kwantologia stosowana 9

55
JANUSZ ŁOZOWSKI KWANTOLOGIA STOSOWANA 9 opowiastki filozoficzno-fizyczne dla dzieci dużych i małych copyright © 2015 by Janusz Łozowski wszelkie prawa zastrzeżone ISBN 978-83-942582-5-2 [email protected] 1

Upload: lozowski-janusz

Post on 15-Apr-2017

1.006 views

Category:

Science


0 download

TRANSCRIPT

JANUSZ ŁOZOWSKI

KWANTOLOGIA STOSOWANA 9

opowiastki filozoficzno-fizyczne dla dzieci dużych i małych

copyright © 2015 by Janusz Łozowskiwszelkie prawa zastrzeżoneISBN [email protected]

1

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 9.1 – Żart ewolucji.

Świat, jaki jest, każdy widzi.Pozostaje problem z nazwaniem widzianego. Tak po prawdzie to może i nie taki wielki. W końcu homo swój proceder nazywający już pewien czas prowadzi, niejakiej wprawy w słownikowym wyrażaniu się nabył, a nawet zasady ortografii i interpunkcji wypracował – ale, prawdę mówiąc, problem jest.

Z tym, widzicie - tak już zupełnie prawdę i prawdę zapodając - to nie w konkretnym słownictwie czy narzeczu owa problemowa trudność się zawiera, przecież to wtórność i naleciałość, tylko w podchodzeniu do świata, w jego postrzeganiu oraz rozumieniu.Nazewnictwo może się po dowolnym narzeczu wyrażać, zawsze też reguły i rytm świata będzie w sobie zawierać, wszak inaczej nie zaistnieje - jednak to, co powstanie i jak się dźwiękowo lub podobnym znakiem zaprezentuje, to wynika z podejścia do otoczenia.Tu jest pies zagrzebany, w tym dylemacie on się po całości i też po szczególe zawiera.

Ot, na ten przykład, siedzi tam sobie w swoim czasie dawno i mocno już przeszłym nasz praszczur, siedzi w tej swojej jaskini albo też przed - i takowe kamyki czy podobne elementy świata o siebie stuka. Nic, tylko stuka. Iskry po okolicy się rzucają, kawałki czegoś też pędza pokręconymi orbitami, ale czy ten praszczurzy byt nasz sobie to nazywa? Przecie że nie. Tak mu mechanika kończyn pozwala, to on sobie postukuje. Że jaka tam w jego łepetynie abstrakcja z takiego wystukiwania się legnie, to faktem prawdziwym jest, tylko że czasu jeszcze na świecie spłynie rzekami przeogromnie, poniektóre rzeki w swojej mijalności przeminą, a dopiero gdzieś tam i daleko słowo się stanie. Jak reguły w tym postukiwaniu przodek wypracuje, to i słownictwo zaistnieje, musowo zaistnieje.

Ale, dajmy na to, siedzi sobie w swoim aktualnie aktualnym czasie i też laboratorium (albo i przed nim) jaki dzisiejszy fizykant - albo i inny jajogłowy. I on sobie elementy świata zderza, tak nimi raźno postukuje. I lecą w przestrzeń okoliczną skry, przeróżne się kawałki materii orbitami pokrętnymi rozprzestrzeniają, a też obrazki się z tego działania telewizyjne czy komputerowe tworzą - i tak to idzie. Tylko czy onże laboratoryjny ciura inaczej te swoje postukiwanie w realności prowadzi niż przedpotopowiec - czy to znacząco daleko od tamtej eksperymentalnej działalności jaskiniowej się znajduje? Nie, żadnym razem nie.

Tak po prawdzie to wszystko jednakie, drobne różnice tylko jedność pokazują. Przecież praszczur i laborant tak samo w swojej budowie są ułożeni, świat jest ten sam, a i metody badawcze te same. Takie tam szczegóły przyrządowe i techniczne, to przecież drobiazg sobie całkiem pomijalny. Niby dzisiejszy eksperymentator-jaskiniowiec to

2

i w abstrakcje, i w językowe encyklopedie zaopatrzony, niby swoje obserwacyjne opukiwanie na dalekim dystansie prowadzi, niby widzi po horyzont i niby jaskinię już czasami zwiadowoczo opuszcza – ale po prawdzie to nic nowego, to już było. I dalej problem się taki w tym kryje, że nie o określenia czy wyszukane słówka chodzi w tym wszystkim - ale o zrozumienie postrzeganego.

Cóż tu dużo rozpowiadać i zdaniami złożonymi rzucać, czy takie tam kreślić horyzonty i zachwalać zdobytą historycznie wiedzę, przecież obecna aktualność badawcza hominida dokładnie tak samo przesiaduje w tej tam jaskini i tak samo otoczenie postrzega. Fakt, jaskinia może nawet i większa, metraż życiowy się powiększył, teraz już i horyzont zdarzeń się w tym zawiera - tylko, zauważcie, logicznie to to samo, sytuacja ogólnie tożsama. Dlaczego? Ponieważ to nie świat jako taki jest tu najważniejszy - ale "jaskiniowiec". Świat był i jest - ale jak jest, o, to już problem laboranta.

Powiecie, że przynudzam, że wstępem to ja was zupełnie zdołowałem, że lepiej w gwiazdy popatrywać, jak takie coś czytać. Nie powiem, jakoś w sobie tak to poszło, może i nie po ustaleniach literackich i regułach - niby miało być o ewolucji i jej żartobliwym podejściu do eksperymentatora, ale wyszło jak zawsze. Wiadomo, coś kwantowo się omsknie, i tak słowo za słowem skapuje.

Ale, widzicie, to nie do końca tak bez sensu. Może i terminologia z pobocza, może i trzeba było zabujać abstrakcjami, co by mózgowie się ucieszyło – jednak w tym jest prawda. A także nasza jaskiniowa lokata to fakt. Niby już wszystko widać, niby wszystko zbadane, a dalsze szczegóły na pewno dojdą, bo front laboratoryjny szeroki i liczny – tylko, widzicie, to ciągle "jaskinia". Rzeczywistość tak samo dalej opukujemy, dalej nazywamy i tabelkujemy, ale przecie to jaskinia - metody inne, jednak sens ten sam. Rozumiecie?

I dlatego czas już wyciągnąć z tego wnioski, czas już jaskinię nazwać i stwierdzić, że niczego poza nią nie ma.

A, co więcej, powiedzieć, że zawsze i wszędzie – i każdy lokator w tej jaskini widzi i bada wszystko. Trzeba głośno powiedzieć, że w świecie nie ma żadnego wybranego momentu badań, że każde pokolenie postrzega całość. I wie o otaczającym zakresie maksimum. Szczegóły są istotne, ale to właśnie tylko szczegóły.

Że, mówiąc inaczej - tajemnicą świata jest to, że nie ma żadnych w nim tajemnic. Tu widać, słychać i czuć wszystko. W ewolucji nie ma żadnych tajemnic. Nie ma ich w rozumie i nie ma w świecie. To rozum, widząc prawdę świata, dostrzega w tym tajemnicę. Jedyną tajemnicą przyrody jest to, że nic w sobie nie skrywa - że nie ma tajemnic natury. Wszystko tu jawne i jasne. Dosłownie jasne. Nie ma niczego tajemniczego i ciemnego, nawet jeżeli ciemność wchodzi w skład poznawanego.

Powiecie na to, że teraz to po bandzie jadę. Że przecież wszędzie

3

widać złożenie i skomplikowanie takie, że aż ho i ho. Że trzeba to badać w trudzie i znoju, rozbijać na kawałki w machinach wielkich jak góry, że gdzie skierować zmysł badawczy tam zagmatwanie - że tu nic jasnego; i że najpewniej nigdy tego się nie pozna.Że to wszystko statystyka losowością poganiana, że niepewne w tej swojej tam głębokiej nieoznaczoności - że może tu i obok jasność po wszystkiemu, ale tam i obok to zagmatwanie takie, że je niemożebne wzory z trudem definiują. I w ogóle to dziw dziwem dziwaczny się w każdym kierunku pokazuje. Tak powiadacie.

Ech, i co ja mam na takie dictum słowne powiedzieć? Może to, że się mylicie, że poznanie "poziome", czyli zbieranie szczegółów świata, że to mylicie z poznaniem "pionowym", czyli ustalaniem zasady tego świata. A to nie jest to samo.

Szczegółów, wiadomo, w badaniu się nie wyczerpie, to biegnie w dal i w nieskończoność; "twarz" jest jedna, ale w każdym przypadku inna, i przez to ciekawa. Ale poznanie reguł, rytmu rzeczywistości, to w sumie niewielki, minimalny zakres, zaledwie kilka możliwości - więc do poznania. I więcej, to zawsze było znane. Każdy byt, który się na tym padole pojawił, każdy poznał i zrozumiał otoczenie - każdy. Nie ma przecież znaczenia, jak nasz praszczur sobie te kamyki nazywał, nie ma nawet znaczenia, czy je w ogóle nazywał – ważne jest to, że działał i tym samym badał świat. Nie ma znaczenia, jak dziś laborant swoje "kamyki" nazywa, bowiem tak czy owak to są kamyczki.

Sami oceńcie - czy między kamykiem w jaskini a "kamykiem" w postaci atomu rozbijanego w zderzaczu jest jakaś różnica? Żadnej. W sensie logicznym żadnej. To jednostka i to jednostka – tu i tu poznanie i działanie opiera się na drobieniu, podziałowi na elementy - i każdy w tym procesie badawczym fakt jest zbudowany z kwantów. Że raz są to kwanty wielkości odłupanego skrawka materii, a raz odłupanego w zderzeniu skrawka atomowej materii? Ależ to zawsze jest materia i zawsze ta sama zasada ową materię tworząca. Więc i wynik poznawczy jest dokładnie ten sam. Znów nie w sensie szczegółów, tu zachodzi szalona różnica, ale na poziomie ogólnym to jest to samo: wiedza o kolejny kwant danych o świecie przyrosła. Itd.

Rozumiecie? Niezależnie, co i jak badam, niezależnie od momentu tej akcji poznającej, każde moje działanie wykrywa w świecie regułę i tym samym zasadę – to raz może być reguła obrabiania kamienia, ale innym razem reguła atomowa. Tylko że tu i tu to jest ten sam rytm i ta sama reguła. Bo jednostka zawsze jest jednostką, niezależnie jak wielką gabarytami. To zawsze jest kwant w zbiorze kwantów, to zawsze jest działanie na kwantach.

Kiedy spoglądam w niebo, czy w siebie, widzę to, co tu jest – i są to tylko i jedynie kwantowe jednostki. I wyłącznie od dokładności, od ostrości mojego oglądania, od użytej rozdzielczości przyrządów i abstrakcji zależy, czy dostrzegam wszystko czy "Wszystko". Kiedy

4

ograniczam spojrzenie do ciasnego kręgu bliskich oraz namacalnych wyobrażeń, mitów lub pojęć – widzę kamień; kiedy w spojrzenie, na zasadzie koniecznej, wprowadzam atomy i zmianę je tworzące – widzę "kamień". Każdorazowo widzę to samo, choć to nie to samo.To od zmysłowej (lub technicznej) zdolności postrzegania drobiazgów zależy, czy rejestruję zależności i powiązania w świecie, czy widzę jedynie tylko chwilowe i cząstkowe fakty. Jednak sens poznania jest zawsze ten sam i wynik ten sam.

Wspomniany żart ewolucji właśnie na tym się zasadza, że badający w kolejnych krokach poznają coraz mniejsze elementy świata, gonią je i starają się zrozumieć – tylko że to złudzenie. W tej gonitwie do dyspozycji są zawsze te same elementy, jedna reguła zmiany i wynik zawsze ten sam.Świat jest tak prosty - że prostszy być nie może. I zawsze w pełni badającemu go laborantowi to oznajmia. Że tenże dostrzega złożenie, że lekceważy przekaz o prostocie, że dopatruje się w rzeczywistości zafałszowania, nieoznaczoności splatanej ze statystyką - że wyczuwa wyprowadzanie na manowce? Ech, to nie o świecie wówczas myśli, to nie otoczenie analizuje - tylko siebie.Tak, w takim momencie myśli o sobie. O swoich sposobach poznawania oraz o swoich cechach.

