riviera 56

16
Rok V Nr XI (56) 26 listopada 2010 Nakład: 20 400 egz. Uwagi wcale nie na marginesie kampanii wyborczej w Sopocie Prof. Karol Toeplitz >> S. 3 Tak głosowaliśmy Nowi radni Sopotu >> S. 8-9 Aussiedlerblues Annus Mirabilis >> S. 14-15 MYŚL GLOBALNIE – CZYTAJ LOKALNIE „Prasa musi mieć swobodę mówienia wszystkiego, by niektórzy ludzie nie mieli swobody robienia wszystkiego” Louis Terrenoire Sopot. Remis w pierwszej turze WALKA O KAŻDY GŁOS P otwierdziły się dane son- dażu opublikowanego w zeszłym tygodniu przez „Rivierę”. Fułek i Karnowski po- szli łeb w łeb. Kandydat ruchu Kocham Sopot uzyskał 7702 gło- sy sopocian, urzędujący prezy- dent zaledwie dwadzieścia gło- sów więcej. Fułek zwyciężył w większości obwodów. Pokonał Karnowskiego w 13 spośród 21 komisji wyborczych. Wojciech Fułek dogonił Jacka Karnowskiego w pierwszej turze wyborów na prezydenta miasta. Rywali dzieli różnica zaledwie 20 głosów. Teraz walka rozegra się o każdy głos. Przed nami druga tura. Do urn pójdziemy 5 grudnia. Wynik wyborów zależy przede wszyst- kim od frekwencji. Fułek ma szanse wygrać – pod warunkiem, że do wyborów pójdą osoby nie- zadowolone z rządów Karnow- skiego. Jeśli tak się nie stanie Kar- nowski może utrzymać władzę i pełnić funkcję prezydenta przez kolejne cztery lata. Wszystko w rękach Sopocian. (bs) Sopot. Nieetyczne praktyki przed II turą DOPISUJĄ OBCYCH NA LISTY WYBORCZE Miejscy urzędnicy przed drugą turą wyborów dopisują do list osoby, które formalnie są spoza Sopotu. Ostatecznie o tym, kto niezameldowany w naszym mieście będzie mógł zagłosować w II turze decyduje osobiście… Jacek Karnowski. Bartek Sasper S prawa ujrzała światło dzienne po tym, jak jeden z internau- tów napisał, że jego znajo- mych z Gdańska namawiano, by przed drugą turą złożyli do urzędu miejskiego w Sopocie wniosek o wpisanie do rejestru wyborców na terenie naszego miasta, a potem za- głosowali na Jacka Karnowskiego. – Moim przyjaciołom i ich rodzi- nom z Gdańska zaproponowano po pierwszej turze dopisanie się do listy wyborców w Sopocie – mówi inter- nauta, który ujawnił sprawę. – Powie- dzieli im też, żeby oddali głos na obec- nego prezydenta Karnowskiego. Co to w ogóle za metody? To bardzo nieczy- ste zagrywki na których zyska pan Karnowski. Gdzie tu gra fair play? Magdalena Jachim, rzecznika urzędującego prezydenta po- twierdza, że praktyka dopisywa- nia do list ma miejsce. Do rejestru wyborców rzeczywiście dopisy- wane są obecnie osoby niezamel- dowane w Sopocie. – Trzeba udokumentować, że w Sopocie przebywa się na stałe – mówi Jachim, rzeczniczka Jacka Karnowskiego. – Dane będą weryfi- kowane. Tak głosowaliśmy w wyborach na prezydenta Sopotu Karnowski Jacek Krzysztof, lat 47, Samorządność Sopot – 7722; 42.50 % głosów Fułek Wojciech Jerzy, lat 53, Kocham Sopot – 7702; 42.39 % głosów Meler Piotr Jerzy, lat 35, popierany przez PiS – 2116; 11.65% głosów Bojar-Fijałkowski Tomasz, lat 29, Sojusz Lewicy Demokratycznej – 350; 1.93% głosów Świderski Jakub Ryszard, lat 32, Demokracja Bezpośrednia – 278; 1.53% głosów 42,39% 42,50% Jak się okazuje, zasadność wniosku i decyzję o tym, kto spoza Sopotu może wziąć udział w dru- giej turze ostatecznie podejmuje, starający się o reelekcję Jacek Kar- nowski. Z ostatnich sondaży przedwy- borczych wynika, że może on prze- grać ze swoim konkurentem Woj- ciechem Fułkiem dosłownie jed- nym głosem. – Taka sytuacja jest etycznie nie- dopuszczalna. O tym, kto ma pełnić władzę w Sopocie powinni decydo- wać sopocianie, mieszkańcy naszego miasta, a nie przywiezieni w teczce ludzie z innych miast – mówi Woj- ciech Fułek. – Wierzę, że mimo takich praktyk, sopocianie pójdą tłumnie do wyborów i nie pozwolą na to, by kto inny podejmował za nich decyzję. W I turze uprawnionych do gło- sowania na terenie Sopotu było 32 272 osób. Ostateczna liczba „ob- cych” dopisanych na listy będzie znana dopiero na dwa dni przed II turą wyborów.

Upload: robert-t

Post on 13-Mar-2016

231 views

Category:

Documents


3 download

DESCRIPTION

Sopocka Gazeta Dobrych wiadomości

TRANSCRIPT

Page 1: Riviera 56

Rok V Nr XI (56) 26 listopada 2010Nakład: 20 400 egz.

Uwagi wcale nie na marginesie kampanii wyborczej w SopocieProf. Karol Toeplitz>> S. 3

Tak głosowaliśmyNowi radni Sopotu

>> S. 8-9

AussiedlerbluesAnnus Mirabilis

>> S. 14-15

M YŚ L G L O B A L N I E – C Z Y T A J L O K A L N I E„Prasa musi mieć swobodę mówienia wszystkiego, by niektórzy ludzie nie mieli swobody robienia wszystkiego”

Louis Terrenoire

Sopot. Remis w pierwszej turze

WALKA O KAŻDY GŁOSP

otwierdziły się dane son-dażu opublikowanego w zeszłym tygodniu przez

„Rivierę”. Fułek i Karnowski po-szli łeb w łeb. Kandydat ruchu Kocham Sopot uzyskał 7702 gło-sy sopocian, urzędujący prezy-dent zaledwie dwadzieścia gło-sów więcej. Fułek zwyciężył w większości obwodów. Pokonał Karnowskiego w 13 spośród 21 komisji wyborczych.

Wojciech Fułek dogonił Jacka Karnowskiego w pierwszej turze wyborów na prezydenta miasta. Rywali dzieli różnica zaledwie 20 głosów. Teraz walka rozegra się o każdy głos.

Przed nami druga tura. Do urn pójdziemy 5 grudnia. Wynik wyborów zależy przede wszyst-kim od frekwencji. Fułek ma szanse wygrać – pod warunkiem, że do wyborów pójdą osoby nie-

zadowolone z rządów Karnow-skiego. Jeśli tak się nie stanie Kar-nowski może utrzymać władzę i pełnić funkcję prezydenta przez kolejne cztery lata. Wszystko w rękach Sopocian. (bs)

Sopot. Nieetyczne praktyki przed II turą

DOPISUJĄ OBCYCH NA LISTY WYBORCZE

Miejscy urzędnicy przed drugą turą wyborów dopisują do list osoby, które formalnie są spoza Sopotu. Ostatecznie o tym, kto niezameldowany w naszym mieście będzie mógł zagłosować w II turze decyduje osobiście… Jacek Karnowski.

Bartek Sasper

Sprawa ujrzała światło dzienne po tym, jak jeden z internau-tów napisał, że jego znajo-

mych z Gdańska namawiano, by przed drugą turą złożyli do urzędu miejskiego w Sopocie wniosek o wpisanie do rejestru wyborców na terenie naszego miasta, a potem za-głosowali na Jacka Karnowskiego.

– Moim przyjaciołom i ich rodzi-nom z Gdańska zaproponowano po

pierwszej turze dopisanie się do listy wyborców w Sopocie – mówi inter-nauta, który ujawnił sprawę. – Powie-dzieli im też, żeby oddali głos na obec-nego prezydenta Karnowskiego. Co to w ogóle za metody? To bardzo nieczy-ste zagrywki na których zyska pan Karnowski. Gdzie tu gra fair play?

Magdalena Jachim, rzecznika urzędującego prezydenta po-

twierdza, że praktyka dopisywa-nia do list ma miejsce. Do rejestru wyborców rzeczywiście dopisy-wane są obecnie osoby niezamel-dowane w Sopocie.

– Trzeba udokumentować, że w Sopocie przebywa się na stałe – mówi Jachim, rzeczniczka Jacka Karnowskiego. – Dane będą weryfi -kowane.

Tak głosowaliśmy w wyborach na prezydenta Sopotu

Karnowski Jacek Krzysztof, lat 47, Samorządność Sopot – 7722; 42.50 % głosów

Fułek Wojciech Jerzy, lat 53, Kocham Sopot – 7702; 42.39 % głosów

Meler Piotr Jerzy, lat 35, popierany przez PiS – 2116; 11.65% głosów

Bojar-Fijałkowski Tomasz, lat 29, Sojusz Lewicy Demokratycznej – 350; 1.93% głosów

Świderski Jakub Ryszard, lat 32, Demokracja Bezpośrednia – 278; 1.53% głosów

42,39% 42,50%

Jak się okazuje, zasadność wniosku i decyzję o tym, kto spoza Sopotu może wziąć udział w dru-giej turze ostatecznie podejmuje, starający się o reelekcję Jacek Kar-nowski.

Z ostatnich sondaży przedwy-borczych wynika, że może on prze-grać ze swoim konkurentem Woj-ciechem Fułkiem dosłownie jed-nym głosem.

– Taka sytuacja jest etycznie nie-dopuszczalna. O tym, kto ma pełnić władzę w Sopocie powinni decydo-wać sopocianie, mieszkańcy naszego miasta, a nie przywiezieni w teczce ludzie z innych miast – mówi Woj-ciech Fułek. – Wierzę, że mimo takich praktyk, sopocianie pójdą tłumnie do wyborów i nie pozwolą na to, by kto inny podejmował za nich decyzję.

W I turze uprawnionych do gło-sowania na terenie Sopotu było 32 272 osób. Ostateczna liczba „ob-cych” dopisanych na listy będzie znana dopiero na dwa dni przed II turą wyborów.

Page 2: Riviera 56

2 Sopot www.riviera24.pl

Adres redakcji:81-838 SopotAl. Niepodległości [email protected]

Redaktor naczelny:Krzysztof M. Załuskitel. 530 30 35 38

Wydawca:PPHU RIVIERA SOPOTGabriela Łukaszuk81-838 Sopot, Al. Niepodległości 753

Adres do korespondencji:Riviera Literackaul. Mariacka 50/52, 80-833 Gdańsk

Druk:Polskapresse sp. z o.o.80-720 Gdańsk, ul. Połęże 3

Niezamówionych materiałów redakcja nie zwraca, zastrzega sobie także prawo do ich redagowania.Za treść reklam redakcja nie ponosi odpowiedzialności

Echa brudnej kampanii

Karnowski atakuje konkurentaJacek Karnowski wzywa komitet Kocham Sopot do ujawnienia kosztów kampanii wyborczej. Nie mamy nic do ukrycia, deklarują członkowie Ruchu i mówią, że Karnowski zamiast przedstawiać mieszkańcom pomysły na Sopot, atakuje na oślep swojego konkurenta.

Akcja wymierzona w człon-ków komitetu Kocham So-pot rozpoczęła się w ostat-

ni wtorek. Jacek Karnowski zaata-kował Wojciecha Fułka sugerując, że ten wydał zbyt dużo na kampa-nię. Świadczyć miałby o tym fakt, że Fułek wykupił spoty wyborcze w telewizji.

– W przeciwieństwie do Jacka Karnowskiego nie wykupiliśmy bardzo drogich powierzchni na przystankach autobusowych. Sku-piliśmy się na bezpośrednim kon-takcie z mieszkańcami i dzięki temu zaoszczędziliśmy pieniądze, z których mogliśmy sfi nansować spoty telewizyjne – mówi Jarosław Kempa, członek Platformy Obywa-telskiej, radny przyszłej kadencji,

wybrany z listy Kocham Sopot. – Nie mamy nic do ukrycia. By nie było żadnych wątpliwości nasze sprawozdanie fi nansowe przekaże-my do Państwowej Komisji Wy-borczej.

Po zakończeniu kampanii ko-mitety mają obowiązek składania sprawozdań fi nansowych. Ich zgodność z przepisami ocenia Państwowa Komisja Wyborcza. Odbywa się to z reguły w ciągu

trzech miesięcy po zakończeniu wyborów.

– Proponujemy panu Karnow-skiemu, aby zamiast ataków na głównego rywala, przedstawił jakieś konkretne propozycje dla mieszkań-ców – podsumowuje Kempa. – My nie będziemy uczestniczyć w brud-nej kampanii wyborczej. Spotykamy się z mieszkańcami i w ten sposób, a nie poprzez ataki na konkurenta szukamy poparcia. (kf)

Jarosław Kempa: „Szukamy poparcia mieszkańców spotykając się z nimi”.

fot. k

mz

Trzecia nitka do Gdańska Ogłoszony został przetarg na

trzecią nitkę komunikacyjną, któ-ra poprzez ulicę Łokietka, obok hali Ergo Areny połączy Sopot z Gdańskiem. Otwarcie kopert z ofertami nastąpi po 28 grudnia br., a umowa z wykonawcą może zostać podpisana w styczniu 2011 r. Zakończenie całej inwesty-cji jest przewidziane na czerwiec 2012 roku. Przetarg, prócz budo-

wy ulicy Łokietka od ulicy Lan-giewicza do ronda przy Ergo Are-nie, obejmuje także odcinek ulicy Bitwy Pod Płowcami, pomiędzy rondami przy ulicy Polnej i przy biurowcu Hestii. Inwestycja ta bę-dzie kosztowała Sopot około 17 milionów złotych, ale wydatki na cały układ komunikacyjny Ergo Areny przekroczą 200 milio-nów. Istnieje szansa, że 27 % tej kwoty zostanie pokryta z fundu-szy europejskich. (as)

Rekord w Ergo ArenieNa parkiecie Ergo Areny od-

były się derby Trójmiasta w ko-szykówce męskiej. Trefl Sopot podejmował drużynę z Gdyni – Asseco Prokom. Mecz był bar-dzo zacięty. W normalnym cza-sie wynik brzmiał 69:69. W pię-ciominutowej dogrywce druży-

na z Sopotu jakby się załamała, przegrywając 0:10 i tym samym całe spotkanie 69:79. Godnym podkreślenia jest fakt, iż mecz zgromadził ponad 10 tysięcy wi-dzów. Jak na Polskę jest to liczba rekordowa. Jeszcze nigdy pod-czas rozgrywek halowych za-wodników nie dopingował tylu kibiców. (as)

Rośnie zadłużenie Sopot systematycznie się za-

dłuża. Aktualnie, według ofi cjal-nych danych UM, wynosi ono 22 % budżetu miasta. Mimo to podejmowane są starania, mają-ce na celu zaciągnięcie kolejnego kredytu bankowego. W tym celu ratusz ogłosił przetarg, który zo-stanie rozstrzygnięty 16 grudnia. W grę wchodzi kwota 20 milio-

nów złotych. Rosnące zadłużenie wynika głównie z przeinwesto-wania miasta, które z trudem dźwiga ciężar wznoszonych w ostatnim czasie obiektów. Na kłopoty budżetowe nałożyła się zła koniunktura na rynku nieru-chomości, skutkiem czego nie ma refl ektantów na wystawione przez ratusz do sprzedaży działki i budynki. (as)

