via appia #5

62

Upload: via-appia

Post on 10-Mar-2016

222 views

Category:

Documents


0 download

DESCRIPTION

Magazyn Literacko-Kulturalny Via Appia.

TRANSCRIPT

Page 1: Via Appia #5

Wywiad: Artur GanszyniecWspółtwórca gry Wiedźmin i systemu RPG Wolsung

W oparach farbysztuka wprost spod Twojego okna

Zrodzony, by tworzyć

Piękne dzieci rodzą się w największym bóluNieopublikowane dotąd opowiadanie

Opowiadania

Publicystykai wiele innych

Page 2: Via Appia #5

Via Appia obchodzi swoje pierwsze urodziny! Minął niemal rok od ukazania się pierwszego nu-meru, a my tego dnia spoglądamy wstecz, na to co już udało nam się osiągnąć i z dumą dobitnie Wam oznajmiamy, że nasz bobasek żyje i rośnie jak na drożdżach!

Dobrze przyglądając się temu numerowi łatwo dostrzec, że Via Appia przechodzi niemałą ewolucję. Mamy coraz więcej tekstów, których nie znajdziecie nigdzie indziej, poziom dobranych utworów wciąż wzrasta. Na początku, gdy pojawił się pier-wszy numer naszego pisma, nawet nie przyszło mi śnić, że VA będzie tak dy-namicznie się rozwijać, że przyciągnie tylu wspaniałych i utalentowanych ludzi. A przecież to nie koniec naszej drogi, to dopiero początek. Rozwijamy skrzydła!

Nasze forum już dawno przekroczyło liczbę tysiąca użytkowników, nawiązaliśmy współpracę z liczącymi się na rynku organizacjami, szykujemy również wydar-zenie, które wyjdzie daleko poza granice naszego INKowego królestwa i pozwo-li nam pomóc kolejnym rzeszom zdolnych osób odnaleźć swoje własne miejsce w Interenecie. Staramy się również wspierać nowe organizacje takie jak Byd-goska Grupa Literacka NEON, która oprócz własnego bloga posiada swój dział w Inkaustusowych komnatach. Ponadto uruchomiliśmy ideę Tekstu Miesiąca, czyli wybieranego przez naszych Krytyków najlepszego opowiadania opub-likowanego w danym miesiącu na forum. Jakby tego wszystkiego było mało, wciąż jeszcze trwa konkurs poetycki! To dzięki Wam drodzy użytkownicy oraz czytelnicy trwamy dalej i nie poprzestajemy w staraniach by każdy następny numer był lepszy od poprzedniego.

Niemniej coś się kończy i coś się zaczyna. Ostatni rok to czas, w którym pomogłem ruszyć nasze wspólne, piękne marzenie jakim była Via Appia. Piastowałem wtedy funkcję Redaktora Naczelnego. Czuję jednak, że nadszedł czas, aby naturalną koleją rzeczy usunąć się w cień i ustąpić miejsca innym. Czy znikam całkiem? Nigdy w życiu! Z dziką przyjemnością zasiądę w mojej zakurzonej kanciapie, zacznę dorzucać węgla do pieca i będę nadawał koncert po rurach, coby reszta nie musiała się przejmować takimi przyziemnymi sprawami. Dlatego też to ostatni wstępniak, który wyjdzie spod moich paluchów.

Bywajcie i rozsyłajcie VA po znajomych. W Was nasza siła.

- 2 -

Wstęp

Page 3: Via Appia #5

publicystyka

- 3 -

Spis TreściSteampunk

WyWiad: artur Ganszyniec

Prezent ślubny cz. 4

Piękne dzieci rodzą się w największym bólu

Prywatne życie suPerbohaterów

RozdaRcie

Bajki

Tacie lepiej nie przeszkadzać

*** (przyszedłem na własny pogrzeb) / gdzie moja ojczyzna?

Żegnaj Sally, o Słodka Sally / SzekSpir

Deszcz / Poezja to tworzenie Pięknych zDań

Mywja, czy jawmy... co za różnica...

Dla tego łysego

INKubator - MIchalIus

W oparach farby, czyli sztuka ulicy

Bydgoska grupa Literacka - NeoN

Steampunk

WyWiad: artur Ganszyniec (współtwórca gry wiedźmin i systemu rpg wolsung)

Prezent ślubny cz. 4

Piękne dzieci rodzą się w największym bólu

Prywatne życie suPerbohaterów

RozdaRcie

Bajki

Tacie lepiej nie przeszkadzać

*** (przyszedłem na własny pogrzeb) / gdzie moja ojczyzna?

Żegnaj Sally, o Słodka Sally / SzekSpir

Deszcz / Poezja to tworzenie Pięknych zDań

Mywja, czy jawmy... co za różnica...

Dla tego łysego

INKubator - MIchalIus

W oparach farby, czyli sztuka ulicy

Bydgoska grupa Literacka - NeoN

w odcinkach

opowiadnia

publicystyka

opowiadnia

opowiadnia

opowiadnia

opowiadnia

poezja

poezja

poezja

poezja

Miniatury

Pogranicza

Pogranicza

Pogranicza

4

6

12

20

26

30

32

40

44

45

46

47

48

50

56

60

Page 4: Via Appia #5

Publicystyka

Zanim zabrałam się za napisanie artykułu nie miałam pojęcia co to właściwie jest ten cały steampunk. Brzmi to śmiesznie? Tak więc wpisałam pojęcie w google

i doznałam nagłego olśnienia. W tak dziecinny sposób wyszło na jaw, iż siedzę w tym od kilku dobrych lat. Czym właściwie jest steampunk? To nurt fantasy, choć kojarzy się niektórym z grupą wywrotowców z włosami postawionymi na sztorc. Oczywiście całkiem niesłusznie. Jedynie z tym bun-tem można by się nieco sprzeczać, ale wszystko po kolei.

Steampunk w latach ’90 nazywany był Vic-toria Science Fiction, w skrócie VSF. Jest czymś w rodzaju fantastyki sięgającej do samych korzeni sci-fi. Jest połączeniem XIX-wiecznej powieści naukowej z XVIII-wiecznymi opowieściami przesiąkniętymi wciąż jeszcze żywą mistyką i leg-endami. W steampunku dziewiętnastowieczna re-wolucja przemysłowa miesza się więc z wszystkim tym co w minionych wiekach tajemnicze i nie do końca zrozumiałe. Wizje dotyczące przyszłości,

które tworzyli ludzie z końca XIX wieku były bardzo często chybione. Steampunk to pójście w tych błędach kilka kroków dalej, nadanie im prawa do bytu, mało tego, rozwinięcie do monu-mentalnych wręcz rozmiarów.

Akcje utworów osadzonych w realiach ste-ampunku rozgrywają się przeważnie w epoce wiktoriańskiej, potocznie uważanej za erę re-wolucji technicznej, tzw. wieku pary. Jednakże jest to obraz przeszłości nieco skrzywiony, inny od tego nam znanego. Dzieje świata potoczyły się odmiennie, para stała się tym, czym dla naszego świata elektryczność. Przemysł, maszyny, nawet roboty, wszytko to napędza para - jej gwizd i syk, terkot przekładni, chrzęst metalu, smród dymu, wszystko to jest codziennością.

W tym miejscu mogłabym się więc pokusić o kolejną definicję steampunka. Otóż, odz-wierciedla on alternatywną, mroczną przeszłość epoki rewolucji industrialnej Wieku Pary, ery w której stal, para i maszyny wkradły się na do-bre w ludzkie życie.

‘Steam’, to z języka angi-elskiego para. Lecz skąd ten punk? Trudno jednoznacznie powiedzieć. Punk to odrzuce-nie zasad, odejście od tego co narzucają nam politycy, policja, religia. Punk dąży do wolności jednostki i jej samostanowienia. A czy historia nie narzuca nam schematów tego jak rozumieć zjawiska, jak odnosić się do przeszłości, do tego czy innego narodu? Steampunk zrywa z tym. Uwolniony stał się inkubatorem dla autorów, wizjonerów, wiel-bicieli przeszłości, mechaniki, ideologii buntu i alternaty-wnej rzeczywistości. Pełnymi

- 4 -

SteampunkAutor: Siloe

Page 5: Via Appia #5

Publicystyka

garściami czerpie z historii, legend, mitologii i nieprzemierzonej wyobraźni twórców.

Wszystko ma swój początek. Kiedy zaczął się steampunk? Dość dawno, lecz osoby, które wtedy tworzyły nie miały pojęcia o tym, że ktoś wkrótce, czerpiąc z ich dzieł napisze historię na nowo, st-worzy nową, alternatywną kulturę.

Któż nie słyszał o Vernie? Juliusz Gabriel Verne (1825-1905), nazwany „dziadkiem science fiction”, napisał wiele powieści podróżniczych i fantastycz-no-naukowych. Uwielbiał żeglować i podróżować, co ma swoje odbicie w jego twórczości, choć jego bohaterowie zwiedzili znacznie więcej niż on sam. Jego książki były wielokrotnie przerabiane na potrzeby przedstawień teatralnych jak i scenari-uszy filmowych. Najbardziej znane są: „Podróż do wnętrza ziemi”, „Dwadzieścia tysięcy mil pod-wodnej żeglugi”, „W osiemdziesiąt dni dookoła świata” i „Tajemnicza wyspa”. Jego powieści pełne są maszyn, niezwykłych dokonań, wynalazków przekraczających pojmowanie człowieka żyjącego u schyłku XIX wieku. Juliusz Verne był wizjonerem, a jego wyobraźnia zachwyca nas do dziś. Minęło ponad sto lat - niezwykłe, prawda?

Wehikuł czasu - ktoś o nim nie słyszał? Herbert George Wells (1866-1946) był jednym z pionierów science fiction. Mimo skromnego i ciężkiego życia rodzinnego, tworzył wiele dzieł literackich (pisał również pod pseudonimem Reginald Bliss). Książki „Niewidzialny człowiek” czy „Wojna światów” stały

się kanonem fantastyki naukowej. W czasie studiów był redaktorem w czasopiśmie studenckim „The Science School Journal”, gdzie później ukazywał się jego słynny „Wehikuł czasu”. W swoim całym twórczym życiu napisał sześćdziesiąt trzy książki! Zaawansowane maszyny, obcy, technika, wykre-owane w umyśle człowieka żyjącego na przełomie wieków. Wszystko to znajdziemy w jego książkach. Nic dziwnego, że steampunk może uznać go za swojego drugiego dziadka.

Po dziś dzień steampunk inspiruje pisarzy, rysowników oraz filmowców. Od zarania dziejów kręcą nas wizje świata po apokaliptycznych walkach z żywiołami, nieznanymi siłami, czy też z samym człowiekiem i jego chciwością.

„Fullmetal Alchemist” opisująca historię dwóch braci próbujących wskrzesić matkę. Gdzie w ich świecie to alchemicy stanowią najwyższy kult. Inny przykład: „Liga niezwykłych dżentelmenów” walczących z fanatykiem pragnącym władzy. W jed-nym miejscu spotykają się postacie znane z wielu innych komiksowych historyjek, jak np. Kapitan Nemo, mistrz podwodnych żeglug. Wiecznie młody Dorian, którego starość zamknięto w obrazie. Na pewno każdy z was zna film „Bardzo Dziki Zachód”. Przedstawia on czasy krótko po zakończeniu wojny secesyjnej. Szalony bogacz porywa naukowców, którzy mają stworzyć broń, która mógłby obalić unię. Wszystko to w asyście pary, niezwykłych wynalazków i pokręconych maszyn. Przedstawiłam zaledwie kilka przykładów, bo można by je mnożyć w nieskończoność. Oklepane motywy walki dobra ze złem, przyprawione objawieniami niespotykanej mechanizacji połączonej z magią i mitycznymi st-worami, nabierają w nich nowego smaku.

Steampunk to interesująca alternatywna dla osób zmęczonych ciągle powtarzającymi się sche-matami w grach fantasy i s-f. To nietypowy nurt, który zdobywa coraz większe uznanie w Polsce. Będziemy na pewno bacznie śledzić wszelkie nowości na naszym steampunkowym rynku. Należy do nich z pewnością nowo powstałe wydawnictwo Ars Machina, które celuje w steampunk i fantastykę naukową. Na swój debiut na rynku wydawniczym wybrali doskonałą monografię “Steampunk” pod redakcją Ann i Jeffa Van der Meerów. Ale to już temat na inny artykuł.

- 5 -

Page 6: Via Appia #5

Publicystyka

- 6 -

Wywiad: Artur GanszyniecAutor: Chrisiok

Wywiad z Arturem Ganszyniec, współtwórcą fabuły gry komputerowej Wiedźmin zarówno pierwszej jak i drugiej części, autorem oryginalnego systemu RPG osadzonego

w realiach steamunkowych Wolsung oraz wykładowcą na Politechnice Łódzkiej.

Witaj Arturze.

Witam serdecznie.

Na pewno wiele osób zgodzi się ze mną, że zna-my Cię bardziej z twoich dzieł niż Ciebie jako osobę. Chciałbym to zmienić, abyś nie był tylko jednym z wielu nazwisk w napisach końcowych gry lub w stopce redakcyjnej podręcznika. Opow-iedz nam proszę coś o sobie.

Jestem po prostu gościem, który robi gry. Wraz z Kuźnią Gier wydajemy fabularną grę akcji Wol-sung: Magia Wieku Pary, miałem również okazję współpracować z CD Projektem nad komputerow-ym Wiedźminem i jego kontynuacją. Pracowałem również przy grze na iPhone’a “Mooniacs”, wy-produkowanej przez agencję Ars Thanea i Bad Juju

Page 7: Via Appia #5

Publicystyka

Games dla Namco Bandai. Wcześniej zdarzało mi się pracować w branży medialnej i zestawiać słupki w Excelu dla dużej korporacji. Projektowanie gier okazało się jednak dużo fajniejsze :)

Tworzysz gry, dajesz pożywkę naszej wyobraźni. To twoja praca, a może bardziej hob-by?

Od sześciu lat pracuję wyłącznie przy rzec-zach związanych w jakiś sposób z projektowaniem i produkcją gier, łączę więc pracę z ulubionym hob-by. To fajne, choć czasami trudno zachować dystans i pamiętać o tak zwanym “prawdziwym życiu” ;)

Wolusng to klasyczny, w dodatku całkowicie Polski erpeg papierowy w steampunkowym kli-macie. System ten jest nieco mniej znany na Polskim rynku niż zagraniczne produkcje, jak chociażby kultowy Warhammer czy AD&D, lecz wśród fanów gier fabularnych zyskał już swoje miejsce. Doczekał się też niejednego fanficka. Jesteś autorem Wolsunga. Gdybyś mógł nam go trochę przybliżyć.

Wolsung to niesamowite przygody nadzw-yczajnych dam i dżentelmenów w magicznym dziewiętnastym wieku. System nastawiony jest przede wszystkim na spektakularną akcję,

nawiązując do przeżyć bohaterów naszych ulubi-onych książek i filmów. To Indiana Jones plus smoki, Sherlock Holmes i demoniczny Kuba Rozpruwacz, Staś i Nel na parowym słoniu, to elfy kontra nazis-towskie zombie.

To robi wrażenie, Arturze. Jakie były początki Wolsunga? Od czego się zaczęło?

Na początku była dyskusja ze znajomymi (gdzieś pod koniec zeszłego stulecia) o tym, dlaczego światy fantasy zawsze tkwią w średniowieczu, czemu nigdy nie wykształca się w nich cywilizacja tech-niczna. Zacząłem się zastanawiać, jak by wyglądał świat fantasy, gdyby odbyła się w nim rewolucja przemysłowa. Coś sobie zapisywałem w zeszycie i nagle, już dziesięć lat później, na rynek trafił Wol-sung :)

Czym się inspirowałeś jako ojciec Wolsunga?

Wszystkim. :) A tak na poważnie, to pisaliśmy Wolsunga również dla siebie, tworzyliśmy grę w którą sami mielibyśmy ochotę grać. Nic więc dzi-wnego, że są tam rzeczy, które się nam szczególnie podobały. Znajdziesz tam więc motywy zaczerpnięte z Verne’a, z opowieści o Sherlocku Holmesie i In-dianie Jonesie, przez Tolkiena, Pratchetta i Love-crafta po gry konsolowe, komiksy o Hellboyu na Eddzie Poetyckiej kończąc. Jeśli trafialiśmy gdzieś na fajny patent zahaczający o XIX wiek, ciekawy mit, dobre rozwianie mechaniczne, staraliśmy się je zaadaptować do Wolsunga.

Wyszła z tego interesująca i oryginalna miesza-nina stylów. Wybraliście mało popularny w Polsce nurt, niektórym kojarzący się z wywrotowcami o włosach postawionych na sztorc ;) Dlaczego ste-ampunk?

Bo jest bardzo plastyczny. Dziewiętnasty wiek łatwo sobie wyobrazić. W popkulturze pełno jest nawiązań i referencji do tego okresu. Jednocześnie jest to okres świeży, nie tak eksploatowany

- 7 -

Page 8: Via Appia #5

Publicystyka

- 8 -

w przemyśle rozrywkowym, więc przez to atrak-cyjny dla graczy znudzonych standardowym fan-tasy. Świat jest już znany, łatwo się w nim odnaleźć, a jednocześnie wiele jest w nim jeszcze do odkrycia i zbadania. Wystarczy kilka słów – kluczy, i wiado-mo o co chodzi. Kiedy prowadzę nowym graczom Wolsunga, zaczynam zwykle od czegoś w stylu: ‘gramy w Lyonesse, to taki wiktoriański Londyn z Sherlockiem Holmesem i Kubą Rozpruwaczem, tylko że są elfy’. I wszyscy wiedzą o co chodzi.

Jak byś zdefiniował ten nurt? Czym jest dla ciebie Steampunk?

Nie chcę wdawać się w spory definicyjne. W skrócie to taki cyberpunk w XIX wieku :) Szc-zerze mówiąc, w przypadku Wolsunga, steampunk jest raczej stylistyką - sama materia przygód jest bardziej przygodowa, lżejsza. Nasza gra to raczej steam-pulp, jest pełna nawiązań do taniej literatury przygodowej z początku XX wieku.

Potwory, maszyny, niezwykłe miejsca, których nikt jeszcze nie odkrył, mechanika. Jakie było największe wyzwanie podczas realizacji gry?

Trudno powiedzieć. Zarówno świat, jak i mechanika wymagały sporo pracy, ale nad światem siedzieliśmy dłużej, dojrzewał on w sposób natural-

ny, często samoistny. Mechanika powstawała szyb-ciej, lecz był to intensywny i wymagający proces. Wiedzieliśmy, co chcemy osiągnąć, mieliśmy sporo pomysłów, jednak mimo to testy i kolejne wersje zasad, kosztowały nas mnóstwo czasu i nerwów. Zdecydowanie jednak był warto! Gdy oglądamy graczy na konwentach, widzimy, że osiągnęliśmy to, o co chodziło - zasady ułatwiające spektakularną walkę, pościgi i gorące dyskusje. Mechani-ka gry wspiera klimat i pozwalają graczom na współtworzenie historii, bo taki jest przecież jej cel.

W grze znajduje się wiele pojęć, urządzeń, mechanizmów, broni. Czy wszystkie są czystą fikcją?

Nie wszystkie - większość patentów pojawiających się w Wolsungu jest czymś zain-spirowane. Nawiązujemy do literatury, historii, mi-tologii, ogólnie pojętej popkultury. Wiem, że wielu graczom sprawia przyjemność znajdywanie takich nawiązań A my również lubimy mrugnąć czasem okiem do odbiorcy.

Powiedz, czym Wolsung wyróżnia się na tle in-nych systemów RPG?

Unikalnym klimatem, nowoczesnymi zasadami, które pozwalają waszym bohaterom dokonywać

Page 9: Via Appia #5

Publicystyka

czynów spektakularnych i w wielkim stylu. To po prostu dobra gra, z rosnącą rzeszą fanów i regularnie wspierana przez wydawcę. Nowe dodatki wychodzą regularnie, a w sieci co i rusz pojawiają się dodat-kowe materiał. W Wolsunga bardzo łatwo jest zacząć grać, dobrze się przy tym bawiąc.

Gdybym chciał stworzyć własny system RPG, od czego musiałbym zacząć?

Od zastanowienia się dla kogo to robisz. Inaczej podchodzi się do tworzenia systemu autorskiego dla grupki przyjaciół inaczej darmowego sieciowego dodatku do któregoś z uniwersalnych systemów a in-aczej do planów otwarcia nowej linii wydawniczej. Szczerze mówiąc, to mnóstwo pracy sprawiającej dużo frajdy ale przynoszącej niewielkie pieniądze. Dobrze mieć tę świadomość.

Czy wasz zespół rozwija się?

Nieustannie. Ostatnie dodatki powstał przy współudziale naszych dawnych fanów, którzy stali się częścią zespołu designerskiego.

Z tego co mówisz wynika, że gracze mogą wpływać na kształt waszej produkcji. W jaki sposób?

Najłatwiej napisać do nas maila albo porozmawiać z nami na konwencie. Uważnie słuchamy waszych opinii, bo to dla was piszemy gry. W najnowszym dodatku pt. “Almanach Nadzwyczajny” znajdziecie

wiele pozycji, które powstały właśnie w wyniku ro-zmów z graczami i w odpowiedzi na ich uwagi. Poza tym zachęcam do odwiedzin na stronie wolsungeria.pl, gdzie regularnie publikowane są materiały dodat-kowe do Wolsunga, pisane zarówno przez członków naszego zespołu, jak i fanów.

Jakie macie plany na przyszłość w związku z Wolsungiem? W który kierunku będzie rozwijał się system?

Planujemy rozwijać linię wydawniczą. W tym roku wydamy na pewno dodatek o Slawii, czyli wol-sungowej Polsce oraz, przeznaczony dla dojrzałych odbiorców, dodatek “Wolsung Noir”, traktujący o mrocznych stronach naszego uniwersum. Cały czas również trwają intensywne prace nad wersją angielską Wolsunga – po szczegóły zapraszam na naszą stronie www.steampulpfantasy.com

Wiedźmin to trochę inna historia. To pier-wsza tak duża Polska produkcja, w dodatku taka, która zawojowała serca nie tylko polskich graczy, a od 17 maja 2011 na rynku gości jej druga część. To naprawdę sukces: nietuzinkowe postaci, doskonała grafika i ten klimat. Jak wy to zrobiliście? :)

Komputerowy Wiedźmin, zarówno pierwsza część jak i świeżo wydana część druga, to efekt

- 9 -

Page 10: Via Appia #5

Publicystyka

- 10 -

długiej i ciężkiej pracy kilkudziesięcio osobowego zespołu uzdolnionych pasjonatów. Tylko tyle i aż tyle. Oczywiście, liczy się dobry pomysł, liczy się technologia itd., ale w ostatecznym rozrachunku, do-bre gry trafiają na rynek, ponieważ ktoś (albo wielu ktosiów) zarwał niejedną noc i wsadził w produkcję wiele swoich umiejętności, energii i serca.

Pracowałeś bezpośrednio przy fabule gry. Na pierwszej linii. Powiedz jaka była twoja rola?

Podczas produkcji pierwszego Wiedźmina byłem głównym scenarzystą i szefem zespołu implementującego fabułę gry. Odpowiadaliśmy za przebieg całej historii w grze, od pierwszego pomysłu do ostatecznej realizacji. Obejmowało to zaimple-mentowanie wszystkich questów, pisanie dialogów, współudział w projektowaniu postaci i leveli, na-pisanie większości tekstów w grze i reżyserię nagrań dialogów. Natomiast podczas prac nad Wiedźminem 2 brałem udział w preprodukcji, tworzeniu wizji gry

wielu miłośników prozy Sapkowskiego i w związku z tym dobrze wiedzieliśmy, w co celujemy. To miało być fantasy dla dorosłych, opowiadające o współczesnych problemach i pokazujące bohat-era - Geralta - w świecie, w którym często trzeba wybierać mniejsze zło. Sądząc po reakcjach graczy, udało się te cele zrealizować.

Z tym chyba niewielu chciałoby polemizować. Gra jest ogromna, ma mnóstwo wątków, questów pobocznych ale i tych ściśle związanych z fabułą. Powiedz nam jak wy to wszystko ogarnęliście?

Był trudno. Dokumentacja gry (zarówno pier-wszej, jak i drugiej części) liczy sobie kilkaset stron. Pomysły powstają, są spisywane, przedysku-towywane, zmieniają się, cały czas ewoluują. Zw-ykle pod koniec produkcji trzeba od nowa spisać listę questów, bo znacząco odbiega ona od tego, co było planowane. Tworzenie gry to ciągła ewoluc-ja, nieustanne poprawianie i dopracowywanie pomysłów, szczegółów. Czasami mam wrażanie, że gry się bardziej hoduje, niż projektuje ;). Ale to właśnie w tym tkwi przepis na sukces - gorsze pomysły odchodzą i w ich miejsce pojawiają się lep-sze. Trzeba tylko cały czas wiedzieć w którą stronę się idzie, jaki cel chce się osiągnąć. A potem kończy się czas i gra trafia do pudełka :)

Pytanie może banalne, ale nie potrafię się powstrzymać: Powiedz, jak się robi questy?

To zależy od silnika, na którym powstaje gra. W skrócie: zaczyna się od ogólnego pomysłu, wyty-cznych wynikających z potrzeb fabuły, ograniczeń produkcyjnych itd. Potem ktoś wymyśla konkret-ny przebieg wydarzeń, wyzwania itd. Pomysł się przegaduje i zaczyna się pracę na silniku. Programiści dostarczają narzędzi, graficy modeli, scenarzyści piszą odpowiednie dialogi, a osoba odpowiedzi-alna na implementację składa to wszystko do kupy.

i pierwszej wersji scenariusza.

No dobrze, wszyscy znamy książki Pana Sap-kowskiego. Ale jak do licha z książki zrobić grę?

Gra to zupełnie inne medium, gracz nie czyta o cudzych przygodach, lecz sam ich doświadcza. Historię opowiadają nie słowa, ale obrazy. Napięcie bierze się nie tylko z przebiegu narracji ale i z emocji płynących z samej rozgrywki. To zupełnie inny fach i opowiedzenie historii wymaga innego podejścia. Graficy muszą oddać obrazami ten sam klimat, który Sapkowski namalował słowami - wiele el-ementów trzeba wówczas doprecyzować, prakty-cznie stworzyć od nowa. Scenarzyści piszą dia-logi, które muszą dobrze brzmieć, nie tylko dobrze wyglądać na piśmie. Pojawia się przy tym masa subtelnych różnic językowych, które trzeba wziąć pod uwagę. Pomogło nam to, że w zespole było

Page 11: Via Appia #5

Publicystyka

Potem ktoś w to gra i zaczyna się faza poprawek, zmian i testów. Aż w końcu, po iluś korektach, wy-chodzi z tego ciekawy fragment gry.