Poznając świat tak naprawdę "laborant" poznaje siebie. Przecież świat nic o nim nie wie, biegnie tak z nieskończoności w nieskończoność - i się zupełnie nie przejmuje, czy ktoś go poznaje. To od zdolności poznającego zależy, czy widzi ład i regułę, czy chaos i bezsens.

Na/w niebie wszystko jest zapisane - we mnie wszystko jest również zanotowane. Pozostaje tylko nauczyć się czytać te znaki na ziemi i niebie.

I może wreszcie się filozofom przyśni, że potrafią poprawnie takie znaki odcyfrować.

5

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 9.2 – Pożyjemy sobie.

...czy wie pani, że będziemy żyli i tysiąc lat? Skąd wiem, wczoraj na spotkaniu takim byłam - z naukowcem. Córcia zaproszenie szkolne przyniosła, to sobie myślę, że pójdę. Moja łajza się gdzieś tam do koleżków wybrała, mecz czy jakoś tak podobno mieli pokazywać, więc poszłam. I nie żałuję, sąsiadko.

Ludzi trochę było, prawie same kobitki - rozumie się. Naukowiec też niczego sobie, taka czterdziestka, w garniturze, fryz zadbany. I w ogóle zadbany, aż miło na coś takiego popatrzyć. Wiadomo, kochana, że to nie co te nasze - ech, sama pani wie przecież. Temat też był na moją głowę, ciekawy, nie powiem. Nawet się zasłuchałam, bo czyż by sobie pani nie chciała tego tysiąca pożyć. Ach nie, pani droga, a kto mówi, że z tym samym - uchowaj. Ja, jakby tak było można, bym tego swojego zaraz się pozbyła, tylko że to niemożliwe. Mieszkanie na niego zapisane, dzieciaki pod nazwiskiem, wiadomo, same kłopoty by wynikły. Ale jakby to tak człowiek wiedział, że przed nim jeszcze nie kilka, a kilkaset lat do uzysku w kalendarzu, to zastanawiać by się nie zastanawiał - prawda, pani? Szkołę mam, coś tam jeszcze się pamięta, więc bym się wypuściła. Może i jakie coś naukowego by się mi w życiu trafiło, różnie to przecie bywa. I ciekawie by było - i tak filmowo... Nie powiem, zainteresował mnie. I ten wykład fajny w ogóle.

Nie, aż tak to się nie popędzi, kochana, nas to jednak nie chwyci - a szkoda. Naukowiec mówił, doktor czy profesor, tak jakoś mu było, że to nie dla nas. Że tutejsze roczniki to zrobią, ale dopiero za kilkadziesiąt lat, jak i dobrze pójdzie, to tak się zacznie. Czyli, tak na oko, może wnuki doczekają. Córcia w podstawówce, więc niby już za późno na nią. Ale kto wie, nauka przecież różnie mówi. Raz, że jutro popada i to silnie, a za chwilę słońce pogodynka pokazuje na rysunku. Więc różnie to może być.

Bo to rozciągnięcie życia też tak ma się zrobić, czyli naukowo i w urządzeniu. Naukowiec mówił, że wsadzą takiego kogoś do maszyny i go... Tak, wie pani, siedziałam z boku i trochę cicho słyszałam, i nie wiem, czy tego kogoś będą przypiekać, a może wyciągać, jednak w urządzenie na pewno wsadzą, teraz bez urządzenia nic nie działa. I jak już takiego napromieniują w tym urządzeniu, to on będzie taki sam - a jednak inny. Czyli zamiast stu lat, jak dziś, to sobie może i dwieście pożyje. Tak, pani sąsiadko, dwieście. Przecie od razu w tysiąc to się nie da człowieka pchnąć, wiadomo. Po kawałku będzie to się działo. Dojdzie setki, wetkną do maszyny, dwieście, też się go zapakuje, i tak co sto lat. I zawsze na chodzie.

Naukowiec mówił, że taki napromieniowany niczym się na twarzy nie będzie różnił od człowieka, że to to samo będzie. Niech pani sobie pomyśli, człowiek rano się budzi - zagląda do lustra... A przecież

6

wie, że w metryce dwieście, albo i trzysta nawet zapisane. A tu, w lustereczku - widzi pani - twarzyczka jakby z dowodu osiemnastki, i gładziutka, i jędrniutka, i nic nie zwisa, i nic się nigdzie mało ciekawie nie marszczy... A do tego, kochana, wyobraź to sobie, że i kiecki z najlepszych lat pasują, te wszystkie kiedyś upchane gdzie po kącie, bo żal wyrzucić - i one teraz są w samo raz... Jej, pani sąsiadko ty moja kochana, aż, aż, aż... Aż ciarki człowieka tak po wszystkim przechodzą, jak to sobie pomyśli.Tak, nie powiem, takie naświetlenie to mi się podoba. Bardzo mi się podoba. A nawet ono mi się jeszcze bardziej podoba. Aż by się żyć chciało, sama pani powiedz - nawet jakby i ciężko było. Bo przecież jak ciało sprawne, to i życia się chce, perspektywy sobie można na kolejny dzień i rok robić, bo czasu starczy, spieszyć się nie trza i głowę łamać. Tak to sobie można pożyć, prawda?

Tak, naukowy mówił, że o to właśnie chodzi - żeby tak rano nic nie strzykało po ciele. Bo inaczej, to jasne, po cholerę by się męczyć i kłopotać, żadna przyjemność. A tu mam swoje latka, ale pudrować nie trzeba, włoski proste, tu i tam sterczy i przyjemność tak sobie to smakować, doznawać, cieszyć się, spotykać...

Nie, oczywiście, że to nie będzie na zawsze, natura swoje prawo i zasady ma, wiadomo, pani kochana. O to idzie, tak to mówił, żeby w latach się to działo, a nie szast prast i koniec. W takim życiu to i młodość będzie odpowiednio, i wiek średni, i starość. Wszystko w kolejności i odpowiednio. - Tylko zamiast sto, to tysiąc lat się w świecie będziemy obracać. A jak komu się znudzi, bo wiadomo, że to i owo się nudzi, to sobie zawsze można powiedzieć, że już dalej się w tym nie czuję, i że cześć. Wnuki odchowane, albo nawet dalekie takie praprawnuki, to sobie dalsze można odpuścić, wola każdego. Wiadomo, inaczej każdy czuje. - Choć dużo wnuków bym nie chciała, to kłopot, prezenty, imieniny, ale kilka może być. Sama pani widzi, że warto.

Ale, pani kochana, pani wie, że to nie takie proste - bo jakby było proste, to już przecież by było. A nie ma, wiadomo. Naukowy mówił, że to napromieniowanie musi delikatne być - to znaczy ostrożne. Ono tak całościowo musi człowieka ogarnąć w tej maszynie, głęboko się w nim zadomowić, żeby nic nie pominąć - i dopiero wówczas efekt może się pojawić. Sama pani wie, że to trudne. - Przecie jakby coś się w tym napromieniowywaniu źle potoczyło, uchowaj, to skutek, wiadomo, kiepski byłby. Na ten przykład coś wyrośnie nie tam gdzie trzeba i się człowiek tylko oszpeci. Jakaś narośl się na głowie przykładowo pojawi i będzie sterczeć, tfuj.

Naukowy mówił, że takie fale muszą od podstaw iść, po całości - aż z tła. - O co z tym "tłem" mu chodziło, to nie powiem, nie wszystko zrozumiałam. Takimi, wie pani, terminami naukowymi rzucał, a ja tak z boku siedziałam, to nie wszystko do mnie celnie docierało. Ale to jakoś tak ma być, że z samej głębiny ma iść - taka fala za falą ma się człowieka czepić i wprawić w ruch. Tak naukowy mówił, szczerze powtarzam.To ma być taka fala, wie pani, środkowo znośna - ani z góry, ani z dołu. Czyli nie może przysmażyć, ale nie może być zbyt słaba, żeby

7

w te zakamarki mogła dokładnie wniknąć. W środku ma być, środkowa z zakresu możliwości, naukowy gadał. W mikro czymś, albo i gdzieś, tak jakoś mówił.

Co więcej, to nie jedna fala ma być, ale kilka - żeby akcja była w całości i wielokrotnie. Taki przykład dał, że dom i kolejne się w nim pokolenia ganiają. A na zewnątrz, jak to obserwować - wszystko się kupy należycie trzyma. Dlatego, że jedna fala to stabilna taka w sobie, czyli rodzice właśnie. Druga to dzieciaki, najmłodsze się pokolenie pojawiło, a trzecia, wiadomo, to dziadkowie gdzieś się w kąciku sadowią. Ale razem, zauważ pani, razem to wszystko się kupy trzyma, razem dla świata całość stanowi. Stąd teraz taki naukowy w tym problem, żeby te fale puścić w człowieku i ustabilizować sobie wzajemnie - i żeby to tak owe tysiąc latek biegło. Wiadomo, proste to nie jest, bo by już dawno było.Tak po prawdzie, naukowiec to wspominał, że natura z tym sobie już dawno rade dała, że to jest od zawsze. Tylko, widzi pani, to się w nie jednym osobniku dzieje, ale kolejnymi pokoleniami. Przecież to logicznie to samo, zasada ta sama. Teraz trzeba tak zrobić, żeby te fale w konkrecie człowieczym puścić. Taka fala za falą idzie przez świat, jeden się rodzi, zaś inny umiera... I tak samo ma być w tej osobniczej cielesności, wewnętrznie wszystko się po wielekroć zmienia - a osobowość stabilnie sobie istnieje. Ech...

Nie, pani, natura mądra - ale nie aż tak. Ona, wiadomo, co może, to wymyśli i przeprowadzi, ale tego akuratnie nie może. Sama siebie w te procedurę nie wetknie, nie ma jak jej fala poruszyć. Pokolenia, i owszem, wyprodukuje, ale zawsze kolejno i odrębnie. A tu kłopot w tym, żeby taka fala w tym samym osobniku się narodziła i kolejno w ciele wszystkie etapy przeszła - i też gdzieś na horyzoncie sobie zanikła. A taki naukowiec jeden z drugim w tym czasie kolejną już falę puszczają, takie "poczęcie w sobie" cieleśnie od najmniejszej komórki, a nawet i jej elementu elementarnego uruchamiają. I tak to się toczy i toczy, i aż miło oglądać.

Tak mówił, prawdę mówię, dom za przykład dał. Albo i globus, bo i takie pokazywał. Że jak po jednej stronie się pracuje, po drugiej śpi, a pomiędzy odpoczywa. Wszystko po osiem godzin, sprawiedliwie i równo. Więc te fale, co to się je w ciele uruchomi, tak właśnie się mają zachowywać. - Czyli jedna pracuje, jedna odpoczywa, jedna w senność zapada, i tak to idzie na okrągło. Człowiek jako całość w świecie działa, normalnie wszystko biegnie, a tam komórkami się to dzieje na zmianę, sprawiedliwie i równomiernie. Nie ma obciążenia i męki dla jednego, ale jest podział pracy. I ciało się lokalnie i ogólnie nie przemęcza. - I dobrze, i mi się to podoba. Sama pani to wie, że jak się chłopa nie zagoni, żeby śmieci wyniósł, to wynieść nie wyniesie, sam taki z własnej woli nie pomoże. A tu wymówek nie ma, chcesz żyć, to pracuj i innym pomagaj.Podział pracy i planowość się liczy, fale żywota z jednej strony w drugą się przetaczają, a człowiek sobie smakuje kęs kiełbasy lub i szynki na śniadanie, czy tam obiad. Życie to jednak fajna sprawa i warta naukowego trudu.

8

A jak te fale tak się w jedność ułożą i każda na swoim odcinku, to sami pani rozumie - żyć nie umierać. Nawet i tysiąc latek można tak przepędzić. Pewnie, że bym chciała, mówiłam. Więcej to nie, bo to już w puszkę by trzeba się zapakować. Tak, pani, w puszkę. Naukowy tak mówił. Że jak dalej by ktoś miał smaka na życie, to biologią się nie da, trzeba w metal lub podobne się zapakować. I to już na wiele wystarczy, w nieopisaną dal można się tak życia trzymać. Ale ja chyba bym chcieć nie chciała, znudzi się. Tysiąc i owszem, tego by sobie i tamtego człowiek popoznawał, pokolegował się, nagadał z ludźmi na wszelkie tematy, ale tak po zawsze i do kiedyś? Nie, to nie dla mnie, tak myślę. Ale zapewne jak by na człowieka przyszła już pora, nawet po tych tysięcznych latach i zimach, to byłoby żal się z tym żegnać... Tak to sobie myślę.

