnie nic nie wiedział na temat szpitala, do którego się udawał, ani czy w ogóle

przydałaby się w nim pomoc siostry, a poza tym czuł, że te wilgotne, ciemne oczy

potrafią czytać w jego myślach.

Page 28: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Lecz to nie słowa doktora, a jej własne refleksje sprawiły, że siostra Mary

Joseph Praise milczała. Przypomniała sobie, jak modliła się za niego i za Anjali, i że

Bóg odpowiedział na jedną tylko z modlitw. Stone, powstały z martwych niczym

Łazarz, rzucił się natychmiast do działania, usiłując opanować chorobę. Przetrząsnął

kabiny załogi, zgromił kapitana, groził i siłą egzekwował posłuszeństwo. Robił zatem

złe rzeczy - w mniemaniu siostry Mary Joseph Praise - którym przyświecała dobra

idea. Jego zaciętość była dla niej objawieniem. W uczelnianym szpitalu w Madrasie,

gdzie przyswajała sobie tajniki zawodu pielęgniarki, chirurdzy ochotnicy (w owym

czasie przeważnie Anglicy) przechadzali się po korytarzach pogodni i oddzieleni od

pacjentów, a za nimi, jak kaczęta za matką, dreptali asystenci w towarzystwie

młodszych i starszych etatowych chirurgów szpitala (bez wyjątku Hindusi). Czasem

miała wrażenie, że do tego stopnia skupiali się na samej chorobie, że pacjent wraz ze

swym cierpieniem stanowił w ich pracy kwestię najzupełniej marginalną. Thomas

Stone był inny.

Czuła, że jego zaproszenie, by towarzyszyć mu w drodze do Etiopii, było

spontaniczne. Słowa popłynęły z ust, zanim zdążył się opamiętać. Co teraz począć?

Szlachetna Amma opowiadała o belgijskiej zakonnicy, która wyszła z zakonu i osiadła

w Jemenie, w Adenie, ale z powodu słabego zdrowia jej pobyt tam był zagrożony. Plan

Szlachetnej Ammy zakładał, że siostra Anjali i siostra Mary Joseph Praise zaczną

właśnie w tym miejscu, na górze kontynentu afrykańskiego, i nauczą się od belgijskiej

mniszki wszystkiego, co powinny wiedzieć na temat pracy w tym niegościnnym

klimacie. Później, wymieniwszy korespondencję ze Szlachetną Ammą, siostry miały

wyruszyć na południe, lecz nie do Konga (rządzonego przez Francuzów i Belgów), nie

do Kenii, Tanganiki, Ugandy ani Nigerii (władzę nad tymi duszyczkami sprawowali

anglikanie, którzy nie przepadali za konkurencją), ale być może do Ghany lub

Kamerunu. Siostra Mary Joseph Praise zastanawiała sie, co Szlachetna Amma

powiedziałaby na Etiopię.

Wizja Szlachetnej Ammy zdawała się teraz siostrze Mary Joseph Praise

mrzonką, zastępczą ewangelizacją, tak źle zorientowaną, że wstydziła się w ogóle o

niej wspominać w obecności Thomasa Stone'a. Zamiast tego odezwała się bezradnym,

łamiącym się głosem:

- Mam przykazane zostać w Adenie, doktorze. Ale dziękuję. Dziękuję za

wszystko, co pan zrobił dla siostry Anjali. - Zaprotestował, że przecież właśnie nic dla

niej nie zrobił. - Zrobił pan więcej, niż mógł zrobić człowiek - rzekła, ujęła jego rękę w

Page 29: Abraham Verghese - Powrót do Missing

dłonie i przytrzymała ją. Spojrzała mu w oczy. - Niech Bóg pana błogosławi i

prowadzi.

Stone czuł w dłoni różaniec opleciony wokół jej palców, a także miękkość jej

skóry i wilgoć łez. Przywołał wspomnienie jej rąk myjących jego ciało, ubierających

go, a nawet podtrzymujących mu głowę, gdy wstrząsały nim wymioty. Przechowywał

w myślach obraz jej twarzy zwróconej ku niebu, kiedy śpiewała i modliła się o jego

wyzdrowienie. Poczuł ciepło spływające po karku i już wiedział, że kolor twarzy

zdradził go po raz trzeci. W jej oczach przyczaił się ból, a z ust wydobył się okrzyk i

dopiero wtedy Stone zdał sobie sprawę, że ściska jej dłoń, wgniatając w nią różaniec.

Natychmiast puścił jej rękę. Otworzył usta, ale się nie odezwał. Odwrócił się

gwałtownie i wyszedł.

Siostra Mary Joseph Praise nie była w stanie się ruszyć. Widziała, że jej dłoń

jest czerwona, i czuła, jak pulsuje. Ból był niczym podarek, błogosławieństwo tak

namacalne, tak fizyczne, że rozprzestrzeniło się po jej ramieniu i sięgnęło klatki

piersiowej. Nie mogła znieść poczucia, że wraz z odejściem doktora Stone'a coś jakby

wyrwało się z korzeniami z jej piersi. Chciała się go uczepić, zawołać, by jej nie

opuszczał. Sądziła, że służąc Panu, żyje pełnią życia, a tymczasem - teraz widziała to

wyraźnie - w jej życiu istniała pustka, której do tej pory sobie nie uświadamiała.

W chwili gdy siostra Mary Joseph Praise zeszła z pokładu „Calangute" i

postawiła stopę na jemeńskiej ziemi, natychmiast tego pożałowała. Jakim absurdem

wydało jej się naraz to, że przez te wszystkie dni, gdy poddawano ich kwarantannie,

usychała z tęsknoty za stałym lądem. Aden, Aden, Aden - przed podróżą nie wiedziała

nic o tym mieście, a i teraz nie było ono dla niej niczym więcej niż egzotyczną nazwą.

Ze słów marynarzy z „Calangute" wywnioskowała, że nie sposób podróżować po

świecie, nie zawijając do portu w Adenie. Jego strategiczne położenie w przeszłości

dobrze przysłużyło się Brytyjczykom. Istniejąca dziś w mieście strefa wolnocłowa

sprawiała, że warto było tu zawinąć, by wybrać się na zakupy albo zaciągnąć do służby

na nowym statku. Aden był ponoć wrotami do Afryki, a przez Afrykę wiodła droga do

Europy. Siostrze Mary Joseph Praise Aden skojarzył się raczej z wrotami piekieł.

Miasto sprawiało wrażenie zarazem martwego i będącego w nieustannym

ruchu, niczym falujący kobierzec czerwi na gnijącej padlinie. Z prażonej skwarem

głównej ulicy siostra Mary Joseph Praise umknęła w wąskie, zacienione zaułki.

Page 30: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Budynki wyglądały jak wyciosane z wulkanicznej skały. Przez płynącą jak rzeka ciżbę

pieszych tu i ówdzie przedzierały się wózki nieprawdopodobnie wyładowane

bananami, cegłami, melonami; jeden przewoził nawet ładunek w postaci dwóch

trędowatych. Przygarbiona starsza kobieta z zasłoniętą twarzą przeszła obok, niosąc

na głowie piecyk na węgiel drzewny, w którym tlił się żar. Nikt nie zwracał uwagi na

ten niezwykły widok, wszyscy patrzyli na brązowoskórą zakonnicę kroczącą w tłumie.

Z odsłoniętą twarzą czuła się naga.

Po godzinie, podczas której miała wrażenie, że jej skóra napęczniała jak ciasto

w piekarniku, i gdy pytani o drogę przechodnie wskazywali jej za każdym razem inny

kierunek, siostra Mary Joseph Praise stanęła przed maleńkimi drzwiami, które

zamykały wąski zaułek między dwoma domami. Na kamiennej ścianie widniał zarys

niedawno zdjętej tabliczki. Zmówiła w duchu modlitwę, wzięła głęboki oddech i

zapukała. W odpowiedzi usłyszała zachrypnięty męski głos mówiący coś, co wzięła za

zaproszenie do środka.

Wewnątrz ujrzała półnagiego Araba siedzącego na podłodze obok lśniącej,

kołyszącej się wagi. Dokoła niego piętrzyły się aż pod sufit wielkie bele liści

powiązanych w pęczki.

Zapach cieplarni buchnął jej w twarz, tak że zaczęła się dusić. To było dla niej

coś nowego, ów intensywny aromat czatu6 - coś jak świeżo skoszona trawa, ale z nieco

ostrzejszą nutą.

Broda Araba była czerwona od henny; w pierwszej chwili pomyślała, że to

krew. Miał oczy podkreślone kreską jak kobieta i siostrze Mary Joseph Praise

przypominał Saladyna, który odebrał Krzyżowcom Ziemię Świętą. Spojrzał najpierw

na jej młodą twarz okoloną białym czepkiem, a potem przeniósł wzrok na torbę

podróżną, którą ściskała w ręku. Przechylił się do tyłu i zaśmiał grubiańsko, pokazując

pozłacane zęby. Zamilkł, gdy zobaczył, że jeszcze chwila, a mniszka straci równowagę.

Posadził ją, podał wodę i herbatę. Później, posługując się mieszanką gestów i

kulawego angielskiego, poinformował ją, że belgijska zakonnica, która tu mieszkała,

zmarła niespodziewanie. Usłyszawszy to, siostra Mary Joseph Praise zaczęła się

trząść, opadły ją złe przeczucia, wydało jej się, że słyszy szelest stóp śmierci kroczącej

po liściach zaścielających podłogę cieplarni. W swojej Biblii przechowywała fotografię

siostry Beatrice i teraz oczami wyobraźni ujrzała, jak oblicze zakonnicy zmienia się w

6 Czuwaliczka jadalna Catha edulis, roślina, której liście zawierają alkaloid o działaniu pobudzającym.

Page 31: Abraham Verghese - Powrót do Missing

pośmiertną maskę, a potem staje się twarzą Anjali. Zmusiła się, by spojrzeć Arabowi

w oczy i wypytać o szczegóły. Na co? Któżby w Adenie pytał „na co"? Jednego dnia

czujesz się dobrze, masz spłacone wszystkie długi, twoje żony są szczęśliwe, niech

Allahowi będą dzięki, a następnego dnia dopada cię gorączka i jeśli twoja skóra

otworzy się na żar, z którym walczyła przez te wszystkie lata, umierasz. Na co?

Nieważne na co. Na złą skórę! Na zarazę! Na pecha, jeśli wolisz. Na szczęście, jeśli ci

to bardziej odpowiada.

Dom należał do niego. Kiedy mówił, w jego ustach ukazywały się zielone łodygi

czatu. Bóg starej mniszki nie umiał jej ocalić, stwierdził, wznosząc oczy ku sufitowi i

pokazując palcem, jak gdyby Stwórca nadal tam się czaił. Wzrok siostry Mary Joseph

Praise, zanim się opamiętała, mimowolnie powędrował za spojrzeniem Araba.

Tymczasem jego mętne oczy skupiły się na jej twarzy, przesunęły po jej ustach i

spoczęły na piersiach.

Wiem tak wiele o podróży mojej matki, ponieważ opowiedziała o niej innym, ci

zaś przekazali tę historię mnie. Opowieść niespodziewanie urywa się w Adenie, w

cieplarni u Araba.

Oczywiste jest, że weszła na pokład statku pełna wiary w to, iż skoro Bóg

pochwala jej misję, zaopiekuje się swoją posłanniczką i zatroszczy o nią. Ale w Adenie

coś się wydarzyło. Nikt do końca nie wie, co się stało siostrze Mary Joseph Praise, ale

to właśnie tam zrozumiała, że jej Bóg jest istotą mściwą i surową nawet dla tych,

którzy pokładają w nim wiarę. W purpurowej, zniekształconej masce pośmiertnej

siostry Anjali ukazał się sam Diabeł - Bóg na to zezwolił. Uznała Aden za złe miasto, w

którym Bóg wykorzystał Szatana, by ten pokazał jej, jak kruchą i niekompletną

konstrukcją jest świat, jak delikatna jest równowaga między dobrem a złem i jak

naiwna ona była w swej wierze. Ojciec siostry Mary Joseph Praise zwykł mówić: „Jeśli

chcesz rozśmieszyć Boga, wyjaw mu swoje plany". Zrobiło jej się żal Szlachetnej

Ammy, której marzenie o misji niosącej afrykańskiemu kontynentowi oświecenie

okazało się mrzonką kosztującą życie siostry Anjali.

Przez długie lata wiedziałem jedynie, że po pewnym czasie - który równie

dobrze mógł być kilkoma miesiącami, jak i całym rokiem - moja matka,

dziewiętnastoletnia zakonnica, jakimś sposobem wydostała się z Jemenu, pokonała

Zatokę Adeńską, a następnie podróżowała lądem, docierając być może do otoczonego

Page 32: Abraham Verghese - Powrót do Missing

murami starożytnego miasta Harer w Etiopii albo do Dżibuti, skąd pociągiem

wjechała do Etiopii przez Dire Dauę i potem prosto do Addis Abeby.

Historia staje się pełniejsza od momentu, gdy matka dotarła do szpitala

Missing. Trzykrotnie zapukała do drzwi biura siostry przełożonej.

- Proszę - powiedziała Matrona, tym jednym słowem zmieniając przyszłość

szpitala w sposób, jakiego nikt nie mógł przewidzieć.

Miało to miejsce na początku małej pory deszczowej, gdy Addis Abeba

kapitulowała przed otępiającą wilgocią; gdy godzina za godziną, dzień za dniem

słyszało się szmer wody i widziało potoki deszczu, można było doznać omamów

wzrokowych i słuchowych. Matrona zastanawiała się, czy dałoby się tym wytłumaczyć

wizję pięknej, brązowoskórej zakonnicy ledwo trzymającej się na nogach, która stała

w otwartych drzwiach biura.

Utkwione w siostrze przełożonej nieruchome spojrzenie głębokich brązowych

oczu podziałało na nią jak dotknięcie policzka ciepłą dłonią. „Nieznajoma miała

rozszerzone źrenice, jak gdyby - pomyślała później Matrona - przerażenie

towarzyszące jej podczas podróży nadal trwało". Dolną wargę miała tak spuchniętą, że

gdyby ją dotknąć, pękłaby jak bańka. Zapięty pod szyją czepek zamykał oblicze w

zgrabnym owalu, lecz żadna tkanina nie była w stanie ukryć żarliwego zapału

wyzierającego z jej twarzy ani też bólu i zagubienia. Szarobrązowy habit musiał być

kiedyś biały. Powiódłszy wzrokiem w dół sylwetki zakonnicy, Matrona zobaczyła w

miejscu, w którym nogi łączą się z tułowiem, świeżą plamę krwi.

Zjawa była niemiłosiernie wychudzona, chwiała się na nogach, ale jednocześnie

sprawiała wrażenie nieugiętej. Cud, że potrafiła wydobyć z siebie głos. Odezwała się

zmęczonym, pełnym smutku tonem:

- Pragnę poznać tajemnicę i słuchać głosu Boga, który przemawia do wspólnoty

i poprzez nią. Proszę o modlitwę, bym mogła spędzić resztę moich dni w Jego

eucharystycznej obecności i przygotować mą duszę na dzień, gdy oblubienica i Pan

Młody staną się jednością.

Matrona rozpoznała litanię postulantki wstępującej do zakonu, słowa, które

sama wypowiedziała przed laty. Odpowiedziała automatycznie, jak niegdyś jej matka

przełożona:

- Wejdź ku radości Pańskiej.

Page 33: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Dopiero gdy nieznajoma osunęła się po framudze drzwi, Matrona ocknęła się i

podbiegła, by wesprzeć ją ramieniem. Głód? Wyczerpanie? Krwawienie menstrua-

cyjne? Cóż to mogło być? Siostra Mary Joseph Praise w ramionach Matrony ważyła

tyle co nic. Mniszki zaniosły obcą zakonnicę do łóżka. Pod jej habitem odkryły

delikatną klatkę piersiową, niczym wyplecioną z wikliny, i zapadnięty brzuch.

Dziewczyna! Nie kobieta. Tak, dziewczyna, która bardzo niedawno pożegnała się z

dzieciństwem. Dziewczyna z włosami, które nie były obcięte na krótko jak u

większości zakonnic, lecz wiły się długie i gęste. Dziewczyna z (jakże mogły tego nie

zauważyć?) nad wiek rozwiniętymi piersiami.

Matrona, w której odezwał się instynkt macierzyński, postanowiła czuwać przy

dziewczynie. Była przy niej, gdy młoda mniszka obudziła się w środku nocy

przerażona, w malignie, i przywarła do Matrony, gdy tylko przekonała się, że jest w

bezpiecznym miejscu.

- Dziecko, dziecko, cóż to się tobie stało? Już dobrze. Już jesteś bezpieczna -

uspokajała ją Matrona łagodnymi słowami, lecz dopiero po tygodniu młoda zakonnica

mogła zasnąć sama, a musiało minąć kolejne siedem dni, zanim jej twarz na powrót

nabrała kolorów.

Gdy przeszła mała pora deszczowa i słońce zwróciło swe oblicze ku miastu,

chcąc jakby ucałować je i wynagrodzić deszczowy czas, mówiąc, że przecież nadal jest

jego ulubionym miastem, dla którego zarezerwowało najpiękniejsze bezchmurne dni,

Matrona wyprowadziła siostrę Mary Joseph Praise na dwór. Pragnęła przedstawić ją

mieszkańcom Missing. Weszły na salę operacyjną numer trzy i zaskoczona siostra

przełożona zobaczyła, jak na widok siostry Mary Joseph Praise poważny i surowy

wyraz twarzy nowego chirurga Thomasa Stone'a przeobraża się w coś na

podobieństwo szczęścia. Zarumienił się, ściskając jej dłoń tak, że aż łzy napłynęły

młodej mniszce do oczu.

Moja matka musiała wówczas wiedzieć, że zostanie w Addis Abebie już na

zawsze, że pozostanie w szpitalu Missing u boku tego chirurga. Pracować dla niego,

dla jego pacjentów, stać się jego asystentką - oto jej ambicja pozbawiona pychy,

ambicja, której, jeśli Bóg pozwoli, zdoła sprostać. Nawet nie brała pod uwagę

przeprawy z powrotem przez Aden do Indii.

Page 34: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Przez siedem lat, jakie moja matka przeżyła i przepracowała w szpitalu

Missing, bardzo rzadko wspominała o swojej podróży morskiej i nigdy nie zająknęła

się o czasie spędzonym w Adenie.

- Zawsze kiedy poruszałam temat Adenu - powiedziała mi Matrona - twoja

matka oglądała się za siebie, jak gdyby Aden lub to, co w nim zostawiła, czaiło się za

jej plecami. Przerażenie na jej twarzy sprawiało, że przechodziła mi chęć, by drążyć

temat. Ale powiem ci, że się bałam. Powiedziała jedynie: „Byłam tam z woli Boga,

Matrono. Jego powody są dla nas nieodgadnione". Zwróć uwagę, że odpowiedź nie

była pozbawiona szacunku. Ona wierzyła, że jej zadaniem było uczynić ze swego życia

coś pięknego dla Boga. To On przywiódł ją do Missing.

Ta ogromna luka w życiorysie, zwłaszcza osoby tak młodej, zwraca uwagę.

Biograf lub syn musi drążyć dalej. Być może wiedziała, że efektem ubocznym moich

poszukiwań będzie to, że nauczę się medycyny - lub że znajdę Thomasa Stone'a.

Siostra Mary Joseph Praise rozpoczęła zadanie reszty swojego życia w chwili,

gdy weszła na salę operacyjną numer trzy. Wyszorowała dłonie, wciągnęła rękawiczki,

włożyła fartuch i zajęła miejsce po drugiej stronie stołu operacyjnego, naprzeciwko

doktora Stone'a, jako jego pierwsza asystentka: trzymała mały hak chirurgiczny, gdy

potrzebował odsłonić organ, ucinała nić, kiedy wskazywał na jej koniec, uprzedzała

jego prośbę o irygację lub ssanie. Kilka tygodni później, kiedy pielęgniarka

instrumentariuszka nie mogła wziąć udziału w operacji, moja matka pełniła zarówno

jej obowiązki, jak i swoje, pierwszej asystentki. Któż, jeśli nie pierwsza asystentka,

miał wiedzieć lepiej, kiedy Stone będzie potrzebował skalpela do oddzielenia tkanek

albo kiedy przyda mu się kawałek gazy. Wyglądało to tak, jakby miała podzielny

umysł: jedna połowa umożliwiała jej wykonywanie obowiązków instrumentariuszki -

branie narzędzi z tacki i podawanie mu do ręki, podczas gdy druga służyła jako trzecia

ręka Stone'a - podważała wątrobę, odsuwała sieć, ów tłuszczowy fartuch chroniący

jelita, albo koniuszkiem palca delikatnie uciskała obrzękniętą tkankę, tak by Stone

widział, gdzie wbić igłę.

Matrona przychodziła, żeby przyglądać się ich pracy.

- Balet w najczystszej postaci, mój drogi Marionie. Boska para. I to w zupełnej

ciszy - zachwycała się. - Żadnego proszenia o narzędzia, żadnego: „Wytrzyj", „Cięcie",

„Ssanie". Ona i Stone... Nigdy nie widziałam nikogo równie szybkiego. Przypuszczam,

Page 35: Abraham Verghese - Powrót do Missing

że zwalnialiśmy im tempo, ponieważ nie potrafiliśmy dostatecznie prędko zabierać

pacjentów ze stołu i kłaść na nim kolejnych.

Przez siedem lat Stone i siostra Mary Joseph Praise działali według niezmien-

nego planu. Kiedy on operował do późna w nocy, czasem do rana, ona stała po drugiej

stronie stołu, pewniejsza niż jego cień, wierna, kompetentna, nieskarżąca się, zawsze

obecna. Tak było do dnia, w którym ja i mój brat zameldowaliśmy się w jej łonie, a

potem daliśmy wyraz niepohamowanemu pragnieniu wymiany substancji odżyw-

czych z łożyska na mleko z jej piersi.

Page 36: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 2

Brakujący palec

Thomas Stone miał w Missing reputację człowieka na pozór skrytego, lecz w

rzeczywistości uczuciowego, a nawet tajemniczego, choć doktor Ghosh, specjalista w

dziedzinie medycy wewnętrznej i szpitalna złota rączka, kwestionował tę ostatnią

etykietkę, mówiąc: „Kiedy człowiek stanowi zagadkę dla siebie samego, trudno

nazywać go tajemniczym". Współpracownicy Stone'a nauczyli się, by nie wyciągać z

jego zachowania zbyt daleko idących wniosków - to, co innym mogło się wydawać

opryskliwością, naprawdę oznaczało głęboko zakorzenioną nieśmiałość. Stone,

zagubiony i odrobinę niezdarny poza salą operacyjną numer trzy, gdy tylko do niej

wkraczał, skupiał się na zadaniu, a jego ruchy zyskiwały płynność, jak gdyby jedynie w

tym miejscu jego ciało i dusza umiały ze sobą współpracować, a tok myśli współgrał z

polem działania.

Jako chirurg Stone znany był z szybkości, odwagi, śmiałości, zuchwałości,

pomysłowości, oszczędności ruchów, a także opanowania w stresującej sytuacji.

Cechy te doskonalił na ufnej i potulnej społeczności, krótko w Indiach, a potem na

dłuższą metę w Etiopii. Ale w dniu, kiedy siostra Mary Joseph Praise, jego asystentka

z siedmioletnim stażem, zaczęła rodzić, wszystko to przestało się liczyć.

W dniu naszych narodzin Thomas Stone stał pochylony nad ciałem młodego

chłopca, któremu miał otworzyć brzuch. W oczekiwaniu na skalpel wyciągnął dłoń

wewnętrzną stroną do góry, z lekko rozstawionymi palcami, w tym ponadczasowym

geście, który na zawsze stał się miarą jego życia jako chirurga. Po raz pierwszy jednak

od siedmiu lat stal skalpela nie dotknęła jego dłoni w tej samej sekundzie, w której ją

wyciągnął; stało się coś gorszego: sposób, inny niż zwykle, w jaki narzędzie znalazło

się w dłoni Stone'a, powiedział mu, że po przeciwnej stronie stołu nie stoi siostra

Mary Joseph Praise.

- Niemożliwe - bąknął, kiedy skruszony głos wyjaśnił, że siostra Mary Joseph

Praise jest niedysponowana. Przez ostatnie siedem lat ani razu nie zdarzyło się, żeby

nie znalazł jej u swego boku. Jej nieobecność była równie irytująca i wytrącająca z

Page 37: Abraham Verghese - Powrót do Missing

równowagi jak kropelka potu, która wybrała sobie akurat sam środek operacji, by

wpaść mu do oka.

Stone, nie podniósłszy nawet wzroku, wykonał pierwsze nacięcie. Skóra.

Tłuszcz. Powięź. Rozszczepić mięsień. Potem, oddzieliwszy tkanki na tępo, odsłonił

połyskującą otrzewną, którą naciął. Przez powstały otwór wsunął palce do jamy

brzusznej i zlokalizował wyrostek robaczkowy. Przy każdym kroku musiał odczekać

ułamek sekundy albo odrzucić podane narzędzie i wybrać inne. Niepokoił się o siostrę

Mary Joseph Praise, nawet jeśli nie był świadom swej troski lub nie chciał się do niej

przyznać.

Przywołał praktykantkę, młodą, nerwową Erytrejkę. Poprosił ją, by znalazła

siostrę Mary Joseph Praise i przypomniała jej, że lekarzy i pielęgniarek nie stać na

luksus chorowania.

- Zapytaj ją... - przerażone usta praktykantki poruszały się bezgłośnie, bo

dziewczyna próbowała nauczyć się na pamięć jego słów - grzecznie ją zapytaj, czy... -

mógł teraz spojrzeć na praktykantkę, ponieważ palcami widział więcej niż oczami -

pamięta, kiedy wróciłem na salę operacyjną następnego dnia po amputacji własnego

palca?

Miało to miejsce pięć lat wcześniej i okazało się kamieniem milowym w życiu

Stone'a. Igłą w imadle ukłuł się w opuszkę prawego palca wskazującego, gdy akurat

pracował nad brzuchem wypełnionym ropą. Błyskawicznie zdjął rękawiczkę i w

miejsce, które spenetrowała zabłąkana igła, podał sobie strzykawką do zastrzyków

podskórnych trypaflawinę, dokładnie jeden mililitr roztworu rozcieńczonego w

stosunku 1:500. Następnie wstrzyknął ją w tkankę otaczającą ranę. Pomarańczowy

barwnik zmienił palec w przerośnięty lizak. Pomimo akcji zapobiegawczej, w

niespełna kilka godzin później pełzająca czerwona fala rozlała się na pochewkę

ścięgna dłoni. Chociaż Stone wziął dawkę kotrimoksazolu, a potem, ulegając

naciskom Ghosha, przyjął w pośladek zastrzyk cennej penicyliny, na jego nadgarstku

pojawiły się szkarłatne pręgi (cecha charakterystyczna infekcji paciorkowcowej), a

węzły chłonne zlokalizowane przy nadkłykciu przyśrodkowym kości ramiennej, tuż za

łokciem, urosły do rozmiarów piłeczki golfowej. Dostał takich dreszczy, że szczękał

zębami i wprawiał w drganie całe łóżko. (W ten sposób narodził się aforyzm w jego

słynnym podręczniku, jeden ze „stonizmów", jak je nazywali czytelnicy: „Jeśli

szczękają ci zęby, jest ci po prostu zimno, ale jeśli razem z tobą trzęsie się łóżko, to

Page 38: Abraham Verghese - Powrót do Missing

dopiero są dreszcze"). Podjął szybką decyzję: amputować palec, zanim infekcja się

rozszerzy - i zrobić to samemu.

Podczas gdy praktykantka czekała na dalsze polecenia, Stone wyjął przez

nacięcie przypominający tłustego robaka wyrostek pacjenta i rozciągnął go jak

wędkarz, który układa na pomoście swoją zdobycz. Z wprawą, jak snajper strzelający

do pojawiających się na strzelnicy kaczek, zamknął kleszczami hemostatycznymi kilka

naczyń krwionośnych prowadzących do wyrostka, przeciął je i poruszając palcami jak

magik, podwiązał katgutem, na koniec zdjął dyndające na naczyńkach kleszcze.

Wyciągnął prawą rękę do praktykantki, prosząc w ten sposób o jej

sprawdzenie. Pięć lat po amputacji dłoń wyglądała podejrzanie normalnie, chociaż

przyjrzawszy się jej bliżej, można było zauważyć brak palca wskazującego. Kluczem do

estetycznego sukcesu tej amputacji było to, że głowa mięśnia śródręcznego - kłykieć

brakującego palca - również została usunięta po to, by w przerwie między palcem

środkowym a kciukiem nie było widać braku. Wyglądało to tak, jak gdyby palce dłoni

po prostu przesunęły się w szeregu. Robione na zamówienie czteropalczaste

rękawiczki dopełniały złudzenia normalności. Niekompletność dłoni nie oznaczała, jej

niepełnosprawności, wręcz przeciwnie - dzięki mniejszej liczbie palców mogła

wślizgnąć się w szczelinę i zbadać tkankę, do której zwykła dłoń nie miała dostępu;

środkowy palec przejął całą zręczność po palcu wskazującym. To, w połączeniu z

faktem, że palec środkowy jest dłuższy niż wskazujący, pozwalało Stone'owi wyczuć

wyrostek ukryty za kątnicą (początek jelita grubego) lepiej niż innym chirurgom.

Mógł zamocować węzeł chirurgiczny w najgłębszej wnęce łożyska wątroby, posługując

się przy tym jedynie palcami, podczas gdy inni chirurdzy potrzebowali do tego celu

imadła do igieł. W późniejszych latach, w Bostonie, dał swoim stażystom złotą radę:

„Semper per rectum, per anum salutem, lepiej włóżcie palec, bo będzie źle", i

podkreślił ją, pokazując były środkowy palec, który awansował do statusu palca

wskazującego.

Ci, którzy uczyli się u boku Stone'a, nigdy nie zaniedbywali badania swoich

pacjentów per rectum, nie tylko dlatego, że Stone wbił im do głowy, iż większość

przypadków raka jelita grubego obserwuje się w odbycie i esicy, często w zasięgu

palca badającego, ale również dlatego, że wiedzieli, iż zostaną za to przeoczenie

wyrzuceni. Wiele lat później w Ameryce krążyła opowieść o jednym z praktykantów

Stone'a o nazwisku Blessing - który, zbadawszy na oddziale pomocy doraźnej pijaka i

zająwszy się tym, co u pacjenta wymagało interwencji medycznej, wrócił do swojego

Page 39: Abraham Verghese - Powrót do Missing

gabinetu. Kiedy już miał zasnąć, przypomniał sobie, że nie zbadał pacjenta per

rectum. Poczucie winy i strach, że szef jakimś sposobem dowie się o jego przewinie,

sprawiły, że wstał i ruszył w noc na poszukiwanie owego mężczyzny. Znalazł go w

barze.

Mężczyzna, przekonany ofertą darmowego piwa, zgodził się zdjąć spodnie i dać

się przebadać za pomocą palca - mówiono, że został w ten sposób „pobłogosławiony"7.

Dopiero wtedy młody lekarz z czystym sumieniem położył się spać.

Tego dnia, gdy siostra Mary Joseph Praise zaczęła rodzić i przyszliśmy na świat

my, praktykantką w sali operacyjnej numer trzy była ładna - nie, piękna - młoda

dziewczyna z Erytrei. Niestety, z powodu jej pozbawionego humoru przejęcia własną

rolą i oddania, z jakim poświęcała się pracy, ludzie często zapominali o jej wyglądzie i

wieku.

Praktykantką pobiegła znaleźć moją matkę, nie tracąc czasu na kwestionowa-

nie stosowności przesłania, które miała zanieść siostrze Mary Joseph Praise.

Lekarzowi, rzecz jasna, nawet przez myśl nie przeszło, że słowa, które kazał powtórzyć

zakonnicy, mogłyby ją urazić. Jak to często bywa w przypadku utalentowanych, choć

nieśmiałych osób, Stone'owi zwykle wybaczano coś, co Ghosh nazwał społecznym

upośledzeniem. Luki w towarzyskiej edukacji nie były przecież perforacją jelita i nie

zagrażały życiu, dlatego dla Stone'a nie stanowiły problemu, a jedynie drażniły jego

otoczenie.

Gdy przychodziliśmy na świat, praktykantka nie miała jeszcze osiemnastu lat,

ale wyróżniała się skłonnością do mylenia dbałości o schludność karty pacjenta

(która, gdy ładnie wykaligrafowana, cieszyła oko Matrony) z faktyczną troską o

chorego. Bycie najstarszą z pięciu praktykantek szkoły pielęgniarskiej Missing

stanowiło dla niej powód do dumy. Zwykle udawało jej się wygodnie zapomnieć o

tym, że jej starszeństwo wynikało z powtarzania roku, czy też, jak to ujął doktor

Ghosh, posiadania „długoterminowego planu".

Praktykantka, osierocona w dzieciństwie przez czarną ospę, która również na

niej odcisnęła swoje piętno w postaci księżycowego krajobrazu na policzkach, od

najmłodszych lat próbowała pokonać własną nieśmiałość, wykazując się przesadną

wręcz pracowitością, cechą charakteru, którą wzmocniły w niej włoskie zakonnice.

Siostry Nigrizii (czyli Afryki), pośród których wychowała się w sierocińcu w Asmarze.

7 Nazwisko stażysty, Blessing, znaczy między innymi „błogosławieństwo"

Page 40: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Młoda praktykantka obnosiła się ze swą pilnością, jak gdyby nie była to po prostu

jedna z jej zalet, lecz dar od Boga, taki jak pieprzyk albo dodatkowy palec u nogi. Była

obiecującą młodą dziewczyną, która, skacząc z klasy do klasy, dosłownie przefrunęła

na skrzydłach lata nauki w przykłasztornej szkole w Asmarze, potrafiła posługiwać się

płynnym akademickim włoskim (w odróżnieniu od wielu Etiopczyków, którzy mówią

barowo-kinową wersją tego języka pozbawioną przedimków i zaimków), a nawet

recytować z pamięci tabliczkę mnożenia 19 x 19.

Można powiedzieć, że obecność praktykantki w Missing stanowiła przypadek

historyczny. Jej rodzinne miasto, Asmara, była stolicą Erytrei, kraju, który od 1885

roku pozostawał włoską kolonią. W roku 1935 Włochy Mussoliniego zaatakowały

Etiopię z terytorium Erytrei, a państwa świata nie pofatygowały się, by zaprotestować.

Kiedy Mussolini związał się z Hitlerem na dobre i na złe, los włoskiego dyktatora

został przypieczętowany. W 1941 roku siły Gedeona pod wodzą generała Wingate'a

pokonały Włochów i wyzwoliły Etiopię. Alianci podarowali etiopskiemu cesarzowi

Hajle Syllasje nietypowy prezent: proklamowali byłą włoską kolonię Erytreę

protektoratem nowo wyzwolonej Etiopii. Cesarz bardzo intensywnie lobbował za tym,

żeby jego pozbawiony dostępu do morza kraj mógł wejść w posiadanie portu

Massaua, nie mówiąc już o cudownym mieście Asmara. Brytyjczycy chcieli

prawdopodobnie ukarać Erytrejczyków za ich mającą długą tradycję kolaborację z

Włochami; tysiące erytrejskich askarysów8 stanowiło część włoskiej armii; walczyli

oni ze swymi czarnymi sąsiadami, umierając za białych panów.

Dla Erytrejczyków oddanie ich kraju Etiopczykom było niewyobrażalnym

ciosem, porównywalnym na przykład z hipotetycznym powierzeniem Brytyjczykom

panowania w wyzwolonej Francji tylko dlatego, że mieszkańcy obydwu państw są biali

i jedzą kapustę. Kiedy kilka lat później cesarz zaanektował terytorium Erytrei, jej

mieszkańcy z miejsca rozpoczęli wojnę partyzancką.

Ustanowienie Erytrei częścią Etiopii miało wszakże również dobre strony:

praktykantka zdobyła stypendium w jedynej szkole pielęgniarskiej w kraju - w Addis

Abebie, w szpitalu Missing, i była pierwszą młodą Erytrejką, której przypadł ów

zaszczyt. Jej dotychczasowa edukacyjna ścieżka robiła spore wrażenie i nie miała

sobie równych, stawiano ją za wzór wszystkim młodym ludziom. Było to oczywiście

wyzwanie rzucone losowi lubiącemu podstawiać nogę tym, którym dobrze się wiedzie.

8 Askarys - afrykański tubylec włączony do sił kolonialnych kraju okupującego daną kolonię. Szacuje się, że w przypadku armii włoskiej tubylcy stanowili nawet siedemdziesiąt procent wojsk kolonialnych.

Page 41: Abraham Verghese - Powrót do Missing

A jednak to nie los pokrzyżował jej plany, gdy przyszła na staż do szpitala, i nie

chodziło też o nieporadność w posługiwaniu się amharskim i angielskim, ponieważ

szybko pokonała tę przeszkodę i nauczyła się płynnie władać oboma językami.

Odkryła za to, że uczenie się na pamięć („napamięciowanie", jak mawiała Matrona)

na niewiele jej się zdawało, gdy stawała u wezgłowia chorego i usiłowała odróżnić to,

co banalne, od tego, co zagrażało jego życiu. Potrafiła, owszem, recytować niczym

mantrę nazwy nerwów czaszkowych, próbując uspokoić własne skołatane nerwy.

Potrafiła wypisać na zawołanie skład mistura carminativa (jeden gram dwuwęglanu

sodowego, po dwa mililitry destylatu amoniaku i nalewki kardamonowej, sześć

dziesiątych mililitra nalewki imbirowej, jeden mililitr destylatu chloroformu, dopełnić

do trzydziestu mililitrów wodą z miętą pieprzową) na niestrawność. Lecz tym, czego

nie umiała - i co ją bardzo irytowało, gdy widziała, z jaką łatwością radziły sobie inne

praktykantki - było odnalezienie w sobie jedynej rzeczy, której według słów Matrony

jej brakowało: Silnego Zmysłu Pielęgniarskiego. W podręczniku znalazła o tym

zaledwie kilka słów, w dodatku tak niezrozumiałych, że gdy już nauczyła się ich na

pamięć, uznała egoistycznie, iż zawarto je specjalnie po to, by ją zniechęcić:

Silny Zmysł Pielęgniarski jest ważniejszy niż wiedza, choć wiedza go

wzmacnia. Silny Zmysł Pielęgniarski jest zdolnością, której nie sposób

zdefiniować, a jednak okazuje się on nie do przecenienia, gdy występuje u

uczennicy, zaś jego brak staje się z miejsca zauważalny. Parafrazując Oslera,

pielęgniarka, która ma podręcznikową wiedzę, lecz jest pozbawiona Silnego

Zmysłu Pielęgniarskiego, jest niczym marynarz na statku zdolnym do żeglugi, ale

bez mapy, sekstansu i kompasu na podorędziu. (Oczywiście, pielęgniarka, która

nie opanowała podręcznikowej wiedzy, niech lepiej w ogóle nie wychodzi w

morze!).

Praktykantka wypłynęła z portu - tego była pewna. Gotowa była za wszelką

cenę dowieść, że dysponuje mapą i kompasem, i dlatego każde powierzone zadanie

traktowała jak sprawdzian własnych umiejętności, okazję do pochwalenia się Silnym

Zmysłem Pielęgniarskim (lub sposobność ukrycia braku tegoż).

Biegła, jakby gonił ją dżin, osłoniętym przejściem pomiędzy blokiem

operacyjnym a pozostałą częścią szpitala. Pacjenci oraz rodziny tych, którzy tego dnia

czekali na operację, siedzieli w kucki lub po turecku po obydwu stronach trasy, którą

przemierzała. Bosonogi mężczyzna, jego żona i dwójka małych dzieci spożywali

Page 42: Abraham Verghese - Powrót do Missing

posiłek, palcami wyjadając curry z soczewicy z misy wyłożonej indżerą9. Niemowlę,

okutane szammą10 matki, ssało jej pierś. Kiedy praktykantka nadbiegła, zaalarmo-

wani członkowie rodziny odwrócili głowy w jej stronę, więc przez chwilę poczuła się

kimś ważnym. Po drugiej stronie podwórza zobaczyła odziane w białe szammy i

jasnoczerwone oraz jasnopomarańczowe chustki kobiety, które rozsiadły się na

ławeczce przed ambulatorium i z tej odległości wyglądały jak kury na grzędzie.

Znalazłszy się w kwaterach pielęgniarek, wbiegła po schodach i skierowała się

do pokoju mojej matki. Zapukała, lecz nikt nie odpowiedział. Zauważyła, że drzwi nie

są zamknięte. W zaciemnionym pomieszczeniu dostrzegła siostrę Mary Joseph Praise

leżącą pod kocem, obróconą twarzą do ściany.

- Siostro? - odezwała się cicho, a kiedy moja matka jęknęła, praktykantka

wzięła to za znak, że zakonnica się budzi. - Doktor Stone przysłał mnie, żebym

powiedziała siostrze... - Z ulgą stwierdziła, że zapamiętała każde słowo wiadomości.

Zaczekała na odpowiedź, ale ponieważ moja matka nie wyraziła chęci przekazania

lekarzowi czegokolwiek, praktykantka uznała, że siostra jest na nią zła. - Przyszłam,

bo doktor Stone mi kazał. Przepraszam, jeśli przeszkodziłam. Mam nadzieję, że

siostra czuje się już lepiej. Czy czegoś siostrze trzeba?

Odczekała posłusznie kilka chwil, a potem wyszła z pokoju. Ponieważ nie miała

nic do przekazania doktorowi Stone'owi, a wkrótce miały się zacząć zajęcia z

pielęgniarstwa pediatrycznego, nie wróciła już do sali operacyjnej numer trzy.

Doktor Stone udał się do kwater pielęgniarek wczesnym popołudniem.

Zakończył usuwanie wyrostka robaczkowego, potem wykonał dwa zespolenia

żołądkowo-czcze z powodu wrzodów trawiennych, trzy zabiegi na przepuklinę,

operował jeden wodniak, dokonał niepełnego wycięcia jednej tarczycy, a także

przeszczepu skóry - wszystko to okrutnie powoli, jak na jego własne standardy.

Prawdziwa męka. Ze zmarszczonymi brwiami wszedł po schodach. Pojął, że jego

zręczność jako chirurga w dużym stopniu - większym, niż to sobie kiedyś wyobrażał -

zależy od umiejętności siostry Mary Joseph Praise... Dlaczego musi myśleć o takich

rzeczach? Gdzież ona się podziewa? W tym cały sęk. I kiedy wróci?

9 Indżera - etiopskie pieczywo, płaski placek wypiekany z mąki ze zboża tef. 10 Szamma - element stroju etiopskiego, chusta, narzutka, najczęściej biała.

Page 43: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Gdy zapukał do drzwi, odpowiedziała mu cisza. Pokój siostry Mary Joseph

Praise znajdował się na drugim piętrze na końcu korytarza. Żona specjalisty od

przyrządzania leków przybiegła zaprotestować przeciwko obecności mężczyzny w

kwaterach pielęgniarek. Chociaż Matrona i siostra Mary Joseph Praise były jedynymi

zakonnicami w całym Missing, żona specjalisty zachowywała się tak, jakby minęła się

z przeznaczeniem, sama wyglądała bowiem jak mniszka z nasuniętą na czoło chustą i

krucyfiksem o rozmiarach rewolweru. Uważała siebie za strażniczkę domu

pielęgniarek, obrończynię dziewic Missing. Pajęczym instynktem wyczuwała kroki

mężczyzn naruszających granicę jej terytorium. Tym razem, widząc, z kim ma do

czynienia, wycofała się.

Stone nigdy wcześniej nie był w pokoju siostry Mary Joseph Praise. Gdy pisała

na maszynie lub pracowała nad ilustracjami do jego rękopisów, przychodziła do jego

kwatery albo do gabinetu sąsiadującego z przychodnią.

Nacisnął klamkę, mówiąc:

- Siostro? Siostro!

Powitał go znajomy niepokojący zapach, którego początkowo nie potrafił

zidentyfikować. Po omacku poszukał włącznika światła i zaklął, gdy na niego nie trafił.

Ruszył przed siebie, potykając się, w stronę okna, uderzając się po drodze o komodę.

Otworzył do wewnątrz skrzydło okna, a potem pchnął drewniane okiennice. Światło

dnia zalało wąskie pomieszczenie.

Na komodzie stał ciężki słój, który przyciągał promienie słońca. Bursztynowy

płyn sięgał aż po samą masywną zakrętkę, dodatkowo uszczelnioną woskiem.

Początkowo Stone uznał, że w słoju może się znajdować relikwia, jakaś ikona. Poczuł

na ramieniu gęsią skórkę - najwyraźniej reakcja ciała wyprzedziła zrozumienie. Otóż

w słoju, zawieszony w płynie niczym w próżni, balansując na paznokciu na szklanym

dnie jak balerina na czubkach palców, pływał jego palec. Skóra powyżej paznokcia

miała fakturę starego pergaminu, zaś podbrzusze tego niezwykłego tancerza

wykazywało purpurowe zabarwienie infekcji. Poczuł tęsknotę, pustkę, swędzenie w

prawej dłoni, któremu mogło zaradzić jedynie umieszczenie brakującego palca na

właściwym miejscu.

- Nie wiedziałem... - zaczął, odwracając się w stronę jej łóżka, lecz to, co

zobaczył, sprawiło, że zapomniał, co chciał powiedzieć.

Page 44: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Siostra Mary Joseph Praise zwijała się z bólu na wąskiej pryczy. Jej usta były

sine. Zmatowiałe oczy skupiła na jakimś punkcie za plecami Stone'a. Była śmiertelnie

blada. Zbadał jej tętno - słabo wyczuwalne, bardzo szybkie. Niespodziewanie zalało go

wspomnienie podróży „Calangute" sprzed siedmiu lat - przypomniał sobie rozpaloną

siostrę Anjali w stanie śpiączki. Lodowata kula, która ścisnęła mu żołądek,

powędrowała ku piersi. Opanowało go uczucie, jakiego rzadko doświadczał jako

chirurg: strach.

Nogi ugięły się pod nim.

Padł na kolana tuż przy jej łóżku.

- Mary? - powiedział. Jedyne, co mógł zrobić, to powtarzać jej imię. W jego

ustach imię siostry Mary Joseph Praise zabrzmiało najpierw jak przesłuchanie, potem

czułość, a na koniec jak wyznanie miłości zawarte w jednym słowie. Mary? Mary,

Mary!... Nie odpowiedziała, nie mogła.

Wyciągnął ku jej twarzy drżące jak u starca dłonie. Złożył na jej czole

pocałunek. Ośmieliwszy się zrobić tę niezwykłą, nie do powstrzymania rzecz,

uświadomił sobie z dumą, że ją kocha. I że on, Thomas Stone, nie tylko jest zdolny do

miłości, ale że czuje ją od siedmiu lat. Początkowo nie dostrzegał jej, ponieważ

przyszła do niego, gdy spotkali się na śliskich stopniach statku i gdy się nim

opiekowała, myła go, próbowała przywrócić do życia. Miłość pojawiła się, gdy siostra

Mary Joseph Praise wzięła go w ramiona i sapiąc niczym zapaśnik, ułożyła w hamaku,

a potem nakarmiła, tak że odzyskał świadomość. To się stało, kiedy obydwoje siedzieli

przy ciele siostry Anjali. Miłość osiągnęła swoje apogeum, gdy siostra Mary Joseph

Praise przybyła do Etiopii, by pracować u jego boku; potem uczucie już nigdy nie

osłabło. Miłość tak silna, bez przypływów i odpływów, wzlotów i upadków,

pozbawiona dynamiki do tego stopnia, że przez te siedem lat była dla niego niemal

niewidzialna - stała się częścią składową świata poza nim, elementem, który niemalże

brał za pewnik.

Czy Mary go kochała? Tak. Był tego pewien. Kochała go, lecz biorąc z niego

przykład - zawsze brała z niego przykład - nie wspomniała o tym nawet jednym

słowem. A cóż on robił przez te wszystkie lata? Po prostu uważał, że ona zawsze

będzie. Mary, Mary, Mary. Nawet brzmienie jej imienia było dla niego objawieniem,

ponieważ nigdy nie mówił do niej inaczej jak „siostro". Szlochał, bojąc się, że ją straci,

co zresztą uznał za kolejny przejaw egoizmu, za własną potrzebę, by ją znowu ujrzeć w

Page 45: Abraham Verghese - Powrót do Missing

pełnym zdrowiu. Czy będzie miał czas, by jej to wszystko zrekompensować? Jakże

głupi potrafi być człowiek.

Siostra Mary Joseph Praise prawie nie czuła jego dotyku. Kiedy przyłożył

policzek do jej policzka, poczuł żar. Podniósł koc, pod którym leżała. Zwrócił uwagę

na pokaźny obrzęk brzucha.

W jego umyśle każdy obrzęk kobiecego brzucha równał się ciąży, chyba że ktoś

wskazałby inną przyczynę. Odrzucił tę myśl - przecież była zakonnicą - i zamiast tego

postawił błyskawiczną diagnozę, że chodzi o obstrukcję... albo płyn w otrzewnej... albo

krwotoczne zapalenie trzustki... w każdym razie jakiś katastrofalny problem z

brzuchem...

Ostrożnie manewrując w niewielkim pomieszczeniu, wyniósł ją na korytarz, a

potem, starając się nie uderzać jej stopami o barierkę - jego szlochy zdążyły w tym

czasie zmienić się w stękanie z wysiłku - przeszedł z nią z kwater pielęgniarek na salą

operacyjną. Miał wrażenie, że waży więcej, niż powinna.

Gdy po zaliczeniu wszelkich egzaminów pisemnych w edynburskim

Królewskim Kolegium Chirurgów przyszedł czas na egzamin ustny, przewodniczący

komisji zadał mu pytanie: „Jakiego rodzaju środek pierwszej pomocy podaje się

pacjentowi przez ucho?". Odpowiedź Stone'a: „Słowa pociechy!" zapewniła mu

pozytywną ocenę. Teraz, zamiast szeptać do ucha siostry Mary Joseph Praise łagodne

słowa pocieszenia, wmawiając jej, że wszystko będzie dobrze - co byłoby niewątpliwie

działaniem głęboko ludzkim i terapeutycznym - Stone krzyczał na cały głos,

domagając się od świata pomocy.

Jego wezwanie, podchwycone przez strażniczkę dziewic, postawiło na nogi

dosłownie wszystkich w Missing, łącznie z Gebrew, stróżem, który przybiegł aż spod

głównej bramy, a także Koochooloo i dwoma innymi bezimiennymi psami.

Widok szlochającego jak dziecko, bezradnego Stone'a zaszokował Matronę tak

samo jak rozpaczliwy stan siostry Mary Joseph Praise.

„Panie, on to znowu zrobił", taka była pierwsza myśl siostry przełożonej.

Pilnie strzeżonym sekretem było to, że od dnia przyjazdu do Missing Stone

dwu- lub trzykrotnie ruszył w szalone pijackie tango. U mężczyzny, który prawie nie

pił, który kochał swoją pracę, uważał sen za przeszkodę w wykonywaniu obowiązków,

któremu należało przypominać, by poszedł się przespać, te chwile słabości były

prawdziwą zagadką. Przychodziły nagle jak grypa i przerażały jak opętanie. Za

Page 46: Abraham Verghese - Powrót do Missing

pierwszym razem, gdy poranny pacjent leżał już przygotowany na stole operacyjnym,

chirurg zniknął bez śladu. Poszli go szukać i znaleźli bełkoczącego, rozmamłanego

białego człowieka chodzącego tam i z powrotem po swojej kwaterze. Gdy wpadał w

taki stan, nie spał i nie jadł, a tylko od czasu do czasu wymykał się w ciemność nocy,

żeby uzupełnić zapasy rumu. Ostatnim razem stworzenie, którym się stał, wspięło się

na drzewo rosnące nieopodal jego okna i siedziało tam przez wiele godzin, mamrocząc

do siebie. Upadek z takiej wysokości zakończyłby się roztrzaskaniem czaszki.

Matrona, ujrzawszy jego nabiegłe krwią wpatrujące się w nią oczy mangusty, uciekła,

zostawiając przy nim wartowników - siostrę Mary Joseph Praise i doktora Ghosha -

którzy mieli namówić go do zejścia z drzewa, nakarmić i nakazać porzucenie picia.

Równie nieoczekiwanie, jak się zaczynał, zwykle po dwóch dniach, ale nie

dłużej niż po trzech, ciąg alkoholowy ustawał, a po bardzo długim śnie Stone wracał

do pracy, jak gdyby nic się nie stało. Nigdy się nie zająknął, że zdezorganizował pracę

szpitala; zupełnie wyrzucał to z pamięci. Nikt mu tego nie wypominał, ponieważ tego

drugiego Stone'a, tego, który prawie nie pił, oskarżenia i dopytywania zraniłyby i

obraziły. Ten drugi Stone pracował za trzech chirurgów, więc ciągi alkoholowe

stanowiły doprawdy niewielką cenę, jaką przychodziło szpitalowi płacić za jego usługi.

Matrona podeszła bliżej. Oczy Stone'a wcale nie były nabiegłe krwią i nie czuć

było od niego alkoholu. Pomieszało mu się w głowie, gdy zobaczył, w jakim stanie jest

siostra Mary Joseph Praise - i słusznie. Gdy Matrona przeniosła spojrzenie z chirurga

na zakonnicę, mimo wszystko poczuła ukłucie satysfakcji: wreszcie ten mężczyzna

obnażył duszę i okazał swojej asystentce ludzkie uczucia.

Matrona zignorowała bełkot Stone'a o skręcie jelita, niedrożności, zapaleniu

trzustki i zapaleniu otrzewnej.

- Idziemy na salę - rozkazała, a kiedy już się tam znaleźli, poleciła: - Proszę ją

położyć na stole.

Stone ułożył siostrę Mary Joseph Praise na stole i wtedy Matrona ujrzała

widok, który zapamiętała sprzed siedmiu lat: ubiór zakonnicy zaplamiony na

czerwono w okolicy łona. W myślach siostra przełożona szybko cofnęła się do dnia, w

którym siostra Mary Joseph Praise przybyła z Adenu, i przypomniała sobie, jak

wówczas ślady krwi na habicie młodej mniszki wywołały u niej podobny niepokój.

Matrona nigdy wprost nie zapytała tej dziewiętnastoletniej dziewczyny, co było

przyczyną krwawienia. Nieregularność owej plamy skłaniała patrzącego do

Page 47: Abraham Verghese - Powrót do Missing

doszukiwania się sensu w jej kształcie. Wyobraźnia Matrony podpowiadała jej cały

zestaw scenariuszy tłumaczących tę zagadkę. Z biegiem lat pamięć zmieniła charakter

zdarzenia z tajemniczego w mistyczne.

Dlatego teraz, kiedy Stone położył zakonnicę, siostra przełożona zerknęła na jej

dłonie i piersi, jakby spodziewała się ujrzeć tam krwawe stygmaty, jak gdyby ta

pierwsza zagadka splotła się w osobliwy sposób z drugą. Lecz nie, krew pojawiła się

jedynie w okolicy łona. Dużo krwi. I ciemne skrzepy. I jasnoczerwone strumienie,

które spływały po udach mniszki. Patrząc na krople kapiące na podłogę, Matrona nie

miała wątpliwości: tym razem chodziło o świeckie krwawienie.

Usiadła pomiędzy nogami siostry Mary Joseph Praise, rozmyślnie ignorując

wydęty brzuch, wznoszący się przed nią niczym góra. Wargi sromowe były

obrzęknięte i sine, a kiedy Matrona wsunęła do środka osłonięty rękawiczką palec,

stwierdziła, że szyjka macicy jest maksymalnie rozwarta.

Krwi było o wiele za dużo. Nie nadążała z wycieraniem pacjentki. Odchyliła

tylną ściankę pochwy, żeby mieć lepszy widok. Gdy z płuc zakonnicy wydobył się

żałosny jęk, siostra przełożona prawie wypuściła wziernik z rąk. Serce biło jej jak

oszalałe, a dłonie trzęsły się jak w febrze. Pochyliła się do przodu, a potem przechyliła

głowę, żeby ponownie zajrzeć do środka. A tam, niczym kamień na dnie wypełnionej

błotem jamy, kamień na sercu, widniała główka dziecka.

- Boże, ona... - bąknęła Matrona, gdy w końcu odzyskała mowę. Wzięła głęboki

oddech i czym prędzej wyrzuciła rosnące jej w ustach i grożące zakrztuszeniem

świętokradcze słowa: - Na Boga, ona jest w ciąży!

Każda osoba, która przebywała wówczas w sali operacyjnej numer trzy i z którą

później rozmawiałem, zapamiętała tę chwilę, gdy czas stanął w miejscu, kiedy wielki

zegar wiszący na ścianie zamarł i zapadła długa, niczym niezmącona cisza.

- Niemożliwe! - powiedział wreszcie Stone, drugi raz tego dnia, i chociaż nie

była to prawda, przynajmniej wszyscy mogli znów zacząć oddychać.

Matrona była pewna, że się nie pomyliła.

Będzie musiała odebrać to dziecko. Doktor K. Hemlatha - Hema, jak na nią

mówiono - była akurat nieobecna.

Matrona przyjęła już setki dzieci. Przypomniała sobie o tym w tej chwili i

spróbowała nie poddać się panice.

Page 48: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Ale jakim sposobem dać odpór nie tylko poczuciu winy, ale i mętlikowi w

głowie? Jedna z jej podopiecznych, oblubienica Chrystusa - w ciąży! Nie do

pomyślenia. Jej umysł nie potrafił przyjąć tego do wiadomości, chociaż dowód -

główka dziecka - był tu, dosłownie na wyciągnięcie ręki.

Podobne myśli gnębiły pielęgniarkę instrumentariuszkę, bosonogą

sanitariuszkę i siostrę anestezjolożkę Asqual. Potykały się jedna o drugą, a nawet

przewróciły stojak do kroplówek, uwijając się wokół stołu i przygotowując pacjentkę.

Jedynie praktykantka, zawstydzona, że rano nie udało jej się rozpoznać kryzysu, kiedy

przyszła przekazać wiadomość siostrze Mary Joseph Praise, nawet przez chwilę nie

przestała zastanawiać się, jakim sposobem zakonnica zaszła w ciążę.

Matrona miała wrażenie, że serce za moment wyskoczy jej z piersi.

„Panie Boże, czy widziałeś kiedy gorsze okoliczności porodu? Ciąża, która w

tym wypadku jest grzechem śmiertelnym. Przyszła matka, która jest dla mnie jak

córka. Intensywne krwawienie, trupia bladość...". A wszystko to akurat wtedy, gdy

Hema, jedyny ginekolog Missing, nie tylko najlepsza specjalistka w całym kraju, ale w

ogóle najlepsza, jaką Matrona kiedykolwiek widziała, jest nieobecna.

Bachelli z Piazzy nadałby się być może na położnika, ale niestety nie po drugiej

po południu, zresztą jego erytrejska kochanka z podejrzliwością traktowała „wizyty

domowe" doktora. Jean Tran, pół Francuz, pół Wietnamczyk, lekarz z Casa Popolare,

był po trochu dobry we wszystkim i często się uśmiechał. Lecz nawet założywszy, że

jeden z nich byłby akurat osiągalny, musiałoby minąć sporo czasu, zanim dotarłby na

miejsce.

Nie, Matrona musi poradzić sobie sama. Należy na chwilę zapomnieć o

implikacjach tego porodu. Oddychać. Skoncentrować się. Odebrać normalny poród.

Lecz tego popołudnia i wieczoru normalność nie miała wstępu do Missing.

Stone stał obok z otwartymi ustami i patrzył na siostrę przełożoną, oczekując

od niej instrukcji, podczas gdy Matrona usiadła przodem do sromu siostry Mary

Joseph Praise, czekając, aż dziecko się ukaże. Stone na zmianę krzyżował ręce i

opuszczał je, stając karnie na baczność. Obserwował coraz intensywniejszą bladość

siostry Mary Joseph Praise, a kiedy siostra Asqual krzyknęła spanikowanym głosem

„skurczowe osiemdziesiąt, wyraźne", zachwiał się, jakby miał za chwilę zemdleć.

Page 49: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Mimo skurczów macicy, które Matrona czuła przez skórę brzucha i widziała w

wykrzywionej twarzy pacjentki, i mimo faktu, że szyjka macicy była szeroko rozwarta,

nic się działo. Główka dziecka widoczna w kanale rodnym, otoczona szyjką macicy

niczym uszczelką, zawsze kojarzyła się siostrze przełożonej z biskupią tonsurą, ale ten

biskup się nie poruszał. Do tego wszystkiego tyle krwi! Na stole operacyjnym już

utworzyła się ciemna, nieregularna kałuża, a z pochwy cały czas płynął strumień

szkarłatnego płynu. Krew jest dla porodówki i sali operacyjnej tym, co kał dla ubojni,

lecz mimo to Matrona miała wrażenie, że jest jej zdecydowanie zbyt dużo.

- Doktorze Stone - powiedziała drżącymi ustami.

Oniemiałemu Stone'owi przebiegło przez myśl pytanie, dlaczego ta kobieta go

wzywa.

- Doktorze Stone - powtórzyła. Dla Matrony Silny Zmysł Pielęgniarski

oznaczał, iż pielęgniarka zna swoje ograniczenia. Na Boga, tej kobiecie potrzebne jest

cesarskie cięcie. Jednak nie powiedziała tego głośno, ponieważ w przypadku Stone'a

mogło to odnieść odwrotny skutek. Zamiast tego, obniżywszy głos i pochyliwszy

głowę, siostra przełożona wsparła się na udach i dźwignęła ze stołka, robiąc miejsce

między nogami siostry Mary Joseph Praise. - Doktorze Stone, pana pacjentka -

oznajmiła mężczyźnie, o którym wszyscy sądzili, że jest moim ojcem. Przekazała w ten

sposób w jego ręce nie tylko los kobiety, którą obdarzył miłością, lecz również dwa

życia - moje i mojego brata - które przyszło mu znienawidzić.

Page 50: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 3

Wrota Łez

Gdy siostra Mary Joseph Praise poczuła pierwsze skurcze porodowe, doktor

Kalpana Hemlatha - kobieta, którą będę nazywał moją matką - znajdowała się w

odległości siedmiuset pięćdziesięciu kilometrów w poziomie i trzech tysięcy metrów w

pionie od Missing. Wyglądając przez okno samolotu z prawej burty, Hema miała

wspaniały widok na Bab al-Mandab - Wrota Łez, nazwane tak dla upamiętnienia

niewyobrażalnej liczby statków, które zatonęły w tej wąskiej cieśninie oddzielającej

Jemen i pozostałą część Arabii od Afryki. Na tej szerokości geograficznej Afryka była

zaledwie Rogiem: Etiopią, Dżibuti, Somalią. Hema wiodła wzrokiem wzdłuż Wrót

Łez, które ze szczeliny niewiele szerszej od włosa przechodziły w Morze Czerwone

ciągnące się na północ aż po horyzont.

Jako dziewczynka Hema musiała na lekcji geografii w szkole w Madrasie

nanosić na mapę Wysp Brytyjskich złoża węgla i ośrodki produkcji wełny. W

programie nauczania Afryka figurowała jako plac zabaw dla Portugalii, Wielkiej

Brytanii i Francji, kraina, w której Livingstone znalazł widowiskowe wodospady i

nazwał je na cześć królowej Wiktorii; potem Stanley znalazł Livingstone'a. Później,

kiedy z moim bratem Shiva odbędziemy podróż w towarzystwie Hemy, nauczymy się

od niej praktycznej geografii, takiej, jaką ona sama poznała. Pokaże nam palcem

Morze Czerwone i powie:

- Wyobraźcie sobie, że ta wstęga wody jest jak rozcięcie spódnicy, które

oddziela Arabię Saudyjską od Sudanu, a dalej Jordanię od Egiptu. Myślę, że Bóg

chciał odłamać Półwysep Arabski od Afryki. Bo czemu nie? Co ludzie z tej strony mają

wspólnego z ludźmi z tamtej strony?

Na samym końcu rozcięcia spódnicy wąski skrawek lądu, Synaj, udaremnia

boski zamiar i łączy Egipt z Izraelem. Stworzony ludzkimi rękami Kanał Sueski

wieńczy dzieło i pozwala Morzu Czerwonemu połączyć się z Morzem Śródziemnym,

oszczędzając statkom czasochłonnej podróży wokół Przylądka Dobrej Nadziei. Hema

często nam powtarzała, że tam w górze, ponad Wrotami Łez, uświadomiła sobie coś,

co zmieniło jej życie.

Page 51: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- W samolocie usłyszałam wezwanie. Kiedy teraz o tym myślę, wiem, że to wy

mnie wołaliście.

Trzęsąca się, tnąca powietrze blaszana puszka zawsze wydawała mi się

najmniej stosownym miejscem na objawienie Hemy.

Hema siedziała na drewnianej ławeczce, która ciągnęła się po obydwu stronach

żebrowanego kadłuba samolotu DC-3. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo szpital

Missing potrzebuje jej usług dokładnie w tej samej chwili - szpital, w którym

przepracowała ostatnie osiem lat. Warkot dwóch silników samolotu był tak głośny i

monotonny, że już po pół godzinie lotu Hema miała wrażenie, że dźwięk stał się

nieodłączną częścią jej ciała. Czuła, że połączenie twardej ławeczki i gwałtownych

turbulencji poskutkuje siniakami na siedzeniu. Za każdym razem, gdy zamykała oczy,

zdawało jej się, że odbija się od ścian bydlęcego wagonu.

Współtowarzyszami lotu z Adenu do Addis Abeby byli Gudżaratowie,

Keralczycy, Francuzi, Ormianie, Grecy, Jemeńczycy i kilku innych pasażerów, których

język i sposób ubierania się nie zdradzały wyraźnie pochodzenia. Hema miała na

sobie białe bawełniane sari i bluzkę bez rękawów w kolorze złamanej bieli. W jej

lewym nozdrzu tkwił nit z brylancikiem. Włosy przedzieliła pośrodku i spięła z tyłu

klamrą, pozwalając kosmykom opadać swobodnie na kark.

Siedziała bokiem, wyglądając przez okno. Ujrzała przesuwającą się szarą

strzałę, cień samolotu na tle oceanu. Wyobraziła sobie, że tuż pod powierzchnią wody

płynie gigantyczna ryba, dostosowując swoją prędkość do prędkości maszyny. Morze

sprawiało wrażenie chłodnego i przyjemnego, było więc przeciwieństwem wnętrza

DC-3, w którym po starcie zrobiło się co prawda nieco mniej parno, ale nadal

wyraźnie było czuć intensywny zapach ludzkiego ładunku. Arabowie wydzielali suchą,

zatęchłą woń podziemnego spichlerza; Azjaci pachnieli imbirem i czosnkiem; woń

białych kojarzyła się natomiast z aromatem przesiąkniętego mlekiem śliniaka.

Przez na wpół rozsuniętą kotarę oddzielającą kokpit od kabiny Hema widziała

zarys postaci pilota. Za każdym razem, gdy ten odwracał się, żeby zerknąć na swoich

pasażerów, okulary w kolorze butelkowej zieleni jakby połykały jego twarz,

zostawiając tylko wystający nos. Gdy pasażerowie wchodzili na pokład, okulary miał

nasunięte na czoło i widać było jego czerwone jak u gryzonia oczy. Wyczuwalny w

oddechu zapach jagód jałowca zdradzał upodobanie do ginu. Hema poczuła do niego

Page 52: Abraham Verghese - Powrót do Missing

niechęć, zanim jeszcze otworzył usta, by czym prędzej zagonić stado pasażerów do

wnętrza samolotu, poganiając ich krótkimi Allez!, jakby byli podludźmi. Zacisnęła

zęby i milczała, bo przecież to ten człowiek miał ich wynieść w powietrze.

Jego twarz i uszy jak u dzbana przypominały rysunek dziecka wykonany

kredką na papierze pakowym. Liczba szczegółów przewyższała jednak umiejętności

dziecka: delikatna siatka żyłek na policzkach, ufarbowane na czarno bokobrody, biały

krąg starczej obwódki wokół źrenic, szare brwi, które miały mu nadawać pozory

młodzieńczości. Hema zastanawiała się, jak to możliwe, że ten mężczyzna potrafi

patrzeć w lustro i nie dostrzegać absurdalności własnego wyglądu.

Przyjrzała się swojemu odbiciu w okienku. Miała okrągłą twarz o szeroko

rozstawionych oczach i zadartym nosie. Nad nim na środku czoła widniało czerwone

bindi. Woda morza na dole w kolorze kobaltowego błękitu podkreślała marsjański

odcień jej policzków i akcentowała zieleń nietypowych jak na Hinduskę oczu.

- Twój wzrok trafia do wszystkich mężczyzn i sprawia, że nawet najzwyklejsze

spojrzenie wydaje się intymne, cielesne - powiedział jej kiedyś doktor Ghosh. - Jak

gdybyś posiadła mnie samymi oczami!

Ghosh lubił się drażnić i wszystko, co mówił, zapominał równie szybko, jak

wymyślał, ale te jego słowa na długo zapadły jej w pamięć. Pomyślała o włochatych

kończynach Ghosha i przeszedł ją dreszcz. Nie znosiła owłosionego ciała, a

przynajmniej tak jej się wydawało. Wiedziała, że to niefortunne uprzedzenie jak na

Hinduskę, ale Ghosh naprawdę wyglądał, jakby włożył na siebie futro z goryla; włosy

porastające jego klatkę piersiową sterczały spod kamizelki i wydostawały się na

zewnątrz spod kołnierza koszuli.

„Posiadła cię? Chciałbyś, ty zbereźniku" - powiedziała teraz do siebie, jakby

Ghosh siedział tuż obok.

Musiała mu to przyznać: jeżeli zdarzyło jej się patrzeć na mężczyznę o ułamek

sekundy za długo, zwracała na siebie więcej uwagi, niżby sobie życzyła. Nosiła okulary

w wielkich drucianych oprawkach, ponieważ sądziła, że w ten sposób jej oczy wydają

się osadzone bliżej siebie. Lubiła mocno wygięty łuk Erosa swoich ust, ale nie

podobały jej się policzki, które uważała za zbyt pucołowate. Cóż poradzić? Była dużą

kobietą. Nie grubą, ale dużą... No dobrze, może miała odrobinę tłuszczu, a w dodatku

przytyła kilogram lub dwa albo trzy w Indiach, ale przecież nie da się inaczej na

Page 53: Abraham Verghese - Powrót do Missing

niesamowitej kuchni matki. „Jestem wysoka, więc tego po mnie nie widać",

pomyślała. Sari też robiło swoje.

Chrząknęła, przypomniawszy sobie, jakie doktor Ghosh wymyślił dla niej

przezwisko: „powiększona". Wiele lat później, kiedy roztańczone i rozśpiewane

indyjskie filmy stały się w Afryce prawdziwym hitem, salowi ze szpitala w Addis

Abebie nazwali ją Mother India, nie po to, by z niej drwić, lecz oddając hołd

wyciskaczowi łez pod takim tytułem i z główną rolą Nargis. Mother India wyświetlano

w Empire Theater przez bite trzy miesiące, po czym film przeniósł się do Cinema

Adowa. Etiopski dystrybutor nie zaprzątnął sobie głowy przygotowaniem napisów.

Salowi śpiewali więc Duniya mein hum aaye hain - przybyliśmy na ten świat -

chociaż nie rozumieli ani słowa w języku hindustani.

„Jeśli ja jestem »powiększona«, to co powiedzieć o tobie? - stwierdziła,

prowadząc dalej wyimaginowaną rozmowę i w myślach taksując starego przyjaciela

wzrokiem. Nie był przystojniakiem w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. - Może

»obcy«? To znaczy, wiesz, to ma być komplement. Mówię »obcy«, Ghosh, bo jesteś

tak bardzo nieświadomy samego siebie, swojego wyglądu. Niektórzy mogą go uznać

za kuszący. To, co obce, staje się piękne. Mówię ci o tym wszystkim, bo ciebie tu nie

ma. Przebywanie w obecności osoby, której pewność siebie jest znacznie większa, niż

oczekiwalibyśmy po niej na pierwszy rzut oka, jest pociągające".

W tajemniczy sposób podczas urlopowych wyjazdów Hemy do Indii imię

Ghosha wciąż wypływało przy okazji rozmów z matką. Mimo braku zainteresowania

Hemy małżeństwem, jej matkę przerażała wizja córki związanej z niebraminem, kimś

właśnie takim jak Ghosh. Ponieważ jednak Hema zbliżała się do trzydziestki, matka

powoli zaczynała dochodzić do wniosku, że w takiej sytuacji lepszy jakikolwiek mąż

niż żaden.

- Mówisz, że nie jest przystojny? A ma odpowiedni kolor skóry?

- Mamo, jest jasny... jaśniejszy ode mnie, i ma brązowe oczy. Bengalczyk, Pars,

Bóg wie, co jeszcze siedzi w tych oczach.

- No to kim on jest?

- Sam o sobie mówi, że jest madraskim mieszańcem z wysokiej kasty - odparła,

chichocząc. Zmarszczone brwi matki sięgnęły prawie skrzydełek nosa, więc Hema

szybko zmieniła temat.

Page 54: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Nie sposób było opisać Ghosha komuś, kto nigdy go nie spotkał. Mogła

powiedzieć, że nosił gładko przyczesane włosy z przedziałkiem pośrodku, które

każdego ranka przez jakieś dziesięć minut wyglądały schludnie i zachowywały nadany

fryzurze wygląd, po czym kosmyki wymykały się spod kontroli niczym banda

rozbrykanych dzieciaków. Mogła powiedzieć, że o dowolnej porze dnia, nawet tuż po

goleniu, jego szczękę pokrywała czarna szczecina. Mogła powiedzieć, że nie miał szyi,

która skapitulowała pod naporem głowy w kształcie owocu chlebowca. Mogła

powiedzieć, że wyglądał na niewysokiego, a to przez brzuszek, który, choć w sumie

niewielki, wydawał się większy, gdy Ghosh odchylał się do tyłu i idąc, kołysał się na

obie strony, co odwracało uwagę od linii pionowej jego postaci. I jeszcze głos,

zdumiewająco donośny, jak gdyby ktoś ustawił mu pokrętło głośności na maksimum.

Jakże Hema mogła dać matce do zrozumienia, że cały ten obraz, po dodaniu do siebie

wszystkich szczegółów, wcale nie wydawał jej się brzydki, lecz osobliwie piękny?

Pomimo widocznej wysypki na wierzchu dłoni - tak naprawdę było to

oparzenie - jego palce wydawały się zmysłowe. Przyczyną wysypki był wiekowy aparat

rentgenowski firmy Kelley-Koett. Na samą myśl o „Koocie", jak przezwano

urządzenie, w Hemie burzyła się krew. W roku 1909 cesarz Menelik, usłyszawszy, że

krzesło elektryczne wydatnie pomoże mu pozbyć się wrogów państwa, sprowadził ów

wynalazek do Etiopii. Kiedy zorientował się, że do działania maszyna potrzebuje

prądu, zrezygnował z jej morderczej funkcji i zaczął używać jej jako tronu. Podobny

los spotkał aparat Kelley-Koett: urządzenie przybyło do Etiopii w latach trzydziestych

dwudziestego wieku przywiezione przez amerykańskich misyjnych zapaleńców, którzy

wkrótce zrozumieli, że chociaż elektryczność, owszem, jest dostępna w Addis Abebie,

to niestety tylko sporadycznie, a napięcie w gniazdku nie potrafi sprostać

wymaganiom kapryśnej bestii. Gdy misja zlikwidowała swoją placówkę, cenny, wciąż

nierozpakowany aparat po prostu zostawiono. Ponieważ w Missing brakowało

aparatu rentgenowskiego, Ghosh złożył urządzenie i dostosował je do transformatora.

Nikt poza Ghoshem nie ośmielał się tknąć Koota. Z gigantycznego prostownika

biegł zwój przewodów do lampy rentgenowskiej osadzonej na szynie i mogącej

przesuwać się w każdym kierunku. Ghosh manipulował przełącznikami napięcia i

tarczami, aż w końcu między dwoma mosiężnymi przewodnikami przeskakiwała

iskra. Na jednym ze sparaliżowanych pacjentów ta wybuchowa iluminacja zrobiła

takie wrażenie, że zeskoczył z noszy i uciekł - Ghosh nazwał to „metodą leczenia

Sturm und Drang". To on był strażnikiem Koota, jego mechanikiem i opiekunem, tak

Page 55: Abraham Verghese - Powrót do Missing

skutecznym, że trzy dekady po upadku firmy, która aparat wyprodukowała, nadal

nadawał się do użytku. Dzięki niemu Ghosh mógł obejrzeć tańczące w piersi serce

albo precyzyjnie wskazać, gdzie znajduje się otwór w płucu chorego. Przesunąwszy

ekran niżej, wydawał werdykt, czy guz nacieka jelita, czy przylega do śledziony. We

wczesnym okresie pracy z aparatem nie przejmował się zbytnio rękawiczkami z

ołowianym wkładem ani też ołowianym fartuchem, skoro już o tym mowa. Skóra na

jego ciekawskich dłoniach zapłaciła za to widoczną cenę.

Hema spróbowała wyobrazić sobie Ghosha opowiadającego o niej swojej

rodzinie: „Ma dwadzieścia dziewięć lat. Tak, chodziliśmy razem do Szkoły Medycznej

w Madrasie, chociaż jest o kilka lat ode mnie młodsza. Nie wiem, dlaczego nigdy nie

wyszła za mąż. Poznałem ją, dopiero gdy zostaliśmy stażystami na oddziale zakaźnym.

Jest położną. Braminka. Tak, z Madrasu. Emigrantka. Od ośmiu lat mieszka i pracuje

w Etiopii". Oto etykietki, które charakteryzowały Hemę, jednocześnie niewiele

wyjaśniając i właściwie nic o niej nie mówiąc. „Przeszłość zaciera się za

podróżującym", pomyślała.

W samolocie Hema zamknęła oczy i wyobraziła sobie siebie jako uczennicę z

dwoma kucykami, w długiej białej spódnicy i białej bluzce pod purpurowym półsari.

Wszystkie dziewczęta chodzące do Mrs. Hood Secondary School w Mylapore musiały

nosić takie półsari, które tworzył prostokątny kawałek materiału zawinięty jeden raz

wokół spódnicy i upięty na ramieniu. Nie znosiła tego stroju, ponieważ nie czuła się w

nim ani dzieckiem, ani dorosłą, tylko taką półkobietą. Wszystkie nauczycielki nosiły

pełne sari, natomiast czcigodna dyrektorka, Mrs. Hood, preferowała spódnice. Kiedy

Hema protestowała, ojciec pouczał ją: „Czyżbyś nie wiedziała, ile masz szczęścia, że

możesz chodzić do szkoły, w której dyrektorką jest Brytyjka? Czy wiesz, że setki

dziewcząt próbowały dostać się do tej szkoły, oferując dziesięciokrotnie więcej, niż

wynosi czesne, ale Miz-Iz-Ood nie zgodziła się ich przyjąć? Na jej szkołę należy

zasłużyć. Wolałabyś chodzić do zwykłej madraskiej szkoły publicznej?".

I tak Hema każdego dnia wkładała znienawidzony mundurek i szła do szkoły,

mając wrażenie, że jest półnaga, i czując się, jakby zaprzedawała w ten sposób część

swojej duszy.

Page 56: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Velu, syn sąsiada, który kiedyś był jej najlepszym przyjacielem, ale w wieku

dziesięciu lat raptem stał się nieznośnym chłopakiem, lubił siadać na murku

oddzielającym posesje i naigrawać się z niej:

Panieneczki Miz-Iz-Ood, parlez-vous?

Panieneczki Miz-Iz-Ood, parlez-vous?

Panieneczki Miz-Iz-Ood,

To jeszcze nie kobiety,

To dopiero byłby cud.

Inky Pinky, parlez-vous!

Ignorowała go. Velu, którego ciemna skóra kontrastowała z jej jasną karnacją,

powiedział kiedyś:

- Jesteś taka dumna, że jesteś jasna. Słuchaj no, małpy wbiją zęby w twoje

słodkie ciało, bo pomyślą, że jesteś owocem chlebowca!

Miała dopiero jedenaście lat i pomniejszał ją jeszcze imponujący rower marki

Raleigh, na którym jechała do szkoły, ale zatrzymała się, żeby poprzerzucać się

złośliwościami z Velu. Niosła książki upchnięte do sanji z frędzlami. Pasek od torby

biegł dokładnie między piersiami. Z jej postawy i sposobu, w jaki miarowo naciskała

na pedały roweru, dało się wyczytać nieustępliwość.

Rower, kiedyś porażająco wysoki i niebezpieczny, wkrótce skurczył się pod nią.

Po obydwu stronach paska sanji zakwitły piersi, a pomiędzy nogami wyrosły włosy.

(Jeżeli to o to chodziło Velu, gdy śpiewał, że jeszcze nie jest kobietą, to miała wreszcie

dowód, że się mylił). Była pilną uczennicą, kapitanem drużyny netballowej, osobą

odpowiedzialną za pilnowanie porządku w szkole, a także wykazywała talent do

bharatanatjam, w lot zapamiętując i powtarzając najbardziej skomplikowane układy

tego klasycznego tańca hinduskiego, nawet jeśli zobaczyła je tylko raz.

Nie czuła się ani zobligowana, by iść z tłumem, ani też niespecjalnie

potrzebowała się z tłumu alienować. Kiedy przyjaciółka wyznała jej, że zawsze

wygląda na zagniewaną, była zaskoczona i nawet trochę podekscytowana, że pozory

mogą aż tak mylić. W szkole medycznej (teraz już chodziła w pełnym sari i jeździła

autobusem) jej cechy wzmocniły się - nie gniew, lecz niezależność i poczucie

marnowania talentu. Niektórzy uznawali ją za arogancką. Innych przyciągała jak

prorok akolitów, dopóki się nie przekonali, że wcale nie szuka wyznawców. Mężczyźni

Page 57: Abraham Verghese - Powrót do Missing

wymagali od swoich przyjaciółek elastyczności, a ona nie potrafiła się zdobyć na

udawanie nieśmiałości i dziewczęcości, aby im sprawiać przyjemność. Pary, które

ściskały się w bibliotece za półkami z wielkimi atlasami anatomicznymi i szeptały

sobie do uszu słowa miłości, śmieszyły ją.

Nie miałam czasu na takie głupoty. Lecz miała go pod dostatkiem na

szmirowate powieścidła, których akcja rozgrywała się w zamkach i wiejskich domkach

i których bohaterki nosiły imiona w rodzaju Bernadette. Fantazjowała o szykownych

mężczyznach z Chillingforest, Lockingwood i Knottypine. Na tym polegał jej problem

w tamtych czasach: marzyła o miłości wspanialszej niż ta, na którą natykała się w

bibliotecznych alejkach. Przepełniała ją także niesprecyzowana ambicja, która nie

miała nic wspólnego z miłością. Czego konkretnie pragnęła? To była ambicja, przez

którą nie szukała tego, co wszyscy, i nie ścigała się z innymi.

Gdy będąc uczennicą w Szkole Medycznej w Madrasie, Hema zorientowała się,

że podziwia swojego profesora terapeutyki (jedynego Hindusa w szkole, w której

nawet u progu niepodległości Indii większość grona profesorskiego stanowili

Brytyjczycy), kiedy odkryła, że porusza ją jego człowieczeństwo, jego opanowanie

przedmiotu (Przyznaj się, Hema: zabujałaś się!), kiedy przyłapała się na snuciu

marzeń o tym, że zostanie jego zastępczynią, i gdy okazało się, że spodobał mu się ten

pomysł, z rozmysłem podążyła inną drogą. Nikomu nie miała ochoty dawać takiej

władzy nad sobą. Porzuciła więc jego specjalizację, medycynę wewnętrzną, i wybrała

położnictwo i ginekologię. O ile dziedzina profesora nie znała ograniczeń i wymagała

szerokiej wiedzy, która obejmowała zarówno schorzenia serca, jak i chorobę Heine-

Medina, a także tysiące innych dolegliwości, ona wybrała skończoną dziedzinę z

mechaniczną częścią składową, czyli operacjami, choć i tych był ograniczony

repertuar: cesarskie cięcie, histerektomia, wypadnięcie narządów.

Odkryła w sobie talent do manualnego położnictwa, stając się ekspertem w

orzekaniu ułożenia dziecka w miednicy. Lubiła to, czego inni położnicy się obawiali.

Potrafiła z zamkniętymi oczami odróżnić kleszcze lewe od prawych, a następnie użyć

ich choćby po omacku. Oczami wyobraźni wizualizowała sobie geometrię splotu

miednicznego pacjentki, dopasowywała ją do krzywizny główki dziecka, wsuwała

narzędzie do środka, umieszczała w odpowiedniej pozycji i pewnym ruchem

wyciągała dziecko.

Page 58: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Pojechała za ocean pod wpływem kaprysu, ale rozstanie z Madrasem złamało

jej serce. Nadal bywały wieczory, gdy płakała, wyobrażając sobie rodziców, którzy

wynoszą krzesła przed dom i czekają na morską bryzę nieodmiennie pojawiającą się o

zmierzchu nawet w najgorętsze, najbardziej bezwietrzne dni. Wyjechała, ponieważ

ginekologia - przynajmniej w Madrasie - pozostawała domeną mężczyzn, a także, choć

Indie były na progu uzyskania niepodległości, domeną Brytyjczyków. Hema nie miała

najmniejszych szans na uzyskanie przydziału do państwowej kliniki. Cieszyła się,

chociaż jednocześnie wydawało jej się to dziwne, że zarówno ona sama, jak i Ghosh,

Stone i siostra Mary Joseph Praise w pewnym momencie swojego życia uczyli się lub

pracowali w Głównym Szpitalu Rządowym w Madrasie. Tysiąc pięćset łóżek i dwa

razy tyle pacjentów pod nimi i między nimi - takie to było miasto. To tam siostra

Mary Joseph Praise pracowała i była dobrze zapowiadającą się nowicjuszką i

stażystką; niewykluczone, że mijały się na korytarzu. Niesamowite, że nawet Thomas

Stone przez krótki czas pracował w Głównym Szpitalu Rządowym; raczej nie mogli się

spotkać z Hemą, ponieważ oddział położniczy stanowił zamkniętą część szpitala, a

doktor Stone nie miał tam żadnego interesu.

Zostawiła za sobą Madras i jego system kastowy i wyjechała daleko, tam gdzie

słowo „bramin" nic nie znaczyło. Pracując w Etiopii, starała się odwiedzać rodzinne

strony raz na trzy, cztery lata. Teraz właśnie wracała z drugiej takiej wizyty. Siedziała

w ogłuszającym ryku samolotu, patrzyła przez okienko i łapała się na tym, że

rozpamiętuje wybory, na jakie zdecydowała się w życiu. W ciągu ostatnich paru lat

prawie udało jej się zdefiniować tę pozbawioną nazwy ambicję, która pchała ją do

przodu: za wszelką cenę uniknąć życia potulnej owieczki.

Kiedy pierwszy raz przyjechała do Missing, to miejsce wydało jej się znajome,

przypominało Główny Szpital Rządowy w Indiach, tyle że na znacznie mniejszą skalę:

ludzie czekający w kolejce, rodziny koczujące pod drzewami i wyczekujące z

nieskończoną cierpliwością ludzi, którym nie pozostało nic innego, jak tylko czekać.

Już od pierwszego dnia wpadła w wir zajęć. Nie wzbraniała się przed tym, a nawet w

głębi duszy lubiła kryzysowe sytuacje, chwile, w których serce podchodziło jej do

gardła, kiedy liczyła się każda sekunda, gdy życie matki wisiało na włosku lub też

dziecko uwięzione w łonie, pozbawione tlenu, wymagało heroicznej akcji ratunkowej.

W takich chwilach Hema nie miewała egzystencjalnych wątpliwości. Życie nabierało

ostrości i sensu akurat wtedy, gdy nie zastanawiała się nad jego znaczeniem. Matka,

żona, córka - raptem nie liczyło się, kim jest pacjentka, po prostu istotą ludzką w

Page 59: Abraham Verghese - Powrót do Missing

niebezpieczeństwie. Taka sytuacja redukowała Hemę do poziomu narzędzia

niezbędnego do wykonania zabiegu.

Ostatnio czuła wszakże potężny rozdźwięk między swoją afrykańską praktyką a

awangardą naukowej medycyny uosabianą przez Anglię i Amerykę. C. Walton Lillehei

z Minneapolis w tym roku zainicjował nową epokę w kardiochirurgii, znajdując

sposób na pompowanie krwi przy niepracującym sercu. Opracowano szczepionkę na

chorobę Heine-Medina, która jednak nie zdążyła jeszcze dotrzeć do Afryki. Na

Harvardzie w Massachusetts doktor Joseph Murray dokonał pierwszej udanej

transplantacji nerki między rodzeństwem. Na zdjęciu w magazynie „Time" wyglądał

na zupełnie zwyczajnego i bezpretensjonalnego. Fotografia zdumiała Hemę i

uświadomiła jej, że odkrycia i tego typu sukcesy znajdują się w zasięgu każdego

lekarza - również w jej zasięgu.

Zawsze lubiła historię o Pasteurze odkrywającym drobnoustroje albo opowieści

o Listerze eksperymentującym z odkażaniem. Każdy hinduski uczeń marzył, by być

kimś takim jak sir C.V. Raman, którego nieskomplikowane doświadczenia ze

światłem doprowadziły w końcu do Nagrody Nobla. Co z tego, skoro mieszkała w

państwie, które niewielu ludzi potrafiło zlokalizować na mapie („Róg Afryki, w górnej

jej części, na wschodnim wybrzeżu - ta część, która wygląda jak głowa nosorożca i

wskazuje Indie", wyjaśniała), a jeszcze mniej wiedziało o cesarzu Hajle Syllasje; nawet

jeśli pamiętali, że w 1935 roku wybrano go człowiekiem roku według magazynu

„Time", to zapomnieli nazwę kraju, którego praw bronił na zgromadzeniu Ligi

Narodów.

Gdyby ją zapytać, Hema odpowiedziałaby:

- Tak, robię to, co zamierzałam robić; jestem zadowolona.

Lecz cóż innego miała rzec? Kiedy czytała „Surgery, Gynecology & Obstetrics"

(każdy numer miesięcznika przypływał do niej statkiem wiele tygodni po ukazaniu

się, pomięty i poplamiony, w brązowej kopercie), opisywane tam innowacje brzmiały

dla niej jak wytwór wyobraźni pisarza. Były fascynujące, ale sprowadzały ją na ziemię,

ponieważ wszystko, o czym czytała w magazynie, było już przeszłością. Przekonywała

samą siebie, że jej praca, jej afrykańska misja, w jakiś sposób łączy się z postępem, o

którym pisano w czasopiśmie. Ale w głębi serca wiedziała, że jest inaczej.

*

Page 60: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Nowy dźwięk. Drapanie i stukanie drewna o metal. Ogon samolotu zajmowały

dwie ogromne drewniane skrzynie i kilka stosów mniejszych sześciennych skrzynek

na herbatę okolonych blaszaną taśmą z napisem LONGLEITH ESTATES, S. INDIA.

Siatka rozpięta na przypominających szkielet rozporkach nie pozwalała co prawda pi-

ramidzie zwalić się na pasażerów, ale skrzynie mogły się w miarę swobodnie

przesuwać, gdy maszyna się przechylała. Hema i pozostałe siedzące na ławeczkach

osoby trzymały nogi na starych wypchanych workach jutowych. Na podłodze i

srebrnym kadłubie samolotu widniały wypłowiałe, naniesione szablonem

oznakowania wojskowe. W tym samym miejscu siedzieli kiedyś żołnierze z amery-

kańskich oddziałów w północnej Afryce i zastanawiali się nad własnym losem.

Niewykluczone, że sam Patton leciał tym samolotem. Albo może maszyna była

pozostałością po francuskich koloniach w Somalii i Dżibuti. Wydawało się, że

przewożenie pasażerów było późniejszym dodatkiem do przedsięwzięć tej nowej linii

lotniczej, która dysponowała używanymi samolotami i wiekowymi pilotami. Hema

widziała, jak pilot kłóci się z kimś zażarcie przez radio, gestykuluje, potem słucha

drugiej strony i znowu wybucha. Pasażerowie siedzący bliżej kokpitu marszczyli brwi.

Hema kolejny raz wyciągnęła szyję, żeby przekonać się, czy uda jej się zobaczyć

skrzynię z jej grundigiem, ale nic z tego. Za każdym razem, gdy pomyślała o swoim

ekstrawaganckim zakupie, czuła wyrzuty sumienia. Lecz dzięki niemu - radiogramo-

fonowi, w który postanowiła zainwestować - noc, którą spędziła w Adenie, stała się

bardziej znośna. Aden był miastem wybudowanym na drzemiącym wulkanie, piekłem

na ziemi, ale przynajmniej stanowił strefę bezcłową. Ach tak, kiedyś mieszkał tam

Rimbaud - i nigdy więcej nie napisał już ani jednego wiersza.

Wymyśliła sobie, gdzie postawi grundiga w swoim pokoju. Absolutnie musi się

dla niego znaleźć miejsce pod oprawionym, czarno-białym zdjęciem Gandhiego

przędącego bawełnę. Będzie musiała znaleźć dla Mahatmy cichszą lokalizację.

Wyobraziła sobie Ghosha sączącego swoją brandy, Matronę, Thomasa Stone'a i

siostrę Mary Joseph Praise pijących sherry lub kawę. Nagle Ghosh zrywa się na nogi,

słysząc powalające pierwsze akordy Take the A' Train płynące z grundiga. Po nich

następuje nieoczekiwana zuchwała melodia, jakiej zupełnie byś się nie spodziewał.

Ale te akordy na otwarcie... jakże zapadły jej w pamięć. I jak bardzo im się opierała!

Nie cierpiała snobizmu Hindusów, którzy zachwycali się tylko tym, co obce. Słyszała

akordy we śnie i łapała się na tym, że nuci je pod nosem podczas mycia. Towarzyszyły

jej również teraz, w samolocie. Kilka dziwnych dysonansowych nut złożonych w jedną

Page 61: Abraham Verghese - Powrót do Missing

całość, poszukujących rozwiązania. Jakimś sposobem udało im się uchwycić ducha

Ameryki i nauki, i wszystkiego tego, co w Ameryce odważne, krzykliwe i śmiałe (a

przynajmniej takie, jakie sobie w Ameryce wyobrażała). Dźwięki wypływające z

czaszki czarnego człowieka, którego nazwisko brzmiało Billy Strayhorn. Stray...

horn11!

Ghosh zapoznał ją z jazzem i Take the 'A' Train.

- Poczekaj... Patrz! Widzisz? - powiedział, gdy pierwszy raz usłyszała melodię i

kiedy już wybrzmiały początkowe akordy. - Musisz się uśmiechnąć. Nie ma siły!

Miał rację, bo melodia była chwytliwa i optymistyczna - Hema zaś miała

szczęście, że to właśnie przez tę kompozycję poznała zachodnią muzykę. Zaczęła

myśleć o niej jak o swojej piosence, swoim odkryciu, i irytowało ją, że usłyszała ją

dzięki Ghoshowi. Roześmiała się, gdy dopadła ją osobliwa myśl, że im bardziej chce

nie lubić Ghosha, tym większą czuje do niego sympatię.

W tej samej chwili, gdy przyszło jej to do głowy, gdy wybiegła naprzód ku

swojemu powrotowi do Addis Abeby... raptem zaczęła wzywać imię Siwy, ponieważ

samolot, wysłużony DC-3, godny zaufania wielbłąd przestworzy, zatrząsł się, jak

gdyby otrzymał śmiertelny cios.

Wyjrzała przez okno. Śmigło po jej stronie zatrzymało się, a z masywnej osłony

silnika zaczęły się wydobywać kłęby dymu.

Maszyna przechyliła się na prawe skrzydło. Hema nagle uświadomiła sobie, że

przywiera policzkiem do szyby. Pasażerowie wokół niej krzyczeli. Po podłodze kabiny

potoczył się termos, rozlewając po drodze herbatę. Hema sięgnęła dłonią do uchwytu,

ale w tej samej chwili samolot wyrównał lot i przez moment wydawało się, że

dosłownie zawisł w powietrzu, aby w następnej sekundzie gwałtownie zacząć tracić

wysokość. Nie, samolot nie traci po prostu wysokości, poprawił ją wzburzony żołądek

- on spada. Grawitacja wyciągnęła macki i obłapiła lśniące, srebrne cygaro ze

skrzydłami. Grawitacja zwiastowała wodowanie, a mówiąc precyzyjniej - ponieważ

maszyna miała przecież koła, a nie pływaki - roztrzaskanie się o powierzchnię wody.

11 Gra słów. Półwysep Somalijski, obejmujący również Etiopię, nazywany jest Rogiem Afryki (po angielsku Horn of Africa), zaś nazwisko kompozytora można by przetłumaczyć jako „zabłąkany róg". Stray może oznaczać też bezpański, zagubiony, oderwany, poniewierający się.

Page 62: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Pilot krzyczał coś, ale w jego głosie nie było paniki, tylko wściekłość. Hema nie miała

czasu pomyśleć, jak dziwnie to brzmiało.

Wiele lat później, gdy spoglądała wstecz na tę chwilę swojej przemiany, gdy

patrzyła na nią na zimno, bez emocji („Wyciągnijcie z historii wszystko, co się da!

Kiedy dokładnie i jak dokładnie to się zaczęło? Początek to podstawa! Sednem

diagnozy jest anamnesis.", mawiał jej profesor), rozumiała, że transformacja zabrała

tak naprawdę wiele miesięcy. Jednakże dopiero spadając z nieba nad Bab al-Mandab,

uświadomiła sobie, że zmiana się dopełniła.

Mały hinduski chłopiec spadł jej na piersi. Był synem jedynej keralskiej pary na

pokładzie - nauczycieli z Etiopii, bez wątpienia, poznała to na pierwszy rzut oka.

Dzieciak o iksowatych nogach, pięcio-, może sześcioletni, w za dużych szortach,

ściskał w dłoni samolocik i od początku lotu nie wypuszczał go z rąk, jak gdyby

zabawka nie była z drewna, lecz ze złota. Stopa chłopca utkwiła między dwoma

jutowymi workami, a kiedy maszyna wyrównała lot, malec upadł prosto na Hemę.

Przytrzymała go. Jego zaskoczony wzrok płynnie przeszedł w spojrzenie pełne

strachu i bólu. Hema zauważyła skrzywienie goleni - kość, jak zielona gałązka, była

zbyt młoda, by całkiem się złamać. Zwróciła na to uwagę, chociaż jej ciało

rejestrowało fakt, że samolot gwałtownie opada, szybko tracąc wysokość.

Młody Ormianin, Bogu niech będą dzięki za jego zaradność, doczołgał się do

chłopca i uwolnił jego nogę. To niesamowite, ale Ormianin się uśmiechał. Próbował

jej coś powiedzieć, zapewne w jakiś sposób ją pocieszyć. Była zszokowana, widząc

osobę bardziej opanowaną od siebie w kabinie pełnej krzyczących pasażerów - krzyki

oczywiście tylko pogarszały sytuację.

Podniosła chłopca i posadziła sobie na kolanach. Jej myśli były jednocześnie - o

ile to możliwe - klarowne i bezładne. Noga się wyprostowuje, ale niewątpliwie kość

jest pęknięta. Samolot leci w dół. Zatrzymała zaszokowanych rodziców dziecka

wyciągniętą dłonią jak policjant, a chwilę później tą samą dłonią zasłoniła usta

łkającej matce. Poczuła znajomy spokój opanowujący ją w kryzysowej sytuacji, ale

równocześnie zdała sobie sprawę z jego fałszywości, ponieważ tym razem to jej życie

wisiało na włosku.

- Niech zostanie ze mną - powiedziała, zdejmując dłoń z ust kobiety. - Proszę

mi zaufać, jestem lekarzem.

Page 63: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Tak, wiemy - odparł ojciec chłopca.

Usiedli obok niej na ławce. Chłopiec nie płakał, jedynie pojękiwał. Jego twarz

zrobiła się blada - był w szoku - przytulił się do niej, przyciskając policzek do jej piersi.

„Proszę mi zaufać, jestem lekarzem". Pomyślała, jaką byłoby ironią, gdyby te

słowa okazały się jej ostatnimi.

Białe grzywy fal za oknem zbliżały się z coraz większą prędkością i nie

wyglądały już jak delikatna koronka na błękitnym materiale. Hemlatha zawsze

zakładała, że będzie miała do dyspozycji wiele lat na to, by zgłębić sens życia. Teraz

uświadomiła sobie, że pozostało jej zaledwie kilka sekund. Właśnie wtedy doznała

objawienia.

Pochylając się nad rannym dzieckiem, zdała sobie sprawę, że tragedia śmierci

polega na pozostawieniu za sobą tak wielu niedokończonych spraw. Zawstydziła się,

że to proste spostrzeżenie umykało jej tyle lat. „Uczyń ze swojego życia coś pięknego".

Czy to nie w myśl tego nakazu żyła siostra Mary Joseph Praise? Tymczasem ona,

Hema - która przyjęła na ten świat niezliczoną rzeszę małych ludzi, która odrzuciła

wizję małżeństwa, jakiego oczekiwali po niej rodzice, która uważała, że na świecie jest

zbyt dużo dzieci i nie ma sensu powiększać tej liczby - po raz pierwszy zrozumiała, że

urodzenie dziecka jest sposobem na oszukanie śmierci. Dziecko jest niczym stopa

wetknięta między drzwi a framugę niepozwalająca ich zamknąć, jak przebłysk nadziei,

że po śmierci będzie dokąd wrócić, choćby człowiek odrodził się w ciele psa, myszy

albo pchły, która żyje na ciele człowieka. Jeśli - w co wierzą Matrona i siostra Mary

Joseph Praise - istnieje wskrzeszenie, wówczas dziecko może być pewne, że jego

rodzice przebudzą się ze śmiertelnego snu. Oczywiście pod warunkiem, że to dziecko

nie zginie w katastrofie samolotu.

„Uczynić z życia coś pięknego" - ten łkający chłopczyk z błyszczącymi oczami i

długimi rzęsami, zbyt dużą głową i niesfornymi kosmykami włosów pachnących jak

sierść szczeniaka... on był najpiękniejszą rzeczą, jaką można zrobić w życiu.

Pozostali pasażerowie byli równie przerażeni jak ona. Jedynie Ormianin kręcił

głową i uśmiechał się, jakby chciał powiedzieć: „To nie tak, jak myślisz".

„Co za kretyn", pomyślała Hema.

Drugi Ormianin, starszy, być może ojciec tego młodszego, siedział

niewzruszony, wpatrując się przed siebie. Kiedy wchodzili na pokład, starszy

mężczyzna wyglądał na wyjątkowo posępnego człowieka i teraz jego nastrój nie

Page 64: Abraham Verghese - Powrót do Missing

zmienił się ani na lepsze, ani na gorsze. Hema zauważyła ze zdziwieniem, że w takiej

chwili potrafi zwracać uwagę na mało istotne szczegóły - przecież zamiast rozkładać

czyjś wyraz twarzy na czynniki pierwsze, powinna przygotować się na nieuchronne

uderzenie.

Gdy morze pędziło na spotkanie samolotu, Hema myślała o Ghoshu. Z

zaskoczeniem poczuła, jak zalewa ją fala ciepłych uczuć do tego mężczyzny, jak gdyby

to on miał za moment zginąć w katastrofie, jak gdyby to jego przygoda z medycyną i

jego beztroskie dni miały się skończyć, a wraz z nim na zawsze miała przepaść szansa

na osiągnięcie celu, którego pragnął ponad wszystko: poślubienia Hemy.

Page 65: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 4

Zasada pięciu F

Doktorze Stone, pana pacjentka - powtórzyła Matrona, zwalniając stołek

ustawiony między nogami siostry Mary Joseph Praise. Ujrzawszy jego minę,

pomyślała, że lekarz zaraz czymś w nią rzuci.

Thomasowi Stone'owi zdarzało się ciskać instrumentami, ale nigdy w

obecności Matrony. Przypadki, by siostra Mary Joseph Praise wręczyła mu niewłaś-

ciwe narzędzie, były niezwykle rzadkie, ale od czasu do czasu bywało, że kleszcze nie

zwolniły zacisku albo nożyczki Metzenbauma nie były wystarczająco ostre. Stone miał

swoją tarczę strzelniczą, którą był punkt na ścianie sali operacyjnej numer trzy, tuż

nad włącznikiem światła i niebezpiecznie blisko oszklonej gabloty na instrumenty.

Nikt nie brał tych jego wybuchów osobiście - nikt poza siostrą Mary Joseph

Praise, która wyglądała na strapioną, chociaż przed umieszczeniem narzędzi w

autoklawie wszystkie je gruntownie sprawdzała. Matrona twierdziła, że ciskanie

narzędziami ma swoje dobre strony.

- Podaj mu od czasu do czasu kleszcze bez ząbków - powiedziała kiedyś siostrze

Mary Joseph Praise. - W przeciwnym razie będzie się w nim zbierało, aż zacznie z

niego wypływać uszami i będziemy tu miały niezły problem.

Tynk nad włącznikiem światła był upstrzony śladami w kształcie gwiazdek, jak

gdyby w tym miejscu eksplodowała petarda. Zagłębienie w ścianie pojawiało się w

ułamku sekundy po tym, jak słowo ZUPEŁNIE, i zaraz przed tym, jak słowo

BEZUŻYTECZNE!, opuszczały jego usta. Bardzo rzadko Stone kierował swój gniew na

siostrę Asqual, anestezjolożkę, jeśli pacjent był zbyt lekko uśpiony lub kiedy otrzymał

zbyt mało kurary. Gdy badał wówczas ręką jamę brzuszną pacjenta, mięśnie zaciskały

się nagle jak imadło wokół jego nadgarstka. Nieraz zdarzało się, że pacjent, któremu

podano eter, budził się przerażony, słysząc grzmiący głos chirurga:

- Jak mi go zaraz nie zwiotczysz, będę potrzebował kilofa!

Lecz teraz, patrząc na poszarzałe usta siostry Mary Joseph Praise, słuchając jej

płytkiego oddechu, widząc jej błędny wzrok, obserwując nieustające krwawienie i w

końcu uświadamiając sobie, że Matrona właśnie przekazała mu inicjatywę, Stone

Page 66: Abraham Verghese - Powrót do Missing

oniemiał. Doświadczył poczucia bezradności, które z pewnością często staje się

udziałem rodzin pacjentów, i ani trochę mu się to nie podobało. Usta zaczęły mu się

trząść i naraz zawstydził się, że wszystkie uczucia są widoczne na jego wilgotnej

twarzy. Ale silnie odczuwał strach i zdumiewający paraliż myśli, który powiększał jego

wstyd.

Kiedy wreszcie się odezwał, przemówił łamiącym się głosem:

- Gdzie jest Hemlatha? Dlaczego jeszcze nie wróciła? Potrzebujemy jej - co było

aktem niezwykłej u niego pokory.

Podniósł rękę i dziecięcym gestem przetarł oczy. Matrona przyglądała mu się z

niedowierzaniem: wycofał się, zamiast zasiąść na miejscu, które dla niego zwolniła.

Stone podszedł do ściany, na której widoczne były ślady jego gniewu. Uderzył czołem

w tynkowaną powierzchnię, nacierając na nią jak kozica. Nogi się pod nim ugięły.

Uczepił się szklanej gabloty. Matrona poczuła się zobligowana do mruknięcia pod

nosem: „Zupełnie bezużyteczne" na wypadek, gdyby jego agresja miała jakieś

znaczenie, żeby broń Boże nie zawiodła przez brak towarzyszącej jej mantry.

Prawda wyglądała tak, że Stone mógł przeprowadzić cesarskie cięcie, ale

dziwnym trafem - jak na chirurga pracującego w tropikach - była to jedna z niewielu

operacji, jakich do tej pory nie wykonywał. „Zobaczyć, wykonać, nauczyć" - brzmiał

tytuł jednego z rozdziałów w jego podręczniku Skuteczny chirurg: krótki kurs

operowania w tropikach. Tym wszakże, o czym jego czytelnicy nie wiedzieli, a o czym

ja dowiedziałem się dopiero wiele lat później, było to, że Stone miał awersję do

wszystkiego, co wiązało się z ginekologią (nie wspominając o położnictwie). Niechęć

miała swoje źródło w ostatnim roku jego medycznych studiów, kiedy to zrobił coś

niesłychanego: kupił sobie zwłoki, by móc doskonalić się w anatomii, którą do tej pory

poznawał, pracując na pierwszym roku na uczelnianym trupie. Męski okaz z przytułku

dla ubogich, którym zajmowali się studenci pierwszego roku, był już naprawdę

sfatygowanym i wyschniętym egzemplarzem, miał upiorne mięśnie i ścięgna, jak

gdyby od zawsze służył w salach operacyjnych edynburskiej szkoły medycznej. Stone

musiał dzielić się ciałem z pięciorgiem innych studentów. Zwłoki, które zakupił na

ostatnim roku, były z punktu widzenia studenta medycyny nie lada kąskiem: dobrze

odżywioną kobietą w średnim wieku, typem pracownicy fabryki linoleum w Fife.

Dysekcja dłoni w wykonaniu Stone'a okazała się zabiegiem tak eleganckim (odsłonił

jedynie pochewkę ścięgna środkowego palca, w przypadku palca serdecznego poszedł

Page 67: Abraham Verghese - Powrót do Missing

zaś o krok dalej i przeciął pochewkę, by ukazać ścięgna flexor sublimis

przypominające z biegnącym między nimi profundus most wiszący), że profesor

anatomii postanowił zachować tę dłoń, by móc ją później prezentować studentom

pierwszego roku. Thomas Stone mozolił się nad zwłokami przez wiele tygodni,

spędzając z trupem kobiety więcej czasu niż z jakimkolwiek innym osobnikiem płci

żeńskiej, żywym lub martwym, z wyjątkiem własnej matki. Zajmował się nią ze

swobodą i lekkością, osiągnął płynność wynikającą z dogłębnej znajomości jej ciała. Z

jednej strony rozciął jej policzek aż do ucha, odciągając płat skóry i mocując go do

głowy, żeby odsłonić śliniankę przyuszną i nerwy twarzowe, których odgałęzienia

układały się we wzór gęsiej stopy, stąd zresztą ich nazwa: pes anserinus. Po drugiej

stronie twarzy usunął tkankę podskórną i tłuszczową, chcąc pokazać niezliczone

mięśnie mimiczne, których wspólny wysiłek odpowiadał za wyrażanie smutku i

szczęścia kobiety, jak również wszystkich uczuć pomiędzy tymi dwoma. Stone nie

myślał o niej jak o osobie. Była dla niego po prostu zabalsamowanym ucieleśnieniem

wiedzy. Każdego wieczora wkładał mięśnie na miejsce i zasłaniał je płatami skóry

wiszącymi na wąskich paskach, a potem nakrywał ciało nasączonymi w formalinie

szmatami. Czasami, zwłaszcza kiedy otulał ją gumową płachtą i wsuwał pod nią jej

luźne końce, przywodziło mu to na myśl matczyny rytuał przygotowywania go do snu.

Wtedy, gdy wracał do swojego pokoju, jego poczucie samotności stawało się jeszcze

bardziej dojmujące.

Tego dnia, gdy usunął kobiecie jelita, żeby odsłonić aortę i nerki, ujrzał jej

macicę. Nie wyglądała jak ułożona w misie miednicy pomarszczona torebka, którą się

spodziewał zobaczyć, lecz wystawała poza obręb miednicy. Kilka dni później zabrał się

do samej miednicy, przeszedłszy do kolejnego rozdziału w podręczniku dysekcji

Cunninghama. Nie mógł się nadziwić genialności podręcznika, który, prowadząc

studenta krok po kroku, odsłaniał tajniki ludzkiego ciała warstwa po warstwie.

Cunningham zalecał pionowe cięcie przez przednią część macicy, w którego

następstwie chirurg miał delikatnie otworzyć organ. Stone postąpił według

wskazówek i kiedy rozchylił macicę, ze środka wypadł płód. Miał główkę niewiele

większą od winogrona, mocno zaciśnięte powieki i podkurczone kończyny - jak jakiś

owad. Dyndał na pępowinie niczym ohydny talizman zawieszony u pasa łowcy głów.

Stone widział całkowicie zniszczoną szyjkę macicy kobiety, czarną, strawioną infekcją

lub gangreną. Formalina zakonserwowała tragedię.

Page 68: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Ledwo zdążył dobiec do zlewu, gdy obiad podszedł mu do gardła. Czuł się

zdradzony, jak gdyby ktoś go szpiegował. Przez cały ten czas wyobrażał sobie, że jest z

nią sam na sam. Nie był w stanie pracować dalej. Nie potrafił nawet na nią spojrzeć,

nie mówiąc o owinięciu jej z powrotem szmatami. Następnego dnia poprosił

zdziwionego pracownika instytutu, żeby pozbył się za niego zwłok, chociaż nie do-

kończył dysekcji miednicy i nawet nie tknął kończyn dolnych. Thomas Stone miał

dość.

W szpitalu Missing, dzięki Hemie, Stone nigdy nie musiał zapuszczać się na

rubieże kobiecych narządów rozrodczych - zrzekł się prawa do nich na rzecz Hemy (a

nie miał w zwyczaju z czegokolwiek rezygnować).

Poza salą operacyjną Stone i Hemlatha zachowywali się wobec siebie

uprzejmie, po koleżeńsku, może nawet odnosili się do siebie przyjaźnie. Cóż, w

Missing rezydowała zaledwie trójka lekarzy - Stone, Hema i Ghosh - i nie byłoby

dobrze, gdyby nie potrafili się ze sobą porozumieć. Lecz w sali operacyjnej numer trzy

Hema i Stone uwielbiali się nawzajem prowokować. Hema operowała precyzyjnie i

uważnie (i jak uważała Matrona, była żywym dowodem, że więcej kobiet powinno

zostawać chirurgami). Czasem Matronie wydawało się, że łapie Hemlathę na tym, jak

przyjmując pacjenta w przychodni, najpierw go słucha, a dopiero potem myśli, nie

robi zaś tych dwóch rzeczy naraz. Hema była typem chirurga, który założy cztery szwy

tam, gdzie inni obejdą się trzema. Zawsze zostawała przy pacjencie w sali operacyjnej,

dopóki ten nie obudził się z narkozy. Jej pole operacyjne zawsze było zadbane i

uporządkowane jak podczas zajęć ze studentami: precyzyjnie identyfikowała

struktury narażone na atak choroby i zabezpieczała je, starannie opanowywała

krwawienie. Matronie pole operacyjne Hemy wydawało się nieruchome, a zarazem

żywe, jak na obrazie Tycjana albo da Vinciego.

- Chirurg nie wie, gdzie jest - chętnie mawiała Hema - jeśli nie wie, gdzie już

był.

Dla Stone'a zaś liczył się minimalny kontakt z tkanką, on nie dbał o estetykę

pracy chirurga.

- Hema, jeśli chcesz, żeby cięcia ładnie wyglądały, krój zwłoki - powiedział jej

kiedyś.

- Stone, jeśli chcesz krwi, zatrudnij się jako rzeźnik - odparła.

Page 69: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Doświadczenie i praktyka Stone'a w zakresie sztuki chirurgicznej były tak

wielkie, że jego dziewięć palców potrafiło znaleźć drogę w krwawej otchłani

pozbawionej widocznych dla postronnego obserwatora drogowskazów; jego ruchy

były oszczędne i precyzyjne, a rezultaty wyjątkowe.

W tych rzadkich chwilach, gdy na stole operacyjnym kładziono kobietę ze

świeżym błotem na stopach i ciągnącą się aż po miednicę raną zadaną przez byka albo

kiedy wnoszono panienkę z baru ze zlokalizowaną w okolicach macicy raną

postrzałową lub kłutą, Hemlatha i Stone brali się do niej wspólnie, dobierając się do

jej brzucha w duecie, narzekając jedno na drugie, stukając się głowami i czasami

uderzając się po rękach uchwytem kleszczy. Matrona twierdziła, że notowała, który z

jej chirurgów przy ostatniej wspólnej operacji stał po prawej stronie, i pilnowała, by

się zamieniali. Podczas gdy Hemlatha pieczołowicie robiła nacięcie na macicy lub

cerowała pęcherz, Stone, któremu słoń nadepnął na ucho, nie przejmował się niczym

i, okrutnie fałszując, gwizdał God Save the Queen, co doprowadzało Hemę do

wściekłości. Jeżeli to Stone pierwszy przystępował do pracy, Hemlatha rozwodziła się

o słynnych chirurgach z przeszłości: Cooperze, Halstedzie, Cushingu12, i perorowała,

jaka to szkoda, że chirurdzy pracujący w tropikach nie wykazują dowodów istnienia

tej wspaniałej medycznej spuścizny.

Stone nie wierzył w całą tę chwalebną otoczkę operacji.

- Operacja to operacja - mawiał i dla zasady nie gloryfikował neurochirurgów i

nie patrzył z góry na pediatrów. „Dobry chirurg potrzebuje odwagi, do której

absolutnie niezbędne jest posiadanie pary jaj", stwierdził nawet w rękopisie swojego

podręcznika, doskonale zdając sobie sprawę, że angielski wydawca usunie ten

fragment, i równocześnie czerpiąc niewysłowioną przyjemność z przeniesienia tej

myśli na papier. W słowach przelewanych na karty podręcznika Stone odnalazł

elokwencję, siłę i waleczność - cechy, których brakowało mu, gdy posługiwał się

mową.

12 Astley Paston Cooper (1768-1841) - angielski chirurg naczyniowy, patolog i laryngolog. William

Halsted (1852-1922) - „ojciec amerykańskiej chirurgii", zasłużony na polu znieczulenia, mastektomii i

budowy instrumentów chirurgicznych. Harvey Cushing (1869-1939) - amerykański prekursor

neurochirurgii.

Page 70: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Odwaga? Coś tam napisał o odwadze? - zapytała Hema. - Czy ryzykujesz

własnym życiem?

Technicznie rzecz biorąc, cesarskie cięcie leżało w zasięgu możliwości Stone'a.

Lecz tamtego pamiętnego dnia sama myśl, że mógłby podnieść skalpel na siostrę

Mary Joseph Praise - swoją asystentkę, najbardziej zaufaną powierniczkę,

maszynistkę, muzę, kobietę, którą, jak w końcu zrozumiał, kochał - sparaliżowała go.

Zakonnica była w fatalnym stanie, miała bladą twarz i lepką skórę, a jej tętno było tak

słabe, że Stone obawiał się, iż cokolwiek by zrobił, wyśle ją na tamten świat. Gdyby to

była obca kobieta, wówczas zapewne nie zawahałby się przed operacją. „Lekarz, który

leczy samego siebie, ma głupca za pacjenta", brzmiało powiedzenie, które dobrze znał.

Lecz co z lekarzem, który ma przeprowadzić nieznaną mu operację na ukochanej

osobie? Czy na taką sytuację też istniało jakieś porzekadło?

Kiedy jego podręcznik został opublikowany, Stone coraz częściej łapał się na

tym, że cytuje samego siebie, jak gdyby wydrukowane słowa miały większą zasadność

niż myśli, które (będąc niewypowiedzianymi) do druku nie trafiły. Napisał: „Lekarz,

który leczy samego siebie, ma głupca za pacjenta, ale istnieją okoliczności, w których

nie ma innego wyjścia...". Opowiedział następnie historię amputacji własnego palca,

jak podał sobie w prawy łokieć znieczulenie miejscowe, a potem, przy „pomocy"

siostry Mary Joseph Praise, wykonał nacięcie lewą ręką, podczas gdy dłonie siostry

Mary Joseph Praise zastąpiły mu rękę prawą. Gdy obserwował ją podczas przecinania

kości, dotarło do niego, że gdyby tylko zechciała, mogłaby robić o wiele więcej niż

tylko mu asystować. To dzięki tej anegdocie - a także umieszczonemu na frontyspisie

zdjęciu, na którym trzyma ułożone w piramidę palce, wszystkie dziewięć, na

wysokości brody - książka sprzedawała się tak świetnie. Na księgarskich półkach

leżało tak wiele podręczników chirurgii, że powodzenie Skutecznego chirurga (albo

Krótkiego kursu - pod takim tytułem książka ukazała się w kilku krajach) nie

przestawało go zadziwiać. Choć podręcznik traktował o chirurgii w krajach tropikal-

nych, większość egzemplarzy sprzedała się poza tropikami. Być może chodziło o jej

nietypowość, jej uszczypliwy ton i często niezamierzony dosadny humor. Stone pisał

wyłącznie o własnych doświadczeniach lub przytaczał ostrożną interpretację

doświadczeń innych lekarzy. Czytelnicy wyobrażali go sobie jako rewolucjonistę, lecz

takiego, który operuje biednych, a nie propaguje reformę rolną. Studenci pisali do

niego pełne uwielbienia listy, a kiedy sumienne odpowiedzi (ręką siostry Mary Joseph

Page 71: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Praise) nie epatowały egzaltowanym, intymnym tonem, podobnym do tonu ich listów,

dąsali się.

Ilustracje w podręczniku (wszystkie wykonane i opisane przez siostrę Mary

Joseph Praise) miały w sobie szlachetną prostotę i sprawiały wrażenie

naszkicowanych na serwetce; autor nie przejmował się dbaniem o perspektywę i

odpowiednie proporcje, chodziło mu po prostu o wyraźne przedstawienie pewnych

zagadnień. Książkę przetłumaczono na portugalski, hiszpański i francuski.

„Śmiałe operacje w afrykańskim buszu" - oto jakim hasłem wydrukowanym na

tylnej okładce polecał książkę wydawca. Czytelnik, osoba zwykle niewiedząca zbyt

wiele o Czarnym Lądzie, dopowiadała sobie resztę i oczami wyobraźni widziała

Stone'a w namiocie, w którym jedynym źródłem światła jest trzymana przez

Hotentota lampa naftowa, a na zewnątrz przechadzają się stada słoni, podczas gdy

dobry doktor cytuje Cycerona i beztrosko wykrawa kawałek swojego ciała z taką samą

łatwością, z jaką usuwałby pacjentowi kamienie. Tym, czego ani czytelnik, ani Stone

nie chcieli zaakceptować, był fakt, że amputacja części własnego ciała była czynem

zarówno zarozumiałym, jak i heroicznym.

- Doktorze Stone, pana pacjentka! - zawołała Matrona po raz trzeci.

Stone zajął zwolnione przez nią miejsce między nogami siostry Mary Joseph

Praise, chociaż, zobaczywszy jego reakcję, Matrona jakby zmieniła zdanie i niechętnie

zgodziła się, by usiadł na stołku. Nie była to korzystna pozycja, nie był do niej

przyzwyczajony, a przynajmniej nieczęsto miał z nią do czynienia w przypadku

kobiety. Jeśli chodzi o mężczyzn, czasem siadał w tym miejscu, żeby opróżnić ropień

odbytniczy albo podwiązać i wyciąć hemoroidy, lub zoperować przetokę okołood-

bytniczą. Był chirurgiem, który bardzo rzadko siedział podczas operacji.

Kiedy Stone niezdarnie rozchylił wargi sromowe siostry Mary Joseph Praise, ze

środka wypłynęła krew. Poprawił lampę, a potem pochylił się, żeby zajrzeć do kanału

rodnego.

Próbował przypomnieć sobie ze studiów „regułę cytrusów". Jak to szło?

Limonka, cytryna, pomarańcza i grejpfrut odpowiadają czterem, sześciu, ośmiu i

dziesięciu centymetrom rozwarcia szyjki macicy. A może dwóm, czterem, sześciu i

ośmiu? Czy nie było w tej regule jeszcze winogrona i śliwki?

Page 72: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Zbladł na widok szyjki macicy siostry Mary Joseph Praise: wyszła poza fazę

grejpfruta i wkroczyła w fazę melona. W środku, jakby na dnie krwawej studni,

znajdowała się główka dziecka, a wokół niej spłaszczone tkanki. W mokrych czarnych

włosach porastających czaszkę dziecka odbijało się światło lamp.

W tym momencie Stone poczuł, że jego dotąd uśpiona część obudziła się do

życia.

Jeżeli istniała łączność między nim a biednym, uwięzionym w ciele siostry

Mary Joseph Praise dzieckiem, było to coś, czego Stone nie dostrzegł. Widok czaszki

dziecka wstrząsnął nim. Złość napędzała strach - złość, która miała swoją własną

przewrotną przyczynę: Cóż to za bezczelność, że ten mały najeźdźca, naraża na

niebezpieczeństwo życie Mary! Jak gdyby odnalazł zwłoki ryjącego w ciele Mary kreta

i jedynym sposobem na przyniesienie ulgi zakonnicy było pozbycie się intruza. Widok

błyszczącego skalpu nie wywołał w Thomasie Stonie czułości, lecz jedynie wzbudził w

nim odrazę. I podsunął pomysł.

„Znajdź wroga i pokonaj go", brzmiało jedno z jego powiedzeń. Oto znalazł

przeciwnika.

- Flatus (gazy), fluids (płyny), feces (stolec), foreign bodies (obce ciała) i fetus

(płód) czują się lepiej poza organizmem niż w nim - powiedział na głos, jakby

sformułował tę złotą myśl przed chwilą. W swojej książce nazwał ją „Five-F rule" -

zasadą pięciu F. Podjął straszną decyzję: lepiej wywiercić dziurę w czaszce tego kreta -

przestał myśleć o nim jak o dziecku - niż eksperymentować na siostrze Mary Joseph

Praise, robiąc jej cesarskie cięcie, operację, z którą nie był obeznany i która, jak sądził,

zabiłaby osłabioną zakonnicę. Wróg Stone'a był mniej płodem, a bardziej obcym

ciałem, rakiem toczącym organizm Mary. Stworzenie bez wątpienia nie żyło.

Zamierzał wbić się w tę czaszkę, opróżnić jej zawartość, skruszyć, tak jak kruszy się

kamienie w pęcherzu, a potem wyciągnąć sflaczałą, zakleszczoną w miednicy głowę.

Jeśli zajdzie taka potrzeba, przetnie mu nożycami obojczyk, a żebra potraktuje

skalpelem; złapie, potnie, pokroi i zgniecie każdą część płodu, która blokuje poród,

ponieważ jedynie wyciągając „to" na zewnątrz, ulży cierpieniu Mary i zatrzyma

krwawienie. Tak, tak - lepiej na zewnątrz niż w środku.

To była racjonalna decyzja mieszcząca się w granicach jego irracjonalnej logiki.

„Zrobić coś złego, by zrobić coś dobrego", jak powiedziałaby siostra Mary Joseph

Praise.

Page 73: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Ku zaskoczeniu i przerażeniu Matrony mężczyzna, który usiadł między nogami

siostry Mary Joseph Praise, w niczym nie przypominał ich żarliwego, nieśmiałego i

wyjątkowo kompetentnego Thomasa Stone'a. To nie był ten sam Thomas Stone,

członek Królewskiego Kolegium Chirurgów, autor Skutecznego chirurga. Jego

miejsce zajął zdesperowany, rozwścieczony facet, dla którego litery FRCS13 oznaczały

raczej (doktor Ghosh twierdził, że w istocie tak było) farting round the country-side -

opieprzanie się po wiosce.

Ożywiony Stone, pochłonięty poczuciem misji, oparł Praktyczne położnictwo

Munro Kerra o wydatny brzuch siostry Mary Joseph Praise i otworzył podręcznik jak

książkę kucharską.

- Do diabła, Hemlatha, aleś sobie wybrała cholerną porę na wyjazd - powiedział

na głos, czując powracającą śmiałość.

Dwa bluźnierstwa, zauważyła Matrona.

- Proszę się liczyć ze słowami - mruknęła pod nosem.

Zbadała sobie puls, ponieważ mimo zaufania, jakie pokładała w Panu,

denerwowała się migotaniem przedsionków, które jak nieproszony gość pojawiło się u

niej rok wcześniej. Teraz jej serce pędziło jak oszalałe i czuła, że za chwilę zemdleje.

Dziwne instrumenty, o które prosił Stone, a które Matrona wynajdywała w

starej gablotce z zapasowymi narzędziami, odmawiały w jego dłoniach posłuszeństwa.

- Gdzie, do diabła, podziewa się Ghosh? - krzyknął.

Ghosh często przychodził Hemie z pomocą przy aborcjach i podwiązywaniu

jajowodów, a poza tym - jako spec od wszystkiego - miał więcej doświadczenia z

kobiecymi narządami rodnymi niż Stone. Matrona raz jeszcze wysłała posłańca do

bungalowu Ghosha, bardziej po to, by udobruchać Stone'a, niż wierząc, że chłopak

przyprowadzi lekarza ze sobą. Zrobiłaby lepiej, gdyby wysłała służącą, żeby popytała o

banya doktora w barze Blue Nile lub w jego okolicy. Ale nawet Ghosh na rauszu

powiedziałby Stone'owi, że to, co zamierza zrobić, wcale nie jest działaniem

praktycznego chirurga, lecz idiotycznym pomysłem, i że jego decyzja jest błędna, a

logika nielogiczna. Matrona czuła, że ciąża i poród są poniekąd jej winą, że przesądził

brak uwagi z jej strony. Widząc wypływające z ciała siostry Mary Joseph Praise potoki

13 Skrót ten oznacza Fellowship of the Royal College of Surgeons, czyli członkostwo w Królewskim

Kolegium Chirurgów.

Page 74: Abraham Verghese - Powrót do Missing

krwi, ona również założyła, że dziecko od dawna już nie żyje. Gdyby choć przez chwilę

pomyślała, że jest żywe (nie miała pojęcia, że urodzą się bliźniaki), powstrzymałaby

Stone'a.

Stone przekrzywiał głowę to w jedną, to w drugą stronę, usiłując dopasować

wizerunki instrumentów w książce Kerra - nożyce Smellego, kranioklast Brauna, hak

Jardine'a - do narzędzi, które ważył w dłoni. Instrumenty, którymi dysponował, były

dalekimi kuzynami tych przedstawionych w podręczniku, ale wszystko wskazywało na

to, że zaprojektowano je do tego samego ohydnego celu.

Kleszczami Jacobsa złapał owalną główkę mojego brata.

- Widzę cię tam, ty kreaturo! Niech cię szlag trafi za torturowanie Mary -

wymamrotał do siebie.

Potem, używając nożyc, przeciął skórę między kleszczami i dał intruzowi

posmakować bólu.

Kolejnym krokiem było założenie miażdżu na główkę. Ten osobliwy

średniowieczny instrument składał się z trzech oddzielnych części. Środkową stanowił

szpikulec, który miał za zadanie wbić się głęboko w mózg, robiąc przy tym sporych

rozmiarów otwór w czaszce. Towarzyszyły mu dwie przypominające kleszcze

konstrukcje, które służyły do objęcia czaszki. Kiedy wszystkie trzy elementy

znajdowały się na swoim miejscu, zaskakiwały odpowiednie zapadki i chirurg

otrzymywał rączkę z wygodnymi zagłębieniami na palce. W ten sposób można było

jednocześnie utrzymywać czaszkę w stałej pozycji, tak by się nie wyślizgnęła, i

zgniatać ją. Czas pozbyć się intruza.

Na sali operacyjnej panował chłód, ale pot spływający po czole Stone'a kapał

mu do oczu i wsiąkał w maseczkę.

Stone pracował nad wprowadzeniem szpikulca w główkę dziecka.

(Dziecko, mój brat Shiva przez osiem miesięcy bezpiecznie schowany w

matczynym łonie i wciąż odczuwający ból po nacięciu nożycami, wydało z siebie

krzyk. Szpikulec ześlizgnął się z jego czaszki, a ja wciągnąłem go do kryjówki).

Stone stwierdził, że będzie mu łatwiej, jeśli wpierw użyje pozostałych części

aparatu składających się na miażdż, a dopiero potem, przyciągnąwszy główkę bliżej,

tak by znalazła się w jego zasięgu, wprowadzi szpikulec do czaszki. Jego ruchy były

niezgrabne i ograniczone ciasnotą miejsca. Matronę przeszedł dreszcz, gdy

uświadomiła sobie, że Stone mógł poranić siostrę Mary Joseph Praise, a także

Page 75: Abraham Verghese - Powrót do Missing

uszkodzić dziecko, któremu nałożył narzędzie na główkę i przyciągnął bliżej wyjścia -

przynajmniej tak mu się wydawało.

Matrona prawie zemdlała.

Obowiązkiem pielęgniarki jest asystować lekarzowi i uprzedzać jego żądania -

czy nie tego uczyła swoje stażystki? Okazało się, że wszystko poszło nie tak, zupełnie

nie tak; teraz nie wiedziała, jak go powstrzymać. Żałowała, że w ogóle odszukała te

stare narzędzia, które wynalazł mający ludzkie odruchy położnik z myślą o najbardziej

potrzebujących matkach, a nie o zdesperowanych lekarzach. Głupiec z narzędziem w

ręku nadal pozostaje tylko głupcem. Instrumenty, które Stone obracał w dłoni,

kierowały jego ruchami i myślały za niego. Matrona wiedziała, że nie może z tego

wyjść nic dobrego.

Page 76: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 5

Ostatnie chwile

W ostatniej chwili, gdy doktor Hemlatha pomyślała, że mogłaby schować głowę

między kolana, szykując się na uderzenie samolotu o powierzchnię wody, zobaczyła,

że ocean nagle ustępuje wyschniętemu buszowi.

Zanim umysł przetrawił tę nową informację, maszyna podeszła do lądowania,

pędząc nad połyskującym asfaltem. Samolot z piskiem wypuścił podwozie, poruszył

ogonem i parę chwil później, wytraciwszy prędkość, potoczył się po pasie lotniska

niczym pies spuszczony ze smyczy.

Ulga pasażerów szybko przeszła w zdumienie i zawstydzenie, ponieważ nawet

najmniej wierzący zdążyli podczas spadania wznieść modły z prośbą o boską

interwencję.

Samolot zatrzymał się, ale pilot nie przerwał kłótni z wieżą. Zapalił papierosa,

chociaż tuż po wylądowaniu z wielkim halo włączył lampkę pod napisem ZAKAZ

PALENIA.

Chłopiec jęknął, więc Hema kołysała go z wprawą, o jaką by siebie nie

podejrzewała.

- Założę ci na nóżkę taki mały, maleńki bandaż, dobrze? Wtedy już nie będzie

bolało.

Młody Ormianin wytrzasnął skądś kawałek trzciny i pomógł Hemie

skonstruować prymitywną szynę.

Kiedy huk silników umilkł, Hema poczuła, że cisza, która raptem zapadła w

samolocie, rozsadza jej bębenki. Pilot rozejrzał się dokoła z uśmieszkiem satysfakcji

na twarzy, jak gdyby chciał się przekonać, czy pasażerowie wytrzymali atrakcje lotu.

Po namyśle powiedział:

- Robimy postój, żeby zabrać pewien bagaaaż i parę Bardzo Ważnych Osób.

Jesteśmy w Dżibuti! - Uśmiechnął się i pokazał wszystkim swoje fatalne uzębienie. -

Nie pozwalają mi lądować, chyba że w sytuacji awaryjnej. No to zrobiłem awarię

silnika. - Wzruszył ramionami, jak gdyby skromność nie pozwalała mu przyjąć od

pasażerów wyrazów najwyższego uznania.

Page 77: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Hemlatha przestraszyła się własnego głosu, który niespodziewanie przeciął

świdrującą ciszę.

- Bagaż? Ty cholerny najemniku. Wydaje ci się, że czym jesteśmy? Kozami?

Wyłączasz silnik i spadasz z nieba ot tak, żeby zatrzymać się w Dżibuti? Bez

ostrzeżenia? Tak po prostu?

Być może powinna być mu wdzięczna, cieszyć się, że żyje, ale w hierarchii jej

emocji złość zawsze zajmowała najwyższą pozycję.

- Cholerny? - zareagował pilot, czerwieniąc się. - Cholerny? - powtórzył,

gramoląc się z kokpitu. Gdy uwolnił się z pasów, spod jego szortów w stylu safari

błysnęły białe kolana.

Stanął przed nią, dysząc z wysiłku. Sprawiał wrażenie bardziej urażonego

„cholernym" niż „najemnikiem". Jego pogarda w stosunku do tej Hinduski, która go

obraziła, przewyższała złość. Podniósł na nią rękę.

- Zaraz cię wysadzę, bezczelna babo, jak coś ci się nie podoba.

Później upierał się, że podniósł rękę jedynie symbolicznie i wcale nie miał

zamiaru jej uderzyć, niech Bóg broni, by on, dżentelmen i Francuz, miał uderzyć

kobietę.

Lecz było już za późno, ponieważ Hemlatha poczuła, jak jej kończyny poruszają

się bez udziału woli, napędzane wściekłością i oburzeniem. Miała wrażenie, że

przygląda się ruchom obcej Hemlathy, której wcześniej nie było. Ta nowa Hemlatha z

niedawno odnowioną licencją na życie, która wreszcie odnalazła tego życia cel,

podniosła się z miejsca. Wzrostem dorównywała pilotowi. Uniosła okulary i przesu-

nęła je na czoło. Stanęła z mężczyzną oko w oko.

Pilot nie wiedział, co ze sobą zrobić. Spostrzegł, że jest piękną kobietą, a

ponieważ miał wysokie mniemanie o swoich umiejętnościach podrywacza, przyszło

mu do głowy, czy przypadkiem właśnie nie zaprzepaścił szansy wypicia z nią tego

wieczoru kilku drinków w hotelu Ghion. Dopiero teraz zauważył, że ludzie skupili się

wokół pojękującego chłopca. I dopiero teraz zdał sobie sprawę z wściekłości jego ojca i

z zaciśniętych pięści pozostałych pasażerów, spośród których kilkoro ustawiło się

obok Hemy, niewątpliwie gotowych do jej obrony.

„Co za typ", pomyślała Hema, studiując sylwetkę pilota. Całą powierzchnię jego

nieosłoniętej skóry pokrywały pajączki naczyniowe. Żółtaczka nadała oczom

specyficzny odcień. Bez wątpienia miał powiększoną klatkę piersiową, pozbawione

Page 78: Abraham Verghese - Powrót do Missing

owłosienia pachy, a jego jądra wyschły i z pewnością wyglądały jak orzechy włoskie, a

wszystko dlatego, że jego wątroba nie usuwa już estrogenów, które normalnie

produkuje organizm mężczyzny. Do tego stęchły zapach jagód jałowca w jego

oddechu. „Ach tak - pomyślała Hema, stawiając diagnozę - marskość wątroby. Oto

przesiąknięty ginem relikt ery kolonialnej niepotrafiący stawić czoła postkolonialnej

Afryce. Jeśli w Indiach ktokolwiek się was boi, to raczej z przyzwyczajenia.

Etiopskiego samolotu ta zasada nie dotyczy".

Poczuła, jak zalewa ją fala wściekłości skierowanej nie tylko ku temu

człowiekowi, ale w ogóle ku wszystkim mężczyznom, ku każdemu facetowi w

Głównym Szpitalu Rządowym w Indiach, który pomiatał nią, uważał, że może ją mieć

na każde zawołanie, karał za samo bycie kobietą, zmieniał jej grafik według własnego

widzimisię, przenosił ją to tu, to tam, nie bąknąwszy nawet „proszę" ani nie

zapytawszy o zdanie.

Jej bliskość, jej wdarcie się w jego nienaruszalną strefę hawana zbiło pilota z

tropu. Mimo to nie opuścił podniesionej ręki. Ale teraz, jak gdyby dopiero to

zauważył, poruszył dłonią, nie żeby uderzyć Hemę - przynajmniej tak twierdził - ale

żeby przekonać się, czy to naprawdę jego ręka, i sprawdzić, czy nadal posłusznie

wykonuje polecenia.

Podniesiona ręka była wszakże wystarczająco silną obelgą. Później, kiedy

Hema przypominała sobie całe to zajście, czerwieniła się na wspomnienie własnej

reakcji.

Jej palce wystrzeliły bowiem z prędkością błyskawicy ku szortom pilota i

zatrzymały się na jego jądrach, chwytając je jak kleszczami. Ostatnim bastionem

obrony pozostała pilotowi bielizna. Zaskoczyła ją łatwość, z jaką wykonała ten ruch, a

także lekkość, z jaką ułożyła kciuk i palec wskazujący tak, by nie zablokować

powrózka nasiennego łączącego mosznę z resztą ciała. Po latach uznała, że to, co

zrobiła, było uwarunkowane środowiskiem, w jakim przyszło jej żyć: skłonnością

grasujących w Afryce Wschodniej shifta - rabusiów - i innych przestępców do

obcinania ofiarom jąder. Cóż, jeśli wejdziesz między wrony...

Oczy płonęły jej jak męczennicy za sprawę. Pot zmienił kropkę na czole w

wykrzyknik. Miała na sobie bawełniane sari, a ponieważ panował niemiłosierny upał,

wcześniej, kiedy posadzono ich w kabinie samolotu, podciągnęła materiał aż nad

kolana - do diabła ze skromnością - a teraz, gdy nagle wstała, sari nie wróciło na swoje

Page 79: Abraham Verghese - Powrót do Missing

miejsce, lecz pozostało podwinięte, ukazując jej uda. Poczuła na ustach smak potu,

gdy ściskała i kręciła, starając się wzbudzić we Francuzie tyle strachu i bólu, ile on

zadał jej.

- Posłuchaj, złotko - powiedziała (stwierdzając niejako przy okazji, że

faktycznie nastąpiła u niego atrofia jąder, i próbując wymacać tunica albuginea i

tunica coś tam jeszcze, i nasieniowód oczywiście, i to pobrużdżone coś z tyłu, jak to

się zwało... najądrze!). Zobaczyła, jak pilot opuszcza bezradnie ramiona, a z jego

twarzy odpływa cała krew, jak gdyby Hema odkręciła tam na dole jakiś kurek. Na

czoło wystąpiła mu wilgoć niebędąca potem.

- Przynajmniej twoja kiła nie jest w zaawansowanym stadium, bo czujesz ból w

jądrach, co?

Jego podniesiona ręka opadła płynnie w dół, po czym z wahaniem i niemal w

troskliwym geście spoczęła na przedramieniu Hemy, błagając ją w ten sposób, by nie

zwiększała siły uścisku. W samolocie zapadła grobowa cisza.

- Słuchasz mnie teraz? - odezwała się Hemlatha (przeszło jej przez myśl, że

wolałaby nie poznawać w ten sposób anatomii mężczyzny). - Czy teraz porozmawiamy

jak równi sobie?... Moje życie jest w twoich rękach, a twoje klejnoty rodowe

spoczywają w mojej dłoni. Uważasz, że możesz pogrywać sobie z ludźmi i ich

strachem? Przez twoje popisy ten chłopiec ma złamaną nogę.

Odwróciła głowę w stronę pozostałych pasażerów i nie spuszczając oka z twarzy

Francuza, zapytała:

- Czy ktoś ma ostry nóż? Albo żyletkę?

Szelest, jaki usłyszała, mógł mieć coś wspólnego z reakcją mięśni dźwigaczy

jąder wszystkich obecnych na pokładzie mężczyzn, które odruchowo skurczyły się i

pospiesznie wciągnęły wiszące między nogami fabryki nasienia do bezpiecznej

kryjówki.

- Nie mieliśmy pozwolenia... musiałem... - wyrzęził pilot.

- Wyjmij portfel i natychmiast zapłać temu dziecku - rozkazała Hema, która nie

wierzyła w skrypty dłużne, a jedynie w siłę gotówki.

Kiedy pilot szperał w portfelu, młody Ormianin wyrwał mu go z rąk i podał

ojcu rannego chłopca.

Page 80: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Jeden z Jemeńczyków, odzyskawszy w końcu głos, wyrzucił z siebie potok

przekleństw, machając pilotowi palcem przed nosem.

Hema powiedziała:

- A teraz zwrócisz temu chłopcu i jego rodzicom koszt biletów. Potem

wystartujesz, i to szybko... Jeśli tego nie zrobisz, nie tylko zostaniesz eunuchem, ale

osobiście napiszę petycję do cesarza, żeby załatwił, byś nie dostał pracy nawet jako

poganiacz wielbłądów, już nie mówiąc o przewożeniu czatu.

Naraz otworzyły się drzwi załadunkowe i dały się słyszeć podniesione głosy

kulisów tłoczących się wokół samolotu.

Francuz, którego gałki oczne niemal całkowicie schowały się w oczodołach,

skinął głową bez słowa. Zanim Francuzi znaleźli punkt oparcia w Pondicherry,

skolonizowali Dżibuti i częściowo Somalię, a nawet zaciekle walczyli z Anglikami w

Indiach. Lecz tego parnego popołudnia pewna brązowa dusza, która nigdy już nie

będzie tą samą duszą i za którą stali Keralczycy, Ormianie, Grecy i Jemeńczycy, poka-

zała Francuzom, że jest wolnym człowiekiem.

- I jak tu pozostać przy zdrowych zmysłach w taki upał? - powiedziała

Hemlatha, nie zwracając się do nikogo szczególnego. Puściła pilota i powstrzymując

się od śmiechu, wyszła z samolotu, żeby umyć ręce.

Page 81: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 6

Moja Abisynia

Hema utkwiła wzrok w przesuwającej się w dole ziemi. Wypatrywała miejsca,

w którym stroma skarpa oddziela brązowy busz i pustynię od porośniętego bujną

roślinnością górzystego płaskowyżu Etiopii. „Tak - pomyślała - Teraz to jest mój dom.

To moja Abisynia". Abisynia brzmiała w jej uszach znacznie bardziej romantycznie niż

Etiopia.

Kraj był w gruncie rzeczy jednym wielkim górskim masywem, który wyrósł

pośród trzech pustyń leżących na terenie Somalilandu, Danakilu i Sudanu. Hema

czuła się trochę jak David Livingstone lub Evelyn Waugh14 badający tę starożytną

cywilizację, bastion chrześcijaństwa, który aż do włoskiej inwazji w 1935 roku

pozostawał jedynym nieskolonizowanym narodem Afryki. Waugh, w depeszach dla

londyńskiego „Timesa", a także w swojej książce, nie mówił o Jego Wysokości cesarzu

Hajle Syllasje I inaczej jak tylko „Wysoce Nieobyczajny"15, widząc tchórzostwo władcy

czmychającego z kraju przed zbliżającymi się wojskami Mussoliniego. Hema

wywnioskowała z zapisków Waugha, że pisarz nie mógł zaakceptować królewskiej

godności wynikającej z pozycji afrykańskiego przywódcy. Nie potrafił przyjąć do wia-

domości, że rodowód cesarza Hajle Syllasje, sięgający aż do czasów królowej Saby i

króla Salomona, sprawiał, iż przy nim dynastia Windsorów czy Romanowów

wyglądała jak zbieranina. Hema nie poświęciła zbyt wiele uwagi Waughowi i jego

książce.

Pasażerowie, którzy weszli na pokład samolotu w Dżibuti, byli w większości

Somalijczykami i obywatelami Dżibuti („Jaka, tak naprawdę, jest między nimi różnica

- pomyślała - poza tym, że jacyś zachodni kartografowie pewnego dnia narysowali na

mapie linię oddzielającą ich kraje?"). Żuli czat, palili papierosy marki 555 i mimo

smutnego, mętnego spojrzenia wydawali się zadowoleni z życia. Najważniejszy

ładunek na pokładzie, przewożony w upchniętych jedna na drugiej ogromnych belach, 14 Evelyn Waugh (1903-1966) - pisarz angielski. Jego książka wydana w 1938 roku, w której

opowiada o Etiopii, to Scoop.

15 Gra słów: angielskie Highly salacious brzmi podobnie do Hajle Syllasje.

Page 82: Abraham Verghese - Powrót do Missing

których portem docelowym była Addis Abeba, stanowił czat. Hemie wydało się to co

najmniej dziwne, ponieważ czat zwykle podróżował dokładnie w przeciwnym

kierunku: uprawiano go w Etiopii, w okolicy Hareru, by eksportować koleją do

Dżibuti, skąd wylatywał do Adenu. To właśnie lukratywny handel czatem stał za

utworzeniem etiopskich linii lotniczych - Ethiopian Airlines. Podsłuchała, że ten

wsteczny eksport i niespodziewany przystanek w Dżibuti były spowodowane jakimś

problemem z linią kolejową i transportem kołowym, na który nałożyło się nagłe

zapotrzebowanie na dużą ilość czatu w związku z czyimś ślubem. Czat należało wy-

korzystać dzień, najdalej dwa po zebraniu, w przeciwnym razie tracił bowiem swoje

właściwości. Hema wyobraziła sobie somalijskich, jemeńskich i sudańskich kupców w

tych ich maleńkich sukach - straganach zakotwiczonych na każdej głównej i bocznej

ulicy - a także właścicieli wielkich sklepów w Merkato w Addis Abebie, zerkających na

swoje tissoty, czuwających nad pracą ekspedientów i wypatrujących dostawy czatu.

Oczami wyobraźni zobaczyła gości weselnych z ustami zbyt spieczonymi, by pluć, lecz

plujących mimo to i przeklinających przy tym, mówiących jeden drugiemu, że panna

młoda jest brzydsza, niż im się wydawało, i że ten wielki pieprzyk na jej szyi musi

oznaczać, iż odziedziczyła po swoim ojcu skąpstwo.

Hema wyobraziła sobie, jak opowiada matce o przygodzie z pilotem.

Roześmiała się, na co jeden z siedzących obok niej Somalijczyków, nowy pasażer,

posłał jej uśmiech.

Podczas trzech tygodni pobytu Hemy w Madrasie w mieście panował wilgotny

upał, ale w porównaniu z Adenem to był istny raj. Trzypokojowy dom rodziców

stojący w madraskiej dzielnicy Mylapore, bardzo blisko świątyni, w dzieciństwie

wydawał się Hemie wyjątkowo przestronny, ale przy okazji tej wizyty poczuła się w

nim wręcz klaustrofobicznie. Chociaż regularnie posyłała rodzicom przekazy pienięż-

ne, z przerażeniem stwierdziła, że od czasu jej poprzednich odwiedzin nic się w domu

nie zmieniło. Farba pokrywająca ściany łuszczyła się, tworząc abstrakcyjne wzory na

tynku, a kuchnia, czarna od dymu, przypominała ciemnię fotograficzną. Wąska

uliczka, na której dawniej widywało się samochody jedynie od święta, teraz była

hałaśliwą arterią, a biel parkanu otaczającego posesję zniknęła i jej miejsce zajął kolor

ziemi, z której wyrastał dom. Jedyną rzeczą, która dzięki upływowi czasu zyskała,

okazał się ogród; bujne bugenwille skutecznie chroniły budynek przed wzrokiem

przechodniów. Dwa drzewa mango rozrosły się i uginały pod ciężarem owoców. Jedno

z nich było odmiany Alphonso, a drugie mieszańcem o owocach, których miąższ przy

Page 83: Abraham Verghese - Powrót do Missing

pierwszym kęsie wydawał się gumowaty, lecz po chwili rozpływał się w ustach jak

lody.

Jedyną dekoracją salonu był, jak zawsze, zawieszony na gwoździu kalendarz

firmy Glaxo reklamujący mleko w proszku. Przekarmione niebieskookie białe dziecko

nigdy nie dorosło. Napis informował: „Glaxo pomaga rosnąć ślicznym dzieciom". To

wystarczyło, by każda karmiąca piersią matka poczuła nagłe wyrzuty sumienia, że w

istocie głodzi swoją pociechę. Jako dziecko Hema nigdy nie zwracała specjalnej uwagi

na niemowlaka z kalendarza. Teraz zdjęcie przyciągnęło jej wzrok i stało się przyczyną

irytacji. Jakże pozornie niewinną obecnością był w jej życiu ów bachor. Był to intruz

niosący fałszywe przesłanie. Hema zdjęła więc kalendarz, ale przekonała się, że blady

prostokąt na ścianie przyciąga więcej uwagi niż niefortunny dzieciak. Była pewna, że

jak tylko wyjedzie, jego miejsce zajmie kolejne niemowlę z Glaxo.

Podczas krótkich wakacji w domu Hema zdążyła odmalować pokoje i

zamontować wentylatory na sufitach. Sathyamurthy, ojciec Velu, jej dawnego wroga z

dzieciństwa, z zaciekawieniem przyglądał się zza płotu, jak robotnicy wnoszą do domu

sedes w zachodnim stylu, który miał zostać zamontowany na miejscu tradycyjnej

hinduskiej toalety. Zachichotał i pokręcił głową.

- To nie dla mnie, ty stary głupolu - powiedziała Hema po angielsku. - Matka

narzeka na biodra.

Na co Sathyamurthy odpowiedział jedynymi słowami po angielsku, jakie zdołał

opanować:

- Cholerne Chiny, pocałuj mnie, Eisenhower!

Uśmiechnął się i pomachał do niej, a ona pomachała do niego.

Somalijczyk siedzący naprzeciwko Hemy miał na sobie błyszczącą, błękitną

poliestrową koszulę, a na przegubie złoty zegarek. Jego palce u nóg, wystające z

sandałów, lśniły jak wypolerowany heban. Wyglądał znajomo. Nagle ukłonił się,

wyszczerzył zęby i pokazując palce, jak gdyby brał udział w licytacji, powiedział:

- Troje dzieci, dwa strzały, jedna noc!

Przypomniała sobie. Nazywał się Adid.

- Jak tam, nadal pracujesz na dwie zmiany?

Page 84: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Jego zęby z kości słoniowej rozświetliły skąpane w półmroku wnętrze

samolotu. Powiedział coś do swoich towarzyszy. Uśmiechnęli się i pokiwali głowami.

„Ależ oni mają mocne zęby", pomyślała Hemlatha. Podziwiała kolor jego skóry,

lśniącej tak czystą czernią, że niemal wydawała się purpurowa. Dyrektorka jej szkoły,

Mrs. Hood, była biała jak porcelana, a dziewczęta wierzyły, że jeśli jej dotkną, ich

palce zmienią kolor na biały; w przypadku Adida palce stałyby się czarne jak smoła.

Połączenie iście królewskich manier Adida, niespiesznej gry emocji na jego twarzy, a

także mistrzostwa w uzupełnianiu każdej wyrażonej myśli odpowiednią kombinacją

ruchu warg i brwi podsunęły Hemie dziwaczną myśl, że miałaby ochotę possać jego

palec wskazujący.

Po raz ostatni widziała Adida, gdy siedział na oddziale nagłych przypadków

szpitala Missing, ubrany w powłóczystą szatę i zupełnie niewzruszony, chociaż jego

ciężarna żona zwijała się z bólu. Kiedy Hemlatha odwinęła warstwy bawełny, ujrzała

młodą, bladą, anemiczną dziewczynę. Jej ciśnienie krwi było astronomiczne. Cierpiała

na rzucawkę porodową. Podczas gdy Hemlatha, zabrawszy kobietę na salę operacyjną

numer trzy, za pomocą cesarskiego cięcia pomagała przyjść na świat pierworodnemu,

Adid zniknął i za jakiś czas wrócił, prowadząc tym razem swoją starszą żonę, również

w zaawansowanej ciąży; kobieta zaczęła rodzić w gharry - konnej dorożce - już na

progu ambulatorium. Hemlatha wybiegła do niej w samą porę, by przeciąć pępowinę.

Naparła na brzuch kobiety, lecz zamiast łożyska ze środka wypadło drugie dziecko.

Uśmiech Adida, gdy ujrzał drugiego niemowlaka, w sumie już trzeciego, sięgał od

ucha do ucha. Hema zasugerowała, że powinien nosić szarfę z napisem JEDNA NOC,

DWA STRZAŁY, TROJE DZIECI. Adid roześmiał się jak człowiek, który nigdy nie

poznał znaczenia słowa „zmartwienie".

- Tak, tak - powiedział teraz, podnosząc głos, by przebić się przez jednostajny

huk silników. Mówił z urywanym, francuskim akcentem mieszkańca Dżibuti. - Miarą

bogactwa mężczyzny jest liczba dzieci, jakie spłodził. Bo w końcu cóż innego po sobie

zostawimy, czyż nie, pani doktor?

Hema, która kilka minut wcześniej w istocie zastanawiała się nad podobną

kwestią, uznała, że podług takiej miary jest prawdziwym nędzarzem.

- Amen - odparła. - Musisz więc być milionerem.

Na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmieszek. Poruszając brwiami i

strzelając oczami, pokazał na siedzącą obok niego kobietę, zawoalowaną i obleczoną w

Page 85: Abraham Verghese - Powrót do Missing

czerwono-pomarańczową bawełnianą szatę. Spod materiału wystawała bardzo blada,

pomalowana henną stopa. Hema doszła do wniosku, że kobieta jest Jemenką. Albo

muzułmanką z Pakistanu lub Indii.

- Ona jest...? - zaczęła Hemlatha, mając nadzieję, że pytanie o narodowość nie

okaże się niegrzeczne.

Adid energicznie skinął głową.

- Jeszcze co najmniej trzy miesiące. A kolejna czeka w domu!

- Powiem ci coś - rzekła Hema, spoglądając znacząco na krocze Adida. -

Poproszę doktora Ghosha, żeby dał ci specjalną zniżkę na wazektomię. Dwa w cenie

jednego. Wyjdzie taniej, niż gdyby podwiązać jajowody wszystkim twoim begam -

damom.

Para z Gudżaratu siedząca dokładnie na wprost Hemy spojrzała na Adida z

pogardą, gdy ten, klepnąwszy się w udo, wybuchnął donośnym śmiechem.

- Może przywieziesz żony do przychodni przedporodowej? - zapytała Hema. -

Tak mądry człowiek jak ty nie powinien czekać, aż coś im się stanie. Przecież nie

chcesz, żeby cierpiały.

- To nie jest mój wybór. Wie pani, jakie są te kobiety. Nie ruszą się, chyba że

padną nieprzytomne - stwierdził po prostu.

„Święta racja", pomyślała. Przed wieloma laty pewna Arabka w Merkato rodziła

przez wiele dni, a kiedy jej mąż, bogaty kupiec, przyprowadził doktora Bachellego, by

ją obejrzał, ciężarna kobieta nie pozwoliła się zbadać lekarzowi mężczyźnie, lecz tak

usadowiła się za drzwiami prowadzącymi do sypialni, że każda próba ich otwarcia

skutkowałaby jej zgnieceniem. Arabka zmarła w samotności, za drzwiami sypialni,

wzbudzając powszechny podziw swojej społeczności.

Ponieważ Hema była głodna, a także po to, by jeszcze bardziej zirytować parę z

Gudżaratu, wzięła trochę czatu od Adida i zaczęła go żuć. Wcześniej nigdy nie przyszło

jej na myśl, by robić coś takiego, ale wydarzenia ostatnich kilku godzin wiele zmieniły.

Początkowo czat smakował goryczką, ale potem mięsista masa zrobiła się

prawie słodka i nie wywoływała już tak nieprzyjemnego wrażenia.

- Cud nad cudami - powiedziała głośno, gdy policzki napęczniały jej jak u

wiewiórki ziemnej, a szczęka wpadła w leniwy, przeżuwający rytm typowy dla tysięcy

konsumentów czatu, jakich zdarzyło jej się spotkać. Jak prostytutka wykorzystała

Page 86: Abraham Verghese - Powrót do Missing

torebkę jako podpórkę pod łokieć i umieściła jedną stopę na ławeczce, podciągając

kolano aż pod brodę. Nachyliła się ku zaskakująco rozmownemu Adidowi.

- .. .no i spędziliśmy większość pory deszczowej poza Addis Abebą, w Aweyde,

to jest blisko Hareru.

- Dobrze znam Aweyde - powiedziała Hema, co nie było prawdą. Była tam

samochodem wiele, wiele lat temu, na wycieczce, bo chciała zobaczyć otoczone

murami miasto Harer. Jedyną rzeczą, jaką zapamiętała z Aweyde, było to, że całe

miasto wyglądało jak jedno wielkie targowisko czatu. Domy były tragicznie

zaniedbane, nikt się nie przejmował, by je choćby pobielić. - Dobrze znam Aweyde -

powtórzyła, a czat sprawił, że faktycznie tak było. - Ci, co tam mieszkają, są tak

bogaci, że wszyscy mogliby jeździć mercedesami, ale żaden nie wyda złamanego

grosza, żeby pomalować drzwi wejściowe. Mam rację?

- Doktorko, skąd pani wie takie rzeczy? - zapytał zdumiony Adid.

Hema uśmiechnęła się, jakby chciała powiedzieć: „Mój drogi, niewiele się

przede mną ukryje". A potem pomyślała o jajach Francuza, zmarszczkach, szwie,

który oddziela jedno jądro od drugiego, o błonie kurczliwej i komórkach Sertolego. Jej

umysł wszedł na najwyższe obroty; stała się hiperświadoma.

Nie czuła już duchoty panującej w kabinie i cieszyła się, że wraca do domu.

Chciała powiedzieć Adidowi: „Kiedy studiowałam medycynę, musieliśmy przepro-

wadzić na pacjencie pewien test, by przekonać się o jego reakcji na ból trzewny. To

inny rodzaj bólu niż ten, który odczuwasz, kiedy uderzysz się na przykład w kolano.

Ból trzewny bierze się ze środka, pochodzi z organów wewnętrznych. Niełatwo go

opisać, jeszcze trudniej zlokalizować. W każdym razie my, studenci, musieliśmy

ścisnąć jądra pacjenta, żeby sprawdzić jego odczucia w związku z bólem trzewnym,

ponieważ niektóre choroby, jak na przykład kiła, powodują, że traci się doznania tego

rodzaju bólu. Pewnego dnia, gdy staliśmy przy łóżku pacjenta chorego na syfilis, pro-

fesor wybrał akurat mnie, żebym zademonstrowała właściwości bólu trzewnego.

Mężczyźni w naszej grupie zaczęli rechotać. W tamtych czasach byłam odważna i nie

wahałam się ani chwili. Odsłoniłam pacjentowi jaja - przepraszam: jądra. Miał

zaawansowaną kiłę. Kiedy je ścisnęłam, facet się tylko uśmiechnął. Nic. Zero bólu.

Żadnej reakcji. Ścisnęłam mocniej. Nadal nic. Ale jeden z moich kolegów zemdlał!".

Adid wyszczerzył zęby, jak gdyby Hema rzeczywiście opowiedziała mu tę

historię.

Page 87: Abraham Verghese - Powrót do Missing

*

Samolot obniżał lot, przebijając się przez rozsiane nad Addis Abebą chmury.

Gęsty las eukaliptusowy początkowo całkowicie zasłaniał miasto. Cesarz Menelik

przed wieloma laty sprowadził eukaliptusy z Madagaskaru, wcale nie ze względu na

ich olejek, ale z myślą o drewnie na opał, którego brak sprawiał, że niemal

wyprowadził się ze stolicy. Eukaliptus przyjął się w etiopskiej glebie wprost

doskonale. Rósł w imponującym tempie: dwanaście metrów w ciągu pięciu lat,

dwadzieścia metrów w ciągu dwunastu. Menelik sadził więc eukaliptusy całymi

hektarami. Drzewo był w zasadzie niezniszczalne - zawsze bowiem odrastało, gdy się

je ścięło - i okazało się doskonałe do budowy domów.

Zza drzew wyłonił się nieporośnięty teren usiany okrągłymi, krytymi strzechą

chatami zwanymi tukul i zbudowanymi z gałęzi ciernistych krzewów zagrodami dla

bydła. Potem, na skraju miasta, pojawiły się zbite w jedną wielką masę domy

przykryte dachami z blachy falistej. Mignął kościół z niewielką wieżą, a zza niego

wyłoniło się miasto. Hema dostrzegła wstęgę Churchill Road zaczynającej bieg od

stacji kolejowej i wspinającej się stromo ku Piazzy. Kursowały nią w tę i z powrotem,

mozoląc się w górę zbocza, nieliczne samochody i busy. Widok nowoczesnego

centrum miasta sprawił, że myśli Hemy powędrowały ku cesarzowi Hajle Syllasje. Za

jego panowania Etiopia przeszła więcej zmian niż przez ostatnie trzy stulecia. Tam, w

dole, na poziomie ulicy, jego portret - haczykowaty nos, cienka linia ust, wysoko

zarysowane brwi - można było znaleźć w każdym domu. Ojciec Hemy był gorącym

zwolennikiem cesarza, ponieważ tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej, gdy

Mussolini czaił się na Abisynię, cesarz Hajle Syllasje przestrzegł świat przed wysoką

ceną, jaką przyjdzie zapłacić za stanie z boku i milczące przyzwolenie na najechanie

przez Włochów suwerennego państwa, jakim jest Etiopia; owa bierność, powiedział,

rozbudzi ambicje terytorialne nie tylko Włochów, lecz także Niemców. „Bóg i historia

zapamiętają waszą decyzję", brzmiały jego słynne słowa w Lidze Narodów. Stało się,

jak przepowiedział. Cesarza przedstawiano jako gościa, który postawił się łobuzowi (i

przegrał).

- Widzi pani szpital Missing, madam? - zagadnął Adid, patrząc jej przez ramię.

- Brakuje mi Missing - odparła.

Całe wzgórze w pobliżu lotniska płonęło intensywną pomarańczową barwą

kwitnących kwiatów meskel, oznajmiających w ten sposób, że pora deszczowa

Page 88: Abraham Verghese - Powrót do Missing

dobiegła końca. Inne wzniesienie upstrzone było siecią przybudówek i baraków

krytych blachą falistą, odcinających się od otoczenia rdzawym brązem

skorodowanego materiału. Każda chałupa dzieliła boczną ścianę z sąsiednią, przez co

cały ich ciąg wyglądał jak długi, nieregularny wagon kolejowy wspinający się na szczyt

pagórka i wysyłający we wszystkie możliwe kierunki setki odgałęzień.

Francuz śmignął nisko nad pasem startowym, zmuszając w ten sposób

pracownika urzędu celnego do wskoczenia czym prędzej na rower i przegnania z płyty

lotniska zabłąkanych krów. Potem zatoczył koło nad lotniskiem i posadził maszynę.

W jednej chwili żółtozielone auta z etiopskimi policjantami zatrzymały się z

piskiem opon obok samolotu. Towarzyszyli im pracownicy Ethiopian Airlines.

Otwarto klapę ładowni samolotu. Poruszające się w szalonym tempie ręce zabrały się

do wyładowywania czatu. Bele wrzucano do volkswagenow transporterów i do

trójkołowców, a kiedy zabrakło w nich miejsca, zaczęto je upychać do policyjnych

samochodów. Wkrótce kolumna pojazdów odjechała na sygnale. Dopiero wtedy

pozwolono wysiąść pasażerom.

Silnik biało-niebieskiego fiata 600 zawył, gdy autko sprężyło się, by ruszyć w

drogę z Hemlathą i jej grundigiem - osobiście nadzorowała umieszczenie wielkiej

skrzyni na bagażniku na dachu.

Addis Abeba przywitała ją cudownym słonecznym popołudniem, które

sprawiło, że zapomniała o dwudniowym spóźnieniu. Światło na tej wysokości było

zupełnie inne niż w Madrasie, oblewało wszystko swoim blaskiem, nie odbijało się od

każdej napotkanej powierzchni. W lekkim wiaterku nie było czuć nadciągającego

deszczu, chociaż akurat to mogło się zmienić w każdej chwili. Hema wciągnęła nosem

leśny, uzdrawiający zapach eukaliptusa, aromat, który nigdy nie sprawdzał się w

perfumach, ale pobudzał do życia, gdy unosił się w powietrzu. Poczuła też kadzidło,

które niemal wszyscy mieszkańcy umieszczali na swoich piecach na węgiel drzewny.

Przepełniała ją radość życia i radość z powrotu do Addis Abeby, nie do końca jednak

wiedziała, co ma zrobić z nieoczekiwanie zalewającą ją falą nostalgii, niespełnionym

pragnieniem, którego nie potrafiła zidentyfikować.

Wraz z końcem pory deszczowej na ulicach wyrosły prowizoryczne stragany.

Sprzedawano z nich zieloną papryczkę chili, cytryny i pieczoną kukurydzę. Mężczyzna

z beczącą owcą przewieszoną jak szal wokół szyi usiłował wypatrzyć drogę przed sobą.

Page 89: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Kobieta sprzedawała pęki liści eukaliptusa, których używało się jako opału do

przygotowywania indżery. Nieco dalej Hema zobaczyła małą dziewczynkę wylewającą

ciasto na dużą, płaską blachę wspartą na trzech cegłach, między którymi płonął ogień.

Kiedy indżera będzie gotowa, zdejmie się ją z blachy jak płachtę obrusa, potem złoży

raz, drugi, i jeszcze raz, a na koniec odłoży do koszyka.

Stara kobieta w czarnym żałobnym odzieniu zatrzymała się, by pomóc jakiejś

matce umieścić niemowlę na plecach w sakwie utworzonej z szammy, białej

bawełnianej szaty, którą zarówno mężczyźni, jak i kobiety narzucali sobie na ramiona.

Mężczyzna z uschniętymi, podkurczonymi nogami przedzierał się przez

chodnik, opierając się na sztywnych rękach. W obydwu dłoniach trzymał drewniane

klocki z uchwytami: najpierw wspierał się na klockach, a potem przerzucał do przodu

resztę ciała. Poruszał się zaskakująco szybko i wyglądał przy tym jak maszerująca

drogą litera M. Hema chłonęła te widoki, które po krótkiej nieobecności wydały jej się

osobliwą nowością.

Obok niej przeszło stado mułów objuczonych drewnem na opał. Mimo razów,

które regularnie wymierzał im biegnący u ich boku bosonogi właściciel, zwierzęta

miały zadziwiająco potulny i anielski wyraz pysków. Taksówkarz oparł się na

klaksonie. W tym tłumie samochód, mimo wyjącego na wysokich obrotach silnika,

mógł jedynie pełznąć niczym kolejna bestia niosąca zbyt ciężkie brzemię.

Muły i poirytowanego taksówkarza wyprzedziła ciężarówka wioząca owce;

biedne stworzenia były tak stłoczone, że brakowało im miejsca, by choćby mrugnąć.

Zwierzęta miały szczęście, ponieważ te akurat owce wieziono na rzeź. Przed Meskel,

świętem odnalezienia Prawdziwego Krzyża Chrystusa, do stolicy sprowadzano

ogromne stada owiec. Zwierzęta, wyczerpane długotrwałym marszem, ledwo trzy-

mające się na nogach, trafiały prosto na stoły świętujących. Po Meskel nie słyszało się

już ani nie widywało owiec w Addis Abebie. Jedynie handlarze skórami przemierzali

uliczki i wydzierali się na cały głos: „Ye beg koda alle!, owczą skórkę, kto ma!". Zwykle

któryś z mieszkańców zatrzymywał handlarza, po czym ten, potargowawszy się jak na-

leży, dodawał kolejną skórkę do kolekcji, którą dźwigał na ramionach, i ponownie

wznosił płaczliwy okrzyk.

Hemlatha nagle zaczęła zauważać wszędzie dzieci, jak gdyby przez te wszystkie

lata były dla niej niewidzialne. Dwóch chłopców toczyło przed sobą krzywe metalowe

obręcze, patykiem poganiając je i sterując nimi; biegali w tę i we w tę, wydając z siebie

Page 90: Abraham Verghese - Powrót do Missing

dźwięki mające imitować odgłos silnika samochodu. Maluch, z którego nosa spływały

prosto do ust grube gile, z zazdrością przyglądał się starszym chłopcom. Ogolono mu

głowę, zostawiwszy jedynie z przodu kępkę włosów, która wyglądała jak wysepka na

jeziorze. Kiedy Hema po raz pierwszy przyjechała do Etiopii, dowiedziała się, że

dzieciom strzyżono głowy w tak nietypowy sposób po to, by Bóg, jeśli postanowi

zabrać je do siebie (bo przecież zabrał ich już tak wiele), miał za co złapać i mógł

unieść je do nieba.

Z tyłu stała matka, ukryta w cieniu zasłony z koralików będącej wejściem do

buna-bet, kawiarni, która przypominała raczej bar, ponieważ podawano w niej

również trunki znacznie mocniejsze niż kawa. Nocą z wnętrza baru wyleje się blask

żółtych, czerwonych i zielonych jarzeniówek, a kobieta, przeszedłszy całkowitą

metamorfozę, będzie oferowała klientom napoje i swoje towarzystwo. Ustawiony na

cynkowym blacie baru ekspres do kawy - spuścizna po włoskiej okupacji - stanowił o

klasie lokalu. Obojętny wzrok kobiety padł na taksówkę, potem na Hemę i nagle rysy

jej twarzy stężały, jak gdyby w jej osobie ujrzała konkurentkę. Przeniosła spojrzenie

na dziwny pakunek spoczywający na dachu samochodu, a następnie lekceważąco

odwróciła głowę, jakby chciała powiedzieć: „Nic mnie to nie obchodzi". „Może jest

Amharką - pomyślała Hema - ma orzechową skórę i wysokie kości policzkowe. Jest

taka ładna. Pewnie to znajoma Ghosha". We włosy miała wetknięty grzebień, jakby

zrobiła sobie przerwę w doprowadzaniu fryzury do porządku. Jej nogi błyszczały od

grubej warstwy kremu Nivea. Hema nie zdziwiłaby się, gdyby się okazało, że kobieta

od czasu do czasu połyka nieco kremu, wierząc, że w ten sposób rozjaśni sobie

karnację. „Z tego, co wiem, to skuteczna metoda", powiedziała do siebie, chociaż na

samą myśl przeszedł ją dreszcz.

Pomiędzy nowszymi domami wzniesionymi z pustaków stały budy - ich

niepomalowane ściany ukazywały patyki i słomę zlepione błotem. Wystarczyło tylko

wbić w ziemię palik, nałożyć na niego odwróconą do góry dnem pustą puszkę i

powiedzieć: „To jest buna-bet i chociaż nie mamy ekspresu do kawy i podajemy

domowej roboty tedż16, i również warzone w domu piwo tella zamiast butelkowanego

St. George'a, nasze usługi są tak samo dobre jak gdzie indziej".

Najstarszy zawód świata nie wzbudzał powszechnej sensacji; nawet Hema

niespecjalnie się przejmowała prostytutkami. Zdążyła się nauczyć, że wyrażanie

16 Tedż - etiopski miód pitny.

Page 91: Abraham Verghese - Powrót do Missing

oburzenia jest daremne - to tak, jakby czuć się dotkniętym obecnością tlenu w

powietrzu. Niemniej jednak konsekwencje społecznego przyzwolenia na ten proceder

były dla niej widoczne gołym okiem: ropnie jajowodów i jajników, bezpłodność

będąca następstwem rzeżączki, rodzenie martwych płodów i dzieci z wrodzoną kiłą.

Na głównej ulicy Hema zobaczyła brygadę szczerzących zęby, ciemnoskórych,

grubokościstych Gurage, nad którymi sprawował pieczę roześmiany włoski nadzorca.

Gurage byli ludem zamieszkującym południową część kraju, cieszyli się zasłużoną

reputacją ludzi pracowitych i chętnie parających się zajęciami odrzucanymi przez

miejscowych. Gebrew, gdy potrzebował kilku par rąk do pomocy w Missing,

wychodził po prostu przed bramę i krzyczał: „Gurage!". Ostatnio zaczęto traktować to

jako termin obraźliwy, więc bezpieczniej było krzyknąć: „Kulis!".

Cała ekipa robotników była bosa, z wyjątkiem Włocha i jednego z mężczyzn,

który wcisnął stopy w niedopasowane plastikowe buty, wykroiwszy w nich dziury -

wystawały przez nie jego wielkie paluchy. Widok czarnych robotników i białego

nadzorcy powinien Hemę rozzłościć. Zastanawiała się, czemu tak się nie stało - być

może dlatego, że Włosi, którzy po wyzwoleniu zostali w Etiopii, byli tak bardzo

niefrasobliwi, gotowi żartować z siebie samych, że doprawdy trudno było żywić do

nich urazę. Życie było dla nich takie, jakie było, ni mniej, ni więcej, tylko przerwą

między posiłkami. A może odkryli, że w takich okolicznościach żaden inny sposób

bycia zwyczajnie się nie sprawdza? Hema przekonała się, że jak tylko nadzorca

odwraca głowę, robotnicy przestają pracować. Tempo iście ślimacze, ale mimo

wszystko szkoły, biura, wielki budynek poczty i bank narodowy powoli rosły, by

dorównać splendorem katedrze Świętej Trójcy, Parlamentowi i Pałacowi Jubileuszo-

wemu. Cesarska wizja afrykańskiej stolicy w europejskim stylu nabierała kształtu.

Być może sprawiły to myśli o cesarzu, a może to, że taksówka zatrzymała się na

skrzyżowaniu, przy którym kiedyś, na miejscu obecnego ciągu sklepów, stały

szubienice, dość że Hema nagle odpłynęła myślami ku scenie, która od lat nie dawała

jej spokoju.

To tutaj, dokładnie w tym miejscu, w 1946 roku, w pierwszych miesiącach

pobytu jej i Ghosha w Etiopii, natknęli się na tłum blokujący drogę. Stanąwszy na

stopniu volkswagena Ghosha, Hema ujrzała prymitywną konstrukcję, z której

zwieszały się trzy stryczki. Podjechała przerobiona trenta quattro z wojskowymi

Page 92: Abraham Verghese - Powrót do Missing

oznaczeniami. Trzem siedzącym na platformie skutym etiopskim więźniom kazano

wstać. Mężczyźni byli ubrani zupełnie zwyczajnie: w koszule i spodnie, mieli na

nogach buty, jak gdyby zabrano ich z domu, od obiadu.

Etiopski oficer w mundurze Gwardii Cesarskiej odczytał coś z kartki, którą

potem cisnął na ziemię. Hema patrzyła zafascynowana, jak żołnierz precyzyjnie

nakłada każdemu skazańcowi stryczek i przesuwa węzeł za ucho. Więźniowie

sprawiali wrażenie pogodzonych z losem, co samo w sobie było aktem niesamowitej

odwagi. Z postury jednego z nich - wysokiego starszego mężczyzny - Hema

wywnioskowała, że cała trójka to wojskowi. Ów siwiejący, lecz wyprostowany jak

struna człowiek odezwał się do oficera Gwardii, który nachylił głowę, by wysłuchać

jego słów. Następnie skinął głową i zdjął stryczek z szyi mężczyzny. Więzień wychylił

się z platformy i wyciągnął skute kajdankami ręce do szlochającej kobiety. Kobieta

zdjęła mu z palca obrączkę i ucałowała jego dłoń. Skazaniec cofnął się i spojrzał pod

nogi, jak aktor, który szuka znacznika na scenie. Potem ukłonił się przed katem, ten

odwzajemnił gest i z powrotem umieścił na szyi więźnia linę z delikatnością, z jaką

mąż zawiesza girlandę na szyi swej nowo poślubionej żony.

Hema nie rozumiała, czego jest świadkiem - jeszcze nie rozumiała. Skłonna

była uwierzyć, że ogląda swego rodzaju przedstawienie. Gwałtowność tego, co

nastąpiło potem - samochód odjeżdżający z rykiem silnika, rzucające się ciała, głowa

opadająca na pierś pod dziwacznym, niemożliwym kątem, szaleńcze poruszenie

pośród gapiów, którzy zdzierają buty z nóg martwych mężczyzn - była znacznie mniej

niepokojąca niż świadomość, że przyszło jej żyć w kraju, w którym może dojść do

czegoś takiego. Owszem, w Madrasie też niejednokrotnie spotykała się z brutalnością

i okrucieństwem, lecz przyjmowały one postać obojętności na cierpienie i braku

zainteresowania lub też formę korupcji.

Po tym wydarzeniu Hema przez wiele dni źle się czuła. Zastanawiała się nad

wyjazdem z Etiopii. W „Ethiopian Herald" nie znalazła najmniejszej wzmianki o

wydarzeniu; rząd nie wyraził chęci skomentowania tego, co zaszło. Mężczyźni

planowali rewolucję - tak mówili ludzie - a cesarz odpowiedział egzekucją. Cesarz

dbał, by kruchy kraj nie zbaczał z drogi.

Hema nigdy nie zapomniała niechętnie wykonującego swoje obowiązki kata -

był przystojnym mężczyzną, którego skroń tworzyła ostry kąt z brwiami, co nadawało

głowie kształt topora. Miał nos spłaszczony u nasady, jak gdyby pozostałość po

Page 93: Abraham Verghese - Powrót do Missing

dawnym złamaniu. Dobrze zapamiętała jego pełen.dostojeństwa pokłon, który złożył

skazańcom, zanim wykonał rozkaz. Zrobiło jej się go szkoda, a nawet poczuła w

stosunku do niego odrobinę szacunku, ponieważ tym gestem ukazał wewnętrzny

konflikt między poczuciem lojalności a współczuciem dla skazanych. Gdyby odmówił

wykonania rozkazów, sam zawisłby na szubienicy. Hema była przekonana, że postąpił

wbrew własnemu sumieniu.

„A może właśnie to trzyma mnie od tylu lat w Addis Abebie - pomyślała - to

połączenie kultury i brutalności, to formowanie się nowego kształtu w tyglu

prastarego błota. Miasto ewoluuje, a ja czuję się częścią jego rozwoju, w

przeciwieństwie do Madrasu, który, jak mi się wydaje, został ostatecznie uformowany

na wiele stuleci przed moim urodzeniem. Czy ktokolwiek poza rodzicami zauważył, że

zniknęłam?".

- A może zostaniesz w Indiach? W Madrasie jest tyle biednych kobiet, które

spotyka bezsensowna śmierć - powiedział bez przekonania ojciec podczas jej ostatniej

wizyty w domu.

- Chcesz, żebym tutaj, w tym domu, posługiwała biednym? - odparła. - Bo jeśli

nie, to znajdź mi pracę. Niech mnie zatrudni miasto albo może państwowa służba

zdrowia. Skoro mój kraj tak mnie potrzebuje, to dlaczego mnie nie chce?

Obydwoje dobrze znali odpowiedź: pracę znajdowali ci, którzy gotowi byli dać

łapówkę. Westchnęła, na co taksówkarz obejrzał się przez ramię. Raz jeszcze

przeżywała ból pożegnania z rodzicami.

Widok bosonogich wieśniaczek niosących na głowach niewiarygodnie wielkie

pakunki i dorożek przemierzających drogi podtrzymał poczucie niesamowitości i aurę

tajemniczości otaczającą to starożytne królestwo, o którym Ksiądz Jan pisał w

średniowieczu z emfazą jako o magicznym chrześcijańskim królestwie otoczonym

ziemiami muzułmanów. Tak... być może w Ameryce panuje teraz epoka przeszczepów

nerek i niewykluczone, że szczepionka na chorobę Heine-Medina dotrze nawet do

Indii, lecz tutaj Hema miała wrażenie, że oszukała czas, ponieważ ze swoją

dwudziestowieczną wiedzą trafiła do zupełnie innej epoki. Władza płynęła od Jego

Cesarskiej Mości ku rasom i dejazmachom17, potem ku drobniejszej szlachcie, a na

17 Rasowie i dejazmachowie - etiopskie tytuły szlacheckie.

Page 94: Abraham Verghese - Powrót do Missing

koniec ku wasalom i peonom. Umiejętności Hemy okazały się tak rzadkie, tak bardzo

potrzebne tym najbiedniejszym spośród najbiedniejszych, a czasem nawet tym

najbogatszym z najbogatszych w królewskim pałacu, że czuła się doceniana. Czyż nie

na tym polega istota domu? Że nie jest to miejsce, z którego pochodzisz, lecz w

którym czujesz się potrzebna?

Mniej więcej o drugiej po południu taksówka wioząca Hemę zatrzymała się

przed szarobrązową bramą Missing, światem samym w sobie.

Kamienny mur otaczał należącą do szpitala działkę i bronił dostępu do

budynków. Wzdłuż muru rosły eukaliptusy, a tam gdzie ich brakowało, zastępowały je

jodły, chlebowce i akacje. Na szczycie muru murarze umieścili szkło z potłuczonych

zielonych butelek, żeby odstraszyć potencjalnych intruzów - w mieście szerzyły się

drobne kradzieże i napady rabunkowe - ale widok kwiatów róży wystających zza muru

łagodził surowość tego środka zapobiegawczego. Pokryta cienką blachą brama z

kutego żelaza była zwykle zamknięta, pacjentów wpuszczano przez małą furtkę, która

otwierała się w bramie. Teraz brama była jednak otwarta na oścież, podobnie zresztą

jak furtka.

Wjechawszy na teren szpitala, Hema stwierdziła, że drzwi i okiennice budki

strażniczej Gebrew również nie są zamknięte, a kiedy samochód wspinał się w górę

zbocza, zobaczyła, że otwarto ponadto wszystkie możliwe okna w budynku zarówno

szpitala, jak i ambulatorium. Gebrew, strażnik (a przy okazji ksiądz), podpierał

właśnie kamieniem otwarte drzwi do drewutni.

Kiedy zobaczył taksówkę, puścił się ku niej biegiem. Poły jego płaszcza z

armijnych nadwyżek łopotały na wietrze. Biały zawój na głowie sprawiał, że jego twarz

wydawała się niemal chłopięca. W ręku ściskał krzyżyk i różaniec. Próbował gestem

przegnać taksówkę. Gebrew był nerwowym mężczyzną ze skłonnością do szybkiego

mówienia; często jego ciało wykonywało gwałtowne ruchy. Tym razem jednak

wydawał się znacznie bardziej wstrząśnięty niż zwykle. Patrzył na Hemę ze

zdumieniem, jak gdyby wcześniej zakładał, że nigdy więcej nie ujrzy jej w Missing.

- Bogu niech będą dzięki, że pani doktor bezpiecznie wróciła, witam, witam, jak

się pani ma, czy dobrze? Bóg wysłuchał naszych próśb - powiedział po amharsku.

Pokłonił się, odpowiedziała mu tym samym, a potem znowu się pokłonił i nie

przestałby, gdyby się nie odezwała:

Page 95: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Gebrew!

Wyciągnęła banknot pięciobirrowy.

- Weź miskę, pójdź do Sheba Bar i przynieś, proszę, trochę doro-wot -

powiedziała.

Zaburczało jej w brzuchu na myśl o smakowitym curry z kurczaka z berbere,

etiopską przyprawą na bazie papryki. Słabo znała amharski, a w dodatku potrafiła

posługiwać się jedynie czasem teraźniejszym, lecz doro-wot było określeniem, które

opanowała bardzo wcześnie i bardzo szybko. Myślała o tej potrawie przez parę

ostatnich wieczorów w Madrasie, przeżywszy kilka tygodni na czysto wegetariańskiej

diecie rodziców. Wot nakładano na miękką indżerę, a inne po zrolowaniu służyły do

nabierania mięsa. Zanim Gebrew wróci z kolacją, indżera na dnie miski zdąży

przesiąknąć curry. Hema poczuła, jak zbiera jej się ślina.

- Tak, dobrze, zrobię, pani doktor, Sheba jest najlepsza, niech będzie

błogosławiony ich kucharz, Sheba jest...

- Powiedz mi, Gebrew, dlaczego drzwi i okna są otwarte?

Dopiero teraz zauważyła, że Gebrew ma krew za paznokciami i brudne od krwi

palce, a na rękawach pełno pierza.

- Och, pani doktor! - odparł Gebrew. - To próbowałem pani powiedzieć!

Dziecko utknęło! Dziecko. I siostra! I dziecko!

Nie zrozumiała. Nigdy nie widziała go tak wzburzonego. Uśmiechnęła się i

zaczekała na dalsze wyjaśnienia.

- Pani! Siostra rodzi! I ona nie rodzi dobrze!

- Co? Powtórz! - Może nie zrozumiała go dobrze, bo przecież słabo znała

amharski i nie było jej przez pewien czas w Missing.

- Siostra, pani doktor - powiedział Gebrew przerażony, że lekarka nie pojmuje,

co do niej mówi. Pomyślał, że nie zaszkodzi zacząć mówić głośniej i wyżej, w efekcie z

jego gardła wydobył się jedynie bezładny pisk.

„Siostra" w Missing zawsze oznaczało siostrę Mary Joseph Praise, ponieważ

prócz niej jedyną zakonnicą była Matrona Hirst, o której wszyscy mówili per

Matrona; do pielęgniarek zwracano się na przykład: siostro Almaz, siostro Esther,

podając imię, a nie po prostu „siostro".

Page 96: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Ku zdumieniu Hemy, Gebrew się rozpłakał, a jego głos zrobił się ostry i

nieprzyjemny.

- Przejście się zamknęło! Próbowałem wszystkiego. Otworzyłem wszystkie

drzwi i okna. Otworzyłem kurczaka!

Złapał się za brzuch i wygiął się, groteskowo naśladując poród. Spróbował

jeszcze po angielsku:

- Baby! Baby? Madam, baby?

To, co próbował jej przekazać, było wystarczająco jasne, nie było mowy o

pomyłce. Lecz bez względu na to, w jakim języku Gebrew przekazałby jej tę

wiadomość, Hemie i tak trudno byłoby w nią uwierzyć.

Page 97: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 7

Fetor ter ribilis

Drzwi sali operacyjnej numer trzy otworzyły się z hukiem. Praktykantka

wrzasnęła. Matrona chwyciła się za serce na widok kobiety owiniętej sari - ręce miała

wsparte na biodrach, jej pierś gwałtownie podnosiła się i opadała, a nozdrza

rozszerzały jak u wściekłego byka.

Zamarli. Skąd mieli wiedzieć, czy rzeczywiście stoi przed nimi Hema we

własnej osobie, czy tylko udająca ją zjawa? Kobieta wydawała się wyższa i pełniejsza

niż Hema, którą znali, i miała nabiegłe krwią, smocze oczy. Dopiero kiedy otworzyła

usta i przemówiła, ich wątpliwości zniknęły.

- Co za cholerne bzdury wygaduje ten Gebrew? Na Boga, co się dzieje?

- To cud - powiedziała Matrona, mając na myśli pojawienie się Hemlathy, co

oczywiście jeszcze bardziej zdezorientowało przybyłą. Praktykantka, która zaczerwie-

niła się tak, że jej blizny po ospie przybrały wygląd zatopionych w ciele błyszczących

główek gwoździ, dodała:

- Amen.

Stone wstał i na widok Hemy uniósł brwi. Nie powiedział ani słowa, lecz zrobił

minę człowieka, który wpadłszy w szczelinę lodową, zobaczył spuszczaną z nieba linę

ratowniczą.

Wspominając to wydarzenie wiele, wiele lat później, Hema powiedziała mi:

- Synu, moja ślina zamieniła się w cement. Twarz i kark oblał mi pot, chociaż w

sali operacyjnej można było zamarznąć. Bo widzisz, zanim zdążyłam z medycznego

punktu widzenia przetrawić to, co zobaczyłam, poczułam ten smród.

- Jaki smród?

- Nie znajdziesz tego w podręcznikach, Marionie, więc nawet nie szukaj. Wrył

mi się głęboko, o tutaj. - Popukała się w głowę. - Jeśli kiedykolwiek napiszę jakiś

podręcznik, nie to, żeby w ogóle interesowały mnie takie rzeczy, będzie w nim cały

rozdział poświęcony wyłącznie zapachom położniczym. - Zapach był zarazem piekący

i słodki, a te dwie przeciwstawne jego cechy złożyły się na odór, który Hema nazwała

Page 98: Abraham Verghese - Powrót do Missing

fetor terribilis. - To zawsze oznacza katastrofę na porodówce. Martwą matkę albo

martwe dziecko, albo morderczy instynkt ojca. Albo wszystko razem.

Spojrzała z niedowierzaniem na ilość krwi na podłodze. Wzdrygnęła się na

widok narzędzi chirurgicznych leżących bez ładu i składu: na pacjentce, obok

pacjentki, na stole operacyjnym. Lecz najsilniej poraziła ją świadomość - z którą

walczyła i której wciąż nie umiała zaakceptować - że siostra Mary Joseph Praise,

słodka siostrzyczka, która powinna była tam stać w fartuchu i masce, wyszorowana i

gotowa do operacji, ostoja spokoju w chaosie porodu, że siostra leży na stole bez życia

ze skórą białą jak porcelana i ustami pozbawionymi koloru.

Myśli Hemy oddzieliły się od jej umysłu, jak gdyby nie należały już do niej, lecz

były zapisanymi eleganckim pismem zwojami, które przesuwały się jej przed oczami

jak we śnie. Leżąca bezwolnie na stole lewa ręka siostry Mary Joseph Praise przykuła

uwagę Hemy. Palce miała zwinięte, z wyjątkiem palca wskazującego, jak gdyby

pokazywała coś, zanim zapadła w sen lub śpiączkę. Była to postawa spoczynku, tak

nietypowa dla siostry Mary Joseph Praise. Przez najbliższą godzinę Hema jeszcze

wielokrotnie będzie wędrować wzrokiem ku dłoni zakonnicy. Widok Thomasa Stone'a

wyrwał ją z transu i dał impuls do działania. Jego obecność w uświęconym,

zarezerwowanym dla położnika miejscu między nogami kobiety zirytował Hemę. To

było jej miejsce, jej domena. Odepchnęła go ramieniem. Robiąc krok do tyłu, Stone

przewrócił stołek. Próbował wytłumaczyć, co się wydarzyło: że znalazł siostrę, że

razem z Matroną odkrył jej ciążę. Potem powiedział o komplikacjach, szoku,

krwawieniu, którego nie sposób opanować...

- Ayoh, co to takiego? - zapytała Hema, przerywając mu. Uniosła brwi,

otworzyła szeroko oczy i usta, formując z nich doskonałe O. Pokazała palcem na

zakrwawiony przyrząd do trepanacji czaszki i otwarty podręcznik leżący na brzuchu

siostry Mary Joseph Praise. - Książki i Bóg wie co jeszcze - mruknęła i ruchem dłoni

zrzuciła wszystko na ziemię. Narzędzia uderzyły z brzękiem o podłogę, a ich dźwięk

długo odbijał się echem od ścian sali operacyjnej numer trzy.

Serce praktykantki tłukło się w piersi jak ćma uwięziona w kloszu lampy. Nie

wiedząc, co powinna zrobić z rękami, dziewczyna włożyła je do kieszeni. Pocieszyła się

w myślach, że nie ma nic wspólnego z książką i Bóg wie czym jeszcze. Jej błąd (w

końcu zaczęła rozumieć, że go popełniła) polegał na niedostatecznie Silnym Zmyśle

Pielęgniarskim - kiedy przekazywała siostrze Mary Joseph Praise wiadomość od

Page 99: Abraham Verghese - Powrót do Missing

doktora Stone'a, nie doceniła powagi sytuacji. Założyła, że inni sprawdzą, co się dzieje

u siostry Mary Joseph Praise. A tymczasem nikt nie zdawał sobie sprawy, że

zakonnica jest chora, i nikt nie powiadomił Matrony.

Siostra Mary Joseph Praise poruszyła głową i Matrona pomyślała, że biedaczka

musi być choć trochę świadoma i wiedzieć, że siostra przełożona trzyma ją za rękę.

Ból był jednak tak nieustępliwy, że zakonnica nie była w stanie wyrazić swojej

wdzięczności.

Ujrzałam w ręku tego anioła długą włócznię złotą, a grot jej żelazny u

samego końca był jakoby z ognia.

Z fragmentów, które udało się Matronie rozszyfrować, wywnioskowała, że

siostra Mary Joseph Praise mamrocze słowa będące dobrze znanymi obydwu

zakonnicom słowami św. Teresy od Jezusa.

Tą włócznią, zdało mi się, kilkoma nawrotami serce mi przebijał, zagłębiając

ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby

wraz z nią wnętrzności mi wyciągał; tak mię pozostawił całą gorejącą wielkim

zapałem miłości Bożej. Tak wielki był ból tego przebicia, że wyrywał mi z piersi one

jęki, o których wyżej wspomniałam; ale taką zarazem przewyższającą wszelki

wyraz słodkość sprawia mi to niewypowiedziane męczeństwo, że najmniejszego nie

czuję w sobie pragnienia, by ono się skończyło i w niczym innym dusza moja nie

znajduje zadowolenia jeno w Bogu samym18.

W przeciwieństwie do św. Teresy, siostra Mary Joseph Praise bez wątpienia

chciała, żeby jej cierpienie dobiegło końca. Właśnie wtedy, wspominała potem

Matrona, ból trzymający brzuch zakonnicy w uścisku jakby zelżał, a siostra

westchnęła i powiedziała wyraźnie:

- Zdumiewa mnie, Panie, Twoja łaska, na którą nie zasługuję.

Nastąpiła krótka chwila jasności umysłu, wodzenie wzrokiem i próba

wymówienia kolejnych słów, które wszakże okazały się niezrozumiałe. Naraz

pomieszczenie zalało światło. Matrona powiedziała, że miała wrażenie, iż zasłona,

która przesłaniała twarz brzemiennej zakonnicy, opadła. Wówczas siostra Mary

Joseph Praise rozejrzała się po sali operacyjnej numer trzy - miejscu, w którym od

18 Święta Teresa od Jezusa, Księga życia, przeł. Henryk Piotr Kossowski, Wydawnictwo oo. Karmelitów Bosych, Kraków 1987, s. 372.

Page 100: Abraham Verghese - Powrót do Missing

wielu lat pracowała - i Matrona doszła do wniosku, że młoda siostra raptem zdała

sobie sprawę, że tym razem to ona jest operowaną pacjentką i że to jej życie wisi na

włosku.

- Być może czuła, że zasłużyła na śmierć - uznała Matrona, domyślając się, co

siedziało w głowie mojej matki. - Jeśli wiara i łaska mają za zadanie zrównoważyć

grzeszną naturę człowieka, u niej okazały się zbyt słabe, dlatego czuła wstyd. Musiała

jednak wierzyć, że mimo wszystkich jej niedoskonałości, Bóg ją kocha i wybaczy jej,

jeśli nie tu, na ziemi, to gdy znajdzie się u Jego boku.