Aparatura ratująca życieZa 140 tysięcy złotych sopoc-

kie Pogotowie Ratunkowe zaku-piło dwa urządzenia pozwalające załodze karetki z samochodu, lub nawet z domu osoby wzywa-jącej pomocy przekazywać na żywo pracę serca pacjenta. Le-karz będzie te dane obserwował

na ekranie szpitalnego kompute-ra i wydawał dyspozycje odno-śnie przewiezienia chorego na oddział, do stacji pogotowia, lub pozostawienia go na leczenie w domu. Taki tryb diagnozy może okazać się decydującym w przypadku zawału serca, gdzie o życiu chorego decydują do-słownie sekundy. (as)

Lokomotywa nagrywaPod hasłem „dzieci szkoły dla

dzieci hospicjum”, uczniowie z sopockiej Szkoły Podstawowej „Lokomotywa” nagrali w Studio Nagrań Polskiego Radia w Gdań-sku płytę z kolędami. Prócz mło-dych wykonawców na płycie można będzie usłyszeć głosy Czesława Mozila (Czesław Śpie-

wa), Natalii Niemen, Sylwii Grzeszczak, a także gitarzystę Roberta Friedriecha i akordeoni-stę Cezarego Paciorka. Płyta za-wierająca pięć kolęd znajdzie się w sprzedaży od 6 grudnia br. Całkowity dochód z niej zostanie przeznaczony na pomoc dla dzie-ci, których najbliżsi zmarli w Ho-spicjum św. Ojca Pio w Pucku. (as)

Lady Gaga w Ergo AreniePrzed koncertem piosenkarki

Lady Gaga, który odbędzie się w sopockiej hali Ergo Arena w piątek 25 listopada, kierownic-two obiektu poszukiwało wolon-tariuszy, mających obsługiwać gości przybyłych na spektakl. Za swą pracę wolontariusze mają przyobiecane wejściówki na

dwie kolejne imprezy: inaugura-cyjny mecz siatkarek Trefl a So-pot, oraz koncert w wykonaniu piosenkarki Dody. Rekrutacja chętnych trwała do ostatniego dnia, czyli do czwartku 24 listo-pada. Chętni do pracy musieli przejść odpowiednie szkolenie, zagwarantowano im także odzież roboczą na czas trwania imprezy. (as)

Ile kosztowała kampania wyborczaPo pierwszej turze wyborczej

Jacek Karnowski zwrócił się z apelem do Wojciecha Fułka o ujawnienie kosztów kampanii Ruchu „Kocham Sopot”. Fułek ustami rzeczniczki swego sztabu wyborczego Anny Ziółkowskiej oświadczył,, że „nasza kampania jest transparentna i koszty z nią związane możemy przedstawić w każdej chwili. Są one zgodne ze wszystkimi przepisami”. Limit wydatków na kampanię kandy-data na prezydenta miasta wiel-kości Sopotu wynosi 18 tysięcy złotych, a na komitet wyborczy – 80 tysięcy. Jak donosi „Dzien-

nik Bałtycki” Karnowski wyraził również nadzieję, że jego kandy-daturę poprze mieszkaniec So-potu – premier Donald Tusk. W tym miejscu warto przypo-mnieć, że premier już znacznie wcześniej zapowiedział, że jego poparcia nie uzyska nikt, komu prokuratura postawiła zarzuty o dokonanie przestępstwa. Do-szło wówczas do kolizji w sopoc-kiej Platformie Obywatelskiej, gdyż część członków Partii, ze Sławomirem Nowakiem na czele gotowa była jednak poprzeć Kar-nowskiego. Jak mówił wówczas Nowak, poparcie to „ma charak-ter polityczny, a nie formalno-prawny”. (as)

Artyści w Łazienkach Północnych Rozpoczęła się przebudowa

starego budynku Łazienek Pół-nocnych. Ma tam powstać Multi-dyscyplinarne Centrum Kultu-ralno-Artystyczne. Centrum sta-nie się miejscem spotkań awan-gardowych artystów polskich. Znajdą się w nim pracownie pla-styczne, projektowe, sala prób, studio nagrań, a także kluby i re-

stauracje mające integrować śro-dowiska kulturalne Trójmiasta. Przewidziane są promocje ksią-żek i płyt, oraz wieczorki arty-styczne. Będą organizowane kur-sy i warsztaty dla zawodowych artystów. Na plaży przed budyn-kiem Centrum zostanie zbudo-wana letnia scena dla tancerzy. Otwarcie placówki przewidziane jest na czerwiec przyszłego roku. (as)

Amerykanin na drzewieWczesnym rankiem 22 listo-

pada 31-letni obywatel USA je-chał ulicą Powstańców Warszawy w Sopocie. W pewnym momen-cie stracił panowanie nad kie-rownicą i uderzył w drzewo. Przybyłym na miejsce zdarzenia policjantom usiłował tłumaczyć,

że to nie on kierował pojazdem, lecz przypadkiem spotkany w jednym z klubów mężczyzna. Ponieważ Amerykanin nie chciał poddać się badaniu alkomatem, musiano pobrać od niego krew. Zawierała 2,24 promili alkoholu. Za prowadzenie samochodu w stanie nietrzeźwym kierowcy grozi do 2 lat więzienia. (as)

Krzysztof M. Załuski Redaktor Naczelny czasopisma Riviera oświadcza, iż niepraw-dziwa jest rozpowszechniana przez to cza-sopismo informacja, iż pan Jacek Karnow-ski prowadził kampanię wyborczą w godzi-nach pracy oraz aby nagrania dotyczące jego osoby były badane przez prof. dr. Sehna z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie i że były autentyczne.

fot. k

mz

Obecnie przejazd ulicą Łokietka stanowi namiastkę safari, za półtora roku ma się to zmienić.

fot. a

rchiw

um

W ruinach dawnej dyskoteki powstaje Multidyscyplinarne CentrumKulturalno-Artystyczne.

fot. m

ater

iały p

raso

we

Page 3: Riviera 56

Nr XI (56) 26 listopada 2010 Sopot 3

fot. k

mz

Wałęsa agitujePo pierwszej turze wyborów na

stanowisko prezydenta Sopotu, którą to turę Jacek Karnowski wy-grał z Wojciechem Fułkiem różni-cą zaledwie 20 głosów, odezwał się mieszkający w Gdańsku-Oliwie były prezydent RP Lech Wałęsa. Według relacji Polskiego Radia Wałęsa agitował za kandydaturą Karnowskiego, bagatelizując za-rzuty o korupcję postawione mu przez prokuraturę. Zdaniem Wałę-sy, Karnowski powinien zostać po-nownie wybrany na prezydenta Sopotu, a Sopocianie nie powinni głosować przeciwko jego kandyda-turze, dopóki nie zostanie on ska-zany prawomocnym wyrokiem sądu. Druga tura wyborów, w któ-rej naprzeciw Karnowskiego stanie

lider ruchu „Kocham Sopot”, Woj-ciech Fułek odbędzie się w nie-dzielę 5 grudnia br.

Znikająca gotówkaW Dworku Sierakowskich,

gdzie mieści się Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, trwa kontrola fi nansowa. Zarząd TPS, któremu od kilku miesięcy dyrektoruje Krzysztof Kuczkowski, już daw-no sygnalizował braki w kasie, sięgające 150 tysięcy złotych. Wtedy prezydent miasta, Jacek Karnowski nie zdecydował się na objęcie Towarzystwa kontrolą. Uczynił to dopiero po interwen-

cji europosła Jana Kozłowskiego, prezesa TPS. Zdaniem prezyden-ta sprawa leży w gestii zarządu Towarzystwa, natomiast Kozłow-ski uważa, że trudno będzie skonkretyzować zarzuty, zaś w kasie TPS brakuje jedynie 23 tysięcy złotych. Czy w Dwor-ku doszło do nadużyć powinien wykazać raport pokontrolny, a wtedy ewentualnie sprawa zo-stanie skierowana do prokuratu-ry. (as)

Kasa wyparowała, a winnego nie ma.

fot. k

mz

Były prezydent RP, Lech Wałęsa obawia się o los prezydenta Sopotu?

Uwagi wcale nie na marginesie kampanii wyborczej w Sopocie

MetodyW wywiadzie na antenie radia Gdańsk, dzień po wyborach prezydent Jacek Karnowski oświadczył, że będzie wojna. Nieprawda: już jest.

Prof. Karol Toeplitz

Na wojnie wszystkie chwy-ty są (ponoć) dozwolone, kierując się jednym ce-

lem: wygrać. Jakimi metodami posługuje się obecny jeszcze pre-zydent? Już w trakcie debaty w teatrze zamiast odpowiedzieć na pytanie, dotyczące nieprzestrzega-nia prawa w kwestii ponownego nie kandydowania odpowiedział, że pytający jako nie-prawnik, po-winien sobie co nieco poczytać, a w ogóle pytanie zostało przygo-towane przez sztab wyborczy „Kocham Sopot”. To nie tylko próba poniżenia godności osoby pytającej, to POMÓWIENIE, po-nieważ udowodnić tego stwier-dzenia nie można i w dodatku jest ono nieprawdzie.

Podobnie postępuje protektor obecnego prezydenta, szef po-morskiej Platformy Obywatel-skiej p. Sławomir Nowak. W wy-wiadzie na antenie Radia Gdańsk, dzień po wyborach, na pytanie redaktor Agnieszki Mi-chajłow stwierdził, że sprawa prokuratorska Jacka Karnow-skiego jest rezultatem „prowoka-cji służb specjalnych, CBA”! Przyparty do muru, poproszony o dowody, zaczął się wycofywać

z tego stwierdzenia szczególnie, że prokuratura swoje zarzuty podtrzymuje, mając do dyspozy-cji dwie nowe wiarogodne eks-pertyzy. A więc kolejne POMÓ-WIENIE.

Tenże polityk we wspomnia-nym wywiadzie oświadczył, że doprowadzi do consensusu w Radzie Miasta tak, by ruch „Kocham Sopot”, PIS i PO doszły do porozumienia, ponieważ nie wolno w tym mieście ekspery-mentować! Minister Nowak zda-je się mieć krótką pamięć; prze-cież Wojciech Fułek przez 12 lat był vice-prezydentem Sopotu o szerokim zasięgu kompetencji. Jakiż tu więc może być ekspery-ment? A jednak Sławomir No-wak ma rację; jeśli Wojciech Fu-łek wygra „dogrywkę”, zmieni się sposób rządzenia miastem: to nie mieszkańcy będą dla Urzędu, lecz Urząd Miasta dla mieszkań-ców; w tym punkcie program Wojciecha Fułka i Piotra Melera, też bezpartyjnego konkurenta urzędującego, prezydenta był zbieżny.

Tak, to będzie eksperyment, gdyż ruch „Kocham Sopot” funk-cjonuje bez struktur, oparty na wolontariuszach i pozbawiony jest środków i narzędzi możli-wych do wykorzystania w „woj-nie”, środków i narzędzi, które, być może (?) dałoby się wykorzy-stać piastując odpowiedzialne stanowisko w mieście.

Sławomir Nowak, jako nie-mieszkaniec Sopotu ingeruje w wewnętrzne sprawy Miasta. Kto Go prosił o mediację mię-dzy wspomnianymi trzema

ugrupowaniami? To lęk przed przegraną w drugiej turze swo-jego protegowanego? Panie Mi-nistrze: ręce precz od Sopotu; proszę nie wywierać nacisku na mieszkańców, niech Pan zaufa mądrości elektoratu, niech się Pan nie boi... A w ogóle Pana zdanie w kwestii poparcia J. Karnowskiego różni się od mieszkańca Sopotu, Premiera D. Tuska, który jednoznacznie stwierdził, że człowiek z zarzu-tami prokuratorskimi nie powi-nien się ubiegać o wiadome sta-nowisko. Od polityka można wymagać większej odpowie-dzialności za słowa. Wróćmy do pomówień jako metody „walki”. Wszystkie chwyty dozwolone? Tylko, że mogą się one obrócić przeciwko „wojownikowi”.

Tylko patrzeć, jak do Sopotu zaczną się zjeżdżać wybitne po-staci polskiego życia polityczne-go, z PO, aby tylko poprzeć J. Karnowskiego. Czy bez nich obecny Prezydent byłby 5 grud-nia bez szans na wygraną? Ra-diowe zapowiedzi takich wizyt już usłyszeliśmy od Posła, przy-jaciela obecnego jeszcze Prezy-denta. Ładna fotka miałaby prze-konać mieszkańców? Proszę nas, mieszkańców, nie niedoceniać. Mamy swój rozum...A może le-piej, niejako dla równowagi, za-miast sprowadzać do Sopotu tyl-ko np. PT Marszałka, Przew. Parlamentu Europejskiego i in-nych dostojników, zaprosić w celu promowania W. Fułka ja-kiegoś premiera czy prezydenta demokracji zachodnioeuropej-skiej, demokracji o długoletnim

doświadczeniu, a nie będącej na dorobku polskiej?

We wspomnianym wywiadzie radiowym J. Karnowski wspomi-na, że W. Fułek zaproponował żonie obecnego Prezydenta kan-dydowanie do Rady Miasta. To świadome(!) wprowadzania w błąd opinii publicznej. Taka propozy-cja padła rzeczywiście pod adre-sem tej Nauczycielki matematy-ki, ale wtedy, kiedy J. Karnowski zapowiedział, że w wyborach już nie wystartuje, nie teraz. Drobne przemilczenie, mijanie się z praw-dą, mówiąc oględnie...gdyż moż-na taką praktykę określić moc-niejszym słowem. Skoro mowa o żonie wypada postawić szereg pytań. J. Karnowski w obszer-nym wywiadzie na łamach gazet-ki wyborczej Mu przychylnej pi-sze o swoich korzeniach, o po-chodzeniu rodziny itd. To pro-wokuje mnie do zadania pytania: dlaczego p. Prezydent nie wspo-mina o swojej aktualnej sytuacji rodzinnej? Przemilczenie? Świa-dome? Jest coś do ukrycia?

Może mieszkańcy, którzy w pierwszej turze głosowali na obecnego jeszcze Prezydenta, za-stanowią się 5 grudnia, czy obec-ne życie rodzinne, jeśli jest to w ogóle poprawne określenie, odpowiada wysokim wymaga-niom stawianym każdej rodzinie przez Kościół katolicki?

Jak to czasami sprawdza się przysłowie: „kto mieczem woju-je, ten od miecza ginie...”

Dlaczego napisałem ten tekst? – ponieważ Kocham So-pot, dosłownie.

Autorem jest prof. zw. dr hab. Karol Toeplitz – etyk i fi lozof, najstarszy uro-dzony w Sopocie i tu mieszkający oby-watel tego miasta.

List Wojciecha Fułka do Sopocian

Szanowni Państwo,

korzystając z uprzejmości sopockiej gazety „Riviera”, chciałbym serdecznie podziękować wszystkim Sopocia-nom, którzy wzięli udział w wyborach samorządowych, niezależnie od tego, na kogo oddali swój głos. Sopot zawsze pozostaje przykładem obywatelskiego zaangażowania Mieszkańców, objawiającego się między innymi wyjątkowo wysoką frekwencją wyborczą.

Szczególnie gorąco pragnę podziękować zwłaszcza tym Sopocianom, którzy obdarzyli swoim zaufaniem mnie oraz innych kandydatów ruchu „Kocham Sopot” i oddali na nas swój głos. Wybory do samorządu Naszego Miasta to czas rozmowy, a niezwykle wysokie poparcie, jakie otrzymaliśmy, jest najlepszym dowodem na to, że formuła otwartego dialogu z Mieszkańcami, jaki proponuję ja i ruch „Kocham Sopot”, jest trafna.