Tylko że to nie nasze zmartwienie, przecież naukowy gadał, że nie dla nas. Ale pomarzyć można, zastanowić się można, pogadanki tej i podobnej sobie człowiek chętnie posłucha. Bo jakby się tylko na te seriale w telewizji patrzył, to można kręćka dostać. Niby w każdym się coś dzieje, a nic się nie dziej. Ta z tym lub tamtym, a jedno i to samo w ogólności. - Dlatego, pani rozumie, jak następne takie spotkanie naukowe będzie, to pójdę, a co, trzeba się podszkolić i coś nowego o świecie dowiedzieć. Nauka teraz pędzi i pędzi, aż się to dziwne wydaje. A też pogadanki tacy naukowi prowadzą, że można się napatrzyć i nasłuchać, sama przyjemność. Tak, jak będzie coś w ten deseń, to powiadomię, razem pójdziemy i się podszkolimy.

Życia niewiele zostało, to trzeba się w smakowaniu spieszyć.

9

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 9.3 – Z bagna za włosy.

Dawno, dawno temu, za lasami, za górami... A w cholerę z takim początkiem. Co to nie można powiedzieć, tak po ludzku, że dwa miliony lat zapierdziela po globusie człowiekowaty i wtyka swój nos w każdy zakamarek i dziurę? Można.A nawet, tak po prawdzie - jakby głębiej w szczątkach pogrzebać - to się i okaże, że tych milionów już osiem się zadziało, od kiedy to jako tako kumaty osobnik swój proceder uskutecznia i wszędzie ślady swojej bytności zostawia. I są tego skutki, co by to nie owijać w salonowe konwersacje - ich taka i owaka mać.

Człowiekowaty, wiadomo, to kawał cielska. I jeszcze większa siła z chamstwem zmieszana. Jak taki weźmie w ręczuchnę kamień albo kość, jak walnie w pobratymca albo w coś innego, to skutki są - bez dwu i więcej zdań. Na ten przykład głowiznę owego ziomka w życiu rozbije i skonsumuje zawartość, bo ciągle głodny. Albo tamtego samiczki w swoją jaskinię zaciągnie, bo ciągle głodny doznań. Wiadomo, jak to się tak gdzieś przechadza - he-he, przechadza, przecież to ledwo łazi – więc kiedy to tak zapieprza w każdą stronę po zakrzywionej w dalszy lub bliższy horyzont płaszczyźnie planetarnej, to się na to i tamto natknie. I bierze w łapsko, smakuje na wszystkie sposoby...I, wiecie - tak to w tym smakowaniu się robi - że tenże łachmyciarz ewolucyjny, takie to w sobie nie wiedzieć co - takie nieopierzone i zupełnie do istnienia niedostosowane... no, coś w takowym czymś się kluje... Wiecie, kamyk tak o kamyk osobnik postuka - albo o czaszkę innego postuka - albo się też w coś innego samodzielnie wpieprzy - i, wiecie, w tej łepetynie jego coś takiego się dzieje, że się tam dzieje.

A dzieje się początkowo na małą skalę - taką okoliczną. Niby toto w swoim popierdzielaniu nigdzie się nie zatrzymuje, wlezie tu - ale i tam się dostanie - kontynenty wszystkie zagospodaruje, choć nawet o tym, że takie kontynentalne zjawisko istnieje, o tym zielonego czy innego pojęcia nie ma. Nawet długo jeszcze sobie nie uświadomi, że całościowo to w planetę się zamyka, ale takie łyse dziwactwo skałę globu w każdym kierunku zadepcze oraz ponazywa w jakimś tam lokalnym narzeczu.A wszystko w celu wiadomym, nie ma co tego kryć. Przecież wszędzie i zawsze ku konsumpcji to idzie, zjadania wszystkiego, co zjedzone być może. Przecież taki to i niestrawne skonsumuje, na ogniu podpiecze, ze skóry czy pierza obedrze - i skonsumuje. I wypluje. A jak takie głęboko pod ziemią, albo u kogoś innego w posiadaniu, to najedzie, to wykopie - to ziemię z posad ruszy, żeby się tam dostać.A wszystko to z czerepu głowiastego się bierze, w nim się to lęgnie. Że trzeba się pchać i rozpychać, bowiem tam dalej znajduje się coś zdatnego, że tam jedzonko czeka na wybiegu, że góra żółtego cennego

10

metalu się zebrała i można ją przyrodzie podebrać ku swej chwale - że jakaś panienka zamorska wabi swoim ciałem i podobnie, i że tylko ruszać na zwiedzanie i uciechy. On tak zawsze miał i dziś ma, żeby go ciasna jasna.Taka dwunożna gadzina się w jaskini swojej nudzi i abstrakcjami na różne sposoby zabawia - a z tego takie i podobne dziejowe wynikają zależności. I skutki również są dziejowo istotne. Przede wszystkim dla innych one są istotne.

Wiadomo - okoliczność środowiskowa wokół prehistoryczna, bagnista i moralności wyzbyta na wiele jeszcze lat i tysiącleci, dlatego taka człowiekowata poczwara niczego głębszego w sobie nie wyhoduje. To zawsze jakąś tam abstrakcją się zadzieje - coś z takiego postukania się pojawi, ale żaden genialny przebłysk nie zaiskrzy. Wiadomo, na przejście kolejnych pagórków pozwala, jednak dalsze może dopiero po kolejnej akcji uświadamiającej się zadziać.

I to tak trwa. Milion lat trwa, a nawet kilka milionów. - W miliony również się układają czaszki wypatroszonych bytów, wzrasta sterta kości – a kolejne pojęcia się budują i budują. Rzeki czerwienią do oceanów spływają – a abstrakcje się budują, budują, budują. Epoki mijają, piramidy z kamienia wznoszą się do nieba, umiejętności różne wzbierają i siłę pokazują – a pojęciowe symbole zmienności świata i jego reguł się budują-budują-budują... Zrozumiałe to i oczywiste, na myślowym i czasowym pustkowiu nie tak łatwo abstrakcję z inną podobną zetknąć i nowość kolejną pozyskać. Oj, niełatwo.

A przecież, to też jasne i oczywiste, taka nowa abstrakcyjna sobie wartość, taka jakaś myśl nawet o byle czym, to szczebelek, element drabiny dziejowej, którą człeczyna sam sobie buduje - zresztą o tym nawet nie wiedząc. Siedzi w bagnie po uszy, a czasami w brei aż po czubek głowy się nurza, więc świadomości wyciągania się z bajorka rzeczywistości nie ma, codzienność go na wszelkie sposoby zajmuje - w końcu żyć trzeba, wiadomo.

I dajmy na to, że pojawi się na tym padole konkret w postaci człeka, taki baron M., czy inna szlachciura gołodupna i bezgroszowa. I ten niewątpliwy fakt bytowy, co to hurtem sobie abstrakcje pojęciowe w dowolnym temacie produkuje, że takie zaistnienie coś o świecie tym bliskim i odległym wymyśli. - Niby nic, niby każdy tak ma, a jednak w tym znaczenie się zawiera. Takie zasadnicze.Bo to, widzicie, myślowy kamyczek do kamyczka, a zbierze się cała pryzma piachu, na który można się wdrapać - i nóżki z błota świata wstępnie oczyścić. Podkreślać tego nie trzeba, taka kupka zawsze w sobie niestabilna i chwiejna - tu ją się podsypuje jednym faktem i ustaleniem o świecie, a ona z drugiej strony wsiąka w wilgotne czy zakrwawione tło. I zanika. - Żeby się na szczycie utrzymać, to mocno się trzeba łokciami, zębami oraz wszelkimi sposobami napracować. - Im się w tym podsypywaniu lepiej człek sprawuje, im wydajniejszy w gromadzeniu zapasów, tym stabilniej się mości na wierzchołku, tym dalej zerka z góry, tym pewniej się czuje. I sam, można powiedzieć, za włosy z bagna się wyciąga, sam sobie w pustce świata podstawę w

11

istnieniu buduje. Abstrakcja do abstrakcji - a efektem jest twarda opoka pod nogami. Tak to się toczy.

Słowem - myśli się, myśli, a efektem jest wyodrębnianie się z tła i większa swoboda w ruchach. Zbierze się doznanie o tym albo owym, a skutek jest taki, że człowiek w lustrze się zobaczy - że stwierdzi, że on to on. I że świat istnieje.

A jak już stwierdzi, że jest i że myśli, to, wiadomo, zaraz mianuje się panem wszystkiego - że on to korona stworzenia mu przyjdzie do głowy. I ziemię zaczyna sobie poddaną czynić. Bo podobno ktoś-coś z góry takie zadanie życiowe mu obwieściło i przykazało. I w ogóle, i całościowo po okolicy się panoszy. - Czyli tu coś rozbije, ponieważ mu przeszkadza, tam się wdrapie i zeżre, bo ciągle głodny – a gdzie indziej całe miasto z dymem puści, albo i naród wybije do nogi - bo przecież w niebie i tak swoich rozpoznają. Więc on z niepokalanym sumieniem dalsze zwiedza i swoje rządy zaprowadza.

A jak mu ziemskiego padołu zabraknie w tym dobra czynieniu - jak w tym swoim zapale już mocno się rozpędzi - to wyłazi poza kołyskę i w dalszych rejonach planaternie zasobnych ten swój proceder czyni i dobrą nowinę wszelkiemu głosi. - I zawsze wie, onże człowiekowaty wie, że niesie posłanie - że zbawia, że pomaga, że czego się tylko dotknie, to moralnością jego krwawą mocno ocieka. A przez to może w niebyt takie nawracane byty spokojnie kierować ku radości wiekuistej najwyższego. I swojemu zyskowi. I ucieszność z tego czynienia ma, i się na wszelkie sposoby raduje w swoim postępowaniu. - Bo on taki dobry, taki humanitarny, taki ku wszelkiemu zwrócony. Słowem, miara wszechrzeczy chodząca, wielkość urojona i rzeczywista.

Co więcej - co trzeba podkreślić - w każdej takiej chwili dziejowej okrakiem się na tym szczycie światowym byt sadowi, zawsze obecne w realności pokolenie wierzchołek okupuje, zawsze to punkt najwyżej położony. I zawsze tym samym o świecie wie wszystko, co wiedzieć o otoczeniu można. - Prawda, przychodzi następny rzut osobniczy, się umieści na szczycie kolejnym i swoje nowości abstrakcyjne zbuduje. Ale to też tylko tak na chwilę - zawsze tak na chwilę. Niby już ze świata widać wszystko, a później się okazuje, że dalsze i dalsze w zbiorze można dodać – podsypie się wiedzy, szczyt się podniesie, i dalej przez to widać. Aż po horyzont. I nawet dalej.Szczyt szczytowi nierówny, wiadomo - jeden zerkanie do sąsiedniej wsi umożliwia, a za horyzontem to już chimery i straszydła rządzą. Ale inny, czasowo późniejszy, to i drugą stronę księżyca pozwala w szczegółach zobaczyć, rytm zmiany świata wypracuje. Jednak logicznie to zawsze szczyt, jakby o tym nie mówić, to zawsze tylko i aż szczyt.

A skoro to szczyt, to – widzicie – konsekwencje tego są. I takie też ciekawe. Bo to okazuje się, zobaczcie, że każde życiowe zaistnienie człowiekowatego, jakie by ono nie było, jakby nie postępowało i co na temat świata nie wiedziało – to zawsze było warstwą aktualną i

12

ostateczną. Że owe późniejsze pokolenia swoje dodawały do tej góry i dosypywały do fundamentów, to prawda, jednak logicznie to zawsze było wszystko - na daną chwilę wszystko.I jeszcze więcej, to oznacza, zauważcie, że nie było do tej pory w dziejach pokolenia, które by prawdy o świecie nie znało, które by błądziło w analizach tegoż świata. Nie ma znaczenia, w jaki sposób w łepetynie to sobie przedstawiano, to zawsze była prawda - działać pozwalała oraz żyć. Czy to ma znaczenie, że człowiecza szkarada glob na skorupach żółwi sadowiła, czy to ma znaczenie, że gdzieś tam w górze sobie dziwność polatywała? Żadnego znaczenia to nie ma. Jak się sprawdza, jak wspomaga – jest poprawne. A że dalsze pokolenia z trudem dojdą, że to jednak nieco inaczej, że nie żółwie, a taka regularność naukowa – ech, a w cholerę to, dla tamtych bytów to po całości temat zbędny, pojęciowo obcy, a w ogóle wymysł szatański w celu zmylenia, w celu zasiania wątpliwości.