Matrona zastanawiała się, czy wizja śmierci w Afryce, z dala od miejsca

narodzin, na obcym przecież kontynencie, przerażała matkę. Niewykluczone, że

głęboko w jej duszy - w istocie głęboko w duszy każdego stworzenia - tliło się

pragnienie, by życie zatoczyło pełne koło i wróciło do punktu wyjścia, którym w jej

przypadku był Koczin.

Potem Matrona usłyszała, jak moja matka szeptem, choć bardzo wyraźnie,

wymawia: „Miserere mei, Deus", a potem milknie. Matrona pomogła mojej matce

dokończyć psalm po łacinie, służąc za krtań poruszającym się niemo ustom siostry

Mary Joseph Praise: „Oto zrodzony jestem w przewinieniu i w grzechu poczęła mnie

matka... Pokrop mnie hizopem, a stanę się czysty, obmyj mnie, a nad śnieg

wybieleję..."19.

Gdy skończyła, zasłona ponownie opadła na jej oczy. Światło poczęło

wycofywać się z jej świata.

- Podnieś stołek, Stone - warknęła Hema. - A ty - wycelowała palec w

praktykantkę - łapy z kieszeni!

Stone postawił stołek na miejscu i Hemlatha błyskawicznie na nim usiadła. Pęk

kluczy, który wyjęła z bagażu z zamiarem otwarcia drzwi mieszkania, zatknęła za sari

na wysokości talii; klucze zabrzęczały, gdy usadowiła się na stołku między nogami

siostry Mary Joseph Praise. Diamencik w jej nosie zamigotał w świetle lamp sali

operacyjnej. Niesforne kosmyki włosów opadły na czoło - zdmuchnęła je energicznie.

Zwarła ramiona. Zwarła je, widząc tragedię i szpetotę tego, co miała przed sobą, i tym

19 Ps 51,7-9.

Page 101: Abraham Verghese - Powrót do Missing

prostym gestem zrzuciła z barków płaszcz podróżnika, a nałożyła fartuch położnej.

Wyzwanie, które na nią czekało, jakkolwiek trudne, niebezpieczne i nieprzyjemne,

należało tylko i wyłącznie do niej.

Głęboko zaczerpnęła powietrza. Będzie musiał minąć cały tydzień, zanim jej

płuca na nowo zaaklimatyzują się do tutejszych warunków. Przemieściła się z

Madrasu, czyli praktycznie z poziomu morza, do szpitala w Etiopii położonego dwa

tysiące czterysta sześćdziesiąt i pół metra nad poziomem morza, nie licząc stołka. Z

każdym oddechem gwałtownie rozszerzała nozdrza jak koń czystej krwi po

przebiegnięciu trzystu metrów.

Brak tchu był jednak również skutkiem tego, co widziała przed sobą. Gebrew

wcale nie postradał zmysłów ani nie skonsumował nadmiernej ilości talia. Mówił

prawdę. Cud poczęcia zdarzył się w tym jednym miejscu, w którym nie powinien był

się zdarzyć: w łonie siostry Mary Joseph Praise. Tak, siostra Mary Joseph Praise była

w ciąży, i to na długo, zanim Hema wyjechała do Indii! Mało tego, że była w ciąży -

znajdowała się na dodatek o krok od wyzionięcia ducha. A ojciec dziecka?

Któżby inny? Łypnęła okiem na poszarzałą twarz Stone'a.

„W sumie dlaczego nie - pomyślała - czemu powinnam czuć się zaskoczona?".

Przypomniała sobie słowa profesora: „Prawdopodobieństwo wystąpienia raka szyjki

macicy jest najwyższe u prostytutek, a niemal zerowe u zakonnic. Dlaczego niemal

zerowe, a nie zerowe? Ponieważ mniszki nie rodzą się mniszkami! Ponieważ nie każda

zakonnica była cnotliwa, zanim została zakonnicą! Ponieważ nie wszystkie z nich

zachowują celibat!". To nie ma nic do rzeczy, napomniała się Hema, wkładając dłonie

w rękawiczki, które podała jej Matrona.

Praktykantka zanotowała w karcie przybycie doktor Hemlathy. W myślach

udzieliła sobie nagany za niepamiętanie o rękawiczkach.

Hemlatha rozstawiła nogi. Po długim locie miała opuchnięte stopy. Poruszyła

palcami, zaczepiając o paski sandałów, a potem wymacała stopą najlepszy punkt

oparcia na zakrwawionej podłodze. Palcami lewej ręki rozchyliła wargi sromowe

pacjentki. Następnie prostym, bo ćwiczonym nieskończoną liczbę razy ruchem prawą

ręką naparła na tylną krawędź pochwy i otworzyła kanał rodny.

- O Ramo, Ramo! Toż to narzędzia z epoki kamienia łupanego! - krzyknęła,

ostrożnie wyjmując najpierw jedną, a potem drugą część aparatu do miażdżenia

Page 102: Abraham Verghese - Powrót do Missing

czaszki, zsunąwszy go wpierw z uszu dziecka. Wydobywszy zakrwawiony instrument

na światło dzienne, obejrzała go z obrzydzeniem i odrzuciła na bok.

Matrona poczuła ulgę. Cokolwiek się teraz stanie, przynajmniej prawdziwy

położnik zabrał się do rzeczy. Nie mogła nie zauważyć, że Hemlatha i Stone zamienili

się rolami: teraz to ona była tą, która wrzeszczała i rzucała narzędziami.

Matrona powiedziała, że wcześniej siostra Mary Joseph Praise cierpiała

ogromny ból, rzucając się w konwulsjach, i że potem cierpienie ustało, a siostra

zdawała się wracać do przytomności i nawet mówiła coś... ale później znowu jej się

pogorszyło.

- Mój Boże - powiedziała Hema, wiedząc, że z natury ból nie ustępuje, dopóki

dziecko nie przyjdzie na świat - to wygląda jak pęknięcie macicy. - To by tłumaczyło

jezioro krwi na podłodze. Innym wytłumaczeniem było łożysko przodujące, czyli

zasłaniające wyjście macicy. Ani jedna, ani druga możliwość nie tchnęła optymizmem.

- Kiedy ustała praca serca płodu? - Odpowiedziała jej cisza. - Ciśnienie?

- Sześćdziesiąt na wyczucie - odparła siostra anestezjolożka po krótkiej chwili,

jak gdyby oczekiwała, że ktoś inny wymieni na ochotnika liczbę, którą to właśnie ona

powinna była podać.

Hema wyjrzała zza wydętego brzucha siostry Mary Joseph Praise, by wbić w

siostrę Asqual miażdżące spojrzenie.

- Czekasz, aż spadnie do zera i dopiero wtedy będziesz za nią oddychała?

Zaintubuj ją i wentyluj ręcznie. Jeśli się obudzi, podaj jej dożylnie petydynę. Powiedz,

kiedy skończysz. Gdzie Ghosh? Posłaliście po niego?

Siostra Asqual zabrała się do pracy, wdzięczna za szczegółowe instrukcje dla

swojego sparaliżowanego umysłu.

- Czy ktoś poszedł po krew? Co? Nikt? Czy ja mam tu do czynienia z idiotami?

Jazda! No już! Już! - Dwie osoby ruszyły w stronę drzwi. - Spędźcie wszystkich,

dosłownie wszystkich. Potrzebujemy dużo krwi!

Hema wsunęła dwa palce prawej dłoni do środka w taki sposób, że objęła nimi

czaszkę płodu. Drugą dłonią naparła na brzuch siostry Mary Joseph Praise. Spojrzała

ponad wzniesieniem na twarz zakonnicy: jej oblicze zrobiło się szare, znacznie bledsze

niż twarz Stone'a.

Page 103: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Siostra Asqual trzęsącymi się dłońmi zdołała umieścić rurkę intubacyjną we

właściwym miejscu. Z każdym naciśnięciem worka obfite piersi siostry Mary Joseph

Praise wznosiły się i opadały.

Dłońmi służącymi jej za przedłużenie oczu Hema sprawnie poruszała się w

przestrzeni, która była jej domeną. Palce, wspomagane z zewnątrz drugą dłonią,

badały sytuację. Zamknęła oczy, pragnąc lepiej się skupić na sygnałach

przekazywanych przez opuszki palców: szerokość miednicy, ułożenie dziecka...

- Co my tu mamy... - powiedziała głośno. Dziecko rzeczywiście było ułożone

główką w dół, ale cóż to? Jeszcze jedna główka? - Dobry Boże! Stone? - krzyknęła

Hema, gwałtownie cofając rękę, jak gdyby dotknęła rozpalonego żelaza.

Stone popatrzył na nią, nie rozumiejąc. Bał się pytać. Hema naprężyła mięśnie

twarzy i wbiła w niego wzrok, czekając na jego reakcję, jakąkolwiek reakcję, gotowa

zgasić go, gdy tylko się odezwie.

- Lepiej na zewnątrz niż w środku? - palnął Stone, sądząc, iż położna ma na

myśli jego wysiłki zmierzające do zmiażdżenia czaszki.

- Do diabła z tobą, Thomasie Stone. Przestań mi cytować tę swoją kretyńską

książkę. Myślisz, że to żart?

Stone, który w najmniejszym stopniu nie uważał obecnej sytuacji za zabawną i

który zdał sobie sprawę, że w gruncie rzeczy wszystko to, co zrobiła do tej pory Hema,

on sam powinien był i mógł zrobić dużo wcześniej, oblał się szkarłatnym rumieńcem.

Hema odwróciła się od niego, by raz jeszcze zbadać tę fatalną przestrzeń w ciele

siostry Mary Joseph Praise, w której teraz tkwiły już dwa zagrożone życia. Jej słowa

Stone odczuł jak cios.

- Jedna wizyta kontrolna. Czy naprawdę nie mogłeś jej do mnie przysłać

chociaż na jedną wizytę? Odwołałabym wyjazd. Zobacz, jakiego piwa żeś nawarzył!

Cud. Akurat! Można było tego uniknąć... Absolutnie można było tego uniknąć. -

Ostatnie słowa Stone poczuł jak smagnięcia batem po gołym ciele.

Stał przed Hemlathą jak uczeń przed dyrektorką szkoły. Położna oczekiwała od

niego, że się odezwie, powiedział więc:

- Nie wiedziałem!

Szczęka Hemy opadła. Popatrzyła na Stone'a. Z jednej strony nie mogła

uwierzyć, że Stone zapłodnił siostrę Mary Joseph Praise - kto by to sobie mógł

wyobrazić - ale szybko odezwał się w niej cynizm lekarki, która widziała już wszystko.

Page 104: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- A co, doktorze Stone, może to było dzieworództwo? Niepokalane poczęcie,

tak? - Obeszła stół dokoła. - W takim razie powiem ci coś, panie „skuteczny chirurgu".

Nasza dziewica przebiła tę ze żłóbka w Betlejem, bo ma bliźniaki! - Zrobiła pauzę, by

słowa dobrze zapadły mu w pamięć. - Na miłość Boską, nie mogłeś zrobić cesarskiego

cięcia? - Jej śpiewny akcent sprawił, że słowa „cesarskie cięcie" wzniosły się w

intonacji wyżej, niż powinny, i zawisły nad głową Stone'a. - Rękawiczki i fartuch!

Szybko! - krzyknęła Hemlathą. - Zestaw do cesarskiego cięcia proszę. Pospieszcie się!

Co z wami, śpicie? Przecież chcemy ją uratować, tak? Szybko! Szybko! Szybko! -

Powtórzyła polecenie po amharsku: - Tolo! Tolo! Tolo! - w razie gdyby angielski nie

wystarczył.

Siła jej głosu powstrzymała wszystkich przed ucieczką w szok, który wcześniej

sparaliżował ich ruchy.

- A wy, siostrzyczki pielęgniarki, co tak stoicie bezużyteczne jak słupy -

powiedziała Hemlathą, wkładając sterylny fartuch i świeże rękawiczki (nie było czasu

na mycie rąk). - Nie mogłyście mu czegoś powiedzieć? Matrono? - Matrona wbiła

spojrzenie w podłogę. - Jak dawno temu zatrzymało się serce płodu? Ile wynosiło jego

tętno?

- Wszystko zdarzyło się zbyt szybko. Myśmy...

- Och, zamknij się już, Stone. Niech jedno z was da mi jasną odpowiedź. W

przeciwnym razie niech wszyscy zamkną gęby. Ciśnienie w tej chwili?

- Prawie sześćdziesiąt.

- Gdzie jest krew? Czyżbym miała do czynienia nie tylko z niemowami, ale do

tego z głuchymi? Odpowiadać!

W szpitalu nie istniał bank krwi, można było trafić jedynie na pół litra w

lodówce, jeśli dopisało szczęście. Rodziny pacjentów niechętnie oddawały krew.

Pewnego razu Hema zażądała od mężczyzny, by oddał krew dla swojej żony, ale ten z

miejsca odmówił. Kiedy zasugerowała, że jego żona z pewnością chętnie

zaofiarowałaby mu swoją krew, gdyby znalazł się na jej miejscu, odparł:

- Nie zna pani mojej żony. Czeka, aż umrę, żeby zabrać mi krowy i dobytek.

Od czasu do czasu Hema, Ghosh, Stone i Matrona oddawali trochę własnej

krwi i nakłaniali pielęgniarki, by robiły to samo. Przynajmniej raz w roku Ghosh brał

samochód i odwiedzał członków swojej drużyny krykietowej, pobierając od nich krew.

Page 105: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Czy nikt nie pomyślał o krwi? - powtórzyła Hemlatha. - Niech ci, którzy nie są

tu w tej chwili potrzebni, natychmiast pójdą i oddadzą krew. Przecież ona jest jedną z

nas, na Boga. Natychmiast. Nie, Stone, ty nie! Wkładaj rękawiczki, człowieku, na

miłość boską. Przydaj się wreszcie do czegoś. Ile wynosiło tętno płodu?

Praktykantka wpatrywała się w kartę, przerażona wizją przymusowego oddania

krwi, i bała się podnieść głowę. Wiedziała, że nikt nie sprawdził tętna dziecka,

ponieważ wszyscy byli przejęci losem matki. Narysowała kreskę w rubryce „wskazania

do cesarskiego cięcia", czując, jak źle to świadczyło o Matronie. Widok doktora

Stone'a okazał się marną pociechą - chirurg stał jak skamieniały, ze spuszczonymi

oczami, jak pies, który nie posłuchał pana i instynktownie wie, że choć najchętniej

wymknąłby się chyłkiem, najmniejszy ruch z jego strony zaostrzy jedynie karę, która

go czeka.

Hema zauważyła, że twarz siostry Mary Joseph Praise zaczyna całkowicie tracić

kolor. Zakonnica przymknęła powieki i obserwowała świat mętnym, tępym wzrokiem,

który często zwiastował śmierć.

- Ciśnienie?

- Nie mogę znaleźć...

- Nieważne. Podaj krew, daj trochę jodyny i jedziemy! - W następnej chwili

rozerwała sterylny zestaw do cesarskiego cięcia, złapała skalpel i zrobiła nacięcie na

skórze - zabrakło czasu na wyjałowienie. Cięła pionowo poniżej pępka. Hema nadal

nie potrafiła uwierzyć ani w to, co robi, ani kogo kroi.

Nie zdziwiłaby się, gdyby siostra Mary Joseph Praise nagle wstała i

powstrzymała ją.

Zamiast tego usłyszała głuchy odgłos. Odwróciła się i ujrzała Matronę leżącą na

podłodze.

Page 106: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 8

Ludzie Missing

Zająć się ciałem - brzmiały pierwsze słowa, jakie Matrona wypowiedziała,

ocknąwszy się z omdlenia. Straciła przytomność na nie więcej niż pięć sekund.

Wywnioskowała to stąd, że nikt nie ruszył się z miejsca, ale za to Matrona czuła

utkwione w niej spojrzenia kilku par oczu. Praktykantka podbiegła z pomocą. Mimo

protestów Hemy, Matrona dosłownie doczołgała się do stołka siostry anestezjolożki,

krzycząc:

- Nigdzie się nie wybieram!

Nie było czasu, by się sprzeczać.

Usiadła przy siostrze Mary Joseph Praise, do której żył wreszcie popłynęła

krew z pojemnika. Pochyliwszy się, ujęła jej dłoń i zaczęła uważnie studiować palce

zakonnicy. Wolała nie patrzeć, co lekarze, tymi swoimi rękami w zakrwawionych

rękawiczkach, robią z brzuchem siostry Mary Joseph Praise. Matronie nadal kręciło

się w głowie.

Gdy masowała dłoń siostry Mary Joseph Praise, by uspokoić drżenie własnych

rąk, mimo woli przyszły jej do głowy słowa „narzędzia Boga". Siostra Mary Joseph

Praise miała piękne, smukłe, miękkie palce, każdy świadczył o misternej robocie

rzeźbiarza. Nawet gdy pozostawały bezczynne, widać było drzemiące w nich

zdolności. Palce Matrony były za to ziemiste, kłykcie miała zaś duże i czerwone, jak

gdyby ktoś przyłożył jej linijką. Guzowate narośla na palcach świadczyły o

upływającym czasie i latach znojnej pracy, a także żrących środkach czyszczących,

które były pierwszymi narzędziami jej profesji. Chaotyczna sieć zmarszczek na dłoni

mówiła z kolei o umiłowaniu etiopskiej ziemi, potrzebie sadzenia, pielenia i kopania

ramię w ramię z Gebrew, który był strażnikiem, ogrodnikiem, księdzem i specjalistą

od wszystkiego w jednym i który uważał, że Matrona nie powinna brudzić sobie rąk.

Przeszedł ją dreszcz. „Panie, zabierz mnie do siebie - pomyślała. - Ale jeszcze

nie teraz, niech skończą, nie chcę im przeszkadzać". Zapragnęła napić się kawy z

ziaren kawowca, który samodzielnie posadziła w ogrodzie Missing. Uwielbiała, kiedy

zapiaszczona kawa zaparzona z mielonych na żarnach ziaren osadzała się na zębach i

kiedy spływała w dół gardła, dając wrażenie, jakby połykało się ołowiany śrut. Włosi

Page 107: Abraham Verghese - Powrót do Missing

zostawili po sobie namiętność do macchiato i espresso i dziś wszędzie w Addis Abebie

przyrządzano kawę w ten właśnie sposób. Matronie to nie odpowiadało. Kawa

Missing, parzona w tradycyjny sposób - oto, co pozwalało jej funkcjonować przez cały

dzień i czego potrzebowała w tej chwili.

Łzy popłynęły labiryntem zmarszczek po jej twarzy i znalazły drogę do kącików

ust. „Jedna z moich najdroższych - pomyślała - córka, której nigdy nie mogłam mieć,

teraz sama będzie miała dziecko...". Tyle razy Matrona bywała wtajemniczana w

największe sekrety śmiertelnie chorych pacjentów. Nieuchronny koniec w osobliwy

sposób wydobywa z człowieka na światło dzienne jego mroczną przeszłość po to, by w

potworny sposób połączyć się z teraźniejszością. „Ale, Panie - zapłakała w duchu

Matrona - mogłeś nam tego oszczędzić. Mogłeś oszczędzić tego jej!".

Głaszcząc dłoń młodej kobiety, Matrona pomyślała o impulsie, który przed laty

sprawił, że siostra Mary Joseph Praise postanowiła ukryć swoje ciało pod zakonnym

habitem, a później pod fartuchem i maską. Cóż, przebranie nie zdało egzaminu,

okrycie wyolbrzymiło jedynie ten skrawek ciała, który nadal oglądał światło dnia.

Nawet woal nie zdołałby zakryć zmysłowości pięknej twarzy i pełnych ust.

Kilka lat po przybyciu siostry Mary Joseph Praise Matronie przyszła do głowy

myśl, że obydwie powinny zrzucić białe habity karmelitanek. Rząd etiopski zamknął

amerykańską szkołę misyjną w Debre Zeit za nawracanie. Tymczasem zajęciem

Matrony było prowadzenie szpitala, a nie uzdrawianie dusz. Wówczas pomyślała, że

może z politycznego punktu widzenia pozbycie się habitu byłoby rozsądnym

posunięciem. Lecz kiedy ujrzała siostrę Mary Joseph Praise wychodzącą z sali opera-

cyjnej numer trzy w spódnicy i bluzce, poczuła, że ma ochotę podbiec i narzucić na nią

prześcieradło. W.W. Gonafer, technik laboratoryjny Missing, który tamtego dnia stał

obok Matrony, także zobaczył siostrę Mary Joseph Praise w cywilnym ubraniu.

Momentalnie zastygł jak seter, który wyczuł przepiórkę, i widać było, jak po szyi

wspina mu się rumieniec i dociera do cebulek włosów, jak gdyby razem z krwią pły-

nęło w żyłach człowieka pożądanie. Wtedy to Matrona postanowiła, że zakonnice w

Missing powinny jednak nosić habity.

Okrzyk, który wydobył się z gardła Hemy lub Thomasa Stone'a, przestraszył

Matronę i sprowadził ją na ziemię. Podniosła szybko głowę i zanim zdążyła się

zorientować, spojrzała na... To, co ujrzała, wywołało na jej skórze gęsią skórkę i

Page 108: Abraham Verghese - Powrót do Missing

sprawiło, że znowu poczuła się słabo. Opuściła głowę, zamknęła oczy i zmusiła umysł,

by skupił się na czymś innym...

Matrona nie miała „swojego" świętego, na którym wzorowałaby życie, ani też

takiego, do którego mogłaby pomodlić się w chwili takiej jak ta. Myślała o Katarzynie

ze Sieny, która schorowanym spijała ropę - och, jakie to wstrętne! Matrona uznawała

takie uczynki za przejaw specyficznej europejskiej słabości i okazywała zniecierpli-

wienie niebiańskim gruchaniem jak gołąbki, krwawiącymi dłońmi i w ogóle

stygmatami. Co zaś się tyczy Teresy od Jezusa... no, akurat niczego przeciwko niej nie

miała. Nie miała za złe siostrze Mary Joseph Praise, że ta adorowała Teresę, ale

skrycie podzielała opinię doktora Ghosha, lekarza internisty w Missing, który uważał,

że słynne wizje i uniesienia Teresy od Jezusa były prawdopodobnie niczym więcej jak

tylko formą histerii. Ghosh pokazał Matronie fotografie, które Charcot, sławny

francuski neurolog, robił swoim pacjentkom cierpiącym na histerię i leczącym się w

szpitalu Salpetriere w Paryżu. Charcot sądził, iż źródłem tych urojeń u kobiet jest

macica - po grecku hystera. Jego pacjentki na zdjęciach stały w zabawnych pozach -

„prowokujących", pomyślała Matrona - pod którymi Charcot umieścił podpisy:

„Ukrzyżowanie" i „Błogostan". Jak można się uśmiechać w obliczu paraliżu lub

ślepoty? Charcot nazwał to zjawisko la belle indifference.

Nawet jeśli siostra Mary Joseph Praise faktycznie miała wizje, nie była typem

człowieka, który by o tym rozpowiadał. Bywały ranki, gdy wyglądała na niewyspaną, a

jej różowe policzki i sposób, w jaki nie szła, ale płynęła w powietrzu, sugerował, że

stopy mniszki próbowały oderwać się od ziemi. Być może stąd brało się jej

opanowanie podczas pracy u boku Thomasa Stone'a, człowieka, który przy całym

swoim talencie nie potrafił wykrzesać z siebie słów zachęty dla współpracowników.

Wiara Matrony była bardziej pragmatyczna. Znalazła w sobie powołanie, by

nieść pomoc innym. A komuż bardziej potrzebna jest pomoc niż chorym i cierpiącym,

i to nie w Yorskhire, lecz w Etiopii? Właśnie dlatego przybyła tutaj... wieki temu. Te

nieliczne fotografie, pamiątki, książki i dyplomy, które zabrała ze sobą, gdzieś się

zapodziały albo na przestrzeni lat zostały rozkradzione. Nigdy się nimi nie martwiła,

bo przecież Biblia to Biblia, i co za różnica, jaki egzemplarz się posiada? Te

najbardziej jej niezbędne rzeczy równie łatwo dawało się zastąpić: przybornik

krawiecki, akwarele, ubrania.

Page 109: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Nauczyła się wszakże cenić to, co nienamacalne: pozycję, jaką wypracowała

sobie w tym mieście, w którym wszyscy znali ją jako Matronę (nawet sama tak o sobie

mówiła); zaradność, którą wkrótce w sobie odkryła, a która umożliwiła jej stworzenie

porządnego szpitala - wschodnioafrykańskiego Edenu, jak o nim myślała - który

wyrósł pośród bezładnego skupiska prymitywnych chałup; i jeszcze zespół lekarzy,

którego członków osobiście rekrutowała i który z czasem stał się grupą jej najbliższych

przyjaciół. Pępowina łącząca ją z Zakonem Dzieciątka Jezus i sudańskim biurem

misji uschła i odpadła. Teraz Matrona i jej ukochane stadko byli więźniami Missing,

którzy sami skazali się na wygnanie.

Szpital Missing nie był oczywiście poprawną nazwą tego miejsca, dlatego raz

na jakiś czas Matrona podejmowała krucjatę przeciwko złej wymowie, ucząc ludzi, że

powinno się mówić „miszyn", a nie „missing". Ale prawdę mówiąc, Missing też było

błędne, ponieważ w rzeczywistości szpital nazywał się Basel Memorial albo Baden

Memorial - Matrona nigdy nie była pewna i musiała sprawdzać nazwę zapisaną na

karteczce przyczepionej do biurka - na pamiątkę hojnego kościoła darczyńcy gdzieś w

Szwajcarii albo w Niemczech. Baptyści z Houston również nie szczędzili grosza na

misję w Etiopii, ale nieszczególnie łamali sobie głowy nad wymyślaniem dla niej

nazwy. Doktor Ghosh lubił powtarzać, że szpital ma tyle wcieleń, ile przeciętny

hinduski bóg.

- Tylko Matrona orientuje się, w jakim szpitalu właściwie dziś pracujemy! Czy

mam pójść do ambulatorium baptystów z Tennessee, czy do ambulatorium

metodystów z Teksasu? Nic dziwnego, że się spóźniam, skoro codziennie, kiedy

wstanę z łóżka, muszę znaleźć moje miejsce pracy. Och, Matrono, tutaj jesteś!

„Wszyscyśmy więźniami - pomyślała Matrona, uśmiechając się mimo woli. -

Jesteśmy ludźmi Missing, którzy nie mieli okazji wybrać sobie towarzyszy w celi".

Lecz nawet wobec Ghosha, który był bez wątpienia jednym z najdziwniejszych

boskich stworzeń, Matrona odczuwała pełnię matczynych uczuć, a zarazem niepokój

nieodłączny w przypadku urwisa jego pokroju.

Matrona westchnęła i z zaskoczeniem stwierdziła, że słowa wylewają jej się z

ust. Poczuła na sobie wzrok osób obecnych w sali operacyjnej. Dopiero wtedy

uświadomiła sobie, że porusza ustami, modląc się cicho. Skończywszy pięćdziesiąt lat,

odkryła dysharmonię własnych myśli i czynów; ów rozdźwięk powoli stawał się czymś

Page 110: Abraham Verghese - Powrót do Missing

normalnym. Bywało na przykład, że w najmniej odpowiednim momencie jej umysł

nagle postanawiał sklecić w myślach swego rodzaju wspominkowy album z

wycinkami rzeczywistości. Dlaczego? Kiedy będzie miała okazję przejrzeć ten zbiór

wspomnień? Podczas kolacji dziękczynnej? Na łożu śmierci? W perłowych wrotach,

czyli u bram raju? Dawno już przestała myśleć o tego typu rzeczach. Jej ojciec, górnik,

który zagubił się w oparach alkoholu i mroku kopalnianych korytarzy, uwielbiał słowa

„perłowe wrota", które w jego ustach brzmiały jak imię jakiejś rozmemłanej panienki,

jednej z wielu, które stały między nim a małżeńskimi obowiązkami.

Matrona jednego była wszakże pewna: obrazu, który ujrzała, gdy kilka chwil

wcześniej przez nieuwagę podniosła głowę, nigdy, przenigdy nie zapomni. A stało się

tak: słońce raptem uwolniło się zza chmur i jakimś cudem - zapewne była to kwestia

pory roku i odpowiedniego kąta padania promieni - objawiło się blaskiem na matowej

szybie okna sali operacyjnej numer trzy. Pełgający biały refleks odbił się od ścian,

przeskoczył z szyby na metal i na płytki podłogowe i z powrotem; Hema lub Stone,

któreś z nich, głośno krzyknęło, a wtedy Matrona, wyrwana z zadumy blaskiem słońca

i głosem lekarza, spojrzała w górę. I ujrzała ich pochylonych jak hieny nad padliną,

zaglądających do środka siostry Mary Joseph Praise, do jej otwartego brzucha i jego

bluźnierczej zawartości. Zobaczyła światło wyczuwające drogę między łokciem i udem

zakonnicy. A potem promień słońca padł bezpośrednio na ciężarną macicę siostry

Mary Joseph Praise, która pęczniała w krwawej ranie jak przekleństwo na języku

świętego. Głęboko czarna plama krwi - krwiak - znaczyła szerokie więzadło macicy i

lśniła w słońcu jak hostia. Matrona poczuła, że światło od samego początku miało taki

zamiar: odnaleźć nienarodzone dzieci. Ujrzeliśmy siebie na nowo. Zdjęliśmy maski.

Tak, to było wydarzenie, które można by określić mianem cudu - tyle tylko, że

właściwie nic się nie zdarzyło, prawa natury nie przestały obowiązywać (co, zdaniem

Matrony, było warunkiem niezbędnym dla zaistnienia cudu). Wyglądało to tak, jak

gdyby miejsce dla bliźniaków na sklepieniu niebieskim, jak również na tym łez padole

zostało im zapewnione, zanim w ogóle zdążyli się narodzić. Matrona wiedziała, że od

tej pory nic - nawet znajomy zapach eukaliptusa ani widok jego liści wpychanych do

nozdrzy, ani huk deszczu na blaszanym dachu, ani trzewny odór świeżo otwartej jamy

brzusznej - nie będzie już takie samo.

Page 111: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 9

Obowiązek

Hema wymachiwała skalpelem, jakby się paliło. Nie było czasu na zamykanie

naczyń. Zresztą krwawienie słabło - to zły znak. Otworzyła błyszczącą otrzewną i

szybko zamocowała retraktory, żeby rozcięcie się nie zamknęło. Macica wychynęła z

rany, a potem, na oczach Hemy, jak gdyby wydęła się i rozjarzyła... Lekarkę

zamurowało. Otrząsnęła się, dopiero gdy zrozumiała, że to tylko promienie słońca

przedarły się przez matową szybę i oświetliły stół. Choć operowała w Missing już tyle

lat, nie pamiętała, by kiedykolwiek wcześniej zdarzyło się coś podobnego.

Dokładnie tak, jak się obawiała, macica siostry Mary Joseph Praise była

pęknięta z boku. Krew wypełniła więzadło szerokie z jednej strony. Oznaczało to, że

kiedy wyjmie dzieci, będzie musiała wyciąć macicę, co nie było łatwym zadaniem u

ciężarnej kobiety, o pogrubionych, poskręcanych tętnicach macicznych, które

transportowały pół litra krwi na minutę, nie wspominając o gigantycznym skrzepie,

którego powierzchnia mieniła się w słońcu i który rósł w oczach, uśmiechając się do

Hemy jak Budda i mówiąc: „Hema, totalnie zniekształciłem jej anatomię, więc

dysekcja będzie cholernie trudna, bo jak odnajdziesz swoje drogowskazy? Ale proszę,

proszę, zapraszam w każdej chwili".

Hema wierzyła w numerologię. Według niej drugą po imieniu najważniejszą

rzeczą charakteryzującą człowieka była jego liczba. „Co to za dzień? - pytała się w

duchu. - Dwudziesty dzień dziewiątego miesiąca. Żadnych czwórek i siódemek...

Samolot prawie rozbija się o ziemię, dziecko łamie nogę... Zgniatam Francuzowi jaja...

Co jeszcze, pytam, co jeszcze się zdarzy?".

Stuknęła Stone'a nożyczkami w kłykieć.

- Przestań!

Mocował się z krwawiącym naczyniem, kiedy ona potrzebowała go do pomocy

przy czym innym.

Nacięła macicę i spróbowała wyjąć to dziecko, które znajdowało się wyżej i

również leżało główką do dołu, w dodatku do góry nogami. Gdyby poród odbył się

normalnie, przez kanał rodny, ten bliźniak przyszedłby na świat jako drugi, lecz teraz

Page 112: Abraham Verghese - Powrót do Missing

przypadła mu w udziale palma pierwszeństwa. O dziwo jednak, maluch, który

przyciskał dłoń do policzka, ani drgnął.

Hema poszerzyła nacięcie macicy.

Założyła dziecku na usta ssak.

Głęboko wciągnęła powietrze, tak że zassała maskę do ust, ponieważ

zorientowała się, na czym polega problem.

Bliźnięta były połączone główkami. Krótka mięsista rurka biegła od głowy

jednego malca do głowy drugiego - rurka węższa i ciemniejsza niż pępowina. Dzieci

były złączone przewodem na kształt postronka, który niestety został naderwany

najprawdopodobniej niefortunnymi narzędziami Stone'a, o czym świadczyła rana o

postrzępionych brzegach. Z otworu uciekał cały skromny zasób krwi bliźniąt.

„Boże, proszę - pomyślała - niech to będzie po prostu naczynie krwionośne, i to

takie mniej ważne. Niech tam nie będzie płynu mózgowo-rdzeniowego ani niech nie

przechodzi tędy tętnica mózgowa, ani nic w tym guście".

- Jeśli to przetnę, mogą doznać szoku. Jedno może się wykrwawić, a drugie

otrzyma zbyt dużo krwi. Mogą dostać zapalenia opon... - powiedziała głośno do

Stone'a, do pozostałych osób, do Boga i do bliźniaków, których egzystencja, jeśli w

ogóle przeżyją, będzie zdeterminowana przez decyzję, jaką w tej chwili podejmie

Hema.

Tę metodę stosowali chirurdzy, kiedy stawali przed koniecznością podjęcia

trudnej decyzji: myśleć głośno za swojego asystenta, ponieważ może to pomóc

uzyskać jaśniejszy obraz sytuacji. Teoretycznie dywagowanie na glos dawało

asystentowi szansę wskazania słabych punktów rozumowania chirurga, ale tym razem

Hema nie była zainteresowana słuchaniem rad mężczyzny odpowiedzialnego za cały

ten bałagan. Musiała podjąć wyważoną decyzję po to, by nie powiększyć rozmiarów

chaosu. Często rezultatem pośpiechu przy usuwaniu następstw pierwszego błędu była

druga pomyłka.

- Nie mam wyboru - powiedziała. - Muszę ciąć.

Założyła kleszcze na rurkę w miejscach, gdzie wyłaniała się z główek

bliźniaków. Przywołała imię boga Śiwy, wstrzymała oddech i przecięła rurkę powyżej

każdej pary kleszczy, gotowa na to, co stanie się potem.

Nic się nie stało.

Page 113: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Podwiązała kikuty, jakby podwiązywała pępowiny. Odcięła pępowinę i bez

przeszkód wyjęła pierwsze dziecko - chłopca. Podała je ubranej w fartuch i rękawiczki

praktykantce, która stała dwa kroki od niej. To było dziecko, któremu nie było dane

posmakować prób ojca. Następnie Hema wyjęła kolejnego chłopca - drugie z

jednojajowych bliźniąt. Niemowlę miało czerwoną od krwi główkę, znak ręki Stone'a, i

gdyby Hema nie pojawiła się w porę, jego czaszka zostałaby zmiażdżona.

Obydwaj byli maleńcy, ważyli nie więcej niż półtora kilograma każdy. Od razu

było widać, że urodzili się za wcześnie - o miesiąc, może nawet więcej. Żadne z dzieci

nie zapłakało.

Zaniepokojona obfitym krwawieniem z rozmiękłej, delikatnej macicy siostry

Mary Joseph Praise, Hema przeniosła uwagę z powrotem na matkę bliźniaków.

- Jak ciśnienie krwi? - zapytała, rzucając okiem najpierw na siostrę Asqual, a

potem na twarz siostry Mary Joseph Praise. Anestezjolożka z oczami jak spodki

pokręciła głową. Piękne oblicze siostry Mary Joseph Praise wydawało się opuchnięte i

wyglądało na zupełnie pozbawione życia. - Więcej krwi! Na miłość Boską! Wlewać! -

krzyczała Hema.

Zajrzawszy do jamy brzusznej pacjentki, z której jakby spuszczono powietrze,

Hemlatha przypomniała sobie, że kiedy podawała praktykantce drugie dziecko, z

zaskoczeniem stwierdziła, że dziewczyna - patrząc pustym wzrokiem - nadal stoi tam,

gdzie stała, trzymając pierwsze. Hema nie miała czasu, by zawracać sobie tym głowę.

W momencie, gdy dzieci znalazły się poza organizmem matki, jej obowiązkiem było

skupić całą uwagę na siostrze Mary Joseph Praise.

Page 114: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 10

Taniec Śiwy

My, dwoje nienazwanych, nowo narodzonych dzieci, nie oddychaliśmy.

Podczas gdy większość noworodków wita świat poza łonem matki przenikliwym,

przeraźliwym zawodzeniem, to nasza pieśń była tą najsmutniejszą ze wszystkich -

milczącym requiem martwych noworodków. Nie trzymaliśmy rąk złożonych na

piersiach, a dłoni zaciśniętych w piąstki. Byliśmy zwiotczali i oklapli jak dwie ranne

flądry.

Historia naszych narodzin wygląda następująco: bliźnięta jednojajowe wydane

na świat przez zakonnicę, która zmarła podczas porodu; ojciec nieznany,

prawdopodobnie był nim - choć to dla wielu wręcz niepojęte - Thomas Stone.

Legenda rosła, dojrzewała z wiekiem, a wraz z każdą nową wersją pojawiały się

kolejne detale. Patrząc na to wydarzenie z perspektywy pięćdziesięciu lat, widzę

jednak, że nadal brakuje w niej wielu szczegółów.

Gdy poród utknął w martwym punkcie, wciągnąłem brata z powrotem do łona.

Chciałem ochronić go przed szpikulcami, które dźgały go w głowę przez jedyne

naturalne wyjście. Wtedy ataki ustały. I pamiętam - głęboko w to wierzę - stłumione

głosy, szarpanie i cięcie gdzieś na zewnątrz. Pamiętam, że kiedy ratownicy zbliżyli się

do nas, ujrzałem oślepiający blask i poczułem, jak silne palce wyciągają mnie na

zewnątrz. Przebicie ciemności i zakłócenie ciszy, ten ogłuszający harmider panujący

na zewnątrz, okazały się tak przytłaczające, że niemal przegapiłem moment, w którym

fizycznie oddzielono mnie od brata, gdy przewód łączący mnie z głową Shivy zniknął.

Nadal czuję szok po naszej separacji. Nawet dziś, gdy o tym myślę, najważniejsze nie

jest to, że leżałem tam unieruchomiony w miedzianej wanience i nie oddychałem -

urodziłem się, a jakbym nie żył - lecz moment oddzielenia mnie od Shivy. Wróćmy

jednak do legendy.

Praktykantka włożyła dwa martwe noworodki do miedzianej wanienki

przeznaczonej na łożysko. Przeniosła wanienkę pod okno. W karcie napisała:

„Bliźnięta japońskie zrośnięte główkami, ale oddzielone". Pragnąc za wszelką cenę się

przydać, zupełnie zapomniała o ABC pierwszej pomocy: Airway (drogi oddechowe),

Page 115: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Breathing (oddychanie) i Circulation (krążenie). Zamiast tego przyszło jej do głowy

coś, o czym czytała dzień wcześniej: żółtaczka u noworodków i pomocna rola

promieni słonecznych. Dobrze sobie zapamiętała akurat ten fragment. Żałowała, że

nie przeczytała nic na temat bliźniąt japońskich (słowo „syjamskie" jakoś jej umknęło)

ani dzieci, które się udusiły - no cóż, o tym akurat nie przeczytała, ale przeczytała o

żółtaczce. Stawiając wanienkę pod oknem, uświadomiła sobie raptem, że aby

promienie słoneczne odniosły pozytywny skutek, noworodki powinny być żywe, a te

nie były. Smutek i wstyd tylko pogłębiły jej poczucie zagubienia. Odwróciła się od

martwych bliźniąt.

Noworodki leżały zwrócone do siebie twarzami, wyraźnie czując na skórze

galwaniczną materię, z której wykonano wanienkę. W karcie praktykantka użyła

określenia „biała zamartwica", opisując trupią bladość dzieci.

Słońce, które przed kilkoma minutami opromieniło salę operacyjną niczym

teatralną scenę, teraz skupiło się na wanience.

Miedź zamigotała pomarańczowo. Światło pobudziło jej cząsteczki do

działania. Jej prana pokonała przeszkodę z półprzeźroczystej skóry niemowląt i

wniknęła w ziemiste ciałka.

Hemlatha rozprawiła się z więzadłem szerokim, a potem zacisnęła klamrą

tętnice maciczne, modląc się, żeby przypadkiem nie zamknąć moczowodów i jeszcze

do tego wszystkiego nie wyłączyć biednej Mary nerek.

- Prędko, prędko, prędko! - Miała chęć palnąć Stone'a w czoło, zamiast tylko

szturchać po kostkach u rąk. - Człowieku, rób to porządnie!

Powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem do głowy siostry Mary Joseph Praise,

która podskakiwała na stole jak główka szmacianej lalki, podczas gdy anestezjolożka

szarpała pacjentkę za ramię, usiłując znaleźć nową żyłę. Matrona, zapłakana i

zagubiona w rozpaczy, głaskała siostrę Mary Joseph Praise po drugiej ręce.

Kiedy Hema w końcu wycięła macicę i razem z zaciskami wrzuciła do miski,

zauważyła brak pulsowania w aorcie brzusznej. Trzęsącymi się dłońmi, których

drżenie jak dotąd udawało jej się opanować, nabrała do strzykawki adrenalinę i

założyła dziewięciocentymetrową igłę. Uniosła lewą pierś siostry Mary Joseph Praise,

zawahała się, wezwała Boga, a potem zatopiła igłę w ciele zakonnicy, przebijając się

między żebrami i trafiając prosto w serce. Odciągnęła tłok i trochę krwi z serca

Page 116: Abraham Verghese - Powrót do Missing

dostało się do strzykawki. „Za każdym razem, gdy musiałam uciec się do zastrzyku

adrenaliny w serce, nic to nie dało - powiedziała sobie Hema. - Nie podziałało ani

razu. Może robię to tylko po to, żeby przekonać samą siebie, że pacjentka nie żyje. No,

ale przecież gdzieś, kiedyś to musiało zadziałać, tak? Bo inaczej po co by nas tego

uczyli?".

Hemlatha szczyciła się tym, że w sytuacji kryzysowej zawsze udawało jej się

zachować zimną krew i postępować metodycznie. Ale teraz, czekając, zdusiła w sobie

szloch. Prawą dłoń trzymała w jamie brzusznej siostry Mary Joseph Praise, tuż nad

kręgosłupem, czekając na pulsowanie w tętnicy, choćby słabe uderzenie, które

wyczułaby pod palcami. Nie wolno jej było zapomnieć, że przecież próbuje ożywić ser-

ce drogiej siostry, z której ulatywało życie. Łączyło je wspólne pochodzenie, były

dwiema Hinduskami na obcej ziemi. Więź sięgała czasów Głównego Szpitala

Rządowego w Madrasie, chociaż wówczas jeszcze się nie znały. Wspólna geografia i

krajobraz wspomnień sprawiły, że były dla siebie jak krewne. A teraz Hema patrzyła,

jak dłonie siostry robią się sine, paznokcie ciemnieją, a skóra zmienia kolor na trupio

ziemisty. Matrona, przekrzywiwszy głowę, jakby spała, ściskała dłoń zwłok.

Hema zaczekała dłużej niż w normalnych okolicznościach. Dopiero po pewnym

czasie zdobyła się na to, by łamiącym się głosem oznajmić:

- Koniec. Straciliśmy ją.

Akurat wtedy, podczas tej przerwy we wszelkiej aktywności w sali operacyjnej,

pierworodny, ten, którego ominęło dziurawienie czaszki, zasygnalizował swoją

obecność. Postukał dłońmi o dno miedzianej wanienki, a potem uderzył o nią lewą

piętą jak w gong. Teraz, kiedy był już wreszcie poza umierającym łonem matki,

wyciągnął obydwa ramiona najpierw w górę, ku niebu, a następnie w prawo, ku

swemu bratu. „Oto jestem - ogłosił. - Dajcie sobie spokój z co by było, gdyby, co

powinno, a co mogło, jak i dlaczego. Jestem pełen zrozumienia dla obecnej sytuacji,

dla tych okoliczności i w swoim czasie możemy przedyskutować szczegóły, a w

każdym razie Narodziny, Kopulację i Śmierć - gdy spojrzysz trzeźwo, nie ma nic

więcej... Urodziłem się i raz mi wystarczy. Pomóżcie mojemu bratu. Patrzcie! Oto on!

Chodźcie tu! Pomóżcie mu".

Hemlatha odpowiedziała na wezwanie i podbiegła do wanienki, powtarzając:

„O Śiwo, Śiwo", wzywając swoje osobiste bóstwo, boga, w którym wielu widziało

Page 117: Abraham Verghese - Powrót do Missing

głównie niszczyciela, a którego ona postrzegała również jako odnowiciela - istotę

mającą moc czynienia dobrego ze złego. Później przyznała, że jeśli chodzi o bliźnięta,

to założyła najgorsze. Jedno z nich miało zakrwawioną główkę, do tego jeszcze

musiała przeciąć łączącą je rurkę, a Bóg jeden wie, ile wycierpiały, zanim dosłownie

wyrwała je z matczynego łona. Ale założyła zarazem, że Matrona albo praktykantka,

któraś z nich albo najlepiej obydwie naraz, spróbują reanimacji bliźniaków, podczas

gdy Hema będzie się zajmować konającą zakonnicą. Raptem przypomniała sobie, że

przecież Matrona cały czas siedzi nieruchomo przy siostrze Mary Joseph Praise.

Praktykantka zamarła z przerażenia na dźwięk głosu dziecka, który rozległ się tuż za

jej plecami, dyskredytując tym samym najbardziej podstawowe wnioski, jakie

sformułowała i zapisała w karcie. Dziecko nie było już białe, lecz różowe, nie miało

żółtaczki. Drugie dziecko było niebieskie jak jajo drozda, nie ruszało się i w ogóle

wyglądało jak poczwarka, z której wydostał się ten płaczący niemowlak. Matrona,

słysząc płacz, podskoczyła na stołku. Wzrokiem spiorunowała praktykantkę, dając jej

do zrozumienia, że jest beznadziejnym przypadkiem. Hemlatha zajęła się nierucho-

mym bliźniakiem, a Matrona pospieszyła, by obmyć żywego.

Oddychający bliźniak powiódł wzrokiem na zewnątrz miedzianego naczynia, w

którym się znajdował. Jego opuchnięte, nowo narodzone oczy lustrowały

pomieszczenie, próbując nadać otoczeniu sens.

Ujrzały człowieka, którego wszyscy uznali za ojca: wysokiego, dobrze

zbudowanego białego mężczyznę, który wyglądał na zagubionego. Dłonie ojca były

nienaturalnie białe od talku z rękawiczek. Splótł palce w geście wspólnym lekarzom,

księżom i penitentom. Miał głęboko osadzone błękitne oczy ukryte pod wystającymi

łukami brwiowymi, które zwykle dodawały głębi jego obliczu, lecz tego dnia

przytępiały jego wyraz. Dalej wyłaniał się z cienia grzbiet przypominającego siekierę

nosa, który pasował do jego profesji. Usta miał wąskie i proste, jak gdyby narysowane

od linijki. W istocie twarz miał w ogóle złożoną z linii prostych i ostrych kątów, aż po

podbródek w kształcie lancetu, który dopełniał wrażenia, że całość została wykuta z

jednego bloku granitu. Czesał się na prawą stronę, już od najmłodszych chłopięcych

lat precyzyjnie rysując przedziałek i pilnując, by każdy poskromiony grzebieniem włos

znał swoje miejsce i układał się tak, jak zapragnął jego właściciel. Grzywkę miał

obciętą nierówno, jak gdyby powiedziawszy: „Krótko z tyłu i po bokach", zaczekał, aż

fryzjer zacznie robić swoje, a następnie, mimo jego protestów, że przecież jeszcze nie

skończył, wstał z fotela i wyszedł z zakładu. Jego twarz miała w sobie upór i

Page 118: Abraham Verghese - Powrót do Missing

zawziętość, które, gdyby dodać do nich lunetę i kucyk, pasowałyby jak ulał do

kapitana angielskiego okrętu wojennego. Oczywiście, nie biorąc pod uwagę łez

płynących po policzkach Thomasa Stone'a. I ta mokra od łez twarz zapytała:

- A co z Mary?

Wszyscy aż podskoczyli, ponieważ Stone od dłuższego czasu milczał.

Wyważone sylaby kojarzyły się z wolno palącym się lontem.

- Przykro mi, Thomasie. Dla niej już za późno - powiedziała Hemlatha,

oczyszczając drogi oddechowe niemowlęcia. Następnie rozpaczliwie i raptownie

wtłoczyła powietrze do płuc dziecka. Z jej głosu zniknęło poirytowanie Stone'em, a

jego miejsce zajęło współczucie. Obejrzała się na niego przez ramię.

Z ust Stone'a wydobył się rozdzierający krzyk, lament porwanego obłędem

umysłu. Od przybycia Hemy był niczym więcej jak tylko biernym obserwatorem i

bezużytecznym asystentem. Teraz skoczył i złapał skalpel. Położył dłoń na klatce

piersiowej siostry Mary Joseph Praise. Hemlatha początkowo chciała go

powstrzymać, ale potem doszła do wniosku, że nieroztropnie byłoby zbliżać się do

mężczyzny wymachującego nożem.

Stone uniósł pierś siostry Mary Joseph Praise. Rozbrzmiewało mu w uszach

motto Royal Humane Society, pionierów reanimacji: „Lateat scintillula forsan, być

może istnieje ukryta mała iskra".

Odsunął pierś do góry i pod skalpelem pojawiło się czerwone nacięcie

pomiędzy czwartym i piątym żebrem. Ponownie zagłębił nóż w ranie i jeszcze raz, aż

uporał się z mięśniem. O ile wcześniej zachowywał się wręcz niezdarnie, o tyle teraz

jego ruchy były ruchami człowieka, któremu obce jest niezdecydowanie. Przeciął

chrząstki łączące żebra z mostkiem. Rozsunął żebra i z niedowierzaniem obserwował,

jak jego niechroniona rękawiczką dłoń wślizguje się we wciąż jeszcze ciepłą klatkę

piersiową siostry Mary Joseph Praise. Odsunął na bok gąbczaste płuco. Pod nim,

niczym martwa ryba w wiklinowym koszu, spoczywało serce. Dotknął je palcami, ujął

i ścisnął, zaskoczony rozmiarami organu, ponieważ z trudem mieściło mu się w dłoni.

Jednocześnie cały czas ponaglał anestezjolożkę, by nie przerywała tłoczenia powietrza

do płuc siostry Mary Joseph Praise.

Trzymając prawą dłoń zanurzoną w klatce piersiowej Mary, przeniósł

spojrzenie na jej pierś, którą odsunął na bok lewą dłonią. Pierś, w przeciwieństwie do

miękkiego i śliskiego serca, była jędrna i twarda w dotyku. Popatrzył na twarz siostry

Page 119: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Mary Joseph Praise i zobaczył pełznące po jej obliczu sine plamy mocno kontrastujące

z brązem karnacji. Brzuch zapadł się. Skóra w tym miejscu pomarszczyła się jak

balon, z którego uszło powietrze. Płaty wokół nacięcia rozłożyły się jak książka, z

której odarto grzbiet.

- Boże! Boże! Boże! - krzyczał Stone, ściskając serce. Wzywał imię Boga,

którego niegdyś się wyrzekł i w którego nie wierzył. Lecz siostra Mary Joseph Praise

wierzyła - wstawała przed świtem, by oddać się modlitwie, i potem zmawiała ją długo

przed snem. Każde tchnienie jej życia, każdy dzień w kalendarzu wypełniony był

wydarzeniami ku chwale Pana; nie połknęła choćby kęsa strawy, dopóki nie podzięko-

wała za nią Najwyższemu. Uczyń ze swego życia coś pięknego dla Boga. Nawet jeśli

Thomas Stone nigdy nie rozumiał tych słów, szanował je, ponieważ z równą

gorliwością siostra Mary Joseph Praise podchodziła do pracy w sali operacyjnej i do

pomocy Stone'owi przy jego podręczniku. To dlatego w tej chwili wołał imię Pana,

ponieważ jeśli Bóg istniał, to winien był, winien jak jasna cholera, siostrze Mary

Joseph Praise, swojej służebnicy, cud. W przeciwnym razie Bóg w istocie był

bezwstydnym oszustwem, za jakie Stone zawsze go miał.

- Boże, jeśli chcesz, żebym w ciebie uwierzył, daję ci jeszcze jedną szansę.

Drzwi sali operacyjnej otworzyły się.

Wszyscy spojrzeli na postać, która w nich stanęła.

Lecz był to tylko Gebrew, ksiądz, sługa Boży i strażnik o wielkich oczach. W

przykrytej misce, którą niósł przed sobą, była indżera i wot. Aromat potrawy zmieszał

się z zapachem łożyska, krwi, płynów owodniowych i smółki. Gebrew zawahał się, czy

powinien wkroczyć w to najświętsze ze świętych miejsc. Trzymał naczynie w

wyciągniętych rękach, zastanawiając się, czy posiłek mógłby uratować sytuację. Oczy

niemal wyszły mu na wierzch, gdy ujrzał ułożoną na ołtarzu pośrodku tej świątyni

siostrę Mary Joseph Praise, otwartą jak baranek ofiarny, a nad nią doktora Stone'a,

który trzymał dłoń w jej klatce piersiowej. Gebrew zaczął się trząść. Postawił miskę na

podłodze, przykucnął pod ścianą, wyjął różaniec i zaczął się kołysać w rytm modlitwy.

Stone podwoił wysiłki.

- Żądam cudu, i to już - powiedział, przechylając się do przodu i do tyłu. Nie

przestał, nawet gdy serce w jego dłoni zrobiło się gąbczaste. Zaczął krzyczeć. -

Cholerny chleb i ryby... Łazarz... trędowaci... Mojżesz i Morze Czerwone...

Page 120: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Zawodzenie Gebrew w starożytnym języku gyyz odpowiadało słowom Stone'a

jak hasło i odzew, jak gdyby Gebrew musiał tłumaczyć mowę chirurga, ponieważ na

tej półkuli Bóg nie znał angielskiego.

Stone spojrzał w sufit, oczekując, że pokrywające go płytki ceramiczne

rozstąpią się, a na salę operacyjną sfrunie anioł, który zainterweniuje tam, gdzie

lekarze i księża zawiedli. Zobaczył jedynie czarnego pająka zwieszającego się na

pajęczynie i ogarniającego swoimi złożonymi oczami rozgrywającą się poniżej scenę

ludzkiej rozpaczy. Ramiona Stone'a gwałtownie opadły i chociaż nadal trzymał dłoń w

dziurze w klatce piersiowej siostry Mary Joseph Praise, nie ściskał już jej serca, lecz

pieścił je z czułością. Westchnął głęboko, a łzy z jego oczu wpadły do wnętrza ciała

siostry Mary Joseph Praise. Głowa poleciała mu do przodu i oparła się na ramionach,

które spoczęły na klatce piersiowej zakonnicy. Nikt nie ośmielił się do niego podejść.

Wszystkich sparaliżował widok pokonanego, zdruzgotanego chirurga.

W końcu podniósł głowę i rozejrzał się, jak gdyby po raz pierwszy widząc

zielone płytki sięgające połowy wysokości ściany, zielone wahadłowe drzwi

prowadzące do pomieszczenia z autoklawem, przeszkloną gablotkę z instrumentami,

położoną na zielonym ręczniku zakrwawioną macicę z naszyjnikiem z kleszczy, a obok

niej czarne łożysko, i okno z zielonkawą szybą z matowego szkła, przez którą sączyło

się światło słońca. Jak tym wszystkim rzeczom nie wstyd istnieć, skoro Mary już nie

ma?

Wtedy jego wzrok padł na bliźnięta, które w międzyczasie wyjęto z ich

miedzianej niedoszłej trumienki. I zobaczył pomarańczową poświatę otaczającą

zaróżowione ciałka chłopców. Jakimś cudem obydwaj żyli i spoglądali na świat

błyszczącymi oczami. Jeden z nich najwyraźniej przyglądał się Stone'owi.

- O nie, nie, nie - powiedział chirurg żałosnym głosem. - Nie. Nie o taki cud

prosiłem! - Kiedy wyjął dłoń z piersi siostry Mary Joseph Praise, krew zabulgotała.

Stone bez słowa wyszedł z sali.

Wrócił, niosąc długą szczotkę. Zmiótł pająka z sufitu, a potem go rozdeptał.

Matrona zrozumiała, że chciał dokonać bluźnierstwa: pająk był jakby Bogiem,

a oto Stone go zabił.

- Thomas - Hemlatha zwróciła się do niego po imieniu, co w jej ustach w tym

miejscu zabrzmiało dziwnie, ponieważ w sali operacyjnej zawsze zachowywała się

Page 121: Abraham Verghese - Powrót do Missing

bardzo oficjalnie. Obydwaj chłopcy, żywi, umyci i zawinięci w kocyki spoczywali w

ramionach Hemy. Ten, w którego główce Stone usiłował wywiercić dziurę, nałykał się

płynu owodniowego, ale teraz już wszystko było z nim w porządku. Na ranę na głowie

założono duży opatrunek uciskowy. Drugi z chłopców nie miał obrażeń, poza

nietypowym śladem po rurce łączącej go z bratem, zamkniętej w taki sposób, jaki

stosuje się przy pępowinie.

Hemlatha stwierdziła, że chłopcy bez problemu poruszają kończynami, żaden z

nich nie ma zeza, widzą i słyszą poprawnie.

- Thomas - powiedziała, podchodząc do niego. Wzdrygnął się i odwrócił. Nie

miał ochoty na nich patrzeć.

Ten mężczyzna, którego, jak sądziła, dość dobrze znała - w końcu od siedmiu

lat byli kolegami z pracy - stał zgięty w pół, jakby ktoś go wypatroszył.

„Ból trzewny", pomyślała. Choć była na niego wściekła, rozmiar jego rozpaczy i

wstydu poruszył nią. „Przez te wszystkie lata - przyszło jej do głowy - powinno było

stać się dla nas jasne, że siostra i Stone zostali dla siebie stworzeni. Może gdybyśmy

zachęcili ich do działania, coś by z tego wyszło. Jak często widziałam Mary, gdy

asystowała mu podczas operacji, pracowała nad jego rękopisami, notowała za niego w

ambulatorium? Dlaczego założyłam, że nic więcej się za tym nie kryje? Powinnam

była podejść i uderzyć go przy kolacji. Powinnam była krzyknąć: »Otwórz oczy!

Zobacz, jaką kobietę masz przy boku! Popatrz, jak ona cię kocha. Oświadcz się! Ożeń

się z nią. Spraw, żeby zrzuciła dla ciebie habit, żeby zerwała śluby. Przecież to jasne,

że chciałaby ślubować wierność tobie«. Ale nie, Thomas, nie zrobiłam tego, ponieważ

wszyscy założyliśmy, że ty nie jesteś zdolny do czegoś takiego. Któż mógł wiedzieć, że

w twoim sercu kryło się tak dużo uczucia? Teraz to widzę. Tak, teraz ta dwójka będzie

dla nas dowodem, co kryło się w waszych sercach".

Dwa zawiniątka, które tuliła w ramionach, zmusiły ją, by zrobiła krok do

przodu, bo w końcu były dziećmi Stone'a, czyż nie? Nadal nie potrafiła w to uwierzyć.

Na pewno nie będzie próbował się ich wyprzeć. Nie wolno jej było się wycofać,

należało uderzyć od razu. Kto, jak nie ona, miał przemówić w imieniu tych dzieci?

Stone był głupcem, który stracił jedyną na tym świecie przeznaczoną mu kobietę. Lecz

zyskał synów. Missing zajmie się niemowlakami. Stone nie zostanie z nimi sam.

Zbliżyła się do niego.

- Jak nazwiemy malców? - Wyczuła niepewność we własnym głosie.

Page 122: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Zachowywał się tak, jakby jej nie usłyszał. Po chwili powtórzyła pytanie.

Stone dał znak brodą, chcąc powiedzieć, że Hema może ich sobie nazwać, jak

jej się żywnie spodoba.

- Zabierz ich. Proszę - odezwał się cicho.

Odwrócił się plecami do noworodków, żeby raz jeszcze spojrzeć na siostrę

Mary Joseph Praise. Dlatego nie zauważył, jak bardzo jego słowa rozsierdziły Hemę,

nie zobaczył piorunów ciskanych przez jej oczy. Hema błędnie zrozumiała jego

zamiary, a on nie zrozumiał jej.

Stone pragnął uciec, lecz nie od dzieci, nie od odpowiedzialności. To zagadka,

niemożliwość ich istnienia sprawiła, że odwrócił się do nich plecami. Mógł myśleć

tylko o siostrze Mary Joseph Praise. O tym, jak ukryła ciążę, czekając, któż raczy

wiedzieć na co. Odpowiadając na pytanie Hemy, Stone mógł powiedzieć po prostu:

„Dlaczego mnie o to pytasz? Nie wiem dużo więcej niż ty". Z wyjątkiem pewności,

która wierciła mu dziurę w brzuchu, że w jakiś sposób to on był sprawcą tego

wszystkiego, chociaż nie pamiętał jak, gdzie i kiedy.

Siostra Mary Joseph Praise leżała martwa i uwolniona od brzemienia dwóch

żyć, które w sobie nosiła, jak gdyby to był jedyny cel jej doczesnej egzystencji.

Matrona zamknęła jej powieki, które jednak wciąż się otwierały. Półprzymknięte oczy

i niewidzący wzrok dobitnie świadczyły o realności jej śmierci.

Stone spojrzał na nią jeszcze jeden, ostatni raz. Pragnął zapamiętać ją nie jako

siostrę zakonną, nie jako swoją asystentkę, ale jako kobietę, której powinien był

wyznać miłość, kobietę, o którą powinien był się zatroszczyć, kobietę, którą powinien

był poślubić. Chciał, żeby makabryczny obraz jej zwłok wypalił się w jego umyśle.

Szedł przez życie, pracując, pracując i ciągle pracując. Jedynie w pracy znajdował

spełnienie i niczego prócz pracy nie potrafił siostrze Mary Joseph Praise zaofiarować.

Lecz tym razem praca go zawiodła.

Widok jej ran zawstydził go. Nie zagoją się, nie zostaną po nich blizny, które

stwardnieją i w końcu znikną. To on wyniesie stąd bliznę. Znał tylko jeden sposób na

życie, ale przecież gdyby go poprosiła, zmieniłby się dla niej. Naprawdę by się zmienił.

Gdyby tylko wiedziała. Jakież to ma teraz znaczenie?

Odwrócił się i ruszył ku wyjściu, spoglądając za siebie, jakby chcąc zapamiętać

miejsce, w którym szlifował i doskonalił swoją sztukę, które wyposażył tak, by

zaspokajało jego potrzeby, o którym myślał jak o swoim prawdziwym domu. Pragnął

Page 123: Abraham Verghese - Powrót do Missing

ogarnąć wszystko naraz, ponieważ wiedział, że nigdy tu już nie wróci. Z zaskoczeniem

stwierdził, że Hema nadal za nim stoi, i ponownie wzdrygnął się na widok dwóch

zawiniątek, które trzymała w ramionach.

- Stone, zastanów się - powiedziała. - Możesz się odwrócić do mnie plecami,

jeśli chcesz, bo i tak nie będę miała z ciebie pożytku. Ale nie odwracaj się od tych

dzieci. Nie poproszę cię po raz drugi.

Poprawiła spoczywający w jej rękach ciężar i czekała na odpowiedź Stone'a.

Wyglądał, jakby miał zamiar szczerze wyznać jej wszystko. W jego oczach widziała ból

i konsternację, ale zabrakło w nich śladu więzi z noworodkami, jakiegokolwiek

poczucia łączności z nimi. Stone odezwał się jak osoba, która otrzymała cios w głowę:

- Hema, nie rozumiem, kto... dlaczego one tutaj są... dlaczego Mary nie żyje.

Czekała. Krążył wokół prawdy, która mogłaby wyjść na jaw, gdyby go

przycisnęła. Chciała złapać go za uszy i wytrząsnąć z niego słowa.

W końcu spojrzał jej w oczy i, nie patrząc na dzieci, powiedział coś, czego nie

chciała usłyszeć:

- Hema, nie chcę ich widzieć. Nigdy.

Ostatnie hamulce Hemy puściły. Była sina z wściekłości, rozjuszona jego

przekonaniem, że jest jedyną osobą, która poniosła stratę.

- Coś ty powiedział, Thomas?

Zorientował się, że nadszedł moment konfrontacji.

- One ją zabiły - powiedział. - Nie chcę ich więcej widzieć.

„A więc to tak - pomyślała Hema. - Tak zamierzasz się z tego wykręcić".

Niemowlaki zakwiliły.

- Więc czyje są? Nie twoje czasem? Wychodzi na to, że ty też ją zabiłeś.

Ugodzony bólem, otworzył usta. Nie potrafił odpowiedzieć, więc po prostu

ruszył ku wyjściu.

- Słyszałeś, Stone, to ty ją zabiłeś - powiedziała Hema, podnosząc głos tak, że

zagłuszył wszystkie pozostałe dźwięki. Stone skulił się, bo jej słowa ugodziły go

niczym cios w brzuch. Ucieszyła się. Nie miała dla niego litości. Nie dla mężczyzny,

który odmawia przyznania się do własnych dzieci. Pchnął wahadłowe drzwi tak, że w

proteście zaskrzypiały.

- Stone, zabiłeś ją - krzyknęła za nim jeszcze raz. - To są twoje dzieci.

Page 124: Abraham Verghese - Powrót do Missing

*

Praktykantka przerwała ciszę, która zapadła po wyjściu Stone'a. Spróbowała

wybiec myślą do przodu: otworzyła zestaw do obrzezania i włożyła rękawiczki. Jedyną

rzeczą, której Matrona pozwalała jej używać bez nadzoru, była gilotynka do napletka.

Lecz zamiast ją pochwalić, Hema naskoczyła na nią:

- Na miłość boską, dziewczyno, nie sądzisz, że te dzieci dość już wycierpiały?

To są wcześniaki! Niebezpieczeństwo nie minęło. Chcesz im jeszcze poobcinać fiutki?

Coś robiła przez cały ten czas, hę? Powinnaś była myśleć o ich wlotach, a nie

wylotach.

Hema utuliła bliźniaki, rozemocjonowana ich równym oddechem i spokojnym

uśmiechem tak różnym od typowego zaniepokojonego i spanikowanego wyrazu

twarzy noworodka. Ich matka leżała obok martwa, a ojciec uciekł, ale one nie miały o

tym wszystkim bladego pojęcia.

Matrona, Gebrew, anestezjolożka i pozostałe osoby obecne w sali operacyjnej

zebrały się wokół ciała siostry Mary Joseph Praise i płakały. Wiadomość wydostała się

poza salę i wkrótce służące i gosposie dowiedziały się o śmierci zakonnicy. Żałobna

skarga, przeszywające powietrze lululululululu, przeniknęła serce Missing. Lament

ucichł dopiero kilka godzin później.

Nawet praktykantka zaczęła wykazywać pierwsze oznaki Silnego Zmysłu

Pielęgniarskiego, gdyż zamiast silić się na bycie kimś, kim nie jest, zapłakała nad

siostrą Mary Joseph Praise, jedyną pielęgniarką, która ją naprawdę rozumiała. Po raz

pierwszy spojrzała na bliźnięta i dostrzegła w nich nie „płody", lecz osierocone dzieci,

jak zresztą ona sama - dzieci, którym należało okazać współczucie. Z jej oczu popły-

nęły łzy. Jej ciało oklapło, jak gdyby krochmal, który usztywniał jej fartuch, wypłukał

się nie tylko z materiału, ale również z jej kości. Ku zdumieniu dziewczyny, Matrona

podeszła i objęła ją ramieniem. Oblicze siostry przełożonej wyrażało nie tylko smutek,

ale i lęk. Jak Missing sobie poradzi bez siostry Mary Joseph Praise? I bez Stone'a? Bo

on już nie wróci, tego była pewna.

Tuląc maleństwa, Hemlatha odcięła się od lamentów i zaczęła nucić; gdy

przestępowała z nogi na nogę, bransoletki na jej kostkach podzwaniały cicho jak

kastaniety. Odczuwała stratę siostry Mary Joseph Praise równie dotkliwie jak

pozostali, a jednak podtrzymywała ją jakaś siła - być może duch siostry - i wiedziała,

że w tej chwili musi skupić się na maluchach. Bliźniaki oddychały spokojnie,

Page 125: Abraham Verghese - Powrót do Missing

machając rączkami na wysokości jej policzków. Ich miejsce było w jej ramionach.

„Jakże piękne i okrutne potrafi być życie - pomyślała Hema. - Zbyt okrutne, by

nazwać je po prostu tragicznym. Życie jest gorzej niż tragiczne". Siostra Mary,

oblubienica Chrystusa, odeszła z tego świata, na który wydała dwójkę dzieci.

Hema pomyślała o Śiwie, swoim osobistym bóstwie, i o tym, że jedyną

rozsądną reakcją na szaleństwo życia teraz, w trzydziestym roku jej istnienia, jest

pielęgnowanie tego własnego wewnętrznego szaleństwa, poddanie się rytmowi

szalonego tańca Śiwy, naśladowanie sztywnego uśmiechu-maski Śiwy, bujanie się i

kołysanie, machanie sześcioma ramionami i sześcioma nogami do wewnętrznego

rytmu tabli. Bum-tam-tam, bum-tara-bum, bum-tam... Hema poruszała się łagodnie,

zginając kolana, stukając piętami i wysuwając do przodu stopę do rytmu muzyki

rozbrzmiewającej w jej głowie.

Drugoplanowe postacie obecne w sali operacyjnej numer trzy uznały ją za

wariatkę, ale ona tańczyła, podczas gdy oni zajmowali się ciałem zmarłej. Tańczyła,

jak gdyby jej oszczędne ruchy stanowiły substytut innego, pełniejszego, nieokiełzna-

nego tańca, takiego, który wprawia w ruch cały świat i nie pozwala mu zginąć.

Gdy tak tańczyła, do głowy przychodziły jej niedorzeczne myśli: o nowym

grundigu, o ustach Adida i jego długich palcach, o odgłosie przewracającej się na

podłogę Matrony, o trzymanych w garści odrażających jajach Francuza i poczuciu

satysfakcji z jego blednącej twarzy, o Gebrew całym w pierzu. Co za podróż... co za

dzień... jakież szaleństwo, gorsze niż tragedia! Nie pozostaje nic innego, jak tylko

tańczyć, tańczyć, tańczyć...

Poruszała się lekko i z zaskakującą gracją. Ruchy szyi, głowy i ramion typowe

dla tańca bharatanatjam wykonywała właściwie automatycznie. Poruszała brwiami,

przewracała oczami, stąpała dostojnie, nałożywszy sztywny uśmiech - a wszystko to

robiła, trzymając w ramionach bliźniaki.

Na zewnątrz zapadał zmierzch. Głodne i zniecierpliwione lwy niedaleko

pomnika Sidist Kilo ryczały, czekając na kawał mięsa, który dozorca wrzuci im do

klatek. Hieny, dotarłszy na skraj miasta, zatrzymały się u podnóża Entoto i

nasłuchiwały bojaźliwie, robiąc trzy kroki do przodu i jeden do tyłu. Cesarz w swoim

pałacu snuł plany oficjalnej wizyty w Bułgarii i być może na Jamajce, gdzie miał nawet

swoich wyznawców - rastafarian, którzy wzięli nazwę od imienia, jakie nosił przed

koronacją: Ras Tafari, i którzy uznawali go za swojego boga (nie miał nic przeciwko,

Page 126: Abraham Verghese - Powrót do Missing

jeśli uważał tak jego własny lud, ale z ostrożnością podchodził do kultu własnej osoby

w tak dalekim kraju i w dodatku z przyczyn, których nie pojmował).

Ostatnie czterdzieści osiem godzin nieodwracalnie zmieniło życie Hemy.

Przede wszystkim miała teraz dwoje dzieci, które od czasu do czasu zerkały na nią,

jakby chcąc potwierdzić swoje przybycie i upewnić się, jak wielkie mają szczęście.

Hemie kręciło się w głowie. „Wygrałam na loterii, nie kupiwszy nawet losu -

myślała. - Ta dwójka załatała w moim sercu dziurę, o której istnieniu nie miałam

dotąd pojęcia".

W tym porównaniu kryło się jednak niebezpieczeństwo, Hema słyszała bowiem

o bagażowym na stacji Madras Central, który wygrał wiele lakh rupii, po czym jego

życie rozpadło się na kawałki, więc czym prędzej wrócił do pracy na peronie. „Kiedy

wygrywasz, często też przegrywasz, wiadomo. Nie istnieje waluta zdolna ożywić

podupadłego ducha albo otworzyć zamknięte serce, serce samolubne" - miała na

myśli rzecz jasna Stone'a.

Stone modlił się o cud. Stary głupiec nie rozumiał, że jego cudem były bliźnięta.

Były położniczym cudem, bo przetrwały zamach na swoje życie w wykonaniu

chirurga. Hema postanowiła, że jednemu niemowlęciu - temu, które jako pierwsze

odetchnęło powietrzem - da na imię Marion. Marion Sims, jak mi później

powiedziała, był prostym lekarzem z Alabamy, który zrewolucjonizował chirurgię

narządów kobiecych. Uznano go za ojca położnictwa i ginekologii, patrona tego

zawodu. Nadając mu imię tego człowieka, Hema jednocześnie oddawała mu hołd i

dziękowała.

- A to będzie Shiva od boga Śiwy - powiedziała, patrząc na dziecko z okrągłym

otworkiem w czaszce, drugie, które wciągnęło powietrze, to, nad którym tak się

napracowała, martwe, dopóki nie wezwała imienia boga Śiwy. - Tak. Marion i Śhiva. -

Dodała: - Praise, po matce.

A na koniec, niechętnie, po dłuższym zastanowieniu, bo przecież nie można

uciec przed przeznaczeniem, i żeby nie uszło mu to na sucho, dodała jeszcze nasze

nazwisko, nazwisko mężczyzny, który opuścił salę operacyjną: Stone.

Page 127: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Część druga

Kiedy rurę włożyć w dziurę,

duszy tworzy się strukturę,

znaczy się: kolejną rurę

albo też następną dziurę.

Czwarta zasada dynamiki Newtona

(według Zacnych Państwa Studentów

Ostatniego Roku Madras Christian College

podczas inicjacji/otrzęsin A. Ghosha,

Pierwszosraczniaka Obrzezańca, rocznik 1938,

akademik St. Thomas Hall, budynek D,

Tambaram, Madras)

Page 128: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 11

W łóżku i przy łóżku

Nad ranem w dniu narodzin bliźniąt śpiącego w swojej kwaterze doktora

Abhiego Ghosha obudziło gruchanie gołębi, które przysiadły na parapecie. Ptaki

pojawiły się też w jego śnie: bujał się na gałęzi gigantycznego banianu rosnącego

przed domem, w którym jako chłopiec mieszkał w Indiach. Próbował zajrzeć przez

okno do środka i podejrzeć odbywające się w środku wesele, ale nie udało mu się to,

chociaż ptaki wycierały skrzydłami szybę.

Teraz, gdy Ghosh się obudził, przed oczami został mu tylko wiekowy banian,

który rósł na wspólnym dla kilku domów podwórzu. Z konarów drzewa zwisały

kolumnowe korzenie przybyszowe, które w wyobraźni małego chłopca wyrastały z

ziemi, a nie na odwrót. Drzewo, niezłomne w obliczu madraskich monsunów i letnich

upałów, było chłopcu obrońcą i przewodnikiem. Garnizon w pobliżu Góry Świętego

Tomasza na obrzeżach Madrasu pełen był wrzasku dzieciaków wojskowych i

pracowników kolei, co odpowiadało osieroconemu przez ojca chłopcu, zwłaszcza

takiemu, którego matkę śmierć męża dobiła do tego stopnia, że nie potrafiła zadbać o

dzieci. Ananda Ghoshe'a, Bengalczyka z Kalkuty, firma Indian Railways wysłała na

placówkę do Madrasu. Swoją przyszłą żonę, anglo-hinduską córkę naczelnika stacji

Perambur, poznał podczas zabawy dla pracowników kolei, na którą poszedł ot tak, dla

żartu. Rodziny nie pochwalały ich związku. A jednak pobrali się i mieli dwoje dzieci -

najpierw urodziła się dziewczynka, potem chłopiec. Mały Abhi Ghoshe miał zaledwie

miesiąc, gdy jego ojciec zmarł na zapalenie wątroby. Malec wyrósł na samowy-

starczalnego, lubiącego zabawę chłopca, który szedł przez życie z podniesioną głową.

Kiedy osiągnął pełnoletność, pozbył się „e" z nazwiska, ponieważ uznał je za zbędny

dodatek, jak znamię na skórze. Gdy studiował na pierwszym roku medycyny, zmarła

jego matka. Siostra i jej mąż odwrócili się od niego, mając żal, że dom w garnizonie

przypadł w udziale właśnie jemu. Siostra wyraźnie dała mu do zrozumienia, że

przestał dla niej istnieć; z czasem przekonał się, że faktycznie tak było.

Poranek był porą dnia, gdy Ghosh najdotkliwiej odczuwał nieobecność Hemy w

Missing. Jej bungalow, ukryty za żywopłotem, znajdował się tak blisko, że gdyby

Page 129: Abraham Verghese - Powrót do Missing

chcieli, nie musieliby wychodzić, by ze sobą porozmawiać, krzycząc, co prawda, ale

jednak, lecz kiedy wyjeżdżała, był pusty i milczący. Za każdym razem, gdy wybierała

się na urlop do Indii, życie Ghosha stawało się nie do zniesienia, ponieważ bał się, że

Hema wróci jako mężatka.

Na lotnisku, tuż przed jej wylotem, korciło go, żeby wyrzucić z siebie: „Słuchaj,

Hema, pobierzmy się". Wiedział jednak, że tylko odrzuciłaby do tyłu głowę i

roześmiała się. Uwielbiał jej śmiech, ale nie wówczas, gdy rozbrzmiewał jego kosztem.

Darował więc sobie oświadczyny.

- Głupek! - ofuknęła go na chwilę przed wejściem na pokład, gdy zapytał ją po

raz wtóry, czy wybiera się na przegląd kandydatów na męża. - Jak długo mnie znasz?

Dlaczego wciąż uważasz, że potrzebny mi mąż? Powiem ci coś, znajdę pannę dla

ciebie! To ty cierpisz na jakąś matrymonialną obsesję.

Hema uznawała tę jego zazdrość za ich wspólny, prywatny żart: Ghosh udawał,

że się do niej zaleca (przynajmniej tak jej się wydawało), a ona wczuwała się w swoją

rolę i nieodmiennie dawała mu kosza.

Gdyby tylko wiedziała, jak okrutna potrafi być wyobraźnia tęskniącego

mężczyzny: Hema w ślubnym sari ozdobionym złotym naszyjnikiem wartym dziesięć

suwerenów; Hema siedząca obok niegrzeszącego urodą pana młodego, a na ich

szyjach girlandy narzucone jedna na drugą jak jarzmo bawołu...

- A proszę cię bardzo! Co mi tam! - powiedział głośno, jakby była w pokoju

obok niego. - Ale sama odpowiedz sobie na pytanie: czy on może cię pokochać tak, jak

ja cię kocham? Jaki masz pożytek z edukacji, skoro twój ojciec wiedzie cię jak krowę

do bramińskiego buhaja? - Potem wyobraził sobie bydlęcy penis i jęknął.

Tym razem, kiedy wyjazd Hemy był już nieuchronny, Ghosh zrobił coś innego:

w tajemnicy wysłał pocztą zgłoszenie na staż w Ameryce. Owszem, miał już trzydzieści

dwa lata, ale przecież nie było za późno, żeby zacząć od nowa. Wrzucenie koperty do

skrzynki dało mu poczucie kontroli nad własnym przeznaczeniem, dodatkowo

podbudowane w momencie, gdy Cook County Hospital w Chicago zadepeszował, że

wysłał Ghoshowi voucher na bilet lotniczy. Kiedy list i umowa dotarły do Missing, nie

osłabiło to co prawda obawy Ghosha o Hemę, ale sprawiło, że poczuł się pewniej.

Ghosh usłyszał dobiegający z kuchni głośny szczęk, gdy Almaz zaczerpnęła

wodę z mussoliniego.

- Na miłość boską! Delikatniej! - zawołał jak zwykle.

Page 130: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Piec miał trzy fajerki, a swoją nazwę zawdzięczał wystającemu piekarnikowi,

który przypominał wydęty brzuch pewnego upadłego dyktatora. Z boku znajdował się

metalowy zbiornik, w którym podgrzewano wodę, gdy w piecu palił się ogień. Almaz

bąknęła coś o rąbaniu drewna, a potem dołożyła do mussoliniego - i po co? Żeby

zaparzyć dla Ghosha filiżankę ohydnej kawy? (Rano Ghosh wolał wypić rozpuszczalną

niż tę etiopską gęstą breję). W każdym razie cenił mussoliniego bardziej za gorącą

wodę na kąpiel niż za kawę.

Kiedy Almaz poszła chwiejnym krokiem do łazienki, dźwigając parujący sagan,

Ghosh nakrył głowę kocem.

- Skóra jak banian! - mruknęła po amharsku.

Posługiwała się tylko językiem amharskim, chociaż Ghosh podejrzewał, że

rozumiała po angielsku więcej, niż się wydawało. Wylawszy zawartość kociołka do

wanny, Almaz dokończyła:

- Musi być schorowany, skoro codziennie chce się myć. Co za pech, że getta nie

ma skóry jak habesha. Byłby czysty i nie musiałby się tak szorować.

Almaz z pewnością zdążyła rano odwiedzić kościół. Kiedy Ghosh po raz

pierwszy przyjechał do Etiopii i szedł ulicą Menelika, jakaś kobieta po drugiej stronie

zatrzymała się i ukłoniła, a on pomachał jej w odpowiedzi ręką. Dopiero później

zorientował się, że jej gest był skierowany do budynku kościoła, który wznosił się tuż

za nim. Przed kościołami przechodnie skłaniali głowy, po trzykroć całowali mury

świątyni i żegnali się przed ruszeniem w dalszą drogę. Jeśli byli czyści, wolno im było

wejść do środka, w przeciwnym razie mogli tylko przyglądać się świętemu miejscu,

stojąc po drugiej stronie ulicy.

Almaz była wysoką kobietą, miała skórę koloru dębu i twarz kształtem

przypominającą tarczę. Jej owalne oczy opadały, nadając spojrzeniu zmysłowy,

kuszący charakter. Kwadratowa szczęka jakby przeczyła komunikatowi wysyłanemu

przez oczy, co sprawiało, że Almaz mogła liczyć na pełne podziwu spojrzenia. Miała

kształtne, choć duże dłonie, szerokie biodra i tak wystające pośladki, że tworzyły coś w

rodzaju półki, na której, jak sądził Ghosh, dałoby się postawić i utrzymać filiżankę na

spodku.

Kiedy Almaz przybyła do Missing, skręcając się w bólach porodowych, miała

dwadzieścia sześć lat i była w dziewiątym miesiącu ciąży. Rozpierała ją duma,

ponieważ wszystko wskazywało na to, że akurat to dziecko donosi w przeciwieństwie

Page 131: Abraham Verghese - Powrót do Missing

do pozostałych, które nie doczekały terminu porodu. Podczas jej wizyt w przychodni

pielęgniarki studentki dwukrotnie zapisały w karcie: FHSH (Fetal Heart Sounds

Heard - odnotowano bicie serca płodu). Mimo to w dzień domniemanego porodu

Hema nic nie usłyszała. Położna zbadała dziewczynę i stwierdziła, że „dzieckiem" jest

w rzeczywistości gigantyczny mięśniak macicy, a FHSH było niczym więcej jak tylko

grzechotaniem w głowach praktykantek.

Almaz zaprotestowała przeciwko diagnozie Hemy.

- Proszę spojrzeć - powiedziała, wydobywając na wierzch nabrzmiałą pierś i

wyciskając z niej odrobinę mleka. - Czy to możliwe, żeby cycek tak robił, skoro nie ma

dziecka do wykarmienia?

Owszem, cycek był do tego zdolny, potrafił zresztą o wiele więcej, jeśli tylko

jego właścicielka w to uwierzyła. Dopiero po trzech miesiącach, podczas których nie

nastąpił poród, i po prześwietleniu, które nie wykazało obecności ani główki dziecka,

ani kręgosłupa, ani całej reszty, Almaz ostatecznie pogodziła się, że nie jest w ciąży.

Podczas operacji, na którą w końcu przystała, Hema musiała usunąć zarówno

mięśniak, jak i samą macicę zniszczoną przez guz. W rodzinnym mieście Almaz,

Sabacie, wszyscy czekali na powrót matki z dzieckiem, ale dziewczyna postanowiła nie

wracać. Została w Missing i stała się jedną z jego ludzi.

Ghosh słyszał, jak Almaz wraca, pobrzękując filiżanką i spodkiem. Aromat

kawy sprawił, że wystawił nos ze swego namiotu.

- Coś jeszcze? - zapytała, bacznie mu się przyglądając.

Tak, muszę ci coś powiedzieć: opuszczam Missing. Naprawdę, wyjeżdżam!

Nie mogę pozwolić, żeby Hema grała sobie na mnie jak na fisharmonii! Nie

powiedział tego, tylko potrząsnął głową. Czuł, że Almaz instynktownie rozumie, jak

nieobecność Hemy odbija się na jego samopoczuciu.

- Jezu Chryste, wybacz temu grzesznikowi, który pił całą noc - powiedziała,

nachylając się, żeby wyjąć spod łóżka Ghosha pustą butelkę po piwie.

Aha! Almaz była w nastroju do nawracania. Ghosh miał wrażenie, jakby

podsłuchiwał prywatną rozmowę kobiety z Bogiem. „Rozdawanie Biblii wszystkim,

tylko nie księżom, było doprawdy złym pomysłem", pomyślał. Słowo Boga z każdego

człowieka czyniło kaznodzieję.

- Niech będzie błogosławiony św. Archanioł Gabriel, św. Michał Archanioł i

wszyscy święci - kontynuowała po amharsku, przekonana, że Ghosh nie rozumie ani

Page 132: Abraham Verghese - Powrót do Missing

słowa. - Modliłam się, żeby mój pan stał się nowym człowiekiem, żeby pewnego dnia

porzucił swoje życie dooriye, ale myliłam się, moi przewielebni.

Słowo dooriye przywróciło Ghoshowi mowę. Oznaczało chama, rozpustnika,

potępieńca - poczuł się dotknięty.

- Jakim prawem zwracasz się do mnie w ten sposób? - zapytał, chociaż

naprawdę nie czuł aż takiej złości, jaka wynikałaby z tonu jego głosu. Chciał jeszcze

dodać: „Coś ty, moja żona?", ale ugryzł się w język. Ze wstydem przypomniał sobie, że

on i Almaz przez te wszystkie lata zbliżyli się do siebie fizycznie dwukrotnie, przy

czym za pierwszym i drugim razem Ghosh był pijany. Leżała z rozłożonymi nogami,

lekko uniesiona, i zrzędziła coś, podczas gdy jej biodra same złapały wspólny rytm z

jego ciałem. Ale potrafiła gderać jeszcze lepiej, zwłaszcza jeśli chodziło o gorącą wodę

i kawę. Doszedł do wniosku, że narzekanie było u Almaz środkiem, za pomocą którego

wyrażała zarówno przyjemność, jak i ból. Kiedy skończyli, westchnęła, obciągnęła

spódnicę i zapytała: „Coś jeszcze?". A potem zostawiła go sam na sam z poczuciem

winy.

Kochał ją za to, że nigdy nie wykorzystała tego podwójnego upokorzenia

przeciwko niemu. Zyskała w ten sposób prawo naprzykrzania mu się i suszenia mu

głowy z porażającą regularnością. To był jej przywilej, lecz niech święci mają w opiece

kogokolwiek innego, kto zwróciłby się do Ghosha takim tonem. Almaz broniła jego,

jego rzeczy, jego reputacji - mową, a gdyby zaszła taka potrzeba, pięściami. Czasem

myślał, że ma nad nim całkowitą władzę.

- Czemu mnie tak męczysz? - zapytał już bez gniewu w głosie. Wiedział, że

nigdy nie znajdzie w sobie dość odwagi, by podzielić się z nią wiadomością o swoim

wyjeździe.

- Kto powiedział, że mówiłam do ciebie? - odparła Almaz. Kiedy wyszła,

zobaczył leżące na spodeczku obok filiżanki z kawą dwie aspiryny. Serce mu zmiękło.

„Po raz setny od chwili, gdy pojawiłem się w Etiopii - pomyślał Ghosh - moją jedyną

pociechą jest kobieta, córa tej ziemi". Ten kraj go zaskoczył. Chociaż widział zdjęcia

publikowane w „National Geographic", zupełnie nie był przygotowany na spotkanie z

tą górzystą krainą spowitą mgłą. Zimno, wysokość, dzikie róże, strzeliste drzewa -

wszystko to skojarzyło mu się z Coonoorem, położoną w górach stacją kolejową w

Indiach, którą odwiedzał jako mały chłopiec. Jego Wysokość cesarz Etiopii może i

wyróżniał się zachowaniem i dostojeństwem, ale Ghosh odkrył, że poddani mają z

Page 133: Abraham Verghese - Powrót do Missing

nim wiele cech wspólnych. Spiczaste, rzeźbione nosy i smętne oczy plasowały ich

gdzieś pomiędzy Persami a Afrykanami: mieli kręcone włosy tych drugich, ale

jaśniejszą skórę pierwszych. Choć z natury powściągliwi, przesadnie formalni i często

ponurzy, łatwo się irytowali i szybko stwierdzali, że próbuje się urazić ich dumę. Jeśli

zaś chodzi o teorie spiskowe i najczarniejszy pesymizm, jaki można sobie wyobrazić,

to pod tym względem Etiopczycy bez wątpienia monopolizowali światowy rynek. Lecz

wystarczyło sięgnąć głębiej, poza te powierzchowne cechy, by odkryć wyjątkowo

inteligentny, czuły, gościnny i hojny lud.

- Dziękuję ci, Almaz - zawołał. Udała, że go nie słyszy.

W łazience, sikając, Ghosh poczuł piekący ból tak uporczywy, że musiał

powstrzymać strumień moczu.

- Jakbym jechał tyłkiem po brzytwie i używał moich jaj jako hamulców -

wymamrotał przez łzy. Jak to nazywali Francuzi? Chaudepisse, co wszakże nawet w

przybliżeniu nie oddawało towarzyszących dolegliwości objawów.

Czy to tajemnicze podrażnienie wynikało z nieużywania? A może pochodziło od

kamienia moczowego? Czy też, jak przypuszczał Ghosh, nastąpiło lekkie, endemiczne

zapalenie kanalika transportującego urynę? Penicylina nie pomagała - przypadłość

raz słabła, raz się nasilała. Ghosh poświęcił się ustaleniu przyczyn schorzenia, spędzał

długie godziny nad mikroskopem, oglądając swój mocz, jak również mocz innych

osób skarżących się na podobne objawy, badając próbki, jak gdyby był dawnym

prorokiem wróżącym z moczu.

W następstwie swojego pierwszego etiopskiego romansu (wtedy jedyny raz nie

użył prezerwatywy) musiał uciec się do metody polowej sił sprzymierzonych, czyli tak

zwanej profilaktyki poekspozycyjnej, jak ją nazywano w książkach: umyć mydłem i

sublimatem, potem zaaplikować maść proteinową na cewkę moczową i, mówiąc

oględnie, rozprowadzić ją w całym przewodzie wewnątrz fiuta. Zabieg przypominał

jezuicką pokutę. Ghosh przypuszczał, że owa „profilaktyka" była po części

odpowiedzialna za pieczenie, które przychodziło falami, zwłaszcza rano. Kto wie, ile

jeszcze istniało takich pielęgnowanych tradycją, kompletnie bezużytecznych metod?

Pomyśleć o grubych milionach, jakie armie całego świata wydają na takie „zestawy";

pomyśleć, że przed odkryciem drobnoustrojów przez Pasteura lekarze pojedynkowali

się w sporze: „zalety balsamu peruwiańskiego kontra olej smołowy na zakażenie

Page 134: Abraham Verghese - Powrót do Missing

rany". Ignorancja miała taką samą dynamikę, jak wiedza, i szerzyła się wprost

proporcjonalnie. Mimo to każde kolejne pokolenie lekarzy wyobrażało sobie, że

ignorancja jest cechą wyłącznie poprzedniej generacji.

Nie ma jak osobiste doświadczenie, które skłania człowieka do zgłębiania

tajników jakiejś specjalności. I tak też było w przypadku Ghosha, który został de facto

syfilologiem i wenerologiem, ostatnią instancją w kwestii chorób wenerycznych. Od

ambasad po pałac cesarski, każdy VIP z chorobą W konsultował się z Ghoshem.

Niewykluczone, że hrabstwo Cook w Ameryce będzie zainteresowane tym jego

doświadczeniem.

Wykąpał się, ubrał i pokonał samochodem dwieście metrów dzielących go od

budynku ambulatorium. Rozejrzał się w poszukiwaniu jednookiego Adama, który pod

przewodnictwem Ghosha przeistoczył się w utalentowanego, sprawnego diagnostyka.

Nie znalazłszy go, udał się do W.W. Gonada, mężczyzny o wielu tytułach - technika

laboratoryjnego, technika banku krwi, młodszego administratora - wszystkie je

można było odczytać na plakietce z nazwiskiem przypiętej do narzuconego na

ramiona zbyt obszernego białego fartucha. Jego pełne imię i nazwisko brzmiało

Wonde Wossen Gonafer, ale postanowił uprościć je do W.W. Gonad po to, żeby

brzmiało jak u osoby pochodzącej z Zachodu. Ghosh i Matrona szybko wytknęli mu

dwuznaczność nowego nazwiska20, ale okazało się, że W.W. oświecenie wcale nie było

potrzebne.

- Anglicy mają nazwiska w rodzaju mister Strong, tak? Mister Wright. Mister

Head. Mister Carpenter. Mister Mason. Mister Moneypenny. Mister Rich. No to ja

będę mister W.W. Gonad!

Był jednym z pierwszych Etiopczyków, jakich poznał Ghosh. Na pozór

melancholik, W.W. był zarazem człowiekiem ambitnym i lubiącym dobrą zabawę.

Urbanizacja i edukacja zrobiły z niego mężczyznę poważnego, przesadnie uprzejmego.

Chodził z przygiętym karkiem, gotów w każdej chwili złożyć uniżony pokłon.

Rozmawiał, wzdychając jak ktoś, komu złamano serce. Alkohol albo pomagał mu

pozbyć się odrobiny melancholii, albo ją wzmacniał.

Ghosh poprosił W.W. o zastrzyk z witaminy B12 Warto spróbować - nawet

placebo ma jakieś działanie.

Przygotowując strzykawkę, W.W. cmoknął językiem.

20 Angielskie gonad to gonada, czyli gruczoł płciowy produkujący komórki rozrodcze.

Page 135: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Doktorze Ghosh, musi pan pamiętać, żeby zawsze stosować środki

zapobiegawcze - powiedział i momentalnie poczuł się zażenowany, ponieważ akurat

on był ostatnią osobą, która powinna udzielać tego typu porad.

- Ależ ja je stosuję. Poza tym pierwszym razem, nigdy nie odbyłem stosunku

bez gumki. Nie wierzysz mi? No więc dlatego nie rozumiem, skąd się bierze to

poranne pieczenie. A ty, szanowny panie, czemu nie używasz prezerwatyw?

Gonad nosił wkładki do butów, przez które poruszał się jak struś, kołysząc

biodrami. Tapirował sobie włosy, tak że wyglądały jak świetlista szopa na czubku

głowy (która pewnego dnia będzie się nazywała afro). Dźwignął z fotela swoje sto

pięćdziesiąt pięć centymetrów i powiedział wyniośle:

- Jeśli chciałbym kochać się z gumową rękawiczką, nie musiałbym się ruszać ze

szpitala.

Gdyby Ghosh wiedział, że dokładnie w tym samym momencie siostra Mary

Joseph Praise skręca się z bólu w swojej kwaterze, przybiegłby jej z pomocą i być

może ocaliłby jej życie. Ale wówczas nikt o tym nie wiedział. Praktykantka jeszcze nie

dotarła do niej z wiadomością, ale nawet gdy już to zrobiła, nie poinformowała nikogo

o chorobie siostry.

Ghosh w towarzystwie siostry oddziałowej i praktykantek ruszył na leniwy

obchód. Pokazał najnowszym praktykantkom wysypkę będącą reakcją na sulfamidy i

usunął płyn puchlinowy z brzucha mężczyzny chorego na marskość wątroby. Praca w

ambulatorium zabrała mu większość dnia, z przerwą na wykład o gruźlicy dla

studentek pielęgniarstwa. Zatracenie się w obowiązkach pomogło mu zapomnieć o

Hemie, która powinna była wrócić przed dwoma dniami. Przychodziło mu do głowy

tylko jedno wytłumaczenie jej nieobecności, i to wytłumaczenie go dobijało.

Późnym popołudniem Ghosh wyjechał z Missing. Zaledwie kilka minut po

zamieszaniu, które wywołał Thomas Stone, wynosząc siostrę Mary Joseph Praise z

kwater pielęgniarek.

Ghosh zaparkował w pobliżu wzniosłego Lwa Judy, najbardziej charak-

terystycznego punktu w okolicy stacji kolejowej. Kubistyczny lew, wyrzeźbiony w

bloku szaroczarnego kamienia i noszący na głowie kwadratową koronę, przypominał

Page 136: Abraham Verghese - Powrót do Missing

figurę szachową. Szpary oczu poniżej nisko osadzonych łuków brwiowych lustrowały

plac. Rzeźba nadawała tej części miasta niemal awangardowy sznyt.

Lekarz wkroczył w chromowany, lakierowany świat Ferraro, gdzie strzyżenie

kosztowało dziesięć razy więcej niż w zakładzie Jaia Hinda, hinduskiego fryzjera. Ale

eleganckie zwierciadlane szyby u Ferraro i biało-czerwony słupek przed zakładem

były odświeżające. Wyłożone lustrami ściany, wieniec kinkietów, czerwonobrunatny,

skórzany fotel zaopatrzony w więcej gałek i chromowanych przekładni niż stół ope-

racyjny w Missing - takie rzeczy to tylko u Włocha.

Ferraro, olśniewający w koszuli bez kołnierzyka, był wszędzie: za Ghoshem, by

zsunąć mu z ramion marynarkę, obok niego, by zaprowadzić go na fotel, a potem

przed nim, by narzucić mu fartuch. Ferraro zabawiał klienta, paplając po włosku, i nie

miało specjalnie znaczenia, że Ghosh rozumiał w tym języku zaledwie kilka słów,

ponieważ konwersacja pełniła funkcję tła muzycznego i nie wymagała ze strony

klienta żadnej reakcji. Ghosh czuł się swobodnie w towarzystwie starszego pana.

„Strzeż się młodego lekarza i starego fryzjera", mówiło przysłowie, ale Ghosh uważał,

że obydwaj, zarówno on sam, jak i Ferraro, byli w dobrych rękach.

Zanim Ferraro został fryzjerem w Addis Abebie, służył w wojsku w Erytrei.

Gdyby tylko nie dzieliła ich bariera językowa, Ghosh wypytałby go o niejedno. Z

chęcią usłyszałby co nieco o epidemii tyfusu plamistego z lat czterdziestych, kiedy to

pewien genialny włoski urzędnik postanowił spryskać całe miasto azotoksem, za

jednym zamachem pozbywając się problemu wszy i tyfusu. Jakim cudem udawało się

Włochom utrzymywać pod kontrolą wskaźnik zachorowań na choroby W u swoich

żołnierzy, którzy niewątpliwie nie ograniczali się przecież do sześciu rezydujących w

Asmarze Włoszek pełniących funkcję oficjalnych puttana garnizonu?

Poczuł nieodpartą potrzebę zwierzenia się Ferraro, opowiedzenia mu, jak pęka

mu serce z zazdrości, jak powziął plan wyjazdu z kraju z powodu kobiety, która nie

traktuje poważnie jego miłości. Ferraro cicho cmoknął językiem, jak gdyby intuicyjnie

wyczuwając sedno problemu; obniżenie fotela do pozycji półleżącej stanowiło

pierwszy krok fryzjera na drodze prowadzącej do znalezienia dla tegoż problemu roz-

wiązania. Żaden z mężczyzn nie mógł przypuszczać, że w tej samej chwili serce siostry

Mary Joseph Praise przestaje bić.

Ferraro delikatnie położył gorący ręcznik na szyi Ghosha. Kiedy umieścił gdzie

trzeba wszystkie ręczniki, odcinając w ten sposób Ghosha od świata zewnętrznego,

Page 137: Abraham Verghese - Powrót do Missing

taktownie zamilkł. Ghosh usłyszał, jak fryzjer podchodzi na palcach do miejsca, w

którym zostawił papierosa, a potem wypuszcza dym.

„Gdybym mógł sobie pozwolić na służącego, wybrałbym jego", pomyślał Ghosh.

Nikt nie miał wątpliwości, że powołaniem Ferraro było zostać fryzjerem. Miał

doskonałe wyczucie, a jego lśniąca łysina nie grała tu najmniejszej roli.

Ghosh wyszedł z zakładu, roztaczając wokół siebie woń płynu po goleniu.

Odjeżdżając, przyjrzał się temu miejscu, jak gdyby odwiedzał je po raz ostatni.

Powiódł wzrokiem wzdłuż pnącej się ostro w górę Churchill Road. Minął zakład Jaia

Hinda i jego spojrzenie spoczęło na sygnalizacji świetlnej, w miejscu, gdzie aby

wjechać na skrzyżowanie, należało najpierw opanować subtelną sztukę żonglowania

pedałem gazu i sprzęgła. Skręcił w lewo i przejechał obok sklepu z przyprawami

Vanilala i składu tkanin Vartaniana, aż zatrzymał się przed budynkiem poczty.

Trędowata dziewczynka, która zaanektowała sobie to rojące się od turystów

terytorium, dosłownie z dnia na dzień przedzierzgnęła się w kwitnącą nastolatkę. Jej

zuchwały biust wyraźnie rysował się pod szammą; chrząstka jej nosa zapadła się,

tworząc siodło. Ghosh włożył w jej wyciągniętą, zakończoną szponami dłoń

jednobirrowy banknot.

Odwrócił się na dźwięk kastanietów. Spojrzał na niego listiro, podnosząc wzrok

znad skrzynki, w którą wbity był gwóźdź z nanizanymi nań nakrętkami od butelek.

Ghosh stanął pod ścianą poczty razem z kilkoma innymi mężczyznami, którzy palili

lub czytali gazety, podczas gdy listiro uwijali się u ich stóp jak w ukropie. „Za to

również należałoby obarczyć odpowiedzialnością Włochów", pomyślał. Oto ludzie,

którzy czyszczą sobie buty częściej, niż biorą kąpiel.

Zaczęło mżyć. Łokcie listiro śmigały jak tłoki silnika. Na karku chłopca, który

zajmował się jego butami, Ghosh zauważył pasek białej skóry. Czyżby pierścień

Wenus? Taki młody, a już ma blizny po wyleczonej kile? Venereum insontium -

„niewinnie nabyty" syfilis - o czymś takim nadal wspominano w podręcznikach, ale

Ghosh nie wierzył, aby to było możliwe. Jego zdaniem nabycie kiły zawsze łączyło się z

kontaktem seksualnym - z pominięciem kiły wrodzonej, którą matka zaraża

nienarodzone jeszcze dziecko. Czasem widział na ulicy pięciolatków naśladujących

między sobą stosunek, w dodatku robiących to całkiem nieźle.

Page 138: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Nagłe oberwanie chmury zmusiło Ghosha do ucieczki do samochodu. Deszcz

zmył warstwę marazmu pokrywającego Piazzę niczym całun. Włączono latarnie,

których światło odbijało się w chromowanych elementach przejeżdżających aut. Woda

ożywiła czerwień autobusów firmy Ambassa. Znajdujący się na dachu trzypiętrowego

budynku Olivetti (w którym mieściły się również biura Pan Am, Venezia Ristorante i

Motilal Import-Exports) neonowy kufel piwa napełnił się bursztynowym płynem i

eksplodował białą pianą, po czym zgasł i cykl zaczął się od nowa. Dawniej, kiedy neon

świeżo zamontowano na budynku, okazał się prawdziwą sensacją. Bosonodzy

hodowcy pędzący swoje owce do miasta na święto Meskel zatrzymywali się, żeby

popatrzeć na widowisko, a w tym czasie stado rozbiegało się, blokując ruch uliczny.

W barze St. George's krople deszczu kapały z parasoli z logo Campari na patio.

Bar był nabity obcokrajowcami i miejscowymi, którzy uznali, że panująca w nim

atmosfera warta jest dyktowanych tu cen. Przeszklone drzwi nie wypuszczały ze

środka kombinacji zapachów: rurek cannolo, ciasteczek cantucci, czekoladowej

cassata, mielonej kawy i perfum. Muzyka z gramofonu mieszała się z gwarem

rozmów, brzękiem filiżanek i spodków, przenikliwym dźwiękiem krzeseł szorujących

po podłodze i stuknięciami szklanek odstawianych na stoliki z plastikowymi blatami.

Ghosh usiadł przy barze i niemal w tym samym momencie zobaczył w lustrze

odbicie Helen - siedziała przy stoliku w rogi sali. Była krótkowidzem, więc zapewne

nie zobaczyła, jak wszedł. Jej jasna skóra, kontrastując z kruczoczarnymi włosami,

robiła piorunujące wrażenie. Kompletnie nie zwracała uwagi na swojego towarzysza,

którym był nie kto inny jak doktor Bachelli. Instynkt podpowiedział Ghoshowi, że

powinien czym prędzej opuścić bar, ale ponieważ stojący obok niego barman

cierpliwie czekał na zamówienie, postanowił zamówić piwo.

- Mój Boże, Helen, jesteś piękna - mruknął do siebie, wpatrując się w jej

odbicie. St. George's nie zatrudniał dziewczyn do towarzystwa, ale też nikt nie miał

nic przeciwko zaglądającym tu kobietom z klasą. Helen siedziała z nogą założoną na

nogę. Ubrana była w spódnicę. Skóra jej ud miała kremowy odcień. Ghosh

przypomniał sobie jej obfite pośladki, dzięki którym nie musiała kłaść na krzesło

dodatkowej poduszki. Pieprzyk na podbródku dodawał jej szyku. Ale dlaczego te

najpiękniejsze dziewczyny półkrwi - killi, jak na nie mówiono, choć było to w zasadzie

uwłaczające określenie - zadzierały nosa i zawsze wyglądały na znudzone?

Page 139: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Bachelli - jedwabna chusta zdawała się wypływać z jego kremowej marynarki i

była przy tym idealnie dobrana do koloru krawata - wyglądał tego wieczoru na

znacznie więcej niż swoje pięćdziesiąt parę lat. Starannie przystrzyżony cienki wąsik i

swobodna poza z papierosem w dłoni irytowały Ghosha, ponieważ widział w nich

odbicie własnego specyficznego bezwładu, który tak długo trzymał go w Afryce. Ghosh

lubił Bachellego, bo chociaż ten nie był wybitnym lekarzem, to znał swoje

ograniczenia; reguła ta nie miała zastosowania do alkoholu.

Tydzień wcześniej Ghosh ze zdumieniem ujrzał Bachellego pijanego i

śpiewającego Giovinezze. Włoch maszerował przy tym defiladowym krokiem

środkiem ulicy w samym sercu Piazzy. Zbliżała się północ, więc Ghosh zatrzymał

samochód i próbował załadować nabuzowanego kolegę do środka. Bachelli zaczął się

szarpać i wrzeszczeć o bitwie pod Aduą, dopraszając się tym samym zasłużonych

batów od miejscowej ludności. Bachelli zagubił się tamtej nocy we wspomnieniach

dnia, w którym w 1934 roku w Neapolu wszedł na pokład wojskowego transportowca.

Znów był młodym oficerem 230. legionu Narodowej Milicji Faszystowskiej

wyruszającym, by walczyć w imię Il Duce, by zająć Abisynię, by wymazać wstyd klęski

w bitwie pod Aduą poniesionej z rąk cesarza Menelika w 1896 roku. Wówczas w Adui

dziesięć tysięcy włoskich żołnierzy - wspartych podobną liczbą erytrejskich askarysów

- wylało się ze swojej kolonii, chcąc najechać i zająć Etiopię. Zostali pokonani przez

bosonogich wojowników cesarza Menelika uzbrojonych w dzidy i remingtony

(sprzedane im przez znanego skądinąd Rimbauda). Żadna europejska armia w Afryce

nie została rozgromiona tak jak wtedy Włosi. Etiopia stanęła Włochom ością w gardle

tak skutecznie, że nawet ci z nich, którzy nie mogli pamiętać katastrofy pod Aduą, bo

nie było ich jeszcze na świecie, dorastali w żądzy zemsty.

Ghosh nie rozumiał tego, dopóki sam nie przyjechał do Afryki. Nie wiedział, że

zwycięstwo Menelika zainspirowało powstanie ruchu Powrót do Afryki21, którego

autorem był Marcus Garvey, ani tego, że rozbudziło ono panafrykańską świadomość

w Kenii, Sudanie i Kongu. Należało zamieszkać w Afryce, by zrozumieć naturę tych

nastrojów.

Włosi nigdy nie zapomnieli upokorzenia, więc po raz kolejny, jakieś

czterdzieści lat później, Mussolini próbował pokazać, co potrafi; jego motto brzmiało:

Qualsiasi mezzo! - zwyciężyć za wszelką cenę. Etiopscy jeźdźcy z małpimi grzywami,

21 Back to Africa, sięgająca XIX wieku koncepcja powrotu na Czarny Ląd Afrykanów mieszkających poza rodzimym kontynentem. Miała istotny wpływ na filozofię rastafarian.

Page 140: Abraham Verghese - Powrót do Missing

dzidami, skórzanymi tarczami i jednostrzałowymi strzelbami, przekonali się, że

wrogiem jest chmura fosgenu, która ich udusiła - do diabła z konwencją genewską.

Bachelli miał w tym swój udział. Patrząc na czerwoną od alkoholu i pychy

twarz doktora, kiedy ten maszerował chwiejnie środkiem Piazzy, Ghosh stwierdził, że

ów Włoch nigdy nie czuł większej dumy niż wtedy, gdy pokonał Etiopczyków. Ghosh

siedział przy barze, starając się nie rzucać w oczy. Przyglądał się odbiciu pary w

lustrze. Kiedy Ghosh poznał Helen, zakochał się w niej do szaleństwa - na kilka dni.

Za każdym razem, gdy ją spotykał, mówiła: „Daj mi, proszę, trochę pieniędzy". Gdy

pytał ją, po co potrzebna jej gotówka, ona tylko mrugała i wydymała wargi, jak gdyby

pytanie należało do najgłupszych na świecie. Odpowiadała zwykle: „Moja matka

umarła" albo: „Muszę zrobić aborcję". Cokolwiek, co przyszło jej do głowy. Większość

knajpianych panienek do towarzystwa miała złote serca i prędzej czy później każda

całkiem nieźle wychodziła za mąż, ale serce Helen wykonano z pośledniejszego

kruszcu.

Biedny Bachelli był zadurzony w Helen po uszy, i to od lat, chociaż miał swoją

erytrejską konkubinę. Dawał Helen pieniądze. Akceptował jej egoizm, wręcz

oczekiwał go od niej. Nazywał ją swoją donna delinquente, dając za dowód jej

pieprzyk. Ghosh chciał czasem zapytać Bachellego, czy naprawdę uwierzył w to, co

Lombroso napisał w swojej odrażającej książce Kobieta jako zbrodniarka i

prostytutka. „Badania" Lombroso nad prostytutkami i kobietami przestępczyniami

ujawniły „cechy charakterystyczne degeneracji", rzeczy w rodzaju „prymitywnego"

owłosienia łonowego, „atawistycznych" rysów twarzy i nadmiaru pieprzyków.

Pseudonauka, kompletne brednie.

Ghosh, nie dokończywszy piwa, zsunął się ze stołka, ponieważ raptem

perspektywa rozmowy z Bachellim lub jego towarzyszką wydała mu się tego wieczoru

nie do przyjęcia.

Avakianowie zamknęli swój sklep z butlami z gazem, a gdy niedługo potem

zgasły światła Piazzy, wraz z nimi rozpłynęła się ulotna iluzja Rzymu. Zapanowała

ciemność. Droga wiła się wzdłuż długiego, ponurego, kojarzącego się z fortecą

kamiennego muru, który wspinał się na wzgórze. Saba Dereja - Siedemdziesiąt Stopni

- prowadzący do ronda przy Sidist Kilo skrót dla pieszych, stanowił zaledwie szczelinę

w omszałych kamieniach. Schody były do tego stopnia zniszczone, że bardziej

Page 141: Abraham Verghese - Powrót do Missing

przypominały pochylnię niż stopnie, a pokonanie ich podczas deszczu stanowiło nie

lada wyzwanie. Ghosh minął ormiański kościół, potem okrążył Arat Kilo - kolejny

wzniesiony pośrodku ronda pomnik wojenny - przeszedł obok katedry Świętej Trójcy

z gotyckimi wieżami i kopułami i dotarł do budynku Parlamentu, przy którego

budowie wzorowano się na Pałacu Westminsterskim. Za Starym Pałacem, ponieważ

nadal nie czuł się gotów na powrót do domu, Ghosh skręcił w Casa Inces, dzielnicę

willową.

Nie był w nastroju na Ibis ani żaden z dużych barów Piazzy zatrudniających po

trzydzieści hostess. Zobaczył przed sobą prosty, wzniesiony z pustaków budynek, w

którym zadomowiły się aż cztery różne bary. W całej Addis Abebie były dosłownie

setki takich miejsc. Dwie pary drzwi lśniły miękkim neonowym blaskiem. Nad

otwartym rynsztokiem przerzucono kładkę. Ghosh wybrał drzwi po prawej. Wszedł do

środka, odgarniając zasłonę z paciorków. Bar, jak przypuszczał, był jednoosobowym

przedsiębiorstwem. Jarzeniówkę pomalowano na pomarańczowo, tworząc atmosferę

jak z łona matki, podkreśloną zapachem kadzidła dolatującego z piecyka na węgiel

drzewny. Przy krótkiej drewnianej ladzie pełniącej funkcję baru stały dwa wyściełane

stołki. Butelki ustawione na półce za barem robiły wrażenie: Pinch, Johnny Walker,

Bombay Sapphire - nawet jeśli tak naprawdę wypełniał je domowej roboty tedż. Jego

Wysokość cesarz Hajle Syllasje I w mundurze Gwardii Cesarskiej spoglądał z plakatu

zawieszonego na ścianie. Długonoga panna w kostiumie kąpielowym uśmiechała się

do Jego Wysokości z kalendarza Michelina.

Ograniczoną przestrzeń, jaka pozostała w lokalu po zainstalowaniu w nim

baru, przeznaczono na stolik i dwa krzesła. Siedziała przy nim barmanka z klientem,

który trzymał ją za rękę. Mężczyźnie wyraźnie zależało, by zatrzymać jej uwagę. Kiedy

Ghosh doszedł do wniosku, że nie ma sensu tu zostawać, barmanka wyswobodziła

dłoń z uścisku klienta, odsunęła krzesło, wstała i ukłoniła się. Nosiła buty na wysokich

obcasach, by móc chwalić się zgrabnymi łydkami. Paznokcie u nóg miała pomalowane

na jakiś ciemny kolor. „Bardzo ładne", pomyślał Ghosh. Jej uśmiech sprawiał

wrażenie szczerego i sugerował osobę przyjemniejszą niż Helen. Mężczyzna wstał z

obrażoną miną, przecisnął się obok Ghosha i wyszedł bez słowa.

„Kraina mlekiem i miodem płynąca - pomyślał Ghosh. - Mlekiem, miodem i

miłością do mamony".

Page 142: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Barmanka i Ghosh wymienili grzecznościowe „Jak się masz" i „Mam się

dobrze", i liczne ukłony, najpierw głębokie, potem coraz płytsze, aż skończyło się na

skinięciu głową. Ghosh usiadł na stołku barowym, a kobieta stanęła za ladą. Miała

prawdopodobnie nie więcej niż dwadzieścia lat, ale szerokość jej bioder i wydatność

piersi wskazywały, że była matką przynajmniej jednego dziecka.

- Min the tetaleh? - zapytała, pokazując na usta, w razie gdyby przybysz nie

rozumiał po amharsku.

- Głęboko żałuję, że spłoszyłem twojego wielbiciela. Gdybym wiedział, że ktoś

jest tutaj i tak bardzo mu na tobie zależy, nigdy w życiu nie przerwałbym wam

schadzki.

Zaskoczona, gwałtownie nabrała powietrza.

- On? Chciał pić jedno piwo do białego rana, a mnie nie chciał postawić. On jest

z Tigre. Twój amharski jest lepszy niż jego - wyrzuciła z siebie, zadowolona, że nie

czeka ją noc posługiwania się językiem migowym.

Jej zwiewna biała bawełniana spódniczka kończyła się tuż poniżej kolan.

Kolorowy wzorek na rąbku pasował do lamówki bluzki i falban szammy narzuconej na

ramiona. Wzorem zachodnich kobiet najpierw wyprostowała sobie włosy, a potem

zrobiła trwałą. Przypominający kołnierzyk tatuaż - ułożone blisko siebie pofalowane

linie - sprawiał, że jej szyja wyglądała na dłuższą niż w rzeczywistości. „Ładne oczy",

pomyślał Ghosh.

Miała na imię Turunesh, ale postanowił nazywać ją tak, jak miał w zwyczaju

mówić na wszystkie kobiety w Addis Abebie: Konjit, co znaczy piękna.

- Poproszę o błogosławionego St. George'a. I sobie też weź, proszę. Dzisiaj

świętujemy.

Ukłoniła się w podzięce.

- Twoje urodziny?

- Nie, Konjit, coś lepszego. - Chciał powiedzieć: „Dziś jest dzień, gdy uwolniłem

się z więzów nałożonych mi przez kobietę, która pętała mnie przez ponad dziesięć lat.

Dzień, w którym postanowiłem, że mój pobyt w Afryce dobiega końca, bo czeka na

mnie Ameryka". - Dziś jest dzień, w którym ujrzałem najpiękniejszą kobietę w całej

Addis Abebie.

Page 143: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Miała mocne, równe zęby. Kiedy się śmiała, widać jej było górne dziąsła.

Najwyraźniej dobrze o tym wiedziała, ponieważ szybko zasłoniła usta dłonią.

Na dźwięk jej radosnego śmiechu coś w Ghoshu pękło i po raz pierwszy od rana

poczuł się niemal normalnie.

Kiedy przybył do Addis Abeby, popadł w głęboką depresję. Brał pod uwagę

natychmiastowy powrót do domu, bo okazało się, że zupełnie źle zrozumiał zamiary

Hemy, która posłała po niego do Indii. To, co w jego głowie miało być zwieńczeniem

długotrwałych zalotów, które zaczęły się, gdy jeszcze w Indiach razem odbywali staż,

okazało się całkowicie wytworem jego wyobraźni. Hema sądziła zaś, że po prostu

wyświadcza Ghoshowi (i Missing) przysługę. Ghosh zdusił w sobie upokorzenie i

rozczarowanie. Przyjechał do Etiopii akurat w czasie dużej pory deszczowej, co samo

w sobie mogło być powodem, dla którego człowiek pragnąłby targnąć się na swoje

życie. Ocalił go Ibis w Piazzy. Ghosh potrzebował się napić. Jego uwagę przyciągnęło

wejście do baru udekorowane łukiem z kości słoniowej przyozdobionym bożonaro-

dzeniowymi lampkami. Ze środka dobiegała muzyka wymieszana ze śmiechem kobiet.

Wszedłszy do Ibisa, stwierdził, że chyba umarł i powrócił jako Nabuchodonozor. U

boku kobiet z Ibisa - Lulu, Marty, Sary, Tsahai, Meskel, Sheby i Mebrat - w

obszernym, zajmującym dwa piętra i trzy osłonięte werandy barze i restauracji

odnalazł rodzinę. Dziewczyny powitały go jak dawno niewidzianego przyjaciela,

przywracając mu dobry humor i budząc w nim dowcipnisia, i zawsze chętnie z nim

siadywały. Obfitość damskich wdzięków dorównywała obfitości opadów za oknem;

odcieni skóry - od kawy z mlekiem do najczarniejszego węgla - było do wyboru, do

koloru. Nieliczne w Ibisie kobiety mieszanej krwi miały białą lub oliwkową karnację, a

do tego niebiesko-brązowe, a nawet zielone oczy. Mieszanie odmian zwykle

skutkowało egzotycznym, pięknym owocem, który wszakże miał nieprzewidywalny i

często gorzki miąższ.

Najważniejszą jednak zaletą kobiet z Addis Abeby była ich uległość, ich

dostępność. Przez wiele miesięcy po przyjeździe do stolicy Etiopii, długo po odkryciu

Ibisa i wielu innych podobnych mu barów, Ghosh żył w celibacie. Ironia losu polegała

na tym, że jedyna kobieta, której pragnął, ignorowała jego umizgi, otaczał się zatem

kobietami, które nigdy nie odmawiały. Miał dwadzieścia cztery lata i szczątkowe

doświadczenie w tych sprawach. W Indiach raz tylko znalazł się w sytuacji intymnej -

z młodą nowicjuszką imieniem Virgin Magdalene Kumar. Wkrótce po tym, jak

zakończył się ich trzymiesięczny romans, mniszka wystąpiła z zakonu i wyszła za mąż

Page 144: Abraham Verghese - Powrót do Missing

za faceta, którego Ghosh znał (i wówczas zapewne zmieniła nazwisko na po prostu

Magdalene Kumar...).

- Hema, jestem tylko człowiekiem - wymamrotał, jak za każdym razem, gdy

uważał, że nie jest jej wierny.

Wyciągnął rękę i uszczypnął Konjitę poniżej ostatniego żebra.

- O, moja droga, może zamówimy jakąś kolację? Musisz nabrać trochę ciała. I

energii na to, co będziemy robili dziś w nocy. To będzie, pozwól, że ci wyznam, mój

pierwszy, ale to zupełnie pierwszy raz.

Gdyby była starsza (a wiele jednoosobowych barów prowadziły starsze kobiety,

które, przepracowawszy swoje w znamienitszych lokalach w rodzaju Ibisa, za uciułane

pieniądze otwierały własną knajpę), użyłby innego tonu, mniej bezpośredniego,

bardziej uprzejmego, rzuciłby jakiś delikatny komplement. Ale w przypadku tej

dziewczyny wystarczyło zastosować taktykę „na niegrzecznego uczniaka".

Kiedy pogłaskała go po głowie, Ghosh zamruczał z rozkoszy. W radiu cicho

brzęczał krar, mieląc zbudowany z sześciu dźwięków riff oparty na pentatonice, skali

wspólnej bodaj każdemu rodzajowi etiopskiej muzyki, nieważne, szybkiej lub wolnej.

Ghosh rozpoznał bardzo popularną piosenkę. Nazywała się Tizita. Tizita - nie istnieje

jedno-słowny odpowiednik tego określenia w innych językach; znaczyło to

„wspomnienie zabarwione żalem". „A czy istnieje jakiekolwiek inne?", zastanowił się

Ghosh.

- Masz piękną skórę. Jesteś banya? - zapytała.

- Owszem, moja droga, rzeczywiście jestem Hindusem. A ponieważ nie ma we

mnie niczego równie pięknego jak moja skóra, jestem ci wdzięczny za te słowa.

- Nie, nie, czemu tak mówisz? Przysięgam na wszystkich świętych, że

chciałabym mieć takie włosy jak ty. Nie mogę się nadziwić twojemu amharskiemu.

Jesteś pewien, że twoja matka nie jest habesha?

- Pochlebiasz mi - odparł. Ghosh nauczył się trochę amharskiego w szpitalu, ale

dopiero dzięki takim pogaduszkom jak ta zdobył płynność w posługiwaniu się

językiem. Miał swoją teorię, że amharski w łóżku i amharski przy łóżku niewiele się od

siebie różnią: „Połóż się, proszę", „Zdejmij koszulę", „Otwórz usta", „Weź głęboki

oddech"... Język miłości jest tożsamy z językiem medycyny. - Tak naprawdę, to znam

tylko amharski miłości. Gdybyś wysłała mnie po ołówek, nie wiedziałbym, jak go

kupić, bo zabrakłoby mi słów.

Page 145: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Znowu się roześmiała i znowu spróbowała zasłonić usta dłonią, ale tym razem

Ghosh złapał ją za rękę, więc tylko opuściła wargę na górny rząd zębów, żeby ukryć

dziąsła - był to gest, który Ghosh uznał za kuszący i wzruszający.

- Ale czemu chowasz uśmiech?... No proszę. Teraz jest pięknie!

Dużo, dużo później udali się do pokoju na zapleczu. Ghosh zamknął oczy i

udawał - jak zwykle - że dziewczyna jest Hemą. Pełną zapału Hemą.

Kiedy wyłonił się z baru, mgła wisiała kilka centymetrów nad ziemią, otulając

świat pogrzebową ciszą i przynosząc mu chłód. Wysikał się pod murkiem. Nagle

zaśmiała się hiena - nie był pewien, czy z jego czynu, czy z instrumentu, którym się

posłużył. Odwrócił się na pięcie i zobaczył święcące w mroku, całkiem niedaleko,

pomiędzy drzewami rosnącymi tuż za pierwszym rzędem domostw, wilcze ślepia. Puś-

cił się biegiem, próbując jednocześnie zapiąć rozporek, dopadł auta, otworzył drzwi i

wskoczył do środka. Szybko włączył silnik i ruszył. Sikający człowiek ma o wiele więcej

zmartwień niż tylko hieny. Shifta, łeba, madjimtmachi i zastępy innego rodzaju

rabusiów stanowiły po północy realne zagrożenie, nawet w centrum miasta i w

pobliżu brukowanych dróg. Niedawno, bo zaledwie miesiąc wcześniej, dwóch

mężczyzn obrabowało i zgwałciło Angielkę, po czym obcięło jej język, sądząc, że brak

tego narządu powstrzyma ją przed złożeniem doniesienia. Inna ofiara straciła jaja -

dość typowa praktyka - ponieważ napastnicy uważali, że mężczyzna nie będzie miał

dość odwagi, by szukać na nich zemsty. A to tylko ci, którzy mieli szczęście i przeżyli.

Innych po prostu znajdowano martwych.

Dziwne - kiedy wrócił, bramy Missing były otwarte. Ghosh podjechał przed

swój domek i skierował samochód pod wiatę. Gdy światło reflektorów padło na

kamienny mur, Ghosh z całej siły wcisnął hamulec, przerażony tym, co ujrzał:

upiorną, białą postać, która wstała z kucek tuż przed maską auta. Światło w jej oczach

odbijało się czerwienią, nadając jej niepokojący wygląd jak u hieny. Ale to nie hiena

stała pod ścianą, lecz płacząca, osamotniona Almaz, która najwyraźniej czekała na

jego powrót.

- Hema, Hema, coś ty zrobiła - mruknął pod nosem, przekonany, że ziścił się

jego najgorszy koszmar i Hema wróciła z Indii zamężna. Bo niby z jakiej innej

przyczyny Almaz miałaby czekać na niego do późna? Przecież cały szpital wiedział, co

Page 146: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Ghosh czuje do Hemy, a jedyną osobą, która zdawała się być tego nieświadoma, była

sama Hema.

Upiorna postać podbiegła do auta od strony pasażera, otworzyła drzwi i

wskoczyła do środka. Ukłoniwszy się, powiedziała - unikając jego wzroku - najbardziej

oficjalnym tonem, na jaki było ją stać:

- Z przykrością przynoszę panu doktorowi złe wieści.

- Chodzi o Hemę, prawda?

- O Hemę? Nie. Chodzi o siostrę Mary Joseph Praise.

- O siostrę? Co się z nią stało?

- Odeszła do Pana, niech Bóg błogosławi jej duszę.

- Że co?

- Panie dopomóż nam, bo ona nie żyje. - Łkanie Almaz przeszło w szloch. -

Umarła, rodząc bliźnięta. Doktor Hema przyjechała, ale nie udało jej się ocalić siostry.

Doktor Hema uratowała bliźnięta.

Ghosh przestał jej słuchać, gdy powiedziała o śmierci siostry Mary Joseph

Praise. Kazał jej powtórzyć, a potem jeszcze raz, ale za każdym razem wiadomość

sprowadzała się do jednego: siostra nie żyje. A potem coś o bliźniakach.

- A teraz nie możemy znaleźć doktora Stone'a - powiedziała w końcu Almaz. -

Zniknął. Musimy go znaleźć. Matrona mówi, że musimy.

- Dlaczego? - zdołał bąknąć Ghosh, gdy już odzyskał mowę.

Jak tylko zadał to pytanie, sam sobie na nie odpowiedział: razem ze Stone'em

byli jedynymi lekarzami mężczyznami w Missing. Ghosh znał Stone'a na tyle dobrze,

na ile dało się go poznać - no tak, siostra Mary Joseph Praise poznała go lepiej.

- Dlaczego? Bo on najbardziej cierpi - powiedziała Almaz. - Tak mówi Matrona.

Musimy go znaleźć, zanim zrobi coś głupiego.

„Chyba trochę na to za późno", pomyślał Ghosh.

Page 147: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 12

Skrawek ziemi

Następnego dnia po narodzinach bliźniaków i śmierci siostry Mary Joseph

Praise Matrona Hirst przyszła do swojego biura bardzo wcześnie rano, jak gdyby nic

się nie stało. Spała tylko parę godzin. Ona i Ghosh jeździli do późna w nocy po

mieście, polując na Thomasa Stone'a. Służąca Stone'a, Rosina, czuwała w jego kwate-

rze, w razie gdyby wrócił, ale się nie pojawił.

Matrona odsunęła od siebie stos leżących na biurku dokumentów. Wyglądając

przez okno, zobaczyła sznurek pacjentów przed drzwiami ambulatorium, a właściwie

widziała niewiele więcej poza wianuszkiem kolorowych parasolek. Ludzie tutaj

wierzyli, że słońce pogarsza przebieg choroby, więc parasoli było dokładnie tyle, ilu

pacjentów. Matrona podniosła słuchawkę telefonu.

- Adam? - powiedziała, gdy po drugiej stronie odezwał się głos laboranta

odpowiedzialnego za przygotowywanie leków. - Poproś Gebrew, żeby zamknął bramę.

Niech odeśle pacjentów do rosyjskiego szpitala. - Jej amharski, choć obciążony

wyraźnym akcentem, był coraz lepszy. - Aha, Adam, zajmij się najlepiej jak potrafisz

tymi, którzy już są w ambulatorium. Poproszę pielęgniarki, żeby zrobiły obchód.

Trzeba jeszcze powiadomić praktykantki, że zajęcia z pielęgniarstwa są odwołane.

„Dzięki Bogu za Adama", pomyślała Matrona. Chłopak zakończył edukację na

trzeciej klasie, co za wstyd, przecież z powodzeniem mógł zostać lekarzem. Nie tylko

w lot opanował sztukę przygotowywania piętnastu mikstur, maści i związków

chemicznych, jakie w Missing wydawano pacjentom, ale odznaczał się ponadto

doskonałym zmysłem klinicznym. Swoim jedynym zdrowym okiem (drugie miał

mlecznobiałe, co było następstwem jakiejś infekcji w dzieciństwie) umiał wypatrzyć

ciężko chore osoby pośród tłumów, które pielgrzymowały do ambulatorium, ściskając

w ręku niebieskozielone firmowe buteleczki Missing ze specjalną podziałką na dawki,

by napełnić je lekami. Godnym ubolewania faktem było to, że osoby odwiedzające

ambulatorium najczęściej skarżyły się na Rasehn... libehn... hodehn, czyli dosłownie:

„Moja głowa... moje serce... mój brzuch", dotykając jednocześnie bolącej części ciała.

Ghosh nazywał to syndromem RLH. Cierpiącymi na RLH były przeważnie młode

Page 148: Abraham Verghese - Powrót do Missing

kobiety lub starsi ludzie obydwu płci. Jeśli udawało się ich przycisnąć, żeby

powiedzieli coś więcej o swojej dolegliwości, mówili, że kręci im się w głowie (rasehn

yazoregnal), że ich pali (yakatelegnal), że mają zmęczone serce (lib dekam) albo że

mają skurcze w brzuchu (hod kurteth), ale o tych objawach wspominano niechętnie i

niejako przy okazji, bo przecież rasehn-libehn-hodehn powinno wystarczyć każdemu

lekarzowi z prawdziwego zdarzenia. Cały rok zabrało Matronie zrozumienie, że w

Etiopii w ten sposób wyraża się stres, niepokój, konflikty domowe i depresję - Ghosh

dodał, że eksperci nazywają to zjawisko somatyzacją. Ból psychiczny rzutował na

części ciała, ponieważ tradycja kulturowa warunkowała taki sposób wyrażania

mentalnego cierpienia. Pacjentki niekoniecznie dostrzegały łączność pomiędzy

znęcającym się nad nimi mężem, wścibską teściową, niedawną śmiercią dziecka a

zawrotami głowy lub palpitacjami serca. Wszyscy wiedzieli przy tym, co powinno

uleczyć ich smutki: zastrzyk. Zgadzali się na mistura carminitiva, magnesium

trisilicate, miksturę z pokrzyku wilczej jagody albo w ogóle na cokolwiek, co przyszło

lekarzowi do głowy, ważne, że nic tak nie poprawiało ich samopoczucia jak marfey -

igła. Ghosh stanowczo się sprzeciwiał podawaniu chorym na RLH zastrzyków z

witaminy B, ale Matrona przekonała go, że lepsze to, niż gdyby niezadowolony

pacjent poszedł do Merkato i kazał jakiemuś szarlatanowi zrobić sobie zastrzyk pod-

skórny niewyjałowioną igłą. Pomarańczowy zastrzyk z witaminy B był tani, a jego

efekt natychmiastowy: pacjenci szczerzyli zęby i zbiegali na dół, podskakując z

radości.

Zadzwonił telefon i choć raz Matrona była mu za to wdzięczna. W normalnych

okolicznościach nie znosiła dźwięku dzwonka, ponieważ zawsze kojarzył się jej z

namolnym intruzem. Niewielka centrala telefoniczna Missing nadal stanowiła dla niej

nowość. Matrona nie zgodziła się co prawda na zainstalowanie linii w swojej

prywatnej kwaterze, ale uznała, że dobrze byłoby mieć telefon w kwaterach lekarzy

oraz na oddziale nagłych przypadków. Nawet ten aparat, który stał w jej biurze,

uważała za zbytek luksusu, ale tym razem złapała słuchawkę, mając nadzieję na

wysłuchanie dobrych wiadomości - oby o doktorze Stonie.

- Proszę się nie rozłączać. Oddaję słuchawkę Jego Ekscelencji, panu ministrowi

pióra - oznajmił kobiecy głos.

Page 149: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Matrona usłyszała ciche postukiwania i wyobraziła sobie psa spacerującego po

drewnianej podłodze pałacu. Spojrzała na stosik Biblii pod przeciwległą ścianą biura;

było ich tak wiele, że wyglądały jak barykada wzniesiona z kamieni brukowych

obciągniętych sztuczną skórą.

Minister przejął słuchawkę, zapytał o zdrowie Matrony, a potem powiedział:

- Jego Wysokość czuje się zasmucony waszą stratą. Proszę przyjąć jego

najszczersze kondolencje. - Matrona wyobraziła sobie ministra wstającego i

składającego ukłon ze słuchawką w ręku. - Jego Wysokość osobiście poprosił mnie,

bym wykonał ten telefon.

-To bardzo uprzejme, niezwykle uprzejme ze strony Jego Wysokości, że myśli o

nas... w takiej chwili - odparła Matrona.

To, że cesarz natychmiast wiedział o wszystkim, co działo się w imperium,

stanowiło klucz do jego potęgi i zarazem tworzyło wokół niego aurę tajemniczości.

Matrona zastanawiała się, jakim sposobem wieści dotarły do pałacu tak szybko.

Kiedyś doktor Thomas Stone w asyście siostry Mary Joseph Praise usunął parę

należących do królewskiej rodziny wyrostków robaczkowych, a raz Hema wykonała

cesarskie cięcie wnuczce dygnitarza, która nie zdążyłaby dotrzeć do kliniki w

Szwajcarii. Od tamtych wydarzeń kilka członkiń rodziny królewskiej zwróciło się do

Hemy z prośbą o pomoc przy porodzie.

Jeśli jest coś, co pałac może uczynić dla szpitala, powiedział minister,

wystarczy, że Matrona poprosi. Minister nie zająknął się na temat okoliczności

śmierci siostry Mary Joseph Praise ani też losów bliźniąt.

- A tak przy okazji, Matrono - powiedział, a siostra przełożona nadstawiła uszu,

wyczuwając, że za chwilę wyjdzie na jaw prawdziwy powód rozmowy. - Jeśli

przypadkiem zgłosi się na leczenie do Missing pewien wojskowy... pewien starszy

oficer, na operację, za dzień lub dwa, cesarz będzie wdzięczny za informację. Proszę

wtedy zadzwonić do mnie osobiście. - Podał jej swój numer telefonu.

- Co to za oficer?

Uznała, że cisza oznacza, iż minister zastanawia się nad odpowiedzią.

- Oficer Gwardii Cesarskiej. Oficer, który, ujmę to tak, nie ma potrzeby

przebywać w Missing.

Page 150: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Na operację, mówi pan? Ależ nie, przecież zamknęliśmy szpital. Nie mamy

chirurga, panie ministrze. Doktor Thomas Stone jest... niedysponowany. Oni dwoje,

rozumie pan, stanowili zespół...

- Dziękuję, Matrono. Proszę dać nam znać.

Odłożywszy słuchawkę, zastanowiła się nad przebiegiem rozmowy. Cesarz

Hajle Syllasje zbudował potężne, nowoczesne wojsko składające się z sił lądowych,

morskich, powietrznych oraz Gwardii Cesarskiej. Gwardia była formacją równie

liczną jak pozostałe, odpowiednikiem angielskiej Gwardii Królewskiej strzegącej

pałacu Buckingham. Ale podobnie jak jej wyspiarska siostra, Gwardia Cesarska nie

pełniła wyłącznie funkcji reprezentacyjnej, ponieważ służyli w niej zawodowi

żołnierze - ich wyszkolenie bojowe, struktura formacji nie różniły się od pozostałych

elementów sił zbrojnych. Dobrze zapowiadających się kadetów z różnych rodzajów

jednostek wysyłano do Sandhurst, West Point lub Puny22. Pobyt za granicą wydatnie

poszerzał świadomość społeczną wybrańców, cesarz obawiał się więc zamachu stanu

w wykonaniu młodych oficerów. Posiadanie drugiej lub trzeciej co do wielkości

regularnej armii na kontynencie było powodem do dumy, ale zarazem istotnym

zagrożeniem dla monarchii. Cesarz zatem celowo podsycał konkurencję między

czterema rodzajami etiopskich sił zbrojnych, utrzymywał sztaby poszczególnych

formacji w oddaleniu jeden od drugiego i przenosił generałów, którzy z czasem zbyt

rośli w siłę. Matrona wyczuwała kolejną intrygę - po cóż innego minister pióra

dzwoniłby do niej osobiście?

„Minister nie zdaje sobie sprawy, co dla Missing oznacza brak chirurga",

pomyślała Matrona. Przed przybyciem Thomasa Stone'a szpital zajmował się interną i

- dzięki Ghoshowi - pacjentami wymagającymi opieki pediatrycznej, a także dawał

sobie radę ze skomplikowanymi przypadkami będącymi w gestii położnika i ginekolo-

ga - to zasługa Hemy. Na przestrzeni lat wielu lekarzy przychodziło i odchodziło, a

niektórzy spośród nich nawet potrafili operować. Jednakże w Missing nigdy wcześniej

nie było wykwalifikowanego, kompetentnego chirurga pokroju Stone'a. Dopiero

dzięki niemu w Missing można było leczyć skomplikowane złamania, usuwać wole i

inne guzy, przeprowadzać przeszczepy skóry przy oparzeniach, operować uwięźniętą

przepuklinę, wycinać powiększoną prostatę albo amputować piersi zaatakowane przez

raka, wiercić dziurę w czaszce w celu usunięcia skrzepu uciskającego mózg. Obecność

22 Akademie wojskowe: brytyjska, amerykańska i indyjska.

Page 151: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Stone'a (z asystentką Mary Joseph Praise u boku) podniosła poziom usług Missing.

Jego brak wszystko zmieni.

Kilka minut później telefon zadzwonił ponownie. Tym razem dźwięk dzwonka

nie wróżył nic dobrego. Matrona ostrożnie podniosła słuchawkę i przyłożyła ją do

ucha. Boże, proszę, niech Stone będzie żywy.

- Halo? Mówi Eli Harris. Ze zgromadzenia baptystów w Houston... Halo?

Jak na połączenie z Ameryką, jakość dźwięku była wręcz doskonała. Matrona

była tak zaskoczona, że zapomniała odpowiedzieć rozmówcy.

- Halo? - powtórzył głos.

- Tak? - odparła szorstko Matrona.

- Dzwonię z hotelu Ghion w Addis Abebie. Czy mogę rozmawiać z Matroną

Hirst?

Odsunęła słuchawkę od ucha, zasłaniając dłonią mikrofon. Spanikowała. Nie

wiedziała, co ma zrobić. Wielkie nieba, co tu robi Harris? Przywykła do rozmawiania z

darczyńcami i organizacjami charytatywnymi za pośrednictwem listów. Musiała

szybko zebrać myśli, ale umysł odmawiał jej posłuszeństwa. W końcu zabrała dłoń z

mikrofonu i przyłożyła słuchawkę z powrotem do ucha.

- Przekażę jej informację, że pan dzwonił, panie Harris. Zadzwoni do pana...

- Czy mogę wiedzieć, z kim rozmawiam?

- Widzi pan, umarł nam pracownik, więc może minąć parę dni, zanim Matrona

do pana oddzwoni. - Harris zaczął coś mówić, ale Matrona przerwała połączenie.

Potem zdjęła słuchawkę z widełek, wpatrując się w nią wzrokiem, który mówił: „No,

spróbuj".

Baptyści z Houston byli ostatnimi czasy najlepszymi i najbardziej regularnymi

sponsorami Missing. Raz w tygodniu Matrona wysyłała odręczne listy do zgromadzeń

wiernych w Ameryce i Europie. Prosiła w nich, żeby adresat, jeśli sam nie może

pomóc szpitalowi, przesłał list z prośbą dalej. Kiedy w odpowiedzi otrzymywała

wiadomość wyrażającą zainteresowanie, natychmiast wysyłała nadawcy podręcznik

Thomasa Stone'a Skuteczny chirurg: krótki kurs operowania w tropikach. Choć

paczka swoje kosztowała, opłacała się bardziej niż jakikolwiek folder o szpitalu.

Okazało się, że ofiarodawców zawsze chorobliwie - można by pomyśleć: lubieżnie -

Page 152: Abraham Verghese - Powrót do Missing

interesowały uszkodzenia ludzkiego ciała, a zdjęcia i rysunki (autorstwa siostry Mary

Joseph Praise) zamieszczone w książce zaspokajały ich potrzeby. Rozdziałowi na

temat zapalenia wyrostka robaczkowego towarzyszyła ilustracja przedstawiająca oso-

bliwe stworzenie ze świńskim ryjem, psią sierścią i malutkimi oczkami krótkowidza.

Matrona zawsze umieszczała w tym miejscu swój list jako rodzaj zakładki. Z legendy

można było wyczytać: „Wombat jest kopiącym nory, prowadzącym nocny tryb życia

torbaczem spotykanym wyłącznie w Australii, a jedynym powodem, dla którego w

ogóle o nim wspominam, jest pewna wyróżniająca go podejrzana cecha. Otóż łączy go

z ludźmi i małpami człekokształtnymi posiadanie wyrostka". Książka, skuteczniej niż

wymiana listów, zdobyła dla Missing poparcie houstońskich baptystów.

Pół godziny później przyszedł Ghosh, kręcąc głową.

- Pojechałem do ambasady brytyjskiej. Jeździłem po całym mieście. Byłem u

niego w domu. Rosina cały czas tam siedzi i nikogo nie widziała. Przeszukałem teren

Missing...

- Przejedźmy się - powiedziała Matrona.

Jadąc w dół ku bramie szpitala, zobaczyli nagle taksówkę zmierzającą w

przeciwną stronę. Siedział w niej biały mężczyzna.

- To pewnie Eli Harris - stwierdziła Matrona, kurcząc się na siedzeniu pasażera

ze skwapliwością, która zaskoczyła Ghosha. Opowiedziała mu o telefonie Harrisa. -

Jeśli dobrze pamiętam, namówiłam Harrisa na sfinansowanie projektu, który był

twoim pomysłem, czyli obejmującą całe miasto kampanię społeczną przeciwko

rzeżączce i kile. Harris przyjechał sprawdzić, jak nam idzie.

Ghosh prawie zjechał z drogi.

- Ależ Matrono, przecież nie prowadzimy takiego projektu!

- Jasne, że nie - westchnęła.

Ghosh nigdy nie wyglądał najlepiej z rana, nawet po wzięciu kąpieli i ogoleniu

się, a dziś nie miał czasu ani na jedno, ani na drugie. Ciemna szczecina pokrywała

jego szyję, okalała usta i sięgała niemal po nabiegłe krwią oczy.

- Dokąd jedziemy? - zapytał.

- Do Gulele. Musimy załatwić pogrzeb.

Droga upłynęła im w ciszy.

*

Page 153: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Cmentarz Gulele znajdował się na peryferiach miasta. Droga przecinała las, w

którym z powodu baldachimu ze zwieszających się gałęzi drzew panował wieczny

półmrok. Zza splecionych konarów wyłaniała się niespodziewanie złowroga, osadzona

w wapiennym murze brama z kutego żelaza. Za nią wysypana żwirem droga

prowadziła na rozległy teren gęsto porośnięty eukaliptusami i sosnami. Nigdzie w

Addis Abebie nie rosły wyższe drzewa niż w Gulele.

Matrona i Ghosh szli, lawirując pomiędzy grobami. Pod ich stopami chrzęścił

gruby dywan liści i gałązek. Nie dochodziły tutaj żadne odgłosy miasta i nie słychać

było gwaru rozmów - cmentarz tonął w ciszy lasu i śmierci. Lekka mżawka najpierw

zmoczyła liście i gałęzie, a potem przemieniła się w grube krople, które kapały na

głowę i ramiona siostry przełożonej i Ghosha. Matrona czuła się jak intruz.

Zatrzymała się przy grobie nie większym niż Biblia, z której ksiądz czyta przy ołtarzu.

- Ghosh, patrz, dziecko - powiedziała, pragnąc usłyszeć głos żywego człowieka,

nawet jeśli miało to oznaczać mówienie do siebie samej. - Sądząc po nazwisku,

ormiańskie. Boże, umarło w zeszłym roku. - Kwiaty przy kamieniu nagrobnym były

świeże. Matrona odmówiła pod nosem Zdrowaś Mario.

Nieco dalej znajdowały się groby młodych włoskich żołnierzy: NATO A ROMA

lub NATO A NAPOLI, mówiły, lecz niezależnie od miejsca narodzin, wszyscy oni

DECEDUTO AD ADDIS ABABA. Oczy Matrony zaszły mgłą, gdy pomyślała o

chłopcach, którzy umarli tak daleko od domu.

Przed oczami stanęła jej postać Johna Melly'ego, w wyobraźni usłyszała hymn

Bunyana - utwór, który zabrzmiał na jego pogrzebie. Czasem bywało, że pieśń sama

do niej wracała, a słowa cisnęły się nieproszone na usta.

Odwróciła się do Ghosha.

- Wiesz, że kiedyś byłam zakochana?

Ghosh, który wyglądał na wystarczająco zatroskanego, zamarł.

- To znaczy... w mężczyźnie? - odezwał się w końcu, odzyskawszy mowę.

- Oczywiście, że w mężczyźnie! - Pociągnęła nosem.

Ghosh milczał przez dłuższą chwilę, a potem powiedział:

- Uważamy, że wiemy wszystko, co należy wiedzieć, o naszych kolegach, ale jak

mało w rzeczywistości o nich wiemy.

Page 154: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Ja chyba nie wiedziałam, że kocham Melly'ego, dopóki nie znalazł się na łożu

śmierci. Byłam młoda. Pokochać umierającego mężczyznę to najprostsza rzecz pod

słońcem.

- A czy on kochał ciebie?

- Sądzę, że tak. Bo widzisz, umarł, próbując mnie uratować. - Oczy zaszkliły jej

się łzami. - To było w 1935 roku. Właśnie przyjechałam do Etiopii. Nie mogłam sobie

wybrać gorszej chwili. Cesarz uciekł z pałacu, bo Włosi mieli lada moment wkroczyć

do stolicy. Szabrownicy ruszyli w miasto, grabiąc i gwałcąc. John Melley zarekwirował

poselstwu brytyjskiemu ciężarówkę, żeby mnie stamtąd wywieźć. Bo wiesz, zgłosiłam

się na ochotnika do szpitala, który później miał stać się naszym szpitalem Missing.

John zatrzymał się, żeby pomóc rannemu człowiekowi leżącemu na ulicy, a oni go

postrzelili. Zupełnie bez powodu. - Przeszedł ją dreszcz. - Opiekowałam się nim przez

dziesięć dni. Potem umarł. Pewnego dnia opowiem ci o tym więcej. - Nie udało jej się

opanować uczuć. Usiadła, schowała twarz w dłoniach i zaczęła płakać. - Wszystko w

porządku, Ghosh. Daj mi chwilę, proszę.

Opłakiwała nie tyle odejście Melly'ego, co upływ czasu. Matrona przybyła do

Addis Abeby z Anglii, mając serdecznie dość uczenia w szkole zakonnej i prowadzenia

szkolnej izby chorych. Przyjęła posadę oferowaną przez misję sudańską: pracę w

Harerze w Etiopii. Kiedy przyjechała do Addis Abeby, okazało się, że przydział

zmieniono ze względu na najazd Włochów, więc Matrona samorzutnie postanowiła

dołączyć do obsady niedużego, porzuconego przez amerykańskich protestantów

szpitala. W pierwszym roku pracy obserwowała, jak żołnierze - niektórzy z nich dziś

leżą na tym cmentarzu - i włoscy cywile napływają ze swej ojczyzny, by zaludnić nową

kolonię. Byli pośród nich stolarze, kamieniarze, technicy. Zwykły wieśniak,

powiedzmy Florino, pokonawszy Kanał Sueski, stawał się Don Florino. Kierowca

karetki znajdował w sobie powołanie do bycia lekarzem. Pod okupacją Matrona po

prostu nadal wykonywała swoje obowiązki, tak samo jak hinduscy sklepikarze,

ormiańscy kupcy, greccy hotelarze i lewantyńscy handlarze. Nadal była na swoim

stanowisku, gdy w 1941 roku szczęście opuściło państwa Osi, zarówno w północnej

Afryce, jak i w Europie. Z balkonu hotelu Bella Napoli przyglądała się, jak Wingate

paraduje ulicami miasta na czele armii brytyjskiej, eskortując cesarza Hajle Syllasje

wracającego do ojczyzny po sześciu latach spędzonych na wygnaniu. Matrona nigdy

osobiście nie spotkała drobnego cesarza, który ponoć wydawał się zdumiony

transformacją, jaka zaszła w jego stolicy; patrzył tu i tam, próbując ogarnąć

Page 155: Abraham Verghese - Powrót do Missing

rozmaitość kin, hoteli, sklepów, blask neonów, wielopiętrowe budynki mieszkalne,

brukowane aleje obsadzone drzewami... Matrona zwierzyła się korespondentowi

Reutersa, który stał tamtego dnia przy niej, że cesarz pewnie żałuje, że wrócił z

wygnania tak wcześnie. Ku jej zmartwieniu, zacytowano ją dosłownie (na szczęście

jako „anonimową obserwatorkę") w niemal każdej zagranicznej gazecie. Uśmiechnęła

się do siebie na to wspomnienie.

Wstała i wytarła policzki. Ruszyli z Ghoshem dalej.

Szli pomiędzy grobami prowadzącą w dół zbocza ścieżką, by za chwilę

wędrować kolejną, tyle że pod górę.

- Nie - powiedziała nagle Matrona. - Tak nie może być. Nie potrafię sobie

wyobrazić, żebyśmy mogli zostawić naszą umiłowaną córkę w takim miejscu.

Dopiero kiedy wyszli na polankę zalaną słońcem, poczuła, że może normalnie

oddychać.

- Ghosh, jeśli pochowasz mnie w Gulele, nigdy ci tego nie wybaczę -

oświadczyła. Ghosh stwierdził, że w takiej sytuacji milczenie będzie najlepszym

wyjściem. - My, chrześcijanie, wierzymy, że w dniu paruzji, wiesz, powtórnego

przyjścia Pana, zmarli wstaną z grobów.

Ghosh wychował się w wierze chrześcijańskiej, o czym Matrona chyba zawsze

zapominała.

- Matrono, czy ty czasem wątpisz?

Zauważyła, że mówi zachrypniętym głosem. Przymknął oczy. Znów musiała

sobie przypomnieć, że nie jest jedyną, która nosi żałobę.

- Zwątpienie jest kuzynem wiary, Ghosh. Ażeby wierzyć, musisz zawiesić swoją

niewiarę. Nasza ukochana siostra wierzyła... Obawiam się, że w miejscu tak

wilgotnym i przygnębiającym jak Gulele nawet naszej siostrze trudno będzie się

podnieść, gdy nadejdzie czas.

- Cóż zatem? Kremacja?

Jeden z hinduskich fryzjerów służył również jako pujari i zajmował się

kremacjami Hindusów zmarłych w Addis Abebie.

- Oczywiście, że nie! - Zastanawiała się, czy Ghosh żartuje, czy mówi poważnie.

- Pochówek. Wydaje mi się, że znam odpowiednie miejsce.

*

Page 156: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Zaparkowali pod bungalowem Ghosha, wysiedli i poszli na tyły szpitala

Missing. Kalistemon był tak obsypany czerwonymi kwiatami, że wyglądał, jak gdyby

płonął. Granicę działki wyznaczały akacje rozkładające ku niebu płaskie, postrzępione

korony. W zachodniej części terenu szpitala znajdowało się wzniesienie, z którego

rozciągał się widok na rozległą dolinę. Wszystko to, jak okiem sięgnąć, należało do ras

- księcia - krewnego Jego Wysokości cesarza Hajle Syllasje.

Ukryty między głazami strumień szemrał radośnie, a owce pasły się pod okiem

chłopca, który, odłożywszy kij, witką polerował sobie zęby. Spojrzał na Matronę i

Ghosha, zmrużywszy oczy, i pomachał do nich. Miał zatkniętą za pas procę, zupełnie

jak za czasów Dawida. Podobny do niego pasterz kóz przed wieloma stuleciami

zauważył, że po przeżuciu czerwonych owoców pewnego krzewu jego zwierzęta stają

się wyjątkowo rozbrykane. W następstwie tego nieoczekiwanego odkrycia zwyczaj

picia kawy i handel nią dotarły do Jemenu, Amsterdamu, na Karaiby, do Ameryki

Południowej, a w końcu rozprzestrzeniły się na cały świat, lecz należy pamiętać, że

wszystko zaczęło się w Etiopii, na zwyczajnej łące takiej jak ta.

W samym rogu posiadłości znajdowała się nieużywana studnia. Przed pięcioma

laty jeden z psów trzymanych w Missing wpadł do dziury. Rozpaczliwy skowyt

Koochooloo zaalarmował Gebrew. Mężczyzna wyłowił suczkę, zakładając na nią pętlę

z linki i prawie w ten sposób dusząc. Studnię należało zatem zabezpieczyć. Nadzorując

wykonanie tego zadania, Matrona znalazła walające się dookoła zużyte prezerwatywy i

niedopałki. Uznała, że okolicę należy oczyścić. Kulisi wykarczowali zarośla i posiali

trawę. W niespełna dwa miesiące kamienną studnię otoczył cudowny zielony dywan.

Gebrew doglądał trawnika, kucając, pełzając, chwytając kępki trawy lewą ręką i

przycinając je sierpem trzymanym w prawej dłoni.

Siostra Mary Joseph Praise rozpoznała krzak dzikiej kawy rosnący przy studni.

Gebrew podcinał regularnie górne pędy i krzak szybko się rozrósł. Kiedy ustawiono na

trawniku kilka starych ław wyniesionych z ambulatorium, zakątek stał się miejscem,

w którym nawet Thomas Stone chwilowo zapominał o swoich troskach. Siadał

zamyślony z papierosem w dłoni i paląc, obserwował, jak siostra Mary Joseph Praise i

Matrona uwijają się wokół roślin. Ale potem szybko wdeptywał niedopałek w trawę -

co Matrona uważała za wyjątkowo prostackie - i znikał, jakby właśnie wzywano go do

pilnego przypadku.

Page 157: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Matrona pomodliła się w ciszy: „Dobry Boże, jedynie Ty wiesz, co się teraz

stanie z Missing. Dwoje naszych odeszło. Dziecko jest cudem, a Ty obdarzyłeś nas

dwojgiem. Ale Mr. Harris i jego ludzie nie zrozumieją tego". Oni uznają to za skandal i

powód do wstydu i będą chcieli się wycofać. Szpital Missing nie otrzymywał od swoich

pacjentów takich sum, o których w ogóle warto byłoby wspominać. Utrzymywał się

wyłącznie z datków. Skromny rozwój placówki należało zawdzięczać Harrisowi i

kilkorgu innym darczyńcom. Matrona nie dysponowała funduszami na czarną

godzinę, ponieważ sumienie nie pozwalało jej gromadzić pieniędzy w momencie,

kiedy to właśnie pieniądze umożliwiały na przykład wyleczenie jaglicy i zapobieżenie

ślepocie albo zakup penicyliny i leczenie syfilisu - lista nie miała końca. Cóż miała

robić?

Matrona rozejrzała się na wszystkie strony. Oczy widziały swoje, choć jej myśli

biegły innym torem, stopniowo jednak dolina, aromat wawrzynu, żywa zieleń roślin,

delikatny wietrzyk, sposób, w jaki promienie słońca padały na rysujący się w oddali

stok, strumyk przecinający łąkę, przestwór nieba z kilkoma chmurkami majaczącymi

na horyzoncie - wszystko to podziałało na nią. Po raz pierwszy od śmierci siostry

Mary Joseph Praise poczuła spokój i pewność - pewność, że stoi w miejscu, w którym

powinna zakończyć się doczesna podróż siostry Mary Joseph Praise. Przypomniała

sobie, że podczas pierwszych chwil w Addis Abebie - tych dni, kiedy przyszłość

rysowała się w niewesołych barwach, była wręcz przerażająca, tragiczna przez śmierć

Melly'ego - spłynęła na nią łaska Boża, a Bóg ujawnił jej swój plan dokładnie wtedy,

gdy postanowił, że nadszedł ku temu czas.

- Nie widzę tego, Panie - powiedziała - ale wiem, że Ty widzisz.

Page 158: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 13

Siostra Praise w objęciach Jezusa

Bosonodzy kulisi byli pogodnymi ludźmi. Kiedy Ghosh powiedział im, czego od

nich oczekuje, wydali z siebie serię mlaśnięć wyrażających współczucie. Wielki facet z

wystającą szczęką zdjął wystrzępioną kurtkę, a jego dużo niższy kompan zrzucił

podarty sweter. Splunęli w dłonie, ujęli kilofy i zabrali się do pracy. „Co było, to było,

a co będzie, to będzie", brzmiała ich filozofia i chociaż powierzone im zadanie

zakładało wykopanie grobu, zajęcie gwarantowało wieczorną butelkę tedżu lub talia, a

może nawet łóżko i chętną kobietę. Pot spływał im po ramionach i czołach, plamiąc

pozszywane z kawałków materiału koszule. Poranne niebo zmyliło robotników,

przeganiając po swym pastwisku zastępy szarych chmur niczym owce pędzone na

rynek. Wieczorem od horyzontu do horyzontu rozciągał się już ponad światem

doskonale błękitny baldachim.

Ghosh, wezwany przez Matronę do ambulatorium, zobaczył chudego i bardzo

bladego mężczyznę opartego o filar. Opuścił głowę, przekonany, że ma do czynienia z

Elim Harrisem. Cieszył się, że mężczyzna stoi odwrócony do niego plecami.

W ambulatorium Adam wskazał palcem zasłonę. Ghosh usłyszał rytmiczne

stękanie towarzyszące każdemu oddechowi. Zajrzał i zobaczył czterech Etiopczyków,

trzech w sportowych marynarkach i jednego w obszernej kurtce. Zgromadzili się

wokół noszy, jakby na modlitwę. Wszyscy mieli na nogach wypolerowane na połysk

brązowe buty. Kiedy zbili się w gromadkę, żeby przepuścić Ghosha, kątem oka

zauważył pod ich marynarkami czerwonobrązowe kabury.

- Panie doktorze - powiedział mężczyzna leżący na stole, wyciągając dłoń i

próbując się podnieść. Skrzywił się z bólu. - Nazywam się Mebratu. Dziękuję, że mnie

pan przyjął.

Miał trzydzieści kilka lat i posługiwał się bezbłędnym angielskim. Cienki wąsik

zdobił jego wydatną górną wargę. Z powodu bólu mężczyzna wyglądał dość mizernie,

ale mimo to widać było, że ma wyjątkową, przystojną twarz; złamany nos dodawał jej

tylko charakteru. Wyglądał znajomo, ale Ghosh nie potrafił go w żaden sposób

Page 159: Abraham Verghese - Powrót do Missing

umiejscowić w pamięci. W przeciwieństwie do swoich towarzyszy nie wydawał się

przestraszony, cechował go wręcz stoicki spokój, chociaż to on z całej grupy cierpiał.

- Mówię panu, nigdy mnie tak nie bolało. - Wyszczerzył zęby od ucha do ucha,

jakby chcąc powiedzieć: „Człowiek sobie idzie, a tu ni stąd, ni zowąd pojawia się

skórka od banana, ależ kosmiczny dowcip, i wywijasz orła, i łapiesz się za brzuch".

Skrzywił się z bólu.

„Człowieku, nie mogę cię dzisiaj przyjąć. Umarła nasza ukochana siostra, a w

każdej chwili może tu ktoś wparować z wiadomością, że znaleźli ciało doktora

Thomasa Stone'a. Na miłość boską, idźże do szpitala wojskowego" - tak chciał mu

powiedzieć Ghosh, ale powstrzymał się, widząc cierpienie mężczyzny.

Ujął wyciągniętą dłoń i od razu wyczuł tętnicę promieniową. Puls sto

dwanaście na minutę. Zdolnością Ghosha - jego specyficznym słuchem absolutnym -

była umiejętność mierzenia tętna bez pomocy zegarka.

- Kiedy to się zaczęło? - usłyszał swój głos, wpatrując się w nabrzmiały brzuch

niepasujący do szczupłej, muskularnej sylwetki mężczyzny. - Proszę zacząć od

początku...

- Wczoraj rano. Próbowałem... wypróżnić się. - Pacjent sprawiał wrażenie

zażenowanego. - I nagle poczułem tutaj ból. - Pokazał dolną część brzucha.

- To się stało podczas siedzenia w toalecie?

- No tak, podczas kucania. Momentalnie poczułem, jak się napina... i zaciska.

Ghoshowi przypomniał się asonans z książeczki sir Zachary'ego Cope'a

Diagnoza ostrego bólu brzucha wierszem. Znalazł kiedyś ten skarb na zakurzonej

półce jakiegoś antykwariatu w Madrasie. Książka okazała się objawieniem. Któż mógł

przypuszczać, że podręcznik medycyny będzie pełen karykatur, zabawny, a jedno-

cześnie będzie zawierał mnóstwo poważnych zaleceń? Przywołał z pamięci fragment

dotyczący nagłego zablokowania pasażu jelitowego:

...nagle rozdęcia objawienie

zasłuży na zauważenie

Zadał kolejne pytanie, chociaż znał już odpowiedź. Bywały dni, kiedy pacjent

diagnozę miał wypisaną na czole albo sam ją sobie formułował w pierwszym zdaniu,

Page 160: Abraham Verghese - Powrót do Missing

lub też sam zapach zdradzał chorobę, zanim człowiek w ogóle przekroczył próg

ambulatorium.

- Wczoraj rano - powtórzył Mebratu. - Tuż zanim zaczął się ból. Od tamtej pory

żadnego stolca, żadnych gazów, nic.

Bywa, że zwój jelita, dla zabawy prawie,

skręci się w supełek na wąziutkiej podstawie...

- Próbował pan lewatywy? Ile razy?

Mebratu zaśmiał się krótko.

- Poznał pan, co? Dwa razy. Ale nie pomogło.

To nie zaparcie, ale nadzaparcie: tych mąk nie złagodzi nawet bąk. Jelito było

całkowicie zablokowane.

Za parawanem towarzysze chorego zaczęli się o coś zawzięcie kłócić.

Język Mebratu był suchy, brązowy i obłożony. Mężczyzna był odwodniony, ale

nie anemiczny. Ghosh odsłonił groteskowo nadęty brzuch. Kiedy Mebratu nabrał

powietrza, brzuch się nie wciągnął, a nawet praktycznie się nie poruszył. „Oto mój

znój - pomyślał Ghosh, wyjmując stetoskop. - Oto moje kopanie grobu. Dzień w dzień.

Brzuchy, klatki piersiowe, ciało".

Zamiast zwyczajnego bulgotania w trzewiach Ghosh usłyszał potok wysokich

dźwięków, jak gdyby woda kapała na cynkowy talerz. W tle dało się słyszeć rytmiczne

dudnienie serca. To zadziwiające, jak dobrze wypełnione płynem pętle jelit potrafią

przenosić bicie serca. Nigdy nie pisano o tym w podręcznikach.

- Ma pan skręt jelita - stwierdził Ghosh, zdejmując stetoskop. Miał wrażenie, że

jego głos, który nie wydawał mu się już jego własnym głosem, dochodzi gdzieś z

oddali. - Pętla w jelicie grubym, okrężnica, zawija się o tak... - Wykorzystał przewód

stetoskopu, żeby zilustrować najpierw kształt pętli, a potem zawijkę u jej podstawy. -

To tutaj dość powszechne. Etiopczycy mają długie i ruchliwe okrężnice. Myślę, że ta

cecha, w połączeniu ze specyficzną dietą, predysponuje ich do skrętów jelit.

Mebratu usiłował dopasować wyjaśnienia Ghosha do objawów u siebie.

Raptem się roześmiał.

- Wiedział pan, co mi dolega, jak tylko się odezwałem, co, doktorze? Zanim pan

zrobił te... inne rzeczy.

Page 161: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Chyba tak.

- No więc... czy ten skręt sam się odkręci?

- Nie. Trzeba mu pomóc. Chirurgicznie.

- Mówi pan, że to częste. Moi ziomkowie, którym też to się przydarza... co się z

nimi dzieje?

W tym momencie Ghosh skojarzył twarz mężczyzny ze sceną, którą wolałby

zapomnieć.

- Bez operacji? Umierają. Bo widzi pan, naczynia krwionośne u podstawy pętli

jelita też zostają skręcone. Czyli niebezpieczeństwo jest podwójne. Krew nie płynie ani

w jedną, ani w drugą stronę i gangrena atakuje jelito.

- Proszę posłuchać, doktorze. To nie jest dobry moment na coś takiego.

- Owszem, to nie jest dobry moment - rzucił Ghosh podniesionym głosem,

zaskakując Mebratu. - Dlaczego tutaj, jeśli mogę spytać? Dlaczego Missing? Dlaczego

nie w szpitalu wojskowym?

- Co jeszcze pan o mnie wie, doktorze?

- Że jest pan oficerem.

- Te błazny - powiedział, pokazując brodą na stojących za parawanem

kompanów. - Kiepsko nam wychodzi przebieranie się za cywilów - stwierdził cierpko

Mebratu. - Czują się, jakby byli nadzy, jeśli ich buty nie będą lśniły.

- Nie tylko o to chodzi. Wiele lat temu, wkrótce po tym, jak przyjechałem do

Etiopii, widziałem egzekucję w pana wykonaniu. Nigdy tego nie zapomnę.

- Osiem lat i dwa miesiące temu. Piątego lipca. Też ją pamiętam. Był pan tam?

- Przypadkowo. - Zwyczajna przejażdżka po mieście zamieniła się w mało

przyjemny epizod, kiedy tłum, który zebrał się na drodze, zmusił Ghosha i Hemę do

patrzenia na egzekucję.

- Musi pan wiedzieć, że to był najbardziej bolesny rozkaz, jaki kiedykolwiek

wykonałem - powiedział Mebratu. - To byli moi przyjaciele.

- Wyczułem to - przyznał Ghosh, przypominając sobie dziwny wyraz szacunku

złożony sobie nawzajem przez skazańca i kata.

Kolejna fala bólu zalała oblicze Mebratu; zaczekali, aż minie.

- Teraz zabolało inaczej - powiedział, próbując się uśmiechnąć.

Page 162: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Powinien pan wiedzieć - zaczął Ghosh - że dziś rano dzwoniono z pałacu.

Poproszono Matronę, by zawiadomiła pałac, gdy do szpitala zgłosi się wojskowy.

- Słucham? - Mebratu zaklął i spróbował usiąść, ale ruch wywołał kolejny atak

bólu. Jego towarzysze przybiegli z pomocą. - Czy Matrona poinformowała pałac? -

zdołał zapytać.

- Nie. Matrona powiedziała, że nie wyda pana, wiedząc, że nie ma pan się

dokąd udać.

Pacjent się rozluźnił. Jego kompani szybko coś przedyskutowali, a potem

postanowili zostać w pomieszczeniu.

- Dziękuję. Proszę podziękować ode mnie Matronie. Nazywam się pułkownik

Mebratu, służę w Gwardii Cesarskiej. Widzi pan, mieliśmy taki plan, kilku z nas, żeby

spotkać się dzisiaj w Addis Abebie. Przyjechałem z Gonderu. Kiedy dotarłem na

miejsce, okazało się, że spotkanie trzeba przełożyć. Obawialiśmy się, że nas...

skompromitowano. Ale wiadomość otrzymałem, dopiero będąc tutaj. Wczoraj, przed

wyjazdem z Gonderu, zaczęły się bóle. Poszedłem do lekarza. Podobnie jak pan, on też

musiał się w pewnym momencie zorientować, co mi dolega, a jednak nie powiedział,

co mi jest. Powiedział, żebym wrócił rano i wtedy jeszcze raz mnie zbada. Musiał

zawiadomić pałac, bo inaczej po co dzwoniliby po szpitalach w Addis Abebie? Gdyby

ktoś się dowiedział, że jestem w Addis Abebie, zostałbym powieszony. Musi mnie pan

wyleczyć. Nie mogę się dzisiaj pojawić w szpitalu wojskowym.

- Jest pewien problem - powiedział Ghosh. - Nasz chirurg... on odszedł.

- Słyszeliśmy o waszej... stracie. Jest mi przykro. Jeżeli doktor Stone nie może

operować, pan to będzie musiał zrobić.

- Ale ja nie potrafię...

- Doktorze, ja nie mam innego wyjścia. Jeśli pan tego nie zrobi, umrę.

Jeden z mężczyzn zrobił krok do przodu. Z tą swoją jasną brodą wyglądał

bardziej jak nauczyciel akademicki niż żołnierz.

- A gdyby pana życie od tego zależało? Zrobiłby pan to?

Pułkownik Mebratu złapał Ghosha za rękaw.

- Proszę wybaczyć mojemu bratu - powiedział, a potem uśmiechnął się, jakby

chciał dodać: „Widzi pan, co muszę robić, żeby utrzymać spokój?" - Jeśli coś się

Page 163: Abraham Verghese - Powrót do Missing

stanie, będzie pan mógł w dobrej wierze powiedzieć, że nic pan o mnie nie wiedział,

doktorze Ghosh. Bo to przecież prawda. Wie pan tylko tyle, ile się domyślił.

Ghosh zatelefonował do Hemy. Dotarło do niego, że pułkownik Mebratu i jego

ludzie planują jakiś zamach stanu. Cóż innego mogło oznaczać to tajne spotkanie w

Addis Abebie? Oto zagwozdka dla Ghosha: jak potraktować żołnierza, kata, który

teraz spiskował przeciwko cesarzowi? Jako lekarz nie miał, rzecz jasna, żadnych

wątpliwości: przede wszystkim pacjent. Nie czuł odrazy do pułkownika, ale zirytował

go jego brat, który mu groził. Trudno było czuć niechęć do człowieka, który dzielnie

stawiał czoło fizycznemu bólowi, a jednocześnie zachował dobre maniery.

Wsłuchując się w miarowe buczenie w słuchawce, Ghosh czuł, że krew w nim

wrze.

Szorstkie „Słucham!" Hemy oddało jej gniewną minę.

- To ja - rzucił. - Wiesz, kogo tu dzisiaj mam? - Opowiedział jej całą historię.

Przerwała mu, zanim dotarł do końca:

- Po co mi to mówisz?

- Hema, czy ty mnie w ogóle słuchałaś? Musimy operować. To nasz obowiązek.

- Nie podziałało to na nią. - Są zdesperowani - dorzucił. - Nie mają dokąd pójść. Są

uzbrojeni.

- Jeśli są w takiej ostrej desperacji, to niech sami mu otworzą brzuch. Ja jestem

ginekologiem położnikiem. Powiedz im, że właśnie urodziłam bliźniaki i nie jestem w

stanie operować.

- Hema! - Był na nią tak wściekły, że nie potrafił znaleźć słów. Przynajmniej w

kwestii troski o pacjenta powinna stać po jego stronie.

- Czy ty nie pomniejszasz czasem tego, co dźwigam na ramionach? -

powiedziała. - Nie wiesz, przez co wczoraj przeszłam? Nie było cię tam, Ghosh. Teraz

moim obowiązkiem są te dzieci.

- Hema, przecież nie mówię, że...

- Sam sobie operuj, człowieku. Asystowałeś mu przy skręcie, nie? Ja nigdy nie

operowałam skrętu. - Mówiąc „mu", miała na myśli Stone'a.

Ciszę mącił jedynie jej oddech. „Nie obchodzi jej, że mogą mnie zastrzelić?

Skąd takie nastawienie do mnie? Jakbym był jej wrogiem. Jak gdybym to ja wywołał

Page 164: Abraham Verghese - Powrót do Missing

tę katastrofę, w której wir wpadła, gdy wróciła z Indii. Czy to ja zaprosiłem tu

pułkownika?".

- A jeśli będę musiał wykonać resekcję i zespolenie jelita grubego, hm? Hema!

Albo kolostomię?

- Jestem po porodzie. Niedysponowana. Nie w formie. Nie ma mnie dzisiaj!

- Hema, mamy obowiązek wobec pacjenta... przysięga Hipokratesa...

Odpowiedział mu przenikliwy, gorzki śmiech.

- Przysięga Hipokratesa jest dobra, kiedy siedzisz w Londynie i pijesz herbatę.

Nie ma zastosowania w dżungli. Znam swoje obowiązki. Pacjent ma szczęście, że

jesteś chociaż ty, tyle powiem. Zawsze to lepsze niż nic. - Rozłączyła się.

Ghosh był specjalistą od chorób wewnętrznych, stąd - dotąd. Choroby serca,

zapalenie płuc, nietypowe schorzenia neurologiczne, dziwne gorączki, wysypka,

niewyjaśnione objawy - to była jego domena. Potrafił zdiagnozować typowe

dolegliwości wymagające interwencji chirurga, ale sam nie umiał operować.

W lepszych czasach Missing, zawsze gdy zaglądał do sali operacyjnej, Stone

werbował go jako swojego asystenta. Pozwalało to siostrze Mary Joseph Praise

odpocząć, a Ghoshowi asystowanie Stone'owi zapewniało odmianę od codziennej

rutyny. Obecność Ghosha w sali operacyjnej numer trzy zamieniała panującą w niej

grobową ciszę w karnawałowy rwetes; Stone, o dziwo, nie miał nic przeciwko temu.

Ghosh zadawał jedno pytanie za drugim, zmuszając Stone'a do rozmowy,

instruowania, a czasem nawet snucia wspomnień. Nocami Ghosh czasem asystował

Hemie przy nagłych przypadkach, które wymagały cesarskiego cięcia. Zdarzało się, że

Hema posyłała po niego, gdy potrzebna jej była pomoc przy rozległej resekcji przy

raku jajników lub macicy.

Teraz był sam. Stał tam, gdzie zwykle Stone, po prawej stronie pacjenta,

dzierżąc w dłoni skalpel. Od lat nie stał w tym miejscu. Ostatni raz zdarzyło mu się to

jeszcze na stażu, kiedy to w nagrodę za dobrą pracę pozwolono mu zoperować

wodniak - wówczas główny chirurg stał po drugiej stronie stołu i prowadził Ghosha za

rękę przez całą operację.

Na jego prośbę pielęgniarka wprowadziła zgłębnik odbytniczy tak głęboko, jak

się dało.

Page 165: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- No, to zaczynajmy - powiedział do praktykantki po drugiej stronie stołu

operacyjnego. Dziewczyna umyła ręce, włożyła rękawiczki i fartuch i była gotowa

asystować Ghoshowi. Ledwo widoczne blizny praktykantki schowały się pod

maseczką i czepkiem. Mimo opuchniętych powiek miała piękne oczy. - Nie

skończymy, jeśli nie zaczniemy, więc lepiej zaczynajmy, skoro chcemy skończyć, tak?

Ogromne nacięcie zrobione być musi –

krótkie w tym przypadku niechaj cię nie skusi.

Zawijas wyciągnąwszy, potraktuj skrętem –

zgodnie z zegara wskazówek elementem.

A im dalej zgłębnik odbytniczy wsuwasz –

Tym obfitsze gazów eksplozje, zauważ...

Przy okrężnicy rozdętej jak „Hindenburg" niezwykle łatwo drasnąć jelito i

doprowadzić do wylania kału do jamy brzusznej. Ghosh najpierw naciął linię

środkową ciała, a potem ostrożnie pogłębił nacięcie, operując palcami jak saper

rozbrajający bombę. W tym samym momencie, w którym poczuł przypływ paniki,

ponieważ miał wrażenie, że jego zabiegi zmierzają donikąd, wyłoniła się przed nim

lśniąca powierzchnia otrzewnej - tej delikatnej membrany wyściełającej jamę

brzuszną. Kiedy otworzył otrzewną, ze środka wylał się płyn przypominający kolorem

słomę. Włożywszy palec w dziurę i używając go jako zatyczki, przeciął otrzewną

wzdłuż pierwszego nacięcia.

W ułamku sekundy okrężnica ruszyła w górę jak zeppelin uciekający z hangaru.

Ghosh obłożył ranę mokrymi serwetami, umieścił w niej duży hak Balfoura, żeby się

nie zamknęła, a następnie wyjął zakręconą pętlę i położył na serwetach. Była gruba

jak dętka opony samochodowej, ciemna, napięta od znajdującego się w niej płynu,

zupełnie niepodobna do pozostałych zwiotczałych, różowych zwojów jelita. Widać

było, w którym miejscu nastąpił skręt, głęboko w jamie brzusznej. Delikatnie

manipulując pętlą, odkręcił ją zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara, jak

napisał Cope. Usłyszał bulgot i niemal natychmiast wybrzuszony fragment stracił

niebieski odcień. Po chwili zaróżowił się na końcach.

Wyczuł przez jelita zgłębnik, który umieściła siostra Asqual. Wsunął go w pętlę

jak karnisz w tunel zasłony. Kiedy rurka dotarła do rozdętego jelita, rozległo się

głośne westchnienie, a chwilę później płyn i gazy uderzyły w stojące niżej wiadro.

Page 166: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- „Tam poniżej, gdzie spirala węższą będzie, zobaczysz wszystko równiutko jak

w rzędzie" - powiedział Ghosh, a praktykantka, która nie miała zielonego pojęcia, o

czym mowa, odparła tylko:

- Tak jest, doktorze.

Ghosh zgiął osłonięte rękawiczką palce. Wyglądały na kompetentne i pełne

mocy - dłonie chirurga. „Nie sposób tego wyczuć - pomyślał - chyba że weźmie się na

siebie największą odpowiedzialność".

Zamknął pacjenta. Zdejmując rękawiczki, zobaczył w szybie wahadłowych

drzwi twarz Hemy. Zniknęła. Pobiegł za nią. Rzuciła się do ucieczki, ale dogonił ją na

korytarzu. Oparła się, ciężko dysząc, o filar.

- No i? - zapytała, kiedy złapała oddech. - Dobrze poszło?

Obydwoje się uśmiechnęli.

- Tak... odkręciłem skręt. - Nie potrafił ukryć dumy i podniecenia w głosie.

- Znowu może się skręcić.

- No cóż, miał do wyboru mnie albo śmierć, bo drugi lekarz odmówił pomocy.

- Zgadza się. Bardzo dobrze. Muszę lecieć. Almaz i Rosina pilnują dzieci.

- Hema?

- Co?

- Pomogłabyś mi, gdybym się pogubił?

- Nie. Wyszłam tylko po to, żeby rozprostować nogi. - W jej oczach zamigotały

ogniki. - Głuptas. A coś myślał?

Z nią nawet sarkazm był jak podarunek. Stłumił chęć rzucenia się do biegu jak

przejęty szczeniak, który zdążył już zapomnieć niedawną burę.

- Wczoraj - zaczęła Hema - jechałam obok miejsca, w którym obydwoje byliśmy

świadkami tego pierwszego powieszenia, i przypomniałam sobie to zdarzenie... -

Przyjrzała mu się w zadumie. - Jadłeś coś dzisiaj?

Wtedy to zauważył: jego ukochana, która wróciła z Madrasu, jego niezamężna

piękność była bardziej „powiększona" niż zwykle. Między jej sari i bluzką widać było

mięsiste wałeczki. Skóra pod brodą delikatnie opuchła, tworząc drugi podbródek.

Page 167: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Nie jadłem, odkąd wyjechałaś do Indii - powiedział, co niewiele mijało się z

prawdą.

- Schudłeś. Nie wygląda to dobrze. Chodź, zjemy coś. Mamy mnóstwo jedzenia.

Wszyscy coś przynoszą.

Odeszła. Przyglądał się, jak jej pośladki kołyszą się to w jedną, to w drugą

stronę, jak gdyby chciały odłączyć się od bioder. Przywiozła z Indii jeszcze więcej

kochanego ciała. Podnieciło go to, choć pora była zdecydowanie nie najlepsza.

Ubrał się i złapał się na tym, że znowu myśli o operacji. „Czy powinienem był

przymocować esicę do ściany jamy brzusznej, żeby znów się nie zakręciła? Chyba

widziałem, jak Stone robi coś takiego. Nazwał to, zdaje się, kolopeksją. Kiedy Stone

rozmawiał ze mną o zagrożeniach kolopeksji, to czy przestrzegł mnie przed nią, czy mi

ją doradzał? Mam nadzieję, że wyjęliśmy wszystkie gaziki. Powinienem był jeszcze raz

przeliczyć. Powinienem był sprawdzić jeszcze raz. Poszukać krwawiących naczyń,

skoro już tam byłem". Przypomniał sobie słowa Stone'a: „Kiedy jama brzuszna jest

otwarta, masz nad nią kontrolę. Ale kiedy ją zamkniesz, ona kontroluje ciebie".

- Teraz rozumiem, co miałeś na myśli, Thomas - powiedział Ghosh, wychodząc

z sali operacyjnej.

Późnym wieczorem personel szpitala zebrał się przy ziejącej w ziemi dziurze,

obwiedzionej teraz konstrukcją z drewna. Czasu było mało, ponieważ zgodnie z

etiopską tradycją nie można spożyć posiłku, dopóki, ciało nie zostanie pochowane.

Oznaczało to, że pielęgniarki i praktykantki słaniały się z głodu. Sanitariusze

przynieśli trumnę, pokonując tę samą ścieżkę, którą siostra Mary Joseph Praise

wspinała się do zagajnika. Hema wlokła się za konduktem żałobników, idąc obok

służącej Stone'a, Rosiny, i służącej Ghosha, Almaz. Trzy kobiety niosły na zmianę

okutane w kocyki dzieci.

Postawiono trumnę przy grobie i zdjęto wieko. Dało się słyszeć szlochanie i

stłumiony płacz tych, którzy przecisnęli się bliżej, bo wcześniej nie widzieli ciała

zmarłej.

Pielęgniarki ubrały zwłoki siostry Mary Joseph Praise w szaty, które Mary jako

młoda zakonnica miała na sobie, powierzając duszę i ciało Chrystusowi - jej „suknię

ślubną". Wygięty w łuk welon z kapturem miał za zadanie pokazać, że jej umysł nie

skupia się na rzeczach doczesnych, lecz na królestwie niebieskim. Był to symbol

Page 168: Abraham Verghese - Powrót do Missing

mniszki, która umarła dla świata - teraz, tonąc w wieczornej mgle, welon miał nie

tylko znaczenie symboliczne. Nakrochmalone okrycie głowy i ramion obejmowało jej

szyję jak śliniak. Miała biały habit przepasany plecionym białym sznurem. Dłonie

siostry Mary Joseph Praise wystawały z rękawów i leżały skrzyżowane na piersi,

przyciskając do niej Biblię i różaniec. Karmelici bosi zasadniczo pogardzali obuwiem -

stąd zresztą ich nazwa - ale zakon siostry Mary Joseph Praise nosił przynajmniej

praktyczne sandały. Matrona nie obuła jednak bosych stóp zmarłej.

Matrona postanowiła nie zawiadamiać ojca de la Rosy z katolickiego kościoła

Świętego Józefa, ponieważ był to człowiek, który do wszystkiego odnosił się z

dezaprobatą, nawet jeśli nie było ku temu powodu, a w Missing miałby używanie.

Prawie zadzwoniła do Andy'ego McGuire'a z kościoła anglikańskiego, który zapewne z

chęcią przyniósłby im pociechę. Ale w końcu uznała, że siostra Mary Joseph Praise

najprawdopodobniej wolałaby usłyszeć słowa pożegnania jedynie od swojej rodziny z

Missing - takie miała wrażenie. Kierując się tym odczuciem, Matrona poprosiła

Gebrew, by przygotował krótką modlitwę. Siostra Mary Joseph Praise zawsze darzyła

Gebrew wielkim szacunkiem, chociaż bardziej niż prawdziwym księdzem był

strażnikiem i ogrodnikiem. Zapewne cieszyłaby się, że Gebrew dostąpi zaszczytu

poprowadzenia modłów za jej duszę i będzie to dla niego pociechą.

W chłodnym bezruchu powietrza Matrona uniosła dłoń.

- Siostra Mary Joseph Praise powiedziałaby: „Nie rozpaczajcie po mnie.

Chrystus jest moim zbawieniem". Również i my powinniśmy pocieszać się tą myślą.

Straciła wątek. Co jeszcze mogła powiedzieć? Głową dała znak Gebrew

ubranemu w nieskazitelnie czystą, sięgającą kolan białą tunikę. Pod nią miał spodnie,

a na głowie ciasno zawinięty turban. Był to ceremonialny strój, który zwykle wkładał

jedynie przy okazji Timkat, dnia Objawienia Pańskiego. Liturgię odmawiał w

starożytnym, biblijnym języku gyyz, oficjalnym języku Etiopskiego Kościoła

Ortodoksyjnego. Z wielkim trudem starał się nie przeciągać śpiewnej recytacji.

Następnie pielęgniarki i praktykantki odśpiewały ulubiony hymn siostry Mary Joseph

Praise - ten, którego je nauczyła i który najchętniej śpiewały podczas porannego

nabożeństwa w domu pielęgniarek.

Jezus żyje! Twój strach, o śmierci,

Już nas się nie ima;

Jezus żyje! I już ty, grobie,

Page 169: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Nie możesz nas uwięzić.

Alleluja!

Wszyscy podchodzili po kolei, pragnąc ostatni raz spojrzeć na nią, zanim wieko

zostanie raz na zawsze zabite. Gebrew mówił później, że twarz siostry Mary Joseph

Praise jaśniała, że miała spokojne oblicze, bo wiedziała, że jej męka na ziemskim

padole dobiegła końca. Almaz upierała się, że kiedy opuszczono wieko, z trumny

uleciał zapach bzu.

Ghosh czuł, że siostra Mary Joseph Praise przekazała mu wiadomość, która

brzmiała ponoć: „Dobrze wykorzystaj swój czas. Nie marnuj go już, goniąc za

miłością, która być może nigdy nie zostanie odwzajemniona. Wyjdź z twojej ziemi".

Hema, która stała blisko trumny, przyrzekła w duchu siostrze Mary Joseph

Praise, że zaopiekuje się nami, jakbyśmy byli jej dziećmi.

Kulisi, podłożywszy linę pod trumnę, opuścili siostrę do grobu. Ciężkie

kamienie, których wymaga etiopska tradycja, podano najwyższemu, stojącemu

okrakiem nad trumną kulisowi. Kamienie były po to, by hieny nie dobrały się do ciała.

Na koniec dwaj mężczyźni wsypali ziemię z powrotem do dołu i na tym

zakończył się pogrzeb. Ale nie lamenty.

Shiva i ja, obydwaj niewiele znający życie, przestraszyliśmy się tych

nieziemskich dźwięków. Otworzyliśmy oczy, aby przyjrzeć się światu, w którym tak

wiele rzeczy nie było w porządku.

Page 170: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 14

Nauka o Odkupicielu

Następnego dnia po pogrzebie Ghosh wstał wcześnie. Jego pierwsza myśl po

przebudzeniu była dla odmiany nie o Hemie, lecz o Stonie. Ubrawszy się, Ghosh

poszedł do kwatery Stone'a po to tylko, by się przekonać, że jej właściciel nie wrócił.

Przygnębiony udał się do biura Matrony. Spojrzała na niego pytająco. Pokręcił głową.

Nie mógł się doczekać odwiedzin u pacjenta i rzucenia okiem na dzieło swoich

rąk. Niechętnie wskoczył w buty po chirurgu, ale teraz niecierpliwe wyczekiwanie

okazało się dla niego czymś absolutnie nowym. Stone musiał regularnie miewać to

uczucie.

- Można się od tego uzależnić - rzucił Ghosh do nikogo w szczególności.

Pułkownik Mebratu siedział na brzegu łóżka, a brat pomagał mu się ubrać.

- Doktor Ghosh! - powiedział Mebratu, uśmiechając się jak człowiek, który nie

ma żadnych zmartwień, chociaż widać było, że nadal odczuwa ból. - Składam raport:

wczoraj wieczorem gazy, dziś rano stolec. Jutro czyste złoto!

- Był mężczyzną przyzwyczajonym do czarowania innych i nawet w słabszej

dyspozycji jego charyzma nie utraciła nic ze swojej mocy. Jak na osobę, która niecałe

dwadzieścia cztery godziny wcześniej leżała na stole operacyjnym, wyglądał świetnie.

Ghosh zbadał ranę - była czysta i nienaruszona.

- Doktorze - odezwał się pułkownik. - Muszę dziś wrócić do mojego pułku w

Gonderze. Moja nieobecność nie może się przedłużać. Wiem, że to zbyt wcześnie, ale

nie mam wyboru. Jeśli się nie pokażę, podejrzenia tylko wzrosną. Jaki byłby sens w

ratowaniu mi życia, skoro niedługo zostałbym powieszony. Mogę kazać, żeby w pułku

podano mi kroplówkę, cokolwiek pan zaleci.

Ghosh otworzył usta, żeby zaprotestować, ale uświadomił sobie, że jego naciski

będą bezcelowe.

- W porządku. Ale proszę posłuchać, istnieje realne zagrożenie, że rana się

otworzy przy wysiłku. Dam panu morfinę. Musi pan podróżować na leżąco. Zapiszę

kroplówkę. Jutro może pan się napić wody, a następnego dnia klarownego płynu.

Page 171: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Wszystko to panu napiszę. Za mniej więcej dziesięć dni trzeba będzie zdjąć szwy. -

Pułkownik skinął głową.

Brodaty brat zamknął dłoń Ghosha w uścisku i pokłoniwszy się nisko, wybąkał

podziękowania.

- Będzie pan z nim podróżował? - zapytał Ghosh.

- Tak, oczywiście. Przyjedzie po nas van. Kiedy odwiozę pułkownika, wysyłają

mnie na Syberię. - Ghosh spojrzał na niego zdumiony. - Zostałem wygnany.

- Pan też jest wojskowym?

- Nie, w tej chwili jestem niczym, doktorze. Jestem nikim. Pułkownik Mebratu

położył dłoń na ramieniu brata.

- Mój brat jest skromny. Uwierzyłby pan, że ma dyplom magistra socjologii

Uniwersytetu Columbia? Tak, sam cesarz wysłał go do Ameryki. Ale staruszkowi nie

spodobało się, że mojego brata zainteresował ruch Marcusa Garveya. Nie pozwolił

mojemu bratu zrobić doktoratu. Wezwał go z powrotem do kraju i uczynił

administratorem prowincji. Powinien był pozwolić mu dokończyć studia.

- Nie, nie, wróciłem z własnej woli - powiedział brat. - Chciałem pomóc

swojemu ludowi. Ale za to wysyłają mnie teraz na Syberię.

Ghosh nie odzywał się, czekając na dalszy ciąg.

- Powiedz mu, dlaczego - zachęcił go pułkownik. - W końcu to zasadniczo

kwestia medyczna.

Brat westchnął.

- Ministerstwo zdrowia wybudowało publiczną przychodnię w naszej byłej

prowincji. Jego Wysokość osobiście przeciął wstęgę. Połowa mojego budżetu poszła

na to, by wzdłuż trasy cesarza wszystko wyglądało dobrze. Malowanie ścian,

ogrodzenia, nawet buldożer, którym wyburzyliśmy chaty. Kiedy cesarz wyjechał,

przychodnię zamknięto.

- Dlaczego?

- Bo skończyły się pieniądze!

- Nie protestował pan?

- Ależ oczywiście! Ale żadna z moich wiadomości nie doczekała się odpowiedzi.

Minister zdrowia przechwycił je wszystkie. No więc sam otworzyłem przychodnię.

Wydałem na to jakieś dziesięć tysięcy birrów. Namówiłem lekarza przyjmującego w

Page 172: Abraham Verghese - Powrót do Missing

misji w mieście oddalonym o osiemdziesiąt kilometrów, żeby raz w tygodniu

przyjeżdżał na wizyty. Zaangażowałem emerytowaną pielęgniarkę wojskową do

wykonywania opatrunków i znalazłem położną, która zgodziła się przeprowadzić do

mojej prowincji. Miałem zapasy leków. Miejscowy przemytnik alkoholu podarował mi

generator prądu. Ludzie mnie uwielbiali, ale minister zdrowia chciał mnie udusić

gołymi rękami. Cesarz wezwał mnie do Addis Abeby.

- Skąd pan wziął pieniądze? - zapytał Ghosh.

- Łapówki! Ludzie przynosili wielkie kosze indżery, w których było więcej

gotówki niż jedzenia. Kiedy zobaczyli, że wydaję pieniądze z łapówek w słusznym celu,

przynosili jeszcze więcej, bo bali się, że ich wydam.

- Opowiedział pan o tym Jego Wysokości?

- Och! To nie takie proste. Jemu wszyscy szepczą do ucha. „Wasza Wysokość -

mówię, dostawszy się przed jego oblicze. - Przychodnia potrzebuje pieniędzy, aby móc

działać". Wydawał się zaskoczony.

- Wiedział - wtrącił pułkownik.

- Wysłuchał mnie. Z jego oczu niczego nie dało się wyczytać. Kiedy skończyłem,

Jego Wysokość szepnął coś Abba Hannie, ministrowi skarbu. Abba Hanna zapisał coś

w protokole. A pozostali ministrowie... Widział ich pan? Oni żyją w ciągłym strachu.

Nigdy nie wiedzą, czy cesarz patrzy na nich łaskawym okiem, czy nie. Cesarz

podziękował mi za służbę dla prowincji i tak dalej, i tak dalej, a potem kłaniałem się i

wycofywałem, cały czas się kłaniając. Już prawie przy drzwiach natknąłem się na

ministra skarbu, który dał mi trzysta birrów! Ja potrzebuję trzydzieści tysięcy, a

nawet trzysta tysięcy nie byłoby zbyt dużo. Z tego, co wiem, cesarz powiedział sto

tysięcy, a Abba Hanna zdecydował, że przychodnia jest warta tylko trzysta. A może te

trzysta było pomysłem cesarza? Kogo zapytać? Wtedy już kolejny petent opowiadał

swoją historię, a minister skarbu pobiegł zająć miejsce u boku cesarza. Próbowałem

krzyknąć: „Wasza Wysokość, czy minister popełnił pomyłkę?", ale przyjaciele zabrali

mnie stamtąd...

- W przeciwnym razie nie byłoby cię tu z nami i nie opowiadałbyś nam tej

historii - podsumował pułkownik - mój lekkomyślny bracie.

