kwantologia stosowana

394
JANUSZ ŁOZOWSKI KWANTOLOGIA STOSOWANA opowiastki filozoficzno-fizyczne dla dzieci dużych i małych copyright © 2015 by Janusz Łozowski wszelkie prawa zastrzeżone ISBN 978-83-942582-6-9 [email protected] 1

Upload: lozowski-janusz

Post on 07-Aug-2015

5.748 views

Category:

Science


10 download

TRANSCRIPT

Page 1: Kwantologia stosowana

JANUSZ ŁOZOWSKI

KWANTOLOGIA STOSOWANA

opowiastki filozoficzno-fizyczne dla dzieci dużych i małych

copyright © 2015 by Janusz Łozowskiwszelkie prawa zastrzeżoneISBN [email protected]

1

Page 2: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 1.1 – Myśląca pustka?

Znacie? To posłuchajcie.Dawno, dawno temu, za leśnymi mirażami, za górami pustosłowia, żył niejaki P., jegomość silny bicepsem i pomyślunkiem (tak, również i tacy bywają). I chadzał sobie tam i siam tenże osobnik, zaczepiał tego i owego, i wypytywał o co się tylko dało. A nawet owe dialogi był nabazgrał w księgach. No i, słuchajcie, ludkowie mili, zanotował on, że są gdzieś tam, w oddaleniu niebagatelnym od tego wszystkiego tutaj, stworki, które co to nie orzą i nie sieją, a bytują bezproblemowo i znakomicie, i chwalą to sobie niebiańsko na przeróżne tonacje. Polatują tu i tam owe metafizyczne konstrukcje, szarogęszą się nie wiedzieć w jakim celu w wiecznej nieskończoności – i w ogólności to dziwne pokazują zachowania. Ale to już nie nasze sprawy, my są tutejsi.No i bywa niekiedy tak, ludki wy moje, że coś się lokalnie zatnie w onym kosmicznym bezkresie, czy z innego niepojętego na rozumność przymusu poplącze tak bardzo w owych szlakach, że dzieje się tak, że owe duszne stworki spadną w otchłań głęboką; coś je przyciągnie w te rejony (a może wciśnie) - i jest problem. Bo, słuchajcie, one byty, co to bezcieleśnie się obnosiły, teraz w materię różnoraką i pospolitą są odziane, rzucone są wówczas w rejony oznaczone nauką i opisane tabelkami atomowymi, a to boli. To wyciska z nich pot, a bywa i łzy, to krwawi lub inne ekskrementy z siebie wyrzuca – i w ogóle przykrość wielka, bo trza w jaskini fizycznej siedzieć i na ścianę z utęsknieniem spoglądać (bo cienie tam swój filmowy taniec uprawiają). Aż żal się robi, ludkowie, serce rozdziera ta niedola bytów swobodnych i wszędy doznawana niesprawiedliwość.A dodać muszę, że takie poplątania dróg bytowych owych stworków są częste, w ichniej bezczasowej zmienności to przypadłość nagminna, z tworzywa atomowego kajdany to dla nich doświadczenie częste, więc przemijające. Acz bardzo niechciane. ...

Takie to dziwne dziwy opowiadał dawno temu onże P. - no i tak już to poszło poprzez całe stulecia i większe tysiąclecia. I zerkali w niebo kolejni podglądacze wszystkiego, gwiazdy nad sobą widzieli i praw w sobie się doszukiwali, pisali nawet księgi wielgachne, albo wzory wywiedzione z matematyki podbudowanej fizycznym doznaniem i eksperymentem. Co więcej - słuchajcie, ludkowie, słuchajcie - mimo mnogich doświadczeń onych, mimo latających machin, które dalekie i bliskie okolice penetrują – mimo zaglądania w otwory codzienności i przeszłości aż po horyzont (a nawet dalej) – mimo obmacania tego wszystkiego (a może właśnie dlatego), bajania opitych filozofiją i innymi przypowieściami o stworkach zbudowanych z niczego, o takich bytach, co to je matematyka z niebytu wydobywa, o czymś takowym (i podobnym) się rozpowiada. - Nawet, ech, dyskutuje, nawet takie tam pozatutejsze lokalizacje pokazuje. Bo one, tak się mówi, ten świat i jego reguły warunkują – raz fizyką i materialnym szyfrem to się zapisuje, a raz pozamaterialnym. I toczy się to tak bez początku i

2

Page 3: Kwantologia stosowana

bez końca, w celu jakowymś, to jedni gadacze podkreślają – lub bez celu, to drudzy, inaczej usposobieni do idei.Ech...

No więc, ludkowie mili, zerknijcie wy w siebie i świat naokolny i zastanówcie się, i głęboko pomyślcie przez dłuższą chwilę – i coś o sprawie rzeczonej, czyli stworków bez fizycznego szkieletu, bez atomowego fundamentu, coś w temacie rzeknijcie. Prawda li to, czy jeno bajanie, które może i odkrywa jakoweś tajniki rzeczywistości, ale zarazem prawdę prawdziwą o tym wszystkim przykrywa mnogością słownych osadów oraz zasłoną abstrakcyjnych pojęć? Czy mogą-muszą istnieć odmaterlializowane byty? Rzeknijcie na logikę swoją, czy tutejsze fakty materialnie namacalne potrzebują do zaistnienia tak nietutejszego i dziwacznego elementu podtrzymującego? - Czy fizyka jest konstruowana meta-fizycznie?

Bo to jest tak, słuchajcie. Siedzi sobie w mieszkaniowej kazamacie jakiś matematyk czy inszy filozof (a bywa że i fizyk z ambicjami zerkania w zakres pozaaktualny) – i kombinuje. Coś mu wpadnie do ręki, więc kawałkiem materii obraca, drugi przykłada – i wyciąga wnioski. Że to takie a takie, że kamyk do kamyka i jest kupka dwa. I zaczyna podskakiwać w radości taki ktoś, chwalić się, że znalazł i odkrył, i że w ogóle to dziw, bo z niczego – czyli z głowy – na tym padole, w niepokalany sposób, zaistniała liczba. Liczba albo i inna abstrakcja dowolnego gatunku.Liczba, czyli co? Zauważcie, ludkowie, że naocznie liczby - jako i owych ideowych stworków - nikt nie doświadczył, dwa kawałki czegoś i owszem, ale liczby nie. I jest problem. Bo gdzie owa bezcielesna liczbowość się gnieździ, a zwłaszcza, dlaczego i jak tutaj objawia się człekowi obracającemu pojęciami? Pytanie nie jest głupawe: czy abstrakcjonista owe niefizyczne konstrukty odkrywa, czy tworzy? I co z tego wynika?

Więc tak, filozoficzni i matematyczni (i podobni), to do was mówię - słuchajcie. Jest NIC. I jest COŚ. Przyznacie sami, że dalej opis i logika nie sięga, dalej w analizie tą drogą się nie pójdzie. COŚ to wiadomo co, banał energetycznie pospolity, codzienność obeznana i doznawana. Ale NIC to nic – taka nicość nicościowa, pustka pusta pustką absolutnie absolutną, ni kwantu czegoś, ni żadnego badziewia materialnego, NIC to NIC.I teraz ważne pytanie: jak wy, filozoficzni mądrale, możecie w tej całkowicie pustej nicości lokować byty, konstrukcje skomplikowane, a nawet myślące (bo i takie legendy się głosi)? Czy, powiedzcie to głośno i szczerze, czy NIC, pustka logicznie pojęta, zapisuje na/w sobie jakiś stan? Czy próżnia, abstrakcja skrajna i dopełnienie do "czegoś" (energii), posiada właściwości, zmienia się i oddziałuje na otoczenie? Jako to być może – jako to się dokonywa?Tak, sprawa dla was ważna a istotna, wytężajcie swoje pomyślunki, dawajcie głos i świadectwa – może w niczym coś się zadziać? Może pustota wyzerowana do matematycznego zera przeobrażać się, swoje wnętrze (czy zewnętrze) odkształcać? ... Itd., itp.Myślcie, ludkowie fizyczni, mędrkujcie – tematyka poważna, głęboka i fundamentalnie podstawowa.

3

Page 4: Kwantologia stosowana

Zaprawdę powiadacie, ludkowie, mają rację fizykanci zgłębiający w codziennym eksperymencie podszewkę rzeczywistości (na czym wielce korzystają matematyczni oraz filozoficzni) - po wieki wieków mają rację. Tak, w drobieniu świata jest granica, której nigdy i żaden eksperyment nie pokona – to fakt. Jest jakiś foton czy podobny, a reszta nieoznaczona i nie do poznania. Ale z takiego schematu nie wynika, że dalsze już wyłącznie losowość obsadza i że to poplątana zwiewność niematerialnego meta-świata.Bo, weźcie to pod uwagę ludkowie - czy przerzucający w znoju różne abstrakcje matematyk działa w pustce? Nie. Siedzi lub spaceruje (a bywa, że i popija), ale uboczne produkty jego aktywności, które na karteczkach zapisuje, to – po pierwsze – fakty odnotowane realnie, fizycznie i namacalnie, ale – to po drugie i ważniejsze – tworzą się w głowie owego bytu, co to jest myślącą trzciną. - A jak się w głowie tworzą i kotłują, to również (i zawsze) są "zanotowane" na fizycznym nośniku. Materialnie tym/takim samym, bo atomowym. I nie ma znaczenia, zauważcie ludkowie, że matematyk nie sięga w swojej pracy tego podprogowego (skrytego, ciemnego) poziomu – korzysta z przekształceń energetycznych bez wiedzy, że one zachodzą. I efekt musi mu się przez to wydać niespodzianką; obrabia abstrakcję, a w rezultacie jeden plus jeden musi mu dać (liczbę) dwa.Mówiąc inaczej, żeby zaistniała w głowie matematyka niematerialna abstrakcja czegoś, musi owa głowa, jak najbardziej fizyczna, oblec się w materię, a zachodzące w niej reakcje takoż muszą się dokonać realnie i być uporządkowane. Że matematyk lub filozof (dowolny już abstrakcjonista) otrzymany wynik procesu poznaje-doznaje nagle i że ma przy tym odlotowe dreszcze? Cóż, to przypadłość dziecięcego wieku, z tego się wyrasta. - Zazwyczaj się wyrasta.

Ale, ludkowie, powtarzam, fizykanci mają rację: bariera jest. Czy z tego wynika, że matematyczne problematy lokują się poza naszą i codzienną realnością – że są byty swobodne od materialnych trosk?Nie – z tego nic takiego nie wynika.Bo to jest tak, może fizyk zasadnie rozprawiać, że dalej w materię żadnego swojego organu nie wetknie, bo tego "dalej" w laboratorium już nie ma (i w ogóle nie ma). Ale może na to równie zasadnie rzec filozof (wsparty logiką), że tego "dalej", i owszem, nie ma – ale nie ma dla fizyka. - I rzec na to jeszcze, że granica fizyczna nie jest granicą absolutną.A dlaczego tak może rzeknąć? Bo wywiedziona z postrzeganego świata reguła (czyli logika zmiany) to głosi: że są różne stany skupienia energetycznych jednostek i że materialne fakty przekształcają się. Czyli, można powiedzieć, że fizyka zaczyna swoje eksperymenty (lub kończy) od pewnego poziomu-zbioru tychże jednostek – ale że dalsze również istnieją i warunkują tutejsze procesy. Tylko że nie są już poznawalne. - Czyli jest stopniowalność w schodzeniu w głąb, jest próg fizycznie osiągalny, ale to dalece nie wszystko. A co więcej, to "głębsze-dalsze" jest poznawalne. Logicznie poznawalne.

Ale jest jeszcze jeden ważki z tego wniosek, ludkowie mili: nic i nigdzie nie może być niefizyczne. Owszem, nie da się tego dotknąć, nie zmierzy tego żaden laborant w najbardziej wymyślnym badaniu –

4

Page 5: Kwantologia stosowana

to na zawsze obszar podprogowy, ciemny, fizycznie nieoznaczony, z losowością, jako element niezbędny, w opisie. Ale to zawsze jest i zawsze będzie obszar Fizyczny. To nie jest pustka!NIC "otacza", dopełnia COŚ, to zrozumiałe i logiczne. Ale jeżeli w zapale analizowania tego wszystkiego ktoś twierdzi, że są byty bez materialnego nośnika – jeżeli inny ktoś dowodzi, że są konstrukty matematycznie bezcielesne – jeżeli ktoś dalszy ogłasza, że takowe odrealnione i metafizyczne byty zmieniają się, coś odczuwają, albo i prowadzą wewnętrznie ze sobą (i między sobą) dialogi i że wpływa to na tutejsze atomowe gruzowisko – jeżeli ktoś wygaduje, że takie abstrakty odwiecznie i poza czasem i przestrzenią uprawiają swoje harce - to tacy ktosie dają świadectwo co najwyżej w sprawie stanu osobistego i mało ciekawego umysłowego funkcjonowania. Żeby ich!Ludkowie, weźcie to na logikę, jeżeli nawet ktoś i kiedyś wyrzuca z siebie pogląd, że był postrzegł ducha lub inną zwidzianą w jakiś nieobyczajnie fizycznych warunkach zjawę – że często miewa takowe złudzenia i że on w te bezcielesne konstrukcje bezgranicznie i na zawsze wierzy, to przecie można mu podsunąć pod rozwagę nieodparte w logiczności stwierdzenie: pustka absolutna, zero matematyczne, w sobie lub na sobie niczego nie koduje. Może być złudzenie, a co, w fizycznym bycie mnogość stanów ułudnych i głupio złudnych, ale nie ma złudzenia bez fundamentu, na którym zachodzi. Nie ma i być nie może "omamów" bez podstawy, materialnej opoki, na/w której takowy dziwaczny fakt zachodzi. - To, przyznacie, może dokonywać się jeno w czerepie z jakowyś powodów źle funkcjonującym, to może być (też się zdarza) w nauką i regułami naszpikowanym obiekcie – ale to nie jest "fakt niematerialny", to zawsze jest fakt.Więcej, ludkowie, jeżeli wam będzie jakiś rozentuzjazmowany swoimi abstrakcjami osobnik dowodził, że wspomniane zjawy i zjawiska są i działają, dla własnego dobra, nie tylko umysłowego, omijajcie owe dziwadło szerokim łukiem (matematycznym). Rękoczyny, jako argument na poparcie abstrakcji, to fizycznie mało ciekawe doznanie.

Myśląca pustka? Pustka myślenia!

5

Page 6: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 1.2 – Bezkres.

Człowiekowaty to jednak dziwne zwierze.Żyje otóż sobie taki ludzki byt, z wody i marzeń się składa, bo go matka natura tak utkała – no i myśli. Fakt i prawda, nie każdy on myślący, osobnicy się trafiają, co to z myśleniem nigdy w bliskie kontakty nie weszli, ale jest i margines, który procesy umysłowe w łepetynie uskutecznia. Tak zawsze było.Zerknie więc taki jajogłowiec jeden na ten przykład w górę, tak go coś skusi. I zobaczy na swoje zmysłowe patrzałki migające punkty – i się zadziwi. I dalej szare komórki wytęża, i główkuje ostro, aż kult(urę) i inne normy z tego w realności do istnienia powołuje; i się nimi więzi, niekiedy aż do zatraty. - Co to takiego? - pyta i popatruje w gwiazdy – czy są tam mi podobni? a co dalej? czy widać wszystko, czy jeno kawałek? Itp. Lata mijają, tysiąclecia odchodzą w zapomnienie, a człowiecza poczwara ciągle zerka naokoło i różne do tego narzędzia oraz wzory wykorzystuje – i zastanawia się: czy kończy się, czy nie kończy? ...Przyjdzie na ten padół łez w kolejnym rozdaniu pokoleń taki jeden, co to krzyknie: wszystko płynie i się kończy – pojawi się następny, który zobaczy spadające jabłko – i zakrzyknie po analizie rachunku kabałą podszytego: jest czas absolutny i przestrzeń absolutna - no i są zawsze. A w jeszcze dalszym ułożeniu cywilizacyjnym inny się gościu z tego zaśmieje i będzie dowodził, że każdy osobnik czas i przestrzeń na swojej grzędzie doznaje oddzielnie i indywidualnie; a, co więcej, czas i przestrzeń to jedność, i nawet pokrzywiona. I w ogóle to możliwe do obserwowania w dowolny sposób zajmuje jeno 4 procent z całości, a reszta ciemna i niewiadoma.Więc jak to jest, kto ma rację – kończy się czy nie?

Kiedy tak rozglądać się wszechkierunkowo, kiedy głębokiej analizie poddawać wszystko widoczne i niewidoczne, to człeczyna dochodzi do nieodpartego wniosku, że świat to jeden wielki wir energii, który się ciągle zmienia. Narodzi się ktoś lub inna cząstka, przybiera w gabarytach i na wadze – osiąga wiek męski (później klęski) – aż w pozycji siedzącej lub horyzontalnej osiada na kanapie i kapcanieje - i ogląda seriale bez końca. A następnie się definitywnie wypala. I wszystko tak ma. Wszystko? Jak okiem albo zmyślnym teleskopem sięgnąć, wszystko tak się kształtuje. Czyli pojawia się, stabilizuje na poziomie, kiedy nabierze sił – i zanika, rozprasza się w tle jednorodnym, kończąc ten życiowy kołowrót; krążenie i kołowanie energii jest zachowane zawsze i wszędzie. Jest początek zdarzenia, jego środek stabilny oraz rozbudowany – i koniec.

Ech. Ale człeczyna, tak on ma, kombinuje – zerka i kombinuje. No i wychodzi mu tak, że wsio po horyzont obserwowalny nieustannie się przepoczwarza, jedno w inne przemienia, energetyczne elementy się

6

Page 7: Kwantologia stosowana

łączą lub rozpadają – i wszędzie ewolucja swoje reguły pozostawia na widoku. I wszystko się w analizowaniu zgadza. Tylko że, ech, na ostatnim etapie takiej kombinatoryki pojęciowej, i to zawsze, i to w każdym przypadku analitycznym wyłazi (a nawet matematycznie logicznymi wzorkami domaga się prawa do istnienia), byt nieskończony a wieczny. Byt czy podobny Kosmos, to już uboczna i marginalna tematyka.Wychodzi rozum z chwili teraźniejszej i miejsca lokalnego w takiej analizie, a po żonglerce pojęciami ma na końcu brak końca - świat się w nieskończoną wieczność rozciąga (albo kurczy, to w innej już lokalizacji). - Wszystko się kończy, tako rzecze z drugiej strony doświadczenie, co to je każdego dnia rozum prowadzi, i nie chce to inaczej być (oj, nie chce). - Ale z trzeciej strony logika - co to w świecie otaczającym nieskończoną zmienność ustala – podpowiada, że końcem tego wnioskowania jest jedność-stałość, że tutejszy stan przemijający i niestabilny, koniecznie musi być dopełniony "czymś" nieodmiennym-wiecznym i (najpewniej) logicznym. - Wszak logiczność tutejszej zmiany musi być w czymś zamocowana.Ale na tym nie koniec argumentacji za wiecznością, jest również i taka, którą solidnie wyprowadzone wzory podbudowują. Różni tacy od matematycznych krzaczków, tacy macherzy fizyczni ogłaszają wszem i wobec skończoność rzeczywistości; konieczny finał wszelkiej zmiany to pewnik. A ogłaszają to wpatrując się w owe wzorki swoje, acz po zmyślnej procedurze renormalizacji. Bo one wzorki, trzeba dodać i mocno podkreślić, uparte są, same z siebie wiecznego bezkresu nie odrzucają, a nawet go promują. Fizyczni wyrzucają owe wszelakie a niezbędne logicznie znaczki z nieskończonym procesem w tle, zgadza im się wszystko w dalszym podliczaniu – ale czemu tak jest i co to znaczy, nie wiedzą. Tak to się ma.Więc jak to jest, zapytanie się ciśnie: kończy się toto widziane i niewidziane, jako wszystko wokół, kończy po kres i na zawsze? Czy, tak na drugą możliwość, inaczej to w bezkresie się dzieje; w onym bezkresie, który jest i to wszystko warunkuje. Czyli, rozciąga się to w wiecznej a nieskończonej przemianie (i tak samo w niezmiennej rytmice swojej), czy nie? Jest koniec tego wszystkiego czy nie ma? Jak sobie z tym wszystkim poradzić, jak żyć w tak nierozpoznanym i nieoznaczonym?

Z nieskończonością, trzeba przyznać, problem jest. Liczne zastępy wielce odważnych umysłów poprzez historię analizowało bezkres oraz jego aktualność - a nawet potencjalność bytu bez początku i końca rozpatrywało. I wielu zestrachało się widokami, które z ciemności wówczas się wyłoniły – i wielu poniechało dalszej drogi. Bo ciągi nieskończone to zdradliwe rejony.Ale byli i tacy, co w logicznie tworzonym konstrukcie bez granic i ograniczeń upychali wszystko, a nawet więcej, i to po wielokroć. - Skutek takiego hokus-pokus? Ech, buduje się wówczas przeogromne, a nawet nieskończone bestiarium, dziwy wielokrotnego zapętlenia bytu i zamieszkiwanie tego samego kawałka podłogi (hotelowej), to tylko niewielki procent owych nieskończonych niezwykłości. A wszystko na poważnie się roztrząsa, naukowo maluczkich straszy, dowody wzorami podbudowanymi pokazuje, że nieskończony bezkres dodany do takiegoż samego bezkresu to zawsze bezkres – i w ogóle w wieczności miejsca

7

Page 8: Kwantologia stosowana

na wszystko dużo, nieprzeliczalnie i bezkreśnie dużo. I że tego w umyśle normalnie się nie ogarnie.

I co na to powiedzieć, jak rozedrgane nieskończoną logiką szare a ciekawe świata otaczającego komórki uspokoić, co z ową konieczną i tak dziwaczną wieczystą bezkresnością począć?Jedno i najważniejsze trzeba na wstępnie prześwietlania Kosmicznej strefy rzeknąć: nieskończoność to nie jest brak granic, bezkres to nie "stan", w którym wszystko może się zdarzyć, i to po wielekroć, i nieskończenie wielekroć; nic z tych rzeczy. Analitycy od siedmiu boleści (czy inni amatorzy zgłębiania świata), przyjmijcie sobie i do ogólnej wiadomości, że "nieskończoność" to abstrakcja, która ma w sobie nie tylko wartość graniczną – ale, co więcej, że jest to w logiczności swojej granica maksymalnie ostro ustanowiona. Nie ma w Kosmosie innej tak jednoznacznej wartości, każda inna jest rozmyta i nieostra, każda inna granica jest zakresem, przedziałem i strefą pośrednią. Ale nie nieskończoność.Nieskończoność – to tylko-i-wyłącznie-i-zawsze bezkres. I nie może być inaczej. To jedność, bezkresna jedność. - Nieskończoność jest maksymalnie i jednoznacznie, i na wieczność w kosmicznym obszarze ustaloną "wartością": jest nieskończona. Ale nie większa – ale nie mniejsza! Przyjmijcie to do wiadomości, filozoficzni i fizyczni, i stosujcie w analizowaniu bytu i niebytu. Nieskończoności nie można zwiększyć o jednostkę (dowolnie pojęty element), ale również nie można odjąć i pomniejszyć – nieskończoność jest "jedynką", fundamentem każdego działania. A dopełnia ją "zero", NIC, nicość. Stan zero-jedynkowy to podstawa postrzegania Kosmosu oraz jego zrozumienia. - Z takim w tym analizowaniu istotnym dodatkiem, że o ile "jedynka" ("coś", fizycznie "energia") może rozpadać się na jednostki składowe, to "zero" ("nic") jest zawsze i tylko jednością. Acz nieskończoną. I jest "połówką" Kosmosu.

Dobrze, niech tam sobie będzie energetyczny bezkres jedynką, która z bezkresnym zerem pospołu to wszystko współtworzy w nieskończonej gonitwie, ale pojawia się pytanie, które swoje uzasadnienie ma we wzorach i głęboko w logice się lokuje: co z dodawaniem różnorakich nieskończoności - co z innymi działaniami na/w takiej abstrakcji? Czy owe wszelakie, w popularnych ujęciach prezentowane dziwy rodem z nieskończoności (i podświadomości autorów), to wszystko jedynie błądzenie w pustce? umysłu zwidzenia, który bezradnie szamoce się w sieci pojęciowej?Kolejny raz trzeba powiedzieć, że sprawa do banalnych nie należy - oraz że to nie błąd. Nie mylą się otóż analitycy nieskończoności, z etykietek i logicznych symboli, którymi znakują świat, wyciągają prawidłowe wnioski. Nieskończoność dodana do nieskończoności, fakt oczywisty, musi nieskończonością zaskutkować. I w niczym to się z wnioskiem, że jest jedna nieskończoność, nie kłóci. Problem w tym, że takiego działania (sumującego) nie postrzega się w poprawny, a zarazem jedynie logicznie możliwy do akceptacji sposób. I to mimo, że rozwiązanie jest znane od dawna (od zawsze) i jest dostępne dla każdego.

8

Page 9: Kwantologia stosowana

Co będzie rezultatem dodania nieskończoności do nieskończoności? - Jedynie możliwa odpowiedź jest taka: wieczność.

To warto, ku ogólnemu pożytkowi filozoficzno-fizycznych, zanotować w sposób szczególny: zwielokrotniona nieskończoność buduje, tworzy "czas absolutny" – czyli wieczność. O ile "nieskończoność" Kosmosu (aktualna nieskończoność) jest jedna i bezkresna, o tyle zmiana w takim zakresie, czyli ruch "czegoś" – przemieszczenie się o zakres jednostkowy kwantu energii, to tworzy "wieczność". Czyli, w innym nazwaniu, "nieskończoność potencjalną". W takim ujęciu "nieskończoność" to synonim "przestrzeni", ale już w maksymalnym, skrajnym znaczeniu – a "wieczność", odpowiednio, to synonim "czasu", również w skrajnej interpretacji. - "Przestrzeń absolutna" to nieskończoność, "czas absolutny" to wieczność. Przy czym, co istotne w tym ciągu rozumowania, zachodzi gradacja, stopniowalność: "przestrzeń" i "czas" przynależą do Wszechświata, a "przestrzeń absolutna" i "czas absolutny" do Kosmosu (struktury nadrzędnej wobec wszechświata).

I to dlatego wspomniani wcześniej macherzy od analizowania zakresu bezkresnego mogą te swoje różne dziwadła produkować - zresztą jak najbardziej poprawnie. Wystarczy przemieścić jednostkę (czegoś) o jednostkę położenia, a już tworzy się kolejna "warstwa" zdarzeń w Kosmosie – i w nieskończoności. W takim rozumieniu rzeczywiście na to samo miejsce "w hotelu" można zameldować następnego (i innych) gości. A to dlatego, że pierwszy (za takiego uznany), już znajduje się "o krok dalej", a poprzednio okupowany kawałek podłogi okazuje się wolnym. I tak dalej – w nieskończoność.Każdy punkt w nieskończoności zajmowany jest nieskończenie wiele razy – ale nie jednocześnie!; przez dowolny punkt bezkresu można przeprowadzić nieskończenie wiele prostych – ale nie w tym samym czasie! My człowiek, od kiedy spoglądamy w niebo i widzę gwiazdy, znam(y) prawdę.

9

Page 10: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 1.3 – Wielki wybuch?

Wybuchło. Tak mówią.Ale jeżeli wybuchło, to znaczy, że miało co wybuchnąć. Jeżeli miało co wybuchnąć, to znaczy, że było "spakowane", zbiegnięte (nawet do "punktu"). Jeżeli było zbiegnięte i zgęszczone, to znaczy, że się wcześniej gromadziło. Jeżeli się gromadziło, to znaczy, że proces wiodący do takiego stanu musiał trwać "jakiś czas". - To mógł być nieskończenie wielki odcinek czasu, to mógł być nieskończenie mały odcinek czasu – ale to nie mogło być zero czasu!Jeżeli to nie było zero czasu, to powstaje pytanie - po pierwsze – jaki to był czas (w stosunku do mojego), a po drugie, jak wiele (w jednostkach czasu) trwało zbieganie się "w punkt"?

Z tym wybuchem, tak po prawdzie, to jest spory problem. Fakt, się zgadza, tak "na oko" się zgadza. Wszystko wokół się rusza - nawet w tempie przyspieszającym w miarę lat - i w dal nieskończoną, i w czasową wieczność się oddala. A to coś oznacza. Przyjdzie taki jeden, co to powie, że dlatego się to tak obrazowo i analitycznie ma, że był początek i wszystko się w nim zawierało punktowo, no i wybuchło. A na potwierdzenie tych rewelacji podsuwa do zastanowienia swoje zbiory danych, w których różnorakie cieplne i widowiskowe elementy się znajdują. Że, na ten przykład, wszystko w okolicy podobnie się zachowuje, że ogromniaste przerwy pomiędzy wysepkami rozkodowanej naukowo atomowej materii uzupełnia "fałszywa pustka", w której – taka dziwność – coś się w wirtualnym kotłowaniu poczyna (ponoć z niczego). - A jeszcze onże obserwator dodaje do tego, że takowa pustka nie jest dziś trupio zimna i że ma w każdym swoim kierunku podobną wartość drgania. I poza tym wszystko zgadza się, jak ten początek w określonym oddaleniu czasowym umieścić i z niego wyprowadzać kolejne pokolenia gwiazdowych mas i innych bytów, co to z prochu powstają.Ale objawi się inny ktoś, co to oficjalnego i popartego różnymi i poważnymi konferencjami poglądu na okolice nie akceptuje, no i się domaga głosu w sprawie. Że i owszem, wszystko się od wszystkiego w pędzie sporym (i narastającym) oddala, ale to nie musi być tak, że początek był i że wybuchło. I dodaje, że nawet owe cieplne resztki to nie ślady sprzed miliardów lat z okładem, ale uboczny efekt się dziś i tutaj dziejących energetycznych zawirowań. Słowem, ów ktoś gardłuje za ciągłością w zjawiskach, a lokalny wszechświat dlań to tylko jednostka w zbiorze możliwych rozwiązań, która owym losowym rozdaniem taka szczególna i wspaniała się wydaje (co poniektórych aż do składania rączek przed zaśnięciem przymusza). - Dla takiego kogoś nic w tym cudacznego, wszędzie pospolitość widzi i regułę w ewoluowaniu energetycznym postrzega, jedną a nieodmienną w czasie i poprzez nieskończoną wieczność regułę kosmiczną.Itd.

10

Page 11: Kwantologia stosowana

Więc jako to jest? Wybuchło czy nie wybuchło?Zapytanie skierowane do świata o "czas poprzedzający", o rytmikę i schemat zmian, to pytanie, jak logicznie przebiegała energetyczna ewolucja, w wyniku której tutejsze po horyzont się wyprodukowało – czyli, jak to się ma do aktualnie tykającego zegara dziejów? No i pojawia się oczywista na owo dylematyczne pytanko odpowiedź: musi się tak samo zmieniać. Nie ma logicznie innej możliwości. Nie ma, po prostu nie ma. Trzeba się z tym pogodzić i do takowej myśli na zawsze i sposobnie przyzwyczaić. - Nie ma innego odmienia się - nie ma nigdzie nienormalności logicznej. Dlaczego gdzieś tam, w zakamarkach wiecznego bezkresu, w którymś i nie do końca zrozumiałym matematycznym wymiarze, dlaczego tam nie może się inny, lokalny i nietypowy w zachowaniu i dziwaczny (w tym tu rozumieniu) czas, czyli rytm zmiany objawić? Dlatego, że logika każdej zmiany - od zawsze do zawsze - jest taka sama. Więcej: musi być taka sama. Nigdy inna. - I nie jest to gardłowanie jeno po to, żeby w opisywaniu wszystkiego sprawę sobie ułatwić, czy postulować dla uspokojenia swego jestestwa taką zgodność. Dlatego tak paść to musi, ponieważ tutejsze to wzór dla wszelakich konstruktów, które mogą powstać, wzór po nieskończoność - nie ma odstępstwa od tego. Tak to wynika z samej procedury zmiany.Mówiąc inaczej i bez owijania w zbędne wymiary: żeby tutejsze się w całości nieskończonego Kosmosu mogło wykluć, zdobyć samodzielny kształt jako taki, a następnie (po wielokrotnych zapętleniach) się w onym bezkresnym żywiole kwantowym rozpuścić – to musi być zgodne w każdym calu z tamtejszym; żeby tutejsze zaistniało w większym a nadrzędnym zdarzeniu, nie może być sprzeczne z mechaniką tamże się dziejącą. Nie ma odwołania, albo zgodność, albo wypad z istnienia. - Tu obserwowana i jedynie dostępna procedura zmiany, to pochodna rytmu generalnego, to lokalnie zaistniała ewolucja energetyczna, w której ten rytm się objawia. I trzeba z tego wyciągnąć odpowiednie wnioski.

Po drugie, czas tamtejszy, czyli "minusowy" względem obecnego się dokonującego tykania zegarów, to logicznie dla mnie, bytu w tutaj się dziejącym rytmie, zawsze ten sam czas. Dlaczego? Bo tak się to składa, że innego nie zrozumiem (nie "poczuję"). Tak to jest.Na logikę, niechby nawet było i tak, że się jakiś naukowiec z onym czasem w swoim laboratoryjnym zakątku zmierzył i wyprodukował coś nowego w tematyce zmiany (inny rytm mu się objawił w analizowaniu i odmienna reguła). Czy onże badacz zrozumie ten inny czas i go w dalszym procesowaniu prześwietli? Warto się nad zagadnieniem mocno pochylić i je zgłębić, bo istotne. Nie zrozumie, na końcu swojego wmyślania się w ów odmienny proceder i tak musi się do otoczenia tutejszego odwołać, odnieść to do swojego oraz codziennego tempa odmieniania, czyli do czasu mu zrozumiałego; na końcu i tak, czy się chce czy nie, jest czas stąd i teraz. Dlaczego? Żeby procesy zrozumieć. - Trzeba, to konieczność!, na dowolny przedział-zakres nieskończonego bytu nanieść, nałożyć rytm stąd i teraz, żeby swoim lokalnym rozumkiem to ogarnąć. I to mimo tego, że nieskończony ów proceder zupełnie nic nie wie, że obserwator tak to nazywa, że tak to znakuje abstrakcyjnie. I zawsze tak jest.

11

Page 12: Kwantologia stosowana

Po trzecie, kiedy na fundamencie odnotowanych w otoczeniu zjawisk w formule rozbiegania się (przyspieszającego uciekania materialnych kawałków od siebie) opiszę to jako zdarzenie z "chwilą zero" albo podobnie (tak się to będzie postrzegać), to jedynie sensowna, więc logicznie zborna myślowa konstrukcja jest taka, że ów mityczny i w przeszłości umiejscowiony punkt ewolucyjny, to była jedność, jakby jedna komórka życiodajna, z której (w kosmicznym akcie – no, tego tam, "zapłodnienia") coś się zaczęło wykluwać na wyprzódki, a też inflacyjnie (lub inaczej). Że było zbiegnięte i wybuchło, bo dziś się właśnie porusza w każdą stronę.Tylko że z tego wynika, że zbieganie w ów punktowy stan kwantowy, to musiało być stronnie analogicznie (więc symetrycznie) rozłożone wobec tutejszego wybuchania, musiało się na zasadzie lustrzanego odbicia dopełnić do postrzeganego. - Przecież, to na logikę trzeba brać, żadna bytująca konstrukcja nie jest tylko lewa czy prawa lub w inny sposób połowiczna, wszystko ma dwie strony. - Czyli tam się zbiegało, tu wybuchło, ale w całościowym oglądzie zjawiska wyłania się symetria, nie inaczej. Nie może być inaczej.

Dlaczego nie, zapyta ten lub ów? Czy logika, a nawet wzory na taką okoliczność wyprodukowane, zabraniają dziwacznego, więc jakiegoś niesymetrycznego rozłożenia stron? Nie zabraniają w ogólności, acz zabraniają w tymże wszechświatowym ułożeniu. Bo tenże świat, co to go nauka pospołu z filozofią (a i innymi kultami takoż) objaśnia w wiekowym trudzie pokoleń, to przypadłość wielce szczególna, która w zbiorze podobnych zajmuje wybrane miejsce. I nie jest to żaden tam cud mniemany, czy inne hołubce górali, ale fizycznie konieczna a stronnie symetryczna ewolucja. Tak to się lokalnie w bezkresie zadziało, że na ileś tam nieskończonych realizacji energetycznych procedur, tutejsze dwie strony zjawiska mają taki sam rytm i taką samą zajętość - w wieczności to pospolitość, musi jakiś świat taką rytmikę wylosować. I wniosek z tego oczywisty: strony równe sobie są, do i od "zera" biegnie to tymi samymi kroczkami, a zegary po każdej stronie sobie tykają miarowo i tak samo. I jest jasność ogólna w temacie. Jeżeli wybuchło, jeżeli było zbiegnięta, to inaczej nie może się dziać. - Koniec i kropka.

A jak nie wybuchło? - A jak nie było zera czy innego początku - to co?To samo. Dokładnie to samo. Żadnych różnic w postrzeganiu świata, w każdą obserwowaną stronę ucieczka elementów, stabilne ciśnienie w układzie analizowanym, osobliwości we wzorach i w fizycznie na/w niebie rejestrowanym zdarzeniu – słowem, po horyzont wszechświat w trakcie ewolucji i detalicznie się zgadza.Tylko - tama mała różnica (niech żyje!): pomyślunek inaczej sobie to układa w całość. Zaprawdę to drobiazg wobec nieskończoności i fakt marginalnie marginalny.

Tak na logikę absolutnie podstawową trzeba to ująć, z myśli bardzo oczywistej wyjść: że jedno wielkie kosmiczne bum, to niezwykłość w

12

Page 13: Kwantologia stosowana

zbiorze i dziw nad dziwy, w bezkresnym odmienianiu się wyjątek od zasadny, który w sposób niezwykły zaistniał i nie wiedzieć po co - i nie wiedzieć dlaczego tak właśnie się przepoczwarza. Jeden wybuch to wyjątek w regule, domaga się solidnego uzasadnienia dowodowego, sięgania po tłumaczenia rodem z mitologii oraz innych naleciałości kulturowych, i w ogóle wyzwanie ogromne dla szarych komórek, co to wszędzie przyczynową konstrukcję postrzegają i na takiej podstawie skutek odległy w czaso-przestrzeni potrafią podać.Dlatego, właśnie na logiczności się zasadzając, trzeba rzeknąć - i to głośno - że nie jeden niezwykły w swojej formule "początek" się tutaj zrealizował i kolejnymi krokami ciągle realizuje, ale że się wielość podobnych faktów dokonywała, dokonuje i będzie jeszcze się czas jakiś dokonywać, ku pożytkowi obserwacyjnemu. - Jeden i słabo w naukowym ciągu wytłumaczalny egzemplarz, to odstępstwo od zasady i zagwozdka rozumowo trudna do oceny – wielość takowych zjawisk, co to się w jeden układ składają, to banał logicznie uzasadniony, nic szczególnego w zbiorowisku bezkresnym a wiecznym. Prostota.

Jeżeli nie wybuchło "z punktu", to identyczne zjawisko światowe w jego postrzeganej zmianie można pozyskać "z wielości punktów"; nie jeden i niebywale niezwykły fakt, który "coś innego" uruchomiło w odpowiednim rytmie, ale zbiorowisko lokalnych faktów, które dzieją się stronnie ("przed" i teraz) – i razem, razem składają się na to wszystko obserwowane. - Nie początek kiedyś tam-gdzieś, ale ciągle się dziejący wielostronny ewolucyjny proceder. - Nie wybuchło, ale wybucha. - Nie wybuchło, ale zapada się i wybucha – zapada się i wybucha ... zapada się ... wybucha ...

Ale, co trzeba podkreślić z silnością maksymalną: zapada się oraz wybucha w jednym i lokalnym, i chwilowym wszechświecie, który w ramach Kosmosu się ukształtował; w jednym z mnogich podobnych, co to w całości takiego zachodzącego po wielokroć rytmu się pojawiają we wzajemnym powiązaniu. - Wzmiankowana symetryczność stron odnosi się do tego jednego świata; wybuchanie-zapadanie zaczęło się kiedyś dziać, dzieje aktualnie i będzie się działo. Ale do czasu. Rytm się począł i czas się pojawił (a przestrzeń pokrzywiła wielokrotnie), jednak po skończonej i obliczalnej ilości tyknięć to się skończy - definitywnie i dla wszystkiego tutaj się skończy. Bo wyczerpie się "zapas" tyknięć, zabraknie energii na łatanie dziur w niebie (wszak ono coraz szybciej się oddala w rozszerzaniu swoim). - I rozproszy się bańka mydlana... Ech...

Coś się kończy, aby coś się mogło ("gdzieś i kiedyś") zacząć...

13

Page 14: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 1.4 – Kot w pudełku.

Uspokajam obrońców zwierząt i podobnego badziewia, nie zamierzam analizować stanów życiowo-umarłych kota w kartonie, w końcu jest 21. wiek, świadomość ekologiczna rośnie w siłę (włazi na drzewa i inne konstrukcje), dlatego do badań wezmę osobnika zza ściany (w tym przypadku okres ochronny nie obowiązuje). - Zaraz - zakrzyknie ten i ów kolega fizyk - sąsiad to 180 cm żywej masy, napakowany po brzegi zlepkami komórkowymi, to byt gabarytowo wielkoskalowy (który widać, słychać - i czuć), więc jego dziwy losowości oraz przeskoki po orbitach nie obowiązują, to coś innego niż kwantowa podatomowa drobnica.Czyżby, kolego fizyku, czy na pewno inny? - Czy "sąsiad" za ścianą to coś innego niż "elektron" gdzieś tam "na/w dole"? Może warto przyłożyć zmysł badawczy do "ściany" i zastanowić się – i głęboko przemyśleć efekty eksperymentu.

Na początku była cisza. A później do lokalu obok wprowadził się sąsiad. I zaczęło się "naukowe" i żmudne, bo codzienne, badanie zewnętrznego wobec mnie świata. (W czym niebagatelną rolę odgrywała wielce wysublimowana technologia budowlana, która takie działanie umożliwia; czyli niewielka - w odniesieniu do nieskończoności - grubość materialnej przegrody ściennej). Po pierwsze i istotne, okazało się, że ktoś-coś za ścianą jest. - A raczej, żeby zachować wszelkie rygory i metodologię badawczą, muszę powiedzieć, że tak zinterpretowałem rejestrowane moimi czujnikami-wtyczkami (zmysłami) podłączonymi do rzeczywistości pozaścienne fakty fizyczne. Coś stukało lub wręcz waliło w cienką materię odgradzającą mój świat od tego obok, czasami dla odmiany wierciło bliżej nie zdefiniowaną przeze mnie powierzchnię poziomą lub pionową, ale bywało również i tak, że wyrażało się (w języku podobnym do naszych parlamentarzystów, żeby ich!). Cóż, przyznaję, nie był to dla mnie łatwy okres życiowy, znosiłem go jednak z pokorą, żeby nie powiedzieć, że heroicznie, wiedziałem przecież, że to dla dobra ogólnego.

Po drugie, kiedy czas naporu akustycznego zelżał i przeszedł był w stadium akceptowalne, a drgania i podobne wibracje struktury nie powodowały oczopląsu w trakcie czytania, postanowiłem zagadnienie "sąsiada" zgłębić na gruncie i od strony literatury fachowej. I to właśnie wówczas - z taką pewną nieśmiałością - skonstatowałem, że moja wiedza na temat tak mi bliskiego istnienia (cóż to w końcu jedna ściana) jest znikoma, a przy tym wielce powierzchowna. A nawet, można tak to ująć (za wspomnianą wiedzą książkową, z której czerpałem już pełnymi zdaniami), że jest wyłącznie statystyczna. Czyli, coś wiem, ale nic pewnego. Ot, na ten przykład, sąsiad próbował zawiesić na ścianie realnie

14

Page 15: Kwantologia stosowana

niezidentyfikowany przedmiot (tak logicznie powiązałem w jeden ciąg przyczynowo-skutkowy odgłos wiertła oraz kolejne efekty). Ale przecież, tak po prawdzie, kolega fizyk to potwierdzi, to nie mogę ani powiedzieć, że sąsiad podjął się takiego zadania - ani że w ogóle coś próbował zrobić. Dla mnie, postronnego obserwatora, acz poniekąd uczestnika życia za barierą (przez wspólnotę znajdowania się w jednej konstrukcji czasoprzestrzennej), to zawsze jest fakt niedookreślony i poza osobistym poznaniem – zawsze rejestruję stan "po", nigdy stan przebiegający tu i teraz. Tylko z samego faktu skończonej prędkości przenoszenia się sygnałów, już tylko z tego powodu moja wiedza o tym, co dzieje się minimalnie obok, ta wiedza zawsze jest wtórna, spóźniona – i niepewna. I fizycznie nigdy inna nie będzie.

Ale, kombinowałem, warto by jednak wybadać, co tam się dzieje, co też lokator obok wyprawia, jak sobie swoje cztery kąty urządził i co z tego wynika dla tutejszego świata. Po co? Przede wszystkim dlatego, żeby zaspokoić swoją ciekawość, w końcu człowiek - tak ma z natury - to byt wielce ciekawski (nawet nie proszony wlezie w każdą szczelinę rzeczywistości i teren oznaczy). Ale również z tej przyczyny, że dobrze być przygotowanym na ekstra wydarzenie, kiedy to (jeżeli się sąsiadowi coś "omsknie" w dziurawieniu granicznego muru) nagle nad głową wybuchnie tynk i posypie się betonowy gruz. Mogę osobiście żadnych szczegółów z życia osobnika obok nigdy nie poznać, bo to inny poziom-orbita, ale mogę - na rozpoznanej bazie ubocznych skutków jego podprogowych zachowań, które już zaszły - wywnioskować potencjalnie przykre dla mnie zdarzenia w bliskiej lub dalszej przyszłości. A to ma już swoją cenę.

Skoro sąsiad, analizowałem sytuację dalej, szaleje po tych swoich uwłaszczonych metrach kwadratowych i realizuje plan neoliberałów od siedmiu boleści ("wolność w domku"), to mój dylemat więźnia czterech wymiarów jest zasadniczy: muszę starać się rozeznać w sytuacji, mimo niepewności i nieoznaczoności. - I w tym momencie pojawia się pytanie: jak? Jak to zrobić? - I więcej, czy mogę to zrobić?Pytanie jest fundamentalne: czy mogę jednoznacznie zdefiniować w czasie i w przestrzeni położenie "sąsiada" za ścianą?

Pozornie zagadnienie jest trywialne, z gatunku, którym prawowierny fizyk się nie zajmuje - nic tylko zaopatrzyć się w dobrą wymówkę (lub "procenty") i zrobić wgląd badawczy w świat blisko-daleki – i "wszystko jasne". - Ale pojawia się pytanie, czy mogę sąsiada tak poznać, że wyznaczę jego życiowe ścieżki i chwilowe przesiadywanie w okresach zwolnienia obrotów? Czy na bazie zewnętrznych i zawsze spóźnionych "odgłosów" wywnioskuję, co się dzieje i dlaczego (i co z tego wynika)? - Zgoda, kolega fizyk ma rację, słyszę "kroki" (a przynajmniej tak to definiuję w posiadanym zbiorze abstrakcji), coś trzaska, gra muzyka. To zjawiska (i fakty) dobrze mi znane, w różny sposób opisane – to mój codzienny świat, oswojony i obmacany wszelkimi przyrządami. Ale czy mogę mieć pewność? - Żadnej. Przecież to nie musi być sąsiad, to może być kot, który wyskoczył z pudełka i głodny wyczynia brewerie, skacze po meblach i hałasuje

15

Page 16: Kwantologia stosowana

- to może być dowolny czynnik, który zawiera się dla mnie w treści pojęcia "sąsiad". Ale nie mam i nie mogę mieć pewności, że kryje się za nim konkretny fakt (ten i tylko ten). Coś "hałasy" mówią o stanie "tamtejszego" zakresu, ale to nigdy nie jest pewność.Ta droga poznawcza jest jedynie i realnie dostępną, ale jest tylko i zawsze przybliżeniem.

A może jednak zrobić zwiad bojem i "zerknąć" do sąsiada? Czy mój wgląd w obiekt badany (tu: lokal obok) coś wyjaśni - czy względem obywatela z tego samego poziomu, na którym i ja bytuję, jestem w innej pozycji i z innymi możliwościami niż fizyk wobec elektronu? Owszem, sąsiada znam, wiem, że to istota takich a takich rozmiarów (zbieżnych do mojego tempa reakcji) i dlatego poznawalnych w całej ich pełni, tak to oceniam zgrubnie. Ale, proszę kolegę fizyka o uwagę, warto się zastanowić: czy to, co uznaję za "sąsiada", to pełnia, jeden ostro wyznaczony w środowisku fakt? Czy włos, który właśnie ląduje na podłodze, to jeszcze sąsiad, czy już nie? A to tylko jeden z elementów opisu, są inne zakresy (promieniowania lub atomowe). Gdzie postawić granicę tego, co uznaję za byt – i jak tu zdefiniować granicę? Statystycznie, jako fakt "rozmyty na fali" możliwych lokalizacji w czasie-i-przestrzeni? Czy mogę ewolucyjne przebiegi tworzące wielkoskalowy zbiór opisać ściśle - czy to, co mam na wyciągnięcie ręki (czy innego zmysłu), jest – w logicznym sensie - różne od tego, co podobno kotłuje się na dole i zadziwia fizyków poplątanym zachowaniem?Odpowiedź na te pytania jest oczywista i jednoznaczna: to to samo, ten sam i taki sam problem. Jednostki poddane analizie zasadniczo, wręcz krańcowo inne, jednak zagadnienie poznawcze to samo. I takie same dylematy.

Czyli, żebym mógł spać spokojnie i nie obawiać się inwazji obcego zza ściany (czy z zakresu nieoznaczonego), muszę dokonać inspekcji na miejscu – zajrzeć do "sąsiada". Ale są ograniczenia. Dlaczego? Ponieważ otwarcie "puszki z lokatorem" jest zawsze chwilowe. Fakt, pozwala mi stwierdzić, czy osobnik istnieje i czy nadal żyje (czy też dynda pod sufitem, bowiem odechciało mu się z przypadłościami losu walczyć). Więcej, moje zadziałanie, które polega na otwarciu drzwi, zmienia stan energetyczny badanego obiektu (całego układu) identycznie, jak to "mechanika elementów" wyprowadza ze wzorów dla małych i bardzo małych bytów. Przecież moje zerknięcie do sąsiada wytrąca go z rytmu i "unieruchamia" w jakiejś stabilnej dla mnie pozycji (i lokalizacji). Wcześniej, "przez ścianę", miałem ogromny zbiór możliwych położeń obiektu w mieszkaniu, teraz, kiedy poddaję go obserwacji bezpośredniej, jest dla mnie w ścisłe określonym i zdefiniowanym parametrami punkcie. I tylko dla mnie. - Dlaczego? Ponieważ dla kolejnego obserwatora jest to albo inny punkt świata (żona widzi go inaczej, pod innym kątem i z innymi emocjami – i w innym układzie odniesienia), albo ciągle i zawsze stan niepewności poznawczej (bo ten inny obserwator jeszcze drzwi do stwierdzenia faktu nie otworzył). Dla mnie i tylko dla mnie obiekt postrzegany "znieruchomiał" i mogę go opisać w każdym dostępnym mi zakresie i parametrze. Tylko że, kiedy ponownie przymknę szparę postrzegania, wracam do sytuacji braku danych, znów dla mnie "elektron"-sąsiad

16

Page 17: Kwantologia stosowana

wędruje po szlakach, które układają się w bardzo nieostry i zawsze rozmazany na fali prawdopodobieństwa zbiór potencji. Kiedy "zerkam" do wnętrza, jestem fizykiem, wiem, co się dzieje – kiedy zamykam drzwi, pozostaje niepewność i domysł. I filozoficzny namysł (nad rzeczywistością).

Kolego fizyku, halo, obudź się. Czy dostrzegasz podobieństwo między "elektronem" i jego wybrykami w obszarze ciemnym a "sąsiadem" za ścianą? Widzisz podobieństwa w opisie zachowania jednego i drugiego? Potrafisz dopasować swoje wzory, z których wyłania się obraz przeskoków strzępków materii między orbitami, do rwetesu w lokalu obok – czy poznanie rozkładu elektronów w atomie jest czymś innym od poznania rozkładu "kroków" sąsiada?Nie, nie ma różnic. To nie jest inny czy jakoś szczególny poziom, do którego tylko wtajemniczeni (fizyczno-matematyczni) mają wgląd, to moje (czy dowolnego obserwatora) możliwości badawcze wyznaczają granicę. To prawda, że jest strefa, do której fizycznie nie sięgnę nigdy. To święta prawda, do bólu prawda – ale to tylko fizyczna prawda. I można ją dopełnić ujęciem zewnętrznym, filozoficznym - a więc niezależnym od układu badanego-poznawanego tu-i-teraz.Czyli - w najszerszym rozumieniu – można na bazie fizyki zbudować Fizykę (i zawsze-tylko-wyłącznie Fizykę!). Przecież na poziomie fundamentalnym fizyka spotyka się z filozofią, ten obszar od dawna był rozpoznawany i penetrowany, nawet z sukcesami. Że dziś kolega, zerkając w swoje szkiełka, potyka się o odwieczne dylematy (oraz sofizmaty), że rejestruje nieostrość oraz zadziwienia?...

Cóż, może już czas zajrzeć do sąsiada?

17

Page 18: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 1.5 – Atom i okolice.

Atom, wiadomo, to takie cuś, co kotłuje się gdzieś tam na dole od kilku tysięcy lat (a nawet dłużej), kotłuje różnopierwiastkowo i według rubryk w tabelce. I jest niepodzielny. Tak po prawdzie - stan na dziś – z ową niepodzielnością atomowych jednostek to tak do końca nie jest, standardowo układa się toto w konstelację drobnicy materialnej, numeruje i porządkuje – a nawet konstruuje z tego wszystko tutejsze oraz okolicę po horyzont (aż całe 4 % wszystkiego, żeby to!), ale kto by w to wierzył. Bo czy ktoś widział atomowe dziwo na oczy, organoleptyczne zbadał podszewkę codzienności? - Niech będzie, zgoda, ten i ów chwali się, że intymny świat atomów z wypiekami na twarzy podgląda, nawet owe bestyjki tunelując maca i modeluje w wybrane pozycje, jego sprawa. Ale - jako przeciętnemu obywatelowi świata - cóż mi po tym, ja na swoje patrzałki atomu nie sięgam, a chciałbym. Czy mogę zobaczyć i uwierzyć? Do skomplikowanego sprzętu mnie nie dopuszczą, bo coś złego z tego jeszcze wyniknie, żaden mikroskop tu nie pomoże (tego też nie mam), to jak zobaczyć elektron i pozostałą rodzinę? Czyli jestem bez szans, moja ciekawość sobie a muzom?

Czym dysponuję? Chęciami, to już jest punkt zaczepienia. Przecież, literatura przedmiotu to potwierdza, byle poważny (czy domorosły) eksperymentator od tego zaczyna (często w garażu lub na dachu). Po drugie, mam (a przynajmniej mam takie wrażenie) kilka szarych atomów do dyspozycji, które coś w okolicy potrafią zinterpretować. Po trzecie, właśnie, mam tę okolicę. Bo z siebie, co zrozumiałe, atomu nie wydłubię (integralność cielesna to niezły ewolucyjnie wynalazek, warta zachowania). Dlatego atomu muszę szukać w okolicy - okolica to jest to. Tylko dalekiej czy bliskiej okolicy? Oto jest pytanie.

Wyglądam przez okno, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza i łyknąć nowych pomysłów. Wyglądam drugi raz – i już wiem, odkryłem, mam atom na wyciągnięcie jednego spojrzenia! Oto zupełnie szczęśliwym zbiegiem okoliczności, na skutek zawirowania w lokalnym światku i jako zredukowanie się fali możliwych stanów kwantowo-społecznych, w bliskości eksperymentalnej zebrał się (w życiowo ważnej sprawie) uliczny tłumek. Czyli mam model atomu w pełnej krasie. Mam zdybany na gorącym uczynku samotworzenia się w czasie rzeczywistym model atomu - model ze wszelkimi orbitami (oraz orbitalami), przeskokami tu i siam elektronów, z centrum i obrzeżami; no i w interakcji z otoczeniem. Idealny model.

Że co, że to nie ten poziom? Że tłumek to nie atom, że znacznie i wielokrotnie przerasta taki zbiór jednostkę atomową i jej elementy elementarne? Kolega fizyk poważnie sprzeciw zgłasza?A dostrzega kolega w tym tłumie jednostkę elementarną, konkretnego "ludzia", inaczej byt człowieczy? Że człowiek to poplątany zbiór

18

Page 19: Kwantologia stosowana

atomów i pozostałego drobiazgu, to prawda, ma kolega rację. Ale, zwracam koledze uwagę, ów całościowy ludzki konstrukt to jednostka elementarna w ramach zbioru społecznego; to zbiór jednostek, które go tworzą, ale także jednostka w zbiorze, który współtworzy. Atom, jednostka obliczeniowa, jest elementem tworzącym zbiór w formule pierwiastka (wyróżnione w tle i pokrewne sobie byty o tych samych cechach) - człowiek jest elementem tworzącym grupę-zbiór w postaci społeczeństwa. W obu przypadkach (i w każdym innym) mogę wyznaczyć elementarną "jedynkę" budującą zbiór – czyli wyznaczyć kwant tego zbioru. Prawda, kolego?Że w odniesieniu do innego wyznaczonego poziomu (znajdującego się wyżej lub niżej obserwowanego) jest to mocno rozbudowana struktura w toku zmiany, to też prawda. Tylko że ja tu prowadzę eksperyment na jednostkach, drogi kolego, a jednostka zawsze jest jednostką. Przecież, kolega potwierdzi, każdy zbiór faluje korpuskularnie - tylko tak i zawsze tak. Czy atom, czy tłum, nie ma różnicy. - Co najwyżej wdrukowane w myślenie "twarde dowody" i przyswojone w szkole abstrakcje sugerują inne podejście. Ale to już problem z marginesu.

Czyli najlepszym modelem "atomu" jest tłum, dowolne zbiegowisko (i zbiorowisko), które można detalicznie obserwować w przemianach i wyciągać wnioski. Istotne, najważniejsze w tym modelu jest to, że w "ulicznym atomie" wszystko widać w szczegółach i każdego dnia. I że mogę to śledzić na bieżąco, bez wyrywanych podatnikom wątłych zasobów na skomplikowane oprzyrządowanie. To nie jest punkt, czy inna kropka kwantowa, ale energetyczna konstrukcja w chwili jej powstawania – następnie w momencie, kiedy zajmuje maksymalny w środowisku obszar – oraz w stadium końcowym: zamierania, zanikania w jednorodnym tle; widzę początek, środek i koniec skomplikowanego procesu, którego nigdy na poziomie atomowym nie poznam.

W tym konkretnym przypadku (poznawanie "atomu") moje działanie badawcze polega na tym, że umieszczam się gdzieś wysoko, najlepiej w proporcji (tego zapewne nie muszę podkreślać) do uczestniczących w badaniu elementów. Z jednej więc strony jest eksperymentator, a z drugiej atom-zbiór, który zaistniał na ulicy. Technicznie może to być na przykład wysokościowiec i dziesiąte piętro, z którego spoglądam. Moje zadanie jest fundamentalnie proste: obserwuję "atom" i robię zdjęcia. Ale ponieważ reakcje zachodzące na poziomie atomowym to inne tempo, dlatego moje działania (czyli kolejne zdjęcia bytu "na dole") rozdziela duży odstęp czasu; tam się kręci, wiem o tym, ale znacznie szybciej.

Warto wypunktować, to dla niedowiarków, co to fizyczne hokus-pokus wzięli sobie zbytnio do serca i atom traktują jako coś z nie tego świata (pokręcone i statystycznie nieoznaczone). Otóż w takowym "atomie-tłumie" mogę zaobserwować przeróżne składniki i zależności między nimi, wielce interesujące. A to skondensowane centrum, a to wolne elektrony na obrzeżu, a to wędrówki tam i z powrotem owych jednostek tworzących (pod wpływem sił zewnętrznych). Ale i więcej, na przykład rotację całego układu, bo to nigdy nie jest struktura

19

Page 20: Kwantologia stosowana

w zatrzymaniu, można wyróżnić falowania-drgawki, pozyskiwanie oraz tracenie kwantów energii. - To może być również "kordon" policji, który "dociska" i kształtuje z zewnątrz strukturę "atomu", to może być słabe ogniwo tego kordonu, przez które wycieka strumień silnie naładowanych emocjonalnie cząstek - itd. itp. Nic tylko wyobrażać sobie, analizować i wyciągać wnioski. Prawda, że ciekawe?

Ale to dobre dla początkujących, ten poziom zgłębiania dziwów "na dole" polecam na rozgrzewkę, ja stawiam sobie (nieco) ambitniejsze zadanie: zamierzam przewidzieć, co się zdarzy w takim układzie w trakcie jego przemian. Mówiąc inaczej, zamierzam wyprodukować opis przyczynowo skutkowy postrzeganych zmian: jest fakt i szukam jego następstw. Czyli robię zdjęcia "atomu" i próbuję na ich podstawie wyznaczyć, co zaistnieje w zbiorze (gdzie i kiedy). Lub jak będzie się zachowywał wyróżniony element, tzw. "elektron".

Moje zadanie jest tylko pozornie banalne. Ot, widzę na fotografii osobę, której zachowanie mnie zaciekawiło (podobnej do znajomego fizyka). Przemieszcza się w tłumie, przepycha do centrum (coś ją w tę stronę wyraźnie "popycha", czy "przyciąga"), dlatego staram się przewidzieć, gdzie znajdzie się na kolejnym zdjęciu, które będę robił dopiero za kilka minut. - Zadanie wydawałoby się proste, ale jego realizacja ograniczona. Konia z rzędem temu, kto skutecznie i z detalami wytypuje położenie "elektronu-osobnika" i jego cechy w kolejnym rozdaniu (a tym bardziej w dalszych). Przeprowadzając w tak nakreślonej skali działanie badawcze szybko przekonuję się, że jest to zadanie ponad moje siły, nie do wykonania. Ani teraz, ani nigdy. Dlaczego? Ponieważ dysponując nawet super technologią, czy oprzyrządowaniem w postaci "mechaniki elementów", nie mogę tego zrobić; każde moje ustalenie obarczone jest wpisaną integralnie i na zawsze w eksperyment niepewnością, pozwala wyznaczyć położenie albo stan obiektu z przybliżeniem, zawsze jako zakres potencjalny (i nigdy z jednoznacznie wyznaczonymi granicami). Nie ma znaczenia wysiłek i zastosowana metoda, obserwowanego obiektu, który tam na dole się przemieszcza, nie mogę zarejestrować w przemianach (jego krokach po ulicy). Kręci się, wiem o tym – ale poza moją obserwacją.

Wszystko pięknie, ale dlaczego tak jest? Dlaczego nie widzę mojego "elektronu"? Uzyskuję, na co zwracam usilnie uwagę, dokładnie ten sam efekt i ten sam dylemat, co fizyk badający drobnicę atomową w ogromnych machinach. Za oknem kłębi się tłum, czyli pozornie jest to mój poziom istnienia, ale jeżeli tak wyskaluję eksperyment, że zachowane są proporcje pomiędzy mną a elektronem, cały obszar z mojej obserwacji wypada - jego po prostu w tej obserwacji nie ma. Dziw, szok, itd., fizycy z lubością tak opisują zachowanie świata w zakresie podprogowym.Ale przecież ja wiem – ja wiem, że wytypowana przez mnie jednostka nigdzie nie znikła. Między kolejnymi "fotkami", na których pojawia się w całości i w zdrowiu, przemieszczała się krokami od punktu do punktu, wiem, że nie zapadła się w żaden rejon nieoznaczony i nie znikła z istnienia. Wiem o tym, bo wystarczy tylko, że wychylę się przez okno i na bieżąco zweryfikuję eksperyment.

20

Page 21: Kwantologia stosowana

Więcej, co także jest tu istotne, ów "obiekt" - z jego perspektywy patrząc - nic nie wie o tym, że dla mnie przestał bytować pośród fizycznych faktów i rozpadł się na chmurę prawdopodobieństwa, dla niego ciągłość jest w całej pełni zachowana, a wpływ targających nim sił zewnętrznych w znacznym stopniu poddany kontroli; świat w jego ujęciu to dynamiczna jedność.Wniosek: ten sam fakt fizyczny, ale opisywany z innego poziomu, wygląda skrajnie odmiennie.

Czy kolega fizyk to widzi? Czy zamierza zaniechać głoszenia wszem, że tutejsze to oznaczone i przewidywalne, a tamte przeciwnie? Czy kolega nie pozyskuje z tego eksperymentu wiedzy, że ograniczenia w obserwacji są nie w świecie, ale w bycie obserwującym? - Czy nie można z zaprezentowanego wyciągnąć wniosku, że zakres nieoznaczony jest powiązany nie tyle z obiektem wirującym "na dole" (co by nim nie było), ale z możliwościami i z położeniem obserwatora względem obserwowanego?

Zabawa w eksperymentatora dostarcza wielu pytań.

21

Page 22: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 1.6 – Spojrzenie z wysoka.

Każdy domorosły znawca wszystkiego wie, że niejaki Einstein, ten od "E", nie godził się na hazard z bytem pozafizycznym i nie dawał przyzwolenia na splątany wewnątrz rzeczywistości stan elementów. Co więcej, podobne uwagi wobec bliskiego i dalekiego świata mieli inni fachmani dłubiący w kwantowym drobiazgu - wyszło pół za, pół przeciw. Czyli temat zdiagnozowany.

Ale sprawa, trzeba to przyznać, kolego fizyku, mimo eksperymentów, które owe dziwy działania na dystans potwierdzają, jednoznaczna i do końca jasna nie jest. Dziś, to faktyczny fakt, dominuje i nawet góruje "spojrzenie fizyka", prawda, tak jest, wszystko piękniaste; losowość w fundamentach bytu (a zwłaszcza jego opisywanie) wydaje się koniecznością. Ale. - Ale pozostaje i domaga się usilnie swych praw odwieczne i od zawsze, i na co dzień w każdym osobniczym przypadku obecne odczucie (i doświadczenie!), że fakt poprzedzony jest innym faktem, i że to ciągnie się w nieskończoną wieczność. Mówiąc inaczej, fizyka fizyką, eksperyment prowadzony na kawałkach materii wnosi wiele (i jest to istotne), ale negowanie podejścia, w którym eksperyment myślowy, czyli filozoficzny, jest podstawą do wnioskowania, jest błędem. A co najmniej działaniem jednostronnym. Więc z zasady niepełnym (ułomnym). Dlaczego? - Ponieważ owe dziwy i dylematy, które aktualnie są z takim przejęciem obserwowane w zachowaniu porcji czegoś na dnie, to jest znane od zawsze, to było analizowane na wszelkie sposoby, a nawet zostało jakoś oswojone i ponazywane. Że wspomniane analizy prowadzono w innym narzeczu niż fizykalno-matematyczny, że było to gaworzenie egzotyczne (również ezoteryczne), to insza inszość, detal wobec Kosmosu.Pojawia się więc oczywiste w tym momencie pytanie: czy filozof (po prostu gość od dłubaniny w abstrakcjach czy innych pojęciach) może do skwantowanego opisu rzeczywistości coś nowego i interesującego dorzucić - czy może, mówiąc wprost, "wychylić" się poza fizycznie i jedynie dostępne czas-i-przestrzeń i spojrzeć "na to wszystko" z daleka? Może. I powinien. - I nie chodzi o żadne "byty niematerialne" (czy podobne), ale o jak najbardziej konieczne. Chodzi o Fizykę. Chodzi zawsze-tylko-wyłącznie o Fizykę.

Eksperyment.Jednym z wielce skutecznych sposobów analizowania rzeczywistości jest analogia, potężne narzędzie, które pozwala zobaczyć to, co w inny sposób poznane być nie może. Dlatego, fizyczny kolego, żeby podeprzeć wyżej wyartykułowane, chciałbym zaproponować prosty, ale wymowny myślowy eksperyment, który wspomoże koleżkę w analizowaniu tego i owego. A co, korzystają fizycy z próbówek i zderzaczy, inni nie gorsi, również swoje sposoby mają.

22

Page 23: Kwantologia stosowana

Spotykam się otóż w popularnych ujęciach (które starają się urobek naukowy złaknionej gawiedzi przybliżyć obraz "tego wszystkiego", w jej zbiorze znaków zakamarki świata pokazać) z różnymi sztuczkami. To te wszystkie modele z małymi i dużymi kulkami, stadionami, po których przechadza się objaśniający osobnik, gdzie składniki kręcą się, iskrzą i migoczą – itd. Znane, lubiane, robi wrażenie. A czyni się to po to, żeby wykazać, jakie to duże, a moja-nasza pozycja to pyłek wobec całości.Fajne to, powtarzam, serce ściska i rozum pobudza, jednak można z tego wycisnąć coś jeszcze, i to głęboko, zasadniczo ważniejszego.

Jednym z takich ujęć jest zobrazowanie i opisanie relacji między mną a "faktem elementarnym", dalej zwanym "elektronem". A mówiąc konkretnie, że relacja ta ma się tak, jak moje istnienie względem macierzystej gwiazdy. Słowem, że elektron w proporcji do mnie to to samo, co ja do Słońca. Ciekawe.Ciekawe, ale i istotne. I to z logicznego, filozoficznego punktu widzenia. Choć, co warto podkreślić, również liczby, które muszą w tym momencie paść, mają swoją wagę. Z grubsza biorąc (proszę nie przejmować się szczegółami, chodzi o zasadę), lokalne słoneczko to 2 x 1030 kg, natomiast człowiek to 102 kg. Czyli zachodzi proporcja: Człowiek 1 - Słońce 2 x 1028.

Dalej – jeszcze dwa niezbędne elementy eksperymentu, bez tego się nie obejdzie. 31 536 000 s, rok kalendarzowy. Oraz dodatkowo, jako składnik zasadniczy działania i rozumowania, należy wprowadzić w tym miejscu pojęcie "obserwatora hipotetycznego". Czyli kogoś, kto jest umieszczony w stosunku do mnie w takiej proporcji, w jakiej ja lokuję się wobec elektronu. To obserwator ulokowany "w górze", swoje badania prowadzi na takim poziomie, na którym jedna sekunda jego obserwacji oznacza na moim 2 x 1028 sekund odnotowanej zmiany. (Zaznaczam, chodzi o eksperyment logiczny, bez żadnych odniesień.) Ja postrzegam rytmikę zdarzeń, które definiuję jako "elektron", w w proporcji 2 x 1028, ale jednocześnie sam jestem postrzegany (jako "elektron-człowiek") również w proporcji 2 x 1028. Efekt? W przeliczeniu jedna sekunda - podkreślam, kolego fizyku - tylko jedna sekunda "obserwacji z wysoka" to w moim, tak pozornie dobrze znanym świecie, 634 195 839 675 291 730 086,3 lat.Ciekawostka? Zabawne podejście? Igraszka logiczna? Otóż nie.

Zwracam uwagę na podane wielkości: jedna sekunda tzw. "obserwatora hipotetycznego" obejmuje w moim otoczeniu odcinek czasu o zakresie 634 195 839 675 291 730 086,3 lat, a więc znacząco "wystaje" poza najśmielsze ustalenia wieku Wszechświata. Co to oznacza? Że w opis – a raczej, żeby być precyzyjnym, że w próbę wyznaczenia mojego położenia w tak zakreślonym (wyliczonym) zbiorze elementów i ich lokalizacji, wprowadzić trzeba, po pierwsze, Kosmiczny ocean możliwości (wszak "Wszechświat" może, ale nie musi zmaterializować się, to może być ten lub inny układ planetarny, nawet bardzo wobec tego odległy - to może być stan potencjalny, który nie "zredukuje się falowo" do realności itp.; paleta rozwiązań równań opisujących ten proces jest przeogromna) – a po drugie zawsze niepewność co do

23

Page 24: Kwantologia stosowana

stanu rzeczy, niepewność jako fakt integralny opisu.

Po trzecie, kiedy nawet maksymalnie zawęzić obserwacje (do granic technicznych i fizycznych możliwości obserwatora), więc analizować minimalny przedział "czasoprzestrzeni", to i tak rotacji elementu (czy innych parametrów) nie sposób wyznaczyć łącznie. - Dlaczego?Ponieważ najmniejsza, zarazem graniczna rozpiętość (rozdzielczość) obserwacji "bytu hipotetycznego", jest dalece większa ponad to, co oznacza moją sekundę; jedno "tyknięcie" na poziomie wysokim to dla mnie wieczność.Inaczej, bo sprawa zasadnicza: jestem sam dla siebie strukturą jak najbardziej zborną i bytem całościowym (i nie rejestruję żadnych w tym procesie nieciągłości, przeskoków czy dziwów), ale w takiej, a więc prowadzonej "z wysoka" rejestracji zmian wyróżnionego z tła i całościowego obiektu, całe moje życie, wszystko od chwili zero aż po ostatnie tchnienie – w tym ujęciu to mało, to prawie nic. - To "mniej niż punkt" (kwantowy). W takim zobrazowaniu zjawisk, które znam z codzienności i które są dla mnie wszystkim, w taki sposób prowadzonym opisie (który można przecież zmatematyzować) zapewne nawet nie zbliżę się do realnych, faktycznych rozmiarów badanego obiektu, kiedy przyrównam stosowaną metodę do próby wyznaczenia położenia człowieka w zbiorze rozmiaru galaktyki - a może nawet i w gromadzie galaktyk (i to w rozkładzie przestrzennym oraz historycznym). "Ja", w dowolny sposób rozumiane "ja", w takim odniesieniu to nieprzeliczalny zbiór prawdopodobnych lokalizacji. I co więcej, nigdy z ostro zaznaczoną strefą, którą można zdefiniować jako granica badanego-obserwowanego istnienia. A zarazem i jednocześnie, co również trzeba bardzo mocno podkreślić, byt wielorako splątany z każdym innym stanem energetycznym, który znajduje się w okolicy.

Warto w tym momencie wyobrazić sobie pole obserwacji wspomnianego wyżej "bytu hipotetycznego" i odnieść to do zdeterminowania fizyka w poszukiwaniu elektronu – wnioski są pouczające. Jeżeli "obserwator hipotetyczny" będzie zdesperowany w wyznaczeniu mojego obecnego położenia (czy innych parametrów, które opisują w czasie i przestrzeni jednostkę), jeżeli zapragnie "przyszpilić" i poznać "elektron-człowieka", musi podjąć decyzję: sprawdzam. Czyli musi wykonać pomiar – musi zdecydować się na zadziałanie (wskazać "palcem" punkt). Ale, zwracam uwagę, z całości mojego zaistnienia (obecnie i historycznie), w takiej skali dokładność badawcza sięga nie pojedynczego bytu, ale obejmuje wielgachne przyległości (może nawet całościowa linia ewolucji biologicznej w takim "mgnieniowym" pomiarze się zawiera). Jak w takich okolicznościach wychwycić ten jeden badany konkret? ...Nie można, jego w takiej obserwacji po prostu nie ma.

Na jednostkę "tyknięcia zmiany" z poziomu obserwatora ("w górze") składa się to, co aktualnie mnie (lub elektron) tworzy, ale także zdarzenie sprzed wielu lat, nawet milionów. Skutek? Rozmycie na/w fali prawdopodobnych stanów, którą redukuje do jednego ciała-stanu akt pomiaru (aktywny akt pomiaru). Przed tym zdarzeniem były fakty wcześniej mnie budujące, ale już "zagasłe" - po nim są inne, które

24

Page 25: Kwantologia stosowana

jeszcze nie zaistniały w moim doznaniu, jednak one wszystkie razem tworzą to, co mnie stanowi. Pomiar "odrzuca" brzegi i wybiera fakt ze zbioru – natomiast obserwacja (dowolnego już obserwatora oraz dowolnego już faktu) tylko-i-wyłącznie może rejestrować zbiór. A więc nieostry, rozmyty, złożony z wielu poziomów i jednostek stan energetyczny.Decydującą rolę w działaniu odkrywającym składniki rzeczywistości (te wszelkie "fakty elementarne") ma techniczna zdolność dotarcia do szczegółów. Historia poznania to "drobienie" drobiazgów – no i szukania zależności między nimi (reguł ich zmiany). Tylko że, to trzeba sobie powiedzieć szczerze i otwarcie, kolego fizyku, w tym dążeniu "w głąb" jest granica: nie można zbadać fizycznie niczego mniejszego niż najmniejsze z najmniejszych. Co nie oznacza – kolego fizyku – że to koniec, że to rzeczywiście najmniejsze z najmniejszych. Dalej-głębiej jest Fizyka.

Zwracam uwagę na tak powstały obraz mojego położenia - czy czegoś to nie przypomina? - Czy "mechanika elementów", którą hipotetyczny obserwator musi wyprodukować do zdefiniowania mojej lokalizacji, nie jest analogiczną procedurą, którą jako fizyk muszę zastosować wobec faktu nazywanego "elektronem"? Czy obrazy, tak odległe skalą i ilością zaangażowanej energii, czymś się różnią? Czy "dół" jest czymś innym od "góry"?W tym eksperymencie (i wcześniejszych) centralnym elementem jest to, że przy pomocy niezwykle prostego zabiegu logicznego uzyskuję mozaikę ujęć, która przyprawia fizyków o fundamentalne zmieszanie, a którą przypisują wyłącznie procesom na dnie. Jak widać, sprawa ma znacznie głębsze odniesienia i nie ogranicza się do "zakresu ciemnego" - dotyczy każdego poziomu i każdej obserwacji.

Co ważne i co podkreślam, w tym działaniu nie przekraczam w żadnym punkcie intuicyjnego postrzegania faktów i relacji między nimi, tu nic nie jest sprzeczne z tzw. zdrowym rozsądkiem - wszystko jest stąd i teraz i dobrze opanowane. A przecież obraz, który wyłania się z tego ujęcia, jest sprzeczny z codziennością, jest cudaczny, dziwaczny, szalony, daleki, oszałamia (mógłbym tak długo, fizyka dostarcza wielu podobnych określeń). Co więc jest tego przyczyną, świat i jego cechy, ponoć głęboko ukryte, czy obserwator próbujący rozpoznać te własności? Dlaczego fizyka w fundamentach dostrzega dziwy, choć wokół w miarę spokojnie? Odpowiedź, która się nasuwa, jest wyraźna: to obserwator oraz jego możliwości (i położenie w zbiorze) decydują o tym, co i jak widzi (rejestruje) - to fizyczna budowa eksperymentatora wyznacza zakres "obmacywania" otoczenia. A także to, jakie na tej podstawie tworzy abstrakcje.

Kwanty odkryli fizycy (pełny szacun) – ale kwant to pojęcie filozoficzne.I warto z tego wyciągnąć wnioski.

25

Page 26: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 1.7 – Ciężar abstrakcji; "grawitacja", prawda czy fałsz?

Tak, wiem, ogłoszenie było: "grawitacja" złapana i prześwietlona. Jednak usilnie uprasza się wszelkich krytykantów o doczytanie co najmniej do połowy tekstu, jako że wcześniejsze odłożenie zapisków z uwagą, "co za idiota", może skutkować nieporozumieniami.Po primo – poniższy zbiór słów ułożonych w ciąg zdań gramatycznie ze sobą powiązanych nie odnosi się do codziennie doznawanego stanu pomierzonego fizycznie, a nawet matematycznie obrobionego wzorami. Tego nie tykam, w tych rejonach nic po mnie.Po secundo – interesuje mnie tylko-i-wyłącznie interpretacja prawa powszechnego "docisku" do gleby, matki naszej. - Interesuje mnie, powtarzam, logiczna (pojęciowa) analiza tego, co powszechnie się przyjęło nazywać "grawitacją" – liczą się tu jedynie zastosowane abstrakcje, reszta jest faktem (o którym poważni "gendermeni" nie dyskutują).I to by było na tyle względem wstępu.

Rozwinięcie.Krótki zestaw danych:- grawitacja jest siłą podstawową,- działa na odległość (dużą),- działanie siły słabnie odwrotnie proporcjonalnie do kwadratu oddalenia obiektów (tako rzeczą wzory),- grawitacja jest siłą jednokierunkową (zawsze skierowaną do masy i jej centrum),- siły grawitacyjne zawsze mają charakter "przyciągający" i należą do tzw. oddziaływań wzajemnych,- źródłem (przyczyną) jest masa,- grawitacja jest zjawiskiem falowym,- jednostką, nośnikiem fali grawitacyjnej jest tzw. "grawiton",- grawitacja deformuje otoczenie masy (zakrzywia okolicę),- fala grawitacyjna rozchodzi się z prędkością światła.Wystarczy, więcej danych nie pamiętam. Dla ciekawskich dostępne w zbiorach bibliotecznych lub podobnych.

Rysunek.

M – masa, "g" – "grawiton", r – odległość fali grawitacyjnej wobec masy, która jest powodem jej zaistnienia. Inne szczegóły nie są tu istotne (np. druga masa, ruch - albo że "grawitacja" jest formą istnienia energii), proszę się nie czepiać.

26

Page 27: Kwantologia stosowana

Kilka stwierdzeń ogólnych.Zjawisko niewątpliwie istnieje, chodzę, jabłko spada, planeta się kręci i marszczy otoczenie, rakiety latają tam i z powrotem, wzory sprawdzają się do wielu miejsc po przecinku. Tylko jest problem: brak namacalnego dowodu na realne, a nie hipotetyczne istnienie nośnika grawitacji, czyli tzw. grawitonu. Że słabo oddziałuje, że potrzeba oprzyrządowania w postaci obiektów o rozmiarze kilometrów i miliardów dolarów, że być może nawet konstrukcja zajmująca część orbity planetarnej nie wystarczy? Prawda. Może więc wypadałoby na początek spytać, czego to konkretnie się w stogu rzeczywistości szuka, a następnie spróbować owo coś namierzyć i zdybać - prawda?

Pytanie.Jeżeli - odwołuję się w tym momencie do rysunku powyżej – jeżeli "grawitacja" jest siłą zawsze skierowaną do centrum masy i jest z owa masą integralnie powiązana – jeżeli działa na odległość (nawet w nieskończoność) – jeżeli jest falą – jeżeli nośnikiem tejże fali i jednostką tworzącą jest coś w formule "grawitonu" i razem z falą wyróżnioną przemieszcza się do/w kierunku masy – jeżeli uwzględnić te wszystkie "jeżeli" i głęboko sprawę analizować, to pojawia się fundamentalne, a przy tym mocno niepokojące szare komórki pytanie: jak-którędy-dlaczego owo "coś" znalazło się w punkcie-miejscu, w którym się znalazło? Czyli, dlaczego tzw. "grawiton" objawia się w odległości r od masy M i jakim sposobem tam się dostał?

Jeżeli przyczyną fali grawitacyjnej jest masa "na dole", jeżeli ta fala jest jednokierunkowa i zawsze skierowana w dół (zawsze w dół skierowana i zawsze jednokierunkowa!) – to jakim sposobem element nośny tej fali znalazł się wysoko i podąża zwrotnie do masy, która go "produkuje"? Do stu tysięcy zapadłych gwiazd, przemieścił się w nadprzestrzeni, a może wędruje podprzestrzenią? Jest faktem pozaczasowym, porusza się nadświetlnie, tuneluje w niezbadanych naukowo rejonach – a może coś-ktoś go tam detalicznie przenosi (apage!)?

Podkreślam, powtarzam.Nie chodzi o zjawisko, jest i działa, i dobrze. Ale o wyjaśnienie, interpretację, czym taki fizyczny proces jest. Zaburza i zakrzywia otoczenie – zgoda, to widać, słychać (i czuć). Ale jeżeli wiążę to z falą wytworzoną przez obiekt, jeżeli owa fala rozchodzi się po/w tym otoczeniu, a zarazem jest zawsze skierowana do centrum masy, to coś tu nie gra. I dlaczego tego nie daje się pomierzyć, złapać w te różne wymyślne urządzenia? Nawet jeżeli zdefiniować zjawisko na modłę nowoczesną, czyli jako oddziaływanie form energii i jej gęstości, z pominięciem pojęcia siły (wszelkie dodatnie i ujemne ciśnienia) – jeżeli opisywać to jako ruch po osobistej krzywiźnie każdego masywnego ciała i w interakcji z innymi podobnymi, to i tak w centrum dotychczasowego rozumowania o tym procesie znajduje się fala i jej element nośny – więc i problem pozostaje.Jest "grawitacja" – czy jej nie ma?

27

Page 28: Kwantologia stosowana

Możliwe kierunki wyjaśnienia. Generalnie możliwe są dwa kierunki postępowania: wewnętrzny oraz zewnętrzny. Czyli źródłem zaburzenia ("grawitacji") jest masa "na dole", ale konsekwencją jest powyższe pytanie. I problem z próbą odpowiedzi. Drugi trop, czyli ulokowanie przyczyny takiego procesu na zewnątrz w stosunku do masy, to znów jest sprzeczne z ciążeniem i przyciąganiem (nie ze zjawiskiem, ale takim jego opisywaniem - że coś "przyciąga"; fakt, takie podejście to już historia, jednak mocno się w opisach trzyma, dlatego trzeba się z nim zmierzyć).A poza tym, niezależnie od podejścia tłumaczącego, pojawia się, i to jako kłopotliwa zagwozdka - czym jest i skąd pochodzi nośnik takpostrzeganego i odczuwanego zjawiska. Tak źle i tak niedobrze.

Wniosek."Prawo powszechnego ciążenia" – prawda czy fałsz? Wybór, Szanowny Czytelniku, należy do Ciebie.

28

Page 29: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 1.8 – Zbiór skończony acz nieograniczony.

Że co, że nie ma takiego? - Hej, orły, sokoły, herosy pomyślunku i podobni, rozejrzyjcie się, co rzuca się wam w kaprawe oczka? Czy widzicie pleniące się w każdym zakamarku rzeczywistości materialne badziewie, czyli życie? Dostrzegacie tę wyjątkową pospolitość, co to się mnoży przez dzielenie i pączkuje odnóżami albo odwłokami? Czy widzicie, jak jedno żyjątko zasysa z otoczenia kawałek czegoś, a w kolejnym kroku, trawiąc tenże kęs, przebudowuje (od wewnątrz) swoją cielesność? Czy rejestrujecie w swych wielce rozbudowanych przyrządach, że ów strumień energii jest niebywale skromny ilością elementów składowych (ich formą pierwiastkową), ale przeogromny (i jeszcze raz ogromny) liczbą atomowych jednostek zaangażowanych w tak wyróżniony z tła ciąg zdarzeń?Widzicie? Dobrze. To przemyślcie, co widzicie.

To jest tak, żyjątko w każdej znanej tutaj postaci to kilka, albo w maksymalnym liczeniu kilkanaście elementów tworzących (inaczej zwanych pierwiastkiem). Zgadza się? Fajnie. Przyjrzyjcie się teraz detalicznie stworkom. - Istnieje sobie takie coś, namierzy zmysłem swoim w okolicy innego coś do skonsumowania, pochłonie to, strawi – no i, sami rozumiecie, na drugim końcu resztek się pozbędzie. I odpoczywa zadowolone. Tylko że, zauważcie fachmani, każdy kęsek to to samo, żadnej odmiany kąsania. Nowa porcja ciało stworka buduje, ale elementy użyte do wznoszenia muru komórek są w każdym momencie jego istnienia takie same, nihil novi. Kumacie? - A co więcej, nie mogą być inne, ponieważ stworek tego nie przetrawi.Ale, weźcie i to po uwagę, każdy przeżuwany w życiu okruch to dużo i niebywale dużo (i nieprzeliczalnie dużo) jednostek w ramach już każdego pierwiastka. - Mówiąc inaczej, konsumuje się pierwiastek, czyli jednostkę, ale zarazem wielgachny zbiór atomów, które w taką chemiczno-fizyczną konstrukcję się składają. I tak każdorazowo, w każdym zasilaniu pokarmowym.

Czyli posiłek (i ciałko stworka w konsekwencji), to owych kilka, w szczycie troszkę więcej pierwiastków, skromna reprezentacja. Ale, kiedy to sumować w formie atomów poprzez dni i lata, to tworzy się wielki zbiór elementów, w praktyce strumień energii, który tylko na krótko gości konkretnym elementem w konkretnym organizmie. Żeby w kolejnym rozdaniu, już oswobodzony z materialnej celi cielesnej i "wyzerowany" informacyjnie z genetycznych naleciałości, móc się w następne (i dalsze) stworkowate istnienie ponownie wprząc. Płynie energetyczna kwantowa rzeczka, a brzegowo i w zakolach gromadzi się komórkowa struktura żyjątka.Itp.

Obserwujących otoczenie zadziwia mnogość elementów tworzących to wszystko, a szczególnie wspomnianą życiową pospolitość. Tyle owych składników, mieszanina życiotwórczej zupy skomplikowana, złożyć to

29

Page 30: Kwantologia stosowana

w samym zliczaniu kłopot, a o tym, żeby to jeszcze się zazębiało i chodziło dwunożnie, o tym po prostu strach myśleć. - No bo jak to tak, stworek bytuje, niekiedy rozumnie, a przecież jego konstrukcję zapełnia kosmiczna ilość elementów, i to przeróżnego kształtu oraz pochodzenia. Jak to zebrać w funkcjonalną kupę, a już szczególnie myślącą? Wszak to horrendum i pandemonium, w łepetynie i w ogóle to się nie mieści w analizie. - Zbierze się stadko leniwych małpiatek czy innego żywego inwentarza, posadzi przed maszynką do wystukania literek i całych zdań – czy z tego, losowymi kliknięciami, coś się logicznego i śliniącego wykluje, coś, co krzyknie "eureka!" albo i zapyta filozoficznie: "być albo nie być"?No nie, nie podobna. To musiało się za przyczyną (pierwszą i także kolejnymi) zadziać - to, że ta biologiczna trzcinka myśli i się po okolicy abstrakcyjnie rozgląda, to sprawka odgórnego zarządzenia; żeby to!

Ale, jak to zawsze w takich okolicznościach bywa, trafi się druga w przestrzeni i czasie osobowość, co to wyprowadzi owe zawirowania myślące z reguły ewolucyjnego dobierania, a przy tym ściśle zmianą losową warunkowanego. Osobnik do osobnika, a w kolejnym pokoleniu się żywe i nawet logiką posługujące stworzenie zagnieździ w tymże świecie, i to beż żadnego niepokalanego poczynania. I żadnego się w tym dziwu nie da dopatrzyć, co najwyżej regułę, która obleka się w cielesne konstrukcje pokoleniami. Że przy okazji zarazem wiele w tym się dzieje krwią ociekającego horroru, że pokolenia i gatunki odchodzą w niebyt, bo nie "wstrzeliły" się w dziejową i aktualnie dominującą formułę? Cóż to wobec wieczności, ewolucja jednostkami się testuje, a losowość wyznacza zakres ich żywota.

Tylko, żeby już prawdę zapodać, z tą losowością istnienia do końca tak nie jest – żeby być szczerym do bólu i nie kłamać, powiedzieć trzeba, że obie strony rację mają – obie, tak pozornie odległe we wnioskowaniu strony, opisują stan faktyczny.Dlaczego? Ponieważ życie, każde życie, ale przede wszystkim takie, z którym można wymienić poglądy (jak je posiada), takie konstrukty w świecie to wyjątek. Życie jako takie w wszechświatowym zakresie pleni się wszędzie, to pospolitość banalna swoją oczywistością – ale istnienie świadome siebie i otoczenia, o, to fakt mocno, ale to mocno nietypowy (choć w piramidzie dziejów konieczny). I nie ma w tym sprzeczności. Fakt, życie jako takie musi się zbiec w grudkę genetyką zabudowaną, ale czy z niej się w kolejnych przekształceniach wyłoni się coś, co rozejrzy się i zobaczone w pamięci odnotuje (a po kolejne wyciągnie z tego wnioski), to pewne już nie jest. Możliwość zaistnienia tak definiowanego jest pewna, to się musi zdarzyć. Ale czy się zdarzy w tym konkretnym (wszech)świecie, to uwarunkowane jest przeogromną liczbą granicznych wielkości, tak znaczną, że od ich zliczania wir niepewności rozum ogarnia (a zwłaszcza jak ustali, że fundamentem tego jest wieczna nieskończoność). Bo tak to jest.

Dlatego nie dziwi - i dziwić nie może - że się człowiekowate byty w tym dopatrują diabli wiedzą czego, raz interwencji kreacyjnej i sprastwa kierującego, raz hazardu typowego dla kasyna, w którym to

30

Page 31: Kwantologia stosowana

kilka razy przy wejściu obejrzą, zanim pętaka do środka dopuszczą. I dlatego nie dziwi, że jak się już ów znajda po świecie rozejrzy i do kasyna zajrzy, to się w ruletkę czy inne toto zapatrzy – i na tej podstawie wyprodukuje, w celu wiadomym (wzbogacenia) teoryję o losowości, zaetykietuje ją pod abstrakcją "prawdopodobieństwa" – i zacznie na takiej podstawie byt i niebyt, i w ogóle wszystko liczyć i opisywać. I wyjdzie mu wówczas w tym zapale losowego porządkowania, że świat wszelaki, a już szczególną szczególnością mikry w rozmiarach, taki nano i mniejszy, że to chmura rozmytych lokalizacji na fali czegoś tam oraz losowy hazard z logiką (logiką z poziomu tutejszego się wywodzącą). - I wyciągnie z tego wniosek, że nie można tego zbadać czy przeniknąć, bo tego, tam na dole, to tak na prawdę w realności nie ma, no i że trzeba się z tym godzić i żyć, bo inaczej się nie daje.

No więc tak, specjaliści od chaosu liczb i fizycznego, co to się w nieskończoność i prawdopodobieństwo wpatrujecie, a przy okazji też o różnych skrytych, ciemnych i nieoznaczonych rejonach gadacie – w przypadku życiowych rozkładów losowość wam ciekawego figla płata, okazuje się trzecią drogą prawdopodobieństwa. Tak, weźcie to sobie pod uwagę: życie i jego genowe odmienianie się to ani konieczność zupełna, ani losowość absolutna – życie to trzecia w procedowaniu droga.

Bo jak to jest z owym prawdopodobieństwem? Zjawiska tak opisywane posiadają dwa generalne kierunki. Pierwszy, że narasta ilość elementów tworzących zbiór, jednak zachowana jest liczba pobieranych (losowanych) jednostek. Czyli np. pokolenia się kolejne rodzą i przybywa egzemplarzy do karmienia, ale z nich się stałą liczbę parlamentarnych krzykaczy wybiera i daje prawo, żeby prawo stanowili (dziwne, ale tak się utarło w demokracjach; po co? tego najstarsi grecy nie pamiętają).Drugi kierunek, przeciwny do wyżej wzmiankowanego - to narastanie liczby losowań, jednak zbiór pozostaje w tej samej postaci, ilość elementów pozostaje stabilna. Czyli jest tak, że w kraju zachowana jest liczba mieszkańców, ale poszerza się (przez kolejne wybuchy i rewolucje) zbiorowość krzyczących o swoje i dla znajomych.

Co się dzieje w tych dwu możliwych procedurach? Każdorazowo efektem jest wzrastanie, przyrost ilości elementów występujących w zbiorze – niezależnie od metody, skutek jest zauważalny: przyrasta "masa" zaangażowana w proces. W takim "losowaniu" życie puchnie komórkowo i gabarytowo, tak w konkretnej jednostce, tak w ramach zbiorowiska – a taki rozrost substancji życiowej jest dla poniektórych cudowny, mimo jego rozlazłej konsystencji; zaprawdę tak to definiują.W pierwszym przypadku narasta w zbiorze ilość elementów, ale niczym innym to nie skutkuje. W drugim, kiedy pozostaje zachowana liczba jednostek, to prowadzi do powtórzeń, do pojawiania się tych samych składników w procesie. Czyli również żadna nadrzędna struktura się wyłonić sama z siebie nie może. - W pierwszym przypadku mam chaos narastający, który tylko ingerencja z zewnątrz może uporządkować, w drugim postrzegam porządek (ograniczony), który do wytworzenia

31

Page 32: Kwantologia stosowana

żadnej funkcjonalnej struktury nie prowadzi.Samodzielnie żadna z tych dróg nie prowadzi do interesujących oraz rozumnych efektów - ale łącznie już tak. I to jest ta wspomniana wyżej i poszukiwana procedura.

Pytanie: ile elementów tworzy tutejsze życie? Odpowiedź: kilka. W szczytowym zliczaniu kilkanaście. Mało.Pytanie: ile elementów tworzy tutejsze życie? Odpowiedź: mnogość i jeszcze więcej, nieprzeliczony zbiór. W szczytowym ujęciu wielkość nieskończona wchodzi w grę. Czyli dużo.Dziwne? Ależ skąd. Tak trzeba opisywać zjawisko życia. Zależenie od tego, co umieszczam w centrum opisu, życie to zbiór mało liczny – albo nieprzeliczalny.

Wydarzenia życiotwórcze nie są ani ruletką, ani determinacją. Nie są ładem powstającym pod prąd ogólnej ewolucji, ale również nie są wydarzeniem maksymalnego ładu - są takie i takie. Opis procedury życia nie jest w lewo czy w prawo (a tym bardziej nie kieruje się "w niebo" czy "poza"); nie jest jedynie przypadkowym narastaniem ilości elementów, ale nie jest także narastaniem losowań w zbiorze ograniczonym - życie jest "trzecią drogą". Zbiorowość elementów, która jest potrzebna do opisania życia, nie jest zbiorem nie-skończonym, ale jest ogromnym, to są te miliardy komórek - a zarazem zbiór życia jest bardzo ograniczony (liczbą w proces wprzęgniętych jednostek logicznych, tu: pierwiastków). Ale to wystarczy do zaistnienia nawet mocno skomplikowanego układ (np. "ja"). Wystarczy, i żadnych dziwów nie potrzebuje.

Jeżeli życie przeprowadza losowania z bardzo ograniczonego zbioru pierwiastków (z sześciu głównych i kilku pobocznych), to jest to powtarzanie się losowania jako wzrastania ładu, losowanie dokonuje się jako kolejne pobieranie elementów w ramach tego samego i, co najważniejsze, skończonego zbioru pierwiastków. Tutaj sam proces działa w stronę tworzenia ładu, nie zachodzi przyrastanie ilości elementów do losowania; zbiór jako taki jest skończony i zarazem ograniczony w konkretnym losowaniu, jednak w ciągu poszczególnych i dopełniających stanach chwilowych, więc w kolejnych ciągnieniach, są dokładnie takie same elementy. Zbiór powiększa się i zabudowuje ilością użytych atomów, ale zarazem pozostaje ograniczony i stały ilością pierwiastków; zbiór fizycznych jednostek jest ogromny, ale zbiór jednostek logicznych jest bardzo nieliczny. A ponieważ odbywa się to w zakresie takich samych elementów, dlatego nie może ułożyć się dowolnie, jest zdeterminowane samym toczącym się procesem – o ile w środowisku potrzebna energia występuje.

W każdym tworzącym się stanie chwilowym, w jednym "kadrze filmu", mam we wzajemnym powiązaniu niewielką ilość elementów w przeróżnej konfiguracji oraz w funkcjonalnie bliskiej odległości. Skutek? Może zaistnieć czterowymiarowy "film" w postaci zmieniającego się ciała (czy cielska), bywa że myślącego. Taka konstrukcja zajmuje miejsce w środowisku, reaguje na zmiany – jest namacalną realizacją zasady dwukierunkowego losowania w zbiorze: poziomego i pionowego, czyli dobierania z niewielkiego zbioru ogromnej liczby elementów, zawsze

32

Page 33: Kwantologia stosowana

takich samych, ale nigdy tych samych. - To zbiór skończony liczbą pierwiastków, ale nieprzeliczalny liczbą atomów.Fenomen życia polega na tym, że to trzecia droga prawdopodobieństwa - działanie w ramach zbioru skończonego acz nieograniczonego.

W tym momencie trzeba zauważyć, że konkretne ułożenie się życiowej konstrukcji, to posiada znaczną swobodę interpretacyjną – zawsze w ewolucji złoży się "twarz", ale każdorazowo to będzie inna, nowa i niepowtarzalna twarz osobnika. Ale, co zrozumiałe, dowolności nie ma i być nie może – wszak przeszłość warunkuje stan aktualny, a to dzisiejsze jest fundamentem nadchodzącego; łańcuch pokoleń objawia się chwilowym konkretem.Nie ma dowolności, bo musi zaistnieć zbiór pierwiastków, w ramach którego byt się tworzy, muszą powstać kolejne pokolenia gwiazd, a temperatura ustabilizować, lokalizacja planety musi spełniać sporą liczbę parametrów itd. - To cechy środowiska wyznaczają złożoność przeżywających swoje istnienie konstrukcji i ich osiągnięcia. To zawsze jest logicznie identyczny do mnie byt, ale to zawsze jest w fizycznym rozumieniu jednostkowy byt. Życie jest wieczne, ale tylko jako zasada. Kiedy więc rozpatruję "ciąg pokoleń" istot rozumnych, jednostkowy i wyjątkowy przez fakt swojej złożoności byt w Kosmosie, nie mogę poprowadzić prostej w nieskończoność, fizycznie muszę w rozumowanie wpisać koniec. Coś się zaczęło, dlatego się skończy. Ale to zarazem oznacza, że na/w tej prostej za iks czasu, w jakimś zakątku, znów pojawi się ktoś, kto spojrzy w niebo i w siebie.

Spoglądamy w niebo i widzę gwiazdy ...

33

Page 34: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 1.9 – Matematyka ucieleśniona.

I będzie tak,że wyłoni się z odmętów niebytu wszystko, jasność i ciemność aż po horyzont, i materia w każdym wydaniu; zaistnieje od największego po najmniejsze, i będzie się objawiało namacalnie, w przyrządach i wszelako.I zaczną się konstrukcje materiałowe wypiętrzać z atomów albo i większych pierwiastków, w cielska szkieletami oraz masą komórkową poczną się oblekać różne stwory martwe i żywe (i nijakie), wyłoni się wzorowy kształt i ład naturalny, a wszędy będzie się kwantowo działo, liczbowo i według schematów matematycznie przewidywalnych.

I pocznie się gdzieś w zakamarku onego wszystkiego, gdzieś w ciszy i oceanicznej głębinie planetarnej, gdzieś na krańcu widocznego w najczulszych zbieraczach fotonów – pocznie się w takiej kosmicznej głuszy byt, czyli obserwator otoczenia i wyciągacz wniosków z tego podglądania. I zacznie się on rozglądać z ciekawości swojej, ten i w ogóle padół łzami zalany analizować, zastanawiać się, kombinować w zapamiętaniu – i pytać: jako to jest? co to jest? I dlaczego to tak wygląda, jako wygląda? I będzie szukał odpowiedzi, pytania te i inne mnożył, i w ogóle wszystko liczył, ale i w tabelki zmyślne a pomocne zestawiał.A wszystko w celu jedynym: żeby zrozumieć, żeby przeniknąć mrok w okolicy i dalej – i żeby krok kolejny na drodze postawić, żeby się przemieścić w energetycznej wszechświatowej sztafecie.

I dokona się tak, że poustawia sobie wszelakie stworzenia ów byt w kolejności zaistnienia, materię zgrudkowaną w tablicę atomami oraz własnościami zapakuje ku pożytkowi fizycznych i chemicznych – co się tylko da dojrzeć zmysłami dowolnymi (lub przyrządami do ciała dołączonymi) ponazywa abstrakcyjnymi pojęciami – i nic w zakresie najdalszym a postrzeganym się z tego nie wyłamie, wszystko się ze wszystkim zgadzać będzie (nawet jak się nie będzie zgadzać). I nic mu straszne nie będzie, nawet myśl, co ją z eksperymentów dziwnych a pewnych posiądzie, że okolica to czubek góry, jeno cztery fakty procentowe z koniecznej pełni wszystkiego. Onże obserwator ponad to się wzniesie, liczbą to pozna – i poza lokalność czasową oraz przestrzeni się umiejscowi. I nic mu skryte nie będzie a mroczne, a nieoznaczone w swoich przebiegach.

Bo będzie tak, że kiedy już genetycznie obciążony rozumem byt się obezna w okolicznym jestestwie, kiedy rozpozna mechanikę elementów i zastosuje ją do swoich prognoz materiałowych, to ustali, że się wszystko tutejsze (i zapewne nieskończenie wszystko) tak samo i w każdej chwili wiecznej odmienia – że wszystko to liczba i harmonia sferyczna, bezkresną melodią się dziejąca; że każdy z materialnego przestworza wystający chwilowy konstrukt, to jeno realność reguły liczbowej i ideowa bytowość matematyczna.

34

Page 35: Kwantologia stosowana

Zadziwi się tym ustaleniem oczywistym obserwator, liczbę w każdym kierunku i rytm liczbowy postrzegając, bo zaiste dziwne to będzie. Nic tej zasadzie nadrzędnej się nie uchyli w analizowaniu, nigdzie i w żadnym czasie odmiennego się nie zoczy, acz starania rozliczne ku temu będą. Wszystko z liczby się mieć będzie, wszystko mieścić się w liczbie pocznie; i zbiegnie w działaniu liczbą motywowanego do jedności.

Ale zaistnieje na zegarze dziejowym taka chwila, kiedy obserwujący byt, co sam się już z otoczenia przemyślnie wyodrębni i sam się w słownictwo encyklopedyczne (i podobnie wulgarne) wprzęgnie – że zerknie onże osobnik w matematyczność wszelaką, na ten przykład zbiorową. - I zobaczy w on czas, że najdziwniejsze zbiory liczbowe w wieczności się wszędzie przelewają. Jedne z nich będzie można w sposób regularny a uporządkowany oznaczyć wzorami, a inne nie, bo okażą się nieprzeniknione; jedne ciągi liczbowe z nieskończoności do nieskończoności pobiegną i wiadomo dlaczego one takie być będą, inne skryją swoje tajemne rytmy zazdrośnie. - A będą i takie w tym zbiorze zbiorów, że zupełnie nie wiedzieć czemu one zaistnieją w takim natężeniu i nie będzie pomysłu, co z nimi poczynić. I nawet pokolenia zmyślnych a zasobnych w abstrakcyjne metody rozumowców im rady nie dadzą, takie one przebiegłe w zawiłościach funkcyjnych się okażą. - Pokolenia miną, rozumni wysilać się będą, a liczbowa ciemność skrywać będzie powszechną a pierwszą tajemnicę.

Szczególnie jeden liczbami naszpikowany zbiorowy stan matematyczny okaże się kłopotami objawiać – zbiór pierwszych liczb. Ach, ileż to wielkich a zacnych mądrali się nad nim pochylać będzie, ile się czasu i wieków na nicowanie takiego usypiska informacyjnego będzie traciło w pocie i cielesnym trudzie – mnogość; w przyszłości nikt tego nie policzy. Co tenże zbiorowy fakt liczbowy podsunie się pod zmyślne analityczne procedury, to jeno wichrowatość swoją pokaże i nieregularność, taki on będzie. Coś tam lokalnie a z trudem będzie można z niego wydusić, coś o sobie wyszepce rozciągnięty na fali i pokaże swoje miejsca czułe a zerowe (kiedy go rozum będzie szpilił logiką skomplikowaną), ale nic to w ostateczności nie da, pierwsze liczbowe zbiorowisko swoje tajemne głębie utrzyma. Ech.Tak to będzie, tak to się z matematycznego umysłu liczba naśmieje. I będzie tak, że choć liczby pierwsze takie tajemne będą, to je w wielu, w licznych – we wszelakich strukturach dojrzeć się da. I to głęboko, jak zasadę onego wszelkiego.Bo gdzie tylko bytujący popatrywacz nie skieruje swojego uważnego działania, tam wszędzie wykryje liczby pierwszymi zwane. A to we własnej cielesności je postrzeże, a to w przyrodniczej liściastej formie, a to w konstelacjach atomów i galaktykach gwiezdnych – jak sięgnie wzrokiem ocznym czy duszy spojrzeniem, wszędy napotka taki rytm cyfrowo-liczbowy, zawsze odmieniać się mu to będzie ciągiem przewidywalnym – choć tenże się nie da przewidzieć swoim rozkładem inaczej jak losowo.Wzrośnie więc zdumienie osobnicze i zbiorowe nad takim dziwem. Co się za tym faktem abstrakcyjnie poczętym skrywa?, będą pytać ten i ów (i tamta), bo to wielce ważne się stanie. Zwłaszcza jak liczby

35

Page 36: Kwantologia stosowana

takie zaczną porządkować roboty i inne automaty, przede wszystkim te, co to gotówkę banknotową wyrzucać z siebie zaczną ku ogólnemu pożytkowi zakupowemu. Doprawdy, istotne się to stanie w ten czas przyszły a dokonany.Czy to przypadkowo tak będzie się działo, czy to prawda niejawna a ważna za tym się skryje; skąd taka reguła podszyta matematyką?

I spojrzy jakiś ktoś, co to z losowości energetycznej się wyłoni nadpowierzchniowo, i dojrzy, że ów tajemniczy i postopniowany mało przewidywalnie zbiór pierwszy, to jeno i tylko cztery cyferki, że nic w nim więcej odszukać się nie da. Fakt i wieczna prawda prawdą obecna, liczby one wielkie i wielgachne się zaprezentują i ciągnąć się w dal będą bez końca ani wyróżnialnego początku. Ale, dziw nad dziwy, zawsze opisać się dadzą tylko tymi czterema cyferkami – ich ostatnia wartość cyfrowa, bez znaczenia, jak same długie będą, ona będzie się kończyć owymi, i tylko tymi faktami.Rzuci się to na rozum owemu komuś, i rzuci się on wertować daleki i bliskie rejony w poszukiwaniu podobnego dziwu. I znajdzie go - w sobie go znajdzie.Bo kiedy będzie się tak rozpatrywał w rzeczywistości, kiedy mnogie szczegóły genetyczne znajdzie w cielesnej fizycznej swojej formule – to postrzeże, z niejakim dużym pomieszaniem, że i on zbudowany z takiej samej zbiorowej będzie układanki. Czyli zauważy, że mieć w sobie będzie cztery litery, jedynie i zawsze, i w każdym życiowym przypadku będą tylko cztery literki, jako te cegiełki standardowe, z których domy czy inne fabryki powstawać będą. Jakoś tam ponazywa owe składniki życiotwórcze i drobiazgowo badać je zacznie, i się swojego pochodzenia dopatrzy w powiązaniu ze wszystkim innym. Ale jedno najważniejsze w tym się okaże: że tylko cztery jednostki i że pokręcone i uporządkowane samym swoim zachodzeniem – że tak w opisywaniu to się zaprezentuje. A kiedy już spiralę w pełni opisze i jej odmiany lokalne porówna, kiedy związki głębokie i krewniacze poustala, to powie, że i ten fragment świata liczba pierwsza i jej wielokrotność definiuje - nie inaczej.

Zacznie więc przymierzać i składać ze sobą kawałki, porównywać to, co w mikroskopach jako podwojoną linię spiralną wykryje, z tym, co abstrakcyjnie zobaczy w zbiorze pierwszym. No i się zaduma. Bo po jednej stronie, w życiowych przepoczwarzeniach, dojrzy rytm i regułę, a przede wszystkim owe linie cztery, co to się splatają i rozplatają w tańcu godowym pokoleń. I dojrzy obserwator, i powie obserwator, że tak samo zapewne być będzie w zbiorze tajemniczym a pierwszym. Że tak będzie – bo tak być musi. Skoro jedno a ważne w świecie się tak dziać będzie, to wszelakie i zawsze.I wywiedzie wniosek z tego zasadniczy, że zbiorowisko, które przez wieki jakoś się da postrzegać, że to nie jeden fakt zbiorowy być musi, ale złożenie – że to aż cztery linie tworzyć taką strukturę muszą. Że takowe linie też biec będą z zawsze do zawsze, a jedynie lokalnie i tylko na moment dziejowy obleką się fizyką i rozumnym konceptem. I że tak się to działo i że tak się to będzie działo.

I zaczną z tego korzystać byty lokalnie rozumne, stosować wszędzie

36

Page 37: Kwantologia stosowana

w analizach i innych filozofiach. I można będzie zobaczyć, jak się zmieni każdy kawałek gruntowej podłogi, dlaczego będzie się chwiał pod naporem sił pływowych i innych; można będzie prześledzić ruch atomowych cząstek w powietrzu i snuć prognozy pogodowe na długie i krótkie dystanse, dla tu i teraz, i w ogóle; będzie można śledzić w detalach swoje i obce elementy cielesne – albo i galaktyki w ich kołowaniu wszechświatowym. Po kres nie będzie barier w takim działaniu.

I będzie tak.

37

Page 38: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 2.1 – 4 %.

Przed nami same znaki zapytania, można by powiedzieć. Co może tak do końca faktem prawdziwym nie jest, tylko że od czegoś trzeba było w rozmowie zacząć, sami rozumiecie.Naszła mnie, widzicie, taka chwila, że telewizyjny ekran sobie na czas jakiś uruchomiłem. Rozumiecie, są na świecie przeróżne stany zboczone, no i pośród nich ekranowy. Żeby nie było, często w takie rejony nie zbaczam, rzadko mi się to przytrafia, można powiedzieć – ale, wiecie, bywa. Ogólnie przewidywalnym bytem jestem, tylko po zrównoważone emocjonalnie informacje na co dzień sięgam, ale bywa, tak od czasu do czasu, że sobie pudełko z obrazkami uruchomię, co by, rozumiecie, zobaczyć naocznie takie nienormalnością ociekające konstrukty bytowe. I w ogóle.

I, wiecie, chyba tym razem tak to się zadziało, że na szczęśliwą i niezwykłą chwilę nadawczą trafiłem, bo audycja o rozumie była. No, tak było, sami pojmujecie, że dziw telewizyjnie niezwykły. Takowa jedna pani, profesorka jej chyba było, długo, bo chyba z minutę, a może i ciut więcej, na ekranie gadała. O tym rozumie, rozumiecie, gadała. Że taki, że owaki, rozumiecie – że generalnie rozumny. Ale jedno w tej przemowie mnie trafiło, informacja padła, że naukowe w swoich pomiarach ustaliły - że to, co rozum unosi w górę, czyli ta cała nasza biologiczność genowo znaczona, że to jeno kilka procent z całościowych stu. Że, mówiąc inaczej, jak posumować genowe znaki w komórkowym świecie, takie jakoś tam przeniknięte logiką naukową, to z tego rozpoznane jest procentowo 4. Może i dwa, w szczegółach jasne to nie było. Że tego jest kilka z procentowej całości.Rozumiecie? Naukowi ponatrudzali się, namęczyli za miliardy monet, a wiedzy z tego tyle, że zysk 4 %. Może i nie taki mały, banki aż tak dochodowe nie są, ale, przyznacie, dużo to nie jest. Na obecny czas badawczy cztery procent uzysku z badania wszelkiego i ogólnie – to jakoś mało się prezentuje.

Tylko, widzicie, nie to mnie w tej pogadance z ekranu trafiło jako specjalnie, dziś cztery procent z całości wiemy, jutro będzie coś więcej, tak to przecież się dzieje. Ale sama wartość liczbowa tak mnie szturchnęła, coś mnie, widzicie, w tej czwórce tknęło. Jakbym to już gdzieś słyszał. Albo i czytał. U mnie to jest tak, że pamięć mam dobrą. Jak coś w nią wpadnie, to później kołacze się i kołacze. Ale, widać, dawnym czasem czytać to musiałem, bo kołatanie bardzo słabe było. Zawziąłem się, ważne się to mi wydawało, głęboko ze wszystkim powiązane.

No i przypominałem sobie, dokopałem się informacji. Takie, wiecie, skojarzenie mnie naszło, że czytałem kiedyś tam takiego grafomana w tekście internetowym, no i to było to. Ja tam, rozumiecie, takie coś grafomańskiego na kilometr i kilobajt zauważam, zdanie poznam, i już wiem. Dla mnie słowo przeczytać, a już wiem, że to z własnym

38

Page 39: Kwantologia stosowana

językiem ojczystym nie miało styczności nawet poprzez ścianę, już o interpunkcji i ortografii nie wspominając, bo to poziom jedynie dla eksperta. Sami zresztą wiecie... No i tak to sobie przypomnieć przypomniałem, jakiś Łozowski czy inny ski to był, pies go trącał po całości i detalicznie. Ale, rozumiecie, na tej stronie, com się z trudem wgryzając był ją przeczytał, taka tam wiadomość też była. Czyli, że to się wszystko na kilka, na cztery słownie i dokładnie jednostek - że to tak wystaje ponad powierzchnię i że to jakoś tam naukowo widać w ocenie rzeczywistości. To, rozumiecie, napisane tak było, że człowiek aż się przekręcał w sobie przy lekturze, nudy okropne, flaki z olejem, i to kilka razy przetrawione, ale osobnik był to napisał, sprawę trzema mu oddać. A nawet był pokazał w licznych przykładach, że to szerzej tak się prezentuje. Że gdzie w okolice się nie zerknie, to i zawsze można uwagą swoją wyłuskać cztery procent z całości.

No bo sami zauważcie i pomyślcie, płynie sobie górka lodu oceanem w dal i w czasie, i teraz pytanko: ile tego widać? Na jaki procent to z otchłani wodnej wystaje? A co, cztery procent. Prawda, co do konkretnej wartości liczbowej nie warto się czepiać, jedynka w tę lub druga stronę, to marność zliczeniowa, o zasadę chodzi: że to w takiej minimalnej proporcji do całego elementu ponad powierzchnię wystaje i daje się postrzegać naukowo czy dowolnie. Ale, tak to ja już sobie dopowiadam, najpewniej w każdym przypadku, jakby tak się szczegółami w zliczaniu zając, że to zawsze jest cztery procent z tej całości. Takie, rozumiecie, przeczucie naukowo podszyte mam i się z wami nim dzielę. Coś mi się tak umysłowo po głowie snuje, że to właśnie tak zawsze jest, było i będzie.Ale co tam góra lodowa, to banał przykładowy, pospolitość w każdym telewizorze co rusz widoczna. A przecież i inne zobrazowania tenże "ski" podawał, ciekawe, nie powiem. Dajmy na to, jak się zjadamy. Rozumiecie? Przecie to tak idzie, co sobie na lekcjach biologii każdy uświadamiał, że jest piramidalne ułożenie kolejki w zjadaniu. Podstawa, rozumiecie, szeroka, ale z drobnicy, a później, w górę idąc, większe cielska, ale coraz mniej liczne w sobie jednostkami. Aż, rozumiecie, po szczyt szczytów, aż po naszą wiecznie głodną czeredę. Albo przypadek szczególnie widoczny, sam się od razu w analizie tu narzuca: wszechświatowość materialnie rozjaśniona. Wypisz wymaluj i przelicz, a cztery procent z całości widać. Tak się tym naukowi zadziwiają, tak liczą, tak się z tym dziwacznym wynikiem obnoszą i nad nim debatują, co by może to jaki błąd pomiarowy był, że aż się patrzeć na to nie chce. Co pomierzą całość, to im wychodzi, że się tylko cztery jednostkowe procenty ze stu koniecznych przyrządowo i jakoś pokazują - a reszta, co z resztą? Czym ta resztkowość jest i dlaczego ona taka niepoznawalna? Pytają, pytają, lata już nad tym debatują, a kroku nie zrobili. Prawda, poetykietowali to sobie na przeróżne słowne abstrakcje, obłaskawili umysłowo, ale treści nic a nic nie sięgają, myśl hipotetyczną snują gęstą a liczną, ale się o krok dalej w analizach nie przemieścili. Sami zresztą wiecie.

Po kolejne, to samo widzenie nasze codzienne warto tu podkreślić w jego stopniowalnym zachodzeniu. Zauważcie, że z całej poświaty, co

39

Page 40: Kwantologia stosowana

to w zmysłowy kanał wzrokowy wpada, z wszelkich punktowych a mocno mnogich faktów świetlnych, które się w zmysł oczny dostają, z tego niewielki procent przechodzi do kolejnego etapu obróbkowego. Nic w tym dziwnego, to laboratoryjni już dawno wyliczyli, to poziomami i stopniowo się dzieje. Jeden się fakt zakończy i zaczyna kolejny. A ten już mniej niesie jednostek, i coraz mniej. A to nie koniec ani finał tej procedury, dalsze obrabianie takiego sygnału znów się w mózgu tak samo dzieje. Aż do pojedynczego elementu tak idzie, sam szczyt się pojawia i jarzy dla osobnika. Ale że to podbudowane tak wielokrotnie jest, to on zupełnie tego nie widzi. Rejestruje fakt na powierzchni, ten najjaśniejszy, a przecież to ta ciemność jest tu najważniejsza, ta zakryta i nieoznaczona – bo to te poziomy są podstawą piramidy, szczyt tylko punktem na szczycie. Rozumiecie?

A dalej, wzajemne relacje między warstwami materii, relacja fotonów do elektronów. Albo głębiej, elektronów i atomów, atomów i komórek biologicznych, cieleśnie biologicznej podbudowy do komórek mózgu, neuronalnych. Co, jest podobnie? Baza i nadbudowa są wobec siebie w proporcji, co? Relacje między ciałem-nosicielem i umysłem, coś w pomierzonym na oczy się rzuca?Jeszcze dalej, świadomość. Znacie te bzdurne bo bzdurne, jednak z jakiś obserwacji wynikające ustalenia, że mózg pracuje na zakresie niewielkim, a cała reszta to ugór i nadmiarowość, która zupełnie w całości nie wiedzieć po co się znajduje. Przypadek? Tak to sobie w przyrodzie się ułożyło samo z siebie?

Sami widzicie, sprawa robi się ciekawa, wspomniane znaki zapytania wszędzie po świecie ustawia i w zbiór ogólny zestawia. No bo skoro tak różne elementy rzeczywistości wobec siebie tak są ułożone, że z przeliczonej całości jedynie kilka, najpewniej zawsze na cztery elementy to widać - to widać z tego, że coś to prezentuje.No bo, rozumiecie, jeżeli po jednej stronie rozumowania zestawić w tabelce stan maksymalny, czyli wszechświatowość policzalną, a też po drugiej, po maksymalnie drugiej umysłowość mózgową naszą – i w obu przypadkach, a też wszelkich pośrednich, proporcja się stała w tym zestawieniu pojawia, to coś się w tym musi pokazywać. - Musowo musi się w tym coś ukrywać istotnego informacyjnie. I nawet takie coś, że będą o takim w serwisach dziennikowych gadać telewizyjni. Bo przecież to czysta losowość oraz przypadkowość nie jest – nie może być.

Fakt i prawda, naukowi zawsze w pierwszym swoim spojrzeniu kierują oprzyrządowanie na to, co się z tła wybija, co włazi samą swoją tą widoczną jasnością wizualną w pomierzenie. A resztę, która układa się w tło, to mają za dodatek. A czasami i za śmieć. Dla nich się to tylko liczy, co wyraźne i oczywiste. Ale, zauważcie, jak to się w lata robi, jak badanie za badaniem idzie, jak możliwości sprzętu się podnoszą na wyższy poziom, a konkretne badanie coraz głębiej w rzeczywistość się zanurza, to wcześniej bezładne i bezsensowne tło się ważnym okazuje, elementy małe i mniejsze wchodzą w poznawanie i tworzą zależności. No i piramida się z tego robi, taka, wiecie, góra lodowa poznania. Co było szczytem wszystkiego i najlepiej się pokazujące, to takim

40

Page 41: Kwantologia stosowana

pozostaje, tylko proporcje w obrazie mocno, i jeszcze mocniej się zmieniają. Na koniec się okazuje, że wszystko ze wszystkim gdzieś tam na dnie nieoznaczonym a ciemnym się lokuje i łączy, że jedność wszędzie się panoszy.

Powiem wam nawet więcej, tak to sobie bowiem kombinuję, że zasada "czterech procent" nie tylko w zakresie materialnym się prezentuje w takiej wartości, ale wszędzie i we wszystkim. Na uwadze głównie teraz nasz wewnętrzny poziom umysłowy mam, relację między jedynką myślenia, czyli faktem abstrakcyjnym, a jego fizyczną podbudową. I tu przecież tak samo musi być. Coś się w kupkę fizycznie musi jako tako zebrać, połączyć, no i dopiero na tym, albo w tym, użytkownik dopatrzy się, odczuje pojęcie, czy inne słowo dowolne. To nie może tak się w mózgowiu toczyć, że jest porcja byle jaka i na tym, czy w tym, się abstrakcyjna wartość objawiła, to nie tak pójdzie. Jak w całości jest stałość i proporcja, to i tutaj musowo podobnie się to ułoży.I jeszcze więcej, reguła "góry lodowej" będzie również w zakresie pojęciowym się objawiać, już tylko symbolicznym - bo jak wszędzie, to wszędzie. Czyli wytworzy jedno słowne nazwanie świata osobniczy byt i nim świadomie obraca, jednak w głębinie, gdzieś w zakamarkach pojmowania, unoszone to jest, obudowane to jest znaczeniami na 96 procent. Widać jakoś, obróbce jakoś tam prowadzonej podlegają jeno cztery jednostki z całości, a reszta pozostaje skryta w mrokach. I niedotykalna w analizie prowadzonej od wewnątrz. - Reszta to fakty dopełniające, które kiedyś w przeszłości musiały zaistnieć, żeby w teraz unosić, podbudowywać na/w poziomie świadomości abstrakcyjnie chwilowy konstrukt. Ciemne, podprogowe fakty są konieczne, tylko w obserwacji nie występują. Stawiam orzechy przeciwko wartościom, że tak to jest.

Co ja będę was przekonywał, sami przecież widzicie, że wszystko w takie szczytowanie się układa. Szczyt jest zawsze jeden i punktowy – to oczywista oczywistość, którą oczywistość pogania. Tylko że, i to weźcie sobie pod uwagę oraz rozwagę, że ten widoczny z daleka i ostro szczyt, że ten najwyżej położony fakt dziejowy, który przez to tak prosto i łatwo się rzuca w wszelakie badanie, że to daleko nie wszystko. - Mocno daleko nie wszystko.

Prawda, zauważcie i to, bo to istotne w tym zrozumieniu, że takiej "podstawy" piramidalnej już dawno może nie być, ona się gdzieś tam w przeszłości osobnika badanego znajduje, ale ona jest koniecznym w opisie dopełnieniem tej bytowej konstrukcji, bez niej nigdy nic z mechaniki jej odmian nie zrozumiecie. Nawet jak tylko goły sobie fakt obserwujecie, to musicie mieć świadomość, że tak naprawdę to dalekie i głębokie zjawisko postrzegacie, że ono poprzez czas, ale i przestrzeń połączone jest ze wszystkim. A tylko teraz i tu jakoś w lokalności się pokazuje. Szczyt tego faktu jest tutaj, ale jego najważniejsze dopełnienie zawsze i wszędzie – rozumiecie?W badaniu fizyką napędzanym, w takim poznawaniu zawsze i musowo w przyrządzie czy w uważności badawczej może się jednostka mieścić, i to zrozumiałe. Ale jeżeli badający tego nie dopełni faktami, co to je wyprodukuje logicznie, poprzez wszelkie stany świata, jeżeli

41

Page 42: Kwantologia stosowana

tego wielopoziomowego świata nie dołoży do tej cząstki, to ani jej nie zrozumie, ani świata – ani siebie na dokładkę. Rozumiecie? Bo w głębokim ujęciu "punktu", elementu rzeczywistości nie ma, zawsze jest zbiór, który się prezentuje w obserwacji jako "jedynka". Ale to "szczyt" na fali, wierzchołek piramidy dziejowej, złożenie oraz złudzenie. Tylko tak – tylko tak. I zawsze jest to, zauważcie, małość wobec całości, którą trzeba w analizie uwzględnić, bardzo niewielki procent z całości, który w obserwacji jest wszystkim – ale który logicznie jest dalece, mocno i jeszcze mocniej nie wszystkim. Naukowi coś oglądają i mierzą sobie jakimś tam zmyślnym sposobem, ustalają zależności między faktami - a to jedynie wierzchołek góry lodowej, a to zawsze niewielka część z całej a koniecznej piramidy. Rozumiecie?

Widać wszystko - prawda. I niczego więcej nie ma - prawda. Zawsze jest tylko to, co udaje się zaobserwować i ponazywać - prawda. Ale to dalece nie wszystko. I to też jest prawdą. Fizyk, czy jakiś inny tam naukowy osobnik, ma do zbadania tylko to "widoczne", tylko tym się może zajmować, to sens jego działania. - Jednak musi mieć rozeznanie, że to nie wszystko. Dlatego, jeżeli w swoim badaniu ograniczy się do jakoś widocznego, to będzie w takim czynie jako ten, co to usiadł na szczycie góry i twierdzi, że poza tym miejscem niczego więcej nie ma. Nie wie w tej swojej pysze, a też i słabowitym widzeniu, że jest wielkie i wspaniałe "otoczenie" owej "góry", że ta góra ma dopełnienie w dół i w bok. Oraz że jest kolejna góra, i dalsze. Nie wie, że jest głębia łącząca gdzieś tam na dole wszystkie góry możliwe, że to dokonuje się poprzez czas i przestrzeń i podpowierzchniowo. Nie wie, że stanowi to jedność tu i teraz, ale i wszelako. - Nie wie, że absolutnie wszelkie "góry", poprzez ich logiczną jedność, można w takom pogłębionym spojrzeniu ujrzeć w przemianie nieskończono-wiecznej.Widzi wszystko. Tylko że to punkt, wierzchołek Wszystkiego...

Kiedy byt popatrujący w taki sposób nie spojrzy na rzeczywistość, jeżeli tej wielopoziomowej łączności nie uwzględni w swoim obrazie - będzie niczym ślepiec w jaskini, który coś tam widzi i opowiada o bycie otaczającym, ale jakże mało z wszystkiego potrafi dojrzeć, jakże to niewiele z całości. - Widzi "4 %", a resztę pomija.Rozumiecie?

Widać zawsze "punkt". Ale to zawsze jednostka w zbiorze.

42

Page 43: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 2.2 – Świadomość, ja.

Data... Miejscowość... Niepotrzebne skreślić...NOTATKA SŁUŻBOWATemat: Odpowiedź na zapytanie.Autor: Świadomość – ja.Adresat: Wszystkie działy i oddziały.Forma: Okólnik.Sporządzono w jednym egzemplarzu, do użytku wewnętrznego.

W nawiązaniu do pisma służbowego z poprzedniego okresu działania i rozliczeniowego, które dotarło na poziom centralny jako zapytanie działu interpretacji, ale które powstało w porozumieniu z działami zmysłów oraz działu archiwizacji, kierownictwo, świadomość – czyli ja – postanowiło sporządzić niniejszą notatkę. I kieruje ją, jako wyjaśnienie, do wszystkich działów.

Z uwagi na istotność zagadnień poruszonych we wzmiankowanym wyżej zapytaniu – z uwagi na to, że udzielane odpowiedzi mogą przyczynić się do lepszej pracy całego układu osobowościowego, czyli może się w konsekwencji zrealizować nasza lepsza wydolność, zapadała decyzja i tu jest realizowana, żeby treść pisma udostępnić wszystkim, i to w formie okólnika. Z zaleceniem do zapoznania. Jednocześnie świadomość – jednocześnie informuję, że prawdopodobnie jest to jedno z kilku podobnych pism, ponieważ również zostało już podjęte okolicznościowe zobowiązanie, że ma to być cykl, w którym z różnym natężeniem czasowym będzie realizowana akcja objaśniającai informująca. Oczywiście wszystko na miarę potrzeb i możliwości. Zapewne nie muszę dodawać, że świadomość, czyli ja, jest zarzucona przeróżnymi tematami i nie zawsze występują sprzyjające warunki do tego rodzaju czynów. Jednak w zamyśle kierownictwa jest to istotne i na tyle potrzebne, że powinno być kontynuowane.Zainteresowanych treścią zapytania, które legło u podstaw obecnej notatki informuję, że pełna jego treść znajduje się w załączniku i tam odsyłam w razie wątpliwości.

Odpowiedź na pytanie numer jeden.Wbrew zawartej w pytaniu sugestii, poziom świadomości nie podlega już rozszerzeniu – i nie może podlegać. To wynika wprost ze stanu świata, z praw natury. To stan zastany i jedynie możliwy. I nigdy nie ulegnie zmianie.Kierownictwo zakłada, że pytanie nie jest powodowane złą wolą, ale wzięło się z niedoinformowania. - Dlatego i stąd tutejsze obszerne wyjaśnienie tematyczne.Przede wszystkim trzeba pytającym uzmysłowić, i to jako fakt ważny i zasadniczy, że poziom świadomości jest krańcowym, maksymalnym w zmianie. W ujęciu ogólnym i obrazującym zagadnienie, ten poziom w swoich przebiegach można podzielić na dwa poziomy - ściśle ze sobą

43

Page 44: Kwantologia stosowana

współpracujących i wzajemnie zależnych. Pierwszy to tak zwany rytm strumienia świadomości – a drugi to sama świadomość, punktowa, już do niczego więcej sprowadzalna chwila "teraz" – moje ja. Czyli ja po prostu. Rozumiem, że powyższe wymaga poszerzenia, że tego tak zostawić nie można. Teoretycznie znający temat mogą to objaśnienie opuścić, ale zaleca się zapoznanie z nim i zawartą tu argumentacją. Ma to ważne konsekwencje dla dalszego toku rozumowania o naszym bycie, tak jako ciała, tak jako umysłu – tak jako integralnej całości.

Sugestia zawarta w pytaniu, a właściwie, prawdę mówiąc, złośliwość pod adresem kierownictwa – przy czym kierownictwo chce wierzyć, że wynika to z niedoinformowania, a nie złej woli – ta sugestia mówi, że wystarczy tylko powiększyć dostępny świadomości zasób, żeby ta stała się bardziej funkcjonalną i sprawną. Nieprawda.Być może taki pogląd, o zwiększeniu elementów użytkowanych, bierze się z powszechnego przekonania, że wystarczy zwiększyć nakłady lub obsadę działu, a wyniki same się pojawią. Nic z tego, powtarzam, i nie jest to moje, czyli świadomości, widzimisię. Gdyby to było aż tak proste, mogę zapewnić, kierownictwo już dawno by taką czynność usprawniającą podjęło, kierownictwo jest świadome świadomości oraz jej ograniczeń aż po kres. Dlatego wie, że jest to niemożliwe.

Zwracam uwagę osobom krytykującym obecny stan posiadania elementów w zakresie świadomym, że liczba tych jednostek obrachunkowych jest pochodną podstawowego, fundamentalnego rytmu zmiany w świecie, ten zaś obejmuje maksymalnie osiem jednostek. To z tego, zwracam na to uwagę, bierze się obserwowana i mierzalna w strumieniu świadomości wartość liczbowa znaków, czyli elementów obrabianych. W krańcowym ujęciu ten zakres wynosi od zera do ośmiu jednostek, praktycznie w badaniu wychodzi przedział dwa – siedem elementów. Nie więcej. To efekt tego brzegowego, już rzeczywiście nieomal punktowego zakresu zmiany.Proszę zwrócić uwagę, tak zwany strumień świadomości, czyli to, co powierzchownie i potocznie traktuje się za świadomość właściwą, to właśnie ta zmiana, kilkuelementowa zmiana. Nie ma znaczenia, czym są elementy użyte w tym strumieniu, to mogą być dowolne jednostki, ale ważne jest to, że ta zmiana, że ten proces biegnie praktycznie już na granicy, że więcej w tej czasoprzestrzeni zmiany niczego i nigdy umieścić się nie da – to wykluczone. I dlatego też wszelkie myśli o zwiększeniu elementów, poszerzeniu zdolności, rozszerzeniu parametrów, to należy wrzucić na półkę z życzeniami, które nigdy i nigdzie się nie spełnią. Na straży tego nie stoi trudność taka lub owaka, ale właściwości fizyczne świata.

Po drugie, ale w powiązaniu z powyższym, trzeba powiedzieć, że to dopiero świadomość sama siebie świadoma, że dopiero ostatni w tym ciągu zmian poziom – że to jest faktem punktowym. Świadomość jest stanem osobliwym, brzegiem zmiany. Świadomość to osobliwość osobliwie osobliwa. I niczego ponad taką punktową strukturą więcej być nie może. Świadomość to fakt równy w swojej konstrukcji Kosmosowi – to drugi możliwy brzegowy zakres, i na zawsze taki.

44

Page 45: Kwantologia stosowana

To można odczuć, wyczuć w analizowaniu samego siebie. - Zwracam na to uwagę, że kiedy operuję pojęciami, kiedy biegnie ten strumień i który uważam za świadomość – że niejako powyżej, ale w tle, gdzieś obok znajduje się zrozumienie tego, co się dzieje. Strumień kantów energetycznych płynie i płynie, ale świadomość zawartości, wiedza, co się dzieje – to znajduje się ponad. Świadomość właściwa, wiedza zmiany i efekt tej zmiany, to jest powyżej i jest z samej formuły zmiany stanem punktowym. - Zmiana odczuwana kształtuje się z kilku jednostek, ale świadomość jest już punktem. Gdyby przedstawić to w formie sfery, to strumień energii jest strefą podbiegunową, jednak dopiero to biegun jest punktem uświadomienia sobie, że poniżej, i to w skali całości sfery, na wszystkich poziomach poniżej, biegnie to, co ostatecznie zbiega się w jedność świadomego siebie punktu.

Świadomość to punkt, który buduje wszystko poniżej, to szczyt góry – ale podbudowany zmianą wszystkich zakresów i działów oraz całego organizmu. I dlatego jest tak istotne, żeby harmonijna współpraca obejmowała jak największy przedział zjawisk.

Odpowiedź na pytanie numer dwa.Tak, świadomość jest stenem środkowym. Maksymalnie środkowym. Jest punktem, jest chwilą "teraz" zmiany. Jest osią symetrii procesu i zarazem punktem środkowym między tym, co wewnętrzne, a tym, co się lokuje na zewnątrz układu.I warto, i trzeba zdać sobie sprawę, czym to skutkuje.

Przede wszystkim w pytaniu centrala zauważa pewną nieścisłość, co być może wynika z niedoinformowania zadającego pytanie. Otóż nie w samym fakcie środkowego położenia lokuje się znaczenie zmiany, tu określanej jako świadomość, to zdecydowanie za mało do wyróżnienia i podkreślenia znaczenia tego położenia. Chodzi o to, że zmiana ma charakter środkowy w całym, w maksymalnie pojmowalnym zakresie. W ramach umysłu jest to środek, ale również jest to środek zmiany od najmniejszego zakresu świata, od samego fundamentu. Umiejscowienieświadomości w środku odnosi się do przebiegów w mózgu, jako skraj możliwości – ale również do przebiegów w rzeczywistości, tutaj też jako skraj możliwości. Świadomość jest środkiem i szczytem procesu w mózgu, ale jest środkiem i szczytem procesu w świecie - niczego i nigdzie bardziej skomplikowane być nie może.Zwracam na to uwagę, to ważny punkt rozumowania. Jeżeli w zmianie jako takiej, zmianie energetycznej, która kwantowo przebiega przez wszystkie fakty, która na fundamentalnym poziomie dzieje się tylko tu i teraz – i która jest po prostu światem w toku zmiany – jeżeli tak spojrzeć na świadomość, to ten stan jest właśnie tym punktowym zdarzeniem. Świadomość posiada po jednej stronie całość faktów do tego momentu prowadzących, to mogą być dane z archiwum umysłu, to może byś strumień danych z działu zmysłów – a po drugiej pojawiają się fizyczne elementy, które w owej chwili "teraz" połączyły się w jakieś ustalenie. Ustalenie o świecie, o czymś tam, ale które jest już faktem fizycznym, czyli przybrały postać namacalną. I są dalej kierowane do zasobu archiwalnego. Z materiału wcześniejszego, jako

45

Page 46: Kwantologia stosowana

skutek zachodzenia w bliskości i w porozumieniu, więc w strumieniu świadomości, coś się nowego tworzy. I może oddziaływać na kolejne w procesie powstające fakty.Świadomość jest osią symetrii tak pojmowanego procesu, to moment w powiązaniu z chwilą aktualną świata, ale to również aktualny stan środkowy zmiany w ramach całego układu. A przez to niezwykle ważny dla całości.Świadomość w tym ujęciu to tylko owo jedno "tyknięcie" kwantowego zegara, przecież niczego więcej realnie nie ma – ale zarazem takie tyknięcie odnosi się do wszystkich elementów świata i osobowości. I razem, w sumie tych lokalnych tyknięć dotyczących wszelkich już elementów, taka suma jest świadomością. W jednym zobrazowaniu jest to tyknięcie kwantu na dnie, a w drugim tyknięcie na samej górze i w całości. I jest to w sumie to samo. Najmniejsze i największe to właśnie świadomość. Przebiega i realizuje się punktowo, jednak nic i nigdzie bardziej skomplikowanego nie ma – ponieważ taki punkt i osobliwość, to dokonuje się poprzez zmianę wszelkich punktów niżej leżących.

Warto zwrócić uwagę, że tak pojmowany stan środkowy zmiany zawsze występuje, niezależnie od momentu w istnieniu. Przecież nigdy nie ma w zmianie energetycznej chwili zatrzymania czy innego rytmu, to świat i jego rytmika nadaje układowi jego postać. Ale w trakcie na na przykład snu czy zaburzeń chorobowych, w takim zdarzeniu, które dla organizmu jest zaburzeniem pracy na jawie – w takim przebiegu z oczywistych powodów, a więc blokady, czy też wyłączenia zmysłów, dochodzi do pracy ograniczonej. Zawsze symetrycznej stronnie, bo w zmianie zawsze jest stan przed i po, jednak tym razem dzieje się w ograniczonym do pola świadomości zakresie. O ile na jawie, w czas zmiany określanej jako jawa, jeżeli w tym okresie proces biegnie w świecie zewnętrznym i wewnętrznym, a spotyka się w chwili "teraz", więc w świadomości – o tyle w trakcie snu czy choroby, tutaj stan środkowy jest zachowany, jednak źródłem elementów świadomości jest zasób archiwalny i weryfikatorem jest ten sam zasób. - A w efekcie to od jego zborności danych zależy zborność snu. Brak chimer albo nocnych horrorów wynika z ładu panującego w umyśle - jeżeli zbiór w archiwum jest uporządkowany i logiczny, tworzące się fakty także będą powielać logiczny schemat i nie będą straszyć. Im bardziej w podsyłanych przez archiwum obrazach panuje ład, tym lepsza praca i tym sen ciekawszy.

To warto i trzeba podkreślić: w trakcie jawy to świat zewnętrzny w formie strumienia energii docierającego do zmysłów dostarcza jakiś fakt, a umysł to kwant po kwancie składa w obraz czy inne doznanie. Na końcu jest wiedza, że taki fakt zachodzi. - Tylko że to jeszcze nie wszystko, to połowa wiedzy o fakcie. Dlatego, że aby wiedzieć, że to jest fakt i żeby wiedzieć, że to jest konkretny w sobie fakt - czyli żeby rozpoznać jego charakterystykę oraz kod – to powinno zostać odniesione, porównane z zasobem. Czyli po jednej stronie w zmianie wytwarza się obraz świata i jest dochodzenie do środka w zmianie, do chwili teraz i świadomości – a po drugiej, prawie że jednocześnie, ale w oczywistym opóźnieniu na potrzebne odszukanie podobnego kodu, w zbiorze danych pilnie jest

46

Page 47: Kwantologia stosowana

wykrywany schemat i kod takiej zachodzącej i budującej się zmiany. Po co? Żeby porównać. Żeby stwierdzić, że zbudowany i postrzegany fakt to na przykład drzewo czy znajoma twarz. Bez tego dopełnienia nie ma wiedzy - nie ma dwustronnego dopełnienia i świadomości, że obserwowane to jest to, co się rozpoznało. Chyba nie warto w tym momencie podkreślać zupełnej oczywistości, że nie ma i być nie może jednostronnego poznania. Jeżeli mam po jednej stronie wybudowany obraz w postaci "drzewa", to coś takiego w mojej głowie obiektywnie istnieje i na zewnątrz istnieje, i było powodem całej sytuacji – tylko że mi nic po tym, ponieważ to czysty zapis. Identyczny zapis do płyty, albo w postaci notatki ze zbiorem słów. Z samego tylko zaistnienia faktu nic w moim wewnętrznym świecie i w świecie jako takim nie wynika. Fakt to "notatka", której brakuje odbiorcy, dopełnienia w formie odczytującego.Tak, dopiero dopełnienie drugostronne - dopiero wytworzenie się po drugiej stronie zmiany odpowiednika tego faktu, dopiero to pozwala stwierdzić: tak, to drzewo. Ten fakt jest w zasobach archiwum, jest w swojej konstrukcji, w swoim kodzie zbieżny do tego, co aktualnie widzę. I dlatego jest rozpoznawalny. Bez tego dopełnienia wiedzy o fakcie nie ma, bo nie ma porównania. Jeżeli to zupełna nowość, to trzeba odnieść do podobnych elementów lub konstruować dopełnienie, ale nie może pozostać bez takiego działania. Bez dopełnienia fakt po prostu dla mnie nie zaistnieje, będzie faktem połowicznym, więc pustym.Jeżeli stwierdzam, że postrzegane jest zbieżne do kiedyś poznanego drzewa, to jest tym samym już wiedza, że to faktycznie drzewo i to może zostać odniesione do wszelkich poznanych w osobniczej historii drzew, z którymi miałem do czynienia. Warunkiem takiego działania jest jednak to, że mam co z czym porównywać, coś do czegoś odnieść – bez tego nie ma poznania. Fakty w postaci strony przychodzącej z zewnątrz, czyli ze świata w jego zmianie - i fakty strony przychodzącej z wnętrza, czyli kod z archiwum, te fakty w chwili teraz i świadomości się spotykają. I w formie lustrzanego, mniej więcej lustrzanego odbicia, stanowią dla mnie jedność. I to ta jedność dopiero jest faktem i wiedzą o takim fakcie. Dopiero takie coś, dopełnione do pełnego zakresu, dopiero to może stać się pełnym stanem fizycznym i przejść dalej. Czyli w zasobach się znaleźć i oddziaływać na kolejne fakty. Poznanie nie jest biernym poznaniem, to oczywistość - ale nie jest także tylko zbieraniem danych, to zawsze porównywanie z tym, co w zasobach już się znajduje. Porównywanie po to, żeby zidentyfikować nowość oraz dodać ją do zbioru jako kolejny fakt – albo stwierdzić powtórzenie faktu i dodać do już istniejącego zbioru, jako kolejny element potwierdzający doświadczenie.

Warto również podkreślić, że tworzenie się abstrakcji, bo przecież w tym procesie tylko i wyłącznie tworzą się abstrakcje, acz zawsze w formie fizycznych stanów – że proces "do" i proces "z wnętrza", że te przebiegi, każdy z nich, również posiadają swoje środkowe i symetryczne rozłożenie. W ich przebiegu też jest tworzenie się na formule dochodzenia do chwili teraz, ale tylko dla tego przebiegu, i odchodzeniu od niego. Przecież fakt musi się wybudować, przecież z archiwum nie fakt, ale ciąg energii płynie i składa się w fakt –

47

Page 48: Kwantologia stosowana

i dopiero takie pełne fakty mogą się spotkać i na siebie działać w ramach punktowej świadomości. W świadomości nie przebieg, ale fakt skończony i dopełniony może być zestawiany do porównań. I to dlatego w ramach snu proces może biec, mimo że brakuje strony zewnętrznej. W tym przypadku stroną zewnętrzną jest wypływający z archiwum strumień danych, który jest oczywiście porównywany także ze strumieniem idącym z archiwum – więc wszystko procesowo jest w dokładnie takiej samej postaci, jak za jawy, tylko że jawy nie ma, brakuje środowiska. I tym samym brakuje weryfikacji przez stany w tym świecie zachodzące. W trakcie snu dostarczycielem danych jest umysł i tenże spełnia rolę weryfikatora – czyli wszystko przebiega po jednej stronie. Mimo że proces zawiera w sobie obie strony - to w logicznym ujęciu brakuje całej jednej zmiany. Brakuje zmysłowego dopełnienia. I stąd bierze się niepokojący fakt senny: jest z zasady ułomny. A przez to może wprowadzać w błąd.

Odpowiedź na pytanie numer trzy. I znów z poziomu centrali musi paść uwaga, że to pytanie również w swojej warstwie głębszej zawiera niejasne, a nawet fałszujące dość mocno rzeczywistość zmieszanie interpretacyjne. Świadomość, czyli ja, nie neguje swojej roli w analizie, jest stanem środkowym, a w efekcie centralnym, jednak pojawiające się na tym poziomie, więc w strumieniu świadomości, tutaj występujące elementy, to pochodna w sposób oczywisty pracy poniższych i wszystkich poziomów i warstw – jeżeli coś się dzieje źle, a tak często niestety się zdarza, to co najmniej wina jest wspólna. - I warto mięć to na uwadze, kiedy się takie i inne uwagi kieruje do kierownictwa.

To prawda, że elementy strumienia świadomości mogą być dowolne, a więc reprezentować wszelkie odniesienia do rzeczywistości – tylko że ich forma, ich kod zapisu, który w połowie dostarcza archiwum, to jest efekt pracy tego działu. Sugestia, że świadomość może to w dowolny sposób korygować, jest więc niepoprawna. By nie powiedzieć mocniej, że zupełnie błędna. Że to kiedyś tam przeszło przez stan świadomy, to oczywiście prawda, mam tego świadomość, i stąd bierze się poczucie współodpowiedzialności za efekt końcowy, jednak tenże efekt jest wypadkową pracy działów, a nie stanem punktowym. Jeżeli kiedyś tam w naszej wspólnej przeszłości, z dowolnego nawet powodu coś poszło nie tak, zmysły działały źle, coś wypadło w obrabianiu danych, to taki wadliwy element archiwum zostaje na zawsze, wszak świadomość nie ma środków do modyfikacji przeszłości. Można obiekt nadpisać nowym stanem, dodać wyjaśnienie, poszerzyć zakresem, taki czyn jest realny, ale nie poprawka historii. A jeżeli archiwum mi podeśle takie błędne, zdeformowane ujęcie, to co mam zrobić? Muszę nim operować, bo ani wiem, że jest błędne, ani mogę to skorygować. I być może nawet nigdy się nie dowiem, że abstrakcja posiada błąd w sobie – a to może skutkować. Wiedza, a więc uświadomienie sobie, że postrzegany fakt jest tym i konkretnym faktem, to dzieje się przez odniesienie do archiwum. I to od tego, jak zakodowany jest taki fakt - to przede wszystkim od tego zależy, czy ów fakt może zostać rozpoznany. Jednak tego, jak

48

Page 49: Kwantologia stosowana

kiedyś został zakodowany, tego nie sposób teraz zrzucić wyłącznie na świadomość. Nie można, bowiem miało na to wpływ wiele czynnikówi okoliczności, idące z wnętrza osobnika jak i środowiska. Mówiąc prawdę, można tu wprowadzić wszelkie uwarunkowania. Wyjść w tym tłumaczeniu trzeba od tego, że jest oczywistością, iż w umyśle nie ma niczego, co by nie przeszło przez poziom świadomej analizy, wszystkie dane obecne w archiwum kiedyś tam przeszły swój szlak, czyli budowały się po stronie przyjściowej, zostały poznane w chwili teraz, czyli świadomie, no i znalazły się w zasobach. Nie ma niczego, co tej drogi nie pokonało – w umyśle nigdy nie da się wyróżnić stanu "czystej karty", bo takiego stanu nie ma. Albo jest stan biologiczny i to on jest punktem odniesienia, czyli cielesna konstrukcja – albo jest choćby szczątkowy zapis z doznań, szumu i podobne elementy doznań z najwcześniejszego okresu. I to jest stan odniesienia do dalszego. Każda abstrakcja posiada w historii swego powstawania przejście przez punkt świadomości.Ale powtarzam, to każdorazowo efekt pracy całej struktury, żadnym przypadkiem nie wyłączna domena świadomości. W świadomości to się dzieje, ale w powiązaniu z całością.I nie jest to samousprawiedliwienia się, nic z tych rzeczy. Chcę w ten sposób pokazać, że to współpraca wszystkich elementów, dział w dział musi ze sobą dobrze współdziałać, żeby na końcu pojawiła się pełna, funkcjonalna i przede wszystkim użyteczna - więc zbieżna do świata abstrakcja. Świadomość zbiera i organizuje, zestawia sobie podobne fakty i wyciąga z tego wnioski, ale żeby się tak zadziało, musi dział zmysłów od samego początku dobrze sprawować - archiwum nie może strajkować z byle powodu - a dział interpretacji nie może podsyłać cząstkowych, zmieszanych ujęć. Jeżeli wszystko się dobrze sprzęga, na końcu jest poprawny wniosek i świadomie podjęta myśl i decyzja, żeby kolejny krok w świecie postawić. Ale jeżeli działam w oparciu o zniekształcone dane – które zostały zniekształcone na jakimkolwiek poziomie – to czy trudno się dziwić, że moja decyzja jest na końcu błędna? Nie można. I wszystkie działy także powinne czuć się odpowiedzialne za uzyskany wynik. Zrzucić na kierownictwo łatwo, ale własnego w tym udziału się nie widzi.Przepraszam za ten przytyk, ale świadomość też ma swoje emocje. To nie tylko przyjemność z bycia tu i teraz, ale również poczucie, że to odpowiedzialność.

Odpowiedź na pytanie numer cztery.Czym są elementy tworzące się w strumieniu świadomości? Czy chodzi o jednostkę, czy zbiór? Odpowiedź jest prosta: to jednostka zaistniała na bazie zbioru – i do tego zbioru się odnosząca.Z oczywistych powodów na poziomie całościowym, świadomości, nie ma zbiorów, które przechowuje archiwum – z rozlicznych powodów tak to musi przebiegać. Od banalnego stwierdzenia, że po prostu nie ma na to czasu, bo gdyby wszystkie składowe tworzące dany fakt się w tym miejscu objawiały, to świadomość byłaby totalnie zapchana danymi i w efekcie zanim dopracuje się najprostszego ustalenia, tak zaszła zmiana zostanie skonsumowana przez głodnego stwora i nigdy się nie

49

Page 50: Kwantologia stosowana

pokaże w realnym świecie – aż po ustalenie, że to nie jest nawet i konieczne, ponieważ w każdej chwili mogę konkretny element zasobów wywołać i obrabiać.Co więc pojawia się na/w poziomie "teraz"? Symbol, jak najbardziej fizyczny w swej budowie stan - który koduje w sobie odniesienie do faktu. Jeżeli myślę lub widzę drzewo, to przecież nie wywołuję do analizy wszelkich widzianych drzew, ale symbol, abstrakcję takiego elementy rzeczywistości – w analizie jest obecne szczytowe oraz na dany moment maksymalne ujęcie odnośne faktu. W chwili "teraz" jest abstrakcja, znak, jednostka w formie "wierzchołka" góry lodowej i punkt, ale powstały z całej piramidy elementów – widzę drzewo, a w podbudowie znajduje się całość zasobów archiwum. I jeszcze więcej, za takim postrzeganym faktem kryje się cała moja osobowość, wszystko do tego momentu zebrane i jakoś przepracowane. Obrabiana jest jednostka, jednak żeby została ona zinterpretowana poprawnie i w konsekwencji zrozumiana, na to składa się całościowo idąca zmiana, cała praca układu - na to wpływa działanie wszelkich poziomów rzeczywistości i mnie. Przecież w to, co określam, co dla mnie jest mną samym i moją osobowością, na to zbierają się poziomy od najmniejszego po największy, wszelkie jakoś wyróżnialne fakty - tu niczego nie można pominąć.Operuję w świadomości symbolem zbioru, ale realnie to jednostka i składanka, kwerenda czyniona po całości, po wszystkich działach i zakamarkach. A ponieważ to jednostka, operowanie nią i tworzenie w konsekwencji nowych jednostek, to jest stosunkowo proste. Mam coś do wyboru, w chwili "teraz" dokonuje w miarę wolnego wyboru, i na tej podstawie, w takim czynie tworzy się nowość. Czyli abstrakcja do archiwum. Że to trwa i musi trwać? Prawda, ale w kupie siła. W tym przypadku fizycznie abstrakcyjna.

Odpowiedź na pytanie numer pięć.Istotne zagadnienie. Dział zgłaszający zapytanie sugeruje, że to w tym obszarze lokuje się obserwowana często niemożliwość odszukania w zbiorze potrzebnego elementu, że to źle wytworzone, źle budowane w świadomości pytanie nie pozwala w dziale archiwizującym w miarę poprawnie odkodować, a następnie przekierować strumienia danych. A w konsekwencji zwrotnie pojawiające się elementy w świadomości nie są adekwatne ani do postawionego pytania, ani tym bardziej dobrze nie pokazują świata.Świadomość, czyli ja, ma zrozumienie dla tego argumentu. Jest dość dobrze udokumentowaną prawdą, że to postać pytania warunkuje efekt końcowy, jednak nie przyjmuję krytyki w sposób bezrefleksyjny ani też w stu procentach; część winy leży w moim działaniu - ale takie działanie znów jest rezultatem funkcjonowania "po całości", o tym nie należny zapominać. Właśnie po to, żeby to poprawiać.

Jak w polu świadomości tworzy się nowość, zapytanie czy wniosek z odniesieniem do stanu aktualnego?Wchodzę na przykład do pomieszczenia, proces zapoznawania się z tu obecnymi faktami, bez znaczenia, czym one są, to przebiega tak, że analizuję, odbieram owe fakty jako strumień energii – ale zarazem odnoszę je do podobnego kodu z mojej przeszłości. I przyrównuję. A

50

Page 51: Kwantologia stosowana

to do osoby, a to do szafy, a to do krzesła. I jeżeli jest jakoś w sobie jedna strona zbieżna do drugiej, mimo konkretnych różnic, co zawsze przecież występuje, zaliczam do odpowiedniego zbioru. I to pozwala mi skutecznie odnaleźć się w przestrzeni, której nigdy nie miałem okazji poznać. Znajomość podobnych faktów pozwala oswoić i zagospodarować nowość, pozwala działać. Kiedy natomiast wracam do już rozpoznanej czasoprzestrzeni, to nie muszę skanować i porównywać wszystkiego, wystarczy że odniosę stan aktualny do tego zapamiętanego lepiej lub gorzej. Wystarczy, że w przechowywanym obrazie wyróżnię, a to dzieje się szybko, nowość i ją przetworzę – i dalsze działanie jest już ułatwione, może pobiec sprawnie i szybko.W obu przypadkach porównuję do zasobu - raz pojętego ogólnie, więc do całości danych. Czyli proces trochę musi trwać, zanim się w tej nowej okoliczności odnajdę, ale nie jest to dramatycznie wiele, to nie wymaga angażowania wielkich energii i uwagi. I na pewno bardzo sprawdza się w kolejnych etapach życia – bo nie muszę już zgłębiać tematów i zastanawiać się, czy kiedy postawię krok na tym miejscu, to czy się podłoga pode mną utrzyma, czy nie. To już dawno zostało przeanalizowane i wiem, że taka a taka struktura jest dozwolona, a taka nie.W sytuacji drugiej, czyli wcześniej rozpoznanej, działanie jest i szybsze, i pewniejsze. Analiza różnic to jedno spojrzenie, i fakty odbiegające od faktów archiwalnych są jaskrawo widoczne. Jeżeli to coś potencjalnie niebezpiecznego, to poświęcam temu uwagę, jak nic podobnego nie rejestruję – dalsza praca może się toczyć.

Sprawa kodu poszczególnego faktu, który pojawia się w świadomości, to również istotne zagadnienie. Warte omówienia.To, że docierający z zewnątrz strumień energii jest w sobie zawsze jednym i jedynym kodem, tego nawet nie trzeba podkreślać. Przecież nie ma dwu jednakich spojrzeń w oczy. Dlatego każdy wytworzony fakt w polu świadomości ma swój indywidualny odcisk i jako taki zostaje w zbiorze zapisany oraz przechowywany. Że są podobne do siebie, że czas życia wnosi zbieżne fakty, to także oczywistość, stąd niekiedy trudność wyłapania tego konkretnego. Zwłaszcza przy próbie idącej ze świadomości, kiedy pytanie jest kodowane w formie ogólnej, bo i inne wszak nie może być. Skutkuje to albo brakiem odzewu ze strony archiwum, bo dział nie może przekierować zapytania, albo podsyła w odpowiedzi mało przydatne, choć pewnie jakoś podobne kody.