A z tych fragmentów składa się klimatyczna całość. Czy konsultowaliście elementy history-czne, związane np. z specyfika broni, strojami, architekturą ze specjalistami w danej dziedzinie?

Z reguły pracuje się na dobrze dobranych refer-encjach graficznych, a gdy trzeba sięga się głębiej do źródeł. Nie odwzorowujemy realnego świata, więc możemy sobie pozwolić na pewną dowolność, jednak mimo to dobre źródła to podstawa. Bardzo zależało nam na tym, by świat w Wiedźminie robił wrażenie spójnego i wiarygodnego

Nieodzowna wydaje się przy tym pomoc samego autora. Czy Andrzej Sapkowski angażował się w proces powstawania gry?

Andrzej Sapkowski, jak sam niejednokrotnie wspominał, jest pisarzem i tworzenie gier go nie interesuje. Nie brał bezpośredniego udziału w pra-cach nad grą, jednak konsultował pewne szczegóły dotyczące polityki, geografii i nazewnictwa.

Powiem ci jedno Arturze. Wydaje się że to pra-ca marzeń dla każdego erpegowca. Zdradź nam sekret, kogo trzeba wypatroszyć aby ją dostać?

Trzeba wiedzieć czego się chce i poświęcić wystarczająco dużo energii, by to osiągnąć. Jak w każdej branży. :)

Powiedz nam na koniec, nad czym teraz pracujesz?

Pracuję teraz nad paroma projektami. W ramach Kuźni Gier siedzę nad dodatkiem do Slawii, oraz nad angielskim wydaniem Wolsunga. W ramach branży elektronicznej pracuję nad paroma grami na iPhone’a. Oprócz tego prowadzę na Politech-nice Łódzkiej zajęcia z projektowania fabuł w grach wideo.

Dziękuję ci bardzo za ten wywiad i w imieniu swoim jak i czytelników Via Appia życzę wielu sukcesów. Czekamy na kolejne Twoje prace!

Również bardzo dziękuję.

- 11 -

Page 12: Via Appia #5

Wiedziałem – mruknął Jaszczur. Las się skończył, a grunt wokół niezbyt wysok-iej kamiennej wierzy, okazał się pasem

spieczonej ziemi. Do warowni Voldemorta mieli udać się już dość dawno, ale wypadki ostatnich dni spowodowały dość długą zwłokę.

Wokół panowała nienaturalna cisza, ptaki nie zapuszczały się w te strony.

- To złe miejsce – odezwał się Antoni – Aż ciarki chodzą po grzbiecie.

- Żeby tylko ciarki – westchnął Jaszczur. – Zetknąłem się z takim czymś w świątyni Bezimi-ennych w Azbakanie. Wierz mi, to zawsze oznacza kłopoty.

- Voldemort nad tym panował?- Nie sądzę. Dorwał się do czegoś co go przerastało.Dotarli do bramy. Nie była nawet zamknięta. An-

toni przystanął. Wnętrze wieży stanowiło bowiem spore zaskoczenie. Z zewnątrz wydawała się nie mieć więcej niż dwadzieścia kroków w obwodzie, wnętrze zaś mieściło spory podwórzec otoczony kamienny-mi ścianami.

- Niezły był – powiedział Antoni z podziwem.- To nie on. Ta wieża była tu znacznie wcześniej

niż wasza wioska. Nawet dużo wcześniej zanim w tych stronach pojawiły się elfy. Te miejsca powstały daleko przed końcem złotej ery, kiedy słudzy ciem-nej strony zaczynali budować swoją potęgę.

- Mogą tu być pułapki? - Całe to miejsce jest pułapką. – Jaszczur powiódł

spojrzeniem po poszczerbionych starych murach. - Wystarczy kilka godzin żeby opanowało umysł. Miej się na baczności.

Weszli pod nisko sklepioną bramę zwieńczoną gargulcem. Tu było widać że podwórzec jest iluzją. Każda z jego bram prowadziła na te same spiralne schody. Magik który ją zakładał, jakby nie był potężny, nie przyłożył się zbytnio. Wykorzystał prostą zasadę odwrotnego zwinięcia przestrzeni. Gorsza była aura.

Wiedźmin wyczulony na magiczne ślady, wyczuwał jak wiekowe zło, którym nasiąknięte były kamienie, usiłuje zmącić jego myśli. Ale moc wzorca chroniła.

Z za zamkniętych drzwi ma półpiętrze wieży dobiegł łomot i przygłuszone krzyki.

- Co u licha – zdziwił się Antoni. – Nie powinno tu nikogo być.

Jaszczur wyciągnął skobel i uchylił ciężkie, okute drzwi. Za nimi stał młody, wysoki mężczyzna. On był przyczyną hałasu.

- Dobrze żeście się w końcu zjawili – powiedział z ulgą. – Myśleliśmy że się stąd nie wydostaniemy. Voldemort zostawił nas tu pięć dni temu.

- No to macie szczęście – uśmiechnął się wiedźmin. – Zafajdany czarnoksiężnik poszedł do diabła, czy w jakiekolwiek inne miejsce dokąd idą takie łachudry.

- Źle nas zrozumiałeś – zaszemrała aksamitnym głosem piękna, czarnowłosa elfka, którą spostrzegli dopiero teraz, gdy wstała z ukrytego we wnęce sien-nika. – My jesteśmy tu z własnej woli. Chcemy się pobrać.

- Acha. Voldemort Miał ci pomóc stać się śmiertelniczką – domyślił się Antoni.

- No to macie podwójne szczęście. – Jaszczur uśmiechnął się krzywo. - Co was podkusiło żeby zwracać się z tym do gościa z taką reputacją? Nie można było do kogoś lepszego?

- To jest jedyny czarodziej w okolicy – zaoponowała elfka.

- To był jedyny czarodziej – powiedział Jaszczur z naciskiem. – I jak sądzę, okolica wiele nie ucierpi z powodu jego braku. A teraz zmykajcie stąd. To cud że to miejsce nie pomieszało wam jeszcze zmysłów.

- A nasza sprawa? – zapytał z żalem w głosie chłopak.

- Poczekajcie na nas przy ścieżce pod lasem, postaram się wam pomóc.

- 12 -

Prezent ślubny cz. 4Autor: Gorzkiblotnica

W Odcinkach

Page 13: Via Appia #5

Pracownia Voldemorta, która mieściła się na samym szczycie wieży sprawiała wyjątkowo pon-ure wrażenie, ponadto cuchnęło tu stęchlizną i rozkładem. Przyczyna tego dość szybko się wyjaśniła gdy wiedźmin podniósł poplamioną płachtę przykrywającą stół. Lód którym były obłożone rozkrojone zwłoki w większości już stopniał i nie spełniał postawionego przed nim zadania.

- Obkurwieniec – splunął Antoni kiedy w jed-nym z długiego szeregu słojów stojących na drew-nianym regale dostrzegł pływający ludzki embri-on – Chędożony rzeźnik. Takich się powinno na wolnym ogniu.

- Wszystko skażone – Wiedźmin skończył przeglądanie szaf czarnoksiężnika. – Księgi

też nie przedstawiają żadnej wartości. Musimy zniszczyć to miejsce.

Z głębin pod wieżą dobiegło wycie i głęboki ba-sowy pomruk od którego, zdawało się, że drgały ka-mienne sklepienia. Jaszczur dobył miecza i ruszył po schodach. Znachor postępował tuż za nim.

Wieża jakkolwiek niewielka posiadała nadz-

wyczaj spore podziemia. Schody kończyły się na dnie obszernej sali. Antoni zapalił niewielkie magic-zne światło. Matowo-mleczna kulka lewitowała kilka cali nad jego głową, rzucając chybotliwy blask na ociekające wilgocią ściany. Odezwał się znów pomruk. Wydobywał się z okratowanego ot-woru w podłodze. Jaszczur zajrzał tam. Jego oczy, przestawione teraz na termowizję wyłowiły z mroku zielone sylwetki miotających się po grocie stworzeń.

- Co tam jest? – Antoni pochylił się nad kratą.W mętnym świecie załopotały wielkie szare

skrzydła, o stal zadzwoniły ostre pazury z okratowanej czeluści spojrzała na nich potwornie zniekształcona twarz. Spojrzenie pozbawione było cienia intelektu. Ziało zimną żądzą mordu. Znachor odskoczył.

- Obawiam się że to ludzie z okolicznych wiosek.- Powinniśmy ich chyba wypuścić.- Obawiam się że są zbyt niebezpieczni. – Jaszczur

kopniakiem otworzył najbliższe drzwi.Wyposażenie komnaty nie pozostawiało złudzeń.

W zestawieniu z nieszczęśnikami w lochu, świadczyło nieomylnie że Voldemort pracował nad mutagenem i nie bardzo mu szło.

Antoni otworzył kolejne drzwi. Wewnątrz płonął zielony ogień.

- Nie wchodź tam – krzyknął wiedźmin, ale spóźnił się. Znachor przestąpił już próg. Stężał na chwilę, po czym rzucił się na niego. Szczęściem był zbyt wolny. Jaszczur ogłuszył go ciosem w potylicę, a potem złożył nad jego głową znak. Po chwili An-toni odzyskał z jękiem przytomność.

- Co się stało? – spytał masując bolącą głowę.- Chciałeś mnie zabić.- Jakże to?- Wlazłeś gdzie nie potrzeba. Widzisz ten czarny

kamień na postumencie? – Jaszczur wskazał odłamek skały nie większy od pięści, tak czarny jak samo jądro ciemności, leżący pośród syczących zielonych płomieni – To jest źródło mocy, bardzo złej mocy, kawałek czegoś jakby antywzorca. Ta wieża potrafi się bronić, więc uważaj gdzie włazisz.

Przeszukali jeszcze kilka pomieszczeń w większości pustych lub zawalonych wszelkim, wiekowym rupieciem.

- Czego szukamy?- spytał wreszcie zielarz, który nauczony doświadczeniem trzymał się blisko wiedźmina.

- Turbinium. Musi tu gdzieś być.Znaleźli wreszcie równo poukładane sztabki.

- 13 -

W Odcinkach

Page 14: Via Appia #5

W Odcinkach

Była tego całkiem pokaźna pryzma. Metal lśnił słabą zielonkawą poświatą.

- To musi być warte majątek – ucieszył się An-toni. – Trzeba by nam było jeszcze Łapę i Wawrzyńca zabrać, sami będziemy to wynosić do jutra.

- Nie weźmiemy stąd ani uncji – Jaszczur od dłuższej chwili obracał sztabkę w dłoniach. – Za długo leżały obok źródła. Są skażone.

- Więc poco tego szukałeś?- Muszę zniszczyć wieżę. Tylko wybuch Turbin-

ium gwarantuje zniszczenie źródła.- A ci nieszczęśnicy na dole?- Antoni. Nie możemy im pomóc. Oni przestali

być ludźmi. Efektów działania mutagenu nie da się cofnąć. Popatrz na mnie. Uratowało mnie tylko to, że czarodziej który mnie mutował był wyjątkowym flejtuchem i rzadko mył naczynia. Gdzieś musiała zostać smocza łuska. Starożytna magia ochroniła mój umysł, dużo później Kondwiramusowi udało się przywrócić mi odrobinę człowieczeństwa. Oni nie mają takiej szansy. Voldemort był partaczem. Zrobił z nich bezrozumne zwierzęta.

- Żal mi ich.- Jako ludzie umarli już dawno. Jeśli zniszczymy

wieżę, oszczędzimy im cierpień.- Rób co uważasz.Wiedźmin wydobył z torby eksplodującą strzałę.

Umieścił ją ostrożnie pomiędzy sztabkami, tak by ty-lko nieproporcjonalnie duży grot wystawał nad ich powierzchnię. Nad nim powiesił jedną ze sztabek na dość grubym konopnym sznurze. Drugi koniec przeciągnął nad stołem i umocował po przeciwległej stronie, wreszcie z jednej z komnat przyniósł łojową świecę.

- Dlaczego nie odpalisz zaklęciem – spytał zielarz.- Nie przebiję się z zewnątrz – Jaszczur podłożył

płomień pod sznur. Popatrzył chwilę jak włókna zajmują się płomieniem. – W nogi!

Pobiegli po schodach, żegnani wysokim crescen-do wycia i pomrukami dochodzącymi z czeluści. Dopadali prawie pierwszych drzew, gdy powietrze przeszył charakterystyczny pisk rozpoczynającej się reakcji.

- Na ziemię - wrzasnął Jaszczur sam padając. Wieża na krótką chwilę zmieniła się w kulę błękitnych płomieni, Po czym eksplodowała z piekielnym hukiem, siejąc stopionym gruzem. Fala uderze-nia przeszła nad nimi, łamiąc pobliskie drzewa. W miejscu gdzie stała budowla ziemia ukazywała swoje trzewia, ziejąc głębokim kraterem. Źródło

przestało istnieć.- Możemy wracać – powiedział wiedźmin

otrzepując odzienie z pyłu.- Nic tu po nas.- Biedacy – westchnął znachor pod adresem istot

z lochu – Przynajmniej śmierć mieli szybką.Niedaleko natknęli się na parę spotkaną w wieży.

Wystraszeni kryli się w przydrożnym wykrocie.- Spokojnie, już po wszystkim - odezwał się Jaszc-

zur pomagając elfce wydostać się z dołu. - A co do waszej sprawy, to myślę że najlepiej będzie odprawić rytuał za dwa dni o świcie. Księżyc idzie do pełni.

- Widziałam że jesteś potężny, czarodzieju - odezwała się dziewczyna - czego chcesz w zamian.

- Po pierwsze, jestem tylko wędrownym wiedźminem, gdzie mi tam do panów czarodziejów. Po drugie zaś, w zamian nie chcę nic. Darmo dostałem, darmo rozdaję.

Antoni musiał lojalnie przyznać przed samym sobą, że się boi. Co gorzej, bał się o kilka kroków od swojej chaty. Strach dopadł go na ścieżce wiodącej do rzeki, którą tyle razy biegał o różnych porach dnia i nocy. Ściana splątanych krzewów sprawiała wrażenie jakby za nią kryło się coś niedobrego. Zerknął kątem oka na wiedźmina, ale on chyba nic złego nie przeczuwał. Szedł obładowany sporym tobołkiem i opowiadał coś Hermionie.

- Jaszczur – odezwał się wreszcie – coś jest nie w porządku.

- Dlaczego? – wiedźmin przez chwilę wsłuchiwał się w wieczorną ciszę.

- Tam coś jest. Czuję to.- To tylko ja – nakreślił w powietrzu przed An-

tonim nieskomplikowany znak. – Wybacz. Założyłem zaklęcie, żeby nam nikt nie przeszkadzał.

Przygotowanie nadrzecznej polany zajęło wiedźminowi dwa poprzednie popołudnia. Na dużej oczyszczonej z trawy i krzaków połaci widniał równo usypany krąg i opisana na nim sześcioramienna gwi-azda. W każdym z jej rogów znajdował się kopczyk ze starannie wypoziomowanym, płaskim kamien-iem na szczycie. Jaszczur rozpalił opodal małe ogni-sko. Wokół kręgu powtykał pochodnie,na szczytach kopczyków poustawiał pieczołowicie małe, wklęsłe, dwimerytowe zwierciadła. Jeszcze raz sprawdził ich ustawienie, wreszcie na oddalonym o kilka kroków, wkopanym w ziemię pniu postawił zielonkawo mieniący się kryształ w specjalnej oprawce. Krąg ożył. Jego obwód wyznaczony na ziemi rozjarzył się delikatną poświatą, po zwierciadłach rozpełzła się

- 14 -

Page 15: Via Appia #5

W Odcinkach

gęsta siatka wyładowań. Na niebie nad nimi zaczęły gromadzić się chmury. Jaszczur wydobył z tobołka kolejny, tym razem srebrzyście połyskujący kryształ i zawiesił go w powietrzu dokładnie nad środkiem kręgu. Artefakt rozbłysnął, a zielona poświata uniosła się, przykrywając krąg słabo świecącą czaszą.

- Teraz pora na ciebie Hermiono – Jaszczur rozpostarł na ziemi swój płaszcz.

- Wygląda interesująco. Szkoda że nie zobaczę co będzie dalej.

- Opowiemy ci – Wiedźmin przyklęknął za siedzącą nagą już dziewczyną. Położył dłonie na jej skroniach. Na końcach palców pojawiło się na chwilę wyładowanie i Hermiona zasnęła.

- No Antoni. Bieżmy się do roboty – powiedział wstając. Wyciągnął przed siebie ręce, ciało dziew-czyny uniosło się na kilka stóp w górę. Skupił się i wyszeptał skomplikowane trzystopniowe zaklęcie. Sfera zajaśniała przy wtórze wzmagającego się brzęczenia, wokół lewitującego ciała powstała dru-ga tym razem błękitna. Zielarz spostrzegł że na zewnątrz zaległa nienaturalna cisza, pierwsze krople deszczu zawisły nieruchomo w powietrzu.

- Zatrzymał czas – przebiegło mu przez myśl.- Antoni, bież kuszę. Gdyby coś szło nie tak, ro-

zwalisz kryształ nad nami a potem na ziemię. Ro-zumiesz?

- Tak. – sapnął zielarz naciągając cięciwę.- Dobra zaczynam. – Począł szeptać słowa

potężnego, prastarego zaklęcia w starszej mowie. Powietrze nad sferą uginało się od magii jak tafla ro-ztopionego szkła. Przez wszystkie pory skóry dziew-czyny poczęła się wydobywać smoliście czarna sub-stancja, zlepiając kocie futro, aż wreszcie pokryła jej ciało szczelną błyszczącą, pulsującą warstwą. Jaszc-zur zakończył zaklęcie krótkim warczącym słowem, substancja bezgłośnie eksplodowała zamieniając się w pył. Wiedźmin otarł rękawem koszuli pot z twar-zy. Słowa Wielkiej Przemiany przeczytał z kawałka papieru. Może i nie wyglądało to profesjonalnie, ale ryzyko w razie pomyłki było zbyt wielkie.

Przez chwilę nic się nie działo tylko powietrze dzwoniło jak napięta struna. Zawieszone nad ziemią ciało zaczęło od wewnątrz przeświecać słabą zrazu poświatą. Po chwili rozbłysło zalewając okolicę, aż po pobliski las oślepiającym niebiesko – białym blaskiem. W brzęczącą nad nimi kopułę uderzyły pioruny.

- Na ziemię – wrzasnął Jaszczur sam padając i kryjąc głowę w ramionach. Powietrze wokół ciała Hermiony zadrgało, eksplodując nad nimi

kręgiem ognia. Ulewa zatrzymana w górze runęła, przemaczając ich w mgnieniu oka do nitki. Pierwszy zerwał się Antoni. Na wiedźmińskim płaszczu leżała dziewczyna o jasnych włosach, pozbawiona już ko-cich atrybutów. Jaszczur położył dłoń na jej czole.

- W porządku Antoni – odpowiedział na pytające spojrzenie zielarza – Chyba się udało.

Ciepły promień słońca łaskotał w polic-zek. Uśmiechnęła się rozmarzona i przeciągnęła otwierając oczy. Popatrzyła na swoje smukłe, de-likatne dłonie, dotknęła gładkich, nie pokrytych ter-az futrem policzków. Wstała, nalała po cichu wody do miski. Ujrzała sympatyczną buzię o delikatnych rysach, zielonych oczach, okoloną kaskadą jasnych, lekko kędzierzawych włosów. Dotknęła jeszcze raz z niedowierzaniem gładkiej , aksamitnej skóry.

- Jaszczur. Jesteś cudotwórcą – szepnęła.- Powinna już się obudzić – rozległ się z za drzwi

głos wiedźmina. – Lepiej sprawdzę czy wszystko jest w porządku.

Hermiona wskoczyła z powrotem pod okry-cie, przyłożyła policzek do poduszki i zamknęła oczy. Skrzypnęły drzwi. Wiedźmin pochylił się nad posłaniem. Dziewczyna znienacka zarzuciła mu ręce na szyję i przycisnęła swój policzek do jego szorst-kiej, łuskowatej twarzy.

- Dzięki Jaszczur – szepnęła mu do ucha.- No, mieliśmy trochę szczęścia – powiedział

siadając na brzegu posłania. – Przemiany się udały. Będziesz mogła być tak jak teraz człowiekiem, albo wracać do takiej postaci jak przedtem.

- Naprawdę?- Tak. Kiedy tylko będziesz chciała. Tylko

z całkowitej przemiany w kota wyszły nici.- Strapił się.- To zrobiło się zbyt ryzykowne. Zaklęcia nie są przystosowane do potrójnych zmian,

Hermiona wyskoczyła z posłania, skupiła się. Przemiana nastąpiła błyskawicznie. Znów była dziewczyną – kotem. Kolejna przemiana i na środku pokoju stała wysoka , zgrabna dziewczyna.

- Jestem animagiem – roześmiała się. - Muszę przyznać, że obydwa wydania są bard-

zo zachęcające. – Wiedźmin zrobił niewinną minę, a policzki Hermiony pokrył rumieniec, którego już nie maskowało futro.

Niebo nad polaną złociło się pierwszymi zorzami jutrzenki. Ponad ciemnym jeszcze lasem, niczym klejnot na niebie, lśniła jasna Wenus. Nad ziemią

- 15 -

Page 16: Via Appia #5

W Odcinkach

unosiły się jeszcze strzępy delikatnej mgiełki. Gdy tak szli, pozostawał za nimi poczwórny ślad strąconej rosy. Zatrzymali się pod rozłożystą starą lipą.

- Dorien, czy jesteś pewna, że chcesz stać się śmiertelniczką, by związać się z tym człowiekiem?

- Tak jestem pewna. – Głos młodej elfki drżał ze wzruszenia.

- Czy masz świadomość tego, że to, co za chwilę się wydarzy będzie nieodwracalne?

- Tak.- Czy chcesz by oddana przez ciebie moc chroniła

tego tu mężczyznę, Adeljusza?- Tak chcę.- Więc niech się stanie – Jaszczur uniósł ręce

ku porannemu niebu i wypowiedział prastare, pamiętające jeszcze pierwszą erę zaklęcie.

Wokół elfki wirując zaczęły się unosić białe obłoczki mgły. Nad polaną przebiegł lekki powiew. Dziewczyna uniosła się kilka stóp nad falującą trawę. Rozłożyła szeroko ręce, jej ciało rozświetliło się nieziemskim blaskiem, a złote promienie rozbiegły się wokół. W niebo wystrzelił jasny, błękitny snop światła a powietrze rozdzwoniło się niczym tysiące malutkich srebrnych dzwoneczków. Hermiona stała z rozdziawionymi ustami, chłonąc piękno tej sceny. Po chwili światło zgasło a Dorien opadła łagodnie na trawę nieco oszołomiona. Wiedźmin otworzył dłonie, leżały na nich dwa przejrzyste niczym krople

rosy kamienie.- Weźcie je – powiedział – to znak, że wzorzec

przyjął twój dar Dorien. To dar od Niego. Będą was ochraniać.

- Niech ci twój Bóg wynagrodzi to co dla nas zrobiłeś. Teraz już możemy poszukać kapłana i odprawić ceremonię zaślubin.

- Niedługo Monika będzie wychodzić za mąż – odezwała się Hermiona. – Jeśli zechcecie poczekać.

- Oczywiście - uśmiechnęła się była elfka.- Czytałam kiedyś o takiej przemianie – zagadnęła

Hermiona w powrotnej drodze, kiedy już szli sami – Obrzęd był odrażający i koszmarnie bolesny. Nie wiedziałam, że istnieje inny.

- Hermiono, moc która daje elfom nieśmiertelność jest bardzo potężna. Każdy czarodziej aż drży z żądzy, by ją posiąść do swoich celów. Ale to jest sprzeczne z jej naturą. To moc, która od wzorca po-chodzi i do niego należy, można ją tylko darować. Dorien złożyła ją w darze mężczyźnie, którego kocha i to było zgodne z jej naturą. Dlatego da im długie życie i będzie ich oboje ochraniać. Zaklęcie, którego użyłem jest prastare i służy w istocie do przywołania mocy wzorca. A wzorzec jest dobry, więc i rytuał staje się piękny. Ale jeśli czarodziej chce tę moc sobie przywłaszczyć, to jest tak jakby wyrywał elfowi część duszy a to musi boleć. Ludzie parający się magią, ni-estety są dzisiaj w większości chciwi, dlatego zapom-nieli starych zaklęć, to dla nich bardzo wygodne.

- 16 -

Page 17: Via Appia #5

W Odcinkach

A szkoda – pokiwał smutno głową – Szkoda.

Wieczór zapadał pogodny, cichy i ciepły. Słońce skryte już za widnokręgiem, zapalało na niebie prz-epyszne złotoczerwone zorze. Nagrzana słońcem po-lana oddawała powietrzu ciepło i zapach łąkowych kwiatów, wzbogacanych słodyczą przez prastarą lipę. Pełną wciąż sił żywotnych i cudownie rozkwitłą. Białe płatki sypały z niej za najlżejszym nawet pow-iewem, niczym pachnący miodowo śnieg.

Na polanie zebrało się wielu ludzi z wioski, oraz elfów z okolicznych siedlisk. Stali w milczeniu zasłuchani w mowę siwego starca w białej sięgającej ziemi szacie. Był to kapłan Jedynego Boga. Dlat-ego ceremonia odbywała się pod gołym niebem, przysłoniętym tylko rozkwitłym drzewem. Kapłan zakończył mowę, nad polaną zapadła przetkana cykaniem świerszcza cisza. Ludzie bowiem ważyli w swych sercach słowa o Bogu, który stworzył ten świat z bezgranicznej miłości.

Kapłan skinął na nowożeńców, by podeszli. Pobłogosławił obie pary; Monikę z Myszoworem i elfkę Dorien z Adeljuszem. Odmówił krótką modlitwę i przewiązał ich dłonie swoim szalem.

- A teraz bawcie się i weselcie ich szczęściem – powiedział z uśmiechem do zgromadzonych.

Zagrały skrzypce i fujarka, ludzie utworzyli tan-eczny krąg wokół drzewa i nowo poślubionych Hermiona ujęła Jaszczura za rękę i włączyli się do wirującego kręgu. Starzec kapłan stał oparty o drze-wo i uśmiechnięty klaskał do taktu w dłonie.