Pułkownik spoważniał. Wbił spojrzenie w Ghosha i wziął go za rękę.

- Doktorze Ghosh, jest pan lepszym chirurgiem niż Stone. Jeden chirurg na

miejscu wart jest dwóch, którzy odeszli.

Page 173: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Nie, ja tylko miałem szczęście. Stone jest najlepszy.

- Dziękuję panu za coś innego. Bo widzi pan, okropnie mnie bolało przez całą

drogę z Gonderu aż tutaj. W porównaniu z tym, podróż powrotna będzie miłą

przejażdżką. Ból był... Wiedziałem, że jeśli pogorszy mi się, cokolwiek to jest, umrę.

Ale znalazłem rozwiązanie. Przyszedłem do pana. Kiedy pan mi powiedział, że kiedy

moi ziomkowie zapadają na tę chorobę, po prostu umierają... - Twarz pułkownika stę-

żała, a Ghosh nie był pewien, czy żołnierza opanowuje złość, czy walczy z

napływającymi do oczu łzami. Odchrząknął. - Zamknięcie przychodni mojego brata

było zbrodnią. Kiedy przyjechałem do Addis Abeby na to spotkanie z moimi...

kolegami, gotów byłem ich wysłuchać. Ale nie byłem pewien. Można powiedzieć, że

moim motywem była podejrzliwość. Jeśli miałem stać się częścią przemian, to czy w

grę wchodził najlepszy z powodów, czy chodziło mi tylko o władzę? Mówię panu

rzeczy, których nigdy nie wolno panu rozpowiadać, doktorze, rozumie pan?

Ghosh skinął głową.

- Moja podróż, mój ból, moja operacja... - ciągnął pułkownik. - Bóg pokazał mi

cierpienie mojego ludu. To była wiadomość od Niego. To, jak traktujemy współbraci,

jak traktujemy wieśniaka cierpiącego na skręt jelita - oto miara tego kraju. Nie nasze

myśliwce ani czołgi, ani jak wielki jest pałac cesarza. Myślę, że Bóg celowo postawił

pana na mojej drodze.

Później, kiedy pułkownik wyjechał, Ghosh uświadomił sobie, że choć przyjął

Mebratu nastawiony do niego negatywnie, ostatecznie okazało się, że czuje do niego

coś przeciwnego. A jako człowiekowi żyjącemu poza swoim krajem bez trudu

przychodziło mu pozytywne myślenie o Jego Wysokości. Teraz nie był już przekonany

o dobroci władcy.

Mr. Elihu Harris ubrał się niewłaściwie. To była pierwsza rzecz, jaką zauważyła

Matrona, gdy zamknął za sobą drzwi i podszedł do jej biurka, żeby się przedstawić.

Miał pełne prawo być poirytowany, ponieważ poprzedniego dnia i dwa dni wcześniej,

gdy odwiedził Missing, Matrony nie zastał. Lecz mimo to wydawał się wdzięczny, że

może się z nią zobaczyć, a zarazem zmartwiony, że zajmuje jej czas.

- Nie wiedziałam, że pan do nas przyjedzie, panie Harris - powiedziała

Matrona. - W innych okolicznościach byłaby to dla nas ogromna przyjemność, ale

widzi pan, wczoraj... pochowaliśmy siostrę Mary Joseph Praise.

Page 174: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- To znaczy... - Harris przełknął ślinę. Jego usta otworzyły się i zaraz zamknęły.

Ujrzał w oczach Matrony ogromny ładunek bólu, którego wcześniej, pojął ze wstydem,

nie dostrzegł. - To znaczy... tę młodą zakonnicę z Indii? Asystentkę Thomasa Stone'a?

- Właśnie tę. A co się tyczy Thomasa Stone'a, to... on odszedł. Zniknął. Martwię

się o niego. Oszalał z rozpaczy.

Harris miał przyjemną twarz, ale jego nadmiernie rozwinięta górna warga i

nierówne przednie zęby sprawiały, że doprawdy trudno było uznać go za

przystojnego. Wiercił się na krześle. Z pewnością bardzo chciał się dowiedzieć, jak

doszło do tego wszystkiego, ale nie zapytał. Matrona zrozumiała, że jest człowiekiem,

który nawet mając ewidentną przewagę w rozmowie, nie wie, jak upomnieć się o

swoje racje. Kiedy tak siedział, Matrona, zajrzawszy w jego delikatne brązowe oczy,

tak nieskore do inwencji, zmiękła i opowiedziała mu o wszystkim w krótkich, prostych

zdaniach uginających się pod ciężarem przekazywanych wieści. Kiedy skończyła,

dodała:

- Odwiedził nas pan w chwili naszej słabości. - Wyczyściła nos. - Tak dużo

spośród tego, co robimy w Missing, obraca się wokół Thomasa Stone'a. Był

najlepszym chirurgiem w mieście. Nie wiedział, że pozwalano nam działać tylko dzięki

operacjom, jakie przeprowadzał na członkach rodziny cesarskiej i politykach. Rząd

każe nam płacić słony podatek za możliwość prowadzenia szpitala, potrafi pan to so-

bie wyobrazić? Gdyby chcieli, mogliby nas po prostu zamknąć. Panie Harris, nawet

pan nas wspomógł datkiem wyłącznie ze względu na książkę Stone'a... Być może to już

koniec Missing.

Z każdym słowem Matrony Harris zapadał się głębiej w krzesło, jak gdyby ktoś

postawił mu stopę na piersi i wbijał go w tapicerkę. Miał nerwowy tik polegający na

przygładzaniu dłonią kosmyka, który w rzeczywistości wcale nie opadał mu na czoło.

„Istnieją na świecie ludzie, których przekleństwem jest złe wyczucie czasu -

pomyślała Matrona. - Ludzie, którym samochody psują się w drodze na ich własny

ślub albo którym deszcz zawsze psuje wakacje nad morzem, albo których dzień

osobistego triumfu zostaje przyćmiony i na zawsze zapisuje się na kartach historii

jako dzień śmierci króla Jerzego VI. Ci ludzie są irytujący, a jednocześnie człowiek im

współczuje, bo są tacy bezradni. To nie wina Harrisa, że siostra Mary Joseph Praise

umarła ani że doktor Thomas Stone zniknął".

Page 175: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Jeśli Harris przyjechał, by zajrzeć do ksiąg rachunkowych, Matrona nie miała

mu czego pokazać. Przedstawiała sprawozdania wyłącznie do tego zmuszona, a

ponieważ rzeczy, które darczyńcy pragnęli fundować, nie miały z rzeczywistymi

potrzebami Missing wiele wspólnego, sprawozdania były czystą fikcją. Wiedziała, że

prędzej czy później taki dzień nadejdzie.

Harris zakrztusił się, a potem odkaszlnął. Doszedłszy wreszcie do siebie po

całej serii chrząknięć i długiej sesji czyszczenia nosa, przeszedł - niebezpośrednio - do

celu swojej wizyty u Matrony - innego, niż Matrona sobie wyobrażała.

- Miała pani rację, Matrono, jeśli chodzi o nasz plan założenia misji dla

Oromów - powiedział. Siostra przełożona jak przez mgłę przypomniała sobie, że

faktycznie kiedyś wspomniała o tym w liście. - Lekarz z Wollo przysłał mi telegram.

Policjanci zajęli budynek, a gubernator okręgu nie zamierza zrobić nic, żeby ich

stamtąd usunąć. Zapasy są rozprzedawane. Miejscowy kościół prowadzi przeciwko

nam kampanię zła, nazywając nas diabłami! Przyjechałem, żeby wyjaśnić te

nieporozumienia.

- Proszę mi wybaczyć, panie Harris, że będę mówiła bez ogródek, ale jak pan

mógł ufundować tę misję w ciemno? - Mówiąc to, Matrona poczuła nagłe poczucie

winy, ponieważ w gruncie rzeczy Harris do tej pory nie widział również Missing. -

Jeśli dobrze pamiętam, w liście napisałam, że to nie jest najrozsądniejszy pomysł.

- To moja wina - przyznał Harris, załamując ręce. - To ja nakłoniłem do

działania komisję nadzorującą naszego kościoła... Oni jeszcze o niczym nie wiedzą -

powiedział niemal szeptem. Odchrząknął i jakby odnalazłszy głos, dodał: - Miałem...

cóż, mam nadzieję, że komisja zrozumie... że moje intencje były dobre. My... ja

miałem nadzieję zanieść naukę o Odkupicielu tym, którzy jej nie znają.

Matrona wydała z siebie pełne irytacji westchnienie.

- Panie Harris, czy panu się wydawało, że oni wszyscy czczą ogień? Albo

drzewa? Przecież to są chrześcijanie. Odkupienie jest im tak potrzebne, jak panu krem

prostujący włosy.

- Ale ja czuję, że to nie jest prawdziwe chrześcijaństwo. To pogański rodzaj

wiary... - powiedział i zaraz klepnął się po głowie, gładząc niesforny kosmyk.

- Pogański! Panie Harris, w tym samym czasie, gdy nasi pogańscy przodkowie

w Yorkshire i Saksonii używali czaszek swoich wrogów jako naczyń, w których

podawano jedzenie, ci tutaj chrześcijanie śpiewali już psalmy. Oni wierzą, że w

Page 176: Abraham Verghese - Powrót do Missing

kościele w Aksum znajduje się ukryta Arka Przymierza. Nie jakiś tam palec świętego

ani nawet palec u nogi samego papieża, ale Arka! Etiopscy wierni wkładali koszule

zmarłych na dżumę. „Dawno temu chrześcijanie z Abisynii widzieli w dżumie

skuteczny i boski środek osiągnięcia nieśmiertelności"23. Oto - podkreśliła, stukając

palcem w biurko - jak bardzo pragnęli kolejnego życia. - Nie mogła się powstrzymać,

żeby nie dodać czegoś jeszcze. - Proszę mi powiedzieć, panie Harris, czy w Dallas pana

parafianie odczuwają tak silny głód zbawienia?

Harris poczerwieniał. Rozejrzał się, jakby szukając kryjówki. Nie skończył

jeszcze, bo ludzie tacy jak on bywają uparci, choćby dlatego, że nie dysponują niczym

więcej poza swoimi przekonaniami.

- W Houston, nie Dallas - odezwał się cicho. - No dobrze, Matrono, ale tutejsi

księża to w większości analfabeci. Gebrew, wasz strażnik, nie rozumie litanii, które

recytuje, ponieważ napisano je w gyyz, którym nikt się na co dzień nie posługuje.

Skoro wyznaje monofizycką zasadę, że Chrystus miał wyłącznie boską naturę, a brakło

mu ludzkiej, no to...

- Dość! Panie Harris, proszę przestać - powiedziała Matrona, zasłaniając uszy. -

Jak pan mnie drażni. - Wstała i okrążyła biurko, a Harris odsunął się z krzesłem,

bojąc się, że dostanie od niej w ucho. Matrona podeszła do okna. - Kiedy rozejrzy się

pan po Addis Abebie i zobaczy bose, trzęsące się na deszczu dzieci i trędowatych

żebrzących o odrobinę strawy, czy naprawdę nadal będzie pan twierdził, że ten

monofizycki nonsens ma jakiekolwiek znaczenie? - Pochyliła głowę i oparła czoło o

szybę. - Bóg nas osądzi, panie Harris, na... - głos jej się załamał na myśl o siostrze

Mary Joseph Praise - na podstawie tego, cośmy zrobili, by ulżyć cierpieniu naszych

braci i sióstr. Naprawdę nie sądzę, żeby Bóg przejmował się, której doktrynie dajemy

posłuch.

Widok tej prostej, zniszczonej twarzy przyciśniętej do szyby, mokre policzki,

splecione palce... wszystko to zrobiło na Harrisie większe wrażenie niż to, co Matrona

do tej pory powiedziała. Oto miał bowiem przed sobą kobietę, która potrafiła złamać

reguły swojego zakonu, jeśli stały jej na drodze do realizacji celu. Z ust Matrony

popłynęła fundamentalna prawda, o której, z racji prostoty tych słów, w kościele

Harrisa nikt głośno nie wspominał - w kościele, w którym bratobójcza walka na

argumenty stanowiła bodaj jedyny sens istnienia komitetu, jak również manifestację

23 Albert Camus, Dżuma, w: Cztery powieści, przeł. Joanna Guze, Maria Zenowicz, Świat Książki, Warszawa 2006, s. 166.

Page 177: Abraham Verghese - Powrót do Missing

wiary. Dobrze się stało, że ludzi czynu w rodzaju Matrony oddzielał od sponsorów cały

ocean, ponieważ gdyby obydwie strony wchodziły sobie w paradę, współpraca nie

byłaby udana.

Harris spojrzał na stos Biblii piętrzący się pod ścianą. Nie zauważył go, kiedy

wszedł do biura siostry przełożonej.

- Mamy więcej egzemplarzy Biblii po angielsku, niż jest w tym kraju osób

mówiących w tym języku - powiedziała Matrona, odwróciwszy się od okna i

podążywszy wzrokiem za spojrzeniem Harrisa. - Mamy Biblię po polsku, czesku,

włosku, francusku, szwedzku. Wydaje mi się, że niektóre z nich są darem od dzieci

chodzących do waszych szkółek niedzielnych. Potrzebujemy żywności i leków, a

dostajemy Biblie. - Uśmiechnęła się. - Zawsze się zastanawiałam, czy ci dobrzy ludzie,

którzy przysyłają nam Biblię, naprawdę uważają, że tęgoryjca dwunastnicy i głód da

się pokonać Słowem Bożym? Przecież nasi pacjenci są analfabetami.

- Czuję się skrępowany - powiedział Harris.

- Nie, nie, nie. Bardzo proszę! Tutejsi ludzie uwielbiają Biblię! To najcenniejszy

przedmiot, jaki może posiadać rodzina. Czy wie pan, co zrobił cesarz Menelik

rządzący przed Hajle Syllasje, kiedy zachorował? Zjadł stronice Biblii. Raczej nie

pomogło. To jest kraj, w którym papier - worketu - jest bardzo cenny. Wie pan, że

według zwyczajów biedoty małżeństwo zostaje uznane za zawarte w momencie, gdy

młodzi napiszą swoje imiona na kartce? Gdy chcą się rozwieść, no cóż, po prostu drze

się ów dokument na kawałki. Księża rozdają kartki z wypisanymi na nich

fragmentami Biblii. Kartki składa się wiele razy tak, że zmniejszają się do rozmiarów

maleńkiego kwadracika, a potem zawija się je w kawałek skóry i nosi na szyi. Chętnie

rozdawałam Biblię, ale minister spraw wewnętrznych uznał to za nawracanie. „Jak

można sądzić, że nawracam tych ludzi, skoro nikt z nich nie potrafi czytać? Poza tym

to przecież taka sama wiara jak pana", powiedziałam. Ale minister nie zgodził się ze

mną. Tak więc teraz składuję te Biblie pod ścianą, panie Harris. W szopie na

narzędzia Pismo Święte mnoży się jak króliki. Wylewa się do magazynów i do mojego

biura. Używamy go jako podpórki do regału na książki. Albo do wykładania nim ścian

chat chikka. Robimy z nim cokolwiek, naprawdę!

Podeszła do drzwi i gestem poprosiła, by za nią poszedł.

- Przejdźmy się - zaproponowała. - Proszę spojrzeć - powiedziała, gdy znaleźli

się w korytarzu.

Page 178: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Pokazała napis widniejący nad drzwiami: SALA OPERACYJNA NUMER

JEDEN. Pomieszczenie zostało zamienione w składzik pełen Biblii. Bez słowa

pokazała palcem pomieszczenie po drugiej stronie korytarza, które, jak zauważył

Harris, było magazynem na szczotki i wiadra. Napis nad drzwiami głosił: SALA

OPERACYJNA NUMER DWA.

- Mamy tylko jedną salę operacyjną. Nazywamy ją salą operacyjną numer trzy.

Może mnie pan osądzać, jak pan chce, panie Harris, ale biorę, co mi dają w imię Boże,

aby służyć tym ludziom. A jeśli moi darczyńcy upierają się, żeby zafundować mi

kolejną salę operacyjną dla słynnego Thomasa Stone'a, podczas gdy ja potrzebuję

cewników, strzykawek, penicyliny i pieniędzy na zbiorniki z tlenem po to, by móc

wyposażyć choćby jedną z tych sal, no to wtedy ja im daję jeszcze jedną salę

operacyjną - z nazwy.

Przy schodkach prowadzących do ambulatorium szpitala Missing kwitła

bugenwilla, skrywając w kwiatach filary wiaty, tak że dach sprawiał wrażenie

zawieszonego w powietrzu.

Zobaczyli pędzącego mężczyznę okutanego grubą warstwą białego sukna

narzuconego na wyświechtany wojskowy płaszcz. Wyróżniał się z racji białego

turbanu i packi na muchy.

- Oto Gebrew we własnej osobie, ten, o którym rozmawialiśmy - powiedziała

Matrona, kiedy Gebrew zauważył ich i zatrzymał się, żeby się ukłonić. - Sługa Boży,

strażnik i... jeden z nas, osieroconych stratą.

Harrisa zaskoczył stosunkowo młody wiek Gebrew. W jednym ze swoich listów

Matrona opisała przypadek młodej, dwunasto- lub trzynastoletniej dziewczyny z

plemienia Harrari, którą przywieziono konającą. Między nogami wisiała jej przecięta

pępowina. Kilka dni wcześniej urodziła, ale nikt nie usunął łożyska, bo nie chciało

wyjść. Rodzina dziewczyny dwa dni podróżowała mułem, żeby dostać się do Missing.

Kiedy Gebrew, kierując się współczuciem dla dziewczyny, podniósł ją, by przenieść z

gharry, konająca krzyknęła. Okazało się, że Gebrew, narzędzie w rękach Boga,

nieumyślnie nadepnął na ciągnącą się za dziewczyną pępowinę i wyrwał w ten sposób

łożysko. Tak dziewczyna została wyleczona, zanim jeszcze przestąpiła próg oddziału

nagłych wypadków.

Page 179: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Harrisa, ubranego w bawełnianą koszulkę bez rękawów, przeszedł dreszcz.

Przewrócił oczami, poluzował kołnierzyk, a potem poprawił jeszcze hełm korkowy,

którego Matrona w pierwszej chwili w ogóle nie zauważyła.

Przeprowadziła go przez oddział dziecięcy, czyli pomalowany na jasny odcień

lawendy pokój, w którym noworodki leżały w wysokich łóżeczkach z metalowymi

poręczami. Matki zajmowały przestrzeń podłogi tuż obok łóżek. Na widok siostry

przełożonej podskoczyły i zaczęły się kłaniać.

- To dziecko ma tężec i umrze. To ma zapalenie opon mózgowych i jeśli

przeżyje, może oślepnąć lub ogłuchnąć. Jego matka - powiedziała Matrona, czule

obejmując ramieniem zabiedzoną kobietę - przebywając w Missing dzień i noc,

zaniedbuje pozostałą trójkę swoich dzieci. Boże drogi, zdarzało się, że podczas pobytu

matki w szpitalu te dzieci, które zostały w domu, wpadały do studni, ginęły pod

kopytami byków, a nawet były porywane. Najbardziej ludzką rzeczą jest więc

powiedzieć jej, żeby poszła do domu, żeby zabrała dziecko i poszła do domu.

- No to dlaczego tu została?

- Proszę spojrzeć, jak anemicznie wygląda! Karmimy ją tutaj. Dajemy jej porcję

dziecka, której dziecko nie jest w stanie zjeść, a także jej własną porcję. Poprosiłam,

żeby dawać jej codziennie dodatkowe jajko, plus zastrzyk z żelaza i lekarstwo na

tęgoryjca. Za kilka dni, jeśli dziecko nadal będzie żyło, kupimy obojgu bilet na

autobus i wyślemy do domu. Będzie zdrowsza, lepiej zaopiekuje się pozostałymi

dziećmi... O, a to z kolei dziecko czeka na operację...

Na oddziale męskim, który mieścił się w długiej, wąskiej sali obliczonej na

czterdzieści osób, Matrona kontynuowała wyliczanie chorób pacjentów. Ci, którzy

mogli, próbowali wstać i powitać odwiedzających. Jeden z mężczyzn leżał w śpiączce z

otwartymi ustami i niewidzącymi oczami. Inny siedział, pochylając się do przodu,

oparty o specjalną poduszkę; z trudem walczył o każdy oddech. Dwóch kolejnych

leżących jeden obok drugiego mężczyzn miało nabrzmiałe brzuchy, jakby byli w

ósmym miesiącu ciąży.

- Reumatyczne uszkodzenie zastawki serca... Nic się nie da zrobić. A tych

dwóch ma marskość wątroby - wyjaśniła Matrona.

Harris ze zdumieniem przekonywał się, jak niewiele potrzeba, by utrzymać

człowieka przy życiu. Wielki kawał chleba w wyszczerbionej misce i ogromny,

sfatygowany blaszany kubek słodkiej herbaty - całe śniadanie i lunch. Dość często, jak

Page 180: Abraham Verghese - Powrót do Missing

zauważył, ucztą tą chory dzielił się z członkami rodziny, którzy koczowali przy jego

łóżku.

Kiedy wyszli z oddziału męskiego, Matrona zrobiła przerwę na złapanie

oddechu.

- Wie pan, że w tej chwili dysponujemy funduszami na następne trzy dni?

Potem koniec. Bywają wieczory, że kładę się spać, nie wiedząc, jakim sposobem rano

otworzymy drzwi szpitala.

- Co pani zamierza? - zapytał Harris, choć w tej samej chwili zdał sobie sprawę,

że zna odpowiedź.

Matrona uśmiechnęła się, a kiedy jej policzki powędrowały w górę, oczy niemal

zupełnie zniknęły. Jej twarz wyglądała jak twarz dziecka.

- Zgadza się, panie Harris. Będę się modliła. Potem przesunę środki z funduszu

budowlanego albo dowolnego innego, w którym są jeszcze jakieś pieniądze. Bóg wie,

w jak bardzo kłopotliwym położeniu się znajdujemy, tak to sobie tłumaczę, więc nie

będzie miał nic przeciwko. Nie walczymy tutaj z bezbożnością, bo to przecież

najbardziej pobożny kraj świata. Nie walczymy nawet z chorobami, tak jak walczymy

z biedą. Pieniądze na jedzenie, leki... to pomaga. Kiedy nie potrafimy kogoś wyleczyć

albo uratować mu życia, niech nasi pacjenci poczują, że przynajmniej o nich dbamy.

To powinno być podstawowym prawem człowieka.

Niepokój Harrisa związany z opinią komisji nadzorującej prawie całkiem

minął.

- Przyznaję, panie Harris, że z wiekiem coraz rzadziej modlę się o wybaczenie.

Teraz modlę się o pieniądze, bym mogła kontynuować Boskie dzieło. - Ujęła rękę

Harrisa i przykryła ją swoją dłonią, lekko poklepując. - Czy wie pan o tym, mój drogi,

że w najczarniejszej godzinie często to pan był odpowiedzią na moje modły?

Matrona uznała, że powiedziała już dość. Zaryzykowała. Ponieważ nie miała już

co położyć na stole, postawiła na prawdę.

Page 181: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 15

Wąż, choć ze splotów...

Noworodki wydawały się Ghoshowi nierealne: nosy, zmarszczki i nic poza tym.

Miał wrażenie, że ktoś podrzucił je Hemie jako nieudany eksperyment. Ghosh

usiłował wydawać z siebie stosowne dźwięki i okazywać zainteresowanie maluchami,

ale złapał się na tym, że ma im za złe, iż Hema poświęca im całą uwagę.

Od śmierci siostry Mary Joseph Praise minęło pięć dni. Ghosh wstąpił do

Hemy późnym popołudniem, zanim wyruszył na poszukiwanie Stone'a. Zastał tam

Almaz, która zdążyła poczuć się jak u siebie i pochłonięta zadaniem opieki nad

dziećmi prawie nie zauważyła jego obecności. Przez ostatnie kilka dni musiał sam

parzyć sobie kawę i podgrzewać wodę na kąpiel. Matrona, siostra Asqual, Rosina i

kilka uczennic szkoły pielęgniarskiej również były u Hemy, uwijając się wokół

niemowląt. Rosina, która od odejścia Thomasa Stone'a w zasadzie nie miała nic do

roboty, przeniosła się do Hemy. Nikt nie zwrócił uwagi na Ghosha, kiedy ten wyszedł.

Pojechał najpierw do hotelu Ghion, potem Ras, a następnie na komendę

główną policji. Poprosił o spotkanie z pewnym sierżantem, którego znał osobiście.

Mężczyzna nie miał dla niego żadnych wieści. Ghosh objechał całą Piazzę wszerz i

wzdłuż, a potem, wypiwszy piwo w barze St. George's, uznał, że czas wrócić do domu.

Utwierdził się w zamiarze wyjazdu. Trzymał w ręku bilet lotniczy do Rzymu i dalej do

Chicago. Wylot miał nastąpić za cztery tygodnie. Niewykluczone, że do tej pory

sprawy Missing jakoś się ułożą. Nie wyobrażał sobie, żeby mógł tu zostać, nie teraz,

nie gdy Stone zniknął, a siostra Mary Joseph Praise nie żyła. Musiał wszakże znaleźć

w sobie dość odwagi, by poinformować o tym Matronę i Almaz - i Hemę.

Było już ciemno, gdy zaparkował pod wiatą obok swojej kwatery. Zobaczył

przykucniętą pod ścianą Almaz, opatuloną tak, że widać było tylko jej oczy. Czekała na

niego tak samo jak owej nocy, gdy umarła siostra Mary Joseph Praise.

- O mój Boże. Co znowu?

Podeszła do samochodu od strony pasażera, otworzyła drzwi i wsiadła.

- Chodzi o Stone'a? - zapytał. - Co się stało?

Page 182: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Gdzie pan był? Nie, nie chodzi o Stone'a. Jedno z bliźniąt przestało oddychać.

Chodźmy do bungalowu doktor Hemy.

Niebieskie światło lampki nocnej tworzyło w sypialni Hemy surrealistyczny

nastrój, przywodziło na myśl plan filmowy. Hema miała na sobie koszulę nocną. Jej

rozpuszczone włosy spadały na ramiona. Nie mógł oderwać od niej wzroku.

Niemowlaki leżały na łóżku. Ich klatki piersiowe unosiły się i opadały

równomiernie, obydwaj mieli zamknięte oczy i spokój wypisany na twarzy.

Odwróciwszy się do Hemy, Ghosh zobaczył, że cała się trzęsie, a jej usta drżą.

Wyciągnął przed siebie dłonie wewnętrzną stroną do góry, pytając, co się stało. W

odpowiedzi rzuciła mu się w ramiona.

Przytulił ją.

Przez wszystkie lata ich znajomości widział, jak była szczęśliwa, jak się złościła,

jak była smutna, a nawet przygnębiona, ale zawsze pokazywała, że ma charakter, że

jest przebojowa. Nigdy nie widział w niej strachu. Teraz sprawiała wrażenie, jakby

stała się innym człowiekiem.

Chciał ją wyprowadzić z pokoju, obejmując ramieniem, ale nie zgodziła się.

- Nie - szepnęła. - Nie możemy odejść.

- Co się dzieje?

- Położyłam je do łóżka i zostałam jeszcze chwilę, żeby na nie popatrzeć.

Marion oddychał bardzo równo, ale Shiva... - Zaniosła się płaczem, pokazując dziecko

z opatrunkiem na główce. - Uniósł mu się brzuszek, później opadł przy wydechu... a

potem nic. Długo mu się przyglądałam. „Hema, tylko ci się wydaje", powiedziałam do

siebie. Ale widziałam wyraźnie, jak zrobił się siny, nawet w tym świetle, zwłaszcza

kiedy porównałam kolor jego skóry z kolorem Mariona. Dotknęłam go, a on rozłożył

ręce jakby spadał i wziął głęboki oddech. Złapał mnie za palec. Mówił: „Nie zostawiaj

mnie". I znowu oddychał. Och, Śiwo. Gdybym nie została. .. już byłoby po nim.

Zasłoniła twarz dłońmi i wtuliła się w pierś Ghosha, zostawiając mokre ślady

na jego koszuli. Przycisnął ją do siebie. Nie wiedział, co powiedzieć. Miał tylko

nadzieję, że nie śmierdzi piwem. Chwilę później odsunęła się od niego, tak że stanęli

obok siebie z Almaz tuż za plecami i wpatrywali się w Shivę.

Page 183: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Dlaczego Hema tak się pospieszyła z wymyśleniem imion dla dzieci? Jej

decyzja wydawała mu się pochopna. Ghosh nie mógł się do nich przekonać. Da się je

jeszcze zmienić? A jeśli wróci Thomas Stone? Skąd pomysł imienia hinduskiego boga

dla dziecka zakonnicy i Anglika? A drugie z bliźniąt, też chłopiec, dlaczego Marion?

Imiona z pewnością są tymczasowe, zanim Thomas Stone nie odzyska zmysłów albo

zanim brytyjska ambasada się nimi nie zajmie. Hema zachowywała się, jak gdyby te

dzieci należały do niej.

- Czy to się powtórzyło? - zapytał Ghosh.

- Tak! Raz. Mniej więcej trzydzieści minut później. Kiedy już miałam się

odwrócić. Zrobił wydech... i zatrzymał się. Zaczekałam. Przecież musi oddychać.

Wstrzymałam się, ale nie mogłam już tego znieść. Kiedy go dotknęłam, zaczął

oddychać, jak gdyby czekał na to delikatne popchnięcie, jak gdyby zapomniał, co

należy zrobić. Siedzę tu od trzech godzin, boję się nawet wyjść do łazienki. Nikomu

nie potrafię zaufać, a zresztą jak niby miałabym im to wytłumaczyć... Dzięki Bogu

Almaz postanowiła pomóc mi przy nocnym karmieniu. Posłałam ją po ciebie.

- Śmiało. Idź do łazienki - zaoferował Ghosh. - Popilnuję ich.

Wróciła błyskawicznie.

- Co o tym sądzisz? - zapytała, wieszając mu się na ramieniu i wycierając oczy

chusteczką. - Nie powinieneś osłuchać mu płuc? Nie kaszlał i nie miał trudności z

oddychaniem.

Ghosh, drapiąc się w podbródek i marszcząc oczy, przyglądał się dziecku. Po

dłuższej chwili odezwał się:

- Przebadam go gruntownie, kiedy się obudzi. Ale chyba wiem, w czym tkwi

problem.

Sposób, w jaki Hema na niego spojrzała, napełnił jego serce dumą. To nie była

ta sama Hemlatha, która reagowała sceptycyzmem na każde jego słowo.

- Właściwie to jestem pewien. Bezdech wcześniaka. To dobrze opisane

schorzenie. Widzisz, jego mózg jest jeszcze niedojrzały, więc ośrodek oddechowy,

który steruje procesem oddychania, również nie jest jeszcze do końca rozwinięty. Od

czasu do czasu dziecko „zapomina" wziąć oddech.

- Jesteś pewien, że to nic innego? - Nie kwestionowała zasadności jego oceny,

lecz jak każda matka chciała się po prostu upewnić.

Page 184: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Skinął głową.

- Jestem przekonany. Miałaś szczęście. Zazwyczaj bezdech bywa śmiertelny,

zanim w ogóle ktokolwiek go zauważy.

- Nie mów tak. O Boże, co my zrobimy, Ghosh?

Chciał jej powiedzieć, że nic nie można zrobić. Zupełnie nic. Jeżeli dziecko

będzie miało szczęście, za kilka tygodni wyrośnie z bezdechu. Jedyną alternatywą

pozostawało podłączenie wcześniaka do maszyny, która pooddycha za niego, zanim w

pełni rozwiną się jego płuca. Ale nawet w Anglii i Ameryce rzadko tak postępowano.

W Missing to rozwiązanie w ogóle nie wchodziło w rachubę.

Czekała na jego orzeczenie. Wstrzymała własny oddech.

- Zrobimy tak - powiedział, a ona odetchnęła. Improwizował. Nie wiedział, czy

jego plan wypali. Wiedział tylko, że nie ma serca powiedzieć jej, że nic nie można

poradzić. - Przynieś mi krzesło. To z salonu. Daj mi parę tych swoich łańcuszków na

nogę i jeszcze parę cęgów. Jakąś nić albo szpagat. Podkładkę do pisania i notatnik,

jeśli masz. Powiedz Almaz, żeby zaparzyła kawę, najmocniejszą, jaką potrafi. Niech

zaparzy, ile zdoła, i wleje do termosu.

Nowa Hema, przybrana matka bliźniaków, wstała bez słowa, by wykonać

polecenia. Nie pytała, jak i po co. Przyglądał się jej tanecznym ruchom.

- Gdybym wiedział, że mnie tak posłuchasz, poprosiłbym jeszcze o koniak i

masaż stóp - mruknął do siebie. - A jeśli to nie pomoże... to przynajmniej będę miał

spakowaną torbę.

Ghosh siedział na krześle, sącząc kawę. Otaczała go całkowita cisza. Na palcu

miał zawiązany sznurek, którego drugi koniec biegł do łańcuszka Hemy przeciętego

na pół i oplecionego wokół stopy Shivy. Maleńkie srebrne dzwonki dyndające na

łańcuszku wydawały z siebie przyjemny, kojarzący się z cymbałkami dźwięk za

każdym razem, gdy maluch poruszył nogą.

Ghosh zamocował zegarek na podłokietniku krzesła. Otworzył notatnik na

pierwszej stronie i narysował dwie kolumny: „data" i „godzina". Shiva wiercił się, a

wtedy dzwoneczki wydawały uspokajający dźwięk. Wcześniej, kiedy karmili dzieci,

Ghosh dodał do butelki Shivy kroplę kawy. Miał nadzieję, że kofeina, stymulant

układu nerwowego i środek drażniący, wpłynie na pracę ośrodka oddechowego. Kawa

sprawiła, że chłopiec był wyraźnie bardziej niespokojny niż jego brat bliźniak.

Page 185: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Hema spała na sofie w kącie salonu sąsiadującego z sypialnią dzieci. Lampa

stojąca z kloszem, którą przenieśli do pokoju Hemy, dawała akurat tyle światła, że

Ghosh widział stronę notatnika.

Powiódł wzrokiem po ścianach. Mała dziewczynka z warkoczykami, ubrana w

półsari, stojąca między dwojgiem dorosłych. Oprawione zdjęcie przystojnego

premiera Jawaharlala Nehru w zadumie podpierającego palcem policzek wisiało

naprzeciwko krzesła, na którym siedział Ghosh. Wyobrażał sobie, że w sypialni Hemy

będzie panował porządek, że wszystko będzie na swoim miejscu, ale okazało się, że

przez poręcz łóżka przewieszały się całe naręcza ubrań, na podłodze stała otwarta

walizka, kolejne ubrania piętrzyły się w kącie, a książki i dokumenty leżały w stosie na

krześle. Dopiero wtedy zauważył stojące za drzwiami pudło wielkości kredensu.

„Zrobiła to", pomyślał, nachylając się nad pudłem, żeby odczytać widniejący na nim

napis. „Grundig, a niech mnie! Najlepszy model, jaki można dostać". Jego gramofon i

radio nawaliły kilka miesięcy wcześniej.

Co jakiś czas Ghosh zerkał na noworodka, upewniając się, że jego maleńka

klatka piersiowa podnosi się i opada. Po, jak sądził, całej godzinie czuwania ziewnął,

rzucił okiem na zegarek i ze zdumieniem stwierdził, że minęło dopiero siedem minut.

„Mój Boże, nie będzie łatwo", pomyślał. Dopił kawę i nalał sobie kolejny kubek.

Wstał i okrążył pokój. Na jednej z półek stała pokaźna kolekcja książek.

WIELCY KLASYCY LITERATURY ŚWIATOWEJ, głosił napis złotymi literami.

Wybrał jeden tom i usiadł. Książka była pięknie oprawiona w skórę, a brzegi kartek

pociągnięto złotą farbą. Wyglądała na nieczytaną.

O czwartej nad ranem poszedł obudzić Hemę. We śnie wyglądała jak mała

dziewczynka. Spała ze złożonymi jak do modlitwy rękami podłożonymi pod policzek.

Potrząsnął nią delikatnie. Otworzyła oczy, zobaczyła go i uśmiechnęła się. Podał jej

kawę.

- Moja kolej? - Skinął głową. Usiadła na łóżku. - Przestał oddychać?

- Dwa razy. Nie ma co do tego wątpliwości.

- Boże. O Boże. Więc to prawda, nie wydawało mi się. Mieliśmy szczęście, że to

zauważyłam.

- Napij się. Idź przemyj twarz i przyjdź do sypialni.

Page 186: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Kiedy wróciła, przekazał jej sznurek zamocowany do łańcuszka oraz notatnik i

długopis.

- Nieważne, co będziesz robiła, nie kładź się na łóżku. Zostań na krześle, to

jedyny sposób, żeby nie zasnąć. Czytałem, to naprawdę pomaga. Sprawdzałem go po

każdej stronie. Jeśli słyszałem dźwięk łańcuszka, nie podnosiłem głowy i czytałem

dalej. Kiedy przestał oddychać, pociągnąłem po prostu za sznurek i od razu zaczął

znowu oddychać. Wygląda na to, że małemu czasem zdarza się zapomnieć.

- Dlaczego w ogóle musi o tym pamiętać? Biedactwo.

Hema zdążyła usadowić się na krześle, gdy usłyszała dziwny odgłos. Dopiero

po chwili uświadomiła sobie, że słyszy chrapanie Ghosha. Podeszła do niego na

palcach - leżał na sofie i spał jak zabity, wyglądając przy tym jak ogromny pluszowy

miś. Nakryła go kocem, który zdążył ześlizgnąć się na podłogę, a potem wróciła na

posterunek. Chrapanie dodawało jej otuchy, mówiło jej, że nie jest sama. Sięgnęła po

książkę, którą czytał Ghosh.

Kupiła zestaw dwunastu tomów od pracownika brytyjskiej ambasady, który

wracał do rodzinnego kraju. Uświadomiła sobie ze wstydem, że nie przeczytała ani

jednej z tych książek. Ghosh umieścił zakładkę na stronie dziewięćdziesiątej drugiej.

Naprawdę dotarł aż tak daleko? Dlaczego wybrał akurat ten tytuł? Otworzyła książkę

na pierwszej stronie:

Któż spośród tych, co pragną poznać dzieje człowieka i dowiedzieć się, jak owa

tajemnicza mieszanka reaguje na różnorakie eksperymenty dokonywane przez Czas,

nie zadumał się choćby przez chwilę nad życiem Świętej Teresy i nie uśmiechnął

dobrotliwie na myśl o małej dziewczynce, która pewnego ranka wyruszyła w świat z

młodszym braciszkiem, by szukać męczeństwa w krainie Maurów?24

Przeczytała pierwsze zdanie trzykrotnie, zanim zrozumiała jego sens. Spojrzała

na tytuł książki: Miasteczko Middlemarch. Czy autor nie mógł jaśniej? Czytała dalej,

wyłącznie dlatego, że Ghosh doczytał tak daleko. Pomału zatraciła się w odkrywanej

historii.

*

24 George Eliot, Miasteczko Middlemarch, tom I, przełożyła Anna Przedpelska-Trzeciakowska, Prószyński i S-ka, Warszawa 2005, s. 11.

Page 187: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Następnego ranka, robiąc obchód, Ghosh zastanawiał się, czy pułkownik dotarł

bezpiecznie do swojego garnizonu w Gonderze. Czy gdyby pułkownika aresztowano

albo powieszono, wiadomość dotarłaby do Missing? „Ethiopian Herald" nigdy nie

pisał o próbach zdrady stanu, jak gdyby pisanie o nich samo w sobie było zdradą.

Obejrzawszy swoich pacjentów, Ghosh wygrzebał inkubator w jednym z

magazynów znajdujących się za bungalowem Matrony. Ghosh był pediatrą Missing.

Wkrótce po przyjeździe do szpitala skonstruował prymitywny inkubator dla

wcześniaków. Maszyna okazała się zbędna, w momencie gdy szwedzki rząd otworzył

w Addis Abebie szpital pediatryczny, umożliwiając tym samym szpitalowi w Missing

odsyłanie tam wcześniaków.

Pomimo kruchej konstrukcji - blaszana podstawa plus cztery szklane ścianki -

inkubator był nieuszkodzony. Ghosh zlecił Gebrew umycie urządzenia, odpchlenie,

wystawienie na kilka godzin na słońce i ponowne umycie gorącą wodą. Przed

wstawieniem inkubatora do sypialni Hemy Ghosh przetarł go alkoholem. Zrobił krok

do tyłu, by przyjrzeć się swojemu dziełu, a w tym czasie Almaz obeszła urządzenie trzy

razy dokoła, wydając z siebie głośne tfu-tfu. Na szczęście nie opluła inkubatora.

- Żeby odegnać złe oko - wyjaśniła po amharsku, wycierając usta rękawem.

- Przypomnij mi, żebym nigdy nie zapraszał cię do sali operacyjnej - powiedział

Ghosh po angielsku. - Hema? - rzucił w nadziei, że pani doktor wtrąci swoje trzy

grosze. - Antyseptyka? Lister? Pasteur? Czyżbyś była po stronie herezji?

- Zapominasz, że jestem w połogu - odparła. - Odegnanie złych duchów bywa

znacznie ważniejsze.

Okutane w powijaki bliźnięta leżały obok siebie w inkubatorze i wyglądały jak

dwie larwy. Były owinięte tak szczelnie, że widać było tylko pomarszczone twarzyczki.

Nieważne, jak daleko od siebie Hema je położyła, kiedy znów na nie spojrzała,

układały ciałka w kształt litery V, stykając się główkami, twarzą do siebie, tak jak w

łonie matki.

Czasami Ghosh, wykończony po całym dniu, rozpoczynając nocną zmianę

czuwania przy śpiących maluchach, mówił do siebie: „Co ty tutaj robisz? Czy ona

zrobiłaby coś takiego dla ciebie?". Stara uraza sprawiała, że mocniej zaciskał szczękę.

„Ty kretynie, znowu uległeś jej czarowi". Dlaczego brakowało mu silnej woli, by

powiedzieć to, co należało powiedzieć?

Page 188: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Przekonywał samego siebie, że kiedy tylko to dziecko, ten Shiva, pokona

problemy z oddychaniem, on wyjedzie. Znając Hemę, wiedział, że gdy nie będzie już

musiała na nim polegać, wszystko wróci do normalności. Od czasu wizyty Harrisa nie

byli pewni, czy baptyści z Houston nadal zechcą wspierać szpital Missing. Matrona

wolała nie wypowiadać się na ten temat.

Przez dwa tygodnie Ghosh i Hema pełnili wartę przy Shivie, za dnia korzystając

również z pomocy innych, ale nocą zdając się wyłącznie na siebie. Skończyli czytać

Miasteczko Middlemarch w tydzień i mieli o czym dyskutować. Następnie. Ghosh

wybrał Trzy miasta. Paryż Zoli i obydwoje stwierdzili, że lektura jest wciągająca.

Przypadki bezdechu u Shivy stopniowo występowały coraz rzadziej - ich liczba

zmniejszyła się z ponad dwudziestu dziennie do dwóch. W końcu zupełnie ustały. He-

ma i Ghosh postanowili czuwać jeszcze przez tydzień, tak dla pewności.

Sofa Hemy była za mała dla mężczyzny postury Ghosha. Widząc, jak śpi

skulony, Hema była mu wdzięczna i świadoma wyrzeczeń z jego strony. Zaskoczyłoby

ją, gdyby wiedziała, z jaką lubością kładł się na miejscu zajmowanym przed chwilą

przez nią i nakrywał się kocem nadal pachnącym jej snami. Dzwonienie łańcuszka na

kostce Shivy przenikało do jego marzeń sennych. Raz śniło mu się, że Hema dla niego

tańczy. Naga. Wrażenie było tak realne, tak sugestywne, że rano pognał do Cook's

Travel, zaczekał na otwarcie biura, a następnie zwrócił swój bilet lotniczy do Ameryki.

Zrobił to, zanim wypił poranną kawę i zdążył sprawę przemyśleć.

Po śmierci siostry Mary Joseph Praise Matrona zaczęła się coraz bardziej

garbić, a jej twarz sprawiała wrażenie jeszcze bardziej zniszczonej przez czas.

Spędzała wieczory u Hemy - jak wszyscy zresztą - ale nie protestowała, kiedy o ósmej

Ghosh i Hema wypędzali ją (i Koochooloo) do siebie. Suka uparła się strzec

bezpieczeństwa Matrony, a ponieważ dwa pozostałe bezimienne psy biegające po

terenie szpitala w Missing często traktowały Koochooloo jak przywódczynię, siostra

przełożona najczęściej chodziła z psią obstawą.

Dwa tygodnie po pogrzebie siostry Mary Joseph Praise Gebrew zauważył

bosonogiego kulisa z prawą ręką w długim gipsie. Mężczyzna trzymał rękę

wyprostowaną w łokciu wzdłuż ciała. Co gorsza, był tak śpiący, że gdy szedł, plątały

mu się nogi. W każdej chwili mógł upaść i rozbić sobie głowę, nie mówiąc już o

złamaniu drugiej ręki. Gebrew poczuł się fatalnie, ponieważ to on skierował kulisa do

Page 189: Abraham Verghese - Powrót do Missing

rosyjskiego szpitala, kiedy ten zjawił się w Missing ze złamaną kością. Rosyjscy

lekarze uwielbiali podawać barbiturany niezależnie od tego, co dolegało pacjentowi, a

ponieważ etiopscy chorzy uwielbiali zastrzyki, wszyscy wychodzili z ich szpitala pod

wpływem środków uspokajających. Z lat spędzonych w Missing Gebrew wiedział, że

złamana ręka powinna być unieruchomiona w neutralnej i funkcjonalnej pozycji, z

łokciem zgiętym pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, przedramię w połowie drogi

między pronacją i supinacją - nawet jeśli Gebrew nie wiedział, co oznaczają te pojęcia.

Zaprowadził chwiejącego się na nogach kulisa na oddział nagłych wypadków, gdzie

Ghosh zrobił biedakowi prześwietlenie, a sanitariusze ponownie założyli gips. Tym

samym, choć żadne z nich oficjalnie tego nie ogłosiło, szpital Missing ponownie

otworzył podwoje dla pacjentów.

Hema uparcie odmawiała pozostawienia maluchów bez opieki. Twierdziła, że

nie jest już lekarzem, lecz matką. Była typem matki zalęknionej o swoje dzieci, matki,

która uwielbia z nimi przebywać i niechętnie się z nimi rozstaje choćby na krótką

chwilę. Dwie mami-thu - Rosina Stone'a i Almaz Ghosha - na zmianę spały na

materacu w kuchni Hemy, w każdej chwili gotowe pospieszyć z pomocą.

Stone, który zniknął i kto wie, czy w ogóle jeszcze żył, i Hema, matka na pełny

etat - w takiej sytuacji, gdy otwarto bramy szpitala, na barki Ghosha spadł ogromny

ciężar. Matrona wynajęła Bachellego, żeby zajął się obsługą porannych pacjentów w

ambulatorium, czyli tam, gdzie pierwsze kroki kierowała ogromna większość

petentów Missing. Umożliwiło to Ghoshowi przeprowadzanie operacji i

skoncentrowanie się na pacjentach leżących w szpitalu.

Sześć tygodni po śmierci siostry Mary Joseph Praise przywieziono - na wózku

ciągniętym przez osła - płytę nagrobną. Hema i Ghosh poszli zobaczyć, jak robotnicy

ustawiają nagrobek na właściwym miejscu. Kamieniarz wyrył na płycie krzyż

koptyjski. Poniżej umieścił litery, które skopiował z kartki wręczonej mu przez

Matronę:

ΣIΣTER ΜΑΡΨΙΟΣΕΠΗ PRAIEE

BOPN 1928, ∆ΙΕ∆ 1954

ΣAFE IN ΑΡΜΣ OF JEΣUΣ25

25 Siostra Mary Joseph Praise. Urodzona w 1928 roku, zmarła w 1954 roku. Niech spoczywa w pokoju Chrystusa.

Page 190: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Przybiegła podekscytowana Matrona, dysząc z wysiłku. Cała trójka pochyliła

się nad grobem i studiowała dziwaczne liternictwo. Kamieniarz stał obok, cierpliwie

czekając na pochwałę. Matrona ze złością wypuściła powietrze.

- Przypuszczam, że teraz już niewiele da się z tym zrobić - podsumowała i

skinęła kamieniarzowi głową. Mężczyzna zebrał swoje łomy i jutowe worki i odszedł,

ciągnąc za sobą osła.

- Tak sobie myślę - odezwała się Hema chrapliwym głosem - że chyba powinno

być napisane: „Zmarła z rąk chirurga. A teraz niech spoczywa w pokoju Chrystusa".

- Hema! - zaprotestowała Matrona. - Uważaj, co mówisz.

- No co? - odparła Hema. - Błędy bogatych zasypuje się pieniędzmi, błędy

chirurgów - ziemią.

- Siostra Mary Joseph Praise spoczęła w ziemi krainy, którą ukochała -

stwierdziła Matrona, mając nadzieję położyć kres tej wymianie zdań.

- Pomógł jej w tym chirurg - dodała Hema, która zawsze musiała mieć ostatnie

słowo.

- Który wyjechał z kraju - odparowała Matrona.

Hema i Ghosh spojrzeli na nią z otwartymi ustami. Matrona wyjaśniła

przepraszającym tonem:

- Odebrałam telefon z brytyjskiego konsulatu. To dlatego się spóźniłam. Z tego,

co zrozumiałam, Stone udał się na granicę z Kenią, a potem dotarł do Nairobi, nie

pytajcie jak. Jest w kiepskim stanie. Przypuszczam, że pił. Ten człowiek oszalał.

- Nie jest ranny ani nic? - zapytał Ghosh.

- O ile wiem, jest w jednym kawałku. Miałam przed chwilą rozmowę

międzymiastową z Elihu Harrisem. Tak, on też się w to zaangażował. Mają w Kenii

całkiem sporą misję. Jeśli Stone wytrzeźwieje, zdaniem Harrisa mógłby rozpocząć

tam pracę. A jeżeli nie zechce, Eli załatwi mu wyjazd do Ameryki.

- A co z jego książkami i rzeczami? - zapytał Ghosh. - Powinniśmy mu to

wysłać?

- Zakładam, że kiedy zadomowi się w nowym miejscu, wyśle kogoś, żeby mu

przywiózł książki i pozostałe rzeczy - wyjaśniła Matrona.

Page 191: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Wiadomość jednocześnie ucieszyła i zirytowała Hemę. Oznaczała bowiem, że

Stone porzucił swoje dzieci i zrzekł się do nich wszelkich praw. Żałowała, że nie

pomyślała, by zmusić go do podpisania stosownego dokumentu. Nadal czuła się

niepewnie. Mężczyźnie, który zdobył sławę w Missing, którego kochanka była

pochowana w Missing i którego dzieci wychowywały się w Missing, nie będzie łatwo

przeciąć pępowinę łączącą go z tym miejscem.

- Wąż, choć ze splotów złożony, wciąż na tyle proste ma ciało, by do jamy

wślizgnąć się bez trudu - stwierdziła filozoficznie Hema.

- Stone nie jest żadnym wężem - uciął ostro Ghosh, zaskakując Hemę tak, że

nie zdołała zareagować. - Jest moim przyjacielem - powiedział tonem nieznoszącym

sprzeciwu. - Nie zapominajmy, jak wartościowym kolegą był dla nas przez te

wszystkie lata, jak dzielnie służył Missing, ile istnień ludzkich uratował. Nie jest

wężem. - Odwrócił się na pięcie i odszedł.

Słowa Ghosha sprawiły, że Hema poczuła wyrzuty sumienia. Nie mogła

zakładać, że Ghosh będzie czuł dokładnie to samo co ona. Nie, jeśli jej na nim

zależało. Ghosh był niezależnym człowiekiem - zawsze tak było.

Spojrzała na oddalającą się postać Ghosha i opanował ją strach. Nigdy

specjalnie nie przejmowała się uczuciami tego mężczyzny, ale teraz, nad grobem

siostry Mary Joseph Praise, poczuła się jak mała dziewczynka, która nabierając wodę

ze studni, spotyka przystojnego nieznajomego - to dla niej jedyna w życiu okazja - lecz

niszczy wszystko niewłaściwym słowem.

Page 192: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 16

Jednoroczna żona

Mleczna krowa była kaprysem Hemy, ale w chwili, gdy przełknęła pierwszy łyk

tłustego płynu, nie było już odwrotu, nawet jeśli Ghosh podważał zasadność pomysłu.

- Chyba żartujesz, Hema. Nie możesz karmić noworodków mlekiem od krowy!

- Kto tak twierdzi? - zapytała bez przekonania.

- Ja tak twierdzę - odparł. - Poza tym świetnie rosną na mleku w proszku, więc

zostaną przy mleku w proszku.

Gdy nad grobem siostry Mary Joseph Praise usłyszała z jego ust ostre słowa,

zawładnęło nią okropne przeczucie, że Ghosh odejdzie z Missing, ale kolejne dni,

podczas których regularnie zjawiał się, by czuwać przy bliźniakach i spać na sofie,

upewniły ją, że w istocie pozostał jej wierny. Opanowany, metodyczny sposób, w jaki

podszedł do problemu Shivy, otworzył Hemie oczy na tę jego stronę, której do tej pory

nie doceniała. Na ścianie przy drzwiach przymocował naszkicowany na kartce wykres

obrazujący częstość pojawiania się przerażających ataków bezdechu (i moment ich

zupełnego ustania). Hema nigdy nie znalazłaby w sobie dość pewności siebie, by móc

powiedzieć to, co on powiedział pewnego wieczoru - że nie trzeba już pełnić nocnej

warty przy dzieciach.

Każdej nocy, od dnia, w którym Hema wezwała go do dzieci, sypiał u niej na

sofie i teraz wcale nie chciała, by porzucił ten zwyczaj; jego chrapanie było dźwiękiem,

od którego zależał jej spokój. Mimo to nie potrafiła się powstrzymać przed

przekomarzaniem się z nim. Do głosu doszedł stary nawyk. Stwierdziła, że chyba po

prostu w ten sposób okazuje mu czułość.

Nie zdjęli łańcuszka ze stopy Shivy, chociaż nie był już do niczego potrzebny.

Jego dźwięk stał się nieodłączną częścią malca, a zdjęcie mu tej praktycznej ozdoby

równałoby się pozbawieniu chłopca głosu.

Wczesnym rankiem chaotyczna melodia dzwonków zapowiadała nadejście

procesji krów i cielaków prowadzonych przez mleczarza Asrata. Dźwięk dzwonków

wiązanych krowom u szyi współgrał tonacją z delikatnym dzwonieniem łańcuszków

Shivy. Asrat policzył sobie co prawda odpowiednio więcej birrów, bo musiał

Page 193: Abraham Verghese - Powrót do Missing

przyprowadzić ze sobą całą mleczarnię, ale ponieważ dojenie krów odbywało się pod

czujnym okiem Rosiny lub Almaz, nie było mowy o rozcieńczaniu cennego płynu

wodą.

Zanim Hema wstała z łóżka, cały dom był już przesycony zapachem

gotowanego mleka. Z wolna nabrała nawyku dolewania coraz więcej mleka do swojej

porannej kawy. Wkrótce na sam dźwięk dzwonków Hemie leciała ślinka, jak gdyby

była jednym z kundli profesora Pawłowa. Jej poranna kawa rozmnożyła się do dwóch

kubków; kolejne dwa wypijała w ciągu dnia, zawsze wlewając więcej mleka niż wody.

Uwielbiała, kiedy na języku zostawał jej maślany posmak. W przeciwieństwie do

bawołego mleka, jakie pijała w dzieciństwie, to mleko cały swój smak zawdzięczało

górskiej trawie, na której pasły się dające je krowy.

Kiedy Asrat, którego krowi spokój, jak uznała Hema, najpewniej stanowił

rezultat zwyczaju trzymania bydła w chacie, powiedział pewnego ranka: „Gdyby

łaskawa pani zechciała kupić mączkę kukurydzianą i dodać ją do mleka, zrobiłoby się

tak gęste, że łyżka stałaby w nim na baczność", nie wahała się ani chwili. Wkrótce do

jej drzwi zapukał kulis, ciągnąc na ręcznym wózku dziesięć worków z napisem:

ROCKEFELLER FOUNDATION, a niżej: NIE NA SPRZEDAŻ.

- Idealnie trafiona inwestycja - stwierdziła Hema kilka dni później, cmokając

jak uczennica. - Kukurydza robi wielką różnicę.

- Hm, eksperyment nie do końca obiektywny, wziąwszy pod uwagę tendencję,

którą wprowadziłaś, płacąc za mączkę - podsumował Ghosh.

Asrat przywiązał zwierzęta za budynkiem kuchni i poszedł dostarczyć pozostałe

mleko. Wymię krowy matki znalazło się poza zasięgiem cielęcia, które zaczęło

wydawać rozpaczliwe dźwięki - matka odpowiedziała mu uspokajającym, łagodzącym

muczeniem. Hema przypomniała sobie, co kiedyś powiedziała jej własna matka:

„Krowa mieści w sobie cały wszechświat: Brahma kryje się w jej rogach, Agni w jej

czole, Indra w jej głowie...".

Zew cielaka w niczym nie przypominał płaczu bliźniąt, lecz emocje kryjące się

za jednym i drugim dźwiękiem były identyczne. Pracując od tylu już lat jako położnik,

Hema nigdy specjalnie nie przejmowała się płaczem noworodków, nie zastanawiała

się nad częstotliwością, z jaką języczek malucha i jego usteczka drgają jak stroik

instrumentu. Był to taki bezradny, ponaglający dźwięk, którego istota polegała dla

niej dotychczas na tym, co sygnalizował: poród zakończony sukcesem, dziecko, które

Page 194: Abraham Verghese - Powrót do Missing

przyszło na świat żywe. Niepokój pojawiał się dopiero wtedy, gdy płaczu zabrakło.

Lecz teraz, kiedy jej niemowlaki, jej Shiva i Marion, płakały, ów odgłos nie

przypominał żadnego znanego Hemie dźwięku; wyrywał ją z objęć snu i domagał się w

odpowiedzi instynktownego cii!, które wypowiadała, biegnąc do inkubatora. To był

osobisty zew - jej dzieci jej potrzebowały!

Przypomniała sobie zjawisko, którego od lat doświadczała tuż przed

zaśnięciem: zdawało jej się wówczas, że ktoś wzywa jej imię. Teraz przekonywała

samą siebie, że w ten sposób nienarodzone bliźnięta zapowiadały swoje przybycie.

Istniały wszakże i inne dźwięki, do których przywykła, wcieliwszy się w rolę

matki. Klepnięcie mokrej ściereczki na kamieniu do prania. Sznur od bielizny

uginający się pod ciężarem pieluszek (sztandar płodności) i wszczynający łopoczący

alarm przed silnym wiatrem - Almaz i Rosina pojawiały się wtedy jak na zawołanie.

Przypominające brzmienie harmoniki odgłosy podskakujących we wrzącej wodzie i

uderzających o siebie butelek na mleko. Śpiew Rosiny, jej nieustanne trajkotanie.

Almaz stukająca garnkami i patelniami... wszystko to składało się na chorał

zadowolenia Hemy.

Podróżujący po wschodniej Afryce astrolog z ludu Marathów odwiedził dzieci

mimo obiekcji Ghosha. Hema zapłaciła mędrcowi, by przepowiedział los bliźniąt.

Mężczyzna w okularach i z kolekcją wiecznych piór w kieszeni koszuli wyglądał jak

młody urzędnik pracujący na kolei. Zapisawszy dokładny czas urodzenia chłopców,

zażądał również dat urodzenia rodziców. Hema podała swoją, a potem uzupełniła ją

datą urodzenia Ghosha, rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie. Astrolog skonsultował

się ze swoimi tabelami, a jego obliczenia zajęły całą stronę papieru kancelaryjnego. W

końcu odezwał się, mówiąc:

- Niemożliwe. - Spojrzał nerwowo na Hemę, unikając przy tym wzroku Ghosha.

Nasadził skuwkę na pióro, odłożył papiery i na oczach zdumionej Hemy ruszył do

wyjścia. - Jakikolwiek czeka je los - rzucił na odchodnym - możecie być pewni, że ma

to bezpośredni związek z ich ojcem.

Ghosh dogonił go w bramie szpitala. Astrolog nie zgodził się wziąć pieniędzy.

Przyjąwszy pełen smutku wyraz twarzy, powiedział monotonnym głosem:

- Doktorze saab, obawiam się, że pan nie może być ich ojcem.

Ghosh udał, że wiadomość głęboko go dotknęła. Pobiegł zaraz z powrotem i

opowiedział o tym Hemie, która wszakże nie była ani w połowie tak rozbawiona jak

Page 195: Abraham Verghese - Powrót do Missing

on. Wizyta astrologa napełniła ją strachem, jak gdyby mężczyzna w jakiś sposób

przewidział powrót Thomasa Stone'a.

Następnego dnia Ghosh zobaczył Hemę, jak kuca, trzymając w zaciśniętej

pięści mąkę ryżową i rysując rangoli - wyszukany dekoracyjny wzór - na drewnianej

podłodze tuż przed wejściem do sypialni. Robiła, co mogła, by nie przerwać linii i

zablokować tym samym dostęp złym duchom. Nad futryną powiesiła maskę

brodatego diabła o czerwonych oczach, który wystawiał długi jęzor - kolejny straszak

na złe oko. Ochronna mantra stała się z czasem częścią jej porannego rytuału,

podobnie zresztą jak puszczanie Suprabhatam, w wersji śpiewanej przez M.S.

Subbulakshmi, na swoim grundigu. Przypominająca czkawkę synkopa zaśpiewu

kojarzyła się Ghoshowi z kobietami z Madrasu zamiatającymi wczesnym rankiem

podwórko wokół banianu i z dhobi dzwoniącym swoim dzwonkiem przy rowerze.

Utwór Suprabhatam był hymnem, którym stacje radiowe zwykły rozpoczynać swój

program. Będąc studentem, Ghosh niejednokrotnie słyszał słowa Suprabhatam

szeptane przez umierających pacjentów. Bawiło go, że musiał przyjechać aż do

Etiopii, by dowiedzieć się, czym właściwie była ta pieśń: mianowicie inwokacją,

pobudką Pana Venkateswary.

Ghosh zauważył, że szafka nocna Hemy przeistoczyła się w ołtarzyk

zdominowany symbolem Śiwy, czyli wysokim lingamem. Oprócz niedużych

mosiężnych statuetek Ganeśy, Lakszmi i Karttikeji znalazło się na niej miejsce

również dla złowieszczego, rzeźbionego w hebanie wizerunku nieprzeniknionego Pana

Venkateswary, a także ceramicznego Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny i

ceramicznego Jezusa na krzyżu, któremu z ran płynęła krew. Ghosh powstrzymał się

od komentarzy.

Bez fanfar i dość nieoczekiwanie Ghosh został naczelnym chirurgiem Missing.

Choć nie był Thomasem Stone'em, dał sobie radę z kilkoma przypadkami ostrego

brzucha (żołądek ściskał mu się jak za pierwszym razem), poradził sobie z raną kłutą,

paroma poważnymi złamaniami, a nawet zastosował drenaż klatki piersiowej u

chorego po urazie. Gdy kobieta na porodówce niespodziewanie zaczęła się dusić,

Ghosh zainterweniował, tnąc krtań, wysoko na szyi, pomiędzy chrząstką

pierścieniowatą a tarczycą. Nagrodą za jego szybką reakcję był odgłos wypuszczanego

powietrza jak na przydechu, a także widok ust pacjentki odzyskujących różowy kolor.

Później tego samego dnia, dysponując już lepszym oświetleniem na sali operacyjnej,

przeprowadził pierwsze w swoim życiu usunięcie tarczycy. Sala operacyjna numer trzy

Page 196: Abraham Verghese - Powrót do Missing

stała się miejscem znacznie bardziej przyjaznym, choć niewolnym od niebez-

pieczeństw. Żadnego zadania Ghosh nie traktował rutynowo.

W dniu, w którym bliźnięta skończyły dwa miesiące, kiedy Ghosh był akurat w

samym środku operacji, praktykantka zajrzała na salę i poinformowała go, że Hema

pilnie go potrzebuje. Ghosh amputował stopę tak zniszczoną przewlekłą infekcją, że

przypominała oślizgły, wiecznie krwawiący kikut. Chłopiec przywędrował sam o

własnych siłach z wioski w pobliżu Aksum - podróż zajęła mu kilka dni - i błagał

Ghosha, by odciął mu przeszkadzającą część ciała.

- Przyczepiło się do mnie trzy lata temu - powiedział, pokazując palcem stopę

cztery razy większą niż druga, tak zdeformowaną, że prawie nie dało się rozpoznać

poszczególnych palców.

Stopa madurska występuje wszędzie tam, gdzie ludzie mają w zwyczaju

poruszać się boso, lecz to miasto Maduraj, położone wcale nie tak daleko od Madrasu,

dostąpiło wątpliwego zaszczytu użyczenia swej nazwy chorobie. Żadne miejsce nie

wyszło dobrze na tym, gdy ktoś postanowił wykorzystać jego nazwę do ochrzczenia

jakiejś przypadłości, na przykład: Delhi belly, Baghdad blues, Turkey trots26. U

chłopca stopa madurska rozwinęła się, gdy nadepnął na jakiś duży kolec lub gwóźdź.

Ponieważ życie jego ludu upływa w ciągłym ruchu, chłopiec chodził, a grzyb

stopniowo opanowywał stopę, atakował kości, ścięgna i mięśnie kończyny. Jedynym

ratunkiem pozostała zatem amputacja.

Podbudowany starym powiedzeniem chirurgów: „Każdy idiota potrafi odciąć

chorą nogę", Ghosh postanowił przystąpić do dzieła. Jeśli się zawahał, to tylko

dlatego, że dalszy ciąg przysłowia brzmiał: „Ale tylko doświadczony chirurg potrafi

taką nogę uratować". Niestety, tej stopy nie dało się ocalić.

Chłopiec był pierwszym pacjentem, który na oczach Ghosha wszedł na salę

operacyjną, śpiewając i klaszcząc w dłonie, tak przepełniony był radością z powodu

czekającej go operacji. Ghosh ciął skórę powyżej kostki, pozostawiwszy z tyłu jej płat,

który miał zasłonić kikut. Zamknął naczynia krwionośne, przeciął kość i po chwili

usłyszał głuchy odgłos stopy wpadającej do wiadra. W tym momencie przerwała mu

praktykantka, przekazując wiadomość od Hemy.

Ghosh zasłonił ranę wilgotną sterylną serwetą i pobiegł do domu, po drodze

zrywając maskę i czepek. Wyobrażał sobie najgorsze.

26 Dosłownie: „delijski brzuch", „bagdadzki blues", „turecki kłus".

Page 197: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Wpadł bez tchu do sypialni Hemy.

- Co jest? - wydyszał.

Hema, ubrana w jedwabne sari, rozsypała na podłodze ryż. Jego ziarenkami

wypisała imiona chłopców w sanskrycie. W ramionach tuliła Shivę. Rosina trzymała

Mariona. Hema zwołała zebranie Hindusek, które patrzyły na Ghosha z dezaprobatą.

- Przyszła poczta - powiedziała Hema. - Zapomnieliśmy o namakaranum,

Ghosh. Ceremonia nadania imienia. Powinna była się odbyć jedenastego dnia, ale

można ją też przeprowadzić szesnastego dnia. Przegapiliśmy obydwa te terminy, ale w

liście mama pisze, że jeśli zrobimy to niezwłocznie po tym, jak dostaniemy jej list, a

właśnie go dostaliśmy, wszystko będzie w porządku.

- I dlatego wezwałaś mnie w czasie operacji? - Był wściekły. Już miał

powiedzieć: „Jak możesz przystawać na te wszystkie czary-mary?".

- Słuchaj no - syknęła Hema, zażenowana jego zachowaniem. - Ojciec powinien

szepnąć dziecku do ucha jego imię. Jeśli nie chcesz tego zrobić, poproszę kogoś

innego.

To słowo - „ojciec" - zmieniło wszystko. Poczuł dreszcz. Szybko wyszeptał:

„Marion", a potem: „Shiva" do maleńkich uszu, pocałował każdego malucha, a

następnie złożył pocałunek na policzku Hemy, zanim zdążyła się odsunąć, i rzucił:

„Cześć, mamuśka", gorsząc jej gości, po czym pognał z powrotem na salę operacyjną

wymodelować skórę na kikucie amputowanej stopy.

Bliźnięta, poza łańcuszkiem, który Hema zostawiła na nodze Shivy jako rodzaj

amuletu, nie były łatwe do odróżnienia. Shiva był spokojny, cichy, a Marion, kiedy

Ghosh nosił go na rękach, marszczył brwi w akcie koncentracji, jak gdyby chłopiec

próbował skojarzyć tego dziwnego faceta z zagadkowymi dźwiękami, jakie z siebie

wydawał. Shiva był ciut mniejszy, a na jego czaszce nadal widniały ślady po zabiegach

Stone'a. Marudził jedynie wtedy, gdy słyszał płacz Mariona, chcąc zapewne okazać

solidarność z bratem.

Przeżywszy dwanaście tygodni, bliźniaki wyraźnie nabrały wagi, płakały

donośnym głosem i ruszały się naprawdę energicznie. Zaciskały piąstki i kładły je na

piersi, od czasu do czasu wyciągały ręce i zezując, skupiały się na badaniu dłoni.

Nie okazywały przesadnego zainteresowania sobą nawzajem, ale to dlatego, jak

uważała Hema, że myślały, iż stanowią jedność. Jeśli nadchodziła pora karmienia z

Page 198: Abraham Verghese - Powrót do Missing

butelki - jedno spoczywało na rękach u Rosiny, a drugie u Hemy lub Ghosha - dobrze,

jeśli przebywały na tyle blisko, by się nawzajem słyszeć albo najlepiej dotykać

główkami lub kończynami; gdy zdarzyło się, że jednego z bliźniaków zabierano do

innego pokoju, obydwaj robili się marudni.

Po pięciu miesiącach głowy chłopców porastała czupryna czarnych kręconych

włosów. Obydwaj mieli osadzone blisko siebie oczy Stone'a, przez co sprawiali

wrażenie wyjątkowo czujnych. Badali otoczenie ze skwapliwością klinicysty. Tęczówki

ich oczu były w zależności od oświetlenia bardzo jasnobrązowe lub ciemnoniebieskie.

Czoło, okrągłe i rozległe, a także idealny łuk ust, stanowiły spuściznę po siostrze Mary

Joseph Praise. „Piękniejsze niż dzieci Glaxo - pomyślała Hema - a do tego w liczbie

dwóch sztuk". I należały do niej.

Ku radości Ghosha jego dotyk potrafił zdziałać cuda, gdy przychodziło do

kładzenia chłopców spać. Brał ich na ręce, a oni przyciskali policzki do jego ramion,

opierając nóżki o brzuch. Kołysząc maluchy, przemierzał przestrzeń salonu Hemy tam

i z powrotem. Z racji zupełnego braku doświadczenia w kwestii kołysanek, postanowił

wykorzystać bogaty repertuar swoich sprośnych przyśpiewek. Pewnego wieczoru

Matrona wzięła go na stronę i powiedziała:

- Twoje limeryki uzurpują sobie moc moich modlitw.

Ghosh wyobraził sobie Matronę klęczącą i recytującą:

Był sobie raz facet z Bombaja,

Mosiężne obadwa miał jaja.

Czy słońce, czy wiater, czy słota,

Tłukł mu się klejnot o klejnota,

Aż iskrami tryskała mu faja.

- Przykro mi, Matrono.

- Wysłuchiwanie takich rzeczy w tak młodym wieku raczej nie wyjdzie im na

dobre.

Ghosh z trudem potrafił sobie przypomnieć swoje życie przed pojawieniem się

bliźniaków. Gdy uśmiechnięte tuliły mu się do ramienia albo przyciskały mu do

policzka wilgotne bródki, czuł, że serce pęka mu z dumy. Marion i Shiva - dziś nie

Page 199: Abraham Verghese - Powrót do Missing

umiałby wyobrazić sobie lepszych imion. Ostatnio, kiedy jedna z mamithu zabierała

od niego śpiących chłopców, bolały go ramiona i miał zesztywniałe dłonie.

Od kiedy zaczął sypiać na sofie Hemy, dolegliwości z bolesnym sikaniem

ustały.

Hema po trosze powróciła do dawnych nawyków. Czasem brakowało Ghoshowi

sprzeczek. Czyżby gonił za nią przez te wszystkie lata właśnie dlatego, że była

nieosiągalna? A gdyby zgodziła się wyjść za niego wkrótce po jego przyjeździe do

Etiopii? Czy namiętność przetrwałaby próbę czasu? Każdy potrzebuje mieć swoją wła-

sną obsesję i przez te ostatnie osiem lat Hema zapewniała Ghoshowi cel, do którego

warto dążyć, więc być może powinien jej być za to wdzięczny.

Bardzo często zdarzało się, że wieczorem, położywszy chłopców do łóżka,

Ghosh musiał zajmować się niedokończonymi sprawami w szpitalu. Od tej pierwszej

nocy na sofie Hemy nie wziął do ust nawet kropli piwa. Na wąskiej leżance sypiał

błogim snem i budził się odświeżony.

Gdy tak w pewnym osobliwym sensie żyli sobie pod wspólnym dachem, Ghosh

odkrył, że Hema żuje czat. Sięgała po niego podczas nocnego czuwania przy Shivie,

ponieważ ułatwiał jej przetrwanie całej zmiany. Wkrótce jej zakładka wyprzedziła jego

w Miasteczku Middlemarch i zabrała się do Zoli, zanim on skończył pierwszą książkę.

Próbowała ukryć przed nim czat, a kiedy wspomniał o nim przy jakiejś okazji, uznał,

że jej zdenerwowanie jest wręcz rozbrajające.

- Nie wiem, o czym mówisz - powiedziała wtedy. Nie poruszał już więc tego

tematu, chociaż dobrze wiedział, że kiedy późno w nocy robi na drutach albo kiedy

czeka na jego powrót i trajkocze gorzej nawet od Rosiny, oznacza to, że zanim

przyszedł, zdążyła pożuć trochę czatu. Jej dostawcą był Adid, wiecznie uśmiechnięty

kupiec, którego spotkała na pokładzie samolotu lecącego z Adenu i którego

towarzystwo obydwoje bardzo lubili.

Ghosh uzależnił się od bliskości Hemy. Ocierał się o nią, gdy kładła uśpione

maluchy do łóżeczka, które z czasem zastąpiło inkubator. Brak jej negatywnej reakcji,

to, że nie odwracała się i nie warczała na niego, zachęcał go. Przyglądał się jej, sącząc

poranną kawę, podczas gdy ona przygotowywała mu listę sprawunków albo omawiała

z Almaz plan dnia. Pewnego razu nakryła go na gapieniu się na nią.

- Co? Fatalnie wyglądam z samego rana. O to chodzi?

- Nie. Wyglądasz wręcz przeciwnie do fatalnie.

Page 200: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Zarumieniła się.

- No nie, daj spokój - rzuciła, ale rumieniec nie znikał. Pewnego wieczoru przy

kolacji powiedział, bardziej do siebie niż do niej:

- Zastanawiam się, co się stało z Thomasem Stone'em.

Hema odsunęła krzesło i wstała.

- Bardzo cię proszę, żebyś w tym domu nigdy nie wspominał imienia tego

człowieka.

Miała w oczach łzy. I strach. Podszedł do niej. Mógł wytrzymać jej gniew, mógł

go wycierpieć, ale nie potrafił znieść jej bólu. Wziął ją za ręce i przyciągnął do siebie.

Walczyła, ale w końcu się poddała.

- Już dobrze - mruknął. - Nie chciałem cię zdenerwować. Już w porządku. -

Sprzedałbym skórę na moim najlepszym przyjacielu, byleby móc cię tak trzymać.

- A jeśli on wróci i zażąda, żebyśmy je oddali? Słyszałeś, co powiedział astrolog.

- Cała się trzęsła. - Pomyślałeś o tym?

- Nie zrobi tego - powiedział Ghosh, ale wyczuła niepewność w jego głosie.

Przeszła do sypialni. - A nawet jeśli będzie chciał odzyskać chłopców, to po moim

trupie, słyszysz? Po moim trupie!

Wszystko się zmieniło pewnej wyjątkowo zimnej nocy, gdy bliźnięta miały

dziewięć miesięcy, mamithu sypiały w swoich kwaterach, a Matrona wróciła do

swojego bungalowu. Nie istniała już potrzeba, by Ghosh spał na sofie, lecz żadne z

nich nie potrafiło się zebrać, żeby poruszyć temat jego odejścia.

Ghosh wrócił krótko przed północą i zastał Hemę siedzącą przy stole w jadalni.

Podszedł do niej bardzo blisko, żeby mogła spojrzeć mu w oczy i przy okazji

sprawdzić, czy w jego oddechu czuć alkohol - zawsze tak się z nią drażnił, gdy wracał o

późnej porze. Odepchnęła go.

Poszedł do chłopców. Kiedy wyszedł z sypialni, powiedział:

- Czuję kadzidło. - Wcześniej zdarzało się, że rugał ją za to, że pozwalała

dzieciom wdychać dym.

- Wydaje ci się. Albo może to bogowie próbują do ciebie dotrzeć. - Udawała

zajętą nakrywaniem do stołu, by podać mu kolację. - Makaron od Rosiny - oznajmiła,

Page 201: Abraham Verghese - Powrót do Missing

odkrywając miskę. - I curry z kurczakiem od Almaz. Ścigają się, która będzie ci lepiej

gotowała. Bóg raczy wiedzieć dlaczego.

Ghosh zatknął sobie serwetkę za kołnierzyk.

- Mnie nazywasz bezbożnym? Skoro czytałaś Wedy i Gitę, to zapewne

pamiętasz opowieść o mężczyźnie, który przyszedł do mędrca Ramakryszny, mówiąc:

„O Mistrzu, nie wiem, jak mam miłować Boga mego". - Hema zmarszczyła brwi. - A

wtedy mędrzec zapytał go, czy jest coś, co ów mężczyzna kocha. Mężczyzna odparł:

„Kocham mojego synka". Na to Ramakryszna rzekł: „A więc jest w tobie miłość i

służba Bogu. W twojej miłości i służbie temu dziecku".

- No to gdzieś pan był do tej pory, panie pobożny?

- Robiłem cesarskie cięcie. Uwinąłem się w piętnaście minut - powiedział

Ghosh.

Po narodzinach bliźniaków Hema przeprowadziła trzy cesarskie cięcia: jedno,

by Ghosh mógł się go nauczyć, jedno, asystując mu przy zabiegu, i jedno, stojąc z

boku i tylko patrząc na jego pracę. Kobietom w Missing należała się fachowa opieka.

Żadna z nich nie miała być odesłana do innego szpitala na cesarskie cięcie.

- Dziecko miało pępowinę okręconą wokół szyi. Teraz czuje się dobrze. Matka

już poprosiła o gotowane jajko.

Obserwowanie Ghosha przy jedzeniu stało się wieczorną rozrywką Hemy.

Jakby to apetyt pożerał jego. Ghosh żył otoczony pomysłami i projektami piętrzącymi

się wokół jej sofy.

Hema zamyśliła się i poprosiła, żeby powtórzył, co przed chwilą powiedział.

- Powiedziałem, że gdybym wyjechał, w tej chwili byłbym w połowie stażu w

Cook County Hospital. Wiesz, byłem gotów wyjechać z Etiopii.

- Dlaczego? Bo Stone odszedł?

- Nie, kobieto. Podjąłem tę decyzję wcześniej. Zanim urodziły się bliźniaki i

zanim umarła siostra Mary Joseph Praise. Bo widzisz, byłem przekonany, że wrócisz z

Indii jako mężatka.

Hemie wyznanie wydało się absurdalne, tak niespodziewane, że przypomniała

sobie o dawnych, niewinnych latach. Wybuchnęła śmiechem. Konsternacja Ghosha

jeszcze bardziej ją rozbawiła. Agrafka spinająca górną część jej bluzki nie wytrzymała i

Page 202: Abraham Verghese - Powrót do Missing

wylądowała u niego w talerzu. Tego już było dla niej zbyt wiele. Złapała się za piersi i

wstała z krzesła zgięta wpół.

Od powrotu Hemy z Indii i tragicznej śmierci siostry Mary Joseph Praise tak

niewiele było okazji, by się szczerze pośmiać. Kiedy w końcu złapała oddech,

powiedziała:

- To właśnie w tobie lubię, Ghosh. Zdążyłam już całkiem zapomnieć. Potrafisz

mnie rozbawić jak nikt inny. - Usiadła z powrotem na krześle.

Ghosh przestał jeść. Odsunął od siebie talerz. Był wyraźnie zdenerwowany, a

ona nie rozumiała dlaczego. Niespiesznym, precyzyjnym ruchem wytarł usta

serwetką. W jego głosie pojawiło się drżenie.

- To jest śmieszne? Że przez te wszystkie lata pragnąłem się z tobą ożenić, jest

dla ciebie żartem?

Nie umiała spojrzeć mu w oczy. Nigdy nie zwierzyła mu się, co przyszło jej do

głowy, gdy myślała, że samolot za chwilę się rozbije, i nie powiedziała, że jej ostatnia

doczesna myśl powędrowała ku niemu. Uśmiech na własnej twarzy wydał jej się naraz

fałszywy. Nie zdołała go utrzymać. Odwróciła głowę i dostrzegła groźną maskę

wiszącą nad drzwiami sypialni.

Ghosh pochylił głowę i objął ją dłońmi. Jego nastrój przeszedł z euforii w

rozpacz; reakcja Hemy wyczerpała jego cierpliwość. Wszystko dlatego, że się

roześmiała? Znowu poczuła się w jego obecności niepewnie, tak samo jak tamtego

dnia nad grobem siostry Mary Joseph Praise.

- Czas, żebym przeniósł się do swojej kwatery - stwierdził.

- Nie! - powiedziała Hema z mocą, która zaskoczyła oboje. Przysunęła się do

niego z krzesłem. Ujęła jego dłonie. Przyglądała się dziwnemu profilowi swojego

kolegi, swojemu niespecjalnie przystojnemu, ale mimo to pięknemu przyjacielowi od

tak wielu lat, który godził się nierozerwalnie spleść swój los z jej losem. Był pewien

swojej decyzji o odejściu i nie zamierzał pytać jej o zdanie.

Pocałowała jego dłoń. Opierał się. Przysunęła się bliżej. Oparła jego głowę o

swoją pierś, bez pomocy agrafki odsłoniętą bardziej niż kiedykolwiek przed

jakimkolwiek mężczyzną. Przytuliła go do siebie tak, jak on przytulił ją, gdy przybiegła

do niego tej nocy, kiedy Shiva przestał oddychać.

Po chwili uniosła jego głowę i przysunęła jego twarz do swojej. I zanim zdążyła

pomyśleć, co robi, i dlaczego i jak do tego doszło, pocałowała go, znajdując

Page 203: Abraham Verghese - Powrót do Missing

przyjemność w dotyku jego ust. Teraz rozumiała - i było jej z tego powodu bardzo

wstyd - jak egoistycznie się z nim obchodziła, wykorzystując go przez te wszystkie

lata. Nie robiła tego świadomie, lecz mimo wszystko traktowała go tak, jakby istniał

wyłącznie dla jej przyjemności.

Westchnęła. Zaprowadziła oszołomionego Ghosha do drugiej sypialni, którą

wykorzystywała jako graciarnię i miejsce, gdzie stała deska do prasowania - do

sypialni, którą już dawno temu powinna była mu oddać, zamiast pozwalać, by sypiał

na sofie. Rozebrali się w ciemności. Opróżnili łóżko ze stosów pieluch, ręczników, sari

i innych ubrań. Kiedy znaleźli się pod kołdrą, znów zaczęli się obejmować.

- Hema, a jeśli zajdziesz w ciążę? - zapytał.

- Ach, ty nic nie rozumiesz - odparła. - Mam .trzydziestkę. Być może

odkładałam to już zbyt długo.

Wstyd, że teraz, trzymając w dłoniach dwie cudowne, niczym nieskrępowane

kule, o których tak często fantazjował, teraz, kiedy była już jego, od pulchnego

podbródka po dołeczki tuż nad pośladkami, przeobrażenie jego członka ze

zwisającego flaczka w sztywny bambus nie nastąpiło. Gdy Hema zdała sobie sprawę,

że coś jest nie tak, zamilkła, a cisza jedynie pogłębiała jego rozpacz. Ghosh nie

wiedział, że Hema obwinia samą siebie, że uznała się za nadgorliwą, że najpewniej

błędnie odczytała jego sygnały i po prostu coś źle zrozumiała. Dochodzący z oddali

chichot hieny zdawał się naigrawać z obydwojga niedoszłych kochanków.

Hema leżała bez ruchu, jak gdyby pod jej plecami znajdowała się mina. W

pewnym momencie zasnęła. Obudziła się z wrażeniem, że wynurza się spod wody, by

zmartwychwstać i odzyskać siły. Stało się tak, ponieważ Ghosh ustami objął jej lewy

sutek, jakby chcąc go połknąć. Pokierował jej ruchami, przesuwając ją w tę, a potem w

drugą stronę. Pomyślała, że nawet kiedy sprawiał wrażenie najbardziej biernego,

mimo to zawiadywał.

Widok jego wielkiej głowy i ust pieszczących miejsce niedostępne żadnemu

mężczyźnie wywołał gwałtowny napływ krwi do policzków, piersi i bioder. Jedną

dłonią złapał ją za drugą pierś, wywołując falę, która przetoczyła się przez ciało Hemy,

a drugą zaczął pieścić wewnętrzną stronę jej ud. Zauważyła, że jej dłonie reagują,

przyciskając jego głowę mocniej do piersi, błądząc po jego szerokich plecach,

zmuszając, by połknął ją całą. A potem poczuła coś obiecująco ocierającego się o jej

uda.

Page 204: Abraham Verghese - Powrót do Missing

W owej chwili, będąc świadkiem zwierzęcego podniecenia, zrozumiała, że na

zawsze straciła go jako igraszkę w swoich rękach i jako kumpla. Nie był już Ghoshem,

z którym mogła pogrywać, Ghoshem, który istniał wyłącznie jako reakcja na jej

własną egzystencję. Poczuła wstyd, że nie dostrzegła tego wcześniej, że założyła

znajomość natury tej przyjemności i przez to tyle lat odmawiała jej sobie i jemu.

Przyciągnęła go, przyjęła go - towarzysza, kolegę po fachu, obcego, przyjaciela,

kochanka. Złapała gwałtownie powietrze, żałując w tej samej chwili wszystkich

wieczorów, gdy siedzieli po dwóch stronach stołu, drażniąc się nawzajem i docinając

sobie (chociaż właściwie, uświadomiła sobie raptem, to ona odpowiadała za większość

drażnienia i dogryzania), podczas gdy w tym samym czasie ich udziałem mogłoby stać

się to zdumiewające zespolenie.

Obudziła się wczesnym rankiem. Nakarmiła i przebrała dzieci, a kiedy

ponownie zasnęły, wróciła do Ghosha. Zaczęli od nowa i było jak za pierwszym razem,

te same wyjątkowe, niewyobrażalne wrażenia. Wezgłowie tłukło o ścianę, informując

o namiętności kochanków Almaz i Rosinę, które właśnie pojawiły się w kuchni. Hema

nie przejęła się tym. Zasnęli i wstali, dopiero gdy usłyszeli dźwięk dzwonka zawie-

szonego na szyi krów mleczarza i nawoływanie cielaka.

Kiedy Hema szykowała się do wyjścia z pokoju, Ghosh zatrzymał ją.

- Czy perspektywa ślubu ze mną nadal wydaje ci się śmieszna?

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Wyjdziesz za mnie, Hema?

Nie był przygotowany na jej reakcję. Później czasem myślał, że zapewne miała

już gotową odpowiedź, i to taką, która nigdy nie przyszłaby mu do głowy.

- Tak, ale tylko na rok.

- Słucham?

- Spójrz prawdzie w oczy. Dzieci, ta cała sytuacja i w ogóle - to zbliżyło nas do

siebie. Nie chcę, żebyś czuł się zobowiązany. Poślubię cię na rok. A potem z nami

koniec.

- Ależ to jakiś absurd - wyrzucił z siebie Ghosh.

- Zostawmy sobie furtkę: za rok zobaczymy, czy przedłużymy umowę na

kolejny rok. Albo nie przedłużymy.

Page 205: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Hema, ja wiem, czego chcę. Chcę, żeby to trwało wiecznie. Zawsze tego

pragnąłem, zawsze. Już dziś wiem, że pod koniec roku będę chciał, żeby to trwało

nadal.

- No cóż, mój drogi, ty może wiesz, ale co ze mną? Na dziś rano masz

zaplanowaną operację, tak? Możesz powiedzieć Matronie, że wrócę do przepro-

wadzania histerektomii i niektórych innych zabiegów. Poza tym czas, żebyś nauczył

się prawdziwej chirurgii ginekologicznej, a nie tylko cesarskiego cięcia.

Wychodząc, rzuciła mu spojrzenie przez ramię. Fałszywa skromność jej

uśmiechu, szelmostwo oczu i zmarszczonych brwi i ostry kąt, pod jakim przekrzywiła

głowę, były charakterystyczne dla tancerki, która wysyła sygnał bez słów. To jej

przesłanie skłoniło go do milczenia. Zamiast próbować ogarnąć wizję małżeńskiego

roku albo życia, nagle nie potrafił skupić się na niczym innym poza wieczorem, od

którego, choć był kwestią zaledwie dwunastu godzin, dzieliła go cała wieczność.

Page 206: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Część trzecia

Nie będę stanowczo wykonywał wycięcia

chorym na kamień, pozostawiając to

ludziom zawodowo stosującym ten zabieg.

Przysięga Hipokratesa

Do wdzięczności bezmiernej poczuwa się ona,

Jeśli mąż odwzajemnia jej miłość.

Tiruvalluvar, Tirukkural

(przeł. Bohdan Gębarski)

Page 207: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 17

Tizita

Pamiętam poranki, wypady do kuchni w ramionach Ghosha. Liczy pod nosem:

„Raz-dwa... razdwatrzy". A my się kręcimy, lecimy w dół, rzucamy do przodu. Długo

będę przekonany, że jego profesją jest taniec.

Skręcamy przed piecem i docieramy do tylnego wejścia, gdzie Ghosh

manipuluje przy zamku i teatralnym gestem odsuwa zasuwę.

Wkraczają Almaz i Rosina, prędko zamykając drzwi, by nie wpuścić zimna i

Koochooloo, która macha ogonem, czekając na śniadanie. Obydwie mamithu są

owinięte jak mumie; z półokrągłej szczeliny wyglądają tylko ich oczy. Zdejmują z

siebie warstwę po warstwie i parują wonią skoszonej trawy, spulchnionej gleby, a na

koniec berbere i palonego węgla.

Przyciskam podbródek do piersi i nie mogę opanować śmiechu, bo wiem, że

zimne jak lód palce Rosiny za chwilę pogłaszczą mnie po policzku. Gdy zrobiła to po

raz pierwszy, zamiast się rozpłakać, zaniosłem się śmiechem - ten błąd dał początek

rytuałowi, którego się bałem i którego zarazem każdego dnia wyczekiwałem.

Po śniadaniu Hema i Ghosh całują mnie i Shivę na pożegnanie. Łzy. Rozpacz.

Tulenie się. Ale i tak wychodzą. Idą do szpitala.

Rosina umieszcza nas w podwójnym wózku. Wkrótce, wyciągając do niej

rączki, błagam, żeby mnie ponosiła. Chcę patrzeć na świat z wysokości, z perspektywy

dorosłych. Ustępuje. Shivie odpowiada jakiekolwiek miejsce, pod warunkiem że nikt

nie próbuje zdjąć mu łańcuszka z nogi.

Czoło Rosiny jest czekoladową kulą. Koraliki w jej włosach maszerują równymi

szeregami, spod których wypływa sięgająca ramion grzywa. Rosina jest bujającym się,

kołyszącym i pomrukującym stworzeniem. Jej obroty i podskoki są szybsze niż

Ghosha. Z mojego przyprawiającego o zawrót głowy punktu obserwacyjnego jej

wirująca plisowana suknia układa się w kształt różyczki kalafiora, zza której pokazują

się i zaraz chowają jej różowe plastikowe buty.

Page 208: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rosina bez przerwy mówi. My milczymy, ale w naszych głowach kłębią się

niewypowiedziane myśli i wrażenia. Amharski Rosiny doprowadza Almaz i Gebrew do

łez, ponieważ tak naprawdę jej gardłowe sylaby - które brzmią, jakby chrząkała - nie

istnieją w tym języku. Nie zniechęca się. Czasami Rosina przechodzi na włoski,

zwłaszcza jeśli się zacietrzewi i próbuje przekonać innych do swoich racji. Posługiwa-

nie się italinya przychodzi jej z łatwością i, co ciekawe, znaczenie tego języka wydaje

się wszystkim dość jasne, mimo że nikt poza nią go nie zna - taka jest jego natura.

Kiedy mówi do siebie albo śpiewa, robi to w swoim erytrejskim narzeczu tigrinia i

wówczas znikają ograniczenia, a słowa płyną z ust jak rzeka.

Almaz, która kiedyś usługiwała Ghoshowi, teraz jest kucharką w połączonym

gospodarstwie Ghosha i Hemy. Stoi na posterunku przy piecu jak baobab, który

zapuścił korzenie. W porównaniu z Rosiną jest prawdziwym gigantem, który nie

wydaje z siebie innych odgłosów poza głębokimi, donośnymi westchnieniami albo

rzucanym od czasu do czasu: „Ewunuthl, no, nie mów!", mającymi za zadanie

nakręcać trajkotanie Rosiny i Gebrew (nie, żeby którekolwiek z nich potrzebowało

dodatkowej zachęty). Almaz ma jaśniejszą skórę niż Rosina. Jej włosy utrzymuje w

ryzach zwiewna pomarańczowa shash, która przypomina frygijski hełm. Zęby Rosiny

świecą jak reflektory, Almaz natomiast rzadko pokazuje uzębienie.

Wczesnym przedpołudniem, kiedy wracamy z naszej pierwszej wyprawy na

trasie bungalow - ambulatorium - oddział kobiecy - brama wjazdowa, z Koochooloo w

roli naszego osobistego ochroniarza, kuchnia jest żywym organizmem. Para unosi się

smugami, gdy Almaz uchyla pokrywki garnków. Srebrny zaworek szybkowaru

podryguje i pogwizduje. Sprawne dłonie Almaz kroją pomidory, siekają cebulę i

świeżą kolendrę, usypują górki, które przyćmiewają rozmiarami kupki imbiru i

czosnku. Zawsze ma pod ręką paletę przypraw: curry, kurkumę, suszoną kolendrę,

goździki, cynamon, gorczycę, sproszkowane chili - wszystko w niewielkich miseczkach

z nierdzewnej stali ustawionych na wielkiej tacy. Jak szalony alchemik nabiera

szczyptę tego, garść tamtego, a potem zwilża palce i przekłada mieszankę do

moździerza. Ugniata tłuczkiem, a wilgotne, trzeszczące chrup, chrup wkrótce

przechodzi w odgłos kamienia uderzającego o kamień.

Gorczyca eksploduje wrzucona na gorący olej. Almaz trzyma pokrywkę nad

patelnią jak tarczę, od której odbijają się ziarna. Tratata! Jak grad na blaszanym

Page 209: Abraham Verghese - Powrót do Missing

dachu. Dodaje kmin, który skwierczy, ciemnieje i trzeszczy. Suchy, aromatyczny dym

pochłania zapach gorczycy. Dopiero wtedy dodaje cebulę, całe jej garści, a dźwięk

przypomina życie pączkujące w przedwiecznym ogniu.

Rosina raptem podaje mnie Almaz i wybiega tylnymi drzwiami, składając nogi

jak ostrza nożyczek. Nie wiemy o tym, ale Rosina nosi w sobie zalążek rewolucji. Jest

w ciąży z dziewczynką: Genet. My troje - Shiva, Genet i ja - jesteśmy razem od

początku, Genet jeszcze w macicy Rosiny, podczas gdy Shiva i ja walczymy już ze

światem na zewnątrz. Almaz nie spodziewała się nas w ramionach.

Kwilę, wiercąc się na jej ramieniu, niebezpiecznie blisko bulgoczących

kociołków.

Almaz odkłada chochlę i przesuwa mnie sobie na biodro. Sięga pod bluzkę i

stękając z wysiłku, wydobywa pierś.

- No masz - mówi, dając mi ją na przechowanie.

Otrzymałem w życiu wiele prezentów, ale ten pamiętam doskonale jako mój

pierwszy. Za każdym razem, gdy ją dostaję, jestem zaskoczony. Gdy mi się ją odbiera,

natychmiast o niej zapominam. Ale oto znów jest, ciepła i żywa pierś, wyswobodzona

z objęć tkaniny, przeznaczona dla mnie, jak medal, na który nie zasłużyłem. Almaz,

która prawie w ogóle się nie odzywa, wraca do mieszania w garnkach, mrucząc pod

nosem melodię. Pierś jak gdyby nie należała już do niej, nie bardziej niż chochla,

którą dzierży w dłoni.

Leżący w wózku Shiva odkłada drewnianą ciężarówkę, którą jego ślina zmieniła

w rozmiękłą masę. Za ciężarówką, w przeciwieństwie do łańcuszka, nie płakałby. Na

widok wspaniałego jednookiego sutka Shiva pozwala ciężarówce upaść na podłogę.

Chociaż to ja jestem posiadaczem tej piersi - i to ja ją głaszczę i obmacuję - jestem

również sekretarzem Shivy.

Napięty Shiva mobilizuje mnie i wysyła niemą instrukcję: „Rzuć do mnie". A

kiedy odpowiadam, że nie mogę, mówi: „Otwórz, zobaczymy, co jest w środku". To

również nie jest możliwe. Ugniatam to, ciągnę i patrzę, jak wraca do dawnej postaci.

„Włóż to sobie do ust", mówi Shiva, ponieważ jest to najpierwszy sposób, w jaki

poznaje się świat. Odrzucam pomysł jako absurdalny.

Pierś jest wszystkim, czym nie jest Almaz: śmiejącym się, tętniącym życiem,

towarzyskim członkiem naszego gospodarstwa domowego.

Page 210: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Kiedy usiłuję podnieść pierś, żeby ją zbadać, okazuje się, że jest zbyt duża dla

moich rączek i ucieka mi spod palców. Szukam potwierdzenia, że cały sens jej

istnienia zasadza się w jej czubku, tej ciemnej plamce, przez którą oddycha i widzi

świat. Pierś sięga mi do kolan. Albo może nawet do kolan Almaz. Nie jestem pewien.

Trzęsie się jak galaretka. Para skrapla się na jej powierzchni, odbierając skórze natu-

ralny połysk. Pachnie startym imbirem i kminem. Wiele lat później, gdy po raz

pierwszy całuję piersi kobiety, robię się głodny.

Promień światła i podmuch rześkiego powietrza zapowiadają powrót Rosiny.

Znów jestem u niej na rękach, oderwany od piersi, która znika równie tajemniczo, jak

się pojawiła, połknięta przez bluzkę Almaz.

Późnym rankiem, gdy minął chłód, a mgła się rozwiała, bawimy się na

trawniku, aż czerwienieją nam policzki. Rosina nas karmi. Głód i senność mieszają się

w idealnych proporcjach jak ryż z curry i jogurt z bananami w naszych żołądkach.

Jesteśmy w wieku doskonałości, prostego apetytu.

Po lunchu Shiva i ja zasypiamy, spleceni rękami, oddychając jeden drugiemu w

twarz i dotykając się głowami. W tym stanie zapomnienia, pomiędzy jawą a snem,

pieśń, którą słyszę, nie płynie z ust Rosiny. To Tizita, którą Almaz śpiewała, gdy

trzymałem ją za pierś.

Będę słyszał tę muzykę przez cały czas, jaki spędzę w Etiopii. Gdy jako

młodzieniec wyjadę z Addis Abeby, zabiorę ją ze sobą na kasecie - z jednej strony będę

miał nagraną Tizitę, z drugiej Aqualung27. Niespodziewany wyjazd lub nieuchronna

śmierć zmuszają do zdefiniowania prawdziwych gustów. Podczas mojego wygnania,

gdy wysłużona kaseta odmówi w końcu posłuszeństwa, poznam wielu Etiopczyków

przebywających za granicą. Powitanie we wspólnym języku jest iskrą, ogniwem

łączącym mnie ze społecznością, siecią zależności: numer telefonu woizero (pani)

Menen, która, jeśli zadzwonisz do niej dzień wcześniej, za umiarkowaną opłatą

zaprasza cię do siebie do domu i gotuje dla ciebie indżerę i wot; taksówkarz ato (pan)

Girma, którego kuzyn pracuje w Ethiopian Airlines i przywozi kibe - etiopskie masło -

ponieważ bez masła od krów, które żyją na etiopskiej wysokości i pasą się na

27 Album zespołu Jethro Tull z 1971 roku.

Page 211: Abraham Verghese - Powrót do Missing

etiopskich, górskich pastwiskach, twój wot będzie smakował jak produkt Krogera,

FoodMartu albo Land O'Lakes. Podczas święta Meskel, jeśli mieszkasz na Brooklynie

i chcesz tradycyjnie zabić owcę, zadzwoń do Yohannesa; w Bostonie wpadnij do

Królowej Saby. Podczas lat spędzonych z dala od rodzinnego kraju, mieszkając w

Ameryce, przekonam się, że Etiopczycy pozostają niewidoczni dla innych, a jednak

jakimś sposobem są widoczni dla mnie. Dzięki nim odnajdę inne wersje Tizity.

Chętnie się dzielą, wciskają mi tę pieśń w ręce, jak gdyby Tizita była jedynym

objaśnieniem tego osobliwego bezwładu, który przejmuje nad nimi władzę, jak gdyby

tłumaczyła, że o ile na własnym podwórku błyszczeli i olśniewali - The Jackson 5, The

Temptations, Tizita na ustach, perfekcyjne afro na głowie, dzwony szeleszczące wokół

butów firmy Double-O-Seven - to gdy stawiają stopę w Ameryce, uwijając się za ladą

7- Eleven albo wdychając tlenek węgla z rur wydechowych samochodów parkujących

na podziemnym parkingu pod Kinney, albo stojąc za kasą kiosku na lotnisku lub w

sklepie z pamiątkami w Mariotcie - ich raj obiecany okazuje się pułapką, azylem,

który boją się opuścić, by nie doświadczyć losu gorszego niż niewidzialność, a

mianowicie zagłady.

Najbardziej znaną wersją Tizity jest ta w wykonaniu Getachew Kassy, będąca

energiczną, a zarazem poważną, zapadającą w pamięć pieśnią do akompaniamentu

molowych arpedżiów. Ten sam pieśniarz nagrał również wersję okraszoną szybkim,

latynoskim rytmem. Mahmoud Ahmed, Aster Aweke, Teddy Afro... każdy etiopski

artysta nagrywa Tizitę. Rejestrują ją w studiach w Addis Abebie, ale nie tylko, bo

również na wygnaniu, w Chartumie (tak, Chartumie!, co dowodzi, że nawet piekło ma

swoje studio nagraniowe), oczywiście w Rzymie, w Waszyngtonie, Atlancie, Dallas,

Bostonie i Nowym Jorku. Tizita jest hymnem serca, lamentem diaspory, rozbrzmiewa

na Osiemnastej ulicy w dzielnicy Adams Morgan w Waszyngtonie, wylewa się z

Fasika's, Addis Abeby, Meskeremu, Red Sea i innych etiopskich knajpek, zagłuszając

salsę i ragi sączące się z El Rincon i Queen of India.

Istnieje szybka Tizita, wolna Tizita, instrumentalna Tizita (którą spopula-

ryzował lud Aszanti), długa i krótka Tizita... istnieje tyle wersji, ilu nagrywających ją

artystów.

Pierwszy wers pieśni... słyszę go teraz.

Tizitash zeweter wodę ene eye metah.

Nie mogę przestać o tobie myśleć.

Page 212: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 18

Grzechy ojca

Aby zostać usłyszanym w naszym domu, należało zanurkować w panujący w

nim harmider, a potem przekrzyczeć pozostałych. Najdonośniejszy głos - tubalny jak

syrena mgłowa, odbijał się echem od ścian i gładko przechodził w śmiech - należał do

Ghosha. Głos Hemy przypominał raczej śpiew ptaka, lecz sprowokowany ciął jak bułat

Saladyna, który - według mojej książki Ryszard Lwie Serce i krucjaty - potrafił

przeciąć upuszczony na jego ostrze jedwabny szal. Almaz, nasza kucharka, sprawiała

wrażenie milczącej, ale jej usta nieustannie się poruszały; nikt do końca nie wiedział:

modli się czy śpiewa? Rosina traktowała ciszę niemal jak osobistą zniewagę, więc

rozmawiała z pustymi pomieszczeniami i gawędziła z szafkami kuchennymi. Genet,

teraz już prawie sześcioletnia, powoli zaczynała przejmować cechy matki, opowia-

dając samej sobie śpiewnym głosem historyjki o samej sobie, tworząc własną

mitologię.

Gdyby ShivaMarion przyszedł na świat normalną drogą (niemożliwe, biorąc

pod uwagę nasze połączone główki), Shiva, którego czaszka znajdowała się bliżej

wyjścia, urodziłby się pierwszy, byłby starszym z bliźniaków. Lecz gdy cesarskie cięcie

zmieniło kolejność naszego przyjścia na świat, to ja pierwszy zaczerpnąłem powietrza

i wyprzedziłem Shivę o kilka sekund. Zostałem również rzecznikiem ShivyMariona.

Wlokąc się za Hemą lub Ghoshem przez Piazzę albo klucząc pomiędzy

zaprzężonymi w konie wozami i ciężarówkami, żeby dostać się do MotilaFs Garments

w zatłoczonym Merkato, nigdy nie słyszałem, żeby Hema powiedziała: „Ta niebieska

koszulka będzie świetnie wyglądała na Shivie", albo: „To są doskonałe sandały dla

Mariona". Na widok doktora Ghosha i doktor Hemy odkurzano i wystawiano krzesła i

posyłano chłopaka po ciepłą fantę albo coca-colę i ciasteczka, nie zważając na

protesty, że nie, nie trzeba, na cóż to? Mierzono nas miarką krawiecką, szczypano w

rumiane policzki zrogowaciałymi dłońmi, a dokoła zbierał się tłumek gapiów, jakby

ShivaMarion był lwem w klatce przy Sidist Kilo. Skutek był taki, że Hema i Ghosh

kupowali po dwie identyczne sztuki wszelkich ubrań, jakie akurat były nam

niezbędne. To samo tyczyło się kijów do krykieta, wiecznych piór i rowerów. Kiedy

ludzie patrzyli na nas i powtarzali: „Spójrzcie! Ależ słodko", to czy naprawdę wyobra-

Page 213: Abraham Verghese - Powrót do Missing

żali sobie, że sami wybraliśmy sobie te identyczne wdzianka? Przyznaję, że kiedy raz

spróbowałem ubrać się inaczej niż Shiva, gdy obejrzałem sobie nasze odbicie w

lustrze, poczułem się nieswojo. Jak gdybym miał niezapięty rozporek - po prostu coś

mi nie pasowało.

My - „Bliźniaki" - byliśmy sławni nie tylko dlatego, że ubieraliśmy się tak samo,

ale również ze względu na zawrotną prędkość, z jaką ganialiśmy po okolicy, zawsze

dotrzymując sobie nawzajem kroku, jak czworonoga istota, która zna tylko jeden

sposób na dostanie się z A do B: bieg. Kiedy ShivaMarion musiał normalnie chodzić,

to zawsze obejmując się ramionami, nie tyle idąc, co poruszając się truchtem jak

zwycięzcy biegu na „trzech nogach", zanim w ogóle przekonaliśmy się, że coś takiego

faktycznie istnieje. Siedząc przy stole, zajmowaliśmy jedno krzesło, bo nie widzieliśmy

sensu w siadaniu na dwóch. Nawet do toalety chodziliśmy razem, kierując do

porcelanowej otchłani podwójny ciepły strumień. Z perspektywy czasu można by

powiedzieć, że czuliśmy się zobowiązani sprostać oczekiwaniom ludzi, którzy widzieli

nas jako kolektyw.

Powiedz Bliźniakom, żeby przyszły na kolację.

Chłopcy, czy już nie czas na kąpiel?

ShivaMarion, chcecie spaghetti czy indżerę i wot?

U nas każde „ty" równało się „wy". Kiedy odpowiadaliśmy na pytanie, nie było

istotne, który z nas zabierał głos; odpowiedź udzielona przez jednego była tożsama z

odpowiedzią obydwu Bliźniaków.

Dorośli sądzili być może, że Shiva, mój zapracowany, pilny brat, w naturalny

sposób oszczędza słowa. Jeśli dźwięk łańcuszka, który nadal z uporem nosił na nodze,

policzyć za mowę, okaże się, że Shiva jest prawdziwym gadułą, uciszającym się jedynie

wtedy, gdy idąc do szkoły, chowa maleńkie dzwoneczki pod skarpetką. Niewyklu-

czone, że dorośli uważali także, iż nigdy nie dopuszczałem Shivy do głosu (to prawda),

ale z drugiej strony, nikt nie chciał mi powiedzieć, żebym się zamknął. Tak czy owak,

w zgiełku naszego bungalowu - w którym dwa razy w tygodniu zbierało się

towarzystwo na brydża, w którym na grundigu kręciła się płyta gramofonowa z

prędkością siedemdziesięciu ośmiu obrotów na minutę, w którym ciężkie kroki

Ghosha wprawiały w drgania talerze, gdy usiłował nauczyć się rumby i cza-czy -

musiały minąć dwa lata, zanim dorośli ostatecznie zdali sobie sprawę, że Shiva

przestał mówić.

Page 214: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Kiedy byliśmy niemowlętami, Shivę uważano za delikatniejszego - w końcu to

jego czaszkę usiłował zmiażdżyć Stone, zanim Hema nas uratowała. Ale z drugiej

strony, Shiva zaliczał zgodnie z planem wszystkie etapy rozwoju dziecka: podnosił

głowę, kiedy i ja podnosiłem, i raczkował, kiedy przyszedł czas na raczkowanie. Mówił

„Amma" i „Ghosh" jak na zawołanie, a kiedy mieliśmy rok bez miesiąca, obydwaj

postanowiliśmy, że spróbujemy chodzić. Hema i Ghosh byli o nas spokojni. Według

słów Hemy zapomnieliśmy, jak się chodzi, już kilka dni po postawieniu pierwszego

kroku, bo nauczyliśmy się biegać. Shiva gadał jak najęty prawie do końca czwartego

roku życia, a potem zaczął sukcesywnie milknąć.

Spieszę zapewnić, że śmiał się i płakał, jak należy. Często zachowywał się tak,

jakby chciał coś powiedzieć, ale mu przerywałem. Podkreślał moje słowa brzęczeniem

łańcuszka, a w kąpieli śpiewał ze mną gromkie la-la-la. Lecz gdy trzeba było wydać z

siebie prawdziwe słowa, wówczas okazywało się, że nie są mu one potrzebne. Czytał

płynnie, ale wolał nie robić tego na głos. W mgnieniu oka potrafił dodawać i odej-

mować na kartce nawet duże liczby, podczas gdy ja nadal wystawiałem język i

liczyłem na palcach. Nieustannie pisał liściki do siebie samego i do innych,

zostawiając je dookoła jak królik bobki. Cudownie rysował, choć umieszczał swoje

dzieła w nietypowych miejscach, na przykład na kartonach po produktach albo na

papierowych torebkach. W tamtym czasie wprost uwielbiał rysować postać Veroniki.

Mieliśmy w domu jeden numer komiksu Archie, który kupiłem w księgarni

Papadakisa. Na szesnastej stronie znajdowały się trzy kadry, w których centralne

miejsce zajmowały Veronica i Betty. Shiva potrafił odtworzyć tę stronę z pamięci,

łącznie z dymkami, liternictwem, a nawet kreskowaniem. Jak gdyby przechowywał w

umyśle zdjęcie, które, gdy tylko naszła go ochota, umiał przełożyć na rysunek na

papierze. W jego ilustracji niczego nie brakowało, nawet numeru strony ani plamy po

musze, którą na marginesie komiksu spotkała śmierć. Zauważyłem, że Shiva zawsze

przesadnie podkreślał krzywiznę pod piersiami Veroniki, zwłaszcza w porównaniu z

rysunkiem Betty. Sprawdziłem w oryginale i rzeczywiście, linia była na swoim

miejscu, tyle że nie tak gruba, nie tak zdecydowana jak kreska Shivy. Czasami

improwizował i odchodził od oryginalnego rysunku, ukazując piersi jako strzeliste

pociski tuż przed odpaleniem, a kiedy indziej jako obwisłe balony dyndające nad

kolanami.

Genet i ja nadrabialiśmy i kryliśmy milczenie Shivy. Ja robiłem to zupełnie

nieświadomie; nawet jeśli mówiłem zbyt wiele, to dlatego, że uważałem to za

Page 215: Abraham Verghese - Powrót do Missing

niezbędną cechę istoty zwanej ShivaMarion. Ja, rzecz jasna, nie miałem problemu z

porozumiewaniem się z Shivą. Wczesnym rankiem dzwonienie jego łańcuszka - dzyń,

dzyń - mówiło: „Marion, śpisz?". Dzyń, dong oznaczało: „Czas wstawać". Ocierając się

głową o moją głowę, Shiva ponaglał: „Wstawaj, śpiochu!". Wystarczyło, żeby jeden z

nas pomyślał o jakiejś rzeczy, a istniała duża szansa, że drugi wstanie i tę rzecz zrobi.

Dopiero Mrs. Garretty odkryła w szkole, że Shiva zrezygnował z mówienia.

Loomis Town & Country School służyła dzieciom kupców, dyplomatów, doradców

wojskowych, lekarzy, nauczycieli, przedstawicieli Komisji Gospodarczej Narodów

Zjednoczonych do spraw Afryki, Światowej Organizacji Zdrowia, UNESCO,

Czerwonego Krzyża, UNICEF-u, a zwłaszcza nowo utworzonej Organizacji Jedności

Afrykańskiej. Cesarz sprezentował powstającemu komitetowi olśniewający budynek

Africa Hall i było to z jego strony sprytne posunięcie, ponieważ w ten sposób zwabił

do Addis Abeby siedzibę główną organizacji, która z kolei wpłynęła korzystnie na

aktywność gospodarczą niemal wszystkich mieszkańców stolicy Etiopii, od panienek z

barów po importerów Fiata, Peugeota i Mercedesa. Dzieci notabli OJA mogły chodzić

do Lycee Gebremariam, imponującego budynku górującego nad najwyżej położoną

częścią Churchill Road. Lecz wysłanników krajów frankofońskich - Mali, Gwinei,

Kamerunu, Wybrzeża Kości Słoniowej, Senegalu, Mauritiusa i Madagaskaru -

cechowała dalekowzroczność i dlatego wiozące les enfants samochody z tablicami

Corps Diplomatiques mijały lycee i jechały od razu do Loomis Town & Country

School. Gwoli ścisłości należy jeszcze wspomnieć o St. Joseph's, w której, według

Matrony, jezuici, owi piechurzy Chrystusa, wyznawali zasadę „Bogiem i rózgą". St.

Joseph's była szkołą wyłącznie dla chłopców, więc w naszym przypadku odpadała ze

względu na Genet.

Dlaczego nie brutalna rzeczywistość szkół rządowych? Ponieważ gdybyśmy

poszli do takiej szkoły, niewykluczone, że bylibyśmy w niej jedynymi nietubylcami, a

ponadto znaleźlibyśmy się w mniejszości, będąc tymi, którzy posiadają więcej niż

jedną parę obuwia i dom z bieżącą wodą i instalacją wodno-kanalizacyjną wewnątrz

domu. Hema i Ghosh uznali, że jedynym rozwiązaniem będzie posłanie nas do

Loomis Town & Country School prowadzonej przez brytyjskich ekspatriantów.

Nasi nauczyciele w Loomis mieli zdane egzaminy końcowe w szkole średniej i

czasem jakieś uprawnienia pedagogiczne. To niesamowite, jak czarna toga z krepy

narzucona na marynarkę albo bluzkę potrafi nadać straganiarzowi z East Endu lub

Page 216: Abraham Verghese - Powrót do Missing

kwiaciarce z Covent Garden powagę wykładowcy z Oksfordu. Nieważny akcent, w

Afryce liczy się to, że mówisz jak obcokrajowiec i masz odpowiedni kolor skóry.

Rytuał. Oto balsam na duszę rodziców mający ukoić niepokój tych, którzy

zastanawiają się, co za sowite czesne może im zaoferować Loomis. Gymkhana, dzień

lekkiej atletyki, szkolny karnawał, szopka, na Boże Narodzenie, szkolne przedstawie-

nia, Dzień Guya Fawkesa, Founder's Day, ceremonia rozdania dyplomów - znosiliśmy

do domu tyle powielonych ulotek, że Hemie kręciło się od nich w głowie. Każdego

ucznia przypisano do jakiejś grupy - Domu, jak chciała szkoła - Poniedziałku, Wtorku

lub Środy; każda miała swoje barwy, drużyny, opiekunów. Podczas dnia lekkiej

atletyki walczyliśmy dla chwały imienia naszego Domu i po to, by zdobyć Puchar

Loomisa. Codziennie w auli Mr. Loomis prowadził wspólną modlitwę, a następnie

czytał fragment Biblii (wersja RSV28), po czym otwieraliśmy niebieski zbiór hymnów i

śpiewaliśmy na całe gardło do akompaniamentu akordów wydobywanych z pianina

przez jednego z nauczycieli.

Jestem przekonany, że w londyńskim Harrodsie można bez problemu dostać

specjalny zestaw, który umożliwia przedsiębiorczemu Anglikowi otwarcie brytyjskiej

szkoły w dowolnym kraju Trzeciego Świata. W zestawie tym znajdują się czarne togi,

formularze świadectw na trymestr jesienny, drugi trymestr i trymestr wielkanocny,

jak również zbiorki hymnów, odznaki dla odpowiedzialnych za dyscyplinę uczniów

starszych klas, plus program nauczania. Do samodzielnego montażu.

Niestety, wyniki uczniów Loomisa na małej maturze były wręcz fatalne w

porównaniu z uczniami bezpłatnych szkół państwowych. Nauczycielami w tamtych

szkołach byli bowiem mający stopnie naukowe Hindusi, których cesarz sprowadził z

chrześcijańskiego stanu Kerala w Indiach, skąd pochodziła również siostra Mary

Joseph Praise. Zapytaj dowolnego przebywającego za granicą Etiopczyka, czy

przypadkiem nie uczył go matematyki albo fizyki ktoś o imieniu Kurien, Koshy,

Thomas George, Varugese, Ninan, Mathews, Jacob, Judas, Chandy, Eapen, Pathros

lub Paulos, a jest szansa, że z radości zaświecą mu się oczy. Co prawda nauczyciele

dorastali w ortodoksyjnym obrządku wprowadzonym w południowych Indiach przez

Tomasza Apostoła, ale jeśli chodzi o swój zawód, jedynym obrządkiem, jakiemu z

pasją się oddawali, było uporczywe wbijanie tabliczki mnożenia, układu okresowego

28 Revised Standard Version - anglojęzyczny przekład Biblii, którego pierwsze pełne wydanie ukazało się w 1952 roku. W roku 1989 opublikowano uwspółcześnioną (językowo) edycję RSV pod nazwą New Revised Standard Version. Wersja RSV pełni podobną kanoniczną funkcję jak polska Biblia Tysiąclecia.

Page 217: Abraham Verghese - Powrót do Missing

pierwiastków i praw Newtona do głów swoich etiopskich uczniów, którzy byli bez

wyjątku bystrymi dziećmi, mającymi zdolności do arytmetyki.

Pewnego dnia, kiedy z powodu gorączki zostałem w domu, moja nauczycielka

Mrs. Garretty pod koniec dnia wezwała do siebie Hemę i Ghosha. Znała nas jako

cudowne bliźniaki Stone, jako kochanych, ciemnowłosych, jasnookich chłopców,

którzy ubierali się identycznie, którzy chętnie śpiewali, biegali, rysowali, skakali,

klaskali i zbyt ochoczo rozmawiali na lekcjach. Tego dnia, gdy ja nie poszedłem do

szkoły, Shiva biegał, rysował, skakał i klaskał, ale nie wypowiedział ani słowa, nawet

gdy go o to poproszono - nie chciał lub nie mógł.

Hema początkowo nie mogła uwierzyć, a potem zaczęła oskarżać Mrs. Garretty.

Na koniec obwiniła samą siebie. Odwołała lekcję tańca w klubie Juventus, akurat

kiedy Ghosh opanował fokstrota i przy wtórze gramofonu potrafił pływać po całym

domu. Grundig miał odpocząć po raz pierwszy od lat. Brydżowi bywalcy przenieśli się

do starego bungalowu Ghosha, który wykorzystywał jako biuro i przychodnię dla

swojej prywatnej praktyki.

Hema wypożyczyła Kiplinga, Ruskina, C.S. Lewisa, Edgara Allana Poe, R.K.

Narayana i wiele innych książek z bibliotek British Council i United States

Information Service. Wieczorami obydwoje czytali nam na zmianę, głęboko wierząc,

że wielka literatura pobudzi Shivę do mówienia. W tamtych czasach przed

upowszechnieniem się telewizji była to dla nas miła rozrywka - z wyjątkiem C.S.

Lewisa, którego magiczne szafy nigdy do mnie nie przemawiały, i Ruskina, którego

ani Ghosh, ani Hema niespecjalnie rozumieli i nie potrafili czytać zbyt długo. Ale byli

uparci, mając nadzieję, że Shiva przynajmniej wrzaśnie na nich, żeby przestali - tak

jak ja to zrobiłem. Nie przestawali, nawet gdy już usnęliśmy, ponieważ Hema

uważała, że można stymulować podświadomość. Po narodzinach Shivy bali się, czy

przeżyje, teraz zaś obawiali się długotrwałych skutków potraktowania jego czaszki

średniowiecznymi instrumentami chirurgicznymi. Nie było takiej rzeczy, której nie

spróbowaliby, byle tylko przywrócić mu mowę. Ale Shiva milczał.

Pewnego dnia, niedługo po naszych ósmych urodzinach, kiedy wróciliśmy ze

szkoły, zobaczyliśmy, że Hema zainstalowała w jadalni tablicę. Stała przy niej z kredą

w ręku i maniakalnym błyskiem w oku. Dla każdego z nas przygotowała po

Page 218: Abraham Verghese - Powrót do Missing

egzemplarzu książki Bickhama Podręcznik pisma odręcznego. Pomocnik młodego

urzędnika. Na książkach leżały nowiutkie pióra Pelikana, model Pelicano, marzenie

każdego ucznia, a także nowość: naboje z atramentem.

Przyjdzie taki czas, że z wdzięcznością będę wspominał te lekcje, bo dzięki nim

jestem znany jako chirurg z ładnym charakterem pisma. Moje zapiski w karcie

pacjenta być może natchnęły kogoś do wyciągnięcia wniosku, że cechuje mnie

podobna biegłość w posługiwaniu się skalpelem (chociaż muszę powiedzieć, że nie

jest to żadna reguła; odwrotna zresztą też nie: bazgranie jak kura pazurem nie jest

oznaką braku zręczności w sali operacyjnej). Pewnego dnia niechętnie podziękuję

Hemie, że kazała nam przepisywać ozdobne frazy:

Częste ćwiczenia działają na rzecz wiedzy.

Sztuka szlifuje i udoskonala naturę.

Fortuna jest sprawiedliwą, acz nieprzewidywalną panią.

Roztrwonionego wczoraj nie sposób odzyskać.

Próżność czyni piękno godnym pogardy.

Mądrość jest cenniejsza niźli bogactwo.

Shiva z miejsca zabrał się do oględzin Pelicano. Genet nic nie powiedziała,

ponieważ jej stanowisko w tej sprawie nie było mocne.

Ja poszedłem w zaparte. Nie przekonywała mnie motywacja Hemy: poczucie

winy prowadzi do szlachetnych czynów, które jednak rzadko bywają słuszne. Poza

tym zaplanowałem sobie specjalną paradę moich modeli Dinky Toys przez krętą

ścieżkę, którą wydrążyłem w skarpie niedaleko domu. Naprawdę, wyczucie czasu

miała fatalne.

- Dlaczego nie możemy pójść się pobawić? Nie chcę tego robić - powiedziałem.

Hema zacisnęła usta. Miałem wrażenie, że zastanawia się nie tyle nad tym, co

powiedziałem, ale nad całą moją osobą, nad moją nieustępliwością. Co najmniej

podświadomie winiła mnie za Shivę. Uznała, że ja, a może nawet razem z Genet

zamaskowaliśmy jego milczenie naszą paplaniną.

- Mów za siebie, Marionie - powiedziała.

- No mówię. Dlaczego nie możemy... dlaczego ja nie mogę pójść się pobawić?

Shiva włożył nabój do pióra.

Page 219: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Dlaczego? Powiem ci, dlaczego. Ponieważ w tej waszej szkole nic tylko się

bawicie. To ja muszę więc zadbać o waszą prawdziwą naukę. A teraz siadaj!

Genet po cichu wsunęła się na swoje miejsce.

- Nie - odparłem. - To nie w porządku. A poza tym to i tak nie pomoże Shivie.

- Marion, zanim wykręcę ci ucho...

- Odezwie się, dopiero kiedy będzie gotowy! - wrzasnąłem.

I wyleciałem z domu. Pobiegłem za róg, za zakrętem nabierając prędkości.

Okrążywszy kolejny róg, wpadłem prosto na Zemuiego. Moją pierwszą myślą było, że

Hema wysłała w pościg za mną żołnierza.

- Kuzynie, gdzie jest wojna? - zapytał Zemui, uśmiechając się i odsuwając mnie

od siebie. Jego oliwkowy mundur był jak zwykle nienagannie wyprasowany, a pas,

kabura i buty lśniły. Odruchowo tupnął prawą nogą i z werwą zasalutował.

Sierżant Zemui był kierowcą człowieka pełniącego obecnie funkcję pełnopraw-

nego pułkownika Gwardii Cesarskiej, a mianowicie pułkownika Mebratu, tego

samego, któremu przed laty Ghosh uratował życie, operując go. Pułkownik Mebratu,

niegdyś na liście podejrzanych, dziś znów faworyt Jego Wysokości, był zarazem

starszym dowódcą Gwardii Cesarskiej i współpracownikiem obecnych w Etiopii

attaches wojskowych Wielkiej Brytanii, Indii, Belgii i Stanów Zjednoczonych. Praca

pułkownika polegała na uczestniczeniu w częstych dyplomatycznych rautach i

imprezach, nie mówiąc już o regularnych wieczorach przy brydżu w naszym domu.

Biedny Zemui mógł wyruszyć w długą podróż do swojej żony i dzieci dopiero wtedy,

gdy głowa jego szefa spoczęła znużona na poduszce, a służbowe auto stało

zaparkowane w szopie. Pułkownik przydzielił Zemuiemu motocykl, żeby było mu

łatwiej przemieszczać się z domu do jednostki i z powrotem. Ponieważ Zemui, który

mieszkał niedaleko Missing, wolał nie niszczyć opon na prymitywnej, kamienistej

drodze, która prowadziła do jego chaty, dostał od Ghosha pozwolenie na zostawianie

motoru pod naszą wiatą. W ten sposób jego cenna maszyna otrzymała schronienie

przed siłami natury i wandalami.

- Oto ktoś, kogo miałem nadzieję spotkać - powiedział Zemui. - Co pana tak

gna, mój mały panie?

- Nic - powiedziałem nagle zawstydzony. Moje problemy wydawały się niczym

w porównaniu z przeżyciami żołnierza, który niedawno wrócił z wyprawy Sił

Page 220: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Pokojowych ONZ do Konga mającej położyć kres wojnie domowej. - Dlaczego tak

późno bierzesz motocykl? - zapytałem.

- Szef balował do czwartej rano. Kiedy go odwoziłem do domu, słońce już

wstawało. Powiedział, że mogę po niego przyjechać dopiero wieczorem. Słuchaj,

chodź, usiądziemy. Chcę, żebyś jeszcze raz przeczytał mi ten list.

Przysiadł na skraju ganku, wyjął z kieszeni munduru czerwono-niebieski list

lotniczy i podał mi go. Zdjął z głowy korkowy hełm i zza jednego z okalających go

pasków wydobył starannie zatknięty tam do połowy wypalony pet. Rozpoznawalny

nawet ze znacznej odległości hełm, wyglądem przypominający kaski dawnych

pionierów Czarnego Lądu, nosili wyłącznie członkowie Gwardii Cesarskiej.

- Zemui - zacząłem - czy mogę ci go przeczytać później? Hema mnie goni, bo jej

nagadałem. Jak mnie złapie, to mi obetnie język.

- O-ho, to poważna sprawa. Oczywiście, że to może poczekać - odparł, zrywając

się na równe nogi. Schował list z powrotem, choć wyraźnie widziałem, że jest

zawiedziony. - Myślisz, że Darwin dostał już mój list?

- Jestem pewien, że jego list już do ciebie jedzie i dostaniesz go lada dzień.

Zasalutował mi i poszedł na tył domu.

Darwin był kanadyjskim żołnierzem, który został ranny w prowincji Katanga.

Czytałem jego list do Zemuiego tak często, że znałem go już na pamięć. Pisał, że w

Toronto jest zimno i pada śnieg. Że czasem ogarnia go zniechęcenie i nie wie, czy

kiedykolwiek zdoła się przyzwyczaić do drewnianej nogi. „Czy w Etyiopii som

babeczki zaynteresowane jednonogim białym faciem z blyznom na facjacie? Ha, ha!".

Nie posiada zbyt wiele, ale gdyby jego kumpel Zemui czegoś potrzebował, to on,

Darwin, chętnie pomoże, bo nigdy nie zapomni, że Zemui uratował mu życie.

Odpisałem w imieniu Zemuiego, tłumacząc na angielski najlepiej, jak potrafiłem.

Zastanawiałem się, jak tych dwóch dogadywało się w Kongu. Zemui pokazał mi złoty

wisiorek w kształcie wiatraczka, który nosił na szyi - krzyż Świętej Brygidy. Ranny

Darwin wcisnął go Zemuiemu do ręki, gdy rozdzielili się na polu bitwy.

Widząc zerkającą na mnie Rosinę, gdy Zemui ruszył w jej stronę, znowu

rzuciłem się do ucieczki. Obok mnie, tam gdzie powinien biec mój brat, poczułem

pustkę.

*

Page 221: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Grób mojej matki - otoczony wianuszkiem świeżo przyciętych krzewów i

oznakowany inskrypcją ΣAFE IN ΑΡΜΣ OF JEΣUΣ - niespecjalnie mnie ciekawił.

Wyczuwałem za to jej obecność w pomieszczeniu autoklawu obok sali operacyjnej

numer trzy; czułem jej zapach, jej bytność tak silnie połączoną z moim istnieniem.

Właśnie tam poniosły mnie nogi. Nie był to najrozsądniejszy wybór, jeśli chodzi o

kryjówkę.

Nigdy nie rozumiałem niechęci Shivy do tego pomieszczenia. Być może

postrzegał wizytę w nim jako zdradę Hemy, która przecież czuwała nad jego

oddechem i która związała się z nim łańcuszkiem przymocowanym do jego stopy.

Przychodzenie tutaj było jedną z niewielu rzeczy, które robiłem w samotności.

Siadając na jej krześle, wciągając w nozdrza zapach mydła Cuticura, którym

przesiąknął jej sweter, rozmawiałem z nią, a raczej sam ze sobą. Skarżyłem się na

niesprawiedliwość w domu; dzieliłem się największymi obawami: że Hema i Ghosh

pewnego dnia znikną i tak samo jak Stone i siostra Mary Joseph Praise nie będą

obecni w naszym życiu. Jednym z powodów, dla których lubiłem szwendać się w

pobliżu bramy Missing, było to, że kto wie, może Thomas Stone jednak wróci?

Fantazjowałem, że pewnego słonecznego poranka, kiedy powietrze będzie tak rześkie,

że będzie słychać jego trzask, Gebrew otworzy bramę, a tam, zamiast milowej kolejki

chorych, stać będzie Thomas Stone. Fakt, że nie miałem pojęcia, jak wygląda, ani że

nie znałem wyglądu mojej matki, nie miał dla mojej dziecięcej wyobraźni żadnego

znaczenia. Spojrzy na mnie, a po kilku sekundach uśmiechnie się z dumą.

Potrzebna mi była wiara w to.

Wróciłem do naszego bungalowu i usłyszałem tam muzykę. Hema prowadziła

Genet i Shivę w tańcu. Cała trójka miała specjalne bransoletki na nogach, nie takie,

jakie nosił Shiva, ale inne - grube, skórzane rzemienie, każdy z czterema

koncentrycznymi kręgami mosiężnych dzwonków. Odsunęli stół pod ścianę. Rytm

wyznaczała klasyczna muzyka hinduska z żywym pulsowaniem tabli. Hema

zamocowała sobie sari tak, że jedna pętla przechodziła jej między nogami, tworząc coś

na kształt pantalonów. W czasie, który ja spędziłem na ucieczce i ukrywaniu się,

zdążyła nauczyć Shive i Genet skomplikowanej sekwencji kroków i póz. Ramiona do

środka, ramiona na zewnątrz, ramiona do siebie, wycelować, zanurkować, robiąc

ukłon i wypuszczając wyimaginowaną strzałę, strzelić oczami w jedną i w drugą

Page 222: Abraham Verghese - Powrót do Missing

stronę, przesunąć stopy, prowokując dźwięk dzwonków za każdym razem, gdy stopa

uderzy o podłogę. Oglądanie tego spektaklu sprawiało mi fizyczny ból.

Shiva, Genet i ja weszliśmy w życie niemal jednocześnie. (Genet była co prawda

krok za nami, i do tego pochodziła z innego łona, ale nadrabiała zaległości). Jako

dwuletnie brzdące bez oporów wymienialiśmy się butelkami z mlekiem i smoczkami,

przeważnie ku konsternacji Hemy. Skłonność Shivy do wskakiwania do wiader, kałuż

albo rowów pełnych wody przerażała dorosłych, którzy obawiali się, że któregoś dnia

po prostu się utopi. Chcąc utrzymać go z dala od głębszych zbiorników wodnych,

Matrona kupiła brodzik Jolly Baby. Cała nasza trójka pluskała się w nim na golasa i

pozowała do zdjęć, których pewnego dnia będziemy się wstydzić. Nasz pierwszy cyrk,

nasza pierwsza popołudniówka, nasz pierwszy trup - wspólnie doświadczyliśmy tych

etapów naszego życia. W domku na drzewie tak długo zdrapywaliśmy sobie strupy, aż

dogrzebaliśmy się do żywego mięsa; złożyliśmy przysięgę na krew, że my, Troje

Muszkieterów, będziemy trzymać się razem i nie przyjmiemy nikogo do naszych

szeregów.

Dziś doświadczyliśmy czegoś nowego: rozdzielenia. Stałem na zewnątrz i

zaglądałem do środka. Hema gestem zaprosiła mnie, bym do nich dołączył. Nie była

już zła. Czoło lśniło jej od potu, a kosmyki włosów lepiły się do policzków. Nawet jeśli

zamierzała mnie ukarać, być może przekonała się, spojrzawszy na mój wyraz twarzy,

że właściwie sam się ukarałem.

Genet w bransoletkach wyglądała bardziej kobieco, bardziej jak prawdziwa

dziewczyna niż chłopczyca, którą znałem. Nigdy się zbytnio nad tym nie

zastanawiałem. Podczas naszych zabaw była chłopcem jak my. Teraz, tańcząc, nie

potrafiła dotrzymać kroku i usilnie starała się nadążyć za Hemą, lecz mimo to była

pełna gracji, niesamowicie pełna gracji, jak gdyby bransoletka ujawniła jej skrywane

cechy. Nawet jeśli pominęła krok albo spartaczyła obrót, była - nie mogłem tego nie

zauważyć - bardzo, bardzo dziewczęca.

Mój brat bliźniak tańczył bezbłędnie. Nauczył się kroków dosłownie w

mgnieniu oka, było to widać od razu. Po swojemu trzymał wysoko uniesioną brodę,

jakby bał się, że w przeciwnym razie loki balansujące na jego głowie ześlizgną się na

podłogę. W ten sposób wydawał się wyższy, bardziej wyprostowany niż ja. Taniec

podkreślał tę jego manierę. Kiedy Shiva był podekscytowany, tęczówki jego oczu

zmieniały kolor z brązowego na niebieski. Teraz, gdy jego pięty równo z Hemą

Page 223: Abraham Verghese - Powrót do Missing

uderzały o podłogę i naśladowały każdy ukłon i wyprost, również tak było. Miało się

wrażenie, że poruszają nim bransoletki, które wygrywają melodię narzuconą przez

bransoletki Hemy. Przyglądałem się jego szczupłemu, gibkiemu ciału i miałem

wrażenie, że widzę go po raz pierwszy w życiu.

Mój brat, który umiał narysować wszystko z pamięci, który z łatwością

dokonywał w myśli operacji na dużych liczbach, odkrył ten oto nowy sposób

poruszania się i nowy język wyrażania siebie - i zrobił to beze mnie. Nie chciałem się

przyłączyć. Byłem pewien, że wypadnę niezdarnie. Zazdrościłem im, jakbym był

niepełnosprawnym dzieckiem, takim, które raczej nie może, niż nie chce uczestniczyć

w zabawie.

- Zdrajca - mruknąłem pod nosem, mając na myśli Shivę.

Usłyszał mnie. Akurat z jego uszami wszystko było w porządku. Usłyszałby, co

mówię, nawet gdybym rozmawiał z samym sobą.

Mój brat bliźniak, z którym łączyła, mnie czaszkowa pępowina, ten mały bóg

tańca, odwrócił się ode mnie.

Page 224: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 19

Psom, co psie

Na tydzień przed tym, zanim Shiva zrezygnował z noszenia łańcuszka na

nodze, jechaliśmy wszyscy do miasta, kiedy nagle przemknął obok nas motocykl na

sygnale, nakazując, byśmy usunęli się na bok.

- Dobrze, już dobrze - powiedział Ghosh, zjeżdżając na pobocze. - Jego

Wysokość cesarz Hajle Syllasje I, Lew Judy, potrzebuje drogi.

Skręciliśmy w aleję Menelika II. U podnóża wzniesienia znajdował się Africa

Hall, budynek, który wyglądał jak postawione na boku pudełko z akwarelami.

Pastelowe panele miały naśladować kolorowe rąbki tradycyjnych szamm. Przed nową

siedzibą Organizacji Jedności Afrykańskiej powiewały flagi wszystkich państw

leżących na kontynencie. Budynek, choć istniał od niedawna, został już zaszczycony

obecnością wielkich postaci w rodzaju Nasera, Nkrumaha, Obote'a czy Tubmana29.

Po drugiej stronie szerokiej alei znajdował się Cesarski Pałac Jubileuszowy. Widać

było stojących po obydwu stronach bramy wjazdowej żołnierzy Gwardii Cesarskiej na

koniach. Rezydencja władcy górowała nad bujnym ogrodem jak blade odbicie pałacu

Buckingham. Nocą oświetlony reflektorami budynek lśnił barwą kości słoniowej. O tej

porze roku jedną z sosen rosnących na terenie ogrodzonej posesji przystrojono

światełkami i ozdobami i zamieniono w wielką bożonarodzeniową choinkę.

Piesi, wozy, samochody - wszystko nagle zamarło. Bosy mężczyzna z mętnym

wzrokiem zdjął z głowy poszarpany kapelusz, spod którego wypadły siwe sprężynki

włosów. Trzy kobiety w czarnych żałobnych szatach i z parasolami nad głowami

zatrzymały się obok nas. Trud wspinania się pod górę dał im się we znaki. Jedna z

nich przysiadła na krawężniku i zdjęła plastikowy but. Dwóch młodych mężczyzn,

niezadowolonych, że przerywa im się spacer, odsunęło się od krawężnika.

- Może Jego Wysokość nas podwiezie - powiedziała siedząca na krawężniku

kobieta. - Powiedzcie mu, że nie stać nas na autobus. Nie czuję nóg.

Staruszek posłał jej gniewne spojrzenie i poruszył ustami, jakby zbierając ślinę,

żeby udzielić kobiecie surowej nagany za bluźnierstwo.

29 Prezydenci państw afrykańskich: Egiptu, Ghany, Ugandy i Liberii.

Page 225: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Minął nas pędzący na sygnale zielony volkswagen. Nie przypuszczałem, że te

auta potrafią jeździć tak szybko.

- Założę się z tobą, że Jego Wysokość będzie jechał nowym lincolnem -

powiedziałem do Ghosha.

- Mało prawdopodobne.

Był rok 1963 - rok, w którym dokonano zamachu na prezydenta Kennedy'ego.

Według mojego kolegi z klasy, którego ojciec był członkiem parlamentu, lincoln był co

prawda używanym samochodem „po Kennedym", ale akurat nie tym, w którym został

zastrzelony. Ten cesarski model był raz, że kryty, dwa, że zdumiewał nie tyle obłymi

kształtami, co niesamowitą długością nadwozia. Po mieście krążył dowcip, że cesarz,

chcąc dostać się ze Starego Pałacu na szczycie wzgórza - w pałacu tym sprawował

oficjalne funkcje - do położonego w dole Pałacu Jubileuszowego, musiał tylko wsiąść

do swojego auta tylnymi drzwiami i wysiąść z niego przednimi.

Spośród dwudziestu sześciu samochodów, jakie miał do swojej dyspozycji,

dwadzieścia jeden wyprodukowała firma Rolls-Royce. Jeden z nich był gwiazdkowym

prezentem od angielskiej królowej. Usiłowałem sobie wyobrazić, co jeszcze można

znaleźć pod choinką Jego Wysokości.

Minął nas land rover - Gwardia Cesarska, nie policja - jadąc powoli z

otwartymi tylnymi drzwiami, w którym siedzieli rozglądający się na boki mężczyźni z

karabinami maszynowymi u boku. Usłyszeliśmy dudnienie jakby bębnów wojennych.

Wyłoniła się kolumna ośmiu jadących dwójkami motocykli. Powietrze wokół silników

drgało, a słońce odbijało się od chromowanych reflektorów. Chociaż jadący na nich

żołnierze nosili czarne mundury, białe hełmy i takież rękawiczki, skojarzyli mi się z

szalonymi wojownikami na koniach, którzy - wściekli i spragnieni krwi - wyłonili się

zza wzgórz w rocznicę upadku Mussoliniego.

Ziemia zadrżała pod kołami sunących ducati; ogromna moc koni mechanicz-

nych czekała, by wyzwolić ją jednym ruchem nadgarstka.

Zielony rolls-royce Jego Wysokości wypolerowano tak, że można było się w

nim przeglądać jak w lustrze. Na zamontowanym na podwyższeniu fotelu siedział

cesarz i wyglądał przez okno specjalnie skonstruowane z myślą o głowach państw -

żeby oglądali i byli oglądanymi. W porównaniu z rykiem motocykli jego samochód

sunął niemal bezszelestnie.

Page 226: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Ghosh wymamrotał:

- Za cenę tego czegoś moglibyśmy przez cały miesiąc wykarmić wszystkie dzieci

imperium.

Stojący obok nas staruszek padł na kolana, a kiedy rolls-royce znalazł się koło

nas, ucałował asfalt.

Widziałem cesarza bardzo wyraźnie. Jego suczka Lulu siedziała mu na

kolanach. Jego Wysokość spojrzał na nas i uśmiechnął się, kiedyśmy się pokłonili.

Złożył dłonie. I tyle.

- Widzieliście to? - zapytała przejęta Hema. - Widzieliście namaste?

- Oddał ci cześć - stwierdził Ghosh. - Wie, kim jesteś.

- Nie wygłupiaj się. Chodziło o moje sari. Mimo wszystko to urocze!

- I tyle wystarczy, żeby zrobić na tobie wrażenie? Jedno namaste?

- Przestań, Ghosh. Nie mieszam się do polityki. Lubię staruszka i tyle.

Rolls-royce skręcił w kierunku bramy pałacu. Motocykliści i land rover

zatrzymali się tuż za nią. Dwóch konnych strażników, wyglądających olśniewająco w

zielonych spodniach, białych marynarkach i białych korkowych hełmach, prezento-

wało broń.

Samotny policjant zagrodził drogę zwyczajowej grupce petentów zgromadzonej

po jednej stronie bramy. Starsza kobieta wymachująca świstkiem papieru musiała

zwrócić uwagę cesarza. Rolls-royce zatrzymał się. Widziałem, jak mała chihuahua

opiera łapki o szybę i rzuca głową do tyłu i do przodu: Lulu szczekała. Staruszka,

kłaniając się, obydwiema rękami przycisnęła papier do okna samochodu.

Mówiła coś, a Jego Wysokość najwyraźniej jej słuchał. Chwilę później ożywiła

się i kołysząc ciałem, zaczęła gestykulować i wtedy wyraźnie usłyszeliśmy jej słowa.

Samochód ruszył. Ale staruszka nie zamierzała się poddać. Próbowała biec za

rolls-royce'em, cały czas przyciskając dłonie do szyby. Kiedy nie zdołała doścignąć

auta, krzyknęła: „Leba, łeba, złodziej, złodziej". Rozejrzała się w poszukiwaniu

kamienia, ale nie znalazła żadnego, więc zdjęła but i rzuciła nim, trafiając w bagażnik,

zanim ktokolwiek zdążył zareagować.

Zobaczyłem tylko uniesioną policyjną pałkę i po chwili kobieta leżała na ziemi

nieruchomo jak worek. Brama pałacu zamknęła się przed tłumem. Motocykliści

podbiegli do ludzi i zaczęli okładać ich pałkami, ignorując krzyki. Staruszka, choć

Page 227: Abraham Verghese - Powrót do Missing

leżała nieprzytomna na ziemi, dostała jeszcze wściekły kopniak w żebra. Nieporu-

szeni, zdyscyplinowani strażnicy na koniach patrzyli prosto przed siebie i widać było

jedynie drgającą skórę ich rumaków.

Zamurowało nas. Dwóch młodych mężczyzn stojących za nami parsknęło i

szybko odeszło.

Kobieta obok nas złapała się za głowę i powiedziała:

- Jak oni mogą to robić takiej babci?

Staruszek z kapeluszem w ręku nic nie powiedział, ale widziałem, że jest

wstrząśnięty.

Gdy odjeżdżaliśmy, zobaczyłem, że motocykliści przerzucili się na policjanta,

spuszczając mu solidny łomot. Jego błąd polegał na tym, że nie uderzył kobiety, zanim

otworzyła usta, i postawiła ich wszystkich w paskudnym położeniu.

Po latach, choć w międzyczasie byłem świadkiem wielu aktów przemocy,

wspomnienie tamtego wydarzenia nadal pozostaje we mnie żywe. Nieoczekiwane

spałowanie starowinki zaledwie kilka chwil po tym, jak cesarz pozdrowił nas ciepłym

gestem, jawiło się jak zdrada i sprowadziło szokującą świadomość, że w takiej sytuacji

Hema i Ghosh są bezradni.

W moim wyobrażeniu chihuahua z wyłupiastymi oczami była czynnym

uczestnikiem tego okrucieństwa. Jedyne stworzenie, któremu wolno było kroczyć

przed Jego Wysokością. Jadała i sypiała lepiej niż większość poddanych imperatora.

Ten dzień zmienił moje postrzeganie Hajle Syllasje - i Lulu. Zdecydowanie nie lubiłem

tego aroganckiego psa.

Jeśli Lulu była psią cesarzową Etiopii, nasza Koochooloo i dwójka jej

bezimiennych towarzyszy byli tegoż imperium chłopstwem. Koochooloo zawdzięczała

imię perskiemu dentyście, który dość krótko pracował w Missing. W Etiopii nadanie

psu imienia równa się uratowaniu mu życia. Dwa bezimienne psy w Missing miały

futra tak wyliniałe, do tego stopnia oblepione błotem i smołą, że trudno było domyślić

się ich oryginalnego koloru. Podczas pór deszczowych, kiedy wszystkie psy za wszelką

cenę szukają schronienia przed wilgocią, ta dwójka wolała błąkać się na deszczu, niż

ryzykować kopniaka w łeb. Zresztą niewykluczone, że te dwa bezimienne kundle nie

Page 228: Abraham Verghese - Powrót do Missing

były w rzeczywistości cały czas tymi samymi kundlami, lecz całą serią bezimiennych

psów, które po prostu przypadkiem trafiały do nas parami.

Kiedy perski dentysta zniknął, siostra Mary Joseph Praise wzięła na siebie

obowiązek karmienia Koochooloo, a po jej śmierci suczką zajęła się Almaz.

Oczy Koochooloo były dwiema czarnymi, pełnymi wyrazu perłami. Była w nich

wesołość i figlarność, których nie zdołały do końca usunąć żadne rozczarowania życia.

Wiem, że psy zasadniczo nie mają brwi, ale dałbym głowę, że Koochooloo miała nad

oczami fałdę skóry, którą potrafiła poruszać niezależnie od oczu. Za jej pomocą

wyrażała niepokój, rozbawienie, a nawet udawało jej się pokazać przytępioną minę,

która nieodparcie kojarzyła mi się ze Stanem z duetu Laurel i Hardy - oglądaliśmy ich

filmy w Cinema Adowa. Koochooloo nie miała wstępu do domu. To krowy były święte,

a nie psy.

Nie zdawaliśmy sobie sprawy z ciąży Koochooloo aż do następnego dnia po

Nowym Roku. Przepadła gdzieś na dwa dni. Tuż przed wyjazdem do szkoły

znaleźliśmy ją wciśniętą w wąską szczelinę za stosem drewna na opał. Poświeciliśmy

latarkami i okazało się, że jest krańcowo wyczerpana, z ledwością podnosi głowę.

Wystarczył jednak rzut oka na kłębiące się przy jej brzuchu kulki, żeby wszystko stało

się jasne.

Pobiegliśmy do Hemy i Ghosha, a potem do Matrony, żeby przekazać im

ekscytującą wiadomość. Po drodze wymyślaliśmy imiona dla szczeniaków. Kiedy dziś

o tym pomyślę, wiem, że kompletny brak entuzjazmu ze strony dorosłych powinien

być dla nas ostrzeżeniem.

Taksówka podwiozła nas po szkole pod samą bramę Missing. Kiedy wspięliśmy

się na wzgórze, zobaczyliśmy to. Zrazu nie dotarło do nas, na co patrzymy. Szczenięta

leżały w dużej plastikowej torbie, której otwór przymocowany był kablem do rury

wydechowej taksówki. Później dowiedzieliśmy się, że kiedy kierowca zobaczył Gebrew

oddalającego się z zapakowanym do torby miotem, zaproponował „czystszy" sposób

na pozbycie się szczeniaków niż utopienie. Gebrew, zawsze czujący respekt przed

wszelką maszynerią, z łatwością dał się przekonać.

Na naszych oczach taksówkarz odpalił silnik, torba wydęła się jak balon, a po

kilku sekundach silnik zgasł. Koochooloo, która tego ranka ledwo mogła chodzić,

krążyła wokół samochodu, podgryzając wypełnioną spalinami torbę. W środku jej

Page 229: Abraham Verghese - Powrót do Missing

szczenięta z otwartymi pyszczkami przytkniętymi do plastikowej powierzchni torby

kłębiły się jeden przez drugiego, szukając drogi ucieczki. Oszalała z bólu Koochooloo

desperacko próbowała je uwolnić. Wokół taksówki utworzyło się niewielkie

zbiegowisko. Pacjenci i przechodnie uznali widowisko za zabawne.

Stałem odrętwiały i nie mogłem w to uwierzyć. Czyżby to był niezbędny w

wychowywaniu szczeniaków rytuał, o którym nie wiedziałem? Starałem się wyciągnąć

wnioski na podstawie zachowania stojących dokoła mnie dorosłych, ale to był błąd, bo

w środku czułem to samo co Koochooloo.

Shiva nie oglądał się na nikogo. Podbiegł do samochodu i spróbował odwiązać

torbę od rury wydechowej, przy okazji parząc sobie dłonie. Upadł na kolana i wbił

paznokcie w gruby plastik. Gebrew odciągnął go, chociaż Shiva kopał i walczył.

Przestał dopiero wtedy, gdy zorientował się, że szczeniaki już się nie ruszają, że

zostały z nich kłębki martwego futra.

Spojrzałem na Genet. Zaszokował mnie jej śmiertelnie poważny wyraz twarzy,

jakby mówiła: „Doskonale rozumiem prawa, jakimi rządzi się świat, w którym żyjemy

- i zrozumiałam je na długo przed wami". Nie wyglądała na zaskoczoną.

Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, jak Koochooloo mogła nam to wybaczyć i

nadal żyć z nami w Missing. Nie wiedziała o zarządzeniach Matrony w sprawie psów i

limicie ich liczby. Tak samo jak my nie wiedzieliśmy, że w przeszłości Gebrew

kilkakrotnie, otrzymawszy wyraźne polecenie, odrywał nowo narodzone szczenięta

Koochooloo od jej piersi i topił je.

Shiva poobcierał sobie kolana, a jego dłonie pokryły się bąblami. Hema, Ghosh

i Matrona przybiegli czym prędzej, gdyśmy trafili do ambulatorium.

Ghosh wsmarował w oparzenia Shivy krem Silvadene, a potem założył mu na

kolana opatrunki. Dorośli nie mieli nic do powiedzenia w sprawie szczeniaków.

- Dlaczego pozwoliliście, żeby Gebrew to zrobił? - zapytałem. Ghosh nawet na

mnie nie spojrzał. Nie umiał kłamać; w tym wypadku wstrzymał się z podzieleniem

się z nami wiedzą na temat tego, co się stanie.

- Nie powinniście mieć pretensji do Gebrew - powiedziała Matrona. - To było

moje polecenie. Przykro mi. Nie możemy pozwolić, żeby watahy psów błąkały się po

Missing.

Wcale nie zabrzmiało to jak przeprosiny.

Page 230: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Koochooloo zapomni - powiedziała Hema uspokajająco. - Kochanie, zwierzęta

nie mają tego rodzaju pamięci.

- A czy ty byś zapomniała, gdyby ktoś zabił mnie albo Mariona?

Dorośli spojrzeli na mnie. Ale to nie ja się odezwałem. Mało tego: siedziałem

dobre dwa metry od miejsca, w którym Ghosh bandażował kolana Shivy. Tęczówki

mojego brata zmieniły kolor z brązowego na stalowoniebieski, a źrenice zwęziły się

tak, że rozmiarami przypominały główki szpilek. Podniósł brodę wyżej niż zwykle,

spoglądając z góry na świat zamieszkany przez ludzi, do których najwyraźniej czuł

najwyższą pogardę.

A czy ty byś zapomniała, gdyby ktoś zabił mnie albo Mariona?

Te słowa powstały w krtani i uformowały się za pomocą języka mojego do tej

pory milczącego brata. Na swoje pierwsze od lat słowa wybrał sobie zdanie, którego

żadne z nas długo nie zapomni.

Dorośli spojrzeli na Shivę, a potem na mnie. Potrząsnąłem głową i pokazałem

na Shivę.

Wreszcie Hema zdołała wyszeptać:

- Shivo... co ty powiedziałeś?

- Czy zapomniałabyś o nas jutro, gdyby ktoś nas dzisiaj zabił?

Hema ze łzami radości w oczach wyciągnęła do Shivy ręce, chcąc go uściskać.

Ale Shiva odsunął się od niej, odsunął się od nich wszystkich, jak gdyby miał do

czynienia z najgorszego sortu mordercami. Schylił się, zrolował skarpetkę, po czym

jednym stanowczym ruchem zerwał sobie z kostki łańcuszek i położył go na stole.

Nigdy nie zdejmował łańcuszka, z nielicznymi wyjątkami: trzy lub cztery razy, gdy

trzeba było go naprawić, przedłużyć albo wymienić na nowy. Gest miał tę samą moc,

jakby odciął sobie palec i położył go na stole.

- Shivo - zaczęła Matrona - gdybyśmy pozwolili Koochooloo zatrzymać każdy

jej miot, po Missing biegałoby teraz pewnie z sześćdziesiąt psów.

- Co się stało z pozostałymi szczeniakami? - zapytał Shiva, zanim zdążyłem

zadać to samo pytanie.

Matrona burknęła coś, że Gebrew pozbył się ich w humanitarny sposób i że

zastosowanie do tego celu spalin nie było najlepszym pomysłem, a w dodatku

Page 231: Abraham Verghese - Powrót do Missing

nieskonsultowanym, no i jeszcze że Gebrew powinien był zająć się tym, zanim

wrócimy ze szkoły. Znowu stałem się rzecznikiem Shivy.

Dotknął mojego ramienia i szepnął mi coś do ucha.

- Co powiedział? - zapytała Hema.

- Powiedział, że skoro wszyscy jesteście tacy okrutni, to po co miałby się

odzywać? Mówi, że jego zdaniem siostra Mary Joseph Praise i Thomas Stone nigdy by

czegoś takiego nie zrobili. Być może gdyby tu byli, nie doszłoby do tego.

Hema westchnęła, jakby tylko czekała, aż jedno z nas wymieni te nazwiska.

- Kochanie - odezwała się głosem ostrym jak żwir - nie masz pojęcia, co

zrobiliby na naszym miejscu.

Shiva wyszedł. Ghosh i Matrona wyglądali, jak gdyby zobaczyli ducha. Teraz to

oni zaniemówili. „Jakim sposobem ci sami dorośli - zastanawiałem się - którzy tak

bardzo przejmują się tym, czy mój brat będzie mówił, czy nie, którzy opiekują się

biednymi, chorymi ludźmi, pozbawionymi matek dziećmi, których w równym stopniu

co nas, dzieci, poruszyło okrucieństwo wobec starszej kobiety pobitej przed wejściem

do cesarskiego pałacu, jakim sposobem z taką obojętnością akceptują okrucieństwo,

którego byliśmy dzisiaj świadkami?".

Później zapytałem Matronę, czy jej zdaniem śmierć szczeniąt zostawiła po

sobie bliznę na sercu Koochooloo. Odpowiedziała, że tego nie wie, ale wie za to, że

Missing nie stać na utrzymywanie psów, dlatego trzy sztuki to maksymalna liczba, na

jaką szpital może sobie pozwolić. I nie, według niej nie istnieje oddzielny raj dla psów,

i szczerze mówiąc, nie ma pojęcia, jaka zdaniem Boga powinna być stosowna liczba

psów w Missing, ale Pan dał jej upoważnienie w tej sprawie, i że nie jest to coś, o czym

miałaby ochotę ze mną dyskutować.

Po śmierci szczeniaków ujrzałem w oczach Koochooloo rozczarowanie całą

naszą ludzką rasą. Wiecznie szukała sobie miejsca, w którym mogłaby zwinąć się w

kłębek i pobyć z dala od ludzi. Zostawialiśmy dla niej jedzenie, które jadła tylko

wtedy, gdy nie było nas w pobliżu.

Przez długie tygodnie tolerowała tylko jedną osobę: Shivę, dla którego

zdobywała się nawet na to, by pomachać ogonem.

Page 232: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Kiedy Shiva nauczył się tańczyć bharatanatjam (i stał się shishya Hemy, która

zaczęła wspominać o jego arangetram - debiucie), po raz pierwszy zacząłem

postrzegać go jako byt odrębny od mojego. Teraz, kiedy mój brat znów mówił i

nauczył się wyrażać siebie tańcem, ShivaMarion nie zawsze poruszał się i przemawiał

jako jedność. W przeszłości dopełnialiśmy się wzajemnie dzięki dzielącym nas róż-

nicom. Lecz po śmierci szczeniąt czułem, że za sprawą swojej odrębności powoli

oddalamy się od siebie. Mój jednojajowy brat bliźniak był wrażliwy na cierpienie

zwierząt. Co się zaś tyczy spraw ludzi, przynajmniej na razie, zostawił tę działkę mnie.

Page 233: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 20

Ciuciubabka

Dyrektor Loomis Town & Country School, Mr. Loomis, zadbał o to, by wakacje

w jego szkole przypadały dokładnie na czas dużej pory deszczowej. Mógł dzięki temu

wyjeżdżać na cały lipiec i sierpień do Anglii, odpoczywać i wydawać pieniądze z

naszego czesnego, podczas gdy my tkwiliśmy w Addis Abebie. Etiopska starszyzna

nazywała miesiące monsunowe „zimą", co skutecznie mąciło w głowach przybyszom,

którym lipiec kojarzył się jednoznacznie z latem. Padało tak dużo, że nawet kiedy

spałem, w moich snach pojawiał się deszcz. Budziłem się szczęśliwy, że nie muszę iść

do szkoły, ale nieustanny szum kropli bijących o blaszany dach momentalnie studził

mój zapał. Była zima jedenastego roku mojego życia. Kiedy kładłem się wieczorem

spać, modliłem się, żeby nad Mr. Loomisem, gdziekolwiek jest, w Brighton czy w

Bournemouth, otworzyło się niebo. Miałem nadzieję, że w każdej sekundzie każdego

dnia towarzyszy mu jego własna, osobista chmura burzowa.

Shivy zimno, mgła i wilgoć nie poruszały. Ja stawałem się posępny i

pesymistyczny. Za oknem naszego bungalowu rozciągało się brązowe jezioro usiane

wysepkami czerwonego błota. Traciłem wiarę, że trawnik i grządki z kwiatami

kiedykolwiek zdołają wyłonić się spod wody.

W środy Hema zabierała nas do biblioteki British Council i United States

Information Service, gdzie oddawaliśmy wypożyczone książki, przeglądaliśmy stosik

nowości i wybieraliśmy dla siebie kilka tytułów. Potem podrzucała nas do Empire

Theater albo Cinema Adowa na popołudniówkę. Wolno nam było czytać co dusza

zapragnie, Hema wymagała od nas jedynie półstronicowego wpisu do dziennika, w

którym mieliśmy notować nowo poznane słowa i zapisywać liczbę przeczytanych

stron. Mieliśmy również za zadanie wynotowywać godne zapamiętania idee lub cytaty

z książek po to, by później, przy kolacji, dzielić się nimi z pozostałymi domownikami.

Tej zimy wyjątkowo nie spodobał mi się program nauczania w szkole,

aczkolwiek to dzięki niemu do mojego życia zawitał kapitan Horatio Hornblower.

Matrona, której umiejętności czytania w mojej duszy jeszcze w pełni nie doceniałem,

Page 234: Abraham Verghese - Powrót do Missing

poprosiła mnie, żebym wypożyczył dla niej Okręt liniowy. Otworzyłem książkę z

czystej ciekawości i szybko okazało się, że wciągnął mnie świat wprawdzie jeszcze

bardziej mizerny i wilgotny niż mój, ale taki, którego poznawanie napełniało mnie

radością. Dzięki C.S. Foresterowi znalazłem się na trzeszczącym okręcie po drugiej

stronie świata i w głowie Horatio Hornblowera, człowieka, który był jak Hema i

Ghosh: heroiczny w czynach związanych z własną profesją. Lecz był podobny do

mnie: nieszczęśliwy i samotny. Oczywiście, nie byłem tak naprawdę nieszczęśliwy i

samotny, ale podczas pory monsunowej nie wypadało myśleć o sobie inaczej.

Niesprawiedliwość londyńskiej admiralicji, ironia choroby morskiej Hornblowera,

tragedia powrotu z długiej podróży i odkrycia, że jego dzieci są chore na śmiertelną

ospę... Potrafiłem znaleźć trywialne, bo trywialne, ale odpowiedniki we własnym

życiu.

Po wielu godzinach spędzonych na lekturze ciągnęło mnie na dwór.

Wiedziałem, że Genet też miała taką ochotę. Shiva coś rysował i pisał. Lekcja kaligrafii

Hemy wyzwoliła niepowstrzymany wypływ atramentu z pióra Shivy; co prawda, jego

nośnik nadal stanowiły papierowe torebki, serwetki i ostatnie stronice książek.

Uwielbiał rysować motor bmw Zemuiego i robił to niezależnie od pory roku. Veronica,

jeśli w ogóle jeszcze ją szkicował, siadywała teraz okrakiem na motocyklu.

Pewnego piątku, kiedy Hema i Ghosh wyszli do pracy, rozpadało się mocniej

niż kiedykolwiek, a z czasem deszcz przeszedł w grad, któremu towarzyszyła burza.

Hałas bryłek lodu walących o dach był ogłuszający. Wyjrzałem przez drzwi kuchenne i

poczułem zapach mokrej sierści - trzy osły i ich nadzorca schronili się pod okapem

zawieszonym nad naszymi drzwiami. Jeżeli drewno, które osły dźwigały, było równie

przemoczone jak one same, nie wróżyło to zbyt dobrze naszemu piecowi. Zwierzęta

stały bez ruchu w półśnie, pogodzone z losem, a ich skóra drgała odruchowo.

Kiedy wróciłem do salonu, Genet wrzasnęła, żeby przekrzyczeć deszcz siekący

w dach:

- Zagrajmy w ciuciubabkę!

- To dla dziewczyn - powiedziałem. - Głupia zabawa dla dziewczynek. - Ale ona

już szukała przepaski.

Nigdy nie rozumiałem, dlaczego ciuciubabka była w szkole aż tak popularna,

zwłaszcza w klasie Genet. Przyglądałem się, jak tłum tańczy wokół ciuciubabki,

odpychając ją, dopóki ciuciubabka nie złapie jednego z dręczycieli. Gracz z przepaską

Page 235: Abraham Verghese - Powrót do Missing

na oczach musiał następnie nazwać schwytanego po imieniu, a jeśli nie potrafił -

uwolnić go.

Zmodyfikowaliśmy grę tak, żeby można było się w nią bawić w domu: żadnego

popychania ciuciubabki; zamiast tego ukrywało się swoją pozycję, milcząc (chociaż

przy tym łoskocie można było nawet gwizdać i nie robiłoby to większej różnicy).

Wolno było się schować gdziekolwiek w domu, poza kuchnią, i nie pod lub za

przeszkodą. Gra odbywała się na czas, więc liczyło się, jak szybko ciuciubabka odnaj-

dzie pozostałą dwójkę.

Tego ranka Genet poszła na pierwszy ogień. Znalezienie Shivy zajęło jej

piętnaście minut, a kolejne dziesięć namierzenie mojej kryjówki.

Po dwudziestu pięciu minutach stania bez ruchu powinienem być znudzony,

ale nie byłem. Byłem za to zaintrygowany.

Stanie w absolutnym bezruchu wymagało wielkiej dyscypliny. Czułem się jak

Niewidzialny Człowiek, który był jednym z moich ulubionych bohaterów

komiksowych. Niewidzialny Człowiek stał w miejscu, a świat kręcił się dokoła niego,

podczas gdy jego nemezis usiłowała go znaleźć.

Genet - z przepaską na oczach, w białych rajstopach, z wyciągniętymi przed

siebie rękami, stawiająca jeden niepewny krok za drugim - wydawała się bezsilna, jak

gdyby stąpała po wysuniętej za burtę desce na statku pirackim. Miała sztywno

wyprostowane plecy i zachowywała równowagę osoby, która potrafiłaby zrobić

gwiazdę z jedną ręką unieruchomioną przy ciele i która umiała chodzić na rękach z

większą gracją, niż Ghosh chodził na dwóch nogach. Włosy, rozdzielone pośrodku

głowy przedziałkiem, miała zebrane w dwa kucyki spięte spinkami z żółtych i

srebrnych koralików. Genet nie przywiązywała większej wagi do sukienek, ale w

przypadku opasek na głowę, grzebieni, spinek i szpilek do włosów wykazywała się

szczególną drobiazgowością. Niewykluczone, że przejęła to od Hemy, Rosiny lub

Almaz - wszystkie potrafiły bez końca czesać jej włosy, związywać w kucyki lub splatać

je w warkocze. Czasem Hema malowała dolną powiekę Genet proszkiem antymo-

nowym i wtedy ta czarna kreska podkreślała ciemne oczy dziewczynki, sprawiała, że

płonął w nich ogień i błyszczały jak zwierciadło.

Dziewczęta dorastają szybciej niż chłopcy, tak nam powtarzano, a ja w to

wierzyłem, bo faktycznie Genet zachowywała się, jakby miała więcej niż dziesięć lat.

Podchodziła do świata z nieufnością, była swarliwa i zawsze gotowa do walki. O ile ja

Page 236: Abraham Verghese - Powrót do Missing

miałem skłonność do polegania na osądzie dorosłych, bo zakładałem, że wiedzą, co

robią, o tyle ona wprost przeciwnie - uznawała ich za z gruntu omylnych. Lecz teraz, z

zasłoniętymi oczami, była narażona na atak, bezbronna, jakiej jej nigdy nie

widziałem, jak gdyby cała linia obrony przebiegała przez ogień płonący w jej

spojrzeniu.

Dwukrotnie Genet niemal odnalazła mnie, Mariona-Niewidzialnego Człowieka,

ale w ostatniej chwili zmieniła kurs. Za trzecim razem minęła mnie dosłownie o

milimetry, ale Niewidzialny Człowiek prychnął, chcąc zdusić śmiech. Jej dłonie,

mielące jak łopaty wiatraka, odnalazły mnie i niemal wydrapały mi oczy.

Wtedy zaczęło się dziać coś dziwnego.

Kiedy założyłem na oczy opaskę, odnalazłem Genet w ciągu zaledwie

trzydziestu sekund, a namierzenie Shivy zajęło mi połowę tego czasu. Jak?

Posłużyłem się nosem. Nie miałem pojęcia, że coś takiego jest w ogóle możliwe.

„Widziałem" węchem. Zadumałem się nad instynktem, który uaktywnił się przy

wyłączonym wzroku.

Shiva, gdy przyszła jego kolej, znalazł nas równie szybko. Raptem

zapomnieliśmy o deszczu.

Kiedy ponownie zawiązałem przepaskę na głowie Genet, odszukanie nas zajęło

jej jeszcze więcej czasu niż za pierwszym razem. Nos zupełnie jej się nie przydawał w

tych poszukiwaniach. Przez pół godziny obserwowałem, jak Genet kręci się we

wszystkie strony.

W końcu sfrustrowana zerwała przepaskę i oskarżyła nas, żeśmy się zmówili i

zmieniali pozycje. Ale my przecież byliśmy niewinni!

Kiedy Ghosh przyszedł do domu na lunch, Genet i ja poszliśmy do niego, żeby

opowiedzieć mu o zabawie.

- Zaraz! Chwila! - powiedział. - Nie rozumiem was, kiedy mówicie jedno przez

drugie. Genet, ty pierwsza. „Zacznij od początku i posuwaj się stopniowo aż do końca;

tam zakończ". Kto to powiedział?

- Ty - stwierdziła Genet.

- Król w Alicji w Krainie Czarów - odparł Shiva. - Strona sto czterdziesta ósma.

Rozdział dwunasty. Zapomniałeś o pięciu słowach i dwóch myślnikach.

Page 237: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Oczywiście, że nie zapomniałem! - obruszył się na niby Ghosh, choć nie

potrafił ukryć zdziwienia.

- Zapomniałeś o „myślnik, pouczył go z namaszczeniem Król, myślnik"30.

- No racja... Dobrze, Genet, powiedz mi, co się stało.

Opowiedziała mu więc, a potem poprosiła błagalnym głosem, żeby rozsądził,

kto ma rację. Ghosh ustawił Genet w jednym miejscu, a potem w drugim, i za każdym

razem, chociaż miałem przepaskę na oczach i nic nie widziałem, szedłem prosto do

niej. Na jego prośbę założyliśmy opaskę również Ghoshowi, ale poszło mu tak samo

kiepsko jak Genet. Moglibyśmy jeszcze dłużej „badać to zjawisko", jak się wyraził

Ghosh, ale musiał wrócić do szpitala.

Gniew nie opuszczał twarzy Genet przez całe popołudnie. Jej brwi ułożyły się w

wyraźne V i czułem jad sączący się z jej spojrzenia.

- Czego się gapisz? - zapytała.

- A co, zabronione? - Tak.

Pokazałem jej język. Zerwała się z krzesła i ruszyła na mnie. Tak jak się tego

spodziewałem. Zaczęliśmy się kotłować na podłodze. Szybko, chociaż nie było to

najłatwiejsze zadanie, przygwoździłem ją, siadając na niej okrakiem i blokując jej ręce

nad głową.

- Złaź ze mnie.

- Po co? Żebyś mogła się na mnie rzucić?

- Złaź, mówię!

- Dobra, zejdę. Ale jeśli znowu zaczniesz, to zrobię ci tak. Wsunąłem jej kolano pod

pachę i potarłem nim o żebra. Jej złość przeszła w krzyk i histeryczny śmiech. Błagała

mnie, żebym przestał. Ponieważ dobrze ją znałem i wiedziałem, że tlący się w niej

ogień może na nowo rozgorzeć, gdy już ci się wydaje, że go ugasiłeś, połaskotałem ją

jeszcze raz, żeby się upewnić. Wstając, nie odwróciłem się do niej plecami.

Genet potrafiła biegać szybciej nawet niż Shiva, ale na krótkim dystansie to ja

miałem nad nią przewagę. Chodziła niemal bez wysiłku, prawie nie dotykając ziemi, i

mogła biegać cały dzień. Za nic nie chciałbym się z nią ścigać na dystansie dłuższym

niż pięćdziesiąt metrów. Wspinanie się na drzewa, gra w piłkę nożną, zapasy, walka

na miecze - we wszystkich tych naszych zabawach brała udział.

30 Lewis Carroll, Alicja w Krainie Czarów, przeł. Jolanta Kozak

Page 238: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Ciuciubabka ujawniła dzielącą nas różnicę.

Podczas kolacji z Hemą i Ghoshem Genet siedziała jak trusia. Srebrno-żółtą

spinkę zastąpiła okropną klamerką przypominającą szpony z przechodzącym przez

nie szpikulcem. Zapytana przez Hemę, opowiedziała o niedawno przeczytanej książce

z serii o przygodach Secret Seven31. Siedziała obok mnie i Shivy i razem z nami

odpierała ataki Almaz i Rosiny, które uwijały się dokoła, próbując raczyć nas dokład-

kami. Obydwie jadały zwykle dużo później w kuchni.

Po kolacji Genet powiedziała wszystkim dobranoc i poszła do domu, do

kwatery Rosiny, znajdującej się tuż za naszym bungalowem. Przyłapałem Ghosha na

kartkowaniu Alicji w Krainie Czarów. Zajrzałem mu przez ramię, gdy znalazł stronę

sto czterdziestą ósmą. Shiva miał rację, łącznie z myślnikami.

Deszcz ustał w chwili, gdy położyliśmy się do łóżek, akurat wtedy, kiedy zrobiło

się już zbyt późno, by skorzystać z chwili spokoju. Cisza wiązała się zarówno z

wytchnieniem, jak i nerwowością, ponieważ w każdej chwili znowu mogło zacząć

padać.

Hema przyszła poczytać nam na dobranoc, a był to rytuał, z którego nigdy nie

zrezygnowała od dnia, w którym zaczęła czytać, chcąc zaradzić milczeniu Shivy. Naszą

ostatnią lekturą był Pożeracz ludzi z Malgudi R.K. Narayana. Ghosh siedział po

drugiej stronie łóżka z pochyloną głową i słuchał. Opowieść rozkręcała się powoli i

musiało upłynąć jeszcze kilka ładnych stron, zanim nabierze tempa. Być może o to

właśnie chodziło. Kiedy przywykliśmy już do niespiesznego, „nudnego" świata

indyjskiej wioski, okazało się, że historia jest interesująca, a nawet zabawna. Malgudi

zamieszkiwali tacy ludzie, jakich znaliśmy: ograniczeni przyzwyczajeniami, swoją

profesją, a także najgłupszą, najbardziej bezsensowną wiarą, która czyniła z nich

niewolników. Tyle że nie rozumieli tego.

Dźwięk dzwonka telefonu był w krainie Malgudi czymś obcym i opowieść

urwała się. Ghosh podniósł słuchawkę.

- Już idzie - rzucił, zezując na Hemę.

Kiedy odwiesił słuchawkę, powiedział:

- Księżniczka Turunesh zaczęła rodzić. Sześć centymetrów. Bóle co pięć minut.

Matrona jest z nią w jej pokoju. 31 Fikcyjna grupa dziecięcych detektywów, której przygody opisała w serii książek Enid Blyton.

Page 239: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Co to znaczy „sześć centymetrów"? - spytałem.

Ghosh już miał zamiar mi odpowiedzieć, ale Hema, stojąc przy toaletce i

szczotkując włosy, szybko weszła mu w słowo:

- Nic takiego, kochanie. Księżniczka niedługo będzie miała dziecko. Muszę

lecieć.

- Pójdę z tobą - zaoferował się Ghosh. Będzie mógł asystować, jeśli Hema

zdecyduje się na cesarskie cięcie.

Nigdy nie lubiłem, kiedy obydwoje wychodzili w nocy. Nie bałem się intruzów,

ale z niepokojem myślałem o Hemie i Ghoshu, bałem się, że mogliby nie wrócić,

choćby chcieli. Nie miewałem takich obaw za dnia. Dopiero nocą, kiedy wychodzili

potańczyć w Juventusie albo pograć w brydża u pań Reddy i Evangeline, wyczekiwa-

łem ich powrotu, wyobrażając sobie najgorsze.

Kiedy wyszli, pobiegłem w piżamie i na bosaka do salonu. Dopadłem grundiga i

zacząłem kręcić gałką, przeszukując pasmo krótkich fal.

Usłyszałem odgłos motocykla przebijający przez szum radia. Sierżant Zemui

zawsze gasił silnik w połowie podjazdu, żeby nas nie obudzić. A potem, pomijając

skrzypienie sprężyn i kołatanie błotników, po cichu wprowadzał motor na luzie pod

wiatę. Swoistą kodą tego nokturnu było metaliczne łup! maszyny osiadającej na

nóżce.

Uwielbiałem niezgrabne bmw i to, jak jej przypominający wymię silnik bulgotał

po obu stronach ramy. Shiva też to lubił. Każda maszyna ma swoją płeć, więc i ta

beemka była zdecydowanie „nią". Od zawsze, czyli od tak dawna, jak sięgnę pamięcią,

słuchałem jej niskiego warczenia, pomruku, który towarzyszył mi rano i wieczorem,

gdy Zemui wyjeżdżał do pracy i wracał z niej. Za każdym razem, gdy dochodziło do

mnie stukanie jego ciężkich butów, robiło mi się go szkoda. Wyobrażałem sobie jego

samotną wędrówkę do domu, zwłaszcza w tę nękaną deszczem i błotem porę. Nawet

mimo długiego płaszcza przeciwdeszczowego i plastikowego kaptura chroniącego

korkowy hełm, musiał zmoknąć.

Pięć minut później usłyszałem, jak otwierają się kuchenne drzwi. Weszła Genet

ubrana w moją starą piżamę.

Page 240: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Cała złość jej przeszła, a zamiast niej pojawiło się coś, co nieczęsto gościło w

duszy Genet, a mianowicie smutek. Włosy przytrzymywała niebieska opaska. Genet

sprawiała wrażenie apatycznej, zamkniętej w sobie, jak gdyby od chwili, gdy widzia-

łem ją po raz ostatni, minęły nie minuty, lecz całe lata.

- Gdzie Shiva? - zapytała, siadając przede mną.

- W pokoju, a co?

- Nic. Tak pytam. Bez powodu.

- Hema i Ghosh musieli pójść do szpitala - powiedziałem.

- Wiem. Słyszałam, jak mówili mojej matce.

- Wszystko z tobą w porządku?

Wzruszyła ramionami. Jej spojrzenie przenikało przez połyskującą tarczę

grundiga i docierało do odległej planety. Na jej prawej tęczówce znajdowała się

niewielka plamka, a wokół niej - tam, gdzie dosięgła ją iskra - znamię jak obłoczek

dymu. Byliśmy dużo młodsi, kiedy to się stało. Strzelaliśmy z kapiszonów na

chodniku, rozgniatając je sporym kamieniem. Skazę było widać, tylko jeśli dobrze się

przyjrzało, w dodatku pod nietypowym kątem. Z daleka ta odrobina asymetrii

przydawała jej spojrzeniu rozmarzony wygląd.

Złapałem trzeszczącą i zanikającą chińską stację. Usłyszeliśmy głos kobiety

wydającej z siebie dźwięki, do jakich żadne ludzkie gardło nie powinno być zdolne.

Mnie wydało się to zabawne, ale Genet nawet się nie uśmiechnęła.

- Marionie, zagrasz ze mną w ciuciubabkę? - zapytała słodkim, łagodnym

głosem. - Jeszcze tylko raz.

Jęknąłem.

- Proszę.

Zaskoczyła mnie niecierpliwość w jej głosie. Jak gdyby od tego zależała cała jej

przyszłość.

- Tylko po to wróciłaś? Shiva już śpi.

Milczała, rozważając to, co powiedziałem, po czym odezwała się:

- To może zagramy tylko we dwoje, ty i ja? Proszę, Marionie.

Nigdy nie umiałem odmówić Genet. Uważałem, że również i tym razem pójdzie

jej źle, i przez to zasmuci się jeszcze bardziej, ale skoro tego właśnie chciała...

*

Page 241: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Na zewnątrz deszcz zmył z nieba gwiazdy. Mrok nocy przesączał się przez

okiennice, zalewał nasz dom i sięgał pod moją przepaskę na oczy.

- Zmieniłem zdanie - powiedziałem w próżnię.

Zignorowała mnie i zawiązała na opasce drugi supeł. Dla pewności założyła mi

na głowę jeszcze pusty woreczek po mące ryżowej, podwinąwszy brzeg tak, żeby nie

zasłaniał mi ust.

- Słyszałaś? - odezwałem się. - Mówię, że nie chcę. Tego nie było w umowie.

- A więc oszukiwałeś. Przyznajesz się? - Głos jakby nie należał do niej.

- Nie przyznam się do czegoś, co nie jest prawdą - powiedziałem.

Powiew wiatru szarpnął oknami. Bungalow w ten sposób chrząknął,

ostrzegając nas, byśmy się uzbroili przed kolejnym deszczem.

Genet zniknęła, a kiedy wróciła, poczułem, że czymś skórzanym - chyba

paskiem Ghosha - unieruchamia mi ręce wzdłuż boków.

- To po to, żebyś nie zdjął przepaski.

Złapała mnie za ramiona i zakręciła mną. Dłońmi, jak wiosłami, uderzała w

moją klatkę piersiową i plecy, obracając mnie jak bączek. Kiedy krzyknąłem, że już

dość, zafundowała mi jeszcze kilka obrotów.

- Policz do dwudziestu. I nie podglądaj.

Kręciłem się w mojej wewnętrznej ciemności, zastanawiając się, dlaczego

nudności zawsze muszą być nieodłącznym kompanem zawrotów głowy. Wpadłem na

coś. Twardy kant. Sofa. Walnąłem żebrami, ale nie upadłem. To nie było w porządku,

całe to wiązanie rąk i starania, żebym stracił równowagę... Wrobiła mnie. Jeśli liczyła,

że mnie zdezorientuje, udało jej się.

- Oszustka! - krzyknąłem. - Jeśli tak ci zależy na wygranej, to powiedzmy, że

wygrałaś, okej?

Coś głośno walnęło w dach, aż podskoczyłem. Żołądź? Zaczekałem, ale nie

stoczyło się po pochyłości dachu. Złodziej, który sprawdza, czy ktoś jest w domu?

Miałem związane ręce, byłem całkowicie bezbronny. Kichnąłem. Zaczekałem na

drugie kichnięcie, bo przecież zwykle przychodzą parami. Ale nie tym razem.

Przekląłem pachnący stęchlizną worek po mące.

Page 242: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Napnij cięciwę odwagi32! - krzyknąłem. Nie miałem pojęcia, co to znaczy, ale

Ghosh tak często mówił. Brzmiało dla mnie wystarczająco wulgarnie i wyzywająco, by

posłużyć się tym, gdy zabraknie mi odwagi. Serce waliło mi w piersi jak młot.

Potrzebowałem odwagi.

Zapach, za którym powinienem pójść, nie był tak wyraźny jak rano. Worek na

głowie i brak możliwości wyciągnięcia rąk przed siebie skutecznie utrudniały mi

zadanie.

- Znajdę cię - wrzasnąłem. - Ale potem koniec z tym!

W jadalni, posługując się stopą, wymacałem kredens. Powtarzałem: „Napnij

cięciwę odwagi" jak mantrę. Potem ruszyłem korytarzem w stronę sypialni.

Znałem miejsca, w których wąskie deski podłogowe skrzypiały. Wiele razy

przystawałem przed pokojem Hemy i Ghosha, podsłuchując, zwłaszcza kiedy się

sprzeczali. W ich przypadku coś, co wyglądało na kłótnię, często okazywało się czymś

wprost przeciwnym. Kiedyś usłyszałem, jak Hema mówi o mnie: „Syn swojego ojca.

Uparty jak osioł", a potem się śmieje. Byłem zszokowany. Nie uważałem siebie za

upartego i nie sądziłem, że mogę w czymkolwiek przypominać mężczyznę, o którym

czasem fantazjowałem, że pewnego dnia zobaczę go w bramie Missing. Hema nie

wymówiła jego nazwiska, a ton jej głosu, gdy przyrównała mnie do niego, sugerował

nawet delikatną pochwałę. Innym razem Hema powiedziała: „Gdzie? Gdzie

dokładnie? W jakich okolicznościach? Nie sądzisz, że wystarczyłoby spojrzeć siostrze

albo jemu w oczy i już byśmy wiedzieli? Dlaczego żeśmy tego nie wiedzieli? Powinni

byli nam powiedzieć. No powiedz coś, Ghosh". Nic z tego nie rozumiałem. Ghosh

dziwnie milczał.

Teraz, mając przepaskę na oczach, potrafiłem przywołać każde wypowiedziane

wówczas słowo. Zasłonięcie oczu otworzyło w mojej pamięci nowe kanały, tak samo

jak wcześniej wzmocniło zmysł powonienia. Czułem, że muszę zapytać Hemę i

Ghosha o tę ich rozmowę. O czym wtedy mówili? Ale jak ich o to zapytam? Przecież

nie powiem, że podsłuchiwałem.

Nos zaprowadził mnie do sypialni. Wszedłem do środka. Posuwałem się

centymetr za centymetrem tam, gdzie stężenie zapachu było największe. Stanąłem

32 William Szekspir, Romeo i Julia, Hamlet, Makbet, przeł. Stanisław Barańczak, Znak, Kraków 2006, s. 439. Wypowiedź Lady Makbet brzmi następująco: „Napnij tylko cięciwę odwagi, a nie chybimy".

Page 243: Abraham Verghese - Powrót do Missing

przed komodą. Pochyliłem się do przodu i twarzą dotknąłem flaneli. Jej piżama.

Położyła ją na mojej komodzie. Jak pies tropiciel wsadziłem nos w ubranie,

potrząsnąłem głową i rozrzuciłem je. Sprytne - powiedziałem. Wiedziałem, że Shiva

leży na łóżku. Musiał założyć swoją bransoletkę do tańca, ponieważ słyszałem jej

dźwięk - sposób Shivy na wymijające mruknięcie.

Wróciłem po śladach. Umówiliśmy się, że w kuchni się nie chowamy, ale to

właśnie tam prowadził trop. Aromat imbiru, cebuli, kardamonu i goździków stworzył

zasłonę, przez którą musiałem się jakoś przebić.

Pod wpływem impulsu uklęknąłem i przystawiłem nos do terakoty. Jak

dwunożny, wyprostowany człowiek z nosem wysoko w górze może konkurować z

czworonożnym, węszącym przy samej ziemi tropicielem? Jest! Ślad prowadził w lewo.

Dotarłem do spiżarni. Było dla mnie jasne, że gra zrodzona z monsunowej

nudy nie jest już grą. Zasady przestały obowiązywać. Nic już nie będzie takie samo. Po

prostu wiedziałem. Owszem, miałem dopiero dziesięć lat, ale też w pełni rozwiniętą

świadomość. Moje ciało dorośnie i zestarzeje się, wkrótce zdobędę wiedzę i

doświadczenie, ale wszystko to, czym jestem, wszystko, co stanowi istotę Mariona, ta

część, która ogląda świat i rejestruje wrażenia w wewnętrznej księdze umysłu na

użytek przyszłych lat, na dobre rozwinęła się w moim ciele, osiągając swoje apogeum

właśnie wtedy, tej nocy, gdy podstępem zostałem pozbawiony oczu i rąk.

Wchodząc do spiżarni, podniosłem się z kolan.

- Wiem, że tu jesteś - powiedziałem. Echo pomogło mi ustalić jej pozycję w

długim, wąskim pomieszczeniu. Wiedziałem, gdzie jest, i podszedłem do niej.

Genet była przede mną. Gdybym miał wolne ręce, wyciągnąłbym je do przodu,

połaskotałbym ją albo uszczypnął. Usłyszałem stłumiony odgłos. To mógł być śmiech,

ale chyba raczej nie. Płakała.

Chciałem ją pocieszyć. Czułem nieodpartą potrzebę, żeby zaoferować jej

ukojenie; to był równie instynktowny odruch jak jej odnalezienie.

Przysunąłem się bliżej.

Odepchnęła mnie, ale bez przekonania. Odepchnięcie było w istocie prośbą,

żebym nie odchodził.

Zawsze zakładałem, że Genet jest zadowolona ze swojego życia. Jadała z nami,

chodziła z nami do szkoły i w gruncie rzeczy była częścią naszej rodziny. Nie miała

ojca, ale i my nie mieliśmy prawdziwych rodziców, więc założyłem, że tak samo jak

Page 244: Abraham Verghese - Powrót do Missing

my jest szczęśliwa, że ma Ghosha i Hemę. Postrzegałem nas jak równych sobie, ale

być może prześlizgiwałem się jedynie po powierzchni spraw, na które ona nie umiała

przymknąć oczu. Nasza sypialnia była większa niż cała jej wąska, pełna przeciągów,

jednoizbowa kwatera. Nocą, jeśli chciała pójść do toalety, musiała wyjść na zewnątrz i

minąwszy otwartą szopę, w której przechowywaliśmy drewno na opał, dotrzeć do

wygódki. Podczas gdy Ghosh i Hema układali nas do snu, przenosili do magicznego

świata Malgudi, a potem gasili światło, Genet czytała sobie sama przy świetle

pojedynczej, gołej żarówki, próbując się skupić przy grającym radiu, którego Rosina

zwykle słuchała do późnej nocy. Miały jedno łóżko, więc matka i córka spały razem;

Genet byłaby wniebowzięta, gdyby dostała własne posłanie. Piecyk na węgiel drzewny

zapewniał im ciepło, ale Genet wstydziła się zapachu dymu i kadzidła, którym

przesiąkły jej ubrania. Podczas gdy my uważaliśmy jej kwaterę za przytulną, ona się

jej wstydziła. Wcześniej równie często bywaliśmy u niej jak ona u nas, ale ostatnio,

chociaż Rosina zachęcała nas do odwiedzin, Genet wolała nas nie zapraszać.

Teraz, pozbawiony zmysłu wzroku, nagle to wszystko zrozumiałem. Pojąłem

istotę jej żarliwego ducha rywalizacji w sposób, w jaki nigdy wcześniej nie przyszedł

mi do głowy.

Jeszcze jeden krok do przodu. Czekałem. Nie nastąpiło ani pchnięcie, ani

uderzenie. Pochyliłem głowę i próbowałem za jej pośrednictwem wybadać pozycję

Genet. Otarłem się policzkiem o jej ucho i policzek. Mokre. Czułem na szyi jej gorący,

urywany oddech. Powoli położyła brodę na moim ramieniu.

Moje zwierzęce ja okazało się posłuszne i opiekuńcze. Patrz i ucz się,

podpowiedziało mi. Broń i pocieszaj. Czułem się jak bohater.

Miałem złączone stopy. Pochyliłem się do przodu, żeby utrzymać równowagę.

Kiedy się odsunęła, poleciałem na nią, przyciskając ją do spiżarnianej półki. Nasze

ciała stykały się udami, biodrami i klatkami piersiowymi. Policzki mieliśmy nadal

przytulone do siebie. Czekałem, aż mnie odepchnie, tak bym znów znalazł się w

pozycji pionowej, ale nie zrobiła tego.

Jakże doskonale znaliśmy swoje ciała z zapasów, z podsadzania się podczas

wchodzenia do domku na drzewie, ze wspólnego pluskania się w brodziku przed

kilkoma laty. W wielkich, pełnych słomy skrzyniach, w których przywożono do

Missing szklany sprzęt, bawiliśmy się w dom i w doktora. Nigdy nie krępowały nas

różnice anatomiczne między chłopcami a dziewczynkami. Lecz teraz, z zasłoniętymi

Page 245: Abraham Verghese - Powrót do Missing

oczami, nie widząc jej twarzy, czułem, że mam przed sobą coś nowego i nieznanego.

Nie byłem już Niewidzialnym Człowiekiem. Byłem ślepcem, który widzi, któremu

wybacza się niezdarność, bo ma zalety objawiające się dopiero po utracie wzroku.

Co prawda miałem ramiona unieruchomione wzdłuż boków, ale mogłem

poruszać dłońmi. Dotknąłem więc jej bioder. Miała zimną skórę. Nie wzdrygnęła się.

Potrzebowała mojego dotyku, mojego ciepła. Przyciągnąłem ją do siebie.

Zadrżała.

Była naga.

Nie wiem, jak długo tak staliśmy. Tej nocy nie potrzebowała innej pociechy.

Gdyby wiedziała, że wystarczyło poprosić - i gdybym ja wiedział, czego jej trzeba -

obeszłoby się bez przepaski... Bogu niech będą dzięki za przepaskę.

Wsunęła dłonie w szczelinę pomiędzy moje ramiona i tułów. Objęła mnie.

Znalazłem się w dziwnej, bolesnej pozycji, lecz mimo to nie ośmieliłem się pisnąć ani

słowa w obawie, że odsunie się ode mnie.

Deszcz mruczał delikatnie na blaszanym dachu.

Minęła cała wieczność, zanim zabrała ręce. Zdjęła mi z głowy torebkę po mące

ryżowej.

Rozpięła pas, uwalniając mi ręce. Sprzączka odbiła się z łoskotem od podłogi.

Nie zdjęła mi jednak przepaski. Mogłem to zrobić sam, gdybym chciał.

Brakowało mi jej objęć. Teraz, kiedy w końcu miałem wolne ręce, chciałem

znów ją poczuć. Wydawała się mniejsza niż przed chwilą, delikatniejsza.

Coś miękkiego i mięsistego dotknęło moich ust. Nigdy wcześniej się nie

całowałem. Na filmach, gdy aktorzy zaczynali się całować, marudziliśmy z Genet i

śmialiśmy się. Podczas potrójnego seansu popołudniowego, zwłaszcza w Cinema

Adowa, wyświetlano zwykle przynajmniej jeden włoski film z napisami lub z

dubbingiem. Zazwyczaj puszczano go przed częścią komediową z Chaplinem lub

Laurelem i Hardym i zwykle było w nim dużo całowania. Shiva przyglądał się tym

ekranowym pieszczotom z uważną powagą, przekrzywiając głowę. Genet i ja

przeciwnie. Dla nas całowanie było głupie. Ci dorośli nie mieli pojęcia, jak idiotycznie

wyglądali.

Mieliśmy suche usta. Wielkie nic, tak jak myślałem. Być może pocałunek miał

ten sam cel co przytulanie: dawać i otrzymywać pociechę. Przekrzywiłem głowę jak na

Page 246: Abraham Verghese - Powrót do Missing

filmach, zastanawiając się, czy dzięki temu wrażenie będzie lepsze. Złapałem ustami

jej dolną wargę. To było coś nowego - że usta mogą stanowić delikatny instrument na

usługach zmysłu dotyku, zwłaszcza przy braku wzroku. Jej język dotknął moich ust.

Chciałem szarpnąć się do tyłu. Pomyślałem o cukierkach - czasem ssaliśmy jednego

na zmianę. Wyglądało na to, że teraz nasze usta dzieliły się cukierkiem... bez cukierka.

Mało przyjemne. Ale też nie odrażające.

Dłonie Genet dotknęły mojej twarzy. To też robili na filmach. Położyłem prawą

dłoń na jej ramieniu, a potem zsunąłem ją na piersi. Poczułem wzgórki zakończone

sutkami, niespecjalnie różniące się od moich. Jej palce także powędrowały ku mojej

klatce piersiowej; powinno mnie to połaskotać, ale nie połaskotało. Przejechałem

dłonią po jej brzuchu, a potem niżej, między jej nogi, przeciągając palcem po miękkiej

szczelinie, nieobecności, pustym miejscu bardziej intrygującym, niż gdyby coś się tam

znajdowało. Jej dłoń, poruszająca się równie nieśmiało jak moja, zsunęła się

badawczo w dół, poniżej talii. Gdy mnie dotknęła, wyczułem, że jest zupełnie inaczej,

niż kiedy dotykałem sam siebie.

Drzwi prowadzące z dworu do kuchni otworzyły się.

Rosina. Albo Hema i Ghosh. Odgłos kroków wskazywał, że przybysz przeszedł

do salonu.

Zrobiłem krok do tyłu. Zdjąłem przepaskę i zamrugałem oczami, próbując

przeniknąć ciemność panującą w spiżarni, jak obcy, który wylądował na Ziemi.

W świetle, które przesączało się z kuchni, zobaczyłem, że Genet ma wilgotne

oczy, opuchniętą twarz i spierzchnięte usta. Uciekała ode mnie wzrokiem. Wolała, gdy

byłem ślepcem. Miała lekko skośne oczy i zadarty nosek. Jej czoło było płaskie jak

równina i zupełnie nie przypominało charakterystycznego okrągłego czoła Rosiny.