Ciekawy w tym kontekście wydaje się właśnie kod poszukujący, taki, który ma wpaść w rezonans z kodem w archiwum. Trzeba mieć świadomość, że tworzące się "w teraz" abstrakcje, i to dowolnej postaci, one są ze sobą powiązane czasem i miejscem swego zaistnienia. Dlatego nie może dziwić, że choć przestrzennie lokują się daleko siebie i przynależą do miejsc związanych z konkretnymi zmysłami, to w reakcji wywołania uaktywniają się wspólnie. Należą do tej samej warstwy zmiany i dlatego są wobec siebie w poziomie, a więc współwystępują. I w efekcie przypominając sobie obraz dawno widziany, kojarzę to ze smakiem ciastka i na przykład dotykiem, te wrażenia łączą się ze sobą, bo zaszły w powiązaniu.

51

Page 52: Kwantologia stosowana

A jak odszukać intencjonalnie konkret w przepastnych zbiorach? Co jest ważne i co musi się znaleźć w kodzie poszukującym? Przecież i to trzeba mieć na uwadze, że archiwum jest w ciągłej przebudowie, że to biblioteka, w której trwa nieustanne zamieszanie wywoływane drganiami świata – że tu elementy oddalają się od siebie, że nowe spycha stare w zakamarki, albo że starocie nadpisywane są nowym i niekiedy odległym od pierwowzoru kodem. Zamieszanie w zbiorze jest konieczne i wynika z fizyczności tej struktury, dlatego znaczenia nabiera zdolność opanowania chaosu.W tym miejscu i w tym momencie oczywiście nie pokuszę się o budowę katalogu zaleceń wspomagających, mam świadomość, że jest to zabieg konieczny, ale wymagający odrębnego okólnika, być może uda się do tego kiedyś wrócić, bo z pewnością to się przyda. Ale na dziś, tak zgrubnie i wstępnie wypada powiedzieć, że wszelkie metody łączące i kojarzące, czyli różne mnemotechniki pomagają kodować treść oraz jej odszukiwanie. Znane i rozpoznane zagadnienie - i godne pilnego stosowania. Podobnie, jak to się dzieje w zbiorze społecznym, kiedy występuje potrzeba odszukania konkretnego osobnika, tak samo i w zbiorze już wewnętrznym, ale który przeobraża się kwantowymi jednostkami, więc również logicznie – tutaj również sprawdzą się metody wypracowane w innym pozornie zakresie. Czyli każde dookreślenie wyszukiwania, każde odniesienie do miejsca i czasu zaistnienia lub do zawartości abstrakcji, to jest wspomożeniem – tak ukształtowane w kod pytanie może znaleźć w archiwum swój odpowiednik. Warto tego zalecenia się trzymać, nawet jeżeli wydaje się banalne i powierzchowne.

Odpowiedź na pytanie numer sześć.Świadomość ma świadomość swojej roli. I nie zamierza przenosić na innych należących do niej obowiązków. Co również zaleca pozostałym działom.Przywołanie fachowca jest potrzebne, jednak nie zastąpi własnej i logicznej aktywności.

52

Page 53: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 2.3 – Kosmos czy wszechświat?

Wysokie zgromadzenie, szanowni zebrani.Przypadł mi w udziale zaszczyt wygłoszenia odczytu wprowadzającego oraz prezentacja głównego tematu naszych obrad. Za przyzwoleniem i poradą naszego przewodniczącego, po konsultacjach z szacownym, tak zasłużonym dla sprawy gremium, chciałabym koleżankom i kolegom, a także zaproszonym gościom, zaprezentować stanowisko w sprawie, czy tak powszechnie stosowane pojęcia, czyli "kosmos" i "wszechświat", to odrębność, czy to samo. Nie muszę zapewne dodawać, że tematyka naszego zebrania jest istotna, to potwierdza obecność tak licznych gości oraz zaangażowanie kierownictwa. Mam więc nadzieję, że moje wystąpienie będzie tylko jednym z wielu, a dyskusja, jak powtarza to przewodniczący, rozgorzeje po całości tematycznej.

Koleżanki i koledzy, temat jest ważny, pryncypialnie zasadniczy i sięga samych podstaw rozumowania. Dlatego nie dziwi, że wyczulone na problemy kierownictwo, właśnie jako zagadnienie centralne, taki temat zapisało we wstępnych uwagach do naszego zebrania. Ustalenie i wyjaśnienie, czym jest wzmiankowany "kosmos" oraz czym nie jest tak powszechnie stosowany termin "wszechświat" - to sprawa poważna i zasadnicza dla naszego dalszego działania.Przecież, to zrozumiałe, jeżeli mamy w dyskusji i opisie wszelkich stanów świata, tego, co za świat uznajemy, na ten moment wstrzymam się z definicjami, jeżeli mamy zrobić krok dalszy, to musimy, żeby w ogóle móc się poruszać, ustalić, czy w tak różnych sytuacjach, w tak różnych opisach pojawiające się, najczęściej, zwracam uwagę na to zebranych, w sposób wymienny pojęcia "kosmos" i "wszechświat" – to musimy ustalić na samym początku, czy to jest zasadne. Pytanie, które przed nami postawiło kierownictwo, a które - sama dziwię się temu - wcześniej jakoś nie znajdowało się w centrum działań naszej zbiorowości, to pytanie jest bardzo istotne. Znów nie muszę mocno argumentować, bo to oczywistość, ale jeżeli zachodzi zmieszanie i nałożenie się pojęciowe i znaczeniowe tych terminów, to, koleżanki i koledzy przyznają, mamy problem. Więcej, powiem szczerze, znak zapytania, tak niewinnie wyglądający w tytule naszej konferencji, to mało, to dalece za mało na oddanie stanu niepokoju i zamieszania. Jeżeli, powtarzam, zachodzi trudne w tym momencie do ustalenia zespolenie się tych pojęć, to możemy w dalszym stosowaniu tych terminów popaść w logiczne zapętlenia albo i pobłądzić. Że to zaskutkuje, tego podkreślać nie muszę.

Oczywiście, to również trzeba uwzględnić, zwłaszcza na etapie tak bardzo wstępnym, że zachodzi realne, fizycznie jakoś tam możliwe w pomiarze ustalenie - że to różne obiekty. Wyjaśniam, stosuję słowo "obiekty" umownie, na potrzeby tego wystąpienia, nie zamierzam nic narzucać ani ograniczać, ale, co zrozumiałe, musiałam jakoś takie struktury określić. "Kosmos", termin z przeszłością, "wszechświat" również, ale to tylko słowa, pojęcia z naleciałościami. Pomagają w

53

Page 54: Kwantologia stosowana

analizach, pomagają nam uchwycić pojęciowo, ale przecież mamy tego pełną świadomość, że to "szczebelki" w drabinie poznania - pomocne i niezbędne, ale szczebelki.

Czy "kosmos" może pojawić się, może zostać jakoś tam pomierzony w eksperymencie? Zagadnienie nie jest proste, ale, moim zdaniem, nie z tych beznadziejnych. Fakt, samo pojęcie i logiczna konstrukcja, to jest już mocno wiekowe, nawet więcej niż wiekowe. Już dawni, a więc już starożytni Grecy to opisywali. Wszyscy to znamy. Można to ująć w ten sposób, że siedzieli w tych swoich jaskiniach, mieli co do garnka włożyć, nie musieli zabiegać o granty i dofinansowania, i tak sobie powolutku obmyślali. A to kosmos w jego nieskończonej i wiecznej, a przy tym logicznej zmianie, a to świat. Nie musieli zważać na żadne punktacje i publikacje, to sobie pisali i ustalali w szczegółach. - Cóż, inne czasy, koleżanki i koledzy, nam nastały, nam się wmawia, że trzeba się spieszyć i wynik za wynikiem robić w produkcji taśmowej. Kierownictwo potwierdza, kierownictwo to tak w codziennym działaniu uprawia. Koledzy i koleżanki, sami wiecie, że starożytni poukładali sobie w świecie, a nam przypadło to sprawdzać. A to, trzeba przyznać, już wymaga nakładów. Czy można "kosmos" eksperymentalnie poznać? I tu, żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba zadać pierwsze w szeregu i kolejności pytanie: czym jest "wszechświat"? Jeżeli chcemy poznać i zdefiniować kosmos, to musimy opisać wszechświat. Bo jeżeli są w opisie takie same, jeżeli posiadają te same składowe cechy, to nie ma problemu, dalsza dyskusja może toczyć się spokojnie i stosować zamiennie oba terminy. Ale jeżeli są to różne "obiekty", to tworzy się logiczny problem. A w kolejnym kroku, to oczywistość, trzeba w relacjach tych struktur szukać zależności, powiązania i wzajemnego na siebie działania. Bo jeżeli to są struktury zależne, wynikające jedna z drugiej, to powiązania być muszą, i ma to istotne skutki w dalszym pojmowaniu rzeczywistości. Na każdym zresztą poziomie, co chyba nie musi być podkreślane.

Czy kosmos to wszechświat? Pozwolę sobie od razu wyrazić zdanie na ten temat, a później to uzasadnię. Otóż nie. Kosmos nie jest czymś takim, co określamy jako "wszechświat" - to inna, nadrzędna skala w zjawiskach. A raczej w sposobie opisywania zjawisk.Mam świadomość, że to wywoła dyskusję, liczę na to gorąco. Jednak w moim osobistym odczuciu, ale i w logicznej konstrukcji, kosmos i wszechświat to inne, rozdzielne pojęcia. Fakt, dziś stosowane dość zamiennie, na zasadzie bezrefleksyjnej - ale to musi się skończyć. Właśnie po to, żeby nie popaść w sprzeczności.

Dlaczego "kosmos" nie może być "wszechświatem"? Odwołam się teraz do podstawowych pojęć, którymi możemy operować, do samej podstawy. Czyli do "coś" i "nic". Oraz, na zasadzie niezbędnej, do "zmiany", ruchu czegoś w nic. Dodatkowo należy wprowadzić pojęcie bezkresu, nieskończoności – oraz, też na zasadzie koniecznej, jedności rytmu zmiany, jednej reguły przekształceń. Nie chodzi o terminy, słowa w tym działaniu są sprawą wspomagającą, ale uboczną.I teraz, wysokie zgromadzenie, pytanie: co zawiera w sobie powyżej wymienione składniki? I oczywista odpowiedź: Kosmos. To samoistnie

54

Page 55: Kwantologia stosowana

się narzuca. Nie "wszechświat", to struktura z samej swojej zmiany skończona - się kiedyś tam zaczęła i się skończy, ale na pewno nie ma cech wieczności. Że tak niekiedy jest pojmowana, że się w taką strukturę, na zasadzie koniecznego logicznie dopełnienia, które to dopełnienie ma uzasadnić obserwowane fizyczne fakty, że to się tu dodaje – to wszystko prawda. Tylko że to błąd. Uważam, że błąd.

Czy kosmos może zostać zweryfikowany badawczo? Jeżeli to zewnętrze wobec wszechświata, nadrzędne zdarzenie, to oczywiście nasuwa się jedynie możliwa odpowiedź, że tego nigdy i niczym pomierzyć sobie nie pomierzymy. Przecież nigdy poza wszechświat ręki nie wystawimy i na żaden sposób. Tylko czy jest tak do końca? Warto zadać sobie w tym momencie to pytanie, bowiem wiążę się i z pojęciem "kosmos" i "wszechświat". Czy jesteśmy bez szans?Nie, szanowni zebrani, nie. Owszem, fizycznie i technicznie nigdy poza wszechświat się nie wydostaniemy, nawet wybierając się poza i dalej, nawet wówczas pozostaniemy w jego zakresie, ale zarazem nie jest tak, że nie możemy ustalić prawdy. Powód? Zależność. Jeżeli w hierarchii zależności jest to tak, ze logicznie prostsze i zarazem nadrzędne jest kosmiczne ułożenie zjawisk, to zmiany obserwowane w ramach wszechświata nie mogą być dowolne. Nigdy z nich nie wyjdę w badaniu, ale mogę być pewną, że nie są przypadkowe. Nigdy sama nie poznam stanów kosmosu, ale mogę mieć całkowitą pewność, że tutaj i na różne sposoby obserwowane i doznawane, że te są pochodna tam i zawsze się dziejących.Czyli, koleżanki i koledzy, tak naprawdę kosmos nie jest nam dziś do poznania potrzebny, ponieważ kosmos mamy w każdym pomiarze, tu wszystko, od najmniejszego po największe, to kosmos i jego zmiana w trakcie zachodzenia, zmiana poddana regule. Prawda, fizycznie kosmosu nie poznamy, mogę zdać się wyłącznie na badanie logiczne, na konstruowanie tamtego zakresu – ale to wszak nic trudnego. Mamy przecież do dyspozycji tę bardziej rozbudowaną w szczegółach i zależnościach stronę zmiany - trzeba dobudować, po prostu dopasować do układanki tę prostszą. - Raz dopasować, drugi, a może i tysięczny, ale, to statystyczny pewnik, za którymś razem w tym zestawie pojawi się obustronna zgodność; jedno bez drugiego w opisie się nie będzie mogło pojawić.

Kosmosu, koledzy i koleżanki, nie poznamy, ale to nie znaczy, że w opisach go nie zobaczymy – kosmos mamy na wyciągnięcie logiki, to konieczne dopełnienie, to zakres Fizyki, pisanej z dużej litery w odróżnieniu od działań wewnętrznych, ale na pewno realnie i zawsze poznawalny. To nie jest dziwaczne "poza", jakoś tam nazywane przez desperatów, co to snują swoje dywagacje na fundamencie mitów albo podobnych w treści konstrukcji o wątpliwej reputacji. To jest konieczne, a też logiczne – i przez to poznawalne – dopełnienie tutejszego.I warto wyciągnąć z tego wnioski.

To, że kosmos nie jest wszechświatem, to dla mnie logiczny pewnik i logiczna konieczność. Wszechświat jest zdarzeniem o strukturze w analizie tak rozbudowany, tak wielopoziomowy, że po prostu ni jak nie spełnia zasady bytu prostego - to musi znajdować się poza nim.

55

Page 56: Kwantologia stosowana

A sam wszechświat jest stenem lokalnym w kosmosie. - Ale, rozumiem, to stanowisko nie będzie podzielane przez wszystkich; zwłaszcza to może być trudne do akceptacji dla badających wszwechświatową, jako tako widoczną okolicę. Jak ich przekonać, że to jednak nie jest i być nie może wszystko - że potrzeba jeszcze stanu nadrzędnego?W tym momencie chciałabym silnie zwrócić uwagę na wzory, te różne i powszechnie, nawet ze skutkiem stosowane wzory. Tego poziomu nie sposób w analizie ani pominąć, ani odrzucić. Ja nie mogę odrzucić w opisie, a zwolennicy wszechświata jako jednego i jedynego w tej postaci konstruktu, nie mogą tego pominąć w dyskusji.

Co tu jest istotne, można spytać? Po pierwsze, że w ogóle te wzory dają się stosować, że można je wytworzyć i stosować. Nawiązuję tu do powszechnego w pewnych kręgach zdumienia, że rzeczywistość daje się policzyć i jest przez to przewidywalna. Niby naokoło wszędzie chaos, a jednak policzalny. Zdumienie, zaskoczenie, a poniektórzy to i takie tam, sami rozumiecie, postulują. Czy to przypadek? Ależ oczywiście nigdy i przenigdy nie. To pochodna tej nadrzędnej, tak tu przeze mnie eksponowanej kosmicznej prostoty. Jeden plus jeden zawsze i wszędzie da liczbę dwa, nawet jeżeli dodający nic o takim matematycznym działaniu nie będzie wiedział. Ale jeżeli dodaje, to znaczy, ze istnieje i istnieje według tej reguły. Nie ma odwołania i inaczej się to nie dzieje.Po drugie, tu specjalnie nawiązuję do kolegów fizyków, zauważcie, że kiedy tak sobie upraszczacie owe wzorki, kiedy wyrzucacie przy każdej okazji te nieskończoności, które są tam gęsto i często - to nie robicie niczego innego, jak tylko dzielicie nieskończoność na stan "tu" i "tam". Tu w analizie pozostaje i się wszystko zgadza, a "tam", czyli kosmos, odcinanie jako fakt niepotrzebny. I on jest dla was rzeczywiście niepotrzebny, tego zakresu nie poznacie nigdy i żadnym przyrządem. Dlatego wasz czyn nie tylko że bezkarnie można przeprowadzić, ale dla was to konieczność. Kosmos we wzorach jest zawarty integralnie i na zawsze, ale ponieważ wam to przeszkadza – ponieważ to wy te wzory stosujecie – ponieważ zgadza wam się dalej wszystko, to, sami rozumiecie, narzucacie taką a nie inną wzorków interpretację. I dobrze. Wam się zgadza, liczycie w tę oraz drugą stronę z powodzeniem - to jak to może się nie zgadzać komuś, kto w dalszej analizie opiera się na wynikach waszej pracy i to stosuje? Musi uwzględnić wasz punkt widzenia, czyli w końcowym ustaleniu ma błąd skali nieskończonej. Dosłownie.

Na koniec, trochę na zasadzie godzenia odrębnych stron, chciała bym zaproponować wspólne działanie. Otóż przyjmijmy roboczo, że kosmos to stan nadrzędny wobec wszechświata, że to logicznie maksymalny w prostocie stan, że policzalny. I ustalmy rytm zmiany, takiej już w fundamentach, bez żadnych skomplikowanych naleciałości. Nie zapis w formie fizycznych znaczków, to, koledzy fizycy, nie tak będzie w ostateczności szło. Owszem, we wszechświecie wasze wzroki dobre i potrzebne, ale nie w najszerszym ujęciu. Tu już tylko logika, taka najprostsza matematyka może być zastosowana. Wzór ostateczny może i musi być maksymalnie prosty, coś na podobieństwo liczby "dwa" z kilkoma cyferkami w rozszerzeniu.

56

Page 57: Kwantologia stosowana

A jak już podobny rytm ustalimy, o ile go ustalimy - to w zwrotnym działaniu zobaczmy, czy można wykryć i stosować we wszechświecie coś takiego. - Jeżeli się to nie uda, jeżeli się nie sprawdzi, to przyjęcie wniosku, że wszechświat jest jeden oraz nieskończony, że widać z niego tylko fragment, to będzie konieczność.Ale jeżeli w analizie logicznej uzyskamy rytm, który wszędzie oraz zawsze pokaże swoje walory, to uzyskamy bezpośredni dowód i także wniosek, że "kosmos" jest w stosunku do wszechświata nadrzędnym i przez to niezbędnym dopełnieniem. Niepoznawalnym, ale koniecznym dopełnieniem. I jeszcze z tego wywnioskujemy, że "wszechświat" to lokalny - ale zarazem przemijający fakt w bezkresie. Że to stan chwilowy, jeden z nieprzeliczalnych na prostej...

I możemy to przeprowadzić...

Dziękuję za uwagę.

57

Page 58: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 2.4 – Światło.

I stała się światłość...No, tak, znacie - ale czy to prawda? Spokojnie, nie zamierzam tu i teraz was zanudzać bajkami, mitologia to nie moja działka - jednak warto się zastanowić, co w trawie pojęciowej piszczy. Wiadomo, że trzeba to było wszystko wokół jakoś ponazywać, ubrać w słowa oraz odnieść do wcześniej rozpoznanego. Wszelkie sposoby na poradzenie w życiu są dobre, jeżeli istnienie przedłużają; nie ma znaczenia, czy abstrakcja jest budowana na bazie naukowej, religijnej, czy ma w sobie dowolnie inny element, liczy się skuteczność. Eksperyment i przydatność są rozstrzygające.Może być bardziej zyskowny efekt działania, może być ograniczony w dostarczaniu wiedzy – ale jeżeli pomaga zrobić kolejny krok, liczy się w bilansie. Przecież czas na podsumowanie kiedyś nastanie, tu i teraz trzeba ten krok jednak zrobić i nie wpaść w kłopoty. Więc nie ma znaczenia, co i jak nazywam – liczy się sam akt nazywania i działania. Drogę i jej pułapki poznaje się w trakcie wędrowania, a nie z oddalenia.To tak ogólnie, co by pierwsze zdanie wytłumaczyć.

Ale nie tylko dlatego. Przecież warto się zastanowić, czy ujęcie z mitu rodem, czy takie podejście jest znacząco odległe od tego, co się w rzeczywistości dzieje – co może zajść? Czy zakres widzialny w postaci światła i jasności, czy to "zabłysło", czy się stawało – co jest mitem, a co prawdą?

Ot, jest sobie widmo promieniowania, znacie, uczyliście się o tym, bo kiedyś zachciało się fizykom uszeregować w częstotliwościach i pod linijkę pomierzone wartości drgań. Niby nic, można powiedzieć, zestawienie jak zestawienie. Tu coś w skali popiskuje dźwiękami i rożni się od zera, czyli ciszy – wyżej w zbiorze są wartości jakoś widoczne i doznawane – a jeszcze wyżej te energetycznie naładowane, zagrażające. A szczytem urywa się to w sposób przypadkowy i nie bardzo wiadomo, dlaczego właśnie tutaj. Jedne elementy w widmie są wyraźnie zarysowane i wyznaczone, inne zachodzą na siebie – jedne to rozciągnięte na znaczącym dystansie wartości, inne skupione i liczone w mikrometrach. Fakt jak fakt, można powiedzieć – a jednak zasadniczy. Przecież w tym zbiorze znajdują się dwa zasadnicze podłączenia do świata, tu lokuje się mój główny punkt dostępowy do danych.

Czyli jest w tym zbiorze światło, tak niewielki w zajętości całego widma i w przeliczeniu na elementy zakres tego, co jest "oknem" na otoczenie – pasmo widzialne. Niewielki zakresem, a jakże istotny w poznaniu.I jest oczywiste pytanie: dlaczego jest, jak i kiedy zaistniało, i do jakiego momentu będzie? Jaki mechanizm prowadzi do wytworzenia we wszechświecie warunków, że światło może się stać. Się stać. Co

58

Page 59: Kwantologia stosowana

warunkuje powstanie światłości?

Na początku jest reguła. Kosmiczna reguła. Nieskończona i wieczna, i jedna reguła. Ruch "czegoś" w "niczym", jest pęd COŚ przez NIC. I to już wszystko potrzebne.

A dalsze? Dalsze w skrócie prezentuje się następująco (szczegóły w innej opowiastce).Dalej jest wcześniejszy świat, który się rozpada – warstwy kwantów w oddalaniu – podobne liczne strumienie energii z innych światów, a tych w nieskończoności jest mnogość – te strumienie energii się przecinają, a tym samym "trasują" w bezkresie sferę – a następnie wtłaczają, wpychają do wnętrza, czyli "w dół", kwant za kwantem. I w środku narasta zagęszczanie, rośnie ciśnienie, maleją odległości między jedynkami czegoś – aż proces, po wielu etapach i epokach, w swoim gęstnieniu i zapełnianiu "bańki" osiąga punkt krytyczny: nie można wcisnąć więcej, bo wszystko zapełnione.I co się dzieje? Dopływ energii trwa i nie może się zatrzymać, nie ma ucieczki ze sfery, ponieważ nacisk idzie z każdej strony, także nie ma wolnego miejsca w środku – więc co się dzieje? Zapada się, struktura się zapada. "Wciskane" w sferę elementy się zapadają. W siebie się zapadają.

Czyli "krok dalej", o jeden kwant dalej, dochodzi do zapaści, w do tej pory jednorodnym zbiorze, gdzie kwant energii od kwantu energii jest oddalony również o kwant, więc o jednostkę liczenia, dochodzi do zapaści. Jedynka zbliża się na tyle do drugiej jedynki, że mają teraz łącznie również wartość jedynki – wcześniej były dwa kwanty czegoś i dwa próżni je dzielące, obecnie jest jeden kwant czegoś i jeden próżni – próżni, która separuje od podobnego faktu. Obecnie już podwojonej wewnętrznie jedynki. I tym samym w całości sfery ilość wolnego miejsca zwiększyła się o połowę, dokładnie o połowę. Jeden kwant więcej docisku, a świat w każdym kierunku robi się luźny, ponownie pusty – i ponownie tworzą się warunki do dalszego "pompowania" sfery.Prosty w swojej fizycznej mechanice proces – ale jakże istotny dla dopiero rysujących się na horyzoncie bytów. Coś dociśnięte do tego samego obok – i jest "podwojona jedynka". Też czegoś, a jak – ale zarazem nowość, kwant kolejnego poziomu rzeczywistości. Przecież w tym dociśnięciu już się rzeczywistość buduje. Jeszcze nie fizyka, do tego kilka kroków pośrednich, ale czasoprzestrzeń i owszem, to zakres buzowania kwantowego, dziejącego się brzegowo, ale tu już w pełni się czasoprzestrzeń formuje.Kwant w ruchu, a przestrzeń i czas nabierają cielesności.

Ponieważ docisk zewnętrzny trwa i trwa, i trwa – aż do środka tej całościowej zmiany, to w kolejnych punktach węzłowych, kiedy tylko jednego kwanty trzeba do dopełnienia, znów dochodzi do zapaści, na coraz niższe poziomy ewolucja schodzi – ale przybiera jednocześnie na wadze. Coraz większe tworzą się "zbrylenia" materialne, o coraz większym wewnętrznym skomplikowaniu – a zarazem coraz mniej liczne są to zbiory. Cóż, skoro wymaga to całej piramidy kwantów, więc w budowę kolejnego bytu wchodzą zbiory i zbiory zbiorów - to takie w

59

Page 60: Kwantologia stosowana

kupę się zbieranie musi trwać. I wymaga zasobów. Dlatego może zaistnieć w całości sporo, ale na pewno nie dowolnie dużo. Cóż, nawet w nieskończoności nie ma zasobów na wszelkie oraz dowolne. - Ot, wieczna zasada krótkiej kołdry daje znać o sobie.

W miarę zapełniania się wnętrza sfery jedynkami czegoś, w trakcie dociskania elementów do siebie, tworzą się kolejne poziomy zmiany, od najbardziej rozedrganych, od energetycznie zasobnych – czyli od górnego zakresu widma promieniowania, aż po te "zerowe", ospałe i masowe. Czyli już materialnie atomowe. Z chwilą wypełnienia się w sferze wszystkich możliwości komplikowania struktur promieniowania – od tego momentu, ponieważ nacisk zewnętrzny nie ustaje i dopływ kwantów trwa, od tego momentu "zagęszczanie", zbrylenia toczą się w ramach układu okresowego i atomowej drobnicy. - A później dalej, w ramach następnych poziomów ewolucji.Zasada docisku, "maszyneria ciśnieniowa" jest cały czas w ruchu, a jej produktami jest i obserwator, i wszystko wokół niego.

Istotny z punktu widzenia tegoż obserwatora jest moment "zapłonu" w sferze, pojawienia się światła. To stosunkowo wczesny etap tego procesu, ale ważny z powodu faktu obserwacji: wcześniej dla fizyka rejestrującego zdarzenia nic nie istnieje – a "w punkcie", nieomal natychmiast, wybucha promieniowanie i światło jako takie w każdym już kierunku. Wcześniej nie było niczego, ciemność i bezkres oraz wieczność – i jest "pstryk", zapala się, "staje się jasność".

Z punktu widzenia obserwatora fizycznego, zawartego w zmianie – co trzeba podkreślić w tym kontekście – fakt zaistnienia w sferze, i to w każdym kierunku jednocześnie światła, to jest proces wybuchu, zapalenia się. Ten moment musi uzyskać w tym ujęciu formułę etapu pierwszego – i początku.I jest zdumienie fizyka, i jest zakłopotanie filozofa, który się w fizyczności nurza i na niej opiera, a przy tym odrzuca dziwy jako tłumaczenie tego momentu. I jest próba za próbą przeniknięcia tej świetlnej zasłony, która jest jedynym dostępnym faktem – i jest aż do nerwowości poszukiwanie rozwiązania.Dlaczego wybuchło – co wybuchło – gdzie wybuchło – jednorazowo, a może wielokrotnie wybuchło – jednostka czy zbiór – nieskończony a może skończony – reguła czy wyjątek... ?

Pytania istotne, ale wynikają z samej istoty obserwacji – z punktu obserwacyjnego i jego cech, czyli środkowego położenia w zmianie; a po drugie, z zawierania się w procesie, czyli możliwości odbioru i pomiaru takich faktów, które już są mocno rozbudowane. Zdarzenia prowadzące do wyłonienia się na poziomie obserwacyjnym elementu w jego cielesnej postaci – ten brzegowy zakres zmian jest skryty na zawsze, poza pomiarem. Warunkuje pomiar, ale jest poza nim.Z tego też powodu cały i rozwleczony w czasie oraz przestrzeni tok zmiany prowadzący do "światła", to znajduje się poza zasłoną samej świetlnej ewolucji – po prostu zaistniała jasność zakrywa ciemność wcześniejszą, elementy już rozbudowane, w obserwacji od środka, są dosłownie większe od tych poprzednich – i przesłaniają pomniejsze. I dlatego punktem najdalszym w przeszłości, i zarazem najniższym w

60

Page 61: Kwantologia stosowana

aktualnej obserwacji, jest najbardziej rozedrgany oraz najmniejszy tym samym element promieniowania.

Kiedy we wszechświecie pojawia się światło widzialne, ewolucja tej struktury jest już daleko posunięta, a historia zmian liczy spory zestaw kroków pośrednich. Zakres widzialny lokuje się praktycznie w środku całego widma, więc dochodzenie do tego momentu trwało. A jednocześnie w obserwacji fizycznej dystans od początku do światła podlega skróceniu, pojedyncze fakty są trudno rozróżnialne, przez co nakładają się na siebie. Jak w przypadku złożenia kilku zdjęć, obraz jest prawdziwy, oddaje treść, ale sumuje się w jedność, gdy ta jedność składa się z wielu odrębnych etapów.

Czy opis mityczny zaistnienia światła we wszechświecie jest błędny i odległy od prawdy? W żadnym punkcie, jasność się stała – i wybuchła. Czy opis mityczny zaistnienia światła we wszechświecie jest błędny i odległy od prawdy?Jak najbardziej. Jasność się stawała i żadnego wybuchu nie było.

Oba stwierdzenia są prawdą - oba opisy są poprawne. Nie któryś z mnich, ale jeden i drugi łącznie oddają ten fakt. Nie wolno ich rozdzielać, ponieważ jednostronność ujęcia prowadzi i do zafałszowania obrazu, i do niezrozumienia procesu zmiany. Ogląd z wnętrza, ogląd fizyka jest potrzebny na równi, jak ogląd filozofa, czyli zewnętrzny. To na bazie ustaleń z zakresu "namacalnego", na bazie fizyki, może filozof zbudować obraz brzegu, więc na zawsze ciemnego i skrytego zakresu, i dopełnić nim widoczne. Jednak żeby to przeprowadzić, w świecie musi się pojawić ten fundament i dalej pokazać w pomiarze, a następnie przybrać postać wniosku. No i musi być wzmiankowane światło, żeby można było to zapisać na jakiejś kartce papieru.

I jest jasność.

61

Page 62: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 2.5 – Materialna głębia.

Prawda, wysoki sądzie, potwierdzam, mam życiową słabość do materii i ją zbieram. Tak, wysoki sądzie, pan prokurator zebrał i zestawił wszystko, w ogólności prawdę opisał. Nie zaprzeczam, tam a tam i w czasie opisanym byłem, próbki pobrałem. Wszystko prawda i szczera w szczegółach prawda. Ale, wysoki sądzie, choć to prawda jest, to w swojej głębinie zafałszowana, czyli rozmijająca się ze stanem i faktycznością. Wnioski, które prokuratorsko padły, zupełnie się z rzeczywistą prawdą nie mają, to w innym kierunku idzie. Prawda, wysoki sądzie, zbierałem, ale w celu naukowym, ku ogólnemu pożytkowi. I sprzeciwiam się, żeby to znieważać, to praca dziejowa była, z perspektywami.Tak, wysoki sądzie, z perspektywami. Raz nawet udało mi się bliską przygranicę w celu naukowym zwiedzić, pan prokurator tego w swojej mowie nie zaakcentował, ale tak było. Działanie się rozwijało, już strefy granicznej sięgało, ale organa się wtrąciły, niestety. Tak bym już daleko w badaniu materii zaszedł, a tak jestem tutaj. I to w zupełnie niezrozumiałym charakterze.Tak, wysoki sądzie, to badania były, wielkie, przekrojowe, naukowe i wszelakie. Tak, wysoki sądzie, ważne były, podstaw i fundamentów sięgały. Owszem, ma wysoki sąd rację, próbki brałem do badań, ale to życiowa konieczność była, naukowa konieczność. Bo czy sąd wie, jak się teraz naukowo dzieje, ma pojęcie sąd, jak badania się dla dobra ludzkości prowadzi? Sąd nie wie. No i lepiej żeby sąd musieć tego nie musiał wiedzieć. Żałość, można powiedzieć, wszędzie taka marność ponad marnościami. Co sobie człowiek naukowy, choćby taki jak ja, temat nośny badawczo wymyśli, co sobie jakiś wiekopomne i nośne zagadnienie w trudzie ustali, to mu zwierzchność momentalnie i od razu, wysoki sądzie, już od drzwi mówi, że nie ma, że środków brak, że trzeba się dzielić i ograniczać. Że, słowem, wszystko się będzie dobrze i pięknie działo, jak opętany naukowo sobie finanse sam najlepiej sprawi. I ja sobie środki sprawiłem, wysoki sądzie, ja na garnuszku społeczeństwa nie chcę być. Ja środki budżetowe i i trud podatnika szanuję głęboko i podziwiam, ministerialny zawrót głowy z przydzielaniem oraz dotowaniem nie chcę pogłębiać, to dla mnie niegodne, bo ja osobowość naukową posiadam. Bo ja szlachetnej materii produktem jestem, wysoki sądzie. Owszem, wysoki sądzie, to jest sztabka, wszystko prawda. Ale taka właśnie była do badania zawartości materii w materii niezbędna, po prostu to konieczność była. Sąd wysoki powie, że to sztabka złota, i sąd będzie miał rację, sąd powie, że to obrączki ślubne, też to pełna prawda, sąd powie, że biżuteria jubilerska, i trudno takiej przenikliwej uwadze zaprzeczyć. To wszystko prawda prawdą głęboką przesiąknięta. Ale, wysoki sądzie, to tylko sądowa prawda. Bo jest jeszcze naukowa prawda, sąd wybaczy, ośmielam się powiedzieć, że i ważniejsza w naszej rzeczywistości. Bo gdzie byśmy dziś byli, jak by nasz świat wyglądał, jakby przeszłe pokolenia badań naukowych w realności nie prowadziły, jakby sądy zakazywały i cenzurę badawczą

62

Page 63: Kwantologia stosowana

stosowały? Sąd przyzna, że w innym miejscu. Może i w mało ciekawym miejscu. Tak, wysoki sądzie, te wszystkie przedmioty, co to leżą zupełnie w bezładzie przed sądem, to naukowo zebrane próbki badawcze, do celu i ogólnie. Tak, potwierdzam, to próbki w celu naukowym pozyskane. Bo ja, wysoki sądzie, metodologię badawczą ściśle przestrzegałem, dwa razy w to samo miejsce, dwa razy do tej samej skrytki sejfowej nie sięgałem, uchowaj. Wiarygodność badawcza przede wszystko, dla mnie czystość próbki najważniejsza. Owszem, w granicach generalnie się mieściłem, raz, jak wspomniałem, bliskiej zagranicy poznaniem sięgnąłem, ale organa się wtrąciły. Bo plany oczywiście miałem, to zrozumiałe, chciałem eksplorację poprowadzić daleko i dalej, tylko że organy się wtrąciły. Szkoda, perspektywy były.Tak, wysoki sądzie, próbki tylko pierwszej klasy brałem, przecież żadnego materialnego fałszowania nie miałem w planach, do badań i zestawienia wyników tylko czysta materia się nadaje, mieszaniny to nie ja. Po co to było, sąd pyta. Mówiłem, do badania. Jakiego? No, głębokiego. Ot, widzi sąd tę sztabkę i kolejną, dla sądu to żadnej różnicy nie przedstawia. A to błąd, wysoki sądzie, wielki błąd, co prawdę deformuje. Prawda, złoto jak złoto, takie a takie, świeci i kosztuje odpowiednio. Tylko że to powierzchnia obserwacyjna, taka zupełnie bez znaczenia, to złudzenie dla mało wyrobionego umysłu. Tak, wysoki sądzie, złudzenie. Niech sąd sobie wyobrazi, że ta mała sztabka, fakt, nie taka mała, to dziejowo zawieruszona w tym miejscu pozostałość po kiedyś dawno tam zapadłym słońcu. Tak wysoki sądzie, to już naukowo zbadane, to pozostałość. Była sobie gdzieś tam gwiazda, dawno to było, no ona się zapaliła, zgasła, a później wybuchając rozniosła. I teraz jej szczątkowy kawałek leży przed sądem. Po prawdzie, wysoki sądzie, w tym sądowym budynku i w ogóle wszędzie, tu tylko i wyłącznie takie popielisko i odpadki gwiezdne, niczego innego. Owszem, można takie też badać, naukowo obrabiać, ale to nie dla mnie, ja szlachetną i dostojną materię poznaję, byle czym się nie zajmuję. Atom żelastwa to niby podobne, ale przecież też pospolite. To leży na ulicy, się starzeje rdzewiejąc, zamienia w pył i unosi. A atomowa konstrukcja złotonośna z samej swojej szlachetności aż po oczach bije, to się rzuca mocno w rozum, to wyobraźnię podnieca. Sam sąd powie, że tak jest. Fakt, sąd nie może.Tak, wysoki sądzie, prawda jest taka, że każda z tych próbek to w badaniu inny już element świata, z innej epoki dziejowej. Dla sądu to kawałek żółtego metalu, z takiego a takiego sejfu, i tak dalej. A to najmniej ważne, to zupełnie nieważne. Przecież, wysoki sądzie i szanowni państwo, to naukowe dowody na przeszłość świata, w nich zawarta jest nasza historia. Wysoki sądzie, sąd przyzna, że to nie może tak być, żeby ktoś jeden tyle naszego wspólnego dobra sobie w skrytce trzymał, badanie utrudniał, prawdę skrywał, tak nie może w świecie się to dziać. Wiem, wysoki sądzie, prawo znam i szanuję w detalach. Ale jest jeszcze prawo nadrzędne, prawo prawdy wiecznej i naukowej, ono najwyższe.No i ja, wysoki sądzie, nim się kierowałem, zawsze i wszędzie jeno prawdę naukową zbieram. Bo dla mnie, wysoki sądzie, każdy zebrany i zbadany kawałeczek materii to przyczynek, to kroczek w stronę i dla dobra prawdy, nie inaczej. Dla sądu to tylko złota błyskotka,

63

Page 64: Kwantologia stosowana

a to przecież kolejny atom i świadek dalekiej epoki. Tak, wysoki i godny sądzie, każdy atom to posłaniec z przeszłości, co to się tu znalazł i nam zaświadcza, jak to było. Więcej, wysoki sądzie oraz szanowni państwo, każdy atom w tej sztabce to inna dziejowa epoka i warstwa, to inny czas i przestrzeń. Tu, wokół nas i w nas, tylko atomy i ich zbiorowe dopełnienie pierwiastkowe, ale to zawsze się tylko z jednego miejsca poczynający fakt materialny. Wysoki sąd na tę lampę migającą spojrzy, banał świetlny, prawda? A nie, wysoki i szlachetny sądzie, błędna interpretacja. To nie lampa błyska, ale z odległej przeszłości naszej i głębiny materialnej sygnały do nas wysyła kiedyś tam zaistniała ewolucja. Niech wysokie zebranie tak to sobie przedstawi, że każdy jednostkowy czy to atom, czy dowolna materialna jednostka, że coś takiego na własnej i tylko dla niej w historii przynależnej orbicie kołuje, no i że z niej, jak czymś w taki stan szturchnąć, do nas błyska. Im dalej, tym bardziej to się czerwone robi, tak samo, jak to astronomiczne badanie wykrywa. Bo to nie ma znaczenia, wysoki sądzie, czy to się w dalekość naukową zapatrzyć, czy w głębinę materią badaniem skierować. To zawsze to samo, choć ilość próbek do zbadania różniasta.Tak, wysoki sądzie, każdy atomowy stan do nas z daleka i głębokiej czasowej pozycji sygnały przesyła. Fakt i owszem, to prawda sądzie i szanowna publiczności, to, co tu przed nami leży i co odnotowane w aktach zostało jako złoty bibelot, to światło realnie i zgodnie z prawami fizyki odbija, czyli jest jako jest. Ale też prawdą jest poważną, że to się z owej wielkiej przestrzeni czasowej tak tutaj objawia. Że tam i kiedyś to powstało, ale tutaj i teraz pokazuje, że jest i jakie jest. Tak wysoki sądzie, to zawsze inna atomowa próbka, zawsze jednostka i unikalność. Tak, wysoki sądzie, zmieszanie może do nieporozumień doprowadzić, fałszerstw laboratoryjnych zamierzonych lub nie można się po takiej niepoprawnej metodologii badawczej spodziewać. A to przecież groźne jest, wysoki sądzie. Tak, groźne. Bo to zasadnicze znaczenie ma, to fundamentalnie ważne jest, wysoki sądzie. Jak się to objawia? A tak, że na ten przykład zmierzy ktoś sygnał atomowy, co to do niego z daleka dociera. Niby atom od atomu się nie różni i niby wszystko się zgadza. A nieprawda, a błąd, a problem wielki z tego może wyniknąć. Tak, wysoki sądzie, problem. No bo przecież każdy atomowy sygnał, jak mówiłem, z innej epoki, wcześniej albo i później powstały. Pięknie laborant to znakuje, światło takie albo takie wykrywa, niby wszystko w detalach poznaje. Tylko jest ważne pytanie: z jakiej epoki to światło, ono stare czy młode, od ciągu atomowego głównego, czy izotopowe? A może z jeszcze innego? - No i jest dylemat, wysoki sądzie, zasadniczy. No bo jeżeli człowiek ma swoją datę życiową podać, to poda, wszystko pięknie. Ale jeżeli w badaniu naukowym dokładnego zlokalizowania w czasie nie podam, to może z tego coś złego wyniknąć, może się obserwacja zagrożenia do faktu nie zbliżyć. I problem, wysoki sądzie. Bo nagle coś się mało przyjemnie pokaże i uszkodzi ciągłość świata, czy tylko cielesną. I jest nieprzyjemnie. Sąd to wie, sąd to często bada.Zdatowanie w naukowym badaniu, wysoki sądzie, to podstawa, to być i nie być naukowego czynienia, to fundament wszystkiego. Można to na przeróżne sposoby robić, metody są. Na ten przykład prokurator swoje badanie wstępne prowadził poprzez odpytywanie, a to kiepska

64

Page 65: Kwantologia stosowana

w ścisłości metoda. Stąd, wysoki sądzie, błędy w materiale sądowym występują, sąd to zauważył. Można naukowo węglowe szczątki badać, ale i to metoda przybliżeniem mało szczegółowa. Tak po prawdzie i do bólu po prawdzie, żadne dzisiejsze datowanie momentu sięgać nie sięga, to zawsze, wysoki sądzie i szanowna publiko, to zawsze jeno przybliżenie, plus minus ileś tam, milion latek w tę lub drugą ze stron, to norma w tym zliczaniu. Więc jak tu się rozeznać, jak to wszystko ponumerować i przypisać do konkretu dziejowego? Nie można i się nie da, wysoki sądzie. Tak, wysoki sądzie, ma sąd trafną intuicyjnie uwagę, to wszystko w tej naszej materialnej głębi, tak się kotłujące, to identycznie w obserwacji dogłębnej się prezentuje jak na niebie. Jak to sobie w teleskopach astronomowie pokazują, te galaktyki, skrętna tak albo owak, te gwiazdy i planety krążące po orbitach, pyły wszelkie oraz wybuchy. Tak, wysoki sądzie, tak samo to się w materialnym naszym jestestwie prezentuje. Fakt, trudno się do tego badaniem dostać i odpowiednie wnioski wyciągnąć, ale to tak samo idzie. To zawsze i w każdym przypadku tak samo jest, tyle że w górę olbrzymie kawałki się bada, a w głąb szczypta próbkowa wystarczy. No, czasem więcej, sztabka się przyda, to prawda, ale to przy szeroko rozciągniętych w czasie badaniach konieczność. Tak, wysoki sądzie, można to sobie tak właśnie prezentować, że do nas z tej wielkiej czasoprzestrzeni jakaś bytność sygnał kieruje, że rozum czy tylko gwiezdna i naturalna konstrukcja informacją na swój temat miga. I każdy kolor w tym sygnale to inny poziom, inny czas zaistnienia takiego sygnalisty. Zawsze inny, wysoki sądzie. I nigdy to się nie powtarza. Każdy z nas, wysoki sądzie, na takiej z przeszłości w przyszłość przepływającej energetycznej prostej, to, wysoki sądzie, tylko jednostkowe zaistnienie. Niczego takiego nie było, nie ma i nie będzie – każdy z nas tutaj tylko na chwilę. To takie prawo jest, ponad dziejowe.Tak, wysoki sądzie, tylko prawdę mówię, żadnego zagmatwania się w słowie nie dopuszczam. Badanie naukowe prowadziłem, a jak wysoki i łaskawy sąd pozwoli, to dalej będę prowadził. Ja, wysoki sądzie, w naukę wierzę, w poznanie wierzę, w prawdę wierzę. Ja wiem, że dużo pracy jeszcze przede mną, że materię zbadać dogłębnie to wysiłek i szukanie w stogu, ale nie ustanę, nie potrafię. Wysoki sąd wie, że w świecie tyle jeszcze miejsc do przebadania, tyle próbek wydobyć z ukrycia trzeba, dla nauki pobrać i porównać. Że to poraża umysł, gdy bezużyteczność takiego zakrycia przed światem stwierdzi, że to trzeba wydobyć i oświetlić potencjalnie nośną naukową wartością? - Sąd to wie, ja to wiem, i wszyscy to wiemy.

I dlatego warto sięgnąć w materialne głębiny.

65

Page 66: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 2.6 – Rzeczywistość, czyli co?

Żyje sobie człowiek żyje na tym świecie iks lat z okładem - niby w tym nic wielkiego, przecież każdy tak ma. Niby nic interesującego go nie spotyka, co najwyżej żona wypuści się z pobliskim znajomym dalszą okolicę zwiedzać, co najwyżej jaki wypadek człowiek zaliczy i autko skasuje, albo go z pracy biurowej będą zwalniali za jakieś tam nie wiadomo co. Słowem wszystko to pospolite i wszystkim znane do znudzenia.Ale czasem się w tym byle jakim życiu codziennym tak robi, jakoś w duszy cielesnej się przestawi, że siądzie człowiek, w przestrzeń i czasowo się zapatrzy, a w nim myśl taka dziwna zacznie kołatać: co to rzeczywistość? dlaczego to tak jest, jak jest? czym jest świat i co to wszystko znaczy?Rozumie się, to tak nieoczekiwanie człowieka nachodzi, tak z rana, a może wieczorem, to tak nurtuje jestestwo i domaga się wyjaśnień, że nie sposób się oprzeć. No i rzuca wówczas pan Zdzisio robotę w biurze i w świat daleki się wybiera, żeby tłumaczeń szukać. Kiedyś tam się był przeterminowanych bajek naczytał, o mądralach ponoć w odmętach społecznych bytujących wywiedział, więc teraz odszukać te stwory postanawia. Co by się o rzeczywistość wypytać.

No i idzie, idzie przez ten światowy padół, ludzi zaczepia, o sens pyta, o rzeczywistość zagaduje - pytania o co się tylko da zadaje. Ale ludzkość, w tym żadnej sensacji nie ma, rozpowiadać o takowych sprawach nie chce, pana Zdzisia zbywa burczeniem, czasami też psem szczuje. A generalnie w wielkim poważaniu to posiada, co przecież żadną niespodzianką nie jest. Ale napotkał wreszcie bohater naszej opowiastki osobnika, który o złożoności rzeczywistości z nim wymienić uwagi też zapragnął. No i tenże osobnik taką mu dłuższą gadkę w temacie zaprezentował:

"Pytasz się, co to rzeczywistość... No, pytanie, trzeba przyznać, ciekawe, nie powiem. Ty sobie pewnie tam myślisz, że rzeczywistość jakaś tam jest, że to wszystko wokół i w tobie to takie mocno i aż fundamentalnie pewne i trwałe, prawda? No i, widzisz, ty się tak w całości mylisz, tak zwana rzeczywistość nie istnieje, niczego tak nie ma. Złudzenie to wszystko... Tak, złudzenie, nie dziw się. No, nie w tym prostym a prostackim mniemaniu, że tego nie ma, że to na umyśle się tylko człowiekowi dzieje, nie. To, widzisz, o to chodzi - że tego tak nie ma, jak my sobie to przedstawiamy. Ty tam coś na tym obrazku świata widzisz, ja swoje, ale to i tak dalekie od tego rzeczywistego. Bo to złudzenie - to nasze spojrzenie to złudzenie. I fakt, nie może być złudzenia w pustce, to jest oczywistość, musi być coś, co takie złudzenie dla nas pokazuje, ale ono się inaczej w sobie układa, niż my to postrzegamy... Każdy rzeczywistość swoją inaczej ze sobą taszczy, pojmujesz?... Ty swoją, ja też. I nie ma jednej i ostatniej tej rzeczywistej złudy, wszyscy popatrujący tę rzeczywistość dla siebie samych mają, każde spojrzenie równe sobie

66

Page 67: Kwantologia stosowana

i jednako ważne. Rozumiesz? ... Siedzimy tu sobie, browarka pijemy i jest dobrze. I to ta nasza rzeczywistość jest, wspólna. Tam idą sobie ludzie w celu im wiadomym i też mają swoją, też ważną. Także z nami ona wspólna przez świat, całość wszystkiego. Ale zarazem to rzeczywistość indywidualna, jedna i jedyna, i to poprzez historię. Nie ma podobnej i nie będzie. Rozumiesz?... Ty idziesz, ludzi tak sobie zaczepiasz, o rzeczywistość zagadujesz, i co, myślisz, że ci powiedzą? A co mają ci powiedzieć? Niby przez wspólnotę świata tak ogólnie mogą ci powiedzieć, i ty to zrozumiesz. To część wspólna i porozumienie umożliwiająca, ale wszystko poza tym osobiste, życiem konkretnym naznaczone, jakoś podobne, ale jednak inne. Dla ciebie jedna rzeczywistość, dla mnie moja – dla ciebie jedno jest ważne, dla mnie drugie. Tak przykładowo, masz piątkę pożyczyć, pierwszego oddam... Nie masz."

Ruszył pan Zdzisio dalej i zaszedł w jedno miejsce. Innego poznał. Przypowieści wysłuchał."Widzisz jest dom. Taki każdy. Fundamenty, dach, okna i drzwi. Nic szczególnego. I co, pytasz, gdzie tu rzeczywistość? W tym, że to w twojej obserwacji całość funkcjonalna, pełna konstrukcja. I ona w twoim spojrzeniu inna być nie może. Zauważ, że to jest 'dom' już w stanie skończonym, tu niczego nie brakuje. To ważne, bardzo ważne. Dlaczego?... Wyjdź w swoim zastanawianiu się nad światem od tego, że to proces, że się zaczął kiedyś tam, jest stan teraz, ale wszak za chwilę, kosmiczną chwilę to się skończy. To już wiadomo, nauka w dowolny sposób ten fakt potwierdziła. Można się spierać, kiedy w tym się zaczną dziury robić, ale nie co do tego, że to tak będzie. Tylko, zauważ, o tym fakcie wiadomo dlatego, że badamy, że uczymy się oglądać to wszystko – i że wyciągamy wnioski... A teraz ustaw to sobie tak od początku, naszego osobniczego początku i zarazem w całości, jako społeczeństwa. Oto przychodzi na świat nowy człowiek i się rozgląda, na przykład ty. To oczywiście nie jest żadna tam w sobie pusta karta, to zapchane z poprzedniego etapu informacjami i komórkami istnienie, ale wobec tego, co w świecie się znajduje, to rzeczywiście jeszcze pustka, trzeba się wiele nauczyć. I co takie widzi, co odbiera zmysłami?... Jakieś plamy, dźwięki, w których na tym poziomie nawet rytm trudno znaleźć, słowem, pojedyncze fakty w ich fizycznej postaci. Leży takie coś w kołysce, piszczy, żeby dać sygnał o tym i tamtym, w sumie nic ciekawego to nie jest, zadatek na przyszłość, który może, ale nie musi się w osobnika zamienić. I to tak trwa, długo trwa... Po jakimś czasie wylezie z tej kołyski, bo już pewne zasady świata się w nim wdrukują, rozpoznaje bliskie sobie twarze i poznaje okolicę. Czyli raczkuje i podłogę smakuje, później do okna z ciekawością zagląda, za drzwi, i tak dalej. A to wszystko, zauważ, bo to istotne, w pełnym domu się dzieje, co by i tym domem nie było. Każde takie obserwowanie świata dlatego jest w swojej złożoności możliwe, że wszystkie składowe tego 'domu' już w realności są, tu niczego nie brakuje – tu liczy się każdy element. To nie prowizorka, która dopiero się staje, zrozum to... Dlaczego to takie istotne? Ponieważ, jak już staniesz na nogi i jak się tak całościowo rozejrzysz, masz te wszystkie fakty dostępne, one tu są i warunkują twoje spojrzenie. A przecież 'okna' i inne wtyczki do świata, czyli twoje zmysły, to zaledwie niewielki, maleńki zakres

67

Page 68: Kwantologia stosowana

z całości, to szparki, przez które obserwujemy. I aż dziwne, że w tym spojrzeniu nie ma dramatycznie wielkich błędów, że można kroki w świecie stawiać i zazwyczaj w ścianę się nie trafia. Że to długo trzeba poznawać i uczyć się, oczywistość... Później jeszcze dalej idziesz, z domu wychodzisz, rozglądasz się, poznajesz wszystko, co można poznać. Ale czy to wszystko? Zadaj sobie takie pytanie, to w twojej sprawie również ważny element... Przecież 'domu', w którym się pojawiłeś, w jego powstawaniu nie widziałeś, bo to niemożliwe. No i jego końca też nie zobaczysz, to też niemożliwość. Ale wiesz, że się budował, i chcesz to poznać. Jak to zrobisz? Możesz użyć do tego przyrządów, zbadać wszystko od fundamentów po czubek dachu, i co, już wszystko poznałeś? Możesz pytać poprzedników, szukać czego w archiwach, badać szczątki historyczne, które zaświadczają okresy budowania – i co, uważasz, że to już wszystko?... Otóż nie, to tak na jedno spojrzenie z tego wszystkiego. Zauważ, że twoja osobista historia się zaczęła iks z okładem temu, i to jest dla ciebie już wszystko. Jednak przed tobą byli inni i po tobie będą kolejni, na historię domu też tak samo można spojrzeć. Ty na dziś postrzegasz dom w jego skończonej formie i to jest dla ciebie dostępne, ale to dalece nie wszystko, rzeczywistość świata jest dalece inna od tego obserwowanego – jest znacząco większa... Ty powiesz, że to gadanie takie tam, że co w tym dziwnego. Ale ty sobie podstaw pod nazwanie 'dom' słowo 'wszechświat', tak na sprawę spójrz. Nasza pozycja tak właśnie się prezentuje, zauważ. Jako konstrukcja pojawiamy się nie w dowolnym momencie, ale w ściśle określonym i policzalnym, i jest to jedyny taki moment w dziejach tego świata. I to nie jest żadnym tam jakimś przypadkiem, gdybym mógł, to bym ci to do głowy wbił na wszelkie sposoby, i jeszcze przyklepał. To nie żadne tam dziwactwa i odchylenia od normy, o czymś takim zapomnij na wieki wieków, ale w sprawie, w chwili naszego zaistnienia głęboki fizyczny sens się kryje, rozumiesz? - Nie wcześniej, nie później, tylko w środku, to jest nasz moment. Tylko w chwili, kiedy wszystkie elementy można w okolicy zaobserwować i zużytkować – kiedy są dostępne składniki do produkcji takiej gadatliwej poczwary, rozumiesz? Czy w zakątku się jakim tak podzieje, że taka poskręcana kodem bytowość się pojawi i że sobie o tym pogadamy – no, widzisz, to jest pewne tak na kilka szans na wszechświat. Ale to, zauważ, jedynie szansa. Może z tego coś wyrośnie, a może tylko zadatkiem się okaże... Naszym zadaniem, każdego z nas i wszystkich razem, jest tak spojrzeć na ten tutejszy dom-wszechświat, żeby wyjść w zastanawianiu się od takiego, co pod ręką i najbardziej widoczne, i jedynie zresztą dostępne – ale żeby tak z tego środka, i zawsze od wewnątrz, żeby się w spojrzeniu już nie ograniczać do tego, co widać i co jest. Bo to, po prawdzie, i obejrzane, i obmacane, i posmakowane - nawet zrozumiane. Chodzi o to, żeby opierając się na istniejącym, tu i teraz istniejącym, jak na materialnej opoce się opierając - żeby ujrzeć wszystko. Nawet i to, czego już nie ma lub jeszcze nie ma. I to jest możliwe. Można dobudować, odtworzyć i wytworzyć w umyśle fakty, które były przed naszym zaistnieniem i które będą po nas, można stworzyć obraz tego całego więzienia. Acz zawsze, zawsze jest się uczestnikiem życia w jednej tylko celi. Wyjdziesz w takiej analizie z chwili aktualnej i miejsca tutejszego, a dojdziesz do zawsze i wszędzie... I to już będzie ta twoja ostateczna rzeczywistość."

68

Page 69: Kwantologia stosowana

Pan Zdzisio znów ruszył przed siebie, wędrówkę ludową poprowadził. Trzeci się napatoczył."Mówili ci już o złudzeniach? Mówili, to dobrze. A wspominali, co za tym stoi? Nie wspominali. To dobrze. To ja ci powiem... Zjawisz ty się na świecie, tak, i rozglądasz się, tak, i co? Ten świat się okazuje twardy, tak? Właśnie, cholera boli, jak się uderzysz o coś i guz rośnie - stąpasz po tym, bo twarde, a ściana atakuje, jak ją w pospiechu chcesz przejść, prawda? I pytanie, czy to świat jest w sobie taki twardy, czy co? Zadajesz sobie takie pytanie, co? Tylko że po jakimś czasie w szkole cię uczą, bo tak poprzednie pokolenia to wydumały, a nawet potwierdziły eksperymentalnie, że to inaczej idzie, że to złudzenie. Uczyli, co? Dobrze. Pokazywali na lekcjach i filmach, że ta twardość tak prawdą nie istnieje, że to to zmiana w tempie zachodząca, że na dnie świata wszystko się zmienia, jedno w drugie przechodzi, że nic pewnego i nieoznaczona statystyka. Tak to prezentują, tak?... I z czego to się bierze, jak myślisz?... W tym niedostępnym fizycznie i przyrządowo zakresie świata, choć on tu wszędzie obecny, nie ma niczego innego jak cegiełki, takie tam jedynki czegoś, mniejsza o nazwę. Jak ci wygodnie to sobie atomem to nazywaj, czyli niepodzielnym, kwantem, czy inaczej. I takie coś się przemieszcza, nie ma w tym ruchu zatrzymania. Jest nacisk, a w efekcie dowolna i lokalna konstrukcja z tych elementów może sobie zaistnieć, ale to zawsze na chwilę, nacisk ustanie i byt zanika w tle owych jednorodnych jedynek. Na tym poziomie, a w konsekwencji na wszystkich możliwych do wyróżnienia, nie ma stabilizacji. I nie ma niczego, co byłoby elementarne. Nie ma. Fizyk coś tam bada, ale to zawsze złożenie, najmniejsze z najmniejszych, ale dla fizyka. W poniższym zakresie jeszcze dużo kolejnych faktów musi się zejść w jednostkę, żeby to fizyk mógł badać. Tylko z tego wynika, że tych niższych cegiełek żadnym sposobem się nie pozna, to już logiczny i filozoficzny namysł może dojść. Tak?... I teraz taka jedynka się w tej zbiorowości przemieszcza, buduje fakty, skomplikowane fakty. I to skutkuje. Bo jeżeli fizyk ustala, że jest graniczna prędkość w świecie, to przecież to nie oznacza, że się to tak sobie wzięło i że nie wiedzieć, dlaczego taka wartość. Nic podobnego. To tylko w tym wszystkim oznacza, ze prędkość 'c' jest najmniejszą, jaka musi zajść zmiana, żeby coś się obserwowalnego fizycznie pojawiło. Niżej prędkości są dużo większe, ale w obserwacji tu jest dziś granica. Ale, dalej, to ma swoje konsekwencje, tak. Że zawsze postrzeganie twoje jest spóźnione, nigdy aktualne, a w szerszym ujęciu złudne w stosunku do logicznie i maksymalnie pojętej rzeczywistości świata. Tej rzeczywistości nie ma inaczej jak na jedno tyknięcie, na jedno przemieszczenie się jednostek tworzących to wszystko, ale niech to i tam sobie będzie w nazwaniu rzeczywistością. Czyli, tak, widać w obserwacji daleki od tej głębokiej realności fakt. Złożenie, to po pierwsze, a po drugie spóźnione wobec momentu zachodzenia. No i to dlatego jest złudzenie. To nie jest złudzenie w pospolitym ujęciu, że tego nie ma, bo jak najbardziej to jest fizyczny fakt, nawet w formie nieobserwowalnej to jest fakt, ale tego nie ma tak, jak się to tobie przedstawia. Zresztą, o tym szukaj wiedzy u kogo innego, ja tu ci tylko o tym wspominam, twoja obserwacja to nie jest punkt i fakt jednostkowy, ale szeroko i daleko w czasie oraz przestrzeni

69

Page 70: Kwantologia stosowana

rozciągnięty akt rejestracji. Na każde twoje jedno 'plamiaste', a więc płaskie oglądanie świata, takie fundamentalnie podstawowe, do którego jesteś zmysłami przymuszony, to w tej rzeczywistości zawsze zbiór faktów, i to szalenie rozbudowany. Dla cienie jednostka, a w ujęciu głębokim mnogość zdarzeń. Czyli złudzenie... Ale ty powiesz na to, że jest ta twardość, że opór taki, że wszystko zatrzymuje, i skąd to, tak? I ważne pytanie, nie byle jakie. To się tej zmiany bierze, z szybkiej zmiany. Ty jesteś rozbudowany w każdą stronę i się składasz z nieprzeliczonej liczby takich jedynek w ruchu, więc zajmujesz kawałek świata i jego rzeczywistości. Więc w każdym swym kroku, a nawet i leżąc opierasz się, trafiasz swoimi elementami na te niżej leżące. Ty się zmieniasz w pędzie, ale i każda jedynka. I zawsze trafiasz na opór tych 'atomów'. Choć to zmiana, to dlatego w doznawaniu stałość. To się zmienia, ale dlatego właśnie pokazuje się dla ciebie jako niezmienność. A fakt zmiany musisz długo badać i mozolić się, żeby to ustalić. Rzeczywistość świata to zmiana, i to ogromnie szybka, ale przez to w odbiorze dla ciebie materialna stabilizacja... Coś niebywale szybko się zmieniającego, to coś ma dla ciebie postać trwałości, jest ciałem i fizyką. I przez to, tak to sobie przedstawiaj, złudzeniem... Ale jedno ci na koniec powiem i ty to sobie zapamiętaj: że to złudzenie, to już wiesz, ale ważne w tym to, że to zawsze Fizyka, z dużej litery. Bo musi być coś, co te złudzenia tworzy i przenosi, nie ma przecież złudzeń w nicości, bez elementu przenoszącego. Zera, pustki niczym nie zapiszesz, ale kwant czegoś może złudzenie budować. Tak. - Dlatego nie wierz ty w takie różne, to jest złudzenie na temat złudzenia. Rzeczywistość w sobie złudzenie ma, ale nie takie. To fizyczne i realne złudzenie. I nigdy inne."

Czwartego pan Zdzisio trafił przypadkiem - trochę był dziwny. Ale temat pociągnął językowo ostro."Nałożyli w głowę, co? - Pytasz o złożenia oraz abstrakcje świata, tak? - Mam ci powiedzieć, jak to wygląda, ha? - A jak moja wiedza niewielka, to co? - Dalej się pytasz, co? - Postawisz? - Może być. - Ja się uczyłem – przeczytałem – różne wiem. - A co. - Ty się po wszystkiemu rozglądasz, co? - I co widzisz? - Tu coś, tam coś, tam inne coś, i co? - Czy to 'coś' to takie, jak widzisz, co? - Sam to już wiesz, że nie, że to złudzenie, prawda? - No, prawda. - Nic tu elementarnego, prostego, same zbiorowe istnienie tego i tamtego. - I co? - A dla ciebie to trwały kawałek, materia, powiesz, co? - A to złożenie obserwacyjne, wiele obrazków w jeden złożony, prawda? - Tu sobie jedynka czegoś jest, tyknie kwantowo i ona już tu jest, ale dla ciebie to nie do zobaczenia, prawda? - Dla ciebie przeskok z miejsca do miejsca, widzisz, to tylko jedynka widzenia, tak? - A nawet, po prawdzie, taka jedynka czegoś to sobie tyknie ileś razy - przesunie się mnóstwo razy - ogromnie wiele razy – a ty widzisz dopiero swoje atomowe coś, rozumiesz? - Na dnie świata tyka – tyk i tyk – pędzi i pędzi – a dla ciebie dopiero jedynka się pokazuje, i to mierzysz, rozumiesz? - Z czego to się bierze? - Z twojej tej cielesnej budowy – widzisz? - Tak, widzisz, ale co ty widzisz? - I jak widzisz? - No to spójrz, jest stół – jest? - I sobie te kwanty buzują – prawda? - Padnie foton jeden i drugi – padnie – odbije od powierzchni – i trafi w zmysł – prawda? - Prawda. - Tylko że jeden

70

Page 71: Kwantologia stosowana

nigdy nie wystarczy – jedynki to ty nie zobaczysz, rozumiesz? - To musi być strumień takich kwantowych jedynek, raz za razem, wiesz? - Tam gdzieś głęboko zawsze jest stan chwilowy, 'teraz' świata, tam sobie przeskakuje kwantowo, rozumiesz? - No i jak ten umysł może z tym sobie poradzić, no, jak? - Zbiera, sumuje, punkt po punkcie w swoich zakamarkach magazynuje, pojmujesz? - Niczego więcej nie ma, tylko ten chwilowy tik-tak, a mózgowie to zestawia w coś, w co? - A to już mało ważne. - Taki atom, choćby, czy elektron, czy rozum, kapujesz? - Tyka, ale że długo tyka, to zbierze się w oglądaniu – i na skutek naszego powolnego oglądania – w konstrukcję jakąś, co, widzisz? - Zgoda, takie 'teraz" różnie tam można opisywać, wiesz? - Raz najmniejsze z najmiększych, raz największe z największe, ale to zawsze jest chwila teraz, rozumiesz? - I zawsze dla ciebie się to będzie pokazywało złożone, nigdy jedynkowe, rozumiesz? - Stąd w tobie ten obraz czegoś się składa, tej naszej rzeczywistości, tak zwanej rzeczywistości, tego musisz w sobie szukać, rozumiesz? - Ty ją tworzysz w każdym spojrzeniu, składasz sobie, sumujesz, choć o tym nic nie wiesz, bo to twoja podprogowość obserwacyjna tworzy - co, łapiesz sens tego zbierania? - Wszystko, co widzisz, a nawet i to, czym jesteś, to zbiór i złożenie, to abstrakcja, rozumiesz? - Ciało - abstrakcja, świat – abstrakcja, pojęcia – abstrakcje, całe czy detaliczne ujęcie czegokolwiek – abstrakcja, chwytasz sens? Tu wokół niczego stałego czy elementarnego - wszystko po horyzont to abstrakcja. Rozumiesz?"

Od piątego pan Zdzisio niczego się nie dowiedział. Ponieważ piaty wymownie spojrzał na pana Zdzisia, popukał się w jakimś celu kilka razy w czoło – i odszedł w milczeniu swoją drogą.Za to szósty okazał się osobnikiem bardziej rozmownych, choć może wyrażał się nazbyt górnolotnie.

"Stwórcą jesteś, kolego, stwórcą tego świata. To ty tworzysz swoją rzeczywistość, i to w każdym rozumieniu. Zewnętrznie ją tworzysz, w każdym czynie, który odciska się w otoczeniu, ale i wewnętrznie, składając na obraz i podobieństw tegoż świata swoje abstrakcje. I to one, te konstrukcje na fizycznym nośniku, którymi znakujesz to, co widzisz, co dociera do ciebie dowolnym zmysłem, te abstrakcje w twoim świecie są wszystkim. I niczego więcej nie ma. Każdy z nas, kolego, tworzy sobie świat, jest stwórcą tego świata. Jeden lepiej to robi, inny nieco gorzej, ale nie ma takiego, który by to robił zupełnie źle. Wiesz, dlaczego? Ponieważ błędna, zła hipoteza jest z rzeczywistości świata wykasowywana, jako niepasująca do niego. W swoim działaniu coś spieprzysz, w efekcie ściana cię zaatakuje, bo zachowasz się nieodpowiednio do okoliczności, zachcesz przejść nie tam, gdzie można. Ale jak zbudujesz w sobie abstrakcję, która jest zgodna z aktualnym stanem wszechświatowej zmiany, to wygrałeś, się możesz przejść dalej, zrobić kolejny krok. Tylko ten jeden kolejny. Bo na kolejny znów trzeba zapracować, znów się natworzyć, odczytać poprawnie stan środowiska z tych wątłych, jakże niepewnych danych, które ci zmysły podrzucają w każdym tyknięciu. Jeżeli wtyczki źle pracują, jak czegoś nie dojrzysz, sam, kolego, rozumiesz, trafi cię uliczny ruch albo nisko przelatujący obiekt, albo dowolne co. - Ta realność w tobie się znajduje, kolego, i nie ma innej. Twoja, moja,

71

Page 72: Kwantologia stosowana

każdego jest tyle samo warta, istniejesz, to znaczy, że sprawdzasz się w roli eksperymentatora, że wyciągasz poprawne wnioski. A jak błądzisz i się obijasz o kanty świata, cóż, kolego, daleko już nie zajdziesz. I dobrze, żebyś o tym wiedział... To prawda, widzisz, że świat nas stworzył, jednak prawdą jest również, że to my tworzymy świat. Wszak świata nie ma poza chwilą, poza stanem 'teraz', to już wiesz. Ale jak ten stan aktualnie wygląda, jak przebiega na każdym poziomie świata, o tym możesz powiedzieć ty, ja, każdy z obecnych i obserwujących zmianę - każdy ją doznający. Świat nas stworzył, ale ty my stwarzamy świat każdym aktem obserwacji, stwórcą świata jest każdy, rozumiesz? Bo nie ma niczego więcej poza tymi abstrakcjami, które nas zapełniają, które tworzymy pod naciskiem świata. To tylko płynie z kiedyś do kiedyś, a my to w naszym spojrzeniu zbieramy. I wyznaczamy arbitralnie, że w takim a takim miejscu zaczyna się lub kończy jakiś fakt, ponieważ tylko tyle możemy zarejestrować. A tła – najważniejszego elementu procesu – w obserwacji nie sięgamy. Dla nas tło wydaje się nieistotne, zbędne, dopełnia widzenie, ale jest pomijane. A to zasadniczy błąd. Przecież na końcu, kiedy badaniem sięgnie się jednostek tworzących, i tak trzeba powiedzieć i z tego sobie zdać sprawę, że to wyróżnianie jest w nas -że realnie i tak czegoś takiego nie ma. Że badane to złudzenie. Powiemy 'atom', czy powiemy 'elektron', czy podobnie, niby oczywistość - a przecież to tylko chwilowe ujęcie czegoś, co ani takie jest, ani w ogóle jest. Na końcu musimy stwierdzić, że jest chwilowe - i że ponownie w tle za moment zniknie. Na końcu, kolego, musimy powiedzieć, że w takim obrazie najważniejsze jest nasze działanie, a nie sam obraz, że to my ten obraz tworzymy i stwarzamy - a nie, że świat taki jest. Tam się przemieszcza z miejsca na miejsce, a dla nas to ciało lub inne wydarzenie, tam się kwantowo dzieje, a dla nas kwant ma postać już planety czy wszechświata, rozumiesz, kolego? Każde nasze działanie w świecie, to dzielenie jednolitego procesu na kawałki - żeby go w tej zmienności zrozumieć. To pochodna naszych lokalnych możliwości i rozumienia procesu. Tylko że na końcu tego dzielenia i sumowania – na końcu musimy powiedzieć, że to było oczywiście potrzebne, tego inaczej nie sposób zrozumieć, że trzeba było sobie to jakoś ująć w jedynki kwantowe, żeby opisać i policzyć w narzuconym zewnętrznie na zmianę rytmie – ale realnie jest tylko ta zmiana. Niczego ponad zmianę nie ma. Rytm tej zmiany jest przecież dla nas, reguła jest dla nas, świat i zmiana nic o tym nie wie, zachodzi. I dobrze, to jest nasze wszystko, którego dochodzimy na samym końcu. Ale żeby o tym się dowiedzieć, musimy przejść te wszystkie wyróżnienia, je w zmianie poznać – i całościową już zmianę zdefiniować. Zadanie nie takie znów trudne, kolego, rzeczywistość nie jest skomplikowana. W oglądzie wstępnym to wygląda na pogmatwane, ale ostatecznie staje się jasne i przejrzyste – i zrozumiałe. Świat jest tak prosty, że już prostszy być nie może. A co więcej, co pewnie cię zaskoczy, o tym przekonuje się każdy osobnik i każde pokolenie. Prawdę, regułę świta posiadali i posiadają wszyscy. A że czasem było to wyrażane dziwacznymi abstrakcjami? To już dziś, kolego, nie ma znaczenia - jesteś, jesteśmy, i to się liczy. Tak, twoja rzeczywistość zawiera się w twoich abstrakcjach. I nie ma, nie ma innej rzeczywistości."

Pan Zdzisio zadumał się. Ale nie wiadomo, jakie wyciągnął wnioski

72

Page 73: Kwantologia stosowana

z tej swojej wędrówki. Żyje sobie człowiek żyje na tym świecie iks lat z okładem, napotka tego lub innego, pogada, czasami doświadczy czegoś ważnego, ale czy to zmieni jego pogląd na wszystko? Czy się z kilku pogaduszek może wiedza o świecie zmienić? Wykluczone to do końca nie jest, ale i pewności żadnej mieć nie sposób. Wypada więc mieć nadzieję, że i pan Zdzisio skorzystał i że stwórcą się poczuł swojej rzeczywistości.

Ale kto go tam wie...

73

Page 74: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 2.7 – Widmo promieniowania.

Nie można powiedzieć, żeby obroty życiowych sfer obywatela M. były w sposób szczególny skomplikowane, wręcz przeciwnie. Wstaje sobie o czwartej, co by się załapać na połączenie do punktu zatrudnienia - później byczy się przekładając z miejsca na miejsce coś w celu mu nieznanym – a jeszcze później kieruje się na domową wyżerkę, którą szykuje w mikrofalówce, jednocześnie zapoznając się z najnowszymi danymi o tym lub owym, a w sumie zawsze o tym samym. Słowem, taki banał i pospolitość bijąca po oczach, pospolitość po przestrzeni i czasie.Tylko że, widzicie, to się tak pozornie prezentuje - można nawet i powiedzieć, że to tak wygląda w zgrubnym ujęciu. Bo jak już tak z rozpędu głębiej w tym życiorysie poskrobać, tu zajrzeć, tam coś po przyrządowemu zmierzyć, albo i logiką fizycznie filozoficzną sobie prześwietlić – to wychodzi z tego skomplikowanie i zakręcone mocno zagadnienie. A wręcz można powiedzieć, że bardzo złożone.Zdziwi to was, powiecie, jak w takiej pospolitości dziejowej można się dziwnych faktów doszukać, powiecie. I w ogóle, jak je w takim czymś odszukać, kiedy ów cały M. ze swoimi przyległościami, sobie samemu osobowość być może ważna szczegółami, ale jednak po całości to takie ogólne nic, to przeciętność statystyczna i dodatkowo tak jeszcze generalnie uśredniona?A jednak nie, powiem wam. To tylko taki zewnętrzny i powierzchowny pozór, wasze spojrzenie w sobie ułomne z zasady i krótkowzroczne – a przez to niepełne.Tak, nie dziwicie się, każde wasze spojrzenie zawsze w sobie jest powierzchowne i na krótkim dystansie ono się dzieje, ale fizycznie inne nigdy nie może być.

Spójrzcie dokładniej na wzmiankowanego obywatela M., co widzicie? Zaawansowana łysina, worki pod oczami oraz piwny mięsień brzuszny w stanie dynamicznego przyrastania. Ale, zauważcie, takie chodzące po planecie coś, niby byt rozumny i korona stworzenia, to zarazem złożenie – takie wielokomórkowe i wieloelementowe złożenie, mocno w sobie pogmatwane. Widzicie to? Składa się to z atomów, a nawet i elektronów, napchane jest białkowym świństwem i podobnie, wycieka z niego różne takie – słowem, rozumiecie, niby coś pospolitego, a jednak głębiej wielość procesów i faktów.Powiecie, że każdy tak ma, że w tym harmonia życiowa się objawia, ale poza tym nic więcej.

No, może i macie rację, takie M. faktem rzeczywistym wielkiego coś sobą nie reprezentuje. Ale spójrzcie wy sobie na równie pospolity element świata, czyli promieniste widmo naukowo zbadane. Też się w tym takim dzieje fotonowym banałem, jakieś składowe hulają tam bez sensu w swoim drgawkowym tańcu - prawda, że pospolitość?Mówicie, że tak jest i że to wszystko żadnego zadziwienia waszego nie wywołuje. Ha-ha-ha, ja na to wam się zaśmieję. I jeszcze wam w

74

Page 75: Kwantologia stosowana

sprawie powiem, że was podpuszczam, kit wam solidny wciskam, no i że wy się na to dajecie prostoliniowo nabierać. Pospolitość sobie uświadamiacie tam, gdzie również wielokrotna złożoność i szalona w swojej procedurze zachodzenia komplikacja. Na lep słówek i wizyjną ukrytą treść się łapiecie bezrefleksyjnie, w przekaz podawany tym lub owym dajecie się omotać bez własnej oceny. Tak, taka prawda w tym waszym stanowisku życiowym się zawiera, można powiedzieć, że w pełni telewizyjna, beztreściowa.

Bo to, widzicie, takie niby nic istotnego, jakieś tam tabelkowe i poliniowane zestawienie drgań promienistych, takie naukowe kiedyś zbadane. - A tu nic z tego, to znów powierzchnia zjawiska, ważna w badawczym działaniu, pomocna w przeróżnych okolicznościach, ale w całości jeszcze nie przenikniona. W całości, wam powiem, daleko we wszystkim nie przepatrzona. Widzicie fakt w tle, a samo tło już w waszym spojrzeniu nieważne, do pominięcia, puste treścią i swoim w głębi znaczeniem. I błąd robicie, zasadniczo poważny.Zaprotestujecie, skrzywicie się, będziecie dowodzić, że mylę się i że głupstwa opowiadam, że widmo fotonowego rozkładu żadnego już w sobie dziwnego elementu nie posiada, od góry do dołu poznane, że w nim wszystko widać, nawet jak nie widać. Że przyrządowo to poznane i nawet wykorzystane – że tak dalej i tym podobne.

A ja na powyższe wam pod kaprawe patrzałki obrazek z owym widmem i promieniami podsunę, do zastanowienia nad wizją przymuszę, rozum i okolicę karzę w analizie logicznej zaprząc. I co? I jak? - Jak taki fizycznie wypracowany w trudzie i laboratoryjnym znoju rozkład tej promienistej ewolucji widzicie, jak to odbieracie? Przecież już to wam jasne, już wiecie, że tylko fakt wyróżniający i rzucający się w oczka się tak pokazuje, że rzeczywiście ważne jest dalsze - więc skryte w powierzchownym oglądzie. Już posiedliście wiadomość, że w tematykę warto mocniej się wgryźć i w jej rozrysowaniu potraktować fundamentalnie. Już wiecie, że chwilowość, że złudzenie, że tylko fragment z całości, itd. I co, i jak?

I nic, dalej nic? A widzicie wy górną część? Widzicie, że sobie w jakimś takim, nie wiedzieć jakim i dlaczego takim miejscu się to w procedurze urywa, widzicie to? Czy to was w zamieszanie pojęciowe nie wprawia, nie zastanawia, nie zmusza do zreflektowania się nad tym wszystkim?... Nie dostrzegacie wy w całości takiego zbioru tej sensownej regularności, nie dzielicie sobie tego zestawu na części sobie równe - oraz jedną, właśnie tę górną, jakoś niepełną? Tak to się wam nie przedstawia?

Powiadacie, że wam się nic podobnego nie prezentuje, że mam chyba senne omamy i że dalej wam kit wciskam z tym równomiernym fotonów rozkładem. Powiadacie, że wam widmo jest widmem, i tyle, że nauka to już zestawiła i że nic więcej z tym nie potrzeba robić, że fakt to jest i że tak to jest. I że lepiej temat na bardziej ciekawy w sobie zamienić, opowiastkę lepszą ludności przedstawić. Choćby też o owym obywatelu M.Oj, ja wam powiem, oj. Wy zupełnie nie chwytacie sensu tam, gdzie on występuje, a zerkacie na to, co prosto podane i co widoczne tak

75

Page 76: Kwantologia stosowana

na powierzchni. Ja tu wam niebywale istotną faktografię pod oczka podtykam, cechę świata najgłębszą wydobywam na wierzch, powiązanie ze wszystkim wrzucam do analizy, a wy kręcicie nosami, lekce sobie macie taki temat. Ech.

Przecież w tym niedokończonym w części górnej widmie, w tym kryje się niebywale istotna informacja, to sięga podstaw zrozumienia tej całej energetycznej ewolucji – wszystkiego.Tak, nie patrzcie się tak dziwnie. I zastanówcie się, dlaczego to tak wygląda, jak wygląda? Owszem, fizyka już pomierzyła wszystko i niczego więcej w tym zakresie odkryć się nie da, to zbiór pełny i skończony. Ale dlaczego on jest w tym zestawieniu niepełny, co? Co się za tym kryje, co? Że tak jest, to fakt, ale dlaczegoś to tak w pomiarach się układa – przyszło wam kiedyś takie pytanie do głowy? Postawa w stylu, że tak jest, bo tak jest, to – tak to ujmę – mało w sobie postępowe, daleko się tak nie zajedzie. A przecież, weźcie sobie pod rozwagę, widmo promieniowania właśnie tak się prezentuje, że ono już jest niepełne – że ono, i owszem, w przeszłości miało tę górną wartość, ale jej dziś nie ma i być nie może. I jeszcze więcej, że widma ciągle i ciągle ubywa, zakres do badania się kurczy. - Widmo w jego postaci zbiorczej to nie zestaw raz na zawsze danych faktów, ale konstrukcja pochodna stanu świata i dynamiczna – i w swoich maksymalnych rejonach zanikająca. I jest to rzeczywiście niebywale ważny fakt fizyczny oraz logiczny - taki z odniesieniami i wnioskami do wszystkiego.

Znów nie wierzycie, znów spoglądacie tak jakoś dziwnie – a ja wam teraz mówię, że to prawda swoją głęboka prawdą prawdziwa. Musicie to zaakceptować.Spójrzcie raz jeszcze na rysunek i jego symetryczne rozłożenie do dalszej analizy weźcie. Można tak zrobić, można podzielić zakres w regularne odstępy? Można, jak najbardziej. Widzicie, że w zestawie jest środek, że są kolejne osie symetrii? Widzicie, dobrze. Macie nakierowanie patrzenia na ten górny brak widma? Macie, dobrze... I teraz zastanówcie się, ale tak poważnie, dlaczego to tak wygląda i co z tego wynika?

Że to fakt badawczy, to już padło, trzeba było to pomierzyć i tak zestawić, koniec, kropka. Ale teraz warto na tym widocznym zrobić kolejny krok poznawczy i zastanowić się, jaką informację ten zbiór ze sobą niesie. Bo niesie, bez dwu zdań. Niby banalny zestaw, ale to głębokie przesłanie.Przecież, zauważcie, każda porządna ewolucja ma w sobie środkowy zakres oraz oś symetrii, zgadza się? Oczywiście są powichrowane, a nawet zupełnie skrzywione procesy, ale i tak można w nich środek i oś symetrii wyznaczyć. Zauważcie też, że choć widmo promieniowania to konstrukcja w formule abstrakcji, że nigdzie na świecie nie ma takiego zestawienia, to oddaje ewolucję energetyczną w trakcie jej zachodzenia. A więc musi również zawierać w sobie stan środkowy i oś symetrii - to abstrakcja i narzucona na zmianę zewnętrzna wobec procesu reguła, ale musi oddawać fakt symetrii zmiany. A tego, zauważcie, nie ma. Można zrobić tak, jak na rysunku, czyli wyznaczyć pełny, regularny odcinkami przedział widma – ale realnie

76

Page 77: Kwantologia stosowana

tego nie ma. I powstaje pytanie: dlaczego tak jest, co to wnosi do zrozumienia świata? Oczywiście można zrobić tak, jak proponujecie, a więc poprzestać na samym ustaleniu, że są takie i nie inne fakty w widmie. Tylko że to pasywna, mało twórcza postawa – rozumiecie?Ustalenie, że jest tak a tak, i koniec, to, sami przyznacie, banał poznawczy, ważny, ale pospolicie prosty. Rozumiecie?

Rozumiecie, to dobrze. Bo, widzicie, za tak wyznaczonym brakiem w widmie, a to jest przecież fakt, za tym kryje się przekaz, że tych wartości nie ma i że żadne, nawet najbardziej wymyślne badanie już tego nie zmieni. Bo tych wartości nie ma. Ale one były, powtarzam i was zapewniam, i to stosunkowo niedawno w całości ewolucji tego świata, ale to już odeszło w przeszłość, to już historia. I w tym tutejszym wszechświecie nic podobnego nie zaistnieje. Przy czym, co też warto sobie uświadomić, aktualnie górny rejon w widmie i energetycznie maksymalny, to nie jest stan dany na zawsze - to teraźniejszy, chwilowy i przede wszystkim ciągle zanikający w swoich wartościach rejon. Skutkiem niebywale krótkiego przebywania w świecie bytu mierzącego, widmo jawi się jako coś stabilnego, więc odwiecznego, ale to pozór, to złudzenie, które wprowadza w błąd. W głębokiej analizie widać, że widmo promieniowania - a więc również i rzeczywistość jako taka – że to się kurczy i znika. I nieodległe zaniknie zupełnie.

Skoro była chwila, w której widmo promieniowania posiadało w sobie wszystkie elementy, od energetycznej góry do samego zera drgań, to oczywiście trzeba zadać pytanie, kiedy we wszechświecie tak ważny i zarazem szczególny moment zaistniał?W środku przebiegu. W środku zmiany, która oznacza wszechświat. W tym jednym momencie dziejów całościowego układu nastały warunki, w których wszelkie elementy widma były obecne. To w tym punkcie - bo to był punkt - w środku zmiany można było zarejestrować wszelakie częstotliwości. Mówiąc nieco górnolotnie, ale przecież zasadnie, tylko w tym jednym i jedynym momencie brzmiały wszystkie tony orkiestry świata. Gdyby był ktoś, kto by mógł to stwierdzić, opisał by to jako harmonię – pełne brzmienie harmonii sfer.Problem jednak w tym, widzicie, że tego momentu żaden rozumny byt nie mógł zarejestrować. Dlaczego? Ponieważ takiego bytu nie było. W momencie zaistnienia wszystkich częstotliwości, w momencie tego wspomnianego środka – wówczas nie było nigdzie nikogo, kto by taki fakt mógł odnotować. Był środek ewolucji wszechświata, ale żadnego obserwatora zdolnego to odnotować nie było.

Tylko że, widzicie, ten moment był niezwykle istotny nie z takiej tam sobie logicznej układanki, żeby tu pokazywać, że czegoś brak w zbiorze promieniowania, środek zmiany to szalenie ważny moment dla nas i naszego istnienia. Tak, uświadomcie to sobie, właśnie w tej to środkowej chwili zaczęło się to, mogło zaistnieć to, co oznacza nas – czyli komórka rozumu. No i w dalszej ewolucji rozum w swojej pełnej postaci. Uświadomcie sobie, że tylko w tej jednej chwili w dziejach tego były warunki, pełny zakres możliwości, które wiodły do powstania rozumu. Nigdy wcześniej, nigdy później. Rozumiecie? -

77

Page 78: Kwantologia stosowana

Wyłącznie i tylko w środku może taki fakt zaistnieć.

Powiadacie, że to naciągane, że życie to proces wielce odporny, że na pewno był wcześniej i będzie później. Prawda. To prawda, że się życie potrafi chwycić wszelkich dogodnych warunków i że się pleni w każdym zakamarku wszechświata. To fakt, ale tylko biologiczny. W przypadku bytu posiadającego rozeznanie i samoświadomość – cóż, to już zupełnie inna gadka. Takie rozumne coś, nawet tak pospolite w swojej pospolitości, jak obywatel M. w jego uśrednionym jestestwie – to może zaistnieć raz i nigdy więcej. Raz jako fakt osobniczy i raz jako fakt zbiorowy. Warunki do zaistnienia rozumu są tylko i wyłącznie w środku całej zmiany. Życie to banał, ale życie rozumne to wyjątek.

I właśnie o tym mówi niepełny zakres widma. Podpowiada, kiedy taki środek wystąpił, pozwala to obliczyć – i zarazem informuje, że to zmiana w toku zachodzenia. A przez to skończona. Też z momentem do wykazania. - Ten brak wnosi wiedzę, że możliwe do zaobserwowania w świecie fakty i elementy, że to nie jest kiedyś tam zaistniały na pełny okres trwania świata zestaw, ale że ten zbiór powstawał i że zanika – powstawał krokami i zanika takimi samymi krokami. Powstał w rytmie od góry, od największych wartości - ale i zanika w takim samym rytmie. I dlatego tego górnego rejonu już nie ma. Bo środek minął, elementy się oddaliły od siebie i tego stanu skupienia być nie może. Już nie może.Do środka zachodziło kondensowanie, zbliżanie się elementów, które tworzyły wszechświat. Zewnętrzny docisk wymuszał wzrastanie w tym układzie ciśnienia, a to skutkowało zbliżaniem jednostek energii i tworzeniem kolejnych poziomów rzeczywistości. W środku tak opisanej zmiany, tylko w tym jednym momencie, tylko w tym punkcie i również punktowo, zaistniały warunki do wytworzenia się najbardziej w tym układzie skomplikowanej struktury – rozumu. Powstała konstrukcja, w której wielowymiarowo dopełniony został zbiór kwantów. Powtórzę, nigdy wcześniej nie było do tego warunków i nigdy już nie zajdą w tym świecie. I to warto zrozumieć – i docenić.Od środka bowiem proces biegnie w drugą stronę. Czyli wcześniejsze skupianie zamieniło się w rozprzestrzenianie – w wybuch i ucieczkę elementów. Ucieczkę w nieskończoność. Że to stosunkowo duży obiekt wszechświatowy, ponieważ tworzą go mnogie elementy, to i zjawisko rozpadu jeszcze trochę się utrzyma i pozwoli podziwiać, ale trwa i nawet przyspiesza. Z tym ważnym zastrzeżeniem, że to nie kiedyś tam, za ogromną skalę lat dojdzie do wspomnianego finału, ale ten finał będzie niedługo. W skali wszechświatowych zdarzeń niedługo.

I jeszcze jedno ważne, z czego też warto sobie zdać sprawę i co z tego braku w widmie wprost wynika. Ten zanikający zakres nie jest tam i daleko, on nie dzieje się gdzieś brzegiem świata. Jeżeli tak ktoś przedstawia sobie rzeczywistość i jej ewolucję, to znaczy, że niczego z takiej rzeczywistości nie pojmuje.Przecież, zauważcie, zanikanie wartości promieniowania przebiega w całości układu oraz w każdym miejscu. Niemożność pomierzenia tych

78

Page 79: Kwantologia stosowana

wartości to nie pochodna ulokowania mierzącego czy jego możliwości badawczych. To nie tak. Chodzi o to, że jeżeli czegoś nie ma, to w tym miejscu tego nie ma i w ogóle nie ma - jeżeli tutaj czegoś nie stwierdzam, to tego nie ma w każdym zakątku. Mówiąc inaczej - i co warto sobie uzmysłowić - to nie na dalekim i gdzieś w horyzoncie zdarzeń umiejscowionym rejonie brzegowym świat ulega zanikowi i się złuszcza warstwa kwantowa po warstwie, ale że to dokonuje się ciągle i w każdym punkcie. Brzeg zjawisk jest tu i teraz – i wszędzie.Również we mnie. Składające się na mnie elementy świata, które tak stabilne wydają się w swojej rotacji, które zamykają się w twardą w moim pomiarze sferę a to atomu, a to fotonu – to również podlega rozpadowi, zanika ich pełna w chwili środkowej postać. Dlaczego? W świecie nie ma już takich zasobów, żeby ich powłoki dopełnić. Taki moment już nie zaistnieje, nigdy. Te elementy posiadały środkowy i maksymalny charakter, ale to przeszłość. Obecnie ciągle, ciągle i ciągle się złuszczają, tracą górne wartości. Ten proces jest w ciele osobniczym, stąd moje zanikanie – ale i w ciele światowym, cały wszechświat tak się złuszcza i zanika, traci składniki i zanika. - Na tę chwilę brakuje jednostki i trochę, ale to oznacza, że każdy element już jest dziurawy i że się nie dopina w istnieniu – ale to również oznacza, że całość wszechświata jest dziurawa i się rozpada. Oraz że ta dziura się powiększa.

Się powiększa... Się powiększa...

79

Page 80: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 2.8 – Wielki wybuch zmodernizowany.

Jest sobie obserwator...Taki, wiecie, zwyczajny, człowieczy i przyspawany do teleskopu czy podobnego narzędziowego przyrządu. Znacie to, oglądaliście mnogość razy w telewizyjnym okienku. Siedzi albo stoi przy tym sprzęcie i popatruje w dal świata, albo i głębię, jego sprawa. - I jest temat, co on takiego widzi, co w swoich zmysłowych wtyczkach podłączonych do okolicy postrzega? Niby wszystko jasne i widoczne, jakieś takie gwiazdki na ten przykład są widoczne, większe i małe elementy tu i tam się pokazują – znacie to. Podobno to zbadane i nazwane, jakieś tam wzorki to opisują, nawet którąś cyferkę wyznaczają, ale sprawa dalej jest – a wręcz z całą mocą się pokazuje: co widać?

Jest sobie wszechświat...Taki, wiecie, wybuchowy, z oddalającymi się od siebie elementami w nieskończoność. Znacie to, oglądaliście to mnogość razy zestawione lepiej lub gorzej. - Niby wszystko jasne, tu nazwane, tam opisane, a nawet poniektóre miejsca w okolicy osobiście zwiedzone. Czyli to tak już pospolite.No, nie do końca. Bo to, widzicie, sprawa jest, pytanie jest: co w tej uczestniczącej obserwacji wszechświata, ten tam obserwator, co on widzi? Co w swoje zmysłowe końcówki łapie i co może złapać? To może nie jest tematyka do analizowania przy śniadaniu, jednak jest na pewno ważną. W końcu dobrze wiedzieć, co i jak – no i kiedy się koniec tego tutejszego zadzieje.

Jest sobie obserwacja...Taka, wiecie, zwyczajna, żadne skomplikowane oprzyrządowanie tutaj nie jest potrzebne. Siedzi sobie albo stoi, jego sprawa, osobniczy byt człowieczy i rejestruje. Znajduje się w tej swojej okolicy, tu i teraz swoje obserwacje prowadzi, wszystko wokół zabudowane, a to atom, a to planeta, a to inny wszechświat. Obserwuje i wyciąga tak po całości wnioski. Że atom to taki, że tyle a tyle atomów to jest pierwiastek, a mnogość pierwiastków to planeta. A wiele planet już buduje poziom wszechświata. Znacie to, oglądaliście wielokrotnie i podziwialiście.Niby znane, niby oswojone – a jednak nie do końca. Bo i tu pytanie o sedno widocznego i o samo postrzeganie jest, pytanie głębokie i pytanie natrętne w swoim znaczeniu. Co widać i jak widać?

Jest sobie okoliczność...Taka, wiecie, niezwyczajna, wyjątkowa – i w ogóle środkowa. No bo to przychodzi na świat, czyli pojawia się tu i teraz obserwator, i on się pojawia w chwili niecodziennej, można nawet powiedzieć, że szczególnej. W chwili, kiedy wszystko wokół zabudowane, zapełnione i ustalone. Rozumiecie?Spójrzcie na to w normalnym toku jakiejś tam ewolucyjnej zmiany. W niej zawsze ustalicie, że jest początek, środek i zakończenie, tak

80

Page 81: Kwantologia stosowana

to się zgodnie z logiką i porządną literaturą dzieje. Jak jest dom i jego przeszłościowa historia, to było tak, że początkiem zjawiła się w konkretnej okolicy sterta cegieł, z niej reguły budowania w mury się oblekały, został położony dach – później jeszcze elementy wyposażenia się dokupiło. Słowem, szło wszystko w ustalonym rytmie i przewidywalnym tempie.A teraz spójrzcie na tę człowieczą bytowość obserwacyjną, na jego zaistnienie w tym wszystkim. Przecież tu już i dom gotowy, i plany do jego wznoszenia od zawsze aktualne, i każdy element w środku po całości zabudowany i po kątach rozstawiony. Jak zawierucha, to się tylko w nowym rozstawianiu sprzętów objawia, niczego nie brakuje i niczego więcej tu się nie wepchnie.Czyli, widzicie, jest pytanie o to zabudowanie, takie zestrojenie i dostrojenie do obserwacji. Nie żeby o nieskończoną losowość się dopytywać, ale też nie o pozalogiczną intencjonalną ingerencję. To pytanie o regułę budowania się "domu" – tylko tyle i aż tyle. Jest sobie postrzeganie...Takie, wiecie, dwutorowe. Czyli prowadzone z zewnątrz zjawiska lub z wnętrza. Takie, gdzie obserwator rejestruje początek oraz etapy pośrednie, aż po koniec - oraz takie, w którym uczestniczy i widzi tylko fakty odległe od momentu zaistnienia i zakończenia. Sprawa, rozumiecie, banalna – pozornie oczywista. W każdym naszym ułożeniu w świecie albo widzimy całość zmiany, albo uczestniczymy w niej i żadnym sposobem brzegów procesu nie sięgamy. - Niby idzie to tak zawsze i wszędzie, jednak wnioski z tego niekiedy trudno na postrzegane przenieść. A warto.Na ten przykład jest jaki sportowiec łuczniczy i on sobie celuje i dalej strzela do tarczy. Absolutna pospolitość przykładowa, żadnej niezwykłości. No i teraz sobie zanalizujcie, co postrzega osobnik ulokowany w lecącej do celu strzale, a co stojący z boku. Macie w swoich oczkach i umyśle obraz tej zmiany? Przecież to oczywiste, w jego odbieraniu żadnego początku ani końca być nie może, to brzegi osobliwe tej ewolucji. Moment startu i moment wbicia się w tarczę są poza tą ograniczoną do lotu strzały ewolucją, z zasady nie mogą w ten opis wejść. Kiedy jestem, nie ma narodzin i śmierci – kiedy mnie nie ma jest proces do narodzin wiodący albo zjawiska biegnące po śmierci. Ja to zmiana w toku – obserwator to zmiana w przebiegu i jej etapy.Moje postrzeganie wszechświata zawsze, zawsze jest rejestrowaniem z wnętrza. Brzegowe odcinki zmiany z oczywistych powodów nie mogą być zaobserwowane – są do logicznego wypracowania.Co innego dla obserwatora z boku. Widzi początek, środek i koniec, wszystko. Dla niego zmiana postrzegana od środka jako nieskończona – taka zmiana jest w sobie mgnieniem, przelotem strzały na krótkim dystansie.Gdybym więc mógł znaleźć się poza wszechświatem, zobaczę to, co w tej zmianie było początkiem, co jest momentem środkowym i dlaczego jest tu tak, jak jest – oraz koniec. Gdybym mógł, ale nie mogę. W fizycznym przebiegu nigdy tego nie dokonam. Fizycznie nie, ale na fizycznym fundamencie mogę logicznie, filozoficznie zrekonstruować zdarzenia, które zachodziły "przed" i które będą "po" wybudowaniu się "domu".

81

Page 82: Kwantologia stosowana

Jest sobie Kosmos...Taki, wiecie, banalny. Nieskończoność, wieczność, COŚ i NIC - no i ruch tego czegoś w niczym.No i na początek tej analizy jest jakiś tam wszechświat. Nie ten i tutejszy, dowolny. Wszak w nieskończoności taki fakt to banał, nic tam zaskakującego. No i ten tam wszechświat lokalny się w tej nieskończoności Kosmosu rozpada, po tutejszemu i w aktualnej nowomowie wybucha. Tak jego z brzegu warstwy kwantowe, czyli budowane z jednostek elementarnie w pojmowaniu niepodzielnych, te warstwy się oddalają. W tę, co jasne i zrozumiałe, bezkresną dal. Taka, widzicie, ewolucja tego układu się dzieje. Ona oczywiście się kiedyś zaczęła, osiągnęła środek i teraz się warstwa po warstwie złuszcza. No i, widzicie, najciekawsze jest to, że w pewnym oddaleniu od tej tamtej wszechświatowej ewolucji, ale nie przypadkowo, tworzy się w bezkresie sfera, następna sera zjawisk. Taki kolejny wszechświat z jego regułami, lokalnym rozkładem, z być może obserwatorem.

Jak to się dzieje, spytacie. W sumie prosto, choć i skomplikowanie – tak to trzeba powiedzieć.Ot, jest sobie ten wcześniej wzmiankowany wszechświat, jego brzeg to stan jeden kwant czegoś, jeden kwant pustki, jeden czegoś – tak w całości sfery. Krok dalej, czyli o jednostkę zmiany później, ta warstwa się rozerwie, przestanie być w łączności. W brzegu jest ta ostatnia chwila, w której ten wszechświat jeszcze istnieje, dalej już zaczyna się życie po życiu, ewolucja rwana. To dalej nie jest stan absolutnej pustki, ale to już nie jest stan łączny – tutaj ma miejsce pierwszy etap "po" ewolucji połączonej, ale to jednak jest dalej ewolucja, zmiana. Kosmiczna zmiana ewolucyjna.I ważne – kiedy w takiej oddalającej się warstwie odległość między elementami osiągnie wartość równą rozmiarowi tej byłej ewolucji w postaci wszechświata, kiedy osiągnie wartość jednostki równej tej ewolucji i jej gabarytom, wówczas może się wytworzyć sfera. Ale w takim uwarunkowaniu, w takich okolicznościach, że obok w Kosmosie jest jeszcze siedem podobnych światów i one się również rozpadają. Żeby powstał nowy wszechświat, taki nam tutejszy, musi zaistnieć w jednostkowej bliskości osiem podobnych – i na przecięciu warstw w oddalaniu się może wówczas zaistnieć coś do obecnego podobne. Dla niepełnego zestawu czy pod innym kątem, czy w innym oddaleniu – w tym procesie też coś powstanie, ale będzie niestabilne, będzie się spełniało tymi wszelkimi możliwymi okolicznościami, które badanie matematyczne wykrywa. A jak taka warstwa nie napotka nic, to się w nieskończoność teoretycznie oddali. Oczywiście tylko teoretycznie, bo skoro nieskończoność jest nieskocznie zapełniona, to musi się w tym kosmicznym bezkresie co rusz coś o coś potykać. I skończoność się tym albo innym wszechświatem pokazywać.

No i, widzicie, kiedy jest w okolicy osiem takich światów i one w tym ważnym ześrodkowaniu o jednostkę się spotykają, to tworzy się nowy wszechświat – zaczyna się tworzyć nowa stabilna konstrukcja o cechach wszechświata i jego ewolucyjnej zmiany. Na zewnątrz panuje "pole rodzicielskie", czyli z każdej strony docierające warstwy w

82

Page 83: Kwantologia stosowana

postaci jednostek kwantowych - i jest to nieustający dopływ, ale i zarazem nacisk, bo to jest ciśnienie zewnętrzne. Dlatego w punkcie przecięcia tych strumieni energii od ośmiu poprzednich światów, w miejscu przez to szczególnym – tu tworzy się, wykreśla się, rysuje się w nieskończoności skończony fakt. Tworzy się sfera, na chwilę pierwszą sfera jednokwantowa. O gabarytach również jednostkowych, to kwant liczenia dla Kosmosu. Na dole kosmosu jest jedynka, taka niepodzielna już do niczego jedynka czegoś, energii, ale na drugim końcu analizy, maksymalnie w górze, jest również kwant. Tym razem w postaci wszechświata, to jednostka obrachunkowa nieskończoności. Zawsze jest jednostka i kwant, ale jego gabaryty różne.

I co dalej? Jak to co? Jest nacisk zewnętrzny, warstwa za warstwą dociera w ten rejon, kwanty uciec w bok nie mogą, ponieważ jest z każdej strony docisk, cofnąć się też nie mogą – to jedyna droga do przodu jest taka, ze kierują się "w dół". Czyli do wnętrza sfery. I zaczyna się zapełnianie, takie można powiedzieć "pompowanie" tej nowej wszechświatowej ewolucji.W sumie to nawet jest dosłownie pompowanie, przecież we wnętrzu to pustka, niczego jeszcze nie ma. Z pola rodzicielskiego docierają w kolejnych warstwach kwanty i one są wciskane, wpychane, dosłownie dopełniają i zapełniają wnętrze nowego świata. Że to ogromna sfera i dopływ z daleka się poczyna, to zmiana trwa i trwa, i trwa. Nim coś w środku osiągnie poziom zagęszczenia umożliwiający powstanie czegoś – ech, sporo zmian zajdzie.

I znów ważne – w tym procesie "pompowania" są liczne etapy wiodące do stanu środka, najważniejszego momentu ewolucji. Skoro ciśnienie zewnętrzne się utrzymuje, skoro docierają kolejne kwanty, to w tej sferze rośnie zagęszczenie, oczywistość. Czyli element od elementu dzieli coraz mniejsza odległość. Jeżeli wcześniej spotkać się było można wielkim przypadkiem, a i to na chwilę, obecnie, w pewnym już momencie zagęszczenia, jest to nieuniknione. A kiedy odległość od drugiego kwantu jest równa jednostce, rozmiarowi kwantu, to z tego musi, po prostu musi coś fizycznie się zbudować. Co się zbuduje? Na początek jaki tam foton, później, jak gęstość w zbiorze się zwiększy, jaki atom, może komórka życia. Słowem, tak w sferze wszechświatowej się zadzieje, że zabłyśnie światło. Musi, w tej gęstwinie kantowej i zapchanym już bardzo mocno stanie, takie zjawisko musi zajść. Może nie od razu w formie blasku, ale podobne fotony zaczną się tu i tam, i siam pokazywać. Cała sfera ma już w sobie takie zagęszczenie, że widać fotony.

A przecież to jeszcze nie środek, to jeszcze nie "dom" z jego już wszystkimi elementami – jeszcze zagęszczenie się powiększa, wszak zewnętrzne pole rodzicielskie działa.Jak długo taki idący z zewnątrz nacisk oddziałuje na tutejszy stan sferycznej ewolucji? Do środka, do momentu, aż wszechświat uzyska połowiczne istnienie. To z tą chwilą ustaje docisk, a zaczyna się wybuch. Bo przecież nic tego teraz w nieskończonej oraz kosmicznej pustce nie hamuje. A jak nie ma zewnętrznego nacisku, to jedynym w zmianie możliwym kierunkiem "do przodu" jest oddalanie się warstw. Do tego momentu był docisk i kierunek "w głąb", teraz zmienia się

83

Page 84: Kwantologia stosowana

w kierunek "w dal", w nieskończoność. I te same kwanty, które ten świat tworzyły, w tej samej kolejności, teraz oddalają się. Punkt środkowy, czyli punkt dorosłości został osiągnięty, "rodziców" już nie ma, dlatego zmiana toczy się stąd do wieczności. I biegnie to teraz coraz szybciej. W końcu to wybuch.

Z punktu widzenia mieszkańca tego domu ważne jest to, że ten ważny środkowy punkt zaistniał – i że miał maksymalnie możliwe wewnątrz zapełnienie. Bo co tworzy się w tym środku? Jakby tego nie opisywać, obserwator i jego możliwości postrzegania świata. Nigdy wcześniej, nigdy też później, wyłącznie w środku takiej wszechświatowej zmiany może się pojawić świadomy siebie i świata obserwator. Tylko w takiej chwili może wybudować się komórka rozumu, dopełniona maksymalnie z każdej strony fizyczna i wielowymiarowa konstrukcja ewolucyjna. Może się to później zmieniać, oblekać w kolejne ciała, może dochrapać się i poziomu myślenia o wszystkim – ale początek tej ewolucji może oraz musi, musi zajść w tej środkowej chwili. Jeżeli nie zajdzie, to w sferze nie zajdzie już nigdy. I warto to docenić. Ponieważ nawet w skali nieskończoności nie jest to codzienne zdarzenie. Pojawi się i zniknie nieskończenie wiele razy, to prawda, jednak odległość od drugiego podobnego faktu może również być nieskończona... Z punktu widzenia bytu zaistniałego nieskończenie wielka odległość jest nieskończenie małą odległością, ale mimo wszystko robi spore wrażenie, kiedy się nad tym zastanowić.

Istotne w tym ujęciu jest to, że w środku zmiany jest stan, gdzie mam wszelkie elementy tworzące, całą piramidę możliwości – nic się więcej tu nie zmieści. Mam jednostki absolutnie logiczne, które w maksymalny sposób zapełniają sferę, tu już nie ma miejsca na nic, to stan pełnego "napompowania". A skutkiem tego jest również cała mozaika stanów fizycznych.Warto podkreślić, że choć w środku ciśnienie jest takie, że można już wszystko obserwować i że może zaistnieć obserwator, to etapy wcześniejsze też są już fizyczne, dzieją się realnie. Choć nie ma kto tego stwierdzić. Przekroczenie kolejnych poziomów gęstości to zaistnienie elementów, fizyka wyłania się w miarę wzrastania stanu wewnętrznego ciśnienia sfery. A w środku osiąga maksimum.

Teoretycznie osiąga maksimum. Fakt, w takim momencie jest wszystko – ale w chwili, kiedy obserwator zaczyna aktywnie się przyglądać i analizować, tego wszystkiego już od pewnego czasu nie ma. Było na czas jego zaistnienia, teraz już przeszło do historii. Wówczas po kątach było wszystko rozstawione i brzmiała harmonia sfer, dziś to stan miniony i już nigdy nie do odtworzenia. Dziś brakuje jednego odcinka w górnym rejestrze częstotliwości, orkiestra traci słuch o pełną jednostkę możliwości. Do środka zmiany ewolucyjnej brakowało części dolnej widma, obecnie wypada góra. Wszechświat zaczyna już "basować", a elementy się oddalają od siebie – świat rozrasta się i w efekcie kwant oddala się od kwantu. I... Wiadomo, koniec widać na horyzoncie. Jest sobie wnętrze sfery...

84

Page 85: Kwantologia stosowana

I jest obserwator w tym wnętrzu. Taki, wiecie, pospolity, niczym w sobie się nie wyróżniający. No i on siedzi przy jakimś teleskopie lub innym przyrządzie, czyli przy takim oknie – i zerka w to oraz tamto. I widzi, że wszystko się od wszystkiego oddala, widzi, że w badaniu ma punkt początkowego zbiegnięcia, że światło tam sobie w drgawkach się pojawiło, że to szybko się zadziało, tak nagle, że w sumie inflacyjnie, że wybuchło w każdym kierunku – i że wszelkie w obserwacji jednorodne i zadziwiająco zgodne.Ten taki tam obserwator to sobie notuje, wzorkami wyjaśnia, nawet mu się to generalnie zgadza - acz czasami to lub tamto z takiego i wzroku trzeba wyrzucić, żeby się z godziło. I jest fajnie, i jest w temacie wyjaśnienie. No, jakby nie do końca, prawda?

A spójrzcie wy na powyższy opis zmiany w toku zachodzenia, którą w tej zmianie ustala obserwator zewnętrzny. Wszystko banalnie, nic w tym zadziwiającego, banalne pompowanie kwantami zachodzi, sfera w sobie się dopełnia, ciśnienie narasta i zagęszczenie – a efektem w tym ujęciu jest wszystko, co fizyczni dziś obserwują. A co więcej, nawet i proces można policzyć, wyznaczyć punkty węzłowe. I jest super, i jest w temacie wyjaśnienie. - No, jakby taż nie do końca. Prawda?

Dlaczego? Ponieważ do pełnego opisu potrzeba dwu ujęć, dwu stron. Czyli tego, który dostarcza fizyka, i tego, który wypracowuje, na bazie fizyki, filozofia. W każdym jednostronnym ujęciu musi, musi pojawić się błędne zobrazowanie – i w efekcie niezrozumienie zmian tworzących świat. I obserwatora, co zrozumiałe.

Bo co postrzega w zmianie obserwator umieszczony w tej zmianie? W każdym szczególe to, co prezentuje fizyka. To poprawne ujęcie – i nie może być inne. Ale przecież widać wyraźnie, że ten sam proces, z takimi samymi skutkami, aż po detal i ostatni szczegół, że to w ujęciu zewnętrznym przedstawia się znacznie spokojniej i zarazem w każdym kroku jako oczywistość. Tu nic nie wybucha z nagła i nie ma powodu wprowadzać żadnej niezwyczajnej logicznie przyczyny. Proces biegnie, jest policzalny i przewidywalny – a przecież diametralnie inny od tego, który wnosi fizyka. Tylko że wypracowanie byłoby nie do przeprowadzenia bez fizycznej wiedzy, to punkt odniesienia, na którym można to zrobić.Dla obserwatora fizycznego, od środka notującego fakty, musi, musi się to objawić jako "wybuch", bo tak mówi pomiar. Kiedy warunki w sferze osiągają "moment zapłonu", kiedy jest do tego odpowiednie w każdym kierunku ciśnienie, to po prostu i jako tego skutek może w układzie pojawić się światło. W opisie z zewnątrz jest to kolejny i w sumie mało istotny fakt – w opisie od wewnątrz wyznacza całość obserwacji, ponieważ zaczyna możliwość obserwacji. Od środka być w pomiarze brzegu zmiany nie może – przecież nie ma elementu, który ten brzeg tworzy; kiedy nie ma fotonu do zastosowania, nie ma też pomiaru jako takiego. Cały i wielki odcinek zmian ulega tym samym zatarciu – on się nie może w pomiarze pojawić, bo go nie ma w tej pomiarowej akcji badawczej.Dla obserwatora wewnętrznego rzeczywiście to jest "wybuch" idący w

85

Page 86: Kwantologia stosowana

całości sfery, a przez to rozmiary tej sfery w takim opisie muszą się rozrastać "mgnieniowo". – Zewnętrznie to skutek zmian, ale dla obserwatora wewnętrznego to sama zmiana. - I od razu w całej pełni – w każdą stronę i obejmująca całą sferę wszechświata.

Jest sobie były środek...I po środku, chciałoby się powiedzieć. Było minęło. Nastała taka w sferze chwila, kiedy środek zmiany jest już historią, a obserwator to odnotowuje.A jak punkt środkowy minął, to tym samym skończył się zewnętrzny i skierowany w sferę docisk. Już w okolicy nie ma żadnej hamującej i warunkującej stabilną zmianę ewolucji. I zaczyna się wspomniany w powyższym opisie wybuch do nieskończoności. A w środku pojawia się tego skutek w postaci oddalania się elementów.

Tylko że, widzicie, we wnętrzu, mimo narastania odległości między faktami, jednak ciśnienie dramatycznie nie spada, ciepłota jeszcze taka, że nie można tego określić wartością trupią, słowem, jest po całości obserwowana stabilizacja warunków. I jest pytanie: co taka stabilność zapewnia? Już jest wiadome, że obserwowane to zaledwie cztery procent z całości, już wiadome, że się wszystko oddala, ale dlaczego to się tak w ryzach utrzymuje, to jest zagwozdka. No, dlaczego?

Odpowiedź jest oczywista: czarne dziury. O ile w pierwszej części wszechświat był "pompowany" zewnętrznie i z góry, o tyle w części drugiej jest "pompowany" z dołu, jest zasilany rozpadem struktur w formule "czarna dziura". - Plus, co zrozumiałe, rozpada się całość konstrukcji, wszelka materialność, ale to drobnica bez znaczenia w odniesieniu do czarnych dziur.Przecież narastający do środka stan zagęszczenia musi wytworzyć w sferze osobliwości, kolejne zakręty zmiany, przechodzenie warstw w sferze od brzegu do środka i znów do brzegu – i to wielokrotnie – to musi wytworzyć punkty maksymalnego zagęszczenia. Jak również i punkty maksymalnego rozrzedzenia w takiej sferze. Czyli właśnie w postaci osobliwości. A to dalej oznacza, że kiedy ustaje nacisk zewnętrzny, że kiedy w sferze narasta oddalanie się elementów, takie osobliwości nie tyle parują, co wręcz wybuchają wewnątrz tej sfery strumieniami kwantów – tych samych jednostek kantowych, które znajdowały się u początku zmiany. I tak samo warstwa po warstwie oddalają się nieskończoność kosmosu. Tylko że mają jeszcze przed sobą do pokonania wielokrotne zapętlenie wewnątrz wszechświata. Zanim uciekną brzegowo z układu, wejdą niezliczona ilość razy w konkretne ciała.Te warstwy zawsze dążą "do przodu", przed siebie, ale że dzieje się to w sferze, linia prosta zmiany przekształca się w zapętlenia, w zawirowania – w fizykę. I obserwatora. To nie jest ciśnienie jakoś tam ujemne, to jest normalne ciśnienie. Tylko że idzie z dołu, dla fizyka jest spod podłogi. Skoro fizyk obserwuje to od wewnątrz, w jego postrzeganiu taki do niego zewnętrzny fakt, ale dziejący się w ramach świata, musi prezentować się jako sprzeczny i "ujemny". W szerszym ujęciu jest przebiegiem oczywistym, jednak dla fizyka ma formułę niezwykłą.

86

Page 87: Kwantologia stosowana

Zwłaszcza, co trzeba podkreślić, że fizyk takiego poziomu badaniem i żadną obserwacją nie sięga. Ponieważ nie może. To są jednostki, z czarnej dziury oddalają się jednostki kwantowe, dlatego nie mogą być zaobserwowane. Bo dopiero mogą wejść w obserwację, dopiero będą w konstrukcjach, które obserwację zbudują. Dla fizyka to przedział w ewolucji wszechświata spoza brzegu, jakoś tam uchwytny skutkami i wzorami, czyli te wszelkie notowane i odrzucane nieskończoności w nich - jednak żadnym swoim badaniem tego nie uchwyci. Nie może. Słowem, pompowanie wszechświata przebiega efektywnie, niezależenie czy zachodzi "z góry" czy "z dołu" - fizyczny pomiar ustala zawsze w sferze świata stabilizacje warunków. W zakresie dostępnym takiemu badaniu, więc w środku i niebywale krótkotrwałego wobec poznawanego procesu, panują sprzyjające okoliczności, które to badanie tworzą i warunkują. Ale zakresy spoza tego odcinka, zakresy zmiany, które prowadziły do zaistnienia i które będą później – te brzegowe fakty ewolucji są poza rejestracją. A wiedzę o ich koniecznym istnieniu można wypracować tylko z poziomu zewnętrznego – a więc jako namysł filozoficzny. I dotycz to obu zakresów brzegowych. W części pierwszej wszechświat zasilany jest z zewnątrz, od góry – w części drugiej z wnętrza, od dołu. Ale w obu częściach zasilany jest takimi samymi kwantami, w tym samym rytmie i według tej samej zasady. I w rezultacie jest ten sam zbiór możliwych konstrukcji, te same elementy budują się w obserwacji. Filozoficznie widać wszystko, fizycznie tylko część wewnętrzną, bez brzegów – ale dopiero oba ujęcia łącznie pozwalają zrozumieć, o co tu chodzi. Jest sobie fizyka i filozofia...Po pierwsze i najważniejsze: nie ma podziału na fizykę i logiczny, filozoficzny punkt obserwacyjny. To jedność. Funkcjonalna jedność. Podział na wewnętrzny i na zewnętrzny zakres jest stanem na teraz i chwilowym. W końcu trzeba świat posmakować we wszelkich faktach i zebrać to w tabelki, a to może fizyka w jej zmysłowym poznawaniu i procedurach. Że wymaga to następnie obróbki, to oczywistość - że wymaga to filozofii, to oczywista oczywistość.Fizyk w swoim zapale wyjaśniania wielokrotnie przekracza granicę, za którą jest już filozofem, obrabiając w dowolny sposób dane jest daleko poza obrabianym faktem – jest na zewnątrz procesu. I stara się ten konieczny tok działania przenieść na jedyny dostępny jemu w obserwacji obiekt, wszechświat – i popełnia błąd. Ponieważ widzi świat w niepełnym wymiarze, to po pierwsze, a po drugie, nigdy nie wyjdzie swoim pomiarem poza zaobserwowane; bierze to za wszystko, kiedy to dalece nie wszystko.To zawsze jest proces Fizyczny, ale że jest taki, to może ustalić tylko filozofia. Na bazie fizyki może filozof wypracować ujęcie w postaci fizyki.

Fizyk sprawdza tu i teraz – filozof ustala zawsze i wszędzie.

87

Page 88: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 2.9 – Upiorne oddziaływanie na odległość.

Powiedzmy wszem i wobec: nam nie straszne dziwy natury, my się nie z takimi splątaniami potrafimy za bary wziąć i je ofiarnie zmóc w boju pojęciowym. - Cóż to jest nadświetlność wobec wieczności, dla nas pestka po dawno skonsumowanej wisience. Powiedzmy szczerze, a co, na szczerość też nas stać: żadne tam upiorne, żadne działanie i żadne na dowolną odległość, wszystko normalne normalnością oraz naturalne naturalnością.Fakt i prawda, też to potwierdzamy: badanie jest i dowodzi. Sygnał się przenosi z miejsca do miejsca, pomiar się sprawdza, i w ogóle jest jasność tematyczna. No, chyba że jej nie ma.

My, się rozumie, sprawę postrzegamy w jednoznacznej formie, a jak wy? Widzicie fundament i dostrzegacie zależność? Macie jasność na okoliczność fundamentu, ha?Więc tak, nie ma co stosować żadnych sztuczek z obszaru dziwnego i niewyjaśnialnego, nie z nami takie numery. Jest badanie, że sygnał biegnie z końca w drugi z prędkością nienaturalną? Jest, faktom my nie mówimy nie, fakty my przyjmujemy do logicznej obróbki. Jest w ustaleniach norma graniczna, że prędkości skończone z natury, no i że literka "c" je opisuje? Jest. I taki fakt przyjmujemy na siebie i swoje pojmowanie. Nam to niestraszne.Bo to, widzicie, idzie tak, od wzmiankowanego spodu, fundamentu i podstawy wszystkiego. No i kierujemy w waszą stronę zapytanie, tak po ogólności: czy może być sygnalizacja po niczemu? Nie kumacie i nie widzicie powiązania? A ono, zakumajcie, właśnie w podstawach i w ogóle się znajduje wyjaśnienie, z niego się to wszystko logicznie poczyna. I na wszystko wpływa.

Bo to, widzicie, idzie tak. Jest coś, taka, widzicie, jedynka, coś energetycznie, a przez to materialnie realnego, jednostka taka tego czegoś. I jest zero, null, nic, pustka. Oczywistość pojęciowa, na samym dnie pojmowania się to znajduje. I jest zmiana, ruch czegoś w niczym, przemieszczanie się z punktu do punktu. Też oczywistość w każdym ujęciu. Czyli, widzicie, jak się takie coś w tym niczym i zawsze przemieszcza, to skutkuje. Tu coś się zadzieje, tam tryśnie i się objawi, słowem, ewolucja w toku.A dlaczego tak to się dzieje? Bo jest owo coś i owo nic. Jakby nie było takich elementów elementarnie pojmowanych, nie byłoby nic, i to takiego zupełnego nic. Skoro fizyczni tu i tam eksperymentalnie sobie ustalają fakty ze zdrowym wzorem sprzeczne, to my się bardzo spokojnie nad tym pochylamy, dla nas to żadne zaskoczenie. Czemu? Bo jest jasność i oczywistość, że fakt dziwny dzieje się na czymś i w czymś, przecie, logicznie to biorąc, nic samo się przemieścić i zmienić nie może. Skoro prędkość upiorna się pokazuje, to znaczy że w tej konstrukcji, że ona się dzieje realnie jako zmiana czegoś w odniesieniu do czegoś. I że jest, Fizycznie jest.

88

Page 89: Kwantologia stosowana

Fakt i powszechna prawda fizyką potwierdzana, nie ma niczego aż po kres dowodzenia, co by się przesuwało szybciej od fotonowego, więc świetlnego promieniowania. Powtarzamy, oczywista obserwowalność to potwierdza. Ale, zauważcie, z tego żadnym sposobem nie wynika, nie może wynikać odrzucenie zmiany szybszej od "c", kumacie? Bo to tak idzie, że przemieszczanie się może być przez wzorki i obserwacje w jeden sposób notowane, ale zmiana, ruch czegoś w niczym inaczej – raz opisywanie dotyczy pionu zjawiska, a raz poziomu.Sprawa, widzicie, jest fundamentalna, głęboka i zasadnicza. My już to wiemy, teraz wam to przekazujemy.

Zauważcie, co by sygnał dowolnie pojmowany przesłać z miejsca "tu" do "tam", trzeba elementu nośnego. Tylko, widzicie, sygnał to nie takie byle co, to nie wziąć sobie z półki kawałek materii i ją tak w przestrzeń rzucić, co by do adresata doleciała. Tak to nie idzie w żadnym przypadku. Nie, sygnał, widzicie, także się musi zbudować i w pionie wynieść, zaistnieć elementami na poziomie użytecznym i dopiero tutaj, po czasie składania się, może być "pchnięty" tak w kierunku docelowym, kumacie? Każdy fakt składowy sygnału, czym by taki sygnał nie był, musi się wypiętrzyć, zebrać w jednostkę, taką zauważalną "grudkę" czegoś, no i to dopiero może przenieść o krok dalej wiadomość. Nigdy inaczej.

Nigdy inaczej, kumacie? Zawsze się trzeba zebrać w sobie, urosnąć i dojrzeć, i dopiero czymś takim można rzucać w przestrzeń. Ale w stałej już prędkości. Jest czas potrzebny na zbudowanie się, no i to jest prędkość graniczna, maksymalna w układzie. Najmniej takie skomplikowane, czyli najkrócej się zbierające w kupę jednostkową, to prędkość maksymalna. A inne prędkości, wewnętrzne i mniejsze, w tym ujęciu to złożenia większych elementów. Im bardziej struktura w sobie zabudowana i skomplikowana, tym więcej potrzebuje na swoje zaistnienie czasu i przestrzeni, tym powolniejsza w budowaniu się i przemieszczaniu. Kumacie?Taki człowiek, na ten przykład, żeby sygnał przesłać dalej, czyli się ewolucyjnie powielić zasobem genetycznym, musi zaistnieć, więc się oblec cieleśnie – musi odpowiednio nabrać gabarytów w swojej i dalszej okolicy, znaczenia nabrać, znaczy się – i dopiero, kiedy w dowodzie już pełnoletność środowisko mu notuje i do zbliżenia się z inną jednostką symetrycznie podobną daje przyzwolenie – dopiero takie coś, wzrosłe w pionie, dopiero wówczas może taki byt dalej, w poziomie już, przenieść sygnał. Wzrasta, nabiera ciała, fizyką w każdym calu się dzieje, ale dopiero na pewnym poziomie komplikacji może oddziałać z kolejnym takim elementem. - Sygnał w ewolucji się tylko tak przemieszcza: pionowe dojrzewanie i poziomie działanie. I nie ma od tego odstępstw.

Ale, widzicie, sprawa głębiej się jeszcze lokuje, tak prosto się w tym nie dzieje. My to wiemy, no i wam przedstawiamy.Fakt i zgoda, skoro jest eksperyment, to znaczy, że realnie się to dzieje, bo w pustce dziać się nic nie może. Ale, widzicie, jeszcze z tego nie wynika detalicznie odległa działalność na wielkiej, tak dziwnej prędkości. Że punktowo i pionowo sobie element się składa w jednostkę szybciej od "c", to już pojęciowa bezdyskusyjność, to

89

Page 90: Kwantologia stosowana

dla was wyrozumowane. Tylko że, widzicie, ten upiorny efekt się w dalekiej lokalizacji umiejscawia i tam pokazuje, że tak a tak się w tym kręceniu element zachowuje. Jak i dlaczego?A, widzicie, w tym się dylemat poniekąd kryje – dylemat, jeżeli w swoje myślenie logiczne nie wprowadzicie "pola", zbioru takich to jednostek podprogowych. Takich, rozumiecie, elementów, których nie sposób fizycznie sięgnąć, bo są etapami, elementami składowymi do tutejszych, są mniejsze, są w trakcie składania się w to, co tutaj jakoś tam można pomierzyć. Znacie to, wirtualnie się to traktuje i czasami coś się nadpowierzchniowo z tego pojawia w realności. Nic w sumie dziwnego, kumacie? Przecież jak się to składa, dajmy na to w fotona, to są tego konstrukta elementy mniejsze, cząstkowe, tak to logicznie się układa. A że tego nie widać? Ech, jak może być to widać, jak to w element widzenia, ów foton, się buduje. I to nieco szybciej, rozumiecie, od prędkości "c". Logiczny banał i zupełna w analizie oczywistość.

Ale, powiecie, to wszystkiego i upiornego nie rozjaśnia, dla was w ciemności logicznej się to dalej znajduje. I będziecie mieć swoją rację. Bo to idzie tak, widzicie, że takowe "pole" to wszędzie się znajduje i zapchane jest po maksimum możliwego. Co, dalej nie kumacie? No to sobie pokażcie w umysłowości to tak, że całość sfery takiej aż buzuje, aż przepełnione jest podobnymi w swojej budowie elementami, że palca w to włożyć, bo wszędzie ścisk i wzajemne ugniatanie. Jak z jednej strony naciśniesz, to druga w reakcji też musi się odkształcić, bo przez samo naciskanie, tak po prostu mechanicznie, opierając się element na elemencie, trącając o siebie swoimi istnieniem – że tak się ten nacisk przenosi. Nic w tym pośredniczącego nie ma, "kulka" czegoś naciśnięta tutaj, samym swoim istnieniem trąca koleją taką samą, a ta kolejną, i tak dalej aż do drugiego brzegu. Widzicie to? Układ wypełniony po brzegi i do ostatniego miejsca. I kiedy to nacisnąć gdzieś, to ów nacisk, jako konieczność, jako coś "natychmiastowego", pokazuje się odkształceniem po drugiej stronie i daleko, teoretycznie bardzo daleko. Taki tłum czy podobne, takie do ostatniego kwantu zapełnione miejsce – jak pchnąć, to zafaluje i się po drugiej stronie skutkiem pokaże. Widzicie to?Fakt i prawda, to nie jest upiornie dalekie, ani też nieskończenie szybkie oddziaływanie, ale, sami przyznacie, znacznie szybsze niż to pionowe budowanie się sygnału i poziome przenoszenie go dalej w zakresie dostępnym fizycznie. Dla takiego fizykalnego obserwatora nacisk "poprzez pole" jest znacząco szybszy, zwłaszcza jeżeli się dzieje laboratoryjnie czy w zakresie kilometrów. Jest nacisk, jest skutek.

No, niech tam, powiecie, to naciskajmy sobie tu i tam, sprawa się łatwa wydaje i już logiką pokazana. Tylko że, powiecie, dalej się dopatrujecie w temacie zagwozdki, takiej fundamentalnie głębokiej. Jak to, powiecie, w takim naciskaniu to się odszukuje? Jak taki i inny elemencik pola się w tym kosmicznym chaosie znajduje z tym w dalekości oddalonej, czyli z tym bratnio bliźniaczym? Jak on wie, że to jego bliźniak wcześniejszy materialnie mu takie "naciskowe" czy "dociskowe" sygnały przesyła? Przecież, powiecie i będziecie w

90

Page 91: Kwantologia stosowana

tym mieli rację, nacisk idzie po wszystkim i do wszystkich, a on, bestia jedna, wie, że to do niego było i tylko on się tak w sobie przekręca, że zasadę kwantową spełnia? Jak to jest, powiecie i się zadziwicie.

I w tym, widzicie, niezwykłość sytuacyjna się tego działania, tak upiornego w pojmowaniu, ona się w tym pokazuje. To nic niebywałego czy inaczej omawianego, żadna tam taka jakaś, sami to rozumiecie, dziwaczność a-logiczna za tym kryje. To banalna fizyczność tak się modeluje, zawsze tylko fizyczna reguła. Ale, widzicie, żeby się w tym połapać, w pojmowaniu uchwycić, trzeba pewne skromne założenie poczynić. Powtarzamy, jasne i oczywiste, ale ono paść musi.Otóż, widzicie, jak się względem siebie jakie dwa, czy więcej, bo to i zbiór może być, jak się te elementy względem siebie i na jako taką bliskość sobie pokazują - a mówiąc pospolicie, że w związki i podobnie ze sobą fizyczne wchodzą, jakoś na siebie wzajemnie będą działały. No, że takie wzajemne działania codzienne będą się w nich odciskać, to banalnie nieuniknione. Jak coś ze sobą współżyje, to w takim się kod ewolucyjnej struktury bratniej a bliskiej, unikalny i wszechświatowo indywidualny, ten kod się zobrazuje – odciśnie po prostu cieleśnie i fizycznie w tym codziennym przeżywaniu. Ciało w bliskości z drugim musi ten kod poznać. Kumacie?

Popatrzcie na dylemat w takowy sposób, że są jakieś dwa ludziska, więc duże elementy życiowe, no i one krążą po sobie bliskich i też serdecznych orbitach. Dni i lata mijają, a one tak wzajemnie sobie wysyłają sygnały, działają na siebie, mówiąc inaczej. I co, jak to się odbije w nich wzajemnie? Jedno jest pewne, jakoś się odbije. W całości zbioru ludzkiego, czy każdego innego, takie splatane bytem i życiem osobniki noszą w sobie indywidualny kod - bliski sobie w sposób maksymalny. Żaden inny zbiór elementów, żadne inne cząstki w przepastnym kosmosie nie są sobie tak bliskie. Są oczywiście do tego podobne, jednak te są wewnętrznie zakodowane sobie najbliżej. To nie są identyczne cząstki, ale maksymalnie podobne. Jedyne tak zbieżne. Ten kod się w nich zapisał i trwale odcisnął i owe byty w rozpoznawaniu tego kodu mają jakąś tam wprawę.

I co? Ciekawe to jest, powiecie, ale dalej przeniesienia sygnału w tym nie dostrzegacie. I racja, sygnału żadnego w tym przekazania w dal nie ma i być nie może, i nigdy nie będzie. Bo to nie sygnał w nacisku się takim przenosi, ale kod, ułożenie jednej cząstki, jej kod cielesny, to odciska się w polu – rozłożenie jej składników ma "odbicie" w nacisku. A więc odebranie tego ułożenia, "odczucie" w innym bycie tej struktury jest możliwe tylko dlatego, że i jej kod jakoś temu odpowiada. W innym przypadku, dla innego kodu, dla bytu z boku, to będzie szło też ubocznie; nie potrąci, nie naciśnie na jej inaczej ustawione w czasie i przestrzeni elementy składowe. W jednym, tylko w jednym kodzie, tym zbieżnym życiowo, tylko w tym i tylko w tym ów nacisk się pokaże. Podprogowo, przecież nie będzie to w umyśle czy ciele napis "halo, jestem", ale coś poruszy się w tej drugiej i bliźniaczej konstrukcji. To może być odczute. Albo i pomierzone, kiedy będzie dotyczyło fotonu i jego skrętności.

91

Page 92: Kwantologia stosowana

Im wyżej na drabinie komplikacji znajduje się układ działający na drugi podobny, tym takie oddziaływanie, co zrozumiałe, słabsze lub pomijalne, ale na pewno występuje. Dla najprostszych struktur jest to konieczność. Dlaczego? Ponieważ ich budowa, siłą rzeczy i tak w logikę to ujmując, musi być mało elementowa, po prostu prosta. No i kod takiej małej cząstki mało skomplikowany. Dlatego jak nacisk idzie po całości, to na tym niskim poziomie potrąca wiele, bardzo wiele jednostek. I uzgadnia ich upostaciowanie w czasie i dalekiej nawet przestrzeni. Dalekiej, ale nie dowolnej. Mówiąc obrazowo, w odniesieniu do możliwości wytworzenia gatunkowego splątania, takie powiązanie funkcjonalne może sięgać "najbliższego zakrętu". Czyli kończy się tam, gdzie ze związku osobników nowego bytu już nie ma i nie może być. Znów trzeba powiedzieć, że dla elementów leżących nisko, dla mało skomplikowanych "zakręt" będzie daleko, a dla tych rozbudowanych blisko, ale to tak czy tak nie będzie bardzo daleki dystans. Warto to sprawdzić eksperymentalnie.

Widzicie, żadne tam upiorne, żadne działanie, żadne na dowolną tam odległość. Wszystko fizycznie pojmowalne, logicznie strawne. Jak w sobie się zaprzeć, to wszystko pomyślunkiem zmożemy i przenikniemy. Prawda?

92

Page 93: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 3.1 – Gdzie oni są?

Ciężkie czasy, nie ma co. Świat schodzi na psy i w ogóle. Tu się w czasoprzestrzeni coś zadzieje, tam wybuchnie, a bywa, że zatnie po swojemu i ani się ruszy. Ciężkie czasy.

W życiorysie kapitalisty również same niedogodności, a to bankowe konta nie chcą się po myśli zapełniać, a to śmierdzące robole tak jakoś krzywo patrzą i związkowo o podwyżkach co rusz wspomną, więc trudno się poruszać bez obstawy i odpowiedniego wyposażenia. Świat zwyczajnie nie rozumie, że taki kierujący swoje kłopoty ma, że się z żoną w sprawie rozwodu nie dogadał, że nowa wybranka kaprysem po sklepach chodzi i kupuje, co jej na oko padnie. Nie, ludzkość taka nieudaczna, że w niedoli współczuć nie potrafi, kłody w ciężkiej i na niwie pracy klasie posiadającej rzuca. Aż przykro to notować i nawet się wyskarżyć nie można.Ciężkie czasy dla zasobnych w pieniężny garb się porobiły, trzeba to szczerze stwierdzić. I nawet długo potwierdzenia tego szukać w przestrzeni nie trzeba, wystarczy odwiedzić prezesa W.

Nie ma co ukrywać, prezes wszystkiego doszedł był sam i pracą. To znaczy sam zaganiał do pracy. Wiadomo, zatrudni się trutnia, co to z działaniem na rzecz dobra innego człowieka nie miał do czynienia i nawet nie posmakował wysiłku twórczego, to skutki tego będą dla dóbr prezesa opłakane, prezes o tym wiedział i wie. Dlatego nic na pastwę samodzielności innych nie zostawia, sam dopilnuje, sam tak pryncypialnie potrafi przysolić, że robol się nie zastanawia. Ale jak się nawet zastanawia, to szybko mu się odechciewa, bo prezes w try miga takiego darmozjada za pysk, po pysku – i niech sobie tam w dalekiej okolicy dalej pyszczy. Prezes wie, co robi.

Tylko, tak się jakoś ostatnio porobiło na terytorium podległym do władania prezesa, że coś roboli trudno mu nagonić, a i te, co się u niego jakimś tam cudem ostały, nawet te przebąkują o zmianie i o wyprowadzce w inne okolice. Tak to się dzieje nie wiedzieć czemu, co prezesa niebywale dziwi. Tak czule przecież ludzkość szanuje, w potrzebie wspomoże śmieciówką roboczą, nadgodziny daje liczne, a w odpłacie taka niewdzięczność. - Nie ma co, ciężkie czasy nastały w życiu właściciela. Dobrobyt ludzkość męczy, w złe zachowanie mocno kieruje i ku zgubie ogólnej. Słowem, nie jest dobrze.Ale nic to, prezes się w sobie stanowczo zawziął, dalej działania ku pożytkowi chce prowadzić, swoją szlachetność chce pokazywać. I daleko, i szeroko postanowił publiczność o tym powiadomić.

Prezes W., trzeba to przyznać, bardzo szeroko akcję werbunkową do roboli nakierował, można powiedzieć, że aż zasięg kosmiczny się w tym załapał. Z rozmachem to poszło.Bo, trzeba wiedzieć, jak już się za coś złapie, to całościowo się z tym zmaga, aż do podstaw, aż do wzmianki w telewizji i miejsca w

93

Page 94: Kwantologia stosowana

zestawieniu innych prezesów. W werbowanie roboli agencję konkretną zaangażował, znaczy się kosmiczną. Nie, nie dlatego, że innej nie było pod ręką. Jeżeli tak pomyśleliście, to w błędzie jesteście, z dalekosiężności prezesa to wynikało, z jego przenikliwości. Bo jak w okolicznej okolicy robola trudno złapać na minimalny cenowo plan kontraktowy, to trzeba poskrobać w dalszej rejonizacji. A jak i ta już przebrana przez konkurencję, to najlepiej odpowiednio słowny i radiowy komunikat zredagować, napisać, że tak a tak, że rozwojowa działalność, że zadowolenie, że horyzonty – no i coś tak pięknego a optymistycznego nadawać w dal daleką.I prezes W. tak właśnie zrobił, kosmiczny sygnał puścił, werbunek aż po najdalsze części wszechświata ogłosił na stanowisko.

Cóż, ciężkie czasy widać wszędzie zaistniały, bo choć kapitalizm w siłę rośnie, to robolom dostatniej żyć się nie chce. I to pewnie w każdym zakątku kosmosu tak się aktualnie dzieje i wszędzie się tak robolskie pasożytnictwo pleni, bowiem prezes W. na swoją dobroć w odpowiedzi tylko ciszę usłyszał - prezes osobiście się przekonał, że świat jego wybitnego poziomu nie sięga.Nie można powiedzieć, że sygnalizację wolnych etatów pracowniczych prowadził byle jak i po łepkach, nic podobnego. Agencja się dobrze spisała, akcję nadawczą i nasłuchową prowadziła po wszystkich jako tako dostępnych kanałach, a nawet ulotki, gdzie się tylko udało, z informacją rzuciła, zawodowych naganiaczy zatrudniła. Nic. Trzeba uczciwie powiedzieć, że odzew na ogłoszenie był zerowy. Żadna się z dowolnego kierunku pracownicza osobowość nie zgłosiła, żaden się tam robol czy robot spod jasnej czy ciemnej gwiazdy nie zgłosił i chęci wysiłku ku chwale prezesa nie zameldował.

Tym to już prezes się mocno zdziwił, aż takiej ciężkiej sytuacji w planach swoich nie uwzględnił. Wydało mu się to niepokojące, a też i mocno podejrzane.Badanie zlecił w temacie, gdzie ci inni są, spytał się nauki oraz tytularnej profesury. Bo w naukowe spojrzenie ufał.Zgłosił się z odpowiedzią taki jeden naukowy. Wyjaśnia, że obecna wiedza dziurawa w sprawie kosmitów, wzory co prawda liczne pisze i prawdopodobieństwo ich zasiedlenia oblicza po przecinku, ale samo liczenie funta niewarte, bo wszystko plus albo minus, a najpewniej i z sufitu.Drugi wyjaśniający na ograniczoną techniczną łączność oraz kłopoty porozumiewawcze zwracał uwagę. Że daleka, że prędkość skończona i że jak wysłać, to wnuki to odbiorą, a może i dopiero po naszym się końcu ktoś odezwie. Słowem, żadnego sensu w wysyłaniu komunikatów w dal kosmiczną nie widział, zwłaszcza że diabli wiedzą, po jakiej mowie będzie się to porozumiewało.Trzeci, taki w sobie filozofujący, doktor czy amator, o wyższości logiki nad praktyką rozpowiadał i dowodził, że nawet jeżeli tam i gdzieś robole się ze swoich legowisk wykluli, to pewne nie jest, w jakiej to kondycji funkcjonuje, biologicznej czy innej, a może też zupełnie nieziemskiej i w porozumieniu i zatrudnieniu same tylko i rozliczne problemy będą. A ponad to, dowodził, pewne nie jest, że im się w ogóle chce na ogłoszenia odpowiadać, bo może popadli tak w stan ogólnie medytacyjny, a może już dawno sobie dali spokój na

94

Page 95: Kwantologia stosowana

takie anonse reagować. Bo po cóż z galaktycznym planktonem stykać się i z wróblowatym byle czym dialog prowadzić. Przypadku skrajnej sytuacji też nie wykluczał, że stadium aktywnego oni jeszcze byli nie osiągnęli, że ich świadomość pracownicza w dalekich powijakach i nieodpowiednia do zadań prezesa. - Albo już nieodpowiednia, jako że im coś tam lokalnie w technologii poszło nie tak, a może spadło coś na nich. No i zdolni do świadczenia usług już nie są.Słowem, wszelka słyszalna cisza świadczy, że kosmos jeszcze gotów na szczodrobliwość oferty prezesa nie jest, że trzeba poczekać tak z kilka tysięcy lat, wówczas się może front badawczy zmieni i coś w temacie będzie więcej wiadomo.

Nie można powiedzieć, żeby prezes W. zadowoleniem tryskał i żeby w tak zaistniałej sytuacji pogodził się z brakiem robolskiego zbioru pracowniczego. Zwłaszcza że wybranka serca kolejne zakupowe zbytki szaleńczo czyniła.Trzeba szczerze powiedzieć, że prezes nie ustawał w woli werbunku i dalej zlecał akcję po całości częstotliwości i po kanałach. Coś, mówił, przecież się gdzieś w tym wszystkim kryje, gdzieś oni muszą być, na tych tu, żeby ich jasna ciasna, świat się nie kończy. Ale w odruchu pewnej desperacji jeszcze jednego jajogłowca zwerbował w celu objaśnienia, żeby się upewnić w wątpliwościach.

Cóż, ciężkie czasy, można powiedzieć, nawet naukowo. Bo tenże się naukowiec zupełnym dziwakiem okazał, choć gadatliwym. Zupełnie się prezesem i jego marzeniami nie przejmował, troski prezesa o plan i pracowniczy zysk pieniężny nie podzielał. Dziwny gość.No bo to, tak mówił, zupełnie nie ma sensu, nijakiego. Wyśle się w kosmiczną otchłań sygnał, powiadomi o lokalizacji i poda warunki w szczegółach, ale to przecież trafi w pustkę. Nie tylko dlatego, że tych innych mało i mniej, jakiś się gdzieś zapewne trafi, może też i chętny do kontaktu, może nawet i gotowy na zapotrzebowanie jakoś odpowiedzieć – tylko że, prezes musi mieć tego świadomość, zanim u niego zadźwięczy sygnał, że jest oferta dialogu, to nas już tutaj nie będzie. Nawet jak ta lokalizacja za najbliższym zakrętem, to i tak nas już nie będzie.Dlaczego, prezes się na to dopytuje, mocno pognębiony. Bo tak się w tym całym kosmicznym śmieciowisku to dzieje, że wszelkie plemiona i robole, że one tylko tu oraz teraz działają. Że można w historii już umieścić mniemanie, że tamci inni tak dowolnie sobie w świecie się pokazują, że splunąć i jaki kosmita się pokaże. Nic podobnego. To ściśle, bardzo ściśle w całości zmian zamieszkuje. - Że, mówiąc inaczej, tylko tak jak my, więc równoległe do nas to się dzieje, i nigdy w innym czasie. Znaczy się, że może się gdzieś w dalekim tam kosmosie i tak zadziać, że ktoś tam zafunkcjonuje rozumnie, ale my się o tym nie dowiemy. Bo ani wcześniej, ani później ten ktoś się tam się wyłonił z niebytu. - A, tak ogólnie mówiąc, to najpewniej nigdzie więcej nikogo nie ma. A nawet jak się to obok dzieje, tylko daleko od nas, jeżeli się i nawet tak samo dzieje, czyli technicznie, to i tak nigdy się o tym nie dowiemy w realności. - Coś tam sobie taka zbiorowość pracująca wyprodukuje, jakieś sygnały czy dobra rzuci w przestrzeń okoliczną i dalszą, jednak tak długo będzie się to snuło pośród gwiazdowego

95

Page 96: Kwantologia stosowana

pyłu, że i po nas proch zostanie, a wiadomość tu nie trafi. Tak na moje oko z kilka adresów we wszechświecie jest, gdzie ktoś może by i słowem się odezwał, ale nie więcej. A może żadnego.

Trzeba szczerze przyznać, że prezes wiadomościami podbudowany być nie był. I trudno mu się dziwić. On tu chce wdrażać, ruszać pełną parą, szkolić i zatrudniać, plany rozwojowe dalekie snuje, agencje reklamujące wynajmuje i na wszelkie sposoby zachęca, a tu świat mu takie trudności tworzy. Nie dość, że jakieś tam podatki, że różne bzdurne kontrole urzędy nasyłają, że trzeba dbać o wygodę takich i innych darmozjadów, to jeszcze rzeczywistość się taka nieposłuszna dla przedsiębiorcy zrobiła. Nic, tylko współczuć w niedoli, tylko pocieszyć słowem lub czynem. A najlepiej skołataną głowę prezesową zniżką jaką wesprzeć, żeby się dobrze mu rozwijało. Ale czy to tak może się zadziać? Czy wredny świat zrozumie problem prezesa? Czy robol jeden z drugim pogoni się sam do roboty? Nie, w całości i nie. Aż żałość bierze.I jak tu w takich okolicznościach szukać wsparcia w gwiazdach, się na innym ludzie pracowniczym wesprzeć, jak to zrobić, jak go chyba nie ma? A jak nawet jest, to też z tego żadnego pożytku, bo dojazd do firmy na czas się nie zrealizuje. Ech. Nic, tylko sobie spokój ze wszystkim dać, machnąć ręką na pustkę i zająć się swoim życiem, z kapitału żyć. Przyjemności zacząć smakować...

Powiedzieć trzeba szczerze, że prezes tak właśnie postąpić planuje i się odgraża. Ale jeszcze chwilowo się wstrzymuje, poczucie stanu wyższego i obowiązku nim włada. Jednak czasy ciężkie są, wszędzie to widać, dla zaradnych już zupełnie ciężkie. Więc nie wiadomo, co to będzie i kiedy prezes się na duchu załamie. Być może jakiś drobny sygnał od innych, jakieś takie "wow", które gotowość do kontaktu by zasygnalizowało, coś tak pociesznego by tu się przydało. Jednak prezes coraz mniej w sprawę inwestuje i nawet coraz mniej w kontakt wierzy. Ech... Jakby był podupadł w zaufaniu do innych, jakby stracił nadzieję, że gdzieś i kiedyś, że w ogóle. Aż przykro na to patrzeć.

Ciężkie czasy, nie ma co. I niczego na horyzoncie nie widać.

96

Page 97: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 3.2 – Szybko, coraz szybciej.

...czekajcie, spokojnie, to można wytłumaczyć.Taka analogia: zależność od poprzedniego pokolenia. Za nieodległy czas formalnie staniecie się dorosłymi. Jedni czekają tej chwili z utęsknieniem, inni obojętni, ale dla wszystkich, tak czy tak, jest to istotny i znaczący moment w życiu. Dlaczego? Ponieważ ustają, a raczej zmieniają swoją postać i natężenie siły, które sterowały na każdym kroku waszymi wyborami. Prawda, to czysto symboliczny fakt, ale przecież coś się zmienia, od tej daty jestem w innej sytuacji. Ma to przełożenie, ma odniesienie na pozornie tak odległy proces, jak wybuchający wszechświat. Rozszerzający się w coraz to większym tempie.Tę analogię warto pociągnąć w detalach, pozwala zrozumieć, co oraz dlaczego zachodzi w układzie, kiedy ustaje nacisk zewnętrzny, jak to się objawia w obserwacji wewnętrznej. A przy okazji, zupełnie i nawiasem, można z tego wyprowadzić wniosek, że i wszechświat jest "zanurzony" w środowisku - że musi być zewnętrzne wobec niego, ale zarazem konieczne środowisko, ponieważ inaczej nie sposób wyjaśnić tu obserwowanych zjawisk.

Co się dzieje, kiedy przekraczam graniczną linię, w tym przypadku w postaci umownie zwanej "dorosłością"? Najważniejsze to poczucie, i to dominujące, ale i dojmujące, że "wszystko wolno". Oczywiście w praktyce bardzo szybko się okazuje, że wolno mało i bardzo mało, ale jednak to nie już jest stan poprzedni. Okres "do" tej granicy charakteryzuje się dominacją, zmniejszającą się w miarę dorastania człowieka, ale jednak silną dominacją rodziców; tego nie wolno, a tamto zupełnie zabronione, tylko pojedyncze sprawy można wykonać, znacie to dobrze. Nacisk "pola rodzicielskiego", użyję do opisania tego etapu takiego pojęcia, jest przemożny. Otacza, warunkuje, po prostu takie "pole" decyduje o zakresie swobody osobnika. Stadium początkowe jest całkowicie zdeterminowane, aż po elementy (a stan biologiczny po elementy elementów), tu swobody praktycznie nie ma. Ona się pojawia, jak człowiek nabiera ciała. W sensie dosłownym w otoczeniu się rozpycha, ale i przenośnie, jak zaczyna rozumieć, że ma takie a takie możliwości i prawa. Po prostu sam nabiera sił, a w efekcie może działać na otoczenie i je kształtować. Zaistniałe w środowisku zostawia ślad, mówiąc banalnie.

I teraz zasadnicze w tym rozumowaniu pytanie: do jakiego momentu w życiu osobnika, tak namacalnie i fizycznie, działa wspomniane pole rodzicielskie? Macie pomysł na odpowiedź?Nie, nie tak. Do końca, zawsze. Uświadomcie to sobie, nigdy się z tego oddziaływania nie wyzwolicie, zawsze w tym polu pozostaniecie i zawsze będziecie pod jego wpływem. Zaskoczenie? Nie powinno być to zaskakujące. Pomyślcie, reguły, normy, zasady, którymi "karmią" was rodzice, a w szerszym ujęciu społeczeństwo, to zostaje z wami na zawsze, nie

97

Page 98: Kwantologia stosowana

sposób przecież bez tego funkcjonować. Oszem, buntujecie się, sam coś jeszcze z tego okresu pamiętam, ale to jest bunt w zakresie i przestrzeni możliwej, coś inaczej się ułoży, do czegoś innego się będzie odwoływało, nowość, ale bez szaleństwa. Bo żadnej wielkiej nowości być nie może. Czy będziecie się buntować przeciwko temu, że trzeba oddychać, że są prawa fizyczne? Zakazu nie ma, ale chyba nie warto próbować, przyznacie. Prawda, może kiedyś to wejdzie do obszaru modyfikacji i będzie można to zmienić, ale nie dziś.Ale jeżeli mówię, że na zawsze pozostaje się w obrębie określanego tak "pola rodzicielskiego", to przecież nie jest tak, że zawsze w równym stopniu, wręcz przeciwnie - i o to w tej analogi w głównym sensie chodzi. Jesteście jeszcze w takim wieku, że większość, bez przypadków losowych, posiada rodziców. Ale zdajecie sobie sprawę, że przychodzi taki moment, kiedy realnie odchodzą. Czyli, weźcie w swojej analizie to pod uwagę, w każdej ewolucji, w każdym procesie wyróżnialnym w świecie, więc zapewne i dla całości wszechświata, w takim przebiegu jest moment, kiedy "poprzednie pokolenie", które w swoim działaniu "otaczało opieką" zaistniały fakt, że to pokolenie schodzi ze sceny. I co? Zauważcie, że ustaje, teraz już radykalnie z działania znika "pole rodzicielskie". Pozostaje w pamięci, jakoś śladowo i marginalnie, na sposób "rwany" działa, ale to nie jest i być nie może działanie odczuwalne. Z momentem zaniku "rodziców" w otoczeniu tworzy się, zaczyna dominować pustka. Jest zapas danych, kultura, nawyki i podobne, to zostaje na zawsze, ale realnego już nacisku nie ma, poprzednie pokolenie odeszło. Rozumiecie? Owszem, nigdy zupełna pustka, bo to niemożliwe, ale nie ma już tej bezpośredniej i "twórczej" aktywności nacisku, który był wcześniej i nie ma tego zewnętrznego formowania ("formatowania"), które tak dalece wpływa na nasze istnienie. Są ciągle i zawsze inne obecne w otoczeniu ewolucje, nacisk nigdy nie spadnie do zera, ale to jest już stan zdecydowanie odmienny, nie tak jednoznacznie powiązany – dlatego jest to zmiana w każdym życiorysie fundamentalnie ważna i zasadnicza. Był okres "do" i jest czas "po".

Zauważcie, wyobraźcie sobie, co się dzieje, kiedy nastaje chwila z brakiem oddziaływania "rodzica". Widzicie? Tu, widzicie, jest tak umownie narysowana granica sfery istnienia, a tu wolna przestrzeń – i co? Co się stanie? - Jasne. Jak jest wolny tor "w środowisko" i nic nie hamuje, albo słabo, to następuje, musi nastąpić wybuch. Czy absolutny wybuch? Skąd. Po pierwsze, coś w otoczeniu zawsze i na zawsze pozostaje, więc ogranicza. Ale ważniejsze jest to, co w wewnątrz takiej ewolucji w trakcie wybuchu się znajduje. Czyli to wspomniane dziedzictwo po rodzicach, reguły zmieniania się. Tak na poziomie cielesnym, fizycznym i biologicznym, tak reguły wyższego rzędu, więc normy zachowania i reagowania. To warunkuje, jak dany osobnik "wybucha" w świecie. Jeden, rozumiecie, bez utrwalonych na "beton" norm wybuchnie szybko i spali się błyskawicznie, inny, dla odmiany ukształtowany zgodnie w warunkami świata, ten sobie pożyje czas jakiś. Ale, i tu przechodzę do najważniejszej części tej analogii, ważny i najważniejszy element tego rozumowania jest taki, że trzeba się spytać: kiedy to się dzieje? Chodzi o moment, oczywiście w formule uśrednienia, kiedy następuje to przejście od stanu "dziecięcego" w

98

Page 99: Kwantologia stosowana

etap "dorosłości". Powtarzam, chodzi o chwilę pojętą logicznie, w realu to są losowe zdarzenia. Kiedy odchodzą "rodzice"? Macie coś do powiedzenia?Tak, dokładnie - w środku. W połowie życia osobniczego.

Spójrzcie na swoje życiowe przypadłości, które już mieliście, ale także te, które będą waszym udziałem. Człowiek to takie coś, co w swojej łepetynie może wyprodukować proces, który nawet się jeszcze nie dokonał. Czyli na bazie zaobserwowanego w otoczeniu, wychodząc z ustalenia, że są obok was istnienia wam podobne, ale w innym już wieku, więc zwrotnie możecie założyć, że i wasze istnienie jakoś w przyszłości potoczy się podobnie. Nie tak samo, to niemożliwe, ale podobnie. Czyli, mówiąc wprost, zestarzejecie się. Co z tego wynika? Że życie osobnicze można podzielić na zasadniczo trzy etapy: dziecko, dorosły, stary. I zawsze tak. Czyli jest taki moment, kiedy na jednym brzegu wrzeszczy "berbeć", i to wy musicie za niego odpowiadać jako rodzic, ale na drugim brzegu wtapia się w tło pokolenie dziadków. Wy jesteście w środku tego zakresu, a jego brzegi to etap wstępny i zstępny. Że to się ciągle zmienia, że się nowość rozpycha i żąda dla siebie miejsca, a dziadkowie odchodzą, to oczywistość, banalna zmiana w toku zachodzenia.

Co tu jest najważniejsze? Ten środkowy punkt przejścia. Tym razem opisany nie z uwagi na formalne, jakoś tam uzasadnione osiągnięcie wieku dorosłości, ale fizyczna dorosłość: nikogo już "przed" nami do zaniku nie ma, nic nie hamuje "wybuchu", rozumiecie?Poprzednio, jak wspominałem, póki żyli rodzice, jakiś nacisk był i czasami irytował. A to tego nie robisz dobrze, a już mógłbyś się w czymś porządnym zanurzyć, znacie to doskonale. I sami też również tacy będziecie, to pewne, mówię wam. Póki jest nacisk, choćby taki szczątkowy, "pola rodzicielskiego", nie ma mowy o pełnym, mocno w obserwacji zauważalnym wybuchu – kiedy zostaje przekroczona połowa istnienia ("połowiczny rozpad"), hamulce redukują się praktycznie do stanu zerowego. Z zastrzeżeniami oczywiście, jak wcześniej to w analogii padło, ale to praktycznie zero.