Wokół ognisk było gwarno od ucztujących, w czarne rozgwieżdżone niebo strzelały snopy iski-er, tu i ówdzie śpiewano piosenki. Jaszczur wychylił kubek wina i podstawił wraz z innymi pod dzban, z którego nalewała pulchna kobieta. Poczuł delikatną dłoń na swoim ramieniu. Monika usiadła obok, od-blask płomieni odbijał się w jej oczach.

- Słyszałam, że dziś odchodzisz – powiedziała – Gdybym wiedziała, że coś to zmieni poprosiłabym cię żebyś tu z nami został. Ale wiem, że ty masz swoją ścieżkę.

- Racja Moniko. Muszę ją przejść, mimo że to trudne. Wiesz co przyciąga mnie do takich miejsc jak tu? To że czuję się w nich jak..... człowiek.

- Wiem Jaszczur – uśmiechnęła się była strzyga, patrząc w płomienie - i to właśnie jest cudowne.

- Ale ja nie o tym – odezwał się po chwili milcze-nia – Patrzyłem wczoraj na ścieżki waszej przyszłości, nie musisz się jej obawiać, bo cokolwiek się wydarzy

wasza miłość i tak to przetrwa a ta istotka, którą tu nosisz– dotknął końcami palców płaskiego brzucha dziewczyny – o której do tej chwili nie wiedziałaś wyrośnie na naprawdę dobrego człowieka.

- Jestem w ciąży?– na twarzy Moniki odmalowało się zaskoczenie.

- Od kilku dni, więc nie mogłaś jeszcze zauważyć – uśmiechnął się – Mógłbym ci powiedzieć czy to chłopiec czy dziewczynka, a nawet jakie będzie miało oczy, ale wtedy nie było by niespodzianki. Co rob-isz?! – wykrzyknął, bo Monika objęła go i pocałowała w policzek. – Bo Mieszowór będzie zazdrosny.

- Jaszczur chciałam.... – nie skończyła gdyż porwały ją do kręgu tańczących jakieś rozchichot-ane, młode elfki.

Dopił wino z kubka wstał i rozejrzał się za Hermioną. Dostrzegł ją wreszcie w kręgu tańczących i odczekawszy aż na niego spojrzy przywołał gestem.

- Pora już na mnie – powiedział, gdy przyszła – Muszę iść. A ty baw się dobrze.

- Pójdę z tobą. Odprowadzę cię do chałupy mo-jego wuja. Dobrze? – wsunęła rękę pod jego ramię.

- Zrobimy im małą niespodziankę – odezwał się gdy dotarli już do granicy boru.

- Jaką?- Zobaczysz.Skupił myśli i posłał je w przestrzeń. Tam, wiele

setek kilometrów nad lasem, zmienił kierunek lotu niewielkiej strugi słonecznego wiatru i pewnej ilości kamiennego, kosmicznego śmiecia. Niebo nad polaną rozgorzało od barwnych zórz i zaroiło się srebrnymi rozbłyskami spadających gwiazd. Biesiadujący na polanie ludzie i elfy zastygli oniemiali.

Kilku astronomów z okolicy, którzy akurat obser-wowali niebo ze swoich wież, porozdziawiało gęby ze zdziwienia. Potem przez wiele dni o tym niecodzien-nym zjawisku, głośno było w kręgach wszelkiej maści wróżbitów. Wertowali stare księgi i usiłowali na pod-stawie, jak to na roboczo nazwali „Nocy gwiezdnego deszczu” ustalić przyszłość. Pokłócili się przy tym bo niektórzy wieszczyli wielkie wojny i niepokoje, inni zaś, wprost przeciwnie, czas spokoju i urodza-je. Co bardziej krewcy rzucili się nawet do bójki. Rozgorzało istne pandemonium. Uczeni mężowie okładali się po głowach pięściami, sękatymi kos-turami i mądrymi księgami, podkładając sobie naw-zajem chude nogi. Wreszcie obolali powlekli się do swych wież, a po okolicy jeszcze długo krążyły różne, sprzeczne przepowiednie. Żadna się nie sprawdziła.

- 17 -

Page 18: Via Appia #5

W Odcinkach

Dzieje i tak podążały swym własnym porządkiem.

- Dlaczego właściwie to zrobiłeś - spytała Hermina kiedy kolejna spadająca gwiazda przemknęła nad ich głowami, znacząc niebo jasną kreską ognia.- Przecież to wymagało niesamowitej energii.

- Darmo dostałem, darmo rozdaję – uśmiechnął się Jaszczur – Takie są reguły. Moc wzorca służy do budowania, to jasna strona mocy. Nie mogę jej użyć przeciw nikomu. Teraz już wiesz dlaczego noszę miecz. Ale jego też nie wolno mi użyć inaczej niż tylko w obronie. Nie mogę już nikogo więcej skrzywdzić. – Milczał przez chwilę, patrząc w niebo. - Wiesz, ta melodia, którą grałem – pamiętasz, ta która tak ci się podobała ma słowa. To mój drogowskaz. Posłuchaj:

Wiedźmin zanucił cicho:

Na polanie rośnie stare drzewo,Jego liście przez wieki pieścił wiatr.Nim go zetniesz proszę, pomyśl chwilę,Że uboższy, bez niego będzie świat.

Spójrz, obok ścieżki twojej rośnie kwiat,Chcesz posiąść go, lecz proszę wstrzymaj dłoń,Gdy zerwiesz kwiat, on umrze,A przecież jego życie cel swój ma.

Dlaczego słońce co dzień wstaje?Dlaczego zmrok zapada, by dać sen?Gdy pojmiesz to już będziesz wiedział, Żeś pyłkiem na tym świecie tylko jest.

Kiedy czasem, ciemną nocą,Patrzysz w niebo, które lśni od gwiazd,Wiedz, że pośród nich jest dla nas miejsce,Do którego kolorowy niesie wiatr.

Słowa przebrzmiały, dziewczyna trwała jeszcze chwilę zapatrzona w dal.

- Piękne – szepnęła. – Ty naprawdę w to wierzysz.- Tak.- Podjął Jaszczur.- Niestety czarodzieje są

z reguły skąpi. Wydzierają moc z istot żywych, albo mozolnie pobierają ją z cieków wodnych. Zapomn-ieli starej magii a przecież moc wzorca jest wszędzie. W powietrzu, w ogniu, w świetle słońca.

- Nie można pobierać mocy z powietrza. – zaprotestowała Hermina.

- Można – uśmiechnął się Jaszczur – Kondwiramus jej używa. To wydajne źródło. Jeśli obiecasz mi, że nigdy nie użyjesz jej by skrzywdzić innego człowieka, nauczę cię jak z niej korzystać.

- To musi być bardzo trudne – zmartwiła się dziew-czyna. – Ponad pół roku uczyłam się jak czerpać z cieków wodnych a ty przecież dziś odchodzisz.

- Podeprzemy się telepatią – Jaszczur położył dłoń na jej czole. – Pokieruję twoim umysłem. Uważaj.

Powietrze wokół nich zamigotało barwnymi iskierkami. Młoda czarodziejka poczuła jak moc przepływa przez nią i napełnia jej ciało. Już wiedziała. To było tak proste i oczywiste jak oddech.

- Znasz jakieś proste zaklęcie?- Lumos – Powiedziała, i nad jej dłonią zapłonęła

niewielka kula mgliście białego światła, oświetlając drogę, chałupę znachora i płot z żerdzi na którym siedzieli.

- Jaszczur, dziękuję ci.- Mam jeszcze coś dla ciebie. – rozsupłał węzeł

swojej podróżnej torby. Wydobył sporą oprawioną w skórę księgę z metalową klamrą zatrzaśniętą w pieczęci.- Skopiowałem tu parę wskazówek, które pomogą ci zostać czarodziejką. A może i twój wuj też z niej czasami skorzysta.

Hermina dotknęła pieczęci, księga zalśniła lekką poświatą i klamra puściła.

- Ustawiłeś zabezpieczenia na mnie?- dziewczyna uśmiechnęła się z wdzięcznością.

- Zapisałem tam parę informacji i zaklęć, które krąg uważa za pilnie strzeżone i parę takich o których nie mają nawet pojęcia, więc nie chwal się nimi za bardzo. I jeszcze jedno – dodał po chwili. – Widzisz, część kart jest zamkniętych własną pieczęcią. Jest tam magia, która może być niebezpieczna, choćby praca nad czasem. Pieczęć otworzy się, gdy będziesz już na to gotowa. Wiem, że jesteś mądrą dziewczyną i potrafiłabyś obejść to zabezpieczenie, wiem też, że tego nie zrobisz. Niech ci dobrze służy.

- Dzięki – objęła go za szyję i przytuliła się bardzo mocno. – Zrobiłeś dla nas tyle dobrego. Dlaczego mu-sisz odejść?

- Wiesz, kim byłem – wyswobodził się delikatnie i ujął jej dłonie w swoje ręce. – Na moich rękach była niewinna krew, płacz i krzywda. Darowano mi, to prawda, ale teraz przede mną droga. Muszę spłacić dług. Muszę być tam gdzie komuś dzieje się krzy-wda. Mam obowiązek bronić słabszych swym miec-zem i magią. Dopóki nie zakończę misji, nadal jestem przeklętym. Bez domu, bez swojego miejsca na ziemi. To jest pokuta.

- 18 -

Page 19: Via Appia #5

W Odcinkach

- Kiedy ją skończysz?- Nie wiem Hermino. Może końcem będzie dop-

iero moja śmierć? Może jednak będzie mi dane choć na krótko poczuć się człowiekiem.

W mglistym świetle rzucanym przez kulę dziewc-zyna spojrzała w oczy wiedźmina. Wizja przyszła na-gle i trwała tylko chwilę. Zobaczyła miejsce ciemne, zimne i puste. Z góry wpadał jeden jedyny promień światła. Oświetlał twarz skulonego na dnie człowieka, który w przejmującej pustce zdawał się czerpać siły tylko z niego. Poznała go, choć w tej wizji jego twarz była ludzka. Poczuła przez chwilę jego dojmującą samotność i zrozumiała że to światełko to nadzieja.

- Jaszczur. Ty cierpisz. – wyszeptała, a jej oczy

zalśniły brylantami łez.- Nie jest tak źle – wiedźmin uśmiechnął się blado

i pogłaskał ją po policzku i z taką trochę niezdarną delikatnością pocałował w czoło. – Pora na mnie. By-waj zdrowa.

- Wrócisz tu kiedyś?- spytała.- Nie wiem Hermiono, być może.- A co z twoją zapłatą?- Ja od początku wiedziałem że Mieszowór nie

ma tych pieniędzy, więc wszystko jest w porządku. – powiedział na odchodnym.

A jeśli jednak zapytają o cenę? – zawołała nim zniknął za zakrętem ścieżki.

Powiedz im..., powiedz im, że to prezent ślubny.

Kwartał już za nami i nowa Via Appia ujrzała światło dzienne. Jak już wspomnieliśmy wcześniej na forum pojawił się nowy konkurs. Ostatniego dnia każdego miesiąca, Krytycy zbierają się przy swoim owalnym stoliku i debatują godzinami nad próbując wybrać najlepszy z opublikowanych w miesiącu tekst. Czasem dochodzi między nimi do spięć i w ruch idą krzesła, pałki, krawężniki i inne środki przy-musu bezpośredniego, które jak wiadomo służą do przekonywania innych. Mimo to, wszystko kończy się zazwyczaj bez cięższych obrażeń i nasi Krytycy rozchodzą się zadowoleni, doszedłszy do konsen-susu. Z przyjemnością możemy więc ogłosić, że w pierwszym kwartale tego roku, wybrane zostały następujące Teksty Miesiąca:

STYCZEŃ 2011 - “Rozdarcie” Donnie (str. 30)

LUTY 2011 - “Bajki” agachocz (str. 32)

MARZEC 2011 - “Tacie lepiej nie przeszkadzać” Lena (str. 40)

Autorom serdecznie gratulujemy!

- 19 -

Tekst Miesiąca

Page 20: Via Appia #5

Piękne dzieci rodzą się w największym bólu

Autor: Chrisiok

Opowiadania

Powietrze było suche i z każdą chwilą coraz mniej przejrzyste. Wiatr przeciągał po niebie ciemne chmury i szarpał gałęziami martwych drzew. Drewno trzeszczało

cicho w proteście, gubiąc resztki sczerniałej kory. Tu-many pyłu poderwane z ziemi przez wicher, pluły na boki wyschniętymi źdźbłami traw. Gdzieś w oddali zagrzmiało. Wszystko, co tylko oko mogło dostrzec dookoła było martwe. Bezlistne krzewy, bluszcz oplatający stertę opon, jak również szare kępy nien-aturalnie powyginanych krzewów. Popękany asfalt szosy przecinał wzgórze, biegnąc w kierunku za-puszczonego gospodarstwa. Mężczyzna zatrzymał się na skraju martwego lasu i spojrzał w stronę zabudowań. Był zmęczony, oddychał ciężko, lecz kolejny grzmot wyrwał go z odrętwienia. Kurz oblepiał wlot filtra jego maski, utrudniając złapanie powietrza. Jednakże nie było mowy o czyszcze-niu czegokolwiek. Zbliżała się burza, a dostanie się pod jej wpływ oznaczało niemal pewną śmierć. Mężczyzna już nawet nie zastanawiał się nad pow-odami, był to po prostu fakt niepodlegający dyskusji. Poderwane z ziemi kłęby toksycznego pyłu wznosiły się dookoła niego, gdy biegł po martwej polanie. Jaśniejące iskierki niczym świetliki wypełniały te chmury, podświetlając widmowo nienaturalne kształty zawieruchy. Człowiek omijał szerokim łukiem fluorescencyjne wyziewy, wiedząc, że czaiła się w nich powolna śmierć. Otaczały go one jednak ze wszystkich stron, zasłaniając widok na gospo-darstwo, zmuszając do nadrabiania drogi. Najgorsze było to opóźnienie, ponieważ na suchy grunt spadły już pierwsze krople deszczu. Po chwili było ich coraz więcej. Wędrowiec przeszedł przez dziurę w ogrodze-niu i minął rdzewiejącą pod domem warszawę. Por-zucony wrak samochodu wpatrywał się w przestrzeń pustymi dziurami reflektorów.

Drzwi domostwa były zamknięte. Popękany lakier odpadał od starego drewna, klamka już dawno ułamała się. Mężczyzna naparł ramieniem, a wyschnięta framuga puściła i drzwi uchyliły się

z przeciągłym skrzypnięciem. W środku panował głęboki półmrok. Nagły błysk pioruna oświetlił na chwilę pomieszczenie, wydobywając z cienia kon-tury mebli, kołyszący się bujany fotel z rysującą się na nim niewyraźną sylwetką.. Przybysz skoczył w bok i przywarł do ściany, odruchowo sięgając po przewieszoną przez ramię strzelbę. Chłód bro-ni zawsze dodawał mu otuchy. Położył palec na spuście, wyczekując akcji przeciwnika. Nasłuchiwał, uspokajając oddech, lecz poza gwizdem wiatru w załomach dachu i przytłumionym szumem deszc-zu nie dobiegały go żadne dźwięki. Sekundy mijały. Za oknami znów błysnęło, kilka sekund później po-mieszczeniem wstrząsnął wyjątkowo silny grzmot.

- Sołojew! – zawołał i wyjrzał ukradkiem zza ściany. Fotel przestał się kołysać, a siedzący w nim człowiek nie odezwał się, nie wykonał żadnego nierozsądnego ruchu.

- Plutonowy Joachim Sołojew – przybysz odezwał się ponownie, nie spuszczając wzroku z ocienionej postaci w głębi mieszkania.

Reakcji nie było. Przedłużającą się ciszę ponownie zakłócił grzmot. Błyskawica oświetliła pokój na kolejną krótką chwilę. Upewniwszy się, że toksymetr powietrza wskazał zielony status Sołojew zdjął hełm kombinezonu i odetchnął głęboko. Zaraz też tego pożałował, poczuwszy panujący w środku zaduch. Sięgnął do bocznej kieszeni plecaka i wyjął z niej latarkę. Wąski snop światła padł na poszarzałe kości czaszki, zgubił się w jej pustych oczodołach. Z fotela spoglądała na przybysza martwa od wielu lat kobieta. Brudny i poczerniały fartuch obwisł na kościach, podobnie jak nadjedzona przez robac-two sukienka. Fotel zakołysał się nagle, sprawiając, że mężczyzna zgubił kilka uderzeń serca. Skrzypi-enie desek ucichło, a głowa martwej domowniczki przechyliła się lekko na bok, jakby chciała spojrzeć na intruza. Groteskowy uśmiech jej bezwargich ust miał w sobie coś nieludzko drapieżnego.

Podłoga była stara, jej deski skrzypiały

- 20 -

Page 21: Via Appia #5

i uginały się pod krokami Sołojewa, gdy zbliżał się do znaleziska. Joachim widział już wiele ciał, wiele suchych kości obwieszonych strzępami zmu-mifikowanego ciała, wystawionych na powolne oddziaływanie chemikaliów. Ten szkielet był inny. Porowata kość zapadła się w niektórych miejscach, lecz wydawało się, że nastąpiło to jeszcze za życia kobiety. Palce jej dłoni były zniekształcone, a stopa bardziej przypominała końskie kopyto niż smukłą ludzką kończynę.

Silniejszy wicher uderzył w okna z niespotykaną siłą. Jego przeciągły szum przetoczył się wokół domu, hulając wśród strychowych belkowań. Złudzenie głosów i przeciągłego pomruku przemawiało do wyobraźni, sprawiając, że mężczyzna omiótł pomieszczenie światłem latarki w poszuki-waniu zagrożenia. Blask wydobył z ciemności zakur-zony kredens z grubymi szufladami, stół na którym panował bałagan i kilka krzeseł. Kalendarz na grubej futrynie zatrzymał się na szóstym kwietnia tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego ósmego, a z czarno-białego zdjęcia na ścianie uśmiechała się szczęśliwa młoda para. Mężczyzna zacisnął mocniej dłoń na kolbie strzelby. Przybliżony do trupa licznik Geig-era zaterkotał cicho. Chwilę później próbka kruchej kości wylądowała w aluminiowym pojemniku, podobnie fragment poczerniałej tkaniny fartucha.

Kątem oka Joachim dostrzegł jakiś ruch. Odwrócił się gwałtownie i wymierzył w tamtym ki-erunku broń. Snop światła latarki padł na poruszającą się firankę, przeniósł się momentalnie na uchylone w przedsionku drzwi. Prowadziły one do piwnicy, a brzęk tłuczonego szkła dobiegł właśnie stamtąd.

- Kto tam jest? Wychodź powoli! - zawołał drżącym głosem. Ten dom najwyraźniej żył własnym życiem, a myśl ta wydała mu się przerażająca w swym absurdzie.

Nikt nie odpowiedział. Panowała głucha cisza, gdyż nawet szum wiatru i ulewy jakby ucichł w tej chwili. Kilka ostrożnych kroków doprowadziło mężczyznę do schodów prowadzących w dół. Joachim Sołojew obejrzał się jeszcze za siebie. Zatrzymał spojrzenie na pustych oczodołach kobi-ety w fotelu, po czym zszedł kilka stopni do piwnicy, latarką oświetlając dobie drogę. Lufa strzelby była mu przewodniczką. Gdziekolwiek spojrzał tam też mierzyła gotowa do wystrzału broń.

Przestronna piwnica pełna była regałów zastawionych przetworami. Truskawki, kapusta kiszona, rabarbar - wszystko poukładane równiutko tak jak zostawiła je wzorowa gospodyni, teraz były napromieniowane i niezdatne do spożycia. Nieco dalej, za drewnianą podporą znajdował się stół, a na nim leżał nieokreślony bliżej pakunek. Było jednak

- 21 -

Opowiadania

Page 22: Via Appia #5

Opowiadania

zbyt ciemno aby dostrzec cokolwiek więcej. Na ni-erównej podłodze, brudnej od węglowego pyłu leżał rozbity słoik. Czerwone powidła błyszczały w świetle latarki. Przybysz rozejrzał się ostrożnie, a serce zabiło mu szybciej. Zaświecił latarką w zakamarki piwnicy, zajrzał nawet do sąsiedniego pomieszc-zenia, w którym kiedyś przechowywano węgiel. Nie wiedział co mógłby znaleźć. Cokolwiek jednak żywego tkwiło w zakamarkach domu, należało to zabić. Upłynęło kilka napiętych chwil nim Joachim poluźnił uścisk dłoni na kolbie.

- Cholerne szczury – warknął pod nosem. Sołojew zbliżył się powoli do stołu w głębi pi-

wnicy, a strumień światła padł na zakurzoną tkaninę. Materiał okazał się być pobrudzoną sukienką, podwiniętą nieco ponad popękane kości miednicy. Wysuszone ciało należało do młodej kobiety. Strzępy ubrania były czarne od zgnilizny i zaschniętej krwi. Szare majtki spoczywały u stóp zwisających ze stołu kościstych nóg, na których czerniały gdzieniegdzie pomarszczone, zmumifikowane mięśnie. Kości lewej stopy ofiary były zniekształcone, przypominały końskie kopyto. Spomiędzy żeber dziewczęcego trupa wystawał zardzewiały bagnet, a kości były po-nacinane w wielu miejscach od brutalnych pchnięć zadanych w plecy. Mężczyzna dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że wstrzymał oddech. Wciągnął zatęchłe powietrze do płuc i wypuścił powoli, przyglądając się piersi truchła Zadano jej osiem albo dziewięć ciosów. Ofiara żołnierskich igraszek z cza-sów wojny.

- Towarzyszu Sołojew - zatrzeszczało nagle radio. Joachim drgnął wystraszony.

- Sołojew, burza przechodzi, odbiór!- Tu Sołojew, witajcie towarzyszu Mołodin –

powiedział i odetchnął z ulgą.- Nie słyszeliśmy was towarzyszu, milczycie od

dwunastu godzin. Baliśmy się, że podzieliliście los Plamickiego.

- Zakłócenia radiacyjne, towarzyszu Mołodin – powiedział mężczyzna do radia i odstawił strzelbę. Pogrzebał chwilę w kieszeni w poszukiwaniu cążków.

- Znaleźliście coś, Sołojew?- Dwadzieścia trzy gospodarstwa, widok w za-

sadzie ten sam. Nigdzie żadnych śladów Plamick-iego – Joachim odciął kawałek kości i włożył do aluminiowego pojemnika. Jego uwagę przykuła zniekształcona stopa martwej.

- Ślady mutacji popromiennych?- Kilka – powiedział po chwili namysłu mężczyzna,

zeskrobując osad z podobnej do kopyta kości. Rozmowa z dowódcą wydawała mu się czymś

zbędnym, wręcz teraz nie na miejscu. Po całym dniu ciszy, szumu wiatru i martwej obojętności ludzkich szczątków, głos drugiego człowieka zdawał się być lekarzowi czymś nienaturalnym. Radio zatrzeszczało ponownie.

- Sołojew, czy zatrzymaliśmy pandemię mutacji?- To trudno określić, potrzebuję więcej czasu.

Muszę przebadać próbki aby określić, kiedy wystąpiły ostatnie przypadki mutacji, towarzyszu Mołodin – powiedział Joachim i przyklęknął przy nodze ofiary. Kopyto martwej było twarde jak stal.

- Jesteście towarzyszu lekarzem i zwiadowcą. Par-tia oczekuje konkretnej diagnozy.

Mężczyzna milczał, mocując się z stwardniałą tkanką.

- Towarzyszu Sołojew, jesteście? - rozległ się ury-wany głos.

- Tak, posłuchajcie. Jest rzecz od tego ważniejsza. Są wyraźne ślady dziedzicznych mutacji wśród ludności cywilnej. Na całym obszarze Górnego Ślaska.

- Co to niby oznacza?- Oznacza to, że się rozmnażali. Mołodin milczał, a radio zacharczało

cicho. Głośniejsze trzaski wywołane odległymi wyładowaniami atmosferycznymi były coraz częstsze. Stwierdzenie Sołojewa było absurdalne w swojej pro-stocie. Ocalałe w bunkrach kobiety straciły zdolności rozrodcze tuż po nuklearnym holokauście, zupełnie jakby sama natura w akcie zemsty odebrać ludzkości prawo do istnienia.

- Tłumaczyliście towarzyszu, jeszcze z towarzys-zem Palickim, że mutacje krytyczne...

- Wygląda na to, że człowiek przestał być fawory-tem natury.

Mołodin przemilczał fatalistyczne stwierdze-nie lekarza.

- Czy znaleziono żywe ślady mutacji? Joachim odetchnął głębiej i rozejrzał się po

mrocznej piwnicy. - Obserwuję stopniowy zanik mutacji pierwot-

nych i rozrost mutogennych zmian ogólnych planów ciała niektórych gatunków zwierząt. Dotyczy to także ludzi. Od jakiegoś czasu brak żywych okazów.

- Jest to oczywiście wynikiem zastosowania toksyny D? - bardziej stwierdził niż zapytał Mołodin, jakby zupełnie nie zdawał sobie sprawy z powagi

- 22 -

Page 23: Via Appia #5

Opowiadania

słów lekarza. Jego głos był nieco zniekształcony. Bur-za wciąż krążyła w okolicy destabilizując łączność.

- Najprawdopodobniej tak. Najświeższe ciała, które odkryłem mają pięć, sześć lat. Wszystkie noszą ślady zmian mutogennych. Pobrałem próbki do badań DNA.

Sołojew zamilkł na dłuższą chwilę.- Uwalnianie toksyny mogło być taktycznym

błędem, towarzyszu – zwiadowca powiedział po chwili z naciskiem – Toksyna D nie tylko powstrzy-muje mutacje, zabija też istoty, których one dotknęły. Taka ingerencja w łańcuchy De...

- Trwa wojna. Znam waszą lojalność względem Partii, dlatego uznam, że tego nie słyszałem. - Mołodin uczynił dłuższą pauzę, aby dać Joachimowi czas na zrozumienie błędu. - Zatrzymanie mutacji to dobra wieść dla Narodu, Sołojew. Wasze bada-nia, towarzyszu dały nam broń przeciwko spuściźnie po zagładzie kapitalistycznego zepsucia zachodu. Toksyna D jest w pełni skuteczna.