Wyglądała jak popiersie królowej Nefretete, ilustracja z mojej książki Zaranie

dziejów.

Mimo że zdjąłem z oczu opaskę, moje pozostałe zmysły nadal zachowały

nadzwyczajną ostrość. Spojrzałem w przyszłość. Twarz Genet w spiżarni wyjawiła,

jaką kobietą stanie się, gdy dorośnie. Widziałem jej oczy, nadal pogodne, piękne,

skrywające w sobie tę nerwowość i tę lekkomyślność, które dziś w nich znalazłem. Jej

kości policzkowe wysuną się do przodu, wyrażając czystą siłę jej woli, czyniąc nos

jeszcze ostrzejszym niż dziś i jeszcze mocniej wydłużając jej cudowne oczy. Dolna

Page 247: Abraham Verghese - Powrót do Missing

warga urośnie i będzie większa niż górna; pąki jej klatki piersiowej zakwitną i

zamienią się w owoce, a nogi wydłużą się jak winorośl. W tym kraju pięknych ludzi

ona będzie najpiękniejsza i zarazem najbardziej egzotyczna. Mężczyźni - wiedziałem o

tym, zanim powinienem był wiedzieć - zauważą jej lekceważący i zarazem kuszący

uśmieszek i będą jej pożądać. Ja będę pożądał jej mocniej niż inni. Ale ona będzie

piętrzyła przeszkody. Być może nigdy już nie będę dla niej dość silny, może nigdy już

nie będę tak blisko niej jak tej nocy. Lecz pomimo tej wiedzy, będę się starał.

Wiedziałem o tym. Czułem to, widziałem to. Ta wiedza wtargnęła w moją

świadomość w nagłym olśnieniu, choć na dowód słuszności własnych przeczuć

musiałem jeszcze trochę poczekać.

Rosina zawołała Genet po imieniu. Chodziła po domu.

Podniosłem pasek. Nigdy się nie dowiem, jakim cudem zachowaliśmy spokój.

Dotknąłem ramienia Genet, delikatnie, ostrożnie. Czas na inny rodzaj dotyku

minął. Spojrzała na mnie z miłością lub w sposób mogący wyrażać coś dokładnie

przeciwnego.

- Zawsze cię odnajdę - szepnąłem.

- Może - powiedziała, przysuwając usta do mojego ucha. - Ale ja mogę się

nauczyć lepiej chować.

Rosina weszła do spiżarni i zamarła na nasz widok.

- Co wy tu wyprawiacie? - zapytała po amharsku. Uśmiechnęła się, chyba z

przyzwyczajenia, bo jej zmarszczone brwi sugerowały raczej konsternację. - Wszędzie

cię szukam. Gdzie masz ubranie? Co to ma znaczyć?

- To taka gra - rzuciłem, machnąwszy jej przed oczami przepaską i pasem, jak

gdyby te dwa przedmioty wszystko tłumaczyły. Ale gardło miałem tak suche, że

właściwie to chyba nie wydusiłem z siebie ani słowa.

Genet przecisnęła się obok mnie i pobiegła do salonu. Rosina złapała ją za rękę.

- Córko, gdzie twoje ubranie, pytam się?

- Puszczaj mnie.

- No, ale dlaczego jesteś goła? - Genet nie odpowiedziała, tylko wyzywająco

spojrzała na matkę. Rosina pociągnęła ją za rękę. - Czemu się rozebrałaś?

Kiedy Genet odpowiedziała, jej głos zabrzmiał kąśliwie, wręcz prosił się o

konfrontację:

Page 248: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- A po co ty zdejmujesz ubranie dla Zemuiego? Czy nie po to mnie odsyłasz,

żeby móc się rozebrać do naga?

Otwarte usta Rosiny zastygły. Kiedy w końcu odzyskała mowę, powiedziała:

- On jest twoim ojcem, a moim mężem.

Twarz Genet nie wyrażała zdziwienia. Wydała z siebie okrutny, kpiący śmiech,

jak gdyby już kiedyś usłyszała identyczne słowa. Wzdrygnąłem się, kiedy Genet

powiedziała do swojej matki, a mojej niańki:

- Twoim mężem? Moim ojcem? Kłamiesz. Mój ojciec zostawałby na noc. Mój

ojciec postarałby się, żebyśmy zamieszkały razem z nim w normalnym domu. - Była

wściekła. Łzy płynęły jej po policzkach. - Twój mąż nie miałby innej żony, a z nią

trójki dzieci. Twój mąż nie wracałby do domu i nie odsyłał mnie, żebym się pobawiła,

po to, żeby on mógł pobawić się z tobą. - Wyrwała się matce i poszła po swoje rzeczy.

Rosina zapomniała, że ja też tam jestem.

Niewinność i nasze beztroskie życie wisiały nad otchłanią. W końcu odwróciła

się do mnie.

Przyglądaliśmy się sobie, jakbyśmy byli dla siebie obcymi ludźmi. Wszedłem

do spiżarni, nie widząc nic dokoła. Teraz przepaska zasłaniająca mi oczy opadła.

Zemui był ojcem Genet. Czy jako jedyny o tym nie wiedział? Ależ byłem głupi.

Dlaczego nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby zapytać? Czy Shiva o tym wiedział?

Wszystkie te długie godziny, jakie pułkownik spędzał u nas na brydżu... Zemui

przyjeżdżał z nim - to faktycznie miało sens. W matrylinearnym społeczeństwie

zwyczajnie akceptowało się coś takiego i nie pytało o nieobecność ojca. Ale ja przecież

powinienem był zapytać. Teraz to rozumiałem. Wszystko stało się jasne. To ja byłem

ślepy, naiwny i głupi. W żadnym z listów Zemuiego do Darwina, które dla niego

napisałem, a w których wypytywał o jego rodzinę i przekazywał najserdeczniejsze

pozdrowienia od kumpli, nie znalazła się choćby najmniejsza sugestia, że Genet jest

jego córką. Wszystkie te napisane i wypowiedziane słowa były niczym więcej jak

refleksami słońca na powierzchni głębokiej, wartkiej rzeki. Kiedy pomyślę o nocach,

gdy leżałem w łóżku, słuchałem muzyki motocykla Zemuiego i robiło mi się go szkoda,

że musi wędrować nocą, w deszczu... Cóż, okazuje się, że nie byłem jedyną osobą,

która mu współczuła.

Page 249: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rosina znała mnie tak dobrze, że doskonale wiedziała, w jakim kierunku

odpłynęły moje myśli. Zwiesiłem głowę. Straciłem sporo szacunku w oczach mojej

ukochanej niani. Kątem oka zauważyłem, że ona też pochyliła głowę, jak gdyby mnie

zawiodła, jakby nigdy nie chciała, bym poznał tę stronę jej życia. Miałem zamiar

powiedzieć: „To, co zobaczyłaś, to była tylko zabawa...".

Ale nie odezwałem się.

Wróciła Genet, ubrana we flanelową piżamę. Wyszła, nie obejrzawszy się za

siebie, a Rosina poszła za nią.

Shiva siedział w jadalni, tuż za drzwiami kuchni. Zamknąłem drzwi do spiżarni

od środka. Po Genet pozostał zapach, powietrze naładowane elektrycznością, którą

razem wytworzyliśmy, którą wygenerowała nasza wspólna wola.

Usłyszałem zbliżające się kroki, które zatrzymały się przed drzwiami.

Wiedziałem, że po drugiej stronic stoi Shiva, i wie, że jestem w środku. ShivaMarion

nie mógł ukryć się przed Shivą i Marionem. Zacisnąłem powieki i stałem się

niewidzialny. Ruszyłem tam, gdzie byłem całkiem sam, gdzie nie musiałem z nikim

dzielić myśli.

Page 250: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 21

Kiedy wiesz, co usłyszysz...

Później, kiedy Rosina przeczesywała palcami moje loki albo upierała się, że

przed wyjściem wyprasuje mi koszulę, zachowywała się, jak gdyby nic się nie stało. Za

to ja patrzyłem inaczej na wszystko, co robiła. Jej gesty były znajome, ale jednocześnie

obmyślane tak, żeby mieć mnie cały czas na oku i stawać na drodze pomiędzy mną a

córką.

Coś jednak zaszło tamtej nocy w spiżarni, tak jak obawiała się Rosina.

Pochyliłem się nad ukrytym kadrem i - zupełnie jak w komiksach - dałem nura do

środka. Skok nie był celowy, ale teraz, kiedy już znalazłem się po tej drugiej stronie,

nie chciałem wracać. Chciałem przebywać w pobliżu Genet bardziej niż kiedykolwiek,

a Rosina doskonale o tym wiedziała.

Dostrzegłem nowy aspekt mojej niani, powiedzmy, że tę jej przebiegłą stronę.

Lecz ta sama przebiegłość kryła się we mnie, ponieważ dzielenie się z Rosiną przemy-

śleniami raptem przestało być dla mnie bezpieczne. Ukrywanie uczuć przychodziło mi

jednak z trudem. Kiedy byłem z Genet, czułem gwałtowny napływ krwi do policzków.

Zapominałem, co to znaczy być.

Przez pozostałą część wakacji Genet stopniowo zbliżała się do Shivy. Moja

obecność wprawiała ją w zakłopotanie, przy mnie czuła się niezręcznie, przy nim

najwidoczniej nie. Przyglądałem się, jak nastawiają swoją płytę do ćwiczeń,

przesuwają meble w jadalni, zakładają bransoletki i powtarzają całe skomplikowane

układy bharatanatjam. Nie byłem zazdrosny. Shiva był moim pośrednikiem, tak samo

jak ja byłem jego wtedy, gdy Almaz podarowała mi swoją pierś. Skoro ja nie mogłem

być z Genet, to czy związek Shivy i Genet nie był najlepszą rzeczą, jaka mogła się

zdarzyć?

Być może mój zmysł tropiciela, moja zdolność odnajdywania Genet po zapachu

była niczym więcej jak tylko sztuczką. A może jednak nie. Nigdy więcej nie bawiliśmy

się w ciuciubabkę. Sama myśl, by znów to zrobić, wydawała się niepokojąca.

*

Page 251: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Unikałem Zemuiego, gdy przychodził po motocykl lub gdy przyjeżdżał go

zostawić, albo kiedy pułkownik Mebratu zaglądał do nas na brydża. Pułkownik

uwielbiał jeździć swoim peugeotem albo jeepem, albo służbowym mercedesem.

Ostatni raz, kiedy widziałem Zemuiego z daleka, pilnował auta; pomachał mi i

uśmiechnął się do mnie.

Kiedy w końcu jednak spotkałem się z Zemuim, chciałem być na niego zły. Miał

wiele wspólnego z Thomasem Stone'em, chociaż w przeciwieństwie do niego przynaj-

mniej raz dziennie widywał się z własną córką. Ale kiedy Zemui podał mi rękę i

podekscytowany wyciągnął najnowszy list od Darwina, od razu usiadłem z nim na

schodkach prowadzących do kuchni. Kusiło mnie, żeby go zapytać: „Dlaczego nie

poprosisz o to swojej córki?", ale nie zrobiłem tego, ponieważ zrozumiałem coś, co

wcześniej mi umknęło - że Genet wcale nie ułatwiała swojemu ojcu życia. Czytałem i

pisałem Zemuiemu listy, ponieważ córka mu odmawiała.

W piątkowy wieczór pułkownik wkroczył bezceremonialnie do Missing i od

razu pomknął do kwatery Ghosha, wnosząc ze sobą świeżą energię, jak gdyby próg

bungalowu przestąpił nie jeden człowiek, lecz cały regiment w pełnym rynsztunku,

łącznie z orkiestrą polową. Pół godziny później przy dwóch stołach toczyła się

potyczka. Gracze - Hema, Ghosh, Adid, Babu, Evangeline, pani Reddy i jeszcze jedna

nowa osoba, którą ze sobą przyprowadzili - identyfikowali się ze swoimi kartami,

przejmując ich tożsamość, stając się Pas i Trzy bez Atu, a ich twarze czerwieniały ze

skupienia. Adid, handlarz czatem i stary znajomy Hemy, był właścicielem sklepu w

Merkato, a tuż obok prowadził swój sklep Babu, którego Adid wprowadził do grupy.

Erupcja komentarzy brzmiących jak zbiorowe westchnienie zasygnalizowała koniec

rundy. Uwielbiałem obserwować ich przy grze.

Pułkownik, wróciwszy niedawno z Londynu, przywiózł dla Ghosha butelkę

rzadkiego trunku Glenfiddich, dla nas czekoladki, a dla Hemy perfumy Chanel nr 5.

W popielniczce leżały niedopałki dunhilli i 555 - też pułkownika. Chociaż miał na

sobie sportową marynarkę i koszulę bez krawata, jego wysunięta do przodu szczęka i

wyprostowane ramiona sprawiały wrażenie, jakby nosił mundur. Wyobraziłem sobie,

że gdyby wyszedł z imprezy, pozostali osunęliby się na stoły jak zabawki, którym

zapomniano nakręcić sprężyny.

Page 252: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Evangeline, w której żyłach płynęła hinduska i angielska krew, stała bywalczyni

brydżowych sesji, zwróciła się do pułkownika Mebratu z pytaniem:

- Ptaszki ćwierkają, że wkrótce będziemy się musieli do pana zwracać per

„generale brygady". Czy to prawda?

Pułkownik zmarszczył brwi.

- Te ohydne plotki. Co za kumoterska sitwa. Obawiam się, Evangeline, że

znajduje się pani w samym środku tego zatrutego kręgu. W tym wypadku, moja

droga, muszę skorygować posiadane przez panią informacje. Otóż, nie będę wkrótce

generałem brygady, ponieważ dokładnie od wczoraj jestem generałem brygady.

Rozpętała się burza. Zemui i Gebrew musieli aż dwukrotnie biec po jedzenie do

hotelu Ras.

Tego samego wieczoru, tyle że dużo później, Mebratu i Ghosh dyskutowali o

tym i owym, paląc cygara i delektując się koniakiem.

- W Korei w pięćdziesiątym drugim byliśmy jednym z piętnastu krajów

wchodzących w skład sil ONZ. Pozostałe kraje nas nie doceniały. Bo widzi pan, oni nie

wiedzieli o etiopskiej odwadze, o bitwie pod Aduą i tak dalej. Na Boga, aleśmy im

pokazali wtedy w Korei. Zanim ruszyliśmy do Konga, wiedzieli już, czego należy się po

nas spodziewać. Mieliśmy irlandzkiego dowódcę, potem szwedzkiego, a w trzecim

roku misji naszego generała Guebre zrobili dowódcą całych sił ONZ. Wie pan, Ghosh,

dla mnie, jako zawodowego żołnierza, to był powód do wielkiej dumy. Nawet większy

niż ten mój wczorajszy awans.

Nie wiem jakim sposobem, ale Ghosh rozumiał, przez co przeszedłem w

następstwie spiżarnianych wydarzeń. Może zauważył, że Genet jakby poddała mnie

swoistej kwarantannie, która nie objęła Shivy. A może widział moje zakłopotanie w

obecności Zemuiego. Nie wiem, może miałem to wypisane na twarzy, że stałem się

świadomy złożoności istoty ludzkiej - w końcu to ładniejsze słowo niż zwykłe

„oszustwo". Próbowałem postanowić, jak w tym wszystkim umieścić swoją własną

prawdę, ile ujawnić. W takiej sytuacji okazało się, że dobrze mieć przy sobie oddanego

ojca w postaci Ghosha, niezrzędzącego, niewtrącającego się w nie swoje sprawy, ale

wiedzącego, kiedy jest potrzebny. Gdyby Hema dowiedziała się, co zaszło w spiżarni,

usłyszałbym o tym dwie sekundy później. Ghosh, jeśli wiedział, potrafił zachować

spokój, nie spieszyć się, wysłuchać mnie. Zachowałby to nawet w sekrecie przed

Page 253: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Hemą, gdyby uznał, że dzielenie się z nią tajemnicą niczemu dobremu by się nie

przysłużyło.

Pewnego słotnego popołudnia, kiedy Genet i Shiva mieli akurat lekcję tańca z

Hemą, Ghosh zatelefonował do domu i poprosił, żebym przyszedł do niego do

ambulatorium.

- Chciałbym, żebyś zmierzył najbardziej niezwykłe tętno - powiedział.

Ghosh był teraz przede wszystkim chirurgiem, który operował planowo przez

trzy dni w tygodniu, a w razie potrzeby zajmował się nagłymi przypadkami. Ale, jak

często podkreślał przy kolacji, w głębi duszy pozostał internistą i nie potrafił sobie

odmówić, by raz na jakiś czas nie zajść do ambulatorium i nie rzucić okiem na

pacjentów i ich zagadkowe choroby, z którymi nie potrafili sobie poradzić ani Adam,

ani Bachelli.

W duchu podziękowałem Ghoshowi za ten telefon. Taniec nigdy mnie nie

interesował, a równocześnie drażniło mnie patrzenie, jak Genet czerpie przyjemność z

czegoś, w czym ja nie mam swojego udziału. Włożyłem więc buty z gutaperki,

chwyciłem parasol i pobiegłem.

Demisse miał dwadzieścia kilka lat. Siedział na stołku naprzeciwko Ghosha w

samych tylko porwanych bryczesach. Od razu zwróciłem uwagę na jego głowę

kołyszącą się, jak gdyby poruszało nią koło zamachowe na mimośrodzie. Po raz

pierwszy asystowałem przy wizycie pacjenta i dlatego czułem się trochę speszony. Co

też ten bosonogi rolnik sobie pomyśli na widok wchodzącego do gabinetu chłopca?

Ale on był zachwycony, że przyszedłem. Dopiero później dotarło do mnie, że pacjenci

czują się wyróżnieni takim, w ich mniemaniu, wyjątkowym traktowaniem. Nie dość

bowiem, że pokonali pierwszą przeszkodę na drodze do lekarza, Adama, nie tylko

dotarli przed oblicze tilik, lekarza, tego samego wielkiego doktora, do którego

przyjeżdżali członkowie rodziny królewskiej, to jeszcze trafiła im się „premia", czyli ja.

Ghosh przyłożył moje palce do nadgarstka Demisse'a i nakierował je na

właściwe miejsce. Nietrudno było wyczuć tę przewalającą się, pulsującą, potężną,

tętniącą pod opuszkami falę. Stwierdziłem, że głowa pacjenta kiwa się do rytmu krwi

płynącej w jego żyłach.

- A teraz zbadaj moje - powiedział Ghosh, wyciągając rękę. Jego puls był

subtelniejszy i trudniej, było go znaleźć.

Kazał mi znowu dotknąć nadgarstka Demisse'a.

Page 254: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Opisz je - polecił Ghosh.

- Silne... wysokie. Jakby pod skórą coś żyło i pulsowało - powiedziałem.

- Właśnie! Klasyczny water hammer pulse, tętno Corrigana, czyli chybkie i

wysokie tętno przy niedomykalności zastawek aorty.

Wręczył mi trzydziestocentymetrową cienką szklaną rurkę, którą widziałem

wcześniej na stole.

- Potrzymaj. A teraz odwróć.

Rurka, w której znajdowało się trochę wody, była zamknięta. Kiedy ją

odwróciłem do góry nogami, woda przemieściła się, wydając przy tym dźwięk

przypominający cmoknięcie, i uderzyła z impetem w dno.

- W środku, widzisz, znajduje się próżnia - wyjaśnił Ghosh. - To jest zabawka,

którą kiedyś bawiły się irlandzkie dzieci. Nazywały ją „water hammer", młot wodny.

Kiedy doktor Corrigan po raz pierwszy wyczuł u pacjenta taki puls jak u Demisse'a,

skojarzył mu się z tą zabawką - i stąd nazwa.

Ghosh zrobił mi młot wodny. Zamknął jeden koniec szklanej rurki za pomocą

palnika Bunsena, następnie umieścił w rurce kilka kropli wody, potem podgrzał rurkę

na całej długości, żeby pozbyć się powietrza ze środka, i na koniec nad palnikiem

zamknął rurkę z drugiej strony.

- Serce Demisse'a pompuje krew do aorty. To taka szeroka krwionośna

autostrada wychodząca z serca - powiedział, szkicując równocześnie na kartce

papieru. - Zawór, który znajduje się o, tutaj, przy wejściu do serca, powinien zamykać

się po każdym skurczu serca, żeby krew nie cofnęła się do środka. U Demisse'a nie

działa to najlepiej. Tak więc jego serce poprawnie pompuje krew, ale połowa z tego, co

powinno wypłynąć z serca, pomiędzy jednym a drugim uderzeniem się cofa. To stąd

bierze się to nietypowe tętno.

To niesamowite, że wystarczy dotknąć człowieka palcem i już tyle się o nim

wie. Podzieliłem się tą myślą z Ghoshem i z jego miny zrozumiałem, że powiedziałem

coś głęboko prawdziwego.

Potem, póki trwały wakacje, często wołał mnie do siebie. Czasami przychodził

ze mną Shiva, ale tylko wówczas, jeśli nie kolidowało to z jego lekcjami tańca lub jeśli

nie był akurat w połowie tworzenia rysunku. Nauczyłem się rozpoznawać powolne,

leniwie podnoszące się i opadające, monotonne tętno przy zwężonej zastawce aorty -

stanowiło przeciwieństwo twardego tętna Demisse'a. Niewielkie rozwarcie zastawki

Page 255: Abraham Verghese - Powrót do Missing

sprawiało, że puls był jednocześnie słaby i wydłużony. Pulsus parvus et tardus, jak go

nazwał Ghosh.

Uwielbiałem łacińskie słowa, bo miały w sobie godność, obcość i były

wyzwaniem dla mojego języka. Miałem poczucie, że przyswajając sobie wyjątkowy

język braci naukowej, gromadzę w sobie pewną moc. To był czysty, szlachetny aspekt

świata, niezbrukany tajemnicami i oszustwami. Niebywałe, że w jednym słowie

potrafiła się zawrzeć cała skomplikowana historia choroby. Kiedy spróbowałem

wytłumaczyć to Ghoshowi, rozemocjonował się.

- Tak! Skarbnica słów! Oto, czym jest medycyna. Spójrz choćby na związane z

jedzeniem słownictwo, którym opisujemy choroby: wątroba muszkatołowa, śledziona

jak sago, plwocina jak galaretka porzeczkowa, grochówkowaty stolec. Ba, jeśli

weźmiesz pod uwagę same tylko owoce, to masz: truskawkowy język przy

szkarlatynie, który na drugi dzień robi się malinowy, znamię naczyniowe zwane

truskawką, żołądek arbuzowaty, ogryzkowatą zmianę chorobową w raku jelita, skórkę

pomarańczy przy raku piersi... a to tylko owoce! Poczekaj, niech no ci opowiem o

niewegetariańskich skojarzeniach!

Kiedyś pokazałem Ghoshowi zeszyt, w którym zapisywałem wszystko, o czym

mi opowiadał, i katalogowałem każdy rodzaj tętna. Niczym obserwator ptaków

wymieniałem te, które udało mi się zbadać: pulsus paradoxus, pulsus alternans,

pulsus bisferiens..., a do nazw dołączałem proste ilustracje. Napisał mi na wyklejce:

Nam et ipsa scientia potestas est!

- To znaczy: „Wiedza jest potęgą!". Och, Marionie, jak ja w to wierzę!

Nie poprzestaliśmy na tętnie. Przychodziłem do Ghosha tak często, jak

mogłem. Paznokcie, języki, twarze - wkrótce mój zeszyt po brzegi zapełnił się

rysunkami i nowymi słowami. Wreszcie znalazłem zastosowanie dla swojego ładnego

charakteru pisma, którym skrupulatnie podpisywałem każdą ilustrację.

W piątek wieczorem - a był to ostatni weekend przed powrotem do szkoły -

pojechałem z Ghoshem spotkać się z Farinachim, ślusarzem narzędziowym. Ghosh

wręczył Farinachiemu dwa stare stetoskopy i szkic pomysłu na stetoskop szkoleniowy.

Farinachi, ponury, zgarbiony Sycylijczyk, pod skórzanym fartuchem nosił kamizelkę.

Przyjrzał się uważnie rysunkowi, dumając nad nim w chmurze dymu cygara i

przesuwając po kartce papieru wielkim paluchem. Wcześniej zbudował dla Ghosha

Page 256: Abraham Verghese - Powrót do Missing

parę przyrządów, między innymi retraktor Ghosha i zacisk Ghosha. Wzruszył

ramionami, jak gdyby chciał powiedzieć: „Dobra, jak chcesz, to zrobię".

Podczas drogi powrotnej Ghosh wyjął zawiniątko - prezent dla mnie: mój

własny, nowiutki stetoskop.

- Nie musisz czekać na Farinachiego. Teraz, kiedy już potrafisz rozpoznać

różne rodzaje tętna, zaczniemy przysłuchiwać się sercu.

Byłem poruszony. Mój pierwszy osobny prezent, nie do pary z Shivą. Ten był

mój i tylko mój.

Patrząc na to z perspektywy czasu, uświadamiam sobie, że kiedy Ghosh wezwał

mnie, bym zbadał puls Demisse'a, właściwie mnie ocalił. Moja matka nie żyła, ojciec

przypominał ducha, coraz bardziej oddalałem się od Hemy i Ghosha i czułem z tego

powodu wyrzuty sumienia. Ghosh, podarowując mi stetoskop, tak naprawdę

powiedział mi: „Marionie, możesz być sobą. To nic złego". Zaprosił mnie do świata,

który choć nie stanowił tajemnicy, to wydawał się dobrze ukryty. Świata, po którym

niezbędny okazał się przewodnik. Trzeba było wiedzieć, czego szukać, ale też jak

szukać. Aby cokolwiek dojrzeć w tym świecie, należało się wysilić. Lecz kiedy już się to

zrobiło, jeśli odnalazło się w sobie tę ciekawość, to wrodzone zainteresowanie

zdrowiem drugiego człowieka, i jeśli przeszło się przez te drzwi, wówczas działa się

rzecz dziwna: zostawiało się swoje błahe problemy za progiem. Ten świat uzależniał.

Page 257: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 22

Szkoła cierpienia

Pewnego ranka pod koniec jesiennego trymestru, gdy z Shivą i Genet szliśmy w

kierunku bramy szpitala Missing, taszcząc szkolne teczki, zobaczyliśmy wspinającą się

ku nam parę: kobietę i mężczyznę. Mężczyzna niósł w ramionach wiotkie, pozbawione

oznak życia dziecko. Padali z wycieńczenia, a jednak, ledwo dysząc, walczyli z

pochyłością terenu, ponieważ dopóki tak biegli przed siebie, dopóty dziecko żyło, a w

nich żyła nadzieja.

Bez chwili namysłu ShivaMarion wybiegł im na spotkanie. Cierpienie rodziców

dziecka wywołało w nas tę reakcję i nie dało czasu na zastanowienie się, ponieważ

funkcję myślenia przejął za nas swego rodzaju nadrzędny mózg, każąc nam działać jak

jeden wspólny organizm. Pamiętam, że w całym tym zamieszaniu doszedłem do wnio-

sku, że tęsknię za takim stanem, za byciem ShivaMarionem, i tym, jak bardzo

emocjonujące potrafiło w przeszłości być to zespolenie. Kiedy zabrałem chłopczyka z

rąk ojca (którego chód zmienił się w powłóczenie nogami) i biegłem z nim do

ambulatorium, dłoń Shivy przyklejona do dolnej części moich pleców działała jak

dopalacz. Mój brat biegł obok mnie równym krokiem, gotów w każdej chwili przejąć

ode mnie małego pacjenta, w razie gdybym się zmęczył. Czułem zimno skóry dziecka,

chłód, który ziębił mi dłoń, wysysał z niej ciepło. Wiedziałem już, że doświadczywszy

tak przenikliwego zimna, nigdy już nie będę uznawał za pewnik, że człowiek jest

zwierzęciem ciepłokrwistym.

Zostawiliśmy dziecko w ambulatorium i wyszliśmy na zewnątrz, dysząc. Kiedy

rodzice nas dogonili, otworzyliśmy im drzwi. Kilka minut później usłyszeliśmy krzyk,

głośny protest, a na koniec lament, który w każdym języku brzmi dokładnie tak samo.

Był to dźwięk zbyt dobrze nam znany.

Istniał wszakże jeszcze jeden, nierozerwalnie z Missing związany odgłos, który

zawsze podnosił mi poziom adrenaliny: skrzypiący, zgrzytliwy dźwięk, z jakim Gebrew

najszybciej jak umiał, otwierał na oścież wielką bramę szpitala. Zawsze zwiastowało to

groźny nagły przypadek.

Page 258: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Dzieciństwo w Missing dawało nam lekcje odporności, hartu ducha, a także

kruchości ludzkiego życia. Wiedziałem lepiej niż większość dzieci, jak mało dzieli

zdrowie od choroby, żywą tkankę od lodowatego dotknięcia śmierci, ziemię pod

stopami od zdradliwego trzęsawiska.

Odebrałem naukę na temat cierpienia, naukę, której nie przekazał mi Ghosh.

Lekcja brzmiała: cierpienie nosi biały bawełniany uniform. Nieważne, czy jest cienki

(szamma lub nettala), czy też ciężki jak koc (wówczas nazywa się gabby), jego celem

jest zapewnienie ciepła głowie i zasłonięcie ust - słońce i wiatr nie powinny mieć

dostępu do człowieka, ponieważ żywioły te przenoszą mitch, birrd i inne miazmaty

zła. Nawet minister w kamizelce i z kieszonkowym zegarkiem, kiedy zachoruje,

zarzuca nettalę, wsadza sobie do nosa liść eukaliptusa, przyjmuje dodatkową dawkę

kosso na tasiemca, a następnie gna ile sił w nogach do doktora.

Dzień po dniu odziana na biało masa ludzka pielgrzymowała pod górę, płynęła

wbrew prawu grawitacji. Ci, którym brakło tchu, a także kaleki i chromi, zatrzymywali

się w pół drogi, by spojrzeć w górę, prześlizgnąć wzrokiem po wierzchołkach szpaleru

eukaliptusów, gdzie orzełki afrykańskie krążą na tle błękitu nieba.

Gdy pacjentom udawało się ostatecznie wspiąć na szczyt, szli do rejestracji,

żeby wyciągnąć swoją kartę. Stamtąd kierowano ich do Adama, człowieka, którego

Ghosh nazwał najlepszym jednookim diagnostykiem świata.

- Brakuje tchu, co? - zagadywał Adam. - Ale mimo to wbiegłeś na wzgórze i

dostałeś dzisiaj czwarty numerek, nie?

Wypisywany przez Adama na karcie pacjenta numer niższy od dziesiątki

określał „zaawansowanie" hipochondryka precyzyjniej niż jakikolwiek test, do którego

mógłby uciec się Ghosh.

Siadywałem w swoim punkcie obserwacyjnym i przyglądałem się falom

pacjentów. Raz zobaczyłem dumną Erytrejkę niosącą przed sobą ciężki kosz. W

środku znajdowało się coś wielkiego, puszczającego pędy, o czerwonej, szorstkiej

powierzchni, z czego sączyła się krew. To była jej pierś. Pierś tak bardzo nabrzmiała

od raka, że kobieta nie znalazła innego sposobu, by przetransportować ją i siebie do

Missing.

Umieściłem tę i inne migawki w moim szkicowniku. Rysunki nie dorównywały

tym w wykonaniu Shivy, ale przydawały mi się. Nawet jeśli nie przypominały

Page 259: Abraham Verghese - Powrót do Missing

fotograficznych odwzorowań Shivy, wystarczył rzut oka, żebym sobie przypomniał,

czego dotyczyły.

Na stronie trzydziestej czwartej narysowałem dziecko z profilu: zdrowe, o

rumianych policzkach. Lecz drugi profil pokazał brak dużego kawałka policzka,

nozdrza i jednego oka. Było doskonale widać błyszczące zęby, różowe dziąsła i

oczodół. Od Ghosha dowiedziałem się, że pod obrazkiem przedstawiającym ów

odrażający widok powinienem napisać: cancrum oris. Choroba zaczynała się od

błahej infekcji dziąsła lub zęba, która z racji zaniedbania i niedożywienia rozprze-

strzeniała się, często występując do pary z odrą lub ospą. Raz zapoczątkowana, robiła

błyskawiczne postępy, zwykle powodując śmierć, zanim dziecko dotarło do Missing.

Czasem jednak z choroby jakby uchodziła para lub też układ obronny organizmu

podejmował wreszcie walkę z najeźdźcą, okupując wiktorię utratą połowy twarzy.

Śmierć była prawdopodobnie lepszym losem niż życie z takim oszpeceniem.

Patrzyłem, jak Ghosh operował to dziecko. Coś okropnego. Byłem pełen podziwu, co

ten mężczyzna, który każdego wieczoru zasiadał z nami do kolacji, potrafi zrobić.

Obrócić płat skóry tak, żeby zakryć policzek, i jeszcze jeden na nos. Dalszą

rekonstrukcję zostawił na drugą operację. Nie mogło być jednak mowy o

przywróceniu temu przerażonemu dziecku normalnej twarzy, a co dopiero uleczeniu

jego duszy. Po operacji Ghosh powiedział mi:

- Nie przesadzaj z tym zachwytem, synu. Jestem tylko chirurgiem z przypadku.

Robię to, co potrafię. Ale twój ojciec... to, co on zrobiłby z tą twarzą, przypominałoby

dzieło najlepszego chirurga plastycznego na świecie. Bo widzisz, twój ojciec był

prawdziwym chirurgiem. Chyba nie spotkałem lepszego niż on.

Zapytałem, co sprawia, że kogoś uważa się za prawdziwego chirurga. Ghosh nie

wahał się z odpowiedzią:

- Namiętność do rzemiosła... a także umiejętności, zręczność. Zawsze miał

takie „ciche" ręce. To znaczy, nie marnował gestów, zero dramaturgii. Sprawiał

wrażenie powolnego, ale kiedy spojrzałeś na zegarek, okazywało się, że operował

niezwykle szybko. Jednak ważniejsza jest pewność, kiedy już zrobisz pierwsze

nacięcie, wiara w siebie, która pozwala ci osiągnąć lepsze rezultaty. Cieszę się, że

umiem wykonać te najprostsze rzeczy, chleb powszedni chirurgii, ale często się przy

tym śmiertelnie boję.

Page 260: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Przemawiała przez niego skromność. Ale to prawda, że Ghosh stawał się innym

człowiekiem w ambulatorium, gdzie konsultował tych pacjentów, których przysyłali

do niego Adam i Bachelli, chcąc poznać jego opinię. Prawdziwy talent Ghosha

ujawniał się w zetknięciu z pacjentami, którzy jak na mój gust wyglądali normalnie. A

jednak choroba, ukryta przed wzrokiem niewtajemniczonych, zostawiła na nich swoje

ślady. Kobieta, która wyplatała koszyki, powiedziała: „W dzień Świętego Stefana

oddałam mocz na drut kolczasty...". Albo słowa zrozpaczonego kulisa: „Dzień po

środowym poście przypadkowo przeszedłem przez kałużę wody, którą po porannym

myciu wylała prostytutka...". Ghosh słuchał, przyglądając się widniejącym na mostku

chorego pęcherzykowatym śladom, które jednoznacznie wskazywały, że pacjent

zdążył się już skonsultować z miejscowym znachorem. Ghosh zauważył bełkotliwą

mowę i widział, że podczas drugiej wizyty u tego samego szarlatana pacjentowi

wycięto języczek podniebienny. Ghosh miał czuły słuch, który skrupulatnie wyłapywał

wszystko to, co kryło się pod zewnętrzną warstwą słów, i wystarczyło mu jedno trafne

pytanie, by wyszła na jaw historia pasująca do któregoś ze znanych mu scenariuszy.

Wówczas należało poszukać śladów na ciele, znaczników choroby, obmacać, ostukać,

osłuchać, znaleźć podpowiedz. Ghosh wiedział, jak ta historia się skończy, pacjent zaś

znał jedynie jej początek.

Jest jeszcze jedno wydarzenie z Missing - niemające nic wspólnego z Ghoshem

- które muszę tu opisać. Miało ono miejsce mniej więcej w tym samym czasie,

wytyczyło kurs, jakim popłynęło życie Shivy, i poniekąd może posłużyć za

wyjaśnienie, dlaczego nasze drogi się rozeszły.

Pewnego dnia późnym rankiem Shiva i ja siedzieliśmy nad przepustem

wybudowanym u stóp wzgórza Missing, kiedy nagle ujrzeliśmy słabowitą bosą

dziewczynę mającą niewiele więcej niż dwanaście lat, która na sztywnych nogach

zmierzała pod górę. Przedwcześnie zgarbiona jak staruszka, z trudem opierała się na

ramieniu potężnego ojca. Jego ubłocone połatane bryczesy wybrzuszały się nad

bosymi stopami z paznokciami w kształcie rogów. Mężczyzna pokonałby zbocze w

dwudziestu krokach, ale musiał stawiać małe kroki, dostosowując tempo marszu do

mozolnej wspinaczki dziewczynki. Sunęli powolutku jak ślimaki, podczas gdy inni,

zbliżając się do nich, nabierali rozpędu, jakby para - ojciec i córka - generowała wokół

siebie jakiegoś rodzaju pole siłowe. Gdy zbliżyli się do nas, zrozumiałem, skąd takie

zachowanie. Do naszych nozdrzy doleciał bowiem intensywny odór rozkładu,

Page 261: Abraham Verghese - Powrót do Missing

zgnilizny i czegoś, czego nie da się nazwać. Nie było sensu wstrzymywać oddechu ani

zatykać nosa, bo obrzydliwa woń momentalnie przenikała do wnętrza człowieka,

barwiąc go od środka na czarno, jak kropla tuszu chińskiego zabarwia wodę w

szklance.

Wiedzieliśmy, że pomimo okropnego, nieznośnego smrodu, dziewczynka jest

niewinna. Zapach pochodził od niej, ale nie był jej. Gorszym wszakże od samego

smrodu (musiała z nim żyć znacznie dłużej niż kilka dni) była widoczna na jej twarzy

świadomość, jak odpychający jest ów odór dla innych. Nic dziwnego, że zrezygnowała

z patrzenia ludziom w oczy. Świat był dla niej stracony, a ona była stracona dla świata.

Gdy zatrzymała się, by złapać oddech, u jej gołych stóp utworzyła się niewielka

kałuża. Spojrzałem za nią i zobaczyłem wilgotny ślad znaczący drogę. Nigdy nie

zapomnę wyrazu twarzy jej ojca. Pod chłopskim kapeluszem ze słomy pałał miłością

do córki i nienawiścią do świata, który ją odtrącił. Rzucał przekrwione spojrzenie

każdemu mijanemu człowiekowi i szukał wzrokiem tych, którzy odwracali oczy.

Przeklinał ich matki i przeklinał bogów, którym oddawali cześć. Odór, przed którym

nie zdecydował się uciec, doprowadził go do obłędu.

Czy powiedziałem, że dziewczynka nie patrzyła nikomu w oczy? Nikomu z

wyjątkiem Shivy. Minęła chwila, nastąpiło ledwo zauważalne złagodzenie rysów jej

twarzy, jak gdyby Shiva wyciągnął rękę, pogłaskał ją i przyniósł jej pociechę. Opuścił

dla niej swoją wysoko uniesioną brodę, zmienił kolor oczu na niebieski i zacisnął

mocno usta. Raptem pod jej powiekami zalśniły łzy. Ojciec, który bluźnierstwami

torował sobie drogę pod górę, zamilkł.

Mój brat, który kiedyś przemawiał językiem bransoletek i którego taniec

poziomem skomplikowania dorównywał tańcowi pszczoły miodnej, nie wiedział, że

poświęci życie takim właśnie kobietom, wyrzutkom społeczeństwa. Będzie je wypatry-

wał na Autobus Terra, dokąd zjeżdżały z prowincji. Będzie płacił naganiaczom, by

odwiedzali najdalsze wioski i wyszukiwali je, schowane, odrzucone przez mężów i

rodziny. Będzie rozprowadzał broszury wszędzie tam, dokąd dotrą ciężarówki Coca-

Coli, czyli gdziekolwiek znajdzie się kawałek utwardzonej drogi, prosząc, by kobiety -

właściwie dziewczęta - wyszły z ukrycia i przyjechały do niego, aby mógł je uzdrowić.

Stanie się światowym ekspertem...

Ale uprzedzam wypadki. Zrozumienie przez Shivę, na czym polega to

schorzenie, przyjdzie dopiero za jakiś czas. Tamtego dnia, jednego z wielu, podczas

Page 262: Abraham Verghese - Powrót do Missing

których ja dumałem nad swoją przyszłością, Shiva nie czekał, przystąpił do działania.

Ze wzrokiem utkwionym w dziewczynce podszedł do niej i jej ojca i zaprowadził

obydwoje do Hemy. Myślę o tym teraz i uświadamiam sobie, że w tym czynie objawiła

się ustalona zawczasu jego droga życiowa, której przeznaczeniem było zasadniczo

różnić się od mojej.

Page 263: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 23

Popłód i inne stworzenia

Skończyła się pora deszczowa. Wróciliśmy do szkoły. Nie minęły nawet dwa

tygodnie, gdy Hema obudziła nas, żeby przekazać coś, co początkowo wziąłem za

dobrą wiadomość:

- Nie ma dzisiaj szkoły. Zostajecie w domu - powiedziała.

Dodała coś o niepokojach w mieście. I że taksówki nie jeżdżą. Przestałem jej

słuchać po „nie ma dzisiaj szkoły".

To był doskonały dzień na spędzenie go w domu. Niebawem miały się

rozpocząć obchody święta Meskel, a pola otaczające Missing pokrywał już żółty

kwiatowy dywan. Pokopiemy piłkę w stokrotkach, wejdziemy do naszego domku na

drzewie... A potem sobie przypomniałem: z Genet pod czujnym okiem Rosiny to już

nie będzie to samo.

Pchnąłem drewniane okiennice i wspiąłem się na parapet. Blask słońca zalał

sypialnię. W południe temperatura osiągnie dwadzieścia cztery stopnie Celsjusza, ale

teraz przeszedł mnie dreszcz, kiedy postawiłem bosą stopę na chłodnym parapecie. Z

mojego punktu obserwacyjnego spoglądałem ponad wschodnim ogrodzeniem

Missing i widziałem wiodącą zakosami spokojną drogę, która schodziła w dół, a dalej

znikała. Za nią wyrastały wzgórza, jak gdyby droga zapadała się pod ziemię, a potem,

już daleko ode mnie, wyłaniała się cienką jak nitka strużką. Właściwie nigdy nie

jeździliśmy tą drogą, a nawet nie za bardzo wiedzieliśmy, jak się do niej dostać, lecz

mimo to uważałem jej widok za swój. Po lewej stronie drogę podpierał mur niczym

warowna fortyfikacja, spadając razem z nią w dolinę, walcząc o utrzymanie pionu.

Wielkie skupiska purpurowych bugenwilli porastały pobocze, ocierając się gałęziami o

śnieżnobiałe szammy przechodniów. W przejrzystym świetle pierwszych godzin dnia i

żywych kolorach świata było coś takiego, co sprawiało, że myśl, jakoby tę krainę

dręczyły jakiekolwiek kłopoty, nie mieściła się w głowie.

W jadalni przy śniadaniu zwróciłem uwagę na napiętą, zatroskaną minę

Ghosha. Miał na sobie koszulę, krawat i marynarkę. Wyglądało na to, że nie spał od

wielu godzin. Hema siedziała skulona obok niego, nawijając na palec i rozwijając

Page 264: Abraham Verghese - Powrót do Missing

pasmo włosów. Zaskoczył mnie widok Genet. Kiedy wszedłem, przekrzywiła głowę,

jak gdyby aż do tej pory nie wiedziała, że tu mieszkam. Rosina, która zwykle

dyrygowała rytmem naszych poranków, gdzieś przepadła. Almaz zastygła przy piecu i

dopiero kiedy jajko na patelni zaczęło się przypalać, zdjęła je i przełożyła na mój

talerz. Zobaczyłem łzy w jej oczach.

- Cesarz - powiedziała, kiedy zacząłem na nią naciskać. - Jak oni mogli zrobić

to Jego Wysokości? Cóż za niewdzięcznicy! Zapomnieli już, że ocalił nas przed

Włochami? Że jest wybrańcem Boga?

Przekazała mi to, co sama wiedziała: podczas oficjalnej wizyty cesarza w Liberii

grupa oficerów Gwardii Cesarskiej przejęła nocą władzę. Buntownikami dowodził

nasz generał brygady Mebratu.

- A Zemui?

- Jest z nimi, to jasne! - odparła teatralnym szeptem, kręcąc głową z niedo-

wierzaniem.

- Gdzie jest Rosina?

Skinęła głową w kierunku kwater służących. Zmierzając ku tylnym drzwiom,

Genet przeszła przez kuchnię. Wyglądała na przestraszoną. Zatrzymałem ją i wziąłem

za rękę.

- Wszystko w porządku? - Na jej szyi zauważyłem złoty łańcuszek i wiszący na

nim dziwny krzyżyk.

Skinęła głową, a potem wyszła. Almaz nawet na nią nie spojrzała.

- To prawda - powiedział Ghosh, kiedy wróciłem do jadalni. Spojrzał na Hemę,

jak gdyby obydwoje zastanawiali się, jak dużo informacji mogą nam wyjawić. Nie

udało im się ukryć obaw.

Zeszłego wieczoru generał Mebratu udał się do rezydencji następcy tronu i

poinformował go, że inni knują spisek przeciwko jego ojcu. Za namową generała

książę zwołał spotkanie ministrów lojalnych wobec cesarza. Kiedy wszyscy stawili się

na wezwanie, generał Mebratu aresztował całe zgromadzenie.

Choć była to znakomita sztuczka, poczułem się do głębi poruszony. Nie

umiałem sobie wyobrazić Etiopii bez Hajle Syllasje u steru - nikt nie potrafił. Kraj i

jego przywódca zdawali nam się jednością. Z drugiej strony, generał Mebratu był

naszym bohaterem, człowiekiem, który nie mógł się mylić. Cesarz stracił w naszych

Page 265: Abraham Verghese - Powrót do Missing

oczach część swego blasku. Nigdy bym się tego nie spodziewał po naszym generale.

Czy ta zdrada ujawniała ciemną stronę jego duszy? Czy może jednak postępował

słusznie?

- Skąd wy to wszystko wiecie? - zapytałem.

Jeden z więźniów, stary, schorowany minister, miał atak astmy, więc z samego

rana wezwano Ghosha do rezydencji następcy tronu.

- Generał wolałby uniknąć ofiar, jeśli to będzie możliwe. Chce, aby przewrót

odbył się pokojowo.

- Czy on zamierza być cesarzem? - spytałem.

Ghosh pokręcił głową.

- Nie, myślę, że nie o to mu chodzi. On chce, żeby biedni mieli co jeść, żeby

mieli ziemię. A to oznacza odebranie jej członkom rodziny królewskiej i Kościołowi.

- No to on w końcu robi coś dobrego czy złego? - dociekał Shiva, podnosząc

wzrok znad książki, którą czytał przy stole. Cały Shiva: nie znosił dwuznaczności,

wolał, kiedy wszystko było jasne i przejrzyste. Często pytał o takie rzeczy, bo nie

rozumiał tego, co dla mnie było oczywiste. Ale tym razem zadał odpowiednie pytanie,

takie, które ja też chciałem zadać. - Czy Gwardia Cesarska nie powinna czasem

chronić cesarza? - dodał.

Ghosh skrzywił się, jakby dociekliwość Shivy fizycznie go zabolała.

- To nie jest mój kraj, kimże ja jestem, by go oceniać? Mebratu dobrze żyje. Nie

musiał tego robić. Uważam, że on to robi dla ludzi. Przed laty padło na niego

podejrzenie, potem stał się ulubieńcem cesarza, a niedawno znowu zaczęto wokół

niego węszyć. Przeczuwał, że wkrótce mogą go aresztować.

Ghosh powiedział, że kiedy wychodził z pałacu księcia, Zemui odprowadził go

do samochodu, wręczył pewien przedmiot i poprosił, by Ghosh przekazał go Genet.

Tym przedmiotem był złoty wisiorek, który Darwin Easton zdjął ze swojej szyi i

podarował Zemuiemu - krzyż Świętej Brygidy. Poprosił Ghosha, żeby przekazał Genet

i Rosinie wyrazy miłości.

Hema ubrała się i razem z Ghoshem poszła do szpitala.

- Chłopcy, nie oddalajcie się od domu. Słyszycie?

Nie wolno nam było opuszczać terenu Missing. Pod żadnym pozorem.

Page 266: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Poszedłem w kierunku bramy. Pod górę mozoliła się zaledwie trójka

pacjentów. Nie widać było samochodów ani autobusów. Stanąłem obok Gebrew i

wyjrzałem na zewnątrz. Cisza była wręcz upiorna, nie mącił jej żaden stukot końskich

kopyt ani dźwięk dzwonków przymocowanych do uprzęży.

- Kiedy czworonożne taksówki zostają w stajni, to poważna sprawa -

podsumował Gebrew.

Po drugiej stronie ulicy były bary, a oprócz nich pracownia krawca i zakład

naprawy radioodbiorników, które mieściły się w dwóch budynkach z pustaków. Nie

było tam jakichkolwiek oznak życia. Lekceważąc ostrzeżenia Hemy i Ghosha, a także

wbrew protestom Gebrew, przeszedłem na drugą stronę ulicy na niewielki arabski suk

- targowisko wtłoczone pomiędzy dwa większe budynki i ograniczone pomalowaną na

kanarkowy odcień żółci konstrukcją ze sklejki. Okno, przez które zwykle odbywała się

sprzedaż, było zamknięte, ale w uchylonych drzwiach zobaczyłem dziecko niosące

owiniętą gazetą i przewiązaną sznurkiem paczuszkę w kształcie stożka. Najpewniej

porcja cukru za dziesięć centów do porannej herbaty. Wślizgnąłem się do środka.

Powietrze było gęste od kadzidła. Gdybym przechylił się przez ladę, mógłbym dotknąć

przeciwległej ściany. Wszystkie arabskie suki w Addis Abebie wyglądały identycznie,

jak gdyby wydało je na świat to samo konstruktorskie łono. Ze sznurka biegnącego od

ściany do ściany pod samym sufitem zwieszały się zamocowane klamerkami do bieli-

zny jednorazowe saszetki z proszkiem do prania Tide, aspiryną Bayera, cukierkami

Chiclets i środkami przeciwbólowymi. Dyndały jak świąteczne ozdoby. Wbity w

krokiew hak rzeźnicki służył jako wieszak do gazet, w które zawijano sprzedawane

produkty. Na drugim haku wisiał sznurek. Na ladzie w słoju znajdowały się papierosy

sprzedawane na sztuki, a tuż obok nich leżały ułożone w stosiki zamknięte paczki

papierosów. Półki wypełniał pozostały asortyment: zapałki, napoje gazowane w

butelkach, długopisy Bic, temperówki, leki bez recepty firmy Vicks, krem Nivea,

zeszyty, gumki, atrament, świeczki, baterie, coca-cola, fanta, pepsi, cukier, herbata,

ryż, chleb, olej i dużo, dużo więcej produktów. Kamionki pełne caramela i ciasteczek

zamykały przestrzeń lady, pozostawiając pośrodku akurat tyle miejsca, żebym mógł

się przez nią przechylić. Zobaczyłem Alego Osmana w przyklejonej do głowy cza-

peczce ze sznurka. Siedział na macie w towarzystwie żony, malutkiej córeczki i dwóch

mężczyzn. Pomieszczenie było tak małe, że podłogi ledwo starczało na legowisko dla

Alego i rodziny - musieli spać ułożeni jak łyżeczki w szufladzie, ze zgiętymi kolanami -

a teraz dodatkowo mieli jeszcze gości. Siedzieli wokół kupki czatu.

Page 267: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Ali był wyraźnie zatroskany.

- Marionie, w takich chwilach my, obcokrajowcy, możemy ucierpieć -

powiedział. Dziwnie w jego ustach zabrzmiało słowo ferengi, obcokrajowiec, w

odniesieniu do jego i mojej osoby, ponieważ obydwaj urodziliśmy się w Etiopii.

Wróciłem do Gebrew i podzieliłem się z nim cukierkami, które kupiłem. Nagle

minęła nas Rosina.

- Zaopiekuj się Genet - rzuciła przez ramię. Nie wiedziałem, którego z nas

miała na myśli: mnie czy Gebrew.

- Czekaj! - krzyknął za nią Gebrew, ale nie posłuchała go.

Pobiegłem za nią i złapałem za rękę.

- Zaczekaj, Rosina. Dokąd idziesz? Powiedz, proszę.

Odwróciła się do mnie z wściekłością, jakby chciała mnie przegonić, ale wtedy

jej twarz złagodniała. Była blada, oczy miała opuchnięte od płaczu, a skórę napiętą ze

strachu albo determinacji, doprawdy trudno było stwierdzić.

- Chłopak ma rację. Nie idź - powiedział Gebrew.

- A co ty byś zrobił na moim miejscu, księżulku? Od tygodnia nie widziałam

Zemuiego. To prosty człowiek. Boję się o niego. On mnie posłucha. Powiem mu, że ma

być lojalny wobec Boga i cesarza - wobec nich przede wszystkim.

Przestraszyłem się. Przytuliłem się do Rosiny. Delikatnie uwolniła się ode

mnie. Z przyzwyczajenia uszczypnęła mnie w policzek i zmierzwiła włosy. Pocałowała

mnie w czubek głowy.

- Bądź rozsądna - powiedział Gebrew. - Kwatera główna Gwardii Cesarskiej jest

zbyt daleko. Jeśli jest przy generale, to są w pałacu. Będziesz musiała przejść obok

sztabu i szóstego posterunku policji. To za daleko.

Machnęła ręką i odeszła. Gebrew, którego oczy wiecznie łzawiły od jaglicy,

wyglądał, jakby miał zamiar wrzasnąć. Zdawał sobie sprawę, że niebezpieczeństwo

jest znacznie większe, niż mogłem sobie wyobrazić.

Dziesięć minut później nadjechał jeep z zainstalowanym karabinem maszyno-

wym, a za nim opancerzony samochód. Gwardia Cesarska - żołnierze o ponurych

obliczach. Zamiast zwyczajowych hełmów korkowych mieli na głowach hełmy bojowe,

a mundur polowy i pasy z amunicją zastąpiły ich typowe w czasie pokoju oliwkowo-

zielone uniformy. Zamocowany na opancerzonym samochodzie głośnik przemówił:

Page 268: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Ludzie. Zachowajcie spokój. Jego Wysokość książę Asfa Wossen przejął

władzę. Dziś w południe wyda oświadczenie. Słuchajcie Radia Addis Abeba w

południe. Radio Addis Abeba. Południe. Zachowajcie spokój...

Odszedłem od bramy i udałem się do szpitala. W.W. Gonad siedział pod wiatą

przed bankiem krwi, na kolanach trzymał radio tranzystorowe. Wokół niego tłoczyły

się pielęgniarki i praktykantki. Wyglądał na podekscytowanego, wręcz uszczęśliwio-

nego.

W południe wróciliśmy do bungalowu i zasiedliśmy wokół dwóch odbiorników:

grundiga nastawionego na BBC i tranzystora Rosiny odbierającego Radio Addis

Abeba. Po jednej stronie stała Almaz, ja siedziałem z Genet po drugiej na jednym

krześle. Hema zdjęła zegar z kominka i nakręciła go. Wyraz twarzy, którego nawet nie

próbowała maskować, pokazywał, jak bardzo jest zaniepokojona. Matrona sprawiała

wrażenie najmniej przejętej, studziła sobie kawę i uśmiechała się do mnie. Anoni-

mowy stentorowy głos z brytyjskim akcentem oznajmił:

- Tu BBC World Service...

Gdzieś pod koniec wiadomości spiker zmienił temat ze strajku górników w

Wielkiej Brytanii na ten, który nas żywo interesował.

- Doniesienia z Addis Abeby, stolicy Etiopii, mówią o bezkrwawym zamachu

stanu, którego dokonano podczas oficjalnej wizyty cesarza Hajle Syllasje w Liberii.

Cesarz skrócił wizytę i odwołał oficjalną podróż do Brazylii.

„Zamach stanu" był określeniem, którego nie znałem. Skojarzył mi się z

czynem w gruncie rzeczy eleganckim i trochę staroświeckim, aczkolwiek użyty w jego

kontekście przymiotnik „bezkrwawy" sugerował, że istnieje również wersja „krwawa".

Przyznaję, że w tamtym czasie usłyszenie, jak w radiu, w BBC, mówią o moim

mieście i jeszcze o Gwardii Cesarskiej, było dla mnie czymś ekscytującym. Brytyjczycy

nie mieli pojęcia o Missing, nie wiedzieli, jak wygląda widok z mojego okna. Ale

przynajmniej zmusiliśmy ich do spojrzenia w naszym kierunku. Kilka lat później,

kiedy Idi Amin33 mówił i robił wszystkie te okropne rzeczy, zrozumiałem, że jego

celem było zagrać na nerwach spokojnym ludziom z Greenwich strzegącym czasu

uniwersalnego, zmusić ich do podniesienia głowy znad herbaty i babeczek i powie-

33 Idi Amin Dada Oumee był w latach 1971-1979 prezydentem Ugandy, twórcą brutalnego reżimu odpowiedzialnego za śmierć ponad pół miliona obywateli swojego kraju.

Page 269: Abraham Verghese - Powrót do Missing

dzenia: „Ach tak, Afryka". Niech przez krótką chwilę będą tak samo świadomi naszego

istnienia, jak my jesteśmy świadomi ich.

Ale jak to możliwe, że BBC patrzyło na nas z Londynu i widziało, co się tu

dzieje?

Kiedy spoglądaliśmy poza ogrodzenie Missing, niczego nie widzieliśmy.

Dobrze po południu, dawno po wiadomościach BBC, częstotliwość Radia Addis

Abeba wypełniły dźwięki muzyki wojskowej, po czym przy wtórze szeleszczących

kartek dało się słyszeć jąkający się głos księcia Asfy Wossena. Z postaci najstarszego

syna cesarza - tęgiego, bladego mężczyzny - którą dane mi było oglądać w gazetach i

na żywo, wyłaniał się człowiek, który najpewniej wrzeszczał ze strachu na widok byle

myszy. Brakowało mu charyzmy cesarza. Następca tronu wygłosił oświadczenie - było

jasne, że czyta z kartki cudzy tekst - napisane oficjalnym, biurokratycznym

amharskim, z którego zrozumieniem wszyscy poza Almaz i Gebrew mieliśmy spore

kłopoty. Kiedy skończył, zdenerwowana Almaz wyszła z jadalni. Kilka minut później -

jak oni to zrobili? - BBC wyemitowało tłumaczenie książęcego wystąpienia.

- Lud Etiopii wiele lat czekał na dzień, w którym bieda i zacofanie przestaną

istnieć, lecz niczego nie osiągnięto...

Następca tronu oznajmił, że jego ojciec zawiódł naród. Nadszedł czas, by obrać

nowego przywódcę. Nadeszła nowa era. Niech żyje Etiopia. I tak dalej.

- To są słowa generała Mebratu - powiedział Ghosh.

- Raczej jego brata - stwierdziła Hema.

- Musieli przystawić księciu pistolet do głowy - dodała Matrona. - Niewiele w

jego głosie entuzjazmu.

- No to powinien był odmówić - powiedziałem. Wszyscy na mnie spojrzeli.

Nawet Shiva podniósł głowę znad książki, którą akurat czytał. - Powinien był

powiedzieć: „Nie, nie przeczytam tego. Wolę umrzeć, niż zdradzić ojca".

- Marion ma rację - odezwała się w końcu Matrona. - Niedobrze to świadczy o

charakterze młodego księcia.

- Przecież wykorzystanie następcy tronu to tylko wybieg - powiedział Ghosh. -

Im nie chodzi o obalenie monarchii. Oni chcą, żeby lud oswoił się z myślą o zmianach.

Widzieliście, jak zareagowała Almaz na wiadomość, że cesarza wysadzono z siodła?

Page 270: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Czemu miałoby im zależeć na tym, co myśli lud? Mają broń. I władzę -

stwierdziła Hema.

- Liczą się z możliwością wojny domowej - wyjaśnił Ghosh. - Chłopstwo

uwielbia cesarza. I nie zapominaj o ochotniczej armii, o tych wojowniczych wiarusach,

którzy bili się z Włochami, ani to regularna armia, ani Gwardia Cesarska, ale liczebnie

przewyższa obydwie formacje. Mogą zalać całe miasto.

- Mogą to zrobić mimo wszystko - zauważyła Matrona.

- Mebratu nie mógł zawczasu zadbać o wsparcie armii, policji i lotnictwa -

powiedział Ghosh. - Podejrzewam, że im więcej osób zaangażowałby w spisek przed

dokonaniem puczu, tym większe byłoby prawdopodobieństwo, że ktoś go zdradzi.

Kiedy dziś rano pojechałem do pałacu, generał kłócił się z bratem. Eskinder naciskał,

żeby uwięzić wszystkich generałów armii, wykorzystując ten sam podstęp, za pomocą

którego zwabił w pułapkę pozostałych zwolenników cesarza. Ale generał mu się

sprzeciwił.

- Widziałeś się z generałem w pałacu? - zapytałem.

- Niestety tak - wtrąciła Hema. - To nie jego sprawa. Lepiej, żeby się w to nie

mieszał - dodała zagniewana.

Ghosh westchnął.

- Pojechałem tam jako lekarz, Hema, przecież ci mówiłem. Kiedy dotarłem na

miejsce, Tsigue Debou, szef policji, opowiedział się po stronie generała, ale obydwaj z

Eskinderem naciskali na niego, by wydał rozkaz ataku na sztab armii, zanim ta zdąży

się zreorganizować. Generał się nie zgodził. On był... poruszony. To byli jego przyja-

ciele, jego towarzysze. Był przekonany, że dobrzy ludzie w innych służbach przejdą na

jego stronę. Nie spieszył się. Odprowadził mnie do drzwi i podziękował. Powiedział

mi, że jest zdecydowany unikać rozlewu krwi.

Przez resztę dnia na ulicy panowała ta sama niesamowita cisza. Niewielu

pacjentów zdecydowało się przyjść do Missing, a ci, którzy mogli się poruszać,

postanowili wrócić do swoich domów. Siedzieliśmy z uchem przy radiu.

Genet była sama w swojej kwaterze. Późnym popołudniem Hema wysłała mnie,

żebym ją zawołał. Przyprowadziłem ją za rękę. Udawała dzielną, ale widziałem, że się

boi i martwi. Tę noc przespała u nas na sofie, bo Rosina nie wróciła.

Page 271: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Następnego dnia miasto milczało, a krążyły wyłącznie po ulicach plotki. Tylko

najbardziej odważni właściciele sklepów zdecydowali się je tego dnia otworzyć.

Chodziła pogłoska, że armia nadal się waha, rozdarta pomiędzy poparciem dla

przywódców puczu a lojalnością wobec cesarza.

W południe Gebrew przyszedł i oznajmił, że chyba powinniśmy podejść do

bramy. Dotarliśmy tam akurat w porę, by obejrzeć długą procesję studentów, którzy z

błyszczącymi od potu i z przejęcia twarzami wymachiwali etiopskimi flagami. Nieśli

transparenty z nazwami uczelni: UNIWERSYTET NAUK ŚCISŁYCH I HUMA-

NISTYCZNYCH, SZKOŁA TECHNICZNA... Pracownicy służb publicznych z opaskami

na rękach czuwali nad pokojowym przebiegiem manifestacji. Ku swojemu rozbawie-

niu zobaczyłem W.W. Gonada maszerującego pod sztandarem szkoły biznesu.

Obdarzył nas niepewnym uśmiechem, poprawił sobie krawat i poszedł dalej, starając

się wyglądać jak członek ciała pedagogicznego. W pochodzie uczestniczyło kilka, a

może kilkanaście tysięcy studentów i nauczycieli, a wszyscy oni skandowali jednym

głosem po amharsku:

Rodacy, obudźcie się - historia was wzywa

Koniec z niewolnictwem, wolność wygrywa!

Na transparentach widniały napisane angielszczyzną hasła: BEZKRWAWA

REWOLUCJA DLA KAŻDEGO, POPRZYJMY POKOJOWO NOWY RZĄD LUDOWY.

Po obydwu stronach drogi stali ostrożni gapie, którzy - podobnie jak my - zbyt

długo ukrywali się za drzwiami własnego domu. Bezpańskie psy biegały dokoła

procesji i obszczekiwały maszerujących, powiększając ogólny harmider. Jakaś

niebrzydka studentka w dżinsach wcisnęła nam do rąk ulotki. Almaz w panice oddała

jej kartki, jakby były nieczyste.

- Hej, panienko! Czy po to rodzice wysłali cię na studia? - zawołała za nią.

Starszy mężczyzna z brodą machał packą na muchy, jakby chciał nią trzepnąć

studentów.

- Gdybyście się uczyli, nie mielibyście czasu na coś takiego - krzyczał. - Nie

zapominajcie, kto wam zbudował uniwersytet i kto nauczył was czytać!

Później dowiedzieliśmy się od W.W. Gonada, że w Merkato muzułmańscy i

erytrejscy sklepikarze powitali studentów wiwatami. Ale w pozostałych dzielnicach

maszerujący spotkali się z chłodnym przyjęciem, a kiedy demonstrujący skręcili w

Page 272: Abraham Verghese - Powrót do Missing

stronę kwatery głównej armii z zamiarem przekonania sił zbrojnych, by dołączyły się

do rewolucji, napotkali na swej drodze zasieki i pluton wojska w rynsztunku bojo-

wym. Młody dowódca zapowiedział, że demonstranci mają dokładnie jedną minutę,

aby się rozejść. Gdy czas minie, rozkaże żołnierzom otworzyć ogień. Studenci

usiłowali wysuwać argumenty, ale dźwięk odwodzonych zamków strzelb przekonał

ich, że jednak lepiej się wycofać. Wtedy W.W. Gonad odłączył się od pochodu.

Nadal cieszyłem się, że nie chodzę do szkoły, ale niepokój malujący się na

twarzach dorosłych odbierał mi całą radość z nieoczekiwanych wakacji. Ghosh i

Matrona wrócili do szpitala, żeby przygotować się na przyjęcie rannych z manifestacji.

Hema miała tego popołudnia trochę pracy przy obrotach płodów. Shiva, który do tej

pory nieszczególnie interesował się tym, co się wokół niego działo, zrobił się

niespokojny, jak gdyby wyczuwał coś, czego nie widzieli inni. Co dla niego nietypowe,

poprosił Hemę, czy mogłaby zostać w domu i nie iść do pracy.

- Wolałabym nie iść, kochanie - odparła, walcząc sama ze sobą. - Ale muszę.

- Zabierz nas ze sobą - zaproponował Shiva. - Zrobiliśmy ćwiczenia z Bickhama

- dodał. - Widzisz? Tak jak kazałaś. - Jego pismo odręczne było ładniejsze niż

wydrukowane w książce przykłady ozdobnych stylów. - Prosimy.

- Naprawdę nie mogę... - powiedziała Hema. - Muszę też jeszcze pójść na

porodówkę.

- Pójdziemy z tobą - stwierdził Shiva.

- Nie. Nie wpuszczę was na porodówkę. - Widziała rozczarowanie na twarzy

Shivy. - Ale wiecie co, chłopcy, możecie pójść na obroty i zaczekać tam na mnie. Tylko

pamiętajcie: trzymajcie się razem.

To dopiero niespodzianka. W przeciwieństwie do Ghosha, Hema, nawet jeśli

używała w pracy stetoskopu, nigdy nie przynosiła go do domu. Biały fartuch, w

którym czasem widywaliśmy ją w szpitalu, nigdy nie opuszczał jego murów. Rzadko

myślałem o Hemie jako o lekarce, ponieważ w domu była matką i tylko matką. Ghosh

nieustannie rozwodził się nad medycyną, Hema zaś nigdy. Wiedzieliśmy, że na co

dzień pracuje na porodówce, a w poniedziałki i środy operuje. Z tego, co udało nam

się podsłuchać, była świetną, cenioną lekarką, ale nikt nigdy nie wdawał się przed

nami w szczegóły jej zajęcia. Hema pragnęła, byśmy wiedzieli, że jesteśmy jej oczkiem

w głowie i żadne lekarskie obowiązki nie zmącą jej czujności. Obroty były tego

dobrym przykładem. Od dłuższego czasu o nich słyszeliśmy, ale nie mieliśmy

Page 273: Abraham Verghese - Powrót do Missing

zielonego pojęcia, co się podczas nich odbywało. Według słownika, słowo „obrót"

pochodziło od łacińskiego słowa versus - też mi wyjaśnienie.

Nocne wyjścia Hemy kojarzyły nam się z innymi, jeszcze bardziej zagadkowymi

słowami, rzucanymi przez nią jakby od niechcenia: „rzucawka", „krwotok

poporodowy", i najbardziej z nich wszystkich mrożące krew w żyłach: „opóźniony

popłód". Tego ostatniego nie było nawet w słowniku medycznym. W innych okolicz-

nościach nigdy nie słyszeliśmy o popłodzie, chyba że był opóźniony. Obawiano się go,

a jednocześnie oczekiwano jego nadejścia. Shiva i ja szukaliśmy tego popłodu na

drzewach rosnących wokół Missing albo wysoko na niebie.34

Shiva narysował popłód, który w jego wersji wyglądał jak latające pojedyncze

skrzydło, wydłużony trójkąt, ślepy, beznogi, lecz piękny, foremny, aerodynamiczny i

absolutnie zagadkowy. Czy śmierć naszej matki była związana z opóźnionym

popłodem? Najprostszym rozwiązaniem byłoby zapytać Hemę. Ale to był temat tabu.

Przynajmniej tyle wywnioskowaliśmy z jej zachowania.

Przychodnia dla kobiet znajdująca się nieco z tyłu, za głównym budynkiem

szpitala, odstawała od bielonych wapnem ścian Missing, ponieważ szczyciła się

limonowozielonym kolorem murów i niebieskimi barierkami. Nad schodkami

prowadzącymi do przychodni z drzewa hygenii zwisały pomarańczowe kwiaty.

Trawnik wokół drzewa porastały niebieskie lobelie i różowa koniczyna. Na schodkach

siedziały całe zastępy ciężarnych pacjentek skrywających włosy pod chustami.

Czekając, wtykały sobie świeże kwiaty za uszy i rozprostowywały nogi. W białych,

mieniących się w słońcu szammach i z wydętymi brzuchami, ściskając w rękach

różowe karty pacjenta, wyglądały jak stado pełnych życia gęsi. Niektóre z nich

przyszły na bosaka, a inne zsunęły ze stóp plastikowe buty. W mieście sytuacja nadal

była napięta, ale patrząc na te kobiety, słuchając ich śmiechu, narzekań na spuchnięte

kostki, na mężów i spiekotę, nie sposób było się tego domyślić.

Kiedy nas zobaczyły, zawołały, byśmy się z nimi przywitali. Wypytywały o

nasze imiona i wiek, bawiły się naszymi włosami i dziwiły, jak bardzo jesteśmy do

siebie podobni. Uparły się, żebyśmy z nimi usiedli; ja wolałem nie, ale Shiva zgodził

się nader chętnie. Usiadłem więc skrępowany, jak kurczak wciśnięty między kury.

Shiva zdawał się być w swoim żywiole. 34 „Popłód" to po angielsku afterbirth, słowo brzmiące podobnie do afterbird, czyli dosłownie „poptak" - stąd pomysł chłopców, by szukać go na drzewie.

Page 274: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Jakże często się zdarza, że tak naprawdę nie potrafimy spojrzeć z dystansu na

własną rodzinę i dopiero obcy ludzie mówią, że ktoś nam bliski podrósł albo się

postarzał. Muszę wyznać, że często uważałem, że doskonale znam wygląd Shivy, bo w

końcu był moim bratem bliźniakiem. Ale tamtego dnia ujrzałem go na nowo: szerokie,

wypukłe czoło, kręcone włosy, które spadały mu na czoło, grożąc, że w pewnym

momencie zasłonią mu oczy, wyważone proporcje brwi i oczu, a do tego maniera

kładzenia palca na policzku wzorem Nehru z portretu wiszącego na ścianie w naszym

bungalowie. Dla mnie zupełną nowością był jego uśmiech, który przemieniał mojego

współlokatora z matczynego łona w niebieskookiego nieznajomego, nadając jego

postaci lekkość, tak że gdyby nie silne kobiece dłonie spoczywające na jego ramionach

i głaszczące jego włosy, oderwałby się od ziemi i uniósł.

Jedna z kobiet przeczytała różową ulotkę, którą wojskowy samolot zrzucił nad

Piazzą i Merkato. Była jedyną spośród całej grupy, która - choć robiła to bardzo wolno

- potrafiła czytać.

- Wiadomość od Jego Świątobliwości, patriarchy Kościoła Abuny Basiliosa -

oznajmiła, a odpowiedziało jej kiwanie głowami i znaki krzyża na piersiach, jak gdyby

Jego Świątobliwość stał tuż obok. - Do moich dzieci, etiopskich chrześcijan, i do

całego ludu etiopskiego. Wczoraj, mniej więcej o dziesiątej wieczorem, żołnierze

Gwardii Cesarskiej, którym powierzono zadanie dbania o bezpieczeństwo i zdrowie

rodziny królewskiej, popełnili zbrodnię zdrady wobec własnego kraju...

Siedząc między tymi kobietami i pocąc się w prażącym słońcu, zadrżałem.

Widziałem, że kobiety potraktowały słowa patriarchy z nabożną czcią. On przemawiał

w imieniu Boga. Nie wróżyło to zbyt dobrze mężczyźnie, którego tak bardzo

podziwialiśmy, generałowi Mebratu.

Przeczytawszy ulotkę, kobiety zaczęły się zachowywać nieznośnie. Przedrzeź-

niały żołnierzy Gwardii Cesarskiej, a potem mężczyzn w ogóle, śmiejąc się i bawiąc,

jakby były na weselu. Shiva był zachwycony, uśmiechał się od ucha do ucha. Niepokój,

który mu wcześniej towarzyszył, zniknął. Zdawało się, że tam, w otoczeniu ciężarnych

kobiet, znalazł swoje miejsce. W moim bracie nadal było wiele rzeczy, których nie

rozumiałem.

Kiedy przyszła Hema, kobiety dźwignęły się na nogi, chociaż kazała im nie

wstawać. Zobaczywszy, że pacjentki przyjęły nas pod swoje skrzydła, Hema błysnęła

oczami z rodzicielską dumą.

Page 275: Abraham Verghese - Powrót do Missing

*

Kobiety, po trzy naraz, siadały na łóżku. Opuszczały spódnice i podciągały

bluzki, by pokazać nabrzmiałe brzuchy. Kiedy jedna z pacjentek dała Shivie znak, żeby

podszedł i wziął ją za rękę, ruszył raźno, a ja za nim. Hema ugryzła się w język.

- Wszystkie końcówka trzeciego trymestru - powiedziała po chwili, nie

tłumacząc, co to oznacza.

Używała obydwu rąk, by się upewnić, że pozycja dziecka jest „inna niż główką

do dołu. Jeśli główka dziecka nie jest zwrócona w stronę stóp matki, nie będzie łatwo

go wyjąć. To dlatego z przychodni prenatalnej te kobiety trafiły tutaj, do przychodni

obrotów", powiedziała, wspominając o przychodni, w której, jak wiedzieliśmy,

przyjmowała w inne dni.

Wyjęła dziwny, jakby zdeformowany stetoskop. Głowica stetoskopu została

zaopatrzona we wspornik w kształcie litery U, o który lekarz opierał czoło, a następnie

przyciskał głowicę do skóry pacjentki, wolnymi rękami trzymając jej brzuch. Hema

wystawiła do góry palec jak dyrygent domagający się od publiczności całkowitej ciszy.

Rozmowy ucichły, a pacjentki na noszach i tłoczące się przy drzwiach wstrzymały

oddech, dopóki Hema nie wstała i powiedziała:

- Galopuje jak ogier!

Zawtórował jej chór:

- Niech będą dzięki!

Hema nie zaproponowała, byśmy sami posłuchali.

Zabrała się do rzeczy.

- Tą ręką łapię dziecko za główkę. Drugą rękę kładę tam, gdzie znajduje się

pupa. Skąd wiem, gdzie to jest? - Spojrzała na Shivę, jakby zadał bezczelne pytanie.

Potem się zaśmiała. - Synu, czy wiesz, ile tysięcy dzieci potraktowałam w ten sposób?

Nie zastanawiam się nad tym. Główka jest twarda jak orzech kokosowy. Pupa jest

bardziej miękka, trudniej ją wyczuć. Oglądam dziecko dłońmi - powiedziała, rysując w

powietrzu kształt nad gołym brzuchem. - Dziecko jest zwrócone do mnie plecami. A

teraz patrzcie. - Zaparła się. Uciskając równomiernie, ale stanowczo dłońmi,

popchnęła główkę w jedną stronę, a pupę w drugą, jednocześnie zbliżając dłonie do

siebie, jak gdyby chciała spowodować zwinięcie się dziecka. Ustawienie kciuka

względem pozostałych palców, ich wzajemna bliskość, cała ta poezja ruchów

skojarzyła mi się z gestami tańca bharatanatjam. - I już! Widzicie? Początkowy opór,

Page 276: Abraham Verghese - Powrót do Missing

przyleganie, a potem dziecko ustępuje i obraca się. - Niczego nie zobaczyłem. - Ależ

oczywiście, że niczego tak naprawdę nie widać. Przecież dziecko unosi się w wodzie.

Wystarczy, że wprowadzę je w ruch, a dziecko samo dokończy obrót. Dzięki temu

unikniemy porodu pośladkowego i będziemy mieli poród główkowy. To znaczy:

normalny. - Raz jeszcze posłuchała serca płodu, aby upewnić się, że bije z tą samą

mocą.

Hema uwinęła się ze swoją pracą, gnana tą samą energią, z jaką rozdawała

karty przy brydżu albo przepytywała nas z ortografii. Tylko jedno dziecko odmówiło

salta.

- O ile mi wiadomo, wszystkie te zabiegi mogą się okazać jedną wielką stratą

czasu. Ghosh chce, żebym przeprowadziła badania nad tym, ile dzieci powraca do

poprzedniej pozycji, tej przed obrotem. Wiecie, jak to on potrafi: „Niezbadana

praktyka nie powinna być praktykowana". - Prychnęła, przypomniawszy sobie coś

jeszcze. - Kiedy byłam dzieckiem, miałam takiego kolegę, chłopca z sąsiedztwa, na-

zywał się Velu. Hodował kurczaki. Od czasu do czasu kura zaczynała gdakać w pewien

specyficzny sposób i wtedy Velu wiedział - nie pytajcie mnie jak - że jajko utknęło w

poprzek. Wtedy sięgał do środka i obracał je. Kura przestawała gdakać i swobodnie

znosiła jajko. Velu, kiedy miał tyle lat co wy, potrafił być nie do zniesienia. Ale teraz,

kiedy przypominam sobie tę jego sztuczkę z kurami, zastanawiam się, czy nie

powinnam była bardziej go doceniać.

Bałem się cokolwiek powiedzieć, żeby nic zepsuć tej magicznej chwili. Rzadko

się zdarzało, by Hema myślała na głos jak teraz.

- Tak między nami, chłopcy, nie mam najmniejszej ochoty publikować

artykułu, który wysadziłby mnie z interesu. Bo ja lubię obracać.

- Ja też - powiedział Shiva.

- W Indiach czy tutaj, wszystkie kobiety są takie same - powiedziała Hema,

spoglądając na tłoczące się w wejściu przyszłe matki. Po obrocie żadna z nich nie

poszła do domu. Czekały na herbatę, chleb i tabletkę witaminową, które zwykle

dostawały po badaniach. Uśmiechały się do Hemy z uczuciem siostrzanej miłości -

nie, raczej uwielbienia. - Spójrzcie na nie! Wszystkie zadowolone i rozpromienione.

Za kilka tygodni, kiedy zacznie się poród, będą krzyczały, wrzeszczały, darły się i

przeklinały mężów. Zamienią się w diablice. Nie rozpoznacie ich. A teraz? Teraz

Page 277: Abraham Verghese - Powrót do Missing

zachowują się jak anioły. - Westchnęła. - To jest stan, w którym kobieta jest

najbardziej kobieca.

Problemy miasta i w ogóle całego kraju zniknęły, przynajmniej dla mnie i dla

Shivy. Jakież mieliśmy szczęście z takimi rodzicami jak Ghosh i Hema. Czego tu się

bać?

- Mamo - odezwał się Shiva. - Ghosh mówi, że ciąża to choroba przenoszona

drogą płciową.

- Mówi tak, bo wie, że mi to powtórzycie. Stary drań. Nie powinien wam

opowiadać takich rzeczy.

- Pokażesz nam, skąd wychodzi dziecko? - zapytał Shiva.

Wiedziałem, że mówi poważnie - i tymi słowami sprawił, że czar prysnął.

Byłem na niego wściekły. Dzieciom w kontaktach z dorosłymi niezbędna jest pewna

przebiegłość, której Shivie najwyraźniej brakowało. W ten sam tajemniczy sposób, w

jaki wyrastają stałe zęby, w moim ciele zadomowił się wstyd jako cena za ciekawość,

skrępowanie i zażenowanie pojawiły się razem z nim, by zamaskować dojmujące

poczucie winy.

- Dobrze. Wystarczy. Pora wracać do domu - stwierdziła Hema.

- Mamo, co to znaczy „płciowy"? - zapytał Shiva.

Hema wypchnęła nas na zewnątrz. Przyjrzałem się mojemu bratu bliźniakowi.

Nie byłem pewien, co chciał osiągnąć: po prostu drażnił się z nią czy też odezwał się w

nim niekonwencjonalny sposób myślenia? Reakcja Hemy tylko powiększyła mętlik w

mojej głowie:

- Muszę na chwilę pójść na oddział. Nie wychodźcie z domu, chłopcy.

Przegoniła nas poirytowanym „sio!", a równocześnie - jeśli dobrze zauważyłem

- usiłowała ukryć rozbawienie.

Page 278: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 24

Kochać konającego

W kraju, którego piękna nie sposób opisywać, nie używając przy tym słowa

„niebo", widok trzech odrzutowców, które przecinają błękit, ostro wspinając się w

górę, zapierał dech w piersiach.

Akurat stałem wtedy na trawniku przed domem. Fala uderzeniowa przetoczyła

się po ziemi i wspięła po moim kręgosłupie. Usłyszałem eksplozję. Stałem, jakby nogi

wrosły mi w ziemię. W oddali pojawił się słup dymu. Porażającą ciszę, która potem

zapadła, przerwał wrzask setek zrywających się do lotu ptaków i szczekanie bodaj

wszystkich psów w mieście.

Nadal chciałem wierzyć, że to wszystko - odrzutowce i bomby - jest częścią

większego planu, oczekiwanym rozwojem wypadków, i że nawet jeśli ja nie mam o

tym zielonego pojęcia, Hema i Ghosh z pewnością rozumieją, co się dzieje. I

cokolwiek to jest, potrafią to odkręcić.

Kiedy Ghosh wypadł z domu i podbiegł do mnie tak szybko, jak tylko mógł,

złapał mnie i zabrał do środka, zobaczyłem w jego oczach strach, i wtedy pozbyłem się

złudzeń. Dorośli nie panowali nad sytuacją. Wcześniej pojawiały się sygnały, po

których powinienem się zorientować, ale nawet kiedy przyglądałem się Gwardii

Cesarskiej okładającej staruszkę, wolałem wierzyć, że Hema i Ghosh mają wszech-

świat pod kontrolą.

Uzdrowienie tej sytuacji przekraczało jednak ich możliwości.

Ghosh, Hema i Almaz wyciągnęli materace z sypialni i ułożyli je w korytarzu.

Pobielone wapnem ściany naszej chikka - wzniesione z błota i słomy - nie zapewniały

należytej ochrony. Kiedy przenieśliśmy się do korytarza, kule, aby nas dosięgnąć,

musiałyby przejść przez co najmniej dwie lub trzy ściany bungalowu. Pociski

przelatywały ze świstem nad głowami, zdawało się, że całkiem blisko, podczas gdy

trzaski i głuche uderzenia dochodziły ze znacznej odległości. W kuchni dzwoniły kie-

liszki. Dopiero po jakimś czasie zorientowaliśmy się, że kula roztrzaskała szybę.

Leżałem sztywno na materacu i nie mogłem się poruszyć. Czekałem, aż ktoś powie:

Page 279: Abraham Verghese - Powrót do Missing

„Byliśmy świadkami kolosalnego błędu, który lada moment zostanie naprawiony, a

wtedy będzie można wyjść z domu i pobawić się".

- Myślę, że możemy z powodzeniem założyć, iż armia lądowa i siły powietrze

postanowiły nie przyłączać się do zamachowców - powiedział Ghosh, patrząc, czy

Hema zareaguje na to niedomówienie. Nie zareagowała.

Usta Genet drżały. Mogłem sobie tylko wyobrazić, jak bardzo się martwi. Za

każdym razem, gdy pomyślałem o Rosinie, nieobecnej już od ponad dwudziestu

czterech godzin, czułem w żołądku lodowaty supeł. Wyciągnąłem do Genet rękę.

Ścisnęła ją kurczowo.

O zmierzchu wymiana ognia nasiliła się, a dodatkowo zrobiło się przejmująco

zimno. Matrona, najwyraźniej nie czując strachu, krążyła między szpitalem a

bungalowem mimo naszych próśb, by nie wystawiała głowy na zewnątrz. Kiedy

chciałem pójść do łazienki, musiałem się czołgać. Przez okno obserwowałem świecące

pociski smugowe rysujące na niebie skomplikowane wzory.

Gebrew zamknął bramę i zabezpieczył ją łańcuchem, po czym wycofał się ze

swojej stróżówki do głównego budynku szpitala. Pielęgniarki i studentki zaadapto-

wały na sypialnię obszerną jadalnię w kwaterach pielęgniarskich. W.W. Gonad i

Adam czuwali nad ich bezpieczeństwem.

Przed północą rozległo się stukanie do kuchennych drzwi. Kiedy Ghosh je

otworzył, naszym oczom ukazała się Rosina! Genet, Shiva i ja zerwaliśmy się i

rzuciliśmy jej w ramiona. Choć gorące łzy leciały jej z oczu, Genet nakrzyczała na

swoją matkę w języku tigrinia za to, że ją zostawiła i kazała jej się zamartwiać.

Za Rosiną stała uśmiechnięta Matrona. Przeczucie kazało jej i Gebrew zejść do

zamkniętej na cztery spusty bramy i jeszcze raz, ostatni raz, sprawdzić. Znaleźli

Rosinę przyklejoną do furty i szukającą schronienia przed wiatrem.

Pochłaniając góry jedzenia, Rosina powiedziała, że jest znacznie gorzej, niż

sądziła.

- Chciałam dotrzeć na północ miasta, ale wojsko zablokowało drogi. Musiałam

szukać przejścia, najpierw tędy, potem tamtędy.

Pożar szalejący wokół jednej z rezydencji zmusił ją do poszukania schronienia,

a potem czołgi i wozy opancerzone odcięły jej drogę powrotną. Spędziła noc na ganku

sklepu w Merkato razem z innymi ludźmi, którym w wędrówce przeszkodził

Page 280: Abraham Verghese - Powrót do Missing

zapadający zmrok. Rano nie była w stanie wydostać się z Merkato, ponieważ ulicami

przemieszczały się plutony wojska, rozkazując wszystkim usunąć się z drogi. Dopiero

wieczorem udało jej się pokonać pięć kilometrów dzielących ją od Missing.

Potwierdziła nasze najgorsze obawy: regularna armia, siły powietrzne i policja

zaatakowały stanowiska Gwardii Cesarskiej. W całym mieście toczyła się wojna

pozycyjna. Wojsko sukcesywnie koncentrowało swój atak na pozycje generała

Mebratu.

Rosina wymknęła się do swojej kwatery, żeby się umyć i przebrać. Jakiś czas

później wróciła z materacem - i przyniosła nam caramela. Genet nadal nie potrafiła

jej wybaczyć. Nie odstępowała jej na krok.

Matrona usadowiła się na swoim materacu i rozprostowała nogi. Włożyła rękę

pod sweter i wyjęła stamtąd rewolwer, po czym wcisnęła go między materac a ścianę.

- Matrono! - szepnęła Hema.

- Wiem, Hema... Nie kupiłam go za pieniądze baptystów, jeśli o to ci chodzi.

- Nie, akurat nie o to mi chodzi - odparła Hema, patrząc na pistolet, jakby w

każdej chwili mógł wystrzelić.

- Przysięgam, to był tylko prezent. Przechowywałam go tak, żeby nikt go nie

mógł znaleźć. Ale sama rozumiesz... szabrownicy, to ich powinniśmy się obawiać -

powiedziała Matrona. - Być może to ich powstrzyma. Kupiłam jeszcze dwa pistolety.

Dałam je W.W. Gonadowi i Adamowi.

Almaz przyniosła koszyk indżery i curry z jagnięciną. Jedliśmy palcami ze

wspólnego naczynia. A potem znowu wyczekiwanie, nasłuchiwanie trzasków i

strzałów w oddali. Atmosfera była zbyt napięta, by czytać albo w ogóle robić

cokolwiek poza leżeniem i czekaniem.

Shiva siedział po turecku. Precyzyjnie złożył kartkę papieru na pół, po czym

przedarł ją, a następnie powtórzył tę samą czynność kilkakrotnie, aż otrzymał cały

stosik niewielkich kwadracików. Wiedziałem, że wydarzenia ostatnich godzin

wstrząsnęły nim tak samo jak mną. Obserwując jego metodyczne ruchy, miałem

wrażenie, że próbuje zająć czymś umysł i ręce. Odłożył jeden kwadracik na bok, a

pozostałe przeliczył. Obok tego pierwszego położył trzy kolejne kwadraciki, potem

siedem, a później jedenaście. Nie wytrzymałem. Musiałem zapytać.

- Liczby pierwsze - odparł, jak gdyby te dwa słowa wszystko wyjaśniały. Kołysał

się do przodu i do tyłu, poruszając przy tym bezgłośnie ustami. Podziwiałem jego

Page 281: Abraham Verghese - Powrót do Missing

talent do dystansowania się do otoczenia poprzez taniec, rysowanie motocykli lub

zabawę z liczbami pierwszymi. Potrafił na tak wiele sposobów wspiąć się do domku na

drzewie we własnej głowie, uciec od szaleństwa świata i wciągnąć za sobą drabinkę.

Zazdrościłem mu.

Tego wieczoru ucieczka Shivy nie była jednak do końca udana. Wiedziałem o

tym, ponieważ, przyglądając mu się, nie odczuwałem ulgi.

- Nie warto - powiedziałem do niego. - Chodźmy spać.

Posłusznie odłożył kwadraciki.

Rosina i Genet, wycieńczone, dawno już spały kamiennym snem. Powrót

Rosiny był dla nas ulgą, ale prawdziwego spokoju doznałem, kiedy dotknąłem głowy

Shivy - poczułem się wówczas bezpieczny i miałem wrażenie kompletności,

schronienia, domu na końcu świata. „Dzięki Bogu, cokolwiek się zdarzy - pomyślałem

- zawsze pozostanie nam ShivaMarion". Chociaż za każdym razem, gdy zaszła taka

potrzeba, mogliśmy przywołać naszego ShiveMariona, z nagłym poczuciem winy

uświadomiłem sobie, że nie robiliśmy tego już od dłuższego czasu. Dałem mu

kuksańca w żebra, a on mi oddał. Nie musiałem otwierać oczu, by zobaczyć jego

uśmiech. Powrót Shivy, prawdziwego Shivy, nie tego, który siedział z ciężarnymi

kobietami na stopniach szpitala, dodał mi otuchy. Razem mieliśmy przewagę nad

światem.

W pewnym momencie obudziłem się i zobaczyłem, że wszyscy poza Ghoshem i

Matroną śpią. Wystrzały z karabinów docierały do nas wściekłymi falami przerywa-

nymi nerwowymi okresami ciszy. Dzięki temu wyraźnie usłyszałem, jak Matrona

mówi do Ghosha:

- Kiedy cesarz uciekł z Addis Abeby w 1936 roku, tuż przed wkroczeniem

Włochów, zapanował chaos... Powinnam była się udać do poselstwa brytyjskiego.

Wystarczyłoby postawić przed bramą oddział piechoty sikhijskiej, w tych ich turba-

nach, z brodami i bagnetami, a żaden szabrownik by tu nie wszedł. To mój największy

błąd, że tam nie poszłam.

- A dlaczego nie poszłaś?

- Skrępowanie. Kiedyś jadłam kolację z ambasadorem i jego żoną. Czułam się

tam kompletnie nie na miejscu. Bogu niech będą dzięki za Johna Melly'ego. Był

młodym lekarzem misji. Siedział obok mnie. Mówił o swojej wierze i nadziejach na

wybudowanie tutaj szkoły medycznej... - jej głos stopniowo cichł.

Page 282: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Kiedyś o nim wspomniałaś - powiedział Ghosh. - Kochałaś go. Mówiłaś, że

pewnego dnia mi o tym opowiesz.

Zapadła długa cisza. Kusiło mnie, żeby otworzyć oczy, ale wiedziałem, że wtedy

wszystko zepsuję.

Matrona miała zachrypnięty głos:

- Zostając tutaj, stałam się odpowiedzialna za śmierć Johna Melly'ego. Szpital

nie nazywał się wówczas szpitalem Missing. Sądziłam, że przecież nie ośmielą się

ruszyć szpitala, ale nasz własny salowy wpuścił tu motłoch. Złapali młodą asystentkę

pielęgniarki i zgwałcili ją. Pobiegłam do infirmerii i wpadłam na doktora Sorkisa. Ty

go nigdy nie poznałeś. Był Węgrem, okropnym chirurgiem i ponurym gościem.

Operował jak technik, zupełnie bez zaangażowania. Zanim pojawiliście się ty, Hema i

Stone, przez Missing przewinęło się wielu lekarzy, którzy nigdy nie zagrzali tu

miejsca... - Znowu westchnęła. - Tamtej nocy Sorkis był jednak kimś. Bo miał strzelbę

i pistolet. Kiedy tłum dotarł do infirmerii, błagałam Tesfaye - tak się nazywał nasz

salowy - przez zamknięte drzwi: „Na miłość boską, nie bierz udziału w tej nie-

godziwości". Ale on ze mnie drwił, ach, jak on drwił: „Nie ma Boga, Matrono",

powiedział. I powiedział jeszcze więcej okropnych rzeczy.

Kiedy wybili dziurę w drzwiach, doktor Sorkis opróżnił pierwszy magazynek na

wysokości głowy, a drugi na wysokości krocza. Ogłuchłam od dźwięku wystrzałów.

Kiedy odzyskałam słuch, doszedł do mnie krzyk mężczyzn skręcających się z bólu.

Sorkis naładował strzelbę i wyszedł z infirmerii, plując ogniem na wysokości kolan.

Wyznaję, że z nieukrywaną przyjemnością patrzyłam, jak uciekają, kulejąc. Nie

czułam już strachu, tylko złość. Tesfaye znów zaatakował... Chyba myślał, że motłoch

nadal jest po jego stronie. Sorkis podniósł pistolet - ten tutaj pistolet - i nacisnął

spust. Jeszcze zanim usłyszałam wystrzał, zobaczyłam rozpryskujące się na boki

kawałki zębów Tesfaye i pękający tył czaszki. Z tłumu uszła wola walki.

Następnego ranka, gdy Włosi wkroczyli do miasta - możesz mnie nazwać

zdrajczynią, Ghosh - powitałam ich z uśmiechem, bo przynajmniej skończyło się

szabrowanie. Właśnie wtedy dowiedziałam się, że John Melly próbował zapewnić mi

bezpieczeństwo. Zatrzymał się, żeby pomóc rannemu mężczyźnie, a wtedy podszedł

do niego pijany szabrownik i władował mu kulkę prosto w pierś. Bez powodu!

Jak tylko o tym usłyszałam, pobiegłam do poselstwa. Siedziałam przy Mellym

przez okrągłą dobę. Cierpiał dwa tygodnie, ale wiara go nie opuściła. To jeden z

Page 283: Abraham Verghese - Powrót do Missing

powodów, dla których nigdy nie wyjechałam z Etiopii. Czułam, że jestem mu to

winna. Trzymając mnie za rękę, prosił, bym mu śpiewała hymn Bunyana. Zanim

umarł, musiałam zaśpiewać tę pieśń bodaj tysiąc razy.

Chcesz prawdziwe męstwo widzieć?

Zechciej bracie przybyć tu,

Co to znaczy, będziesz wiedzieć.

Wytrwać, lub dać odpór złu!

Nic już nie odstraszy ciebie

Od szukania celu w Niebie -

I pielgrzymem staniesz się!35

Jakich niesamowitych odkryć można dokonać z zamkniętymi oczami! Nigdy

nie słyszałem, żeby Matrona opowiadała (a co dopiero śpiewała!) o swojej przeszłości.

Roiłem sobie, że przyszła na ten świat w pełni uformowana, od razu w stroju zakon-

nicy, i że zawsze prowadziła szpital Missing. Jej szeptana opowieść, jej wyznanie

strachu i miłości, ta przypowieść o zabijaniu okazała się bardziej przerażająca niż

strzelanina tuż za progiem. Leżąc w ciemnym korytarzu rozświetlanym jedynie

sporadycznymi błyskami flar i pocisków artyleryjskich, które sprawiały, że cienie

tańczyły na ścianach, przyciskałem mocno głowę do czaszki Shivy. O czym jeszcze nie

wiedziałem? Chciałem zasnąć, ale śpiewany drżącym głosem hymn Matrony nadal

rozbrzmiewał mi w uszach.

35 John Bunyan, Wędrówka pielgrzyma, przeł. Józef Prower, Prezydium Rady Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego, Warszawa 1961, s. 424.

Page 284: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 25

Gniew jako forma miłości

Do wieczora następnego dnia było już po wszystkim. Pucz się nie powiódł. W

niespełna trzy dni zginęły setki żołnierzy Gwardii Cesarskiej. Pozostali złożyli broń.

Widziałem, jak wyciągają jakiegoś człowieka z budynku po drugiej stronie ulicy.

Próbował pozbyć się charakterystycznego munduru Gwardii, ale już sam fakt, że miał

na sobie jedynie kamizelkę i bokserki, naznaczał go piętnem buntownika. W obliczu

zbliżających się czołgów i pojazdów opancerzonych generał Mebratu i niewielki

oddział wiernych mu ludzi wymknął się tyłami Starego Pałacu i pod osłoną nocy

uciekł na północ w góry.

Następnego ranka po tych wydarzeniach cesarz Hajle Syllasje I, Zwycięski Lew

Plemienia Judy, Potomek Króla Salomona, powrócił do Addis Abeby na pokładzie

rządowego samolotu. Wieść o jego powrocie rozprzestrzeniła się po mieście jak pożar

buszu. Tańczący, zawodzący tłum ustawił się wzdłuż trasy przejazdu kolumny

samochodów. Na ulice wyległy prawdziwe rzesze ludzi trzymających się za ręce,

podskakujących w równym tempie, jak gdyby ktoś włożył im w buty sprężyny, i

skandujących imię cesarza na długo po tym, jak ten ich minął. Pośród wiwatującej

gawiedzi znaleźli się Gebrew, W.W. Gonad i Almaz, która doniosła nam, że oblicze

Jego Wysokości przepełniała miłość do swojego ludu i wdzięczność za okazaną

lojalność.

- Widziałam go tak wyraźnie, jak was widzę - powiedziała. - Przysięgam, że

miał łzy w oczach. Niech Bóg mnie pokarze, jeśli kłamię.

W wiwatującym tłumie próżno było szukać studentów, którzy przed kilkoma

dniami maszerowali ulicami stolicy.

W mieście zapanował nastrój święta. Otwarto sklepy. Taksówki - zarówno te

ciągnięte przez żywe konie, jak i te wprawiane w ruch mocą koni mechanicznych -

nadrabiały zaległości. Słońce świeciło i dzień w Addis Abebie był po prostu piękny.

W naszym bungalowie panował jednak nastrój zasępienia. Z jednej strony,

zawsze uważałem generała Mebratu i Zemuiego za „tych dobrych", zawsze byli dla

mnie bohaterami. Z drugiej strony, w moim przekonaniu cesarzowi było daleko do

Page 285: Abraham Verghese - Powrót do Missing

„tego złego", a wysiłki zamachowców; by go za wszelką cenę oczernić, okazały się

niezbyt przekonujące. Z trzeciej zaś strony, życzyłem generałowi powodzenia w tej

zawierusze, jaką rozpętał. Los się odwrócił i ziścił się najgorszy scenariusz:

bohaterowie stali się „tymi złymi", a w dodatku pod żadnym pozorem nie wolno było

twierdzić inaczej.

Rosina i Genet cierpiały katusze, czekając na informacje, wiedząc przy tym, że

nie mogą liczyć na jakiekolwiek dobre wieści.

W końcu dotarło do mnie, że Zemui prawdopodobnie już nigdy nie odbierze

swojego motoru. Darwin nie otrzyma kolejnego listu od swojego przyjaciela.

Brydżowe wieczory z generałem Mebratu, duszą towarzystwa, również należały do

przeszłości.

Cesarz zaoferował wysoką nagrodę za schwytanie generała i jego brata. W nocy

po powrocie cesarza w różnych częściach miasta dało się słyszeć wystrzały z

karabinów - to wojsko polowało na niedobitki rebeliantów. Zrobiło mi się szkoda

szeregowych członków Gwardii Cesarskiej - takich jak ten, którego wyciągnięto z

domu naprzeciwko - których jedyną zbrodnią było poparcie przegranej strony. Oni

tylko wykonywali rozkazy. Generał Mebratu zgotował im ten los.

Nie wiedziałem już, co powinienem myśleć o naszym generale, ponieważ

człowiek, którego znaliśmy i podziwialiśmy, w niczym nie przypominał tego

cieszącego się złą sławą, poszukiwanego rebelianta, który przeprowadził nieudany

pucz. Za każdym razem, gdy słyszałem pojedyncze strzały, zastanawiałem się, czy to

czasem Zemui nie broni się ostatkiem sił.

Nad ranem obudziło mnie głośne zawodzenie dobiegające z kwatery Rosiny.

Na korytarzu wpadłem na Hemę i Ghosha i razem wybiegliśmy w piżamach zobaczyć,

co się dzieje.

Przed drzwiami domku Rosiny stał Gebrew w towarzystwie dwóch posępnych

typów. Rosina co prawda histerycznie zawodziła w tigrinia, ale jej uczucia były

zrozumiałe w każdym języku.

Dowiedzieliśmy się, że niewielka grupa wiernych generałowi Mebratu żołnierzy

uciekła w góry Entoto, a potem, szerokim łukiem, dotarła z powrotem na niziny w

okolicach miasta Nazareth. Zmierzali do góry Zuquala, drzemiącego wulkanu

Page 286: Abraham Verghese - Powrót do Missing

leżącego na terenach należących do rodziny Mojo, u której mieli nadzieję uzyskać

schronienie.

Ostatecznie to chłopi zdradzili kryjówkę generała. Natknąwszy się na jego

grupę, zaczęli wydawać z siebie głośne lulululu.

Wkrótce oddział generała Mebratu otoczyły siły policyjne. Podczas finałowej

potyczki generał, któremu skończyła się amunicja, rozbroił rannego policjanta, a

potem podczołgał się do innego rannego funkcjonariusza, chcąc również i jemu

zabrać broń. Wołał Eskindera, swojego brata, prosząc go o pomoc, ale Eskinder, miast

podać Mebratu pomocną dłoń, strzelił naszemu ukochanemu generałowi w twarz, po

czym włożył sobie pistolet do ust i pociągnął za spust. Ciekawiło mnie, czy umówili

się, że w sytuacji bez wyjścia popełnią samobójstwo, czy też Eskinder podjął tę decyzję

za obydwu? Zemui, ojciec Genet, przyjaciel Darwina, odmówił poddania się, ale nie

zdecydował się na odebranie sobie życia. Zaatakował zaciskających wokół jego pozycji

pętlę policjantów i zginął z ich rąk.

Kula Eskindera trafiła generała w policzek i rozerwała prawy oczodół,

powodując wypadnięcie oka, i zatrzymała się pod lewym okiem. Cudem pocisk nie

zgruchotał czaszki. Generał był więc nieprzytomny, ale żywy. Przewieziono go do

szpitala wojskowego w Addis Abebie oddalonego od miejsca potyczki o mniej więcej

sto kilometrów.

Usiedliśmy we czwórkę przy stole w jadalni, starając się nie słuchać lamentów

Rosiny. Od czasu do czasu słyszałem szloch Genet. Hema kursowała między naszym

domem a kwaterą Rosiny, ale ja nie potrafiłem się zdobyć na to, by tam pójść. Shiva

zasłonił uszy dłońmi. Miał mokre oczy.

Gdy tak siedzieliśmy wokół stołu, zadzwoniono z biura Mr. Loomisa.

- Interesy, jak zwykle - powiedział Ghosh, odkładając słuchawkę.

Loomis Town & Country School działała normalnie, a telefonowano, żeby nas

powiadomić, że ponieważ należeliśmy do Domu Wtorku, nie powinniśmy zapomnieć

o zabraniu dziś stroju do ćwiczeń.

Choć mieliśmy wątpliwości, czy należało w takiej chwili pójść do szkoły, Ghosh

przekonał nas, że lepiej siedzieć w klasie, niż cały dzień słuchać jęków Rosiny. Sam

nas zresztą zawiózł. Siedzieliśmy z Shivą na przednim siedzeniu.

Page 287: Abraham Verghese - Powrót do Missing

W pobliżu budynku Banku Narodowego naładowany dziwną energią tłum

wylał się z chodnika na ulicę i ruszył w naszą stronę. Posuwaliśmy się w żółwim

tempie. Nagle dokładnie przed nami ujrzałem wyraźnie, jak gdyby na teatralnej

scenie, trzy ciała powieszone na prowizorycznych szubienicach. Ghosh powiedział,

żebyśmy nie patrzyli w tamtą stronę, ale było już za późno. Nieruchome ciała - głowy

przekrzywione pod nietypowym kątem, ręce skrępowane na plecach - sprawiały

wrażenie, jakby wisiały tam od stuleci.

Tłum otoczył samochód. Wyglądało na to, że przed chwilą skończyła się wielka

feta. Jakiś młody mężczyzna, któremu towarzyszyło dwóch znajomków, uderzył

otwartą dłonią w maskę naszego auta. Aż podskoczyłem. Wyszczerzył zęby i coś

powiedział, coś niewątpliwie mało uprzejmego. Ktoś inny wymierzył cios w dach

wozu, a potem poczuliśmy, jak samochód zaczyna kołysać się na boki.

Byłem przekonany, że motłoch nałoży nam stryczki na szyje. Chwyciłem się

deski rozdzielczej, a krzyk uwiązł mi w gardle. Ghosh powiedział:

- Spokojnie, chłopcy! Uśmiechajcie się, machajcie rękami, pokazujcie zęby!

Kiwajcie głowami... niech myślą, że przyjechaliśmy, żeby zobaczyć widowisko. - Nie

wiem, czy się uśmiechnąłem, wiem za to, że zdusiłem krzyk. Wyszczerzyliśmy zęby jak

małpy i udawaliśmy z Shivą, że się nie boimy. Pomachaliśmy. Nie wiem, może sprawił

to widok podobnych do siebie jak dwie krople wody bliźniąt, albo może przeczucie, że

w środku auta siedzą tacy sami szaleńcy jak ludzie idący ulicą, grunt że usłyszeliśmy

śmiech, a uderzenia w karoserię stały się jakby przyjaźniejsze, mniej brutalne.

Ghosh cały czas kiwał głową i z wielkim uśmiechem na ustach machał i nawijał

podniecony:

- Wiem, wiem, głąbie niedomyty, dzień dobry, tobie też, no jasne. Przyjecha-

łem, aby rozkoszować się tym pogańskim spektaklem... A może powiesimy ciebie, na

Jowisza, to z pewnością dobrze świadczy o twoim ucywilizowaniu, tak, dziękuję,

dziękuję. - I jechał dalej, cal za calem. Nigdy wcześniej go takim nie widziałem,

wyrażał tak silną pogardę i złość gotujące się pod fałszywą, promieniejącą uśmiechem

maską. Wreszcie udało nam się przebić. Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem ręce

uczepione skórzanych butów wisielców.

Shiva i ja obejmowaliśmy się tak, jak zwykliśmy to robić w przeszłości. Byliśmy

wstrząśnięci. Zajechawszy na szkolny parking, Ghosh wyłączył silnik i przytulił nas do

siebie. Płakałem po Zemuim, po postrzelonym w oko generale Mebratu, za Rosinę i

Page 288: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Genet, a na koniec za siebie. W ramionach Ghosha, przyciśnięty do jego piersi,

znalazłem najbezpieczniejsze schronienie na świecie. Wytarł mi twarz jednym

końcem chusteczki, a drugim doprowadził do porządku Shivę.

- To była być może najodważniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiliście w

życiu. Zachowaliście zimną krew. Napięliście cięciwę odwagi. Jestem z was dumny.

Wiecie co? W ten weekend wyjedziemy gdzieś za miasto. Do gorących źródeł w Sodere

albo do Woliso. Popływamy i zapomnimy o tym wszystkim.

Jeszcze raz nas uścisnął.

- Jeśli znajdę gdzieś Mekonnena, przyjedzie po was o zwykłej porze. Jeśli nie,

sam was odbiorę o czwartej.

Na progu klasy odwróciłem się i zobaczyłem, że Ghosh nadal stoi na parkingu i

macha do nas.

W Loomis Town & Country huczało. Słyszałem przechwałki na temat tego, co

inne dzieci widziały i co zrobiły. Nie miałem ochoty ani ich słuchać, ani dorzucać

swoich trzech groszy.

Tego dnia, kiedy my byliśmy w szkole, do Ghosha przyjechało czterech

mężczyzn w jeepie. Zabrali go, jakby był pospolitym przestępcą, z rękami skutymi na

plecach. Kiedy próbował protestować, uderzyli go w twarz. Hema dowiedziała się o

wszystkim od W.W. Gonada, który powiedział mężczyznom, że z pewnością popeł-

niają pomyłkę, aresztując chirurga Missing. Swoją zuchwałością W.W. zarobił

kopniaka w brzuch.

Hema nie chciała przyjąć do wiadomości, że Ghosha zabrano. Pobiegła do

domu, przekonana, że znajdzie go zatopionego w fotelu, z gołymi stopami opartymi o

stołek i czytającego w spokoju książkę. Nie mogąc się doczekać, aż go ujrzy, absolutnie

pewna, że czeka na nią w domu, po drodze zdążyła się na niego wściec.

Wpadła jak burza do naszego bungalowu.

- Teraz rozumiesz, jakie to niebezpieczne, że nas kojarzą z generałem? Co ci

mówiłam? Pozabijają nas przez ciebie! - Zawsze, gdy tak na niego naskakiwała,

rozpalając się, Ghosh, jak na zawołanie, teatralnym gestem machał przed nią wyima-

ginowaną płachtą jak matador przed oczami pędzącego byka. Uważaliśmy to za

zabawne, nawet jeśli Hemie nie było do śmiechu.

Page 289: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Ale tym razem odpowiedziała jej cisza. Matador zniknął. Chodziła od pokoju do

pokoju, a jej łańcuszki rozbrzmiewały echem w korytarzu. Wyobrażała sobie Ghosha

ze związanymi rękami, jak oprawcy biją go w twarz i kopią w genitalia... Lunch

podszedł jej do gardła, pobiegła do toalety. Później zapaliła kadzidło, zadzwoniła

dzwoneczkami i ślubowała, że odbędzie pielgrzymkę do świątyń w Tirupati i

Velankani, jeśli tylko Ghosh wyjdzie z tego cało.

Sięgnęła po słuchawkę, żeby przekazać wieści Matronie, ale aparat milczał.

Telefony przestały działać, kiedy padły pierwsze bomby, i od tamtej pory przywracano

ich funkcjonowanie jedynie sporadycznie. Hema stała i patrzyła przez kuchenne okno.

Samochód Ghosha stał zaparkowany obok szpitala. Ale nawet jeśli do niego

wsiądzie, to dokąd pojedzie? Dokąd go zabrali? Jeżeli pojedzie i ją także zaaresztują,

chłopcy zostaną sami... Gigantycznym wysiłkiem woli postanowiła zaczekać na nasz

powrót ze szkoły.

Z kwatery służącej słychać było przerywany szlochami monolog Rosiny

prowadzony chrapliwym, zupełnie do niej niepodobnym głosem. Rozmawiała z

Zemuim, z Bogiem albo z ludźmi, którzy zabili jej męża. Monolog zaczął się rano i

jeszcze nie osiągnął apogeum.

Hema ujrzała Genet - z zaczerwienionymi oczami, ale zasadniczo opanowaną -

wychodzącą z chaty i prowadzącą za sobą roztrzęsioną Rosinę. Szły do wychodka. W

żałobie musiały liczyć wyłącznie na siebie, ponieważ Alma i Gebrew, którzy towarzy-

szyli im do tej pory w lamentach, musieli zająć się innymi sprawami. Hema czuła, że

Genet gwałtownie dorosła, że twarz małej dziewczynki naznaczyła surowość życia, a

wszystko, co dobre, umarło w niej.

Hema ochlapała policzki wodą. Wzięła głęboki oddech. „Najważniejsze to

zachować spokój, dla chłopców", przekonywała samą siebie.

Wypiła szklankę przefiltrowanej wody. Zdążyła ją odstawić, kiedy do domu

wpadła Almaz.

- Proszę pani, proszę nie pić wody - powiedziała. - Mówi się, że rebelianci ją

zatruli.

Ale było za późno, ponieważ Hema poczuła gwałtowne pieczenie na twarzy, a

chwilę później dopadł ją najgorszy ból brzucha, z jakim kiedykolwiek miała do

czynienia.

Page 290: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 26

Oblicze cierpienia

W chwili, gdy Gebrew wyszedł nam na spotkanie przy bramie i oznajmił, że

przyjechali ludzie, którzy zabrali ze sobą Ghosha, skończyło się moje dzieciństwo.

Miałem dwanaście lat, byłem więc w swym przeświadczeniu zbyt duży, żeby

płakać, ale mimo to płakałem po raz drugi tego dnia, ponieważ wiedziałem, że nic

więcej nie jestem w stanie zrobić.

Nie byłem jeszcze dość dorosły, by wpaść do domu tego, kto zabrał Ghosha, i

uwolnić mojego tatę. Mogłem jedynie żyć dalej.

Shiva poszarzał i zamilkł. Przez krótką chwilę zrobiło mi się go niewymownie

żal, tego mojego przystojnego brata, który osiągnął wzrost nastolatka, nie pozbywszy

się zaokrąglonych, chłopięcych ramion. W jego oczach widziałem swój ból i przez tę

przelotną chwilę znów staliśmy się jednym organizmem: jednym ciałem i jedną

świadomością. Odchodząc od zmysłów, pobiegliśmy razem, jako Bliźnięta, pod górę.

Do domu.

Hema leżała na sofie. Była blada i obficie się pociła. Mokre kosmyki włosów

kleiły jej się do czoła. Zapłakana Almaz - zupełnie inna od tej zwykle stoickiej Almaz,

którą znaliśmy - siedziała u boku Hemy i trzymała wiadro.

- Napiła się wody - powiedziała Almaz, zanim zdążyliśmy zapytać. - Nie pijcie

wody.

- Wszystko w porządku - odezwała się Hema. Jej głos dobiegał jakby z dna

studni.

Nie było w porządku. Jak mogła tak mówić? Spełnił się mój najgorszy koszmar:

Ghosh przepadł, a Hema była śmiertelnie chora.

Zatopiłem twarz w ciemność jej sari, wypełniając nozdrza jej zapachem.

Czułem się za wszystko odpowiedzialny: feralną rebelię generała, śmierć Zemuiego,

aresztowanie człowieka, który był dla mnie kimś więcej niż ojcem, a także, tak jest,

nawet za truciznę w wodzie...

Page 291: Abraham Verghese - Powrót do Missing

W tym momencie otworzyły się drzwi i do środka wpadli Matrona z doktorem

Bachellim. Bachelli, oddychając spazmatycznie, ściskał w ręku swoją starą, zniszczoną

skórzaną torbę lekarską. Matrona, z trudem łapiąc powietrze, powiedziała:

- Hema! Z wodą wszystko w porządku. To była tylko plotka. Już dobrze.

Hema wyglądała na zaskoczoną.

- Ale... Mam skurcze i mdłości. Wymiotowałam.

- Sam piłem tę wodę - powiedział Bachelli. - Wszystko z nią w porządku. Za

kilka chwil poczujesz się lepiej.

Shiva spojrzał na mnie.

Cień nadziei.

Hema wstała, sprawdziła kończyny, głowę. Później dowiedzieliśmy się, że

podobne sceny miały miejsce w całym mieście. To była nasza pierwsza poważna lekcja

medycyny: czasem jeśli uwierzysz, że jesteś chory, zachorujesz.

Jeśli istnieje Bóg, właśnie wtedy podarował nam wytchnienie. Chciałem, żeby

obdarzył nas łaskawością jeszcze raz.

- Mamo, a co z Ghoshem? Dlaczego go zabrali? Powieszą go? Co on zrobił? Czy

jest ranny? Dokąd go zabrali?

Matrona posadziła nas na sofie. W jej dłoni pojawiła się chusteczka.

- No już, już, robaczki. Zajmiemy się tym. Musimy być silni, dla Ghosha.

Panika w niczym nam nie pomoże.

Almaz, do tej pory milcząca i obserwująca sytuację z dłońmi wspartymi na

biodrach, wtrąciła po amharsku:

- Na co czekamy? Musimy natychmiast pójść do więzienia Kerchele. Przygotuję

jedzenie. Będą nam potrzebne koce. Ubrania. Mydło. No, jazda!

Dziwnie się jechało volkswagenem z Hemą za kierownicą. Bachelli siedział z

przodu na miejscu dla pasażera, a Almaz i Matrona usiadły z tyłu i wzięły nas na

kolana. Tak odbywaliśmy naszą nerwową podróż przez miasto.

Ujrzałem Addis Abebę, jakiej nie znałem. Zawsze uważałem ją za piękne

miasto, z szerokimi alejami w samym centrum i mnóstwem placów z pomnikami oraz

z ogrodami i sunącymi wokół samochodami: plac Meksykański, plac Patriotów, plac

Menelika... Obcokrajowcy, których jedynym wyobrażeniem na temat Etiopii był obraz

głodujących dzieci siedzących w powodującym ślepotę pyle, nie mogli uwierzyć, gdy

Page 292: Abraham Verghese - Powrót do Missing

wieczorem lądowali w chłodzie i mgle Addis Abeby i ich oczom ukazywały się bulwary

i światła Churchill Road. Zastanawiali się, czy samolot czasem nie zawrócił i nie

znaleźli się z powrotem w Brukseli bądź Amsterdamie.

W następstwie zamachu stanu i po aresztowaniu Ghosha miasto wydawało mi

się zupełnie odmienione. Place upamiętniające bitwę pod Aduą i wyzwolenie spod

włoskiej okupacji teraz stały się areną dla spragnionego linczu motłochu. Rezydencje,

które kiedyś podziwiałem - różowe, fioletoworóżowe, jasnobrązowe, niemal każda

ukryta za szpalerem bugenwilli - też nie były już tymi samymi budynkami, bo to

właśnie tam ludzie pokroju generała Mebratu i jego odpowiedników w armii i policji

knuli spisek i rewolucję. Ulice przesiąknęły zdradą. Czułem ją. Być może zawsze tam

była.

Wkrótce zajechaliśmy przed zieloną bramę więzienia nazywanego przez

mieszkańców Kerchele - nazwa była zniekształceniem włoskiego słowa carcere.

Niektórzy mówili na to miejsce Alem Bekange, co po amharsku znaczyło tyle co

„żegnaj, okrutny świecie". Wejście do więzienia sąsiadowało z ruchliwą arterią i

przejazdem kolejowym. Do bramy nie prowadził żaden chodnik i nie było pobocza, ot,

nagle kończył się asfalt i zjeżdżało się na piaszczysty szlak wydeptywany setkami stóp

należących do zaniepokojonych krewnych, którzy stali się naszymi współtowarzy-

szami w cierpieniu. Tkwili w swojej bezsilności jak wrośnięci w ziemię, ale mimo to

przepuścili nas, żebyśmy mogli podjechać pod samą wartownię.

Zanim Matrona zdążyła się odezwać, mężczyzna siedzący w budce powiedział,

nie podniósłszy nawet głowy:

- Nie wiem, czy on lub ona tu przebywa; nie wiem, kiedy będę wiedział, czy on

lub ona tu przebywa; jeśli zostawisz jedzenie i koce, o ile on lub ona tu przebywa,

dostanie je, jeśli nie - dostanie je ktoś inny. Napisz na kartce jego lub jej imię i zostaw

to, co chcesz, by jej lub jemu przekazano. Nie odpowiadam na żadne pytania.

Ludzie opierali się o mury więzienia. Kobiety stały pod parasolami rozłożonymi

chyba tylko z przyzwyczajenia, bo słońce akurat chowało się za grubymi chmurami.

Almaz znalazła sobie dogodne miejsce, z którego mogła obserwować każdego, kto

wchodzi do więzienia i kto z niego wychodzi, przykucnęła i nie ruszyła się już stamtąd.

Page 293: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Minęła godzina. Bolały mnie nogi, ale nie zrezygnowaliśmy z czekania. Byliśmy

tu jedynymi obcokrajowcami. Pewien człowiek, wykładowca uniwersytecki, powie-

dział, że jego ojciec trafił do tego więzienia przed wielu laty.

- Będąc chłopcem, codziennie pokonywałem biegiem pięć kilometrów dzielą-

cych dom od więzienia, żeby zanieść mu jedzenie. Był taki chudy, a jednak za każdym

razem najpierw mnie karmił, wmuszając we mnie więcej niż połowę jedzenia, które

mu zanosiłem. Wiedział, że aby on mógł zjeść, my musieliśmy głodować. Pewnego

dnia, kiedy z jedzeniem przyszedł mój starszy brat i moja matka, usłyszeli przera-

żające słowa: „Już nie musicie przynosić jedzenia". Tak dowiedzieliśmy się, że ojciec

umarł. A wiecie, za co dzisiaj aresztowali mojego brata? Za nic. Bez powodu. On jest

biznesmenem. Ciężko pracuje. Ale jest też synem jednego z wrogów cesarstwa.

Byliśmy pierwsi na liście podejrzanych. Starzy wrogowie i dzieci wrogów. Bóg jeden

wie, dlaczego mnie oszczędzili. Brałem udział w demonstracji studentów. Ale nie

zabrali mnie, tylko mojego brata. Bo jest najstarszy.

Bachelli pojechał taksówką do klubu Juventus dowiedzieć się, czy dałoby się

zaangażować w sprawę włoskiego konsula. Potem musiał wrócić do Missing. Jeden z

lekarzy trafił do więzienia, a jego żona czekała pod bramą aresztu, cała odpowie-

dzialność za szpital spoczęła więc na barkach trzeciego lekarza, czyli Bachelleoo. Jego

zadaniem było czuwać nad pracą pielęgniarek i Adama.

Shiva, Hema, Matrona i ja wróciliśmy do samochodu, żeby dać odpocząć

nogom i ogrzać się swoim ciepłem. Po piętnastu minutach powróciliśmy do czuwania

pod bramą. Krążyliśmy tam i z powrotem, nie chcąc odjechać, chociaż z naszego

wyczekiwania nic nie wynikało.

Kiedy już się zupełnie ściemniło, gdy po raz kolejny wyszliśmy z auta, by wrócić

na czuwanie pod bramę, podszedł do nas mężczyzna z narzuconą na głowę i tors

szammą zasłaniającą usta. Sprawiał wrażenie kogoś wracającego po pracy do domu,

ale zdradziły go lśniące buty i to, że wyłonił się z wąskiej alejki biegnącej wzdłuż

bocznej ściany więzienia. W ręku trzymał zawiniątko, z którego wystawał fragment

garnka z pokrywką - jego lunch lub obiad? Spojrzał na Matronę. Zatrzymał się za

samochodem i stanął tyłem do drogi, jak gdyby chciał się wysikać.

- Nie odwracajcie się! - powiedział szorstko po amharsku. - Doktor tu jest.

- Czy wszystko z nim w porządku? - szepnęła Matrona.

Page 294: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Zawahał się.

- Trochę poobijany, ale tak, w porządku.

- Proszę, błagam - wtrąciła się Hema. Nigdy nie słyszałem, żeby kogoś błagała.

- To mój mąż. Co się z nim stanie? Wypuszczą go? On nie miał z tym wszystkim nic

wspólnego...

Mężczyzna syknął. Minęła nas jakaś liczna rodzina. Kiedy się oddaliła,

powiedział:

- Wystarczy, że z wami gadam. Mogą mnie oskarżyć. Jeśli chcę uratować

własną skórę, muszę kogoś oskarżyć. Jak zwierzęta pożerające młode. To zły czas.

Gadam z wami, bo ocaliliście życie mojej żonie.

- Dziękuję. Czy możemy coś dla pana zrobić? Dla niego...

- Nie dzisiaj. Rano, o dziesiątej. Bądźcie tutaj. Albo nie, trochę dalej. Widzicie

tę latarnię? Bądźcie tam. Weźcie ze sobą koc, pieniądze i naczynie takie jak to.

Pieniądze są dla niego. A teraz idźcie do domu.

Pobiegłem po Almaz, która trwała uparcie na swoim miejscu. Jej obszerne

spódnice układały się wokół niej jak cyrkowy namiot. Siedziała okutana szczelnie

swoją białą gabby, tak że widać było tylko jej oczy. Nie chciała słyszeć o odjeździe.

Zamierzała zostać na noc. Za nic nie dało się jej przekonać. Niechętnie zgodziliśmy

się, żeby została, ale pod warunkiem, że pod gabby włoży sweter Hemy.

W domu na szczęście telefony działały. Matrona wymusiła na ambasadzie

brytyjskiej i indyjskiej obietnicę, że rano wyślą kogoś z wizytą do więzienia. Nikt z

rodziny cesarskiej nie chciał rozmawiać z Matroną. Jeśli rodzony syn cesarza figuruje

jako podejrzany, razem z nim podejrzani są bratankowie, siostrzenice, wnukowie i

wszyscy inni. Doszły nas słuchy, że pośród młodych oficerów armii panowało nieza-

dowolenie. Wojskowi szeptali między sobą, że generałowie popełnili błąd, nie przyłą-

czając się do puczu. Coś musiało w tym być, skoro jeszcze tego samego dnia cesarz

zatwierdził podwyżkę dla wszystkich oficerów armii. Mówiło się, że tron Jego

Wysokości uratowała tylko rywalizacja i zazdrość między starszymi oficerami armii i

Gwardii Cesarskiej.

Tej nocy spaliśmy z Shivą w jednym łóżku z Hemą. Poduszka była przesiąk-

nięta zapachem pomady Brylscreem Ghosha. Na nocnym stoliku piętrzył się stos jego

książek; na wierzchu leżał French's Index of Differential Diagnosis, z którego

Page 295: Abraham Verghese - Powrót do Missing

wystawał ołówek znaczący stronę. Na książce leżały okulary, niebezpiecznie balan-

sując na krawędzi. Jego wieczorne rytuały: oglądanie własnego profilu w lustrze,

wciąganie i wypychanie brzucha dziesięć razy, leżenie przez kilka minut w poprzek

materaca tak, żeby głowa zwieszała się za łóżko - nazywał je manewrami antygrawi-

tacyjnymi - były na co dzień mało ekscytujące, ale pod jego nieobecność zdałem sobie

sprawę z ich istoty. „Kolejny dzień w raju", mawiał zwyczajowo każdego wieczoru,

kładąc głowę na poduszce. Teraz rozumiem, co miał na myśli: nudny dzień był na-

prawdę cennym darem. Leżeliśmy we troje w łóżku i czekaliśmy na Ghosha, jak gdyby

wyszedł tylko na chwilę do kuchni i lada moment miał stanąć w drzwiach. Hema

szlochała. Ubrała nasze myśli w słowa, mówiąc:

- Panie, przyrzekam, już nigdy nie będę uważała, że ten mężczyzna to jest coś,

co mi się należy.

Matrona, która postanowiła spędzić tę noc u nas w domu, w moim i Shivy

łóżku, zawołała:

- Hema, spać, i to już. Chłopcy, zmówić pacierz. I nie martwić się.

Modliłem się do wszystkich bóstw obecnych w tym pokoju, od Karttikeji do

Krwawiącego Serca Jezusa.

Almaz wróciła wczesnym rankiem. Nie było żadnych nowych wieści.

- Ale wstawałam za każdym razem, jak przyjeżdżał i odjeżdżał jakiś samochód.

Jeśli doktor miał w nim być, to chciałam go zobaczyć.

Hema i Matrona rozmawiały o spotkaniu o dziesiątej, że muszą wziąć koc,

jedzenie i gotówkę. Postanowiły, że później pojeżdżą po ambasadach i rezydencjach

członków rodziny królewskiej. Hema przekonała nas, że będzie lepiej, jeśli zostaniemy

w domu.

- A jeśli Ghosh zadzwoni? Ktoś musi tu być, żeby odebrać wiadomość.

- Zostały z nami Rosina i Genet, więc nie byliśmy zupełnie sami. Almaz,

pokrzepiwszy się gorącą herbatą i chlebem, uparła się, że pojedzie z Hemą i Matroną

do Kerchele.

Żadna z nich nie wróciła do południa. Shiva, Genet i ja przygotowaliśmy

kanapki, a Rosina patrzyła na nas tępym wzrokiem. Miała czerwone oczy i zachryp-

nięty głos.

Page 296: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Nie martwcie się - mówiła. - Z Ghoshem wszystko będzie w porządku. - W jej

słowach nie znalazłem pociechy. Genet, blada i dziwnie apatyczna, ścisnęła mnie za

rękę.

Koochooloo była kundlem, który rzadko kiedy robił hałas. W Missing

szczekanie na obcych, czyli rzesze pacjentów, musiałoby w końcu zamienić się w

ujadanie bez końca. Tak więc kiedy Koochooloo szczeknęła, nadstawiłem uszu.

Wyjrzałem przez okno w salonie i zobaczyłem wspinającego się po podjeździe

zaniedbanego mężczyznę w zielonym wojskowym mundurze. Chwilę później zniknął

za domem. Koochooloo wpadła w szał, wyrzucając z siebie salwy ogłuszających

szczęknięć. Jej wiadomość brzmiała: „Na progu stoi bardzo niebezpieczny człowiek".

Pobiegłem do kuchni. Rosina, Genet i Shiva tkwili już z nosami przylepionymi

do szyby. Koochooloo stała tuż pod oknem, robiąc więcej hałasu, niż kiedykolwiek

słyszałem w jej wykonaniu. Zrobiła kilka kroków do przodu. Jej szyja ginęła w

kołnierzu nastroszonego futra; warczała, pokazując zęby. Mężczyzna odchylił połę

grubego munduru i wyciągnął pistolet wetknięty w spodnie. Nie miał paska ani

kabury, ani nawet koszuli, jedynie biały podkoszulek. Na widok broni Koochooloo

dała nogę. Była odważna, ale nie głupia.

- Znam go - wyszeptała Rosina. - Zemui podwoził go kilka razy. To wojskowy.

Zwykle czekał pod bramą, mając nadzieję, że Zemui będzie jechał motorem. Często

prawił mu komplementy. „Za pochlebstwem kryje się zazdrość", mówiłam Zemuiemu.

Zemui udawał, że go nie widzi, albo mówił mu, że jedzie w inną stronę.

Żołnierz schował pistolet, a potem podszedł do bmw i pogładził siedzisko.

- Widzicie? A nie mówiłam! - powiedziała Rosina.

- Wyjdź, proszę - zawołał mężczyzna, spoglądając w stronę bungalowu. - Wiem,

że tam jesteś.

- Zostańcie tutaj - powiedziała Rosina, biorąc głęboki oddech. - Albo nie.

Wyjdźcie frontowymi drzwiami i pobiegnijcie do szpitala. Zaczekajcie z W.W.

Zaczekajcie, aż po was przyjdę. - Odsunęła rygiel. - Zamknijcie za mną drzwi -

poleciła, wychodząc na zewnątrz.

Nie umiem powiedzieć, dlaczego cała nasza trójka, zamiast jej posłuchać, po

prostu otworzyła drzwi i poszła za nią. Nie chodziło o odwagę. Być może perspektywa

Page 297: Abraham Verghese - Powrót do Missing

ucieczki wydawała nam się bardziej niebezpieczna niż pozostanie z jedyną dorosłą

osobą, na którą mogliśmy liczyć.

Intruz miał nabiegłe krwią oczy i wyglądał, jakby spał w ubraniu. Mimo to

sprawiał wrażenie ucieszonego. Obszerna marynarka w maskującym kolorze, tak

wielka, że cały mógł się w niej schować, miała zbyt krótkie rękawy. Zgubił gdzieś swój

beret. Przez środek czoła biegła pionowa bruzda jak szew łączący dwie połówki

twarzy. Mimo postrzępionych wąsów wyglądał zbyt młodo jak na wojskowego.

- To - powiedział, wodząc dłonią po baku motocykla, niemal mrucząc przy tym

z rozkoszy - to należy teraz... do armii.

Rosina gestem kobiety wchodzącej do kościoła narzuciła na głowę czarną

szammę. Stała przed nim milcząca i pokorna.

- Słyszysz mnie, kobieto? To należy do armii.

- Pewnie masz rację - powiedziała, spuszczając wzrok. - Pewnie armia przyjdzie

i się o to upomni. - Jej głos był pełen szacunku i być może dlatego sens słów dotarł do

niego z opóźnieniem. Po fakcie zastanawiałem się, dlaczego postanowiła go sprowo-

kować i narazić nas wszystkich na niebezpieczeństwo.

Żołnierz zamrugał. A potem krzyknął falsetem:

- To ja jestem armia!

Złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.

- To ja jestem armia!

- Tak. To jest dom lekarza. Jeśli zamierzasz cokolwiek stąd zabrać, powinieneś

go o tym poinformować.

- Lekarza? - roześmiał się. - Lekarz siedzi w kiciu. Poinformuję go, jak go

spotkam. Zapytam go, dlaczego zatrudnia taką bezczelną kurwę jak ty. Powinniśmy

cię powiesić za to, żeś się gziła ze zdrajcą.

Rosina wierciła wzrokiem dziurę w ziemi.

- Ogłuchłaś, kobieto?

- Nie, proszę pana.

- No, dawaj. Powiedz mi coś dobrego o Zemui. No, chociaż jedną rzecz. Mów!

- Był ojcem mojego dziecka - powiedziała cicho Rosina, nie patrząc mu w oczy.

- Tragedia dla tego bękarta. Powiedz mi coś jeszcze. No, mówże!

Page 298: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Robił to, co mu kazano. Starał się być dobrym żołnierzem, tak samo jak pan,

proszę pana.

- Dobrym żołnierzem, co? Jak ja? - Odwrócił się do nas, jakby biorąc nas na

świadków jej zuchwalstwa.

A wtedy, tak szybko, że żadne z nas nie zdążyło przewidzieć, co się święci,

uderzył ją wierzchem dłoni. To był potężny cios, od którego aż się zatoczyła, ale

jakimś sposobem zachowała równowagę. Przyłożyła sobie szammę do twarzy.

Zobaczyłem na jej ustach krew. Wyprostowała się. Shiva i ja instynktownie

zacisnęliśmy pięści.

Poczułem wilgoć spływającą mi po łydce. Zastanawiałem się, czy mężczyzna to

zobaczy, ale wydawał się całkowicie pochłonięty paskudnym rozcięciem na kostce

środkowego palca. Zobaczyłem coś białego - ścięgno albo kawałek zęba.

- Diablica! Skaleczyłaś mnie, ty suko z przerwą między zębami. Kątem oka

spostrzegłem, że Genet się poruszyła. Dobrze znałem ten jej wyraz twarzy. Rzuciła się

na niego. On tylko podniósł nogę, trafił ją stopą w klatkę piersiową i odepchnął,

zanim zdążyła się do niego zbliżyć. Wyjął pistolet, odbezpieczył go i wycelował w

Rosinę.

- Zrób to jeszcze raz, bękarcie, a zastrzelę twoją matkę. Dotarło? Chcesz zostać

sierotą? A wy - machnął w naszym kierunku - nie wchodzić mi w drogę. Mógłbym was

tu pozabijać i daliby mi za to medal.

Wszyscy poznaliśmy plastikowy brelok, który wyjął z kieszeni. Miał kształt

Konga. Na świecie istniał tylko jeden taki brelok. Należał do Zemuiego.

Zdejmując motocykl ze stopki, prawie się przewrócił. Usiadłszy okrakiem na

motorze, rozejrzał się w poszukiwaniu dźwigni. Znalazł ją i spróbował uruchomić

maszynę, ale ponieważ motor był na biegu, szarpnął do przodu, prawie zrzucając

jeźdźca. Odzyskawszy równowagę, mężczyzna zerknął na nas, chcąc sprawdzić, czy

coś zauważyliśmy.

Nacisnął pedał, starając się wrzucić jałowy bieg. W niczym nie przypominał

Zemuiego, któremu wystarczyło trącić dźwignię jednym palcem u nogi, a bmw

stawało się lekkie jak piórko. Zemui powoli zalałby cylindry, żeby za chwilę

energicznie odpalić, a wówczas motor obudziłby się ze snu. Myśląc o Zemuim, który

zamiast złożyć broń wybrał walkę do samej śmierci, poczułem wstyd. Zapragnąłem

Page 299: Abraham Verghese - Powrót do Missing

postąpić tak, jak zrobiłby prawowity właściciel motocykla. Ścisnąłem dłoń Shivy. Gdy

w odpowiedzi poczułem ściśnięcie, wiedziałem, że Shiva-Marion się przebudził.

Żołnierz wściekle młócił dźwignią rozrusznika, jakby skakał po ciele

nieprzyjaciela. Twarz zaczęła mu się świecić, a po czole spłynął pot. Poczułem zapach

benzyny. Zalał gaźnik.

Dzień był chłodny, słońce przeświecało przez nieliczne chmury i odbijało się od

chromowanych elementów motoru. Intruz zrobił przerwę, żeby zaczerpnąć tchu, a

potem zdjął marynarkę i rzucił ją na siodełko. Strzepnął skaleczoną dłoń.

Zauważyłem, że jest chudy i dość mizernej postury. Zdenerwowany i upokorzony

stawiającym mu opór silnikiem, obnażył zęby i warknął. Jego frustracja była

niebezpieczna.

- Popchniemy pana. Zalał pan silnik, więc to jedyny sposób, żeby uruchomić

motor - zaproponował Shiva.

- Kiedy pan dotrze na dół, niech pan po prostu wrzuci jedynkę - powiedziałem.

- Od razu zapali.

Spojrzał na nas zaskoczony, jak gdyby nie przypuszczał, że w ogóle potrafimy

mówić, a co dopiero w jego ojczystym języku.

- On tak zapalał?

„Nigdy go nie zalał", chciałem powiedzieć.

- Za każdym razem - rzuciłem. - Zwłaszcza jeśli przez jakiś czas nim nie jeździł.

Zmarszczył brwi.

- Dobra. Wy dwaj mnie popchniecie.

Schował pistolet w spodnie, a marynarkę, którą wcześniej rzucił na siodełko,

wcisnął sobie pod pośladki.

Żwirowa droga prowadząca od naszego podjazdu do ambulatorium zaczynała

się stosunkowo płaskim odcinkiem, by po chwili opaść stromo w dół i zniknąć za

występem skalnym, zza którego widać było najniższe gałęzie drzew rosnących tuż za

ogrodzeniem. Dopiero gdy człowiek znalazł się w połowie drogi, widział, że trakt

skręca pod ostrym kątem, sporo przed występem, a potem wiedzie prosto do ronda

przed ambulatorium.

- Pchać! - zakomenderował. - Pchać, bękarty.

Page 300: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Pchnęliśmy więc. Pochylił się i siedząc okrakiem na motorze, zaczął przebierać

nogami po ziemi. Chwilę później toczył się ze wzgórza, oblizując usta z uciechy. Motor

się zakołysał. Kierownica trzęsła się, jakby chciała uciec mu z rąk.

- Równo! - krzyknąłem. ShivaMarion pchał razem, biegnąc trójnożnym

kłusem, który wkrótce przeszedł w czworonożny sprint.

- Żaden problem - krzyknął żołnierz, kładąc stopy na pedałach. - Pchać!

Nabieraliśmy rozpędu, biegnąc w dół zbocza.

- Otwórz kurek! Otwórz zawór! - wrzasnął Shiva.

- Co? A, tak - powiedział i oderwał prawą dłoń od kierownicy, chcąc wymacać

zawór pod bakiem. Umykały cenne sekundy.

- Po drugiej stronie! - krzyknąłem.

Zmienił ręce. Nie znajdzie. Ale to nie ma znaczenia, bo w gaźniku znajdowało

się dość paliwa, żeby przejechać na nim przynajmniej kilometr.

Motor pędził z coraz większą prędkością. Sprężyny zaczęły piszczeć, a błotniki

stukać. Dzięki swojej masie, jak również dzięki naszym wysiłkom, jadący w dół zbocza

motocykl nabierał znacznej prędkości. Żołnierz oderwał wzrok od drogi, bo musiał

znaleźć zawór. Zanim znów spojrzał przed siebie, ShivaMarion zrobił, co w jego mocy,

by nadać maszynie jak największy pęd. Widziałem, jak żołnierz kurczowo ściska

skaleczoną dłonią manetkę gazu, nie potrafi natomiast zdecydować, co zrobić lewą:

czy nadal szukać zaworu, czy złapać za kierownicę.

- Wrzuć bieg. Szybko! - krzyknąłem, pomagając mu ostatnim desperackim

pchnięciem.

- Pełny gaz! - dorzucił Shiva.

Zareagował powoli. Najpierw przekręcił gaz do samego końca, a dopiero potem

spojrzał w dół, żeby trafić w dźwignię zmiany biegów. Przez jedną pełną napięcia

chwilę, kiedy wskoczył pierwszy bieg, motor załapał, tylne koło znalazło pewne

oparcie w podłożu, pomyślałem, że się nie udało...

Ale w tej samej chwili silnik prychnął i ożył, zwiększając obroty aż do czerwonej

kreski, jakby mszcząc się i mówiąc: „Dobra, chłopcy, już ja się nim zajmę".

Gwałtownie przyspieszył. Tylne koło posłało na nas fontannę żwiru, prawie zrzucając

jeźdźca. Żołnierz złapał mocniej kierownicę, trzymając dłoń na gazie, zamiast

odpuścić.

Page 301: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Kiedy zobaczył, co go czeka, z jego ust wydobyło się przeciągłe wycie. Miał

ledwie metr i kilka sekund, żeby pokonać ostry zakręt przed występem skalnym. Dla

każdego motocyklisty to oczywiste, że zbliżając się do przeszkody, należy patrzeć w tę

stronę, którą zamierza się ominąć, nie zaś na to, czego chce się uniknąć. Spojrzenie

żołnierza, jestem tego pewien, było utkwione w zbliżającym się urwisku. Bmw wydało

z siebie ryk, nadal przyspieszając. Pobiegłem za nim.

Przednie koło trafiło w betonowy krawężnik przed samym występem i

zatrzymało się. Tylne natomiast poleciało w górę. Wziąwszy pod uwagę ciężar tak

wielkiego silnika, maszyna powinna była przekoziołkować. Lecz zamiast tego to

motocyklista wystrzelił do przodu i przeleciał nad kierownicą. Wycie przeszło w krzyk.

Poleciał łukiem, a potem w dół, dopóki nie zatrzymał go pień drzewa. Usłyszałem głu-

che łup! i mimowolne stęknięcie, gdy z płuc żołnierza uszło powietrze. Impet rzucił go

twarzą prosto na drzewo. Odbił się od pniaka i potoczył jeszcze dobre trzy metry.

Bmw, stanąwszy na nosie, opadło na ziemię i przewróciło się na bok. Silnik

zgasł, ale tylne koło nadal się kręciło. Nigdy nie słyszałem tak głębokiej ciszy.

Poszedłem na dół i znalazłem się przy nim jako pierwszy. Chociaż przedtem

chciałem, żeby spotkało go coś złego, teraz czułem się fatalnie. Niesamowite, okazało

się, że jest przytomny. Leżał na plecach, mrugając, oszołomiony. Z jego nosa i ust

płynęła krew. Nie zostało w nim zbyt wiele z butnego żołnierza. Miał minę dziecka,

które z opłakanymi skutkami wzięło na siebie więcej, niż zdołało unieść.

Noga podwinęła mu się pod tułów pod takim kątem, że kiedy ją zobaczyłem,

zrobiło mi się niedobrze. Jęknął, łapiąc się za brzuch. Z jego twarzy została krwawa

miazga. To był groteskowy widok.

Nie przejął się stopą ani twarzą tak jak brzuchem.

- Proszę - powiedział. Oddychał krótkimi zrywami. Drapał się w okolicach pasa.

Spojrzał na mnie. - Proszę. Wyjmij to.

Przez moment zapomniałem, co zrobił Zemuiemu, Rosinie i Genet. I co zrobił

Ghoshowi. Istniało dla mnie tylko jego cierpienie. Zrobiło mi się go żal.

Spojrzałem na Rosinę, na jej rozbitą i napuchniętą wargę, na dziurę po zębie.

- Proszę... - odezwał się znowu, łapiąc się za klatkę piersiową. - Wyjmij to. Na

Świętego Gabriela, wyjmij to.

Page 302: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Przykro mi - powiedziałem.

Drapał, rył desperacko i bezskutecznie w brzuchu. Zrozumiałem dlaczego.

Kolba pistoletu wbiła się w jego ciało, prawie całkiem zniknęła pod żebrami po lewej

stronie.

- Uważaj! - krzyknęła Rosina. - On próbuje wyjąć pistolet.

- Nie. Kolba wbiła mu się w żebra - uspokoiłem ją. - Zaczekaj. Wyjmę to! -

powiedziałem do niego. Złapałem kolbę pistoletu i pociągnąłem z całej siły. Wrzasnął.

Nie chciała się ruszyć. Złapałem inaczej.

Zanim usłyszałem wystrzał, poczułem, jakby muł kopnął mnie w rękę.

A potem pistolet w mojej dłoni gładko wysunął się z jego ciała, jak gdyby w

ogóle się nie zaklinował, tylko spokojnie leżał sobie na jego pępku.

Poczułem swąd palonego ubrania i woń kordytu. Zobaczyłem w jego brzuchu

czerwoną dziurę. Widziałem, że życie opuszcza jego oczy równie szybko, jak kropla

rosy spływa z płatka róży.

Ująłem go za rękę i stwierdziłem brak tętna.

Rosina wysłała Genet po Gebrew.

Zjawił się biegiem. Nie usłyszał wystrzału. Bungalow stał na tyle daleko od

pozostałych budynków, a brzuch mężczyzny posłużył za tak skuteczny tłumik, że

odgłos nie rozniósł się po okolicy.

- Prędko. Ktoś może po niego przyjść - powiedziała Rosina. - Ale najpierw

zabierzmy stąd motocykl.

W piątkę postawiliśmy maszynę do pionu i odprowadziliśmy ją do szopy na

narzędzia stojącej tuż za zakrętem u stóp podjazdu. Jedynym śladem wypadku było

wgniecenie w baku. W szopie najpierw poprzestawialiśmy drewno na opał, stosy

Biblii, kozioł do piłowania drewna, inkubator i inne rupiecie, a następnie wstawiliśmy

do niej motor tak, żeby nie rzucał się w oczy.

Kiedy wróciliśmy do ciała żołnierza, niewiele mieliśmy sobie nawzajem do

powiedzenia. Gebrew i Shiva poszli po taczkę i z pomocą Rosiny i Genet włożyli

zwłoki do jej zardzewiałej misy. Stałem oparty o drzewo i przyglądałem się ich

ruchom. Żołnierz leżał na taczce w nienaturalnej pozie, jaką przyjmują wyłącznie

nieżywi. Rosina szła przodem. Przepchnęliśmy taczkę między drzewami rosnącymi

Page 303: Abraham Verghese - Powrót do Missing

wzdłuż ścieżki prowadzącej przy murze wyznaczającym granicę Missing. Po chwili

dotarliśmy do Tonącej Ziemi. Znajdowało się tutaj wkopane głęboko w ziemię stare

szambo szpitala, które latami notorycznie wylewało, zanim wreszcie przestano z niego

korzystać. Beton z USAID, fundusze od Rockefellera i grecki wykonawca robót

stworzyli dla szpitala nowe szambo. Niemniej jednak ścieki wypływające ze starego

zbiornika zdążyły skutecznie zalać okoliczną glebę, teraz dla niepoznaki porośniętą

warstwą puszystego mchu - ale to tylko złudzenie, bo w mgnieniu oka tonęło tu

wszystko, co było cięższe niż kamyk. Nieustanny smród odstraszał ciekawskich.

Matrona poleciła ogrodzić teren drutem kolczastym i postawić tabliczkę z napisem po

amharsku „Tonąca Ziemia", co stanowiło najwierniejszy przekład określenia „grząski

grunt".

Odór był przejmujący. Wykopawszy jeden ze słupków podtrzymujących

ogrodzenie z drutu kolczastego i położywszy go na ziemi, Rosina i Gebrew wjechali

taczką tak daleko, jak starczyło im odwagi. Zerknąłem na Shivę. Był niewzruszony,

patrzył zupełnie obojętnym wzrokiem. Równie spokojnie mógł obserwować

pucybutów przy pracy. Ja czułem coś zgoła innego. Rosina i Gebrew już mieli wrzucić

ciało do bajora, kiedy powiedziałem:

- Nie! - Złapałem Rosinę za rękę, zmuszając ją do postawienia taczki na ziemi.

Cały się trząsłem. Płakałem. - Nie możemy tego zrobić. To nie w porządku. Rosina... O

mój Boże, co ja zrobiłem...

Rosina wymierzyła mi solidnego klapsa. Shiva położył mi dłoń na ramieniu,

raczej po to, żeby mnie powstrzymać, niż zaoferować wsparcie. Rosina i Gebrew

podnieśli taczkę, przechylili ją i wrzucili martwego człowieka do szamba.

Pokryty mchem grunt zapadł się jak materac. Twarz trupa nie należała już do

człowieka, który nas sterroryzował; była twarzą godną współczucia, ludzką twarzą, a

nie obliczem potwora.

Kiedy ciało wreszcie zniknęło, Rosina splunęła w jego kierunku. Odwróciła się

do mnie, gniew i żądza krwi wykrzywiły jej twarz.

- Co się z tobą dzieje? Nie wiesz, że zabiłby nas dla samej przyjemności?

Jedynym powodem, dla którego tego nie zrobił, było to, że bardziej zależało mu na

motorze Zemuiego. Możesz czuć się dumny z tego, co zrobiłeś.

*

Page 304: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Wróciliśmy na górę w ciszy. Gdy znaleźliśmy się w domu, Rosina stanęła przed

nami i wzięła się pod boki.

- Nikt poza nami nie wie, co się wydarzyło - powiedziała. - I nikt nie może się

dowiedzieć. Ani Hema. Ani Ghosh. Ani Matrona. Nikt. Shivo, rozumiesz, co mówię?

Genet? Gebrew? - Spojrzała na mnie. - A ty, Marionie?

Popatrzyłem na swoją niańkę, która z nabieglą krwią twarzą i brakującym

zębem wyglądała jak zupełnie obca osoba. Przygotowałem się na kolejne surowe

słowa z jej strony. Zamiast tego podeszła do mnie i wzięła mnie w ramiona. To był

uścisk, jakim kobieta obdarza własnego syna bądź bohatera. Mocno ją objąłem.

Poczułem w uchu jej gorący oddech, gdy powiedziała:

- Jesteś dzielny.

Oto była moja pociecha - że między mną a Rosiną było wszystko dobrze. Genet

podeszła do mnie i objęła mnie ramieniem.

Jeśli tak czuje się dzielny człowiek - jeśli jest otępiały, oniemiały, widzi tylko

zakrwawione palce, a jego serce tłucze się w piersi i usycha z tęsknoty za dziewczyną,

która właśnie go przytuliła - no to chyba rzeczywiście byłem dzielny.

Page 305: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 27

Odpowiedź w medycynie

Każdego, kto związał swój los z generałem Mebratu, czekała szubienica - takie

panowało przeświadczenie. Ghosha, jak do tej pory, ocaliło jego indyjskie obywatel-

stwo, ale też modlitwy rodziny i rzeszy przyjaciół. Jego uwięzienie zatrzymało mój

świat w miejscu, odebrało mi cały sens życia.

Właśnie wtedy, w chwilach największej rozpaczy, pomyślałem o Thomasie

Stonie. Przed puczem nieraz bywało, że nie myślałem o nim przez wiele miesięcy.

Ponieważ nie miałem żadnego jego zdjęcia i jeszcze nie wiedziałem, że napisał słynny

podręcznik (znacznie później dowiedziałem się, że Hema skrupulatnie pooddawała

lub w inny sposób usunęła z Missing wszystkie egzemplarze Skutecznego chirurga),

Thomas Stone wydawał mi się postacią zupełnie nierealną, zjawą, ledwie pojęciem.

Wydawało mi się mało prawdopodobne, żeby moim ojcem był ktoś mający białą skórę

jak Matrona. Łatwiej mi przychodziło wyobrażać sobie siebie jako dziecko hinduskiej

matki.

Lecz teraz, gdy czas się zatrzymał, pomyślałem o tym mężczyźnie, którego

twarzy nawet nie znałem. Byłem jego synem. Znalazłem się w największej potrzebie.

Kiedy przyszedł żołnierz, żeby ukraść nam motocykl, i mógł nas pozabijać, gdzie

wówczas był Stone? Kiedy zamordowałem intruza - nadal tak to widziałem - gdzie był

Stone? Kiedy nocami śniłem o masce pośmiertnej albo kiedy zimne ręce wyłaniały się

z cienia, by mnie schwytać, gdzie wtedy był Stone? I przede wszystkim: kiedy

potrzebowałem uwolnić jedynego ojca, jakiego kiedykolwiek miałem, gdzie podziewał

się Stone?

Przez te wszystkie okropne dni, które wkrótce przeszły w tygodnie, kiedy

jeździliśmy w tę i z powrotem, od domu do więzienia, do indyjskiej ambasady, do

Ministerstwa Spraw Zagranicznych, byłem przekonany, że gdybym był dla Ghosha

lepszym synem, gdybym był go godzien, oszczędziłbym mu katorgi.

Być może nie było jeszcze za późno.

Mogłem się zmienić. Ale jaką formę powinna przyjąć moja zmiana?

Czekałem na jakiś znak.

Page 306: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Znak pojawił się pewnego wietrznego ranka, kiedy dotarła do nas wieść o

kolejnych egzekucjach w Merkato. Pobiegłem do bramy bez specjalnego powodu;

gdziekolwiek byłem, chciałem być gdzie indziej. Po drodze poczułem zagadkowo

słodki, owocowy zapach. W tej samej chwili zielony citroen z tylnymi kołami

osłoniętymi błotnikami przypominającymi spódniczkę, płynąc gładko na resorach i

rzężąc przy tym niemiłosiernie, zaparkował pod wiatą przed ambulatorium. Dwóch

młodych mężczyzn wyniosło trzeciego, tęgiego faceta rozpartego na tylnym siedzeniu,

i momentalnie zapach stał się silniejszy. Ów mężczyzna miał skórę w kolorze kawy z

mlekiem i charakterystyczne dla członków rodziny królewskiej obwisłe policzki -

zapewne w dzieciństwie karmiono go nie indżerą i wotem, ale gęstą śmietaną i

babeczkami. Wyglądał, jakby spał. Oddychał głęboko, głośno i z takim pomrukiem jak

przepracowana lokomotywa. Z każdym wydechem emanowała z niego słodka woń.

Wiedziałem, że kiedyś się już spotkałem z tym zapachem. Gdzie? Jak? Kiedy

oni wnosili go do ambulatorium, ja stałem na zewnątrz, usiłując rozwiązać zagadkę.

Rozumiałem, że zaangażowałem się w badania nad światem, rodzaj takiej refleksji,

jaką zawsze podziwiałem u Ghosha. Przypomniałem sobie jego eksperyment z

ciuciubabką - dosłownie ślepą próbę - który miał za zadanie sprawdzić moją zdolność

odnajdywania Genet po zapachu.

Jakiś czas później doktor Bachelli powiedział mi, że ten mężczyzna cierpiał na

śpiączkę cukrzycową, dla której charakterystyczny był właśnie owocowy zapach.

Poszedłem do biura Ghosha, czyli jego starego bungalowu, i poczytałem sobie w

podręcznikach o ketonach, które powstają we krwi i odpowiadają za tę woń. Rozdział

doprowadził mnie do fragmentu o insulinie. Potem przeczytałem jeszcze o trzustce i

cukrzycy... Od tematu do tematu. Wtedy chyba po raz pierwszy od dwóch tygodni,

czyli od aresztowania Ghosha, byłem w stanie pomyśleć o czymś innym niż jego

uwięzienie. Spodziewałem się, że tych ksiąg Ghosha nie sposób czytać, ale okazało się,

że podstawą medycyny są - w odróżnieniu od, dajmy na to, inżynierii - słowa. Aby

opisać jakąś strukturę, wystarczyło powiązać ze sobą słowa, i słowami dawało się

objaśnić jej działanie i błędne funkcjonowanie. Nie znałem tych słów, ale

sprawdzałem je w słowniku i zapisywałem, by móc skorzystać z nich w przyszłości.

Dwa dni później znów poczułem ten zapach. Tym razem jego źródłem okazała

się ułożona na ławeczce gharry starsza kobieta podtrzymywana przez rodzinę.

Oddychała równie ciężko jak mężczyzna sprzed dwóch dni, i nawet silny zapach

końskiej sierści nie był w stanie zamaskować intensywnej owocowej woni.

Page 307: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Kwasica cukrzycowa - powiedziałem Adamowi. Odparł, że to całkiem

możliwe. Badania krwi i moczu potwierdziły, że miałem rację.

Życie w Missing jakoś płynęło dalej. Niezależnie od tego, czy mieliśmy czterech

lekarzy, czy tylko jednego, pacjenci nadal przychodzili. Prostymi dolegliwościami -

odwodnienie u dzieci, gorączka, porody bez komplikacji - zajmowano się rutynowo,

ale wszystkich chorych wymagających interwencji chirurga odsyłano z kwitkiem.

Siedziałem w ambulatorium z Adamem albo kryłem się w bungalowie Ghosha,

pochłaniając jego podręczniki medycyny. Czas wcale nie płynął w ten sposób szybciej

ani też nie zmniejszała się moja obawa o los Ghosha, ale przynajmniej czułem, że

znalazłem coś, co stanowi ekwiwalent rysowania i tańca Shivy, pasję, której udało się

choć trochę poskromić moje niepokorne myśli. To, czym się zajmowałem, wydawało

mi się poważniejsze niż hobby Shivy. Moja pasja jawiła mi się jako starożytna

alchemia zdolna otworzyć bramy Kerchele.

W tym okropnym okresie bez Ghosha - gdy Almaz czuwała dzień i noc przed

więzieniem, a Jego Wysokość do tego stopnia nie ufał nikomu ze swojego otoczenia,

że Lulu musiała obwąchiwać każdy kąsek, zanim wziął cokolwiek do ust - mój zmysł

węchu, moja pierwotna inteligencja przebudziła się do życia. Mój mózg zawsze

potrafił rozpoznawać zapachy, i to całą ich gamę, a teraz usiłował je nazwać i

odpowiednio zaszufladkować. Stęchłemu, amoniakalnemu smrodowi chorej wątroby,

która dawała o sobie znać w porze deszczowej, towarzyszyły zabarwione na żółto oczy;

charakterystyczny dla duru brzusznego zapach świeżo upieczonego chleba nie miał

przypisanej pory roku, a oczy były przy nim porcelanowo białe i niespokojne. Tchnący

ściekiem odór ropnia w płucach, przypominający winogrona zapach oparzenia

zainfekowanego bakteriami Pseudomonas, pachnący stęchlizną mocz przy niewydol-

ności nerek, woń starego piwa przy skrofułach - lista była naprawdę długa.

Pewnego wieczoru po kolacji Matrona drzemała na sofie, a Shiva siedział przy

stole i zawzięcie coś rysował. Hema, która chodziła po pokoju, raptem przystanęła

koło fotela. To było miejsce Ghosha. Siedziałem tam z nogami wspartymi na stołku i

ze stosem książek leżących obok na podłodze. Chyba zrozumiała, że starałem się

zabezpieczyć jego miejsce. Zajrzawszy mi przez ramię, zobaczyła swoją grubą książkę

o ginekologii, którą, zupełnie przypadkiem, otworzyłem na zdjęciu przedstawiającym

kobietę ze sromem zniekształconym przez ogromne zapalenie gruczołu Bartholina.

Nie starałem się ukryć tego, czym się zajmowałem. Czułem, że Hema zastanawia się,

jak zareagować. Położyła mi rękę na głowie, a potem zsunęła ją na ucho i pomyślałem,

Page 308: Abraham Verghese - Powrót do Missing

że zaraz złapie mnie za małżowinę (dowiedziałem się, że właśnie tak się nazywa ta

mięsista część ucha) i wykręci ją. Czułem jej niezdecydowanie. Pogłaskała mnie po

uchu i poklepała po ramieniu.

Kiedy odeszła, poczułem ciężar jej niewypowiedzianych słów. Chciałem

zawołać za nią: „Mamo! To nie tak, jak myślisz". Ale tak jak ona nie miała w zwyczaju

dzielić się swoimi przemyśleniami, tak i ja uczyłem się od niej sztuki krycia się z

własnymi myślami. O to przecież chodziło w dorosłości: ukryć ciało, nie okazywać

uczuć, założyć, że wiemy, jakimi motywami kierują się inni. Tak robią dorośli.

Jestem pewien, że według Hemy do zajrzenia akurat na tę stronę podręcznika

pchnęło mnie chorobliwe zainteresowanie kobiecą anatomią. I może faktycznie tak

było, ale nie do końca. Czy uwierzyłaby, gdybym jej powiedział, że te pachnące

stęchlizną stare księgi, z ilustracjami wykonanymi ołówkiem i tuszem oraz z

ziarnistymi fotografiami ludzi groteskowo powykrzywianych przez chorobę lub

pozbawionych części ciała, były dla mnie zapowiedzią czegoś obiecującego? Kelly's

Obstetrics, Jeffcoate's Principles of Gynecology i French's Index of Differential

Diagnosis były (przynajmniej w moim dziecięcym mniemaniu) mapą Missing,

przewodnikiem po krainie, w której przyszedłem na świat. Bo gdzie, jeśli nie w takich

książkach, jeśli nie w medycynie, mielibyśmy szukać wytłumaczenia naszego - mojego

i Shivy - wspólnego, matkobójczego, ojco-zbiegłego, pokręconego losu? Jak inaczej

miałbym zrozumieć to pragnienie (czy miało charakter morderczy? - nocami

zastanawiałem się nad tym), które nakazało mi pozbyć się żołnierza, a potem miotać

się między zachowaniem tajemnicy a wyznaniem wszystkiego jak na spowiedzi?

Niewykluczone, że wielka literatura udzieliłaby odpowiedzi na moje wątpliwości. Ale

pod nieobecność Ghosha, w głębi swego bólu, odkryłem, że odpowiedź, że wszystkie

odpowiedzi, wyjaśnienie zagadki dobra i zła, kryją się w medycynie. Uwierzyłem w to.

Byłem pewien, że dopiero wówczas, gdy głęboko w to uwierzę, Ghosh zostanie

uwolniony.

W trzecim tygodniu po aresztowaniu Ghosha poszedłem rano do bramy tuż po

tym, jak dzwony Świętego Gabriela wybiły pełną godzinę, co dla Gebrew było

sygnałem, że należy zacząć wpuszczać ludzi. Wąska furtka w bramie mieściła tylko

jedną osobę. Tym, co powstrzymało masowy pęd i chaos, był widok Gebrew w jego

stroju duchownego.

Page 309: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Dwóch mężczyzn zaczęło się przepychać, przesadzając próg furtki jak dwaj

płotkarze na bieżni.

- Na miłość Boską, zachowujcie się - upomniał ich Gebrew.

Za nimi weszła kobieta, stąpając delikatnie, jakby wychodziła z łodzi na suchy

ląd. Kiedy pacjenci jeden po drugim cmokali ramiona trzymanego przez Gebrew

krzyża, dziobiąc przy tym jak kury - raz za ukrzyżowanego Chrystusa, raz za Maryję,

raz za archanioły i za świętych, i raz za cztery żywe stworzenia z Księgi Objawienia - a

potem czekali, aż przytknie im go do czoła, kolejka sama przywracała porządek.

Pacjenci Missing bali się choroby i śmierci, lecz nie tak bardzo, jak lękali się

potępienia.

Przyglądałem się ich twarzom; każda była zagadką, nie było dwóch takich

samych. Miałem nadzieję, że gdzieś pośród nich wypatrzę Ghosha.

Wyobraziłem sobie dzień, w którym mój „prawdziwy" ojciec - Thomas Stone -

przestąpi próg bramy. Wyobraziłem sobie, że stoję tam, już jako lekarz, być może w

zielonym kitlu, bo akurat mam przerwę między operacjami, albo może w białym, w

koszuli i krawacie. Chociaż nie wiedziałem, jak wygląda, wmówiłem sobie, że od razu

go poznam.

Wiedziałem, co mu powiem: „Spóźniłeś się. Przeżyliśmy życie bez ciebie".

Page 310: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 28

Dobry lekarz

Obudziłem się przed świtem. W ciemności pognałem ile sił w nogach do

pomieszczenia z autoklawem. Obudziła mnie bowiem następująca myśl: „A może

siostra Mary Joseph Praise mogłaby zadziałać i uwolnić Ghosha?". Mój „ojciec" nie

przybędzie z odsieczą, ale co jeśli matka czeka, aż ją poproszę o pomoc? Miałem

nadzieję, że nie będzie mi miała za złe, że od dawna nie siedziałem na jej krześle.

Usiadłszy, spojrzałem na obrazek Ekstaza św. Teresy, widząc niewiele więcej poza

ledwo dostrzegalnym zarysem postaci - postanowiłem nie włączać światła - i

poczułem się jak w konfesjonale, choć nie miałem chęci się spowiadać. Siedziałem w

ciszy dobre dziesięć minut.

- Wiesz, że długo myślałem, że wszystkie dzieci rodzą się parami - odezwałem

się w końcu. Nawiązałem rozmowę. Nie chciałem tak prosto z mostu przejść do

Ghosha i przysługi, o którą zamierzałem ją poprosić.

- Szczeniaki Koochooloo rodziły się po cztery albo po sześć. Na Mulu Farm

widzieliśmy maciorę, która miała nawet dwa razy więcej prosiaków. Jesteśmy

bliźniętami jednojajowymi, ale wcale nie jesteśmy dokładnie tacy sami. O nie. Nie

jesteśmy tacy jak banknoty, które różnią się tylko numerem seryjnym. Shiva jest tak

naprawdę moim lustrzanym odbiciem. Ja jestem praworęczny, a Shiva leworęczny. Ja

mam loczek z tyłu głowy po lewej stronie, a on po prawej.

Dotknąłem nosa. Znowu jej o czymś nie powiedziałem. Miesiąc przed

zamachem stanu miałem starcie z Walidem, który naśmiewał się z mojego imienia

(jestem łatwym celem). Rozłożył mnie ciosem głową - testa - i było po walce. Testa, po

włosku „głowa", to, jak chcą niektórzy, starożytna etiopska sztuka walki, ale nawet

jeśli tak rzeczywiście jest, to nie ma tu żadnych dojo, nie zdobywa się pasów, a tylko

zalicza złamany nos. Jedyną metodą obrony przed ciosem jest opuszczenie głowy.

Walid potraktował mnie testa, gdy najmniej się tego spodziewałem.

Ku mojemu zaskoczeniu Shiva przyszedł mi z pomocą. Był wyczulony na cier-

pienie zwierząt i ciężarnych kobiet, a zarazem pozostawał w błogiej nieświadomości

bólu dręczącego inne istoty ludzkie, zwłaszcza jeśli to on był tego bólu przyczyną. Ze

Page 311: Abraham Verghese - Powrót do Missing

zdumieniem obserwowałem, jak starł się z Walidem. Walid zareagował kolejną testa.

Ich czoła spotkały się z obrzydliwym trzaskiem. Kiedy odważyłem się spojrzeć po raz

drugi, Shiva stał, jak gdyby nigdy nic. Chłopaki z młodszych klas zbiegli się jak sępy

do padliny, bo upadek łobuza zawsze wywołuje sensację. Walid leżał na wznak. Po

chwili podniósł się i znowu spróbował zaatakować. Głuche uderzenie czaszki o

czaszkę wywołało we mnie paniczny lęk o Shive. Ale Shiva nawet nie mrugnął,

podczas gdy Walid zwalił się na ziemię z rozciętą głową. Kiedy, wyzdrowiawszy, wrócił

wreszcie do szkoły, był potulny jak baranek.

Wieczorem tego samego dnia Shiva pozwolił mi zbadać sobie głowę. W

przeciwieństwie do mojej głowy czubek jego głowy był delikatny, ale kość czołowa

zdumiewała grubością i twardością. U mnie topografia wyglądała inaczej. Zapytałem

Ghosha, czemu tak jest. Wyjaśnił, że być może instrumenty, którymi podczas

narodzin potraktowano główkę Shivy, sprawiły, iż kości jego czaszki zrosły się w ten

„wybujały" sposób. Lub też mogło to mieć coś wspólnego z naszym połączeniem.

Wtedy byłem zbyt dumny, żeby zapytać go, co dokładnie ma na myśli.

Księga w formacie folio w bibliotece British Council zawierała zdjęcia Changa i

Enga z Syjamu, najsłynniejszych bliźniąt syjamskich. Kilka stron dalej zamieszczono

portret Hindusa Laloo, który jako wybryk natury jeździł po świecie z trupą cyrkową.

Laloo miał „brata bliźniaka pasożyta wyrastającego z klatki piersiowej". Na zdjęciu

Laloo stał w przepasce na biodrach, a z jego nagiej piersi wystawały pośladki i para

nóg. Dla mnie wyglądało to, jakby ten bliźniak pasożyt nie „wyrastał" z Laloo, lecz

próbował się dostać do środka.

Gdy wreszcie oderwałem wzrok od tych zdjęć, towarzyszący im tekst okazał się

objawieniem. Dowiedziałem się, że kiedy w tym samym czasie w ciele matki rosną

dwa zarodki, rezultatem są bliźnięta dwujajowe - nie są do siebie podobne i może być

chłopiec i dziewczynka. Ale jeśli zdarzy się, że w bardzo wczesnej fazie rozwoju

pojedynczy zarodek podzieli się na połówki, wówczas rodzą się bliźnięta jednojajowe,

takie jak ja i Shiva. Bliźnięta syjamskie były zatem bliźniętami jednojajowymi, w

przypadku których podział zapłodnionego jajeczka okazał się niekompletny i połówki

pozostały ze sobą częściowo zrośnięte. Rodzili się osobnicy tacy jak Chang i Eng, czyli

dwie osoby złączone brzuchem lub dowolną częścią ciała. Czasem podział bywał nie-

równy, jak u Laloo i jego brata pasożyta.

Page 312: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Wiesz, że ja i Shiva byliśmy craniopagus? Złączeni głowami? - zapytałem

siostrę Mary Joseph Praise. - Przy porodzie rozdzielili nas. Musieli. Było krwawienie.

Milczałem przez dłuższą chwilę. Miałem nadzieję, że zrozumiała, że milczę

przez szacunek. Mówienie o naszych narodzinach, które zbiegły się z jej śmiercią, było

z mojej strony egoistyczne. Zapadła długa, krępująca cisza.

- Czy mogłabyś wydostać Ghosha z więzienia?

No proszę, powiedziałem to.

Czekałem na odpowiedź. W ciszy czułem, jak opanowuje mnie poczucie winy, a

po nim wstyd. Nie powiedziałem jej, że wyrwałem z książki stronę, na której było

zdjęcie Laloo, i zabrałem ze sobą. Nie powiedziałem jej o zabiciu żołnierza i że bałem

się, iż pewnego dnia spadnie na mnie kara boska.

Było coś jeszcze, co przed nią ukryłem i co zrozumiałem, dopiero zobaczywszy

zdjęcie Changa i Enga i Laloo: że choć mięsista rurka łącząca mnie z Shiva została

odcięta i wyrzucona... tak naprawdę wcale nie zanikła - nadal nas łączyła. Fotografia

Laloo oddawała mój stan uczuć: jak gdyby część mnie nadal tkwiła w ciele Shivy, a

część jego nadal znajdowała się we mnie. Byłem z nim złączony na dobre i na złe.

Rurka nadal istniała.

Co by się stało, gdyby ShivaMarion chodził po świecie z połączonymi głowami

albo - wyobraźcie to sobie - gdyby był jednym tułowiem z dwiema głowami? Czy na

pewno chciałbym - chcielibyśmy - żyć w ten sposób? Czy może wolelibyśmy, żeby

lekarze za wszelką cenę nas rozdzielili?

Nikt nie dał nam takiego wyboru. Oddzielili nas, przecinając przewód, który

czynił nas jednością. Kto wie, czy odmienność Shivy, jego ograniczony,

samowystarczalny świat, który nie potrzebuje obcych, nie stanowi skutku rozdzie-

lenia; a mój niepokój, poczucie niekompletności - czy nie ma swojego źródła w tamtej

brzemiennej w skutki chwili? Mimo to nadal byliśmy jednym, połączeni ze sobą, czy

nam się to podoba, czy nie.

Pod wpływem impulsu wyszedłem z pomieszczenia z autoklawem, nie pożeg-

nawszy się nawet. Jak mogłem oczekiwać pomocy od siostry Mary Joseph Praise,

skoro tak wiele przed nią ukrywałem?

Nie zasługiwałem na jej wstawiennictwo.

Jakże więc byłem zdumiony, gdy godzinę później okazało się, że jednak

interweniowała.

Page 313: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Jej wstawiennictwo przybrało postać zaszyfrowanej wiadomości ukrytej w

bloczku recept z rosyjskiego szpitala. Przekazał ją Gebrew Teshome, jego odpowied-

nik strzegący bramy tego szpitala. Teshome powiedział, że to od rosyjskiego lekarza,

który kazał mu przysiąc, że nie wyjawi jego nazwiska. Na jednej stronie Rosjanin

napisał: „Ghosh ma się dobrze. Brak niebezpieczeństwa". Na odwrocie zaś Ghosh na-

gryzmolił: „Chłopcy, NAPNIJCIE CIĘCIWĘ ODWAGI! Podziękujcie Almaz. Nie ma

sensu czekać. Matrono, dzwoń do wszystkich. Oby jednoroczna żona odnowiła

umowę. XXX G".

Wróciłem do pomieszczenia z autoklawem. Stanąłem za krzesłem jak pokutnik

i podziękowałem siostrze Mary Joseph Praise. Opowiedziałem jej o wszystkim.

Niczego nie pominąłem. Poprosiłem ją o wybaczenie - i żeby dalej pomagała nam

uwolnić Ghosha.

Ujrzałem w Almaz nową osobę. Zobaczyłem w niej milczącą siłę i determinację

wyrażającą się nocnym czuwaniem u bram więzienia Kerchele. Braki w edukacji

nadrabiała charakterem i lojalnością.

Straciłem za to wszelki szacunek dla cesarza. Nawet Almaz, zagorzała

rojalistka, przechodziła kryzys wiary.

Nikt tak naprawdę nie wierzył, że Ghosh brał udział w zamachu stanu. Problem

- ten sam dla setek wówczas uwięzionych - polegał na tym, że wszelkie decyzje

podejmował Jego Wysokość Hajle Syllasje. Jego Wysokość nie dzielił się obowiąz-

kami. Jego Wysokości się nie spieszyło.

Każdego popołudnia jeździliśmy do Kerchele, żeby zawieźć naszemu uwięzio-

nemu jedyny posiłek, jaki wolno nam było przekazać, i odebrać pojemnik po

poprzednim. Krewni osadzonych w Kerchele stali się naszą rodziną. Placyk przed

bramą więzienia był miejscem obfitującym w najświeższe wiadomości i najbliższe

prawdzie plotki. Dowiedzieliśmy się, że cesarz ma w zwyczaju wychodzić na poranny

spacer do przypałacowego ogrodu. Podczas spaceru ministrowie: bezpieczeństwa,

stanu i pióra, podchodzą do niego jeden po drugim. Idą trzy kroki za cesarzem i

donoszą mu o najnowszych plotkach i rzeczywistych wydarzeniach, ostatnich

dwudziestu czterech godzin. Ministrowie żyją w ciągłej obawie, czy poprzednik nie

zastawił aby pułapki, wspominając cesarzowi o czymś, o czym zalękniony minister

zapomniał powiedzieć. Lulu, królewska wróżbitka, sika wybrańcom na buty, i nie jest

Page 314: Abraham Verghese - Powrót do Missing

do końca jasne, czy takie wyróżnienie oznacza zaufanie cesarza, czy podejrzenie -

okaże się, dopiero kiedy naznaczona przez suczkę osoba trafi do Kerchele.

Następnego dnia, zaledwie dwadzieścia cztery godziny po mojej wizycie u

siostry Mary Joseph Praise, pozwolono nam zobaczyć się z Ghoshem.

Dziedziniec więzienia, porośnięty trawą i wielkimi, dającymi dużo cienia

drzewami, wyglądał jak idealne miejsce na piknik. Pod rozłożystymi baldachimami

gałęzi stali więźniowie i wyglądali jak bezlistne młode drzewka.

Od razu wypatrzyłem Ghosha. Rzuciliśmy mu się z Shivą w ramiona. Wtuleni w

niego nie dostrzegaliśmy jego ogolonej głowy i wymizerowanej twarzy. Zauważyłem

za to, że po raz pierwszy od ponad miesiąca nie czuję bólu w klatce piersiowej. Jego

ubranie i w ogóle całe ciało wydzielały ostry zapach celi, w której siedzi wielu

pocących się mężczyzn. Zrobiło mi się smutno, bo zrozumiałem, jak bardzo musi czuć

się upokorzony. Odsunęliśmy się na bok, robiąc miejsce Matronie i Hemie, ale nie

puściłem ręki Ghosha w obawie, że rozpłynie się w powietrzu. Niektórym

mężczyznom utrata wagi rzeczywiście służyła, ale nie Ghoshowi - bez swoich

pulchnych policzków i drugiego podbródka wyglądał, jakby się skurczył.

Almaz, z twarzą prawie całkiem zasłoniętą szammą, czekała z boku. Oswobo-

dziwszy się od Hemy i Matrony, Ghosh podszedł do niej. Ukłoniła mu się nisko, a

potem pochyliła, jakby chcąc dotknąć jego stóp, ale zanim to zrobiła, Ghosh złapał ją

za rękę, wyprostował i ucałował jej dłonie. Objął ją. Powiedział, jak bardzo się cieszył,

gdy widział ją stojącą przy bramie i machającą, kiedy wozili go tam i z powrotem

krytym jeepem, chociaż wiedział, że Almaz go nie widzi. Almaz, która nigdy wcześniej

nie pokazywała zębów, uśmiechnęła się od ucha do ucha, a po jej policzkach

popłynęły łzy.

- Największym dla mnie cierpieniem było zamartwianie się o was. Bo, rozumie-

cie, nie wiedziałem, czy aresztowali też Hemę. Albo może nawet Matronę. Kiedy

zobaczyłem Almaz ze zdjęciem rodziny w dłoni, zrozumiałem, że w ten sposób chce mi

przekazać, że z wami wszystko w porządku. Almaz, dzięki tobie kamień spadł mi z

serca.

Aż do tej pory żadne z nas nie wiedziało, że Almaz miała przy sobie zdjęcie i że

za każdym razem, gdy bramą więzienia przejeżdżał samochód, wstawała i wyciągała je

przed siebie, uśmiechając się.

Page 315: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Umykały cenne minuty, więc poprosiliśmy Ghosha, żeby opowiedział nam o

wszystkim. Chyba nie chciał nas martwić, ale nie potrafił też skłamać.

- Pierwsza noc była najgorsza. Zamknęli mnie w klatce - powiedział, pokazując

palcem brudną, niską budę, która wyglądała jak lichy składzik. - To bardzo małe

pomieszczenie. Nie da się w nim stać. Trzymają tam pospolitych kryminalistów,

morderców, ale też włóczęgów i kieszonkowców. Prawie nie ma tam powietrza, a

nocą, kiedy zamykają drzwi, w ogóle nie da się oddychać. Jest taki jeden gość,

straszny brutal, on tam rządzi i decyduje, kto gdzie śpi. Jedynym miejscem, gdzie

można trochę odetchnąć, jest skrawek podłogi przy drzwiach. Dałem mu zegarek i

pozwolił mi tam spać. Gdybym miał tam spędzić jeszcze jedną noc, umarłbym.

Żadnych prześcieradeł, żadnych koców, spaliśmy na gołej ziemi. Kiedy wzeszło słońce,

drapałem się, bo pogryzły mnie wszy.

Bezpośrednio z pałacu przybył jakiś major z rozkazem, żeby przetransportować

mnie do szpitala wojskowego i zapewnić wszystko, czego będę potrzebował do opieki

nad generałem Mebratu. Cesarz nie miał najlepszego zdania o lekarzach, którzy nad

nim czuwali. Kiedy major zobaczył, gdzie spędziłem noc, że mam opuchniętą całą

twarz i utykam, wpadł w furię. Zabrał mnie do szpitala, gdzie wziąłem prysznic,

odwszono mnie i dano czyste ubranie.

W szpitalu wojskowym pokazali mi rentgen generała, a potem zabrali mnie do

niego. I kogo tam widzę? Sławę, znaczy się doktora Jarosława z rosyjskiego szpitala.

Sława cały się trząsł i nie wyglądał najlepiej. Generał zaś albo pogrążony był w

głębokim śnie, albo pozostawał nieprzytomny. Sława powiedział, że etiopscy lekarze

wolą się do generała nie zbliżać. Obawiają się, że jeśli umrze, zapłacą za to głową, a

jeśli go wyleczą, zostaną oskarżeni o współpracę z nim i też zostaną straceni. „Sława -

odezwałem się - powiedz mi, że on jest na środkach uspokajających i że zanim go

ujrzałeś, nie był w takim stanie". Sława odparł, że kiedy wszedł, generał był całkiem

rozbudzony, rozmawiał, nie odczuwał słabości w rękach i nogach. „Byłem przeciwny

podawaniu mu środków uspokajających", powiedział. Przez cały czas Sławie

towarzyszyła rosyjska lekarka - doktor Jekaterina. Powiedziała: „Leki uspokajające są

bardzo dobre. On ma ranę głowy. Musimy operować". Odparłem: „Rany głowy są

poważne, bo w głowie znajduje się mózg, ale przecież ta kula nie jest nawet blisko

mózgu". „To co to jest według pana?", wskazała palcem oko generała. „Towarzyszko -

powiedziałem do niej - według mnie to jest oczodół". Nie miała o mnie najlepszego

zdania, a mnie nie spodobało się to, jak otwarcie okazuje Sławie brak szacunku.

Page 316: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Owszem, Sława może i jest alkoholikiem, ale był też pionierem ortopedii, zanim

skazano go na wygnanie do Etiopii. Za jej plecami Sława poruszył bezgłośnie ustami:

„KGB!". Wezwałem majora. „Co mówią pańskie rozkazy na temat mojej władzy

tutaj?". Odpowiedział: „Pan tu rządzi. Czego tylko będzie panu potrzeba, ma pan to

zapewnione. To są bezpośrednie rozkazy Jego Wysokości". „To dobrze -

odpowiedziałem. - Proszę odwieźć tę panią doktor z powrotem do szpitala Balcha. I

niech tu nie wraca. Będę potrzebował leczniczej brandy i soli trzeźwiących. Proszę też

wstawić tutaj dwa łóżka - dla mnie i Sławy". Podałem generałowi każdy antybiotyk,

jaki przyszedł mi do głowy, a Sławie dałem brandy, żeby przestał się trząść. Następnie

razem opatrzyliśmy uszkodzone oko generała. Nie przenieśliśmy go na salę

operacyjną, po prostu odcięliśmy to, co zwisało, i nie drążyliśmy rany. Generał nawet

się nie poruszył. Nie zamierzałem wyjmować mu kuli. Przez kolejne dwie noce miałem

Sławę za towarzysza i sypiałem w normalnym łóżku. Dopiero po trzech dniach środki

uspokajające podane przez tamtą komunistkę przestały działać. „Sława, czy dawka

tego środka uspokajającego nie była przypadkiem obliczona dla konia?", zapytałem.

„Nie, ale podała ją wredna kobyła, która się nazywa Jekaterina!", wyjaśnił Sława.

Kiedy general Mebratu się obudził, poza lekkim bólem głowy i nosowym

głosem był w całkiem dobrej formie. Nie pozwolili mi dłużej przy nim zostać. Sławę

też odesłali. Wtedy napisałem do was ten liścik. Kiedy tu wróciłem, wsadzili mnie do

zwykłej celi i trafiłem na przyzwoitszych współwięźniów. Transportowali mnie raz,

dwa razy dziennie, żebym opatrywał ranę generała, ale wolno mi było zamienić z nim

ledwie parę słów.

Kiedy Ghosh opowiadał, zauważyłem dwa ogromne szczury wychodzące w

biały dzień z rynsztoka płynącego między budynkami. Ghosh coś przed nami ukrywał,

ale my też nie powiedzieliśmy mu całej prawdy.

Od tamtej pory otrzymaliśmy przywilej odwiedzin raz na dwa tygodnie.

Pozostało tylko pytanie: kiedy go wypuszczą?

Najpierw odwiedził nas jeden VIP - pacjent Ghosha, a za nim przyszli kolejni,

by zabrać z jego gabinetu pewne rzeczy, których potrzebował: konkretne pióro, jakieś

książki, kartkę papieru z określonego stosiku. Przynosili ze sobą teksty po łacinie

napisane ręką Ghosha - recepty na leki wymagające specjalnego przygotowania, a

myśmy kierowali ich do Adama, który się w tym specjalizował.

Page 317: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Podczas nieobecności Ghosha zrozumiałem, jakim jest lekarzem. Wszyscy ci

członkowie rodziny królewskiej, ministrowie i dyplomaci, wcale nie byli poważnie

chorzy, przynajmniej ja nie widziałem w nich choroby. Nie dysponowali taką władzą,

by uwolnić go z więzienia, ale byli na tyle potężni, by móc go odwiedzać. A on,

zaglądając im do oka i przyglądając się kolorowi spojówek, prosząc ich, by pokazali

język, oraz badając im puls, umiał postawić diagnozę i zapewnić, że wszystko w

porządku. Współczesne określenie „lekarz rodzinny" nie w pełni oddaje to, czym był

Ghosh.

Trzy tygodnie po tym, jak po raz pierwszy odwiedziliśmy Ghosha w Kerchele,

rozpoczął się proces generała Mebratu, będący pokazem dla międzynarodowych

obserwatorów. Pewna podziemna gazeta publikowała sprawozdania z rozpraw,

podobnie robiło kilka tytułów zagranicznych. Generał Mebratu, dumny i nieokazujący

skruchy, nie wyparł się odpowiedzialności za swój czyn. Jego postawa zrobiła ogrom-

ne wrażenie na tych nielicznych, którym pozwolono oglądać proces. Z miejsca dla

świadka generał propagował swoje przekonania: potrzebę reformy rolnej i politycznej,

koniec z prawem, które z chłopów czyni niewolników. Ci, którzy opowiedzieli się

przeciwko puczowi generała Mebratu, teraz zastanawiali się, dlaczego właściwie z nim

walczyli. Słyszeliśmy pogłoski, że elita młodych oficerów armii planowała odbić

generała z więzienia, ale Mebratu sprzeciwił się ich pomysłowi. Ciążyła na nim śmierć

jego żołnierzy. Sąd skazał go na śmierć przez powieszenie. Jego ostatnie słowa na sali

sądowej brzmiały: „Idę powiedzieć innym, że ziarno, które zasadziliśmy, zapuściło

korzenie".

Wieczorem czterdziestego dziewiątego dnia aresztu Ghosha taksówka wspięła

się po podjeździe i zajechała na tyły domu. Usłyszałem wrzask Almaz i próbowałem

sobie wyobrazić, jakież to znowu nieszczęście na nas spadło.

Tymczasem osobą, która wysiadła z taksówki i przyjrzała się bungalowowi, jak

gdyby nigdy przedtem go nie widziała, był nasz Ghosh. Gebrew, który od bramy

przyjechał na stopniu taksówki, zeskoczył i zaczął klaskać i podskakiwać z radości.

Genet i Rosina wybiegły ze swojej kwatery. Tańczyliśmy wokół Ghosha. Powietrze

wypełniły okrzyki radości i lulululu - oznaka zadowolenia Almaz. Koochooloo też tam

Page 318: Abraham Verghese - Powrót do Missing

była, szczekała, machała ogonem i wyła; dwa bezimienne psy stały nieco dalej i

skwapliwie ją naśladowały.

Poszliśmy spać dopiero o północy, przytuleni do Hemy i Ghosha. Choć nie było

wygodnie, nigdy nie spałem lepiej. Obudziłem się w nocy i usłyszałem chrapanie

Ghosha - i był to najbardziej dodający otuchy dźwięk na świecie.

Następnego ranka obudziliśmy się wcześnie, nadal w świątecznych nastrojach.

Nie wiedzieliśmy, że w tym samym czasie generał Mebratu, weteran z Korei i Konga,

absolwent Sandhurst i Fort Leavenworth36, szedł na śmierć.

Powiesili go na polanie w Merkato, być może dlatego akurat tam, bo właśnie w

Merkato pochód studentów i idea zamachu stanu znalazły najwięcej zwolenników.

Katem, jak się później dowiedzieliśmy, okazał się adiutant cesarza, którego generał

Mebratu znał od lat. „Jeśli kochałeś kiedy żołnierza, załóż ten sznur starannie",

powiedział podobno generał. Kiedy pętla znalazła się na swoim miejscu, a ciężarówka,

na której stał skazaniec, miała ruszyć, generał ubiegł kierowcę, wziął rozbieg, skoczył i

zawisł, ginąc męczeńską śmiercią.

Dowiedzieliśmy się o tym przed południem. Tej nocy mieszkający w

kamiennych rezydencjach, koszarach, a nawet chikka młodsi oficerowie, którzy

ukończyli Holeta Military Academy, Harar Military Academy albo Force Academy w

Debre Zeit37, położyli się do łóżek, obmyślając, jak dokończyć dzieło zapoczątkowane

przez generała Mebratu.

Z każdym kolejnym dniem kult generała rósł, aż w końcu Mebratu doczekał się

nieoficjalnej kanonizacji. Jego podobizna zaczęła się pojawiać na anonimowych

dowcipnych ulotkach stylizowanych na dzieła dawnych etiopskich malarzy ikon, z

dominującymi kolorami czerwonym, żółtym i zielonym. Na ulotkach widniał

czarnoskóry Chrystus w towarzystwie czarnego Jana Chrzciciela i naszego generała

Mebratu. Wszyscy trzej mieli nad głowami żółte aureole, a u ich stóp płynęła rzeka

Jordan. Podpis głosił: „Do Niego to odnosi się słowo proroka Izajasza, gdy mówi: Głos

wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, dla Niego prostujcie ścieżki!"38. 36 Akademie wojskowe: pierwsza brytyjska, druga amerykańska. 37 Etiopskie akademie wojskowe.

38 Ewangelia według św. Mateusza 3,3.

Page 319: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 29

Kapcie Abu Kassema

Dwa dni po egzekucji generała personel szpitala, z W.W. Gonadem i Adamem

na czele, wyprawił Ghoshowi powitalne przyjęcie. Kupiono krowę, wynajęto namiot i

zatrudniono kucharzy.

Adam poderżnął zwierzęciu gardło. Nadgorliwy sanitariusz, śliniąc się na myśl

o gored-gored - etiopskiej surowej wołowinie - odciął stojącej na drżących nogach,

wciąż jeszcze żywej krowie cienki kawał mięsa z boku. Następnie powieszono zwierzę

na drzewie, poćwiartowano i zaniesiono mięso na ustawione pod gołym niebem stoły,

gdzie zostało przerobione.

Widok wojskowego jeepa wspinającego się podjazdem zmroził mi krew w

żyłach. Kucharze zamarli, wodząc wzrokiem za umundurowanym oficerem, który

wysiadł z auta i ruszył w stronę naszego bungalowu. Poszedłem do domu jak we śnie.

Byłem już na progu, kiedy ze środka wyszedł oficer w towarzystwie Hemy i Ghosha.

Shiva stał obok mnie.

- Chłopcy - odezwał się Ghosh. - Motocykl. Czy wiecie, kto po niego przyszedł?

- Ghosh był całkowicie opanowany, nieświadom, że tak naprawdę są powody do

niepokoju.

Moją pierwszą reakcją była ulga: nie przyszli po Ghosha! Potem, kiedy wreszcie

dotarło do mnie, po co przyjechał ten oficer, spanikowałem. Cała nasza piątka ustaliła

zawczasu wspólną wersję wydarzeń: „Przyszedł żołnierz. Miał kluczyki. Wziął

motocykl i odjechał. Nie zamieniliśmy z nim ani słowa". Powtórzyliśmy tę historię

Hemie tego samego dnia, kiedy żołnierz zginął. Zbyła ją wzruszeniem ramion, za-

absorbowana tylko uwięzieniem Ghosha.

Już miałem się odezwać, kiedy nagle dobrze się przyjrzałem twarzy oficera.

To był tamten intruz, wojskowy, ten sam, który zgłosił się po motor.

To była jego twarz. To samo czoło i zęby, ale ciało miał inne, nie tak szczupłe,

mniej kojarzące się z bandziorem. Nieskazitelny, wyprasowany mundur i beret

zatknięty pod pagonem nadawał mu wygląd zawodowego żołnierza, którego brako-

wało intruzowi. Poczułem, że się czerwienię.

Page 320: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Zza rogu szybkim krokiem wyszły Rosina i Genet. Wieści o oficerze prędko się

rozeszły. Wokół nas zgromadził się spory tłumek.

- Przyszedł żołnierz. Miał kluczyki. Wziął motor i odjechał - powiedział Shiva.

- No tak - skinąłem głową.

Oficer się uśmiechnął. Nachylił się do mnie i zapytał uprzejmie po angielsku:

- Czy pamiętacie jeszcze coś? Czy jest coś, czego mi nie mówicie?

- Ach, jest i Rosina - przerwał mu Ghosh, a potem przeszedł na amharski. -

Rosina, ten tu oficer chciałby się dowiedzieć o motorze Zemuiego.

Rosina złożyła głęboki ukłon. Przypomniało mi się, z jaką uprzejmością

potraktowała wtedy złodzieja, i że użyła wówczas słów, które go rozzłościły. Miałem

nadzieję, że tym razem okaże się roztropniejsza.

- Tak, proszę pana. Byłam z chłopcami, kiedy przyszedł - przerwała i przyłożyła

do ust rąbek swojej szammy, otwierając szeroko oczy. - Proszę mi wybaczyć, proszę

pana. Ten człowiek... on wyglądał prawie tak samo jak pan. Kiedy zobaczyłam pana

twarz... proszę mi wybaczyć. - Znowu się ukłoniła. - On nie był... nie był tak uprzejmy

jak pan. I nie był ubrany... jak pan.

- Mamy tę samą matkę - powiedział oficer z kpiącym uśmieszkiem na ustach. -

To prawda, wygląda jak ja. Co miał na sobie?

- Tylko górę od munduru. Nie miał koszuli. Tylko biały podkoszulek. Buty,

spodnie - wyliczyła Rosina.

- Czy sprawiał wrażenie, że wszystko z nim w porządku?

- Miał pistolet zatknięty o tutaj - powiedziała, pokazując na brzuch - a nie w...

w...

- Kaburze? - podpowiedział brat.

- No tak. I wyglądał... miał czerwone oczy. Wyglądał, jakby był...

- Pijany? - zapytał cicho brat. - Czy zapytałaś go, dlaczego zabiera motocykl?

- Proszę pana, panie oficerze, on miał pistolet - odparła Rosina. - Sprawiał

wrażenie zezłoszczonego. Miał kluczyki.

- Co ci powiedział?

- On... mówił dużo różnych rzeczy. Powiedział, że zabiera motor. Nie

rozmawiałam z nim. - Trochę zmieniła naszą ustaloną wersję wydarzeń, ale w

porządku, wyglądało na to, że działa.

Page 321: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Dlaczego pan pyta? Co się stało? Co się stało z motorem? - spytał Shiva po

angielsku ze śmiertelnie poważną miną, z której nie sposób było cokolwiek wyczytać.

Byłem zdumiony jego opanowaniem.

- No cóż, tego właśnie nie wiem - powiedział oficer. Posługiwał się doskonałym

angielskim. Nie zdradzał oznak zniecierpliwienia. - Nie powinien był zabierać tego

motoru. Zresztą armia i tak nie pozwoliłaby mu go zatrzymać. - Zrobił przerwę,

zastanawiając się, czy powinien powiedzieć nam więcej. Kiedy znowu zaczął mówić,

zwracał się do Hemy i Ghosha: - Nie widziano go, od kiedy się tu zjawił. Stacjonuję w

Dire Daua, więc dopiero dwa tygodnie temu dowiedziałem się, że oddalił się bez

zezwolenia. Swojej kobiecie powiedział, że idzie odebrać motocykl. - Zwrócił się do

mnie i Shivy: - Widzieliście zatem, jak odjeżdża?