Dlatego zwracam się z prośbą do tych wszystkich, którzy w pierwszej turze nie głosowali: warto samodzielnie decydować o przyszłości Naszego Miasta i dlatego każdy indywidualny głos oddany 5 grudnia jest tak ważny. Proszę też o poparcie wszystkich tych, którzy 21 listopada oddali głos na innego niż ja, kandydata na Prezydenta. Wierzę bowiem, że w Sopocie czas sprawowania władzy powoli mija, a nadchodzi czas służby mieszkańcom i podejmowania najważniejszych decyzji w społecznym dialogu.

Z wyrazami szacunku

Wojciech Fułek Sopot, 22 listopada 2010 r.

Page 4: Riviera 56

4 Z regionu www.riviera24.pl

Na Pomorzu wygrała Platforma Obywatelska

Wybory zgodnie z przewidywaniamiWiemy już wszystko, no, prawie wszystko (w chwili zamykania numeru, PKW nie podała jeszcze wszystkich wyników). Na 44 miasta województwa pomorskiego w 26 prezydentów i burmistrzów wybrano w pierwszej turze.

Krzysztof M. Załuski

Rekordowe poparcie, powy-żej 80 % oddanych głosów, uzyskali: Janusz Wróbel

w Pruszczu Gdańskim – 88,95 %, Wojciech Szczurek w Gdyni – 87,4 %, Krzysztof Krzemiński w Re-dzie – 87,16 %, Arseniusz Finster w Chojnicach – 84,95 %, Krzysztof Frankenstein w Sławnie – 82 %.

urzędującego prezydenta. Nawet mimo ciążących na nim zarzu-tów prokuratorskich o korupcję. Jednak w miarę rozkręcania się kampanii wyborczej coraz więcej sopocian zaczęło zdawać sobie

W Gdańsku niespodzianki nie było. Dotychczasowemu pre-zydentowi miasta Pawłowi Ada-mowiczowi zaufało 53,74 % wy-borców. Oznacza to niewielki spadek popularności w porów-naniu z wyborami sprzed czte-rech lat. Ale może to też być „za-sługą” imiennika prezydenta, Dariusza Adamowicza, który otrzymał prawie 8 % głosów, co jak na debiut polityczny jest ogromnym sukcesem. Paweł Adamowicz stwierdził po ogło-szeniu wyników wstępnych, że niektórym wyborcom Dariusz najpewniej pomieszał się z Paw-łem, bo ten pierwszy został umieszczony na szczycie listy kandydatów.

Największe emocje wzbudzi-ły wybory prezydenta Sopotu. Jeszcze dwa lata temu pozycja Jacka Karnowskiego była pozor-nie niezachwiana. Wielkie inwe-stycje, zmieniające oblicze ku-rortu, wydawały się wystarczają-cą legitymacją dla aktualnie

sprawę, że gigantomania w dzie-dzinie inwestycji może mieć swoje dobre, ale i złe strony. Dziś rotunda hali sportowo-widowi-skowej góruje nad ogródkami działkowymi w południowej czę-

ści miasta, czy jednak jej powsta-nie to sukces, czy też monument, który przez wiele lat będzie wy-sysał pieniądze z kasy kurortu? To drugie jest całkiem możliwe. Wielu przyjezdnych krzywi się

Wojciech Szczurek w Gdyni uzyskał jak zwykle rekordowe poparcie (87,4 %), gorzej wypadł prezydent Gdańska Paweł Adamowicz (53,74%).

Dla Jacka Karnowkiego ostatnie dwa lata to pasmo nie tylko sukcesów, lecz również niepowodzeń, już za parę dni może okazać się, że spotka go kolejny, tym razem ostateczny cios – przegrana w wyborach prezydenckich.

Wielu turystów krzywi się na widok zbyt „warszawskiego” Centrum Haffnera.

Coraz więcej sopocian zadaje sobie pytanie, czy nowa hala sportowo-widowiskowa, górująca nad ogródkami działkowymi, była miastu niezbędna?

fot. k

mzfot

. kmz

fot. k

mz

fot. k

mz

Page 5: Riviera 56

Nr XI (56) 26 listopada 2010 Z regionu 5

Gdańsk Gdynia Lotos dla LechiiWe wtorek 23 listopada pre-

zes zarządu Grupy Lotos, Paweł Olechnowicz i prezes klubu spor-towego Lechia Gdańsk, Maciej Turnowiecki podpisali umowę partnerską. Jak mówi się nieofi -cjalnie umowa została zawarta na trzy lata i w jej ramach druży-na piłkarska Lechii będzie otrzy-mywała od Lotosu ponad 5 mi-lionów złotych za sezon. Piłkarze mają występować w koszulkach z logo fi rmy sponsorskiej, ale nie żółtych jak jest w oryginale, lecz

czerwonych. A to ze wzglądu na kibiców, którym kolor żółty koja-rzy się z barwami gdyńskiej Arki. Nazwa klubu pozostanie bez zmian. Lecha, która aktualnie znajduje się w czołówce ekstra-klasy piłkarskiej pozyska dodat-kowe pieniądze na wzmocnienie drużyny. W czasie przerwy zi-mowej, z początkiem lutego 2011 roku, biało-zieloni wyjadą na bli-sko trzytygodniowy obóz do Tur-cji, gdzie rozegrają co najmniej cztery mecze sparingowe. (kf)

Platforma zdominowała Gdańsk i województwoNa 34 radnych gdańskiej

Rady Miasta aż 26 mandatów zdobyła Platforma Obywatelska. Prawo i Sprawiedliwość musiało się zadowolić 7 mandatami, na-tomiast SLD będzie reprezento-wana tylko przez jedną osobę. Radną z ramienia socjaldemo-

kracji została Jolanta Banach. Nie inaczej wygląda sytuacja w Sejmiku Wojewódzkim. Tu Platforma zdobyła 19 z 33 man-datów i może rządzić samodziel-nie. 7 przedstawicieli będzie miał PiS, po trzech PSL i SLD. Jedy-nym radnym bezpartyjnym zo-stał Lech Żurek, przedstawiciel Krajowej Wspólnoty Samorządo-wej. (kf)

Wieże wiatrowe w Stoczni GdańskiejStocznia Gdańska ma szansę

stać się poważnym producentem wież wiatrowych. Energetyka wiatrowa staje się coraz częst-szym źródłem służącym pozy-skiwaniu prądu elektrycznego. Skorzystali z tego właściciele stoczni, sterujący nią z Ukrainy. Obecnie wieże montowane są w hali K1, której możliwości wy-

noszą budowę około stu taki urządzeń w ciągu roku. Po wybu-dowaniu nowej hali, co ma na-stąpić w roku 2012 możliwości stoczni wzrosną do 300 wież i będzie to jedna z największych tego typu fabryk w Europie. Pierwszą partię 10 wież zamówi-ła znana niemiecka fi rma Nor-dex, seryjnie budująca u naszych zachodnich sąsiadów elektrow-nie wiatrowe. (kf)

fot. a

rchiw

um

Szczurek bez komplikacji

Nowy-stary prezydent Gdyni Wojciech Szczurek nie tylko, że uzyskał rekordowy wynik w głoso-waniu na włodarza miasta, ale również ma zapewnione pełne po-parcie Rady Miasta. Jego Komitet Wyborców Samorządność będzie

miał w tej kadencji 21 mandatów, bijąc tym samym na głowę Platfor-mę Obywatelską – 5 mandatów i PiS – 2 mandaty. Zmiany przewi-dywane są na stanowiskach wice-prezydentów. Michała Piotra Gu-cia ma zastąpić Danuta Reszczyń-ska, a Ewę Marię Łowkiel – Grze-gorz Taraszkiewicz. (as)

Holewińska nagrodzonaRozstrzygnięty został konkurs

na sztukę teatralną, zorganizowa-ny przez władze Gdyni. Była to już trzecia edycja konkursu, sta-nowiącego uzupełnienie jego od-powiednika literackiego (poezja, proza, esej). W tym roku do Gdy-ni napłynęły 132 teksty, pięć z nich zostało nominowanych do nagrody głównej. Były to „Nadzy i martwi” Grzegorza Bartosa, „Ciała obce” Julii Holewińskiej, „Burmistrz” Małgorzaty Sikor-

skiej-Miszczuk, „Krzywy Domek” Anny Wakulik i „Pęknięta, obwią-zana nitką” Zyty Rodzkiej. Kapi-tuła Gdyńskiej Nagrody Drama-turgicznej zdecydowała przyznać główną nagrodę (statuetka i czek na 50 tysięcy złotych) Julii Hole-wińskiej. „Ciała obce” to sztuka, której akcja toczy się w latach osiemdziesiątych ubiegłego wie-ku i porusza ważne sprawy moral-ne i społeczne. Pierwszeństwo w jej wystawieniu ma zgodnie z regulaminem konkursu Teatr Miejski w Gdyni. (as)

na widok zbyt „warszawskiego” Centrum Haff nera zapewniając, iż bliższe było im owo dawne, trochę przaśne, ale zarazem przyjazne ludziom Sopoćkowo. Zaś budowa mariny przy molo może na zawsze odebrać naj-dłuższemu drewnianemu pomo-stowi Europy dawny czar.

Start w wyścigu do fotela pre-zydenckiego byłego wiceprezy-denta Sopotu Wojciecha Fułka (wyrzuconego z tego stanowiska przez Karnowskiego wkrótce po deklaracji zastępcy o zamiarze kandydowania), oraz powstanie ruchu „Kocham Sopot” zmieniło proporcje. Różnica pomiędzy obu kandydatami systematycz-nie malała, a w niedzielę 21 listo-pada stała się praktycznie sym-boliczna. Przed drugą turą wy-borczą wyznaczoną na dzień 5 grudnia Fułka dzieli od Karnow-skiego zaledwie 20 głosów. Ponad 3600 wyborców, którzy cztery lata temu głosowali na urzędującego prezydenta, obecnie pokazało mu czerwoną kartkę.

Wynik powyżej 10 % (do-kładnie 11.65 %) zanotował bez-partyjny, popierany przez PiS, Piotr Meler. Tomasz Bojar-Fijał-kowski z SLD i reprezentujący Demokrację Bezpośrednią Ja-kub Śwderski, uzyskali poparcie poniżej 2 %.

O sukcesie może natomiast mówić Ruch „Kocham Sopot”, który wprowadził do Rady Mia-sta siedmiu swych przedstawi-cieli, tylko o jednego mniej niż Platforma Obywatelska. PiS bę-dzie miał w Radzie 4 ludzi, a Sa-morządność Sopot Jacka Kar-nowskiego dwóch. Przy czym sam urzędujący prezydent, który zdobył głosy zaledwie 300 sopo-cian, ledwie przeszedł przez sito wyborców. Jeśli teraz, niezado-woleni z jego 12-letnich rządów sopocianie, zdecydują się pójść do urn, może się okazać, że era Jacka Karnowskiego skończy się raz na zawsze.

Kandydat na prezydenta Sopotu, Wojciech Fułek nie tylko wśród najbliższych ma opinię doskonałego ojca, męża, sąsiada.

fot. k

mz

Monitoring akustyczny

nagrodzony

Panteon Polskiej Ekologii dla Gdańska

Gdański monitoring ha-łasu otrzymał nagrodę Panteon Polskiej Ekolo-gii. Statuetka została wręczona podczas Mię-dzynarodowych Targów Ochrony Środowiska PO-LEKO 2010 w Poznaniu.

Magdalena Kuczyńska

Projekt „Przestrzenny sys-tem monitoringu hałasu na terenie miasta Gdań-

ska” został doceniony w kategorii nowatorskie innowacyjne przed-sięwzięcia związane z ochroną środowiska w gminie powyżej 100 tys. mieszkańców.

Gdańsk jest obecnie jedynym miastem w Europie, które posiada monitoring hałasu on-line. Wyni-ki pomiarów można śledzić całą dobę poprzez portal internetowy www.gdansk.pl, w zakładce „mapa akustyczna” (prawy dolny róg strony głównej). Mapa powstaje dzięki za-montowanym na terenie miasta stacjom pomiaru hałasu, których jest 40. Rozmieszczono je m.in. w dzielnicach Śródmieście, Orunia, Wrzeszcz, Piecki – Migowo, Niedźwiednik, Kokoszki, Nowy Port i Oli-wa. Do końca lutego przy-szłego roku stacji będzie 85. Odczyty ze stacji pomiaro-wych wyświetlane są na ta-blicach umieszczonych przy ul. Lendziona 9/10 i al. Grun-waldzkiej 142. Ekrany po-kazują także pomiar tem-

peratury oraz wilgotność powie-trza.

Nagrodę Panteon Polskiej Ekologii odebrał Maciej Lorek, dyrektor Wydziału.

Page 6: Riviera 56

6 Opinie www.riviera24.pl

Kto wybierze nam prezydenta Sopotu?

Z dala od polityki, czyli najazd obcych

Platforma Obywatelska przystąpiła do wyborów samorządowych pod hasłem „z dala od polityki”. Oznacza ono, mówiąc w wielkim skrócie, że przez moment politycy udają, że nie są politykami, a szyldy partyjne stają się rzekomo mniej istotne.

Jerzy Hall

W ramach realizacji tego genialnego wynalazku przybyła ze stolicy, do

Sopotu grupa młodych działaczy PO. Zaprezentowali świetnie skrojone garnitury oraz wiarę w sukces. Przybysze pochylili się z troską nad problemami Sopotu, a następnie część z nich przystą-piła do promowania Jacka Kar-nowskiego, który przypomnę, odszedł z PO w atmosferze skan-

dalu po wybuchu afery korupcyj-nej. Prym wiódł minister Sławo-mir Nowak. Rozdawał ulotki i uśmiechy oraz przekonywał, że nie warto eksperymentować i należy postawić na „sprawdzo-nego”.

Pan Sławek uznał najwidocz-niej, ze mieszkańcy Sopotu mają małe rozumki i nie poradzą sobie z tym, jakże trudnym proble-mem bez jego wskazówek. Ot, jeszcze jeden przyjezdny, poli-tyczny „celebryta”, który wie le-piej od nas, co dla Sopotu dobre.

Najbardziej zdumiewającym w tej sprawie jest fakt, że zacho-wanie Sławomira Nowaka stoi w jawnej sprzeczności z jedno-

znacznym przesłaniem premiera RP. Donald Tusk – mieszkaniec Sopotu kategorycznie oświad-czył, że nikt z zarzutami proku-ratorskimi nie będzie kandyda-tem Platformy w wyborach sa-morządowych. Te słowa dotyczy-ły właśnie Jacka Karnowskiego. A jednak Sławomir Nowak za-grał na nosie premierowi i osobi-ście ciągnie wyborczy wózek skompromitowanego kandydata.

Jak to możliwe, że człowiek ze szczytów władzy ostentacyjnie lekceważy działania prokuratu-ry? Czy można się potem dziwić ze obywatele nie szanują instytu-cji własnego państwa, skoro na-wet minister podkopuje funda-

ment demokratycznego państwa prawa, jakim jest wymiar spra-wiedliwości.