- Dziękuję, towarzyszu. - Powstrzymanie pandemii było celem

nadrzędnym. Priorytetem, Joachim – radio trzeszczało, co drugie słowo trzeba było się domyślać – ... cierpieniem i bólem... oczyściliśmy ludzkość og-niem.

Reszta słów zatraciła się wśród trzasków i szumów. Łączność została przerwana. Sołojew wyłączył radio i odstawił je na stół. Zaraz potem zabezpieczył próbki. Fragmenty tkanek i materiałów spoczywały w hermetycznych pojemnikach opisanych niedbale długopisem. Gdy prawie wszyst-ko znalazło się już na swoim miejscu, mężczyzna poczuł się dziwnie. Było to uczucie z grupy tych, które ciężko nam nawet opisać słowami. Przeczucie wywołujące dreszcz między łopatkami, ostrzegaw-cze mrowienie w czubkach palców. Joachim spojrzał przelotnie na martwe kości zamordowanej kobiety. Sięgnął po strzelbę i odwrócił się gwałtownie, będąc pewnym, że stanie twarzą w twarz z intruzem.

Nie było za nim nikogo. Wszędzie panował mrok, ciemność rozganiana tylko miejscowo światłem powoli przygasającej latarki. Baterie słabły szybko. Sołojew westchnął poirytowany swoją strachliwością, a dziwne odczucia zrzucił na karb przemęczenia. Wtedy jednak blask latarki przejrzał się w dwóch jaskrawych punkcikach w przeciwległym kącie piwnicy. Ślepia zniknęły i pojawiły się chwilę później pod regałem, uginającym się od ciężaru słoików. Mężczyzna wymierzył broń, lecz nim nacisnął na spust w obrębie światła pojawił się potar-

gany pyszczek. Kot miał nierówną, wyglądającą jak mokra sierść. Przez dłuższą chwilę stał w miejscu, wyczekując reakcji nietypowego intruza. Joachim uśmiechnął się ze zdziwieniem.

- Ot i sprawca całego zamieszania – powiedział zaskoczony i przyklęknął próbując przywołać zwi-erze do siebie.

Kot z początku omijał człowieka, nieufnie trzymając się cienia. W końcu podszedł bliżej, zain-teresowany szeleszczeniem worka, którym to Sołojew próbował go zwabić. Lekarz od razu dostrzegł niepokojące zmiany. Tylne łapy kota były trochę zniekształcone, ale nie to było najgorsze. Zamiast ogona zwierze posiadało piątą łapę, w miarę jego kroków groteskowo stąpającą w powietrzu w górę i w dół. Joachim natychmiast zamilkł. Na samą myśl o jego dotknięciu przeszył go dreszcz obrzydzenia. Była to pierwsza żywa istota, którą napotkał. Od-krycie to, choć optymistyczne przeraziło zwiadowcę. Kot zamiauczał i zaczął się łasić, a Joachim wahał się pomiędzy ciekawością i strachem. Niezwykła odporność zwierzęcia na działanie toksyny była zagadką, którą każdy naukowiec chciałby zgłębić. Nie w piwnicy, nie w takich warunkach – usprawiedliwiał się sam przed sobą Sołojew. W końcu podjął decyzję. Sięgnął powoli po broń i wymierzył. Padł strzał. Kot zamiauczał przeraźliwie i uciekł, pozostawiając za sobą ciemny ślad. Mężczyzna zaklął szpetnie i ruszył za nim w pogoń. Lepka krew zabrudziła murowane schody prowadzące w górę, drewnianą podłogę przedpokoju i stary dywan. Ranne zwi-erze wykrwawiało się na środku pokoju, na przem-ian sycząc w furii i miaucząc jak zagubiony kociak. Na widok napastnika próbowało uciekać, jednak przedłużająca się agonia odebrała mu siły.

- Zabić, zabić, zabić – rozległ się głos, którego źródła Joachim próżno wypatrywał.

Puste oczodoły trupa wpatrywały się w człowieka, a fotel zakołysał się raz, drugi i trzeci. Mężczyzna wymierzył broń i odetchnął głębiej aby się uspokoić. Toksymetr zrobił się pomarańczowy, informując o bliskim źródle skażenia. Joachim cofnął się w kierunku drzwi. Zrobił kilka kroków nie spuszczając wzroku z wyschniętego ciała bujającego się w fotelu. Za nim poruszała się niewysoka ludz-ka postać. Cień ukrywał szczegóły przez oczami mężczyzny.

- Kim jesteś? - zapytał obcy głos należący do kobi-ety. Był niewyraźny i chrapliwy.

Sołojew poświecił w jej stronę latarką. Kobie-ta zmrużyła oczy. Jej pokryte ropnymi krostami usta

- 23 -

Page 24: Via Appia #5

Opowiadania

drżały z wysiłku, a tęczówki o bliżej nieokreślonym kolorze wpatrywały się w intruza. Miała na sobie poplamioną spódnicę zsuwającą się z szerokich biod-er i brudnego, wzdętego brzucha. Potargany sweterek nie skrywał nienaturalnie wielkich piersi, które daw-no już wypłynęły ze stanika. Kroki stawiała powoli i niezdarnie, kopyta uderzały miarowo o drewniany parkiet podłogi.

- Jesteś człowiekiem? - zapytała ponownie, akcentując osobliwie każdą sylabę.

Mężczyzna cofnął się, milczał. Stopień mu-tacji kobiety był znaczny, zmiany podobne do tych za-obserwowanych u martwych. Nieznajoma postawiła kolejny krok, zbliżając się do przygasającego źródła światła. Wyczerpywały się baterie w latarce Sołojewa. Zauważył, że skóra kobiety nosiła ślady rozległych oparzeń, których źródeł Joachim nie chciał się nawet domyślać.

- Ja też jestem człowiekiem – powiedziała, nie doczekawszy się odpowiedzi od mężczyzny.

Grymas jej twarzy na swój sposób przypominał uśmiech. Żółte zęby były ostre, a dziąsła niemal czarne. Jednak to ciążowy brzuch kobiety przykuwał uwagę zwiadowcy. Przez chwilę Joachim miał nawet wrażenie, że coś się w nim rusza, że od środka wybrzusza nienaturalnie ciało. Na zewnątrz powiał silniejszy wiatr, który w asyście odległego grzmotu rozhulał się dookoła domu.

- Tak jak on – zacharczała mutantka. Palce kobiety były powyginane, a zaniedbane

paznokcie długie i postrzępione. Wskazała nimi drz-wi do sąsiedniego pokoju.

- Zrobił mi coś – powiedziała kobieta i położyła dłonie na brzuchu. Zaraz potem usiadła na podłodze, tuż przy śmiertelnie rannym kocie.

- Będzie inne... bo dzień przestał być dla dzieci. Joachim wzmógł czujność. W głosie kobi-

ety można było wyczuć emocje, które przyszły tak nagle, jak radiacyjna burza. Kot piszczał żałośnie, chwilę później był już martwy. Ciężarna wzięła go na ręce, wyraz jej twarzy był trudny do odgadnięcia w półmroku.

- Nie były dobre, truskawki były lepsze. Wiatr gwizdał w załomach domu a okna

trzeszczały lekko pod jego naporem. Grzmot był głośniejszy. Przeraźliwym trzaskiem zatrząsł szy-bami, a szkło na kredensie zadzwoniło cicho. Ko-bieta wydawała się być głucha na wszystkie dźwięki otoczenia.

- Popękane słoiki! Krew jest słodka jak powidła.

Ludzie zdecydowali, o mnie zapomnieli. Sołojew cofał się powoli w kierunku przed-

pokoju.- Człowiek jest dobry – powiedziała z nienaturalną

czułością kobieta. Trzymała zwierze lecące przez ręce zwierze na rękach, niczym matka swoje dziecko. Kołysała nim leciutko, gdyż tak nakazywał jej oszu-kany instynkt. Wylizywała sierść kota, gładziła zniekształconymi palcami jego główkę, delikatnie i z czułością. Ciężarna zanuciła cicho melodię znanej kołysanki, sapiąc i stękając co drugie słowo. Jednakże gdy kot nie chciał pić z przysuniętej mu piersi, kobie-ta wrzasnęła przeraźliwie. Odrzuciła martwe ciało, które wpadło na przewrócone krzesło. Krzyczała coraz głośniej, drżała i wiła się jakby ktoś polewał ją wrzątkiem. Mężczyzna wycofał się do przedpokoju. Wymierzył broń, lecz zawahał się. Mutantka zamilkła i spojrzała powoli w jego stronę. Dłonie trzymała na brzuchu w którym coś się ruszało. Wrzasnęła nagle głosem pełnym wściekłości i obłąkańczego bólu.

- Niech cię szlag! - warknął Sołojew i nacisnął spust. Latarka wysunęła mu się z drżącej dłoni. W ciemności Joachim usłyszał wrzask i głuchy łomot osuwającego się ciała. Strzelił jeszcze raz na oślep i wbiegł po trzeszczących schodach na piętro. Korytarz kończył się dwiema parami drzwi. Tylko jedne były otwarte. Wszedł do sypialni i przekręcił klucz w zamku. Mężczyzna był wystraszony, chwytał powietrze szybkich haustami. Odsłonił zakurzone firanki i wyjrzał przez okno, próbując się uspokoić. Wichura szarpała nagimi gałęziami drzew, toksyc-zny deszcz obmywał dachówki stodoły, połyskiwał w świetle błyskawic na dachu warszawy, zbierał się w fosforyzujące kałuże na placu przed domem. W oddali, przez zbitą warstwę chmur przebijały promienie słońca. Burza przechodziła, wciąż była nadzieja na ucieczkę od tego koszmaru.

Usłyszał na schodach kroki przypominające głuche tąpnięcia. Zaraz potem rozległ się krzyk. Kobieta to płakała głośno i wściekle, to znów wyła niczym ranny pies. Zatrzymała się przy drzwiach, bełkocząc coś chrapliwie, zupełnie jakby z kimś rozmawiała. Sołojew nie słyszał jednak drugiego głosu. Nagle drzwi zadrżały od uderzeń, a nieco pyłu osypało się z futryny. Dobiegający zza nich wrzask kobiety był pełen bezsilnej wściekłości. Zaraz po nim rozległ się dziwnie bezradny, żałosny pisk, gdy mutantka zaczęła drapać paznokciami drzwi, pokr-yte odłażącym, niegdyś białym lakierem. Sapiąc głośno przysunęła twarz do szczeliny w wypacz-onym drewnie. Wychrypiała kilka sylab, a jej drżał z wysiłku. Joachim opuścił broń i odetchnął głęboko

- 24 -

Page 25: Via Appia #5

Opowiadania

aby opanować nerwy. Nie był żołnierzem, nie brał udziału w wojnie, która strawiła świat chemicznym holokaustem i atomową pożogą. Bał się cały czas, odczuwał strach przez ostatnich kilkanaście dni, włócząc się po pustkowiach, opuszczonych miastach i drogach, którymi żaden samochód nie przejechał przez ostatnie dwadzieścia lat. Gdy Sołojew w pełni sobie uświadomił, że kilka chwil temu strzelił do ciężarnej kobiety, zaczęły mu drżeć ręce.

Płacz ucichł. Za drzwiami słychać było je-dynie przyśpieszony oddech kobiety, choć Joachi-mowi trudno było go odróżnić od deszczu, co jakiś czas obmywającego szyby okna. Coś zachrzęściło w zamku, klucz zadygotał i wypadł na wypłowiały dywan. Zwiadowca zareagował, jednak zbyt wolno. Nie zdążył zastawić drzwi zniszczonym fotelem. Upiorny wrzask przestrzegł go, sprawił że uskoczył w bok wpadając wprost na zakurzoną wersalkę. Wystrzelił zza prowizorycznej zasłony lecz chybił, a drzazgi z przedziurawionych drzwi rozsypały się na boki. Przygarbiona postać, która wpadła na środek pokoju warczała jak pies. Jej głos był niski i tubalny, a strzępy ubrań wisiały na ciele. Błyskawica oświetliła pomieszczenie i dziką postać kobiety. Is-tota zmieniła się, już nie przypominała człowieka, bardziej groteskową bestię z niemalże zapomnianych ludowych podań. Była zakrwawiona, strzępy ubrań nie zasłaniały pękatego brzucha, ani obwisłych, pop-lamionych posoką piersi. Krzywe nogi zakończone masywnymi kopytami rozchylały się to znów zwierały drżąc. Rozczochrane włosy mutantki niemal skryły jej twarz, która zupełnie już zatraciła ludzki wyraz.

Sołojew przeładował i wystrzelił ponownie. Istota zatoczyła się i cofnęła jak porażona. Padł kole-jny strzał i jeszcze jeden. Bezwładne ciało mutantki wypadło przez okno wraz ze spróchniałą framugą i popękanymi szybami. Podmuch wiatru wypełnił pokój, niosąc wilgoć deszczu. Przerażony Joachim złapał mimowolnie powietrze i zakrztusił się. Strzelba wypadła mu z rąk. Próbował namacać przy pasie maskę kombinezonu, lecz na próżno. Została w przedpokoju. Mężczyzna zsunął się z wersalki, a jego włosy rozwiał kolejny podmuch wiatru. Na twarzy poczuł piekące kropelki wody. Obraz przed jego oczami rozmazał się, a piekący ból w okolicy os-

krzeli ostrzegł przed najgorszym. Sołojew na czwor-akach wyszedł do przedpokoju, ciemność wirowała dookoła niego. Spadł ze schodów tłukąc się boleśnie, jednak doznania te były osłabione, w otumanien-iu docierały do niego z opóźnieniem. Na zewnątrz przejaśniało się i coraz więcej światła przebijało się przez brudne okna. Joachim, oddychając ciężko otworzył torbę i wyciągnął z niej strzykawkę. Z trudem przełamał ampułkę z lekiem. Był coraz słabszy, a jego ruchy coraz wolniejsze. Świat wirował dookoła niego. Gdy antytoksyna dostała się do układu krwionośnego, wstrząsnęły nim gwałtowne konwulsje. W bolesnych spazmach drapał deski podłogi, a drzazgi powchodziły mu pod paznokcie.

Deski podłogi ugięły się pod krokami człowieka, którego od stóp do głów skrywał przeciw toksyczny kombinezon. Stanął on przy umierającym Joachimie i przyklęknął, ujmując w obutą dłoń strzykawkę antytoksyny. Nieznajomy założył lekar-zowi hełm kombinezonu na głowę i odszedł bez słowa.

Deszcz padał jeszcze kilka minut, ostatnimi strugami obmywając świat. Wiatr przegnał chmury, a przytłumione promienie słońca poczęły docierać do ziemi, załamując się w wilgoci i zanieczyszczeniach powietrza. Łuna toksycznej zorzy falowała ponad da-chami opuszczonych zabudowań, szczytami bezlist-nych drzew, nad martwymi polami dookoła. Skóra kobiety pokryła się bąblami, krew z ran zmieszała się z mętną wodą kałuż. W jej brzuchu coś poruszało się, wypychało ciało od wewnątrz. Było silne, walczyło o życie. W końcu wraz z krwią i mętną posoką dziecko opuściło łono. Jego malutka twarzyczka była pokryta śluzem i wykrzywiona w grymasie obnażyła ostre ząbki. Małe rączki zaopatrzone w ostre pazurki podrapały ciało matki, a nóżki przypominały kopytka źrebaka.

- Chodź do taty – powiedział niskim głosem mężczyzna. Jego kombinezon błyszczał wilgocią deszczu. Zachodzące słońce rozlało po niebie bajeczną feerię barw. Plamicki wziął dziecko na ręce i przetarł malutką główkę z krwi matki – Piękne dzieci rodzą się w największym bólu.

Dąbrowa Górnicza, marzec 2011

- 25 -

Page 26: Via Appia #5

Opowiadania

i opancerzonymi botami. Wsiadł właśnie na ogon zainfekowanego EX–17

i już miał odpalać pociski wstrząsowe, gdy cały kok-pit rozbłysł upiorną zielenią.

- Bezpośrednie trafienie – odezwał się beznamiętnie komputer. – Osłony piętnaście pro-cent.

Jeszcze oślepiony, odruchowo szarpnął stery. Ciasną pętlą wyrwał maszynę spomiędzy smug og-nia.

- Boty od strony księżyca! - wrzeszczał ktoś przez radio. – Całe mnóstwo!

Pilot spojrzał w ekran wsteczny. Eskadra dronów nadlatywała właśnie zza spękanego satelity. Metalicz-na chmura czarnych kadłubów przysłoniła całkowicie odległe słońce. Pomimo gorąca panującego w kabi-nie, poczuł strużkę lodowatego potu spływającą po plecach.

- Odwrót! - wychrypiał głośnik. – Kod czerwony!Ściągnął stery. Przestrzeń wokół przeszywały

coraz gęstsze smugi laserowego ognia. Tuż obok przemknęła świecący sznur pocisków szyb-kostrzelnego działka. Gwałtownym nurkowaniem, przechodzącym w ciasny korkociąg, wydostał się z pola walki. Dał pełny ciąg. Strugi jonowego płomienia wydłużyły się, znacząc ślad uciekającego myśliwca.

Defilował przed czołem kompanii reprezen-tacyjnej. Karne, równe szeregi w stalowoszarych mundurach. Wypucowane miotacze lśniły w jas-nym słońcu. Kroczył dumnie wyprężony, wsłuchany w rytmiczne echo własnych kroków, idealnie harmonizujących z dziarskim marszem, wygry-wanym przez orkiestrę.

Dotarł wreszcie przed trybunę honorową. Pre-cyzyjny do granic pedanterii zwrot w prawo i już stał twarzą w twarz z głównodowodzącym. Obok adiu-tant podtrzymywał na purpurowej poduszce lśniącą

- 26 -

Prywatne życie superbohaterówAutor: Gorzkiblotnica

Od kilku miesięcy na naszym forum rozgrywają się pomiędzy użytkownikami Inkaustusa i IKA-Ra (Internetowego Klubu Autorów Rozmaitych) zażarte potyczki na słowa.

Odbyło się już 5 walk, w trakcie których krzesząc strumienie iskier zgrzytały klinki, niewiasty zalewały się łzami, a krew lała się strumieniami... no dobrze, poniosło mnie trochę. Momentami było jednak naprawdę dramatycznie, lecz w ostatec-znym rozrachunku nasze siły rozgromiły przeci-wnika 3:2.

Być może, już nie długo odbędą się kolejne star-cia, lecz wyczekując ich zapoznajmy się z jed-nym ze zwycięskich tekstów, opowiadaniem Gorzkiblotnicy. Tematem było “Prywatne życie superbohaterów”.

Torpeda na godzinie piątej – spokojny, miękki głos komputera pokładowego kontrastował z bitewnym zgiełkiem.

Pilot zacisnął mocniej dłonie na ma-netkach sterowych i zanurkował wprost pod smugi plazmowego ognia. Potężny bot bojowy obrócił się w miejscu zdezorientowany. Prymitywny, elek-tronowy mózg usiłował wybrać ważniejszy cel. Spód kadłuba nieomal musnął potężny korpus, gdy malut-ki jak błękitna iskra statek, wykonując gwałtowny zwrot przez plecy odskoczył na bezpieczną odległość. W martwych, szklanych obiektywach mecha odbijał się obraz ogromniejącego pocisku. Fala, wywołana eksplozją termojądrowego reaktora, szarpnęła myśliwcem. Szczątki bota zadudniły o kadłub. Potężne, wyrwane z łożyska ramię przekoziołkowało nad przezroczystą kopułą kokpitu. Pilot wcisnął dźwignię akceleratora i pomknął w poszukiwaniu kolejnego celu.

Przestrzeń roiła się od walczących. Barwne smugi wystrzałów z broni energetycznych rozświetlały wieczny mrok gęstą siatką rozbłysków. Biało-niebieskie myśliwce federacji uwijały się jak w uk-ropie pomiędzy wolniejszymi, ale lepiej uzbrojonymi

Pojedynki

Page 27: Via Appia #5

Opowiadania

białą emalią Wielką Gwiazdę Floty Galaktycznej. Pilot zasalutował sprężyście, lecz marszałek zamiast odwzajemnić honory, przyjrzał mu się krytycznie.

- Tyle razy mówiłem, żebyś nie zakładał majtek na spodnie. - Naczelny odezwał się zrzędliwym, ko-biecym głosem. - A obcisłe trykoty wyszły z mody dwa wieki temu.

Zażenowany spojrzał w dół. Zamiast przepisowe-go munduru ubrany był w obcisłą, damską bluzkę z wielką literą „S” przyszytą na piersi. Zaś na boj-owe spodnie moro naciągnięte miał niedorzecznie ciasne, czerwone slipy.

Zgromadzona na placu armia ryknęła niepoham-owanym śmiechem. Zawstydzony, chciał uciekać, ukryć natychmiast pod ziemię, ale drogę zagrodziły mu rozchichotane puzony. Skulił się i zaszlochał zro-zpaczony.

Zacisnął zęby na własnej dłoni i powrócił do rzeczywistości. Leżał w pomiętej, mokrej od potu pościeli, niebo za oknem poczynało już szarzeć. Usiadł na łóżku, obejmując dłońmi głowę. Trwał tak chwilę w bezruchu, wreszcie zerknął na świecący w ciemności zegarek i sięgnął niemrawo po spodnie.

Podkute buciory dudniły głośno o metalową podłogę galeryjki otaczającej olbrzymią halę. Oglądane z góry wnętrze tymczasowej siedziby dowództwa Floty Federacyjnej, wrytej głęboko w skorupę planetoidy H1N1, sprawiało wrażenie bardzo źle zorganizowanego targowiska. Ludzie kłębili się w pozornym bezładzie pośród stosów zielonych skrzyń z ekwipunkiem. Prawdopodob-nie większość ocalałych baz wyglądało podobnie. Zainfekowane wirusem Gargariana automaty boj-owe przejęły kluczowe punkty strategiczne w galak-tyce. W rękach Federacji pozostały jedynie niewiele znaczące jednostki przeładunkowe i resztki dumnej niegdyś floty. Ocalały, bo nie posiadały urządzeń z zaimplementowaną sztuczną inteligencją.

- A wy dokąd? - stojący na straży szeregowy najwyraźniej nie do końca wiedział, co tu robi.

- No, chyba nie do kantyny, w przeciwieństwie do was, żołnierzu – pilot obrzucił go krytycznym spo-jrzeniem. – Jak trzymacie ten miotacz? Buty to chyba czyściłeś w poprzednim wcieleniu?

Szeregowy przyjrzał się swojemu obuwiu, tymc-zasem lotnik przeskoczył barierkę i nacisnął przy-cisk otwierający drzwi generalskiej kajuty. Śluza rozsunęła się z sykiem niczym źrenica przedpoto-powego gada, wpuszczając go do małego, lecz widne-

go pomieszczenia. Strażnik wskoczył za nim, usiłując go zatrzymać.

- Panie generale – szeregowy zgłupiał do reszty, nie wiedząc, czy salutować, czy łapać zbiega. – On nie okazał przepustki.

Generał uniósł zmęczony wzrok znad papierów zalegających na biurku.

- Zostaw – mruknął, odprawiając wartownika. - A ty mógłbyś przynajmniej raz okazać odrobinę pow-agi.

- Wedle rozkazu. – Wyglansowane buty stuknęły sprężyście.

- Siadaj. – Przełożony wskazał składane krzesło.Wydobył z szuflady dwie szklanki i napełnił je

bursztynowym płynem. - Napij się. – Przesunął jedną z nich po blacie. –

Dobrze ci to zrobi. Mnie zresztą też.Pilot uniósł lekko brew. Tak wylewne przywitanie

nie stanowiło bynajmniej normy. Dowódca tymcza-sem zdjął okulary w staromodnej, drucianej opraw-ce i przetarł powolnym ruchem twarz. Siwy zarost zaszeleścił pod palcami. Głębokie cienie pod oczami świadczyły, że generał nie zażywał ostatnio zbyt dużo wypoczynku.

- Zastanawiasz się zapewne, czemu ściągnąłem cię tutaj niemal z drugiego końca mgławicy? - Pyta-nie zawisło w ciszy, która po zgiełku hali na zewnątrz wydawała się niemal dzwonić.

- Nasz wywiad dostarczył przedwczoraj te plany. – Powietrze nad ekranem holoprojektora rozbłysło plątaniną barwnych linii. – Tutaj – wskazał pulsujący gdzieś w głębi czerwony punkt – znajduje się kwatera tego szaleńca, Gargariana. Zdaniem naszych anali-tyków tylko stamtąd można dezaktywować wirusa.

- Nie można tego zwyczajnie wysadzić antymaterią? - wtrącił pilot, upiwszy łyk ognistego płynu.

- Gdyby to chciało być takie proste... – Przełożony nacisnął kilka klawiszy i wyświetlany obraz zmienił się. – Po pierwsze ta baza zaryta jest w grunt ponad ki-lometr, bo zbudowali ją w wyrobiskach nieczynnej ko-palni turbinium na trzecim księżycu O6C15. Co czyni bombardowanie zupełnie bezsensownym. Po drugie, spece od sztucznej inteligencji twierdzą, że zniszcze-nie nadajników nic nie da, trzeba się bowiem dostać do głównego terminala i uruchomić dezaktywator wirusa. Kompleks jest silnie strzeżony. Przechwycono dane sugerujące, że oprócz standardowych jednostek obronnych funkcjonuje tam supermech szóstej gen-eracji. Analitycy orzekli, że bazę da się zinfiltrować. Korzystając z zaskoczenia, pojedynczy minimyśliwiec byłby w stanie przedostać się do tego punktu. I tu

- 27 -

Page 28: Via Appia #5

Opowiadania

właśnie zaczyna się twoja rola.- Panie generale, czy mogę spytać czemu właśnie

mnie przypadł ten... - pilot przez chwilę starał się dobrać odpowiedni zwrot – zaszczyt?

- Masz najlepsze statystyki ze wszystkich naszych ludzi.

- Mhmm...- Dostaniesz na uzbrojenie dwa doświadczalne

pociski. Pomogą ci oczyścić drogę w tych korytar-zach. – Generał znów zmienił wyświetlany obraz. W powietrzu obracał się leniwie bliżej nieokreślony, walcowaty kształt, otoczony licznymi wypustkami.

- Co to jest?- BlackShark. - Przełożony pochylił się nad blatem.

– Widzisz te emitory? Przed wybuchem wytwarzają małą, czarną dziurę, która zasysa wszystko w pro-mieniu kilkudziesięciu metrów. Polecisz? - Zapytał z nadzieją w głosie.

- Wedle rozkazu, panie generale.- To nie jest rozkaz, to prośba od nas wszystkich.