- Ja tylko słyszałem - powiedziałem.

Skinął głową.

- Doktorze, czy pozwoli pan, że się szybko rozejrzę?

- Ależ oczywiście - odparł Ghosh.

Kiedy oficer i jego kierowca poszli na tyły domu, a potem zeszli żwirowym

podjazdem, poczułem, jak ciężar nieba dociska mnie do ziemi. Czyżbyśmy zaszli aż

tak daleko, to znaczy odzyskali Ghosha, tylko po to, żeby jakiś żołnierz miał posłać nas

do piekła? Genet spojrzała na mnie. Rosina przykucnęła, skubiąc gałązkę eukaliptusa.

Dwaj mężczyźni podeszli do występu skalnego, a potem skręcili w stronę ronda i

zniknęli nam z oczu. Jeśli w drodze powrotnej zajrzą do szopy, będzie po nas.

Motocykl był dobrze ukryty, ale nie przed wzrokiem tego, komu zależało na jego

odnalezieniu.

Minęła cała wieczność, zanim wrócili.

- Dziękuję, doktorze - powiedział oficer, wyciągając rękę do Ghosha. -

Obawiam się najgorszego. W dniu powrotu cesarza w ręce niektórych spośród

naszych żołnierzy dostała się pewna ilość gotówki. Mój brat miał z tym coś wspólnego.

Może to i lepiej, że zniknął.

Jak tylko jeep wyjechał za bramę Missing, Ghosh obrzucił nas badawczym

spojrzeniem. Wyczuł, że coś nie gra, ale nie dociekał. Kiedy obydwoje z Hemą wrócili

do środka, pobiegłem za róg domu i zwymiotowałem. Genet i Shiva pobiegli za mną.

Machnięciem ręki zakazałem im się do mnie zbliżać. Układ trawienny ma swój własny

mózg - i własne sumienie.

Page 322: Abraham Verghese - Powrót do Missing

W namiocie składane krzesła kołysały się na miękkiej trawie. Wkrótce stoły

ugięły się pod kubkami pełnymi tedżu i kopiastymi talerzami jedzenia. Moją ulubioną

potrawą było kitfo - grubo mielona surowa wołowina wymieszana, z kibe

(przyprawionym sklarowanym masłem). Co prawda w domu nigdy nie przyrządza-

liśmy tej potrawy, ale od najmłodszych lat jadałem ją u Rosiny i u Gebrew. Tego dnia

nie miałem jednak apetytu. Na stołach, jak serwetki, porozkładano indżerę. Gored-

gored - kostki surowego mięsa, które maczało się w piekielnie ostrym paprykowym

sosie - okazało się daniem, na które wszyscy czekali. Potrawy pojawiały się jedna po

drugiej: pulpety, mięsne curry, curry z soczewicą, ozór, wątróbka. To, co jeszcze dziś

rano pasło się pod drzewem, niezwłocznie trafiło na stół.

Ghosh siedział w fotelu na podium. Pielęgniarki, studentki i pozostały personel

Missing podchodzili po kolei, by uścisnąć mu rękę i podziękować wszystkim świętym,

że pozwolili mu przetrwać ciężką próbę.

Rosina nie wyszła, ale znalazłem Genet siedzącą w rogu namiotu. Usiadłem

obok niej. Ubrana na czarno bawiła się jedzeniem na talerzu i sprawiała wrażenie

ponurej i dalekiej kuzynki Genet, którą znałem. Od śmierci Zemuiego prawie nie

wychodziła z domu. Kiedy podszedł do niej sanitariusz, przywitał się z nią i pocałował

ją w oba policzki, ledwo zauważyła jego obecność.

- Kiedy wrócisz do szkoły? - zapytałem. - Kiedy znowu zaczniesz z nami jadać?

- Oni zabili mojego ojca. Zapomniałeś już? Mam gdzieś szkołę. - Potem na

mnie syknęła: - Powiedziałeś Ghoshowi, co? Tylko nie kłam.

- Wcale nie!

- Ale chciałeś mu powiedzieć, prawda? Tylko nie kłam!

Musiałem przyznać jej rację. Kiedy Ghosh objął mnie podczas odwiedzin w

więzieniu, wyznanie samo cisnęło mi się na usta. Musiałem wessać je z powrotem do

środka.

- Od kiedy to myślenie uchodzi za przestępstwo?... Nie patrz tak na mnie -

powiedziałem.

Wzięła swój talerz i usiadła daleko ode mnie. Nawet jeśli sam nie miałem zbyt

dużo wiary w siebie, chciałem, aby ona we mnie wierzyła. Bolało mnie, że nie widziała

już we mnie bohatera, który zastrzelił intruza.

*

Page 323: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Pod wieczór złożono namiot. Przybyli znajomi spoza Missing, którzy

dowiedzieli się o uwolnieniu Ghosha. Dla Evangeline i pani Reddy święto miało

słodko-gorzki posmak, ponieważ równocześnie z wyjściem Ghosha na wolność

odszedł z tego świata generał Mebratu. Evangeline powtarzała wciąż: „Taki młody.

Taki młody, a już nie żyje", ocierając łzy. Pani Reddy pocieszała ją, przyciskając głowę

Evangeline do swych pokaźnych piersi. Panie przyniosły ze sobą wielki garnek biriani

z kurczaka, a także lubiane przez Gosha ostre marynowane mango.

- Kochany, to twój drugi miesiąc miodowy - powiedziała Evangeline i mrugnęła

do Hemy.

Adid, stary znajomy Hemy i Ghosha, przyszedł z trzema żywymi kurami pod

pachą. Podał Almaz zwierzęta związane sznurkiem za nogi. Strzepnął pierze ze swojej

nieskazitelnie czystej poliestrowej koszuli, którą włożył na powłóczystą ma'awis

sięgającą mu aż do sandałów. Chwilę po nim przybył Babu, stary partner brydżowy

generała Mebratu. Przyniósł butelkę Pincha, ulubionego trunku generała. Gdy za-

padła noc, towarzystwo zaproponowało, żeby przez wzgląd na dawne czasy wyjąć

karty. Miałem wrażenie, że w każdej chwili może zjawić się Zemui, wioząc generała

Mebratu.

W domu zrobiło się duszno. Pootwierałem okna. W pewnym momencie Ghosh

poszedł do sypialni, żeby zdjąć sweter. Po nim zjawiła się Hema. Poszedłem za nimi i

stanąłem w drzwiach. Ghosh udał się do łazienki z zamiarem umycia zębów.

Wyglądało to tak, jakby nie mógł się nadziwić istnieniu wynalazku bieżącej wody.

Hema przyglądała się jego odbiciu w lustrze toaletki.

- Tak sobie myślałem... - usłyszałem głos Ghosha. - Całkiem nieźle wykorzysta-

liśmy swój czas tutaj. Może powinniśmy wyjechać... przed kolejnym puczem?

- Że co? Z powrotem do Indii? - zapytała Hema.

- Nie... bo chłopcy musieliby się nauczyć hindi albo tamilskiego. Myślę, że na to

już za późno.. A poza tym nie zapominaj, dlaczego stamtąd wyjechaliśmy.

Nie wiedzieli, że słyszę ich rozmowę.

- Wielu hinduskich lekarzy przeniosło się z Etiopii do Zambii - powiedziała

Hema.

- Albo do Ameryki. Do hrabstwa Cook? - zaśmiał się Ghosh.

- Albo do Persji? Mówi się, że tam potrzebują lekarzy tak samo jak tutaj. Ale

mają znacznie więcej pieniędzy do wydania.

Page 324: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Zambia? Persja? Żartują, czy co? Mówią o moim kraju, w którym przyszedłem

na świat. Owszem, udowodnił, że potrafi pogrążyć się w chaosie i przemocy, ale to

nadal mój dom. Czy nie lepiej, jeśli torturują cię w twoim własnym kraju?

Dobrze wykorzystaliśmy swój czas.

Słowa Ghosha podziałały na mnie jak kopnięcie w splot słoneczny: to był mój

kraj, ale zdałem sobie sprawę, że nie był to kraj Ghosha i Hemy. Oni nie urodzili się

tutaj. Czy traktowali swój pobyt w Etiopii jako pracę - dobrą, ale nie na zawsze?

Wymknąłem się niepostrzeżenie.

Wyszedłem na dwór. Pamiętam powietrze tamtej nocy, tak rześkie, że

postawiłoby na nogi nieboszczyka. Aromat palonego w piecu eukaliptusa, zapach

wilgotnej trawy, obornika, tytoniu, bagna i woń setek róż - tym pachniało w Missing.

Nie, tak pachniał cały kontynent.

Możecie powiedzieć, że moje narodziny sprowadziły nieszczęście, możecie

mnie nazwać niechcianym dzieckiem, bękartem zhańbionej zakonnicy i ojca, który

przepadł, możecie powiedzieć, że jestem zabójcą, który z zimną krwią zamordował

człowieka i okłamał w żywe oczy brata swojej ofiary, ale ta ilasta gleba, którą

uwielbiały róże Matrony, była częścią mojego ciała. Mówiłem „Etjopja", jak tubylcy.

Niech inni, urodzeni na obcych lądach, mówią sobie „I-ti-ou-pija", jak gdyby wy-

mawiali nazwę składającą się z wielu członów jak Szarm asz-Szajch, Dar es Salaam

albo Rio de Janeiro. Granicą mojej krainy były góry Entoto znikające gdzieś w

ciemności. Jeśli odejdę, góry zapadną się na powrót w ziemię, obrócą w niwecz. Góry

potrzebowały mojego wzroku prześlizgującego się po ich porośniętych lasem

zboczach, tak samo jak ja potrzebowałem ich widoku, by wiedzieć, że żyję. Baldachim

gwiazd nocą - on również przysługiwał mi od urodzenia. Niebiański ogrodnik zasiał

meskel po to, by wraz z końcem pory deszczowej zakwitły stokrotki. Nawet Tonąca

Ziemia, ten cuchnący grząski grunt tuż za Missing, który połknął konia, psa, człowieka

i Bóg wie co jeszcze - to również należało do mnie.

Światło i mrok.

Generał i cesarz.

Dobro i zło.

Wszystko, każda perspektywa istniała we mnie. Dlatego musiałem tu zostać.

Gdybym wyjechał, cóż by ze mnie zostało?

*

Page 325: Abraham Verghese - Powrót do Missing

O jedenastej Ghosh przeprosił gości w salonie i razem z Hemą poszedł z nami

do sypialni, żeby życzyć nam dobrej nocy.

- Nie spaliśmy w tym łóżku, od kiedy cię zabrali - powiedział Shiva.

Ghosh się wzruszył. Położył się pośrodku łóżka, a my przytuliliśmy się do

niego, każdy po swojej stronie. Hema stała u nóg.

- W więzieniu światła gasili o ósmej. Opowiadaliśmy sobie historie. To była

nasza rozrywka. Ja opowiadałem te, które pamiętałem z książek czytanych wam przed

snem. Jeden z moich współwięźniów, kupiec imieniem Tawfiq, podzielił się z nami

historią Abu Kassema.

To opowieść znana dzieciom w całej Afryce: Abu Kassem, skąpy bagdadzki

kupiec, nie chciał rozstać się z parą zniszczonych, wielokrotnie reperowanych rannych

pantofli, chociaż przez nie stał się obiektem drwin. W końcu nawet on nie mógł już

znieść widoku startych kapci. Ale każda próba pozbycia się ich kończyła się

katastrofą: gdy wyrzucił je przez okno, wylądowały na głowie ciężarnej kobiety, która

poroniła, a Abu Kassema wtrącono do więzienia; kiedy wrzucił je do kanału,

zablokowały odpływ i spowodowały powódź, a Abu Kassem wylądował w więzieniu...

Pewnej nocy, kiedy Tawfiq skończył opowieść, inny więzień, cichy, dostojny

starszy pan, powiedział: „Abu Kassem mógłby równie dobrze wybudować swoim

kapciom specjalny pokój. Po co się ich pozbywać? Przecież nigdy przed nimi nie

ucieknie". Starzec roześmiał się i był wyraźnie zadowolony z tego, co powiedział. Tej

nocy umarł we śnie.

Następnej nocy, przez wzgląd na szacunek dla staruszka, leżeliśmy w

milczeniu. Tym razem zabrakło opowieści. Słyszałem, jak niektórzy płaczą w

ciemności. To mnie zawsze przygnębiało. Ech, chłopcy... Wyobrażałem sobie, że

leżycie obok mnie, jak teraz, i wyobrażałem sobie twarz Hemy.

Kolejnej nocy nie mogliśmy się doczekać, żeby pogadać o Abu Kassemie.

Wszyscy widzieliśmy to podobnie. Starzec miał rację. Kapcie z opowieści są synoni-

mem wszystkiego, co widzisz, robisz, dotykasz, każdego ziarna, które zasiewasz, i

którego nie zasiewasz - słowem: wszystkiego, co staje się częścią twojego przezna-

czenia... Poznałem Hemę na oddziale zakaźnym Głównego Szpitala Rządowego w

Madrasie w Indiach i to przygnało mnie na ten kontynent. Dzięki temu dostałem

najwspanialszy prezent w swoim życiu - to, że mogłem zostać waszym ojcem. Dzięki

temu operowałem generała Mebratu, który został moim przyjacielem. Ponieważ był

Page 326: Abraham Verghese - Powrót do Missing

moim przyjacielem, poszedłem do więzienia. Ponieważ jestem lekarzem, pomogłem

go uratować, a oni mnie wypuścili. Ponieważ go uratowałem, oni mogli go powiesić...

Rozumiecie, o czym mówię?

Nie rozumiałem, ale przemawiał z taką pasją, że nie zamierzałem mu

przerywać.

- Nie znałem mojego ojca, więc wydawało mi się, że jest dla mnie nieistotny.

Moja siostra tak silnie odczuwała jego nieobecność, że zgorzkniała, więc nieważne, co

posiadała lub co kiedykolwiek będzie posiadała, nigdy nie będzie miała dość. -

Westchnął. - Wypełniłem lukę po ojcu, pochłaniając wiedzę, zdobywając umiejęt-

ności, szukając poklasku. W Kerchele ostatecznie pojąłem, że ani ja, ani moja siostra

nie zdajemy sobie sprawy, że nieobecność ojca jest takimi naszymi kapciami Abu

Kassema. Aby zacząć pozbywać się kapci, należy najpierw przyznać przed samym

sobą, że do ciebie należą, a kiedy już to zrobisz, wówczas one same od ciebie odejdą.

Minęło tyle lat, a ja nadal nie wiedziałem tak wielu rzeczy o Ghoshu, o jego

ojcu, który umarł, gdy Ghosh był dzieckiem. Ghosh był taki sam jak my, osierocony,

ale my przynajmniej mieliśmy kogoś - jego. Czy to on miał gorzej niż my?

Ghosh westchnął.

- Mam nadzieję, że pewnego dnia doznacie takiego oświecenia jak ja w

Kerchele. Kluczem do szczęścia jest przyznanie się przed samym sobą do własnych

kapci Abu Kassema, do tego, czym się jest, do własnego wyglądu, rodziny, zdolności -

również tych, których się nie ma. Uświadomienie sobie tego wszystkiego. Jeśli

będziecie sobie powtarzać, że wasze kapcie nie należą do was, to umrzecie, nadal

szukając, umrzecie jako zgorzkniali ludzie, wciąż czujący niedosyt. Nie tylko nasze

uczynki, lecz również nasze zaniedbania stają się naszym przeznaczeniem.

Kiedy Ghosh wyszedł, leżałem w łóżku i zastanawiałem się, czy moją parą

rannych pantofli Abu Kassema nie jest ów żołnierz, którego zabiłem. Jeśli tak, raz już

do mnie powróciły w postaci brata zamordowanego. W jakiej formie wrócą kolejnym

razem?

Gdy moje myśli zaczęły się rozsypywać w ciąg refleksji pozbawiony logiki, co

nieomylnie zwiastowało sen, poczułem, że ktoś unosi moskitierę. W tej samej chwili,

w której ją zobaczyłem, siedziała już na mojej klatce piersiowej i blokowała mi ręce.

Page 327: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Mogłem ją zrzucić. Ale tego nie zrobiłem. Lubiłem, jak jej ciało lądowało na

moim, i lubiłem delikatny zapach węgla drzewnego i żywicy, którym pachniały jej

ubrania. Być może przyszła, żeby mi wynagrodzić swoje wcześniejsze zachowanie.

Pewnie weszła przez któreś z otwartych okien.

W świetle wpadającym do sypialni z korytarza widziałem, że się uśmiecha.

- No to jak, Marionie? Powiedziałeś Ghoshowi o złodzieju?

- Skoro się tu schowałaś, to wiesz. Po co pytasz?

Shiva obudził się, popatrzył na nas dwoje, odwrócił się na drugi bok i zamknął

oczy.

- Prawie powiedziałeś temu oficerowi, jego bratu.

- Ale nie zrobiłem tego. Byłem po prostu zaskoczony.

- Uważamy, że powiedziałeś Hemie i Ghoshowi.

- Oczywiście, że nie. Nie zrobiłbym tego.

- A to niby czemu?

- Wiesz dlaczego. Jeśli to się rozniesie, powieszą mnie.

- Nie, powieszą mnie i moją matkę. To pewne. Ty będziesz temu winny.

- Śni mi się jego twarz.

- Mnie też. I zabijam go każdej nocy. Żałuję, że to nie ja go zastrzeliłam.

- To był wypadek.

- Gdybym to ja go zastrzeliła, nie nazwałabym tego wypadkiem. Gdybym to ja

go zastrzeliła, nie mielibyśmy się czym martwić.

- Łatwo ci mówić, bo to nie ty go zabiłaś.

- Matka uważa, że się wygadasz. Martwimy się o ciebie.

- Co? No to powiedz Rosinie, że nie ma się czym martwić.

- Pewnego dnia ci się wymsknie i przez ciebie wszyscy zginiemy.

- Dobra, przestań już. Skoro wiesz, że i tak wygadam, to po co ze mną

rozmawiasz? Złaź ze mnie.

Zsunęła się tak, że położyła się na mnie całym ciałem. Jej twarz wisiała nad

moją i przez moment myślałem, że chce mnie pocałować, co wydawało mi się co

najmniej dziwne w kontekście naszej wymiany zdań. Spojrzałem w jej oczy, tak

bliskie, popatrzyłem na plamkę na jej lewej tęczówce. Czułem na twarzy jej oddech,

Page 328: Abraham Verghese - Powrót do Missing

słodki i przyjemny. Widziałem w niej tę niebezpieczną piękność, w jaką wkrótce się

zmieni. Przypomniała mi się poprzednia sytuacja, w której znaleźliśmy się tak blisko

siebie. W spiżarni.

Jej źrenice rozszerzyły się, a powieki opadły.

Poczułem ciepło w miejscu, w którym jej udo dotykało mojego. Gorąco

rozchodziło się po moim ciele.

Poczułem, jak płyn wsiąka w moją piżamę. Powietrze pod moskitierą wypełnił

zapach świeżego moczu. Przewróciła oczami tak, że zobaczyłem tylko jej białka, i

odrzuciła głowę do tyłu. Zadrżała. Szyję miała wygiętą w łuk, a mięśnie napięte.

Znowu na mnie spojrzała.

- To, żebyś nigdy nie zapomniał, co obiecałeś.

Zeskoczyła ze mnie i uciekła, zanim zdążyłem pomyśleć, jak zareagować.

Usiadłem na łóżku, gotów gonić za nią, rozerwać ją na kawałki.

Shiva zatrzymał mnie, z chęci bycia rozjemcą, czy też, by ją chronić, nie

potrafiłem się zdecydować. Miał spuszczone oczy, nie chciał na mnie patrzeć.

Wstałem, trzęsąc się ze złości, a Shiva zdjął prześcieradło z łóżka. Spodnie od piżamy

miałem całe mokre. Shivie uszło na sucho. W łazience odkręcił kurek nad wanną.

Wszedłem do niej. Usiadł na sedesie i milcząco dotrzymywał mi towarzystwa. Nie

zamieniliśmy ani słowa. Wróciwszy z powrotem do sypialni, właśnie wkładałem suchą

piżamę, kiedy wszedł Ghosh.

- Zobaczyłem zapalone światło. Co się stało?

- Mały wypadek - powiedziałem.

Shiva się nie odezwał. Zapach trudno było pomylić z innym. Było mi wstyd.

Mogłem co prawda naskarżyć na Genet, ale nie zrobiłem tego. Otworzyłem na kilka

minut okno, a potem je zamknąłem.

Ghosh wytarł materac. Pomógł nam przewrócić go na drugą stronę. Przyniósł

czystą pościel i posłał łóżko. Widać było, że się zmartwił.

- Możesz wrócić do gości - powiedziałem. - Naprawdę. Wszystko gra.

- Ech, chłopcy, chłopcy - powiedział, siadając na brzegu łóżka. Wiedziałem, że

myślał, że to ja je zmoczyłem. - Mogę sobie tylko wyobrazić, przez co przeszliście.

To nie do końca była prawda. Nie mógł sobie wyobrazić. Ale my chyba też nie

znaliśmy całej prawdy o tym, jaki los był jego udziałem.

Page 329: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Westchnął.

- Już nigdy was nie opuszczę.

Słysząc jego słowa, poczułem ukłucie w piersi. Zapragnąłem, by cofnął to, co

powiedział. Mówił tak, jak gdyby decyzja pozostawała wyłącznie w jego gestii. Jak

gdyby zapomniał o przeznaczeniu i kapciach Abu Kassema.

Page 330: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 30

Słowo za słowa

Minęło sześćdziesiąt dni od śmierci Zemuiego, a Genet nadal nie opuszczała

domu. Rosina, strasząc brakującym zębem, była poważna i drażliwa jak abisyński

dzik.

- Dość tego - powiedział jej Gebrew w dzień Świętego Gabriela. - Przetopię

krzyż, żebyś miała srebrny ząb. Czas, żebyś się uśmiechnęła i włożyła coś białego. Bóg

tak sobie życzy. Czynisz jego świat ponurym. Nawet prawna żona Zemuiego skończyła

żałobę.

- Nazywasz tę ladacznicę jego żoną? - wrzasnęła Rosina. - Ta kobieta rozkłada

nogi, gdy tylko mocniej zawieje. Nawet o niej przy mnie nie wspominaj.

Następnego dnia Rosina zagotowała wielką balię czarnej farby i wrzuciła do

niej wszystkie swoje pozostałe ubrania, jak również część szkolnych ubrań Genet.

Kiedy Hema próbowała wysłać Genet z powrotem do Loomis Town & Country

School, spotkała się z protestem Rosiny.

- Nadal nosi żałobę.

Dwa dni później, w sobotę, wchodząc do kuchni, usłyszałem dobiegające z

kwatery Rosiny zawodzenie, monotonne lululu. Zapukałem do jej drzwi. Rosina

uchyliła drzwi, obrzuciła mnie wzrokiem łowcy, dzierżąc w dłoni nóż.

- Wszystko w porządku?

- W jak najlepszym, dziękuję - odparła i zamknęła drzwi. Przez szczelinę

zdążyłem dostrzec Genet: trzymała przy twarzy ręcznik, a na podłodze walały się

zakrwawione szmaty.

Nie mogłem zatrzymać tego, co zobaczyłem, tylko dla siebie. Opowiedziałem o

wszystkim Hemie i teraz to ona dobijała się do drzwi Rosiny.

Rosina zawahała się.

- Wejdź, jeśli musisz - rzuciła opryskliwie. - Już skończyłyśmy.

Page 331: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Pokój wypełniał zapach odizolowanych od świata kobiet. A także żywicy oliba-

nowej i jeszcze czegoś: świeżej krwi. Trudno było oddychać. Nie paliła się wisząca u

sufitu goła żarówka.

- Zamknij drzwi - warknęła na mnie Rosina.

- Nie zamykaj, Marionie - poleciła Hema. - I włącz światło.

Na łóżku Genet leżała brzytwa. Obok niej była lampa spirytusowa. Zakrwa-

wiona szmata.

Genet siedziała spokojnie, trzymając dłonie przy twarzy i opierając łokcie na

kolanach. Postawa godna wielkiego myśliciela, gdyby nie to, że rękami przyciskała

krwawe szmaty.

Hema odjęła dłonie Genet od twarzy i zobaczyła po dwa głębokie, pionowe

nacięcia - jak rzymska dwójka - biegnące w poprzek skroni po obydwu stronach

twarzy. Krew, która zbierała się w ranach, była czarna jak smoła.

- Kto to zrobił? - zapytała Hema, zasłaniając rany i uciskając je.

Mieszkanki domu milczały. Rosina stała z oczami utkwionymi w przeciwległą

ścianę, uśmiechając się z poczuciem wyższości.

- Pytam: kto to zrobił? - Głos Hemy ciął skuteczniej niż brzytwa, którą zraniono

Genet.

Genet odparła po angielsku:

- Ja chciałam, żeby ona to zrobiła.

Rosina udzieliła córce ostrej reprymendy w języku tigrinia. Wiedziałem, że ta

krótka gardłowa zbitka słów znaczy: „Zamknij mordę". Genet ją zignorowała.

- To jest symbol mojego ludu - mówiła dalej. - Plemienia mojego ojca. Gdyby

ojciec żył, byłby ze mnie bardzo dumny.

Hema otworzyła usta, jakby zastanawiając się, co odpowiedzieć. Trochę

złagodniała.

- Moje dziecko, twój ojciec nie żyje. Ale, na litość Boską, ty dalej żyjesz.

Rosina zmarszczyła brwi. Nie podobała jej się ta wymiana zdań po angielsku.

- Chodź ze mną. Zajmę się tym - powiedziała Hema dużo łagodniej.

Klęknąłem obok Genet.

- Chodź z nami. Proszę.

Page 332: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Genet rzuciła matce nerwowe spojrzenie, a potem syknęła:

- Przez was będzie mi tylko trudniej. Chciałam nosić te znaki tak samo jak ona.

Proszę, proszę idźcie już sobie.

Ghosh zalecił cierpliwość.

- Ona nie jest naszą córką.

- Mylisz się, Ghosh. Jadała przy naszym stole. Posłaliśmy ją do szkoły na nasz

koszt. Kiedy dzieje się z nią coś niedobrego, nie możemy powiedzieć tak po prostu:

„To nie nasza córka".

Byłem zdumiony słowami Hemy. Zabrzmiały szlachetnie. Ale jeśli Hema

uważała Genet za moją siostrę, wówczas komplikowało to nieco moje uczucia do

Genet...

Ghosh powiedział uspokajająco:

- Chodzi tylko o to, żeby odstraszyć buda, złe oko. Kochanie, to coś jak

hinduskie bindi.

- Moje bindi można zdjąć, kochanie. I nie leje się przy tym krew.

Tydzień później, kiedy Hema i Ghosh wrócili po południu z pracy, usłyszeli

Rosinę zawodzącą płaczliwy monolog, tak samo głośny i tak samo monotonny jak ten,

który towarzyszył ich porannemu wyjściu do szpitala. Lamentowała nad swoim losem,

nad Bogiem, nad cesarzem, i przeklinała Zemuiego, że ją opuścił.

- Wystarczy tego dobrego - stwierdziła Hema. - To biedne dziecko tam oszaleje.

Będziemy się temu spokojnie przyglądać?

Hema zabrała, ze sobą Almaz, Gebrew, W.W., Ghosha, Shivę i mnie. Całą

grupą poszliśmy do Rosiny i wprosiliśmy się do środka. Hema złapała Genet za rękę i

zaprowadziła ją do nas do domu, podczas gdy my uspokajaliśmy Rosinę wrzeszczącą

wniebogłosy, że porywają jej córkę.

Za zamkniętymi drzwiami sypialni Hemy słyszeliśmy odgłosy kąpieli Genet.

Hema wyszła z pokoju po mleko. Poprosiła Almaz, żeby pokroiła papaję, skropiła ją

sokiem z cytryny i posypała cukrem. Wkrótce potem Almaz zniknęła w sypiali i długo

z niej nie wychodziła.

Page 333: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Godzinę później Hema i Genet wyszły razem. Genet była ubrana w żółtą bluzkę

z cekinami i połyskującą zieloną spódniczkę - elementy stroju Hemy do

bharatanatjam. Miała włosy zaczesane do tyłu. Hema podkreśliła jej oczy proszkiem

antymonowym. Genet stąpała po cesarsku, szczęśliwa, z dumnie uniesioną głową, jak

królowa, którą uwolniono z kajdan i na powrót posadzono na tronie. Była moją

królową, pragnąłem widzieć ją u swego boku. Byłem z niej taki dumny. Jak mogła być

moją siostrą, skoro była dla mnie kimś znacznie więcej? Błyszczące zielone sari Hemy

pasowało do kolorów ubrania Genet. Prawie nie zauważyłem Almaz, która chyłkiem

przemknęła do kuchni: z przyciemnionymi oczami, czerwonymi ustami i rumieńcem

na policzkach. Długie wiszące kolczyki jakby zamykały jej silną twarz.

Całą piątką wsiedliśmy do auta. Genet wcisnęła się z tyłu, pomiędzy mnie i

Shivę. Pojechaliśmy do Merkato, gdzie Hema kupiła Genet nowe ubranie. Boże

Narodzenie, święto Meskel i święto Diwali połączyły się w jedno.

Wyprawę zakończyliśmy w Enrico's. Genet siedziała naprzeciw mnie, liżąc lody

i uśmiechając się do mnie. Znowu zaczęła paplać po swojemu, najpierw wprawdzie z

wahaniem, ale potem stopniowo nabierała rozpędu. Nawet jeśli Rosina zrobiła jej

pranie mózgu, jak to ujęła Hema, najwyraźniej mózg Genet już przesechł.

Zrobiłem rozpoznanie pod stołem i wybadawszy przeszkody, wybrałem odpo-

wiedni moment. Kochałem ją bardzo, ale nie zapomniałem poniżenia, jakie

zafundowała mi raptem dwa tygodnie wcześniej. Dobrze zapamiętałem wilgotny

prezent, który mi podarowała. Bardzo mi się spodobało, jak się na mnie położyła,

kiedy miałem nad sobą jej piękną twarz, to była magia. Ale pragnąłem wyrzucić z

pamięci to, co nastąpiło potem.

Czubkiem buta kopnąłem ją z całej siły w piszczel. Nawet nie pisnęła, ale jej

twarz wykrzywił ból, a do oczu napłynęły łzy.

- Co się stało? - zapytał Ghosh.

- Za szybko zjadłam lody - zdołała wydusić.

- A-ha! Ból głowy wywołany jedzeniem lodów. Dziwne zjawisko. To coś, co

powinniśmy zbadać, nie uważasz, Hema? Czy to jest odpowiednik migreny? Czy

każdy jest na to podatny? Ile przeciętnie trwa taki ból? Czy występują po tym

komplikacje?

- Kochanie - powiedziała Hema, całując go w policzek (niezwykłe jak na nią

okazywanie uczuć w miejscu publicznym) - spośród tych wszystkich rzeczy, które

Page 334: Abraham Verghese - Powrót do Missing

zawsze chciałeś zbadać, wreszcie znalazłeś tę jedną, którą z chęcią się z tobą zajmę.

Zakładam, że podczas badań skonsumujemy ogromne ilości lodów, prawda?

W samochodzie Genet pokazała mi wielki siniak na łydce.

- Skończyłeś już? - zapytała po cichu.

- Nie, to tylko rozgrzewka. Odpłacę ci pięknym za nadobne.

- Zniszczysz moje nowe ubranie - odparła z fałszywą skromnością, opierając się

o mnie.

Blizny na skroniach wciąż wyglądały na bardzo świeże. Hema uznała je za

przejaw barbarzyństwa, ale dla mnie były piękne. Objąłem Genet. Shiva przyglądał się

nam, ciekaw, co będzie dalej. Nacięcia przydawały jej nadnaturalnej mądrości,

ponieważ znajdowały się akurat w tym miejscu, w którym starszym ludziom robią się

zmarszczki. Uśmiechnęła się, a wtedy rzymskie dwójki jeszcze się powiększyły.

Poczułem, że serce mi przyspiesza, a jednocześnie opanowała mnie bezsilność. Kimże

była ta piękność? Z pewnością nie moją siostrzyczką. Ani nawet najlepszą

przyjaciółką. Czasem bywała moim przeciwnikiem. Zawsze jednak była miłością

mojego życia.

- No więc - odezwała się znowu - tak na poważnie, skończyłeś już z tą zemstą?

Westchnąłem.

- Tak. Skończyłem.

- No to dobrze - powiedziała.

Złapała mnie za mały palec i wygięła do tyłu tak, że złamałaby mi go, gdybym

nie wyszarpnął go z jej dłoni.

Genet spała na posłaniu w naszym salonie. Następnego ranka, zanim poszliśmy

do szkoły, Hema posłała po Rosinę. Shiva, ja i Genet wyszliśmy na korytarz, żeby

podsłuchiwać. Ostrożnie zajrzałem do salonu i zobaczyłem Rosinę stojącą przed

Hemą tak, jak stała przed żołnierzem intruzem.

- Oczekuję, że wrócisz do kuchni pomagać Almaz. Od tej pory w ciągu dnia

drzwi i okna twojej kwatery mają być otwarte. Wpuśćże do swojego domu trochę

światła i powietrza.

Page 335: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Jeśli Rosina chciała upomnieć się o córkę, teraz była ku temu naj-

odpowiedniejsza chwila. Wstrzymaliśmy oddech. Nie powiedziała ani słowa. Ukłoniła

się lekko i wyszła.

Na nowo popadliśmy w szkolną rutynę: mnóstwo prac domowych, potem

zadania od Hemy, czyli kaligrafia, rozmowy o bieżących wydarzeniach, nauka

słownictwa i sprawozdania z przeczytanych książek. Dla Shivy i Genet taniec, dla

mnie i Shivy - krykiet. Wiele razy grywaliśmy wieczorami z Ghoshem na

zaimprowizowanym boisku na trawniku. Jak na tak potężnego faceta, wyjątkowo

delikatnie obchodził się z piłką i kijem i uczył nas, jak brać zamach, jak odbijać

drive'em i jak robić square-cut.

W tym roku Hema i Ghosh wynegocjowali z nauczycielami Loomis Town &

Country School wyłączenie Shivy ze szkolnych zadań. Obydwu zainteresowanym

stronom wyraźnie ulżyło. Shiva nie musiał już pisać esejów o bitwie pod Hastings,

jeśli uznał je za niesłużące niczemu, a Loomis Town & Country School miała ze swej

strony pobierać za niego czesne i zezwalać na udział w zajęciach, ponieważ generalnie

nie zakłócał spokoju podczas lekcji. Shivie szkolny rytuał był z zasady obojętny.

Nauczyciele znali nas i rozumieli Shivę na tyle, na ile dało się go zrozumieć. Niemniej

jednak niektórzy, jak na przykład Mr. Bailey, który niedawno przyjechał z Bostonu,

musieli dopiero odkryć Shivę. Mr. Bailey był jedynym w historii Loomis Town &

Country School nauczycielem dyplomowanym, dlatego też czuł się zobligowany do

ustanowienia i utrzymania jak najwyższego standardu nauczania w naszej szkole.

Dwie trzecie z nas oblało pierwszy sprawdzian z matematyki.

- Jedna osoba zdobyła sto procent punktów. Ale, niestety, osoba ta nie

podpisała swojej kartki. Pozostali wypadli tragicznie. Sześćdziesiąt sześć procent klasy

nie zaliczyło sprawdzianu - podsumował Mr. Bailey. - Jak wam się podoba ta liczba?

Sześćdziesiąt sześć!

Dla Shivy pytania retoryczne były pułapką. On nigdy nie zadał pytania, o ile

znał na nie odpowiedź. Shiva podniósł rękę. Poprawiłem się na krześle. Brew Mr.

Baileya powędrowała do góry, jak gdyby stojące w rogu krzesło, które do tej pory

udawało mu się skutecznie ignorować, raptem ożyło.

- Masz coś do powiedzenia?

- Sześćdziesiąt sześć to druga spośród moich ulubionych liczb - oznajmił Shiva.

Page 336: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- A czemuż to, proszę ja ciebie, to druga spośród twoich ulubionych liczb? -

zapytał Mr. Bailey.

- Bo jeśli się weźmie wszystkie liczby, przez które można podzielić sześćdziesiąt

sześć, łącznie z sześćdziesiąt sześć, a potem się je do siebie doda, wtedy otrzyma się

kwadrat.

Mr. Bailey nie mógł się powstrzymać. Napisał na tablicy 1, 2, 3, 6, 11, 22, 33 i

66 - wszystko dzielniki 66 - a następnie dodał je do siebie. Otrzymał liczbę 144. On i

Shiva powiedzieli jednocześnie:

- Dwanaście do kwadratu!

- To dlatego liczba sześćdziesiąt sześć jest wyjątkowa - wyjaśnił Shiva. - Tak

samo dzieje się przy trójce, dwudziestu dwóch i siedemdziesięciu - ich dzielniki w

sumie dają kwadrat.

- Powiedz nam więc, bardzo cię proszę, jaka jest twoja ulubiona liczba -

powiedział Mr. Bailey głosem pozbawionym sarkazmu - skoro sześćdziesiąt sześć jest

dopiero na drugim miejscu.

Shiva wstał i bez pozwolenia podszedł do tablicy. Napisał na niej: 10213223.

Mr. Bailey przyglądał się liczbie przez dłuższy czas, czerwieniąc się przy tym

odrobinę. Potem machnął rękami w geście, który wydał mi się bardzo kobiecy, i

powiedział:

- No i czemuż, proszę ja ciebie, ta liczba miałaby nas interesować?

- Pierwsze cztery cyfry to również numer rejestracyjny pana wozu. -

Wnioskując z miny Mr. Baileya, nauczyciel raczej tego nie zauważył. - Ale to tylko

zbieg okoliczności - kontynuował Shiva. - Ta liczba - powiedział, stukając kredą o

tablicę z ekscytacją, na jaką czasem sobie pozwalał - jako jedyna opisuje samą siebie,

gdy się ją czyta: Jedno zero, dwie jedynki, trzy dwójki i dwie trójki. - Potem mój brat

wybuchnął radosnym śmiechem, co było u niego tak rzadkie, że cała klasa siedziała

jak ogłuszona. Wytarł kredę z rąk i usiadł z powrotem w ławce. Z jego strony to było

wszystko.

Niczego więcej poza wywodem Shivy nie zapamiętałem z lekcji matematyki w

tym roku. A jeśli chodzi o ucznia, który zdobył komplet punktów na sprawdzianie, to

co prawda zapomniał się podpisać, ale w miejscu przeznaczonym na nazwisko

narysował portret Veroniki.

Page 337: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozmyślałem nad naszym losem, zwłaszcza nad szczęśliwym trafem, dzięki

któremu Shiva nie musiał odrabiać zadań domowych. Chyba rozumiałem, o co w tym

chodzi. Ponieważ Shiva nie potrafił albo nie chciał robić tego, czego od niego

wymagano, przestano tego od niego wymagać. A ponieważ ja potrafiłem, musiałem to

robić.

Shiva chodził na obroty płodów zawsze, kiedy pozwalał na to nasz plan lekcji.

Zdołał przekonać Hemę, żeby pozwoliła mu obserwować jedną z operacji, cesarskie

cięcie, i szybko połknął haczyk. Gray's Anatomy stała się jego Biblią. Zaczął rysować

w szalonym tempie, zasypując szkicami całą podłogę w naszym pokoju. Tematem jego

ilustracji przestało być bmw, nie rysował już Veroniki, ale srom, macicę i maciczne

naczynia krwionośne. Próbując zapanować nad rosnącym przerobem papieru przez

Shivę, Hema zasugerowała, żeby od tej pory rysował w zeszycie, do czego też się raźno

zabrał, zapełniając stronę po stronie. Rzadko widywało się Shivę bez Graya pod

pachą.

Być może w ramach chęci odpoczynku od Shivy, po szkole zwykle szukałem

towarzystwa Ghosha. Znałem jego ulubione miejsca: sala operacyjna numer trzy,

ambulatorium, oddział pooperacyjny. Moja kliniczna edukacja nabierała tempa.

Czasem asystowałem mu przy wazektomiach, które przeprowadzał w swoim starym

bungalowie.

Pewnego wieczoru usiadłem z Genet przy stole, żeby przed zabraniem się do

szkolnej pracy domowej w ramach zajęć z kaligrafii przepisać do zeszytu stronę z

aforyzmami z Bickhama. Spojrzałem na nią i ze zdumieniem ujrzałem w jej oczach

łzy.

- Jeśli „Cnota sama w sobie jest nagrodą" - powiedziała nagle - to mój ojciec

powinien żyć, tak? A skoro „Prawda nie potrzebuje przebrania", dlaczego musimy

udawać, że Jego Wysokość nie jest niski albo że jego miłość do brzydkiego psa jest

czymś normalnym? Wiesz, że cesarz ma służącego, którego jedynym obowiązkiem jest

noszenie za nim trzydziestu poduszek różnej wielkości i kładzenie ich u stóp Jego

Wysokości po to, żeby cesarskie nogi nie wisiały w powietrzu, kiedy władca usiądzie

na tronie?

- Daj spokój, Genet. Nie mów tak - powiedziałem. - Chyba że chcesz, żeby ci

założyli stryczek na szyję.

Page 338: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Jeszcze przed puczem wypowiadanie się przeciwko Jego Wysokości równało

się bluźnierstwu. Ludzi wieszano za mniejsze przewinienia. Po zamachu stanu

należało być dziesięć razy bardziej ostrożnym.

- Mam to gdzieś. Nienawidzę go. Możesz to powiedzieć, komu tylko chcesz.

Wybiegła z pokoju.

Pod koniec semestru Rosina zafundowała nam prawdziwą bombę. Poprosiła o

zwolnienie z obowiązków służącej, ponieważ postanowiła wrócić na północ kraju, do

Asmary, serca Erytrei. Chciała zabrać ze sobą Genet, żeby córka poznała rodzinę

Rosiny i rodziców Zemuiego. Hema obawiała się, że z wyjazdu do Erytrei Rosina i

Genet już nie wrócą, zwerbowała więc Almaz i Gebrew, aby przekonali Rosinę do

zmiany decyzji albo żeby chociaż pojechała sama. Rosina okazała się jednak nieugięta.

W końcu Genet sama rozwiązała problem.

- Wrócę - zapowiedziała Hemie - choćby nie wiem co. Ale chcę zobaczyć

krewnych.

Kiedy taksówka mająca je zawieźć na dworzec autobusowy odjeżdżała spod

bramy szpitala, Genet machała mi radośnie przez tylną szybę. Cieszyła się na

trzydniową podróż, nie potrafiła rozmawiać o niczym innym. Ale mnie (i Hemie)

pękało serce. Tej samej nocy wiatr przybrał na sile i wściekle rzucał liśćmi, a nad

ranem nadciągnęła nawałnica, przynosząc ze sobą dużą porę deszczową.

Niedługo miałem skończyć trzynaście lat. Rozumiałem już, że dla Matrony,

Bachellego, Ghosha i w ogóle dla całego szpitala Missing pora deszczowa nieomylnie

oznacza początek sezonu na krup, błonicę i odrę. Praca musiała trwać bez przerwy.

Pewnego ranka, gdy z parasolem w ręku szedłem ku bramie, zobaczyłem

kobietę wspinającą się pod górę do szpitala. Z jej parasola płynęły strumienie wody.

Wyglądała na bardzo przestraszoną. Poznałem ją - pracowała w jednym z barów

znajdujących się w stojących naprzeciwko bramy szpitala domach zbudowanych z

pustaków. Wcześniej zdarzało się, że widywałem ją rano, i zawsze wyglądała tak

samo: zwykła, dość miła twarz, prosta bawełniana spódnica i do tego bluzka. Ale

spotykałem ją również wieczorami: rozpuszczone włosy, buty na wysokich obcasach,

biżuteria, eleganckie ciuchy, szykowny wygląd i tak dalej.

Page 339: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Zapytała mnie o drogę. Nazywała się Tsige - jej imię poznałem dopiero później.

Usłyszałem stłumiony, krtaniowy kaszel niemowlaka, którego niosła na plecach

owiniętego szammą na kształt nosidełka. Kaszel przypominał głos gąsiora, więc

pominąłem etap ambulatorium i zaprowadziłem Tsige od razu do sali krupu. Sala

krupu bywała czasem salą biegunek lub salą odwodnień. Wzdłuż wszystkich czterech

ścian ciągnął się stół laboratoryjny przykryty gumowymi prześcieradłami. Przymoco-

wany na wysokości głowy drążek do zasłon zakreślał pełny prostokąt. Na drążku

mocowano kroplówki. W razie konieczności szpital mógł reanimować jednocześnie do

szesnastu, a nawet dwudziestu niemowląt ułożonych jedno obok drugiego.

Dziecko miało przymknięte oczy, a palce zaciśnięte w piąstki, tak że maleńkie,

przezroczyste paznokcie zostawiały ślady na wewnętrznej stronie dłoni. Częstotliwość,

z jaką wznosiła się i opadała klatka piersiowa niemowlaka, wydawała się zbyt duża jak

na czteromiesięczne dziecko. Pielęgniarka znalazła żyłę skroniową i podłączyła do niej

kroplówkę. Potem przyszedł Ghosh i szybko zbadał malucha. Pozwolił mi osłuchać go

stetoskopem. Nie mogłem uwierzyć, że tak mała klatka piersiowa może pomieścić tyle

pisków, gwizdów, trzasków i rzężenia. Serce biło po lewej stronie tak szybko, że

zastanawiałem się, jakim cudem jest w stanie utrzymać to mordercze tempo.

- Widzisz te wygięte nogi i guzowatość czoła? - zapytał Ghosh. - I to znamię w

kształcie krzyża na czubku głowy? To stygmaty krzywicy.

„Stygmaty", o których była mowa podczas zajęć z religii w Loomis Town &

Country School, oznaczały dziury po gwoździach, ślady korony cierniowej, ranę w

boku zadaną włócznią Longinusa - i dotyczyły ciała Chrystusa. Lecz Ghosh użył tego

słowa w kontekście fizycznych objawów choroby. W Piazzy pokazał mi kiedyś

stygmaty kiły wrodzonej u pewnego apatycznego chłopca siedzącego na chodniku.

- Nos siodełkowaty, mgliste spojrzenie, haczykowate siekacze... - Doczytałem

sobie o pozostałych stygmatach: morwowe trzonowce, łukowate kości piszczelowe,

głuchota.

Wszystkie niemowlaki leżące w sali krupu wydawały się ze sobą spokrewnione,

ponieważ wszystkie, w mniejszym lub większym stopniu, nosiły stygmaty krzywicy.

Były pomarszczone, miały wyłupiaste oczy i duże czoła.

Ghosh umieścił dziecko w prymitywnym namiocie tlenowym skonstruowanym

z kawałka plastiku.

Page 340: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Odra, a po niej krup, do tego wszystkiego niedożywienie i jeszcze krzywica -

mruknął do mnie pod nosem. - Potop katastrof.

Ghosh odszedł z Tsige na bok i posługując się zaskakująco płynnym

amharskim, wyjaśnił, co dolega jej dziecku. Pouczył ją, żeby nie przerywała karmienia

piersią, „nieważne, co będą mówić". Kiedy Tsige odparła, że dziecko prawie nie ssie,

Ghosh powiedział:

- Nie szkodzi. Twoja pierś będzie dla niego pociechą. Będzie wiedziało, że jesteś

przy nim. Wiem, że to trudne, ale jesteś dobrą matką.

Tsige próbowała pocałować Ghosha w rękę, ale nie pozwolił na to.

- Później przyjdę sprawdzić, co u niego - powiedział Ghosh, wychodząc. -

Mamy dzisiaj wazektomię. Doktor Cooper z amerykańskiej ambasady przyjeżdża na

naukę. Pójdziesz do sali operacyjnej i przyniesiesz wysterylizowany zestaw do

wazektomii? I podłączysz u mnie sterylizator?

Zostałem na sali krupu z Tsige, ponieważ czułem, że nie ma nikogo, kto

dotrzymałby jej towarzystwa w trudnej chwili. Dziecko nadal wyglądało źle.

Przypomniałem sobie sklepy na Churchill Road. Kiedyś zauważyłem turystów, którzy

zatrzymali się przed jednym z nich, myśląc, że to kwiaciarnia, i dopiero po chwili

zorientowali się, że sklep oferuje wyłącznie wieńce. Potem zobaczyli trumny wielkości

pudełka na buty, w sam raz dla niemowlaka.

Po policzkach Tsige popłynęły łzy. Wiedziała, że spośród wszystkich leżących

na oddziale niemowlaków jej dziecko jest najpoważniej chore. Pozostałe matki

odsunęły się od niej, jakby przynosiła pecha. Wziąłem ją za rękę. Próbowałem

pocieszyć słowami, ale zrozumiałem, że są zbędne. Kiedy jej dziecko zaczęło stękać

przy każdym oddechu, oparła się o moje ramię i rozpłakała na dobre. Żałowałem, że

nie ma ze mną Genet - cokolwiek robiła w Asmarze, z pewnością nie mogło się to

równać powadze sytuacji, z którą miałem tutaj do czynienia. Genet mówiła, że chce

zostać lekarzem, co w przypadku bystrego dziecka dorastającego w Missing wydawało

się wręcz nieuniknione, a mimo to miała awersję do szpitali i nie przejawiała chęci

towarzyszenia Hemie lub Ghoshowi podczas ich codziennych obowiązków. Tak więc,

nawet gdyby akurat była w Addis Abebie, pewnie nie zostałaby razem ze mną przy

Tsige.

*

Page 341: Abraham Verghese - Powrót do Missing

O trzeciej po południu dziecko Tsige umarło. Jego śmierć skojarzyła mi się z

powolnym tonięciem. Trud oddychania ostatecznie okazał się ponad siły tej maleńkiej

klatki piersiowej.

Pielęgniarka zgodnie z poleceniem wyszła na deszcz i pobiegła do głównego

budynku szpitala. Dała mi znak, żebym za nią poszedł, ale nie ruszyłem się z miejsca.

Cierpienie matki wymagało kozła ofiarnego. Czasem rodzice uciekali się do przemocy,

chcąc ukarać tych, którzy choć nieśli pomoc dziecku, zawiedli. Wiedziałem, że nie

mam się czegoś bać ze strony Tsige.

Pół godziny później Tsige trzymała w ramionach gotowe do drogi, zawinięte w

całun ciało dziecka. Dopiero teraz inne matki zebrały się wokół niej. Spojrzały w niebo

i zaintonowały lulululu z taką mocą, że aż nabrzmiały im żyły na szyjach. Płakały,

mając nadzieję, że lament odegna niebezpieczeństwo grożące ich własnym dzieciom.

Odprowadziłem Tsige do bramy. Kiedy do niej dotarliśmy, odwróciła się do

mnie i spojrzała oczami pełnymi bólu. Patrzyliśmy na siebie, wydawałoby się,

nieskończenie długo. Ukłoniła się, a potem odeszła z zawiniątkiem. Było mi z jej

powodu okropnie smutno. Cierpienie dziecka skończyło się, ale był to dopiero

początek cierpienia Tsige.

Doktor Cooper przyjechał tego samego wieczoru równo o ósmej służbowym

autem ambasady. Dokładnie o tej samej porze swoim volkswagenem kombi przybył

pacjent, pewien Polak.

Ghosh nauczył się wykonywać wazektomię jeszcze jako stażysta w Indiach.

Tajniki tego zabiegu poznawał za pośrednictwem samego P.S. Jhavera, o którym

mówił: „Mistrz cięcia klejnotów, na którego spada wyłączna odpowiedzialność za

nieobecność na tym świecie milionów ludzi". Sam zabieg był w Etiopii novum.

Emigranci z różnych krajów, przeważnie katolicy, przychodzili do Ghosha coraz

liczniej, by wykonał u nich zabieg, którego w ich rodzinnych stronach nie prakty-

kowano albo o którym w ogóle nie słyszano.

- Mam dla pana propozycję, doktorze Cooper. Nauczę pana wazektomii, a

kiedy nabierze pan już biegłości, odpłaci mi pan, robiąc wazektomię pewnemu

„bardzo ważnemu pacjentowi".

- Znam go? - zapytał Cooper.

Page 342: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Właśnie pan z nim rozmawia - odparł Ghosh. - Rozumie pan zatem, że mam

w tym żywotny interes, aby odpowiednio pana wyszkolić. Mój asystent, Marion,

pomoże mi ocenić pana umiejętności. Marionie, ani słowa Hemie o moich planach,

pan też, Cooper.

Cooper miał włosy obcięte na jeża i zachodzące na siebie, kwadratowe zęby,

które wyglądały jak ilustracja na opakowaniu cukierków Chiclets. Miał też wyraźny

irytujący amerykański akcent, równoważony wprawdzie przeciągle wymawianymi

słowami i spokojnym, przyjaznym sposobem bycia, jak gdyby nigdy w życiu nie do-

świadczył niczego niemiłego i nie spodziewał się niczego takiego napotkać na swej

drodze.

- See one, do one, teach one, mam rację? - spytał Cooper.

- Zgadza się, owszem - odparł Ghosh. - To nie jest strasznie trudny zabieg, ale

trudniejszy, niż na to wygląda. Zacznijmy od kilku wstępnych uwag, doktorze Cooper.

Zalecam pacjentom lewatywę dzień wcześniej, ponieważ nic bardziej nie spina niż

zaparcie. Proponuję ciepłe mleko z miodem umieszczone w torbie do lewatywy

trzymanej na wysokości ramienia.

- To działa?

- Czy to działa? Pozwoli pan, że ujmę to tak: jeśli pacjent będzie w tym czasie

pił, dajmy na to, whisky z wodą sodową, wyssie mu szklankę z ręki.

- Wszystko jasne.

- Proszę również pacjenta, żeby tuż przed operacją wziął ciepłą kąpiel. To na

rozluźnienie. - Półgłosem dodał jeszcze: - I poprawia moje doznania węchowe,

rozumie pan.

Pacjent jak do tej pory nie odezwał się ani słowem. Ghosh powiedział mi, że

mężczyzna jest konsultantem Komisji Gospodarczej Narodów Zjednoczonych do

spraw Afryki, ekspertem w dziedzinie kontroli populacji, który, tak się akurat złożyło,

sam jest ojcem pięciu dziewczynek. Nie miał nic przeciwko lekarzom debatującym

nad jego przypadkiem.

- Nie skończymy, jeśli nie zaczniemy, więc lepiej zaczynajmy, tak? Marionie,

grzejnik proszę. - W międzyczasie zdążyłem już włączyć znajdujący się pod stołem

elektryczny grzejnik. - Oto pierwsza pułapka. Jeśli nie chce pan, żeby moszna się

skurczyła, a jajka wciągnęły aż po same pachy, w pomieszczeniu musi być naprawdę

ciepło. Druga trudność polega na rozluźnieniu. To bardzo ważne. Barbituran albo

Page 343: Abraham Verghese - Powrót do Missing

narkotyk mogą się w takiej sytuacji okazać bardzo przydatne. Osobiście polecam

łyczek czerwonego albo czarnego Johnny Walkera. Obojętnie. To doskonały środek

zwiotczający. Ach, zapomniałbym, oczywiście może pan go podać również pacjentowi.

Cooper wybuchnął śmiechem.

Miałem nadzieję, że zwraca należytą uwagę na czynności Ghosha. Ja już to

wszystko wcześniej widziałem: po odsłonięciu części intymnych pacjenta, nawet jeśli

w pomieszczeniu panowała dość wysoka temperatura, skóra na mosznie - błona

kurczliwa - marszczyła się i ściągała, a mięsień dźwigacz podciągał jądra do góry.

Następnie, po solidnym łyku whisky (przez pacjenta), którą należało podać dopiero

teraz, a nie wcześniej, worek ponownie się rozprężał.

Obydwaj chirurdzy włożyli rękawiczki. Ghosh skrupulatnie oczyścił operowane

miejsce, a następnie ułożył sterylne serwety, wyznaczając dokładnie pole operacji.

- Jeszcze jedna wskazówka, doktorze Cooper. Choć to stosunkowo łatwa

operacja, nie należy dopuścić do krwawienia. Wie pan, jak wygląda brinjal, doktorze?

- Chyba nie - odparł Cooper.

- Oberżyna?... Melanzana?... Bakłażan?

Cooper rozpoznał tę ostatnią nazwę.

- Jeśli nie wykaże się pan wręcz drobiazgowością w kwestii kontroli

krwawienia, będzie pan miał bakłażan. Albo dwa. Wie pan, jak nazywamy takiego

rodzaju komplikację, doktorze Cooper? Otóż nazywamy ją „cholerny brinjal i

wszystko do dupy". Tak się akurat składa, że przez pięć lat szkoły medycznej w

akademiku karmili nas przeważnie brinjalem.

Podałem pacjentowi dawkę Johnny Walkera, którą wypił do dna.

Uwielbiałem asystować Ghoshowi. Od kiedy zaczął mnie traktować, jakbym był

na tyle duży, by uczyć się i rozumieć, czego się uczę, traktowałem swoją rolę bardzo

poważnie. Cieszyłem się, że Cooper będzie patrzył, jak pomagam Ghoshowi.

Stanąwszy po prawej stronie pacjenta, Ghosh przyłożył kciuk i palec

wskazujący do prawej górnej części jego moszny, tam gdzie łączyła się z resztą ciała.

- W ten sposób wyczuje pan wszystkie żylaste historie: przewody limfatyczne,

arterie, nerwy i co tam jeszcze jest. Nasieniowód też. Przy odrobinie praktyki bez

trudu uda się go panu odróżnić. Może pan wierzyć albo nie, ale nasieniowód ma

największy stosunek ścianki do światła przewodu spośród wszystkich rurkowatych

Page 344: Abraham Verghese - Powrót do Missing

struktur znajdujących się w ludzkim ciele. O, jest. Przypomina pejcz. Proszę tu

dotknąć.

Cooper pomacał pacjenta.

- No jest - powiedział. - Nasieniowód. Zgadza się.

- Dobrze, to teraz proszę go oddzielić od pozostałych naczyń i wypchnąć

palcem wskazującym trochę do przodu. Proszę go sobie oprzeć na opuszku palca tak,

żeby się nie ześlizgnął.

Ghosh instruował Coopera w podobny sposób, jak instruował mnie, kiedy mu

asystowałem. Uwielbiał przekazywać wiedzę, a w Cooperze znalazł słuchacza, na

jakiego zasługiwał. Olśnił Coopera gładkimi słowami, które najpierw przećwiczył na

mnie. Praktykowanie medycyny i uczenie medycyny stanowiły dla Ghosha dwa

nierozłączne elementy tej pracy. Cierpiał, kiedy nie miał komu przekazać wiedzy.

Nieczęsto się to wprawdzie zdarzało; zwykle instruował praktykantkę albo choćby

rodzinę chorego - ktokolwiek był akurat pod ręką.

- Aby zminimalizować krwawienie, stosuję znieczulenie miejscowe z adrena-

liną. Proszę na tym nie oszczędzać. - Wstrzyknął pięć mililitrów miejscowego

znieczulenia w tkankę, którą podtrzymywał palcem wskazującym. - Gdyby podać mu

mniej, ból sprawi, że jajka uciekną pod pachy. Trzeba będzie prosić kardiochirurga,

żeby pomógł sprowadzić je na dół. No dobrze... proszę spojrzeć, że nadal trzymam

nasieniowód wsparty na palcu. Robię nieduże nacięcie w skórze moszny. Od dołu

delikatnie wypycham nasieniowód ku górze, naciskam.... i... o, proszę bardzo! Kiedy

widzę w nacięciu nasieniowód, łapię go kleszczykami Allisa.

Wyciągnął krótki odcinek białawej, przypominającej dżdżownicę tkanki.

- Zakładam zaciski tutaj i tutaj... a potem tnę między nimi. Usuwam mniej

więcej dwucentymetrowy odcinek. Najlepiej byłoby przesłać go do laboratorium - w

ten sposób, gdyby jego żona zaszła w ciążę w ciągu najbliższego roku, będzie pan mógł

pokazać pacjentowi raport z laboratorium i wówczas będzie wiedział, że to nie pan

zrobił coś źle, lecz ten trzeci wykonał swoje zadanie nadzwyczaj dobrze. Ja nie wy-

syłam próbek do laboratorium z tej prostej przyczyny, że nie ma u nas patologa. Ale

przez pewien czas w klinice ambasady amerykańskiej w Bejrucie mieli patologa,

któremu wysyłałem wycinki amerykańskich nasieniowodów pochodzące z

wazektomii, które tutaj przeprowadzałem. Ten człowiek zajmował się diagnostyką

laboratoryjną dla wszystkich ambasad amerykańskich w Afryce Wschodniej i Zachod-

Page 345: Abraham Verghese - Powrót do Missing

niej. Ciągle odsyłał mi raporty, z których wynikało, że moje próbki są

niewystarczające. Twierdził, że choć wydaje mu się, że zobaczył tkankę nabłonkową

właściwą dla przewodów moczowych, to nie może być pewien, że to faktycznie

nasieniowód. „To jest nasieniowód - pisałem do niego za każdym razem. - Jaką inną

zawierającą taką tkankę część ciała mogłem wyciąć? To jest przecież nasieniowód".

Ale on dalej się skarżył: „Nie mam pewności. Za mało tkanki". Zaczął mnie irytować,

wie pan. Więc w końcu wysłałem mu baranie jaja. Umieściłem je w formalinie i

wysłałem tą samą pocztą dyplomatyczną, jaką zwykle przesyłałem wycinki

nasieniowodów. Napisałem mu też liścik: „Czy tyle tkanki wystarczy?". Nigdy więcej

nie miałem z nim problemów.

Cooper zaryczał jak osioł, wciągając pod maską powietrze.

- Teraz podwiązuję końcówki katgutem. Następnie mówię pacjentowi: „Przez

najbliższe dziewięćdziesiąt dni żadnej komunikacji z żoną".

Ghosh spojrzał na pacjenta i powtórzył zdanie. Pacjent skinął głową.

- Okej, niech się pan z nią komunikuje, wie pan, „dzień dobry, kochanie" i takie

tam, ale żadnego seksu przez trzy miesiące. - Pacjent wyszczerzył zęby. - No dobrze,

może pan uprawiać seks, ale z prezerwatywą.

- Preferuję stosunek przerywany - powiedział pacjent z silnym wschodnio-

europejskim akcentem. Odezwał się po raz pierwszy od przyjazdu.

- Że co pan preferuje? Stosunek przerywany? Wyciągnąć i modlić się? Dobry

Boże, człowieku! Nic dziwnego, że dorobiłeś się pan piątki! To doprawdy szlachetne z

pana strony, że próbuje pan wysiąść z pociągu na wcześniejszej stacji, ale to zawodna

metoda. O nie, proszę pana. Proszę przerwać te stosunki przerywane, człowieku,

chyba że chce pan jeszcze w tym roku dobić do pół tuzina. - Pacjent wyglądał na

speszonego. - Wie pan, jak nazywają się młodzi ludzie, którzy uprawiają stosunki

przerywane?

Ekspert od kontroli populacji pokręcił głową.

- Otóż mówi się na nich: Tato! Daddy. Pater. Pappa. Pere. Koniec ze

stosunkami przerywanymi. Daj mi pan trzy miesiące, a będziesz mógł powiedzieć

swojej pani, że nie musi się już martwić, bo strzelasz pan ślepakami, że koniec z

przerywaniem, że zostaniesz pan na deser, kawę i cygaro.

Page 346: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 31

Domena ciała

Bez Genet i Rosiny nasz dom wydawał się pusty. Odczuwałem straszną

tęsknotę za Genet. Obydwoje z Hemą obawialiśmy się, że już nigdy jej nie zobaczymy.

Obiecała dzwonić i pisać, ale minęły trzy tygodnie i wszelki słuch o niej zaginął. W

tamtym 1968 roku padały ulewne deszcze; Nil Błękitny i Auasz wystąpiły z brzegów i

mieliśmy niezłą powódź. Cicho zwykle szemrzący potok za murem Missing wyglądał

jak regularna rzeka. W Addis Abebie mieszkańcy siedzieli stłoczeni w domach, więc

kiedy deszcze ustawały choćby na krótką chwilę, w powietrzu roznosił się zapach ludzi

zbyt długo przebywających w jednym pomieszczeniu, suchego łajna palonego w

piecach i ubrań, które nie chciały schnąć. Bluszcz wspinał się jak szalony po rynnach i

wciskał w każdą szczelinę w murze, a kijanki przeistaczały w żaby, zanim zdążyły im

się wykształcić kończyny. Żadne dziecko nie zwracało twarzy ku niebu i nie próbowało

łapać na język kropel deszczu - nie wówczas, gdy żyło się i oddychało wodą.

Teraz, kiedy zbliżaliśmy się z Shivą do naszych czternastych urodzin, jako

nastolatek oczekiwałem, że coś się zmieni. Starałem się wynajdywać sobie zajęcia, ale

mogłem myśleć wyłącznie o Genet, o tym, jak jej się wiedzie w Asmarze. Miałem

nadzieję, że tęskni za domem, że jest przygnębiona, że chciałaby do mnie wrócić. Nic

nie miało sensu, skoro Genet przy mnie nie było.

Pewnego późnego wtorkowego wieczoru byłem z Ghoshem w sali operacyjnej

numer trzy i przyglądałem się, jak usuwa pęcherzyk żółciowy. Kiedy skończył, zajrzał

jeszcze na oddział chirurgiczny, by zobaczyć, co słychać u Etiena, dyplomaty z

Wybrzeża Kości Słoniowej, którego dobrze znaliśmy towarzysko. Niespodziewanie

pojawiła się u niego niedrożność jelit. Podczas operacji Ghosh odkrył u niego raka

zamykającego odbytnicę, którego trzeba było resekować. To była poważna operacja,

stanowiąca dla Ghosha nie lada wyzwanie. Wiedziałem, że ma ogromną nadzieję

wyleczyć Etiena. Ale trzeba było wykonać przetokę przez ścianę brzucha, a to nie byle

co.

Page 347: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Etien jest bardzo przygnębiony - powiedział Ghosh. - Nie chodzi o raka, ale o

kolostomię. Nie potrafi zaakceptować faktu, że będzie wydalał otworem w brzuchu.

Etien leżał z prześcieradłem naciągniętym na głowę. Kiedy Ghosh go zbadał i

stwierdził, że kolostomia wyszła pierwsza klasa, w wielkich oczach Etiena pojawiły się

łzy. Nie chciał spojrzeć na swój brzuch. Powiedział tylko:

- Która teraz za mnie wyjdzie?

Ghosh okazał się zaskakująco niewzruszony.

- Słuchaj, Etien, przecież nie wyciąłem ci tej części ciała, wiesz, tej, która

przydaje się w małżeństwie. Znajdziesz kobietę, która cię pokocha, i wyjaśnisz jej

wszystko. Jeśli ona cię naprawdę pokocha, to będzie wdzięczna, że żyjesz. - Wyraz

twarzy Ghosha mówił, że lekarz nie chce słyszeć żadnego „ale". Po chwili jednak

złagodniał. - Etien, wyobraź sobie, co by było, gdyby wszyscy ludzie rodzili się z

odbytem w brzuchu i właśnie tędy każdy pozbywałby się produktów przemiany

materii. A teraz wyobraź sobie, że ktoś ci mówi, że zrobi ci operację, i przekieruje

jelito tak, że końcówka będzie się znajdowała z tyłu, między pośladkami, w miejscu,

które możesz zobaczyć jedynie w lustrze, i do którego czasem trudno sięgnąć, żeby

utrzymać je w czystości...

Musiało minąć kilka długich sekund, ale w końcu Etien się uśmiechnął. Wytarł

oczy. Spojrzał nieśmiało na swoją kolostomię. Był to mały krok we właściwym

kierunku.

Ghosh miał do odwiedzenia jeszcze jednego pacjenta. Powiedział mi, żebym

poszedł do domu, bo w przeciwnym razie spóźnię się na kolację.

Zaczęło mocno padać, a ja nie miałem parasola. Poszedłem zadaszonym

przejściem łączącym blok operacyjny z ambulatorium, a ambulatorium z oddziałem

dla mężczyzn. Kiedy dach się skończył, przebiegłem krótki odcinek, przeskoczyłem

kałużę i wpadłem do kwater pielęgniarek. Rzadko odwiedzałem ten damski labirynt.

Wyglądał na opustoszały. „Jeśli pójdę długim balkonem ciągnącym się wzdłuż całego

budynku, a potem zejdę schodami po drugiej stronie... cóż, trochę zmoknę, ale zawsze

to czterdzieści metrów bliżej domu, zanim znowu będę musiał pobiec w deszczu",

pomyślałem. Miałem nadzieję, że żona Adama, strażniczka dziewic, z tym swoim

wielkim krzyżem zawieszonym na szyi, nic nie zauważy, bo wtedy z pewnością mnie

przegoni.

Page 348: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Drzwi prowadzące do pokoi pielęgniarek otwierały się na wspólną werandę.

Wszystkie pielęgniarki poszły pewnie do jadalni, bo inaczej stałyby przy balustradzie,

czesząc włosy, malując paznokcie, szyjąc i plotkując.

Usłyszałem dźwięki muzyki dobiegające z narożnego pokoju, w którym kiedyś

mieszkała moja matka. Co prawda byłem tutaj kilka razy, ale nie wyczuwałem jej

obecności, podobnie jak na jej grobie. Zaintrygowała mnie obcość muzyki, jej rytm.

Galopady gitar i perkusji powtarzały ten sam motyw za każdym razem w innym

rejestrze. Ostatnio etiopscy muzycy zaczęli oglądać się na zachodnie brzmienia,

wprowadzając na przykład sekcję dętą, werble i powtarzające się riffy gitar

elektrycznych zamiast wytłumionych dźwięków strun krar i klaskania dłońmi. Ale to

nie była muzyka etiopska, nie tylko dlatego, że usłyszałem słowa śpiewane po

angielsku (choć był to angielski, którego nie potrafiłem zrozumieć). Ta muzyka była

zupełnie inna od tej, którą znałem, jakbym ujrzał nowy kolor tęczy.

Drzwi były uchylone.

Stała boso pośrodku pokoju, zwrócona do mnie plecami. Biała halka odsłaniała

jej ramiona i kończyła się na wysokości kolan. Kręciła głową na wszystkie strony, a jej

długie, proste włosy podążały za rytmem. Kołysała biodrami, podczas gdy uniesiona w

górę prawa ręka poruszała się w rytm melodii. Lewą dłoń musiała trzymać

przyciśniętą do brzucha, ponieważ wystawał tylko łokieć. Muzyka wtargnęła do jej

wnętrza, nawilżyła jej stawy, zmiękczyła kości i mięśnie, by zmusić do tego płynnego,

wirującego, zmysłowego ruchu.

Odwróciła się. Miała zamknięte oczy i głowę lekko odrzuconą do tyłu. Jej usta

były nierówne, jakby po wypadku warga krzywo się zrosła.

Znałem te usta, tę lekko dziobatą twarz. Nie poznałem za to jej ciała. Od zawsze

i na zawsze była praktykantką, aż Matrona zlitowała się nad nią i nadała jej nowe

stanowisko: starsza praktykantka. To ją odmieniło. Z wiecznej studentki, na stażu nie

wiadomo od jak dawna, stała się instruktorką praktykantek nowo przybywających do

Missing. W klasie, pracując z podręcznikami, które znała na pamięć, wtłaczała

praktykantkom wiedzę do głów, wyrzucając z siebie fragmenty tekstu bez patrzenia do

książek.

Zwykle zbierała włosy z czoła i karku i wiązała je w kok tak ciasno, że aż brwi jej

się unosiły. Kiedy wieńczyła fryzurę czepkiem, wyglądało to tak, jakby mocowała

sobie na głowie odwrócony lodowy rożek.

Page 349: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Pominąwszy ekstrawagancką fryzurę praktykantki, zawsze uważałem ją za

osobę dość nijaką. W szkole znałem dziewczęta, które nie były ani piękne, ani

brzydkie, ale wmówiwszy sobie jedno albo drugie, emanowały pięknem lub brzydotą.

Heidi Enqvist była cudowna, ale niestety nie w opinii jej samej, ponieważ brakowało

jej tajemniczości i powabu Rity Vartanian, która mimo górnego przodozgryzu i wydat-

nego nosa budziła zazdrość Heidi.

Starsza praktykantka była ulepiona z tej samej gliny co Heidi. Myślę, że

właśnie dlatego uczyniła samą siebie uległą niewolnicą sztywnego, wykrochmalonego

uniformu i nosiła na twarzy pasującą do niego maskę pozbawioną uśmiechu. Jej

poczucie tożsamości ograniczało się do bycia pielęgniarką; zarówno we własnych

oczach, jak i w oczach świata, uważała, że poza tym jest nikim. Zawsze wyraźnie

odczuwałem skrępowanie praktykantki w naszej obecności. Ale z drugiej strony,

zachowywała się z taką nieśmiałością w stosunku do każdego.

Teraz przekonałem się jednak, że jest kimś więcej niż tylko praktykantką.

Fartuch skrywał krągłe ciało, w rodzaju tych, jakie zwykł rysować Shiva, i to ciało

poruszało się tak, że tancerka z haremu pękłaby z zazdrości.

Miała zamknięte oczy. Gdyby mnie zobaczyła, wystraszyłaby się, byłaby

zażenowana i prawdopodobnie by się wściekła. Już miałem się wycofać, kiedy ku

mojemu zdumieniu zrobiła krok do przodu, złapała mnie za rękę i wciągnęła do

środka, jak gdyby słowa piosenki powiedziały jej, co należy zrobić. Kopnięciem

zamknęła za mną drzwi. W pokoju muzyka była głośniejsza i bardziej przenikliwa.

Zmusiła mnie do człapania w rytm muzyki, kręcąc moim ciałem w tę i we w tę.

Początkowo czułem się speszony. Chciałem się roześmiać albo powiedzieć coś

mądrego, tak jak zrobiłby dorosły. Ale jej wyraz twarzy i pulsujący rytm dawały mi

poczucie, że jakakolwiek czynność poza tańczeniem byłaby w tej sytuacji jak

rozmawianie podczas mszy w kościele. Zacząłem stawiać kroki bez wysiłku.

Naśladowałem ją, kręcąc ramionami w przeciwną stronę niż biodrami. Dłońmi

rysowałem figury w powietrzu. Sztuczka polegała na tym, żeby zbytnio przy tym nie

myśleć. Miałem wrażenie, że ciało mam podzielone na części i każda część odpowiada

na dźwięk innego instrumentu. Schemat naszych kroków był do przewidzenia.

Kiedy już pojąłem, o co chodzi w tym tańcu, przyciągnęła mnie do siebie, tak że

dotknąłem policzkiem jej szyi, a klatką piersiową jej piersi, od których dzieliła mnie

tylko cienka warstwa materiału. Nigdy wcześniej nie tańczyłem, a już na pewno nie w

Page 350: Abraham Verghese - Powrót do Missing

taki sposób. Wciągnąłem nosem woń jej perfum i potu. Ścisnęła mnie tak, że zabrakło

mi tchu, jakby pragnąc stopić nasze ciała w jedno. Wzięła mnie za rękę i położyła ją

sobie na kości krzyżowej. Mocno ją do siebie przycisnąłem. Cały czas się

poruszaliśmy. Ona prowadziła.

Przewidywałem każdy jej krok, ciekaw jednocześnie, skąd wzięła się we mnie ta

wiedza. Zrobiliśmy obrót, a potem przechył w jedną i w drugą stronę, jak jeden

organizm. Pomyślałem o Genet. Nagle ośmielony poprowadziłem, a ona podążyła za

mną. Wcisnąłem się w miękką część u zbiegu jej nóg tylko dlatego, że do mnie

przywarła, wbijając się we mnie biodrami. Krew uderzyła mi do głowy, do ramion, do

brzucha i do krocza. Świat przestał istnieć. Prowadziłem z nią misterny dialog.

Muzyka grała w nieskończoność, i nie chciałem, żeby przestała grać; gdy tylko o

tym pomyślałem, umilkła. Przeciągający sylaby akcent amerykańskiego spikera w

niczym nie przypominał formalnego języka BBC. „No proszę - powiedział. - A-ha.

Mmm", jak gdyby mógł nas widzieć. „Słyszeliście już kiedyś coś takiego? To dla was

Rock of East Africa. Big 14 Afryki Wschodniej. Słuchacie Armed Forces Radio Service,

Asmara". Nawet nie wiedziałem, że coś takiego istnieje. Wiedziałem za to o obecności

amerykańskich żołnierzy w Erytrei i o istnieniu stanowiska nasłuchowego w Kagnew

pod Asmarą. Któż mógł przewidzieć, że oni też mają coś, czego my chętnie

posłuchamy?

Staliśmy spleceni, trzymając świat na dystans. Spojrzała mi w oczy i nie

wiedziałem, czy się roześmieje, czy rozpłacze. Wiedziałem tylko, że gdyby zapłakała,

płakałbym z nią, i śmiałbym się, gdyby zechciała, i padłbym na czworaka, i udawał, że

jestem Koochooloo.

- Jesteś taka piękna - powiedziałem, zaskakując samego siebie.

Gwałtownie nabrała powietrza. Miałem wrażenie, że moje słowa odbijają się w

niej echem. Czy powiedziałem coś złego? Jej usta zadrżały, a oczy się zaszkliły. W ten

sposób wyrażała radość. A więc jednak powiedziałem właściwe słowa.

Nachyliła się odrobinę, przysunęła blisko moich ust tę swoją pomarszczoną

bliznę z wybrzuszeniami po obydwu stronach. Jej usta nałożyły się na moje, tworząc

wokół nich coś na kształt uszczelki. Przyszło mi do głowy idiotyczne skojarzenie, a

mianowicie łączenie jednego węża ogrodowego z drugim. Lecz tym, co popłynęło, była

nie woda, ale jej język. Tym razem zupełnie inaczej niż wtedy, z Genet, w spiżarni,

skwapliwie go przyjąłem. To było podniecające. Położyłem dłoń z tyłu jej głowy.

Page 351: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Przycisnąłem się do niej całym ciałem, czując, jak każda cząstka mojego organizmu

zamiera w oczekiwaniu.

Oderwałem od niej usta, żeby móc powiedzieć jej znowu:

- Jesteś taka piękna.

Bo to było magiczne zdanie, takie, o którym wiedziałem, że powinienem je

często wypowiadać, ale jedynie wówczas, gdy naprawdę uważam, że mówię najpraw-

dziwszą prawdę. Nie wiem, jak długo staliśmy połączeni ustami, ale to nastąpiło

zupełnie naturalnie, jak gdybym zaspokajał głód. Nie sądziłem, że drzemie we mnie

taki potencjał. Nie wiedziałem, co stanie się za chwilę, ale moje ciało wiedziało.

Zaufałem mu. Byłem gotów.

Nagle zrobiła krok do tyłu. Przysiadła na brzegu łóżka. Płakała. Stało się coś, o

czym moje ciało zapomniało mnie poinformować. A może istnieje jakaś zasada,

etykieta, której się nie podporządkowałem? Rzuciłem okiem w stronę drzwi, szacując

szanse ucieczki.

- Czy kiedykolwiek mi wybaczysz? - zapytała. - Twoja matka nie powinna była

umrzeć. Może gdybym powiedziała komuś, że jest chora, pomogliby jej.

To było niesamowite. Poczułem, jak włosy na karku stają mi dęba. Zupełnie

zapomniałem, że kiedyś ten pokój należał do mojej matki. Nie potrafiłem sobie tutaj

wyobrazić siostry Mary Joseph Praise, zdecydowanie nie z widokiem Wenecji na

jednej ścianie i czarno-białym plakatem przedstawiającym jakiegoś białego

piosenkarza na drugiej (twarz wykrzywiał mu wysiłek towarzyszący śpiewaniu).

Spojrzałem na starszą praktykantkę.

- Nie wiedziałam, jak bardzo jest chora - powiedziała, szlochając jak dziecko.

- W porządku - odpowiedziałem. Miałem wrażenie, że ktoś przemawia przeze

mnie.

- Powiedz, że mi wybaczasz.

- Powiem, jeśli przestaniesz płakać. Proszę.

- Powiedz.

- Wybaczam ci.

Wybuchnęła jeszcze głośniejszym płaczem. Ktoś ją zaraz usłyszy. Chyba nie

powinienem przebywać w jej pokoju. A już na pewno nie powinienem przysparzać jej

powodów do płaczu.

Page 352: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Przecież powiedziałem! Powiedziałem, że ci wybaczam. Dlaczego jeszcze

płaczesz?

- Ale ty i twój brat prawie przeze mnie umarliście. Miałam pomóc wam

oddychać, kiedy się urodziliście. Miałam was reanimować. Ale zapomniałam.

Kiedy po raz pierwszy wszedłem do tego pokoju, czułem się zagubiony, miałem

wrażenie, że brakuje jakiejś cząstki mnie, a wszystko przez to, że Genet wyjechała.

Potem zapomniałem o bożym świecie i odnalazłem szczęście, nie, ekstazę w tańcu, jak

zapowiedź tego, co pragnąłem dzielić z Genet. Teraz znów się zagubiłem, znów czułem

się zdezorientowany. Raj wydawał się tak blisko, a tymczasem utknąłem we mgle na

mieliźnie. Złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą na łóżko.

- Możesz ze mną zrobić wszystko, co tylko zechcesz. Kiedy zechcesz -

powiedziała, odrzucając głowę i patrząc na mnie z dołu, gdy stanąłem nad nią.

Co miała na myśli?

- Zrobić co? - zapytałem.

- Wszystko.

Puściła mnie i wyciągnęła się na łóżku. Była gotowa. Na to, co mógłbym z nią

zrobić.

Owszem, było coś takiego, czego pragnąłem. Gdybym dostał wolną rękę, pełną

władzę nad jej ciałem, jestem pewien, że instynktownie odkryłbym, na czym polega

moja potrzeba. Miałem o niej mętne pojęcie. W końcu nie skończyłem jeszcze

czternastu lat.

Dała mi przyzwolenie i czekała.

Przewróciła się na brzuch, pokazując pośladki i rzucając zalotne spojrzenie

przez ramię. Miała opuchnięte powieki, a oblicze rozmarzone i odległe. Zrobiła obrót

o sto osiemdziesiąt stopni, tak że była teraz zwrócona do mnie twarzą. Wsparła się na

łokciach. Zobaczyłem jej piersi z ledwo zasłoniętymi sutkami. Powiodła za moim

wzrokiem ku swojemu dekoltowi.

Usłyszałem dobiegające zza drzwi odgłosy kroków i rozmów. Praktykantki i

pielęgniarki wracały z kolacji.

Nie chciałem jeszcze wychodzić. Ale świat nam przeszkodził. Moje wahanie

skazało jej wysiłki na niepowodzenie - moje wahanie i jej nieproszone wyznanie.

Page 353: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Chciałbym jeszcze z tobą zatańczyć - powiedziałem szeptem.

- Możesz... - szepnęła, ale poczułem, że mówiąc to, popełnia błąd.

- Chciałbym zrobić z tobą... wszystko.

- Tak! Ja też tego chcę. - Uklękła na łóżku, rozradowana, i śmiała się przez łzy. -

Chodź - powiedziała, wyciągając do mnie ramiona, zapraszając mnie do siebie.

- Ale nie teraz. Wrócę kiedy indziej. - Położyłem dłoń na klamce.

- Ale... może jednak teraz? - powiedziała na tyle głośno, żeby cały świat

usłyszał.

Wymknąłem się, mając nadzieję, że nawet jeśli ktoś mnie zauważył, uznał to za

najzupełniej normalne odwiedziny.

Deszcz nie odpuścił nawet na chwilę. Nie przeszkadzał mi. Był mi dobrze

znanym kompanem. Lecz to balansowanie na granicy uczuć tak potężnych, że na ich

skrzydłach uniósłbym się w powietrze... było dla mnie objawieniem. Zanim dotarłem

do naszego bungalowu, przemokłem do suchej nitki. Kiedy spojrzałem na drzwi

prowadzące do pokoju Rosiny i Genet, zrobiło mi się żal, że wisi na nich kłódka. Sta-

łem przed tymi zamkniętymi drzwiami i wpatrywałem się w nie.

To właśnie wtedy, stojąc w deszczu spływającym mi po skroniach, postano-

wiłem, że muszę się ożenić z Genet. Takie było moje przeznaczenie. Istniało wiele

pokus, potężnych sił zdolnych zawrócić mnie z raz obranej drogi. Tak, chciałem ulec

pokusie, ale tylko z tą jedną kobietą, tylko z Genet.

Żeniąc się z nią, za jednym zamachem rozwiązałbym wiele problemów. Rosina

przestałaby chować się we własnym świecie, Hema, Ghosh i Rosina byliby szczęśliwi i

wtedy obydwoje bylibyśmy ich dziećmi. Potrafiłem sobie wyobrazić nawet nasze

własne dzieci. Zburzylibyśmy kwatery służących i dobudowali dom bliźniak do

głównego budynku. Nasze domy połączyłby korytarz i tak naprawdę mieszkalibyśmy

pod wspólnym dachem. Shiva miałby swój pokój albo może i apartament. Ucieszyłby

się, mając Genet za bratową. Ponieważ Shiva nie był typem rozpamiętującym

przeszłość i celebrującym tradycję, tym większy spoczywał na mych barkach ciężar

zadbania o ciągłość rodziny, o jej jedność.

Wszedłem do domu, zostawiając za sobą mokre ślady. W łazience rozebrałem

się do naga i przyjrzałem się sobie w lustrze, próbując zobaczyć to, co ujrzała we mnie

Page 354: Abraham Verghese - Powrót do Missing

praktykantka. Byłem dość wysoki jak na swój wiek, mierzyłem prawie sto

osiemdziesiąt centymetrów, i miałem jasną skórę. Przy odrobinie wysiłku mógłbym

uchodzić za typ śródziemnomorski. Moje tęczówki były brązowe - brakowało w nich

niebieskiego barwnika, który widziałem w oczach Shivy. Wyglądałem trochę za

poważnie, zwłaszcza z mokrymi włosami. Kiedy wyschną, znowu się poskręcają i będą

żyły własnym życiem, nie dając się okiełznać. „A więc na tym polega wchodzenie w

wiek męski", pomyślałem, kładąc ręce na biodrach i obracając się, by podziwiać boki i

pośladki.

Ubrałem się i poszedłem do kuchni, wciągając zapachy unoszące się z garnków

i kradnąc kawałek mięsa, zanim Almaz się zorientuje i da mi po łapach. Zrugała mnie,

ale łagodnie. Łagodna była też muzyka, która płynęła z salonu, znaczona miarowym

rytmem tabli i krokami tańczących Hemy i Shivy. Hema głośno wydawała polecenia.

Usłyszałem chrobot poluzowanego zderzaka - to volkswagen Ghosha zatrzymał się na

podjeździe. Poczułem zachwyt, jakbym znalazł się w centrum naszej rodziny, w której

brakowało jedynie Rosiny i Genet, ale one wrócą, a wtedy będziemy w komplecie.

Wyrzuciłem z umysłu to, co powiedziała mi praktykantka: o tym, co zrobiła lub

czego nie zrobiła dla mojej matki. Nie było sensu rozpamiętywać cierpienia z przesz-

łości, nie w momencie, gdy przyszłość obiecywała tak dużo przyjemności. A mój

ojciec? Nie, on nie stanie pewnego dnia w bramie Missing, teraz to rozumiałem.

Cokolwiek Thomas Stone teraz robił, gdziekolwiek przebywał, nie miał pojęcia, z

czego zrezygnował.

Page 355: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 32

Jest czas, by siać...

Genet i Rosina wróciły na dwa dni przed rozpoczęciem roku szkolnego.

Przyjechały głośne i podniecone jak hinduski cyrk w Merkato. Taksówka, którą wzięły

na dworcu, uginała się pod ciężarem upchanych w bagażniku i zamocowanych na

dachu bagaży.

Pierwszą rzeczą, jaką zauważyłem, był złoty ząb Rosiny i jej szeroki uśmiech od

ucha do ucha. Genet też wydawała się odmieniona: była rozpromieniona, miała na

sobie tradycyjną bawełnianą spódniczkę, obcisłą bluzkę i zarzuconą na ramiona

dopasowaną szammę. Wrzasnęła z radości i rzuciła się na Hemę, prawie ją

przewracając. Potem podbiegła do Ghosha, potem Shivy, do Almaz, do mnie, a na

koniec wróciła do Hemy. Kiedy przytuliła mnie Rosina, był to uścisk pełen miłości i

serdeczności, ale zobaczywszy, jak długo obejmowała się z Shivą, poczułem ukłucie

zazdrości. Jej nieobecność pomogła mi zrozumieć coś, co wcześniej mi umknęło, a

mianowicie że faworyzowała Shivę. Czy to dlatego, że nakryła mnie w spiżarni ze

swoją nagą córką? A może zawsze miała do niego słabość? I czy tylko ja zwróciłem na

to uwagę?

Wszyscy mówili jeden przez drugiego. Rosina, jedną ręką nadal obejmując

Shivę, pochwaliła się swoim złotym zębem przed Gebrew.

- Genet, kochanie, twoje włosy! - wykrzyknęła Hema, widząc kosmyki ciasno

zaplecione w rządki i udekorowane koralikami, zupełnie jak u matki. Warkoczyki

spadały luźno na kark, każdy zakończony błyszczącym krążkiem. - Podcięłaś?

- No tak! Podobają ci się? A spójrz na moje ręce - powiedziała, pokazując

dłonie pomarańczowe od henny.

- Ale teraz twoje włosy są takie... krótkie. Kochanie, i masz przekłute uszy! -

dziwiła się Hema. W uszach Genet tkwiły niebieskie obręcze. - Dobry Boże,

dziewczyno - wydusiła Hema, łapiąc Genet za ramiona. - Spójrz na siebie! Urosłaś i...

zaokrągliłaś się.

- Masz większe cycki - powiedział Shiva.

- Shivo! - zawołali jednocześnie Hema i Ghosh.

Page 356: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Przepraszam - odparł, zaskoczony ich reakcją. - Chodziło mi o to, że urosły jej

piersi - dokończył.

- Shivo! Nie mówi się kobiecie takich rzeczy - upomniała go Hema.

- No przecież nie powiem tego mężczyźnie - odrzekł zniecierpliwiony Shiva.

- Nie szkodzi - powiedziała Genet. - To prawda. Teraz mam B, a może nawet C!

- stwierdziła z dumą, patrząc na swoje piersi, które spoglądały w górę jak badacze

gwiazd.

Rosina zrozumiała, co się święci.

- Stai zaitto! - krzyknęła, kładąc palec na ustach. Genet się roześmiała.

- Proszę pani - zwróciła się Rosina do Hemy po amharsku. - Tyle się

napracowałam nad tą dziewczyną. Wszystkie chłopaki się za nią uganiają. A ona co?

Czy ich zniechęca? Nie! Pani spojrzy, jak ona się ubiera! - Z zaskoczeniem wyczułem

w jej skardze odcień dumy.

Genet powiedziała:

- Po prostu podobały mi się ubrania, jakie mieli w Asmarze. Och! Kupiłam

pocztówki. Dov'e la mia borsetta, mamo? Chcę je pokazać. Ach, są w taksówce w...

Zaczekajcie.

Bez zastanowienia zanurkowała przez otwarte okno do taksówki, przy okazji

racząc nas widokiem swoich majtek w całej okazałości. Rosina krzyknęła do niej coś w

języku tigrinia, ale na próżno.

Genet wepchnęła nam do rąk pocztówki.

- Och, Asmara, nawet nie potraficie sobie wyobrazić, jak piękne miasto

wybudowali ci Włosi. Widzicie?

Nie było się czym chwalić, bo w końcu Erytrea była kolonią na długo, zanim

zagarnęła ją Etiopia. Dziwne, kolorowe budynki przypominały rysunki z lekcji

geometrii.

Hema i Ghosh weszli do środka. Taksówkarz pomógł Gebrew przenieść

drewniane stołki i nowe łóżko do kwatery Rosiny. Łóżko, ręcznej roboty z ciemnego

drewna, było prezentem od mieszkającego w Asmarze brata Rosiny.

Patrząc na Genet, usiadłem na nowym łóżku. Miałem wrażenie, jakby nie było

jej całe lata. Zabrakło mi języka w gębie.

Page 357: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Jak ci minęła zima, Marionie?

O ile ja straciłem przy niej całą pewność siebie, o tyle ona nie znała słowa

nieśmiałość.

Obmyśliłem sobie, co jej powiem. Nawet to sobie zapisałem. Ale ta piękna,

wysoka dziewczyna - ta kobieta, powinienem chyba powiedzieć - obok mnie, tak

przesiąknięta Erytreą i rozkochana we wszystkim, co włoskie, pomieszała mi szyki.

Pacjenci, których doglądałem, książki, które przeczytałem... nic z tego nie mogło

równać się z Asmarą.

- Ech, po staremu - odpowiedziałem. - Wiesz, jak to jest podczas pory

deszczowej.

- I co? Tyle? Nic więcej? Żadnych przygód, filmów? I... dziewczyn?

Nadal boleśnie odczuwałem słowa Rosiny o chłopcach uganiających się za

Genet w Asmarze. To było jak zdrada. Na pewno Genet ponosiła za to część winy - jaki

chłopak zawracałby sobie nią głowę, gdyby powiedziała mu, żeby spadał?

- No cóż - stwierdziłem. - Nic nie wiem o żadnych dziewczynach, ale...

Początkowo niechętnie, ale w końcu opowiedziałem jej o wizycie w dawnym

pokoju mojej matki. Mówiłem o przygodzie z praktykantką, jakby to było dla mnie coś

zwyczajnego, ukazałem siebie jako obojętnego uczestnika. Im dalej jednak brnąłem w

tę historię, tym trudniej przychodziło mi trzymać się tego tonu.

Oczy Genet zrobiły się większe niż obręcze w jej uszach.

- Zrobiłeś to z nią? - spytała.

- Nie!

Wydawała się zawiedziona; spodziewałem się po niej, że będzie raczej

zazdrosna.

- Na miłość Boską, Marion, czemu nie?

Pokręciłem głową.

- Nie zrobiłem tego, bo...

- Bo co? Wykrztuś wreszcie - powiedziała, szturchając mnie łokciem, jakby to

miało mi pomóc wydusić słowa. - Na co czekasz? Na królową angielską? Wiesz, ona

ma męża.

- Nie zrobiłem tego, bo... Wiedziałem, że będzie wspaniale, bardziej niż

wspaniale. Wiedziałem, że będzie fantastycznie...

Page 358: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Co to za wytłumaczenie? - zareagowała, przewracając oczami.

- Ale... wiedziałem, że chciałbym przeżyć mój pierwszy raz z tobą.

No proszę, powiedziałem to.

Genet długo mi się przyglądała z otwartymi ustami. Czułem się bezbronny.

Wstrzymałem oddech, mając nadzieję, że nie usłyszę z jej ust drwiny ani rozbawienia.

Umarłbym, gdyby mnie wyśmiała.

Nachyliła się, patrząc na mnie łagodnym wzrokiem: miała kochający, czuły

wyraz twarzy. Złapała mnie obydwiema dłońmi za podbródek i zaczęła kręcić nim w

obie strony jakbym był małym dzieckiem.

- Ma che minchia? - zapytała Rosina, brutalnie nam przerywając. Nie

zauważyłem, jak weszła do pokoju.

Genet wybuchnęła śmiechem. Rosina nie uznała sytuacji za zabawną, ale Genet

z trudem łapała oddech, przewracając się ze śmiechu na łóżko. Rosina zmierzyła ją

wzrokiem, a potem poddała się, mrucząc coś pod nosem. Histeryczny śmiech Genet

był czymś nowym.

Kiedy już się opanowała, wyjaśniła:

- Ma che minchia? znaczy „Co, do chuja pana?". W Asmarze to ja cały czas to

powtarzałam. Nauczyłam się tego od kuzynek. Matka mi zagroziła, że jak będę tak

mówiła, to będzie mnie lała. A teraz ona tak mówi. Dasz wiarę?... No to jak,

Marionie... che minchia, hm?

Kolację zjedliśmy w naszym bungalowie. Genet usiadła z nami przy stole, a

Rosina i Almaz jadły w kuchni.

Stało się naszym zwyczajem, że na czas posiłku przejmowałem władzę nad

grundigiem. Często słuchałem Rock of East Africa aż do północy, kiedy kończono

nadawanie audycji. Muzyka współgrała z moimi odczuciami. W ograniczonej

strukturze dwunastotaktowego bluesa i w niepokojących balladach Dylana odkryłem

ład i porządek. Shiva przeważnie słuchał ze mną. Muzyka przemawiała także do niego.

Odezwał się głos didżeja:

- Rock of East Africa, AFRS Asmara, miasto, w którym wszyscy żyją dwa i pół

kilometra nad poziomem morza. Mamy tu dzisiaj sobotę pod znakiem Boone's Farm.

Wczoraj wieczorem do bazy trafiła pierwsza dostawa Boone's Farm i mówię wam, jeśli

Page 359: Abraham Verghese - Powrót do Missing

się nie załapaliście, wasza strata, bo po dostawie nie zostało ani śladu - tak samo jak

po niektórych osobnikach. Ale nic to, posłuchajmy Bobby'ego Vintona i jego My

Heart Belongs Only to You.

Ucieszyłem się, że Genet nie znała tej stacji. Jej kuzynki i kuzyni z Asmary

widać nie byli aż tak wyluzowani, skoro nigdy nie słuchali tej rozgłośni.

Następna piosenka zaczęła się bez zapowiedzi. Aż podskoczyłem.

- To jest to! - powiedziałem do Genet. - To ta piosenka, o której ci

opowiadałem.

Słuchałem audycji każdego wieczoru i to dziś pierwszy raz usłyszałem utwór,

który rozbrzmiewał w pokoju praktykantki.

Tańczyłem shimmy, wyginając się i obracając, zupełnie niepomny szoku

malującego się na twarzy Hemy i szeroko otwartych oczu Ghosha i Genet.

Podkręciłem głośność. Rosina i Almaz przyszły z kuchni. Widocznie pomyślały, że

zwariowałem. To było zupełnie nie w moim stylu, ale nie umiałem się opanować albo

raczej nie chciałem. Coś mi mówiło, że dziś jest dzień, by poszaleć.

Shiva wstał i dołączył do mnie. Jego taniec był płynny, posuwisty, gładki, jak

gdyby wszystkie te lekcje Hemy brał jedynie dla zabicia czasu, czekając na tę właśnie

piosenkę. Genet nie potrzebowała specjalnej zachęty. Wyciągnąłem rękę do Hemy i

wkrótce pląsała razem z nami, idealnie trafiając w rytm. Ghosh też się długo nie

zastanawiał. Próbowałem wciągnąć do tańca Rosinę, ale uciekła z Almaz do kuchni.

Nasza piątka tańczyła w salonie do ostatniej nuty.

Chuck Berry.

Tak się nazywał wykonawca. Didżej podał tytuł piosenki: Sweet Little Sixteen.

Kiedy przyszła pora na sen, Genet powiedziała, że wróci do kwatery Rosiny.

Hema wydawała się urażona.

- Dotrzymam towarzystwa matce - powiedziała Genet. - Mam teraz własne

łóżko. W Asmarze na podłodze spała nas szóstka. Łóżko dla mnie samej to będzie

luksus.

Następnego dnia w Piazzy znalazłem w sklepie z płytami album Chucka

Berry'ego na czterdzieści pięć obrotów. Z obwoluty dowiedziałem się, że kawałek

Sweet Little Sixteen był przebojem numer jeden - tyle że w 1958 roku! Byłem

zdruzgotany. Reszta świata usłyszała tę piosenkę dziesięć lat przede mną. Kiedy

Page 360: Abraham Verghese - Powrót do Missing

przypomniałem sobie, jak tańczyłem do niej zeszłego wieczoru, uznałem to za taniec

ignoranta, zdumienie wiejskiego chłopa, który z otwartą gębą wpatruje się w neon z

kuflem piwa na budynku Olivetti.

W przeddzień inauguracji nowego roku szkolnego Hema i Ghosh zabrali nas do

greckiego klubu na doroczne świętowanie końca „zimy". Genet zaskoczyła mnie,

mówiąc, że woli zostać i przygotować sobie ubranie do szkoły. Rosina, Gebrew i Almaz

zaplanowali kameralną kolację u Rosiny.

Big-band składał się z chałturników, członków orkiestr armii lądowej, sił

powietrznych i Gwardii Cesarskiej, którzy potrafiliby zagrać Stardust, Begin the

Beguine i Tuxedo Junction, nawet śpiąc. Chuck Berry nie mieścił się w ich

repertuarze.

Społeczność ekspatriantów, którzy wszyscy opaleni wrócili z wakacji, stawiła

się tłumnie. Widziałem pana i panią G., którzy nie byli prawdziwym małżeństwem

(mówiło się o nich, że zostawili w Portugalii swoich partnerów i dzieci, byle być ze

sobą), pana J., dziarskiego kawalera z Goa, który odsiedział krótką karę więzienia za

malwersacje finansowe - szalał pełną parą. Nowo przybyli emigranci szybko nauczą

się swojej pozycji w tym społeczeństwie. Wkrótce odkryją, że ich obcość liczy się o

wiele bardziej niż talent bądź wykształcenie - że jest ich najważniejszym atutem.

Wkrótce przywykną i nauczą się uśmiechać i tańczyć na tradycyjnym corocznym

przyjęciu.

Zawsze mi się wydawało, że emigranci reprezentują to, co najlepsze w kulturze

i stylu „cywilizowanego" świata, ale teraz zrozumiałem, że mieszkają daleko od

Broadwayu, West Endu i La Scali - zbyt daleko, by nadrobić dziesięcioletnią zaległość;

zupełnie jak ja z Chuckiem Berrym. Przyglądałem się zarumienionym, spoconym

twarzom szalejących na parkiecie i dziecinnej radości w ich oczach. Zrobiło mi się

smutno i poczułem zniecierpliwienie.

Shiva zatańczył najpierw z Hemą, potem z kobietami, które znał z kręgu

znajomych z brydża u Hemy i Ghosha, i wreszcie z każdą, która miała ochotę z nim

zatańczyć. Raptem przestało mi się tam podobać. Wyszedłem dość wcześnie, mówiąc

Hemie i Ghoshowi, że pojadę do domu taksówką.

Idąc pod górę do naszego bungalowu, myślałem o praktykantce. Unikałem jej.

Kiedy znajdowała się w otoczeniu swoich uczennic, zachowywała się, jakby mnie nie

Page 361: Abraham Verghese - Powrót do Missing

znała. Kiedy widziała mnie i Shivę razem, pozdrawiała nas bez słowa. Gdy po raz

pierwszy wpadłem na nią sam na sam, zatrzymała mnie i powiedziała:

- Czy ty jesteś Marion? - Z jej spojrzenia wyczytałem, że nic się nie zmieniło, że

jej drzwi nadal stoją dla mnie otworem.

- Nie - odparłem. - Jestem Shiva. - Nigdy więcej nie zadała tego pytania.

Słyszałem dobiegający z kwatery Rosiny głos radia, ale drzwi do jej domu były

zamknięte, a poza tym i tak nie szukałem towarzystwa.

Poszedłem do łóżka, sam na sam z własnymi myślami. Czułem się starszy niż

moje trzynaście lat.

Obudziłem się, kiedy wrócił Shiva. Obserwowałem jego odbicie w lustrze. Był

wyższy ode mnie, miał wąskie biodra i delikatny chód tancerza. Zdjął marynarkę i

koszulę. Kiedy wychodził z domu, miał na głowie zgrabny przedziałek, ale teraz jego

włosy wyglądały jak bezładna plątanina grubych loków. Miał pełne usta, takie prawie

kobiece, i marzycielsko-proroczą twarz. Rozebrawszy się do bielizny, przyjrzał się

własnemu odbiciu w lustrze. Podniósł do góry jedną rękę, a drugą schował za plecami.

Wyobrażał sobie taniec z kobietą. Z gracją się obrócił i skłonił.

- Dobrze się bawiłeś? - zapytałem.

Zatrzymał się w pół obrotu. Rękę nadal trzymał w górze. Spojrzał na mnie w

lustrze, aż przeszły mnie ciarki.

- Wszyscy się ubawiliśmy - powiedział schrypniętym głosem, którego nigdy u

niego nie słyszałem.

Page 362: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 33

Rodzaj szaleństwa

Taksówka wioząca Shivę i mnie zatrzymała się przed bramą Missing, ale po

drugiej stronie ulicy, pod budynkiem z pustaków, akurat w chwili, gdy wzdłuż drogi

włączono latarnie. Miałem szesnaście lat. Byłem kapitanem, opening batsmanem i

wicket-keeperem naszej krykietowej jedenastki, zaś Shiva był jej middle-order bats-

manem. Moją mocną stroną, jako otwierającego, było to, że umiałem porządnie

walnąć w piłkę i przetrwać pierwszą salwę przeciwnika, wnerwiając tym bowlerów;

Shiva potrafił natomiast zawzięcie bronić wicketa, dbając przede wszystkim o

asekurację drużyny, nawet jeśli zdobywał w międzyczasie kilka runów. Zwykle było

już ciemno, kiedy po treningu wracaliśmy do domu.

Na rogu budynku najbliżej suku Alego zobaczyłem kobietę stojącą za zasłoną z

koralików. Widać było jedynie zarys jej sylwetki na tle światła wylewającego się z

baru.

- Hej! Zaczekajcie na mnie! - zawołała.

Z powodu krótkiej, opiętej spódniczki i wysokich obcasów musiała drobić jak

gejsza, przeprawiając się przez deskę przerzuconą nad ściekiem. Skuliła się z zimna i

uśmiechnęła. Jej oczy przypominały dwie wąziutkie szparki.

- O rany, aleś wyrósł! Pamiętasz mnie? - zapytała, spoglądając bez przekonania

to na mnie, to na Shivę. Poczułem zapach jaśminu.

Po śmierci dziecka widywałem Tsige wiele razy, ale zawsze z daleka. Przez rok

chodziła w żałobie. Owego deszczowego poranka, gdy przyniosła niemowlaka do

Missing, wyglądała bardzo przeciętnie, miała prostoduszną, szczerą twarz. Ale teraz -

z oczami podkreślonymi kredką, szminką na ustach i z kaskadą włosów spływających

na ramiona - robiła piorunujące wrażenie.

Dotknęliśmy się policzkami jak krewni, najpierw jednym, potem drugim, i

jeszcze raz pierwszym.

- E... to jest... pozwól, że przedstawię ci mojego brata - powiedziałem.

- Pracujesz tutaj? - zapytał Shiva. Shivie nigdy nie odbierało mowy w obecności

kobiet.

Page 363: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Już nie - odparła. - Teraz jestem właścicielką. Zapraszam was do siebie.

- Nie... ależ... dziękujemy - wyjąkałem. - Matka na nas czeka.

- Wcale nie - powiedział Shiva.

- Jeśli pozwolisz, przyjdę kiedy indziej - rzuciłem.

- Oczywiście, kiedy tylko będziesz miał ochotę. Przyjdźcie obaj.

Zapadła krępująca cisza. Nadal trzymała mnie za rękę.

- Posłuchaj. Wiem, że minęło już sporo czasu, ale nie miałam okazji ci

podziękować. Zawsze, kiedy cię widzę, chciałabym podejść i porozmawiać, ale nie

chcę cię krępować. Poza tym było mi wstyd... Dzisiaj, kiedy zobaczyłam, że jesteś tak

blisko, postanowiłam spróbować.

- Ależ nie, to ja powinienem się martwić, że będziesz się na mnie gniewała - na

nas. Myślałem, że obwiniasz Missing za...

- Nie, nie, nie. To ja jestem winna. - Blask w jej oczach przygasł. - Tak to jest,

kiedy się słucha tych głupich staruch. „Daj mu to, zrób tamto", mówiły. Tamtego

ranka spojrzałam na moje biedne dziecko i uświadomiłam sobie, że wszystkie te

lekarstwa od habesh wyrządziły mu więcej szkody, niż przyniosły pożytku. Kiedy twój

ojciec zbadał Teferi, zrozumiałam, że zdołałby mi pomóc, gdybym przyszła do niego

dużo wcześniej. Zwlekając, popełniłam tragiczną pomyłkę. Ale...

Milczałem, przypominając sobie jej rozpacz i to, jak płakała na moim ramieniu.

- Mam nadzieję, że Bóg mi wybaczy. Mam nadzieję, że On da mi jeszcze jedną

szansę - mówiła szczerze. Jej twarz niczego nie ukrywała, dało się z niej wyczytać

wszystkie emocje. - Ale posłuchaj, chciałam ci powiedzieć: niech Bóg i wszyscy święci

czuwają nad tobą i błogosławią ci za czas, który z nami spędziłeś. Jakim dobrym

lekarzem jest wasz ojciec. Czy wy też będziecie lekarzami?

- Tak - odpowiedzieliśmy z Shivą bez wahania jednym głosem. To była bodaj

jedyna rzecz, co do której byłem wówczas całkowicie przekonany, i jedyna, co do

której zgadzaliśmy się z Shivą.

Jej twarz ponownie się rozpromieniła.

Kiedy szliśmy do bungalowu, Shiva zapytał:

- Dlaczego nie poszliśmy do jej klubu? Ona pewnie mieszka na zapleczu.

Pozwoliłaby ci się ze sobą przespać.

Page 364: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Czemu sądzisz, że chciałbym spać z każdą kobietą, którą spotykam? -

naskoczyłem na niego bardziej zajadle, niż to było konieczne. - Ja nie chcę się z nią

przespać. A poza tym ona nie jest taka.

- Może już nie.

- Wiesz, miałem niejedną okazję to zrobić. Ale wybrałem, jak wybrałem. - Na

potwierdzenie moich słów opowiedziałem mu o praktykantce.

Nic mi nie odpowiedział, szliśmy więc dalej w ciszy. Zalazł mi za skórę. Nie

chciałem myśleć o Tsige w ten sposób. Nie chciałem zestawiać sobie w wyobraźni jej

ślicznej twarzy i tego, jak musiała zarabiać na życie. Myślenie o tym sprawiało mi ból,

Shiva nie miał takich skrupułów.

- Pewnego dnia będziemy uprawiali seks z kobietami - odezwał się. - Myślę, że

równie dobrze mogłoby to być dzisiaj. - Spojrzał w górę, jakby chcąc się upewnić, że

układ gwiazd jest pomyślny.

Zatrzymałem go i złapałem za koszulę. Próbowałem znaleźć argumenty, ale nie

wyszło mi najlepiej.

- Zapominasz o Hemie i Ghoshu. Myślisz, że byliby z tego zadowoleni? Ludzie

ich szanują. Nie wolno nam stawiać ich w kłopotliwym położeniu.

- Myślę, że to nieuniknione - powiedział Shiva. - Oni też to robią. Jestem

pewien, że...

- Przestań! - uciąłem. Niepokojąca myśl. Ale nie dla Shivy.

W tym samym miesiącu, w którym skończyliśmy szesnaście lat, mój głos zaczął

się łamać w najmniej odpowiednich chwilach. Zaczęły mi się pojawiać wągry, jakbym

najadł się nasion gorczycy. Ubrania, które kupowała mi Hema, robiły się za małe albo

za ciasne w przeciągu trzech, czterech miesięcy. Włosy zaczęły mi rosnąć w różnych

dziwnych miejscach. Myślenie o płci przeciwnej, przeważnie o Genet, sprawiało, że

nie umiałem się skupić. Trochę otuchy dodawało mi to, że tego samego rodzaju

fizyczne zmiany zachodziły też u Shivy, ale po naszej wymianie zdań na temat Tsige

nie mogłem już z nim rozmawiać o moich pragnieniach i nieodłącznym ich

powściąganiu. Shiva nie zamierzał się przed niczym powstrzymywać.

Page 365: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Więzienie - powiedział kiedyś Ghosh ze śmiechem w rozmowie z Adidem - to

najlepsze, co się może przytrafić małżeństwu. Jeśli nie możesz tam posłać swojej

małżonki, idź sam. Więzienie potrafi zdziałać cuda.

Teraz, kiedy wiedziałem już, co miał na myśli, czułem się potwornie zawsty-

dzony, a nawet zszokowany.

Mimo naszej rozległej wiedzy na temat ludzkiego ciała w kontekście trawiących

go chorób, Shiva i ja przez dłuższy czas byliśmy dość naiwni w sprawach seksu - a

może to tylko ja byłem naiwny? Nie miałem pojęcia, że nasi etiopscy rówieśnicy,

zarówno w zwykłych, państwowych szkołach, jak i w naszej, prywatnej, już dawno

przeszli inicjację seksualną z panienką z baru albo swoją pokojówką. Nie przeżywali

tego zamętu myśli, który był moim udziałem, nie próbowali sobie wyobrazić

niewyobrażalnego.

Pamiętam pewną historię, którą opowiedział mi szkolny kolega Gaby, kiedy

miałem dwanaście, trzynaście lat - historię zasłyszaną od kuzyna emigranta z

Ameryki, w którą przez długi czas święcie wierzyliśmy.

- Kiedy wylądujesz w Nowym Jorku - opowiadał ponoć ów kuzyn - na lotnisku

zacznie, z tobą rozmawiać piękna blondynka. Jej perfumy doprowadzą cię do

szaleństwa. Wielkie piersi, minispódniczka. Ona przedstawi cię swojemu bratu.

Zaproponują ci podwiezienie do miasta swoim kabrioletem, a ty, oczywiście, nie chcąc

wyjść na chama, zgodzisz się. Podczas jazdy mężczyzna powie: „Wskoczymy po

drodze do mojego domu w Malibu. Napijemy się martini, zanim cię odwieziemy na

Manhattan". Wejdziesz do ich rezydencji. Dom, jakiego nigdy nie widziałeś. Kiedy

znajdziesz się w środku, mężczyzna wyjmie pistolet, wyceluje w ciebie i powie: „Albo

przelecisz moją siostrę, albo umrzesz".

Ileż nocy przeleżałem, śniąc na jawie, odgrywając w myślach ów okrutny,

pokręcony i piękny scenariusz, i żałując, że nie mogę pojechać do Ameryki. „Bracie,

odłóż broń, przelecę twoją siostrę za darmo", stało się hasłem, którym się raczyliśmy,

Gaby, ja i nasza mała paczka, naszym tajnym zwrotem, symbolem braterstwa

dojrzewającej chuci, gotującego się w nas na wolnym ogniu seksualnego wywaru.

Nawet kiedy uświadomiliśmy sobie w końcu, że ta historia jest w istocie stekiem

bzdur, bajeczką, nadal nam się podobała i nadal uwielbialiśmy powtarzać jej refren.

Page 366: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Kilka tygodni po tym, jak razem z Shivą spotkałem Tsige przed jej barem,

natknąłem się na starszą praktykantkę idącą w stronę bramy Missing. Nie miałem

szans na ucieczkę. Jej widok zawsze wywoływał we mnie niepokój.

Prowadziła swoją gromadkę uczennic. Zwykle w takich sytuacjach ignorowała

mnie, ale tym razem uśmiechnęła się i zarumieniła. Z czystej uprzejmości odwza-

jemniłem uśmiech. Mrugnęła do mnie okiem i podeszła, puszczając praktykantki

przodem.

- Dziękuję ci za wczorajszą noc. Mam nadzieję, że krew cię nie przestraszyła.

Zaskoczyło cię to, co? Tyle lat na ciebie czekałam. Warto było. - Otarła się o mnie. -

Kiedy znowu przyjdziesz? Będę liczyła dni.

Poszła za swoimi uczennicami, kołysząc każdą częścią ciała, jaką kobieta może

zakołysać. Poruszała się, jakby tuż za nią dreptał Chuck Berry i brzdąkał na gitarze.

Nie odwracając się, zawołała tak, żeby wszyscy dobrze słyszeli:

- Następnym razem nie uciekaj po wszystkim, dobra?

Pobiegłem do domu. Ostatnio, zwłaszcza w weekendy, Shiva wychodził sam.

Nie przejmowałem się tym. Nie miałem pojęcia, co może wywinąć.

Shiva, Genet i Hema siedzieli przy kolacji. Rosina podawała do stołu. Ghosh

poszedł się umyć. Złapałem Shivę za rękę i zaciągnąłem do naszego pokoju.

- Ona myśli, że to ja! - Pożałowałem, że opowiedziałem mu o tańcu z

praktykantką. - Czemuś mnie nie zapytał? Zabroniłbym ci do niej pójść. Właściwie to

przecież ci zabroniłem. Coś ty jej nagadał? Udawałeś, że jesteś mną?

Shiva był zdziwiony moją złością.

- Nie. Byłem sobą. Zapukałem do jej drzwi. Nic nie powiedziałem. Ona zrobiła

całą resztę.

- Mój Boże! Tak po prostu? Obydwoje straciliście dziewictwo?

- To był mój pierwszy raz z nią. A skąd ta pewność co do niej, hę, starszy

bracie? - Jego słowa były jak cios w brzuch. Nigdy wcześniej Shiva nie posługiwał się

sarkazmem w rozmowie ze mną. Był uszczypliwy. To nie było miłe. Mówił dalej, a ja

stałem przed nim jak skamieniały: - To nie był mój pierwszy raz, tak przy okazji.

Chodzę do Piazzy co niedziela.

- Co? Ile razy już tam byłeś?

- Dwadzieścia jeden.

Page 367: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Zatkało mnie. Byłem zszokowany, zażenowany, czułem obrzydzenie i potworną

zazdrość.

- Z tą samą kobietą?

- Nie, kobiet też było dwadzieścia jeden. Dwadzieścia dwie, jeśli dodać do tego

praktykantkę. - Stał przede mną z wysoko uniesioną brodą, oparty niedbale o ścianę.

Kiedy zdołałem już coś z siebie wydusić, powiedziałem:

- Czy mógłbyś z łaski swojej nie chodzić już do praktykantki?

- A czemu? Ty będziesz do niej chodził?

Czułem, że nie jestem już dla niego żadnym autorytetem, nie dysponuję

żadnym wiarygodnym doświadczeniem, które uzasadniałoby dawanie mu rad. Naraz

poczułem się zmęczony.

- Nieważne. Zrób to dla mnie: jeśli znów do niej pójdziesz, powiedz jej, kim

jesteś. A kiedy skończysz, zostań z nią, przytul ją i powiedz jej coś miłego do ucha.

Powiedz jej, że jest piękna.

- Mam jej coś szeptać? Po co?

- Zapomnij.

- Marionie, wszystkie kobiety są piękne - powiedział Shiva.

Spojrzałem mu w oczy i przekonałem się, że mówi z przekonaniem, bez

sarkazmu. Nie był speszony ani zdenerwowany tym, że oderwałem go od kolacji. W

swojej próżności sądziłem, że znam własnego brata, tym wszakże, co znałem, były

jego rytuały. Uwielbiał Gray's Anatomy, nosił ją wszędzie ze sobą i czytał tak

namiętnie, że na okładce widniały trwale odciśnięte ślady jego palców. Kiedy Ghosh

kupił mu nowe wydanie, mój brat odebrał to jako zniewagę, jak gdyby Ghosh

przyniósł mu jakiegoś bezpańskiego szczeniaka zamiast ukochanej Koochooloo, która,

nawiasem mówiąc, miała już swoje lata. Znałem rytuały, zwyczaje Shivy, ale nie

rozumiałem rządzącej nimi logiki. Shiva rzeczywiście uważał kobiety za piękne -

zrozumiałem to tego dnia, gdy po raz pierwszy poszliśmy obejrzeć obrót. Nie opuścił

potem ani jednego dyżuru i tak długo męczył Hemę, aż w końcu nauczyła go, jak

należy obracać płód. W jego zainteresowaniu obrotem, położnictwem i ginekologią

nie było niczego lubieżnego. Jeśli obroty przypadały w święto albo z jakiegoś powodu

Hema postanawiała, że akurat w tym tygodniu nie będzie przyjmowała pacjentek,

Shiva siadał na stopniach zamkniętego budynku. Kazałem mu być miłym dla

Page 368: Abraham Verghese - Powrót do Missing

praktykantki, ale mógł mi przecież odpowiedzieć, że dał jej po prostu to, czego prag-

nęła, podczas gdy ja ograniczyłem się do uprzejmości, zachowując czystość dla „tej

jedynej". Moja abstynencja była czymś szlachetnym, ponieważ była czymś bardzo

trudnym. Chciałem, żeby mój celibat zrobił wrażenie na Genet. Jakżeby mogło stać się

inaczej?

Już od tamtej słonecznej soboty przed trzema laty, kiedy Genet wróciła z

wakacji w Asmarze, było dla mnie jasne, że jej okres dojrzewania prawie się

zakończył. Tamtej zimy rosła w oczach; jej nogi, palce, a nawet rzęsy wydłużały się w

imponującym tempie. Miała półprzymknięte powieki, jakby wiecznie chodziła

zaspana, i wydawało się, że oczy ma rozstawione szerzej niż do tej pory. Wkrótce po

powrocie z Asmary zaczęła doprowadzać dom do szaleństwa. Według Nelson

Textbook of Pediatrics pierwszymi oznakami dojrzałości płciowej u dziewcząt są

pączkujące piersi i rosnące włosy łonowe. Dziwne, że Nelson pominął pierwszą

oznakę, którą ja zauważyłem, a mianowicie uderzający, dojrzały zapach, który wabi

chłopca jak syreni śpiew Odyseusza. Kiedy używała perfum, zapachy mieszały się i

przyprawiały mnie o zawrót głowy. Jedyne, o czym wówczas myślałem, to zedrzeć z

niej ubranie i odnaleźć źródło zapachu.

Zmiany zachodzące w ciele Genet pobudzały Rosinę do działania, co było

widać. Hema i Rosina zawiązały sojusz, za cel stawiając sobie chronienie Genet przed

drapieżnikami - chłopcami. Niemniej jednak połączonym siłom matek nie zawsze, jak

na mój gust, udawało się należycie chronić Genet. W dodatku same podcinały gałąź,

na której siedziały wraz z Genet, kupując jej takie ubrania i dodatki, które w oczach

płci przeciwnej czyniły ją jeszcze bardziej atrakcyjną. Ogary - czułem się jednym z

nich - instynktownie węszyły pod drzwiami i nic dziwnego, bo Genet, jak sama

przyznała, była w okresie rui.

Pewnego razu - był to czwartek - Genet powiedziała, że dziś nie wróci z nami ze

szkoły taksówką, ale pójdzie sama. Kiedy pokonywaliśmy z Shivą ostatnie dzielące nas

od domu pięćdziesiąt metrów podjazdu, przed bramą zatrzymał się lśniący czarny

mercedes benz i wysiadła z niego Genet.

Shiva poszedł do domu, ale ja zaczekałem.

- Nie podoba mi się, że Rudy cię podwozi - powiedziałem do niej.

Page 369: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Oględnie powiedziane - przez ten luksusowy wóz miałem totalne poczucie

niższości, a do tego potwornie mnie irytował. Ojciec Rudy'ego miał w Addis Abebie

monopol na wyroby porcelanowe i wyposażenie łazienek. W szkole było może trzech

uczniów, którzy jeździli własnymi samochodami. Najbardziej bolało mnie to, że Rudy

był kiedyś jednym z moich najlepszych kumpli.

- Mówisz jak matka - odparła Genet, nieczuła na moje cierpienie.

- Rudy jest następcą tronu króla toalet. Przecież on tylko chce się z tobą

przespać.

- A ty nie chcesz? - Spojrzała na mnie wyzywająco, przekrzywiając głowę.

- No tak. Ale ja chcę się przespać tylko z tobą. I kocham cię. To jest różnica.

Przy całej mojej nieśmiałości w stosunku do kobiet nie miałem problemu z

wyznaniem Genet, co do niej czuję. Być może to był błąd, że tak łatwo odkryłem karty.

Taka wiedza daje powierzchownej kobiecie wielką władzę nad mężczyzną, ale moja

wiara w Genet mówiła mi, że ona nie może być płytka, że miłość, zaangażowanie z

mojej strony, dadzą jej siłę, wyzwolą ją.

- Zrobiłbyś to ze mną? - zapytała.

- Oczywiście, że tak. Codziennie o tym marzę. Musimy zaczekać jeszcze tylko

trzy lata i będziemy mogli się pobrać. A potem oddamy sobie nawzajem dziewictwo w

tym miejscu - wyznawszy to, wyjąłem wielokrotnie złożone zdjęcie wyrwane z

„National Geographic". Przedstawiało Pałac na Jeziorze w Udajpurze, lśniący, biały

hotel pośrodku nieskazitelnie błękitnego jeziora. - Chciałbym wziąć ślub w Indiach -

powiedziałem. Wyobrażałem sobie siebie, czyli pana młodego, jadącego na słoniu,

symbolu pożądania i frustracji, które w sobie dusiłem; tylko słoń (albo jumbo jet)

nadawał się do tej roli. A piękna Genet, obwieszona biżuterią i ubrana w złote sari,

wokół niej jaśmin... Widziałem wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Zdążyłem

już nawet wybrać dla niej perfumy: Motiya Bela z kwiatów jaśminu. - A to jest

apartament dla nowożeńców. - Na odwrocie znajdowała się fotografia pokoju z

wielkim łóżkiem z baldachimem i ogromnymi drzwiami balkonowymi, z których

roztaczał się widok na jezioro. - Zwróć uwagę na łazienkę: jest wanna na nóżkach i

bidet. - Książę toalet nigdy w życiu nie przebije czegoś takiego.

Genet była zaskoczona i wzruszona zdjęciami i tym, że nosiłem je przy sobie w

portfelu. Moja tygrysica spojrzała na mnie zaintrygowana.

- Marionie, naprawdę dobrze to wszystko przemyślałeś, prawda?

Page 370: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Opisałem jej białe jedwabne prześcieradła na łóżkach; powiedziałem, że w

ciągu dnia cienkie bawełniane zasłony będą zapewniać apartamentowi cień, za to

nocą będą rozsunięte, a drzwi na werandę zostaną otwarte.

- Przykryję łóżko płatkami róży, a kiedy cię rozbiorę, będę lizał i całował każdy

cal twojego ciała, począwszy od palców u nóg...

Jęknęła. Położyła palec na moich ustach, przewróciła oczami i wygięła szyję w

łuk.

- Mój Boże, lepiej przestań, zanim oszaleję - westchnęła. - Ale posłuchaj,

Marionie. Co byś zrobił, gdybym ci powiedziała, że nie chcę wychodzić za mąż? Że nie

chcę czekać? Chcę, żebyś pozbawił mnie dziewictwa teraz. Nie za trzy lata.

- A co z Hemą? Co z twoją matką?

- Nie chcę, żeby to one mnie zdeflorowały. Chcę ciebie.

- To nie jest...

Wybuchnęła śmiechem, który jej wybaczyłem, bo podniosła mnie na duchu.

- Wiem, co sobie myślisz, głuptasie: a jeśli ja nie mam tyle silnej woli co ty? Są

dni, że po prostu mam ochotę to zrobić. Ty nie masz? Żeby już mieć to z głowy! Żeby

wiedzieć, jak to jest. - Westchnęła. - Jeśli ty nie chcesz tego zrobić, to może powinnam

poprosić o to Shive? Albo Rudy'ego?

- Tylko nie tego księciunia od toalet. A Shiva... no, Shiva nie jest już

prawiczkiem. Już to zrobił. Poza tym myślałem, że mnie kochasz.

- Co? - Klasnęła w dłonie z radości i rozejrzała się, szukając Shivy. - Shiva? -

Prawie skakała ze szczęścia. Wykręciła się od odpowiedzi na pytanie o miłość do

mnie. Wytłumaczyłem to sobie tak, że jest zbyt nieśmiała, by mi to wyznać. - Och,

Shiva, Shiva! Musimy go wypytać o szczegóły. Mówisz, że już nie jest prawiczkiem?

No to na co my, ty i ja, czekamy, hę?

- Ja czekam na ciebie i...

- Och, dajże spokój. Gadasz jak w głupim romansidle. Na miłość boską, gadasz

jak dziewczyna! Marionie, jeśli chcesz się na mnie załapać jako pierwszy, to się lepiej

pospiesz. - Chyba mówiła poważnie, bo na jej twarzy nie było śladu żartu. Bałem się,

kiedy tak mówiła. - Bo jak nie, to mam już pewne typy na oku. Twój kumpel Gaby

albo nawet książę toalet, chociaż akurat ten cuchnie serem. - Znowu wybuchnęła

Page 371: Abraham Verghese - Powrót do Missing

śmiechem, czerpiąc przyjemność z moich katuszy, a zarazem dając mi znać, że - dzięki

Bogu - żartuje.

Nie mogłem dłużej znieść tego jej drażnienia się ze mną. Z bólem serca

słuchałem imion rywali. Dopiero teraz zobaczyłem, że ściska pod pachą plik pism

kobiecych.

- Co się z tobą stało? - naskoczyłem na nią. Zdenerwowała mnie. Przypom-

niałem sobie dziewczynę, która opanowała podręcznik Bickhama na tip-top i która po

śmierci Zemuiego żarłocznie pochłaniała książki, wszystko, co podsunęła jej Hema. -

Kiedyś byłaś... poważna - powiedziałem. Teraz jej najlepszymi przyjaciółkami były

dwie piękne siostry Ormianki. We trzy chodziły popołudniami na zakupy albo do kina

pooglądać aktorki, których ubrania i zachowanie uważały za wyznacznik stylu.

Wszystkich chłopców trzymały w niepewności. Kiedyś Genet miała tak dobre stopnie,

że przeskoczyła jeden poziom i dołączyła do naszej klasy. Ale ostatnio rzadko się

uczyła, a oceny miała dość przeciętne. - Co się dzieje, Genet? Nie chcesz już zostać

lekarzem?

- Tak, panie doktorze, chcę zostać lekarzem - powiedziała, podchodząc bardzo

blisko. - Panie doktorze, chciałabym, żeby pan mnie zbadał. - Rozłożyła ręce: w jednej

trzymała torbę z książkami, a w drugiej plik magazynów. Przysunęła się jeszcze bliżej i

przywarła do mnie biodrami. - Boli mnie tam na dole, panie doktorze.

Nagle przez frontowe drzwi naszego bungalowu jak diabeł z pudełka wypadła

Rosina. Pojawiła się tak niespodziewanie i tak nas wystraszyła, że aż podskoczyliśmy.

Ale nie wydaje mi się, żeby Rosinie podobał się sposób, w jaki Genet wybuchnęła

śmiechem.

Przeklinając w tigrinia z domieszką italinya, Rosina wrzeszczała i energicznym

krokiem szła w naszym kierunku. Genet biegała wokół mnie, nie dając się złapać

Rosinie i znajdując nieodkryte pokłady komizmu w wysiłkach matki. Rozumiałem co

dziesiąte słowo Rosiny, lecz domyśliłem się, o co jej chodziło: „Gdzie ty masz mózg?

Coś ty przed chwilą wyrabiała? Kim jest ten chłopak z samochodu? Nie wiesz, że jemu

zależy tylko na jednym? Czego tak się kleisz do Mariona jak dziwka z baru?". Każde

pytanie wywoływało w Genet kolejne salwy śmiechu.

Rosina spojrzała na mnie, jakbym to ja miał odpowiedzieć za jej córkę. Już po

raz drugi przyłapała mnie i Genet w niedwuznacznej sytuacji. Przeszła na amharski i

dobrała się do mnie:

Page 372: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Ty! Dlaczego nie wróciła z tobą i Shivą? Co wyście tu wyczyniali?

- Będziemy lekarzami! Nie wiedziałaś o tym, matko? - krzyknęła Genet po

amharsku ze łzami w oczach. Z trudem wymawiała słowa. - Uczyłam go, jak badać

kobietę!

Nagrodą dla Genet było zszokowane oblicze Rosiny. Dziewczyna uznała to za

tak komiczny widok, że upuściła torbę i pisma, złapała się za brzuch i słaniając się,

poszła do domu. Ja i Rosina patrzyliśmy za nią, jak idzie wolnym krokiem, trzymając

się pod boki. Rosina odwróciła się do mnie, ukrywając konsternację pod surową

maską, którą nakładała, kiedy coś z Shivą zbroiliśmy. Tym razem jej poza wydawała

się do bólu sztuczna, wyłącznie na pokaz, zwłaszcza że przy swoich stu osiemdzie-

sięciu pięciu centymetrach wzrostu patrzyłem na moją nianię z góry.

- Co masz, Marionie, na swoje usprawiedliwienie?

Zwiesiłem głowę i zbliżyłem się do niej.

- Chcę powiedzieć... - zacząłem, a potem chwyciłem Rosinę, podniosłem ją do

góry i zakręciłem nią, podczas gdy ona wybijała pięściami rytm na moich ramionach. -

Chcę powiedzieć, że cieszę się, że cię widzę. I że chcę poślubić twoją córkę!

- Postaw mnie! Postaw mnie!

Postawiłem. Próbowała mnie spoliczkować, ale odskoczyłem.

- Głupi jesteś, wiesz? - powiedziała, poprawiając bluzkę i wygładzając spódnicę.

Za wszelką cenę starała się nie uśmiechnąć. - We wszystkich was, w całą trójkę,

wstąpiły złe duchy. - Podniosła torbę i pisma Genet i poszła za córką, krzycząc na nią

tak, żebym usłyszał. - Poczekajcie no, wy dwoje, wezmę kij, ustawię was w rzędzie, wy

diabły, i będę lała, dopóki złe z was nie wylezie!

- Rosino, dlaczego mówisz w ten sposób o swoim przyszłym zięciu? -

zawołałem za nią.

Zawróciła i ruszyła w moją stronę, ale uciekłem.

- Szaleństwo! Obłęd! - powiedziała i poszła, gderając pod nosem.

Zobaczyłem stojącego w oknie i obserwującego całe zajście Shivę. Wiatr wiejący

w eukaliptusach wywoływał suchy szelest, jakby nadchodziła ściana deszczu. Ale

niebo było bezchmurne. Przez szybę widziałem, jak Shiva przygląda mi się badawczo z

czerwoną twarzą. Nasze spojrzenia się spotkały. Z wyrazu jego twarzy wywniosko-

wałem, że się śmiał i że prawdopodobnie widział i słyszał wszystko. Podziwiałem jego

Page 373: Abraham Verghese - Powrót do Missing

pozę: jedna ręka w kieszeni, kolana razem, ciężar na jednej nodze - mój brat, nawet

gdy tylko stał w miejscu, odznaczał się elegancją. Zresztą tę samą cechę miała Genet.

Rzadko się uśmiechał, a w sztywności jego górnej wargi krył się cień przebiegłości.

Wyszczerzyłem zęby. Nie miałem niczego do ukrycia. Czułem się dobrze. Byłem z

siebie zadowolony. Mój brat potrafił czytać mi w myślach. Mój brat mnie kochał,

kochał Genet, a ja kochałem ich obydwoje. Tak, Rosina miała rację: szaleństwo

opanowało Missing, ale tylko szaleniec chciałby być gdzie indziej.

Page 374: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Rozdział 34

Czas, by zebrać plony

Szaleństwo owego wieczoru nie mogło objawić się w bardziej niefortunnym

momencie. To był mój ostatni rok w Loomis Town & Country School i postanowiłem,

że na egzaminach końcowych wypadnę możliwie jak najlepiej. Moja motywacja była

prosta: na wzniesieniu, mając u swoich stóp Churchill Road, pocztę i Lycee Francais,

został wybudowany wspaniały szpital w kolorze kości słoniowej, pięć razy większy od

Missing. Miała to być klinika nowej szkoły medycznej, w której pracować mieli

lekarze zatrudnieni dzięki pomocy British Council, Swissaid i USAID. Wykładowcami

mieli zostać wybitni lekarze z zagranicy, którzy kończąc karierę akademicką, przyjęli

propozycję zawodowej odmiany, czyli krótkoterminowego kontraktu w Addis Abebie.

Tak więc kiedy Rosina pobiegła za córką, utyskując i ściskając torbę z

książkami i magazyny, które upuściła Genet, ja postanowiłem nie tracić cennego

czasu. Poszedłem do domu, umyłem się, a potem rozłożyłem książki na stole w

jadalni. Hema i Ghosh grali w brydża z kilkorgiem przyjaciół w starym bungalowie

Ghosha.

Uczyłem się i jadłem kolację. Każda minuta miała dla mnie znaczenie.

Wyliczyłem sobie, ile dni, godzin i minut pozostało do egzaminu końcowego. Jeśli

chciałem spać, grać w krykieta i do tego dostać się do szkoły medycznej, naprawdę nie

miałem chwili do stracenia.

Godzinę później przyszła Genet, żeby się ze mną pouczyć. Starałem się na nią

nie patrzeć. Wkrótce dołączył do nas Shiva. Przyniósł ze sobą najeżoną zakładkami

Jeffcoate's Principles of Gynecology. Shiva nie tyle czytał książki, co rozkładał je na

czynniki pierwsze, pożerał, po czym trawił, wchłaniając komórkami ciała.

Aby dostać się do szkoły medycznej, musieliśmy z Genet otrzymać najwyższe

oceny na teście końcowym. Genet twierdziła, że jest tak samo zakochana w medycynie

jak ja, ale zabierała się do nauki zwykle później ode mnie i wcześniej ją kończyła.

Czasem w ogóle nie przychodziła. Dwa razy w tygodniu wsiadałem pod wieczór do

taksówki i jechałem do Mr. Mammena na korepetycje z matematyki i chemii or-

ganicznej. Genet pojechała ze mną tylko raz, zjeżyła się, widząc twardą dyscyplinę Mr.

Page 375: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Mammena, i tyle ją widzieliśmy. Dla mnie pomoc korepetytora okazała się bezcenna.

W weekendy szedłem się uczyć do dawnego bungalowu Ghosha, pozwalając jemu i

Hemie włączyć radio albo oddać się jakiejś rozrywce, bez przejmowania się, że mi

przeszkodzą. Genet mogła uczyć się razem ze mną, ale rzadko dotrzymywała mi

towarzystwa.

Shiva nie miewał tego typu zmartwień. Czynił starania, żeby w ogóle rzucić

szkołę. Chciał funkcjonować jako asystent Hemy, a dyplomy i stopnie naukowe nie

miały dla niego żadnego znaczenia. Lecz Hema postawiła sprawę jasno: jeśli chce z

nią pracować, musi zaliczyć ostatni rok szkoły, nawet jeśli zdecydowałby się nie

przystąpić do egzaminu końcowego. Tymczasem Shiva na własną rękę uczył się

wszystkiego, co się tylko dało, o położnictwie i ginekologii. Kiedyś podsłuchałem

rozmowę Ghosha i Hemy, w której przyznali, że Shiva wie więcej na temat ginekologii

i położnictwa niż przeciętny student ostatniego roku medycyny.

Shiva zawłaszczył szopę, w której ukryliśmy motocykl. Farinachi nauczył go

spawać. W szopie trzymał palnik i cały sprzęt. Mniej więcej miesiąc wcześniej

zajrzałem tam i z zaskoczeniem stwierdziłem, że widać tylną ścianę. Motocykl gdzieś

zniknął, tak samo jak drewno, worki jutowe i Biblie - wszystko, czym zamaskowaliśmy

feralną maszynę.

- Rozebrałem go - powiedział Shiva, gdy zapytałem go o bmw.

Pokazał palcem na podstawę ciężkiego stołu do pracy: kwadratowa konstrukcja

ze sklejki kryła w sobie blok silnika. Ramę motoru owinął w ceratę i brezent i zakopał

pod stołem. Pozostałe elementy przechowywał w pojemnikach różnej wielkości - od

pudełek po zapałkach po ustawione jedna na drugiej skrzynki - skrzętnie ułożonych

na metalowych półkach, które sam zespawał.

- Shiva, opowiedz mi o tym - wyszeptała Genet, podnosząc wzrok znad książki

Chemistry by Concept. Wytrzymała zaledwie dziesięć minut, zanim przerwała ciszę i

moją koncentrację.

- Opowiedzieć ci o czym? - spytał Shiva, nie przejmując się odpowiednią modu-

lacją głosu.

- O twoim pierwszym razie! O czymże innym? Dlaczego mi wcześniej nie

powiedziałeś? Dowiedziałam się od Mariona, że nie jesteś prawiczkiem.

Page 376: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Historia Shivy, o którą przy całym moim wstydzie i zazdrości sam nie

zapytałem, okazała się zdumiewająca w swojej prostocie.

- Pojechałem do Piazzy. Skręciłem w boczną uliczkę obok piekarni Massawa,

wiecie, tam gdzie widać pokoje jeden przy drugim. Kobieta w każdych drzwiach,

różnokolorowe światła i tak dalej.

- Jak wybrałeś?

- Nie wybrałem. Wszedłem do pierwszych drzwi. I to wszystko - powiedział.

Uśmiechnął się i wrócił do pracy.

- Właśnie, że nie wszystko! - Wyrwała mu książkę z rąk. - Co się potem stało?

Udawałem, że mnie to drażni, ale każda komórka w moim mózgu była pełna

uwagi. Cieszyłem się, że to Genet go przesłuchuje.

- Zapytałem: „Ile?". Powiedziała: „Trzydzieści". Odpowiedziałem: „Mam tylko

dziesięć". Ona na to: „Okej". Zdjęła ubranie i położyła się na łóżku...

- Całe ubranie? - wypaliłem. Shiva spojrzał na mnie zaskoczony.

- Całe, z wyjątkiem bluzki, którą tylko podciągnęła do góry.

- A stanik? Co miała na sobie? - dopytywała się Genet.

- Jakiś sweterek chyba. Taki z rękawem tuż za łokieć. I minispódniczkę. Miała

gołe nogi i buty na wysokim obcasie. Nie miała bielizny. Nie miała stanika. Zdjęła

buty, zsunęła spódniczkę, podniosła bluzkę i położyła się.

- O Boże! Mów dalej - ponaglała Genet.

- Rozebrałem się. Byłem gotowy. Przyznałem się, że to mój pierwszy raz.

Powiedziała: „Boże, dopomóż". Odparłem, że Bóg nam chyba nie będzie potrzebny.

Wszedłem na nią, pomogła mi zacząć...

- Bolało ją? Czy miałeś...

- Erekcję? Tak. Nie, chyba jej nie bolało. Wiesz, wagina ma ścianki, które

potrafią się rozwierać tak, żeby przecisnęła się przez nie główka dziecka...

- Dobrze, dobrze - rzuciła Genet. - Co potem?

- Zaczęła się poruszać, pokazując mi, jak mam to robić, dopóki wszystkiego nie

zrozumiałem. Robiłem to, dopóki nie poczułem odruchu ejakulacyjnego.

- Że co? - skrzywiła się Genet.

- Skurcz mięśni i pęcherzyków nasiennych połączony z wydzieliną sterczową...

Page 377: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Spuścił się - wyjaśniłem. Nauczyłem się tego słówka z niechlujnej broszurki

T.N. Ramana, autora kwiecistej prozy. Mój kolega z klasy, Satish, przywiózł ją z

wakacji w Bombaju. T.N. Raman był odpowiedzialny za całą wiedzę (lub raczej

niewiedzę) większości hinduskich chłopców na temat seksu.

- Aha... a potem? - powiedziała Genet.

- No, wstałem, ubrałem się i wyszedłem.

- Bolało cię? - zapytałem.

- Zero bólu. - Z jego pozbawionej uśmiechu twarzy wyczytałem, że równie

dobrze mógłby nam opowiedzieć o kupowaniu lodów w Enrico's.

- I już? - zapytała Genet. - I potem jej zapłaciłeś?

- Nie, zapłaciłem z góry.

- Co powiedziała, kiedy wychodziłeś?

Shiva zastanowił się chwilę.

- Powiedziała, że podoba jej się moje ciało i moja skóra. Że następnym razem

da mi... na pieska!

- Co to niby znaczy: „na pieska"?

- Nie wiedziałem. Oświadczyłem: „Po co czekać do następnego razu? Pokaż mi

teraz".

- Miałeś pieniądze?

- Też o to zapytała: „Masz forsę?". Nie miałem. Ale i tak pozwoliła mi to zrobić.

Na pieska to od tyłu. Wydaje mi się, że tym razem sama też... eksplodowała.

- Boże - powiedziała czerwona Genet, jęknąwszy, i osunęła się na krześle. - Co z

tobą, Marionie? Dokąd idziesz?

Wstałem z krzesła. Zapach Genet był zniewalający. Przed oczami widziałem

różowe mroczki.

- Co ze mną? - Nie byłem aż tak poirytowany, na jakiego pozowałem. - Niby jak

mam się uczyć w takich warunkach, może mi powiesz? Nie wierzę, że o to pytasz.

A ja po prostu, słuchając historii Shivy, strasznie się podnieciłem, i widząc

zmysłowe oczy Genet, mając jej ciało na wyciągnięcie ręki, czując zapach jej

podniecenia i mając świadomość, jak bardzo jest chętna, wiedziałem, że jeśli zaraz nie

wyjdę, eksploduję... w spodniach. Musiałem wyjść. Włożyłem notatki z biologii do

kieszeni kurtki.

Page 378: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Zobaczyłem Rosinę, która stała zbyt blisko kuchennych drzwi, a teraz

wykazywała przesadne zainteresowanie piecem. Nawet jeśli nie podsłuchiwała i nie

dysponowała nadmiernie wrażliwym węchem, nie mogła nie zauważyć różowej

chmury wiszącej w jadalni. Unikała mojego wzroku. Matka i córka były skazane na

siebie, a ponieważ Genet uparcie zachowywała się szokująco, a Rosina reagowała na

nią z taką samą determinacją, trudno było stwierdzić, która z nich w większym

stopniu prowokowała konflikt. W pewnym sensie Rosina była moim sprzymie-

rzeńcem, ponieważ usiłowała chronić dla mnie Genet. Ale drażniła mnie jej

wszechobecność.

- Idę do suku - rzuciłem szorstko.

- Ależ Marionie, przecież dopiero zasiadłeś do nauki.

Spojrzałem na nią, a mój wzrok mówił: „No to spróbuj mnie zatrzymać".

---------------------------------------------------

DALSZA CZĘŚĆ TEKSTU WYMAGA KOREKTY

---------------------------------------------------

Idąc do bramy, nie spieszyłem się. W suku kupiłem colę, ale potem oddałem ją

Gebrew. Usiadłem w jego budce strażnika. Wolałem nie wracać do domu, póki mój

umysł i moje ciało nie odnajdą zgubionego punktu odniesienia. Długa opowieść

Gebrew o jego nieznośnym bratanku skutecznie odwróciła moją uwagę.

W końcu pożegnałem się z Gebrew i poszedłem z powrotem do domu. Kiedy

minąłem rondo i zacząłem się wspinać drogą prowadzącą do naszego bungalowu,

zobaczyłem w szopie zapalone światło. Shiva często pracował do późna.

Zawsze, gdy szedłem tędy po ciemku, zbliżając się do miejsca, w którym

żołnierz piechoty zamienił się w powietrzno- desantowca, czułem strach. W

betonowym krawężniku było pęknięcie, które upamiętniało moment, gdy zatrzymało

się w nim przednie koło bmw.

Drzewa jęczały i trzeszczały. Szmer liści wydawał się złowieszczy. Nie

zdziwiłbym się, gdyby z ciemności wyłonił się żołnierz. Teraz, po tylu latach

wyobrażania sobie jego twarzy, ujrzenie go byłoby właściwie ulgą. Shiva nie miał

podobnych wyrzutów sumienia i bez problemu żary wał noce w szopie. Upływ czasu

Page 379: Abraham Verghese - Powrót do Missing

wcale nie zmniejszył spoczywającego na mnie ciężaru tego, co wydarzyło się w tym

miejscu.

456Ze strachem zdążyłem się oswoić. Rozumiałem, co sprawia, że ludzie

czasem po wielu, wielu latach przyznają się do popełnionej zbrodni: dochodzą do

wniosku, że to jedyny sposób, by przestać się zadręczać. Prędko minąłem nieszczęsny

zakręt.

Usłyszałem muzykę płynącą z radia w szopie.

Minąłem ją i byłem już prawie na progu naszego bungalowu, kiedy ujrzałem

postać z determinacją kroczącą w dół zbocza. Było zupełnie ciemno, więc choć nie

widziałem twarzy, słyszałem jej monotonne mamrotanie, jakby mówiła do siebie.

Serce podeszło mi do gardła i nie spanikowałem wyłącznie dlatego, że głos tej zjawy

był głosem kobiety. Dopiero kiedy postać zbliżyła się do mnie na wyciągnięcie ręki,

poznałem, że to Rosina. Dokąd pędzi o tej porze? Podeszła do mnie bardzo blisko i

przyjrzała się mojej twarzy, tak jak miała w zwyczaju, kiedy chciała się upewnić, że nie

jestem Shiva. A potem, zanim zdołałem się zorientować, jak bardzo jest wściekła,

uderzyła mnie w twarz. Skoczyła na mnie, waląc mnie po głowie, ciągnąc za włosy

lewą ręką i jednocześnie bijąc po twarzy prawą.

- Ostrzegałam cię! - wrzasnęła.

- Rosina! O czym ty mówisz? - zapytałem, kuląc się przed ciosami. To ją jeszcze

bardziej rozwścieczyło. Myślę, że bez trudu mogłem ją

powstrzymać albo po prostu uciec, ale chyba byłem zbyt zszokowany, żeby

odpowiednio zareagować. Znowu uderzyła mnie w twarz.

- Zostawiam was na pięć minut i co się dzieje? Cwaniaczek, co? Udajesz, że

idziesz do suku, a ona, że do łazienki!

Kiedy poprosiłem, żeby mi wytłumaczyła, w czym rzecz, zamachnęła się na

mnie, a ja się uchyliłem, choć zyskałem tylko tyle, że trafiła mnie w tył głowy.

- Zaczekałam - powiedziała. - Mimo wszystko uwierzyłam warn na słowo. A

potem poszłam was szukać. Zobaczyłam ją, jak szła w górę po podjeździe. Puściłeś ją

pierwszą, co? A jeśli zajdzie w ciążę, to co wtedy? - wysyczała mi Rosina do ucha. -

Wtedy zostanie pokojówką jak ja. Wszystkie te lekcje angielskiego i książki niczego

nie zmienią w jej życiu.

457- Ależ Rosina, ja przecież...

Page 380: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Nie kłam, dziecko, nie kłam. Nigdy nie potrafiłeś kłamać. Widziałam, jak na

siebie patrzyliście. Od razu powinnam była jej kazać pójść do domu.

Milczałem, wpatrując się w nią.

- Chcesz dowodu? O to chodzi? - wrzasnęła. Sięgnęła za pas, wyciągnęła coś

stamtąd i rzuciła we mnie. Para damskich majtek. - Jej krew... i twoje nasienie. -

Zdjąłem majtki z głowy. W tej ciemności niczego nie widziałem. Ale czułem krew i

zapach Genet... i jeszcze zapach nasienia. Mojego. Rozpoznałem tę charakterystyczną,

jakby lekko skrobiową woń. Nikt inny nie pachniał w ten sposób.

Nikt - poza moim bratem bliźniakiem.

Nie miałem serca ani energii na cokolwiek poza wczołganiem się do łóżka.

Czułem się zgnębiony. Czułem się samotny. Shiva przyszedł do łóżka dużo później.

Czekałem, ciekaw, czy coś powie. W pewnym momencie zasnął, podczas gdy ja

leżałem, nie mogąc spać. W Etiopii istniał pewien sposób udowodnienia czyjejś winy.

Ów sposób nazywał się lebashai: młodemu chłopcu podawano narkotyki, po czym

prowadzono go na miejsce, w którym popełniono przestępstwo. Chłopca proszono o

wskazanie winnego. Niestety oskarżycielski palec mającego halucynacje dziecka zbyt

często wskazywał osobę zupełnie niewinną, którą następnie bez skrupułów

kamienowano albo topiono. Metoda lebashai była już co prawda prawnie zakazana w

całym kraju, ale nadal praktykowano ją w niektórych wioskach. Tak właśnie się

czułem: fałszywie oskarżony przez palec losu i niezdolny do obrony swojej

niewinności.

Mogłem się zemścić. Winny spał tuż obok mnie. Mogłem tej nocy zabić Shivę.

Pomyślałem o tym. Uznałem, że to by niczego nie rozwiązało. Mój świat już został

zniszczony. Moje ramiona były martwe. Mój mózg otępiały. Moja miłość zamieniła się

w pośmiewisko, w kupę łajna. Nie miałem powodu ani chęci robić cokolwiek.

458Następnego dnia Genet nie poszła do szkoły. Shiva, za niechętnym

przyzwoleniem Hemy, wyjechał z Farinachim do Akaki, do fabryki tekstyliów, w

której zatarła się jedna z ogromnych maszyn do farbowania tkanin. Farinachiego

poproszono o naprawę uszkodzonej części. Chciał, żeby Shiva pojechał z nim i

zobaczył wielkie krosna.

Nie wstałem z łóżka. Kiedy przyszła do mnie Hema i zapytała, czemu nie

wstaję, odpowiedziałem jej, że nie czuję się najlepiej i wolałbym nie iść do szkoły.

Page 381: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Zbadała mi tętno i obejrzała gardło. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Kiedy spróbowała

mnie wypytać, odparłem:

- Nieważne. Pójdę.

To było prostsze niż przesłuchanie.

Zupełnie nie pamiętam, co się tego dnia wydarzyło w szkole. Ghosh i Hema nie

mieli pojęcia, co zaszło, ale wiedzieli, że coś jest na rzeczy. Drzwi i okna kwatery

Rosiny były zamknięte, lecz słychać było, jak Rosina peroruje podniesionym głosem.

Tego wieczoru Hema powiedziała, że do Rosiny przyjechała w odwiedziny

trójka krewnych: kobieta i dwóch mężczyzn. Hema naciskała, dopytując się, o co

chodzi. Nie mogłem uwierzyć, że o niczym nie wie i że Rosina jej nie powiedziała.

Wyglądało na to, że w ogóle nikt nie rozmawiał o wydarzeniach zeszłej nocy. Byłem

pewien, że Rosina pójdzie do Hemy i poskarży się na mnie. Nie rozumiałem, dlaczego

do tej pory jeszcze tego nie zrobiła. Gdyby Hema porozmawiała z Shiva, wszystko by

się wyjaśniło. Ale nikomu nie przyszło do głowy, by go o cokolwiek pytać.

Shiva wrócił, akurat kiedy kończyliśmy kolację. Był zadowolony z wycieczki do

Akaki. Genet i Rosiny nie było z nami. Almaz powiedziała, że matka i córka kłócą się

zawzięcie i że rodzina Rosiny przyjechała, by pełnić między nimi funkcję rozjemcy.

Hema wstała z zamiarem pójścia do Rosiny i wywiedzenia się, o co ten cały

raban, ale Ghosh ją powstrzymał.

- Bez względu na to, o co poszło, jeśli ty się wtrącisz, będzie jeszcze gorzej.

459- Shiva nie odezwał się słowem i spokojnie jadł kolację.

Milczenie nie było z mojej strony oznaką szlachetności. Nie sądziłem, by

ktokolwiek chciał uwierzyć w moją wersję wydarzeń. Ocalenie leżało w gestii mojego

brata i Genet, bo tylko oni wiedzieli, co naprawdę się stało. Siedząc przy stole w

jadalni, przyglądałem się twarzy Shivy. Nic nie wskazywało na to, by zdawał sobie

sprawę, jakiego nieszczęścia stał się przyczyną. Zero, nic, żadnej oznaki.

Tego wieczoru poinformowałem Shivę, że przenoszę się do dawnego

bungalowu Ghosha. Miałem zamiar tam spać i uczyć się. „Chcę być sam - oznajmiłem

mu - i nie musieć na ciebie patrzeć".

Nie odpowiedział. Po raz pierwszy w życiu mieliśmy nie spać w jednym łóżku.

Jeżeli istniało jeszcze cokolwiek - włókna, kawałki żółtka i białka - co utrzymywało w

całości nasze podzielone jajo, niniejszym wziąłem do ręki skalpel.

Page 382: Abraham Verghese - Powrót do Missing

W sobotę rano, kiedy przyszedłem na śniadanie, miałem wrażenie, że Shivie

spało się nie lepiej od mnie. Po śniadaniu poszedł do Farinachiego.

Już miałem wrócić do siebie i pouczyć się, kiedy do jadalni wpadła Almaz.

- Niech pani lepiej przyjdzie, proszę pani - powiedziała, kierując te słowa do

Hemy.

Zaprowadziła nas - Hemę, Ghosha i mnie - do kwatery służącej.

Rosina siedziała w kącie spowitego mrokiem pomieszczenia. Przyjęła pozycję

obronną. Była ponura i niespokojna. Genet leżała na łóżku. Była blada, kropelki potu

lśniły na jej czole. Miała otwarte, mętne oczy. W pokoju czuć było cierpki zapach

gorączki.

- Co tu się stało? - zapytała Hema, ale Rosina nie chciała spojrzeć jej w oczy ani

odpowiedzieć.

Almaz zapaliła światło, zasłoniła mi widok, po czym uniosła koc i pokazała coś

Hemie. Ghosh powiedział:

460- Marionie, otwórz okno. - Przysunął się bliżej, żeby się dobrze przyjrzeć.

- Mój Boże - powiedziała Hema. Genet jęknęła z bólu. Hema złapała Rosinę za

ramię. - Czy to ty? Czy ty... tej biednej dziewczynie? - Krztusząc się ze złości, Hema

potrząsnęła Rosiną. Ale Rosina nie chciała na nią spojrzeć. - Ty durna kobieto! -

krzyknęła Hema. - O Boże, Boże. Dlaczego? - Hema miała spojrzenie szalonej,

niebezpiecznej, nierozu- miejącej niczego. Myślałem, że udusi Rosinę. Ale tylko ją

odepchnęła. - Być może ją zabiłaś, Rosino. Czy zdajesz sobie z tego sprawę? - Po

policzkach Rosiny płynęły łzy, ale nadal patrzyła z nieskrywaną złością.

Ghosh wziął Genet na ręce. Gdy podnosił ją z łóżka, z jej ust wydobył się

nieludzki jęk.

- Samochód - rzucił Ghosh. Almaz pobiegła otworzyć drzwi. Za nią Hema.

Zatrzymałem się na chwilę w progu domu Genet. Moja niania siedziała tak, jak

ją znaleźliśmy. Przypomniałem sobie dzień, w którym brzytwą zrobiła nacięcia na

twarzy Genet i jak była wówczas dumna, wręcz arogancka. A teraz? Teraz nie

widziałem w niej niczego poza wstydem i strachem.

Kiedy podbiegłem do samochodu, żeby z nimi pojechać, Hema odwróciła się na

pięcie i warknęła:

Page 383: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Myślę, Marionie, że masz z tym coś wspólnego. Nie jestem głupia! Wsiadła do

auta i zatrzasnęła za sobą drzwi. Odjechali. Ghosh

prowadził, a Almaz siedziała z tyłu, trzymając Genet na rękach. Pobiegłem w

dół podjazdem, skręciłem za szopą, pognałem przez pole i dogoniłem ich, gdy wnosili

ją do ambulatorium.

Wlali jej do żył płyny i podali antybiotyki. Hema zabrała ją na salę operacyjną

numer trzy, żeby móc dokładniej przebadać. Kiedy wyszła, nadal była wstrząśnięta,

ale już jakby bardziej opanowana. Gotowała się ze złości. Nie zastanawiała się, że

usłyszę jej rozmowę z Ghoshem i Matroną.

461- Potraficie sobie wyobrazić, że Rosina zapłaciła, by wycięto temu dziecku

łechtaczkę? Zresztą nie samą łechtaczkę, bo jeszcze wargi sromowe mniejsze. Potem

zszyli jej to zwykłą nicią! Boże drogi, możecie sobie wyobrazić ten ból? Usunęłam

szwy. Wdała się infekcja. Teraz wszystko w rękach Boga.

Genet przewieziono do pojedynczego pokoju zarezerwowanego dla VIP- ow.

Przypomniałem sobie, jak Ghosh opowiadał mi, że krótko po naszych narodzinach

generał Mebratu przyjechał do szpitala na nagłą operację i wówczas zajął ten właśnie

pokój.

Usiadłem na krześle przy jej łóżku. W pewnym momencie Genet ścisnęła mnie

za rękę, świadomie czy na zasadzie odruchu - tego nie byłem pewien. Odwzajemniłem

uścisk.

Hema siedziała po drugiej stronie w fotelu, podpierając twarz dłońmi, a łokcie

opierając na kolanach. Nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia. Byłem tak samo zły na

Hemę jak ona na mnie.

W pewnej chwili podniosła głowę i powiedziała:

- Ludzie, którzy jej to zrobili, powinni trafić do więzienia. - Nie pierwszy raz

ratowała kobietę, która znalazła się w takiej sytuacji. Hema była prawdopodobnie

jednym ze światowych ekspertów w dziedzinie leczenia spapranego, zaatakowanego

infekcją obrzezania kobiet. Wyczułem w niej gorycz, tak dla niej obcą.

Pod wieczór Genet otworzyła oczy. Zobaczyła mnie i spróbowała coś

powiedzieć. Zapytałem ją, czy chce się napić wody. Skinęła głową. Podałem jej słomkę

do ust. Rozejrzała się, chcąc zobaczyć, czy jest ktoś jeszcze w pokoju.

- Przepraszam, Marionie - szepnęła przez łzy.

Page 384: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Nic nie mów - powiedziałem. - Już dobrze. - Nie było dobrze, ale nic innego

nie chciało mi przejść przez usta.

- Ja... powinnam była zaczekać - powiedziała.

„No to dlaczego nie zaczekałaś? - chciałem zapytać. - Nie miałem z tego żadnej

przyjemności, nie dostąpiłem zaszczytu bycia twoim pierwszym kochankiem, a teraz

na mnie spadła cała wina".

462Spróbowała się poruszyć, ale tylko jęknęła i oblizała usta. Dałem jej jeszcze

trochę wody.

- Moja matka uważa, że to byłeś ty - mówiła słabym głosem. Skinąłem głową,

ale milczałem.

- Kiedy powiedziałam jej, że to Shiva, społiczkowała mnie. Kopnęła mnie i

nazwała kłamczuchą. Nie uwierzyła mi. Ona jest przekonana, że Shiva jest

prawiczkiem. - Spróbowała się roześmiać, ale jedynie skrzywiła się i rozkaszlała.

Kiedy przeszedł jej atak, dodała: - Posłuchaj, kazałam matce obiecać, że nie powie o

niczym Hemie.

Nie zdołałem opanować sarkastycznego prychnięcia.

- O to się nie martw. Na pewno powie Hemie. Być może właśnie teraz o

wszystkim jej opowiada.

- Nie. Nie zrobi tego - powiedział Genet. - Taka była umowa.

- Nie rozumiem.

- Zgodziłam się, żeby zrobiła mi... to... w zamian za jej milczenie. Ma trzymać

język za zębami. Ani słowa Hemie. Ani słowa. I koniec z wrzeszczeniem na ciebie.

Słysząc to, osunąłem się na krzesło. Genet pozwoliła, by obca kobieta wycięła

jej części intymne niewysterylizowanymi narzędziami po to, żeby mnie chronić? Więc

teraz to ja byłem winny jej obrzezania? Myśl tak absurdalna, że zachciało mi się

śmiać, ale śmiech uwiązł mi w gardle. Wina zdecydowała się we mnie zamieszkać, jak-

by wiedziała, że znajdzie tu przytulny dom i że zawsze będzie mile widziana.

Shiva przyszedł wieczorem, blady i wymizerowany.

- Masz, siadaj tutaj - powiedziałem, zanim zdążył się odezwać. Nie byłem

pewien, czy zdołam się opanować w jego obecności. Potrzebowałem wytchnienia. -

Zostań z nią, póki nie wrócę. Potrzymaj ją za rękę. Robi się niespokojna, kiedy jej nie

Page 385: Abraham Verghese - Powrót do Missing

trzymam. - Nie miałem mu nic więcej do powiedzenia. Nie czułem gniewu, a on nie

czuł smutku.

463Gorączka utrzymywała się u Genet przez trzy dni. Dzień i noc siedziałem

przy jej łóżku. Hema, Ghosh i Matrona nieustannie przychodzili i wychodzili.

Trzeciego dnia Genet przestała oddawać mocz. Ghosh był bardzo

zaniepokojony. Pobrał jej krew. Pobiegliśmy z Shiva zanieść próbkę do laboratorium,

pomogliśmy W.W. zmontować rurki i odczynniki, żeby zmierzyć poziom azotu

mocznikowego we krwi: był wysoki i rósł.

Genet ani na chwilę nie straciła całkowicie przytomności. Najczęściej była

senna, czasem zdezorientowana, zwykle pojękiwała, raz czuła straszliwe pragnienie.

Raz zawołała matkę, ale Rosiny nie było. Almaz powiedziała mi, że Rosina nie chce

wyjść ze swojego pokoju, co zresztą prawdopodobnie wszystkim wychodziło na dobre.

Atmosfera w szpitalu była wystarczająco napięta bez ataków Hemy na Rosinę.

Szóstego dnia nerki Genet zaczęły produkować mocz, a potem robiły to

intensywnie, wypełniając moczem cały pojemnik podłączony do cewnika. Ghosh

podwoił, a potem potroil ilość podawanych jej dożylnie płynów i kazał jej pić, żeby

zrównoważyć utratę wody.

- Mam nadzieję, że to oznacza, że jej nerki się regenerują - powiedział. - Na

razie nie są w stanie odpowiednio rozcieńczyć moczu.

Pewnego poranka, kiedy obudziłem się po nocy spędzonej na krześle przy łóżku

Genet, ujrzałem jej twarz, gładką skórę, jasne spojrzenie, wiedziałem już, że wyjdzie z

tego. Zawsze była dość koścista, ale teraz, wyniszczona chorobą, wyglądała, jakby

pobyt w szpitalu wypalił jej ciało do kości. Wróciły jej kolory. Niebezpieczeństwo

minęło.

Tego popołudnia wróciłem do swojego pokoju w dawnym bungalowie Ghosha i

zapadłem w czarny sen. Dopiero kiedy się przebudziłem, moje myśli powędrowały ku

Shivie. Czy zdaje sobie sprawę, że zniszczył moje marzenia? Czy rozumie, jak bardzo

zranił Genet, zranił nas wszystkich? Chciałem mu się odpłacić. Kłopot w tym, że nie

widziałem innego sposobu, aby to zrobić, jak tylko okładać go pięściami, aż

464poczuje taki sam ból, jaki mi zadał. Nienawidziłem mojego brata. Nikt nie

mógł mnie powstrzymać.

Nikt prócz Genet.

Page 386: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Kiedy powiedziała mi o swojej umowie z Rosiną, że dała się obrzezać, pod

warunkiem że Rosina nie piśnie ani słowa Hemie, Genet nie dokończyła tego, co

chciała mi wyznać. Tej pierwszej nocy, o późnej godzinie, siliła się, by zachować

przytomność. Poprosiła mnie o coś i kazała przysiąc.

- Marionie - powiedziała - ukarz mnie, lecz nie karz Shivy. Rzuć się na mnie,

wygoń mnie, ale zostaw Shivę w spokoju.

- Dlaczego? Nie mogę tego zrobić. Dlaczego miałbym go oszczędzić?

- Marionie, to ja zmusiłam Shivę, żeby tamtej nocy zrobił to, co zrobił. To ja go

o to poprosiłam. - Jej słowa bolały jak uderzenia. - Wiesz, że Shiva jest inny... że myśli

inaczej niż wszyscy. Uwierz mi, gdybym go nie poprosiła, on nadal czytałby tę swoją

książkę, a mnie by tu nie było.

Tej pierwszej nocy niechętnie dałem Genet słowo, że nie dojdzie do

konfrontacji pomiędzy mną a Shiva. Zrobiłem to przede wszystkim dlatego, że

wówczas wszystko wskazywało na to, że ma przed sobą ostatnią noc życia.

Nie powiedziałem Hemie, co naprawdę zakzło, i pozwoliłem jej wyobrażać

sobie, co tylko chciała, czyli że ja jestem przyczyną nieszczęścia.

Możecie zapytać, dlaczego postanowiłem dotrzymać słowa. Dlaczego nie

zmieniłem zdania, gdy zorientowałem się, że Genet przeżyje? Czemu nie

powiedziałem Hemie prawdy? Zrobiłem tak, bo podczas walki Genet ze śmiercią

dowiedziałem się czegoś zarówno o sobie, jak i o niej. Byłem tak bliski stracenia jej na

zawsze, że zrozumiałem: mimo wszystko nie chciałem, żeby umarła. Być może nigdy

jej nie wybaczę. Ale nadal ją kochałem.

465Kiedy uznano, że Genet może opuścić szpital, przeniosłem ją z samochodu

do domu. Nikt się temu nie sprzeciwił, a nawet gdyby ktoś się odezwał, twardo

postawiłbym na swoim. Moim nieustannym czuwaniem przy łóżku Genet zasłużyłem

sobie na niechętne uznanie w oczach Hemy. Nie ośmieliła się więc przeciwstawić

mojej decyzji.

Kiedy wnosiłem córkę służącej do mojego domu kuchennymi drzwiami, Rosina

stała w progu swojej kwatery i przyglądała się. Genet nawet nie spojrzała w jej stronę.

Zachowywała się tak, jakby jej matka i pokój, w którym przeżyła całe życie, przestały

istnieć. Rosina stała tam, wodząc błagalnym wzrokiem, żebrząc o wybaczenie. Lecz

zdolność dziecka do mściwości jest nieskończona i może trwać nawet całe życie.

Page 387: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Zaniosłem Genet do naszej dawnej sypialni, do obecnego pokoju Shivy, który

od tej pory miał należeć do niej.

Plan zakładał, że razem z Shiva zamieszkamy w starym bungalowie Ghosha -

każdy w osobnym pokoju: on w salonie.

Pół godziny później, kiedy poszedłem do kwatery Rosiny po ubrania Genet,

Rosina zamknęła się od środka i nie chciała otworzyć mimo mojego natarczywego

pukania. Ze złości naparłem na drewniane skrzydło. Stawiło opór. Poczułem, że albo

się zabarykadowała, albo stała oparta o drzwi. W powietrzu panowała osobliwa cisza.

Podszedłem do okna. Okiennice były co prawda zamknięte, ale z pomocą Almaz

pociągnąłem za jedną z przegniłych listew, aż odpadła. Rosina zablokowała okno

szafą. Wdrapałem się na parapet i próbowałem odsunąć mebel, ale mi się nie udało.

Wyciągnąłem szyję, żeby nad szafą zajrzeć do środka. To, co zobaczyłem, sprawiło, że

trzymając się futryny, oparłem obydwie stopy o szafę i niewiele myśląc, popchnąłem.

Szafa się wywróciła. Uderzyła o podłogę z głośnym łoskotem, sypiąc drzazgami,

krusząc lustro i tłukąc talerze. Natychmiast zrobiło się zbiegowisko.

Teraz widziałem już wyraźnie. Wszyscy to widzieliśmy. Hema, Ghosh i Shiva

stali za mną. Nawet Genet, słysząc tumult, dowlokła się na miejsce.

466Dostrzegłem w tej scenie pewną matematyczną precyzję, aczkolwiek ani w

Geometrii Carra, ani w żadnym innym podręczniku nie istnieje taki kąt, do jakiego

można by przyrównać ułożenie tej szyi. Farmakopea nie zna lekarstwa, które

umiałoby usunąć z pamięci to wspomnienie. Ciało wisiało na krokwi, miało

przechyloną głowę, otwarte usta i wystający język, który wyglądał, jak gdyby wyrwano

go z ust. To była Rosina.Rozdział 35

Gorączkę od gorączki

Omszałe kamienne mury i potężna brama Empress Menen School nadawały

uczelni wygląd starożytnej fortecy. Ubrana w jasnoniebieską bluzkę, granatową

spódniczkę i białe skarpetki, bez opaski na głowie, bez klipsów i kolczyków, Genet

wyglądała jak pozostałe dziewczęta, wtapiała się w tłum. Jedyną jej ozdobą był

wiszący na szyi krzyż św. Brygidy. Nie chciała się wyróżniać. Pełne życia, radosne

wcielenie Genet umarło w chwili, gdy zdjęliśmy ciało powieszone na krokwi i

pochowaliśmy je na cmentarzu Gulele.

Page 388: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Odwiedzanie Genet w sobotnie wieczory stało się moim nowym rytuałem.

Mieszkała teraz niedaleko pałacu, w którym generał Me- bratu (z Zemuim u boku)

wziął zakładników i podjął próbę zmiany istniejącego porządku.

Genet mogła przyjeżdżać do domu na weekendy, ale twierdziła, że Missing

wywołuje w niej bolesne wspomnienia. Upierała się, że w Empress Menen czuje się

szczęśliwa. Hinduscy nauczyciele byli co prawda wymagającymi, ale zarazem bardzo

dobrymi pedagogami. Genet, ukryta przed nami i przed innymi ludźmi, ciężko

pracowała.

468Razem poszliśmy na kurs przygotowujący do studiów medycznych, a rok

później dostaliśmy się do szkoły medycznej. Teraz, kiedy nie musiała już nosić

mundurka, jej codzienne ubranie, ale też zachowanie, pełne było rezerwy i jakby

przygaszone. Za każdym razem, gdy szedłem do niej w odwiedziny do Mekane Yesus

Hostel znajdującego się naprzeciwko uniwersytetu, modliłem się, aby to był ten dzień,

w którym zamknięte na cztery spusty drzwi do jej serca otworzą się i przez szczelinę

zobaczę dawną Genet. Była, owszem, wdzięczna za paczki z jedzeniem od Almaz i

Hemy, ale bariery, jaką wzniosła wokół siebie, nie dało się przełamać.

Nadal ją kochałem.

Wolałbym nie kochać.

Zostaliśmy przyjęci do First School of Medicine imienia Hajle Syl- lasje w 1974

roku (jako dopiero trzeci rocznik tej uczelni). Na zajęciach z dysekcji zwłok mieliśmy

pracować w parze, co akurat dobrze się dla niej złożyło, ponieważ gdyby trafiła na

kogoś innego, ta osoba prędzej czy później miałaby dość jej częstych nieobecności i

kłopotów z udźwignięciem brzemienia przeszłości. Nie sądzę, aby była po prostu

leniwa. Nie istniało żadne wytłumaczenie. Coś wisiało w powietrzu, a ja nie miałem

pojęcia, co.

Nasi nauczyciele byli świetnymi specjalistami. Znajdowali się pośród nich

brytyjscy i szwajcarscy profesorowie, a także kilku etiopskich lekarzy, którzy

ukończyli Uniwersytet Amerykański w Bejrucie, a następnie zrobili kurs

podyplomowy w Anglii lub Stanach Zjednoczonych. Wykładał tu również jeden

Hindus: nasz Ghosh. Miał nawet własny, unikalny tytuł. Nie był adiunktem ani

docentem, ani nawet adiunktem nadzorującym praktyki studentów (co by sugerowało

honorową, niepłatną funkcję), lecz profesorem medycyny i adiunktem chirurgii.

Page 389: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Myślę, że chyba nikt z nas, łącznie z Hemą, nie zdawał sobie sprawy z wielkości

osiągnięć naukowych Ghosha w ciągu tych dwudziestu ośmiu lat spędzonych w

Etiopii. Ale sir Ian Hill, dziekan nowej szkoły

469medycznej, z pewnością je docenił. Ghosh miał na koncie czterdzieści jeden

opublikowanych artykułów plus rozdział w podręczniku. Początkowe zainteresowanie

chorobami przenoszonymi drogą płciową doprowadziło go do poważnych badań nad

durem powrotnym i stał się światowym ekspertem w tej dziedzinie, ponieważ

przenoszona przez wszy odmiana tej choroby była endemiczna w Etiopii i ponieważ

żaden człowiek przed nim nie przyjrzał się tej chorobie tak wnikliwie.

Dowiedziałem się o durze powrotnym jeszcze jako uczeń szkoły podstawowej,

kiedy to Ali z suku po drugiej stronie ulicy przyprowadził do Missing swojego brata

Saleema i poprosił mnie o interwencję. Salee- ma trawiła gorączka i majaczył. Potem

dowiedziałem się od Ghosha, że historia choroby Saleema była dość typowa.

Przyjechał do Addis Abeby ze wsi, wioząc swój dobytek w worku przerzuconym przez

ramię. Ali znalazł dla brata punkt zaczepienia w rojnych dokach Merkato, gdzie -

monsun czy nie monsun - Saleem zdejmował worki z ciężarówek i przenosił je do

magazynu. Nocą sypiał w podłej norze, głowa przy głowie z dziesięcioma innymi

robotnikami. W porze deszczowej raczej nie prało się ubrań, bo musiałyby schnąć

wiele dni. Warunki, w jakich żył Saleem, urągały ludzkiej godności, a dla wszy były

rajem. Drapiąc się, Saleem musiał rozgnieść jedną z nich, a krew stworzenia przez

zadrapanie wniknęła do jego organizmu. Ponieważ Saleem pochodził ze wsi, nie był

odporny na tę typowo miejską chorobę.

W ambulatorium Saleem położył się na podłodze, półprzytomny, zbyt słaby, by

stać lub siedzieć. Adam, nasz jednooki specjalista od leków, pochylił się nad

pacjentem i jednym sprawnym ruchem postawił diagnozę.

Wiele lat później Ghosh pokazał mi swoją korespondencję z redaktorem „New

England Journal of Medicine", który zamierzał opublikować przełomową serię

artykułów Ghosha na temat przypadków duru powrotnego. Redaktor uważał, że

„objaw Adama" brzmi pretensjonalnie. Ghosh postanowił bronić honoru swojego

pozbawionego wykształcenia specjalisty od przygotowywania leków, nawet za cenę

rezygnacji z publikacji tekstu w prestiżowym magazynie.

470Szanowny Doktorze Giles!

Page 390: Abraham Verghese - Powrót do Missing

.. .w Etiopii klasyfikujemy przepuklinę pachwinową jako „poniżej kolana" i

„powyżej kolana", a nie jako „skośną" i „prostą". To inny rząd wielkości, Szanowny

Panie. W naszym ambulatorium często leży plackiem na podłodze aż pięciu

pacjentów z gorączką. Klinicysta pyta więc: Czy to malaria? Czy to dur? A może dur

powrotny? Nie ma wysypki, która pomogłaby postawić diagnozę (te „różowe

plamki" przy durze są u naszej populacji po prostu niewidoczne), aczkolwiek muszę

przyznać, że faktycznie dur powoduje zapalenie oskrzeli i zwalnia tętno, a chorzy na

malarię często mają znacznie powiększoną śledzionę. Niedbalstwem z mojej strony

byłoby, gdybym napisał artykuł na temat duru powrotnego, nie zapewniwszy przy

tym klinicyście praktycznego sposobu rozpoznawania tej choroby, zwłaszcza w

warunkach, gdy wykonanie badania krwi i surowicy jest problematyczne.

Wystarczy, że klinicysta złapie pacjenta za udo i ściśnie - mocno ściśnie - mięsień

czworogłowy; pacjent z durem powrotnym podskoczy, ponieważ zapalenie mięśni i

ich wrażliwość, które zwykle pozostają niezauważone, stanowią symptom tej

choroby. Zresztą jest to nie tylko doskonała oznaka przy stawianiu diagnozy, lecz

również coś, co postawi na nogi nawet umarłego. Ten objaw po raz pierwszy

zauważył Adam, dlatego uważam, że zasługuje on na eponim „objaw Adama".

Mogłem osobiście poręczyć za skuteczność objawu Adama - Sa- leem wrzasnął

wniebogłosy i zerwał się na nogi w tej samej sekundzie, w której Adam ucisnął udo.

Redaktor przysłał odpowiedź. Był zadowolony ze wszystkich obserwacji Ghosha, z

wyjątkiem objawu Adama, który nadal pozostał kwestią sporną. Ghosh nie dał jednak

za wygraną.

Szanowny Doktorze Giles!

...istnieje objaw Chvostka, objaw Boasa, objaw Courvoisiera, objaw

Quinckego - wygląda na to, że nie istnieją żadne ograniczenia, jeśli chodzi o białych

użyczających swojego nazwiska do opisania różnych zjawisk. Uważam, że świat jest

gotowy na eponim honorujący prostego mieszacza leków,

471który na własne jedno oko widział więcej przypadków duru powrotnego,

niż ja łub pan kiedykolwiek zobaczymy, mając dwoje oczu.

Ghosh, lekarz pracujący w obskurnym afrykańskim szpitalu z dala od głównego

nurtu medycyny akademickiej, dopiął swego. Prestiżowe pismo opublikowało jego

artykuł, co bez wątpienia doprowadziło do zaproszenia do napisania rozdziału w

Harrison's Principles of Internal Medicine, biblii studentów medycyny starszych lat.

Page 391: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Tak Ghosh dorobił się profesury. Hema kupiła naszemu świeżo upieczonemu

nauczycielowi dwa piękne garnitury w prążki, jeden czarny, a drugi niebieski, do tego

tweedowy płaszcz ze skórzanymi łatami na łokciach, które jak gdyby brały całe to jego

„profesorowanie" w nawias. Sam wpadł na pomysł muszki. We wszystkim, zwłaszcza

jeśli nie kosztowało to zbyt wiele i nie robiło krzywdy innym, Ghosh był panem

samego siebie. Muszka oznajmiała światu, jak bardzo cieszy się z życia i ze swojej

pracy, którą nazywał „romantyczną, namiętną pasją". W tych słowach zawierała się

cała filozofia, z jaką Ghosh żył i uprawiał swój zawód.Rozdział 36

Czynniki prognostyczne

z

ycie pełne jest znaków. Rzecz w tym, by umieć je odczytać. Ghosh nazywał to

heurystyką, sposobem na rozwiązywanie problemów, na które nie wymyślono jeszcze

żadnej metody.

Gdy czerwono słońce wschodzi, w marynarzu bojaźń się rodzi*.

Ropa tu, ropa tam, ropę wszędzie w brzuchu mam.

Niski poziom płytek krwi u kobiety oznacza toczeń,

dopóki nie okaże się, że to coś innego.

Uwaga na mężczyzn ze szklanym okiem i dużą wątrobą...

\

W ambulatorium Ghosh wypatrzyłby na przykład zasapaną młodą kobietę,

której rumieniec wyraźnie kontrastowałby z jej ogólną bladością. Wówczas Ghosh

podejrzewałby zwężenie zastawki dwudzielnej serca, chociaż miałby trudności z

wyjaśnieniem, dlaczego wskazał akurat to schorzenie. Osłuchałby ją pod kątem

cichego, dudniącego szmeru charakterystycznego dla zwężenia, tego diabelskiego

Krzysztof Baranowski, Praktyka oceaniczna, Almapress, Warszawa 2001, s.

33.

473pomruku, który, jak sam mówił, „usłyszysz tylko wtedy, kiedy wiesz, że tam

jest", słyszalnego jedynie przez stetoskop delikatnie przyłożony do ciała po wysiłku

fizycznym tuż nad koniuszkiem serca.

Wypracowałem sobie własną heurystykę, mieszankę rozsądku, intuicji, wyrazu

twarzy i zapachu. O tym nie pisano w książkach. Żołnierz, który próbował nam ukraść

Page 392: Abraham Verghese - Powrót do Missing

motocykl, w chwili zgonu pachniał w pewien specyficzny sposób, podobnie jak Rosina

- ich zapachy były identyczne i mówiły o nagłej śmierci.

Mimo to, kiedy powinienem był to zrobić, nie zawierzyłem węchowi, gdy

odebrał od Ghosha sygnały, które postawiły mnie w stan czujności. Zrzuciłem to na

karb jego, Ghosha, nowej funkcji profesora uniwersytetu, skutek uboczny, zapach

nowych garniturów i nowego środowiska. Gdy przebywałem w jego towarzystwie,

opanowywał mnie spokój. Ghosh zawsze był optymistą i człowiekiem pogodnym.

Teraz jego wesołość osiągała nowe poziomy. Odnalazł swoją najlepszą stronę. Był

człowiekiem dumnym ze swojej zasady „trzech L: Loving (miłość), Learning (nauka),

Legacy (spuścizna)", którą opanował do perfekcji.

W rocznicę ślubu Hemy i Ghosha obudziłem się o czwartej nad ranem, żeby się

pouczyć. Dwie godziny później pokonałem dystans dzielący dawny bungalow Ghosha

i nasz dom. Wcześniej Shiva przeprowadził się do naszego starego pokoju. Na dworze

panował półmrok. Postanowiłem zajrzeć do pokoju Shivy i sprawdzić, czy koszula,

która gdzieś mi się zapodziała, nie została czasem po upraniu powieszona w jego

szafie. Wszedłem do domu razem z Almaz. Uściskałem ją i zaczekałem, aż zrobi na

moim czole znak krzyża i odmówi pod nosem modlitwę.

Hema jeszcze spała. Drzwi do łazienki w korytarzu były otwarte, a ze środka

dobywały się kłęby pary. Ghosh, przepasany ręcznikiem, stał pochylony nad

umywalką i wspierał się o nią rękami. Wczesna pora jak na niego. Przyszło mi do

głowy pytanie, dlaczego skorzystał akurat z tej łazienki. Żeby nie obudzić Hemy?

Usłyszałem jego ciężki oddech, zanim go ujrzałem i oczywiście zanim on zobaczył

mnie.

474Kąpiel potwornie go wykończyła. W chwili nieuwagi, patrząc na swoje

odbicie w lustrze, zdradził się: był zmęczony, na jego twarzy malował się smutek i lęk.

Zobaczył mnie. Zanim się do mnie odwrócił, zdążył założyć swoją radosną maskę,

którą wcześniej zrzucił.

- Co się dzieje? - zapytałem. Poczułem łaskotanie w żołądku. Zapach. Musiał

mieć coś wspólnego z tym, co przed chwilą widziałem.

- Nic się nie dzieje. Przerażające, co? - Zrobił przerwę, by złapać oddech. - Moja

piękna żona śpi jak anioł. Moi synowie napawają mnie dumą... Dziś zabieram żonę na

tańce i poproszę ją, żeby przedłużyła naszą umowę małżeńską na kolejny rok. Jedyny

kłopot w tym, że grzesznik taki jak ja nie zasługuje na takie dary losu.

Page 393: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Hema wstała i wyszła na korytarz, strzepując z siebie resztki snu. Ghosh rzucił

mi zaniepokojone spojrzenie.

Odwrócił się do lustra i ochlapał wodą kolońską, pogwizdując przy tym. Jego

spojrzenie błagało mnie, bym nie mówił niczego, co mogłoby zmartwić Hemę. Z

trudem trzymając ręce w górze, zaintonował własną, pełną pauz i urywanych

dźwięków, wersję When the Saints Come Marching in. Zabrałem swoją koszulę i

wyszedłem.

Rano miałem zajęcia, naprawdę ważne, lecz mimo to zaufałem instynktowi i

poszedłem za głosem intuicji - za nosem. Ubrałem się, a potem ukryłem za szopą

Shivy. Wkrótce z mgły wyłonił się volkswagen, za którego kierownicą siedział Ghosh.

Pobiegłem za nim.

Dotarłem do ambulatorium w samą porę, by zobaczyć, jak Ghosh wchodzi do

biura Matrony. Zdziwiło mnie nie tylko to, że Matrona urzędowała u siebie o tak

wczesnej porze, ale że czekała n\ gościa. Stałem, przyglądając się i zastanawiając, o co

może chodzić, kiedy nadszedł Adam, niosąc butelkę krwi. Drzwi do biura siostry

przełożonej otworzyły się. Kilka chwil później Adam wyszedł z pustymi rękami.

Zdziwił się na mój widok i próbował zamknąć za sobą drzwi, ale zablokowałem je

nogą.

Ghosh leżał na szezlongu ze stopami w górze i poduszką pod głową,

uśmiechając się. Na wiekowym gramofonie Matrony kręciła się płyta

475z Glorią Bacha. Matrona stała pochylona nad ramieniem Ghosha i taśmą

mocowała igłę tłoczącą krew do jego żyły. Obydwoje zwrócili głowy w moim kierunku,

myśląc zapewne, że to Adam czegoś zapomniał. Ghosh poruszył ustami.

- Synu, wiesz, ja...

- Nie musisz kłamać - odparłem.

Spojrzał na Matronę, jakby oczekując od niej wyjaśnienia. Westchnęła.

- Taki już los, Ghosh. Zawsze uważałam, że Marion powinien o tym wiedzieć.

Nigdy nie zapomnę bezruchu, wahania na twarzy Ghosha, a także czegoś, czego

jeszcze nigdy u niego nie widziałem: przebiegłości. Zaraz zastąpiła ją rezygnacja i

wpatrzone w daleki punkt spojrzenie. Przez chwilę widziałem świat jego oczami, jego

umysłem, jego wizją, która zawierała w sobie Hipokratesa, Pawiowa, Freuda, Marię

Curie, odkrycie streptomycyny i penicyliny, grupy krwi Landsteinera; w której istniały

przebłyski z oddziału zakaźnego, gdzie zabiegał o względu Hemy, z sali operacyjnej

Page 394: Abraham Verghese - Powrót do Missing

numer trzy, w której wbrew sobie został chirurgiem; która sięgała do dnia naszych

narodzin i wybiegała w przyszłość, poza koniec jego życia, dalej niż zmierzch mojego

istnienia i jeszcze dalej. Wtedy, dopiero wtedy, ostygła, zebrała się w sobie i skupiła na

teraźniejszości, na chwili, w której miłość między ojcem a synem stała się wręcz

namacalna, a myśl, że mógłby nastąpić jej koniec, że mogłoby pozostać po niej ledwie

wspomnienie, była nie do przyjęcia.

- W porządku, Marionie, ty dobrze się zapowiadający klinicysto. Jak sądzisz: co

mi dolega? - Uwielbiał metodę sokratyczną. Z tym, że teraz to on był pacjentem, a ja

musiałem zaprząc do pracy moją heurystykę.

Już wcześniej zauważyłem jego bladość, ale wyparłem ją z myśli.

Przypomniałem sobie, że od kilku miesięcy na rękach i nogach pojawiały mu się

siniaki, które zawsze jakoś potrafił wytłumaczyć. Nie dalej jak przed tygodniem byłem

świadkiem, jak zaciął się w palec papierem. Nastąpiło lekkie krwawienie, ale kilka

godzin później

476z rany nadal płynęła krew. Jakże mogłem to przeoczyć? Przypomniałem też

sobie, że godzinami bywał narażony na promieniowanie starego Koota, wiekowego

urządzenia do zdjęć rentgenowskich, którego - na przekór protestom - używał tak

długo, aż do Missing przywieziono nową maszynę. Koota młotami rozbito na kawałki i

wrzucono do Tonącej Ziemi; dotrzyma towarzystwa żołnierzowi, którego kości zaczną

świecić.

- Rak krwi? Białaczka? - wypowiedziałem słowa, których brzmienie w moich

ustach z miejsca znienawidziłem. Choroba Ghosha narodziła się w momencie, gdy ją

nazwałem. Stała się i została.

Rozpromienił się, odwrócił do Matrony i uniósł brwi.

- Uwierzyłabyś, Matrono? Mój syn klinicysta.

Potem jego głos stracił całą żywiołowość. Zaczął mówić głosem pozbawionym

wszelkich pozorów jak drzewa liści zimą.

- Cokolwiek się stanie, Marionie, nie możesz pozwolić, żeby He- ma się o tym

dowiedziała. Dwa lata temu za pośrednictwem Eliego Harrisa wysłałem mój preparat

histologiczny do doktora Maxwella Wintrobe'a w Salt Lake City w stanie Utah. To

wybitny hematolog. Uwielbiam jego książkę. Odpisał mi osobiście. To, co w sobie

mam, przypomina aktywny wulkan, bulgoczący i plujący lawą. To jeszcze nie

białaczka, ale wszystko ku niej zmierza. Mam mielofibrozę - powiedział, wymawiając

Page 395: Abraham Verghese - Powrót do Missing

to słowo, jak gdyby opisywało coś delikatnego i wyjątkowo kunsztownego. -

Zapamiętaj tę nazwę, Marionie. To interesująca choroba. Jestem pewien, że nadal

zostało mi sporo lat życia. Jedynym kłopotliwym objawem, jaki mam, jest anemia. Te

transfuzje krwi to dla mnie jak zmiana oleju w samochodzie. Dzisiaj idę na tańce z

Hemą. Wiesz, dziś jest ważny dzień. Potrzebowałem paliwa.

- Dlaczego nie chcesz, żeby mama się dowiedziała? Dlaczego mi nic nie

powiedziałeś?

Ghosh potrząsnął głową.

- Hema zwariuje... Ona nie powinna, nie może... Nie patrz tak na mnie, synu.

To nie szlachetność przeze mnie przemawia, zapewniam cię.

477- W takim razie nie rozumiem.

- Przez te dwa lata nie dowiedziałeś się o mojej diagnozie, prawda? Gdybyś

wiedział, zmieniłoby to twój stosunek do mnie. Nie sądzisz? - Wyszczerzył zęby w

uśmiechu i zmierzwił mi włosy. - Wiesz, co dało mi najwięcej przyjemności w życiu?

Nasz bungalow, jego normalność, rytuał mojej pobudki, Almaz krzątająca się w

kuchni, moja praca. Moje zajęcia, obchody ze studentami starszych roczników.

Spotkania z tobą i Shiva przy kolacji, a potem kładzenie się spać u boku mojej żony. -

Przerwał, długo milcząc i rozmyślając o Hemie. - Chcę, żeby tak zostało. Nie chcę,

żeby wszyscy nagle przestali zachowywać się normalnie. Wiesz, o co mi chodzi? Nie

chcę zniszczyć tego wszystkiego. - Uśmiechnął się. - Kiedy mój stan się pogorszy, jeśli

do tego dojdzie, wtedy powiem twojej mamie. Obiecuję. - Wbił we mnie baczne spoj-

rzenie. - Dochowasz tajemnicy? Proszę. To jest to, co możesz dla mnie zrobić. To

będzie twój prezent, jeśli tak wolisz. Podaruj mi tyle normalnych dni, ile zdołam

przeżyć. Nie wolno ci też wyjawić sekretu swojemu bratu. To może się okazać dla

ciebie najtrudniejsze. Wiem, że między wami dwoma doszło do... nieporozumienia.

Ale ty znasz Shivę lepiej niż ktokolwiek inny. Wiem, że zależy ci na nim na tyle, by nie

dowiedział się o mojej chorobie zbyt prędko.

Dałem mu słowo.

Niewiele pamiętam z tego, co działo się przez kolejne kilka miesięcy, może poza

tym, że objawiła mi się mądrość Ghosha. Niewiedza o jego trwającej od dwóch lat

chorobie była błogosławieństwem. Teraz, gdy wiedziałem, co się święci, było za późno,

żeby cofnąć czas i wymazać tę wiedzę; czułem się, jakby wrócił za kratki, a ja razem z

nim. Przeczytałem wszystko, co zdołałem znaleźć na temat mielofibrozy (jakże

Page 396: Abraham Verghese - Powrót do Missing

nienawidziłem tej nazwy, którą on najwyraźniej ukochał). Kiedy się o niej

dowiedziałem, jego szpik kostny zachowywał się normalnie, ale z czasem choroba

stała się bardziej aktywna, wulkan zaczął się

478burzyć, pluć fontannami lawy, przy sprzyjającym wietrze rozsiewać swoje

charakterystyczne siarkowe wyziewy.

Spędzałem z Ghoshem tyle czasu, ile tylko mogłem. Pragnąłem wiedzy,

każdego jej elementu, jaki mógł mi przekazać. Synowie powinni notować każde słowo,

które mówią im ojcowie. Spróbowałem tak robić. Dlaczego dopiero choroba sprawiła,

że doceniłem wartość spędzanego z nim czasu? Wygląda na to, że my, ludzie, nigdy się

nie nauczymy. Każde kolejne pokolenie uczy się od nowa tego samego, a kiedy już

opanuje tę wiedzę, pragnie pisać ewangelie, pragnie nawracać znajomych, chwytać

ich za ramiona, potrząsać i mówić: „Chwytaj dzień! Liczy się każda chwila!".

Większość z nas nie potrafi zawrócić i naprawić błędów. Przepadły nasze

„powinienem był", „mogłem". Niektórzy szczęśliwcy tacy jak Ghosh nie mają

podobnych zmartwień, oni nie muszą niczego rekompensować innym, oni nie

przegapili żadnego dnia, żadnej chwili.

Od czasu do czasu Ghosh uśmiechał się i puszczał do mnie oko. Uczył mnie

umierać, tak samo jak kiedyś nauczył mnie żyć.

Shiva i Hema żyli w nieświadomości. Rzucili się w wir pasjonujących

doświadczeń. Shiva namówił Hemę, by na poważnie zaangażowała się w leczenie

kobiet ze schorzeniem przetoki pochwowo- pęcherzowej. Nie było to coś, na widok

czego Hema (albo w ogóle chirurg ginekolog) uśmiechnęłaby się z zadowoleniem, bo

operacja przetoki do łatwych nie należała.

Teraz już mogę wyjaśnić, dlaczego ta dziewczyna, którą zobaczyliśmy jako

dzieci - ta, która wspinała się pod górę wspierana przez ^jjca, z pochyloną wstydliwie

głową, oddająca przy każdym kroku mocz, wydzielająca nieopisaną woń - miała tak

głęboki wpływ na życie Shivy.