Przypomnę, że słowo „mini-ster” pochodzi z łaciny i oznacza sługę. Wielka szkoda, że pan Nowak służy interesowi Jacka Karnowskiego, a nie interesowi naszego miasta. W takiej sytu-acji rodzi się zasadnicze pyta-nie, dlaczego pan Nowak tak bardzo angażuje się w kampanię kandydata spoza Platformy Obywatelskiej, dodatkowo po-dejrzanego o korupcję? Odpo-wiedz wydaje się niestety oczy-wista – współczesna polityka jest wyzuta z wszelkich warto-ści. Jest to przede wszystkim

umiejętność handlu wymienne-go. Moim zdaniem w tej dzie-dzinie Jacek Karnowski jest prawdziwym mistrzem, a że ma wiele do zaoferowania, toteż jest niezwykle atrakcyjnym partne-rem handlowym – także dla pana Nowaka.

W sytuacji, gdy Jacek Kar-nowski ma „nóż na gardle” jest gotów wszystkim obiecać wszyst-ko. Nie jakieś tam dobro wspól-ne, ale własny egoistyczny inte-res jest najważniejszy. Nagrania Julkego bardzo wyraźnie pokaza-ły, na czym ten mechanizm pole-ga. Czy jest jeszcze ktoś, kto może mieć złudzenia, że jest ina-czej? Nie sądzę!

Przed drugą turą wyborów pojawią się w Sopocie kolejni przyjezdni „fałszywi prorocy” i złotouści, „ważni politycy”, by nakłaniać do glosowania na Jac-ka Karnowskiego. Pamiętajmy

jednak, że znają oni Sopot jedy-nie z perspektywy „Grandu”, „Sheratona”, ewentualnie Spati-fu. O rzeczywistych problemach miasta nie wiedzą dosłownie nic. Dlatego gorąco proszę o to, by w dniu wyborów, polegać wyłącznie na własnym zdaniu i nie ulęgać podszeptom war-szawskich „specjalistów” od So-potu.

Proszę również o to, by 5- tego grudnia odpowiedzieć sobie na dwa banalnie proste pytania:

Czy wolę kandydata z zarzu-tami prokuratorskimi czy uczci-wego? Czy wolę kandydata, za którym stoi gigantyczny, świet-nie opłacany aparat partyjny, czy też tego, którego sponta-nicznie poparli zwykli miesz-kańcy Sopotu?

Ja odpowiedziałem sobie na nie wcześniej i dlatego popieram Wojciecha Fułka.

Komentarz czytelnika

Koncyliacja zamiastkonfliktów

Wyrównany wynik to dla Karnowskiegoproblem, bo w drugiej turze głosy pozostałychkandydatów mogą rozłożyć się różnie.O

czywiście walka się nie skończyła i w Sopocie li-czyć się będzie każdy głos.

Bez względu na wynik Karnowski przegrał również z innego powo-du. Jego ruch – Samorządność Jacka Karnowskiego uzyskał zale-dwie 2 mandaty, co przy 7 man-datach Kocham Sopot oznacza druzgoczącą klęskę jego ugrupo-wania. W analizach dziennikar-skich umknął fakt, że oznacza to iż Karnowski nie uzyska większo-ści niezbędnej do skutecznego za-rządzania miastem. Trudno sobie wyobrazić by PiS poparł Jacka Karnowskiego. Wystarczy przy-pomnieć sobie chociażby głosy dotyczące jego odwołania w związku z aferą korupcyjną. Ko-

cham Sopot jako twór apolityczny może współpracować ze wszystki-mi ugrupowaniami, nawet w sze-rokiej koalicji. Koncyliacyjny cha-rakter Wojciecha Fułka stawiany przez czasami konkurentów jako zarzut paradoksalnie może okazać się jego największym atutem. Jest on bowiem w stanie stworzyć sze-roką koalicję. Karnowski tego zro-bić nie może ani ze względów cha-rakterologicznych ani politycz-nych. Dodatkowo Karnowski nie rozumie fundamentalnej różnicy między tym, co proponuje on, a co

Fułek. Świadczy o tym hasło Kar-nowskiego na II etap kampanii – „Zawsze mieszkańcy”, które jest, eufemistycznie ujmując, parafrazą hasła rywala. Na pozór sprytne, ale faktycznie świadczące o braku wy-czucia sytuacji. Wszyscy wiedzą, że Karnowski realizuje swoje wizje w oderwaniu od mieszkańców, a swoich decyzji nie konsultuje. Równie dobrze jego hasłem może być „Stop korupcji”. Wiara w to, że słowo może zmienić losy kam-panii, to dowód na utratę przez kontaktu z rzeczywistością.

Ruch Kocham Sopot przekro-czył już tysiąc członków i jest naj-większym społecznym/obywatel-skim ruchem w Sopocie. Siła tego ruchu wynika głównie ze sprzeci-wu wobec osoby Jacka Karnow-skiego. Mieszkańcy jak widać mają sporo zastrzeżeń do niego, jako prezydenta. Z podobnym za-klinaniem rzeczywistości mamy do czynienia, kiedy Karnowski zarzuca Fułkowi wysokie koszty kampanii. Tu również mieszkań-cy nie mają wątpliwości, że środki i możliwości, jakimi dysponował prezydent były niewspółmiernie wyższe, nie mówiąc o tym, że wy-korzystywał on swoją pozycję w kampanii czego Fułek robić nie mógł, bo został przez niego zwol-

niony. Dla Karnowskiego jest to jedyne uzasadnienie porażki. Wy-piera ze swej świadomości fakt uwikłania się w podejrzane inte-resy z Julke i związane z tym pro-kuratorskie zarzuty. Nie bierze pod uwagę utraconej reputacji związanej z niedotrzymywaniem obietnic, czy licznymi zarzutami związanymi z promowaniem swoich znajomych.

Mieszkańcy też dokonują podsumowania inwestycji na ile służą ich interesom i bilans ten nie jest korzystny dla prezydenta. Pryska mit o tym, że Karnowski to sprawny menadżer. Polityk może tak, ale nie menadżer i sa-morządowiec myślący o interesie społecznym. Ostatnio słyszałem

w jednym ze sklepów oryginalne stwierdzenie:

„Nakradł tyle, że więcej nie musi”. Nie wiem o kim to, ale wi-dać, że nawet zwolennicy stosują obecnie dość przewrotną argu-mentację, że prezydent jest jedy-nym możliwym kandydatem.

Postawa Karnowskiego to „obrona oblężonej twierdzy”. Winni są wszyscy tylko nie on, a mieszkańcy nie rozumieją jak dużo dla miasta zrobił. Popada przy tym w megalomanię – „nie widzę nikogo, kto mógłby spra-wować władzę w Sopocie”.

Chyba jednak Panie Jacku – czas odejść! (jk)

Page 7: Riviera 56

7Nr XI (56) 26 listopada 2010 Speakers’ Corner

Z listów i maili do „Riviery”:

Czas na zmianyMimo bezprecedensowej ostatnio nagonki wydawców lokalnych

gazet („Nasz Sopot”, „Kuryer Sopocki”, „Twoja Gazeta”) powiązanych

niechybnie z rządzącym w okolicy establishmentem, mieszkańcy So-

potu jasno dali do zrozumienia, że chcą rzeczywistych zmian. To jest

niesamowity sukces, naszej lokalnej społeczności, która w kilka mie-

sięcy potrafi ła tak się zorganizować! Teraz trzeba tylko przypieczęto-

wać to zwycięstwo elekcją pana Fułka na Prezydenta.

Pan Karnowski oszołomiony zapewne wczoraj rano upadkiem

z piedestału, poproszony o pierwszy na gorąco komentarz, dalej uży-

wał agresywnej retoryki mówiąc, że będzie ścigał pana Fułka za nie-

kompetencje, kłamstwa, brak profesjonalizmu, etc., podczas gdy jego

adwersarz, zapytany o to samo, podziękował wyborcom, zaznaczając,

że w drugiej turze dalej będzie ich odwiedzał w domach, przekonywał

tych, którzy głosowali w pierwszej turze na pana Karnowskiego, oraz

tych, którzy z różnych powodów nie brali udziału w głosowaniu w ogó-

le. To jest kultura.

Zastanawiając się, jakich dodatkowo argumentów używać w naj-

bliższych kluczowych dniach, proponuję przywołać również autorytet

pana Bronisława Wildsteina, który w artykule w „Rzeczypospolitej”

z dnia 17.11.2010 r. pod tytułem „Choroba Samorządów” wskazał na

postawę pana Karnowskiego, jako typową dla lokalnego działacza,

uwikłanego w niejasne związki, któremu w sukurs przychodzą zainte-

resowane utrzymaniem satus quo lokalne struktury rządzącej partii,

oraz sprzyjające im media.

PO, popierając pana Karnowskiego, moim zdaniem, skompromito-

wało się, dając jednak tym samym namacalny dowód na szerzącą się

w jej szeregach bezideowość, arogancję, oraz wspieranie korzystnych

dla lokalnych działaczy rozwiązań, które są forsowane pod logo tej

partii, niszcząc dobre obyczaje. Wspierać w wyścigu o fotel prezydenta

człowieka z prokuratorskimi zarzutami, i to mimo oświadczenia Pana

Tuska, że partia nie będzie fi rmować takich ludzi, to prawie jak rokosz,

choć stojące za tym osoby trudno nawet nazwać szlachtą zagrodową.

Przeglądałam otrzymaną na peronie dworca Sopot Wyścigi, razem

z ekologiczną siatką, oraz zestawem zdjęć – podstawek pod szklanki,

broszurkę reklamującą osiągnięcia sopockiego wodza. Oprócz nudno-

ści miałam poczucie déjà vu. Każda strona sygnowana zdjęciem odpo-

czywającego na molo pana Karnowskiego, a treść dawała jednoznacz-

nie do zrozumienia, że to dzięki jego geniuszowi, wizjonerstwu, strate-

gii, bezkompromisowości, etc., Sopot powstał z popiołów, tak jakby za

rządów kogoś innego do tej pory jeździłyby tu kocimi łbami furmanki

rozwożące koks i kartofl e.

Jest tam też znamienne zdjęcie plakatu z napisem „Uczciwy Szeryf ”

sprezentowanego przez artystów urzędującemu prezydentowi z okazji

referendum, w którym to momencie duża część z nas, rzeczywiście

czuła chwilową sympatię do niego, jako możliwej ofi ary prowokacji

i pomówienia. Patrząc na nie teraz i wiedząc dziś dużo więcej na ten

temat, zastanawiam się, czemu w trakcie słynnej rozmowy z panem

Julke, mając taki przydomek, nie wyciągnął rewolweru z kabury i nie

położył go trupem na miejscu.

A propos artystów, wspierających pana Karnowskiego. Pana Flor-

czaka i Panią Grucę rozumiem (szczególnie po ostatnim liście za-

mieszczonym na waszych łamach), ale pan Możdżer?! Przecież to jest

nasze dobro krajowe, ba europejskie, żeby nie powiedzieć światowe!!!

Spokojnie mógł sobie odpuścić i poczekać na wynik wyborów, przeby-

wając w innym mieście, czy nawet poza krajem. Przecież każdy przy

zdrowych zmysłach włodarz, nawet największej aglomeracji, chciałby

mieć go za animatora kultury. A Pan Fułek teraz co, będzie musiał za-

brać mu Sfi nksa za nielojalność? Dziecinada.

Wracając raz jeszcze do nagonki na pana Fułka i „Rivierę”. Wyjąt-

kowo obrzydliwy był wywiad z panem Orłowskim zamieszczony

w „Twojej Gazecie”, redagowanej jeszcze parę miesięcy temu przez

pana Wojciecha Korzeniowskiego, jednego z niedoszłych radnych z li-

sty Samorządność Sopot. Ja bym czytała go jednak, jako jeszcze jeden

dowód na to, że PO przekroczyła punkt krytyczny i za chwilę również

runie. To jest po prostu klika. Przez tyle lat tuszowali niekompetencję

pana Fułka, po to tylko, aby mieć w drużynie na wysokim stanowisku

osobę spoza układu, rodzaj listka fi gowego? Absurd, pan Fułek jest

również współautorem nowego oblicza miasta, a jego zadaniem w no-

wym rozdaniu będzie przywrócenie naruszonej równowagi w strategii

jego rozwoju. To nie ma być kolejne Monte Carlo! Takich wyobcowa-

nych z lokalnego kolorytu miejscowości, gdzie wyżywają się sezonowo

nuworysze i „celebryci” jest na świecie bez liku. Sopot jest tylko jeden.

Z poważaniem

(nazwisko do wiadomości redakcji)

Nie dla faraonaMam 80 lat, jestem sopocianinem od 60. Z racji mojego wieku dość

często bywam gościem naszej przychodni zdrowia, mieszczącej się

przy ulicy Bolesława Chrobrego. Ostatnio zbulwersowała mnie wypo-

wiedź prezydenta Karnowskiego, dotycząca tej przychodni. Od wielu

lat mówiło się o potrzebie wybudowania dla Sopotu szpitala. Byłby

tam oddział kardiologiczny, bardzo ważny ze względu na starzejącą się

populację, oraz położniczy. Choć pan Karnowski jest prezydentem

miasta od 12 lat, jakoś wcześniej nie pomyślał o takiej inwestycji. Waż-

niejsze były dla niego hotele, hala sportowa, port dla żeglarzy, czy pe-

ron kolejowy, który jak słyszałem sypie się już w trzy miesiące po prze-

budowie. Dopiero przed wyborami pan prezydent przypomniał sobie

o tym, co najważniejsze dla mieszkańców. Niestety ze szpitala nic nie

wyszło, podobno nie ma chętnych do sfi nansowania budowy. Wobec

tego pan Karnowski wymyślił plan awaryjny. Byłaby nim nadbudowa

przychodni przy ulicy Chrobrego o jedno piętro. Na tym piętrze, o po-

wierzchni 600 metrów kwadratowych, miałaby się znaleźć porodówka.

(o kardiologii prezydent nawet nie wspomniał). Nadbudowa miałaby

być zrealizowana w ciągu dwóch lat. Tyle, co wiem z gazet.

Chciałbym wiedzieć, czy pan Karnowski zdaje sobie sprawę z tego,

co to wszystko znaczyłaby dla pacjentów, leczących się w gabinetach

lekarzy rodzinnych i specjalistów, np. onkologów, a także dla całego

personelu przychodni, również pogotowia ratunkowego i apteki, które

mieszczą się w tym samym budynku? Stukanie, wiercenie, kłęby ku-

rzu, wyłączanie prądu i wody, warkot ciężkich pojazdów, niebezpie-

czeństwo zalania niższych pięter deszczem po zdjęciu dachu. Chyba

nikt nie chciałby pracować w takich warunkach, ani być leczonym na

placu budowy. A jeśli okaże się, że fundamenty nie wytrzymają dodat-

kowego ciężaru i ściany zaczną się zarysowywać? Makabra! I to wszyst-

ko ma podobno kosztować 6 milionów złotych.

Czy prezydent policzył ile dzieci mogłoby rodzić się w Sopocie? Sto

rocznie? Dwieście? Niechby i pięćset. To by oznaczało, że przeciętnie

porodówka przyjmowałaby jedną do dwóch ciężarnych dziennie i na

jej potrzeby wystarczyłyby dwa nieduże pokoje, po dwa łóżka w każ-

dym. Do tego doszłaby jakaś salka operacyjna, pokoik dla lekarza i po-

łożnej. A to wszystko zmieściłoby się w niedużym domku. Taką małą

porodówkę można wybudować na pierwszej lepszej wolnej działce na-

leżącej do miasta, lub adaptować istniejący budyneczek. Byłoby i taniej

i prędzej i wygodniej. Nie potrzeba by też wozić ciężarnych naszą cia-

sną windą na czwarte piętro.