Tylko ty możesz tego dokonać. Jeśli ci się powiedzie, jednym pociągnięciem zakończysz tę wojnę.

Dawno nieużywany dok przeładunkowy okazał się obszerną jaskinią, wyrwaną serią eksplozji ki-erunkowych wprost w zboczu skalnego urwiska. Resztki połamanych i pokrytych rdzą konstrukcji sterczały smętnie ze ścian. Pokruszone wieloletnim działaniem siarczystego mrozu betonowe rampy ukazywały pozostałości obwiedzionych łuszczącą się farbą gniazd startowych. Oberwane, wiszące na jed-nym siłowniku skrzydło śluzy odsłaniało mroczną perspektywę sztolni, wiodącej wprost do wnętrza góry.

Statek, nie większy od uskrzydlonego bolidu, wisiał w bezruchu kilkadziesiąt centymetrów nad podłożem. Antygraw buczał cicho. Niewidoczny dla namierzania, szybki transportowiec podrzucił go tu, korzystając z szalejącej po tej stronie księżyca burzy magnetycznej, która dodatkowo oślepiała urządzenia namierzające. Pilot po raz ostatni skontrolował mżące zielonkawo wskaźniki na pulpicie. Teraz był zdany jedynie na siebie. Świadomy tego, że w razie kłopotów kawaleria nie przybędzie z odsieczą.

Pchnął lekko stery, ustawiając pojazd bokiem, by prześlizgnąć się przez szczelinę oberwanej śluzy. Bla-cha nieprzyjemnie zgrzytnęła o kadłub. Wykuty ni-erówno tunel opadał ukośnie w głąb. Tuż za bramą, w kałuży zastygłego żużlu, leżał potężny bot górniczy. Światło reflektorów prześliznęło się po ogromnym

korpusie, wzbudzając słabe refleksy w zmatowiałych zwierciadłach kryptonowych laserów. Liczne szra-my i nadtopione przestrzeliny świadczyły, że został wielokrotnie trafiony z broni energetycznej zanim padł jako sterta martwego żelastwa.

Daleka perspektywa skalnego chodnika rozjaśniła się nikłą, mdłą poświatą. Zwolnił. Za kolejnym załomem sztolnia rozszerzała się, przechodząc w obszerną komorę. Zielonkawy, gęsty szlam chlupotał o kamienne ściany. Fosforyzował zielono, podświetlając wystające wprost ze skały pozrywane, przeżarte rurociągi.

- Komputer! Analiza! – nakazał, obniżając lot, by manipulator mógł pobrać próbkę.

- Odpady pofluktacyjne – odezwał się głośnik. – Silnie radioaktywne, zawierają stężone kwasy. Nie-bezpieczne dla powłoki statku.

- No ładnie – westchnął pilot. – A za „szkodliwe warunki pracy” nie płacą. Gdzie tu sprawiedliwość?

- Brak danych – skwitował komputer.- Nieważne. Wyświetl plany!Przyjrzał się uważnie zagmatwanej plątaninie

kolorowych linii. Droga wiodła tuż nad lustrem ścieków, poprzez częściowo zawalony szyb wentyl-acyjny wprost do głównej pieczary podziemnego kompleksu.

Korytarz urywał się gwałtownie. Ledwie wysunął się z bezpiecznego ukrycia, zewsząd posypał się grad pocisków. Odpryski eksplodującej skały rozbryznęły się wokół, dzwoniąc po osłonach. Gwałtownie ściągnął stery, cofając się głęboko w zbawienny tunel.

- Masz ci piesku kiełbaskę. - mruknął przez zaciśnięte zęby, odpalając pierwszego BlackSharka. Niekształtny pocisk pomknął w głąb komory. Skały zadrżały, gdy torpeda zmieniła się wśród łoskotu wyładowań w maleńką czarną dziurę, przyciągając rojące się wokół boty niczym potężny magnes. Wreszcie eksplodowała z potworną siłą. Przezor-nie posłał jeszcze na ślepo dwie torpedy plazmowe i wysunął się ostrożnie ze sztolni. Dronów zostało niewiele. Ogłuszone wybuchem niedobitki działały znacznie wolniej, ale jednak rozpoczęły ostrzał. W zamglonym, jeszcze pełnym skalnego pyłu pow-ietrzu, krzyżowały się smugi świetlistego ognia. Nurkował i wznosił się. Śmigał pomiędzy strugami śmiercionośnego światła. Skupiony, wpatrzony w ce-lowniki, stał się jednością ze swą maszyną. Raz po raz działka myśliwca odzywały się krótkimi seriami i trafiony robot walił się w dół, pomiędzy zalegający spąg jaskini złom.

- 28 -

Page 29: Via Appia #5

Opowiadania

W przeciwległej ścianie rozwarły się ogromne wrota. Wtedy go zobaczył. Super-dron bojowy wychynął majestatycznie ze swego leża. Podobny do olbrzymiego pająka, rozprostował potężne odnóża. Myśliwiec wobec tego ogromu zdawał się zaledwie jasną drobiną, rzucającą wyzwanie czarnej, pan-cernej górze.

- No, chodź do tatusia – pilot uśmiechnął się krzywo, zaciskając mocniej dłonie na drążkach ste-rowych. – Zatańczymy sobie.

Pomknął wprost pomiędzy podobne do mostow-ych dźwigarów ramiona maszyny. Potwór plunął ogniem, ale statek był już za blisko. Prześlizgnął się na boosterze obok ogromnego korpusu i, nim dron zdołał się obrócić, odpalił z daleka ostatniego Black-Sharka. Czarna jak międzygwiezdna pustka kula mroku przywarła do pancerza robota. Siła eksplozji rzuciła myśliwcem, aż pod sklepienie. Kadłub głucho uderzył o skały.

- Osłony sześćdziesiąt procent - odezwał się kom-puter.

Pilot wyrównał lot i spojrzał w dół. Bot tkwił na swoim miejscu najwyraźniej nieuszkodzony. Raz za razem wystrzeliwał kolejne salwy, usiłując strącić krążący statek. Powietrze pełne było odłamków odłupanej wybuchami skały.

- Obyś sczezł - warknął pilot, nurkując wprost pomiędzy nadlatujące rakiety. Wcisnął spusty. Obyd-wa skrzydłowe lasery plunęły liliowym żarem wprost w małą kopułkę kryjącą jednostkę centralną bota.

- Przeciążenie reaktora – szczeknął głośnik. - Osłony czterdzieści procent.

- Wytrzymaj jeszcze chwilę – lotnik wbił booster do oporu.

Odpalał kolejne pociski, gwałtownymi mane-wrami starając się uniknąć huraganowego ognia. Ze szczelin chłodzących pancerz robota zaczynał się wydobywać smolisty dym.

Kadłub myśliwca zadrżał od kolejnego uderzenia.

Kokpit wypełnił się gryzącym swądem przypalonego mleka.

- Wynieś śmieci! Wynieś śmieci! - recytował mono-tonnie komputer.

Zdekoncentrował się. Torpeda plazmowa uderzyła, odsyłając go w niebyt.

- Marian! - Kaśka ujęła się pod boki, zajmując swym niebagatelnym gabarytem prawie całą przestrzeń maleńkiego pokoju. – Prosiłam, żebyś przypilnował mleka, a ty całe popołudnie siedzisz przy tym przeklętym komputerze!

Bezceremonialnie wyrwała wtyczkę z kontak-tu. Twardy dysk zarzęził spazmatycznie. Głowica wyrżnęła w nim kolejne badsektory.

Mężczyzna poprawił zatłuszczone, sklejone plastrem okulary w rogowej oprawce i popatrzył udręczonym wzrokiem na swą rozczochraną i zupełnie nieapetyczną małżonkę. Westchnął żałośnie. Dobrze wiedział, że jakakolwiek dyskusja z tym potworem nie ma najmniejszego sensu. Kaśka działała jak buldożer. Po jej przejściu pozostawał jedynie piach i zgliszcza. To, że się z nią ożenił, było kwestią paskudnego, fa-talnego w skutki zbiegu okoliczności. Podpuścili go kumple, kiedy na swoje nieszczęście był odpowiednio pijany. Wystarczyło, że się oświadczył. Potem zwycza-jnie nie miał już odwagi tego odwołać. Po pięciu latach małżeństwa coraz częściej dochodził do wniosku, że te kilka tygodni na „OIOM”-ie, które przyszłoby mu spędzić po rozmowie z narzeczoną, byłoby i tak niez-byt wygórowaną zapłatą wobec piekła, które na co dzień musiał teraz znosić.

- No, i czego się tak na mnie ślepisz? - warknęła ko-bieta. – Wynieś wreszcie te śmieci. Do niczego się nie nadajesz! – dodała. - Gdzie ja miałam oczy?

Bez słowa okrył swe chude ramiona wytartą kurtką ze sztucznego misia i wyszedł w mroźny zmierzch, dzierżąc w dłoni kubeł odpadków. Szedł upstrzonym psimi odchodami chodnikiem, a w jego wątłej pier-si rosła dławiąca kula irracjonalnego żalu do całego świata. Dlaczego on? Przecież mogło być tak pięknie...

“Owen Yeates – jeżeli chodzi o dzieła sztuki, preferuje te spotkane w noc-nych klubach. Kiedy ktoś rąbnie Ci portret babci, to jest to kradzież. Gdy okradnie słynne muzeum, mamy skok stulecia. A co, jeżeli komuś do rąk przykleja się 20 wieków najlepszego w dziejach ludzkości malarstwa? Pieprzone 2742 mistrzowskie płótna? Na raz? Dobrze kombinujesz - ktoś obrobił świat. Tylko kto i po co?”

Źródło: empik.com

- 29 -

Nowości wydawnicze

Page 30: Via Appia #5

Opowiadania

Na gwiazdkę chciałam zrobić kule z sz-tucznym śniegiem w środku. Dałabym je rodzinie, trochę z obowiązku, trochę z dobroci. Pomysłów, jakimi je stworzyć,

miałam mnóstwo. Niestety jak zwykle zadanie nieco mnie przerosło – sztuczny śnieg nie chciał się zatapiać w wodzie, a ta jakby złośliwie nie chciała gęstnieć, nawet traktowana żelatyną. Tymczasem magiczna data nieubłaganie się zbliżała. Wobec takiej sytuacji musiałam zamienić wymuskane, stylowe kule na prymitywne, łatwiejsze w wykonaniu słoikopodobne twory. A śnieg zastąpiłam drobno pociętym ryżem.

Czas wytoczył z siebie sporo godzin, zanim skończyłam pastwić się nad małymi, suchymi zia-renkami. Czasem któreś się ukruszyło, niektóre pierzchały spod moich palców jakby posiadały in-stynkt samozachowawczy. Albo rozum. W którymś momencie, gdzieś pomiędzy znużeniem a refleksją, poczułam się jak kat. Przyprowadzałam egzekucję na rzeszach ziarenek, a ich trupy chowałam w masow-ym grobie. Przychodził mi na myśl Katyń – chociaż, szczerze mówiąc, moje pojęcie o tej sprawie jest znikome. Trochę nieracjonalnie zrobiło mi się żal małych ryżątek,, więc odsunęłam te jeszcze nie poćwiartowane, by nie musiały patrzeć na tę rzeź. I zanim dopadł mnie dojrzały rozum, zanim wyśmiałam własne myśli, zastanowiłam się jeszcze nad tym, czy kiedyś ten uciśniony ryż będzie mógł się zemścić.

Bo to już była wojna.Od dawien dawna ludzkość hoduje ryż w niewoli,

na mulistych ryżowiskach, bez możliwości pozna-nia świata. Rośliny nie widziały więc nigdy morza ani gór, nie wiedzą, jak wygląda miasto. Do czasu. Gdy ryżowe dzieci osiągną dojrzałość, wydziera się je z domowych pieleszy i ciągnie gdzieś po świecie. Zostają zapakowane w duszne torebki, w ciemne pudełka i podróżują w ścisku pomiędzy konty-nentami. A kiedy ktoś wydostanie je z więzienia, od razu trafiają do gorącej wody. Giną jak muchy,

w męczarniach, które nawet tych owadów nie spotykają. A gdy już uleci z nich życie, napuchłe od wrzątku ryżątka lądują na naszych talerzach. […] Najdziwniejsze w tej okrutnej wojnie jest to, że roślinny lud nie burzy się tak, jak powinien. Po lasach nie grasują partyzanci, nie formują się żadne ryżowe bojówki. Jedyną ich odpowiedzią są zeschłe ziarenka, na które czasem się narzeka, gdy ugrzęzną między zębami. Myślę, że chyba wysychają z żalu.

Gdyby tak dobrze pokierować myślami, można by zauważyć, że takich cichych wojen ludzkość prowadzi wiele. Nie tylko w dziale spożywczym. Napaście na terytoria surowców naturalnych, głównie na plemię Nieodnawialne. Regularne utar-czki z lasem i jego sojusznikami. Masowe masakry śniegu, nieustające tortury kubków i innych przed-stawicieli naczyń. Nie wspominając już o odwiec-znych niesnaskach z zwierzęcym królestwem. Każdy wymienione zło pozostaje bezkarnym – zwycięzców pokroju ludzkiego rodu z zasady się nie karze. Egze-kutorem w takich sprawach może być tylko szeroko pojmowana istota boska lub sami winowajcy. I tak chyba jest: nieopatrznie własnoręcznie podcinamy sobie żyły. Tak, by zranić, nie zabić.

Pierwszą ze zniszczonych autostrad krwi jest ciekawość. Najwybitniejsze jednostki wśród ludzi uprowadziły panny wojaczki różnej maści. Nie ma więc kto ubarwić życia szarym obywatelom, a bar-wy, jakie sami sobie narzucamy są mdłe i banalne. A żrąca ciekawość świata po prostu umiera – czasem z zaniedbania, czasem zduszona przez wszechobecną przemoc ludzkiej rzeczywistości.

Kolejną nadgryzioną żyłą jest wolność. Wojny są drogie, płaci za nie lud. Podatki na niego nakładane, nie zawsze są materialne i nie zawsze bywają lekkie. Zazwyczaj spłacenie ich kosztuje człowieka wolność.

Po tych dwóch ciosach niektórzy się załamują. Ja ledwo wytrzymuję.

Następną przeciętą czerwoną ścieżką jest moralność. Antagonizmy jak słońce wysuszają ją, od

- 30 -

RozdarcieAutor: DonnieTekst MiesiącaStyczeń

Page 31: Via Appia #5

Opowiadania

zawsze ulotną i płynną. A gdy ona po prostu zdech-nie gdzieś pod płotem historii, ludzkie życie straci sens. Jakby nas wygnano na ziemię pełną banałów, kłamstw, nieszczęścia. Przeraźliwie pusta byłaby ta ziemia. A może jednak śmierć moralności nie okazałby się klęską. Może byłby to kolejny poziom w ewolucji. Kto wie. […]

Chciałabym móc powiedzieć, że tylko te trzy żyły sobie otwieramy. Ale moralność nie była ostatnią przewodniczką krwi, która ucierpiała.. Jest jeszcze dobrobyt – stary, poczciwy dobrobyt, obrażalski, ale zawsze wszędzie mile widziany. Wydaje mi się, że ukradliśmy go na którejś z wojen, a ten jakby na złość spowalnia nam czas, omamia zmysły. Jakby nie było, on jednak też cierpi. Coś, zapewne chciwość, wydrapuje w żyle dobrobytu dziurę. A wraz z jego chorobą rosną kontrasty, ludzkość natomiast

pochłania zamęt i niezrozumienie. Jakby nie było nad nią nieba.

Ostatnia, cieniutka żyłka jest bezimienna. Wbrew swoim rozmiarom potrafi być mocną i użyteczną. Przecięta roni zmęczenie, które usypia nas wszyst-kich. Ogłupia jak zastrzyk narkotyku i czyni nas nieczułym na wszystko. Co zostaje? Okrucieństwo, trochę emocji, resztki dumy. I niemoc, która wy-musza ciszę. […] Mam wrażenie, że pogrążamy się w stan hibernacji. Nie wiem, czy powinnam się bać o wybudzenie z tego snu.

Ale jeśli jednak kiedyś coś ocuci ludzkość… Nie wszczynajcie wojny. Znowu.

Ktoś stąd już to chyba widział. [...] Nieważne. Tr-zeba dać znać, że się żyje

- 31 -

Szósty tom kultowego cyklu powieściowego J.R. Ward. Dziedzictwo krwi to trzymająca w napięciu powieść grozy z fascynującym wątkiem miłosnym w tle. To barwna opowieść o bezlitosnej walce tajnego brac-twa wampirów z ich odwiecznymi prześladowcami, rozgrywającej się w realiach współczesnej Ameryki.Po latach narzuconego sobie celibatu nieustraszony wojownik Bractwa – Furiath – poświęca się dla dobra rasy, przyjmując funkcję Najsamca. Od tej pory ma być odpowiedzialny za utrzymanie ciągłości rasy i zapewnie-nie Bractwu nowych wojowników. Jednak Furiath nieustannie odsuwa w czasie podjęcie nowych obowiązków i walcząc z demonami przeszłości, szuka ukojenia w narkotykach. Zakochuje się w Wybrance Cormii, ale nie potrafi się do tego przyznać. A skoro nie wywiązuje się z obowiązku prokreacji z Cormią, musi zaakceptować inną przysłaną mu dziewicę. Zdarzenia przybierają nieoczekiwany obrót...Tymczasem Bractwo ma coraz większe kłopoty. Ze szpitala w niejasnych okolicznościach zostaje uprowadzony młody wampir Lahser. Dochodzi też do serii brutalnych morderstw w domach wampirzej arystokracji...

Źródło: empik.com

Nowości wydawnicze

Page 32: Via Appia #5

Opowiadania

Deszcz za oknem siekał równo i tak już zmoknięty świat. Usiadłem na łóżku i delikatnie, z nabożeństwem niemal, wyciągnąłem z teczki dużą książkę

z brązową okładką. Złoty napis z fantazyjnie poskręcanych literek informował, że mam przed sobą „Księgę bajek”. Może to dziwnie brzmi, że trzy-dziestoletni facet czyta bajki, ale jeszcze bardziej dziwią się znajomi, kiedy dowiadują się, że nigdy nie słyszałem o Czerwonym Kapturku i Kapciuszku (czy jak on się tam nazywał). Cóż, dzieciństwo spędziłem jako prawie – analfabeta, i dopiero ciocia nawróciła mnie z tej drogi. Ale mogło być gorzej. Gdybym jak inni chodził do szkoły, zapewne za sprawą lektur wszelkie książki omijałbym szerokim łukiem. A tak czytałem, co chciałem i tylko dzięki temu jestem teraz pisarzem. No, ale do roboty! Czas nadrobić zaległości z dzieciństwa! Otworzyłem książkę i…

Spomiędzy kartek wyskoczyła mała wróżka rodem z Disneya i złożyła dworski ukłon w powietrzu przed moją twarzą. Zapewne spadłbym razem z krzesłem, gdybym na krześle siedział. Ale siedziałem na łóżku, a ten mebel raczej trudno wywrócić. Bardzo łatwo natomiast odchylić się na nim do tyłu i rąbnąć głową w ścianę, czego nie omieszkałem uczynić. Niestety, gdy usiadłem z powrotem masując tył głowy, wróżka nadal wisiała w tym samym miejscu z założonymi rękami i miną bardzo niewróżkowatą. Przypominała raczej szefa wydawnictwa, kiedy nie napisałem książki na umówiony czas. Zamknąłem oczy na dziesięć sekund i delikatnie uchyliłem powieki. Wciąż tam była. Namolna fatamorgana. Wyciągnąłem rękę i dotknąłem materiału jej sukienki. Prawdziwy. Pomachałem dłonią nad jej głową. Żadnych nitek nie było, chociaż i tak nie wiem, w jaki sposób ktoś mógłby sterować taką wróżką przez sufit.

- Normalny ty jesteś? – Zapytała wróżka cienkim głosikiem.

- No chyba nie, skoro widzę pyskate wróżki wyskakujące z książek. – Zauważyłem. Fatamorgana

prychnęła pogardliwie i zrobiła obrażoną minę.- Myślisz, że my ci wybaczymy, jak nas łaskawie

odwiedzisz po dwudziestu latach? – Zawołała tonem nauczycielki, która właśnie przyłapała ucznia na ściąganiu.

- Kto? – Spytałem zdezorientowany. - Jak to kto? My, bajki. Nie raczyłeś nas czytać

w dzieciństwie i myślisz, że teraz będziesz mógł to tak łatwo naprawić?

- Zawsze myślałem, że moje sumienie jest rodzaju męskiego.

- Widzę, że nie traktujesz tego z należytą powagą. – Zrozumiała wreszcie wróżka. – Ale przekonasz się! Jeszcze pożałujesz swojego zachowania!

Chwyciła mój palec w swoją malutką rączkę, zanurkowała w stronę książki i wsiąkła w zadrukowane strony, pociągając za sobą moją rękę. Ciągnięty magiczną siłą zniknąłem w białym papierze.

ROSZPUNKA

Stałem po kostki w bujnej, zielonej trawie, pośrodku zdziczałego do granic możliwości

ogrodu. Właściwie to, że był tu kiedyś ogród, można było poznać tylko po naznaczonych kępkami trawy ścieżkach z białych, kruszejących kamieni. Poza tym, wszystko wokół przypominało zwykłą, dziką łąkę: kępki polnych kwiatów, jakieś rośliny, kolcza-ste krzewy, krzaczki borówek, kilka małych drze-wek albo może przerośniętych krzaków. Nad tym wszystkim górowała wysoka, chyląca się ku upad-kowi, mocno podniszczona wieża. Tu i ówdzie w jej ścianach czerniały spore ubytki. Bluszcz i mchy skrzętnie wykorzystywały szpary w pokruszonych cegłach. Spiczasty dach z czerwonych (niegdyś) dachówek zapadł się do środka. Jedno jedyne okno chwiało się na przerdzewiałym zawiasie, wykonując serię nieprzyjemnych pisków. Z okiennego otworu spływała fala blond włosów.

- 32 -

BajkiAutor: AgachoczTekst Miesiąca

Luty

Page 33: Via Appia #5

Opowiadania

- To niemożliwe. – Szepnąłem, bo z wrażenia ledwo mogłem wydobyć głos. – Prawa fizyki… - Zamilkłem. Nie miałem siły wymieniać tych wszyst-kich praw, które nie pozwalały na przenoszenie się w taki sposób do takich miejsc.

- Nieuku! – Skarciła mnie wróżka. – Nie wiesz, że wróżki stoją ponad każdym prawem? Nawet prawem fizyki. – Chwilę patrzyła na mnie groźnie, a gdy to nie odniosło oczekiwanego skutku, dodała. – Na co czekasz? Idź tam.

Posłusznie podszedłem do wieży, wymijając włosy. Do ściany przypięta była pożółkła ze starości kartka. Z trudem odczytałem ozdobne, gotyckie litery: „Wieża Roszpunki. Instrukcja obsługi: 1. Zawołać <Roszpunko, spuść swe złote włosy> 2. Poczekać, aż włosy spadną. 3. Wspiąć się po włosach na górę. W razie awarii skontaktuj się z…” W tym momencie wróżka chwyciła kartkę i rozerwała ją na strzępy, kipiąc gniewem.

- Ach, ci dorośli! Instrukcji obsługi mu się zach-ciewa! – Mamrotała pod nosem. – Może jeszcze so-bie ruchome schody wymyśli!

Wzruszyłem ramionami i znów przyjrzałem się włosom. Uznałem, że skoro już tu są, to dwa pier-wsze punkty mogę sobie darować. Pozostał trzeci. Chwyciłem garść włosów z zamiarem wspięcia na górę, ale najwidoczniej nie były mocno przytwi-erdzone. Powoli, nie spiesząc się, opadły na ziemię. Podrapałem się po głowie, zdezorientowany. Obszedłem wieżę dookoła aż znalazłem odpow-iednio dużą dziurę na odpowiedniej wysokości. Wślizgnąłem się do środka. Stałem teraz na scho-dach, pokrytych grubą warstwą kurzu. Wróżka oczywiście wleciała za mną. Nie wiedziałem, czego bardziej nienawidzę: jej wkurzającej namolności, czy samotności w tak dziwnym miejscu. Postanowiłem nie rozstrzygać tej sprawy. Ruszyłem po stopniach w górę. Po chwili dotarłem do jedynego w tej wieży, pozbawionego drzwi pokoju. Na środku okrągłego pomieszczenia stało potężne łóżko z baldachimem. Podszedłem bliżej. Wśród jedwabnych poduszek leżał szkielet ubrany w podniszczoną, niegdyś czerwoną sukienkę. Od jego czaszki zaczynały się włosy, wychodzące potem przez okno.

- O rany! – Krzyknąłem i odskoczyłem do tyłu.- Tylko na tyle cię stać? – Odezwała się wróżka,

upewniając mnie, że jednak wolałbym samotność. – Ona tu czeka na ciebie latami, a ty się odsuwasz z obrzydzenia?

- Zaraz, zaraz… Jak to „na mnie czeka”?- Czekała na księcia, którym miałeś być ty, ale nie

chciało ci się czytać. To jest świat bajki. Czekał na ciebie przez wiele lat. Ty dorosłeś, a on się zestarzał. Już go nie wskrzesisz.

Przełknąłem ślinę. Dopiero teraz zacząłem rozumieć tę sytuację.

- Dobrze, już wiem, o co chodzi. – Powiedziałem do wróżki błagalnym głosem. – Żałuję tego, ale nie mogę cofnąć czasu i tego zmienić. Pozwól mi wrócić…

Wróżka uśmiechnęła się złośliwie.- Owszem, nie zmienisz tego, ale musisz za to

odpokutować. Jeden trup nie wystarczy, by zamazać winy.

Chwyciła mnie za palec i pociągnęła ku ścianie. Skuliłem się, oczekując zderzenia, ale nawet nie poczułem momentu wnikania w cegły.

KRÓLEWNA ŚNIEŻKA

Pod stopami miałem morze zeschłych liści, a nad głową gąszcz nagich gałęzi. Las, który

mnie otaczał, można było najłatwiej opisać jednym przymiotnikiem – martwy. Drzewa były uschnięte, spróchniałe, podziurawione przez korniki, wygięte w dziwnych pozycjach. Po chwili wyjaśniło się, dlac-zego wróżka mnie tu zabrała. Na grubym konarze wisiał wisielec w ciemnozielonym mundurze.

- To myśliwy. – Wyjaśniło moje małe biuro podróży.