Tak dziejowo biorąc - uświadomcie to sobie - wszelkie istnienie się jakimś rozumnym konceptem objawiające, to każdorazowo prawdę znało w pełni. Spoglądamy w niebo i widzę gwiazdy, a więc prawda jest mi znana. Bowiem świat tak ma, że tu widać, słychać i, żeby to, czuć wszystko – tu nic skrytego. I każde pokolenie tę prawdę poznało – w tej sztafecie nie było i nie ma nikogo, kto mógłby się pysznić, że on jedynie przeniknął i wiedzę posiadł. Nic z tego. Zauważcie, w tym maratonie reguły zawsze były jednakowe oraz meta w tym samym miejscu. Że są różnice, że chodzi o liczne szczegóły, że aktualnie spoglądanie przebiega z ogromnej góry wiedzy? Prawda, tylko czy to ma znaczenie? Nie ma. Dawno, dawno temu... A w cholerę z takim początkiem. Że innego być nie mogło? Widzicie, prawda. - Problem na dziś jednak jest taki, że człowiekowaty daleko dalej nie doczłapał. Niby to poznał, niby tam się dostał, niby rozumem przenika jasność i ciemność – ale, wiecie sami, daleko od jaskini się nie oddalił. Skóry na siebie narzucił, filozofię pospołu z fizyką każdego dnia zaprzęga do pracy, obserwuje czasoprzestrzenną zmianę i wyciąga z tego wnioski – tylko, ech, owe wnioski jakieś takie pierwotne są, takie mało w sobie górnolotne, ogniem i prochem śmierdzą. A nawet niekiedy straszą. Niby inaczej się nie da, niby inaczej to się nie zadzieje. - Niby nie...

A może jednak warto spróbować? ...

13

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 9.4 – Filozofia-i-Fizyka.

Kto ma rację? Czy fizyka poprawnie oraz w pełni opisuje rzeczywistość – czy może to filozofia jest królową nauk? Cóż, odpowiedź na tak sformułowane pytanie jest jednoznaczna i prosta - ale i pozornie paradoksalna: obie strony mają rację. W świetle zebranych danych o otoczeniu, czyli na bazie logicznie i fizycznie prowadzonej analizy świata, wypada stwierdzić, że wespół i jednocześnie oba ujęcia opisują świat – że obie strony wspólnie i łączenie oddają proces kształtujący "to wszystko". I więcej: żadna ze stron nie może obyć się bez drugiej. - Musi tak być, ponieważ każdy inny opis prowadzi do sprzeczności.

Fakt, przyznaję, stwierdzenie niezbyt odkrywcze, przecież nie ma i nie może być poznania jednostronnego. Bez oglądu "drugiej strony", bez dopełnienia tutejszej obserwacji o stan "ciemny" i zakryty (co może wnieść inny obserwator lub zmiana położenia obserwatora), bez tego każdy wniosek o otoczeniu z zasady jest niepełny, stronny - a przez to ułomny. Co jest dopełnieniem fizycznego eksperymentu? Filozoficzny namysł nad wynikiem, logiczna konstrukcja, która powstaje na bazie danych i faktycznie zebranych wyników, jednak która zarazem wykracza poza ten zbiór faktów i prowadzi do uogólnienia. Nie ma innej drogi. Drugi banał tego akapitu będzie taki, że postrzeganie filozoficzne w dzisiejszych czasach nie jest w cenie, a nawet jest negowane. Że to błąd, który warto i trzeba naprawić, to oczywistość.

Mniejsza z tym, zasadnicze ustalenie jest takie, że dopiero razem i w połączeniu filozof z fizykiem mogą (liczba mnoga konieczna) to wszystko wokół poznać i zdefiniować. Dlaczego? Ponieważ filozof w budowaniu reguł posiłkuje się płynącymi z fizyki i wszelkich nauk danymi - ale jednocześnie fizyk może analizy prowadzić dlatego, że wspiera je logiczny namysł. Czyli filozoficzna refleksja. Dlatego przypadek "filozofa" w takim zestawieniu to ktoś, kto wyodrębnia z jednorodnego tła konkretną zmianę i spogląda na nią "z zewnątrz" - i ustala jej regułę. Filozof postrzega fakt w jego całościowym, a więc skończonym przebiegu – rejestruje (metodami logicznymi) start zmiany, maksimum zajmowania środowiska, ale też jej finał. Skutkuje to tym, że może wytworzyć, a następnie (również logicznie; "stając obok") narzucić na postrzeganą zmianę jej rytm. Proces oczywiście o żadnej regule swojego zachodzenia nie wie i po prostu się toczy - jednak rezultat takiego działania jest naddatkiem i zyskiem, który umożliwia wykonanie kolejnego kroku. I o to toczy się ta cała gra ze światem. "Fizyk" natomiast, odwrotnie do filozofa, to osobnik pozyskujący i analizujący owe fakty "od wewnątrz", czyli z jedynie i wyłącznie dostępnego w pomiarze-doznaniu obszaru (tu: materialnej struktury w trakcie zmiany). Eksperyment wnosi stan, który fizyk przekształca na

14

prawa fizyczne. Na prawa, które (z założenia) odwołują się do zakresu wewnętrznego i nigdy nie mogą bezpośrednio przenosić się na obszar "poza". Fizyk ustala konkret i nadbudowuje na nim kolejny - filozof ustala dla takiego ciągu faktów regułę, tworzy uogólnienie. I nie ma już znaczenia, jaką aktualnie funkcję sprawuje ktoś, kto definiuje się jako fizyk czy filozof - lub jest tak definiowany - teoretyzujący fizyk jest filozofem. I odwrotnie: filozof badający konkret jest fizykiem. A w najszerszym ujęciu Fizykiem.

Jeszcze kilka ogólnych stwierdzeń, a co, przyda się.Bez procesu, bez fizycznej zmiany nie ma poznającego i poznawanej treści - ale zarazem bez rytmu i logiki zachodzącej zmiany nie ma samego procesu; jedno wynika z drugiego - to jedność. Proces jest zmatematyzowany, więc przez to poznawalny, ale matematyka istnieje dlatego, że jest zmiana; to poznający wyznacza reguły, które mają postać konkretnego "znaku" (słowa, liczby, dowolnej abstrakcji) i które kodują w sobie jemu znaną treść. Reszta jest interpretacją takiego znaku. Dlatego, kiedy osobnik ponazywa bliskie oraz dalsze, kiedy ustali i posegreguje statyczne w jego mniemaniu fakty i ruchome, wówczas zaczyna wnioskowanie o rozciągającym się poza "jaskinią" świecie - co ciekawe, niekiedy z sukcesem. W końcu prowadzi swoje obserwacje jakiś czas.

Zresztą, tak po prawdzie i mówiąc już zupełnie szczerze, konkretne pojęcia i symbole, którymi opisuję "to wszystko", np. przestrzeń i czas, to nie ma znaczenia. Tu rozchodzi się o mnie - o obserwatora tego wszystkiego. Przecież jest mało istotne, jak "obiektywnie" przebiega zmiana, co i jak się dzieje, liczy się tylko to, jak tę zmianę odbieram oraz nazywam i porządkuję. Obiektywność to jeszcze jedna etykietka, nic ponad przydatną abstrakcję, za którą i tak kryje się to, czego nie poznam w żadnym eksperymencie - bowiem tego nie ma. To, co uznaję za rzeczywistość, to jest rzeczywistością - to ja wyznaczam fakt i ja zaliczam do niego składowe (lub je odrzucam); to moja decyzja z jednorodnego, nieskończonego i skwantowanego ciągłego przebiegu w wieczności coś wyróżnia. Widzę "atom", ale to ja widzę; realnie i właśnie "obiektywnie" niczego takiego nie ma. Jest zmiana, jest w tle pewien stan skupienia i zagęszczenia elementów na chwilę, ale że to atom, o tym decyduję ja i dla siebie. Zmiana się toczy, ale w jakim rytmie i w jakich jednostkach - to decyduję ja. I możliwości dzielenia tego tła na zakresy.

"Realnie" żadnych granic nie ma, są przejścia, obszary rozmyte, w pogłębionej i maksymalnej analizie wszystko łączy się ze wszystkim – a ja stwierdzam, że to chwilowość. Mogę zatrzymać się w analizie na konkrecie, zbadać jego strukturę i powiązania z otoczeniem, coś zaliczyć do tego zbioru, coś odrzucić - ale na koniec i tak muszę w całości zakotwiczyć. Bowiem jeżeli tego nie uczynię, to przenigdy nie zrozumiem powodu zaistnienia takiego faktu. Albo siebie.Dlaczego? To proste: jeżeli nazwę źle, jeżeli nieodpowiednio, więc błędnie podzielę na fakt i resztę, to pobłądzę - to zagubię się w

15

bezkresie. Ale jeżeli trafnie odczytam fakty i ich rozłożenie, to zrobię krok dalej. Tylko tyle i aż tyle. I właśnie o ten "krok" tu chodzi. Proces biegnie, i dobrze, ponieważ mogę go "smakować", ale to, jak biegnie, to jest zapisane we mnie i dla mnie - i tylko dla mnie. W innej obserwacji prezentuje się to odmiennie, każdy obserwator po swojemu i według posiadanych możliwości postrzega otoczenie. I na takiej podstawie wyciąga wnioski.

Tylko że, tak prawdą prawdziwą, jest jeszcze gorzej: postrzegana w dowolny sposób przeze mnie fizyczność, to jedynie dostępny zakres - i niczego więcej i nigdzie nie ma. Jest energetyczna zmiana, coś przemieszcza się poprzez nicość i lokalnie się w konkretny świat lub byt zaplącze, ale co przebiega, jak przebiega, gdzie i dlaczego, tej informacji w zmianie nie ma. I być nie może. Jest wyłącznie zmiana w toku zachodzenia. Natomiast "instrukcję obsługi" do niej muszę sam napisać; suplement do rzeczywistości to moje zadanie. Zgoda, każde działanie przebiega w ramach świata - jestem więźniem fizyki. Jednak to nie oznacza, że logicznie nie wystawię ręki poza wszech-świat, mogę to zrobić jako filozof. A co więcej, robię to w każdym uogólnieniu - w każdym ustaleniu "wychylam" się poza "teraz" i spoglądam z zewnątrz na proces i siebie. Fizycznie zawsze jestem "w środku" (wewnątrz), jednak logicznie - na bazie poznanego - mogę się w "poza" tutejsze wychylić. W fizycznym postrzeganiu są granice przyrządu, są również obszary na zawsze nieoznaczone oraz niedotykalne. Tylko to nie oznacza, że one są takie dla filozofa. I warto to wykorzystać.

Obserwator.Podkreślenia w tym kontekście wymaga rola obserwatora - świadomego obserwatora. Fizycznie i od wieków eksmisja z wyróżnionej pozycji i szczególnej – z wszelkich uprzywilejowanych lokalizacji w świecie, to odbywało się regularnie i skutecznie. Aż po przydział gdzieś na peryferiach i ubocznie. I działo się to zasadnie, w oparciu o wynik poznawania otoczenia. I jest jasność w temacie.Tylko że - w ujęciu logicznym, więc analizie zewnętrznej - wygląda to inaczej: obserwator świadomy sam siebie i otaczającego świata, to punkt wyróżniony. To jedyny taki punkt na prostej nieskończonej i z niego można te ustalenia prowadzić.I nie jest to sprzeczność. Dlaczego? Ponieważ obie strony w takim opisywaniu mają rację. Fizycznie umiejscowienie bytu obserwującego maksymalnie z boku – to jest fakt. Logicznie umiejscowienie bytu w w środku i maksymalnie w środku – to jest fakt. Coś jednocześnie w maksymalnym środku może być w maksymalnym oddaleniu od tego środka – to nie sprzeczność. Tak najkrócej wygląda definicja położenia w "tym wszystkim" kogoś takiego. Analogia: biegun sfery.