Zauważacie zbieżność z obserwacjami kosmologicznymi, z narastaniem tempa zmiany w rozszerzaniu wszechświata? Widzicie powiązanie?

Ale ta analogia idzie znaczenie dalej, to nie tylko nakreślenie w obrazie punktów zasadniczych zmiany, ale głębsze zależności. Macie świadomość, że istnieje bezpośrednie połączenie między pokoleniem dziadków a wnuków? Chodzi o to, że wnuczka swoje istnienie wywieść może i musi bezpośrednio od babci. Słyszeliście o tym? Nie, nie o zależność genetyczna tu chodzi, ale o to, że komórka rozrodcza, z której kształtuje się pokolenie wnuków, ta komórka tworzy się już w ciele "babci", dziewczynka rodzi się z pełnym zestawem komórek, które będą później cyklicznie wchodziły na drogę "w środowisko". W tym znaczeniu jest bezpośrednie połączenie między trzema poziomami ewolucji, trzy fale zmian, a funkcjonalnie jedność.Jakie to ma przeniesienie na wszechświat? Zapewne, opierając się na tej analogi, bezpośrednie. Czyli obecny wszechświat nie tylko w "polu rodzicielskim" się kształtował, ale jest powiązany z "polem

99

Page 100: Kwantologia stosowana

dziadków", poprzednią generacją. Z tym zastrzeżeniem, że skoro już obecny układ przyspiesza w rozpadzie, to znaczy, że i pokolenie z epoki "dziadków" dawno nie istnieje, ale i "rodzice" to przeszłość oraz czas dokonany.

Co dalej? Pytanie nie jest głupie. Znacie te serwowane w mediach i innych publikatorach ujęcia, że wszechświat to się będzie w każdym kierunku rozszerzał, rozszerzał - aż w nieskończoność. Cóż, logika w tym pewna jest, nie ma co zaprzeczać, jednak z fizyką posiada to mało wspólnego.Że do nieskończoności, to prawda. Jak spojrzycie na swoje życie i zajmowanie coraz nowych terenów do obserwacji i penetracji, to też zauważycie, że potrzeba na to coraz więcej energii. Chcecie gdzieś się wybrać na wycieczkę, trzeba środków, nic za darmo, wiadomo. No i nie inaczej we wszechświecie. Jak się rozszerza, to znaczy musi z czegoś czerpać zasoby. Bo chwilowo tak się składa, że nie widać braków w wewnętrznym ciśnieniu. Ciało, wiadomo, generalnie się już rozpada, ale zarazem pozostaje w stabilnej dynamicznej strukturze, bo dostaje zasilanie pokarmem "od spodu". Czym jest zasilacz i jak działa, to może w tej chwili pomińmy, to omówimy przy okazji. Ale jest faktem, że obecnie takie "oddolne" zasilanie biegnie i nawet skutecznie uzupełnia ubytki. Owszem, jeżeli poprowadzić logicznie tor przemieszczania się faktu w takim rozszerzaniu się, poprowadzić tor cząstki, to on musi biec w nieskończoność, inaczej tego się nie da zrobić. Tylko czy, tak w realu, to jest nieskończoność? Czy w dowolnie długim czasie można łatać ubytki w wybuchającym układzie? Odnieście to do ciała, które was unosi, czy można w nieskończoność uzupełniać braki? No nie, aż tak uprzejma ewolucja nie jest, starość dopada człowieka w najmniej miłym momencie, sami się przekonacie. Czyli wszechświat, to co za taki układ się pojmuje, również "za moment" odczuje braki, coś się w nim zatnie lub pomarszczy, jakieś możliwości odpadną. To nie tam i kiedyś się stanie, ale za chwilę. Przyszło nam zaistnieć "w czas środkowy", korzystamy z najlepszej kondycji układu, ale przecież w dziejach to mgnienie oka, już się kończy. Tylko rozmiar struktury sprawia, że dla nas to troszeczkę trwa i możemy o tym sobie tutaj porozmawiać.

Wszechświat rozszerza się, i to coraz szybciej. To już wiadome, to już policzone. Wystarczy skierować przyrząd w dowolną stronę nieba i staje się to widoczne. Co istotne, jest to proces, który widać z pozycji od wewnątrz. Czyli widać skutek, a przyczynę trzeba sobie dobudować logicznie. Można powiedzieć, że na szczęście, ponieważ w chwili, kiedy tu dojdzie warstwa zjawisk oznaczających przyczynę, nas już dawno nie będzie. Ale ponieważ reguła zjawisk jest zawsze ta sama oraz biegnie tak samo, to można poznać to, co zadziało się przed naszym zaistnieniem – i to, co będzie po nas. Jedną z metod w tym działaniu jest "zasada analogii", i warto z niej korzystać. Dlatego, wychodząc z tego i tutejszego świata, na bazie fizycznie rozpoznanej, można zbudować obraz wszelakich zjawisk.I teraz ważne pytanie: dlaczego szybciej? Ponieważ wokół brakuje i nigdy już nie będzie czynnika hamującego. Skoro sfera wszechświata przybiera w gabarytach, skoro rośnie średnica układu, to każdy się

100

Page 101: Kwantologia stosowana

dziejący fakt, każde tyknięcie zmiany ten stan pogłębia – elementy są coraz dalej. Banalna geometria załatwia sprawę, puchnie, to się rozpada – a jak się rozpada, to coraz szybciej puchnie.

Ciekawe i istotne jest w tym procesie to, że każde "tyknięcie" to stan maksymalny i szczyt fali – takiego wcześniej tu nie było, ale i później nie będzie. Każde pokolenie, widzicie, to zmiana, która ma w swojej historii etap początkowy, przechodzi przez środek i ma wówczas najlepsze dopasowanie do otoczenia – oraz etap końcowy, w którym wtapia się w tło. Zawsze jest szczyt, ale chwilowy, bardzo krótkotrwały.

Każde pokolenie to szczyt na fali. Skorzystajcie z tego.

101

Page 102: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 3.3 – Kosmos.

No, tego, na ostatniej lekcji było... o Kosmosie. Czyli o wszechświecie w innej terminologii. No, po prawdzie, to co innego, ale tak to się w nauce porobiło, że im kosmos się zmieszał z wszechświatowym faktem i sami nie wiedzą, co jest co. Mówiliśmy o tym. - I ten wszechświat w każdą stronę się rozciąga, no i jakąś tam materią połyskuje, albo też i gdzieś głęboko toto się objawia. A ten, no, kosmos, to dalsze oraz już logiczne. Albo filozoficzne, też mówiliśmy.

No i ten wszechświat, tego... w onym kosmosie się znajduje, tutaj się to wszystko zmienia, i w ogóle. A w tym kosmosie, tak jakoś to się dzieje, że się dzieje i dzieje, i nie ma w tym żadnego końca i początku. Mówiliśmy jeszcze, że to już starożytni, tacy Gracy oraz podobni, że się wysilili w pomyślunku, no i ten cały kosmos, co to się nie zaczyna i nie kończy, że oni coś takiego sobie chodząc tam i wszędzie wydumali. Wiadomo, kiedyś to wszystko było lepsze, tata tak mówi. No i oni, ci z greki, znaczy się, takie kosmiczne coś w opisach podali, i tak to już idzie. I my się o tym uczymy. Tata mi mówił, że po cholerę nam to, ale ja nie wiem...

No i owym mądralom ze starożytności było wyszło, że to musi się z tego i niczego składać, że nic i coś się dzieje. No i że ten cały kosmos z nieskończoności do wieczności się z takiego elementarnego i atomowego składa. Prawda, atom to już dawno tacy kolejny byli w swoich naukowych narządach rozbili i na kawałki podzielili, ale to nie o to chodzi, tylko o tę, no, abstrakcję. Albo słowne pojęcie, i to właśnie ci z przeszłości wiekowej mieli na uwadze. Bo jak se tak chodzili i te atomowe jednostki ustalali, to przecie wiedzieć nie mogli, że później to się w pył podatomowy rozbije i że to się składać będzie z drobnicy. Oni, te stare greki i podobni, oni nic takiego nie wiedzieli, dla nich to jedynka matematyczna była, taka logiczna atomowa jedynka. A jak to już się historią nazywało, to w szczegółach zupełnie bez znaczenia.

No więc ten kosmiczny ciąg logiką jest wypełniony, znaczy się, że porządek ponadczasowy w nim zawsze panuje. Czyli zawsze się dzieje tak samo, a najpewniej matematyczną interpretacją. No i że ten się kosmos już ostatecznym elementem owej logiczności okazuje, że się dalej w poznawaniu rozumne bytowanie żadnym podejściem czy chwytem jakim logicznym nie wypuści. Ja tam nie wiem, może i tak jest, ale to pewne nie jest - mówię, jak było na lekcji mówione.

No i ten cały kosmiczny ład logiką przesiąknięty, tu tylko podobno dwa elementy są, tak mówiliśmy. Takie zero jest, czyli nic - takie już zupełne nic. No i takie jakieś coś. Jedynka, znaczy się, takie coś czegoś. Czego, to żeśmy dokładnie nie mówili, bo to mało ważne było widać. No i to nic i to coś się mieszają w nieskończoności, i

102

Page 103: Kwantologia stosowana

same są nieskończone, tak mówiliśmy. No i jeszcze w nieskończonym tym całym kosmosie wszystko się przesuwa z miejsca na miejsce, się znaczy rusza, zmiana jest, znaczy się. Jest jakiś fakt, jedynka i podobnie, no i ona się rusza z tego miejsca, gdzie akuratnie się w tej nieskończoności lokuje. A jak się rusza, to od razu jest inna i zupełnie inna okoliczność. Mówiliśmy o tym. No bo jak się taka z czegoś składająca jedynka przesunie, no i też o jedynkę, to robi w onym kosmosie ciekawą sprawę, czyli czas i przestrzeń powołuje do zaistnienia swojego. Płaszczyznę pojęciową, znaczy się.

Tylko, mówiliśmy tak, tylko trzy elementy składowe ów kosmos tak w każda nieskończona stronę wyznaczają. Więc to nic i to coś, no i z ruchem to się dzieje. I w efekcie końcowym, ale nigdy i nigdzie w kosmosie się kończącym, z tego się wszystko skończone i po liczne, i po nieskończone wielokrotnie poczyna. Początek logicznie prosty i maksymalnie prosty, mówiliśmy i ja teraz to opowiadam, a końcem z tej logiczności jest nieskończony ciąg przechodzenia jednego w jakoś kolejne, i nieskończenie kolejne. I zawsze w onej bezkresnej kosmiczności wszystko tylko tak i nie inaczej się dzieje, zawsze w jednakiej regule matematycznie sterowanej się to objawia. I zawsze wiecznie się powtarza. Acz nigdy się to samo nie powtarza. Zawsze to inna bytowość cielesna - choć taka sama.

No, to sprawa ważna, mówiliśmy o tym. Bo jak to się tak w dowolnie wyznaczonym kierunku rusza, to od razu opisać to można, przecież z jedynki żadnego opisu się nie wyciągnie, ale z przemieszczenia na jedynkowy dystans i owszem. Bo to na takim poziomie poruszenie się w kosmosie dzieje, zero-jedynkowym. I od razy jest możliwość w tym opisywaniu zmianę ruchową wyskalować, co by nauki miały pożytek z tego, i żeby w zegarach można było godzinę ustawić. Jak już taki z naukowcem drugim to zauważą, to ową zmienność mogą sobie linijką i podobnie powierzyć, czas i przestrzeń wyskalują. I jest pożytek, i jest krok dalszy w zrozumieniu.

Dziwne to, mówiliśmy o tym, ale tak w tym kosmosie jest, te coś i nic się mieszają z pożytkiem dla całości. Że to proste jest, to w szczegółach nie powiem, ale to prostsze już być nie może. Przecież dalej swoją logiką nie można sięgnąć. I nic prostszego się zmyśleć nie daje. Jak już tak się w to poważnie i z sensem wgryźć, to owo nic i owo coś to ściana i koniec. Czyli koniec myślenia na tym się mieści. Nic i coś, jak z tego wnioskować należy, to koniec kosmosu i w ogóle.

No i teraz, tak mówiliśmy jeszcze, jak się to coś w owym nic tak z zawsze do zawsze snuje logicznie i prosto, to wieczność się przez to tworzy, czas absolutny, znaczy się. I przestrzeń absolutna, się znaczy. Podobno fizyczni się na takie coś krzywią, o żądnym tam z absolutnością elemencie gadać nie chcą, ale wiadomo jacy fizyczni są, im wszystko się granicami pokazuje. A ja tam w absolutność też przekonanie mam, tata też. I że to wszystko tutaj trzyma, że taka kosmiczna logiczność tu się we wszystkim pokazuje. Że to fizyczna logiczność, nigdy nie inna, ale logiczność.

103

Page 104: Kwantologia stosowana

Bo to tak na właśnie logikę logiczną trzeba opisywać, inaczej się nie daje. Skoro tutaj się to przesuwa i zmiennością wszelaką jakoś pokazuje, skoro nic po horyzont stałego i nieruchawego, to przecie daleko tam, gdzieś w owym kosmicznym i starożytnie pojętym stanie bez kresu i początku, że to kosmiczne całościowe i logiczne musi w sobie stałe być, się żadnością nie zmieniać. Bo jak? Tu się całość zmienia, ale całość ponad ta całością też się będzie zmieniać? To niemożebne, tata mi mówił, a tata wie, co mówi. Jak tu się zmienia i wzajemnie zjada, to tam dalej i wyżej już tak być nie może - się nie da tak w nieskończoną wieczność tej zmienności ciągnąć, bo to absurdem logicznie niestrawnym się odbija, tak to idzie. Musi się w tym logicznym konstrukcie, niechby i w nieskończoności, stałość na jakim tam poziomie analitycznym pokazać, tego prosta logika i w ogóle logika się doprasza. A nawet wymusza, co by się w bezkresie dowodzenia nie zapętlić, albo i zagubić. Tak to idzie.

Mówiliśmy o tym, musi być kres dowodzenia, tak w górę, tak w dolne rejony schodząc. Jako na dole, tako i na górze być musi. Czyli na dole jednostka już do niczego nie rozdrabnialna, nic w sobie już więcej mająca - ale takoż i na górze logiki musi się byt jednostką charakteryzujący znaleźć, tak to musi iść. A wszystko między tymi faktami jednostką opisane, to także zawsze i tylko jednostka, też inaczej być nie może. Logika to mówi, prosta logika. Że to będzie skomplikowana i zmieniająca się jednostka, czyli wszechświat taki na przykład, to oczywista oczywistość, zrozumiałość. Ale to zawsze jednostka będzie. I my w niej, też jednostka.

No i jak już takie coś się w tej kosmicznej nieskończoności będzie wiecznie przemieszczało, mówiliśmy o tym, to się gdzieś lokalnie i szczegółowo i musowo z innym czymś zderzy. Czyli się zetknie albo zakołuje w parze. Jak to po detalicznym szczególe się dzieje, to w mówieniu nie było wyjaśnione, to ma być na następnej lekcji. Ale w kosmosie to musi zachodzić, czyli się jedno coś z drugim łączyć, w końcu jakoś mogę dziś takie zadziałanie w wypowiedzi opisać. Ale, po prawdzie swojej, takie kosmiczne zespolenie to nie byle co, to skutkami się objawia. I nieskończenie się tak to objawia, też już o tym mówiliśmy. Tu się coś zetknie i światem jakimś dogodnym się w kosmosie objawi, tam się zetknie, ale innym już światem. No i to już niezbyt miły świat będzie, znaczy się nie do zagospodarowania czy wykorzystania. Tata mi mówił, że to może być różnie, że to się wzorami opisuje, że to zbiorowść ogromna jest, takowe światy, się znaczy. Bo ten nasz to taki nietypowy swoją dobrocią on jest, i to mocno nietypowy. Mówiliśmy o tym.

Tak, mówiliśmy. Jak już taka nieskończona prosta z inną prostą się w kosmosie przetną, to lokalnie w wieczności się coś zaczyna jakoś cieleśnie dziać. No i jest, no i zaczyna być byt, co to wszystko i w ogóle obserwuje. I nawet wnioski co do tego wyciąga. Czasami i z logiką się to nawet spotyka. Bo to jest tak, mówiliśmy tak, że się w onym bezkresnym kosmosie wszechświat zapala, znaczy wybucha. Lub nie wybucha, bo tata mówił, że to jeszcze pewne nie jest, może się to wybuchowo dzieje, a może inaczej. Nie wiem, to się jednak tak w wieczności dzieje, że skończony element się buduje. Jakiś mniej i

104

Page 105: Kwantologia stosowana

więcej, a nawet większy element.

No i taki to element się zmienia. Jest tego dużo i bardzo dużo, to w opisywaniu naukowym, co to je laboranci różni robią, wychodzi po detalu. Takie tam w latach lub kilometrach opisy robią. I wychodzi im, że to się kiedyś tam zaczęło, ale bardzo dawno, tego najstarsi nie pamiętają, no i się kiedyś też tam zakończy. - I nikt tego nie zobaczy. Ale tak będzie. Tata mówi, że tak być musi, bo wszystko w tym tu się zaczyna i kończy. I ten wszechświatowy supeł jedynek i zer się rozsupła i nigdy już tak samo się nie zasupła. Że to tak w tym kosmosie raz na nieskończoność.

No, ja tam nie wiem, może, ale tata tak mówi. A na lekcji tego nie było, wszechświata dokładnie nie omówiliśmy. Wszechświat podobno w dalszym planie lekcyjnym się znajduje, więc się wyjaśni, jak on w tej kosmicznej nieskończoności się objawia i dlaczego on taki jest i nie inny. Mówiliśmy tylko, że jest, no i to dobrze, że on jest, bo możemy teraz o kosmosie sobie poopowiadać, i w ogóle.

Jeszcze mówiliśmy tak - że ten kosmos cały to matematyka zasiedla i logika. Logikę to ja rozumiem, tata też mówi, że to podstawa, że znać trzeba. Ale matematyka mi się nie podoba, wiem, że tamto albo inne można policzyć, dodać lub odjąć, ale mi się podobać jakoś nie podoba. No bo jako to tak, że matematyczne liczby gdzieś sobie tam siedzą, a my je później na lekcji zapisujemy, to mi się dziwaczne w swojej sztuczności wydaje. Tata też mówił, że to głupie i że się tym przejmować nie trzeba. Że to tacy z pustką w głowie powołują w istnienie fizyczne i się swoją nieuwaga logiczna chwalą. Nie wiem, może tak, może nie, ale mi się to nie podoba. Ja w żadne tam takie bezkostne konstrukcje nie wierzę, w fizykę i owszem, ale żeby coś bez podstawy fruwało w każdą stronę, nie, dziękuje, dla mnie to z obszaru przedszkolnego jest.

Prawdą jest, ja tam nie bronię w takie zjawy bezfizyczne wierzyć i to głośno wypowiadać, ja tam dopuszczam inną logikę, ale sam się w takie i podobne nie bawię. Kosmos to kosmos, mówiliśmy, coś i nic, i wystarczy. Po co tam jeszcze dalsze umieszczać, komplikować, się w analizy pogmatwane wprzęgać. Prostota na dole, prostota na górze maksymalna, i wystarczy. I się sprawdza logicznie. A później niech sobie te matematyki w świecie dogodnym do takiej kombinatoryki na liczbach się sposobią, niech gryzą świat w poszukiwaniu sensu, się niech starają logikę pokazać i zyski z tego pociągnąć, ja to sobie biorę do serca i akceptuję, mi to nie przeszkadza. - Ale żadnego w poza-świecie wszechświatowym bytu bezcielesnego nie potrzeba, to w analizie zbędny element, do takiego się nie trzeba odnosić. Tak to mówiliśmy, tak ja to mówię.

Jest NIC, jest COŚ, jest ruch – i starczy.

105

Page 106: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 3.4 – Ile istnieje wszechświatów?

Jak to ile – nieskończenie wiele.No, może nie do końca. Sprawa, widzicie, aż tak prosto prezentować się nie prezentuje, jest tu pewien haczyk. A nawet i hak, w końcu o nieskończoność biega. Przecież bezkres to takie miejsce, gdzie w detalu może się wszystko zdarzyć... Tak mówią.

Że jest jeden, to wiadomo, tego podkreślać nie ma co. To widać, to słuchać, to czuć. Ale czy to już wszystko, czy może dalej jeszcze jakiś w tymże bezkresie się trafi, to pewne nie jest. I nigdy nie będzie w szczegółach pewne.Ale zastanowić się można, okoliczności zbadać możne, no i logicznie i filozoficznie rozwinąć się w boju analitycznym można. A co, nie takie zagadnienia się brało na widelec i je smakowało. Co tam jaki wszechświat w tę czy w druga stronę, skoro sprawa w sobie możliwa do zgłębienia, to warto się wysilić - co sobie żałować.

Na początku... Stop! Żadnego początku. Na na tym poziomie analizy nie ma żadnego początku. Kiedy w rozważaniach pojawia się Kosmos, czyli nieskończoność oraz wieczność, a dalej NIC i COŚ i ruch czegoś poprzez nicość – jeżeli rozpatruję zakres poza konkretnym wszechświatem, czyli środowisko do tutejszej fizyki, to żadnego początku ani końca już nie ma, ten zakres zmian podlega Ewolucji, a nie ewolucji.

Dobrze, punkt pierwszy jest tym samym zdefiniowany. Kosmos to stan – to logicznie wywiedzione dopełnienie do tutejszej chwilowości i skończoności. Na bazie fizyki, na fundamencie doświadczenia, które wnosi, że wszystko ma swój początek, środek i koniec – na tym się opierając ustalam, że do tutejszego niezbędne jest nieskończone i wieczne procedowanie, żeby uzasadnić ten kawałek podłogi. Inaczej w zaistniałe, u jego zarania, muszę wprowadzić niezwyczajny, może i skrajnie dziwaczny logicznie fakt, który obserwowane zakotwiczył by w istnieniu. Jeżeli warunkiem aktualności tego świata jest stan nieskończony i wieczny, ale zawsze Fizyczny, co podkreślam dla tej tam prawdy i że to żaden tam ten, rozumiecie, dziw abstrakcyjny – gdy u tego tutejszego początku jest logiczna i zborna w sobie krok po kroku reguła i maksymalnie proste elementy tworzące, to nie ma w tym żadnego początku ani końca. Początek i koniec w Kosmosie to przypadłość faktów niższych, choćby takiego "wszechświata", tak to przykładowo opisując. Kosmos, warto powtórzyć – to NIC i COŚ. Oraz zmiana przebiegająca z nieskończoności do nieskończoności. Reszta jest tego pochodną.

Dlatego punkt drugi jest następujący.W tymże Kosmosie wspomniane NIC to matematyczne zero, a COŚ kwanty

106

Page 107: Kwantologia stosowana

energii, matematyczne jedynki. COŚ w Kosmosie to takie najmniejsze z najmniejszych, do niczego już nie rozdrabnialne. I tego COŚ jest nieskończenie wiele. I jak to COŚ sobie tak pędzi przez NIC, to się lokalnie, jak to w nieskończoności bywa i być musi, losowym rozkładem w jakieś takie tam zapętlenie się zamota. W taki wspomniany wszechświat, jeden, a może i wiele, to do ustalenia w dalszym toku analizy. Pospolitość i Kosmiczna oczywistość. Jak w grę wchodzi bezkres i wieczny ruch, to skutek musi być, nie ma odwołania. Między takimi zaistnieniami to może sobie i nieskończony odcinek zmiany się zadziać, to nie ma znaczenia. Z punktu widzenia zaistniałego bytu, który stwierdzi w swoim badaniu, że jest okolica i on sam – z punktu widzenia kogoś takiego nieskończenie wielki przedział zmiany, to nieskocznie mały przedział; kiedy brak obserwatora, który taki fakt ustali, nie ma tematu – kiedy nie istnieje byt postulujący nieskończoność Kosmosu i wiecznego ruchu, świata nie ma. Tak po prostu. Żeby stwierdzić, że coś jest, musi być to COŚ oraz musi istnieć ten, kto taki fakt wygłosi. Brak którejkolwiek strony w tym działaniu wyklucza samo działanie i każdy wniosek.

Punkt trzeci analizy.W tak definiowanym Kosmosie, który jest kwantem i jednostką, ale w formule wewnętrznego podwojenia – w takim zakresie można wyznaczyć pewne analogie do wszechświata. Po co? Żeby ten zakres zrozumieć. Przecież, jako obserwator, na zawsze pozostaję we wnętrzu świata w toku zmiany, świata z początkiem i końcem – to mój "dom"; i to na zawsze. I abstrakcje opisujące ten świat są stąd, i innych nigdy w moim postrzeganiu nie będzie. Muszę z nich korzystać, żeby zakres Kosmosu opisać, bo innych pojęć do tego zadania nie mam. Tutejszym światem zajmować się już nie będę, to stan lokalny w Kosmosie, ale odwoływać się do niego na każdym kroku muszę - to konieczność. To, co dalsze w tej analizie, jest teraz w centrum zagadnienia, jednak to, co było wcześniejsze, to jest fundamentem działania.Zmiana w Kosmosie jest nieskończona i wieczna – a więc zachodzi w swojej skwantowanej rytmice zawsze-ciągle, nie ma początku ani też końca. I nigdy inaczej. Jednak dla mnie - żebym mógł ją zrozumieć - musi podlegać podziałowi na jednostki i etapy. Ale tylko dla mnie, przecież sam proces nic o kwantach i odcinkach nie wie, zmiana się toczy, i dobrze. To w moim logicznym postrzeganiu Fizycznie ciągła zmiana dzieli się na elementy i zbiory tych elementów, dzieli się na fakty i zmianę.

Co z tego wynika? Że można znaleźć w Kosmosie analogię do "czasu" i "przestrzeni". A to ma już znaczenie poznawcze.Czyli, jeżeli postrzegam, wyznaczam ruch, zmianę w takim zakresie, to oczywista dla mnie analogią jest tutejszy czas – i tym samym w Kosmosie również mogę przeprowadzić ujęcie zmiany jako kwantowego zdarzenia, zwłaszcza że kwanty jednostkowe, jedynki zmiany, że to jest dokładnie to samo. I dlatego mogę mówić o "czasie absolutnym" – o zmianie zdefiniowanej jako "kwantowe tykanie". Ale nie tylko tak, jeszcze jest jedno odniesienie do pojęć, które w logice opisującej wielkości skrajne istnieje. Przecież "czas" w jego maksymalnym ujęciu to synonim wieczności – zmiana tocząca się

107

Page 108: Kwantologia stosowana

nieskończenie to wieczność. Tak po prostu.

I dalej – "przestrzeń", tutejsze pojmowanie przestrzeni. Kosmos z jego bezkresem to oczywista i maksymalna analogia do rejestrowanej w okolicy przestrzeni – nieskończoność to "przestrzeń absolutna" i z definicji bez brzegów. Dla mnie, wewnątrz świata z brzegami, to stan logicznie ostateczny, dalej się w analizie nie posunę. Wyjść z wszechświata mogę, z nieskończoności nigdy.

I jeszcze dalej. Bo jest suma tych form postrzegania. - Skoro jest analogia "czasu" i "przestrzeni", to złożenie również jest możliwe w opisie Kosmosu. Skoro sprawdza się we wszechświecie, skoro fakty tworzące są te same i reguła jest ta sama, to zmiana przebiegająca poza wszechświatem może i musi być tak samo opisywana. Skala jest znacząco inna, skrajnie maksymalne, ale mechanizm ten sam. Więc i wnioski podobne. Czyli można w nieskończono-wiecznej zmianie wyznaczać przebiegi w formule "czasoprzestrzeni" – łącznej. Podział na składowe takiego zakresu jest uproszczeniem, etapem, który – analogicznie, jak się to działo we wszechświecie – trzeba wcześniej wypracować. A to po to, żeby przejść na łączne, zsumowane postrzeganie tej zmiany. Bo to w ostatecznym ujęciu ma znaczenie.I pomaga odpowiedzieć na przykład, ile jest w Kosmosie światów do tego podobnych – albo zupełnie niepodobnych.

Punkt czwarty.Kosmiczny bezkres to nieskończony zbiór jednostek, wspomnianych we wcześniejszym wejściu najmniejszych z najmniejszych. Tak to się z tej analizy wyłania. Czegoś w Kosmosie jest nieskończenie wiele i jest to dopełnione również nieskończonym "zbiorem" NIC. Kosmos ma cechy nieskończoności i wieczności, ale i elementy tworzące także są nieskończone. I teraz można przeprowadzić takie działanie logiczne: połączyć na jednej prostej - jak to w przypadku prostej musi być, biegnącej z nieskończoności w nieskończoność – "nanizać" na tę prostą wszelkie jednostki kwantowe energii. Można tak zrobić? Można. A wręcz nawet trzeba. Dlaczego? Ponieważ to pierwszy ważny krok analizy.Bo co z takiego uszeregowania jednostek na prostej wynika? Fizyka Kosmosu jest taka, że te jedynki oczywiście są rozrzucone losowo i bezładnie, inaczej tego nie można opisać. Tu jedynka czegoś, dalej kolejna – i tak w nieskończoność. A jedynkę czegoś od drugiej tak pojmowanej jedynki dzieli "jedynka" pustki. Najmniej jedynka nic, bo oczywiście druga skrajność jest taka, że nieskończoność.Czym jest "jedynka" NIC? To intuicyjnie łatwo uchwytne, ale jakby nieco trudniej opisywalne. Można ująć to tak: jeżeli kwant czegoś się przemieści o kwant, to opuszczone miejsce jest równoważne tej kwantowej jedynce. I gdyby ponownie ta jedynka znalazła się w tym punkcie, to zapełni do bez reszty. Nieco pokrętne, ale zrozumiałe.

No i mam teraz tę prostą z uszeregowanymi od nieskończoności aż do nieskończoności kwantami. Że losowe rozmieszczone, to już nie ma w tej analizie znaczenia – wiadomo Fizyka sobie, logika sobie. Choć jedno z drugiego wynika i jest wzajemne powiązanie.

108

Page 109: Kwantologia stosowana

Czym jest taka prosta?I to najciekawsze na tym etapie pytanie. Taka prosta jest ni mniej i ni więcej, ale "stanem chwilowym" czasoprzestrzeni. Dla tego tu wszechświata stanem chwilowym – albo analogicznie dla Kosmosu też absolutnym stanem chwilowym. Czyli najmniejszym z możliwych takiej zmiany "tyknięciem". To sekunda Kosmosu. Jedna prosta jest stanem analogicznym do jednostkowej zmiany, jest najmniejszą zmianą, jaka może zajść.Z oczywistym dopełnieniem, że jest to połączone, jako zawsze fakt niezbędny, z NIC, z pustką. Samej prostej i w bezruchu opisać nie można, jak punktu. Ale jeżeli przemieszczę taki punkt, czy prostą, to zmiana położenia kwantu o kwant – to wnosi najmniejszy zakres i zmiany, i przestrzeni, to jest czasoprzestrzeń. Albo absolutna już czasoprzestrzeń Kosmosu. Zasada jest ta sama, kwant w ruchu, takie zdarzenie wyznacza najmniejsze "tyknięcie". I tworzy, buduje takim rytmem "czasoprzestrzeń". Czyli płaszczyznę.

Jeżeli rozpatruję odcinek na prostej, więc w Kosmosie lokalny już wszechświat, ten zakres ma punkt początkowy i końcowy, ale także i środkowy, z mojej perspektywy najważniejszy. I mogę, skutkiem tej zmiany położenia elementów, wyznaczyć rym – czyli skwantować ruch.I to samo, ale już w maksymalnym zakresie, mogę przeprowadzić dla Kosmosu, żadna dziwna procedura – tylko wykorzystanie tego, co mam w otoczeniu, co udało mi się wypracować na temat świata. Ponieważ ten świat jest pochodną, skutkiem Kosmicznej reguły, bo inaczej by nie zaistniał, to nie tylko mam prawo opierać się na analogiach z tego obszaru, ale muszę je wykorzystywać, żeby każdy poziom takiej analizy się ze sobą zgadzał. To proste.

Punkt piąty.Mam najmniejsze "tyknięcie" w Kosmicznej Ewolucji – jeden i zero, COŚ i NIC w integralnym, niezbędnym logicznie połączeniu. I mam w bezkresie poprowadzoną prostą, która się kolejnymi punktami w tym Kosmosie przemieszcza. Każdy kwant energii się przemieszcza tak na własną rękę, ale w tym logicznym uporządkowaniu nieskończony zbiór prostej również się przemieszcza o kwant.I co? I jest tenże ruch nieskończonym z zasady. W nieskończoności nie ma zahamowania, nie ma momentu zatrzymania – jest co najwyżej chwilowe zapętlenie w jakiś byt, w "odcinek" bytujący na prostej. A to oznacza, że jeżeli prosta nieskończona będzie, na przykład na rysunku, wyznaczona z góry do dołu - to przesunięcie jej o kwant w bok, czyli prostopadle, że to rozpocznie, tyknięcie po tyknięciu, w Kosmicznym bezkresie budować płaszczyznę. Proste. Sumowanie się w nieskończoności stanów chwilowych buduje, wyznacza płaszczyznę. I nic innego.A czym jest taka płaszczyzna? Oczywiście wiecznością.

Nieskończoność jest stanem chwilowym, ale to zarazem bezkres, więc nieskończoność absolutna – jedna i jedyna, innej przecież nie ma. Ale ruch w takim nieskończonym zakresie, złożenie wszelkich stanów chwilowych Kosmosu, to buduje nieskończoność potencjalną, czyli w tym tu odniesieniu wieczność.Nieskończoność to "przestrzeń", wieczność to "czas".

109

Page 110: Kwantologia stosowana

Punkt szósty.Czy Kosmos to płaszczyzna? W ujęciu logicznym – tak. Ale w ujęciu Fizycznym – nie.Skoro Kosmos to nieskończoność, to symbolizującą taką zmianę także nieskończoną płaszczyznę można "zamknąć" w sferę – skoro Fizycznie w tak pojmanym zakresie rozkład elementów jest wszechkierunkowy i bez wyróżnionego faktu, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby taką płaszczyznę "styknąć" brzegami i zbudować nieskończoną sferę. Dla wygody opisu i zrozumienia – ale i dlatego, że tak można.

Co to daje? Obraz zmiany, którą można opisać jako kołową. Coś się będzie działo jako fakt pierwszy w moim ujęciu, coś będzie punktem środkowym, coś końcowym. Wieczny obrót w nieskończoności tym samym dla mnie nabiera cech i staje się rozpoznawalny, definiowalny – a i nawet policzalny. Fizyka Kosmosu nic o takim działaniu nie wie i niczego takiego nie stosuje, ale dla mnie taki zabieg jest bardzo, ale to bardzo koniecznym – inaczej tego nie zrozumiem. Inaczej tej jedności nie przeniknę. Podział jest mój i dla mnie, w moich, stąd i teraz abstrakcjach – jednak może i musi posłużyć do opisu zawsze i wszędzie. Dlatego musi być przeprowadzony.

W tym kołowym ujęciu - dla mnie rzeczywiście w obrazie przypomina to "kołowrót" – nie ma Fizycznie wyróżnionego miejsca, wszystkie są równie istotne, bowiem składają się na całość. Ale mój podział na etapy takiego wiecznego "obrotu", to wnosi owe istotne z punktu widzenia obserwatora momenty i mniej ważne. Bo przecież i tutaj te wyróżniające się możliwością zaistnienia struktur chwile będą. Jak jest losowość rozmieszczenia, to skutkiem tego musi być "okresowe" w zmianie mniej lub bardziej dogodne chwile, coś się zbiegnie dość prosto – albo odwrotnie, trudno.

Ale jest też pewna konstatacja tego ruchu "po kole" - że nawet jak po jednej stronie proces się kończy, to symetrycznie do niego się zaczyna tworzyć dopełnienie, że nie ma nigdy stanu braku. Albo że jest ogromna wyrwa w procesie. To niemożliwe. Nieskończoność tego Kosmicznego zakresu jest zapełniona dokładnie nieskończoną ilością kwantów, ani mniej, ani więcej. A to oznacza, że jest to wielkość absolutna, najściślej wyznaczona – jedyna taka wartość. Wszelakie inne są zawsze przybliżeniem, nieostre, rozmyte. Nieskończoność to stan maksymalny i jednoznaczny – i nie można tego inaczej rozumieć bez popadnięcia w sprzeczności. Owe wszelkie "dziwy" nieskończone skutecznie zagospodarowuje wieczność, natomiast nieskończoność to jedność i jedyność.Czyli również w bezkresie Kosmosu jest maksymalne zbiegnięcie się elementów i maksymalne rozproszenie – i w każdym, w każdym punkcie tej kołowej zmiany jest to w równowadze. I dlatego, jak jeden etap się kończy, to po drugiej stronie - która Fizycznie może być wszak tuż obok - buduje się dopełnienie. I nigdy niczego nie brakuje. To w końcu nieskończoność-wieczność Ewolucji.

Punkt siódmy.Kosmos można więc opisywać z poziomu jednostki – i jednostki. Raz

110

Page 111: Kwantologia stosowana

z poziomu kwantu logicznego, najmniejszego z najmniejszych, a raz z poziomu kwantu logicznego - największego z największych. Czyli w formule "wszechświata". Na każdym poziomie analizy jest kwant oraz zbiór kwantów – a co więcej, rytm zmiany w obu zakresach jest taki sam, ten sam. I fundamentalnie prosty. "Na dole" jest niepodzielne i najmniejsze, "na górze" jest największe z możliwych, ale rytmika zmiany tych kwantów jest ta sama.

Dlaczego to istotne? Ponieważ jeżeli chcę ustalić - a co najmniej zgrubnie określić – ile istnieje wszechświatów, to muszę działanie odnieść raz do stanu chwilowego, a raz do wieczności; zależnie od tego, na czym się w analizie skoncentruje, od tego zależy wynik. I raz będzie skromny, liczebnie ograniczony – a raz nieskończony, bo wówczas wieczność wejdzie w opis. Nieskończoność chwilowa zawiera w sobie nieskończoną ilość jedynek kantowych, ale wytworzyć może w sobie skończoną liczbę wszechświatów, ale ponieważ przebiega to w formule wiecznej zmiany, tym samym kolejne przemieszczenia kwantów mogą budować kolejne byty w liczbie nieskończonej.

Przy okazji, ponieważ wiąże się to z powyższym. Owszem, ustalenie, że przez punkt można przeprowadzić nieskończoną liczbę prostych - to jest oczywistość. Ale z istotnym ograniczeniem, które nie może być przeprowadzone w geometrii: nie jednocześnie. Przez punkt może w trakcie Ewolucji przejść nieskończenie wiele kwantów, ale one tu są następczo, nie jednocześnie. Dlatego w jednej nieskończoności w tym samym miejscu może znajdować się nieskończenie wiele zdarzeń – bo są względem siebie w przesunięciu. W przesunięciu co najmniej o jednostkę zmiany. Proste.

Punkt ósmy.Ile istnieje wszechświatów? Jak to ile? To zależy od tego, co się obserwatorowi podsunie do liczenia. Jeżeli ograniczy się do fizyki i tutejszych wniosków, to jeden. Chwilowo zaistniały i już wiadomo, że skończony w czasie i przestrzeni. - Ale jeżeli byt poznający w analizowaniu się rozpędzi, jeżeli z wzorów nie wyrzuci różnorakich nieskończoności, bo są pozornie niepotrzebne, to sobie liczbę tych zdatnych do zamieszkania światów zwiększy też o nieskończoność. Z tym istotnym dalej zastrzeżeniem, że to jeszcze zależy.Bo jeżeli zacznie opisywać Kosmos poprzez stan chwilowy, to się mu w liczeniu pokaże skromna reprezentacja wszechświatowa, a i z niej do zamieszkania będzie tylko kilka - może i jeden nawet. W końcu i na poziomie nieskończonego-wiecznego kołowania jest środek zmiany, środek Ewolucji. Coś przed środkiem może być znośne do zbudowania bytu, ale najpewniej – jeżeli w ogóle – pojawi się takie myślące i działające coś w środku. Przecież dopiero wszechświat dopełniony z każdego kierunku jest tym najlepszym, najsymetryczniejszym, a więc zdatnym do zaistnienia skomplikowanych struktur, które momentalnie się nie rozpadają.Jeżeli natomiast opis będzie na zasadzie, że w nieskończoności to można wszystko, a nawet więcej – to efektem musi być zliczanie tej nieskończoności w kolejnych stanach chwilowych, więc w wieczności. No i skutek jest łatwy do podania: nieskończoność bytów, bezkresna liczba światów, zaiste kosmiczne liczby w opisie. I na końcu jest

111

Page 112: Kwantologia stosowana

zdumienie, zaskoczenie – a i emocjonalne pomieszanie, że to się w tym Kosmosie tak dzieje. Jak się wejdzie w procedurę zliczania ze zmieszaniem pojęciowym, na wyjściu musi być brak granic. O ile ma to ograniczone znaczenia w zakresie wszechświata, o tyle Kosmos w jego zmianie bez takiego rozróżnienia jest niepoznawalny. I efekt zaskakuje. Że niepotrzebnie – w tym punkcie to już chyba oczywistość. Prawda?

Nieskończoność-wieczność to ja.

112

Page 113: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 3.5 – Cząstki elementarne.

Wiecie, ja tam nic przeciwko szkole nie mam, instytucja nawet tam jakoś potrzebna. Rodzicielskość musi zarabiać na jednym i drugim, i kolejnym etacie, to trzeba gdzieś bachory przechować w godzinach dziennych - żeby się nie szwendały bez celu. W takiej potrzebie to szkolny budynek za okolicznościowe więzienie może robić. Wszystko oczywiste, nawet i akceptowalne pokoleniowo. Tylko, widzicie, problem w tym jest, że w tej szkole trafiają się tacy, co to gdzieś tam, zapewne w słusznie minionym czasie, w tej innej społecznej dziejowości, że oni wówczas jakoś tak się rolą i pedagogiką przejęli, że teraz chcę pilnowanych czegoś nauczyć. Że to ze szkodą dla delikatnych osobowości, że to może przynieść coś w osobniczej przyszłości złego, taki belfer z drugą nauczycielką, a i dyrektorem placówki na dokładkę, oni w swoim zapale nauczania tego pod uwagę nie biorą. Bo to wyjdzie taki nauczony do świata i się po nim rozejrzy, no i stwierdzi, że świat to zupełnie coś tak innego od podręcznika, że trudno się w nim poruszać. Lektury może i generalnie ciekawe były, oprócz tych nieciekawych - może i palce do matematyki były przydatne, ale obecnie się to mniej sprawdza. W realności bowiem chodzi o smykałkę do interesu, a nie zdolności we wzorach, i tak dalej. Słowem, nie ma co kryć, że nauczanie szkolne dalekie od lokalnego zapotrzebowania produkcyjnego, że tylko dziatwie szkodę robi. Mało życiowe zasoby pod oczy i umysłowość podsuwa, horyzonty otwiera. A nawet wrażliwość wyrabia. A to błąd.

Wiecie, ja tam szkoły generalnie nie krytykuję, mówiłem, że swoje zasługi placówka posiada, tylko że nie na każdym kierunku tak się to dobrze dzieje. Szczególnie na uważanie trzeba mieć fizyczny i podobnie rzeczywisty zakres. Niby niczego tu w młodej osobowości i umysłowości zepsuć nie da, niby kierownictwo szkodliwość takiego i analogicznego nauczania już dawno zauważyło i profilaktycznie się z eksponowania tego przedmiotu wycofało na rzecz aktualnie wielce potrzebnego duchowego kształtowania przez osoby uduchowione, ale w tej i owej jeszcze szkolnej placówce, chyba przez niedopatrzenie i inne zaniedbania - no że tam się fizyka ostała. No i jest problem, i to spory.Bo przyjdzie sobie taki on, albo taka ona, na lekcje z fizykiem, a może i fizyczką w roli głównej. I co? I przyjdzie na tej fizycznej lekcji, na ten przykład, zagadnienie elementarne. Czyli będzie się pokazywało obecnym i jeszcze nieuśpionym, że są cząstki, że one w świecie całym są. No i że one są elementarne. Taka, wiecie, się w te młode umysłowości przesączy informacja, że to wszystko, tak od dołu do góry, składa się z cząstek. Że co prawda atom starożytny i podobne to przeszłość, ale że, tak czy owak, to zbudowane z faktów elementarnych. No i jest problem, powiem ja wam. Duży problem.

113

Page 114: Kwantologia stosowana

Niby, zgoda, spojrzeć tu, spojrzeć tam, wszędzie jakaś składowa w tym jest, jedynka albo podobnie. Tylko że, sami zważcie, jak to w szczegółach poszturchać, to każda taka jednostka okazuje się nieco inna w budowie. A nawet mocno inna. Bo okazuje się, to przede wszystkim, że to żadna tam i elementarna cząstka, że to złożenie. Tu już niby fizyk w swoim przyrządzie lub zderzaczu wykryje, że to fakt, że złota cząstka do niczego tam nie redukowalna, a za chwilę już mu się kłopot we wzorach pokazuje i w poprzedniej jedynce świata wielość kolejnych jedynek widzi. A jak nawet nie widzi, to postuluje, bo inaczej to mu się zgadzać w tych przeliczeniach nie chce. No i jest problem.

Taki mianowicie problem - czy jest jakaś w tym dzieleniu świata, w tym dolnym zakresie elementarna jednostka, czy jej nie ma? Można w nieskończoność drobić rzeczywistość, czy nie?Fakt, zagadnienie po prawdzie mało istotne, w szkole można się nim zbytnio nie kłopotać i dziatwie, jeżeli chce słuchać, o takim czym opowiadać. Nawet przy okazji mówić, że to cegiełki świata, że się z tego nasza cielesność składa i wszelka. Można tak robić, ale po co, przecież wiadomo, że za chwilę kolejne zderzenie elementów się objawi dalszym, czyli głębszym poziomem i że znów trzeba będzie o elementarnym czymś uczyć. Lepiej od razu powiedzieć, że niczego w ten deseń nie ma, że fizycznie i eksperymentalnie żadnego jednego i ostatniego się nie chwyci. Gonić można, a jak, ale się nigdy nie dogoni. Bo takiej jedynki nie ma.

Czy to oznacza, że zupełnie jedynki wszystkiego nie ma? No, nie, i jeszcze raz nie. Ja niczego takiego nie powiedziałem i nigdy takoż nie powiem. Jedynka jest i być musi. Tylko że poza fizyką. Trzeba wiedzieć i tak tego w szkole uczyć, że fizyka, że badanie w realu, w zakresie dostępnym, że takie działanie nigdy nie może się poziomu elementarnego dopracować, to niemożliwe. Ani teraz, ani w dowolnym czasie. Fizyczny może drobić i drobić, coraz większe siły do poznawania zaprzęgać, pomyślunek wysilać budową sprzętu, jednak i tak na zawsze pozostaje się w strefie zbiorów i tylko zbiorów. Na zawsze, powtarzam. Bo fizyka, jako taka, to fakt złożony, wszelkie fakty rejestrowane w dowolny sposób przez naukę zwaną fizyką - tak rejestrowane fakty są złożeniem. To wewnętrzny, więc daleki od dna świata poziom - to suma faktów, nigdy fakt jednostkowy.Ale to zarazem nie oznacza, że nie ma takiego ostatniego, takiego już fundamentalnego – jak najbardziej jest. I musi być. Bo nie ma w działaniu rozdrabniającym ciągu nieskończonego, on się kończy. W tym tylko jednak sęk, że się kończy w analizie logicznej, kiedy na pojęciach się to prowadzi – kiedy opisuje to Fizyka. Albo w innym nazwaniu filozofia. Banalny fizyk tego zakresu w żaden sposób się nie dopracuje, i musi mieć tego świadomość; dobroduszny i zarazem łatwowierny w otoczenie fizyk, cóż - żadnego pewnego elementu nie złapie, ponieważ go nie ma.

Badania oczywiście trzeba prowadzić, nakłady ponosić, drobić aż po kres możliwości danego czasu i przestrzeni. Ale po co od razu tak szeroko rozpowiadać, że cząstek elementarnych się szuka - po co to zaraz w modele i tabelki, podobno ostateczne, zestawiać, szkolne i

114

Page 115: Kwantologia stosowana

pozaszkolne społeczeństwo mamić, że już, że za chwilę się to całe i wszelkie rozpozna, kiedy to nieprawda. Kiedy to błąd logiczny i myślowy.To błąd, którego nawet nie chce skorygować ustalenie, że jest taka graniczna prędkość świata, że nic i nigdzie się szybciej ruszać po świecie nie rusza. Jakoś tak z tego oczywistego faktu nikt wiedzy nie wyprowadza, że to prędkość nie przemieszczania się, ale tempo tworzenia się oznacza. Że to największa, fizycznie obserwowalna w realu zmiana, że to szybkość zbieganie się w jednostkę elementów, tych niżej leżących elementów. Fotom się buduje, osiąga stan całej jednostki i pełni – i dopiero takie coś może podać, przenieść fakt dalej. To nie foton wędruje przez wszechświat, ale nacisk, fala w trakcie zmiany. I w ramach tej fali, w każdym jej punkcie, foton w kolejny foton się buduje, i to oznacza przeniesienie sygnału. Nie jednostka pędzi, ale zdolność budowania się jednostek. Im większa konstrukcja, tym wolniej taka fala się przemieszcza, tym większej liczby elementów składowych się w nią musi zbiec. Bo i każda taka cząstka w ciele się buduje, i całość. A to trwa.

Wszechświat, tak zwany "wszechświat", to nie pustka przetykana tu i tam czymś materialnym, atomem czy fotonem. To maksymalnie - i to maksymalnie zapchana struktura. Tu ciągle jeszcze wewnątrz nie ma pustki więcej niż na jednostkę. I dlatego jest ruch, i dlatego się fala może przemieszczać. I dlatego może się coś w duże i większe, no i mierzalne struktury budować. - To oczywiście za chwilę zmieni się, za moment w dziejach tej konstrukcji ubytki przewyższą dziury i możliwości łatania, jednak to jeszcze trochę potrwa i pozwoli na obserwacje. Tylko że to nastąpi, i to nieodległe. Układ, to już w każdą stronę widać, wybucha - a ten wybuch jeszcze przyspiesza.

Przestańcie wy wszyscy nauczać te biedne dzieci, że jakieś cząstki czy podobne zaludniają rzeczywistość. Trzeba im powiedzieć prawdę, że to wszystko, co się jakoś tam daje obserwować, to wytrącona, na podobieństwo osadu wytrącona w ramach wszechświata materialna, ale zawsze na moment tak zaistniała "cząstka". Że, tak naprawdę, to w głębokim rozumieniu chwilowa, dynamiczna, a przede wszystkim cały czas zmieniająca się konstrukcja energetyczna. Pobiera elementy z otoczenia i się buduje, ale i traci. Jeżeli więcej pobiera, to się cieleśnie rozpycha w świecie, a jak więcej traci, to zanika. Każde ciało, każdy fizyczny fakt to dwie linie procesu, wypadkowa tworzy to, co widać.Jesteśmy bytami na samym dnie, albom górze, jak kto woli. Żyjemy w najgłębszym punkcie rzeczywistości, ciśnie na nas cały wszechświat i jego elementy – i to z każdej strony. Jesteśmy jak te stwory na głębinie, które nic o tym wielkim nacisku nie wiedzą, ponieważ to ich całe istnienie warunkuje – widzimy i wyróżniamy to, co się tu pokazuje, czyli wytrąca osadem, ale to dalece nie wszystko. Dalece ważniejsze jest to, czego w takim, właśnie fizycznym ujęciu żadnym sposobem pokazać nie może. Ważniejszy jest "ocean" i jego falowanie, bo to jego przemiany są tu warunkiem wszelkich zmian. I nas, jako faktów. Ważniejszy jest "wirtualny" ocean, który otacza wszelkie materialne i rozbudowane

115

Page 116: Kwantologia stosowana

fakty, jak to, co w pobieżnym i powierzchownym oglądzie widać jako materię czy promieniowanie. To wepchnięte, zepchnięte na ten nasz poziom elementy, to stanowi nas i nas buduje – żyjemy na dnie, na płaskim dnie rzeczywistości. I warto sobie z tego zdać sprawę.

Problem tylko w tym, że ten wirtualny dla nas ocena jest zakresem głównym i najważniejszym. I, tak naprawdę, to ten podprogowy stan jest realnością, a wszystkie "osady" chwilowe i nietrwałe. Procesy Fizyczne należy opisać i rozumieć odwrotnie: od najbardziej małych i stałych, po najbardziej skomplikowane i nietrwałe. Czyli po nas samych.Na koniec analizy rzeczywistości okazuje się, że ważniejsze jest w całości tło, tak niepozorne i lekceważone, najczęściej pomijane w badaniu tło. Na koniec okazuje się, że wszystko, co wystaje z tego tła, co tak rzuca się w oczy i przyrządy, to tutaj tylko na chwilę i zaraz zniknie – wyrosło "z grzybni" tła, rozejrzało się dalej i bliżej, czasami nawet o faktach pomyślało, no i zanika, wtapia się ponownie we wszechświatowe, tudzież w kosmiczne tło. Wyłoniło się z nieskończoności i wraca do nieskończoności. Ech... i że to było raz jedyny w tejże nieskończonej wieczności...

Dajcie więc spokój już z tymi cząstkami, faktami, bytami – przecie to wszystko złudzenie. To wszystko zbiór elementów w trakcie zmian i zawsze chwilowy w tej formule. Przestańcie powtarzać, że można w badaniu złapać coś ostatecznego, że trzeba się tylko silnie napiąć i zebrać, a będzie element.Nie będzie. Nie ma żadnego elementu. Żadnej jednostki fizycznie w badaniu być nie może. Świat to zmiana, dopasowanie się, ewolucja w trakcie zachodzenia. Po co mącić dziatwie poglądy jakimiś stałymi i jednostkami, przecież sami widzą, że niczego stałego nie ma. Się zatrudnią na umowę zlecenie, to ich szybko ze stałości widzenia i doznawania otoczenia wytrąci zwolnienie – się nauczą, że jest jaki tam dogmat, to przy najbliższym zakręcie dziejowym się tego tak w całości odechce. No, chyba że szkoleni tak będą niemądrze, że się tego dogmatu uchwycą na zabój. Ale świat ich wówczas z tej błędnej i złej hipotezy szybko wyprowadzi. Znaczy się poza rzeczywistość i w całości wykasuje.Trzeba dziatwę nauczyć jednego: że jest zmiana i że świat to fakt w ciągłej odmianie. No i tego, żeby mieli oczy szeroko na wszystko otwarte. Bo za zakrętem może czaić się niespodziewane. Jeżeli taką wiedzę wyniosą ze szkolnego budynku i systemu, to w zupełności im na dalszą drogę starczy, poradzą sobie.

A cząstki elementarne? Cóż, to już historia.

116

Page 117: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 3.6 – Osobliwość niejedno ma imię.

Najlepiej być średniakiem.Takie, widzicie, prawo ewolucyjne jest. Może ono i mało efektowne, może swoją zawartością nieciekawe na pierwsze oko – ale jest. No i wszechświatowa zmiana je na każdym kroku preferuje.Bo, dajmy na to, taki mikry. Wiadomo, coś takiego podskakuje i się rzuca, ale na boisku toto pokopią po kostkach albo i wyżej. A jak się wnerwią, to i konusem nazwą – albo i gorzej. Czasami takiemu z ambicji ślina cieknie, łokciami się w zbiorowości rozpycha, nawet do stanowisk z tego przerostu dochodzi, ale przecież i tak wie, że na niego inni z góry patrzą, uwagi robią, nawet i celowo czy przez nieuwagę spluną. Słowem, żadna przyjemność być maluchem.A duży? Też nie inaczej, również się głową w autobusie po suficie obija, nogi gdzieś daleko w dole się snują i nie wiadomo, w co się włazi. No i w ogóle końcówki cielesne jakieś takie niezgrabne są u takiego i jakby samoistne w przemieszczaniu. Słowem, duża ciałem i gabarytem ewolucja to żadna tam przyjemność.

Ale najgorzej, widzicie, mają byty w sobie rozrosłe, takie w jedną stronę rozrosłe, w drugą, a nawet w każdą. Takie, co to grubasem w podwórkowej mowie się określa. Nagromadzi taki w sobie byt zapasów kwantowej energii, zajmuje siedzenie w pojeździe albo dwa, obficie się poci, sapie na chodach, w ogóle ciężko idzie i źle funkcjonuje w każdym wymiarze. Słowem, przykrość na to patrzeć. Prawda, sprawiedliwie trzeba opis uzupełnić, że taka olbrzymia, w sobie obficie ciałem obrosła ewolucja, to rzadko z zachcenia tak w tą energetyczną nadmiarowość popadła, że to zrządzenie losowe oraz przypadek. Że tak się w okolicy ewolucyjnej porobiło, tak wirowało kwantami – że olbrzym teraz się kręci albo i nadolbrzym. A to, też wiadomo, nic dobrego tej nadmiernej konstrukcji nie wróży. To się szybko dzieje i wybuchowo się dzieje. Słowem, widzicie, średniactwo w ewolucji jest najlepsze.

Powiecie, że to tylko tak chwilowo, że lokalnie, że dawniej aż tak nie było, bo i zasobów do skonsumowania nie było. Powiecie, że się rozpędziłem w stanowieniu reguły.A nie, zupełnie i nie. Na ten przykład spójrzcie w górę i światową dal czasową oraz przestrzenną, w te tam gwiazdowe układy spójrzcie i się przyjrzyjcie. I jak, widzicie? Jak jaka wielka w sobie taka gwiazdowość, jak napakowana energia, to od razu wiadomo, że długo w swoim świeceniu nie pociągnie. A i koniec też ma spektakularny, można powiedzieć, że wybuchowy. A nawet, że osobliwy. Jak taki się olbrzymi bączek kręci, to się zaraz rozleci, w siebie się głęboko zapadnie, a nadmiarowość prochem i pyłem po okolicy się rozejdzie. Taka, widzicie, czarna dziura w czasoprzestrzeni z takiego bytu z nadwagą zostaje. I dużo tego jest w każdym kierunku.

117

Page 118: Kwantologia stosowana

Ale powyższe to tak ogólnie i na rozgrzewkę, dla wprowadzenia oraz pokazania związku między gabarytami a szansą na istnienie. I nie o ten element układanki gwiazdowej tu chodzi. Pytanie, widzicie, w temacie jest ważniejsze: czy czarny dół, taka osobliwość w ewolucji - czy to jednostka czy zbiór? Powiecie, że to pytanie z gatunku niedorzecznych i odlotowych, że przecież badanie, że obserwacja, że wzorki – że wszystko podtyka w sposób oczywisty zbiór i że tylko zbiór. Jaka galaktyka albo nawet i lokalne zgrupowanie czegoś, tam się osobliwość pokazuje, mimo że jej nie widać. A ja wam na to powiem, że wasza racja i owszem jest – ale ona taka w sobie połowiczna; że wasza racja fizycznie pełna, ale mimo tego dalej jednostronna i niepełna.

Spójrzcie tak, jest "twarz"? Jest. A jest każdorazowo inna? Jest. I z tego, widzicie, wynika szersze ustalenie.Że jest "czarna dziura", osobliwość znaczy się – i że jest takiego czegoś konkretne i fizyczne w formie zbioru rozłożenie w świecie. Jest logiczna jednostka, która realizuje się fizycznie zbiorem. I zawsze tak. Rozumiecie?A co więcej, osobliwość to nie tylko zapaść, to nie tylko czerń i horyzont zdarzeń – ale i druga postać brzegu: maksymalne oddalenie elementów od siebie. Jest osobliwość maksymalnego zbiegnięcia, tu w formule "czarnej dziury", ale jest i osobliwość rozbiegnięcia, a więc "chmura kwantów". Z jednej strony logicznie ustalam w zmianie kierunek do zapaści, z drugiej kierunek do rozproszenia – a zakres pomiędzy to to wszystko, co można tak czy owak zaobserwować.Rozumiecie?

W takiej analitycznej procedurze trzeba wyjść od stanu zero, czyli pierwszej w nieskończoności Kosmosu zarysowanej sfery, wytworzonej warstwy kwantowej. Zaistniała jako skutek nacisku zewnętrznego. I zmienia się kwantowo, według reguły.Czyli pierwszym stanem jest maksymalne oddalenie jednostek, które tworzą zbiór w postaci wszechświata. A raczej na taki moment jest to dopiero "zadatek", który może przekształcić się w wszechświat z jego rytmem zmian. Proces w sensie logicznym rozpoczyna się stanem maksymalnego, ale już wspólnego istnienia elementów składowych. W maksymalnie logicznym sensie, gdzie wchodzi w grę nieskończoność, w takim ujęciu przedłużenie torów oddalających się od wszechświata kwantów można poprowadzić również w nieskończoność, i to byłoby w analizie kosmicznej obecne, jednak w tym przypadku, dla konkretnej ewolucji, tu stanem maksymalnym jest jednokwantowa powłoka sfery, w której następnie zaistnieje świat. Ten i tylko ten.

I proces dociskania, "pompowania" kwantami tej sfery trwa, długo trwa. Kwanty tworzące to jednostki niepodzielne już do niczego, a więc zapełnienie zakreślonej tak przestrzeni musi trwać. Tylko że w tym przebiegu miliard w tę czy drugą stronę nie ma znaczenia – w tym przebiegu do zaistnienia obserwatora, który to skonstatuje, a i same miliardy wprowadzi w liczenie, do tego momentu daleko albo i jeszcze dalej. Czy dla niezaistniałego bytu ma to jakieś w sobie tam znaczenie? Absolutnie nie, i żadne nie. Prawda?

118

Page 119: Kwantologia stosowana

Pompuje się, pompuje – pompuje – pompuje ten wszechświatowy balon, zagęszcza w sobie, ciśnienie wewnętrzne pod naciskiem zewnętrznym narasta – i w pewnym tam momencie to "iskrzy", się znaczy zapala w sobie, światłem czy innym podobnym fotonem rzuca się w przyrząd i w obserwację. Taka chwila, widzicie, w tym pompowaniu świata sobie nastaje, że kwant do kwantu się zbliża, ciepło zaczyna drgać, jak w każdym pompowaniu być powinno, rozgrzewa się ciało, znaczy się w tym nabieraniu masy – i się budzi do istnienia. Pustka się kwantem w kwant zapełniła, no i coś fizycznego może powstać.Powstanie jedno, drugie, nawet trzecie – czyli piramida elementów się tworzy, a wszędzie na "zakrętach" zmiany osobliwość zaczyna po oczach dawać sygnały. Po prawdzie brzegowa osobliwość żadnych tam w odbiorze sygnałów nie rzuca, chowa się poza obserwacją, ale czy to ważne – czy nie można sobie na licencję poetyczną pozwolić przy takim czymś? No, można. Tego żadnym tam sposobem nie widać, tylko pośrednio daje o sobie znać, ale osobliwość jest – musi być w tym przebiegu. W każdym musi być.

Bo co jest końcem takiego zapadania się warstw kwantowych? Brzeg i jego maksymalne zbiegnięcie. Kiedy ściskać elementy do siebie, to w tym działaniu jest oczywisty kres: można docisnąć kwanty na tyle – że już dalej się nie da. To fizycznie ekstremalnie kłopotliwy do opisu proces, zbliżanie się do granicy zawsze jest trudne, a w tym przypadku szczególnie, ale logicznie i filozoficznie nie ma w tym niczego nadzwyczajnego – kwanty zbliżyły się tak do siebie, że już nie ma wolnego miejsca, wszystko uprzednio odrębne, teraz jest już jednym ciałem, jednostką. I kwantem tym samym.Podkreślam, w opisie, który może prowadzić fizyk, w takim obrazie nie ma miejsca na etap brzegowy, na punkt. Kiedy fizyk opisuje ten przebieg zagęszczania się, dla niego zbliżanie się do granicy ma i mieć musi charakter nieskończony – w jego wewnętrznym, zbieżnym ze zmianą opisem, tu nie ma brzegu, to jest poza. - Kiedy jest opis i zmiana, jest fizyk – kiedy zmiana ustaje, nie ma opisu i fizyka. I jest zakres "poza". Wewnętrzny we wszechświecie, widać skutki tej struktury, ale nie ma jej w obserwacji. Istnienie osobliwości jest domeną filozofii. I tylko filozofii. Czyli zewnętrznego spojrzenia na zmianę i jej rytmikę.Słowem, końcem jest jednostka, kwant w formule "czarna dziura". A w innym nazwaniu, ewolucyjnie szerszym – osobliwość. I jest to osobliwość maksymalnego połączenia.

Na początku linii zmian jest osobliwość maksymalnego rozproszenia, na końcu natomiast tworzy się osobliwość maksymalnego zbiegnięcia, połączenie wszystkich wcześniejszych elementów w jednostkę. Nie ma znaczenia, jak wielka to będzie jednostka – to może mieć gabaryty planety, gwiazdy czy wszechświata, a będzie jednostką. Skoro w tym obiekcie nie ma elementów składowych, skoro wszystko tak zbiło się ze sobą, że nie ma pustki, to takie ciało jest kwantem, jedynką w rozumieniu logicznym. Na początku jest "chmura" jedynek, kwantów w zbiorze – na końcu zapaści jest jedynka kwantowa i potencjalny, a w tej chwili "zastygły" zbiór. Za chwilę to się zmieni, ale w tym szczególnym, brzegowym i osobliwym punkcie jest tylko kwant - jest jednostka.

119

Page 120: Kwantologia stosowana

Ale, widzicie, to nie koniec, absolutnie nie koniec. Bo co dzieje się, kiedy proces osiąga maksymalne zbiegnięcie? Ustaje, degraduje się, kończy? Nic z tych rzeczy.Przecież z chwilą maksymalnego połączenia się w jednostkę, w takie "na mgnienie" zastygłe w zmianie ciało, teraz już nic nie ciśnie – bo co ma cisnąć? W tym układzie nie ma siły, która mogłaby jeszcze coś więcej w byt wcisnąć. W byt, który jest przecież maksymalnie, do ostatniego kwantu dociśnięty. W takim kwancie-jednostce proces uzyskuje swoje maksymalne w ewolucji wszechświata złożenie – jest jednostką. I co może dziać się dalej? Skoro nic nie ciśnie, to proces ani się zatrzyma w tym stadium, ani będzie dziwaczny, ani nie pobiegnie w gdzieś czy kiedyś tam. - Jest osobliwość zawarta we wszechświecie? No jest. Może proces się zatrzymać? Nie może. Jeżeli brak czynnika nacisku czy hamowania, proces nie może się zatrzymać. Czy może się zmieniać inaczej niż kwantowo? Nie może. - Czyli co może? Może się warstwa po warstwie złuszczać, tracić zbiegnięte wcześniej w punkt kwanty na rzecz środowiska. Oczywiście jednostkami, niepodzielnymi do niczego mniejszego kwantami, ale musi tracić zasoby. I nie tak jakoś delikatnie i przez parowanie – to jest wybuch, maksymalne w formie i szybkości oddalanie się elementów od osobliwości. Że to w środowisku jest tonowane, że to nie jest absolutnie swobodny albo niestabilny kierunkowo wybuch? To oczywista oczywistość, przecież te kwanty mają do pokonania całą strukturę wszechświata, po wiele razy wejdą w fizyczne konstrukcje i ciała, zanim na dobre opuszczą ten świat i popędzą do nieskończoności, wielokrotnie się sprawdzą w dopełnianiu lokalnych istnień. Dlatego to nie jest "wybuch", a proces wybuchania – to wybuch pod kontrolą samego wybuchu.

Do jakiego momentu może biec rozpraszanie elementów? Do maksimum. A więc tak daleko i długo, jak może. Czyli w większości do stanu maksymalnego rozproszenia w tym wszechświecie. Bo przecież warstwy oddalające się od osobliwości w niewielkim stopniu od razu dotrą do brzegu i się oddalą w bezkres – większość odbije się od takiej granicznej strefy, większość nie zostanie przepuszczona przez ten graniczny ścisk i wróci, ponownie wejdzie w przebieg "do środka", do maksymalnego zagęszczenia. I przebędzie tę drogę wielokrotnie, zanim faktycznie ucieknie. I dobrze, bo w ten sposób – nieco ubocznie – po drodze to i owo w tym wielokrotnym zapętleniu może powstać. Na przykład obserwator.

Czyli w historii wszechświata są aż trzy stany osobliwe, w takiej zmianie można wyróżnić etap pierwszy, maksymalne rozproszenie – w drugim i środkowym, maksymalne zbiegnięcie – w trzecim maksymalne rozproszenie ponownie. To jest pełny cykl, w ujęciu generalnym, w takim zdarzeniu, które definiuje jako "wszechświat". Osobliwość w formule "czarna dziura", czy zbiór takich faktów, to tylko jeden z wielu punktów. Ważny, ale pozostałe również są ważne.Czarne dziury zasilają podporogowo rzeczywistość, dla fizyka jest to ocean energii wybijający "spod podłogi" i niemierzalny, ale to zawsze proces biegnący do przodu, przed siebie – tylko raz dociera

120

Page 121: Kwantologia stosowana

do jednego brzegu i się od niego odbija, a drugi raz znajduje się na krawędzi i się zapada do jedności – i ponownie zawraca. Zmiana zawsze toczy się do przodu, choć zawsze w zapętleniu.

Ważne w tym opisie, zauważcie, jest filozoficzne spojrzenie – nie w tym konkretnym czyli dla wszechświata przebiegu, ale faktycznie już dla całości poznania. Że, po pierwsze, są trzy etapy dla każdej ewolucji – i że są dwa w zmianie brzegi i punkty osobliwe, to po drugie. Osobliwość to nie jedna forma, osobliwość niejedno ma imię. I dotyczy to każdej bez wyjątku ewolucji. Każdej bez wyjątku.

Zauważcie, że nie ma znaczenia, co wezmę do analizy, jaki będę na stoliku w laboratorium, czy na kartce papieru, obrabiał logicznie w jego etapach pośrednich proces, w każdym wyróżnię początek, stan maksymalnie rozproszony, później środek, maksymalne zrównoważenie składników, czyli "po równo" stanu połączenia i rozproszenia – no i na drugim brzegu koniec zmiany, ponownie osobliwość rozproszenia składników. Aż do nieskończoności.Maksymalne oddalenie, maksymalne połączenie, maksymalne oddalenie – tak wygląda schemat zmiany w maksymalnym ujęciu. To są punkty w zmianie, brzegowe punkty i osobliwe.

A co więcej, to też musicie uwzględnić w analizie, zawsze – zawsze dopełnieniem jednej formy osobliwości jest w środowisku stan drugi i symetrycznie w zmianie rozłożony. Jeżeli wyróżniam na przykład w ewolucji osobliwość zbiegnięcia, "czarną dziurę", mam w otoczeniu dopełnienie w postaci rozproszenia, tło jest zapełnione. Jeżeli w procesie wyróżniam rozproszenie, to dopełnia to zbiór w ogromnej i rozproszonej postaci czarnych dołów. Funkcjonalnie zbiór, jednak w logicznym ujęciu jednostka. Czarnych dziur jest mnogość na niebie, ale spełniają fizycznie tę samą rolę – i dlatego są filozoficznie jednostką; zbiór czarnych dołów jest liczny, ale funkcją wypełnia jeden tok zdarzeń.Itd.

Ale na koniec jeszcze jedno warto sobie w kontekście osobliwości i zakresu brzegowego w ewolucji przywołać. Tak dla rozrywki, ale też żeby sobie skojarzyć to i owo.Ot takie tam komórki elementarne, po jednej stronie "jajeczko", a po drugiej "plemniki". Niby tutejsze i niezwykle w swojej ewolucji zdarzenia. Ale to przecież maksymalne zbiegnięcie w postaci jednej kwantowej struktury – i maksymalne rozproszenie w formie jednostek kwantowych; tu jedynka, tu zbiór jedynek; tu jedynka w otoczeniu i w dopełnieniu chmury jedynek – tu chmura jako zbiór, ale zarazem i jednostka liczenia, a tu jedynka i kwant, ale zarazem w zbiorze do tego jajeczka podobnych jajeczek, już w innych ewolucjach i bytach fizycznych.A proces ewolucyjny to przechodzenie ze strony na stronę, raz się w osobliwość jednego typu przeleje, raz w drugą – a pomiędzy, tak "po drodze", coś się zadzieje.

Osobliwość niejedno ma imię. Na przykład moje. Albo Twoje.

121

Page 122: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 3.7 – Płaszczyzna wielowymiarowa.

Obywatelu matematyku, spokojnie, proszę odłożyć ten przedmiot, to ciężkie jest, może się uszkodzić. Tak, dobrze, proszę usiąść. Tak, oddychać głęboko, głęboko. Tak, rozluźnić się, spojrzeć za okno i na zieleń, to podobno pomaga na stres... Tak, pomaga... I teraz, obywatelu, proszę się zastanowić. Wiem, sprawa dziwacznie się prezentuje, wiem, wygląda to odlotowo, czy jakoś tak, ale się proszę nie denerwować, wyjaśnienie padnie. Za stronę albo cztery, ale padnie. Płaszczyzna wielowymiarowa to nie przejaw zwichrowania i czegoś spoza naukowego oglądu, ale konieczność. Obywatel za czas jakiś sam to potwierdzi. Tak, obywatelu, obywatel to potwierdzi. I sam to potwierdzi, zupełnie nie przymuszony. Że to koncept, że to wspomożenie abstrakcyjne w poznawaniu świata, trzeba to przyznać, tak to idzie. Ale, obywatelu, obywatel przyznai potwierdzi, że wszystko, cała zawartość obywatelskiej głowy oraz każdej głowy, to abstrakcje. - To jakoś tam zsumowane w pojęciowe konstrukcje zaobserwowane w świecie regularności. Tak samo dzieje się w tym przypadku. - Nazwa jak nazwa, obywatelu, ale coś za tym się kryje.

Tak, obywatelu, coś się za tym kryje. Wiem, obywatelu, jestem tego świadom, to moja odpowiedzialność. Przykład podam, zrozumienie to wspomoże. Naocznie obywatel zapozna się i rozumem ogarnie, później wnioski wyciągnie. I tak - obywatel siądzie wygodnie, obywatel oczy wyobraźni popuści i się rozejrzy. Taka sceneria badawcza się rozciąga: sala kinowa i ciemność wszędzie. I scena jest, i ekran ogromny jest, taka biała i płaska ekranowa powierzchnia od sufitu do podłogi. A przed nią, plecami do widowni, stoi byt obserwujący, dalej "obserwatorem" się nazywający. Samiusieńki wobec płachty ekranowej. Jednostka życiowa albo i zbiorowa, to zależy jak toto opisywać, ale zarazem osobnik w relacji z otoczeniem. Początkowo, co trzeba wężykiem podkreślić, takie coś zagubione w świecie jest, plamy czy szumy odbiera, obraz skacze, przewraca się i niczego stałego dojrzeć się nie da. Lata mijają w tej ciemnicy, jaskini nie jaskini, obserwujący wprawy nabiera, taka "akomodacja" do mroku zachodzi i osobnik szczegóły obrazowe już dostrzega. I w ten to czas zwiększa się zdolność wychwycenia elementów otoczenia, i ekran zaczyna się dla obserwującego pokrywać "plamami", płachta ożywa swoim rytmem. No i zaczyna być widać "cienie" w przeróżnych postaciach, mniejsze i większe one są, a nawet się ruszają. Nawet kolorów nabierają, takoż i znaczenia. Tak to biegnie.No i dalsze lata na takim zbieraniu danych odchodzą w niebyt, się obserwator w człowieka zmienia – i na koniec przed już tak ogólnie pojętym "płaskim" ekranem świata staje - w tej to "sali kinowej", co to istnienie całościowe prezentuje. No i onże obserwator nic w tej ciemności całościowej poza owym "ekranem" nie widzi. Jest tako samo wobec świata, jako mu było u zarania osobniczego i zbiorowego

122

Page 123: Kwantologia stosowana

– tak to idzie. Szczegółów i owszem, ma w łepetynie wiele, to oraz owo poznał, ale – jakby na to nie patrzyć – przed płaszczyzną stoi i się zastanawia. To w jego fizyczno zmysłowym postrzeganiu zawsze płaszczyzna jest, i tak to musi być.

Tak, obywatelu, macie racje, może sobie obserwator rejestrowane na "ekranie" plamy kolorów, a też "kręgi" wyróżnialne (czy inne jakoś zauważone kształty) nazywać, zbierać w większe konstrukcje. I to w zapamiętaniu czyni, wszystko prawda. Ale, obywatelu, to zawsze na tym podstawowym poziomie, energetycznie zmiennym, to zawsze jest i zawsze będzie płaskie. Bo to w głowie, w łepetynie obywatelskiej naszej się wymiar znajduje i w kolejne wymiary składa – tak to się układa.No i z kresek czy owych plamiastych stanów świata kombinuje sobie obserwator onże świat, składa cierpliwie, bowiem przecież niczego innego zrobić nie może - to jego być albo i nie być. Poznaje więc, że gmatwanina światełek, coś, co takim się wydawało, że to jakoś w podszewce się ładem charakteryzuje. Różne nasycenie kolorów sobie odnotuje, wędrowanie plamek z kierunku w inny kierunek, ale nie w pełnym chaosie. Choć uchwycić reguły w pełności jeszcze nie zdoła. Już ustali, że takie małe plamki, choć drobne i nieostre, to kręcą się w zapamiętaniu i mogą szkodzić – że duże, choć powolne, też są w doznaniach nieprzyjemne lub groźne. A wszystko na "ekranie" drga i wzajemnie się potrącając sam ów ekran buduje. Ba, czuje obserwator, nawet wie obserwator, że płaski w obserwacji aż po brzeg ekran, że to realnie zakodowane informacją jest, że w nim powiązania głębokie, że to kawałek po kawałku i plama jedna po drugiej z sensem się pokazują, że może być rozumnie skonstruowane i poznane to w całości. Mimo że w tym świecie tylko "płaszczyzna" jest dostępna, to rozpoznać ją można. Tak to obserwator ustala, i coraz pewniejszy tego. A dlaczego tak to może być? Bo wcześniejsze obecne aktualnie warunkuje i takoż dalsze, że w tym chaosu nie ma i że pewna logika to spaja. Policzalna w każdą stronę.

Tak, obywatelu, policzalna. Zawsze tylko płaszczyzna, ale policzyć się to daje w składaniu pojęciowym.Dla mnie, obywatelu, dla obserwatora znaczy się, "obraz ekranowy" to wszystko, w żaden sposób "poza" wyjść nie można. Obserwowana w dowolny sposób płaszczyzna i przesuwające się po niej cienie, to w rejestracji wszystko, owe "zjawiskowe" zjawiska są wszystkim. Nic więcej nie istnieje. - A do tego, zauważcie, obywatelu, zawsze to pokrzywione, zamazane, nieostre w odbieraniu, przez co trudność w porządkowaniu większa.Trzeba też powiedzieć, że byt obserwujący nic nie wie, że poza tą ciemnością kinową jeszcze coś jest. - Bo, tak po prawdzie, jej nie ma, to umysłowa wyobraźnia bytu ją do istnienia powołuje, poprzez takie działanie zrozumienie sobie ułatwia. - No i tenże byt, co to zawsze tylko "ekran" naścienny widzi i film plamisty, nie wie, że jest "widownia" i że ma "za sobą" wielką, ogromną "salę", po brzeg wypełnioną. Nie wie, że są rzędy, że są obsadzone "faktami", że te persony rozmieszczone są wszechkierunkowo względem niego – choć w ułatwiającej zrozumienie abstrakcji to sobie w salę kinową układa. Dla niego dostępna jest tylko i wyłącznie "mapa", "płaszczyzna" z

123

Page 124: Kwantologia stosowana

naniesionymi "punktami" oznaczającymi jakiś stan zmieniającego się świata (izobary czy podobne poziomice). To z takiej "płaskiej mapy", z niej - i zawsze pozostając w ramach niej - próbuje odczytać rytmikę zjawisk, odczytać zaistniałe fakty i przewidzieć nadchodzące. Bo wie, że od tego zależy jego życie - teraz i zawsze.

Tak, obywatelu, życie. - Jeszcze raz wypada zadać fundamentalne i głębokie pytanie: co widzi "płaszczak", w płaszczyźnie i na zawsze zanurzony byt? Początkowo widzi chaos, "ciemność widzę" wówczas w zapamiętaniu krzyczy. Ale kiedy już widzenie w miarę szczegółowe i powiązane się pojawi, to stwierdzi (biedaczysko, który błąka się po całym świecie, żeby szukać tego, co jest bardzo blisko), że to co prawda chaos, ale uporządkowany. Bo choć nic się nie "skleja" w jedność rozumową, to na dystansie paru dni, parunastu maksymalnie, w jakoś zauważalny rytm pogodowy to się na przykład ułoży, wyże i niże pozwoli rozpoznać. Po licznych obrotach niebieskich sfer tak mu się to złoży. I choć dalej trzepot motyla polatujący z maszyny liczącej straszył go będzie dalekimi konsekwencjami (bo on malutki taki wobec tego na ekranie), to przecież krok zrobi.

Co może w takiej chwili uczynić obserwator - co powinien zrobić w takim punkcie dziejowym osobowy byt "płaszczyznę" obserwujący? - Więcej światła! - mógłby i powinien dobitnie zawołać – światło na salę! - powinien krzyknąć z płaszczyzną skonfrontowany rejestrator otoczenia...I stała się jasność. I może rozejrzeć się byt. I może spojrzeć na to, co za nim i przed nim, i nad-pod. I co dojrzy? Dużo i wszystko. I zwłaszcza i przede wszystkim ład. Wszędzie ład.

Oto widzi obserwator, że "sala" zabudowana jest jako amfiteatr, że rzędy krzeseł posiadają w swojej strukturze "zakodowane" rytmy, że są rozmieszczone regularnie i w przewidywalnych regułą odstępach, że to nie losowość, czy inne prawdopodobieństwo hazardem podszyte, ale wywiedliwa logicznie prawidłowość. - Że na początku, najbliżej sceny, znajdują się rzędy dla drobnych, małych, ale takoż bardzo w swoim drganiu ruchliwych "berbeci". - Im dalej i wyżej, tym więcej poważnych osobników, tym bardziej stateczne i znaczące "persony" w ponumerowanych rzędach przesiadują (ciężkie, powolne i pot z nich spływa). - Że w każdym "rzędzie" znajduje się tyle samo krzesełek, są tak samo numerowane, ale że ich "rozmiar" jest odpowiedni wobec "zawartości". - O ile bliskie rzędy obserwator postrzega wyraźnie, to wysokie (lub "dostawki" rozmieszczone głęboko poniżej) odbiera nieostro, "po kawałku" i przede wszystkim, co tu zasadniczo ważne, okresowo (co jakiś czas).Ważny szczegół, po chwili obserwator dostrzega fakt, który dotyczy każdego widza: "latarka", źródło światła (tu: sygnału). W rzędach pierwszych, które definiuje, ze względu na ich rozmiar, jako fakty "dziecięce" (małe oraz ruchliwe), zasiadający na/w nich "widzowie" trzymają w dłoniach "latareczki", silne natężeniem, ale punktowe światłem, przez to "operatywne" (skaczą po ekranie). Im dalej i "w górę" sali sięga wzrokiem, tym "siła rażenia" kierowanego na ekran

124

Page 125: Kwantologia stosowana

światła rośnie; w ostatnim rzędzie są "reflektory" o gigantycznej mocy, które wysyłają co prawda powolne smugi światłości, ale które zarazem potrafią "stłumić" wszelkie pozostałe. Tak to się układa.

Gaśnie światło.I co obecnie widzi stojący przed (wielowymiarowym) "ekranem" byt, czy inny nieszczęśnik "wpisany" na zawsze w czasoprzestrzeń? Co mu się ukazuje na "ekranie"?Początkowo znów chaos. Ale już nie taki chaotyczny. Bo obserwator wie, że ten konkretny "punkt świetlny", który pojawił się z "lewej strony" (wyłonił z niebytu), taki niewielki rozmiarami, ale za to "rozrabiający" w otoczeniu, to "rzutuje" go na ekran (czyli wysyła w środowisko) siedzący w pierwszym rzędzie "maluch" ubrany bodaj w pstrokata kurteczkę, trochę zawadiaka. A ten większy krąg światła z prawej ("krąg" ewolucji lokalnej), za to odpowiada trzeci "fakt" z czwartego rzędu na sali. A znów ten ogromny, co przemieszcza się po "ekranie" wolno i ospale, to rząd ósmy na samej górze... Itd. Obserwator już wie, że może przypisać poszczególne, dla niego w/na płaszczyźnie widoczne kręgi (a logicznie sfery), do cykli (rzędów) "na sali". Wie, że może to opisać w formule czasoprzestrzeni ośmio i wielowymiarowej. Wie, że każdy sygnał w postaci "kręgu światła" widoczny na ekranie, to ściśle przyporządkowany i do konkretnego źródła fakt, że tu nie ma żadnej dowolności i że pojawia się oraz znika w ściśle określony sposób. Obserwator już wie, że wypadkowa, obserwowana "pstrokacizna plam" o różnym natężeniu, to zadziałanie "sali", że to zbiór, którego elementy są rozmieszczone logicznie i czasoprzestrzennie, ale których obserwator nigdy nie dojrzy, bo to niemożliwe - "ciemność sali" to utrudnia. Ale które abstrakcyjnie istnieją i są doskonale widoczne "oczami duszy".

Obserwator fizycznie konkretny ma zawsze i wyłącznie do dyspozycji "ekran", czyli "płachtę" i płaszczyznę mapy geograficznej albo też synoptycznej (albo dowolnie inny już "obraz" otaczającego świata) - ma zawsze-i-tylko-i-wyłącznie "(z)rzut" zewnętrznego wobec niego wielowymiarowego zjawiska na/w płaszczyznę. I tylko ten rzut jest realny i dostępny, niczego więcej-nigdy-nigdzie nie ma. Tym-takim "rzutem" jest "rzeczywistość", to, co za rzeczywistość obserwator uznaje. To tylko-i-aż płaski "ekran" w trakcie zmiany i obserwacji - to zredukowana do pojęcia i abstrakcji wielowymiarowa przemiana energetyczna. To "wielowymiarowa płaszczyzna". Obserwator już wie, że jego "zachowanie", jego budowanie się (oraz budowanie się "obrazu" na/w "ekranie"), tworzenie się w kolejnych krokach, że to nie jest żaden chaos, ale ściśle uporządkowany i w swoim zachodzeniu logiczny (policzalny) proces. Proces, który sam kontroluje się w zachodzeniu. - Obserwator już wie, że kiedy się w "płaski świat" wpatruje, dostępne jest tylko to, co takie "źródła jasności" (z)rzutują na "ekran", to są obrazy (lub cienie), które można realnie zauważyć i zanotować. - To, co widać, to zawsze jest "odbicie", nic więcej.Tak, obywatelu, to tylko i zawsze "cień", refleks realnie obecny, ale to tylko cień. A postrzegana całość to abstrakcja i złudzenie.

125

Page 126: Kwantologia stosowana

Tak, to warto podkreślić, "ekran", "płaski stan mapy" to wszystko, co można zobaczyć i niczego poza tym nie ma. Wszystkie składające się na taki "obraz" sfery (rzędy z punktami światła), to nie fakt fizyczny, tylko konstrukcja naniesiona na zmienne otoczenie przez obserwatora. Ale, to jeszcze mocniej trzeba podkreślić, poza głową owego bytu nie istnieje. "Sala" i audytorium zgromadzone to "fakt pusty", "byt logiczny", który jako konieczność dopełnia tutejszy świat, jednak realnie nie ma niczego więcej niż "mozaika plam" na ekranie ("kadrów" filmu). To moja obserwacja powołuje do istnienia ten "film" i poza mną jego nie ma. Istotne jest to, że zawsze rejestruję nieostre kontury i tylko na takiej podstawie mogę-muszę wnioskować o tym, co się dzieje "poza mną" ("na/w sali"). Muszę jednak mieć świadomość, że ani sali nie ma, ani żadnej projekcji, ani ekranu – ani nawet mnie w postaci, w jakiej się postrzegam. Jest tylko-i-wyłącznie "ekran", płaszczyzna na/w której "odbija" się to, co nieistniejące a czasoprzestrzenne sfery rzutują w mój płaski świat (jednocześnie go tworząc).

Więcej - co bardzo-bardzo-bardzo ważne - obserwator rejestrując na ekranie fakty, postrzega je "po kawałku". Dotyczy to wszystkich, a więc dużych i małych zdarzeń - ale szczególnie wielkich. W takim przypadku, dla dalekich i wysoko położonych "rzędów" (sfer), nie fakt się postrzega, ale zbiór wydarzeń – rozciągnięty, niekiedy w dużej skali lat i kilometrów, "fakt zbiorowy", z którego realny i pełny odbiór dotyczy jedynie części (kwantu) procesu. Zaś całość, całość nigdy nie jest osiągalna inaczej, jak abstrakcyjnie."Fakty" dalekie ode mnie strukturą (dużych rozmiarów) postrzegam, bo przecież inaczej to nie może się dziać, jako jednostki procesu, a nie ich łączną postać. Widzę element z całości, który to element jest dla mnie całością; widzę część, jednak na skutek ograniczenia w czasie i przestrzeni, traktuję za wszystko. - Mogę "odbudować" w umyśle postrzegany fakt, składając poznane i zapamiętane stany, ale nie widzę całości. Nigdy, bo jej fizycznie nie ma. Kawałek z owej całości pojawiał się dużo wcześniej (przodek go widział), a koniec tego zjawiska zarejestruje daleki potomek; widzę wszystko, ale to wszystko jest małym składnikiem procesu, którego fizycznie nie ma. Mogę logicznie ten "obiekt" zobaczyć i opisać, fizycznie nigdy nie wyjdę poza stan chwilowy i jedynie dostępny. Bo choć mój świat to "jaskinia", jednak to nie oznacza, że więzień jest na zawsze skazany.

Rozum może wzlecieć ponad poziom d-n-a.

126

Page 127: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 3.8 – Usługa wibracyjna.

Znacie mnie, wynalazczy jestem. Jak się w coś wgryzę, to... wiecie sami. No, ale ostatnio doła miałem, kłopot życiowy znaczy się był mnie dopadł. Życie społeczno gospodarcze ogólnie mi tego doła dało i się, tego tam... rozumiecie. Kapitalizm, znaczy się, zredukował. Od roboty, znaczy się, uwolnili zarobkowej. Słowa nie powiedzieli, ani pocałuj, rozumiecie. Nic to, ja wynalazczy jestem, to na duchu podupadać tak łatwo nie padam, zawzięty jestem generalnie życiowo, tak mam. Więc się zaparłem, i szukam po ogłoszeniach. Sami życiowo sprawa znacie, takiego doła trudno zmóc, nasz kapitał jeszcze norm standardowych nie sięga, dla niego to mgła pojęciowa. Ale to i owo w ogłoszeniach było, nie powiem.Praca, pisali, jest. Rozwojowa, pisali, w zespołowości i tak dalej – znacie to. Czyli, rozumiecie, stróża nocnego potrzebowali. Coś w okolicy się budowało albo rozbierało, no i ochrona potrzebna była na okoliczność czasowo ograniczoną. W obecnej nowomowie security, a może podobnie to się nazywa, rozumiecie.

Dzwonię, pytam, zatrudnili. Tu i tu, powiedzieli, pilnować trzeba, a tu sobie posiedzieć możecie, powiedzieli. Znacie mnie, wszelkie przepisy od razu pojąłem i rozgryzłem, praca jak praca. Tylko że w czas nocny. Senność znaczy trzeba zwalczać, czymś w godzinach mało dla cielesności sposobnych się zajmować. Sami rozumiecie, zwyczajne to nie jest, normą normalną człowiek do nocnego życia nie przygotowany, nocą to można inne życiowo ważne i przyjemne sprawunki robić, ale wędrowanie po konstrukcji w fazie a to składania, a to rozbierania, nie, nic to z sensem biologicznym się nie łączy. Sami rozumiecie.Od razy też problema wynalazczego w temacie postrzegłem. Jak tu by tak porobić, co by się nie zamęczyć nadmiarowo nocnym szwendaniem po obiektowym odcinku. Sami rozumiecie, taka potrzeba pracownicza była się wyłoniła paląca. Usprawnienie, znaczy się, wynalazek się domagał życiowo zaistnienia. I wgłębiłem się w temat, wgryzłem na odcinku i tego tam, rozumiecie.

Nie powiem, łatwo nie było. Ale ciekawie było, bo temat nośnym się był okazał, w ogóle i życiowo potrzebny. Co tam, rozumiecie, moje na obiektowym działaniu kłopotliwe nocą okoliczności, to wobec się w świecie dziejącego dramatu żadna tam okoliczność, banał i więcej nic. Ale, rozumiecie, taka szeroka problematyka się przede mną już otworzyła, po horyzont tematyczny sięgnąłem i nawet dalej. No się w problemie usadowiłem, go chwyciłem.Bo to, zauważcie, każdemu i zawsze takie kłopotliwe fakty mogą się życiowo objawić, każdemu, zauważcie. Ja tam nocą, wiadomo, sobie w pozycji krzesełkowej oko przymknę i w dal ciemną zapatrzę, senność swoją siłę w ciele pokaże, no i, rozumiecie, człowiek się okaże na siły natury mało odporny. A tu czajniczek na urządzeniu elektryką napędzaną stoi, wodę na istotny element wspomagający pracę nocną i

127

Page 128: Kwantologia stosowana

w ogóle podgrzewa, a w cielesności drzemka się rozlała. I jest, to sami rozumiecie, problem. Bo to wykipi, to skacze i hałasuje, jak się na podłogę czajniczek omsknie. W ogóle nieprzyjemność się taka po okolicy roznosi, bo to później ścierać trzeba. Rozumiecie, jaki wynalazek usprawniający zagrożenie by się w temacie przydał, coś w sprawie delikatnego powiadomienia o wartości krytycznej by się tak i w ogóle przydało, sami rozumiecie.

Ale i szerzej na problem popatrzcie, to sami się przekonacie, że w sprawie ważność pomieszkuje, wielce istotna. Bo, powiadam, co tam moja herbaciana nocna zmora, jakoś się to przetrzyma, czajniczek i sznureczkiem można do ściany i gwoździka podpiąć, inaczej sobie w okoliczności wspomóc, wynalazczy przecież jestem. Ale, taki się na oczy przykład ciśnie, jakiś stróż czy strażak czegoś tam ważnego w jeszcze ważniejszym zabudowaniu dopilnowuje nocną zmianą. No i się siłom natury też podda. Wiadomo, człowiek ma swoje potrzeby, coś w dniu poprzednim się działo, kolega na ten przykład imieniny głośne wyprawiał, no i jest ubytek sił witalnie potrzebnych. I sen jest w godzinach pracy. A tu się coś dalej niespotykanego dzieje, jakiś w mechanice trybik czy inna zapadka źle ułoży, no i, rozumiecie, się w okolicy nieprzyjemność buduje. A tu senność strażnicza, a tu nie ma reakcji. I jest problem, powiadam.Tak, sami rozumiecie, o takiej okoliczności inżynierstwo też było uświadomione, przewidziało, w końcu człowiek to zwierzę, swoje tam ułomności posiada. No i to inżynierstwo ową ważność konstrukcyjną było zaopatrzyło w dźwięk syreną alarmową napędzany, a ponad to i jeszcze świetlne sygnalizacje przeróżne kolorami, sami rozumiecie. Ale, rozumiecie, wszystko byłoby normą ogarnięte, wszystko by się w czas odpowiedni działo i byłoby po kłopocie, jakby nie ten tam i senny osobnik obiektu doglądający. No bo, sami rozumiecie, jak to ustrojstwo już wyje i kolorową dyskotekę prezentuje, to człeczyna, co to ze snu i sennych marzeń się wydobył, to taki ktoś, sami się w temacie rozeznajecie, on do działania momentalnego się zupełnie nie nadaje. A jakby nawet coś tam na oślep poprzestawiał, to tylko większy bałagan z tego wyjść może. Szczera prawda.Nie, myślę ja sobie, nie, to tak nie może iść, to ślepy kierunek w działaniu. Fakt i prawdą dopełniony, kiedyś inaczej się tej sennej chwili przegonić nie dało, ale dziś postęp ogólny, techniczność w różne udogodnienia świat wyposaża, więc czegoś innego na problemy nocne trzeba szukać. No i wykombinowałem. A co, ja wynalazczy, tak od małego mam. Rozejrzałem się po okolicy, dorobek innych wynalazczych podpatruję na okoliczność pomocy w pilnowaniu świata. Patrzę i patrze, ale w detalu niczego akuratnego nie znalazłem, nie było na czym się tak naukowo oprzeć. Coś tam w różnych zakresach dało się dojrzeć, ale nic pewnego. Kombinować trzeba, myślę sobie, z tego albo i tamtego do potrzebnego wykorzystać, taką, rozumiecie, zbiorówkę techniczną trzeba mi było oporządzić.Więc tak, myślę sobie, jakby tu tak delikatnie, po kawałku, a więc bez paniczności w oczkach i innych zmysłach stróżującego ze sennej pozycji wytrącić, jak mu spokojnie dać znać, że herbata kipi, albo i mleko? No i żeby, takie dodatkowe utrudnienie sobie wynalazcze w

128

Page 129: Kwantologia stosowana

temacie ustawiłem, żeby kogo innego o tym nie powiadamiać, po co w mojej nocnej aktywności ma być rozeznany jakoś tam postronny wobec mnie byt, rozumiecie, to zbędne zupełnie. Wiadomo, zatrudniającego kapitalisty nie ma co o życiu nocnym stróżów powiadamiać, bo może taki potrzeb ludzkich nie zrozumieć, przecież to życiowo sensownie mało kształcone - w ogóle to podgrupa biologiczna przez naturę nie tak skonstruowana.

No więc myślę, rozumowo konstruuję. Problema za nogawkę chwyciłem, jak czajniczek z płytki elektrycznej ściągałem. Gorące było, no i sobie paluszek oparzyłem. Niby nic, powiecie. A nie, błąd zrobicie w sprawie wynalazczej, bo to istotne było. Boleć bolało, tylko że w temacie wynalazka jasność się zrobiła, przejrzałem, rozumiecie? Nie rozumiecie? Dziwne, bo ja momentalnie olśnienie odnotowałem, w mózgowiu się aż echem to odbiło.No bo, weźcie to pod rozwagę, nasza bytowa cielesność opancerzona jest, powierzchniowo to rozległe, że ho-ho. Rozumiecie? Jeszcze w sprawę nie sięgacie? Zmysła mamy, zauważcie i uwzględnijcie, mamy dotykowego zmysła, dużo tego mamy, tu i tam, i w ogóle. Od czubka głownego, aż po kończynę stopną, rozumiecie?

Bo to jest tak, uważajcie, człeczyna zmysłowy byt jest, prawda? I sami rozumiecie, popatruje, nasłuchuje świata poprzez takie swoje zmyślne kanały. Niby wszystko się zgadza, nawet sprawnie to się w światowym rozglądaniu dzieje, ale – zauważcie – są jeszcze tu oraz tam inne zmysłowe wtyczki, też ważne. Dotykowość, znaczy się, albo węchowe badanie czy smakiem okołojęzykowym. Banał? No, nie, sami w temacie jasność za chwilę uzyskacie.Patrzałki i słuchawki nasze codziennie pomocne są, prawda. Ale tak to się życiowo teraz robi, że za technologicznym wyścigiem, co to nam inżynierstwo każdego dnia podtyka pod nos, że za tym już ten i ów nie podążą, zadyszki dostaje. I nawet młodość w tym się zbytnio nie kapuje, tak to się robi, o staruszkach nawet nie rozpowiadam, to problem techniczny jest. Po prostu i banałem jest, że kanałowe takie łącza się nie wyrabiają, zatkane informacją po brzegi, a to kłopot, to problem. Bo, zauważcie, niechby taka sytuacja była, tu jakiś pilot lotny w samolotowym urządzeniu siedzi, wzrokowość już mu siada, bo to i tamto, i siamto musi zoczyć – i się zatyka. I w całości dylemat, bo to może z tego coś być. Rozumiecie?Nie rozumiecie? Jak z kłopotliwego ułożenia takiego kogoś wyjąć i inaczej mu konieczną do działania informację podać? Dotykowo, to przecież oczywista oczywistość w tematyce. Jak ocznie tego się nie zrobi spokojnie, jak słuchalność zagrożona z powodu jakiegoś, to w zakres decyzyjny takiego pilnującego pilota trzeba wiadomość przez kanał cielesny podsunąć. I można to zrobić, i delikatnie nawet, i z pożytkiem nawet.

Rozumiecie? Zaczynacie, to dobrze. Jak to zrobić, pytacie. A to w całości już szczegół technicznie wtórny, ale powiem. A co, ja taki jestem, że jak już się wgryzę w temat... Początki myślenia tematycznego były skromne, przyznaję, od takiego czegoś wychodziłem, widzicie. Ale później to się rozkręciłem, dużą perspektywę przed wynalazkiem zobaczyłem, zaprawdę dużą. Powiem, a

129

Page 130: Kwantologia stosowana

co, powiem, ale kolejno to będzie. Bo ja dokładnie opowiadam.No więc to, co tu widzicie, takie niepozorne, to opaską nazywam. I niech tak to będzie. Ja po prawdzie do etykietek słownych zbytnich przywiązań nie mam, ale sami widzicie, że to opaska jest. No i tę to konstrukcję zakładam sobie na rękę. Może być na nogę, a co, to uniwersalny wynalazek. Problem w tym, żeby się z cielesną powłoką osobniczą stykało. W tym cały cymes wynalazczy.Bo, wiecie, w tej konstrukcji całość pomysłu się znajduje, tutaj i pomiędzy. Taki elemencik tu wetknąłem, drga to, wibruje sobie pod działaniem elektryki bateryjnej. Fakt, nie tak przypadkowo wibruje i bez sensu, ale to już naddatek konstrukcyjny, szczegół techniką napędzany. Z doświadczenia pracowniczego wiem, że wybudzenie musi się stopniowo odbywać, pulsacja narastać i przyjemnie się wibracje takie muszą kojarzyć, rozumiecie. No i tak to ustawiłem, opaska w swojej aktywności startuje od delikatności, później przyspiesza i siłę nacisku wzmaga... rozumiecie. Z doświadczenia pracowniczego i już niejakiego wam powiem, że wynalazek się sprawdza. Jak herbata osiąga zdatność do użytku, czy jakiś ktoś się pod stróżówkę nocną porą zbliża, to mnie opaska z drzemki wybudza, zawsze na czas się do rzeczywistości wybudzę. Szczerze wynalazka polecam.

Tak, widzę, że rozumiecie. Tu nie ma problema, co pod urządzonko w detalu podłączyć, to już zupełnie fantazja osobnicza jest. Co tam komu w duszy gra i potrzebą się objawia. A to czajniczek podgrzać do wartości zapotrzebowanej, a to kontrolowanie działania tego lub owego w jakiejś machinie zmyślnej, na ten przykład lotniczej. A to lekarzyna sobie w czasie operacji pulsowania pacjenta będzie przez dotyk opaskowy sięgał – mnogość i wielość pomysłów, tylko zrobić i zastosować. Prawda?

Tylko że, rozumiecie, to daleko nie koniec takiego wynalazka, jeno powierzchnię użytkową wam wyżej przedstawiłem. Jest dalsze, nawet i ważniejsze. Dużo, po prawdzie, ważniejsze.Prawda, sam początkowo prosto na to popatrywałem, przez codzienne w pracy senne problemy analizowałem. A to, wiecie, banał, życiowo dla mnie ważny, przecie trzeba aktywność okazywać tu i tam, ale to nic, to uboczność dziejowa, proch i przeszłość.No bo, rozumiecie sami, wynalazka można rozbudować, możliwości na różne sposoby zwielokrotnić. Przecie, zauważcie, cieleśnie natura nas tak porobiła, że dotykać się możemy tu i tam, wiecie sami. No i trzeba to wykorzystać, naturę naszą do szerokiego działania na korzyść zastosować. Naszą, każdego z nas, a już szczególnie tych, co to losowością problemy z głównymi kanałami informatycznymi na okoliczność łączenia się z otoczeniem mają.No bo, rozumiecie, przecież taką opaskę to można w kierunkach oraz funkcjonalnie poszerzyć. Tak to idzie, że można. Niby, rozumiecie, ekran cały z tego zrobić, na nim punkciki wibrują mniej lub jakoś mocniej, to wszystko uporządkowane i nauczalne – i coś takiego na osobnika się tu lub tam mocuje. Po jednej stronie osobnicza bytowa cielesność, a po drugiej kamerka na świat skierowana. No i na tym ekraniku coś się odpowiednio do kształtów w świecie zmienia. Macie widzenie, wynalazka w zastosowaniu postrzegacie?Tak i prawda, tego trzeba się będzie odpowiednio długo uczyć, to w

130

Page 131: Kwantologia stosowana

rozumie się od razu nie pokaże. Ale, sami wiecie, każdej zmysłowej łączności trzeba się było edukacyjnie dopracować, długo to trwało i bolesne czasami było. Więc i to pójdzie, bo musi. Zwłaszcza że w poznawaniu to nie początek, że już rozumność szeroka i świat jakoś w zmienności rozpoznany, więc człek się nauczy, nie ma obawy. A z tego korzyści dalej będą, sami rozumiecie.Tak po prawdzie to można sobie pod cielesność takich ekraników czy wibratorów mnogość podpasować, przecie cielsko osobicze metrami w dotyku liczone. Czyli jednocześnie różne informacje w mózgowie się da tak wprowadzać. Ale to już faktem faktycznym przyszłość czasowo daleka i techniką rozpoznana. Dziś to szkic wynalazczy, tak sobie i ogólnie przedstawiony.

Tak, sami widzicie, pomysła niezłego trafiłem. Przydatnego różnym okolicznym zapotrzebowaniem. Mi się sprawdził przednio, dalej na obiekcie siedzę, nocki służbowe uskuteczniam – no i jeszcze żaden z kapitalistycznych bytów mnie na przymkniętym spojrzeniu zdybać nie zdybał. Tak, wynalazek się sprawdzał na okoliczność. Szczerze wam takie coś zalecam.

Bo trzeba tak porobić, żeby się nie narobić... Sami wiecie.

131

Page 132: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 3.9 – Jawa to sen, który śnię wraz z innymi.

Wyjaśnienie zamiast wstępu. Tytuł obecnej części w małym stopniu odnosi się do fizycznej oraz fizjologicznej warstwy zjawisk, nie o sen jako taki tu chodzi (również nie o zgrabną frazę). W centrum znajduje się warstwa logiczna, czyli zbiór abstrakcji, którymi byt znakuje otoczenie - chodzi o tożsamość działań w obu, tak pozornie odrębnych procesach.Fakt - w trakcie snu są różne fazy, ale nie o tym mowa. Prawda – w trakcie snu punktem odniesienia jest "archiwum", które konkretny i po nazwisku określony osobnik zebrał w ciągu życia, natomiast na jawie to środowisko weryfikuje tworzące się w głowie abstrakcje. Oczywistość – w trakcie snu "pobłądzenie" w produkowaniu pojęć, a więc majaki czy chimery, to najwyżej zaskutkuje wykrzyknikiem "sen mara!" i przebudzeniem - za to błędne i niezgodne ze stanem świata pojęcia odnoszące się do jawy, to grozi wyrzuceniem poza istnienie (i "snem wiecznym"). Dlatego aktywność i uważność w konstruowaniu abstrakcji jest tak istotna - logicznie jednak sen i jawa są tym samym procesem.

Nie ma co rozwodzić się nad argumentem, że fizycznie jawa i sen to to samo, wszak odmienna formuła wyklucza działanie, tak po prostu. Natomiast ma głęboki sens podkreślenie, że zbiór pojęć zawarty w umyśle, do którego rozum odnosi swoje senne albo jawne produkcje, to dokładnie to samo, co zbiór pojęć zgromadzony w bibliotekach i bankach informatycznych. - Opisując funkcjonowanie umysłu w fazie snu oraz opisując działanie umysłu (jednego albo zbiorowości) na jawie, nie można wykazać różnic, to jest ten sam mechanizm. Czyli tworząca się nowość musi być odniesiona do już zebranych danych i jeżeli się zgadza, można ją wykorzystać – a jak nie, wywołuje stan zaniepokojenia i wymaga sprawdzenia.

Dobrze, jawa to sen, ładnie powiedziane i robi wrażenie, ale może by tak, filozofujący kolego, jakiś przykład. Że sen jest ewolucją "w odcięciu" od świata, a przez to abstrakcje hulają, pełna zgoda, jednak przyzwolenia na określenie jawy (tego, co za rzeczywistość uznaję) jako snu, cóż, tu tak łatwo nie idzie. Że w obu obszarach proces w umyśle biegnie tym samym rytmem i na tym samym nośniku - i tu zgoda. Jednak z tego zupełnie nie wynika, że kiedy rejestruję przed sobą ścianę, to śnię - opór wzmiankowanej budowli z cegieł i spory guz na głowie skutecznie mnie przekona, że to jednak nie sen ani złudzenie, a realna (i boleśnie namacalna) rzeczywistość. Więc, czy należy to dalej za sen uważać, jawa to sen? - Należy, i nie ma odwołania.

Przykład? Proszę, pierwszy z brzegu, który w pole eksperymentalne włazi: religijna grupa (miłośników "czegoś"). Mniejsza lub większa

132

Page 133: Kwantologia stosowana

- na tym poziomie analizy to nie ma znaczenia. Choć w zachowaniach sekty faktycznie wszystko lepiej widać, to sytuacja tak klinicznie czysta, że hej. Że idę na łatwiznę? Cóż, przyznaję. A dlatego nie sięgam głęboko w zachowania społeczne i odwołuję się do grupy "coś świętego" widzących-doznających, że to okoliczność skrajnie prosta badawczo, to eksperyment uczestniczący – przecie tu wszystko widać (słychać, czuć; itd.).

Oto mam zbiegowisko na ulicy, kilka, kilkanaście osób, które coś "widzą" na szybie pobliskiego budynku. "Patrz, pan, święta osoba", ktoś woła, a obok następny (oraz kolejni) potwierdzają: "tak-tak, święta! czas się modlić!". I wszyscy rzucają się do odprawiania, w tej sytuacji odpowiedniego i tylko dla nich znanego rytuału. Czy to zachowanie na jawie, w obiektywnie przez mnie, ale również przez innych osobników uznawanej tzw. rzeczywistości - czy to sen? Nie, to jawa. Jak najbardziej mogę dotknąć wzmiankowanej szyby, a nawet stwierdzić, że to zapewne ślad po niedbale przeprowadzonym czyszczeniu. Więcej, mogę nawet spytać stojącego obok człowieka o historię tego "zjawiska" (lub o godzinę, o drogę do miejsca "iks") - i w każdym przypadku uzyskam potrzebną mi informację. Zborną i logiczną, odnoszącą się do tego, co za rzeczywistość uznaję. Chyba że spytam, gdzie jest "niebo" i jak tam dość, tu już rozbieżności mogą się pojawić. - Jednak na gruncie bliskim, a więc w fizycznym zakresie doznań, jest to niewątpliwie dla wszystkich uczestników tego zdarzenia ten sam, rzeczywisty świat. A przecież inny.

Czy moja jawa-rzeczywistość jest inna od jawy-rzeczywistości osób stojących obok? - Czy to ja śnię i nie widzę "świętego obrazu", a cała sytuacja jest moim złudzeniem - czy to pozostali działają na jawie? Kto śni, kto jest na jawie?Więcej, jeżeli tłumek zacznie w moim kierunku wołać: "obudź się!", "zobacz prawdę!", "otwórz oczy!", jak mam się do tego odnieść? Kto ma rację, ja, uważając, że oni "śnią", czy oni, że to ja pogrążony jestem w sennym majaczeniu, które nie przystaje do świata? Wszak z ich punktu widzenia "święte znaki" na szybie są prawdą, a myśl, że to brudna plama, to błąd (i herezja).

W ujęciu logicznym można powiedzieć, że z faktu indywidualnego i zawsze takiego budowania się obrazu rzeczywistości wynika, iż moja i innych rzeczywistość jest realna – i że są to równoważne ujęcia. Nie ma pierwszej i ważniejszej.W tym przypadku jednak, mimo wszystko, chciałbym wiedzieć, która z przedstawianych jawnych wizji jest obiektywnie poprawną - czy mogę to przeprowadzić? Odpowiedź jest oczywista: nie mogę, nie posiadam metody weryfikującej. Z logicznego punktu widzenia moje widzenie brudnej szyby i innych, jako świętości, jest tożsame i równoważne w ocenie. Ja mogę postrzegać regułę świata o jedno złudzenie mniej i być bliżej prawdy, jednak to nie ma znaczenia dla tych, którzy w brudnym kawału szkła widzą relikwię. Tu nie ma różnic wartości, to są tak samo dobre podejścia do rzeczywistości – bo istnieją.

Podkreślam, to są działania w zakresie, który potocznie definiuję jako stan "jawy", to fizyczna rzeczywistość. Stojący obok ludzie

133

Page 134: Kwantologia stosowana

rzeczywiście widzą to, co mówią, że widzą, dla nich, w ich zbiorze danych (abstrakcji), jest to faktycznie święty wizerunek i posiada dla nich takie (właśnie "święte") znaczenie. Dla mnie, stojącego z boku, to złudzenie i "omam", taki sam, jak w trakcie snu. Tylko że to moja rzeczywistość, współbieżna do tamtych - a jednak znajduje się "obok". Prawdą, rzeczywistością, jawą jest to, co uznaję za taki stan - to ja definiuję i kształtuję świat.

Dalej, ciekawe jest to, że tak zaznaczone rzeczywistości w pewnym zakresie się spotykają i nakładają (zachodzą na siebie). Kiedy się spytam o czas lub drogę, to otrzymuję odpowiedź zbieżną w stosunku do mojej rzeczywistości, na tym zakresie wyznaczam wspólny z bytem obok przedział ("jawnych") procesów. Kłopoty pojawiają się, kiedy spytać o obszar spoza kręgu wspólnego oraz rozpoznanego - w takim przypadku "archiwum" osobnika wyprodukuje różne opisy, wytworzy do sytuacji adekwatne tłumaczenie, jednak zawsze w oparciu o fakty, które już posiada. Efekt? Pojawiają się "chimery" i majaki, czyli abstrakcje sensownie zbudowane, ale "puste" (chwilowo puste lub na wieczność). Dlatego, w tu analizowanym zdarzeniu, mimo obiektywnego zawierania się w rzeczywistości (przynajmniej tak to oceniam, prostych znaków chorobowych nie obserwuję), produkcja umysłu musiała odnosić się i opierać na zasobach zawartych w mózgach owych osobników, jednak na końcu powstaje "chimeryczna" abstrakcja, wyraźnie "senna". Prawda, odwołuje się do rozpoznanych własności świata, zbudowana jest jak najbardziej poprawnie, jednak jaskrawo (jawnie) trzeba ją umieścić poza rzeczywistością; dzieje się w realu, ale jest produktem mocno "sennym". Ważne - ja widzę na szybie brudne smugi, a byt obok (jego umysł) te same smugi zestawia w świętość, a ponieważ nic więcej (żaden z nas) nie widzi, dla każdego jest to całościowa, jedyna i jedynie dostępna informacja. Zasób mojego "archiwum" abstrakcji, to mój świat, niczym innym nie dysponuję – tak jako osobnik, tak jako zbiorowość.

Przy okazji i na marginesie warto dopowiedzieć, że w zmienionych okolicznościach oba sądy mogą ulec odmianie. Ja mogę uwierzyć lub sąsiad zwątpić. Dlaczego? To efekt nacisku wywieranego na osobnika przez otoczenie. Chyba nie muszę przywoływać eksperymentów, gdzie nacisk grupy zmieniał reakcje osób badanych. Kiedy wokół zafaluje tłum i zacznie krzyczeć "święty obraz!", doprawdy trzeba w takich okolicznościach posiadać silnie ugruntowany zespół przekonań (oraz zaufanie do własnych postrzeżeń), żeby się przed takim naciskiem uchronić. - I tak samo w drugą stronę, jeżeli do stojących ludzi podejdzie grupka wątpiących i komentujących, niezachwiana do tej pory wiara w świętość legnie w gruzach, tym szybciej się to będzie działo, im różnica między zbiorami będzie wyraźniejsza. Moja wizja (idea) świata jest powiązana z grupą odniesienia.

Zostawiam rozmodloną grupę na ulicy, która jawnie śni o świętości z brudnej szyby (i ma do tego prawo), a sam wybieram się do innego

134

Page 135: Kwantologia stosowana

punktu rzeczywistości, wchodzę do pozornie skrajnie innego świata, świata wiedzy, do laboratorium i eksperymentu na każdym kroku. Czy jawa w owym miejscu jest, tak to określę, spotęgowaną - czy w tym przypadku rzeczywistość jest rzeczywiście maksymalnie rzeczywista? Jakby to delikatnie wyrazić, niezupełnie. A nawet zupełnie nie. I nie dlatego, że można zafałszować (zdarza się) efekty obmacywania świata - nawet nie dlatego, że z zasady w eksperymencie fizycznym nie sięgnę dalej, jak do granic w tym badaniu dostępnych - ale z tego powodu nie ma tu "wzmożonej" rzeczywistości, że każdy poznany oraz pomyślany przez badającego fakt jest abstrakcją. Abstrakcją wytworzoną na tej samej zasadzie, jak w trakcie snu. Czy coś różni pojęcie "atom" (czy to logicznie, czy przez przyrządy postrzegany) od "chimery"? W głębokim sensie nic, nie ma różnic. To tylko efekt gromadzenia energii i operacji na/w niej. Fizycznie coś się za tak postrzeganym "faktem" kryje, atom można zdybać przyrządem, ale też i chimerę niesie w głowie fizycznie namacalny proces. Tylko że w logicznym ujęciu to to samo: abstrakcja.

W tej chwili nie ma znaczenia, czy "śnię na jawie", czy dzieje się to w trakcie nocnego majaczenia - to zawsze abstrakcja, tak samo powstająca. Żeby ją zweryfikować, muszę odnieść się do otoczenia i przeprowadzić eksperyment, który potwierdzi lub odrzuci hipotezę. Niekiedy można to przeprowadzić dość łatwo (np. wystarczy przetrzeć szybę), czasami wymaga to budowy urządzenia wielkiego jak zderzacz cząstek. - Zdarza się jednak i tak, z uwagi na wewnętrzne granice i możliwości techniczne, że dziś nie można badania weryfikacyjnego wykonać, ponieważ obiekt poznawany (wszech-świat) nie mieści się w urządzeniu pomiarowym. Skutek? Efektem niemocy badawczej są harce pojęciowe i anektowanie terenów "poza horyzontem" przez różnych i dziwacznych. Bo kiedy rozum uchyla się od zmierzenia z dylematami, abstrakcje rozbestwiają się, no i widać wówczas w "brudnej materii" świętości (a nawet, żeby to!, poza materią).

Czy jestem bezradny wobec "zasłony abstrakcji"? W sensie logicznym nie ma wyjścia, nic poza abstrakcjami mnie (i innych) nie tworzy i nie oznacza, są to równoważne sobie konstrukcje. Czy to na jawie, czy we śnie (i zawsze), umysł w każdym przypadku produkuje swoje elementy identycznie. Że zarazem jest to warunkiem poznania jako takiego, to prawda, jednak jeżeli są to produkty "senne" (mimo ich jawnego tworzenia), to uwolnić się od tego jest trudno. I nie ma zaszczenia, czy dotyczy to zbiorowości pojmowanej jako religijna sekta, czy "sekta naukowa", w każdym przypadku mechanizm tworzenia się abstrakcji jest ten sam - produkcje naukowe są równie "jawne" lub "senne".

Dlaczego? I to jest istotna sprawa: ponieważ są faktem wewnętrznym w ramach rzeczywistości - powstają "po jednej stronie", w zakresie "sennym"; nie ma weryfikacji "poza". I nigdy fizyka nie może tego kręgu opuścić.Mówiąc inaczej, tak samo, jak umysł w trakcie snu produkuje tylko abstrakcje w zakresie sobie dostępnym, więc w oparciu o "archiwum" pojęć-znaków, identycznie naukowiec na jawie konstruuje abstrakcje korzystając z archiwum zgromadzonego w jego głowie lub bibliotece.

135

Page 136: Kwantologia stosowana

To jest działanie "tylko w świecie" - i "tylko po jednej stronie" rzeczywistości, fizycznej rzeczywistości. A stronność obserwacji i opisu, to zawsze prowadzi do zwichrowanego (chimerycznego) obrazu świata, czy to we śnie, czy na jawie. Zawsze muszę posiadać punkt odniesienia, który pozwoli na weryfikację, w maksymalnym zakresie musi to być Fizyka (filozofia).Nieufność wobec otoczenia to nie fanaberia czy utrudnianie sobie życia, to konieczność. Bo pewna jest podobno tylko śmierć (acz nie do końca) i podatki (też z wyjątkami dla niektórych). Więc jak tu być czegokolwiek pewnym?

Więcej, można to poszerzyć i powiedzieć, że ten zewnętrzny, wielki dla mnie i praktycznie nieskończony zbiór, też jest dany, ponieważ istnieję w otoczeniu. Przecież fakty, które na mnie działają, już się zrealizowały (lub realizują), a ja odbieram ich nacisk. W tym rozumieniu są to zdarzenia z co prawda przeogromnego wobec mnie, ale skończonego zbioru. I są również wyborem między tym, co jest – i są losowym wyborem spośród istniejących faktów. Świat zewnętrzny w tym ujęciu to powiększona (ileś tam razy) zawartość mojej głowy, powiększona o potencjał energetyczny, ale nie jej treść. W trakcie procesów na jawie wybór dokonuje się w powiększonym (aż do nieskończoności) zakresie, ale z perspektywy uczestnika, mnie lub grupy, i tak przebiega losowo; na co rzucę okiem i przyrządem, to wchodzi w obszar mojej świadomości. Jawa jest "powiększonym snem", powiększonym o (wszech)świat. Jawa to nie-skończony sen.

Podobieństwo jawy do snu idzie jeszcze dalej, ponieważ tak samo w trakcie snu nie ma czystego procesu, jak i w okresie jawy. Umysł odbiera ze środowiska szmery i sygnały zakłócające, które wpływają na efekt końcowy, to mogą być banalne szumy, ale również "wizje", czy "para"-działania. Skutek jest poważny, deformacji ulega obraz świata i myślenie jednostek i całych społeczeństw - bywa, że przez wieki i tysiąclecia. Trudno wyobrazić sobie świat bez takich "szeptów i krzyków", ale trzeba wiedzieć, że wprowadzają zniekształcenia w obserwacjach.

Tworzenie abstrakcji w głowie jest łatwiejsze niż w świecie - we śnie (lub fantazjując) to ja produkuję abstrakcje (i szybko) - na jawie rzeczywistość składa pojęcia w fakty. Jawa to sen, który nie ma końca, który śnię pospołu z innymi, innymi tu i teraz, ale też zawsze i wszędzie. Śnię punktowo, prywatnie i indywidualnie, ale zawsze jako element ogólnego snu-jawy.

Przykre jest tylko to, że mój sen jest tak krótki...

136

Page 137: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 4.1 – Pompowanie wszechświata.

... Wiecie, jak się człowiek poważnie zastanowi, jak wgryzie się w historię wszechświata, to od razu mu wyjdzie w takim analitycznym zapale, że kiedyś tam, a nawet jeszcze całkiem niedawno, tutejsza sfera zdarzeń musiała być poddawana pompowaniu. Dosłownie, poddana takiemu podprogowemu pompowaniu, zewnętrznie otrzymywała zasilanie w postaci kwantów czegoś. Inaczej się tego wszystkiego, tak różnie obserwowanego, nie da wyjaśnić. Jest zmiana? Jest. Ale dlaczego to tak przebiega, z czego się wzięło i do czego to dąży, tego inaczej się nie wytłumaczy. Dlaczego fizycy tego nie podnoszą? Ależ podnoszą, nie mogą, ale w modelach do tego się odwołują. Tylko, widzicie, wychodzą z faktów, które obserwują, innych zresztą nie moją, więc obraz wytworzony na samym już wstępie jest zdeformowany – i dalsze tłumaczenie zawiera w sobie defekt. Skutek? Niemożność opisu. Banalne zapętlenie oraz ściana pojęciowa, w sumie nic wielkiego, ale samodzielnie wyjść z tego nie sposób.

Dobrze, to by było względem ogólnego wstępu, rozumiecie, jakoś ten temat musiałem zagaić. Teraz wam pokażę, jak z tych zapętleń się w analizie wydostać. Sprawa w sumie też prosta, tylko trzeba zmienić punkt opisu – zacząć nie od tego, co widzi fizyk, ale poprowadzić opis z pozycji zewnętrznej. To konieczność, sami za chwilę do tego dojdziecie.Od czego wyjdziemy? Od Kosmosu. W takim rozumieniu, że to logiczna i nadrzędna wobec wszechświata "struktura". Używam takiego pojęcia celowo, żeby oddać jej logiczny stan, że to nie totalny chaos czy przypadkowość. To nawiązanie do dawnego rozumienia tego terminu i przy tym najlepsze. Nie wchodźmy teraz w definicje, to nie jest na ten moment konieczne, ale zaznaczam, że trzeba z takiego poziomu w opisie wyjść, żeby można było przejść dalej.

Czyli jest Kosmos, nieskończoność, tak męcząca kosmologów wzorami, no i jest coś oraz nic. I oczywiście ruch czegoś w tym niczym. Co to znaczy "coś", "nic" - to znów darujmy, to przy innej okazji, na inną lekcję to sobie zostawmy. Po prostu, coś pędzi w niczym, i to rzeczywiście pędzi, przecież nie ma żadnych hamulców – no i gdzieś tam w tej nieskończoności wytwarza się sfera. Znów odsyłam bardzo ciekawskich do kolejnej lekcji, ponieważ nie chcę wchodzić aż tak detalicznie, zwłaszcza że to nie jest temat główny. Więc się teraz nie pytajcie, dlaczego i jak tworzy się taka sfera w nieskończonym Kosmosie, jakie muszą być spełnione warunki, żeby taka konstrukcja się wytworzyła. To jest mocno uwarunkowane, ale pomińmy. Powiem na ten moment tylko tyle, że skoro to nieskończoność, to również musi być nieskończenie wiele podobnych do naszego wszechświata bytów i to z nich dociera w to miejsce energia. I że dzieje się to długo i przez określony czas, że ma postać nacisku i zasilania z zewnątrz. I na tym etapie to wystarczy.

137

Page 138: Kwantologia stosowana

Po prostu - przyjmujemy, że jest jednokwantowa sfera, powierzchnia takiej sfery, którą tworzą elementy najmniejsze z najmniejszych, i są to kwanty energii. - Zaistniała w Kosmosie sobie taka sfera, ze swojego otoczenia otrzymuje zasilanie w postaci jednostek czegoś i się zmienia w sposób policzalny i logiczny. A dlatego logiczny, że skoro jest to proces skwantowany, a przecież inny być nie może, to zarazem jest rytm tej zmiany. A to dalej oznacza, że obserwator do zmiany zewnętrzny, nawet jeżeli się fizycznie w niej zawiera, może w takiej zmianie ustalić regułę i ją zastosować do opisu procesu. I to na każdym etapie. Oczywistość. I teraz ważne pytanie do was: co jest w środku? O, rysuję okrąg, w naszym ujęciu sferę, co jest wewnątrz? Oczywiście, pustka. Niczego w tak wyróżnionym zakresie nie ma. Ponownie trzeba zastrzec, że w tej chwili nie zastanawiamy się, co to znaczy zupełne "nic", można to uchwycić logicznie, prawda? Pustka, zero, nicość – tylko słowa, ale chyba dla was przyswajalne... Idziemy dalej. Jest ten ciągły zewnętrzny dopływ energii - warstwa po warstwie, kwant za kwantem energia dociera do tak zarysowanej w Kosmosie sfery.I ważne w tym obrazie: ten strumień energii nie może pobiec dalej, jakby w nieskończoności bez zahamowań się to działo, przecież jest na jego drodze przeszkoda, właśnie ta sfera. A skoro napotyka taką strukturę, to musi się w swoim ruchu skierować się w tę stronę, nie ma innej opcji. - Zmiana w nieskończoności jest zawsze do przodu i tylko do przodu, nie może się zatrzymać, ponieważ jest ciągły ruch - słowem, gdzie się teraz kieruje? Jak myślicie, gdzie te kwanty w tym przebiegu się kierują? Z tyłu naciskają kolejne kwanty energii w ciągłym dopływie – ciągłym w znaczeniu, że on nie ustaje – więc gdzie w tym ujęciu jest ruch "do przodu"? ...Ależ oczywiście, "w dół" - do środka tak wytworzonej sfery. Jeżeli powstanie w Kosmosie taka struktura, a na pewno powstaje, przecież istniejemy, to kolejne kwanty będą warstwa po warstwie spychane w środek, do środka tej struktury. - Bo teraz, już jako oczywistość, tworzy się struktura, zauważcie? Od pierwszej zaistniałej łącznej kwantowo warstwy, jako skutek ciągłego dopływu energii, zaczyna w Kosmosie tworzyć się pole energii oraz jego struktura. Czyli wyznaczone, wyróżnione w nieskończoności zbiorowisko kwantów o zwiększonej w stosunku do otoczenia "gęstości"; odległość między jednostkami jest znacząco mniejsza niż w tle. Też oczywistość, jak dociska z każdej strony, to wewnętrznie musi rosnąć zagęszczenie i spada odległość między elementami.

Co się bowiem dzieje dalej, a to przecież długo się dzieje, bardzo długo? W końcu mówimy o sferze wielkości wszechświata. Co zachodzi i co się dzieje? Wzrasta wewnętrzne ciśnienie. Proste.Jeżeli pompuję sferę, na przykład balon - to we wnętrzu struktury rośnie gęstość i ciśnienie, nie ma innej możliwości, przyznacie. I choć to trwa rzeczywiście ogrom "czasu", mówimy umownie, bo czasu jako takiego jeszcze nie ma, to w pewnej chwili gęstość dochodzi w tym pompowaniu do jakiegoś punktu krytycznego. Takich punktów jest bardzo wiele, praktycznie z każdym "pompnięciem" jest nowy stan, w naszej jednak analizie skupiamy się na tych zasadniczych. Pompuję

138

Page 139: Kwantologia stosowana

jednostkami najmniejszymi z najmniejszych, kwantami czegoś, ale w pewnym momencie ciśnienie jest już tak duże, że muszą pojawić się wewnętrzne skutki – jakoś zauważalne skutki. Rośnie ciśnienie i gęstość, więc odległość kwantu od kwantu spadła z początkowej maksymalnej, więc równej sferze, do bardzo bliskiej; wcześniej kwant od kwantu był skrajnie odległy, dlatego spotkania jednostek należały do rzadkości i były mgnieniowe, obecnie jest to zakres "na kwant", maksymalnie bliskie. Co to oznacza? Że dalszy docisk o jednostkę, kolejne "pompnięcie", dociśnięcie, że to musi wytworzyć efekt. - I teraz się was spytam: jaki efekt? Co zaistnieje, co się zdarzy o to jedno "dopełnienie" sfery dalej?To bardzo ważne w tym zobrazowaniu - pomyślcie, co się dzieje?...

I jak, widzicie?... Otóż to, pojawia się światło - widzę jasność. No, może nie aż tak od razu, ale rzeczywiście pojawia się, zaczyna istnieć to, co fizyk definiuje jako promieniowanie. I znów zastrzeżenie, że to się tak prosto nie dzieje, że są stadia pośrednie, że to przebiega bardzo porządnie, czyli uporządkowane i że ma liczne ograniczenia – ale to omówimy sobie kiedyś tam, przy okazji, jak to się mówi. Najważniejsze jest uświadomić sobie, że w wyniku tego "pompowania" wszechświata rośnie ciśnienie oraz że fakt kwantowy, każda jedynka kwantowa zbliża się do sąsiednich. I że to trwa tak długo, jak może trwać. Czyli tak długo, jak istnieje ten zewnętrzny dopływ energii - ale też tak długo, jak długo można tak dociskać te kwanty. Przecież, zauważcie, to nie może trwać dowolnie długo, to nie może toczyć się w nieskończoność. Zaczęło się, dlatego kres jest pewny. Owszem, kwant to najmniejsze z najmniejszych - ale jednak to "coś" posiada swoje jednostkowe rozmiary. Więc nie można tego ściskać i ściskać, w takim dociskaniu jest oczywisty koniec. I co więcej - i co istotne - moment maksymalnego ucisku, a zarazem ostatni etap w zewnętrznym dociskaniu, ten szczególny moment dla tutejszej sfery, to nakłada się - to dzieje się jednocześnie z chwilą, w której nie można już niczego więcej w tę strukturę wepchnąć. Dopływ energii z zewnątrz się kończy, zasoby w środowisku się wyczerpały, a w sferze zarazem brakuje już miejsca na dalsze dopełnianie, jest maksymalne zbiegnięcie, zbliżenie się jednostek.Czyli ostatnie "dopompowanie" z zewnątrz przypada na chwilę, kiedy ciśnienie wewnątrz wszechświata jest w punkcie maksymalnym, więcej się niczego nie doda. I jest to w tym ujęciu punkt niezwyczajny: to środek procesu. Zmiana dochodziła kolejnymi krokami do środka, a w chwili osiągnięcia tego stanu zmienia się tok zdarzeń. - Z docisku idącego z zewnątrz, zmienia się w nacisk z wnętrza.W środku tak opisywanej zmiany, którą definiuje abstrakcja "świat" czy szerzej "wszechświat" – w osi symetrii tej zmiany dochodzi do zaniku nacisku przychodzącego z zewnątrz, czyli ze środowiska tej struktury, a pojawia się, zaczyna działać nacisk idący z wnętrza, z zakresu podprogowego. - Co ciekawe, w ujęciu fizycznym, takim z poziomu fizyka i eksperymentu, w obu przypadkach jest to nacisk z zakresu "poza", nie do rejestracji. I to też oczywistość, przecież brzegu zmiany w pomiarze prowadzonym fizycznie być nie może, brzeg można postulować, definiować z poziomu Fizyki, ale nie pozostając

139

Page 140: Kwantologia stosowana

w środku. Istotne w takim "pompowaniu" jest to, zauważcie, że tworzą się, że w ciągłej zmianie można wyróżnić punkty węzłowe oraz powiązać je z kolejnymi faktami. Na przykład zachodzą zjawiska, które można dość dobrze określić jako "czas promieniowania" - jako "czas materii" – albo "czas rozumu". Nic przypadkowo się tu nie dzieje - zmiana jest zawsze logiczna i policzalna, i przewidywalna. Choć fizycznie przebiega w dowolnym i pozornie peryferyjnym miejscu, jednak logicznie dzieje się w bardzo ścisłym rozlokowaniu; taki proces dla fizyka i w jego obrazie jest chaosem, jednak to porządek upostaciowany na chaos. Rozumiecie?

Wróćmy do momentu, w którym jest tak gęsto, że pojawia się to, co fizyk opisuje jako promieniowanie. Spróbujcie wyobrazić sobie taką sferę i dokładnie ten moment, kiedy kolejne "pompnięcie" energii z zewnątrz oznacza zapoczątkowanie nowej sytuacji – kiedy tworzą się warunki do zaistnienia fotonu. Zbliżenie jednostek kwantowych jest już takie, że to przełomowe dopełnienie i dociśnięcie inicjuje po całości sfery "stan fotonowy". Czyli pojawia się w zakresie fizyki najmniejsze z najmniejszych, coś rejestrowane fizycznie, już obecne pomiarze. Jak to będzie przebiegało? - Zastanówcie się, jak będzie wyglądał ten moment, dokładnie ten moment? Co może powiedzieć o tym etapie dziejów wszechświata fizyk, na zawsze w zachodzącej zmianie ulokowany obserwator?Macie rację, to będzie wybuch. Oczywiście nie w sensie dosłownym, a nawet zupełnie nie będzie to wybuch, ale chodzi o to, zauważcie, że taki docisk w całej sferze wytworzy jednocześnie - no, z naszej perspektywy jednocześnie - wytworzy takie warunki, że wszędzie się mogą pojawić fotony. To z logicznego punktu widzenia musi trwać i przebiegać z wieloma etapami pośrednimi, to nie jest natychmiast i nie może takie być, ale to rzeczywiście jest prawie że od razu. Po prostu taka struktura w każdym kierunku "wybucha", zaczyna się dla fizyka "jarzyć". Przyrosty faktów w tym "wybuchu" są rzeczywiście olbrzymie – choć, po prawdzie, nic się szczególnego nie dzieje. W ujęciu zewnętrznym niczego szczególnego nie ma. - Ot, proces zmian doszedł do wielkości krytycznej, ciśnienie zagęściło elementy na tyle, że są w bliskości funkcjonalnej, więc kwant od kwantu lokuje się też o kwant – więc w tym punkcie, pod wpływem docisku, coś się musi zadziać. A to coś oznacza, że niezależne wcześniej kwanty się łączą – łączą w pary czy większe zbiory. Taki banał wszechświatowy. Prawda?Kiedy jest to węzłowe dociśnięcie, kiedy kwanty wcześniej odległe od siebie na kwant, teraz stykają się, zachodzi gwałtowna reakcja w ramach całej sfery – spada ciśnienie i gęstość. Dlaczego? Bowiem to, co było "tyknięcie" wcześniej dwoma oddzielnymi elementami, w tym docisku staje się jednostką, z dwu elementów buduje się, lepi w jedność kwant poziomu fizycznego, tutaj fotonów. W sferze teraz jest mniejsza gęstość, i to mniejsza o połowę. Dlatego zmiana, dla której już nie było wolnego toru, może biec dalej. I biegnie, bo z zewnątrz ciągle jeszcze dopływa energia.

I co się dzieje? Kolejne dociskania, to nowe i kolejne poziomy, to kolejne punkty węzłowe procesu – i kolejne fakty rzeczywistości. I

140

Page 141: Kwantologia stosowana

ich obserwacja fizyczna. Wszystko to, co fizyk może postrzegać, to buduje się w kolejnych "dopełnieniach", powstaje piramida elementów - od najprostszych, czyli dla fizyka bezmasowych fotonów, co jest, nawiasem, logiczną głupotą - bo jak "coś" może być bez masy? Można mówić, że jest poniżej mierzenia, ale nie bez masy, sami chyba to przyznacie?... Buduje się wszystko możliwe, aż po szczyt piramidy, po świadomego widza tego wszystkiego.W sumie, ponieważ chodzi o sferę słusznych rozmiarów, a też wielu poziomów, proces zapełniania się trwa. Nieco trwa...

I teraz zmieniamy – obecnie najwyższy już czas na zmianę punktu w opisie. O ile wcześniej byliśmy umiejscowieni zewnętrznie, obecnie zajmujemy pozycję fizyka, czyli umieszczamy się wewnątrz świata i procesu.I co? Widzicie? Tak, teraz już widać, bo jest światło. Ale, to też musicie uwzględnić w swoim ujęciu - to, że widzicie, to jest efekt tego, że jako byt, że jako fizyk, jesteście w punkcie szczególnym, w środku całego procesu. Nie wcześniej, bo jeszcze nie było aż tak gęsto, żeby osobowość fizyczna mogła się pojawić, rozumna osoba, i to trzeba podkreślić. Ale również nie później, bo później już nie będzie tak gęsto, żeby rozum mógł się wytworzyć. Zaistnienie, nasze zaistnienie w procesie zachodzącym w sferze, to punkt, zauważcie, dosłownie punkt. I warto to sobie uzmysłowić.

I co widzi fizyk, kiedy z tego wybranego miejsca obserwuje świat i jego przemiany? Co widzi w przeszłość, bo przyszłości oczywiście w tym ujęciu nie ma. Co postrzega?Pomogę wam, macie już wcześniejszy obraz zewnętrzny, wiecie, jak w detalach to się "pompowało", a obecnie obserwujecie to samo, tylko że od środka, jako uczestnicy tego procesu, i co?... Przecież to w opisie fizyka jest już zawarte, znane, opisane wzorami, nawet dość dobrze zrozumiane. To jest właśnie ten tak zwany "wielki wybuch", co to żadnym wybuchem nie był. Przecież fizyk w swoim działaniu i opisywaniu może jedynie do tego krytycznego zakresu dojść – tego, kiedy w strukturze wszechświata zaistniało ciśnienie odpowiadające stanowi fotonów. Wcześniejszego żadnym sposobem nie sięgnie, a jak będzie próbował, bo przecież próbuje, to napotka ścianę. Dosłownie ścianę w postaci jednolitego obrazu "punktu zero". A kiedy będzie się starał, napinał i szukał faktów "przed", napotka takie dziwy i sprzeczności, będzie opisywał biegnące w nieskończoność proste, że się w tym pogubi. Bo jak, powiedzcie sami, jak biedaczek może w takim wewnętrznym i z wnętrza budowanym ujęciu rozdzielić zjawiska? Jak może podzielić i zdefiniować, że to Kosmos, a to wszechświat, że to wnętrze, a to dopełnienie w postaci bezkresnego tła? Nie może. Dla fizyka zmiana dąży do nieskończoności, więc zaczyna zliczać nieskończony proces. A to, przyznacie, zadanie również nieskończone. - Oczywiście broni się przed tym, wyrzuca powiązane z nieskończonością znaczki, ale w głębokim sensie nigdy się od tego nie uwalnia. Przecież, kiedy się stara, tak w pocie czoła i przy skręcie szarych komórek, opisać to, co się dzieje w osobliwości – chcąc czy nie, ale zlicza bezkres. I popada w sprzeczności. Ale jeżeli powie w samoograniczeniu, że tu i tu się zaczęło to, co

141

Page 142: Kwantologia stosowana

mam za czas i przestrzeń, to jakoś sobie z tym poradzi. - Jeżeli w działaniu zrezygnuje z ambicji wyjaśniania wszystkiego, to zadanie sprawnie policzy, i nawet będzie się zgadzało.Ale, tego nie muszę podkreślać, fizyk też człowiek, chce wiedzieć, co w procesie się działo "przed", też chce wyjaśnić, dlaczego oraz skąd – no i co dalej, zrozumiałe, prawda? Tylko że, widzicie, sam tego nie zrobi, bo nie może. Bez zewnętrznego dopełnienia tego nie przeprowadzi. Tak po prostu, nie przeprowadzi.

Ale zastanówcie się, wyobraźcie sobie, jak fizyk w tym swoim, tak upartym dążeniu do początkowej "ściany", jak opisze, jak "zobaczy" i jak abstrakcyjnie to zdefiniuje? Wybuch, to już padło. Ale skąd i dlaczego tak? Przypomnijcie sobie, co się zadziało, kiedy sfera osiągnęła poziom krytyczny dla fotonów. Właśnie, wybuchło. Ale jak wybuchło? Wszechkierunkowo i jednocześnie. W ujęciu, w obrazie "z wnętrza", tak to musi się ukazać. Przecież od tego momentu zaczyna się liczyć wszystko, czym fizyk dysponuje - i zaczyna się tak "od razu", po całości. Oraz, co więcej, bardzo jednorodnie - przecież te same warunki wytworzyły się wszędzie. Tak jednorodne, że prawie identyczne.Jak taki proces zdefiniować, kiedy przyrosty zdarzeń osiągają stan prawie nieskończony? Można jako inflacja czy podobnie. Dlatego tak, ponieważ w tym ujęciu od środka tak właśnie to wygląda, i nie może inaczej. Opis prowadzony ze środka poszczególne "tyknięcia" procesu musi definiować maksymalnie małymi, więc z naszej rozbudowanej już perspektywy to rzeczywiście prezentuje się prawie natychmiast. Jak w każdym kierunku zachodzi zmiana o tych samych cechach, a dzieje się to w bardzo krótkim zakresie, to opis tego faktu musi przybrać formę wybuchu – w spojrzeniu od wewnątrz to konieczność.

A później, rozumiecie, dzieje się dalsze. Czyli te wspomniane elektrony czy atomy, czy rozumy - to już tylko kolejne fazy procesu. Że toczy się to tylko do czasu? Że oddala od siebie, że rozpada? Że krytyczna w tym ujęciu wartość środkowa, a więc ostatnie "dopompowanie" sfery - że to skutkuje już faktycznym wybuchem, jednak tym razem w nieskończoność Kosmosu – że fizykowi prezentuje się to jako oddalanie z narastającym przyspieszeniem, i że koniec tym samym już widać? ...Cóż, fakt. I choć może to całościowo smutne, to jednak – z drugiej strony biorąc - daje się w swojej zmiennej, ciekawej formule kilka lat podziwiać. A nawet daje się zrozumieć, jak widzicie. A tak po dalsze, i to też trzeba uwzględnić, że my tu i teraz, zaś inni "kiedyś" i "gdzieś".

W sumie banalny proces. Prawda? ...

142

Page 143: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 4.2 – Materia, itd.

Nie lubię, koledzy, lata, tak mam. A wszystko to przez szkołę. No, kiedyś chodziłem do szkoły, koledzy, prawdę mówię, nie kłamię. To dawno było, nie ukrywam faktu, ale chodziłem. Nawet się czegoś też nauczyłem, nie śmiejcie się, tak było. No i dlatego właśnie lata z tego powodu nie lubię, tak się życiorys potoczył.

Bo to, widzicie, koledzy, raz nam fizyczna baba zaniemogła, się w szkole nie pojawiła i jednego w zastępstwie nam podstawili, żeby z wiedzą zapoznawał. Owszem, koledzy, fizykę to ja nawet lubiłem, do tego czasu lubiłem. Nie powiem, coś przynieść albo zanieść, to ja zawsze pierwszy, no i ocena do tego odpowiednia. Tylko że jak się ta fizyczna rozkraczyła i fizyczny nastał, to się zmieniło. Jakoś tak nosić już niczego nie trzeba było, więc, koledzy, ocena mniej się dobra pokazała. A tu mamuś naciska, kieszonkowego drobniaka na tamto i to żałuje, ucz się, ciągle powiada. Słowem, koledzy, jakoś tak się niemiło zrobiło.

Nic to, sobie myślę, zawezmę się w sobie i ocenę dobrą wyrobię, a co, stać mnie, tak sobie myślę. No i tak to było, że już lato się zaczynało robić, czyli wakacje w szkolnym budynku miały być. A jak wakacje, to i sumowanie roku, oceny wystawiają. Ale jak mają taką ocenę wystawić, jak pod moim nazwaniem żadnego objawu, nic, zero i mniej nawet. Dlatego, kumacie, ta zawziętość była we mnie szalona zaszła, żeby punktację wyrobić.

Walę więc ci ja do fizycznego, tak a tak mu mówię, ja to oceniany chciałbym być, niech mi da coś ekstra do nauki, bo z ambicjami, no i mamuś dusi, tak mówię. Pomyślał, coś tam w kajeciku poczytał, no i rzuca temat do przedyskutowania ze sobą, to na początek, a dalej z nim, czyli przy przepytywaniu. Nie powiem, rzucił tematem, że mi się w szparce pot ciurkiem pojawił. Poczytajcie, mówi do mnie, co to jest materia. Zastanów się, mówi, czym jest promieniowanie, no i czym materia. A jak już będziesz wiedział, to daj znać.

Widzicie, koledzy, zażył mnie. Chyba zemścić się za coś ze swojego życiorysu chciał się na mnie, tak sobie po latach myślę. Bo czy w normalnym czerepie taka nienormalna myśl może się zagnieździć? Czy rozumna istota tak może postępować? - Bo ja wiem, koledzy, niech i by był spytał o żabkę, co to sobie skacze w dal i trzeba wzorkiem te skoki przeliczyć, rozumie się, fizyka pierwsza klasa, a może i nawet druga, oczywista jasność tematyczna. Niechby nawet, jego tam mać, pociągi sobie przeciwne jadące kazał sumować w prędkości i w przestrzeni spotkanie kazał wyznaczyć, też się rozumie, to poza i w szczególności plan lekcyjny nie wystaje, to logiką można objąć i liczbami przedstawić. Ale, koledzy, nie, taka fizyczność jedna się pytaniem na mnie rzuca, czy promieniowanie to materia. A co, ja to filozof jaki, rozum na loterii wylosowałem, żeby na takie dylematy

143

Page 144: Kwantologia stosowana

wygadywać byle co?

Nic to, fizyczny zamknął kajecik, czyli sprawa ogłoszona. Co mi w nieszczęściu było robić, musiałem się do tematu przygotować. Sami, koledzy, rozumiecie, musiałem. Życiowa konieczność była.

Siadam, książkę wyciągam, czytam. Tak, koledzy, czytam. Powiem wam prawdę, czytam i się zastanawiam. Bo w takiej książce to piszą tak jakoś, że człowiek spojrzy z prawej, widzi jedno, a spojrzy sobie z lewej, to inne. I bądź tu, człowieku, oświeconym. Niby, prawdę i tylko prawdę wam powiem, niby piszą, że materia to takie coś, co w badaniu się namacalnie może objawić, rozumiecie. Jak złapiesz coś takiego atomowego lub podobnie, to materia, a jak foton taki albo z tego zakresu, to promieniowanie. I wszystko pokazane na ładnych obrazkach, wykresami poznaczone. Tu tabelka z pierwiastkami, tam widmo promieniste się rozciąga. Słowem, koledzy, jasność taka się snuje, że nic z tego nie wiadomo. Sam wie, koledzy, też tak miałem. Przecież logiki w tym nie ma nic a nic, za grosz nie ma. Ale tak piszą tacy, co to sobie różne tam przed nazwiskiem tytularne skróty nadają. Pewnie wiedzą, co mówią i piszą. Tak myślę. Skoro materia to jaka grudka czegoś, sobie tak myślę w tym delektowaniu fizycznej wiedzy, to czym jest owa druga możliwość realna, czyli promienistość, to już nie materia? Faktem pewnym to jest, że fizyczni tak sobie tenże świat podzielili. Jak złapią w szczypczyki czy inne zderzacze, to w materialne tabelki i schematy to notują, ale jak tylko poczują, tak ogólnie to kreślę, koledzy, to to już za promieniowanie liczą. Niby jasne, ale jednak niejasne. - Czym się promieniowanie od materii różni, oprócz tego, że się rożni, tego w ząb nie pojmuję. Czytam i nie pojmuję.

A najgorsze to było, widzicie, że lato już było. No i ja, bo jakże inaczej mogło być, sobie te fizykalne dylematy na słoneczku byłem czytałem. Ja o promieniowaniu czytam logiczne wywody, że ono takie i takie, a tu jarzy się gwiazda w niedalekiej bliskości i mnie tym promieniowaniem obejmuje. Tak całego, rozumiecie, obejmuje, od tej zamyślonej fizycznym problemem głowy, po stopę też zamyśloną. Bo, tak to mam, jak już w myślenie idę, to po całości, rozumiecie. No, po wszystkim się zawziąłem. Cóż powiedzieć, koledzy, jedna godzina minęła, druga i trzecia, ja co prawda dalej nic o materialnym świecie pewnego nie wiem, ale za to moje cielesne upostaciowanie od tego wystawiania na słoneczko i jego promieniste działanie zrobiło się mniej ciekawe. Cóż, koledzy i pozostali, zaczerwieniłem się. Tak po całości.

Nie powiem, początkowo boleć nie bolało, tylko coraz mniej mi się to podobało, w taki buraczany kolor to szło. A ja, koledzy, jakoś tak mam, że buraczków nie lubię. Pojmujecie, w tych okolicznościach natury naukowa fizyczność się w czasową dal odsunęła, a porą nocną zupełnie się w przeszłość mocno odsunęła. Cóż powiedzieć, koledzy, bolało, że niech to jasna taka i ciasna weźmie. Lato, rozumiecie, lato i nauka materialnej fizyki mi wszystkimi bokami wychodziła. Nie dziwcie się, że od tej pory w letnie dni słoneczka bezpośrednio nie tykam. Wyjdę, nie powiem, w

144

Page 145: Kwantologia stosowana

dal sobie spojrzę, ale z ostrożnością należytą i szacunkiem, ręką jasność przesłaniam i od promieniowania się opędzam, materią sobie cienistość zapewniam. Rozumiecie.

Koledzy, niech tam, żeby tylko tak to było, że człowiek buraka na cielesności i duszy przypominał, ścierpiałbym, pies to macał. Ale, widzicie, egzamin na ocenianie miał być, poważny i przyszłościowy. I mamuśka naciskali, rozumiecie. Idę ja na to pytanko. Mówię, że czytałem oraz że fizykę osobiście i cieleśnie doznałem, że gotowy z wyrokiem losu jestem się spotkać i że czas nadszedł. I tak się stało, rozumiecie, spotkałem swoje przeznaczenie.

Więc jak, pyta fizyczny i popatruje, wiesz już? Wiem, mówię, sobie poczytałem i wiem. Materia to jest wszystko, co jest. Atomy i też te inne, te fotony, to wszystko materia, mówię. Tu wszędzie, ręką ciągnę z lewa na prawo, tu wszystko materia.Spojrzał fizyczny na mnie. Ale jakoś tak nie z tej ziemi to było w ogólności spojrzenie. Chyba się zdziwił, tak myślę. Tak, mówię, to wszystko materia jest. Jak coś jest, to materia to jest. Nie może być inaczej.Jeszcze dziwniej spojrzał i się pyta, czy na pewno czytałem tematy polecone. Czytałem, mówię, nawet doświadczalnie poznałem materię z gwiazdy naszej codziennej, i pokazuję tu i tam ciało czerwone tak, że aż biło po oczach. Materię promienistą osobiście doznałem w jej pracy, eksperymentalnie i aż do boleści.

Widzę, że osobnik w ząb logiki głębokiej i filozoficznej pojąć nie może, się tylko do swojego fizycznego kajecika tak dalece stosuje, że poza temat namacalnie naukowy wyjść nie potrafi. Mówię mu więc w przystępny sposób, tłumaczę prostacko i odpowiednio, że gdyby z góry na mnie nie materia, ale tylko promieniowanie spływało, to w chwili aktualnej tak bym nie wyglądał. Że to materia z materią się musiały spotkać, czyli moje cielesne materialne struktury zostały potrącone w czasie i przestrzeni przez materialne promieniowanie. No i że to cholernie boli. Cóż powiedzieć, koledzy, widzę ja, że osobnik dalej nie rozumuje w poziomie i należycie i za moim, sami przyznacie, wielce subtelnym wywodem nie nadąża myślowo. Cóż, fizyczny był, dlatego tak opornie to szło. Dlatego przystąpiłem do pogłębionej analizy tematycznej i po argumentację z wysokiego lotu sięgam. Promieniowanie, mówię, w świecie to część materii, takie lokalne skupienie energetyczne to w całej możliwości jest. Dlatego, mówię, jak już sobie fizyczność wszystko w otoczeniu poklasyfikowała, to tak jej wyszło - jednak to materia. Tak w ogólności i najbardziej podstawowo to jest materia. Bo skoro to jest, to musi być to materią. Fakt, dalej tłumaczę, można sobie, dla wygody czy jakoś tak, stan wyróżnić i powiedzieć, że tyle a tyle czegoś i że tak a tak się na oko czy w przyrządzie pokazujące, że to materia, tak można sobie w celu ułatwienia zrobić. A to inne, już z tego a tego zbudowane, w też celu wyjaśnienia, to nazwać promieniowaniem. Wola człowiecza, tak można to ponazywać. Ale, dalej tłumaczę, to tylko etykietka i pojęciowe słownictwo, abstrakcyjne zawołanie, co by sobie fizyczni

145

Page 146: Kwantologia stosowana

mogli powiedzieć o tym lub owym. Nic innego to być nie może, jako że każdy elementowy i poznawalny fakt jest materią. W sensie takim i podstawowym musi być materią - jak jest, to jest materią. Zgoda, tłumaczę jasno, żeby zmieszania w nazywaniu nie było, można jeszcze kolejnej etykietki słownej się dopracować, na ten przykład wszystko energią zamianować. Tylko że znów chodzi o nazewnictwo i wyrazistość pojmowania, a nie o treściową fundamentalnie i głęboko istniejącą prawdę. Bo ten fundament to zawsze materialny jest. Nie może być inny.

Cisza się zrobiła, bo mi chwilowo tematu zabrakło, ale widzę, że w fizycznym jakieś procesy dziwne zachodzą. Nic to, myślę sobie, no i dalej wnioski uczone snuję o fizyce. Bo to jest tak, tłumaczę, w świecie labolatoryjni coś ustalą i tak już zostaje. A przecież nie ma w realności naszej rzeczywistej niczego odrębnego, jedno się w kolejne przemienia, materia w promieniowanie zgodnie z wzorem się przeobraża lub odwrotnie, więc z tego wniosek jest jeden i pewny, że to to samo. Bo jakby to było co innego, to by nic nie było, bo żadne atomy by nie wybuchały. Co najwyżej o stanie skupienia sobie można gadać, czyli że do takiego zbrylenia to promieniowanie, że w dalszym to materialnie atomiaste – oraz że tyle a tyle czegoś robi w tym liczeniu różnicę. Coś, substancja jakaś, to zawsze materia, filozoficznie i głęboko to materia. I realność. - A jak tam sobie kto to słownie dookreśli, to już jego sprawa.

I na koniec w fizycznego takim wnioskiem rzucam, że tak prawdą, na poziomie maksymalnym jest to, że ani promieniowania nie ma, ani i materii, ale tylko chwilowy stan zbiegnięcia jednostek kwantowych, co to je kiedyś tam filozoficzni atomami nazwali. Takie mniej albo i więcej połączone elementy, zawsze jeno chwilowe i dynamicznie w swojej zmienności zbrylenia, że tylko takie coś fizyczny może na swoje patrzałki przeróżne obserwować. Promieniowanie to materia, a materia to promieniowanie, mówię. Tylko osobnik opisujący to się w swojej procedurze raz na jednym fiksuje, a raz na drugim. No i, w przystępny sposób mówię, żeby zrozumiał, badający całości przez to nie widzi, szczegółami go świat przerzuca.

Nie powiem, koledzy, żeby fizyczny sięgnął był tej oczywistej, dla was przecież jasnej prawdy materialnej i promienistej. Patrzył się na mnie i patrzył, nawet coś tam nerwowo w swoim kajeciku szukał, ale widać niczego sensownego nie znalazł, bo nic nie powiedział. I za drzwi na koniec wyrzucił. Nie powiem, tróję postawił, do klasy przeszedłem, mamuśka też się w rygorze finansowym już nie upierała, więc generalnie minęło. A w kolejnej klasie znów fizyczna była, więc kłopoty się skończyły. I tak to zeszło.

Ale, rozumiecie, koledzy, lata to ja od tej pory nie lubię, jego materialnego promieniowania nie cierpię.

146

Page 147: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 4.3 – Czarne dziury.

Widzę, że kolega fizyk nerwowo się wierci. Proszę, niech kolega w swoich emocjach wyhamuje, może się kolega czegoś nowego dowie, nie wszystko już o czarnych dziurach zostało powiedziane. Tak, kolego, nie wszystko, zapewniam. Kolega się przekona. Kolega wysłucha oraz się zastanowi, a później się na pewno przekona. - Czarne dziury to dorobek fizyków, przyznaję, kolego - ale wy tak nie chwytajcie się tych ciemnych dołów, jak pijany płotu. Bo czasami, kolego fizyku, w swoim opisywaniu warto oddalić się, spojrzeć z boku – bo wówczas więcej widać. Tak, kolego, więcej widać.Kolega się obraża, kolega się boczy – kolega, że tak to powiem, nie dopasował się swoim zachowaniem do powagi sytuacji. Kolega, mówić to przykro, nie zgłębił tematu. No, nie, kolego fizyku, zapewniam, że kolega nie zgłębił. Wzory wzorami, trzeba powiedzieć, że dobrze pokazują treść, tylko, kolega zauważy, kolega źle je interpretuje, w ich wymowę należycie i uważnie się nie wsłuchuje. Tak, kolego, w ich nieskończony zaśpiew kolega się mało dokładnie wsłuchuje. A to skutkuje. Tak, kolego, to skutkuje.

Czarna dziura to czarna dziura, prawda. Czyli rowerem dojechać tam nie można, autostop też odpada, wszystko oczywiste. I dlatego taki temat najlepszy na wieczorną a wakacyjną pogawędkę, prawda, kolego? Wyjechali wszyscy nasi podopieczni na wakacje, czas należy spędzać w kulturalnym towarzystwie, normy społecznie akceptowalne spełniać i poważnie się nad wszystkim zastanowić. I my, kolego z fizycznych, właśnie taki temat obierzemy do rozmowy, a co, można. Jak, kolego, można?No to jedziem, panie kochany, z tym dołem bez dna.