- Też zginął przeze mnie? - Nie, on wyjątkowo nie. Widzę, że nie znasz

bajki o Królewnie Śnieżce. Trudno, opowiem ci ją. To bardzo smutna historia. – Dyskretnie starła łzę z oka. – No więc, dawno temu żyli sobie w zamku za lasem król i królowa. Królowa urodziła córeczkę. Nadała jej imię Śnieżka i zmarła. Król ożenił się ponownie, ale bardzo tęsknił za pierwszą żoną. Nie mógł bez niej żyć. Pewnej nocy podciął sobie żyły. Śnieżka dorastała i okazało się, że jest bardzo piękna. Macocha z zazdrości postanowiła ją zabić. Wynajęła do tego myśliwego. Oczywiście, najpierw spiła go dostatecznie mocno, bo na trzeźwo nie odważyłby się podnieść ręki na królewską córkę. Nie przyszło jej tylko na myśl, że pijany człowiek ma pewne trudności z trafieniem do celu. Myśliwy oczywiście spudłował, a przerażona Śnieżka błąkała się po lesie, aż trafiła do domku siedmiu krasnoludków. Myśliwy bardzo żałował tego, że skazał królewnę na tułaczkę po lesie. Powiesił się więc na drzewie. Macocha jed-nak nie dała za wygraną. Podesłała Śnieżce zatrute

- 33 -

Page 34: Via Appia #5

Opowiadania

jabłko. Królewna zrobiła z owocu szarlotkę, którą zjadła razem z krasnoludkami. Wszyscy zginęli na miejscu. Podstęp królowej został wykryty, za co ska-zano ją na śmierć przez ścięcie głowy.

- Nie wiedziałem, że bajki są takie brutalne. – Powiedziałem po dłuższej chwili kontemplowania zasłyszanej historii.

- Bo zwykle nie są. W oryginalnej wersji, takiej dla pięciolatków, wszystko dobrze się kończy.

- Zapewne przyjeżdża książę, który akurat ma przy sobie osiem porcji leczniczego ziela?

- No, mniej więcej….Westchnąłem teatralnie i szybkim krokiem

ruszyłem przed siebie.- Hej! Dokąd tak ci się spieszy? – Zawołała za

mną. - Do chatki krasnoludków. – Wyjaśniłem,

odwracając się. Jak przewidywałem, na twarzy wróżki pojawił się wyraz zdumienia. Pospieszyłem więc z wytłumaczeniem. – Skoro moja pokuta polega na obejrzeniu dostatecznej ilości trupów, to czemu nie miałbym odwalić ośmiu naraz? Przypuszczam, że katakumb tu nie macie? – Rzuciłem beztros-kim tonem. Na szczęście, nie grzeszyła wybitną inteligencją i nie załapała, że ja tylko udaję chętnego do oglądania zmarłych.

- Twoje zadanie nie polega na obejrzeniu trupów! Twoje zadanie polega na zrozumieniu i pożałowaniu winy! – Wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Ale widzę, że te metody na ciebie nie działają. Będę musiała zapewnić ci coś mocniejszego.

- Dobrze. – Uśmiechnąłem się zdecydowanie za szeroko. – Ale nie więcej niż pół litra, bo mam słabą głowę.

- Zamknij się wreszcie! – Wrzasnęła wróżka, aż echo poszło po lesie. Wbijając paznokcie w mój palec, pociągnęła mnie za sobą. Znikliśmy w jednym z drzew, zupełnie nie przeszkadzając stołującym tam kornikom.

JAŚ I MAŁGOSIA

Znów wylądowałem w lesie. Ale tym razem był to żywy, wiosenny, zielony las. Stałem na wysypanej

żwirkiem ścieżce, a drogowskaz obok informował, że do chatki z piernika zostało pół kilometra. Bez słowa ruszyłem we wskazanym kierunku, zastanawiając się, co takiego strasznego może być w piernikowej chatce. Nic sensownego nie przyszło mi do głowy. Chociaż… te przygody nie koniecznie musiały mieć

jakikolwiek sens. Wszystkie wątpliwości zostały roz-wiane, gdy zza zakrętu wyłonił się mały domek.

Ściany rzeczywiście miał z piernika. Ze starego piernika, pokrytego zieloną pleśnią. Białe, tłuste ro-baki wielkości myszy konsumowały właśnie resztki czekoladowego płotu. To z czego zbudowany był dach, już dawno zamieniło się w kompost. Z tego fak-tu skrzętnie korzystała kępka jasnożółtych grzybków i wielka huba. Nad ogromnymi lizakami rosnącymi w ogródku latały chmary żarłocznych much.

- Ja pierniczę. – Streściłem krótko wszystko, co przyszło mi do głowy od momentu ujrzenia chatki. Chwilę później wszystko, co przyszło mi do gardła, zwymiotowałem w najbliższe krzaki.

- Piernik ma długą trwałość. – Podsumowała wróżka, zatykając nos. – Ale nie aż tak…

Spojrzała na mnie wymownie. Tak wymownie, że od razu cofnąłem się o kilka kroków.

- Nie wejdę do środka. – Zastrzegłem szybko. – Za nic w świecie.

- Musisz tam wejść. – Jej stanowczy głos zabawnie kontrastował z ręką trzymającą nos. Ale mi nie było teraz do śmiechu.

– Jeśli nie wejdziesz, to już nigdy nie wrócisz do domu. – Groziła.

Przełknąłem ślinę. Powoli, ostrożnie podszedłem do płotu i z obrzydzeniem uchyliłem czekoladową furtkę. Biały robal spojrzał na mnie zdziwiony, wzruszył czułkami i powrócił do przerwanego posiłku.

- No idź. – Wróżka pchnęła mnie od tyłu. „Ciekawe skąd w takim małym ciałku tyle siły” – zastanawiałem się, zapierając się nogami o grunt. Mimo to, wróżka wygrywała. Chwilę później moje protesty utonęły w zbiorowym brzęczeniu tysięcy much, a po kolejnej – stałem już przed drzwiami, które wyjątkowo były drewniane. Może dlatego, żeby nic ich nie zjadło? Zebrałem resztki odwagi, zacisnąłem zęby i otworzyłem drzwi.

W środku chatka była równie obrzydliwa jak na zewnątrz. Nie było podłogi, tylko trawa i trochę grzybów. W rogu rosła mała choinka, przystrojona zgniłymi jabłkami. Komuś chyba nie chciało się ściągać świątecznych dekoracji. Na środku stał stół, na którym królował wielki, surowy, zapleśniały stek, adorowany przez setki much. W wazie z zupą bez-trosko pluskała się szara ropucha. Na mój widok schowała się pod wodę i tylko łypała na mnie po-zostawionymi na powierzchni oczami. Za stołem siedziała staruszka o niesamowicie pomarszczonej twarzy.

- 34 -

Page 35: Via Appia #5

Opowiadania

- A zapukać to nie łaska?! – Zaskrzeczała. Wyjaśnienie, że nie pukałem, bo spodziewałem się zastać trupa, wydawało mi się bardziej nietaktowne, niż milczenie. Milczałem więc. Staruszka włożyła okulary, rozmiarem przypominające gogle narciar-skie i przyjrzała mi się uważnie. Jej głos nagle nabrał słodyczy.

- Witaj, Jasiu! – Wyszczerzyła się w bezzębnym uśmiechu. (Ciekawe, czemu nie sepleniła?) Doświadczenie, zdobyte w poprzednich bajkach podpowiadało mi, że tłumaczenie, iż nazywam się Marek, jest całkowicie bezcelowe.

- A gdzie Małgosia? – Dopytywała się staruszka.- Nie uratował jej. – Wyjaśniła wróżka. – Żadnej

nie uratował.- A czy ja przypadkiem nie miałem ratować Rosz-

punki? – Zdziwiłem się. - W bajkach wcielasz się w tego bohatera, który

występuje w aktualnej opowieści. – Wytłumaczyła wróżka.

- No trudno. – Staruszka zmierzyła mnie wz-rokiem. – Jest tak duży, że obejdzie się bez Małgosi.

Dopiero teraz zauważyłem wmurowany w ścianę, wielki kominek. Staruszka podeszła do niego i sta-rannie wyplewiła jego wnętrze. Rozejrzała się po po-koju.

- Hmmm… właśnie skończyło mi się drewno. – Westchnęła. – No trudno, dzisiaj ci się upiecze. Albo nie! Zaczekaj tu chwilkę, a ja skoczę do lasu po chrust.

Jak powiedziała, tak zrobiła.- Czy ona chce… - Przełknąłem ślinę. – Mnie up-

iec?Wróżka skinęła głowa.- Znikajmy stąd. – Jęknąłem. Chwyciłem wróżkę

za jej chude ramionko i zaciągnąłem wprost na ścianę chatki. Staruszka pewnie bardzo się rozczarowała, kiedy zastała swój dom pusty.

ALICJA W KRAINIE CZARÓW

Tym razem opuściliśmy łono natury. Przed nami rozciągało się miasto złożone z tysięcy kry-

tych strzechą domków i jednego, białego zamku. Za nami był wysoki mur ozdobiony drutem kolczastym i wielką, stalową bramą.

- O nie! – Przeraziła się wróżka. – Nie mogłeś wylądować po drugiej stronie muru?

- A co za różnica?

- Spójrz tam, to się dowiesz. – Wskazała ręką na wielką tablicę na słupku. Z tej tablicy uśmiechała się czarnowłosa dziewczyna w złotej koronie. Napis obok głosił: „Witajcie w Krainie Czarów! Cieszę się, że wpadliście, ale z przykrością muszę poinformować, że już stąd nie wyjdziecie, bo mamy akurat stan wojny. Królowa Alicja”

- Ma rację. Wpadliśmy. – Wróżka wyłamywała so-bie palce ze zdenerwowania.

- Wygląda na postać pozytywną. – Przyjrzałem się portretowi Alicji.

- Kiedyś nią była. Obaliła królową i tak dalej… A potem sama przejęła władzę i robi dokładnie to, co jej poprzedniczka. No, ale skoro już tu jesteśmy, to lepiej szybko do niej pójdźmy i się przedstawmy, bo inaczej uzna, że się ukrywamy.

Ruszyliśmy drogą, która wiodła idealnie prosto do pałacowej bramy. Niskie domki ustępowały powoli tym piętrowym, a te z kolei wieżowcom. Ilość pięter, a nawet obecność balkonów, nie przeszkadzała bu-downiczym kryć wszystkich budynków strzechą. Je-dynie pałac wyłamał się z tego porządku.

- Coś nie widać tej wojny. – Zauważyłem.- To taka cicha wojna. Rebelianci, czyli zwolennicy

Alladyna, próbują podburzyć lud przeciw królowej, bo jest ich za mało na samodzielny atak.

- A ty, za kim jesteś? - Cicho! – Syknęła wróżka, zniżając głos do sz-

eptu. – Oficjalnie jestem za Alicją, a prywatnie – za Alladynem. Jak wszyscy.

Nagle zauważyłem kątem oka jakiś rudy kształt na dachu dwupiętrowego domu. Kiedy tam spojrzałem, już go nie było.

- To Znikający Kot. – Wróżka najwyraźniej też to dostrzegła. – Ulubiony szpieg królowej. Ma licencję na szpiegowanie. Na parę innych rzeczy też.

- Na przykład?- Na przykład na zabieranie jednej butelki z każdej

dostawy mleka, albo dostawanie darmowego posiłku od każdego mieszkańca.

- Nieźle się orientujesz, jak na kogoś spoza miasta. – Mój gniew na wróżkę już minął. Głównie dlatego, że to nie ona mnie teraz prześladowała.

- Często bywam w stolicy.- Stolicy?- Kraina Czarów to stolica Krainy Bajek. Ziemie,

na których wcześniej byliśmy, też należą do królowej Alicji.

Stanęliśmy przed bramą. Po obu jej stronach

- 35 -

Page 36: Via Appia #5

Opowiadania

czuwali strażnicy w białych strojach. Jeden miał na tym stroju wymalowanego pika, a na hełmie szóstkę. Drugi był ozdobiony treflem i dziesiątką. Leniwie wyciągnęli przed siebie halabardy, zagradzając nam przejście.

- Kim jesteście? – Zapytał ten z treflem, tonem wyraźnie wskazującym, że nie obchodzi go odpowiedź.

- Jestem Dobrą Wróżką, a to jest Człowiek z Zewnątrz. – Przedstawiła nas wróżka.

- Człowiek z Zewnątrz? – Zdziwiłem się szeptem.- Człowiek z Zewnątrz? – Zdumieli się gwardziści

i od razu stanęli jakoś tak bardziej prosto.- Chodźcie za mną. – Powiedział pik i poprowadził

nas po bardzo długich schodach do wrót pałacu. Poprawił hełm i pchnął drzwi.

Sala była ogromna. Zamiast podłogi miała ideal-nie równy trawnik z mnóstwem żółtych tulipanów. Tylko wąski pas prowadzący do wielkiego, marmu-rowego tronu pozostał wolny. Na tronie siedziała królowa Alicja z pokerową twarzą.

- Karcista szósty pik melduje, że przybył Człowiek z Zewnątrz z wróżką. – Skłonił się strażnik.

- Karcista? – Zdziwiłem się.- Karciany gwardzista. – Wyjaśniła wróżka.- Już znam te nowiny. – Powiedziała królowa do

strażnika. Z poręczy tronu wyszczerzył do nas zęby duży, rudy kot, po czym zniknął. Karcista odszedł, a królowa zwróciła się do mnie.

- Spóźniłeś się o dwadzieścia pięć lat. - On właśnie odbywa za to karę. – Wyjaśniła

zdenerwowana wróżka. – Zaczęliśmy od prowincji, żeby potem nie trzeba się było wracać.

- A czemu ja nic o tym nie wiem?- Naprawdę? – Głos wróżki drżał. – Z wieży Ro-

szpunki wysłałam gołębia z wiadomością. Powinien już dawno tu dotrzeć.

- Pewnie ten bezczelny Alladyn przechwycił wiadomość. – Mruknęła Alicja. Potem spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. W normalnym świecie uśmiech oznacza zazwyczaj życzliwość, radość, przy-jacielskie zamiary. Natomiast każdy uśmiech, jaki zobaczyłem od momentu wejścia do bajki zawierał w sobie żądzę mordu. Tym razem też tak było.

- Skoro już raczyłeś złożyć mi wizytę, to możesz odbyć karę tutaj. – Królowa znów przybrała swoją sterylną, oczyszczoną z emocji minę. Zrobiła krótką pauzę, po czym wrzasnęła. – Ściąć mu głowę!

W sali nagle zjawiło się kilku karcistów.

- Nie, nie! – Przeraziła się wróżka. – On musi przeżyć, żeby… żeby…

- Żeby ostrzec dzieci przed popełnieniem tego samego błędu. – Podpowiedziałem, ignorując fakt, że nie mam dzieci. Adrenalina robi swoje.

- Właśnie, właśnie. – Przytaknęła wróżka.Pokerowa twarz Alicji zamieniła się nagle w twarz

kogoś, kto w tego pokera właśnie przegrywa.- Skoro nie mogę ściąć mu głowy… - Zastanowiła

się. - … to może chociaż ręce?- Moja córeczka jest głuchoniema. – Skłamałem

szybko. – Bez rąk nie będę mógł się z nią porozumieć.- Nogi? – Niemal błagała nas królowa.- A jak on wtedy dojdzie do celu? – Oburzyła się

wróżka.- Ach, te dzieci! Potrafią skomplikować najprostszą

sprawę. – Wściekła się Alicja. – Już wiem! Zetnę o głowę wszystkie dzieci!

Wróżka zemdlała w powietrzu i spadła na trawę.- Zawsze wszystkim ścinasz głowy? – Zapytałem

przerażony wizją tej rzezi niewiniątek. Królowa przyjrzała mi się podejrzliwie.

- Nie myśl sobie, że jestem taka sama, jak poprzed-nia królowa. Ona ścinała głowy za to, że róże były w złym kolorze.

- A ty zabijasz wszystkie dzieci za to, że jakieś dziecko spoza twojego świata nie pozwoliło ci ściąć komuś głowy. – Pokręciłem głową z dezaprobatą. – Nie myślę, że jesteś taka, jak poprzednia królowa. Myślę, że jesteś gorsza.

- Dosyć tego!!! – Krzyk Alicji zwalił z nóg stojących najbliżej karcistów. – Mam gdzieś biedne dzieci z innego świata! Zetnę ci głowę, choćby miało się na mnie zwalić całe stado wróżek! – Wstała z tronu, oddychając szybko. Dopiero teraz wyglądała na naprawdę szczęśliwą. – Zabierzcie go na Plac Eg-zekucyjny. Ja pojadę karetą.

Radosnym, niemal tanecznym krokiem wybiegła z komnaty. Cóż, ludzie bywają różni. Karciści ustawili się wokół mnie i poprowadzili do wyjścia. Dobra Wróżka nadal leżała w trawie, zapomniana przez wszystkich. Bohaterzy drugoplanowi zawsze mają przekichane.

ALLADYN

Po drugiej stronie pałacu rozciągała się mało reprezentacyjna część miasta. Po wieżowcach

nie było już śladu. Małe domki, podobne do tych

- 36 -

Page 37: Via Appia #5

Opowiadania

sprzed muru, wyglądały na jakieś bardziej obskurne i zaniedbane. Karciści rozglądali się czujnie dookoła. Przyśpieszyli kroku.

Nagle rozległ się dźwięk przypominający furkot tysięcy skrzydeł, albo łopot uderzanych wiatrem prześcieradeł. Strażnicy rozbiegli się na wszystkie strony. Tylko ja stałem jak wryty pośrodku ulicy. W moją stronę leciała na kolorowych dywanach armia uzbrojonych w szable ludzi. Zniżyli lot. Jeden z nich chwycił mnie za rękę i wciągnął na swój dy-wan. Ktoś zawiązał mi oczy materiałem. Teraz czułem tylko podmuch wiatru na twarzy. Kurczowo zaciskałem dłonie na tkaninie dywanu.

Lot wreszcie się skończył. Zwrócono mi możliwość widzenia i wprowadzono do jednego z domków, niczym nie różniącego się od tych, które widziałem wcześniej. Naprawdę nie wiem, jak ci ludzie się nie gubią. Chatka zawierała tylko jedną izbę, całkiem pozbawioną mebli. Na dużej poduszce siedział po turecku człowiek z turbanem na głowie.

- Jestem Alladyn. – Przedstawił się, wskazując mi drugą poduszkę. – A ty jesteś Człowiekiem z Zewnątrz, tak?

- Tak. – Przytaknąłem niepewnie. – Skąd o mnie wiesz?

- Jin mi powiedział. – Alladyn wyciągnął z kiesze-ni małą lampkę oliwną i pogłaskał ją pieszczotliwie.

- A po co mnie tu sprowadziłeś?- Chcę, abyś mnie poparł w zwalczaniu królowej.

Zapewne już wiesz, jaka jest okropna.- A co zamierzasz zrobić, jak już przejmiesz tron?- Jak to co? – Posiadacz turbanu był wyraźnie

zdziwiony tym pytaniem. – Najpierw zetnę głowy wszystkim sługom Alicji.

- A mówią, że to rzeczywistość jest okrutna. – Mruknąłem, po czym zwróciłem się głośniej do Alladyna. – Jak popełnisz te same błędy, co twoi poprzednicy, to zaraz znajdzie się kolejny chętny do tronu. Musisz coś zmienić w swojej polityce.

- Masz rację. – Alladyn zastanowił się. – Już wiem! Zamiast ścinać głowy, mogę ich powiesić.

Uderzyłem się w czoło otwartą dłonią.- Dlaczego chcesz robić to, co Alicja, skoro

uważasz to za złe?Alladyn wzruszył ramionami.- Bajka musi trwać.Wstałem, porządnie już zdenerwowany.- Nie będę popierał ani Alicji, ani ciebie. Nie mam

zamiaru mieszać się w te wasze głupie, bezsensowne

wojny.Wybiegłem z domku.- Łapać go! – Krzyknął za mną Alladyn. Jego

ludzie ruszyli w pościg. Skręcałem w losowo wybrane ulice, a oni nawet nie wpadli na to, by użyć dywanów. Nagle wszyscy zatrzymaliśmy się. Na środku drogi stał dwumetrowy, włochaty potwór o wilczym pysku i błyszczących czerwono oczach. Warknął groźnie, odsłaniając żółtawe kły. Ludzie Alladyna zwiali w mgnieniu oka. Ja też bym najchętniej uciekł, ale nie byłem w stanie się ruszyć. Potwór, którego przydzieliłem w myślach do rodziny wilkołaków, podszedł do mnie i położył mi łapę na ramieniu.

- Witaj, przyjacielu. – Powiedział niskim, chrapli-wym głosem.

POWRÓT DO DOMU

- Przyjacielu? – Wyjąkałem zdumiony.- Nie znasz mnie, ale ja znam ciebie. Dzięki tobie

jestem taki potężny. Stawiałeś mi te wszystkie bab-cie, świnki i Czerwone Kapturki jak na talerzu. Bez ochrony. Wszystko zawdzięczam tobie. Jestem Wilk.

- Marek. – Uśmiechnąłem się blado, podając rękę potworowi. Dobrze wiedziałem, że wilk symbolizuje w bajkach dorosłość. A raczej te cechy, przed którymi przestrzega się małe dzieci, a które tak się przydają w dorosłym życiu: chciwość, pogoń za pieniędzmi, kłamstwa, manipulacje, troska o własny interes… Długo by można wymieniać. Mimo tej wiedzy, dużo bardziej odpowiadała mi obecność kogoś, kto nie obwiniał mnie o wszystko. Dobrze mieć za towar-zysza czarny charakter – przy nim nawet najgorsze przewinienia wydają się błahe.

- Wilku, wiesz może, jak mógłbym wrócić do mo-jego świata? – Zapytałem nagle.

- Oczywiście, że wiem. Ale przejście jest dosyć daleko.

- Trudno. I tak musiałbym tam pójść z wróżką.- Są miejsca, do których wróżki nie mają wstępu.

Ona poprowadziłaby cię inną drogą. Łatwiejszą.- Przejście dla VIP-ów. – Uśmiechnąłem się. –

Ruszajmy.Szliśmy długo. Bardzo długo. Miasto płynnie

przeszło w łąkę, a ta z kolei we wrzosowisko, które następnie weszło w las. Dotarliśmy do niewielkiego, leśnego bagna i zatrzymaliśmy się na jego błotnistym brzegu.

- Co mam zrobić? – Zapytałem.

- 37 -

Page 38: Via Appia #5

Opowiadania

- Wejść do środka.- Przecież to pewna śmierć!- O to chodzi. Człowiek nie może być na raz

w dwóch światach, dlatego w jednym musi umrzeć, aby wrócić do drugiego.

- Więc tam, w moim świecie, jestem martwy?Wilk potarł nos w zamyśleniu. Zapewne

zastanawiał się, jak mi to wyjaśnić.- Kiedy w twoim świecie ktoś umiera, to

przechodzi do innego świata. Nie widać tego, bo przechodzi tylko dusza. Dla ciała tamten świat jest zamknięty. Do tego świata, świata wyobraźni, może przejść tylko umysł. Twoje ciało leży sobie spokojnie, pogrążone w głębokim śnie.

Pokiwałem głową. Zacisnąłem powieki i wkroczyłem do bagna. Błotna ściana zamknęła się nade mną.

Otworzyłem oczy. Znów byłem w swojej sypialni. Wstałem z łóżka i przeciągnąłem się. Cały byłem zdrętwiały, zapewne na skutek niewygodnej pozy-cji. Na podłodze leżała Księga Bajek. Zamknięta. Podniosłem ją ostrożnie. Przez chwilę korciło mnie, żeby ją otworzyć i sprawdzić, czy znów nie wyleci wróżka. Powstrzymałem się. Dla pewności związałem ją sznurkiem.

Bibliotekarz przywitał mnie ciepłym uśmiechem, który z pewnością nie wyrażał chęci mordu. Przyjął

książkę i położył ją na biurku.- A właściwie to po co ten sznurek? – Zapytał,

szukając nożyczek w szufladzie.- Żeby strony się przypadkiem nie pogięły.- Ech… Szkoda, że wszyscy nie dbają o książki tak

jak pan…Świat jest jednak dziwny. Gdybym powiedział

prawdę, bibliotekarz uznałby mnie za wariata, albo niemądrego dowcipnisia. Natomiast kiedy skłamałem, uważa mnie za porządną, dbającą o cudze rzeczy osobę, kogoś godnego zaufania. (To taki morał na koniec: niedydaktyczny i bardzo nie-bajkowy, bo bajek mam już dość.) Kiedy sprawa sznurka została rozwiązana, a raczej rozcięta, bib-liotekarz spojrzał na mnie, głęboko się nad czymś zastanawiając.

- Wypożyczył pan tę książkę dopiero wczoraj. – Przypomniał sobie. – Już ją pan oddaje?

- Siostrzenica jednak nie mogła przyjechać. – Skłamałem ponownie.

- Szkoda, wielka szkoda. To bardzo piękna książka. – Bibliotekarz otworzył Księgę Bajek. Drgnąłem, led-wo powstrzymując chęć schowania się pod biurko. Wróżka oczywiście nie wyleciała. Na szczęście bib-liotekarz niczego nie zauważył.

- Zawsze uważałem, że bajki mają w sobie coś więcej, niż się z pozoru wydaje. – Powiedział.

- Tak, tak. – Przytaknąłem w zamyśleniu. – Święte słowa.

- 38 -

15 Lutego zakończyły się dwa ważne wydarzenia na naszym forum.

Wyłoniony został zwycięzca Konkursu Literackiego, którego tematem był „Początek końca”. Zwycięskie opowiadanie nosi tytuł “Jest Ósmy Maja, Wieczór” i jest autorstwa Marcinos83.

Drugie wydarzenie jakie miało miejsce, to rozstrzygnięcie Inkaustusowej Ruletki – loterii dla stałych bywalców naszego forum. Informujemy, że zwycięski bilet wylosowała Duśka.

Obu zwycięzcom serdecznie gratulujemy. Nagrodami w obu konkursach były książki Jacka Piekary pt. “Charakternik”.

Wydarzenia

Page 39: Via Appia #5

Pierwszy i prawdopodobnie Pierwszy i prawdopodobnie jedyny całkowicie darmowy jedyny całkowicie darmowy

polski serwis self-publishing.polski serwis self-publishing.

Zapraszamy do współpracy Zapraszamy do współpracy pisarzy, poetów, eseistów, pisarzy, poetów, eseistów,

rysowników komiksów.rysowników komiksów.