Jeszcze jedno w powiązaniu z obserwatorem."Kiedy nie patrzę, słońce nie świeci" - bez mojego spojrzenia nie ma świata.

16

Rozprawianie o bytach matematycznych i niematerialnych w oderwaniu od wygłaszającego takie słowa jest nielogiczne. Przecież nigdy nie ma i być nie może faktów, kiedy nie ma obserwatora, który te fakty jakoś odnotowuje. Co z tego, że proces fizyczny toczył się i tworzył to, co określam jako "wszechświat", kiedy nie było nikogo, kto by to stwierdził. Z chwilą mojego spojrzenia taki byt zaczyna istnieć i w każdej mojej obserwacji on się tworzy - i w zależności od moich możliwości. To ja go powołuję do istnienia, choć w nim się zawieram; to ja nadaję mu własności i wynoszę do realnego bytu, choć jestem skutkiem tej opisywanej zmiany. To ja jestem stwórcą. To byt obserwujący decyduje, co zalicza do postrzeganego obiektu, a co znajduje się poza granicami - a także czym są granice i gdzie w konkretnym przypadku się znajdują. Przy czym akt obserwacji to: obserwator, nośnik, na/w którym zostaje przeniesiona informacja i obiekt postrzegany. Plus złożenie stanów, nigdy fakt jednostkowy. Brak któregokolwiek z wymienionych elementów poznanie wyklucza. I to we mnie i dla mnie buduje rzeczywistość; to, jak wygląda świat, jest we mnie.

Jaki płynie z tego wniosek? Że względność postrzeżeń nie odnosi się wyłącznie do subatomowych zakresów czy dużych prędkości, ale że dotyczy każdego działania i każdej obserwacji. - Przecież fizycznie nie ma wyróżnionego punktu widzenia, ten zależy od miejsca siedzenia.

Przy okazji - warto odnieść się do tu i ówdzie szerzonego poglądu, że "istnieją" byty niematerialne, że gdzieś tam bytują konstrukty matematyczne, które matematyk w pocie czoła odkrywa albo tworzy w przypływie, tego tam, natchnienia.Cóż, gusta są różne, podobno się z nimi nie dyskutuje - ale można to i owo "w temacie" powiedzieć. Po pierwsze i najważniejsze, żeby stwierdzić, że "istnieją" jakieś "niematerialne byty matematyczne", np. w głowie matematyka albo i filozofa, co też niestety się zdarza, musi (za)istnieć owa głowa i otaczający świat. Przecież kiedy nie ma obserwatora, nie ma także obiektu postrzeganego - po prostu nie ma kto i jak stwierdzić, że obiekt-byt-coś istnieje. "Byt matematyczny" bez matematyka jest w sobie logiczną sprzecznością, bo nie ma matematyki poza światem, w którym matematykę można tworzyć i stosować.

Sprawa jest zasadnicza, idzie o granicę postrzegania, rozróżniania w otoczeniu elementów. Można zasadnie mówić, na bazie zgromadzonych danych, że są różne w otoczeniu stany skupienia materii i energii - po prostu "czegoś"; można twierdzić, że istnieje granica-bariera fizycznego poznania, poza którą nigdy eksperyment się nie wychyli, itd. Ale nie można - nie można głosić, że istnieją "niematerialne byty". Czyli fakty i struktury, które występują bez nośnika kodującego w/na sobie treść postrzeganą - albo tylko postulowaną. Jeżeli ktoś uznaje, że takie coś istnieje, to jednocześnie stwierdza, że NIC, logicznie pustka absolutna, że taki stan coś koduje w/na sobie.

17

Owszem i prawda, "NIC" to konieczne dopełnienie do "COŚ" - jednak twierdzić, że nicość jest czymś lub coś oznacza, że przenosi albo warunkuje istnienie, że mędrkuje i że w swojej niematerialności to zarazem mocno zapełniony obszar - cóż, mówiąc to delikatnie i nie naśmiewając się zbytnio z tak głoszących - to nieporozumienie. To abstrakcja oderwana od realiów. Proste?

Tylko że, po kolejne, ma to swoje uwarunkowania. Przede wszystkim fizyczne, bo filozoficzne są mniejsze. Chodzi o nośnik i obserwację. Zagadnieniem centralnym w definiowaniu otoczenia z pozycji kogoś w procesie zawartego i od środka, z pozycji wewnętrznej – problemem jest tu to, co można zaobserwować, jak daleko sięgnąć badaniem. Bo to nie jest zakres dowolny i nieskończony, to pochodna, z jednej i ważnej strony, zdolności rozróżniania w otoczeniu rytmów zmiany, a z drugiej właściwości świata. Można obserwować tylko to, co można – i nie jest to stwierdzenie, wbrew pozorom, logicznie zbędne.Mówiąc inaczej, nie zobaczę wszystkiego, ponieważ nie ma obserwacji "jednoelementowej", jedynki zmiany nigdy-i-nigdzie nie stwierdzę - taki fakt mogę tylko wydedukować.

Jeszcze inaczej, ponieważ sprawa należy do fundamentalnych. Mogę w zapale konstruktorskim powoływać do istnienia kolejne machiny, coś na granicy rozdzielczości fizyki starć się z otoczenia wydobyć, a przecież nie sięgnę "dna" rzeczywistości, to niemożliwe. Badanie w zakresie fizycznym prowadzone, od wewnątrz, zawsze jest okrojone o stan brzegu - bo elementy brzegu tworzą poznanie. I same nie mogą być poznawalne. Mogę korzystać z fotonów w pomiarze, ale samego w badaniu fotonowego elementu nie podzielę na składowe, ponieważ ten zakres zmiany tworzy samo poznanie. I mnie, co zrozumiałe. Brzeg w ewolucji z zasady nie jest obecny - kiedy jestem, nie ma śmierci, kiedy jest śmierć, mnie nie ma.Poznanie jest zawsze powyżej pewnego progu - nigdy nie jest i nie może być elementarne.

Warto zdać sobie z tego sprawę, to nie świat jest dziwny, jakoś w sobie losowy czy nieoznaczony, jak to wydaje się fizykom, wszelkim osobnikom penetrującym fundamenty. To samo działanie jest nieostre i nigdy pełne czy skończone, przecież chodzi o zmianę w toku. Tak rozumiana zmiana jest rytmiczna, skwantowana, posiada regułę – to nie przypadek immanentnie wpisany w świat, ale immanentnie "ślepy" obserwator tak postrzega; to nie rzeczywistość jest nieostra, ale krótkowzroczność postrzegającego nie może wyłuskać z otoczenia ani szczegółów, ani ich zależności. Fizyka dostarcza danych, ale jak te dane są powiązane i co zarazem oznaczą - to ustala filozofia.

Filozofia-i-Fizyka. To nie przypadkowy zapis, ostatecznie właśnie taka forma musi się pojawić w zdefiniowaniu zależności. Fizyka obmacuje otoczenie oraz wyróżnia pewne stany skupienia - i je nazywa. Fizyka to zmysłowość podniesiona do rangi metody. To niezwykle ważny etap poznania - to

18

fundament, na którym mogę w dalszej analizie się oprzeć. Wszak do czegoś muszę się odnosić, czymś się podpierać, żeby przysłowiowy w otoczeniu krok zrobić. Im lepsze, poprawniej zebrane dane, tym się dalej mogę przemieścić, tym dłużej trwa moja wędrówka.Ale - ale to dopiero wstęp. Zmysł, nawet najlepszy, sam z siebie w jednorodnej zmianie niczego nie ustali - tu potrzebny jest namysł. A więc zewnętrzny wobec postrzeganego proces, który zestawi fakty, powiąże je w zbiór i ustali regułę ten zbiór tworzącą. I to może i musi przeprowadzić już filozofia.

Wcześniej padło, że nie ma znaczenia konkretna nazwa osobnika, co to sobie działa i rytmikę zmiany ustala. Może nazywać się fizykiem – ale jeżeli dokonuje zestawienia danych poza zmianą, a jako byt w stosunku do tej zmiany zawsze jest zewnętrznym, to taki ktoś jest filozofem. I w ramach zjawisk zachodzących we wszechświecie, więc zewnętrznych do fizyka, w tym zakresie fizyk jest z zasady bytem i obserwatorem filozofującym – jest filozofem. Uogólnia dane, jest i musi być filozofem.Ale nie w przypadku całości wszechświata, tu na zawsze obserwacja zawiera się w takiej konstrukcji. I tym samym z zasady fizyk jest tylko i wyłącznie fizykiem. Że się stara, że jako byt niecierpliwy i ponieważ chce wiedzieć – to przechodzi na pozycje filozofia i na taki fakt postrzega zewnętrznie. Problem tylko w tym, że postrzega przez pryzmat abstrakcji, które odnoszą się do wnętrza, a to jest co najmniej niepełny, bo bez stanów brzegowych sposób postrzegania - i jest tym samym problem interpretacyjny. Niczego więcej nie ma i być nie może, dane fizyczne to wszystko – i trzeba z nich zawsze korzystać, ale to daleko nie wszystko. To dalsze może – i tylko może – wypracować filozofia. Na bazie tu i teraz rozpoznanego, z dodatkiem zakresów maksymalnych, można się dopracować obrazu całości.

Ostatecznie nie ma podziału na fizykę i filozofię, czy inne nauki. Świat jest jeden, jedna reguła, jeden nośnik wszystkiego - więc i poznanie jest jednością. Że lokalnie w czasie i przestrzeni, że na chwilę to się dzieliło na drogi i dróżki? Cóż, obecnie przychodzi pora, żeby to zebrać w jeden szlak – już na to przyszła pora.

fizyka-i-filozofia. Filozofia-i-Fizyka. Kosmos.

19

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 9.5 – Przypadek.

Przypadek, koledzy, to ważna sprawa, sami wiecie. Niby ta losowość sama w sobie oraz gdzieś tam głęboko w fundamencie jest poznawalna wyjaśnieniem - czyli że niby cegłę to ciążenie tak popchnie i że ona spadnie - że niby drgnienie drobiny światowej tak trajektorię elementu ułoży, że on na drodze kamieniem lub kością w gardle stanie... i jest kłopot. Niby przypadek to statystyka poganiana cieplnym chaosem albo jakoś podobnie, niby w tym żadnego logicznego powiązania ani przyczyny - tylko że my, zauważcie koledzy, takie drgawki materii zestawiamy w większe znaczenia, to się nam jakąś "umysłową regułą" pokazuje. My te niby związki ustalamy, w jakiś wzór lub w zasadniczy sens to się nam układa - dopatrujemy się w tym znaków oraz znaczeń - ale, tak po prawdzie, to przecież tylko energetyczne zamieszanie światowe tak się pokazuje. Nic więcej.Przypadek, nie ma co ukrywać, to poważna sprawa. Zadzieje się coś, te drobiny się zderzą - a później są tego konsekwencje. I to takie liczne konsekwencje. Przede wszystkim w pomyślunku.Nie ma więc co koledzy wykręcać się skomplikowanym słownictwem, czy inaczej to dookreślać, przypadek to kłopotliwa, to wielce kłopotliwa sprawa - z takimi umysłowymi zawirowaniami sprawa.Tak, koledzy, jest problem.

Przesądny to ja nie jestem, koledzy, znacie mnie. Tak całościowo i w ogólności to nie jestem. Bo trzeba wam wiedzieć, że człowiek ze mnie stateczny, naukowo oraz rozumnie podbudowany, że i świata już nieco schodziłem w dowolnym kierunku, na wszelkie wtyczki zmysłowe go posmakowałem i swoje tam wiem. I dlatego, rozumiecie, jakoś dziwaczne, nienormalną normą od przykazań odbiegające i w ogóle mało fizyczne, takie coś to mi nie odpowiada, ja na to nie popatruję. Tak mam. I generalnie dobrze na tym wychodzę.

Przesądny, powiadam nie jestem. Ale kiedy – a w drodze do roboty to było – kiedy szlak mój komunikacyjny w pędzie szalonym przegalopował robot na czarno wymalowany, z pustymi wiadrami w wielu kończynach, a do tego, tak było, z wielgachnym rozpoznawczym znakiem numerowym, który w liczbę "13" się układał mu na części plecnej... to, sami to rozumiecie, przystanąłem. I też, tak dla jasności sytuacyjnej, trzy razy się na pięcie obróciłem, tej lewej, żeby nie było. A ponad to, żeby nie było, także po trzykroć splunąłem w lewo i prawo. - A też, żeby nie było, w dół. I za oddalającą się robotną puszką słownie i inaczej krzyknąłem. To i owo krzyknąłem, sami rozumiecie.