Powiada kolega, a kolega to powiada za tymi swoimi wzorkami, że tę czeluść można zasypywać energią i zasypywać, tak po nieskończoność i w ogóle. I kolega ma rację. Tak, kolego, kolega ma rację. Ja tej wiedzy wzorkowej nie zaprzeczam, ona słuszna w swojej wymowie jest i wszelako. Niech kolega poczeka, zaraz przejdziemy do rzeczy, ale trzeba temat związać, w szeregu czasowym i przestrzennym ustawić, z całością poznania czarnych dziur połączyć. Kolega fizyczny, więc kolega niecierpliwy, a tak nie sposób, trzeba krok po kroku, się w temacie rozsmakować, szczegółami go zgłębić. Się rozumie.Nie, kolego, tego się tak w nieskończoność zapełniać nie daje, to wzorki też koledze mówią. Tak, kolego, mówią. Tylko kolega, jak to już wyżej głośno padło, kolega w tę melodyjkę słabo zasłuchany - a może zupełnie na nią głuchy, niestety.

Bo co te wzorki koledze i wszystkim oznajmiają, co w swej nowinie głoszą? Że proces biegnie i biegnie, że energetyczne jednostki, a więc kwanty, że to się zapada w tę czeluść bezdenną nieskończenie, że diabli wiedzą, co się tam czyni – no i już zupełnie rozeznania nie ma, co się z tym zapadłym dalej dzieje? Wyleci to gdzieś, czy

147

Page 148: Kwantologia stosowana

tak na wieczność zostaje w tej głębinie? Kolega przyzna, że tak w zarysie schematycznie zgrubnym to idzie, kolega przyzna?I dobrze kolega robi, że przyznaje, bo kolega inaczej tego, jako w swojej fizycznej obserwacji byt wewnętrzny, nie zdefiniuje. Trzeba to w całości potwierdzić, że dla kolegi w obserwacji oraz w opisie inaczej się to nie może prezentować. Taka porcja czegoś, co w taki dziurawy, no i świetlnie czarny dół, taka tam porcyjka materialnej cielesności, to w podążaniu do sedna gdzieś tam, to nigdy nie może w fizycznym ujmowaniu wyhamować. Spada sobie i spada.To trzeba podkreślić i nagłośnić maksymalnie: w opisie, który jest możliwy od wewnątrz, w opisie prowadzonym w ramach procesu, kiedy się opierać na elementach dążących do czarnej dziury – w takim to ujęciu nie ma ma końca, nie ma zatrzymania, nie ma chwili zero. I nie jest ważne, co taką "chwilą zero" miałoby być, jej w fizycznym procesie być nie może. I w opisie jej być tym samym nie może.

Dlaczego? Kolega fizyk się wyrywa i gardłuje, dlaczego? - Ależ, to oczywiste, kolego, jasne jak czarna dziura. Przecież, kolego fizyku, kolega to sobie przedstawi wyraźnie, że w opisie, że w procesie, kiedy zachodzi moment zatrzymania, znów bez definiowania, co to znaczy - ale w takiej chwili kolega już nie się nie liczy w analizie, odpada z tego peletonu. Tak, kolego fizyku, w chwili, kiedy proces opisywany ulega zatrzymaniu, kiedy ustaje, w tej to chwili opis i wszelka obserwacja się kończy. Nie ma już w analizie zmiany, więc co kolega chce opisywać, ha? Kolega może, a nawet musi prowadzić opis do takiego momentu, może później, o ile coś w środowisku daje się wyróżnić i powiązać z poprzednim rytmem, ale "w punkcie", w chwili zatrzymania wszelkie działanie ustaje – po prostu nie ma żadnego opisu w tym miejscu.Jak powiedziałem, kolego, jeżeli kolega fizycznie coś dalej z tym wcześniejszym powiąże, jeżeli pominie w analizie, jeżeli niejako w działaniu opisującym przeskoczy ponad miejscem zerowym zmiany, to działanie może biec dalej – ale jeżeli się tego nie uczyni, to się albo ginie w ciągu nieskończonego zapadania na przykład, albo opis się definitywnie urywa. I nie może być inaczej, kolego.

Niech kolega zauważy w swojej fizycznej procedurze, że kolega jest związany integralnie ze zmianą – coś doży do czarnej dziury, nawet się przedostaje przez jej horyzont i zapada się dalej, ale analiza cały czas, bo inaczej nie może to być uchwycone, trzyma się faktów w trakcie zmiany. To jest najbanalniejszy w swojej procedurze ciąg nieskończony, zbliża się do stanu granicznego, ale nigdy w takim, od wewnątrz i w powiązaniu z procesem zachodzenia, nigdy tej linii krytycznej nie może osiągnąć. Bo kiedy osiąga, nie ma obserwacji i opisu – kiedy jest śmierć, nie ma życia. Proste, kolego?Proces dla kolegi biegnie tak długo, jak jest zmiana, przecież nie ma fizycznego opisu, jak nie ma elementów w przemieszczaniu się – po prostu nie ma. Dlatego kolega w tym swoim dążeniu do punktu, w takim działaniu drobi i drobi, i coraz bardziej drobi, bada małe i coraz mniejsze przedziału czasu i przestrzeni, stara się kolega to zapełnić wzorami i je zrozumieć – tylko że to działanie z zasady, z samej zasady procesu jest nie skończone, się nie może skończyć. I nigdy się nie skończy. Kolega to chwyta?

148

Page 149: Kwantologia stosowana

Dobrze, idziemy dalej, bo dalsze jak najbardziej w tym opisie jest i się domaga pokazania.Czy obrazowanie zapadania się w czarnej dziurze, które prezentuje kolega fizyk, to wszystko? I oczywista odpowiedź: nie. To jeden z możliwych sposobów, konieczny jako pierwszy, ale nie jedyny. Jest bowiem drugi, filozoficzny – czyli zewnętrzny. Tak, kolego fizyku, jest jeszcze filozoficzny. I warto go poznać.Co w nim ciekawego, kolega pyta. A to, że wnosi inne spojrzenie i inny wniosek co do zapaści. Tak, kolego, inny, dopełniający, no i przez to ważny.

Pytanie wstępne w tym etapie: do jakiego momentu, jak długo może w kierunku czarnej dziury podążać kwant energii, kwant czegoś? - Jak kolega myśli?Kolega nie wie, kolega się zastanawia, kolega wątpi, że to można w liczbach czy jakoś podać. I kolega się myli, to dziecinnie prosto można zdefiniować. Tak, dziecinnie prosto, kolego.Jak długo biegnie proces zapaści w czarnej dziurze? Tak długo, jak może biec.Tak, kolego, tak brzmi definicja tego procesu w ujęciu zewnętrznym i filozoficznym. Kolega się śmieje, kolega się krzywi, kolega puka się w czoło – i kolega źle robi. To wbrew pozorom jest ostateczne i definitywne, a przy tym wartościowe opisanie zmiany, która tutaj kończy się zapaścią w czarnym dole. Proces toczy się tak długo, aż się naturalnie zatrzymuje. Zapaść trwa tak długo, jak może trwać. Kolego, proszę o powagę - i proszę o spokojne zastanowienie się.

Co to znaczy, że proces może biec do momentu zatrzymania? To nie jest, mimo słownej formuły, byle jakie stwierdzenie, za nim kryje się konstatacja, że zmiana, to po pierwsze, ma swój koniec, ale po drugie, że jest to koniec związany z gromadzącymi się w zbiorze, a więc tu w czarnej dziurze, elementami. Po prostu, kolego, nie ma w zmianie ciągu nieskończonego, ponieważ ściskanie do siebie faktów, czyli kwantów, takie dociskanie nie może biec nieskończenie. Jakie by te kwanty małe nie były, to jest kres tego docisku – jest stan, kiedy już nic więcej wcisnąć w strukturę się nie daje. Czy wynika to z braku miejsca w tej strukturze, czy z braku siły, która może być wywarta na zmianę, to już nie takie istotne, liczy się to, że w całościowym układzie, czyli we wszechświecie, nie można pokonać pewnej granicznej gęstości.

Kolega przyjmuje to do wiadomości, kolega jest zainteresowany, to dobrze, widać postęp we wzajemnych relacjach.Ale to oczywiście nie wszystko, analiza zewnętrzna takiego faktu i stanu jest znacznie bardziej rozbudowana. Proszę, niech kolega to sobie odnotuje, że maksymalna zapaść w postaci czarnej dziury, tak nieuchwytna w fizycznym ujęciu, staje się banałem i koniecznością, to musi zajść. Ale ma też swoje, dla fizyki, ciekawe konsekwencje. Jakie, kolega pyta, i słusznie, że kolega pyta. Taki obiekt jest z punktu widzenia fizyka, po pierwsze, poza fizyką, nie wchodzi już w opis, jest tym sławetnym punktem – a po drugie, posiada rozmiary znaczące. Tak, kolego, to może być obiekt ogromny, zawalidroga na

149

Page 150: Kwantologia stosowana

wielkim dystansie, a logicznie jest punktem. Dlaczego? A jak sobie kolega to zdefiniuje, kiedy wewnątrz takiego obiektu nie ma żadnego ruchu i żadnej wyróżnialnej składowej? Jak kolega opisze obiekt, w którym nie ma części składowych? No pewnie, to punkt. A jako taki, nie istnieje w obrębie fizycznego doznania.Ech, kolego, chwileczkę. Tu nie omawiamy skutków zewnętrznych tej jednostki, tylko odnoszę to do tego, co kolega może zrobić w takim opisywaniu. To, że kolega widzi skutki istnienia czarnej dziury, a więc, że coś wpadając do leja się rozgrzewa i emituje, że paruje i podobnie – kolego, to ujęcie właśnie zewnętrzne, już spoza procesu dostępnego w fizycznym opisie. To, że kolega coś widzi, to znaczy, że kolega w swojej niecierpliwości wychodzi z roli fizyka i się w filozofa, w obserwatora zewnętrznego zmienia. Tak, kolego fizyku, w takim ujęciu kolega staje się filozofem, porzuca wybrane miejsce obserwacji, zmienia układ odniesienia – i widzi to, co już lokuje się poza opisem. Ja mogę to zrobić, kolega nie. A kiedy kolega tak czyni, popełnia błąd interpretacyjny. Że konieczny, że to wnosi w poznanie wartość, oczywiście prawda, ale to logiczny błąd, który w badaniu fałszuje wynik.

I teraz pytanie: co się dzieje, kiedy czarna dziura zapełnia się i osiąga stan maksymalny? A raczej, żeby nieco przeskoczyć w naszej analizie, co się dzieje, kiedy jedna wcześniej wyróżniona warstwa procesu - albo jakaś "grudka" materii - kiedy osiąga stan punktu, kiedy nie już ma elementów składowych i jest jednostka, punkt? Co dalej?Kolega fizyk się zastanawia, się zastanawia – i co? I tak, kolego, i nie. Owszem, wzory dobrze podpowiadają. Coś się dzieje, energia się przedostaje przez czarną dziurę i gdzieś tam się ponownie jako fakt wprzęga w budowanie dalszego.Wszystko prawda, tylko że to nie jest pełna prawda. Tak, kolego, w procesie kwant dochodzi do "ściany", czyli maksymalnego ścisku – i odbija się od tej ściany. Co jest postępem, kiedy staje się przed ścianą czy na krawędzi? Odwrócić się i pójść przed siebie. Kwanty w "punkcie zero" mają jedyną możliwą drogę: przed siebie. Ale to w tym procesie oznacza, że zmiana odwraca swój kierunek zachodzenia, z wcześniejszej "do" centrum, teraz staje się "od" centrum. I tym samym dalszy ciąg toczy się dokładnie odwrotnie. - Ale, zwracam na to uwagę koledze, zawsze jest to kierunek "do przodu", i to chyba coś koledze mówi, prawda?To, co w ujęciu logicznym jest zawsze zmianą "do przodu", kolego z fizycznych – dokładnie ten sam ciąg zmiany w ujęciu fizycznym, ale w odniesieniu z osobliwością i wobec niej, to biegnie w zapętleniu i w zakrzywieniu. Czyli, kiedy zmiana dociera do punktu osobliwego zmiany, odbija się od niej – i zawraca, wraca kwant po kwancie do obszaru zmiany; nie może nigdzie uciec, zasadniczo nie może, choć są wyjątki, no i wraca. I buduje wszystko dalsze po drodze. Postęp w tak opisywanej zmianie oznacza, że proces dociera do brzegu, no i się zakrzywia. I to tak długo, kolego trwa, z wielokrotnym takim zakrzywianiem. Logicznie prosta i zmiana zawsze "do przodu", fizycznie zapętlenie.Tak po wielekroć zapętlenie.

150

Page 151: Kwantologia stosowana

I teraz, kolego, kolejne ważne pytanie: gdzie, w czym, kiedy taka kwantowa, teraz już lustrzanie odbita energia się pojawia? Bo że w czymś i gdzieś się pojawia, to oczywistość.No, kolego, gdzie? Przecież to oczywiste: w tym naszym świecie, i zawsze tylko w tym. Że o tyknięcie kwantowe później, to już w tym ujęciu nie ma znaczenia, ale istotne jest to, że to ten sam świat, że to nasz wszechświat. I to, że ta energia, tym razem podprogowo, a więc niezauważalnie dla fizyka, zasila rzeczywistość. Kolega to chwyta, kolega widzi skutki?Niech sobie kolega to przedstawi na podobieństwo krążenia wody na globie. Tu chmura, tam deszczyk, tam lodowiec – to się znów topi i wchodzi w zakres podprogowy, a później wybija źródłem. No i czarna dziura to nic innego, do dokładnie to samo. Energia krąży, zapada się i wytryska, no i ponownie zasila kwantami wszystkie struktury we wszechświecie. Że w tym obiegu są zależności, że posiada zmiana swoje uwarunkowania – ależ oczywiście, ależ pewnie. Tylko że w tym momencie to nie jest ważne, szczegóły oraz szczególiki to sobie na inną okazję zostaną, i na lepszy nastrój kolegi.

Tak, kolego fizyku, energia poprzez czarne doły zasila od spodu, w takim kwantowym kołowaniu, wszelkie konstrukcje, które kolega tam jakoś obserwuje. I może kolegę zaciekawi, że to obserwowane ujemne ciśnienie, które kolegę tak w pomieszanie sprawia, że to dokładnie jest ten "wytrysk" z czarnej dziury. Kolega tego żadnym sposobem w pomiarze nie uzyska, może tylko kolega stwierdzić, że taki fakt ma miejsce. A nie pomierzy tego kolega dlatego - ponieważ dzieje się to poniżej progu rozdzielczości przyrządu, dowolnego przyrządu. To są kwanty, a kolega korzysta zawsze ze zbiorów kwantowych. Czy to jasne, kolego?

I jeszcze jedno, kolego, to musi w tym momencie paść, bez tego ten opis byłby niepełny.Kolego fizyku, kolego badający czarne dziury – czy dowolny fakt w rzeczywistości. Kolego szanowny, jak kolega może twierdzić, że się w czarnym dole informacja o wcześniejszym stanie zachowuje? Że ona przechodzi do dalszego etapu, ech. Drogi i szanowny kolego fizyku, przecież to horror, błąd totalny. Ja rozumiem, jest nacisk interpretacyjny, trzeba wzór sobie, ale i innym objaśnić, coś powiedzieć. Opis żadnym sposobem miejsca zera i zatrzymania nie wychwytuje, więc analiza biegnie bezproblemowo. I w efekcie jest zmieszanie i zamieszanie w ustaleniach. - Ja całą okoliczność rozumiem, trud fizyka doceniam, wsparcia udzielam. Ale przy tym pojąć nie mogę, jak można zasuwać z twierdzeniem, że się stan wcześniejszy w czarnej dziurze jakoś zachowuje. Tego żadnym sposobem nie pojmuję.Przecież, kolego fizyku, w takiej zapaści energia nie tylko punktu zerowego sięga w ściskaniu, ale również zeruje się wszelka jakoś w procesie naniesiona na proces informacja. To idzie aż do jednego i pojedynczego elementu, tu nie ma żadnego stanu zbiorowego. A wszak informacja to zawsze stan złożony, to wielość jedynek, a nie fakt jedynkowy. Informacja jest materialna, bo nośnik tej informacji ma materialną strukturę – jest czymś fizycznym. I jako takie coś, ma w sobie wielość elementów. A w czarnej dziurze wszelkie elementy w

151

Page 152: Kwantologia stosowana

jedność obiektu się zbijają - są tak ściskane, że wszelkie do tego momentu występujące w strukturze indywidualności, to zanika i jest przeszłością. Po drugiej stronie proces biegnie od nowa, jest ten sam wszechświat, ale proces jest w pełni odnowiony o wyzerowany z naleciałości. Woda ze źródła, to przecież oczywistość, mimo swojej nieskończonej w historii wędrówki przez ciała i procesy, jest taka świeża i czysta, i pozbawiona tych nadpisań z przeszłości, bowiem w osobliwości się z nadmiaru oczyszcza. Osobliwość czarnej dziury to "źródło" energii, więc też filtruje śmieci.Kolego fizyku, czy do kolegi nie trafia argument, że gdyby nie to "zerowanie" w czarnym dole z informacji, że gdyby nie to, to dalej zachodziłoby wielokrotne "zanieczyszczenie" informacyjne, a więc w kolejnym cyklu gromadziłaby się nadmiarowa i zbędna wiedza o tym, co było. W którymś momencie spowodowałoby to blokadę procesu, jako że nowość byłaby wstępnie obciążona stanem z przeszłości. Że to ma w innych procesach zastosowanie, że choćby dlatego życie może się w kolejnych pokoleniach powielać, to prawda i fakt. Tylko że, warto i trzeba to uwzględnić, w tym przypadku przejście przez zero zmian dokonuje się w sposób szczególny, gdzie minimalizuje się sumowanie błędów. Tym bardziej takiego gromadzenia się naleciałości nie może być w czarnym dole, to skrajny etap zmiany. Czarna dziura to kanał przejściowy energii z tu i teraz - do później i gdzieś. A to dalej oznacza, że nie może nieć w sobie i na sobie wiedzy o przeszłości. Czarna dziura jest spoza – i trzeba to uwzględniać w opisie.

Tak, kolego fizyku, czarna dziura to niezwykłe miejsce. Ale choć w sobie ciemna na zawsze, dla pogłębionej analizy to nic strasznego, wystarczy się tylko rozejrzeć. I wyciągnąć wnioski.

Czarne dziury - koniec i początek.

152

Page 153: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 4.4 – Precyzyjne dostrojenie.

Są na świecie sprawy nie do wyjaśnienia.Na ten przykład szefostwo. Wzywa w sprawie. Kurs jest, szefostwo w moim kierunku papierkiem rzuca. Delegacja jest. Pojedziecie i się wyszkolicie. Dalmierzystą zostaniecie, mówi szefostwo. Takie coś z rozdzielnika przyszło, kogoś trzeba było posłać, rozumiecie. Tutaj azymut macie. Jedźcie i się kursujcie.Cóż. Wola szefa. Z nią się zawsze zgadzać trzeba.

Sami rozumiecie, pod sufit nie skakałem. Normalna ludzkość inne w życiu ma sprawy pierwszoplanowe. Spotkać się, porozmawiać o takim czymś znajomym, spożyć to i owo dla rozrywki. Żadne tam mierzenie człowiekowi w głowie nie siedzi, ani tym bardziej jaka w sobie tam interferencja, tfuj i jeszcze raz tfuj, obrzydlistwo.Ale jadę. Rozpakowuję bambetle. I się na całego kursuję.

Hotel, nie powiem, z gwiazdką, jedzenie strawne, towarzystwo tak w ogólności akceptowalne. Słowem, delegacja zapowiada się znośnie. A nawet z perspektywą. Tylko, widzicie, ten kurs to chyba programowo z archaiku tematykę swoją zaczerpnął, a może i z głębszej warstwy geologicznej. Niby w okolicy dwudziesty i pierwszy wiek, niby przyrządowo człowiek się na okoliczne planety szarpnął, niby laser sobie do sprawdzania tej tam odległości wykorzystuje, a też podobne częstotliwości. A w tym to kursowaniu optykę pospolitą nam zaserwowali, widzicie. Szkolne prawa fizyczne podtykali, żeby to. Ja nie powiem, nic do pryzmacików i rurek tubusowych nie mam, to i owo nawet sobie po okolicy lornetkuję w wolnej chwili. Tylko, sami rozumiecie, ta kursowa okoliczność dziwną się mi wydała. Taka, nie ma co dużo mówić, z czasów telefonii korbkowej i przeszłości mocno zatęchłej. Słowem, archeologia po wszystkim.

Wiecie, technologii operatorskiej to ja wam streszczał nie będę, a ciekawskich odsyłam do fachowych źródeł. Dalmierzenie, rozumiecie, tak generalnie na zręczności palcowo-manualnej się zasadza, proste w sumie to jest. Ja tam się nie chwalę, ja z palcówkami jestem aż po sam koniec obeznany. I dobry. Tak mówią.No więc w takim kursowaniu to trzeba w odpowiednią szparkę zajrzeć - ale też odpowiednio. Palcami pogmerać, trochę na czuja pokrętła nastroić, tu i tam pomacać delikatnie, a przy tym takie, wiecie, w przyrządzie prążki na ekraniku śledzić. Takie kreseczki tam widać i one się mają na siebie nałożyć. Pokryć, znaczy się, mają. A jak się już pokryją, to sobie taka procedura samoobsługowa się dzieje. No i trzeba z podziałki wartość zanotować, przeliczyć. I jest wynik – i jest odległość. I jest radość, że się wstrzeliło w cel. Cóż tu dużo dużo mówić, kurs kursem, swoje na delegacji odbębniłem

153

Page 154: Kwantologia stosowana

i papierek certyfikujący na dalmierzystę dostałem. Czyli poszło w dobrym kierunku generalnie. Można tak powiedzieć. No i pewnie by tematyka odeszła w swoją historię - wszystko by się potoczyło codzienną rutyną, gdybym tak zupełnie losowym przypadkiem w jakiejś tam okoliczności nie trafił na problemat z dostrojeniem, znaczy się dziwnym nałożeniem się wszelakich zgodności. Z takim w sobie precyzyjnym dostrojeniem tego wokół.Sprawę znacie - te wyliczenia, że któraś cyferka po przecinku jest ważna, żeby to się prezentowało tak, jak się prezentuje. No znacie też te wszystkie ochy i achy, że dziw, że niezwykłość dająca mocno do myślenia – że to świadczy. Takie tam gadanie, wiadomo.

Co tu dużo mówić, wiedza we mnie świeża była, dalmierzenie w jego złożoności poznałem, więc sobie tematyczność jedną i drugą umysłem skojarzyłem. Znaczy się, inaczej na okolicę zacząłem zerkać.

Skoro to w sobie takie dziwnie niezwykłe, skoro tak zmienność się świata zbiera, że patrzącemu we wzorki fizyczne albo matematyczne się układa, a wszystkie one architekturę w jej wzorzystości ciał i też budowli wspierają – to znaczy, że za tym zestrojenie kreseczek w dalmierzu rzeczywistości się kryje. Że linie procesu zmiany się na siebie nałożyły. I to skutkuje. I to się pokazuje. Czyli świat taką manualną palcówkę robi i paseczki zmiany układa w to lub tamto. A ludzkość z tego przyjemność obserwacyjną ma. A też i ogólnie życiową, wiadomo. Wiecie, temat może na pierwsze wejrzenie sobie daleki, tu świat po jego zmianie nieskończonej i wszechświatowej, a tu przyrząd rodem z epoki geodezyjnej. Tylko, widzicie, tu zestrojenie swoje reguły pokazuje – i tu; tu zadziwienie dziwnym stanem – a tu wynik, który do uzysku celowniczego prowadzi; tu ważna chwila życiowa, która po zestrojeniu elementów obserwacyjnie porusza – i tu znaczenie mocno istotne linii, co to w pokryciu odległość pokazują. Słowem, jest zależność. To nie byle skojarzenie mało wprawnego do analiz umysłu, ale faktem się dziejąca zależność.

Bo to zerknijcie sobie na efekt przesunięcia. Sami wiecie, pędzi w dal sobie coś pędem – pędzi z tej strony na drugą. I pędzi sobie w dźwięku albo kolorami. I jak się do punktu obserwacyjnego zbliża, to się pokazuje. A to piskiem lub odpowiednio wysokim kolorem lub basuje i czerwienieje. Jest efekt? No, jest.A postawcie sobie pytanie, takie głębokie: czy wszechświatowa taka tam zmiana tworząca, to statyczność, czy może pęd ogromny, ruch po kierunku? Pęd z tej na drugą stronę, znaczy się. Co, pędzi? No. To pędzi, bez dwu czy więcej zdań. Aż furkocze, aż skry idą i para tu i tam z brzucha bucha tej światowej machiny. Nie dość, że pędzi, to w tym pędzie wiekuistym zatrzymania żadnego nie ma; to pędzi sobie kwantami i pędzi dwutorowo. Czyli rozpada się i łączy jednocześnie – przecież tak to się generalnie prezentuje, sami wiecie. Zauważcie, że wszystko wokół w swoim uśrednieniu i łączy się, więc tworzy z elementów, ale i rozpada, więc traci zdobyte wcześniej po okolicy zasoby. Widać element, atom czy planetę, albo człowieczą w swojej pokraczności bytowość, a to w ujęciu filozoficznym cielesna

154

Page 155: Kwantologia stosowana

wypadkowa pozyskiwania i tracenia, to dwa procesy skierowane sobie przeciwnie takie coś wznoszą w jego fizycznej posturze w przedział nadprogowy. Coś się z czymś złączy i chwilowo nie zdąży rozpaść – i w efekcie osobistość sobie myśli, główkuje, analizę tego świata po horyzont i dalej prowadzi w zapamiętaniu. Nic, tylko jedna się kreseczka na drugą nakłada, stabilizuje na mgnienie – i później w tle, z którego się poczęło, zanika na wieki wieków.

Tylko, widzicie, sprawa przez to dalmierzenie generalna się robi i w sobie zasadnicza – taka, wiecie, do wszystkiego. No bo skoro wszelkie obserwowane z bliska czy daleka tak się w tym pędzie buduje, skoro nic z tej reguły tworzenia oraz zanikania się nie wyłamuje – to, sami przyznacie, całość wszechświatowa też się w ten sam deseń musi zmieniać. Ja tam mogę sobie kreseczki w swym przyrządzie na ekraniku notować i z tego odległość do obiektu tam lub siam obliczać, dajmy na to do bliskiej gwiazdy, ale na takiej samej zasadzie i okoliczność, i odległość, i czasowość światową w całości mogę pomierzyć. Przecież i we wszechświecie promieniowanie się po każdym zakątku szwenda, w sobie wiadomości z archaiku albo innej epoki przenosi, czyli do dalmierzenia ono wielce przydatne. Niby w nim takie drobiazgi fotonowe, niby takie nic i bez ciała, a to posłaniec z historii się tutaj w przyrząd mierzący zaplątuje. I pięknie.

Można na wszechświatową aktualność historyczną spojrzeć banalnie i sobie mierzyć słoneczko za słoneczkiem, ustalać ciężar materialny tego lub tamtego – można, nie powiem. Ale można spojrzeć i tak, że to wszelkie widoczne, całe cztery procent wszystkiego, to lokalne uśrednienie, wypadkowa dwu linii zmiany, które pędza sobie po dwu wzajemnie do siebie równoległych torach – że rzeczywistość, to, co za rzeczywistość się powierzchniowo traktuje, że to złożenie oraz skutek owego pędu. Kwant czegoś tam pędzi sobie z nieskończoności do nieskończoności, zapętli się we wszechświatową sferę, spotka w tym pędzie z drugim - a skutek jest taki, że materia lub promienie się pokazują. I inne pochodne na dokładkę. Można tak spojrzeć na wszechświat? Można w takim pędzącym procesie linie dojrzeć i wzajemne powiązanie? Można je usłyszeć i zobaczyć w dochodzeniu do obserwatora i oddalaniu się? - Można.

Spójrzcie sobie na takie linie, taki model badawczy sobie w głowie czy na rysunku skonstruujcie. Jest kolejowy ciąg komunikacyjny, w tę i w drugą stronę. Znaczy się jeden tor biegnie z lewa na prawo, a drugi z prawa na lewo, wiadomo. Fizyczni mogą się przy okazji w słynne wzory na spotkanie jednostek pędzących wpatrywać, ale to w tym działaniu specjalnie konieczne nie jest – wspomoże w liczeniu, ale filozoficznie to bardziej urozmaicone i proste zarazem.Czyli pędzi sobie jeden skład osobowy - a właściwie ekspresowy, bo to światowa, wszechświatowa prędkość wchodzi w grę. No i pędzi po drugim torze identyczny, w detalach identyczny skład wagonów - tak punkt w punkt identyczny, okno w okno. No i pędzą sobie te składy elementów ku sobie.

I teraz wiadomo, że one się w pewnej chwili spotkają, taka jest tu

155

Page 156: Kwantologia stosowana

mechanika dziejowa, że się spotkają. Ale zanim do tego dojdzie, to warto - to trzeba w takim modelowaniu wszelkie stany pośrednie też przemyśleć. A może i wyciągnąć wnioski.Bo to jest tak, że kiedy nawet pociągowe zbiory są daleko i nawet je namierzyć trudno, to już są zjawiska, słabe bo słabe, ale są i dają skutki obserwacyjne. A to jeden maszynowiec zatrąbi, a to się drugiemu spodoba promyczek w dal reflektorem rzucić. Słowem, sami widzicie, że coś się w tym poczyna. Niby pustka, niby torowisko w całości wolne, ale sygnalizacja dźwiękowa czy kolorami już może po czasie i przestrzeni się roznosić.A tu chwila za chwilą mija, kwanty sobie tykają, zbliżenie liniowe się dokonuje. I jest, i nastaje ten moment, kiedy czoło w czoło te pędzące machiny i materialne strumienie czegoś się spotykają. Nie mogą w żadnym przypadku zboczyć czy uciec w bok, ponieważ zabudowa toru to uniemożliwia. Zabudowa toru, a więc zawieranie się w sferze świata. Czyli muszą się spotkać. I co więcej, co bardzo istotne, spotkać się na odległość jednostki – kwantu. Przecież drugi tor jest w oddaleniu na jeden kwant, nie bliżej, nie dalej. Jeden kwant, i zawsze jeden w takiej wypadkowej ewolucji kwant.

Zmiana się toczy, mknie lokomotywa po szynach i wagony ciągnie. A w wagonach siedzą pariasy i grubasy, chucherka ledwo widoczna, ale i obżarte masą konstrukcje. I wszelakie.I stuka, i błyska, i pędzi; hałas i zawierucha.

Widzicie to? Stoicie z boku i obserwujecie? Dostrzegacie, jak krok po korku, okno po oknie, wagon po wagonie to się do siebie zbliża i na siebie w waszym obrazie nakłada? Rejestrujecie, że oddalone w chwili wcześniejszej maksymalnie oba "składy", teraz fakt po fakcie się wzajemnie pokrywają? Widzicie to?A przecież w tym zbliżaniu i nakładaniu się są różne momenty, tak w sobie maleńkie, ale i rozbudowane. Najpierw brzegowo, początek i czoło składu, więc i zbieżności są minimalne. Jakiś foton, albo i element fotonu zaistnieje. Następnie pierwszy wagon z sąsiadem po drugim torze pędzącym się zrówna – i jest atom na ten przykład. A dalej, kiedy już kilka "wagonów" się na siebie z obu pędzących po torach zjawisk nałoży, to i komórka życia zaistnieje, bowiem zbiór elementów składowych będzie lustrzanie dostępny. Itd.

I nastaje taka chwila, jest w tej obserwacji taki moment, że można – stojąc z boku – zauważyć, można wyznaczyć, że wszystko z jednego toru jest symetrycznie odbite i dopełnione drugim przebiegiem, że w tym pedzie szalonym nie można powiedzieć, co jest stroną jedną i co drugą – bo łącznie, wspólnie to jest jednością. Waszą fizyczną obserwacją.Kiedy oba tory zmiany dokładnie, szczegół w szczegół się wzajemnie dopełniają – w tym jednym jedynym momencie wielostronnie dopełnia się to, co jest wierzchołkiem góry lodowej i rzeczywistością jako taką. Dokładnie w tym jednym momencie jest wszystko, co może się w procesie wszechświatowej zmiany pojawić. Tylko tu i tylko teraz. W środku tej wielotorowej i wielowymiarowej zmiany.

156

Page 157: Kwantologia stosowana

Na ten ruch po obu torach można spojrzeć w sposób szczegółowy, ale i generalny. I to jest ważne.Przecież tak opisywana zmiana, ten szczególny moment spotkania, on jest rzeczywiście jeden jedyny – ale tak dla procesu wewnętrznego i jego skutków, tak dla procesu ogólnie i dla jego skutków. A tak po prawdzie, jedno z drugim jest w ścisłej zależności. Środkowa i szczególna w obserwacji złożoność – albo "dostrojenie", jak komuś to pasuje – dotyczy samej możliwości obserwacji, to po pierwsze, a po drugie tego, kto tę obserwację może prowadzić. Musi zaistnieć w tym pędzie wszechświatowym chwila środkowa, żeby środkowo mógł się w niej zagnieździć obserwator i swoje palcówki mógł przeprowadzać, czy inne manualne robótki wyczyniać.

Zauważcie, że takie pędzące linie, a jest ich w całości więcej, bo łącznie aż osiem, takie cztery podwojone tory – to tworzy jedyny w tej łącznej zmianie moment, kiedy kwant po kwancie się to ze sobą w pędzie mija na odległość jednego kantu. Owszem, całościowa taka światowa konstrukcja mała nie jest i to trochę zajmuje przestrzeni i czasu, więc w jakimś tam zakątku, zanim się to ponownie oddali w nieskończoność, zanim się to rozejdzie z braku nacisku, tworzą się kolejne materialne zgęstki. Od fotonu po osobliwość osobowości. W trakcie nakładania się linii na siebie i w miarę zazębiania się w pędzie – buduje się w kolejnych krokach to, co jest obserwowanym zbiorem faktów. Z samym obserwatorem jako faktem środkowym, jako ostatnim w takim pędzie możliwym złożeniem.

Przecież w tym dopełnianiu się krok po kroku linii tworzących, w tym wielowymiarowym pędzie jest również jeden i jedyny moment, tak już absolutnie jedyny, kiedy dosłownie wszystko – całkiem wszystko z jednego "składu" uzyskuje lustrzane dopełnienie w drugim. Kiedy to obserwować z boku - to można w takim szalonym pędzie wyznaczyć punkt, dosłownie punkt, gdy każdy fakt jest zwielokrotniony, jest dopełniony z każdego kierunku. - Kwant wcześniej było przed, kwant później będzie po, ale w tym jednym punkcie wszystko jest całością i dopełnieniem, w żadnym kierunku nie ma dziury. To punkt – ale jakże szczególny w całości wszechświatowej zmiany punkt.

I teraz pytanie: co powstaje w tym wyjątkowym momencie? Tutaj się rozpoczyna ewolucja, która może doprowadzić do świadomego siebie i światowej zmiany obserwatora. Tu i tylko tu, w takim wielokrotnym złożeniu może zaistnieć byt postrzegający rozumnie. Nie wcześniej, nie później – w punkcie.

Oczywiście wszystkie linie tworzące pędzą od zawsze do zawsze, ale w tym przypadku i w tym wszechświecie tak się lokalnie zapętlają, że tworzy się wpierw cała okolica, czyli w trakcie dochodzenia do środkowego zakresu zmiany powstają elementy tę okolicę budującą – od drobiazgu promieniowania po komórki biologiczne. A w środku, w tym absolutnym i logicznie wyznaczonym środku buduje się to – może zaistnieć to, co doprowadzi do umysłu i myślenia. Obserwowana tak przeróżnie okolica i jej elementy, która tak zadziwia i wywołuje u

157

Page 158: Kwantologia stosowana

nastawionych emocjonalnie wytrysk abstrakcji, to środek procesu w formule "wszechświat" – ale i sam obserwator to efekt tego środka. Okolica jest dlatego dogodna i dostrojona do obserwatora, że w jej zaistnienie zaangażowane są linie tworzące i ruch elementów, które te linie tworzą – oraz że to składało się w tę strukturę ogromnym zakresem czasu i przestrzeni. Ale i sam obserwator dlatego może to obserwować, że składa się z tych linii i elementów w ruchu. I też jest środkiem – absolutnym środkiem zmiany.

Warto sobie uświadomić, że dla obserwatora dostępne są nie linie i składowe, ale zsumowanie tych linii – stojący z boku nie widzi ani torów, ani pędzących strumieni, ani pojedynczych kwantów. Dla niego dostępna jest wyłącznie suma takiego nakładania się, wielokrotny w sensie logicznym i filozoficznym proces, ale fizycznie jedność. W obserwacji jest jednostka, ale w analizie jest wielowymiarowy tok procesów składowych.Na to, co dziś – oraz na aktualną chwilę – jest punktem w postaci obserwatora, na to, co dziś jest mnogością punktów w postaci bytów materialnych – na to składają się liczne procesy, to obserwacyjna fizyczna jedność, ale zbudowana na wielości.Wszechświat to osiem linii budujących – a widoczne to powierzchnia i naskórek. Ale tylko to jest dostępne w mierzeniu. Reszta jest do tego tłem. Reszta jest niezbędnym dopełnieniem, które tylko namysł może wydobyć z mroku.

Rozumiecie? Kiedy tak sobie zestrajam ten swój przyrząd mierzący, to korzystam z tego, że te "kreseczki" mogą się w aparacie zetknąć i pokażą odległość. Ale dlatego może to się stać, że w świecie się linie składowe też na siebie nałożyły i dopełniły w pędzie. One za chwilę się rozejdą, już się dynamiczne te pociągi od środka zmiany oddalają, już widać dziury w powłoce tego i tamtego, jednak pewien czas to jeszcze potrwa, jeszcze swoje dalmierzenie mogę czynić. I warto z tego korzystać ku uciesze swojej i innych.W tej wszechświatowej zawierusze nie ma niezwykłości, jest banalne zapętlenie kwantów w sferę i wewnętrzny, i wielokrotny w niej pęd. I w efekcie połączenie na chwilę w konkretną strukturę czy postać. Obserwowane to nie powód do zadziwień, ale okazja do smakowania i podziwiania; to nie precyzyjne dostrojenie, ale samoistna zmiana w trakcie zachodzenia. I jej skutek. Nic mniej, nic więcej.

Że myślący skutek? Zmiana zawiera osobliwość. To środek środka.

158

Page 159: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 4.5 – Władca złudzeń.

Szczerze powiem, aż do bulgotania wewnętrznego powiem, nie lubię ja filozofujących, dla mnie coś takiego nie istnieje, dla mnie coś takiego sprzeczne z naturą, przekreślone na zawsze i do końca.

Szczerze powiem, spotkałem takiego jednego i zagadnąłem. Z daleka już było widać, że arystokrata pomyślunku. Sweterek w ciapki takie śladowe po dawno jadanym, kant na spodniumie bardzo historyczny i zwichrowany, w miejscach różnorakich było toto zakolczykowane, a i pokreślone wykresami. No i tego typa zagadałem, a nawet pogadałem z takowym. I to mi wystarczy, na zawsze wystarczy. Żeby to!Szczerze powiem, konferencja była. Taka, wiecie, od wszystkiego, a to jedno, a to drugie. Co sobie miałem żałować, czas jakoś w życiu trzeba uzupełniać, nie samą pracą na eksperymencie człowiek żyje, trzeba się spotkać, kulturę słowną niekiedy podnieść w górę, a też coś na tym zyskać. Bo, trzeba wam wiedzieć, na tej konferencji to tak było, że bilet na trasę docelową dawali i lokum zupełnie takie do akceptacji, a też wyżerka darmowa w to się doliczała. Nawet, to już zbytkiem śmierdziało, ale tak było, organizacja organizująca i barek z darmochą wystawiła, nie powiem, się szarpnęli. - Więc jak, sami powiedzcie, żal było nie skorzystać.No i ja na tej konferencji owego władcę złudzeń poznałem. Dzień to kiepski był. Pochmurno i w ogóle w duszy coś łka i melodia jakaś w powietrzu taka, że człowieka nawet szklanka wypełniona procentem znacznym nie pociesza, ech. Siedziało toto gdzieś pod kątem i nic się przy nim nie działo, więc podszedłem. Z litości, rozumiecie, i w ogóle. Inni, i owszem, się kręcili, coś tam w swoim naukowym i lokalnie językowym narzeczu gardłowali, ja tam człowiek fizyczny, językowo prosty, więc się wtrącać nie chciałem, po co im wstydu i zakłopotania robić. Więc sweterkowego zagadnąłem, bo też szklankę suszył, i to większą od mojej. Szczerze powiem, jak na zebraniu i przed zgromadzonymi, wrażenie robił umiarkowane, ale spojrzeniem zbytnio nie rzucał. Więc zagadnąłem.- Kolega z jakiego panelu? – podchodzę i pytam. Nawet rękę podać chciałem, tak mi się porobiło.- Filozoficznego – sweterek się odezwał i w dal spogląda.- Bo ja – ja na to – fizyczny reprezentuję, tamta sala, gdzie ten plakat z bohomazem – i kierunek szklanką pokazuję.Nie odezwał się jeden, zapatrzony był. A że głupio było i w ogóle, to dialog międzywydziałowy chciałem podtrzymać, więc brnę w takie tam konwersacje salonowe.- My w sprawie fizycznej drobnicy jesteśmy, omawiamy – mówię tak w ogólności, bo nie wiem, jak takiemu filozoficznemu ważne fizyczne treści przekazać, przecież na rok świetlny widać, że to nijakiego kwarku na oczy nie widziało, żadnego leptona czy bozona nie goniło i nie zdybało, więc jak takiemu swoje wrażenia głęboko w mózgowiu zapisane streścić, nie można, sami przyznacie. Przecież wzorów mu pod nos nie podsunę, człeczyna się ośmieszy i obrazi, a może też i

159

Page 160: Kwantologia stosowana

znarowi i ucieknie. Spokojnie, pomyślałem sobie, ogólną rozmowę ja poprowadzę, na wyżyny się słowne wzniosę i polszczyznę z sękiem i podobnie zastosuję.- My, kolega rozumie, świat badamy. Takie tam, kolega rozumie, na dole całego rzeczywistego, staramy się przeniknąć i poznać.Spojrzało toto, a wzrok zamglony, jakiś taki, nie powiem, może się nawet z głębiny i duszy poczynał, no i rzuca:- Złudzenie, wszystko złudzenie.Ja, rozumiecie, prosty fizyk jestem, fizyczny, znaczy się, mi tam o złudzeniach dużo na wykładach nie gadali, a nawet nic nie gadali – bo to porządna szkoła licencjatu była. Ja, rozumiecie, na słowo "złudzenia" w żołądku burczenie mam, coś mnie tak ściska w sercu i okolicach, że bym... Sami rozumiecie, fizyczny jestem... Przerzuca człowiek te gluony i inne, to mięśnie posiada, siłowania mu żadna w tym nie potrzebna, tym bardziej złudzenia. Ja, rozumiecie, samo słowo "złudzenia" omijam z daleka, dla mnie fizyka do końca i ciut dalej to wszystko znane i obeznane, ja złudzeń nie tykam - tak już mam z natury. A tu takie coś. No, sami rozumiecie, zmilczałem, zamieszania międzygatunkowego nie chciałem wyczyniać, przewagi realu nad wirtualnością dowodzić nie było warto. Po prawdzie, sami rozumiecie, przewaga była oczywista. Jakbym się zamachnął, to złudzenia o piętro niżej by się znalazły, i to z szybkością przyspieszającą wprost i proporcjonalnie, bowiem schody strome były. Ale się powstrzymałem, taki jestem, fizycznie i w sobie stabilny.- Złudzenie, kolega powiada – odezwałem się, bo cisza była. - Więc to wszystko złudzenia? - zagadnąłem, tfuj. A w tym jakby, zupełnie i bez chęci tak poszło, filozofia zaczyna dzwonić, głębia słowna i pojęciowo otchłanna popiskuje, apage! Ożywiło się toto, nawet wzrok mu się nieco obudził i daleki plan w bliższy zamienił. - A kolega w to wątpi? - pyta. - Kolega fizycznie to tak obejmuje i się nie dziwi, że tak to się ma? Nie widzi kolega, że wszystko płynie i złudzeniem się objawia?Szczerze powiem, fizyczny jestem, mnie filozoficzni nie imponują, ja takich... Tak, prawda, już mówiłem. Ale jeszcze dziś mną rzuca i telepie, jak ów dialog górnolotnością podszyty prowadziłem. Ech.- Jak to – rzucam niby z cicha, acz we mnie, rozumiecie, aż się w głębinie jestestwo przenicowuje – kolega poważnie z tym złudzeniem? - I stukam ścianę w tym kącie, cośmy tam dyskutowali, aż płyn się wylał na powierzchnię i cieknie grawitacyjnie. - Przecież twarde, widzi kolega, a też mocne, solidna materia. I nas przetrzyma.Znów toto spojrzało, tym razem bez wyrazu, widać umysł jego się z zastoju wybudzał, jako że trochę trwało nim rzucił:- Ja, rozumiem, kolega próbówki przestawia, ciągłości szuka? Atom kolega szturcha?- W zderzaczach robię – mówię na to – to duże jest.- A... – on mówi. – I kolega swoje kulki tam zderza?- Szukamy w fundamencie, elementu szukamy. Takiej cegiełki świata, się znaczy, szukamy – tłumaczę przystępnie.- I znalazł kolega?- Jeszcze nie, ale znajdziemy. Wzory mamy, nawet wykresy, czasami się dobra teoria trafi, co szukać pomaga, więc znajdziemy – mówię

160

Page 161: Kwantologia stosowana

i patrzę, czy poziomu nie przekraczam i czy jego umysłowość wywód naukowy na bieżąco śledzi.- Złudzenie – on na to. - Żadnego elementu elementarnego kolego w zakresie dostępnym nie ma, za mirażem kolega goni. Wszystko jakoś tam dotykalne, tak w ogóle i w szczególe, to złożenie, zbiegowisko w dynamicznym przekształcaniu energetycznie pokręcone. Tu wszędzie – ręką w powietrzu się zaciągnął – niczego elementarnego.Nie wiem, może błąd zrobiłem, że tak naukowo zagadnąłem, może się toto filozoficzne w sobie poplątało, ale faktem faktycznym tak się to objawiło, w moich usznych zmysłach coś takiego wybrzmiało. Się nawet zbytnio w owym słownictwie nie rozsmakowałem, emocji to nie pchnęło do wielkiego wybuchu, już widać pobłażliwy się dla takowej istoty zrobiłem.- Jak to – mówię, a delikatność i subtelność ze mnie płynie – jak to, kolega nie wie, że elektron, że foton, a też inne podobne, to fakty elementarne? Przecież tego w elementarzu fizyki uczą?Nawet, powiem szczerze, żal mi się owej osobowości zrobiło, że się w podstawach nie rozeznaje. Nie powiem, żebym zgłębił i rozpoznał wszystko w podręczniku, dużo tego było, ale początek przebrnąłem i wiem, co to fundament materialny świata.Nie wiem, może za dużo się w tym momencie psychologią zająłem, ale coś mi się w jego spojrzeniu nie spodobało, bo był zerknął na mnie akuratnie i wydawało się, że mało przyjemnie.- Szanowny kolega uparty widzę, materialnie zatwardziały – mówi mi na to. - Nie bierze kolega pod uwagę, że z wnętrza procesy ogląda, że zawsze nadprogowo je poznaje, że najmniejsze z najmniejszych w takim działaniu to znacząco wielkie w stosunku do logicznie małego i najmniejszego. Nie, kolego – mówi i jakoś się tak dziwnie patrzy na moją cielesność – żadnego i nigdy "atomu", czegoś jednostkowego a niepodzielnego kolega nie chwyci. Bo czegoś takiego w fizyce być nie może. Będzie kolega gonił i gonił – mówi filozoficzny i się na wszystkie kierunki rozgląda – jakieś tam w tych swoich zderzaczach co chwila błyski widział, tylko że to złudzenie, zawsze zbiorowy i skomplikowany stan. Nabawi się kolega kulkami i narozbija, mnogie przy tym elementy wyprodukuje, a i tak na koniec stwierdzi, że nic pewnego, że to złudzenie. To od dawana wiadomo. Prostotę wyłącznie logiką można sięgnąć.Nieco mnie targnęło, przyznaję, dlatego z grubej abstrakcji zażyć go postanowiłem.- Co ja widzę i słyszę, kolega w takie tam, no, te, matematycznie oraz niematerialnie byty zapatrzony? Tu, kolego, powiem szczerze, kolega mnie martwi, jak w cielesność bez cielesności i fizyki, a więc bez zmiany, może kolega zawierzać? Jak kolega może myślenie w pustce mieścić?Dziwnego się coś stało, filozoficzny się rozedrgał, spojrzał jakoś żwawiej i nawet mnie był tknął.- Cieszę się, że cię spotkałem, wreszcie jakaś bratnia dusza. Nie wszystko stracone. Masz rację, to bzdura, zawsze się dziwię, jak w pustce można coś lokować, ale są tacy, niestety. Wiem, fizyczny z ciebie osobnik, ale widzę, że z rozumem. - I dalej mówi: - Widzisz, to jest tak, że, jako fizyczny, nigdy się z tego nie wyplączesz i będziesz drobił te kuleczki, ale to nie znaczy, że dalsze to inne czy niefizyczne, to zawsze Fizyka. I żadne tam bezcielesne. Choć w

161

Page 162: Kwantologia stosowana

badaniu już niedostępne.Trudno, filozoficzny też człowiek, żyć prawo ma. Dlatego zniewagę wobec fizyki strawiłem, zęby zacisnąłem i nic nie powiedziałem na ten wywód podważający. Ale to jeszcze nie było najgorsze, jeszcze osobnik mówił i złudzenia moje względem tej nauki - tak mówią, że to nauka - względem tego zakresu był rozwiewał.- A dlatego niedostępne, posłuchaj, że wszystko, co tylko dowolnym przyrządem możesz zarejestrować, to wszystko, sam wiesz, rozmyte i nieostre, chyba tak to po waszemu się nazywa. A rozmyte, bo zbiór i złożenie, nic prostego. - I jeszcze ciągnie: - Fakt, musi być w takim badaniu koniec, ale to już tylko filozofia może opisać, nie masz szans, przyjacielu, ostatecznego elementu nie sięgniesz. Choć na pocieszenie twoje dodam, że fizykę szanuję i doceniam, coś tam w tych swoich probówkach sensownego odkrywacie, czasami przyda się to w życiu, na przykład kalkulator. Ale, tak w ogóle, to filozofia jest królową poznawania, sam przyznasz. I zaśmiał się, i klepie mnie, niby tak w przyjaźni, po plecach, i się wokół rozgląda w poszukiwaniu oklasków. Że niby tak wszystko i głęboko wyjaśnił. I w ogóle zadowolony z siebie był, choć dmuchał solidnie i prychał. - Przyznam, że nie robiło to wrażenia, żadnego dobrego wrażenia.Szczerze powiem, przytkało mnie wówczas językowo i głosu wydać nie potrafiłem, a rzadko mi się to wydarza. Pewnie w innych momentach i okolicznościach coś bym wygardłował, stanął w obronie fizycznych i fizyki, ale kilka sekund dziejowych minęło w głębokiej ciszy, a później rozdzwoniło się, że przerwa zakończona, no i że konferencja rusza dalej świat zgłębiać. Dałem spokój, zostawiłem na pastwę losu ogarniętego złudzeniami i wróciłem do normalnego i porządną fizyką zbadanego przedziału rzeczywistości.

Szczerze powiem, od tej pory takich na kilometr rozpoznaję i wiem z kim mam do czynienia, dlatego szerokim łukiem toto omijam. I wam radzę. Bo to groźne zjawisko jest. Taki filozofujący to dla waszego zdrowia niebezpieczeństwo, więc uważajcie. Zagadasz, z litości się pochylisz nad osobowością, a w odwecie usłyszysz, że on ci władcą abstrakcji i że fizycznie jesteś złudzeniem. I w ogóle to się nie liczysz, że pewnie ciebie nawet nie ma. Ech.

Oj, nie lubię ja takich, nie lubię.

162

Page 163: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 4.6 – Widmo promieniowania. 2

Znacie mnie, wynalazczy jestem.No i ostatnio chwyciłem się za fizykę, znaczy się za podręcznik. A jak ja już się za coś chwycę, to, wiecie, nie popuszczę, to... No, sami wiecie.No i właśnie się tego książkowego zasobu wiedzy o świecie lokalnym i ogólnym chwyciłem. Tak dokładnie powodu owego czynu ręcznego to nie zaprezentuję, on jakiś taki zapewne był, ale musiał być w sobie mało ważny, bo dziś to już w głowie trudno odszukać. O coś tam mi zapewne chodziło, jakiegoś detalu informacyjnego zapewne sobie po publikacji szukałem, chyba coś wznosiłem abstrakcyjnie w górę - co by się zapoznać i uskutecznić... No, mniejsza z problemem, istota sprawy w tym się zasadza, że się pochyliłem i po takie wydawnictwo łapkę wyciągnąłem.

No i, rozumiecie, kartkuję sobie tomiszcze, zerkam tu, zerkam tam. Wszędzie, rozumiecie, same krzaczki we fizycznej nowomowie, takie i podobne zawijasy myślowe, słowem pospolitość i nic ciekawego dla istoty zręcznościowej i wynalazczej. Swoją drogą, taka mnie teraz myśl refleksyjna była naszła, że ci fizyczni zupełnie zagubieni w tej swojej językowej warstwie muszą być, przecież to takie mało w sobie romantyczne, niczego w tych znaczkach wzniosłego. Niech tam i taki fizyczny nawet sobie mówi, że on w tym widzi nieskończoność i nawet dalsze, niech sobie wmawia, że mu się to podoba i że on w zbiorze sens dostrzega, jego sprawa. Ale, tak na moje oko, daleko mu w tym do drgnień duszy, kiedy to sobie człeczyna jakiś śliczny obrazek horyzontalnie zobaczy, dotknie czegoś miłego i bliskiego – ech, sami rozumiecie.

No więc, tego tam, rozumiecie, kartkuję ja ten zbiór danych, co to przez wieki był gromadzony po zakamarkach świata, no i w pewnym to momencie dziejowym rzuca mi się na oczy rysunek. Niby nic, można i rysunek zobaczyć, a co. Ale, widzicie, on mnie zaintrygował, aż po czubek głowy, widzicie, takie mrowie mi plecową częścią ciała się pokazało i przemaszerowało. Słowem, w emocje popadłem.No, nie powiem, rysunek sam z siebie to nic ciekawego, takie mało w sobie wyrafinowane zestawienie częstotliwości promieniowania. To banał, lekcyjnie obrabiana pospolitość szkolna. I tak po prawdzie owe mrowienie plecne to nie w samym oglądaniu widma się pokazało i doznało, ale nieco później, na etapie zgłębiania. W czas widoczny i analitycznie spokojny nic takiego miejsca nie miało, ot, szkic w formie zestawienia, jakieś takie tam podziały zakresowe, jakieś tam drgawki wyróżnione fotonów. Coś w okolicy zera, coś inne w dalszej i środkowej części zbioru zlokalizowane – a coś...

No i, rozumiecie, to ostatnie "coś" mnie dopiero w takie głębokie i ważne ostatecznie poruszenie wprawiło. Zero to zero, wiadomo, te środkowe, to środkowe, też wiadomo - ale, widzicie, góra widma, ta

163

Page 164: Kwantologia stosowana

góra to taka góra, że za nic górą nie chce być... No i w tym właśnie mój stan niespotykanie dziwny się zamieszcza, w tej zwichrowanej dziwaczności.

Powiecie, że się dziwicie, że co w tym takiego emocjonującego, co tu za ważność informacyjna?No, powiem wam, że się wam dziwię, że nie pojmuję waszego spokoju i umiarkowania emocjonalnego w takim spoglądaniu na widmowość taką promieniście zgromadzoną. No, fakt, trzeba się temu przyjrzeć, tak wynalazczo ze sobą wszelkie dane zestawić, tu pokombinować, tam na inne zerknąć, no i, rozumiecie, sprawa się objaśni po całości. Bo to właśnie w tym zestawieniu kryje się istotna wiadomość, takie i sobie widmo promieniowania, taka niby banalność zbiorcza i wielka abstrakcja, to daleko niebanalne ustalenie - to nie fizyczna taka sobie podziałka z laboratoryjnie ustalonymi faktami. Daleko to nie wszystko, rozumiecie?

Powiecie, że nie ma co się tego promieniowania czepiać, że fizyka swoje poprawnie zrobiła i zebrała, że jest wszystko – i że starczy tego dobrego. A ja wam na to powiem, że wasza postawa mocno już w sobie archaiczna, mało ambitna, o dylematy nie zahaczająca. Bo czy ja neguję takie zbiorowisko danych, czy ja odrzucam i podważam ten wysiłek gromadzenia? No nie, przyznacie. Ja tylko, zauważcie to w swojej łaskawości, powiadam, że ze zebranego jeszcze daleko całe i wszystko nie zostało pokazane. Fakt, jest zestaw, no jest – fakt, niczego więcej zebrać już sobie w świecie nie można, no tak – ale, widzicie, taki zestaw już pełny i fizycznie ostateczny, taka pojęciowa abstrakcja ostateczna, to w dalszej analizie też może być przydatne. Wszak na samym zestawieniu się działanie nie kończy, prawda? Znacie mnie, dla mnie jak coś po okoliczności się snuje i jest, to jest, nie podważam, zwłaszcza że tu i tam natura poskąpiła do podważania umiejętności. Tylko że jak widzę, że coś jest, to żadnym tam przypadkiem osobniczym tego nie zostawiam, nie mówię, że skoro to jest, to jest – i że to wszystko wyjaśnia. Dla mnie, widzicie, tak postawiona sprawa to daleko nie wszystko, dla mnie podejście, że jest tak, jak jest, to mało ważne, a po prawdzie nic ważne. W mej życiowej postawie ma znaczenie proste pytanko: "dlaczego?", rozumiecie? Co mi po samym zestawieniu, ono sobie jest, dobrze, że jest, pochylam się z uznaniem za zrobienie czegoś takiego - jednak żeby na tym swoje myślenie i działanie kończyć, ech, nigdy.No, powiem kodem zupełnie otwartym, bez owijania w słowne zakręty stylistyczne, jeżeli ktoś nie pyta, dlaczego widmo promieniowania jest takie, jak jest – jeżeli to nie stanowi dla niego podstawy do dalszej analizy i namysłu, to, ech, taki ktoś znaczy się mało dla mnie poważny, to... rozumiecie.

No, fakt i prawda, nie będę wam ściemniał, ja też nie tak od razu w to pełne zachwycenie popadłem, choć, powiem szczerze, tak już na wstępnym oglądzie mnie coś tknęło i faktograficznie tak było, żem dreszczyku emocjonalnego doświadczył. Głęboko ów stan się dopiero w przyszłości bliskiej pokazał, jak chciałem to i owo w tym widmie ze sobą zgodzić.

164

Page 165: Kwantologia stosowana

No, powiem szczerze, jak na prezentacji komisyjnej. Początkiem tym początkowym to ja tam sobie tylko oglądałem, właśnie ten zerowy w widmie punkcik obejrzałem i pamiętliwie zanotowałem, dalej dalsze też odnotowałem w zbiorze, no i także podziały na taki lub owaki w zbiorze fotonów zakres popatrzyłem. No i wszystko byłoby pięknie i po całości zrozumiałe, gdyby nie to, że górny rejestr mnie nieco w pomieszanie wprowadził. Niby jest, niby stwierdzony, niby niczego już więcej fizykalnie nie widać i w ogóle niczego więcej nie można pomierzyć, ale – widzicie – to jakoś mi tak nie podpasowało, coś w tym dziwnego było.Nie powiem, męczyło to, takie w sobie niepokojące było, niby jest, ale jakieś takie niepełne to jest, myślałem sobie.

No, męczyłem się z tym nieco, nie powiem, z pół godziny - może też i ciut więcej. Zestawiałem z tym i owym, no i ni jak mi się to po wszystkiemu zgodzić nie chciało – za nic się nie chciało zgodzić z tym wszelakim obserwowanym.No bo to sami się po tej naszej codzienności różnorodnej bliżej w analitycznym spojrzeniu rozejrzyjcie. I co, jak widać? Oczywista w tym wszystkim oczywistość aż bije po oczach, wszędzie widać, że w procesie dowolnym, w ciele materialnie procesowym zawsze jest ten tam zerowy punkt, na przykład zero drgań, jest w odcinku badanym i wyznaczonym dla faktu punkt środkowy – no i, przyznacie, jest stan drugi, maksymalny, czyli górny. Taka, widzicie, ewolucyjna zawsze się statystyka i prawda pokazuje.No i co z tego, powiecie, w tym niczego nowego wam nie przekazuję, powiecie, znacie to i stosujecie, powiecie. No to ja wam na to też powiem, że widać nie wszędzie to stosujecie, bo dla promieniowania w widmo zebranego jakoś to waszemu działaniu umknęło - przeoczenie w analizie widocznie zaistniało, rozumiecie?

Dziwicie się? No to spójrzcie z uwagą na ten zbiór częstotliwości, o co? Zero jest? Jest. Środek jest? To akuratnie zawsze jest, ale w tym przypadku ma znaczenie, gdzie onże środkowy stan jest. Tylko że sprawa w tym - na tym zasadza się moje zadziwienie - że nie ma w tym zbiorze góry, wartości maksymalnej.Że co, powiecie i nawet zakrzykniecie, czym oślepł i nie widzę, że to tam jest i nawet czymś się przyrządowo objawia? Tylko że, tak w całości to sobie przedstawcie, ja nie o obserwowanym fakcie sobie w tej pogadance język strzepię, ale rozchodzi mi się o to, czego w tym zestawieniu nie ma – a co być powinno. Rozumiecie?

Że co, że jak, znów zakrzykniecie. A tak. Chodzi o to, czego w tym zbiorze nie ma. Bo to, co jest, wiadomo, jest, i dobrze, niech tam sobie będzie. Jeszcze jest, to niech będzie. Tylko problem w tym, widzicie, że wszelkie tak naokoło postrzegane, że to wszystko jest rozłożone w sobie symetrycznie – jak jest pełne, to pokazuje się i nawet pięknie się pokazuje symetrią swoją. Rozumiecie? Jak coś ma w sobie rozłożenie symetryczne, to jest piękne. Nie będę przecież wam tu wykładu z estetyki podrzucał, ale tak przecież jest. A jak co brzydkie, zwichrowane, niepełne, to się tak składa, że w takim niepełna symetria występuje, czegoś brak lub czegoś nadmiar.I jeszcze wam zasunę w ten deseń. Znacie przecież czy to fizyczny,

165

Page 166: Kwantologia stosowana

czy matematyczny, a nawet też i logiczny postulat, żeby ustalenie było w sobie piękne – że jak wzór czy prawo jest może i tam sobie sprawne, ale jakieś takie pokrętne i skomplikowane, to ono się już wydaje nieestetyczne, naturalnego piękna w nim brakuje. Że trzeba nad takim ustaleniem dalej popracować, szczegóły ustalić - słowem, że trzeba to zaakceptować tylko na chwilę, ponieważ pewnie kiedyś dojdzie lepsze, pełniejsze ustalenie.I co, takie podejście was przekonuje? Widzicie w promieniowaniu i w takim rozkładzie elementów ten symetryczny stan i piękno? Że to samo w sobie interesujące i istotne, już padło kilka razy – tylko czy w tym jest owa tak ważna ewolucyjnie symetria? Jest?

No nie jest, sami przecież to widzicie. Zerem się zaczyna, ciągnie na przestrzeni wielu drgnień składowych, ale góra się urywa tak w sobie jakoś dziwnie, i już. Dlaczego tu, a nie wyżej albo niżej – dlaczego na takiej wartości, co może być powyżej? Proces zbierania urywa się w dziwnym punkcie, sensu w tym żadnego, przyznacie. Niby można powiedzieć, że to czysty fakt i że nie należy, nie wolno do tego przykładać znaczenia, bo popadnie się w błądzenie. - Jednak w takim odniesieniu, że to powinna być procedura symetryczna, że to musi być, że to powinna być pełna ewolucja – w takim podejściu nie może górna część widma promieniowania być dowolną, to musi jakoś, a nawet logicznie i fundamentalnie korespondować z dołem zakresu - tu nie może być dowolności. Nie może.Ale są fakty, jest zbiór fizycznych konkretów. I skoro wygląda to na przypadkowy stan, którego już niczym dopełnić nie sposób, to z czegoś to wynika. I dlatego warto w tym momencie analizowania zadać sakramentalne pytanie: dlaczego jest tak, jak jest?

I tu, widzicie, zaczyna się robić ciekawie. Kiedy porzucić dogmat, że zaobserwowane to już wszystko i że nie ma sensu zastanawiać się nad powodami takiego stanu, to pojawia się myśl, że trzeba głębiej sprawie się przyjrzeć, bo może coś z tego wyniknie. Na przykład w takim zastanawianiu wyjdzie, że widoczne to część i że wyróżnione z tła to jeszcze nie wszystko – a jak nawet wszystko dostępne, to i tak logicznie musi być dopełnione.Słowem, rozumiecie, pojawia się początkowo myślowa sugestia, a też później ustalenie, że wywiedzione ze świata fizyczne rozłożenie i postać widma, że to nie jest stan pełny. Że i owszem, pomiar nic w otoczeniu już nie pokarze, ale namysł logiczny może to zrobić. I w konsekwencji dobuduje brakujące elementy. Właśnie na podstawie tej myśli, że musi być symetria i piękno w procesie. Że nawet pojęcie i abstrakcja, że nawet ustalenie nie może tej zasadzie się uchylić i z niej wyłamać.

No i co z tego wynika? Wiecie, sprawa w sumie prosta, tu mogę wam to jedynie zarysem pokazać, szkic taki słowny zrobić, drogę waszej myśli wskazać. Bo skoro to ma być symetryczne, ale takie nie jest, to wystarczy w ustalonym zbiorze wyznaczyć jednakowe odcinki drgań i na tej podstawie zrobić dopełnienie. Nie chodzi w tym o to, żeby dzielenie i wyznaczanie odnosić do fizycznych właściwości, czyli w powiązaniu do jakiegoś tam "iksa" czy innego fotonowego drgania. W takim porządkowaniu, skoro to abstrakcja, chodzi również o proces

166

Page 167: Kwantologia stosowana

logicznego podziału – trzeba zrobić podziałkę dla rozumu, który to analizuje, a nie odnosić się do fizyki.Słowem, rozumiecie, trzeba narzucić rytm na zmianę, którą przecież widmo promieniowania jest. Jaki rytm? Ależ to oczywiste, prosty i najprostszy. Czyli 0 – 8. Mówić inaczej, trzeba widmo podzielić w taki sposób, żeby powstało osiem odcinków. A dokładniej siedem, od zera licząc, siedem sobie liczbowo równych – oraz jeden, ostatni o na górze widma, niepełny.Niby wydaje się to skomplikowane, niby trudność się pojawia w tym dzieleniu, ale ja wam powiem, że żadna tam trudność. Co więcej ja wam powiem, że sami fizyczni tak sobie dzielą zakres, wystarczyło tylko nieco poszperać w zasobach, żeby zdatny do obróbki rysunek z promieniami wyłapać, a co. Wystarczyło nanieść podziałkę, odcinki wyznaczyć – i dodatkowo pokazać, że góra wymaga do pełnej symetrii tyle a tyle, prostota po wszystkiemu.

No i po co takie trudy logiczne i to całe zamieszanie, co takiego w tym istotnego, żeby tak się kłopotać?Bo to, widzicie, sprawa poważna, zasadnicza, logicznie, fizycznie i wszelako podstawowa. Nie nadużywam słownictwa, żadnego i niczego wam błędnie nie podrzucam. Sami to zresztą przemyślcie.

Jeżeli na dziś czegoś brakuje do stanu pełnego, a ewidentnie brak, to wniosek jest oczywisty: albo tego nigdy nie było - a jak było i już nie ma, to co to znaczy, że nie ma pełnego zbioru. No i jeszcze pytanie, kiedy on był pełny? I co to znaczyło, czym to skutkowało w ewolucji, że był pełny?Rozumiecie, faktem faktycznym chodzi o głębokie ustalenie tyczące tego świata. To, że jest tak, jak jest, to już wiadomo i wiadomo, co z tego wynika – ale ustalenie, że było inaczej, i to niedawno w całości zmiany, to jest istotne. Bo z braku części widma wyłaniają się konsekwencje. Nie tylko takie, że tego już nie ma, ale i takie istotne, że ten zanik jest ciągły i że zachodzi stale. I że zanika tym samym rzeczywistość.

Tak, widzicie, z tego, że tego nie widać, z tego należy wyciągać i ten wniosek, że to było, ale znikło. Skoro być powinna symetria, a jej nie ma, to znaczy, że zanim jeden fizyk z drugim to pomierzyli i podzielili na zakresy, z całości już spory kawałek zdążył się po wszechświecie rozproszyć i zniknąć. I już nigdy tego nie będzie, w tym układzie już czegoś takiego się nie zobaczy.Po drugie, rozumiecie, istotne jest to, że w taki sposób widziany ciąg zmian tworzących świat, że to posiadało punkt środkowy – że w tej zmianie była wyjątkowa chwila, jedna i jedyna tak istotna, że istniały wszelkie elementy widma. Że, mówiąc inaczej, brzmiały na ten moment wszystkie instrumenty i wszystkie tony orkiestry – że w ewolucji była maksymalna symetria i pełna obsada. Nigdy wcześniej tego nie było, nigdy później tego nie będzie.

Skoro znikło, rozumiecie, samo z siebie i cudownie się tak stać to nie stało, taki skutek ma swoją przyczynę. Jaką, spytacie. A taką, że z chwilą przejścia przez punkt środkowy zmiana przeszła już na drugą stronę ewolucji – ze strony "do" środka, z epoki gromadzenia

167

Page 168: Kwantologia stosowana

się i kondensowania w coraz to większe konstrukcje – do epoki "od" punktu środkowego, czyli w czas rozpraszania się. Wcześniej trwał docisk zewnętrzny i przeważało łączenie elementów, od środka idące z zewnątrz ciśnienie się skończyło i przeważa rozpad. Banał, każda porządna ewolucja tak ma.Pytacie, co to za docisk i skąd on się w tej analizie bierze? Cóż, widzicie, sprawa też prosta, tylko że poza tutejszym tematem, więc sobie darujmy. W wolnym czasie się warto tym zająć, to zrozumiałe i oczywiste.Tutaj i teraz, wiecie, istotne jest takie pytanko: co się w takiej środkowej chwili zadziało? Czym to się objawiło? Bo skoro to było tak niezwykłe wydarzenie, to ono sobie przecież banalnie zachodzić nie zachodziło, coś z tego się wylęgło.

Co się tam i wówczas, w sumie nie tak dawno dziejowo wykluło i co z tego wynika? No, ech, jakby to powiedzieć... Co tu dużo gadać po próżnicy, to ślad logicznie ustalony po naszym zaistnieniu. To ni mniej, ni więcej, nasza osobista historia rozumna.Tak, dokładnie i szczegółami tak. W tym to szczególnym punkcie się rozumność nasza i wszelaka wytworzyła.

Rozumiecie? Oto po wszystkiemu wokół pełnia, we wszechświecie się już wszelkie elementy składowe wytworzyły, te fotony, elektrony i atomy, wszystko, znaczy się. I nastaje ta chwila osobliwa, punkt w dziejach – i co może się w takim momencie pojawić? No i oczywista, komórka rozumu. Czyli element najbardziej już skomplikowany swoją komplikacją, stan maksymalny w świecie. Owszem, to wymagać będzie dalszej ewolucji, teraz już w poziomie – ale jest element, który w tej ewolucji może uczestniczyć. Do tego momentu budowały się tamte wszystkie poniższe konstrukcje, od najbardziej prostych po szczyt, ale wierzchołkiem tego szczytu jest komórka rozumu, najbardziej we wszechświecie symetryczna i skomplikowana struktura. I tylko w tym jednym punkcie ona mogła powstać.Dlaczego tylko w tym, pytacie. Ponieważ wcześniej jeszcze nie było elementów składowych, nie zdążyły się wytworzyć – a później już w tym pełnym zestawie ich nie ma, rozpadają się. - Tylko ten punkt w dziejach może zaowocować rozumem. To szczyt, albo w innym ujęciu – dół maksymalny świata.

Zaraz, zaraz, zakrzykniecie. Może i wcześniej faktycznie takiej do powagi i skomplikowania odpowiedniej okoliczności nie było, więc i komórka rozumu nie mogła powstać, ale dlaczego nie później? Czy w tej analizie nie wyłazi sprzeczność?Otóż nie. I jeszcze raz nie. Bo to, widzicie, też jest sprawa taka mocno zasadnicza i głęboka – i ona z faktu tego zanikania widma w górnym rejonie wynika. Jeżeli te elementy znikają, a znikają cały czas, to coś z tego ustalenia wynika. Również dla tworzenia się w świecie rozumnych bytów.

Otóż to idzie tak, rozumiecie, że do powstania, do zaistnienia tej komórkowej pełnej konstrukcji, do tego wymagana jest harmonia sfer – i to w całej swojej pełni. I nie jest przesadne nazwanie ani też taki tam sobie ukłon do historycznie rozumnych istnień. To fakt, w

168

Page 169: Kwantologia stosowana

swojej fizyczności głęboko zasadny. Też w szczegółach teraz nie da się tego poruszyć, ale tak to się prezentuje.Czyli do zbudowania się naszej jednostki neuronalnej, tego, co nam umożliwia działania logiczne, do tego potrzeba całości, wszelakich i pełnych w sobie elementów. Podkreślam to słowo "pełnych", bowiem to sedno zagadnienia i zrozumienia. Przecież w tym szczególnym dla nas momencie nie tylko wszelkie możliwe składowe piramidy istniały i się składały na cielesne konstrukcje, ale również tych elementów cielesne, fizyczne konstrukcje były pełne, niczego i nigdzie tamtą chwilą nie brakowało. Jak już taka konstrukcja zaistnieje, jak neuron sobie zacznie owe iskrzenia po sobie przepuszczać, to dalsza ewolucja takiego czegoś może się zgodnie z prawami świata toczyć, coś przecież zaistniało i to coś podlega rytmowi zmiany. W oparciu o taki fakt można sobie dalsze tworzyć, kolejne rozumne byty powoływać do istnienia. Czy w naturalnie biologicznym, czy naturalnie mechanicznym procederze, to już nie ma znaczenia. Ale samo z siebie takie coś już powstać nie może, do wytworzenia maksymalnie skomplikowanego elementu, do tego też potrzeba maksymalnie skomplikowanych jednostek tworzących. - A tej chwili już nie ma. Rozumiecie?

Widzę po waszych minach, że nie w pełni. A to przecież proste, to banalne w swojej procedurze.Otóż zauważcie, że każda istniejąca konstrukcja to w maksymalnym i logicznym ujęciu sfera, tak to idzie. Po prostu jednostki kantowe się w tym wszystkim z miejsca na miejsce przemieszczają, a w takim pędzie coś się buduje. Czyli sfera takiego elementu zamyka się dla obserwującego w stabilny i twardy fakt. Obserwator notuje w swojej obserwacji, że jest atom – a tak w rzeczywistości notuje szybką i bardzo szybka zmianę, która mu się w stabilny grunt pod nogami tak zatrzaskuje. Proste. Tylko że z tego wynika coś więcej: że taka pełna i maksymalnie po całości stabilna powłoka, że to może zaistnieć dopiero w środku, w punkcie środkowym całej zmiany. Owszem, atom, idea atomu powstanie dużo wcześniej, ale będą to początkowo atomy "ułomne", "proste", a przez to ewolucyjnie wczesne. Te maksymalnie dopełnione zaistnieją tylko i wyłącznie w środku. - I ich powłoki będą tym samym wówczas pełne.Ale z tego wynika dalsze. Że po przekroczeniu środka zmiany takie dopełnienie nie jest już możliwe. A nawet więcej: że się zatraca, że powłoka elementów się rozpada i dziurawi. Kiedy powłoka sfery nie może się zbiec w pędzie jednostek tworzących w stabilny grunt, a nie może bo brakuje docisku zewnętrznego, to po pierwsze. A tak po drugie, to spadek wewnętrznego ciśnienia w układzie, który jest skutkiem braku nacisku zewnętrznego, to dalej skutkuje oddalaniem się od siebie elementów tworzących. Po prostu konstrukcja uwalnia się od nacisku i rozpręża, czyli "wybucha" w środowisku. Że dzieje się to przy ciągle jakimś zewnętrznym ciśnieniu, to wybuch podlega kontroli i dokonuje się stopniowo – ale biegnie i biegnie coraz to szybciej. Dlaczego coraz szybciej? Ponieważ na dalekim brzegu nie ma żadnego już oporu i jest to wybuch "do nieskończoności". Póki w układzie są źródła dopełniające ubytki, jest stabilizacja – kiedy zabraknie sił kompensujących... Cóż, wiadomo.

169

Page 170: Kwantologia stosowana

Tylko że, widzicie, sprawa jest jeszcze poważniejsza w swoich dla nas skutkach. Może nie aż tak bezpośrednio, to nie jest aż takie w sobie dramatyczne, choć nie jest bez znaczenia.Otóż z faktu, że dziurawi się daleki brzeg świata, z tego wynika w naszym lokalnym świecie, i to w każdym elemencie tego świata, też kłopot. Bo to dziurawi się i daleki brzeg, ale i dziurawi się nasz świat, nasze istnienie – i każdy element istnienia. To nie jest w taki schemat ułożone, że gdzieś i daleko wszechświat złuszcza się warstwa kwantowa po warstwie i że to nas bezpośrednio nie dotyczy. Dotyczy, jak najbardziej. To nie tylko tam się złuszcza, ale także tu i teraz, i w każdej powłoce cielesnej a fizycznej. Tam ucieka i tu ucieka, tam się dziurawi, i każdy atom się dziurawi, elektron, foton – wszystko. Rozumiecie? Nie gdzieś i daleko, ale wszędzie i wszystko. W każdym zakątku, skutkiem ogólnego zaniku docisku, brak już elementów na zapełnienie tych wybuchających i rozszerzających się powłok cielesnych. I nigdy już nie będzie tak, żeby one mogły zostać dopełnione. Nigdy. Ten punkt był jeden, jesteśmy w prostej linii tego skutkiem, ale niczego już takiego nie będzie w obecnym wszechświecie. Trafia to do was?

W tym świecie, warto to sobie uzmysłowić, już widać dno, już widać braki – już widać, że to się rozchodzi w szwach. Słowem, to już się nie spina w całość, całościowo jest to już na torze do zaniku. To niemały układ i konstrukcja, wiec troszeczkę jeszcze rozpadanie potrwa, a nawet długo jeszcze potrwa. Tylko że o ile generalnie do zaniku czas jeszcze daleki, to do zaniku funkcjonalnego najbardziej zasobnych i skomplikowanych struktur termin już stosunkowo bliski. I coraz bliższy. Rozumiecie?

Wszystko płynie. A nawet się rozpływa. Stąd do nieskończoności.

170

Page 171: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 4.7 – """Telepatia""".

Szanowni państwo. Proszę zajmować miejsca. Proszę o wyciszenie już rozmów, za moment rozpoczniemy. Szanowni państwo, tak, zdaje sobie sprawę, temat dyskusyjny, wzbudza emocje, dlatego zresztą znalazł się w programie naszych spotkań. Oczywiście można do niego różnie podchodzić, organizatorzy, do których mam przyjemność się zaliczać – chcieliśmy to potraktować z należytą powagą i w miarę możliwości bez nadmiernych emocji. Mam nadzieję, że to się nam uda. Chyba już możemy zaczynać?...

Szanowni państwo, na początek kilka słów wyjaśnienia. W swoim oraz organizatorów chcę to powiedzieć. Temat, powtarzam, mocno zasobny emocjami i skojarzeniami, mam tego świadomość - a to po stronie, w skrócie mówiąc, zwolenników, jak i, co zrozumiałe, przeciwników. A i pozostający pozornie w środku, tak się wydaje, również mają dość zróżnicowane stany "w temacie", jak to się powiada.Tak, organizacyjnie mamy tego świadomość, może nawet powyżej stanu przeciętnego, jako że kiedyś temat okazjonalnie się pojawił, no i, mówiąc delikatnie, nie przebiegało to w ciszy i spokoju. Dlatego w obecnym ujęciu będę się starał - mocno będę się starał, żeby się z roli referenta sprawy nie wytrącić. Mam nadzieje, że państwo mi w tym pomożecie.Dlatego też, wracając do ogólnych wyjaśnień, osoby szukające w tym wystąpieniu heheszek, podśmiechujek, albo, po drugiej stronie, nie dość aprobującego podejścia, takie osoby, uprzedzam, mogą się czuć zawiedzione, przykro mi. Ale, jeszcze raz to powtarzam, w pełni i świadomie, właśnie w odniesieniu do tego konkretnego tematu, moim zamiarem jest podejść do niego w umiarkowaniu, bez wypadów w taką lub inną stronę. Warto tak postąpić, odpuścić sobie wzajemne, mało poważne docinki, bowiem sprawa jest ciekawa, nawet potencjalnie i doniosła. Ale, od razu uprzedzam, w inny sposób niż to się sądzi powierzchownie.

Szanowni państwo, zamiarem organizatorów jest przeprowadzenie może nawet kilku spotkań pod takim właśnie wspólnym nazwaniem. Że są to różne obszary, to zrozumiałe, ale łączy je nadrzędna treść, którą, mam nadzieję, uda się nam wydobyć. Czy to będzie rzeczywiście aż kilka spotkań, to się okaże, po dzisiejszej frekwencji sądząc, tak to może się potoczyć. Zobaczymy, sprawa jeszcze nie została jakoś przesądzona. Ale, co zrozumiałe, zainteresowanych proszę o pisemne lub osobiste poinformowanie, choćby poprzez naszą stronę w sieci - że są zainteresowane tematem i chcą uczestniczyć. To niewątpliwie pomoże w dalszych działaniach.Przy okazji od razu powiem, że żadnych materiałów w formie druku z naszych spotkań nie przewidujemy, przykro nam. Cóż, zapewne nie ma co państwu tłumaczyć, mizeria finansowa jest totalna, żaden także się sponsor do nas nie zgłosił "na okoliczność". A próbowaliśmy, i to solidnie, tematem zainteresować... Cóż, pozostaje tylko strona

171

Page 172: Kwantologia stosowana

internetowa, tutaj widzicie państwo jej pełny adres. Tam są pełne sprawozdania, referaty, wszystko po prostu. Odsyłam i zachęcam.

Szanowni państwo, mam nadzieję, że z grubsza tematyka wstępna już jest przedstawiona, pytań nie widzę, a jakby coś się nasunęło, to proszę się nie krępować, podnosić rękę, odpowiem. Zresztą można to robić w każdej sprawie i każdym momencie, nasze spotkania tym się charakteryzują, że są w pełni otwarte. Można też zgłaszać pytania pisemnie, na stoliku w kącie są karteczki i długopis, w przerwie i pod koniec będzie można notatki wykorzystać.

Szanowni państwo, temat telepatii, powtórzę się, ale to prawda, w całej rozciągłości swojej, w całej, powtarzam, jest wart poważnej dyskusji i równie poważnego podejścia. Zostawmy sobie na boku mało rozumne analizy, to poza naszą godnością, prawda? Zwracam państwa uwagę w tym kontekście na formę zapisu tematu prezentacji, jestem przekonany, że państwo to sami wychwycili. To bardzo istotne.Wiem, w pośpiechu można było to przeoczyć, dlatego teraz proszę to spokojnie przeanalizować, spojrzeć i przeanalizować... Dziwne? No, nie tak bardzo. Powiem to w imieniu organizatorów, ale głównie we własnym: inaczej tego nie było można zapisać. Zaraz wyjaśnię to w szczegółach, temat jest tego wart, ale jeszcze powiem, że właśnie z obawy, że górę w dyskusji wezmą moje czy państwa emocje, że to z tego powodu opatrzyłem słowo-nazwę "telepatia" aż wielokrotnym, tu potrójnym znakiem umowności. Uważam, że to konieczność. Prawda, a też spokojna dyskusja, to nade wszystko. I proszę, w miarę swoich możliwości, o uszanowanie tego podejścia.

Dlaczego, szanowni państwo, taki zapis? Cóż, od strony technicznej i po prostu zasad pisowni, więc zasad interpunkcji naszej kochanej – to jest mało poprawne, przyznaję. Ale, państwo rozumiecie, kiedy siła wyższa zadecyduje, to nawet żelazne zasady można złamać, żeby jeszcze bardziej nadrzędne zasady zachować.Po prostu, szanowni państwo - mam w pełni świadomość, że już samo słowo "telepatia", tak poprzez wieki nadużywane, niesie ze sobą i w sobie liczne skojarzenia, czasami nawet sprzeczne, że stosowanie tego wyrazu obarczone jest ryzykiem. A zarazem trudno się bez tego słowa obejść, również, to paradoks, z powodu owych skojarzeń. Tak niedobrze, inaczej też źle. Chce człowiek użyć tego pojęcia, ale w zestawie ma cały pakiet dopowiedzeń, które potencjalnie i realnie w odbiorze wypaczą jego intencje – a jak chce tego uniknąć, to się musi posiłkować nowomową, neologizmami, kombinować. A to znów się może okazać nieczytelne. Słowem, jest problem.Jak zachować treść, a jednocześnie nie wpaść w pułapkę językową? W ostateczności wybrałem powyższy zapis, a nawet w tekstach, które w powiązaniu tematycznie się pojawiają, w tych tekstach stosuję nie trzy, ale więcej, nawet osiem znaków umowności. Żeby tę umowność aż do logicznej granicy doprowadzić, żeby podkreślić, że chodzi o to samo, a jednak nie o to samo... Ale powiem państwu szczerze, że nawet po takim zwielokrotnieniu interpunkcyjnym mam obawy, czy się w odbiorze nie pojawią przekłamania, przecież moje intencje i tak się nakładają na to, co każdy pod przekaz może i potrafi podłożyć. Mogę sobie zakładać wielokrotną umowność, a i tak ktoś to odbierze

172

Page 173: Kwantologia stosowana

wprost i po swojemu. Cóż, ryzyko jest, ale inaczej się nie da.

Szanowni państwo, przechodząc już bezpośrednio do tematu telepatii i do analizy "zjawiska", znów słowo "zjawiska" trzeba ubrać w znak umowności, to w tej analizie będzie się wielokrotnie pojawiało, i to wręcz w zasadniczym znaczeniu... Otóż słowo "telepatia", całe z tym związane pojmowanie tego obszaru zjawisk nie zjawisk... w tej chwili do treści głębokiej się nie odnoszę, to zresztą w obecnym wystąpieniu się nie pojawi, to planujemy dopiero w kolejnych... Otóż pojęcie, słowo "telepatia" można rozpatrywać na co najmniej dwu poziomach, zależnych od siebie, jednak wartych potraktowania w tej dyskusji oddzielnie. Chodzi o poziom "przekazu", cudzysłów tu jako konieczność, oraz o "nośnik", też konieczny cudzysłów. Nośnik jako "coś", co w sobie lub na sobie taki przekaz przenosi. Sprawa za moment wróci, to zrozumiałe.

Proponuję, szanowni państwo, zacząć jednak od pojęcia "przekaz", w mojej ocenie jest on kluczowy, przynajmniej na tym etapie. Tak, w mojej ocenie to kluczowy element pojęcia "telepatia" – nośnik, też istotny, też budzący kontrowersje, to coś poniekąd wtórnego. Tak, w mojej ocenie tak to się prezentuje. Widzę po jednej stronie sali poruszenie, jak się domyślam, to osoby sceptycznie nastawione, się chyba nie mylę? Tak, proszę państwa, dla mnie "nośnik" to poniekąd uboczna w telepatii sprawa. Nie bez znaczenia, powtarzam, ale jest na drugim planie. Powtarzam, za moment temat wróci. Co w abstrakcji, moim skromnym zdaniem, w takim "zjawisku" jest w miejscu centralnym? Co, tak w głębokim sensie, oznacza "telepatia" – i to niezależnie od tego, czy się jest zwolennikiem, czy osobą z przeciwnego obozu? Tak, szanowni państwo, "przekaz". To przesłanie z punktu "a" do punktu "b" jakoś pojętego "znaku" jest elementem centralnym. Coś się w jednym miejscu, tradycyjnie sprowadza się to do głowy osobnika, wykluwa, no i w wyniku "przekazu", bliżej mało definiowanego, jakoś tam "odbija", a może "powiela" w głowie bytu w innej części świata. Mniej lub dalej umiejscowionego. Zwracam państwa uwagę, że to właśnie jest w centrum znaczeniowym, nie nośnik, który pobudza do aktywności przeciwników. "Przekaz" w obu grupach przecież występuje, dla obu stron jest strawny, nawet akceptowalny. To jest element łączący oba podejścia, zwracam na to silnie uwagę. Zwolennicy i przeciwnicy na tym zakresie mogą się w opisywaniu "telepatii" spotkać. Przesył danych jest ważny w grupie zwolenników, przecież o taki przekaz w tym chodzi – ale przesłanie danych też nie jest kłopotem żadnym dla przeciwników, przekazanie sygnału przecież dla nich to nic nowego, to się dzieje w każdej z chwil naszego życia. Ja do państwa teraz mówię czy piszę, ale to w każdym przypadku jest po prostu przekaz sygnału. Banał, który się dzieje, istniał w przeszłości i tak już zawsze będzie.Dlatego, szanowni państwo, będę się upierał, że to właśnie element "przekazu" sygnału jest zagadnieniem centralnym, to charakteryzuje "telepatię". I temu warto poświęcić w tym momencie naszą uwagę.

Mówiąc inaczej, i wychodząc od powyższego stwierdzenia, że przekaz jest w centrum pojęcia "telepatia", warto się zastanowić, czy tak zaprezentowane podejście jest błędne? To analiza z punktu widzenia

173

Page 174: Kwantologia stosowana

zwolenników, ale kierowana do przeciwników. Czy posługujący się w taki sposób terminem "telepatia" zwolennicy popełniają błąd?Zasadniczo z powyższego odpowiedź wynika wprost, ale warto ją tu w sposób pełny wyartykułować: nie. Nie popełniają błędu. Wszystko w ich ujęciu i na tym zakresie jest poprawnie wyprowadzone z oglądu świata. Przeciwnicy muszą to przyznać. Zresztą przyznają bez oporu i wątpliwości, jeżeli "a" komunikuje coś "b", to to jest przekaz. Tak po prostu przekaz.Czyli, szanowni państwo, na tym ogólnym poziomie analizy pojęcie w rozbiorze logicznym nie okazuje się głupie, ale wręcz jest faktem i oczywistością. Więcej nawet, co jest poniekąd moim zamiarem tu i teraz w prezentacji, chcę powiedzieć, i to się samoistnie narzuca, że każdy – że dosłownie każdy jakoś tam pojęty przekaz informacji z punktu do punktu, i to dowolnie pojętego punktu... że to jest ni mniej ni więcej, ale telepatia. Już teraz bez znaku umowności. To w każdym przypadku telepatia.Tak, szanowni państwo, kiedy ja teraz o tym do państwa mówią, to w logicznej interpretacji, stosując nazewnictwo adekwatne do obecnej prelekcji, to jest telepatia. Bez dwu zdań.Nadużycie? Ależ skąd. Ja to punkt w czasie i przestrzeni, tak to w zgrubnym modelu opiszmy, państwo to zbiór, ale również jednostki w zbiorze, punkty. I teraz ja do państwa, oczywiście na bazie nośnej w formule akustycznej, wysyłam sygnał. To, zwracam uwagę, jest coś i to coś jest zakodowane. Oczywiście możemy temat drążyć, powiem w takiej analizie, że to drga struna głosowa, że to drobiny powietrza przenoszą te drgania do zmysłów odbiorcy, itd. Znane, możemy to na te chwile pominąć. Fizycznie, prawda, istotne, ale logicznie sobie darujmy. Liczy się fakt przesłania sygnału. I na takim poziomie, w takim opisywaniu, to jest właśnie telepatia.Jeszcze więcej, szanowni państwo, nie dość, że każdy obecny jakoś w czasie i przestrzeni nam przekaz, już nie ważne, w jakiej formie się dokonujący, to telepatia – ale każdy sygnał z dowolnego czasu i przestrzeni to telepatia. Tak, telepatia.

Proszę, przykład. Znamy wszyscy strofy opiewające wojnę o piękną i skutki tej wojny. Kilka tysięcy lat dzieli nas od autora, ale nas to porusza, to dla nas żywy przekaz. Inna kultura, odległy czas i przestrzeń po wielokroć zmieniona, zewnętrzne opakowanie odległe od naszego, a przecież przekaz jest poruszający, emocjonalnie dla nas czytelny na wskroś. Jeden punkt nadaje, jak odległa gwiazda, a my ten sygnał odbieramy i się zachwycamy. Czysta telepatia, sami i w pełni państwo przyznacie.Oglądamy obraz i się zachwycamy, czytam o wędrowaniu po mieście i przygodach bohatera, słucham którejś tam symfonii, dowiaduję się o wypadku na drugiej półkuli i potokach błota... szanowni państwo, w każdym przypadku to telepatia, przekaz z miejsca do miejsca, jeden nadaje, drugi odbiera sygnał. Zawsze tak jest.

Dobrze, powiedzą w tym momencie przeciwnicy. Widzę, a raczej na tę chwilę nie widzę pomruków zaprzeczenia. Dobrze, powiecie państwo, to możemy przyjąć, w takim ujęciu nam telepatia, samo słowo, nic a nic nam nie przeszkadza. Słowo jak słowo, to temat drugorzędny. I co, zgoda na takie postawienie sprawy? Każdy sygnał to telepatia,

174

Page 175: Kwantologia stosowana

to chyba do przyjęcia dla każdego?...Dobrze, idziemy dalej.

Można więc powiedzieć, że tak zwani zwolennicy telepatii, nawet o tym nie wiedząc, odczytali poprawnie mechanizm świata. Że się dla nich zawiera to w specyficznym zakresie? Cóż, zakres jak zakres, w logicznym ujęciu tylko nazwa, pojęcie, mniej lub bardziej sprawnie skonstruowana abstrakcja. Przecież coś się za nią kryje, to trzeba przyznać. Stop. Wiem, że to już obszar drażliwy, że w grę wchodzą emocje, że trzeba ostrożnie. Dlatego pociągnijmy logicznie.Czy w takim przekazie musi być fakt nośny, przenoszący sygnał? To oczywistość, nie ma co się rozwodzić. Czy musi być uporządkowany, a więc jakoś zakodowany? Też oczywistość, przekaz chaosu nie jest z żadnego punktu przekazem, i po prostu nie ma sensu. Czy obie tam jakoś definiowane strony ten kod muszą znać? Kolejna oczywistość, nie ma przekazu, jak któraś ze stron kodu nie zidentyfikuje. Czy w takim przekazie potrzebne jest środowisko? Tak, w końcu przekazu z obiektu do obiektu w formie bezpośredniej nie ma. Żadne, nawet na oko najmniejsze z najmniejszych oddalenie, to już oddalenie, czyli środowisko. I to środowisko też musi mieć, to też oczywiste, jakoś tam zdefiniowane własności, to nie może być pustka, bo w pustce i przez pustkę przekazu być nie może, ale też nie może to być chaos energetyczny, to również przekazanie sygnału wyklucza.Słowem, szanowni państwo, za pojęciem "telepatia" rzeczywiście się kryje, i to w logicznym ujęciu, mnogość szczegółów, które rzadko w analizach się pojawiają. Zarysowany zbiór elementów tego ujęcia nie jest, co zrozumiałe, pełny, ale nawet to pozwala powiedzieć, że w analizie można zrobić krok, i to bez emocji. Przecież zwolennicy i przeciwnicy się w tym odnajdą, to opis pasujący do ich wyobrażeń. I to już jest postęp, prawda?

Tak, szanowni państwo, teraz trzeba się zabrać za element istotny, który potencjalnie, a nawet i nie potencjalnie wywołuje największe emocje. Czyli za nośnik. Wcześniejsze, jak pokazywałem, można dość spokojnie i racjonalnie zaprezentować, nawet udało się do obecnego momentu nie wywołać zamieszania. Spróbuję dalej iść tą drogą.Czy sprawa "nośnika" jest zapalną, czy to główna różnica, dzieląca zbiór opisywaczy świata na zwolenników telepatii i przeciwników? Tak się wydaje. Ale nie powinna. Co mam nadzieję za chwilę państwo sami przyznacie.Warto wyjść tym razem od przeciwników, ponieważ odnoszą się w swym sceptycyzmie, co najmniej w sceptycyzmie, do zasad fizyki, do tego – co fizyka, jako nauka eksperymentalna, ustala w środowisku. Bo w tym obszarze to ma znaczenie.Oczywiście zwolennicy są przekonani, że taki poziom istnieje, mają na to swoje doznania i relacje. Wszystko wiemy, druga strona to ma za nic i podważa na całej linii. Nie oceniam, stwierdzam fakt. To na ten moment nie jest istotne, chodzi o warstwę logiczną tematu.

Czy "nośnik", co by nim nie było, jest – a łagodniej mówiąc, czy może być? Oczywiście z wszelkimi uwarunkowaniami, które sygnał na sobie i w sobie powinien zawierać, wyżej to wyliczyłem. A tutaj i

175

Page 176: Kwantologia stosowana

ten jeszcze muszę dodać element utrudniający wiarę w "telepatię": że taki sygnał musi być po prostu silny. Inaczej przez oporne, tam jakoś zapchane środowisko się nie przebije - a chodzi o dystans, w niektórym ujęciu o ogromny dystans. A nasze głowy, co by o nich tu nie mówić, nadajnikami są kiepskimi. Zwolennicy takiej komunikacji muszą ten fakt brać pod uwagę - acz najczęściej nie biorą. Trzeba to podkreślić, niestety nie biorą.Tak, zagadnienie nośnika, który będzie przenosił tak zwany sygnał telepatyczny, to sprawa istotna, wywołująca kontrowersje. Strona w obronę zaangażowana, zwolennicy twierdzą, że taki nośnik jest - dla nich to z samego faktu "istnienia" "telepatii" wynika. Przeciwnicy powołują się na fizyczne badanie, które niczego takiego wykryć nie wykrywa. Konflikt? sprzeczność? niezgodność?Niekoniecznie, szanowni państwo. I spróbuję to uzasadnić. Czy to w którąś stronę przechyli szalę? Też niekoniecznie, rzeczywistość, i to wbrew wielu, tak prosto się nie układa. Abstrakcyjne, logiczne ujęcie świata jest wartością, ale pojęcia trzeba jeszcze odnieść i zastosować w realu.

Czy zwolennicy "telepatii, szanowni państwo, się mylą? Warto zadać sobie takie pytanie jako pierwsze na tym etapie. Nie. - Chwileczkę, logicznie się nie mylą. Proszę o spokój, już wyjaśniam. I odnoszę się do wcześniej powiedzianego. Od strony logicznej i pojęciowej, to w każdym ujęciu poprawnie ustalona abstrakcja. Jest nadajnik i odbiornik, no i jest nośnik, który ten sygnał, zakodowany na różne sposoby sygnał przenosi. Od tej strony żaden przeciwnik poglądu o telepatii nie zaatakuje, bo nie może.Owszem, zgadzam się z państwem, to teoria, właśnie konstrukcja, w której jest ciąg przyczynowo-skutkowy, który jest poprawnie bardzo przeprowadzony, w odniesieniu do całości świata i jego cech wręcz zgodny, tylko że... cóż, tylko realnie zdybanego faktu nośnego nie ma, nikt go nie pomierzył ani nie podaje sposobu, jak takiego, być może przełomowego pomiaru dokonać. I co, koniec dyskusji?Otóż nie, szanowni państwo, można nasza rozmowę poprowadzić dalej, mam nadzieję, że będzie to ciekawe.

Co, a zwłaszcza jak postrzegają w świecie, tak to określę, osoby z zacięciem "fizykalnym", po prostu fizycy? Można długo to określać i definiować, chciałbym zaproponować najmniej kontrowersyjne, tak myślę, podejście. Otóż fizycy, zawsze i wszędzie, widzą, jakoś tam rejestrują stan zbiorowy "czego". Znów bez definiowania, czym owo "coś" jest, to zagadnienie na inny, i to szeroki, referat. Dla tak zdefiniowanego odbiorcy świata zawsze w pomiarze jest dostępne coś złożonego. Czyli, proszę zauważyć, z tego wynika, że nie ma żadnej tak zwanej "cząstki elementarnej", czegoś prostego. Kontrowersyjne i budzi sprzeciw? Przyjmuję to do wiadomości, ale... ale uważam, i mam na to dowody logiczne, inaczej się to dziać nie może. Fizyka w żadnym badaniu nie ustala niczego prostego, z zasady nie może. Tu i teraz, i zawsze są tylko jakiś tam wyróżnialne zbiory "czegoś", w jakoś tam ustalonym "stanie skupienia".Skomplikowanie brzmi? To może tak... W badaniu fizycznym można się posuwać w górę i w dół, oczywiście ujmując to umownie. Czyli iść w stronę dużych i bardzo wielkich faktów – lub w dół, do małych oraz

176

Page 177: Kwantologia stosowana

bardzo małych. Tylko że, proszę zwrócić uwagę, w obu kierunkach, i to z zasady, nie ma wartości skrajnych, to nie możliwe, żeby się w obserwacji fizyka one pojawiły. Niemożliwe. Dlaczego, pan pyta. Z takiego powodu, że brzegu zdarzenia zawarty w tym zdarzeniu fakt i byt poznający, on tego nie może przeprowadzić. To jest to słynne i mocne powiedzenie: kiedy jestem, śmierci nie ma, kiedy śmierć jest - mnie nie ma. Prawda?...Prawda, szanowni państwo. Tylko że z tego właśnie dalsze wynika, i to jako oczywistość. Że badanie "od wewnątrz", z pozycji zawsze w środku, że z takiego punktu można w badaniu uzyskać co najwyżej, i to zawsze, złożenie doznań, że można poznać przedział zjawisk – że można się do granicy zbliżać, drobić elementy, ale jednostki ująć we pomiarze nie można.Można poznawać stany skupienia, takie "grudki" czegoś, ale zawsze ze świadomością, że to obudowane jest dalszym. Tak w górę, tak w dół rzeczywistości. Można to badać i badać, zbliżać się do granicy – ale tejże się nie osiągnie, fizycznie nie ma na to szansy.

Zgoda na takie ujęcie? Dobrze, przyjmuję, że jest choć warunkowa i ograniczona, ale jednak zgoda.Tylko proszę zauważyć, co z tego w dalszym kroku wynika. Skoro się można dopracować, na bazie logicznej, koniecznego, ale już oglądem fizycznym niedostępnego zakresu, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tam zamontować, ustawić poziom nośnika "telepatycznego", tak? Otóż to nie takie proste. Fakt, to się nasuwa samoistnie, ale to w tejże logicznej analizie tak banalnie proste nie jest. Co zresztą nie jest na rękę zwolennikom. Choć i przeciwnicy chyba nie są też zadowoleni. Ale jeszcze pogadamy.Dlaczego nie na rękę? Ponieważ, tak to można tradycyjnie ująć, dla zwolenników jest to jakoś niezwyczajny, być może nawet "stykający" się z "czymś" zakres. To zresztą, tak nawiasem, jest główny powód niechęci przeciwników, w tym "czymś" upatrują dziwności telepatii i podobnych "faktów". - A przecież, zwracam uwagę, powyższy opis z niezwyczajności "telepatii" robi banał, i to tym razem już poziomu fizycznego. Tak, fizycznego. Owszem, nie jest wykrywalny, ale nie jest też "cudowny", to tylko inny stan skupienia czegoś. Co może, potencjalnie może, gdyby były takie przyrządy i możliwości, co się może poddać teoretycznie badaniu. Nie podda się, to padło, ale nic nie stoi logicznie na przeszkodzie.I co dalej? Wniosek jest oczywisty: to fizyka. A raczej, stosuję w tym przypadku zapis z dużą literą, to Fizyka. Zawsze-tylko Fizyka. Nic innego. Żaden dziwny czy dziwaczny, a tym bardziej cudowny na jakiś sposób fakt. Po prostu banał.

Szanowni państwo, proszę zwrócić uwagę na konsekwencje. I to w obu obozach. Przecież każda ze stron pozostaje przy swoim ujęciu, ale zarazem inaczej się to układa. Zwolennicy mają wszystko, co im się w obrazie telepatii mieściło, dosłownie wszystko. Przecież ujęcie z "cudownością" w tle, być może dla kogoś istotne, generalnie się w tym nie musi mieścić, jak chce ktoś, niech to pomieszcza, jednak dla większości, jak wnoszę, powyższe opisywanie jest do przyjęcia.Po drugie, również przeciwnicy się w takim opisie odnajdą, i to na zasadzie dogłębnej, tu nic nie jest sprzeczne z obrazem, który się

177

Page 178: Kwantologia stosowana

im co dnia pokazuje fizyką i na której się opierają. Zresztą nawet z dużymi skutkami praktycznymi.

Tak, ma pan rację, jest jeszcze sprawa weryfikacji. To oczywisty i konieczny etap każdego badania i opisywania. Fizyk powie, że jak w eksperymencie nie ma elementu do badań, to żadnego wniosku ustalić z badania nie można. A jak zbadać coś, co z zasady poznane być nie może? No bo nie może. Owszem, jest Fizyką, to nie żadna "duszna" i podobnie nieobyczajna sprawa, ale zarazem nie podlega przebadaniu na bazie i w obszarze fizyki. Czy to wyklucza dalsze postępowanie? Niekoniecznie.

Znajduję się, jako fizyk, zawsze w środku, to wyklucza badanie na brzegu. Ale to nie oznacza, że jestem bez szans. I to w badaniu na brzegu górnym, i na brzegu dolnym. Dlaczego? Ponieważ mogę tak moje czyny ustawić, tak proces poprowadzić, że eksperyment, choć zawsze wewnętrzny, coś mi o brzegu powie. I przy okazji o mnie również, a to ma już swoją wartość.Czyli, szanowni państwo, tak muszę w nadprogowym, dostępnym sobie zakresie wszystko poustawiać, tak to poprowadzić, że kiedy badanie sięgnie, a raczej przejdzie przez brzeg, to "po drugiej stronie", a więc jako wynik eksperymentu, coś mi się pojawi. Bo zawsze się w tak fizycznym badaniu coś pojawi. I mając stan przed i po zakresie brzegowym, porównując budowę elementu przed zdarzeniem i po nim, w takim zakresie mogę ustali, co tam też musiało się zdarzyć, aby to się ze sobą zgodzić. Początek znam, wynik znam, to niewidoma jakoś skryta jest tylko zagadką do ustalenia, a raczej zabudowania przez abstrakcje pojęciowe. Proste? Oczywiście. Przy pewnej wprawie, to jest proste zadanie logiczne. W końcu jeden plus jeden zawsze daje na końcu dwa.Mówiąc inaczej, i to kieruje do sceptyków, nie zakresu nośnego tak naprawdę muszę szukać, ale układu badawczego, który potwierdzi, a może wykluczy istnienie tego obszaru podprogowego, poniżej odczytu fizycznego. Każdy wynik z takiego badania będzie istotny, doda do poznania coś więcej, ale zawsze fizyczne, albo odrzuci, co również będzie znaczącym ustaleniem.Tak czy tak, szanowni państwo, jestem przekonany, że warto nieco w sprawę się zaangażować i potrudzić, ponieważ zrozumienie świata to przesunie o kolejny krok. I o to w tym wszak chodzi. Dziękuję, dziś to wszystko. Przechodzimy do pytań i dyskusji.

178

Page 179: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 4.8 – Wszechświat nie-skończony.

Takie pytanko na początek i na rozgrzewkę: czy wszechświat jest, a może nie jest skończony?Ha, ciekawe, co? Kończy się to wszystko fizycznie obserwowane, czy nie kończy? Zaczęło się i się skończy, czy jest zawsze, a tylko w odwiecznych przemianach i lokalnych formach materialnych? Czy się kończy realnie i fizycznie, jako jeden z wielu podobnych faktów w materialnej formule – a może kończy się absolutnie, więc logicznie (filozoficznie)?To wokół to jednostka bez wcześniejszej analogi i bez dopełnienia w przyszłości – czy element w zbiorze?

Co, ważne pytania, nieprawdaż? I nośne. Może nie życiowo i tak na co dzień, aż tak się człek nad owym dylematem nie zastanawia, ale w chwilach wolnych a istotnych, kiedy jeszcze nie zapada w głęboki sen lub kiedy siedzi w spokoju i popatruje w dal horyzontalną, to się takie (i podobne) pytania cisną do świadomości, domagają się uwagi i analizowania, a nawet zmuszają do jakiegoś tam działania. A to w lokalnym przybytku kultowym, a to w bibliotecznym zbiorze, gdzie rozum szuka odpowiedzi; a to w dywagacjach filozoficznie lub fizycznie podbudowanych. W takich to rozmowach rodaków, z których niewiele wynika, ale są konieczne dla samooceny oraz zadowolenia z życia.

Pytanie wstępnie pomocnicze: czym jest i co to jest wszechświat. Z małej literki pisany, czyli wszystko, co jakoś tam daje się badać przyrządami lub zmysłowo. I nie tylko do horyzontu, ale też dalej, wszak to "dalsze" również do tego zakresu przynależy, także musi się w fizycznym procederze mieścić oraz podlegać liczbie w opisie. Czy tak wyróżniony, wyodrębniony z logicznie nieskończonego terenu "obiekt" jest skończony?

Fakty. Tak wyznaczony zakres badawczy zmienia się, jest w ciągłym ruchu i rozszerza się. Nawet w tempie narastającym. Poprowadzona wstecznie analiza (pomijając, czy poprawnie) wykazuje, że był stan i moment początkowy, ów mityczny "punkt", z którego się to zaczęło (i poczęło). Mimo przyrastania odległości między "wyspami" materii i zrastania dynamiki, ciśnienie wewnętrzne nie spada. Czy chwilowo i "za moment" się to zmieni, czy będzie tak długo, to obecnie nie do ustalenia. - Itd.Dalsze fakty można mnożyć, jednak powyższe wystarczą, można z nich wysnuć w miarę sensowne wnioski. I warto się po nie schylić.

Znów pytanie: co w tym zbiorze jest faktem zasadniczym? Zmienność. A więc ewolucja układu (nie definiując, co to znaczy "ewolucja") – oraz drugi fakt, że jako obserwator zawieram się w takim procesie. Początek i ciśnienie, choć istotne, na skrajnym poziomie analizy,

179

Page 180: Kwantologia stosowana

w którym dominuje logika, nie są konieczne - no, może w kolejnych krokach się przydadzą.

Po pierwsze, co wynika z faktu postrzegania zmiany "od wewnątrz", z poziomu uczestnika? Odpowiedź: brak możliwości stwierdzenia, że istnieje brzeg owej zmiany. A w konsekwencji, jako oczywista oraz logiczna konstatacja, że tak postrzegany proces nie ma końca. To w takiej obserwacji konieczność. - Widzę-doznaję zmianę, jednak bez momentu początkowego i końcowego, dlatego muszę ją zdefiniować w formule nieskończonej. I nie ma odwołania od tego.Podkreślam: obserwator, zawierając się w zmianie, nie może dojrzeć i stwierdzić, że ta zmiana miała początek i że się skończy. Tego w osobistym, indywidualnym – i fizycznym badaniu nigdy nie ustali. W takim postrzeganiu tych zakresów zmiany po prostu nie ma.

Po drugie – przykład, analogia, która to podejście wyjaśnia, ale i uzasadnia. Można do zobrazowania przyjąć dowolny przebieg, jednak ja biorę od zawsze znany: łucznik strzela do tarczy. Banalnie prosty zestaw i prosty opis. Pozornie prosty.Jest osoba, łucznik na pozycji strzeleckiej, jest strzała, która z łuku zostaje uwolniona i przemieszcza się w czasoprzestrzeni. No i jest tarcza, cel, do którego zmierza. Żadne inne elementy nie są w tym doświadczeniu ważne, żadne ograniczenia fizyczne i warunki, to zbędny balast logiczny i zaciemniający.Pytanie: jak mogę, z jakich pozycji mogę opisywać eksperyment? - Z dwu, co najmniej z dwu – i to wystarczy. Ograniczenie do jednego z punktów obserwacji prowadzi do nieporozumień, wielość również. Dwa to jest stan optymalny.Jakie to punkty? Wewnętrzny, czyli tożsamy z przemieszczającą się strzałą – oraz zewnętrzny. Jeden obserwator jest ową "strzałą" i kieruje się w stronę celu (brzegu), drugi rejestruje zmianę w jej wszelkich momentach, czyli wraz z punktem początkowym i końcowym – z momentem "spuszczenia z cięciwy" oraz "wbiciem w tarczę". Zgoda, wygląda znajomo i banalnie – jednak banalne nie jest. A prostackie tym bardziej nie.

Co postrzega, co ustala obserwator i jednocześnie uczestnik zmiany – tu w postaci lecącej "strzały"?Istotne: ustali zmianę. Odnosząc do zewnętrznego wobec niego stanu i obserwując, że się zmieniają, wyprowadzi z tego wniosek, że sam wobec innych faktów też się zmienia. Ale, po drugie i ważniejsze, nie może ustalić, że miał początek i że będzie koniec jego ruchu. Dlaczego? Ponieważ to nie wchodzi w zakres jego obserwacji. Czy na pewno nie wchodzi? Przecież to ustalenie jest obecne w życiorysie każdego świadomego obywatela świata, wie, że zaistniał i wie, że w pewnej odległości od chwili "teraz" się skończy. Skąd i dlaczego u niego taka wiedza?Co ustala osobnik w trakcie zmiany (lecąca strzała)? Że zbliża się do "tarczy". Mierzy, jakoś tam mierzy odległość do brzegu, który w jego obserwacji jest "faktem na horyzoncie". Ale każdorazowo, jak przeprowadza pomiar, ustala pewną wartość czasu-i-przestrzeni do pokonania. Na przykład rozpoczyna pomiary "w punkcie środkowym", w

180

Page 181: Kwantologia stosowana

tej chwili uzyskał możliwości takiego działania. Co ustali? Że ma do pokonania jeszcze odcinek równy połowie całego, teoretycznie w zliczaniu ustalonego zakresu. Po kolejnym pomiarze ustali np., że znów ma przed sobą połowę odcinka (lub podobnie). I tak w każdym z przeprowadzanych ustaleń. - Zawsze, zawsze jego tożsamy ze zmianą, w której uczestniczy, pomiar, ten pomiar wykaże, że się zbliża do "tarczy", ale z zasady, z samej zasady uczestniczenia w procesie, tej granicznej wartości nie osiągnie. Nigdy. Zbliża się do granicy i dąży do niej, ale ciągle ma przed sobą w obserwacji jakiś zakres wydarzeń – dąży do brzegu, ale nigdy go nie osiągnie.Podkreślam: obserwator-uczestnik zmiany nie może opisać, doznać i opisać brzegu tej zmiany. Ponieważ to są fakty spoza. Spoza jego badania (życia). Warunkują jego istnienie, lecz nie są poznawalne, i to nigdy.Z jego, wewnątrz-zmiennej perspektywy, narodziny i śmierć są już "zdarzeniem" meta-fizycznym, poza-fizycznym, są zakresem, którego w badaniu-istnieniu nie ma. I nie może być. - Bo kiedy jestem, nie ma śmierci, kiedy jest śmierć, to mnie nie ma.Mówiąc inaczej – dla takiego "lecącego" do brzegu obserwatora, w jego obserwacji i doznaniach, to, co uznaje za swoje istnienie, to jest proces nie-skończony, się nie kończy.Zmiana, która oznacza istnienie, dla obserwatora się nie kończy.

Dobrze, ale przecież byt świadomy swojego istnienia oraz świata na około, taki ktoś wie, że "za chwilkę" dziejową się skończy – że w ramach tego wszystkiego "ciut" wcześniej się pojawił, trochę może się zabawił obserwacją i uczestniczeniem, jednak za kolejną chwilę osiągnie cel, "wbije" się w tarczę. Sprzeczność? Skąd taka wiedza?Drugi punkt obserwacyjny – to wiedza obserwatora umieszczonego na zewnątrz w stosunku do postrzeganej-doznawanej zmiany, to ujęcie w innym układzie odniesienia.Co postrzega i ustala obserwator umieszczony na zewnątrz wobec tu analizowanego "lotu strzały"? Widzi początek, środek i koniec – w całości wyznacza zakres, który dookreśla pierwszego obserwatora. A więc ustala, że proces trwał tyle a tyle, na takim a takim odcinku i że już go nie ma. Trwało chwilkę i się skończyło.Istotne, ten sam proces, który dla pierwszego bytu jest zdarzeniem nie-skończonym, dla drugiego to zdarzenie mgnieniowe, "strzała" w tarczy znalazła się błyskawicznie, to "iskierka", która rozbłysła i zgasła. Zależnie od umieszczenia punktu obserwacji i zależnie od układu odniesienia, ten sam fakt jawi się raz jako nieskończony, a raz jako skończony. I nie ma między tymi ujęciami sprzeczności. I oba muszą być uwzględnione, jeżeli chcę opisać zjawisko. Nie jeden punkt obserwacji, ale zawsze dwa, to jest warunek opisu i poprawnego zrozumienia.

Tak na prawdę każdy obserwator, a świadomy w szczególności, to są dwa ujęcia, dwa punkty rejestracji – wewnętrzny i zewnętrzny, i to jako konieczność.Bo skąd obserwator-uczestnik zmiany wie, że się skończy? Postrzega w otoczeniu inne byty, innych obserwatorów-uczestników zmiany, ma wiedzę, że są to byty jakoś do niego podobne, postrzega powstanie takiej innej zmiany, rejestruje jej życiowe perypetie – i ustala w

181

Page 182: Kwantologia stosowana

pewnej chwili jej koniec. I na tej podstawie, jako obserwator-byt zewnętrzny, zwrotnie wyciąga wniosek, że sam, jako podobny, także się skończy. Tylko że to jest działanie spoza-zmiany, to zawsze i wyłącznie hipoteza, której nigdy nie zweryfikuje. Praktycznie jest pewien, że czeka go kres ("cel"), wszystko na to wskazuje, jednak osobiście nie ustali, że już nie istnieje - to domena wyłącznie i tylko innego obserwatora. To zakres meta-fizyczny.Kiedy opisuję zmianę i uczestniczę w niej, jestem fizykiem – kiedy opis dotyczy innej zmiany, zewnętrznej wobec mnie, jestem logikiem i filozofem. Realnie tym i tym, niekiedy nie zdając sobie sprawy, że zmieniam punkt obserwacji. Że prowadzi to do nieporozumień, że skutkuje błędnym ujęciem? – Cóż, prawda.

Jak powyższe ma się do wszechświata? Wprost i detalicznie.Przecież, jako fizyk, jestem obserwatorem-uczestnikiem zachodzącej zmiany – i na zawsze, na zawsze się w niej będę zawierał. Przecież nie ma żadnej szansy się wydobyć z ciała, z wszechświata, z fizyki jako takiej – zmiana w trakcie zachodzenia to ja. - Wobec bytów mi bliskich mogę ustawić się na pozycji zewnętrznej i wynik "pomiaru" przenieść, przeskalować na siebie, wobec "wszechświata" nigdy tego nie przeprowadzę, nigdy poza ten eksperyment nie wyjdę (nawet się znajdując poza wszechświatem w nim się zawieram). Ale czy skazuje to mnie na wieczystą niewiedzę? Ależ skąd!

I pytanie: dlaczego? Bo mogę ustalić, a raczej zbudować hipotezę w stosunku do obserwowanej zmiany. Fizycznie nigdy się nie znajdę w obszarze zewnętrznym – ale logicznie (filozoficznie) to żadna tam trudność, była po wielokroć przeprowadzana. A, tak po prawdzie, to każdy byt tak czyni, kiedy ustala hierarchię w tym wszystkim. - A czyli to, żeby mu się zgadzało, od najmniejszego po największe; to po prostu życiowa konieczność, trzeba się jakoś w tym chaosie i na bieżąco rozeznać, żeby nie pobłądzić.Czyli, żeby stwierdzić, czy wszechświat jest skończony, czy nie – wystarczy ustalić regułę, rytm zmiany, która odpowiada za to, co w okolicy mogę zaobserwować. Proste. Przy czym, odpowiadając wprost na wstępnie sygnalizowane dylematy trzeba powiedzieć, że obie możliwości są stwierdzeniem poprawnym: jest wszechświat nie-skończonym i skończonym, i to jednocześnie. W mojej wewnętrznej obserwacji muszę go określić jako proces, który się nie zaczął i nie skończy – ale w ujęciu zewnętrznym, ponieważ jest w nim zmiana, muszę opisać go jako fakt z brzegami. Czyli że jego kres "za moment" nastanie. Ja tego nie doczekam, ale w skali kosmicznej nieskończoności to rzeczywiście będzie za moment.

A co dalej? Skoro wszechświat to stan-obiekt skończony, to co jest w dalszym "zakresie"?A, to już bajka z innego rozdziału. I na inną okazję.

182

Page 183: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 4.9 – NIC, fundament.

Ja tam, wiecie, z nauką obeznany jestem, raz nawet takiego jednego profesora telewizyjnego widziałem. Nie, nie zagadałem, daleko był, ale widziałem, potwierdzam. Dale mnie, znacie mnie, nie ma tematów zbędnych, życiowo pokręconych, takich do schowania, bo nie wiadomo jak je podejść. Nic z tego, wiecie, jak się czego chwycę, to tak w całość pójdę, do ostatniego.No i niedawno tak mi przyszło, czujecie. Późno było, do nocnego to nie ma co iść, bo zanim człowiek obróci, to wytrzeźwieje. Więc się do babci wybrałem, tak po znajomości pogadać chciałem. Pukam, coś się ruszyło, drzwi otworzyła. Pytam grzecznie, ale słyszę, że nie ma, że zero, że nic. Sami rozumiecie, godzina ciemna, w duszy tak ciśnie, że jasna i ciasna, a tu człowiek potrzebujący słyszy, że w całości nic i nic. Nie powiem, nerwy nieco mi się napięły, odsuwam więc babcię na kilka metrów od drzwi i sprawdzam. Sprawdzam - no i wychodzi, że faktycznie nic. Zajrzę tu i w miejsce wiadome, no i w każdym zakątku nic. Takie zupełne, wyschnięte na wiór nic. Aż się człowiekowi od tego nic w jestestwie przewraca. Ech.Co było robić, czujecie, wracam do siebie i się w ścianę wpatruję, bo co mi pozostało, prawda? Człowieka aż tak - tak, rozumiecie, że się skręcam, czujecie? A tu godzina jeszcze nie łóżkowa, jeszcze w mózgowiu myśli się pędem snują z tej na drugą stronę - słowem, się dla ukojenia czymś musiałem zainteresować. Nie dało się inaczej. A czym się po nocy człowiek spragniony może zająć, pomyślcie. No tak i nie inaczej, takim "niczym" trzeba się było zająć. NIC zacząłem przenikać, w temat ostateczny, można powiedzieć, się wgryzłem. Bo co było robić, sami rozumiecie.

A te "nic", wiecie, to sprawa zakręcona, tematycznie niezwyczajna. Słowem, wpatrywałem się w to ścienne nic i aż mnie dreszcze takie, rozumiecie, przenikały do ostatniej komórki, kropelki potne sobie wyhodowałem w tym przenikaniu myślowym.Bo to, widzicie, widzi człowiek pustkę naścienną, a przecież to po żadnemu pustka nie jest, w takim to zakątku świata, na albo w tej ściennej płaskości, to aż się gotuje, aż skwierczy od zjawisk, się z tej w tamtą stronę wszystko przesuwa, przerzuca, no, tak gęsto i różnie układa w tym swoim szalonym przekształcaniu.Tak, nie zerkajcie wy na mnie tak dziwnie, to prawda. Niby ściana, powiecie, niby pustka wizyjna, niby nic się tu nie dzieje – no, ta pajęczyna się może, powiecie, gdzieś powiewa. A to prawdą nie jest i jeszcze bardziej nie jest. To mnogość życia się wszelakiego tu i wszędzie kotłuje, wzajemnie w pragnieniu zjada, zasadzki na siebie szykuje. Słowem, rozumiecie, to aż drga w tej swojej warstwie, to się ciągle i nieustannie w ewolucyjnym ciągu przepoczwarza. Jak tę pustkę na ścianie zgłębić jakimś tam przyrządem powiększającym, to się całe i jeszcze większe środowisko pokaże, tu żadnej pustki nie ma i nigdy nie było, tu żadnego nawet tyci wolnego kawałka się nie znajdzie. A to się niby naocznie takie puste prezentuje, widzicie.

183

Page 184: Kwantologia stosowana

Tylko że, rozumiecie, ten życiowy zakres to jedynie powierzchnia i najmniej ważne zagadnienie, nicości prawdziwej mocno w dole trzeba szukać, i to bardzo mocno w dole.Siądzie sobie jaki fizyk czy inny eksperymentator zapalony w swej naukowości, no i powie, że on tego niczego dojdzie. A figa z makiem pasternakiem, nie dojdzie. Wypompuje, dajmy na to, całe powietrze z rurki czy bańki, i co, pustki się dopracował - to ssanie tak się w czeluść świata wessało, co? A nie, to tak nie idzie. Niby rurka z powietrza wyczyszczona, ostatni atom odessany, a w środku całość widoczna doskonale, szczegóły można bezproblemowo sobie oglądać i podziwiać tykanie zegarka.Co w tym dziwacznego, spytacie, widać to widać, jego tam mać. No i wy się mylicie. To, że widać, to informację ze sobą ciągnie, taką z ważnych. Że, rozumiecie, nawet całkowicie z atomów odessane ma w sobie jeszcze coś, co te wizyjne obrazki przenosi. Że pustka, ale nie pustka – że atomowe pustkowie, ale nie pustkowie, rozumiecie?I jest zagwozdka, taka interpretacyjna, taka myślowa. Skoro pustka i nicość, to co tam siedzi i pokazywanie umożliwia - no, co?

Powiecie, że trzeba dalej zasysanie przeprowadzać, podłączyć jakąś tam pompkę, czy metodą usta usta, no i wyciągnąć to, co tam siedzi i to widzenie zniknie. I tu was, koledzy, w zawstydzenie myślowe wprowadzę, to zupełnie w sobie niemożliwe. A tak, koledzy, niemożliwe. Co by tam nie robić, co by nie zasysać jaką tam metodologią, nie da się, absolutnie się nie wyciągnie tego czegoś, co ewidentnie się tam lokuje, nijak się nie da wyprowadzić z rzeczywistości, rozumiecie?Powiecie, że to taka nasza ludzka i przyrządowa ułomność, że jakby tak i tam gdzieś, to, że się da. A nie, nie da się, koledzy. Ani w tym tu miejscu, ani w żadnym innym punkcie wszechświatowej zmiany i ewolucyjnej zawieruchy energetycznej. Nie da się, wszędzie się w tym wszystkim taka jakaś fałszywa pustka urzeczywistnia i naszą tę rzeczywistość nadprogową warunkuje. I co? Co uważacie? Jak widać w waszym mniemaniu taki pusty i nicościowy dziw?

Powiecie, że to zapewne coś być musi, że inne fizyka, a rozumność w szczególności, wyklucza – że skoro się dzieje, to znaczy, że nie zero pustki, ale że fakt fizycznie namacalny to jest. I generalnie wy będziecie mieli racje, koledzy, to musi być jakieś coś. Przecie pustka w sobie czy na sobie niczego nie przenosi, niczego się zero w sobie nie dopracuje, pustota to pustota. Ale skoro jest, to jest. A to dalej oznacza, że musi namierzalne i badalne być. - Niby musi, a nie jest, koledzy, żadnym sposobem się w badaniu nie pokazuje. I co?Wy w takiej to chwili powiecie, że skoro tego zmierzyć żadnym się sposobem nie daje, to coś to oznacza. I jest, trafiony, zatopiony. Tak to idzie, koledzy. To mówi, że jest poziom świata, którego się fizycznie, przyrządami zbadać nie da, że to niemożliwe. Ale nie z takiej jakieś tam dziwnej faktografii to wywodząc, że dziwaczne i nieobyczajne logicznie, ale dlatego, koledzy, że tego eksperyment sięgnąć nie może. Że jest granica dla fizyka w badaniu świata, że jest najmniejsze z najmniejszych, które jeszcze może tknąć swoimi

184

Page 185: Kwantologia stosowana

patrzałkami – ale to nie oznacza, że to już logicznie najmniejsze z najmniejszych, rozumiecie? Fizyk swoje bada, bada, ale dochodzi granicy, której nie przeskoczy. Bo składniki niżej leżące przyrząd jego budują, w taki, dajmy na to, foton się składają. Fizyk foton wykorzystuje, ale składowych tej zbiorowości nie sięgnie. Korzysta z fotonowego faktu, jako jedynki poznania, tylko że ta jedynka się każdorazowo buduje – i buduje dużo szybciej od tego, co fizyk może w swoim pomiarze pozyskać.Zapatrzy się taki fizyk w dal, gwiazdę daleką sobie podejrzy w jej życiu intymnie zaprzeszłym, niby nic w tym ciekawego, banał każdej istocie patrzałkowej dostępny. A nie, widzicie, to podpowiada, że w każdym kierunku wszechświatowej pustki się coś znajduje, że to w naszym fizycznym widzeniu pustka, a rzeczywistość jest taka, że to zapełnione do ostatniego punktu. Że widać pustkę - a to ściana. To zapełniona po brzegi zmienna energetycznie rzeczywistość. I że się w tej rzeczywistości wszystko miesza - i że jest graniczna wartość prędkości przemieszczania się.

Powiecie na to, że to może i ciekawe, ale co to do wieczności? Co po tej informacji, to takie odległe, i w ogóle.A z tego, widzicie, istota zrozumienia świata płynie, no i pustki. Jaka, spytacie. A taka, że to tło, że to, co niewidoczne, że takie jest najważniejsze w zrozumieniu wszechświata. Jeszcze nie pustki, to w kolejnym kroku przyjdzie się zrobić, ale wszechświata. Skoro to wszystko zapełnione po ostatnie miejsce, to znaczy, że widoczne jakoś tam fizycznym przyrządem, że tylko wystające z otchłani nad powierzchnię byle jakie coś – że to czubek góry, której większość znajduje się podprogowo, poniżej linii widoczności. My sobie jaką ścianę atomową widzimy, coś badamy, jakiś element uznajemy za fakt i jednostkę, a to, widzicie, tylko czubek góry lodowej, podstawą i fundamentem sięga tej fałszywej pustki, z niej wystaje. No i że to ta fałszywa pustka, jak dobrze policzyć, to większość z całości – że widocznego tylko cztery procenty, a reszta ciemna i nieobeznana w detalach. Rozumiecie?

Taki fizyk powie sobie, że atom, że takie coś na ten przykład, że to rozciąga się od tego miejsca do tego, no i że dalej to już coś tam innego i niepowiązanego. I on jest w swoim badaniu w prawie, w jego pomiarze chodzi o ten atomowy drobiazg, wszystko pięknie, się naukowo zgadza. Tylko że, koledzy, to fałsz, po całości fałsz się w takim badaniu gromadzi. Prawda, fizyk niczego więcej nie może w swoim działaniu zdybać, ale to logicznie dalece nie wszystko – to bardzo daleko nie wszystko. To fizyczne wyróżnienie ma sens, ale w tło, w otoczenie musi być odniesione. Żeby można było to zrozumieć i prześwietlić. Bo taki "atom" to niby całość, ale bez dopełnienia w postaci tła i podpoziomu procesów, bez tego zupełnie nie wiadomo z czego wynika i dlaczego tak. Fizyk wyróżnia obiekt do badania, a to tylko niewielka cząstka z tej faktycznej całości – fizyk widzi kawałek, a resztę uznaje za pustkę i odrębność wobec wyróżnionego, ale to właśnie to odrzucone jest warunkiem istnienia faktu. Pustka jest dopełnieniem, koniecznym dopełnieniem do obserwowanego. To nie pustka, nawet nie fałszywa pustka – to główny, zasadniczy element rozumowania. Trzeba zmienić punkt widzenia. To, co widoczne, uznać

185

Page 186: Kwantologia stosowana

za dodatek, za "fenomen" - a główną treść badania przenieść na to, co wydaje się nieistotne, dopełniające – na tło. Czyli na pustkę. Bo to pustka, NIC jest "faktem" najważniejszym w tym wszystkim. To pustka, koledzy, jest w centrum zrozumienia świata.

Powiecie, że odlot, że mnie poniosło - że to przecież "coś" jest w tym wszystkim najważniejsze i że przyroda nie znosi próżni. Także się w argument zaopatrzycie, że to najdziwniejsze jest, że owo coś istnieje - bo niczego dziwnego nie ma w takim obrazku, że jedynie jest pustka. Słowem, dla was znów to, co widać, to, co jest, czyli "coś" okazuje się najważniejsze. I znów popełniacie zasadniczy, na najbardziej fundamentalnym poziomie analizy błąd. Dla was dziwne i niepojęte, aż do granic rozumności, a nawet poza rozumność, jest w świecie istnienie "coś" - bo coś to wszystko, co można dotknąć i z czego się składamy. A ja wam, koledzy, mówię na koniec, że to najbardziej zasadniczy z błędów, jaki popełniacie – że nie banalne "coś" jest ważne, tak do fundamentów ważne, ale to pogardzane przez was "NIC". To pustka w tym wszystkim Kosmicznym jest najważniejsza, to na pustce wszystko stoi i w pustce się dzieje, koledzy. Rozumiecie?

Fakt i prawda, "COŚ" wespół z "NIC" składa się na Kosmos, ruch coś w nieskończonej pustce jest warunkiem tworzenia się wszystkiego – ale to nie o tym teraz mowa, tu chodzi o zasadniczy fakt logiczny, o graniczny zakres pojmowania. I na tym dnie wszystkiego to "NIC", to pustka jest najważniejsza – to znajduje się w centrum dowodu na rzeczywistość. Nie "COŚ", ale "NIC" jest sednem.

Powiecie, że nie tak, że się mylę, że COŚ jest główne. - Otóż nie, koledzy, otóż nie.Ostateczną granicą logiki są "COŚ" i "NIC", oraz ruch. Prawda? No, prawda. Dalej się posunąć w analizowaniu wszystkiego nie sposób, i to nigdy. Jeden i zero, energia i próżnia, coś i nic, to pojęcia z samego dna – albo góry, jak kto woli. Tylko, widzicie, "COŚ", więc Fizycznie namacalny stan, to można podzielić, pokawałkować, jakieś "jedynki" w tym wyznaczyć – ale "NIC" jest jedno, jedyne. No i nie ma kresu, "NIC" jest nieskończone z samej swojej nicości. COŚ może mieć różne stany zbiegnięcia, może być różnie ściskane - atom albo wszechświat, jak kto lubi; to stan skupienia wyznacza zbiór i to, jak taki zbiór można postrzegać. Ale "niczego" żadnym sposobem nie uchwyci się, choć jest absolutnie koniecznym dopełnieniem rozumu w jego analizie rzeczywistości. Bez zera nie ma matematyki, bez NIC nie ma Kosmosu i ewolucji na każdym poziomie – NIC to fundament w myśleniu, którego żadnym innym nie można zastąpić.

Ale nie tylko na tym zasadza się główna ważność NIC, to dopiero do ważnego wstęp.Ot, podejdzie do was jakiś osobnik, który coś tam sobie życiowo na temat świata wyznaje, jego przyrodzone prawo. No i on wam dowodzi, że jest jeszcze coś ponad, jego prawo. I jak takiemu wyjaśnić, że to wszystko Fizyka, że policzalne i zrozumiałe, no, jak? A tak, że dać mu do przemyślenia ze sobą zagadnienie, jak dalej coś wcisnąć, dalej niż nieskończoność. Albo, to dla zatwardziałych w dowodzeniu

186

Page 187: Kwantologia stosowana

wyższości czego-tam nad Fizyką, niech powiedzą, co zamiast NIC, co w rozumowaniu umieścić zamiast nicości.COŚ, wiadomo, zanegować prosto i od zawsze to było robione. Prosto i łatwo się to robi w pomyśliwaniu, bo przecież w zapasie jest to wielce usłużne NIC. No i można sobie tam mówić, że odejmując COŚ z rzeczywistości, to wyjdzie NIC. I jest komfort w analizie, całość się pięknie komponuje. Ale jak odrzucić NIC, to co zostaje? Jak zanegować NIC?

Nie, koledzy, to nie zabawa pojęciami. To nie logiczne igraszki ku uciesze szarych komórek późną nocną porą i z rozumem na głodzie – to fundament zagadnienia.Jeżeli spróbować, a to przecież można zrobić, spróbować zanegować NIC, to co będzie? Przecież w takim działaniu neguje się logikę w całości, wszelkie sposoby postępowania, które wyznaczają to, jak w świecie się poruszamy i jak o nim myślimy. COŚ, powtarzam, można w przypływie złego humoru wyrzucić, choć przy okazji swoje istnienie też się neguje – ale NIC pozostaje ostatecznym "faktem" analizy, i żadnym już sposobem nie poddaje się usunięciu. Opoką, fundamentem w logicznym pojmowaniu rzeczywistości, tego już Wszystkiego, okazuje się NIC, nicość, tego ruszyć z posad już nie można - to punkt ostatecznego oparcia do poruszenia całości. Aż do nieskończoności i po wieczność.

Co, koledzy, cechuje, znakuje prostą? Oczywiście zero, czyli nic. A czym jest to zero, a raczej kim? Oczywiście. To my, każdy z nas to takie zero na tej prostej. To, co było wcześniej, to "minus" z przeszłości, a "plus" to przyszłość. To nasza pozycja definiuje tę prostą – naszą jako zbiorowości, ale i naszą jako jednostki. I to nasze myślenie dookreśla tę prostą – to nasze "zerowe myślenie" i nasze na pustce oparte działanie charakteryzuje wszystko. Nie ma w świecie innego tak istotnego miejsca.

Tak, my to myśląca pustka – my to myślące zero. - Jednostki tworzą fakty, ale to zera tworzą historię.

187

Page 188: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 5.1 – Jak rozległy jest Kosmos?

Głupie pytanie - oczywiście, że nieskończenie.Ja tam pojmuję, że są byty w sobie ograniczone, że spojrzy taki za okno, a nawet w siebie, jak ma czas na takie fanaberie, no i powie w swojej pysze, że wszystko skończone. Że się zaczyna, dorasta po trudach i męce, a później ręce rozkłada i zasiada na kanapie. A na koniec się kończy. Czyli wszystko musi być skończone.Ja tam rozumiem taką życiową postawę, nawet doceniam i wyceniam – ale nie przeceniam.

Wiadomo, po horyzont wszystko sobie płynie czasem i przestrzenią, wszystko się zmienia, siwieje, włosy wypadają, a w ogóle światowy zakres mało przyjemny w odczuwaniu. No i z tego można wyprowadzić poprawne wnioskowanie, że i ten tutejszy świat się skończy. On się kiedyś tam zaczął, podobno nawet jajogłowi datę tego początku byli ustalili, ale też i przez to się skończy. To wiadomo, to jasne – w tym taka zasadnicza fizycznie mądrość się przejawia.

Tylko że, to też wiadomo, jak coś się zaczyna i się kończy, to tak w sobie samym przecież to się nie dzieje. Niby po horyzont widać, ale co dalej - nie wiadomo, co się tam kryje - nie wiadomo, jak to daleko się rozciąga – nie wiadomo. Wiadomo, że jest tutejsze i że się w sobie rozciąga, że wszystko się od wszystkiego oddala, i to w narastającym pędzie. Czyli aktualność w sobie puchnie, ciśnienie nie spada, a ogólnie stabilizacja panuje i żyć pozwala. Choć w tym zawierucha spora i po wszystkiemu ona idzie. No, może i tak. Ale ja tam w takie proste tłumaczenia nie wierzę, dla mnie to naciągane, dla mnie to tłumaczenie na siłę, żeby się w obrazku zmieścić. Skrawek tu dodać, tam uciąć przeszkadzające, no i całość można pokazać. Że łatka na łatce, że umysłowość liniowa i przyczynowo-skutkowa się w sobie skręca – cóż, nie dorosła do tej wizyjnej hipotezy, matematycznego wzoru i głębi analizy nie sięga w swoim naturalnym zdrowym rozsądku. To dalsze i głębsze, fizyczni powiadają, to takie nietutejsze, w sobie dziwaczne, rozumowi mocno zaprzeczające, a poza tym nieoznaczone i skryte. I w ogóle nie ma co się starać to zrozumieć, bo to rozdygotane statystycznie, więc nieprzewidywalne z samej swojej zasady.

Ja tam, powtarzam, w takie banalnie skomplikowane tłumaczenie nie zamierzam się wmyślać, niech to żądni przygód czynią, ja tam tylko w prostotę mogę się zapatrzyć.Bo czy może to inaczej iść? Czy tutejsza skończoność to już będzie wszystko? Tak na zawsze - i to na takie logiczne "zawsze" - takie z głębi rozumności płynące, niczego i nigdzie więcej? To poważnie i fundamentalnie warto przedyskutować, nawet samemu ze sobą.

Jedno jest pewne: tutejszy wszechświat jest skończony. Zaczął się i puchnie, więc się skończy. Tylko nie o to chodzi. W pytaniu jest

188

Page 189: Kwantologia stosowana

odniesienie do Kosmosu – a ten jest nieskończony.I o to właśnie tu chodzi. O rozróżnienie na zakres fizyczny tego i tylko tego świata, czyli to wszystko, co jakoś widoczne przyrządem i poznawalne – oraz na zakres logiczny, na wszystko w bezkresie i w wieczności. Sedno pytania zawiera się w tym i wynika z tego, że do tej pory nie zostało przeprowadzone rozdzielenie pojęć "kosmos" i "wszechświat", że są to terminy stosowane wymiennie. A to nie to samo, zasadniczo nie to samo.

Otóż, jeżeli opis poprowadzić tak, a z pozycji wewnętrznej zrobić tego inaczej nie można, przecież do obserwacji teraz i zawsze jest tylko ten egzemplarz świata – otóż, jeżeli opisywać to jako proces nieskończony, bo tak podpowiadają wzory oraz logika, to wszechświat jest sam dla siebie i wszelkie tu obecne też jest samo dla siebie. A ponieważ w gabarytach się rozciąga, a co więcej, bez widocznego uszczerbku w stanie wewnętrznym, to musi się to dziać w owym bycie nieskończonym i jedynym. Taki wniosek podbudowuje fakt skończonego obszaru postrzegania, który realnie nigdy dla obserwatora się nie powiększy. I jest zagwozdka.Z logiki i filozofii wynikający bezkres zderza się tutaj z ujęciem fizycznym, z wszelkimi ustaleniami, których nie tylko, że nie można – ale których podważyć się nie da, bo to namacalny fakt i konkret wielorako sprawdzony. Z jednej strony jest ustalenie, że skończyć to się nie może, a z drugiej jest ustalenie, że skończy się, i to na pewno – z jednej strony jest rozszerzanie, a z drugiej jedyność tutejszego świata. I trzeba to pogodzić. Efekt? Cóż, skutkuje to wszystkimi rozpowszechnianymi ujęciami, w których wszechświat rozpada się do nieskończoności, wszelakie się od wszelakiego oddala – słowem, smutek spełnionych przepowiedni i hipotez snuje się ekranowo.

Co tu dużo gadać – bzdura.A wynika to z prostego, ale trudnego do korekty z pozycji wewnątrz i zawierania się w zmianie – korekty poglądu, że wszechświat to nie kosmos. Niby proste, a niewykonalne dla fizyka. Bo jak biedaczek ma podzielić coś, co w jego opisie jest wszystkim? No, nie sposób. To jedność i jedyność, więc niepodzielna. Kosmos i wszechświat w tym spojrzeniu to jedność, i to nieskończona. Niby fizycznie prezentuje się jako skończony - ale jest jeszcze logika i wzory, a tu wieczny i bezkresny kosmos. No i jest zmieszanie, jest zamieszanie – i jest nieporozumienie.

A wystarczy te pojęcia rozdzielić, wyznaczyć zakres występowania i działania "wszechświata" i zakres "kosmosu". Do pierwszego odnieść wszystko zmienne, a przez to skończone – do drugiego logiczne oraz stałe, nieskończone i wieczne. I kłopot z głowy.Jak to zrobić? Na bazie fizyki przejść do Fizyki. Proste? Proste.

Bez dwu zdań, to rzeczywiście jest banalnie proste, przecież tutaj istniejące w żadnym przypadku nie może być sprzeczne z bezkresem i jego właściwościami – bo by nie zaistniało. To punkt pierwszy tej analizy. - A skoro tutejsze jest pochodne tamtego i dalszego, to w sobie musi zawierać rytm zmiany, która jest zawsze i wszędzie. - A

189

Page 190: Kwantologia stosowana

to dalej oznacza, że wszelkie tu obserwowane i wyznaczane dokonuje się tak, jak wszelakie. - A to znów oznacza, że wystarczy pilnie i dokładnie obserwować, co tu się dziej, żeby wyznaczyć zasadę zmian wszelkich. I co z tego wynika? Że, to po drugie, wszechświat zmienia się tak, że można to opisać z zewnątrz. Pozostając wewnętrznie w układzie, którego nigdy się realnie nie opuści, ale w oparciu o wypracowanie reguły zmiany, można opisać, zdefiniować proces tak, jakby się to oglądało z zewnątrz. A tym samym wykazać początek, środek, a także koniec tego tutejszego wspólnego domu. Proste? Proste.

Czyli, jeżeli wszelkie tutejsze procesy, jakoś rozróżnialne w tle struktury zmieniają się tak, że po przekroczeniu pewnego poziomu w tle świata zanikają – to na tej podstawie, jako zasadzie, można w przypadku wszechświata również powiedzieć, że i takowa struktura w swoim tle się rozpada i zanika. Jeżeli każda zmienna w sobie forma ewolucyjna tylko do pewnego punktu jest stabilna i posiada ostro w środowisku wyznaczona granicę, nawet jeżeli ta granica w logicznym ujęciu żadną oczywistością nie jest – to taka konstrukcja zanika i degraduje się do jednostek składowych.Mówiąc inaczej, fizyczny konkret traci brzegowo elementy, a kiedy brak sił podtrzymujących, definitywnie się rozpada. A przedłużenie toru elementów tworzących, w ujęciu logicznym, biegnie w bezkresną wieczność. - Na brzegu ewolucji, to, co za brzeg uznaję, jest stan ostatni, kiedy jednostki budujące są w takim oddaleniu, że element od elementu jest oddalony na jednostkę. I jest to ostatnia łączna z konstrukcją warstwa. Dalej jest już rozpad i oddalanie się. Już faktycznie do nieskończoności.

I właśnie tak to realizuje się w ostatniej warstwie wszechświata – kwant po kwancie, warstwa po warstwie układ traci zasoby. Kiedyś to się zbiegało w te formę pod naciskiem zewnętrznym, aktualnie się w nieskończoność Kosmosu oddala. I już nigdy tu nie wróci. Nigdy.Proste? Proste.

Ale żeby to się mogło tak do tej bezkresności oddalać, to musi ona być. To również jest proste. Tutaj się zmienia i zanika, ale żeby to mogło tak zachodzić, to musi być tor, "przestrzeń", w której to może się dziać. Czyli musi być Kosmos – musi być tło i dopełnienie do tutejszego. Tło z maksymalnie już prostymi elementami, z zerem i jedynką, NIC i COŚ. I w wiecznym ruchu w ramach nieskończoności. Żeby tutejsza skończoność mogła zaistnieć i się chwilowo zmieniać, musi być zewnętrzny do niej nieskończony Kosmos, to konieczność – to Fizyczna konieczność. Jeżeli nie wprowadzę podziału na tutejszy i lokalny tym samym w bezkresie wszechświat i na Kosmos, to nigdy z paradoksów się nie wyplączę, zawsze pozostanę więźniem fizyki i zmieszanej z nią logiki. I koniec. Żeby skorzystać z podpowiedzi, której udzielają wzory, nie należy rezygnować z rozlicznych, a też koniecznych symboli nieskończoności, tylko należy je przenieść na jeden poziom wyżej, do Kosmosu. Po co wyrzucać składnik, skoro na dalszej drodze przyda się znakomicie. Ale jeżeli tego nie zrobię i się upieram przy wszechświecie, jest zmieszanie. I koniec.Wyjście jest oczywiste i jedyne: nieskończoność, wieczność ruchu i

190

Page 191: Kwantologia stosowana

jedność reguły. Nic więcej, nic mniej. Pytanie wstępne dlatego prezentuje się jako nieprzemyślane, wręcz głupie, ponieważ wszechświat bez dopełniającej go nieskończoności jawi się jako niemożliwy – lokalna zmienność dlatego może tworzyć poszczególne fakty, że całościowy układ powstał, przekształca się i zaniknie. Kiedy traktuję to jako jednostkę i jedyność, relacje i związki tworzą logiczną łamigłówkę bez rozwiązania – kiedy świat w opisie jest bez tła, obserwacja ulega fiksacji na wyróżnionym, zaś reszta, ta najważniejsza, to znika z pola widzenia. Dość długo, do pewnego momentu to poznawcza konieczność. Analiza i postrzeganie wyodrębnia bardziej oczywiste, jaskrawsze, zmysłowo i przyrządowo wyraźne w kształcie i skupieniu. Ale przychodzi moment na powiedzenie i na uzmysłowienie sobie, że widoczne to daleko nie wszystko – że to dopełniające i pomijane wcześniej tło jest tutaj elementem co najmniej równorzędnym, a w logicznym ujęciu staje się wręcz najważniejsze. Jeżeli takiego przewartościowania nie dokonam – polegnę.

Wszechświat bez tła nie istnieje. A Kosmos jest tłem bezkresnym.

191

Page 192: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 5.2 – Dostawka do umysłu.

Człowiek to brzmi krótko. Wiadomo.Znacie mnie, wynalazczy jestem, życiowo generalnie zaradny, koniec z drugim końcem generalnie udaje mi się związać, choć, tak prawdę mówiąc, to różnie bywa. Sami wiecie, jak to jest. Czasami człowiek musi się solidnie rozumem nawyginać, żeby te końce chciały się na jako taką zbieżność ułożyć. Sami wiecie.Ale ja nie o żalach serdecznych chciałem, tak jakoś mi początkowe zdanie słowne wylazło, życie ciężkie generalnie, sami rozumiecie. No, ale czasami swoje barwy też pokazuje, kalejdoskopem wrażeń się w człeczynie odbija, podziwiać pozwala, zmysłami na wszelki sposób można to odebrać... ech, sami rozumiecie.No i czasami tak człowieka najdzie, tak się na to wszystko głęboko zapatrzy, uczuciem ogarnie, że, sami rozumiecie, żal mu się robi, jak pomyśli, że to za jakąś tam chwilkę się finalnie skończy i już uczuć się do niczego i nikogo nie będzie wysyłało. Przykre to, nie ma co, sami rozumiecie.

No i mnie, nie ma co ukrywać, takie generalnie pomyśliwanie naszło było - tak, rozumiecie, filozoficznie się mnie zrobiło. Na duszy i w ogóle tak się ułożyło, że ho-ho. Aż samego mnie to poruszyło, aż sam się temu zadziwiłem. Cóż, są tematyczne sprawy na świecie, co to i normalnym się mogą ukazać. Bo trzeba wam wiedzieć, że tak na co dzień takim czymś to się nie zajmuję, graniczne zainteresowanie to nie ja, moja działka to materialna realność pospolita, podobnie użyteczna i zarobkowa. Sami rozumiecie, żyć trzeba, taki koniec z końcem... prawda, mówiłem.No, ale mnie wówczas, a niedawno to było, tak właśnie górnomyślnie było poraziło, na analizowanie brzegowego zaistnienia człeczego i podobnego naszło, po skrajnościach mnie rzuciło. Fakt, trochę się wolnego czasu zebrało, akuratnie materialnego syzyfa pchać w górę pilnie nie trzeba było, to sobie przysiadłem na trawce, twarzyczkę do słoneczka wystawiłem, no i te myślenie o dalekim uskuteczniłem. Może nie w tempie nadmiernym, bo taka lekka senność bytu mnie też w ten czasowy odcinek naszła, ale gdzieś się to po mózgowiu sobie pałętało. A nawet, rozumiecie, efektami obrodziło... Bo ja, znacie mnie, wynalazczy jestem.

Sprawę generalną, mówię wam, przemyśliwałem, świat i człowieka pod lupę rozważań wprowadziłem. I sukces odnotowałem. Myślowy, prawdą to jest, ale przyszłościowo ważny, to też prawdą jest. Ja tam, tak to się składa i z samego tego wynalazka to filozoficznie wynika, z tego nic nie wyciągnę, to poza moją generalną granicą się lokuje, ale satysfakcję mam. Bo przeniknąłem, bo wiem, jak to się ma robić - i w ogóle. W ogólności, rozumiecie, wynalazczość na chwilę obecną się swoimi elementami nakłada i w niej odciska, ale są i takie projektowe, a też podobne konstrukty, co to dopiero po wiekowym leżakowaniu swe

192

Page 193: Kwantologia stosowana

cielesne możliwości odnajdą w realności. No i nie inaczej ten mój wynalazczy koncept się prezentuje, to przyszłościowa wizja. Czyli tak gratisem go sprzedaję i nic za niego nie chcę. Jak sobie to w materię sami ubierzecie, jak to zastosujecie, wasz zysk życiowy – a jak nie, trudno się mówi, smakiem się obejdziecie. Bo wy już to wiedzieć będziecie, że tak można, jak i ja wiem.

No więc, sami rozumiecie, filozofem się tak czasem, a i niechcący zupełnie, każdy człowiekowaty staje. No i mnie tak naszło na takie i ogólne rozumowanie, jak sobie w tej senności odpoczynkowej moją problematykę techniczną w porozumieniu ze światem komputerowym tak unaoczyniłem. Sami rozumiecie, takie elektroniczne bydlę, jak się konstruktorom w kreśleniu coś tam nie sprawi, potrafi człowieka w takie zdenerwowanie wprowadzić, że może i bydlę kopnąć, a nawet i inne bydlę pogryźć... Albo ono jego, kiedy człowiek z objawianiem i usiłowaniem nerwowym sobie pofolguje.No i, sami rozumiecie, w tej rozleniwiającej senności myśl mnie w chwili przebłysku naszła, żeby tak sobie generalnie życie światowe ułatwić, żeby tak sobie te wszelkie kontaktowe puszki metaliczne i podobnie zbudowane, co to nas pojedynczo i zbiorowo do technologi różnej a użytecznej podłączają, żeby to, sami rozumiecie, tak tam sobie w przeszłość historyczną to rzucić, żeby to już nie było do niczego i zupełnie potrzebne. Sami rozumiecie, wizja osobistego i bezpośredniego podłączenia do tego wszystkiego mnie naszła.

Cóż, powiecie, może to i dobra myśl, generalnie postępowa, mocno i na każdym kroku sprawunki wspierająca. I tak dalej, sami jakoś to już chwytacie, sedno sensowne pomysła widzicie.Tylko że, też dalej to powiecie, jak to zrobić? Jak taką ogólnie i trafną wizję w coś namacalnego oblec? I tu, widzicie, jest pies z pogrzebaczem, że tak powiem. W tym sęk deskowy się zawiera, żeby w takim elemencie użyteczność wzbudzić i żeby to nie była tylko taka sobie a muzom pojęciowa kombinatoryka. No i rozumiecie, gdybym to ci ja był filozoficznym typem, co to w myśleniu mocny, ale fakty fizyczne przeganiał, bo przeczące one są w rozmyślaniu ogólnie detalicznym, to pewnie na wizji by się takoś zakończyło. Tylko, rozumiecie, ja wynalazczy jestem, za problemem się w dal myślową udałem, no i, już mówiłem, udało się. Ja tam się i na wyżynach teoretycznych obeznaję, ale, jak trzeba, to i zejść w materialną breję potrafię, przerzucę z kupki na kupkę, albo też wbiję gwoździka w ścianę... czyli, rozumiecie, potrafię dojrzeć w popiele diamentowy okruszek.No i, rozumiecie, tego pożytecznego temata też przeniknąłem.

Rozumiecie, sprawa do prostych nie należy, kłopotami na każdej się półce pojęciowej prezentuje tak mocnymi, że aż hej i ho. No bo to, tak sami zauważcie, każda osobnicza bytność inna. Niby taka sama, ale przecież ten swój i tylko swój odcisk ma. Czyli myślenie się niby tak samo dzieje, ale inaczej. No i jak tu takie coś do tego świata techniką napędzanego podłączyć? No, nie da się. Po prostu i w ogóle się nie da. A przecież o to w całości chodzi, żeby niczego w podłączaniu innego nie trzeba było. Żeby tak było, że jak sobie człeczyna pomyśli o jakimś temacie, "pstryk" mu się zrobi w główce

193

Page 194: Kwantologia stosowana

- no i się z tematem wybranym taki osobnik połączy. I jest jasność tematyczna. Wszystko na zażądanie, od razu i bez ograniczenia. Nic innego, żadnego dodatku elementowego. Chcesz to, masz, chcesz coś odmiennie innego, masz. A jak się znudzisz, to ciszą sobie taką w mózgowie zaaplikujesz. I odpoczniesz pierwszoplanowo, choć przecie gdzieś głęboko to wszystko cały czas pełną parą działa. Jakby tako się zadziało, że konieczność nastąpi, to znów się "pstryk" realem zadzieje, no i dalsza aktywność może biec. Sami rozumiecie, ważne to po ogólności i szczegółami.

Tylko że, tak to idzie, taka potrzebność techniczna prosta w sobie nie jest, nie od razu ona może konstrukcyjnie wyskoczyć i swoją w życiu moc pokazać. Gdyby tak było, rozumiecie, takie coś już dawno filozoficznie przestało by być omawiane, a się materialnością jaką pokazało. A tego nie ma, choć powinno, rozumiecie. Bo myśleć sobie człeczyna może o czymś takowym, myśleć do tej... sami rozumiecie, a i tak z takiego ogólnego zmyślania żadnego "pstryka" realnie nie złoży. Bo to, rozumiecie, nie pójdzie, żadnym sposobem tak to nie pójdzie. Co najwyżej osobnik się zdenerwuje, coś słownie albo też przedmiotowo rzuci w dal, no i zaśnie myśleniem głęboko wymęczony. Nie inaczej. A wszystko, zakarbujcie sobie w pomyślunku, przez to, że tego złączenia rozumnego z przyciskiem się zrobić nie da. Nigdy tego "na wprost" w rzeczywistości nie będzie.

Tak, wiem, oczywiście, że wiem. Robi się od kiedyś tam podobne, a i bardziej pogmatwane eksperymenta. Podsadza głowę ochotniczą pod urządzenie, w kabelki oplata, no i, sami widzieliście, niby się to łączy tak ze światem poza cielesnością. Ech, naiwność z tego aż po oczach bije, braki w rozpoznaniu rzeczywistości wyłażą i straszą. Bo to, powtarzam, ślepe jest, droga bez tunelu nawet, tylko ściana fizyczna za zakrętem się kryje. Przecie to żadne tam łączenie, to taki sam przyciskowy element, jak ten, co go w ścianie sobie można obejrzeć. Elementa składowe nowocześniejsze, fakt, ale zasada już z niebotycznie dalekiej przeszłości w tym użyta. Tak to idzie, coś takiego to ręką machnąć i posprzątać. Ciekawe, przyznam, jest, na badanie fundusze można pobrać, wykresik jaki pokazać, światełko w telewizorze uruchomić, jakieś inne poruszyć, słowem pospolitych i w tematyce nieobeznanych do rozdziawienia otworu gębowego zmusić. Tylko że to cyrkowość banalna, nic warte popisy.

Więc, jak to tak porobić, żeby się technicznie nie pogubić, ale i zysk mieć z takiego podłączenia? Co począć, jak żywot w przyszłość nakierować, pytacie?Wyjście z dylemata jest, powiem na zachętę. Ale proste to ono nie tak proste. Tylko innego nie ma i nie będzie. Tak to idzie. Prawdę wam zapodaję, jest światłość na końcu tego etapu dziejowego, ale i koszta nieliche trzeba w to wetknąć, darmo to nie pójdzie. Jak ze światem naokólnym pomyślunek żąda połączenia bezstratnego, to się na niejakie i wielkie trudności musi pogodzić. Tak to idzie.