Publikuj za darmo, Publikuj za darmo, sprzedawaj za „złote”, sprzedawaj za „złote”,

zarabiaj tysiące!zarabiaj tysiące!

Page 40: Via Appia #5

Opowiadania

Z pracy wróciłam ledwie żywa. W korytarzu pozbyłam się butów, płaszcza, torebki, tec-zki ze szkicami, oraz wypchanej zakupami siatki i poczłapałam do sypialni. Padłam na

łóżko. Leżąc w bezruchu, koiłam nerwy monotonną bielą sufitu, coraz lżejsza, coraz bardziej senna...

- Mamo, jestem głodny! - rozległo się z boku, zatupotało i dwadzieścia kilo żywej, pachnącej landrynkami wagi wylądowało prosto na mnie.

- Jasiu... - sapnęłam resztką powietrza, jaka ostała się w płucach. - Ja tu próbuję odżyć.

- Bolek też by coś zjadł - dodał Jaś, wciągając na pokład spacerującego po kołdrze kocura. Bezczelny zwierzak z miejsca zabrał się za ostrzenie pazurów. O moje żebra!

Trzeba się było zbierać. Z Jaśkiem pod jedną pachą, z Bolkiem pod drugą, potoczyłam się w stronę kuchni.

- Gdzie obiad? - jęknęłam, zaglądając do pustych garnków. - Jestem głodna jak wilk.

- Ja też. - Jasiek zerknął do kociej miski.- Ale ja bardziej, bo jestem większa. Rafał!Mój głos wypadł na korytarz i wsiąkł w boazerię.- Tacie lepiej nie przeszkadzać - oznajmił poufnie

Jaś. - Tata kopie tunel.

Stanęliśmy we trójkę pod drzwiami dziecięcej sypialni.

- Kopie tunel w twoim pokoju, tak? - upewniłam się na wszelki wypadek.

- Każda dobra kolejka powinna mieć tunel - tłumaczył cierpliwie Jaś. - To był nasz wspólny pomysł.

- Ach, więc układacie kolejkę. - Pokręciłam głową i otworzyłam drzwi. - O chol...! - Zamknęłam usta dłonią.

Jaś westchnął z zachwytem, wdrapał się na peron i, tak jak go zawsze uczono, zatrzymał się przed linią

bezpieczeństwa.Stanęłam obok.- Mamuś, patrz! - Pociągnął mnie za rękaw. - Ci-

uchcia jedzie!

Na trzeci peron wtoczyła się czarna, lśniąca loko-motywa. Pociągnięte zieloną i czerwoną farbą okucia zniknęły w kłębach syczącej pary. Jasiek, klaszcząc, podskakiwał obok, Bolek ziewał. Usiadłam na łóżeczku i odruchowo podciągnęłam zsunięty na kamienną płytę róg kołdry. Kilka metrów dalej, pod masywnym wiaduktem stało dziecięce biurko, na schodach krzesełko. Pluszaki, samochody i klocki przewracały się wśród spacerujących gołębi.

Uderzyłam o coś piętą i wyciągnęłam spod łóżka puste pudełko. Niebieskie zawijasy na wieku układały się w napis “Kolejka Marzeń”, przez min-iaturowe okno miniaturowej ciuchci machał liza-kiem miniaturowy maszynista. Porównałam ob-razek z otoczeniem. Dlaczego? Dlaczego również nie było miniaturowe? Rafał zawsze lubił majsterkować, ale tym razem przesadził! Kolejka ważniejsza niż rodzina? Ważniejsza niż obiad?! Złapałam Jaśka za rękę, wcisnęłam mu w ramiona Bolka i pociągnęłam wzdłuż torów.

- 40 -

Tacie lepiej nie przeszkadzaćAutor: Lena

Tekst MiesiącaMarzec

Page 41: Via Appia #5

Opowiadania

Podziemnym przejściem dostaliśmy się na trzeci peron, gdzie zadzierając głowy, stanęliśmy tuż pod oknem lokomotywy.

- Halo... - Popukałam w bęben kolosa. - Jest tam kto?

Z okna wychyliła się pyzata głowa maszynisty w konduktorskiej czapce. Wielkie, sumiaste wąsy zawijały mu się na uszach.

- Ach, pierwsi pasażerowie! - ucieszył się, wyskakując z kabiny. Był tak okrągły, że wcale byśmy się nie zdziwili, gdyby odbił się od ziemi i zawisł na peronowym zegarze.

- Nie jesteśmy pasażerami - sprostowałam. - Szu-kam mojego męża, musiał się gdzieś tu zgubić.

- Zgubić! - Maszynista zrobił poważną minę. - Jest tylko jeden sposób, by znaleźć kogoś, kto zaginął na stacji.

Dworcowa podłoga lśniła czarno-białą mozaiką kafelków, po lewej ciągnęły się puste okna kas, w głębi dostrzegłam pełną ławek poczekalnię. Najwyraźniej Rafał pomyślał o wszystkim. Przeszliśmy obok ki-osku z widokówkami i trafiliśmy prosto do przeszk-lonego biura. Maszynista uprzejmym gestem wskazał mi stojący pod oknem mikrofon. Nachyliłam się i dmuchnęłam na próbę. Jaś podskoczył, maszynista uśmiechnął się zachęcająco, Bolek ziewnął.

- Raz dwa, raz... Rafał! - huknęłam z głębi płuc; okno przecięło stado spłoszonych gołębi. - Rafał, skarbie, daję ci pięć minut - kontynuowałam z lodowatym spokojem. - Jeśli pojawisz się w tym czasie, postaram się zapomnieć, że zostawiłeś Jaśka na pastwę kota i Cartoon Network. Być może zapomnę nawet, że zapomniałeś o obiedzie. Pięć minut.

Obejrzałam się. Maszynista skrzywił się lekko, najwyraźniej rozczarowany.

- Wracasz - dodałam więc, mrużąc oczy - albo z miejsca rozwód.

Postanowiliśmy z Jasiem nadać maszyniście jakieś sensowne imię. Padło na Kulfona ze względu na Ciuchcię, choć bardziej przypominał Monikę. Jaś nie odrywał od niego zachwyconego spojrzenia, wyprosił nawet obietnicę przejażdżki. Zaprotestowałam, prze-konana, że powinniśmy czekać na Rafała, ale z pięciu minut zrobiło się dziesięć, z dziesięciu piętnaście... Wtedy właśnie przypomniałam sobie o tunelu. Kulfon wiedział, gdzie trwały prace budowlane i zaproponował, że nas podrzuci. Obejrzałam się niepewnie na pierwszy peron. Przez otwarte na ko-

rytarz drzwi zobaczyłam fragment boazerii i chod-nika. Policzyłam w myślach do dziesięciu.

Lokomotywa mogłaby jechać napędzana samym Jasiowym zapałem. Siedział dumnie wyprostowany przed kokpitem i promieniał jak stuwatowa żarówka. Od czasu do czasu, zdecydowanie za często, wieszał się na sznurku syreny. Bolek, śpiący na desce wśród guzików i lampek, nie zbudził się ani razu.

Mijaliśmy zielone wzgórza, lasy pełne puchatych drzew liściastych i trójkątnych choinek. Idealnie niebieskie niebo z żółtą pieczątką w zenicie pędziło razem z nami. Na horyzoncie rosła bladofioletowa góra.

- Widać tunel! - Jaś wskazał pęczniejącą na końcu torów kropkę. Kulfon wyhamował zgrabnie tuż przed wejściem.

- Dlaczego tam jest tak ciemno? - spytałam, zaglądając w głąb smoliście mrocznej dziury. Półokrągła, otoczona gzymsem, wznosiła się wysoko nad naszymi głowami.

- Tunele zawsze są czarne - objaśnił Jaś, pewnie wchodząc do środka.

- O, nie! - Przytrzymałam go za szelki ogrodnic-zek. - Najpierw znajdziemy jakieś oświetlenie. Ani mi się śni błądzić tam po omacku.

Kulfon podskoczył i pognał do ciuchci. Wrócił, targając wielką, staromodną kolejową latarnię; przetarł okrągłe szybki, poprawił świeczkę i zapalił.

Zbici w gromadkę, weszliśmy w mrok. Miękkie światło odbiło się złowieszczo w Bolkowych ślepiach.

- Rafał! - wołałam co kilka kroków.- Tatuś! - Jasiek wspierał mnie dzielnie.Pokonaliśmy już spory odcinek, nie natrafiając na

najmniejszy ślad życia. Świeczka w latarni topniała nieuchronnie. Kulfon kulił ramiona i rozglądał się niepewnie, próbując zidentyfikować towarzyszące nam od jakiegoś czasu upiorne dźwięki - zgrzyta-nie moich zębów. Kocia cierpliwość wyczerpała się najszybciej; zwierzak wyrwał się Jasiowi i przepadł w ciemnościach. Kolejne długie minuty spędziliśmy, przekonując małego, że wróci, gdy tylko rozpros-tuje kości. W dodatku tunel skręcił łagodnie i jasna, dodająca otuchy plamka wejścia znikła nam z oczu. Zatrzymaliśmy się, nie wiedząc, co dalej.

Wtedy właśnie usłyszeliśmy ciche pogwizdywanie.

- 41 -

Page 42: Via Appia #5

Opowiadania

Tak fałszować potrafił tylko mój mąż. Ruszyliśmy pospiesznie nikłym śladem melodii i wkrótce blask latarni wyłowił z ciemności jego plecy. Nie zauważył nas. Miał na sobie mój poplamiony farbami far-tuch, na uszach słuchawki i machał do rytmu jed-nym z moich pędzli. Wokół poniewierały się puste kubełki po czarnej farbie. Pociągnęłam nosem. Tem-pera. Moja!

Zostawiłam Jasia pod czujnym okiem Kulfona, podeszłam do męża i puknęłam go w lewą łopatkę. Obejrzał się powoli przez ramię.

- Maaadziaaa! - wyszczerzył się bardzo nieszcz-erze.

- Wszystko ci wytłumaczę - zapewnił, gdy uraczyłam go najchłodniejszym z asortymentu mroźnych spojrzeń. - Tylko skończę! O, proszę! Dwa machnięcia pędzlem i tunel jak się patrzy!

Machnął trzy razy, ostatnia bura plamka tła zniknęła i straciliśmy się z oczu. Nadciągnął Kulfon z latarnią, ale uśmiech Jasia bez trudu przyćmił jej blask.

- Tatuśku! - Wdrapał się po fartuchu jak małpka. - Jest dokładnie taki, jak mówiłeś! - Posmutniał nagle. - Bolek uciekł.

- No właśnie, znajdźmy go i wracajmy do domu - wtrąciłam stanowczo. - Trzeba w końcu zrobić coś do jedzenia i posprzątać. I doprowadzić do porządku pokoik Jasia.

- Nie! - wyrwał się Rafał.- Nie? - spytałam słodko.- E... to znaczy... - Rozpromienił się nagle. -

Przecież ja to wszystko zbudowałem specjalnie dla ciebie, skarbie!

- Dla mnie?- Tak! Zawsze chciałaś pojechać nad morze,

prawda? Teraz masz własną linię kolejową, własnego maszynistę - bezczelnie zasalutował Kulfonowi - własną lokomotywę i w końcu - rozejrzał się z dumą - własny tunel, który prowadzi prosto nad bałtyckie plaże.

- Słucham?- Nie wierzysz? - Podał mi Jasia. - Patrz, mam

nożyczki! - Wydobył je z kieszeni fartucha. - Wys-tarczy, że wytnę wyjście, więc pilnuj naszego smyka, bo jak nic, pogna w ubraniu prosto w wodę.

- Tak! - zapalił się Jasiek, podskakując mi w ra-mionach.

- Chcesz powiedzieć, że tam, za tym... czymś, co

przed chwilą pomalowałeś temperą z moich zapasów, jest prawdziwe morze, tak?

- Tak!- Wracamy!- Poczekaj! - Rafał złapał mnie za rękaw. - Prze-

konasz się. I zabrał się za krojenie ciemności.

W świetle latarni obserwowaliśmy powiększającą się miarowo szczelinę. Nożyce, błyskając ostrzami i chrzęszcząc nieprzyjemnie, zakreśliły koślawy łuk. Skrawek odciętej czerni przykrył moje stopy. Cofnęłam się z obrzydzeniem, podniosłam głowę i spojrzałam prosto w zakurzoną, szarą dyktę, szczel-nie wypełniającą Rafałową wycinankę.

- Czy teraz, skarbie, możemy już wracać? - wycedziłam.

- Nie rozumiem... - mamrotał Rafał. - Musiałem pomylić się w obliczeniach... Moje nożyce tego nie ruszą...

- Nie martw się, tatuś. - Jasiek poklepał ojca po głowie. - Przebijemy się ciuchcią.

- O, nie! - wtrącił Kulfon. - Mogłaby się porysować, albo...

Nagle zamilkł. Zza dykty dobiegły nas stłumione głosy, jeden wysoki, natarczywy, drugi dużo cichszy. Coś uderzyło mocno o płytę i przykrył nas siny pył.

- Wracamy! - zarządził Rafał bez zwłoki.

Przygotowany obiad wyniosłam na peron. Zjedliśmy w towarzystwie Kulfona, który nie chciał rozstawać się ze swoją maszyną. Jasiek karmił gołębie i wciąż rozglądał się za Bolkiem. Mimo że słońce nad nami nie drgnęło nawet o milimetr, czas za drzwia-mi dziecięcego pokoju po staremu pędził naprzód. Zrobiło się późno i nawet Rafał zaczął ukradkiem ziewać.

Położyliśmy się we trójkę w sypialni. Jaś chrapał, wtulony w pudełko po kolejce, Rafał skakał po pro-gramach.

Zadzwoniła komórka.- Magda?! - usłyszałam głos Aśki. - Wreszcie się

do ciebie dodzwoniłam. Zgadnij, co ten niewydar-zony, samozwańczy buldożer od siedmiu boleści dzi-siaj zrobił!

- Rysiek? - wolałam się upewnić.- Wybił w pokoju Mani dziurę! Na całą ścianę! Do

rur się dokopał!

- 42 -

Page 43: Via Appia #5

Opowiadania

- Dziurę...? - Obejrzałam się na Rafała.- Nie chciał nic tłumaczyć, ale dostał w łeb i z miejs-

ca wszystko wyśpiewał. Okazało się, że zmówili się z twoim Rafałem, że wykopią sobie tunel! Od waszej chałupy do naszej! Przez całe osiedle! To miało być ich tajne przejście z jeszcze tajniejszym w środku, prowadzącym, zgadnij gdzie!

- Gdzie? - spytałam, nie spuszczając z oka kulącego się obok męża.

- Rychu coś źle zrozumiał... - bąkał niepewnie. - Miał użyć “Kolejki Marz...”

- Do “Płytkiego Kufla” na Karmelickiej! - darła się Aśka. - Rozumiesz coś z tego? Kazałam mu zasłonić dziurę szafą i wysłałam po fachowca. Nie wyobrażasz sobie, ile nam policzył!

- Hmm... - Odłożyłam telefon. Jasiek usiadł, trąc zaspane oczy.

- E... - zaczął Rafał. - Wszystko ci wytłumaczę. To wszystko przez Ryśka. Wszystko poplątał!

- Nie obchodzi mnie to! - Uniosłam ostrzegawczo palec.

- I naprawdę chodziło o morze, kochanie.- To też mnie nie obchodzi!- Mamo...- Ależ, Madziu...- Tato...- Jutro z rana rozmontowujesz ten cały cyrk! Ko-

niec, kropka!- Tunelem jedzie pociąg. - Jasiek podsunął nam

pudełko.

W czarnej plamce, znaczącej siną górę, majaczyły dwa złote punkciki. Przecinały je pionowe kreski, do złudzenia przypominające...

- To Bolek! - wrzasnął i zaczął po nas skakać. - Musimy po niego wrócić!

- O nie! - zaprotestowałam. - Nikt nie będzie się tam więcej szwendał!

- Kochanie - wtrącił ostrożnie Rafał - nie możemy zrobić tego własnemu kotu.

- Tylko raz, mamuś - prosił Jaś. - Przy okazji moglibyśmy obejrzeć to morze, skoro jest tak blisko.

- Jakie morze? - zdziwiliśmy się równocześnie.

Na skraju wieka, w miejscu, gdzie wcześniej rósł gęsty las, migotała błękitna smużka. W pobliżu stała lokomotywa, na plaży smażył się rozpłaszczony na leżaku Kulfon.

- Madziu - kusił Rafał, trącając moje ramię no-sem. - Tylko pomyśl, morskie powietrze... piasek... słońce...

- Hmm... - Przymknęłam powieki. - Może fakty-cznie...

- Przecież mówiłem, że morze - zauważył przy-tomnie Jaś.

- 43 -

“Napisana pięknym językiem powieść autorki „Skradzionego dziecka”, nastrojowa historia o miłości, zaufaniu, bólu utraty i wielkiej nadziei. Rok 1985, zimowa noc w Pensylwanii. Margaret Quinn, mieszkająca samotnie wdowa, znajduje na swoim progu małą dziewczynę. U stóp zmarzniętego dziecka leży walizka… Kobieta decyduje się przygarnąć dziecko i wychować je jak wnuczkę. Jej własna córka opuściła dom w 1975 roku i Margaret wciąż nie pogodziła się z jej zniknięciem. Erica uciekła ze swoim chłopakiem, Wileyem, aby przystać do radykalnej grupy rewolucjonistów – Aniołów Zniszczenia. Od dziesięciu lat utrzymuje swoje miejsce pobytu w tajemnicy. Ludzie bez problemów akceptują Norah, widząc w niej córkę Eriki i życie toczy się spokojnie aż do dnia, w którym dziewczynka zaczy-na twierdzić, że jest aniołem. Wbrew powszechnemu oburzeniu, dziecko kładzie na szalę życie rówieśników, by tylko dowieść, że zostało obdarzone nadnaturalną mocą. Na dodatek nieznajomy mężczyzna wydaje się śledzić każdy krok dziewczynki, sam pozostając w cieniu. Margaret musi zadać sobie pytanie - kim naprawdę jest Norah i skąd wzięła się na progu domu w tamtą mroźną noc. Jeśli nie jest córką Eriki, to kim? “

Źródło: empik.com

Nowości wydawnicze

Page 44: Via Appia #5

Poezja

„* * * (przyszedłem na własny pogrzeb...)”Rootsrat

przyszedłem na własny pogrzebw nienagannie skrojonym garniturzekurczowo trzymając się duszy na ramieniu

zanim mnie pogrzebalipogrzebali we mnie

podobno byłem człowiekiemdługo mówili jakimi nie wiedzieli

śmiać siępłakaćczy wykopywać

Leeds, 08.06.2010

- 44 -

W barzew którym pił Jimmyumarła Marylin Monroe

Annik Honore poznała Ianana śniadaniu u Tiffaniego

Johny Rotten grał na skrzypcachw przydrożnych spelunkachi handlował relikwiamina targu w Durbanie

Mówisz kochanaże wszystko mi się miesza

lecz ja dostaję szału

bo czy w moim krajużycie Jamesa Deanabyłoby głośniejsze od bomb

„Gdzie jest moja ojczyzna?”SzachMat

Page 45: Via Appia #5

Poezja

- 45 -

„Żegnaj Sally, o słodka Sally”Sundance Kid

było minęłowyszeptałaśstojąc w drzwiach ulic

to byłnasz piękny koniec

zaciągnąłem się dymemprzechyliłem butelkęzrozumiałaś że jateż to pierdolę

Szekspira nikt poprawnością nie tropił.Po prostu dla wielu był - niepoprawny.Ten, scenę zaludniał wizją własnej wyobraźni.Po to, by sieć podpajęcza utkana - do jaźnitłumu przepłynęła, rozdrapując jego własną ranę,tak by wróciła, ludycznym bawiąc się dramatem.I tyleż tragicznie, co i zabawnie połączyła sięw jego otwartej dłoni z błyszczącym - dukatem.Szekspir... Tu chyba jednak nicpo nim.

„Szekspir”Kristoforus

Page 46: Via Appia #5

Poezja

„Deszcz”Ero

Znów pada deszczkoncentrat kobaltowego niebaspływa z chmur

smutek ogarnia ciałoprzenika radośćściera śmiech

czarodziejska różdżkanadaje światu odcienie szarości

a może to mała dziewczynkaołówkiem namalowałakrainę wyobraźni

delikatny podmuch wiatruzaciera subtelny kształtfeniksa

zamknięta w wyblakłej nicościrozwieram skrzydła fantazjikobiecego szaleństwalecę w próżnię fascynacji

to jest mój wierszmogę z nim zrobić co zechcę

napisać spierdalajbędąc pewnym że niktnie określi mnieprostacką świniąbo to jest poezją

mogę zamieścićdenne porównaniemówiące że jesteśjak płonące śwityi czekać aż się nabierzesz

tutaj ja ustawiam szykito po leweja po prawej tamto

na koniec mam możliwośćpuszczenia strof z dymemale odłożę je na bok

może komuś się spodoba

“Poezja to tworzenie pięknych zdań”Sundance Kid

- 46 -

Page 47: Via Appia #5

Poezja

„Mywja, czy jawmy... co za różnica...”Archanioł

Jestem samNie robię z tego tragediiTrudno jednakNie rzec raz jeszczeSam jestem…

Strupy półsłówek cierpieniaRozdrapuję w głowieBez przerwy nie razCzując narastającą niechęćDo własnych odbićW imaginarium mego umysłu

Nawet nie wiemKto rzekł ostatnie słowaCzuję że to nie poezjaTo tylko prawdaNie ma tu żadnego pięknaNie staram się go odnaleźćChcę przekazać toCzego nigdy nie zaznałeś

Bo kurwa jakbyś nie zauważyłJestem nas więcejNiż byłem kiedykolwiekAle odpieprz sięBo zaraz odkorkujęPrzyjaciela

Byłem taki cichySpieprzaj chujuCicho! Nie, nie mówcie już do mnie!W dolinach wspomnieńZapełnionych metaliczną poświatąZapiłem się kurwa na śmierćZamilczcie! MILCZEEEEĆ!

Zakrywam powiekami pełne oczodołyUkrywam własne jestestwaBojąc się tegoŻe choć było mnie tak wieleNagle znów zostałem sam na samZe sobą

- 47 -

To historia zupełnie inna od tej, którą opowi-ada o Polakach Jan Tomasz Gross. To historia młodego Żyda, Jerzego Kosińskiego, którego w czasie okupacji z narażeniem życia ukrywają polscy chłopi. Mimo że cała wieś wiedziała, kim jest, nikt nigdy nie doniósł na chłopca. Po wojnie Kosiński wyjechał do Ameryki, został znanym pisarzem i opublikował sławnego „Malowanego ptaka”, powieść określaną jako autobiografic-zna, czemu autor nigdy nie zaprzeczył. Opisał w niej dzieje żydowskiego chłopca ukrywającego się w czasie okupacji głównie przez okrut-nymi polskimi chłopami. Dla wzmocnienia oskarżycielskiego efektu w książce odnajdziemy wszystkie detale wsi, w której naprawdę ukrywał się pisarz. Na początku lat 90. pisarka Joanna Siedlecka pojechała do tej wsi. I dowiedziała się, jak sprzeczna z prawdą była relacja Kosińskiego. Który nie dość, że wszystko zmyślił, to nigdy nie okazał najmniejszej wdzięczności tym, którzy go ocalili. W „Czarnym ptasiorze” Siedlecka nie upiększa naszej wsi. Ale w tej historii to nie chłopi znad Sanu moralnie zawiedli.

Źródło: empik.com

Nowości wydawnicze

Page 48: Via Appia #5

Miniatury

Lidkę mało szlag nie trafił, gdy po powrocie z urlopu zastała w swojej kuchni wymieni-one okno. Rzut oka od progu wystarczył jej, by cisnąć walizki w kąt, zapomnieć

o zmęczeniu i w jednym bucie, w ciągu pięciu sekund, znaleźć się pod drzwiami pana Janka.

- Co pani tak z rana łomocze? - przywitał ją do-zorca. - Pożar? Powódź? Karaluchy?

- Okno! - Ze złością wskazała winowajcę. - A! - Pan Janek pogładził je czule. - Nowiutkie.

Mocne. I do tego niedrogie. - Ale niechże pan przez nie wyjrzy! - Wyglądam. - Co pan widzi? - Góry. - I skąd te góry? - No przecież sama pani chciała! - Wziął się

pod boki. - Kto napisał petycję o nowe okna?! Kto napuścił na mnie całą kamienicę?! Kto zafundował mi trzy tygodnie użerania się z wiertarkami, młotkami i gruzem w każdym kącie, no kto?! Sama pani chciała, to teraz pani ma! Ja nie mam czasu na takie rzeczy, ja mam kaszę na gazie, proszę pani, ja muszę powiesić firankę! Góry jej nie pasują, pan-iusi, do widzenia!

Szef firmy budowlanej Okno Dla Ciebie siedział za siwym od cementu biurkiem i nie przestawał się uśmiechać.

- Proszę pani... - nachylił ku Lidce miseczkę me-chatych landrynek - my się tu zajmujemy oknami. To, co za oknem, nie jest już naszą działką. Jeśli góry pani nie pasują, proszę zamieszkać nad morzem.

- Lista! - Lidka skruszyła landrynkę w palcach. - Ale to było tak dawno te… Druga rozprysła się w pył.

- Proszę mnie zrozu… Trzecia. - Pani Natalio!

Robotnik, który według listy wymieniał okno w kuchni Lidki, pracował akurat na budowie. Wisiał pięć metrów nad ziemią w uprzęży z łańcuchów i skór i lśnił mięśniami.

- Kazali wymienić, to wymieniłem! - wołał z góry, tłukąc w ścianę młotkiem.

- Ale widoku nikt panu wymieniać nie kazał! - tłukąc obcasem o wylewkę, Lidka odkrzykiwała z dołu.

- Kto panią tu wpuścił? - Sama się wpuściłam! - To wbrew przepisom! - Proszę mi oddać mój widok! - Wariatka! - Złodziej! - Niech pani wraca do domu, to nie jest miejsce

dla kobiet! - Nie ruszę się stąd! Kiedyś pan w końcu zejdzie! - Franek, daj wariatce kask. Kask! Nie w kask!

Chryste! Żyje pani?

- Pan tu naprawdę mieszka? - Lidka rozejrzała się po zapuszczonej przyczepie. Właściciel, bez kasku opalony rudzielec, wzruszył ramionami i otworzył apteczkę.