Cóż, powiem szczerze, przesądny nie jestem, jednak jakieś takie i niepokoje wewnętrzne w ten czas się pojawiły, zaprzeczyć nie mogę. Dzień zapowiadał się w ogólnym ujęciu zgodnie z prognozą pogodową,

20

jednak dla mnie inaczej miało się to ułożyć. - Można powiedzieć, że coś w rzeczywistości buzowało. Czyli lot zarobkowo pracowniczy od samego punktu wstępnego wyglądał na taki spod ciemnej gwiazdy. Niby bajka nie bajka, ale tak się zapowiadał.

Już na etapie początkowym, znaczy się przygotowawczym, okazało się, że nie poleci pomocnik, bo rano złamał nogę. Niby złamanie nie było groźne, tylko w pięciu miejscach, ale z pomocnika pomocy nie było, sami rozumiecie. - Nic to, wszak są procedury i regulaminy na taką życiową sytuację, inżynierstwo to przewidziało. Tylko, też koledzy rozumiecie, podpunkty w regulaminie sobie, a życie sobie. Nie zawsze się to logicznie zdoła zazębić i trybik do odpowiedniego trybika i w terminie dopasować. Konkretnie w tym przypadku się nie dopasowało. I zastępstwo, które miało się na miejscu pomocnika znaleźć, w takim punkcie czasu i przestrzeni się nie znalazło, zdarza się. Zastępstwo za to znalazło się w szpitalu mocno specjalistycznym - ponieważ na walec drogowy trafiło...Nie martwcie się, walec spotkanie wytrzymał.

Dla porządku i prawdy historycznej trzeba jeszcze dodać, że później w trybie awaryjnym, bo i takie coś regulamin przewiduje na ekstra i niemożliwą okoliczność, centrala chciała zwerbować byle wspomożenie, ale i to się nie powiodło. Ponieważ byle wspomożenie było po nocnej zmianie gdzieś tam, więc jak się nieco rozbudziło i jak wyskoczyło w owym trybie alarmowym, to – sami już rozumiecie – na schodach, a schody były strome, nie wyhamowało. Znów złamanie i nieprzyjemności. Choć tym razem ucierpiała głównie pewna gospodyni domowa, która to szczęście miała, że wracała obładowana ze sklepu. I w takim to jej stanie tor przelotu wspomożenia oraz cielesna konstrukcja owej pani się na tych schodach spotkały. Na moje, rozumiecie, nieszczęście.

Trzeba jeszcze dodać, że wspomożenie awaryjne tak samo z siebie się na tych schodach nie wykoleiło, wiekopomna w tym zasługa była kota, który na klatce schodowej rozciągnął się horyzontalnie i o którego wspomożenie się po omacku zaczepiło. Kot był czarny.

Czyli, rozumiecie, nikogo więcej w bazie nie trafiło, lecieć miałem sam. Bo plany trzeba gonić, rozumiecie, materię potrzebną do hut i w inne punkty cywilizacji dostarczać. I tak dalej. Nic to, poradzisz sobie, powiedział szef i poklepał przyjacielsko po plecach. Jak to szef.

Rozkaz to rozkaz, siła wyższa, znaczy się. Poleciałem. Z zamiarem, żeby dolecieć. Zamiar, przysięgam, był szczery. Mówiłem, człowiek ze mnie stateczny. I w ogóle.

Ładuję się do rakiety, regulaminowo sprawdzam guziki oraz wszystko. Okazuje się, że generalnie się zgadza. Tak wynikało z dokumentacji i wskazań guziczków i ekranów. Cóż, przyznaję, spieszno było, więc zawierzyłem. Błąd, znaczy się, lekko nieprzyjemny zrobiłem. Trudno, się mówi, przyznaję.

I poleciałem. Z zamiarem, jak to już mówiłem. Ale, tak po pierwsze,

21

okazało się, że lodówka pusta, tylko światło w niej świeciło. Sami rozumiecie, zapasów na drogę nie dali. Nic to, myślę sobie, leżą w teczuszce kanapki okazjonalne. Bo ja człowiek na okoliczności jestem zważający i drugie śniadanie sobie uszykowałem. Więc zapas jako taki miałem. Nic to, myślę sobie, jak rakietkę pogonię, pod świetlne "c" sobie podejdę, to zanim w brzuchu zacznie mi z głodu burczeć, już z powrotem w domu zamustruję. Czyli sytuacją, rozumiecie, nadmiernie się nie przejąłem, pod kontrolą wszystko było. Teoretycznie.

Lecę, lecę, rozumiecie - no i nie doleciałem. Znaczy się doleciałem tak gdzieś w okolicę Marsa i ciut dalej, ale to był daleko nie ten adres. Według delegacji orbitować miałem aż za Plutonem, więc sami rozumiecie, że to troszeczkę dalej miało być. A nie doleciałem, też chyba rozumiecie, z braku paliwa. Zapomnieli zatankować. W tym całym zbiegowisku okolicznościowym, w zamieszaniu dziejowym służby zajęte były ważnymi sprawami, więc drobiazg tankujący im umknął z pola tej tam analizy funkcjonalnej. Tak się złożyło. W papierach wszystko, rozumiecie, porządnie zapisane, załadowane tak a tak, w tym a tym rejonie umocowane... Wiadomo, papiery sobie, ale życie sobie.

Trudno, myślę sobie, i nie poddaję się losowym wyrokom. Jako weteran i bywalec kosmicznego bezdroża, jako pilot dwudziestu i pół wyprawy (te "pół" to ten lot), jako ktoś taki w panikę nie popadam i strach odpędzam. Acz, dla prawdy historycznej to powiem, ręce się nieco z wrażenia spociły. Sami rozumiecie, że miały prawo.

Miały prawo, bo akuratnie się pokładowy komputer zawiesił, czy też w stan odlotowy popadł, tego nie dociekałem, w każdym razie coraz głupsze komendy zaczął podawać i trzeba go było ubezwłasnowolnić. - Cóż, rozumiecie, nie wytrzymał biedaczek stresowej sytuacji.Problem w tym jednak się zawarł, że tego żelastwa w całości wyłączyć się nie dało, inżynierstwo takiej okoliczności w swoich planach na wypadek nie przewidziało. Niestety nie przewidziało. Cóż, rozumiecie, to całe ustrojstwo, choć odłączone, dalej przeróżnymi funkcjami się posługiwało. Tylko że w ten czas na mnie te swoje zwichrowane wizje zaczęło kierować.

Początkowo te przypadłości jakoś mnie nie wytrąciły z nastroju - w końcu nie takie dziwy człowiek widział. Nawet różne fantomy i zwidy, co komputer je wyrzucał z siebie lotem świetlnym, nawet coś takiego nie prezentowało się źle. Później już tak miło nie było. Fakt, nic nadmiernie oryginalnego nie wyłoniło się z poza-przestrzeni, bo to niskobudżetowy komputer je realnie tworzył, ale przeszkadzało. Niby niczego literacko nośnego to sobą nie prezentowało, bo najpewniej z przeterminowanych bajek komputer natchnienie twórcze brał, ale się efektami trzeba było zająć. Niestety.

Jako pierwsi zaistnieli niejacy Neron i Szekspir. - Dlaczego ci? A kto tam wie? Nikt zdrowy na rozumie nie przeniknie elektronicznej logiki. Zwłaszcza takiej już z pogranicza. Jakimiś to szlakami w psychiatrycznie nienormalnym komputerowym zwoju to biegło. Widać tak się to skręciło, jakieś tam zapadki zetknęły bezładnie - no i

22

takie coś wylazło z historii. Wylazło i zaczęło się kłócić. Mocno o coś kłócić. Nie powiem, żeby sens tej wizyty dało się zrozumieć, ponieważ osobnicy wymieniali zdania w bardzo starożytnej łacinie, której żaden dostępny translator nie potrafił przegryźć. Pewnikiem jednak o coś w tym szło.Cóż, trochę to trwało. Tak ze dwa dni. - Ganiałem to z kąta w kąt, czym się dało i co było pod ręką obrzucałem, ale, sami rozumiecie, fantoma trudno fizycznie i na dobre unieszkodliwić. Dopiero jak po gaśnicę sięgnąłem, lekko z desperacji, to pomogło. Pianą spryskałem i pomogło.

Niestety, rozumiecie, na krótko. - Tym razem komputerowy szaleniec rzucił we mnie smokiem i bazyliszkiem. Pewnikiem w informatycznych zasobach na jednej stronie inspiracji szukał. A do tego po chwili dorzucił babę na miotle, która przelatywała ścienne zabezpieczenia i histerycznie wrzeszczała. - Sami rozumiecie, że na jednym statku kosmicznym smok i bazyliszek to nic dobrego. A nawet gorzej. Cóż, co się tylko dało to poprzewracali, ponadgryzali, a smok nawet miejscami ogień próbował podłożyć. Bestia i mnie chciała potraktować żarem i podpiec, ale się w łazience zaryglowałem. Znów użyłem gaśnicy. Smok zgasł od razu, rozumiecie, a bazyliszek w kolorystyce mocno wyblakł. Jakoś tak zapadł się był w siebie - i po chwili znikł.

Gorzej poszło z jędzą na brzozowej miotle, za nic nie chciała się ustawić na wprost celownika gaśniczego i kręciła kółka nad głową. Dopiero, jak przyrzekłem, że zabiorę na Ziemię, gdzie bardzo chciała niegrzeczne dzieci małe i duże straszyć, to przycupnęła na brzegu fotela. I tam, rozumiecie, trafiłem ją strumieniem piany. Powiem szczerze, nawet tego żałuję. Jak sobie przemyślałem sytuację, jak tak w ciszy przekalkulowałem, to taka wiedźma by się przydała w codzienności, tyle się różnych takich snuje bez sensu, tyle zachowań bezkulturowych... Cóż, może się pospieszyłem... Było minęło.

Nie - nie myślcie, że się na tym skończyło. Pokiereszowany myślowo sprzęt w takim punkcie mnie nie zostawił, dalej zwidami rzucał na prawo i lewo. Teraz się na liczebność szarpnął. Czyli, rozumiecie, całą watahę osobników z piekła rodem w moim kierunku pchnął. Znaczy się, że czarcim pomiotem chciał mnie straszyć, a wiadomo, takie coś z porządnej nawet rakiety miejsce piekielne potrafi zrobić. I czarci się do tego zabrali. Piekielnie przy tym skuteczni byli.

Muszę was przestrzec, czarcie nasienie gaśnicy się nie lęka. Śmieje się to z każdego gatunku i rozmiaru sprzętu dobrego na ogień. A i nawet piana im zupełnie nie straszna, ścieka po nich jakby się nie miała czego złapać. Dlatego cisnąłem gaśniczą strzelbę w ciemny kąt i zacząłem pertraktacje. Zażądali żarcia i mojej duszy. Co do pierwszego, rozumiecie, sprawa wyglądała na skomplikowaną i taką nie do rozwiązania, nawet po uwzględnieniu kanapek w teczuszce. Więc czartostwo widząc, że żarcia nie ma i nie będzie, zaczęło się domagać duszy.

Nie powiem, żebym bardzo do duszyczki był przywiązany, w końcu na

23

takie duperele człowiek nie ma czasu, życie trzeba jakoś przepędzić i dusznością mało kto się zajmuje - ale też nie powiem, żeby mi to obojętne było po całości, człowiek wszak jestem. Przekonywałem więc czarty, że ta akuratnie dusza mało warto, że bez zanieczyszczeń, że niesmaczna... Nic, tylko się toto oblizywało. A do tego, wierzcie mi, nie tylko się oblizywało, ale i za rozpalanie ogniska w sterowni się zabrało. Z dokumentacji technicznej solidny ogień buchnął, a nad ogniem, rozumiecie, kocioł się pojawił. - Duży kocioł. Kociołek się zagrzał, coś tam zabulgotało, a po rakiecie się zapach, tej, no, siarki się rozniósł. Tfuj!Szczęśliwie w łazience drzwi były mocne...