Jeden z wielkich myślicieli ubiegłego stulecia napisał, że „małe jest

piękne”. Jak się zdaje pan Karnowski nie lubi tego co małe. Dla niego

wszystko musi być olbrzymie, jak te piramidy egipskie, które faraono-

wie wznosili, dla swej chwały. I dlatego 5 grudnia z całą rodzinką,

z dziećmi i wnukami pójdziemy głosować na pana Fułka.

(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)

Komentarze internautów

Kontrkandydat prezydenta Sopotu – zażenowany

Wojciech Fułek mówi, że z zażenowaniem zareagował na zarzuty,

jakie wobec niego wysunął Paweł Orłowski poseł PO, były zastępca

Jacka Karnowskiego. Paweł Orłowski wyraził dziś w Radiu Gdańsk

opinię, że pod rządami Wojciecha Fułka Sopotowi groziłoby zahamo-

wanie rozwoju. Powiedział też, że gdy Fułek był zastępcą prezydenta

Sopotu, część jego obowiązków musiał wykonywać Jacek Karnowski,

on sam bądź urzędnicy.

Komentarz

Z zażenowania zgubiłem wątek – powinno być: Jakie interesy i jaki

strach przed utratą władzy powodują tak nieodpowiedzialne oraz ni-

skie zarzuty posła PO Pawła Orłowskiego. Czy szkody wyrządzone

przez nieodpowiedzialnych członków PO – Lesław Orski, Sławomir

Nowak, Paweł Orłowski i innych, chcących powstrzymać jedyny zdro-

wy przejaw demokracji samorządowej w Sopocie, jakim jest dążenie

mieszkańców do potrzebnych zmian i koniecznego oddechu, zostaną

wreszcie przez władze PO dostrzeżone? W imieniu jeszcze trwających

i popierających PO, apeluję o zreformowanie Sopockiej PO, a na pew-

no zyska nowych zwolenników. Jak wice Prezydent Wojciech Fułek tak

źle wykonywał swoje obowiązki, to dlaczego nie został z tego powodu

odwołany już dawno?

Karnowski: rozliczmy koszty kampanii

I znowu cechująca Pana Karnowskiego hipokryzja. Każdy rozsądny

mieszkaniec Sopotu dostrzega,że David zagroził Goliatowi, który ma

do dyspozycji urzędników, PO, biznesmenów, którzy wycofali się dziw-

nie nagle z sponsorowania gazety „Riviera”, bojówki, które wymiotły

co najmniej 4 ostatnie wydania „Riviery” itp. Mam nadzieję,że ambit-

nym mieszkańcom Sopotu (a jest ich wiele) żadna siła nie narzuci kan-

dydata, któremu już chcą podziękować.

pozdrawiam

LES

Wpisy internautów pochodzą ze strony Radia Gdańsk

Page 8: Riviera 56

Barbara Pilarczyk-Gierak – 542 głosy

67 lat, dyrektor Wojewódzkiego Zespołu

Reumatologicznego w Sopocie, wiceprzewodnicząca Rady

Miasta ostatniej kadencji, wiceszefowa sopockiej PO.

Pla

tfo

rma

Ob

yw

ate

lsk

a

Ko

cha

m S

op

ot

Grzegorz Wendykowski – 522 głosy

53 lata, ekonomista, pracownik Krajowej SKOK, radny

kadencji 2002-2006 i 2006-2010, przewodniczący komisji

mieszkaniowej.

Piotr Bagiński – 498 głosów

48 lat, nauczyciel wychowania fi zycznego, trener

koszykówki.

Lesław Orski – 435 głosów

62 lata, przedsiębiorca, założyciel Automobilklub Orski,

właściciel Orski Power Racing, wiceprzewodniczący

ostatniej kadencji Rady Miasta.

Małgorzata Maj – 426 głosów

53 lata, lekarz w Centrum Traumatologii w Gdańsku,

przewodnicząca komisji kultury i edukacji w

poprzedniej kadencji Rady Miasta.

Marek Bogacki – 310 głosów

30 lat, historyk, doradca szefa Kancelarii Premiera,

Paweł Miękus – 260 głosów

50 lat, lekarz, dyrektor oddziału kardiologii w Szpitalu

Miejskim w Gdyni.

Cezary Jakubowski – 250 głosów

51 lat, były wiceprezydent Sopotu, obecnie doradca

inwestycyjny.

Jarosław Kempa – 775 głosów

36 lata, pracownik naukowy UG, kończy doktorat

z ekonomii, specjalista w pozyskiwaniu środków unijnych

dla samorządów terytorialnych, były przewodniczący

Komisji Strategii i Finansów Rady Miasta Sopotu.

Henryk Hryszkiewicz – 621 głosów

43 lata, trener i wychowawca, wicemistrz Europy i Polski

w kulturystyce, przewodniczący Komisji Sportu Turystyki

i Młodzieży w ostatniej Radzie Miasta, prowadzi serwis

RTV.

Wojciech Fułek – 614 głosów

53 lata, w latach 1998 – 2010 wiceprezydent Sopotu,

kandydat na prezydenta, pisarz, poeta, autor fi lmów

dokumentalnych, scenariuszy telewizyjnych,

dziennikarz i publicysta.

Platforma Obywatelska Barbara Pilarczyk-Gierak, Grzeg

Piotr Bagiński, Lesław Orski, Ma

Paweł Miękus, Cezary Jakubows

Kocham Sopot Jarosław Kempa. Henryk Hryszk

Jerzy Hall, Piotra Kurdziel, Graży

Anna Stasierska

Prawo i Sprawiedliwość Bartosz Łapiński, Piotr Meler, An

Kazimierz Jeleński

Samorządność Sopot Wieczesław Augustyniak, Jacek

Page 9: Riviera 56

Jerzy Hall – 426 głosów

54 lata, prywatny przedsiębiorca, prawnik, w czasach PRL-u

uczestnik opozycji demokratycznej i działacz podziemnej

„Solidarności”, przewodniczący Komisji Bezpieczeństwa

i Porządku w ostatniej kadencji Rady Miasta Sopotu.

Ko

cha

m S

op

ot

PiS

Sa

mo

rząd

no

ść So

po

t

Piotr Kurdziel – 299 głosów

46 lat, prezes Spółdzielni Mieszkaniowej na Przylesiu,

b. dyrektor MOSIR-u.

Grażyna Czajkowska – 204 głosy

49 lat, mama trójki dzieci, działa w szkolnych Radach

Rodziców i w kawiarence parafi alnej przy Kościele Św.

Jerzego.

Anna Stasierska – 163 głosy

36 lat, prawnik z wykształcenia, menadżer kultury,

organizator przedsięwzięć artystycznych m.in. Lata

Teatralnego w Teatrze Atelier im. Agnieszki Osieckiej.

Bartosz Łapiński – 476 głosów

27 lat, absolwent politologii i prawa UG, pracuje w PZU.

Piotr Meler – 439 głosów

35 lat, pracownik Politechniki Gdańskiej, kończy

doktorat na temat odnawialnych źródeł energii,

dwukrotny kandydat na prezydenta Sopotu.

Andrzej Kałużny – 364 głosy

59 lat, pracownik SKOK-u Stelczyka.

Kazimierz Jeleński – 354 głosy

71 lat, inżynier, emeryt.

Wieczesław Augustyniak – 395 głosów

68 lat, przewodniczący Rady Miasta Sopotu ostatniej

kadencji, emerytowany nauczyciel akademicki.

Jacek Karnowski – 300 głosów

47 lat, od 12 lat prezydent Sopotu, inżynier

budownictwa, dr nauk ekonomicznych.

gorz Wendykowski,

ałgorzata Maj, Marek Bogacki,

ski

kiewicz, Wojciech Fułek,

yna Czajkowska,

ndrzej Kałużny,

k Karnowski

Page 10: Riviera 56

10 Teatr www.riviera24.pl

Sopocka Scena Off de BICZ zaprasza

„Single story” wg powieści Linn Ullmann „Zanim zaśniesz”S

pektakl jest adaptacją „Za-nim zaśniesz” – debiutu po-wieściowego Linn Ullmann,

dziennikarki, krytyka literackiego i literaturoznawczyni, córki Ing-mara Bergmana Liv Ullmann. Po-wieść skupia się na losach kilku pokoleń rodziny Blom, opowiada-nych ze swadą, poczuciem humo-ru oraz dużą dozą dramatyzmu i groteski przez najmłodszą ko-bietę z tej rodziny: Karin. Przed-stawienie zestawia dwie bohater-ki: Karin i jej siostrę Julie. Każda z nich ma inną fi lozofi ę życiową – Julie wierzy w ideał symbiotycz-nego małżeństwa, szybko wybiera rolę żony i matki. Karin to z kolei

tykają człowieka w najbardziej pierwotnym dążeniu do uczci-wej, dającej spełnienie relacji z drugim człowiekiem, a jedno-cześnie w przeciwnym mu, choć równie silnym dążeniu do wła-snej niezależności i odrębności. O formach obrony i manipula-cjach, jakie stosujemy w kontak-tach z innymi. O dwóch przeciw-nych tendencjach, które w nas walczą: chęci zlania się z bliskim człowiekiem w jedno i chęci ucieczki, gdzie pieprz rośnie. O teatrze, który kreujemy, żeby nie dać się przyłapać na słabości.

W warstwie formalnej spek-takl jest eksperymentem mają-

von Triera czy Th omasa Vinter-berga, którzy skupiają się na re-lacjach międzyludzkich i krytyce współczesnego ideału rodzinne-go szczęścia i miłości. Jej sposób pisania charakteryzuje się pro-stotą i trafnością sformułowań, a jednocześnie czytelnik nie może oprzeć się magnetyzmowi jej opo-wieści i nie dostrzec bogactwa znaczeń w nich zawartych.

Twórcy spektaklu:

Edyta Janusz-Ehrlich Obecnie aktorka Teatru Mi-

niatura w Gdańsku. Ukończyła Wydział Lalkarski białostockiego

„Pieśni wg Schulza”, etiudzie fi l-mowej „Ankieta” oraz teledysku do piosenki „Kocham cię co chwilę” Pawła Osucha.

Agnieszka KochanowskaAbsolwentka teatrologii UJ

i Instruktorskiego Kursu Kwali-fikacyjnego w dziedzinie Teatr (przy Centrum Animacji Kultu-ry przy MKiDN); organizator wydarzeń kulturalnych; była członkini dwóch teatrów stu-denckich: „Eloe” i „Arché”; asy-stentka reżysera przy spektaklu „Wieczór Trzech Króli” w reż. Gabriela Gawina oraz w projek-cie „Ulica Brecht” – spektakl wg

fot. M

arcin

Wojt

kiewi

cz

pewna siebie, sprawna, zawsze stawiająca na swoim singielka, bardzo nieufnie podchodząca do instytucji małżeństwa. Przedsta-wiając te dwie współczesne alter-natywy chcemy sprowokować wi-dza do zastanowienia się nad py-taniami: która z tych fi lozofi i dziś lepiej się sprawdza? Czy istnieje inne rozwiązanie? Jak wejść w tra-dycyjny model rodziny nie ulega-jąc patologiom, które są jego czę-ścią? Czy współczesny model part-nerstwa sprawdza się w praktyce?

Spektakl „Single story” ma też mówić o sposobach radzenia sobie z wątpliwościami, które do-

cym na celu spójne połączenie animacji i filmu z rzeczywisto-ścią teatralną. Wszystkie środki użyte w przedstawieniu mają służyć pokazaniu wewnętrzne-go świata głównej bohaterki, złożonego ze wspomnień, obra-zów, osobistych mitów i wy-obrażeń.

Linn Ullmann Urodzona w 1966, literaturo-

znawca, dziennikarka, krytyk li-teracki, autorka reportaży, m.in. ze swoich podróży na Bałkany. Wpisuje się w nurt wyznaczany przez Ingmara Bergmana, Larsa

oddziału Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza. Zagrała m.in.: Julię w „Romeo i Julii” Szekspira, Claire w „Pokojów-kach” Geneta, Kobietę w „Mono-logach waginy” Ensler, Julię w „Pierwszej lepszej” Fredry. Spektakl „Monologi waginy”, który współtworzyła, otrzymał pierwszą nagrodę w dziedzinie teatru Międzynarodowego Festi-walu Działań Teatralnych i Pla-stycznych Zdarzenia w Tczewie. Edyta brała również udział w projektach niezależnych: spek-taklu ulicznym „Urodziny In-fantki”, projekcie muzycznym

„Matki Courage i jej dzieci” w reż. Romualda Wiczy Pokoj-skiego; aktorka i kierownik pro-dukcji spektaklu ulicznego „Wy-przedaż wspomnień” wg prozy Brunona Schulza; autorka sce-nariuszy do spektakli gorzow-skiego Teatru Kreatury („A dzieci nie chcę mieć” wg prozy Aglaji Veteranyi, I na-groda na XXXVI Ogólnopol-skich Spotkań Amatorskich Te-atrów Jednego Aktora w Zgo-rzelcu; „Letnie małżeństwo” wg autentycznej historii, I nagroda Turnieju Teatrów Jednego Akto-ra „Sam na scenie” w Słupsku,

nagroda „Szczebel do kariery” na WROSTJA 2008).

Adam PrzybyszAbsolwent Wydziału Malar-

stwa Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, animator w prywat-nej fi rmie.

Fragment recenzjiMonodram „Single story”

stawia ważne pytania o miłość, seks, zaufanie, zdradę i winę, nie udzielając na nie konkretnych odpowiedzi. Jednak w zamian widz otrzymuje dobre przedsta-wienie z popisową rolą Edyty Ja-nusz-Ehrlich

„Single story” to adaptacja powieści Szwedki Linn Ullmann „Zanim zaśniesz”. Reżyser mo-nodramu, Agnieszka Kochanow-ska, skupia się na historii dwóch sióstr, Karin i Julie, przeciwsta-wiając ich temperamenty i wizje związku z mężczyzną. Julie – ta starsza i piękniejsza – zakochuje się szaleńczo, wychodzi za mąż i rodzi synka. Jednak idylla zo-staje przerwana, gdy Julie nabie-ra pewności, że idealny dotąd mąż ją zdradza. Karin, w przeci-wieństwie do siostry, nie wierzy w małżeństwo i uczucie do gro-bowej deski. Jest pewna siebie

i stanowcza: to ona wybiera so-bie mężczyzn. Na piętnaście mi-nut lub na kilka tygodni – zależ-nie od jej zachcianki.

Monodram zaczyna się lekko, jak typowa komedia: żartobliwą opowieścią o rodzinnej słabości do alkoholu i próbie podrywu na we-selu. Jednak z czasem robi się co-raz mniej śmiesznie: życie obu sióstr daleko odbiega od ideału. Okazuje się, że żaden z przeciwsta-wionych sobie sposobów na życie nie daje gwarancji szczęścia. Na-wet Karin, pozornie zadowolona ze swojej wolności i niezależności, kończy wyznaniem: „Nawet jak mieszkasz w piekle, to i tak musisz je sobie jakoś umeblować”.

Choć Agnieszka Kochanow-ska (autorka scenariusza i reżyser monodramu) brała udział – jako scenarzystka, aktorka czy asy-stentka reżysera – w realizacji kil-ku przedstawień teatrów nieza-leżnych, to jej „Single story” o wiele bardziej poetyką przypo-mina przedstawienie przygotowa-ne na scenie repertuarowej. Naj-większym atutem spektaklu jest z pewnością brawurowa gra Edy-ty Janusz-Ehrlich – aktorki nie-przeciętnej urody, obdarzonej świetnym, mocnym głosem. Do-skonale wciela się w kolejne po-staci: Karin, Julie, ich ojca czy starej ciotki, prezentując cały wa-chlarz środków aktorskich. Choć część ze swoich bohaterów niemi-łosiernie przerysowuje, to i tak widz nie przestaje im wierzyć.