Choć wówczas nie mogliśmy o tym wiedzieć, Hema operowała ją trzykrotnie;

dopiero za ostatnim razem skutecznie. Nie widzieliśmy, żeby opuściła Missing, ale

Hema dała nam słowo, że dziewczyna została wyleczona i wyjechała szczęśliwa. Blizny

w jej psychice

479pozostaną jednak na zawsze. Wtedy niewiele rozumieliśmy z tego, co jej

dolegało, ponieważ Hema nie rozmawiała z nami na takie tematy. Ale teraz z dużą

Page 397: Abraham Verghese - Powrót do Missing

dozą prawdopodobieństwa potrafiliśmy odtworzyć jej los. Wszystko wskazywało na

to, że dziewczyna, zanim stała sie nastolatką, została wydana za mąż za mężczyznę,

który mógł być nawet w wieku jej ojca. Bolesne skonsumowanie małżeństwa (o wiele

bardziej traumatyczne, jeśli pamiątką po obrzezaniu jest tkanka bliznowata u wejścia

do pochwy, do której próbował wcisnąć się jej mąż) z pewnością ją przeraziło. Być

może była zbyt młoda, by skojarzyć ów akt z zajściem w ciążę, niemniej jednak

wkrótce urosło jej w brzuchu dziecko. Kiedy zaczął się poród, główka płodu

zaklinowała się w wylocie miednicy dodatkowo zwężonym krzywicą. W kraju rozwi-

niętym albo nawet w dużym etiopskim mieście zrobiono by jej cesarskie cięcie, gdy

tylko zaczęłyby się skurcze. Ale na zapadłej wiosce, mając przy sobie jedynie teściową,

biedna cierpiała wiele dni. Macica usiłowała dokonać niemożliwego, osiągając tylko

tyle, że główka dziecka rozerwała pęcherz i szyjkę macicy, miażdżąc je o nieustępliwą,

kościstą miednicę. Wkrótce dziecko umarło w łonie matki. Zwykle matka umierała

niedługo potem z powodu pękniętej macicy, infekcji i sepsy. Rodzina zdołała

dotransportować matkę do przychodni, co zdarzało się niezwykle rzadko. Tam po

kawałku usunięto z jej organizmu martwy płód, najpierw krusząc jego czaszkę, a

potem wyjmując resztę ciała.

Podczas rekonwalescencji po koszmarnym porodzie martwa zgorzelinowa

tkanka w drogach rodnych dziewczyny w końcu odpadła, zostawiając po sobie

poszarpaną dziurę między pęcherzem a waginą. Mocz, zamiast przemieszczać się z

pęcherza do cewki moczowej i wydalać się otworem zlokalizowanym tuż pod

łechtaczką (sterowanym wolą właścicielki), wyciekał z dziurawego pęcherza prosto do

waginy i płynął po nogach. Dziewczyna była wiecznie mokra, a jej ubranie stale

przesiąknięte moczem, ponieważ mocz ciekł przez całą dobę. Pęcherz szybko dopadły

infekcje, które odpowiadały za nieprzyjemny

48Ozapach. W mgnieniu oka jej wargi sromowe i uda zamieniły się w na-

siąknięte, jątrzące się ropnie. Prawdopodobnie wtedy odrzucił ją mąż, a ojciec przybył

na ratunek.

Przetoki opisywali już starożytni lekarze, ale dopiero w 1849 roku w

Montgomery w stanie Alabama doktor Marion Sims, mój imiennik, dokonał

pierwszych udanych operacji przetoki pochwowej. Jego pacjentkami były Anarcha,

Betsy i Lucy, trzy niewolnice z powodu schorzenia wygnane przez rodziny i

właścicieli. Sims operował je - ponoć zgodziły się dobrowolnie - z zamiarem

naprawienia przetoki. Niedawno odkryto eter, ale jego zastosowanie w medycynie nie

Page 398: Abraham Verghese - Powrót do Missing

było wówczas jeszcze szeroko rozpowszechnione, więc podczas operacji wszystkie

pacjentki były przytomne. Sims zaszył ziejącą między pęcherzem a waginą dziurę

jedwabną nicią i uznał, że sprawa załatwiona. Po tygodniu odkrył maleńkie dziurki

wzdłuż linii szwu, przez które wyciekał mocz. Próbował dalej. Anarchę operował około

trzydziestu razy. Za każdym razem uczył się na błędach i zmieniał technikę, aż w

końcu jedna z operacji zakończyła się powodzeniem.

Kiedy Hema operowała dziewczynę, którą widzieliśmy przy bramie, robiła to

według zasad opracowanych przez Mariona Simsa. Najpierw przez cewkę moczową

wprowadziła cewnik do pęcherza, aby skierować mocz z dala od przetoki - w ten

sposób mokra, zmacerowa- na tkanka mogła wyschnąć i zregenerować się. Tydzień

później operowała przez waginę, używając do tego zakrzywionej łyżki z pewteru, .

którą wynalazł chirurg z Alabamy - dziś nazywamy ją wziernikieni Simsa - a która

zapewniała dobrą widoczność i w ogóle umożliwiła operowanie z poziomu pochwy.

Hema musiała delikatnie wyizolować krańce przetoki, próbując zlokalizować coś, co

kiedyś było wyraźnie widocznymi warstwami wyściółki pęcherza, ścianą pęcherza,

ścianami pochwy i wyściółką tejże. Kiedy przycięła już brzegi, szyła, warstwa po

warstwie. Sims, odniósłszy najpierw niejedno niepowodzenie, zdecydował się w końcu

wykorzystać zrobiony na zamówienie przez jubilera cieniutki srebrny drut, którym

zamykał przetokę. Srebro

481powodowało najsłabszą reakcję zapalną tkanek, a właśnie zapalenie było

przyczyną, dla której operacja nie dawała oczekiwanych efektów. Hema użyła

chromowego katgutu.

Pewnego dnia przy kolacji, miesiąc po tym, jak dowiedziałem się o chorobie

krwi Ghosha, Hema pochwaliła się nam, że razem z Shiva zoperowała już piętnaście

pacjentek z przetoką i u żadnej z nich nie wystąpił nawrót choroby.

- Zawdzięczam to Shivie - powiedziała. - Przekonał mnie, że powinnam

poświęcać więcej czasu przygotowaniu pacjentek do operacji. Teraz przyjmujemy

kobiety i przez dwa tygodnie karmimy je jajkami, mięsem, mlekiem i witaminami.

Podajemy im antybiotyki, dopóki mocz się nie oczyści. Smarujemy im uda i srom

pastą cynkową. Shiva miał pomysł, żeby przed operacją odrobaczać je i leczyć u nich

nie- dokrwistość z niedoboru żelaza. Pracujemy nad wzmacnianiem nóg,

uruchamiamy je. - Spojrzała z dumą na Shivę. - Wstyd mi się do tego przyznać, ale on

Page 399: Abraham Verghese - Powrót do Missing

lepiej dostrzega i rozumie ich potrzeby niż ja, po tylu latach. Już sam pomysł

fizykoterapii...

- Nie możemy ich zmusić do chodzenia po operacji, jeśli wcześniej nie chciały

chodzić - powiedział Shiva.

W przypadku czterech pacjentek dziura w pęcherzu była tak wielka, a tkanka

tak zabliźniona i ściągnięta, że nie sposób było złączyć ze sobą jej końców. U tych

chorych Hema i Shiva nauczyli się odsłaniać wąski, lecz gruby płat tkanek tuż pod

wargami sromowymi, który pozostawiali na jednym końcu połączony z naczyniami

krwionośnymi, zawijali do środka pochwy i wykorzystywali jako żywą łatę na

przetokę.

- Matrona ma sponsora,/który jest zainteresowany finansowaniem wyłącznie

operacji przetoki - oświadczył Shiva. - Dostajemy co miesiąc tysiąc dolarów

amerykańskich.

Nie mogę na niego patrzeć, a co dopiero mu gratulować.

Przestałem się troszczyć o Genet. Kiedy na pierwszym roku oblała dwa spośród

czterech przedmiotów i musiała powtarzać obydwa semestry,

482byłem zbyt zaabsorbowany chorobą Ghosha, żeby się tym przejąć. Nie

cieszyła się z życia, nie czerpała z niego przyjemności. Straciła cały zapał i cel, o ile

kiedykolwiek go miała. Wystarczył tydzień nieuczenia się i opuszczania zajęć, żeby

nagromadziło się zbyt dużo materiału do nadrobienia - tak szalone było tempo nauki

na pierwszym roku studiów medycznych.

W połowie drugiego roku dowiedziałem się, że Genet znowu opuściła kilka

zajęć laboratoryjnych z anatomii. Poczułem się w obowiązku sprawdzić, czy wszystko

z nią w porządku.

Drzwi do jej pokoju w Mekane Yesus Hostel były otwarte. Gość stał do mnie

tyłem. Nie zauważył mnie. Genet dzieliła pokój z dziewczyną, której akurat nie było.

Maleńki pokój - mieściło się w nim piętrowe łóżko i nieduży stolik dla dwóch osób -

kiedyś schludny, teraz wyglądał jak chlew. Gdy Zemui żył, Genet zachowywała się,

jakby ojciec ją drażnił, ale wystarczyło, że dzielny i lojalny tata zginął zasypany

gradem kul, by córka przyczepiła sobie jego zdjęcie do sufitu i leżąc na górnej pryczy,

przypatrywała się umieszczonej kilkanaście centymetrów od twarzy fotografii.

Ostre rysy gościa i jego szorstkie maniery wyróżniały go z tłumu. Znałem go

jako studenckiego podżegacza, wiecznie nawołującego do zmian w programie

Page 400: Abraham Verghese - Powrót do Missing

nauczania i zbierającego podpisy pod wnioskami o odwołanie nielubianego rektora.

Ale przede wszystkim był Erytrejczykiem, tak samo jak Genet. Wyzwolenie Erytrei

było dla niego bez wątpienia celem życia, choć musiał trzymać go w sekrecie.

Rozmawiał z Genet w tigrinia, ale usłyszałem też kilka angielskich słów: „hegemonia"

i „proletariat". Kiedy wyczuł moją obecność, urwał w pół zdania. Jego tępe oczy

powiedziały mi: „Nigdy nie będziesz jednym z nas".

Celowo odezwałem się do Genet po amharsku, żeby gość wiedział, że posługuję

się tym językiem lepiej niż on. Mruknął do niej coś w tigrinia i zmył się.

- Kim są ci twoi kumple radykałowie, Genet?

- Jacy radykałowie? Po prostu zadaję się z Erytrejczykami.

483- Tajna policja ma na tym piętrze swoich informatorów - powiedziałem. -

Powiążą cię z Ludowym Frontem Wyzwolenia Erytrei.

Wzruszyła ramionami.

- Wiesz, Marionie, że Front kontroluje coraz większy obszar Erytrei? Nie, nie

możesz wiedzieć, bo przecież nie napisali o tym w „Ethiopian Herald". Ale chyba nie

przyszedłeś tutaj rozmawiać o polityce.

W przeszłości poczułbym się dotknięty jej zachowaniem.

- Hema cię pozdrawia. Ghosh mówi, że mogłabyś czasem przyjść na kolację...

Genet, martwię się o twoje zajęcia z sekcji. Tym razem nie ma kto za ciebie

odfajkować ćwiczeń w laboratorium. Jeśli się nie pokażesz, nie zdasz. Dajże spokój,

Genet.

Jej twarz, tak ożywiona i zainteresowana, kiedy rozmawiała z tamtym

mężczyzną, teraz zrobiła się posępna.

- Dziękuję - odparła lodowato.

Tak bardzo chciałem jej powiedzieć o chorobie Ghosha, wstrząsnąć tą

pochłoniętą sobą Genet, ale byłem jak zaczarowany jej obecnością. Czar kazał mi

chodzić za nią i wmawiać sobie, że nadal ją kocham, bez względu na jej zachowanie;

że kocham ją, chociaż nasze drogi rozeszły się na dobre.

Na ostatnim roku studiów medycznych podczas moich praktyk chirurgicznych

wulkan, który uaktywnił się w organizmie Ghosha, wybuchł. Kiedy wróciłem dc*

domu, wystarczyło jedno spojrzenie na Hemę, bym się przekonał, że/już wie.

Przygotowałem się na tyradę. Ale ona tylko mnie przytuliła./

Page 401: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Ghosh wymiotował krwią i dostał poważnego krwotoku z nosa. Próbował to

ukryć, ale mu się nie udało. Leżał w sypialni. Zajrzałem do niego, a potem wróciłem

do jadalni i usiadłem z Hemą przy stole. Almaz, z przekrwionymi oczami, przyniosła

mi herbatę.

- Chyba jestem mu wdzięczna, że mi nie powiedział - stwierdziła Hema.

Poznałem po jej opuchniętych powiekach, że większość popołudnia spędziła na

płaczu. - Zwłaszcza, że niewiele możemy dla

484niego zrobić. Nacieszyłam się nim. To były doskonałe dni, nieobarczo- ne

wiedzą o... o tym wszystkim. - Bawiła się pierścionkiem z brylantem, prezentem od

Ghosha z okazji ostatniego odnowienia ich rocznej umowy. - Gdybym wiedziała...

może zdecydowalibyśmy się na podróż do Ameryki. Zapytałam go o to. Powiedział, że

woli zostać tutaj. Chce po przebudzeniu oglądać tylko mnie, wyobraź sobie! Ayoh,

ależ z niego romantyk, nawet teraz. Wiesz, to zabawne, ale kilka miesięcy temu

naprawdę myślałam, że jest nam tak dobrze, że musi się wydarzyć coś złego. Wszędzie

widziałam znaki, ale nie zwracałam na nie uwagi.

- Ja też - powiedziałem.

Almaz płakała w kuchni, a Gebrew ze łzami w oczach i swoją maleńką Biblią w

dłoni, kołysał się i czytał wersety, pragnąc pocieszyć kucharkę. Kiedy mnie zobaczyli,

Gebrew powiedział:

- Będziemy pościć. Nasze modlitwy to za mało.

Almaz skinęła głową i chociaż pozwoliła się przytulić i pocieszyć, nadal była

wzburzona.

- Za małośmy się modlili - stwierdziła. - Dlatego to na nas spadło.

Zapytałem Gebrew, czy widział Shivę. Odparł, że mojego brata nie było cały

dzień, a jeśli wrócił, to pewnie jest w swojej szopie. Poszedł ze mną.

- Nosisz zwój? - zapytał, mając na myśli cieniutki pasek owczej skóry, na

którym narysował oko, ośmioramienną gwiazdę i królową i napisał drobnym

maczkiem werset z Biblii. Pasek dobrze zwinął i umieścił w łusce po naboju. Na

metalu wyrył krzyż i moje ijmię.

- Tak, mam go zawsze przy sobie - odparłem, co w zasadzie było prawdą,

ponieważ nosiłem to filakterium w teczce.

Page 402: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Gdybym zrobił zwój dla doktora Ghosha, nic by mu się nie stało. Zdumiały

mnie słowa wiernego przyjaciela. W Etiopii, aby zostać

księdzem, wystarczyło, żeby arcybiskup Addis Abeby napełnił powietrzem ze

swych płuc szmacianą torbę, którą następnie przewożono na prowincję i otwierano

przed kościołem, udzielając w ten sposób

485masowych święceń setkom wiernych. Z punktu widzenia Etiopskiego

Kościoła Ortodoksyjnego, im więcej księży, tym radośniej.

Ale obecność w kraju tysięcy, setek tysięcy księży oznaczało dla bogobojnych

ludzi pokroju Almaz określone problemy. Część księży to zwykłe pijusy i darmozjady,

dla których kapłaństwo było sposobem na uniknięcie śmierci głodowej i okazją do

zaspokojenia innych potrzeb. Najgorszy potępieniec mógł wyciągnąć przed Almaz

krzyż i kazać jej całować jego cztery ramiona. Pewnego dnia spotkałem ją przygnębio-

ną, ubranie miała w kompletnym nieładzie. Powiedziała mi, że musiała przegonić

parasolką księdza, który zaczął się do niej dobierać. Przechodnie pospieszyli jej z

pomocą i sprali gościa.

- Marion, kiedy będę umierała, pójdź do Merkato i sprowadź mi dwóch księży -

powiedziała mi wtedy. - W ten sposób, zupełnie jak Chrystus, umrę w towarzystwie

złodziei.

Gebrew był inny. Almaz była przekonana, że Bóg patrzy na Gebrew

przychylnym okiem. Spędzał długie godziny z nosem w modlitewniku, wspierając się

na makaturia - lasce do modlitwy - przesuwając paciorki między palcami. Nawet

kiedy zrzucał księżowski strój, żeby skosić trawę, załatwić sprawunki, popracować

jako strażnik i odźwierny Missing, na jego głowie cały czas tkwił turban, a usta nigdy

mu się nie zamykały.

- Zrób, proszę, zwój dla Ghosha - powiedziałem Gebrew. - Miej wiarę. Może nie

jest za późno. ;

Shiva niedawno wrócił. Od u/ieków nie zaglądałem do tej jego szopy, nie byłem

więc przygotowany na totalny bałagan, jaki tam zastałem. Na podłodze walały się

części silników i puszki elektryczne. Przez labirynt szpargałów prowadziła wąziutka

ścieżka kończąca się przy rozstawionym sprzęcie do spawania i stosie blachy. Shiva

ustawił wzdłuż ścian szopy rusztowanie z pospawanych metalowych elementów i

zawiesił na nim swoje narzędzia w czymś w rodzaju drucianych kabur. Sam zaś

Page 403: Abraham Verghese - Powrót do Missing

siedział przy biurku, ukryty za prawdziwą górą książek i papierzysk. Przedarłem się

do niego. Szkicował projekt jakiejś konstrukcji, aparatu,

486który miał ponoć usprawnić operację przetoki. Odłożył ołówek, czekając, aż

coś powiem. Nie miał pojęcia, co zaszło w bungalowie. Powiedziałem mu prawdę na

temat Ghosha.

Wysłuchał mnie, ale nic nie powiedział. Co prawda zbladł trochę, ale poza tym

nie okazał żadnych emocji. Wspiął się do swojego domku na drzewie i wciągnął za

sobą drabinę. Nie miał żadnych pytań. Czekałem. Przekonałem się, że nawet tego

rodzaju wieści nie są w stanie zburzyć muru między nami.

Potrzebowałem go. Długo w samotności nosiłem w sobie tajemnicę Ghosha i

teraz gotów byłem podzielić się tym brzemieniem. Potrzebowałem jego siły na

nadchodzące dni, choć nie chciałem się do tego przyznać. O czym myślał Shiva? Czy w

ogóle cokolwiek czuł? Wyszedłem od niego kilka chwil później, oburzony i

przekonany, że nie mogę na niego liczyć.

Lecz Shiva mnie zaskoczył. Tej nocy, jak i przez dwie następne, spał w

korytarzu przed sypialnią Hemy i Ghosha, owinięty tylko kocem. W ten swój osobliwy

sposób, przebywając blisko, wyrażał miłość do Ghosha. Nad ranem, gdy Ghosh ujrzał

Shivę skulonego we śnie pod drzwiami, wzruszył się do łez. Kiedy Hema mi o tym

opowiedziała, poczułem, jak pęka mi skorupa wokół serca. Czwartej nocy, gdy stan

Ghosha się pogorszył, postanowiłem przenieść się z jego dawnego bungalowu do

sypialni, którą niegdyś dzieliłem z Shiva. Przekonałem Shi- vę, żeby nie spał na

podłodze w korytarzu. Spaliśmy w niezgrabnych pozach, każdy na skraju swojej części

łóżka, i kilka razy wstawaliśmy w nocy sprawdzić, co u Ghosha. Nad ranem nasze

głowy się stykały.

Shiva i ja mieliśmy tę samą grupę krwi co Ghosh. Z pomocą Adama

gromadziłem zapasy właśnie na taką chwilę. Shiva też zdecydował się oddać krew. Ale

okazało się, że to już nie wystarcza, a w dodatku powoduje niebezpieczne przeciążenie

organizmu żelazem. Płytki krwi u Ghosha nie pracowały jak należy. Krwawił z dziąseł.

Krew przesączała się do jelita. Z każdym dniem słabł w oczach.

487Nie chciał pójść do szpitala. Wkrótce anemia skróciła mu oddech tak, że nie

mógł leżeć. Przenieśliśmy go z małżeńskiego łoża, które służyło mu przez ponad

dwadzieścia lat, na ulubiony fotel w salonie, opierając mu nogi na stołku.

Page 404: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Spokojnie, systematycznie, spędzał trochę czasu ze wszystkimi, których kochał.

Posłał po Babu, Adida, Evangeline, panią Reddy i pozostałych partnerów od brydża.

Słyszałem, jak śmiali się i wspominali, choć nie zawsze ze śmiechem. Jego drużyna

krykieta zaskoczyła Ghosha, przychodząc ubrana w oficjalne białe stroje, by oddać

cześć swojemu kapitanowi. Uraczyli go przesadzonymi opowieściami o jego

minionych dokonaniach.

Z czasem doszło do tego, że musiał oddychać tlenem przez plastikową maskę

luźno opartą na brodzie. Nadeszła moja pora na tę rozmowę z Ghoshem. Bałem się tej

chwili, nie mając pojęcia, co za sobą pociągnie.

- Unikasz mnie, Marionie - powiedział. - Musimy zacząć. Nie skończymy, jeśli

nie zaczniemy, co?

Nigdy bym nie zgadł, co miał mi do powiedzenia.

- Nie chcę, byś czuł się odpowiedzialny za całą rodzinę. Hema potrafi o was

zadbać. Matrona, choć ma już swoje lata, to twarda i zaradna kobieta. Mówię ci to, bo

chciałbym, żebyś skupił się na swojej karierze medycznej i jak najwięcej osiągnął. Nie

cziij się zobowiązany do zostania tutaj ze względu na Shivę, Hemę i Matronę. Lub

Genet - dodał, marszcząc lekko brwi, gdy wymówił jej imię. Nachylił się i złapał mnie

za rękę. Chciał się upewnić, że rozumiem powagę jego słów. - Tak bardzo chciałem

wyjechać do Ameryki. Przez te wszystkie lata zaczytywałem się w Harrisónie i innych

podręcznikach... Czytałem o tym, co tam robią, jakie przeprowadzają badania... To

było jak czysta fikcja, wiesz? Pieniądze nie grają roli. Jak menu bez cen. Ale kiedy tam

się znajdziesz, to przestanie być fikcją i stanie się prawdą. - Wyobraził to sobie i jego

wzrok stał się mętny.

488- To myśmy nie pozwolili ci wyjechać, prawda? Ja i Shiva. Nasze

narodziny.

- Nie opowiadaj głupstw. Czy potrafisz sobie wyobrazić, że mógłbym

zrezygnować z tego? - powiedział, wykonując ruch ręką, co miało oznaczać, że ma na

myśli rodzinę, Missing, bungalow, który zamienił się w nasz dom. - Dostąpiłem łaski.

Mój geniusz dawno temu podpowiedział mi, że pieniądze nie wystarczą, bym był

szczęśliwy. Albo może usprawiedliwiam tak sam siebie, że nie zostawiam warn

pokaźnej fortuny! Z pewnością mogłem zarobić więcej pieniędzy, gdyby tylko to było

moim celem. Ale nie pozwalam sobie na żal. Moi pacjenci, wiesz, zwłaszcza ci „bardzo

ważni pacjenci", często na łożu śmierci żałują tak wielu rzeczy. Żałują goryczy, jaka

Page 405: Abraham Verghese - Powrót do Missing

pozostanie w ludzkich sercach po ich odejściu. Uświadamiają sobie, że żadne

pieniądze, żadna msza, żadna mowa pogrzebowa, żadna procesja, nieważne jak

wymyślna, nie jest zdolna wymazać spuścizny zła.

Oczywiście, zarówno ja, jak i ty, byliśmy świadkami niezliczonych agonii

biednych ludzi. Oni bez wątpienia żałują, że urodzili się w biedzie i cierpieli od

narodzin aż po śmierć. Wiesz, w Księdze Hioba jest taki fragment, gdzie Hiob zwraca

się do Boga: „Panie, powinieneś był z łona matki położyć mnie prosto do grobu! Po

cóż było to pomiędzy, po cóż życie, skoro szło w nim tylko o to, by cierpieć?". Coś w

tym stylu*. Dla biednych śmierć jest przynajmniej końcem cierpienia.

- Roześmiał się, jak gdyby spodobało mu się to, co powiedział. Jego palce

automatycznie powędrowały do kieszeni w piżamie, a potem za ucho, ponieważ

dawny Ghosh zaraz by wszystko zapisał. Alę za uchem nie miał już ołówka i nie było

sensu niczego zapisywać.

* Ghosh ma na myśli rozmowę Hioba z przyjaciółmi i Bogiem, jego pretensje w

rodzaju: „Dlaczego nie umarłem po wyjściu z łona, nie wyszedłem z wnętrzności, by

skonać?" (Hi 3,11) lub „Czemuż wywiodłeś mnie z łona? Bodajbym zginął i nikt mnie

nie widział, jak ktoś, kto nigdy nie istniał, od łona złożony do grobu" (Hi 10,18- 19).

489- Nie cierpiałem. Cóż, może przez krótką chwilę. Jedynie wówczas, gdy

moja ukochana Hema latami kazała mi uganiać się za sobą. To było dopiero

cierpienie! - Jego uśmiech powiedział mi, że takiego cierpienia nie oddałby za żadną

sławę i bogactwo. - Shiva rozkwitnie u boku Hemy. Ona go potrzebuje, by mieć się

kim zajmować. Hema podświadomie będzie pragnęła wrócić do Indii. Narobi wokół

tego dużo szumu. Ale nie zrobi tego, bo Shiva się nie zgodzi. Zostanie więc tutaj, w

Addis Abebie. Chcę ci powiedzieć, że to nie powinno cię martwić. Rozumiesz mnie?

Skinąłem głową, choć bez przekonania.

- Właściwie to żałuję jednego - powiedział Ghosh. - To drobna rzecz, przy

której możesz mi pomóc. Ma to coś wspólnego z twoim ojcem.

- Ty jesteś jedynym ojcem, jakiego kiedykolwiek miałem - powiedziałem

szybko. - Szkoda, że Thomas Stone nie ma zamiast ciebie tej białaczki. Nie obeszłoby

mnie, gdyby umarł!

Odczekał chwilę, przełknąwszy głośno ślinę.

- Marionie, to, że uważasz mnie za swojego ojca, ogromnie wiele dla mnie

znaczy. Więcej niż cokolwiek. Jestem z ciebie dumny, z tego, kim się stałeś. Ale

Page 406: Abraham Verghese - Powrót do Missing

wspominam nazwisko Thomasa Stone'a z egoistycznych pobudek. Jak już

powiedziałem, to jego żałuję. Bo widzisz, byłem przyjacielem twojego ojca,

najbliższym, na jakiego mógł sobie pozwolić. Musisz sobie wyobrazić, jak to wtedy

było. On był wówczas jedynym lekarzem mężczyzną w Missing. Kiedy się poznaliśmy,

różniliśmy się od siebie we wszystkim, nie mieliśmy ze sobą nic wspólnego, a

przynajmniej tak mi się zdawało. Ale przekonałem się, że on kochał medycynę tak

samo jak ja. Był jej oddany./Jego namiętność do medycyny. .. jak gdyby pochodził z

innej planety, z mojej planety. Łączyło nas coś wyjątkowego. /

Jego spojrzenie powędrowało ku oknu. Zatopił się w myślach, być może

wspominał. Czekałem. W końcu odwrócił się do mnie i ścisnął mnie za rękę.

490- Marionie, twój ojciec czuł się głęboko zraniony, Bóg jeden wie czym. Jego

rodzice umarli, gdy był jeszcze dzieckiem. Nigdy nie rozmawialiśmy o tego rodzaju

sprawach. Tu, w Missing, pracując z siostrą Mary Joseph Praise u boku, pracując z

nami wszystkimi, Thomas znalazł schronienie. Był na tyle szczęśliwy, na ile szczęśliwy

może być człowiek jego pokroju. Czułem, że za niego odpowiadam. Wiedział, jak

operować, ale w ogóle nie rozumiał życia.

- Chcesz powiedzieć, że był taki jak Shiva? Zrobił przerwę, żeby to przemyśleć.

- Nie. Był zupełnie inny. Shiva jest zadowolony! Spójrz na niego. Jemu

niepotrzebna przyjaźń, uznanie w towarzystwie, poparcie, Shiva żyje w chwili obecnej.

Thomas Stone nie był taki. Pragnął tego samego, czego wszyscy pragniemy. Ale bał

się. Tłamsił w sobie potrzeby i pragnienia i dusił przeszłość.

- Czego się bał? - Niełatwo było mi przełknąć jego słowa. - Matro- na

opowiadała mi, że kiedy się zdenerwował, rzucał instrumentami. Mówiła, że miał

charakterek i że był nieustraszony.

- Och, nieustraszony podczas operacji, jak sądzę. Ale to też nie musi być

prawdą. Dobry chirurg musi mieć w sobie strach, a Thomas był dobrym chirurgiem,

najlepszym, wyzbytym brawury, zawsze z odpowiednią dozą strachu. Cóż... czasem się

mylił, ale w końcu był człowiekiem. Lecz jeśli chodzi o relacje z innymi ludźmi, on...

bywał przerażony. Obawiał się, że jeśli do kogoś się zbliży, zostanie zraniony. Albo

może że to on zrani.

Opierałem się temu wizerunkowi Thomasa Stone'a, tak różneniu od mojego

wyobrażenia, które ukształtowało się na przestrzeni kilkunastu lat. Spytałem

wreszcie:

Page 407: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Czego ode mnie oczekujesz?

- Teraz, kiedy mój czas dobiega końca, Marionie... chcę, żeby Thomas Stone się

dowiedział, że mimo wszystko zawsze uważałem się za jego przyjaciela.

- Dlaczego do niego nie napiszesz?

491- Nie mogę. Nigdy nie potrafiłem tego zrobić. Hema nigdy mu nie

wybaczyła, że odszedł. Nawet się z tego cieszyła, bo chciała zaopiekować się waszą

dwójką od chwili, gdy przyszliście na świat. Mimo to nie zdołała mu wybaczyć. A

potem, kiedy już odszedł, bała się - zawsze się bała - że pewnego dnia wróci i zażąda

prawa do opieki nad wami. Musiałem jej obiecać, przysiąc, że nie napiszę do niego ani

też nie będę próbował się z nim porozumieć w jakikolwiek inny sposób. - Spojrzał na

mnie i powiedział cicho, ale z dumą: - Dotrzymałem słowa, Marionie.

- To dobrze. Cieszę się.

Gdy byłem młodszy, zżerała mnie ciekawość dotycząca Thomasa Stone'a.

Fantazjowałem o jego powrocie. Tymczasem teraz opierałem się prośbie Ghosha, nie

wiedząc, dlaczego.

Ghosh mówił dalej:

- Spodziewałem się, że to Stone będzie próbował się ze mną skontaktować. Z

czasem byłem coraz bardziej zawiedziony, że jednak tego nie zrobił. Posłuchaj,

Marionie, jego wypełnia bezgraniczny wstyd, on wychodzi z założenia, że to ja nie

mam ochoty go widzieć. Że go nienawidzę.

- Skąd wiesz?

- Nie mam możliwości, by potwierdzić moje przypuszczenia. Podejrzewam, że

aż po dziś dzień on uważa się za człowieka przynoszącego pecha. Możesz to nazwać

przeczuciem klinicysty, jeśli tak ci wygodniej. Prawda jest taka, że lepiej warn było z

nami niż z nim. Nie jestem przekonany, czy byłby w stanie - nawet gdyby się postarał

- stworzyć warn to, co my warn daliśrny: rodzinę. Nie chcę więc, żebyś nienawidził

tego człowieka. Krzyż,; który dźwiga, jest naprawdę ciężki.

- Dlaczego teraz mi o tym mówisz? - zapytałem. - Przestałem o nim myśleć po

tym, jak wyszedłeś z więzienia. Nie było go przy nas, gdyśmy go potrzebowali. Czemu

miałbym tracić czas na myślenie o nim?

492- Dla mnie. Powiedziałem ci: to jest dla mnie. Jedyna rzecz, jakiej żałuję.

Nie chodzi o ciebie, ale to ty jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc.

Page 408: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Milczałem.

- Pozwól, że spróbuję ci wytłumaczyć... - Wbił na chwilę spojrzenie w sufit. -

Marionie, moje życie będzie niedokończone, jeśli on się nie dowie, że uważam go za

brata. - W jego oczach pojawiły się łzy. - 1 że nieważne, dlaczego przez te wszystkie

lata milczał, nadal... go kocham. Ja nie mogę się z nim zobaczyć, nie mogę mu

powiedzieć tego wszystkiego. Ale ty możesz. Ja już tego nie doczekam, ale tego

pragnę. Zrób tak, żeby nie zranić uczuć Hemy. Zrób to dla mnie. Dokończ to, co

niedokończone.

- Zamierzasz powiedzieć o tym Shivie?

- Gdybym powiedział Shivie, że takie jest moje ostatnie życzenie przed

śmiercią, zrobiłby to. Ale Shiva nie wiedziałby, jak to zrobić, jak... go uleczyć. Ta misja

wymaga czegoś więcej, niż tylko przekazania wiadomości. - Zawahał się. - A skoro

mowa o Shivie: muszę cię prosić, żebyś wybaczył mu, cokolwiek ci zrobił.

Zaskoczył mnie. Zaplanował sobie, że to powie? Czy może przyszło mu to do

głowy po zastanowieniu? Wydawało mi się, że Ghosh nie wie, jak głęboka jest moja

rana, jaką czuję gorycz w stosunku do Shivy, ale widać nie doceniłem go. Nie

chciałem, żeby to, co zaszło między Shiva a mną, stało się tematem mojej rozmowy z

Ghoshem. Wspomnienie było zbyt bolesne, zbyt osobiste.

- Zrobię, co mogę w sprawie Thomasa Stone'a. Dla ciebie. Ale ni< wierzę, że

właśnie tego chcesz. Zapominasz, że ten człowiek spowodował śmierć mojej matki...

śmierć zakonnicy. Zakonnicy, którą zapłodnił. A potem porzucił swoje dzieci. Do dziś

nikt chyba nie wie, jak to się stało.

Mówiąc to, nieświadomie podniosłem drżący głos, ale Ghosh milczał. Patrzył

na mnie pewnym wzrokiem, dopóki nie opuściłem ramion i nie poddałem się. Zrobię,

o co mnie prosi.

493Kiedy tydzień później nadszedł jego koniec, nadal siedział w swoim fotelu,

a my zebraliśmy się wokół niego. Shiva i ja trzymaliśmy go za lewą rękę, Matrona za

prawą. Almaz, która dramatycznie schudła na skutek rygorystycznego postu, usiadła

za fotelem i położyła Ghoshowi dłoń na ramieniu. Hema usiadła na podłokietniku, tak

żeby Ghosh mógł oprzeć głowę o jej pierś. Nie było z nami Genet. Kiedy posłaliśmy

Gebrew taksówką, żeby sprowadził ją z akademika, nie znalazł jej. Gebrew stał obok

Almaz i modlił się.

Page 409: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Ghosh oddychał z trudem. Hema podała mu morfinę - to on ją tego nauczył,

powiedziała. Morfina „odłącza mózg od głowy", więc o ile trudności w oddychaniu nie

ustąpiły, o tyle związany z nimi strach - tak.

Otworzył oczy, jakby się czegoś przestraszył. Spojrzał najpierw na Hemę, a

potem na nas. Uśmiechnął się i zamknął oczy. Lubię myśleć, że w tym spojrzeniu

zawarł się żywy obraz jego rodziny, krew z krwi i kość z kości, ponieważ w jego żyłach

krążyła nasza krew. Lubię myśleć, że gdy nas zobaczył, poczuł, że dobrze wypełnił

swoją rolę.

W ten sposób przeszedł z jednego życia w drugie, bez wielkiej pompy, z typową

dla niego prostotą, bez strachu, otworzywszy oczy po raz ostatni, by upewnić się,

zanim odejdzie, że wszystko z nami w porządku.

Kiedy jego klatka piersiowa przestała się unosić, ból zmieszał się we mnie z

ulgą. Od wielu dni dostosowywałem swój oddech do rytmu jego oddechu.

Wiedziałem, że Hema czuje to samo. Oparła głowę o jego czoło i cicho zapłakała,

wciąż go obejmując.

Wraz ze śmiercią Ghosha na nowo zrozumiałem znaczenie słowa „strata".

Straciłem swoją prawdziwą matkę i ojca, straciłem generała, straciłem Zemuiego,

straciłem Rosinę. Ale dopiero po stracie Ghosha dowiedziałem się, co to tak naprawdę

znaczy. Dłoń, która głaskała mnie po głowie i kładła mnie do łóżeczka, usta, które

nuciły słowa kołysanki, palce, które prowadziły moje dłonie, pokazywały, jak opukać

494klatkę piersiową, jak wyczuć powiększoną wątrobę lub śledzionę, serce,

które przekonało mnie, że warto słuchać serca innych - wszystko to umarło.

W chwili jego śmierci poczułem przechodzącą z niego na mnie od-

powiedzialność, niczym całun. Przewidział to. Przypomniałem sobie jego radę, bym

nie owinął się tym całunem zbyt szczelnie. Przekazał mi zawodową pałeczkę, pragnął,

bym został lekarzem, który przyćmi jego dokonania, i żebym następnie przekazał tę

wiedzę swoim dzieciom i dzieciom moich dzieci, jak łańcuch poznania.

- Nie przerwę łańcucha - powiedziałem, mając nadzieję, że jeszcze mnie słyszy.

Przypomniałem sobie, że Freud napisał kiedyś, że człowiek staje się mężczyzną

w chwili śmierci swego ojca.

Gdy Ghosh umarł, przestałem być synem.

Stałem się mężczyzną.Rozdział 37

Page 410: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Exodus

Kiedy dwa lata po śmierci Ghosha wyjechałem z Etiopii, nie miało to nic

wspólnego z jego przedśmiertnym życzeniem. Nie chodziło o odnalezienie Thomasa

Stone'a i złagodzenie jego bólu. Wyjechałem nie dlatego, że cesarz został

zdetronizowany przez zbuntowanych wojskowych, ani też dlatego, że „komitet" sił

zbrojnych, który po przewrocie przejął władzę, został wskutek konfliktów

wewnętrznych i morderstw zredukowany do jednego szalonego dyktatora, sierżanta,

człowieka o imieniu Mengystu, przy którym Stalin wyglądał jak aniołek.

O, nie. Wyjechałem w środę, 10 stycznia 1979 roku - tego samego dnia, w

którym po mieście niczym grypa rozeszła się wieść, że czworo erytrejskich

partyzantów udających pasażerów porwało należącego do Ethiopian Airlines Boeinga

707 i zmusiło go do lądowania w Chartumie, stolicy Sudanu. Jednym z tych

partyzantów okazała się Genet. Rano była jeszcze studentką medycyny, co prawda

taką, która miała do nadrobienia trzy lata zaległości, a wieczorem stała się

bojowniczką o wolność Erytrei. ja w końcu zostałem lekarzem - stażystą kończącym

ostatni etap praktyk. Przepracowałem po trzy miesiące na oddziale wewnętrznym,

496chirurgii, położnictwie i ginekologii, i teraz został mi jeszcze tylko miesiąc

pediatrii.

Późnym popołudniem zadzwoniła Hema. Dotarły do niej wiadomości o Genet.

- Marionie, przyjedź natychmiast do domu.

Ton jej głosu sprawił, że powietrze wokół mnie zamarło w bezruchu.

- Mamo, wszystko w porządku? Nie możemy jej pomóc. Być może będą chcieli

z nami porozmawiać. Jesteś jej prawnym opiekunem.

Po śmierci Ghosha, pozbawiony jego dającej poczucie bezpieczeństwa

obecności, zbliżyłem się do Hemy. Ona pragnęła mojej porady, a ja starałem się

spędzać z nią dużo czasu. Czułem w tym rękę Ghosha.

- Marionie, kochanie, nie chodzi o Genet... Właśnie dzwonił do mnie Adid.

Tajna policja szuka współspiskowca o nazwisku Marion Praise Stone. Może już po

ciebie jadą.

Bogu niech będą dzięki za źródło informacji w postaci nieocenionego Adida,

muzułmanina w służbie bezpieczeństwa, który miał słabość do Missing.

Współlokatorka Genet, niewyrośnięte, biedne dziecko, które - jestem tego pewien -

Page 411: Abraham Verghese - Powrót do Missing

nie miała zielonego pojęcia o spisku, chlapnęła moje nazwisko w niespełna godzinę po

porwaniu samolotu. Człowiek powie wszystko, kiedy wyrywają mu paznokcie.

Przed oczami mignęło mi wspomnienie ogolonego prawie na łyso Ghosha na

dziedzińcu więzienia Kerchele. Problem w tym, że dawne Kerchele przypominało

ekskluzywny ośrodek wypoczynkowy w porównaniu z obecnym Kerchele:

przeludnioną szkołą tortur, ubojnią, w której dogorywali wrogowie państwa. Ciała,

czasem tylko części ciał, każdej nocy wywożono ciężarówkami i umieszczano w

różnych punktach miasta niczym makabryczny element programu popularyzacji

sztuki miejskiej ku nauce i przestrodze. Portret artysty jako trupa. Bezgłowa kobieta

wskazuje gwiazdozbiór Oriona. Zdrajca trzymający w rękach własną głowę.

Martwy mężczyzna z penisem w ustach. Przekaz tej twórczości był jasny: „Umrzesz,

jeśli z nami zadrzesz".

497Prezydent sierżant, nieokrzesany barbarzyńca, miał z cesarzem tylko jedną

wspólną rzecz: nigdy nie zgodził się za secesję Erytrei. Poprowadził zakrojoną na

szeroką skalę ofensywę wojskową przeciwko tej prowincji, bombardując erytrejskie

wioski, w których rebelianci mieszkali pośród ludności cywilnej, i nieustannie nękając

erytrejską ziemię. Wszystkie jego wysiłki działały, rzecz jasna, jak katalizator na akcje

Ludowego Frontu Wyzwolenia Erytrei.

Tymczasem wolności zapragnęły również plemiona Oromów. Lud Tigre (który

posługuje się językiem podobnym do erytrejskiego ti- grinia) sformował swój własny

front wyzwolenia. Rozlokowani wokół Addis Abeby rojaliści, którzy nadal wierzyli we

władzę cesarza i monarchię, z lubością podkładali bomby pod znajdujące się w stolicy

budynki rządowe. Studenci uniwersytetu, niegdyś wielcy zwolennicy „komitetu",

podzielili się na dwie frakcje: tych, którzy popierali demokrację, i tych, którzy uważali,

że Etiopii przydałyby się rządy marksistowskie na wzór Albanii. Sąsiadująca z Etiopią

Somalia uznała to za doskonały moment, by odświeżyć zadawnione roszczenia do

pustynnego terenu prowincji Ogaden, gdzie nawet sępy nie chciały mieszkać. Kto

powiedział, że dyktatura to łatwe zadanie? Prezydent sierżant miał pełne ręce roboty.

Nie mówiąc nikomu ani słowa, wymknąłem się chyłkiem tylnym wyjściem

Etiopsko- Szwedzkiego Szpitala Pediatrycznego i pozostawiwszy swój samochód na

parkingu przed budynkiem szpitala, złapałem taksówkę i pojechałem do domu. Nie

mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Co takiego Genet osiągnęła? W porwaniu

samolotu Ethiopian Airlines chodziło wyłącznie o rozgłos. Owszem, BBC z pewnością

Page 412: Abraham Verghese - Powrót do Missing

zwróci uwagę na to wydarzenie, które przyniesie wstyd prezydentowi sierżantowi, ale

przecież sam też radzi sobie nieźle z psuciem własnego wizerunku. Nawet gdyby czyn

Genet nie naraził mnie bezpośrednio na niebezpieczeństwo, miałbym jej go za złe, bo

Ethiopian Airlines były naszą chlubą narodową. Obcokrajowcy rozpływali się w

zachwytach

498nad doskonałą obsługą naszych linii lotniczych, nad świetnymi pilotami.

Odrzutowce kursujące między Addis Abebą a Rzymem, Londynem, Frankfurtem,

Nairobi, Kairem i Bombajem ułatwiały turystom wizytę w naszym kraju. Natomiast

obsługujące ruch lokalny maszyny DC- 3 latały codziennie po zapętlonej trasie

ułożonej tak, że mogłeś rano wyjść z hotelu Hilton w Addis Abebie, zobaczyć zamki w

Gonderze, starożytne obeliski w Aksum, zwiedzić wykute w skale kościoły Lalibeli i

wrócić do holu Hiltona w Addis Abebie w samą porę, by spotkać roztaczające wokół

siebie woń perfum dziewczęta do towarzystwa i posłuchać Velvet Ashantis grających

swój flagowy utwór, czyli własną wersję Walk, Don't Run zespołu The Ventures.

Ethiopian Airlines od lat były celem ataków bojowników z Ludowego Frontu

Wyzwolenia Erytrei. Lecz nawet za czasów cesarstwa pracownikom ochrony,

przebranym za pasażerów i latającym na pokładzie samolotów, udawało się zapewnić

bezpieczeństwo - aż do pamiętnego lotu Genet. Raz zdarzyło się, że siedmiu

erytrejskich porywaczy wstało w pewnym momencie z miejsc i ogłosiło swoje zamiary.

Dwóm ochroniarzom udało się położyć trupem pięciu porywaczy z taką samą

łatwością, jakby z dziesięciu kroków strzelali do puszek ustawionych na płocie.

Szóstemu też dali radę, ale siódmy - kobieta - zamknął się w łazience i zdetonował

granat. Pilot wylądował uszkodzoną, pozbawioną steru maszyną, w której w części

ogonowej ziała potężna dziura. Przy innej okazji funkcjonariusze służb

bezpieczeństwa obezwładnili porywacza i przywiązali go do fotela w kabinie pierwszej

klasy. Nie zastrzelili go, lecz położyli mu pod szyją ręcznik jak śliniak i poderżnęli

gardło.

Owego styczniowego popołudnia Genet i jej kumple bez walki przejęli kontrolę

nad samolotem. Chodziły słuchy, że otrzymali pomoc z szeregów ochrony.

Niewykluczone, że pracownicy służby bezpieczeństwa zmienili front.

Jadąc taksówką przez Merkato, zapamiętywałem widoki, które tak dobrze

znałem. Czy to możliwe, że oto jadę tędy po raz ostatni, że ostatni raz czuję zapach

chmielu z browaru St. George's? Kobieta

Page 413: Abraham Verghese - Powrót do Missing

499z włosami splecionymi w cienkie warkoczyki zaczesane rządkami do tyłu -

w stylu erytrejskim - zatrzymała moją taksówkę.

- Do Lidety, proszę - powiedziała.

- Do Lidety? - zdziwił się taksówkarz. - To może sobie polecisz samolotem,

kochanieńka?

Najpierw jej twarz wyraziła zdziwienie, a potem stężała. Kobieta darowała

sobie kłótnię. Po prostu odwróciła się i odeszła.

- Te bydlaki niech się lepiej dziś nie wychylają - powiedział do mnie

taksówkarz, ponieważ najwyraźniej nie byłem jednym z „bydlaków". - Proszę spojrzeć

- rzucił, pokazując dłonią na przechodniów po obydwu stronach jezdni. - Oni są

wszędzie. - W Addis Abebie mieszkały tysiące Erytrejczyków, ludzi takich jak starsza

praktykantka, jak Genet. Byli administratorami, nauczycielami, wykładowcami

uniwersyteckimi, studentami, pracownikami rządowymi, oficerami w siłach

zbrojnych, dyrektorami w branży telekomunikacyjnej, w wodociągach, w służbie

zdrowia. Prócz nich istniały całe zastępy szarych obywateli. - Piją nasze mleko i jedzą

nasz chleb. A dziś wieczorem zamknięci w domach zarżną owcę.

Od przejęcia władzy przez wojsko wielu Erytrejczyków, których osobiście

znałem, włączając w to niektórych lekarzy i studentów medycyny, zeszło do podziemia

i dołączyło do Ludowego Frontu Wyzwolenia Erytrei.

Po stolicy krążyły wieści, że sytuacja w północnej części Etiopii w okolicach

Asmary obróciła się na niekorzyść prezydenta sierżanta. Nocą partyzantka erytrejska

urządzała zasadzki na konwoje wojska, a za dnia rozpływała się w powietrzu.

Widywałem ziarniste fotografie przedstawiające członków ruchu oporu. Ubrani w

charakterystyczne sandały, szorty w kolorze khaki i koszule, mieli po swojej stronie

odwagę, przekonanie o słuszności własnych racji i namiętność patriotów walczących z

okupantem. Poborowi żołnierze etiopscy w jeepach i czołgach, obciążeni hełmami,

butami, kurtkami i wyposażeniem, trzymali się przeważnie głównych szlaków. Niby

jak mieli znaleźć

500wroga, którego nie widzieli, w kraju, którego językiem mieszkańców się nie

posługiwali i w którym nie potrafili odróżnić partyzantów od cywilów?

Kiedy taksówka podjechała pod bramę Missing, zobaczyłem Tsige wysiadającą

ze swojego Fiata 850 zaparkowanego przed barem. Przez te wszystkie lata dobrze

zarządzała interesem, a nawet przejęła lokal obok, dodała kuchnię, otworzyła

Page 414: Abraham Verghese - Powrót do Missing

restaurację pełną gębą i zatrudniła kolejne dziewczyny do obsługi klientów. Dzięki

nowym meblom, dwóm stołom z piłkarzykami i telewizorowi jej bar nie ustępował

najlepszym przybytkom w Piazzy. Tsige miała własną taksówkę, a kiedy rozmawiali-

śmy poprzednim razem, powiedziała, że rozgląda się za kolejną. Zawsze mnie

zachęcała, mówiła, jak jest ze mnie dumna i że modli się za mnie każdego dnia. Teraz,

widząc jej cudowną nogę w pończosze, nabrałem ogromnej ochoty, żeby zatrzymać się

i pożegnać, ale nie mogłem tego zrobić. To był w końcu też jej kraj i miałem nadzieję,

że w przeciwieństwie do mnie, nigdy nie będzie musiała z niego uciekać.

Brama Missing była otwarta na oścież. Umówiliśmy się z Hemą, że będzie to

dla mnie znak, że droga jest wolna i mogę wejść.

Gdybyś miał zaledwie kilka minut, by opuścić dom, w którym spędziłeś całe

dwadzieścia pięć lat swojego życia, co byś ze sobą zabrał?

Hema zgromadziła wszystkie moje dyplomy i certyfikaty, paszport, trochę

ubrań, pieniądze, chleb, ser i wodę i zapakowała do pojemnej torby na ramię z logo

Air India. Miałem na sobie tenisówki i kilka warstw ubrań, w razie gdyby zrobiło się

zimno. Wrzuciłem do torby jeszcze kasetę, na której była nagrana zarówno szybka, jak

i wolna wersja Tizity, ale nie zabrałem magnetofonu. Zastanawiałem się, czy zabrać

Harrison's Principles of Internal Medicine lub Schwartz's Principles of Surgery, ale

ponieważ każdy z tych podręczników ważył prawie trzy kilogramy, dałem sobie z nimi

spokój.

Ruszyliśmy na piechotę, nasz minikonwój zmierzał ku bocznemu ogrodzeniu

Missing, ale uparłem się, żeby najpierw odwiedzić

501zagajnik, w którym zostali pochowani Ghosh i siostra Mary Joseph Praise.

Szedłem, obejmując Hemę. Shiva pomaga! iść Matronie, a Al- maz i Gebrew poszli

przodem. Czułem drżenie Hemy.

Stanąwszy nad grobem Ghosha, pożegnałem się z nim. Wyobraziłem sobie, jak

próbuje dodać mi otuchy i sprawić, bym spojrzał na to od dobrej strony: „Przecież

zawsze chciałeś podróżować! Masz swoją szansę. Bądź ostrożny! Podróżowanie

poszerza horyzonty, ale też rozluźnia jelita". Ucałowałem marmurowy nagrobek i

odwróciłem się. Nie spędziłem zbyt wiele czasu na grobie mojej rodzicielki. Jeśli

chciałem się z nią pożegnać, nie było to najlepsze ku temu miejsce. Przez ponad dwa

lata nie zaglądałem do pomieszczenia z autoklawem. Poczułem wyrzuty sumienia, ale

było już za późno, żeby tam wrócić.

Page 415: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Gdy dotarliśmy do muru, Hema mnie objęła. Położyła głowę na mojej piersi i

pozwoliła popłynąć łzom, tak jak wcześniej płakała po śmierci Ghosha. Nie

powiedziała ani jednego słowa.

Matrona, ostoja wiary w czasach kryzysu, pocałowała mnie w czoło i

powiedziała po prostu:

- Idź z Bogiem.

Almaz i Gebrew modlili się za mnie. Almaz wręczyła mi chustkę, w którą były

zawinięte dwa gotowane jaja. Gebrew dał mi maleńki zwój, który miałem połknąć dla

ochrony. Włożyłem go sobie do ust.

Nie płakałem, ponieważ nie mogłem uwierzyć, że to wszystko dzieje się

naprawdę. Spojrzawszy na tych, którzy przyszli mnie pożegnać, poczułem nienawiść

do Genet. Erytrejczycy w Addis Abebie mogą sobie dziś wiwatować na jej cześć i może

zabiją z tej okazji owcę, ale chciałem, żeby mogła nas teraz ujrzeć: rodzinę, która przez

nią została rozbita.

Nadszedł czas pożegnać się z Shiva. Zdążyłem zapomnieć, jak to jest trzymać

go w ramionach, jak doskonale jego ciało pasowało do mojego - dwie połowy jednej

istoty. Od okaleczenia Genet spaliśmy osobno, z wyjątkiem krótkiego okresu

poprzedzającego śmierć Ghosha. Po tym wydarzeniu wróciłem do dawnego

bungalowu Ghosha, zostawiając Shivie naszą starą sypialnię. Dopiero teraz zdałem

sobie

502sprawę z dotkliwości pokuty, jaką mu zadałem, decydując się na sypianie

oddzielnie. Nasze ramiona zachowywały się jak magnesy i nie chciały się rozpleść.

Odchyliłem głowę do tyłu i przyjrzałem się jego twarzy. Zobaczyłem w niej

niedowierzanie i bezdenny smutek. Dziwne, ale ucieszyło mnie to, reakcja mojego

brata pochlebiała mi. Wcześniej jedynie dwukrotnie widziałem taką jego minę:

pierwszy raz w dniu, gdy aresztowano Ghosha, a drugi - gdy umarł. „Nasze rozstanie

przy murze Missing równa się śmierci", zdawała się mówić jego twarz. Jeśli on tak

czuł, ja również to czułem. A przynajmniej powinienem.

Kiedyś, dawno temu, jak mi się dziś wydało, istniało między nami coś takiego,

co pozwalało nam czytać sobie wzajemnie w myślach. Byłem ciekaw, czy Shiva nadal

potrafi odgadnąć, o czym myślę. Odkładałem w czasie tę chwilę, tę konfrontację z

nim. Miałem umowę z Genet, której nie czułem się już w obowiązku przestrzegać.

Teraz w myślach wyraziłem wszystko.

Page 416: Abraham Verghese - Powrót do Missing

„Shivo, czy rozumiesz, że to pozbawienie Genet dziewictwa, dla ciebie niewiele

więcej ponad czysto biologiczny akt, doprowadziło do tego wszystkiego?

Doprowadziło to tego, że Rosina się zabiła, a Genet od nas odeszła. Doprowadziło do

tej chwili, kiedy obdarzyłem nienawiścią kobietę, którą miałem nadzieję poślubić.

Hema nadal sądzi, że to ja wprawiłem tę machinę w ruch, że to ja zrobiłem coś Genet.

Czy rozumiesz, jak mnie zdradziłeś?

Żegnając się z tobą, czuję się, jakbym odcinał sobie część ciała.

Kocham cię tak, jak kocham samego siebie - od tego nie ma ucieczki.

Ale nie potrafię ci wybaczyć. Może z czasem, ale to też tylko dlatego, że Ghosh

tego pragnął. Z czasem, Shivo, ale nie dziś".

Staliśmy u stóp drabiny, którą Gebrew oparł o wschodnią część ogrodzenia

Missing.

Shiva podał mi szmacianą torbę. W ciemności nie sposób było tego stwierdzić,

ale miałem wrażenie, że rozpoznaję kształt i kolor jego

503zaczytanego egzemplarza Gray's Anatomy, a pod nim znajdowała się jakaś

inna ciężka książka, ale w idealnym stanie. Chciałem zaprotestować, ale ugryzłem się

w język. Dając mi swojego Graya, Shiva poświęcał część samego siebie, odłączalny i

przenośny element swojego ciała, najcenniejszą rzecz, jaką posiadał.

- Dziękuję, Shivo - powiedziałem, mając nadzieję, że nie zabrzmi to

sarkastycznie. Teraz musiałem dźwigać dwie torby.

Gebrew zarzucił grube worki na wystające z muru jak szczerbaty grzebień

kawałki szkła. Przeszedłem na drugą stronę. Znajdowała się tam droga, którą

oglądałem z okna sypialni, lecz którą nigdy nie wędrowałem. Widok zawsze kojarzył

mi się z sielanką, idyllą, szlakiem znikającym we mgle, przecinającym góry i

wiodącym do krainy, w której nie ma zmartwień. Dziś droga wyglądała złowieszczo.

- Do widzenia - krzyknąłem jeszcze raz, dotykając dłonią wilgotnych kamieni,

tego żyjącego, oddychającego szkieletu zewnętrznego Missing. Odpowiedział mi chór

tak drogich mi głosów tych, którzy stanowili bijące serce Missing.

Sto metrów dalej ciężarówka pracowała na jałowym biegu. Przewoziła ładunek

nowo bieżnikowanych opon. Kierowca pomógł mi wspiąć się na pakę, wewnątrz której

rozpięto między oponami brezent, tak żeby człowiek mógł się schować w utworzonej

tym sposobem maleńkiej kryjówce. Adid przygotował mi wodę, herbatniki i koce.

Page 417: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Zorganizował moją ucieczkę pod egidą Ludowego Frontu Wyzwolenia Erytrei. Front

stał się popularnym „przewoźnikiem" dla chcących wyjechać z Etiopii, zwłaszcza jeśli

planowało sie ucieczkę przez północną część kraju i było się gotowym uiścić sowitą

zapłatę.

Im mniej opowiem o mojej stojącej pod znakiem zimna i wybojów

siedmiogodzinnej podróży do Desje, tym lepiej. Spędziwszy noc w magazynie w Desje,

gdzie spałem na normalnym łóżku, i mając za sobą kolejny nocleg, tym razem w

mieście Mekelie, trzeciego dnia podróży na północ dotarliśmy w końcu do Asmary,

serca Erytrei. Miasto, które Genet tak bardzo pokochała, było okupowane. Obecność

armii

504etiopskiej przejawiała się czołgami i wozami opancerzonymi zaparko-

wanymi na każdym kluczowym skrzyżowaniu. Wszędzie natrafialiśmy na punkty

kontrolne. Ani razu nie przeszukano ciężarówki, ponieważ z papierów, którymi

dysponował kierowca, wynikało, że wiezie opony jako zaopatrzenie dla etiopskiej

armii.

Przewieziono mnie do bezpiecznego schronienia, przytulnej chaty otoczonej

bugenwillami, w której miałem zaczekać do czasu, aż uda się zorganizować wyjście z

Asmary i podróż na erytrejską wieś. Jedynym meblem w mojej kryjówce był rozłożony

na podłodze materac. Nie wolno mi było wychodzić do ogrodu. Sądziłem, że spędzę

tutaj dzień, może dwa, ale oczekiwanie przedłużyło się do dwóch tygodni. Mój

erytrejski opiekun, Luke, codziennie przynosił mi jedzenie. Był młodszy ode mnie.

Niewiele się odzywał. Zanim zszedł do podziemia,. studiował w Addis Abebie.

Zasugerował, że powinienem jak najczęściej rozprostowywać nogi, chodząc po domu.

- Oto koła Frontu - powiedział, uśmiechając się i klepiąc się po udach.

W swoim skromnym bagażu odkryłem dwie niespodzianki. Tym, co

początkowo wziąłem za kartonowe dno torby Air India, którą spakowała mi Hema,

było w istocie oprawione zdjęcie - reprodukcja obrazka św. Teresy od Jezusa, którą

siostra Mary Joseph Praise miała na ścianie pomieszczenia z autoklawem. Hema

dołączyła liścik, w którym wyjaśniła:

Ghosh oprawił ten obrazek na kilka tygodni przed śmiercią. W swojej

ostatniej woli zaznaczył, ze jeśli kiedykolwiek wyjedziesz z kraju, masz zabrać go ze

sobą. Marionie, ponieważ ja nie mogę z tobą wyjechać, niech Ghosh, siostra Mary

Joseph Praise i św. Teresa czuwają nad tobą.

Page 418: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Pogłaskałem ramę, którą musiały dotykać dłonie Ghosha. Zastanawiałem się,

po co zadał sobie tyle trudu, ale ucieszyłem się. To będzie mój talizman, moja

ochrona. Co prawda nie pożegnałem się z nią

505w pomieszczeniu z autoklawem, ale okazało się, że nie było to konieczne, bo

postanowiła wyjechać razem ze mną.

Drugą niespodzianką była książka ukryta pod bezcennym egzemplarzem

Gray's Anatomy Shivy. Był to podręcznik Thomasa Stone'a Skuteczny chirurg: krótki

kurs operowania w tropikach. Nie wiedziałem o istnieniu takiej książki. (Później

dowiedziałem się, że nakład został wyczerpany kilka lat po naszych narodzinach).

Przewracałem karty, zaintrygowany, zastanawiając się, dlaczego nigdy wcześniej jej

nie widziałem i jakim sposobem Shiva wszedł w jej posiadanie. I wtedy, zupełnie

niespodziewanie, pojawił się on - na fotografii, która zajmowała trzy czwarte strony -

patrzył na mnie z lekkim uśmiechem na ustach: Thomas Stone, dyplomowany

chirurg, członek Królewskiego Kolegium Chirurgów. Musiałem zamknąć książkę.

Wstałem i napiłem się wody. Nie spieszyłem się. Chciałem wziąć się w garść i spojrzeć

na niego na moich własnych warunkach. Kiedy ponownie otworzyłem książkę,

zwróciłem uwagę na jego palce - dziewięć zamiast dziesięciu. Musiałem przyznać, że

był podobny do Shivy, a zatem również do mnie. Podobieństwo tkwiło głównie w

głęboko osadzonych oczach, w spojrzeniu. Nie mieliśmy tak kwadratowej szczęki jak

on, a nasze czoło było szersze. Ciekawiło mnie, dlaczego Shiva podarował mi tę

książkę.

Wyglądała na zupełnie nową, jak gdyby nie była wcześniej otwierana. Na

zakładce, zatkniętej na stronie z notką o prawach autorskich, napisano: „Z wyrazami

szacunku od wydawcy". Zakładka tkwiła sprasowana pomiędzy stronicami tak długo,

że kiedy ją oderwałem, pozostał po niej blady, prostokątny cień.

Na odwrocie znalazłem słowa:

19 września 1954 roku

Drugie wydanie. Paczka przyszła zaadresowana na mnie, ale jestem prze-

konana, że wydawcy chodziło o Ciebie. Gratulacje. Załączam swój list do Ciebie.

Przeczytaj go, proszę, natychmiast.

SMJP.

506Moja matka napisała tę notatkę na dzień przed naszymi urodzinami a

swoją śmiercią. W jej wyraźnym piśmie, równiutkich literach, zachowała się

Page 419: Abraham Verghese - Powrót do Missing

niewinność uczennicy. Od jak dawna Shiva miał tę książkę i tę zakładkę? Dlaczego mi

ją dał? Czy po to, bym miał coś, co należało do matki?

Próbując zachować kondycję, chodziłem po domu, targając na plecach torbę z

książkami. Podczas tych dwóch tygodni czekania przeczytałem podręcznik Stone'a.

Początkowo opierałem się lekturze, wmawiając sobie, że to przestarzała książka, ale

autor potrafił tak opisać swoje chirurgiczne doświadczenie w kontekście wiedzy

naukowej, że czytało się to całkiem dobrze. Często studiowałem zakładkę, wiele razy

czytając słowa matki. Co było w liście, który zostawiła Sto- ne'owi? Co takiego chciała

mu powiedzieć zaledwie na dzień, zanim my, jej jednojajowe bliźnięta, przyszliśmy na

świat? Przepisałem notatkę, kopiując wszystkie pętelki.

Pewnego dnia, kiedy Luke przyniósł mi jedzenie, powiedział, że wyruszamy tej

nocy. Spakowałem się po raz ostatni. Musiałem zabrać ze sobą obydwie książki. Choć

torba Air India była naprawdę ciężka, żadnej z nich nie mogłem zostawić.

Wyruszyliśmy po godzinie policyjnej.

- To dlatego tyle czekaliśmy - powiedział Luke, pokazując palcem na niebo. -

Kiedy nie ma księżyca, jest bezpieczniej.

Poprowadził mnie wąskimi ścieżkami pomiędzy domami, a potem wzdłuż

rowów melioracyjnych. Wkrótce znaleźliśmy się poza terenami zamieszkanymi.

Przecinaliśmy pola, poruszając się w kompletnych ciemnościach. Wyczuwałem

wzgórza gdzieś w oddali. Po niespełna godzinie marszu potwornie rozbolało mnie

ramię od dźwigania torby, chociaż często przekładałem ją z prawego ramienia na lewe

i odwrotnie. Luke uparł się, żeby przerzucić część rzeczy z mojej torby do jego ple-

caka. Zaskoczył go widok książek, ale nic nie powiedział. Wziął Graya.

Szliśmy wiele godzin, robiąc tylko jeden postój. W końcu dotarliśmy do wzgórz

i rozpoczęliśmy wspinaczkę. O wpół do piątej rano

507usłyszeliśmy cichy gwizd. Wyszła nam na spotkanie grupa jedenastu

partyzantów. Powitali nas w typowy dla siebie sposób: podając rękę i uderzając się

barkami, mówiąc przy tym: „Kamela- hai" albo „Salam". Były wśród nich cztery

kobiety z równie bujnym afro jak mężczyźni. Z zaskoczeniem rozpoznałem jednego z

partyzantów, owego podżegacza, studenta o tępym wzroku, którego spotkałem w

pokoju Genet w akademiku. Wówczas zmył się, rzucając mi pogardliwe spojrzenie,

tym razem, poznawszy mnie, rzucił mi krzywy uśmiech. Obydwiema rękami uścisnął

mi dłoń. Nazywał się Tsahai.

Page 420: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Partyzanci byli wykończeni, nogi mieli białe od pyłu, ale żaden się nie skarżył.

Nieśli karabin maszynowy rozłożony na części.

Tsahai podsunął mi coś pod nos.

- Wysokobiałkowy chleb polowy - powiedział. Była to racja żywnościowa

pomysłu rebeliantów, ale niestety chleb smakował jak karton. Rozmawiając ze mną,

Tsahai drapał się po kolanie, które wyglądało na opuchnięte. Nawet jeśli go bolało, nie

pisnął ani słowa.

Unikaliśmy tematu Genet. Tsahai opowiedział, jak wcześniej tej samej nocy

urządzili zasadzkę na konwój armii etiopskiej, który wyjechał na jeden z nieczęstych

nocnych patroli.

- Ich żołnierze boją się ciemności. Nie chcą walczyć i nie chcą tutaj być. Ich

morale jest okropnie niskie. Kiedy ostrzelaliśmy pojazd jadący na czele kolumny,

żołnierze wyskoczyli, zapominając o strzelaniu. Zaczęli uciekać. Myśmy mieli po obu

stronach podwyższenie terenu. Od razu zaczęli krzyczeć, że się poddają, chociaż oficer

rozkazywał im walczyć. Zabraliśmy im mundury i wysłaliśmy ich na piechotę z

powrotem do garnizonu.

Tsahai i jego towarzysze spuścili benzynę z ciężarówek, a potem ukryli jeden ze

sprawnych pojazdów w buszu, wypakowawszy go uprzednio mundurami, amunicją i

bronią po to, by móc po niego wrócić przy następnej okazji. Prawdziwą nagrodą za ich

wysiłek był karabin maszynowy i naboje, które zabrali ze sobą, transportując wszystko

na własnych plecach.

508Wyruszyliśmy po piętnastu minutach. Przed świtem dotarliśmy do dobrze

ukrytego niewielkiego bunkra wykutego w skale. Nie sądziłem, że uda mi się aż tak

daleko zajść o własnych siłach. Niewątpliwie pomogła mi świadomość, że moi

współtowarzysze niosą na plecach ciężar pięciokrotnie przewyższający mój i się nie

skarżą.

Luke i ja zostaliśmy w bunkrze. Pozostali ruszyli dalej, ryzykując marsz za dnia

i dostrzeżenie przez załogi krążących po niebie migów, ale konieczność zmontowania

karabinu usprawiedliwiała pośpiech i ryzyko.

Spałem, dopóki Luke mnie nie obudził. Miałem wrażenie, jakby na moje nogi

przewróciła się ściana.

- Weź to - powiedział, wręczając mi dwie tabletki i blaszany kubek herbaty. - To

nasz własny środek przeciwbólowy, paracetamol robiony w naszej aptece.

Page 421: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Byłem tak zmęczony, że po prostu połknąłem proszki. Wmusił we mnie jeszcze

trochę chleba, po czym znowu zasnąłem. Obudziłem się co prawda mniej obolały, ale

za to tak sztywny, że ledwo podniosłem się z ziemi. Wziąłem jeszcze dwie tabletki.

Kiedy się ściemniło, pojawiło się pięciu partyzantów, którzy mieli nam

towarzyszyć w dalszej drodze. Jeden z nich miał częściowo uschniętą nogę -

wiedziałem: choroba Heine- Medina. Patrząc na jego dziwny, kołyszący chód, na to,

jak używał karabinu jako przeciwwagi, zapomniałem o własnych niewygodach.

Ten marsz okazał się o połowę krótszy. Stopniowo sztywność nóg ustąpiła. Na

długo przed świtem doszliśmy do jakichś mało zachęcających wzgórz. Wąski szlak

przed nami prowadził do jaskini, którą maskowała gęsta roślinność i skały.

Obudowane drewnianymi balami wejście prowadziło na stromą drewnianą rampę, po

której schodziło się do położonych dużo niżej grot. Szlak na zewnątrz wiódł w górę i w

dół wzgórza, pozwalając dotrzeć do innych jaskiń, do których wejścia starannie

zamaskowano.

509Zaprowadzono mnie do środka. Zdjąłem buty i położyłem się na

słomianym posłaniu. Czułem się jak w luksusowym hotelu. Spałem prawie do

wieczora. Luke oprowadził mnie po jaskini. Był w doskonałej formie, a ja znowu

czułem się zesztywniały. W bazie nie było nikogo poza nami, ponieważ na noc

zaplanowano dużą operację.

Chyba powinienem być pełen podziwu dla partyzantów, którzy potrafili śmigać

w pyle jak moskity. Powinienem podziwiać ich zaradność, umiejętność

przygotowywania własnych kroplówek, sulfamidów, penicyliny i tabletek

paracetamolu wytłaczanych ręczną prasą. W tych niewidocznych zarówno z ziemi, jak

i z powietrza jaskiniach znalazło się miejsce na salę operacyjną, klinikę protetyczną,

oddziały szpitalne, a nawet szkołę. Organizacja bazy robiła tym większe wrażenie, im

bardziej człowiek uświadamiał sobie, w jak spartańskich warunkach wszystko to się

odbywało. Milcząca dyscyplina, świadomość, że zadania w rodzaju przyrządzania

posiłków, opiekowania się dziećmi, zamiatania podłóg są równie istotne jak akcje

zbrojne, przekonała mnie, że oni przetrwają i pewnego dnia wygrają tę swoją wolność.

Przyglądałem się dziewczynie odpoczywającej na zewnątrz bunkra. Słońce

przesączające się przez gałęzie akacji tworzyło na jej twarzy ruchomą mozaikę i

ogrzewało strzelbę spoczywającą na kolanach. Mruczała pod nosem melodię,

przeczesując jednocześnie niebo za pomocą lornetki w poszukiwaniu migów

Page 422: Abraham Verghese - Powrót do Missing

pilotowanych przez przebywających w Etiopii rosyjskich i kubańskich „doradców".

Ameryka przez długi czas wspierała cesarza, ale kiedy do władzy doszedł prezydent

sierżant Mengystu, wycofała pomoc, wstrzymując sprzedaż broni i części zamiennych.

Lukę natychmiast zapełnił komunistyczny blok wschodni.

Partyzantka była mniej więcej w moim wieku i przypominała mi Genet

sposobem układania kończyn, swobodnymi ruchami ciała. Mimo śmiercionośnej

broni, którą trzymała w ręku, jej gesty były delikatne. Nie nosiła makijażu. Jej stopy

były pokryte pyłem i zrogowaciałe. Patrząc na nią, za jedno byłem wdzięczny: mój sen

o Genet się skończył i krzyżyk mu na drogę. Byłem głupi, że tak długo podsycałem

510tę jednostronną fantazję. Miesiąc miodowy w Udajpurze, nasz własny

bungalow w Missing, wychowywanie dzieci, wychodzenie rano do szpitala i wspólna

praca jako lekarzy... To się nigdy nie spełni. Nie chciałem jej więcej widzieć. Zresztą

najpewniej nie będzie ku temu okazji. Ona przebywała w Chartumie, pławiąc się w

blasku sławy swojej śmiałej operacji. Dla niej, tak samo jak dla mnie, nie było już po-

wrotu do Addis Abeby. Wkrótce dołączy do partyzantów i będzie żyła w bunkrze i

walczyła ramię w ramię ze swoimi towarzyszami. Miałem nadzieję, że do tej pory już

dawno mnie tu nie będzie. W ogóle wolałbym, żeby mnie tu nie było, w ich obozie, i

wolałbym nie musieć zwracać się do nich o pomoc.

W nocy obudził mnie huk przelatujących migów i bomb zrzucanych co prawda

dość daleko, ale na tyle blisko, byśmy usłyszeli złowieszcze dudnienie. Do tego doszły

ledwo słyszalne, głuche odgłosy artylerii. Zabroniono nam używać światła.

Luke powiedział, że partyzanci - włączając w to grupę Tsahaiego - zaatakowali

składy broni i paliwa. Użyli do tego skradzionej wojskowej ciężarówki. Kiedy znaleźli

się w środku, podłożyli ładunki wybuchowe, ale czekających na zewnątrz partyzantów

zaskoczył oddział wojsk etiopskich, który zaatakował rebeliantów od tyłu. Nie

wszystko poszło zgodnie z planem. Dziewięciu partyzantów, w tym Tsahai, zginęło, a

wielu było rannych. Straty Etiopczyków okazały się znacznie większe, a do tego

częściowo udało się zniszczyć skład paliwa. Nad ranem dostarczą do naszej jaskini

rannych.

Obudziły mnie podniesione głosy i ogólne poruszenie. Słyszałem jęki i okrzyki

bólu. Luke zabrał mnie na oddział chirurgiczny.

- Cześć, Marion - odezwał się ktoś.

Page 423: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Odwróciłem się i zobaczyłem Solomona, kolegę ze studiów ze starszego

rocznika. Zszedł do podziemia, jak tylko ukończył staż. Zapamiętałem go jako

pulchnego, dobrze odżywionego, a tymczasem stojący przede mną mężczyzna miał

zapadnięte policzki i był chudy jak patyk.

511Ruszyłem za Solomonem i pochyliwszy się, wszedłem do niskiego tunelu, w

którym na podłodze ułożono parami nosze w taki sposób, że ranni, którym niezbędna

była pomoc chirurga, znajdowali się najbliżej sali operacyjnej na końcu tunelu, a lżej

ranni najdalej. Salę od poczekalni oddzielał zaledwie parawan.

Rany wyglądały koszmarnie. Pewien mężczyzna na granicy przytomności

szeptał coś do ucha swojego kolegi, który nachylał się nad nim i desperacko notował.

Z haków wbitych w skałę zwieszały się kroplówki i pojemniki z krwią. Pielęgniarze

pracowali, kucając przy noszach.

Solomon powiedział, że znalazł się blisko miejsca walki.

- Zwykle siedzę tutaj. Podczas akcji reanimujemy. Kroplówka, tamowanie krwi,

antybiotyki, nawet jakieś polowe zabiegi chirurgiczne. Możemy walczyć ze wstrząsem

jak Amerykanie w Wietnamie, tyle że my nie mamy helikopterów. - Klepnął się w uda.

- To są nasze helikoptery. Transportujemy rannych na noszach. Na piechotę. -

Rozejrzał się dokoła. - Temu mężczyźnie, o tam, trzeba założyć dren do opłucnej -

powiedział, pokazując głową. - Zrób to, proszę. Tumsghi ci pomoże. Ja pójdę na salę.

Tamten towarzysz nie może czekać. - Pokazał bladego żołnierza z krwawą plamą na

brzuchu leżącego na noszach obok parawanu. Był ledwo przytomny. Ciężko oddychał.

Partyzant, któremu należało zrobić torakostomię, wyszeptał: „Sa- lam", kiedy

kucnąłem obok niego. Kula przebiła mięsień trójgłowy, a następnie klatkę piersiową,

cudem omijając najważniejsze arterie, serce i kręgosłup. Kiedy opukałem jego klatkę

piersiową powyżej prawego sutka, odgłos był przytłumiony, zupełnie inny niż

donośny dźwięk z lewej strony. W opłucnej zebrała się krew, dociskając w ogra-

niczonej przestrzeni klatki piersiowej prawe płuco do lewego płuca i do serca. Tuż za

prawą pachą wstrzyknąłem mu lidokainę i znieczuliłem skórę, a potem wbiłem się

głębiej, aż do opłucnej, po czym wykonałem dwucentymetrowe nacięcie skalpelem.

Wcisnąłem do środka zamknięty disektor, aż poczułem, że przebił się przez opłucną.

Włożyłem do rany palec, rzecz jasna w rękawiczce, krążąc nim dokoła,

512żeby zrobić miejsce na dren - gumową rurkę z otworami w ściankach i na

końcu - który następnie wprowadziłem przez otwór do klatki piersiowej. Tumsghi

Page 424: Abraham Verghese - Powrót do Missing

podłączył drugi koniec butli do drenażu, w której znajdowała się woda, tak żeby

końcówka rurki znalazła się pod wodą. Taka prymitywna „podwodna plomba"

zapobiega nawrotowi powietrza do klatki piersiowej. Niemal od razu pojawiła się

ciemna krew, a żołnierz zaczął lepiej oddychać. Powiedział coś w tigrinia i zdjął maskę

tlenową. Tumsghi powiedział:

- Chce, żebyś oddał tlen innemu.

Poszedłem na salę operacyjną, żeby dołączyć do Solomona akurat w chwili, gdy

zdejmowano ze stołu jego pacjenta. Pierś mężczyzny była nieruchoma. Zapadła cisza,

która trwała nie dłużej niż pięć sekund. Jedna z kobiet, walcząc ze łzami, przyklęknęła

i zasłoniła zmarłemu twarz.

- Niektóre rzeczy są poza naszym zasięgiem - powiedział cicho Solomon. - Miał

ranę szarpaną wątroby. Próbowałem założyć mu szew materacowy, ale miał

dodatkowo rozerwaną żyłę główną dolną tuż za wątrobą. Ciągle krwawił. Nie mogłem

tego zatamować, chyba że zaciskając żyłę, co by go zabiło. Pamiętasz, jak profesor

Asrat zwykł mawiać, że kiedy chirurg próbuje leczyć uszkodzenia żyły głównej dolnej

tuż za wątrobą, wówczas widzi Boga? On mówił takie rzeczy, a ja go wtedy nie

rozumiałem. Teraz już rozumiem.

Kolejny pacjent miał ranę brzucha. Solomon systematycznie uporządkował coś,

co mnie wydało się beznadziejnym bałaganem. Wyjął jelito cienkie, znalazł kilka

perforacji i zaszył je. Śledziona okazała się pęknięta, więc ją usunął. Esica miała

postrzępioną ranę. Solomon wyciął jej fragment, a potem zrobił dwulufową

kolostomię, wyłaniając dwa otwarte końce jelita. Energicznie przepłukaliśmy jamę

brzuszną, umieściliśmy odpowiednio dreny i policzyliśmy gaziki. Miejsce akcji

wyglądało znacznie schludniej, niż kiedy zaczynaliśmy. Solomon najwyraźniej czytał

mi w myślach. Wyciągnął w górę ręce, pokazując mi pulchne palce i twarde jak młoty

kciuki.

513- Chciałem być psychiatrą - powiedział. W ciągu ośmiu godzin, jakie

spędziliśmy w sali operacyjnej, więcej się nie uśmiechnął.

Amputowaliśmy pięć kończyn. Na koniec przewierciliśmy czaszki u dwóch

pacjentów będących w stanie śpiączki. Użyliśmy przerobionego wiertła stolarskiego.

W pierwszym przypadku udało się uwolnić krew nagromadzoną zaraz pod oponą

twardą, gdzie naciskała na mózg. Drugi pacjent konał. Miał nieruchome, rozszerzone

Page 425: Abraham Verghese - Powrót do Missing

źrenice. Wiercenie nie dało rezultatów, ponieważ do krwawienia doszło głęboko w

mózgu.

Dwa dni później opuściłem Solomona. Miał ciemne koła pod oczami i

wyglądał, jakby miał się przewrócić. Nikt by nie śmiał kwestionować jego motywów i

poświęcenia.

- Idź. Powodzenia - powiedział. - To nie jest twoja walka. Na twoim miejscu też

bym odszedł. Opowiedz o nas światu.

To nie jest twoja walka. Myślałem o jego słowach, przedzierając się w eskorcie

dwóch partyzantów do granicy. Co Solomon miał na myśli? Czy widział mnie po

stronie etiopskiej, po stronie okupanta? Nie, raczej nie, postrzegał mnie chyba jako

ekspatrianta, kogoś, kogo ta wojna po prostu nie dotyczy. Choć urodziłem się w tym

samym miejscu co Genet, chociaż posługiwałem się amharskim jak tubylec, bez

względu na to, że studiowaliśmy medycynę jak równy z równym, dla Solomona byłem

ferengi - cudzoziemcem. Być może miał rację, chociaż sam nie chciałem się do tego

przyznać. Gdybym był kochającym ojczyznę Etiopczykiem, czy nie powinienem był

raczej zejść pod ziemię i przyłączyć się do rojalistów albo innych ugrupowań dążących

do obalenia reżimu sierżanta Mengystu? Gdyby zależało mi na losie mojego kraju, to

czy nie byłbym gotów za niego umrzeć?

Wcześnie wieczorem przekroczyliśmy granicę z Sudanem. Złapałem autobus,

który zawiózł mnie do Port Sudan, a potem samolotem Sudan Airways poleciałem do

Chartumu. Dopiero tam mogłem zadzwonić pod numer, który podał mi Adid, żeby

przekazać Hemie, że jestem bezpieczny. Dwa dni w dusznym Chartumie ciągnęły się

jak dwa lata, ale w końcu zdołałem odlecieć do Kenii.

514W Nairobi Eli Harris, którego kościół stanowił od lat filar wspierający

działalność szpitala Missing, załatwił mi pokój w przychodni misyjnej. Matrona i

Harris ustalili wszystko za pomocą telegramu. Okazało się, że praca w niewielkim

ambulatorium nie należała do najłatwiejszych, co po części było zasługą, jak sądzę,

kłopotów językowych. W wolnym czasie uczyłem się do egzaminów, które musiałem

zdać, aby rozpocząć studia w Ameryce.

Nairobi była zieloną, porośniętą bujną roślinnością jak Addis Abeba stolicą.

Trawa rosła tutaj między płytami chodnikowymi, jak gdyby pod wierzchnią warstwą

miasta kipiała pradawna dżungla gotowa w każdej chwili przejąć władzę nad

betonem. Infrastruktura i ogólnie zaawansowanie cywilizacyjne Nairobi górowało nad

Page 426: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Addis Abebą. Miasto zawdzięczało to wieloletnim rządom Brytyjczyków, którzy nawet

teraz, gdy Kenia była niezawisłym państwem, licznie tu zamieszkiwali. Byli też

Hindusi - tylu, że w niektórych rejonach Nairobi miało się wrażenie, że spaceruje się

ulicami Vadodary lub Ahmadabadu, z ich nieodłącznymi sklepami z sari, z czatem,

ostrym zapachem masali dosłownie wszędzie i rozbrzmiewającym dokoła językiem

gudżarati.

Początkowo spędzałem wieczory w barach, topiąc smutki i słuchając muzyki

benga i soukous. Jazzujące kongijskie i brazylijskie rytmy podnosiły mnie na duchu i

tchnęły optymizmem, lecz kiedy wracałem do pokoju, z piwem szumiącym w głowie,

zawsze dopadała mnie jeszcze większa melancholia. Poza muzyką kultura kenijska nie

robiła na mnie żadnego wrażenia. Wina leżała całkowicie po mojej stronie. Opierałem

się temu miejscu. Po ucieczce z Etiopii, prześladowany przez demony przeszłości,

trafił tu Thomas Stone. Jeszcze jeden powód, dla którego nie chciałem zostać w

Nairobi.

Zgodnie z umową, dzwoniłem do Hemy w każdy wtorek, za każdym razem

wykręcając numer telefonu innego znajomego. Mówiła, że nie jest lepiej. Gdybym

chciał wrócić, nadal groziło mi niebezpieczeństwo.

515Siedziałem więc w pokoju i uczyłem się, gdy tylko miałem na to czas. Dwa

miesiące później zdałem amerykańskie egzaminy wyrównawcze i od razu stawiłem się

w amerykańskiej ambasadzie z wnioskiem o przyznanie wizy. Raz jeszcze Harris

ułatwił mi nieco zadanie.

Postąpiłem słusznie: skoro mój kraj zamierzał torturami wymóc na mnie

zeznanie, skoro nie zależało mu na moich usługach jako lekarza, wyrzekłem się

mojego kraju. Ale prawda jest taka, że zanim to zrobiłem, już wiedziałem, że nie

wrócę do Etiopii, nawet jeśli wszystko się w niej ułoży jak najlepiej.

Chciałem wyjechać z Afryki.

Doszedłem do wniosku, że w gruncie rzeczy Genet wyświadczyła mi

przysługę.Część czwarta

Człowiek w rozumie swoim stoi na rozstaju

Między doskonałością w życiu lub działaniu;

Jeśli drugie wybiera, z góry rezygnuje

Z niebiańskiego mieszkania, szaleje w otchłani.

Page 427: Abraham Verghese - Powrót do Missing

William Yeats, Wybór

(przeł. Tadeusz Rybkowski)Rozdział 38

Zestaw powitalny

Pilotem lotu 707 East African Airways, którym opuściłem Nairobi, był kapitan

Getachew Syllasje, niespokrewniony z cesarzem. W czasie krótkiej nocy dwukrotnie

usłyszałem jego opanowany głos. Żywiłem świeżo nabyty szacunek do jego profesji,

która w moich oczach zbliżała go do Boga bardziej niż jakiegokolwiek kleryka. Był

pierwszym z trzech pilotów, którzy pomogli mi pokonać dziewięć stref czasowych.

Rzym. Londyn. Nowy Jork.

Rytuał kontroli paszportowej i odbioru bagażu na lotnisku Kenne- dy'ego odbył

się tak szybko, że przez moment zastanawiałem się, czy przypadkiem coś mnie nie

ominęło. Gdzie uzbrojeni po zęby żołnierze? Gdzie psy? Kilometrowe kolejki?

Kontrola osobista? Gdzie się podziały stoły, na których otwierano bagaż i nożem

rozcinano podszewkę? Przeszedłem wyłożonym marmurem korytarzem, potem w

górę i znowu w dół ruchomymi schodami, aż dotarłem do ogromnej sali

519przylotów, która, choć właśnie z dwóch samolotów wylały się tłumy

pasażerów, sprawiała wrażenie wypełnionej jedynie w połowie. Nie było nikogo, kto

poprowadziłby nas za rękę do kolejnego punktu.

Zanim się zorientowałem, znalazłem się na zewnątrz sterylnego, wyciszonego

inkubatora odprawy celnej. Automatyczne drzwi zamknęły się za mną ze świstem,

jakby odcinając przyjezdnych od zaraźliwej kakofonii przewalających się tłumów

odgrodzonych od gości metalową barierką.

Pewna Ghanka, której kwiecista suknia i chusta nadawały na lotnisku w

Nairobi iście królewski wygląd, wyszła z odprawy tuż za mną. Byliśmy obydwoje

wykończeni, zdezorientowani i nieprzygotowani na morze bacznie obserwujących nas

twarzy. Staliśmy, ściskając w ręku brązowe koperty ze zdjęciem rentgenowskim

(jedno z wymagań kontroli paszportowej, którego nikt nie sprawdził), dźwigając na

plecach ciężkie bagaże i patrząc na wszystko szeroko otwartymi oczyma jak zwierzęta,

które zeszły z Arki.

Uderzyło mnie, że miejscowi są różnych kolorów i kształtów, a nie stanowią,

jak oczekiwałem, wielkiej masy białych ludzi. Prześlizgiwały się po nas ich wulgarne,

wścibskie spojrzenia. W oszałamiającej mieszance nowych woni wyczułem zapach

strachu Ghanki. Przysunęła się bliżej mnie. Jacyś mężczyźni w czarnych garniturach

Page 428: Abraham Verghese - Powrót do Missing

trzymali tabliczki z umieszczonymi na nich nazwiskami. Mieli obojętne spojrzenia,

jak nadzorcy oceniający biodra Ghanki, notujący w myślach przerwę między jej

pierwszym a drugim palcem u nogi, o której wszyscy wiedzą, że jest jedyną

wiarygodną miarą płodności. Wyobraziłem sobie współczesną wersję Środkowego

Szlaku* czarnych kobiet

* Ang. Middle Passage, specyficzny rodzaj tzw. handlu trójkątnego pomiędzy

Starym Światem, Afryką a Nowym Światem. W Środkowym Szlaku chodziło o handel

niewolnikami: statek wypływa! z europejskiego portu i wiózł na pokładzie towary do

Afryki, które, dotarłszy na miejsce, wymieniał na niewolników (nabytych lub

złapanych); Murzynów okręt przewoził następnie przez Atlantyk do Ameryki, gdzie

byli sprzedawani lub wymieniani na surowce; zakupione materiały transportowano

następnie do Europy, aby wytworzyć z nich towary sprzedawane Afryce itd.

520wlokących się noga za nogą w dół trapu i pobrzękujących łańcuchami,

podczas gdy setki par oczu oceniają ich biodra, mięśnie i wypatrują na odsłoniętym

ciele oznak frambezji - syfilisu Starego Świata. Ja zaś - ja byłem nikim, jej eunuchem.

Zezłoszczona aż upuściła torbę.

Dopiero kiedy się schyliłem, żeby jej pomóc, zobaczyłem tabliczkę w rękach

śniadego, brązowookiego mężczyzny. Trzymał ją na wysokości pasa, jak gdyby nie

chcąc się identyfikować z konkurencją w liberii. Jego obszerna koszula wisiała luźno

nad białymi workowatymi spodniami wyglądającymi jak od piżamy. Stroju dopełniały

brązowe sandały włożone na gołe stopy. Litery na jego tabliczce układały się w

MARVIN lub może MARMEN, albo MARTIN. Drugie słowo brzmiało: STONE.

- Czy to ma być „Marion"? - zagadnąłem.

Zmierzył mnie od góry do dołu, a potem odwrócił głowę, jakbym nie był godny

odpowiedzi. Ghanka krzyknęła z radości, rozpoznawszy swoją rodzinę, i pobiegła do

niej.

- Przepraszam - powiedziałem, przesuwając się tak, żeby mnie widział. -

Nazywam się Marion Stone. Do Matki Bożej Nieustającej Pomocy?

- Marion to dziewczyna! - odparł gardłowym, topornym akcentem.

- Nie tym razem - powiedziałem. - Dostałem imię po Marionie Sim- sie,

słynnym ginekologu.

W Central Parku, u zbiegu Sto Trzeciej ulicy i Piątej Alei, znajdowała się

(według Encyclopaedia Bńtannica) statua Mariona Simsa, która, o ile mi wiadomo,

Page 429: Abraham Verghese - Powrót do Missing

stanowiła punkt orientacyjny dla kierowców taksówek. Sims rozpoczął pracę naukową

w Alabamie, ale udane operacje przetok przeniosły go do Nowego Jorku, gdzie

otworzył Woman's Hospital, a następnie szpital dla chorych na raka, który później

przeistoczył się w Memorial Sloan- Kettering Cancer Center.

- Ginekolog powinien być kobietą! - wychrypiał, jakbym złamał fundamentalną

zasadę rządzącą, światem.

- Cóż, Sims nie był i ja też nie jestem.

- Nie jesteś ginekologiem?

521- Chodziło mi o to, że nie jestem kobietą. I nie, nie jestem ginekologiem.

Pogubił się.

- Kis oomak - powiedział w końcu. Znałem arabski na tyle, by zrozumieć, że

właśnie użył pewnego ginekologicznego terminu w odniesieniu do mojej matki.

Ubrani w czarne garnitury kierowcy wiedli swoich pasażerów do lśniących

czarnych aut, lecz mój człowiek zaprowadził mnie do wielkiej żółtej taksówki. Chwilę

później wyjeżdżaliśmy z lotniska Kennedy'ego i kierowaliśmy się w stronę Bronksu.

Włączyliśmy się do ruchu na autostradzie z astronomiczną dla mnie prędkością i

gładko wpasowaliśmy się w ciąg pędzących wozów. „Marionie, podróż odrzutowcem

uszkodziła ci bębenki w uszach", powiedziałem sam do siebie, ponieważ cisza była

wręcz nierzeczywista. W Afryce samochody poruszają się napędzane nie benzyną, ale

skrzeczeniem i trąbieniem klaksonów. Tu było inaczej: auta sunęły bezgłośnie jak

ławica ryb. Słyszałem jedynie miarowe szuuu gumy po asfalcie lub betonie.

Superorganizm. Biolodzy ukuli to pojęcie, aby opisać gigantyczne mrowiska

naszych afrykańskich mrówek, twierdząc, że świadomość i inteligencja tych stworzeń

nie zasadza się na zdolnościach jednostki, lecz polega na kolektywizacji mrówczego

umysłu. Ciągnące się po horyzont smugi czerwonych świateł, które otaczały nas, gdy

0 świcie kluczyliśmy arteriami Nowego Jorku, przywiodły mi na myśl

superorganizm. Pojedyncze pojazdy z pewnością podlegają jakiemuś wyższemu

ładowi i celowi. Tego ranka usłyszałem pomruk i poczułem oddech superorganizmu.

Myślę, że jest to coś, co słyszą jedynie imigranci, w dodatku tylko ci, którzy są tu po

raz pierwszy, ale

1 to przez krótką chwilę. Zanim nauczyłem się mówić: „Duży numer siedem na

żytnim. Z serem. Bez sałaty", po dźwięku nie został ślad. Stał się częścią tego, co

umysł klasyfikował jako ciszę. Zostałeś częścią superorganizmu.

Page 430: Abraham Verghese - Powrót do Missing

522Sylwetka tego najsłynniejszego miasta - podwójny wykrzyknik z jednej

strony, zabawka do wspinania się King Konga z drugiej - była mi dobrze znana.

Charles Bronson, Gene Hackman, Clint Eastwood, Empire Theater i Cinema Adowa

zadbali o to. W swej nieposkromionej pysze uznałem, że obejrzawszy pewną dawkę

tego rodzaju filmów, rozumiem Amerykę. Ale pycha, jaką teraz oglądałem, była pychą

samej Ameryki, i to na odpowiednio większą skalę. Zobaczyłem ją w stalowych

mostach rozpiętych nad wodami, w autostradach zapętla- jących się jedna wokół

drugiej jak tasiemce. Oznaką pychy był prędkościomierz w mojej taksówce, większy

niż kierownica, jakby Dali złapał okrągłą tarczę za uszy i rozciągnął ją. Pyszna była

wskazówka pokazująca siedemdziesiąt mil na godzinę, czyli trochę ponad sto dziesięć

kilometrów, prędkość niewyobrażalną w naszym wiernym volkswage- nie - nawet

gdyby udało nam się znaleźć drogę, na której dałoby się tak rozpędzić.

Jaki ludzki język potrafi ogarnąć to przemieszczenie, tę nieznośną marność

własnego bytu w obliczu superorganizmu, uczucie tonięcia, kurczenia się pod

wpływem demonstracji potęgi stali i światła? Miałem wrażenie, jak gdyby wszystko,

co do tej pory w życiu robiłem, przestało się liczyć. Jak gdyby moja przeszłość okazała

się stratą czasu, gestykulowaniem w zwolnionym tempie, ponieważ to, co uważałem

za rzadkie i cenne, było w rzeczy samej powszechne i tanie, a to, co w moich oczach

stanowiło szybki postęp, przebiegało w tempie pełznącego lodowca.

Obserwator, ten archiwista, kronikarz wydarzeń, objawił mi się w taksówce.

Wskazówki mojego zegarka stały się elastyczne, podczas gdy ja usiłowałem wyryć

doznania w pamięci. Musisz to zapamiętać. To wszystko, co mam, co kiedykolwiek

miałem, jedyna waluta, jedyny dowód, że żyję.

Pamięć.

Siedziałem sam na tylnym siedzeniu taksówki K.L. Hamida z bagażem pod

ręką. Od kierowcy oddzielała mnie porysowana ścianka

523z pleksiglasu. Dwóch obcych sobie ludzi, odizolowanych i oddalonych od

siebie, w samochodzie tak szerokim, że tylne siedzenie pomieściłoby piątkę pasażerów

i jeszcze dwie owce.

Jechaliśmy tak szybko, że byłem spięty. Bałem się, że wpadniemy na jakieś

dziecko suszące na gorącym asfalcie krowie placki albo że jakaś krowa lub koza

wkroczy bezceremonialnie na jezdnię. Ale nie widziałem żadnych zwierząt ani też

żadnych ludzi, poza tymi w autach.

Page 431: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Okrągłą głowę Hamida pokrywały gęste czarne loki. Na zdjęciu w laminowanej

licencji przyczepionej obok licznika uchwycono zaskoczenie. Widać było wyraźnie

białka oczu. Uznałem, że zrobiono mu tę fotografię w dniu, kiedy wylądował w

Ameryce i zobaczył, i poczuł to samo co ja.

Dlatego tak bardzo mnie uraziłajego nieuprzejmość. Nawet nie miał ochoty

spojrzeć w moją stronę. Być może kiedy prowadzi się taksówkę od tak dawna, pasażer

staje się jedynie obiektem zdefiniowanym przez cel podróży, podobnie jak pacjenci

(jeśli nie jest się ostrożnym) stają się obiektami, o których mówimy: „stopa

cukrzycowa w łóżku numer dwa" lub „zawał mięśnia sercowego w łóżku numer trzy".

Czy Hamid doszedł do wniosku, że gdyby na mnie spojrzał, oczekiwałbym od

niego wsparcia? Czy uważał, że będę go prosił o objaśnienie każdego widoku, aby

złagodzić swój strach? Jeśli tak, to miał rację.

„W takim razie - powiedziałem do siebie - milczenie Hamida powinno być

pouczające, powinno być swego rodzaju napomnieniem, łagodnym ostrzeżeniem ze

strony kogoś, kto przybył do tego kraju wcześniejszym statkiem: »Ej, ty! Słuchaj!

Niezależność i odporność! Oto, czego przybysz tu potrzebuje. Niech cię nie zwiedzie

ten ciągły ruch. Nie odwołuj się do superorganizmu. Nie, nie. W Ameryce funkcjonuje

się w pojedynkę. Zacznij już teraz«". Tak brzmiał jego przekaz. Taki sens miała jego

gburowatość: „Znajdź w sobie dość odwagi albo daj się wchłonąć".

Uśmiechnąłem się i rozluźniłem, pozwalając, by krajobraz leniwie przesuwał

się za oknem. Zrozumienie tego wymagało wielkiego

524wysiłku. Uderzyłem dłonią w siedzenie i głośno wypowiedziałem to, o czym

myślałem.

- Tak jest, Hamid. Napnij cięciwę odwagi - powiedziałem, przywołując pamięć

o Ghoshu, który nigdy nie zobaczył tego, co teraz widziałem, nigdy nie miał okazji

wsłuchać się w superorganizm. Z jak wielką radością powitałby to nowe

doświadczenie.

Hamid na dźwięk mojego głosu rzucił na mnie okiem w lusterku, potem

popatrzył na drogę, a potem znowu na mnie. Pierwszy kontakt wzrokowy! Chyba

dopiero wtedy zrozumiał, że nie wiezie worka ziemniaków.

- Dziękuję ci, Hamidzie - powiedziałem.

- Co? Co mówisz?

- Powiedziałem: „Dziękuję".

Page 432: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Nie, wcześniej!

- Ach, to. To z Makbeta - odparłem, zbliżając twarz do pleksiglasu, spragniony

rozmowy. - Słowa Lady Makbet. Mój ojciec często powtarzał: „Napnij cięciwę

odwagi".

Milczał, patrząc to na drogę, to na moje odbicie w lusterku wstecznym.

Wreszcie wypalił:

- Obrażasz mnie?

- Słucham? Nie. Nie! Właściwie mówiłem do siebie. To jak...

- Zapnij? A sam się zapnij! - powiedział.

Opadła mi szczęka. Czy to możliwe być tak zupełnie niezrozumianym? Jego

twarz w lusterku posłużyła mi za odpowiedź: można. Osunąłem się na siedzenie i

pokręciłem z rezygnacją głową. Musiałem się roześmiać. Pomyśleć, że można błędnie

odczytać słowa Ghosha, a w zasadzie Lady Makbet!

Hamid wciąż mi się przyglądał. Mrugnąłem do niego.

Zobaczyłem, że sięga do schowka. Wyciągnął pistolet. Zaczął nim wymachiwać

za ścianką z pleksiglasu, pokazując mi go ze wszystkich stron, jakby próbował mi go

zhandlować albo udowodnić, że trzyma

525w ręku prawdziwą broń, a nie plastikową zabawkę (chociaż pukawka

właśnie tak wyglądała).

- Myślisz, że żartuję? - powiedział ze złośliwym wyrazem twarzy, jak gdyby

przedmiot w jego dłoni uczynił z niego nie dowcipnisia, lecz filozofa.

Nie miałem zamiaru dolewać oliwy do ognia. Nie uważam, żebym był

lekkomyślny albo odważny, ale uznałem ten jego rewolwer za żałosny i nie wierzyłem

- właściwie to byłem pewien - że mógłby go użyć. To było przezabawne. Broń nie była

mi obca, w końcu zrobiłem człowiekowi dziurę w brzuchu pistoletem dwa razy

większym od tego. Wrzuciłem broń i jej właściciela do bagna (nadal każdej nocy groził

mi, że się z niego wydostanie). Zaledwie cztery miesiące temu operowałem

partyzantów podziurawionych kulami. Ta jego pukawka, w kontekście Ameryki, w

której na autostradzie samochody stoją w korku, gdzie na odprawie celnej nie

otwierają twojej walizki, wydawała się niczym więcej jak rekwizytem, kosmicznym

żartem. Czy naprawdę nie mogłem dostać porządnego kierowcy Amerykanina? A jeśli

nie, to może chociaż ten kierowca mógłby wymachiwać pistoletem, którego nie

Page 433: Abraham Verghese - Powrót do Missing

powstydziłby się Brudny Harry? Po co uciekać z Addis Abeby, z Asmary, z Chartumu i

porzucać Nairobi - tylko żeby zobaczyć to?

Pierworodni dysponują głębokimi pokładami cierpliwości. Ale w pewnym

momencie kropla przelewa czarę i choć starasz się nad sobą zapanować, mówisz: „Do

diabła z cierpliwością. A niech sobie wierzą w ten swój zafałszowany świat". Twoim

zadaniem jest ocalić siebie samego przed skokiem w tę ich otchłań. Osiągnięcie tego

punktu, tego absurdalnego poziomu, wiąże się z ulgą, ponieważ wówczas stajesz się

wolny i wiesz, że niczego im nie zawdzięczasz. Doszedłem do tego z Hamidem. Moim

ciałem wstrząsnęły spazmy śmiechu. Zmęczenie, zmiana czasu, dezorientacja -

wszystko to razem sprawiło, że uznałem sytuację za zabawną.

526Hamid użył czasownika screw w zupełnie innym znaczeniu niż Szekspir*.

Sposób, w jaki wymówił to słowo, przypomniał mi o historyjce, która krążyła między

nami, nastolatkami, gdy miałem jeszcze więcej pryszczy niż zdrowego rozsądku i

więcej ciekawości niż rzeczywistej wiedzy o seksie. Mit o pięknej blondynce i jej

bracie, których można było spotkać na lotnisku po wylądowaniu w Ameryce. Propo-

nowali ci podwózkę, zabierali do domu na drinka, a potem brat zaczynał wymachiwać

bronią i krzyczeć: „Albo przelecisz moją siostrę, albo umrzesz!". Długo po tym, jak się

zorientowałem, że ta opowieść jest wierutną bzdurą, uwielbiałem zawarty w niej

ładunek fantastycznego komizmu. Albo przelecisz moją siostrę, albo umrzesz] Oto

więc przyleciałem do Ameryki i miałem swojego faceta wymachującego bronią. Ża-

łowałem, że nie mogę o tym opowiedzieć Gaby'emu, koledze ze szkoły, który jako

pierwszy sprzedał nam tę historyjkę. Przewrotny impuls nakazał mi powtórzyć w tym

momencie hasło, którym jako dzieciaki uwielbialiśmy się przerzucać, to wyzwanie, tę

zawoalowaną groźbę, choć skręcałem się ze śmiechu:

- Bracie, odłóż broń, przelecę twoją siostrę za darmo.

Nie wiem, czy wyczuł moją zmianę nastroju i brzmienia głosu ani nawet czy

mnie usłyszał. Możliwe, że uznał po prostu, że z takim szaleńcem jak ja nie warto

zadzierać. W każdym razie odłożył pistolet.

Żelazna brama Matki Bożej Nieustającej Pomocy była otwarta na oścież.

Doktor Abramovitz, szef oddziału chirurgii, miał odbyć ze mną rozmowę o dziesiątej

rano. Zaplanowałem sobie, że kiedy skończę spotkanie z nim, pojadę taksówką do

Queens i dopiero wtedy poszukam

Page 434: Abraham Verghese - Powrót do Missing

* Szekspir napisał: „Screw your courage to the sticking place", co Stanisław

Barańczak przełożył jako: „Napnij tylko cięciwę odwagi" (patrz przypis w rozdziale

20). Czasownik screw mieści pełen zestaw znaczeń: przykręcić, przymocować,

doczepić, przypiąć, ale też walić, pieprzyć, zerżnąć, posunąć, przelecieć - w kontekście

jak najbardziej seksualnym - stąd nieporozumienie.

527sobie hotelu, w którym podejmę walkę ze zmęczeniem podróżą. Na

najbliższe kilka dni miałem już umówione rozmowy w Queens, Jersey City, Newark i

na Coney Island.

Kiedy taksówka Hamida zatrzymała się przed bramą, podszedł do nas

mężczyzna o imieniu LOUIS wyhaftowanym na niebieskim fartuchu.

- Lou Pomeranz, główny dozorca Matki Bożej Nieustającej Pomocy -

powiedział, ściskając mi dłoń. Z kieszeni na piersiach wystawała mu miękka paczka

salemów. Miał wydatny tors i piersi prawie jak u kobiety. - Grasz w krykieta?

- Tak.

- Batsman czy bowler?

- Wicketkeeper i opening batsman. - Spuścizna po Ghoshu.

- To dobrze! Witaj w Matce Bożej. Mam nadzieję, że będziesz zadowolony -

powiedział Pomeranz. Wręczył mi plik dokumentów. - To twoja umowa. Pokażę ci

kwatery stażystów, to sobie usiądziesz i podpiszesz. Srebrny klucz jest do głównego

wejścia. Złoty klucz jest do twojego pokoju. Oto twój tymczasowy identyfikator. Kiedy

kadry zrobią ci zdjęcie, dostaniesz normalny identyfikator.

Podniósł moją walizkę i ruszył do przodu. Poszedłem za nim.

- Ale... - zacząłem, żonglując rzeczami, które trzymałem w ręku, i próbując

sięgnąć po list do kieszeni płaszcza. Pokazałem mu go. - Nie chciałbym robić

zamieszania, ale przyjechałem tylko na rozmowę z doktorem Abramovitzem.

- Z Popsym? - Zarechotał. - E tam! Popsy nie przeprowadza rozmów. Widzisz

ten podpis? - Popukał w list jak w kawałek drewna. - To pismo siostry Magdy. -

Spojrzał na mnie i błysnął zębami w uśmiechu. - Rozmowa? Zapomnij. Taksówka była

opłacona. Normalnie zapłaciłbyś fortunę. Jesteś zatrudniony. Dałem ci umowę, tak?

Przyjęliśmy cię!

Page 435: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Eli Harris, baptysta z Houston, zasugerował, że

powinienem złożyć aplikację do określonych szpitali w Nowym Jorku i New Jersey z

prośbą o przyjęcie na staż dla chirurgów.

528Harris najwyraźniej wiedział, co robi, ponieważ wkrótce po tym, jak

złożyłem papiery, do Nairobi przyszedł telegram od Popsy'ego (a może raczej od

siostry Magdy) z zaproszeniem na rozmowę. Niedługo później dotarły list i broszura.

Wszystkie szpitale, których nazwy podsunął mi Harris, odpowiedziały prawie

natychmiast, zaledwie w ciągu kilku dni.

- Panie Pomeranz, czy jest pan pewien, że zostałem zatrudniony? O staż u

państwa musi się ubiegać wielu kandydatów. Z pewnością papiery składa też wielu

amerykańskich studentów medycyny.

Louis zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na mnie. Roześmiał się.

- Ha! A to dobre, doktorku. Amerykańscy studenci medycyny? Ciekawe, jak

wyglądają.

Okrążył nieczynną, upstrzoną odchodami gołębi fontannę, która przypominała

imponującą konstrukcję odmalowaną z rozmachem w broszurze, z tą różnicą, że

zrobiony z brązu wielebny, który stanowił centralny element fontanny, tu

niebezpiecznie przechylał się do przodu. Na twarzy wielebnego zaznaczał się upływ

czasu, zupełnie jak na obliczu Sfinksa. W broszurze nie widać było również żelaznego

pręta spinającego talię wielebnego z brzegiem fontanny, tak żeby się nie przewrócił.

Wyglądało to, jakby wielebny podpierał się monstrualnie długim fallusem.

- Panie Pomeranz...

- Wiem. Wygląda jak jego ptaszek - powiedział, rzężąc. - Zamierzamy się tym

zająć.

- Nie o to mi...

- Mów do mnie: Louis.

- Louis... czy jesteś pewien, że to o mnie chodzi? Marion? Marion Stone?

Zatrzymał się.

- Doktorku, spójrz no w umowę, dobra? Moje nazwisko widniało na samej

górze.

- Jeśli to jesteś ty, to znaczy, że spodziewałem się ujrzeć właśnie ciebie. - Nagle

posmutniał. - Zdałeś ECFMG, no nie?

Page 436: Abraham Verghese - Powrót do Missing

529Zdany egzamin przed ECFMG - Educational Commission for Foreign

Medical Graduates (Komisja Edukacyjna do spraw Zagranicznych Absolwentów

Studiów Medycznych) - stwierdzał, że mam wiedzę i kwalifikacje niezbędne do

podjęcia szkolenia podyplomowego w Ameryce.

- Tak, zdałem.

- No więc o co biega?... Czekaj no. Zaraz, chwila. Nie chcesz mi chyba

powiedzieć, że dorwały się do ciebie te sukinkoty z Coney Island i Jersey? Przysłali ci

umowę? Sukinsyny! Mówiłem siostrze Magdzie, że też powinniśmy tak robić: wysyłać

umowę bez zapoznania się z nabytkiem. Taksówka to jej pomysł, ale widać to za mało.

- Podszedł do mnie bliżej. - Doktorku, pozwól, że powiem ci coś o tych miejscach.

Tam jest okropnie. - Louisowi zabrakło tchu. Zapłonął gniewem. Zmrużył kaprawe

oczka. - Powiem ci coś jeszcze: dam ci pokój narożny w kwaterach stażystów. Ma

nieduży balkon. Co ty na to?

- Nie, nie. Bo widzisz...

- Chodzi o tych z Lincoln- Misericordia? Z Harlemu? Z Newark? Rozglądasz się

za najlepszą ofertą?

- Nie, zapewniam cię...

- Posłuchaj, doktorku, skończmy z tymi gierkami. Powiesz mi: tak czy nie,

chcesz ten staż czy go nie chcesz? - Oparł dłonie na biodrach i stał, ciężko dysząc.

- Nie, to znaczy tak... Owszem, jestem umówiony na rozmowę w innych

miejscach... To dopiero mój pierwszy przystanek. Ale szczerze powiedziawszy...

wydawało mi się, że nie będzie łatwo dostać się na staż... Chciałbym z ochotą... Tak!

- Dobrze! No to podpisz tę cholerną umowę na miłość boską - żebym chociaż

był katolikiem!

Zatrzymałem się obok fontanny i podpisałem.

- Witaj w Matce Bożej, doktorku - powiedział Louis z ulgą, wyrywając mi z ręki

umowę i ściskając moją dłoń. Zrobił szeroki gest w stronę otaczających nas

budynków. - Oto jedyne miejsce, w jakim kiedykolwiek

530pracowałem. Pierwsza praca po służbie... i pewnie ostatnia. Widziałem

doktorków takich jak ty, przychodzili i odchodzili. A tak. Z Bombaju, Puny, Dżajpuru,

Ahmadabadu, Karaczi, co tylko zechcesz. Nigdy wcześniej nie mieliśmy nikogo z

Afryki. Myślałem, że będziesz wyglądał trochę inaczej. Powiem ci, że nieźle żeśmy ich

Page 437: Abraham Verghese - Powrót do Missing

zajeździli. Ale dali z siebie wszystko. I dużo się tutaj nauczyli. Uwielbiałem ich.

Uwielbiałem ich jedzenie. Nawet nauczyli mnie miłości do krykieta. Przepadam za

nim. Słuchaj, baseball nawet się nie umywa do krykieta. Moi chłopcy pojechali w

świat - powiedział, pokazując ponad ogrodzeniem. - Zgarniają gruby szmal w

Kentucky albo w Dakocie Południowej - wszędzie tam, gdzie naprawdę potrzeba

lekarzy. Doktor Singh wysłał mi bilet na samolot do El Paso, żebym przyleciał na ślub

jego córki. Jeśli jest akurat w Nowym Jorku, przyjeżdża w odwiedziny. Mamy drużynę

Old Boys Eleven, która gra z nami co roku. Old Boys wybudowali nam nowe boisko i

siatkę. Szczycą się tym, że są „Wu Ef' - Wiecznymi Frajerami - tak nazywamy naszych

wychowanków. Podjeżdżają tu swoimi wypa- sionymi brykami. Ja im mówię: „Nie

zadzierać mi tu nosa. Pamiętam, jak byliście ciemni jak tabaka w rogu. Pamiętam, jak

nie potrafiliśmy zrozumieć, co do nas mówicie. A teraz - spójrzcie tylko na siebie!".

To, co do tej pory zobaczyłem w Matce Bożej Nieustającej Pomocy, zrobiło na

mnie wrażenie. Szpital wybudowano na planie litery L, przy czym dłuższe ramię miało

siedem kondygnacji, a jego okna wychodziły na ulicę, od której teren szpitala

oddzielał mur. Krótsze ramię było nowsze i liczyło tylko cztery piętra, ale miało za to

na dachu lądowisko dla śmigłowca. Wyłożony dachówką dach starszej części wygiął

się w siodło pomiędzy kominami, zaś środkowe piętra delikatnie się wybrzuszyły.

Ozdobne kratownice pod okapem dachu skorodowały i nabrały zgniłozielonej barwy.

Rdza spłynęła po ceglanej ścianie jak tusz do rzęs, tworząc smugi równoległe do

rynien. Nad wejściem sterczał samotny gargulec, jego brat bliźniak po drugiej stronie

został zredukowany do postaci bezkształtnego guza. Ja, przybysz z Afryki, nie

ujrzałem w tym oznak upadku, a jedynie kurz historii.

531- Imponujący - powiedziałem.

- Nic takiego, ale dom to dom, tak? - odparł Pomeranz, spoglądając na

budynek z nieskrywanym uwielbieniem.

Istniały bez wątpienia inne szpitale, nowsze i bardziej okazałe, przynajmniej

jeśli wierzyło się broszurom, ale - o czym się właśnie przekonywałem - broszurom nie

należało ufać.

Z boku głównego budynku szpitala, oddalony od niego jakieś pięćdziesiąt

metrów, stał dwupiętrowy budynek pracowniczy, do którego zaprowadził mnie

Pomeranz. Na przeszklonych drzwiach prowadzących do holu ktoś przyczepił

napisaną odręcznie czarnym mazakiem na żółtej kartce wielkości A4 informację:

Page 438: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Indie kontra Australia, drugi mecz, Brisbane Transmisja w pokoju B.C.

Gandhiego

(Zapraszamy Pakistańczyków, Lankijczyków, Banglijczyków

i Antylczyków, ale jeśli kibicujesz Australii, szefostwo rezerwuje sobie prawo,

by cię wyprosić)

Piątek, 11 lipca 1980 roku, 19:00 (10 dolarów od osoby. Proszę przynieść

napoje i mięsne dania,

powtarzam: wyłącznie mięsne dania. Jeśli żarcie się nie ruszało, zanim zostało

ugotowane, niech spada!!!

Mile widziane samotne panie. Krzesła są.

Jeśli przychodzisz z małżonką, płacisz 10 dolarów. Plus własne krzesło) B.C.

Gandhinesan, doktor medycyny,

Kapitan Our Lady's Eleven, Komisarz do spraw krykieta przy Matce Bożej

Nieustającej Pomocy

W holu poczułem kolendrę i kmin, zapachy jakże znajome z kuchni Al- maz. Na

schodach wciągnąłem aromat dokładnie tego samego kadzidła, które Hema zapalała

każdego ranka. Na półpiętrze między pierwszym a drugim piętrem usłyszałem ciche

buczenie Supmbhatam śpiewanej przez M.S. Subbulakshmi, a także dobiegający z

innego pokoju dźwięk

532dzwonków towarzyszących obrzędowi pudźa. Poczułem tęsknotę za do-

mem. Zatrzymaliśmy się, żeby Pomeranz mógł złapać trochę tchu.

- Na obydwu piętrach musieliśmy zamontować ogromne wentylatory w

okapach nad kuchenkami. Inaczej się nie dało! Nie szło wytrzymać, kiedy wszyscy

zaczynali gotować tę swoją masalę!

Na schodach, zbiegając wielkimi susami, pojawił się wysoki, przystojny Hindus

z długimi, wciąż mokrymi po prysznicu włosami. Miał duże, mocne zęby, uśmiech

zwycięzcy i używał wody po goleniu, która pachniała wprost niebiańsko. (Później

dowiedziałem się, że to był Brut).

- B.C. Gandhinesan - powiedział, wyciągając do mnie rękę.

- Marion Stone.

- Doskonale! Możesz do mnie mówić B.C. albo Gandhi - oświadczył, ściskając

mi dłoń. - Albo kapitanie. Czy ty...?

Page 439: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Wicketkeeper - wtrącił Pomeranz z triumfalną miną. - I opening batsman.

B.C. Gandhi klepnął się w czoło i zatoczył.

- Bóg jest wielki! Cudownie! Potrafisz bronić wickety przed pace bowlerem?

Prawdziwym pace bowlerem?

- Takich lubię najbardziej - odparłem.

- Wybornie! Jestem na czwartym roku stażu. W przyszłym roku będę szefem

rezydentów. Obecnie Deepak jest naszym szefem rezydentów. Jestem też kapitanem

Our Lady's Eleven. Dwa razy z rzędu wygraliśmy puchar na zawodach

międzyszpitalnych, dopóki w zeszłym roku te chutya z programu stażowego, których

nazwisk nie wymienię, nie sprowadziły batsmana z Hajdarabadu. Zawodnik na pozio-

mie ligi zawodowej. Straciłem przez niego sporą sumkę. Przez cały rok wychodziłem z

długów

- Palanty - dodał Louis ponuro, mając na myśli, jak sądzę, jakiś inny program

stażowy. - Powinno się im odebrać tę ostatnią wygraną.

- Okazało się, że mają świetnego batsmana, ale niestety nie lekarza - wyjaśnił

B.C. - Gnojek był specem od kserokopiarek. Ale na

533papierze, na mocy statutu Nowego Jorku, w czasie, gdyśmy z nimi grali, byl

doktorem, Lou. Więc zapomnij o kasie.

- Chujki - powiedział Lou. - Rozwalili nas.

- W tym roku mamy własną tajną broń - wyznał mi B.C., pocieszającym gestem

obejmując Lou. - Osobiście poleciałem na Trynidad z jednym z Old Boys, żeby

zrekrutować tego gracza. Wkrótce go poznasz. Nestor. Wysoki, silny koleś. Sto

dziewięćdziesiąt centymetrów. Fast bowler, new- ball bowler, seam bowler, body- line

bowler, co tylko zechcesz. Ale żaden z nas nie daje przy nim rady z wicketami - mor-

dercze tempo. Teraz, z tobą, rozłożymy tych chutya na łopatki i puchar będzie nasz.

Idź odpocznij, Marionie. Widzimy się za dwadzieścia cztery godziny na

treningu.Rozdział 39

Lek na wszelkie zło

Pacjent na stole. Na co czekamy? Kto się nim zajmuje? - zapytał doktor

Ronaldo. - Ja - odpowiedziałem.

Ronaldo zakręcił pokrętłem na wózku z aparaturą kontrolującą znieczulenie

ogólne, jakby informacja, którą uzyskał, usprawiedliwiała zmianę mieszanki.

Page 440: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Deepak jest moim opiekunem - dodałem, ale Ronaldo mnie zignorował.

Siostra Ruth, pielęgniarka instrumentariuszka, kręcąc głową, odsłoniła tacę z

narzędziami.

- Obawiam się, że nic z tego. Właśnie dzwonił Popsy. On chce operować.

Marionie, lepiej przejdź na tę stronę.

- Popsy! Boże, dopomóż - stwierdził doktor Ronaldo, uderzając się otwartą

dłonią w policzek. - Zdejmijcie zegar. Zadzwońcie do mojej żony. Spóźnię się na

kolację.

Wyczułem zapach Bruta, a potem tytoniu, jakiego używają w win- stonach. Po

chwili B.C. Gandhi był już obok mnie. Pewnie ostatni raz zaciągnął się w przebieralni.

535- Wiem, słyszałem - powiedział, zanim zdążyłem się odezwać. - Robię

woreczek żółciowy w sali obok. Słuchaj, Marionie. Jeśli Deepak nie zjawi się tutaj

przed Popsym, będziesz miał za zadanie... pobrudzić staruszka, jak tylko sięgnie po

skalpel.

- Że co? Niby jak?

- Nie wiem. Podrap się po tyłku i dotknij jego rękawiczki. Cwany z ciebie

gnojek, wymyślisz coś. Nie pozwól mu dorwać się do pacjenta, okej? - I już go nie

było.

- Mówił poważnie? - zapytałem. Ronaldo odparł:

- Gandhi nigdy nie mówi poważnie. Ale ma rację. Pobrudź go. Odwróciłem się

do siostry Ruth w nadziei, że pospieszy mi z pomocą.

- Módl się o wstawiennictwo Matki Bożej - powiedziała. - 1 pobrudź go.

Trwał dwunasty tydzień mojego stażu chirurgicznego w szpitalu Matki Bożej

Nieustającej Pomocy.

Nie miałem pojęcia, że przez te trzy miesiące półgodzinna jazda taksówką z

lotniska do Bronksu będzie dla mnie jedyną okazją do zobaczenia Ameryki.

Zaledwie po tygodniu spędzonym w szpitalu miałem wrażenie, że nie jestem w

Ameryce, ale w zupełnie innym kraju. Moim światem była kraina fluorescencyjnych

lamp, w której dzień i noc wyglądały tak samo i której ponad połowa mieszkańców

mówiła po hiszpańsku. Gdy odzywali się po angielsku, nie była to mowa, jakiej

spodziewałbym się po obywatelach kraju George'a Washingtona i Abrahama

Page 441: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Lincolna. Potomkowie pasażerów „Mayflower" najwyraźniej jeszcze nie dotarli w te

okolice.

Trzy miesiące w Matce Bożej Nieustającej Pomocy minęły z prędkością

błyskawicy. W porównaniu z normami obowiązującymi w innych amerykańskich

szpitalach, w naszym brakowało rąk do pracy, ale z drugiej strony, nie wiedziałem, ile

wynosi norma. W szpitalu Missing

536w najlepszych czasach pracowało czterech, pięciu lekarzy; tutaj mieliśmy

trzykrotnie więcej samych tylko chirurgów. Ale do szpitala Matki Bożej Nieustającej

Pomocy trafiało też znacznie więcej pacjentów. Mieliśmy na oddziale intensywnej

terapii tak wielu pacjentów ze skomplikowanymi urazami, żyjących dzięki

podłączeniu do respiratora, przeprowadzaliśmy tak wiele badań laboratoryjnych i

mieliśmy takie mnóstwo roboty papierkowej, że praca tutaj okazała się kompletnie

innym doświadczeniem niż w Missing, gdzie Hema i Ghosh rzadko kiedy wpisywali

cokolwiek do karty - najczęściej tylko jakieś tajemnicze znaczki, resztę pozostawiając

pielęgniarkom. Dowiedziałem się, że te ciche, długie amerykańskie auta, te unoszące

się nad ziemią salony na kółkach, powodują potworne obrażenia podczas wypadków.

Sanitariusze przywozili do nas ofiary, zanim jeszcze przestały się kręcić koła

wywróconego wraku. Ratowali ludzi, jakich nigdy nie uświadczylibyśmy w Missing,

ponieważ nikt nie zabierałby ich do szpitala. Tutaj uznanie człowieka za ofiarę, której

nie można już pomóc, nie mieściło się w głowie ani policjantom, ani strażakom, ani

lekarzom.

W Matce Bożej pełniliśmy dyżury co drugą noc. Nie miałem czasu, by

odczuwać tęsknotę za domem. Mój typowy dzień zaczynał się wczesnym rankiem

obchodem z szefem zespołu B.C. Gandhim. Następnie mój zespół i inne zespoły

chirurgiczne spotykały się o wpół do siódmej, żeby wspólnie zrobić oficjalny obchód

pod przewodnictwem szefa rezydentów Deepaka Jesudassa. Jeśli wypadał dzień

operacji, czyli wtorek lub piątek, my, stażyści, dyżurowaliśmy na poszczególnych

oddziałach i na oddziale pomocy doraźnej. Robiliśmy, co do nas należało, aż do

późnego popołudnia. Następnie, jeżeli byłem akurat na dyżurze, kontynuowałem

pracę w nocy, przyjmując nagłe przypadki i zajmując się już leżącymi w szpitalu

pacjentami, zarówno moimi, jak i moich kolegów, tych, którzy tej nocy nie mieli

dyżuru. Podczas dyżuru istniała szansa, że będziemy mieli okazję asystować przy

operacji, a nawet operować jako stażyści. Rzadko się zdarzało, byśmy mogli

Page 442: Abraham Verghese - Powrót do Missing

537sobie pospać. Zresztą nawet nie próbowałem tego robić. Następnego dnia

pracowaliśmy do późnego popołudnia, a potem wreszcie było wolne. Kiedy miałem

wolną noc, jedyne, o czym marzyłem, to rzucić się na łóżko i zapaść w głęboki sen.

Rano cykl zaczynał się od nowa. Mój starszy doświadczeniem kolega B.C. Gandhi

zapytał mnie pewnego razu późną nocą, gdy obaj byliśmy już mocno skołowani

brakiem snu:

- Wiesz, jakie są wady pełnienia dyżuru co drugą noc?

Pytanie z nieprzewidywalną odpowiedzią. Pokręciłem przecząco głową.

Uśmiechnął się i powiedział:

- Omija cię połowa interesujących pacjentów. Grafik był okrutny,

odczłowieczający, wycieńczający. Uwielbiałem go.

O północy, kiedy korytarze szpitala pustoszały, były w nim takie miejsca, gdzie

światło przygasało, a wówczas dostrzegałem w nich ślady dawnej chwały Matki Bożej

Nieustającej Pomocy - widać ją było w złotych filigranowych zdobieniach wygiętego w

łuk sufitu, w wysokim sklepieniu wiekowego oddziału położniczego, w marmurowej

posadzce holu administracyjnego i w pociągniętej bejcą kopule kaplicy. Matka Boża

Nieustającej Pomocy, niegdyś duma bogatej katolickiej społeczności, a później

służebniczka wspólnoty Żydów z klasy średniej, upodobniła się do otoczenia; służąc

biednym, sama stała się biedna. B.C. Gandhi wyjaśnił mi to następująco:

- Najbiedniejsi obywatele Ameryki są zarazem najbardziej chorzy. Biednych nie

stać na profilaktykę ani na ubezpieczenie. Biedni nie chodzą do lekarza. Przychodzą

do nas dopiero wtedy, kiedy ich stan się mocno pogarsza.

- Kto więc za to wszystko płaci? - zapytałem.

- Rząd, w ramach programów Medicaid i Medicare. Z twoich podatków.

- W takim razie jak to możliwe, że stać nas na helikopter i utrzymanie

lądowiska, skoro jesteśmy tacy biedni?

538Lądowisko na dachu nowszej, czteropiętrowej sekcji, wyposażone w

migające niebieskie światła, a także błyszczący śmigłowiec, który nieustannie

startował z niego i na nim lądował, wydawały się tu nie na miejscu.

- Salah, nie wiesz, że tutaj dąży się do sławy? Że to przemysł numer jeden?

Czasami zapominam, żeś dopiero co zszedł na ląd. Człowieku, za ten helikopter płacą

szpitale, które są naszym przeciwieństwem - bogate szpitale. To ich maszyna, nie

nasza. Tamte szpitale opiekują się bogatymi, ubezpieczonymi. A nawet jeśli któryś z

Page 443: Abraham Verghese - Powrót do Missing

nich przyjmuje też biednych, to ma przy okazji własną uczelnię albo prywatną klinikę,

które pokryją koszty leczenia. Takie „dbanie o biednych" nobilituje.

- A nasze dbanie o biednych?

- Godne pożałowania. Praca niedotykalnych. Te bogate szpitale z całego

Wschodniego Wybrzeża zrzuciły się na nasze lądowisko, żeby ich śmigłowce mogły tu

przylatywać. Po co? Czas niedokrwienia! Bo widzisz, mamy tu w okolicy mnóstwo

broni, WM i WL - Wściekłych Murzynów i Wściekłych Latynosów, chociaż w gruncie

rzeczy mamy pod dostatkiem wściekłych kolesiów każdej maści, nie wspominając o

zazdrosnych kobietach. Istnieje większe prawdopodobieństwo, że na ulicy spotkasz

człowieka mającego przy sobie broń niż człowieka, który miałby przy sobie długopis.

Pif! Paf! Tratatata! I tym sposobem trafiają do nas zastępy pacjentów WNC -

Wyłącznie Na Części. Młodzi, poza tym zdrowi, ale w stanie śmierci mózgowej. Serca

w idealnym stanie, wątroby i co tam jeszcze. Gwarantowane, że będą chodzić długo po

tym, jak padnie ci ptaszek. Świetne organy. Świetne do przeszczepu. Przeszczepu,

którego my nie możemy zrobić. Ale możemy utrzymać ich przy życiu, zanim zlecą się

sępy. Łapią organy i już ich nie ma. Następnym razem, kiedy usłyszysz wup- wup-

wup, niech ci się to nie skojarzy z łopatami śmigłowca. Pomyśl raczej o paysa,

kasiorze, dinerol Transplantacja serca kosztuje ile, z pół miliona dolarów? Nerki to

będzie ze sto tysięcy albo i więcej.

- Tyle nam płacą?

539- Nam? Nie płacą nam jebanego centa! Oni sami tyle na tym zarabiają!

Przychodzą, wycinają, biorą, co chcą, pokazują nam środkowy palec i odlatują swoim

świetlistym ptakiem, zostawiając nas na grzbietach wielbłądów. Więc następnym

razem, kiedy usłyszysz helikopter, przyjdź zobaczyć, jak wyglądają sahibowie - władcy

medycyny.

Widziałem ich nieraz w białych fartuchach ozdobionych wyraźnym logo

uniwersytetu na piersi i ramieniu i z tym samym emblematem na chłodniach, igloo na

kółkach, a nawet na śmigłowcu. Widziałem na ich twarzach to samo zmęczenie, które

było również moim udziałem, choć to ich znużenie wydawało mi się jakoś bardziej

szlachetne.

Doktor Ronaldo krzyżował i rozkładał ręce, spoglądając to na zegar, to na drzwi

i wypatrując Popsy'ego. Ułożyłem wyjałowione serwety w doskonały prostokąt,

będący teraz portalem do jamy brzusznej Hugh Waltersa juniora.

Page 444: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Pan Walters, siwiejący dżentelmen, trafił na nasz oddział pomocy doraźnej

tydzień wcześniej. Akurat tamtej konkretnej nocy mieliśmy tak wiele zgłoszeń, że

nosze z chorymi dosłownie wylewały się z oddziału na korytarze. Nieprzebrany tłum

kobiet i mężczyzn zionął alkoholem - z płuc, przez skórę, za pośrednictwem wydzielin

- tak, że oddział śmierdział jak speluna. Mieliśmy dwóch mężczyzn w stanie upojenia

alkoholowego, którzy wymiotowali krwią, ścigając się, który z nich będzie to robił

głośniej. Kiedy zjawił się pan Walters, również wymiotując krwią, niesprawiedliwie

zaklasyfikowałem go jako jednego z nich, towarzysza meneli w zamroczeniu i z

marskością wątroby. Założyłem, że powodem krwawienia są podobne do dżdżownic

żylakowate żyły w jego żołądku podrażnione chorą wątrobą. W przeciągu dwudziestu

czterech godzin włożyłem każdemu z trzech wymiotujących krwią pacjentów

gastroskop do gardła i zajrzałem im do żołądków. Okazało się, że w przeciwieństwie

do pozostałej dwójki, u pana Waltersa nie występuje charakterystyczna wściekła czer-

wień alkoholowego zapalenia żołądka ani też nie ma krwawiących

540żylakowatych żył typowych dla marskości wątroby. Miał za to wielki,

sączący się wrzód żołądka. Pobrałem próbkę tkanki.

Kilka godzin po endoskopii pan Walters cichym, dostojnym głosem ponownie

zapewnił mnie, że nie bierze do ust alkoholu; tym razem mu uwierzyłem. Był

duchownym. Pracował jako nauczyciel w gimnazjum. Zrugałem się w myśli za

wrzucenie go do tego samego worka, co dwóch pijaków. Rozpoczęliśmy intensywne

leczenie jego wrzodu.

Okazało się, że pan Walters wie co nieco o kraju mojego urodzenia.

- Kiedy zginął Kennedy, oglądałem w telewizji jego pogrzeb. Pański cesarz

Hajle Syllasje przebył daleką drogę, żeby wziąć w nim udział. Był tam najniższym

spośród wszystkich mężczyzn, ale zarazem największym. Był jedynym cesarzem.

Jedynym cesarzem. Szedł za trumną w pierwszym rzędzie, na czele wszystkich tych

dygnitarzy. Dzięki niemu poczułem się dumny, że jestem czarny.

W ustach pana Waltersa słowo nabrało wagi i dostojności. Pan Walters

codziennie czytał „New York Timesa". Ta gazeta i Biblia miały swoje stałe miejsce na

stoliku przy jego łóżku.

- Nigdy nie było mnie stać na college. Jedynie na szkołę biblijną. Powtarzam

moim uczniom: „Jeśli będziecie codziennie czytali tę gazetę, będziecie mieli zasób

Page 445: Abraham Verghese - Powrót do Missing

słownictwa na poziomie doktora filozofii i będziecie wiedzieli więcej niż przeciętny

absolwent college'u. Gwarantuję warn to".

- Słuchają pana? Wystawił w górę palec.

- Co roku znajduje się jedna osoba, która mnie słucha - powiedział,

uśmiechając się szeroko. - Ale dla tej jednej osoby warto to robić. Nawet Jezusowi

udało się zgromadzić zaledwie dwunastkę. Moim celem jest jedna osoba rocznie.

Mimo podania środków zobojętniających kwas i blokerów receptora H2, wrzód

pana Waltersa nadal krwawił. Jego stolec wciąż miał konsystencję i kolor smoły -

niechybna oznaka krwi mieszającej się

541z sokiem żołądkowym. Pięć dni po przyjęciu go do szpitala zespół zebrał się

nad jego łóżkiem podczas wieczornego obchodu.

Deepak Jesudass, szef rezydentów, przysiadł na brzegu łóżka pacjenta.

- Panie Walters, musimy pana jutro operować. Pana wrzód nadal krwawi. Nie

wygląda na to, żeby miał przestać.

Naszkicował na kartce papieru, jak będzie wyglądało częściowe wycięcie

żołądka - usunięcie fragmentu odpowiedzialnego za produkcję kwasu. Podziwiałem

delikatność Deepaka, jego sposób postępowania z pacjentami, dzięki któremu mieli

wrażenie, że skupiają na sobie całe zainteresowanie lekarza i że przedkłada ich ponad

innych chorych. Ale największym podziwem darzyłem jego wspaniały, bardzo

brytyjski akcent, który wydawał się podwójnie egzotyczny, ponieważ posługiwał się

nim człowiek pochodzący z południowej Azji. Deepak nabył tego akcentu, przez wiele

lat mieszkając w Wielkiej Brytanii. Jako lekarz pomagał pacjentom odzyskać pewność

siebie.

Kiedy Deepak rozmawiał z chorym, B.C. Gandhi spojrzał na mnie i przewrócił

oczami. Przypomniało mi się coś, co powiedział mi zeszłej nocy.

- Możesz być skończonym idiotą, ale jeśli tylko posługujesz się akcentem

królowej angielskiej, zaraz trafiasz do Johnny'ego Carsona, który śmieje się ze

wszystkiego, co powiesz.

B.C. co prawda silił się na dowcip, ale odwiedzając pacjentów w ich pokojach,

widziałem urywki różnych sitcomów: o czarnym, ale za to bardzo brytyjskim

kamerdynerze obsługującym czarną amerykańską rodzinę, o ekscentrycznym

Angliku, sąsiedzie bogatej czarnej rodziny mieszkającej na Upper East Side na

Manhattanie, o bogatym wdowcu Brytyjczyku i jego niebrzydkiej brooklyńskiej niani.

Page 446: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Pan Walters chłonął każde słowo Deepaka. W końcu powiedział:

- Wierzę w pana. Gdyby nie wy, nie mielibyśmy tu żadnych lekarzy. Ale wierzę

też w kogoś innego - dodał, pokazując palcem sufit.

542Kiedy nadszedł dzień operacji, wstałem o wpół do piątej, żeby po wtórzyć

etapy operacji z Zollinger's Surgical Atlas. Deepak poinformował mnie, że pan

Walters jest moim pacjentem, więc w sali będę stał po prawej stronie, a Deepak

będzie mi tylko asystował. Byłem podekscytowany i zdenerwowany. Po raz pierwszy

będę pracował bezpośrednio z szefem rezydentów.

Lecz Popsy pokrzyżował nam plany. Stanąłem po lewej stronie pacjenta,

czekając na legendarnego doktora Abramovitza. Jak dotąd nie dane mi było go

poznać. Deepak gdzieś przepadł.

Nagle zjawił się Popsy. Jego głowa znalazła się niebezpiecznie blisko lamp.

Miał twarz pokrytą głębokimi bruzdami. Świeciły w niej pełne życzliwości niebieskie

oczy ze źrenicami otoczonymi szarą obwódką, mające w sobie coś intrygującego,

chłopięcego. Maska wisiała mu tuż pod nosem. Z nozdrzy wystawały włosy sztywne

jak druciki. Wyciągnął ubraną w rękawiczkę dłoń po nóż. Siostra Ruth zawahała się i

zanim podała mu skalpel, rzuciła mi spojrzenie.

Popsy wydał z siebie gardłowy dźwięk. Skalpel w jego dłoni zadrżał. Siostra

Ruth dała mi kuksańca. Zanim zdążyłem zareagować, Popsy zrobił pierwsze cięcie. To

było śmiałe. Bardzo śmiałe. Przetarłem i zacisnąłem zaciskiem maleńkie krwawiące

naczynia, a kiedy Popsy nie zawrócił sobie głowy podwiązaniem ich, sam to zrobiłem.

Popsy wziął kleszcze i spróbował podnieść otrzewną, ale nie mógł znaleźć dobrego

punktu oparcia na tkance.

Nic dziwnego. W jednym miejscu nacięcie, które wykonał na skórze, naruszyło

powięź i otrzewną. Do rany wlała się jakaś płynna materia, podejrzanie podobna do

treści jelitowej. Ronaldo zerknął zza urządzenia anestezjologa. Jego brwi zniknęły pod

czepkiem.

Popsy spróbował raz jeszcze z kleszczami, ale instrument wypadł mu z ręki i

potoczył się z brzękiem po podłodze. Podniósł do góry rękę.

543- Dotknąłem stołu... - Patrzył na mnie, jakbym miał ochotę z nim

dyskutować. - Pobrudziłem się.

- Chyba tak - rzekła pospiesznie siostra Ruth, kiedy zorientowała się, że odjęło

mi mowę.

Page 447: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Zgadza się, proszę pana - dorzucił Ronaldo. Ale Popsy nadal patrzył na mnie.

- Tak, proszę pana - bąknąłem.

- Kontynuuj - powiedział i wyszedł, powłócząc nogami.

- Popsy, coś ty narobił? - mruknął Deepak pod maską, wyciągając uszkodzoną

pętlę jelita cienkiego. Pozostałem po lewej stronie stołu. - Mówi się, że są starzy

chirurdzy i zuchwali chirurdzy, ale nie ma starych zuchwałych chirurgów. Ktokolwiek

to powiedział, nie znał Popsy'ego. Na szczęście to tylko rozcięcie jelita cienkiego, więc

wystarczy założyć szew.

- Próbowałem... - wydusiłem.

- Mamy poważniejszy problem - powiedział Deepak.

Pokazał coś, co początkowo wyglądało jak niewielka grudka na powierzchni

jelita. Ale kiedy zobaczyłem jedną, naraz ujrzałem je wszystkie, nawet na sieci -

tłustym fartuchu, który pokrywał jelito. Wątroba była zniekształcona. Z trzema

złowieszczymi uwypukleniami wyglądała jak łeb hipopotama.

- Biedaczysko - powiedział Deepak. - Pomacaj jego żołądek. - Ścianka żołądka

była twarda jak skała. - Marionie, zrobiłeś mu biopsję wrzodu podczas gastroskopii,

zgadza się?

- Tak. Wynik pokazał, że jest łagodny - odparłem.

- Ale to był duży wrzód na krzywiźnie większej? - Tak.

- Które wrzody żołądka częściej bywają złośliwe?

- Te na krzywiźnie większej.

- Więc istniało duże podejrzenie guza? Obejrzałeś szkiełka z patologiem?

- Nie - powiedziałem, wbijając spojrzenie w podłogę.

544- Rozumiem. Zawierzyłeś patologowi, że odczyta biopsję za ciebie?

Milczałem.

Deepak nie mówił podniesionym głosem. Równie dobrze mógł się wypowiadać

o pogodzie. Doktor Ronaldo go nie słyszał.

Deepak zbadał miednicę. Przesunął palcami po miejscach, których nie

widzieliśmy. W końcu powiedział niemalże do siebie pod nosem:

- Marionie, kiedy masz do czynienia ze swoim pacjentem i uzasadniasz decyzję

operacji wynikami biopsji, zapamiętaj, żeby najpierw obejrzeć szkiełka z patologiem.

Page 448: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Zwłaszcza jeśli rezultaty nie są takie, jakich oczekiwałeś. Nie opieraj się na samych

wynikach.

Czułem się fatalnie. Mogłem oszczędzić panu Waltersowi tej operacji i

oszczędzić mu kontaktu z Popsym. Patrząc na to z perspektywy czasu, wyniki badania

wątroby pana Waltersa tylko odrobinę przekraczały normy, co już powinno dać mi do

myślenia.

Deepak naprawił dziurę w jelicie. Na szczęście była tylko jedna. Zaszył

krwawiący wrzód żołądka, który z czasem znów da o sobie znać. Wypłukaliśmy jamę

brzuszną kilkoma litrami soli fizjologicznej, wlewając ją do środka i następnie

odsysając.

- Okej, przejdź na tę stronę, Marionie. Chcę, żebyś go zamknął. Pracowałem

systematycznie pod jego czujnym okiem.

- Przerwij - powiedział Deepak. Przeciął węzeł, który zawiązałem. - Wiem, że w

Afryce wykonywałeś prawdopodobnie wiele operacji, ale trening nie czyni mistrza,

jeśli jest to niewłaściwy trening. Pozwól, że cię o coś zapytam, Marionie... Czy ty

chcesz zostać dobrym chirurgiem?

Skinąłem głową.

- Odpowiedź nie musi być automatycznie twierdząca. Zapytaj siostrę Ruth.

Pracując tutaj, zadałem to samo pytanie kilku innym stażystom. - Poczułem, jak

czerwienią mi się uszy. - Odpowiadali: „Tak", chociaż niektórzy z nich powinni byli

powiedzieć: „Nie". Nie znali samych siebie. Bo widzisz, możesz być złym chirurgiem i

z reguły zarabiać wówczas większe pieniądze. Marionie, muszę cię zapytać raz jeszcze:

czy naprawdę chcesz zostać dobrym chirurgiem?

545Spojrzałem na niego.

- Chyba powinienem zapytać, co to oznacza.

- Dobrze. Powinieneś zapytać. Aby być dobrym chirurgiem, należy się temu

poświęcić. Proste. Musisz być skrupulatny nawet w najdrobniejszych rzeczach. Nie

tylko w sali operacyjnej, ale również poza nią. Dobry chirurg zrobiłby ten węzeł

ponownie. W swoim życiu zawiążesz tysiące węzłów. Jeśli każdy z nich zawiążesz

najlepiej, jak to tylko możliwe, doświadczysz mniej komplikacji. Chcę widzieć równe

napięcie w obydwu krańcach. Ostatnią rzeczą, jaką chcesz zafundować panu

Waltersowi, jest pęknięty brzuch, kiedy dostanie pooperacyjnego wzdęcia. Ten węzeł,

dobrze zrobiony, umożliwi mu powrót do domu i załatwienie wszystkich spraw. Jeśli

Page 449: Abraham Verghese - Powrót do Missing

zawiążesz go źle, pacjent spędzi w szpitalu więcej czasu, z jedną komplikacją po

drugiej, aż w końcu umrze. W chirurgii to, co wielkie, zależy od tego, co małe.

Tego popołudnia usiedliśmy w ciasnym pokoju doktor Ramuny, patologa.

Znalazła raka na skraju jednej z sześciu biopsji, jakie pobrałem kilka dni wcześniej.

Doktor Ramuna, kobieta zasadnicza, ściągała usta zupełnie jak Hema. Nie przejęła się

zbytnio, że nie zauważyła raka za pierwszym razem. Pokazała na chylący się ku

upadkowi stos kartonowych tacek obok mikroskopu: biopsje czekające na odczytanie.

- Robię za czterech patologów, chociaż pracuję tylko na pół etatu. Matki Bożej

nie stać na więcej. Pracuję na pół etatu, ale to nie znaczy, że dają mi połowę

normalnej pracy. Brakuje mi czasu, żeby posiedzieć nad każdą próbką. Jasne, że go

przeoczyłam! Deepak, przecież nikt poza tobą nie przychodzi tu do mnie, żeby

obejrzeć szkiełka. Tylko dzwonią. „Czy obejrzała już pani próbki? Obejrzała już je

pani?". Odpowiadam im, że jeśli to takie ważne, niech do mnie zejdą. Dajcie mi dobre,

kliniczne informacje, a wtedy lepiej zinterpretuję to, co widzę.

Czuwałem przy panu Waltersie. Wsunęliśmy mu przez nos sondę do żołądka i

podłączyliśmy ją do ssaka, żeby przez kilka najbliższych dni jego jelita były puste. Źle

znosił tę rurkę i prawie się nie odzywał.

546Trzeciego dnia wyjąłem mu sondę. Usiadł, uśmiechnął się po raz pierwszy

od operacji i wziął głęboki oddech przez nos.

- Ta rurka to narzędzie samego diabła. Nawet gdyby mi pan oferował całe

bogactwo Hajle Syllasje, drugi raz bym się na nią nie zgodził.

Ja też głęboko odetchnąłem. Usiadłem na brzegu łóżka. Wziąłem go za rękę.

- Panie Walters, obawiam się, że mam dla pana złe wiadomości. Znaleźliśmy

coś w pana brzuchu. - Po raz pierwszy, będąc w Ameryce, musiałem przekazać komuś

informację o jego śmiertelnej chorobie, ale czułem się, jakbym wcześniej nigdy tego

nie robił. W Etiopii, a nawet w Nairobi, ludzie zakładali, że każda choroba - nawet

jakaś banalna lub wyimaginowana - jest śmiertelna. Oni spodziewali się śmierci. W

Afryce przekazywało się wiadomość, że chorobę udało się opanować i śmierć się

oddaliła. O tym, czego lekarz nie mógł zrobić, o chorobach, których nie był w stanie

wyleczyć, nie mówiło się, ale rozumiało się to. Nie przypominam sobie amharskiego

słowa na „rokowania". Nigdy nie próbowałem rozmawiać z pacjentem na temat tego,

ilu chorych żyje nawet pięć lat po wykryciu raka, o tego typu sprawach. W Ameryce

zyskałem przeświadczenie, że śmierć lub sama możliwość utraty życia zawsze wydaje

Page 450: Abraham Verghese - Powrót do Missing

się chorym niespodzianką, jakby byli przekonani o swojej nieśmiertelności i uważali,

że śmierć jest w gruncie rzeczy ich wyborem.

Pan Walters od początkowej radości z rurki, której się w końcu pozbył,

przeszedł do zaskoczenia i w końcu do przygnębienia. Po jego policzku popłynęła

pojedyncza łza. Zwilgotniały mi oczy. Odezwał się mój biper, ale zignorowałem go.

Myślę, że nie sposób być lekarzem i nie dostrzegać odbicia samego siebie w

chorobie pacjenta. Jak ja bym sobie poradził, gdyby ktoś powiedział mi to, co właśnie

przekazałem panu Waltersowi?

Kilka minut później wytarł oczy rękawem. Twarz rozjaśnił mu uśmiech.

Poklepał mnie po ręce.

- Śmierć jest lekarstwem na wszystkie choroby, czyż nie? Nieważne, co ludzie

mówią, nikt nie jest przygotowany na taką wiadomość.

547Mam sześćdziesiąt pięć lat. Jestem już stary. Miałem dobre życie. Chcę się

spotkać z moim Panem i Zbawcą. - W jego oczach błysnął figlarny ognik. - Ale jeszcze

nie teraz - dodał, unosząc do góry palec i śmiejąc się powolnym rytmicznym ha, ha,

ha... Uśmiechnąłem się razem z nim.

- Zawsze pragniemy więcej, ha, ha, ha - powiedział. - Nie tak jest, doktorze

Stone? Panie, nadchodzę. Jeszcze nie. Zaraz tam będę. Idź przodem, Panie. Zaraz cię

dogonię.

Podziwiałem pana Waltersa. Chciałem się nauczyć być jak on, istnieć do tego

wewnętrznego, stałego rytmu cicho grającego w moim wnętrzu.

- Widzi pan, młody doktorze Marionie, to czyni z nas ludzi. Zawsze chcemy

więcej. - Ścisnął moją dłoń, jakby to on mnie doglądał, jak gdybym to ja usiadł na jego

łóżku w poszukiwaniu pociechy, odwagi, wiary. - Niech pan już idzie. Wiem, że jest

pan zajęty. Wszystko w porządku. Naprawdę w porządku. Po prostu muszę to sobie

przemyśleć.

Wyszedłem, a on nadal się uśmiechał, jakbym podarował mu najwspanialszy

prezent, jaki jeden człowiek może wręczyć drugiemu.Rozdział 40

Sól i pieprz

Wyszedłszy od pana Waltersa, usiadłem na ławeczce obok kwater personelu.

To niesprawiedliwe, że tak niebywale piękny dzień okazał się najmroczniejszym

dniem w jego życiu. Liście drzew rosnących na terenie szpitala Matki Bożej nabrały

Page 451: Abraham Verghese - Powrót do Missing

barw, jakich w Afryce nigdy nie widziałem, po czym obdarzyły ziemię

ognistoczerwonym, płomiennie pomarańczowym i żółtym dywanem, który szeleścił

pod stopami i wydzielał suchy, słodki zapach.

Śmiech i krzyki dobiegające od strony naszego budynku, z tarasu, brzmiały

bluźnierczo. B.C. Gandhi ochrzcił nasze kwatery mianem Przybytku Nieustającego

Cudzołóstwa. Doprawdy to były czasy, gdy myślałem, że mieszkam w Sodomie.

Kiedy zrobiło się chłodno, wszedłem do środka. Z ustawionego na tarasie

żeliwnego gara buchały długie języki ognia. Poczułem zapach tytoniu i jakiś gryzący

aromat. Nestor, nasz karaibski fast bowler i mój kolega stażysta, urządził na tyłach

budynku nieduży ogródek z ziółkami. Latem tego samego roku, gdy tu przyjechałem,

posadził dla niepoznaki rutę, pomidory i szałwię, a prócz nich - konopie indyjskie.

549Tuż za krańcem ogródka teren opadał w dół rozległą łąką i dochodził do

ceglanego muru zwieńczonego drutem kolczastym. Ogrodzenie oddzielało nas od

osiedla, które dwadzieścia lat wcześniej władze miasta ochrzciły mianem Przyjaźń, a

które dziś wszyscy jednym głosem nazywali Pole Bitwy. Nocami słyszeliśmy odgłosy

wystrzałów dochodzące z Pola Bitwy i widzieliśmy smugi pocisków jak wiadomości

przesyłane na linii ziemia- powietrze.

W poniedziałki zbieraliśmy się w kwaterach pielęgniarek na organizowaną

przez nie wspólną kolację. Tym razem to one odwiedziły nas. Dołączyłem do tłumu.

- Jak poszło? - zapytał B.C., podchodząc do mnie i obejmując ramieniem.

Opowiedziałem mu o rozmowie z panem Waltersem.

B.C. wysłuchał w milczeniu, po czym odezwał się:

- Dobry z niego człowiek! Co za odwaga. Wiesz, miałeś szczęście z tym panem

Waltersem, zwłaszcza że jest z niego początkujący pępkobrud. Co to jest pępkobrud,

zapytasz? Ta twarda, woniejąca konkrecja, która zbiera się w pępku. Pacjent z

czterema kulkami pęp- kobrudu to często alkoholik. Ma za sobą jeden albo dwa

zawały. Bije żonę. Parę razy go postrzelono. Ma cukrzycę. Nerki ciągną mu ostatkiem

sił. Spróbuj na nim przeprowadzić ZWO na TAB, to zobaczysz, co się stanie.

ZWO, czyli Zajebiście Wielka Operacja, na TAB, czyli Tętniak Aorty Brzusznej.

B.C. uwielbiał akronimy i twierdził, że wiele spośród nich osobiście wymyślił. Pacjent

bliski śmierci był na ten przykład PWRO - Prawie W Rurze Odpływowej.

- Poczwórny pępkobrud?... Domyślam się, że fatalnie znosi poważne operacje -

podrzuciłem.

Page 452: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Nie! Właśnie przeciwnie. Bo widzisz, on już pokazał, że umie przetrwać.

Zawały, udary, rany kłute, upadki z budynków - jego pro- toplazma jest odporna.

Dużo naczyń krążenia obocznego, rezerwowe mechanizmy i tak dalej. Wychodzi z sali

pooperacyjnej jak gdyby nigdy nic, pierdzi pierwszej nocy, sika na podłogę, próbując

dotrzeć do

550łazienki, i radzi sobie świetnie mimo burbona, który przemyca rodzina,

żeby mógł sobie urozmaicić szpitalną dietę.

Należy szczególnie uważać na początkujących pępkobrudów. To zwykle

duchowni lub lekarze. Ludzie pokroju twojego Waltersa. Prowadzą dobre, czyste

życie, trwają w związku małżeńskim z tą samą kobietą, wychowują dzieci, chodzą w

niedzielę do kościoła, monitorują ciśnienie krwi, nie jedzą lodów. Spróbuj z nimi

ZWO na TAB, a będziesz miał JFBT.

Jazdę Figurową Bez Trzymanki.

- Jak tylko anestezjolog przyłoży takiemu maskę do twarzy, ten początkujący

pępkobrud zaraz dostanie zawału serca na cholernym stole. Jeśli uda ci się rozpocząć

operację, to potem nawalą mu nerki albo rozejdzie się rana. Albo po wszystkim

pochrzani mu się w głowie i zanim zawiadomisz konowała od czubków, wyskoczy ci

przez okno. Rozumiesz więc, że pan Walters miał w istocie szczęście.

Deepak zaciągnął się wielkim jak cygaro skrętem, który podał mu Nestor.

Potem przekazał go mnie.

- Masz - powiedział, zatrzymując dym w płucach i mówiąc dalej urywanym

głosem. - Rzecz w tym, że... że życie w czystości może cię zabić, stary.

Marihuana nie pomogła na zmęczenie. Wkrótce poczułem, jak moja twarz i

ciało zamieniają się w wosk. Popatrzyłem na niebo ponad Polem Bitwy. Parada

dźwięków - pogodnych jęknięć i krzyków, pulsowania magnetofonu, kołatanie

metalowej obręczy, od której odbijała się piłka do koszykówki, pisku opon - stała się

symfonią, ścieżką dźwiękową dla światłocieniowych iluminacji na ceglastym tle muru.

Miałem wrażenie, że jestem w stanie przejrzeć go na wylot i zajrzeć w życie setek

mieszkających tam Amerykanów, rodzin, które otrzymywały od nas pomoc medyczną.

Poczułem się jak wizjoner.

- Czy to nie dziwne - powiedziałem po dłuższej chwili, próbując nadać pytaniu

taki kształt, żeby nie zabrzmiało głupio. - Czy to nie dziwne, że... jesteśmy tu wszyscy,

obcy lekarze...

Page 453: Abraham Verghese - Powrót do Missing

551- Chcesz powiedzieć: hinduscy lekarze - sprostował Gandhi. - Ty jesteś w

połowie Hindusem, ale na szczęście dla ciebie, to ta ładniejsza połówka. Nawet Nestor

ma ojca Hindusa, tylko o tym nie wie.

Nestor rzucił w Gandhiego kapslem.

- No tak, ale czy to nie dziwne - ciągnąłem dalej - że jesteśmy tutaj, w szpitalu

pełnym hinduskich lekarzy, a po drugiej stronie tego muru są pacjenci, o których

dbamy. Amerykańscy pacjenci, ale niere- prezentatywni dla...

- Masz, kolego, na myśli czarnych pacjentów - powiedział Nestor ze śpiewnym

akcentem. - I Portorykańczyków.

- No... ale mnie chodzi o to... gdzie są pozostali amerykańscy pacjenci? A skoro

już o tym mowa, to gdzie są amerykańscy lekarze?

- To znaczy: gdzie są biali pacjenci? I gdzie są biali lekarze, czy nie tak, kolego?

- Tak! - powiedziałem. - Właśnie!

- Posłuchaj, Marionie - zaczął Gandhi. - Chcesz powiedzieć, że aż do tej pory

tego nie zauważyłeś?

- Nie... to znaczy tak, zauważyłem. Daj spokój. Chciałem tylko zapytać, czy

wszystkie szpitale w Ameryce wyglądają jak ten?

- Na Boga, Marionie, chyba rozumiesz, dlaczego znalazłeś się tutaj, a nie w

Mass General?

- Bo... nie wysłałem tam papierów.

Byiem kompletnie nieprzygotowany na salwy śmiechu, jakie wybuchły po

mojej odpowiedzi. I to akurat, kiedy wydawało mi się, że uchwyciłem jakąś głębszą

myśl.

Nestor wstał i zaczął przebierać nogami w miejscu, skandując:

- Nie złożył papieeerów! Nie złożył papieeerów!

Konopie wyraźnie sprzyjały ich histerycznemu chichotowi, ale na mnie

podziałały zupełnie inaczej. Wściekły podniosłem się z zamiarem opuszczenia

towarzystwa.

Gandhi złapał mnie za rękę.

552- Marion, siadaj. Zaczekaj. Oczywiście, że nie złożyłeś tam papierów -

powiedział łagodnie. - Wolałeś nie marnować czasu na Massachusetts General

Hospital.

Page 454: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Nadal nie rozumiałem.

- Popatrz no. - Podniósł solniczkę i pieprzniczkę, po czym ustawił je obok

siebie. - Ta pieprzniczka to szpital taki jak nasz. Nazwijmy go...

- Nazwijmy go syfiarnią, kolego - podrzucił Nestor.

- Nie, nie. Nazwijmy go Ellis Island Hospital. Tego rodzaju szpitale znajdziesz

wszędzie tam, gdzie mieszka biedota. W niebezpiecznej okolicy. Zwykle tego rodzaju

szpitale nie są częścią żadnej szkoły medycznej. Czaisz? Teraz weźmy tę solniczkę.

Niech to będzie Mayflower Hospital, okręt flagowy, klinika wielkiego uniwersytetu

medycznego. Tam wszyscy studenci i stażyści mają superbiałe fartuchy z identyfi-

katorami, na których jest napisane: SUPERLEKARZ MAYFLOWER. Nawet jeśli

zajmują się biednymi, robią to, bo to zaszczytne, wiesz, jak praca w Korpusie Pokoju.

Każdy amerykański student medycyny marzy o stażu w Mayflower, a jego najgorszym

koszmarem jest trafić do Ellis Island Hospital. I tu pojawia się problem: kto niby

przyjdzie pracować w szpitalu takim jak nasz, w niebezpiecznej okolicy, bez zaplecza

szkoły medycznej, zero prestiżu? Nie ma znaczenia, ile szpital, albo nawet rząd, gotów

jest zapłacić, i tak nie znajdzie chętnych lekarzy na pełny etat.

Medicare wpadł więc na pomysł, że będzie płacił szpitalom takim jak nasz za

stażystów i programy szkoleniowe dla stażystów- rezyden- tów - to my, tacy, którzy

mieszkają na terenie szpitala. Kumasz? Według nich w takiej sytuacji nie ma

przegranych: szpital zyskuje stażystów, którzy dwadzieścia cztery godziny na dobę

opiekują się chorymi, bo mieszkają pod ręką, i których uposażenie stanowi marny

ułamek tego, co szpital powinien zapłacić pełnoetatowemu lekarzowi, a Medicare

zapewnia opiekę zdrowotną najuboższym.

553Ale kiedy Medicare przedstawił projekt programu, pojawił się pewien nowy

problem. Skąd wziąć stażystów mających zapełnić wszystkie te wolne stanowiska?

Miejsc dla stażystów jest więcej niż amerykańskich studentów kończących uczelnie

medyczne. Amerykańscy studenci mają swoje upatrzone szpitale i możesz mi wierzyć,

że wśród nich nie ma naszego szpitala - nie, kiedy mogą pójść do Mayflower. A zatem

każdego roku Matka Boża i wszystkie szpitale w rodzaju Ellis Island ogłaszają nabór

na stażystów z innych krajów. Ty jesteś jednym z setek, którzy przybyli tutaj w

ramach dorocznej migracji mającej zapewnić sens istnienia miejsc takich jak to.

B.C. rozparł się na krześle.

Page 455: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Czegokolwiek zapragnie Ameryka, świat jej to da. Kokaina? Zgłasza się

Kolumbia. Brakuje rąk do pracy na farmach, kogoś do czyszczenia kukurydzy? Dzięki

Bogu za Meksyk. Nie ma kto grać w baseball? Viva Dominical Jest zapotrzebowanie

na stażystów? Zindabad Indie i Filipiny!

Czułem się głupio, że nie dostrzegłem tego wcześniej.

- Czyli szpitale, do których chciałem pojechać na rozmowę - powiedziałem. -

Na Coney Island, w Queens...

- To wszystko szpitale z gatunku Ellis Island. Tak jak nasz. Wszyscy stażyści to

obcokrajowcy, podobnie jak bardzo wielu lekarzy specjalistów. Niektórzy z nich to

czystej krwi Hindusi. Inni mają w sobie domieszkę perskiej krwi. Są Pakistańczycy i

Filipińczycy. Tak to się roznosi. Sprowadzasz kuzyna, który sprowadza kolegę z klasy i

tak dalej. A kiedy już skończy się nasze szkolenie, to jak sądzisz, Marionie, co się z

nami dzieje? Gdzie lądujemy?

Pokręciłem przecząco głową. Nie wiedziałem.

- Gdziekolwiek. Tak brzmi odpowiedź. Rozjeżdżamy się do małych miasteczek,

gdzie nas potrzebują. Nie wiem, Toejam w Teksasie albo Armpit na Alasce. Jedziemy

to takich miejsc, do których żaden amerykański lekarz w życiu nie pojechałby

pracować.

- Dlaczego nie?

554- Bo, salah, w tych wiochach nie ma symfonii! Nie ma kultury! Nie ma

profesjonalnej drużyny baseballu! Niby jak ma amerykański lekarz żyć w takim

miejscu?

- Ty też tam pojedziesz, B.C.? Do małego miasteczka? - zapytałem.

- Żartujesz sobie? Oczekujesz, że będę żył bez symfonii? Bez Met- sów albo

Yankesów? O nie, proszę pana. Gandhi zostaje w Nowym Jorku. Urodziłem się i

wychowałem w Bombaju, a czymże jest Nowy Jork, jak nie wersją light Bombaju?

Będę miał własny gabinet przy Park Avenue. Bo widzisz, opiekę medyczną przy Park

Avenue dopadł kryzys. Obywatele cierpią, bo mają zbyt małe piersi, zbyt długie nosy

albo tłustą oponę wokół brzucha. I kto im pomoże?

- Ty?

Page 456: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- No, kurwa, jasne, że ja, chłopcy i dziewczęta. Trzymajcie się, miłe panie,

Gandhi nadchodzi. B.C. zmniejszy, powiększy, zmiękczy, upiększy, co dusza

zapragnie, byle było lepiej.

Uniósł piwo wysoko do góry.

- Toast! Panie i panowie. Żeby żaden Amerykanin nie odszedł z tego świata,

nie mając u swego boku zagranicznego lekarza, bo jestem pewien, że żaden z nich

nie przyszedł bez niego na świat.Rozdział 41

Po jednym węźle naraz

Pewnego popołudnia, dziewięć miesięcy po tym, jak zacząłem staż w Matce

Bożej Nieustającej Pomocy, szliśmy z Deepakiem Jesudassem na salę operacyjną, gdy

nagle pojawił się komornik i wręczył szefowi rezydentów plik papierów. Deepak

odebrał je bez słowa komentarza i udaliśmy się do pracy. Było już dobrze po północy,

kiedy usiedliśmy w przebieralni przed salą operacyjną i zapaliliśmy. Deepak

uśmiechnął się i powiedział:

- Ktoś inny zapytałby mnie, co to za papiery.

- Powiedziałbyś mi, gdyby mnie dotyczyły - odparłem.

Kiedy go poznałem, Deepak miał około trzydziestu siedmiu lat. Miał

młodzieńczą twarz i tak chłopięce ramiona, że kontrastowały z workami pod oczami i

czupryną upstrzoną siwymi pasemkami. Gdyby ktoś przyjrzał się naszej paczce

siedzącej razem w bufecie, powiedziałby, że to B.C. Gandhi jest szefem stażystów, bo

bez wątpienia na takiego wyglądał. Ale wracając myślami do lat stażu chirurgicznego,

czuję głęboką wdzięczność dla niewysokiego, ciemnego faceta, skromnego chirurga, o

którego talencie świat być może nigdy się nie dowie.

556W sali operacyjnej Deepak był cierpliwy, energiczny, błyskotliwy, twórczy,

skrupulatny i stanowczy - prawdziwy rzemieślnik.

„Nie grzeb się z tym imadłem". „Trochę samodyscypliny. Oszczędzaj dłonie,

Marionie. Każda czynność tylko raz, żadnych zbędnych ruchów". Kiedy już nauczyłem

się krzyżować ręce, tak jak mi zasugerował - żeby położyć równy nacisk na obydwa

końce węzła - pojawiła się kolejna rzecz: „Łokcie przy sobie, chyba że chcesz odlecieć".

Pracując z nim, musiałem poprawić więcej węzłów, niż założyłem poprawnie za

pierwszym razem. Rozcinałem szwy i zaczynałem od nowa, dopóki nie był

zadowolony. Zacząłem poświęcać więcej uwagi światłu i ekspozycji. „Tylko krety

pracują w ciemności. My jesteśmy chirurgami". Jego rady bywały czasem sprzeczne z

Page 457: Abraham Verghese - Powrót do Missing

intuicją: „Kiedy prowadzisz auto, obserwujesz drogę przed sobą. Ale kiedy robisz

nacięcie, przyglądasz się temu, co już za tobą".

Deepak pochodził z miasta Mysore w południowych Indiach. Tamtej nocy w

przebieralni powiedział coś, czego, jak sądzę, nie wyznał nikomu w Matce Bożej poza

mną. Otóż kiedy Deepak ukończył szkołę medyczną, jego rodzice prędko zaaranżowali

dla niego ożenek z urodzoną w Wielkiej Brytanii hinduską dziewczyną mieszkającą w

Birmingham. Panna bardzo niechętnie zgodziła się na zamążpójście, zmuszona

groźbami rodziców, którym nie podobało się towarzystwo, w jakim zaczęła się

obracać. Przyleciała do Indii razem z rodzicami na kilka dni przed ślubem i wyleciała

zaraz po nim, ponieważ czekały ją zajęcia w college'u. Dopiero pół roku później

Deepak doczekał się wizy i mógł wreszcie do niej przyjechać, to znaczy do domu jej

rodziców. Wkrótce przekonał się, że przynosi jej wstyd za każdym razem, gdy otwiera

usta, by coś powiedzieć. Żona nie pozwalała mu się do siebie zbliżyć ani w miejscu

publicznym, ani prywatnie. Wyprowadził się więc od niej po kilku tygodniach i znalazł

zajęcie jako asystent (mniej więcej odpowiednik amerykańskiego stażysty) w Szkocji.

Po roku awansował na stanowisko chirurga, czyli lekarza zatrudnionego

557w szpitalu i będącego w trakcie specjalizacji, a następnie wskoczył oczko

wyżej na szczebel starszego chirurga. Zdał trudne egzaminy i został członkiem

Królewskiego Kolegium Chirurgów. Od tej pory mógł stawiać magiczne litery FRCS

przy swoim nazwisku.

- Mogłem wtedy wrócić do Mysore. Będąc FRCS, miałbym w Indiach niezły

start. Ale pomyślałem o tych wszystkich ludziach, którzy byli na moim weselu. Nie

potrafiłbym spojrzeć im w oczy... po prostu nie umiałbym.

Kolejnym stopniem angielskiej kariery medycznej Deepaka mogła być posada

chirurga konsultanta najwyższego stopnia pracującego w szpitalu.

- Nie ma zbyt wielu możliwości zatrudnienia. Ktoś musi umrzeć, żebyś zaczął

się starać o jego stanowisko.

Po sześciu miesiącach pracy jako starszy lekarz i zastępca chirurga konsultanta

i zajmowania się nagłymi przypadkami Deepak postanowił wyjechać do Ameryki.

- To oznaczało konieczność rozpoczęcia wszystkiego od nowa, ponieważ tutaj

nikt nie honoruje szkoleń odbytych poza Stanami. W moim wieku i po latach uczenia

się zawodu zastanawiałem się, czy jestem w stanie to zrobić.

Page 458: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Amerykański system szkolenia chirurgów wyglądał inaczej: po roku stażu i

czterech latach pracy jako chirurg stażysta- rezydent z coraz większym obszarem

odpowiedzialności (ostatni rok przepracowawszy jako szef rezydentów), można było

przystąpić do egzaminu, aby zostać certyfikowanym przez komisję chirurgiem

specjalistą.

- Zrobiłem staż w prestiżowym szpitalu w Filadelfii. Ciężko dla nich

pracowałem... - Zamknął oczy i potrząsnął głową na wspomnienie dawnych czasów. -

Kiedy umarł mój ojciec, nikomu o tym nie powiedziałem. Nawet nie próbowałem

wziąć wolnego. Dostałem promocję na drugi rok, chociaż moja praca była na znacznie

wyższym poziomie, ale oni wykorzystywali mnie, jakbym był szefem rezydentów.

Pozbyli się mnie po trzecim roku. Jeden z lekarzy prowadzących, który wstawił się za

mną,

558poczuł się tak dotknięty całą sprawą, że złożył wymówienie. Mogłem się

zająć chirurgią plastyczną albo urologią. W tym kierunku często idą osoby, które

odpadną na tym etapie. Wielu zagranicznych absolwentów poddaje się i kończy jako

psychiatrzy albo coś w tym guście. Ale ja uwielbiam chirurgię. Ten sam lekarz, który

stanął po mojej stronie, dostał angaż w innym szpitalu, tym razem w Chicago, i

pociągnął mnie ze sobą obietnicą, że dostanę awans, jeśli powtórzę trzeci rok stażu.

Pracowałem jeszcze ciężej niż do tej pory i znowu mnie wyrzucili. - Roześmiał się,

widząc na mojej twarzy niedowierzanie. - To chyba ukształtowało mój charakter.

Nauczyło mnie, żeby nie mieć zbyt wysokich oczekiwań. Żeby kochać chirurgię dla

samej chirurgii. Ale miałem szczęście. Jeden z chicagowskich lekarzy postawił na

mnie. Zadzwonił do Popsy'ego, a on załatwił to tak, że przyjechałem do Nowego Jorku

jako stażysta- rezydent czwartego roku. To jest właśnie najzabawniejsze w Ameryce -

opatrzność. Choć większość ludzi próbuje podciąć ci skrzydła, są pomiędzy nimi

aniołowie, których ładunek człowieczeństwa przyćmiewa tę resztę. I ja miałem swoich

aniołów. Popsy był jednym z nich.

Popsy z miejsca awansował Deepaka na szefa rezydentów, ale z zastrzeżeniem,

że będzie pełnił tę funkcję przez dwa lata. Kiedy Deepak przyjechał do Nowego Jorku,

miał przed sobą jeszcze tylko rok szkolenia.

- Aha, czyli razem ukończymy staż? Zaniepokoiło mnie jego milczenie. Powoli

pokręcił przecząco głową.

Page 459: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Dzisiaj dostaliśmy zawiadomienie o wizytacji ludzi, którzy zatwierdzają nasz

program szkoleń dla rezydentów. Jeśli nie spodoba im się to, co zobaczą, mogą nas

zamknąć. Mamy zbyt mało stażystów. I zbyt mało lekarzy na każdym poziomie w

stosunku do liczby pacjentów. Już nie wspominając, że brakuje nam kadry

nauczającej.

- Jak to się stało?

- Nasza konkurencja nie śpi i skutecznie kusi kandydatów. Mieliśmy szczęście,

że trafiliście do nas ty, Nestor i Rahul. Potrzebujemy stażystów i więcej pełnoetatowej

kadry. Popsy nie ma już tej samej

559siły przebicia co kiedyś i nie potrafi przyciągnąć dobrych specjalistów. W

ten chwili poza kwalifikacjami Popsy'ego i sukcesami w przeszłości nic więcej nie

przemawia na korzyść naszego programu. Na papierze Popsy jest na wagę złota. Ale

jeśli ustąpi albo się wyda, że cierpi na przedwczesną demencję starczą, nasz domek z

kart się rozsypie. Musiałem wyglądać na przejętego, bo dodał:

- Nie martw się tak. Znajdziesz sobie inne miejsce. Zaliczą ci ten rok.

- O to chodziło? To dlatego komornik wręczył ci te papiery?

- Ach, tamto. Nie, to moja tak zwana żona. Najwyraźniej uważa, że zarabiam

kokosy, więc wniosła pozew o alimenty. Mój prawnik mówi, że nie ma się czym

przejmować. Niczego nie jestem jej winien.

- A co z tobą, Deepak? Co zrobisz, jeśli zamkną ten program?

- Nie wiem, Marionie. Nie chcę znowu przez to przechodzić. Nie mam już

ochoty asystować komuś, kto jest ode mnie starszy rangą, ale masakruje chorego, bo

nie ma za grosz rozsądku, żeby poprosić mnie o pomoc. Może tu zostanę? Siostra

Magda twierdzi, że szpital mógłby mnie zatrudnić. Będę tu mieszkał, tak samo jak

Popsy. Będę operował. Szpital nie dba o to, czy mam certyfikat komisji, czy nie,

zwłaszcza jeśli zamkną program dla stażystów- rezydentów. Matka Boża potrzebuje

chirurgów. Zostanę drugim Popsym. Możesz wierzyć albo nie, ale przed załamaniem

Popsy był pierwszorzędnym chirurgiem - powiedział Deepak. - A co ważniejsze, był

świetnym człowiekiem. Nie zwracał uwagi na kolor skóry.

Po operacji pana Waltersa Deepak wydał ciche polecenie, by nigdy, za żadną

cenę, nie dopuszczać Popsy'ego do stołu operacyjnego.

- Możemy coś zrobić, żeby nas nie zamknęli? - zapytałem Deepaka.

Page 460: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Tak. Modlić się - odpowiedział.Rozdział 42

Linia rodu

Modliłem się, ale to nie pomagało. Na dwa miesiące przed końcem mojego

stażu i rezydentury Deepaka program wzięto pod obserwację. Martwiłem się o swój

los. Ewentualne zamknięcie było co prawda wystarczająco złą wiadomością, ale sen z

powiek dodatkowo spędzała mi obawa, że nie zostanie mi uznany ostatni rok stażu.

Czułem się okropnie z powodu Deepaka, który był tak bliski ukończenia roku jako szef

rezydentów. Dopóki jednak nie wysłuchano naszej apelacji i dopóki nikt nie wydał

oficjalnej decyzji o zamknięciu programu, nie pozostawało nam nic innego, jak

posuwać się mozolnie naprzód.

Pewnego piątkowego wieczoru dostałem wezwanie na oddział urazowy i

dotarłem do niego równocześnie z karetką na sygnale, która wyjąc, zatrzymała się

przed wejściem. Personel rozłożył nosze, wysunął kółka, a potem pognał, pchając

przed sobą wózek jak rozpędzony taran. Szklane drzwi otworzyły się w ostatniej

chwili. Postrzegałem takie rzeczy jak automatycznie otwierające się drzwi jako małe,

ułatwiające życie cuda stojące w jaskrawym kontraście do tego, co znałem z Afryki.

Pobiegłem obok noszy. Spędziwszy w szpitalu Matki Bożej

561już prawie rok, wiele razy miałem okazję to robić, ale za każdym razem

czułem wyrzut adrenaliny.

- NN, wypadek samochodowy, na miejscu prawie nie oddychał - powiedział

jeden z sanitariuszy pchających nosze. - Wjechał na czerwonym. Od strony kierowcy

walnął go van. Nie miał zapiętych pasów. Wyrzuciło go przez przednią szybę... Potem,

nie uwierzysz, jego własny samochód zrobił obrót i trzasnął w niego. Piłka na środek

pola... Bez kitu. Są świadkowie. Gość wylądował na chodniku. Nie widać obrażeń szyi.

Strzaskana lewa kostka... krwiaki na piersi i brzuchu. - Zobaczyłem przystojnego,

schludnego czarnego mężczyznę. Najwyżej dwadzieścia lat.

Personel karetki podał mu dwie kroplówki z soli fizjologicznej. Wcześniej

pobrali ofierze krew, a teraz przekazali laborantowi probówki z czerwonym,

niebieskim i lawendowym korkiem; laborant określi grupę krwi i przeprowadzi próbę

krzyżową, zanim zdążymy rozciąć ubranie pacjenta.

- To nie wszystko - powiedział kierowca karetki. - Wjechał na czerwonym

dlatego, że wdał się w strzelaninę z gangsterami. Jeden dostał postrzał w głowę.

Karetka z nim już tu jedzie. Nie przejmujcie się... to nie jest nagły przypadek. Musieli

Page 461: Abraham Verghese - Powrót do Missing

zebrać z chodnika kawałki jego mózgu - z wyglądu przedszkole, maksymalnie piąta

klasa, tamten facet. Ten gość - powiedział, pokazując na pacjenta - strzelał.

Czaszka naszego pacjenta była nietknięta, lecz mimo to pozostawał

nieprzytomny. Przedziałek biegnący mu przez środek głowy był prosty, jakby ktoś

zrobił go pod linijkę. Kiedy poświeciłem mu w oczy, źrenice ochoczo się zwęziły -

prymitywna, ale dodająca otuchy oznaka, że z jego mózgiem wszystko w porządku.

Puls, który zbadałem mu palcami, miał rwany i bardzo szybki. Urządzenie pokazało

sto sześćdziesiąt uderzeń na minutę.

Pielęgniarka odczytała ciśnienie:

- Osiemdziesiąt na zero. - Kilka sekund później dodała: - Pięćdziesiąt na zero.

562Dostał płyny, krew była w drodze. Pod prawymi żebrami widoczne było

zasinienie. Jego brzuch był napięty i miałem wrażenie, że z każdą chwilą coraz

bardziej się wzdyma.

- Brak ciśnienia - oświadczyła pielęgniarka i jednocześnie pojawił się laborant z

przenośnym rentgenem.

- Nie mamy na to czasu. Wykrwawia się - powiedziałem. - Bierzemy go na salę.

To jego jedyna szansa.

Nikt się nie poruszył.

- Teraz! - powiedziałem, pchając nosze. - Zadzwońcie do moich zmienników i

powiadomcie o wszystkim.

W sali operacyjnej wyszorowałem ręce - zajęło mi to tylko trzydzieści sekund -

podczas gdy doktor Ronaldo, anestezjolog, założył pacjentowi rurkę intubacyjną.

Ronaldo spojrzał na mnie i pokręcił głową.

Włożyłem rękawiczki, przyglądając się jednocześnie temu, co przygotowała

pielęgniarka instrumentariuszka.

- Za waciki dziękuję, proszę o serwety. Będzie mnóstwo krwi. Poproszę jeszcze

o duże miednice na skrzepy.

Brzuch pacjenta zrobił się jeszcze bardziej napięty. Ronaldo, patrząc na mnie

znad maski jak krokodyl, wzruszył ramionami, kiedy rzuciłem mu pytające spojrzenie,

czy możemy zaczynać.

- Przygotuj się - powiedziałem do niego - bo kiedy go otworzę, ciśnienie

spadnie.

Page 462: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Jakie ciśnienie - odezwał się Ronaldo. - Zero ciśnienia.

Na razie krew wzdymająca brzuch podziałała jak tampon, zatykając cieknące

naczynie, wszystko jedno, gdzie znajdował się otwór. Ale jak tylko otworzę mu brzuch,

siknie gejzer. Porozkładałem gazę, gdzie się dało. Polałem skórę jodyną, starłem ją,

zmówiłem modlitwę i nacisnąłem skalpel.

Trysnęła krew i jak lawa rozlała się wokół rany. Nie zważając na serwety z gazy

i nie bacząc na łakomie pracujący ssak, krew przesiąkła przez prześcieradła obłożenia,

spłynęła na stół i zaczęła kapać na

563podłogę. Poczułem, jak przesącza się przez mój kitel, przykleja się do ud,

wpływa do skarpetek i zaczyna chlupać w butach.

- Więcej serwet! - Próbowałem ostrzec pielęgniarki, ale żadne z nas nie było

przygotowane na taką powódź.

Sięgnąłem ręką do środka i złapałem jelito cienkie, prowokując w ten sposób

kolejną falę krwi. Włożyłem drugą rękę i wyjąłem zwoje na zewnątrz, kładąc je na

serwecie obok nacięcia. W kilka sekund udało mi się skutecznie wypatroszyć pacjenta.

W drzwiach stanął Deepak, umyty i ubrany. Splotłem palce obu dłoni i

zrobiłem krok do tyłu, żeby przejść na drugą stronę stołu, ale potrząsnął głową.

- Zostań - powiedział. Wziął hak do rozchylania rany i pociągnął tak, żebym

mógł zajrzeć pod przeponę.

Wcisnąłem gazowe serwety do środka i obłożyłem wątrobę. Potem zrobiłem to

samo po lewej stronie w okolicy śledziony. Palcami usunąłem wielkie skrzepy, które

zalegały w jamie brzusznej. Wyłożyłem jamę kolejnymi serwetami i setonami i

włożyłem następne do miednicy, tak żeby mieć wszystko porządnie unieruchomione.

Nie zauważyłem żadnego krwawiącego naczynia.

Teraz mogliśmy zatrzymać się na chwilę i wziąć oddech.

- Jak tam, nadrabiamy z ciśnieniem krwi? - zapytałem Ronaldo.

- W ogóle nie nadrabiamy - powiedział. Nie odrywałem od niego wzroku, więc

tylko wzruszył ramionami. Skinął głową na swoje wskaźniki, jakby chciał powiedzieć,

że od początku nic się nie zmieniło - przynajmniej miałem nadzieję, że o to mu

chodziło.

Następnie ostrożnie zacząłem usuwać serwety, począwszy od miejsc, w których

najmniej się spodziewałem obecności krwawiącego naczynia. Miednica była czysta -

Page 463: Abraham Verghese - Powrót do Missing

fontanna sikała gdzie indziej. Wyjąłem setony z okolic śledziony. Jeśli można

porównać brzuch pacjenta do pokoju, to wcześniej usunąłem z niego meble - te

położone w środkowej części, które można było usunąć - żeby móc widzieć zakamarki.

Jeśli źródłem przecieku była rozerwana aorta lub jedno z jej ramion.

564wówczas na tylnej ścianie jamy brzusznej - przestrzeń zaotrzewno- wa -

znalazłbym paskudnego krwiaka. Ale teren był czysty.

Miałem przeczucie, że winowajcę znajdziemy za wątrobą - w ciemnym, mało

widocznym miejscu, w którym niełatwo operować, tam gdzie żyła główna dolna,

największa żyła w ciele człowieka, transportuje krew z powrotem z niższych partii

ciała i z tułowia, przebiegając po drodze do serca przez wątrobę i za nią. Biegnąc przez

wątrobę, zbiera szerokie, napięte żyły wątrobowe i służy jako odpływ dla tego organu.

Zdjąłem sączek z wątroby. Nic.

Delikatnie podniosłem wątrobę, żeby przyjrzeć się jej ciemnej stronie.

Raptem trysnęła wściekła fontanna krwi, zalewając jamę brzuszną. Szybko

odłożyłem wątrobę na miejsce i gejzer się uspokoił. Wszystko było w porządku, pod

warunkiem że nie ruszałem wątroby. Co powiedział Solomon, gdy operowaliśmy w

buszu? Uraz, w którym chirurg widzi Boga.

- Okej - powiedział Deepak - zostawmy to tak.

- Co teraz?

- Krwawi z rany i z naczyń. Jego krew nie chce krzepnąć - Deepak mówił tak

cicho, że musiałem się pochylić, żeby go słyszeć. - To nieuniknione przy takich

urazach. Otwieramy ich, wlewamy w nich płyny, a temperatura ciała spada...

Rozcieńczyliśmy mu system odpowiadający za krzepliwość krwi, to i mamy.

Obłożymy wątrobę i przeniesiemy go na intensywną terapię. Rozgrzejemy go, podamy

mu więcej świeżo mrożonego osocza i krwi. Za kilka godzin, jeśli nadal będzie żył i

jeśli jego stan będzie stabilny, wrócimy do operacji.

Obłożyłem szczelnie wątrobę serwetami i umieściłem jelito cienkie na powrót

w jamie brzusznej. Nie zaszyłem rany, a tylko zacisnąłem brzegi.

- Sępy zlecą się po rogówki, serce, płuca, wątrobę i nerki faceta, którego

postrzelił - powiedział Deepak. - Oddam im tę salę, bo jest większa.

565Dwie godziny później na oddziale intensywnej terapii krwawienie ustało.

Przedostanie się przez labirynt stojaków z kroplówkami i rozmaitej maszynerii do

Page 464: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Shane'ajohnsona juniora - tak się nazywał - nie należało do najprostszych. Rodzina

pacjenta siedziała w poczekalni, próbując zgłębić to, co niezgłębione. Świeżo mrożone

osocze, podgrzana krew i płyny podwyższyły Shane'owi ciśnienie krwi i ciepłotę ciała.

Żył, ale był na granicy śmierci.

- Okej - powiedział Deepak, obejrzawszy ponownie pacjenta i zerknąwszy na

zegarek. - Zajrzyjmy do niego.

Tym razem zawieźliśmy go do mniejszej sali operacyjnej. Ronal- do nadal był

jednym przygnębieniem. Shane miał obrzękniętą twarz i kończyny. Przez kapilary

przeciekało to, cośmy w niego wtłaczali. Ale musieliśmy wlewać w niego płyny po to,

żeby utrzymać ciśnienie krwi - to jakby stale napełniać dziurawe wiadro.

Deepak postanowił, że ponownie stanę po prawej stronie pacjenta. W ciągu

kilku sekund odkryłem go, przetarłem mu skórę i zdjąłem zaciski, które

prowizorycznie zamykały ranę. Usunąłem serwety.

Deepak pomógł mi znaleźć pęk naczyń prowadzących do wątroby.

- Dobra - powiedział. - Zaciśnij tutaj.

Manewr Pringle'a. Zacisnąłem więzadło wątrobowo- dwunastnicze, odcinając

dopływ krwi do narządu, a Deepak usunął ostatni kawałek gazy i podniósł wątrobę.

Natychmiast trysnęła krew, zamieniając suche, czyściutkie miejsce operacji w

wilgotny, krwawy chaos.

- Okej, możesz puścić - powiedział, odkładając wątrobę na miejsce. - Tego się

obawiałem. Żyła główna jest na bank rozcięta. Dlatego mimo manewru Pringle'a

nadal krwawi.

U niektórych ludzi żyła główna dolna ledwo zahacza o tylną część wątroby, ale

u naszego pacjenta była owinięta tkanką wątroby jak świnia kocem. Kiedy Shane'a

wyrzuciło przez przednią szybę samochodu, a potem uderzyło nim o chodnik, pęd

wątroby w przemieszczającym

566się ciele spowodował rozerwanie żył łączących ją z żyłą główną dolną i

zostawił po sobie poszarpane rozdarcie.

Deepak poprosił o szew na długim imadle. Na jego znak uniosłem wątrobę, a

on spróbował wbić igłę w jeden z końców rozdartej żyły. Ale zanim zdążył cokolwiek

zobaczyć, ranę zalała krew.

Page 465: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Boże - powiedziałem, łamiąc kardynalną regułę milczenia podczas asysty. -

Jak my to naprawimy?

- O, naprawienie żyły głównej nie jest trudne - powiedział Deepak. - Chodzi

tylko o to, że przeszkadza nam wątroba. - Dopiero po chwili zrozumiałem, że Deepak

właśnie podjął próbę zażartowania podczas operacji.

Milczał przez dłuższą chwilę, jakby wpadł w trans, a ja starałem się nie robić

zbędnego hałasu. Wreszcie, jak ksiądz kończący modlitwę, poruszył się.

- Dobra - powiedział. - Zaryzykujmy. Zobaczymy od innej strony.

Nie byłem przygotowany na to, co nastąpiło potem. Mogłem jedynie stać,

podziwiać i asystować mu najlepiej, jak potrafiłem. Deepak przetarł Shane'owi klatkę

piersiową, a potem zrobił pionowe nacięcie wzdłuż mostka, po czym przejechał w tym

samym miejscu piłą elektryczną. W powietrzu uniósł się zapach palonego mięsa i

kości. Nagle klatka piersiowa otworzyła się jak niedomknięta walizka.

Nie zapytałem, co zamierza zrobić, a on nie wyjaśniał. Moje doświadczenie z

chirurgią klatki piersiowej ograniczało się głównie do odsączania płynów zbierających

się wokół płuc oraz, rzadko, przyglądania się, jak Deepak wycina zaatakowany przez

raka płat płuca. Trzy razy w ciągu całego mojego stażu zdarzyło się, że otworzyliśmy

klatkę i musieliśmy zszyć ranę kłutą serca. Jedna z tych trzech osób przeżyła. To był

jeden z problemów ciążących nad naszym programem i zarazem jedna z przyczyn,

dlaczego go likwidowano: to, że większość przypadków wymagających operacji klatki

piersiowej - już nie wspominając o urologii i chirurgii plastycznej - musieliśmy

odsyłać do innych szpitali.

567Zobaczyliśmy serce Shane'a - mięsistą, pokrytą żółtawymi smugami masę

spoczywającą w osierdziu - które pompowało krew tak samo, jak robiło to przez

ostatnie dziewiętnaście lat. Nigdy wcześniej nie groziło mu większe

niebezpieczeństwo. Deepak przeciął osierdzie.

Byłem świadom aktywności mającej miejsce w drugiej sali operacyjnej i we

współdzielonej umywalni. W pewnym momencie rozejrzałem się dokoła i poprzez

potrójne okno zobaczyłem tłum białych twarzy kłębiący się wokół drugiego stołu

operacyjnego.

Deepak założył szew kapciuchowy na prawy przedsionek serca, tę górną jamę,

która odbiera krew z żyły głównej. Wziął rurkę intubacyj- ną i nożyczkami naciął jej

ścianki. Następnie zrobił niewielkie nacięcie w przedsionku serca, w samym środku

Page 466: Abraham Verghese - Powrót do Missing

szwu kapciuchowego. Wsunął rurkę do przedsionka w taki sposób, że szew posłużył

jak tkanka- - uszczelka opasująca rurkę, którą Deepak włożył w otwór ujścia żyły

głównej dolnej i zaczął wsuwać w dół.

- Powiedz, kiedy dotrze do żyły nerkowej - polecił. Patrzyłem, jak żyła główna

dolna rozdyma się niczym napełniający

się wodą wąż ogrodowy.

- Już - powiedziałem.

- Rurka służy do utrzymania drożności żyły głównej dolnej - objaśnił Deepak,

nachylając się, żeby przyjrzeć się sytuacji od spodu. - To jednocześnie prymitywne

obejście, żeby krew z tułowia mogła wrócić do serca, podczas gdy my będziemy

naprawiać żyłę. A teraz... zobaczymy, czy uda nam się za nią zabrać.

Poprawił lampę. Kiedy podniosłem wątrobę, krwawienie okazało się znacznie

słabsze niż wcześniej, a co najważniejsze, postrzępione końcówki żyły były teraz

całkiem dobrze widoczne na tle rurki. Deepak złapał jeden koniec kleszczykami,

przeprowadził przez niego igłę, a potem złapał drugi koniec, zszył obydwa brzegi ze

sobą i zawiązał nitkę. Opuściłem wątrobę. To była pracochłonna naprawa:

568podnieść, złapać, przełożyć igłę, przetrzeć, przewlec igłę przez drugi koniec,

przetrzeć, zawiązać, poluzować uścisk na wątrobie.

W pewnym momencie, kiedy zbliżaliśmy się już do końca, wyczułem czyjąś

obecność za plecami. Deepak zerknął nad moim ramieniem, ale się nie odezwał.

- Czy to sztuczna przetoka Shrocka, synu? - zapytał głos.

To był męski głos, uprzejmy, świadomy, że zadaje pytanie w delikatnym

momencie, ale zarazem nacechowany autorytetem kogoś, kto ma pełne prawo

zadawać takie pytania.

Deepak ponownie spojrzał, a potem wrócił do pracy.

- Tak, proszę pana - odpowiedział.

- Jak duże było rozdarcie?

Deepak podniósł wątrobę i poprawił lampę, tak żeby gość sam mógł zobaczyć.

- Trzy czwarte obwodu żyły głównej dolnej.

Rurka, którą wepchnął od strony serca, posłużyła doskonale jako wewnętrzna

szyna unieruchamiająca żyłę. Szycie z rurką jak pod linijkę stanowiło pierwszy etap

Page 467: Abraham Verghese - Powrót do Missing

starannej naprawy w wykonaniu Deepaka. To był piękny widok - porządek

wyłaniający się z chaosu.

- Imponujące - stwierdził głos. Nie było w tym słowie sarkazmu, a jedynie

szczery podziw. Zrobiłem krok do tyłu, żeby nasz gość mógł się lepiej przyjrzeć.

Nachylił się. - Bardzo, bardzo dobre. Ja bym dał trochę pianki hemostatycznej wokół

otartej części wątroby. Zamierza pan zostawić dreny?

- Tak, proszę pana.

- Zakładam, że jest pan lekarzem prowadzącym - powiedział głos.

- Nie, jestem szefem rezydentów. Mam na imię Deepak.

- A gdzie lekarz?

Deepak spojrzał gościowi w oczy i nie odezwał się.

- Rozumiem. Jego zdaniem coś takiego nie byłoby warte zachodu. Widuje go

pan czasem?

569Ronaldo, jakby to jego zapytano, prychnął i zajął się swoimi urządzeniami,

udając brak zainteresowania. Gość spojrzał na anestezjologa takim wzrokiem, jakby

chciał mu odgryźć głowę, ale potem, przypomniawszy sobie, że nie znajduje się u

siebie, opamiętał się.

- Ile razy wykonywał pan do tej pory przetokę Shrocka, panie Deepak?

- To moja szósta.

- Naprawdę? W jakim przedziale czasu?

- Przez dwa lata tutaj... Niestety, często mamy do czynienia z poważnymi

urazami.

- Niestety dla was. Ale stety dla nas. Nie jesteśmy niewdzięczni... Ale cóż, sześć

Shrocków, mówi pan? Wyjątkowe. Z jakim rezultatem?

- Jeden zmarł, ale dopiero tydzień po operacji. Chodził, jadł. Prawdopodobnie

zator płucny.

- Zrobiliście autopsję?

- Częściową. Rodzina pozwoliła nam ponownie otworzyć brzuch. Reperacja

żyły wyglądała całkiem nieźle. Zrobiliśmy zdjęcia.

- A pozostali?