Bo to tak idzie, rozumiecie, że każda bytność to osobisty i jeden w nieskończoności kod. Więc jak go odczytać? Prawda, macie rację, jednego osobowego osobnika się da, kompania laborantów przy takim

194

Page 195: Kwantologia stosowana

się poprzemieszcza w czasie i przestrzeni, no i się kod życiowy na każdym poziomie takiego pozna. Tylko, wiadomo, tu nie o osobniczy detal chodzi, ale o zbiorowy hurt człowieczy. Przecie każdy chce w takim technologicznym wyścigu zaistnieć, coś sobie na zażyczenie w umyśle poczytać - albo i obejrzeć. Albo ze znajomą poplotkować, bo tak akuratnie go emocjonalnie naszło. No i, rozumiecie, kto takie zakodowanie zdekoduje, jak tę ścianę abstrakcyjną zmóc praktycznie i użytecznie?Jak jest zagmatwanie analityczne i logiczne zapętlenie, warto się na moment zatrzymać, popatrzyć w przestrzeń, nawet senność lekką i pożyteczną przeprowadzić, no i temat tak prześwietlić. A co, znam to, mi to skutecznie pomaga na zastój umysłowy.

Dylemat całościowo i filozoficznie, powtarzam, banalny, wszystko w technice się generalnie będzie musiało ułożyć. Ale, rozumiecie, od czegoś trzeba w realizacji projekta wyjść. A tym "czymś" jest taka uwaga, że trzeba osobnika od początku "nagrywać". Sami rozumiecie, jak już taka pokraka raczkuje po podłodze, to sprawa przegrana, to już musztarda po konsumpcji. Przecież toto coś tam sobie pomyśliwa niemożebnie, już kombinuje. Wniosek jest oczywisty, jak słońce na czystym nieboskłonie: trzeba osobnika od jego "zerowej" karty na urządzenie nagrywać. Tak to idzie.Tak po prawdzie, to o żadne tam nagrywanie nie biega, tak obrazem tu rzucam, żeby to strawne pojęciowo było, tylko że realność musi tak pobiec, żeby "urządzonko" zawsze i na stałe zapisywać w sobie całe, detalicznie całe rozumowanie osobnikowate prowadziło. Całe, powiadam, od początku po koniec. - I o to w tym biega, o to idzie hazard życiowy.

Sami rozumiecie, wszystko, musowo wszystko w takiej "przystawce" i archiwum musi się z osobnika znaleźć, tylko tak kodowanie unikalne można pokonać. Sami wiecie, że jak się gdzieś tam w światowości te dane komputerowe zbiera, to notowane to jest wielokrotnie, a tutaj przecież o super istotny konkret chodzi, nie jakieś tam zdjęciątko z wakacji, tu osobniczy kwant rozumowy trzeba zanotować. Tu żadnej brakującej cegiełki nie śmie w rozliczeniu ubyć, bo to wszystko w całość się świadomego istnienia musi złożyć, nie inaczej. Sami rozumiecie, że takie "zgrywanie" prowadzić stale, zawsze, i w każdym emocjonalnym zawirowaniu trzeba, nie ma zmiłuj. Że pachnie to kłopotami na odległość już dziś, sami wiecie, a w bliskiej tam przyszłości jeszcze się do potęgi podniesie. I którejś tam potęgi. Jednak wyjścia z tego nie ma, każdy i zawsze musi być podpięty i w najdrobniejszym myślowym swoim zawahaniu zapisywany, i najlepiej w wielokrotnym miejscu. Bo podziurawiona osobowość to żadna osobowość.

Ale jak już sobie techniczni z działaniem "przystawki" poradzą, no i jak problematyczność stałego złączenia każdego z każdym, a takoż ze wszystkim uda im się zmóc... ech, to się dopiero świat rysuje, to niecodzienność się na horyzoncie pojawia...No bo, sami rozumiecie, to już inny świat będzie, niby ten sam, a jednak zupełnie inny. Fakt i prawda, ciekawe to będzie, chciałoby się to zobaczyć, posmakować przez czas jakiś, owego "pstrykania" w

195

Page 196: Kwantologia stosowana

każdym miejscu i czasie doznać... Ech. Ale, po prawdzie, czy się w tym człowiek dzisiejszy by odnalazł, czy by rozsmakował? Dziś tego się nie przeniknie. Dla nas, sami rozumiecie, to ciastko za szybą, i to opancerzoną na zawsze. Może to i byłoby fajne, może i byłoby miłe... Ale, po prawdzie nie wiem. I się nie dowiem. Może to nawet i lepiej jest, tak sobie filozoficznie pomyśliwam. Ale nie wiem...

Dlatego, sami rozumiecie, jakoś tak bez żalu dogłębnego pomysła na kontaktowanie się ponad wszystkim daję, co mi tam, filantropijnie to potraktuję. Przecie i tak nic nie tracę, zysków z tego zaliczyć nie zaliczę, a też podatku nie pobiorą. Wynalazek pierwsza klasa i przydatny w każdym kierunku. A skoro taki, to i realnie się tutaj objawi, swoją przydatność wielowątkową pokaże. Że nie dziś, a też i dla nikogo z życiem się objawiających? Są wynalazki na wczoraj, są na dziś, ale są i na pojutrze, "przystawka" tak przyszłościowo właśnie się pokazuje.

Idźcie i korzystajcie z tego wszyscy. Jeżeli chcecie.

196

Page 197: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 5.3 – Jednostka czy zbiór?

Ciężkie czasy. Wiadomo, nigdy lekko nie było, zawsze się trzeba z realnością zmagać i materię po kątach rozrzucać.Ja tam generalnie na rzeczywistość się nie krzywię, swoje robię i jak karzą, to z miejsca na miejsce ciężarki przenoszę - jak karzą, to postawię albo rzucę gdzieś pod ścianą. Wiadomo, przejmować się kapitalistyczną nowomową nie ma co. Jednak dzisiejsze czasy, takie to prawdą prawdziwe, szczególnie problematycznie się objawiają i w myśleniu dylematami się prezentują. I to w każdym kierunku, gdzie by swój wzrok nie pokierować. No bo to tak idzie, że wszędzie nie ma oczywistości oraz stałości, wszędzie się nieostrość pokazuje. Losowość nauka w świecie ustala i wzorami na prawdopodobieństwo studentów mocno straszy, bo takie w sobie skomplikowane to wzory. Słowem, nic pewnego nikomu się nie wydaje, nawet jak się komu coś wydaje.

I jest problem. Trzeba powiedzieć, że jest. Nie można go zmilczeć ani hałasem telewizyjnym przydusić, nie można. Bo jak to tak się w świecie dzieje, że bez logiki się dzieje? Że jeżeli jest nawet tam jakaś logiczność w tym wszystkim głębokim, to zupełnie niejasna i przypadkiem zarządzana. To, trzeba to głośno powiedzieć i omijać w myśleniu nie można, że to kłopot jest. Znaczny kłopot. Owszem, nie ma co zawartością talerza z obiadem się zajmować, tu wszystko się w logikę normuje, ale gdzieś tam i daleko może już jakieś wredne i niepokojące się gnieździć, no i kłopot.Powiadają tacy jedni, że to kwantowo się dzieje. Czyli kwantem tu, kwantem tam, i statystycznie bez głębszego sensu. Owszem, wzorami się opanować to można, zapisać na wykresie też się daje, i funkcją matematyczną pokrętnie wytłumaczyć to poniektórzy potrafią - niby jasność jest. Ale, co i dlaczego tak się dzieje, tego po prawdzie nie wiadomo, nie da się tego oznaczyć i w przebiegach poznać, bo w podprogowości bytu kryje się. A człowiek tak ma, że jednak chciałby w tym się połapać, rozeznać dla satysfakcji.A przecież wszystko z owych kwantów się bierze, gdzie eksperyment nie ustawić, tam kwant w kwant i kwantem pogania. Tylko, widzicie, tak do końca i na logiczność nie wiadomo, cóż za dziw ten kwant.Czy to jednostka, czy zbiór? Tego do końca nie wiadomo. Ja tam swe ciężarkowe elementy zawsze jednostkowo przerzucam, coś tu, coś tam – i jest jasność. Ale przecież w głębokiej analizie to zbiór – dla mnie jednostka tak a tak ciężka, ale naukowo to zbiór. A może to i jednostka i zbiór? I jak to ugryźć myśleniem?

Po prawdzie trzeba powiedzieć, że fizyczni z kwantami sprawują się dobrze, i że tak to musi być. Policzą drogę satelitarną, sprawdzą z wzorkiem - i się zgadza. Czyli mechanika elementów pokazuje się w swojej matematyczności pewnikiem i światowe zawirowania wyznacza do któregoś miejsca po przecinku. Ale i tu są zwątpienia: co tak realnością się pokazuje? Niby jest

197

Page 198: Kwantologia stosowana

jasność, ale taka zamazana, zafalowana, daleka w swoim zachodzeniu – słowem, pokrętna. Cóż tu powiedzieć, nawet sami jajogłowi, co te wzroki wypichcili, nawet oni ich końcowej formy nie byli pewni. A i dziś nie są.No i jest problem. Może nie taki z pierwszych stron, snu to z oczu normalsom nie spędza, ale jest.

Pierwsze i gruntownie najważniejsze pytanie, które taki ciężarkowy powinien zadać sobie jest takowe, czy owe przerzucane ciężarki to w sobie kwantowa jednostka, czy zbiór? Niby banalne pytanie, niby to naukowi już objaśnili, a nawet na kawałki podzielili i drobnicy na światowym podatomowym poziomie się dopracowali – ale to nie o to w tym wszystkim chodzi, tu pytanie o "ciężarki" takie logiczne idzie i filozoficzne. Ciężarek przecież zawsze jest ciężarkiem, co by tu nie brać do analizy. Czy kawałek wielkogabarytowej materii będę w zapamiętaniu chwytał, czy atomowy pył materialny – to zawsze tak w sobie ciężarek, to zawsze coś. I nigdy inaczej. I wygląda tak, że zbiór, że złożenie. Bo jakby tego nie kawałkować i badać, zawsze coś mniejszego w tym jest.

Dlatego w analizie od spojrzenia trzeba wyjść, od obserwującego, a nie od świata. Przecież to ja, ciężarkowy, widzę, a świat nic nie wie na mój temat, świata to... sami wiecie, jak obchodzi. To ja w tym swoim zapatrzeniu ustalam, że ciężarek do przerzucenia z kąta w kąt, to tyle a tyle, i że dalej już inne. Ale, po prawdzie, to w sobie fałsz, niedokładność obserwacyjna, która po oczach bije. No, może nie tak od razu, trzeba się przyjrzeć, ale bije.No bo, sami powiedzcie, co ja widzę, jak widzę? Ciężarek, powiecie w ogólności, no i generalnie to wy będziecie mieli rację w takowym swoim stwierdzeniu. Ale jakby nie w pełni to tylko ciężarek. Bo to jak przyłożyć do tego kawałka materii przyrząd, na ten przykład z mikroskopem albo podobnie sprzęgnięty, to co tym ciężarkiem teraz będzie? Ha? Gdzie to się zaczyna i gdzie kończy, ha? Odejdzie tak na krok człowiek i spojrzy, no i widzi ciężarek, nawet sobie to na urządzeniu pomierzy i zważy pod każdym względem. Ale znów się tak na bliskość najmniejszą zbliży, i co, jest ciężarek, czy bardziej w sobie dziwna materialna konstrukcja?

No, po prawdzie, w takim "zbliżnym" spojrzeniu, w takim detalami i szczegółami materialnymi, ten mój ciężarkowy element do rzucenia w dal przemysłową, to ani wyraźnie ze świata wyróżnialne, ani tak w sobie jednoznaczne. I nawet diabli wiedzą, jak to na takim niskim poziomie w relacjach z innymi faktami ustalić. Niby granica jest i ona wyraźna, a jak się wgłębić, to żadnej granicy tu nie ma i się wszystko ze wszystkim łączy – a ciężarek okazuje się ważyć wiele i nieskończenie wiele. Badam kawałek, a na dnie okazuje się, że mam w analizie wszystko. No i jest zagwozdka.

Powiecie, że to złudzenie, że pozór, że nie ma czym się przejmować i że mam dalej te swoje ciężarki dźwigać, bo każdy je w życiorysie dźwiga i nie zajmuje się byle czym. Powiecie, że temat może i tak w sobie ciekawy, ale zbędny – że jest w całej okolicy coś, niech i sobie będzie, jest wyraźne i z granicą, niech sobie będzie. A że w

198

Page 199: Kwantologia stosowana

tej tam głębi filozoficznej i fizycznej jakieś dziwne to i kwantem zapełnione? A pies to trącał w każdym kierunku.

Nie powiem, można i tak. Tylko, widzicie, nie wiem, jak wy, ale ja bym chciał wiedzieć, czy za rogiem nie czai się coś obleśnego, czy też jakaś gadzina nie wychyli się z zakresu nieoznaczonego – czy w kolejnym kroku nie trafię w nieprzyjemność materialną. Tak mam, że bym chciał wiedzieć. Jak rzucam we skazane miejsce te ciężarki, to zerkam, czy tam coś żywego nie wegetuje, czy przypadkiem inny byt ciężarkowy nie zasłabł i potrzebuje pomocy – nie wiem, jak dla was, ale dla mnie to istotne. Powiecie, że to insza inszość, że mieszam porządki i że tak robić się nie godzi. A nie, mylicie się. Ciężarki ciężarkami, ale sprawa w tym, że bez wiedzy, jak to wszystko wokół urządzone, czy to jest zbiór, czy jednostka, bez tego dalej w rozeznaniu się nie pójdzie, to sedno zagadnienia.

Ot, taka sprawa, pozornie odległa od tematyki kwantowej – czy fakt zwany płaszczyzną, to jednostka, czy zbiór?Nie rozumiecie? Już mówię. Płaszczyzna, to, co się za płaszczyznę uznaje, to symbol jednorodnego tła, które tworzą identyczne sobie kwanty. Taka, widzicie, logiczna konstrukcja, która ma oddać, że w świecie jest stan jednorodności. - I teraz rzeknijcie, co tu jest "ciężarkiem"? Gdzie tu wyznaczyć granicę elementu? I co będzie tym elementem?Powiecie, że to niemożliwe, że skoro wszystko sobie z bezkresnego zakresu do bezkresnego sobie w detalu równe, to żadnym sposobem tu niczego wyróżnić nie można. Tak powiecie i będziecie mieli rację w każdym słowie. Bo nie można. W płaszczyźnie niczego wyodrębnić nie sposób, wszystko "po horyzont" nieskończenie takie samo. I teraz zastanowicie się, dlaczego w tym naszym świecie "ciężarki" można zauważyć, a nawet chwycić i przenieść dalej? Po pierwsze to skutek własności tego świata, a po drugie własności i zdolności w obserwacji osobnika.

Tak, w sensie logicznym wszystko wokół to jednorodna płaszczyzna, którą tworzą jednakie sobie kwantowe jednostki – takie coś, co już niczym drobniejszym być nie może. I to takie coś pędzi sobie przez bezkresną wieczność, czyli samo się przerzuca z miejsca na miejsce i nic zazwyczaj owego czegoś w tym pędzie nie hamuje. - Bo niczego hamującego w Kosmosie nie ma.Tylko że, widzicie, niekiedy w tej wieczności nieskończonej tak to się dzieje, że zbiera się lokalnie większa ilość tych elementarnych ciężarków i wówczas powstaje na przykład wszechświat, albo lokalny byt rozumujący. Po prostu, jak taka sferyczna zmiana jest zapchana jednorodnymi elementami, czyli kwantami, to wystarczy ją docisnąć, a uzyska się większe lokalnie skupienie. I powstanie atom, czy już wzmiankowany twór dźwigający duże ciężary. Banał ewolucyjny.

Ale, zauważcie, i daję to wam pod głęboka rozwagę, logicznie, tak filozoficznie to biorąc, to zawsze tylko jednorodne tło kwantowe, w którym się coś lokalnie i na chwilę zbiegło w większą strukturę i zaraz zaniknie, wtopi się ponownie w tło. To, że jest, że można

199

Page 200: Kwantologia stosowana

to obserwować, mierzyć i przerzucać – to stan chwilowy, żadnym tam przypadkiem trwałość. Że istnieje dłużej od naszego całościowego i ulotnego bytu, to fakt, ale to nie oznacza, ze jest trwałe. Także się zmienia, także powstaje i zanika – tylko skala zmiany jest tak cirka plus odrobinę większa. No i skoro to jest, tak czy owak, element tła, a tylko lokalnie w postaci "ciężarka", to powiedzenie, że to jest tylko ciężarek i że ostro wyznaczony w środowisku – to po prostu nieporozumienie, żeby nie użyć "ciężarkowego" określenia. Ja coś w otoczeniu widzę, ale to moje, obserwującego zaliczenie ustala, że to jest takie a takie i że dalsze to już nie należy do elementu. Kiedy laborant bada na ten przykład atom i wyróżnia taką konstrukcję, a zarazem idące od tego atomu promieniowanie określa jako fakt zewnętrzny, że choć z tego atomu się wywodzi, to coś innego – to nie tylko się myli, ale przede wszystkim fałszuje obraz rzeczywistości. Atom, taki stan w realności, ale w dopełnieniu z promieniowaniem, to jest całościowa ewolucja w toku zachodzenia. Mogę, to zrozumiale, wyróżnić jedynie "atom" i go badać, ale to nie jest wszystko, brakuje dopełnienia – brakuje tła, które warunkuje ten zaistniały fakt. Że tego tła nie widać? Oczywiście. Tło dlatego jest tłem, że uzupełnia obraz - on dlatego jest właśnie widoczny w postaci "ciężarka", że jest to tło i jest jednorodne. Jeżeli elementem obserwacji jest najmniejsze z najmniejszych fizycznie, to nie znaczy, że poniżej nie ma elementu jeszcze mniejszego – bo jest. I tworzy tło.

W jednorodnym tle łatwo zauważyć "atom", ale dlatego można zrobić takie rozróżnienie, że tło jest – ale zarazem to skutkuje tym, że analiza odnosi się do postrzeganego elementu, a zupełnie pomija w opisie tło. Tylko, tak naprawdę, to właśnie pomijane tło jest tym najbardziej istotnym kwantem myślenia i rozumienia – składa się z kwantów, ale i jest kwantem. Na końcu zastanawiania się nad całym otaczającym bytem nie co innego, jak tło wysuwa się na plan główny i jedynie istotny. Tło, jednokwantowe tło jest wieczne, a wszelkie "ciężarkowe" produkcje tu tylko na chwilę.

No i właśnie na takim tle, w takim odniesieniu ponownie trzeba się pochylić nad pytaniem, czy kwant to jednostka, czy zbiór?Po prawdzie, na ten moment to specjalnie się schylać nie trzeba, w swojej głębi to oczywistość. Kwant jest tym, co za taki stan uznam w swoim postrzeganiu świata. Kwant to jednostka, jeżeli tak sobie to wykalkuluję, jeżeli tak określę "ciężarek". Ale ten sam ciężki i masywny element wszechświata będzie zbiorem, jeżeli zacznę się w niego wbijać i drobić w celu mi wiadomym. Zaliczenie elementów do konkretnego ciała i wyznaczenie granicy tego ciała, to moja, tylko moja decyzja. Podjęta w oparciu o posiadane możliwości zmysłowe i techniczne. W ujęciu logicznym to zawsze stan umowny, nigdy pełny, a przez to złudny. Dowolny fakt w otoczeniu, czy ja sam, to zbiór w jednym odniesieniu, albo jednostka w innym. - Jestem jednostką i kwantem w zbiorze podobnych sobie kwantów i składam się na tło tej struktury, to z takich mi podobnych kwantów w społeczeństwie tworzy się grupa, plemię, naród. Ale zarazem jestem zbiorem elementów, i to na przeróżnych poziomach. Tworzy mnie zbiór komórek, atomy są w tym jeszcze większym zbiorem kwantów – a ilość logicznych jedynek

200

Page 201: Kwantologia stosowana

jest tej skali, że ociera się o nieskończoność. To ja, każdorazowo ja, kwant w zbiorze i zbiór kwantów. Ale co jest kwantem, a co się okaże zbiorem – o tym decyduje moje działanie. Świat to jedność i nigdy inaczej, a podział to ja i moje możliwości. Świat to zmiana w trakcie zachodzenia, ale jak się zmienia, w jakim rytmie, o tym decyduję samodzielnie i w oparciu o jednostki, które sam ustalę.

Jednostka zawsze jest jednostką, to oczywistość, ale jakie posiada konkretne rozmiary, co tą jednostką jest – to ustalam ja. Czy się będzie to objawiało gabarytem planety, czy całego wszechświata lub nieskończoności – albo, na drugim końcu, atomu, elektronu, fotonu – albo środkiem, czyli moim istnienie – to nie ma znaczenia. To w liczeniu jest zawsze jednostka i kwant zmiany. To zawsze jednostka i kwant.Na najniższym poziomie jest kwant, na najwyższym jest kwant – i w każdym wyróżnionym jest kwant. Kwant to wielce użyteczne narzędzie analizy jednorodnego tła, a w konsekwencji świata. Kwant do kwantu i zbuduje się "ciężarek". Na przykład moje "ja".

Kwanty to fizycy, ukłony – ale kwant to filozofia.

201

Page 202: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 5.4 – podprogowy – nadprogowy.

Kosmos.NIC i COŚ – zero i jedynka – próżnia i energia – nieskończoność i wieczność – ruch, bezustanne przemieszczenia się "czegoś" poprzez nicość – Fizyka i Ewolucja.Kosmos, logiczne i konieczne dopełnienie do zmiennego zakresu oraz chwilowości i skończoności rejestrowanej w dostępnym obserwatorowi zakresie. Maksymalny poziom pojmowania.

Wszechświat.Strumień energii + strumień energii = wykreślona w Kosmosie sfera. Warstwy kwantowe dociskają z zewnątrz sferę i spychają, wpychają w jej zakres kolejne jednostki. Narasta wewnętrzne ciśnienie, rośnie zagęszczenie, a elementy zbliżają się do siebie.W punkcie węzłowym toczącej się zmiany, w policzalnym momencie, w którym odległości między elementami osiągają wartość krytyczną – w sferze może i musi dojść do "zapłonu". Momentalnego w obserwacji z wnętrza zdarzenia w formie pojawienia się fizycznych faktów. Czyli fotonów, jako pierwszych z całej piramidy. W miarę trwania dopływu kwantów, w kolejnych punktach węzłowych procesu, tworzą się dalsze i wszelkie możliwe poziomy ewolucyjne i ich elementy.Zaistnienie każdego poziomu i jednostek je budujące oznacza, że w sferze ponownie zostaje uwolniona przestrzeń oraz że nie dochodzi do zatrzymania i zaniku zmiany. Nowa jednostka, rozbudowana i skomplikowana wobec poprzedniego i dominującego stanu, "opada niżej" - jako ciężka i zasobna zostaje "wytrącona" z układu. Zarazem fizycznie pozostając w sferze. I się zmienia, już tylko w ramach swojego poziomu.Nacisk zewnętrzny trwa do punktu środkowego. W tym momencie ustaje dopływ elementów z pola rodzicielskiego – i sfera, na skutek braku czynnika hamującego w środowisku, zaczyna zwiększać swoje rozmiary i wybucha. Warstwa po warstwie kwanty tworzące oddalają się – stąd do nieskończoności.Od środka zmiany procesem odpowiedzialnym za utrzymanie stałego i stabilnego zagęszczenia i ciśnienia – mimo ubytków – jest idący z "dołu", z zakresu podprogowego, nacisk-docisk warstw kwantowych z rozpadu osobliwości brzegowych. "Ciśnienie ujemne" zaczyna działać z chwilą zaniku nacisku zewnętrznego i zapewnia trwałość struktury – mimo jej przyspieszającego rozpadu.

Obserwator.Byt środkowy. W każdym rozumieniu środkowy. Fizycznie ulokowany w powierzchownym ujęciu z boku i przypadkowo – logicznie w środku, w samum środku zmiany. Ani o kwant wcześniej, ani później. Istnieje w środku, powstaje w środku procesu i obserwuje stan środkowy – i nigdy tego położenia nie opuszcza. Obserwator rejestruje fakty z pozycji wewnętrznej lub zewnętrznej, raz jako fizyk, drugi raz jako filozof. Wyróżnia w środowisku i w

202

Page 203: Kwantologia stosowana

tle elementy, dzieli jednolity w jego skwantowanej formule proces, wyznacza jego stan graniczy – i nazywa. Oraz ustala powiązania, w całości zbioru szuka związków, które prowadzą do zaistnienia tego faktu i wpływają na kolejne zjawiska.

Fizyk.Kim jest fizyk? To zawarty w zmianie obserwator. Skutek tej zmiany i jej rejestrator. Obmacuje na wszelkie dostępne sposoby okolicę i definiuje zależności. Również bada tę okolicę w zakresie, który mu jest dostępny. Bada bez brzegów.Co "widzi" fizyk? Wszechświat jako zmianę w toku zachodzenia. Jako byt pochodny tej zmianie - i na zawsze w niej obecny – postrzega z punktu wyróżnionego proces, postrzega ze środka, ale i od środka. W efekcie odbiera wszechświat w jego elementach skomplikowanych, w zjawiskach powyżej progu.Dla fizyka "świat", to, co za świat uznaje, pojawia się w zakresie poznawanym nagle, "wybucha" promieniowaniem, a później jasnością – i jest zdarzeniem rozchodzącym się w chwili początkowej w każdym z kierunków praktycznie jednocześnie. Dla fizyka wszechświat zaczyna istnieć od wysokiego w całości zmiany progu skomplikowania – a to dlatego, że "elementem jedynkowym", że kwantem poznania jest stan z założenia już rozbudowany i późny w dziejach. Nie można zbadać i skorzystać z zakresu niższego, bowiem najmniejsze z najmniejszych w zakresie fizycznym jest znacząco duże wobec najmniejszego.Fizyk nie może włączyć w swój eksperyment brzegu zmiany, jej stanu początkowego i końcowego, ponieważ jest zmianą – i opisuje zmianę. Stan końcowego zatrzymania, moment startu procesu, to znajduje się poza badaniem; kiedy nie ma zmiany, nie ma fizyka – kiedy zmiana i kolejne jej fazy zachodzą, fizyk może działać. Poznanie fizyczne, prowadzone od środka zdarzeń, dąży do brzegu, a więc do nieskończoności – z oczywistym stwierdzeniem, że leżącego na brzegu punktu nie osiągnie. Nigdy.Dlatego odrzucenie nieskończoności z wzorów, renormalizacja, jest zabiegiem poprawnym i skutecznym, ponieważ na terenie fizyka tego nieskończonego etapu nie ma – i nawet nie musi on być. Wzory mówią swoje, odnoszą się do Kosmosu, natomiast fizyk musi to odciąć, bo w innym przypadku zlicza bezkres. Zabieg jest poprawny w obszarze fizycznym – ale fałszuje obraz całościowy; metoda dobrze sprawdza się w procesie lokalnym, a jednocześnie odcina od zrozumienia, co i dlaczego się dzieje.

Filozof.Kim jest filozof? To "produkt" fizyki, cieleśnie na zawsze zawarty w materialnym obszarze zmiany, to byt środkowy procesu ewolucji i w pełni jej podległy – zarazem zewnętrzny do zachodzących zdarzeń. Filozofem jest każdy obserwator, niezależnie od położenia, który w stosunku do obserwowanej zmiany jest zewnętrzny. Jeżeli rejestruje początek, środek, koniec procesu, czyli całość - jest filozofem. W jego obserwacji - nie ma znaczenia, czy zmysłowej, czy jako proces logicznej konstrukcji – w jego postrzeganiu zawiera się zjawisko z brzegami. Umiejscowienie zewnętrzne pozwala na rejestrację wszelkich faktów – umiejscowienie wewnętrzne tylko części. Obserwacja wewnętrzna ma

203

Page 204: Kwantologia stosowana

znaczenie fundamentu i punktu oparcia, z którego i na którym można prowadzić działanie poznawcze – obserwacja zewnętrzna jest zyskiem poznawczym, rekonstrukcją całości na podstawie obrazu fragmentu. I pozwala powiązać ze sobą szczegóły. Co "widzi" filozof? W przypadku wszechświata, odmiennie do fizyka, widzi wszystkie etapy zmiany. Od pierwszego "zakreślenia" sfery w bezkresie, przez kolejne fazy narastania wewnętrznego ciśnienia i zagęszczenia elementów – poprzez "zbrylanie" się materii w ciała i struktury – aż po stan środkowy i zaistnienie obserwatora. Oraz to dalsze, drugostronne zachodzenie zmiany, już bez docisku idącego z pola kwantowego.Dla filozofa wszechświat, proces tworzący wszechświat to w żadnym punkcie dziw, niezwyczajność, żaden wybuch - czy ciśnienie ujemne. To w każdym momencie policzalny i przewidywalny tok zmiany, która ma umocowanie w nieskończoności-wieczności Kosmicznej Ewolucji. Z jego perspektywy to, co dla fizyka jest nagłym zaistnieniem świata i jego fizyki – dokładnie ten sam fakt i proces, to prosta, nawet banalna w swoim rytmie, o ile dopływ kwantów i ten rytm istnieje, procedura. Jak rośnie gęstość ośrodka, to przy dalszym dopełnianiu sfery musi wystąpić "zaiskrzenie" – musi. Jeżeli cała konstrukcja nie może się rozpaść, a nie może - jeżeli kwanty nie mogą uciekać na boki, a nie mogą, bo blikują to tworzące ten świat energetyczne i skwantowane strumienie, to w puckie węzłowym jeden choćby więcej kwant sprawi, że całość wytworzy w sobie warunki do złączenia się jedynek czegoś – w "coś". Na przykład foton czy atom. I inne.Cały proces, mimo że to dokładnie ten sam proces, dla filozofa ma inny, zasadniczo inny przebieg niż dla fizyka. Wybuch postrzegany jest jako stopniowe dochodzenie do wielkości krytycznej, następnie szybki fakt ustalania się nowych warunków i zaistnienie wszędzie w układzie tego samego stanu – oraz dalsze analogiczne progi, punkty węzłowe.Co dla fizyka dzieje się "nagle", dla filozofa jest rozciągnięte w liczne etapy i stany pośrednie – i jest warunkowane brzegiem. A w szerszym ujęciu tłem, środowiskiem, w którym zmiana zachodzi. Dla filozofa nie ma faktu wyróżnionego w tym nieskończonym przebiegu, jest stan chwilowy i ścisłe powiązany z całością. "Wszechświat" to energetyczne zapętlenie oraz lokalny fakt, który się zaczął, już przeszedł środek – i się skończy.

Podprogowy – nadprogowy.Ponieważ fizyk jest konstrukcją zawsze wewnętrzną, a zarazem może rejestrować tylko i wyłącznie fakty skomplikowane, zawierające się we wszechświecie, we wszechświecie bez brzegów – to z tego wynika oczywistość, że jest fizyczny próg postrzegania. Że istnieje stan, poziom, wartość ciśnienia i zagęszczenia wewnętrznego w sferze, od którego może toczyć się fizyczne badanie.Wszystkie wcześniejsze etapy z historii wszechświata są odcięte z poznania, są poza obserwacją. Jak zaobserwować fakty, których w tym działaniu nie ma – to niemożliwe; jak działać na elementach, kiedy tych elementów jeszcze nie ma – to niemożliwe. Ale z tego samego powodu, niemożności sięgnięcia do stanu brzegu – również nie można operować faktami poniżej pewnego progu, ponieważ ich nie ma. Nie ma tu i teraz. Nie tylko nie było kiedyś, w fazie

204

Page 205: Kwantologia stosowana

początkowej wszechświata – ale nie ma aktualnie. Nie ma z powodu, że one się każdorazowo dopiero tworzą. Elementy fizycznego poznania i działania, atomy czy fotony, to nie fakt kiedyś tam zaistniały i później obrabiany na różne sposoby – to dynamiczny proces tworzenia się i zanikania, łączenia i rozpadu struktury, którą w zewnętrznym ujęciu obserwator odbiera jako coś w formyle "atom" lub "foton". Owszem, idea, "pomysł" na taki fakt, możliwość zaistnienia takiego faktu – to zaszło we wszechświecie w odległej fazie dociskania sfery, ale to by początek zbioru, nigdy nie jednostki. Zbiór istnieje tak długo, jak istnieją jednostki go tworzące, ale jednostki wchodzące w zbiór powstają i zanikają jako fakty w ramach zbioru. Człowiek, możliwość zaistnienia człowieka w dalekiej przeszłości się wytworzyła w ramach całej ewolucji, ale w ramach takiego zbioru poszczególne jednostki rodzą się i umierają w kolejności i następczo.Dlatego aktualnie i w każdej chwili, fizyk ma do dyspozycji fakt z zakresu ponad progiem, nigdy niższym. Musi zebrać się odpowiednia liczba kwantów czegoś, zbliżyć się do siebie na odległość kwantową – i dopiero wówczas może fizyk to zaobserwować pomiarem. Również z tego samego powodu nie zarejestruje etapu rozpadu do stanu kwantów – ponieważ dzieje się to już poza najmniejszym dostępnym mu faktem badawczym.Na początku wszechświata – ale i w każdej jego chwili, na zasadzie początku konkretnego elementu świata – są te same procesy, zmiana toczy się tak samo, z tych samych kwantów i zawsze według tej samej reguły. Dlatego początek jest wszędzie – i koniec jest wszędzie. I środek jest wszędzie. I każdy inny etap jest wszędzie. I przebiega zawsze tak samo. To jedność i jednorodność.

Próg.Zakres podprogowy, na podobieństwo zakresu podświadomego, nie może być poznany, jednak jest i głęboko wpływa na zachodzące w zakresie nadporgowym procesy. To fundament, warunkuje poznanie i wpływa na to, co dzieje się powyżej progu. I co może zaistnieć. Dla fizyka próg to początek rejestracji, kiedyś tam oraz teraz tu. Dla filozofa to wyróżniony punt węzłowy zmiany, ale jeden z wielu analogicznych. Fizycznie próg początkowy i końcowy to ten sam stan, elementy się tu znajdujące są detalicznie takie same – filozoficznie, w ujęciu logicznym, to krańcowo odległe sobie fakty budujące zmianę. Fizyk widzi chaotyczną mieszaninę jednorodnych elementów – filozof stan maksymalnie uporządkowany, który prezentuje się jako losowy. Itd.

Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia.

205

Page 206: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 5.5 – Promieniowanie reliktowe?

Bywa, wiecie, że spojrzy człek na coś - i zacznie się zastanawiać. No, bywa.Niby wszystko znane, niby po nieskończoność przeniknięte - ale jak się rozejrzeć, to jeszcze kilka spraw wymaga tematycznie zapodania szczegółów.

Taka, wiecie, mikrofalówka. Powiecie, że to nic, żadne tam w sobie ciekawe urządzonko, że stoi w kącie, że włożyć, pstryknąć - i jest podgrzewanie, i jest smakowanie. To kawałek czegoś, powiecie, czym ludzka normalność się nie zajmuje.

Ale nie, jest pytanko: jak to jest, że to zagrzewa? Znów powiecie, że to żadne tam pytanko, przecież jest kabelek, jest napięciowy w ścianie prąd, no i jest pstryczek. Tylko że, widzicie, to mało tak w sobie precyzyjna odpowiedź, ona nawet zupełnie nieprecyzyjna tak w sobie jest. Pytanko o energetyczne zasilanie w podstawy świata i wszechświata sięga, maksymalnie głęboko. Tu nie o wtyczkę chodzi i pstryczek, ale fakt podgrzewania tego wszystkiego. O energetykę po całości, o elektrownię, która to wszystko podtrzymuje w ciepłocie. Urządzonko napędza taka tam sobie elektryka, wiadomo, ale pytanie jest, widzicie, co napędza, a zwłaszcza, jak napędza tło oraz jego mikrofalowe ciepło? W tym, rozumiecie, sedno zapytania.

Rozejrzyjcie się, jest świat – no, jest, tak na oko zwyczajność i wszystko jasne – prawda? No, prawda. A, widzicie, nieprawda. Świat się w sobie rozpędza, wszystko od wszystkiego ucieka, a ciepłota w całości się utrzymuje, ciśnienie się utrzymuje, warunki generalnie do akceptacji, słowem, kupy to się trzyma. Tak na oko, na prostą w sobie logikę biorąc, jak balon rozłazi się w każdym kierunku, to w nim wszystko rzednie, wewnętrzna pustka się wytwarza i okoliczność robi się taka, że żadnej okoliczności już być nie może, prawda? No, prawda. A, widzicie, nieprawda. Na teraz to nieprawda. Może ona i kiedyś w przyszłości będzie prawdą, jednak na dziś nie jest. I jest zapytanie do świata: dlaczego owo nie jest prawdą i co się za tym kryje? Gdzie zasilanie tego wszystkiego?

Na logikę biorąc, jak taka sferyczna baloniastość światowa się po wszystkiemu rozpędza, jak się w sobie rozszerza, to i wychłodzenie w niej powinno narastać, taka, widzicie, zimniejsza i zimniejsza w konstrukcji trupio zimna stabilność powinna się robić. A się robić nie robi, drgania jeszcze całkiem żwawe, tu i ówdzie nawet płodne, życiem obradzające. Dziwne, przyznacie.

Nie, mówicie, niczego w tym dziwnego, mówicie. Przecież to w sobie wiadome, policzone, ustalone, z wzorów wywiedzione do cyferki tej tam ostatniej. I zgodne po całości. Tak mówicie, a też podtykacie pod zmysłowe wizjerki ustalenie, że ciepłota reliktowa się tutaj i

206

Page 207: Kwantologia stosowana

wszędzie przyrządowo pokazuje, nawet telewizyjnie można to sobie w ułomnej ciekawości obserwować – że, słowem, mikrofalówka światowa się należycie sprawuje i że jeszcze się podgrzewanie długo znośnie sprawować będzie.Dla was wszystko jasne, dla was to śladowa pozostałość po dawnym w dziejach wybuchowym fakcie ewolucyjnym, dla was liczbowa wartość i wzorkowata zgodność świadczy o zjawisku – i o wszystkim.

Niby tak, niby jasne. Ale nie do końca. Jest miejsce na zadumanie się o tym wszelakim.Bo czy to pewne, że tutejsze zaczęła wzmiankowana wybuchowość? Że to tak gromko puknęło po nieskończoności i się lokalnie aktualność zapoczątkowała – a dalej to sobie stygło i stygnie do dziś. No i w pomiarze to odpowiednią wartością się pokazuje. Widzicie, to pewne nie jest. Nie jest. - Zupełnie nie jest pewne.

Dalej trzymacie się swego? Co? - Wybuch i tak dalej?Na początek postawcie sobie taką hipotezę - że "wybuchu" nie było, tak to sobie wstępnie załóżcie. Można? Można. Załóżcie sobie dalej taki rytm, że obserwowane co prawda układa się w spojrzeniu jakoś podobnie do eksplozji, jednak przecież to nie musi prezentować się aż tak prosto. Może? No może. A dalej zastanówcie się. Jest Kosmos i jest nieskończona wieczność, plus COŚ i NIC. I to elementarne COŚ sobie pędzi w tymże Kosmosie, tak od zawsze do zawsze. Bo nic i nigdzie tego nie zatrzyma, wszak w absolutnej pustce żadnego hamowania być nie może. Zgadza się? No zgadza. - A dalej jest chwilowe zapętlenie takiego "czegoś", takie lokalne w tej nieskończoności sferyczne zawirowanie, zbiegnięcie w strukturę, losowo czy jako efekt tego wiecznego kołowania, to jest na ten moment nieistotne. Może tak być? No może. - A dalej jest w tym sferycznym zapętleniu czegoś w sobie "pompowanie" kwant w kwant i warstwa kwantowa w warstwę, takie, rozumiecie, idące z zewnątrz dociskanie kolejnymi strumieniami energii sferę. Może tak być? No może. - Znów nie ma na tę chwilę znaczenia, z czego ten nacisk się w procesie wyróżnionym bierze i jak przebiega, to na inną okazję. Ale istotne jest to, że takie zewnętrzne w stosunku do tej sfery w toku zmiany zasilanie energetyczne jest, że "kabelek" podłączony i "mikrofalówka" nie stoi bezczynna w kącie. Może tak być? No może. - A dalej jest wzrost ciśnienia w sferze, bo jak ciśnie, to się w środku zagęszcza, kwant czegoś do innego kwantu się zbliża, nie ma dziwów i żadnych tam zaskoczeń, prosta logicznie w sobie mechanika elementów. A ja się zbliża coś do czegoś, to rośnie w siłę, czyli się rozrasta, pęcznieje, pogrubia się, zbryla – czy jakoś podobnie wyrażając to słownikowo. Jest tak? No jest. - A jak się zbryla, to się staje namacalne, mierzalne, zauważalne, i w ogóle fizycznie w badaniu możliwe do uchwycenia. Wcześniej było jednostkowe i sobie w tej sferycznej wyróżnionej w nieskończoności strukturze odległe, a więc niepoznawalne i podprogowe, ale od pewnego poziomu ścisku w układzie, nie od dowolnego poziomu, a dokładnie policzalnego, robi się tak, że kwant od kwantu też jest odległy na kwant, na jednostkę i przez to wespół zespół mogą przedostać się w nadpoziom. Osobno, czyli samodzielnie, są zbyt słabi i niezauważalni, ale razem tak - w połączeniu sił już dają się wymacać. Rozumiecie?

207

Page 208: Kwantologia stosowana

A przecież ciśnienie rośnie, nacisk nie ustaje. Dlatego co pewien okres, znów ściśle policzalny, tworzą się w sferze warunki, które umożliwiają takie zbliżenie elementów, że budują się kolejne fakty z piramidy możliwości, wszelkie promieniowanie i materia, wszystko to, co sobie rozrysowujecie w podziałki i tabelki. Na końcu gdzieś pokątnie fizycznie - ale środkowo logicznie - tworzy się takie coś rozumnie obserwującego. Czyli świadomy siebie i świata byt. To nie jest byle co, choć i przeceniać nie warto, osobliwość jest wpisana w ten proces jako konieczność. Ponownie zaznaczam, że nie miejsce w tej opowiastce na szczegóły, to w innym punkcie, "pompowanie" wszechświata jest oczywistością w tej hipotezie i logiczną, policzalną koniecznością, ale obecnie to nie sedno opisu. Natomiast ważne jest podejście, spojrzenie, które wyłuskuje w bezkresie taką konstrukcję.I tu, zauważcie, mogą być dwa kierunki definiowania: zewnętrzny i wewnętrzny. Można opis prowadzić tak, jak powyżej, ale również od środka, jak to czyni fizyk zapatrzony w zjawisko i przyrządy. Więc w efekcie jako "wybuch". Bo co jest istotnego w takim narastaniu w sferze ciśnieniu? Że wstecznie prowadzony opis tego procesu, a nie może być przecież inny, że takie postrzeganie tego zbliżania się w sferze jednostek kwantowych – że to musi przybrać postać "wybuchu" i rozprzestrzeniania się wszechkierunkowego i jednorodnego w swoim tym eksplodowaniu. Musi.Postawcie się w sytuacji kogoś, kto wcześniej zaprezentowany rytm zjawiska postrzega wewnętrznie, zastanówcie się, co widzi. Niby z zewnątrz jest banalne dociskanie i elementy zbliżają się – i jest moment "zapłonu". Czyli nastaje chwila, kiedy może "mikrofalówka" się uruchomić – "pstryczek" zadziałał i w każdym kierunku, prawie że jednocześnie, mkną fotony promieniowania. A później, w miarę, i fotony światła, i kolejne. - I jak, widzicie to? Widzicie w takim wewnętrznym odbiorze to zjawisko? Przecież taki obserwator, nawet i po epokach ewolucji, będzie to rejestrował w formie wybuchu – bo dla niego to będzie wybuch, bez dwu zdań. Rozumiecie? Z zewnątrz i w opisie zewnętrznym to stopniowalne dociskanie elementów oraz ich również stopniowalne pojawianie się w formie kolejnych "zbryleń" - ale od wewnątrz to moment praktycznie natychmiastowy. Wcześniej tu nic nie było. A za moment, od kiedy można coś zauważyć, od kiedy w badaniu jest element do badania – od tego momentu świat wybucha w jego istnieniu i mierzeniu. Rozumiecie?Ten sam proces, raz banalnie prosty, a raz dynamicznie inflacyjny – opis takiej zmiany i jego zobrazowanie jest pochodne położenia w nim osobnika, który taki opis prowadzi, rozumiecie? To, że jednemu wybucha nie oznacza, że drugiemu też musi – bo obaj mają rację. W ich osobistym spojrzeniu na dziejowe widowisko jest racja i pełnia opisu. Ale, widzicie, tak po prawdzie, to dopiero obaj łącznie ten opis mogą uznać za prawdziwy. Nie ma opisu z zewnątrz bez tego się wewnętrznie dziejącym – choćby dlatego, że najpierw trzeba się tu i teraz pojawić, a to może się zrealizować wewnątrz, żeby sobie w logicznym działaniu, na bazie fizycznej obserwacji, wypracować to zewnętrzne ujęcie. Rozumiecie?Ale oba, oba ujęcie łącznie i w porozumieniu są dopiero pokazaniem tego, co się dzieje i jak się dzieje. Zauważcie, że "wybuch" jest

208

Page 209: Kwantologia stosowana

i nie jest wybuchem. Zależenie od umiejscowienia punktu obserwacji ten sam fakt można opisywać odmiennie. Rozumiecie?

Rozumiecie? Wyciągacie z tego wnioski? Dalej z obserwowanego oraz mierzonego wyodrębniacie promieniowanie tła na zasadzie, że relikt i pozostałość, co? A przecież widzicie, że wybuchu nie było. – No, że mogło nie być, żeby trzymać się zaproponowanej na tę pogawędkę konwencji hipotezy. Całość ta sama, wszystko po szczegóły to samo, a wybuchu żadnego nie było. Wybucha dla obserwatora, ale niczego w zmianie takiego nie było – i co? Czym w takim razie jest promieniowanie tła? Reliktem na pewno nie, a więc czym?

Powiecie, że może to i ziarenko prawdy w sobie zawiera, że nawet i jesteście gotowi się zastanowić, że może i kiedyś tam wyciągniecie z tego wnioski, ale tak na dziś to się zastanawiacie. Że skoro to w ciągłym "dopompowywaniu" się dzieje, to dlaczego obecnie taki w tym pęd do przyszłości, i to narastający? I dlaczego to stygnie w całości, skoro ciśnienie się utrzymuje i zagęszczenie też dobrze w modelach i realnie się sprawdza?Widzicie, dobre pytanie, zagadnienie w jego uwarunkowaniach ściśle pokazuje – podstaw, widzicie, sięga.

Bo czy w tej hipotezie, jak już sobie tak gaworzymy, nie można na ten przykład założyć, że pompowanie to już przeszłość? Można? No, można. A nie można założyć, że to pompowanie nie tak sobie, ot, z dnia na dzień i losowo się skończyło, ale że to w policzalnym oraz wielce istotnym momencie ustało? No, można. A nie można złożyć, że jak już zewnętrznego do tutejszego wszechświata nacisku nie ma, to tenże sferyczny wszechświatowy tok zmiany się rozszerza – że się w swojej pierwszej części zagęszczał, a teraz, po przejściu środka, on się tak w sobie rozrzedza? Można to założyć? No można. A można dalej założyć, że mimo przyspieszającego do nieskończoności teraz wybuchu wszechświata, bo go nic nie hamuje w Kosmosie, że w tymże wybuchu chwilowo ciśnienie nie spada poniżej krytycznej wartości z tego powodu, że jest obecnie "podpompowywane" od środka? No można. A można założyć, że elementem obecnie dostarczającym zasobów jest nie co innego, jak rozpadanie się czarnych osobliwości, ponieważ w tutejszym układzie nie ma już siły, która taki obiekt może trzymać w ryzach? No można. I co z tego, powiecie, założyć można wiele, tylko związku widzieć nie widzicie. A powinniście. Wszechświatowa sferyczność w takiej hipotezie jest obecnie w fazie rzeczywistego wybuchu – choć to wybuch szczególny, w praktycznie absolutnej pustce. Bez definiowania, co to znaczy i jak się objawia absolutna pustka, intuicyjnie jest to uchwytne, a nawet wytłumaczalne. No i w takim wszechkierunkowym wybuchu kwant po kwancie i warstwa po warstwie energetyczne zasoby wcześniej tu "wpychane" zewnętrznym naciskiem pola rodzicielskiego, teraz się w bezkres oddalają. A cały układ się rozszerza. Do środka, do stanu środkowego całego procesy był nacisk i zagęszczanie, a teraz jest wybuch i rozrzedzanie. Fizyczna banalna procedura.

209

Page 210: Kwantologia stosowana

Tylko jest dodatkowy, integralnie powiązany z promieniowaniem tła element analizy: czym ono jest, co wartość tej ciepłoty oznacza w układzie, który generalnie już wybucha?Oczywiście w takiej sferze musi spadać ciśnienie i musi się także wszystko od wszystkiego oddalać. Bo skoro brzeg całości wybucha i się oddala, to i wewnętrzne elementy również, nie ma zmiłuj. No i tym samym całość stygnie. Ale jakby nie dramatycznie, jakby nie tak nagle. Ciśnienie spada, ale nie z sykiem i wichrem – i jest pytanie: dlaczego? Co sprawia, że mimo tego wybuchu, chwilowo bo chwilowo, ale stabilizacja, no i że to się daje podziwiać?

Odpowiedź w założeniach już padła: czarne dziury. To oczywiste. To absolutnie oczywiste. Taka tam sobie osobliwość nie rozpada się w inny wszechświat, nie jest białą czy czarną – tylko tutejszą. A to dalej oznacza, że jak się rozpada, to się rozpada podprogowo, więc jednostkami kwantowymi, więc nie do obserwacji – ale skutecznie i ciągle. I zasila tutejsze wewnętrzne pole kwantowe od dołu, takimi najmniejszymi z najmniejszych elementów. Wcześniej było pompowanie z góry wszechświata, a od połowy pompowanie idzie z dołu. Efekt w obserwacji dokładnie ten sam: stabilizacja i powolne oddalanie się wszystkiego od wszystkiego. Powolne w ujęciu obserwatora, to tak w uściśleniu – bo to przecież aż furczy kwantowo.Cóż, obiekt w obserwacji wewnętrznej spory, choć taka obserwacja w sobie wielokrotnie musi być zapętlona – obiekt w obserwacji takiej zewnętrznej też niczego sobie, więc i elementy obserwację mogą się pojawić w piramidzie możliwości, a i obserwator przy okazji sobie swoje analizy fizyczne i logiczne może prowadzić. Trochę to trwa. Do środka trwa i od środka trwa. A że w żadnym innym rejonie tego zdarzenia obserwator się nie pojawi, to i przy okazji zadziwienie w nim narasta i narasta, aż do emocjonalnych westchnień to idzie i się słowami rozpycha. Zupełnie niepotrzebnie się rozpycha, przecie to fizyczna banalna procedura. Co, może nie?Dlatego, tak przy okazji powiem, dajcie już sobie spokój z ujemnym ciśnieniem, bo ono zupełnie normalnie logiczne w sobie, to tylko w waszym spojrzeniu takie coś jest niezwyczajne. Jak się od środka i w dół spogląda, to "wybijające" spod podłogi źródło musi wydać się zadziwiające. A nawet niepokojące, bo z zakresu niemierzalnego się to wyłania. Tylko, widzicie, żadnej w tym sensacji, tylko defekt w postrzeganiu, taka, widzicie, krótkowzroczność badawcza.

No i teraz ponownie na tapecie nasz "mikrofalówka" się pokazuje, z czym to jeść?A, widzicie, sprawa już również prosta, zwyczajna, oswojona. Wszak kiedy to ciśnienie jest w brakach uzupełniane, jak te kwantowe się elementy ze sobą, mimo generalnego oddalania, dalej mogą trzymać w łączności funkcjonalnej, czyli coś może się zlepiać w większe już grudki – to na pograniczu widzialnego i mierzalnego może się taka tam w sobie elementarna wielkość cieplna pokazać. Albo wirtualnie inna jednostka. Nic nadzwyczajnego. Prawdą jest, że ubytki licznie się dzieją i tempo tracenia przyspiesza, bo jak średnica sfery się zwiększa, to nawet tempo oddolnego pompowania nie nastarcza – więc całościowa temperatura musi spadać, ale i prawdą jest i to, że ten

210

Page 211: Kwantologia stosowana

proces nie dzieje się i nie może dziać się w formie dynamicznego i nagłego wybuchu. To wybuch, zgoda, ale pod kontrolą – sam siebie w tym wybuchaniu kontroluje.Czyli we wnętrzu stabilizacja, czyli mikrofalowe elementy tła mogą i muszą powstawać. I jest to pochodna, to stan współzależny do tej całościowej ewolucyjnej sytuacji. Im rzadsze zagęszczenie kwantów, tym mniejsza zdolność do tworzenia się elementów fizycznych, tym w zbiorze mniejsza ilość zderzeń elementów – i tym samym "bilard" z kwantowych kuleczek mniej skuteczny. Im dalej od środka, tym stan zagęszczenia mniejszy, tym dalsza droga do pokonania – ale również tym samym wypadkowa, łączna liczba faktów w tle spada. I tym samym uśredniona, łączna wartość tych drgań niższa. A skoro ciepło to te drgania i rozedrganie struktury, to spadek takich zdarzeń oznacza w ciele osobniczym, tu we wszechświecie, nakierowanie w oczywistym kierunku: na cmentarzysko. Ciało stygnie, stan trupa i zaniku też blisko. Jasność w temacie, prawda?

Też przy okazji. Najniższa mierzona wartość tła oznacza, że takie w układzie panuje zagęszczenie elementów. Wcześniej było większe i ciepłota była wyższa, teraz spada, bo ciśnienie spada. Ale chodzi o wartość uśrednioną, dla całości. Lokalnie gęstość może być dużo większa lub dużo mniejsza. No i stąd zakres temperatur – od "zera" po ileś tam, ile może być. Z oczywistym zastrzeżeniem, że mierzone zero nie jest absolutne – ono jest wartością najniższą fizycznie w pomiarze dostępną. A to wszak nie oznacza, że niżej nie ma drgań i nie ma ciepłoty. Jest jak najbardziej. I jest do wyznaczenia. Ale nie pomiarem, tylko logicznym namysłem. Proste? No, proste.

Promieniowanie tła to nie przekaz z przeszłości – to aktualność.

211

Page 212: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 5.6 – Rytm zmiany.

Wszystko płynie, ktoś i kiedyś powiedział. I miał facet rację.Nie ma znaczenia, czy to życiowy padalec, czy profesorska gnida, a może inna ludzka bytność, każdy taki spojrzy w świat i wszędzie mu w widzenie zmienność wejdzie, niczego stałego a elementarnego, nic podobnego nie wypatrzy. Zmiana po wszystkim się snuje, a wszystko ruchem się przedstawia – i zawsze tak.

Ale, widzicie, jest pytanie, takie logicznie podbudowane: czy taka zmiana to sobie losowo hula, chaotycznie – a może w tym sens jest, może reguła? Bo jeżeli przypadek po każdym idzie, to jak to idzie, że sensownie idzie? A jeżeli jest w tym rytm, to jaki – jak dojść rytmiki zmienności?Wiadomo, światowa rzeczywistość to coś przemierzające w niezwykłym pędzie nicość, to dowodzenia już nie wymaga. No i jest zawsze stan chwilowy, takie "teraz" światowe – no i tylko to jest. Żadnego nie ma byłego i przyszłego, tylko ten tykający aktualnie zegar, taka w kwantach sekunda to już wszystko. A że to się w pomyślunku tego i owego w jakiś atom czy gwiazdę zamienia, to banalne zbieractwo się tak umysłowo objawia, takie chorobliwe gromadzenie informacji. Coś się przemieści z miejsca na miejsce, zmysłowa wtyczka to odbierze i prześle dalej – no i mózgowie po licznych sumowaniach to sobie tym a tym przedstawi. Im więcej punktów informacyjnych złapie i lepiej zeskanuje otoczenie, tym wyrazistszy obraz świata uzyska - tym się dalej w rzeczywistości przemieści. Oczywistość.

Ale, widzicie, pytanie dalej się domaga wyjaśnienia, dalej trzeba się zastanowić, dlaczego takie działanie jest możliwe i czy proces jest jakimś rytmem opisywalny. - Świat tyka sobie kwantami, raz tu pokaże się cząstka, raz tam, świat zmienia się nieustanie i nic o osobniku to obserwującym nie wie. Zachodzi, i pięknie, i dobrze – ale jak zachodzi i dlaczego tak to zachodzi, to nigdzie nie jest w świecie napisane, to obserwator musi sobie samodzielnie policzyć i wykalkulować. Zmiana jest skwantowaną ciągłością, biegnie z kiedyś do zawsze, no i trzeba to tak opisać, żeby się wszystko zgadzało z każdym. Proste.

Skoro tak, to trzeba zadać sobie pytanie, taką hipotezę postawić w formie pytania, co będzie tworzyć falę zmiany? Czym jest element w zmianie, i czy zawsze jest tym samym elementem?Sprawa, widzicie, niby prosta, a jednak skomplikowana. Powiecie w swojej naiwności, że taki elementem jedynka czegoś będzie. I fakt, racja w tym jest – ale jednak nie do końca. Bo jaka jedynaka to ma być, co? Jeden atom to jedynka, czy nie? A planeta, a człowiek, a wszechświat – to jedynka czy nie? A jeżeli nawet jeden człowiek i jeden wszechświat, to który moment z takiej konstrukcji, obecny, a może wczorajszy, a może jutrzejszy – co? Przecież w takiej jednej

212

Page 213: Kwantologia stosowana

faktograficznej konstrukcji, kiedy ją badać szczegółami, znajduje się mnogość pomniejszych jedynek, aż po najmniejsze jakoś jeszcze mierzalne. A to przecież, tego też nie trzeba dowodzić, to żadne w sobie najmniejsze z najmniejszych - że do takiej jednostki daleko, no i ona leży poza pomiarem. Więc co uznać za jedynkę, co?

Fakt, logicznie to sprawa zasadniczo prosta, jest to najmniejsze z najmniejszych, tam gdzieś na dole każdego czegoś się to znajduje i sobie się przemieszcza o jednostkę, a efektem tego jest wszystko – i zmiana. Fakt, tak jest i logicznie inaczej być nie chce. Kosmos w jego nieskończonym bezkresie i wiecznym ruchu, to właśnie taka w dal pędząca jednostka czegoś. I już.Ale – ale kiedy się taka jednostka zaplącze w sferę wszechświata, się lokalnie w nieskończoności wprzęgnie w budowanie struktury, no i pomniejszych wewnętrznie struktur, to tej jednostki jako takiej w badaniu i obserwacji nie ma, to zawsze jest zbiór. No i tutaj to pytanie nabiera znaczenia: jaka jednostka buduje postrzeganie? Że nie logicznie najmniejsza, to oczywistość, ale jaka?

No i tu, widzicie, pojawia się jedynie możliwa odpowiedź, że taką jedynką będzie to, co za taki fakt uzna obserwator. Tak, dokładnie tak. Przecież to jest ciągła zmiana, która dokonuje się kwantami niższego poziomu. Wyróżnienie, co jest jedynką, proces zaliczenia tego do "atomu" czy "planety", takie działanie to czyn obserwacyjny, akt pomiaru plus ustalenie granicy pomiaru. To jest "obiektem", co obserwator uznaje za obiekt – to pochodna zdolności mierzenia i wiedzy, co się mierzy. Co innego będzie jedynką miary dla osobnika uzbrojonego w zmysłowe doznanie, np. oko, co innego w obserwacji mikroskopem takim czy innym. Zawsze, zawsze decyduje o podzieleniu ciągłego procesu na jednostki obserwator. To on, o ile może wyodrębnić, powiązać w wyraźny fakt z jednolitego tła, to dla niego stanowi ów fakt – i tym samym jedynkę poziomu. To jest stan nadprogowy, który okazuje się elementem składowym zbioru podobnych faktów.

Czy to oznacza, że w otoczeniu nie ma odrębnych bytów, że wszystko jest chwilowe w swoim wystawaniu z otoczenia? I tak - i nie.W logicznym ujęciu rzeczywiście nie sposób pominąć tła, to warunek zrozumienia rzeczywistości. - W takim głębokim zobrazowaniu nie ma niczego bez tła, bez otaczającego środowiska. W tym rozumieniu to wszystko razem stanowi rzeczywistość i razem musi być analizowane – to konieczność. Wyróżnienie może być na chwilę, żeby zrozumieć zależności, ale chwile później trzeba to zespolić z tłem, żeby się nie zagubić w detalach.Tylko że, z drugiej strony, to te "detale" są wszystkim, czym może się rozum zainteresować w świecie – to detale są wszystkim, co mu podsyłają zmysły, to detale są wszystkim, co widać w dowolny sposób i w każdym kierunku. I zawsze w tych detalach jest wielkość mała i najmniejsza z możliwych, czyli jedynka wyróżnionego procesu. Byt w jego istnieniu i w poznawaniu zawsze ma do czynienia z elementem o nieostro wyodrębnialnych z tła granicach, zawsze musi się namęczyć z ustaleniem, co do czego przynależy, ale w jego działaniu właśnie takie jedynkowe zbiory są jedynie dostępne i na nich przeprowadza

213

Page 214: Kwantologia stosowana

operacje. I przede wszystkim od nich wychodzi w analizie powiązań w świecie. Że tło jest niezbędnym dopełnieniem, to wiedza późna i bardzo późna, początkowo i długo liczy się jakoś tam zauważalna w tle struktura. I to ona jest dla obserwatora jedynką. - Być może w dalszym działaniu powiąże ją z otoczeniem i innymi jedynkami, ale może być i tak, że na zawsze pozostanie w obserwacji powierzchni i głębokich powiązań nie stwierdzi. I jego prawo. Jeżeli w działaniu się to sprawdza, jeżeli pokonuje zakręty, wszystko dobrze. Jednak dobrze byłoby poznać aż do podstaw, żeby coś niespodziewanego nie zaskoczyło i nie zburzyło obserwacji – dobrze byłoby.

Jedynką jest wszystko to, co za jedynkę zmiany uzna obserwator. To może być człowiek, ale i gwiazda, i wszechświat – nie ma granicy w tym ustalaniu. To może być człowiek z całym jego życiowym zbiorem, a więc bez rozróżniania na elementy składowe - ale to może być, w innym już liczeniu, dzień z życia w skali lat, też jednostka. Może być jedynką sekunda istnienia, ale i zbiór w postaci całego ciągu i pokolenia jednostek. I tak dalej. Zależnie od tego, co wyróżni i z jaka intencją obserwator, to będzie jednostką składową zliczania takiego zbioru. W jednolitym i ciągłym tle nie jest ważne, jak to dzielę, ważne jest to, że w ogóle fakt podziału się dokonuje. Bo w ten to sposób zachodzi porządkowanie, ustalanie rytmu zmiany i jej reguły.To warto podkreślić: nie ma znaczenia jednostka użyta do zliczania i znakowania rytmu, najważniejsze jest samo działanie porządkujące i szeregujące zmianę. Nie ma znaczenia, gdzie w jednolitym tle przeprowadzę granicę - to sam akt wyznaczania linii granicznej jest istotny. To działanie i rytmicznie ustalona jednostka "cechuje" tło i nadaje znaczenie tak wyróżnionemu. I pozwala zrozumieć ów wyróżniony fakt.

Takimi jednostkami reguły mogą być jedynki i pochodne matematyczne – to może być pojęcie – to może być znak nutowy – to może być fakt fizyczny – to może być obraz – wiersz – budynek – roślina – imię i nazwisko... Nie ma znaczenia użyta abstrakcja, to zawsze jest fakt i jedynka. I zawsze to jest abstrakcja. To zawsze złożenie, które z tła coś wyodrębnia. - I to zawsze jest operowanie jedynką. Nawet o tym nie wiedząc, taki użytkownik abstrakcji operuje jedynką i na końcu też ma jedynkę w postaci jakiegoś ustalenia. Zawsze, zawsze operuje się jedynką i zawsze skutkiem jest jedynka.

Widzicie, jedynka może mieć gabaryty wszechświata, a być logicznie jedynką, może być najmniejszym z najmniejszych, ale będzie jedynką i jednostką obrachunkową – nie ma znaczenia "wielkość" jedynki, bo to zawsze jest jedynka. A skoro tak, skoro każdorazowo jedynka jest jednostką do niczego w działaniu redukowalną, czyli niepodzielnym faktem, to pojawia się pytanie, czy można prowadzić operacje na takich jedynkach - a jak można, to jak to zrobić?I tu, jako konieczność, wyłania się działanie, najprostsze z tych najprostszych. Skoro działanie dotyczy najprostszych elementów, to i operacje na tych elementach muszą być skrajnie proste.

214

Page 215: Kwantologia stosowana

Czyli coś takiego: jeden plus jeden równa się dwa. - Dwa plus dwa równa się cztery. - Cztery plus cztery równa się osiem.I to wszystko. Niczego więcej nie potrzeba. To jest rytm najniżej w rzeczywistości zachodzący, fundamentalnie podstawowy. I wszystko inne jest tego pochodną.

Istotne w tak wyznaczonym rytmie zmiany jest to, że wypełnienie na poziomie możliwości ruchu, a więc dopełnienie do jednostki, że to skutkuje przejściem na poziom wyższy – albo opadnięcie na niższy, o ile obserwacja dotyczy kierunku rozpadu. I teraz, już na tym dla procesu nowym poziomie, w tym obszarze to, co uprzednio dopełniło się do maksymalnego stanu posiadania i stało się zbiorem, to w tym nowym środowisku znów jest jedynką elementarną, jednostka liczenia i obrabiania. I znów w rytmie generalnym - i w jego wielokrotności – przebiega jego przekształcanie się. Znów wchodzi w relacje, znów jest elementem najmniejszym z najmniejszych. W maksymalnej skali, na samym dole i na samej górze zmiany, w tych strefach granicznych i logicznie pojmowalnych, realizuje się taki sam i zarazem podstawowy rytm, a wszystko pomiędzy jest pochodną.

Rytm zmiany jest jeden i zawsze ten sam, natomiast jego produkcje, realne upostaciowania – nieprzeliczalne.

215

Page 216: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 5.7 – Umysł zurbanizowany.

Problem jest, ludkowie. Naukowy i ogólnie. Bo to, zauważcie, tak się w tej, tego tam, ewolucji powyczyniało dziejowo, że wszystko się w coś innego zmienia, albo zjada - no i w, takim tam, stabilnie zmiennym porządku się trzyma. Regularnie i podług reguły, rozumiecie, się kombinuje. Logika w tym jest, a co, głęboka i badawczo zgłębiona, a co, nawet zanotowana w księgach, a co. Logika, rozumiecie, co to ją rozum ustala w trudzie poznawczym i ogólnie ustala.

Ale problem, ludkowie jest, z onym rozumem jest. Rozum rozumuje, a co, nawet rozumnie się to objawia, przenika wszystko daleko - albo i dalej. Poznaje gwiazdy i, takie tam, kwazary, albo też ziarenka świata na logikę chwyta i je prześwietla – gdzie sięgnie, ład oraz regułę ustala. Ale, ludkowie, problem jest.Bo to, rozumiecie, rozum rozumuje, ale te rozumnie wykryte prawdy, rozumiecie, samego rozumu nie sięgają, tak to się dzieje. Prawda i fakt oczywisty, coś tam biologiczni, pospołu z fizycznymi i resztą ferajny laboratoryjnej, coś tam takowi w głowiastej konstrukcji z trudem ustalają. A to plasterek po plasterku pod mikroskop duży a zmyślny wtykają, a to prądowe iskierki na ekranach śledzą i na ich podstawie, rozumiecie, to lub tamto o rozumnym bycie mówią. To się szeroko dzieje i pleni w każdym zakątku – ale, ludkowie, problemat jest. Oj, jest.

No bo, rozumiecie, jak tak może być, żeby osobnik rozumem wszystko bliskie i dalekie ponazywał, w liczby i tabelki upchał – ale sam siebie przebadać do końca nie może. Bo nie może. Rozumiecie? Co to w łepetynie w pokoleniowej sztafecie poznawczej się ustali, jakieś wzgórki czy zakręty psychole wykryją, to zaraz przyjdzie kolejny i powie, że to zgrubne i chwilowe, bo całość i tak zmienna, że się w każdym pokoleniu inaczej układa. I nawet w każdym osobniku inaczej się układa. I problem, ludkowie, jest.

Jak tu, rozumiecie, tego rozuma rozumnie zrozumieć? Jak go złapać w zmianie i stabilnie w owej zmianie opisać? Wmyśli się w siebie jakiś byt literacko rozedrgany, elementy elementów psychiki swojej czy osobnie innej opisze, detalami w podświadomości będzie obracał i najwcześniejsze wspomnienia smakowania ciasteczek notował – ale poza to nie wyjdzie. Bo jak, ludkowie? Z drugiej strony naukowo w zupie komórkowej się ktoś inny zanurza w nadziei na rozpoznanie i wyczyn, na nagrodę znaną liczy – ale nie wychodzi. Bo jak wyjść to ma, ludkowie? Problem jest. Jak rozeznać to, co rozeznanie prowadzi? Czy można i czy się da tak porobić, żeby poznać siebie w poznawaniu?

Rozum, ludkowie, to takie urządzenie, które do jednego zasadniczo się sprowadza: w chaosie świata związki wykrywa. Gdzie zerknie, to

216

Page 217: Kwantologia stosowana

powiązanie widzi, tak z natury on ma. I dobrze generalnie na tym w życiu wychodzi. Fakt i prawda, czasami bokiem mu to wychodzi, jak nadmiernie długo w jedne konstrukcje pojęciowe zawierzy. - Wówczas świat mu boleśnie zmianą swoją do pomyślunku daje, że trzeba to i owo w wymyślonym zmienić. Ale, ludkowie, tak w ogólności rozumnie się to wszystko sprawdza. Nie do końca wiadomo, dlaczego ono się w tym sprawdzaniu sprawdza, ale tak jest.

Więc, ludkowie, jak się sprawdza, to może poszukać czegoś jakiegoś w świecie, co by rozum poznać pomogło. W siebie rozum nie wejdzie i zależności głębokich nie rozpozna, z zasady ewolucyjnie się po powierzchni zawsze będzie ślizgał i gmatwał. A skoro w siebie nie wniknie, to może z siebie wyjść powinien - co, ludkowie? Może poza sobą ma szukać tego, co w nim się dzieje. Co, ludkowie?Prawda i fakt, głową muru się nie przebije, ale kiedy brak innych narzędzi pod ręką, warto spróbować. Co, ludkowie?

Co zrobić, kiedy nic nie można zrobić? Trzeba wyjść z siebie i się rozejrzeć. I warto to, ludkowie, dosłownie potraktować, i warto to przeprowadzić krok po kroku.Jak, ludkowie, gdzie szukać czegoś rozumnie podobnego, skoro nic i nigdzie bardziej skomplikowane nie istnieje? Czy jest coś, co się jako model rozumnie sprawdzi w badaniu rozumu? - Jest, ludkowie, w świecie bliskim on ci jest. Co to, pytacie, gdzie, pytacie i myślą po okolicy biegniecie. Rozejrzyjcie się wokół, pomędrkujcie silnie a logicznie. I co? Już zoczyliście w odległości bliskiej-dalekiej konstrukt rozumnie rozumny, ale nie rozum? Ha?Co to za model, pytacie? - Miasto.

Miasto to nie to, wołacie, że "obiekt" nie odpowiada, wołacie, że pomysł nie ten i tego. I że w ogóle. Ludkowie mili, zerknijcie wy z uwagą natężoną i przyjrzyjcie się należycie, i szczegół w szczególe dojrzyjcie, i ogół budowlany w jego aktualności i historyczności zauważcie – i w każdym aspekcie logiczności rozumnej takiego czegoś przejrzyjcie ów miejski byt. Bo może z tego jakiś myślowy skutek się wykluje i zamiar rozumnego przepatrzenia umysłu w rozumie usadowionego jakoś tam wspomoże. To warto uskutecznić, ludkowie, warto wnioski z tego eksperymentalnie osobistego zwiedzania "rozumu" wyciągać.

Ech, ludkowie, dalej noskami kręcicie, twarzyczki w niedowierzaniu wyginacie, model wam nie odpowiada, powiadacie. Ech. - A wezwijcie wy przed oczka swoje takie miejskie betonowe i ludzikami zapchane środowisko życiowe, i analizujcie. Przecież, ludkowie, zauważcie, że tu każdy poziom funkcjonalnie i krok po kroku możecie sobie na przeróżne sposoby rozpoznać, to nie rozum skryty w bańce głownej, ale hektarami w poziomie i pionie zabudowana tkanka, którą można w celu informacyjnym przebyć. I to na bieżąco poznać, i zrozumieć w aktualnym odmienianiu. Tu wszystko widać i słychać (a także, fakt, czuć węchowo). A uwzględnijcie, ludkowie i takie coś, że miasto to produkt jakoś tam rozumnych, a nawet w pełni rozumnych. To takoż zasiedlone jest istotami, co to za rozumnych się mianują, więc i o "osobowości" w

217

Page 218: Kwantologia stosowana

onym obiekcie można rozprawiać. Ale, ludkowie, to najważniejsze w takim modelowaniu, tu wszelkie możliwe funkcje, które odnajduję w umyśle, występują. Wszelkie, szczegółowo wszelkie.

Rozum, prawda?, to struktura logiczna, co to buduje się od podstaw i sensownie - umysł również. Miasto to komplikacja w narastaniu, w skali czasu i przestrzennie - umysł również. Miasto to centrum i okolice; ulice, place, zaułki – infrastruktura i służby specjalne, rozrywka i zdrowie; i cmentarz(e); budowle punktowe, zbiorowe, raz w górę, raz w dół, raz w bok; jadłodalnie oraz zanieczyszczenia (i ścieki, i odprowadzanie śmieci); transport indywidualny i zbiorowy – podziemny, naziemny i lotny; ścieżki spacerowe i wąskie, ale też wielopasmowe trakty; infostrady powolne, szybkie oraz maksymalnie szybkie; miejsca świeckie i wyróżnione; budowle już stojące, ale i w trakcie budowania, ale i gruzowisko, ale też warstwy archiwalne, nie odwiedzane i zapomniane; dobrze, źle czy podstępnie działające jednostki; wybuchy terrorystyczne i policyjne akcje; ruch normalny i uprzywilejowany; pochody zadowolonych i niezadowolonych ze swego istnienia i warunków; działania energetycznie zasobne, emocjonalne - ale i chłodne, przemyślane; archiwa, biblioteki, punkty wymiany towarów, urzędy, miejsca do snu i pracy, punkty widokowe, lokale z renomą i wstydliwe; i tak dalej, i tak dalej. - Umysł wszystko to zawiera.

A spójrzcie, ludkowie, na miasto poprzez historię, jak tylko się w przeszłości można rozeznać.Co było na początku? Ot, łaziło po świecie kiedyś tam praszczurze jakieś istnienie, zoczyło na swoje historycznie tamtejsze oczęta w miejscu jakimś, że ładne ono, że zasobne w dobro jakoweś, że sobie tam rzeczka płynie i płyciznę posiada zdatna do przejścia, że tak losowo w tym miejscu ścieżki innych bytujących się krzyżują – no i to tamto kiedyśniejsze jestestwo postanowiło w tej okolicy pięknej się zatrzymać. I osiadło.A weźcie pod uwagę swoją, ludkowie, że tako samo w mózgowi się to objawia, elementa budulcowe inne, ale analogicznie i funkcjonalnie takie same. Przecież, ludkowie, w onym rozumnym konstrukcie takoż się miejsca wybrane "geologią" i mapową topografią znajdują. A to koniec zmysłowego kanału gdzieś jest, a to szlaki przepływu danych się zbiegają lub rozbiegają, a to dopływa źródlana woda (czy dane informatyczne), a to zużyta wsiąka w podglebie. Są w umysłowiu tak samo "chatki" rozrzucone w oddaleniu i rzadko się komunikujące, a są też "dzielnice" we wzajemnym powiązaniu funkcjonalnym, które w czasie i przestrzeni łączą wpierw ścieżki, później trakty mniej i więcej uczęszczane, aż po "autostrady" zapchane elementami. Idzie to historycznie, zauważcie, ludkowie, w mieście i w rozumie takoż samo, od jakoś tam losowością determinowanego zdarzenia, miejsca w całości świata wybranego, ale nie zupełnie dowolnego – aż po ład i maksymalną logiczność; na początku jest wielość możliwego ułożenia w otoczeniu, a dalej wcześniejsze warunkuje następne.Fakt, ludkowie, różnie to się poprzez historię dzieje. A to, bywa, wyschnie rzeczka, sąsiad sam albo z pobratymcami najedzie wioskę czy już miasteczko, kierunki przemieszczania się z towarami biec w inna stronę zaczną – słowem, bywa, wszystko popada w zapomnienie i

218

Page 219: Kwantologia stosowana

piasek historii to zakrywa. Było, minęło. W każdym przypadku tak w dziejowym rozdawnictwie istnienia się dzieje - czy miasto, czy też rozumna konstrukcja, zawsze tak samo.Zauważcie to, ludkowie, i przemyślcie to, ludkowie. Z tej czasowo odległej chwilowej godziny taki bytowy twór to jeno projekt, albo i hipoteza do sprawdzania poprzez wieki. To może, ludki, to może, ale nie musi się zrealizować i skutecznie działać. Ilość czynników w świecie, które taki byt mogą w mgnieniu oka wykasować ze zbioru istnień, to jest takiej skali, że wypada podziwiać, iż coś tu oraz ówdzie się wczepiło w świat i że się utrzymało. I że się rozwinęło w sprawną konstrukcję. Ech. I jeszcze raz ech.

Zwróćcie uwagę, ludkowie, że końce zmysłów (też części osady) się osobno w dogodnym miejscu tworzą. Idzie to tak, że początkowo owe "dzielnice" budują się, jako że w okolicy dużo miejsca, odlegle od siebie i są samorządne; co innego dzieje się w centrum, "na zamku" - a co innego w strefie brzegowej, na podzamczu. Ten sam organizm, ale autonomia spora, a przenikanie się warstw (społecznych) mocno utrudnione. Jednak w miarę przybywania budynków i zapełniania się środowiska, pojawia się konieczność porządkowania przestrzeni. Jak i czasu. I pojawiają się służby odpowiedzialne za porządek. Bo musi być ład zabudowy i ład ruchu po szlakach, i inne łady. Np. miary i wagi. Służby są ważne, przyznacie. Można zasadnie rzec, że od ich pracy przetrwanie zależy. Żeby przez bramę wejściową można było dużo interesantów na zamek przepuścić (np. z darami), musi w strumieniu energii porządek być, sami przyznacie. Inaczej wejście się zatka, a z tego rewolta jakowaś może powstać; zator czy korek w strukturze to wielce niebezpieczne zdarzenie.

Widzę, ludkowie, że dalej noskami kręcicie, że jeszcze umysłowości w mieście nie dostrzegacie. Że umysł to coś więcej, mówicie, że w rozumie może są i owe kanały wodne i ściekowe, że drogi i budowle białkami budowane – ale, powiadacie, to tak wszędzie się dzieje, a przecież rozum rozumem się rozumnie objawia, to coś więcej i dużo więcej niźli materialna, niechby nawet ciekawa zabudowa.Rację macie, ludkowie mili, rozum to materia z dodatkiem, a jakże. I nikt zdrowy na rozumie temu zaprzeczać nie zaprzecza. Tylko że, ludki rozumne, zerknijcie wy w miasto modelowe, przejrzyjcie się w jego lustrzanym odbiciu – i co, postrzegacie rozumność?Przecież, zauważcie, jak już miejska architektura cielesna się w formę i formułę upostaciuje, w poziomie i pionie zabuduje, jak już się ułoży to wieloma czasowymi i przestrzennymi warstwami – to się w tym "duch" poczyna, "osobowością" miejską objawia, "atmosferą" i podobnie paruje. Widzicie?, czujecie? Mury pną się do góry, ale z nimi przyrasta treść, zauważcie, i to ściśle z kształtem i stanem powiązana. Jak miasto sensownie rozplanowane, skrzyżowania dobre i sprawne przepustowo, jak zaopatrzenie funkcjonuje – to na twarzach zakwaterowanych zadowolenie się odbija, liściastość zielną mogą z okien podziwiać i ptaszyska dokarmiać, i w ogóle jest znośnie, i w ogóle idzie żyć. Warstwa wyższa, nadmaterialna się buduje, i ma to znaczenie w tej ogólności; miasto materią obrasta, a osobnikom się dostatniej żyje.

219

Page 220: Kwantologia stosowana

I znów, ludkowie, analogia się sprawdza, tym razem w tak ważnym i rozumnym już zakresie. Przecież, zauważcie, wszelkie dające się w osobniczo rozumnej umysłowości zoczone fakty, to można odszukać w wielkomiejskim modelu, i to prosto. Ośrodków kształcenia mnogość tu, wszędzie abstrakcjami niematerialnie obecnymi się materialnie w strukturze przerzuca. Zapisków czy innych melodycznych wątków, w swojej postaci symbolami tylko zanotowanymi, tego wiele i bardzo wiele, czy to sala szkolna, czy teatralna, czy zbiegowisko – każdy kierunek miasta abstrakcja i znaki znaczą. Aż do przesytu, aż się to śmietniskiem pojęciowym wydaje, kiedy chaotycznie podtyka się w zmysłowe kanały. A wszystko to "duch", materią ociekający duch tak opisywanego zbiorowiska.I co, ludkowie, dostrzegacie związki? Już miasto oczami duszy swej za powiększony do iluś tam razy umysł postrzegacie?

Ale, ludkowie, to nie koniec tej miejskiej architektonicznej i dla rozumu pouczającej wycieczki eksperymentalnie uczestniczącej, jest jeszcze dalsze. I też ważne. Bo – zauważcie - na dziś miasto jest jeszcze na etapie daleko nie takim, jako się umysłowość każdego i w życiu pokazuje. Tak na oko, ludkowie, miasto w obecnym rozdęciu swoim jeno połowy możliwości się dopracowało, ma jeszcze wiele do zapełnienia.Ot, spójrzcie na wyciągnięte przez laborantów z rozumu obrazki, na krzaczaste i niebywale powiązane konstrukcje, które do istnienia i funkcjonowania powołuje osobnicza aktywność. Tego poziomu dziś nie ma w mieście – ale jutro, jutro może być. Rozum poczyna i zmienia się w niewielkim układzie, ale sięga maksymalnego poziomu zabudowy i komplikacji – a skoro osiąga, to znaczy, że miasto również taki lub podobny sposób zabudowy uzyska. To tylko kwestia czasu, różnie pojętych zasobów i toczącej się zmiany. Reguły są te same, użyte w procesie elementy te same – więc efekt również musi być ten sam. - Rozwój miasta ma przed sobą liczne możliwości zagęszczania się. I tak to się potoczy.

Warto czerpać z wzorców, które się wielorako sprawdziły.

220

Page 221: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 5.8 – Układ okresowy pierwiastków.

Na początek nieco literatury obrazkowej, co sobie żałować.Scena pierwsza.Pustkowie. Kamera ustawiona na daleki plan, obejmuje szeroki zakres zjawisk. Dominują szarości. - Gdzieś daleko i niewyraźnie majaczą góry, niebo zachmurzone i ciężkie, mało atrakcyjne. Obraz przesuwa się wolno, na ekranie pojawiają się kadry z nieprzyjaznym terenem, raczej skalistym, lokalnie widać rachityczne drzewa lub kępy traw, tak samo wątłej. Po horyzont niczego ciekawego ani też nikogo nie widać.Zmiana ostrości i kadrowania. Odległe wcześniej elementy stają się wyraźniejsze, pojawiają się szczegóły krajobrazu. Niezauważenie i nieco przypadkowo, w szarości tła można wyodrębnić poruszający się punkt – wyłania się postać wędrowca. Przeciętnej postaci, niezbyt atrakcyjnej budowy, w nieokreślonym i zniszczonym stroju. - Idzie bez celu, nie wiadomo skąd ani dokąd; istota bez przeszłości i bez przyszłości; sam wobec otaczającego świata.

Scena druga. W kadrze pojawia się dom na pustkowiu. Najpierw jako daleki, słabo dostrzegalny fakt w przestrzeni, później wyraźniejszy. Jednak nawet z dużej odległości można zauważyć, że jest mocno zniszczony oraz w złym stanie. Okna pozbawione szyb, drzwi bezwładnie zwisają, jakby w oczekiwaniu na swój koniec. - Wszędzie widać, że dom od długiego czasu poddawany jest naporowi sił natury i łatwo się domyśleć, że nikogo w nim ani w okolicy nie ma.Wędrowiec zbliża się, rozgląda i ostrożnie przekracza próg, który nieprzyjemnie trzeszczy. Kamera wędruje wraz z przemieszczającym się wzrokiem człowieka. Wszędzie pusto i typowe ślady świadczące, że dawno nikogo tu nie było. Puste, brudne pomieszczenia, żadnych sprzętów, na ścianach naderwane tapety, plamy zacieków oraz plamy po kiedyś tam wiszących obrazach. Panuje półmrok. Przez szpary w ścianach wdzierają się świetlne smugi, które drgają wraz z kurzem i dopełniają ponure wrażenie.W jednym z przemierzanych pokoi wzrok wędrowca wyłuskuje z szarego tła leżące na podłodze fotografie. Zbliżenie. Wolny ruch kamery. Wszędzie widać bezładnie rozrzucone zdjęcia różnych osób, mocno już wyblakłe i zniszczone, najpewniej mieszkańców. Wędrowiec zmęczony siada na podłodze i obserwuje obrazki. Leniwie sięga po najbliższe zdjęcie i w zamyśleniu bawi się nim. Początkowo znudzonym ruchem przerzuca elementy albumu rodzinnego mieszkańców domu, później z rosnącym zaangażowaniem. W miarę trwania (długiej) sceny praca staje się intensywna i coraz bardziej zorganizowana - oraz przemyślana. Cięcie.

Scena trzecia. Kolejny kadr filmu przedstawia to samo pomieszczenie i tego samego osobnika, ale obecnie w trakcie intensywnego krzątania się. Kamera

221

Page 222: Kwantologia stosowana

pokazuje wnętrze pomieszczenia. Zmiana w stosunku do poprzedniej sceny jest wyraźna i rzuca się momentalnie w oczy. Można dostrzec ułożone i uporządkowane fotografie. Widać w licznych zbliżeniach szeregi jakoś podobnych sobie osobników, można zauważyć linie oraz ciągi obrazków, na których znajdują się mężczyźni lub kobiety. W innym miejscu pojawia się struktura rodzinna, którą rozpoczyna w zamierzchłej przeszłości "praszczur", stateczny osobnik z wąsami i stroju odpowiednim do jego epoki; można zauważyć, że pokolenia to "wznoszą" się ponad powierzchnię ziemi w trakcie poszczególnych i kolejnych "odsłon"-fotek, to znów po pewnym czasie wtapiają się w grunt-tło. - Widać różne i głębokie związki między pokoleniami i rodzinami, związki "poziome" i "pionowe". - Wysiłek porządkowania nabiera sensu, krystalizuje się wielokierunkowy ład.W trakcie usilnej pracy nad "albumem rodzinnym" poprzedników coraz mniejszą rolę zaczyna odgrywać to, jak (w co konkretnie) są ubrani poszczególni osobnicy i jakie wykonują konkretne gesty, kto z kim jest w bliskich stosunkach i zależnościach. Ten etap porządkowania odchodzi w przeszłość, a zaczyna dominować ułożenie według pytania nadrzędnego: "dlaczego?" Dlaczego są tak "ubrani" i dlaczego są ze sobą w "związkach", w całości obrazu nabierają znaczenia głębokie cechy wzajemnych relacji i zależności. Czyli tworzy się "genetyka materialna" rodziny.

Scena czwarta i ostatnia.Scena przedstawia wędrowca z uśmiechem przyglądającego się efektom swojej pracy rozłożonej na płaszczyźnie podłogi.

Czym w istocie jest powyższy opis/zapis? Łatwo zgadnąć. To idące w czasie i poprzez kilometry zmaganie człowieka z otoczeniem, wpierw identyfikowanie elementów, które tworzą środowisko, a w kolejności dalszej szukanie/ustalanie między nimi wszelkich powiązań, przede wszystkim fizycznych i chemicznych. Sceneria może literacko mało atrakcyjna, jednak trud porządkowania materii oczywisty. Od stanu pojedynczych i wyróżnialnych w tle składników, przez chaos zbioru, po płaski ład rubryk znanej tabelki. Stan aktualny wiedzy jest na poziomie "podłogi", płaszczyzny.Tak nakreślona intryga "okresowo-układowa" oczywiście wciąga - to dobry zadatek na kryminał. I to rzeczywiście jest kryminał, pisany przez wielu. Metody dedukcyjne, szukanie wszelkich śladów, nawet tak drobnych, jak pojedyncze cząstki, praca koncepcyjna, a nawet i agenturalna (lub w naszpikowanym przyrządami laboratorium), to się składa na pościg za wspomnianym ładem. Dziś związki ustalone oraz przewidywalne. I mimo że co pewien czas pojawia się doniesienie o nowej fotografii materialnego bytu, a po prawdzie tylko "strzępku fotografii" (przecież pojedynczy atom trudno inaczej określić), to wydaje się, że praca została zakończona. Niekoniecznie.

Czym jest aktualnie obserwowany "układ okresowy"? Warto i trzeba zadać takie pytanie, a odpowiedź może zaskoczyć. - "Układ" to stan chwilowy, "kadr" z filmu.Zaskakujące? Dlaczego, nie powinno być żadnego zaskoczenia. Wszak wszystko, co można wyróżnić w otoczeniu, zawsze i wszędzie, jest

222

Page 223: Kwantologia stosowana

procesem, to po pierwsze, a po drugie, posiada część wcześniejszą i późniejszą – zawsze jest "ciąg pokoleń", a nie jedno i zupełnie nie wiedzieć z czego i dlaczego poczęte. Jednostka, jeden fakt w świecie, to niecodzienność ("cud"), która domaga się niezwykłego i rozbudowanego tłumaczenia, zbiór stabilnie się odmieniający przez swoje "cegiełki", przechodzenie jednego w drugie – to norma i stan oczywisty, ewolucja w trakcie zachodzenia. Układ okresowy atomów nie może się z tej zasady wyłamywać.

Czym skutkuje takie podejście? - Ciąg pokoleń pierwiastków, i to w dużej-licznej skali. O tym, że jesteśmy potomkami dawno zamarłych gwiazd, nie trzeba się rozwodzić, choć to emocjonalnie porusza. Kiedy uświadomić sobie, że krążąca w ciele krew (i samo ciało) jest bezpośrednim następstwem tego, że były pokolenia słońc, które się zapaliły, zgasły i dalej rozproszyły w taki sposób, że na peryferyjnej planetce skłębiły się różnopierwiastkowo, to robi wrażenie (zwłaszcza kiedy można o tym porozmawiać). Ale to nie jest wszystko. Teraźniejsza materialna i atomowa forma zjawisk to "stan chwilowy", "zdjęcie" z albumu, więc musi być dopełnione o pozostałe fakty (przed i po).Dlatego, na tym się opierając, mogę powiedzieć, że nadszedł czas modyfikacji szacownego zabytku, mimo jego funkcjonalnej sprawności i przyzwyczajenia. Postulat jest oczywisty: należy zmienić sposób prezentacji, to na początek - a w dalszym kroku dobudować widok o postulowane etapy, których już nie ma lub jeszcze nie ma. - I nie chodzi w tym działaniu o urodę tabelek czy zabawę, ale o oddanie w detalach głębokiego sensu energetycznej zmiany.

Warto zaznaczyć, to na początek, że od czasu wytworzenia konkretnej formy "układu" nieco lat minęło. Wiadomo, że oprócz dwu wymiarów i płaskiego świata jest jeszcze trzeci, nawet czwarty, a lokalnie ten i ów o n-wymiarowaniu rzeczywistości rozpowiada. Dlaczego więc tak istotne zobrazowanie własności świata ma być płaskie niczym kartka; dlaczego dwa, a nie trzy wymiary oddają zależności składników? - I dlaczego nie dodać do obrazu zmian w historii, czyli czasu? Fakt, wcześniej były trudności techniczne, ale obrazowanie procesów dziś jest łatwe i przyjemne, czy stoi więc coś na przeszkodzie, żeby dla wygody, atrakcji i lepszego zrozumienia przekształceń pokazać to w wielowymiarowej złożoności? Jak to zrobić? Prosto. Są pierwiastki z grupy gazowej, będą u góry. Później idzie zbiór atomów, które tworzą litosferę. A najniżej, w kolejności mas, te najcięższe, metaliczne. Wszystkie dziś poznane elementy materii ułożone tak, że tworzą nie płaszczyznę kartki, ale sferę – planetarny glob. Zachowana zostaje ilościowa i jakościowa struktura układu, ale ułożenie elementów oddaje stratyfikację globu i zajętość oraz rozmieszczenie konkretnych pierwiastków. Można w takim modelu wyróżnić powłoki i podpowłoki, kolejne warstwy – ale i ruch, zmianę góra-dół (i odwrotnie), wpływanie i wypływanie pod i nad wyróżnioną powierzchnie; można pokazać generalne procesy, a więc łączenie i rozpad; jest "siatka kartograficzna" oraz bieguny sfery, itd. Ilość szczegółów zależy od zapotrzebowania, maksymalnie opis może zawierać wszystkie wykryte parametry i zależności."Sfera"-układ okresowy pierwiastków. Z jednej strony abstrakcyjne

223

Page 224: Kwantologia stosowana

ustalenie zasad współdziałania atomów i ład rubryk – a po drugiej fizyczne, bardzo konkretne upostaciowanie, dynamicznie zmienne.Nie można zapominać, że w takim modelu jest ciągły ruch i wszystko płynie, że jest ciśnienie wewnętrzne, zewnętrzne, że ciągle narasta temperatura (w zależności od analizowanego poziomu), że całość tego świata się "gotuje" i "bulgocze"; że są zjawiska magnetyczne - ale też elektryczne, chemiczne; że występuje rotacja składników oraz całego "globu". Itd.

Ciekawe? I owszem. Ale to tylko etap na drodze do pełnego ujęcia, ważny i poglądowy, ale jeden z wielu. Pytanie: czy takie ułożenie układu zamyka dalszą pracę? I odpowiedź: nie. To wymaga podkreślenia, tak zestawione elementy, wszystko, co daje się w otoczeniu wyróżnić, to oczywiście "rodzina", spokrewniony ze sobą ciąg składników. Ale to tylko "wycinek" większej całości, to wycinek znacznie większej całości. Znaleziony "album zdjęć" jest wszystkim, co pokazuje "mieszkańców", dookreśla ich właściwości i pokrewieństwo – ale tylko, ale wyłącznie w obrębie tej "rodziny", nie uwzględnia etapów-pokoleń "sprzed albumu" oraz tych "po" (wszak owa rodzina miała jakąś przyszłość, już poza albumem).

Warto pociągnąć analogię ze zdjęciami, ponieważ jest nośna. Kiedy się pojawiły fotografie? Niedawno. Wcześniej były portrety, szkice, naskalne rysunki. A jeszcze wcześniej? Przecież zaistniały liczne pokolenia, których nigdy nie poznamy, ale które należą do rodziny, i to na zasadzie koniecznej. Fakt, są badania archeologiczne, ale to jest działalność "na szczątkach", w zakresie rwanym. A dalej?Jest jeszcze okres - i to jest ważne - którego w "fotografowaniu rodziny" żadnymi metodami się nie uchwyci, to czas "przed". Przed pojawieniem się "osobników". - Trudno zaprzeczyć, że był i głęboko wpływał na to, co się działo. Oczywiście jest chemia, fizyka, a w zakresie biologicznym genetyka, można ustalić zależności pomiędzy komórkami, genami, składowymi genów. Tylko że, to istotne, takie działanie wykroczyło już poza "album rodzinny", i trzeba mieć tego świadomość. Mówiąc inaczej, dzisiejszy stan materii musi być uznany za zbiór "zdjęć" z albumu rodzinnego. Ale jednego "pokolenia", to warstwa z całości, jedna ze zbioru. To czasoprzestrzennie powiązana ze sobą "grupa rodzinna", ale przed nią były inne rodziny, po niej nadejdą kolejne.

Jak owe "zakryte" pokolenia opisać? To odległa historia, nie ma nawet szczątków z tego okresu, czy pozostaje się poddać, uznać, że to ciemność? - A po drugie, czy to ciągle ten sam "dom rodzinny"? Odpowiedzią jest genetyka, "genetyka materii".Zgoda, może nazbyt literackie nazwanie, ale niewątpliwie wygodne. Ponieważ od razu kieruje myślenie w odpowiednią stronę. Odpowiedzią na problem jest logika. Dlaczego? Bo w tym przypadku wspomóc może wyłącznie konstrukcja logiczna, tu zaczyna się wielka rola Fizyki. Na bazie fizyki, na bazie zgromadzonego materiału dowodowego (owe wszelkie "szczątki-fotografie") trzeba wyprodukować, wydedukować "układ okresowy pierwiastków wszelakich". Przeszłych, aktualnych, przyszłych. Stan dzisiejszy w tym ujęciu to tylko cienki "pasek"

224

Page 225: Kwantologia stosowana

całości. Ważny, bo to punkt naszego startu do analizy i pojmowania świata (i "opoka", na się której stoi), ale to wycinek z całości. Ile może taki "raport" liczyć stron-elementów? To łatwo ustalić, ale nie jest obecnie w temacie.

Czy to działanie konieczne, czy to nie jest sztuka dla sztuki oraz wykroczenie poza eksperyment?Jest konieczne. I nie dlatego należy to zaakcentować, że analogia poniosła, a skojarzenia wybuchły obrazami, ale to konieczność, jak najbardziej codziennie życiowa, ten etap musi być rozpoznany, bo warunkuje tutejsze – żeby zrozumieć tu i teraz, trzeba zrozumieć wszędzie i zawsze.Jak przeprowadzić pełne opisanie własnego istnienia bez przodków? Można tak postąpić, zakazu nie ma. Ale to będzie "ujęcie chwili", nigdy nie pełna wiedza o rzeczywistości. Każdy byt (każdy, żywy i dowolny) nosi w sobie "zapis" poprzednich (wszelkich) etapów, jego genowy garnitur szyty jest pokoleniami. Ale "materialny garnitur" także powstaje "pokoleniami", pokoleniami kolejnych "układów". Ten obecny jest elementem "z ciągu" - "pierwiastkiem", kwantem układu nadrzędnego. Fizycznie niczego więcej nie ma i nie będzie, ale to nie oznacza, że to całość – i to nie oznacza, że tej całości nigdy nie będzie można poznać. fizycznie nie, ale Fizyką tak.

Jeden fakt czy element to dziw, niezwykłość, coś odbiegającego od reguły, co domaga się cudownego uzasadnienia, ale zbiór podobnych, choć różniących się bytów, to norma i normalność. Każdy zajmuje w otoczeniu miejsce po swoich przodkach, a później ten sam "kawałek podłogi" zagospodarują potomkowie, w każdym przypadku obszar zajęty generalnie jest ten sam, ale jego zawartość ciągle się zmienia. - Po jednej stronie wyłaniają się z niebytu wrzeszczące berbecie i rosną, i rozpychają się "w moim" do tego momentu świecie. W środku owego "domu" znajdują się rodzice i trzymają to w ryzach, a gdzieś pokątnie i na drugim brzegu wtapiają się w tło pokolenia dziadków. Wszechświat wypełnia głównie materia aktualna, jest w nim trochę przeszłej, a lokalnie pojawia się już przyszła (czyli ta, która za chwilę zdominuje okolicę). I tę brzegową drobnicę widać w dokładnie wykonanych "fotografiach"-doświadczeniach.

Ale to jednak nie koniec. Musi być dodany zakres zjawisk leżących poza tym ujęciem. Wcześniejsze warunkuje istnienie następnego, a zarazem determinuje; nie ma chaotycznego ciągu, jest następowanie krok po kroku i zawsze zgodnie z przynależnym "numerem". Genetyka tworzy się w trakcie istnienia nosiciela. A skoro tak, i to jest wniosek fundamentalny, można na fundamencie obecnego rozpoznania reguły powstawania i cech materii zrobić to, co nigdy w taki sposób nie zaistnieje łącznie. Czyli chodzi o stany materii, kiedy obserwatora nie było - lub kiedy nie będzie. Trzeba to zrobić, ponieważ owe "inne albumy" składają się na "bibliotekę albumów".

Prawda, to abstrakcja. To abstrakcyjny układ okresowy pierwiastków. Z jednym elementem realnym i namacalnym - dziś. Wchodzi na salony materia abstrakcyjna i domaga się zauważenia. Fizyk nie ma tu nic

225

Page 226: Kwantologia stosowana

do roboty, to zajęcie dla "fizyki filozoficznej". Fizyk w swojej doskonałej materialnej mieszaninie poznaje-rejestruje każdy fakt, wszystkich obywateli, ale tylko tych aktualnych. Na jednym brzegu jest grabarzem oraz archeologiem, na drugim akuszerem – po jednej stronie ostatni gasi świeczkę, a po drugiej obwieszcza nowinę. Że nadchodzi nowe i czas się na ławeczce posunąć. I dalej się w takim działaniu nie posunie, bo tego "dalej" dla niego nie ma. Logicznie jest i domaga się wpisania w "album" na zasadzie konieczności, ale fizyk tego nie chwyci w żaden przyrząd. Dlatego pozostaje dopełnić obraz filozoficznym namysłem, na bazie fizyki filozoficznie całość "obfotografować" i funkcjonalnie zestawić. I można to zrobić.

Głównym, fundamentalnym zadaniem umysłu poznającego otocznie jest "dobudowanie" do murów pojedynczej celi obrazu całego więzienia. I jest to zadanie wykonalne. Bo chwila warunkowana jest przeszłością - a zarazem warunkuje przyszłość. Zaś całość zawsze, zawsze jest tylko abstrakcją.

Całość zawsze jest tylko abstrakcją.

226

Page 227: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 5.9 – Stała kosmologiczna.

Dnia... Miejscowość... Niepotrzebne skreślić.RAPORT POKONTROLNY.Obiekt badany: umysł.Autor: osobowość wewnętrzna ("ja").Adresat raportu: osobowość wewnętrzna, osobowość zewnętrzna - oraz całościowa.Współpraca okresowa: dział zmysłów, dział archiwizacji, zespół ds. przetwarzania danych.Współpraca epizodyczna: osobowość chwilowa, osobowość zadaniowa.Cel raportu: wyjaśnienie, zapoznanie, przedstawienie, nakłonienie, uwrażliwienie, ustalenie, analiza, efektywność, poszerzenie.Własność: Osobowość.Raport został wykonany w jednym egzemplarzu. Udostępnianie osobom postronnym i rozpowszechnianie zawartych w nim ustaleń możliwe, po wcześniejszym uzgodnieniu.

Wyjaśnienie wstępne: zastosowana w tytule raportu terminologia ma głębokie uzasadnienie, ale została użyta na zasadzie niezbędnego zapożyczania. Wszelkie skojarzenia są zasadne, jednak zaleca się doczytanie do końca i osobiste przetrawienie zebranych informacji. Za ewentualne nieprawidłowe zdekodowanie autor nie odpowiada.

Powody podjęcia kontroli: Zasadniczym powodem niniejszej kontroli było stwierdzenie licznych nieprawidłowości, zwłaszcza w ostatnim okresie rozliczeniowym (tak w przybliżeniu, plus minus, dziesięć lat). - W wyszczególnionym, a zarazem ważnym życiowo czasookresie, napływały do centrali mniej lub bardziej niepokojące sygnały o wadliwej lub tylko niesprawnej na styku z realnością zewnętrzną aktywności osobniczej. Objawiało się to w sposób różnoraki, od banalnego zapominania, gdzie obecnie znajdują się klucze do mieszkania, aż po mylenie znajomych. Było w tym wiele oczywistej losowości obserwacji, tego aspektu działania w środowisku nie można pominąć, lecz statystyczna nadreprezentacja wzmiankowanych niedogodności wymusiła akcję kontrolną. Która, już na wstępie trzeba to stwierdzić, okazała się zasadna, potrzebna, a nawet niezbędna. Wnioski pokontrolne, które zostały zaprezentowane w punkcie ostatnim, są dobitnym tego uzasadnieniem.

Plan kontroli:Plan weryfikacyjny początkowo obejmował wszelkie aspekty, ponieważ nie było wiadomo, na co szczególnie nakierować uwagę sprawdzającą. To, z oczywistych powodów, po prostu niemożliwości ogarnięcia tak szerokiego tematycznie zakresu - to okazało się nie do utrzymania. I dlatego, już w toku kontroli, plan podlegał modyfikacjom, a też zawężeniu. I tak, autor własną decyzją skreślił z badań obszar leżący daleko poza osobowością, a nawet poza osobą. To obszar ważny, autor ma w

227

Page 228: Kwantologia stosowana

temacie pełne rozeznanie, ale dla tej konkretnej kontroli nie ma w podejmowaniu tego zakresu badawczego żadnego celu. Jeżeli autor ma to uzasadnić choćby zdawkowo, to podnosi taki fakt, że całość bytu zewnętrznego jest dana i zadana. Że, cytując klasyka, świat trzeba poznać i się dostosować, albo się zginie. Autor wysnuwa z takiego postawienia sprawy, że to nie otoczenie jest ważne, ale własna, a więc wewnętrzna strefa – że świat jest bolesnym weryfikatorem tego wewnętrznego zakresu i jego produkcji, ale nie podlega niniejszej akcji kontrolnej. Dlatego osobowość wewnętrzna, czyli autor raportu, do dalszego i pełnego sprawdzania zakwalifikowała swoje działanie, wychodząc z oczywistego założenia, że najciemniej pod latarnią, a także inne a ważne działy, które obsługują terytorium wewnętrznie bliskie, albo lokują się na styku z otoczeniem. W takim to obszarze ostatecznie zostało wyróżnionych kilka rejonów do skontrolowania.Autor zdaje sobie sprawę, że być może nie jest to pełny raport, to zostało przed chwilą wprost wyrażone, jednak pozostaje otwarty na ewentualne słowa krytyki lub sugestie poszerzenia frontu kontroli w kolejnej edycji sprawdzającej. Bowiem jednym z istotnych ujęć i wniosków z obecnego działania jest to, że podobna akcja kontrolna nie powinna się ograniczyć do jednorazowego czynu, ale być ciągłą praktyką.

Punkt pierwszy kontroli: dział zmysłów.Już zestawienie wstępne powodów kontroli, czyli życiowe problemy w kontakcie z otoczeniem, już ten aspekt sugerował, a wręcz w sposób oczywisty ukierunkowywał pierwsze sprawdzenia właśnie w tym dziale – przecież podstawowym w interakcji. Co ustaliła kontrola? Po pierwsze i najważniejsze, co wyszło już w trakcie wstępnego rekonesansu, dział zmysłów nie działa dobrze. A nawet, i to nie jest stwierdzenie na wyrost, zarządzanie istotnym w całości odcinkiem jest niedostateczne. Nawet jest jeszcze gorzej w tym zakresie. Autor chwilowo powstrzymuje się od radykalnych lub daleko idących stwierdzeń, ale niewątpliwie jest źle. Nie ma co już rozwodzić się nad mało aktywnym działaniem wspomagającym pracę tak ważnych wtyczek do świata, czyli higieniczne oglądanie ekranu tego czy owego, nie ma co podnosić długiego przesiadywania i zalegania na kanapie, to są okoliczności poniekąd zewnętrzne i niełatwe do zmiany. Acz, autor ma tego pełną świadomość, leżą w jego zakresie, można nad nimi popracować.Najważniejsze z ustaleń kontrolnych na odcinku zmysłów odnosi się jednak do ich fizycznego stanu i funkcjonowania, a tu jest, można tak to ująć, źle. I się pogarsza. Fakt, kierownictwo działu, które trzeba przyznać dość ofiarnie i z determinacją godną lepszej sprawy w kontroli uczestniczyło w pełni i na bieżąco, otóż kierownictwo działu zmysłów na swoja obronę, i to chyba nawet zasadnie, przedstawiało liczne monity kierowane do centrali, pokazywało i cytowało pisma, w których wprost i dosadnie było mówione, że infrastruktura ulega przemianom, że się starzeje i działa coraz mniej sprawnie. To prawda, kontrola potwierdziła i zarazem to uwypukliła, ale mimo tego zastany stan budzi znaczące i głębokie zaniepokojenie. W tym tempie, przy utrzymaniu się zmian i narastania defektów (a przecież nie można wykluczyć przyspieszenia

228

Page 229: Kwantologia stosowana

zjawisk), to można powiedzieć, że będzie kiepsko. Że ciemność się rysuje na horyzoncie.Trzeba odnotować również i to, że z centrali zwrotnie na zmysłowy odcinek przychodziły wyjaśnienia i zapewnienie. Mowa w nich jest o akcjach i pobudzeniach, nawet wspomina się o błagalnym, mocno już podejrzanym w swojej słownej treści zachowaniu motywowanego jakoś tam poglądami o ponad-realności, jednak to w żadnym zakresie mieć wpływu na stan działu nie miało. Poszczególne poddziały, a już ten wzrokowy szczególnie, zgłaszają ustawiczną dewastacje sprzętu oraz narastanie nieostrości w odbieraniu otoczenia. Że to skutkuje, że to zagraża, że stwarza problemy, oczywistość. Stąd niniejsza akcja kontrolna przecież się wzięła.Również trzeba dodać, że w ramach tego działu została podjęta dość głęboko przeprowadzona weryfikacja połączeń i kanałów technicznych łączących zmysły z dalszym obszarem, bowiem ten fragment narzucał się jako oczywistość do przejrzenia; nie znalazło to w założeniach wstępnych umiejscowienia, ale wynikło samoistnie. - I co się tutaj okazało? Może nie należy tego określać jako dramat, na chwilę dziś i teraz nie stwierdzono znacznego ubytku transferu danych, ale że i tutaj dają się we znaki braki w wyposażeniu, że odczuwalne już w całym układzie niedoinwestowanie także na tym odcinku powoduje nie takie dokładnie procedowanie, jak przewiduje to norma dla takiego zakresu – to oczywistość.

Punkt drugi kontroli: dział przetwarzania danych.Kolejno ważnym działem, który został poddany sprawdzeniu, to była komórka wewnętrzno-zewnętrzna, czyli dział przetwarzania. Dlaczego i co było powodem wyróżnienia tego działu? Zachodziło podejrzenie, że zatrudnione tam jednostki i całe komórki nie są kompetentne, a może nawet zupełnie źle wykonują powierzone zadania. Co się okazało, jak wygląda prawda? Nieprawidłowości, to wniosek generalny, były - nawet liczne. A to, że już na etapie wprowadzania danych stosuje się przestarzałe, a wręcz archaiczne metody analogowe – że obróbka przebiega powolnie i na nośnikach chemicznych, z małą ilością czynności energetycznie wydajniejszych – że kodowanie danych, przecież niebywale wrażliwy w dalszym etapie odcinek działania osobowego, że to nie spełnia na dziś norm zabezpieczających, że jest, mówiąc prawdę, powierzchowne i zgrubne. A nawet, że utrudnia to ostatecznie wyjście na zewnątrz w porozumieniu, jednostkowość osobniczego kodowania uniemożliwia w interakcji z otoczeniem wymianę pogłębioną. W zakresie bliskim się to jeszcze sprawdza, ale w planie długookresowym prowadzi, może do nieporozumień prowadzić. O pożądanym kiedyś tam podłączeniu, jakoś technicznie zabudowanego urządzenia, o czymś takim w opisywanych i analizowanych okolicznościach wręcz nie ma mowy.Nie to jednak w tym dziale stanowi punkt szczególnej troski, wady powyżej opisane, przynajmniej teoretycznie, można usunąć, jeszcze na dziś, przy zastosowaniu odpowiednich metod, szkolenia i podobne czynności - to wydaje się podatne na korektę. Zasadniczy dylemat w funkcjonowaniu działu kontrola widzi w samej zasadzie działu, więc w obrabianiu danych.Tu, trzeba szczerze powiedzieć, zaległości i zaniedbania są takiej skali, że są tożsame z wiekiem osobniczym. Po prostu autor musi tu

229

Page 230: Kwantologia stosowana

stwierdzić, że sięga to momentu zaistnienia i że tego już żadnym i rozpoznanym działaniem nie można skorygować. Ponieważ zastosowane praktycznie kodowanie danych i sposób ich obrabiania, to jest sam autor, że tak został zapisany w dziale archiwalnym i tak się na co dzień przelicza. A co jeszcze gorsze, zanurzone i zamocowane jest to w fizycznej warstwie, która podlega nieuchronnym zmianom, więc wszystko się od wszystkiego w tej zakodowanej galaktyce oddala, no i trudności "załapania wątku" będą się pogłębiały. Wniosek z tej części kontroli jest oczywisty, konieczny i niezbyt optymistyczny: tego się zmienić nie da, trzeba się dostosować.

Punkt trzeci kontroli: archiwum.Sprawdzenie tego zakresu od początku leżało w zamiarach kontroli i było szczegółowo rozrysowane. W załączniku pierwszym do raportu to zostało pokazane, autor tam odsyła zainteresowanych. Tutaj wspomni tylko, że czas poświęcony na sprawdzenia zajął dokładnie połowę z całości działań, odpowiednio do rangi tego działu. Zresztą wyniki wprost uzyskane i wypływające z analizy rozszerzonej i skrosowanej tematycznie, to tylko uwypukla fakt, że było to potrzebne.Trzeba powiedzieć wprost, nie można tego ukryć ani zagadać, prawda musi dotrzeć na poziom świadomości: archiwum jest w złej kondycji. I to się pogarsza.Tak, cały obszar zebranych danych podlega przelicznym modyfikacjom i reorganizacjom, nie zawsze sensownie przeprowadzanych. Osobowość wewnętrzna nie neguje konieczności działań ulepszających, dobowy i roczny przyrost danych wymaga ustawicznego uzupełniania katalogu i nanoszenia poprawek, ale stwierdzone liczne błędy, wręcz poważne w skali czasu zaniedbania, to skłania autora raportu do głośnego już wołania o przemyślenie tak zbierania danych, tak ich obrabiania – i tak archiwizowania. To nie może być napływ chaotycznie bezładny i w byle jakim powiązaniu, przecież taki strumień informacji musi, musi się "pokręcić", "zwichrować", itd. Zamiast uporządkowanego i przejrzystego, więc łatwo dostępnego archiwum, tworzy się zbiorowy stan nieuporządkowania, z którego w razie potrzeby trudno realnie coś pomocnego wydobyć i dalej wykorzystać. Bezład na wejściu musi skutkować na wyjściu chaosem.Sprawa druga, archiwum, jak pozostałe działy, jest wyposażone dość ubogo i niedoinwestowane. Brak dopływu świeżej, dotlenionej krwi i środków odżywczych, to ostatnio patologiczna norma. Że to skutkuje i niesie zagrożenie? Cóż, autor wielokrotnie już o tym wspominał, efekt jest taki, jaki jest. Przykro to stwierdzić, ale własne i do siebie kierowane zalecenia są ignorowane. Nawet podbudowane nauką i logiką argumenty, nawet one są zbywane, upychane po katach, a za to dominuje znane "jakoś to będzie". Że to skutkuje? No...Sprawa trzecia, w powiązaniu integralnym z drugą. Brak ulepszonego działania powoduje, że poszczególne "półki" i całe rejony archiwum wydają się stracone do użytku. W ramach akcji sprawdzającej autor próbował dotrzeć do dawno i kiedyś pozyskanych danych, które muszą być w zasobach, to pewnik, jednak dotarcie do nich okazywało się w licznych próbach utrudnione. To co najmniej. Albo zupełnie się to nie powiodło, ponieważ pod zapamiętanym adresem niczego już zbadać się nie dało. Prawdopodobnie adres był błędny, ale nie można także wykluczyć sytuacji, że rejon z informacją oddalił się tak dalece w

230

Page 231: Kwantologia stosowana

czasie i przestrzeni, że jest poza horyzontem. I tym samym strata jest na wieczność.W innym przypadku informacja była już tylko szczątkowo dostępna, a więc wnosić z tego można, że czas połowicznego rozpadu danych już się dopełnił, a struktura nadpisana kodem straciła ważność, przez co również jest niedostępna. - Albo, to także możliwe tłumaczenie, na ten sam adres naniesiona, dokwaterowywana została kolejna porcja pojęć i wywołuje to oczywiste zamieszanie w trakcie odzyskiwania. Nie można wykluczyć także przypadkowego działania czynników jakoś zewnętrznych, czyli promieniowania takiego lub innego, co wytwarza przecież w zbiorze "dziury" i inne ubytki. Sprawa wygląda w miarę wiarygodnie, dlatego wymaga dalszych badań. W trakcie działań testujących stwierdzono w kilku przypadkach, ale rzeczywiście w kilku, "efekt soczewkowania". Co objawiało się dość jednoznacznym od strony literatury przedmiotu zwielokrotnieniem w rejestracji tego samego faktu, ale powodowało, czego podkreślać i nagłaśniać nie potrzeba, błędne działanie.Również na tym etapie doszło do odebrania z dalekich rejonów, być może z brzegu doznań, stosunkowo licznych tzw. "sygnałów", których w żaden sposób nie udało się powiązać z doświadczeniem życiowym i zebranym zasobem informacyjnym. Zachodzi graniczące z pewnością i wiedzą przekonanie, że były to omamy, które tworzyły błędnie albo w sposób zdeformowany działające elementy układu. Nie zdołano ich namierzyć, być może są to jakieś "wirusy", jednak z uwagi na fakt, że wywołuje to zaniepokojenie, w zaleceniach końcowych temat jest omawiany jako pilny do sprawdzenia i wyczyszczenia. Czy powyższe dowodzi bałaganu w prowadzeniu archiwum? To także, to jeden z zasadniczych wniosków. Ale nie tylko. Autor zwraca uwagę i to podkreśla, że archiwum, które przecież jest autorem jako takim, przecież wszystkie zgromadzone w zasobach i neuronalnie zapisane w strukturze białkowej dane to autorska osobowość – że ten obszar ma w sobie głęboko wpisaną dysfunkcję. I to jest poważny problem.

Punkt czwarty kontroli: osobowość.Autor, czyli osobowość, pozwala sobie wyodrębnić ten punkt, który jako zasadniczy wypływa z ustaleń kontrolnych, ponieważ wprost się do osobowości odnosi i do całościowego tym samo funkcjonowania w świecie. Wszelkie wcześniejsze ustalenia i raporty z miejsca akcji – to jest ważne, ale ten punkt jest najważniejszy. I powinien być w sposób szczególny podniesiony. I zauważony, co zrozumiałe.O co chodzi? O łatwowierność umysłu i osobowości jako takiej. - O to, że bezkrytycznie przyjmuje napływające z otoczenia dane, że je sprawdza powierzchownie, że weryfikacja jest uboga i szybka. To w tym kryje się obserwowany przez osobowość i powodujący rozliczne, a też niekiedy dramatyczne problemy dostęp do zewnętrznego świata. Tak, autor raportu potwierdza, że osadzona na danych archiwalnych osobowość autora, na skutek zabagnionego stanu archiwum, takoż na skutek złego lub błędnego kodowania (lub dekodowania) danych, itd. - że to wszystko skutkuje odczuwanym spadkiem adekwatności kontaktu z otoczeniem. Tak jest. A nawet będzie gorzej.Ale autor zasadniczy problem widzi w tym, że osobowość nie nadąża w swojej koncepcji świata za zmianami, które ją samą tworzą – coś tam w otoczeniu "widzi", innymi zmysłami odnotowuje, ale w żadnym

231

Page 232: Kwantologia stosowana

przypadku nie trafia na poziom świadomego obrabiania danych myśl, że wszelkie tak odbierane informacje "skażone" są przez odbieranie i obrabianie – że to osobowość je tak przetwarza. Cóż bowiem ma do kłopotów osobniczych świat? Po prawdzie nic. Autor to podkreśla, i jest to po prostu fakt. Świata na zewnątrz zupełnie nie obchodzi, czy autor-osobowość przeżyje kolejny zakręt dziejów, czy nie, to z tej perspektywy zupełnie obojętny stan. Co innego dla mnie, autora tego obrazu świata w sobie. Jeżeli się pomylę, to zrobienie kroku po ulicy może skutkować wypadkiem drogowym, albo też dopadnie mnie nisko przelatujący terrorysta. Wszystko może się w otoczeniu stać, i muszę to uwzględnić w swoim autorskim modelowaniu otoczenia. Bo to rzeczywiście może być wszystko – wszystko, na co zezwala prawo ewolucyjne.Więcej, zawarte w archiwum dane, które są mną w każdym elemencie, to również może wywoływać nieporozumienia albo i kłopoty. Przecież pies sąsiada, który mnie zna od lat, może zwąchać coś mało miłego i zwariować – i będą problemy. Sąsiad może dostać wścieklicy i coś powie. Pogoda z przewidywalnej zrobi się nieprzewidywalna, atomy, zamiast krążyć zgodnie z teorią, gdzieś się rozbiegną w dal. Itd. Nic, nic w tej po horyzont obserwowalnej i odbijającej się we mnie okolicy – nic nie jest pewne i dane raz na zawsze. Nawet stałe na oko prawa fizyki, co trzeba również podkreślić, któregoś pięknego dnia mogą się odmienić.Więcej jeszcze, co ten raport czyni szczególnie istotnym – nawet w archiwum nie ma niczego pewnego, w mojej osobowości nie ma żadnego stałego faktu. Zasób się zmienia i przekształca, czyli coś dodaje się lub wypada, i trzeba brać to pod uwagę. A skoro wypada z bazy danych, to jedynie stała dla osobowości, dla świadomości jest taka konstatacja, że nie ma niczego, nawet w niej samej, co posiadałoby znamiona stałości. Nie ma niczego stałego poza faktem zmiany. - Jedyną stałością jest zmiana.Czyli, autor tę myśl dedykuje sam sobie, wniosek co do działania w świecie jest taki, że "stałą kosmologiczną" musi być nieufność, do wszystkiego i zawsze. Nieufność wobec tego, co widzę poprzez swoje i zarazem ciągle starzejące się zmysły – do tego, co podpowiada mi jakoś tam zakodowana informacja – do tego, co już znalazło się w zbiorach i stanowi bibliotekę życia. - Ale także do tego, i przede wszystkim do tego, co się aktualnie autorowi świata jakoś wydaje o tymże świecie. Każda moja myśl aktualnie i na poziomie świadomości faktami obecna, oprócz owej faktograficznej zawartości powinna też posiadać nadrzędną uwagę: nie ufaj! sprawdź! weryfikuj! Sprawdzaj do końca świata i jeden dzień dłużej.

Autor ma oczywiście świadomość, że prowadzić to może w przypadkach skrajnych do paraliżu decyzyjnego, zaniechania działania. Bo skoro nic pewnego nie widzę, to znaczy, że wszystko jest złudzeniem i że trzeba usiąść i poczekać na koniec. Mimo tego zalecenie totalnej i na każdym kroku kontroli jako nakazu, to pozostawia w raporcie, to życiowa konieczność, nie ma odwołania. Jednak z mnożeniem działań sprawdzających nie można przedawkować, to nie tylko grozi brakiem ruchu, ale jest również i po prostu stratą energetyczną, wydatkiem zbędnym. Jeżeli widzę na swojej drodze ścianę, to nie będę jej po

232

Page 233: Kwantologia stosowana

ileś tam razy obmacywał, by się przekonać ostatecznie, że istnieje i że jest twarda. Można chwilowo zaufać, że zmysły podpowiadają mi trafnie i że jest tak, jak się wydaje, że jest. I wykonać kolejny krok (byle nie w ścianę). Co oczywiście nie zwalnia od czujności i podejrzliwości. Zanim ten krok wykonam, muszę sprawdzić – odnieść obraz ściany do "obrazu" z archiwum i jeżeli one się nałożą, są do siebie z grubsza zgodne, wzmiankowany kroczek zrobić. Ale jeżeli w obrazie jest coś odmiennego, lepiej się wstrzymać, zastanowić, jak to możliwe – i dopiero po analizie iść dalej. Proste?Niby proste, ale w życiu trudne do ciągłego prowadzenia. Tylko że, to całość raportu pokazuje, konieczne. Życiowo konieczne.

Wnioski i zalecenia pokontrolne:1. Zasadniczym, najważniejszym wnioskiem pokontrolnym jest ten, że kontrola była konieczna. Ilość nagromadzonych błędnych odczytań ze świata jest już tej skali, że refleksję nad tym faktem poprowadzić trzeba. Oraz zastanowić się nad sobą trzeba. 2. W powiązaniu z wnioskiem numer jeden trzeba stwierdzić, że nie może to być działanie o charakterze akcyjnym, doraźnym. Wnioskiem mocno czytelnym z całości zgromadzonego materiału jest ten, że to powinno być działanie ustawiczne, codzienne, zawsze obecne poprzez wszelkie czynności osobnicze i osobowościowe.3. W powiązaniu z wnioskiem numer jeden i dwa paść musi, że pełne i sprawne poruszanie się w świecie jest możliwe tylko w przypadku, kiedy zebrany o tym świecie materiał będzie do niego adekwatny, a też na bieżąco weryfikowany. Żeby się tak stało, muszą poprawnie w tym świecie uczestniczyć zakończenia zmysłowe, muszą one spełniać nałożone na nie normy – ale zarazem osobowość świadomie musi dbać o przestrzeganie zaleceń i regulaminów.4. W powiązaniu z całością materiału paść musi, że osobowość, więc autor jako taki, to konstrukcja w trakcie zmiany, a przez to stan niestabilny, z defektami, z narastaniem błędnych elementów. A to w konsekwencji prowadzi do zaburzeń w pracy całości.5. Istotnym wnioskiem jest ten, że należy wzmocnić kontrolę oraz egzekucję pracy poszczególnych działów. Obserwowana tu i ówdzie w układzie samowolka organizacyjna, niekiedy nadmierna samodzielność urzędnicza (lub przeciwnie, wyuczona bezradność), to może wnosić zamieszanie lub obstrukcję – należy to zwalczać. W załączniku dwa są na ten temat zawarte szczegółowe punkty, ale tu warto wspomnieć o przeprowadzaniu szkoleń, o uwrażliwieniu na procesy, o działaniu wspomagającym fizjologię i fizykę. 6. Istotnym wnioskiem jest również ten, że na każdym wyróżnionym etapie pozyskiwania, obrabiania i przechowywania danych występuje zagrożenie deformacji i przeinaczeń, trzeba mieć tego świadomość.7. Odnośnie zespołu danych na temat świata, więc archiwum, wniosek jest taki, że należy traktować go na zasadzie-regule ograniczonego zaufania. Nic innego, jako osobowość, nie mam do porównań, ale też muszę wiedzieć, że to może wnosić błędne "obrazy".8. Wniosek pokontrolny główny: umysł krytyczny.Jako autor, jako osobowość, jako świadomość własnego w przestrzeni przebywania, a zarazem odmienia się w czasie – jako byt zmiennie w owym nadrzędnym stanie zawarty – jako ktoś taki muszę mieć pełną

233

Page 234: Kwantologia stosowana

świadomość tego, że się zmieniam. I że to niesie konsekwencje. I to zasadnicze konsekwencje: wszystko płynie, zmienia się i ja się zmieniam. I nie jest to banalne ustalenie.Wynika z niego potrzeba nieufnego, krytycznego – przede wszystkim pod własnym adresem krytycznego stosunku. "Stała kosmologiczna" to nie własność świata, ale moja, bytu te własności obserwującego (a po prawdzie tworzącego). To własność mojego umysłu. - Stałą jest i być musi krytycyzm, nieufność, niepewność co do otoczenia. W tym, co zrozumiałe, do otoczenia w postaci własnego archiwum danych, a więc do siebie samego. Świat nie jest pewnością i się zmienia, ale i "ja" nie jest pewnością, bo się zmienia. Dlatego w mojej chwili "teraz", jako owa stała, musi być rozważne i krytyczne działanie – tylko takie i aż takie.To powinno wystarczyć do pokonania kolejnego dnia. I może jeszcze kilku.

Poziom przyswojenia wniosków zostanie zweryfikowany w kolejnym raporcie.

234

Page 235: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 6.1 – Złudny wszechświat.

Czy "wszechświat" jest złudzeniem? Już na samym wstępnym początku trzeba powiedzieć, że nie poczuwamy się na siłach do przeniknięcia tematu, a po drugie, kto by w takie coś wierzył? Stuknie człowiek głową w ścianę, czy ściana go jakoś napadnie cegłą, to o żadnym tam złudzeniu więcej wypowiadać chcieć się nie chce, wszelkie wówczas wzmianki traktuje z należytą powagą i odpowiednio. Czyli wykopnie za próg i jeszcze na dokładkę głośno splunie, co by się to nie podniosło.Ale, widzicie, są tacy, co o złudzeniach gadają. I nawet dowodzą w swojej zapalczywości, że nie może być inaczej. Niby atom czy foton widzą, niby materię różnopłciową obmacują, a jednak złudzeniami na prawo i lewo rzucają. Trudno temu zaprzeczyć. Ale jeszcze trudniej w takie odchylenie od normalności uwierzyć i zaakceptować.

No i pan, niejaki K. Kowalski, też nie wierzył. W złudzenia tak w zupełności nie wierzył. A wręcz twierdzenia podobne zbywał godnie i po swojemu - ze schodów i na glebę. Złudzenia, można powiedzieć, u niego gościny i akceptacji nie miały.

Cóż, wiadomo, życie swoje prawa ma, toczy się raz tak, raz inaczej i swój paluszek paniom i panom pokazuje. Panu K. Kowalskiemu też w jeden czas pokazało. I choć tak do końca pana K.K. w zawierzenie w złudność świata nie wprowadziło, to przyznać trzeba, że mocno jego światopogląd "anty" nadwątliło. I trudno dziś powiedzieć, co dalej w temacie się zadzieje. Pan K. Kowalski jeszcze w siłach, jeszcze w życiu niejedno go podprogowo zaskoczy, więc może różnie to być. I złudzenie może się okaże wszędzie i wszechświatowo dominować. A nawet, że to wszystko złudzenie...

Sprawa u swojego zapoczątkowania wyglądała prosto i banalnie, tak na pół litra bez zakąski. Nic, tylko siadać, pogadać, ponarzekać w nocny czas rodaków. Problem w tym, widzicie, że akuratnie sensownych do wymiany zdań w okolicy nie były. Jakiś profesor się napatoczył czy inny filozof, więc rozumiecie, że na poważną rozmowę trudno można było liczyć. W takim towarzystwie w ogóle na coś trudno z sensem liczyć. Siądzie taki, zapatrzy się w dal, szkoda słów, sami rozumiecie.Generalnie, trzeba powiedzieć, pan K. Kowalski należy do gatunku dusza człowiek, wspomoże w potrzebie, od stołu nie odgoni. Bo sam wie, że siła wyższa, że z bliźnim wypada się podzielić, uszanować pragnienie, pomóc radą lub czynem. Ale w tym konkretnie przypadku się chyba z dobrocią dla istnień przeszacował, dalsze życie stawił do hazardu logicznego. Cóż, zdarza się.

Profesor czy filozof, wiadomo, głowę napchaną ma czymś takim, co w normalnej się zupełnie nie mieści, więc już przy drugiej kolejce w takie tam rejony był zaleciał, że Kowalski K. tylko współczująco w

235

Page 236: Kwantologia stosowana

niedoli drugiego rozumu uczestniczył. Coś tam od czasu do czasu ku zaznaczeniu swojej obecności wspominał, ale tak ciszę uskuteczniał i nasiąkał obcymi sobie tematami. Niestety, nasiąkał.

- Widzisz, Krzysiu, to wszystko złudzenie jest – profesor czy tam filozof zaczął zagadywać, a przy tym wzrok jakiś taki miał, że się tylko zestrachać.- Karol jestem.- A, tak, niech będzie, Krzysiu. Co to jest tam wobec wieczności - co to wobec złudzenia, które nam tu wszędzie się kotłuje? Nic, tak można powiedzieć, zupełna nicowatość. Bo to, widzisz, Krzysiu, tu wszędzie złudność świat nam pokazuje. No, ta szklanka, widzisz, ja wiem, szklanka dla ciebie ważna, ja to wiem... No, butelka też się ważnie dzieje, może nawet i ona ważniejsza, ale, widzisz, to nic, w tej rzeczywistej rzeczywistości to złudzenie, niczego takiego i nigdzie, widzisz, takiego czego nie ma. Tak, wiem, dziwisz się, w naukę nie wierzysz, złudzenia nie dostrzegasz, no i, widzisz, błąd robisz, niewiarą grzeszysz, rozumowi zaprzeczasz, w dogmat kiepski popadasz, bo to, widzisz, złudzenie. Tak po całości, aż tak daleko tam, po całości tylko złudzenie... Widzisz, stukam w butelkę, i co słyszysz? Powiesz, stukanie ty słyszysz, a ja ci powiem, że błąd w swojej naiwności fizycznej i realnej popełniasz takim gadaniem, bo ty złudzenie słyszysz, w sobie je słyszysz. Fakt, brzęczy, nawet w ładnej tonacji ta butelczyna brzęczy, nie zaprzeczam, a nawet tak i potwierdzam. Tylko, widzisz, to przeszłość w twoich usznych tak zmysłach brzęczy, rozumiesz, Krzysiu?- Karol jestem.- Tak, mówiłeś. Bo to jest tak, widzisz, stukam w butelkę, ale to stukanie nie tak od razu, widzisz, nie tak hop i siup sobie w twój cielesny stan się dostaje, ono, widzisz, pędzi stąd aż do ciebie. A to pędzi w tak zwanym czasie, widzisz. Ja tu stuk-stuk robię, a ty po ileś tam tyknięciach to jako intensywny fakt brzęczący sobie odsłuchujesz. Niby nic, niby żadna w tym niezwykłość, powiadasz i się nad sprawą nie zastanawiasz, twoja wola, twój demokratycznie i wszelako gwarantowany wybór, niech ci będzie. Ale, widzisz - a jak w tym się takie zagadnienie ukryje, że ja tu postukam, a za moment i jeszcze mniejszy moment, że w tym tak zwanym czasie coś się tam zadzieje, że butelczyna zniknie, to co? Tak, nie patrz się tak, to naukowo możliwe, naukowo nawet udowodnione. Ty sobie patrzysz, a w dolnych tam głębinach coś się tak miesza, że raz tu, raz tam, albo raz w zupełnie nie wiedzieć gdzie się takie elementowe coś lokuje. A nawet, widzisz, z pomiarów wychodzi, tak, że to i tu, i tam, tak jednocześnie i od razu się rozpycha, pojmujesz? No, po prawdzie to tylko tam, czyli w tej głębokości materialnej się tak dzieje, tej wysokości to nie sięga. A szkoda, ech. Bo to by człowiek sobie, co go pragnienie najdzie, taką butelczynę znalazł w tym i tamtym, lub i innym punkcie. Cóż, niesprawiedliwość w tym jest, że tam to się może tak dziać, a tu nie... Polej, Krzysiu, żeby nam płyn się tak w złudzenie nie podmienił.- Karol jestem.- Ja wiem, Krzysiu, że ty ten tam swój realizm pojęciowy uprawiasz i kultywujesz, masz prawo, a co. Tylko, widzisz, to złudzenie, to droga do pomyłki. Widzisz, świeci - co to, Krzysiu, świeci? Słońce

236

Page 237: Kwantologia stosowana

czy Księżyc, bo ja nietutejszy.- To lampa jest.- Lampa, powiadasz, a, dziwne teraz lampy robią. No, cóż to wobec wieczności. No i, widzisz, to jest tak, że takie słońce sobie tam gdzieś świeci, ty się wygrzewasz w jego promienistym działaniu i w twojej głowie nawet myśl taka nie postanie, że ty daleką historię doznajesz, że to już przeszłość tak ciebie dopieszcza. Tak, to się naukowo potwierdziło, nie patrz tak dziwacznie. Słoneczko tam swój proceder grzewczy uskutecznia, ty się w tym pławisz i przyjemności doznajesz cielesnej, a to już fakt z dalekiej historii tak ci się pokazuje, to zaszłość z tak zwanego czasu, która tobie teraz i tu się objawia, rozumiesz? Ten tam świetlny promyczek, takie coś, co się w szklance tu kąpie i zalotnie do nas mruga, to aż całe osiem minut i jeszcze troszkę do nas pędzi od tego naszego słoneczka, ty to chwytasz? No, niechby tak się coś tam z tym naszym gwiaździstym obiektem stało, ty sobie pomyśl, że dopiero po ośmiu tyknięciach w twoje oczy by doleciało, że już nie ma co lecieć, pojmujesz? Tak w gwieździe jakieś procesy zaszły, słoneczko zagasło, a ty sobie tu w całkowitej jasności dalej żyjesz i w nieuświadomieniu, tam się w rzeczywistości fizycznej dramat zadział, a w twojej fizyczności to daleki fakt przyszłościowy, rozumiesz, Krzysiu? Ty złudzenie tak w szczegółach oglądasz, zawsze złudzenie.- Karol jestem.- Albo taką sobie gwiazdeczkę na nieboskłonie upatrzysz, tamtą lub tamtą, to obojętne po całości. No i ty myślisz, że ty takie coś na tym niebie oglądasz? Jeżeli tak myślisz, Krzysiu, to wielki błąd w swoim myśleniu robisz, wielki, ci powiadam. Ty złudzenie, ogromne złudzenie oglądasz. Ty sobie wykombinuj, że kiedy ten promyk się w tym tak zwanym wszechświecie pokazał fizycznie, to tej butelki na świecie nie było, nas nie było, nawet wszystkiego wokół nie było, tak, Krzysiu, to wszystko była daleka przyszłość wobec tego małego promyka. Bo, pojmujesz, kiedy ta gwiazdeczka się zapaliła, to tak zwany czas jeszcze nam zupełnie nie tykał, tu jeszcze nawet nikt o żadnym zegarku nie mędrkował, bo żadnego mędrkowania nie było. Ta gwiazdeczka, widzisz, to przeszłość, złudzenie, daleki fakt, który dla ciebie się teraz pokazuje, i co ty na to, Krzysiu?- Karol jestem.- Albo taki tak zwany wszechświat, to złudzenie, spytasz. Pytasz, tak? No, spytaj.- Karol jestem.- I dobre pytanie, Krzysiu, bardzo dobre. Za samo pytanie masz tak od razu pięć. Bo pytanie, widzisz, najważniejsze, odpowiedź byle i głupi poda. Tak, powie, nie, powie, albo inaczej, powie - no i już można powiedzieć, że odpowiedź jest. Ale kwestią głęboką zapytać i trafić w centrum, to sztuka, Krzysiu, wielka sztuka... No i ten to tak zwany wszechświat, ja ci to mówię, to też złudzenie. I to tak po całości... Niby, widzisz, spogląda taki astronomowaty czy jakoś podobny kosmolog w dal daleką, widzi gwizdy i podobne atomy, niby to się kręci, reguły matematyczne spełnia, ale, Krzysiu, jak sobie to poskrobać logicznie, jak się wmyśleć w ten wirujący fakt, to w tym myśleniu się jedna i oczywista myślowa uwaga pojawia, że to po całości złudzenie, że to zamieszanie energetyczne, że to dla nas w obserwacji tak się przedstawia, no i że w ogóle to ów wszechświat

237

Page 238: Kwantologia stosowana

jedynie w nas się takim pokazuje. Bo to my, widzisz, Krzysiu, taki świat i wszechświat w sobie budujemy. To ty, tak, nie dziw się, ty też taki wszechświat w sobie tworzysz, i ja, i każdy. Tak zwany po naukowemu wszechświat, to złudzenie, niczego takiego, Krzysiu, nie ma i nigdy nie było, rozumiesz?- Karol jestem.- Rozumiesz, to dobrze. Bo, widzisz, nie każdy z tym się zgadza, i nawet polemizuje. Dla takiego, rozumiesz, atom czy inna galaktyka, dla niego to już fakt, to kiedyś się tam wybudowało z jakowyś tam powodów, no i tak to trwa. A teraz ten ktoś to sobie przyrządem i inaczej poznaje. A to, widzisz, Krzysiu, błąd, fundamentalny błąd. To, widzisz, złudzenie poznawcze, fałsz obserwacyjny. A z czego on się bierze? Bo to, widzisz, z naszej zmysłowej obserwacyjności, z naszego powolnego wirowania energetycznego. My tu sobie butelkę w detalach oglądamy, a tam na dnie rzeczywistości te wszelkie drobne elementy wirują i wirują. No i w tym szybkim wirowaniu dla nas się jako stałe pokazują. Rozumiesz, Krzysiu? Tam się kręci tak, że tu twardy stół, a tam tylko ruch, wirowanie, pęd... Był taki jeden, z pamięci mi wyleciało, taki, wiesz, fizyczny. No i on pokazał, że z tego wirowania to się tak robi, że ty tego światełka żadnym swoim sposobem nie dogonisz. Puścisz promyk, puścisz drugi, i nic, blada twoja, żadnym sposobem nie dogonisz. Dziwne, powiadasz? A to jest prawdą prawdziwą. Tylko, dlaczego tak jest, tego ów jegomość już w swoim liczeniu nie podał, sprawa go, widzisz, Krzysiu, zmogła, tej akuratnie tematyki nie sięgnął. A, widzisz, to gościu był, takie i inne zgłębiał, że ho-ho.- Karol jestem.- Wiem, Krzysiu, że dla ciebie to nowość, że nie wszystko jeszcze z tego złudzenia ogarniasz, ale to w sumie proste jest, takie już proste, że prostsze być nie może. Takie, powtarzam, że już mocniej proste być nie może. Nie prostackie, Krzysiu, żadne takie, ale że proste. Takie jeden plus jeden, ile to jest?... Dwa, dobrze, tak. A dalej cztery, osiem, i podobnie, rozumiesz? Coś się do czegoś w tym niczym doda, no i tak to biegnie. Bo, Krzysiu, tak na dole tej logiki jest owo coś i takie jakie nic, zero znaczy się, pojmujesz? No i to coś, kwant jaki energii, no i on się rusza, kumasz? - Tu w miejscu jednym jest, a za tyknięcie w drugim, rozumiesz? Nic go w tej ojej nicości nie wyhamuje, bo i jak, rozumiesz. No i ten kwant sobie tak się rusza. No i jak się rusza, to maksymalnie prędko, bo go nic nie zatrzymuje. No, ale takich podobnych elementów, kwantów w kosmosie dużo oraz nieskończenie - tak w bezkres to się ciągnie, rozumiesz?... Więc jak się takie spotkają, a muszą, to coś z tego dalej się zbuduje, bo musi. Taki wszechświat, na ten to przykład, tak zwany. To tam swoje uwarunkowania fundamentalne ma, to się tak prostacko nie dzieje, ale się dzieje. Na jaki tam kosmiczny i tak zwany czas się dzieje. I jest wszechświat. I tak zwany wszechświat się gdzieś na chwilę pokaże, Krzysiu. A my w nim.- Karol jestem.- I masz rację, ten tak zwany wszechświat to złudzenie. Niczego tu takiego nie ma. To wszystko nasza obrazowa powolność sprawia, że w tym miejscu coś widzimy. Bo to, Krzysiu, ty zrób tak, poprowadź ty przez wszystkie takie tam kwantowe fakty, co to się w tym miejscu napotkały, w tym wszechświecie tak zwanym, ty poprowadź linię. No,

238

Page 239: Kwantologia stosowana

prostą, znaczy się. Taką kreskę, widzisz, jak tu rysuję. Ona sobie z zawsze do zawsze biegnie, rozumiesz. No i ty na tę prostą te we wszechświecie wszystkie jedynki materialne naciągnij, takie sobie zobrazowanie świata zrób, bo to można zrobić, Krzysiu. No i co się ci pokazuje, i co widzisz?... Prawda, że nic ciekawego, taka sobie tam prosta, taka tam sobie płaszczyzna. Skąd ta płaskość? Krzysiu, to proste, banalne, pospolite. Ot, na tym dole tyknie sobie. Czyli kwant czegoś się w tej nicości przesunie, bo inaczej nie może, on tylko w ruchu jest. No i taka cała prosta się też przesunie o owo jedno tyknięcie, bo przecież wszystkie elementy tej prostej też w dalsze położenie się przemieszczą. Ale, widzisz, tu jest taki myk w rozumowaniu, że ty nizałeś te kanty w pionie, po nieskończoność tak je nanizałeś, a one teraz sobie w poziomie się przesuwają, tak na jedno tyknięcie "w poziomie" wobec tego "pionu" bezkresnego. I co się buduje, Krzysiu, co powstaje w takim "tykaniu"? Wieczność, Krzysiu, wieczność, powtarzam. Prosta nieskończona przesunięta na jednostkę buduje wieczność. Ona zawsze i tylko jest nieskończona, ale ruch o jednostkę wytwarza "w poziomie" płaszczyznę, wieczność zdarzeń i płaszczyznę. Rozumiesz?- Karol jestem.- Tylko że, widzisz, wszechświat to tylko kawałek płaszczyzny, to wycinek, lokalne zawirowanie. Ty sobie w nieskończoność prostą po wszechświecie prowadzisz logicznie, ale popełniasz błąd. Niby to w analizie konieczność, niby wzory pokazują, że jest nieskończoność, niby tak musisz to robić, ale to błąd. Bo tak zwany wszechświat to tylko kawałeczek z tej nieskończoności, to spotkanie kilku linii w nieskończoności taki twór powołało do istnienia. Osiem, Krzysiu, z ośmiu linii się dokładnie ten nasz wszechświat składa. Można sobie to na jedna prostą nanizać, wówczas jaką bryłę sobie wyprodukujesz – na ten przykład sferyczną, a można osiem i wówczas coś bardziej skomplikowanego. Na przykład atom, gwiazdę, albo i siebie, Krzysiu zbudujesz.- Karol jestem.- I racja, i tak trzymać. Bo to, widzisz, spójrz ty na ten zbiór w postaci atomowej, albo i jeden wspomniany atom. On tu jest, tu tak się na dnie szklanki kręci. Ty powiesz, że to fakt, że to fizyka i pewnik, a to, widzisz, złudzenie, które wytwarza się z ruchu. Atom czy inny foton, to żaden tam fakt, to wypiętrzona, i to na chwilę, materialna struktura, nic stałego. Kiedyś tam powstała możliwość i się to objawiło, ale każdy konkretny element buduje się i zanika w ramach zbioru ciągle. Ty widzisz i czujesz atom, a to nadprogowe w twoim postrzeganiu chwilowe zdarzenie. Rozumiesz? Prędkość światła jest dlatego największą, Krzysiu, że tak się najszybciej elementy tego procesu budują, nic szybciej się w kupkę nie złoży. Tylko że to nie znaczy, że nie ma większych prędkości, bo są, Krzysiu, tu i wszędzie one są, tylko niedostępne w naszej obserwacji. A dlaczego niedostępne? Bo muszą zajść, żeby to nasze obserwowanie było jakoś możliwe, rozumiesz? Buduje się taki foton, buduje, ale żeby można było z jego usług skorzystać, to musi tak zwany czas minąć, takie "c" się zadziać, dopełnić do tej fotonowej jedynki. A to, widzisz, Krzysiu, trwa. To długo trwa. Dla nas to mgnieniowa i najmniejsza już możliwość faktograficzna, ale wobec małych nieskończoności to długa chwilka. Bardzo długa, Krzysiu.

239

Page 240: Kwantologia stosowana

- Karol jestem.- Widzisz, atom czy foton, to żaden tam atom czy foton, to mocno w swoim splataniu energetyczna ruchawka, taki kłębek zmian budowany z przemieszczania się czegoś w niczym. Masz te osiem linii, czy tę jedną, nie to jest ważne, no i one tak sobie swoimi składnikami po tej nieskończoności się snują. Niby nic z tego nie będzie, powiesz i zrobisz błąd. Bo, widzisz, one się snują w tej to sferze, a tu w każdym kierunku pełno i gęsto. Tu żadnego pustego miejsca nie ma i być nie może. I co z tego, spytasz? A, widzisz, wszystko. Tak się to przedstawia, że wszystko. Bo, jak taki ruszający się z miejsca na miejsce element nie może nigdzie uciec, tylko w tym zakresie mu danym się rusza, kiedy tak oscylująco odbija raz w jedną, a raz na drugą stronę, a takich elementów jest mnogość, to one muszą razem coś w tym ruchu zbudować, nie ma wyjścia. One nie mają żadnego już wyjścia, są w każdym kierunku blokowane przed oddaleniem, więc się musi z tego lokalnie jakaś konstrukcja skomplikowana, zsumowana i złożona pojawić. A to foton, a to atom, a to ja czy ty. Banał taki fizyczny.- Karol jestem.- Tak i ty, Krzysiu, masz rację. I jeszcze dalej masz rację, to na wieczność się nie rozciąga, to tak zwane wszechświatowe złudzenie, to kiedyś się tam zaczęło, no i, fakt prawdziwy, się skończy. No, się nie stresuj, to jeszcze chwilkę potrwa. Skala, widzisz, duża i ogromna. Z naszego podwórka taka po nieskończoność, ale logicznie mała. W absolutnej nieskończoności to punkcik oraz chwilka drobna w wieczności. Bo my, widzisz, Krzysiu, na tej prostej tylko tak na moment, tak raz na wieczność. Niby, mówisz, że punkt od punktu się niczym w prostej nie różni, było to samo, mówisz, i będzie, że się kiedyś już podobnie zadzialiśmy i że się zadziejemy. I błędnie to, Krzysiu, mówisz, faktu prostej nie zgłębiłeś. Bo, widzisz, kwant i kwant prostej, tu zgoda, ten sam, tego drobiazgu zawsze i tylko w nieskończoności jest nieskończenie wiele – ale z tego, widzisz, to nie wynika, że wszystko wolno, a nawet więcej, nic podobnego. To w nieskończonej wieczności inaczej idzie, Krzysiu. - Tylko raz na tę nieskończoność się wszystko dzieje. Punkt prostej niby taki sam, i to prawda, tu czy za iks jednostek taki sam. - Ale, zauważ, on się na tej i w tej prostej tylko raz pokazuje. Taki sam, ale tylko po jednym fakcie, zawsze ten sam, ale za każdym razem ze swoją, tylko ze swoją numeracją. Nigdy fakt się nie powtarza, choć to zawsze i tylko taki sam fakt. Rozumiesz?- Karol jestem.- Tak, Krzysiu, masz rację. Ty, tylko ty tu siedzisz, i nigdy inny ktoś. Kiedyś był taki sam Krzysiu, teraz razem pijemy, kiedyś tam będzie inny Krzysiu, ale nawet jeżeli będzie detalicznie taki sam, to będzie już inny, rozumiesz? Nic dwa razy się nie zdarza, nie ma dwu jednakich spojrzeń w oczy, Krzysiu, rozumiesz? Butelka była i już jej prawie nie ma, choć by się przydało. Tylko, widzisz, tak w tym wszechświecie to się układa, że to wszystko jest złudzenie, i to tak boli. Coś było, gdzieś tam tykająco tyknęło, no i już tego nie ma, przeszło do historii. Nie masz, Krzysiu, drugiej, co? Nie masz, widzisz, wszystko to złudzenie. My tu sobie siedzimy, miło i w ogóle rozmawiamy, a tam, wiesz, na samym dole, to się rusza, to się kotłuje, to pędzi z nieskończoności w nieskończoność. I tak po

240

Page 241: Kwantologia stosowana

całości ma nas w nosie, nawet nie wie, że my o tym wiemy, no i tak sobie kwantami tyka. Tyk, tyk, tyk... Ech, Krzysiu, złudzenie, to wszystko złudzenie.- Karol jestem.

Trudno powiedzieć, co dalej w życiu Krzysia, tfuj, wróć, co się w życiorysie pana Kowalskiego Karola zdarzy, młody on jeszcze jest, w kwiecie wieku, można powiedzieć. Do tego czasu w złudzenia tak w ogólności i szczegółami nie wierzył, wszelkie zwidzenia traktował należycie, jak na to zasługują. Ale, to się samo przez się mocno i detalicznie rozumie, taka ekspozycja długotrwała na słowa i obrazy ze złudzeniem w tle, takie coś nie mogło pozostać bez efektu. Więc rożnie to zapewne się jeszcze odbije. Może i jaką czkawką logiczną lub nawet myśleniem, tak zwany wszechświat już nie takie dziwności widział. To się okaże.

Wszystko w tym złudzeniu może zaistnieć. Nawet myślenie.

241

Page 242: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 6.2 – Dostawka do umysłu. 2

Szanowni państwo, witam na kolejnej prelekcji. - Witam i zapraszam do zajmowania miejsc. Szanowni państwo, zgodnie z wywieszonym przy wejściu tematem, chcę dziś zająć się owianym tu już zagadnieniem, może nazbyt ogólnie. W rekcji po poprzedniej pogadance, gdzie referent może w nadmiernie osobistej formule przedstawiał sam pomysł takiej "dostawki", czy w innym nazwaniu "przystawki", pośród reakcji były i takie, że temat interesujący okazał się zaprezentowany niepełnie, więc proponowano powrót do sprawy. Postanowiłem dziś tak właśnie zrobić. Może nie w formie ponownego omawiania już powiedzianego, na ile się bowiem w temacie rozeznałem, to ta część od strony logicznej swoje spełnia, ale chciałbym na bazie już powiedzianego przejść dalej. Ponieważ w tym "dalszym" zawierają się znaczące, nawet moim zdaniem niebywale znaczące elementy, i to najróżniejsze. Od światopoglądowych, przez filozoficzne, aż po bardzo już codzienne i praktyczne. Zdaję sobie sprawę, że tego wszystkiego na tej prezentacji nie zdołam nawet w zarysie nakreślić, ale na pewno się postaram jak najwięcej państwu spraw przedstawić. Bo temat jest tego wart, zapewniam. "Dostawka" do umysłu to potencjalnie najistotniejszy w dziejach fakt, który w jakimś zakresie jest znany od zawsze, coś o tym powiem, ale który swoje możliwości dopiero pokaże w przyszłości. Raczej już bliskiej przyszłości, trzeba mieć tego świadomość. Proszę mi pozwolić na wstępie odnieść się jeszcze do poprzedniej części, ponieważ to ma znaczenie w dalszym wywodzie, rozchodzi sięo stronę techniczną tej "dostawki", o jej sposób działania. Fakt i oczywistość, nie w sensie jakoś głęboko technicznym, tego poziomu nie poruszam, to wykracza poza ramy tej prezentacji - a także poza moje osobiste ramy. A po drugie, w sumie też istotne, konkret, więc realnie wytworzony fakt, to dopiero przyszła, dziś tylko ogólnie i mgliście możliwa do zarysowania konstrukcja. Tak po prostu, schemat połączeń staje się faktem w trakcie realizacji, a tej jeszcze nie ma.Chodzi mi tutaj o zasadę, sposób pracy, sposób zmieniania się tej technicznej struktury. - A mianowicie, że to jest analogiczny oraz pełny analog rozumu. Po prostu, "przystawka" do umysłu służy w tym pierwszym okresie jako wszechmożliwy "kontakt", pośrednik, który z otoczeniem nawiązuje połączenie, ale działa tak, jak biologiczna i naturalnie poczęta struktura. Nie chodzi o to, że to jest jakoś w biologie zanurzone, ale o to, że schemat, sposób, reguła pracy tej "dostawki" jest identyczna z pracą umysłu. W skrócie można nazwać to "drugim umysłem", "dublerem", albo podobnie. To naturalnie nie ma znaczenia w chwili, kiedy biologiczna konstrukcja działa i się w codziennym zmienianiu łączy z otoczeniem, ale nabiera niebywale istotnego znaczenia później. O tym też powiem.Szanowni państwo, "przystawka" jest pomyślana tak, żeby pomagać w każdym działaniu, kiedy umysł biologiczny funkcjonuje, ale zarazem

242

Page 243: Kwantologia stosowana

gromadzi, niczym w swoistym archiwum, wszelkie dane, absolutnie i zawsze wszelkie dane o osobniku. Bo to jest w tym najważniejsze.

Szanowni państwo, w tym momencie musi paść zasadnicze pytanie: do czego ma służyć "przystawka"? I odpowiedź: do wszystkiego. Tak, do wszystkiego, absolutnie wszystkiego. To w ogólnym ujęciu już na poprzedniej prelekcji padło, dlatego w tym momencie tylko dodam, że takie urządzenie zastępuje, eliminuje każde inne. Wszelkie podłączenia, kable, to wszystko, czym musimy w środowisku technicznym operować, żeby je kontrolować i wprawiać w ruch, to wszystko, po podłączeniu się do takiej "dostawki", to w przeszłość odchodzi i przestaje straszyć. Po jednej stronie lokuje się umysł i jego zmiany, po drugiej świat z jego zmianami, którymi wszelkie ustrojstwa techniczne zawiadują, a pośrodku, pomiędzy tak działająca "przystawka". Niczego więcej nie potrzeba. Niczego oraz nigdzie.Szanowni państwo, czy to nie robi wrażenia?

A są dalsze i to poważne konsekwencje, tu tylko je zasygnalizuję. I nie mam na myśli owego wszechpodłączenia, to powierzchnia sprawy i w sumie najmniej istotna. Najbardziej widoczna i użytkowo ważna, ale poślednia w znaczeniu. Co bowiem jest ważne? Struktura nadrzędna. Zwracam uwagę, proszę wswoich zobrazowaniach to tak przedstawić, że takie podłączenie na stałe i wszystkich, to prowadzi do stanu, że wyłania się, że nowa jakość w tym powstaje, do tej pory tylko przeczuwana, czasami mało ciekawie literacko penetrowana, albo filozoficznie szkicowana: oto tworzy się "umysł planetarny". Dosłownie, proszę państwa, to już w tym ujęciu się mieści. Przecież na bieżąco i stale podłączone są w tym układzie elementy logiczne, czyli konkretne jednostki, więc z tego już poziomu patrząc, jako sumę rozumnych elementów, już to w wielkość rozumna się zbiera. I to, podkreślam, na bieżąco, to nie jest działanie w czasie i przestrzeni oddalone. W przeszłości czy obecnie, takiego działania również można się dopatrzyć, tylko że w tym obecny procesie elementami nośnymi są słowa zapisane, obrazy i inne fakty przenoszące informację. Czyli jest to mnie lub bardziej rozproszone, powolne, z trudem się zazębiające. Ale to się zmienia w takiej strukturze, którą tu omawiam, diametralnie i zasadniczo i na zawsze się to zmienia. Przecież tu jest prędkość maksymalna, w każdym momencie i miejscu, wszystko dzieje się praktycznie "teraz" i "tutaj", oczywiście z tym ograniczeniem, że taki sygnał musi się wybudować, a to trwa, ale to jest rzeczywiście prędkość maksymalna w naturze, już nic szybciej się nie zadzieje. Więc taka struktura musi w zewnętrznym oglądzie się "zobrazować" osobowością, to musi się jakoś "usamodzielnić". Jak? Można snuć domysły, ale na chwilę obecną to nie jest istotne, dlatego pominę. Zresztą każdy sam dla siebie może takie ćwiczenie logiczne przeprowadzić.

Szanowni państwo, wielce szanowni państwo, ale to wszystko nic, to namiastka tego, czym naprawdę jest taka "dostawka" i "przystawka" do umysłu. To marność i pospolitość.Przyznaję, sam początkowo urządzonko widziałem tylko tak, jak to w powyższych opisach się pojawiło, czyli jako konektor, funkcjonalny

243

Page 244: Kwantologia stosowana

pośrednik techniczny. A to znacząco mało, to drobiazg wobec tego, co się za tym kryje. Doprawdy drobiazg.

Znów zasadnicze pytanie, szanowni państwo: czym się różni zapisana poprzez życie zawartość w "przystawce" wobec tej w głowie osobnika przechadzającego się po świecie? I oczywista odpowiedź: niczym. W żadnym zakresie się nie różni. Owszem, nośnik, materialny nośnik, na którym zostaje zapisana taka treść, to jest inne - tu biologiczne komórki, tu "mechaniczne". To oczywiście tylko słowo, proszę się nie odnosić do tego. Przecież w realności to może być elektronika, też oczywiście biologia, każdy dowolny materiał, na/w którym można takiego zapisu dokonać. A też który odmienia się tak, jak umysłowa zawartość. Jeżeli te warunki są spełnione, w żadnym przypadku nie można powiedzieć, że coś jest tu różne od drugiego.I to jest tak istotne, szanowni państwo. To jest sedno sprawy.