Warto wspomnieć, że „Single story” w Sopockiej Scenie Off de BICZ to debiut reżyserski Kocha-nowskiej. Debiut zdecydowanie udany. W „Single story” mamy jasną, konsekwentnie poprowa-dzoną myśl, wyraziście zarysowa-ną i poprowadzoną postać, oszczędną inscenizację (ruch sce-niczny współtworzył tancerz i choreograf Jacek Krawczyk).

Piekło małżeństwa, piekło sa-motności, Mirosław Baran, Gazeta Wyborcza Trójmiasto, 01-02-2009r.

Bilety:Spektakl: 15 / 20złRezerwacje:Telefonicznie w godz. 9.00-16.00: 58 555 22 34609-690-038, 603-332-390e-mailowo: off [email protected], Adres: Teatr na Plaży, Aleja Mamuszki 2, Sopotwww.off debicz.sopot.pl

4 grudnia, godz. 19.00 (sobota), adapta-cja i reżyseria: Agnieszka Kochanowska, wykonanie: Edyta Janusz-Ehrlich, ani-macje, scenografi a: Adam Przybysz, ele-menty choreografi i: Jacek Krawczyk, premiera: 2009 r., Teatr Strefa Poza Tym.

Page 11: Riviera 56

Nr XI (56) 26 listopada 2010 Trójmiasto czyta 11

fot. m

ater

iały R

uchu

Koch

am So

pot

Mirosław Stecewicz Stanisław Załuski

Ziózio i Funio wybrali się na daleką wycieczkę. Chcieli wejść na sam szczyt góry Pta-

sie Ucho, niestety w drodze złapał ich deszcz. Schronili się pod starym dębem, którego korona tworzyła szczelny dach z liści. Mieli nadzieję, że przeczekają ulewę i pójdą dalej, ale niebo wciąż było zaciągnięte szarą chmurą, lało rzęsiście i wresz-cie liściasty dach zaczął przeciekać, a na głowy chłopców spływały stru-myczki wody.

– Nic nie będzie z naszej wypra-wy – westchnął Funio. – Trzeba wracać do domu.

– Mam inny pomysł – rzekł Ziózio. – Niedaleko stąd mieszka Dziadek Pokrzywowy. Odwiedzimy go, a on nam opowie jakąś ciekawą historię. Jak się wypogodzi, pójdzie-my dalej.

– Jak chcesz – odparł zgodny Funio.

– W takim razie do biegu goto-wi. Start! – zakomenderował Zió-zio.

Obaj wyskoczyli spod dębu i omijając kałuże, ile sił w nogach, pobiegli w kierunku Wielkiego Ba-gna. Po paru minutach byli już na polanie, gdzie stoi letni domek Dziadka Pokrzywowego. W tym domku Dziadek przebywa od wio-sny do jesieni, zbiera grzyby i owoce leśne, a przede wszystkim gotuje w Wielkim Bagnie zupkę „nic”. Skła-da się ona ze świeżych pokrzyw i

Dziadek podlewa nią dęby, buki, gra-by i jesiony, aby rosły równie szybko co brzozy, topole, czy sosny. Jako naj-starszy (obok Babci Drepci) miesz-kaniec Umli Tumpli zna on mnó-stwo niezwykłych opowieści o tym, co niegdyś wydarzyło się na wyspie i chętnie opowiada je dzieciom.

– Ziózio i Funio! – zawołał Dziadek, gdy chłopcy weszli do ma-łego, lecz schludnego mieszkania. – Któż inny mógłby przy takiej po-godzie spacerować po lesie. Widzę, że jesteście trochę zmoknięci. Sia-dajcie przy ogniu, a ja na rozgrzew-kę przyrządzę wam herbatę z mali-nami.

Chłopcy przysunęli się do ko-minka, na którym płonęły sosnowe szczapy, a Dziadek zakrzątnął się przy kuchni. Kiedy wrócił z dwoma kubkami pachnącej malinami her-baty, Ziózio i Funio zaczęli go prosić, aby opowiedział im jakieś ciekawe zdarzenie z czasów jego młodości.

– Ciekawe zdarzenie? – zasta-nowił się Dziadek. – Tyle się ich nagromadziło przez prawie sto lat! Kiedyś na przykład mieszkańcy Umpli Tumpli zapragnęli mieć nowe święto. Niezwykłe, jakiego jeszcze na wyspie nie było. Napisali list do Księżniczki Świętowniczki, prosząc aby do nich przyjechała i urządziła wielkie, wspaniałe święto. List zaniósł gołąb pocztowy, a w ty-dzień później przybyła Księżniczka, pędząc przez morze na Koniu Wiel-koniu. Tuż przed miastem Turmo, które wtedy było jeszcze małą wio-ską, Księżniczka zeskoczyła na zie-mię i z koszyka, który cały czas trzymała w ręku, zaczęła wyciągać i rozwieszać nad wyspą wstążki

o cudownych barwach. „Jakie to piękne! – zawołali wyspiarze. – Bę-dzie święto wstążek!” Na to Koń Wielkoń wyszczerzył w uśmiechu zęby, zarżał donośnie i zaczął wstęgi pożerać. Widząc to dzieci się roz-płakały, a dorośli zaczęli Konia od-pędzać. „Zostaw nasze wstążki!” – krzyczeli. „Dajcie mu spokojnie jeść – powstrzymała ich Księżniczka Świętowniczka. – Zaraz zobaczycie, co się stanie”. I rzeczywiście stało się. Gdy Koń Wielkoń zjadł wszyst-kie wstążki brzuch tak mu się na-dął, że zmienił się w balon. „Wiwat! – zawołali widzowie.- Rozumiemy o co chodzi. Będzie nie święto wstą-żek, ale święto latania!” Przynieśli cztery wielkie kosze, przywiązali je do nóg Konia Wielkonia i święto latania byłoby pewnie bardzo uda-ne, gdyby nie zaszedł przykry wy-padek. Bo kiedy pierwsi śmiałkowie chcieli już zajmować miejsca w ko-szach, z pobliskich krzaków doszły ich czyjeś jęki. Okazało się, że pe-wien łakomy chłopiec, chciał sam polatać, najadł się po kryjomu wstążek i jego brzuch właśnie zmie-niał się w balon. Księżniczka Świę-towniczka popatrzyła na Konia Wielkonia, on na nią i oboje zaczer-wienili się ze wstydu. „Ach! – szep-nęła Książniczka. – To moja wina. Zapomniałam postawić tabliczkę z napisem: „Wstążki może zjadać tylko Koń Wielkoń. Naśladownic-two wzbronione!” Z tego wstydu Księżniczka szybko wskoczyła na Konia, przy czym o mało się z niego nie zsunęła, bo Wielkoń był prze-cież zamieniony w balon. I oboje umknęli za morze, a święto latania się nie odbyło. Tylko przez pewien

czas nad wyspą Umpli Tumpli latał ten niegrzeczny chłopiec. Trzymał się za brzuch i wygłaszał do dzieci kazanie: „Pamiętajcie, aby nigdy nie jeść kolorowych wstążek”.

Dziadek Pokrzywowy zamilkł i uśmiechając się, jakby w myślach wspominał jeszcze tamte lata, gła-dził dłonią długą, siwą brodę. Zió-zio i Funio siedzieli cicho, może czekali na dalszy ciąg opowieści. Za oknem deszcz szumiał, pluskał, ani myślał przestać padać.

– Burza idzie – odezwał się na-gle Funio. – Słyszę grzmoty.

Ziózio wyjrzał przez okno, pa-trzył, nadsłuchiwał.

– Nie – stwierdził. – To nie grzmoty. To ktoś ścina drzewa w le-sie.

– W taką ulewę? – zdziwił się Dziadek Pokrzywowy.

– Rąbią – potwierdził Ziózio. – Niedaleko stąd. Pójdziemy zoba-czyć.

– Chyba nie będziecie chodzić w deszczu po lesie? – zauważył Dziadek.

– I tak musimy wracać do domu – powiedział Ziózio. – Obiecaliśmy Cioci Titli, że przyjdziemy na kola-cję. Ten deszcz chyba nigdy nie przestanie padać.

– Nigdy? – zaniepokoił się Fu-nio. – Myślisz, że deszcz mógłby padać do końca świata?

– Wszystko jest możliwe. Jak się uprze, to będzie padał. Znasz jakiż sposób, żeby mu przeszkodzić?

– Nie znam. Będziemy musieli przyzwyczaić się do deszczu. Z cu-kru nie jesteśmy.

– Z cukru nie – rzekł Dziadek Pokrzywowy. – Ale moknąć nie musicie. Dam wam parasol. Odnie-siecie mi go przy okazji.

Okryci parasolem Ziózio i Fu-nio opuścili chatkę Dziadka Po-krzywowego. Ale parasol okazał się rzeczą zbędną, a właściwie niewy-godną. Gdy niósł go Funio, woda wlewała się za kołnierz Ziózia. Gdy niósł Ziózio, Funio narzekał, że

deszcz zacina go z boku, mocząc spodnie i koszulę. Wreszcie zawa-dzili czubkiem parasola o nisko zwisającą gałąź i zimny prysznic oblał ich obu. Więc zwinęli czarny daszek i maszerowali przez ulewę odważnie, z odkrytymi głowami.

– Słyszysz drwali? – zapytał Zió-zio. – Walą, jakby cały las chcieli ściąć.

– Mnie się zdaje, że to nie drwa-le, a cieśle. Chyba coś budują pod lasem.

Przyspieszyli kroku i po chwili wyszli spomiędzy drzew. Okazało się, że Funio miał rację. Na polu ro-sła jakaś dziwaczna budowla. Jakby gigantyczny płot, sięgający niemal chmur. Między wyrwanymi z zie-mi, razem z korzeniami, pniami drzew uwijało się z siekierą Straszy-dło Dydłoń. Wbijało w nasiąknięty wodą grunt słupy, cięło pnie na de-ski, biegało po rusztowaniach, co-raz wyżej i wyżej wznosząc swoją budowlę.

– Co robisz, Dydłońku? – zawo-łał Ziózio, gdy Straszydło mokre, ociekające wodą, z młotkiem w ła-pie i z zapasem gwoździ w pysku wlazło na drabinę i zaczęło wbijać ostre haki w płot.

– Buduję pułapkę na deszcz – odparło Straszydło, trochę niewy-raźnie, bo gwoździe przeszkadzały mu w mówieniu.

– Na deszcz? – zdziwił się Fu-nio. – Jak płot może być pułapką na deszcz? Po co łapać deszcz w pułap-kę?

– Nie wiesz? – oburzyło się Stra-szydło i zawyło równocześnie ze złości, bo połknęło gwóźdź trzyma-ny w pysku, a równocześnie uderzy-ło się młotkiem w łapę. – To źle. A jeszcze gorzej, że zamiast mi po-magać, przeszkadzasz. Ta pułapka potrzebna jest nam wszystkim.

– Wszystkim? – powiedział z powątpiewaniem Ziózio. – Co ty wygadujesz?

– Nie wiedziałem, że jesteście tacy niedomyślni! – zaśmiał się Dy-

dłoń. – Zaraz wam wytłumaczę, dlaczego zastawiam pułapkę na deszcz. Sami widzicie, że leje i leje, ani myśli przestać. Jeśli nie przesta-nie, to w końcu cała wyspa Umpli Tumpli zostanie rozmyta, a my zgnijemy z wilgoci. Trzeba więc ten deszcz jakoś pokonać.

Tu Straszydło przybiło do płotu ostatni sto pięćdziesiąty zaostrzony hak i zwracając się ku chmurom ryknęło: - Czy to prawda, że taki wielki Deszcz jak ty, pada tylko z jednej strony mojego płotu? Że nie potrafi sz przejść na drugą jego stronę?

W chmurach coś błysnęło i Deszcz odpowiedział potężnym głosem:

– Głupi jesteś, Dyłoniu! Nie wi-dzisz, że padam po jednej i po dru-giej stronie płotu?

– Nieprawda! – odkrzyknęło Straszydło. – Po tamtej stronie pada inny Deszcz. A ty tak gadasz, bo nie potrafi łbyś przeleźć przez mój płot.

– Co!? – zagrzmiał ponownie Deszcz. – Jakiś marny płotek miał-by być dla mnie przeszkodą? Jak śmiesz posądzać mnie o coś takie-go! Zaraz ci pokażę do czego jestem zdolny!

I Deszcz zaczął przełazić przez płot, ale zaczepił się na wbitych w deski hakach. Na to tylko czekało Straszydło. Wspięło się po drabinie wyżej i przypięło Deszcz do płotu klamerkami, którymi Ciocia Titli przymocowuje bieliznę suszącą się na sznurze.

– Będzie teraz wisiał tak długo, dopóki nie wyschnie – powiedziało Straszydło do Ziózia i Funia. – W ten sposób nareszcie będziemy mieli ładną pogodę. Przyznajcie, że jestem mądry i sprytny.

– Hurrra! – wykrzyknęli chłop-cy. – Niech żyje Straszydło Dydłoń pogromca Deszczu!

Po czym obaj podnieśli głowy ku niebu, na którym właśnie ukaza-ło się jasne, wesołe Słońce.

Bajki z Wyspy Umpli Tumpli

Pułapka na Deszcz

Apel do komitetów wyborczych

Posprzątajmy po Wyborach!Kampania wyborcza kandydatów na radnych się zakończyła. W tro-

sce o estetykę i czystość sopockich ulic i miejsc publicznych, zwra-

camy się z apelem do wszystkich sopockich komitetów wybor-

czych o jak najszybsze usunięcie swoich materiałów wyborczych.

W dniach 22-23 listopada kandydaci na radnych i wolontariu-

sze ruchu „Kocham Sopot” usunęli z ulic Sopotu plakaty i afi sze

wyborcze kandydatów KWW Kocham Sopot Wojciecha Fułka.

Ponieważ na ulicach, słupach i w innych miejscach publicz-

nych pozostały jednak liczne plakaty i inne formy reklamy,

związane z wyborami samorządowymi, apelujemy zatem do

wszystkich komitetów wyborczych o jak najszybsze usunięcie

swoich materiałów reklamowych, niezależnie od ostatecznych

terminów, jakie narzuca ordynacja. Im szybciej wspólnie po-

sprzątamy Nasze Miasto, tym lepiej.

Doświadczenia tegorocznej kampanii proponujemy też wyko-

rzystać w przyszłości, wprowadzając stosowne ograniczenia

w ekspozycji wyborczych materiałów reklamowych (np. korzy-

stając z opłat za zajęcie pasa drogowego).

Sopoccy radni ruchu „Kocham Sopot”:

Wojciech Fułek

Jerzy Hall

Jarosław Kempa

Henryk Hryszkiewicz

Grażyna Czajkowska

Anna Stasiewska

Piotr Kurdziel

Page 12: Riviera 56

12 Architektura www.riviera24.pl

Spacerem po kurorcie

Sopot magicznySopot posiada doskonałe warunki do rekreacji i wypoczynku (Opera Leśna, tor wyścigów konnych itd.) i stanowił po wojnie swoistą letnią stolicę Polski.

Agnieszka Lasota

Po roku 1989 w Sopocie sta-ło się wiele dobrego, jak np. rewaloryzacja Parku

Południowego i Północnego, choć nie wszystkie zmiany wy-szły Sopotowi na dobre. Dajmy na to popularny Monciak – stra-cił sporo ze swojego charakteru

po zmianie nawierzchni i małej architektury.