Page 468: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Drugi, trzeci i piąty żyją i mają się dobrze, są pół roku po operacji. Czwarty

zmarł na stole. Zdążyłem tylko otworzyć mu serce.

- Policzył go pan?

- Powinienem. Analiza z zamiarem leczenia... to się liczy.

- Dobrze! Powinien pan to uwzględnić. Większość chirurgów nie zrobiłaby

tego. A szósty?

- To ten - odparł Deepak.

- Jasne. Cóż, to i tak więcej niż moje doświadczenie. Ja zrobiłem pięć. I to przez

sześć lat. Wszyscy zmarli. Dwóch na stole, dwóch tak szybko po operacji, że właściwie

można powiedzieć, że umarli na stole. Nie wszyscy trafili do mnie z urazami jak ten

tutaj. Dwaj mieli uszkodzoną żyłę przez kogoś, kto próbował usunąć przylegającą do

żyły tkankę nowotworową. Powinien pan opisać swoje doświadczenie.

Deepak odchrząknął.

570- Z całym szacunkiem, proszę pana, ale już to zrobiłem. Tyle że nikt nie

opublikuje raportu z Matki Bożej...

- Nonsens. Jak brzmi pana nazwisko?

- Deepak Jesudass, proszę pana. A to mój stażysta...

- Powiem panu coś: proszę opisać ten przypadek, dodać go do pozostałych, a

potem pokazać mi do przeczytania cały artykuł. Jeśli będzie dobry, dopilnuję, żeby go

opublikowano. Wyślę go do redaktora w „American Journal of Surgery". Sprawdzę

później, jak się ma pacjent. Powodzenia. A tak przy okazji, nazywam się...

- Wiem, kim pan jest, proszę pana. Dziękuję. Gość już wychodził, kiedy Deepak

powiedział nagle:

- Proszę pana?... Gdyby pan zechciał... a zresztą, nieważne.

- O co chodzi, panie kolego? Mam do ogołocenia z organów zwłoki, które już

powinny leżeć na stole. Wstąpiłem, żeby popodziwiać pana pracę.

- Gdyby pan zechciał pokazać nam, jak wyciąć wątrobę pod kątem

przeszczepu... moglibyśmy zacząć za pana. Oszczędziłby pan na czasie.

Próbowałem się odwrócić, ale ponieważ trzymałem hak, nie mogłem tego

zrobić.

Page 469: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Nie mam zaufania do innych w tej kwestii - powiedział głos. - Dlatego robię to

sam. Moi szefowie rezydentów nie dysponują wystarczającymi umiejętnościami...

Bystre chłopaki, ale nie mają tyle pracy co wy tutaj.

- Mamy mnóstwo pracy, a mimo to nas zamykają.

- Słucham? Owszem, słyszałem plotki, ale... Słyszałem o Popsym... Czy to

prawda?

Deepak tylko skinął głową.

- To pana piąty rok? - zapytał głos.

- Siódmy. Ósmy. Dziesiąty. Zależy, jak na to spojrzeć, proszę pana. - Nie

wspomniał o szkoleniu w Wielkiej Brytanii.

Nie musiał, ponieważ gość powiedział:

571- Słyszę w pana akcencie element szkockiego. Był pan w Szkocji? Jest pan

FRCS?

- Tak.

- Glasgow?

- Edynburg. Pracowałem też w Fife. W różnych miejscach w Fife - odparł

Deepak.

Zapadła głęboka cisza. Człowiek stojący za moimi plecami nie poruszył się.

Miałem wrażenie, że intensywnie nad czymś myśli.

- Co pan zrobi, jeśli was zamkną? Deepak wbił wzrok w podłogę.

- Nadal będę pracował. Prawdopodobnie tutaj. Kocham chirurgię... Minęła cała

wieczność, zanim głos znów się odezwał:

- Deepak Jesudass przez „]", zgadza się? - Przeliterował imię i nazwisko. -

Dobrze? Proszę mnie odwiedzić w Bostonie, doktorze Jesudass. Zaproponujemy panu

uczciwą stawkę. Zaprowadzę pana do mojego laboratorium. Coś panu znajdziemy.

Jeśli ktokolwiek ma dla mnie wycinać organy, to być może właśnie pan. Kiedy pan

przyjedzie, porozmawiamy dłużej. Teraz muszę uciekać. Dobra robota, Deepak.

Usłyszeliśmy machnięcie drzwi wahadłowych. Pracowaliśmy w ciszy. W końcu

Deepak powiedział:

- Usłyszał moje nazwisko tylko raz... i od razu potrafił je powtórzyć. - Reperacja

dobiegła końca. Zabrał się do zaszywania pacjenta, z taką samą pieczołowitością i

ostrożnością, z jaką go otworzył. Poprosił instrumentariuszkę o piankę żelującą. -

Page 470: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Przez te wszystkie lata, jak tu pracuję, nikt nie potrafił zapamiętać mojego nazwiska.

Nikomu nie zależało. Zwykle widzą w nas określony typ człowieka, a nie pojedynczą

ludzką istotę.

Oczy lśniły mu żywiej niż zwykle, plecy były prostsze. Nigdy nie widziałem

swojego szefa rezydentów w takiej euforii. Cieszyłem się razem z nim i byłem z niego

dumny.

- Kto to był? - spytałem, nie umiejąc dłużej powstrzymać ciekawości.

572- Powiesz, że jestem staroświecki - stwierdził Deepak - ale zawsze

wierzyłem, że ciężka praca popłaca. Moja własna wersja biblijnych Ośmiu

Błogosławieństw. Rób, co do ciebie należy, cierpliwie znoś niesprawiedliwości,

egoizm, pozostań wierny sobie... pewnego dnia zostanie ci to wynagrodzone.

Oczywiście, nie wiem, czy ludzie, którzy czynili ci zło, cierpią, czy zostało im

odpłacone pięknym za nadobne. Zresztą to chyba tak nie działa. Ale naprawdę wierzę,

że pewnego dnia czeka cię nagroda.

- Znasz go? - zapytałem ponownie.

Deepak zignorował moje pytanie i zwrócił się do pielęgniarki asystującej:

- Czy ten zespół przyjechał po wątrobę, czy po serce?

- Po wątrobę. Inny zespół zabrał serce i odleciał. Deepak uśmiechnął się i

powiedział do mnie:

- Marionie, nie jestem w stu procentach pewny, bo miał na sobie maskę;

gdybym zobaczył jego palce, przekonałbym się. Ale raczej się nie mylę. Właśnie

poznałeś jednego z najwybitniejszych chirurgów, specjalistę od wątroby, pioniera

przeszczepów wątroby.

- Jak się nazywa?

- Thomas Stone.Rozdział 43

Sąd nad lekarzem

Wierzę w czarne dziury. Wierzę, że kiedy wszechświat zostanie wessany w

nicość, przeszłość i teraźniejszość zawirują i wymieszają się, zanim wpadną do

kosmicznego odpływu. Wierzę, że w taki sposób Thomas Stone zmaterializował się w

moim życiu. Jeśli to żadne wytłumaczenie, to muszę przywołać bezstronnego Boga,

który pozostawia nas samym sobie, ani nie wywołując tornad i zaraz, ani nie

przeciwdziałając im, lecz który tu i ówdzie przytknie palec do obracającego się koła

Page 471: Abraham Verghese - Powrót do Missing

fortuny tak, by ojciec, który oddzielił się oceanem od własnych synów, znalazł się w

tym samym pomieszczeniu co jeden z nich.

Jako dziecko tęskniłem za Thomasem Stone'em, a przynajmniej za moim jego

wyobrażeniem. Tak wiele ranków czekałem na niego przy bramie Missing. Dziś

postrzegam to czuwanie jako konieczność, nieodzowny warunek, by zahartować i

uleczyć moje wnętrze, tak jak należy odpowiednio sprawić rakietę kija do krykieta,

aby gotów był przez całe życie odbijać piłkę. Na tym polegała lekcja odebrana przy

bramie Missing: świat nie jest ci nic winien - ojciec też nie.

Nie zapomniałem tego, o co prosił mnie Ghosh. Powiedzmy, że chwilowo

odłożyłem na bok spełnienie jego prośby. Nie czułem się

574winny, że nie zrobiłem tego od razu. Nigdy nie miałem czasu, by szukać

Thomasa Stone'a, a poza tym, gdziekolwiek by był, nigdy nie miałem poczucia, że

przyjechałem do jego Ameryki. Znajdowałem się na wyspie, w protektoracie, na

terytorium, które należało do Ameryki tylko z nazwy. Zabierając ze sobą jego

podręcznik - z Addis Abeby do Sudanu i Kenii, potem do Ameryki - wyhodowałem w

sobie, chcąc nie chcąc, szacunek dla autora. Wmówiłem sobie, że książka jest dla mnie

łącznikiem z siostrą Mary Joseph Praise. Widziałem jej rękę w licznych ilustracjach,

nosiłem w portfelu zakładkę z jej odręcznym pismem. Odkryłem w tekście postać

Thomasa Stone'a, tak samo jak on musiał odkryć samego siebie, narzucając sobie

dyscyplinę prowadzenia notatek w kraju chorób i biedy, przezwyciężając zmęczenie

po to, by wypełniać zeszyty obserwacjami. Byłem przekonany, że przygotowując swój

podręcznik, po prostu złożył w jedną całość zapiski ze swoich dzienników. Wiedza

stała się księgą.

Lecz kiedy ów pisarz, jedyny żyjący autor mojego DNA, stał, zaglądając mi

przez ramię, objawił się w formie cielesnej - ciało mojego ciała, zapach, który

powinienem był rozpoznać jako spokrewniony, i głos, który dostałem w spadku. Kiedy

pochylił się nad pacjentem, żeby obejrzeć sobie nasze dzieło, przekrzywił głowę

jedynie na kręgu szczytowym i obrotowym, przyłożył ręce do klatki piersiowej, wysta-

wiając łopatki, zmalał tak, żeby nie zanieczyścić stołu - wówczas jego ruchy stanowiły

odbicie moich.

Bez wątpienia Thomas Stone zauważył poruszenie we wszechświecie i dlatego

pojawił się w naszej sali. Przyznaję, że kiedy nie wiedziałem, kim jest, nie poczułem

nic: żadnej aury, żadnego mrowienia, nic poza dumą z cudu, jakiego udało się

Page 472: Abraham Verghese - Powrót do Missing

dokonać Deepakowi z kawałkiem rurki z PCW, i z niebywałej sprawności jego rąk -

zdolności, którą docenił również przybysz. Kiedy dowiedziałem się, że nasz gość

nazywa się Thomas Stone, ani trochę nie byłem na to gotowy. Czy moją pierwszą

reakcją powinna być złość? Poczucie sprawiedliwości? Umknęła mi szansa za

odpowiednią reakcję, gdy przebywał w pomieszczeniu.

575Teraz, po raz pierwszy od dzieciństwa, pragnąłem czegoś więcej niż

przyglądanie się jego dziewięciopalczastemu portretowi. Chciałem dowiedzieć się

czegoś więcej o tym żyjącym i oddychającym chirurgu, który stał obok mnie.

W następnych dniach sprawdziłem Thomasa Stone'a w Index Medi- cus w

naszej bibliotece, zdejmując z półki jeden za drugim wielgachne tomy, począwszy od

roku 1954 - roku moich narodzin. Chciałem się dowiedzieć, co się z nim działo po

opublikowaniu Skutecznego chirurga; chciałem się przekonać, jak wyglądał jego

wkład w rozwój nauki po wyjeździe z tropików. Biblioteka szpitalna była skromna, ale

na szczęście Popsy przekazał placówce swoją prywatną, sięgającą lat pięćdziesiątych

kolekcję czasopism chirurgicznych. Udało mi się znaleźć większość artykułów

wymienionych w Index Medicus.

Prześledziwszy artykuły, jakie opublikował, naszkicowałem sobie karierę

naukową Thomasa Stone'a. W Ameryce skupił się na chirurgii wątroby, a jego ścieżka

zawodowa splotła się z historią transplantacji, zuchwałym pomysłem, by zabrać

organ Peterowi, aby uratować życie Paulowi. Oczywiście rzecz miała swój początek

jakiś czas przed pojawieniem się na arenie Stone'a. Sir Peter Medawar i sir Frank

Burnet w latach czterdziestych dwudziestego wieku pokazali nam, jak układ

odpornościowy odróżnia tkanki „własnego" organizmu od tkanek obcych, odrzuca te

drugie i je niszczy. Dwa miesiące przed naszymi urodzinami Thomas Stone

opublikował list do redaktora „British Medical Journal" opisujący nadzwyczajnej

długości i okazałości okrężni- cę występującą u wielu Etiopczyków, która wyjątkowo

łatwo skręca się, powodując zawęźlenie. W 1967 roku, kiedy Christiaan Barnard w

szpitalu Groote Schuur w Kapsztadzie zastąpił chore serce Louisa Washkansky'ego

sercem młodej Denise Darvall zmarłej w wypadku samochodowym, mój ojciec, już w

Bostonie, zainteresował się resekcją wątroby. Za cel postawił sobie znalezienie

odpowiedzi na pytanie: jak dużą część wątroby można usunąć, by to, co zostanie,

wystarczyło do podtrzymania życia człowieka?

Page 473: Abraham Verghese - Powrót do Missing

576Pionierem amerykańskiej transplantologii był genialny chirurg, też

Thomas, tyle że Starzl. Pracując w stanie Kolorado, Starzl dokonał w latach 1963 i

1964 pierwszych przeszczepów wątroby u ludzi, ale żaden z pacjentów nie przeżył.

Thomas Stone z Bostonu, jak się dowiedziałem z przypisu, również podjął taką próbę

- w roku 1965 - która także zakończyła się porażką. Pomimo rosnącej krytyki, Starzl

się nie poddał. Pierwszą udaną transplantację przeprowadził w 1967 roku. Wkrótce to

samo powiodło się innym, w tym także Thomasowi Stone'owi. Operacja przeszczepu

nadal obarczona była ogromnym ryzykiem, ale dzięki opisywaniu swoich doświadczeń

i metod - na przykład stworzenia na czas długiej operacji obejścia krwi wrotnej do

żyły głównej górnej albo wykorzystania „roztworu Uniwersytetu Wisconsin"* dla

lepszego zachowania wątroby w zwłokach - lekarze osiągali coraz lepsze rezultaty.

Problem przestał być natury technicznej, choć była to w istocie najtrudniejsza z

technicznego punktu widzenia operacja, jaką można sobie wyobrazić - medyczny

odpowiednik Rapsodii na temat Paganiniego Rachmaninowa, podczas wykonywania

której pianiście nie wolno pominąć ani jednej nuty, ani razu zagrać fałszywie.

Operacja trwała dziesięć, czasami dwadzieścia godzin. Starzl pokazał, że jest

wykonalna. Kolejnymi przeszkodami do pokonania okazało się znalezienie

wystarczającej liczby organów do transplantacji, jak również, rzecz jasna, kwestia

odrzucenia przeszczepu przez układ odpornościowy biorcy.

W 1980 roku, gdy ja zaczynałem staż, Starzl stopniowo koncentrował się na

zagadnieniu odrzutu przeszczepu, stosując nowy, obiecujący lek wynaleziony przez

pracującą w Cambridge grupę pod kierownictwem sir Roya Calne'a: cyklosporynę.

Thomas Stone poszedł inną drogą, zajął się bowiem problemem braku organów

i zbadał rozwiązanie, które większość innych naukowców

Roztwór znany pod nazwą handlową viaspan służący do perfuzji.

577uznała za ślepą uliczkę: usunięcie części wątroby żyjącego, zdrowego

rodzica i przeszczepienie jej dziecku ze szwankującą wątrobą. Odkrył, przynajmniej w

przypadku psów, że wątroba dawcy odrasta, powiększając swoje rozmiary tak, by

powetować stratę, jednocześnie przeszczepiony fragment podtrzymuje funkcje biorcy.

Niemniej jednak podział wątroby nastręczał kolejne komplikacje, takie jak wyciek

żółci i zakrzepy w żyle wątrobowej, która zaopatruje organ w krew. Operacja narażała

również na poważne niebezpieczeństwo życie dawcy, ponieważ wątroba, w

przeciwieństwie do nerki, nie jest w organizmie sparowana. Znacznie bardziej

Page 474: Abraham Verghese - Powrót do Missing

obiecująca i przynosząca natychmiastowe rezultaty była praca Stone'a na polu

wykorzystania zwierzęcych komórek wątroby, a zwłaszcza próby usunięcia z tych

komórek powierzchniowych antygenów, poprzez które komórki ludzkie rozpoznają je

jako obce, a następnie wyhodowanie ich na błonie, by stworzyć z nich coś na kształt

sztucznej wątroby - rozwiązanie z gatunku dializy.

Czytając o transplantacjach, czułem się podekscytowany. Wyraźnie było widać,

że to jeden z najważniejszych rozdziałów w historii amerykańskiej medycyny.

Shane był w centrum zainteresowania naszego oddziału intensywnej terapii.

Znajdował się pod wpływem silnych środków uspokajających. Jego gałki oczne

poruszały się pod zamkniętymi powiekami. Skutkiem urazu było tak zwane płuco

wstrząsowe, przez niektórych określane jako płuco z Da Nang (zaobserwowano je

bowiem u żołnierzy amerykańskich w Wietnamie, którzy wkrótce po reanimacji na

polu bitwy zapadali na tę osobliwą sztywność płuc), a ponadto niewydolność nerek.

Zgodnie z regułą B.C. Gandhiego, jeśli masz w sobie więcej niż siedem rurek, w

zasadzie już nie żyjesz. Shane miał dziewięć. W ciągu kilku tygodni wyciągaliśmy z

niego jedną po drugiej, a stan zdrowia Shane'a stopniowo się poprawiał. Jako pacjent

wymagał pieczołowitej opieki. Studiowaliśmy z Deepakiem jego kartę i wyniki badań,

przewidywaliśmy jego potrzeby i reagowaliśmy na pojawiające się po drodze

578komplikacje. Junior, jak nazywała go rodzina, po czterdziestu trzech dniach

został przeniesiony z oddziału intensywnej terapii do zwykłej sali. Tydzień później,

uśmiechając się nieśmiało, wyszedł o własnych siłach, asekurowany przez personel

oddziału intensywnej terapii i urazowego. Przekroczył próg głównego wejścia do

szpitala i wydał z siebie okrzyk radości. Nawet jeśli kogoś postrzelił, świadkowie

rozpłynęli się, a policja straciła zainteresowanie, tak więc Junior mógł śmiało wrócić

do domu. Wydaje mi się, że właśnie wtedy, zobaczywszy go, jak przekracza próg

szpitala, powziąłem decyzję o specjalizacji w chirurgii urazowej. Oczywiście jego

powrót do zdrowia nie był regułą w przypadku traumatologii, ale wyzdrowienia miały

miejsce na tyle często, zwłaszcza u osób młodych i wcześniej zasadniczo zdrowych, że

podejmowany przez chirurga heroiczny wysiłek ratowania życia stawał się wart

zachodu. Umysł to rzecz krucha i kapryśna, lecz ludzkie ciało potrafi być odporne.

Jako stażystom przysługiwało nam prawo do udziału w jednej ogólnokrajowej

konferencji podczas całego stażu - wówczas wszelkie związane z nią wydatki

pokrywało państwo. Ja wybrałem odbywającą się w Bostonie majową konferencję na

Page 475: Abraham Verghese - Powrót do Missing

temat przeszczepu wątroby. Przyjechałem do Bostonu w piękny, wiosenny dzień.

Centrum miasta było dla mnie uosobieniem wizji kolonialnej Ameryki, na każdym

kroku wydawało mi się wręcz przesiąknięte historią, zupełnie inaczej niż moja nędzna

enklawa w Bronksie. Wmówiłem sobie, że konferencja zupełnie przypadkiem ma się

odbyć akurat w Bostonie, rzut beretem od miejsca pracy Thomasa Stone'a.

Przekonywałem sam siebie, że nie przyjechałem, by się z nim spotkać, ale żeby

posłuchać wykładu najważniejszego uczestnika konferencji, Thomasa Starzla. Co zaś

się tyczyło sesji plenarnej Thomasa Stone'a, to nie zdecydowałem jeszcze, czy wezmę

w niej udział.

Gdy nadszedł dzień konferencji, nie potrafiłem się już dłużej okłamywać.

Opuściłem spotkanie poświęcone transplantologii i poszed-

579łem sześć przecznic dalej, do szpitala, w którym przez te wszystkie lata

pracował Thomas Stone. Czułem się dziwnie w garniturze i krawacie, jak w

przebraniu, może dlatego, że wcześniej przez prawie rok właściwie nie zdejmowałem

bluzy lekarskiej.

- Wyślijcie ich do mekki - mówiliśmy, kiedy musieliśmy odsyłać pacjentów do

szpitala, który był w stanie zaoferować im to, czego Matka Boża Nieustającej Pomocy

zapewnić nie mogła. Zresztą mówiło się tak nie tylko u nas; w szpitalach w całej

Ameryce wyrażano się w ten sposób o najbardziej prestiżowych klinikach - raz nawet

widziałem to sformułowanie w liście od czytelnika do redakcji pisma medycznego.

Cóż, teraz ja pielgrzymowałem do mekki.

„Mekka" składała się z nowiutkiej wieży o dziwnym kształcie, połyskującej,

jakby była zrobiona z platyny. To był taki rodzaj budowli, o której zaprojektowanie

biją się architekci, ale z punktu widzenia pacjenta nie wyglądało to zachęcająco. Za

wieżą kryły się starsze, wzniesione z cegły oddziały szpitala, których architektura

sprawiała wrażenie naturalnej i dopasowanej do charakteru otoczenia.

- Dzień dobry panu - powiedział młody człowiek w purpurowej marynarce.

Spojrzałem na niego, sądząc, że przemawia przez niego sarkazm. Chwilę później

zrozumiałem, że on i jeszcze dwóch innych mężczyzn stoją pod szpitalem i zajmują się

parkowaniem aut i pomaganiem pacjentom na wózkach.

Przez obrotowe drzwi wszedłem do przeszklonego atrium, którego sufit

znajdował się przynajmniej trzy piętra wyżej i dawał schronienie prawdziwemu

drzewu. W holu grało napędzane tajemniczym mechanizmem wielkie pianino. Wokół

Page 476: Abraham Verghese - Powrót do Missing

stały lampy i luksusowe skórzane fotele. Dalej szumiał wodospadzik; woda

rozpryskiwała się o granitowy blok. Przeniosłem spojrzenie na recepcję, gdzie jedna z

trzech recepcjonistek stała uśmiechnięta, gotowa pospieszyć z pomocą. Poszedłem

wzdłuż wyrysowanej na podłodze niebieskiej linii, która zaprowadziła mnie do wind w

Wieży A. Zgodnie z instrukcjami recepcjonistki

580pojechałem na osiemnaste piętro, na którym znajdował się oddział

chirurgii. Zapomniałem życzyć jej miłego dnia. Z trudnością przyszło mi uwierzyć, że

jestem w szpitalu.

Wyszedłszy z windy, wpadłem na pięciu mężczyzn i jedną kobietę - wszyscy

byli mniej więcej w moim wieku, ubrani w czarne garnitury z identyfikatorami z

napisem GOŚĆ tak jak ja.

- Kazali nam tu zaczekać - grzecznie odezwała się do mnie kobieta. W tym

samym momencie pojawił się młody mężczyzna w fartuchu

narzuconym na niebieską bluzę.

- Przepraszam za spóźnienie - powiedział, choć wcale nie brzmiało to tak, jakby

rzeczywiście było mu przykro. - Witam na oddziale chirurgii. Nazywam się Matthew. -

Posłał nam uśmiech. - Mój Boże, jeszcze rok temu byłem na waszym miejscu i

rozmawiałem o moim stażu. Ale ten czas leci! Świetne garnitury! Okej, mamy jakieś

dwadzieścia minut, zanim zacznie się konferencja na temat zachorowalności i

umieralności, którą, jak wiecie, nazywamy w skrócie M&M. Oprowadzę was tak na

szybko po oddziale chirurgii. Po M&M pójdziecie na lunch z personelem, potem

zaczną się indywidualne rozmowy, a na koniec duża wycieczka po szpitalu.

Zaprowadzę was do sali konferencyjnej i muszę uciekać, bo podczas M&M będziemy

omawiać jednego z moich pacjentów. Muszę pójść włożyć zbroję.

Przez rok, jaki spędziłem w Matce Bożej Nieustającej Pomocy, ani razu nie

zdarzyło mi się oprowadzać po szpitalu potencjalnych kandydatów na stażystów.

Mówiąc szczerze, nigdy nie widziałem, żeby ktoś przyszedł na rozmowę. W mekce coś

takiego odbywało się raz w tygodniu. Postanowiłem przyłączyć się do grupy.

W indywidualnych dyżurkach znajdowały się telewizory, lodówki, biurka i

każda miała własną łazienkę. Bynajmniej nie przypominało to dyżurki w Matce Bożej,

do której wepchnięto piętrowe łóżka, wstawiono jeden telefon i kazano odpoczywać

stażystom wszystkich specjalności naraz. Nigdy nie korzystałem z tego pokoju.

Page 477: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Następnie Matthew pokazał nam „małą" salę konferencyjną, w której zespół

chirurgów

581mekki odbywał poranną naradę. Pomieszczenie wyglądało jak sala

posiedzeń w dużej firmie: długi stół i szereg skórzanych foteli z wysokimi oparciami.

Ze ścian patrzyli na nas uwiecznieni na olejnych portretach dawni ordynatorzy

oddziału - galeria sław chirurgii.

- Spójrzcie na to - powiedział Matthew i nacisnął guzik. Zamontowane za

zasłonami rolety zjechały w dół, odcinając dopływ światła, a ze stolika wysunął się

projektor. Constance, jedyna kobieta w naszej grupie, przewróciła oczami, jakby

uznała prezentację za prostacką.

Gdy dotarliśmy do auli, w której miała się odbyć M&M, Matthew przeprosił

nas na chwilę.

- Muszę się przebrać. Doktor Stone ma bzika na punkcie bluz. Nie lubi, kiedy je

nosimy nawet na obchodzie.

Aula przypominała pomniejszoną wersję Cinema Adowa w Addis Abebie,

wyposażoną jednak w lepsze fotele, obite beżową tkaniną, gładką w dotyku. Ponieważ

rzędy siedzeń zamontowano pod dużym kątem w stosunku do środka auli, widok z

tyłu był doskonały - i tam właśnie my, potencjalni stażyści, usiedliśmy. Za podium

znajdował się szereg ruchomych paneli do podglądu zdjęć rentgenowskich. Jeden z

rezydentów ładował kolejne klisze i za pomocą pedału przesuwał panele.

Constance usiadła obok mnie. Stadko studentów medycyny w krótkich białych

fartuchach weszło do auli i dołączyło do nas. Zdążyłem zapomnieć o istnieniu

studentów medycyny. Byłoby miło mieć w Matce Bożej Nieustającej Pomocy kogoś,

kto znajdowałby się w łańcuchu pokarmowym niżej ode mnie. Rezydenci nosili

dłuższe fartuchy i nie zachowywali się tak beztrosko jak studenci. Lekarze

prowadzący, którzy zjawili się jako ostatni, nosili najdłuższe fartuchy. My, kandydaci,

w tych naszych ciemnych wdziankach, wyróżnialiśmy się jak pingwiny na zjeździe

niedźwiedzi polarnych. Pracując w Matce Bożej, ani razu nie byłem na takim

zebraniu. Deepak spotykał się z nami regularnie na szkoleniach, ale tu, w tej auli,

czuło się powiew tradycji, rytuał, który nie zmienił się od dziesięcioleci.

582- Z jakiej jesteś szkoły? - zapytała Constance. Słyszałem, jak wcześniej

mówiła, że uczyła się w Bostonie, ale na innej uczelni.

Page 478: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Chodziłem do szkoły w Etiopii - poinformowałem ją. Gdyby mogła się

przesiąść fotel dalej, pewnie by to zrobiła.

Kiedy Thomas Stone wszedł, nawet nie spojrzał na tłum w auli, po prostu z

góry założył, że słuchacze są obecni. Był wyższy, niż zapamiętałem ze spotkania na sali

operacyjnej w Matce Bożej, prawie tak wysoki jak Shiva i ja. W pomieszczeniu zaległa

cisza. Stone trzymał ręce w kieszeniach białego fartucha. Sposób, w jaki wślizgnął się

na swoje miejsce, lekkość i płynność tego ruchu, skojarzyły mi się z Shiva. Siedział

sam w pierwszym rzędzie. Byłem co prawda daleko za nim, ale zarazem trochę z boku,

więc widziałem go z profilu. Po raz pierwszy dobrze się przyjrzałem mojemu ojcu.

Poczułem rozchodzące się po moim ciele ciepło. Nie potrafiłem studiować jego twarzy

na zimno, beznamiętnie, klinicznie. Umysł pracował na pełnych obrotach, a serce

waliło mi w piersi - bałem się, że się zdradzę, że wyczuje moją obecność. Odwróciłem

wzrok, próbując się opanować. Kiedy znowu na niego spojrzałem, Stone przeglądał

jakieś papiery. Trudno było stwierdzić, czy jego dłoni brakuje palca. Jego włosy na

skroniach były mocno posiwiałe, ale na czubku głowy czupryna nadal była

ciemnobrązowa. Miał wydatny żwacz, który podkreślał jego szczękę i sprawiał, że wy-

glądał, jakby nieustannie zaciskał zęby. Oko, które widziałem z mojej strony, było

osadzone w głębokim, ciemnym oczodole. Zauważyłem, że trzyma głowę wyjątkowo

sztywno.

Nie potrafię powiedzieć zbyt wiele o sprawie, o której dyskutowano, ani co się

ostatecznie okazało. Kiedy siedziałem, wpatrując się w Tho- masa Stone'a i czując

obecność zdegustowanej Constance, przepalił się we mnie bezpiecznik i mógł w

każdej chwili doprowadzić do spięcia. Byłem gotów ciskać meblami, włączyć instalację

przeciwpożarową, wykrzykiwać obelgi i rozpirzyć to całe układne zgromadzenie.

Poczułem, że zaczynam tracić kontrolę nad sobą. W pewnym momencie,

583gdy wściekłość sięgnęła zenitu, musiałem chwycić się podłokietników

fotela. Potem stopniowo napięcie zaczęło opadać.

- To była moja wina - powiedział Thomas Stone, odwracając do mnie twarz.

Przez chwilę myślałem, że jest jasnowidzem. Usłyszał mnie. Wcześniej Matthew, nasz

strażnik i przewodnik, a teraz osoba referująca przypadek, stał się obiektem ostrej

krytyki z różnych części sali, ponieważ, choć był jedynie posłańcem, jego lekarz

prowadzący i szef rezydentów nie pospieszyli mu z pomocą. Matthew odczuł siłę

Page 479: Abraham Verghese - Powrót do Missing

ataków na własnej skórze. Kiedy Thomas Stone wstał, ujadające paszcze natychmiast

zamilkły.

- Tak, to była moja wina. Bez wątpienia stać nas na więcej. Zleciłem instalację

kamer wideo w dwóch izbach przyjęć na urazówce. Chcę, żebyśmy za każdym razem,

gdy przywiozą nam pacjenta z poważnymi urazami, analizowali nagrania. Czy

staliśmy we właściwym miejscu? Czy musieliśmy zrobić trzy kroki, aby sięgnąć po

rurkę do- tchawiczą, którą powinniśmy mieć na wyciągnięcie ręki? Czy ktoś musiał

poprosić o coś, co powinien mieć pod ręką? Czy rozpraszaliśmy się nawzajem

niepotrzebnymi słowami? Kto był tam zbędny? Czy można było lepiej? To zawsze

wyzwanie. - Wyjął z kieszeni kartkę papieru i rozłożył ją. - Biorę również

odpowiedzialność za kwestię poruszoną w tym liście.

Miał lekki brytyjski akcent, który co prawda zmiękczyły lata spędzone w

Ameryce, ale którego nie zdążyła zniekształcić irytująca amerykańska odmiana

narzucająca specyficzną modulację. Kiedy rozmawiał z Deepakiem w sali operacyjnej

szpitala Matki Bożej, nie zwróciłem uwagi na jego akcent.

- Ten list napisała do mnie matka zmarłego pacjenta. Chcę być pewien, że to się

nie powtórzy. Oto, co pisze ta kobieta: „Doktorze Stone. Nigdy nie pogodzę się z

tragiczną śmiercią mojego syna, choć być może z czasem wspomnienie stanie się

mniej bolesne. Nie potrafię zapomnieć ostatniego obrazu, który mam w pamięci,

obrazu, który mógł wyglądać inaczej. Zanim dość nieuprzejmym tonem poproszono

584mnie o opuszczenie pomieszczenia, muszę panu powiedzieć, że zobaczyłam

strach mojego syna - strach, którym nikt się nie przejął. Jedyną osobą, która

próbowała coś zrobić, była pielęgniarka. Wzięła mojego syna za rękę i powiedziała:

»Nie martw się, wszystko będzie dobrze«. Wszyscy pozostali zignorowali go.

Oczywiście, rozumiem, że lekarze byli zajęci jego ciałem. Jakimże wybawieniem

byłoby dla niego, gdyby pozostał nieprzytomny. Mieli ważne rzeczy do roboty.

Martwili się o klatkę piersiową i brzuch, ale nie o małego chłopca, który się bał.

Owszem, to był dorosły mężczyzna, ale w takiej chwili bezsilności zamienił się w

malutkiego chłopca. Nie zauważyłam w lekarzach choćby śladu ludzkiej życzliwości.

Ja i mój syn byliśmy dla pana zespołu jedynie źródłem irytacji. Woleliby zapewne,

żebym sobie poszła, a chłopak, żeby się uciszył. W końcu dostali, czego chcieli.

Doktorze Stone, czy jako szef chirurgii, być może również jako rodzic, nie czuje się

pan w obowiązku dopilnować, by pańscy ludzie dodawali pacjentom otuchy? Czy

Page 480: Abraham Verghese - Powrót do Missing

mniej zdenerwowany pacjent, pacjent, który się nie boi, to nie lepszy pacjent?

Ostatnie świadome doznanie, jakie mój syn wyniósł z tego świata, to wspomnienie

lekceważących go ludzi. Ja zaś zapamiętam go jako małego chłopca patrzącego z

przestrachem za wyprowadzaną z sali matką. To głęboko wyryty w mojej pamięci

obraz, który zabiorę ze sobą do grobu. Fakt, że pańscy ludzie zadbali o jego ciało, nie

usprawiedliwia zignorowania jego jestestwa".

Thomas Stone złożył list i umieścił go w kieszeni na piersi. Po auli rozszedł się

szmer i pomruk, skrępowani słuchacze poprawili się w fotelach. Wyczułem w

powietrzu ochotę, żeby machnąć ręką na list, wydrwić to, o czym mówił, ale postawa

Stone'a sprawiła, że nikomu nie spieszyło się, by zabrać głos. Stone stał w ciszy, jakby

samemu rozważając sens listu, nieświadom obecności pełnego audytorium. Nikt się

nie odezwał. Milczenie się przedłużało. Ucichły wszelkie odgłosy, tak że dało się

słyszeć jedynie miarowy pogłos klimatyzacji. Thomas Stone miał zamyślony wyraz

twarzy, z pewnością brakowało w jego obliczu złości. Potem, jakby budząc się z

głębokiego snu, rozejrzał się

585po sali, oczekując jakiejś reakcji, chcąc sprawdzić, czy słowa autorki listu

poruszyły słuchaczy. Szydercy przemyśleli swoje stanowisko.

Kiedy Stone wreszcie się odezwał, mówił cicho, ale pewnie, głosem, który

domagał się uwagi. Zadał pytanie.

Znałem na nie odpowiedź, bo znajdowała się w jego książce - książce, którą

przeczytałem bardzo dokładnie, i to nie raz, podczas ucieczki z Etiopii i w czasie

pobytu w Kenii.

- Jakiego rodzaju środek pierwszej pomocy podaje się pacjentowi przez ucho?

Zapewne przy mniej więcej dwustu osobach obecnych w auli, przynajmniej

pięćdziesięcioro z nich powinno znać odpowiedź.

Ale nikt się nie odezwał.

Czekał. Poczucie dyskomfortu stało się jeszcze bardziej nieznośne. Poczułem,

jak obok mnie Constance zesztywniała.

Thomas Stone stanął na rozstawionych nogach i założył ręce do tyłu. Zdawał

się gotów spędzić tak cały dzień. Uniósł brwi. Wyczekiwał. Studenci siedzący po mojej

lewej stronie bali się nawet mrugnąć.

Stone spojrzał na mnie, zaskoczony, że reakcja nastąpiła ze strony rzędu

ciemnych garniturów. Poczułem, że przewierca mnie wzrokiem. Wówczas dopiero

Page 481: Abraham Verghese - Powrót do Missing

drugi raz zauważył moje istnienie; pierwszy raz zrobił to, gdy się urodziłem. Tym

razem wystarczyło, że podniosłem rękę.

- Tak? - powiedział. - Proszę nam powiedzieć, jakiego rodzaju środek pierwszej

pomocy podaje się pacjentowi przez ucho.

Wszystkie oczy spojrzały na mnie. Nie spieszyło mi się. W ogóle mi się nie

spieszyło.

Wtedy oczy zaszły mi mgłą, bo pomyślałem o Ghoshu i jego ofierze dla nas.

Choć tak naprawdę zmarł na białaczkę, miałem poczucie, że od dnia naszych narodzin

stopniowo oddawał własne życie po to, byśmy z Shiva mogli mieć swoje. Kiedy umarł,

miałem wrażenie, że po raz drugi przecięto mi pępowinę. Pomyślałem o owdowiałej

He- mie, pracującej teraz samotnie z Shiva w Missing, piszącej do mnie

586w listach, że serce jej pęka z tęsknoty, i pytającej, czy wybaczę jej brak

uwagi i miłości, na które zasługiwałem. Przez te wszystkie lata Thomas Stone

prawdopodobnie nie opuścił nawet jednej M&M, nie było dnia, żeby poczuł się

nieswojo przeze mnie lub przez Shivę. Pomyślałem o Matronie, trzymającej Missing w

kupie, pracowitej, kochającej matce chrzestnej dwóch chłopców, kotwicy naszego

życia. I pomyślałem o Gebrew, Almaz i Rosinie, którzy próbowali wypełnić pustkę po

mężczyźnie, który odszedł.

Cóż to za niesprawiedliwość, że nagrodą dla Thomasa Stone'a za wszystkie jego

wady, za jego egoizm, jest przywilej zasiadania w fotelu szefa i odbierania szacunku,

podziwu i zachwytu ludzi pokroju Constance i pozostałych zgromadzonych w tej sali.

Przecież nie sposób być zarazem świetnym lekarzem i złym człowiekiem - przecież

prawa ludzkie, jeśli nie boskie, nie pozwalają na to.

Odwzajemniłem jego spojrzenie. Nawet nie mrugnąłem.

- Słowa pociechy - powiedziałem mojemu ojcu.

Dzielące nas lata zostały ściśnięte jak książki pomiędzy podpórkami. Słuchacze

patrzyli to na mnie, to na niego, zdenerwowani, niepewni, czy podałem właściwą

odpowiedź. Dla mnie i dla niego nie istniał nikt poza nami.

- Dziękuję - odezwał się zmienionym głosem. - Słowa pociechy. Wyszedł,

spojrzawszy na mnie raz jeszcze, zanim położył dłoń na

klamce.

Page 482: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Przypadkiem odkryłem, gdzie mieszka. Stawiałbym na elegancki

apartamentowiec na drugim brzegu rzeki. Ale nie - u stóp Wieży A zauważyłem

szklane drzwi prowadzące na zewnątrz; po drugiej stronie ulicy znajdowało się

wejście do kolejnego budynku. Zobaczyłem, jak wchodzi tam Thomas Stone. Portier

ukłonił mu się. Postanowiłem zaczekać. Po kilku minutach Stone wyszedł, bez białego

fartucha, ale za to niosąc czarno- żółte pudło - rzutnik przezroczy z obrotowym

587bębnem. Szedł na konferencję o transplantologii. Dałem mu pół godziny,

po czym podszedłem do portiera. Machnąłem mu przed oczami identyfikatorem.

- Marion Stone. Doktor Stone zapomniał zabrać slajdy, które będą mu

potrzebne podczas prelekcji. Przysłał mnie po nie.

Już miał zamiar mnie przepytać i spławić, kiedy nagle przekrzywił głowę i

zapytał:

- Jest pan z nim spokrewniony?

- Jestem jego synem.

- Na Boga, ależ tak! - powiedział, podchodząc bliżej, by spojrzeć mi w oczy, jak

gdyby to w nich kryło się całe podobieństwo. Rozpromienił się, jakby wiadomość

usprawiedliwiała zachowanie Stone'a, jakby naraz zyskał nowy, ludzki aspekt, jakby

dostąpił odkupienia.

- Na Boga, ależ tak! - Z radości klepnął się w udo. - Tyle czasu, a nie pisnął

nawet słówka.

- Bo aż do tej pory o niczym nie wiedział - powiedziałem i puściłem do niego

oko.

- Święta Mario i Józefie! Nie mów pan! Uśmiechnąłem się i spojrzałem na

zegarek.

- Wie pan, gdzie to jest? - zapytał.

- Czwarte piętro?

- Numer cztery zero dziewięć.

Wszedłem do jego domu dzięki scyzorykowi i pewnym dodatkowym

chirurgicznym zdolnościom, których nauczyć cię może jedynie B.C. Gandhi.

Mieszkanie składało się z salonu i sypialni.

W salonie nie znalazłem niczego, co uzasadniałoby nadanie mu tej szumnej

nazwy. Większość powierzchni zajmował wielki, przypominający stół kreślarski blat

Page 483: Abraham Verghese - Powrót do Missing

do pracy. Po obydwu stronach umieszczono mniejsze blaty, razem ze środkowym

stworzyły konstrukcję

588w kształcie litery U. Na mniejszych blatach leżały papiery ułożone w

zgrabne stosy. Wzdłuż ścian stał segmentowy regał pełen książek i czasopism, które

ułożono nie na pokaz, ale pod względem łatwości dostępu.

W kuchni na dzbanku do kawy zbierał się kurz. Wyglądało na to, że kuchenka

nigdy nie była używana. Z tostera stojącego na blacie sypały się okruchy pieczywa. W

lodówce znalazłem tylko karton soku pomarańczowego, kostkę masła i pół bochenka

chleba.

W sypialni, ponieważ zasłony były szczelnie zasłonięte, panował mrok. W tym

pokoju nie znalazłem żadnych książek ani czasopism. Jedynie wojskową pryczę i koc

złożony w schludną kostkę, jakby lokator zatrzymał się tu na jedną noc.

Na gzymsie elektrycznego kominka stało oprawione zdjęcie. Typowa dla lat

dwudziestych aerografia nadawała skórze matki i syna alabastrowy wygląd. Osoby na

zdjęciu jakby pozowały do obrazu Madonny z Dzieciątkiem. Chłopiec miał może trzy

lata, siedział wygodnie usadowiony na kolanach kobiety, która była chyba moją

babcią - osobą, o której, co sobie właśnie uświadomiłem, przedtem w ogóle nie

myślałem.

Obok zdjęcia stał szklany walec wypełniony mętnym płynem. Po bliższym

przyjrzeniu się stwierdziłem, że w środku unosi się ludzki palec.

Przyszedłem tutaj z zamiarem... z zamiarem wyrządzenia szkód.

To zdjęcie sprawiło, że zmieniłem zdanie.

Pootwierałem tylko szafki w kuchni i zostawiłem drzwi otwarte na oścież.

Otworzyłem drzwiczki piekarnika i lodówkę. Zdjąłem zakrętkę z kartonu z sokiem.

Pootwierałem szafki w łazience. Odkręciłem tubkę z pastą, otworzyłem butelkę z

szamponem i z odżywką, starannie kładąc zakrętki obok nich. Otworzyłem wszystko,

co miało pokrywkę, zakrętkę, drzwi. Otworzyłem szafę, komodę, szafkę na

dokumenty, butelkę z atramentem, buteleczki z lekami. Pootwierałem nawet okna.

589Na samym środku jego biurka położyłem zakładkę z pismem siostry Mary

Joseph Praise.

19 września 1954 roku

Page 484: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Drugie wydanie. Paczka przyszła zaadresowana na mnie, ale jestem prze-

konana, że wydawcy chodziło o Ciebie. Gratulacje. Załączam swój list do Ciebie.

Przeczytaj go, proszę, natychmiast.

SMJP.

Byłem pewien, że Stone ma list, o który chodziło mojej matce. Teraz, będąc w

jego domu, ponownie zadałem sobie pytanie: „Gdzie on jest... I co jest w nim

napisane?". Kusiło mnie, żeby przewrócić mieszkanie do góry nogami i znaleźć list,

ale w ten sposób zniszczyłbym to, co stworzyłem.

Odkręciłem słoik z formaliną, wyłowiłem ze środka paluch, poczekałem, aż

spłynie z niego płyn, i położyłem go obok zakładki. Przyjrzałem się własnemu dziełu.

Zmieniłem zdanie co do palca. Włożyłem go z powrotem do słoja z formaliną,

zakręciłem i zabrałem ze sobą. To sprawiedliwe. W końcu zostawiłem mu w zamian

coś swojego.

Wychodząc, podparłem drzwi, żeby się nie zamknęły.Rozdział 44

Zacznij od początku

Dwa tygodnie później, w niedzielę, usłyszałem pukanie do drzwi. Niedawno

rozgromiliśmy naszych najważniejszych rywali z Coney Island w meczu

jednodniowym na ich własnym boisku, wychodząc z tego starcia z międzyszpitalnym

pucharem krykie- ta w garści. Nestor zdobył sześć wicketów na dwadzieścia pięć

runów, rzucając jedną piłkę za drugą w morderczym tempie; cztery z nich dzięki

moim chwytom daleko za wicketem. Palce bolały mnie mimo rękawic, a kolana też

dawały do wiwatu, więc wymówiłem się od świętowania u B.C. Gandhiego i

zaplanowałem, że położę się wcześniej spać.

- Proszę - powiedziałem.

Rozejrzał się po pokoju, chcąc zorientować się w sytuacji. Nawet jeśli zobaczył

cień mojego łóżka, raczej mnie nie zauważył, ponieważ spojrzał w inną stronę,

zaciekawiony światłem wypływającym spod drzwi do łazienki. Potem przesunął

wzrokiem po zasłoniętym oknie. Kiedy znowu spojrzał na łóżko, nie leżałem, lecz

siedziałem. Zaskoczony wzdrygnął się.

Zamknął drzwi. Stał bez ruchu - on, człowiek, który wkroczył we własną

przeszłość.

591Czekałem. Nie zapraszałem go tutaj. Mijały sekundy, a on najwyraźniej

zamierzał milczeć. Musiałem mu przyznać, że rozgryzł mnie i namierzył. Być może

Page 485: Abraham Verghese - Powrót do Missing

tego dnia, gdy zajrzał mi przez ramię w sali operacyjnej, jednak zauważył moją

obecność? A może w auli, gdy odpowiedziałem poprawnie na jego pytanie, ujrzał w

mojej twarzy rysy mojej matki lub swoje? Jakież to musi być osobliwe uczucie, ujrzeć

syna, którego nigdy wcześniej się nie widziało, ani nawet nie myślało o nim aż do

dnia, kiedy zjawił się na konferencji M&M, nadając jej zupełnie nowe znaczenie.

- Skoro już wszedłeś, to może usiądziesz - powiedziałem. Nie zaproponowałem,

że zapalę światło.

Za moim łóżkiem stało krzesło. Ruszył prosto przed siebie, szybko jak ślepiec,

który wolałby raczej uderzyć w coś kolanem, niż okazać wahanie i poprosić o pomoc.

Opadł na krzesło.

Chyba nie widział mojej twarzy. Za to ja mogłem się przyjrzeć jemu. Gdy jego

oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, obejrzał moje rzeczy. Posiadałem więcej niż

on. Nie licząc książek. Widziałem, jak zatrzymał się na dłużej przy oprawionej

reprodukcji Ekstazy św. Teresy - musiał od razu rozpoznać, skąd wziął się ten

obrazek. Ach tak - palec w słoju. Już wiedział, że trafił do właściwego pokoju.

Mijały minuty. Była dziesiąta wieczorem.

- Mogę zapalić? - powiedział w końcu.

- Przecież nie palisz. - Nie poczułem zapachu papierosów w jego mieszkaniu.

Tylko jego własną woń, którą wyczułem ponownie, zaraz gdy wszedł do pokoju.

- Teraz już tak... A ty kiedy zacząłeś?

Miał dobry nos. Nie spieszyłem się z odpowiedzią.

- Kiedy tu przyjechałem. To niezbędny element szkolenia chirurga. Nie krępuj

się.

Pogrzebał w kieszeni koszuli i wyjął z niej dwa papierosy. Pomyślałem o Alim i

jego suku, jedynym miejscu, o jakim wiedziałem, że sprzedaje papierosy na sztuki. W

Ameryce kupowało się je kartonami albo na ciężarówki.

592Podał mi papierosa. Spojrzałem na niego. Już miał cofnąć dłoń, kiedy

jednak go przyjąłem. Zapalił zapalniczkę i wstał. Ja przerzuciłem nogi na drugą stronę

łóżka.

Dłońmi, tym dziewięciopalczastym grobowcem, osłonił ogień. Pochyliłem się

nad płomieniem i zassałem powietrze, aż zajarzył się koniec papierosa.

Dzięki ci, ojcze.

Page 486: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Z powrotem usiadłem na łóżku. Znalazł stojący w zasięgu ręki stary

styropianowy kubek. Zaciągnąłem się długo, kontemplacyjne, oceniając jego

papierosy. Rothmansy, powrót do czasu spędzonego w Etiopii, albo żebym nie

zapomniał, do pobytu w Wielkiej Brytanii. W Matce Bożej też paliliśmy rothmansy

dzięki B.C. Gandhiemu, który kupował je kartonami na Canal Street z gigantyczną

zniżką.

W snopie światła bijącym spod drzwi łazienki dym kreślił zawiłe kształty.

Przypomniałem sobie naszą kuchnię w Missing i to, jak drobinki kurzu tańczące w

promieniach porannego słońca zdawały się tworzyć własną galaktykę. Kiedy byłem

dzieckiem, ten widok nie pozwalał mi zapomnieć, jak cudownym i zarazem

przerażającym miejscem jest wszechświat, że im baczniej mu się przyglądasz, tym

mniej jest w stanie ukryć przed twoim wzrokiem, i że wyobraźnia człowieka jest dla

niego jedynym ograniczeniem.

- Nie oczekuję od ciebie zrozumienia - powiedział i przez chwilę miałem

wrażenie, że mówi o drobinkach kurzu. Drażniło mnie brzmienie jego głosu. Kto dał

mu prawo, by się odezwać? W moim pokoju?

- Nie rozmawiajmy o tym. Znów zapadła cisza.

On pierwszy ją przerwał.

- Jak ci się podoba chirurgia?

Czy naprawdę miałem ochotę mu odpowiedzieć? Czy odpowiadając, przyznam

się do czegoś? Będę musiał to przemyśleć. Niech się poci.

593- Jak mi się podoba chirurgia? Hm... Mam szczęście, że jest tu Deepak. Nie

ma ze mną lekko. Podstawy, dobre nawyki. Myślę, że to ważne... - Raptem zamilkłem.

Wydawało mi się, że powiedziałem zbyt wiele. Wyczułem w tonie swojego głosu

potrzebę akceptacji z jego strony, szukałem potwierdzenia, a przecież to ostatnia

rzecz, jakiej pragnąłem. Pomyślałem o Ghoshu, który został chirurgiem przypadkowo,

tylko dlatego, że Stone odszedł. Nie miał kto go nauczyć. Ach, Ghosh! Ostatnim

życzeniem Ghosha było...

- Znam niektórych spośród tych, których uczył Deepak - powiedział Stone,

przerywając mi bieg myśli. Wiadomość Ghosha mogła zaczekać. To nie była najlepsza

pora. Nie byłem w nastroju.

- Naprawdę?

- Wywiedziałem się o niego. Masz szczęście.

Page 487: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Ale Deepak go nie ma. Znowu go zrobią w wała. W sumie, to nas wszystkich

zrobią.

- Może nie - powiedział.

Nie ciągnąłem go za język. Tylko bez przysług, proszę. Niczego od niego nie

chciałem. Poprawił się na krześle, ale nie dlatego, że było mu niewygodnie. Chodziło o

to, co w sobie dusił, czekał, aż zapytam. Nie dam mu tej przyjemności.

- Ja też miałem w życiu swojego Deepaka - powiedział. - Wystarczy jedna taka

osoba. Mój nazywał się doktor Braithwaite. Miał bzika na punkcie poprawności.

Dzisiaj wspominam go lepiej, niż wtedy o nim myślałem. Mimo to, po tych wszystkich

latach, jest mi wyjątkowo trudno...

Zabrakło mu słów. To był ogromny wysiłek, fizyczny sprawdzian ze sztuki

konwersacji. Sądzę, że nie był mężczyzną, który umiałby w ten sposób rozmawiać.

Dzielenie się z kimś osobistymi przemyśleniami nie było w jego stylu. Nie zdradzał się

z nimi nawet przed samym sobą. Dałem mu mnóstwo czasu.

- Co? Jest ci wyjątkowo trudno... co?

Powinienem powiedzieć mu, żeby wyszedł. A tymczasem rozmawiałem z nim,

pomagałem mu znaleźć słowa.

594- Jest mi trudno operować. Zwłaszcza przeprowadzać operacje na zimno.

Czuję obawy - mówił powoli, cedząc słowa. - Nikt o tym nie wie. Nawet kiedy operuję

przepuklinę albo wodniaka... tak naprawdę, to im prostsza operacja, tym częściej mi

się to zdarza... Muszę powtarzać anatomię, od nowa tłumaczyć sobie krok po kroku

czynności z podręcznika, choć przecież po tylu latach już nie mam potrzeby tego

robić. Boję się, że zapomnę. Albo że nagle będę miał pustkę w głowie... Czasami

wymiotuję. Jest mi niedobrze, kręci mi się w głowie. To nie chce minąć. Myślałem,

żeby zrezygnować z operowania. Najgorzej, kiedy pracuję nad kimś, kogo znam,

wiesz, pracownik szpitala przyprowadza matkę...

Pomyślałem o chirurgicznym atlasie anatomicznym, który widziałem u niego w

mieszkaniu, wielkiej księdze in folio, obok której leżał atlas operacyjny, obydwa

rozłożone na biurku, jakby były ostatnimi rzeczami, na które rzucił okiem przed

wyjściem.

- A ten dzień, kiedy ja... dzień konferencji M&M?

- No właśnie. Tego samego dnia rano miałem do zrobienia proste wycięcie guza

piersi, a gdyby biopsja dała pozytywny rezultat, wówczas także mastektomię z

Page 488: Abraham Verghese - Powrót do Missing

wycięciem węzłów pachowych. Robiłem to już setki razy. Może nawet więcej. Ale to

była jedna z naszych pielęgniarek. Ktoś, kto pokładał we mnie nadzieję.

- I co się stało?

- Wszedłem do sali, mając wrażenie, że zaraz zemdleję. Oczywiście, nikt o tym

nie wie. Okazuje się, że maska dużo pomaga. Ale jak tylko robię pierwsze nacięcie,

wszystko znika. Wtedy czuję się głupio, że tak strasznie się bałem. To niedorzeczne.

„Nigdy więcej to się nie powtórzy", mówię sobie. Ale powtarza się.

- Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się to w Etiopii? Pokręcił głową.

- Myślę, że to chyba dlatego, że wiedziałem, iż jestem jedyną szansą dla

pacjenta. Nie było wyboru, nie było innych opcji. Poza mną dwóch chirurgów na całe

miasto. A tutaj jest ich tak wielu.

595- A może tamte życia nie były tak cenne? Tubylcy, zgadza się? Kogo

obchodzą tubylcy? Mieli do wyboru ciebie albo śmierć, więc po co się przejmować?

Tak samo jak przylatujesz po organy naszych pacjentów w Matce Bożej.

Wzdrygnął się. Zorientowałem się, że nikt nie rozmawiał z nim w ten sposób.

Nie ustaliliśmy żadnych zasad. Jeśli mu się nie podobało, mógł zwyczajnie wyjść.

Przyszedł do Matki Bożej. Nie był w swojej mekce.

Ścisnął usta.

- Nie oczekuję od ciebie zrozumienia - powiedział. Wiedziałem, że nie ma na

myśli swoich obaw.

Pomacał się po kieszeniach. Nie znalazł tego, czego w nich szukał. Oparł się

więc na krześle i siedział tak, czekając na dalszą część kary.

Osunął się, założył nogę na nogę, wkładając stopę pod łydkę drugiej nogi,

skręcając się jak winorośl.

- Widzisz... Mar- ionie... - nie był przyzwyczajony do mojego imienia. - Ja... To

nie tak, że wszystko da się logicznie wytłumaczyć.

Postawił obydwie stopy na podłodze i nachylił się.

- Nie potrafię ci dobrze wyjaśnić, dlaczego.... zrobiłem to, co zrobiłem,

ponieważ sam tego nie rozumiem. Nawet po tylu latach...

Które „to" miał na myśli? Trzymałem w gotowości sztylet, a w odwodzie czekały

lance i maczugi. Przyszły mi do głowy różne mądre rzeczy, jakie mogłem mu

powiedzieć: „Daruj sobie". Albo: „Wszystko rozumiem. Poszedłeś tą rzadziej

Page 489: Abraham Verghese - Powrót do Missing

uczęszczaną drogą. Ulotniłeś się. Cóż tu więcej do rozumienia?". Ale może mówiąc

„to", chodziło mu o zapłodnienie mojej matki.

- Ghosh powiedział, że nie wiedziałeś, jak to się stało. Że to była dla ciebie

zagadka.

- Tak! - powiedział z ulgą, ale wyczułem, że się zarumienił. - Naprawdę tak

powiedział? Tak, tak było.

- Jak Józef? Który nie miał pojęcia, że Maria jest w ciąży? Podwójnej w twoim

przypadku.

- Tak. - Założył nogę na nogę.

596- A może uważasz, że nie jesteś moim ojcem?

- Nie, to nie tak. Ja jestem twoim ojcem, ja...

- Nie, nie jesteś! Ghosh był moim ojcem. To on mnie wychował. To on nauczył

mnie wszystkiego, od jazdy na rowerze po wiedzę, jak uderzyć square drive z back

foot. Przekazał mi miłość do medycyny. Wychował mnie i Shivę. Jestem tutaj dzięki

Ghoshowi. Nie znałem człowieka wspanialszego niż on.

Zastawiłem pułapkę i zwabiłem go do środka. Ale to ja sam złapałem się na

przynętę.

- „Był"...? - zapytał, pochylając się do przodu.

- Ghosh umarł.

Jego twarz zrobiła się ziemista, a potem całkiem blada.

Pozwoliłem tu przetrawić tę wiadomość. Jestem pewien, że chciał się

dowiedzieć, jak, dlaczego, ale nie był w stanie o nic zapytać. Widziałem, że wieść

zmroziła go i przygnębiła. To dobrze. To mnie poruszyło, ale to jeszcze nie koniec.

Byłem pod wrażeniem, jak przyjął wiadomość, jak czekał na jeszcze.

- No, to masz święty spokój - powiedziałem - bo ja miałem ojca. Westchnął.

- Nie oczekuję od ciebie zrozumienia - powtórzył.

- Mimo to możesz mi powiedzieć.

- Od czego mam zacząć?

- „Zacznij od początku - pouczył go z namaszczeniem Król - i posuwaj się

stopniowo aż do końca; tam zakończ". Wiesz, kto to powiedział?

Page 490: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Dobrze się bawiłem. Przypiekałem słynnego Thomasa Stone'a, wbijałem mu

szpilę, odpłacałem mu tą samą monetą. Pewnie, że potrafił wyklepać odgałęzienia

tętnicy szyjnej zewnętrznej i zakończenia otworu sieciowego, ale czy wiedział

cokolwiek o Lewisie Carrollu? Czy znał swoją Alicję w Krainie Czarów?

Jego odpowiedź mnie zaskoczyła. Była błędna, a zarazem prawidłowa.

- Ghosh - powiedział, wypuszczając powietrze.Rozdział 45

Kwestia czasu

Thomas Stone jako mały chłopiec zapytał maali - ogrodnika - skąd biorą się

dzieci. Maali, śniady mężczyzna o mętnym wzroku i oddechu cuchnącym wypitym

zeszłej nocy arakiem, powiedział:

- Pojawiłeś się wraz z wieczornym przypływem, to jasne! Znalazłem cię. Byłeś

soczysty i różowy. Miałeś jedną długą płetwę i żadnych łusek. Mówią, że takie ryby

istnieją tylko na Cejlonie, no ale ty byłeś tutaj. Byłbym cię zjadł, ale nie byłem głodny.

Odciąłem płetwę tym oto sierpem i zaniosłem cię twojej matce.

- Nie wierzę ci. Mamę i mnie musiało razem wyrzucić na brzeg. Byliśmy jedną

dużą rybą. Byłem w jej brzuchu i wyszedłem z niego - powiedział chłopczyk,

odchodząc.

Maali być może lepiej niż ogrodnicy sąsiadów potrafi nakłonić róże do

wypuszczania pąków, ale jeśli nadal będzie opowiadał jej jedynemu synkowi takie

historie, Hilda Stone zwolni go.

Dom chłopca znajdował się tuż za murami Fort St. George w Madra- sie w

Indiach. Strzelista wieża kościoła St. Mary's wystawała sponad niedokończonego

parapetu murów obronnych. Zadbany staroświecki

598cmentarz kościoła był dla Thomasa placem zabaw, miejscem, w którym

spoczywało ponad pięć pokoleń angielskich mężczyzn, kobiet i dzieci, zabranych przez

dur, malarię, kala azar*, a także, rzadko, bo rzadko, starość.

Fort St. George był pierwszą siedzibą Kompanii Wschodnioin- dyjskiej. Kościół

St. Mary's, wzniesiony w 1680 roku, był zaś pierwszym anglikańskim kościołem na

indyjskiej ziemi (w żadnym razie nie pierwszym kościołem w Indiach w ogóle, ten

bowiem wybudował w roku pańskim 54 Tomasz Apostoł, który wylądował na

wybrzeżu Kerali). Tabliczka wmurowana w ścianę kościoła upamiętniała ślub barona

Clive'a, inna zaś ożenek gubernatora Elihu Yale'a, który później założył uniwersytet w

Stanach Zjednoczonych. Chłopiec nie znalazł w St. Mary's żadnej tabliczki mającej

Page 491: Abraham Verghese - Powrót do Missing

upamiętnić związek małżeński Hildy Masters z Fife, nauczycielki i guwernantki, z

Justifusem Stone'em, urzędnikiem służby cywilnej Indii Brytyjskich, mężczyzną

niemal dwie dekady starszym od swej wybranki.

Thomasowi wydawało się, że każde dziecko dorastało tak samo jak on: mając w

zasięgu wzroku Ocean Indyjski, słuchając przerażającego odgłosu fal rozbijających się

o skały wokół Fortu St. George. Zakładał również, że wszyscy ojcowie podobni byli do

jego papy: potykali się o meble i nocą wydawali z siebie niepokojące dźwięki.

Głos Justifusa Kaye'a Stone'a grzmiał na wysokości, a jego wyglądające jak

szczotka do czyszczenia butelek wąsiska skutecznie trzymały małych chłopców na

dystans. Poborcy okręgowi Indyjskiej Służby Cywilnej cieszyli się statusem półbogów,

ciągnąc za sobą wianuszek sekretarzy i posłańców krążących wokół nich jak muchy

nad przejrzałymi owocami mango. Poborcy wyruszali na wielotygodniowe objazdy,

brylując w każdym odwiedzanym mieście. Kiedy Justifus Stone bywał w domu, to

mimo swojej hałaśliwej obecności, jakby go nie było. Thomas rozumiał (po

dziecinnemu, choć dzieciom brakuje słów, by móc

Leiszmanioza, choroba pasożytnicza wywoływana przez wiciowce.

599to wyrazić), że ojciec jest człowiekiem egocentrycznym i zaniedbuje żonę.

Być może dlatego Hilda stopniowo zwróciła się ku religii. Gdy wyobrażała sobie

cierpienie Chrystusa, łatwiej przychodziło jej żyć ze swoim.

Błogosławieni ubodzy w duchu.

Błogosławieni pokój czyniący.

Błogosławione młode guwernantki, które wychodzą za mąż za poborców

okręgowych w nadziei, że oczyszczą ich żółtawą od chininy skórę, że uleczą ich

pokusę sięgania po gin i tubylcze kobiety, albowiem ich jest Królestwo Niebieskie.

Błogosławieństwo spadło na Hildę w postaci niebieskookiego jasnowłosego

chłopczyka, którego stopom nie pozwalała dotykać ziemi, nawet gdy był już na tyle

duży, by samemu chodzić.

Ayah Sebestie, piastunce chłopca, nie pozostawało nic innego, jak brać udział

w tej zabawie, skoro sama Hilda godziła się, by dosiadał jej pleców i udawał, że jest

Jimem Corbettem, słynnym myśliwym, a ona słonicą wiozącą go do kryjówki tygrysa.

Hilda rysowała czerwoną kredą wickety na bielonych wapnem ścianach i rzucała mu

piłkę do tenisa. Śpiewała mu hymny i wachlowała go, kiedy było zbyt parno, by

zasnąć. Jej czysty jak dzwon głos sprawiał, że senne, przysiadłe na murze jaszczurki

Page 492: Abraham Verghese - Powrót do Missing

stawały na baczność. Jej brązowe włosy z przedziałkiem pośrodku spadały ze

strzelistej jak wieża czaszki. Nieważne jak usilnie starała się je ogarnąć, kręcona

aureola bez przerwy otaczała jej twarz.

W środku nocy wyciągał do niej rękę, a ona zawsze przy nim była. Lecz gdy

Justifus Stone spędzał noc w domu, wówczas chłopiec nie spał dobrze, bał się bowiem

o matkę, ponieważ tylko w takich chwilach opuszczała jego łóżko. Czuwał z kijem do

krykieta za zamkniętymi drzwiami sypialni rodziców, gotów włamać się, jeśli hałas nie

ustanie. Zawsze ustawał, i dopiero wtedy chłopiec wracał do swojego pokoju. Rano,

gdy otwierał oczy, znów była u jego boku, obudzona i patrząca na niego spomiędzy

opadających loków.

Każde dziecko winno mieć matkę o tak równym usposobieniu; kiedy z rzadka,

delikatnie do tego, okazywała niezadowolenie, efekt

600potrafił trwać bardzo długo. Thomas żył po to, by sprawiać radość matce, i

bardzo poważnie podchodził do tego obowiązku. Jakby obydwoje wiedzieli - choć nie

mogli tego wiedzieć - że życie jest krótkie, że czas ucieka.

Miał osiem lat, gdy Hilda musiała wymówić się od udziału w zajęciach chóru.

Kaszel, który początkowo brzmiał jak dochodzące z daleka wystrzały artylerii, wkrótce

zaczął przypominać bębnienie paznokciami po papierowej torebce. Doktor Winthrop,

przesadnie strojny mężczyzna, który nie tyle rozmawiał z ludźmi, co wydawał oświad-

czenia, stwierdził, że matka i syn muszą sypiać oddzielnie, „dla dobra dziecka".

Chłopiec słuchał nocnych parkosyzmów rodzicielki z drugiego pokoju i zatykał

uszy poduszkami.

- Niewątpliwie suchoty - powiedział pewnego dnia Thomasowi doktor

Winthrop, odłożywszy stetoskop i termometr, używając łagodnego określenia na

gruźlicę. - Kaszel stał się suchy. Rozumiesz, phthisis w formie sicca. - Rozmawiał z

chłopcem jak z kolegą po fachu, a potem z powagą potrząsnął jego dłonią. Kiedy

wydobrzeje? - Odpoczynek, dieta i hydroterapia - powiedział lekarz. - W niektórych

przypadkach - powiedzmy, że w wielu przypadkach - choroba się uspokaja. Cóż, w

końcu niewiele tu od nas zależy, czyż nie, paniczu Stone?

Kiedy Thomas zapytał: „Proszę pana, niech pan powie, od kogo to więc zależy",

Winthrop wniósł oczy ku sufitowi. Dopiero później chłopiec zrozumiał, że lekarz nie

miał na myśli Justifusa, którego ciężki chód kołysał żyrandolem. Chodziło mu o Boga.

Page 493: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Pewnego ranka Thomas obudził się ze snu o ciągniętych przez konie powozach,

a echo kopyt nadal huczało mu w głowie. Odkrył, że nocą matka zaczęła kaszleć krwią,

tak dużą ilością krwi, że aż wezwano Winthropa. Wyekspediowali ją do szpitala, nie

pozwoliwszy nawet ucałować czoła synka. Pojechała do Coimbatore, a stamtąd wą-

skotorowa, zabawkowa kolejka zabrała ją wyiej, na górską stacyjkę tuż

601poniżej Utakamandu. W górach Nilgiri doktor Ross wybudował sanatorium

wzorowane na słynnym, założonym przez Trudeau sanatorium w Saranac Lake w

stanie Nowy Jork. Białe chatki wzniesione wokół budynku szpitala były replikami

tych z Saranac, miały nawet identyczne przestronne ganki i były wyposażone w takie

same wysuwane łóżka.

Łkając, Thomas zasnął na kościstej piersi Sebestie. Był zły na Hil- dę, że

zachorowała, wpoiwszy mu przedtem tak przemożną potrzebę swojej bliskości, że

oddalenie od matki okazało się myślą nie do zniesienia. Niepodobny był do swoich

kolegów ze szkoły, którzy bardziej niż rodziców kochali swoje ayah i nie przejmowali

się długą rozłąką. Przez noc Sebestie przemieniła się w zastępczą matkę, choć Thomas

nieufnie obdarzył ją miłością. Bo przecież ona również mogła odejść.

Przed szkołą Thomas zaszedł do St. Mary's i wyrecytował pięćdziesiąt

ojczenaszzdrowaśmaryjo, po czym powtórzył to samo w drodze powrotnej. Tak często

padał na kolana, że pod rzepką skóra stała się miękka jak grunt nad bagnem. Owinął

sobie szyję szpagatem i zawiesił na nim ciężki krucyfiks, zdjąwszy go ze ściany w

pokoju matki. Nosił go pod szkolnym mundurkiem; metal wbijał mu się w mostek, a

szpagat ciął skórę na szyi. Nie dysponując własnym pierworodnym na ofiarę ani

barankiem, ani kozłem, poświęcił kij do krykieta z podpisem Dona Bradmana*,

roztrzaskując go o kamień, na którym prały kobiety. Pościł, aż zaczęło mu się kręcić w

głowie. Naciął przedramię brzytwą, polewając krwią ołtarzyk ku czci Maryi Dziewicy,

który zbudował sobie w pokoju. Sebestie zabrała go do świątyni w Mambalam, a

nawet chodziła z nim do niewielkiej kapliczki za domem. Jeśli wszystko było w rękach

Boga, Bóg najwyraźniej chłopca nie słuchał.

Tymczasem ojciec Thomasa nie opuścił ani jednego przystanku na swojej

trasie: Vellore, Maduraj, Tuticorin i wszystkie miejscowości między nimi. Gdy

Justifus Stone wracał do domu, ledwo znajdował czas, by zdjąć swój korkowy hełm i

rozpakować walizki, bo zaraz znów

Page 494: Abraham Verghese - Powrót do Missing

* Don Bradman - gracz uznawany za największego batsmana wszech czasów.

602wyruszał w drogę. Justifus nazywał synka Arcybiskupem Canterbury, zupełnie

jakby te słowa miały przynieść otuchę - dla Thomasa nic nie znaczyły. Ojciec

przemawiał do syna, jakby zwracał się do mas. Nocami Thomas słuchał jego

nierównych kroków, gdy przemieszczał się jak olbrzym w sypialni lilipucich

rozmiarów, co rusz przewracając meble. Thomas czuł ulgę, kiedy ojciec wyruszał z

domu.

Minął rok życia Thomasa w pozbawionym rodziców domu, u boku jedynie

Sebestie, Durai (kucharki), maali, Sethumy (która prała ubrania i zmywała

wykafelkowaną podłogę) i jednego niedotykalnego, który raz w tygodniu czyszcił

toalety - to była cała jego rodzina.

W pierwszy dzień Bożego Narodzenia syn i lubiący poklepywać innych po

plecach ojciec spotkali się przy kolacji; sekretarz ojca Andrew Fothergill był jedynym

ich gościem.

- Ach, cóż za uczta! Dobrze, że tu jesteście. Wspaniały posiłek, po prostu

wspaniały. Jedzcie, proszę, jedzcie - zachwycał się Justifus, mając za świadków

dwójkę biesiadników i Durai stojącą przy kuchennych drzwiach. - Nie możemy

pozwolić, żeby uszło im to na sucho. Na włóknie kokosowym można zarobić. Liny,

słuchajcie, albo maty. Zasługujemy na to, w końcu żeśmy na to zarobili, mówię ci, i do

dia- ska, weźmiemy, co nasze - i tak dalej, prawie bez przerw na połykanie kęsów,

plując okruszkami wokół siebie.

Fothergill usiłował dzielnie spleść słowa szefa w rozsądną myśl, wesprzeć luźne

uwagi solidnym kręgosłupem, nadać im jakikolwiek sens. Justifus tymczasem tarł

sobie udo, potem drugie, wiercąc się, zerkając z irytacją w dół, jakby u jego stóp leżał

pies, ale pies, suczka, nigdy nie wchodziła do domu, kiedy był w nim pan. Zanim na

stół podano deser, tarcie zyskało tak wściekłą intensywność, że Thomas nie mógł się

powstrzymać, by nie zapytać:

- Ojcze, powiedz, co z tobą.

- Mam futro na nogach, synu, ot co. Nic przez to nie czuję, o nie. Czerwone

utrapienie.

603Ojciec z trudem wstał, niemal przewracając przy tym stół. Wyszedł,

potykając się, szukając oparcia w szafkach i ścianie, a podłoga przyciągała jego stopy

Page 495: Abraham Verghese - Powrót do Missing

jak magnes. Thomas zapamiętał współczujący wyraz twarzy Fothergilla, którego

wkrótce odprowadził do drzwi.

20 stycz.

Mój drogi synu!

Mierzyli mi temperaturę. Miałam 36,7, 37,2, 37,8, 37,3. Nie uwzględniani

38,6, bo w to nie wierzę. Wystawiają nas z łóżkami na ganek, a wieczorem

wstawiają z powrotem do środka. Na zewnątrz i do środka. Nie wolno mi nawet

pójść do ubikacji. WYŁĄCZNIE LEŻENIE W ŁÓŻKU, ale wielki wysiłek, jakiego

wymaga ta czynność, zdaje się zaprzeczać idei wypoczynku. Trudno mi uwierzyć, że

na tym ganku, we mgle i przy powietrzu tak zimnym ciało potrafi wytworzyć

ciepłotę ponad 36 stopni. Nic dziwnego, że nazywa się nas ciepłokrwistymi

zwierzętami.

Narysowała na kartce bezkształtną plamę i podpisała ją: „Moje łzy, które za

tobą wylewam, mój kochany chłopczyku". W każdym liście Hilda powtarzała mu, że

musi być dzielny i cierpliwy.

Czas dla Thomasa nie dzielił się już na dni, noce ani nawet pory roku. Czas stał

się ciągłą tęsknotą za matką.

Mówią, że nie polepszyło mi się zbytnio, ale powinnam się cieszyć, że nie jest

gorzej...

W szkole stwarzał pozory. Matka nakłaniała go do modlitwy, mówiąc, że sama

modli się co godzinę i że Bóg jej słucha i nigdy nie zawiódł. On modlił się bez ustanku,

przekonany, że modlitwy przynajmniej utrzymują ją przy życiu.

Wiem, że Bogu nie chodziło o to, by nas rozdzielać, więc wkrótce znów

będziemy razem.

604Pewnego ranka Thomas obudził się i poczuł, że jego poduszka jest

wilgotna. Sebestie zapaliła lampę i ujrzała znamię bestii: delikatną, czerwoną mgiełkę

na poszewce, osobliwie piękny wzór. Sebestie rozpłakała się, ale chłopiec był

przeszczęśliwy. Wiedział, że wkrótce znowu ujrzy matkę. Dlaczego wcześniej o tym

nie pomyślał?

Jego pociąg zatrzymał się na stacji w Utakamand. Na spotkanie wyszło mu

dwóch bosonogich mężczyzn w świeżo wyprasowanych białych drelichach. Nieśli ze

sobą nosze. Zabrali go od razu do chaty Hildy. Wspiął się na jej wąskie łóżko i ułożył w

jej ramionach. Miał jedenaście lat.

Page 496: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Twój przyjazd jest najlepszym i zarazem najgorszym prezentem, jaki mogłam

dostać - powiedziała.

Poszarzała, skurczona do obwisłego worka skóry i kości, była zaledwie cieniem

matki, którą znał. Znikła jej wesołość, ale nie został też jej ślad w wysokim, chudym

synu z udręczonym wzrokiem i zmarszczkami wokół oczu. Usiedli obok siebie na

ganku z dłońmi splecionymi jak zeschłe korzenie. W promieniach porannego słońca

przyglądali się zbieraczom herbaty idącym rządkiem pobliską ścieżką; ich stopy kryły

się we mgle, a pojemniki z drugim śniadaniem skrzypiały przy każdym kroku. W ciągu

dnia jedynie pielęgniarki przerywały samotność kuracjuszy, przychodząc zmierzyć

temperaturę i przynosząc posiłek i leki. O zmierzchu, gdy zbieracze herbaty wracali tą

samą drogą, oznaczało to czas na sen.

Ponieważ Hildzie brakowało tchu, czytał jej. Roniła łzy, dumna z jego płynności

w czytaniu. Wielkie fotele wypoczynkowe o trzcinowych siedziskach miały szerokie

podłokietniki i były wyposażone w przybor- nik do pisania wykonany z drewna

tekowego. Korzystając z nich, pisali do siebie listy, wkładali je do kopert i zaklejali, a

po lunchu wymieniali się kopertami, rozrywali i czytali listy. Modlili się co najmniej

trzy razy dziennie. Choć bywało, że na zewnątrz panował przejmujący chłód, nie

wchodzili do środka, lecz opatuleni siedzieli na ganku.

605Początkowo Thomasowi kręciło się w głowie przez wzgląd na wysokość, na

jakiej się znajdowali. Ale zahartował się. Jego kaszel osłabł. Nic wszakże - ani świeże

powietrze, ani mleko, mięso i jajka, ani leki tonizujące, które kazano jej zażywać - nie

pomagało Hildzie. Jej kaszel był inny: becząco- gulgoczący. Chłopiec zauważył u

matki wyjątkowo bolesną opuchliznę w okolicy mostka, guz rosnący pod bluzką.

Wstydził się z nią o tym porozmawiać, ale pamiętał, by nie opierać tam głowy. Raz,

gdy się rozbierała, zobaczył go; był wielkości jajka rudzi- ka, ale miał ciemniejszy

kolor. Chłopiec przyjął, że to jest właśnie ta suchota, phthisis, prątek Kocha, TB,

Mycobacterium tuberculosis - nieważne, jak się nazywało, było podstępnym wrogiem

rosnącym w ciele matki.

Pewnego wieczoru, gdy leżeli obok siebie, zestawiwszy łóżka, gdy czytał jej z

modlitewnika, wydała z siebie zaskoczony okrzyk. Cofnął się wzrokiem, upewniając

się, czy nie popełnił błędu w czytaniu. Potem spojrzał na nią i ujrzał krew na jej

nocnej koszuli - plama powiększała się, jakby matkę postrzelono.

Page 497: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Jak długo żyje, zapamięta tę straszną chwilę, gdy uświadomił sobie, że matka

umiera. Gdy jej wzrok odnalazł jego spojrzenie, jej pierwszą, jedyną myślą było to, że

opuści swojego syna.

Thomasa zdjął paraliż, ale tylko na sekundę. Skoczył i rozdarł jej nasiąkniętą

krwią koszulę. Z piersi wystrzeliła fontanna, która poleciała pod sufit, a potem opadła.

Za chwilę powtórzyło się to samo. I znowu. Ohydny, pulsujący, krwawy gejzer,

zsynchronizowany z biciem jej serca znaczył sufit czerwonymi plamami, pryskał na

Thomasa, brudził łóżko, zlepiał stronice książki i pokrywał twarz matki krwawą

mazią.

Wzdrygnął się na ten potworny widok, na tę erupcję z piersi matki, która

zabarwiła wszystko dokoła na wściekłą czerwień. Kiedy w końcu dotarło do niego, że

mógłby spróbować zatamować krwotok prześcieradłem, strumień stracił na

intensywności, jakby wyczerpało się jego

606źródło. Hilda leżała, pływając we własnej krwi, z twarzą białą jak porcelana

nakrapiana czerwonymi plamkami. Odeszła.

Thomas wziął jej mokrą głowę w ramiona, jego łzy kapały na jej twarz. Gdy

zjawił się doktor Ross w białym fartuchu narzuconym na piżamę, powiedział do

Thomasa:

- Tego nie dało się uniknąć. Tętniak rozwijał się w niej od ponad roku. To była

tylko kwestia czasu.

Zapewnił chłopca, że krew nie jest zakażona, choć Thomas nawet przez

moment o tym nie pomyślał.

Thomasa, teraz naprawdę samego na świecie, zmogły gorączka i kaszel.

Odmówił przeniesienia z chaty do infirmerii, albowiem chata była ostatnią rzeczą,

jaka łączyła go z matką. Pozwolił zabrać się na prześwietlenie. Później patrzył, jak

Muthukrishnan, mieszacz leków, wchodzi, pchając przed sobą wózek z opasłym,

umieszczonym w polakierowanej kasecie urządzeniem do leczenia odmą opłucnową.

Muthu przykucnął na balkonie i wytarłszy twarz ręcznikiem, otworzył skrzydła

intrygującego pudełka, po czym zaczął wykładać duże butelki, manometry i rurki.

Wkrótce dołączył do niego doktor Ross, sam były suchotnik.

- Rentgen wyszedł nie za dobry, chłopcze. Oj, nie za dobry - powiedział.

„To tylko kwestia czasu", pomyślał Thomas. Nie mógł się doczekać, kiedy

znowu będzie z matką.

Page 498: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Nawet się nie skrzywił, kiedy igła, wprowadzona od strony pleców, przeszła mu

między żebrami i wbiła się w przestrzeń opłucnową okalającą płuco, zwykle

wypełnioną próżnią, jak mu wyjaśnił Ross.

- Teraz zmierzymy ciśnienie. - Pomanewrował igłą, podczas gdy Muthu zajął

się butelkami, podnosząc je i opuszczając na rozkaz doktora. - To jest „sztuczna

odma". W taki fantazyjny sposób opisujemy proces wtłaczania powietrza w tę próżnię,

która otacza twoje płuca, chłopcze, po to, by spowodować zapadnięcie chorej części

płuca. Bakterie Kocha potrzebują tlenu, by kwitnąć, ale my im go nie damy, co?

607Z twarzą w poduszce, z głębi swojej choroby, Thomas stwierdził, że to

rozumowanie pozbawione logiki: „A co z moim tlenem, doktorze Ross?". Mimo to nie

odezwał się.

Przez dwadzieścia cztery godziny Thomas musiał leżeć na brzuchu,

unieruchomiony w odpowiedniej pozycji przez worki z piaskiem. Muthu przychodził

do niego kilka razy dziennie sprawdzać, czy wszystko w porządku. Muthu zauważył

raptowną gorączkę i dreszcze. Sztuczna odma wprowadziła do przestrzeni opłucnowej

nowe bakterie. Thomas słyszał głos Rossa z wielkiej oddali:

- Ropniak, chłopcze. Tak nazywamy ropę zbierającą się wokół płuca. Nieczęsto

się zdarza u moich pacjentów, ale czasem owszem. Przykro mi. Rzecz w tym, że ropa

jest zbyt gęsta, by dało sieją odessać igłą.

Zabrali go na operację do wyłożonej kafelkami sali z wysokimi oknami.

Pomieszczenie było puste, z wyjątkiem wąskiego, podwyższonego stołu pośrodku, nad

którym wisiała wielka lampa przypominająca owadzie oko złożone. To miejsce

pozostawiło w chłopcu niezatarte wrażenie. Było jak obca kraina, ziemia święta, choć

świecka.

Ross przeciął znieczuloną miejscowo skórę w okolicy lewego sutka, po czym

odsłonił trzy żebra i wyciął ich fragmenty, pozbawiając w ten sposób ropniak

„zadaszenia". Ropa nie miała już gdzie się zbierać. Pomimo znieczulenia Thomas czuł

chwilami potworny ból.

Kiedy znalazł w sobie dość siły, by się odezwać, zapytał:

- Czy taka dziura nie zniszczy próżni w przestrzeni opłucnowej? Czy przez to

nie wpadnie tam powietrze i nie zapadnie się całe płuco?

Page 499: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Doskonałe pytanie, mój chłopcze - odparł zachwycony doktor Ross. - U innej

osoby zapewne zapadłoby się. Ale zakażenie, ropniak usztywnił opłucną, uczynił ją

grubą i nieelastyczną jak strup. A zatem w twoim przypadku płuco się nie zapadnie.

Przez tydzień ropa sączyła się na gazę, którą zasłonięta była rana.

Gdy strumień zamienił się w strużkę, Ross wymościł ranę tamponami, żeby

„zagoiła się przez ziarninowanie". Podczas zmiany opatrunku Thomas przyglądał się

wgłębieniu w lustrze, odczuwając

608perwersyjną dumę z własnego ciała, ze sprawności reperacji, ze zmian,

które następowały z dnia na dzień.

Ross był niewysokim, radosnym człowiekiem obdarzonym okrągłą jak księżyc

w pełni, zupełnie niewyróżniającą się twarzą i pałąkowatymi nogami dżokeja. Zawsze

ogrzewał pulchnymi dłońmi membranę stetoskopu, zanim metal dotknął skóry

Thomasa. Opukiwał chłopcu klatkę piersiową, uważnie się w nią wsłuchując. W końcu

wyjął z rany gazę i razem zajrzeli do krateru.

- Widzisz, Thomasie, to czerwone dno, które wygląda jak wyłożone

kamieniami? Nazywamy je ziarniną. Ona powoli wypełni ranę i pozwoli zawiązać się

na niej skórze.

I dokładnie tak się stało. W pewnym momencie ziarniną wybrzuszyła się jak

truskawka, wychodząc poza obręb rany.

- Ziarniną wybujała - nazwał ją Ross. Trzymając w szczypczykach kryształek

siarczanu miedzi, przypalił nim ziarninę.

Pewnego dnia Ross przyniósł chłopcu Immunity in Infectious Diseases

Miecznikowa i Principles and Practice of Medicine Oslera. Thomas z trudem przedarł

się przez Miecznikowa, ale spodobały mu się rysunki białych krwinek pożerających

bakterie. Osler okazał się zaskakująco dobrą lekturą.

Żyjąc swoim życiem będącym jedynie preludium do śmierci, Thomas zdał sobie

sprawę, że z niecierpliwością oczekuje wizyt Rossa, że wypatruje codziennych

rytuałów niskiego człowieczka. Mimo to powściągał w sobie chęć okazania mu uczuć,

ponieważ nauczył się, że to zawsze prowadzi do straty.

- Nigdzie się nie wybieram, chłopcze - powiedział pewnego dnia Ross. - A skoro

i ty jeszcze tu pobędziesz, to może potowarzyszyłbyś nam przy obchodzie, hm? - Ross

odwrócił się i wyszedł, nie czekając na odpowiedź.

Page 500: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Po półtora roku pobytu w sanatorium doktor Ross uznał Thomasa za

wyleczonego. Przez cały ten czas chłopiec ani razu nie widział ojca.

609Fothergill odwiedził go dwukrotnie, przekazując wiadomość, że Justi- fus

jest zbyt chory, aby podróżować. Thomas zapytał Rossa o chorobę, na jaką cierpi jego

ojciec.

- To nie gruźlica - odparł Ross. - To coś innego.

- Ma coś wspólnego z nogami? Ross zmierzwił chłopcu włosy.

- To przewlekłe, chłopcze. Pech, owszem. Jest przykuty do łóżka. Dowiesz się w

szkole medycznej.

Wtedy Ross po raz pierwszy wymówił te słowa: „szkoła medyczna" w

kontekście Thomasa. Chłopiec nie zdołał opanować nerwowego skurczu żołądka,

jakby raptem otworzyły się drzwi do jego mrocznej piwnicy, wpuszczając światło,

obiecując przyszłość tam, gdzie żadnej przyszłości sobie nie wyobrażał.

Ross, teraz już oficjalnie prawny opiekun Thomasa, zdecydował, że chłopiec

wyjedzie do angielskiej szkoły z internatem. Przed wypłynięciem Thomasowi nawet

nie przeszło przez myśl, by pojechać odwiedzić ojca w infirmerii w Madrasie.

Minęły dwa semestry szkoły, gdy Thomas otrzymał od Rossa list, w którym

lekarz napisał, że Justifus zmarł. Skromny spadek, którym zarządzać będzie Ross,

pozwoli chłopcu ukończyć szkołę i kontynuować naukę na uniwersytecie.

Ross sterował Thomasem ku szkole medycznej tak, jakby kurs był nie do

uniknięcia. Thomas nie widział powodu, by się temu opierać. Życie zdążyło go

nauczyć, że ma predyspozycje do dwóch rzeczy: choroby i cierpienia.

Trafiwszy na uczelnię medyczną w Edynburgu, zapamiętał się w nauce,

odnajdując w niej stabilizację i świętość, których tak brakowało mu w życiu. Nie czuł

potrzeby podnoszenia głowy znad książek, żadnej chęci chodzenia gdziekolwiek poza

wykładami i prezentacjami. Gdy męczył mu się wzrok, nieśmiało kierował swe kroki

ku szpitalowi, mając nadzieję, że nikt go stamtąd nie wyrzuci. Poznał tam pewnego

610asystenta, studenta starszego roku. Wkrótce, na długo przedtem, zanim

jego rocznik dorósł do zajęć klinicznych, miał do czynienia z najciekawszymi

przypadkami.

Jeden z sanitariuszy przezwał go „Podglądacz", ale Thomasowi było to

obojętne. W zorganizowanym chaosie szpitala, w labiryncie korytarzy, w zapachu i

Page 501: Abraham Verghese - Powrót do Missing

zamknięciu jego ścian, znalazł zarazem spokój i azyl - znalazł dom. Cierpienie i ból

były mu najbliższą rodziną.

Pijak nazwiskiem Jones wyglądał niepokojąco podobnie jak jego ojciec.

Thomas uświadomił sobie, że zmyliła go woskowa cera, a powiększone przyusznice,

brak jednej trzeciej brwi i opuchnięte powieki alkoholika nadawały obydwu

mężczyznom lwi wygląd. Teraz, gdy już nauczył się szukać objawów, dodał dwa do

dwóch i ustalił pozostałe symptomy: czerwony spód dłoni, sieć naczyń na policzkach i

szyi, piersi jak u kobiety i brak owłosienia pod pachami. Jego ojciec miał marskość

wątroby. Może to była ta „przewlekła" przypadłość, którą Ross przez grzeczność i

delikatność przemilczał.

Był przeraźliwie zimny wieczór, zacinał deszcz ze śniegiem, kiedy Thomas,

siedząc w Founders' Library, uznał, że ostatni element układanki wskoczył na

właściwe miejsce. Gdy to się stało, zatrzasnął z hukiem książkę, strasząc

bibliotekarkę, panią Pincus. Młody człowiek, który praktycznie mieszkał przy

bibliotecznym biurku, chowając się w kącie najbardziej oddalonym od kominka,

raptem wybiegł jak oszalały na zawieję, zapominając nawet kapelusza.

Thomas w całkowitej ciemności pokonał długi korytarz prowadzący do jego

pokoju. Chodzenie po ciemku to coś, z czym nie umiał sobie poradzić jego ojciec.

Sygnały dochodzące z palców Thomasa, z jego kostek i kolan, pomagały mu ustalić

pozycję w przestrzeni, lecz w przypadku Justifusa Stone'a sygnały te blokował rdzeń

kręgowy. Ciężkie stąpanie ojca, uderzanie o przedmioty, tym gorsze nocą, że wówczas

zupełnie nie widział, gdzie stawia nogi - to skutek wiądu rdzenia. Żadne dziecko nie

powinno nabyć tego rodzaju wiedzy o rodzicu.

611Bezładne ględzenie, chełpliwe opowieści przy stole, mania wielkości - to zaś

kiła mózgu, nie tylko rdzenia kręgowego.

Znalazłszy się w swym pokoju, Thomas rozebrał się przed lustrem

zamontowanym na drzwiach szafy. Posługując się drugim, trzymanym w ręku

lusterkiem obejrzał centymetr po centymetrze całe ciało. Nie ma zmian kiłowych. Nie

ma kilaków. Posłuchał swojego serca, ale nie usłyszał niczego nietypowego. Los

oszczędził mu zatem kiły dziedzicznej. Ale wtedy uświadomił sobie, że jego strach był

absurdalny, bo przecież kiła wrodzona musiałaby zostać mu przekazana poprzez

łożysko, czyli musiałaby pochodzić od matki. Niepotrzebnie się martwił. Matka miała

gruźlicę. Matka, czysta jak Dziewica Maryja, nie mogła przecież mieć...

Page 502: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Z płuc wydobył mu się krzyk, ostateczna katusza dziecka, któremu odebrano

wszelkie złudzenia. Wreszcie zrozumiał.

Rozwiązanie cały czas miał w zasięgu ręki. To nie gruźlica była przyczyną

tętniaka, który ją zabił, lecz syfilis.

- Matka, moja biedna matka - zapłakał, przeżywając od nowa jej utratę.

Ojciec zamordował Hildę swą nieposkromioną żądzą. Możliwe, że wyleczyła się

z suchot, ale prawdopodobnie nigdy się nie dowiedziała, że ma kiłę, dopóki - gdy już

była w sanatorium - nie pojawił się tętniak, dopóki nie wykwitł pod mostkiem i nie

zaczął przedzierać się boleśnie na wolność. Ross powiedziałby jej, co to takiego.

Zapewne więc wiedziała. Na tym etapie ani salwarsan, ani nawet penicylina, gdyby ją

mieli, na nic by się nie zdały.

Kiedy Thomas Stone, będąc na ostatnim roku medycyny, kupił zwłoki, było to

wydarzenie bez precedensu, ale właściwie nikogo nie zaskoczyło. Planował drugą

całkowitą dysekcję, dążąc do mistrzostwa w opanowaniu tajemnic ludzkiego ciała.

„Jest tu gdzieś Stone?" stało się często zadawanym w ambulatorium pytaniem,

ponieważ Thomas urósł do rangi nieodłącznego elementu

612oddziału nagłych przypadków - bardziej charakterystycznym niż Ho- gan i

inni sanitariusze - zawsze chętnym do założenia szwu na ranę szarpaną, włożenia

sondy żołądkowej albo pobiegnięcia do banku krwi. Stawał się najszczęśliwszym

studentem, gdy pozwalano mu ubrać się w strój chirurga i potrzymać retraktor

podczas nagłej operacji.

Pewnego wieczoru doktor Braithwaite, chirurg specjalista i przewodniczący

komisji egzaminacyjnej Królewskiego Kolegium Chirurgów, przyszedł obejrzeć

pacjenta z raną kłutą w górnej części jamy brzusznej. Braithwaite był żywą legendą,

pionierem nowego sposobu operowania raka przełyku, choroby wyjątkowo trudnej w

leczeniu. Przerażony pacjent w stanie upojenia alkoholowego zachowywał się

grubiańsko i był skory do bitki. Braithwaite, krępy gość o siwych włosach, miał na

sobie niebieski trzyczęściowy garnitur w odcieniu doskonale pasującym do jego

błękitnych oczu. Gestem oddalił sanitariuszy krępujących pacjenta i łagodnym

ruchem położył mu dłonie na ramionach.

- Proszę się nie martwić - powiedział. - Wszystko będzie dobrze. Nie cofnął rąk.

Pacjent, widząc eleganckiego lekarza, uspokoił się

Page 503: Abraham Verghese - Powrót do Missing

i odpowiedział na jego pytania. Braithwaite zbadał go szybko, acz skutecznie.

Kiedy skończył, zwrócił się do pacjenta jak do swojego kolegi, kogoś, kto chodził do

tego samego klubu:

- Z radością pragnę pana poinformować, że nóż ominął najważniejsze naczynia

krwionośne. Jestem pewien, że wszystko będzie w znakomitym porządku, więc

prosiłbym, żeby pan się nie zamartwiał. Zamierzam pana zoperować, żeby naprawić

to, co mogło zostać uszkodzone. Zabierzemy pana na salę operacyjną natychmiast.

Wszystko jest na dobrej drodze.

Ugłaskany pacjent wyciągnął w podzięce pulchną dłoń. Kiedy znaleźli się w

takiej odległości, że pacjent nie mógł już ich słyszeć, Braithwaite zapytał towarzyszącą

mu świtę lekarzy:

- Jakiego rodzaju środek pierwszej pomocy podaje się pacjentowi przez ucho?

613Stare porzekadło, przynajmniej w Edynburgu. Starych powiedzonek nikt

już jednak nie pamiętał, co ogromnie Braithwaite'a niepokoiło. Uznawał to za przejaw

rozleniwienia nowego pokolenia praktykantów; smutne więc, że tylko jedna osoba

znała prawidłową odpowiedź na to pytanie - do tego jeszcze student.

- Słowa pociechy, proszę pana.

- Bardzo dobrze. Jeśli ma pan ochotę, może pan mi asystować przy tej operacji,

panie...

- Stone, proszę pana. Thomas Stone.

Podczas operacji Braithwaite przekonał się, że Thomas wie, jak nie wchodzić w

drogę. Gdy poprosił go o przecięcie podwiązki, Thomas wsunął dłoń z nożyczkami,

zbliżył do węzła, po czym wygiął pod kątem czterdziestu pięciu stopni i przeciął,

eliminując niebezpieczeństwo uszkodzenia węzła. Stone rozumiał swoją rolę tak

doskonale, że kiedy starszy chirurg przyszedł asystować, Braithwaite zbył go

machnięciem ręki.

Braithwaite wskazał żyłę biegnącą nad odźwiernikiem. Zapytał Thomasa, co to

takiego.

- Żyła odźwiernikowa Mayo, proszę pana... - odparł Thomas i zawahał się,

jakby chciał coś dodać. Braithwaite zaczekał, ale Thomas milczał.

Page 504: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Owszem, tak właśnie się nazywa, ale wydaje mi się, że była tu na długo, zanim

zauważył ją Mayo, nie sądzi pan? Dlaczego uważa pan, że Mayo zadał sobie trud

nazwania tej żyły swoim nazwiskiem?

- Myślę, że chodziło o pewnego rodzaju punkt orientacyjny, o odróżnienie

części przedodźwiernikowej żołądka od obszaru odźwier- nika, zwłaszcza gdy operuje

się przerostowe zwężenie odźwiernika u niemowląt.

- Zgadza się - powiedział Braithwaite. - Powinni ją więc tak naprawdę nazwać

żyłą przedodźwiernikową.

- Tak byłoby lepiej, proszę pana. Szczególnie że w niektórych książkach

mianem żyły odźwiernikowej określa się też prawą żyłę żołądkową, co bardzo gmatwa

sprawę.

614- Rzeczywiście, Stone, w rzeczy samej - stwierdził Braithwaite, zdziwiony,

że ten student zwrócił uwagę na coś, o czym nawet chirurdzy specjalizujący się w

żołądku mogli nie wiedzieć. - Jeśli już musimy posługiwać się eponimami, nazywajmy

tę żyłę żyłą Mayo albo nawet żyłą Laterjeta, bo okazuje się, że to ta sama rzecz. Tylko

lepiej nie mówmy na nią „żyła odźwiernikowa".

Pytania Braithwaite'a stawały się coraz trudniejsze, ale stary chirurg odkrył, że

wiedza młodego studenta na temat anatomii jest na zaskakująco wysokim poziomie.

Pozwolił Thomasowi zamknąć ranę i z przyjemnością obserwował, jak ten

używa do tego obu rąk i się nie spieszy. Można było jeszcze poprawić to i owo, ale

okazało się bezsprzecznie, że ten student spędził wiele godzin na ćwiczeniu węzłów

jedną ręką i obiema rękami. Stone słusznie postanowił wybrać metodę oburęczną,

zawiązywał dobrze i skrupulatnie, nie popisując się przed Braithwaite'em jednoręczną

ekwilibrystyką.

Następnego ranka Braithwaite zastał Stone'a śpiącego na krześle przy łóżku

pacjenta w sali pooperacyjnej. Nie obudził go.

Na koniec roku, zdawszy egzaminy końcowe, Stone zdobył upragnioną przez

wielu posadę asystenta Braithwaite'a. Shawn Grogan, bystry i ustosunkowany student

medycyny, znalazł w sobie dość odwagi, by zapytać Braithwaite'a, czego powinien był

dokonać, aby to nie Sto- ne'owi, ale jemu przypadła asystentura.

- To dość proste, Grogan - powiedział Braithwaite. - Musisz jedynie poznać

anatomię na wylot, nigdy nie wychodzić ze szpitala i przedkładać chirurgię ponad sen,

kobiety i grog.

Page 505: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Grogan został patologiem, znanym pedagogiem i posiadaczem wyjątkowo

pokaźnego obwodu w pasie.

Gdy wybuchła wojna, Thomas otrzymał kartę mobilizacyjną. Przeniesiono go

razem z Braithwaite'em do szpitala polowego na kontynencie. W 1946 roku wrócił do

Szkocji, został młodszym chirurgiem, a potem starszym chirurgiem. Pominął etap

prawdziwego dzieciństwa i od razu wbił się w lekarski kitel.

615Ross przyjechał do Szkocji z jedną ze swych rzadkich wizyt. Powiedział

Thomasowi, jak bardzo jest z niego dumny.

- Jesteś moją pociechą za to, że nigdy się nie ożeniłem. Nie był to mój wybór,

mówiąc przy okazji, to znaczy małżeństwo. „Doskonałe życie albo doskonała praca",

jak to mówią. Mogłem wybrać tylko jedno. Mam nadzieję, że ty nie popełnisz tego

błędu.

Ross planował przejść na emeryturę, osiąść blisko sanatorium i każdego

wieczoru grywać w remika w klubie, nadrabiać lektury i nauczyć się gry w golfa z

emerytowanymi oficerami, którzy mieszkali w okolicy. Ale ledwie to zrobił, dał o sobie

znać rak w jego zdrowym płucu. Thomas natychmiast wrócił do Indii. Przebywał u

boku Rossa przez kolejne sześć miesięcy, podczas gdy rak powoli rozprzestrzeniał się

na mózg. Ross, stary i siwy, otoczony wiankiem pielęgniarek i opiekunek, które

czuwały przy nim dzień i noc, umarł w spokoju, mając po jednej stronie Thomasa, a

po drugiej wiernego Muthu.

Na pogrzeb zjechali oddać mu hołd Europejczycy i Hindusi z miejsc tak

odległych, jak Bombaj i Kalkuta. Rossa pochowano na tym samym cmentarzu, na

którym spoczywało wielu jego pacjentów.

- To bohaterowie, wszyscy oni, którzy śpią w tym miejscu - powiedział wielebny

Duncan podczas mszy nad grobem Rossa. - Ale nie leży tu żaden człowiek

skromniejszy, a zarazem większy bohater, ani też większy sługa Boży, niż George

Edwin Ross.

Thomas przyjął posadę chirurga specjalisty w Głównym Szpitalu Rządowym w

Madrasie. Po uzyskaniu przez Indie niepodległości w 1947 roku wiele się jednak

zmieniło. Hindusi mieli już własną służbę zdrowia i niechętnie patrzyli na Anglików,

którzy pragnęli zostać w Indiach, chociaż wielu z nich tak zrobiło. Thomas wiedział, że

musi wyjechać, ponieważ jeśli kiedykolwiek Indie były jego krajem, to właśnie prze-

Page 506: Abraham Verghese - Powrót do Missing

stały nim być. W ten sposób, odpowiadając na ogłoszenie Matrony w magazynie

„Lancet", wyruszył na pokładzie „Calangute" w podróż

616do Adenu. To podczas tego rejsu siostra Mary Joseph Praise dosłownie

wpadła mu w ramiona i wkroczyła w jego życie.

Thomas Stone wierzył, że siedzi w jego wnętrzu ziarno surowości, zdrady,

egoizmu, okrucieństwa - był w końcu synem swego ojca. Miał wrażenie, że jedynymi

cnotami, w których posiadanie wszedł, były wartości jego zawodu, które przyswoił

sobie za pośrednictwem książek i praktyki. Interesowało go jedynie cierpienie ciała.

Znalazł bowiem lekarstwo - i to znalazł je sam - na ból serca i żal po stracie. Ross źle

zrozumiał starą maksymę, jak się Thomasowi zdało, albowiem doskonałość życia

wypływa z doskonałości pracy. Thomas natknął się na przemowę sir Williama Oslera

do absolwentów studiów medycznych, w której uczony wyraził podobną myśl*:

Słowem kluczem jest Praca, słowo niepozorne, jak już nadmieniłem, lecz

najeżone wielkiej wagi następstwami, jeśli będziecie umieli zapisać je na tabliczce

własnego serca lub przyczepić je sobie do czoła.

„Słowem kluczem jest Praca". Stone przyczepił to sobie do czoła. Zapisał to

sobie na tabliczce swojego serca. Budził się z tą myślą i walczył dla niej z sennością.

Praca stała się jego strawą, napojem, żoną, dzieckiem, polityką, religią. Uznał, że

praca jest jego zbawieniem - dopóki nie znalazł się w pokoju w szpitalu Matki Bożej

Nieustającej Pomocy, w pokoju zajmowanym przez dziecko, które porzucił. Dopiero

wówczas przyznał się przed własnym synem, jak całkowicie praca go zawiodła.

* Sir William Osier (1849- 1919) - kanadyjski neurolog i patolog. Wygłosił tę

przemowę w 1903 roku do studentów University of Toronto.Rozdział 46

Pokój z widokiem

W tym miejscu Thomas Stone przerwał swą opowieść. Zapadła cisza. Czułem,

że rozważa, co mi powiedzieć w dalszej kolejności. Kiedy podjął przerwaną historię,

początkowo uznałem, że pominął wszystkie lata spędzone w Missing, że zbył

milczeniem istnienie mojej matki. Chciałem mu przerwać i powiedzieć coś przykrego,

ale dobrze, że tego nie zrobiłem, ponieważ to wszystko było o niej...

Dęby i klony za jego oknem to dzicy ludzie z ogniem na głowie. Zamyka oczy,

ale to, co widzi pod powiekami, ukazuje wciąż ten sam koszmar. Jego nerwy są jak

piekące kable rozpięte pod płachtą skóry. Wysyłają impulsy elektryczne do mięśni.

Trzęsie się tak bardzo, że gdy zbliża do ust szklankę z wodą, zanim zdąży się napić,

Page 507: Abraham Verghese - Powrót do Missing

rozlewa większość na podłogę. Wymiotuje całą zawartość trzewi. W myślach widzi, że

śluzówka jego żołądka jest gładka i błyszcząca jak miedziany garnek. Impuls

zmuszający go do biegu zniknął. Między nim a miejscem, od którego ucieka, jest

ocean albo dwa.Eli Harris i jeszcze jeden mężczyzna, może lekarz, wnosząc po jego

obojętności, zostawiają mu u wezgłowia nalewkę paregoricu* w niewielkiej

buteleczce. Thomas początkowo jej nie zauważa, sądząc, że osobliwa woń anyżku i

kamfory to tylko złudzenie. Ale kiedy już znajduje buteleczkę, pochłania zawartość,

jakby od tego zależało jego zbawienie. Zapach środka antyseptycznego wypełnia

pomieszczenie i ulatnia się z jego oddechu. Obecna w nalewce nieduża dawka opium

przynosi ulgę, albo może tylko to sobie wmawia. Z pewnością nie chodzi o alkohol

stanowiący bazę tynktury. On już skończył z alkoholem.

Jedyne dwie kobiety, jakie kiedykolwiek kochał, umarły, i choć jedna śmierć

przyszła wiele lat po drugiej, w jego umyśle obydwa wydarzenia nałożyły się na siebie.

Stracił zmysły. Uciekł. Biegł, nie wiedząc, od czego ani dokąd ucieka. Dotarł

wystarczająco daleko. Nie pamięta, jakim sposobem przedostał się z Kenii do New

Jersey, oprócz tego, że pomógł mu w tym Eli Harris.

Mija tydzień, mierzony nie dniami, ale obfitością zimnego potu i nocnymi

koszmarami. Dopiero po dwóch tygodniach przechodzi niepokój i ustają dreszcze, a

małe, wredne bezkręgowce wycofują się. Od dawna pełzały po jego skórze i wędrowały

po pościeli, zawsze umykając poza zasięg jego wzroku, gdy odwracał głowę, by na nie

spojrzeć. Pierzchają do chitynowego podziemia, z którego wylazły.

Przy jego łóżku leży chleb i ser na gazecie, która ma datę sprzed dwóch dni.

Buteleczka z tynkturą jest pusta. Dzban ponownie napełniono wodą. Kiedy Thomas

uznaje w końcu, że może bezpiecznie przysunąć krzesło do okna, zauważa, że kolor

liści zdążył się zmienić z marchewkowego w ceglasty, a potem w karmazynowy,

łącznie

* Paregoric - tincure paregoric, tinctura opii camphorata - nalewka

zawierająca opium, olejek kamforowy, olejek anyżowy i kwas benzoesowy

opracowana została na początku XVIII wieku jako lekarstwo przeciwko astmie.

Stosowano ją powszechnie w leczeniu biegunek różnego pochodzenia, zwłaszcza w

cholerze i dyzenterii. Do lat 70. XX wieku dostępna była w wielu krajach bez recepty

(przyp. konsultanta medycznego).

619

Page 508: Abraham Verghese - Powrót do Missing
Page 509: Abraham Verghese - Powrót do Missing

ze wszystkimi pośrednimi odcieniami, w paletę barw nieogarniętych wyobraźnią

żadnego malarza. Siedzi jak posąg, wdzięczny losowi, że w ogóle jest w stanie siedzieć i

oglądać rzeczy takimi, jakie są. Liście opadają spiralnym lotem; każdy taki upadek jest

jak wyjątkowe widowisko, niepowtarzalne. Milion podróżnych zostawia w powietrzu

niewidzialny ślad swoich tras.

Nadchodzi poranek, gdy czuje się na tyle pewnie, stając na nogach, że może zejść

na dół. Po spaczonych deskach ławeczki skacze wróbel, a pod jego łapkami odpryskuje

stary lakier. Stone widzi rudego kociaka stawiającego ostrożnie krok za krokiem w

drodze od wisterii, jego łopatki pracują pod futrem jak tłoki. Zastanawia się, czy to

wszystko nie jest halucynacją. Kot ma wzrok utkwiony w swojej ofierze. Ptak przekrzywia

główkę jak kokietka, łypiąc to na człowieka, to na bestię.

Thomas dochodzi do wniosku, że nie potrafi znieść napięcia, i w tej samej chwili

kociak skacze, ale wróbel bez trudu umyka na barierkę i jest już poza zasięgiem pazurów.

Thomas czuje, że coś w nim pęka, uwalnia go z odrętwienia, które krępowało ruchy i

spowalniało myśli. Znalazł się w świecie, gdzie o losie wróbla, tak samo jak o losie

człowieka, może zadecydować kocie mrugnięcie okiem. Na tym polega prawdziwa miara

czasu.

Lepiej zna sufit swojego pokoju niż własne ciało. Przestudiował gzyms.

Dekoracyjne żłobienia wszystkie mają taką samą głębokość i szerokość. Docenia

rzemiosło majstra. Nieporadny amator jakiś czas później za pomocą sklejki podzielił dom

na segmenty i wstawił prefabrykowane drzwi. Ale w gzymsie znać rękę mistrza.

Z początku odpowiedzialnością za dziwne zjawisko obarcza tynk-turę, ale okazuje

się, że zjawisko trwa jeszcze długo po tym, jak kończy się zawartość buteleczki. Niczym

operator projektora w kinie Thomas ogląda swoje życie odtwarzane na ekranie pustego

sufitu. Czasem widzi je w świetle igrającym na okiennej szybie. Nie jest w stanie kon-

trolować kolejności scen, nie ma dostępu do oryginalnych szpul. Może

620jedynie obserwować bezstronnie, oddzieliwszy emocje od zdarzeń, i oceniać

aktorów grających w jego biografii.

Nad Ocean City nadciąga jedna z pierwszych tej zimy nawałnic. Po południu

dociera w głąb lądu, początkowo siekąc marznącym deszczem, który trzeszczy, uderzając

o szybę, a potem sypiąc płatkami śniegu tak dużymi, że kiedy Thomas staje przed

Page 510: Abraham Verghese - Powrót do Missing

domem, biały puch dosłownie ciąży mu na powiekach. Śnieg przykrywa północne New

Jersey, w kilka godzin tworząc dwunasto-, piętnastocentymetrową warstwę. Paraliżuje

autostrady, lotniska, szkoły, cały handel, ale on nie wie o tym wszystkim, bo wraca do

środka. Lód zagarnia dla siebie terytorium szyby okiennej, pozostawiając jedynie

skromny prześwit, przez który można przyglądać się zamarzłemu, upiornemu światu.

Tego wieczoru jest świadkiem sceny ze swojego życia wywołującej w nim pragnienie

skończenia z tym wszystkim. Siedzi na łóżku, spoglądając przez wąski wyłom w zlodo-

waciałym oknie. Jego umysł pozostaje w bezruchu i jest wyciszony jak krajobraz na

zewnątrz. Tylko rytmiczny odpływ i przypływ oddechu mąci ciszę, ale stopniowo nawet

on zdaje się zanikać.

Wtedy nagle czuje przyspieszenie, jak gdyby zmęczenie komórek mózgowych

odkryło nową warstwę pamięci.

Tym, co rodzi się w jego umyśle tej zimowej nocy, jest żywy, kolorowy i

specyficzny obraz siostry Mary Joseph Praise.

Jest zwyczajnym obserwatorem, człowiekiem podglądającym ptaki,

nieświadomym zdziczałego kota czającego się w wisterii. Oto, co widzi, i oto, co pamięta:

Addis Abeba.

Szpital Missing.

Praca.

Widzi siebie dostosowanego do rytmu operacji, zajęć klinicznych, pisania,

zmuszania się do snu; jego dni są pełne i przynoszące zadowolenie. Tygodnie i miesiące

mijają i mijają. Słowo klucz. Praca. Nagle maszyna zacina się...

621(Myśli o tym jako o swoim „brakującym okresie". Woli to niż „załamanie").

Zawsze zaczyna się w ten sam sposób. Budzi się ze snu w swojej kwaterze w

Missing, budzi się przerażony, nie może oddychać, jakby miał umrzeć, jakby nowy

oddech miał wywołać eksplozję. Choć jest rozbudzony, macki snu, szpony koszmaru, nie

chcą puścić. Ten stan cechuje percepcja potwornego zniekształcenia przestrzeni.

Sypialnia zaczyna się kurczyć. Pióro, klamka, poduszka - zwykłe przedmioty, które

normalnie nie zasługują na uwagę - urastają do ogromnych rozmiarów. Robią się

kolosalne, grożą przygwożdżeniem, uduszeniem. Nie kontroluje swojego stanu. Nie może

Page 511: Abraham Verghese - Powrót do Missing

tego tak po prostu wyłączyć, siadając w łóżku albo poruszając się w nim. Staje się czymś

pośrednim między dzieckiem a mężczyzną. Nie wie, gdzie jest ani jaką scenę przeżywa,

ale boi się.

Alkohol okazuje się kiepskim antidotum. Nie zdejmuje uroku, ale chociaż

przytępia strach. Ma wszakże swoją cenę: zamiast opowiedzieć się wyraźnie bądź po

stronie jawy, bądź po stronie koszmaru, Thomas przechodzi to tu, to tam. Wędruje po

świecie znajomych obiektów zamienionych w symbole. Potyka się o sceny z własnego

dzieciństwa i przepływa przez portal piekła. Słyszy nieustający monolog jak monotonny

głos radiowego komentatora meczu krykietowego. Tło dla nocnego terroru w Etiopii.

Głos komentatora jest nie do rozpoznania, czasem brzmi bowiem jak jego własny. Pijąc,

gubi strach, ale nie smutek i żałość. Ten, który za dnia nie pozwala sobie na łzy, teraz

szlocha jak dziecko. Widzi Ghosha - prawdopodobnie prawdziwego Ghosha, a nie postać

ze snu - stojącego nad nim, zmartwionego. Usta Ghosha poruszają się, ale słowa toną w

powodzi radiowego komentarza.

A potem ona tam jest. Nie jest w stanie usłyszeć jej słów, ale jej obecność niesie

pociechę. W końcu zostaje tylko ona, tylko ona przy nim czuwa. Musiała spać, gdy ją

wezwano, bo ma na sobie chustę i szlafrok. Przytula go do piersi, a jego ciałem wstrząsa

kolejna fala łez. Wówczas ona płacze razem z nim, usiłując ocalić go przed koszmarem,

ale z czasem i ona zostaje wessana do środka. (Za każdym razem,

622gdy to przywołuje, jest poruszony do głębi). Pracując razem, dzielą ze sobą

intymność ciała leżącego między nimi, nieświadomego, nagiego, wystawionego na ich

widok. Lecz to jego łkanie w jej ramionach jest szokująco odmienne od wrażenia ich

ocierających się podczas operacji ramion osłoniętych fartuchem lub przypadkowego

stukania się czołami. Tyle godzin każdego dnia są oddzieleni stołem operacyjnym, więc

teraz, gdy ona go obejmuje, nieobecność stołu, masek, rękawiczek jest porażająca. Czuje

się jak noworodek położony na nagim brzuchu matki. Ona szepcze mu do ucha. Co

takiego mówi? Tak bardzo żałuje, że nie pamięta. Brzmi to jak słowa zaimprowizowane

pod wpływem chwili, to nie jest formalna modlitwa. Udaje jej się częściowo zagłuszyć

głos komentatora.

Pamięta jej bluzkę mokrą od jego łez - nie, od łez obydwojga.

Page 512: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Pamięta, jak do niej przywarł, przycisnął twarz do jej piersi, spał, budził się,

przywierał, płakał i znów zasypiał. A ona pyta i dopytuje się: „Co się dzieje? Co się z tobą

stało?". Przez wiele godzin, dni, kto wie jak długo, jest z nim, gdy on rękami i nogami

czepia się życia, a burza wali w niego, rzuca nim i próbuje wyrwać go z jej ramion.

Pamięta chwilę ciszy, wiercący w mózgu bezdźwięk, który zapowiada zmianę. Jej

bluzka jest rozpięta.

Jak chirurg rozwarstwiający tkankę pod nacięciem, zmusza się, by rozchylić tę

bluzkę jeszcze bardziej, być może pomaga sobie nosem, policzkami. Jej sutki prężą się, a

piersi uciekają z kryjówki bluzki wprost na spotkanie jego ust. Jego twarz musi odbijać

się w jej twarzy, bo widzi w niej obawę pomieszaną z pożądaniem.

Zawisa nad nim, naga, jej piersi pełne i dodające otuchy, łzy ulgi na twarzach

obydwojga, pocałunkami chłoną się nawzajem, pożerają, aby nadrobić stracony czas. I

już jest na niej, a ona spogląda na niego z dołu, jakby był jej zbawcą. Kiedy w nią

wchodzi, znajduje zaczepienie w jej dobroci, dobroci i niewinności, które sam utracił tak

młodo, od których tak bardzo się oddalił, i których tak żarliwie przysięga nigdy się nie

pozbyć...

623Siedzi na łóżku, na wygnaniu w New Jersey, a świat dokoła trwa uciszony

śnieżną pierzyną. Jego serce bije jak oszalałe; dopadł go niebezpieczny częstoskurcz.

Jego koszula nasiąka potem, choć w pokoju panuje chłód. Czuje tępy ból za mostkiem.

Jakżeby pragnął odtworzyć w pamięci dokładny smak jej ust, jej piersi.

Ale pamięta tylko to (modli się o prawdziwość tego obrazu): Pamięta swoje w niej

zatracenie, otulenie się nią jak miękkim wełnianym kocem. Ona usadawia się na nim,

pokrywa go jak mrok łąkę. Dochodząc razem, psują szyki demonom, jej i jego, a gdy z

jego gardła wydobywa się zawodzący krzyk, utrafia w sam środek jej miękkich

westchnień. Porządek zostaje przywrócony. Wracają właściwe proporcje. Sen nadchodzi

jak błogosławieństwo.

Przekleństwem jego jest, co następuje (w New Jersey szlocha na samo

wspomnienie, uderza się w głowę dłonią): gdy budzi się z „brakującego okresu", wyczuwa

jedynie zaburzenie w przestrzeni, lukę w czasie, głęboki wstyd i zażenowanie, których

przyczyn nie umie sobie przypomnieć, lecz które może uleczyć, tylko i wyłącznie rzucając

się na powrót w wir pracy. Zablokował w sobie to, co stało się wcześniej.

Page 513: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Ileż w tym okrucieństwa, że akurat to wspomnienie znajdzie drogę na

powierzchnię jego umysłu podczas pewnej zimowej zamieci tak długo po jej śmierci. Ileż

w tym okrucieństwa, że ma te ulotne, niekompletne wizje, widziane przez rzeźbioną

lodem taflę szyby. Zastanawia się, czy są prawdziwe, czy może stanowią bolesne przebitki

mózgu pozbawionego alkoholu. Złożył swoją pamięć z kawałków, jakby sklejał rozbity

relikt, i wreszcie jest cała - a mimo to nadal ma wątpliwości. Nigdy już nie ujrzy jej

wyraźniej niż wtedy, tamtej nocy przy 529 Mapie Street. Po latach, kiedy wspomni te

wydarzenia, przyjdzie mu na myśl, czy nie zniekształca pamięci, czy niczego nie upiększa,

ponieważ za każdym razem, gdy świadomie wywołuje jej obraz, daje

624życie nowemu wspomnieniu, nowej wersji, która zastępuje tę starszą. Boi się,

że zbyt intensywna obróbka doprowadzi do zniszczenia.

„Ocaliłaś mi życie - mówi do siostry Mary Joseph Praise, siedząc na swoim

wąskim łóżku w New Jersey. - I przez moją głupotę, moje niezdecydowanie, moją panikę

straciłaś swoje". Jest zbyt późno, by jej to wszystko powiedzieć, lecz on wie, że należy to

zrobić, i chociaż jest niewierzący, ma nadzieję, że w jakiś sposób ona jest w stanie go

usłyszeć. „Nie umiem pokochać żadnej istoty ludzkiej bardziej, niż kochałem ciebie". Nie

może się zdobyć, by wspomnieć o dzieciach; czuje, że potrafi zrobić dla nich nawet mniej

niż dla siostry Mary Joseph Praise. Oni istnieją, dwóch chłopców, bliźniaki, wie o tym,

pamięta, gdzieś we wszechświecie bardziej odległym niż ten, w którym unosi się siostra

Mary Joseph Praise.

Lecz jest już za późno, by powiedzieć to wszystko siostrze Mary Joseph Praise. Już

nawet to o niej wspomnienie, piękne i erotyczne, nie umie go podniecić ani napełnić

radością. Gdy widzi jej nagość, a swoje nienasycenie, zdolność mieszania się ich ciał,

czuje wyłącznie gwałtowną zazdrość, jakby ktoś inny zajmował jego nagie ciało i obłapiał

jego ukochaną kobietę, illusion des soises - to ja, a jednak nie ja. Jego energicznie

popychające ciało, ciemny trójkąt jego łopatek, wgłębienia i dołki dolnej części pleców

przepowiadają jedynie śmierć i zniszczenie. Stanowią wróżbę strasznego końca,

ponieważ ta chwila cielesnej przyjemności skaże Mary na nieistnienie, choć jeszcze o tym

nie wie -ale on, obserwując tę scenę, wie. Kara dla niego jest znacznie gorsza: musi

żyć.Rozdział 47

Zagubiony list

Page 514: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Thomas Stone wyszedł dopiero po północy. Stopił się w jedno z półmrokiem

wypełniającym pokój, a jego głos wypełnił przestrzeń, jak gdyby nigdy przedtem nie

padły w tym pomieszczeniu żadne słowa. Nie przerywałem mu. Zapomniałem, że w ogóle

tu jest. Zamieszkałem w jego opowieści - zapalałem świecę w kościele St. Mary's w Fort

St. George w Madrasie, trzymałem się dzielnie w angielskiej szkole z internatem,

obserwowałem, jak odsłanianie pokładów pamięci prowadzi do obrazu Mary. A skoro

cud objawienia zdarzył się w Fatimie, w Lourdes i Guadalupe, to kimże jestem, by

wątpić, że świecka wizja mojej matki rzeczywiście objawiła się Thomasowi Stone'owi na

pokrytym szronem oknie wynajętego pokoju - przecież ja też jako mały chłopiec czułem

jej obecność w pomieszczeniu z autoklawem. Jego głos zabrał mnie do czasów przed

moimi narodzinami, lecz nadal były to moje czasy, tak jak mój jest kolor oczu i długość

palca wskazującego.

Dopiero gdy Thomas Stone skończył opowieść, uświadomiłem sobie jego

obecność. Zobaczyłem mężczyznę zaczarowanego własną historią, zaklinacza węży,

którego oślizgła bestia zamieniła się w turban. Cisza, jaka zapadła, gdy zamilkł, była

straszna.

626Thomas Stone ocalił nasz program.

Dokonał tego, zamieniając szpital Matki Bożej Nieustającej Pomocy w filię

bostońskiej mekki. Wystarczyło, że złożył swój podpis na liście stwierdzającym powyższe.

Lecz Matka Boża Nieustającej Pomocy nie stała się oddziałem mekki jedynie na papierze.

Co miesiąc czterech studentów medycyny i dwóch chirurgów stażystów-rezydentów przy-

jeżdżało do nas z mekki na wymianę.

- Przyjadą na safari, żeby popatrzeć, jak tubylcy się nawzajem wyrzy-nają. Aha, i

żeby zobaczyć parę przedstawień na Broadwayu - podsumował B.C. Gandhi, kiedy

dowiedział się o planie. Plus był jednak taki, że jednocześnie każdy z nas miał okazję do

stażowania w Bostonie.

Skończyłem staż i zacząłem drugi rok rezydentury. Najważniejszą rzeczą, jaka

wiązała się z naszym przyłączeniem do mekki, było to, że Deepak, Żyd Wieczny Tułacz

chirurgii (jak go nazwał B.C.), mógł wreszcie zakończyć staż-rezydenturę. Był teraz

chirurgiem z certyfikatem komisji. Mógł wyjechać, dokądkolwiek sobie zamarzył, i

otworzyć tam własną praktykę. Nie zrobił tego jednak, został w Matce Bożej jako

Page 515: Abraham Verghese - Powrót do Missing

dyrektor szkoleniowy na oddziale chirurgii; dostał poza tym stanowisko adiunkta w

mekce. Nigdy nie widziałem Deepaka bardziej uradowanego. Thomas Stone dotrzymał

słowa i pomógł Deepakowi w publikacji artykułu na temat badań nad urazami żyły

głównej. Artykuł, który ukazał się w „American Journal of Surgery", z miejsca stał się

pozycją klasyczną i bardzo często cytowaną przy okazji omawiania uszkodzeń wątroby.

Choć Deepak pobierał wynagrodzenie lekarza specjalisty, nadal mieszkał w kwaterach

stażystów w Matce Bożej. Dzięki stażystom-rezydentom z mekki, którzy przyjeżdżali do

nas do Bronksu, mieliśmy więcej rąk do pracy i Deepak wreszcie mógł się wysypiać. W

nieużywanej piwnicy urządził sobie laboratorium, w którym badał skutki różnego

rodzaju zaburzeń dopływu krwi do wątroby (ćwiczył na psich i krowich narządach).

Nie było potrzeby dłużej utrzymywać w tajemnicy demencji Popsy'ego.

Bezpiecznie przemierzał korytarze Matki Bożej, ubrany

627w lekarską koszulę, z maską dyndającą na szyi. Zawracano go za każdym

razem, gdy próbował dostać się na salę operacyjną albo wyjść poza teren szpitala, ale

najwyraźniej zupełnie mu to nie przeszkadzało. Czasem zatrzymywał ludzi i oznajmiał

im:

- Pobrudziłem się.

Pewnego późnego piątkowego wieczoru, kilka miesięcy po odwiedzinach Thomasa

Stone'a, usłyszałem pukanie do drzwi. Stał w nich mój ojciec, niepewny, speszony, nie

wiedział, jak go przyjmę.

Jego wyznanie wiele zmieniło. Zanim usłyszałem tę opowieść, znacznie łatwiej

przychodziło mi złościć się na niego, przewrócić mu mieszkanie do góry nogami,

naruszyć jego przestrzeń. Teraz w jego obecności było coś osobliwego. Nie zaprosiłem go

do środka.

- Nie mogę zostać, ale zastanawiałem się... chcę zapytać, czy... czy nie miałbyś

ochoty pójść ze mną jutro, to jest w sobotę, na kolację do etiopskiej restauracji na

Manhattanie?... Tu masz adres, o siódmej?

To była ostatnia rzecz, jakiej się po nim spodziewałem. Gdyby zaprosił mnie do

Metropolitan Opera albo na obiad w Waldorf-Astorii, odmówiłbym bez wahania. Ale

kiedy powiedział: „Etiopska restauracja", przywołał tymi słowami cierpki smak indżery i

ostry smaku wotu. Poczułem, jak cieknie mi ślinka. Skinąłem potakująco głową, choć tak

Page 516: Abraham Verghese - Powrót do Missing

naprawdę wcale nie zależało mi na przebywaniu w jego towarzystwie. Niemniej jednak

pozostały między nami pewne niedokończone sprawy.

W sobotę, wyszedłszy z metra, zobaczyłem Thomasa Stone'a stojącego nieco dalej,

przy wejściu do Meskerem w Greenwich Village. Mieszkał w Ameryce od ponad

dwudziestu lat, a nadal wydawał się tu zupełnie nie na miejscu. Nie okazywał

zainteresowania menu umieszczonym na zewnątrz, przy wejściu do restauracji, a

studenci wylewający się z budynku New York University i dźwigający futerały na

instrumenty jakby dla niego nie istnieli; włosy, ubrania i obwieszone kolczykami uszy

wyróżniały ich w tłumie przechodniów. Wyraźnie mu ulżyło, kiedy mnie zobaczył.

628Meskerem był niedużym lokalem z ciemnoczerwonymi zasłonami i ścianami,

które wyglądały jak wnętrze chaty chikka. Aromat palonych na węglu drzewnym ziaren

kawy i pieprzny zapach berbere sprawiły, że przeniosłem się daleko, daleko od

Manhattanu. Usiedliśmy na drewnianych, grubo ciosanych trójnożnych stołkach ledwo

wystających nad podłogę, a między nami znalazł się stolik z plecionego kosza. Wysokie

lustro umieszczone na ścianie za plecami Thomasa Stone'a pozwalało mi patrzeć na tył

jego głowy i jednocześnie podziwiać ludzi wchodzących i wychodzących z restauracji.

Plakaty poprzypinane do ścian pinezkami ukazywały pałace Gonderu, uśmiechniętą

kobietę z ludu Tigre obdarzoną doskonałymi mocnymi zębami, zbliżenie pomarszczonej

twarzy etiopskiego kapłana, a także widok z lotu ptaka na Churchill Road - wszystkie

plakaty miały ten sam podpis: TRZYNAŚCIE MIESIĘCY SŁOŃCA. Każda etiopska

restauracja, jaką zdarzyło mi się po tym pierwszym razie odwiedzić w Ameryce, za

kluczowy element dekoracji obrała sobie ten sam kalendarz Ethiopian Airlines.

Kelnerka, niska, jasnooka Amharka, przyniosła nam kartę dań. Miała na imię

Anna. Prawie wypuściła z rąk ołówek, kiedy oświadczyłem jej po amharsku, że

przyniosłem własny nóż i jestem tak głodny, że jeśli pokaże mi, gdzie przywiązali krowę,

chętnie zacznę, nie czekając na przystawki. Gdy przyniosła nam jedzenie na okrągłej tacy,

Thomas Stone wyglądał na zaskoczonego, jakby zapomniał, że będziemy jeść palcami ze

wspólnego naczynia. Ku jego przerażeniu Anna (pochodziła z Kebeny w Addis Abebie,

nie tak znowu daleko od Missing) dała mi gursha: oderwała kawałek indżery, zamoczyła

go w curry i podała mi palcami do ust. Thomas Stone pospiesznie wstał i zapytał o

łazienkę - żeby tylko jemu nie zrobiła tego samego.

Page 517: Abraham Verghese - Powrót do Missing

-Archaniele Gabrielu - powiedziała Anna, odprowadzając go wzrokiem. -

Wystraszyłam twojego kolegę naszymi zwyczajami habesha.

- Powinien je znać. Przez siedem lat mieszkał w Addis Abebie.

- Nie! Poważnie?

- Nie czuj się, proszę, urażona.

629- Nic nie szkodzi - odparła, uśmiechając się. - Znam takich ferengi. Mogą u

nas mieszkać latami, a nadal traktują nas jak powietrze. Nie przejmuj się. Nadrabiasz za

niego. No i jesteś przystojniejszy.

Mogłem się za nim ująć, powiedzieć, że jest moim ojcem. Ale tylko się

uśmiechnąłem - jestem pewien, że się przy tym zaczerwieniłem -i nic nie powiedziałem.

Kiedy Thomas Stone wrócił, zabrał się do jedzenia, ale bez specjalnego

entuzjazmu. Jedną z piosenek sączących się przez zamontowane w suficie głośniki

okazała się Tizita - nie mogło być inaczej. Przypatrywałem mu się, chcąc wybadać, czy

melodia powie mu cokolwiek. Nie powiedziała.

Tubylca poznasz po tym, że na jego palcach nie uświadczysz śladów curry, bo

tubylec używa indżery jak szczypczyków, za jej pomocą podnosząc do ust kawałki

kurczaka albo wołowiny umoczone w sosie. Paznokcie Thomasa Stone'a były czerwone.

Tilahun śpiewający Tizitę, kameralna atmosfera lokalu i zapach żywicy olibanowej

wywołały falę wspomnień. Pomyślałem o porankach w Missing, o tym, jak mgła

przyjmowała cielesną, namacalną postać, stawała się trzecim żywiołem po ziemi i niebie,

ale gdy słońce wspinało się wysoko nad horyzont, znikała. Przypomniałem sobie pieśni

Rosiny, zaśpiewy Gebrew i magiczny cycek Almaz. Nawiedził mnie obraz młodej Hemy i

młodego Ghosha wychodzących do pracy, i jak machaliśmy im na pożegnanie z nosami w

kuchennym oknie. Ujrzałem wszystkie te cudne, błyszczące, mieniące się jak nowa

moneta w słońcu dni.

- Zamierzasz skończyć cztery lata rezydentury w Matce Bożej? - zapytał Thomas

Stone, gwałtownie wdzierając się w mój sen na jawie. -Gdyby interesowała cię

przeprowadzka do Bostonu... - To tyle, jeśli chodzi o jego spostrzegawczość. Kiedy

wreszcie byłem gotów porozmawiać o przeszłości, jego interesowała moja przyszłość.

Page 518: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Nie chcę odchodzić z Matki Bożej. Ten szpital to dla mnie odpowiednik Missing.

Nie chciałem stamtąd wyjeżdżać, ani w ogóle z Addis Abeby, ale musiałem. Teraz nie

mam ochoty zostawiać Matki Bożej.

630Każdy inny człowiek zapytałby mnie, dlaczego musiałem wyjechać z Missing.

To moja wina - gdyby zadał mi to pytanie, mógłbym nie odpowiedzieć. Chyba o tym

wiedział.

Zabierając talerze, Anna zapytała Thomasa Stone'a po angielsku:

- Jak panu smakowało?

- Jedzenie było dobre - odparł, prawie w ogóle na nią nie patrząc. Zarumienił się.

Obydwoje wbiliśmy w niego spojrzenie. - Dziękuję -dodał jakby w nadziei, że to pomoże

mu się jej pozbyć. Wyjęła z kieszeni fartuszka dwie paczki chusteczek odświeżających i

położyła na stole.

Powiedziałem do Anny:

- Rzeczywiście było bardzo dobre, ale wot mógłby być trochę ostrzejszy.

- Jasne, że tak - odpowiedziała po amharsku, odrobinę zbita z tropu zawoalowaną

krytyką. - Ale wówczas ludzie tacy jak on nie tknęliby jedzenia. Poza tym korzystamy z

miejscowego masła, więc nawet jeśli będzie ostrzejszy, na pewno nie posmakuje jak w

domu. Tylko ktoś taki jak ty zauważy różnicę.

- Chcesz powiedzieć, że przy tylu Etiopczykach mieszkających w Nowym Jorku nie

ma gdzie dostać jedzenia, które byłoby habesha? Prawdziwe?

Pokręciła głową.

- Nie tutaj. Jeśli będziesz w Bostonie, odwiedź Królową Saby w Roxbury. To

słynne miejsce. Jej dom jest jak nasza ambasada. Na górze sprzedają produkty

spożywcze, a na dole podają jedzenie domowej roboty. Gotowane na prawdziwym

etiopskim maśle. Składniki dostarczają pracownicy Ethiopian Airlines. Wszyscy etiopscy

taksówkarze tam jadają. Spotkasz tam wyłącznie Etiopczyków.

Thomas Stone przysłuchiwał się naszej wymianie zdań z kamienną twarzą. Kiedy

Anna odeszła od naszego stolika, sięgnął do kieszeni. Myślałem, że wyciągnie portfel, ale

zamiast niego wyjął zakładkę,

Page 519: Abraham Verghese - Powrót do Missing

631którą zostawiłem w jego pokoju, tę, na której siostra Mary Joseph Praise

napisała dla niego wiadomość.

Wytarłem dokładnie ręce i wziąłem ją od niego. Uświadomiłem sobie, jak bardzo

za nią tęskniłem. Miałem wrażenie, że nie powinienem jej oglądać tak beztrosko, na byle

stoliku z plecionego kosza, ale umieścić w skrytce bankowej. Ta zakładka była moim

talizmanem podczas morderczej podróży, mojej ucieczki z Etiopii, o której Thomas Stone

nie wiedział. Przeczytałem ostatnią linijkę: „Załączam swój list do Ciebie. Przeczytaj go,

proszę, natychmiast. S MJP", i spojrzałem na niego.

Thomas Stone zmienił pozycję na stołku. Głośno przełknął ślinę i nachylił się nad

stolikiem.

- Marionie. Ta zakładka... była w moim podręczniku, prawda?

- Tak. Nadal go mam.

Zesztywniał z dłońmi włożonymi pod uda, jakby przez jego ciało przepłynął prąd.

- Czy mógłbyś... Chciałbym zapytać, czy... Czy masz... Czy znalazłeś też list?

Sprawiał wrażenie bezradnego. Siedział na tym niskim stołku z kolanami pod

brodą i wyglądał jak rodzic w przedszkolu.

- Myślałem, że to ty masz list - powiedziałem.

- Nie! - odparł z taką emfazą, że aż Anna na nas zerknęła.

- Przykro mi - oznajmiłem, chociaż nie byłem pewien, za co właściwie powinno mi

być przykro. - Założyłem, że wyjeżdżając, zabrałeś ze sobą list. Że zostawiłeś tylko książkę

z zakładką w środku.

Jego twarz, tak przed chwilą pełna wyczekiwania, jakby się zapadła.

- Właściwie nic ze sobą nie zabrałem - przyznał. - Wyszedłem z Missing w ubraniu,

które miałem na sobie, a poza tym wziąłem jedną, dwie rzeczy z biura. Nigdy więcej tam

nie wróciłem.

- Wiem.

Skulił się, słysząc to słowo. Nic dziwnego, że niechętnie zapuszczał się na teren

mojej przeszłości. Żadne ostrze nie przebije ludzkiego

Page 520: Abraham Verghese - Powrót do Missing

632serca tak skutecznie jak dobrze dobrane, mściwe słowa syna. Ale czy on

rzeczywiście myślał o mnie w ten sposób? Jak o swoim synu?

- Ale zabrałeś palec, co? - drążyłem.

- Tak... i nic poza tym. Był w jej pokoju. Wróciłem tam. - Spojrzał na mnie.

- Przykro mi - powiedziałem. - Żałuję, ale nie mam tego listu.

- A zakładka? - ożywił się. - Skąd ją masz?

Westchnąłem. Anna podała kawę. Mała filiżanka bez uszka wydawała się tak

bardzo nieadekwatna w obliczu mojej próby opowiedzenia temu człowiekowi historii

całego życia.

- Musiałem szybko wyjechać z Etiopii. Władze mnie poszukiwały... To długa

historia. Myśleli, że jestem zamieszany w porwanie samolotu Ethiopian Airlines. Myśleli,

że sympatyzuję z bojownikami o wolność dla Erytrei. Śmieszne, co? Pamiętasz naszą

służącą Rosinę? Jednym z porywaczy tego samolotu okazała się jej córka, Genet. Rosi-na

nie żyje, to tak przy okazji. Powiesiła się.

To było więcej, niż mógł znieść.

- Rosina i Genet... Wystarczy, jeśli powiem ci, że miałem godzinę, aby wynieść się

z miasta. Odchodząc, przeskakując przez mur Missing, pożegnałem się z Hemą, Matroną,

Gebrew, Almaz i Shiva, moim bratem... - przerwałem. Trafiłem na przeszkodę. - Shiva,

twoim drugim synem...

Stone głośno przełknął. To na nic. Ale musi wiedzieć, zwłaszcza jeśli to bolesne.

- Mój syn... - powiedział, cedząc słowa.

- Twój syn. Chcesz zobaczyć, jak wygląda? - Skinął głową, spodziewając się

zapewne, że wyjmę portfel. - Spójrz w lustro, które masz za plecami.

Zawahał się, podejrzewając, że wpuszczam go w maliny, ale odwrócił się. Nasze

spojrzenia spotkały się w lustrzanym odbiciu. Wzdrygnąłem się, ponieważ kontakt okazał

się raptem bardziej intymny, niż przypuszczałem.

633- Shiva jest moim lustrzanym odbiciem. -Jaki on jest? - zapytał, nie

odwracając się.

Westchnąłem. Pokręciłem głową. Spuściłem wzrok. Odwrócił się.

Page 521: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Shiva jest... inny. Chciałoby się powiedzieć: geniusz. Ale nie taki... zwykły

geniusz. Nie miał cierpliwości do szkoły. Nigdy nie odpowiadał na pytania na egzaminie

tak, żeby go zdać, nie dlatego że nie znał odpowiedzi... On nigdy nie rozumiał potrzeby

dostosowania się do pewnej konwencji. Ale z pewnością wie o medycynie, a już na pewno

o ginekologii, więcej niż ja. Pracuje z Hemą. Operują przetoki. Jest wybitnym

chirurgiem. Hema nauczyła go wszystkiego. Nie skończył żadnej szkoły medycznej. -

Wszystko to Stone mógł bez trudu sam odkryć, gdyby tylko się zainteresował. Teraz

nagle okazał zainteresowanie. - Kiedy byliśmy mali, byliśmy z Shiva bardzo sobie bliscy.

Stone utkwił we mnie nieruchome spojrzenie. Nie mogłem mu wyjawić szczegółów

tego, co się stało. Nikomu o tym nie opowiadałem. Tylko Genet i Shiva znali prawdę.

- On i Genet zrobili coś, co mnie bardzo zraniło. Nie mogę tego wybaczyć...

- Czy to miało związek z porwaniem tego samolotu?

- Nie, nie. To się stało dużo wcześniej. W każdym razie, byłem i nadal jestem zły

na Shivę. Ale jest moim bratem - bliźniakiem - więc kiedy okazało się, że mam godzinę

na ucieczkę, kiedy przyszedł czas pożegnać się z Shiva... cóż, to była dla nas obydwu

bardzo przykra chwila. - Raptem okazało się, że tracę nad sobą panowanie. Za nic nie

chciałem się rozpłakać w obecności Thomasa Stone'a. Uszczypnąłem się w udo. -

Żegnając się ze mną, Shiva podarował mi dwie książki. Jedną była Gray's Anatomy,

najcenniejszy dla niego przedmiot, który nosił ze sobą jak płaszcz. Drugą okazała się

twoja książka - z zakładką w środku. Nie wiem, skąd ją wziął ani jak długo ją miał. Nawet

nie wiedziałem, że cokolwiek napisałeś. Książka sprawiała wrażenie, jakby nikt jej nie

brał do ręki. Myślę, że Shiva jej nie przeczytał, a jeśli już, to nie z takim zapałem, z jakim

pochłaniał Graya. Prawdopodobnie

634zobaczył i przeczytał zakładkę. Ale... musiałbyś znać Shivę... Pewnie uznał tę

zakładkę i list, o którym mowa w wiadomości, za niewarte uwagi. Shiva żyje dniem

dzisiejszym. Nie wiem, skąd wytrzasnął tę książkę i dlaczego mi ją podarował.

Stone milczał. Wpatrywał się w stojący między nami pusty kosz, jakby ten

przedmiot symbolizował wszystko to, co nieznane w jego przeszłości, w naszej

przeszłości. Widok jego bólu był tak intensywny, że przeszywał mnie na wylot.

- Mogę go o to zapytać - zaproponowałem. Usilnie chciałem się dowiedzieć, tak

samo jak on. - Zapytam go - oświadczyłem.

Page 522: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Thomas Stone przebywał w innym świecie. Kiedy podniósł oczy, zrozumiałem

głębię jego żalu. Ujrzałem to w ciemniejszym zabarwieniu tęczówek, chociaż akurat ta

delikatna struktura nie powinna zmieniać koloru. Widziałem, że niemal mistyczna aura

otaczająca tego legendarnego chirurga - determinacja, poświęcenie, umiejętności -jest

jedynie czymś powierzchownym. Osobowość chirurga była jego maską, zbroją wykutą, by

chronić siebie. W ten sposób stworzył sobie więzienie. Za każdym razem, gdy porzucał

zawodową maskę na rzecz natury osobistej, mógł się spodziewać tylko jednego: bólu.

Kiedy się odezwał, jego głos był zmęczony, stary:

- Widzisz, a ja myślałem, że ty go masz, a ty myślałeś, że ja...

- Jak sądzisz, co mogło być w tym liście?

- Jakżebym chciał wiedzieć - powiedział nagle. - Oddałbym za to prawą rękę...

Od naszego poprzedniego spotkania minęło kilka miesięcy. Złość, którą uważałem,

że powinienem do niego czuć, zelżała. Historia, jaką mi opowiedział, o swoim

dzieciństwie, o śmierci matki, powinna była wystarczyć, abym mógł mu wybaczyć, ale

wówczas miałem wrażenie, że jeszcze nie jestem gotów. Nie wybaczyłem Shivie, więc

dlaczego miałbym wybaczyć Thomasowi Stone'owi? Zresztą nawet gdybym rzeczywiście

mu wybaczył, ta odrobina uporu we mnie odmawiała przyznania się do tego, zwłaszcza

przed nim. Ale nadal nie wyjaśniliśmy sobie wszystkiego.

635- Muszę ci coś powiedzieć - odezwałem się. Nigdy nie przypuszczałem, że będę

się czegokolwiek przed nim wstydził. - Coś, o co poprosił mnie Ghosh.

Gdy Ghosh sformułował swoją prośbę, wydała mi się nieracjonalna. Lecz teraz,

patrząc na tę surową, pobrużdżoną twarz, zrozumiałem, czemu Ghosh pragnął, żebym

podał Stone'owi rękę. Ghosh znał Thomasa, ale przecenił moją dojrzałość.

- Ghosh miał przed śmiercią życzenie, które przyrzekłem spełnić. Ale nie zrobiłem

tego. Zignorowałem je. Mam nadzieję, że zarówno ty, jak i on mi wybaczycie. Ghosh

powiedział, że bez tego jego życie będzie niepełne... Miał życzenie, bym cię odnalazł. I

przekazał ci, że on uważał cię za brata.

Wyznanie przyszło z trudem, nie tylko dlatego, że przypomniał mi się ciężki

oddech Ghosha i każde jego słowo, ale ponieważ zobaczyłem, jakie te słowa zrobiły

wrażenie na Thomasie. Kto, poza matką i doktorem Rossem w sanatorium, wyraził

Page 523: Abraham Verghese - Powrót do Missing

względem niego jakiekolwiek uczucie? Siostra Mary Joseph Praise? Być może, ale czy

kiedykolwiek mu o tym powiedziała, a jeśli tak, to czy w ogóle ją usłyszał?

- Ghosh był rozczarowany, że nie skontaktowałeś się z nim. Chciał, żebyś wiedział,

że niezależnie od przyczyn, dla których milczałeś przez tyle lat, on nie ma ci tego za złe. -

Zdaniem Ghosha, Thomasa od próby nawiązania kontaktu skutecznie powstrzymywało

poczucie wstydu. Miał rację, ponieważ w tej chwili to wstyd nadał ton twarzy Thomasa.

- Tak mi przykro - powiedział Stone. Nie wiem, czy mówił do mnie, do Ghosha, czy

do całego wszechświata. Za mało, ale lepsze to niż nic.

Jeśli w restauracji byli prócz nas inni goście, przestali dla mnie istnieć. Jeśli grała

muzyka, przestałem ją słyszeć.

Przyglądałem się ojcu tak, jak studiuje się leżący na laboratoryjnym stole okaz:

widziałem uśmiech, który walczył o dostęp do jego twarzy, ale przegrał, a potem

zobaczyłem udręczony wzrok zaszczutego człowieka. Boże, dopomóż, gdyby ten człowiek

miał nas wychowywać,

636gdyby miał nas wywieźć z Etiopii. Nawet biorąc pod uwagę ból i stratę, jakich

doświadczyłem, za nic w świecie nie zamieniłbym przeszłości w Missing na życie z nim w

Bostonie. Właściwie to powinienem podziękować Thomasowi Stone'owi za to, że uciekł z

Etiopii. Miłość do siostry Mary Joseph Praise, jej uświadomienie, przyszła zbyt późno.

Ona była zagadką i przyczyną żalu, który zabierze ze sobą do grobu. Nigdy nie będzie

żałował niczego bardziej niż faktu, iż nie dowiedział się, co napisała do niego w liście.

- Napiszę do Shivy - powiedziałem. - Zapytam go o ten list.

Wydaje mi się, że zrozumiałem, dlaczego Thomas Stone postanowił zamknąć się

na ludzi. Po zdradzie Genet nie chciałem już nigdy więcej obdarzyć uczuciem żadnej

kobiety. Chyba że dałaby mi gwarancję na piśmie. Na mojej drodze spotkałem studentkę

medycyny z mekki, świętą w porównaniu z moją pierwszą miłością. Była miła,

wielkoduszna, piękna i zdawała się wykraczać poza siebie, jakby jej własne istnienie było

sprawą drugorzędną w obliczu zaintrygowania światem i zaludniającymi go zjawiskami -

łącznie ze mną. Moja spóźniona, powściągliwa reakcja najwyraźniej zniechęciła ją do

mnie i przekreśliła szansę na wspólną przyszłość. Czy czułem z tego powodu smutek?

Tak. Czy czułem się głupio? Tak, ale też trochę mi ulżyło. Tracąc ją, byłem przed nią

chroniony, a ona przede mną. Ja i mężczyzna, z którym siedziałem, mieliśmy to ze sobą

Page 524: Abraham Verghese - Powrót do Missing

wspólnego. Pomyślałem o zegarku, który przestał tykać, ale dwa razy dziennie wskazywał

poprawną godzinę. Stone zapłacił. Wstaliśmy. Zaczekałem na niego przy drzwiach,

trzymając ręce w kieszeniach.

- „Szczęsnym ten jeno zwań być może, kto w szczęściu dokonał żywota" -

powiedział. Zanim zdążyłem stwierdzić, czy wyraz jego twarzy to uśmiech, czy smutek,

skinął głową i odszedł.Rozdział 48

Pięć palców

W każdą pierwszą niedzielę miesiąca tuż po północy dzwoniłem do Hemy. W

Addis Abebie był wtedy poniedziałek, siódma rano. O tej porze połączenia kosztowały

mnie taniej, ale ponieważ czasami Almaz, Gebrew, a nawet Matrona podnosili słuchawkę

przed Hemą, rozmowa bywała długa i droga. Od kiedy Hema odebrała poród dziecka

Mengystu - o, przepraszam: towarzysza Mengystu - nie musieliśmy się już martwić o

węszącą wokół szpitala tajną policję, która miała przecież pełne ręce roboty z

prawdziwymi wrogami państwa. Mengystu Hajle Marjam, wojownik Zakonu Marii,

sekretarz generalny Rady Rolników i Robotników, przewodniczący Komitetu

Wojskowego Socjalistycznej Etiopii, dożywotni wódz naczelny Sił Zbrojnych Ludów

Demokratycznych Etiopii, głównodowodzący Biura do spraw Walki z Imperialną Agresją

w Tigre i Erytrei, przyjął albańską szkołę marksizmu. Przedstawicielom wyższej i średniej

klasy, a nawet pracującej biedocie skonfiskowano domy i odebrano ziemię. Lecz

przysług, a zwłaszcza przysług wyświadczonych swojej żonie wódz nie zapominał: urząd

celny nie przetrzymywał lekarstw i sprzętu przeznaczonego dla Missing, nie było więc

potrzeby wręczania łapówek.

638Tamtej niedzieli, wykręcając numer Hemy, wyobraziłem sobie swoją rodzinę

w Missing, jak zerka na zegar, trzyma w rękach kubki z kawą, czeka na połączenie z

kontynentem, którego żadne z nich nie widziało. Słuchawkę podniosła Almaz z Gebrew

wiszącym jej nad głową i wyczułem, że obydwoje są jakby czymś speszeni. Rozmowa z

nimi polegała na wielokrotnie powtarzanych: „Endemenneh? Dehna-ne-woy? Jak się

miewasz? Wszystko dobrze?", dopóki ci moi rodzice chrzestni nie upewnili się, że u ich

lij, dziecka, wszystko w porządku. Powiedzieli, że modlili się za mnie i że pościli.

- Modlę się, żeby was wkrótce zobaczyć. Niech Bóg czuwa nad wami i waszym

zdrowiem - powiedziałem.

Page 525: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Matrona była zupełnie inna, rozgadana i spontaniczna, zupełnie jakbyśmy wpadli

na siebie w korytarzu przed jej biurem.

Przy okazji jednego z wcześniejszych telefonów opowiedziałem He-mie o moim

pierwszym spotkaniu z Thomasem Stone'em: Wysłuchała bez komentarza, ale nie mogła

się nie uśmiechnąć, słysząc, że jej syn włamał się do mieszkania Thomasa Stone'a. Nie

szczędziłem jej informacji i niczego nie cenzurowałem, ponieważ Thomas Stone nie był

już dla niej zagrożeniem, a na pewno nie takim jak wówczas, gdy byliśmy mali. Kiedy

powiedziałem, że zostawiłem na jego biurku wizytówkę w postaci zakładki, zrozumiałem

z jej milczenia, że Hema nie wiedziała o posiadanym przez Shivę egzemplarzu

Skutecznego chirurga. Domyśliłem się - i później potwierdziłem u to Matrony - że Hema

dołożyła wszelkich starań, by usunąć z Missing wszelki ślad po tej książce; nie chciała,

byśmy z Shiva przeczytali dzieło ojca, a tym bardziej zobaczyli jego fotografię.

- Mamo, zjadłem kolację z Thomasem Stone'em - powiedziałem, kiedy przejęła

słuchawkę. - Od ponad roku po raz pierwszy jadłem indżerę. - Poczuła się urażona, że

Ghosh poprosił mnie o przekazanie wiadomości Stone'owi. Milczała przez dłuższą

chwilę. Kiedy powiedziałem jej, o co dokładnie poprosił mnie Ghosh, usłyszałem po jej

stronie głośne wydmuchiwanie nosa w chusteczkę. Wiadomość

639mówiła bowiem więcej o bezinteresowności Ghosha, niż dotyczyła Thomasa

Stone'a. Zapytałem ją, czy wie coś na temat zakładki i towarzyszącego jej listu. Nie

wiedziała.

- Może Shiva coś wie - powiedziałem. - Czy mogę z nim porozmawiać?

Zawołała go tonem, który tak dobrze zapamiętałem z dzieciństwa. Usłyszałem

odpowiedź Shivy i oceniłem, że echo niesie ją z naszej dawnej sypialni. Czekając na

Shivę, Hema zapytała Matronę o zakładkę, ale jej krótkie: „Nie!" świadczyło, że słyszy o

niej po raz pierwszy.

Telefon nigdy nie był posłusznym instrumentem w rękach Shivy. Tak, u niego

wszystko w porządku, prace nad przetokami idą nieźle, i nie, nie wie nic na temat

zaginionego listu.

- Shiva, pamiętasz tę zakładkę? I wzmiankę o liście? - zapytałem. -Tak.

- Ale mówisz, że w książce nie było żadnego listu?

Page 526: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Żadnego listu.

- Skąd wziąłeś tę książkę, Shiva?

- Ghosh mi ją dał.

- Kiedy?

- Kiedy umierał. Chciał porozmawiać ze mną o wielu rzeczach. To była jedna z

nich. Powiedział, że zabrał tę książkę z kwatery Thomasa Stone'a w dniu naszych

narodzin. Zatrzymał ją. Chciał, żebym ją dostał.

- Czy wtedy po raz pierwszy zobaczyłeś tę książkę? I zdjęcie Thomasa Stone'a?

-Tak.

- Czy Ghosh wspominał coś o liście od siostry Mary - naszej matki -do Stone'a?

- Nie, nie wspominał.

- Czy powiedział, dlaczego chce, abyś zatrzymał tę książkę? -Nie.

640- A kiedy zobaczyłeś zakładkę i wzmiankę o liście, to czy poszedłeś go o to

zapytać?

-Nie.

Westchnąłem. Mogłem przerwać to przesłuchanie, ale zabrnąłem już tak daleko.

- Dlaczego nie? - zapytałem.

- Gdyby chciał, żebym dostał list, dałby mi go.

- Czemu dałeś mi tę książkę, Shiva?

- Bo chciałem.

W jego głosie nie było rozdrażnienia. Dalej odpowiadał mi dokładnie takim

samym tonem jak na początku - zastanawiałem się, czy wyczuł irytację w moim głosie.

Shiva miał rację: albo w ogóle nie było żadnego listu, albo Ghosh przechwycił go i

zniszczył z sobie tylko znanych powodów.

Pozostało mi się pożegnać. Znałem mojego brata na tyle dobrze, żeby nie

oczekiwać od niego pytań o moje zdrowie i jak mi się wiedzie. Zaskoczył mnie, pytając:

-Jak wyglądają wasze sale operacyjne?

Chciał wiedzieć, jak są rozplanowane, jak daleko od sali znajduje się

pomieszczenie z autoklawem i przebieralnia, czy przed każdą salą jest osobna

Page 527: Abraham Verghese - Powrót do Missing

umywalnia, czy szoruje się ręce we wspólnym pomieszczeniu. Opisałem mu wszystko ze

szczegółami. Skończywszy, zaczekałem. Znowu mnie zaskoczył, mówiąc:

- Marionie, kiedy wrócisz do domu?

- Widzisz, Shivo... zostały mi jeszcze cztery lata rezydentury.

Czy chciał mi, na swój sposób, powiedzieć, że jest mu przykro z powodu

wszystkiego, co się wydarzyło? Że tęskni za mną? Czy oczekiwałem tego od niego? Nie

byłem pewien, więc dodałem jeszcze tylko:

- Nie wiem, czy w domu jest dla mnie bezpiecznie, ale jeśli tak, to z chęcią

przyjechałbym, nie wiem, za rok... Albo może ty przyjedziesz?

- Czy będę mógł zobaczyć sale operacyjne? -Jasne. Mogę ci to załatwić.

641- Okej. To przyjadę.

Hema przejęła od niego słuchawkę. Była w gadatliwym nastroju, nie chciała się

rozłączać. Słuchając jej śpiewnego głosu, przeniosłem się w strefę czasową Missing i

miałem wrażenie, że siedzę przy telefonie pod fotografią Nehru i patrzę na przeciwległą

ścianę, na zdjęcie Ghosha zawieszone tam, gdzie spędził wiele godzin, słuchając muzyki

na grundigu.

Odłożywszy słuchawkę, poczułem rozpacz: znalazłem się na powrót w Bronksie,

ściany mojego pokoju nadal były gołe, z wyjątkiem oprawionej Ekstazy św. Teresy.

Biper, do tej pory uśpiony, nagle zaczął pikać. Odpowiadając na jego wezwanie,

ponownie zarzuciłem na szyję jarzmo. Tak naprawdę to z ochotą znosiłem tę swoją

niewolniczą egzystencję, bycie chirurgiem stażystą-rezydentem, niekończącą się pracę,

sytuacje kryzysowe, które trzymały mnie w teraźniejszości, pogrążenie w krwi, ropie i

łzach - w płynach, w których rozpuszcza się całe człowiecze jestestwo. Zapracowując się

na śmierć, czułem się zintegrowany, czułem się Amerykaninem i rzadko miałem czas, by

pomyśleć o rodzinnym domu. Cztery tygodnie później znów nadeszła pora, aby

zatelefonować. Czy dla Hemy te nasze rozmowy były równie trudne? Gnębiło mnie to.

W liście, który przyszedł po naszej ostatniej rozmowie, Hema napisała, że zapytała

Bachellego, Almaz, a nawet W.W. Gonada, czy słyszeli coś od Ghosha albo od siostry

Mary Joseph Praise o liście, ale żadne z nich nic nie wiedziało. Poinformowała mnie, że

wiza wyjazdowa Shivy, jego pierwszy krok do odwiedzenia mnie, została wstrzymana.

Page 528: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Urząd zażądał pisemnego oświadczenia, że Shiva nie ma żadnych długów w Etiopii, a

także - co ważniejsze - że ja nie mam długów, za które on byłby odpowiedzialny. Hema

obiecała, że przypomni Shivie o formalnościach. Między wierszami wyczytałem, że ona

wie, iż Shiva stracił zainteresowanie pomysłem.

Napisałem do Thomasa Stone'a, informując go, że list siostry Mary Joseph Praise

nadal nie został odnaleziony. Nie odpisał mi z podziękowaniami za moje starania.

642Na przestrzeni kolejnych czterech lat widywałem Thomasa Stone'a jedynie od

czasu do czasu, kiedy przyjeżdżał na jakąś konferencję albo na zajęcia z opieki nad

obłożnie chorymi. Robił wrażenie - wiedziałem, że tak będzie - był pewny siebie,

poważny, całkowicie panujący nad przedmiotem zajęć. Dysponował perspektywą osoby,

która ma za sobą skrupulatne studia nad teorią chirurgii, jak również lata stosowania

teorii w praktyce. Znacznie bardziej wolałem zawodowe z nim kontakty niż towarzyskie,

na przykład przy kolacji. Niewykluczone, że on czuł to samo, ponieważ nie zadzwonił do

mnie więcej ani mnie nie odwiedził.

Spędziłem w Bostonie trzy wymiany, każdą trwającą miesiąc: chirurgia plastyczna,

urologia, transplantacje, a ponieważ praca była absorbująca i stawiająca wysokie

wymagania, zupełnie zapominałem o denerwowaniu się obecnością Thomasa Stone'a.

Podczas ostatniej wymiany, która okazała się większym kołowrotem, niż potrafiłem sobie

wyobrazić, pracowałem bezpośrednio z nim. Tylko raz przez cały ten czas zasugerował, że

moglibyśmy coś razem zjeść, ale się wykręciłem, ponieważ pracy na oddziale intensywnej

opieki dla pacjentów po przeszczepie było po prostu tak dużo, że zwykle wychodziłem ze

szpitala dopiero po dziewiątej wieczorem, nawet jeśli miałem akurat wolną noc. Myślę,

że mu ulżyło.

Rok 1986, piąty rok mojego szkolenia, zakończyłem jako szef rezydentów i

zostałem w Matce Bożej jako asystent Deepaka, przygotowując się do egzaminu przed

komisją. Niechętnie, bo niechętnie, ale w końcu zacząłem podziwiać długi, żmudny

amerykański system szkolenia chirurgów - o ileż łatwiej przychodziło wyrażać ów

podziw, gdy było się już niemal u kresu całego procesu. Czułem się technicznie

kompetentny do wykonywania wszelkiego rodzaju ogólnych operacji, znałem również

własne ograniczenia. Niewiele było takich rzeczy, z którymi nie zetknąłbym się w Matce

Page 529: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Bożej. Lecz najważniejsze, że czułem się pewny siebie, jeśli chodzi o opiekę nad

pacjentem przed operacją i po niej, a także na oddziale intensywnej terapii.

643W 1986 roku mój brat stał się sławny. To Deepak pokazał mi artykuł w „New

York Timesie". Zdjęcie Shivy było dla mnie prawdziwym szokiem, bo zobaczyłem na nim

samego siebie, tylko że z krótszymi włosami, przystrzyżonymi niemal na jeża, i bez

siwych pasemek, które porastały moje skronie. Fotografia przypomniała mi o goryczy, o

bólu zdrady. A także, owszem, wzbudziła zazdrość. Shiva wziął pierwszą i jedyną

dziewczynę, jaką kochałem, i skalał ją w moich oczach. A teraz proszę - uprawiał

dywersję w moim własnym ogródku, w mojej gazecie. Ja postępowałem zgodnie z

zasadami i starałem się robić coś dobrego, a on - zignorował wszelkie reguły i proszę! Czy

sprawiedliwy Bóg dopuściłby do czegoś takiego? Przyznaję, że dopiero po pewnym czasie

zebrałem się w sobie, by przeczytać artykuł.

Według „New York Timesa" Shiva zajmował pozycję światowego eksperta w

dziedzinie przetoki pochwowej. Jako czołowy orędownik sprawy stał za sponsorowaną

przez Światową Organizację Zdrowia kampanią prewencyjną, „w niczym

nieprzypominającą zwyczajowego podejścia zachodniego świata do tego typu

problemów". „New York Times" zamieścił kolorową reprodukcję plakatu „Pięć

zaniedbań, które prowadzą do przetoki": była na nim dłoń z rozczapierzonymi palcami.

Przyjrzawszy się zdjęciu, stwierdziłem, że to dłoń Shivy. Pośrodku widać było siedzącą,

przygnębioną kobietę - czy to czasem nie nasza starsza praktykantka?

Plakat trafił do dystrybucji w całej Afryce i Azji; wydrukowano go w czterdziestu

językach. Wiejskie akuszerki uczono odliczać na palcach pięć zaniedbań. Po pierwsze,

zbyt wczesne zamążpójście, czyli dzieci idące do ołtarza; po drugie, nieistniejąca opieka

przedurodze-niowa; po trzecie, zwlekanie z przyznaniem się, że poród się przedłuża

(główka dziecka utknęła w połowie dróg rodnych i dokonuje dzieła zniszczenia) i

potrzebne jest cesarskie cięcie; po czwarte, zbyt nieliczne i zbyt odległe od miejsca

zamieszkania potrzebujących ośrodki medyczne, w jakich można dokonać cesarskiego

cięcia; po piąte, mężowie

644i teściowie wyrzekający się kobiety z powodu przeciekającej, cuchnącej

przetoki pęcherzowo-pochwowej, odbytniczo-pochwowej albo jednej i drugiej naraz.

Choroba nierzadko kończyła się samobójstwem.

Page 530: Abraham Verghese - Powrót do Missing

„Kobietom udaje się odnaleźć drogę do Shivy Praise'a Stone'a - napisano w

artykule. - Wsiadają do autobusów i jadą najdalej, jak zdołają, dopóki współpasażerowie

nie wyrzucą ich z pojazdu. Przychodzą pieszo lub jadą na osłach. Często przybywają

jedynie z kartką papieru w dłoni, na której widnieje napis w języku amharskim:

MISSING, SZPITAL PRZETOKI albo DO STONE'A".

Shiva Stone nie był lekarzem, lecz „uzdolnionym laikiem, któremu start

umożliwiła jego matka ginekolog".

Kiedy następnym razem zadzwoniłem do Hemy, poprosiłem ją, żeby przekazała

Shivie gratulacje od mnie.

- Mamo - powiedziałem - powinni byli w tym artykule więcej napisać o tobie. Bez

ciebie Shiva nie robiłby tego, co robi.

- Nie, Marionie. To wszystko to naprawdę jego zasługa. Nigdy nie przepadałam za

operacjami przetok, ale dla kogoś obdarzonego determinacją jak Shiva to doskonałe

zajęcie. Tu trzeba nieustannej uwagi, przed, po i w czasie operacji. Powinieneś zobaczyć,

jak dużo czasu poświęca na przemyśliwanie każdego przypadku, na przewidywanie

każdego problemu. On widzi przetokę trójwymiarowo.

W swoim warsztacie Shiva opracował zupełnie nowe instrumenty potrzebne do

operacji, wynalazł nowe techniki. W artykule wspomniano o jego zmaganiach z

dziurawym budżetem i potrzebach szpitala. Posypały się datki. Matrona zastanawiała się

nad postawieniem w Missing nowego budynku przeznaczonego wyłącznie na oddział dla

kobiet z przetoką.

- Shiva już kilka lat temu naszkicował plany. Budynek będzie miał kształt litery V,

a jego skrzydła będą się zbiegały w sali operacyjnej numer trzy. - Sala operacyjna numer

trzy miała zostać wyremontowana i przebudowana tak, by powstały dwie oddzielne sale

ze wspólną częścią do mycia rąk.

645Późną nocą przeczytałem jeszcze raz cały artykuł w „New York Time-sie". Tym

razem poczułem w żołądku ssącą pustkę. Nie było wątpliwości co do tego, że autorka

tekstu darzy Shivę niekłamanym podziwem, że odłożyła na bok obiektywizm i swój

charakterystyczny beznamiętny styl, ponieważ wrażenie zrobił na niej nie tyle temat, lecz

bohater - mężczyzna. Zakończyła artykuł cytatem z mojego brata: „To, co robię, jest

proste. Ceruję dziury", powiedział Shiva Praise Stone.

Page 531: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Tak, Shiva, ale potrafisz też je robić.

Ja również odniosłem pewien sukces, choć nie tak głośny jak Shivy: zdałem

egzamin pisemny Amerykańskiej Komisji Chirurgów. Kilka miesięcy później wyznaczono

mi spotkanie na egzamin ustny w Bostonie w hotelu Copley Plaza. Po trwającej półtorej

godziny wyczerpującej rozmowie z dwójką egzaminatorów mój trud dobiegł końca.

Wiedziałem, że dobrze mi poszło.

Kiedy wyszedłem z hotelu, dzień był olśniewający. Szary kamienny monolit

Church of Christian Scientists wznosił się u końca długiego, odbijającego promienie

słońca zbiornika wodnego i odcinał na tle błękitnego nieba. Przez pięć lat spędzałem dni i

noce w szpitalu, nie oglądając nieba, nie czując na twarzy blasku słońca. Miałem ochotę

wskoczyć w ubraniu do wody i wydać z siebie okrzyk Wiktorii. Zadowoliłem się jednak

lodami w rożku, które zjadłem ze smakiem, siedząc nad wodą.

Zamierzałem pojechać na lotnisko i wrócić do Nowego Jorku, ale kiedy

zobaczyłem, że kierowca taksówki jest Etiopczykiem - pozdrowiłem go w naszym języku -

przyszedł mi do głowy inny pomysł. Tak, pewnie, że zna Królową Saby w Roxbury i z

przyjemnością mnie tam zawiezie.

- Nazywam się Mesfin - powiedział, uśmiechając się do mnie w lusterku

wstecznym. - A ty.kim jesteś? Czym się zajmujesz?

- Nazywam się Stone - odparłem, zapinając pas, chociaż nie miałem powodu do

obaw: tego dnia nic złego nie mogło mi się przydarzyć. -Jestem chirurgiem.Rozdział 49

Ruch Królowej

Na rogu ulicy znajdowało się złomowisko otoczone wysokim murem z drutem

kolczastym, który przypomniał mi o więzieniu Kerchele. Przez bramę było widać

śpiącego wielkiego psa na łańcuchu. Dalej znajdował się rząd pustych działek. Pył i sadze

wyznaczały kształt tego, co niegdyś na nich stało. Mesfin zmierzał do jedynego, stojącego

przy końcu ulicy domu, samotnego, ocalałego z plagi, która zdziesiątkowała sąsiadów.

Podjazd zaczynał się już w połowie jezdni, jakby w maszynie do kładzenia asfaltu

zabrakło surowca, więc właściciel posesji sam musiał zadbać o nawierzchnię. Piętrowy

dom był kryty żółtym gontem. Stopnie, poręcze, filary, drzwi, taras, a nawet rynny

pomalowano na ten sam kanarkowy kolor. Kolumna (niepomalowanych) piast

Page 532: Abraham Verghese - Powrót do Missing

samochodowych podpierała z boku zapadającą, się frontową werandę. Przed domem

stały zaparkowane cztery żółte taksówki.

Na zapach fermentującego miodu moje kubki smakowe zareagowały jak psy

Pawiowa. W progu powitała nas ponura Somalijka i zaprowadziła sześć stopni w dół do

jadalni. Ujrzeliśmy kilku mężczyzn na ławach wokół stolika. W pomieszczeniu zmieściłby

się jeszcze tuzin

647gości. Drewnianą podłogę posypano świeżo ściętą trawą - dokładnie tak samo

zrobiono by w domu lub restauracji w Addis Abebie.

Umyliśmy ręce i zasiedliśmy za stołem. Niemal natychmiast zjawiła się piersiasta

kobieta, kłaniając się, życząc zdrowia i stawiając przed nami wodę i dwie nieduże flaszki

złotego tedżu. Rogówka w jej lewym oku była biała jak mleko. Mesfin powiedział, że

kobieta ma na imię Tayitu. Po niej pojawiła się młodsza kobieta, niosąc tacę z indżerą i

obfitymi porcjami jagnięciny, soczewicy i kurczaka.

- Widzisz? - powiedział Mesfin, spoglądając na zegarek. - Szybciej tu zjem, niż

zatankuję auto na stacji. I taniej.

Jadłem, jakbym do tej pory głodował. Kelnerka z Nowego Jorku, która

opowiedziała mi o Królowej Saby, nie pomyliła się: to było prawdziwe jedzenie.

Później, wyglądając przez okno wychodzące na położone na stoku podwórze,

zobaczyłem, jak przed dom zajeżdża biała corvetta. Wyłoniły się z niej kształtne, obute w

szpilki nogi o skórze w kolorze kawy z mlekiem i z paznokciami pomalowanymi na

czerwono, jak to mówił B.C. Gandhi, „odcień »przeleć mnie«". Raptem, nie wiadomo

skąd, pojawiło się koźlę i rozpoczęło taniec wokół tych eleganckich stóp.

Po chwili schodami zeszła cudowna Etiopka, stąpając ostrożnie, żeby nie złamać

obcasa. Rzuciła do Somalijki:

- Dlaczego ten głuptas wypuścił kózkę o tej porze? Kiedyś ją przejadę.

Jej złocistobrązowe włosy, obcięte w odważny, asymetryczny sposób odsłaniający

szyję, były upstrzone czerwonymi pasemkami. Miała na sobie rdzawoczerwony,

prążkowany żakiet do kompletu ze spódnicą, a pod nim białą bluzkę.

Królowa - nie mogło być żadnych wątpliwości, że to właśnie ona -ukłoniła się, nie

zatrzymując się w drodze do biura, które mieściło się obok kuchni. Nagle się zatrzymała.

Page 533: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Odwróciła się, doznawszy jakby objawienia, i wpatrywała się intensywnie. Byłem ubrany

w garnitur i miałem trochę poluzowany krawat - czyżbym wyglądał nie na miejscu?

648U nas, w Matce Bożej Nieustającej Pomocy, uświadczyłbyś przedstawiciela

bodaj każdego plemienia Abrahama, więc nie czułem się wcale bardziej obco niż moi

pacjenci i personel. Teraz, zwróciwszy jej uwagę i automatycznie uwagę pozostałych

gości, znowu poczułem się jak ferengi.

- Niech będzie pochwalony Pan i Syn Jego - powiedziała Królowa, kładąc dłonie na

policzkach. Przesunęła na czoło okulary z barwionymi szkiełkami, spod których pokazały

się szeroko otwarte ze zdumienia oczy.

Obejrzałem się za siebie - do kogo ona to mówi? Na jej twarzy, początkowo

wykrzywionej w lekkim zdziwieniu, zagościła wielka radość. Pokazała cudownie białe,

doskonałe zęby.

- Moje dziecko, nie poznajesz mnie? - spytała, podchodząc bliżej. Wyprzedził ją

różany zapach.

Wstałem zaintrygowany.

- Modlę się za ciebie każdego dnia - odezwała się po amharsku. -Nie mów mi, że aż

tak się zmieniłam.

Wstałem. Nie potrafiłem wykrztusić słowa. Kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy,

ona była matką, a ja zaledwie chłopcem.

- Tsige? - powiedziałem w końcu.

Rzuciła się na mnie, ucałowała mnie w oba policzki, odsunęła od siebie na

wyciągnięcie ramion, by móc się lepiej przyjrzeć, a potem znowu pocałowała.

- Mój Boże, Matko Boska i wszyscy święci, co u ciebie? Czy to w ogóle ty?

Endemenneh? Dehna ne woy? Jak się miewasz? Czy to naprawdę ty? Bogu niech będą

dzięki, że tu jesteś...

Dopiero wtedy, spędziwszy w Ameryce sześć lat, stojąc w tym żółtym domu, w jej

ramionach, ze świeżą trawą pod stopami, poczułem, że wyzbywam się niepokoju w tym

kraju, że opuszczam gardę, rozluźniam mięśnie brzucha i karku. Oto spotkałem osobę ze

swojej przeszłości, z mojej ulicy, kogoś, kogo lubiłem i z kim zawsze czułem więź. Ucało-

Page 534: Abraham Verghese - Powrót do Missing

wałem jej policzki z takim samym zapałem, z jakim ona obsypała mnie pocałunkami - kto

przestanie całować pierwszy? Na pewno nie ja.

649Tayitu wyjrzała z kuchni. Dwie inne kobiety przechyliły się przez barierkę

schodów. Nasi współbiesiadnicy zamarli w połowie kęsa. Byli wysiedleńcami tak samo

jak my i doskonale rozumieli, co znaczą takie spotkania, takie chwile, w których widzisz

płynący do ciebie rzeką fragment twojego dawnego domu.

- Co ty tu robisz? - zapytała Tsige. - Chcesz powiedzieć, że nie przyjechałeś do

mnie z wizytą?

- Przyszedłem, żeby coś zjeść. Nie miałem pojęcia! Mieszkam w Nowym Jorku od

sześciu lat. Przyjechałem do Bostonu tylko na jeden dzień. Teraz jestem lekarzem.

Chirurgiem.

- Chirurgiem! - Nabrała gwałtownie powietrza, odchyliła się do tyłu i położyła dłoń

na sercu. A potem ucałowała mnie w obydwa nadgarstki. - Chirurg. Jesteś dzielnym,

bardzo dzielnym chłopcem. -Zwróciła się do naszej publiczności i głosem niczym kantor

mówiła dalej, wciąż po amharsku: - Słuchajcie, wy niedowiarki, kiedy ten chłopiec był

jeszcze dzieckiem, a moje maleństwo umierało, kto zaprowadził mnie w odpowiednie

miejsce w szpitalu? On, nikt inny. Kto zawołał lekarza, który był jego ojcem, żeby obejrzał

moje dziecko? On. A kto potem został przy mnie, gdy moje małe walczyło o życie? Nikt

inny jak on. To on był przy moim boku, kiedy niemowlę umarło. Nikt inny. Gdybyście

tylko wiedzieli... - Po jej policzkach popłynęły łzy i w mgnieniu oka nastrój w jadalni z

bezbrzeżnej radości ze spotkania po latach zamienił się w głęboki smutek, jak gdyby dwa

te uczucia były nierozerwalnie ze sobą połączone. Usłyszałem współczujące cmoknięcia i

tsk tsk ze strony mężczyzn. Tayitu wydmuchała nos i wytarła zdrowe oko, a pozostałe

dwie kobiety nie kryły się ze swoim szlochem. Tsige nie mogła wydusić słowa. Siedziała z

pochyloną głową. W końcu wyprostowała plecy, podniosła głowę, uśmiechnęła się

dzielnie, lekko rozchylając usta, i oświadczyła: - Nigdy nie zapomnę jego dobroci. Do dziś

przed snem modlę się za duszę mojego dziecka, a zaraz potem modlę się za tego chłopca.

Mieszkałam po drugiej stronie ulicy. Patrzyłam, jak dorasta, jak staje się mężczyzną,

idzie do szkoły medycznej. Dziś jest chirurgiem. Tayitu

Page 535: Abraham Verghese - Powrót do Missing

650oddaj wszystkim, co zapłacili, bo dziś mamy święto. Nasz brat wrócił do domu.

Powiedzcie mi, wy wszyscy małej wiary, czy potrzebujecie lepszego dowodu, że Bóg

istnieje? - Jej oczy zaświeciły jak diamenty, a dłonie uniosły się do sufitu.

Przez kolejne kilka minut uroczyście wymieniałem uściski dłoni ze wszystkimi

domownikami i gośćmi.

Nieco później usiadłem z Tsige na sofie w salonie na piętrze. Zrzuciła wysokie

obcasy i podwinęła nogi pod siebie. Trzymając mnie za rękę, dotknęła drugą dłonią

mojego policzka i powtórzyła, jak bardzo się cieszy, że mnie widzi.

Planowałem jeszcze tego samego dnia wrócić do Nowego Jorku, ale Tsige

nalegała, żebym został.

- Możesz polecieć jakimś późniejszym samolotem - powiedziała.

- Jesteś pewna, że znajdę tu taksówkę? - zapytałem niby poważnym tonem, bo

kazała mi odprawić Mesfina.

Minęła sekunda, zanim odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się.

- Widzisz, a jednak się zmieniłeś! Kiedyś byłeś taki wstydliwy.

Zobaczyłem za oknem sześć albo siedem kózek drepczących w dużej zagrodzie z

drutu. Za nią stał kurnik. Jakiś marzycielski chłopiec z długą, wąską głową siedział i

głaskał jedną z kóz.

- To mój kuzyn - wyjaśniła Tsige. - Widzisz u niego na czole te ślady po

kleszczach? Ma pewne problemy, ale uwielbia się opiekować zwierzętami. Powinieneś

przyjechać, kiedy świętujemy Meskel. Szlachtujemy kozy i gotujemy pod gołym niebem.

Wtedy nie uświadczysz taksówek, ale wozy policyjne. Zjeżdżają się z całego Roxbury i

South Endu na wyżerkę.

Tsige powiedziała, że wyjechała z Addis Abeby kilka miesięcy po mnie. Pewien

stały klient jej baru, wojskowy w stopniu kaprala, chciał się z nią ożenić.

- Był nikim. Ale jak przyszła rewolucja, byle szeregowiec z dnia na dzień stawał się

kimś. - Kiedy odrzuciła jego umizgi, została fałszywie

651oskarżona o sympatie proimperialistyczne i wtrącona do więzienia. -Po dwóch

tygodniach wykupiłam sobie drogę na wolność. Jak siedziałam w Kerchele, skonfiskowali

mi dom. On przyjechał do mnie, udając, że nie miał nic wspólnego z moim

Page 536: Abraham Verghese - Powrót do Missing

aresztowaniem. Jeśli za niego wyjdę, powiedział, wszystko zostanie nam zwrócone.

Krajem rządzili dranie jego pokroju. Miałam schowane trochę pieniędzy. Nie oglądałam

się za siebie. Po prostu wyjechałam.

W Chartumie czekałam cały miesiąc na azyl w ambasadzie amerykańskiej.

Pracowałam jako służąca dla Hankinsów, angielskiej rodziny. Byli bardzo uprzejmi.

Nauczyłam się angielskiego, zajmując się ich dziećmi. To jedyne dobre, co mnie spotkało

w Chartumie. Nie przeszkadza mi bostoński chłód, bo każdy taki dzień przypomina mi,

jak to dobrze, że wydostałam się z Chartumu.

Ciężko pracowałam, Marionie. Quick-Mart, często po dwie zmiany. Potem pięć

nocy na piętrowym parkingu. Oszczędzałam. Byłam pierwszą Etiopką taksówkarką w

Bostonie. Poznałam miasto. Załatwiałam pracę Etiopczykom. Magazynier, parkingowy,

taksówkarz, ekspedientka w sklepie z upominkami w hotelu. Pożyczałam Etiopczykom

na procent. Tayitu kiedyś pracowała u mnie w barze, więc kiedy przyjechała do Stanów,

wynajęłam ten dom. Ona zajęła się gotowaniem. Potem go kupiłam. A teraz? Mój Boże,

jest tyle do roboty: zemleć tef, zrobić indżerę, oczyścić kurczaka, przygotować wot,

pozamiatać dom. Potrzeba do tego trzech, czterech osób. Etiopczycy przychodzą pod

moje drzwi jak nowo narodzone owieczki. Cały swój dobytek niosą ze sobą zawinięty w

prześcieradło. Ściskają te swoje rentgeny. Staram się im pomóc.

- Naprawdę jesteś Królową Saby.

Na jej ustach pojawił się szelmowski uśmieszek. Przeszła na angielski, którego

nigdy nie słyszałem w jej wykonaniu.

- Marionie, wiesz, czym musiałam się zajmować w Addis Abebie, żeby wykarmić

dziecko. To samo w Sudanie. Byłam czymś gorszym niż... nie byłam lepsza niż bariya -

powiedziała, używając slangowego

652określenia niewolnicy. - Mówi się, że w Ameryce możesz być, kim zechcesz.

Uwierzyłam w to. Ciężko pracowałam. Więc kiedy mówią na mnie „Królowa Saby", to

myślę sobie: „Tak, od bariya do królowej". Opowiedziałem Tsige, że widziałem ją tego

dnia, gdy w pośpiechu opuszczałem Addis Abebę - wysiadała ze swojego Fiata 850.

- A dziś co zobaczyłem, zanim ujrzałem twoją twarz? Piękną nogę, którą

wystawiłaś z auta, tak samo jak w Addis Abebie, wtedy też najpierw zobaczyłem twoją

nogę. Chciałem się wtedy pożegnać, ale nie umiałem tego zrobić.

Page 537: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Zaśmiała się i z zażenowaniem obciągnęła spódnicę.

- Wiedziałam, że zniknąłeś zaraz po tym, jak słuch zaginął o Genet - powiedziała. -

Nie byliśmy pewni, czy przypadkiem nie brałeś udziału w spisku.

- Naprawdę? Ludzie myśleli, że jestem erytrejskim partyzantem? Wzruszyła

ramionami.

-Ja twierdziłam, że nie miałeś z tym nic wspólnego. Ale kiedy spotkałam Genet,

nie potwierdziła, ani nie zaprzeczyła. Byłem zaskoczony.

- Jak mogłaś spotkać Genet? Przecież ona wyjechała tego samego dnia co ja.

Dlatego musiałem uciekać... Widziałaś ją w Chartumie?

- Nie, Marionie. Spotkałam ją tutaj.

- Spotkałaś się z Genet w Ameryce?

- Widziałyśmy się tutaj. W tym domu... O mój Boże. Ty nic nie wiesz? Poczułem,

jak powietrze ulatuje mi z płuc. Wciągnął mnie lej.

- Genet? To ona nie walczy w Erytrei?

- Nie, nie, nie. Dziewczyna przyjechała tutaj jako uchodźca, razem z innymi. Ktoś

załatwił jej przelot przez Atlantyk. Przyszła ze swoim dzieckiem w ramionach.

Zachowywała się, jakby mnie nie poznawała, aż musiałam się jej przypomnieć. - Twarz

Tsige stężała. - Wiesz, kiedy tu przybywamy, wszyscy jesteśmy tacy sami. Erytrejczycy,

Amharo-wie, Oromo, grube ryby, bariya, kimkolwiek byłeś w Addis Abebie, to przestaje

mieć znaczenie. W Ameryce zaczynasz od zera. I najlepiej

653radzą sobie ci, którzy w Etiopii byli nikim. Ale widzisz, Genet przyjechała,

sądząc, że jest wyjątkowa, że nie jest taka jak reszta z nas...

- Kiedy to było?

- Dwa, może trzy lata temu. Powiedziała, że straciła z tobą kontakt. Nie wiedziała,

dokąd wyjechałeś. Zachowywała się, jakby nawet nie wiedziała, że uciekłeś z Addis

Abeby.

- Co? Kłamała - zareagowałem. - To Erytrejczycy pomogli mi w ucieczce. Ona była

dla nich gwiazdą... wielką bohaterką. Musiała wiedzieć.

- Być może mi nie ufała. Nie znałam jej tak, jak znałam ciebie, Marionie, nigdy nie

zamieniłam z nią więcej jak dwa słowa. Ale wiesz, ludzie się zmieniają. Kiedy wyjeżdżasz

Page 538: Abraham Verghese - Powrót do Missing

z kraju, stajesz się rośliną wykopaną ze swojej ziemi. Niektórym korzenie usychają i nie

chcą się przyjąć w świeżej glebie. Pamiętam, jak mi opowiadała, że kiedyś na polu bitwy

zrobiło jej się niedobrze. Miała dość walki, jak sądzę. Poza tym miała dziecko. Jakaś

kobieta, którą poznała w Nowym Jorku, znalazła dla niej pracę i zaproponowała, że

zaopiekuje się synkiem. Tak więc w sumie nie musiałam nic dla niej robić.

- Mój Boże - powiedziałem, zapadając się w sofę. Cieszyłem się, że nie

dowiedziałem się o tym wszystkim wcześniej i że nie wiedziałem o jej pobycie w Nowym

Jorku. - Nadal tam mieszka?

- Nie. - Tsige zawahała się, jak gdyby nie była pewna, czy ma ochotę opowiedzieć

mi ciąg dalszy. - Krążyło wiele plotek. Słyszałam, że... poznała faceta i wyszła za niego.

Coś się wydarzyło. Niemal go zabiła. Nie wiem dokładnie, co i jak, ale wiem, że Genet

trafiła do więzienia. Dziecko zostało oddane do adopcji... - Zobaczyła szok malujący się

na mojej twarzy. - Przykro mi. Sądziłam, że wiesz o tym wszystkim... Mogłabym się

dowiedzieć, czy nadal jest w więzieniu.

- Nie! - Pokręciłem głową. - Nie rozumiesz. Nie chcę jej nigdy więcej widzieć -

powiedziałem. „Gdybym ją zobaczył, naplułbym jej w twarz", pomyślałem.

- Ale to była twoja siostra.

- Nie! Nie mów tak - rzuciłem ostro.

654Siedzieliśmy w ciszy. Nie mogłem mieć pretensji do Tsige, nawet jeśli moja

reakcja ją zaskoczyła. Musiałem odczekać kilka minut, zanim nie przeszło mi wzburzenie.

- Tsige - zacząłem wreszcie, biorąc ją za rękę - przepraszam. Muszę ci coś

wyjaśnić. Bo widzisz, Genet nie była moją siostrą. Ona była miłością mojego życia.

Tsige była wyraźnie zszokowana.

- Zakochałeś się we własnej siostrze?

- Ona nie jest moją siostrą! -Jasne, przepraszam.

- Zresztą, jakie to ma znaczenie, Tsige? Siostra, nie siostra, byłem w niej

zakochany. Nie umiałbym zmienić tego, co do niej czułem. Zamierzaliśmy się pobrać po

skończeniu szkoły medycznej...

- I co się stało?

Page 539: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Zdradził mnie brat. I ona mnie zdradziła. - To nie było łatwe. - Położyli się na

sobie - powiedziałem, korzystając z amharskiego wyrażenia.

Uświadomiłem sobie, że właśnie powiedziałem Tsige coś, o czym z nikim nie

rozmawiałem, nawet z Hemą. Byłem bliski wyznania wszystkiego Thomasowi Stone'owi,

wtedy w restauracji, ale w końcu tego nie zrobiłem. Teraz, kiedy wreszcie wyrzuciłem z

siebie prawdę, poczułem ulgę. Nie pominąłem niczego: fałszywego oskarżenia,

okaleczenia genitaliów Genet, śmierci Rosiny, podejrzeń Hemy wobec mnie. Przez sześć

lat spędzonych w szpitalu Matki Bożej Nieustającej Pomocy, mając wokół siebie tak wielu

oddanych przyjaciół - Deepaka, B.C., studentów - żadnemu z nich się nie zwierzyłem.

Tsige zasłoniła dłonią usta, a w jej oczach ujrzałem zdumienie i współczucie. Po

chwili opuściła dłoń i ze smutkiem pokręciła głową.

- Twój brat chciał się ze mną przespać - powiedziała. Uśmiechnęła się, widząc, jak

szczęka mi opada. - O, tak. Byliście wtedy tacy młodzi, mieliście czternaście, może

piętnaście lat, więc w sumie nie byliście zbyt młodzi. Shiva był bardzo bezpośredni: „Ile

to kosztuje, żeby się z tobą przespać?".

655Zaśmiała się na tę zuchwałość i wyjrzała przez okno, przywołując wspomnienie

dawnych czasów.

- I co? - wykrztusiłem wreszcie przez gardło tak zaschnięte, że słowa krzesały w

nim iskrę zdolną rozpalić tedż w moim żołądku. Nie miała pojęcia, jak bardzo ważna była

dla mnie jej odpowiedź.

- Co „co"?

- Poszliście do łóżka?

- Och, głuptasie. Nie! - Uszczypnęła mnie w policzek. - Powinieneś zobaczyć, jaką

masz minę. Nie, nie. - Wypuściłem powietrze, które nabrałem do płuc. - Nie wiesz, że

gdybyś to ty mnie poprosił, stałoby się inaczej? Gdybyś tylko zapytał... jestem twoją

dłużniczką, Marionie. Nadal jestem twoją dłużniczką.

Jestem przekonany, że się zaczerwieniłem. Genet zniknęła z moich myśli równie

szybko, jak się w nich pojawiła.

- Nie jesteś mi nic winna, Tsige. Przepraszam, nie powinienem był cię o to pytać,

to tylko i wyłącznie twoja osobista sprawa.

Page 540: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Marionie, ależ ty musisz mieć dziewczyn! Chirurg w Nowym Jorku! Z iloma

pielęgniarkami się „położyłeś", co? Dokąd się wybierasz? Dlaczego wstałeś? Co się stało?

- Tsige, zrobiło się późno. Powinienem...

Pociągnęła mnie tak mocno w dół, że prawie na niej usiadłem. Zapach jej ciała i

perfum uderzył mnie w nozdrza. Przesunąłem wzrokiem po jej gardle, podbródku,

piersiach. Wiele razy o niej myślałem, leżąc nocą w moim pokoju w Matce Bożej

Nieustającej Pomocy, i nigdy nie przypuszczałem, że naprawdę będę mógł jej dotknąć.

Byłem chirurgiem z certyfikatem komisji, ale teraz czułem się jak pryszczaty nastolatek.

- Ale się czerwienisz! Wszystko w porządku? Ach, Święta Mario... Archaniele

Gabrielu i wszyscy święci... nadal jesteś prawiczkiem, prawda?

Skinąłem wstydliwie głową.

- Dlaczego płaczesz? - zapytałem.

656Lecz ona pokręciła tylko głową i popatrzyła mi w oczy, ocierając łzy. W końcu,

kładąc dłonie na moich policzkach, powiedziała:

- Płaczę, bo to piękne.

- To nie jest piękne, Tsige. To głupie.

- Nie, wcale nie.

- Zachowywałem czystość dla Genet. Wiem, wiem - to idiotyczne. Ale wtedy ona i

Shiva... I potem rzuciłem się w wir nauki. Ale najgorsze, że nadal ją kochałem. Shiva jej

nie kochał. To ja ją kochałem. Czułem się za nią odpowiedzialny, kiedy prawie umarła.

Uwierzyłabyś? Shiva się z nią przespał, ale to ja czułem się odpowiedzialny. Potem, kiedy

ze swoimi towarzyszami porwała samolot, zdradziła mnie po raz drugi. Nie obeszło jej, co

mogło się stać ze mną, z Hemą, z Shiva. Ale przynajmniej tamtego dnia, gdy wyjechałem

z Etiopii, wreszcie się od niej uwolniłem. W Ameryce usiłowałem o niej zapomnieć.

Miałem nadzieję, że zginęła na tej głupiej wojnie - jej przeklętej wojnie. A teraz

dowiaduję się, że ona jest tutaj. Może powinienem wyjechać, Tsige? Nie wiem, do

Brazylii. Albo do Indii. Nie chcę przebywać na tym samym kontynencie co ta kobieta.

- Przestań, Marionie. Nie opowiadaj głupstw. Ile tedżu wypiłeś? To jest duży kraj,

a ty jesteś dużym chłopcem. Zapomnij o niej! Spójrz, gdzie ty jesteś, a gdzie jest ona. Ona

Page 541: Abraham Verghese - Powrót do Missing

siedzi w więzieniu, na miłość boską! - Przejechała dłonią po moich włosach, a potem

przyciągnęła mnie do piersi. - Jesteś mężczyzną, o jakim marzą kobiety.

Byłem pobudzony. Nie potrafiłbym niczego przed nią zataić, nawet gdybym chciał

- ani wstydu, ani tajemnic, ani skrępowania.

Pocałowała mnie w usta, musnąwszy najpierw nieśmiało, jakby badając teren, by

za chwilę podarować mi niespieszny, głęboki pocałunek. Poczułem uderzenie adrenaliny

i reakcję ze strony bezużytecznego dotąd, zgromadzonego we mnie w gigantycznych

zapasach testosteronu, który nagle zaanonsował gotowość do działania. „A więc tak się to

stanie - pomyślałem. - W dniu, gdy zdałem egzamin. Doskonale się składa". Sięgnąłem,

by ją dotknąć.