Szanowni państwo, proszę to wziąć pod uwagę, i to w sposób bardzo szczególny: to są dwa odrębne, ale zarazem identyczne do jednostki przeliczeniowej struktury, tu nic nie jest inne. Zawartość jest ta sama, funkcja jest ta sama, sposób działania jest ten sam. Co to w praktyce oznacza? Że to jest jeden umysł, ale w dwu częściach. Na co dzień, w trakcie pracy układu ta identyczność nie ma większego znaczenia, to swoistego rodzaju archiwum, zapasowy zbiór danych o osobniku, z którego może dowolnie korzystać. Ale, ale, staje się w praktyce niebywale ważne w chwili szczególnej.Jaka to chwila, widzę na państwa twarzach pytanie. To narzuca się samoistnie: kres istnienia. Śmierć, po prostu.

Tak, szanowni państwo, to o ten moment chodzi, tu się znajdujemy w naszej analizie. Przed chwilą było istnienie, aktywny osobnik, co to miał plany i marzenia, ale już go nie ma. Coś pękło, coś się w świecie stało, że go nie ma. Tylko, szanowni państwo, czy naprawdę go nie ma? Proszę się mocno zastanowić, czy zamarła na zawsze biologiczna konstrukcja to już w realności wszystko, co zostało z osobnika? Oczywiście nie. Zamarła jedna struktura, ale jest absolutny jej duplikat, tak samo sprawny w zmianie, to samo zawierający, co skończony byt. Dostrzegacie, w tym obrazie dostrzegacie państwo niezwykłość?

Tak, szanowni państwo, sprawa jest z logiczne punktu widzenia, a w tej chwili tylko tak to możemy analizować, szczególna, niebywale i szalenie szczególna. Bo co można o zaistniałych okolicznościach i opisywanych okolicznościach powiedzieć? Że nie sposób rozgraniczyć w opisie osobowość skończoną i trwającą nadal, to jest niemożliwe. Niby jest pełna jasność sytuacyjna, ale zarazem jej nie ma. Niby w jednym ujęciu jest byt skończony na zawsze, już nigdy się w żadnym języku nie odezwie – ale przecież w drugim ten sam, idealnie ten i taki sam osobnik działa, odzywa się, wszystko pamięta i reaguje w sposób, który był znany "od zawsze". Nie ma, po prostu nie ma tu w opisie sposobu poprowadzenia podziału, to jest ten sam osobnik. I zarazem nie jest.Doprawdy, szanowni państwo, powstaje niebywała logicznie sytuacja,

244

Page 245: Kwantologia stosowana

z szalonymi konsekwencjami. Również nie do nakreślenia w pełnym i szczegółowym ujęciu, to praktyka dopiero wykaże, jednak na pewno w rozumnym ujęciu ciekawych. Bo to rzeczywiście sytuacja wyjątkowa, w naszym świecie absolutnie nowa i wyjątkowa.

Tak, ma pan rację, to nowość poniekąd z przeszłości, i to dalekiej i na każdy sposób obrobionej, ale upieram się, że nowość. Nic, nic do tego momentu podobnego nie zaistniało, a teraz, podkreślam to, właśnie przybiera konkretną technicznie postać, i to jest takie w tym istotne.Owszem, prawda jest, że podobne "przejście" z ciała do "dalszego", tak to trzeba zapisywać i nazywać, to "przejście" było przez wielu i na różne sposoby opisywane. Ale, zwracam uwagę, ogólnie, jako w analizach logicznych skrajny stan, gdzie zupełnie się nie liczyła strona techniczna zagadnienia. Przejście "duszy", bo o to przecież w tym chodzi, to było spełnienie banalnie prostych zaklęć – i już dalsze się toczyło samoistnie. W tym przypadku, zwracam uwagę, ten etap jest podbudowany mnogością, na tę chwila niemożliwych jeszcze do przepatrzenia czynności, ale jak najbardziej realnych. To już w zakresie działań cudownych się nie lokuje, to schodzi na poziom po prostu fizyki. I techniki właśnie. A to zupełnie, zupełnie zmienia ocenę i odbiór faktów. Prawda?

Czy to będzie osobniczo istotny fakt? Ech, szanowni państwo, można tylko snuć domysły, jakoś literacko to obrabiać, korzystać z już w świecie istniejących opisów takiego stanu, który ktoś starał się w analizach opisać. Ale to i tak zapewne nic nie będzie znaczyło na czas realnego "przejścia". Przecież, proszę sobie uzmysłowić, jest jednostka zamarła, która była mi najbliższa z najbliższych, czyli ja sam. Zamarła już, ale dalej istniejąca we mnie. Tym razem już w formule technicznego urządzenia. Ale to dalej ja sam. Koniec, ale i początek, ten sam, ale nie ten sam, stare, ale i nowe – i tak to dalej można opisywać. Nie będzie w osobniczym istnieniu momentu z tym porównywalnym, przecież to śmierć i ponowne narodziny w jednym – i to jednocześnie zaistniałe. O ile swojego naturalnego początku nie sięgam, o ile świadomie naturalnego końca nie doczekam – to w tym ujęciu wszelkie etapy są poznawalne. I są moim doświadczeniem, co podkreślam mocno. W tym procesie jestem wewnątrz zmiany, ale i na zewnątrz, jestem uczestnikiem procesu, ale i obserwatorem - to byt fizyczny i logiczny w jednym... Szanowni państwo, właściwie trudno to dalej ciągnąć, ponieważ nie ma słownictwa i odniesień, to opis zdarzenia, które zajdzie, bo to już techniczna oczywistość, ale które jest na dziś nieopisywalne w szczegółach – to na dziś jest niemożliwe. Ale to zajdzie, to już w nieodległym miejscu historii się znajduje.

Za moment to będzie... I warto to przemyśleć...

245

Page 246: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 6.3 – Ja-i-Ty.

Szanowny Kolego.Pozwoliłem sobie użyć takiego zwrotu, ponieważ znamy się od dawna i mijamy prawie każdego dnia. Nie zaprzeczam, nasza znajomość jest dość zdawkowa i powierzchowna, jednak to i owo o sobie wiemy, to w końcu nie jest inny świat. To w końcu chodzi o ten sam konstrukt w czasie i przestrzeni, który pospołu zasiedlamy. Tylko, że wewnątrz i głęboko – to ja, kolega siłą rzeczy bardziej zewnętrznie oraz na styku z tym, co dalej i poza ciałem.Jeżeli Kolega czuje się nieswojo w takim tytułowaniu, to proszę o wyraźny sygnał, w kolejnym liście zmienię formę zwracania się, ale na ten moment pozostanę przy takiej półoficjalnej i tradycyjnej - moim zdaniem się sprawdza.

Kolego, ten list jest reakcją na pewne fakty, które obserwuję, ale które mi się nie podobają. Wiem, Kolega jest zakotwiczony w swojej fizyczności, Kolega preferuje poznanie bezpośrednie, dla Kolegi to kontakt zmysłowy, czyli fizycznie namacalny się liczy – rozumiem i doceniam ten fakt, proszę nie myśleć, że jest to zakres dla mnie obojętny (acz niedostępny, co zrozumiałe), jednak martwi mnie to, że Kolega przedkłada go ponad wszystko. Zgoda, Kolego, moje "ja" jest odmienne od ja Kolegi, to inny świat i zakres, mój wewnętrzny, zbudowany o zasoby i logiczny, a nawet i filozoficzny, Kolega to owe zmysły i relacja dotykowa. Proszę się nie obruszyć, jednak w moim rozumieniu nieco uproszczona. Nie chcę Kolegi obrazić, i nie jest to moim zamiarem, ale wręcz ciśnie się na myśl słowo, że to prostackie i powierzchowne. Te wszelkie niskie i biologią sterowane, a przy tym oślizłe zachowania - może, tego w żadnym przypadku nie neguję, emocjonalnie poruszające, tylko że, i nie ma co tego kryć, wywodzące się z głębin czasu i wręcz zwierzęce – że to nie może w osobowości wzbudzać wyższych odczuć i refleksji. Wiem, Kolega się będzie zarzekał, że to ważne, że dla naszego dobra wspólnego, wszak sadowimy się na tym samym cielesnym wózku. Jednak proszę uwzględnić w kalkulacjach i moją wrażliwość – i po prostu w przyszłości stonować nieco swoje zachowania. Nieco. To wystarczy.

Szanowny Kolego, zasadniczym jednak powodem, dla którego kieruję w stronę Kolegi ten list, jest fakt pozostawania Kolegi – tak to na potrzeby tego listu określę – w stanie nieświadomości, w stanie, w którym nie dochodzi do wielce pożądanego traktowania świata, to po pierwsze, czyli obszaru rzeczywistości poza naszym wspólnym ciałem – tej części jako faktu złożonego i wielowymiarowego. A po drugie, co nawet ważniejsze, ale zarazem jako pochodna punktu pierwszego, że w odbiorze, że w rozumieniu, które Kolega prezentuje, również i cielesność osobnicza nasza jest dla Kolegi faktem jednostkowym, a przez to zbornym. I nie ma w tym wspomnianej złożoności.

Zgoda, Kolego, ciało, czyli biologiczna struktura, która zawiera w

246

Page 247: Kwantologia stosowana

sobie mnie i Kolegę, a także pozostałe obszary, to jedność, jakoś w środowisku (bez definiowania na tę chwilę, czym to środowisko ma być, intuicyjnie jest to uchwytne) – to jest funkcjonalna jedność i fizyczna jedność. Tu pełna zgoda. Nawet ma Kolega moją zgodę na zależność i pierwszeństwo zakresu zmysłowego w kontakcie z takim w zewnętrznym obszarze znajdującym się bytem (znów bez definiowania, czym ten byt jest; intuicyjnie, mam nadzieję, Kolega to chwyta). W tej brzegowej strefie to oczywista konieczność, inaczej się tak po prostu nie da. Ani Kolega, ani tym bardziej ja, bez poziomu dotyku i podobnych doznań niczego w otoczeniu nie zarejestrujemy, to poza naszym zasięgiem, musimy się opierać na tym, co ten skrajny zbiór cielesnych faktów dostarczy. To życiowa konieczność. Ale – Szanowny Kolego, ale to wymaga refleksji, i to pogłębionej. Wiem, powtarzam, że dla Kolegi to mało istotne zagadnienie, że się liczy w pierwszym rzędzie ów fizykalny stan, że to poziom główny i determinuje zachowanie Kolegi. Niech tak będzie, z niechęcią, ale się na to godzę – można powiedzieć, że siła wyższa. Ale apeluję do Kolegi, na tym etapie tylko apeluję (chwilowo nic poza tym, ale i nie wykluczam dalszych działań) – apeluję, żeby Kolega w każdym i codziennym swoim postępowaniu starał się uwzględnić szerszy, a być może i maksymalnie szeroki kontekst spraw. Fizyka fizyką, ale też i przede wszystkim liczy się filozoficzny namysł nad fizyką. Co mi – co nam po fizycznym doznaniu, jeżeli to nie będzie obudowane w praktyce filozoficznym spojrzeniem. - Fizyka, przypominam Koledze, to zawsze stan chwilowy, płaski obraz chwili, który dopiero musi w głębinie umysłu zostać poddany obróbce, zespolony w wielowymiarowy i ponadchwilowy fakt abstrakcyjny – i dopiero coś takiego może się przydać do wykonania kolejnego kroku w świecie. - Kolega musi mieć tego świadomość, Kolega musi to uwzględniać i nie ignorować. Bo to w naszym wspólnym interesie leży. Tak po prostu.A za obszar pogłębionej refleksji odpowiadam ja - to moja działka. I czuje się zaniepokoimy tym, że Kolega nie szanuje mojego wkładu w nasze istnienie. Jeżeli Kolega dalej będzie tak postępować, tak będzie ignorować ustalenia z obszaru refleksji, to widzę kłopoty, dla nas obu, a szczególnie dla Kolegi. Dlaczego? Ależ to proste, w obszarze doznań przecież w pierwszej kolejności będzie się jakoś w odczuwaniu to objawiało, więc Kolega to poczuje, dosłownie. Że ja również w kroku drugim tego doświadczę, prawda, tylko że właśnie w drugim. A to zmniejszy wrażenie i, nie wykluczam i takiej myśli w takim momencie, i być może wywoła uwagę: "a nie mówiłem!". Nie, w tym nie będzie radości z potknięcia Kolegi, aż tak daleko się nie posunę, ale jakieś uczucie satysfakcji - no, to jest możliwe.

Szanowny Kolego, nie chciałbym, żeby doszło do takiej chwili, stąd ten list, powtarzam. W czym upatruję głównego powodu do troski. Co spędza mi sen z powiek? Chodzi o stosunek Kolegi do naszego ciała, do naszego wspólnego ciała. To fizyczna struktura, to prawda – ale zarazem złożenie. To wielość stanów, która tylko w zgrubnym, mocno uproszczonym spojrzeniu przedstawia się jako jedność. Tak, Kolego, wiem, że dla Kolegi to szokujące stwierdzenie, ale w moim, pogłębionym analizą ujęciu, to jedynie możliwe stwierdzenie: w naszym wspólnym organizmie – a nawet więcej: w całości jakoś tam rozumianej rzeczywistości, w tej naszej wspólnej rzeczywistości, w

247

Page 248: Kwantologia stosowana

której ciało jest tylko elementem, w tym zakresie nie ma niczego, co byłoby faktem elementarnie jednostkowym lub jakoś tak. Wszystko to złożenie, zbiór mniejszych i bardzo małych elementów – i zawsze zbiór. Ja filozof, Kolegi codzienny towarzysz istnienia, to mówię. Dla Kolegi, to zrozumiałe, wszystko jest dane całościowo i jakoś obserwowalne. A nawet zmierzone w formule jednostkowej. A jeżeli w zbiorze nawet, to redukowalnym do wyróżnialnych jednostek, które w ujęciu Kolegi, na danym etapie poznania świata zewnętrznego, są w postrzeganiu fizycznym Kolegi uznawane za jednostki.Błąd, Kolego, podstawowy błąd logiczny. Owszem, fizycznie Kolega w analizie musi tak to traktować, nie ma innej drogi, to zawsze oraz wszędzie tak się koledze prezentowało i będzie prezentowało. Ale, Kolego, to zawsze złożenie, i tylko złożenie. I, Kolego na dobre i złe, trzeba zdawać sobie z tego sprawę. Właśnie po to, żeby błędów nie popełniać. Po to, żeby zadbać o nasze wspólne dobro cielesne. W końcu to wszystko, co mamy. Jeżeli Kolega będzie traktował byt i okolice za stan ostateczny w poznaniu, jeżeli nie zaakceptuje własnej chwilowości w odbiorze z otoczenia sygnałów – jeżeli nie przyjmie do wiadomości, że niczego w formule "jednostki elementarnej" nie wypracuje żadnym przyrządem – jeżeli to się nie dokona, ech, może być kiepsko. Za najbliższym zakrętem może czekać nas niespodzianka, i oby nie była to niemiła niespodzianka. Oczywiście szansa jest, bowiem jeżeli Kolega uwzględni, że nasze ciało to zbiorowisko i że złożenie, że to konstrukcja, to może uda się nam pokonać najbliższy zakręt, a nawet kolejne. Dlatego warto się wysilić, przemyśleć, zaakceptować. Gra jest warta świeczki.

A przecież, Kolego Szanowny, na tym nie koniec konsekwencji tutaj zaprezentowanego podejścia, chodzi o coś poważniejszego w swojej wymowie. O to, że tak naprawdę i na głębokim poziomie zrozumienia nas samych, naszego ciała, ale i świata jako takiego - że my i to wszystko to złożenie, więc nigdy nie istniejemy w takiej postaci, w której sami siebie postrzegamy. A raczej, żeby być dokładnym, że z nas dwu to Kolega tak traktuje nasze cielesne upostaciowanie. Bo dla mnie, jako dla filozofa, to oczywista oczywistość, ja wiem, że to stan skomplikowany, zawsze w złożeniu, nigdy ostro w środowisku wyróżniony. Prawda, to jedność i jednostka, funkcjonalnie tak to Kolega opisuje, ale logicznie to złożenie - a przez to byt w formie jednoznacznie definiowalnej nie istniejący. Nie ma czegoś takiego w fizyce, co byłoby jednostką, i nigdy nie będzie.Dlaczego, Kolega się pyta, dlaczego tak jest? Ależ to oczywistość, Kolego, banalna i przecież z samej fizyki na ten temat informacja płynie: każdy sygnał ze świata dociera do nas po jakimś czasie. W przypadku obserwacji nas samych po niezwykle małym czasie, jednak po jakimś czasie. Sygnał, który opisuje nas jako takich, to wiele faktów składowych, też złożonych, a dociera ów sygnał do nas, więc w obszar jakoś uświadamiany (nadprogowy w poznaniu), późno, daleko po realnym, gdzieś tam "na dnie" zaistnieniu – odbieramy dalekie i słabe echo czegoś, co zaszło dawno i już jest historią. Dla nas to stan teraz i aktualność, ale logicznie to przeszłość. I jeżeli się tego nie uwzględni, jeżeli Kolega tego ustalenia nie zaakceptuje -

248

Page 249: Kwantologia stosowana

to będą kłopoty. Niestety, będą. Mówiąc inaczej, Kolega dowiaduje się o czymś zaszłym w ciele albo w otoczeniu mocno już po fakcie - a ja po jeszcze dalszym zbiorze faktów. Dla mnie to, co dla Kolegi jest doznaniem aktualnym, a też dominującym, dla mnie to materiał do przemyślenia i składkowego, i porównawczego obrobienia. Bywa, niestety, nie na czas dostępnego w postaci wyników. Przepraszam za spóźnienia i usterki, ale również i ja mam ograniczenia, działam w ramach i granicach.

Jeszcze więcej, Kolego fizyku, który tak bardzo zawierzasz w swoje doznania lub przyrządowe pomiary. W świecie dostępnym badaniem nie ma niczego, co byłoby proste, jednostkowe oraz zachodziło "teraz". Nic, dosłownie nic. A twierdzę to stanowczo, po mocno rozbudowanej filozoficznej refleksji nad mechaniką procesów. - Nic w fizycznie dostępnym zakresie nie jest elementem i jednostką. I nie może być. Kolega temu nie wierzy. Kolega szuka. Kolega sprawdza – sprawdza – sprawdza. - Ale, Kolego, Kolega goni ułudę, goni miraż materialnej jednostki. Czegoś takiego nie ma w fizyce, bo fizyka to wewnętrzny stan świata, na zawsze wewnętrzny.Ja znajduję się na poziomie wewnętrznym i w odcięciu od świata, a więc skazany jestem na poznanie pośrednie, przez zmysły i poprzez to, co Kolega mi dostarczy z obszaru fizycznego. Tylko że, zwracam uwagę Kolegi, w doskonale identycznej sytuacji znajduje się Kolega jako fizyk w obszarze świata. To jest spojrzenie z głębi, z daleka i zawsze "po" zdarzeniu. Zawsze jako składnik zachodzącej zmiany i uczestnik zdarzeń, ale nigdy obserwator zewnętrzny do niej. Nigdy na poziomie faktu, nie jako zaistnienie z brzegami, ale jako część procesu i etap wewnętrzny. I stąd zawsze skazany na interpretację faktów, a więc filozofowanie co do ich idealnego przebiegu (więc z brzegami). Nie inaczej.Kolega, jako fizyk, jest na zawsze zawarty w procesie i na zawsze skazany na namysł. Filozoficzny namysł.

Tak, Szanowny Kolego, jedziemy na tym samym wózku, Kolega dostarcza danych o świecie, ja je obrabiam. I jakoś wspólnie udaje się nam kolejne odcinki drogi pokonać. Tylko żeby szło to w miarę sprawnie- żeby nie było zatorów i wzajemnego obrażania się - trzeba nasze siły zespolić, nie ma rady. I to na takiej zasadzie, że kolega sam przed sobą przyzna (przede wszystkim przed sobą), że nie posiada monopolu na wykrywanie reguł świata i że dopiero wespół można owe reguły wypracować. Nie fizyka jako taka, ale i nie filozofia jako taka - tylko pospołu i we współpracy.

Czyli Kolega dostarcza danych, ja ustalam rytm, który definiuje to zaobserwowane, a później Kolega zwrotnie te ustalenia w życiu znów weryfikuje. Niby proste, niby znane, ale jakoś się nie udaje tego sprząc i wykorzystać. W działaniu już skrajnym, dotyczącym bytu w jego maksymalnie zewnętrznym zakresie to się nam nie udaje. Jeżeli uda się nam Kolego poprawić wzajemną komunikacje, jeżeli potrafimy się dogadać, to... No, to jeszcze coś z tego będzie.

A jak nie? Cóż, straszyć nie ma co, nieskończoność zapchana jest bytami niesprawnie odczytującymi własności świata. Wieczność wiele

249

Page 250: Kwantologia stosowana

podsuwa tu wzorów, których naśladować nie ma potrzeby. - Przykre, ale i my możemy ten zbiór byłych istnień powiększyć.

Szanowny Kolego, warto się zastanowić i spróbować naprawić swoje postępowanie. Jeszcze jest czas.

Z wyrazami szacunku, pozdrawiam,"Ja"

250

Page 251: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 6.4 – Język świata.

(...)dzień 23jednak wyspa wlazłem dziś na najwyższy pagórek woda tylko woda jest chyba nawet gorzej wygląda że to samotna wyspa pogoda była ładna widok daleki teoretycznie powinienem coś zobaczyć niczego po horyzont

dzień 24zwiedzam moje więzienie opuszczone tak dawno że ślady zaczynają się zacierać widziałem zdziczałe zwierzaki próbowałem podejść ale uciekały chwilowo korzystam z zapasów i ograniczam do minimum dzienne porcje ale na długo nie starczywyspa nie podoba mi się to wydaje się że nie leży w uczęszczanym rejonie źle to wygląda

dzień 25wszędzie znaki że życie i cywilizacja wyniosły się stąd tak dawno że należny to zaliczyć do poprzedniej epoki nie poddaję się i nie popadam w zwątpienie dziczyzna dalej nieuchwytna na szczęście nie brakuje wodyprzeszukuję rumowiska i zbieram co się tylko może przydać w mojej sytuacji każdy element się przyda

dzień 28odkryłem dziś pozostałości po ogródkach tak myślę że to było coś takiego bo roślinność w sporej ilości i taka do zjedzenia z czego oczywiście się ucieszyłem chyba już wiem jak zrobić pułapkigdyby nie okoliczności mógłbym podziwiać widoki zachody są piękne i takie majestatyczne wzruszyłem się

dzień 30to już miesiąc aż trudno uwierzyć ten czas tak leci dziczyzna wreszcie dała się podejść smakuje doskonale dawno nie jadłem czegoś podobnego

dzień 32zrobiłem odkrycie – dziwne ale wcześniej to przeoczyłem – w jednym starym budynku – oczywiście zupełnie zrujnowanym – była piwnica a w niej jakieś papiery – gazety i zapiski – nie wiem wygląda mi to na archiwum czy bibliotekę - bo są i książki – dużo tego nie ma – ale zawsze coś

dzień 33rozczarowałem się – to rzeczywiście coś w rodzaju biblioteki - ale w zupełnie dla mnie obcym języku – niczego nie rozumiem - nawet nie potrafię określić do jakiej grupy językowej należy

251

Page 252: Kwantologia stosowana

nabieram wprawy w łowach – pułapki się sprawdzają – ale staram się nie przesadzić – przecież nie wiem jak długo tu pozostanę

dzień 36pośród książek znalazłem podręcznik do nauki języka, gramatyka i podobne. przynajmniej jest jakiś punkt zaczepienia. oczywiście nie jest tak, że niczego nie rozumiem, znaki interpunkcyjne są takie same, czyli punkty zbieżne występują. w końcu język jak język, do czegoś się odnosi. świat jest jeden.zastanawiam się nad tym, czy warto uczyć się tego języka? można to potraktować jako czyste szaleństwo, przecież to dawno zamarły, już nikomu niepotrzebny język, ale pewności przecież nie mam. może się zdarzyć, że podpłynie do wyspy jakiś dawny tubylec i wówczas sobie z nim podyskutujemy.wygląda to, przyznaję, na odlot, ale to chyba lepsze od zanudzenia się. przynajmniej jest jakiś cel. wpatrywanie się w dal jakoś mi w tych okolicznościach nie pasuje, czy to nienormalne?

dzień 37kropki i przecinki opanowałem, ale dalej ani w ząb. uświadomiłem też sobie, że nigdy nie poznam wymowy tego języka. jestem sam na wyspie i nigdy nie słyszałem tonacji tej mowy, czy jest sens nauki w takich okolicznościach? poważnie się zastanawiam i mam duże wątpliwości.

dzień 38czytam na głos słowa i zdania z podręcznika, zawiera dużo rysunków i szkiców, więc orientuję się, o co chodzi. znów się wzruszyłem. kiedy zorientowałem się, że pierwszy raz od niepamiętnych czasów na tej wyspie ktoś mówi, to – przyznaję – po plecach przeszły mi mrówki. to rzeczywiście ważny moment. język i zdolność nazywania świata robi wrażenie.sam jestem zdziwiony, że tak to przeżywam. nigdy do tej pory się nie zastanawiałem nad możliwością języka i nad tym, co to daje. to był zastany fakt życia, zawsze obecny... a jednak to coś ważnego, co zmienia głęboko spojrzenie na otoczenie. niby niewiele, jednak każde poznane słowo, każdy zaznaczony w otoczeniu fakt, który teraz określam symbolem, nabiera znaczenia. przede wszystkim wyłania się z tła, staje się, zauważam go. wcześniej to nie istniało, było tak jakoś obok, ale tego nie widziałem. nazywam i to jest... z dużym podziwem śledzę tę zmianę w postrzeganiu, język pozwala mi zorientować się w tutejszym świecie.

dzień 39wpadłem na pomysł, jak zwiększyć swoje szanse językowe. w końcu to w rozmowie z drugim najlepiej szlifować wymowę. - otóż w najmniej zniszczonym budynku, nie wykluczam, że kiedyś to był kościół, czy podobny obiekt, po prostu głośno recytuję zdania i wsłuchuję się w echo. - tak naprawdę człowiek zawsze sam do siebie mówi, tak było, i będzie. w tym przypadku dosłownie mówię do siebie. - skutki może nie są rewelacyjne, ale pomagają.

dzień 39, popołudnie

252

Page 253: Kwantologia stosowana

gdzieś wysoko przelatywał transportowiec. machałem, rozpaliłem też ognisko... trudno pogodzić się z myślą, że jest się tak wtopionym w tło i tak małym na tej wyspie oraz wobec innych wysp, że nikt inny tego nie potrafi wyłuskać z otoczenia i zauważyć...

dzień 43Odnotowuję postępy. Małe bo małe, ale jednak. Zaczynam chwytać w tekście sens, i raczej to nie jest złudzenie. Mam oczywiście świadomość, że ani to, w jaki sposób wypowiadam tu i teraz słowa, ani to, co one dla mnie znaczą, że to zupełnie nie musi się pokrywać z tamtym językiem. Mam świadomość, że to jest i musi być odległe od pierwowzoru - tylko czy to ważne?Miło byłoby porozmawiać z tubylcem, to prawda. Tylko że tubylcem w tej chwili jestem ja, a innych nie ma. To także prawda. I być może tych innych tubylców już nigdzie nie ma, tego nie mogę wykluczyć, na dziś każda opcja jest możliwa. Mam świadomość, że weryfikacja i potwierdzenie tego jest dziś poza moim zasięgiem. Ale w ciemno tak sobie obstawiam, że nikogo nie ma.A gdyby nawet jaki się tubylec zjawił, to co? O czym bym rozmawiał i co chciałbym mu przekazać? O uprawie ogródka, hodowli zwierzątek i zachodach słońca? Na ten temat sam już sporo wiem, on również, a więc o czym? O budowie świata, tak po ogólności? Może. - Ale i tu, bazując na już rozpoznanym, w takiej rozmowie niczego ciekawego i nowego się nie dowiem. Wiersze sam potrafię pisać, nawet rymowanki mi wychodzą, więc potencjalni inni tym także mnie nie zadziwią ani nie zaskoczą. Słowem, tak naprawdę to uczę się tego języka sam dla siebie. Żeby nie było nudno, to po pierwsze. Oraz żeby sprawnie się poruszać po tutejszym świecie, to po drugie.To jest istotne, moje zachowanie wobec otoczenia, ponazywanego w tym języku otoczenia jest najważniejsze. Rozmowa z innym? Cóż, to miłe, nawet pożądane, ale zawsze chwilowe. Natomiast język, zbiór znaków kodujących rzeczywistość, to jest mi potrzebne. Konkretnie język ma służyć mojemu przetrwaniu. Jest mi potrzebny do dialogu - żeby prowadzić rozmowę ze światem. Żeby sformułować i zadać pytanie - ale także po to, żeby zrozumieć odpowiedź. Pytam świat w każdym zdaniu dowolnego języka, a pytam o to, jaki jest oraz dlaczego jest tak, jak jest. Po dźwięku, formie i strukturze "odpowiedzi" staram się zrozumieć, co się dzieje. To nie jest łatwe, ale wykonalne. Przede wszystkim pytam jednak o to, co się może dalej dziać i jak to wpłynie na moje życie "na wyspie". Nie wszystkie odpowiedzi na tę chwilę w pełni rozumiem, ale są postępy.

dzień 44W nawiązaniu do wczorajszego wpisu. Uczę się tego konkretnego, już wymarłego języka, ale to nie ma znaczenia. Każdy język, dowolnie w czasie wyprodukowany język, dowolnej formy, składający się z pojęć dowolnych – to w głębokim znaczeniu jest zawsze ten sam język. To zawsze i tylko, i aż "język".Zaskakujące? Nie powinno. Świat jest jeden i nie ma znaczenia jak zostaje "dźwiękowo" ponazywany. To w każdym przypadku jest inne i

253

Page 254: Kwantologia stosowana

niekiedy bardzo od siebie odległe, ale przecież w znaczeniach, na poziomie treści, odnosi się do tego samego i jedynego świata. Stąd i dlatego są możliwe tłumaczenia. Weryfikatorem dowolnego języka i odniesieniem jest środowisko, rzeczywistość i jej zmiana. Jeżeli w języku występują elementy poprawnie odczytane ze świata, jeżeli w kolejnych krokach pozwala to przejść dalej – to taki język zyskuje na znaczeniu. Żyje i pozwala żyć.A jak zawiera zużyte elementy? Cóż, przechodzi do przeszłości wraz z użytkownikami. I zostają tylko ruiny.

dzień 45Jeszcze o języku. Powiedziałem, że wszelkie języki opisują świat i zmianę. Prawda. Logicznie nie sposób w zbiorze języków wyróżnić z nich żadnego, są sobie równoważne. Ale to nie oznacza, że wszelkie języki są jednakowo sprawne, tu już można przeprowadzić hierarchię ważności. Z uwagi na skutki. Są języki, które prowadzą do uzysku z działań, czyli pozwalają czerpać środki do istnienia z otoczenia - ale są też mniej sprawne. A są nawet takie, które utwardziły się w trakcie długiego stosowania i są oporne i odporne na zmianę. Że to prowadzi do zaburzeń, tego nie muszę podkreślać. - Kiedy język się na czas nie zmodyfikuje, czyli nie wpisze w swoje granice zaszłych w środowisku zmian, zniknie.Nie muszę dodawać, że takim szczególnym językiem, który pozwala na różne sposoby operować w świecie, że tym językiem jest matematyka. Z tym istotnym zastrzeżeniem - co może wydać się zaskakujące - że i tak na końcu znajduje się słowne, więc filozoficzne tłumaczenie terminów z obszaru matematycznych na pojęcia codzienne (chciałoby się powiedzieć, że z matematyki na ludzkie).

dzień 45, późne popołudnieUwagi o matematyce są istotne, wracam do tego. Z licznych powodów chcę ponownie do tego nawiązać.Matematyka, na tle innych języków opisujących otoczenie, to system rzeczywiście wyjątkowy, to maksymalnie sprawny sposób wyrażania i opisywania. Jego najważniejszą zaletą jest skrótowość i możliwość objęcia w jednym wzorze ogromnej skali zjawisk. To budzi szacunek. I się zwyczajnie sprawdza.Ale matematyczna sprawność opisu, chciałbym to podkreślić, obraca się przeciwko niej samej. Matematyka to doskonałość z defektem. Z koniecznym defektem. Przez brak interpunkcji.

To nie żart, właśnie tego doświadczam, kiedy uczę się starożytnego języka tamtych tubylców. Nie tyle dokładnie chodzi o samą zasadę i regułę interpunkcji, co o sposób wyrażania się. W sensie szerokim, w maksymalnym znaczeniu chodzi o "artykulację" przekazu.Co mam na myśli? Że matematyczny zapis, dowolny wzór, który koduje w sobie treść, który odnosi się do mniejszego lub większego stanu świata, że to wymaga, i to jako konieczność, objaśnienia. Co mi po najbardziej nawet rozbudowanym wzorze, jak nie wiem, do czego się odnosi. I więcej, nawet jeżeli wiem, do czego służy, to nie widzę - nie wiem, co się składa na tak zdefiniowaną zmianę. Wzór spełnia swoją role, mogę przewidzieć, kiedy i gdzie spotkają się pociągi i co z tego wyniknie, ale wiem o tym dlatego, że tłumaczę to sobie na

254

Page 255: Kwantologia stosowana

bliskie i znane terminy. Bo wzór, to istotne, takiej informacji w sobie w żaden sposób zawierać nie może. Ta nadmiarowa wiedza jest we mnie - w tym osobniku, który postrzega i dekoduje wzór.

Jeszcze inaczej, ponieważ zagadnienie jest istotne. Kiedy omawiam w języku proces, dowolny fakt z jakoś tam postrzeganego świata, to chcąc czy nie chcąc, ale stosuję "interpunkcję" w takim opisie. To po prostu konieczność. Za nic nie zrozumiem zmiany, jeżeli będzie to dla mnie "ciurkiem" biegnące jedno "zdanie". W minimalnym, tak na jedną stronę zapisie, w takim zakresie jeszcze się nie pogubię, acz z trudem. W przypadku księgi to wykluczone. A przecież może i wzór "na wszystko" się trafić, tego już bez suplementu, instrukcji obsługi ani rusz nie pokonam. - Co mi po pięknym widoku ze szczytu góry, kiedy nie mam pojęcia, że ta "góra" musi być zakotwiczona w nieprzeliczonym i skrytym zakresie, żeby ten widok można było tu i teraz podziwiać? Widok, owszem, piękny, ale jakże daleki od wiedzy o całości.

I właśnie o to chodzi, doskonałość "wzoru" jest pozorna, przydatna i wspaniała - ale wymaga dopełnienia. Na końcu działania okazuje się, że język, ten codzienny, z kropkami, przecinkami i wszystkimi zawijasami, że dopiero to umożliwia oraz warunkuje zrozumienie. Co jest tego powodem? Bliskość, styczność z doświadczeniem. Jeżeli w opisie świata zastosuję na przykład "pion" i "poziom", to nawet po omacku wiem, co to znaczy, to fundamentalnie we mnie zapisany i w każdym działaniu poznany fakt świata. Ale jeżeli to samo wyrażę w języku matematyki, jakimś słusznym wzorem, niby to będzie to samo, ale jakże odległe i obce. I w efekcie mało lub zupełnie obojętne - a nawet niezrozumiałe.

Ale nie tylko z tej przyczyny matematyczna definicja jest zawsze i na zawsze "zdeformowana". Chodzi o sam sens "interpunkcji". Czyli? Chodzi o przerwy. Chodzi o miejsca zerowe, ciszę w procesie, stan pozornej nieobecności sygnału. Wszak brak sygnału też jest ważnym sygnałem, dopełnia przekaz. Dlaczego? Ponieważ nie ma procesu, nie ma zjawiska, które biegnie bez przerwy, Znany powszechnie jest żart łącznościowców: czego najwięcej mieści się w rozmowie? I odpowiedź: ciszy. Kiedy matematyk stosuje wzór w opisywaniu świata i tę ciszę pomija, robi fundamentalny błąd. Może o tym nie wiedzieć, i zazwyczaj o tym nie wie, ale dlatego istotne staje się tłumaczenie "z matematycznego na normalne". Tłumaczenie jest warunkiem zastosowania, nie wolno o tym etapie zapominać, ma większe znaczenie niż sam "wzór".

dzień 48Od rama zmagam się z dylematem, który łączy się z nauką martwego języka, a nawet języka jako takiego. Czy dlatego mogę opanować taką strukturę opisu świata, że jest ten świat, czyli wspólna treść opisu – czy dlatego, że jako struktura uczestnicząca w tym świecie na wszelkie sposoby, posiadam w sobie wpisane na stałe i na zawsze elementy umożliwiające tę naukę? Czy są głębokie składowe języka, dla każdego i zawsze?

255

Page 256: Kwantologia stosowana

Gramatyka języka w moim rozumieniu jest jedna i wspólna, zawsze i wszędzie. Ale nie z tego powodu, że jakoś zakodowała się we mnie, tylko dlatego, że moja cielesna konstrukcja zawiera w sobie reguły tego świata. Istnieję jako byt fizyczny dlatego, że spełniam konieczne warunki zaistnienia. Czyli ciało zawiera w sobie, jako fakt niezbędny i na każdym poziomie, rytm zmiany i samą zmianę, która jest pochodną do otoczenia. To jest warunek fundamentalny. A skoro zaistniałem, tym samym spełniam warunek dopasowania. Gdyby nie to dopasowanie, mnie by na tej wyspie nie było.Ale z tego wynika, jako poziom kolejny analizy i zachowania, że w cielesności zawiera się język świata. I musi się zawierać.

I dalej. W praktyce nie ma znaczenia, czy język to gramatyka jakoś tam obudowana dźwiękami, czy idzie o kod genetyczny z jego regułami - to zawsze język. Dlatego, w takim właśnie znaczeniu, język, to, co za język mówiony uznaję, jest swoimi uniwersalnymi "kwantami" i strukturami dany w chwili początkowej i jest faktem zastanym. Oraz jest odbiciem świata, realizacją reguły. Tak na poziomie, że jest i się objawia, tak na poziomie swojej wewnętrznej reguły, która w żadnym zakresie nie może być sprzeczna z fizycznym stanem świata. Użytkownik języka zazwyczaj nie ma pojęcia o tej zależności, ale i tak ją stosuje - inaczej ani jego by nie było, ani języka. W sensie logicznym nie ma znaczenia, co wyróżnię i uznam za poziom i element fundamentalny, on jest na zawsze zanurzony w świecie i w rytmie świata przebiega, jest realizacją tego nadrzędnego języka. A ponieważ konstrukcja bytów posługujących się dowolnym językiem, ta konstrukcja jest w tym świecie i jest taka sama - to tym samym są wspólne, identyczne i głębokie elementy tworzące i osobnika, i język, i strukturę każdego języka. Dlatego, notuję to jako wniosek, można, jeżeli ktoś chce, wytyczyć linię graniczną i powiedzieć, że tu i tu przebiega wspólny zakres języków, że to jest "kwant" nośny każdej gramatyki. Można zrobić w ten sposób, tylko że to zawsze zawężenie pola definiowania – to, w głębszym znaczeniu, ograniczenie narzucone na język opisu. A więc niepełne, umowne i błędne zdefiniowanie. Ponieważ ciało jest zanurzone w świecie i jest kolejnym "słowem" w tymże świecie, to powyżej i jako kolejny poziom, musi się pokazać językiem dźwiękowym. A też każdym innym w miarę poznawania świata i nabywania sprawności komunikacyjnych. Reguła jest jedna, ale jej realizacja przebiega w różny sposób.To świat i jego gramatyka są fundamentem działania, to rytm zmiany jest najgłębszą bazą językową.

dzień 51Ładny dzień... Byłem na długim spacerze...Czy matematyka, wracam do tematu, czy matematyczny opis zmiennego świata jest ostateczny? Wspomniałem, że tak – ale z dodatkiem, że wymaga to doprecyzowania.Wyjaśnię, o co mi chodzi. Rolę przerwy, ciszy w sygnale opisałem, to istotny element zrozumienia. Ale matematyka, z uwagi na wydajny sposób definiowania zmiany, lokuje się na samym brzegu możliwości, jest sama punktem odniesienia. Tylko że pełne zaufanie dla takiego

256

Page 257: Kwantologia stosowana

języka opisu, a to dziś dominuje, to prowadzi do nieporozumień - a co najmniej niepełnego zrozumienia procesów. Z jednej strony przez brak wspomnianych znaków interpunkcyjnych, a z drugiej, jako fakt do tego pochodny, przez zmieszanie tworzących się obrazów. Kiedy w opisie mam kilka ujęć i nie potrafię ich rozdzielić na fakt przed i po jakoś tam wyróżnionym momencie, to uzyskuję wielość w jednym "kadrze". To tak, jakbym na jednym zdjęciu, na skutek trudności w podziale na kolejne elementy, widział kilka pokoleń jednocześnie – a przecież to błąd. Owszem, te pokolenia tu były, kolejno żyły w domach, ale nie jednocześnie; to było następstwo w czasie, a nawet częściowo w przestrzeni. We wzorze matematycznym, albo fizycznym, jako pochodna działania, w takim wzorze mam rozmyty, zawsze płynny "obraz" czegoś, co w głębokim rozumieniu jest zbiorem jednostek. W takim ujęciu zbiór staje się jednostką, a to fałszuje opis. Mówiąc inaczej, wzór z zasady opisuje ciąg zmian, wielość faktów i procesów składowych. Ale w ujęciu logicznym owe fakty są sumą oraz złożeniem, to nigdy jednostka. Żeby wprowadzić w taki opis sens i rozsupłać węzeł, muszę w strukturę wzoru wprowadzić przerwy, obraz podzielić na elementy i dalej w tak "skwantowany" strumień zdarzeń wpisać, nanieść rytm. To może być dowolny rytm, matematyczny czy w postaci słów, ważne, żeby to był rytm. Od tego zależy zrozumienie i poznanie świata. Oczywiście im bardziej fundamentalnego poziomu dotyczy opis, tym w rytmie pojawić się musi prostszy element tworzący. Maksymalnie, a więc najniżej (i najwyżej) jednostka, matematyczna jedynka. - Albo adekwatny kwant rozumowania. dzień 55Jeżeli nie matematyka, to co? Odpowiedź nasuwa się samoistnie: filozofia. Nie ma innej. Namysł i pogłębiona analiza otoczenia, właśnie filozoficzna, były na etapie początkowym, dlatego muszą zamykać naukę "języka świata". Nie ma w tym działaniu innego zakończenia. Wszelkie nauki z wzorami, jak to w poprzednich zapisach się pojawiło, nie są zdolne, nie posiadają w sobie metody rozgraniczenia, podzielenia zmiany na składowe. To może wyłącznie filozofia. A przecież w opisie chodzi o ten rytm, a nie konstatację, że on jest. Podstawy do jego wyuczenia się, jakoś poprawnego sczytania ze świata, taką podstawę stanowią wszelkie i konkretne nauki, jednak ustalenie i stworzenie rytmu, to wyłącznie można przeprowadzić w działaniu filozoficznym.Owszem, przyznaję to z pokorą, wymaga to oceanu słów, a nawet dużo więcej. "Wyspa" rzeczywistości wystaje ponad powierzchnię, to mój świat i jedynie dostępny, ale to wyspa. Dlatego jej opisanie musi odnosić się do tego "oceanu". - Po horyzont niczego więcej nie ma, ale mogę być pewnym, że "w głębinach" tutejsza wyspa i jej "język" - że to jest powiązane z innymi wyspami, że to rozciąga się daleko oraz łączy z wszelakim. Moja wyspa z kraja, ale zawsze w zbiorze. Na zawsze w zbiorze.Pewność tej jedności opiera się na tym, że świat jest jeden i że reguła zmiany również jest jedna. I zawsze ta sama.

dzień 64Tak, uczę się tutejszego języka świata. Ciągle się go uczę. Ale to

257

Page 258: Kwantologia stosowana

już zupełnie inny etap. Tamte, początkowe zmagania z językiem, to daleka przeszłość, która budzi z jednej strony szacunek, że za coś takiego się zabrałem, ale z drugiej wywołuje uśmiech, że biegło to tak nieporadnie i że wymagało tylu wysiłków.Dziś już wiem, że moje działanie było w sumie zbędne - ale zarazem nie znaczy, że głupie. Było konieczne w tych warunkach, ale zbędne w nakierowaniu na cel, z żadnym tubylcem nie pogadałem i nigdy nie pogadam. I nie dla tego, że tubylców nie ma, bo nie ma, ale z tej przyczyny, że to jest mój język i dla mnie. Ten konkretny język, w jego zapisie, jest tylko dla mnie. Nadrzędnym językiem, wspólnym w każdym czasie i miejscu, jest język natury – i każdy go zna. O ile istnieje, to go zna.Ten język, którego z trudem się wyuczyłem, to teraz mój język, już potrafię w nim wyrazić dowolną myśl, materialnie czy symbolicznie, to nie ma znaczenia. Za chwilę biegłość osiągnie poziom tworzenia nowości, których innym sposobem by nie było. Z uczącego się, tylko dostosowującego się do "zasłyszanego", zaczynam być kreatorem słów i całych zdań. A nawet zaczynam pisać powieści. Wydaje się, że mam już rozeznanie w gramatyce tutejszego "języka". - Oraz w gramatyce języka w ogóle. To duży postęp.A nawet przez to moja wyspa jakby straciła swoją niegościnną twarz i już sam nie wiem, czy chciałbym ją opuścić. Zapewne kiedyś taka chwila nastanie, zapewne będzie to koniecznością... Ale dziś sam nie wiem...

Wszak to wszystko jest wyspą. Więc czy tu, czy tam się znajdę...

258

Page 259: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 6.5 – Niepodzielny.

Koledzy, widzę w waszych oczach nieme pytanie, o czym wam dziś to ja powiem. Temat, widzicie, będzie atomowy. Nie krzywcie się tak, koledzy, to poważnie idzie, w rzeczywistość naszą sięga. Przecież nic inaczej się nie dzieje, tylko atomowo. Rozumiecie?Koledzy, spójrzcie na zagadnienie poprzez historię, tak wieki oraz tysiąclecia w tym swoim spojrzeniu prześwietlcie. I co widzicie, i jak sobie atom i atomowe zbiory przedstawiacie? Wiem, że nijak, ja tak po ogólności i dla zagajenia dyskusji pytam. Bo jak to możecie sobie przedstawić, jak tego żadnym sposobem zmysłami nie widać ani inaczej czuć. Się nie daje, ot co. Ale, koledzy, wy weźcie sobie pod rozwagę, że tacy starożytni, to dawno przecież było, oni sobie ten atomowy drobiazg wykoncypowali w tym swoim starożytnym świecie. Chodzili z kąta w drugi, albo też siedzieli w tej przeszłości, no i wymyślali w łepetynach to i owo, takie różne, jak popadnie. Dziś się o tym seriale kręci, a oni, to tak było, wszystko zmyślali, żeby ich. Sporo tego było, nie można w jednym zdaniu pomieścić.

No i, koledzy, widzicie, jedną taką właśnie sprawę trafili ważną, może po przypadku, ale trzeba im oddać, że w analizach świata się im "atom" pokazał. Tak było, koledzy. Niby, jak się tak po okolicy rozejrzeć czujnym okiem, to przecież żadnego w takiej okoliczności niepodzielnego nie widać, wszystko zbiorowość i złożoność. A oni, żeby ich, najmniejsze z najmniejszych ze świata wyprowadzili, a to tylko wmyślając się w powiązania tego widocznego.No, prawda, koledzy, to trzeba szczerze zauważyć, ich terminy nie goniły, punktacji naukowej nie mieli i pisali dla potrzeby serca i ukojenia emocji. Żadne tam sprawozdania czy nasiadówki naukowe nie były jeszcze znane, to i różne dziwaczne tematy mogli przenicować, logiką poszeregować, a nawet policzyć oraz matematycznie obrobić. Swoją drogą, ciekawe to były czasy.Tylko, widzicie, oni tam pomyśleli, pomyśleli, a później wiekami i tysiącleciami trzeba to było sprawdzać, owe zbiory w szczegółach i na każdy sposób poznawać. A to trwa, to wymaga nakładów, to domaga się sprawdzania i jeszcze raz sprawdzania. Słowem, prędko to nijak się zrobić nie chce. Myśleć poprawnie można za kawałek jadła, taką miseczkę z zupą, dajmy na to. Ale, widzicie, atomu w złożoności aż taką prostą metodą się nie rozbije, oj, nie.

Mniejsza z tym, wspomniane czasookresy się już zadziały - już to i nawet owo o świecie się wyjaśniło, nawet wspomniany najmniejszy z najmniejszych element atomowy się zbiorem okazał, tak poszło. Tyle że to nic a nic w pojmowaniu rzeczywistości poglądu nie zmieniło – bo jak mogłoby? Zerknie taki dzisiejszy naukowy osobnik w świat, w tym zakamarku lub innym sobie na niego spojrzy, ale z podzielności skończonej zrezygnować nie zamierza, swoim przekonaniem potwierdza tamtejsze, historyczne ustalenia. A przecież mógłby, eksperyment w

259

Page 260: Kwantologia stosowana

eksperyment dostarcza wiedzy, że to tylko złożenie. Co się kawałek materii rozbije, to wylatują z tego cząstki takie lub owakie, ale w żadnym jednostki ostatecznej nie widać. Jej złowić żadną metodą nie można, nawet wzorami czegoś takiego nie widać. No i jest rozumny dylemat, może i gdzieś zwątpienie się delikatnie pokazuje, tego wykluczyć nie sposób. Statystycznie to się liczy, w losowość głęboką świata zaczynają się głosy zawierzenia pojawiać – słowem, jest zamieszanie po rożnych kierunkach. Niby najmniejsze w realu być musi, tylko go jakoś nie widać, dlaczego?

Koledzy, wy wystawcie sobie ten dylemat logiczny, wy wczujcie się w zagadnienie: dlaczego takiej cegiełki świata nie widać żadnym i to żadnym przyrządowym mierzeniem? Wiadomo, owo coś być musi, tak to wychodzi z rozumnej, a nawet i filozoficznej wiedzy, ale tego w otoczeniu się nie trafia, dlaczego? Jak to szukać, gdzie szukać – i co o tym skrywaniu myśleć? Jak myślicie, koledzy?Znów się krzywicie, a niesłusznie się krzywicie, w tym tematycznie zagadnieniu się powaga świata ukrywa, jego zabudowa i jego reguła. Tak, koledzy, to nie w kij dmuchał, to sens wszystkiego z takiego atomowego, czyli niepodzielnego można wyprowadzić. Postarajcie się i główkę uruchomcie, może coś o "atomie" powiecie.

Widzicie, starożytni się nie hamowali w swoim myślowym działaniu, ich normy towarzyskie nie zniewalały. Bo to, koledzy, tak właśnie trzeba na to spojrzeć, wyjść z pojmowalnego ograniczenia. Świat w swojej zmienności dogmatami się nie kieruje, toczy się rytmicznie, i dobrze, bo można go przez to smakować, ale nam poglądy nasze na otoczenie prawdę przesłaniają, w złym kierunku prowadzą.Koledzy, wy sobie wystawcie to tak, że owa jedynka być musi, że w starożytności i kolejnych wiekach ludzkość myśląca miała rację, że takie coś tam gdzieś dennie i fundamentalnie się znajduje. Czyli w bycie naszym wszelakim "atom", czy podobnie nazwana owa jedyna się lokować musi. I nie ma od tego odwołania. Żadnego w nieskończoność podziału być nie może. Prawda, koledzy?

A dlaczego tego nie widać, koledzy? Bo nie może być widać. Nasz w odbiorze, w dowolnym odbiorze świat, to, co za taki świat mamy, to złożenie, zawsze fakt zbiorowy. Może tam sobie fizyk dowolny swoje badanie prowadzić, drobić element też zupełnie dowolny, ale żadnej w tym badaniu jednostki elementarnej nie sięgnie – bo jej w takim badaniu być nie może. Nie może, koledzy.Wy sobie to tak przedstawcie, że nasze życie gdzieś na dnie oceanu wszechświatowego się toczy. Że w każdym kierunku do każdej cząstki ów ocean z jego masywnością trzeba w analizie dodać, rozumiecie? I w efekcie, tak sobie bytując na tym dnie, dociskani jesteśmy przez nieprzeliczalną ilość mniej lub bardziej rozbudowanych jedynek. My tu sobie komórkę, foton czy fizyczny atom badamy, a to tylko takie zbiegnięcie, ściśnięcie w jednostkę mierzalną zdarzenie, tak sobie to się zbiegło i w tym naszym "dennym" istnieniu pokazało. Sięgacie tematu, chwytacie zagadnienie?

Koledzy, przecież to proste. Jak jest jednorodna w każdą dziejową stronę struktura, taka energetyczna "zupa", czy jak to tam nazwać,

260

Page 261: Kwantologia stosowana

taka z jednostek w ciągłym ruchu, ale minimalnym, na też jednostkę – to muszą te jednostki w tym ruchu i w tym ciśnieniu coś już tak masywnego wytworzyć, nie mają wyjścia. I to dosłownie nie mają. Bo z każdej strony dociska, i to wszechświat cały, zauważcie, koledzy – to z tego się jaka cząstka albo i atom pokaże. Owszem, często na chwilę tylko, tak na mgnienie wirtualne, ale jak tego lokalnie się dużo już zbierze, jak nacisk jest silny i posiada regularność jaką w sobie, czyli ma kod nacisku, rytm ma w sobie, to się coś pojawić musem musi, nie ma wyjścia, koledzy.

Nie, zauważcie, koledzy, że dopiero od pewnego zbiorowego stanu w tej obserwacji "na dnie" to może się pojawić, nie wcześniej. Wszak wcześniej nie ma odpowiedniej siły, nie ma nacisku, a takie ciało nie ma siły na wychylenie się ponad progiem. Bo próg, koledzy, tak w badaniu się pokazuje, do pewnego poziomu ilości jednostek nie ma obserwacji, od pewnego ona jest możliwa. A ten próg to nie tak się przypadkowo umieszcza, nic z tych rzeczy. To ściśle i logicznie w świecie się lokuje, no i policzalne jest, koledzy. Tu żadnej tam w realności losowej wielkości nie ma, to reguła zmiany wyznacza, tak detalicznie wyznacza.Wy sobie, koledzy, tak przedstawcie, że jest jaka wielka, no, taka wielka struktura, taka sfera sferyczna, czy podobnie. No i ona po całości jest zapchana, tak na maksymalny poziom jest jedynkami, na samym dnie logiki i niepodzielności jedynkami zapchana, rozumiecie i pojmujecie, prawda?No i taka struktura ma w sobie tylko tyle wolnego, że taka jedynka raz tu raz nazad się może przemieścić, tak to sobie pokazujcie. To w szczegółach głębszych idzie nieco inaczej, tak na podobieństwo z mechaniką wędrowania fotonu w gwiazdowej konstrukcji, gdzie ponoć taka szamotanina elementu to i milion lat trwa, nim się foton tak w dal oddali na swobodę – ale na tym obecnym poziomie wmyślania w rzeczywistość poprzestańcie na powyższym obrazie szamotania się. - I co widzicie, koledzy?Nic, to nie możebnie. Wy sobie teraz przedstawcie, że taka sfera w sobie nacisk rejestruje, że tak czysto mechanicznie coś ją ciśnie i ciśnie – i co? Koledzy, na tę chwilę pytanie jest zbędne, jest i działa nacisk, i to się liczy. Wy zaraz, skąd nacisk, jaki on i co to znaczy? Koledzy, jest nacisk, i co? Jak to, co, nacisk przełoży się na jakąś konstrukcję. Jeżeli wcześniej, przed chwileczką, taka konstrukcja była w stanie równowagi, to nacisk musi w niej budować gdzieś i lokalnie większe zbiegnięcie tych elementów – ich docisk do siebie musi pokazać się, dosłownie się pokazać jakąś formułą o cechach obserwowalnych. Im więcej jednostek użytych w tym nacisku, tym większa konstrukcja może się "osadzić" na dnie świata. Foton, atom, może nawet i kolega z drugim kolegą, a co, może.Wy swoje, skąd ten nacisk? Ale, przyznajcie, ujęcie ciśnieniowe to już akceptujecie?... Koledzy, jak to skąd, zewnętrzny, banalna, a nawet prosta sprawa. Nic, tylko pomyśleć, więc pomyślcie. Jak nie dacie rady, to przy okazji do sprawy wrócimy, teraz ważniejsze dla toku naszej dzisiejszej wymiany poglądów jest to, co z takiego na wszystko ciśnienia może powstać. I dlaczego cegiełki nie widać, to jest sedno, koledzy.

261

Page 262: Kwantologia stosowana

Już powiedziałem, że tylko od pewnego poziomu skupienia elementów może fizyk w swoim laboratorium fakt zauważyć, wcześniej taki stan jest faktem podprogowym. Co to znaczy, że podprogowym? Że nie jest na tyle zasobny, na tyle rozbudowany, żeby spełnić kryterium bycia w świecie – że nie ma takiego nacisku w otoczeniu, żeby stabilnie się zachowywał. Po prostu, nacisk jest zbyt słaby i taka jednostka na mgnienie zbita w jedność, taki zbiór elementów niższego rzędu, on się momentalnie, z punktu widzenia fizyka momentalnie rozpada i zanika. Przypominam, koledzy, że każda fizycznie i realnie obecna w naszym zakresie konstrukcja, to proces idący pionowo, czyli się budujący "w górę", w skomplikowanie – a kiedy jest już należycie w energię zasobna, dopiero wówczas taka zbiorowość może przekazać w świecie sygnał dalej. Po prostu wybudowawszy się, może nacisk swym istnieniem przenieść dalej – jest, więc ciśnie. I jest działanie w tempie fizycznie obserwowalnym. Wcześniej było "upiorne", teraz to fizyka z "c" i przewidywalna. Wcześniej się pionowo budowało, teraz w poziomie sygnał się niesie. Oczywistość.

Rozumiecie, koledzy? Tam, poniżej poziomu obserwacji, aż się kręci i kotłuje, aż-aż, rozumiecie. Ale kiedy nie ma dostatecznej siły i nacisku, więc w czasie formowania się takiej sfery, w początkowym jej okresie istnienia – albo w drugiej, schyłkowej, kiedy nacisk w otoczeniu zanikł, to powstające konstrukcje są małe i coraz takie w sobie mniejsze. Po prostu, koledzy, w pierwszej części gęstość w strukturze jest zbyt mała, żeby coś dużego mogło się wytrącić i na dno opaść, a w drugiej też gęstość jest zbyt mała, bo sfera się w wybuchu rozszerza i rozszerza, no i, koledzy, na łatanie dziur nie ma już zasobów – i robi się pusto, i robi się "pyk", rozumiecie? W pierwszej części zasilanie w elementy przychodzi z zewnątrz, układ się, tak można powiedzieć, "tuczy", pochłania pokarm i się buduje w pionie – a w drugiej, od środka procesu licząc, traci zasoby do środowiska, starzeje się, mówiąc prosto. Ot i co, koledzy.

Tylko, widzicie, najważniejszy w tym wszystkim, z naszego punktu i zależności, najważniejszy jest ów środek. Przecież, zauważcie, ten wszechświatowy proces to trochę miejsca i czasu zajmuje, zbiegnie się w sobie, uzyska wszystkie elementy, tym naciskiem zewnętrznym i wewnętrznym je uzyska - to wszystko musi trwać. I trwa. I bardzo dobrze, że trwa. Bo w tym to środku, koledzy, zauważcie i doceńcie to, w tym środku takie coś się może pojawić, co to ten środek może zwiedzać, oceniać, rozumować o nim, kumacie? Ani ciut wcześniej – ani ciut później, tylko w środku, tylko w tym jednym punkcie coś z gatunku myślowego może zaistnieć. Ciśnienie jest wówczas w stadium maksymalnym, nigdy nie było inne, no i najbardziej skomplikowana w tej sferze struktura, też z grubsza biorąc sferyczna, takie cosik może zacząć główkować – i dobra nasza. Warto z tej możliwości, tak w ogólności, koledzy, skorzystać. Warto, koledzy.

Na samym dnie tego procesu jest niepodzielny element, jedynka coś, a na górze logicznej komplikacji, ale na dnie świata, tu także się dzieje jedynka – tyle że najbardziej skomplikowana, dociśnięta na każdym kierunku i w każdej cząstce składowej. Cała piramida takiej ciśnieniowej machiny składa w to, że teraz mogę o tym do was mówić

262

Page 263: Kwantologia stosowana

i o tym przekonywać. Brak, koledzy, jednego elementu, a tej rozmowy by nie było – by nie było, rozumiecie?Zawsze jest tylko jedynka czegoś - zbiór takich jedynek, jest ruch w nieskończoności, a efektem tu i tam, gdzieś lokalnie w bezkresie takie się rozumne pojawia. Że rzadko, że w tych specjalnych, tak w niektórych ujęciach zdumiewających warunkach i uwarunkowaniach, to wszystko prawda. Ale prawdą jest, że to się musi zdarzyć – to się po prostu musi zdarzyć. Przecież właśnie o tej konieczności mówię, prawda, koledzy?

I na koniec, rozumiecie, trzeba sprawę tych starożytnych "atomów" wyjaśnić, takie, widzicie, uszanowanie im oddać. Bo to, sami teraz to widzicie, nie ma znaczenia słówko takie czy inne. Niepodzielnym to można nazwać, czyli atomem, można monadą, kwantem, jedynką, czy tak lub siak, to nie ma znaczenia. Chodzi o tę zasadniczą myśl, że jest fakt, element czegoś, czego już nijak się podzielić nie daje, i to jest takie ważne. Na tym można dalsze rozumowanie prowadzić i się w rzeczywistość wgłębiać. Wyjdzie się w takiej analizie atomem – i wróci takoż atomem. Tylko że innym, przejrzanym na wszelkie z możliwych stron.

Zawsze jest "atom", widzicie, tylko jego rozumienie się zmienia.

263

Page 264: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 6.6 – Punkty węzłowe.

Gdziekolwiek spojrzeć, tam dziejowa zawierucha.Sprawa, widzicie, poważna. Nie, nie straszę. Nie o to chodzi w tej pogadance, żeby wasz rozum w panikę wpędzać, żadnego takiego celu niniejsza opowiastka sobie nie wytycza. Ale sprawa, trzeba głośno powiedzieć, jest – i domaga się pokazania. Przede wszystkim teraz i tu pokazania, o konsekwencjach inną czasową okazją pogadamy. Na tym etapie chodzi o poinformowanie masowe, że coś takiego pojawia się w ewolucyjnym ciągu zmian i że na całokształt wpływa. Niby to takie głęboko ukryte – a wpływa.

Wszędzie wokół zmiana, tak się to w sobie zmienia i rytmem zmienia – takim, widzicie, policzalnym. Ewolucja, czy jakoś tak, zwał jak zwał, to w ten deseń idzie. Gdzieś tam fundamentalnie jedynka się z miejsca na następne przesunie, czas i przestrzeń się w tej zmianie wytworzy – no i w normalnym już, czyli fizycznym zakresie, tu się takie i owakie zaprezentuje. Ładnie się zaprezentuje, dygnie przed publiką, albo mordę zarośniętą i wykrzywioną pokaże – to już mało w sobie ważne. Ewolucja tak ma, że czasem twarzyczkę, czasem mordę pokazuje. Bywa, że z języczkiem.A jak ta zmiana się już tak toczy po tej swojej prostej bezkresnej i się lokalnie zwija w jakiś byt, to ona się tymi kwantami dzieje, czyli jednostka do jednostki – i zbuduje się jednostka. A nawet i niekiedy osobowość. - A jak się kwantami, więc jednostkami dzieje, to i matematykę przy okazji buduje, takoż matematyka, co te znaki sczytuje ze świata. Ale i filozofa, który te krzaczki zbiera oraz w pocie czoła tłumaczy z lokalnego narzecza na ludzkie.

Wiadomo, jak jest zero i jedynka, jak jest NIC i COŚ, to z takiego zbioru można zbudować wszystko. Jak przepuścić logicznie jedynkę w nicości, jak popędzić za nią logicznym namysłem, to się zobaczy w takim wyobrażeniowym spojrzeniu a to wszechświat, a to gęstwinę z kwantów, a to narastanie ciśnienia w tymże świecie pod wpływem się z zewnątrz dostających tu warstw kwantowych – a to ciało fizyczne takie i dowolne. Ale zawsze ciało budowane regularnie i według tej jednej, wiecznej reguły.I jest efekt tej ewolucyjnej procedury: logiczne zastanowienie, w jakim to się dzieje rytmie? Jak to się dzieje, że się dzieje? Jak w tej skończonej, nigdy stabilnej dziejowej zawierusze, tworzy się stabilizacja - z czego to wynika?

Jak to z czego? Z tej wyżej wzmiankowanej jedynki i zera, czyli z COŚ i NIC. To przemknęło tak pokątnie, ale rzeczywiście z takich elementów można już zbudować wszystko – dosłownie wszystko, co tu może być zbudowane. I nawet niczego więcej nie można pomyśleć. Co jest możliwe, to zaistnieje – co nie, nawet nie może być pomyślane w działaniu kombinatorycznym.To z tych jedynek i zer tworzona jest cała, jakże skomplikowana w

264

Page 265: Kwantologia stosowana

sobie matematyka – to z tych składników buduje się jakże złożona w sobie fizyka z pokrewnymi działami – to z takich abstrakcji wznosi się gmach filozofii – wszystko, dosłownie wszystko ze stanu jeden i zero można skonstruować.

Jak już w Kosmosie zarysuje się sfera jednokwantowa, jak zaczną do niej docierać i zapełniać kwanty z pola rodzicielskiego, to nie ma siły, musi się wewnątrz zagęszczać, musi wzrastać ciśnienie – musi się wytwarzać skomplikowanie. I nie chaotycznie, przecież dopływ z zewnątrz jest skwantowany, ale i zagłębianie się w sferę warstw z kolejnymi kwantami jest regulowane samym dopływem. W tym procesie nie ma przeskoków, choć fizycznie wygląda to na chaos, tu nie ma w żadnym kierunku dowolności, choć jest fizyczne wszechkierunkowe i pozornie losowe zachodzenie. To logiczny ład upostaciowany na stan fizycznego chaosu – a co więcej, z punktami wyróżnionymi w tak się dziejącym "pompowaniu" świata.

Bo co się dzieje, kiedy te kwanty dopływają, kiedy są "wciskane" z zewnątrz w sferę wszechświata?W pewnej chwili, ale nie przypadkowej, tylko jako skutek takiego w ten konkretny świat docierania elementów, wytwarza się takie już w zbiorze ciśnienie, jest takie zagęszczenie, że może dojść do stanu "wybuchu" – tego, co fizyk obserwujący to od wewnątrz, nazywa dla siebie wybuchem. Dla niego to rzeczywiście jest wybuch, ponieważ w każdym kierunku, nieomal jednocześnie, tworzą się warunki, żeby w zbiorze pojawiło się "zbrylenie", żeby wcześniej samodzielne i od siebie odległe elementy, teraz znalazły się na tyle blisko, że są w łączności. Już w fizycznej, nadprogowej, po prostu widocznej dla obserwatora łączności. Czyli pojawia się foton, a dalej światło. I staje się jasność. Jasność nie jako fakt cudowny, nie jako nagle nie wiedzieć co się zadziało i dlaczego – ale jako efekt tego dociskania elementów do siebie, jako efekt tego ciągle trwającego zewnętrznego zasilania w kwanty. Jak wewnątrz balonu rośnie ciśnienie oraz gęstość, to musi się pojawić chwila, kiedy to się zamieni w coś namacalnego – w coś widocznego. W tym przypadku dosłownie widocznego.I nie jest to moment ustalony losowo w ujęciu zewnętrznym – jest i policzalny, i przewidywalny. Że od wewnątrz wygląda to jak chwila początkowa wszystkiego? Ależ prawda, inaczej fizyk tego nie może w obserwacji odebrać. - Jak, prawie nagle, wybucha całość świata, aż po kres obserwacji, jak pojawia się to, co jest najmniejszym czymś do obserwacji i z czego sama obserwacja się składa - to tej chwili inaczej nie można z tego punktu widzenia określić, to jest zapłon i początek wszystkiego. Że to dalece nie wszystko, że przed chwilą "zapłonu" było wieloetapowe i bardzo długotrwałe zagęszczanie się wszechświata – to jest poza tą obserwacją i ustaleniami, tego nie można fizycznie sięgnąć. Podobnie jak i końca, czyli przeciwnego w tej zmianie brzegu. Jak dopełnia się wszechświat czymś w postaci jedynek, jak ciśnienie wewnętrzne przyrasta rytmem kolejnych jednokwantowych warstw – jak gęstość w sferze działa tymi samymi warstwami – to również fakty, kolejne poziomy fizycznej piramidy możliwości budują się rytmem z jedynek. I, powtarzam, są policzalne. I, powtarzam, są szczególne

265

Page 266: Kwantologia stosowana

punkty tej procedury.

Co się dzieje dalej, kiedy sfera jest zasilana, zapełniana krok po kroku kwantami?Kiedy już jest takie coś, jak "foton" albo podobne – kiedy jednak dalej rośnie ciśnienie i gęstość środowiska, tu tła wszechświata, to powstają warunki do zaistnienia bardziej skomplikowanej formy i struktury. Znów nie od razu, ale w wyniku skwantowanego procesu – znów nie chaotycznie, ale jako realizacja reguły.Bo co tu jest ważne, czym charakteryzuje się ten docisk? Że kiedy są okoliczności do zbliżenia elementów, że kiedy one się w swoim pędzie tak zbliżą wzajemnie, że tworzą u odbiorcy – mimo ciągłego ich pędu – obraz stabilnego czegoś, na przykład "atomu", to takie konstrukcje "opadają" niżej. Nie fizycznie, choć i tu ruch istnieje – ale logicznie: zaczyna się budowanie kolejnego poziomu piramidy możliwości.Ważne jest to, że tak zbiegłe, "wytrącone" w sferze jednostki, już materialne fizycznie, one na tym swoim teraz poziomie mają luz po każdym kierunku. O ile moment wcześniej była maksymalne gęstość w zbiorze, już tak się świat napompował, że nie było miejsca jeszcze jeden kwant wetknąć – to teraz, z momentem "zapłonu" i powstania w zbiorze fotonów, nagle przybyło sporo i dużo wolnego miejsca. I w to opuszczone miejsce może kolejny kwant się wcisnąć – a raczej w to puste miejsce zostanie wciśnięty idącym ciągle z zewnątrz kwant po kwancie naciskiem.I tak zaistniały foton ma wokół siebie pustkę, element znów jest w oddaleniu od elementu – i zmiana może się kwantowo toczyć dalej w rytmie takoż kwantowym.

I co dalej? Krok po kroku, w chwilach ważnych, kiedy ciśnienie się podniesie do poziomu maksymalnego na tę chwilę – buduje się fakt z kolejnego poziomu. Po fotonach jakieś elektrony czy podobne, dalej atomy, komórki – życie i podobne, itd. Zasada zagęszczania się pod wpływem ciśnienia ta sama, elementy te same, rytmika trwa, bowiem zasilanie jest – więc nie ma zmiłuj, musi się wytworzyć wszystko, co w tych warunkach może powstać. Jak zabraknie któregoś elementu, jak zabraknie lub ustanie dopływ kwantów z któregoś kierunku, to w procesie zaistnieje dziura – i wszystko się posypie. Tym szybciej, im większy brak.

Jak długo to trwa?Zewnętrzny docisk, wiadomo, maksymalnie trwa do chwili środka, do punktu zasadniczego w zmianie. Od tego punktu zasilanie z zewnątrz ustaje, a rolę przejmuje zasilanie z wnętrza. Dosłownie z wnętrza, bo "spod podłogi", spod poziomu fizycznej obserwacji. Rozpad dziur i oddalanie się warstw kwantowych od osobliwości, to teraz stanowi warunek stabilizacji. Oczywiście do czasu.Przy czym środek to nie tylko środek – ale najważniejszy w zmianie punkt. To moment szczególny choćby z tego powodu, że tutaj i tylko tutaj może powstać, może zacząć powstawać świadomy obserwator. Nie wcześniej, nie później – tylko w środku. Ale nie tylko dlatego jest to tak istotny moment, to chwila, gdzie następuje przejście z jednej strony zmiany na drugą, symetrycznie

266

Page 267: Kwantologia stosowana

rozłożoną, dopełniającą. Oś symetrii w tym punkcie osiąga poziom maksymalny dla całości wszechświata, ale też dla poszczególnych w nim zawartych elementów – tu wszelkie składniki są obecne, tutaj i tylko w tej chwili brzmi cała harmonia sfer. To nie przenośnia, to nie przesada – to opis faktu.

Tylko że, widzicie, ma to swoje konsekwencje. Powiecie, co tu może jeszcze więcej być? Zdziwicie się, że niby to mało?A mało, widzicie, powyższe to opis poniekąd literacki, słowny oraz budujący obrazy – a to nie wszystko. Jest jeszcze ta wspominana w jej skomplikowaniu matematyka, czyli cyferki i liczby. No i ich w sobie zapętlenie, jak ewolucyjne zapętlenie.Bo przecież jak ten proces tak biegnie, jak to się tak zagęszcza i kondensuje w kolejne byty, to zarazem ten sam proces się takimi w sobie fizycznymi bytami znakuje. Jak jest moment powstania fotonu, to jest ważny punkt, ewolucja energetyczna się tak objawiła, tak w punkcie węzłowym strumienie kwantów się zbiegły. I tak dalej, tak po każdym takim zbiegnięciu w fakt można powiedzieć, że ważny się punkt pokazał – że kolejne kwanty się zrealizowały z puli.

A skoro to jest rytm, bo jest – skoro to znakuje swoimi ciałami to wszystko i okolicę – skoro jest to skwantowane, to tym samym można na tej podstawie wyznaczyć nie tylko ten rytm, to już teraz banał, ale wyznaczyć drogę w jej przeszłym i przyszłym zachodzeniu. A to, widzicie, już banalne nie jest.Czyli, mówiąc inaczej, na bazie teraz rozpoznanego i ustalonego, z tych wszystkich punktów zebrane, teraz trzeba te miejsca ważne w zmianie nanieść na mapę, taką rozwalcowaną wcześniej na warstwy i poziomice oraz izobary płachtę, która oddaje rozkład ewolucji – i na tej podstawie powiedzieć, że tu i w takiej chwili, że zadzieje się tam to a to. Można? Można. - Warto? Warto.Drogi wędrowania po świecie, tego, co dla mnie jest drogą albo też opoką – tego nie ma inaczej, jak na mgnienie. Droga składa się dla mnie w drogę zawsze i tylko na jedno tyknięcie kwantowe – tak samo i ja, obserwator. Dlatego też rozpoznanie tej procedury jest takie ważne. Żeby nie pobłądzić, żeby kolejny krok można było postawić. Jedynka i zero to niby nic, ale to fundament takiej zmiany – i jej zrozumienia.Kwant do kwantu – a zbierze się miarka wiedzy. A może i Wiedza.

Ale to dalej nie wszystko.Bo jest jeszcze może mniej życiowo istotne ustalenie, ale na pewno spektakularne.Przecież jak już sobie ta zmiana biegnie i ciśnienie rośnie, i te elementy w tym docisku się tworzą – to każdy węzłowy punkt zarazem jest osią symetrii, proces się tu kończy, ale i zaczyna. Coś się w kierunku tego punktu działo, teraz od niego odchodzi – jak to się w każdej ewolucji dzieje. Ale jak to jest oś symetrii, i to taka, wiecie, wielokrotna, wszak chodzi o skomplikowane konstrukcje, tu, w zakresie fizycznie dostępnym nie ma bytów elementarnie prostych – to taka chwila ma znaczenie. Nie tylko dla samego zaistnienia i wynurzenia się spod poziomu, ale dlatego, że ten szczególny punkt w postaci "zapętlenia", węzła zmiany – że to się pokazuje. Również

267

Page 268: Kwantologia stosowana

dość szczególnie. Pokazuje się mianowicie tak, że – zmiana znika z obserwacji. Jej w postrzeganiu zewnętrznym nie ma.Mówiąc nieco górnolotnie - a co, chwila szczególna, to i opis musi być adekwatny – samodzielne i samorządne kwanty, choć przymuszone do działania w zmianie, wystawiają w takim momencie transparent i oznajmiają, że: tutaj jesteśmy i takie jesteśmy.

Może nie do końca jest to transparent, może nie jest widoczny, ale jest sygnał - przez brak sygnału - że w zmianie został osiągnięty punkt węzłowy. Że symetria tego momentu jest taka, że zewnętrznie nic nie widać. Że, ujmując to jeszcze inaczej, wewnętrznie i w konkretnym fakcie zmiana zapełnia wszystkie wolne miejsca i jest idealne pobieranie i tracenie - że jest równowaga ewolucyjna obiektu w pozyskiwaniu i traceniu kwantów. I że na taką chwilę węzłową jest pełna symetria. A jak symetria, to punkt. A jak punkt, to nie do rejestracji.Takie zdarzenie, co zrozumiałe, to rzadkość, ale zauważalna. No i jak już się trafi w tej widowiskowej postaci, czyli, że nic nie da się zobaczyć, to oddziałuje. Mocno i fundamentalnie. Przecież tu w grę wchodzi zasada świata.

Punkty węzłowe – punkty milowe zmiany.

268

Page 269: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 6.7 – Umysł samobudujący się.

... Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie. Co prawda temat miał być inny, ale niech tam. Uprzedzam jednak, że zaskoczyliście mnie tym zagadnieniem, nie przygotowałem się. Dlatego musicie nastawić się, że to będzie duża improwizacja. Postaram się powiedzieć wszystko, co wiem, ale to może być lekko nieskładne...

Wiecie, to, co nosimy w głowach, te wszystkie komórki, a także ich abstrakcyjna zawartość, to rzeczywiście fascynujący temat, dlatego nie dziwię się wam, że jesteście zaciekawieni. Dużo już wiadomo o funkcjonowaniu tego organu, dużo się praktycznie każdego dnia, ale też nocami, poznaje, jednak sporo jeszcze do zrobienia. Banał, ale z gatunku prawdziwych.Czekajcie, to wstęp, od czegoś przecież trzeba zacząć. Musi być i wstęp, i rozwinięcie, i zakończenie, albo jakoś podobnie. Chyba na lekcjach jeszcze tego uczą, co? Dobrze, nie wnikajmy w szczegóły. Co sprawia, że możemy się uczyć, a zwłaszcza, dlaczego sami siebie możemy zmieniać? To rzeczywiście fundamentalne pytanie, wszystkie pozostałe są tego pochodną. Jak powiedziałem, postaram się jakoś z tematem się zmierzyć.

Zacznę od przykładu, to nam pomoże. Sprawdzian, wy to znacie, i ja się z tym męczę. - Prawda, masz rację, za to mi płacą. Ale, mówiąc szczerze, to różnica między nami jest tylko czasowa: ja oceniam te wasze super literackie grafomaństwo w chwili teraźniejszej, wam za nie zapłacą kiedyś. O ile, co zrozumiałe, będziecie mieli okazję z obecnie wypracowanej wiedzy skorzystać. Jak patrzę na statystyki i widzę, że co trzeci młody przesiaduje u rodziców, bo pracy nigdzie po horyzont, to zaczynam powątpiewać, czy moje ocenianie waszych intelektualnych wypocin ma większy sens. Pewnie, że mógłbym sobie to odpuścić i od razu wpisać wam pałę, tylko, widzicie, jakoś mnie inaczej wychowano. Taka skaza z przeszłości...Ej, nie zagadujcie, bo lekcja się skończy i tego umysłowego dziwu nie omówimy nawet i pobieżnie. Co w tym przykładzie jest istotne? Że jest, z grubsza biorąc, ciąg wydarzeń, które razem stanowią w rzeczywistości fakt. Fakt, który zarazem tę rzeczywistość zmienia. To w umyśle, a w węższym znaczeniu w mózgu, czyli w zakresie jakoś tam fizycznym, przebiega dokładnie tak samo. W każdym postrzeganym procesie można takie etapy wyróżnić.

Otóż warto prześledzić cały ciąg zdarzeń. Uczymy się, ja wam coś z kolejnych tematów staram się w głowy wbić, z trudem bo z trudem, i czasami bez szansy na powodzenie, ale załóżmy, że się udaje. No i, żeby sprawdzić, co tam zostało z tej mojej pogadanki w komórkowym głębokim zakresie waszych mózgów, mam zalecone okresowo sprawdzić to słownie i pisemnie. Odpytywać nie lubię, wiecie, ale sprawdzić muszę, właśnie za to mi płacą. W końcu muszę coś dyrekcji pokazać, jak o postępy klasowe spyta.

269

Page 270: Kwantologia stosowana

Co się dzieje po ogłoszeniu sprawdzianu? Ja sygnalizuję, z jakiego zakresu będzie, a wy siadacie i uczycie się. Uczycie się - no, bez takich. Nie z nami te numery, co? Jedni, wiecie którzy, faktycznie przysiądą i powtórzą materiał, inni będą liczyli na swoją zawodną pamięć i los szczęścia, a pozostali oleją ciekłym moczem, bo co to ma za znaczenie. Ważne jest to, że zachodzą realnie, podkreślam to i zwracam na to uwagę, liczne, mniej lub bardziej liczne zdarzenia w powiązaniu z przyszłym a koniecznym stanem, który nazywa się tak jakoś znajomo, czyli sprawdzianem, kartkówką. Zauważcie, zdarzenie jest tylko zapowiedziane, raczej pewne, a wy się jakoś szykujecie na jego zaistnienie. Owszem, może być tak, że zachoruję, dyrekcja coś ogłosi i sprawdzian przejdzie bokiem - albo wyląduje na boisku szkolnym ufo i w tych okolicznościach sprawdzian też was ominie. Z czego i ja, i wy będziemy radzi.

Ale pomińmy losowe i niemożebne zdarzenia, analizujmy dalej. Liczą się te wspomniane czynności przygotowawcze. Jedne sensowne, inne z pozoru głupie, ale liczą się. Dlaczego? Ponieważ zmieniają świat i was, to jest istotne. Każde zdarzenie, nawet pozornie niemądre, na przykład magiczne czynności, które mają pomagać, to jakoś zmienia stan świata, wszystko się liczy. Coś zrobicie, a to coś zostanie w postaci śladu w świecie. Zbiór tych czynności łącznie wyznacza to, co się ostatecznie zadecyduje na sprawdzianie: albo będzie ocena z przedziału pozytywnego, albo nie.

Zauważcie, wszystko, co prowadziło do tego momentu, do zdarzenia w chwili "teraz", w czasie "sprawdzianu", to był etap przygotowawczy i niezbędny, żeby ten fakt uzyskał realną postać. Jest klasówka i jest namacalny fakt w postaci kartki, który świadczy o tym, czy to wcześniejsze miało sens. Czy ja, męcząc się z wami, nie zdzierałem gardła daremno, czy wy z tego coś wynieśliście, co kiedyś być może wam się przyda. Chwila "teraz" jest skutkiem poprzednich stanów i zarazem etapem początkowym dalszych. Znów zwracam wam uwagę na ciąg zdarzeń, on jest istotny. Kartkówka się skończyła, zebrałem wasze dzieła odtwórcze, oceniłem w mękach i ślepiąc nad bazgrołami – i sprawa doszła do finału. Ten etap się skończył, jest znów realny, fizyczny fakt w postaci oceny wpisanej do dziennika. Tylko że to ma skutki. Ocena, czyli efekt działań, w tym przypadku oznacza, że albo można się cieszyć i odfajkować już temat, albo trzeba się od nowa męczyć i poprawiać. - Stan zaszły w kolejnym się odbija i go warunkuje.

I teraz przenieście to na działanie umysłu. Oczywiście pomijamy w tej chwili wszelkie biologiczne poziomy, omawiamy to jedynie jako ciąg zjawisk. Oczywiście trzeba dodać, że to dzieje się fizycznie, na jakimś tam nośniku, że każda myśl i każdy przebieg dokonuje się nie w abstrakcji, ale rzeczywiście. Przecież, nie muszę tego chyba podkreślać, nie ma procesów w próżni. Nie ma nośnika, nie ma nic - nie ma żadnego zdarzenia.Czyli jest jakiś fakt w umyśle, dowolny mądry czy głupi fakt, ktoś analizuje byt albo niebyt, ktoś inny wyobraża sobie pupę koleżanki pod prysznicem – nie ma znaczenia, to zawsze jest na realnie jakoś tam biegnącym poziomie proces namacalny, mierzalny. I teraz ktoś z

270

Page 271: Kwantologia stosowana

takim przebiegiem postanawia, że – załóżmy optymistycznie – że się weźmie i do poprawki ze sprawdzianu faktycznie ustawi. Tak mu się to dziwnie zachce. Wiem, że to dziwne, ale jak rok się kończy i w perspektywie kłopoty z przejściem do następnej klasy są poważne, a do tego rodzina popędza i kieszonkowe ogranicza, to i taki dziw w naturze rzadko spotykany może wystąpić. No i ten obywatel postanawia się nauczyć. Znów gromadzi książki i nawet robi notatki, słowem teraz pilnie i porządnie ustawia sobie w czasie "przed" poprawką rzeczywistość. Stworzył warunki, które w efekcie, w trakcie uczenia się, zmieniają go. I to głęboko. To ma miejsce, powtarzam, w każdym czynie, w każdej myśli, ale jeżeli to podbudowane jest warstwą emocjonalną, a przez to "gorącą" dla tego osobnika, to efekty końcowe są znacząco lepsze. Po prostu, suchy i nudny, nie ma co kryć fakt, takie coś zapada w pamięć płytko, jest reprezentowane lokalnie, a przez to później trudno to odszukać. Co innego z szeroka akcją uczącą, to idzie po wielu poziomach, niesie ze sobą liczne skojarzenia, więc w razie potrzeby niemal samo pcha się do odpowiedzi.Rozumiecie? Cały cymes uczenia się polega na tym, żeby zapamiętać w kontekście, w powiązaniu z licznymi odniesieniami. Jak jeden się z tego fakt wykruszy, dramatu nie ma, bo inna drogą dotrze się do potrzebnej informacji.

Ale, i teraz najważniejsze, zauważcie, że w trakcie takiego mocno świadomego działania, w całym ciągu zachowań, które są nakierowane na osiągnięcie celu, rozum, cała osobowość ulega zmianie. Był stan przed chwilą "teraz", w tym przypadku poprawką, cały ciąg różnych zachowań, który miał doprowadzić do zmiany – no i ten ciąg faktów w realnie pojętym działaniu doprowadził do tej zmiany. Osobnik jest już kimś innym. Chciał zmiany, prowadził przygotowania po stronie "dochodzącej" do chwili teraz, no się zmienił. Co potwierdza zbiór faktów z momentu sprawdzianu. Teraz, jako sprawdzający, faktycznie mogę poprawić ocenę, bo widzę efekty nauki. Mówiąc inaczej, teraz strona "po" sprawdzianie zaświadcza realnymi skutkami, że zmiana w układzie wystąpiła.

Istotne jest tutaj to, że własnym zachceniem, albo też przymuszony zewnętrznie okolicznościami, że osobnik podprowadził się sam aż do chwili teraz, w której to chwili na jego poziomie świadomym zaszła zmiana, coś się realnie pojawiło, coś nowego w umyśle zbudowało, i przeszło na stronę "po", do historii. Ale, zauważcie, sytuacja się radykalnie zmieniła. Wcześniej było tylko zachcenie, owszem, jakoś fizycznie reprezentowane w umyśle. Ale nie było faktu. Jednak się to zachcenie zebrało "w kupę", z kilku elementów złożyło w jedność fizyczną, a to już zmieniło stan całego układu. I teraz w dalszym przebiegu fakt zaistniały może realnie i namacalnie wpływać na to, co się w kolejnym kroku może pojawić. Jak jest to stanowcza sprawa i wola nauki, to taki osobnik się do kolejnego sprawdzianu godnie przygotuje, a nawet będzie to mu sprawiało przyjemność. A jeżeli w całości był to tylko stan chwilowy i byle jak zrobiony, to można w przyszłości spodziewać się kolejnych akcji poprawkowych.

Obecnie przenieście ten obraz już na całość funkcjonowania umysłu,

271

Page 272: Kwantologia stosowana

tak poprzez całą waszą życiową drogę. Coś się dzieje w chwili tak definiowanej "teraźniejszości". Dowolnie co, każda myśl. I ona się dzieje na nośniku fizycznym. Raz nieświadomie, czasami bardziej na cel nakierowana, ale się dzieje. I zawsze to dzieje się jako fakt przejścia przez ową chwilę "teraz". Czyli dzieje się w świadomości osobnika. I to zostawia ślad, zawsze zostawia ślad. A skoro ślad, to znaczy, że każdy stan zaszły, każdy pomyślany stan zmienia ten mózgowy konstrukt, zmienia się w trakcie zachodzenia zmiany. Coś w chwili "przed" było, przeszło przez "teraz" – i po drugiej stronie jest tego efekt. Jeżeli działo się to świadomie i z nakierowaniem na osiągnięcie calu, to efektem też jest pożądany skutek. Jeżeli w procesie była chaotyczność, nieświadome elementy, to skutkiem też jest bezład i zagubienie w świecie. Ale zawsze, zawsze jest to już inny osobnik, każdy zaistniały fakt go zmienia. Umysł zawsze sam siebie w działaniu tworzy, sam siebie zmienia – i sam siebie przekształca. Im więcej w takim działaniu sensu, tym na końcu więcej dopasowanych do otoczenia rezultatów, tym większy na wyjściu uzysk z włożonej pracy. I o to w tym wszystko chodzi, sami to przyznacie.

Wiecie, jest taki odwieczny dylemat, który z pojęciem wolnej woli się łączy. Czyli, czy możemy, jako jednostka, wybierać, czy jestem swobodny w działaniu? Każdy z was się z tym zagadnieniem w jakiejś formie spotkał. To fundamentalnie wiąże się z tym, co przed chwilą mówiłem. Czy mamy wolną wolę? Tak. Ale problem w tym, że wybór się zawiera w kilku, dosłownie w kilku elementach. Jak to się powiada, wolna ręka, ale w trybach. Zastanówcie się, przecież, logicznie biorąc, jesteśmy tym, co się zawiera w naszych abstrakcjach, nasze działanie wyznacza to, czym jesteśmy zabudowani, to nas determinuje. Czyli przeszłość posiada nas i nasze zachowanie na własność. - A przyszłość to stan jeszcze nie zaistniały, potencjalność maksymalna. Oczywiście potencjalna w danych okolicznościach, wszak własności świata się nie przeskoczy, trzeba oddychać, jeść i tak dalej. Po jednej stronie utwardzone w swoim kształcie fakty, po drugiej nieprzewidywalność – po jednej w pełni ustalony stan, po drugiej nic pewnego. Gdzie więc tu miejsce na wybór, gdzie ta wolna wola osobnicza czy zbiorowa? A przecież w każdym z nas odczucie tego wyboru istnieje, stanowi o nas. Czy to złudzenie?

Zastanówcie się, nie będziecie w tym pierwsi, ale warto. Odpowiedź jedynie możliwa, która nie neguje wolnego wybierania jest taka, że ten wolny, w jakimś zakresie wolny wybór, że to dokonuje się – że jest jedynie możliwe w też jakoś tam zdefiniowanej chwili "teraz". Nie chcę wchodzić w fizyczne lub filozoficzne rozważania, co jest chwilą teraz, a co nie może być, to mniej więcej można uchwycić w analizie. I to w takim niebywale wąskim zakresie, który zajmuje w polu świadomości rzeczywiście kilka faktów, że to jest ten zakres swobodnego wybierania. Niewiele, ale to nie jest całkowita, pełna determinacja. Przeszłość "podpowiada" pewne rozwiązania, wynosi to na poziom świadomości, jest tego kilka faktów, no i osobnik może i musi wybrać z tej "palety" drogę postępowania. Umysł "po cichu" i podprogowo przygotowuje, zestawia etap wstępny, ten "przed", a byt

272

Page 273: Kwantologia stosowana

w chwili "teraz" decyduje. I za moment, już krok dalej, jest wynik w postaci podjętej decyzji.Z energetycznego punktu widzenia, takiego, rozumiecie, gdzieś tam na samym dole, ta chwila "teraz" to jedno - dosłownie tylko jedno tyknięcie, na tak minimalnym zakresie to się dzieje. Przechodzenie z przyszłości w przeszłość to "pasek" szeroki na jednostkę. Mało i bardzo mało, ale nic więcej nie ma. I warto sobie to uświadomić.

Zasadniczo można powiedzieć, że każda nasza chwila teraz jest jeno wstępem do dalszego, i to prawda. Albo świat za nas tworzy warunki "przed", które w chwili teraźniejszej nas budują, nasze ciała, to w początkowym okresie, lub nasze myślenie, to później – albo sami tak działamy, żeby się zmieniać. Jeżeli zadalibyście to pytanie na lekcji religii katechetce, to ona wam powie, że całe życie to jest nic innego, jak etap przygotowawczy do "dalszego", i z jej punktu widzenia będzie miała rację. Co ja o tym sądzę? Cóż, powiem, bo do dzwonka jeszcze trochę czasu jest, ale nie liczcie na dużo. W końcu jestem w pracy, a dyrekcja ma swoje uszy. Nie, to nie oto chodzi, że się obawiam, ale jestem jakoś osadzonym w tej mojej rzeczywistości i nie chcę tego tracić z tak głupiego powodu. Natomiast powiem wam, że na szczęście, kiedy mi przychodziło spełniać obowiązek szkolny, to takiej głupoty nam nie serwowano. Były oczywiście inne, ale nie takie. Powiem, że wam współczuję, naprawdę. Jako ludzie, i to w czasie kształtowania się waszego "teraz", chwili, która zadecyduje o waszym dalszym życiu w sposób zasadniczy, że jesteście obecnie poddani bardzo sprzecznym sygnałom, które mocno deformują postrzeganie. Ja tego nie miałem, i to było wartością. Czym to grozi? Jak was obserwuję, przecież z daleka w sumie, widzę trzy generalne kierunki zachowania: ucieczki, akceptacji oraz stan nijaki, bierna obserwacja. - Oczywiście ucieczka od zabudowywania teraźniejszości abstrakcjami, które mocno wobec tej rzeczywistości są niestosownymi, to postawa najlepsza. Co prawda lepiej dążyć do złudzenia, niż szamotać się w pustce, ale jeżeli można budować się logicznie, to po co korzystać ze zdeformowanych pojęć, prawda? A z tego obszaru wielkiej i pomocnej życiowo logiki spodziewać się nie możecie.Druga postawa, akceptacji, też nie jest złą. Może to was zaskoczy, ale faktycznie lepiej coś wybrać, jak pozostawać niezdecydowanym. Lepiej nawet w ważnej chwili rzucić monetą i pójść w losową stronę – jak pozostać i się męczyć w niezdecydowaniu. Trzeci stan bowiem jest najmniej komfortowym, gwarantuje ciągłą szarpaninę i utratę w codzienności tak potrzebnej energii. Jeżeli już budować siebie, to z sensem. A przecież po to o tym wam mówię, że każdy z nas rzeczywiście i w każdym momencie sam siebie buduje. Jesteśmy zawsze w stanie teraz, a przez to możemy zmienić to, co będzie. To nie jest łatwe, już to wiecie - ale możliwe. Przeszłości nie zmienimy, ale wykorzystać ją możemy. Czyli na bazie zaistniałego tworzymy warunki do przemiany w "teraz" i idziemy dalej. Lub poprawiamy tak długo, aż sprawdzian zaliczmy.

W końcu przecież chodzi o to, żeby "zaliczyć".

273

Page 274: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 6.8 – Zmysłowy dodatek.

Nie ma co, ogólnie postęp wszechświatowy zachodzi. Tak, prawda, nie ściemniam, nowoczesność w każda stronę się szerzy. Nie wierzycie? Nic podobnego w wasze patrzałki nie wleciało, powiadacie - żadnego postępu nie zauważacie? To ja wam powiem, że chyba źle na te swoje zmysłowe podłączenia do rzeczywistości patrzycie, sensu głębokiego w serwisach wiadomościowych nie chwytacie, ot co. Prawdą jest, że to generalnie i po całości głupotą ociekające, tego bez uszczerbku na duszy ciurkiem wchłaniać nie sposób, jednak niekiedy, tak chyba z przypadku, coś się w okienku ważnego ukaże.No i wyobraźcie wy sobie, że wczoraj, a może wcześniej, taka się w tym suflowaniu wiadomości ze świata ciekawostka pojawiła - że będą nowe zmysły. Znaczy się, inaczej do otoczenia się będzie można tu i tam podpiąć, rozumiecie?

Rozumiecie, ja też rozumiem. Ale pytacie, po cholerę wam jaki wtyk zmysłowy dodatkowy? Czy to, pytacie, przyrodzonych pięciu, a może i sześciu, jak głębiej poskrobać, czy tego nie wystarczy? Chodzi z okolicy do innej okolicy byt człowieczy, fakt i oczywistość, bywa, że o coś zahaczy lub w coś wdepnie przez nieuwagę, ale normalnie i po większości, to zmysłowe wtyczki się potwierdzają, dają żyć oraz innym istnienie umożliwiają. Po co więc, dalej się dopytujecie, w życiorys osobniczy takie nowinki wprowadzać?No i tu, widzicie, wasze zwątpienie w postęp jest nieuzasadnione - a nawet i zgubne ono może być. Tak, nie dziwicie się, nie negujcie i nie odrzucajcie zmysłowego dopełnienia, to konieczność. Taka się potrzeba szykuje na czas nadchodzący.

Wy sobie weźcie tak na początek myślenia stan i możność obecną, i co widzicie? Coś tam widzicie, nie ma co zaprzeczać – ale czy się zastanawiacie, co wy widzicie? Czy macie uświadomienie, że widoków w takim patrzeniu mało i maleńko, że przez szparkę szeroką tak na kilka milimetrów wy zerkacie w otoczenie, ha? A w innym zakresie, tego, no, widma promieniowania, że tam bezużyteczne całe rejony są drgań i ze je można do obserwacji świata zaprząc, wiecie o tym? A czy myślicie, że inne zmysłowe dziurki, przez które umysł nasz ten codzienny doznaje i poznaje wszelaką bytowość, że to wielkie, że w możliwości szerokie zaopatrzone, co? Imaginujcie wy sobie, że nie i nie, że to każdorazowo wąski pasek z wielkiego zakresu, wycinek ze zbioru. Czyli, rozumiecie, jest zapas, jest możliwość, jest coś do pozyskania w celu wiadomym.

W jakim celu, pytacie, wy celu nie widzicie, mówicie. Dla was to w swojej poszerzonej zmysłowej reprezentacji dalej zbędne, dla was w tym jaka zboczona nadpotrzeba się pokazuje - dla was to zupełnie i na zawsze niepotrzebne.Oj, wy, tacy owacy, wstecznie do nowości ustawieni. Wy się swoim i konserwatywnym światopoglądem nic a nic w ważności zagadnienia nie

274

Page 275: Kwantologia stosowana

wyznajecie, w swoje zaprzeszłe ewolucyjnie możliwości spojrzeniem kierujecie, a z widoku wam najważniejsze umyka, takie życiowo i po wszystkiemu najważniejsze. Rozumiecie, najważniejsze.

Widzicie, sprawa w tym, że człowiek czas jakiś już temu z jaskini był wylazł, tak mu się prehistorycznie zrobiło, że świat zwiedzać postanowił. Po jakiego on tak w ten świat polazł, to trudno dziś w całości wiedzieć, ale wylazł. No i my dziś skutki tego konsumujemy i czasami mamy zgagę. A to jakaś cegłówka z dachu spadnie, a to na drodze mechaniczność pojazdowa się nieoczekiwanie pokaże, tak że w umysłowości brak sekund na cofnięcie się, a to jakaś energetyczna elektryka po drucie płynie i nas niewidocznie kopie – sami znacie, sami wiecie. A z czego takie zaskakujące zachowanie świata się dla nas bierze, co? Świata za jego drgawki kwantowe nie ma co obwiniać – on nic o naszej bytności nie wie, świat ma nas po całości w swym nosie, a może i głębiej, rozumiecie. Nie ma co owijać w słownictwo i dowodzić wyższości obecnego nad możliwym, bo obecne jest, tak po prawdzie, mocno w swojej budowie wadliwe i ograniczone. Tu nie ma pytania, czy to warto poprawiać, nowości podpinać, jednoznaczna i oczywista sprawa jest - trzeba. I tylko zagadnienie techniczne się pojawia, co i gdzie sobie wetknąć.

Dalej się upieracie, że aktualność starczy, że może ona taka nawet i wadliwa, niepełna, że powolna, ale że przecież są inne dodatki i przyrządowe uzupełnienia. Po co sobie coś doczepiać, jak wystarczy jaki miernik do druta podpiąć i będzie widome, że tam prądowość w kierunku płynie; wystarczy uważność zachować i drogę można przejść nawet w poprzek, o ile policyjna osobowość tego nie obserwuje. Dla was dalej nadmiar zmysłowy niepotrzebny.Oj, zatwardzialcy z was, niepoprawne osobowości swoje pokazujecie. Powiem wam, że przy takiej do świata widoczności szybko się z tego tutejszego wykasujecie. Nie inaczej będzie, mówię wam.

Widzę, że trzeba wam wszystko jaskrawo pokazać, bez tego zmysłowej dostawki nie zauważycie w jej konieczności.Weźcie wy sobie w obserwację taką okoliczność. Ot, było kiedyś tam w przeszłości, że nasz praprzodek zapalał jaskiniową latarnie, tak ognisko znaczy się podpalał. I co, powiecie, w tym dziwnego, niech sobie podpala. Tylko, widzicie, on tam sobie w przeszłości jasność ogniskową załatwiał przez takie lub owakie czyny, a my dziś widoki jasnościowe zapewniamy rozpalając stos atomowy. Niby to inny fakt dziejowy, niby podpalenie stosu drewna w jaskini i stosu atomów to daleki od siebie moment w dziejowości ogólnej - ale zauważcie, że podpalający jest ten sam. Po komórkowe szczegóły i zmysłowe wtyki ten sam, chwytacie? Wiedzy o świecie poza jaskinią przybyło, ale w reakcjach każdy z nas ciągnie wszystko to, co tamten jaskiniowiec posiadał, nic więcej nie doszło. No i teraz sobie zaprezentujcie, że jest ten atomowy kocił, że się w nim atomy różne rozpędzają tak, że tego dojrzeć nie można – no i jest problem. Jaki, pytacie? A bo to trzeba przyrządem badać, a bo to coś się w tym atomowym przepisie na jasność coś może pomieszać – a bo to człek nadzorujący ma swoje powolne patrzałki – a bo to w mózgowiu tego nadzorcy musi się informacja pojawić, że coś nie tak

275

Page 276: Kwantologia stosowana

poszło – a bo to on musi sytuację przemyśleć – decyzję podjąć – a to rękę czy inną kończynę uruchomić... Sami widzicie, że to trwa i trwa, a tam ta atomowa kipiel już się z kotła wylewa. A przecież w tym przyrządzie może strzałka się nie tak ustawić, a przecież taki obserwator nadzorujący może się zestrachać i w kącie się będzie na wszystko wypinać – a to wszelakie inne może się zadziać. Czas tak potrzebny na reakcję dawno minął, a jej nie ma – i co teraz w swym zatwardzeniu na postęp powiecie?

Nie ma, widzicie, wyjścia. Można osobiście dodatkowe zmysły sobie nie fundować i uważać to za fanaberię - można. Ale zbiorowo już na taką postawę nas nie stać, nie wolno odrzucać czegoś, co wspomoże w kontrolowaniu świata w jego najszybszych i skrytych dla nas dziś rejonach – po prostu nie można tego odrzucić. Zauważcie, że obecny czas reakcji w świecie, który technicznie sobie sami budujemy, to coraz mniejsze przedziały, tu już pośrednictwo przyrządu zupełnie nie wystarczy, od chwili pomiaru do reakcji zrealizuje się bardzo długi odcinek czasu, którego nie wolno tracić – bo to być albo nie być, rozumiecie? Najlepiej bezpośrednio i maksymalnie "od razu", więc w najkrótszym od zaistnienia faktu czasie dokonać potrzebnej korekty – a to może zapewnić osobiste, zmysłowe obserwowanie zjawisk. Każdy pośrednik, co by nim nie było, obserwuje świat po swojemu i dla siebie, a tu liczy się maksymalna dokładność, liczy się każde tyknięcie zmiany, ponieważ świat pędzi – coraz szybciej pędzi.

A weźcie jeszcze i to pod uwagę, że nie tylko o szybkość reakcji w chwili stresowej chodzi, ale również o poszerzenie zakresu takiej obserwacji. Obecnymi zmysłami można odebrać mało, tego podkreślać nie trzeba - a jeżeli coś się ważnego dzieje daleko? Gdzieś tak na krańcu skali, to co, tylko przyrząd? A jak narzędzie nie włączone, jak sfiksowane w swoich wskazaniach – no i przede wszystkim, nawet jeżeli sprawne, to pozostaje pytanie, co ono tak naprawdę pokazuje i co to za wiadomość? Jeżeli można daleko i głęboko, jeżeli można to poprowadzić osobiście, to warto taką szansę wykorzystać. - Dla wiedzy, co się w tych innych regionach dzieje, a po drugie, żeby w razie czego być przygotowanym. Prawda?

Jeszcze widzę, że się zastanawiacie, jeszcze się wahacie, czy taka zmysłowa rozbudowa jest konieczna. Już widzicie, że to niezbędne w okolicznościach, że wspomoże, że inaczej można istotny element się w otoczeniu dziejący przeoczyć lub nie docenić – ale cielesnej się zmiany obawiacie. No i najpoważniejszy dylemat wyciągacie ze swego arsenału obronnego: czy to będzie jeszcze człowieczy byt?Ech, wy, tacy owacy, a co to ma za znaczenie? Czy liczy się taka i na zawsze taka sama cielesna konstrukcja, czy to, że ta struktura może istnieć? Przecież, uwzględnijcie to w swojej ostrożności, że w przypadku błędnego czytania świata, w przypadku spóźniania się z reakcjami na tempo zmiany – że to takiego niedopasowanego szybko, i szybciej niż wam się wydaje, że takiego opóźnionego w rozwoju ze świata usunie. Nie ma pytania, powtarzam, czy się przebudowywać i dodawać możliwości, co najwyżej można pytać, w jakie konkretne, do czego służące zmysły się wyposażyć. - I jak generalnie przebudować

276

Page 277: Kwantologia stosowana

ciało, żeby dalej istnieć, żeby dalej w rzeczywistości działać. Tu nie ma wątpliwości, bez tych zmian, zauważcie, z tym swoim nagim i wątłym ciałem daleko się nie posuniemy. Jeżeli tutejsza bytowość, ponoć tak istotna dla świata, ma przetrwać, to trzeba zmienić tak generalnie wszystko, żeby wszystko po staremu pozostało. Dodatkowe zmysły to mały pikuś w tym działaniu, w sumie chodzi o całościowe przebudowanie się. I to jest możliwe.

I to jest konieczne. Rozumiecie? Żeby kołyska grobem się nie stała i czarną dziurą, dołem, w którym się polegnie – żeby nie skończyło się to za najbliższym zakrętem, przebudowa jest koniecznością, nie ma wyjścia. Możecie się na to obruszać, swój absmak w sprawie ciał modyfikowanych ogłaszać, możecie przyrzekać, że wy nigdy, że nie i nie – ale jeżeli będziecie się przy może i przyjemnym starociu po całości upierać, cóż, marny wasz los.

Postęp, widzicie, się panoszy wszędzie, nowości podrzuca, to i też inne podsuwa do wykorzystania. To może nie zawsze jest tak dobre, jakby miało być, wszystko prawda, ale nie ma już wyjścia. To się w tej tam kiedyś jaskini zaczęło, ten jaskiniowy osobnik rozpalił to ognisko - no i tak to trwa wiekami. Czasem się polepszy i cieplej się zrobi, czasami wybuchnie i jest nieprzyjemność. Ale, widzicie, do jaskini nikt wracać nie chce, generalnie za postępem idzie. No i dlatego nie ma odwrotu, trzeba na wielość zmysłowego patrzenia w świat się przygotować – to już się zaczęło.

Zamysły – tak, wypaczenia – nie.

277

Page 278: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 6.9 – Czas-i-przestrzeń.

Są na świecie sprawy trudne, wiadomo. Jednak centrala przesadza w tej swojej aktywności, co by wszystko wyjaśnić.Skierowali na odcinek zmysłowy, dobrze, nie narzekam. Przesyłam na adres spostrzeżenia, przekładam z miejsca na miejsce elementy oraz karteluszki, nawet dźwigam co potrzeba i nie potrzeba, niech sobie będzie. Powiedzieli, że mam się przyglądać i doglądać, to się tak po całości i detalicznie przyglądam i doglądam, a co. Raportować i notować kazali, raportuję i notuję, bo ja tam prosty skryba jestem i mi takie coś niestraszne. Wiadomo, praca jest, to trzeba ją jako tako i ku chwale w godzinach urzędowych opędzać.Ale, widzicie, zwierzchność centralna ostatnimi czasy się jakaś w tej swojej działalności nadzorczej dziwna zrobiła, domaga się sama chyba nie wie czego. Piszą zalecenia i piszą, co człowiek sobie w robocie za biurkiem siądzie, co te zmysły do świata ekranowo i też mikrofonowo podłączy, zaraz telefon albo i drukarka hałasuje, że w tym a tym kierunku trzeba się ustawić, tu namierzyć, tam zobaczyć – słowem, wiecie, zamieszanie po wszystkim. Tak na moje oko, lewe i prawe oko, to w tej sile kierującej jakieś niezwykłe procesy się lęgną, coś się tam dzieje niedobrego. Ale, wiadomo, ja tam skromy skryba jestem, więc się nie wtrącam, przecież kierownictwo zawsze ma rację, prawda?

Tylko że, widzicie, tak mnie czas temu nadrzędność ta kierująca na odcinku polecenia zażyła, takie jakieś zlecenie służbowe dostałem, że nie wiedziałem zwyczajnie, jak się z tego wyswobodzić. No bo, sami powiedzcie, przychodzę kiedyś tam do swojego kącika i tekst na biurku taki widzę. Że mam zbadać, rozpoznać i przenikać, co to takiego czas i co to takiego przestrzeń. Centrala, widzicie, się tematem zainteresowała, że często takich terminów używam, że w takie coś sprawozdania opatruję i że nie podaję objaśnienia. No i kierownictwo się domaga, żąda, w trybie natychmiastowym chce, żeby podać nazewnictwo i paragrafy, żeby wyjaśnić i podstawy pokazać. I tak dalej, tym podobne się domaga.Słowem, chce poznać, co to czasowość i przestrzenność. I jak tu w zdolności kierownictwa nie zwątpić?

Nic to, myślę sobie, nadrzędność oczywiście rację swoją zaposiada, interesem się nadrzędnym kieruje, wszystkim zarządza. No i pewnie, myślę sobie, ona zwierzchność taka zagoniona, zapracowana jest, no i się pewnie zmyliła w adresie oraz z zapytaniem. Notatkę zwrotną napisałem, po linii służbowej. Że rozumiem, napisałem, że przyjmuję, że wykonam. Ale to, pisałem, najpewniej jakaś szczególna okoliczność zaszła, bo ja etatuję tak zmysłowo, na odcinku styczności z rzeczywistością, więc tylko się punktami czepiam świata i żadnego ogólnego spojrzenia w temacie i na temat nie posiadam. Że, pisałem, najpewniej sprawa tyczy działu interpretacji, pewnie i archiwum, a może i innych. Niech szefostwo

278

Page 279: Kwantologia stosowana

sprawę jeszcze raz ze sobą przedyskutuje, niech ustali, niech jaki inny dział do tego zadania adresuje. Bo ja, pisałem, czyli wtyczka do otoczenia, się adekwatnie do tego nie stosuję.

Co ja tu wam będę streszczał moje operacje na czasie i przestrzeni pracowniczo biurowej, detalami ściskania i rozciągania zagadnienia i sztuką pisania odwołań na odwołania zanudzał. Powiem tylko, że w tydzień się zwierzchność na pierwszą notatkę wyrobiła, ale później to i po miesiącu niekiedy jej zeszło. Nie chwalę się, w literaturę biurową się wprawiłem. W sumie kilka miesięcy proceder pisania tu i tam trwał, akta sprawy pęczniały i wydawało się, że już centrala o sednie dawno zapomniała i że o czas tudzież przestrzeń więcej u mnie pytać nie będzie. Nie doceniłem, niestety.

Otóż, widzicie, zwierzchność chyba w swoim dążeniu do wyjaśnienia tematycznego owej czasowej i przestrzennej faktyczności mocno była utwardzona, widać się jej to zagadnieniem centralnym pokazało.Co tu dużo gadać, najpewniej w swoim manipulowaniu przestrzenią i czasem przedobrzyłem, nazbyt poszedłem w zapętlenia oraz przeróżne zawirowania, paradoksy nadmiernie eksponowałem, i takie tam. No i, rozumiecie, oczekiwanie się wytworzyło i dopominało wyjaśnienia. I zrobił się problem.Do tego doszło, widzicie, że centrala sprawę za priorytet uznała, nagłośniła i nawet środkami ekstra posypała. Tak, sekretarkę dali, stałe a pilne linie służbowe założyli, nawet metry mojego kącika w szerz i wzdłuż powiększyli i kilka biurek z odpowiednim personelem dostawili. No i, sami rozumiecie, kierownikiem istotnego działu w ten to nieplanowany sposób zostałem. A kierownictwo, wiadomo, tak w całości rację ma. Tylko że, powiedzcie szczerze, jak samemu się kierownictwem zostaje, to też ma się rację, co?

Nie powiem, żebym ze szczęścia kierowniczego się unosił, powagę i sytuację rozumiałem. Pocieszające było to, że w czas miniony tak w tematykę już się wgryzłem, chcąc nie chcąc potencjalne kierunki w tłumaczeniu obcykałem, że pisanie wyjaśnienia mogłem się podjąć. I zresztą innego wyjścia nie miałem, sami rozumiecie.Dlatego od razu zamieszanie odpowiednie poszło. Telefon tu i tam, wizyta i rozmowa z tym i owym, jedno polecenie dla sekretarki, też dla innych drugie, no i strona z aktywnością za stroną w akta się zapisuje. Nic to, myślę sobie, jakoś do emerytury na odcinku czasu i przestrzeni dociągniemy, zagadnienie zgłębiając po całości. Nie powiem, tak po roku to nawet wprawy w tym nabrałem, no i pewności w tematyce biurkowania przybyło.Tylko, widzicie, centrala o sprawie nie zapomniała. Dziwne to było i zastanawiające, ale nie zapomniała. Cóż było robić, trzeba było jakieś sprawozdanie z działalności tak w ogóle wypichcić i wykazać po detalu, że dział zmysłów swoje wykonuje i że bardzo potrzebny. Sami rozumiecie.

Czas to złudzenie. Wiecie, od tego wyjaśnienie zacząłem. Że tak w świat otaczający spoglądamy. Ja tam, pisałem, na zmysłowym odcinku to doskonale wiem, ja tylko pojedyncze punkty rzeczywistości sobie

279

Page 280: Kwantologia stosowana

notuję, punkt po punkcie podsyłam informacje na ten temat dalej, w kierunku działu interpretacji i świadomości. No i archiwum. Żadnej czasowej formy i niczego podobnego w tym na zewnątrz nie notuję, i jej najpewniej nie ma i być nie może. Czas i przestrzeń to w nas i wewnętrznie siedzi, jako składanie tych punktów; zbieranie sobie w kawałki i budowanie w całościowe elementy, inaczej to nie może iść i inaczej to nie może się centrali prezentować.

A dlaczego to złudzenie i dlaczego się tak przedstawia? Dlaczego w oglądzie to konieczność? Tu głęboko i fundamentalnie poszedłem, aż do samego dolnego zakresu świata się schyliłem. Otóż sprawa w tym, że wszystko, że tak zwana rzeczywistość, posiada w sobie fakt, tam się dziejący najmniejszy fakt, który się przemieszcza. Sprawa dość dobrze i od dawna znana, czyli wyjaśniać detalicznie nie potrzeba. Chodzi jednak o to, że my, a ja zmysłowo w sposób szczególny, tego poziomu żadnym sposobem sięgnąć nie możemy, to wykracza poza nasze możliwości fizyczne. My, konstrukcja złożona i zbudowana z mnogich elementów składowych, żadnym działaniem technicznym i przyrządowym tej strefy nie uzyskamy – bo wszystko poniżej najmniejszego z tego tutejszego, to w poznanie nie wchodzi. Każdy tutejszy, nadprogowy i widoczny jakoś tam fakt, to złożenie, to wystające w tutejsze, ale z podstawą w zakresie podprogowym, fizyczne cielsko i zbiorowość. A przez to zmiana w toku zachodzenia. Wielowymiarowa zmiana. No i to wyklucza uchwycenie elementu tej zmiany, jednostki tworzącej.

Sprawa, pisałem w sprawozdaniu o czasie i przestrzeni, idzie aż z podstaw, od samego coś i nic. To trzeba tak widzieć, pokazywałem, że logicznie, ale nigdy zmysłowo i fizycznie, można wywnioskować, że w otoczeniu jest "jedynka", najmniejsze z najmniejszych. To za działem interpretacji podaję. Że jest jakieś "coś", energia albo i podobnie, nazwa nie jest istotna, to może być materia. No i jest w kosmosie, też logicznej konstrukcji, "nic", czyli zero, pustka. No i w tym "nic" to "coś" się przemieszcza. Tylko że, i na to zwracam szczególną uwagę centrali, jest to ważne zagadnienie, warte poważnego rozpatrzenia. - Jako dział wstępny, tu zmysłowy, nie mamy możliwości rozbudowanej interpretacji, możemy w zagadnieniu tylko pokazać punkty szczególne, które dobitnie wykażą temat tak zwanego "czasu" i tak zwanej "przestrzeni". Ale jasnym i oczywistym jest, że trzeba to przekazać do innych działów i sprawę przenicować na wszelkie sposoby.

Co tu jest ważne? Trzeba wyjść w analizie od takiego punktu, czyli jedynki matematycznej. - Fizycznie, powtarzam, niedostępnej nigdy, ale koniecznej logicznie. Żeby tutejsze nasze rejestrowanie świata objaśnić.Oto jest takie "coś" jedynkowe – i co? I odpowiedź: nic. Nic o tym powiedzieć nie można. Zupełnie nic. Jeżeli taka "jedynka" byłaby w stanie nieruchomym, co w pustce jest przecież niemożliwe - jednak gdyby bała, to wówczas o czymś takim żadnego sensownego i spójnego logicznie twierdzenia nie można byłoby podać; to sprzeczność. Taki poziom analizy ustala, że w Kosmosie niczego nieruchomego być nie może; w nieskończoności-wieczności nie ma zatrzymania. - Dlaczego? Ponieważ nie ma elementu, nie ma czynnika hamującego.

280

Page 281: Kwantologia stosowana

To pierwszy generalny wniosek. - I dotyczy bezpośrednio pojmowania "czasu" oraz "przestrzeni". Czasu-i-przestrzeni pojmowanych tutaj i teraz, czyli lokalnie - ale również zawsze-i-wszędzie.

Po drugie, warto się zastanowić, co się dzieje, kiedy taka jedynka się przemieszcza. To podstawa zrozumienia "czasu". Centrala musi w swoich analizach to uwzględnić w sposób szczególny.Jest owa punktowa jedynka czegoś - i co się dzieje? Przesuwa się o wartość jeden, o jednostkę. To może być dowolna jedynka, ale warto w opisie pozostać przy raz i na zawsze wyznaczonej jedynce. Czyli operować na wyróżnionym obserwacją poziomie elementem najmniejszym z najmniejszych, cegiełką tego zakresu. I co? Przesuwamy taką jedynkę czegoś o zakres równy tej jedynce. W formie opisowej można to ująć w taki sposób, że miejsce opróżnione jest równoważne jedynce. Że, gdyby jedynka ponownie się znalazła w tym punkcie, miejsce byłoby całkowicie zajęte.Mam świadomość, że brzmi to trochę zagmatwanie, ale centrala musi brać pod uwagę, że chodzi o zagadnienie fundamentalne, które można uchwycić tylko opisem ogólnym i obrazowym.

I teraz najważniejsze - co się dzieje?W tym miejscu, w takim przesunięciu jedynki o jedynkę, aż na takim niskim poziomie należy umieścić "czas" i "przestrzeń" - tu się one zaczynają.Wieczny ruch "czegoś" poprzez "nic" - to w nieskończonym Kosmosie tworzy czas-i-przestrzeń. I wszystko.

Przecież, szanowna centralo, takie przesunięcie wyznacza jednostkę najmniejszej zmiany. Coś przesunięte o jedynkę daje jedynkę czasu, czyli wyskalowanej zmiany. Jest skala i jej "jedynkowa" zmiana, a do tego jest kierunek zmiany. Że w sensie logicznym prosta w takim nieskończonym Kosmosie biegnie z zawsze do zawsze, to prawda - ale w ujęciu dla nas ważnym to jest zawsze odcinek, od do. Z jednostką ten odcinek budującą i – co istotne – z wyróżnialnym w tej zmianie punktem szczególnym: środkiem. A o wyskalowanej zmianie można już w analizie powiedzieć wszystko. Narzucić na tę zmianę rytm, ustalić jego powtarzalność i wewnętrzną dynamikę – i w ten sposób opisywać to, co było i, zwłaszcza, co będzie. I chyba o to centrali chodzi, prawda?

Po trzecie, w trakcie prac analitycznych dotarła do naszej komórki notatka z działu interpretacji, częściowo półprywatna, ale istotna - i dlatego zasługująca na drobną wzmiankę w raporcie. Otóż pojawiła się w wyniku prowadzonych między działami dyskusji, w tak zwanym międzyczasie, sprawa, gdzie w układzie współrzędnych lokuje się odniesienie do czasu? Początkowo wydawało się to sprawą uboczną i zbędną, a na pewno nie skierowana do działu zmysłów, ale ponieważ temat znajdował się "po drodze", dlatego wymaga to choćby skromnego odnotowania.Gdzie tak zwany czas w układzie współrzędnych? Jedyna możliwa dziś odpowiedź jest taka - że wszędzie. Wydaje się to na pierwszy rzut oka dziwne, nawet nie do akceptacji i wręcz do odrzucenia, ale nie widzimy innej możliwości. Owszem, w

281

Page 282: Kwantologia stosowana

samym schemacie, w tej matematycznie wyprodukowanej konstrukcji, w tym wielodziałowym wyniku badawczym, w takim ujęciu nie ma osi dla czasu, dla zmiany. Tylko że, to warto uwypuklić, ta zmiana w takim schemacie jest, jako fakt integralny i na każdy poziomie. Głównie z tego powodu, że nawet samo myślenie o układzie jako całości czy fragmentami, już to dokonuje się, przebiega "w czasie". Również i kreślenie jest zawsze "w czasie". Więcej, namysł matematyczny nie może być skrajnie pozbawiony czasu, ponieważ żaden element w takim układzie nie jest faktem bez zmiany. Wszystko, co się na taki stan sumuje, to albo zmiana jako taka, albo opis zmiany; każdy punkt w układzie to złożenie i tym samym zmiana. Układ jest zmianą, ale również treść, którą oddaje, jest zmianą. To zawsze i tylko zmiana.

Po czwarte, skoro centrala pyta się o tak zwaną "przestrzeń" - to trzeba podobnie odpowiedzieć: to złudzenie.Dokładnie tak samo, jak w przypadku "czasu", również "przestrzeń" to złudzenie. I wynika z tej samej fundamentalnej procedury. Wszak jedynka przesunięta o jedynkę tworzy nie tylko rytm zmiany, ale i buduje przestrzeń. To, co za przestrzeń centrala, umysł nasz na co dzień uznaje. Przestrzeń to wyskalowana zmiana. Jedynka jako taka nie wchodzi w opis i poznanie, jedynki nie ma. Jedynka poznawalna jest wyłącznie logicznie; to podstawa dalszego działania, jednak w liczenie nie wchodzi. Dopiero jedynka w trakcie ruchu tworzy swoim przemieszczaniem się zbiór stanów, które łącznie, jako zbiór, mogą być mierzone lub które budują fakt – fizyczny fakt. Ponieważ zmiana na tym fundamentalnym poziomie jest znaczna, nawet bardzo szybka, to w moim zmysłowym odbiorze, a w konsekwencji też w interpretacji, jedynka w przemieszczaniu się wygląda jak ciało i struktura. Jedynka w trakcie ruchu buduje fizyczną cielesność.Ja widzę, rejestruję swoimi powolnymi zmysłami linię, ale to jeden szybko przesuwający się element – rejestruję ciągłość i konkret, a jednak w ujęciu logicznym to wielość odrębnych punktów, które dla mnie tworzą wrażenie ciągłości przez swój szybki ruch – uznaję coś za jedność, a to wielość zmieniająca się jednostkami, kwantowymi "tyknięciami". I tak dalej.

Szanowna centralo, wszystko, co obserwujesz w otoczeniu, a nawet i w sobie, to złożenie. To ruch jednostki lub kilku jednostek, które skutkiem swojej szybkiej przemiany, budują dla ciebie - dla nas w odbiorze stałość. Nasza opoka, ta twarda w odbiorze opoka materii, którą co dnia i w każdej chwili doświadczamy, to jedynka w trakcie zachodzącej zmiany - to skwantowany ruch.Ponieważ tych jedynek, tych najmniejszych z najmniejszych, których do niczego już nie można rozdrobnić, tych "atomów" jest trochę - a nawet więcej - to w efekcie w tym swoim pędzie nieustająco tkają, i to jest najlepsze określenie, tkają rzeczywistość. To, co dla nas w odbiorze jest rzeczywistością. Tam na dnie jedynka się o jedynkę w ruchu przemieści, a to się zapętli z innymi jedynkami w okolicy – i w naszym zmysłowym, a później logicznym odbiorze to się złoży we wszystko. W nas i świat.

Ostateczny wniosek, który jako poważny kierownik działu zmysłów i

282

Page 283: Kwantologia stosowana

interpretacji danych powinienem złożyć na ręce centrali jest taki, że "czas", to, co za czas się powszechnie uznaje, że to złudzenie. Konieczne, to analiza tego pojęcia dobitnie pokazuje, ponieważ nie możemy tego inaczej wewnętrznie ująć. Przecież świat się zmienia i jakoś musimy to wyznaczać, stosować jednostkę zmiany. Że jednostka taka jest pochodną jednostki na samym dole oraz w proporcji wobec tamtej, to wnosi dopiero logiczna i pogłębiona refleksja. Istotne jest jednak to, że owej "jedynki" badanie fizyczne, a tym bardziej zmysłowe, nigdy nie sięgnie, i trzeba mieć tego pełną świadomość. Jest, musi być jedynka zmiany - ale tę jedynkę może z konkretnych danych wywieść namysł, centralnie sterowany proces badawczy. A to już jest przestrzeń działania i odpowiedzialności szanownego kierownictwa. Tak ośmielam się to sformułować. - I stoją za takim wnioskiem wszystkie wcześniejsze opisy i fakty.

Dział zmysłów zrobił co mógł, teraz trzeba zawołać fachowca.

283

Page 284: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 7.1 – Obserwator przyrządowy.

Wiecie, ja władzę szanuję, ja uznaję, że władza ma rację, że stąd ona jest władzą, że wie lepiej.Nie, uchowaj, ja władzy nie krytykuję, mi takie coś w głowie nie i nigdy nie. Tylko, widzicie, mam wątpliwości. Tak mnie ostatnio to było naszło. W pracy, rozumiecie, byłem, zadania powierzone i tak ogólnie robiłem, słowem, przekładałem z kupi na kupkę. Co ja wam w temacie detale będę zasuwał, sami tak zasuwacie, to wiecie dobrze, jak to biegnie.No i przychodzi do mego rewiru władza, kierownictwo i podobne. Się rozgląda, przygląda i zagląda, znacie to. Tu zajrzy, tam pomaca, w szczególności normy wyrobnicze kartkuje. Ja, wiecie, nic, pracuję w trybie i w wydajności maksymalnej. Ale władza, wiecie, ma rację. No i władza kierująca powiada, że trzeba zwiększyć, że trzeba się w wydajności postarać, że tak dalej, sami wiecie. No i władza już na odchodnym powiada, że obserwatora trzeba w okolicy wstawić, co by pilnował tej narastającej produkcji.Słowem, kamerę władza ustawiła tu i tam, no i popatruje na mnie i innych.Nie powiem, władza ma zawsze rację, punkt pierwszy i drugi regułą tak się regulaminu pracowniczego pokazuje, ja tego nie krytykuję, ja to szanuję, ja doceniam. Tylko, widzicie, takie pogłębione ową sytuacją mnie myśli naszły na okoliczność tej kamerowej aktywności kierownictwa.

No bo sami pomyślcie. Czy taka kamerka tu lub tam to ona prawdę o życiu pracowniczym kierownictwu pod oczy podsuwa? Niby tak, można powiedzieć, ale jednak nie, to też można powiedzieć. Bo to się tak człowiek schyli do nożnego buta, coś tam pogmera, no i nawet widok z kamery nie pomoże, a sobie człowiek to i owo do domu przyniesie. Sami to znacie.Albo, rozumiecie, rzuci człek słowo materialne w stronę obiektową i kamerującą, jakiś młotek na ten przykład, no i jest ubytek, no i jest utrata widokowa kierownictwa. A człowiek, rozumiecie, pięknie i akuratnie to lub tamto w domu ustawi na półeczce. Nic, widzicie, z tego kamerowania dobrego się nie lęgnie. Ale kierownictwo swoje wie, dlatego ono kierownictwem jest. Jak kierownictwo robolowi, to tak robol kierownictwu, takie generalne prawo ewolucyjne jest. To sami wiecie.

Tylko że, rozumiecie, takie obserwowanie przyrządowe to szersze w logiczności swojej zagadnienie - można powiedzieć, że filozoficzne i fundamentalne. Kierownictwo, rozumiecie, spogląda detalicznie i z bliska, czasowość i przestrzenność w powiązaniu zawsze posiada i jedność czasu akcji zachowuje. Ale, pomyślcie tak zasadniczo, tak po całości, czy człowiek może ufność w narzędziu pokładać? Nie, sprawa głęboka, taka z samego dna tematycznego, ominąć tego i przemilczeć nie sposób. Bo, wiadomo, w robocie człowiek sobie tak

284

Page 285: Kwantologia stosowana

w realności poukłada, że sobie z kamerowaniem stanowiska roboczego poradzi, każdy swój pomyślunek odpowiedni posiada, zagadnienie na gruncie i w zależności od okoliczności rozwiąże należycie. Sami to znacie, sami praktykujecie.

Tylko że, widzicie, a co dalej? Co głębiej? Postawi władza jaka w czasie i przestrzeni kamerkę albo inny przyrząd, zatrudni jakiegoś jajogłowego do popatrywania, no i może być problem. No, nie, nie w tym problem, że sobie jajogłowiec coś tam pozamienia w liczbach i innych tabelkach, tacy też bywają, ale to drobiazg bez znaczenia i nie warto sobie takim główki zajmować. Jest, widzicie, poważne tak dalece zagadnienie, że trzeba je pod uważność brać. Od niego, tak to idzie, rozumiecie, nasza, czyli ludzka, bytność zależy.Sami pomędrkujcie. Jest taka przyrządowa kamerka czy inny podobny wynalazek, no i on coś tam sobie mierzy w fizycznym realu. Tu jaki promień świetlny namierzy, tam elektronowe zawirowanie w drucie, a w innym miejscu jeszcze prędkość autka na szosie, to już mało jest istotne. No i, tak się was pytam, co ten przyrząd mierzy? Czy owe wszelkie wyniki, którymi nas fizykanci przeróżnej maści zalewają i upewniają o ich poprawności, czy to prawdą prawdziwą jest? Czy owe przyrządowe rezultaty to nasza prawda o świecie?

Ha, sami widzicie, że temat zasadniczo i fundamentalnie ważny. To nie takie prostackie na logikę zagadnienie.Bp, widzicie, to tak idzie, że każdy, każdy element rzeczywistości swoją pozycję, tylko swoją w ogólnym rozkładzie posiada. Niby atom od atomu się niczym nie różni, ale przecież każdy logicznie się na innej półce dziejowej lokuje, jeden tu powstał, inny w innej jakoś części, ale zawsze tylko na swojej. No i jest zagwozdka. Czy takie popatrywanie przez przyrządowego obserwatora to nasze popatrywanie i czy można mu ufać?

Niby, rozumiecie, oczywistość tym rządzi, takie kierownictwo jakoś naczelne. Czyli że jest przyrząd i jest wynik pomiaru. Ale niczego innego nie ma, bo przecież ten przyrząd i jego obserwacja to już w całości wszystko. Pomiar dokonany, wynik uzyskany – tylko czy tak w ostateczności to mój, biologicznie czynny wynik jest? Taka się w głowie człowieczej legnie myślowa szpilka i kłuje dylematem.

Bo to jeszcze głębiej można zgłębić. Przecież człowiek to wszelkie komórki, płyny, humory, sami rozumiecie. A taka przyrządowa bestia to co? Jakieś metale przeróżne, kable, plastiki i pokrętła, dobrze to sami obejmujecie. No i jest owo głęboko ważne pytanie: czy takie materią i oddaleniem zaistnienia narzędzie przyrządowe pokazuje to, co dla mnie jest w życiu ważne? Że coś pokazuje, tu obiektywna, a nawet pełna zgoda, ale czy to moja obiektywnie obserwacja jest, tu jest pytanie. Może nawet i pies pogrzebany tu się znajduje. Bo sami pomyślcie, jak się wynik jakiś pokaże, jak przyrząd poda w jakiejś formule rezultat swojego mierzenia świata, to on sam i dla siebie ten wynik podaje. Ja ze swoją cielesnością rozlazłą inaczej się lokuję, co innego odczuwam, gdzieś dalej, czyli później się w strukturze świata umiejscawiam. Przyrząd podaje prawidłowy wynik i innego, powtarzam, być nie może – ale to nie jest mój wynik, to w

285

Page 286: Kwantologia stosowana

szczegółach dalekie od mojej pozycji. A jeżeli, zauważcie, o takie szczegóły właśnie chodzi, o te detale drobne, które o być albo nie być decydują, to co? Czy można to tak sobie pozostawić?

Weźcie to na głęboką logikę, czy obserwator przyrządowy zawsze te wyniki podaje poprawnie? Jeden atom może być coś tam zmanierowany i podeśle mi błędny rezultat, i co? Albo cały przyrząd w zabudowie swojej będzie błędnie czytał świat, i co? Albo wszystkie narzędzia przyrządowe będą podpowiadać wyniki, tylko że dla siebie, dla tej ich konstrukcji, która przecież nie jest moją, i co?Powiecie, że to niemożliwe, że się czepiam i wymyślam problemy tam i takie, które są nie tego. Powiecie, że można kolejny przyrząd w pomiar zaprzęgnąć, że całe zbiory przyrządów można w ich pomiarach porównywać i w ten sposób wyniki dobre wywieść ze świata. I tak w ogóle to dylemat z sufitu, bo do tej pory problemu z przyrządami w pomiarze nie było, najlepszy dowód, że człowiek w skomplikowanych warunkach się odnajduje, drogę, na ten przykład, nie gubi.

Prawda, wszystko prawda, ale i ja swoją prawdę mam. Bo to weźcie w uważanie taką sprawę, że niby foton od fotonu niczym się odmiennym nie pokazuje, że choć raz to promieniowanie energetyczne, a innym razem światło widzialne - ale sprawa poważniejsza się w tym kryje, i to znacząco poważniejsza.Bo, zauważcie, że takie tam widzialne światło to może niewielkie, ale jednak znaczące zakresem w widmie promieniowania zdarzenie. I ono przez różne byty i obiekty jest wyłapywane. Tylko że, tak się to składa, nie dla wszystkich bytów ten sam zakres widzenia się w ewolucji przydatnym okazuje. No i, zadajcie sobie pytanie, takie z tych najważniejszych, dlaczego to się tak stało? Co się kryje, bo się przecież kryje, w ewolucji nic bez sensu się nie dzieje - co w tym takiego, że jedne byty, na ten przykład owadzie, że one się w świat poprzez zakres wysokich świetlnych drgań wpatrują, a my się w innym lokujemy? Co się za tym kryje, pytam.

Ha, ciekawostka, powiadacie, bez znaczenia, powiadacie, niech tam sobie owady popatrują w innym kolorze, a my w innym, powiadacie, i tak jest dobrze, powiadacie.A ja wam na to powiem, że źle powiadacie, że błąd logiczny mocny i zasadniczy robicie, że to temat podstawowy w swoim znaczeniu. To w ewolucji jest głęboko ukryta prawda o świecie, o tym, jak wszystko się zmienia, dlaczego tak i co z tego wynika. Bo za tym, widzicie, za tym się kierownictwo sprawcze reguły światowej kryje. Tak i nie inaczej. Pojmujecie?

Bo co wynika z tego, że jakiś tam owadzi byt popatruje w innym, w naszym pojmowaniu dalekim fiolecie? To taka sobie tam ciekawostka, jak to mówicie? Nie, i jeszcze raz nie, zapamiętajcie to sobie. Za tym się kolejność tworzenia bytów, a szerzej świata kryje. Przecie ten owadzi konstrukt zbudował się w takiej konkretnej postaci ileś tam lat temu i w jego konstrukcji odcisnęła się okoliczność, jedna i jedyna okoliczność dziejowa. W jego ciele i w sposobie, w jakim ogląda świat - w tym jest zawarta informacja, co znajdowało się w tym czasie w centrum, co wówczas było szczytem fali zdarzeń.

286

Page 287: Kwantologia stosowana

Owszem, fotony były fotonami, ale środek zmian lokował się w innym punkcie niż dziś – i to do tamtego punktu dziejowego dopasowane w maksymalnym stopniu jest postrzeganie tego owadziego obserwatora. Dziś świat już jest w innym miejscu.To było dawno temu, powstanie tych bytów to odległa historia, ale w ich biologicznej budowie tamten moment jest ciągle obecny - więc wpływa na ich dzisiejsze możliwości. Dopóki świat nie zmieni się w tak zasadniczy sposób, że wówczas zaistniałe przestanie aktualnie się sprawdzać, tak długo taka konstrukcja będzie istnieć. Jednak, co zrozumiałe, biada tworom, które rozejdą się ze stanami świata, ich koniec jest przesądzony.Rozumiecie? Zawsze jest jakiś szczytowy stan na fali, taka dobra i najlepsza okoliczność, taki, wiecie, szczyt góry, z której całość aktualności widać. Tylko że, rozumiecie, ta fala sobie płynie i co było przed momentem punktem najwyższym, teraz już przeszło, sobie do historii przeszło – no i inne jest tym szczytowym szczytem i się szarogęsi. Ale i ono zejdzie w otchłań czasu za ciut - i co innego będzie w punkcie maksymalnym – i tak dalej. Rozumiecie? To zawsze chwila i moment, nigdy coś trwałego, zawsze tu i teraz. I taka to chwila, taki moment pokazuje się w ciele tego albo i tamtego. Jak powstało w konkretnym punkciku dziejów, to tak jego konstrukcja to w sobie ciągnie pokoleniami i warunkuje jego istnienie – kiedyś to tam się zadziało, a tu się pokazuje. Rozumiecie?

Owady, trzeba mieć tego świadomość, zaistniały dalece przed nami, my ze swoimi patrzałkami jesteśmy późniejszymi w historii. Dlatego w chwili naszego formowania się dominował inny środek, widzimy coś innego i inaczej. To nasza "grzęda" w czasoprzestrzeni, nikt inny tutaj się nie lokuje. I tylko w tym miejscu możemy się całościowo i w pełni znajdować, tylko tutaj jesteśmy dopasowani. - My stąd i teraz. I na zawsze tak.

Prawda, mamy wstęp do innych zakresów, ale tylko pośredni, poprzez obserwacje innych bytów. Żeby zobaczyć, co się dzieje w tamtych i dla nas nigdy bezpośrednio dostępnych miejscach, musimy korzystać z przyrządów lub innych bytów. Każdy, powtarzam, każdy byt okupuje swoje i tylko swoje miejsce w czasoprzestrzeni, więc tylko dla tej chwili jego obserwacja jest poprawna - natomiast każda inna jest z błędem. Im dalej, tym z większym błędem.

W przypadku obserwatora przyrządowego, więc cieleśnie i strukturą bardzo odległego od tej naszej krwistej i wodnistej zabudowy, tak pozyskane dane są z samej zasady mało przydatne. Bo to bardzo już dalekie "spojrzenie" na świat, potrzebne i jedynie możliwe, ale w bardzo zgrubnym ujęciu; to do nas mało zbieżne informacje, dlatego trzeba mieć świadomość ich oddalenia i inności. Coś to podpowiada, coś o otoczeniu mówi, jednak zawsze z błędem, z głęboko skrytym błędem. I zawsze trzeba to w analizach uwzględnić. No i poprawić oraz tłumaczyć z przyrządowego na nasze. Informacja przyrządowa jest ważną, ale staje się poważnie istotną dopiero po odniesieniu do naszej pozycji. W innym przypadku, bez wprowadzenia poprawki, przyjmowanie wyników z pełnym zaufaniem jest zwyczajnie nieporozumieniem.

287

Page 288: Kwantologia stosowana

I błędem. - Błędem, który może okazać się ostatnim.

Pojmujecie? Biada bytom, które czy to w swojej cielesności używają nieaktualnych elementów, czy korzystają z pomocy obserwatorów już dalekich od stanu środowiska – biada im, ponieważ opierają dalsze swoje istnienie na zniekształconych danych. Że to grozi kłopotami i wykolejeniem? Cóż, prawda...

Wszak, sami przecież rozumiecie, jak "kierownictwo" robolowi, tak "robol" kierownictwu.

288

Page 289: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 7.2 – Dusza-i-ciało.

Witam serdecznie. Mamy dziś tak wielu słuchaczy, że zaczynam się niepokoić, czy aby nie zaszła pomyłka wywołana tematem spotkania. Oczywiście jestem rad, że państwo przyszliście tak tłumnie. I mam zarazem nadzieję, że nawet jeżeli jest to powodowane nieporozumieniem, to wyjdziecie zadowoleni. Chciałbym jednak sprawę wyjaśnić już na wstępie. To i tak musiałoby się pojawić, ponieważ poprzednie z tego cyklu nasze spotkanie było czas jakiś temu, więc w ramach przypomnienia coś o sprawie trzeba powiedzieć, ale postaram się to zrobić w wymiarze o stopnień większym od wstępnego założenia. Mogę bowiem zakładać, że cześć z naszych gości jest tu pierwszy raz. Muszę również uprzedzić, że nie jest to temat pojęty religijnie, a więc tradycyjnie, to nie ten poziom dyskusji, to nie takie ujęcie, to nie takie spotkanie. Jeżeli ktoś z zebranych przyszedł z myślą, że czegoś się dowie o duszach, ich przemieszczaniu się, o zakresie "poza", jakoś tam pojętym zakresie "poza", zależnie od osobistych preferencji, cóż, być może się rozczaruje. A może nie, będę starał się nie zanudzić. Z tym, co od razu dodaję na zachętę, odniesienia do religii, różnych religii, będą częste, a wręcz są kanwą obecnej prezentacji. Religia, filozofia, logiczny namysł nad światem, to w tym dzisiejszym spotkaniu centralny element dyskusji.

Witam raz jeszcze i przechodząc do tematu, chciałbym zacząć choćby od ogólnego omówienia tego, co koledzy na poprzednich spotkaniach prezentowali. Przypominam, a obecnych pierwszy raz informuję, że w tamtych pogadankach, które nosiły tytuł "Dostawka do umysłu", były to dwie prelekcje, wówczas została zaprezentowana myśl, że wielce w kontakcie z naszym codziennym otoczeniem przydała by się swoista "przystawka", czy jak to nazwać. Urządzenie, które przejmuje pełną kontrolę nad łączeniem umysłu, właśnie umysłu, nie tylko mózgu, ze światem zewnętrznym. Dziś, wystarczy się tylko rozejrzeć, jesteśmy w pewnym, a nawet w dosłownym sensie niewolnikami. Owszem, każde z widocznych urządzeń samo z siebie jest nam potrzebne, a nawet już niezbędne do życia. I wszystko byłoby piękne. Ale każdy przyzna, że zaczyna się to robić kłopotliwe. A to trzeba podładować, a to coś ustawić lub poprawić, tu zmienić i dopilnować - i w ogóle czujemy się zniewoleni. Kable, fale takie i inne, terminy, rozmowy zawsze i wszędzie, bo naciskają, ale wszystko trzeba pilnować. Nie muszę się dłużej rozwodzić, każdy to zna.

I teraz proszę sobie wyobrazić, że to wszystko jest w jednym, już na zawsze jednym urządzeniu. A do tego nasza aktywność zupełnie w nim nie musi grzebać, jest i jest, a człowiek korzysta w pełni, na każdym kroku i zawsze. Ładnie brzmi? Widzę, że ładnie. Jedno takie skromne urządzonko, a łączy, odbiera, pozwala włączyć co się chce w technicznym otoczeniu, kontaktuje na wszelkie sposoby, które już dziś znamy, albo kiedyś inżynierowie wymyślą. Każdy chciałby coś w

289

Page 290: Kwantologia stosowana

ten deseń posiadać. Ja na pewno.

Ale jest problem, zasadniczy: nasza indywidualność, osobnicza, tak dla nas cenna osobowość. Cenna dla nas, ale ogromne wyzwanie, kiedy to trzeba sprzęgnąć ze wspomnianym technicznym otoczeniem. Jednego obywatela świata można zdekodować, odczytać jego sposób notowania danych, ale milion, ale miliardy? To po prostu niemożliwe, nie da się, żaden inżynier takiego zbioru nie odczyta. Problem? Tak, jest problem. Ale, to na pocieszenie nam natura daje, jeżeli jest problem, to i rozwiązanie się znajdzie. Jak coś w świecie stanowi ścianę, której podobno się nie pokona, to zawsze jakieś obejście też można odkryć i ominąć zawalidrogę. Jak to się powiada, głową muru nie pokonasz, ale jeżeli brak innych narzędzi, to warto spróbować.Na poprzednich prelekcjach omówione to zostało szeroko, ograniczę się więc do stwierdzenia, że wyjściem jest indywidualne, takie od pierwszych chwil istnienia osobnika, notowanie jego funkcjonowania w umyśle. W mózgu, jako faktu biologicznego, ale i umyśle, całości funkcjonalnej. Czyli nośnika i treści abstrakcyjnej. Zbudowanie i dalej wykorzystywanie tak widzianej "przystawki", to pozwala, już realnie pozwala na pokonanie wspomnianej bariery osobności każdego bytu. Jest "pośrednik", którym łączy ze światem i odbiera płynące z tegoż świata sygnały. I fajnie.

Tylko że to jest najmniej ważne zagadnienie. W tej chwili zbliżam się już do dzisiejszego tematu, poprzednie etapy to właśnie takie podłączenie do otoczenia - użyteczne wielce, ale banalne. Chodzi o coś znacznie istotniejszego.Proszę zwrócić uwagę, że "przystawka", urządzenie działające sobie "w tle" osobniczej aktywności, że ono nie tylko kontaktuje, ale i zapisuje kwant po kwancie, element po elemencie tej osobowości, i to w skali całego istnienia. Co więcej, działa technicznie tak, że zachowuje, prezentuje się w swoich funkcjach identycznie, jak to w przypadku mózgu można obserwować. Zgoda, materialna substancja do tego działania użyta jest inna, praktycznie każda, która się nada, ale funkcja, sposób reagowania, działanie jest identyczne. Nie ma znaczenia nośnik, ważne, żeby procesy były te, takie same. Nie ma znaczenia, w czym i na czym się myśli, ważne, żeby logicznie.

Czyli, to bardzo istotne, w chwili maksymalnie dla osobowości już ważnej, w chwili końca istnienia, pojawia się taka konsekwencja i niezwykłość tej "przystawki-dostawki": jeden obiekt, struktura ze wszech miar pełna, ale biologiczna - to się kończy, a po drugiej i ciągle aktywnej stronie jest owe "urządzenie". I co? Proszę się na chwilę zastanowić, czy to dalej można określać "urządzeniem", stąd znak umowności w wypowiedzi. Czy to jest urządzenie? Widzę pewne i nawet spore zakłopotanie, i słusznie. To jest, i to pod każdym już względem, stan niezwykły - ale na pewno nie urządzenie.Dlaczego nie urządzenie? Przecież, tak na oko, nic się w stosunku do stanu "ciut" wcześniejszego nie zmieniło. Ta drobna różnica to brak zauważalnej aktywności biologicznej konstrukcji. Można by to określić, że to "banał", ale nie zamierzam ironizować. Jednak to w praktyce tylko taka różnica, nic więcej...

290

Page 291: Kwantologia stosowana

Ale zarazem zupełnie coś nowego, to się czuje, nawet nie trzeba w temat się wgłębiać. Przecież osobowości poprzedniej już nie ma, a przecież jest dalej. To jest konsekwencja "przystawki". - Coś się zakończyło, ale coś trwa dalej. I to aktywnie.

Słowem, warto to sobie uzmysłowić, w chwili przejścia, to pozornie drugorzędne urządzonko, wychodzi na plan pierwszy. I to ono teraz w świecie spełnia, i to w całej pełni, aktywną rolę osobowości. Po prostu jest tą osobowością. Niczym, dosłownie niczym w zawartości nie różni się od struktury biologicznej - na zmianę świata reaguje tam samo, jak poprzedni byt, jest po całości tym bytem. Wszystkie funkcje oraz "narowy" poprzednika są szczegół w szczegół zapisane w archiwum, nośnik się zmienił, ale zawartość pozostała i zmienia się tak, jak poprzednia konstrukcja – wszystko, wszystko zachowane i stabilne, a przecież inne. Osobnik się skończył, osobnik istnieje.

Czy to czegoś nie przypomina? Zadaję to pytanie pod adresem osób, które nie uczestniczyły w poprzednich spotkaniach, wówczas zostało to zasygnalizowane. Czy to czegoś nie przypomina?Dokładnie, dusza ulatuje w zaświaty. Czyli przechodzimy po wstępie do zasadniczego dzisiejszego tematu. "Wędrówki dusz". Ale zwracam uwagę, że w liczbie mnogiej, to nie chodzi o jednorazowe takie tam sobie przejście osobnicze, ani też jednostkowe. Tu chodzi o fakty liczne i powszechne. I techniczne.

Właśnie, techniczne. To w tej chwili jest zasadniczy, główny - ten najważniejszy element rozumowania. W tej chwili chciałbym przejść nie do ogólnych rozważań, jak się duszyczki przemieszczają, wędrują po i w świecie, ale do zagadnień technicznych. Nie w szczegółach, bo to niemożliwe, to zostanie wypracowane w przyszłości i na pewno nie będzie łatwe do uzyskania, ale do samego faktu, że to staje na porządku dnia - i staje się realnie dostępne. To już nie logiczne i filozoficzne, czy inaczej religijne ustalenie odnoszące się jakoś do skrajnego faktu istnienia, czyli śmierci, ale zagadnienie może nie proste do rozwiązania, ale też nie niemożliwe do pokonania. To już widać na horyzoncie.Mówiąc inaczej, "wędrówki dusz", przesiadanie się z ciała do ciała jest nie fantastyką, modlitewnym zawołaniem, ale realnością. Dziś nie do przeprowadzenia, ale już do logicznego opisania. A skoro w taki sposób to jest dostępne, to "za chwilę" będzie fizycznie i w codzienności. Czy dla każdego? Cóż, zapewne będzie różnie, jak zawsze, ale tak w przyszłości... Może i dla każdego.

Chce mocno podkreślić ten techniczny i fizyczny aspekt zagadnienia i jego znaczenie. To za moment pozwoli mi przejść dalej. - Chodzi o to, że logicznie staje się strawne, łatwo akceptowalne to, co dla wielu sceptycznie nastawionych do koncepcji "duszy" jest obecnie i od dawna nie do przeskoczenia. Chodzi o fakt, że samo podejście i analiza przechodzi z obszaru jakoś "poza", dziwnego i kłopotliwego do pogłębionej analizy – w obszar codzienności, wręcz banalności. Z niezwykłości logicznej, do zwykłości technicznej. - I to jest w

291

Page 292: Kwantologia stosowana

tym tak istotne, to jest sedno zagadnienia. Oto okazuje się, z pewnym zaskoczeniem dla obu stron dyskusji, że pojęcie "duszy" upraszcza się, że to nic nadzwyczajnego. Ot, tylko trzeba "zawartość" głowy osobnika poznać, zapisać na innym nośniku i w chwili krańcowej przenieść w nową lokalizację. Że to realnie i praktycznie przebiegać musi w sposób skomplikowany, już padło, ale to w tym ujęciu jest sprawą którąś tam z rządu, technicznie ważną, w opisie logicznym zbędą. Zwracam na to uwagę, za moment o tym coś w opisach się pojawi.Czyli coś do tej pory wręcz mistycznego i maksymalnie niezwykłego, sławetna na wieki "dusza", to okazuje się odniesione do jednostki i fizycznego zanotowania, zawsze tylko do jednostki. I traci przez to charakter wyjątkowości, z wszelkimi tego konsekwencjami. Czyli może być przenoszone, dosłownie już wędrować poprzez ciała - i to najróżniejsze. Ograniczenia wynikają tylko z fizyki i pomysłowości - lub zapotrzebowania; teoretycznie można się "wpisać" w każdy stan tej tutejszej rzeczywistości. I tym samym spełnia się to, co wiekami i przez wszelkie dyskusje w dziejach było poodnoszone.

I to jest najciekawsze dla mnie w tej chwili. Ten logiczny, idący tysiącleciami i dowolnymi filozofiami koncept, że jest "dusza", że może wędrować, że trzeba to a to wykonać, żeby taki stan osiągnąć i zeń korzystać. Zwracam na to uwagę, to było od zawsze. Obecnie w ujęciu logicznym przechodzi do strefy technologii - ale myślowo to było "od zawsze".

Czy to przypadek? Oczywiście nie. Absolutnie nie. Ale nie dlatego, to w stronę zwolenników koncepcji duszy, czegoś niematerialnego i podobnego mówię, że treść pojęcia "dusza" jest taka, jak to sobie w analizach państwo przedstawiacie. Ale też nie dlatego, to znów w stronę przeciwników "duszy" mówię, że to pomysł bzdurny czy daleki od świata, nic podobnego. Pojęcie "duszy" jest jak najbardziej, i to przecież powyżej pokazywałem, zasadne, to osobniczy zbiór tych w głowie zawartych abstrakcji i pojęć. A przez to nie błąd, to nie nadinterpretacja czy pobłądzenie w analizach. Że w działaniach na pojęciach do tej pory to mistyka i filozofia zawłaszczyły, to nie oznacza, że to był logiczny błąd. Bo nie był. Po prostu aktualnie zaczynają się tym zagadnieniem zajmować osoby techniczne, wcześniej nie było do tego podstaw. Tematyka ta sama, zmieniły się jedynie okoliczności.

Tak, trzeba wyjść od generalnego stwierdzenia: nie ma, nie ma, nie może być analizy, żadnej konstrukcji logicznej, albo fizycznej tym bardziej, która byłaby sprzeczna ze światem, z jego prawami. Może na poziomie słownictwa i stosowanych obrazów mieć to różne, jakoś tam wypracowane upostaciowanie, to wszystko jest jednak wyłącznie powierzchnia, najmniej ważna, to literacka albo mityczna warstwa, nic istotnego. Dla wielu najważniejsza oraz jedynie dostępna, ale patrząc logicznie, zupełnie nieistotna. I teraz proszę tak właśnie potraktować koncepcję "duszy", jako coś poprawnie wypreparowanego z otoczenia, ale tylko logicznie. Że to stan realny potencjalnie, nie usamodzielniony, odmaterializowany i

292

Page 293: Kwantologia stosowana

jakoś tam nadrzędny fakt. To nigdy nie jest "fakt", ale możliwość logicznie poprawna, ale na dziś, do momentu "przystawki" to tylko i wyłącznie teoretyczna możliwość.

Warto sobie w tym momencie postawić pytanie, dlaczego taka formuła definiowania świata i elementu świata się pojawiła? Czy to polega na "objawieniu", "natchnieniu", albo jakoś tak? - Moim zamiarem i wszystkich tu występujących nie jest zupełnie stosowanie określeń mało dla kogoś przyjemnych, nasze spotkania mają coś pokazać, ale nie obrażać. Mogę domniemywać, że komuś właśnie taki niezwyczajny poziom tłumaczenia odpowiada, szanuje to... tylko to jest pojęcie, które jest głęboko nieprawdziwe. Nie, że głęboko fałszywe, bo jest prawdziwe. - W takim ujęciu jest prawdziwe, że pojawia się nagle, jako "olśnienie" dla osobnika te abstrakcje tworzącego, a więc z natury on nie wie nic o procesie i jego uwarunkowaniach, które do takiego ustalenia doprowadziły. To poziom skryty dla niego, więc rezultat musi się wydać zaskakujący – kub właśnie "objawiony". W tym rozumieniu to rzeczywiście proces "spoza" – spoza poznania. Ale na pewno proces z zakresu doznawania i komentowania. Stąd jego znaczenie i siła emocjonalnego rażenia, że tak się wyrażę.Ale zarazem jest to głęboko sprzeczne z logiką jako taką – bo nie ma "objawienia", jest obróbka materii i na tej podstawie ustalanie abstrakcyjne faktów. I zawsze tylko faktów. - Nie ma objawienia w takim znaczeniu, że jest absolutnie spoza, z "czegoś" czy "kogoś", to zawsze stąd i teraz. I zawsze w tym konkretnym osobniku.

Czy religia, filozofia, naukowe działanie – i zupełnie dowolne już działanie, czy to może prowadzić do fałszywego obrazu świata? Ktoś powie, że może i że często może. I popełni błąd. Tak, to warto, a nawet trzeba sobie wyraźnie powiedzieć: nie ma i nigdy nie było w dowolnie prowadzonym działaniu logicznym abstrakcji, która byłaby względem świata sprzeczna. Każda jest poprawna.Widzę ruch na sali i niedowierzanie. Tak, taka jest ostateczna, na bazie logiki przeprowadzona analiza możliwych systemów odnoszących się do środowiska. Nie ma błędnych, oderwanych od rzeczywistości i przez to głupich czy jakoś tak określanych struktur. Nauka rodem z najbardziej naukowego laboratorium, filozofia z najlepszego sortu umysłu, religia lub magia, zawartość głowy osoby z psychiatryka – to wszystko jest poprawne ujęcie świata. Jeżeli coś istnieje, to w sobie zawiera poprawne odczytanie własności świata. Powtarzam, jeżeli coś istnieje, fizycznie czy jako abstrakcja, to jest poprawne - spełnia wymóg poprawnego odczytania świata.

Znów widzę poruszenie, a niesłusznie. Już z samego faktu, że coś w realności funkcjonuje, już to oznacza, że zawiera w sobie reguły z tym światem, z jego stanami zgodne. Owszem, i stąd się zapewne bierze na sali widoczne zaniepokojenie, owszem, jest zróżnicowanie w takim działaniu, w jego skuteczności, w jego mniejszej albo większej do świata przystawalności – jednak tylko tak. Logicznie każdy system objawiający się zaistnieniem jest poprawny. Coś istnieje – to oznacza, że uwzględnia reguły świata.

293

Page 294: Kwantologia stosowana

Mówiąc inaczej, jeżeli jakaś religia, dowolna religia, dopracowuje się pojęcia "duszy", czy adekwatnego, to przecież wypracowuje to w oparciu o stan świata, przecież niczego innego nie ma do odbioru i poznawania. To fizyczność świata i zachodzące w nim zmienności, to wyznacza zakres takiej analizy, jest punktem odniesienia - ale też jest weryfikatorem ustaleń. Że dzieje się to najczęściej zupełnie nieświadomie w głowie analizującego? Pełna zgoda. Inaczej zresztą to nie może przebiegać. - Zasadniczo to całkowicie i zawsze dzieje się bez świadomości takiego odniesienia. Osobnik w swoim zakamarku rzeczywistości prowadzi eksperyment, fizycznie lub logicznie, ale i tak zawsze jest skonfrontowany ze stanem świata i nigdy inaczej. Bo świat to jest wszystko, co ma w takiej analizie. I dlatego musi uzyskać na końcu kombinowania pojęciowego opis świata we wszelkich jego przeobrażeniach, niczego innego nie uzyska.Może nie mieć zupełnie świadomości o mechanice kwantów i głębokiej zasadzie rzeczywistości, i najczęściej jej nie ma – ale działając w środowisku i w jego fizycznej zmianie zawsze się do tego rytmu i tej reguły stosuje – istnieje, wiec się stosuje. I tym samym może uzyskać poprawny wynik operacji na kwantach, zupełnie nie wiedząc, że coś takiego jest. Liczy się samo działanie, rezultat i tam musi – musi być poprawny. Owszem, jak to już mówiłem, na poziomie słów to może być różnorako definiowane, to zależy od tego, co zostanie wstępnie wprzęgnięte w taka analizę. Jak wyjdzie się od aniołów i podobnych, to przecież na końcu nie pojawią się kwarki czy kwanty, to oczywiste. Ale gdy jest to poprawnie przeprowadzony dowód logiczny, to głęboki zakres analizy oddaje prawdę, jest opisem świata. Musi takim być.