Obawy budzi wiele spośród zrealizowanych od przeszło dzie-sięciu lat inwestycji, takich jak hotele i budynki biurowe. Są one często zbyt duże i przez to na-chalnie rzucają się w oczy, nie posiadając znaczniejszych walo-rów estetycznych pozwalających powiedzieć, że „wpisują się w krajobraz miasta”. Niepokoi możliwość wznoszenia w niektó-rych rejonach kolejnych za wyso-kich, jak na nasze miasto, bu-dynków. Taka jest opinia znacz-nej części spośród mieszkańców Sopotu, o czym można się było przekonać przy okazji toczonych

podczas kampanii wyborczej rozmów.

Sopocianie chcą poprawy ja-kości przestrzeni oraz wizerunku miasta, które przy tempie obec-nego inwestowania traci swoje walory, charakter, urokliwy kli-mat.

Dla nas, którzy spędzamy tu cały rok, jakość życia jest po-chodną nie tylko komfortu mieszkania, pracy, transportu, ale również, i kto wie czy nie przede wszystkim, atrakcyjności wypoczynku. Rola pięknych miejsc na świeżym powietrzu jest tu niczym niezastąpiona. Wchodzimy do ich „wnętrza” nie naciskając klamki, nie kupując

biletu – ich atrakcyjność wynika z otwartości właśnie.

Jak można kształtować przestrzeń?

Powszechnie wiadomo, że po to, by miasto „żyło”, lepiej jest nie kumulować punktów usługo-wych w obiektach kubaturo-wych. Urok i charakter Krakowa, Wrocławia, czy czeskiej Pragi po-lega na tym, że zboczywszy z głównego szlaku, można na-tknąć się również tam na cieka-we miejsca. A Sopot nadal nie podpowiada, dokąd mogliby skręcić spacerujący po głównym deptaku lub przyplażowych alej-kach parkowych. W mieście, ale także w lesie wzdłuż tras space-rowych i przy punktach widoko-wych, w niezrewaloryzowanych jeszcze parkach brak jest ławek i śmietników. Brak placów zabaw dla dzieci.

Miejscami cenionymi są za-zwyczaj takie, które pobudzają wyobraźnię. W Sopocie, takim ciekawym miejscem jest przy-kładowo zapomniany zaułek ry-baków zlokalizowany w bezpo-średnim sąsiedztwie ul. Bohate-rów Monte Cassino. Nieliczna społeczność rybacka zamieszki-wała to miejsce do 1914 roku, kie-dy to przeniesiono ich w pobliże Karlikowa. Do dziś zachowały się w Sopocie pojedyncze domki ry-backie, ale te na zapleczu głów-nego deptaka miasta stanowią zwartą strukturę, pozwalając wy-obrazić sobie w tym miejscu „ożywiony” magiczny zakątek.

Zdziczałe zespoły parkowe

Kolejnym przykładem jest okolica wczesnośredniowieczne-go grodziska, gdzie króluje duch odleglejszych jeszcze czasów. To

spory kompleks zieleni poprzeci-nany wąwozami, w których pły-ną wartkim nurtem w kierunku morza potoki (ich wody próbo-wano ujarzmić w kołach nieist-niejącego już dziś młyna). Okoli-ca ta, którą porasta wydawałoby się w całości dzika przyroda (choć w XIX wieku były to parki i ogrody) ma swoją opowieść, jaką jest legenda o srogim wład-cy nadmorskiego grodziszcza. Park Grodowy to jedno z miejsc, jakie możemy uchronić przed zurbanizowaniem.

Całościowe myślenie o mie-ście mogłoby znaleźć odzwiercie-dlenie w utworzeniu szlaków naj-ciekawszych pieszych wędrówek po Sopocie. Przy okazji remontów ulic i chodników można byłoby wizualnie wzmocnić szlak po-przez wprowadzenie pewnego charakterystycznego typu po-sadzki i dobranie, odpowiednich do konkretnych odcinków, ele-mentów małej architektury (lam-py, ławki, śmietniki korelujące z krajobrazem, otoczeniem w ja-kim się znajdują) i zieleni (np. drzewa czy krzaki kwitnąco-pachnące jak jaśmin, forsycja zwana „złotym deszczykiem”).

Warto w tym miejscu wspo-mnieć o konieczności zwiększe-nia powierzchni zadrzewień i za-krzaczeń w pasie głównej arterii miasta – alei Niepodległości. Ta ulica też jest wizytówką naszego miasta.

Wodny charakter miasta

Sopot to nazwa wodna i przez lata był postrzegany jako miasto parków, ogrodów i wód.

Tymczasem planuje się „zako-panie” kolejnych potoków, pod-czas gdy wydawałaby się słuszną raczej polityka wydobycia na po-wierzchnię potoków skanalizowa-nych w kanałach podziemnych i budowa zbiorników wodnych, tam gdzie pozwala na to stan za-inwestowania terenu.

Władze miasta, ustosunko-wując się pozytywnie do tego typu projektów, powinny gwa-rantować pomyślny ich przebieg. To jest przedsięwzięcie, którego realizacja niewątpliwie trwać bę-dzie wiele lat. Konieczna jest ko-ordynacja działalności wszyst-kich tych placówek, w których rękach leżą kwestie dotyczące przestrzeni miasta, by Sopotowi przywrócono należyty charakter.

A mieszkańców winno się o wszystkich planowanych dzia-łaniach i większych wydatkach solennie informować i pozwolić uczestniczyć w ewentualnych dyskusjach, zaś Radzie Miasta umożliwić dostęp do ekspertów takich jak ekonomiści, historycy, urbaniści, artyści i inni.

Warto pamiętać, że w świecie konkurencji zysk zależy w znacz-nym stopniu od standardu ofero-wanego towaru.

Page 13: Riviera 56

Nr XI (56) 26 listopada 2010 Reklama 13

Hotel Opera Antiaging&Spa – bal sylwestrowy w Operze HHooottteeell OOOpppeerraaa AAAAAnnnttiaging&Spa – bal sylwestrowy w Operze Cena 390 zł Więcej informacji na www.hotelopera.pl oraz pod nr. tel. 58 55 55 600

Hotel Europa – kulinarna i taneczna podróż po starym kontynencie HHooottteeell EEEuuurrroooppaaaa –– kkulinarna i taneczna podróż po starym kontynencie Cena 280 złWięcej informacji na www.hotel-europa.com.pl oraz pod nr. tel. 58 551 44 90

Hotel Miramar – zabawa w rytmie przebojów lat 80-tych Cena 240 złWięcej informacji na www.hotelmiramar.pl oraz pod nr tel. 58 550 00 11

JEDNA TAKA NOC W ROKU 3 WYJĄTKOWE PROPOZYCJE JEJ SPĘDZENIA

Page 14: Riviera 56

14 Trójmiasto czyta www.riviera24.pl

Aussiedlerblues (7)

Annus Mirabilis

Krzysztof Maria Załuski

Czas… Wtedy w Singen mie-liśmy go aż nadto. Mieli-śmy po dwadzieścia parę

lat, mieliśmy słońce, mieliśmy Je-zioro Bodeńskie, mieliśmy pokój za friko. Mieliśmy także zasiłki socjalne i niewielkie zaskórniaki, które przywieźliśmy z Londynu. Nie mieliśmy za to gazet, radia i telewizji. Te kilkanaście polskich książek, głównie wydawnictw „Pulsu”, „Aneksu”, „Editions-Spotkania” i „Instytutu Literac-kiego”, które jeden z londyńskich znajomych podarował mi przed wyjazdem z Anglii, przeczytałem już w pokoju męskim. O nowych polskich książkach na tej prowin-cji nie było nawet co marzyć.

Johanna przywiozła z Londy-nu kilka angielskich podręczni-ków do pedagogiki i medycyny oraz samouczek niemieckiego. Wieczory spędzała więc na dolnej pryczy, kując niemieckie lub angiel-skie słówka. Los polskich zesłań-ców na Syberię, zeznania towa-rzyszy, droga nadziei późniejsze-go prezydenta-elektryka, a tym bardziej to, co miał do powiedze-nia stalinowski zbrodniarz Józef Światło, absolutnie ją nie intere-sowało. Johanna miała politykę gdzieś, chciała odpocząć od całej tej polskiej paranoi, na którą na-patrzyła się najpierw podczas stu-denckich strajków w Gdańsku, a potem w Londynie w Hyde Par-ku i pod peerelowską ambasadą.

„Ot, przyszła Matka Polka”, myślałem z goryczą, czytając na górnej pryczy przygody „piękne-go, dwudziestoletniego”.

Byłem więc odcięty od świata: od ludzi, od informacji, od kultu-ry, od fi lmu, od teatru i sztuki…

A w Polsce działa się historia: był rok 1989 – „Annus Mirabilis”,

jak nazwał go wówczas brytyjsko-niemiecki historyk Ralf lord Dah-rendorf. Tego roku polscy komu-niści postanowili podzielić się władzą – trwały dogaduchy w Magdalence, obradował „okrą-gły stół”, w czerwcu odbyły się wybory do Sejmu, po których premierem został Tadeusz Mazo-wiecki, Sejm kontraktowy zmie-nił konstytucję, powołał Senat i zgodnie z magdalenkowymi ustaleniami wybrał Jaruzela na prezydenta Peerelu – tego samego dnia zmarł w Londynie Kazimierz Sabbat, prezydent Rzeczypospoli-tej na Uchodźstwie. W tym czasie Leszek Balcerowicz konstruował już swój katorżniczy plan uzdra-wiania gospodarki, krakowska bezpieka pacyfi kowała studenc-kie strajki, a nieznani sprawcy mordowali księży Niedzielaka i Suchowolca, trwały też represje wobec działaczy Konfederacji Polski Niepodległej; jesienią sąd ponownie zalegalizował NSZZ „Solidarność”, a Mazowiecki – ku zdumieniu jednych i satysfakcji drugich – przeciągnął swoją słyn-ną „grubą kreskę”.

Tego roku cuda działy się tak-że w innych częściach Europy zwanej Wschodnią: na Węgrzech odbyło się referendum, po któ-rym opozycja uznała wszelkie umowy z komunistami za nie-ważne, a w marcowych wyborach powołany został centroprawico-wy rząd Jozseff a Antalla. W Cze-chosłowacji 29 grudnia Vaclav Havel wprowadził się na Hrad, a w lutym 1990 roku, podczas pierwszej wizyty w Moskwie, podpisał umowę dotyczącą wyco-fania wojsk radzieckich z teryto-rium federacji. Na początku czerwca przeprowadzono wybory w Czechosłowacji i w Bułgarii. W NRD pierwsze wolne wybory rozpisano na 18 marca 1990 roku, a w maju rządy obydwu państw niemieckich podpisały układ o unii walutowej i gospodarczej. 9 listopada 1989 roku na krótko przed północą padł mur berliń-ski; rok później, 3 października z mapy Europy zniknął kraj wy-myślony przez Ulbrichta i Stalina. Drżała w posadach bryła świata – ale ja o tym nie wiedziałem.

Świat nie wiedział jednak również o mnie, o moich małych sprawach i jeszcze mniejszych sprawkach. Oddzielała mnie od niego przepaść nie do przebycia

– był nią język. Byłem zamknięty w getcie – jego rubieże określały nie pola minowe, nie zasieki, nie gniazda karabinów, lecz tych kil-ka podstawowych zdań, których nie zdążyłem się jeszcze nauczyć.

Granice terytorium, w obrębie którego mogłem się w miarę swo-bodnie poruszać, wyznaczał także stereotyp Polaka w Niemczech – o jego istnieniu nie miałem jednak wówczas jeszcze zielonego pojęcia…

Tubylcy mieszkali na zupełnie innej planecie. Dystans stu tysię-cy lat świetlnych, który ich od nas oddzielał, powodował, że nas nie dostrzegali, że byliśmy dla nich w najlepszym razie – nic niezna-czącymi stworzonkami, niewiele większymi od bakterii gnilnych, które toczą odpady w ich śmietni-kach; w najgorszym – istotami niedorozwiniętymi i sprawcami wszelkich plag, jakie spadają na ich niemiecką ojczyznę.

Z planety tubylców nie było także widać Polski…

Polska to sąsiad z Marsa, są-siad, o którego obecności z róż-nych powodów Niemcy nie chcą pamiętać; a jeżeli już ktoś ich przy-musi – pokaże numer wytatuowa-ny na przedramieniu albo wytknie język przez szparę po wybitym za ojczyznę zębie – to wyobraźnia statystycznego Müllera, w odru-

łowaty chłopina powozi furmanką zaprzężoną w dwie chude chabety; a to piaszczyste poletko, a na nim bosa, piersiasta baba w chuście kwiaciastej żnie sierpem zboże; a to jakiś głuptak upaćkany sma-rem okrętowym, pijany w trzy dupy, śpi sobie smacznie w kasku na styropianie, a nad nim lisi ksią-dz-antysemiata judzi, pieśni na-bożne śpiewa i zaklina, żeby Polak-katolik powstał i żeby walczył, bo larum grają i ojczyzna w potrzebie – tyle Polacy w Polsce.

Polacy w Niemczech to osob-na, równie piękna fantasmagoria.

Jeden z moich nielicznych wówczas niemieckich znajomych, niejaki Ralf Kirschberg, powie-dział mi w przypływie szczerości, że do momentu naszego poznania

nienawidził dwóch nacji: Polaków i Żydów. A teraz tak mnie polubił, że nienawidzi już tylko Żydów i innych Polaków. Co do tych ostatnich, Ralf miał jasno sprecy-zowany pogląd: wszystko to dar-mozjady, lenie, pijacy, złodzieje i kurwy. Podobnie Żydzi – tyle, że powyższe przypadłości poprze-dzał przymiotnikiem fucking.

Kirschberg miał także własną teorię na temat przyczyny wybu-chu II wojny światowej. Jego zda-niem to Polacy napadli na Niem-ców, a zlekceważenie przez Füh-rera incydentu z gliwicką radio-stacją, byłoby niewybaczalnym tchórzostwem politycznym.

Na moją nieśmiałą próbę pro-stowania faktów, Kirschberg od-powiedział pytaniem:

– A dlaczego miałbym niby wierzyć tobie, a nie mojemu hi-storykowi z gimnazjum?

– Bo istnieją dokumenty. Jest też relacja adiutanta Hitlera…

– Speer to zdrajca – przerwał mi. – I tchórz. Pisał to, co mu ka-zali pisać. Zresztą, gdyby napisał prawdę, Amerykanie zamordo-waliby go, jak Hessa.

I żeby wszystko było jasne, Ralf nie był jakimś tam prymi-tywnym bauerokiem, członkiem patii Republikanów, DVU czy in-nej drobnomiasteczkowej szajki. Legitymował się dyplomem wyż-szej uczelni, znał biegle kilka ję-zyków. Na pewno był człowie-kiem kulturalnym, uczciwym i solidnym – kiedy któregoś dnia zasiedzieliśmy się dłużej w na-szym obozowym pokoju, Ralf o trzeciej nad ranem złapał się za głowę i zaczął lamentować:

– Jak ja jutro wstanę na ósmą do pracy?

Podsunąłem mu pomysł, żeby wziął „chorobowe”. Najpierw nie rozumiał, o co mi chodzi. Potem, kiedy już załapał, nie mógł pojąć, jak mogę proponować mu oszuki-wanie pracodawcy…

To właśnie był Ralf: rzetelny, uczciwy, odpowiedzialny – był taki, jakim tylko prawdziwy Nie-miec być potrafi .