Dlatego dalsze pertraktacje potoczyły się pod moje dyktando, czorty nie miały wyboru. Czyli po żmudnych i skomplikowanych, można nawet powiedzieć, że konstruktywnych negocjacjach - wiedząc, że niewiele tracę - zaproponowałem czarciemu pomiotowi duszę komputera. I banda piekielna na taki układ wyraziła zgodę.

Nie powiem, szczerze powiem, że opuszczałem skrytkę pewien, że się ugoda utrzyma, zwłaszcza że kociołek parował, a widły sterczały - ale zaryzykowałem. I zaprowadziłem kosmatą czeredę do sejfu, w który technologia zatrzasnęła komputer pokładowy. A dalej to już szybko poszło, bezproblemowo. Widać było, że bractwo na sztuce patroszenia duszy się wyznaje.

Komputer oczywiście wykrzykiwał przeróżne słownictwo, rozrabiał jak się to dało i nie dało. - Nawet, rozumiecie, wołał, że pod sąd mnie kosmiczny postawi, na kartę praw robotów się powoływał, na ONZ, na moralność i braterstwo dusz biologią i mechaniką napędzanych, słowem bajdurzył. Dopiero jak czarty zasilanie odcięły, umilkł. Niestety, tylko w pasmie akustycznym, bo na częstotliwościach radiowych dalej nadawał. Cóż, technika bateryjna pokazała swoje możliwości. Diabły, rozumiecie, jakiś tam swój rytualny taniec odtańczyły, coś tam sobie pośpiewały, a na na koniec smyrgnęły do kociołka ustrojstwo komputerowe. Pod sufit poleciało kilka smrodliwych baniek, bulgot po kabinie poszedł - i cisza się zrobiła.

Dalszych etapów uroczystości, rozumiecie, nie śledziłem - wycofałem się na z góry upatrzone pozycje w łazience. Gdy ze sterowni zaczęły dochodzić mocno głośne odgłosy, podeszło pod drzwi kilka powabnych oraz anielsko rozochoconych diablic i starało się mnie wywabić "na degustację grzesznej duszyczki z należytymi przyprawami". Grzecznie podziękowałem i powiedziałem, że jestem na diecie i że może innym razem...

Czorty znikły wieczorem. A w rakiecie, nie muszę tłumaczyć, panował piekielny bałagan. W spadku po imprezce został też kociołek, a w nim walała się komputerowa dusza, oczywiście bez zawartości. Bo czorty wyjadły cały program, aż do ostatniego bajta. Opłukałem elektronikę z nacieków siarki, wytarłem do sucha i na półkę rzuciłem. Bo więcej nic się z tym nie dało zrobić. Przynajmniej na ten czas.

24

Sytuacja trudna była, nawet skomplikowana. A nawet, prawdę mówiąc, beznadziejna. Rakieta z pustymi bakami i bez sterowania, daleko od uczęszczanych tras - więc można było liczyć tylko na cud. Dlatego, sami rozumiecie, wystawiłem za burtę piorunochron cudów. Znaczy się białą flagę oraz reflektor, co to w mrok nieskończoności mrugał rozpaczliwymi sygnałami. - A gdy zrobiłem już wszystko, żeby niemożliwe przywołać, rozpocząłem pilne poszukiwania czegoś jako tako zdatnego do skonsumowania. Bo biologia, rozumiecie, zaczęła się swego domagać. I głośno to objawiała.

Poszukiwania poprowadziłem metodycznie i szczegółowo, każdy kawałek w rakiecie przepatrzyłem. Nie powiem, żeby efekty było znaczące. W okolicy zlewu kuchennego, w zakamarkach mocno zużytych, znalazłem kawałek suchara. - Tak mi się wydaje, że suchara. Dokładnie tego nie stwierdziłem, ponieważ próbując to ugryźć, pozbyłem się jednego z przednich zębów. Rozumiecie, trzasnęło. - Tak, z niejakim zadumaniem zauważyłem, że moja do tej pory własność zębna w sucharze głęboko się umiejscowiła. Zresztą jako kolejny podobny element innego takiej okoliczności więźnia. Cóż, mądry człowiek po szkodzie.

Po kolejne, rozumiecie, próbowałem ból szczękowy ukoić substancją jakoś lekopodobną. Znaczy się, apteczkę pokładową przejrzałem. Jak się możecie w swojej przenikliwości rozumowej domyślić, nie miało to sensu. W apteczce, oczywista oczywistość, zapasów od dawna też nikt nie sprawdzał, już o uzupełnianiu nie wspominając. Tylko bandaż się tam szwendał i jakieś krople, zresztą napoczęte. Więc, rozumiecie - kropelki wysączyłem do końca, a bandażem obwiązałem sobie głowę. Profilaktycznie, rozumiecie, bo a nuż coś dziejowego się zadzieje w okoliczności aktualnej.

Tak podleczony na ciele i duszy, ale dalej głodny i coraz bardziej głodny, raz jeszcze zebrałem się w sobie - i detalicznie zacząłem czegoś zdatnego do konsumpcji szukać. Przyznaję, że już wybredny nie byłem.

Powiem wam, i weźcie to sobie do serca i rozumu, może w życiu to się wam przyda, że ci nierozgarnięci konstruktorzy zupełnie niesmaczne pojazdy rakietowe projektują. Wszędzie sztuczne tworzywo, a do tego twarde w podgryzaniu. Tylko, ech, pomarzyć człowiek sobie może, że kiedyś to było - oj, było. Bo miał taki żeglujący śmiałek pod ręką drewnianą deskę lub podobne. Więc drzazgę mógł sobie żuć... i żuć... Albo innego śmiałka mógł po pokładzie gonić ... Ech, dobre dawne czasy...

Szczerze wam powiem, wypróbowałem wszystko. Od obicia fotela pilota, po prostu obrzydliwość, aż do wykładziny podłogowej i koca na łóżku, też świństwo. Jedyne, co w zasobach rakietowych mogło ujść za jako taką namiastkę pokarmu oraz posłużyć do ścierania mocno wybujałego apetytu, to było mydło. Bardzo dziwnym trafem, którego i najtęższe umysły galaktyczne zapewne nie rozwikłają, jakoś baza nie zapomniała tego specyfiku załadować. I to załadować z zapasem. Tak na oko licząc przez dziesięć lat kompania wojska nie poznałaby zalet brudu. - Nie

25

powiem, szefostwo z zaangażowaniem dbało o higienę pilotów.

Czyli, rozumiecie, śmierć głodowa już mi nie groziła, ale puszczanie baniek i czkawka stały się nagminne. Tylko trzeba było, pojmujecie, ograniczyć zużycie wody, co by przykre efekty takiej diety się na powierzchnię nie wydobywały. Dezodorant piłem, rozumiecie. Skutek był, bańki produkowały się minimalnie, jednak w rakiecie zalatywało cytrynami z popitki.

Cóż, łatwo nie było, rozumiecie. Nawet bardzo ciężko było.Powiem szczerze i bez owijania w słowa: miałem chwilę zwątpienia. Nawet o poddaniu się myśli były pojawiły. Tak generalnie to człowiek twardy jestem, jednak te bańki mydlane mocno mnie w stabilizacji i w duchowości nadwątliły, przyznaję.

Byłbym więc może i skapitulował, ale znacząco i ożywczo wpłynęły na mnie komunikaty radiowe, bo radia mogłem słuchać, jeno z nadawaniem nie wychodziło. Straszyli, że w rejon mojego obecnego pobywania się szeroki, że ho-ho, rój kosmicznego śmiecia kieruje. - Oraz że będą problemy.

Rozumiecie, w tych okolicznościach przyrody ściągnąłem niepotrzebny już piorunochron cudów, a za to spróbowałem uruchomić silnik. - Bo w końcu, sami rację przyznacie, trzeba coś było robić. To zresztą wówczas upewniłem się dokumentnie, że działanie jest bez sensu, ponieważ paliwa nawet w karnistach nie ma. W jednym poprzednia załoga przemycała napoje procentowe, a drugiego nie było zupełnie. Chyba go na coś przehandlowali. Rozumiecie, z napoju się ucieszyłem, ale w niczym to mojej sytuacji nie poprawiło.

Tak, powiem szczerze, niech wrażliwi i regulaminowi przytkają uszy. To nie do końca ta sama sytuacja była, pewna subtelność losu w tym całym zamieszaniu zaistniała. I, przyznaję, zmieniła moje spojrzenie na przypadek.

Łyknąłem, rozumiecie, napoju. Nie powiem, smaczny był. Łyknąłem raz drugi. Aż pojaśniało, aż łepetyna wewnętrznie się rozjarzyła. I też myśl taka odkrywcza mnie naszła. Cóż, kombinuję sobie, paliwa nie ma - spokojna nasza rozczochrana, damy radę. Zbiorniki na przestrzał puste - nic nie szkodzi, nalewki nalejemy, procentem brak uzupełnimy. Sami przyznacie, pomysł pierwsza liga. Zresztą innego nie było.

Wlewam. W silniku zachlupotało, zaskrzypiało, coś głośno jęknęło – i popadło w ciszę. Zagasło, znaczy się. Nic to, przymusiłem technikę, ręcznie i korbą odpaliłem. A dla lepszej zachęty jeszcze kopniaków kilka dałem. I zadziałało.Mówię wam - w samą porę. Kawałek się w przestrzeni przemieściłem, tak na pół orbity, a tu zaraz jak nie posunie - jak nie zaciągnie, to aż po horyzont się ciemno od tego kosmicznego śmiecia zrobiło. Powiem szczerze, aż mi pot kropelką niejedną po plecach ściekał, tak to źle wyglądało.

26

Fakt i prawda, udało się uratować od jednej śmiertelnie śmieciowej pułapki, ale po prawdzie dalej tkwiłem w tym samym miejscu, ratunku żadnego spodziewać się nie sposób było.Powiecie, że nic, tylko siąść i czekać. Cóż, może by ktoś inny tak postąpił, może gdzieś by się tak zachował - ale nie ja. Zwątpienie było, mówiłem, ale nie żeby aż siadać. Co to, to nie. Postanowiłem działać.

Czyli odpowiednio wykorzystałem ostatnie kropelki ożywczego płynu. Się napiłem, rozumiecie, ogólnie w rozjaśnienie umysłu, rozumiecie, zainwestowałem.

I tak na myśleniu pokrzepiony do naprawy komputera pokładowego się zabrałem. Bo musicie wiedzieć, że to konieczne było, niestety. Ci głupkowato mądrzy inżynierni zupełnie w swoim planowaniu możliwości ręcznego sterowania sprzętem nie przewidzieli. I dlatego dłubałem w elektronice.Dłubałem przez dwa dni, a popijałem księżycówką. Praca, nie powiem, ciężka była, grawitacyjnie niestabilna. Znaczy się wszystko obrazowo pływało. Chwycę element, a to ucieka, postawię na miejscu, a to się przewraca... Ech...

Ale doszedłem końca. Wytarłem ręce, włączyłem sprzęt... I zdziwiłem się. Działało. Co prawda w komputerze trochę bulgotało oraz coś od czasu do czasu czkało, ale tak ogólnie wszystko działało. - Dziwne, powiem szczerze, ale tak było.

Wszystko pracowało, tylko, widzicie, gadzina nie chciała za nic się połączyć z bazą. Obraził się, że wydałem go czortom. Jakoś mu ta w zwojach informacja się ostała, więc się zbiesił. A niech go diabli.Prosiłem drania, rozumiecie, zaklinałem na uczucia humanitarne, na kartę praw człowieka, powoływałem się na ONZ, konstytucję i szaloną przyjaźń robotów i ludzi... Nic, drań się nie odzywał. Tylko głośno bulgotał i czkał na melodię "tańcowały dwa Michały...". Tak między nami i nawiasem, to fałszował.