Fakt i prawda, można w takim zbiorze logicznie równoważnych sobie systemów, ale już zewnętrznie do tego zbioru, przeprowadzić coś na podobieństwo drabiny użyteczności, czyli wprowadzić klasyfikację z uwagi na korzyści dla stosującego taki system. I w tym już ujęciu wcześniej ustalona jednakowa dobroć - to wygląda inaczej: uzyskuje się gradację. No i okazuje się, że system, w którym dominuje, tak przykładowo, podkowa przybita nad drzwiami na szczęście, że taki w świecie ustalany porządek może i się sprawdza dla korzystającego z niego, ale już dla innego osobnika nie, że tenże inny osobnik jest sam dla siebie kowalem losu. W innym przypadku to dopiero zasada z mechaniką kwantową okaże swoją przydatność, itd. Co ważne, w takim zestawieniu, zwracam uwagę, podejście religijne nie jest złe i na straconej pozycji. Dlaczego? Ponieważ powstawało długo, dlatego mogło dopracować się, i to po wielekroć, zgodnych do świata abstrakcji, ilość prób weryfikacyjnych była wielka i przez wielu prowadzona. A to dalej oznacza, że skoro takie postrzeganie otoczenia jest i posiada swoich użytkowników i zwolenników – to ma dla nich praktyczne, życiowe znaczenie. - Czyli musi odpowiadać na zapotrzebowanie, w jakimś zakresie się sprawdza. A skoro tak, jest dobre i potrzebne. Dla tej konkretnej jednostki, ale potrzebne. I nie można tego negować.Że dziś takie podejście sprawdza się dla coraz mniejszego zbioru odbiorców, a więc codziennych eksperymentatorów, no i coraz gorzej- fakt. Po prostu w świecie zaszło tak wiele zmian, że odpowiedź w

294

Page 295: Kwantologia stosowana

formule religijnej zwyczajnie za tą zmiennością nie nadążą. Gdzieś skrajnie, właśnie "dusznie", posiada to dla niektórych sens, tylko już wyraźnie widać, że ten zakres tłumaczenia rzeczywistości spada w hierarchii, z głównego i jedynego - do uzupełniającego, jeszcze obecnego, ale już raczej magicznego. A nawet i zbędnego. Podejście motywowane filozofią religijną, w zderzeniu z nauką i jej "cudami", z technicznymi możliwościami... Cóż, wynik jest wiadomy.Z religijnego pojęcia "duszy" można w analizie wycisnąć niewiele, z pojęcia "materialnej duszy", tutaj w analizie prezentowanej - całe zbiorowisko zastosowań. I to takich, o których mówiły najróżniejsze religie. Tylko mówiły.

Czyli, jak sobie religia wypracowuje po iluś obrotach sfer pojęcie "duszy", to wypracuje je w oparciu o własności świata, nie błądzi w takim działaniu. Bo nie może. Fakt, może sobie jakiś filozof, co to w swojej jaskini przesiaduje i do działania wystarczy mu miska zupy, może taki osobnik w chwili wolnej byt i niebyt w jego wiecznej i nieskończonej formule raz i po wielekroć analizować. I zawsze coś uzyska. Co, to już zależy od tego, z czego wychodzi. Ale uzyska, musi; tak to się w głowie tego osobnika dziać dzieje, i inaczej nie może. Abstrakcja z abstrakcją wchodzą w związek fizyczny w tej głowie, no i jest nowość, również abstrakcyjna na wyjściu... Oczywiście pojawia się problem, jak to zweryfikować, sprawdzić. - Czasami wystarczy przetrzeć oko, żeby w analizie wykryć mało dokładne ustalenie, czasami trzeba tysiącleci i wielkich konstrukcji, żeby "atom" rozbić na elementy. Myśl sobie polatuje swobodnie, choć materialnie, ale zasady materialnego oraz zmiennego świata ustala się wolno i długo.

Odwołam się do wcześniej powiedzianego o "przystawce", że pojawia się w chwili brzegowej stan, że ciało odchodzi w niebyt, ale pełne odwzorowanie zawartości osobniczej, że to pozostaje. I działa już samodzielnie. Przecież to techniczne zrealizowanie ujęcia duszy. W tym zawiera się ten istotny fakt. W zakresie religijnym trzeba to a to i odpowiednio wykonać - tu, w świecie tranzystorów czy trybików, tak samo, też trzeba zestawić i zestroić. Efekt logicznie jest ten sam, dusza – czyli już właśnie fizycznie pojęta dusza. Przechodzi sobie z ciała w kolejne ciało, "ulatuje", wydostaje się, uwalnia z formy poprzedniej - i znajduje oparcie w kolejnym bycie. Fizycznym i zawsze fizycznym, a przecież kolejnym. "Wędrująca dusza".W ujęciu religijnym wystarczy spełnić rytuał, to w jednej z takich form, albo przejść cały kołowrót możliwych cielesności, zanim się w nieskończoności rozpuści, ale zasadniczo to to samo. Zresztą, to warto podkreślić, nawet te sygnalizowane ujęcie, pozornie mityczne tylko i literackie, tak na dnie odnoszą się do możliwych i realnie technicznych do zastosowania dróg przemian. Czyli właśnie jedno i ostateczne przejście w świat "dalszy" - albo mnogość cykli, aż się to lokuje w dalekim horyzoncie wieczności. Słowna, abstrakcyjna w takim opisie warstwa jest, w odniesieniu do poziomu technicznego, dziwaczna i bez sensu, jednak logicznie, a więc głęboko, tożsama.

Czy to oznacza, że my człowiek wkraczamy w "erę duszy"?

295

Page 296: Kwantologia stosowana

Tak to trzeba postrzegać. Nam tu obecnym to w żadnym przypadku już nie grozi ani jest osiągalne. Być może będziemy to obserwować, być może nawet nie będzie to taki odległy punkt, wszystko dziś pędzi i zmienia się szalenie, ale osobiście, jako byty fizyczne, już ziemi "po drugiej stronie" chwili przejścia nie zobaczymy, to nie nasze pokolenie. Ale jako zbiorowość musimy się na to szykować, to widać już wyraźnie. Że będą problemy? Ech, przeliczne, ogromne, z naszej dzisiejszej perspektywy niebotyczne. Choćby energetyczne, choćby z tym, jak taką populację wyżywić, zająć czymś, itd. Ale to już nie my, to nie nasze zmartwienie. Ale ono nastanie, nie ma od tego po prostu odwołania. Jeżeli coś jest możliwe, to zaistnieje.

Chyba, że analizującego nie będzie...

296

Page 297: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 7.3 – Kredowe koło pojęć.

Sprawa, tak na oko, prosta i banalnością pospolita. Wiadomo, język wyznacza granice świata, a stosowany zasób abstrakcji, którymi się znaczy otoczenie, to wszystko, czym rozum dysponuje - i wszystko, czym jest. I nie ma od tego odstępstwa.Bo jak już osobnik zasiądzie pośród życiem się objawiających bytów i jak go już w zakres zwyczajnie niezwyczajny żelazna logika rytmu ewolucyjnego w całości wessie (czy wepchnie), to wszechkierunkowo się rozgląda wzrokowo i inne konstrukcje zmysłami doznawane jakoś tam nazywa – tak osobnik ma, tak mu się w łepetynie poprzez wieki rozumem rozrosłej to wszystko objawia. Co se popatrzy w zakamarek materialny albo inną dziurkę w nieciągłości, to zaraz wyskakuje z niebytności nazwa abstrakcyjna czy inna liczba. I sprawa jasna się robi, całość po horyzont obłaskawiona i oswojona. A jak ponazywane, to i obmacane, czyli można krok pewnie postawić i żadna przepastna czerń pod stopą się nie rozstąpi. Wychodzi w takowym działaniu człek z aktualności i poprzez bolesne obijanie się o kanty (i kwanty) świata, nabywa w omijaniu zasadzek coraz większej wprawy, a pozyskane doświadczenie w reguły, a także i rytuały przeróżne przyozdabia. I dobrze na tym wychodzi; ogólnie i generalnie dobrze.Ale nie zawsze tak się to dzieje, abstrakcja pomaga kolejny krok w realności wykonać, ale potrafi również zniewolić, kajdanami równie silnymi, jak te materialne omotać, a nawet na zatratę wyprowadzić. Bo pojęciowe nazewnictwo w sobie moc wielką zawiera i w realności drogę zestawia oraz wspomaga w poznawaniu świata - ale też granicę tym samym tworzy, językową zasłonę nieprzebytą z nitek zdań i słów tka; zdradliwy urok "pajęczyny pojęć" wyznacza mój świat oraz jest tym światem. - Tak to jest. Siedzi sobie, na ten przykład, ktoś w chwili dziejowo początkowej, jeszcze nie ogarniętej rozumnie w całej pełni, a nawet zupełnie w ten czas jeszcze nie wyrozumowanej - siedzi dajmy na to w jaskini albo na innym zadupiu przedpotopowym. No i sobie kawałkiem materii o drugi stuka. Tak to życiowe przypadłości urozmaica, bo akuratnie szczęśliwym zbiegiem okoliczności najadł się był do sytości, a też akuratnie na nikogo z dusz bratnich nie poluje, a i nikt na niego się podstępnie nie zasadza. - No i kiedy tak sobie hałasuje i nudę wiekuistą zapełnia, to dziwem zupełnie przedziwnym, jeno przez sam fakt owego postukiwania, coś się poczyna w owej realności. Iskrzy to stukanie, rzuca w przestrzeń gorące i piekielnie ogniste punkty w dowolną stronę. I jest zdumienie, i jest radość, i pojawia się w głowie ludzika abstrakcja. Tak się to dzieje.

Tylko że - i trzeba to usilnie podkreślić - czynność owa, banalna i zwyczajna sama z siebie w stopniu maksymalnym, fundamentalnie w doczesności fizycznej zakotwiczona przecież, na końcu mechanicznie czynionego procederu owego, abstrakcją nienamacalną objawia się w

297

Page 298: Kwantologia stosowana

łepetynie osobnika. Zaczyna się doświadczenie przypadkiem losowym zainicjowane, a kończy, i to niespodziewanie, i to wbrew wstępnemu założeniu osobnika, nazwą i symbolem krzesania w zwojach rozumnych – nawet jak osobnik żadnego jeszcze słowa powiedzieć nie może. - A to radość wywołuje, aż ciarki po plecach wędrują.Acz, to dla ścisłości trzeba dodać, w tak zakreślonej chwili samej nazwy nie ma i długo jeszcze nie będzie, w żadnym głośnym narzeczu ona się nie objawia. Notuje się abstrakcja trwale, jako rylcem na płycie się zapisuje, krzaczasto odciska-buduje się śladem fizycznym w komórce mózgowej, jest odbiciem zaistniałego faktu, który osobnik może, ku pożytkowi swojemu, po wielekroć powtórzyć.

Fakt, to zawsze jest "abstrakcja realna", czyli w eksperymencie i materialnie wytworzone uogólnienie, jednak nic innego jeszcze nie istnieje. Ale może. To w tej odległej chwili się staje potencjalnie możliwe. Tamto inne, już w postaci nadbudowanej kulturą, a później naukowo, to się kiedyś tam pojawi, o ile będzie proces się toczył, jednak w owej chwili liczy się tylko to, że można ogień rozpalić i przeżyć. - Przecież niebo spuszcza na świat potoki deszczówki albo pluje wulkanicznie siarką, dlatego czas na filozofowanie przyjdzie później. Za kilka tysięcy lat. Jednak tak powstała abstrakcja już obrasta zachowaniami pozwalającymi przetrwać w ciągle przemiennym świecie, i dlatego jest tak istotna. Muszę w taki a taki sposób uderzyć kamyk o kamyk, żeby iskrę zeń wykrzesać, tak i tylko tak ułożyć zebrane wokół kawałki konkretnie takiej a takiej materii, tak jej dokładać do stosu, żeby ogień się utrzymał – itd. Czynności stosunkowo proste, jednak powstaje w ten sposób ciąg zachowań wspomagających istnienie, i to w osobniczej oraz zbiorowej skali. A w powiązaniu, i to jako fakt absolutnie w tym procesie niezbędny, tworzy się w opisywanym "badaniu" świata religia ognia. Jak najbardziej naukowa, czyli ściśle zakotwiczona w eksperymencie i ciągle weryfikowana w kolejnych powtórzeniach. Z każdym kolejnym udanym rozpaleniem ogniska powstała tak abstrakcja się potwierdza i zarazem utwardza, tak wytworzona hipoteza na temat otoczenia nabiera znaczenia poprzez kolejne działanie; jest faktem sprawdzonym, a przez to pewnikiem. Ale i dogmatem.

To warto i trzeba podkreślić: wytworzona z niczego abstrakcja (bo w głowie), siłą swojego zaistnienia oraz braku konkurencji (nie ma innych do równania), narzuca osobnikowi, który swoim działaniem ją powołał do bytu, jednoznaczne zachowanie i dyktuje warunki: musisz zrobić dokładnie to, co trzeba, żeby istnieć, żeby ogień rozpalić, a jak zechcesz się wyłamać - zginiesz. I nie ma od tego odwołania, bo nie ma instancji odwoławczej: pojęcie zaistniałe jest punktem odniesienia i reguluje, warunkuje następne kroki. Kiedy duszyczka zapragnie, bo tak jej się zwidziało, tak jej w cielesności coś się objawiło, kiedy zechce dominującą powszechnie abstrakcje na nowo ułożyć, musi – musi się taki ktoś okazać zagrożeniem i osobnikiem niebezpiecznym, przecież występuje przeciwko świętości. "Ukarać!", "na śmierć!", się wówczas rozlegnie. I będą to słuszne głosy.

Przecież, warto to wziąć pod uwagę, taki wywrotowiec oraz heretyk jest zagrożeniem ładu pojęciowego, który się sprawdził pokoleniami

298

Page 299: Kwantologia stosowana

i pozwala żyć, nowość może to zniszczyć i uświęconą drogę zburzyć, dlatego trzeba nosiciela odmiennego postrzegania zlikwidować. Nie ma odwołania, albo nowość, albo tradycja. Wygrywa silniejszy. - Im dłużej w czasie, im bardziej obszarowo roznosi się abstrakcja, im więcej wyznaje i według niej zachowuje się osobników, tym trudniej przełamać utrwaloną i ciągle sztywniejącą konstrukcję pojęciową. W skrajnym przypadku jest to niemożliwe, aż do zatraty wyznawców, aż do tchu ostatniego.Bo co jest ostatecznym weryfikatorem pojęć? Jeżeli początkiem był stan fizycznym, on powołał do istnienia abstrakcję, to również na końcu (i w każdym momencie) punktem odniesienia jest stan świata. Jeżeli abstrakcja jest tak wewnętrznie zbudowana, że wprowadzić w siebie potrafi nowość i na tej podstawie wyprodukować nowe, wyższe uogólnienie zjawisk w otoczeniu, taka konstrukcja się utrzyma oraz zdobędzie nowych wyznawców, przetrwa w "doborze naturalnym" pojęć. Ale kiedy nie dopuszcza poprawek i dogmatycznie strzeże ognia (już świętego), to gaśnie zdmuchnięta siłą dziejowych wichrów i ginie w mrokach. Los skostniałych pojęć jest przesądzony - los wyznawców dogmatów jest nie do pozazdroszczenia.

Mam oto taką sytuację: wytworzona w umyśle abstrakcja jest jedyną, a przez to z zasady prawdziwą - abstrakcje opowiadają stan świata, i jest to jedynie dostępne "zeskanowanie" rzeczywistości, niczego innego nie mam. Wszelkie posiadane przeze mnie pojęcia są mną (to ja) i są zarchiwizowanym odbiciem otoczenia. Wszelkie abstrakcje, tak w bazie fizycznej, tak w logicznej nadbudowie, to zakres przeze mnie rozpoznanego obszaru, to granice wyspy, z której oglądam oraz definiuję wszystko wokół. Przy czym nie ma znaczenia, czy jest to "wyspa" języka (dowolnie już pojętego), czy rzeczywista lokalizacja pośród oceanu h2o - to zawsze jest wyspa. Choroba jakoś odcinająca od otoczenia, zamknięcie oczu, decyzja władz blokująca kontakt z innymi, symbole językowe, kultura, religia, nauka – abstrakcje i wszelkie granice tworzą "wyspę" w/na morzu rzeczywistości. I ma to swoje konsekwencje. Poznawcze i w porozumiewaniu się.Jeżeli stwierdzam, że osobnicze abstrakcje są jedynie dostępnymi i poprawnymi z założenia, to, jako obywatel świata, który chce innego obywatela do czegoś przekonać, muszę wyprowadzić z tego racjonalne konsekwencje. Jeżeli inny osobnik posiada ugruntowany zestaw danych o otoczeniu, to ani mam prawo szybko je zmieniać, ani nie osiągnę celu poprzez pohukiwanie i pouczanie - ani nie uzyskam potrzebnej zmiany swoją nadgorliwością. Kiedy jednak chcę taki cel osiągnąć, muszę przejść na pozycje, które wyznacza druga strona. Czyli w tym przypadku zestaw abstrakcji, którymi dysponuje modyfikowany układ. Można działać tylko tak, jak stanowią granice konkretnej wyspy, a nie moje zachcenia; żeby przekazać sygnał dalej, muszę uwzględnić stan odbiorcy. Świat jest taki, jak wydaje się, że jest. - Tak dla mnie, tak dla każdego.

I jest to zagadnienie z gatunku ważnych oraz najważniejszych. Moc, przemożna siła abstrakcji, więc "zamykanie" się w pojęciach, o tym trzeba powiedzieć w kontekście zawartości łepetyny, i to wyraźnie.

299

Page 300: Kwantologia stosowana

Ponieważ niczym więcej poza nanizanym na fizyczne elementy zbiorem pojęć nie dysponuję. Język, zbiór symboli, który stosuję do opisu świata, wyznacza zarazem jego granice, abstrakcje "zamykają" mnie w sobie, a próba wychylenia się poza nie jest trudna i niemożliwa czasami. "Ściana pojęć", "zasłona abstrakcji" dosłownie i boleśnie wyznacza to, jak mogę postępować lub do jakiego punktu mogę dojść. Jawa to sen, który śnię z innymi za pomocą wypracowanych symboli, ale żeby ten sen trwał długo, pojęciowe konstrukcje muszą sprawnie oddawać stan środowiska - bo jeżeli jest inaczej, widzę to, czego nie ma. A to już może być niebezpieczne.

W miarę trwania ewolucji abstrakcji przybywa w niej konkretów - i to potwierdzonych; tworzą się "obiektywne" wartości, które coś na temat świata mówią. Istotne jest jednak to, że tak zaistniały fakt abstrakcyjny usamodzielnia się i jest punktem odniesienia działań kolejnych. Weryfikacje pojęcia wzmacniają jego "(s)kostnienie", w efekcie próba ułożenia obrazu na nowo, bo zmieniły się warunki, to jest trudne lub niemożliwe. Siła zaistniałej abstrakcji jest wręcz przemożna, zniewalająca. Wytworzone pojęcie staje się mną, niczego innego poza takim zbiorem abstrakcji nie posiadam – to jestem ja. I jest to moja (albo grupowa) "zasłona" pojęć, zza której i przez którą obserwuję i definiuję otoczenie. I muszę mieć świadomość, że tak jest.Dlaczego? Ponieważ pokonanie bariery abstrakcji i odrzucenie złych symboli, to warunek mojego przetrwania. Ale żeby zmienić siebie i swoje poglądy na rzeczywistość, muszę zarazem w tej rzeczywistości uczestniczyć, a do tego muszę posiadać pojęcia, które to działanie umożliwiają. Więc jeżeli kiedyś-gdzieś, któryś z moich przodków, w tej przysłowiowej jaskini, wyprodukował błędną abstrakcję, może to okazać się barierą, której nie pokonam: zabraknie mi sił i odwagi - lub determinacji do działania. W rezultacie ugrzęznę w "zasłonie pojęć", i to na zawsze. Zmiana warunków w środowisku, na które nie znajdę sposobu w zbiorze posiadanych obrazów, "odsieje" mnie oraz wszystkich innych, którzy stosują podobne symbole. Tu nie ma litości ani drugiego podejścia - pobłądziłeś, znikasz z rejestru.

Trudno przebić zasłonę abstrakcji, choć to życiowa konieczność na kolejnych zakrętach. Ingerencja musi sięgnąć podstaw osobnika lub grupy. Przestrojenie "złej" abstrakcji może-musi dokonać się przez obudowanie nowym zbiorem pojęć starego elementu, ale zawsze trzeba mieć świadomość, że nowość buduje się na przeszłości, że nie nigdy ma absolutnej odnowy.

Abstrakcje to ja. Ja człowiek i "ja" Człowiek.

300

Page 301: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 7.4 – Droga.

Idzie sobie człowiek drogą idzie – taką czy ową idzie – za młodu i w starości idzie – i się nie zastanawia – i się nie dziwi – i nic a nic ciekawego w tym nie widzi. Ech – i żeby to.Droga jak droga, można powiedzieć, tu błoto albo asfalt, tu cement albo kamień; albo jeszcze coś innego, takie miękkie i przetrawione przez kogoś. Zawsze i wszędzie to samo. - A jednak nie to samo. I nigdy to samo.Można o drodze napisać esej, można wiersz; można kadrami filmowymi pokazać, że ciągnie się w odległą dal, a można to streścić jednym słowem i machnięciem ręki. Droga, twarda opoka. Droga materialna i życia. A to przecież ta nasza proza codzienna, kilometry do pracy i takie same z pracy. Kurz i smród, tłok i spocone ręce; zmęczenie i senność; i złość na idiotę wyprzedzającego na ciągłej; wzniosłe i wyblakłe widoki; i wyrwane koło, i nieruchome ciało na poboczu w worku... Droga do...

Przyznaję, poniosło mnie, macie rację. Ale czy można się dziwić – czy można odrzucić te wszystkie skojarzenia, które łączą się z tą konkretną i dowolną drogą? Powiecie, że droga jak droga, nic w niej ciekawego, co najwyżej męczącego i w gruncie rzeczy smutnego. - Bo ma swój koniec. Był początek, to będzie koniec.A tu, widzicie, was zaskoczę – i tak, i nie. Koniec dla was, no i dla mnie, co zrozumiałe, ale nie koniec tak w ogóle. Że to mała w sumie pociecha? Błąd oceny. Bo to, że zaistnieliśmy na tej naszej drodze, to efekt tego, że te wcześniejsze się skończyły. A jak się nasza skończy, to kiedyś i gdzieś ma szansę zbudować się inna. Też gdzieś poprowadzi. I też się skończy.

Ale tego tak zostawić nie sposób, warto analizę skończoności drogi i jej ulotność pociągnąć dalej.Warto wyjść w takim filozofowaniu na temat drogi od obserwowanego i doznawanego, więc konkretnego szlaku. Jest sobie ścieżka czy też utwardzona autostrada, to nie ma znaczenia - niby wszystko poznane i oczywiste od najpierwszego kroku. Ale... Ale czy tak postrzegana i tak rozumiana droga istnieje? Czy to, co uchodzi za grunt i co w szerszym spojrzeniu jest kulą u nogi – czy coś takiego to fakt? Znów powiecie, że się czepiam, że dzielę kwant na czworo, kiedy on w sobie już niepodzielny. Słowem, słuchać nie zamierzacie, bo niczego tu ciekawego.A ja wam na to powiem, że robicie błąd, że postrzegane i doznawane bierzecie za wszystko, kiedy to dalece nie wszystko. Niby więc jest taka tam sobie dróżka, solidny kawał materii. Tylko czy w ujęciu filozoficznym on istnieje? Gdzieś tam daleko i bardzo fundamentalnie zarazem w rzeczywistości jest tylko kwant czegoś i jego ruch w nieskończoności. Tak się w tym całym bezkresie Kosmosu zadziało, że się lokalnie sfera tutejszego wszechświata wytworzyła

301

Page 302: Kwantologia stosowana

– w sumie żadna dziwota, wcześniej takie fakty były, później będą, aktualnie tutejszego kilometra podłogi się trzymamy. - Słowem, pęd się tak po wszystkiemu dzieje i żadnej stabilizacji.A nawet więcej trzeba powiedzieć, że zmysłowo odbierana stabilność "drogi" to złudzenie tym właśnie pędem spowodowane. To sobie tak w wieczności pędzi, zapętla się z podobnymi jedynkami czegoś, no i w chwilowym zawirowaniu buduje się konkret, fizyczny foton czy atom. Widać twardy grunt, a to w swojej podszewce i podprogowości ruch, i to szalony ruch; widać światło w jego maksymalnym pędzie, a to w fundamencie złożenie wielu pomniejszych faktów.

A skoro to pęd i zmienność odbierana jako stałość - to czy w takim ujęciu droga, to, co uchodzi za drogę, takie coś istnieje? Jedyna logiczna odpowiedź jest taka, że nie, że nie ma niczego takiego. W postrzeganiu uczestnika marszu droga jest faktem, dla niego jest i zawsze będzie niezbędnym elementem rozumowania o świecie – ale nie ma czegoś takiego, nie ma żadnej drogi. Jest tylko i wyłącznie zmiana w trakcie zachodzenia i stan mocno - mocno chwilowy.

Prawda, idzie przez wieki marzenie o wyznaczeniu położenia każdego kwantu w ewolucji, ale to mrzonka. - Dlaczego? Ponieważ nie można wyznaczyć rozmieszczenia czegoś, co nigdy nie istnieje w formule i postaci, którą rejestruje obserwator. Widzę "drogę", a to zmienny w swojej dynamice proces – widzę "atom", a to struktura, którą do istnienia powołałem swoim wyróżnieniem; stałość świata jest w moim spojrzeniu.Czy jestem bez szans? Nie. Tego dowodzi choćby to, że istnieję, a też rozliczne działania, które mogę podjąć - to oznacza, że zmiana i jej rytm jest poznawalna. To oznacza, że moje odczytanie zmiany - mniej lub lepiej przeprowadzone, z takich lub innych abstrakcji budowane – to pozwala ustalić regułę i z niej korzystać. Przecież świat jest jeden, zmiana jest jedna, rytmika zmiany również jedna. Dlatego wystarczy tylko poznać rozmieszczenie "słupków milowych" – reszta jest pochodną. Czym jest "droga"?Z analizy wyłania się ujęcie, że obserwator znajduje - zawiera się w "rozwijającej" się, układającej w czasoprzestrzeni "drodze". To zawsze-tylko stan chwilowy oraz kawałek możliwy do zaobserwowania i oparcia się na nim, ale to jest droga. Do mnie, konkretnego już bytu, przynależy "iks" jednostek tego szlaku, a zbiór mi podobnych istnień liczy "iks" plus zbiór - na linii idącej z nieskończoności w nieskończoność mam do dyspozycji odcinek i z niego mogę okolicę postrzegać. A co przeżyję, to moje. Wokół ciemność, dosłownie jest to ciemność, a ja idę wąziutką ścieżką, która buduje się tuż przede mną i tuż za mną rozpada. I ja również. I niczego więcej poza tak wyznaczoną chwilą nie ma. Nie było i nie będzie. Jednak ważne jest to, że droga buduje się w rytmie kwantowym – i że jest poznawalna. Zasadnicze dla obserwatora, który stara się opisać "drogę" w skali lat-kilometrów, jest to, co się i gdzie na niej znajduje, gdzie są wyboje i dziury – a gdzie na głowę spadają pociski.

302

Page 303: Kwantologia stosowana

Jak wyobrażać sobie "drogowe" istnienie ewolucji? W płaskim ujęciu jako linię, nieskończoną linię, po której teraz i tu idę. To droga jednokierunkowa. Nie ma na niej innych przeskoków jak kwantowe, czyli na jednostkę. Nie ma tu zakrzywień i zapętleń, pomimo że czasoprzestrzeń jest zwinięta i pokrzywa. Na tej drodze nie ma zdarzeń innych niż mgnieniowe - logicznie jest tylko punkt, a fizycznie kawałek rozbudowanej struktury.

Co więcej, obserwator-uczestnik marszu musi taką drogę w całości w umyśle dopełnić, jako złożenie kolejnych kroków. Jego aktywna rola w procesie budowania drogi jest fundamentalna - bez niej droga nie zaistnieje. Dlatego im lepiej to robi, tym dalej sięga spojrzeniem i tym dłużej kroczy po wertepach. Fizycznie znajduje się wyłącznie w punkcie, logicznie ustali obraz nieskończonego zbioru punktów; w chwili teraz "widzi" najbliższą okolicę, ale w oparciu o zebrane w trakcie wędrówki jednostkowe i konkretne dane może zbudować obraz wszystkiego i zawsze."Droga" jest zawsze tylko chwilą i zmianą – jej stałość jest moją obserwacją, jest we mnie i dla mnie. Czyli można na zmianę nanieść podziałkę, wyznaczyć "sekundy" oraz "kilometry". Jednostka użyta do opisu i jej abstrakcyjna forma, to nie ma znaczenia – liczy się to, że jest jednostką i że obserwator dokonuje podziału jednolitego i nieskończonego procesu; działanie i wypracowany rytm jest warunkiem poznania.W wyniku opisania czasoprzestrzeni w kilometrach i sekundach, takie działanie wprowadza regularność w proces, wydarzenia opisane jako układanie się na mapie w taki sposób, że znajdują się w tym a tym kilometrze i w tej a tej dobie - to decyduje o wyniku i możliwości poznania. Z jakich konkretnie "atomów" coś się złoży w linię drogi albo też w element drogi? Nieważne, na pewno z odpowiednich - ponieważ inne się nie liczą. A kiedy takich w konkretnej okolicy zabraknie, cóż, nie będzie obserwatora. I nie będzie miał kto braku stwierdzić. I narzekać na drogę nie będzie miał kto...W przypadku postrzegania i opisywania "płaszczyzny ewolucyjnej" – a więc rozciągniętej i "rozwalcowanej" wielowymiarowej ewolucji - takie działanie jest drogą. Samo działanie poznawcze jest drogą w czasoprzestrzeni, ale także uzyskany wynik i obraz to droga. Nawet pojmowana dosłownie.

W tym maszerowaniu, w kolejnych etapach oraz w kolejnych punktach doznawania i analizowania, równomiernie i nie losowo, choć wygląda to początkowo na stan chaosu, pojawiają się fakty. Także reguła. - Obserwuję, analizuję, wnioskuję. Zaistniałe fakty, stan przeszły oraz zapamiętany - poddany obróbce rozumu - buduje, może i musi zbudować "narzut" na proces w formie rytmu tej zmiany. Czyli obserwator i uczestnik zarazem zmiany, musi zbudować teorię, która tłumaczy to, co się zdarzyło. I wykracza tym samym w przyszłość – poza aktualność swojej drogi. Buduje sam dla siebie obraz tego, co ma się dopiero wydarzyć. Na fundamencie już zaistniałych faktów, po ich zgromadzeniu oraz powiązaniu ze sobą w zależnościach, konstruuje obraz zdarzeń, które jeszcze nie zaszły,

303

Page 304: Kwantologia stosowana

ale które zajdą, ponieważ stan aktualny warunkuje to, co się może zbudować; obraz "dziś" przedłużony o "jutro" dlatego się sprawdza, że dalsze jest pochodną obecnego – i reguły zmiany. Tutejsze jest znane, reguła jest jedna i ustalona, dlatego wynik tej operacji na elementach też jest poprawny.Im wypracowany obraz pełniejszy, tym działanie sprawniejsze. Mogę ustalić to, co było lub będzie, mogę zobaczyć "słupy milowe" drogi, które oznaczają moje istnienie lub planety - które są pokoleniami łańcucha życia albo łańcuchami górskimi. Tej drogi nigdy-nigdy-nigdy nie ma łącznie, grunt pod moimi nogami tworzy się w każdej sekundzie i natychmiast rozpada, a ja stawiam krok tam, gdzie "przed chwilą" była pustka, a za chwilę zaistnieje ponownie nieskończoność. Jednak "tu i teraz" mam pod stopami "fakt materialny" i dlatego mogę iść. Fizycznie jest zawsze stan chwilowy, szeroki na kwant – a "droga" i jej obraz jest we mnie.Ja i droga to jedność - istnieję na niej i w niej.

Dlatego postrzeganie rzeczywistości w formule tylko czasu lub tylko przestrzeni - to musi się zmienić w postać "drogi". Czyli linii, a więc płaskiego i rozciągniętego w czasoprzestrzeni wydarzenia. To musi być płaszczyzna, która "rozciągnięta" w poznawaniu na kolejne etapy, jawi się jako "mapa" wydarzeń. I dosłownie jako mapa, "płachta" papieru rozciągnięta i opisana w jednostkach, z wszelkimi "poziomicami" czy "izobarami". Najlepszy model zmiany to płaszczyzna, ogromna karta papieru, w której umysł wyznacza, nanosi kolejne punkty-fakty. I wtórnie, ponownie zwija w fizyczny kształt konkretnego ciała – planetę, dowolny byt.Niby działanie zbędne, niby wiadomo, co jest pod nogami i co i jak się zmienia, a jednak po takim rozłożeniu na kolejne warstwy, plus naniesieniu skwantowanej podziałki na zmianę i następnie ponownym złożeniu w jedność - to zasadniczo zmienia sytuację obserwatora i uczestnika zmiany: z zawsze i tylko doznającego stanu aktualnego, staje się obserwatorem i uczestnikiem całości zmiany – zmiany w jej absolutnym przebiegu. Zamiany, której w takiej postaci nigdy nie ma i nie będzie.Rzeczywistość to skwantowana zmiana - strumień kwantów w pędzie po nicości, i nic więcej. Ale skwantowana zmiana plus suplement do tej zmiany - czyli instrukcja obsługi z naniesionym na zmianę rytmem – to warunek poruszania się po drodze.

Mówiąc inaczej, poznanie biegnie od zarejestrowania istnienia, np. sfery w otoczeniu i ustaleniu faktów tworzących – dalej zmiana tak postrzegana zostaje "rozpłaszczona" do stanu jednokwantowego, a to podlega znakowaniu i skalowaniu – na końcu, kolejnymi krokami, to, co zostało spłaszczone, ponownie podlega "zwinięciu" w "obiekt" i fizyczny stan. Rozum początkowo zbiera dane, później "rozbiera", a więc rozciąga złożoną i wielowymiarową ewolucję w kolejne "zwoje" i ustala w tych zwojach "kilometraż " oraz "sekundy" - a następnie znów, znając jednostki mapy, dokonuje "zwinięcia" w kulę. Czyli w czasoprzestrzeń abstrakcyjną z naniesioną siatką kartograficzną, a przez to poznawalną.Tym razem jest to już siatka nadpisana na czymś, co nie istniało w

304

Page 305: Kwantologia stosowana

taki sposób i nie zaistnieje. - Skutek? proces staje się po takim zabiegu przewidywalny. I to nawet wówczas, kiedy obserwator uznać nie może, że rozpoznał wszystkie atomy w zmianie od przeszłości do przyszłości. Dlaczego? Ponieważ w tym ujęciu okazuje się to działaniem zbędnym. Wiedza o zaistniałych faktach, którą przechowuje obserwator w swym archiwum, to jest podstawą do zbudowania abstrakcji zmiany, która toczy się zawsze w chwili aktualnej. A to pozwala następnie zrobić sumowanie, pozwala łączyć nawet odlegle od siebie fakty i ustalać związki. W efekcie coś, co nigdy nie istnieje zbornie, staje się w postrzeganiu zdarzeniem łącznym i poznawalnym. I nie ma znaczenia, co buduje konkretny fakt, liczy się skwantowana zmiana i jej rytm. I niczego więcej nie trzeba.

Droga – ale jaka?Szlak zdarzeń, codzienny i tutejszy drogowy ruch w rzeczywistości, to jest znakowane w kilometrach i sekundach, generalnie w odrębnym ujmowaniu. W skali wszechświata, ze względu na postrzegany dystans – tu dominowały jednostki czasu. Ale niezależnie od opisywanego i analizowanego zakresu zmiany, to zawsze jest droga, jednowymiarowy szlak. To jest droga, a jej "słupki milowe" są rzeczywiście milami i kilometrami. Dlatego przychodzi obecnie czas, żeby droga zaczęła być postrzegana latami-i-kilometrami – jako czasoprzestrzeń. I to w każdym miejscu i zawsze. Dlatego, że dopiero kilometry-lata mogą posłużyć za wyznaczenie, gdzie w takiej myślowo rozciągniętej oraz wielowymiarowej ewolucji się znajduję i gdzie znajduje się kolejny jakoś dla mnie ważny punkt.Bez "kilometrów" nie mogę powiedzieć, że konkret będzie podlegać trzęsieniom ziemi, jednak opis wyłącznie czasem wnosi obraz ogólny i niedokładny wobec potrzeb. Co mi po obliczeniu, że w roku "iks" i sekundzie "igrek" ziemia w jakimś nieznanym zakątku się zatrzęsie - to sucha informacja, wręcz zbędna, bo tworzy atmosferę strachu. Ale informacja przeliczona na kilometry-sekundy i już ograniczona do małego kręgu, to wiadomość istotna. To pozwala na ustalenie, w ponownym nawinięciu warstw na siebie - w umyśle albo komputerze - na jakiej głębokości zagrażający fakt wystąpi i jak się w odbiorze zaprezentuje. W przypadku planety ma to cenę życia.

"Droga" biegnie z nieskończoności w nieskończoność. Jednak jest w pełni poznawalna.

305

Page 306: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 7.5 – Religia i świat.

Wiecie, z religiami różnie jest. Ja tam nie będę tego dokumentnie słownictwem obrzucał, po kątach rozstawiał – choć, po prawdzie, to by się przydało. Co tam sobie ręce brudzić terminologią, kiedy to już schodzi ze sceny dziejowej i swoje niedopasowanie ewolucyjne i wszelakie pokazuje.

Ale, widzicie, tematu zbyć nie można, zostawić na pastwę historii nie wolno, przecież to światowa i osobnicza tradycja, jakoś to na nasze zaistnienie oddziałało. Można zasadnie pokazywać i rzucać na prawo i lewo przykładami, że taka czy inna pojęciowa abstrakcja po rodowodzie religijnym, że takie coś swoich wyznawców na zatracenie prowadziło, że szkodzi, że otumania niczym opium dla mas. Wszystko prawda i wielokrotna prawda - ale to nie cała prawda. Oczywista oczywistość, że nie w nadmiarowości pojęciowej ta prawda się lokuje, że nie o fikuśne takie tam i niby zaświatowe się w tym miejscu logika dopomina - ale o zasadniczy element rozumowania tu idzie sprawa: o wartość poznania jako takiego. Ta czy tamta wizja religijna, takie czy owakie słownictwo, to powierzchnia, bajkowość i warstwa najmniej ważna - a właściwie zupełnie nieważna. Chodzi o to, że w swojej głębokiej treści te słowne akrobacje właściwości i zasady świata oddają, że to wiekami się potwierdzało w działaniu i żyć pozwalało, a nawet jeszcze dziś dla niektórych się sprawdza - i to trzeba ująć i uszanować, bez tego naszego dziś by nie było. I to domaga się wyjaśnienia i podkreślenia, rozumiecie?

Wiadomo, siedział kiedyś tam sobie w tej przepastnej ciemnej epoce prehistorycznej jaki małpolud i swoje pierwsze abstrakcje budował, choć nic o tym fakcie nie wiedział i długo jeszcze nie wiedział. I co, jak myślicie, mógł sobie tak z kapelusza te pojęcia wytworzyć, je zupełnie losowo poukładać w słowa i pełne zdania na temat tego całego widocznego i niewidocznego?Znów oczywistość, nie mógł. Jak sobie już to ognisko rozpalił, jak upiekł kawałek czegoś biologicznego, jak najadł się na dzień i noc najbliższą, to mógł sobie te abstrakcje dalej w głowie obracać. I z nich kolejne już budować, takie nadmiarowe do rzeczywistości, w swojej znaczeniowej warstwie dalekie od tego namacalnego. Słowem, kult i kulturę tworzyć w zapamiętaniu.

Ale zauważcie, że w pustce jego głowy te pojęcia też dalej losowo się nie lęgły, one do tej realności musiały się odnosić – i zawsze tylko tak. Niczego innego ten małpolud nie miał do dyspozycji, po światowej fizyczności się przechadzał, zjadał, co ten świat dawał do zjedzenia, zawsze się tylko na aktualnie obecnym opierał. I to w oczywisty sposób musiało i w każdym działaniu musi wejść w ciąg dalszy, w kolejne piętra obrabiania danych. Wychodzi małpolud tak po całości od świata, jakimś znakiem dźwiękowym czy innym to sobie znaczy, a na końcu jest system filozoficzny czy inna religia. Nie

306

Page 307: Kwantologia stosowana

ma w tym przypadku i nie ma oderwania od świata, bo nie może być. Jak coś istnieje, czy to cieleśnie, czy pojęciami, to zawsze, tak na zawsze jest zakotwiczone w fizyce. Bo inaczej tego by nie było. I niczego by nie było.

No więc tego, rozpalił ten nasz znajomy małpolud ognisko, zebrał w sobie czynności do tego potrzebne, ustalił w nich kolejność – i po kolejne dni stosuje. I w ten to sposób, zauważcie, metodologię - i to taką na wskroś naukową, stosuje w tym swoim rozpalaniu ognia. W tym jest i wstępna obserwacja świata, jest zbieranie danych, jest hipoteza i jej następnie sprawdzanie w kolejnych eksperymentach, i zawsze rygor badawczy jest zachowany. Bo jak coś pójdzie nie tak, to ogień nie zapłonie i jadło będzie zimne. No i dalej, wiadomo, w nerwy to idzie, słownictwo gęsto pada i rękoczyny się stosuje pod adresem różnym.W tym działaniu jest głęboki sens, który o cechy świata zahacza w każdym czynie. Że to tak bez wiedzy o złożoności, że poniekąd się prezentuje jako uboczne? A czy to ma znaczenie, małpolud sobie na ognisku piecze smakowity kąsek, dajmy na to z pobratymca w rozumie i go dalej zjada - ale efekt jest, żyje i kolejny dzień może sobie zaliczyć do udanych. I nam żadnym wyższościowym spojrzeniem tego w ocenę nie wolno poddawać, przecież to nasza genealogia, przez to i dzięki temu możemy te wspomnienia dziejowe sobie snuć. Jakby nieco inaczej się to potoczyło – nas by nie było.

Ale, widzicie, jest takiego działania abstrakcyjnego konsekwencja, ma to swoje znaczenie.Bo, zauważcie, że taki eksperyment historyczny, to powtarzalne na różne sposoby rozpalanie ognia, to się w kolejnych czynnościach na beton i kamień utwardza – i to wyznacza zachowanie małpoluda, a na dalszych etapach człowiekowatego. Przecież taki osobnik żadnej nie ma w tym momencie świadomości, że to pospolita fizyka tak się jemu objawia, on to za faktyczne objawienie z czegoś tam wyższego ma - i odpowiednio traktuje. Czyli religijnie. Ogień się zapali, łaska spływa i jest radość – ogień z jakiś powodów gaśnie, jest niepokój lub nawet rozpacz. Albo i biczowanie takiego, który to spieprzył, albo płacz i zgrzytanie zębów. - Bo to przecież coś złego oznacza i trzeba reagować.I znów tego nie wolno oceniać z obecnej dziejowej okoliczności, w której ognisko zapałką można rozpalić, w tamtym mrocznym czasie to mogło oznaczać utratę kontaktu ze światem, czyli fundamentalnie na dalsze istnienie wpłynąć. Że to pojęciowo dla tamtejszych łączyło się z tym i tamtym w jakimś niebie, a co to ma za znaczenie? Takie to zupełnie marginalne. - Jeżeli ktoś się takimi bzdetami zajmuje, znaczy sensu nie sięga; jeżeli w mitach, czy w wyrazach słownych, komuś sprawa zasadniczą się pokazuje, to znaczy, że takowy osobnik niczego z wagi religii nie pojął.

Tak, to trzeba podkreślić, w tym kryje się zasadnicza wartość oraz znaczenie religii: że na tym wstępnym etapie zastępowała wszelkie nauki, które dopiero za tysiące lat mogły się pojawić, po długim i mozolnym zbieraniu danych. Czy to religia w naukowym eksperymencie zakotwiczona, na przykład religia ognia, czy szamańskie zachowania

307

Page 308: Kwantologia stosowana

i rytuały – to ornamentyka, zewnętrzne zobrazowanie, które opisuje świat jako taki i się z fizyki wywodzi. I pomaga przetrwać, pomaga żyć – i to się tu liczy. Nie ma znaczenia zbiór zachowań i nazw, w ostateczności liczy się to, czy wypracowana metoda pozwala zebrać energię do istnienia. To może być złożony rytuał religijny, to się może toczyć naukowym schematem – na końcu liczy się zdobycz, którą można zjeść lub inaczej wykorzystać. Tak czy owak, zawsze fizyka w kroku ostatnim się pojawia i dominuje. Zupełnie nie ma znaczenia w sensie logicznym, czy za przyczynę tej ognistej ewolucji odpowiada słowna konstrukcja rodem z koszmarów i podświadomości, czy laboratoryjne działanie – liczy się efekt: aby ogień płonął. Że na końcowym etapie wyższość pokazuje laboratorium – prawda, ale żeby ten fakt stwierdzić, trzeba się było tu znaleźć i do tego momentu dotrwać. To również jest prawdą.

Można powiedzieć, że wszystko pięknie, że było kiedyś i że obecnie to przeszłość. Nie do końca. I nie dla wszystkich. System religijny, który powstał kiedyś tam, a następnie utwardzał się w każdym czynie, ciągnie ze sobą, jako fakt konieczny, fizykę i własności świata, ale również nadbudowę, słowne zobrazowanie reguł tegoż świata. O fizyce nic nie wie - i ciało często nawet pomija - a na plan pierwszy wysuwa się pojęcie, abstrakcja oddająca procesy i zależności. I byłoby wspaniale, gdyby nie zmieniający się świat i jego lokalne ułożenie. Religia, czyli filozofia uproszczona, tak długo może spełniać zadanie tłumaczenia świata i wspomagać w życiu – póki zasadniczo nie odbiega od aktualności. Kiedy abstrakcje się oddalą do realiów, kiedy ich wyznawcy tego nie uwzględnią na czas, istnienie takich pojęć jest skończone. A przy okazji odchodzą też w przeszłość wyznawcy nieadekwatnej do świata abstrakcji. Taka jest cena za niedostosowanie się do okoliczności i uparte trwanie przy błędnych hipotezach. Takich uparciuchów było wielu, został po nich tylko ślad. Albo i śladu nawet nie ma. Dowolny system religijny, to już padło, spełnia rolę objaśniacza i przewodnika po świecie. I trzeba to uszanować. W najgłębszym swoim znaczeniu przystaje do środowiska - operowanie pojęciami i tak się ostatecznie zbiega w swoich wnioskach z tym, co ustala naukowe, w taki sposób rozumiane analizowanie rzeczywistości. Różnica dotyczy słów, warstwy znaków, które mogą zamykać wyznawców w kredowym kole pojęć i uniemożliwiać zmianę – albo być systemem otwartym, który w może wprowadzić nowość i dopasować się do środowiska. Jeżeli może się zmieniać, to przetrwa i pomoże.

Można więc spytać, czy taki system, z zasady powierzchowny, zawsze niepełny i posługujący się dalekimi wobec realiów nazwami – czy to może dziś spełniać swoje zadanie i pomagać? Może, tu żadnych nie i być nie może wątpliwości.Oczywiście najlepiej byłoby, gdyby każdy byt korzystał z tego, co mu podpowiada zestaw naukowo zdobytych danych – byłoby, ale to nie dla każdego jest dostępne. I nic w tym nadzwyczajnego. Bo to można sobie dworować czy się krzywić, że komuś w życiu pomaga podkowa na drzwiach przybita czy chwytanie się za guzik na widok kominiarza. Tylko że w tym nie ma niczego nienormalnego, w taki sposób objawia

308

Page 309: Kwantologia stosowana

się działanie umysłu: szuka związków przyczynowych między dowolnym faktem a innym faktem. Jeżeli taki związek znajdzie, to z niego w kolejnym kroku skorzysta, jeżeli nie – to odrzuci. Albo prowadzi to w takim wiązaniu faktów do absurdu, doszukuje się osobnik związków tam, gdzie ich w żadnym głębszym sensie nie ma. W umyśle coś się z czymś zetknie, tak skojarzy byle jak i byt ma to za realność, kiedy to tylko błędna interpretacja. No i jest mało w tej realności dobry stan, i jest problem. Tylko czy to do końca w sobie głupie, czy w tym nie ma głębszego sensu? To warto sobie w pełni uzmysłowić: w tej metodzie jest sens – tak prowadzone działanie jest sensowne.

Otóż, zauważcie, lepiej czasami dążyć do złudzenia, które daje na przykład wspomniana podkowa i ochota do wyjścia z domu, żeby coś w świecie zrobić – to jest lepsze niż trwanie w bezruchu, bo się nie chce, bo świat zły, bo coś tam, coś tam. Niekiedy lepiej dążyć do mirażu na horyzoncie, jak się kręcić bez sensu w kółko i żadnego w realu nie zrobić kroku, rozumiecie? - Mimo zupełnie "od czapy" na punkcie startu powodu działania, przez samo działanie, można dojść do mety we właściwym czasie i miejscu, liczy się przecież wędrówka i reguła tej "wędrówki", a wynik i tak się pojawi. Miraż nie miraż – wynik jakiś będzie.Czy religia jest takim mirażem? Zapewne tak, jej metody pochodzą z tego i tu, ale cel ustawiają gdzieś i zawsze – i to oczywiście nic innego jak złudzenie. Ale znów tylko w zakresie powierzchniowym, w opisie metod dochodzenia do takiego celu. Jak to już wielokrotnie padło, nie można w świecie pobłądzić z wnioskami. Można zupełnie w warstwie słownej pójść w bajkowość, ale i tak w głębi znajdzie się prawda o tymże świecie – można wyjść w analizie od stworków jakiś tam, a na końcu i tak będzie Kosmos i jego przekształcenia. I też owa dziejowo tak pokręcona dusza, jakże by inaczej. Wszystko się w tej kombinatoryce pojęciowej zgadza – oprócz tego, że nic się nie zgadza.

Czy wiec należy odrzucić religie jako sposób tłumaczenia bytu tu i teraz? Tak byłoby najlepiej. Tylko że nie dotyczy to wszystkich. I trzeba to uwzględnić.Nie ma przecież nigdy tak, że wszyscy korzystają z tego samego, że wszystko jest zrozumiałe i przyswajalne. Dziś i zawsze dzieje się to w taki sposób, że dla jednego bytu wyjaśnienie naukowe jest tym najlepszym i sprawdza się – a dla drugiego filozofia uproszczona w postaci religijnego katalogu odpowiedzi jest poprawna i pomaga żyć na kolejnych zakrętach. I dobrze, nie musi być wszystko tak samo i jednakowo. Dla jednego wiedza o wszechświecie jest potrzebną, żeby rano spokojnie spojrzeć w lustro – a dla innego to zupełnie zbędne i dalekie, dla niego telewizyjny przekaz o modzie jest pierwszy i istotny. I wspaniale, i dobrze – i niech tak będzie. Jeżeli ogólny poziom wiedzy w zbiorze będzie się podnosił, jeżeli ubędzie oglądu zabobonnego, a przybędzie racjonalnego – wspaniale, o to chodzi w tym wszystkim. Ale nie ma dramatu, jeżeli spojrzenie biegnie sobie powierzchownie i abstrakcjami mitologicznymi – chodzi o proporcje, żeby mitologia nie przesłoniła świata. Że trzeba się wysilać i też niekiedy wyśmiać bajki – prawda. Ale bez paniki, liczy się całość

309

Page 310: Kwantologia stosowana

i końcowy efekt. A ten, jak dowodzi historia, udaje się osiągać. I to nawet skutecznie.

Czy religia jest dziś potrzebna? Tak, ale już nie wszystkim i nie zawsze. Czy będzie potrzebna jutro? Tak, ale z malejącym zakresem wpływów, na coraz niższych poziomach, dla coraz mniejszych grup.

A pojutrze?... A czy "pojutrze" będzie?

310

Page 311: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 7.6 – Szósty zmysł.

Gdziekolwiek spojrzeć, tam zawierucha dziejowa. A co najmniej nie tak to idzie, jakby potoczność podpowiadała.W niedalekiej przestrzeni okolicznościowej, tak cirka plus dwieście kilometrów w linii prostej, pokazał się szósty zmysł. Tak, mówię i podkreślam, szósty zmysł pokazał swoje moce.Powiecie, że to niemożliwe, że takie coś to antynaukowy przesąd i że zmyślenie w każdym detalu i po całości – i że w ogóle pobocze, a nawet ślepa droga rozumności. No i że tego żadnym przypadkiem w przytomności przyczynowo-skutkowej tykać nie ma co. Cóż, wasza tam wola – możecie tak mówić.Tylko że, ja wam na to powiem, że mylicie się w swoim odrzuceniu i negacji. I więcej wam powiem - tematyka w sobie poważna jest, taka z sensem bezspornym, poznawczo oraz życiowo obrosła w znaczenia. I warta przepuszczenia przez rozumne poznanie, tak bez wstępnego się wykrzywienia warta zapoznania.

Bo, sami powiedzcie, czy to przystoi osobowości na poziomie wpadać w dywagacje o zaletach na urząd osobnika K., albo wydmuszkę takąż polityczną D. prześwietlać życiorysowo, kiedy tego życiorysu dziś ma i nigdy nie będzie – albo laleczkę O., taką mizerną zieleninę w jej fochach i achach oceniać, czy to warto? Przyznacie, że to wsio swołocz pospolita, waszej uważności zupełnie niegodna. Swołocz po każdym oddechu i słowie - jak to się mówi w środowisku naturalnie naturalnym. Co to w ogólności za sprawa? Żadna, można powiedzieć. I machnąć na podobne wynalazki łapką. Ale taki szósty zmysł, to, widzicie, istota i sendo, to rozum cały do aktywności i wysilenia pobudza – to znane od zawsze, a jednak w sobie nieznane, to emocje tworzy, krew naukową burzy, logikę mocno szarpie w jej zależnościach fizycznych i filozoficznych. I dobrze, tak być powinno. Bo ten szósty, ostatni naturalny zmysłowy łącznik z otoczeniem, to nie byle co, to nie widzimisię napaleńców rodem z podświadomości, ale głęboka prawda o świecie. I warta waszej uwagi – i warta przedyskutowania ze sobą i pospołu. Oj, warta.

Powiecie przymuszeni swoim negatywnym światopoglądem, że dodatkowy kontakt zmysłowy z otoczeniem wam do niczego niepotrzebny, że dziś dostępne pięć wtyczek do rzeczywistości to norma i spełnienie, że coś tak egzotycznego to można sobie, no, wiadomo gdzie.Tylko, widźcie, ja wam na to powiem, że wy sobie możecie - ale nic z waszego zaprzeczającego nastawienia nie wyjdzie, bo szósty zmysł to faktem faktycznym fakt, no i że on działa. W każdym bycie sobie działa, w każdym rozumnym osobniku się pokazuje. Tak to idzie, tak to sobie przedstawiajcie.

Ot, na ten przykład, był w takiej sobie pospolitej mieścinie Z., w dalekim oddaleniu od światowego centrum, osobniczo odrębny od tego świata byt człowieczy, niejaki J. Nic szczególnego, tyle a tyle w

311

Page 312: Kwantologia stosowana

latach, tak a tak umięśniony, nie a nie nastawiony do wszystkiego. I do szóstego zmysłu, się rozumie, też na nie. Tylko, widzicie, ów J., tak to się życiowo złożyło, rodzinkę miał w oddaleniu niejakim, tak cirka plus dwieście kilometrów w linii i po prostej. Niby nic, powiecie, co to wobec nieskończoności, ale w analitycznym zapale trzeba to przedstawić, z szóstym zmysłowym do świata kanałem powiązać. Niby nic, ale się liczy.

No i siedzi czy też leży sobie raz tenże J., coś tak lekturowo na tematy ogólne przegląda i słownictwo ze stron sczytuje. Aż tu się nagle – no, może nie aż tak wystrzałowo, ale w sumie nagle, z tej pozycji relaksującej podnosi, nie wiedzieć czemu po dawno rzucone na półkę urządzonko elektroniczne sięga i chce je rozkręcać, nawet o naprawianiu myśli.Powiecie, że nic w tym dziwacznego, każdy tak od czasu do czasu ma ze swoim jakimś tam lokalnym urządzonkiem czy inną czynnością. Tak to się zdarza, że człek coś robi, ale po co to on robi i co z tego ma wynikać dalszym ciągiem, to nie wiadomo.Może wy i macie ogólnie rację w swoim wypowiadaniu się, tak to się dokonuje powszechnie i pod każdą szerokością przyrodniczą – tylko że w tym przypadku konkretnie nieco inaczej to trzeba zapodać, po innej kolorystyce czynnościowej to odmalować.

Bo to, widzicie, sprawa nie taka banalna w swojej historycznej, tu i tej osobniczej przeszłości. Niby aktualność niezrozumiała, taka w sobie oderwana od wszystkiego – tu lektura ciekawostkami gęsto o świecie szpikowana, a tu czyn od tego odmiennie daleki. Niby jest fakt, ale jego zakotwiczenie nieoznaczone, podprogowe - skryte tak po całości przed osobnikiem.Ale tu wyjaśnienie paść musi, chwilowo cząstkowe. Czas temu, wobec tej notowanej ciekawej okoliczności życiowej osobnika J., cirka i plus rok z okładem wstecznie, się rodzinka z nim zgadała i powyżej wzmiankowane urządzonko mu wręczyło. Żeby je do użyteczności jakim tam działaniem naprawczym przywrócić. Wiadomo, aktualność podobnym czynom antyrozwojowym jest mocno przeciwna, przecie nie po to lud pracujący miast i wsi kapitalizm tu przeflancował, żeby dało się w byle sklepiku część potrzebna do naprawy kupić - aż tak dobrze być na świecie nie może. No i, co tu dużo mówić, urządzonko leżakowało sobie w ciszy i kurzu na półce i czekało lepszych widoków - może i nawet ustrojowych.Tylko że, widzicie, żadnej się odmiany sprzęt nie doczekał, okres dziejowy mijał i mijał, i tak trwało. Aż właśnie czyn osobniczy J. z tej pozaczasowości urządzonko wydobył. Dzień żaden szczególny w sobie, niedziela jaka czy piątek, a tu sięganie po przedmiot mocno z przeszłości – po co, dlaczego, żadnego wyjaśnienia po horyzont i poza niego.

Powiecie, że to dalej nic szczególnego, że tak bywa. No, bywa. Też osobnik J. tak sobie pomyślał, przeklął w ciszy, co by nikomu nie czynić złych wrażeń dźwiękowych w budownictwie wielorodzinnym – i z odpowiednią siłą rzucił wzmiankowane elektroniczne urządzonko na jego poprzednie miejsce leżakowania. Sam uskutecznianiem wiedzy z przestrzeni książkowej się ponownie zajął w pozycji odpowiedniej.

312

Page 313: Kwantologia stosowana

I już po sprawie.

No, może do nie do końca. Bo to się tak kilka godzin później w tym osobniczym świecie porobiło, że telefon się przebudził. Też żadna w tym szczególność, sama w sobie pospolitość dźwięczała. Tylko że, widzicie, rodzinka wcześniej sygnalizowana ów fakt dziejowy była z siebie wytworzyła - telefonu, znaczy się, użyła w sprawie.Tak a tak, powiada rodzinka, jest sprzęt elektryczno napędzany, że zepsuty, że może rodzinka go podrzucić. Że sobie rodzinka nieco o tym wcześniej wewnętrznie dywagowała, no i może podrzucić. I co w temacie, pyta się rodzinka? W sumie to mało historycznie ciekawe i osobniczo zbędne dopełnienie informacyjne, ale można powiedzieć i dla potomności to odnotować, że J. przytaknął na propozycję, choć po jakiego grzyba mu to było - to już niczym wyjaśnione aktualnie być nie może. W tym przypadku nawet szósty i żaden dodatkowy zmysł nie wspomoże w analizie.Mniejsza o pokręconą duszę osobnika J. i jego zamiłowanie do owych nieco, a nawet bardzo sfatygowanych przedmiotów, są takie stworki na tym świecie, tylko sensu zajmowania się nimi nie ma żadnego. I chyba przyznacie mi rację.

No i w sumie można by na tym opowiastkę zakończyć, przekaz w takim punkcie zostawić, na los szczęścia i na osobniczą waszą aktywność interpretacyjną to spuścić. Niby można by. Tylko to jakoś tak nie wypada, opowiastka się finału doprasza i objaśnienia. Bez tego tak w zawieszaniu to się buja i nic nie wnosi. I żal jest.A przecież sprawa, powtarzam, ciekawa, tematycznie nośna, głęboko w rzeczywistość sięga. Fizyczna ona w każdym calu, nic tu dziwne i niewyjaśnialne, a przecież jednocześnie istotne filozoficznie, też zwyczajnie poruszające.

Gdzie tu dziw, pytacie, niczego tu nie widzicie ważnego, mówicie. A nie, to wszystko ma znaczenie.Spójrzcie, osobnik J. coś wykonuje, ale to coś nie jest kierowane przypadkowością, to działanie ściśle i konkretnie skierowane. Tam, w dalekiej rodzinnej lokalizacji, zachodzi proces, mowa jest tak a tak, urządzonko elektryczne dostarczymy tam a tam. A w tym czasie i w tym cirka plus oddaleniu, osobnik J. sięga, sam nie wiedząc z jakiego powodu, po kiedyś tam wręczone inne co prawda urządzonko, ale dokładnie od tego samego bytu, a co więcej, też elektrycznego, w detalach logicznych, acz nie funkcjonalnie zbieżnego. Widzicie i dostrzegacie?Dalej, nie tak hop siup, ale dopiero po kilku godzinach, kiedy już w głowie zupełnie coś innego się dzieje, odzywa się telefon i jest pytanie o dostarczenie kolejnego sprzętu. Czyli jest fakt, który z wydarzeniami wcześniejszymi jest zupełnie bez powiązania. A jednak w tutejszej prezentacji widać wyraźnie, że to powiązanie występuje – i że to nie jest złudzenie.Dlaczego należy odrzucić nadinterpretację, dlaczego nie można tego uznać za złudzenie? Za dużo elementów wspólnych. Po pierwsze, mam tu te same osobowości, sobie zresztą rodzinnie bliskie, co również ma znaczenie w wyjaśnianiu szóstego zmysłu. Po drugie, tu i tu się rozchodzi o sprzęt praktycznie taki sam i z tego samego źródła. Po

313

Page 314: Kwantologia stosowana

trzecie, do naprawy. Po czwarte, akcja czasowo jest zbieżna, to po fakcie może zostać odtworzone. Powtarzam, za dużo zbieżności, żeby to potraktować jako rozkład losowy i zbieg okoliczności.

Dobrze, mówicie, niech będzie, mówicie. Nawet możecie przyjąć, tak na czas tutejszy, że jakiś tam związek może i zachodzi – tylko co i jak tu zachodzi, gdzie tu przyczyna, gdzie skutek - i gdzie coś, co te fakty ze sobą łączy? Gdzie nośnik tego połączenia?A, widzicie, w tym cały cymes tej opowiastki - właśnie w takim to zagadnieniu kryje się sens i wartość logiczna.

Sprawa, widzicie, sięga daleko i głęboko – aż po zapchany w sobie kwantami wszechświat na najniższym poziomie. Aż tak. Bez tego się takiego faktu, czy podobnych – a przecież są liczne i od zawsze – inaczej tego się nie wyjaśni.Mówiąc inaczej, chodzi o kwantowe tło, o zapełnione do maksimum i tym samym poddawane naciskowi tło wszechświata. Jeżeli taka sfera zostanie w jakimś punkcie poruszona, jeżeli wystąpi nacisk, który ma jak najbardziej realny powód, coś się zadziało – albo też coś z wszechświata i jego kwantowego pola ubyło, to również możliwy tok zjawisk – czyli, jeżeli byt swoim istnieniem lub czynnością jaką na otocznie oddziała, a przecież każdy byt wywiera taki nacisk i każdy czyn ma skutek, to tym samym w takiej strukturze to się musi "odbić", wytworzy się "odcisk" tej aktywności. - Albo wytworzy się jej brak, to w przypadku ustania czynności, brak również może być zarejestrowany.Nie może być inaczej, jeżeli wszechświat jest zapchany kwantami, a jest – jeżeli byt naciska swoim istnieniem i wszelkimi czynami na otoczenie, a naciska – to tym samym każda czynność odkształca taką strukturę, rozpychając się w niej i naciskając, odwzorowuje swoje czasoprzestrzenne rozłożenie. Tworzy się "odcisk palca", odcisk po całości osobowości, odcisk zachowania i reakcji. W tym również, co tu ma znaczenie, reakcji umysłowych.

Nie, to nie jest naciągane – to logiczna konieczność, która bazuje na fizycznej oczywistości. Przecież w tym ujęciu nie ma żadnego i niezwykłego elementu, tu wszystko jest dane i też jak najbardziej fizyczne. Że przyrządowo nie obserwowane? Ależ to drobiazg, nic w tym niezwykłego, to zostało po wielokroć już objaśnione. Świat to po kres zapchana kwantami sfera, którą tym samym najmniejszy nawet czyn "podrażnia" i uzyskuje "echo". Nacisnąć z jednej strony, a po drugiej można to odebrać. A raczej, żeby nie popadać w skrajności, jak to biegnie z " upiornym oddziaływaniem na odległość", odebrać można na długim dystansie, ale nie ogromnym. Dystans zależy od siły nacisku, im większa, tym dalej efekt będzie zauważalny. W skrajnym przypadku, dla najmniejszych elementów, rzeczywiście rozniesie się to szeroko i wyraźnie.

Dobrze, mówicie, niech będzie, powtarzacie, możecie przyjąć takie tłumaczenie, wypchana kwantami sfera i działanie na tło was jakoś przekonuje. Tylko, mówicie, żadnym sposobem wzmiankowanego przez i daleki świat połączenia nie widzicie – jak, pytacie, to się tak ze sobą łączy, jak myślowy nacisk, słaby słabością do przesady - co i

314

Page 315: Kwantologia stosowana

jak sprawia, że takie coś trafia na swojego odbiorcę? Przecież, to jeszcze powiadacie, to sygnalizacja po całości, do wszystkich, jak ten konkret osobniczy to wyłapuje, a nie byle kto?No i ja się kłaniam wam za ciekawe i ważne pytanie, to też w takim analizowaniu sedno i tematyczna logicznie istotność się kryje. Bo to rzeczywiście ciekawe. Pierwsza ważność była w tym, że jest owa kwantowa gęstwina, kipiel pola elementów tworzących wszystko. Ale teraz jest druga ważność, ściśle powiązana z pierwszą i dotyczy to już osobnika.

W czym rzecz? W powiązaniu osobniczym. - Owszem, prawda, że takowy sygnał jest skierowany siłą rzeczy do wszystkich. Naciskam sferę z kwantami, ten nacisk jest wszechkierunkowy i dociera wszędzie. Ale nie do każdego. Na tym polega owo sławetne splątanie. Co tu jest ważnego? Kod tego sygnału. Przecież każda - i dosłownie każda jednostka posiada swój osobniczy rozkład w czasoprzestrzeni, nie tylko indywidualny jest odcisk palca, ale przede wszystkim tak pojmowana odrębność dotyczy osobowości. Zresztą, odcisk palca może się zgrubnie powtórzyć, ale osobowość nie, to jest takie odrębne i niepowtarzalne w swoim rozłożeniu, że nic i nigdy w wieczności się takiego nie powtórzy. - Czyli nacisk wywieramy na otoczenie niesie ze sobą, jako stan integralny i niezbędny, charakterystyczny zapis tej osobowości, niesie kod tego bytu. Skutek? Owszem, trafia do każdego, ale odczytać może go ten, kto w sobie ma odbicie, reprezentację tego kodu. Sygnał niesie w sobie i na sobie rozmieszczenie elementów tego kodu, to porusza otoczenie, ale "rezonuje" w sposób maksymalnie poprawny tylko tam, gdzie jest odbicie, gdzie kwant kodu trafia na kwant odnotowany w archiwum, w pamięci drugiego osobnika. Drugiego czy wielu, to nie ma znaczenia – istotne jest to, żeby to "odbicie" w odbiorcy było.

A skąd ten zapis kodu w odbiorcy? Podkreślałem fakt powiązania, to w rodzinnej łączności w czasie przeszłym wynika ten zapis. Nic tu niezwyczajnego. Jeżeli przez dłuższy czas żyje się w bliskości, to ten kod odciśnie się w drugim bycie, czy w większej grupie. Zapis jest tym intensywniejszy, tym więcej ma znaczeń i odniesień, im to emocjonalne oraz fizyczne splątanie dłużej trwa; banał, którego nie trzeba podkreślać. Dlatego też po rozdzieleniu - nawet przy dużym oddaleniu wcześniej połączonych bytów, można ten znajomy, rodzinny kod w natłoku docierających ze świata sygnałów wyłapać. Mechanizm prosty, skutek ciekawy, ale fizycznie proces biegnie podprogowo. I tworzy zamieszanie. A nie powinien.

Na zakończenie opowiastki o szóstym zmyśle być może najciekawsze z pytań: gdzie, jak myślicie, lokuje się ta wtyczka do świata?Już nie wzdragacie się przed takim zjawiskiem, przestało wam się z nie wiadomo czym kojarzyć, ale pytanie, gdzie się to lokuje i jak działa, to jest w tym wszystkim najważniejsze. No, gdzie? Spójrzcie na siebie, przeanalizujcie krok po kroku cielesną waszą konstrukcję – i gdzie detektor fal się mieści? No, gdzie?

Co, nie widzicie, szukacie i szukacie – i nic? Ależ to oczywiste w swojej oczywistości, szóstym zmysłem jest cały umysł.

315

Page 316: Kwantologia stosowana

Powtarzam, szóstym zmysłem jest cały umysł, czyli cała biologiczna i fizyczna konstrukcja oraz jej zawartość. To wszystko składa się na szósty zmysł. I niczego tu nie może brakować.

Dlaczego tak? Znów prostota i oczywistość, która bije po oczach. W umyśle, w zbiorze danych na nośniku fizycznym, które zgromadzone w archiwum leżakują, na tym i w tym zawiera się ten kod, który może zostać poruszony, przecież nie w ciele. Acz kod genetyczny też ma tu znaczenie - ale nie takie, że może przenieść treść wyższego już rzędu. Też przenosi, ale o poziom niżej.To w umyśle jest informacja, która może się wydobyć ponad poziom i zostać zauważona. Dociera ze świata sygnał, on ma jakiś rozstaw w czasie i przestrzeni, zawiera w sobie odcisk nadającego – i trafia na podobny element w umyśle odbiorcy. W efekcie, czyli razem kod i zawartość archiwum, razem to wydobywa się w zakres nadprogowy – do świadomości. I może zostać odczytany. O ile nie zostanie odsunięty i zignorowany. Na przykład przez pogląd, że to niemożliwe. To jest zawsze słaby sygnał, może więc zostać stłumiony przez inne, idące od innych zmysłów.

Ważne jednak w tym jest coś jeszcze innego – tego nie można ująć w formule sygnał-reakcja. To nie dzwonek telefonu, to nie połączenie drutem czy falą radiową. Sygnał jest wysyłany niezależnie od tego, czy nadawca o tym wie, czy nie, to efekt samego istnienia. Również odbiorca nie ma żadnego pojęcia, że ten sygnał dociera, to również istnienie jako takie. Co więc może i musi się zadziać, żeby sygnał pojawił się w polu świadomości? Napływający sygnał musi trafić na coś, co już w odbiorcy istnieje. Nie sam kod, bo to zbyt mało, ale na przykład obraz czy inny rozbudowany zbiór danych, ale szeroko i głęboko związanych z odbiorcą. To może być cała sytuacja, która w przeszłości się zdarzyła i zapisała w pamięci. Na przykład obraz i polecenie związane z naprawą elektrycznego urządzonka.I teraz docierający zbieżny, jakoś zbieżny z nowością sygnału stan może zostać poruszony – jest osoba rozpoznana, jest element, który odpowiada treści przekazu, jest nawet wymagana czynność. Czyli mam tu wszystkie elementy informacji, choć żadnego pojęcia, że to jest informacja. To przekaz bez przekazu, bez samoświadomości przekazu. Dopiero wtórnie i po czasie mogę dojść, o ile "zdrowy rozsądek" tu nie wkroczy i nie zaneguje, że taki przekaz nastąpił. - Wiedza, że to niemożliwe, czy przeciwnie, że możliwe, jest tu elementem wręcz decydującym.

Chcę to podkreślić – żeby sygnał został przeniesiony na poziom już świadomy, żeby uzyskał wzmocnienie na tyle, że się pojawi, musi w zasobach umysłu znajdować się element, który może zostać poruszony – to nie jest przekaz treści, to jest przekaz nacisku. Treść musi już być w odbiorcy. Umysł, czyli mózg i zawartość, to styka się po całości, wszystkimi elementami z otoczeniem – a ponieważ elementy mózgu są konstrukcjami maksymalnie skomplikowanymi w świecie, to i tym samym zawierają w sobie wszystkie możliwe składniki – czyli są "na styk", kwantowy styk z tłem świata, z tym podprogowym zakresem w jego rozedrganiu. I mogą tym samym te drgania odbierać. Tylko że mogą skutecznie dopiero wówczas, kiedy w tym zbiorze już coś jest.

316

Page 317: Kwantologia stosowana

Nie takie tam byle co, szumy czy podobne – to musi być treść, musi to coś oznaczać. Bo dochodzi również o treść. Szum drgań świata to może pokazać byle telewizor, jednak treść innej osobowości odczyta tylko w reakcjach zbieżna osobowość oraz zawierająca zbieżne dane. Tu nie ma żadnego przypadku czy niezwykłości, ale jest głębokie i fundamentalnie w tym świecie zakotwiczona zależność.Szósty zmysł to nie dziw czy odstępstwo od zasad, ani tym bardziej kontakt z pozaświatem - to składowa świata. I to jako konieczność.

Jestem bytem wielowymiarowym. Również zmysłowo.

317

Page 318: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 7.7 – Udźwig planetarny.

Wiadomo, nauki to potwierdziły, rozlazło się po globusie w tę, ową i pozostałą stronę życiowe towarzystwo, wszelakie gatunki umościły w swoich naturalnych zakamarkach, miliardami się to zlicza, żarcia na wykarmienie i środków na opranie tego wszelkiego dużo schodzi w dziennym zapotrzebowaniu – no i jest pytanie w temacie: jak długo to jeszcze pociągnie nim się wykopyrtnie. Bo że się wykopyrtnie, w to żaden naukowo tytularny nie powątpiewa, co najwyżej różne tam w przyszłości datowanie stosuje. A to za rogiem, a to gdzieś dalej i jakoś tak ów końcowy finisz ma się zadziać. Jakby nie było, to się sprawa gardłowa staje, pytaniem ważnym się pokazuje: ile może się na tutejszej planetce gębiasto łakomych stworków pojawić, żeby się dokumentnie nie pozagryzać? Albo inaczej, filozoficznie zaciągając temat: ile na ziemskim globusie jednocześnie żyjątek się wyżywić i przeżyć może?Ważne pytanie, istotne życiowo. Można powiedzieć, że pierwsze oraz najpierwsze. W końcu, teraz oczywistość padnie, to kołyska nasza i w ogóle miejsce pomieszkiwania. Fakt i życiowa smutna prawda, dużo tego pomieszkiwania natura pospołu z ewolucją to nam nie zapewnia, co to jest tych parę wschodów i zachodów słoneczka w kalendarzu – ech. Dobre i to, trzeba na to powiedzieć, a też się zastanowić,czy aby i tego nie było za wiele wobec zasobności ziemskiej tutejszej, tak w czasie i przestrzeni.

Problem, trzeba przyznać, jest. Niby wiadomo, że końcowość w każdy przebieg energetycznie zmienny i policzalny od samego startu jest zapisana, niby to wiadomo, ale gdzie tutejszy finał ustawić, co za granicę bezpieczeństwa uznać i się do niej nie przybliżać, tego w zapiskach trudno szukać. A natura, wiadomo, sama z siebie tajemnic nie rozgłasza. Niby tu wszystko jasne i na talerzu widoczne, tylko spojrzeć i przeniknąć rozumowo aż do ostatniego, a jednak trudność jest, przeciętna osobowość sobie z trudem zagadnienie prezentuje i z większym jeszcze większym trudem wnioskowanie uskutecznia. - Ale problem przecież jest, bez dwu i kolejnych zdań. Niby jak już się tenże problem zasadniczy zrobi, jak już natura głośno o sobie przy porannej kawie przypomni, jak stanie chrupiącą bułeczką w gardle – jak się natura przekręci na kolejny bok i towarzystwo zacznie się ze sfery życiowej osuwać w gdzieś tam nieodgadnione - to, wiadomo, ten i ów, a nawet owa, się tematem zainteresuje. Tylko, widzicie, dobrze byłoby zawczasu się w sprawie rozeznać, może godzinę, może dzień wcześniej o tym osuwisku w niebyt wiedzieć. Niby informacja o chwili końca to żadna miła okoliczność, a jednak warto wiedzieć – i warto z tego jakiś treściowo istotny wniosek wyciągnąć. Bo się może na coś to jeszcze przyda.

Gdzie więc, takie zapytanie na rozum naciska, w jakim miejscu ten glob swoje wartości maksymalnie graniczne posiada? Od czego trud analityczny oraz zgłębiający realność zapoczątkować,

318

Page 319: Kwantologia stosowana

przy czym tematycznie punkt startu umieścić?

Jakby tu powiedzieć i jakby tu nie skłamać – od jednostki trzeba w tym opisywaniu wychodzić, od kwantu jedynkowego i rytmu zmiany. To z takiego dna rozumowania wszystko się przecież poczyna.

Niby można to i owo zestawiać, na przykład temperatury pokazywane przez przyrządy wyróżniać w ich wykresami szczytującym pobudzeniu – można ubytki stworków tu i tam zliczać – można walające się tak wszędzie śmieci filmować i widok podtykać pod zmysły – można inne strachy na ludzkość spadające prezentować – tylko, widzicie, to ma w sobie niewielki rozumnie potencjał. Lęki wzbudza, odrazę szerzy do wszystkiego, w panikę tłum wprawia – no i, rozumiecie, żadnego z tego przekazu konstruktywnego nie ma. A przecież o to się w tym działaniu trzeba starać, żeby już ustalone zakończenie zgłębić, a i drogę wyjścia rozentuzjazmowanym niepokojami stworkom pokazać. W straszeniu, widzicie, żadna wartość się nie kryje, horrory dobrze w kapciach na kanapie się ogląda – problemat w tym, żeby kanapa w niebyt nie odeszła i papucie z nóg nie pospadały, ot co.

Skoro jednostka, to jaka – i co ma nią być?I tu, widzicie, też żadnego wyboru nie ma, rytm jest jeden i jeden fakt badany. Czyli stworkowata zbiorowość użytkująca i zjadająca z planety wszelkie inne.Mówiąc inaczej i szczegółami, trzeba w liczeniu udźwigu globu się do elementarnego rytmu zmiany odwołać, a za jednostkę przyjąć nie co innego, jak miliard stworków. Ludzkich stworków.

Dlaczego tak? Że o elementarną rytmikę zmiany chodzi, to oczywista oczywistość. Czyli od zera do ośmiu jednostek, a w podwojeniu, co tu również ma znaczenie funkcjonalne, do szesnastu. I to na takim zakresie powstaje, rozwija się i rośnie w siłę ludzki zbiór – no i się kończy. Maksymalnie szesnaście jednostek obrachunkowych może w tej tutejszej planetarnej czasoprzestrzeni się wiercić. Że będzie to mało przyjemne już pomieszkiwanie, że wartość maksymalna niczym raju i ziemi obiecanej nie będzie przypominać? Też oczywistość.Ale dlaczego do zliczania trzeba wykorzystywać miliard? Też prosta tematyka – przecież kwantem liczenia jest to, co uznam za kwant. W tym przypadku po planecie szwenda się już kilka takich jednostek, to do dalszego liczenia też trzeba operować takimi, tu wyboru nie ma, jest miliard i wielokrotność – jest tym samym jednostką rytmu i liczenia. Oczywiście w innych okolicznościach, w innym momencie dziejów, tak wyznaczona jednostka byłaby inną, zależną od zasobów populacji. U początków hominidów jednostką było co innego i teraz jest co innego. Kropka.

Podkreślenia wymaga fakt, że chodzi o szesnaście jednostek, które zamieszkują ten glob – a nie w ogóle; jest to wielkość maksymalna dla tego układu, dla tubylców.Skąd taka wartość? Z prostego odniesienia i przeliczenia. Skoro na obecny moment stworków jest około siedem, osiem jednostek – i skoro już robi się gorąco od zamieszania, które stworkowate tworzą, a po drugie, skoro jest to tym samym praktycznie dopełnienie się zmiany

319

Page 320: Kwantologia stosowana

do pierwszego stanu brzegowego i ewolucja dochodzi do osobliwości, to zrozumiałe, że podwojenie tego zakresu jest maksimum możliwości dla tej konstrukcji. Kropka.Tu nie ma pytania, czy to można zwiększyć, jest pytanie, co zrobić i kiedy, żeby granicznej wielkości nie osiągnąć; a co najmniej, by jej szybko nie osiągnąć. Stan maksymalny jest w punkcie 16 kwantów i nic tego nie przeskoczy, ale dochodzenie do tej chwili może się odwlec. I o to w tym biega.Oczywiście, czego również nie trzeba podkreślać, całościowa ludzka populacja może tam sobie liczyć ile chce, to skala potencjalnie w nieskończoność skierowana, ale w tym i tu miejscu nic ponad takie marne szesnaście jednostek się nie zmieści – i trzeba zdawać sobie z tego sprawę. Poza Ziemią mogą dowolne hordy przemieszczać się po bliskiej i dalekiej okolicy, fizyka świata na to pozwala, jednak w tym zakątku miejsce limitowane, tylko dla wybranych.

Można to sobie różnie przeliczać, można procedury wdrażać – tylko po co? Rytm jest, chwila środkowa osiągnięta i punkt graniczy też, więc pozostaje nakreślić scenariusz na dalsze osiem jednostek. - I wyznaczyć w tym przebiegu punkty szczególne. Tylko tyle i aż tyle. I jest to wykonalne.

Skoro stan chwilowy zagęszczenia osiąga wielkość osiem jednostek – skoro dochodzenie do tego momentu to całe dzieje – ale skoro ma to przebiegać dalej w tempie wybuchu – to tym samym dojście do punktu granicznego będzie szybkie. I tym samym czasu na reakcje jest mało i bardzo mało. Ale nie beznadziejnie mało. I to jest w tej zmianie element do zaczepienia.

Jest osiem, maksymalnie może być szesnaście – czyli pozostaje całe osiem jednostek? No, nie. Aż tak dobrze to nie jest. Niby można sobie tak pogłówkować, niby można sobie kolejne tysiące czy nawet miliony lat dalszego przebywania na palancie wyobrażać, ale to tak banalnie i prosto się nie układa, ewolucja jest zmianą poznawalną, ale przebiega po swojemu.Czyli dochodzenie do ośmiu zajęło kilka milionów lat, ale wielkość szesnastu już jest widoczna na horyzoncie. Planeta się broni, stan nadmiarowy strząsa z siebie kolejnymi drgawkami, podtapia i pali w wybuchach tego lub owego, ale kolejne osiem jednostek zaistnieje w krótkim już odcinku dziejów, zegar zmiany tyka, a nawet tyka coraz szybciej. Przecież to wybuch.Szesnaście maksymalnych jednostek oznacza, że więcej tutejszy glob nie nakarmi, że stworki zjedzą wszystko, zaśmiecą wszystko, a może i wysadzą całość, bo się ze sobą o wszystko pożrą. Szesnaście jest osobliwością procesu, a osobliwość, wiadomo, to nic przyjemnego. A nawet zupełnie nic przyjemnego.Szesnastkę to można sobie na ścianie powiesić i napisem opatrzyć: "osobliwość, głupcze!"

Skoro więc nie szesnaście, to ile? - A, widzicie, i tu się otwiera temat mocno w swojej złożoności pokręcony, choć może nie aż bardzo pokręcony - w tym się tematyka poważna kryje. Taka, wiecie, życiowo poważna.

320

Page 321: Kwantologia stosowana

I najlepiej przedstawić to sobie na najprostszym choćby szkicu, bo pozwala to ogarnąć zagadnienie.

Wstępnie tych jednostek liczenia jest osiem, ale oczywiste, że nie ma co się zajmować brzegami, bo to punkty maksymalne. Odpada więc z liczenia osiem i szesnaście – i całe okoliczne dochodzenie tych wielkości czy odchodzenie od nich. Czyli przedział między ośmioma a dziewięcioma oraz piętnaście do szesnastu – to są odcinki w tej zmianie pomijalne. Przecież nie ma co zajmować się drgawkami bytu w stadium zamierania.Pozostaje przedział 9 – 15. Tylko że to ujęcie zgrubne, fałszujące postrzeganie, i z tego również trzeba zdawać sobie sprawę. Siedem w tym zakresie dostępnych jednostek, ale sześć odcinków zmiany, to niby dużo, ale tylko pozornie. Przecież i z tego przedziału trzeba wybrać te istotne i pomijalne. I znów przestrzeń do reakcji ulega zmniejszeniu – a przecież to jeszcze nie wszystko.Z równie oczywistych powodów wypada z liczenia przedział 12 – 15, przecież to przysłowiowa musztarda po obiedzie. Można oczywiście w tym rejonie konstatować uroki spadania w otchłań, można smakować i podziwiać narastanie nowej epoki zniszczenia i barbarzyństwa, ale nic już zrobić nie można – to prosty, szybki, spektakularny zjazd w przeszłość. Od punktu 12, czyli środka całego zakresu, niczego w świecie do naprawy oddawać nie warto, bo wszystko się rozsypuje. I choć to potrwa, już orkiestra marsza gra.

Zasadniczym w tym liczeniu jest przedział 9 – 12 jednostek, a już w sposób szczególny punkty 10 i 12.Z tym, że punkt 12 to moment w dziejach, kiedy zbiorowość musi, po prostu już musi być w stadium ekspansji poza kołyskę. Ten punkt to ostatni moment, ale ostatni w sensie kończenia działań do takiego wyjścia w otoczenie poza globem. Dlatego, choć istotny, jest tutaj przywoływany jako wartość graniczna, do której trzeba dążyć – ale której nie wolno przekroczyć bez szerokiej podbudowy.

Co pozostaje? Tak naprawdę gra idzie o przedział 10 – 12 jednostek – z oczywistym również podkreśleniem, że najważniejszy jest punkt 10. I to z kilku powodów.Po pierwsze, w tym momencie nie pierwsze czy nieśmiałe spojrzenia w świat poza globem powinne się zaczynać, ale pierwsze i już pełne czynności wręcz gospodarcze, eksploracja pełną parą. Czas na mało skomplikowane rozglądanie się po okolicy już się zaczął i nie może żadnym przypadkiem się spowalniać – wręcz przeciwnie, musi nabrać przyspieszenia. Po drugie, punkt 10 jednostek po prostu warunkuje, wyznacza to, co w chwili 12 się dopełni. Nie ma pytania, czy można inaczej zmianę poprowadzić, jest zadanie do wykonania: tak ustawić procesy, żeby w chwili 10 jednostek zbiór tutejszych stworków na poważnie zabrał się za własną przebudowę i przebudowę świata poza planetą. To być albo nie być. I to nie jest pytanie, ale stwierdzenie faktu

321

Page 322: Kwantologia stosowana

i oczywistości.

Warto podkreślić jeden istotny fakt: zaistnienie poszczególnych w zmianie punktów węzłowych, to nie przypadłość, nie konieczność – i nie dziejowa, zewnętrzna wobec stworków realizacja mało konkretnej ewolucyjnej zasady, to efekt zmian, który co prawda zachodzą swoim rytmem, ale zarazem podlegają regulacji. Po to w ewolucji istnieje strona dochodzenia do "teraz" i odchodzenia, po to rozum ustala w zmianie jej kroczący kwantowy rytm, żeby można było tak poszykować elementy zdarzeń, co by poszczególne fakty zachodziły według planu i zapotrzebowania. Skoro jest wiedza, co i kiedy wystąpi, skoro w analizie jest oczywisty cel, który ma zaistnieć po drugiej stronie – to należy tak poprowadzić zmianę, żeby się to dokonało. Żeby już zaczęło się przebudowywać do kiedyś tam pożądanej postaci. To nie tylko potrzeba, to nie tylko możliwość, ale to trzeba zrobić.

Punkty węzłowe zmiany muszą zaistnieć, w istniejącym procesie stan wyróżniony jest pochodną toczącej się zmiany – i "trasuje" proces. Jeżeli energia dociera do układu i jeżeli układ istnieje, to nie ma pytania, czy kolejne stany wyróżnione zaistnieją, zaistnieją. Jest natomiast pytanie, jak do tej chwili będą przygotowane stworki, no i co wówczas zrobią. Proces biegnie kwantami, dlatego kolejne wartości muszą zajść. Ale to nie oznacza, że nie można manipulować zmianą – to nie oznacza, że nie można wybijanego rytmu modyfikować. Względność czasu to nie wyłączne doświadczenie ogromnych prędkości, to element ewolucyjnej zmiany, każdej zmiany. Zależnie od ilości docierającej do układu energii, zależnie od toczących się zmian cząstkowych a kwantowych, od tego zależy, kiedy i w jakiej postaci zrealizuje się wyróżniony punkt; zmiana jest koniecznością, kwanty zmiany są koniecznością, ale względna odległość od siebie kantów podlega modyfikacji, jest wartością zmienną. To nie dopust, to fizyczny proces, który poddaje się zmianie. - To strumień energii, którym albo przypadek, albo celowe działanie ku pożytkowi może za pomocą odpowiednich filtrów sterować, nadawać mu pożądana postać, tempo, ukierunkowanie. Zmiana ewolucyjna biegnie, i dobrze. Ale to, jak biegnie, to jest zmienne – to jest podatne w znacznym stopniu na rozumne "pchnięcia". A czasami wystarczy tylko delikatne zamachanie motyla, żeby daleko i szeroko zadziało się w rytmie i z siłą huraganu.

Kwantologia to niezły wynalazek. Może by tak z niego skorzystać?

322

Page 323: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 7.8 – Ziemia, planeta szczególna.

Zadziwienie krąży nad światem, zadziwienie planetarne.Informacja mnie dopadła. Już nie wiem, obrazkowa czy literkowa. Że Ziemia, matka nasza, że ten nasz kawałek podłogi w nieskończoności – że to miejsce szczególne. Że wybrane, w wyjątkowym zakamarku, że dziwnie niezwykłe. I w ogóle.Wiecie, ja tam swoje zdanie w sprawie wyjątkowości mam, zwłaszcza w czas porannego macania rzeczywistości. Niby wszystko po normie i jako tako, ale tu coś kapie, tam wypada, a nawet niekiedy pobolewa i się natrętnie dopomina. Dlatego rewelacyjne wieści przyjmuję na taką pewną odległość, można powiedzieć, że na jeża. Coś tam w niej prawdą się mieści, a coś pewnie takie sobie – a może i nijakie. To różnie życiowo się ma.Ale, wiecie, wiadomość była, propagandowo wzmocniona, wykresami i profesorsko podbudowana. Więc zauważyłem, przyjąłem na siebie, tak po całości temat postanowiłem przeniknąć. Tak mam. Jak mnie coś na padole łzami wypełnionym zadziwi, zbadać chcę, rozumnie znicować i wyjaśnić muszę. Bo muszę.

Wiecie, punkt książkowy niedaleko był, takie miejsce dziwne, które się ostało w przestrzeni naszej kapitalistycznej i dobrobytu aż po granice rozsądku. Jakoś tego przybytku informacji pogłębionej nasz system lokalnej władzy nie zdążył zamknąć i zlikwidować, widać na główce swojej poważniejsze dylematy historyczne układał. Nic to, w tym jeszcze działającym kierunku się udałem, boje informatyczne na prawo i lewo z wiedzą ogólną wytoczyłem. Bo tak mam.

No i, wiecie, też się zadziwiłem, coś na tej rzeczy było. Zerkam, rozumiecie, w jedna książkę, w drugą, nawet ekranowo tak w czeluściach sieciowych sprawdziłem dla pewności - no i, wiecie, to moje zadziwienie jakby się uniosło i opadać żadnym sposobem chcieć nie chce. A nawet twardo i prosto sterczy. Tak ono ma.

Nie, myślę sobie, tak nie może być, to złudzenie optymistyczne się pewnie tak pokazuje. Przecie, myślę sobie, w tym to bezkreśnie tak wiecznym i wszechświatowym kosmosie, w czymś takim podobnie miłych w zwyczajach planetowych globów będzie dużo i mnogość. Nie, myślę, to wyjątek tutejszy będzie, ale zarazem też pospolitość powszechna w całościowym zobrazowaniu. Może, myślę sobie, gdzieś tam, pod tym jego lokalnym słoneczkiem, też ktoś w tamtejszej zbiorowni wiedzy się zamieścił i nad tamtejszą niezwykłością codzienną się głęboko zadumał... Ech, wiecie, wzruszyłem się.

Tylko, widzicie, ta nasza i ziemska cudaczność nie dawała spokoju, ona taka, wiecie, dziwna jest, że ho i jeszcze raz ho. Niby naukowi w każdą stronę pokazują nieprzeliczalność planetarną, niby po widokowy kres mrowie gwiazdowych konstrukcji, a wokoło się nich jeszcze większe zbiorowisko materialne kręci – niby w tym się

323

Page 324: Kwantologia stosowana

tak dzieje, że losowość ład zapewnia i warunki w miarę – niby taka tam statystyczność głosi, że w tej przepastności musi się gdzieś w sporej liczbie gnieździć życiowa, a nawet rozumna bytowość... ale, w tym zagwozdka niezwykła, że tego nijak nie widać. Ani ocznie się to nie pokazuje, ani inaczej.Niby, tak dalej myślę, światowość nieco już czasu i kilometrów się kotłuje, niby po wielekroć tu i tam się coś powinno wykluć i jakoś o sobie dać znać - a to sygnałem lokalizującym, a to kawałkiem tak czegoś nienormalnego przedstawić. A tu, sami wiecie, cisza zalega po wszystkich kanałach, można by powiedzieć, że wiekuista cisza i martwota.Co prawda w życiową okoliczność jaką pierwotną, taką prostacką, to w takie coś to ja głęboko sięgać nie muszę, to najpewniej wszędzie się prezentuje. To się wszystkiego czepić potrafi, czy głębia, czy skalistość, czepi się i dzieli w stabilizacji. Tylko tej dalszej a wyższej rozumności nie widać ani słychać - i to jest dziwność taka po czubek. I wyżej.

A może - pomyślałem ja sobie w ten czas zadumy - że w tej cichości coś się kryje, że ta samotność obserwacyjna nasza coś oznacza? Że tego tak zostawić nie można.

Fakt i dobitna to prawda, że ziemska kula kręci się inaczej niźli wszelkie do tej pory zdybane inne planetarne wiry. Fizyczni mówią, że to banalność, że peryferyjna lokalizacja, że nie ma co się tym w ekscytację napędzać. Ale, widzicie, lata mijają, a podobnego po detalu globu nie pokazują. Ja tam pojmuję, techniczność jeszcze w możliwościach się nie upowszechniła oraz drobiazgu meterialnego z daleka wypatrzyć nie może, jednak, rozumiecie, pewnikiem coś już w temacie omawiać by się dało. A tu, sami wiecie, same dziwaczności i odchylenia od tutejszej normy naszej. I dziwność przyspieszająco się rozrasta - i domaga się tłumaczenia. Dajcie spokój, nie gadajcie, ja to wiem. Pewnikiem za chwilę się w tej przepastnej czerni pokaże jakiś glob zdatny do użytku, ale nie o to chodzi. Nadmiarowość tego wszystkiego zastanawia, wielkość i nieprzeliczalna liczba, a zarazem cisza po wszystkich kierunkach. Jakby to tak raz ciach miało się rozumem wykazać, to już zapewne w tej dali by się odezwało, a tu nic, zupełnie zerowe nic. Gadacie. To faktem jest, że różnie być może. A to się nie chce, a to czasu na rozruch technicznych maszyn nie było, bo coś stuknęło z góry, a może dołu – a to coś innego a losowego. Wiadomo, świat kołem się toczy, a czasami i pod kołem. Ale tak nic, zupełne nic? Tyle dziejów już przeszło i nic?Nie, ja takie zdanie sobie w temacie wyrabiam, że za tym się coś i ogólnie, i szczegółami kryje. I fundamentalnie to się z tą naszą i życiorodną ziemską opoką nawiązuje. W tym znaczenie jest.

Uchowaj, żadne tam takie. To zawsze i tylko fizyką napędzane, że w detalach jeszcze nie wykryte, zgoda, ale to zawsze fizyczne.No bo to trzeba tak na sprawę zerknąć, że właśnie od fizyki należy wyjść i jej wartości liczbowe uwzględnić musową koniecznością, też i w pomiary się zapatrzyć oraz wnioski z tego w sprawie pociągnąć. I co? i jak?

324

Page 325: Kwantologia stosowana

Powiadają fizyczni, że Ziemia w poślednim miejscu kołuje, a to, na samo wstępne spojrzenie, taka sobie tam prawda, a nawet zupełnie w prawdzie nieobecna. - Bo, widzicie, jak ten lokalny gwiazdowy punkt przejrzeć, to się okaże dobitnie, że glob w środkowym i zalecanym dla życia rejonie się umieścił. Niby na kogoś w kosmicznej ruletce paść musiało, niby z mrowia niepoliczalnego planet jakaś w pasie o zawyżonych parametrach musiała się znaleźć – wszystko jasne, ale w odpowiadaniu o wyjątkowych faktach w niczym to nie pomaga. A nawet zamieszanie większe robi. Przecież gdyby ta lokalizacja się tak na kilka jednostek w kilometrach omsknęła, to, widzicie, nas w teraz i tutejszym by nie było. I rozmowy by nie było. I co?

A dalsze też do myślenia daje, też domaga się uzasadnienia. Niby w galaktyczności naszej lokalnej, tej mlecznej trasie gwiaździstej – w tym też fizyczni niczego szczególnego nie widzą. Pospolitością i poboczem to nazywają. A jakby tak chcieć się w centrum konstrukta umieścić, to co? Miłe to by było? - Może nie do końca, przyznacie. Bo to diabli wiedzą, co się w tym galaktycznym centrum usadowiło. To czarne, aż po kres rozumowania głębokie, żarłoczne i zupełnie w życiowych drogach niepomocne. Więc co?A i wyższe oraz dalsze też cegiełkę do logiki lokalizacji dokłada, o kolejności wyłaniania się z niebytu pierwiastków mówi, o cieple i chłodzie w ich ważnym rozłożeniu wspomina, o istotnych życiowo i funkcjonalnie atomach rozprawia. Tak to losowo wszystko? Przypadek za tym tylko i chaotyczność, co?A jeszcze generalniejsze w tym zagadnienie, wszechświatowość cała i jej niezwykłość w zbiorze podobnych. To tak sobie w zbiorze się zadziało, że nam ta wygrana przypadła? To tak na poważnie, tak to opis ma brać i się nie zastanawiać? Co?

Prawda i prawdą wielowiekową, fizyczni pospołu z innymi człowieczą naszą konstrukcję spychali z centrum, wywłaszczali usilnie, a tako i zasadnie z miejsca wyróżnionego. A to ziemska kulka się okazała być dodatkiem do słoneczka, a to zbiór planet gdzieś brzegowo się znalazł, a i galaktyka taka jedna z niepoliczalnych. Wszystko się fizycznym zgadza – prócz tego, że się zgadzać nie chce.Bo oni, ci fizyką podbudowani, nawet oni, widzicie, sami już widzą dylemat i zastanawiają się, czemu pusto, czemu nikogo, czemu całe to wszystko tak dziwacznie zestrojone. Ruszysz cyferkę daleką, a w liczeniu ci wyjdzie brak możliwości liczenia i liczącego. Więc jak tu się nie zadziwić, co?Czy ci wszelacy fizyczni, a było ich mnogość, czy owi chwalcy tak w obserwacje skutecznie wierzący, czy oni mają rację? A może racja po drugiej stronie się lokuje, tych, co to człeczynę w owym sednie i centrum umieszczają, może to oni głoszą słuszną wiadomość? - Jak to się kształtuje, kto zaprawdę powiada?

Wiecie, zadziwienie krąży wiekami, raz w tę, a raz na drugą stronę myśl się przechyla - a rozwiązania nie widać. Niby eksperyment szeroką ławą idący miał wniosek pokazać, a tak to się porobiło, że tylko temat zamieszał, łatwe kiedyś odpowiedzi w kierunku dziwnym dla wszystkich poprowadził - tak że dalej nic się w sprawie nie zmieniło. Tylko ilość szczegółów do ogarnięcia mocno

325

Page 326: Kwantologia stosowana

wzrosła w siłę. Po prawdzie chwilowa dzisiejsza sytuacja taka sama jest, jak wiekowych, te same dylematy uwierają i chcą objaśnienia.

Jaką z tego zestawienia ostateczną prawdę wyciągnąć? Jaki morał w tej bajce dziejowej się zawiera?Powiadam, jest morał. I jedynie możliwy on jest. Że prawda środkiem się dzieje. I nie jest to banalnością swoją ani pospolitością swoją byle jaki wniosek.

Jeżeli prawda logiką wsparta, taką filozoficznie głęboką, jeżeli w takim ujęciu bytowość nasza w środku i tylko w środku się mieści - to trzeba to w ustalaniu prawdy generalnej pod uwagę i rozwagę do końca brać, i nie odrzucać.Jeżeli prawda fizyką wsparta, taka eksperymentem głęboko na różne sposoby potwierdzona, jeżeli w takim obrazie nasza bytność zajmuje brzegowe i peryferyjne punkty – to takie położenie trzeba w całej generalnej konstrukcji uwzględnić jako konieczność. I odrzucać nie można z uwagi na inne preferencje myślowe.

Słowem, widzicie, w produkcji ostatecznej prawdy, tej naj i naj, w takim działaniu, na zasadzie dopełnienia, obie strony trzeba mocno w opis wprowadzić – środkiem wniosek poprowadzić. Nie tak, że się z tego tyle, a z tego tamto zaczerpnie, ale że i jedno, i drugie w tym planie jest konieczne. Nie detalami, ale jako zasadnicze spraw postrzeganie.Mówiąc inaczej – że obie strony maja rację. Że oba ujęcia łącznie opisują, oddają to nasze tutaj. Czyli na Ziemi ułożenie, ale i tej ziemskiej konstrukcji w ramach całości. Ja, My, Ziemia, Słońce, Galaktyka, Wszechświat – to wszystko toczy się środkowo, i to maksymalnie środkowo. Minimalne zboczenie z tej drogi - i "nie ma niczego". Logicznie, jako konstrukcja budowana w filozoficznym i przez to zewnętrznym ujęciu, w takim spojrzeniu ta nasza pozycja jest na zawsze w środku, i inna być nie może. Tylko tu są warunki do zaistnienia i do obserwacji. To nie wszechświat w zbiorze jest taki niezwykły (co też jest prawdą), ale chwila tego wszechświata jest wyjątkowa. Nie było takiej i nie będzie. Dlatego też nie ma tych innych, bo mogą być tylko "w bok", równolegle. No a to wyklucza sygnalizację. Fizycznie, więc w obserwacji od wewnątrz, położenie jest zupełnie nieciekawe, peryferyjne, przypadkowe – i tak jest. W doskonałej w każdym kierunku mieszaninie nie ma żadnego wybranego miejsca, się wszystko od wszystkiego oddala i jest chaos. Tak jest. Tylko że to tak wygląda w obserwacji uczestniczącej, jedynie możliwej - ale to dalece nie wszystko.

Ziemia, widzicie, jest planetą wyjątkową, ponieważ spełnia dużo z koniecznych warunków, najpewniej wszystkie. W takim niepoliczalnym zbiorze na kogoś paść musiało, to prawda. I padło na nas. I przez to wywołuje zadziwienia.Dlaczego? Ponieważ opisujemy te wspaniałości łzami i krwią mazane z pozycji osobników zaistniałych, ustalamy regułę i warunki, swoje obserwacje odnosimy do innych, w efekcie uzyskujemy zaskoczenie i pomieszanie aż do niepokoju – bo ci inni nie mieli tego szczęścia.

326

Page 327: Kwantologia stosowana

Tylko że to nie była i nie jest ruletka, jeżeli będziemy opisywali to jako kasyno, nie zrozumiemy procesów i popełnimy błąd.

W czym sedno tego spojrzenia, w czym wyjątkowość pozycji planety i mnie, i nas?W możliwości przeprowadzenia tego "losowania". To jest ostateczny wniosek, tak wygląda, tak musi być zapisane to, co stanowi o wyjątkowości, czy to planety, czy innych parametrów. Chodzi o możliwość przeprowadzenia losowania.

Nie ma bowiem znaczenia samo losowanie, z mojej, z naszej pozycji, więc zaistniałych bytów, to zupełnie nieważny fakt, jesteśmy, więc losowanie się udało. Gdyby się nie udało, tematu by nie było. Ale w tym czy w kolejnym - czy za iks ileś tam, takie "losowanie" się by dokonało, to pewnik. Tak jak pewnikiem jest, że tutejszy obiekt wszechświatowy musiał mieć tak "dobrą" planetę, tak samo i powyżej taka reguła pewności obowiązuje.Tylko żeby owo losowanie mogło biec, żeby losowymi zdarzeniami się mogło w cielesność jakąś oblec, musi być nośnik, konkret fizyczny. W/na którym, według logicznej reguły, może zachodzić zmiana. Gdyby tego nie było, gdyby nie byłoby możliwości, to naszej rozmowy też by nie było. Musi być nośnik i reguła w zmianie. Jedna, nieskończona i wieczna. I zawsze Fizyczna.

Więcej, gdyby nie było tej możliwości, nawet sensu by nie było. - Samo pytanie o sens byłoby bez sensu.

327

Page 328: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 7.9 – meta-Fizyka.

W życiu liczy się pierwsze i drugie. Czyli to trzecie.Wiem, wiem, powiedzonko jak powiedzonko, ładnie brzmi, rzuca się w pomyślunek – ale co znaczy? A kto to wie? Może i coś znaczy. Niech każdy treść sam sobie dośpiewa, a co.Sprawa, widzicie, identyczna, jak z tą tam "metafizyką". Używa się tego słownictwa, ten i tamta sobie usteczka terminologią wyciera, o jakiś tam faktach spoza się rozprawia, pokazuje teksty, które to podobno mają zaświadczać, głosi prawdę i podobne dziwy – słowem, w okolicy, a nawet dalej, wszelka metafizyczność się pleni. Ale co i z czym się ma, co to konkretnie znaczy, diabli wiedzą.Owszem, to już nieco historii trwa, to już czasu nieco się zbyło, jak takie pojęciowe słówko jest w obiegu, nawet i biblioteki się z objaśnieniami dorobiło, ale czy to pomogło zgłębić, wiedzę w takim temacie poszerzyć, co? Za nic. Jest sobie metafizyka, i dobrze, a co jest, to każdy sam sobie musi dopowiedzieć, a co.

Tylko, wiecie, jest zagadnienie tematycznie istotne, niby uboczne i dalekie od codzienności pospolitej, a jednak ważne: czy można na pastwę różnych hochsztaplerów teren zostawić, pod uprawę byle czego oddać, zupełnie się tematyką spoza nie interesować, jak, można? Na te wszelkie hokus-pokus, słowne wygibasy i gestykulacje, czy takie inne wykręcanie kota ogonem to rzucić – co, można? Jak zostawić z nieskończoności takiemu z drugim choćby milimetr, to zaraz w takie wolne miejsce wcisną tam swoje dyrdymały, zapchają niematerialnym czy podobnie jakoś niegodziwym, słowem – zrobią umysłowy bałagan i zamieszanie na wieki wieków. Czy można odpuścić?Nie godzi się, prawda? Nie będzie nam pluł w pojęcia byle jaki tam niedouczony osobniczy byt, żadne podobne nie będą się po analizach wszechświata z jego brzegami i poza brzegami pętać i mącić takie w sobie ważne zagadnienie. Nic z tego – nie i nie.

Wiadomo, jest świat – wiadomo, jest fizyka – wiadomo, jest zmiana energetycznie ewolucyjna i skwantowana, która to wszystko wytwarza w zapamiętaniu lokalnym. No i wiadomo, że to regułą podszyte, tak od fundamentów po dach. I wiadomo, że można od tego w analizowaniu wyjść – i wiadomo, że się dojdzie. A co.Świat jest skończony – wiadomo, fizyka jest macaniem we wnętrzu - wiadomo, zmiana to wszystko tworząca jest podstawą do działania i wnioskowania - wiadomo. No i wiadomo, że reguła jest policzalna – i dlatego jest regułą. I wiadomo, że jak wyjdę z tego tutejszego, to dojdę do zawsze i wszędzie.A co.

No to jest ten świat, nie ma co ukrywać. Jak wstaję rano, to daje się rzeczywistość poczuć, tego również nie ma co ukrywać. Macie to samo, to wiecie, jak to jest. Zerknie człek tu, zerknie tam – i ma

328

Page 329: Kwantologia stosowana

wiedzę, że to się kiedyś zaczęło, no i że, tfuj, się skończy. Niby znane, niby oswojone, niby pogodzone – ale jakoś tak nie do końca, nie w pełni, może coś tu dalsze jest?Skoro tutejsze, tak sobie myśli byt skończony, skoro wszystko się kończy, zaczęło kiedyś i zaraz się skończy, to może, czemu nie, ma to swoje przedłużenie, na tutejszym się przecież świat nie zamyka, jest horyzont i jest tym samym dalsze. Więc jakby tak przedłużyć w dal tę prostą tutejszą w formie krótkiego odcinka, jakby tak się w nieskończoność miało to zadziać, to co? Można tak zrobić? No, całą mocą intelektualną i chciejstwem emocjonalnym można. A jak można, to można.I jest hop-siup, takie, wiecie, produkowanie abstrakcyjne obrazów, całych systemów, gadania wieczornego i po północy, w godzinie już podszytej ciemnymi mocami. I jest zastanawianie się, co tam dalej się dzieje, jak się dzieje – no i jak zrobić, żeby się tam dostać, bo podobno to zapewnia. Co zapewnia, też nie wiadomo, ale podobno to coś wartościowego.

I tak to trwa wiekami, tysiącleciami – i się utrwala w pojęciowej swojej abstrakcji. I jest problem, widzicie. Bo jak to "dalsze", takowe metafizyczne, zabetonuje się tak w tym swoim narzeczu, jak narzuci zobrazowania, które się usamodzielnią – to one przesłonią, zasłonią, odetną od tego światowego zachodzenia. I w ogóle.A jak przyjdzie fizyk czy inny eksperymentator, jak zacznie badać okoliczności środowiskowe, jak się chwyci nie słówek, ale kamyka, a może i gwiazdy, to się robi problem, świętość się podobno rusza, czystość niepokalaną brudzi – a nawet chaos pojęciowy podobno tym w głowach maluczkich stwarza. I jak tu pójść dalej? Ech.

Mniejsza o lekcję historii i zaszłości, dziś już wiadomo, że można pójść, że można zasłonę pojęć skutecznie konkretem przebić i nowe abstrakcje, już lepiej przystające do świata zbudować. To już jest znane, przerobione – i teraz warto z tego wyciągnąć wnioski.Mam więc do dyspozycji fizycznie rozpoznany świat, to podstawa, no i punkt odniesienia. Wypracowane pojęcia są jedynie dostępnymi, to zawsze i na zawsze element obecny, ale mogę w oparciu o nie opisać nawet zakres poza. Dlaczego? Ponieważ tutejsze musi być pochodne – musi spełniać warunki panujące wszędzie – bo inaczej nie wytworzy się. Coś niezgodnego z warunkami otoczenia, w którym się pojawia, takie coś – i to na każdym poziomie analizy – nie ma prawa być, co jest sprzeczne z warunkami, takie coś odpada z realności.Dlatego też wszelkie fakty i relacje, zwłaszcza "przestrzeń" oraz "czas" – dlatego pojęcia lokalne mogę i muszę zastosować do opisu wszelakiego, ponieważ są pochodne zmianie nadrzędnej. Co by taką i gdzie zmianą nie było, to tutejsze warunki są tego pochodną. Skoro środowisko posiada jakąś rytmikę, to zawarte w nim fakty, elementy w tym środowisku istniejące, one muszą w sobie tę rytmikę również w sobie zawierać – inaczej nie zaistnieją. Dlatego, żeby zrozumieć, żeby "dalsze" nazwać i uporządkować, nie mam wyboru, muszę w tym działaniu korzystać z tutejszego. Zresztą nic innego mi nie pozostaje, ponieważ na świecie nie ma podpisów z tłumaczeniem, co i jak się dzieje – instrukcję obsługi świata sam

329

Page 330: Kwantologia stosowana

dla siebie muszę sczytać ze świata i ją napisać. I zawsze tylko na moje konto, ponieważ każdy obserwator widzi inaczej i według tego, czym dysponuje.Zresztą, po kolejne, to nie ma znaczenia, jak nazywam, jakie słowa i abstrakcje stosuję. Zmiana w sobie jest jedna, toczy się sobie w rytmie z bezkresności w bezkres, toczy się kwantami – więc jak to sobie podzielę, co zaliczę do tego lub innego,to nie ma znaczenia. To działanie dla mnie, wspomagające zrozumienie. I jeżeli dobrze w tym przebiegu poprowadzę linie graniczne, jeżeli poprawnie ustalę, co i dlaczego się dzieje – mam szansę, ale tylko szansę, na krok w dalsze. Tu dalsze – albo daleko dalsze. Choć na pewno skończone.

Po drugie, tutejszy wszechświat w jego skończoności, jedynie przez ten fakt, już z tego powodu nie może być traktowany za fakt, który nie ma dopełnienia. Jedyność i niepowtarzalność wszechświata można i trzeba przenieść w analizie na poziom Kosmosu, abstrakcji, która w hierarchii logicznej znajduje się wyżej. Z wszelkimi poprzez te wieki i tysiąclecia wypracowanymi obrazami odnoszącymi się wprost do absolutu. Że to inna działka, że zafałszowana mitologią – cóż, inna być nie mogła. Ale jest pewne, że po oczyszczeniu z takowych naleciałości podpowiada fakty. Dlaczego? Znów, bo to nie może być w sobie oderwane od rzeczywistości. Nie ma znaczenia, jak znakuję świat, jeżeli działam w oparciu o poznane i doznane fakty, to nie ma w moim działaniu fundamentalnego błądzenia – jest powierzchowna ornamentyka słów, ale nie błąd. Byty nadmiarowe, byty sprzeczne z własnościami świata, coś takiego niedopasowanego po prostu jest z tego świata bez litości eliminowane. Zawsze i wszędzie. Dotyczy to pojęć, dotyczy życia – dotyczy wszechświata.

Po trzecie – jeżeli chcę poznać wszelaki rytm, nie mogę kombinować dowolnie, ponieważ to nie jest dowolność. Dowolny świat w Kosmosie nie dzieje się według nieskończonego zasoby możliwości, ale musi w zmianie podlegać jednej procedurze, tylko jednej. Że daje to skalą możliwości wielki zbiór konkretów – prawda, ale reguła jest jedna. I jedyna. Dlaczego? Ponieważ Kosmos w jego maksymalnym ujęciu nie jest zbiorem nieprzeliczalnych elementów, ale zbiorem bezkresnym w liczbie jednostek, ale najprostszych – to poziom najmniejszego, do niczego już nieredukowalnego. Tak w formie jednostek, kwantów, tak w formie reguły. Wewnętrznie, w ramach wszechświata i kolejnych w nim poziomów ewolucji, tu skomplikowanie rośnie – aż do i po taki w skomplikowaniu byt, który świadomie sam siebie nazywa obserwatorem i się wyróżnia z tła. Kosmos to maksymalna prostota, dlatego może w nim zaistnieć skończony świat i maksymalna różnorodność.I jest to Fizyczny, zawsze Fizyczny zakres – choć już nie zawiera się w fizyce.

Jest wszechświat, ten albo dowolny. I jest gdzieś tam jego brzeg – jest. Można powiedzieć, że jest brzeg? Można. - Dlatego, że jeżeli nawet jest to brzeg na linii horyzontu poznania, to jest to brzeg. A to oznacza, że jest dalsze. Że jest tło, czy środowisko, którego zmiana dopełnia i warunkuje obserwowane. Jeżeli tutejsze się mocno w sobie rozszerza, a się rozszerza, to granica obserwowana jest na

330

Page 331: Kwantologia stosowana

pewno tymczasową, w obserwacji tymczasową – i logicznie także jest stanem chwilowym. Dziś przebiega tu, jutro o jakiś stan dalej. I w efekcie nie można tego tutejszego świata uznać za jedyny. Coś się za tym rozszerzaniem kryje.Co? Właśnie, co? - I odpowiedź: Kosmos. Wzmiankowany nadrzędny, no i logiczny bezkres.

Świat lokalny to skwantowana zmiana, znów nie wchodząc w żadne tam definicje kwantu, operując tylko pojęciem, że to najmniejsze już w sobie z możliwych, że tego żadnym sposobem nie można rozdrobnić – z tego tylko wychodząc można powiedzieć, że brzeg wszechświata jest warstwą jednokwantową. Że niżej położone i we wnętrzu wszechświata warstwy, że one są zagęszczone silniej, ale ta brzegowa warstwa na takiej zasadzie jest zbudowana, że jedynka czegoś, że kwant czegoś jest w oddaleniu od drugiej jedynki również na kwant, ale pustki - że jest to znany powszechnie rozkład jeden-zero-jeden-... I że krok później taka brzegowa warstwa się oddala, teraz już nie należy do wszechświata, ale oddala się w nieskończoność. Przecież przedłużenie półprostej, a to jest półprosta, takie przedłużenie w bezkres biegnie – toczy się stąd do wieczności.

Nieskończoność to nie nadmiar w logice, to nie zbędny we wzorze i do wyrzucenia element – to absolutna konieczność analizy. Bez niej wytłumaczenie tutejszego jest niemożliwe. Że fizyk natyka i potyka się o takie pęcie, to fakt – i dlatego musi to wyrzucić. Zwłaszcza że po takim zabiegu wszystko się zgadza. Dla niego się zgadza, ale nie zgadza się z logiką i filozofią. Czyli z Fizyką. Bezkres jest maksymalnym zakresem analizy, koniecznym dopełnieniem do obecnego i postrzeganego – to nie dziw, ale środowisko tutejszego.Przy okazji, dlatego wszelkie systemy logiczne, które prowadzą ten brzegowy opis, niezależnie od zastosowanych abstrakcji, napotykają w swoim działaniu na "dalsze". Bo to dalsze i logicznie jest, no i Fizycznie biegnie. Już nie w zakresie wewnętrznym, to się urwało o krok wcześniej, ale biegnie – i rzeczywiście do nieskończoności. A więc na tej podstawie, logicznie poprawnej, można to dalsze dobrze opisywać – choć w absolutnie fałszywy językowo sposób.

Fizyka się skończyła z tą ostatnią łączną warstwą energii, ale to nie oznacza, że się skończyła Fizyka – ona się dopiero zaczyna. A raczej, żeby być poprawnym w wyrażaniu, zaczyna się dla takiego we wnętrzu fizyki zanurzonego obserwatora. Wszak Fizyka ani się tutaj nie zaczyna, ani się nigdy kończy – Fizyka jest. Tu nie ma żadnych początków ani końców, nieskończoność tylko jest. To najbardziej w sobie jednoznaczna "wartość": nieskończona. Ani o kwant czegoś tu może być, ani o kwant mniej. Każda inna granica jest rozmyta, nie ma dokładnej wartości, tylko ta jedna jest maksymalna w zasobach i w definicji.

Czyli zaczyna się Fizyka. I meta-Fizyka.Nawiązuję do tego idącego przez wieki terminu. Wewnętrznie to jest jak najbardziej sensownie zbudowana abstrakcja. Właśnie odnosząca się do zakresu, "który następuje po fizyce". O to przecież chodzi. To dalej Fizyka, choć już nie fizyka – różnica w formie przebiegu

331

Page 332: Kwantologia stosowana

zmiany, ale nie w jej odrzuceniu czy innym dziwacznym uzasadnieniu rodem z podświadomości. Z punktu widzenia obserwacji wewnętrznej, a innej przecież fizyk i dowolny eksperymentator nie może czynić – z takiego punktu widzenia to "dalsze" jest rzeczywiście dalsze, w tutejszym się nie mieści. Że jest powiązane, że zależne, że zawsze w tym samym rytmie – prawda, tak jest. I ujęcie meta-Fizyczne ten aspekt podkreślało i podkreśla. To nie inne, to dalsze.A jak tylko dalsze, to i opisywalne tym tutejszym językiem. Że nie w postaci jeden do jednego, że trzeba zachować ostrożność, że nie powinienem spuszczać logiki ze smyczy reguły – wszystko prawda, do końca prawda. Tylko nie zawsze wszystkie postulaty można spełnić w maksymalnym zakresie. A to epoka działania obserwatora taka, że w opis wejdzie dziw, a to możliwości techniczne ograniczone, a to i ukryta lub jawna cenzura się odezwie i pogrozi – to też prawda. I w efekcie wiek za wiekiem, a nawet tysiąclecia spłyną rzekami, nim to i owo w abstrakcjach można naprostować. Tak to jakoś się dzieje, stety albo i niestety.

Tylko, tak po ostatecznej prawdzie mówiąc, to nie jest ważne. No, nie do końca, swoją wagę właściwe podejście do świata posiada, bo to można zbudować lepsze urządzonko, zjeść może mniej brudne, a i dłużej przez to wędrować po zakamarkach rzeczywistości – ale, tak na podstawowym i logicznym poziomie to biorąc, tak to postrzegając i analizując, nie ma wyróżnionego punktu obserwacji. Każde jakoś w przeszłości istniejące pokolenie znało prawdę o świecie. Każde. Bo nie ma znaczenia, jak ten świat owo pokolenie znaczyło, jaką sobie meta-fizykę produkowało, to na pewno było zgodne ze światem. Wszak niezgodne nie zaistnieje. Że ilość szczegółów jest zasadniczo dziś różna od tamtych ujęć? Prawda prawdą prawdziwa – tylko, co z tego? To w sensie logicznym jest sobie równoważne, wiedza jest pełna. I jak najbardziej prawdziwa. Gdyby była inna, czyli błędna - mnie by nie było. Tak, to też jest prawda.

I dlatego, już nie oglądając się na poszczególne słowne zawijasy, nie analizując, co było lub co jest złym albo dobrym językiem do opisywania świata – trzeba oddać szacunek wszystkim, którzy takie pojęcia przez czas i przestrzeń tworzyli. Zapewne można było robić to sprawnie, zapewne z mniejszą liczbą ofiar – ale to już historia i przeszłość. Liczy się to, że jestem.Gdyby zabrakło choćby jednego kantu w tym łańcuchu, mnie by tutaj nie było.

Gdyby zabrakło jednego kwantu...

332

Page 333: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 8.1 – Abstrakcje to ja.

Cały nasz świat odpływa, a my razem z nim - przecież nawet nie ma się czego przytrzymać.Rzeczywistość to zmiana. To przemieszczanie się z nieskończoności w nieskończoność jednorodnych elementów, kwantów czegoś. Lokalnie zapętli się to w strukturę, pokarze fizyczną i chwilową twarz, ale to logicznie płaszczyzna, wieczny bezkres w ruchu. Jednak, co się w tej płaszczyźnie pokaże, co i jak wyróżnię w ciągłym procesie – to zależy ode mnie, obserwatora zmiany. To mój czyn wyodrębniający wydobywa z jednorodnego tła konkret i nadaje mu postać, to moje w płaszczyźnie wydzielenie tworzy regułę i stwarza fakt – zmiana się toczy, ale jak się toczy, o tym decyduję ja. Tylko ja. Niczego ani nigdzie stałego, zmiana, tylko zmiana.Ja to abstrakcja, chciałoby się powiedzieć. Abstrakcjonistą ci ja.

Niby, przyznacie, sprawa prosta i z tych najprostszych. Spojrzy w okolice bliską lub dalszą osobnik osobiście, niby dojrzy to, tamto i różne, niby nawet takie coś pomaca na okoliczność pewności, że w tym swoim otoczeniu to faktem faktycznym widzi – ale problem jest. Bo jak już to ponazywa i ponumeruje, to się głębiej zaczyna takim zewnętrznym światem zajmować. No i wyjdzie mu wówczas, a to dziwne jest wielce, że on ci tego nie widzi, tak prawdą prawdziwą - że to wszystko płynące, zmienne i złudne. I choć policzalne regułą, więc przewidywalne, to jednak złudne. Na początek, sami wiecie, to człeczyna zerka w górę. Gwiazdę sobie wypatrzy, w zbiór ułoży, ponazywa - i jest radość ogólna. Czyli po kres kosmos rozpozna.Dalej człek spojrzy w głębinę, no i tu sobie czas i przestrzeń po detalu szczegółami nieoznaczonymi opisze. I jest radość. Choć tak z nutką statystycznej niepewności ona jest.Jednak przychodzi taka chwila dziejowa, kiedy obywatel świata sam siebie dostrzega i wyróżnia ze środowiska w szczególnym istnieniu. I to nie przypadek, taka kolejność poznawania to funkcjonalną się koniecznością okazuje. Bo czy dotyczy to prywatnego definiowania i poznawania świata, czy zbiorowego wysiłku, sczytywanie własności i zależności biegnie od zewnętrznego zakresu do wnętrza poznającego – od "kosmologii" do "ja". Rozum wyróżnia i rozpoznaje w pierwszej kolejności tło, na którym i wobec którego może umieścić siebie, dopiero w takim odniesieniu sam siebie może poznać. Żeby twierdzić, że jestem, muszę wiedzieć, że jest coś poza mną. I to dlatego umysł rozpoczyna od rozważań o naturze świata i formułuje wnioski o wszystkim. Bo jest to okres, w którym następuje wyodrębnienie zjawisk regularnych i wielkich, łatwo zauważalnych. Nie ma szczegółów, one pojawiają się później. Dlaczego? Przecież łatwiej dojrzeć gwiazdę i pomimo jej pozornego bezruchu ustalić zmianę orbity, natomiast przekształcenia komórki w ciele zdecydowanie trudniej.

333

Page 334: Kwantologia stosowana

Wyłaniając się z tła i budując się jako jednostka, zakreślam swoim działaniem w otoczeniu kręgi, których stanowię centrum. To z tego wyróżnionego punktu mogę zdefiniować rzeczywistość. O ile do tego momentu proces poznawania zbiegał się "w punkt", w moje "ja" - to od tej chwili następuje odwrócenie kierunku i ewolucja biegnie od punktu w dal. I teraz to "ja" jest punktem odniesienia.

Jest takie powiedzenie, że "człowiek składa się z wody i marzeń", cóż, prawda. A wszystko to abstrakcje. Cielesna, fizyczna podstawa to nośnik dla pojęć, ale i sam nośnik, i pojęcia to abstrakcje. W pierwszym przypadku wyrażone w języku fizyki i biologii, nadpisane kodem genetycznym, w drugim kulturą czy literkami. Zasada ta sama, tylko artykulacja inaczej przebiega. Że na co dzień dla mnie znaki i pojęcia są pierwsze? No cóż, korzystając z domu, czy podobnego w znaczeniu lokum, nie zastanawiam się, że jest zbudowany z cegieł – korzystam z nadbudowy, baza jest w cieniu i wydaje się nieistotna. No, chyba, że zacznie się kruszyć...

I właśnie, to abstrakcje, stosowane na co dzień i od święta, takie coś staje się w tej chwili centralnym tematem, to przede wszystkim do nich muszę się odnosić. Przecież tak zanotowana treść to "ja". Każdy mój krok to abstrakcje, każda myśl to abstrakcja. Zbiorowość tych abstrakcji – to ja. Ciało to fundament, który unosi istnieniew zakres nadprogowy, ale "ja" to zawartość mojego umysłu. Nie ma świata na zewnątrz, jest wyłącznie i zawsze we mnie. Gdzieś obok i we mnie jest tylko zmiana w toku. Ale to, jak ta zmiana się prezentuje, jaki rytm nią rządzi i co z tego chwilowo się tworzy – to jest tylko we mnie i dla mnie. I zawsze jako abstrakcja. - Ja i moja zdolność obserwacji oraz "produkowania" pojęć jest warunkiem istnienia czegokolwiek - poza mną i moimi abstrakcjami nie ma nic więcej.

Świat to ja. To ja powołuję świat w każdym działaniu do istnienia, to zbiór moich pojęć go wyznacza i tworzy. Moje abstrakcje to mój świat. I niczego poza nimi nie ma. Niby w otoczeniu coś wyróżniam, niby dzielę na fakt i otoczenie – ale po prawdzie to zawsze pochodna mojego działania, zasobów oraz zdolności podziału. To ja wyznaczam linie graniczną, ustalam, że w tym miejscu kończy się badany element, że dalsze już się nie liczy w analizie, tylko że świat w jego zmianie nic o takim podziale nie wie, sam z siebie ani "atomu", ani "planety", ani obserwatora nie wyróżnia. Wszystkie postrzegane fakty są nimi dla mnie – realnie i zawsze jest tylko zmiana w toku.

Abstrakcje to wszystko czym jestem - i warto, i trzeba sobie zdać z tego sprawę. Bo pojęcia, symbole, którymi znakuję otoczenie, to z jednej strony warunek istnienia, im lepiej skonstruowane, tym w swoim zwiedzaniu świata dalej zajdę, ale zarazem muszę mieć pełną świadomość, że to zasłona – że to zafałszowanie rzeczywistości. Że innej rzeczywistości nie ma, to nie jest tu istotne, ważne, że jej nie ma dla mnie. To prawda, że zbiór moich pojęć jest wszystkim i że niczego więcej poza nimi nie ma, moje abstrakcje to i świat jako taki. Ale muszę

334

Page 335: Kwantologia stosowana

też do tego zbioru pojęć wprowadzić ustalenie, abstrakcję naczelną – że nie wolno mi w pełni zaufać fizycznie odbieranym przebiegom, bo mogę czegoś nie dojrzeć, nie dosłyszeć, ale przede wszystkim w działaniu nie mogę do końca ufać produkcjom umysłu. Innych nie ma, ale to nie oznacza, że trzeba je brać bezkrytycznie.

Abstrakcje to ja – ale trzeba zadbać, żeby to były poprawnie, więc zgodnie z regułą świata zbudowane abstrakcje. Co mi po najlepszej nawet konstrukcji logicznej, która rozsypie się w starciu z jakąś ścianą czy głębokim dołem. Świat to złudzenie, które staram się w kolejnym kroku oswoić i scalić w jedność abstrakcji, ale dlatego muszę zadbać, żeby budująca się abstrakcja była maksymalnie pełna i regularna – to moje być albo nie być.

Abstrakcje to ja. Warto, żeby to nie była tylko abstrakcja.

335

Page 336: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 8.2 – Wędrówki dusz.

Szanowni państwo, witam na kolejnym naszym spotkaniu. Dzisiejszy temat początkowo miał być inny, ale ponieważ dotarły do nas prośby, żeby jeszcze kilka słów powiedzieć o "przystawce" oraz o metodach dochodzenia do takiego ustalenia, zwłaszcza w łączności z religiami, postanowiliśmy obecną prezentację temu poświęcić. W związku z tym informuję, że dziś jeszcze sprawa rozumu, duszy, no i tego, co dalej - a na kolejnym spotkaniu już inne zagadnienie. Na które, co zrozumiałe, już teraz serdecznie zapraszam.

Temat "dostawki" do umysłu wywołał liczne uwagi, były pytania, ale i były prośby, żeby odnieść się do historycznych analogicznie form postrzegania tego dopełnienia.Przyznaję, że początkowo wydawało mi się to zbędne, na poprzednim naszym spotkaniu o tym mówiłem, rzeczywiście może ogólnikowo, ale nie czułem się wielce kompetentny sięgać głębiej, a nawet wydawało mi się to zbędne. To, że poszczególne systemy filozoficzne, także wszelkie praktycznie religie o takim przejściu mówią, i to jest w większości centralny element ich funkcjonowania – to prawda. Tylko że jest to zagadnienie dla mnie nieco z pobocza. Istotne jako fakt i stwierdzenie, że działanie rozumu, jeżeli opiera się na faktach, czyli wywiedzionych ze świata ustaleniach, że to musi doprowadzić do logicznie poprawnego wyniku – i to mimo stosowania pozornie do tego świata abstrakcyjnych ujęć. Ale tylko właśnie musi. Nie ma w procesie poznania istotnego znaczenia, oczywiście pomijając ważne dla kogoś bliskie i emocjonujące obrazy, jak nazywam zmianę, co w niej za kwant istotny wyróżniam i jak powierzchownie operuję tak w rzeczywistości ulokowanym elementem. To, szanowni państwo, jest w warstwie logicznej, w głębokim sensie nieistotne – prawdy świata w każdym działaniu się dojdzie.

Tak, proszę się nie dziwić, że tak to podkreślam, ale prawda jest właśnie taka: niezależnie, co i jak obrabiam, prawdy dojdę. Nie ma znaczenia, zupełnie w sensie logicznym nie ma znaczenia, co biorę do obróbki w pojęciach, końcowy wynik jest pewny. Skąd i dlaczego? Na to pytanie najlepiej odpowiedzieć tak, że wszelkie pojęcia są w swojej fizycznej i najbardziej fundamentalnej podstawie pochodne i zbieżne do procesów świata. To z tego się bierze.

Ot, dla przykładu. Proszę sobie wyobrazić, że kiedyś tam, czyli w dalekiej naszej gatunkowej przeszłości, w jaskini albo gdzieś tak, siedział sobie nasz pra- i wielokrotny jeszcze praprzodek. I on w tym swoim dawnym czasie, którego nawet skamieliny dobrze dziś nie oddają – on sobie wówczas pierwsze rozumne czynności wykonywał. I coś na przykład rozbijał. Ciała mamy takie, że czynność uderzania jest możliwa, że się potrafimy do tego lub innego dostać – jak coś smacznego, to się dostaniemy. Szanowni państwo, proszę zauważyć, że to banalne działanie, które

336

Page 337: Kwantologia stosowana

byle dziecko powtórzy, to zarazem integralnie powiązane ze światem i jego własnościami dokonanie. Osobnik wykonuje czynność, ma z tej pracy zysk dodany w postaci na przykład zawartości czaszki drugiej osobniczej postaci – w sam jeszcze ma z tego abstrakcję, która na sobie przenosi, czy w sobie odbija tę czynność. I jest już pełne i konkretne skojarzenie, że jeżeli zrobię tak a tak, to będzie można kolejny kawałek jedzonka ze świata zdobyć.Proszę zwrócić uwagę, że u podstaw jest absolutnie czysta fizyka i reguły świata, o których ten osobnik nie wie i długo jeszcze w tej sprawie nic nie będzie wiedział – a jednak, zwracam uwagę, jest na końcu wiedza o świecie. I to pewna, zdobyta przez doświadczenie i eksperyment, to jak najbardziej naukowy tok postępowania. Wynik to pozyskanie porcji pokarmu, metoda powtarzalna, do zastosowania już w każdym czynie. Słowem, tylko korzystać.

Zwracam państwa uwagę, że choć byt osobniczy i nawet zbiorowy tej odległej chwili nic nie wie o świecie i jego regułach, że wówczas liczy się po prostu przetrwanie - to efektem samego istnienia oraz przeprowadzanych w realności czynów, że w ten sposób, zupełnie dla osobnika nieświadomie, tworzy się wiedza o mechanizmach i regułach; niezależnie od stosowanych słownych czy obrazowych ujęć, te czyny, w swojej głębokiej warstwie, zawierają te reguły. Ponieważ inaczej taki fakt nie zaistnieje. Można opisywać dowolnie, osobnik może to sobie ubierać w coś z bliskiego otoczenia, a to w postać zwierząt, jakieś wyraźne znaki topograficzne, odnosić do gwiazd i łączyć te gwiazdy w konstelacje – a także samo niebo przy okazji zaludniać. Itd. Słowem, jest absolutna dowolność nazwy, na tym wstępnym etapie nie ma znaczenia, co wezmę do opisu. To naturalnie, przez używanie, później się utwardzi, wielokrotne stosowane słowo nabierze wartości pewnika i się zamieni w dogmat. Jednak w chwili zachodzenia kiedyś tam, to rzeczywiście jest dowolność.Oczywiście, żeby to w całości już oddać, ograniczeniem jest świat i jego dla obserwatora upostaciowanie. Czyli taki ktoś nie może w swoim zachceniu wybrać dla procesu rozpalenia ognia nazwy, która w sobie będzie zawierać odniesienia do reakcji chemicznej, procesów kwantowych – to zrozumiałe. Wybierane jest to, co można użyć, więc elementy otoczenia. Im ważniejsza do przetrwania czynności, tym w opisie musi się zawrzeć znaczenie czynu. To znaczenie może przyjść wtórnie, nabierze wagi w miarę obrabiania, ale takie powiązanie w tej ewolucji musi zajść – to ciąg samoistny, fizyczny, konieczny. I on oczywiście zachodzi, jak tego dowodzi historia.

Szanowni państwo, tak zarysowany tok zdarzeń jest u podstaw, ale i również dotyczy każdego etapu opracowywania elementów świata. Nie ma znaczenia, czy chodzi o łupanie kamienia, czy o analizę gwiazd w ich przychylności, czy ustalanie reguł etycznych zachowań. To w każdym przypadku jest zanurzone, zamocowane jest głęboko w fizyce, w regułach fizycznego świata. Religia, filozofia, konkretny byt w swoim fundamentalnym przekonaniu może twierdzić, że to natchnienie i wola nieba, że to głos z zaświatów, że porozumiewa się z tym lub dalszym, ale to powierzchnia dowodzenia, odczucie, które unosi się na fali fizycznych procesów. Fakt jest taki, że w każdym dokonaniu odciśnięte jest środowisko. W każdym, podkreślam.

337

Page 338: Kwantologia stosowana

Przecież, zwracam uwagę, jeżeli nawet osobnik - czyli byt daleko w w świat i czas zanurzony obserwator – jeżeli taki ktoś bierze sobie do obrabiania pozornie oderwane wobec tego świata pojęcie, na ten przykład analizuje "duszę", czy on pomija realność, świat oraz jego fizykę? Oczywiście nie i nigdy nie. Nie zdaje sobie nawet sprawy w takim działaniu, że w każdym pojęciu ten świat głęboko się zawiera, bo musi się zawierać. Skoro osobnik istnieje, to spełnia warunki i zasady świata - skoro myśli i tworzy pojęcia, to proces abstrakcyjny również musi spełniać warunki tego świata. Bo inaczej by tego procesu nie było. Osobnik zupełnie nie wie, że u podstaw obrabianej abstrakcji - więc kiedyś tam i w jego osobniczej czy społecznej przeszłości, ktoś zaobserwował jakiś fakt w otoczeniu i to odnotował. Takie na przykład działanie magnesu na odległość. Minęło iks plus ileś tam pokoleń, no i w aktualnie się dziejącym obrabianiu jest już utwardzona, ale przecież pochodząca ze świata i jego stanów abstrakcja. W tu i teraz jest samo pojęcie i pozornie nic konkretnego, a w fundamencie - tak osobniczym, tak całej zbiorowości – w tym fundamencie jest całość doświadczeń, tu niczego nie brakuje. I fizyki świata na pewno nie brakuje. Ponieważ nie może jej w tym pojęciu brakować. Inaczej by jej nie było.Pozornie jest czysta abstrakcja, najdalsza od rzeczywistości, ale nic z tego, to zawsze nadbudówka nad tą rzeczywistością, zawsze w podstawach kwantowa energetyczna zmiana i jej reguła. No i zawsze fizyka, zawsze i tylko Fizyka.

I teraz przychodzi czas religii, systemów mniej lub bardziej jakoś symbolicznych. Z zakończeniem w systemach filozofiach, jako efektem tego działania.Szanowni państwo, zwracam uwagę, że w tamtym, wczesnym dziejowo i zasobem abstrakcji etapie, religie, wszelkie tego typu zachowania, to konieczność, przecież tak zwana nauka to odległa przyszłość, i do tego niepewna. A żyć trzeba. Więc jeżeli czynność rozpalania w ognisku zostanie opatrzona, wyjaśniona nadprzyrodzonymi mocami, a w efekcie uzyska rangę dogmatu religijnego – czy to błąd? Żadnym i żadnym przypadkiem nie. Zresztą samo wyrażenie "błąd" w kontekście takim jest nieporozumienie, ponieważ to czysta konieczność. Chodzi o przetrwanie, dlatego każda wspomagająca przetrwanie abstrakcja i zobrazowanie, na przykład mityczne, jest wartością samą w sobie - i nie ma co, nie wolno oceniać to z dzisiejszej perspektywy. Skoro tu jesteśmy, skoro istniejemy, to znaczy, że poprzednie pokolenia wytworzyły adekwatne do świata abstrakcje. A co powierzchniowo się w tych ujęciach pojawiało – ech, to między bajki włożyć.

Już wiadomo, że w chwili zaistnienia religii jako takiej, czyli w dość późnym dziejowo momencie, każda abstrakcja takiego systemu, w formule filozofii uproszczonej, że ta abstrakcja jest podbudowana fizycznością i oddaje stan świata. To oczywistość. I teraz pojawia się na horyzoncie pojęcie "duszy" - albo adekwatnego. Już wiadomo, że to wywodzi się z obserwacji, że odnosi się do realiów – i takim aspektem zagadnienia się tutaj nie będziemy zajmowali, nie o to tu chodzi. Po prostu religie, chcąc nie chcąc, na takie pojęcie i na

338

Page 339: Kwantologia stosowana

taką procedurę "przejścia" musiały wpaść – jej się dopracować. To oczywistość.Natomiast istotne pytanie zawiera się w tym, jakimi drogami to się potoczyło i co można było wypracować. Przejście, czyli "dostawka", to konsekwencja operowanie pojęciami, ale ciekawe jest to, jak na bazie ogólnej analizy można wypracować najróżniejsze, bardzo nawet szczegółowe, wręcz techniczne ujęcia tego etapu. I to w działaniu religii jest takie interesujące. - A przy okazji coś mówi o samych procesach.

Szanowni państwo, z oczywistych powodów nie zamierzam odnosić się do wszelkich wypracowanych torów "przejścia", to i zbędne, ale też niemożliwe. Po drugie nie mamy aż takiego zasobu czasu, to ma być skromna pogadanka, a nie zdawanie relacji z przebiegu tworzenia i działania pojęć.Słowem, proszę wybaczyć, jeżeli ktoś liczył na więcej, ograniczę się do dwu generalnych torów opisu takiego przejścia – ale jestem przekonany, że to wystarczające. Zainteresowanych odsyłam już do źródeł, tu tylko szkic.

Jakie są te dwa generalne kierunki? Pierwszy określę jako "skok" z tu i teraz, oczywiście w chwili skrajnej, omawiamy przecież moment ostateczny – do postulowanego "życia wiecznego". Drugi tok działań to drobiazgowe i wielokrotne czynności, które do tego samego wszak prowadzą. Znów pomijając znaczenia i odniesienia tworzące konkretną religię, proszę się tymi obrazami nie przejmować, nie o tym teraz mówimy.Słowem, szanowni państwo, odniosę się do dwu generalnie możliwych toków analizy pojęcia duszy i "przejścia", mam nadzieję, że będzie to wystarczające.

Zwracam uwagę, że tak powszechnie oraz na różne sposoby opisywany moment przejścia z ciała do urządzenia, to współczesny odpowiednik wędrówki dusz w zaświaty. Oczywiście taka "przesiadka" umysłu ani nie jest prosta, ani łatwa. - Zastanawiający się nad tym dawniejsi analitycy dochodzili do momentu śmierci i końca ciała i pokonywali tę granicę nie zdając sobie sprawy, że taka granica w tym miejscu istnieje i że ma wiele etapów cząstkowych. I "dusza" odrywała się od ciała i usamodzielniona mogła wędrować w nieskończoność. Błąd? Złudzenie? Ależ nie. Dusza, to co pojmuje się za duszę, to realna i fizyczna zawartość mózgu, którą można przenieść w kolejne ciało – to dziś już stan do realizacji, a nie poziom rozważań. Dla nas i dziś to poziom do realizacji – a kiedyś i tam do rozważań.Po prostu, kiedy analiza dotyczy samych pojęć, mimo że proces się w mózgu toczy jak najbardziej fizycznie i realnie - to pozostaje w cieniu, w zakresie podprogowym i podświadomym. I tym samym osobnik może tylko obrabiać "treść", wartość nadpisaną na fizycznym stanie głowy. Efektem więc musi być "odmaterializowanie" treści od stanu namacalnego, ponieważ jego w doznaniu obrabiającego pojęcie nie ma – świat obok jest jak najbardziej doznawalny, oporny, czasami też bolesny, ale nie abstrakcja, nie treść. Przecież to takie ulotne i nieuchwytne, gdzieś tam bytuje, nie wiedzieć gdzie i jak, więc nie ma co się dziwić, że się usamodzielnia, aż do zupełnego oderwania

339

Page 340: Kwantologia stosowana

od fizyczności i bylejakości świata. Myśli więc sobie człeczyna i myśli, no i w konsekwencji jest i "dusza" – i jej wędrowanie tu i tam.

Ciekawe po dalsze jest to, że "przeniesiony" tak w kolejny odcinek istnienia zbiór abstrakcji, który oznacza osobowość, że to całość i wszystko, co się liczy – natomiast cielesna podbudowa, wszystkie codzienne i fizyczne zachowania, to w takim ujęciu właściwie znika i staje się to obojętne. O ile w technicznym, więc w realnym toku działań, jest to zagadnienie centralne, które musi składać się z ogromu prac cząstkowych, o tyle system religijny tym aspektem się praktycznie nie zajmuje. Przecież dlaczego mam kłopotać się formą cielesną, kiedy wiem – kiedy "wiem", że będę dalej istniał i że to będzie "wieczne istnienie"? A szczególnie, kiedy wiem, że materia to byle co, rozpada się, boli, poci, śmierdzi. Jeżeli mam w ciągu abstrakcyjnych analiz brak kroków pośrednich wiodących do wyniku, to konkretna postać cielesnego nośnika jest elementem zbędnym lub wręcz przeszkadza. - Ułomne ciało jest na teraz i jest sprzeczne z duchowością, dlatego się tym nie interesuję. W takim ujęciu liczy się cel, a nie droga dojścia do niego.Zwracam uwagę na ten aspekt, liczy się cel. Historycznie zbudowane metody przejścia były różne i były pochodną wypracowanego systemu pojęć.

Szanowni państwo, "dusza" to abstrakcja, która w trakcie przemian historycznych oderwała się od fizycznego nośnika i "odleciała" w za-światy. Dziś nadszedł czas, aby ją ponownie wpisać w materialnąstrukturę. To może być różna struktura, różny nośnik - ale to musi być fizyczny nośnik.

Interesujące jest to, że filozofie czy religie opracowały wszelkie możliwe sposoby "przejścia" – i kolejne kroki po takim przejściu. Mam więc w tym zbiorze ujęć z jednej strony banalne przejście "do wieczności", bez refleksji, co to oznacza. Wystarczy w odpowiednim czasie i miejscu, raz na ileś dni czy lat, żarliwie lub obojętnie wyklepać zestaw formułek-dogmatów – i już "życie bez kresu" duszę czeka i kusi. Czasami się oczywiście trzeba wysilić. Na przykład złożyć solidny materialny datek "na drogę". Żadny tam banalny, najlepiej taki w sobie rozbudowany – wszak wieczność tania nie jest. Trzeba tamto i to odczynić, tu zamówić modlitwę wspierającą, tam domagać się słów dobrych na dalsza drogę. Trzeba o bliskich i znajomych zadbać, co by nie zapomnieli, żeby przychodzili, żeby mieli gdzie przychodzić i zdania składać w standardowe formułki. Itd.Z drugiej strony, w innej czasoprzestrzeni kulturowej, mam wielce skomplikowaną, wieloetapową drogę, z ostatecznym "rozproszeniem" w nieskończoności. W pierwszym przypadku było sobie ciało oraz jego abstrakcyjna zawartość, jednak się skończyło i rozsypało w proch, a oswobodzona z fizyczności "dusza" odlatuje w nieskończone dale i tam sobie jakoś bezkreśnie bytuje. W drugim mam "duszę" wędrującą przez różne konstrukcje fizyczne i kręgi wcielenia - oraz z różnymbagażem osobistych doświadczeń, które wyznaczają oraz determinują następne kroki-etapy istnienia. Aż po ostateczne rozpłynięcie się

340

Page 341: Kwantologia stosowana

w Kosmosie.

Zwracam państwu uwagę, że to jest po prostu techniczny opis takiej przesiadki. Że w specyficznym zbiorze pojęć, to fakt – dlatego też trzeba to potraktować jako literaturę i ornamentykę. Niekiedy też w sobie piękną, tworzoną wiekami i z emocjami. Jednak kiedy odnieść to do świata, opis jest poprawny i łączy się z ujęciem fizycznym, to zdanie relacji z momentu przejścia.Kiedy obecnie technik zabiera się za montowanie drogi dochodzenia i następnie samej "przystawki" - to na takie działanie rzeczywiście można spojrzeć zgrubnie, bez szczegółów, albo z etapami pośrednimi i wielorako zapętlonymi. Oba sposoby opisu tego przechodzenia są w prawie i są zgodne z faktami. Raz ograniczam się do wypracowania i stosowania samego pomysłu do przejścia, a raz, o ile mam czas oraz ochotę na takie analizy, wyróżniam uwarunkowania i etapy. Raz opis ogranicza się do powierzchni, raz sięga w głąb. Ale obie drogi są poprawne i oddają taką możliwość.

Proszę państwa, to prawda i fakt, jesteśmy dziś, jako zbiorowość, skonfrontowani z możliwością "przesiadki" umysłu w inną strukturę, to nie fantastyka, nie religijne marzenie – to realność. Za moment w dziejach, raczej bliski, taka wyczekiwana, podobno pożądana, ale zarazem niepewna możliwość stanie się techniczną procedurą. Co to oznacza? Nie silę się na nakreślenie konsekwencji. Literatura robi to od dawna, ale jestem przekonany, że rzeczywistość będzie inna – kto doczeka, będzie wiedział.

Szanowni państwo, wszystkiego dobrego na nowej drodze życia.

341

Page 342: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 8.3 – Prędkość graniczna.

- To kolejna nasza rozmowa, coś już wiemy o sobie. Jesteś fizykiem i poważnie podchodzisz do tego, co robisz. Dlatego, nie zapominając o twoim fachu, chciałbym cię spytać o taką osobistą, po ludzku i na co dzień reakcję, kiedy ustalasz w świecie maksymalną prędkość, co do której wiesz, że jest nieprzekraczalną granicą? Zastanawiasz się nad tym, jest to dla ciebie problem, czy przyjmujesz jako fizyczny fakt? Ale tak szczerze.- No, niezłe pytanie. I jeszcze to osobiste odniesienie... Jeżeli ma być szczerze - to w spokojnym śnie mi to nie przeszkadza, i dość dawno temat przeszedł z pola "do poznania", w zakres faktu.- Rozumiem. Ale nigdy nie korciło cię pytanie, skąd taka a nie inna wartość tej prędkości, dlaczego w ogóle jest wartość maksymalna w zmiennym świecie? Przecież, skoro wszystko, na przykład we wzorach i logicznie, dąży do wartości nieskończonych, dlaczego akuratnie w tym przypadku jest inaczej?- Nie mieszaj w to nieskończoności, wiesz, że można się bez nich obejść.- Fizyka może się obejść, nawet dobrze na tym wychodzi. Pytam cię w tej chwili nie jako fizyka, spróbuj choć nieznacznie z takiego garnituru się wyswobodzić.- To będzie trudne, o ile w ogóle możliwe. Wszystko wokół, jakoś tam postrzegane, to fizyczność, a do tego dobrze policzalna. Sam przyznasz, że takie podejście się sprawdza... A poza tym, coś tak czuję, że prowadzisz tę rozmowę w upatrzonym celu, że chcesz coś udowodnić.- Nie zaprzeczam. Zresztą, jeżeli to ma być ciekawe spotkanie, to nie będziemy wymieniać uwag na pogodzie czy programie telewizyjnym, szkoda czasu. Pomyślałem, że nasza rozumowa może dotyczyć czegoś istotnego, tak dla mnie, tak dla ciebie. Mówisz, że się na co dzień nie zastanawiasz, dlaczego granicą zmiany jest prędkość światła, tylko traktujesz to jako fakt zastany, wyciągasz z tego wnioski praktyczne i stosujesz je z pożytkiem. Przyjmuję to. Również jako fakt zastany w naszej rozmowie. Ale warto pójść dalej, uważam, że można wyjść poza tak nakreślony obszar, z pożytkiem dla, tak mocno przez ciebie podkreślanej, użyteczności... A co do zaplanowanej z góry tematyki? Podobno, tak mówią, lepiej dążyć w dowolną stroną, ale właśnie w jakąś stronę, niż szamotać się w pustce. - Więc rozmawiajmy, wszak warto rozmawiać. Na ile zdołałem poznać twój sposób działania, to za chwilę rzucisz jakąś analogią i na jej podstawie będziesz udowadniał, że...- Analogia? Oczywiście, jak najbardziej, to konieczność. Zupełnie nie rozumiem, jak można z tego potężnego narzędzia badawczego nie korzystać i nie stosować do wyciągania wniosków, a tylko uparcie się we wzorki czy linie proste lub krzywe wpatrywać. Przecież bez odwołania się do realnie i namacalnie doznawanego świata, ale już rozpoznanego, bez tego nie zrozumiesz nowości, żadnej nowości. To nie przypadek, że umysł, kiedy "skanuje" otoczenie, nie wykonuje

342

Page 343: Kwantologia stosowana

tego szczegół po szczególe, ale pozyskany obraz odnosi do wcześniej wypracowanych obrazów i "obrabia" detalicznie tylko to, co jest w obrazie nowego, albo ważnego z jakiegoś powodu. Znany i poznany w szczegółach proces lub fakt, to podstawa dalszego działania. Czyli analogia to jest to.- Może tak, może nie, widzę ograniczenia. Zwłaszcza w zakresach, w których codzienna obserwacja nigdy się nie znajdzie.- Poważnie? Mówisz to z serca i głębi?- Nie żartuj, jestem fizykiem.- No, tak, fizyk się w tobie odezwał. A prosiłem, żeby rozmowę na inny poziom przenieść.- Jestem fizykiem i pozostanę.- Nie zaklinaj się. Mógłbym od razu i łatwo wykazać, że na wielu polach i od zawsze wykraczasz poza zakres, którego tak uparcie się starasz trzymać, ale przyjemność dręczenia wolę rozłożyć na raty, większa satysfakcja.- W rzeczonej sprawie mam inne zdanie. Zamiast słowotoku prezentuj analogię, może będzie interesująca.- Obraziłeś się, niepotrzebnie. Na spokojnie zapewne przyznasz, że fizyka po wielekroć zamienia się w analizowaniu świata miejscem z filozofią, to taka życiowa przypadłość tej nauki. I nie jest to w żadnym przypadku zarzut, tylko stwierdzenie faktu. Fizyk też jest człowiekiem, chce wiedzieć – więc "wychyla" się konceptem poza tu i teraz mu dostępne, a to już czystej wody filozofia.- Analogia miała być.- No, tak. Odwołam się do początku naszej rozmowy. Nie sądzę, abyś zwrócił uwagę na użyte przeze mnie terminy, kiedy było o prędkości i granicznej zmianie. Zauważ, że nie odnoszę się w tej analizie do ruchu, czyli pokonywania dystansu, co narzuca się od razu w opisie stosowanym potocznie. To nie przypadek, że odwołuję się do zmiany jako takiej.- Zmiana, czyli co? Wszystko jest zmianą, w fizycznym zakresie nie ma bezruchu. Czym, według ciebie, jest zmiana?- Pięknie, jesteśmy krok dalej w rozmowie. Czym jest zmiana, to w trakcie wyjdzie samoistnie, definicja jest zbędna. Natomiast teraz i od razu zaprezentuję wniosek. To po części prowokacja, po części ukierunkowanie myślenia, ale i ułatwienie w dialogowaniu.- Pokrętnie to idzie.- Poczekaj, mamy nieco czasu, cztery, a może kilka stron zapisu mi zejdzie, spokojnie się wyrobię w takim zakresie... Teraz wniosek: prędkość światła, wielkość graniczna prędkości obserwowanej zmiany, jest rzeczywiście taką i zawsze taką, czyli maksymalną. Tylko że zarazem, podkreślam, zarazem są wobec tego faktu prędkości większe i dużo większe, teoretycznie nieskończenie większe.- Ale pojechałeś. Totalna sprzeczność. Po cichu powiem, że również ociera się o bełkot. Nie obraź się teraz ty.- Ja? Obrazić? Ależ skąd. Więcej ci powiem, byłbym mocno zdziwiony inną twoją reakcją. Po prostu, jako fizyk, nie masz wyboru, opis powyższy w twoim zbiorze pojęć się nie mieści. I mieścić się w nim nie może. Jeszcze więcej, nawet kiedy odrzucisz postawę fizyka i w tej formule dopatrzysz się czegoś interesującego, to sprzeczność w opisie aż bije po oczach. Bo jak może być wartość największą, ale jednocześnie ma być dopełniona dużo większymi?

343

Page 344: Kwantologia stosowana

- Właśnie, jak? Zakładam, że wiesz, co mówisz, nie widzę u ciebie oznak chorobowych. Ja w tym widzę tylko sprzeczność.- Mamy punkt zaczepienia i część wspólną, to już coś jest. A, tak na marginesie, kolejny wniosek, i to rangi najogólniejszej z tych ogólnych: w opisie świata, i szerzej rzeczywistości, nie proste i liniowe definicje są prawdą, a przynajmniej nie w maksymalnym już zakresie. W brzegowo skrajnym ujęciu wszystkie cząstkowe ujęcia są poprawne i razem, razem oddają to, co jest ową rzeczywistością. W ostateczności każdy opis jest poprawny – o ile był poprawnie, więc logicznie poprowadzony. Warstwa słowna jest naddatkiem, literaturą i przesłania głęboką treść, ale ta jest jedna. Tylko jedna.- No, nieźle, nieźle...- Dlaczego zmiana graniczna, a nie prędkość? Niech będzie, czas na analogię.- Robimy postępy.- Wybacz, filozof to nie fizyk, co chwila go zarzuca, obrazy i za nimi idące słowa mnożą się i trudno zmieścić się w kilku zdaniach. Co, znów nawiasem, ostatecznie jest pomocne w zrozumieniu. Wzory, przyznasz, poprawnie opisują procesy, ale są takie mało wyraziste, suche... Dobrze, już dobrze, nie machaj ręką... Co za analogia? I tu cię chyba nie zaskoczę: ja, ty - czyli my. Dlaczego taki zbiór? Bo najbliższy, bo rozpoznany i doznany na wszelkie możliwe sposoby i dogłębnie. Jak to lubię powtarzać, tu słychać i widać wszystko. I o to w tym chodzi.- O ile dobrze cię rozumiem, chcesz dowodzić prędkości światła w zbiorze ludzi, tak?- Owszem, idealnie się do tego nadaje. To mógłby być dowolny zbiór i proces, ale ten jest nam najlepiej znany, przez to doskonale się nadaje do takiej analizy.- Widzę, że nie żartujesz, gdzie tu prędkość światła? Że człowiek stosuje takie prędkości, dzięki fizyce, tu pełna zgoda, ale chyba nie o to ci chodzi?- Nie, zupełnie nie. Względem zasług fizyki dobre słowo mogę nawet rzucić, co mi tam, ale to drobiazg. Chodzi o zrozumienie zjawisk, to się liczy.- Gdzie tu masz prędkość maksymalną, świetlną?- Po pierwsze, wszędzie, w każdym procesie tworzącym istotę, którą tu definiujemy jako "człowiek". Ale to temat na inną okazję, także wielce ciekawy. Przecież na poziomie atomowym, czy podobnie, to w swoich reakcjach zawiera tę prędkość, nie zaprzeczysz. Że zbiór w całościowym odbiorze jest powolny, prawda, ale zmienia się głęboko z taką maksymalną wartością... Po drugie, nie o tym mowa w obecnie prowadzonej analizie. Chodzi mi, podkreślam, o podejście logiczne, filozoficzne, o działanie na pojęciach, a konkret to sprawa nieco z boku, acz obecna w każdym zjawisku. Podkreślam to, tu używana i zgłębiana analogia odnosi się do wszelkich zjawisk i wyróżnionych w środowisku (w tle) faktów, to możesz zastosować wszędzie-zawsze.- Człowiek jako miara wszystkiego, to już chyba było?- Było, i nie śmiej się z tego. Prawda, fizycy umieszczają dziś, i słusznie, człowieczy byt gdzieś na peryferiach oraz w przypadkowym odniesieniu do własności świata – powtarzam, poprawnie. Ale druga możliwość jest równie zasadna: to punkt odniesienia wszystkiego w okolicy. A nawet poza tutejszym.