Dwa lata później Kirschberg zaproponował mi pracę. Miałem zostać akwizytorem narzędzi me-dycznych fi rmy Kern & Korn, w której on był szefem marketingu. Ralf zadbał, aby jej właściciele do-starczyli mi neseser pełen skalpeli, lancetów i tym podobnych, budzą-

chu samoobrony, zaczyna natych-miast produkować wizje zgoła fan-tastyczne: a to step, pusty, bezkre-sny, ciągnący się hen, za horyzont aż po Syberię; a to mokradła z grząską drożyną, na której pucu-

Page 15: Riviera 56

Nr XI (56) 26 listopada 2010 Trójmiasto czyta 15cych respekt, chirurgicznych bły-skotek. Dostałem od nich również dokument, którym miałem wyma-chiwać przed nosem dyrektorom polskich szpitali podczas prezenta-cji zawartości czerwonego kuferka – Ralf napisał po niemiecku, angiel-sku i francusku, że: „Krzysztof M. Załuski jest wyłącznym dealerem fi rmy Kern & Korn (tu adres itd.) na terenie Polski i terenów niemiec-kich, będących pod czasową admi-nistracją polską”.

Tak, świat tubylców i świat przybyszów w roku 1989, to były dwa inne światy – światy równo-ległe, światy, których płaszczyzny tak naprawdę nigdzie się nie prze-cinały. Jedynym punktem wspól-nym były urzędy, w których no-woprzybyli Aussiedlerzy musieli się bez przerwy zgłaszać. Tylko tu – w Sozialamcie, Arbeitsamcie, Ausländeramcie i Wohnungsam-cie – dochodziło do kontaktów pomiędzy napływowymi, a miej-scowymi. W kontaktach tych nie było jednak ani śladu uczucia. Uczestników spotkań dzieliła pancerna szyba obojętności. Nizi-ny urzędnicze miasteczka Singen albo nie wiedziały wtedy jeszcze, co to political correctness, albo nie chciały tego wiedzieć.

Przez pierwszy rok z miejsco-wymi Niemcami porozumiewa-łem się wyłącznie po angielsku. Z Niemcami Nadwołżańskimi, zwanymi popularnie „ruskimi” – po rosyjsku; z „Niemcami” ze Ślą-ska i okolic – po polsku.

Zresztą tych kontaktów nie było aż tak wiele. Czasem wpadała do nas stara Marta, która przy ka-wie i herbatnikach opowiadała w kółko te same historie o swoim

wcześniej objawił się Jezus Chry-stus – to on nakazał im wyjazd do Rajchu i posługę na rzecz sfru-strowanych emigracją rodaków… Swoją trudną i odpowiedzialną misję obie panie wypełniały bar-dzo sumiennie poprzez ugniata-nie pacjentom najprzeróżniej-szych części ciała. Masaż czubka głowy i pięt pomagać miał ponoć na porost włosów i przemęczenie; na stres i słabość do alkoholu zba-wiennie oddziaływało delikatne obstukiwanie szyi kantem dłoni; przed chorobami nowotworowy-mi i otyłością chronić miał z kolei masaż powiek i grdyki; przed ni-kotynizmem i uzależnieniem od hazardu: delikatne pociąganie za uszy; płodność „masażystki” przywracały naprzemiennym gła-dzeniem i ugniataniem brzucha.

Te kobiety były rzeczywiście nadzwyczaj natarczywe. Praco-wały za „co łaska”, więc pewnie dlatego za punkt honoru poczyty-wały sobie znalezienie każdemu jakiegoś „energetycznego zabu-rzenia”. Chcąc je wtedy jak naj-szybciej wyrzucić za drzwi, zasu-gerowałem, że cierpię na nadpo-budliwość seksualną oraz postę-pujące otępienie umysłowe. Kiedy niezrażone moim wyznaniem, przystąpiły do przygotowywania magicznych krążków, różdżek i tym podobnych przyrządów, za-pytałem, czy wykonują również masaże erotyczne. Dopiero to po-skutkowało: panie wyniosły się i więcej nie pokazały.

Któregoś dnia zjawili się za to Siwakowie, czyli mleczarka Dan-ka oraz piekarz i eks-zomowiec Janek. Ktoś ich do nas przysłał, żebyśmy im w pomogli. Nie pa-

im czasie pomieszkiwał mój ulu-biony Salvador Dali. Nawet egzo-tyka Rambli i Passeig de Colom w towarzystwie Janka i Danki sta-wała się niestrawna.

Z Barcelony wracaliśmy już osobno. Oni przez francuską i włoską Riwierę, my przez Ando-rę, Carcassonne, Arles i Genewę. Ostatniego dnia, po pożegnalnym śniadaniu, życzyliśmy sobie na-wzajem, żeby Bóg doprowadził nas szczęśliwie do Królestwa Nie-bieskiego, i żebyśmy wcześniej nie mieli okazji się spotkać.

A potem los zetknął mnie z Jankiem jeszcze raz – po prze-prowadzce z Zagłębia Ruhry do Engen, kiedy nawalił mi kompu-ter. Zadzwoniłem do Siwaka, pro-sząc, żeby znalazł mi taniego na-prawiacza. Parę godzin później Janek oddzwonił i powiedział, że-bym przywiózł „tem kiszte”, bo ma kogoś, kto za „dobrego konia-ka” się nią zajmie.

Rzeczywiście po kilku dniach komputer był naprawiony. Janek w imieniu fachowca przypomniał mi o zapłacie. Żeby uściślić markę trunku zadzwoniłem do mistrza osobiście.

– E panie, po co ta fl aszka? Tam nic nie było do roboty. Ja tyl-ko wepchnąłem kartę grafi czną, bo się wysunęła. Nie chcę żadne-go koniaku.

Janek wydzwaniał do mnie potem jeszcze przez kilka dni. Wreszcie tamten powiedział mu chyba, jak się sprawy mają, bo te-lefony ustały. Od tego czasu Siwa-kowie są na mnie obrażeni – zresztą całkiem słusznie…

Całkiem niedawno widziałem ich na parkingu przed marketem

wialiśmy jednak ani o pogodzie, ani tym bardziej o dwudziestej którejś tam z rzędu rocznicy podpisania Porozumień Sierp-niowych – miałem jakieś nieja-sne wrażenie, że nas już ta kwe-stia nie dotyczy… Poeta ów chciał mnie tylko pocieszyć. I to bynajmniej nie z powodu zmar-notrawionych raz na zawsze po-stulatów Sierpnia ’80 – nic z tych rzeczy. Ponoć kilka dni wcześniej w rozmowie z jego żoną skarży-łem się na chandrę, która znowu zaczęła mnie dręczyć. Powie-dział, że on też czasem coś po-dobnego odczuwa, i że między innymi dlatego po kilkunastu la-tach pobytu zagranicą postano-wił wrócić do Krakowa – wraca, ponieważ pisarz nie może żyć w próżni.

można by porozmawiać na tema-ty chociaż odrobinę bardziej wzniosłe niż gorzała, robota i gołe kobitki.

O, sancta simplicitas! – jak w roku 1415 rzekłbył Jan Hus, wi-dząc badeńską babinę, dorzucają-cą gałązkę pod stos, na którym wkrótce spłonął… Powinienem był przecież wiedzieć, że o tej po-rze Singen będzie puste. Po dwu-dziestej, jeśli nie liczyć tych paru Ausländrów, którzy snują się wie-czorami po centralnym deptaku, nie ma tu nigdy nikogo. Mijając ich: śniadych, kruczowłosych, wielkorękich, zastanawiałem się, o czym rozmawiają, zbici w ciasne kręgi wokół fontann, kawiarenek i lodziarni. Może o przemijaniu, może o nieśmiertelności, a może o niczym? Być może ich istnienie

„Aby trafi ć z Gdańska nad Jezioro Bodeńskie, musiałem spaść z piątego piętra mojego wieżowca na samo dno emigracyjnego piekła” – wyznaje popularny pisarz i eseista, dokonując na pół-metku życia bolesnego rozrachunku z przeszłością. Opuszczając Polskę w 1987 roku, nie przypuszczał nawet, że droga do zrozu-mienia, czym jest miłość, przyjaźń i pospolite ludzkie szczęście, wiedzie przez liczne upokorzenia i koszmar bezdomności. Daleka od martyrologicznego tonu książka Załuskiego jest z pewnością rodzajem autoterapii, zapisem zmagań młodego inteligenta z doświadczeniem emigracyjnym, ukształtowanym przez trady-cję sięgającą epoki romantyzmu. Autor, choć demitologizuje le-gendę o ucieczce na Zachód w poszukiwaniu lepszego bytu bądź wolności słowa, składa jednocześnie hołd tym wszystkim, którzy dzielili z nim trudy wędrówki przez życie i wspólną pryczę w obo-zie dla uchodźców.”

Do nabycia w wybranych księgarniach oraz w Merlin.pl

Krzysztof Maria Załuski, Maszoperia Literacka, Gdańsk 2010, ISBN: 978-83-62129-21-8, s. 184, cena 23 zł.

dym rokiem coraz większe, coraz mniej dorzeczne.

– Wracać, nie wracać? – Wracać! – Tylko po co? – Bo tam jest życie, i tam są

ludzie – z pewnością powiedział-by mi berlińsko-krakowski poeta.

Parę lat wcześniej, zaraz po obronie spóźnionej pracy magi-sterskiej, postanowiłem poszukać sobie w Gdańsku pracy. Chodzi-łem od redakcji do redakcji – od „Gazety Wyborczej” do „Radia Gdańsk”, od „Dziennika Bałtyc-kiego” do „Radia Plus”, od kumpla z liceum do kumpla z uniwersyte-tu – i pytałem, czy nie znalazłaby się dla mnie jakaś robótka. Kole-sie wzruszali ramionami i iro-nicznie się uśmiechali… W ich psich ślepiach skrzyła się niema

nikczemnym mężu, o sperrmüllo-wych znaleziskach, o podłości urzędników Socjalu i o fortunie, jaką zostawiła w Sojuzie na pastwę bolszewików. Po godzinie miałem jej zazwyczaj dosyć. Żeby wypło-szyć ją z pokoju, włączałem kasetę z pieśniami wojennymi Władimira Wysockiego. Marta uciekała, gdy tylko Wołodia zaczynał wrzesz-czeć o synawiach, katoryje nie wiernulis’ iz boja… Przeciwnie Eduard Kauff mann: jemu na dźwięk gitary Wysockiego szkliły się oczy.

Od czasu do czasu przychodzili też nasi polscy Niemcy: Anton – spawacz z Bytomia, Joachim – na-uczyciel spod Raciborza i Kamila – pielęgniarka z Tarnowskich Gór, która najpierw została narzeczoną Ralfa Kirschberga, a potem wyszła za urodzonego w Bydgoszczy, Aus-siedlera-policjanta.

Raz wpadły do nas także „ma-sażystki” z Poznania: matka i cór-ka – kobietom tym parę miesięcy

miętam już, o co chodziło, w każ-dym razie Siwakom tak się spodo-baliśmy, że zaczęli nas częściej nawiedzać. Tolerowaliśmy ich, bo Danka spodziewała się dziecka, a Janek – złota rączka – mógł się zawsze na coś przydać. A po za tym obydwoje pochodzili z Pomo-rza, z Chojnic, więc w tym śląskim morzu byli niemal krajanami.

Po wyjeździe z Singen, Siwa-kowie odwiedzili nas nawet raz w Dortmundzie. Mieli tam gdzieś w okolicy krewnego, wujka-księdza, który od zakończenia wojny mieszkał w Niemczech. Ja-nek zwierzył mi się po paru pi-wach, że liczy na duży spadek: dom i trochę kasy. Upatrzyli już sobie nawet z Danką srebrnego mercedesa z „szyberdachem”.

Później byliśmy jeszcze z nimi w Hiszpanii, ale tam już nawet na plażę nie chodziliśmy razem. Jan-ka interesowała tequila, sangria i fl amenco, mnie Sagrada Familia, Picasso i Cadaqués, gdzie w swo-

„Lidl”. Danka pakowała do srebr-nego mercedesa zakupy, Janek poprawiał rozpiętą na tylnej szy-bie niemiecką fl agę. Dwoje jasno-włosych dzieci wystawiało głowy przez otwór w rozsuwanym da-chu. Pozdrowiłem ich, ale mnie olali… A może tylko – z głową ogoloną do skóry na okoliczność nieziemskiego wprost upału – nie poznali.

Tak, tegoroczny sierpień jako żywo przypominał tamten, roku 1989. Teraz też z nieba lał się olej – temperatury przekraczały trzy-dzieści osiem stopni w cieniu; nocą słupki rtęci nie opadały po-niżej dwudziestej piątej kreski. W ciągu dnia nie można było nic zrobić, a po dziewiątej, kiedy słońce zachodziło i duchota sta-wała się jakby znośniejsza, czło-wiek był już tak znużony, że nie miał ochoty na jakąkolwiek pracę.

W jeden z takich wieczorów – zadzwonił do mnie z Berlina pewien polski poeta. Nie rozma-

– Ano nie może, to prawda, ale z tego nic nie wynika. Od słów do czynów jest dalej, niż stąd do-nikąd… – odparłem fi lozofi cznie.

– Gdzie indziej jest świat, gdzie indziej jest życie… Wszę-dzie jest, tylko nie tu, to pewne. Tu jest zgryzota, tandeta i w ogóle martyrologia pisarza polskiego. Dwadzieścia cztery godziny na dobę. A wieczory są najboleśniej-sze, bo wtedy myśli, podobnie jak światło, ulegają rozrzedzeniu i ni-cość staje się bardziej dotkliwa.

Po rozmowie z poetą wsia-dłem na rower, żeby wszystko so-bie jeszcze raz w spokoju przemy-śleć. Ale zamiast wyjechać w pola albo nad jezioro, ruszyłem w roz-palone miasto. Miałem chyba na-dzieję, że spotkam kogoś, z kim

jest jedynie mirażem, takim niby-trwaniem, niby-bytem zanurzo-nym do połowy w czasie, do poło-wy w nicości? Naprawdę nie wiem – nie znam języka duchów.

Polaków tego dnia nigdzie nie było. Spali albo pili. A może gapili się w ekrany tych swoich ogrom-nych, panoramicznych, stuherco-wych, płaskokineskopowych tele-wizorów… Ruscy o tej porze też rozchodzą się już do domów. Ostatni „Lidl” z tanim piwem za-mykany jest o ósmej, w chwilę później parki i skwery zamierają. Miasto gaśnie, mimo że słońce stoi jeszcze w miarę wysoko.

I właśnie w takie wieczory coś zaczyna mnie dusić. Coś nieokre-ślonego, coś absurdalnego, jak te emigranckie wątpliwości – z każ-

radość: „No, wreszcie ci się noga powinęła, ty szwabski bucu! My-ślałeś, że co? Że w nieskończo-ność będziesz siedział nad tym Jeziorem Bodeńskim, a my tu bę-dziemy na ciebie zapieprzali, co? Nie, kochany, teraz odpokutujesz za te wszystkie lata, za „Solidar-ność”, za komunę!”.

I tylko jeden z nich powiedział mi otwarcie, co mnie czeka po po-wrocie na ojczyzny łono – wycho-dziło na to, że dopóki jestem za-granicą, to wszyscy mi się kłania-ją, wszyscy szanują, bo może jeszcze im się na coś przydam; ale jak tylko wrócę, każdy z satysfak-cją podstawi mi nogę – tak każe bowiem staropolski obyczaj.

Ot, uroki emigracji…

Page 16: Riviera 56

16 Reklama www.riviera24.pl