657Westchnęła i odepchnęła mnie, przyciskając do oparcia sofy. Poprawiła włosy.

Miała poważny wyraz twarzy jak klinicysta stawiający diagnozę po skrupulatnym

badaniu.

- Mój Marionie, zaczekaj. Zachowałeś czystość przez te wszystkie lata. To nie byle

co. Chcę, żebyś teraz pojechał do siebie. Pomyśl, zastanów się, i jeśli dojdziesz do

wniosku, że mnie pragniesz, będę tu na ciebie czekała. Możesz do mnie przyjechać, ale

możemy też gdzieś razem wyjechać. Albo ja przyjadę do Nowego Jorku i weźmiemy sobie

pokój w jakimś wspaniałym hotelu. - Wyczytała z mojego spojrzenia zawód i poczucie

odrzucenia. - Nie smuć się tak. Robię to z miłości do ciebie. Kiedy posiadasz coś tak

cennego, musisz się dobrze namyślić, zanim to oddasz. Zrozumiem, jeśli nie podarujesz

tego mnie. Ale jeśli mnie wybierzesz, będę zaszczycona i uhonoruję cię. Zadzwonię po

taksówkę. Jedź, mój słodki. Jedź z Bogiem. Drugiego takiego jak ty nie ma.

„Oto moje życie", pomyślałem, gdy moja taksówka przebijała się przez korek i

wlokła tunelem na lotnisko Logana. Usunąłem raka toczącego moją przeszłość, wyciąłem

go. Przemierzyłem wyżyny, pokonałem pustynię, przepłynąłem ocean i postawiłem nogę

na nowej ziemi. Byłem majtkiem, spełniłem swoją powinność i zostałem kapitanem

własnego statku. Ale gdy spoglądam w dół, czemu uświadamiam sobie, że mam na

nogach te same stare, brudne kapcie, które zakopałem u początku mej podróży?Rozdział

50

Przeciąć mięsień mocy

Page 542: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Przy moich zarobkach chirurga mogłem sobie pozwolić na skrajny segment w

długim ciągu dwupoziomowych szeregowców w Queens. Zakrzywiona linia dachu nad

mansardowym oknem po jednej stronie budynku przypominała brew, spod której czujne

oko zerkało na zarośnięty skrawek przynależnej do mieszkania działki gęsto obsadzonej

klonami. Latem wystawiałem doniczki z jaśminem na skromne patio i w miniaturowym

ogródku uprawiałem podstawowe warzywa. Zimą zabierałem jaśmin do domu, podczas

gdy puste druciane szkielety podpórek znaczyły ogródek pomnikami ku chwale

zjedzonych soczystych, krwistoczerwonych pomidorów, które wydała ta ziemia.

Odmalowałem ściany, naprawiłem gonty, zamontowałem regał na książki. Będąc

wysiedleńcem z Afryki, zaspokoiłem potrzebę uwicia gniazda na nowym terytorium. W

Ameryce odnalazłem własną wersję szczęścia. Minęło sześć lat i choć nadszedł czas, bym

odwiedził Etiopię, tak naprawdę nigdy nie mogłem zebrać się w sobie.

Pewnego dnia, gdy wychodziłem z lodziarni, zobaczyłem przemykającą szybkim

krokiem wysoką, elegancko ubraną kobietę. Skórzany płaszcz tańczył wokół jej kostek.

Przytrzymałem jej otwarte drzwi,

659a kiedy przechodziła obok, obudził się we mnie nagły, bardzo intensywny

niepokój. Odwróciła się, by mi się przyjrzeć, i błysnęła uśmiechem. Innym razem, gdy

jechałem przez Manhattan, gdy wracałem z odbywającej się w New Jersey konferencji na

temat medycyny urazowej, moją uwagę zwróciła prostytutka, która niespodziewanie

wyłoniła się spod markizy na wysokości tunelu Holland. Wyglądała jak duch w świetle

reflektorów samochodu. Jej postać odbijała się w kałużach. Pokazała mi piersi. Albo

tylko tak mi się zdawało. Znów poczułem ten niepokój, jak przeczucie, że coś nie gra, nie

wiadomo tylko co. Zrobiłem kółko i pojechałem w to samo miejsce, ale już jej nie było.

Wróciwszy do domu, przygotowałem się na kolejny dzień pracy. Po ukończeniu

pięcioletniej rezydentury mogłem otworzyć własną praktykę albo przenieść się do innego

szpitala. Czułem się jednak lojalny w stosunku do Matki Bożej. Ostatnio Brooke Army

Medical Center w San Antonio i Walter Reed w Waszyngtonie obiecały oddelegować do

nas na przeszkolenie kilku chirurgów z ostatniego roku rezydentury. W czasie pokoju

nasz szpital zapewniał pacjentów z urazami najbardziej zbliżonymi do tych spotykanych

na polu bitwy, dlatego chirurdzy z wojskowych ośrodków przyjeżdżali, aby u nas

doskonalić umiejętności. Zostałem szefem oddziału urazowego szpitala Matki Bożej

Page 543: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Nieustającej Pomocy. Na szczęście skończyły się nasze problemy ze sprzętem i

personelem, więc nie było powodu do niezadowolenia. Lecz tamtego wieczoru, grzejąc się

przy kominku, byłem niespokojny. Czułem się, jak gdyby miał ogarnąć mnie paraliż, jeśli

zaraz nie zacznę działać.

Postanowiłem, że mojemu życiu brakuje pewnego wymiaru, czegoś, co nie

miałoby nic wspólnego z pracą. Przejrzałem „New York Timesa" w poszukiwaniu

ciekawych imprez, odczytów, inauguracji, sztuk, wykładów, czegokolwiek, co mogłoby

mnie zainteresować. Zmusiłem się do wyjścia w sobotę, a potem znowu w niedzielę.

Tydzień później, w piątek, wróciłem do domu prosto po pracy. Zaniosłem teczkę i

pocztę do biblioteki. W kuchni zapaliłem świecę,

660nakryłem do stołu i odgrzałem ostatnią porcję zapiekanki z kurczakiem, którą

przyrządziłem zeszłej niedzieli według przepisu z „New York Timesa".

Rozległo się pukanie do drzwi.

Spanikowałem.

Czyżbym zaprosił kogoś na kolację i zapomniał? Poza Deepakiem, który był u

mnie raptem raz, nikt z pracy mnie nie odwiedzał. A może to Tsige z Bostonu

postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce, skoro nie pofatygowałem się nawet, by do niej

zadzwonić? Setki razy podnosiłem słuchawkę, aby po chwili stracić odwagę. Albo może to

Thomas Stone? Co prawda nie powiedziałem mu, gdzie mieszkam, ale bez trudu mógł się

tego dowiedzieć od Deepaka.

Wyjrzałem przez wizjer.

W wypukłym judaszu zobaczyłem zniekształcone oczy, kości policzkowe, usta...

Mój umysł żonglował częściami twarzy, starając się dopasować obrazek do imienia.

To nie był Stone, Deepak też nie. Ani Tsige.

Pomyłka wykluczona - wiem, kto to jest.

Odwróciła się i pokonała dwa schodki w dół.

Mogłem pozwolić jej odejść.

Otworzyłem drzwi. Zamarła zwrócona ciałem w stronę ulicy, ale twarzą do drzwi.

Była wyższa, niż ją zapamiętałem, ale może po prostu aż tak schudła. Spojrzała, by się

upewnić, że otworzyłem, a potem wbiła wzrok w punkt poniżej mojego lewego łokcia.

Page 544: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Mogłem do woli jej się przyjrzeć i zdecydować, czy zamknę jej drzwi przed nosem, czy

wpuszczę ją do środka.

Miała proste włosy bez żadnych ozdób - wstążek, kokardek - a nawet niezbyt

starannie uczesane. Jej kości policzkowe były takie jak kiedyś. Odniosłem wrażenie, że

wystają teraz bardziej niż kiedykolwiek przedtem, stanowiąc podporę dla nieco skośnych

oczu, które zawsze były w niej najładniejsze. Nawet pozbawiona makijażu jej twarz robiła

niezatarte wrażenie. Choć było lato, miała na sobie długi wełniany

661płaszcz ciasno opinający talię i obejmowała się rękami, jakby przemarzła. Stała

bez ruchu jak małe zwierzę przyłapane na terytorium drapieżnika, sparaliżowane,

niezdolne do ucieczki.

Zszedłem po schodkach. Wyciągnąłem rękę, położyłem jej palec pod brodą i

uniosłem do góry. Jednocześnie jej oczy i powieki opadły jak u lalki. Jej skóra była

zimna. Pionowe blizny na skroniach miały swoje lata, choć zapamiętałem dzień, gdy

nacięła je Rosina, jak się jątrzyły i spływały ciemną krwią. Podniosłem jej brodę wyżej.

Nadal nie zamierzała spojrzeć mi w oczy. Chciałem, żeby zobaczyła moje blizny: jedną od

zdrady z Shiva, a drugą od jej przemiany w bardziej erytrejską niż prawdziwa Erytrejka,

co skończyło się dla niej porwaniem samolotu, a dla mnie ucieczką z kraju. Chciałem,

żeby ujrzała mój gniew wrzący pod zewnętrzną powłoką spokoju. Chciałem, żeby poczuła

krew napływającą mi do mięśni, to, jak moje palce zwinęły się, skręciły i pragnęły dorwać

się do jej tchawicy. Dobrze, że nie spojrzała, bo gdyby choć mrugnęła, wbiłbym zęby w jej

żyłę szyjną, pożarłbym ją, kości, zęby, włosy, tak że nie zostałby po niej nawet atom.

Chwyciłem ją za łokieć i zaprowadziłem do środka. Poszła jak kobieta wiedziona

na skazanie. Trzasnąłem drzwiami, a ona zamarła. Zaprowadziłem ją do dawnej jadalni,

którą przerobiłem na bibliotekę, i pchnąłem na otomanę. Przysiadła na brzeżku.

Patrzyłem na nią z góry. Nawet nie drgnęła. Potem zakasłała i targnął nią spazm, który

trwał piętnaście sekund. Przyłożyła do ust wymiętą chusteczkę. Długo na nią patrzyłem.

Otworzyłem usta, żeby się odezwać. Kasłanie zaczęło się od nowa.

Poszedłem do kuchni. Wstawiłem wodę na herbatę. Czekając, aż się zagotuje,

stałem oparty czołem o lodówkę. Po to co robię? Najpierw myśl o zabójstwie, potem

herbata?

Page 545: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Zastałem ją w tej samej pozycji, w jakiej zostawiłem. Kiedy brała ode mnie

filiżankę, zobaczyłem jej niepolakierowane, połamane paznokcie i pomarszczone dłonie

praczki. Obciągnęła rękaw, przełożyła filiżankę do drugiej ręki i powtórzyła tę samą

czynność z drugim

662rękawem, próbując ukryć dłonie przed moim wzrokiem. Po jej policzkach

płynęły łzy. Twarz wykrzywiał grymas.

Miałem nadzieję, że moje serce okaże się nieczułe na ten widok.

- Przepraszam. Pracuję w kuchni - szepnęła.

- Po tym wszystkim, co mi zrobiłaś, jest ci przykro z powodu stanu twoich rąk?

Mrugnęła, ale nie odpowiedziała. -Jak mnie znalazłaś?

- Tsige mnie przysłała.

- Po co?

- Zadzwoniłam do niej, kiedy wyszłam z więzienia. Potrzebowałam... pomocy.

- Nie powiedziała ci, że nie chcę cię widzieć?

- Tak. Ale uparła się, żebym najpierw spotkała się z tobą. - Pierwszy raz spojrzała

mi w oczy. - Sama też chciałam się z tobą zobaczyć.

- Dlaczego?

- Żeby powiedzieć przepraszam. - Po kilku sekundach odwróciła wzrok.

- Tego uczą w więzieniu? Unikania kontaktu wzrokowego? Roześmiała się.

Przeszło mi przez myśl, że po tym wszystkim, co

zrobiła i widziała, złość nie mogła już jej zranić.

- Kiedyś za patrzenie dostałam nożem - powiedziała. Pokazała brodą swoją lewą

stronę. - Wycięli mi śledzionę.

- Gdzie siedziałaś?

- W Albany.

- A teraz co?

- Jestem na warunkowym. Raz w tygodniu mam spotkanie z kuratorem.

Odstawiła filiżankę.

- Co jeszcze powiedziała ci Tsige?

Page 546: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Że jesteś chirurgiem. - Rozejrzała się po pełnej książek bibliotece. - Że dobrze ci

się powodzi.

663- Jestem tutaj wyłącznie dlatego, że zostałem zmuszony do wyjazdu. Do

ucieczki nocą jak złodziej. Wiesz, kto mi to zrobił? Kto to zrobił Hemie? Ktoś, kto był dla

naszej rodziny jak... jak córka.

Kołysała się do przodu i do tyłu.

- Mów - powiedziała, prostując plecy. - Zasłużyłam na to.

- Nadal odgrywasz męczennicę? Słyszałem, że wsiadając do samolotu, ukryłaś

pistolet we włosach. W afro! Byłaś dla sprawy Erytrei jak Angela Davis*, czyż nie?

Pokręciła głową. Po dłuższej chwili powiedziała:

- Nie wiem, czym byłam. Nie wiem, kim byłam. Ta osoba, którą byłam, czuła, że

musi zrobić coś wielkiego. - Wypluła ostatnie słowo. -Coś doniosłego. Dla Zemuiego. Dla

siebie. Obiecali mi, że tobie i twojej rodzinie nie spadnie włos z głowy. Jak tylko

porwaliśmy samolot, zrozumiałam, jak bardzo to było głupie. Nie było w tym nic

doniosłego. Głupota, nic więcej.

Dopiła herbatę. Wstała.

- Wybacz mi, jeśli możesz. Zasłużyłeś na kogoś lepszego niż ja.

- Zamknij się i usiądź - rozkazałem. Posłuchała. - Myślisz, że to załatwia sprawę?

Powiesz przepraszam i sobie pójdziesz?

Potrząsnęła głową.

- Urodziłaś dziecko, tak? - powiedziałem. - Dziecko jakiegoś partyzanta?

- Środki antykoncepcyjne, które nam dawali, były do niczego.

- Dlaczego poszłaś siedzieć?

- Muszę ci wszystko mówić?

Rozkaszlała się. Kiedy spazm minął, przeszedł ją dreszcz, choć w pokoju było tak

ciepło, że się pociłem.

- Co się stało z dzieckiem?

Page 547: Abraham Verghese - Powrót do Missing

* Angela Yvonne Davis (ur. 1944) - amerykańska radykalna działaczka polityczna,

feministka, Afroamerykanka związana z organizacją Czarnych Panter i ruchami na rzecz

walki o prawa obywatelskie.

664Skrzywiła się. Rozciągnęła usta. Wzdrygnęła się.

- Zabrali mi je. Oddali do adopcji. Przeklinam mężczyznę, przez którego to się

stało. Przeklinam go. - Spojrzała mi w oczy. - Byłam dobrą matką, Marionie...

- Dobrą matką! - wybuchnąłem śmiechem. - Gdybyś była dobrą matką, nosiłabyś

w brzuchu moje dziecko!

Uśmiechnęła się przez łzy, jakbym powiedział coś zabawnego - lub jak gdyby

przypomniała sobie moją fantazję, plany o ślubie i zaludnieniu Missing naszymi dziećmi.

Zaczęła się trząść. Początkowo pomyślałem, że śmieje się albo płacze, ale potem

usłyszałem, jak szczęka zębami. Opuszczając Asmarę, układałem sobie w głowie, co jej

powiem. Myślałem o tym, gdy szedłem do Sudanu. Obmyślałem to tak wiele razy.

Wyobrażałam sobie każdą wymówkę, jaką mogłaby mi podać, gdybym ją spotkał. Byłem

przygotowany. Ale ten oto trzęsący się, milczący adwersarz nie był tym, czego się

spodziewałem. Wziąłem ją za rękę i zbadałem jej tętno. Sto czterdzieści uderzeń na

minutę. Chłód jej skóry zniknął, teraz parzyła.

-Ja... muszę... już iść - powiedziała. Wstała i zatoczyła się.

- Nie, zostaniesz.

Było widać, że jest z nią niedobrze. Dałem jej trzy aspiryny. Zaprowadziłem do

łazienki i odkręciłem prysznic. Kiedy zaczęła z niego lecieć gorąca woda, pomogłem jej

się rozebrać. O ile wcześniej widziałem w niej zwierzę, które zapuściło się na teren

łowiecki drapieżnika, o tyle teraz czułem się jak ojciec szykujący dziecko do kąpieli. Kiedy

weszła pod prysznic, wrzuciłem jej bieliznę i koszulę do pralki i włączyłem urządzenie.

Pomogłem jej wyjść spod prysznica. Stała na trzęsących się nogach. Wytarłem ją i

posadziłem na skraju łóżka. Ubrałem ją w moją zimową flanelową piżamę i położyłem do

łóżka. Wmusiłem w nią kilka kęsów zapiekanki i kolejną herbatę. Natarłem jej szyję,

klatkę piersiową i podeszwy stóp maścią kamforową, tak jak kiedyś robiła nam Hema.

Zasnęła, zanim zdążyłem nałożyć jej wełniane skarpety.

Page 548: Abraham Verghese - Powrót do Missing

665Co przy tym czułem? Że odniosłem pyrrusowe zwycięstwo. Termometr, który

wsunąłem jej pod pachę, pokazał trzydzieści dziewięć i cztery. Przełożyłem mokre

ubrania do suszarki, a do pralki włożyłem jej dżinsy. Odstawiłem zapiekankę. Potem

usiadłem w bibliotece, próbując czytać. Być może trochę się zdrzemnąłem. Kilka godzin

później usłyszałem odgłos spuszczanej wody. Siedziała na łóżku, nieprzykryta. Nie miała

na sobie piżamy i skarpet, była owinięta ręcznikiem. Gorączka minęła. Przesunęła się,

robiąc dla mnie miejsce.

- Chcesz, żebym sobie teraz poszła? - zapytała.

Miałem wrażenie, że tym pytaniem przejmuje nade mną kontrolę, ponieważ

istniała tylko jedna możliwa odpowiedź:

- Będziesz spała tutaj.

- Czuję się rozpalona - powiedziała.

W łazience przebrałem się w bokserki i koszulkę, wyjąłem koc z szafy i ruszyłem

do biblioteki.

- Zostań ze mną - powiedziała. - Proszę. Nie miałem gotowej odpowiedzi.

Położyłem się do łóżka. Kiedy sięgnąłem do wyłącznika światła, odezwała się:

- Nie gaś, proszę.

W chwili, gdy położyłem głowę na poduszce, przykleiła się do mnie, pachnąc

moim dezodorantem, moim szamponem i maścią kamforową. Podniosła mi rękę i

wpasowała się pod ramię, przyciskając do mnie swoje wilgotne ciało. Palcami dotknęła

mojej twarzy, bardzo delikatnie, jakby bojąc się, że mogę ją ugryźć. Przypomniałem sobie

tę noc sprzed bardzo, bardzo dawna, gdy odnalazłem ją nagą w spiżarni.

- Co to za dźwięk? - zapytała zaniepokojona. -Alarm suszarki. Wyprałem ci

ubranie. Pociągnęła nosem, a potem usłyszałem jej szloch.

- Zasłużyłeś na kogoś lepszego - powiedziała, patrząc mi w oczy.

- Owszem.

666Nie odrywałem od niej oczu. Przypomniałem sobie tę niewielką plamkę w

prawej tęczówce i szarą obwódkę tam, gdzie trafiła iskra. Nadal tam była, ciemniejsza,

jak skaza, z którą się urodziła. Przejechałem palcem po jej ustach. Po nosie. Zamknęła

oczy. Spod powiek popłynęły łzy. Uśmiechnęła się tak, jak zapamiętałem to z naszych

Page 549: Abraham Verghese - Powrót do Missing

czasów niewinności. Zabrałem rękę. Otworzyła powieki, spod których wyłoniły się

błyszczące oczy. Z wahaniem złożyła na moich wargach pocałunek.

Nie, nie zapomniałem. Skierowałem swój gniew nie tyle na nią, co na upływ czasu

- to on pozbawił mnie tak cudownych złudzeń, zrobił to o wiele za wcześniej. Lecz

wówczas potrzebowałem tego złudzenia, tej iluzji, że ona należy do mnie.

Pocałowała mnie znowu. Posmakowałem jej słonych łez. Czy było mi jej szkoda?

Nagle znalazłem się na niej. Odrzuciłem kołdrę, zerwałem z niej ręcznik. Byłem

nieporadny, ale zdeterminowany. Przestraszyła się. Jej mięśnie karku napięły się jak

kable. Złapałem ją i pocałowałem.

- Zaczekaj - szepnęła. - Nie powinieneś...? Ale byłem już w niej.

Przez jej twarz przebiegł grymas.

- Czy nie powinienem co, Genet? - powiedziałem, gwałtownie szarpiąc. Moja

miednica poruszała się zgodnie z instynktowym, wrodzonym rytmem. - To mój pierwszy

raz... - zdołałem wykrztusić. -Skąd mam wiedzieć, co powinienem, a czego nie

powinienem?

Jej źrenice rozszerzyły się. Czy była zadowolona, że się o tym dowiedziała?

No to teraz wie.

Teraz wie, że są na tym świecie ludzie, którzy dotrzymują obietnic. Ghosh, którego

nie miała czasu odwiedzić na łożu śmierci, był jedną z takich osób. Chciałem, żeby ta

wiedza ją zawstydziła, żeby ją przeraziła. Kiedy skończyłem, zostałem na niej.

667- Mój pierwszy raz, Genet... - powiedziałem cicho. - Nie myśl, że zrobiłem to,

bo czekałem na ciebie. Zrobiłem to, bo spieprzyłaś mi życie. Mogłaś na mnie liczyć.

Miałaś to jak w banku, jak mówią w Ameryce. A ty co zrobiłaś? Zamieniłaś to wszystko w

nic niewarte gówno. Chciałem, żeby życie było dla ciebie piękne. Naprawdę tego nie

rozumiem, Genet. Miałaś Hemę i Ghosha. Miałaś Missing. Miałaś mnie, który kochałem

cię bardziej, niż ty kiedykolwiek pokochasz samą siebie.

Leżała pode mną i płakała. Minęło sporo czasu, zanim pogłaskała mnie po głowie i

spróbowała pocałować. Powiedziała:

- Muszę pójść do łazienki.

Page 550: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Zignorowałem ją. Znowu byłem podniecony. Zacząłem się w niej od nowa

poruszać.

- Proszę, Marionie - powiedziała.

Nie wychodząc z niej, przeturlałem się na plecy. Cały czas ją trzymając, obróciłem

ją i usadziłem na sobie. Jej piersi wisiały nade mną.

- Musisz się wysikać? Nie krępuj się - powiedziałem na urywanym oddechu. - To

też już przerobiliśmy.

Złapałem ją za ramiona i brutalnie przyciągnąłem do siebie. Czułem jej gorączkę,

zapach krwi, seksu i moczu. Znowu doszedłem. Potem odpuściłem. Pozwoliłem jej

zsunąć się ze mnie.

Obudziłem się w niedzielę późnym rankiem. Leżała mi pod pachą i patrzyła na

mnie. Znowu ją wziąłem - teraz nie potrafiłem zrozumieć, czemu tak długo odmawiałem

sobie tej przyjemności.

Gdy się obudziłem, była druga po południu. Słyszałem, jak krząta się po kuchni.

Poszedłem do łazienki. Dopiero kiedy wróciłem do łóżka, zobaczyłem krew na pościeli.

Zdjąłem prześcieradło i poszwy i włożyłem wszystko do pralki.

Przyniosła dwie kawy, porcję zapiekanki i sztućce. Znowu miała gorączkę. Szlafrok

nie zapewniał jej ciepła. Szczękała zębami i okropnie kaszlała. Wziąłem od niej kawę.

Poły szlafroka rozchyliły się. Patrzyła, jak ścielę łóżko.

668- Przepraszam - powiedziała. - Krwawię z powodu blizn... Zawsze krwawię

przy... stosunku. Prezent od Rosiny. Żebym zawsze o niej myślała, kiedy...

- Czy to boli?

- Z początku tak. I jeśli od poprzedniego razu minęło dużo czasu.

- Co z twoją gorączką? Od jak dawna ją masz? Robiłaś sobie prześwietlenie?

- Nic mi nie będzie - powiedziała. - To tylko przeziębienie. Mam nadzieję, że cię

nie zarażę. Znalazłam u ciebie w apteczce ibuprofen.

- Genet, powinnaś...

- Naprawdę, doktorze, nic mi nie będzie.

Page 551: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Opowiedz mi, dlaczego trafiłaś do więzienia. Uśmiech zniknął z jej twarzy.

Pokręciła głową.

- Proszę, Marionie, nie.

Wiedziałem, że po wysłuchaniu jej historii nie poczuję się dobrze, ale wiedziałem

też, że muszę ją poznać. Później, gdy usiedliśmy w bibliotece, wymusiłem na niej to

wyznanie.

Był intelektualistą, podżegaczem, Erytrejczykiem, który podobnie jak ona wyrzekł

się sprawy. Pozostanie bezimienny - samo wspomnienie o nim jest wystarczająco

bolesne. Dość powiedzieć, że podbił serce jej chłopczyka (ojciec dziecka zginął w walce).

A potem zdobył ją, a stało się to w Nowym Jorku, niedługo po przyjeździe. Czuła, że za-

czyna nowe życie. Wzięli ślub. W niespełna rok później zaszła w ciążę. Zaczęła

podejrzewać, że on ją zdradza. Dowiedziała się, gdzie mieszka ta druga kobieta,

namierzyła mieszkanie, w którym urządzali sobie schadzki. Włamała się, ukryła w

ściennej szafie i czekała pół dnia, zanim para w końcu się zjawiła. Kiedy mąż i jego biała

kochanka poszli do łóżka, zabawiając się głośno i intensywnie, Genet zastanawiała się,

czy ujawnić swoją obecność.

- Marionie - powiedziała. - Kiedy tak stałam w szafie obok kosza pełnego pasków

tej kobiety, niczym węży u mych stóp, wreszcie do

669mnie dotarło. Zrozumiałam wszystko, przez co przeszłam od śmierci

Zemuiego.

Udało mi się przyjechać do Ameryki i co zrobiłam? Po raz pierwszy w życiu

przelałam całą swoją miłość na osobę, która najmniej na nią zasługiwała. Kochałam go -

jak to powiedziałeś? - kochałam go bardziej niż samą siebie. Oddałam wszystko temu

nędznemu człowiekowi. Stojąc w tej szafie, uświadomiłam sobie, że jeśli spróbuję się na

nim zemścić, muszę być przygotowana, że oddam za to życie. Był tylko jeden mężczyzna

wart takiej ofiary z mojej strony, Marionie - ty. Kiedy byłam młoda, byłam zbyt głupia,

żeby to zrozumieć. Zbyt głupia.

On nie był tego wart, ale nie potrafiłam się powstrzymać. Bo widzisz, Marionie,

stało się znowu to samo: kochając go, pragnęłam czegoś wielkiego. Wydawało mi się, że

czeka go wspaniała kariera akademicka, bo przecież był intelektualistą, a skoro ja będę u

jego boku, będę z nim tę wielkość dzieliła.

Page 552: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Po raz pierwszy dotarło do mnie, kim jest proletariat. Otóż proletariatem jestem

ja, zawsze byłam, musiałam więc działać jak proletariat. Miałam w ręku brzytwę.

Zaczęłam cichutko śpiewać. Nie widzieli mnie, choć ja ich widziałam.

Otworzyłam drzwi szafy z jednym tylko zamiarem: przeciąć mu mięsień mocy,

przeciąć go jak łodygę henny. Stajesz się do tego zdolny jedynie wówczas, gdy kochasz

kogoś miłością tak pełną, że nie masz niczego w odwodzie, nic jej w tobie nie zostało,

zużyłeś wszystko. Rozumiesz? - Rozumiałem zbyt dobrze. - Bo inaczej musiałabym jej

powiedzieć: „Weź go sobie i zatrzymaj. Powodzenia". Zamiast tego naskoczyłam na nich.

Pocięłam ich, ale nie tak skutecznie, jak zamierzałam. Uciekli. Zaczekałam na

policję. Czułam się, jakbym zrzuciła kajdanki, które przez cały ten czas krępowały mi

ręce. Szukałam wielkości i znalazłam ją. Stałam się wolna w momencie, gdy straciłam

wolność.

Zobaczyła minę, z jaką śledziłem jej historię, i uśmiechnęła się.

670- Genet umarła w więzieniu, Marionie. Genet już nie istnieje. Kiedy zabierają

ci dziecko, umierasz, i dziecko rosnące w twoim brzuchu też umiera. Przepadło wszystko,

co miało jakiekolwiek znaczenie, więc umarłam.

Maleńka część mnie chciała powiedzieć: „Masz mnie, Genet", ale postanowiłem

mieć wzgląd na samego siebie, chronić się.

Litowałem się nad nią jak nigdy do tej pory - to było uczucie lepsze niż miłość,

ponieważ wyzwoliło mnie, uwolniło mnie od niej. „Marionie - powiedziałem do siebie -

ona w końcu znalazła swoją wielkość, odkryła ją w cierpieniu. A kiedy odnajdziesz w

sobie tę wielkość, czegóż więcej trzeba?".Rozdział 51

Między młotem a kowadłem

Gdy dziś o tym myślę, dochodzę do wniosku, że moja choroba zaczęła się owego

niedzielnego poranka w tym krystalicznie czystym momencie pobudki w pogrążonym w

ciszy domu. Wiedziałem, że jestem w nim sam, bo ona odeszła. Czterdzieści trzy dni

później pojawiły się pierwsze mdłości, niczym przypływ oceanu, jakby odległy

Wezuwiusz zapadł się w morze. Później spadła na mnie przedwieczna mgła, obłok Entoto

pełen zmieniających się kształtów i głosów zwierząt. Czterdziestego dziewiątego dnia

straciłem przytomność.

Page 553: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Zadziwiające: życie może się zmienić w zależności od tak banalnej czynności, jak

otwarcie drzwi lub pozostawienie ich zamkniętymi. Wciągnąłem Genet do mojego domu

w piątek. Dwa dni później wyniosła się sama, nie pożegnawszy się, i od tej pory nic już

nie było takie jak przedtem. Na stole w jadalni zostawiła wiatraczek - zakładam, że jako

prezent dla mnie. Krzyż Świętej Brygidy, który nosiła na szyi, należał kiedyś do jej ojca, a

wcześniej do kanadyjskiego żołnierza o imieniu Darwin.

Opowieść o jej byłym mężu dręczyła mnie jak przewlekła grypa. Uparłem się, żeby

usłyszeć tę historię. Odkryłem, że Genet jest zdolna

672do miłości wyzbytej egoizmu - tyle że miłości nie do mnie. Mimo to znalazłem

w jej ramionach chwilowy spokój albo też jego złudzenie, jakbyśmy znów byli dziećmi

bawiącymi się w dom i doktora.

Każdego wieczoru po pracy gnałem do domu w nadziei, że znajdę ją czekającą na

stopniach mojego mieszkania. Zapadałem się w sobie, widząc żółtą samoprzylepną

karteczkę, którą zostawiałem dla niej po wewnętrznej stronie niezamkniętych drzwi z

siatką na owady; napisałem, że klucz ma mój życzliwy sąsiad, Holmes, i żeby czuła się jak

u siebie w domu. Wchodząc do środka, czułem się w obowiązku sprawdzić, czy

przypadkiem nie zapomniałem umieścić na karteczce wiadomości. Przyznaję, że nawet

zostawiłem przy drzwiach ogryzek ołówka, w razie gdyby naszła ją ochota, by napisać mi

odpowiedź.

W piątek, tydzień po tym, jak wciągnąłem ją do domu, żółty kwadrat karteczki

wrzasnął: GŁUPIEC!, a ołówek dodał: GŁUPEK, ŻE BRAK SŁÓW. Podarłem karteczkę, a

ołówek cisnąłem na ulicę.

Nie byłem zły na Genet. Ona okazała się przynajmniej konsekwentna. Wściekałem

się na siebie, bo nadal ją kochałem albo raczej kochałem marzenie o naszym byciu

razem. Moich uczuć nie dawało się wytłumaczyć logicznie, były nieracjonalne, a mimo to

nie potrafiłem ich zmienić. To bolało.

Nocą w bibliotece, opróżniwszy w ciągu czterech godzin butelkę Pincha - wypiłem

więcej niż przez rok, jaki upłynął, od kiedy ją kupiłem - odtworzyłem w myślach naszą

ostatnią rozmowę. Siedziała zwinięta w kłębek na tym samym krześle, na którym teraz ja

siedziałem, miała na sobie mój szlafrok, ten, który teraz ja włożyłem. Przyszedłem do niej

z herbatą - oto popisowe zagranie głupców, stygmat, po którym nas rozpoznasz.

Page 554: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Marionie - zaczęła. Przyglądała się mojej bibliotece, mojej eklektycznej kolekcji. -

Mieszkanie twojego ojca, o którym mi opowiadałeś, to, jak je opisałeś... u ciebie jest tak

samo.

673- Daj spokój - uciąłem. - Sam zbudowałem te półki. Połowa książek nie ma nic

wspólnego z chirurgią. Chirurgia nie jest całym moim życiem.

Nie sprzeczała się ze mną. Siedzieliśmy w milczeniu. W pewnym momencie

przeniosła spojrzenie na dywan przykrywający skrawek podłogi między nami - siedział

na nim intruz, nagi pośród sztucznego włókna, ciemny, milczący mężczyzna o ciele

pociętym brzytwą. Jego obecność zabiła rozmowę.

Kiedy powiedziałem, że idę się położyć, odparła, że zaraz do mnie dołączy.

Uśmiechnęła się. Nie uwierzyłem jej. Pomyślałem, że już nigdy więcej jej nie zobaczę.

Myliłem się. Wsunęła się pod kołdrę. Kochaliśmy się. Delikatnie i powoli. Wtedy

pomyślałem, że wreszcie ze mną zostanie, lecz ona w ten sposób się żegnała.

Dwa tygodnie po jej odejściu mój dom przestał mi odpowiadać. Biblioteka zaczęła

mnie przytłaczać. W kuchni wyjąłem foliowe zawiniątko opatrzone moim odręcznym

napisem: PIĄTEK - ostatni ugotowany, skrupulatnie zapakowany i zamrożony kawałek

obiadu, od którego przyrządzenia upłynęło wiele weekendów. Naraz to etykietowanie

zamrożonego jedzenia objawiło mi się jako oznaka prawdziwego chaosu w mojej głowie.

Dzięki Bogu za dobrego sąsiada, Sonny'ego Holmesa. Usłyszał, jak wpadam we

wściekłość, jak walę głową w lodówkę. Sonny Holmes był z natury ciekawski, miał w

sobie tę szczerą, właściwą większości Amerykanów wścibskość, która pojawiła się po

skończeniu przez niego siedemdziesiątego roku życia i której wcale nie zamierzał

ukrywać. Oczywiście wiedział o moim gościu - wyjątkowe zdarzenie w życiu kogoś

takiego jak ja - słyszał symfonię wystukiwaną na ścianie przez wezgłowie i ciszę, jaka

potem zapadała.

- Musisz wynająć agencję detektywistyczną - powiedział, stawiając pospieszną

diagnozę, zanim dotarłem do końca opowieści. Sonny wierzył w enneagram, tę

wywodzącą się z tradycji bliskowschodniej

674metodę klasyfikacji ludzi pod względem typów osobowości. Sam był Jedynką -

typem upartym, pewnym siebie i przekonanym o słuszności swoich czynów. Mnie

Page 555: Abraham Verghese - Powrót do Missing

oszacował na Trójkę, Czwórkę albo może jednak Dwójkę? Bez względu na wszystko, był

to z pewnością numer, który nie zgadzał się z Jedynką.

- Że niby co? - zapytałem.

- Potrzebujesz prywatnego detektywa.

- Sonny, ale po co? Ja nie chcę jej więcej widzieć.

- Może i nie, ale musisz to doprowadzić do końca. A jeśli trafiła do więzienia albo

do szpitala? Albo może desperacko próbuje do ciebie wrócić, ale nie może?

Szlachetny motyw - to wszystko, czego potrzebuje Dwójka, by kontynuować swą

obsesję. Tego się uczepiłem.

Okazało się, że pod nazwą East Coast Investigations z Flushing kryje się poważny

młody blondyn o nazwisku Appleby, syn zmarłej szwagierki Holmesa. Appleby szybko

ustalił, że Genet nie wróciła za kratki. Nie zjawiła się też w restauracji u Nathana, gdzie

pracowała na zmywaku. Nie zgłosiła się do kuratora i nie zadzwoniła do Tsige.

Dowiedział się tego wszystkiego w błyskawicznym tempie. Wiedział nawet, że jeszcze w

więzieniu u Genet stwierdzono gruźlicę. Pod nadzorem lekarza zaczęła brać leki, ale po

wyjściu na wolność nie zgłosiła się po kolejną dawkę lekarstw. Kaszel i gorączka według

wszelkiego prawdopodobieństwa oznaczały nawrót choroby. Najbardziej irytujące było

to, że jeżeli Genet gdzieś się odnajdzie, będę do niej trzeci w kolejce, po stanowej służbie

zdrowia i kuratorze sądowym. Odeślą ją z powrotem do więzienia. Informator

Appleby'ego w więzieniu powiedział, że może załatwić jej kartę choroby, i Appleby

pozwolił sobie przystać na tę propozycję. Nie odpowiadało mi, że lekką ręką zamierzał

naruszyć tajemnicę lekarską.

- W tego rodzaju sytuacji wiedza jest potęgą - stwierdził Appleby; kupił mnie,

zaufałbym każdemu, kto posłużyłby się cytatem, który

675uwielbiał Ghosh*. - Płacisz pan, żeby się czegoś dowiedzieć - dodał -więc chyba

nie ma się co krygować.

- Co teraz? - zapytałem. Nie chodziło mi o to, że miałem kontakt z osobą chorą na

gruźlicę. Z tym dam sobie radę.

Nie chciał spojrzeć mi w oczy. Policzki i czubek nosa miał pokryte drobniutką

siatką naczyń krwionośnych gotowych zaczerwienić się z byle powodu. Jego schorzenie

Page 556: Abraham Verghese - Powrót do Missing

nazywało się acne rosacea, nie mylić z acne vulgaris, zmorą wielu nastolatków. Pewnego

dnia nos Appleby'ego stanie się kartoflem w kolorze burgunda, a policzki zamienią w

krwiście czerwone płaty mięsa. Jako osoba dość wstydliwa w przyszłości będzie miał z

tego powodu więcej kłopotów, ponieważ inni będą niesłusznie zakładali, że czerwień jego

twarzy jest skutkiem nadużywania alkoholu. Proszę, oto przepowiedziałem mu

przyszłość, płacąc za to, by to on opowiedział mi o mojej.

- Cóż, doktorze Stone - powiedział Appleby, odchrząkując. Jego nos się

zaczerwienił, niechybna oznaka, że nie spodoba mi się to, co usłyszę. - Z całym

szacunkiem, ale niech pan lepiej policzy srebra. Proszę sprawdzić dobytek i upewnić się,

że nic nie zginęło.

Patrzyłem na niego przez dłuższą chwilę.

- Ależ panie Appleby, jedyną rzeczą, jaka się dla mnie liczy, jest właśnie ta osoba,

która zaginęła.

- Tak, oczywiście - odparł.

Współczucie w jego głosie zdradziło mi, że zna mój ból. Są nas legiony.

Jeśli chodzi o wydarzenia następnych kilku tygodni, to pamiętam, że pewnej nocy

obudził mnie przenikliwy dzwonek telefonu. Podniosłem słuchawkę, ale nie wiedziałem,

gdzie jestem, zagubiłem się między Matką Bożą a Missing. Byłem zastępczym chirurgiem

urazowym. Nie

* Słowa „scientia potentia est" tradycyjnie przypisuje się angielskiemu filozofowi i

pisarzowi sir Francisowi Baconowi (1561-1626).

676byłem w stanie zrozumieć, czego oczekuje ode mnie rezydent po drugiej

stronie linii. To normalne, że przez pierwsze kilka sekund po wyrwaniu ze snu niewiele

się kojarzy. Mój rozmówca to rozumiał. Ale choć minął czas na zebranie myśli, nie

mogłem się skoncentrować. Rozłączyłem się. Wyjąłem wtyczkę telefonu z gniazdka. Rano

mój umysł pracował już normalnie, ale ciało odmówiło wstania z łóżka. Byłem słaby.

Żołądek wzburzył się na samą myśl o jedzeniu. Przewróciłem się na drugi bok i znowu

zapadłem w sen.

Może tego samego dnia, a może kilka dni później zobaczyłem człowieka stojącego

przy łóżku. Zbadał mi tętno i zwrócił się do mnie po imieniu. To był mój dawny szef

Page 557: Abraham Verghese - Powrót do Missing

rezydentów, obecnie kolega ze szpitala Matki Bożej Nieustającej Pomocy, Deepak

Jesudass. Złapałem go za rękę i błagalnym tonem poprosiłem, żeby mnie nie zostawiał -

musiałem być zatem świadom powagi swojego stanu.

- Nigdzie nie idę - powiedział. - Odsuwam zasłony. Pamiętam tylko tyle, że

opowiedziałem mu o wszystkim, co zaszło.

Słuchał mnie i jednocześnie badał. Zajrzał mi pod powieki i przerywał jedynie po

to, żeby poprosić, bym popatrzył w dół albo żebym powiedział: „Aaa!". W pewnym

momencie zapytał, czy mam w domu stetoskop. Odparłem:

- Chyba żartujesz. Jestem chirurgiem. - Roześmieliśmy się obydwaj. Śmiech -

dziwny odgłos, którego brakowało w moim domu.

Kiedy dotknął mnie pod żebrami po prawej stronie, wyrwało mi się: „Au!".

Uznałem to za zabawne. Słyszałem, jak mruczy coś do telefonu. Przez cały ten czas

trzymałem go za rękę.

Pojawili się mężczyźni z noszami. Znałem ich twarze. Włożyli mnie we flanelowy

kokon, wynieśli na zewnątrz i umieścili w karetce. Pamiętam, że chciałem jakoś

skomentować piękno ich ruchów, wrodzoną grację, i jak niesamowicie się czułem, jak

kangurzątko w maminej torbie. Przeprosiłem, że przez te wszystkie lata nie doceniałem

ich umiejętności.

Deepak pojechał razem ze mną. Kiedy dotarliśmy do Matki Bożej, szedł obok, gdy

wieźli mnie korytarzem na oczach zaskoczonego

677personelu. Trafiłem na oddział intensywnej terapii Matki Bożej Nieustającej

Pomocy. W surowym świetle jarzeniówek moje oczy błyszczały żółto, ale nie mogłem o

tym wiedzieć. Skóra miała ten sam odcień. Krwawiłem obficie po każdym wbiciu igły.

Pielęgniarki na próżno próbowały ukryć przede mną cewnik z moczem w złowieszczym,

herbacianym kolorze. Po raz pierwszy naprawdę zacząłem się bać.

Powiększający się obrzęk mózgu sprawił, że zrobiłem się ogromnie senny.

Walczyłem ze sobą, by zachować przytomność tak zażarcie, że zdołałem jeszcze szepnąć

Deepakowi na ucho:

- Nieważne, co się stanie, nie zabierajcie mnie z Matki Bożej. Jeśli mam umrzeć,

nie chcę umierać w Missing, wolę umrzeć tutaj.

Page 558: Abraham Verghese - Powrót do Missing

W pewnym momencie ocknąłem się. Przy łóżku stał Thomas Stone. Przyglądał mi

się bacznie, ale nie wzrokiem klinicysty. Była w jego spojrzeniu zgroza, przerażenie

rodzica, którego dziecku stała się krzywda. Wtedy całkowicie straciłem przytomność.

Dopiero po pewnym czasie dowiedziałem się, że treść telegramu Sto-ne'a do Hemy

brzmiała: PRZYJEDŹ NATYCHMIAST STOP MARION W STANIE KRYTYCZNYM STOP

THOMAS STONE STOP PS NATYCHMIAST - i tak też Hema zrobiła. Zadzwoniła z

prośbą o przysługę do żony „towarzysza dożywotniego prezydenta", która doskonale

rozumiała, że Hema musi wyjechać, by czuwać przy boku chorego syna. Ambasada

amerykańska błyskawicznie przygotowała wizy i jeszcze tego samego dnia Hema i Shiva

wsiedli do samolotu lecącego przez Kair do Frankfurtu. Potem samolotem rejsowym

Lufthansy pokonali Atlantyk. Hema wiele razy czytała telegram, studiując każdą literę,

mając nadzieję, że to przejęzyczenie albo że litery same się poprzesta-wiają. Gdy byli nad

Grenlandią, powiedziała do Shivy:

- Z tego równie dobrze może wynikać, że to nie Marion jest bliski śmierci, ale

Thomas Stone.

Shiva odparł z absolutnym przekonaniem:

- Nie, mamo. Chodzi o Mariona. Czuję to.

678O dziesiątej wieczorem czasu nowojorskiego obydwoje weszli na oddział

intensywnej terapii Matki Bożej: siwiejąca kobieta w rdzawo-czerwonym sari, uderzająco

piękna mimo kurzych łapek wokół oczu; z nią wysoki młody mężczyzna, jej syn, a mój

brat bliźniak.

Zatrzymali się przed moim kokonem o szklanych ścianach - zmęczeni podróżnicy

ze Starego Świata przez szybę oglądający blask sali szpitalnej Nowego Świata. I byłem

tam ja - syn, który wyjechał do Stanów na studia i który stal się adeptem zręcznej,

szczodrej, wyznającej filozofię „wszystko jednorazowego użytku", lukratywnej i

niebywale skutecznej amerykańskiej dziedziny medycyny, tak odmiennej w stylu i wadze

od tego, co Hema i Shiva robili w Missing. Tyle że teraz obydwoje musieli sobie

pomyśleć, że amerykańska medycyna obróciła się przeciwko mnie, jak tygrys, który

atakuje tresera, bo oto leżałem przycumowany do niebieskoszarego respiratora,

przypięty do monitorów na konsolach u wezgłowia łóżka, w śpiączce, zależny od

Page 559: Abraham Verghese - Powrót do Missing

plastikowych rurek, drenów i kabli. Nawet z mojej czaszki sterczał sztywny, twardy jak

gwóźdź drut.

Zobaczyli Thomasa Stone'a - siedział w moim pokoju blisko okna, trzymał głowę

opartą pod dziwnym kątem o barierkę łóżka i miał zamknięte oczy, jakby spał. W ciągu

siedemdziesięciu dwóch godzin, jakie minęły od chwili, kiedy wysłał telegram, mój stan

jeszcze się pogorszył. Thomas Stone otworzył oczy i raptem uświadomił sobie obecność

gości. Wstał, brudny, zesztywniały, jakby skurczony w pożyczonym fartuchu. Czuł ulgę,

choć niepozbawioną obaw. Białe kosmyki włosów opadły na jego bladą, wymizerowaną,

pokrytą zmarszczkami twarz.

Dwoje kolegów i towarzyszy broni ostatni raz widziało się na porodówce kilka

chwil przed naszymi narodzinami a śmiercią naszej matki. Wtedy Stone po raz ostatni

widział Shivę, w sali operacyjnej numer trzy, w ramionach Hemy.

Stolik i respirator zablokowały Hemie dostęp do mnie od tej strony, po której

stała. Przeszła więc dokoła łóżka, na stronę Stone'a, nie odrywając ode mnie wzroku.

679-Jest „w stanie krytycznym", napisałeś. Ale co to za choroba, Tho-masie? -

zapytała Hema, mając na myśli frustrującą treść telegramu. Mówiła opanowanym

głosem, jakby wymieniała się z koiegą po fachu uwagami na temat zdrowia pacjenta - to

na zewnątrz; w środku cała się trzęsła.

- Śpiączka wątrobowa - powiedział Thomas, odpowiadając podobnym tonem,

zadowolony, że postawiła na rozmowę językiem medycyny, wyjście awaryjne, które

zredukowało ich syna do diagnozy. - Ma ostre zapalenie wątroby. Poziom amoniaku jest

bardzo wysoki. Wątroba ledwo pracuje.

- Powód?

- Wirus. Zapalenie wątroby typu B.

Stone opuścił barierkę łóżka i obydwoje się nade mną pochylili. Hema sięgnęła po

koniec sari, który miała przerzucony przez ramię. Zasłoniła sobie usta.

- Wygląda nie tylko na żółtaczkę, ale też na anemię - zdołała w końcu powiedzieć,

trzymając się terminologii medycznej, komentując moją bladość i żółty odcień skóry. -

Jak jego hemoglobina?

Page 560: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Dziewięć, po czterech jednostkach krwi. Krwawi z przewodu pokarmowego.

Mało płytek krwi, kiepska krzepliwość. Bilirubina dwanaście, kreatynina dzisiaj cztery,

wczoraj było trzy...

- Co to jest, przepraszam? - zapytał Shiva, pokazując na moją czaszkę. Stał po

przeciwnej stronie łóżka, na wprost Thomasa Stone'a.

- Wewnątrzczaszkowy monitor ciśnienia. Dociera aż do komory mózgu. On ma

obrzęk mózgu. Podają mu mannitol i dostosowują ustawienia respiratora tak, żeby

utrzymywać niskie ciśnienie.

Shiva nie wydawał się przekonany.

- Przechodzi przez czaszkę i przez mózg do samej komory tylko po to, żeby

mierzyć mu ciśnienie? Niczego nie leczy?

Thomas Stone skinął głową.

- Jak to się zaczęło?

680Kiedy Thomas Stone zaczął opowiadać, co się wydarzyło, Shiva odsunął stolik

i znalazł lukę między moim łóżkiem a respiratorem. Opuścił barierkę. Niczym człowiek

guma, powoli wsunął się pomiędzy rurki i przewody. W tej samej chwili, w której położył

się obok mnie i przyłożył głowę do mojej, do pokoju wszedł Deepak. Obecność Shivy przy

mnie była zarazem niebezpieczna i naturalna. Deepak popatrzył na nas i zauważył, że

wykres na monitorze ciśnienia wewnątrzczasz-kowego, który przez ostatnie trzy dni piął

się nieprzerwanie w górę, raptem opadł.

Deepak zdążył się tylko przedstawić, zanim w drzwiach stanął, ciężko dysząc, Vinu

Mehta, gastroenterolog. Vinu był w Matce Bożej rezydentem medycyny wewnętrznej w

tym samym czasie, gdy ja robiłem rezydenturę z chirurgii. Ukończywszy specjalizację z

gastroenterologii, znalazł zajęcie w bogatej prywatnej przychodni w Westchester, ale

praca rozczarowała go, więc wrócił do Matki Bożej i zatrudnił się na pełny etat.

- Vinu Mehta, pani doktor - powiedział, składając dłonie do na-maste. - A to musi

być Shiva - stwierdził, niezbity z tropu widokiem Shivy w moim łóżku. - Mówię to tylko

dlatego, bo jestem pewien, że ten drugi pan to Marion. - Odwrócił się do Hemy. - To

musi być dla pani ogromny szok, proszę pani. Dla nas wszystkich. Cały nasz świat

Page 561: Abraham Verghese - Powrót do Missing

wywrócił się do góry nogami! Marion jest jednym z nas. - Nagłe przejście na język uczuć

sprawiło, że usta Hemy zaczęły drżeć.

Wystarczyło jedno spojrzenie na Vinu, by przekonać się, że plotki, jakoby kupował

żywność pacjentom, których wypisał ze szpitala, muszą być prawdziwe. Sam widziałem,

jak kiedyś przedłużył pacjentce pobyt w szpitalu, żeby oszczędzić jej niezdrowej sytuacji

w domu. Był najlepszym kumplem całego personelu. Regularnie piekł mi ciasta i

ciasteczka, a ja zawsze wysyłałem mu kartkę na Dzień Matki, co go ogromnie cieszyło.

- Zatelefonowali do mnie od razu, gdy Marion trafił do szpitala, pani doktor -

mówił dalej Vinu. - Hepatologia, wątroba, to moja

681dziedzina. Wirusowe zapalenie typu B dosłownie unosi się w powietrzu.

Mnóstwo nosicieli, narkomanów, którzy biorą prochy dożylnie, i takich, co się zarazili od

matki przy porodzie, bardzo częsty przypadek u emigrantów z Dalekiego Wschodu.

Proszę pani, utajonym przypadkom marskości wątroby nie ma końca, a ten wirus

powoduje nawet raka wątroby. Ale ostre wirusowe zapalenie wątroby typu B? W całej

mojej karierze widziałem tylko dwa aż tak poważne przypadki.

- Vinu, powiedz mi, proszę, prawdę - odezwała się Hema poważnym tonem

rzeczowej Hinduski, która zorientowała się, że ten młody lekarz zbytnio się z nią

spoufala. - Czy mój syn jest alkoholikiem?

Myślę, że uczciwie postawiła sprawę. Nie widzieliśmy się od siedmiu lat, a jednak

Hema pamiętała, że mam w genach zakodowaną skłonność do napojów wyskokowych.

Skąd miała wiedzieć, jakim człowiekiem się stałem, w jakim stopniu się zmieniłem?

- Ależ proszę pani, oczywiście, że nie! - odpowiedział Vinu. - Nie, nie. Pani syn to

prawdziwy skarb.

Surowe oblicze Hemy nieco złagodniało.

- Aczkolwiek, proszę pani - dodał Vinu - przez ostatnie kilka tygodni, zgodnie z

tym, co powiedział jego sąsiad, Marion - tylko proszę go pochopnie nie oceniać - pił ze

zgryzoty.

Deepak znalazł u mnie w mieszkaniu świeżą receptę na izonia-zyd, lek stosowany

w leczeniu gruźlicy, który niejako przy okazji potrafi wywołać silne zapalenie wątroby.

Rutynowo po dwóch tygodniach od pierwszego zażycia leku sprawdzało się stan

Page 562: Abraham Verghese - Powrót do Missing

enzymów wątrobowych, by móc przerwać leczenie, w razie gdyby wątroba została

uszkodzona.

- Proszę pani, moja teoria jest taka, że Marion-Wiatya na własną rękę zaczął brać

izoniazyd. Recepta ma miesiąc. Prawdopodobnie nie zbadał sobie krwi, tak jak powinien.

W końcu biedaczysko jest chirurgiem. Cóż on może wiedzieć o takich delikatnych

sprawach? Gdyby tylko skonsultował się ze mną! Byłbym zaszczycony, mogąc się nim

zaopiekować. Marion-b/iaiya tak troskliwie zajął się moją przepukliną.

682W każdym razie, proszę pani, osobiście udałem się na Manhattan do Mount

Sinai i przywiozłem najlepszego na świecie specjalistę od wątroby, człowieka, który uczył

mnie tej specjalności. Powiedziałem mu: „Panie profesorze, to nie jest zwykłe zapalenie

wątroby, to jest choroba mojego brata". Zgodził się ze mną, że izoniazyd i alkohol ode-

grały tu swoją rolę, ale bez wątpienia mamy przede wszystkim do czynienia z

przypadkiem wirusowego zapalenia wątroby typu B.

-Jakie są rokowania? - zapytała Hema. - Czy ktoś mi wreszcie powie, co z nim

będzie? - Podstawowa rzecz, jaką chce wiedzieć matka. -Czy on wyzdrowieje?

Vinu spojrzał na Deepaka, a potem na Thomasa Stone'a, ale żaden z nich nie

chciał zabrać głosu. Choroba była w końcu dziedziną Vinu.

- Powiedz mi po prostu: przeżyje czy nie? - wyrzuciła z siebie Hema.

- Jego stan jest niewątpliwie bardzo poważny - powiedział Vinu. Walczył ze łzami,

Hema już nie musiała dalej pytać.

- Dajcie spokój! - powiedziała wściekła. Spojrzała najpierw na Thomasa Stone'a, a

potem na Deepaka. - Przecież to zapalenie wątroby. Wiem, co to za choroba. Widzę

spustoszenie, jakie sieje w Afryce, ale... tutaj, w Ameryce! W tym bogatym szpitalu! -

Machnęła rękami, pokazując na otaczającą mnie maszynerię. - Przecież tu, w Ameryce,

możecie coś zrobić, coś więcej niż tylko założyć ręce i powiedzieć, że jego stan jest

poważny.

Musieli się skrzywić, kiedy powiedziała „bogaty". W porównaniu z wyposażonymi

w najnowocześniejszy sprzęt oddziałami intensywnej terapii w szpitalach pokroju

bostońskiej instytucji Thomasa Stone'a, nasz był wręcz prymitywny.

Page 563: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Próbowaliśmy wszystkiego, proszę pani - powiedział ostrożnie Deepak. -

Wymiana plazmy. Robimy wszystko, co tylko możemy w przypadku tego rodzaju

choroby.

Hema nie wyglądała na przekonaną.

-1 modlimy się, proszę pani - dodał Vinu. - Siostry od dwóch dni prowadzą non

stop łańcuch modlitw. Mówiąc szczerze, potrzebny nam cud.

683Shiva, leżąc obok mnie, w milczeniu chłonął każde słowo.

Hema stała przy łóżku, patrząc na mnie, gładząc mnie po dłoni i kręcąc głową.

Vinu przekonał obydwoje, że powinni pójść odpocząć do pokoju, który

przygotowano dla nich w kwaterach lekarzy. Zadbał nawet o lekką kolację: czapati z

dałem. Hema była zbyt zmęczona, by zaoponować.

Następnego ranka Hema zjawiła się ubrana w pomarańczowe sari. Wyglądała na

wypoczętą, choć równocześnie sprawiała wrażenie, jakby w ciągu nocy postarzała się o

kilka lat.

Zastała Thomasa Stone'a w tym samym miejscu, w którym zostawiła go

poprzedniego dnia. Spojrzał na nią, a potem obok niej, wypatrując Shivy, ale nie było go

z nią.

Stanęła przy łóżku, bojąc się spojrzeć na mnie w świetle dnia. Zeszłego wieczoru

sytuacja wydała jej się nierealna, jakbym to nie ja tam leżał, ale nieruchome przedłużenie

hałaśliwej maszynerii, które raptem przyjęło cielesną formę. Lecz teraz mnie zobaczyła,

widziała moją unoszącą się i opadającą klatkę piersiową, moje opuchnięte powieki, usta

wykrzywione przez rurkę intubacyjną. Byłem prawdziwy. Nie zdołała się powstrzymać.

Rozpłakała się cicho, zupełnie zapominając o obecności Thomasa Stone'a albo

zwyczajnie się nim nie przejmując. Dopiero kiedy nieśmiało podał jej chusteczkę,

uświadomiła sobie, że nie jest sama. Wyrwała mu ją, jakby podał ją zbyt wolno.

- Mam wrażenie, jakby to wszystko działo się przeze mnie - powiedziała Hema.

Wydmuchała nos. - Wiem, że to brzmi egoistycznie, ale najpierw Ghosh, a teraz Marion...

Ty tego nie rozumiesz. Mam poczucie, że ich wszystkich zawiodłam, że pozwoliłam, by

Mariona spotkało coś takiego.

Page 564: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Gdyby się odwróciła, zobaczyłaby, że Thomas Stone wierci się, przykłada pięści do

skroni i trze nimi, próbując jak gdyby wymazać samego siebie. Odezwał się chrapliwym

głosem:

684- Ty... ty i Ghosh nie zawiedliście ich. To ja zawiodłem. Ja zawiodłem was

wszystkich.

„No proszę - musiała pomyśleć Hema - od dawna należne przepraszam i dziękuję

w jednym". Zabawne, że w tej chwili miała to właściwie gdzieś. Przestało się liczyć. Nawet

na niego nie spojrzała.

Do pokoju wszedł Shiva i nawet jeśli zauważył Thomasa Stone'a, nie dał mu tego

odczuć. Patrzył wyłącznie na mnie, na swego brata.

- Gdzie byłeś? - zapytała Hema. - Spałeś w ogóle?

- W bibliotece na górze. Zdrzemnąłem się. - Przyjrzał się najpierw mnie, a potem

wskazaniom respiratora. Na koniec przeczytał etykiety na pojemnikach z płynami

wiszącymi nad łóżkiem.

- Zapomniałam zapytać Vinu - odezwała się Hema do Stone'a - jak Marion się

zaraził zapaleniem wątroby typu B.

Thomas pokręcił głową, jakby chciał powiedzieć, że nie wie. Ale ponieważ Hema

nie patrzyła w jego stronę, musiał się odezwać.

- Chyba... prawdopodobnie podczas operacji. Drasnął się. Ryzyko zawodowe

chirurgów.

- Można się tym zarazić również przez kontakt seksualny - odezwał się Shiva.

Mówił do Thomasa Stone'a. Stone bąknął, że to prawda. Hema spojrzała na Shivę,

wsparłszy się jedną ręką na biodrze. Nie zdążyła się odezwać, ponieważ Shiva miał coś

jeszcze do powiedzenia. -Mamo, Genet była u Mariona. Odwiedziła go przed sześcioma

tygodniami. Była chora. Zatrzymała się u niego na dwie noce, a potem zniknęła.

- Genet? - wyjąkała Hema.

- W poczekalni siedzą dwie osoby, z którymi powinnaś się spotkać. Jedna z nich to

Etiopka, Tsige. Kiedyś mieszkała naprzeciwko Missing, po drugiej stronie ulicy. Przed

laty Ghosh leczył jej niemowlę. Marion spotkał ją niedawno w Bostonie. Druga to pan

Holmes, sąsiad Mariona. Chcieliby z tobą porozmawiać.

Page 565: Abraham Verghese - Powrót do Missing

685Przed południem Hema wiedziała już wszystko. Genet chorowała na gruźlicę.

Appleby umożliwił wgląd w kartę Genet z więziennego szpitala. Okazało się, że była

również bezobjawową nosicielką wirusa zapalenia wątroby typu B. Zaraziła się (tak

przynajmniej utrzymywał więzienny lekarz) przez niewłaściwie wysterylizowaną igłę lub

podczas transfuzji krwi, albo kiedy w warunkach polowych robiono jej tatuaż w Erytrei.

Ale równie dobrze mogła się zakazić poprzez stosunek seksualny. Kiedy ze sobą spaliśmy,

Genet krwawiła, przez co miałem bezpośredni kontakt z jej krwią, a zatem także z

wirusem. Okres inkubacji wirusa zapalenia wątroby typu B odpowiadał teorii Shivy: od

wizyty Genet do ujawnienia się mojej choroby minęło sześć tygodni.

Hema nerwowo przemierzała pomieszczenie, przeklinając Genet i lamentując nad

moją głupotą, że pozwoliłem Genet zbliżyć się do siebie po tym wszystkim, co nam

zrobiła. Gdyby wówczas Genet zjawiła się w szpitalu, poważnie obawiałbym się o jej

życie.

Tego popołudnia podczas wspólnego obchodu Deepak i Vinu przynieśli

najświeższe wyniki z laboratorium: nerki zaczęły się sypać; wątroba, odpowiedzialna za

osoczowe czynniki krzepnięcia krwi, nie produkowała ich. Nawet jeśli były w niej jeszcze

jakiekolwiek żywe komórki, to organ nie wykazywał chęci powrotu do zdrowia. Nie mieli

żadnych dobrych wieści. Wyszli z pokoju, Shiva razem z nimi. Stone i Hema zostali,

stojąc w ciszy przy moim łóżku. Pozostało tylko czekać i obserwować, czuwać. Nadzieja

umarła. Obydwoje będąc lekarzami, doskonale o tym wiedzieli, ale co z tego, skoro

doświadczenie wcale nie czyniło cierpienia łatwiejszym do zniesienia.

W południe pielęgniarka wysłała Deepakowi i Vinu wiadomość, żeby obydwaj

stawili się na spotkanie z rodziną Stone'ow. W niewielkiej sali konferencyjnej siedział

Thomas Stone, a naprzeciwko niego Hema i Shiva.

686Zmęczona Hema, podparłszy głowę rękami opartymi na stole, spojrzała na

kolegów syna: dwóch młodych lekarzy w białych fartuchach.

- Chcieliście się z nami zobaczyć - powiedziała z naciskiem do Vi-nu i Deepaka.

Deepak wyglądał za zaskoczonego.

- To nie ja zwołałem spotkanie. - Spojrzał na Vinu, który pokręcił głową.

Page 566: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Ja was zaprosiłem - powiedział Shiva. Leżał przed nim stos skse-rowanych

czasopism. Żółta kartka formatu A4 była pokryta jego starannym pismem. Hema

zauważyła w głosie Shivy przekonanie, rodzaj gotowości, energii i inicjatywy, jakiej

brakło pozostałym w obliczu moich beznadziejnych rokowań. - Zorganizowałem

spotkanie, ponieważ chcę omówić kwestię przeszczepu wątroby.

Deepak, któremu z trudem przychodziło siedzenie twarzą w twarz z Shiva i

przypominanie samemu sobie, że nie rozmawia ze mną, powiedział:

- Shivo, już dawno rozważaliśmy przeszczep. Doktor Stone i ja dys-

kutowaliśmy.nad przeniesieniem Mariona do mek... to znaczy do szpitala Boston

General, w którym pracuje doktor Stone. Jego zespół dokonuje większej liczby

transplantacji niż ktokolwiek inny na Wschodnim Wybrzeżu. Ale z dwóch powodów

zdecydowaliśmy się tego nie robić. Po pierwsze i przede wszystkim wiadomo, że

przeszczepy bardzo często kończą się fiaskiem, jeżeli wątroba jest zniszczona przez ostre

zapalenie typu B. A nawet jeśli znaleźlibyśmy dawcę dysponującego odpowiednią grupą

krwi i wątrobą właściwych rozmiarów i gdyby przeszczep się powiódł, wówczas

musielibyśmy uciec się do konieczności podania ogromnych dawek steroidów, jak

również innych leków osłabiających układ odpornościowy, po to, by zapobiec odrzuceniu

nowej wątroby przez organizm biorcy. W ten sposób, przy obniżonej odporności, wirus

rozszalałby się na nowo, zniszczyłby tę nową wątrobę i wrócilibyśmy do punktu wyjścia.

687- Tak, wiem o tym - powiedział Shiva. - Ale gdyby wątroba dawcy idealnie

odpowiadała wątrobie biorcy, co wtedy? Nie mówię tylko o tej samej grupie krwi, ale o

wszystkich sześciu antygenach zgodności tkankowej i innych, których się nawet nie

mierzy - co by było, gdyby one wszystkie pasowały? Czy wówczas nie można by

zrezygnować z leków obniżających odporność? Można, prawda? Zero steroidów, zero

cyklosporyny, nic. Zgodzicie się?

- Teoretycznie tak, ale... - zaczął Deepak.

- Będziecie mieli tę idealną zgodność, jeśli weźmiecie wątrobę ode mnie -

powiedział Shiva. - Jego organizm rozpozna ją jako własną, a nie obcą.

Jakby ktoś wypuścił powietrze z pokoju. Przez dobrych kilka sekund nikt się nie

odezwał. Shiva, widząc minę Hemy, pospiesznie wyjaśnił:

Page 567: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- To znaczy część wątroby, mamo. Mogę oddać płat Marionowi, zostanie mi

wystarczająco dużo.

- Shivo... - Hema chciała za niego przeprosić: to nie była jego dziedzina, jej zresztą

też nie. Ale raptem zmieniła zdanie. Dobrze poznała nieustępliwość syna, gdy widział

rozwiązanie w sprawach, które inni uznawali za niemożliwe. - Ale Shivo, czy ktoś już

zrobił coś takiego -przeszczepił fragment wątroby?

Shiva podał jej jeden z artykułów.

- To z zeszłego roku. Analiza autorstwa Deepaka Jesudassa i Tho-masa Stone'a na

temat możliwości przeszczepu wątroby od żyjącego dawcy. Fakt, mamo, że nie robiono

tego na ludziach, ale zanim cokolwiek powiesz, przeczytaj, proszę, stronę numer trzy, na

której podkreśliłem pewien fragment. Jest tam napisane: „Technicznie rzecz biorąc, z

sukcesu, jaki odnieśliśmy w przypadku niemal wszystkich psów, stwierdzonej

przeżywalności biorców i braku zagrożenia życia u dawców, wynika, że jesteśmy gotowi

do przeprowadzania tego rodzaju operacji na ludziach. Ryzyko związane z udziałem w

przeszczepie zdrowego dawcy stanowi pewną istotną przeszkodę natury etycznej,

688ale jesteśmy przekonani, że skrajny niedobór organów pochodzących od

martwych dawców zmusza nas do postawienia kolejnego kroku na drodze rozwoju

transplantologii. To doskonała pora, by go uczynić. Transplantacja z udziałem żyjącego

dawcy wyeliminuje bowiem zarówno problem niedoboru organów, jak i problem

uszkodzonych organów nieżyjących dawców - uszkodzonych, ponieważ formalności

zmierzające do uzyskania zgody rodziny przeciągnęły się, wydłużył się czas pobrania

organu i dostarczenia go na miejsce. Przeszczep wątroby od żyjącego dawcy jest

koniecznym, nieuniknionym kolejnym krokiem na drodze ewolucji transplantologii".

Shiva nie czytał, ale cytował słowo w słowo z pamięci. Hema nie była zaskoczona,

za to pozostali - owszem. Była z niego dumna. Pamięć ejdetyczna Shivy tak długo była dla

niej czymś oczywistym, że przestała ją zauważać. Wiedziała, że mógłby odtworzyć z

pamięci całą stronę, z której zacytował, wyrysować ją na czystej kartce papieru, za-

czynając i kończąc każdą linijkę dokładnie tak, jak wyglądała w oryginale, łącznie z

interpunkcją, numerem strony, śladami po zszywkach i smugami kserokopiarki.

Shiva, wyczuwając, że chwilowo uspokoił Hemę, zwrócił się do Thomasa Stone'a i

Deepaka, dwóch chirurgów:

Page 568: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Chciałbym warn przypomnieć, że pierwszy udany przeszczep nerki, jaki

przeprowadził Joseph Murray na umierającym mężczyźnie, zakończył się sukcesem

dlatego, że biorca przyjął nerkę od swojego zdrowego brata bliźniaka jednojajowego.

Odpowiedział mu Deepak, ponieważ Thomas Stone był w głębokim szoku:

- Shivo, w tym samym artykule piszemy również, że istnieją pewne etyczne i

prawne...

- Tak, wiem - przerwał mu Shiva. - Ale piszecie też: „Według wszelkiego

prawdopodobieństwa pierwszymi dawcami będą rodzice lub rodzeństwo, ponieważ tego

rodzaju dawcą kieruje szczera motywacja i gotów jest on dobrowolnie wziąć na siebie

ryzyko".

689Deepak i Stone wyglądali jak oskarżeni, których alibi właśnie legło w gruzach

po zeznaniach nieoczekiwanego świadka. Oskarżyciel zamierzał pójść na całość.

Atak nastąpił jednak z innej części sali. Odezwała się Hema:

- Thomasie, powiedz mi prawdę: czy przez ostatnie cztery dni, zważywszy, że to

jest twoją dziedziną - popukała w kartkę zwiniętymi w pięść palcami - kiedy widziałeś,

jak Shiva leży obok swojego brata, czy przyszła ci do głowy myśl, że mógłby być żyjącym

dawcą?

Jeżeli spodziewała się, że Stone skuli się w sobie i przełknie głośno ślinę, czekała ją

niespodzianka, ponieważ Thomas popatrzył jej w oczy i po chwili skinął niemal

niezauważalnie głową.

- Pomyślałem o bliźniakach Murraya, owszem. Pomyślałem o tym. Ale kiedy

rozważyłem wszystkie zagrożenia... odrzuciłem tę myśl. To coś o wiele, wiele

trudniejszego niż wycięcie nerki. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie dokonano.

- A ja o tym nie pomyślałem! - powiedział cicho Vinu Mehta. -A powinienem był,

proszę pani. Shivo, dziękuję ci. W przypadku każdej innej osoby z ostrym zapaleniem

wątroby typu B przeszczep stanowiłby po prostu pożywkę dla wirusa, ale mając dawcę

idealnego... Oczywiście, najważniejszą kwestią jest ryzyko, z jakim ta operacja wiąże się

dla ciebie, Shivo.

Mój brat był gotów. Nie patrzył w notatki, przemawiał głównie do Thomasa

Stone'a, choć to Vinu zadał pytanie.

Page 569: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Z pana szacunków, doktorze Stone, w oparciu o przypadki wycięcia jednego lub

więcej płatów pacjentowi z uszkodzeniem wątroby, wynika, że dla mnie, dawcy, ryzyko

śmierci powinno wynieść mniej niż pięć procent. Ryzyko poważnych komplikacji, takich

jak krwawienie i wyciek żółci, powinno u zdrowego dawcy wynieść nie więcej niż

dwadzieścia procent. - Shiva podał Stone'owi i Deepakowi kartkę. -Wczoraj zbadano mi

krew. Wątroba działa bez zarzutu. Jak widzicie, nie jestem nosicielem wirusowego

zapalenia wątroby typu B ani niczego w tym guście. Nie piję, nie biorę narkotyków ani

leków, które

690mogłyby uszkodzić wątrobę, i nigdy tego nie robiłem. - Shiva czekał na reakcję

Thomasa Stone'a.

- Synu, znasz ten nasz artykuł lepiej niż ja - powiedział Stone. -Niestety, to dane

czysto szacunkowe, zgadywanka. - Położył dłonie na stole. - Nie wiemy, jak to się może

skończyć w przypadku ludzi.

- Jeśli nam się nie powiedzie - dodał łagodnie Deepak - stracimy nie tylko

Mariona, ale też ciebie, który przyszedłeś tutaj całkowicie zdrowy. Nie mówiąc już o tym,

że nie będziemy mieli nic na swoje usprawiedliwienie, a nasza kariera dobiegnie końca.

Nawet jeśli się uda, znajdziemy się pod ostrzałem krytyki.

Jeżeli zdawało im się, że na tym koniec, w oczywisty sposób nie znali mojego

brata. Hema ujrzała swojego syna w nowym świetle.

- Rozumiem waszą niechęć. Nie miałbym o was najlepszego zdania jako o

chirurgach, gdybyście zgodzili się bez namysłu. Niemniej jednak, jeśli potraficie wykonać

tę operację i jeśli istnieją znaczne szansę na jej powodzenie, choćby dziesięć procent

szansy, że uda się uratować Marionowi życie, i mniej niż dziesięć procent ryzyka, że przy

tym umrę, a wy nadal nie chcecie się podjąć tego zadania, to moim zdaniem jest to wielki

zawód nie tylko dla Mariona, Hemy i dla mnie, ale w ogóle dla medycyny i przede

wszystkim dla was samych. Zawiedziecie mojego brata nie tylko jako lekarze, ale ty jako

jego przyjaciel, a ty - jego ojciec. Jeżeli zdecydujecie się na tę operację i ona się powie-

dzie, ocalicie mojego brata i zarazem posuniecie medycynę dziesięć lat do przodu. Czas

podjąć decyzję. - Spojrzał Deepakowi i ojcu prosto w oczy. - Taka szansa może się nie

powtórzyć. Gdyby wasi rywale z Pittsburgha stanęli przed takim wyborem, co by zrobili?

Czy nie podjęliby wyzwania?

Page 570: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Oskarżyciel przerwał przemowę. Czas, by wysłuchać opinii strony przeciwnej.

- Odwaga, tak - powiedział Stone, przerywając długą ciszę i mówiąc półgłosem,

jakby tylko do siebie. - Ale nie operowaliby własnych synów. Przykro mi, Shivo, nie

wyobrażam sobie tego. - Odsunął się

691z fotelem od stołu i położył dłonie na podłokietnikach, zastanawiając się, czy

powinien wyjść.

- Thomasie Stone! - głos Hemy ciął jak skalpel. - Kiedyś cię o coś poprosiłam -

powiedziała. - To dotyczyło tych dwóch chłopców. Wtedy wyszedłeś. Ale jeśli wyjdziesz i

tym razem, ani ja, ani Ghosh nie będziemy w stanie im pomóc. - Stone zbladł. Opadł na

fotel. Głos Hemy się załamał. - Thomasie, czy uważasz, że pozwoliłabym Shivie podjąć

ryzyko, którego nie zdołałby udźwignąć? Czy sądzisz, że chcę stracić obydwu synów?

Wziąwszy się w garść i wydmuchawszy nos w chusteczkę, dodała:

- Proszę, zapomnij, że to są twoi synowie. To problem czysto chirurgiczny, a ty

znajdujesz się w doskonałym położeniu, by im pomóc, dlatego właśnie, że oni właściwie

nigdy nie byli twoimi dziećmi. Nigdy cię nie spowalniali, nie zatrzymali w miejscu twoich

badań i twojej kariery. - W jej głosie nie kryła się uraza. - Doktorze Stone, to są moi

synowie. Są darem dla mnie. Ból, pęknięte serce, jeśli będzie musiało pęknąć, należą do

mnie, są częścią tego daru. Ja jestem ich matką. Wysłuchaj, co mam ci do powiedzenia.

To nie ma nic wspólnego z twoimi synami. Podejmij decyzję w zgodzie z tym, co musisz

zrobić dla pacjenta.

Minęła wieczność, zanim Deepak wziął od Shivy kartkę, odwrócił ją czystą stroną

do góry, odkręcił pióro i zapytał:

- Powiedz mi, dlaczego chcesz podjąć ryzyko?

Choć raz Shiva nie miał w zanadrzu gotowej odpowiedzi. Zamknął oczy i ułożył

drabinę z palców, jakby chcąc się od nich wszystkich odciąć. Hema wyczuła niepokój.

Kiedy otworzył oczy, po raz pierwszy od przyjazdu emanował z niego smutek.

- Marion zawsze uważał, że nie oglądam się za siebie - powiedział. - Postrzegał

mnie jako osobę kierującą się wyłącznie własną korzyścią. Miał rację. Byłby zaskoczony,

gdyby się dowiedział, że chcę zaryzykować i oddać mu część wątroby. To nieracjonalne.

Ale... zobaczywszy, że mój brat może umrzeć, spojrzałem w przeszłość i są

Page 571: Abraham Verghese - Powrót do Missing

692w niej rzeczy, których żałuję. Gdybym to ja umierał i gdyby istniała szansa, by

mnie uratować, Marion nalegałby na operację. Taki już jest. Wcześniej tego nie

rozumiałem, bo to nie jest racjonalne zachowanie. Ale teraz już rozumiem. - Spojrzał na

Hemę. - Zanim znalazłem się tutaj, nie miałem powodu, by o tym myśleć. Ale przy jego

łóżku... Uświadomiłem sobie, że jeśli coś mu się stanie, stanie się też i mnie. Jeżeli

kocham siebie, to kocham i jego, bo jesteśmy jednością. To moim zdaniem uzasadnia

chęć podjęcia ryzyka - nikt inny by tego nie zrobił, chyba że by go kochał. Jestem

jedynym idealnym dawcą. Chcę to zrobić. Nie potrafiłbym dalej żyć, gdybym tego nie

zrobił, i sądzę, że wam też nie byłoby łatwo, gdybyście nie podjęli tej próby. Takie jest

moje przeznaczenie. Mój przywilej. Wasz również.

Hema, do tej pory w miarę opanowana, wzięła Shivę w ramiona i pocałowała go w

czoło.

Deepak, ściskając w dłoni pióro, odłożył je, ponieważ nie zanotował ani słowa.

Stało się jasne, że zrobią coś, czego nikt jeszcze nie próbował.

- Powiedziałeś, że istnieją dwa powody, dla których początkowo odrzuciliście

możliwość przeszczepu - zwrócił się Shiva do Deepaka. -Jaki jest ten drugi?

- Zanim Marion stracił przytomność, kazał mi przyrzec, że go nie przeniesiemy.

Ten szpital jest dla niego wyjątkowym miejscem. Czymś więcej niż tylko miejscem, w

którym my, studenci z zagranicy, możemy się szkolić. Ten szpital przygarnął nas, kiedy

odrzuciły nas inne. To nasz dom.

Hema westchnęła i zasłoniła twarz dłońmi. Kolejna przeszkoda, gdy już zaszli tak

daleko.

- Możemy to zrobić tutaj - powiedział cicho Thomas Stone. Wysłuchał Shivy, nie

poruszywszy ani jednym mięśniem, a teraz jego niebieskie oczy rozbłysły nowym

blaskiem. Pewnym ruchem odsunął fotel i wstał.

- Operacja to operacja. Możemy ją przeprowadzić gdziekolwiek, pod warunkiem

że dysponujemy sprzętem i ludźmi. Na szczęście

693światowy ekspert od podziału wątroby siedzi tuż obok mnie - powiedział,

kładąc dłoń na ramieniu Deepaka - a instrumenty, spośród których wiele sam

zaprojektował, również mamy pod ręką. Trzeba je natychmiast wysterylizować. Czeka

Page 572: Abraham Verghese - Powrót do Missing

nas sporo przygotowań. Hema, jeśli w dowolnym momencie ty albo Shiva zmienicie

zdanie, po prostu powiedzcie. Shivo, od tej chwili nie wolno ci niczego pić ani jeść.

Przechodząc obok swojego syna, położył na jego ramieniu ciężką dłoń i ścisnął, po

czym wyszedł z pokoju.Rozdział 52

Para niesparowanych organów

W nocy na dachu Matki Bożej Nieustającej Pomocy wylądował śmigłowiec.

Przywiózł specjalistyczny sprzęt oraz świetny zespół lekarzy pracujących w Boston

General w ramach programu transplantacji wątroby. Korytarz przed salami

operacyjnymi Matki Bożej, zwykle opustoszałe terytorium, gdzie laboranci zostawiali

puste nosze albo przenośne aparaty rentgenowskie podczas przerwy na papierosa,

zamienił się w miejsce rojne jak sztab batalionu u progu kampanii wojennej. Ustawiono

w nim dwie duże tablice, jedną z nich oznaczono DAWCA, a drugą BIORCA, i na obydwu

wypisano zadania, rysując przy każdym kwadracik służący do odznaczania wykonanych

czynności. Zespół Matki Bożej Nieustającej Pomocy z Deepakiem na czele miał się zająć

operacją dawcy (czyli Shivy), zaś do drużyny Boston General pod wodzą Thomasa

Stone'a należało operowanie biorcy (mnie). Zespół Matki Bożej włożył niebieskie

uniformy. Drużyna z Bostonu białe, a dodatkowo, żeby mieć zupełną pewność, pierwsza

ekipa miała na swoich czepkach i koszulach wielkie D (jak donor - dawca), natomiast

drugiej czarnymi markerami napisano literę R (jak recipient - biorca).

695Adrenalina dodawała obydwu, jakże od siebie odmiennym składom animuszu;

jeden wesołek z Bronksu zasugerował nawet swojemu odpowiednikowi z Dorchester, że

powinni ochrzcić drużyny: Białasy i Ziomale. Jedynie Thomas Stone i Deepak Jesudass

mieli działać na dwa fronty, asystując sobie nawzajem.

Próba generalna na manekinach w obydwu salach operacyjnych ujawniła kilka

zasadniczych usterek: ekipa anestezjologów z Boston General wymagała dokładniejszego

przeszkolenia na sprzęcie będącym w posiadaniu Matki Bożej; poza tym pojawiła się

konieczność wyznaczenia koordynatora, osoby, która czuwać będzie nad synchronizacją

działań i jako jedyna będzie uprawniona do przekazywania oraz, co ważniejsze,

zapisywania wiadomości od drużyny R do drużyny D i odwrotnie. Przyniesiono dwie

kolejne tablice, które wstawiono na sale operacyjne. Matkę Bożą Nieustającej Pomocy

Page 573: Abraham Verghese - Powrót do Missing

chwilowo wyłączono z obiegu, kierując pacjentów urazowych do innych pobliskich

szpitali. O czwartej nad ranem nadeszła pora, by zacząć prawdziwe przedstawienie.

Thomas Stone zwymiotował w przebieralni. Zespół Matki Bożej uznał to za zły

znak, ale ekipa Boston General zapewniła swoich kolegów z Bronksu, że blady, spocony

Stone zwiastuje w istocie pozytywny wynik operacji (chociaż, prawdę mówiąc, nigdy

wcześniej nie widzieli, żeby był aż tak blady i aż tak osłabiony; leżał wyciągnięty na ławce

z kubłem pod nosem).

Wziąwszy pod uwagę udział tak wielu pracowników dwóch szpitali, trudno byłoby

się spodziewać, że operacja przejdzie niezauważona przez osoby postronne. Przed bramą

Matki Bożej zaparkowały dwie ekipy telewizyjne. Dziennikarze nie zdążyli co prawda z

podaniem newsa w porannym wydaniu gazet, ale gotowi byli w każdej chwili wysmażyć

artykuł na temat strony etycznej tej historycznej transplantacji, czekali jedynie na wynik

operacji.

Chirurdzy mieli ważniejsze rzeczy na głowie, niż zastanawianie się, jak utrzymać

operację w sekrecie, i rozważanie jej historycznej

696doniosłości. Deepak, siedząc na ławeczce, oddzielony od cierpiącego Stone'a

szeregiem szafek, przeglądając atlas anatomiczny wątroby, starał się zagłuszyć w myślach

mdlące odgłosy wymiotującego kolegi.

O czwartej dwadzieścia dwie Shiva otrzymał diazepam, a potem tiopental, po

czym wprowadzono mu do tchawicy rurkę intubacyjną. Rozpoczęła się operacja dawcy.

Thomas Stone i Deepak spodziewali się, że operacja zajmie od czterech do sześciu

godzin.

Jeśli serce porównalibyśmy do teatru, gdybyśmy nazwali je swawolnym,

kapryśnym, ekstrawertycznym organem brykającym w klatce piersiowej, wówczas

wątroba, przycupnięta pod przeponą, byłaby malarstwem figuratywnym, statecznym i

milczącym. Wątroba produkuje żółć, bez której organizm nie trawiłby tłuszczów,

przechowuje również nadmiar glukozy w postaci glikogenu. W ciszy, bez oznak ze-

wnętrznych, filtruje substancje chemiczne, wytwarza białka potrzebne do krzepnięcia

krwi i transportu, oczyszcza organizm z amoniaku, produktu ubocznego metabolizmu.

Gładka, połyskliwa powierzchnia wątroby jest monotonna i nieciekawa i poza

biegnącą przez środek bruzdą, dzielącą ją na większy prawy płat i mniejszy lewy, brak w

Page 574: Abraham Verghese - Powrót do Missing

niej widocznego podziału na części. Dla laika przysłuchiwanie się rozmowie chirurgów na

temat ośmiu „segmentów" anatomicznych wątroby może być sporym zaskoczeniem,

ponieważ lekarze mówią o nich, jakby były wyraźnie widoczne, niemal jak cząstki

pomarańczy. Ale spróbuj oddzielić od siebie te segmenty, a będziesz miał krwawienie,

wyciek żółci i martwego pacjenta na stole. Mimo to umowny podział wątroby na

segmenty umożliwia chirurgom definiowanie pewnych jej obszarów dysponujących peł-

nym zestawem naczyń krwionośnych i przewodów żółciowych, takich

półautonomicznych jednostek, spółek podwykonawców większego zakładu.

Wchodzą do wątroby i wychodzą z niej cztery rodzaje naczyń. Pierwsze, żyła

wrotna, niesie całą krew żylną z jelit i wtłacza ją do

697wątroby - taką krew, która po posiłku jest bogata w tłuszcze i inne substancje

odżywcze - do przerobienia. Tętnica dostarcza wątrobie krew bogatą w tlen - z serca,

poprzez aortę. Zadaniem żył wątrobowych jest zebranie całej krwi, która przefiltrowała

się przez wątrobę, i oddelegowanie jej z powrotem do serca przez żyłę główną. Żółć wy-

produkowana przez każdą komórkę wątroby zbiera się w maleńkich odpływach, które

przeplatają się, łączą i rosną, by w końcu spotkać się w przewodzie żółciowym wspólnym,

który wpada do dwunastnicy. Nadmiar żółci jest przechowywany w pęcherzyku

żółciowym stanowiącym po prostu przypominającą balonik odnogę przewodu żółcio-

wego. Aby zachować subtelny, czysty wygląd wątroby, natura schowała pęcherzyk

żółciowy tuż pod zwisającym brzegiem głównego organu, z dala od wzroku postronnego

obserwatora.

Deepak, stojący po prawej stronie stołu, zrobił nacięcie. Pierwszym krokiem było

usunięcie pęcherzyka żółciowego Shivy. Następnie, skupiając uwagę na pęku naczyń

wchodzących do wątroby w więzadle wątrobowo-dwunastniczym (porta hepatis - wrota

wątroby), wypre-parował prawą gałąź tętnicy wątrobowej, potem prawe ramię żyły

wrotnej i część przewodu żółciowego po prawej stronie. Aby uzyskać pełny dostęp do

prawego płata, musiał również przeciąć tkankę wątroby i odłączyć żyły wątrobowe z tyłu

organu, tam gdzie wpadają do żyły głównej - po ciemnej stronie wątroby, w miejscu, w

którym, jeśli występuje tam krwawienie, chirurg „widzi Boga". Podczas usuwania

zaatakowanego rakiem płata wątroby można kontrolować krwawienie, zaciskając wiązkę

naczyń w więzadle wątrobowo-dwunastniczym porta hepatis - nazywa się to manewrem

Page 575: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Pringle'a. Deepak nie miał jednak tej możliwości, ponieważ manewr taki zagroziłby

funkcjom płata, który chirurdzy zamierzali usunąć, zadusiłby go prawie na śmierć, zanim

trafiłby do mnie. Dziś istnieją noże ultradźwiękowe, a nawet działające na radiowej

częstotliwości „preparatory", które ułatwiają cięcie wątroby, czynią je mniej krwawym.

Ale Deepak, w asyście Thomasa

698Stone'a, musiał ograniczyć się do zastosowania zacisków i „operowania

palcami", jeśli chciał przebić się przez tkankę wątroby, omijając przy tym najważniejsze

żyły i przewody żółciowe. Deepak martwił się o starszego kolegę: Thomas Stone wydawał

się nieobecny duchem, a Deepak nigdy wcześniej nie widział go w takim stanie. Nie

wiedział, że Stone zmaga się z powracającymi wspomnieniami, żywymi obrazami swoich

daremnych wysiłków zmierzających do uratowania siostry Mary Joseph Praise, a także

niebezpiecznej próby zmiażdżenia główki dziecka.

Operacja dawcy poszła gładko. O dziewiątej rano przewieziono mnie na salę

operacyjną, a pół godziny później, gdy prawy płat wątroby Shivy został wyjęty z jego

ciała, zespół Boston General bez Thomasa Stone'a zrobił mi długie nacięcie w poprzek

jamy brzusznej, pomiędzy pępkiem a dolną krawędzią klatki piersiowej. Zaczęli

przygotowywać moją wątrobę, tnąc więzadła i wiązki naczyń.

Thomas Stone odłożył prawy płat wątroby Shivy na stolik, a następnie, dłońmi

znacznie bardziej opanowanymi niż jego wnętrze, wypełnił go przez żyłę wrotną

viaspanem - płynem do płukania i przechowywania narządów do przeszczepienia.

Tymczasem Deepak sprawdził, czy w pozostałej części wątroby Shivy - czyli w lewym pła-

cie - w miejscu, gdzie odcięto płat, nie występuje wyciek żółci. Obejrzał wszystko bardzo

dokładnie, szukając ukrytych krwiaków, dwukrotnie przeliczył gaziki i instrumenty, a

następnie zamknął Shivie brzuch. W ciągu miesiąca wątroba Shivy powinna się

zregenerować i odzyskać dawne rozmiary.

Później Thomas Stone i Deepak włożyli świeże fartuchy i rękawiczki i przyszli do

mnie, aby dokończyć usuwanie mojej wątroby. Ponieważ moja krew miała problem z

krzepliwością, w okolicy wątroby znaleźli mnóstwo drobnych krwiaków, zwłaszcza po jej

ciemnej stronie. Potrzebowałem wielu jednostek krwi, jak również płytek krwi. Chirurdzy

skrupulatnie wyselekcjonowali i zabezpieczyli mój przewód żółciowy, tętnicę wątrobową i

żyłę główną. Mój dwukilogramowy

Page 576: Abraham Verghese - Powrót do Missing

699towarzysz, któremu przez tyle lat udzielałem schronienia pod klatką

piersiową, opuścił mnie o pierwszej po południu. Pozostała po nim nienaturalna, ziejąca

dziura po prawej stronie, tuż pod kopułą przepony.

Przyłączenie wątroby Shivy, a mówiąc ściślej, prawego płata wątroby Shivy, było

czynnością żmudną. Należało pieczołowicie kontrolować krwawienie, żeby Thomas Stone

i asystujący mu Deepak nie mieli kłopotu z widocznością i mogli bez przeszkód zszywać

tętnicę z tętnicą, żyłę z żyłą i przewód żółciowy z przewodem żółciowym -i nie pomylić

naczyń. Użyto nożyczek i imadeł do igieł zaprojektowanych specjalnie do zastosowania w

mikrochirurgii. Obydwaj chirurdzy mieli na głowach specjalne lampki i lupy chirurgiczne

powiększające obraz, ponieważ musieli manipulować nićmi cieńszymi od ludzkiego

włosa. Zaletą decyzji Deepaka, aby przeszczepić mi prawy płat wątroby Shivy, było to, że

ten fragment w sposób bardziej naturalny mieścił się pod sklepieniem przepony, a jego

wnęka - miejsce, w którym do wątroby wpadały naczynia - była bardziej naturalnie

zorientowana w kierunku żyły głównej. Nieco ułatwiało to pracę chirurgowi.

Pozostali członkowie ekipy D zabrali Shive do sali pooperacyjnej i wrócili do

przebieralni, czekając w gotowości. W pomieszczeniu nieoczekiwanie zapanował ponury

nastrój, ponieważ teraz, kiedy sytuacja nie zależała już od nich, napięcie stało się nie do

wytrzymania.

Hema, w towarzystwie Vinu, chodząc w tę i z powrotem po poczekalni, co rusz

zerkała na zegarek. Początkowo była wdzięczna za gadatliwego kompana, ale nawet on

nie był w stanie odwrócić jej uwagi. Rozmyślała o Ghoshu i zastanawiała się, czy zganiłby

ją, że pozwoliła Shivie podjąć takie ryzyko. Lepszy kamień w garści... czy „wróbel"? Cu-

dze chwalicie... on znalazłby odpowiednie powiedzenie na tę sytuację.

Zadzwonił koordynator z sali operacyjnej - dzwonił za każdym razem, gdy kończył

się pewien etap operacji. Hema właściwie wolałaby, żeby tego nie robił, bo podskakiwała

na sam dźwięk przenikliwego terkotania telefonu i wyobrażała sobie najgorsze, po czym

słyszała

700w słuchawce: „Właśnie zaczęli", albo: „Żyła wrotna została wyizolowana",

podczas gdy ona chciała, żeby jej powiedzieli, że skończyli już operację Shivy. W końcu

usłyszała te słowa i wkrótce odwiedziła wybudzonego, choć półprzytomnego,

krzywiącego się z bólu Shivę w sali pooperacyjnej. Kręciło jej się w głowie z radości,

Page 577: Abraham Verghese - Powrót do Missing

głaskała Shivę po głowie i wiedziała, że Ghoshowi, gdziekolwiek jest, pod jakąkolwiek

postacią się inkarnował, też ulżyło.

W zamglonych oczach Shivy pojawiło się pytanie.

- Tak - powiedziała Hema. - Właśnie wszczepiają twój płat Ma-rionowi. Deepak

powiedział, że fragment, który od ciebie pobrano, wygląda doskonale.

Nie pozwolono jej zostać przy nim zbyt długo. Hema nie wróciła od razu do

poczekalni, ale wymknęła się do kaplicy. Pojedynczy witraż wpuszczał do środka bardzo

mało światła, kiedy więc zamknęły się za nią ciężkie drzwi, prawie na oślep trafiła do

ławy i opadła na obite aksamitem siedzisko. Z szacunkiem zakryła głowę sari. Gdy jej

oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, przestraszyła się nie na żarty, widząc postać

klęczącą przy ołtarzu. „Zjawa!", pomyślała, a potem przypomniała sobie o łańcuszku

modlitewnym w intencji Mariona i całodobowym czuwaniu w kaplicy. Uspokoiwszy

rozszalały puls, Hema oparła się plecami o ławę i przyjrzała klęczącej postaci, której

sztywny szkaplerz odstawał od pofałdowanego fartucha. Hema uświadomiła sobie, że

prosząc o łaskę każde dowolne bóstwo, jakie tylko przyszło jej do głowy, jakimś cudem

pominęła siostrę Mary Joseph Praise. Zdawszy sobie sprawę z niedopatrzenia, poczuła

ogarniającą ją dziką, spiętrzoną falę paniki i pełznące w górę szyi gorąco. „Proszę, nie

karz mojego syna". Załamała ręce, zwijając się ze wstydu i besztając się w myślach za lukę

w pamięci. „Wybacz mi, siostro, ale gdybyś wiedziała, jaka to stresująca sytuacja... Jeśli

nie jest jeszcze za późno, to proszę cię, bacz na Mariona, przeprowadź go przez to

wszystko".

Poczuła odpowiedź wyraźnie jak głos lub dotknięcie: najpierw lekkość czoła,

potem spokój w piersi - wiadomość, że została wysłuchana.

701„Dziękuję, dziękuję - powiedziała w myślach. - Obiecuję, że postaram się, abyś

była na bieżąco".

Wróciła do poczekalni. Była wykończona. Zastanawiała się, jak Deepak i Thomas

mogą trzymać się na nogach. Z perspektywy okna w poczekalni świat składał się głównie

z nieba i betonu - nie było widać ziemi, natura nie manifestowała swojej obecności w tym

miejscu poza powoli zachodzącym słońcem. Dziwny to widok, który jej syn oglądał przez

ostatnie sześć lat.

Page 578: Abraham Verghese - Powrót do Missing

O siódmej wieczorem Thomas Stone znalazł się przy jej boku. Skinął głową, a

potem się uśmiechnął i był to u niego gest tak rzadki, że wiedziała już, że wszystko poszło

dobrze. Nic nie powiedział, a ona też milczała, tylko łzy popłynęły jej po policzkach.

Przyglądając się twarzy Stone'a, skórze odgniecionej tam, gdzie miał na nosie okulary

powiększające i lampę, a także zoranej obawą i znojem, uświadomiła sobie, jak bardzo się

zestarzał, jak bardzo obydwoje się zestarzeli. Nawet jeśli nie łączyło ich nic innego,

obydwoje mieli przynajmniej to, że trzymali się nieźle po tylu latach, a jej synowie (jego

do pewnego stopnia też, musiała to przyznać) żyli.

Thomas Stone usiadł, a raczej zapadł się w sofę i nie zaprotestował, kiedy znalazła

w przepastnej, pełnej smakołyków przenośnej lodówce Vinu sok i kanapkę, a następnie

zmusiła go do zjedzenia. Stone popił sok butelką wody i odzyskał wigor, dopiero kiedy

zabrał się do kolejnej. Jego wychudła twarz zrobiła się pełniejsza.

- Z technicznego punktu widzenia wszystko poszło dobrze - powiedział. - Nowa

wątroba Mariona, czyli dawny płat wątroby Shivy, zaczęła produkować żółć, jeszcze

zanim zakończyliśmy zespolenie. -Uśmiechnął się po raz drugi, to znaczy: nieśmiało

wykrzywił kąciki ust, a w jego głosie było słychać dumę. - Żółć - stwierdził - to bardzo

dobra oznaka. Mieliśmy moment grozy - przyznał. - Była taka chwila, kiedy ciśnienie

krwi Mariona ostro spadło. Bez przyczyny. Podawaliśmy mu płyny i krew, a mimo to

serce biło w tempie stu osiemdziesięciu uderzeń na minutę. Wlaliśmy kolejne płyny,

próbowaliśmy tego

702i tamtego... a potem nieoczekiwanie ciśnienie się podniosło. - Hema chciała go

zapytać, o której dokładnie godzinie to się stało, ale nie musiała, bo sama się domyśliła.

Zamknęła oczy i podziękowała siostrze Mary Joseph Praise za interwencję. Kiedy

otworzyła oczy, Thomas Stone patrzył na nią, jakby doskonale wszystko rozumiał. Tak

bardzo była mu wdzięczna. Nie mogła się przemóc i uściskać go, ale chociaż wzięła go za

rękę.

- No, muszę uciekać - powiedział po minucie. - Marion nie będzie miał łatwo,

wziąwszy pod uwagę, w jakim stanie go operowaliśmy. Ale teraz ma przynajmniej

działającą wątrobę. Jego nerki nadal nie funkcjonują, więc będziemy mu robili dializy,

ale sądzę, że to tylko zespół wątrobowo-nerkowy. Nowa wątroba temu zaradzi. - Nie

powiedział jej jednej rzeczy: kiedy na stole operacyjnym śmierć zajrzała mu w oczy,

Page 579: Abraham Verghese - Powrót do Missing

spojrzał w sufit i pomodlił się, ale nie do Boga, nie do pająków, lecz do siostry Mary

Joseph Praise, prosząc ją o przebaczenie za życie pełne pomyłek.

W szpitalu zapanowało święto radości - raz, że jeden z kolegów, który znalazł się w

objęciach śmierci, został z nich wyrwany, a dwa, że Matka Boża Nieustającej Pomocy

przeszła do historii. Na mszy dziękczynnej kaplicę wypełniły tłumy - Hema i Vinu stali w

pierwszym rzędzie -a i tak nie wszyscy się pomieścili.

Pod ogrodzeniem Matki Bożej stały zaparkowane pojazdy z logo serwisów

informacyjnych nie tylko krajowych, ale również zagranicznych. Dawcami dla wszystkich

wcześniejszych przeszczepów wątroby były osoby w stanie śmierci mózgowej, trupy.

Tymczasem żywy dawca -w dodatku bliźniak jednojajowy, który oddał bratu połowę

wątroby -to dopiero news! Media nie do końca rozumiały, że ten techniczny przełom

będzie miał największe znaczenie przede wszystkim dla dzieci z wrodzoną atrezją dróg

żółciowych, czyli brakiem przewodów żółciowych. Nieustannie brakowało organów

pochodzących od osób dorosłych, pacjentów umierających w wyniku doznanych urazów.

703Dziecko dawca było ogromną rzadkością. Stone i Deepak przetarli szlak dla

rodziców chcących oddać dziecku fragment własnej wątroby. Drugiego dnia po operacji

dziennikarze szperacze połączyli Shi-vę dawcę z Shiva słynnym chirurgiem od przetok:

„To, co robię, jest proste. Ceruję dziury", a trzeciego dnia przykleili Thomasowi Sto-

ne'owi łatkę „ojca, który zerwał kontakt z dziećmi". Było prawdopodobnie kwestią czasu,

kiedy odkryją historię siostry Mary Joseph Praise; wprawdzie po to, by zdobyć ten

smakowity kąsek, dziennikarze będą musieli się udać aż do Addis Abeby.

Obudziłem się piątego dnia. Moje pierwsze wrażenie było takie, że podnoszę się z

dna oceanu, otwieram oczy pełne wody, a w ustach i gardle mam coś na kształt rurki do

nurkowania - nie mogę mówić. Wynurzając się na powierzchnię, zrozumiałem, że leżę na

oddziale intensywnej terapii w szpitalu Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Nie słyszałem

żadnych głosów. Zobaczyłem Hemę i Stone'a. Rozejrzałem się za Shiva. Postanowił, że

nie wyjedzie z Addis Abeby, przypomniałem sobie i poczułem zawód.

Dwanaście godzin później, wieczorem piątego dnia po operacji (na oddziale

intensywnej terapii panował wieczny półmrok), całkowicie odzyskałem przytomność i z

ulgą stwierdziłem, że jest przy mnie He-ma i że nie przyśniła mi się jej obecność.

Page 580: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Siedziała obok i trzymała mnie za rękę. Potrzebowałem jej dotyku, bałem się

bowiem, że ponownie zanurzę się w otchłani, w której panowała ciemność i z której nie

było nadziei na powrót. Odpływałem w krótki sen, od czasu do czasu drzemałem. Noc

zmieniła się w dzień, przynosząc krzątaninę, nową energię i wzmożony ruch w pokoju.

Siódmego dnia udało mi się nie zasnąć tak długo, by móc wysłuchać dobrych

wieści, jakie Hema miała mi do przekazania: że noszę w sobie połowę wątroby Shivy.

Chorym należy tłumaczyć wszystko minimum dwukrotnie, ponieważ bywa, że nie słyszą

połowy tego, co się do nich mówi. Hema powtórzyła wieści przynajmniej dziesięć razy,

704a mimo to uwierzyłem jej dopiero wtedy, gdy przyniosła mi „New York

Timesa", w którym na zdjęciu byliśmy ja i Shiva.

- Shiva wraca do zdrowia - powiedziała. - Wszystko z nim w porządku. U ciebie

wywiązało się zapalenie płuc i wokół prawego płuca zbiera się płyn. Dlatego nadal jesteś

pod respiratorem. Ale twój stan się poprawia. Deepak mówi, że jutro odłączą cię od

respiratora. Twoja nowa wątroba pracuje doskonale. Nerki też odżyły.

Nie na tego rodzaju spotkanie po latach z Hemą liczyłem, ale wyraz jej twarzy, jej

radość, jej ulga, okazały się bezcenne. Siedziała przy mnie prawie cały czas.

Później tego samego dnia po raz pierwszy odwiedzili mnie Deepak i Stone.

Walczyłem z emocjami. Wiem, że powinienem być wdzięczny. Czasem myślę, że my,

chirurdzy, po to nosimy maskę, by ukryć nasze pragnienia, naszą chęć zbezczeszczenia

ciała obcego człowieka. I jedynie gwarancja amnezji, tego że pacjent nie będzie pamiętał

niczego poza słowami anestezjologa: „Słodkich snów", pozwala nam być chirurgami.

Stały przede mną osoby odpowiedzialne za zorganizowane zbezczeszczenie mojego ciała.

Fakt, że obydwaj byli nieśmiali i skromni, sprawiał wrażenie taktycznej zmyłki,

odwrócenia uwagi od ambicji i nieposkromionej pychy, która ułatwiła im położenie na

szali życia Shivy, by uratować moje. Wtedy jedyny raz byłem wdzięczny za tę przeklętą,

blokującą struny głosowe rurkę w moim gardle, bo powiedziałbym im coś, co zakrawało

na potworną niewdzięczność: „Dobrze, że Shiva z tego wyszedł, bo w przeciwnym razie

dobrałbym się warn do skóry".

Jakiś czas później, gdy się przebudziłem, zapomniałem o rurce, spróbowałem coś

powiedzieć i zakrztusiłem się tak, że aż spanikowałem. Moje zmagania z rurką

uruchomiły alarm na respiratorze. Przestraszyłem się, że pielęgniarka dojdzie do

Page 581: Abraham Verghese - Powrót do Missing

wniosku, że „walczę z respiratorem" i zaordynuje mi dożylnie kurarę. Ta substancja,

najczęściej kojarzona z zatrutymi strzałami amazońskich plemion, paraliżuje mięśnie:

żyjesz, choć leżysz jak martwy, a respirator bez przeszkód

705może robić to, co do niego należy. Ale niech Bóg ma cię w swojej opiece, jeśli

nie podadzą ci równocześnie silnego środka uspokajającego, ponieważ wówczas budzisz

się, masz sprawny umysł, ale nie jesteś w stanie nawet mrugnąć. Myśl, że mógłbym się

znaleźć w takim odrętwiałym stanie, sparaliżowany, zawsze napawała mnie

przerażeniem, choć w swoim czasie beztrosko przepisywałem kurarę (oraz środki

uspokajające) setkom pacjentów. Teraz, gdy sam zająłem ich miejsce, moim

przekleństwem okazało się to, że zbyt dużo wiedziałem.

Dzięki Hemie i jej łagodnemu głosowi udało mi się opanować. Maszyna nadal

tłoczyła we mnie powietrze, a siostra wróciła do dyżurki. Kiedy poczułem się lepiej,

napisałem na kartce: „Jak Shiva?".

Nie musiała odpowiadać, ponieważ w tej samej chwili do pokoju weszła moja

druga połówka prowadzona przez Thomasa Stone'a.

Mój brat, którego nie widziałem od siedmiu lat, wyglądał marnie, zupełnie inaczej

niż na zdjęciu w „New York Timesie". Zobaczywszy swoje lustrzane odbicie poruszające

się niezależnie od mej woli, poczułem zawrót głowy. Shiva miał na siebie szpitalny

kaftan. Jedna jego dłoń spoczywała na brzuchu, a drugą przesuwał przed sobą stojak z

kroplówką, opierając się na nim jak na lasce. Mój brat nie był typem wesołka i żarty

nigdy się go nie trzymały, ale widząc mnie, wyszczerzył się jak szympans, który zamknął

w klatce swojego opiekuna.

„Ty małpo, ty", chciałem powiedzieć. Wyciągnąłem ku niemu wygłodniałą dłoń.

Nasze palce się splotły. „Powinieneś się częściej śmiać -to do ciebie pasuje. Widzisz, jak

znikają zmarszczki wokół brwi, a uszy przesuwają się do tyłu?". Poczułem płyn

wypływający mi spod powiek i widziałem, że on też ma wilgotne oczy. Ścisnąłem jego

palce, niczym kodem Morse'a przekazując mu, co czuję. Skinął głową: „Nic nie musisz

mówić" - tak mi powiedział. Ostrożnie pochylił się nade mną. Nie wiedziałem, co chciał

zrobić; na pewno nie chodziło mu o pocałunek... Stuknął głową w moje czoło. Odbyło się

to w sposób tak niespodziewany, drażniący i zaskakujący, ten powrót do chłopięctwa,

Page 582: Abraham Verghese - Powrót do Missing

706najdelikatniejsza testa, że roześmiałem się, ale ohydna rurka zaczęła drapać

mnie w gardle, więc musiałem przestać.

Pokazałem na jego brzuch. Rozsunął kaftan i zobaczyłem fragment nacięcia,

którego pozostała część była ukryta pod opatrunkiem z sączkiem. Spojrzałem mu w oczy,

pytając, czy boli. Odparł: „Tylko kiedy oddycham", i obaj się roześmialiśmy, ale szybko

musieliśmy przestać, bo zabolało. Zdumiony Stone stał z dziwnym wyrazem twarzy i

obserwował ten nasz niemy dialog.

Nie wiedziałem wówczas, że powrót Shivy do zdrowia skomplikował się z powodu

zakażenia żółci wymagającego zastosowania antybiotyków. Ani że w żyle w prawej ręce,

przez którą podawano mu płyny, wytworzył się zakrzep. Podano mu leki

przeciwzakrzepowe, więc blokujący skrzep powoli się rozpuszczał.

Długo trzymałem jego dłoń, ciesząc się, że mogę na niego patrzeć, dziękując mu

językiem palców, choć on tylko wzruszał ramionami. Sięgnąłem po długopis, Hema

podsunęła mi notatnik, i napisałem: „Nikt nie ma większej miłości od tej..."*.

Nie pozwolił mi skończyć. Zatrzymał długopis. Powiedział: „Zrobiłbyś to samo".

Miałem co do tego wątpliwości, ale skinąłem głową. „Tak, zrobiłbym".

Tego wieczoru Deepak odsączył płyn z komory wokół mojego prawego płuca. A

potem wyjął mi z gardła tę przeklętą rurkę. Moje pierwsze słowa brzmiały: „Dziękuję".

Gdy ta przebrzydła niebieska maszyneria opuściła mój pokój, zapadłem w głęboki sen.

Następny ranek był serią małych cudów: mogłem się odwrócić i spojrzeć przez

okno na niebo, mogłem powiedzieć: „Au!", kiedy ruszając się, podrażniłem ranę. Nie było

przy mnie Hemy. Na oddziale intensywnej terapii panowała cisza. Pielęgniarka Amelia

była w nienaturalnie wesołym nastroju. Założyłem, że jest wczesny ranek.

* „...gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich". Ewangelia według św. Jana

15,13.

707- Musimy zjechać na dół na prześwietlenie - powiedziała, odłączając mnie od

cewników i przygotowując się do wyjechania z łóżkiem na korytarz.

Na radiologii przenieśli mnie na łóżko tomografu i przeprowadzili badanie, ale -

co zaskakujące - nie brzucha, lecz głowy. Z pewnością zaszła jakaś pomyłka. Nie,

Page 583: Abraham Verghese - Powrót do Missing

polecenie Deepaka. Wyraźnie było napisane: „Tomografia komputerowa głowy z

kontrastem i bez kontrastu".

Znalazłem się z powrotem w pokoju. Południe. Ani śladu Hemy, ani Stone'a, ani

Shivy. Amelia powiedziała, że niedługo mnie odwiedzą.

Fizykoterapeuta pomógł mi wstać na kilka sekund. Nogi miałem jak galareta.

Zrobiłem kilka kroków z asekuracją, a potem opadłem na krzesło, wykończony i

zamroczony jak po przebiegnięciu trasy maratonu. Zdrzemnąłem się i trochę zjadłem. Po

lunchu zrobiłem jeszcze kilka niepewnych kroków i nawet udało mi się wysikać na

stojąco. Pielęgniarki pomogły mi wrócić do łóżka. Z perspektywy czasu mam wrażenie, że

cieszyły się, mogąc wyjść ode mnie z pokoju.

O drugiej po południu w drzwiach stanął Thomas Stone. Miał ciemne koła pod

oczami. Półprzytomny przysiadł na brzegu łóżka. Wziął mnie za rękę. Otworzył usta.

- Zaczekaj - powiedziałem. - Jeszcze nic nie mów. - Wyjrzałem przez okno,

spojrzałem na chmury i kominy fabryczne w oddali. Świat w tej chwili wydawał się

nietknięty, ale wiedziałem, że kiedy Stone się odezwie, wszystko się zmieni.

- W porządku - powiedziałem. - Co się dzieje z Shiva?

- Miał intensywny krwotok mózgowy - zaczął chrapliwym głosem. - To się stało

zeszłej nocy, jakąś godzinę po powrocie od ciebie. Hema była przy nim. Nagle złapał się

za głowę... A potem, dosłownie w ciągu kilku sekund... stracił przytomność.

- Umarł?

Thomas Stone pokręcił przecząco głową.

708- Przyczyną krwotoku była malformacja tętniczo-żylna, ogromne splątanie

naczyń w korze. Prawdopodobnie rozwinęło się to podczas rekonwalescencji...

Podawaliśmy mu leki przeciwzakrzepowe przez tę skrzeplinę w ręce... W ciągu tygodnia

byśmy je odstawili.

- Gdzie on teraz jest?

- Tutaj, na oddziale intensywnej terapii. Pod respiratorem. Obejrzało go dwóch

neurochirurgów. - Pokręcił głową. - Nie istnieje możliwość odprowadzenia tej krwi.

Uważają, że jest już za późno. Że to śmierć mózgowa.

Page 584: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Nie pamiętam zbyt wiele z tego, co później mówił. Zapamiętałem tylko, że moje

badanie tomografem wykazało podobną, ale mniejszą plątaninę naczyń. Moja nie

krwawiła - cud, jak sądzę, zważywszy, że zanim dostałem wątrobę Shivy, krwawiłem z

każdego chyba naczynia, jakie mam w ciele.

Po kilku minutach do Stone'a dołączyli Hema, Deepak i Vinu. Zrozumiałem

wówczas, że wydelegowali Thomasa Stone'a jako tego, który przekaże mi złą wiadomość.

Biedna Hema. Powinienem był spróbować ją pocieszyć, ale przepełniał mnie ból

na zmianę z poczuciem winy. Czułem się potwornie zmęczony. Usiedli wokół mnie.

Hema płakała, pochyliła się i położyła głowę na moim udzie. Chciałem, żeby mnie

zostawili. Zamknąłem na chwilę oczy. Obudziłem się, kiedy przyszła pielęgniarka, aby

wyłączyć jedną z pomp tłoczących płyn do mojego organizmu. Oprócz niej w

pomieszczeniu nikogo nie było. Poprosiłem, żeby zaprowadziła mnie do łazienki, a potem

usiadłem w fotelu. Chciałem odzyskać siły.

Kiedy się obudziłem, obok mnie stał Stone.

- Nie oddycha bez pomocy maszyny. Nie ma odruchu źrenicznego ani żadnego

innego - rzekł w odpowiedzi na moje nieme pytanie. -Śmierć mózgowa.

Powiedziałem, że chcę go zobaczyć.

709Mój ojciec przewiózł mnie na wózku do pokoju, w którym leżał Shiva. Była

przy nim Hema. Miała czerwone, opuchnięte oczy, a kiedy na mnie spojrzała, poczułem

wstyd, że żyję, wstyd, że to ja jestem przyczyną jej smutku.

Shiva wyglądał, jakby spał. Nadeszła jego pora na paradowanie z kablem w głowie

- wewnątrzczaszkowym monitorem ciśnienia. Rurka intubacyjna wypaczyła mu usta,

nienaturalnie unosząc podbródek do góry. Mój wzrok spoczął na jego podnoszącej się i

opadającej piersi, do której respirator tłoczył powietrze. W głowie wybrzmiała mi litania

„co by było, gdyby": gdybym nie przyjechał do Ameryki, gdybym nie spotkał się z Tsige,

gdybym nie otworzył drzwi przed Genet...

Hema zawiozła mnie z powrotem do pokoju i pomogła położyć się do łóżka.

Powiedziałem do niej:

- Byłoby lepiej, gdybyście mnie pochowali. Wracałabyś teraz do Missing ze swoim

ulubionym synem.

Page 585: Abraham Verghese - Powrót do Missing

To było głupie i chamskie; prymitywna, podświadoma chęć zranienia jej i

uśmierzenia własnego bólu i poczucia winy. Ale jeśli sądziłem, że się odgryzie, to się

pomyliłem. Istnieje linia, po której przekroczeniu człowiek staje się nienaturalnie

opanowany, ponieważ bezmiar jego smutku przerasta rozmiary jego złości.

- Marionie, wiem, że według ciebie faworyzowałam Shivę... Być może faktycznie

tak było. Mogę tylko powiedzieć, że jest mi przykro. Matka kocha wszystkie swoje dzieci

tak samo... ale czasem jedno z nich potrzebuje więcej uwagi, więcej pomocy, żeby

odnaleźć się w tym świecie. Shiva tego właśnie potrzebował. Marionie, muszę cię

przeprosić za coś jeszcze. Sądziłam, że byłeś odpowiedzialny za okaleczenie Genet, za to

jej obrzezanie, i wszystko, co potem nastąpiło. Miałam ci to za złe. Kiedy przyjechaliśmy

do Ameryki, Shiva o wszystkim mi opowiedział. Synu, mam nadzieję, że zdołasz mi

wybaczyć. Jestem głupią matką.

710Zaniemówiłem. Co jeszcze się wydarzyło, podczas gdy byłem nieprzytomny?

Za oknem przybliżał się sygnał karetki jadącej do Matki Bożej.

- Chcą odłączyć Shivę od respiratora - powiedziała Hema. - Nie mogę im na to

pozwolić. Dla mnie tak długo, jak oddycha, nawet jeśli robi to za niego respirator, on

żyje.

Następnego dnia, po tym jak pielęgniarka posadziła mnie pod prysznicem i

pomogła w pierwszej samodzielnej kąpieli, włożyłem świeży kaftan i poprosiłem, żeby

zawieziono mnie do pokoju Shivy.

- Proszę się zatrzymać - powiedziałem, zanim dotarliśmy na miejsce.

Przez uchylone drzwi zobaczyłem siedzącego przy łóżku Shivy Thomasa Stone'a.

Powiedziano mi, że tak samo czuwał przy mnie. Jego palce spoczywały na nadgarstku

Shivy. Wyczuwał jego puls. Nie cofnął dłoni, choć już dawno zarejestrował tętno.

Zastanawiałem się, o czym myślał. Przyglądałem mu się przez pełne dziesięć minut, za-

nim w końcu wstał i wyszedł. Miał czerwone, udręczone oczy. Nie zauważył mnie, bo

poszedł korytarzem w przeciwną stronę.

Pojechałem za nim.

- Doktorze Stone - odezwałem się. Każdą komórką ciała pragnąłem krzyknąć za

nim: „Ojcze!".

Page 586: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Podszedł do mnie.

- Doktorze Stone - powiedziałem. - Operacja z pewnością... byłaby dla niego

szansą. Czy neurochirurdzy nie mogą zajrzeć do niego, żeby zaopatrzyć naczynia i usunąć

zakrzep? Co z tego, że szansę na powodzenie są nikłe, skoro to dla niego jedyna nadzieja?

Zastanawiał się przez chwilę.

- Synu, mówią, że tkanka w jego głowie przypomina - przykro mi to mówić -

mokry papier toaletowy. Krew pomieszana z mózgiem. Ciśnienie jest tak wysokie, że

gdyby go ruszyli, krwawienie stałoby się jeszcze obfitsze.

Nie chciałem przyjąć tego do wiadomości.

711- A czy ty nie możesz tego zrobić? Ty i Deepak - przecież robiliście trepanacje.

On nie ma nic do stracenia. Proszę, daj mu tę szansę.

Odczekał tak długo, że nawet ja w końcu zdałem sobie sprawę z bezsensowności

mojej propozycji. Ojciec położył mi dłonie na ramionach. Przemówił do mnie łagodnym

głosem, jak do młodszego kolegi, nie syna.

- Marionie, nie zapominaj o jedenastym przykazaniu - powiedział. -Nie będziesz

operował w dniu śmierci pacjenta.

Kiedy wróciłem do pokoju, Stone przyniósł mi wyniki tomografii Shivy. Byłem

zszokowany widokiem wielkiej białej plamy - tak wygląda krew w tomografie -

rozlewającej się na obydwie półkule i przenikającej do komór. Wypełniła szczelnie każdy

zakamarek, dociskając mózg do czaszki. Wiedziałem już, że nie ma nadziei.

Z powodu malformacji w mózgu Shiva nie mógł zostać potencjalnym dawcą serca

lub nerek, ponieważ obawiano się, że podobne zmiany naczyniowe mogły znajdować się

również w tych narządach.

Hema nie chciała być obecna przy odłączaniu Shivy od respiratora. Powiedziałem,

że ja z nim zostanę. Poprosiłem, by zostawiono mnie z nim samego, gdy będzie umierał.

Hema pożegnała się z nim jako pierwsza.

Czekałem pod drzwiami, kiedy Vinu wyprowadzał ją na zewnątrz. Widok matki

opuszczającej swoje wciąż oddychające dziecko rozdarł mi serce. Miała sari zarzucone na

głowę i zapadnięte ramiona. Musiała się czuć, jakby go porzucała. Wszyscy na oddziale

Page 587: Abraham Verghese - Powrót do Missing

patrzyli na nią mokrymi od łez oczami, gdy jej połyskująca, okutana sari postać przepły-

nęła korytarzem do pokoju wyciszenia.

Z pomocą Deepaka położyłem się na łóżku obok Shivy. Była ósma wieczorem.

Ułożyłem się obok niego. Odłączono mu wszystko poza kroplówką i rurką do oddychania.

Deepak odkleił taśmę mocującą rurkę tchawiczną do policzków Shivy. Następnie, na mój

znak, podał Shivie morfinę przez przewód kroplówki. Jeżeli którykolwiek obszar

712mózgu Shivy nadal działał, nie chcieliśmy, aby czuł ból. Chcieliśmy oszczędzić

mu strachu przed uduszeniem. Deepak wyłączył respirator, wyciszył momentalny

przenikliwy alarm maszyny, wysunął z ust Shivy rurkę dotchawiczną i wyszedł z pokoju.

Leżałem z głową przyciśniętą do głowy Shivy i palcem na jego tętnicy szyjnej. Jego

ciało było ciepłe. Po wyjęciu rurki nie zaczął oddychać. Wyraz jego twarzy się nie zmienił.

Puls miał regularny przez niespełna minutę, po czym tętno zatrzymało się, jak gdyby

uświadamiając sobie, że jego partner na całe życie - płuca - przestał funkcjonować. Serce

raptem przyspieszyło, potem zwolniło i wtedy, wydawszy ostatnie uderzenie, które

wyczułem pod palcami, przerwało pracę. Pomyślałem o Ghoshu. Spośród wszystkich

rodzajów tętna to, które w tej chwili wyczuwałem, było pulsem iście janusowym -

zarazem najrzadszym jego typem, jak i najpowszechniejszym: tętnem nieobecnym.

Zamknąłem oczy i przytuliłem się do Shivy. Wsparłem jego mokrą od moich łez

głowę na własnej i ukołysałem go. Czułem się bezbronny - tak bezbronny, jak nie czułem

się nawet wtedy, gdy rozdzielał nas ocean. Jak gdyby wraz z jego śmiercią zmieniła się

biologia mojego ciała. Ciepło raptownie uciekało z jego organizmu.

Tuliłem go, przyciskając czaszkę do jego głowy. Przypomniałem sobie, że długo nie

potrafiłem spać w innej pozycji. Czułem rozpacz. Nie chciałem wstać z jego łóżka. Cheng i

Eng zmarli w odstępie kilku godzin, ponieważ kiedy żyjącemu bratu zaproponowano

oddzielenie od zmarłego, odmówił. Jakże doskonale go rozumiałem. Niech Deepak

wstrzyknie mi śmiertelną dawkę morfiny, niech moje życie się skończy, niech przestanę

oddychać, niech mój puls osłabnie, a potem całkiem zaniknie. Niechbym odszedł z

bratem z tego świata tak samo z nim objęty jak wówczas, gdy w łonie staliśmy się życiem.

Wyobraziłem sobie, jak Shiva otrzymuje telegram, przyjeżdża do mnie, a potem

naraża się na ryzyko, by mnie ratować. Czy zrobiłbym

Page 588: Abraham Verghese - Powrót do Missing

713to samo dla niego? Być może kiedy mnie zobaczył, poczuł to samo co ja teraz:

że nie ma znaczenia, co pomiędzy nami zaszło, ponieważ gdyby coś stało się jednemu, dla

drugiego życie byłoby nic niewarte i wkrótce śmierć położyłaby mu kres.

Jego ciało stygło w moich objęciach, jakbym to ja wysysał z niego ciepło.

Przypomniałem sobie, jak zgodnym tempem biegliśmy pod górę, niosąc nieżywe, zimne

dziecko do ambulatorium, a za nami mozolili się jego rodzice. Dziś tym martwym

dzieckiem był Shiva.

Mijały minuty.

Ostatecznie brutalny chłód skóry Shivy, ta okrutna linia, którą zimno narysowało

pomiędzy żywym a martwym organizmem, i rozłączenie naszych ciał w obliczu

raptownego wyniszczenia przekonało mnie do zrozumienia na nowo, czym byliśmy:

Shiva i ja byliśmy jednością - ShivaMarionem.

Nawet wówczas, gdy rozdzielał nas ocean, nawet kiedy sądziliśmy, że jesteśmy

dwojgiem, byliśmy jednym: ShivaMarionem.

On był rozpustnikiem, a ja niegdysiejszą dziewicą; on był geniuszem, który bez

wysiłku przyswajał wiedzę, a ja zakuwałem po nocach, by osiągnąć ten sam poziom

wiedzy co on; on - słynny chirurg przetok, ja - po prostu kolejny chirurg urazowy.

Gdybyśmy zamienili się rolami, wszechświatowi byłoby wszystko jedno.

Los i Genet sprzysięgły się, by zniszczyć mi wątrobę, lecz Shiva miał swój udział w

losie Genet, stąd mój los. Wszystko, co robił jeden, działo się w powiązaniu z drugim.

Poprzez błyskotliwe, śmiałe przestawienie zmieniła się nasza parzystość: cztery nogi,

cztery ręce, cztery nerki, dwie wątroby - dopóki z dwóch nie zrobiła się jedna. Karma i

pech zaprowadziły ShiveMariona nawet dalej, zmusiły do dalszych ustępstw: straciliśmy

grunt po stronie Shivy, kilka organów obumarło. No tak, właściwie wszystko po jego

stronie umarło, ale mamy pół jego wątroby, która świetnie się rozwija. Teraz należało

poszukać dalszych oszczędności, podzielić się na pół, zacisnąć pasa: dwie nogi wystarczą,

jedna trzustka, dwoje ramion... ale nadal będziemy ShivaMarionem.

714Shiva żyje we mnie.

Niech będzie, wymyśliłem sobie naciąganą teorię, dzięki której mogłem

przetrwać... Ale cóż, o to właśnie chodziło: zdołałem przetrwać, mogłem żyć dalej. Wizja

Page 589: Abraham Verghese - Powrót do Missing

przyniosła mi pociechę. Osuszyła łzy, pomogła wyplątać ręce i nogi, uwolnić się od ciała,

którego się pozbyliśmy. W osobliwej ciszy pokoju wypełnionego milczącymi maszynami,

do którego dopływ światła blokowały zasłonięte żaluzje, gdy tak leżałem obok lodowatych

zwłok, usłyszałem pouczenie Shivy - Shivy, który podpłynął do mnie szalupą z tonącego

statku i teraz mówił, by myśleć tak, a nie inaczej, zgodnie z typową dla siebie logiką: „My

- jeden brutalnie rozdzielony przy narodzinach organizm - znów jesteśmy jednością".

Zebrali się na zewnątrz. „Upiorny rząd witających gości", pomyślałem. Nie mogli

wiedzieć o tym, co przed chwilą zaszło, i nie winiłem ich za to. Ich serca znajdowały się

na właściwym miejscu. Thomas Stone, Deepak, Vinu, pielęgniarki, lekarze - moi

przyjaciele, moja rodzina Matki Bożej Nieustającej Pomocy, która tak dobrze się mną

zaopiekowała. Podałem każdemu rękę i podziękowałem w imieniu nas obu. Jestem

pewien, że zapytani powiedzą, że sprawiałem wrażenie opanowanego, że spodziewali się

z mojej strony innej reakcji. Zostawiłem sobie Thomasa Stone'a na koniec. Uścisnąwszy

mu dłoń, podążyłem za irracjonalnym impulsem - pomysł Shivy, bez wątpienia, nie mój -

który kazał mi go objąć: dać coś, nie żądając niczego w zamian. Dać mu do zrozumienia,

że jako ojciec zrobił, jak się okazuje, to, co powinien był zrobić - żył w nas, a myśmy żyli

dzięki jego umiejętnościom. Sposób, w jaki mnie uścisnął, przywarł do mnie jak tonący

do ratownika, uzmysłowił mi, że podjąłem słuszną decyzję, że Shiva ją podjął, jakkolwiek

krępująca by była.

Poszedłem wolno korytarzem do pokoju wyciszenia, jak eufemi-stycznie

nazywamy miejsce, w którym przekazujemy złe wieści: pomieszczenie z krzesłami,

stołem, sofą, dużym oknem, krzyżem na

715ścianie i solidnymi, dźwiękoszczelnymi drzwiami, ale pozbawione za to

telewizora i czasopism. Ile już razy musiałem pokonywać tę trasę jako chirurg urazowy?

Często stałem przed drzwiami, wahając się, wiedząc, jak ogromne spustoszenie wywoła

to, co mam do przekazania. Czy szanowałem uczucia i godność osób czekających w tym

pokoju, rodziców, rodzeństwa, mężów, żon, dzieci, nawet jeśli wiadomości, jakie miałem

im do zakomunikowania, obracały wniwecz wszystkie ich modlitwy? Dobrze

zapamiętałem każdą tu wizytę. Potrafiłem przywołać z pamięci każdą twarz, która, gdy

otwierałem drzwi, spoglądała na mnie z nadzieją i niepokojem.

Page 590: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Hema trzymała ręce złożone na piersi i wyglądała przez okno, patrząc na światła

niemal przylegającego do kwater lekarzy osiedla Pole Bitwy i na rysujący się w oddali

szkielet mostu. Stała odwrócona do mnie plecami. Zobaczyła moje odbicie w szybie, ale w

przeciwieństwie do innych osób, z którymi spotykałem się w tym pomieszczeniu, nie od-

wróciła się. Trwała jak posąg, wpatrując się w moją twarz na szkle. Zatrzymałem się w

otwartych drzwiach. Zobaczyłem, jak jej odbicie otwiera szeroko oczy i unosi do góry

brwi. Nie odrywała od mnie wzroku. Na jej twarzy odmalowało się zaskoczenie... jak

gdyby osoba, którą ujrzała, nie była tą, której się spodziewała.

- Jesteśmy, mamo - powiedziałem.

Przekrzywiła głowę, słysząc mój głos. Uniosła dłoń do podbródka i przesadnym

ruchem przesunęła złączone palce na policzek, jakby głęboko coś rozważała. Przyglądała

się badawczo mojej twarzy, mojemu odbiciu, jak wiejska dziewczyna zaskoczona podczas

nabierania wody ze studni, odczytująca w falującym odbiciu intencje stojącej za nią

wysokiej, uśmiechniętej zjawy.

Potem, w zwolnionym tempie, jakby tańczyła, jakbyśmy obydwoje byli

tancerzami, odwróciła się do mnie.

Podszedłem do niej.

716- Jesteśmy - powtórzyłem, wyciągając do niej ręce. - Możemy już wrócić do

domu, mamo.

Musiała uznać moje słowa za dziwne, a nawet nie na miejscu. Żyć wyłącznie tu i

teraz, patrzeć przed siebie, ale nigdy nie wracać do przeszłości - oto Shiva w najczystszej

postaci.

- Jesteśmy - powiedziałem. Pozwoliła mi się objąć. Przytuliliśmy ją bardzo

mocno.Rozdział 53

Przybywa

Pewnego pięknego poranka, zaledwie trzy tygodnie po śmierci Shivy, Hema i ja

wyjechaliśmy z Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Thomas Stone uparł się, że odwiezie

nas na lotnisko. Wyszliśmy na powietrze tak kryształowe, że miałem wrażenie, iż naj-

lżejsze kichnięcie albo kaszlnięcie strzaska je jak lustro. Żegnaliśmy się ze wszystkimi,

odprowadzani pobłyskami rosy szklącej ceglaną fasadę Matki Bożej. Namacalnym

Page 591: Abraham Verghese - Powrót do Missing

rezultatem znalezienia się szpitala w blasku jupiterów była pomoc finansowa od miasta i

remont budynków w trybie nagłym, wskutek czego oczyszczony ze skorupy ptasich

odchodów wielebny z fontanny stał już prosto, nie podpierając się na dwuznacznym

wsporniku. Wypolerowany i pełen optymizmu sprawiał wrażenie wykastrowanego i nie

pasował mi do tego miejsca, w którym spędziłem ostatnie siedem lat życia.

Żółta taksówka przewiozła nas przez Whitestone Bridge i dostarczyła na lotnisko

Kennedy'ego. Słońce zdążyło niedawno wstać, lecz na autostradzie już było gęsto od aut,

samotnych kierowców odizolowanych jeden od drugiego skrzynkami z cienkiej jak

opłatek blachy, która przy takich prędkościach dawała jedynie złudzenie bezpieczeństwa.

Dołączyliśmy do

718nich jak skrzydłowi do reszty drużyny. Hema zadumana wyglądała przez okno,

zupełnie jak ja, kiedy przybyłem tutaj przed siedmioma laty. Zastanawiałem się, czy

słyszy pomruk wyższej świadomości, superorganizmu, który czuwa, by miasto nie

stoczyło się w otchłań chaosu.

Rok 1986 okazał się rokiem klęski dla naszej rodziny. Hema uważała, że to

sprawka liczb, ponieważ w jedynce zaklęte były narodziny, a w ósemce przeznaczenie.

Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty szósty zaczął się tragicznie od katastrofy wahadłowca

Challenger, który eksplodował tuż po starcie 28 stycznia (pierwszy miesiąc roku i znowu

ósemka w dacie). Potem, dokładnie osiemdziesiąt osiem dni po katastrofie Challengera,

wydarzył się wypadek w Czarnobylu. W porównaniu z tak ważnymi wydarzeniami,

śmierci jednego z bliźniąt - osiemnastego dnia miesiąca - wszechświat w zasadzie nie

zauważył.

Osiem dni później miała miejsce jeszcze jedna śmierć bezpośrednio nas dotycząca.

Holmes, mój sąsiad, przyszedł w towarzystwie Apple-by'ego z agencji detektywistycznej,

żeby poinformować mnie, że kiedy ja odzyskiwałem siły po operacji, w szpitalu

więziennym w Galveston zmarła Genet. Jej synka adoptowała pewna rodzina z Teksasu i

Genet wyruszyła na jego poszukiwanie. Kiedy ją aresztowano, żyła z dnia na dzień w

kartonowej budce kilka przecznic od nadmorskiego wału. Został z niej szkielet, który w

więziennej izbie chorych zdołał przetrwać zaledwie dwa dni. Zmarła prawdopodobnie w

wyniku niewydolności nadnerczy wywołanej gruźlicą. Ja wiedziałem swoje. Umarła,

goniąc za wielkością, której nie była w stanie dostrzec za każdym razem, gdy miała ją w

Page 592: Abraham Verghese - Powrót do Missing

rękach; szukała więc gdzie indziej, nigdy nie rozumiejąc, co należy zrobić, by ją odnaleźć

i zatrzymać przy sobie. Ze wstydem przyznaję, że kiedy usłyszałem tę wiadomość,

poczułem ulgę, bo jedynie jej śmierć mogła zagwarantować, że przez resztę życia, które

nam jeszcze zostało, nie będziemy się nawzajem rozrywać na kawałki.

W hali lotów międzynarodowych słyszałem słowa wypowiadane po bengalsku,

arabsku i w języku tagalog. Mężczyzna udający się do Lagos

719protestował piskliwą, łamaną angielszczyzną przeciwko niesprawiedliwości

British Airways, ponieważ, jak twierdził, jego bagaż z pewnością nie ważył o dwa

kilogramy za dużo. W tym otoczeniu pozbawiony białego fartucha i niebieskiej koszuli

Thomas Stone wyglądał jak nowo przybyły do Stanów obcokrajowiec.

- Wrócisz, Marionie? - zapytał, gdy nadszedł czas pożegnania. Wiedziałem tylko,

że chcę być przy Hemie, kiedy złoży prochy

Shivy między Ghoshem a siostrą Mary Joseph Praise. Zagajnik na tyłach Missing,

nieopodal niewielkiego strumyka, raptem stał się naszym rodzinnym cmentarzem.

Wracałem też po to, by spotkać się z Matroną, z Almaz i Gebrew. Wiedziałem, że moja

obecność przyniesie im odrobinę pociechy. Co dalej? - nad tym się nie zastanawiałem.

- Oczywiście, że wrócę - odparłem. - Nadal mam tu dom, samochód, pracę...

- Uważaj na to, co jesz i pijesz... - powiedział. Na swój sposób prosił mnie, żebym

uważał na dzieło jego rąk.

Czułem się lepiej niż dobrze. Inni pacjenci po przeszczepie musieli zmagać się z

własnym ciałem, które odrzucało ratujący im życie organ. Kortyzon, który musieli

przyjmować, prowadził do zaćmy, cukrzycy, złamań szyjki kości udowej i miał wiele

innych skutków ubocznych. Ja, na szczęście, nie wziąłem ani jednej tabletki tego leku.

Właściwie nie czułem bólu, jeśli nie liczyć ukłuć pod żebrami, które uznałem raczej za

obiecujące, ponieważ były znakiem, że połówka wątroby Shivy rośnie we mnie i

przyzwyczaja się do nowego domu.

- A ty? - Wciąż nie mogłem się zdecydować, jak się do niego zwracać; „Doktorze

Stone" sprawdzało się w szpitalu, ale było do niczego w sytuacjach takich jak ta. - Masz

jeszcze dokąd wracać? - zapytałem z przekąsem, mając na myśli jego pracę; nie widział

Bostonu, odkąd zachorowałem.

Page 593: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Niespieszny uśmiech jedynie pogłębił smutek malujący się na jego twarzy.

Odebrał śmierć Shivy bardzo osobiście, jak gdyby los nie

720zapomniał, że Stone kiedyś próbował zniszczyć Shivę. Jak gdyby teraz,

operując go, dokończył jedynie to, co przed laty zaczął.

Ojciec nie podał mi ręki. Nasz jedyny uścisk po odejściu Shivy miał nam

wystarczyć na całe życie. Pożegnaliśmy się skinieniem głowy.

Hema za to ujęła dłoń Thomasa Stone'a w obydwie dłonie. Ominęło mnie ich

pojednanie przy moim szpitalnym łóżku. Przyglądałem się im jak wścibskie dziecko.

- Thomasie, przestań natychmiast! - powiedziała Hema, besztając go za

melancholijny wyraz twarzy. - Zrobiłeś wszystko, co mogłeś, słyszysz? Dałeś z siebie

wszystko swoim synom. Nikt na świecie nie byłby w stanie zrobić tego, co zrobiłeś ty.

Gdyby Ghosh tu był, powiedziałby ci to samo. Byłby z ciebie dumny, powiedziałby: „Rób,

co robisz, bo to ważne". - Raz jeszcze poklepała go po dłoni, a potem puściła ją, odwróciła

się i odeszła.

Później, gdy nasz samolot skręcał nad Queens i kierował się nad otwarte wody,

przeanalizowałem słowa Hemy i znalazłem w nich przeprosiny za to, że przez te

wszystkie lata myślała o nim jak o potworze. Poklepując go po dłoni i odchodząc bez

oglądania się za siebie, uwolniła się.

Samolot Alitalii przeniósł nas do Rzymu. Biuro odpowiedzialne za nasz lot

zapowiedziało, że w związku z jakąś mechaniczną usterką maszyny, która miała nas

zabrać dalej, nastąpi około czternastogo-dzinna przerwa w podróży. Wpadłem na pewien

pomysł. Złapaliśmy z Hemą taksówkę i znowu jechaliśmy autostradą, tyle że tym razem

zmierzaliśmy do centrum Rzymu. Czuliśmy się jak dzieci, które urwały się ze szkoły.

Hemę należało odpowiednio przekonać. Poszliśmy do hotelu pierwszej klasy,

nazywał się Hassler, ponoć najlepszy w Rzymie, tak mi ktoś powiedział. Wielki budynek,

którego okna wychodziły na Schody Hiszpańskie. O zmierzchu na tle czerwonego nieba

odznaczała się widoczna w oddali kopuła Bazyliki św. Piotra na Watykanie.

721Co rano chodziliśmy na krótkie zwiedzanie. Wracaliśmy do hotelu na lunch i

długą popołudniową drzemkę. Wieczorami przemierzaliśmy ulice i alejki u stóp Schodów

Hiszpańskich. Zwykle na końcu zachodziliśmy na kolację do kafejki z ogródkiem.

Page 594: Abraham Verghese - Powrót do Missing

- Znajome, prawda? - powiedziała Hema. - Te karty dań, napisane na maszynie i

powielone, minestrone i pasta fagioli, kelnerzy w białych koszulach, czarnych spodniach

i białych fartuszkach...

Wiedziałem, co ma na myśli. Wszystko to Włosi zabrali ze sobą do Etiopii, łącznie

z parasolami rozpiętymi nad niedużymi okrągłymi stolikami z blatami z formiki. Twarz

Hemy była tak spokojna jak wówczas, gdy obudziłem się z nieprzytomnego snu i

ujrzałem ją przy swoim łóżku w Matce Bożej.

- Żałuję, że nie ma z nami Ghosha. Spodobałoby mu się tu - powiedziała,

uśmiechając się.

Czwartego ranka pozwoliliśmy recepcjoniście namówić się na indywidualną

wycieczkę z hotelowym przewodnikiem. Co chcemy zobaczyć? Proszę nas zaskoczyć,

odparliśmy. Proszę nas poprowadzić mniej uczęszczanymi ścieżkami. Tam, gdzie nie

trzeba zbyt dużo chodzić ani stać w kolejkach.

Zaczął od Santa Maria delia Vittoria, oddalonego zaledwie o dziesięć minut drogi

od naszego hotelu. Był to przytulny kościół usytuowany przy samej ulicy, tak że

samochody przejeżdżały dosłownie obok wejścia. Wyszukana fasada budynku sprawiała

wrażenie, jakby ktoś ją doczepił do prostego, kamiennego bloku. Przewodnik powiedział,

że kościół wzniesiono około 1624 roku. Początkowo poświęcono go św. Pawłowi, ale

potem zmieniono wezwanie na Maryję Dziewicę. Wnętrze było małe - maleńkie w

porównaniu z Bazyliką św. Piotra -pod niskim sklepieniem znajdowała się krótka nawa.

Z boku korync-kie kolumny wyrastające ze ściany wyznaczały trzy „kaplice", czyli po

prostu wnęki z barierkami przeznaczone do indywidualnej modlitwy i służące jako

miejsca, w których można było zapalić świeczkę. Kiedy

722dotarliśmy do końca nawy, przewodnik skręcił w lewo i pokazał coś dłonią.

- To jest kaplica kardynała Cornaro. Koniecznie chciałem warn to pokazać -

powiedział.

Dopiero po kilku sekundach moje oczy przekazały mózgowi, co widzą, a jeszcze

więcej czasu musiało upłynąć, zanim mózg uwierzył oczom. Błękitna marmurowa rzeźba

unosząca się przede mną niby w powietrzu była dziełem Berniniego, Ekstazą św. Teresy.

Chciałem uciszyć przewodnika i powiedzieć: „Proszę nic nie mówić, ja znam tę rzeźbę".

Ale tak naprawdę znałem przecież tylko zdjęcie z kalendarza, które moja matka

Page 595: Abraham Verghese - Powrót do Missing

przymocowała do ściany w pomieszczeniu z autoklawem. Reprodukcja musiała tam

wisieć przez dobre trzydzieści lat, zanim w końcu Ghosh zdjął ją ze ściany i oprawił dla

mnie, żeby zapobiec dalszemu niszczeniu. Obrazek był dla mnie całym światem, mimo to

nigdy nie widziałem dla niego miejsca na ścianie mojego amerykańskiego mieszkania,

gdzie wyglądałby jak najtańsze z tanich turystyczne świecidełko. Zabrałem go ze sobą w

tę podróż, planując umieszczenie go tam, gdzie jego miejsce: na ścianie w pomieszczeniu

z autoklawem.

Spojrzałem na Hemę. Promieniała. Zrozumiała. Jakaż opatrzność zaprowadziła

nas w to miejsce? Bez wątpienia Ghosh zamanifestował nam swoją obecność, ponieważ

był człowiekiem, którego należałoby podejrzewać o wiedzę, że Ekstaza św. Teresy

Berniniego znajduje się raptem kilka minut drogi od naszego hotelu, nawet jeśli Ghosh

nigdy nie był w Rzymie. To on nas tu doprowadził, byśmy stanęli w tym miejscu, ale nie

po to, żeby podziwiać marmurową św. Teresę od Jezusa, lecz by ujrzeć siostrę Mary

Joseph Praise we własnej osobie - tym była dla mnie postać świętej. „Przybyłem, matko".

Zapaliliśmy świece. Hema uklękła, a płomień rzucał na jej twarz migotliwą

poświatę. Usta poruszały się. Wierzyła we wszelkie bóstwa, w reinkarnację i zarazem

wskrzeszenie - nie widziała tu żadnej

723sprzeczności. Podziwiałem jej wiarę, brak poczucia skrępowania - oto bowiem

hinduska kobieta zapala w katolickim kościele świeczkę dla karmelickiej zakonnicy.

Przyklęknąłem obok niej. Zwróciłem się do Boga, do siostry Mary Joseph Praise,

do Shivy i do Ghosha - do wszystkich bytów, jakie nosiłem w sobie, zarówno cieleśnie,

jak i duchowo. „Dziękuję, że pozwoliliście mi żyć i że pozwoliliście mi ujrzeć ten

marmurowy cud". Poczułem ogromny spokój i odniosłem wrażenie, że przybywając do

tego miejsca, domykam pewne koło. Obieg został zamknięty, prąd płynie, mogę

odpocząć. Jeżeli „ekstaza" oznacza raptowne wniknięcie tego, co święte, do tego, co

zwyczajne, to właśnie jej doświadczyłem.

Moja matka przemówiła.

Nie wiedziałem jeszcze, że miała mi do powiedzenia coś więcej.Rozdział 54

Ogniska domowe

Page 596: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Wylądowaliśmy o zmierzchu. Nie było mnie w Addis Abebie siedem lat. Białe

budynki Missing wydawały się zaokrąglone na rogach, zniszczone, jakby odkryto je

podczas wykopalisk, ale zapomniano odrestaurować.

Kiedy taksówka dotarła na wysokość szopy Shivy, poprosiłem kierowcę, żeby się

zatrzymał. Hemie kazałem jechać dalej, sam wolałem się przejść.

Gdy samochód ruszył, stanąłem i nasłuchiwałem. Suchy szelest liści przypominał

odgłos przesiewanych dziecięcą rączką monet. Już nie kojarzył mi się z zagrożeniem.

Odnalazłem wyszczerbienie w krawężniku, które zatrzymało motor, ale nie jego

kierowcę. Powiodłem wzrokiem w dół, ku drzewom i cieniom, gdzie spadł. Miejsce nie

przyprawiało mnie już o ciarki. Duchy zniknęły; doczekały się swojego zadośćuczynienia.

Nie miałem już niczego w zanadrzu - i nie miałem się czego bać. Spojrzałem ponad

koronami drzew na rozciągające się niżej miasto. Niebo było niczym płótno szalonego

malarza, jak gdyby w połowie dzieła artysta postanowił zrezygnować z lazurowego błęki-

tu i chlapnął tu i ówdzie ochrą, karmazynem i czernią. Miasto płonęło

725światłami, mieniło się, choć tu i tam spowijały je warstwy gęstej mgły, jak dym

setek małych bitew, która zasłaniała widok.

Ruszyłem pod górę w kierunku domu, budząc po drodze tysiące wspomnień

naszych wspólnych z Shiva wyścigów na kolację, powrotów ze szkoły we trójkę z Genet, z

książkami pod pachą, Zemuiego prowadzącego motocykl i wjeżdżającego na luzie

ostatnie sto metrów. Widziałem postacie zbite w grupkę wokół taksówki i Hemy.

Matrona, Gebrew i Almaz, trzy cienie na tle gasnącego żaru nieba, odłączyli się od

pojazdu i czekali na mnie.

Trzy dni później Matrona wezwała mnie do ambulatorium. Młoda dziewczyna z

raną brzucha spowodowaną przez rogi byka wykrwawiała się na naszych oczach.

Umarłaby, gdybyśmy odesłali ją gdzie indziej. Natychmiast zabrałem ją do sali

operacyjnej numer trzy i zlokalizowałem miejsce krwawienia. To, co zrobiłem później -

usunięcie zniszczonego odcinka jelita, wypłukanie jamy brzusznej, wykonanie kolostomii

- było czystą rutyną, ale wpływ tych czynności na mnie okazał się daleki od zwyczajności.

Poczułem, że stoję na świętej ziemi, w tym samym miejscu, które przede mną zajmowali

ze skalpelem w ręku Thomas Stone, Ghosh i Shiva. Pod koniec operacji, gdy miałem się

już odwrócić i wyjść, podniosłem wzrok i ujrzałem Shivę na szkle oddzielającym salę

Page 597: Abraham Verghese - Powrót do Missing

operacyjną numer trzy od jej nowiuteńkiej koleżanki, sali operacyjnej numer cztery.

Zabrakło mi tchu. Przypomniałem sobie pierwsze słowa Shivy, które wypowiedział po

latach milczenia w reakcji na śmierć szczeniąt Koochooloo: „A czy ty byś zapomniała,

gdyby ktoś zabił mnie albo Mariona?".

„Nie, Shivo, nigdy cię nie zapomnimy", powiedziałem do własnego odbicia.

Mówiąc to, chyba zadecydowałem o swojej przyszłości.

Pośród rzeczy osobistych, jakie znalazłem w pokoju Shivy, odkryłem kluczyk na

breloczku w kształcie Konga. W szopie trafiłem na dziwnie wyglądający motocykl z

jasnoczerwonymi, przysadzistymi

726błotnikami, czerwonym bakiem obłym jak łza, kierownicą, którą w Ameryce

nazwaliby „ape hangers", i wspaniale chromowanymi obręczami kół. Hema powiedziała,

że przed kilkoma laty Shiva kupił od kogoś ten motor i cały czas przy nim grzebał.

Dodała, że jeździł nim wyłącznie późną nocą, kiedy na ulicach nie było już ruchu.

Przypominający wymię silnik wyglądał bardzo znajomo, a kiedy uruchomiłem go

rozrusznikiem nożnym, charakterystyczny niski pomruk zdradził prawdziwą tożsamość

maszyny.

Operowałem planowo trzy dni w tygodniu. Kiedy data ważności mojego biletu

powrotnego do Nowego Jorku była bliska wygaśnięcia, nie przejąłem się i nic z tym nie

zrobiłem.

Wątroba Shivy rok za rokiem coraz doskonalej funkcjonowała w moim

organizmie. Zapewne pomagały jej w tym zastrzyki z immu-noglobuliny przeciw

wirusowemu zapaleniu wątroby typu B. Wirusy udało się uśpić tak skutecznie, że testy

nie określały mnie nawet jako nosiciela, co oznaczało, że nie mogłem nikogo zarazić.

Matrona upierała się, że to cud, a mnie nie wypadało się z tym nie zgodzić.

Był rok 1991, pięć lat po moim powrocie. Stałem przy bramie Missing jak kiedyś,

gdy byłem dzieckiem, i przyglądałem się, jak siły Ludowego Frontu Wyzwolenia Tigraju i

inni bojownicy o wolność napływają do miasta. Mieli na sobie takie same praktyczne

koszule, szorty i sandały, jakie widziałem u erytrejskich partyzantów, pasy na naboje

przecinały ich piersi, w rękach nieśli karabiny. Nie maszerowali w żadnym formalnym

szyku, a jednak na ich twarzach widać było dyscyplinę i pewność siebie ludzi walczących

za sprawę. Nie było szabrowania ani chaosu. Jedynego aktu grabieży dokonał „towarzysz

Page 598: Abraham Verghese - Powrót do Missing

dożywotni prezydent", który opróżnił skarb państwa i zwiał do Zimbabwe, gdzie jego

kumpel szabrownik Mugabe udzielił mu schronienia. Mengystu był postacią powszechnie

pogardzaną, zakałą narodu, człowiekiem, o którym po dziś dzień trudno powiedzieć

cokolwiek dobrego. Almaz stwierdziła, że dusze wszystkich ludzi, których zamordował,

zebrały się na stadionie i czekają, by wydać mu przyjęcie, gdy będzie szedł do piekła.

727Co wieczór przed pójściem spać zaglądałem do Matrony. Stała się trzęsącą się,

zgarbioną ciężarem lat kobietą, ale starość nie zniszczyła w niej radości życia. Zwykliśmy

wypijać przed snem kubek kakao. W tle na małym gramofonie, który kupiłem specjalnie

dla niej, obracała się jedyna płyta w jej kolekcji: Bach. Nigdy jej się nie znudziła Gloria.

Zawsze przywodziła mi na myśl Matronę.

Kiedy tak z nią siadywałem, posyłała mi spojrzenie i uśmiechała się pod nosem,

jak gdyby od zawsze wiedziała, że wrócę do kraju, którego niegdyś się wyrzekłem.

Matrona pragnęła, aby Bóg wezwał ją do siebie podczas modlitwy lub we śnie, i Bóg

posłuchał. Stało się to w 1991 roku, kilka miesięcy po ucieczce „dożywotniego

prezydenta". Znalazłem ją siedzącą w fotelu. Płyta na gramofonie wciąż się obracała.

Jeszcze tydzień wcześniej nadzorowała sadzenie nowej odmiany, Rosa rubi-ginosa

Shiva, oficjalnie zarejestrowanej przez Royal Society. Miałem wrażenie, że na jej pogrzeb

stawiło się całe miasto, wszyscy biedni i bogaci stolicy. Almaz powiedziała, że wzdłuż

drogi Matrony do nieba stoją rzędem dusze wdzięczne siostrze przełożonej i że w raju jej

tron wypada zaraz obok siostry Mary Joseph Praise.

Gebrew i Almaz przeszli na emeryturę i zajęli nowe wygodne kwatery

wybudowane dla nich na terenie Missing. Mogli spędzać czas, jak tylko sobie zamarzyli.

Chyba nie powinienem być zdziwiony, że obydwoje wybrali post i modlitwę.

Instytut Chirurgii Przetoki imienia Shivy Stone'a, z Hemą jako tytularną szefową,

rozrastał się i pęczniał, podobnie jak jego fundusze. Hema każdego dnia intensywnie

pracowała, a pełni zapału młodzi lekarze ginekolodzy z całego kraju, ale też z innych

państw Afryki, przybywali, by uczyć się i kontynuować dzieło założyciela instytutu. Star-

sza praktykantka, do której pokoju przed laty zawiódł mnie los, pod okiem Shivy

przemieniła się w sprawną asystentkę, zaś teraz, ośmielona zachętą Hemy, sama została

pewnym siebie chirurgiem, doskonale przygotowanym do mrówczego trudu

przekazywania wiedzy młodym

Page 599: Abraham Verghese - Powrót do Missing

728lekarzom, którzy przyjechali do instytutu, by opanować umiejętność leczenia

jednej tylko przypadłości. Wierciłem jej dziurę w brzuchu, żeby poznać jej prawdziwe

imię i w końcu niechętnie zdradziła mi, że nazywa się Naeema. Nigdy nie używała tego

imienia, ponieważ nawet dla siebie samej stała się starszą praktykantką.

Przeglądając papiery Matrony, odkryłem, że anonimowym sponsorem, który

hojnie opłacał pracę Shivy przez tyle lat, był nie kto inny jak sam Thomas Stone. Obecnie

aktywnie namawiał innych darczyńców i fundacje do wspierania Missing.

Musiałem zaczekać aż do roku 2004, aby wiadomość siostry Mary Joseph Praise

wreszcie do mnie dotarła. Stało się to niedługo po Nowym Roku według zachodniego

kalendarza, gdy mimoza otaczająca budynek ambulatorium zakwitła na żółto i fioletowo,

a Missing przepełniła woń wanilii.

Między jedną operacją a drugą poszedłem do pomieszczenia z autoklawem.

Oprawiona reprodukcja Ekstazy św. Teresy Berniniego wyglądała na lekko

przekrzywioną. Poprawiając ją, odkryłem, że hak jest obluzowany. Kiedy zdjąłem ramkę,

żeby go lepiej umocować, zauważyłem, że gruby papier pod spodem obrazka odkleił się w

jednym rogu. Ze względu na autoklaw w pomieszczeniu panowała wilgoć i wyglądało na

to, że to ona osłabiła klej. Próbując z powrotem przy-kleić odstający róg, zobaczyłem

cienki jak gaza papier listowy złożony i wciśnięty pod spód obrazka. Przebijały z niego

zapisane niebieskim atramentem linijki.

Ostrożnie wyjąłem go ze środka.

Opadłem na krzesło. Nigdy nie trzęsą mi się ręce, ale z jakiegoś powodu ta

delikatna karteczka drżała w mojej dłoni jak liść osiki.

Upływ czasu odbarwił papier, uczynił go niemal przezroczystym, tak że bałem się,

by przy byle ruchu nie obrócił się w pył. Podobnie jak Ghosh musiałem teraz

zadecydować, czy przeczytam prywatną korespondencję przeznaczoną dla innej osoby.

Byłem pewien, że trzymam

729w rękach list napisany przez matkę tuż przed moimi narodzinami. List, który

następnie trafił do rąk Ghosha. Kiedy miałem dwadzieścia pięć lat, stał się moją

własnością. Zawiozłem go do Ameryki, a potem przywiozłem z powrotem. Przez

dwadzieścia pięć lat nie zdawałem sobie sprawy, że go mam. Do dziś. „Kiedy przyjdziesz,

Page 600: Abraham Verghese - Powrót do Missing

mamo?", pytałem jako mały chłopiec, wznosząc oczy ku obrazkowi. Dziś wreszcie do

mnie przyszła.Rozdział 55

Po płód

19 września

Drogi Thomasie!

Zeszłej nocy Bóg powiedział mi, że muszę wyznać ci coś, z czego nie spo-

wiadałam się przed nikim, nawet przed samym Panem Bogiem. Przed łaty, będąc w

Adenie, odwróciłam się od Boga, tak jak On odwrócił się ode mnie. Przydarzyło misie

tam coś, co nie powinno się przydarzyć żadnej kobiecie. Nie byłam w stanie wybaczyć

mężczyźnie, który mnie skrzywdził. Nie potrafiłam wybaczyć Bogu. Śmierć byłaby

losem lepszym niż to, przez co tam przeszłam. Ale dotarłam tutaj, do Missing.

Przybyłam w stroju zakonnicy, ażeby ukryć mą gorycz i wstyd przed światem.

Pisze Jeremiasz: „Serce jest zdradliwsze niż wszystko inne i niepoprawne -któż je

zgłębi?"*. Przybyłam do Etiopii w zdradzie.

Lecz praca mnie odmieniła. Asystowałabym ci do ostatniego tchnienia. Ale cóż,

teraz znowu wszystko się zmieniło.

Jr 17,9.

731Przed kilkoma miesiącami zachowywałeś się jak człowiek opętany, a ja

starałam się przynieść ci pociechę. Teraz noszę w sobie dziecko. Nie obwiniaj o to

siebie.

Niełatwo mi było ukrywać swoje ciało przed Matroną i innymi. Wiele razy

rozważałam, jak by ci wszystko powiedzieć, ale nigdy nie umiałam zebrać się w sobie.

Boję się. Mój czas się kończy. Wczoraj wieczorem dziecko zaczęło się gwałtownie

poruszać. Pomyślałam: „A jeśli Thomas chciałby, żebym została?". Nie powinnam

odchodzić tak, jak tu przyszłam - do Missing i do ciebie, w przebraniu i w zdradzie. Oto

powód, dla którego piszę.

Muszę uciec z Missing, aby nie musiało się mnie wstydzić, tak jak kiedyś

uciekłam do niego, chcąc ukryć własny wstyd. Jeżeli przyjdziesz do mnie po tym, jak

dostaniesz ten list, będę wiedziała, że pragniesz, bym z tobą była. Cokolwiek zrobisz,

moja miłość się nie zmieni.

Page 601: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Mary

Wykonanie ostatniej tego dnia rutynowej operacji - wagotomii i zespolenia

żołądkowo-jelitowego przy wrzodzie dwunastnicy - wymagało od mnie ogromnej

koncentracji i opanowania, by myślami być przy leżącym na stole pacjencie. Po

wszystkim, ściskając w dłoni list, poszedłem do swojej kwatery. Miałem wrażenie,

jakbym szedł tą ścieżką po raz pierwszy.

Kochała go. Kochała go tak bardzo, że uciekła do niego z Adenu. Ślady krwi, z

jakimi stanęła na progu Missing powiedziały mi to, czego ona nie umiała napisać.

Przyszła do lekarza - mężczyzny - człowieka, którego poznała na statku podczas podróży

z Indii. A potem, choć minęły lata, kochała go tak bardzo, że gotowa była go zostawić. W

ostatniej chwili postanowiła napisać list i wszystko mu wyznać. I czekała, czy przyjdzie

do niej, czy też nie.

Thomas Stone przyszedł. Bez wątpienia zauważyła jego przyjście. To, że ją

podniósł, biegł z nią, niósł ją, zalewając jej twarz własnymi łzami, zinterpretowała jako

wyraz jego miłości. Ale Thomas Stone nie przyszedł do niej z powodu listu, bo go nie

dostał. Przyszedł, ponieważ

732w głębi duszy wiedział, co zrobił, i wiedział, co musi zrobić - w głębi duszy

wiedział, co czuł.

Wyobraziłem sobie Ghosha wchodzącego do kwatery Thomasa Stone'a wkrótce po

śmierci mojej matki. Szukał go. Prawdopodobnie zobaczył na jego biurku nowy

podręcznik i zakładkę, a także, najpewniej położony w widocznym miejscu, list. Thomas

Stone nie zobaczył książki ani nie dostał listu, ponieważ przespał wcześniejszą noc na

szezlon-gu w biurze Missing, jak zresztą miał w zwyczaju, a potem, po śmierci mojej

matki, nie wrócił już do kwatery. Dlaczego Ghosh zwyczajnie nie przesłał listu

Thomasowi Stone'owi pocztą? Thomas nie dawał znaku życia, nie pisał, Ghosh nie znał

zatem jego adresu. Ale potem, gdy mijały lata, Ghosh być może dowiedział się o miejscu

pobytu Stone'a. Eli Harris w każdym razie znał je przez cały czas. Lecz być może Ghosha

bolało już wtedy długie milczenie Stone'a, nieme życzenie zapomnienia o dawnym

przyjacielu, powierzenie mu opieki nad dziećmi, chęć ucieczki przed przeszłością. Ghosh

zastanawiał się, jak Stone zareaguje na list, i doszedł do wniosku, że wysyłając go, wcale

się Thomasowi nie przysłuży. List mógł przyczynić się do kolejnego załamania albo,

Page 602: Abraham Verghese - Powrót do Missing

czego Hema zawsze się obawiała, Stone mógł wrócić, by domagać się prawa do dzieci.

Istniała też możliwość, że Thomas Stone nie zrozumiałby - lub nie uwierzył - w to, co było

napisane w liście.

Później, gdy śmierć zapukała do drzwi Ghosha, zaczęło ciążyć mu sumienie

posiadacza-strażnika listu. A jeżeli jego treść zdolna byłaby ocalić Stone'a, ukoić jego

zbolałe serce? Może, poniewczasie, zrobiłby coś dobrego dla synów? Do tej pory wszelka

uraza Ghosha do Stone'a, jeśli w ogóle kiedykolwiek ją żywił, zniknęła.

Ostatecznie Ghosh postanowił przekazać podręcznik i zakładkę Shivie, mnie zaś

list, tyle że ukryty. Nie mogłem się nadziwić dale-kowzroczności umierającego człowieka,

który schował list w ramce obrazka. Pozostawił sprawy w rękach losu - jak to Ghosh!

Skąd wiedział, kiedy odnajdę Stone'a? Albo kiedy znajdę list? Kiedy, jeśli w ogóle, bym go

znalazł, to czy oddałbym go adresatowi? Ghosh zaufał mi

733w kwestii wyboru. To też jest miłość. Nie żył od ponad ćwierćwiecza, a nadal

uczył mnie, co to znaczy zaufanie wynikające z prawdziwej miłości.

- Shivo - powiedziałem, podnosząc wzrok ku niebu, na którym gwiazdy

rozgrzewały się do nocnego pokazu. Przypomniałem sobie noc, gdy w pośpiechu

opuszczałem Missing, a Shiva wcisnął mi do ręki książkę naszego ojca - Skutecznego

chirurga - razem z zakładką. Te kilka słów nakreślonych na zakładce ręką mojej matki

stanowiły dla nas jedyną informację, że list istnieje.

Wiele lat temu, rozmawiając z nim przez telefon, zapytałem go:

- Shivo, dlaczego dałeś mi tę książkę? Nie wiedział.

- Chciałem, żebyś ją miał - brzmiało jego wyjaśnienie. Naszymi czynami, i

zaniedbaniami, wprawiamy świat w ruch,

świadomie lub nie.

Dotarłszy do kwatery, usiadłem i rozłożyłem list na kolanach. Drżącymi dłońmi

wykręciłem numer telefonu Thomasa Stone'a. Mój ojciec, emerytowany profesor, miał

już dobrze po osiemdziesiątce. Deepak twierdził, że choć staruszka wzrok zawodzi, palce

nadal ma tak precyzyjne, że mógłby operować w zupełnych ciemnościach. Dziś rzadko

już operował, za to chętnie asystował. Niegdyś znany ze Skutecznego chirurga: krótkiego

kursu operowania w tropikach, obecnie cieszył się sławą chirurga pioniera, autora

Page 603: Abraham Verghese - Powrót do Missing

przełomu w transplantologii. Ja natomiast byłem żywym przykładem na skuteczność

operacji; śmierć Shi-vy świadczyła o związanym z nią ryzyku. Chirurdzy na całym świecie

nauczyli się procedury Stone'a, dzięki czemu rodzice pragnący oddać część własnej

wątroby dziecku, które urodziło się z wadą przewodów żółciowych, zyskali możliwość

uratowania swojej pociechy.

W słuchawce usłyszałem szept próżni otulającej ziemię, a potem wyłaniający się z

eteru dźwięk dzwoniącego w oddali dzwonka, jego

734piskliwe wezwanie, ożywione i skuteczne, zupełnie inne od niefrasobliwych,

analogowych klików i staroświeckiego dzwonienia, które rozlegało się, gdy wykręcałem

numer kogoś w Addis Abebie. Wyobraziłem sobie tryl aparatu i jego echo w mieszkaniu,

które odwiedziłem tylko raz i które zostawiłem otwarte jak puszkę sardynek po to, aby

Thomas Stone dowiedział się, że syn pojawił się w jego życiu.

Pomyślałem o mojej matce piszącej list, całym jej życiu zredukowanym do jednej

strony pergaminu. Zaniosła list (a razem z nim książkę i zakładkę) prawdopodobnie

późnym popołudniem, gdy zaczęły się bóle. Nocą jej stan się pogorszył, powoli zapadała

w bolesne otępienie, by następnego dnia umrzeć. Ale wcześniej przyszedł do niej Thomas

Stone. To był znak, na jaki czekała. Postąpił, jak należało, choć przez kolejne pół wieku

nie zdawał sobie z tego sprawy.

Thomas Stone odebrał po pierwszym dzwonku. Ciekawiło mnie, czy nie spał, bo

przecież w Bostonie był akurat środek nocy.

-Tak?

Jego głos zabrzmiał rzeczowo i czujnie, jakby spodziewał się tego najścia, jak

gdyby był gotów na wiadomość o urazie lub wylewie i możliwości pobrania organów albo

na informację o dziecku, jednym na dziesięć tysięcy, które urodziło się z atrezją dróg

żółciowych i które bez przeszczepu wątroby umrze. Głos, który usłyszałem, należał do

człowieka gotowego wykorzystać wszystkie umiejętności i doświadczenie swoich

dziewięciu palców, aby nieść ratunek innemu człowiekowi, i gotowego przekazać tę

spuściznę kolejnemu pokoleniu stażystów i rezydentów - po to się bowiem urodził i

niczego innego nie potrafił robić.

- Stone przy telefonie - odezwał się. Jego głos zabrzmiał tak blisko, jak gdyby był

tutaj ze mną, jak gdyby nic, ale to nic nie dzieliło naszych światów.Podziękowania

Page 604: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Moja książka to fikcja, a wszystkie występujące w niej osoby, podobnie jak sam

szpital Missing, stanowią produkt mojej wyobraźni. Niektóre postacie historyczne, takie

jak cesarz Hajle Syllasje i dyktator Mengystu, istniały naprawdę. Próba zamachu stanu w

Etiopii rzeczywiście miała miejsce, tyle że pięć lat przed opisywanym przeze mnie

puczem. Postaci pułkownika i jego brata dość swobodnie czerpią z biografii prawdziwych

przywódców przewrotu. Szczegóły ich pojmania, a także słowa wypowiedziane przez

pułkownika podczas procesu i przed śmiercią przez powieszenie pochodzą z

opublikowanych relacji, zwłaszcza książek: Ethiopia: A New Political History Richarda

Greenfielda, Ethiopia at Bay: A Personal Account of the Haile Selassie Years Johna H.

Spencera, dzieł historycznych Richarda Pankhursta oraz Revolutionary Ethiopia: From

Empire to People's Republic Edmonda J. Kellera. Wybitny lekarz nazwiskiem John

Melly w istocie zmarł postrzelony przez szabrownika, ale cała jego rozmowa z Matroną

została wymyślona. Ibis i inne bary to moja własna inwencja. Szkołę Loomis Town &

Country wymyśliłem, a wszelkie jej podobieństwo do mojej wspaniałej szkoły (w której

Mr. Robbs i Mr. Thames uparcie zachęcali mnie do pisania) jest niezamierzone.

Następujące źródła, książki i ludzie okazali mi bezcenną pomoc. Inspirację dla

sceny porodu i słów „biała zamartwica" oraz „w ciemnościach łona naszej matki"

zaczerpnąłem z cudownych wspomnień

736nieżyjącego już doskonałego egipskiego położnika i chirurga, specjalisty od

leczenia przetok pęcherzowo-pochwowych, Najlba Mahfuza pod tytułem The Life of an

Egyptian Doctor, podobnie zresztą jak pomysł na miedzianą wanienkę. Eseje Nergesh

Tejani, opowiadające o jej afrykańskich doświadczeniach z obracaniem płodu w brzuchu

matki i z leczeniem przetok, jak również nasza prywatna korespondencja, też okazały się

niebywale pomocne. Zajrzałem do wydanych drukiem dzieł doktora Reginalda Hamlina i

doktor Catherine Hamlin, pionierów w dziedzinie operacji przetoki. Będąc studentem,

często widywałem tę doktorską parę i dobrze znałem ich dokonania. Niedawno miałem

okazję odwiedzić ich Szpital nad Rzeką (Hospital by the River jest przy okazji tytułem

przepięknych wspomnień Catherine Hamlin). Opisani w mojej książce chirurdzy

zajmujący się przetoką nie mają w każdym razie nic wspólnego z Hamlinami. Nieżyjący

sir Ian Hill faktycznie był dziekanem szkoły medycznej i jeśli w książce używam jego

nazwiska, a także nazwiska Braithwaite, jest to wyłącznie rodzaj hołdu dla tych dwóch

Page 605: Abraham Verghese - Powrót do Missing

lekarzy, którzy otworzyli przede mną drzwi. Próby porwania samolotów Ethiopian

Airlines miały miejsce w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Jedna z niedoszłych

porywaczek była moją starszą koleżanką z uczelni; ona i jej wspólnicy zginęli podczas

akcji. Obecny premier Etiopii, Meles Zenawi, studiował na tej samej uczelni medycznej

co ja, tyle że rok niżej. Wstąpił do partyzantki i ostatecznie poprowadził oddziały, które

obaliły rządu Mengystu. Heroizm służb bezpieczeństwa i niebywałe umiejętności pilotów

to najprawdziwsza prawda. Linie lotnicze Ethiopian Airlines są moim zdaniem

najbezpieczniejszymi i najlepszymi liniami międzynarodowymi, jakimi zdarzyło mi się

latać; obsługa na pokładzie świeci przykładem gościnności i gorliwości. Badania nad

przenoszonym przez wszy durem powrotnym prowadzili nieżyjący już Peter Perine i

Charles Leithead; studiując, miałem przyjemność asystować obydwu podczas ich pracy z

pacjentami.

Szukając informacji na temat św. Teresy od Jezusa, a także poszukując opisu

rzeźby Berniniego, sięgnąłem do pozycji Teresa of Avila:

737The Progress of a Soul Cathleen Medwick. Nawet obejrzawszy oryginał rzeźby

w Rzymie, stwierdzam, że opis Medwick jest wyjątkowo trafny. Cytowane przeze mnie

słowa św. Teresy, podobnie jak rozważania na temat wiary i łaski, jak również pomysł, by

na łożu śmierci siostra Mary Joseph Praise odmawiała „Miserere mei", Deus, oraz

pomysł na niewytłumaczalny, słodki zapach śmierci są efektem inspiracji opowieścią

Medwick o życiu św. Teresy od Jezusa. „Niebiańskie gruchanie" to H.M. Stutfield

cytowany w książce Medwick.

Słowa „zawdzięczam ci widok poranka" są słowami W.S. Merwina pochodzącymi z

wiersza To the Surgeon Kevin Lin, który po raz pierwszy ukazał się drukiem w „New

Yorkerze". Wydruk wiersza w limitowanym nakładzie przygotowany przez Carolee

Campbell z Ninja Press i podpisany własnoręcznie przez Williama Merwina, wisi w moim

biurze. Winien jestem ogromny dług wdzięczności lekarzowi, pisarzowi i mojemu

przyjacielowi Ethanowi Caninowi za to, że zaprosił mnie na Sun Valley Writers Festival i

poznał z Revą Tooley i innymi wybitnymi ludźmi, którzy odwiedzają to miejsce.

Słowa „nos ostry jak pióro" pochodzą z drugiego aktu Króla Henryka V* i

stanowią wyraz mojego przekonania, że Szekspir poczynił w tym miejscu niezwykle

Page 606: Abraham Verghese - Powrót do Missing

przenikliwą kliniczną obserwację, co też opisałem w moim artykule The Typhoid State

Revisited w „The American Journal of Medicine" (nr 79/1985, s. 370).

Swoje wrażenia z wizyty w Adenie i wspomnienia związane z żuciem czatu

uzupełniłem o inspirację wyrazistymi opisami zawartymi we wspaniałej książce Erica

Hansena Motoring with Mohammed: ]ourneys to Yemen and the Red Sea, jak również

w Eating the Flowers of Paradise: One Man's Journey Through Ethiopia and Yemen

Kevina Rushby'ego.

Obraz kobiety z piecykiem na węgiel drzewny na głowie i pomysł transportowania

ludzi taczką pochodzą z książki Hansena.

* William Szekspir, Król Henryk V, prze). Leon Ulrich, w: Kroniki, PIW,

Warszawa 1973, s. 458.

738Informacje na temat włoskiej okupacji, opis Aweyde, jak również wiadomości

o przeróżnych aspektach włosko-etiopskiego konfliktu, łącznie z dążeniem Włochów do

zwycięstwa za wszelką cenę - qualsia-si mezzo - znalazłem w świetnej książce Paula

Theroux Dark Star Safari: Overland from Cairo to Capetown, a także w wielu innych

źródłach.

„Zwarła ramiona, widząc brzydotę..." to parafraza wiersza Jame-sa Merrilla

Charles on Fire: „»Pozbawiony umysłowych i duchowych / Wartości, człowieku,

zapadasz się«. Jesteś niczym, poza / Zwartymi ramionami w obliczu swojej brzydoty".

Bliss Carnochan pokazał mi wczesne wydanie swojej książki Golden Legends:

Images of Abyssinia, Samuel Johnson to Bob Marley i pomógł zrozumieć, jak

kształtowało się postrzeganie Etiopii przez kulturę Zachodu.

Zarówno ja, jak i inni studenci medycyny na uczelniach Brytyjskiej Wspólnoty

Narodów zawsze podziwialiśmy Bailey and Love's Short Practice of Surgery; pomysł

fikcyjnego podręcznika Stone'a opiera się właśnie na Baileyu i Lovie i stamtąd też

pochodzi historia o wombacie i wyrostku. Jako student byłem pod wrażeniem fotografii

Baileya i jego dziewięciu palców - poza tą jedną cechą postać Stone'a nie ma z Ha-

miltonem Baileyem, który, zanim przeszedł na emeryturę, wykładał wyłącznie na

uczelniach w Anglii, nic wspólnego.

Page 607: Abraham Verghese - Powrót do Missing

„Tym, co najczęściej wykańcza pacjenta, jest drugi błąd popełniony przy próbie

naprawienia pierwszego" i „Błędy bogatych zasypuje się pieniędzmi, błędy chirurgów -

ziemią" zaczerpnąłem z Aforyzmów i cytatów dla chirurga Moshe Scheina*. Za te i

wiele innych chirurgicznych sentencji wdzięczny jestem Moshemu, nieszablonowemu

chirurgowi, genialnemu nauczycielowi, autorowi kilku wspaniałych podręczników

chirurgii, eseiście i przyjacielowi. Moshe nie tylko zapoznał się ze wstępnym szkicem

mojej książki, ale też wprowadził mnie do

* Aforyzmy i cytaty dla chirurga, zebra! i opracował Moshe Schein, przeł.

Grzegorz Grąt-kowski, MediPage, Warszawa 2009. Pierwszy z aforyzmów znajduje się na

s. 79, drugi na 57.

739społeczności chirurgów SURGINET. Rozkoszowałem się, uczyłem i

pożyczałem pomysły z ich wywodów, zwłaszcza na temat szczegółów wazektomii, które

okazały się pretekstem do godnych uwiecznienia rozważań. Karen Kwong podzieliła się

ze mną swoimi doświadczeniami (ale też doświadczeniami swojego męża Marty'ego)

chirurga urazowego i była uważnym czytelnikiem rękopisu książki, zarówno w

początkowej fazie jej pisania, jaki pod koniec. Jej długie, przemyślane e-maile okazały się

wręcz nieocenione; nie umiem dostatecznie wyrazić mojego dla niej podziwu i

wdzięczności. Dziękuję również Edowi Salzteinowi, Jackowi Peacockowi, Stuartowi

Levitzowi i Franzowi Theardowi. Poznałem Thomasa Starzla, kiedy byłem szefem

rezydentów w Tennessee, później zaś odnowiłem naszą znajomość. To prawdziwy

chirurg pomiędzy chirurgami, a jego pionierskie dokonania na polu przeszczepu wątroby

nie są fikcją literacką; wspominając o nim w książce, chcę oddać mu hołd. Thomas Stone

to fikcyjna, współczesna mu postać. Francisco Cigarroa, prezes University of Texas

Health Science Center w San Antonio, był na tyle uprzejmy, bo pozwolić mi na

podejrzenie, jak wykonuje transplantację wątroby u dziecka. Wybitna grupa specjalistów

z San Antonio, na czele z Glennem Halffem, która przeprowadza przeszczepy tak, jakby

to była zupełnie rutynowa operacja, stanowi część spuścizny Starzla; do niedawna zresztą

można było bez obawy przed popełnieniem gafy powiedzieć, że każdy lekarz dokonujący

w Ameryce przeszczepu wątroby został przeszkolony przez Starzla lub kogoś, kto u niego

praktykował.

Page 608: Abraham Verghese - Powrót do Missing

„Narodziny, Kopulacja i Śmierć - gdy spojrzysz trzeźwo, nie ma nic więcej...

Urodziłem się i raz mi wystarczy" to częściowy cytat z wiersza Sweeney Agonistes T.S.

Eliota*.

„Nie tylko nasze uczynki, lecz również nasze zaniedbania stają się naszym

przeznaczeniem" to fragment z The King and the Corpse Heinri-cha Zimmera w

opracowaniu Josepha Campbella.

* T.S. Eliot, Poezje, przeł. Michał Sprusiński, Wydawnictwo Literackie, Kraków

1978, s. 145.

740„Dawno temu chrześcijanie z Abisynii widzieli w dżumie skuteczny i boski

środek osiągnięcia nieśmiertelności" pochodzi z Dżumy Camusa.

Nieżyjącemu Ryszardowi Kapuścińskiemu jestem ogromnie wdzięczny za opis

miasta i kraju, który - jak sądziłem - tak dobrze znam. Szczegóły dworu cesarza, opisy

pałacu, metody finansowania placówek zdrowia, postaci Amharów, eskorta motocykli,

minister pióra, intrygi pałacowe - to coś, o czym większość obywateli wiedziała, a czasem

nawet widziała na własne oczy, lecz talent Kapuścińskiego objawił się w tym, że on, będąc

człowiekiem z zewnątrz, sprawił, iż wszystko to stało się dla nas bardziej widoczne, a

udało mu się to dzięki wybitnej książce Cesarz.

„Wąż, choć ze splotów złożony, wciąż na tyle proste ma ciało, by do jamy wślizgnąć

się bez trudu" to parafraza jednego z wierszy bhakti w zbiorku Speaking of Siva pod

redakcją nieżyjącego A.K. Ramanujama.

Za informacje na temat karmelitanek pragnę podziękować Fredowi de Sam Lazaro

i Eliamowi Rao, a także niezrównanej siostrze Maude.

0 ile wiem, w Egmore nie istnieje zakon karmelitanek.

Szczegóły dotyczące Rock of East Africa, AFRS Asmara, znajdują się na

www.kagnewstation.com.

Za pomoc przy scenach ucieczki z Asmary dziękuję Nayneshowi Kamani, który

uczył się ze mną w szkole medycznej na starszym roku i który pokonał tę heroiczną trasę,

jaką opisuję; przeczytał rękopis

1 naniósł wiele własnych poprawek i uwag. Duży wpływ miała na mnie wspaniała

powieść Thomasa Kenneally'ego To Asmara zawierająca obserwacje dotyczące obozów

Page 609: Abraham Verghese - Powrót do Missing

partyzantki erytrejskiej, które Kenneally najprawdopodobniej odwiedził; autor jest

orędownikiem erytrejskiej sprawy. Chciałbym w tym miejscu nadmienić, że takimi

samymi uczuciami darzę zarówno Etiopię, jak i Erytreę, i mam drogich mi przyjaciół w

obydwu tych miejscach.

Słowa „jakbym podarował mu najwspanialszy prezent, jaki jeden człowiek może

wręczyć drugiemu" są parafrazą fragmentu What the Doctor Said Raymonda Carvera ze

zbioru New Path to the Waterfall.

741Za pomoc przy scenach w sanatorium dla chorych na gruźlicę jestem winien

słowa podziękowania Jean Mason i jej wykładowi The Discourse of Disease: Patient

Writing at the 'University of Tuberculosis', którego miałem sposobność i szczęście

wysłuchać podczas Psychoanalysis and Narrative Medicine Conference na University of

Florida w Gainsville w 2002 roku.

„Żeby żaden angielski szlachcic nie odszedł z tego świata, nie mając u swego boku

szkockiego lekarza, bo jestem pewien, że żaden z nich nie przyszedł bez niego na świat" -

tak ponoć brzmiał toast doktora medycyny Williama Huntera, starszego z braci

Hunterów*. Sparafrazowałem go nieco i włożyłem w usta B.C. Gandhiego.

„Kto przez całe życie ma najwięcej, a potem jeszcze osiągnie szczęśliwy koniec, ten

w moich oczach, o królu, jest uprawniony otrzymać ową nazwę", powiedział według

Herodota Ateńczyk Solon Krezusowi, bogatemu królowi Lidii**. Słowa te wypowiedział

również sir William Osier, słysząc o śmierci swego ukochanego syna Revere'a we

Flandrii. Nieistniejący podręcznik dla pielęgniarek, w którym jest mowa o Silnym Zmyśle

Pielęgniarskim, to przeróbka jednego z aforyzmów Oslera.

Za informacje na temat dolegliwości psychosomatycznych u Etiopczyków dziękuję

mojemu przyjacielowi, doktorowi Rickowi Hodesowi, który jest internistą, pisarzem i

„swoim chłopem". Jego życie w Etiopii to historia sama w sobie. Dziękuję Thomasowi

„Appu" Oommenowi za niesamowite wspomnienia jego chłopięcych czasów w Addis

Abe-bie, a także późniejszych, spędzonych tam jako dziennikarz, między innymi podczas

zamachu stanu. E-mail od Yohannesa Kifle do Appu dał mi cenny wgląd w sytuację w

Kerchele. Moi rodzice, George

* William Hunter (1718-1783) i John Hunter (1728-1793) - Szkoci, pierwszy -

fizjolog, chirurg i położnik, drugi - chirurg i patolog.

Page 610: Abraham Verghese - Powrót do Missing

** W takim brzmieniu mądrość tę przytacza Herodot (w: Herodot, Dzieje, przel. i

opracował Seweryn Hammer, Czytelnik, Warszawa 2002, s. 31), ale w niniejszym

przekładzie Thomas Stone cytuje Agamemnona z tragedii Ajschylosa (Agamemnon, w:

Tragedie, przeł. Stefan Srebrny, Wydawnictwo „Homini", Kraków 2005, s. 395).

742i Mariam Verghese, również podzielili się ze mną swoimi wspomnieniami, a

mama przygotowała obszerne notatki wyłącznie na mój użytek. Im też zadedykowałem tę

książkę.

W trakcie kilkuletniego procesu tworzenia niniejszej książki sięgałem po wiele

dzieł, których większości, mam nadzieję, nie omieszkałem umieścić w bibliografii; jeśli

zapomniałem wymienić źródło lub osobę, która przysłużyła mi się informacjami, chętnie

sprostuję omyłkę. Inspiracją dla sceny „mokrego" prezentu Genet dla Mariona był

podobny fragment w pewnej powieści lub opowiadaniu, nazwiska autora niestety nie

umiem sobie przypomnieć; metaforze Adenu jako miasta martwego, a zarazem żywego

jak robaki pożerające trupa (lub coś w tym stylu) również z chęcią przypisałbym autora.

Jestem pełen wdzięczności dla niezwykłej Advisory Board z San Antonio, która

pozwoliła nam wybudować Center for Medical Humanities, i nawet bardziej niż

wdzięczny osobom, z którymi przy tej okazji się zaprzyjaźniłem. Steve Wartman, mój

partner do tenisa i przyjaciel, zwerbował mnie do San Antonio, gdy pełnił tam funkcję

dziekana. Edith McAllister była dla mnie nauczycielką, trenerką, inspiracją i osobą, która

lepiej niż ktokolwiek inny rozumiała moją potrzebę „odetchnięcia", nawet jeśli równało

się to mojemu odejściu; w następnym życiu chciałbym powrócić jako ona. Marvin i Ellie

For-land, Judy McCarter - słowa nie potrafią wyrazić wdzięczności za okazaną miłość i

wsparcie; przejęcie wybitnej katedry po Marvinie i wybitnej prezesury po Joaquinie

Cigarroi jr. (obydwaj to doskonali interniści) było dla mnie najwyższym wyróżnieniem.

Judy jest moim doradcą i sumieniem; z każdym rokiem rośnie we mnie podziw dla jej

mądrości. Dziękuję UTHSCA, licznej rodzinie Cigarroa, Billowi Hen-richowi, Robertowi

Clarkowi, Janowi Pattersonowi, Rayowi Faberowi, Tomowi Mayesowi, Somayaji

Ramamurthy, Deborah Kaercher, zmarłemu Davidowi Shermanowi i wielu innym, który

uczynili to miejsce wyjątkowym; dzięki również Texas Tech z El Paso, gdzie to wszystko

się zaczęło. Doktor Erika Brady z Western Kentucky University

Page 611: Abraham Verghese - Powrót do Missing

743z wydziału etnologii była moją panią ekspert od wszystkiego, począwszy od

towarzystwa Alpha Omega Alpha, przez Religio Medici, a na szczegółach modlitw i

strojów skończywszy; zawsze mogłem polegać na jej badaniach. Michele Stanush także

wiele mi pomogła przy zbieraniu materiałów, za co jestem jej wdzięczny.

Moi bracia ze środowych modlitw (Randy Townsend, Baker Duncan, Olivier

Nadal, Drew Cauthorn, Guy Bodine i zwłaszcza Jack Wil-lome) oraz ich żony (zwłaszcza

ty, Dee!) dali mi swoją miłość i wiarę i uczynili odpowiedzialnym. „Nie ma większej

miłości...".

Tom Rozanski, sąsiad, kolega, urolog, posłużył mi radą przy scenie wazektomii,

jak również w innych kwestiach chirurgicznych, za co jestem mu wdzięczny. Rajender

Reddy i Gabe Garcia pomogli mi w sprawach związanych z wirusowym zapaleniem

wątroby typu B.

Anand i Madhu Karnad, moi drodzy, najstarsi przyjaciele, przez lata czytali i

słuchali fragmentów mojej książki, jak również poprzednich; dawali i dają mi miłość i

energię; wiem, że gdziekolwiek są, tam jest i mój dom.

Jestem wdzięczny Johnowi Irvingowi za jego wieloletnią przyjaźń. Dużo się od

niego nauczyłem, zarówno za pośrednictwem korespondencji, jak i z jego książek.

Doktor medycyny Ralph Horwitz, szef wydziału medycyny w Stan-fordzie,

stworzył mi dom; jestem mu wdzięczny za jego wizję, a także za jego i Sally przyjaźń.

Dziękuję mojemu bratu George'owi i jego żonie Ann, jak również rodzinie Kailath i Helen

Bing za to, że pokazała mi uroki Stanfordu na długo, zanim zamarzyłem, by się tam

dostać.

Moja cudowna żona Sylvia poświęciła wiele godzin na wprowadzanie poprawek,

które ja nanosiłem na rękopis, w dodatku robiła to kilkakrotnie na przestrzeni wielu

naszych wspólnie spędzonych lat. Ona, ale też Tristan, Jacob i Steven z większą niż

ktokolwiek cierpliwością znosili mój towarzyski niebyt i podtrzymywali mnie na duchu

podczas wzlotów i upadków towarzyszących pisaniu tej książki. Gracias mi amor; con

los ańos que me quedan...

744Mary Evans, moja agentka, sprzedała moje pierwsze opowiadanie „New

Yorkerowi", zanim poznała mnie osobiście, i od tamtych czasów - rok 1991, Iowa - nadal

we mnie wierzy. Jej czujne oko i mądra rada zrobiły ze mnie pisarza, zaś jej przyjaźń

Page 612: Abraham Verghese - Powrót do Missing

uczyniła ze mnie lepszego człowieka. Robin Desser miała udział w mojej pierwszej

książce i zaszczytem było pracować z nią również przy niniejszej. Robin poznała tę

książkę w wielu wcieleniach i spędziła z nią - oraz ze mną - niezliczone godziny, za co

jestem jej dozgonnie wdzięczny. Zawsze uważałem, że wdzięk, pasja, pokora i niebywały

talent, które wkłada w swoją pracę, dzieli z najbardziej przeze mnie podziwianymi

lekarzami. Pragnę podziękować też Sarah Rothbard, wspaniałej asystentce Robin.

Jestem ogromnie wdzięczny Sonny'emu Mehcie za jego entuzjazm w związku z moją

opowieścią i jego nieustające wsparcie dla mojego pisarstwa.

Medycyna to wymagająca pani, wierna wszakże, hojna i uczciwa. Dzięki niej

dostępuję zaszczytu przyjmowania pacjentów i przekazywania wiedzy studentom, to ona

nadaje sens wszystkiemu, co robię. Podobnie jak Ghosh, każdego roku podczas

uroczystości rozdania dyplomów odnawiam moje z nią śluby: Przysięgam na Apollina,

lekarza, na Asklepiosa, Hygieę i Panaceę oraz na wszystkich bogów i boginie, biorąc

ich za świadków, że wedle mej możności będę dochowywał tej przysięgi i tego

zobowiązania. (...) Me będę wykonywał wycięcia chorym na kamień...

Abraham Verghese Stanford, Kalifornia, czerwiec 2008Bibliografia

Anderson R. i Romfh R., Technique in the Use of Surgical Tools, Appleton-

Century-Crofts,

Nowy Jork 1980. Ayele N., Wit and Wisdom of Ethiopia, Tsehai Publishers and

Distributors, Hollywood

1998.

Bailey H., Pye's Surgical Handicraft (wyd. 17), John Wright & Sons, Bristol 1956.

Bierman, J. i Smith C, Fire in the Night: Wingate of Burma, Ethiopia and Zion, Random

House, Nowy Jork 1999. Coleman D., The Scent of Eucalyptus: A Missionary

Childhood in Ethiopia, Goose Lane

Editions, Fredericton 2003.

Cook H., Fifty Years a Country Doctor, University of Nebraska Press, Lincoln

1998. Cope Z., The Diagnosis of the Acute Abdomen in Rhyme, H.K. Lewis & Co.,

Londyn 1962. Dreger A.D., One of Us: Conjoined Twins and the Future of Normal,

Harvard University

Page 613: Abraham Verghese - Powrót do Missing

Press, Cambridge 2004. Gould G.M. i Pyle W.E., Anomalies and Curiosities of

Medicine, W.B. Saunders, Nowy

Jork 1896. Habte-Mariam M. i Price C, The Rich Man and the Singer: Folktales

from Ethiopia,

E.P. Dutton, Nowy Jork 1971.

Hertzler A.E., The Horse and Buggy Doctor, University of Nebraska Press,

Lincoln 1938. Humphries S.V., The Life of Hamilton Bailey, Ravenswood Publications,

Beckenham 1973. Keller E.J., Revolutionary Ethiopia: From Empire to People's

Republic, Indiana University

Press, Bloomington 1991. Lambie T.A., Boot and Saddle in Africa, Fleming H.

Redell Co., Nowy Jork 1943.

746Lambie T.A., A Doctor Without a Country, Fleming H. Redell Co., Nowy Jork

1939. Marcus H.G., The Politics of Empire: Ethiopia, Great Britain and the United

States, 1941-

-1974, Red Sea Press, Lawrenceville 1983. Marston A., Hamilton Bailey: A

Surgeon's Life, Greenwich Medical Media Ltd., Londyn

1999. Melly A.J.M., John Melly of Ethiopia (pod redakcją K. Nelsona i A.

Sullivana), Faber &

Faber, Londyn 1937. Speert H., Iconographia Gyniatrica: A Pictorial History of

Gynecology and Obstetrics,

F.A. Davis Co., Filadelfia 1973.

Smith I., Wish 1 Might, Harper & Brothers, Nowy Jork 1955. Waugh E., Waugh in

Abyssinia, Longman, Harlow 1936.

O autorze

Abraham Verghese jest profesorem teorii i praktyki medycyny na Stanford

University oraz kierownikiem katedry medycyny wewnętrznej tejże uczelni. Pracował na

East Tennessee State University, University of Iowa, Texas Tech University oraz w

Health Science Center na University of Texas w San Antonio, gdzie był jednym z

założycieli Center for Medical Humanities & Ethics; jest tej uczelni wykładowcą

Page 614: Abraham Verghese - Powrót do Missing

kontraktowym. Ukończył Iowa Writers' Workshop, jest autorem My Own Country (Mój

kraj), książki wyróżnionej w 1994 roku przez NBCC i jednej z pięciu najlepszych książek

według „Time'a", oraz The Tennis Partner (Partner do tenisa), jednej z „książek wartych

uwagi" według „New York Timesa". Jego eseje i opowiadania były publikowane w „New

Yorkerze", „New York Timesie", „Sports Illustrated", „The Atlantic Monthly", „Esquire",

„Story", „Granta", „The New York Times Magazine", „The Wall Street Journal" i wielu

innych czasopismach. Mieszka w Palo Alto w stanie Kalifornia.