344

Page 345: Kwantologia stosowana

- Zrobiło się, że ho-ho.- Czy, wracam do twojego pytania o prędkość maksymalną, czy jest w zbiorze człowieczym zmiana graniczna, a jeżeli jest, to jak się w obserwacji objawia?- No, jak?- Tu muszę nieco dłużej pomarudzić, tego w kilku słowach streścić się nie da... Pytanie wstępne: czym jest zbiór, oraz: czym jest w ramach zbioru jednostka? Nie wchodząc w głębokie dookreślenia, to nie jest potrzebne, można powiedzieć, że jednostki tworzą zbiór i poprzez swoją zmianę odmieniają tenże. A z drugiej strony zbiór w środowisku jest faktem nadrzędnym do jednostek i istnieje dłużej.- No...- I teraz zasadnicze pytanie: jak w takim zbiorze zachodzi zmiana i jak się przenosi sygnał? Zaznaczam, to istotne, że opis możesz w takim zbiorze prowadzić tylko od wewnątrz, postrzegając jedynie te składniki, które są dostępne, to twoja fizyka.- Jaki sygnał?- Sygnał, czyli zaistnienie kolejnej jednostki. Zbiór to jednostki w liczbie mnogiej, tworzą się i zbiór się przez to tworzy... Kiedy w zbiorowości ludzkiej może zaistnieć kolejny punkt zbioru? Czyli kiedy może pojawić się nowy obywatel świata? Potraktuj tę analogię jako uniwersalną. Wówczas, kiedy w czasie i przestrzeni, na ważnym z ewolucyjnego punktu widzenia dystansie, spotkają się pokrewne sobie, jednak nie identyczne własnościami jednostki. I znów istotne pytanie: czy dowolne jednostki? Otóż nie. Muszą spełniać rozliczne warunki, a już jeden szczególnie: muszą być "dorosłe". W przypadku społeczeństwa to ma postać dokumentu zaświadczającego o wyborczych prawach i pełnoletności – oraz o prawach na "klonowanie"... Mówiąc inaczej, i to w tym jest najważniejsze, taka jednostka musi wpierw pojawić się w zbiorze, nabrać sił i gabarytów, dobrze się odżywić, żeby odlegle już od momentu zaistnienia móc powołać do istnienia kolejny fakt.- Czy chcesz powiedzieć, że jednostka sygnału "wyrasta" z tła?- Tak, dokładnie. Czekaj, widzę, że już chcesz protestować i, tak się domyślam, za chwilę rzucisz, że człowiek może i tak się dzieje w zbiorze, ale nie foton czy podobnie.- Foton nie jest stanem złożonym, to bezmasowa...- A skąd, mój drogi, to wiesz? Jako fizyk tego nie sprawdziłeś, bo nie masz jak. To założenie, niedefiniowalne założenie. I jedynie w twoim działaniu możliwe, foton dla ciebie to element najmniejszy z najmniejszych, i koniec. Tylko z tego, zauważ, nie wynika, że musi to być logicznie najmniejsze z najmniejszych. I to właśnie staram ci się udowodnić. Może pokrętnie to robię, ale o to w tej rozmowie biega. Po to wprowadzam analogię życia człowieka, żebyś dopuścił w tym momencie, że to, co dla ciebie jest "faktem elementarnym", nie musi takim być.- Z oporami i dla dobra...- Spokojnie, sprawa fundamentalna i warto to przemyśleć. Jeszcze raz o powstawaniu człowieka. Zauważ, że etap "do narodzin", aż do pojawienia się w zakresie nadprogowym i jasnym, że to, pozostając w ramach zbioru - zakres nieoznaczony i właśnie ciemny. Jeżeli się trzymać terminologii, którą stosujesz w opisach tego zakresu, to w żaden sposób zjawisk podprogowych nie rozpoznasz, żadna mechanika

345

Page 346: Kwantologia stosowana

kwantowa tu nie pomoże – bo dla ciebie, od środka i ze zbioru, nie ma tego okresu życia. Zgoda, powiesz, że masz mikroskopy i podobne i że to zbadasz. Tylko, zauważ, i to jest istotne, takie działanie jest poza zbiorem, poza fizyką ci dostępną – to wyjście "poza". W przypadku człowieka to można przeprowadzić technicznie, ale nie w przypadku zbioru maksymalnego, czyli wszechświata. Przy czym w obu przypadkach, tak czy owak, to jest poziom filozofii, logiczny. Czy masz tego świadomość?- Bo ja wiem?...- Zakładam, że masz. - Dalej, narodziny, zaistnienie jednostki są tylko początkiem etapu, nie zakończeniem. Musi pozyskać zasoby z otoczenia, żeby nabrać ciała oraz znaczenia. I to w każdym zbiorze i w każdym przypadku, nie ma drogi na skróty. Każda jednostka musi nabrać gabarytów, żeby móc przekazać sygnał. Jest powiedzenie, że ciało człowieka to opakowanie dla genów, które umożliwia przesył kodu. Jeżeli zastosować to do wszelkich procesów oraz przyjąć, że każda jednostka ma swój "kod istnienia" (genetykę), to również coś takiego, co określasz jako "foton", to także jest zbiorem faktów o mniejszych "rozmiarach" i że się składa, że się buduje w czasie i w przestrzeni. Nie "odwieczna", kiedyś tam powstała jednostka, aledynamicznie i ciągle tworząca się (i zanikająca) struktura.- Kontrowersyjny wniosek.- W ramach analogi jak najbardziej zasadny. I, co więcej, pięknie wpisuje się w doświadczenie.- Że co?- Nie przesłyszałeś się. Mam tu na myśli słynne upiorne działanie.- Ależ to coś innego.- Niekoniecznie. Nie mówię o splątaniu, ale o tempie zachodzenia. Jeżeli obserwuję zmianę, która przebiega szybciej niż postrzegany w zakresie fizycznym rytm, to jedynie słuszny wniosek jest taki, że "poniżej" tego zakresu zmiana dokonuje się szybciej. Zgoda, dla ciebie, jako fizyka, to dziwactwo lub szaleństwo, które burzy ład. Ale w omawianej tu analogii to konieczność i oczywistość, ponieważ inaczej zjawisk rejestrowanych nie wyjaśnisz.- Foton jako zbiór?- Foton czy dowolna jednostka, nie ma znaczenia. Wszelkie realnie, w ramach doświadczenia fizycznego dostępne fakty, to zbiorowisko jednostek, dynamiczna struktura w trakcie przemian. Znasz zabawę z kamieniem na sznurku, którym szybko się kręci. Co wówczas widzisz?- Okrąg.- Linię prostą zamykającą się stabilny okrąg. A jeżeli będzie tych linii tworzących więcej, jeżeli będzie to zachodzić szybki i dużo szybciej, to efektem będzie stabilizacja, twardy grunt pod nogami. Maksymalna zmiana oznacza tylko tyle, że musi zajść taki a taki w środowisku zbiór procesów, które wytworzą, zbudują w postrzeganiu element. Foton czy człowiek, to już nie ma znaczenia.- Czyli, z tego, co mówisz, mam wyciągnąć wniosek, że prędkość w postaci wartości "c", światła, że to nie ruch, ale budowanie się?- Tak. Prędkość światła nie dlatego jest taką, że szybciej się nie można przemieszczać, bo to już padło (poniżej progu zjawiska dużo szybciej zachodzą, szybciej się "w kupę" zbierają), ale dlatego, że jest to maksymalna, graniczna wartość zbiegania się w jednostkę obserwowalną elementów składowych. Dowolny fakt musi się "pionowo"

346

Page 347: Kwantologia stosowana

wybudować i dopiero w kroku następnym "poziomo" przenieść sygnał, a to trwa.- Jeżeli przyjąć, że masz rację, to widzę liczne skutki uboczne.- Zapewne liczne, ale nie powiem, żeby jakoś zaskakujące. Przecież temat na różne sposoby jest omawiany. Przykład? Proszę. Zmienna w czasie wartość prędkości światła. Dziś odrzucana, ale coś takiego się uwzględnia w modelach. A to ze stosowanej tu analogii wynika w prost i jako oczywistość.- Zaraz, czekaj, dlaczego?- Dobrze, ciągnijmy porównanie. Dziś, jako fizyk, obserwujesz, że wszystko od wszystkiego ucieka, i że dzieje się to coraz szybciej.Zaskoczenie było spore, kiedy to ustalono. Tylko że, po pierwsze, ten fakt obserwujesz od bardzo niedawna, ledwo kilkadziesiąt lat, a nawet biorąc obserwacje jako takie, to niewiele więcej się poza to nie wychylasz. Cóż to jest kilkaset lat czy kilka milionów w stosunku do wieczności?... Ale na podstawie tak wycinkowego zbioru danych wypowiadasz się co do stałości parametrów w skali znacząco większej, miliardów lat i jeszcze dalej. Wątpliwości są, fakt, ale takie wnioski wyciągasz. - Z tego nie wynika, że błędnie.- Nie wynika. Ale weź pod uwagę historię człowieka, zbioru, który definiujemy jako społeczeństwo. Jak w ramach takiego zbioru mogło dokonywać się przekazanie sygnału? Trzeba było uporczywie szukać w środowisku, nieraz daleko i z licznymi problemami, kandydatki na dopełnienie - drugą połówkę nie prosto odszukać w stogu świata. Z tym, że w przypadku społeczeństwa proces przebiegał odwrotnie niż we wszechświecie, zbiór ludzki zagęszcza się w miarę zmiany, za to wszechświat rzednie.- Znów kontrowersyjne ujęcie, ciśnienie jest stabilne.- Dziś tak, ale czy jutro będzie tak samo? Kolejny temat, który by warto omówić i zastanowić się, dlaczego to wewnętrzne ciśnienie w układzie się utrzymuje, ale odłóżmy to. Z całą pewnością, zgodzisz się, nie będzie to trwało wiecznie. A to oznacza, że spotkanie w pustce drugiego elementu będzie coraz trudniejsze – że konstrukcja będzie całościowo wychładzała się i gasła, wręcz dosłownie.- Ale to oznacza, że kiedyś prędkość światła była wyższa.- Oczywistość, i też policzalna. A przy okazji, bo nie mogę sobie darować, refleksja na temat "parowania" się w dzisiejszym zbiorze społecznym, jako analogia do etapu wszechświatowego kiedyś-tam. Bo i tak można to modelować... Zauważ, że w miarę przyrastania ilości elementów w zbiorze również rośnie liczba "zderzeń", czyli łatwość tworzenia związków. Ale, jednocześnie, jest to stan "kruchy", mało trwały. Jeżeli z trudem i z darami muszę szukać pasującej części, to znajdując doceniam to, jeżeli za każdym rogiem czy kliknięciem mam wybór ponad zapotrzebowanie, to szukam i znajduję, i znajduję, i tak dalej. Stan dużego zagęszczenia ("gorący") nie sprzyja takim zbliżeniom, jest nadmiernie energetyczny, i to wręcz dosłownie. To w środkowym, czyli ani zbyt gorącym, ani zbyt zimnym zdarzeniu się tworzą najstabilniejsze struktury – i jest to zależność generalna i uniwersalna.- Podoba mi się.- Ale to nie koniec takiego "analogowania". Znów człowiek, ale tym razem chodzi o "twarz". Twarz w rozumieniu ogólnym, logicznym – i

347

Page 348: Kwantologia stosowana

konkret, fizyczny i jednostkowy, zawsze inny fakt. Łapiesz?- Nie. Nie wiem, o co chodzi.- Że "atom", "foton", czy dowolny wyróżniony przez ciebie element w otoczeniu, to pojęcie, abstrakcja zbiorcza, za którym realnie znajduje się tylko i wyłącznie (i raz na wieczność) z imienia i nazwiska zdefiniowany osobnik.- Do czego zmierzasz?- Że "atom" to nazwa, która zachowuje swoje znaczenie w zakresie miliardów lat, jednak atom, konkretnie postrzegany zbiór-fakt, to w trakcie zmiany uchwycony stan lokalny i czasowo krótko obecny w odbiorze... Jeszcze inaczej, że pojęcie atomu, podobnie jak stan zwany "społeczeństwo", to zaistniało kiedyś tam, natomiast kryjący się za tym konkret, to powstaje, chwilę trwa zbornie, a następnie ginie, rozpraszając się w płaszczyźnie jednorodnych elementów. - "Człowiek" powstał kiedyś, ale człowiek buduje się tylko lokalnie i zawsze chwilowo. I w ramach zbioru.- Interesujące, ale...- Nie domagam się, żebyś od razu się do tego odnosił. Spokojnie i z detalami to przemyśl, jeszcze pogadamy. Na tym etapie wystarczy, że traktujesz to jako coś ciekawego. To mi wystarczy.

348

Page 349: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 8.4 – Zasada dynama.

Sami wiecie, życie to nie bajka. A życie wynalazcy, wiecie, to już w szczególności. Bo ja wynalazcą jestem, rozumiecie, tak od małego mam. Spojrzę na coś, przed snem sobie pokombinuję, no i ramo już wiem. Mamuśka opowiadali, że kiedyś telewizor z półki na podłogę pociągnąłem, no i od tej pory tak już mam, wynalazki to dla mnie pestka z masłem.No i ostatnimi czasy też wynalazek przeprowadziłem, wielki, a co, z rozmachem planetarnym. Bo to daleko sięga, ja się tam detalami i byle czym nie zajmuję, tak z natury u mnie. Rozumiecie, była taka tam audycja, coś po ekranie skakało, się kręciło, i podobnie. No i problem zapodali, że owa konstrukcja, planetą zwana, jakieś wenus, a może podobnie, że toto się nie rusza, czy wolno rusza, i jest z tego powodu problem. No bo, rozumiecie, życiowo warunki tam mało i kiepsko sprzyjające. Planetka dużachna, w zasięgu technologii, być może do wykorzystania handlowego, a to, rozumiecie, zagwozdka dana z natury, nie kręci się. I klops, i blada.

Nic to, myślę ja sobie, pokombinuję, wynalazczością się zajmę dla dobra. Bo z tego, rozumiecie, niezłe dochody mogą być. Jak się tam ci lotniarze zapędzą, to z patentu na takie coś nieźle człek sobie użyje. No a co.No i rozumiecie, senność odgoniłem, i myślę. Myślę powoli i żeby w myśleniu dziury nie było. Bo dziura, rozumiecie, to wynalazczo nic przyjemnego, a nawet kłopotliwe. Godzina któraś tam minęła, sąsiad za ścianą żonie dał spokój, a ja ciągle wynalazku nie widzę i się przerzucam z boku na bok. Nie powiem, rozumiecie, za znaczny się problem zabrałem, potliwy oraz umysłowo pokręcony. Zawzięty ja ci jestem, tak mam, więc nie popuszczam, wgryzam się i wkminiam, jak tylko można. Ale, rozumiecie, nie poszło. Zasnąłem, znaczy się.

Budzę się, słoneczko promieniem kłuje i ogólnie ciekawie. No ażem się byłem poderwał, bo mną emocjonalnie zatrzęsło. Bo wynalazka po senności zrobiłem. Wiem!, krzyczę, odkryłem! I po prawdzie tak to było, faktem faktycznym odkryłem. Zawodowiec wynalazczy jestem i, rozumiecie, nic przede mną skryte.

Problema, wiecie, na sposób chwyciłem, po dobroci i prosto się nie poddał, to ja go chytrością logiczną przebiłem. Jak, pytacie, jak planetarną nieruchomość poruszyć, gdzie dźwigni ruch zaczynającej szukać? Widzicie, w tym cała sztuka życiowo przewrotna, żeby tak w dziejowości zrobić, żeby zarobić, ale się nie narobić. Rozumiecie, taką mądrość wam podsuwam życiową, ona wielce życiowa. Bo to jest tak, że taka globowata planetka sama z siebie się nie zakręci, to wiadomo. Bo jak by się miała kręcić, to już by śmigała, rozumiecie i kumacie, prawda? No i ja, w tej senności rozumnej to poprawiłem, defekt naturalny usunąłem. Prosto nie było, ale poszło. Bo ja już taki jestem, że jak się chwycę...

349

Page 350: Kwantologia stosowana

Rozumiecie, sprawa prosta jest, rozwiązywalna. Trzeba, rozumiecie, planetę odrutować, dynamo takie, znaczy się, zrobić. No bo, tak to na oczywistość trzeba podejść, jak samo z siebie ruszyć się chcieć nie chce, to przydepnąć trzeba gadzinę, do poszłuszności rozumnej to przysposobić. A co, z nie takimi sobie poradzi rozumny i w boju z naturą zaprawiony. Bo, rozumiecie, jak już tak na planetkę się w zgodzie z wzorami owe druty poukłada, jak w nie dmuchnie prądowe i napięciowe zasilanie, jak to już zadrga i zawyje, to planetka się w okolicy gwiazdowej polem, rozumiecie, zaprezentuje. - Takim tam, magnetycznym czy podobnym.

Niedowierzanie w oczach waszych rejestruję, w wynalazczość ludzką nie wierzycie. I błąd robicie. Bo wynalazek pierwszy sort, papier na niego mam, widzicie? Patent, widzicie. A co, zatwierdzone, mam tu zapisane, że wynalazek. Bo to głupie nie jest, sami pomyślcie, przedyskutujcie ze sobą. Bo jak już się prądowo tak będzie w tych kablach toczyło, jak ten polowy magnes się w kosmosie zasiedli, a to nieco czasu zajmie, to się planetka rozrusza. Słoneczko swoje zrobi, pole magnesowe pchnie odpowiednio i planeta zawiruje, i się w karuzelę zamieni. Prawda, uważać trzeba, co by nie przesadzić. Prąd trzeba, rozumiecie, odpowiednio ustawiać, wszyściutko prawda, ale czy to wynalazczo ciekawe? E, to pestka po obiedzie... Ja tam detalami się w rozmyślaniu nie zajmuję, to nie moja broszka. Ale pewnikiem jest, że to glob z martwoty wytrąci, że dziurę przetka energetycznie i w procedurę ewolucyjną popchnie. I o to biega.

Sami rozumiecie, życie wynalazcy proste nie jest. - Wymyśli coś z gatunku ważnego, skacze sobie i podśpiewuje z zadowolenia, ale to tylko pierwszy z etapów jego niedoli, ten prosty, rozumiecie? Bo w dalszym trzeba zgłosić i zaklepać, co by innych ubiec. Zainwestuje człek godziny przedsenne w wynalazczość, wmyśli się w problem, ale żeby to w zysk monetarny zamienić, trzeba papierek mieć. Mówiłem, że mam. Ale łatwo nie było.Bo jak już tego wynalazka zrobiłem, jak go już przejrzałem z kąta w kąt i jak się zapaliłem, to trzeba było iść za ciosem. Czyli się trzeba było urządzeniem popisać. Nie powiem, z techniką jestem od małego zakolegowany, przerzucam takie i w ogóle, ale łatwo to się nie potoczyło.

No, z samym przyrządem eksperymentalnym to dużego problema być nie było, nawet przeciwnie. Akuratnie sąsiadowemu dzieciakowi na moją stronę piłka wpadła, to ubezwłasnowolniłem, do badań dla ludzkości posłużyła. Namotałem z kilometr druta, zamocowałem odpowiednio, no i pod wtyczkę prądową wetknąłem. I już. Kręciło się. Bo ja, wiecie i rozumiecie, potrafię z materią.Tylko że to drobnostka, zabawka i w ogóle - co to wobec urzędowego działania. Można powiedzieć, że to nic wobec nieskończoności. - Że nieskończoności nawet mało. Sami rozumiecie.

No bo jak już się kręciło, to poszedłem do urzędu. Rozumiecie, w celu zaklepania pierwszej własności poszedłem.

350

Page 351: Kwantologia stosowana

Wchodzę. Siedzi jeden, karteczki przerzuca. Ja, mówię, po papierek i zaświadczenie, że tak a tak, że wynalazek planetarnie ważny i że dla przyszłości. Mówię i pokazuję, że się kręci. Bo kręciło się. I nawet ładnie wyglądało.Popatrzył, nawet palcem dotknął, pomyślał dłuższą chwilę, ale coś milczy. Więc znów tłumaczę, że pomysł, i tak dalej. "Widzę", on na to, "zbadać trzeba", on na to. "Skieruję was do profesora", on na to, "żeby potwierdził, że nowe".

Skoro trzeba, mówię ja na to, to pójdę. I poszedłem. Daleko to nie było, więc poszedłem. Klitka urzędowa podobna, biurko też podobne, a i osobowość jakoś podobna. Mówię, że tak a tak, że wynalazek, że trzeba papierkiem potwierdzić i pokazuję kręciołka. Bo się dobrze kręciło.Profesor, czy jakoś tak, obejrzał, zadał fachowe pytanie, czy mam doświadczenie w konstrukcjach, a na koniec mówi: "Ciekawe". A też jeszcze mówi: "Już chyba coś i gdzieś takiego widziałem". Ja na to silnie argumentem rzuciłem, bo mnie był lekko obraził, że to tak w ogólności niemożebność, że to ja sam z siebie i w zapale. No i to jeszcze dodałem, że pomysł wynalazczy głęboki, dla ludzkości. Może i nie przekonałem profesora do końca, wzrok jakiś taki miał nieco z innego obszaru rzeczywistości, ale powiedział jeszcze, że trzeba wynalazek dalej sprawdzać, że do mechanika i elektryka trzeba się udać. Co by, mówił, bezpieczeństwo potwierdzić. Skoro trzeba, to poszedłem. Rozumiecie, niedaleko było.

Mechanik zbytnio się nie czepiał. Obejrzał, postukał, zamocowanie w łożysku na okoliczność smarowania przepytał i papierek podpisał. Widać więcej takich wynalazków doświadczył, obeznany był. Szczerze powiem, że to mnie otuchą przepełniło. Nie jest źle, pomyślałem, z ludźmi odpowiednimi mam styk, urzędowo poważnymi, fachowo, znaczy się, obsługują. Cóż, sami rozumiecie, w błędzie byłem, człowiek do człowieka podobny nie tak bardzo, różni się trafiają. Na przykład taki elektryk się trafi. I jest problem.

Wiecie, trzeba było do takiego zajść, to zaszedłem. Po to a po to, mówię, jestem, papierek potrzebny, wynalazek elektryką napędzany i wymaga potwierdzenia. Wynalazek dla ludzkości, planetę ma ruszyć z miejsca, bo kiedyś się przyda jako wczasowisko. Nie wiem, może ten elektryk niedobrą nogą rano wstał, może go żona mało dobrym słowem do pracy pożegnała, ale wyglądał na zmęczonego życiem i ciągle po szklankę sięgał."Wynalazek, powiadacie, elektryczny", mówi i się krzywi zapijając głośno. "Taka myśl mnie naszła", mówię, "wynalazek zrobiłem", mówię, "żeby w planecie ruch zrobić i otoczyć polem", mówię przekonująco i plan daleki kreślę. "To wszystko nieruchome poruszy i życiem zasiedli", mówię i ręką pokazuję horyzontalną perspektywę rozwojową."Chwali się", elektryk na to, "widzę, że kolega elektrycznie jakoś obeznany". "Szkołę kończyłem", tłumaczę. "Wszystko przemyślałem", tłumaczę. I słowem zaświadczam.

351

Page 352: Kwantologia stosowana

"A jaką to klasę bezpieczeństwa pokazuje?", zaciekawił się. "A jak te kabelki się gdzieś z izolacji zetrą, to co?", pyta. "Jak sobie osoba jakaś krzywdę zrobi, to co?", pyta."To model, eksponat pokazowy i poglądowy", tłumaczę. "Na plancie w docelowości po głębinie to zakopią, albo inaczej tam poprowadzą", mówię. "Ja detalami się nie param, ja wynajduję", mówię."Wynalazek elektryczny to nie byle co", elektryk na to. "Elektryka w życiu to ważna sprawa", mówi. "Bezpieczeństwo musi być", mówi i się drapie po głowie. "No i jakieś to takie", mówi i się krzywi z niesmakiem, "gdzieś to już pokazywali w świecie". I był zamyślił się na długo. "To chyba dynamo się nazywa, że nie?""Dynamo inaczej wygląda", tłumaczę, "zasada podobna, ale to nie o to chodzi", tłumaczę. "To silnik planetarny ma być. Puszczą takimi to kabelkami prądowe zasilanie, to się rozkręci. O, tak", pokazuję na modelu. "I w całej okolicy się będzie można zadomowić"."A skąd zasilanie, kolega przewidział? Bo wynalazek wynalazkiem, a jak to zasilić? Przecież to potrzeba elektrowni, że ho-ho, diabli wiedzą, jak wielkiej. Planetę kolega chce z posad ruszyć, a to się w koszta trzeba wpędzić, to nie byle miasto czy naród zasilić, to z nieba manną elektryczną nie spadnie. Kolega zdaje sobie sprawę? Kolega uświadomiony problemami?", pyta i się coraz mocniej krzywi. Widać, że osobowość przeżywająca i że filozofia użyteczna jej nie obca."Ja dylematy rozwojowe doceniam i akceptuję", mówię."A przewidział kolega szkolnictwo dla takiego działania, ilu się w tym będzie babrało, co? A jak tam polecieć, co? I po co to, co? Na tym świecie kłopotów dużo i więcej, to jeszcze na innej planecie w podobnym stylu to się ma dziać, po co?", pyta i się krzywi, aż się patrzeć na to nie daje."Ja", mówię, "ja właśnie w celu powyższym, jakby coś się w obecnym świecie nie po myśli ułożyło. Dobrze przecie taką zapasową, tak na wypadek planetę mieć. Jakby, tak przykładowo zupełnie, jakby się w świecie tak porobiło, że by wody w butelkach zabrakło, to warto na nowym miejscu produkcję fermentacji puścić, prawda?", mówię. I sen bez pokrzepienia porannego a suchego opowiadam ku przestrodze swej i wszystkich postronnych.Skrzywił się przeogromnie elektryk myślą apokaliptyczną tknięty i wizją wieczystej suchości wczesnogodzinowej, aż dużego hausta wody źródlanej łyknął. I odchuchnął. Dreszcze po nim grozy przebiegały, aż prawie na bezdechu dyszał."No, prawda, szczera prawda", mówi. "Jakby powszedniego miało tak zabraknąć, to... Prawda... Straszno tak żyć".

Sami rozumiecie, wynalazek wiekopomny, do życia niezbędny, każdego przekona. Nawet najbardziej niedowiarkowatego czy w szczegółach i procedurach zapętlonego. Dlatego papierek dostałem, widzicie sami. Wisi i czeka swojego. Jak się za rozkręcanie planetarnego biznesu zabiorą, pokażę i swego zażądam. Należy się, przyznacie.

Bo, tak po prawdzie, to idea się liczy, znaczy myśl ponadczasowa. Jak już droga pokazana, jak już wiadomo, w którą stronę w nagłej potrzebie się udać, to środki na realizację się znają i detale nie będą w paraliż decyzyjny wpędzały. Że to wysiłku wymaga, że trzeba

352

Page 353: Kwantologia stosowana

zakasać i nieco się utrudzić? Prawda. Tylko że to drobiazg, ważne jest myśl zaposiąść.

Ważne, żeby wynalazka odkryć. Reszta jest dodatkiem.

353

Page 354: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 8.5 – Umysłowa reguła.

Naszło mnie, rozumiecie. Naszło myślenie. Tak się jakoś to zrobiło i porobiło, że sobie pomyślałem. Nie, nie śmiejcie się, z mózgowym działaniem to ja za pan brat i na co dzień jestem zakolegowany. Z tym lub nawet owym myślowym czynem jestem w relacjach, nawet takie i bliskie są to relacje. Nie myślcie sobie, że jakiegoś łóżkowego czy tam kanapowego oglądacza seriali telewizyjnych macie na swoim widoku, to nie tak. O wypłacie, co to mi się należy, ale której w szefostwie dać nie chcą, albo o pogodzie na jutro, czy popada, czy słoneczko zaświeci, o czymś takim myślę, aktywuję swoje wnętrze, a też zewnętrzne na bieżąco, to dla mnie norma normalna, tu wszystko prawidłowo i po człowieczemu.

Nie, myślenie mnie, widzicie, takie ogólne mnie naszło, jak to na coś podobnego mówią, filozoficzne. Z wysokiej półki ono poczęło i zaznaczyło się we mnie. A to, rozumiecie, już takie normalne sobie przecież nie jest. Ale naszło.To, widzicie, myślenie było o myśleniu. Dlaczego się tak dzieje i co się dzieje, że w łepetynie myśl powstaje? Trudne, przyznacie i ważne pytanie, takie z fundamentów pomyśliwania. Niby banał, ale i ważny, przegryźć go tak od razu nie można. I nie powiem, żebym tym swoim myśleniem w ogóle zmógł myślenie, ale próbować zawsze warto, może coś z tego wyjdzie. Jakiś wniosek albo i reguła wyjdzie.

Idzie sobie człowiek, tak przykładowo mówię, ulicą i znajduje coś cennego, jaki banknot lub monetową wartość. Sami rozumiecie, że to pocieszna sprawa, można coś z tego mieć. - I tak mu się wówczas na duszy robi ciekawie, że zaczyna się zastanawiać, czemu tak poszło, co się zadziało, że się tak dochodowo objawiło. No i przypomina w ten czas sobie, że na poprzedniej ulicy kominiarza był zobaczył i że chwycił guzik "na szczęście". Sami rozumiecie i wiecie, że to w świecie tak idzie. No i sprawa myślowo już oczywista. A jak dalej i kolejny raz się tak zadzieje, że kominiarz i banknot w jednym ciągu się ustawią, ha-ha, tylko się zaśmiać z radości. Bo tak to mamy już głęboką regułę świata, nic, tylko się chwytać, gdy kominiarza się zobaczy. Tak sobie człowiek myśli.

No, nie śmiejcie się, to nie jest śmiesznością podszyte. Przecież w tym analizowaniu myślowym prawdę wam pod oczy podsuwam, tak to w realności się dzieje. Jest kominiarska istota, jest guzik, i jest banknot. I jest rozumowa jasność i pewność. Pewnie, macie rację, w tylko pojedynczym przypadku tak to będzie, ale to się zdarzy, to w mieście przecież pewnik statystyczny, rozumiecie? No i taki ktoś w tym mieście głosi, że to a to, że tak a tak – i że na końcu będzie jakoś pewne szczęśliwe zdarzenie. Taki ktoś już przekonuje, i to w formule pewnika - i to na fundamencie eksperymentu, zauważcie - że regułą świata jest kominiarz i guzik. I on ma rację, zauważcie, on ma rację po swojej stronie. Zbadał i się upewnił.

354

Page 355: Kwantologia stosowana

Tak, wy się nie krzywcie w swoim odrzucaniu poprawnego wniosku, to po całości działanie naukowe, eksperymentalne, metodą podszyte – i w ogóle rozumowo racjonalne. To na każdym kroku przecież faktami i w świecie obecne, działanie przyczynowo i skutkowo powiązane, też z tej umysłowości poczęte. Zauważcie to, doceńcie. No i takie tam wnioski z tego wysnujcie. Nie takie tam wnioskowanie sobie tutaj prezentujcie, że jest jaka kominiarska osobowość mundurowa i banknotowa okazjonalna miła dla portfela zyskowność – ale że to tak ta nasza łepetyna głowiasta w sobie działa, że takie związki okolicznościowe buduje. Nie detal w tym dostrzegajcie, a zasadę.

A teraz spójrzcie na to szerzej, z perspektywy. Czy jakoś inaczej taki inny człowiek postępował, co to kiedyś i gdzieś ognisko sobie do posiłku rozpalał? Zaprezentujcie sobie w głowie myśl i wizję, że to w przeszłości dziejowo odległej się działo, że nasz przodek tak miał. I on postukiwał sobie kamyk o kamyk. I co? Jak to co, iskrę ognistą z tego stukania wykrzesał, rozumiecie? Proste, powiecie, a co to ma z myśleniem wspólnego? To i z myśleniem, i rozumowaniem, i nawet z ogólnością wszelaką ma swoje powiązanie. I to głębokie, że ho-ho, w same fundamenty to idzie.

No bo, zauważcie, że ten taki ktoś, poprzednik taki nasz, to on w tym postukiwaniu regułę świata wyprodukował. Nic, osiłek jeden, o tym nie wiedział i długo nie wiedział, ale wyprodukował. Tak to mu wyszło zupełnie niechcący. Bo oczywiście już sobie skojarzył w tej rozczochranej łepetynie, że jak tak a tak uderzy kamyk o kamyk, to iskierka, jedna i kolejne, się z tego zrobią, no i to planowane do obiadu ognisko można rozpalić. Takie łady, zupełnie fizyczne i na dnie swojej proste, takie reguły tworzyć zaczął. Zauważcie, że to tak samo idzie. Dokładnie tak samo, jak z tym banknotowcem. Coś w świecie losowo się dzieje, jednak skutek już w mózgowiu się czymś stałym i pojęciowym odciska. I zawsze tak to idzie.

I więcej wam powiem, tak w tej myślowej analizie myślenia mi to w myśleniu się działo, że taki jaskiniowiec jeden, co to stukał se i stukał w kamyki, to on dalej nie tylko naukę eksperymentalnie tam w przeszłości poczynał w sobie, ale i religię, i w ogóle wszystko, co my dziś mamy i się tym szczycimy. No bo, zauważcie, jak już tak nastukał się i wprawy w tym niejakiej nabrał, to wiedział, że musi to iść tak a tak, i nigdy inaczej. No, z wiedzą u niego to było w stadium początkowym, to się pojmuje samo z siebie, ale jakaś już w tym wiedza była, sami rozumiecie. No i ten jaskiniowiec jeden tak naukowe badanie przeprowadzał i przeprowadzał. A przy okazji też i religię budował. Bo zauważcie, że w ten czas przeszły to wszystko się w jednym zawierało. Fizycznie kamyk o kamyk się stuka, ale na końcu jest rytualne zachowanie, które musi być spełnione, i to tak detalicznie szczegółami, bo inaczej świętego ognia do obiadu jakoś nie będzie. A dalej to już biegnie samoistnie, reguła fizycznie i głęboko naukowa, magią czy inną zabobonną religią się pokazuje. I, co zrozumiałe, w każdym takim podpaleniu ogniska swoją dobroć przy przeżywaniu świata pokazuje. I się utwardza.

355

Page 356: Kwantologia stosowana

Rozumiecie, co się z tego pokazuje w myśleniu o myśleniu? Przecież to zawsze tak idzie. Coś tam sobie w chaosie codzienności człowiek dojrzy, albo mu życie samo pod nos podetknie, no i zestawia sobie to w ciągi, linie, czy inne tabelki. No i widzi, że tak a tak, no i dalej to będzie tak i nie inaczej. Takie, rozumiecie, powiązanie w jedność zestawia zaistnienia, których się dopatrzył w otoczeniu i dalszym świecie. Bo im lepiej to popartywanie mu idzie, to dalej takie związki przyczynowe widzi, regułę za regułą ustala. Aż dalej już się nie da ustaleń prowadzić. Rozumiecie?

Można nawet powiedzieć, że ta nasza szara głowiasta zwartość tak w ogólności tylko po to jedno służy, żeby te powiązania robić. Je ze sobą na różne sposoby łączyć w ciągi i szeregi, i podobnie. Fakty fizyczne ustalać, no i je zestawiać, znaczy się. A jak uda się coś do siebie wzajemnie przystawić i się w tym zależności przyczynowej dopatrzyć, to radość, to skoki aż do sufitu można uprawiać, bowiem kolejna abstrakcyjna jednostka się w głowie narodziła. A to miłe w sobie jest. I jest dobrze.Można nawet powiedzieć, że niczego więcej ta szarość robić musieć nie musi, tylko zaobserwowany zmysłowo chaos początkowy po kres ma porządkować jak się tylko da i w tym zasad szukać. Zestawi sobie w linie prostą punkty na niebie widoczne, no i znak zodiaku z tego w analizie wyjdzie – zestawi ze sobą przyjemność sprzed dawnego już czasu i krzyczące coś nowego, no i ojcem czy matką się okaże – a i inne przyjemności zestawi lub nieprzyjemności, no i moralność się na końcu z etyką pogłębioną księgami zapisze cywilizacyjnie. Tylko i zawsze sobie szarość komórkowa elementy płaskiego świata łączy, a dalej to w obraz wielowymiarowy się mu zmienia, w kolejne piętra pojęciowe i naukowe buduje. - Wyjdzie od prostej "stukanki" jakiej byle, a później stos atomowy z tego się zapali. A jak.

Tylko, widzicie, są takiego przyczynowo-skutkowego porządkowania w świecie prowadzonego, są skutki uboczne. One musowo być muszą. To aż takie wyłącznie optymistyczne i zyskowne nie jest. Żyć pozwala, to prawda, ale i czasami koniec sprowadza. I to prawda.

No bo, sami pomyślcie, jak już taki wędrujący w poszukiwania monet czy kolejnego banknotu osobnik się zmęczy, jak kolejnego osobnika w kominiarzu dojrzy i za wszystkie "na szczęście" guziki chwyci, a nawet dla pewności okularnika jeszcze jakiegoś dopadnie, babę jaką z wiadrami doścignie i splunie po wielekroć dla odrzucenia złego i niepomyślnego – jak to wszystko i wiele innego wykona, a jednak w wędrowaniu po mieście już banknotu nie znajdzie, to co? Jak sobie takie zdarzenie przedstawi?

I, widzicie, tu się kłopot robi, z tym naszym myśleniem jakoś jest nie tak. Sprawdzało się, sprawdzało, a tu, proszę ja ciebie, nic a nic nie pomagają kolejne zaklęcia czy rytuały, świat uparcie się w swojej anty-fizyczności, poprzednio sprawdzonej, teraz objawia. Co to znaczy, gdzie błąd człowiek robi, on się tak zastanawia i dalej się zastanawia. Przecież, rozumiecie, to życiowo podstawowa sprawa jest, fundamentalnie ważna. No bo, pomyślcie zasadniczo, jeżeli to od tego przypadkowego wzbogacenia teraz dalszy los osobniczy, może

356

Page 357: Kwantologia stosowana

nawet i zbiorowo społeczny zależy, to jak ów osobniczy byt tego w poszukiwaniu swoim nie trafi – jak ognia w żaden sposób rozpalić w jaskini nie zdoła, to – sami rozumiecie – ciężka perspektywa kogoś takiego czeka. W mieście jaki resztek w śmietniku znajdzie, ale w takiej prehistorycznej jaskini co najwyżej innego osobnika dogonić można się było. A może praojciec jakiego naukowego jajogłowca tam właśnie chodził, co?Rozumiecie, jak się taka osobnicza czy zbiorowa bytność w takim i nowym otoczeniu na też nową abstrakcję zdobyć nie może, jak sobie nie uświadomi, bo to już przecież świadomość też się zaczęła, to w perspektywie bliskiej koniec jej widać. Jak jaskiniowiec jeden tam sobie nie poradziłby z mokrym kawałkiem drzewa, jakby się zaparł w tym swoim stukaniu i na odmianę eksperymentalną nie zboczył, to i nas by nie było, i w ogóle tematu mojego myślenia by nie było. Ale sobie gadamy, poglądy wymieniamy o tym i tamtym, nawet zwiedzamy i inne jaskinie w pobliżu, czyli myślenie się toczyło. I dobrze.

Ale jest i inna jeszcze w tym wszystkim niezwykłość, może nie taka już generalnie przykra, nie zawsze do ścierania z bytności takowe zachowanie prowadzi, ale też kłopotliwa.No bo pomyślunkiem ruszcie i sami powiedzcie, co taka osobnicza i zbiorowa nawet bytowość zadziała, jak tego kolejnego banknotowego bogactwa nie znajdzie, albo co jaskiniowiec taki czy inny zrobi w tej swojej desperacji, kiedy ognia nie będzie? No, pomędrkujcie. I jak, widzicie?To zupełnie pewne jest, to oczywiste jest, że powie taki ktoś, jak już gadać może, że to jego wina, jego bardzo wielka wina. I że on musi cały zbiór i wszystko po szczególe odczynić, bo inaczej się w nieszczęście to obróci. Tylko biedaczysko nie wie, że światowo się i ogólnie to zmieniło, że zaparte pozostawanie przy rozwiązaniach starych się już nie sprawdzi, że grozi zatratą. Ale prędzej taki w swoją nieśmiertelność uwierzy i w dogmaty, jak rytuał zmieni. Bo w tej swojej "stukaninie" pojęciowej prosto tego nie może przerobić, przecież te wszelkie abstrakcje to on, po wszystkim on. Więc jak w tym zmianę zrobić? Nie można. Kopniaka dostanie od życia, może też solidnego nawet, a i tak powie, że to on sam pobłądził, przecież w abstrakcji świętej omyłki być nie może. I będzie szukał winnego w otoczeniu albo w sobie - i będzie kozła ofiarnego składał, żeby się abstrakcja nad-światowa udobruchała, i będzie swoje ciało kaleczył w najróżniejszy sposób, by to wstrętne ciało za złamanie przykazań ukarać - i w ogóle niegodne, brudne i złe ciało za wszystko obwiniał będzie...

Tak, sami widzicie, że myślenie moje niepospolite, bo o wszystkim tak ono jest. O każdym z nas i naszym przemyśliwaniu co dnia, ale i od święta. Wszystko, czym jesteśmy, co się w tej łepetynce jakoś zawiera, to nasza całość osobnicza. I dobrze, i niech tak będzie. Ale trzeba mieć wiedzę, że to nie zawsze nam z sensem podpowiedzi o świecie podsuwa, że może na manowce logiczne lub fizyczne jakieś podprowadzić. A wówczas, sami rozumiecie, kłopot, problem życiowy z tego może wyniknąć. Albo i samo życie wykasować z rejestru. Jak na czasowość potrzebną sobie nowości nie przyswoimy, to zejdzie w niebyt nasze istnienie, wykolei się na najbliższym zakręcie.

357

Page 358: Kwantologia stosowana

A to się tak wszystko z takiej śmiesznej codzienności bierze. - Bo to znajdzie człek monetę, w swoje szczęście uwierzy, z kominiarzem lub innym bytem niecielesnym a abstrakcyjnym połączy w niezbędny i trwały zestaw, bo przecie inaczej sobie tego nie może ułożyć, no i to później już samo się tysiącleciami i pokoleniami snuje. Czasem pomoże, a czasem... sami rozumiecie...

Umysłowa reguła bywa zawodna...

358

Page 359: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 8.6 – Rozum w puszce.

Pamiętam, jesień była. Zebranie rodzinne było. Imieniny czy coś w ten deseń okolicznościowy. No i zeszło było na tematy światowe i ogólne, znaczy się filozoficzne. Wiadomo, każda rodzina zaposiada filozofa, to fakt i prawda ponadczasowa. Zasiądzie taki przy stole i kieliszek albo inny widelec chwyci w dłoń – i filozofuje. A to że pokolenie schodzi na psy, a to, że polityka do... tego tam, że jedzenie i pogoda kiedyś były lepsze, i że w ogóle to... tego tam. Wiadomo, filozofia nauka obszerna, do przystołowych rozmów się jak najbardziej nadaje, to i się dyskutuje.Pamiętam, zeszło było wówczas na rejony skrajne, tak się porobiło. Coś na ekranie mignęło, jakiś robot czy inny cyborg tam łaził, to w tym kierunku poszło. Uczciwie trzeba powiedzieć, że niezwyczajny temat był, maksymalnie ogólny i filozoficznie zagmatwany, ale nic to, rozkręciło się. Jak wujek kolejnego strzemiennego wychylił, to wzrok mu stężał, no i w przestrzeń był rzucił:- Kiedyś to będzie – powiada – mózgi w puszkach się kisić będą. I w ogóle.- W puszkach, powiadacie? Jak to w puszkach – była zaciekawiła się ciocia, z tych dalszych cioć.- A tak, wsadzą albo przeklonują takiego umysłowca do puszki, się znaczy w metal i podobnie upchają, no i on sobie będzie tak w tej konserwie mędrkował.- Niepodobna – ktoś z tyłu beknął – w żelastwie?- A tak, sami widzicie – wujek widelcem ekran tknął, aż skrzypnęło – łazi taki, a myśli. Puszka, widzicie, a myśląca.Przez chwilę cisza była, bo wszyscy cyborga czy tam robota ocznie obserwowali. Prawda, chodził.- Ale – ciocia pokręciła głową – jak to tak? Zapakują i już? Tak od razu? To co taki o świecie będzie wiedział? O, mam tu kawałek kiełbasy, a skąd takie metalowe bydlątko się rozezna, że to można zjeść.- Ej, nie gadaj, przecie to na prąd będzie, na akumulator. Taki na kiełbasę nie spojrzy – wujek aż się po kolanie z uciechy poklepał. - Taki może i rok bez doładowania pędzić. I porobiło się na to. Że co, że jak, że to nienormalne, żeby nic o kiełbasie nie wiedzieć. Że zakąska i kielonek to radość życiowa, i wszelaka.- Bidulek – otarła ciocia łzę – w puszkę go zatkają i wszystko mu z życia bokiem pójdzie. Nie – machnęła ręką – mi się to podobać w niczym nie podoba.- Daj spokój, on nie od razu w ten pancerz pójdzie, wpierw sobie i pożyje, może i kiełbasą się natuczy. Bo, widzicie – wujek rozgadał się na dobre – takiego tak od razu zakonserwować się nie da, trza nakłopotać się, rozumicie. Trzeba świata trochę schodzić, porodzić się i natrudzić, sami wiecie. Ą dopiero jak już tu i tam strzyka - albo i nie strzyka, he - to w puszkę się wlezie. I można dalej się rozglądać, i swoje robić.

359

Page 360: Kwantologia stosowana

- Czekaj, Heniu – daleki krewniak się zerwał – jak to tak, kobity metalowych będą rodzić, że niby blaszaka trzeba mieć?Zaśmiało się towarzystwo, ale miny nietęgie. Nie powiem, zwłaszcza gatunek męski posmutniał, bo żeński jakoś tak dziwnie zerkał i się uśmiechał.- Gienek, ależ ty... niemądry. Nie tak, słuchaj. Chłop chłopem się będzie spokojnie rodził i, tego tam, kolejne pokolenie wyrychtuje, wszystko po naturze musi iść. Inaczej się nie da. Tacy mądrzy tak mówią. Natury, Gienek, nie przeskoczysz, chłop jest, baba jest, i dzieciak jest.- Jak przy bachorach się wyrażasz – zakrzyknie na to wujenka.- Niech się sposobią, komputerami przecież ich się nie robiło, co, źle mówię? I dalej tak będzie.- Ale, słuchajcie – powiada ciocia Ania – tak po prawdzie, to miłe być nie będzie. Przecie, po prawdzie, jak się do takiego zimnego i metalowego przytulić, pogłaskać, albo jak. Po prawdzie to ohydne i w ogóle.Pokiwała rodzina głową, że prawda głęboka, że to żadna tam ludzka przyjemność, no i polała kolejkę, żeby w przełyku nie zaschło. No i wypiła, i zakąsiła. I filozofia górnolotna ponownie wdrapała się na uważność okolicznościową.- Niech będzie – zapatrzył się wujek Gienek w ścianę – niech tam i będzie tak, że zapuszkują, że z kontaktu będą się karmić, pies ich trącał. Ja tam, Heniu, na to nieczuły jestem, mnie to obojętne i zwisa. Ale, Heniu, przecież problema będą, sam wiesz. Tyś szkołę skończył, fakt. Matka dyrektorowi kopertę dała, to zdałeś. No, nie machaj ręką, tak było. Sam rozumiesz, takie zapuszkowane też się w ten deseń będą działy, natury nie przeskoczysz, ona nie tak głupia i swojego dopatrzy. Jak takiego z klasy do klasy popchać, co, kto posmaruje i pomoże? A i, weź pod pomyślunek, na śmietnik takiego rzucić szkoda, bo i pewnie drogie. No i, rozumiecie, taki też coś tam sobie w tym żelastwie główkuje. Więc głupio jakoś, rozumiecie. Psa wykopnąć żal, rozumiecie, a takiego musowo też.- Widzisz, brat – wujek na to – to nie tak idzie. Bo, widzisz, one będą puszki sensownie zapychać. Złapią takowego gościa, co się po okolicznym świecie szwenda, łeb mu w maszynę jakąś wetkną, wszystko z niego wypatroszą i w te, no, rozumiecie, tranzystory upakują. I będzie.- Ohyda, patrzcie no, wypatroszą – wujenka pokręciła głową.- Wypatroszą nie wypatroszą. Słówek nie ma co się chwytać, ale tak jakoś porobią, że twoje wszystkie pomyślunki znajdą, na czymś tam sobie ponotują, no i później w metalu odcisną.- O jejku, wszystkie? - daleki kuzyn się za głowę schwycił i mocno na twarzyczce zmieszał.- Wszystkie, akuratnie i detalicznie wszelkie. No bo, rozumiecie, jakby to było, jakby wszystkiego nie było. Gościu się taki budzi w takiej blaszance, a tu mu dziurawa pamięć działa. I jest problem, on ci to, czy nie on? A jak jaka to ważna sprawa była, he? Na ten przykład rodzina mu się z archiwum wykasuje, żony nie pozna, ktoś ty, się będzie dopytywał. Żona, wiadomo, osobowość uczuciowa, żal ja ściśnie i w ogóle, a gościu tylko zerka. Sprawa kłopotliwa, no i dlatego wszystko musi się w bilansie życiowym takiego zgadzać, i to co do jednego myślowego szczegóła. Bo co dalej z podziurawionym

360

Page 361: Kwantologia stosowana

tak życiowo zrobić, jak z takim żyć? A i jeszcze ten kłopot jest, jak on ze sobą będzie to wszystko dogadywał?- My z dziadkiem Zenkiem tak mamy – daleka rodzina się odezwała – od dawna nie wie, że świat jest, ale żyje. Ale emerytura jest, co miesiąc listonosz nosi. Kolejna porcja jadła i popitki została przełknięta i uzupełniła w cielesnych konstrukcjach braki, więc dyskusja ponownie nabrała sił i filozoficznego rozmachu światowego.- Czekaj, Heniu – znów wujek Gienek się zafrasował - powiadasz, że takiego obudują tym żeliwem, nafaszerują wiadomościami, no i się w świat to będzie puszczać. Niech tam, może tak, może nie. Ale, tak na rozum, to kupa kłopotu. Nie lepiej zebrać i od początku uczyć i na ludzi, tfuj, no, sami rozumiecie, na inteligenta kształcić? Po co się gramolić do konserwy, pożyje taki jeden z drugim, pobędzie na tym świecie, i starczy. Ja tam zapuszkować się nie dam.Wujek Heniu aż na to podskoczy, palcem w braciszka rodzonego się kieruje i z wypiekami na twarzy woła:- Gienek, bracie, ty dobrze mówisz. Bo to, widzisz, tak będzie, że jednego będą w szkolnictwie podnosić na rozumie, a drugiego, co to już się życiowo i cieleśnie namęczy, takiego w szczegółach spiszą i zapakują. Bo to, rozumiesz, pomyślunek na różne sposoby można w czerepie umieścić. Naturalnie, jako nam to poszło, albo skrótowo i we wspomaganiu naukowo obecnym... Czyli, rozumicie, raz to będą w świecie poprzednio biologiczne człeki się w maszynę pchać, jak im się dalsze życie zachce uskuteczniać, a inszym razem człek tak to sobie porobi, że na podobieństwo swoje i obraz takiego zrobi. No i tak to drogami pójdzie. - Ale, powiedz ty mi, Heniu, po cholerę? Jaki pożytek z tego? Co i komu po tym, że się metalicznie rozsiądzie w świecie, że oglądać w okolicy wszystko będzie? Dla mnie to chorobowe, nie inaczej.- A tak ci powiem, bracie, że, dajmy na to, rozumnie sobie będzie można na przykład z lodówką pogadać. Albo i chodzącym robotem, co, nie chcesz? Albo gdzieś daleko się wybrać, jakieś inne słońce się naocznie napodziwiać.- Z lodówką? - zdziwiła się ciocia z końca stołu. - Czy to ja nie wiem, co w środku, żeby się żelastwa rozpytywać.- Ty, Stefcia, wiesz, ale mężulek zajęty, więc nie uświadomiony. A tu, dajmy na to, rano się budzi, do cna wysuszony do spiżarki się kieruje, no i smutek w oczach. A jakby wcześniej urządzenie go w temacie browara zagadnęło, czy wspomóc w potrzebie, czy zamówić w detalu, bo się zapas kończy, to problem byłby z głowy.- Ja chcę gadatliwą lodówkę! – zawołał któryś tam wujek.- A co, ja ci nie starczę? - któraś tam wujenka się odzywa. - Jak trzeba gadać, to milczysz w każdym języku, a z lodówką pogaduszki będziesz prowadził? E, niedoczekanie twoje!- A ja bym skorzystał, ja bym się w puszkę zapuszkował – rozmarzył się wujek Antoś. - Mi to nawet odpowiada. Fakt, człowiek sobie na świecie pożyje, coś tam użyje, nie powiem, ale jakoś tak mało się to wydaje. No bo, sami wiecie, co naszego? Zleci, emerytura, no i trzeba zamawiać u proboszcza miejsce. Żal niejaki tak od razu się w zaświaty przenosić.- Dobrze mówisz, Antoś. Człowiek tak krótko brzmi – ktoś z tyłu w tak stylistyczny sposób się wyraził.

361

Page 362: Kwantologia stosowana

Smutno się porobiło i cisza zapadła. Dopiero polewanie nieco w tej filozoficznej atmosferze wyłom uczyniło.- Niech będzie, Antoś – wujek Heniu temat podjął – zapakowałeś się w ten metalowy strój, wszystko w tobie nowe. I powiedz teraz, tak szczerze, po co? Co ty w tej nowości cielesnej chcesz robić?- To samo. A może inne... Jak popadnie. Dajmy na to świata przejść by się trochę przydało, zobaczyć, posłuchać, posmakować jakoś tam.Właśnie inne słoneczko zobaczyć, może lepiej grzeje. Sami wiecie, z tym naszym ustrojstwem nigdzie się człek nie ruszy, zawieje albo innego się zadzieje, i lekarza trzeba. A taka puszka i po kosmosie pójdzie, i po wodzie, i wszędzie. Daleko się można ruszyć.- Niech będzie, Antoś. Mogę się zgodzić, to i owo dobrze byłoby w życiu jeszcze poznać. Ale, Antoś, jak długo tak będziesz sobie po okolicy wędrował, ile to wschodów słoneczka chcesz oglądać? Co się tobie potrzebne zdaje? - Ile się da – wujenka się odezwała – przecież każdy dzionek inny. Jak się jasność dzienna budzi, to sama przyjemność w człowieku, to się życia chce. A już musowo wiosennie, piękność sama.- Czekaj, Jadzia, trzeba to przemyśleć. No bo to sprawa prosta nie jest, zakręcona – wujek Heniek zaczął przemowę. - Widzicie, tak w sto, dwieście latek to warto by sobie życia smakować, albo nawet i coś więcej, tak z tysiączek, a co. To rozumiem, to można tak czy owak wytrzymać. Ale po cholerę więcej, nie pojmuję. Przecież to w latach nuda pójdzie, aż straszno się robi. Człowiek siądzie sobie i w telewizję się zapatrzy i już go głupota atakuje, i już ziewać się ziewa, bo takie byle co pokazują. A jakby tak poszło, że to w wiekach całych trzeba patrzeć, że tysiączek lat tak się wgapiać w podobnie nudne, co?- Niepodobna – aż jęknęła wujenka.- Prawda, strachem to człowieka normalnie potrąca, takie kiepskie i obce się prezentuje – wujek głową pokiwał. - Ja tam życia jestem ciekawy, nie powiem, nowość w sklepie zawsze wypróbuję, ale żeby tak na wieczność próbować życia? Cholera by mnie wzięła – aż jęk z gardzieli mu się wychylił. - A sami widzicie – mówi na to wujek Heniu – że głupio gadają tacy owacy, co to wiekuistego żywota sobie winszują. Ciemne to, żadnym myśleniem nie skażone. Faktem prawdziwym jest, że życie taśmą się wiadomą objawia, że krótkie i w ogóle. Ale, sami widzicie, puszką to nikt rozumny by chcieć nie chciał być, bo i po co? Jakby tak z parę latek na emeryturze sobie powygrzewać się na słoneczku, jakby z wnukami się pobawić... ech, by starczyło. Co, rację mam?Znów pokiwało towarzystwo głowami, pomruki wydało aprobaty mniej lub bardziej głośne – i po kielonku chuchnęło. I zmieniło temat na inny, bo po ekranie teraz sportsmeni dziwni biegali i trzeba było w filozoficzny sposób obrazek obgadać.

Pamiętam, jesień wówczas była, pewnie dlatego tak to poszło.

362

Page 363: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 8.7 – Prawo głosu.

Wiecie, jest taka zasada, na wskroś humanizmem ociekająca, że się w domu wisielca o sznurze nie opowiada, że się kalekiemu wady nie wytyka. Słuszne to i sprawiedliwe, zaprawdę powiadam.Tylko tak jakoś człowieka czasami coś nachodzi, jakaś taka w duszy się lęgnie potrzeba, diabli wiedzą, skąd coś takiego i dlaczego w tej duszy ono tak popiskuje, że człowiek takiemu tam, co to się z tym swoim kalectwem obnosi, by takiemu wygarnął. Wiadomo, jak się taki czymś niekompletnym pokazuje, to nic, morda w kubeł, trzeba i uszanować, i przepuścić, i wózek pomóc pociągnąć, to wiadomo, to i podobne do człowieczeństwa ogólnego należy, się rozumie. - Albo na swojej drodze człek spotka chorobą zmogłego, cieleśnie pokręconego w każdym niemożliwym kierunku, to trzeba z powagą i ostrożnie się spytać, czy nie wspomóc, też wszystko jasne po całości.

Tylko, widzicie, jest dylemat logiczny, takie zakłopotanie się po umyśle ciągnie, kiedy w okolicy się na jakiego takiego rozumnie i logicznie upośledzonego człowiek napatoczy, osobiście albo takoż i przekazem telewizyjnym potrąci. Nie, nie o psychicznego tu chodzi, to się stanem innym objawia. Takim politykiem, na ten przykład lub podobnie. Dziennikarzyną jaką telewizyjną, mianowicie.Niby, powiecie, to taka norma dzisiejsza, banalność pospolita, ale przez to kulturalnego narodu nie obchodząca. - Niby tak, niby swój ogląd prawidłowo formujecie w zdania. Ale coś jakoś nie tak się to wydaje, w tym jakaś taka nuta fałszu się kryje.

No bo to jest taki polityk K., albo dziennikarzyna O., panienka w słusznym już wieku zawodowym. Niby, powiecie, to takie tam, można machnąć i splunąć, to takie już od urodzenia. No, i macie rację, w temacie ogólnie macie rację. Problem tylko w tym, widzicie, że to się pokazuje, to rzuca słowem, a nawet to rzuca wnioskiem w tej i innej sprawie. A publika, rozumiecie, słucha, publika ogląda, no i wnioski wyciąga. A jakie ta publika wnioski ma wyciągnąć, kiedy w głowę jej polityk K. i owa dziennikarzyna O. swoje uwagi względem świata oraz ogólnej rzeczywistości upychają? Jak ta publika się w realności naszej może rozeznać, jak na coś takiego skazana jest po wszystkiemu? Sami powiedzcie, jak? Pracuje publika od rana do tej mrocznej godziny, siada dla oddechu robotniczego przez ekranem i w twarzyczkę polityka oraz tej O. się wpatruje, to jakie może mieć o wszechświatowym zachodzeniu wiadomości? No, jakie?Pytanie, przyznacie, takie generalnie retoryczne ono jest, całkiem zbędne ono jest, to oczywista oczywistość jest.

Nie, ja nie kieruję te zdania tak w pustkę, nie tylko po to, żeby się słownictwem wyszukanym poprzerzucać, sprawa się za tym kryje. Może i z tych poważniejszych, filozoficznych nawet.Widzicie, żył sobie na tej naszej codziennej planecie człowiek, a co, żył. I zdarzyła się mu nieprzyjemna przygoda okolicznościowa.

363

Page 364: Kwantologia stosowana

Znaczy się, wypadek pojazdowy ze skutkiem spowodował. Wiadomo, coś po ulicy pędzi, coś po ulicy chodzi, to te pędzące z tym pieszym w jakimś punkcie się musi spotkać. A że to duża masowość jest taki w sobie pojazd mechaniczny, to i skutek owego spotkania wiadomy. Co się telewizyjny ekran uruchomi, co się radiową puszkę nastawi, to o czymś takim gadają.No i ten człowiek to spotkanie na drodze publicznej wykonał, no i skutek, wiadomo, był. I dalsze też wiadome, czyli sprawa. Sąd swój komentarz do tego wygłosił, tyle a tyle padło. Wszystko się normą w tej nienormalnej okoliczności odbyło.

Tylko że, widzicie, tak to w ten czas szło, że coś wyborczego się w naszym pięknym kraiku czyniło. Tu albo tam się coś wybierało, co i jak to zupełnie w temacie sprawa nieważna, to zawsze tak się pod okresem wyborczym dzieje.No więc, rozumiecie, o owym fakcie dramatycznym się polityk K. no i to dziennikarskie O. zwiedzieli. Coś, gdzieś, jakoś, rozumiecie, się zwiedzieli. I sprawa się zrobiła, i sprawa człowieka poszła w publikę. Że tak, że owak, że mało sąd przyklepał, że szkoda się w społecznym zasobie stała, to trzeba ciężarem przydusić i niech ten taki owaki, żeby go, pokutuje. Słowem, że trzeba człowieka od nowa zasądzić i pognębić. Bo od tego, rozumiecie, ogólnego dobrobytu w przestrzeni tutejszej się naprodukuje, że ho-ho-ho.

Wiadomo, sąd sądem, ale sprawiedliwość po stronie polityka musi po całemu być. No i tej O., dziennikarzyny jednej.Gadali tak z tydzień i dłużej, swoje prawo głosu do wnioskowania w świat prezentowali, no i się domagali. Wiadomo, sąd sądem, ale na okoliczność masowego wystąpienia szerokiego społeczeństwa, takie w codzienności szerzone uwagi merytoryczne, na coś takiego sąd jako on sąd, na to nie da się ucha nie nadstawić. No i sąd nadstawił. I wniosek wyciągnął. Sami rozumiecie. Sprawa poszła od nowa, sprawa się tym razem okazała niezwykle i głęboko poważna, zagrażała, tak po całości zagrażała. Cóż powiedzieć, przez dwa i pół poprzednie ustalenia sądowe się na koniec tego odcinka dziejowego przemnożyły. Niby nic, powiecie, to w życiorysie i tak niewiele. Ale w tym jakaś taka nuta fałszująca sobie pobrzmiewa, coś tu nie tak, przyznacie.

Cóż, odsiedział człowiek swoje przemnożone przez dwa i pół, nawet niespecjalnie się w odosobnieniu społecznym rzucał w oczy osobom funkcyjnym, można powiedzieć, że go izolacja życiowo nie zepsuła. A to, przyznacie, takie częste nie jest. No i wrócił był na łono świata, do naszej normalności ponownie był w całości zawitał. Niby trochę w czasie przerwy się zadziało, niby w rodzinie poszło nie tak, bo żona inaczej urozmaicać życie chciała - niby mieszkanie też już nie było jego, wszak wyrzutek społeczny na lokum nie zasługuje, ale kto by tam drobiazgami się przejmował, kto w dobrostan byłego i złego zaglądać chciał. Swoje przebąkał, i niech się cieszy. Sami widzicie, że wszystko do tego momentu układało się z normą i przewidywalnie. Żadnego w tym zdarzenia, które by machinę z trybu wytrąciło, czy sygnał dało.

364

Page 365: Kwantologia stosowana

Ale jednego procedura nie przewidziała: że człowiek spojrzy sobie kiedyś tam w ekran telewizyjny – no i coś w nim, w tym człowieku, się zadzieje. Słowem, że emocjonalnie się powichruje. Lata byłe w nim takiego spustoszenia nie zrobiły, jak jeden telewizyjny obraz, jak jedna chwila informacyjna.Co, spytacie, tak człowieka z nurtu przewidywalnego wytrąciło, co się stało? A jak myślicie, kogo człowiek zobaczył na swoje takie i owakie szczęście? Zgadliście, polityk K. z dziennikarzyną O. swoje mądrości życiowe i wszelakie publice podawali i młotkiem jeszcze w czerepy upychali. Sami rozumiecie, że to musiało człowieka mocno z poczucia stabilnego wytrącić. Można powiedzieć, że bardzo mocno. I to aż po jego brzegi osobowe tak poszło.Co tu dużo mówić, człowiek w ten to czas się zupełnie wykoleił, po prostu w umysłową chorobę popadł.

Nie można powiedzieć, że to była chorobliwość medyczna, aż tak się w sobie człowiek nie pomieszał, w końcu to stabilna osobowość była i mogła wiele odmian losu przetrzymać. To tak ogólnie, tak ideą z gatunku fix mu poszło. Czyli chciał się szczerze za lata niedoli, może i nawet zasłużonej, odwzajemnić. Trzeba wam wiedzieć, że przed całym faktem człowiek był z wiedzą o tym i innym technicznym zapoznanym, nawet z osiągnięciami, więc w myśleniu o należytej odpłacie podstawy teoretyczne posiadał. No i w kierunku zaczął plany robić. Swój głos, rozumiecie, w sprawie i ogólnie, chciał pokazać. Wiadomo, każdy równe prawo posiada, może swój demokratyczny głos rzucać w publikę.

Pytacie, jak człowiek swoje zdolności i swoją przeszłość w sprawie spełnienia wykorzystał? Powiem wam, to warto sobie ku pamięci, tak na stałe zapisać. Przecież każdy z nas może swoje prawo głosu dla dobra wykorzystać, demokracja mu to zapewnia.Otóż, widzicie, człowiek się w sobie zebrał, no i partię założył, z możliwości systemowej postanowił skorzystać. Daje rzeczywistość polityczna taką szansę, daje, partie ku czemuś tam można powołać i sprawami kierować, można, trzeba mieć jakie co do tego, nie trzeba – słowem, człowiek wszelkie kryteria urzędowe spełniał, to i swoją partię założył.

Przecież, zauważcie, wszelkie kwalifikacje na kierującego posiadał i je skutecznie w życie wdrażał. Znajomość ze społeczeństwem, tak to można powiedzieć, osobiście zawarł, w końcu odosobnienie trochę trwało i lud wszelaki się w otoczeniu przewinął. Porozumiewać się z owym społecznym aktywem potrafił? Jak najbardziej, każdemu wedle potrzeb wszystko i wszędzie potrafił obiecać, co mu to szkodziło. Na mechanizmach wpływania też się wyznawał, nie warto nawet tego w opisie podnosić, wszak przetrwać w odosobnieniu bez szwanku, mało kto potrafi, to wyższa szkoła jazdy. I tak dalej. Słowem, rozumiecie, polityk z niego od razu pierwsza liga się tak po wszystkiemu zrobił i poparcie też się od razu głosami pojawiło. A jak poparcie, to i spotkania z tym i owym. I tamtą. Rozumiecie, dziennikarzyna O. go do siebie w celu spotkania przed kamerą, tak po pewnym czasie, zawezwała. No bo jak, poparcie jest, a w okienku

365

Page 366: Kwantologia stosowana

i przed widownią człowiek jeszcze się nie pokazał. Trzeba było to w trybie wyborczym przeprowadzić.

Oczywiście człowiek się łaskawie na wywiadowanie zgodził, należnie przygotował. Czyli w pamięci odświeżył doznania i doświadczenia, z całej przeszłości swojej, z nakierowaniem szczególnym na pobywanie w odosobnieniu i tam podpatrzonych działań zawodowców.W telewizorni, jak to w telewizorni. Początkowo dziennikarzyna O. stare swoje chwyty uprawiała. A to o to zagadnie, a to o tamto, w sprawie dalekosiężnych poglądów kandydata na polityka zagadywała. Aż, tak gdzieś w połowie, o dawniejsze życie człowieka zagadnęła, o lata wyjęte ze społecznego kontekstu zahaczyła.Nic to, człowiek się wizyjnie nie pomieszał - choć, rozumiecie, w nim aż od energetycznego napięcia buzowało. Wyjaśniał i raportował odpowiednio dobranymi słowami. Z minutę wyjaśniał.

A później, jak nie wyprowadzi słownie lewego prostego, że panienka dziennikarzyna współpracowała, a prawym słowem poprawił, że brała i nadal za to bierze odpowiednie kwoty, chwyt podpatrzony zastosował i dowodził, że owe pieniężne zarobki po różnych światowych kontach chowa przez opodatkowaniem – jak nie zawinie się grubo określeniem, że blond rozumność niczego z rzeczywistości nie rozumie – jak nie dopasuje zgrabnie zdaniem, że prawdziwe dziennikarstwo nie tylko i nawet nie głównie na pustych pytaniach polega, ale że wymaga nawet wiedzy z tego i owego – jak nie nadmieni obrazowo, że paniusia się źle publicznie i rodzinnie prowadzi, że nie stosuje i nie uprawia w obiektach odpowiednich zachowań duchowo pożądanych – jak na jej całościową moralność odpowiednim cytatem nie siądzie...

Słowem, po wszystkiemu dziennikarzynę O. zjechał kulturalnie, tak językowo odpowiednio, bez emocjonalnych ekscesów. Tak do końca już audycji mówił, mówił, mówił. W publikę młotkiem odpowiednim swoje poglądy polityczne wbijał, a nawet pięścią sugestywnie to jeszcze, co by się dobrze ubiło, poprawiał. Wszystko w tonacji, wizyjnie i z oddaniem pod adresem blond kwiatuszka i publiki kierował. No i w końcówce sukces ogólnie polityk osiągnął.

Nawet nie warto się w temacie dziennikarzyny O. rozwodzić, sprawa teraz poszła szybko. Czyli następnej audycji z jej udziałem już w ekranowej przestrzeni nie było. Za to jej osobowością pokręconą i stanem zasobów wszelakich odpowiednie organa zainteresowały, mocno się, dodajmy, zainteresowały. Przecież organa, zrozumiałe, słuch w sprawach społecznie i politycznie nośnych mają wyostrzony, nic im z obiegu lokalnie światowego nie umyka z uwagi. Jak już odpowiedni cel upatrzą, to swoje zrobią, wiadomo.No i, trzeba to powiedzieć, dziennikarzyna O. przestała pełnić, a nawet się udzielać - a nawet, poza murami bywać, rozumiecie. Tylko do końca, blond bidulka o rozumku dziennikarzyny, nie pokumała, że to ona i jej metody do transformacji człowieka w polityka walnie i skutecznie się przyczyniły, nijak do niej nie dotarło, że polityk to jej produkt całościowo i detalicznie. Cóż, wiadomo, to kiepska osobowość była, ta cała O.

366

Page 367: Kwantologia stosowana

Nie ma co mówić, polityk swojego dopiął. Publika swoje głosy mocno na niego oddawać zaczęła, zaufanie swoim postępowaniem zdobył, a w nieodległych wyborach nawet władzę. Przecież każdy prawo głosu ma, swoje demokratyczne przekonanie na sobie bliską osobowość może tak po uważaniu wyrazić w głosowaniu po wszystkiemu tajne, a co. Może? No, może. I więcej wam powiem, polityk władzę zdobył i nawet potrafił ją ku swojej chwale odpowiednio prowadzić. Siadał sobie co dnia, albo i kilka razy w ekranowej przestrzeni, no i ubijał publikę słowem i swoja siłą przekonywania. Skutecznie ubijał, nie można niczego na przeciw powiedzieć. I to tak trwa, rozumiecie.Więcej też o polityku, który kiedyś człowiekiem był, już mówić nie będziemy. Bo to, rozumiecie, ubijanie pięścią jakoś tak poza naszą potrzebą się znajduje. Ale trzeba podkreślić, że sukcesy są, że to skutecznie się tak ubija. Ubija, Ubija, Ubija...

Pytacie, po co taka opowiastka, może tam i z morałem? Jaki związek ma to z kwantologią stosowaną, pytacie. Gdzie tu racja, oraz czyja ona jest, pytacie. Gdzie wyższość filozofii albo też fizyki?Widzicie, powyższa sprawa, powierzchniowo człowiecza i polityczna, takie pogłębione znaczenie posiada, życiowe kwanty pokazuje, a też i zależności. Bo to, widzicie, człowiek po to reguły świata poznaje, żeby z nich korzystać, żeby sobie życie polepszyć. Niby proste stwierdzenie, a mało w przytomności umysłu używane. Tenże świat tak się kwantami w każdym kierunku zmienia, że zawsze w tym reguła się odbija, bo się inaczej to nie może dziać. Niby dwa plus dwa to cztery, ale z tego płyną wnioski podstawowe. Że można tak sobie po jednej stronie swe życiowe szlaki ustawić, tak w nich cegiełki poukładać, tak sprawę nakierować, że kiedy znajdzie się w chwili "teraz", to tak chwila ta się gdzieś tam kwantowo i głęboko zadzieje, że po drugiej, tej dla nas przyszłościowej stronie, że tam będzie tak, jak sobie to w planach założyliśmy. Świata, widzicie, samym zachceniem zmienić w kierunku odpowiednim się nie da, to oczywistość. Ale przygotować i wdrożyć zamiar można, krok po kroku można, kwant po kwancie można, rozumiecie?Trafi się, na ten przykład, na waszej ścieżce życiowej jaka taka i owaka blond rozumność, no i co, płakać, siedzieć i czekać? Nie, to można filozoficznie i fizycznie przeprowadzić, czasoprzestrzeń tak przebudować detalami kwantowymi, że za pewien czas zawirowanie się w owej główce wyprostuje. Trzeba ze swojego prawa do głosowania, do swojego działania w świecie skorzystać, po co zaraz się wieszać, z tej to tam desperacji? Po co kryminalnie kwanty rzeczywistości tam i siam przerzucać, lepiej od razu po regułę światową sięgnąć i jej rytm zastosować, rozumiecie?W końcu człowiek prawdę po to ustala, kwanty tej prawdy wykrywa w każdym zdarzeniu, żeby na każdym poziomie z tego korzystać. I o to w tym wszystkim chodzi. Prawo głosu kwantowego każdemu jest dane, demokratycznie, warto z tego skorzystać. Bez dwu zdań, warto.

Żeby nie trzeba było na koniec milczeć. Bo wisielec tam dynda na sznurze.

367

Page 368: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 8.8 – Małpolud.

Wiadomo, człowiek pochodzi od małpy.No, po prawdzie to nie tak, ale czy obywatel Kowalski się nad tym w czasie wolnym zastanawia, zgłębia, nicuje do poszewki? Ma wolne od zajęcia gospodarczego, ustawa mu wolność od wysiłku gwarantuje, to co on sobie w dzień świąteczny takim zbędnym tematem głowę oraz okolicę będzie zajmował. On, czyli obywatel Kowalski z jakimś tam imieniem, ma ważniejsze życiowe sprawy na tej głowie. Można nawet powiedzieć, że gardłowe. Rozumiecie. System kapitalistyczny się tak w życiorysie obywatela Kowalskiego na wyżyny wspina oraz swoją przewagę generalną w całości pokazuje i stresowo odciska, że on gardłuje i gardłuje. Rozumiecie.

No, po prawdzie tak jest, to wszystko prawdą prawdziwą. Ale bywa i tak, że tenże obywatel się ze swoją przeszłością napotka, można to tak powiedzieć, twarzą w twarz napotka. Coś się tam w losowaniu i statystyce światowej zamiesza, jakoś tak maszyna losująca się sama ustawi, że obywatel Kowalski małpoluda na swojej drodze życiem nie tak dobrym usłanym, no on spotka taką biologiczną i przeszłościową żyjącą skamielinę.To niemożebnie, powiecie, to się obywatelowi nie trafia. I tu was ja zaskoczę i powiem, że obywatelowi Kowalskiemu się trafiło. Nie do końca okoliczność jest zdefiniowana, coś się chyba w tutejszym obiekcie wystawowym a zoologicznym nie domknęło, coś na swój czas nie trafiło w zamek - no i taka istota, trzeba przyznać, że mało w umysłowości obywatela Kowalskiego obecna, ona tam zagościła. Tak w całości zagościła. Znaczy się w mieszkaniu obywatela zagościła. I się, wiecie, domagała.Jak to czego, pytacie i się dziwicie. A ja się dziwię, że wy się w tym wszystkim dziwu dopatrujecie. Przecie taka małpa to człowiek. W stadium, że tak powiem, wstępnym. Przyszłościowa to istota, że w taki sposób to zdefiniuję, z zadatkami. No i ona małpa się mocno i za nogawki obywatela Kowalskiego domagała zasilania, wiecie, wody i innego pokarmu.Wiadomo, między mózgowiem małpoluda a człowieka różnic się dużo w badaniu nie wykrywa, takie tam drobiazgi biologiczne jakoś widać, ale generalnie to to samo. Sami rozumiecie, fizykalnie elementy są te same w założeniu konstrukcyjnym, środowisko takoż samo, metody postępowania analogiczne. To i, rozumiecie, potrzeby życiowe takie same. Wypić, zakąsić, przespać się.

Nie możemy powiedzieć, żeby obywatel Kowalski od razu i w pełni na froncie zapotrzebowania życiowego małpoluda stanął. Możemy nawet i to powiedzieć, że zupełnie nie stanął i chciał zwierzę, więc swego przodka, na świat dalszy przepędzić. Tylko, widzicie, małpa swoje człowieczeństwo w działaniu pokazała i się zaparła. Znaczy się na żyrandol wlazła i za nic jej obywatel Kowalski nie potrafił z tej górnolotnej pozycji przegonić. Nawet jak on się był w sobie zaparł

368

Page 369: Kwantologia stosowana

i na taborecik wlazł, to się taborecik okazał zbyt wątłym do jego cielesności, co zaskutkowałao. I obywatel musiał guz rozcierać, i zimne okłady sobie robić, sami rozumiecie.Ale dalej to już było w miarę normalnie, możemy to zaświadczyć, bo sprawę poznaliśmy. Akta, widzicie, do nas trafiły.

Dalsze pożycie obywatela Kowalskiego z małpoludem przebiegało tak po ogólności normalnie, czepiać się nie można. Sąsiedzi w swoich raportach dobitnie to pokazują, ponadgatunkową i szerszą przyjaźń zaświadczają. Obywatel Kowalski, można powiedzieć i się zadumać, generalnie na poziomie się człowieczym ukazał i się z małpą zaprzyjaźnił. Nie żeby od razu i w tej głębokości, ale się tak stało. Trochę, widzicie, zdarzeń się było w gospodarstwie tego obywatela zdarzyło, nim do tej szlachetnej braterskiej współpracy osobniczej doszło.

Po pierwsze, trzeba powiedzieć, a są na to dokumenty, obywatel się Kowalski dopuścił wobec małpoluda nadużycia. Znaczy się kilka razy tego nadużycia się dopuszczał. Nie jakoś drastycznego, aż takiego zachowania to obywatel się nie czepił. Ale bywało, i to na jasnym świetle dnia, że słownie i ręką użył sobie na cielesności małpiej w różnych jej rejonach cielesnych. Dla protokołu historycznego to mówiąc, małpolud w temacie rękoczynów nie pozostawał dłużny, czyli też potrafił swoje obywatelowi przekazać. Można nawet powiedzieć, że szło to jak w naszej typowej komórce rodzinnej.Po drugie, to również należy wymienić, wzmiankowany obywatel może nie w tej kolejności kulturowej, co akuratnie było potrzeba i się należało, dzielił się ze swoim biologicznym pobratymcem środkami o znaczeniu spożywczym. Mianowicie na zakąsce był oszczędzał. Widać nie rozumiał w swojej skomplikowanej i wychowywanej w społeczności naturze, że poczochrana łepetyna wspólnika w konsumpcji tak sprawa nie jest, że życiowo zaprawiona jest w innych substancjach. Może i nie aż tak procentowych, co to nasz przemysł tworzy.Skutki tego były różne, zazwyczaj, jak zanotowali liczni sąsiedzi, mocno idące w hałas. Kto konkretnie w zamieszkiwaniu obywatelskim głośniej gardłował, tego obdukcja ani nawet nagrania owych zjawisk nie potrafiły rozwikłać. Dla zwołanych w celu objaśnienia biegłych z różnych dziedzin, zaprezentowane efekty były tak jednakie w swym dźwiękowym splątaniu, że kto człowiek, kto małpa, tego ustalić się nie dało. Żadnym sposobem nie dało.

Po trzecie, na co także są rozliczne dowody, obywatel przeszedł na stopę pogłębioną z małpoludem. Znaczy zabrał się za nauczanie. Na różnym poziomie skomplikowania, mówiąc zresztą. Człowiek, wiadomo, pochodzi od małpy, a małpa to człowiek, to też wiadomo. No i z takiego to maksymalnie humanistycznego założenia w swojej działalności nauczającej był wyszedł Kowalski obywatel. Nie żeby zaraz chciał podstaw fizyki rzeczoną małpią osobowość uczyć, aż tak fundamentalnie w proces uświadamiający obywatel K. sięgać i zamiaru nawet nie miał. Pozostawał na sobie dostępnym, wielorako i na różnych lokalach mieszkaniowych sprawdzonym. Fizyczna filozofia i podobne zagadnienia, wiadomo, to dobre dla umysłowości z życiem mało stycznych, można nawet powiedzieć, że zupełnie dalekich tego

369

Page 370: Kwantologia stosowana

życia przejawów. Dlatego nie o to chodziło szczegółami przy takiej akcji podnoszenia umysłowego.

Cóż tu dużo mówić, po niedługim czasowo okresie, tak miesięczne ze dwa terminy zeszły, zaczęło się przeróżne sąsiedztwo wyrażać, że i to, i tamto z ich metrów kwadratowych w rejonie bliższym i dalszym nawet, że coś tam znaczy się znika i czegoś brakuje. Ktoś tam coś miał drobnego a złotego, ktoś inny zarobkowo doszedł do obrazowego i pod nazwiskiem krajobrazu z jelonkiem na rykowisku, a jeszcze w dalszym zamieszkaniu ktoś gotówkę trzymał i zapomniał ją założyć w bankowe konto, no i owa szeleszcząca papierkowość tak jakoś jednej nocy była znikła w okolicznościach nieodgadnionych. No i zaczęło się szukanie, podejrzliwość wzajemna po kwartałach i dalej się rozniosła. Nawet organa się w to wtrąciły, choć zupełnie nie wiedzieć po co, przecież nikt zgubienia tego i tamtego organom nie zgłaszał. Słowem, rozumiecie, nieprzyjemnie jakoś takoś się po całości zrobiło.

Cóż tu mówić, niby ktoś tam jakieś w sprawie dowody posiadał, ktoś tam coś widział, niby jakieś włoskowate ślady się gdzieś walały i podobno o czymś świadczyły, ale nic żelaznego i sądowo strawnego w zbiorze nie było. Ale, widzicie, w ten to czas sąsiedztwo wielką zażyłość gatunkową zaczęło notować naocznie i w raportach, zażyłość między obywatelem Kowalskim a małpoludem. A to obywatel podsunął publicznie małpie w większej ilości bananowych okazów, a to cukierkiem nawet częstował lub innym drogim smakołykiem. A to małpolud się odwzajemnił i też obywatela poszczypał. Słowem w oczy biło, że człowiek z małpoludem są na stopie dalekoidącej, że wcześniejsze nieporozumienia umysłem zostały pokonane ku ogólnej chwale biologicznej.

Cóż tu dużo mówić, pewnie ta idylla ponadczasowa długo by trwała i przynosiła dalsze zadziwienia obserwacyjne, ale pewnego razu był w mieszkaniu obywatela Kowalskiego wybuch pożar. A pożar, wiadomo, w swoim zachowaniu obliczalny nie jest, coś tam zniszczy, ale coś na publiczną stronę widokową wyrzuci.No i tak się porobiło, że dzielnie z temperaturą walczący ludzie i strażactwo, poumieszczali przed zabudowaniem własność obywatela. I się problem zrobił. Kupka była spora, drobiazgami różnymi bogata i oko postronne przyciągająca. Tylko, widzicie, jak to oko już było się do widoku przyzwyczaiło, to jakieś tam podobne do kiedyś tam w przeszłości swojej posiadanego wyłuskało. A to bibelocik, a to się jelonek we fragmencie na obrazku pokazał, i tak dalej, sami pewnie też byście coś tam znaleźli. Co tu dużo rozpowiadać, hałas międzysąsiedzki się zrobił, nawet i jakie rękoczyny międzyludzkie się pokazały, i mundurowi się na tak zaistniałe w większej liczbie zjawili. Słowem, sprawa niezbyt miła się wytworzyła, a nawet zupełnie niemiła. Dla małpoluda i obywatela Kowalskiego, znaczy się. - A raczej dla obywatela K., się rozumie.

No i sprawa poszła. Niby, wiecie, wszystko było oczywiste, kodeksowo rozpoznane, nawet i odpowiednimi paragrafami opisane. Ale, widzicie, problem się tak

370

Page 371: Kwantologia stosowana

generalnie humanistyczny objawił. Czy, mianowicie, można pod jakiś tam paragraf małpoluda podciągnąć, za czynności niezgodne postawić przed wymiarem? Wiadomo, małpa też człowiek - ale czy pod paragraf się kwalifikuje?Powiecie, że nic to, że analiza w ślepy zaułek rozumu popadła, że za wszystko obywatel K. odpowiada. Ale sprawa jest. Bo obywatel K. na to powiada, i on swoje racje posiada, że owszem, małpoluda tak w dobroci serca do różnych czynności ludzkich przyuczał, że chciał się z bratnią duszą rozumną wszystkim dzielić, że swoje przebogate doświadczenie fachowe pokazał w każdym zakamarku. I więcej jeszcze mówi na to obywatel, że on dumny jest z osiągnięć małpoluda. Tak w tym swoim mówieniu mówi obywatel. I on rację posiada, trzeba jego mówienie uwzględnić w wyroku.

Więcej jeszcze trzeba w sprawie wiedzieć, ponieważ wynikła dalsza okoliczność we wnioskowaniu ostatecznym konieczna. Okazało się po badaniach naukowych, że to małpolud w swojej rozumnej działalności był wcześniej wzmiankowany ognisty fakt niszczący zapodał. Tak się w swojej nauce zachowania człowieczego rozpędził, tak naturalnych się odruchów już w swojej edukacji osobniczej dopracował, że iskrę z zapałki potrafił skrzesać, rozumiecie, poziomu ognia pierwotnego doszedł był. A pewnie i koła też, bo rowerkiem dla uciechy swojej i innych po przestrzeni jeździł. Czyli geniusz takli małpi się był po naszej okolicy pokazał.No i sprawa jest. Trzeba to przyznać po całości, trzeba się sprawą zająć z należytą powagą.

Po prawdzie, sami to uwzględnijcie w swoim działaniu analizującym, że małpolud to nasz biologicznie przyrodni pobratymiec, taki mocno bliski. Różnice, widzicie, w technologi powstawania takiej bytowej konstrukcji a tym naszym ułożeniem, takie zróżnicowanie występuje i o czymś tam zaświadcza, ale – tak prawdę mówiąc – te subtelności nie mają znaczenia. Na tym poziomie analizy to jest ten sam układ. Rozpalenie stosu drewna od zapłonu stosu atomowego dzieli ogromna skala czasu, jednak rozpalający jest ten sam.Więc, rozumiecie, jak takiego w jego osobowości ubezwłasnowolnić, jak prawa do stawania pod paragrafem pozbawić? Cieleśnie to takie samo, rozumem też, naturę pokazuje ludzką na różne sposoby. Albo i człowiek pokazuje małpie czynności i zachowania, to już detal bez znaczenia. - Słowem, jak to wycenić w jego działającym zachowaniu? Jak za niższość rozwojową ustalić, jak wobec podobnych czynności, mocno już człowieczych, odseparować od ogółu i świata?

Wiadomo, człowiek pochodzi od małpy. Wiadomo, małpa też człowiek. A w ogóle, czy to ma znaczenie?

371

Page 372: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 8.9 – Harmonia sfer.

Dylu, dylu na badylu... Spokojnie, bez paniki, śpiewać nie zamierzam. Aż tak mnie jeszcze nie pokręciło. - Tylko, widzicie, tak jakoś się było skojarzeniami zadziało, jakoś po linii muzycznej poszło, że tytuł opowiastki ze znaną przyśpiewką wpadł w rezonans. Cóż, zdarza się. A po prawdzie, to wpaść w tenże zbieżny rytm miało prawo, przecież tu melodia i tu melodyka, tu rytm jaki i tu ustalenie, że rytm to tak po wszelakim idzie; tu ludowość na nutę i tu stukanie w jakie tam metalowe kowadełko. Słowem, tak w sobie i głęboko biorąc, to z tym skojarzeniowym procederem nie jest od czapy, coś na tej swojej rzeczy jest, można powiedzieć.

Bo jak to było w tej tam przeszłej historii? Wędrował sobie ponoć po jakimś tam rynkowym czy podobnym obiekcie miejskim niejaki byt filozofujący czy matematyczny, to już mniejsza. Nasłuchał się tej melodyjnej rytmiki metalowej i młotkowej zarazem, no i był popadł w działania eksperymentujące. Czyli popędził w mieszkaniowe progi swoje i tam dalej procedurę stukania w kowadełko wyczyniał. No i z tego, widzicie, tak się porobiło, że harmonia zaistniała, że takie tam stosunki melodyczne się poczęły – słowem, dylu, dylu nutami i podobnie się w umysłowości zapisało.

Ale żeby tylko na czymś takim się skończyło, gdzież. No bo ten tam matematyk albo filozof, to on się zapatrzył w te ćwiartki i pełne nuty, a inne tony i półtony sobie rozpisywał – no i jak już się w tym dźwiękowym strojeniu zależnościowym nasmakował, to zapodał, i to z całą swoją poważnością naukową, że tak to brzmi sobie tu, ale i tam. I wszędzie. - Znaczy się, widzicie, harmonią sfer mu się to tak skojarzyło. Wyszedł był z melodyjki ludowo prostej, można rzec nawet, że losowo prostej, a zaszedł w tym swoim kojarzeniu tak do zawsze i wszędzie. Bez dwu zdań, łepski osobnik.

Powiecie, że to tak samo z siebie, powiecie, że przypadkiem, nawet powiecie, że to minione i historyczne, że nic dziś z tego już się ostać w myśleniu o świecie nie ostało – no, może poza tą melodyjką "dylu, dylu". Że to może i tam urocze w sobie skojarzenie, takie z górnego "ce", ale nic ponad.No i, widzicie, zaraz zaskoczenie zobaczycie – bo to żadna tam już przeszłość, ale jak najbardziej teraźniejszość, a nawet i daleka w sobie przyszłość. A nawet i więcej – to tak zawsze i wszędzie się pokazuje. Bo harmonia sfer, widzicie, to nie byle jakie połączanie abstrakcyjne, ale prawdą prawdziwą oddające to widoczne i skryte w podszewce świata. Tak to idzie.

Minęło po owym matematyku czy filozofie kilka wieków i tysiącleci, ludzkość okoliczna w gwiazdy sobie popatrywała oraz w siebie, no i różne skuteczne metody na rozpoznanie świata wyprodukowano - nawet

372

Page 373: Kwantologia stosowana

i oprzyrządowanie dalekosiężne, które wszystko rejestruje detalem. Słowem, macano tu i tam, gdzie się tylko w tym wszystkim dało – i jest wizyjny obraz matematycznymi wzorkami wsparty, a i refleksją filozoficzną pogłębiony.No i jest zadziwienie - na koniec obecnego poznawania jest mocne w sobie zadziwienie. Że to takie zestrojone, że brzmi tonami na nutę i życiową melodię, że tu element się zgadza z tamtejszym elementem i wszystkimi nawet; że gdzie spojrzeć reguła, wzór, zasada. No i w tym wszystkim generalnie prawidłowość. Jeszcze może nie do końca w badaniu zbadana, jeszcze coś tam popiskuje kwantami w ciemności, a też w dołach materialnych się kryje, ale przecież wiadomo, że jak jest ład, choć w obserwacji wydaje się chaosem, to musi być taka w całości jedna i fundamentalna, taka, wiecie, podstawowa reguła, co to wszystko wyjaśnia.No i jest zadziwienie, że to tak idzie.

A przecież, widzicie, można kolejne skojarzenie podać. Takie z tym tamtejszym matematykiem czy filozofem a dzisiejszym podobnym bytem ten świat naokólny poznającym. - Czy to inne, czy w metodach inne, czy w badaniu szczegółów odmienne? No, przecie nie. Siedzi sobie w tym swoim laboratoryjnym zakątku dzisiejszy osobnik, przyrządami z każdej strony jest mocno obstawiony, no i sobie w takie albo inne "kowadełko" postukuje, coś tam z czymś zderza lub rozdziale. Czy w głębokim sensie to inne od tamtego działania na słuch? To samo, po detalu to samo. Szczegółów może w tym i więcej, jednak zasadniczo różnicy żadnej.

No i ten dzisiejszy laborant, matematyk czy filozof, to on sobie w tę daleką dal horyzontalnie i wertykalnie spogląda – i ustala. Że jest takie i takie, że w odniesieniu do innego to albo część, albo nadrzędność – że to ma się do siebie w takiej a takiej tonacji, a więc jest w brzmieniu i symetrycznie się układa. Albo ustali, tak dla odmiany, że coś tu fałszuje, że element nie pasuje do całości, no i że trzeba to w dalszym ciągu badać. Co by dysharmonię z wizji wyeliminować i atonalne zgrzyty stonować.Bo, wiecie, jak taki naukowy osobnik zobaczy, że to brzmi, że się w tym symetria i zgodność stronna pokazuje – to wie, że to ładne. A jak ładne, to się zachwyca, bo też wie, że piękno nawet wzorkiem może do niego przemawiać. Taki, widzicie, estetyczny, a może nawet i harmonijny w tym dostrzega element. Niby wszędzie tylko fizyka z jej chaotyczną regułą się pokazuje – ale znaczeniowo to ład, który opisuje odpowiedni ciąg matematycznych znaczków. Może jeden jedyny nawet wzór.

I tak to idzie. Ale jest i rzeczywista realność świata, ta fizyką pokazująca, że jest to a to. No i jest dysharmonia z logiką, która się domaga pełni i całościowej symetrii.Taka na przykład promienista ewolucja, widmo promieniowania w jego ułożeniu od największej częstotliwości do zerowej. Jest, zmierzone od góry do dołu. I jest fizycznie wszystko. A przecież, jak się w ten wykres zerknie, to czegoś brakuje. Niby przyrządowo niczego w świecie więcej nie ma i żadnym sposobem zbadanego poszerzyć już w zasobie nie można – ale jednak czegoś brakuje.

373

Page 374: Kwantologia stosowana

Powiecie, że to nie tak - że to wszelakie - że fizyka - że badanie pełne. Czyli – jest jak jest, i nie ma co się zajmować dywagacjami o tym, czego nie ma. A ja wam na to powiem, że takie podejście mało w sobie ambitne, że ono nie konsumuje ustalenia tego matematyka czy filozofa, że jest harmonia, symetria i pełnia. Może i fizyka pokazuje wszystko, ale przecież to nie oznacza, że nie ma czegoś więcej. Że i owszem, na tę aktualność chwilową w ewolucji to może i tego wszystkiego jakoś nie ma, ale to nie oznacza – to zupełnie nie oznacza, że podejście ustalające harmonię sfer, albo podobnie, jest błędne.Słowem, widzicie, trzeba wyjść z tej tam naszej fizyczności, ale w kroku następnym, już analitycznie pogłębionym, takim dopełnionym i symetrycznym, takim matematycznie albo i filozoficznie harmonijnym – to dalsze opisać. Dalsze też Fizyczne i zawsze Fizyczne. I można to zrobić.Widać wszystko, prawda. Ale to nie znaczy, że to Wszystko.

Spójrzcie jeszcze raz i dokładnie na tabelkę z promieniowaniem, od góry do dołu. I co? Jest symetria, jest pełnia?Nie. I zupełnie nie.

Jest zestaw w pocie czoła zebranych punktów takiej skali, jest też podział na odcinki jakoś cechami podobne. Jedne są samodzielne, a inne zachodzą na siebie składnikami, więc trudno wyznaczyć granicę– jedne oznaczają wielkie drgania i zagrożenie, inne pokazują się obserwacyjnie paletą kolorów - zaś jeszcze inne słychać w tonacji miłej a harmonijnej. Albo fałszywej, kiedy grajek mało wprawny się za zestawianie melodyjki zabiera.To wszystko jest, prawda. Ale jak podzielić zbiór regularnie, tak nastroić według jednakowych wartości, to się okazuje, że brakuje w tym zestawie, w części górnej, całej jednostki – brak całej "nuty" do harmonii. U góry promieniowania, widzicie, pustka zieje, zbiór jakoś tak dziwnie się urywa, że żadnego w tym sensu nie ma. Żaden to pełny punkt, żadna dopełniona konstrukcja.

A jak czegoś brak, to zaraz zaczyna dźwięczeć pytanie: dlaczego w zbiorze czegoś brakuje? Czy takie jest, ale jeszcze nie zmierzone? A może tego nigdy nie było, choć powinno? A może było, ale zanikło – albo się dopiero pojawi – albo gdzieś jest, ale nie tutaj?I kiedy tak się zastanawiać, kiedy to dalej zestawiać sobie z taką tamtą harmonijną melodią wszystkich sfer – to się człowiek zaczyna dopatrywać w tym pewnego sensu. A nawet i fundamentalnego sensu. W dzisiejszej obserwacji tego zakresu widma promieniowania brakuje – prawda i fakt. Ale jeżeli ma być całość i symetria w brzmieniu, to ten brak musi być uzupełniony. Logicznym namysłem uzupełniony. Czy tego braku nigdy nie było, czy teraz go nie ma – to bez znaczenia, jeżeli można przeprowadzić działanie na zbiorze, w oparciu o fakty istniejące zbudować zestaw częstotliwości absolutnie możliwych, to taki krok trzeba zrobić. I on jest możliwy. Właśnie w oparciu o teren już przebadany. Zbiór danych jest punktem wyjścia, jest zasada, że to musi być harmonia i stan symetryczny – czyli punkt dojścia jest łatwy do uzyskania, to banalne przeliczenie. Albo rozrysowanie widma w jego teraz już

374

Page 375: Kwantologia stosowana

pełnej, logicznie pełnej postaci.

Czyli, jeżeli stwierdzam, że w części górnej brakuje jednostki, do zbudowania maksymalnej, ośmioodcinkowej struktury – to trzeba taki brak w zestawie uzupełnić. Fizycznie widać wszystko, ale w zbiorze logicznym również widać wszystko. Po procedurze normalizacji oraz dopełnieniu także widać wszystko.Widmo promieniowania w jego zmodernizowanej postaci to wszelkie w takiej ewolucji możliwe punkty, od największego drgania po niskie i najniższe. Tu słychać wszystko.

Powiecie, że może i zabawne, może i w sobie ciekawe, ale czy to ma jakiś sens? Że to logicznie istotne, powiecie, że pokazuje związek między odległymi w czasie i przestrzeni elementami, jak stukanie w kowadełko – a wszechświatową melodią, że budzi skojarzenia i nawet emocje. Ale czy poza informacją, że coś takiego się działo, czy to przekłada się na jaką taką wartość? Przecież w każdym działaniu i dzianiu się jest sedno i fizyczna treść – więc co tu jest treścią i istotą, co tu ważne, pytacie.

Co jest istotą? Istota.Ni mniej, ni więcej, ale istota. Taka, widzicie, świadoma siebie i otoczenia. Taka dwunożna, na przykład. Z głowiastą kulą u szczytu i z planetarną kulą u nogi – taka rozumna i tworząca muzykę. Może i w rytmie "dylu, dylu na badylu", ale może i jaką symfonię mocno złożoną w harmonice.Bo to, widzicie, w tym pełnym i symetrycznym monnecie dziejów, tak w chwili, kiedy cała gama częstotliwości była we wszechświecie już obecna – to w tym, i tylko w tym momencie, ta myśląca poczwara się mogła począć. Wcześniej nie było do tego warunków, później również jest niedogodnie. Tylko w tym środkowym i najbardziej złożonym, a więc w ilości symetrii najbardziej skomplikowanym umiejscowieniu, tylko tu może zaistnieć okoliczność, że zapoczątkuje się istnienie takiej istoty.

Harmonia sfer to może i emocjonalne opisanie zjawisk, to może tak w sobie literacko brzmi – ale to zarazem fakt. Rzeczywiście w tym jedynym i jedynym punkcie wszechświatowej ewolucyjnej zmiany, tak widmowo się układającej w promieniowaniu – w takim momencie obecne były w zbiorze wszystkie "nuty", grała cała orkiestra i niczego tu nie brakowało. Wcześniej świat dochodził do tego punktu. Czyli zaczynał od tonów wysokich i bardzo wysokich, to był okres "pisków i wrzasków". Ale stopniowo, w miarę przybywania nutek na skali, oddzielne i dalekie fakty się harmonizowały, tonowały i uzgadniały brzmienie. Zarazem zwiększały się możliwości, w zbiorze i w kompozycji pojawiały się rozbudowane kadencje i całe powiązane ze sobą frazy. Trwało tak do środka. Czyli osi symetrii "melodii".A w środku, ten jeden jedyny raz, zagrała całość orkiestry, pełną mocą wybrzmiał każdy z możliwych "dźwięków"; wszystko wówczas było w maksymalnej symetrii i harmonii. Tylko tu.

A teraz? Teraz jest okres "wyciszania". Zaczęło się jednostkę temu

375

Page 376: Kwantologia stosowana

i biegnie w najlepsze; kwant po kwancie znika z rejestru, a zbiór ubożeje w każdym kierunku. Aktualnie zaczyna ubywać w repertuarze tonów górnych i wysokich, a nabierają znaczenia basy – orkiestra z każdym taktem się kurczy. - Jak dzieje się w trakcie nasłuchiwania oddalającego się pojazdu, kiedy to słychać coraz cichsze dźwięki i niższe w tonacji - tak samo w "nasłuchiwaniu" wszechświata nastał moment wyciszenia. Świat już "basuje", już przeważają niskie tony. Ale nie jest tak źle, jeszcze większość orkiestry się popisuje, a tu i ówdzie nawet słychać zgrabne solówki. Jeszcze jest co słuchać i podziwiać. Tylko że, cóż, zero drgań w zbiorze też daje o sobie znać.

Widmo promieniowania, z uwagi na swoją pozornie ulotna formę, jest zapisem zjawisk w całości wszechświata – a zarazem pokazuje, co tu jest aktualnością. Przez równie niepozorny w swojej wymowie zabieg – czyli przez odniesienie do logicznie wypracowanej harmonii sfer, przez takie działanie można pozyskać wiedzę o tym, co było oraz z jakiego powodu już tego nie ma. I jeszcze więcej: można wyznaczyć rytm zanikania dalszych elementów. Przecież, co ma tu fundamentalne znaczenie, z faktu braku górnej i ważnej części widma promieniowania wynika, że to jest proces, i że na tym się nie skończy. Wręcz przeciwnie, zjawisko przyspiesza. Z uwagi na rozmiar świata to jeszcze potrwa, jeszcze można z pewnym spokojem wsłuchiwać się w otoczenie, ale trzeba mieć świadomość i wiedzę, że zmiana tyka – że "za zakrętem" może być cisza. I to już taka wiekuista.

Dylu, dylu... A może jednak zaśpiewajmy? Póki czas...

376

Page 377: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 9.1 – Żart ewolucji.

Świat, jaki jest, każdy widzi.Pozostaje problem z nazwaniem widzianego. Tak po prawdzie, może i nie taki wielki. W końcu homo swój proceder nazywający już pewien czas prowadzi, niejakiej wprawy w słownikowym wyrażaniu się nabył, a nawet zasady ortografii i interpunkcji wypracował – ale, prawdę mówiąc, problem jest.

Z tym, widzicie, tak już zupełnie prawdę i prawdę zapodać, to nie w konkretnym słownictwie czy narzeczu owa problemowa trudność się zawiera, przecież to wtórność i naleciałość, ale w podchodzeniu do świata, w jego postrzeganiu i rozumieniu. Nazewnictwo może się po dowolnym narzeczu wyrażać, zawsze też reguły i rytm świata będzie w sobie zawierać, bo inaczej nie zaistnieje – ale to, co powstanie i jak się dźwiękowo lub podobnym znakiem zaprezentuje, to wynika z podejścia do otoczenia.No i, widzicie, tu jest pies zagrzebany, w tym dylemacie on się po całości i po szczególe zawiera.

Ot, na ten przykład, siedzi tam sobie w swoim czasie dawno i mocno już przeszłym nasz praszczur, siedzi w tej swojej jaskini albo też przed, no i owe kamyki czy podobne elementy świata o siebie stuka. Nic, tylko stuka. Iskry po okolicy się rzucają, kawałki czegoś też pędza pokręconymi orbitami, ale czy ten praszczurzy byt nasz sobie to nazywa? No przecie że nie, tak mu mechanika kończyn pozwala, to sobie postukuje. Że jaka tam w jego łepetynie abstrakcja z takiego wystukiwania się legnie, to faktem prawdziwym jest, tylko że czasu jeszcze na świecie spłynie rzekami przeogromnie, poniektóre rzeki w swojej mijalności przeminą, a dopiero gdzieś tam i daleko słowo się stanie. Jak reguły w tym postukiwaniu przodek wypracuje, to i słownictwo zaistnieje, musowo zaistnieje.Ale dajmy na to siedzi sobie w swoim aktualnie aktualnym czasie i też laboratorium, albo i przed nim, jaki dzisiejszy fizykant, albo i inny jajogłowy, no i on sobie elementy świata o siebie zderza – tak nimi postukuje. I lecą w przestrzeń okoliczną iskry, różne się kawałki materii orbitami pokrętnymi rozprzestrzeniają, obrazki się z tego telewizyjne czy komputerowe tworzą, tak to idzie. Tylko czy onże laboratoryjny ciura inaczej swoje postukiwanie prowadzi, czy to daleko od tamtej eksperymentalnej działalności jaskiniowej tak generalnie biegnie? No nie, żadnym razem nie.

Tak po prawdzie to wszystko jednakie, drobne różnice tylko jedność pokazują. Przecież praszczur i laborant tak samo w swojej budowie są ułożeni, świat jest ten sam, a i metody badawcze te same. Takie tam szczegóły przyrządowe i techniczne, to przecież drobiazg sobie całkiem pomijalny. Niby dzisiejszy eksperymentator jaskiniowiec to i w abstrakcje, i w językowe encyklopedie zaopatrzony, niby swoje obserwacyjne opukiwanie na dalekim dystansie prowadzi, niby widzi

377

Page 378: Kwantologia stosowana

po horyzont i niby jaskinię już czasami zwiadowoczo opuszcza – ale po prawdzie to nic nowego, to już było. I dalej problem się taki w tym kryje, że nie o określenia czy wyszukane słówka chodzi w tym wszystkim, ale o zrozumienie postrzeganego. Cóż tu dużo rozpowiadać, zdaniami złożonymi rzucać, czy takie tam kreślić horyzonty i zachwalać zdobytą historycznie wiedzę, obecna aktualność badawcza hominida dokładnie tak samo przesiaduje w tej tam jaskini i tak samo otoczenie postrzega. Jaskinia może nawet i większa, metraż życiowy się powiększył, teraz już horyzont zdarzeń się w tym zawiera, ale przecież to to samo – przecież to nie świat jest tu najważniejszy, ale "jaskiniowiec". Świat był i jest – ale jak jest, o, to już problem laboranta.

Powiecie, że przynudzam, że wstępem to ja was zupełnie zdołowałem, że lepiej w gwiazdy popatrywać, jak takie coś czytać. Nie powiem, jakoś w sobie tak to poszło, może i nie po ustaleniach literackich i regułach, niby miało być o ewolucji i jej żartobliwym podejściu do eksperymentatora, ale wyszło jak zawsze. Wiadomo, coś kwantowo się omsknie, i to już tak sobie słowem za słowem skapuje.Ale, widzicie, to nie do końca tak bez sensu. Może i terminologia z pobocza, może i trzeba było zabujać abstrakcjami, żeby mózgowie się ucieszyło – jednak w tym jest prawda. A także nasza jaskiniowa lokata to fakt. Niby już wszystko widać, niby wszystko zbadane, a dalsze szczegóły na pewno dojdą, bo front laboratoryjny szeroki i liczny – tylko, widzicie, to ciągle "jaskinia". Rzeczywistość tak samo dalej opukujemy, dalej nazywamy i tabelkujemy, ale przecie to jaskinia - metody inne, jednak sens ten sam. Rozumiecie?

No i dlatego czas już wyciągnąć z tego wnioski – czas już jaskinię nazwać i stwierdzić, że niczego poza nią nie ma. A, co więcej, powiedzieć, że zawsze i wszędzie – i każdy lokator w tej jaskini widzi i bada wszystko. Trzeba głośno powiedzieć, że w świecie nie ma żadnego wybranego momentu badań, że każde pokolenie postrzega całość. I wie o otaczającym zakresie maksimum. Szczegóły są istotne, ale to właśnie tylko szczegóły.Że, mówiąc inaczej, tajemnicą świata jest to, że nie ma żadnych w nim tajemnic. Tu widać, słychać i czuć wszystko. W ewolucji nie ma żadnych tajemnic. Nie ma ich w rozumie i nie ma w świecie. To rozum, widząc prawdę świata, dostrzega w tym tajemnicę. Jedyną tajemnicą przyrody jest to, że nic w sobie nie skrywa - że nie ma tajemnic natury. Wszystko tu jawne i jasne. I dosłownie jasne. Nie ma niczego tajemniczego i ciemnego, nawet jeżeli ciemność wchodzi w skład poznawanego.

Powiecie na to, że teraz to po bandzie jadę. Że przecież wszędzie widać złożenie i skomplikowanie takie, że aż ho i ho. Że trzeba to badać w trudzie i znoju, rozbijać na kawałki w machinach wielkich jak góry, że gdzie skierować zmysł badawczy tam zagmatwanie, że tu nic jasnego – i że najpewniej tego nigdy się nie pozna.Że to wszystko statystyka losowością poganiana, że niepewne w tej swojej tam głębokiej nieoznaczoności, że może tu i obok jasność po wszystkiemu, ale tam i obok to zagmatwanie takie, że je niemożebne wzory z trudem definiują. I w ogóle to dziw dziwem dziwaczy się w

378

Page 379: Kwantologia stosowana

każdym kierunku pokazuje. Tak powiadacie.

Ech, co ja wam na takie dictum słowne powiedzieć? Może to, że się mylicie, że poznanie "poziome", czyli zbieranie szczegółów świata, że to mylicie z poznaniem "pionowym", czyli ustalaniem zasady tego świata. A to nie jest to samo.

Szczegółów, wiadomo, się w badaniu nie wyczerpie, to idące w dal i w nieskończoność – "twarz" jest jedna, ale w każdym przypadku inna i przez to ciekawa. Ale poznanie reguł, rytmu rzeczywistości, to w sumie niewielki, minimalny zakres, zaledwie kilka możliwości, więc do poznania. I więcej, to zawsze było znane. Każdy byt, który się na tym padole pojawił, każdy poznał i zrozumiał otoczenie – każdy. Nie ma przecież znaczenia, jak praszczur nazywał sobie te kamyki, nie ma nawet znaczenia, czy je w ogóle nazywał – ważne, że działał i tym samym badał świat. Nie ma znaczenia, jak dziś laborant swoje "kamyki" nazywa, bowiem to tak czy owak są kamyczki.

Sami oceńcie, czy między kamykiem w jaskini a "kamykiem" w postaci atomu rozbijanego w zderzaczu jest jakaś różnica? Żadnej. W sensie logicznym żadnej. To jednostka i to jednostka – tu i tu poznanie i działanie opiera się na drobieniu, podziałowi na elementy – każdy w tym procesie badawczym fakt jest zbudowany z kwantów. Że raz są to kwanty wielkości odłupanego skrawka materii, a raz odłupanego w zderzeniu skrawka atomowej materii? Ależ to zawsze jest materia i zawsze ta sama zasada ową materię tworząca. Więc i wynik poznawczy jest dokładnie ten sam. Znów nie w sensie szczegółów, tu zachodzi szalona różnica, ale na poziomie ogólnym to jest to samo: wiedza o kolejny kwant danych o świecie przyrosła. Itd.

Rozumiecie? Niezależnie, co i jak badam, niezależnie od momentu tej akcji poznającej, każde moje działanie wykrywa w świecie regułę i tym samym zasadę – to raz może być reguła obrabiania kamienia, ale innym razem reguła atomowa. Tylko że tu i tu to jest ten sam rytm i ta sama reguła. Bo jednostka zawsze jest jednostką, niezależnie jak wielką gabarytami. To zawsze jest kwant w zbiorze kwantów, to zawsze jest działanie na kwantach.

Kiedy spoglądam w niebo, czy w siebie, widzę to, co tu jest – i są to tylko i jedynie kwantowe jednostki. - Wyłącznie od dokładności, od ostrości mojego oglądania, od użytej rozdzielczości przyrządów i abstrakcji zależy, czy dostrzegam wszystko czy "Wszystko". Kiedy ograniczam spojrzenie do ciasnego kręgu bliskich oraz namacalnych wyobrażeń, mitów lub pojęć – widzę kamień; kiedy w spojrzenie, na zasadzie koniecznej, wprowadzam atomy i zmianę je tworzące – widzę "kamień". Każdorazowo widzę to samo, choć to nie to samo. - To od zdolności postrzegania drobiazgów zależy, czy rejestruję powiązania w świecie, czy widzę jedynie fakty chwilowe i cząstkowe. Ale sens poznania jest zawsze ten sam i wynik ten sam.

Wspomniany żart ewolucji właśnie na tym się zasadza, że badający w kolejnych krokach poznają coraz mniejsze elementy świata, gonią je i starają się zrozumieć – tylko że to złudzenie. W tej gonitwie do

379

Page 380: Kwantologia stosowana

dyspozycji są zawsze te same elementy, jedna reguła zmiany i wynik zawsze ten sam. - Świat jest tak prosty, że prostszy być nie może. I zawsze w pełni badającemu go laborantowi to oznajmia. Że tenże w tym dostrzega złożenie, że lekceważy przekaz o prostocie, że się w świecie dopatruje zafałszowania i prowadzenia na manowce? To nie o świecie wówczas myśli i dowodzi, ale o sobie. O swoich sposobach w poznawaniu i o swoich cechach – poznając świat, "laborant" poznaje tak naprawdę siebie. Przecież świat nic o nim nie wie, biegnie tak z nieskończoności w nieskończoność - i się zupełnie nie przejmuje, czy ktoś go poznaje. To od zdolności poznającego zależy, czy widzi ład i regułę, czy chaos i bezsens.

Na/w niebie wszystko jest zapisane - we mnie wszystko jest również zanotowane. Pozostaje tylko nauczyć się czytać te znaki na ziemi i niebie.

I może wreszcie się filozofom przyśni, że potrafią poprawnie takie znaki odcyfrować.

380

Page 381: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 9.2 – Pożyjemy sobie.

...czy wie pani, że będziemy żyli i tysiąc lat? Skąd wiem, wczoraj na spotkaniu takim byłam, z naukowcem. Córcia zaproszenie szkolne przyniosła, to sobie myślę, że pójdę. Moja łajza się gdzieś tam do koleżków wybrała, mecz czy jakoś tak podobno mieli pokazywać, więc poszłam. I nie żałuję, sąsiadko.

Ludzi trochę było, prawie same kobitki, rozumie się. Naukowiec też niczego sobie, taka czterdziestka, w garniturze, fryz zadbany. I w ogóle zadbany, aż miło na coś takiego popatrzyć. Wiadomo, kochana, że to nie co te nasze, ech, sama pani wie przecież. Temat też był na moją głowę, ciekawy, nie powiem. Nawet się zasłuchałam, bo czyż by sobie pani nie chciała tego tysiąca pożyć. No nie, pani droga, a kto mówi, że z tym samym, uchowaj. Ja, jakby tak było można, bym tego swojego zaraz się pozbyła, tylko że to niemożliwe. Mieszkanie na niego zapisane, dzieciaki pod nazwiskiem, wiadomo, same kłopoty by wynikły. Ale jakby tak człowiek wiedział, że przed nim jeszcze nie kilka, a kilkaset lat do uzysku w kalendarzu, to zastanawiać by się nie zastanawiał, prawda, pani? Szkołę mam, coś tam jeszcze pamiętam, więc bym się wypuściła. Może jakie coś naukowego by się mi w życiu trafiło, różnie to przecie bywa. I ciekawie by było, i tak filmowo... Nie powiem, zainteresował mnie. I ten wykład fajny w ogóle.

Nie, aż tak to się nie popędzi, kochana, nas to jednak nie chwyci, a szkoda. Naukowiec mówił, doktor czy profesor, tak jakoś mu było, że to nie dla nas. Że tutejsze roczniki to zrobią, ale dopiero za kilkadziesiąt lat, jak dobrze pójdzie, to tak się zacznie. Czyli, tak na oko, może wnuki doczekają. Córcia w podstawówce, więc niby już za późno na nią. Ale kto wie, nauka przecież różnie mówi. Raz, że jutro popada i to silnie, a za chwilę słońce pogodynka pokazuje na rysunku. Więc różnie to może być.

Bo to wyciągnięcie życia też tak ma się zrobić, czyli naukowo i w urządzeniu. Naukowiec mówił, że wsadzą takiego kogoś do maszyny i go... No, wie pani, siedziałam z boku, trochę cicho słyszałam, i nie wiem, czy tego kogoś będą przypiekać, a może rozciągać, ale w urządzenie na pewno wsadzą, teraz bez urządzenia nic nie działa. I jak już takiego napromieniują w tym urządzeniu, to on będzie taki sam, a jednak inny. No i zamiast stu lat, jak dziś, to sobie może i dwieście pożyje. Tak, pani sąsiadko, dwieście. Przecie od razu w tysiąc to się nie da człowieka pchnąć, wiadomo. Po kawałku będzie to się działo. Dojdzie setki, wetkną do maszyny, dwieście, też się go zapakuje, i tak co sto lat. I zawsze na chodzie.Naukowiec mówił, że taki napromieniowany niczym się na twarzy nie będzie różnił od człowieka, że to to samo będzie. Niech pani sobie pomyśli, człowiek rano się budzi, zagląda do lustra... A przecież wie, że w metryce dwieście, albo i trzysta nawet zapisane. A tu, w

381

Page 382: Kwantologia stosowana

lustereczku, widzi pani, twarzyczka jakby z dowodu osiemnastki, i gładziutka, i jędrniutka, i nic nie zwisa, i nic się nigdzie mało ciekawie nie marszczy... A do tego, kochana, wyobraź to sobie, że kiecki z najlepszych lat pasują, te wszystkie kiedyś upchane gdzie po kącie, bo żal wyrzucić, teraz są w samo raz... Jej, sąsiadko ty moja kochana, aż, aż, aż... Aż ciarki człowieka przechodzą, jak to sobie wszystko pomyśli.No, nie powiem, takie naświetlenie to mi się podoba. Bardzo mi się podoba. A nawet ono mi się jeszcze bardziej podoba. Aż by się żyć chciało, sama pani powiedz, nawet jakby i ciężko było. Bo przecież jak ciało sprawne, to i życia się chce, perspektywy sobie można na kolejny dzień i rok robić, bo czasu starczy, spieszyć się nie trza i głowę łamać. Tak to sobie można pożyć, prawda?

Tak, naukowy mówił, że o to właśnie chodzi, żeby tak rano nic nie strzykało po ciele. Bo inaczej, to jasne, po cholerę by się męczyć i kłopotać, żadna przyjemność. A tu mam swoje latka, ale pudrować nie trzeba, włoski proste, tu i tam sterczy, przyjemność tak sobie to smakować, doznawać, cieszyć się, spotykać...Nie, oczywiście, że to nie będzie na zawsze, natura swoje prawo i zasady ma, wiadomo, pani kochana. O to idzie, tak to mówił, żeby w latach się to działo, a nie szast prast i koniec. W takim życiu to i młodość będzie odpowiednio, i wiek średni, i starość. Wszystko w kolejności i odpowiednio. Tylko zamiast sto, to tysiąc lat się w świecie będziemy obracać. A jak komu się znudzi, bo wiadomo, że to i owo się nudzi, to sobie zawsze można powiedzieć, że już dalej w tym się nie czuję, i cześć. Wnuki odchowane, albo i dalekie takie praprawnuki. To sobie dalsze można odpuścić, wola każdego, wiadomo inaczej każdy czuje. Choć dużo wnuków bym nie chciała, to kłopot, prezenty, imieniny, ale kilka może być. Sama pani widzi, że warto.

Ale, pani kochana, pani wie, że to nie takie proste, bo jakby było proste, to już przecież by było. A nie ma, wiadomo. Naukowy mówił, że to napromieniowanie musi delikatne być, to znaczy ostrożne. Ono tak całościowo musi człowieka ogarnąć w tej maszynie, głęboko się w nim zadomowić, żeby nic nie pominąć, no i dopiero wówczas efekt może się pojawić. Sama pani wie, że to trudne. No bo jakby coś się w tym napromieniowywaniu źle potoczyło, uchowaj, skutek, wiadomo, kiepski byłby. Na ten przykład coś wyrośnie nie tam, gdzie trzeba i się człowiek tylko oszpeci. Jakaś narośl na głowie się pojawi i będzie sterczeć, tfuj.

Naukowy mówił, że takie fale muszą od podstaw iść, po całości, aż z tła. O co z tym "tłem" mu chodziło, to nie powiem, nie wszystko zrozumiałam, takimi, wie pani, terminami naukowymi rzucał, a ja z boku siedziałam, to nie wszystko do mnie celnie docierało. Ale to jakoś tak ma być, że z samej głębiny ma iść, taka fala za falą ma się człowieka czepić i wprawić w ruch. Tak naukowy mówił, szczerze powtarzam.To ma być taka fala, wie pani, środkowo znośna, ani z góry, ani z dołu. Czyli nie może przysmażyć, ale nie może być zbyt słaba, żeby w te zakamarki mogła dokładnie wniknąć. W środku ma być, środkowa z zakresu możliwości, naukowy gadał. W mikro czymś, albo i gdzieś,

382

Page 383: Kwantologia stosowana

tak jakoś mówił.

Co więcej, to nie jedna fala ma być, ale kilka, żeby akcja była w całości i wielokrotnie. Taki przykład dał, że dom i kolejne się w nim pokolenia ganiają. A na zewnątrz, jak to obserwować, wszystko się kupy należycie trzyma. Dlatego, że jedna fala to stabilna taka w sobie, czyli rodzice właśnie. Druga to dzieciaki, najmłodsze się pokolenie pojawiło, a trzecia, wiadomo, to dziadkowie gdzieś się w kąciku sadowią. Ale razem, zauważ pani, razem to wszystko się kupy trzyma, razem dla świata całość stanowi. No i teraz taki naukowy w tym problem, żeby te fale puścić w człowieku, ustabilizować sobie wzajemnie, no żeby to tak te tysiąc latek biegło. Wiadomo, proste to nie jest, bo by już dawno było.Tak po prawdzie, naukowiec to wspominał, że natura z tym sobie już dawno rade dała, że to jest od zawsze. Tylko, widzi pani, to się w nie jednym osobniku dzieje, ale kolejnymi pokoleniami. Przecież to to samo, taka fala za falą idzie przez świat, jeden się rodzi, zaś inny umiera...

Nie, pani, natura mądra, ale nie aż tak. Ona, wiadomo, co może, to wymyśli i przeprowadzi, ale tego akuratnie nie może. Sama siebie w te procedurę nie wetknie, nie ma jak jej fala poruszyć. Pokolenia, i owszem, wyprodukuje, ale zawsze kolejno i odrębnie. A tu kłopot w tym, żeby taka fala w tym samym osobniku się narodziła, kolejno w ciele wszystkie etapy przeszła, no i gdzieś na horyzoncie sobie zanikła. A taki naukowiec jeden z drugim w tym czasie kolejną już falę puszczają, takie "poczęcie w sobie" cieleśnie od najmniejszej komórki, a nawet jej elementu elementarnego uruchamiają. I tak to się toczy, toczy, aż miło spoglądać.

Tak mówił, prawdę mówię, dom za przykład dał. Albo i globus, bo i takie pokazywał. Że jak po jednej stronie się pracuje, po drugiej śpi, a pomiędzy odpoczywa. Wszystko po osiem godzin, sprawiedliwie i równo. No i te fale, co to się je w ciele uruchomi, tak właśnie się mają zachowywać. Czyli jedna pracuje, jedna odpoczywa, jedna w senność zapada, i tak to idzie na okrągło. Człowiek jako całość w świecie działa, normalnie wszystko biegnie, a tam komórkami się to dzieje na zmianę, sprawiedliwie i równomiernie. Nie ma obciążenia i męki dla jednego, ale jest podział pracy. I ciało się lokalnie i ogólnie nie przemęcza. I dobrze, i mi się to podoba. Sama pani to wie, że jak się chłopa nie zagoni, żeby śmieci wyniósł, to wynieść nie wyniesie, sam taki z własnej woli nie pomoże. A tu wymówek nie ma, chcesz żyć, to pracuj i innym pomagaj.Podział pracy i planowość się liczy, fale żywota z jednej strony w drugą się przetaczają, a człowiek sobie smakuje kęs kiełbasy lub i szynki na śniadanie, czy tam obiad. Życie to jednak fajna sprawa i warta naukowego trudu.

No jak te fale tak się w jedność ułożą, każda na swoim odcinku, to sami pani rozumie, żyć nie umierać. Nawet i tysiąc latek można tak przepędzić. Pewnie, że bym chciała, mówiłam. Więcej to nie, bo to już w puszkę by trzeba się zapakować. Tak, pani, w puszkę. Naukowy tak mówił. Że jak dalej by ktoś miał smaka na życie, to biologią

383

Page 384: Kwantologia stosowana

się nie da, trzeba w metal lub podobne się zapakować. I to już na wiele wystarczy, w nieopisaną dal można się tak życia trzymać. Ale ja chyba bym chcieć nie chciała, znudzi się. Tysiąc i owszem, tego by sobie i tamtego człowiek popoznawał, pokolegował się, nagadał z ludźmi na wszelkie tematy, ale tak po zawsze i do kiedyś? Nie, to nie dla mnie, tak myślę. Ale zapewne jak by na człowieka przyszła już pora, nawet po tych tysięcznych latach i zimach, to byłoby żal się z tym żegnać... Tak to sobie myślę.

Tylko że to nie nasze zmartwienie, przecież naukowy gadał, że nie dla nas. Ale pomarzyć można, zastanowić się można, pogadanki tej i podobnej sobie człowiek chętnie posłucha. Bo jakby się tylko na te seriale w telewizji patrzył, to można kręćka dostać. Niby w każdym się coś dzieje, a nic się nie dziej. Ta z tym lub tamtym, a jedno i to samo w ogólności. Dlatego, pani rozumie, jak następne takie spotkanie naukowe będzie, to pójdę, a co, trzeba się podszkolić i coś nowego o świecie dowiedzieć. Nauka teraz pędzi i pędzi, aż to dziwne się wydaje. No i pogadanki tacy naukowi prowadzą, że można się napatrzyć i nasłuchać, sama przyjemność. Tak, jak będzie coś w ten deseń, to powiadomię, razem pójdziemy i się podszkolimy.

Życia niewiele zostało, to trzeba się w smakowaniu spieszyć.

384

Page 385: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 9.3 – Z bagna za włosy.

Dawno, dawno temu, za lasami, za górami... A w cholerę z takim początkiem. Co to nie można powiedzieć, tak po ludzku, że dwa miliony lat zapierdziela po globusie człowiekowaty i wtyka swój w nos w każdy zakamarek i dziurę? Można. A nawet, tak po prawdzie, jakby głębiej w szczątkach pogrzebać, to się i okaże, że tych milionów już osiem się zadziało, od kiedy jako tako kumaty osobnik swój proceder uskutecznia.I są tego skutki, co by to nie owijać w salonowe konwersacje - ich taka i owaka mać.

Człowiekowaty, wiadomo, to kawał cielska. I jeszcze większa siła z chamstwem zmieszana. Jak taki weźmie w ręczuchnę kamień albo kość, jak walnie w pobratymca albo w coś innego, to skutki są, bez dwu i więcej zdań. Na ten przykład głowiznę owego ziomka w życiu rozbije i zawartość skonsumuje, bo ciągle głodny – albo tamtego samiczki w swoją jaskinię zaciągnie, bo ciągle głodny doznań. Wiadomo, jak to się tak przechadza, he-he, przechadza, przecież to ledwo łazi, tak po czworakach łazi – więc kiedy to tak zapieprza po zakrzywionej w horyzont płaszczyźnie planetarnej, to się na to i tamto natknie. I bierze w łapsko, smakuje na wszystkie sposoby. I, wiecie, tak to w tym smakowaniu się robi, że tenże łachmyciarz ewolucyjny, takie w sobie nie wiedzieć co, takie nieopierzone i zupełnie do istnienia niedostosowane - coś w takim czymś się kluje. Wiecie, kamyk tak o kamyk osobnik postuka, albo o czaszkę innego postuka, albo się też w coś innego samodzielnie wpieprzy - no i, wiecie, w tej łepetynie coś takiego się dzieje, że się dzieje.

A dzieje się początkowo na małą skalę, taką okoliczną. Niby toto w swoim popierdzielaniu nigdzie się nie zatrzymuje, wlezie tu, ale i tam się dostanie, kontynenty wszystkie zagospodaruje, choć nawet o tym, że takie kontynentalne zjawisko istnieje, o tym zielonego czy innego pojęcia nie ma. Nawet długo jeszcze nie uświadomi sobie, że całościowo to w planetę się zamyka, a takie łyse dziwactwo skałę w każdym kierunku zadepcze i ponazywa w lokalnym swoim narzeczu. - W celu wiadomym, nie ma co kryć. Przecież zawsze i wszędzie to idzie ku konsumpcji, zjadania wszystkiego, co zjedzone być może. Bowiem i niestrawne taki to skonsumuje, na ogniu podpiecze, ze skóry czy pierza obedrze, no i skonsumuje. A jak coś głęboko pod ziemią, czy u kogoś innego w posiadaniu, to najedzie, to wykopie, to ziemię z posad ruszy, żeby się dostać – a co. Takie z czerepu głowiastego biorące się pomysły mu to podpowiadają - że trzeba się dalej pchać i rozpychać, ponieważ tam znajduje się coś zdatnego, że tam jedzonko czeka na wybiegu, że góra żółtego i cennego metalu się zebrała i można ją przyrodzie podebrać ku swej chwale - że jakaś panienka zamorska wabi swoim ciałem i podobnie, że tylko ruszać na zwiedzanie i uciechy. On tak zawsze miał i dziś ma, żeby go ciasna jasna.

385

Page 386: Kwantologia stosowana

Taka dwunożna gadzina się w jaskini swojej nudzi, abstrakcjami na różne sposoby zabawia, a z tego takie i podobne dziejowe wynikają zależności. I skutki również są dziejowo istotne. Przede wszystkim dla innych one są istotne.

Wiadomo, okoliczność środowiskowa wokół prehistoryczna, bagnista i moralności wyzbyta na wiele jeszcze lat i tysiącleci, dlatego taka człowiekowata poczwara niczego głębszego w sobie nie wyhoduje. To zawsze jakaś tam abstrakcja się zadzieje, coś z takiego postukania się pojawi, ale żaden genialny przebłysk nie zaiskrzy. Wiadomo, na przejście kolejnych pagórków pozwala, ale dalsze po kolejnej akcji uświadamiającej dopiero może się zadziać.I to tak trwa. Milion lat trwa, a nawet kilka milionów. W miliony również się układają czaszki wypatroszonych bytów, wzrasta sterta kości – a koleje pojęcia się budują i budują. Rzeki czerwienią do oceanów spływają – a abstrakcje się budują, budują, budują. Epoki mijają, piramidy z kamienia oraz umiejętności wzrastają do nieba – a symbole zmienności świata się budują-budują-budują... Zrozumiałe i jasne, na myślowym i czasowym pustkowiu nie tak łatwo abstrakcję z inną podobną zetknąć i nowość uzyskać. Oj, niełatwo.

A przecież, to też jasne i oczywiste, taka nowa abstrakcyjna sobie wartość, taka jakaś myśl nawet o byle czym, to szczebelek, element drabiny dziejowej, którą człeczyna sam sobie buduje, zresztą o tym nawet nie wiedząc. Siedzi w bagnie po uszy, a czasami w brei aż po czubek głowy się nurza, więc świadomości wyciągania się z bajorka rzeczywistości nie ma, codzienność go na wszelkie sposoby zajmuje - w końcu żyć trzeba, wiadomo.

Dajmy na to, że pojawi się na tym padole konkret w postaci człeka, taki baron M., czy inna szlachciura gołodupna i bezgroszowa. I ten niewątpliwy fakt bytowy, co to hurtem sobie abstrakcje pojęciowe w dowolnym temacie produkuje, że takie zaistnienie coś o świecie tym bliskim i odległym wymyśli. Niby nic, niby każdy tak ma - a jednak w tym znaczenie się zawiera, takie zasadnicze.Bo to, widzicie, myślowy kamyczek do kamyczka, a zbierze się cała pryzma piachu, na który można się wdrapać - i nóżki z błota świata wstępnie oczyścić. Podkreślać tego nie trzeba, taka kupka zawsze w sobie niestabilna i chwiejna - tu ją się podsypuje jednym faktem i ustaleniem o świecie, a ona z drugiej strony wsiąka w wilgotne czy zakrwawione tło. I zanika. Żeby się na szczycie utrzymać, to mocno się trzeba łokciami, zębami oraz wszelkimi sposobami napracować. - Im się w tym podsypywaniu lepiej człek sprawuje, im wydajniejszy w gromadzeniu zapasów, tym stabilniej się mości na wierzchołku, tym dalej zerka z góry, tym pewniej się czuje. Sam, można powiedzieć, za włosy z bagna się wyciąga, sam sobie w pustce świata podstawę w istnieniu buduje. Abstrakcja do abstrakcji, a efektem jest twarda opoka pod nogami. Tak to się toczy.

Słowem, myśli się, myśli, a efektem jest wyodrębnianie się z tła i większa swoboda w ruchach. Zbierze się doznanie o tym albo owym, a skutek jest taki, że człowiek w lustrze się zobaczy, że stwierdzi, że on to on. I że świat istnieje.

386

Page 387: Kwantologia stosowana

A jak już stwierdzi, że jest i że myśli, to wiadomo, zaraz mianuje się panem wszystkiego, że on to korona stworzenia mu przyjdzie do głowy - i ziemię zaczyna sobie poddaną czynić. Bo podobno coś-ktoś z góry takie zadanie mu losowe przykazało. I w ogóle, i całościowo się po okolicy panoszy. Tu coś rozbije, bo mu przeszkadza, tam się wdrapie i zeżre, bo ciągle głodny – a gdzieś indziej całe miasto z dymem czy naród wybije do nogi, bo przecież w niebie i tak swoich rozpoznają. Więc on z czystym sumieniem dalsze zwiedza i swoje tam rządy zaprowadza.

A jak mu ziemskiego padołu zabraknie w tym dobra czynieniu, jak w tym swoim zapale już mocno się rozpędzi, to wyłazi poza kołyskę i w dalszych rejonach planaternie zasobnych ten swój proceder czyni i dobrą nowinę wszelkiemu głosi. I zawsze wie, onże człowiekowaty wie, że niesie posłanie - że zbawia, że pomaga, że czego się tylko dotknie, to moralnością jego krwawą mocno ocieka, a przez to może w niebyt takie nawracane spokojnie kierować ku radości wiekuistej najwyższego i swojemu zyskowi. I ucieszność z tego czynienia ma, i się na wszelkie sposoby raduje w swoim postępowaniu. Bo on taki dobry, taki humanitarny, taki ku wszelkiemu zwrócony. Słowem, miara wszechrzeczy chodząca, wielkość urojona i rzeczywista.

Co więcej, co trzeba podkreślić - w każdej takiej chwili dziejowej okrakiem się na tym szczycie światowym byt sadowi, zawsze obecne w realności pokolenie wierzchołek okupuje, zawsze to punkt najwyżej położony. I zawsze tym samym o świecie wie wszystko, co wiedzieć o otoczeniu można. - Prawda, przychodzi następny rzut osobniczy, się umieści na szczycie kolejnym i swoje nowości abstrakcyjne zbuduje. Ale to też tylko tak na chwilę – zawsze tak na chwilę. Niby już ze świata widać wszystko, a później się okazuje, że dalsze i dalsze w zbiorze można dodać – podsypie się wiedzy, szczyt się podniesie, i dalej przez to widać. Aż po horyzont. I nawet dalej.Szczyt szczytowi nierówny, wiadomo - jeden zerkanie do sąsiedniej wsi umożliwia, a za horyzontem to już chimery i straszydła rządzą. Ale inny, czasowo późniejszy, to i drugą stronę księżyca pozwala w szczegółach zobaczyć. Tylko że logicznie to zawsze szczyt, jakby o tym nie mówić, to zawsze tylko i aż szczyt.

A skoro to szczyt, to – widzicie – konsekwencje tego są, takie też ciekawe. Bo to okazuje się, zobaczcie, że każde życiowe istnienie człowiekowatego, jakie by ono nie było, jakby nie postępowało i co na temat świata nie wiedziało – to zawsze było warstwą aktualną i ostateczną. Że owe późniejsze pokolenia swoje dodawały do tej góry i dosypywały do fundamentów, to prawda, jednak logicznie to zawsze było wszystko - na daną chwilę wszystko.I jeszcze więcej, to oznacza, zauważcie, że nie było do tej pory w dziejach pokolenia, które by nie znało prawdy o świecie, które by błądziło w analizach tegoż świata. Nie ma znaczenia, w jaki sposób w łepetynie to sobie przedstawiało, to zawsze była prawda, działać pozwalała i żyć. Czy to ma znaczenie, że szkarada człowiecza glob na skorupach żółwi sadowiła, czy to ma znaczenie, że gdzieś tam w górze sobie dziwność polatywała? Żadnego znaczenia to nie ma, jak

387

Page 388: Kwantologia stosowana

się sprawdza, jak wspomaga – jest poprawne. A że dalsze pokolenia z trudem dojdą, że to jednak nieco inaczej, że nie żółwie, a taka regularność naukowa – ech, a w cholerę to, dla tamtych bytów to po całości temat zbędny, pojęciowo obcy, a w ogóle wymysł szatański w celu zmylenia, w celu zasiania wątpliwości.

Tak dziejowo biorąc, uświadomcie to sobie, wszelkie istnienie się jakimś rozumnym konceptem objawiające, to każdorazowo prawdę znało w pełni. Spoglądamy w niebo i widzę gwiazdy, a więc prawda jest mi znana. Bowiem świat tak ma, że tu widać, słychać i, żeby to, czuć wszystko – tu nic skrytego. I każde pokolenie tę prawdę poznało – w tej sztafecie nie było i nie ma nikogo, kto mógłby się pysznić, że on jedynie przeniknął i wiedzę posiadł. Nic z tego, zauważcie, w tym maratonie reguły zawsze były jednakowe oraz meta w tym samym miejscu. Że są różnice, że chodzi o liczne szczegóły, że aktualnie spoglądanie przebiega z ogromnej góry wiedzy? Prawda, tylko czy to ma znaczenie? Nie ma. Dawno, dawno temu... A w cholerę z takim początkiem. Że innego być nie mogło? Widzicie, prawda. Problem na dziś jest jednak taki, że człowiekowaty daleko dalej nie doczłapał. Niby to poznał, niby tam się dostał, niby rozumem przenika jasność i ciemność – ale, wiecie sami, daleko od jaskini się nie oddalił. Skóry na siebie narzucił, filozofię pospołu z fizyką każdego dnia zaprzęga do pracy, obserwuje czasoprzestrzenną zmianę i wyciąga z tego wnioski – tylko, ech, owe wnioski jakieś takie pierwotne są, takie mało w sobie górnolotne, ogniem i prochem śmierdzą. A nawet niekiedy straszą. Niby inaczej się nie da, niby inaczej to się nie zadzieje. - Niby nie...

A może jednak warto spróbować? ...

388

Page 389: Kwantologia stosowana

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 9.4 – Filozofia-i-Fizyka.

Kto ma rację? Czy fizyka poprawnie oraz w pełni opisuje rzeczywistość – czy może to filozofia jest królową nauk? Cóż, odpowiedź na tak sformułowane pytanie jest jednoznaczna i prosta - ale i pozornie paradoksalna: obie strony mają rację. W świetle zebranych danych o otoczeniu, czyli na bazie logicznie i fizycznie prowadzonej analizy świata, wypada stwierdzić, że wespół i jednocześnie oba ujęcia opisują świat – że obie strony wspólnie i łączenie oddają proces kształtujący "to wszystko". I więcej: żadna ze stron nie może obyć się bez drugiej. - Musi tak być, ponieważ każdy inny opis prowadzi do sprzeczności.

Fakt, przyznaję, stwierdzenie niezbyt odkrywcze, przecież nie ma i nie może być poznania jednostronnego. Bez oglądu "drugiej strony", bez dopełnienia tutejszej obserwacji o stan "ciemny" i zakryty (co może wnieść inny obserwator lub zmiana położenia obserwatora), bez tego każdy wniosek o otoczeniu z zasady jest niepełny, stronny - a przez to ułomny. Co jest dopełnieniem fizycznego eksperymentu? Filozoficzny namysł nad wynikiem, logiczna konstrukcja, która powstaje na bazie danych i faktycznie zebranych wyników, jednak która zarazem wykracza poza ten zbiór faktów i prowadzi do uogólnienia. Nie ma innej drogi. Drugi banał tego akapitu będzie taki, że postrzeganie filozoficzne w dzisiejszych czasach nie jest w cenie, a nawet jest negowane. Że to błąd, który warto i trzeba naprawić, to oczywistość.

Mniejsza z tym, zasadnicze ustalenie jest takie, że dopiero razem i w połączeniu filozof z fizykiem mogą (liczba mnoga konieczna) to wszystko wokół poznać i zdefiniować. Dlaczego? Ponieważ filozof w budowaniu reguł posiłkuje się płynącymi z fizyki i wszelkich nauk danymi - ale jednocześnie fizyk może analizy prowadzić dlatego, że wspiera je logiczny namysł. Czyli filozoficzna refleksja. Dlatego przypadek "filozofa" w takim zestawieniu to ktoś, kto wyodrębnia z jednorodnego tła konkretną zmianę i spogląda na nią "z zewnątrz" - i ustala jej regułę. Filozof postrzega fakt w jego całościowym, a więc skończonym przebiegu – rejestruje (metodami logicznymi) start zmiany, maksimum zajmowania środowiska, ale i jej finał. Skutkuje to tym, że może wytworzyć, a następnie (również logicznie; "stając obok") narzucić na postrzeganą zmianę jej rytm. Proces oczywiście o żadnej regule swojego zachodzenia nie wie, po prostu się toczy,jednak rezultat takiego działania jest naddatkiem i zyskiem, który umożliwia wykonanie kolejnego kroku. I o to toczy się ta cała gra ze światem. "Fizyk" natomiast, odwrotnie do filozofa, to osobnik pozyskujący i analizujący owe fakty "od wewnątrz", czyli z jedynie i wyłącznie dostępnego w pomiarze-doznaniu obszaru - tu: materialnej struktury w trakcie zmiany. Eksperyment wnosi stan, który fizyk przekształca

389

Page 390: Kwantologia stosowana

na prawa fizyczne. Na prawa, które – z założenia – odwołują się do zakresu wewnętrznego i nigdy nie mogą bezpośrednio przenosić się na obszar "poza". Fizyk ustala konkret i nadbudowuje na nim kolejny – filozof ustala dla takiego ciągu faktów regułę, tworzy uogólnienie. I nie ma już znaczenia, jaką aktualnie funkcję sprawuje ktoś, kto definiuje się jako fizyk czy filozof - lub jest tak definiowany - teoretyzujący fizyk jest filozofem. I odwrotnie: filozof badający konkret jest fizykiem. A w najszerszym ujęciu Fizykiem.

Jeszcze kilka ogólnych stwierdzeń, a co, przyda się.Bez procesu, bez fizycznej zmiany nie ma poznającego i poznawanej treści - ale zarazem bez rytmu i logiki zachodzącej zmiany nie ma samego procesu; jedno wynika z drugiego - to jedność. Proces jest zmatematyzowany, więc przez to poznawalny, ale matematyka istnieje dlatego, że jest zmiana; to poznający wyznacza reguły, które mają postać konkretnego "znaku" (słowa, liczby, dowolnej abstrakcji) i które kodują w sobie jemu znaną treść. Reszta jest interpretacją takiego znaku. Dlatego, kiedy osobnik ponazywa bliskie oraz dalsze, kiedy ustali i posegreguje statyczne w jego mniemaniu fakty i ruchome, wówczas zaczyna wnioskowanie o rozciągającym się poza "jaskinią" świecie - co ciekawe, niekiedy z sukcesem. W końcu prowadzi swoje obserwacje jakiś czas.

Zresztą, tak po prawdzie i mówiąc już zupełnie szczerze, konkretne pojęcia i symbole, którymi opisuję "to wszystko", np. przestrzeń i czas, to nie ma znaczenia. Tu rozchodzi się o mnie, o obserwatora tego wszystkiego. Przecież jest mało istotne, jak "obiektywnie" przebiega zmiana, co i jak się dzieje, liczy się tylko to, jak tę zmianę odbieram oraz nazywam i porządkuję. Obiektywność to jeszcze jedna etykietka, nic ponad przydatną abstrakcję, za którą i tak kryje się to, czego nie poznam w żadnym eksperymencie – bowiem tego nie ma. To, co uznaję za rzeczywistość, to jest rzeczywistością – to ja wyznaczam fakt i ja zaliczam do niego składowe, lub je odrzucam; to moja decyzja z jednorodnego, nieskończonego i skwantowanego ciągłego przebiegu w wieczności coś wyróżnia. Widzę "atom", ale to ja widzę, realnie i właśnie "obiektywnie" niczego takiego nie ma. Jest zmiana, jest w tle pewien stan skupienia i zagęszczenia elementów na chwilę, ale że to atom, o tym decyduję ja i dla siebie. Zmiana się toczy, ale w jakim rytmie i w jakich jednostkach – to decyduję ja. I możliwości dzielenia tego tła na zakresy.

"Realnie" żadnych granic nie ma, są przejścia, obszary rozmyte, w pogłębionej i maksymalnej analizie wszystko łączy się ze wszystkim – a ja stwierdzam, że to chwilowość. Mogę zatrzymać się w analizie na konkrecie, zbadać jego strukturę i powiązania z otoczeniem, coś zaliczyć do tego zbioru, coś odrzucić, ale na koniec i tak muszę w całości zakotwiczyć, bowiem jeżeli tego nie uczynię, nie zrozumiem powodu zaistnienia takiego faktu. Albo siebie.Dlaczego? To proste: jeżeli nazwę źle, jeżeli nieodpowiednio, więc błędnie podzielę na fakt i resztę, to pobłądzę - to zagubię się w

390

Page 391: Kwantologia stosowana

bezkresie. Ale jeżeli trafnie odczytam fakty i ich rozłożenie, to zrobię krok dalej. Tylko tyle i aż tyle. I właśnie o ten "krok" tu chodzi. Proces biegnie, i dobrze, ponieważ mogę go "smakować", ale to, jak biegnie, to jest zapisane we mnie i dla mnie - i tylko dla mnie. W innej obserwacji prezentuje się to odmiennie, każdy obserwator po swojemu i według posiadanych możliwości postrzega otoczenie. I na takiej podstawie wyciąga wnioski.Tylko że, tak prawdą prawdziwą, jest jeszcze gorzej: postrzegana w dowolny sposób przeze mnie fizyczność, to jedynie dostępny zakres - i niczego więcej i nigdzie nie ma. Jest energetyczna zmiana, coś przemieszcza się poprzez nicość i lokalnie się w konkretny byt się zaplącze – ale co przebiega, jak przebiega, gdzie i dlaczego, tej informacji w zmianie nie ma. I być nie może. Jest wyłącznie zmiana w toku zachodzenia. - Natomiast "instrukcję obsługi" do niej muszę napisać sam; suplement do rzeczywistości to moje zadanie. Zgoda, każdy działanie przebiega w ramach świata, jestem więźniem fizyki. Jednak to nie oznacza, że logicznie nie wystawię ręki poza wszech-świat, mogę to zrobić jako filozof. - Co więcej, robię to w każdym uogólnieniu, w każdym ustaleniu "wychylam" się poza "teraz" i spoglądam z zewnątrz na proces i siebie. Fizycznie zawsze jestem "w środku", jednak logicznie, na bazie poznanego, mogę się "poza" tutejsze wychylić. W fizycznym postrzeganiu są granice przyrządu, są również obszary na zawsze nieoznaczone oraz niedotykalne. Tylko to nie oznacza, że one są takie dla filozofa. I warto to wykorzystać.

Obserwator.Podkreślenia w tym kontekście wymaga rola obserwatora - świadomego obserwatora. Fizycznie i od wieków eksmisja z wyróżnionej pozycji i szczególnej – z wszelkich uprzywilejowanych lokalizacji w świecie, to odbywało się regularnie i skutecznie. Aż po przydział gdzieś na peryferiach i ubocznie. I działo się to zasadnie, w oparciu o wynik poznawania otoczenia. I jest jasność w temacie.Tylko że - w ujęciu logicznym, więc analizie zewnętrznej - wygląda to inaczej: obserwator świadomy sam siebie i otaczającego świata, to punkt wyróżniony. To jedyny taki punkt na prostej nieskończonej i z niego można te ustalenia prowadzić.I nie jest to sprzeczność. Dlaczego? Ponieważ obie strony w takim opisywaniu mają rację. Fizycznie umiejscowienie bytu obserwującego maksymalnie z boku – to jest fakt. Logicznie umiejscowienie bytu w w środku i maksymalnie w środku – to jest fakt. Coś jednocześnie w maksymalnym środku może być w maksymalnym oddaleniu od tego środka – to nie sprzeczność. Tak najkrócej wygląda definicja położenia w "tym wszystkim" kogoś takiego. Analogia: biegun sfery.

Jeszcze jedno w powiązaniu z obserwatorem."Kiedy nie patrzę, słońce nie świeci" - bez mojego spojrzenia nie ma świata. Rozprawianie o bytach matematycznych i niematerialnych w oderwaniu

391

Page 392: Kwantologia stosowana

od wygłaszającego takie słowa jest nielogiczne. Przecież nigdy nie ma i być nie może faktów, kiedy nie ma obserwatora, który te fakty jakoś odnotowuje. Co z tego, że proces fizyczny toczył się i tworzył to, co określam jako "wszechświat", kiedy nie było nikogo, kto by to stwierdził. Z chwilą mojego spojrzenia taki byt zaczyna istnieć i w każdej mojej obserwacji on się tworzy - i w zależności od moich możliwości. To ja go powołuję do istnienia, choć w nim się zawieram; to ja nadaję mu własności i wynoszę do realnego bytu, choć jestem skutkiem tej opisywanej zmiany. To ja jestem stwórcą. To byt obserwujący decyduje, co zalicza do postrzeganego obiektu, a co znajduje się poza granicami, a także czym są granice i gdzie w konkretnym przypadku się znajdują. Przy czym akt obserwacji to: obserwator, nośnik, na/w którym zostaje przeniesiona informacja i obiekt postrzegany. Plus złożenie stanów, nigdy fakt jednostkowy. Brak któregokolwiek z wymienionych elementów poznanie wyklucza. I to we mnie i dla mnie buduje rzeczywistość; to, jak wygląda świat, jest we mnie.

Jaki płynie z tego wniosek? Że względność postrzeżeń nie odnosi się wyłącznie do subatomowych zakresów czy dużych prędkości, ale że dotyczy każdego działania i każdej obserwacji. - Przecież fizycznie nie ma wyróżnionego punktu widzenia, ten zależy od miejsca siedzenia.

Przy okazji - warto odnieść się do tu i ówdzie szerzonego poglądu, że "istnieją" byty niematerialne, że gdzieś tam bytują konstrukty matematyczne, które matematyk w pocie czoła odkrywa albo tworzy w przypływie, tego tam, natchnienia.Cóż, gusta są różne, podobno się z nimi nie dyskutuje - ale można to i owo "w temacie" powiedzieć. Po pierwsze i najważniejsze, żeby stwierdzić, że "istnieją" jakieś "niematerialne byty matematyczne", np. w głowie matematyka albo i filozofa, co też się niestety zdarza, musi (za)istnieć owa głowa i otaczający świat. Przecież kiedy nie ma obserwatora, nie ma także obiektu postrzeganego - po prostu nie ma kto i jak stwierdzić, że obiekt-byt-coś istnieje. "Byt matematyczny" bez matematyka jest w sobie logiczną sprzecznością, bo nie ma matematyki poza światem, w którym matematykę można tworzyć i stosować.

Sprawa jest zasadnicza, idzie o granicę postrzegania, rozróżniania w otoczeniu elementów. Można zasadnie mówić na bazie zgromadzonych danych, że są różne w otoczeniu stany skupienia materii i energii - po prostu "czegoś"; można twierdzić, że istnieje granica-bariera fizycznego poznania, poza którą nigdy eksperyment się nie wychyli, itd. Ale nie można - nie można głosić, że istnieją "niematerialne byty". Czyli fakty i struktury, które występują bez nośnika kodującego w/na sobie treść postrzeganą - albo tylko postulowaną. Jeżeli ktoś uznaje, że takie coś istnieje, to jednocześnie stwierdza, że NIC, logicznie pustka absolutna, że taki stan coś koduje w/na sobie. Owszem i prawda, "NIC" to konieczne dopełnienie do "COŚ" - jednak

392

Page 393: Kwantologia stosowana

twierdzić, że nicość jest czymś lub coś oznacza, że przenosi albo warunkuje istnienie, że mędrkuje i że w swojej niematerialności to zarazem mocno zapełniony obszar – cóż, to, mówiąc delikatnie i nie naśmiewając się zbytnio z tak głoszących – to nieporozumienie. To abstrakcja oderwana od realiów. Proste?

Tylko że, po kolejne, ma to swoje uwarunkowania. Przede wszystkim fizyczne, bo filozoficzne, są mniejsze. Chodzi o nośnik i obserwację. Zagadnieniem centralnym w definiowaniu otoczenia z pozycji kogoś w procesie zawartego i od środka, z pozycji wewnętrznej – problemem jest tu to, co można zaobserwować, jak daleko sięgnąć badaniem. Bo to nie jest zakres dowolny i nieskończony, to pochodna z jednej i ważnej strony, zdolności rozróżniania w otoczeniu rytmów zmiany, a z drugiej właściwości świata. Można obserwować tylko to, co można – i nie jest to stwierdzenie, wbrew pozorom, logicznie zbędne.Mówiąc inaczej, nie zobaczę wszystkiego, ponieważ nie ma obserwacji "jednoelementowej", jedynki zmiany nigdy-i-nigdzie nie stwierdzę - taki fakt mogę tylko wydedukować.

Jeszcze inaczej, ponieważ sprawa należy do fundamentalnych. Mogę w zapale konstruktorskim powoływać do istnienia kolejne machiny, coś na granicy rozdzielczości fizyki starć się z otoczenia wydobyć, a przecież nie sięgnę "dna" rzeczywistości, to niemożliwe. Badanie w zakresie fizycznym prowadzone, od wewnątrz, zawsze jest okrojone o stan brzegu – bo elementy brzegu tworzą poznanie. I same nie mogą być poznawalne. Mogę korzystać z fotonów w pomiarze, ale samego w badaniu fotonowego elementu nie podzielę na składowe, ponieważ ten zakres zmiany tworzy samo poznanie. I mnie, co zrozumiałe. Brzeg w ewolucji z zasady nie jest obecny – kiedy jestem, nie ma śmierci, kiedy jest śmierć, mnie nie ma.Poznanie jest zawsze powyżej pewnego progu - nigdy nie jest i nie może być elementarne.

Warto zdać sobie z tego sprawę, to nie świat jest dziwny, jakoś w sobie losowy czy nieoznaczony, jak to wydaje się fizykom, wszelkim osobnikom penetrującym fundamenty. To samo działanie jest nieostre i nigdy pełne czy skończone, przecież chodzi o zmianę w toku. Tak rozumiana zmiana jest rytmiczna, skwantowana, posiada regułę – to nie przypadek immanentnie wpisany w świat, ale immanentnie "ślepy" obserwator tak postrzega – to nie rzeczywistość jest nieostra, ale krótkowzroczność postrzegającego nie może wyłuskać z otoczenia ani szczegółów, ani ich zależności. Fizyka dostarcza danych, ale jak te dane są powiązane i co zarazem oznaczą – to ustala filozofia.

Filozofia-i-Fizyka. To nie przypadkowy zapis, ostatecznie właśnie taka forma musi się pojawić w zdefiniowaniu zależności. Fizyka obmacuje otoczenie oraz wyróżnia pewne stany skupienia – i je nazywa. Fizyka to zmysłowość podniesiona do rangi metody. To niezwykle ważny etap poznania – to fundament, na którym mogę w dalszej analizie się oprzeć. Wszak do

393

Page 394: Kwantologia stosowana

czegoś muszę się odnosić, czymś się podpierać, żeby przysłowiowy w otoczeniu krok zrobić. Im lepsze, poprawniej zebrane dane, tym się dalej mogę przemieścić, tym dłużej moja wędrówka trwa.Ale – ale to dopiero wstęp. Zmysł, nawet najlepszy, sam z siebie w jednorodnej zmianie niczego nie ustali - tu potrzebny jest namysł. A więc zewnętrzny wobec postrzeganego proces, który zestawi fakty, powiąże je w zbiór i ustali regułę ten zbiór tworzącą. I to może i musi przeprowadzić już filozofia.

Wcześniej padło, że nie ma znaczenia konkretna nazwa osobnika, co to sobie działa i rytmikę zmiany ustala. Może nazywać się fizykiem – ale jeżeli dokonuje zestawienia danych poza zmianą, a jako byt w stosunku do tej zmiany zawsze jest zewnętrznym, to taki ktoś jest filozofem. I w ramach zjawisk zachodzących we wszechświecie, więc zewnętrznych do fizyka, w tym zakresie fizyk jest z zasady bytem i obserwatorem filozofującym – jest filozofem. Uogólnia dane, jest i musi być filozofem.Ale nie w przypadku całości wszechświata, tu na zawsze obserwacja się zawiera w takiej konstrukcji. I tym samym z zasady fizyk jest tylko i wyłącznie fizykiem. Że się stara, że jako byt niecierpliwy i ponieważ chce wiedzieć – to przechodzi na pozycje filozofia i na taki fakt postrzega zewnętrznie. Problem tylko w tym, że postrzega przez pryzmat abstrakcji, które odnoszą się do wnętrza, a to jest co najmniej niepełny, bo bez stanów brzegowych sposób postrzegania – i jest tym samym problem interpretacyjny. Niczego więcej nie ma i być nie może, dane fizyczne to wszystko – i trzeba z nich zawsze korzystać, ale to daleko nie wszystko. To dalsze może – i tylko może – wypracować filozofia. Na bazie tu i teraz rozpoznanego, z dodatkiem zakresów maksymalnych, można się dopracować obrazu całości.

Ostatecznie nie ma podziału na fizykę i filozofię, czy inne nauki. Świat jest jeden, jedna reguła, jeden nośnik wszystkiego – więc i poznanie jest jednością. Że lokalnie w czasie i przestrzeni, że na chwilę to się dzieliło na drogi i dróżki? Cóż, obecnie przychodzi pora, żeby to zebrać w jeden szlak – już na to przyszła pora.

fizyka-i-filozofia. Filozofia-i-Fizyka. Kosmos.

394