- Adam. W ten sposób mam blisko do pracy. - Przecież dla mojego widoku nie ma tu nawet

porządnego okna. - Pani znowu swoje. Proszę nie kręcić głową,

przykleję plaster. - A to tamto nad zlewem? - ?

- 48 -

Dla tego łysegoAutor: Lena

Page 49: Via Appia #5

Miniatury

- Dlaczego jest zasłonięte? - A czy ja pani zaglądam do kuchni? - A nie? - To było tylko raz i na zlecenie. A propos, muszę

wracać do pra... No i gdzie pani idzie? Proszę to zostawić!

Lidka jednym ruchem podciągnęła żaluzję. - A-ha! - No dobrze. - Adam zwiesił głowę. - Zamieniłem

widoki. Mam jeszcze wodospad, puszczę i morze, jeśli nie lubi pani gór.

- A pan? - Wolę morze. - A może brunetki? - O co pani chodzi? - O to, że zwinął pan mój widok dla tej dziew-

czyny z kamienicy naprzeciw, która co wieczór o osiemnastej czyta w salonie książki!

Kask brzęknął o podłogę.

- Powinien się pan z nią umówić. - Lidka schowała widok do torebki.

- Raczej nie… - Adam otworzył przed nią drzwi i westchnął ciężko. - Ona czyta o sztuce.

- Dla pana mięśni zacznie czytać o mięśniach. Gdy wpadnie pan po góry, zaproszę ją, pogadacie. Opowie jej pan o podróżach.

- Byłaby pani tak miła? - Oczywiście. - W ramach podziękowań... proszę uważać na

schodkach... zapytam ją dla pani o sąsiada. - ? - O tego łysego z kamienicy naprzeciw, który

codziennie o osiemnastej ćwiczy w salonie pompki. - ?? - Dla którego rezygnuje pani z gór. - No wie pan?! - Powinna się pani z nim umówić. - Do… - Dla pani oczu zacznie czytać wiersze! - …widzenia!

- 49 -

“Nazwisko: Bakly Profesja: były gladiator, najemnik Zadania: przyjmie każde (za odpowiednią zapłatą) Najbardziej nie lubi: magii Przyjaciele: nic mu nie wiadomo na ten temat Wrogowie: wielu, zbyt wielu... Pomimo, że Bakly nie przepada specjalnie za magią, ta ciągle staje na jego drodze. To przez nią ma najwięcej kłopotów i to przez nią musi spłacić pewien rodowy dług. Najmuje się nie tylko jako „prywatny detektyw”, ale też ratuje przed śmiercią na stosie pewną, młodą czarownicę (bynajmniej z nie z dobroci serca). Najemnik wyrusza też do Wolnej Strefy jako ochroniarz buchal-tera Ochinota, osoby wielce utalentowanej w tropieniu przekrętów i wspi-eraniu bogaczy w pomnażaniu ich „skromnych” majątków... Tam również Bakly dostanie nietypowe zlecenie. Przecież, czymś te długi rodzinne tr-zeba spłacać, a nasz bohater podejmie się każdego zadania... Cóż, najem-nik nie ma lekkiego życia, a jego mroczne i przerażające wspomnienia jest w stanie złagodzić jedynie wódka. Jakakolwiek, nawet ta najgorszego ga-tunku, byle pozwoliła zapomnieć o koszmarze przeszłości... I trudno się temu dziwić, zwłaszcza, gdy na jego drodze pojawiają się złowrogie typki spod ciemnej gwiazdy i wojownicy ninja — mistrzowie w zadawaniu tor-tur. Trzeba uczciwie przyznać, że ilość brutalnych scen może zmrozić de-likatne serca niewiast, ale bez obaw, nie jest to typowa książka trafiająca tylko w męskie gusta, panie też znajdą tu coś dla siebie... “

Źródło: empik.com

Nowości wydawnicze

Page 50: Via Appia #5

Pogranicza - INKubator

Mam na imię Michał Błaszak i mam 16 lat. Jestem uczniem technikum , na profilu informatycznym ( Zespół Szkół Technicznych i Ogólnokształcących

nr 1 im. W. Korfantego w Chorzowie ).

1 klasa gim. - Wygrany konkurs na architekturę starożytną.

3 klasa gim. - dwukrotnie zająłem 1 miejsce w konkursie na autoportret (Podobno byłem lepszy od nauczyciela).

Zamierzam zostać grafikiem komputerowym i tworzyć concept arty. Przez lata pielęgnowałem swój talent rysowniczy oraz umiejętności obsługi komputera. Są to dwie rzeczy które kocham i w przyszłym zawodzie zamierzam je połączyć. Chciałbym pracować w branży gier jako concept art-ist, chcę tworzyć szkice które znajdą się w grach, fil-mach i tworzyć świat lub postacie.

Czy możesz podzielić się z nami początkami swojej pasji sztuką/rysowaniem?

Wszystko zaczęło się kiedy zacząłem grywać w gry wideo. To właśnie one wywarły największy wpływ na mnie i na mój talent. Na początku rysowałem proste rzeczy - typu broń biała, ubrania, maski, broń palna.

- 50 -

MichaliusAutor: Damian “Danek“ Nowak

INKubator jest najnowszą inicjatywą na łamach naszego kwartalnika. Jako specjalny element Po-granicz, prezentuje sylwetki młodych i utalentow-anych twórców, którzy w przyszłości mają szansę zaistnieć na arenie sztuki i rozrywki. Będzie wtedy wiadomo, że to Via Appia napisała o nich pier-wsza!

Naszym celem jest wspomaganie i promocja nowych talentów! Jeżeli piszesz, rysujesz, tworzysz grafikę, muzykę lub cokolwiek innego, napisz do nas. Pokaż kim jesteś, zademonstruj swoje doko-nania. Ty również możesz zadebiutować na łamach Via Appi.IN

Kubator

Page 51: Via Appia #5

INKubator - Pogranicza

Moje rysunku rzadko były doceniane, szczególnie przez rówieśników. Jako że byłem najmniej lubiany w klasie (czasami mi się zdawało że nawet w szkole) inni chcieli mi dokuczać w postaci niszczenia moich rysunków lub bicia. Miałem przez to wyniszczoną psychikę, bałem się chodzić do szkoły obawiając się dalszego gnębienia. Zatraciłem się przez to w grach wideo, był to mój sposób na ucieczkę przed światem oraz było to moje źródło inspiracji. Gry wywierały na mnie wielkie wrażenie poprzez historię opowiedzianą w nich i świata otaczającego. Postanowiłem rysować to co podobało mi się w grach, czyli postacie. Po raz pierwszy zacząłem rysować postacie w 1 klasie gim-nazjum, był to sposób na zajęcie się czymś na nud-nych lekcjach. Moje rysunki były krzywe i niepropor-cjonalne, nawet jak na ludzi złożonych kwadratów...

Nie wychodziło mi rysowanie z myśli, więc zacząłem odrysowywać. Na początku przez kalkę, a później z patrzenia, i to było to!

w miarę poczytnego. W celu poprawienia swoich umiejętności zawitałem na forum ,,Inkaustus’’ gdzie oczekuję na krytykę oraz rady.

Jaka jest Twoja preferowana technika i dlaczego akurat ta?

Trudno mi określić moją technikę, rysuję tak jak widzę. Jedynie co to styl cieniowania wymyśliłem. Uczyli nas by rozmazywać ołówek palcem by uzyskać ciekawy efekt cienia, ale ja za bardzo nie lubiłem się brudzić więc wykonywałem proste linie obok siebie które tworzyły cień.

Dopiero niedawno zacząłem stosować tę technikę z rozmazywaniem ołówka. Ostatnio uczę się rysować mangę która jest aktualnie na topie. Bardzo trudna sprawa, specjalnie kupiłem sobie podręcznik z pod-stawami, nauczyłem się z niej proporcji i sztuczki zwanej miarką głów. Muszę jeszcze popracować nad szkieletem postaci oraz samą twarzą, jak dla mnie to są dwie najcięższe rzeczy do narysowania. Główie używam ołówka HB oraz 6B pod ciemniejsze rysun-ki, nie znaczy to jednak że innych też nie używam. Praktycznie cały mój piórnik składa się z 8 różnych ołówków, gumki i długopisu.

Ile czasu zajmuje Ci stworzenie jednego dzieła?

Moją główną zaletą jest chyba to, że potrafię szybko rysować, gdy w szkole mieliśmy wyznaczony czas na zakończenie rysunku, ja zawsze kończyłem pierwszy i ponadto moja praca zawsze była najlepsza (choć sam zawsze uważałem że jest inaczej).

Przeciętna praca zajmuje mi około 20 - 40 min, zaś lepsza około godziny. Oczywiście zdarzały się wyjątki kiedy rysunek zabierał mi od 2 do 4 godzin. Są to rysunki które wymagają wszelkiej staranności oraz precyzji, każdy błąd od razu wymaga gu-mowania z uwagą na inne detale. Muszę uważać przy

- 51 -

W 3 klasie gim. opanowałem tą sztukę na tyle by być zadowolony z efektów. W późniejszym czasie zrobiłem sobie przerwę z powodu braku zdjęć do odrysowania. Szukałem nowego zajęcia i padło na pisanie książek. Pomyślałem, że to będzie fajna spra-wa pisać o wydarzeniach które sobie zmyślę. Problem był inny... w życiu nie czytałem książek! Nawet lektur szkolnych, było to dla mnie niepojęte zło wyznac-zone w moją stronę. Ale przyszedł taki moment kiedy uznałem że jeśli chcę coś napisać muszę czytać, więc przyszedł moment kiedy zacząłem czytać. Mam za sobą trzy książki i bardzo mi się spodobały. W końcu zacząłem pisać, pisałem na żywioł czasami nie koniecznie myśląc nad fabułą, która rozwijała się w miarę postępu wydarzeń. Jako główne postacie osadziłem swoich znajomych, których znam bardzo dobrze i to pomogło mi przy kreowaniu postaci. Ale brakuje mi jeszcze dużo umiejętności by pisać coś

Page 52: Via Appia #5

Pogranicza - INKubator

gumowaniu by nie usunąć za wielkiej części rysunku. Gdy się popełni zbyt wiele błędów, rysunek staje się brudny i widać zarysy w niektórych miejscach.

Czym się inspirujesz tworząc?

Tworząc własne rysunki inspiruje się scenami z gier wideo, filmów oraz książek. Kreuje swój świat z poszczególnych elementów, które przypadły mi do gustu z różnych pozycji. A nawet czasami własnymi odczuciami.

Jak już pisałem moje życie w podstawówce nie było najłatwiejsze, myślałem że w gimnazjum będzie lepiej... ale nie było. Klasa była jeszcze gorsza niż w podstawówce, starsi mnie gnębili a reszta ich dopingowała... Poznałem ból jaki za sobą nie-sie odmienność w dzisiejszych czasach oraz smak niesprawiedliwości z strony nauczycieli. Działo się tak na okrągło, do trzeciej klasy...

Przyszło do tego, że miałem myśli samobójcze i sadystyczne... Wyobrażałem sobie jak cierpią moi wrogowie i w jaki sposób ich zniszczyć. Odbiło to się także na moich rysunkach i opowiadaniach, zacząłem tworzyć mroczne, przepełnione złem, zero optymistycznego nastawienia twory. Gdy ukończyłem gimnazjum było lepiej, nie miałem już takich myśli jak poprzednio. Choć trudno będzie

- 52 -

mi wymazać to z pamięci i pozostawić klimaty zła i ciemności w moich rysunkach i opowiadaniach. Jak już pisałem, w mojej książce znajdą się osoby z mo-jego otoczenia w tym i także ja, a raczej moje alter-ego.

Jak wyobrażasz sobie swój dalszy rozwój w dziedzinie sztuki?

Trudno powiedzieć... Idę w wielu kierunkach, próbuję tworzyć komiksy, concept arty, scenariusze, testować gry, pisać książki i nawet w muzyce czasami siedzę. Ale moje największe marzenie zawodowe, to tworzenie Concept Artów do gier. Chciałbym tworzyć coś co zostanie wykorzystane na dużą skalę. Chcę by ludzie mówili ,, K*rwa Zaj**iste! ‘’ na widok tego co widzą.

Tak więc od następnego roku będę już pracował na tablecie i ćwiczył tworzenie grafiki komputerowej. Jak dobrze pójdzie to może nawet mnie zatrudnią w People Can Fly albo w CD Project. Mam szereg pomysłów i planów na życie, chciałbym żeby choć jeden z nich wypalił.

Tak więc wyglądało i wygląda moje życie w świecie sztuki.

Page 53: Via Appia #5

INKubator - Pogranicza

- 53 -

Page 54: Via Appia #5

Pogranicza - INKubator

- 54 -

Page 55: Via Appia #5

Pogranicza

- 55 -

Page 56: Via Appia #5

Pogranicza

Street art w wielu miejscach w Polsce do dziś kojarzony jest z wandalizmem i obskurnym, rozchłestanym graffiti na szarych murach miast. Ta dziedzina sztuki – bo że jest to sztuka, nie ma wątpliwości - już dawno wykroczyła poza ramy zwykłego bazgrania po ścianach. Z Irkiem Tank-petrolem (crew: Sketchcity, Polish Invadarts), artystą bardzo świadomym i doświadczonym, który na street arcie zjadł zęby, można by rzec.

Irek Tankpetrol. Artysta z Manchesteru. Ale pochodzisz z Polski. Powiedz parę słów o sobie.

Mam 29 lat, pochodzę z północnej Polski a obec-nie mieszkam w Anglii, w Manchesterze, do którego przeprowadziłem się w 2005 roku.

Zanim zaczniemy wywiad… Nie wszyscy za-pewne spotkali się z pojęciem street artu lub też błędnie je sobie tłumaczą. Powiedz proszę, czym tak właściwie jest sztuka ulicy? Bo ta dziedzina już dawno wyszła poza “zwykłe” graffiti.

Street art w moim rozumieniu to działanie grafic-zne wkraczające w przestrzeń publiczną miasta, oddziałujące na zmysł wzroku, działanie z założenia niekomercyjne - nie służące do sprzedaży, czy rekla-

mie czegoś (czasem polegające na pewnego rodzaju autopromocji np. w przypadku tagów, będących znakiem firmowym danego artysty). Street art ma na celu przekazanie pewnych walorów estety-cznych jak również przeslania szerokiej grupie losowych odbiorców. To działanie z założenia niee-litarne w przeciwieństwie do innych rodzajów sz-tuki, wielu artystów pozostaje anonimowych (choć wielu, którzy zaczynali na ulicy wystawia się teraz w renomowanych galeriach). Street art wyszedł poza ramy zwykłego graffiti od czasów kiedy zaczęto do swoich prac używać takich medium jak szablon, plakat, wlepki, projekcje, instalacje street artowe i tzw. art interwencje.

Ogólna definicja nigdy nie będzie do końca możliwa ze względu na błyskawiczne ewoluowanie sztuki ulicy.

Co sprawia, ze ta dziedzina sztuki wyróżnia się na tle innych?

Celem całego zamieszania, który najbardziej do mnie przemawia jest tworzenie niekomercyjnego, niesterowanego przez władzę, czy pieniądz obiegu

- 56 -

W oparach farbysztuka prosto spod twojego okna

Autor: Przemysław “Rootsrat“ Małacha

Page 57: Via Appia #5

Pogranicza

znaczeń konkurencyjnego dla oficjalnego bombar-dowania informacją. Wolność jaką daje street art przypomina demokratyczność forum internetowego - każdy może dodać swój komentarz i wpisać go w kontekst miasta. Potencjał street artu jest niesa-mowity. Jest to zupełna zmiana założeń sztuki - wyjście w przestrzeń, która jest dostępna dla wszyst-kich.

Co na mnie robi duże wrażenie to masowość tego zjawiska często nie przynoszące twórcy żadnych oc-zywistych korzyści, oraz błyskawiczne tempo roz-woju. Za pośrednictwem internetu, street art stał się zjawiskiem globalnym, jest pajęczyną ponad kul-turami i narodami.

Jak zaczęła się twoja przygoda ze street ar-tem?

Moja przygoda z tą dziedziną sztuki zaczęła się w 2007 roku, kiedy to znudzony malowaniem zwykłego graffiti na murach postanowiłem spróbować stworzyć coś na płótnie, wykorzystując różne techniki malowania. Z czasem na moich pra-cach pojawił się pierwszy szablon. Później zacząłem doskonalić tę technikę metodą prób i błędów.

Czy w Twoich pracach starasz się zawrzeć jakiś przekaz, czy jest to l’art pour l’art?

Hmmm....W swoich pracach na pewno staram się wypracować swój własny styl i doskonalić go. Jeśli chodzi o przekaz to zawsze jest jakiś - ukryty sam w sobie. Czasem jest widoczny na pierwszy rzut oka, a czasem tylko ja sam wiem o jego istnieniu.

Jaka jest twoja ulubiona technika?

Jak już wcześniej wspomniałem, lubię mieszać różne techniki i łączyć je ze sobą. Na pierwszym miejscu zawsze będzie jednak szablon. Ostatnio maluję na materiałach z odzysku jak np. kartony, palety i drewno.

Masz na koncie jakieś sukcesy?

Każda wystawa, na której mogę pokazać swoje prace jest dla mnie jakimś małym sukcesem, który daje mi motywację do kolejnych działań.

Na pewno współpraca artystyczna z rożnymi fir-mami i mediami była dla mnie dużym krokiem na przód. Nie chcę tu wymieniać nazw, ze względu na reklamę.

Trudno jest zaistnieć w światku street artu? Co potrzeba, żeby zacząć być rozpoznawalnym?

Styl, technika, przekaz. To główne czynniki, po których inni będą rozpoznawać, że ta czy inna praca jest tego czy innego artysty.

Street art często balansuje na granicy prawa. Miałeś jakieś przygody z tym związane?

Zawsze będzie balansował, gdyż jest bezprawną ingerencją w przestrzeń publiczną miasta. Miałem kilka nieprzyjemnych akcji, lecz na szczęście skończyły się one bez poniesienia konsekwencji. Szczegóły zachowam jednak dla siebie.

Rzoumiem. Zmieńmy więc temat: co lub kto Cię inspiruje? Masz jakichś ulubionych artys-tów?

Inspiruje mnie bardzo grafika, logotypy oraz ero-tyka. Dlatego w moich pracach tak często można zobaczyć postaci kobiet poprzeplatane z grafiką.

Co do artystów to jednoznacznie i bezsprzecznie takie osobowości jak :

Logan Hicks, Augustine Kofie, Graphic Surgery, Connor Harrington, Antistatik, Fake, Obey.

Co potrzeba, żeby zacząć przygodę ze street ar-tem? Masz jakieś dobre rady dla poczatkujących artystów?

Teoretycznie wystarczy szablon i puszka farby. Jednak zanim zdecydujemy się na wyjście w miasto,

- 57 -

Page 58: Via Appia #5

Pogranicza

warto poświecić sporo czasu na naukę techniki i za-znajomienie się z tajnikami street artu. Pamiętam, jak zaczynałem swoja przygodę z farbami, mój starszy i bardzo doświadczony kolega powiedział, jak sam zaczynał - w trzech krótkich punktach:

1. Pół roku praktyki na kartce,

2. Rok praktyki na ścianie w piwnicy,

3. I dopiero miasto.

Trzymałem się jego słów i zawsze je powtarzam osobom, które pytają, jak zacząć.

Nad czym obecnie pracujesz?

Obecnie pracuje nad kilkoma płótnami oraz przygotowuję dużej skali kilkuwarstwowe szablony na zbliżające się festiwale street artu. Pracuje tez nad swoimi nowymi obrazami które będzie można już wkrótce obejrzeć.

Czy są jakieś wydarzenia (festiwale, wystawy) związane ze street artem, które mógłbyś polecić?

Nie wiem jak maja sie streetartowe festivale w polsce na dzien dzisiejszy. Ale na pewno polecam największy europejski festiwal street art „Upfest” w Bristolu - w czerwcu. „Eurocultured” w Manches-terze w maju oraz „Up-north-fest” w Soutchpole w połowie kwietnia. Oraz wielkie street art Expo w Neapolu na początku maja.

„Eurocultured” sam mogę ze szczerym ser-cem polecić, jako że miałem okazję uczestniczyć w tym festiwalu w zeszłym roku i mam bardzo pozytywne wspomnienia. Ostatnie pytanie. Skąd wzięła się Twoja ksywa? Znamy się już kawałek czasu, a ja wciąż nie mam pojęcia, dlaczego jesteś Tankpetrol! Źądam wyjaśnień!

Hahaha! Przypuszczałem, że takie pytanie się po-jawi. Pierwsza część ksywy wzięła się stąd, że byłem kierowcą i działonowym czołgu. druga zaś powstała od tego, że z owego czołgu spuszczałem paliwo i sprzedawałem pobliskim rolnikom za płotem za dosłownie paczkę papierosów. Hahaha, cóż - trudne jest życie wojaka, a radzić trzeba było sobie umieć.

I tak któregoś razu usiadłem rozmyślając nad art-ystycznym pseudonimem i od razu przypomniały mi się te dwie rzeczy. I Tankpetrol pozostało do dziś.

Dzięki za rozmowę.

Dziękuję bardzo.

- 58 -

Page 59: Via Appia #5

Pogranicza

- 59 -

Page 60: Via Appia #5

Pogranicza

Dziś, kiedy my - młodzi, mamy wszystko na wyciągnięcie ręki, najtrudniej jest nam zdobyć się na działanie. Dla nas wywalczyli już wszystko, co najważniejsze, nasi dziadkowie i rodzice. Także słowa i możliwość ich wypowiadania. A my? Gdzie kawałek historii dla nas, w którym będziemy mogli przedstawić nasz wielki slogan, walczący w słusznej sprawie?

Dlatego właśnie stawiamy pierwszy krok, żeby ocalić od zapomnienia to, co już mamy - słowa. Dlat-ego też powstał NEON. Jesteśmy młodymi ludźmi, którzy zapragnęli zrobić coś dla siebie z nadzieją, że może uda im się zrobić też coś dla innych: wypełnić wolny czas podczas jazdy autobusem, wywołać uśmiech lub wzruszenie - reakcje banalne, ale jak ważne w otaczającym nas świecie.

Pomysł założenia grupy początkowo był zwykłym kaprysem. Nazbyt idealistycznym, żeby można było go zrealizować, bo przecież w gruncie rzeczy to bardzo proste - stworzyć ideę. Trudniej jej jednak sprostać. Mimo to, z nadzieją, że może właśnie nam uda się to zrobić, wychodzimy z szuflady ze swoi-mi tekstami: opowiadaniami, reportażami i poezją, głęboko wierząc i starając się, by zostało zauważone i docenione to, że “młodym się jeszcze chce”.

Zaczęło się od prostego zamieszczania ogłoszeń - w bydgoskich kawiarniach artystycznych, na uc-zelniach, a nawet gdzieś na ulicach, na ścianach starych, przeznaczonych do rozbiórki budynków, w internecie. I to właśnie z tego pierwszego i ostat-niego miejsca napłynęła chęć pomocy przy tworze-niu grupy - w Cafe Pianola, bydgoskiej kawiarni pełnej fortepianów i na Forum Literackim Inkaus-tus. Dzięki temu dzisiaj mamy możliwość spotkań w miejscu bardzo adekwatnym do tego, co robimy i “kawałek sieci” dla siebie.

Ze wszystkich pomysłów, jakie powstawały w naszych głowach podczas pierwszego oficjal-nego spotkania, najważniejszym stało się wydanie własnej gazetki. Jako nieoficjalna grupa nie mieliśmy możliwości ubiegania się o jakiekolwiek dotacje jak

- 60 -

Bydgoska Grupa Literacka

N E O N

Page 61: Via Appia #5

Pogranicza

również pomoc finansową w wydaniu pierwszego numeru, dlatego postanowiliśmy, że NEON będzie kserowany. Prace nad pierwszym numerem trwały ok. dwa miesiące.

Miejsca, w których można znaleźć nasz pierwszy numer (a mamy nadzieję, że również i następne) to Cafe Pianola, Biblioteka Główna w Bydgoszczy,

wydział filologii polskiej UKW, kawiarnia artysty-czna Węgliszek, a wkrótce także w formie elektron-icznej na http://www.facebook.com/grupaneon oraz na Forum Inkaustus (www.inkaustus.pl).

Blog Grupy Neon: http://www.grupa-neon.blogspot.com

- 61 -

“W bestsellerach „Przestrzeń Objawienia”, „Migotliwa Wstęga”, „Arka Odkupienia”, „Otchłań Rozgrzeszenia” i „Prefekt” Reynolds przedstawia mroczny świat XXVI wieku. Ludzkość, podzieloną na wrogie frakcje, prześladują pozaziemscy drapieżcy, a skrajne odłamy ludzkiej kultury są równie dziwne jak obce cywilizacje. Jednakże nie wszystko jest posępne i mroczne. Istnieją osoby gotowe podjąć wyzwanie, choćby Richard Swift, apatyczny poszukiwacz przygód z noweli „Diamentowe Psy”. Stary przy-jaciel namawia go na wyprawę do Wieży Krwi – tajemniczej budowli, pod którą leżą kości tych, którzy wcześniej próbowali ją zdobyć. Swift eksplo-ruje Wieżę, ale płaci za to niewyobrażalną cenę: czeka go los okrutniejszy niż śmierć. Są również bohaterowie gotowi bronić idei, choćby Naqi, młoda uczona z „Turkusowych Dni”. Czuje się współwinna przypadkowej śmierci swojej siostry, próbuje o tym zapomnieć i poświęca życie bada-niu Żonglerów Wzorców – amorficznych, morskich organizmów z plan-ety Turkusowej. Potrafią one magazynować i zmieniać ludzką pamięć. Na planetę przylatuje grupa podająca się za uczonych. Naqi początkowo z nimi współpracuje, mając nadzieję, że uda jej się zniszczyć własną przeszłość. Ma w tym pomóc tajemnicza toksyna, znaleziona jakoby w Wieży Krwi. Ale przeszłość się nie poddaje... “

Źródło: empik.com

Nowości wydawnicze

Page 62: Via Appia #5

Koordynator i redaktor naczelny:Damian “Danek“ Nowak

Redakcja numeru:Przemysław “Roots Rat” MałachaKsiężniczkaChrisiokMarcin “Sundance Kid” DżugajMarcin “Szach-Mat” Brzostowski

Skład, ilustracja i projekt okładki:Michał “Zguba“ Olejarski

KONTAKT

[email protected]

www.inkaustus.pl