Gdy skończył się mój repertuar zaklęć, próśb i gróźb, zdenerwowałem się, a bańki mydlane w liczbie sporej zaczęły mi przed nosem pękać. A to, rozumiecie, z równowagi dalszej mnie wytrąciło i zapieniłem się. Dosłownie piana mi poszła.Tak, rozumiecie, sytuacja była niezwyczajna. Można powiedzieć, że się na wyżyny wspięła. Złapałem więc w dłonie gaśnicę, która mi tak pożyteczne usługi wcześniej oddała - i grzmotnąłem po poziomie, ale i po pionie komputerową kanalię raz, a też drugi. Momentalnie zaczął inaczej śpiewać, nawet z bazą połączyć się zgodził i w ogóle bardzo przyjaźnie się prezentował. - To wszystko z przyjaźni, powiedział, po znajomości. Tak się wyraził.Za tę "przyjaźń" wspaniałomyślnie chciałem go jeszcze raz zdzielić, ale piana mnie zalała. Z gaśnicy, znaczy się. Zawór odkręcony był, znaczy się. Dałem spokój elektronicznej kreaturze.

Myślicie, że dalej to już spokojnie i regulaminowo poszło? Cóż, nie

27

znacie losowych zawirowań, znaczenia przypadku w życiu jeszcze nie poznaliście. Dalej również poza salonowym i poprawnym nazewnictwem słownym to szło. A nawet mało dobrze to szło.

Komputer, fakt, kanał łącznościowy uruchomił. Ale tylko raz. Później nadajnik na mniejszą moc ustawił i drań tłumaczył, że brak zasięgu. Przy czym znów zaczął bulgotać i podśpiewywał. Cóż, sami rozumiecie, stuknąłem... Owszem, pomogło. Ale znów tylko na jeden raz.

Powiem szczerze, łączność rwana była. Rozumiecie, dalekie połączenia w kosmosie radiowym trudno robić, gaśnica to sprzęt ciężki. Uderzać trzeba raz za razem, więc się człowiek męczy... Dlatego, rozumiecie - życiowa konieczność tak w stronę wynalazczą mnie nakierowała. I teraz wam patent daję gratis, używajcie w razie potrzeby...

Należy pobrać kilka metrów sznurka do suszenia bielizny. Do jednego końca podwiązać gaśnicę, najlepiej w ułożeniu góra-dół, sznur blisko miejsca zasiadania podciągnąć. Może być fotel albo obiekt kanapowy. A całą konstrukcję zawiesić na dobrze wbitym gwoździku nad upartym komputerem. I usiąść wygodnie. Dalej to już proste: gdy się gadzina informatyczna przytka, zaczynie stękać i zacinać w funkcjonowaniu programowym, należy pociągnąć za sznurek i puścić. Raz, a nawet i wiele razy. Zapewniam, efekt murowany. Już nawet zacząłem kombinować, jak wynalazek jeszcze pod usprawnienie podprowadzić, ale usłyszałem w radiu, że statek z pomocą się zbliża. I że czas na pakowanie się zrobił...Na koniec tego etapu ratownicy grzecznie u siebie zakwaterowali - rakietę na hol zaczepili - i pociągnęli w stronę domu.

Dalej, wiecie, to już poszło zupełnie z górki, bezproblemowo. Tylko się hol dwukrotnie poluzował i zerwał, raz zacharczał i przystopował silnik ratowniczy, a też kilka razy kapitan statku pomylił kierunkowe boje i trzeba było szukać objazdów. Nic wielkiego, sami rozumiecie, banał przypadkowy.Lądowanie też przebiegło przepisowo. Co prawda nie w bazie, ale o kilka - no, kilkadziesiąt kilometrów od bazy. W samym środku małego miasteczka, gdzie się akuratnie na placu zebrała gawiedź. Ale kto by się tam drobiazgami przejmował. Lądowanie jak lądowanie, wiadomo, tu się coś oderwie, tam pognie i zawali... Norma i pospolitość po całości.

Jedyne, co mogę zaliczyć do jako takich nieprzyjemnych zdarzeń, to to, że w bazie naskoczył na mnie szef. - Że plany mu popsułem, że nie tak to miało być, i w ogóle miał chyba zły dzień. Nawet coś o wyrzuceniu z pracy mówił, ale tego już nie zdążył przeprowadzić i w szczegółach zaprezentować. - Cóż, biurowiec szefostwa to wysoka konstrukcja. Więc i szef się w tej swojej aktualnej niestabilności emocjonalnej przechylił przez parapet i poleciał. A że działo się to w zasięgu ziemskiej grawitacji, to – sami rozumiecie – poleciał był prosto w kierunku dolnym... Zresztą to okno, taki budowlany dziw nad dziwy, łatwo się otwierało, na pchnięcie, tak to ujmę. Powiem wam prawdę, tak sprawnie działającego okna dawano nie widziałem...

28

A ponad to, mówię zupełnie szczerze, to nie mogłem zrozumieć, po co się te medyczne konowały do tego faktu tak spieszyły. Szef poleciał, zgoda, ale po co się tak pędzić, czy to pożar? Wystarczyło przecież wysłać na miejsce zdarzania robota-ścierkę, i byłoby po kłopocie. W końcu trzynaste piętro to trzynaste piętro. - Sami powiedzcie. Mam rację?

Do domu wróciłem na piechotę, bo autobus, do którego miałem wsiadać, tak przypadkiem zupełnym zmylił drogę. Absolutnie banalna sprawa, zasadniczo niewarta wzmianki. - Kierujący robot źle odczytał dane i zacumował na dworu kolejowym. A tam, również zupełnie banalna sprawa, czołowo zderzył się z teleekspresem... Swoją drogą, dziwne teraz budują dworce.Drzwi mieszkaniowe oczywiście się nie otworzyły. Zresztą nie mogły, ponieważ klucze i kody zostały w rakiecie. Dlatego skorzystałem z pomocy fachowca. Cóż, tylko taki był pod ręką. Znaczy się pirotechnik to był... Dlatego w trakcie delikatnego otwierania wyrwało jedynie futrynę, kawałek ściany oraz kawałek pokoju sąsiada. Sąsiada w domu nie było, to wyjaśniam dla historii. Czyli drobnostka, mogło pójść gorzej. Butli z gazem, która też przy okazji się okazała nieszczelna - tego to już nie liczę, to drobnostka skrajnie oczywista. W sumie tak źle się nie ułożyło, mogło być gorzej. Przecież chodzą po ludziach przypadki... Dzień się kończył i mogłem odetchnąć.

Bo właściwie nic więcej się tego dnia nie zdarzyło. Bo nie zaliczę do powyższego zbioru zdarzeń faktu rodzinnego z sąsiedniego piętra, w którym żona zdzieliła własnego męża wałkiem do ciasta, aż ten się był wściekł i pogryzł swojego osobistego anioła stróża. Stróż-robot, to dla potomności, był wiadomego koloru...

Powiem szczerze, przesądny to ja nie jestem... Tak ogólnie to nie jestem...

29

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 9.6 – życie.

Notatka służbowa z miejsca / Tajne przez poufne / Do rąk własnych

Zgodnie z pilnym rozkazem z trzydziestego drugiego podcyklu ósmej szesnastki wielkiego cyklu kwantowego, skierowałem się w wyznaczony rejon, z zamiarem dotarcia do gwiazdy LJ/95091/101/13. Co też się dokonało w przewidzianym harmonogramem terminie. Poniższe uwagi są wstępnym zapisem ustaleń z miejsca, jednak powinne być rozszerzone liczebnie, tematycznie i o kolejne zakresy badawcze, o czym więcej i szczegółowo w podsumowaniu.

1. Punkt pierwszy raportu to oddanie należnego sekcji typowania, za trafność przewidywań; okazała się ona zaskakująco wysoka. Nie pełna, to zrozumiałe, ale godna podkreślenia.

2. Drugi punkt musi być taki, że trzeba zganić sekcję planetarnego nasłuchu, ponieważ przegapiła liczne sygnały, które tutejsze życie od pewnego już okresu wysyła w otoczenie. Ponieważ są to sygnały w różnej postaci, więc z pewnością można je było wychwycić. To się z niezrozumiałych powodów nie stało, dlatego takie uwagi.

3. Przede wszystkim trzeba odnotować, że sekcja typowania w wysokim stopniu wstrzeliła się z ustaleniem rejonu, który należało zbadać, to rzeczywiście obszar życiotwórczy aż do poziomu skrajnego, i pod tym względem wyjątkowy. Sekcja nie doszacowała w swoich analizach aż takiej skali spełnienia uwarunkowań, jednak temu akuratnie dziwić się nie można, ponieważ jest to teren położony skrajnie peryferyjnie w ogólnym zbiorze, więc bardzo trudno uchwytny obserwacyjnie. Czyli poza możliwością ustalenia szczegółów.Generalne nakierowanie było poprawne, to znacząco ułatwiło czynność odszukania wzmiankowanego celu - a dalej jego penetrację.

4. Położenie wytypowanej do sprawdzenia gwiazdy, to wymaga silnego podkreślenia, spełnia liczne - wydaje się na tym etapie działania - że wyczerpuje wszystkie parametry modelu standardowego opisującego tworzenie się życia i jego przemian. Chodzi o położenie w mgławicy oraz w odniesieniu do centrum, chodzi o wielkość i czas istnienia, o stabilność reakcji, a także o spokojne otoczenie, bez lokalnych a potencjalnie zagrażających układów czy obiektów; itd. Zestawienie w jego pełnym zakresie znajduje się, wraz z rozbudowaną wizualizacją, w części ostatniej, w załącznikach.

5. Układ planetarny gwiazdy LJ/95091/101/13, to również musi być w sposób szczególny podkreślone, jest typowym wyjątkiem w zbiorze, i lokuje się tym samym w podgrupie uprzywilejowanej. Rozłożenie oraz lokalna rotacja globów otaczających gwiazdę, i to wraz z dalekimi przyległościami, proszę zerknąć na schemat, wypełnia poszczególne

30

wartości kwantowe w rzadko (aż do takiego stopnia) spotykany sposób. I odnosi się to do planet wewnętrznych, zewnętrznych, a nawet rejonu poza zasadniczą ósemką. Takie rozlokowanie, jak wiadomo, niebywale sprzyja wytworzeniu się życia i jego utrzymaniu. W tutaj omawianym przypadku tak się stało.

6. Oczywiście samo pojawienie się życia, co wynika wprost z modelu, jest faktem w całości zbioru możliwych planet zdarzeniem banalnym i pospolitym - to nie wymaga tutaj podkreślania. Istotne jest jednak to, że konkretny przypadek, będący obiektem badania, nie zatrzymał się na poziomie pojedynczych komórek, a rozpędził się w komplikacji oraz obrodził strukturami o cechach dalece nietypowych. Radiacja i specjalizacja życia w niniejszym układzie zadziwia swoją różnorodną strukturą i zdolnością do zajmowania kolejnych, praktycznie każdej z teoretycznie dostępnych nisz. Zbiór eksponatów oraz materiały są naturalnie potwierdzeniem tego wniosku - ale z oczywistych powodów nie prezentują całej gamy złożoności tego ekosystemu. Dlatego także i to musi zostać w trakcie kolejnych ekspedycji podjęte i znacząco rozszerzone.

Co więcej, można na podstawie bardzo fragmentarycznych eksploracji stwierdzić - że prawdopodobnie w historii tego układu planetarnego nie tylko jeden glob przeszedł przez fazę życia, ale że podobny fakt w kilku innych przypadkach zaistniał lub jeszcze kiedyś zaistnieje; że na dziś zagadnienie daleko wykraczało poza ramy ekspedycji, więc jest tylko podane w formie zasygnalizowania. Nie jest wykluczone, że te ślady są ciągle aktualne. Lub że życie, które było zasadniczym i głównym celem-powodem ekspedycji sprawdzającej, że ono w nieodległym czasie w te rejony się skieruje.

7. Tak, jedna z planet tego układu, trzecia w kolejności od lokalnej gwiazdy, którą dalej będę określał symbolem "Z", na tej planecie i w jej okolicach badanie wykryło obecność struktur rozumnych. To do pewnego stopnia zaskakujące ustalenie, z przyjętych modeli wynika jako fakt oczywisty, gdzieś się to musiało we wszechświecie dokonać – ale że akuratnie w tym, to jest spora niespodzianka.Fakt, zgodność tego układu z rytmami kwantowymi jest niebywała, co na pewno podprowadziło tutejsze życie do poziomy skomplikowania i potencjalności rozumu, jednak dalej wypada ocenić to jako zjawisko z pogranicza, brzegowe, osobliwe – to konieczny wyjątek. Oczywisty w skali wszechświata – ale punktowy wyjątek.

Co więcej, wspomniane konstrukcje rozumne, które wpisały się swoim istnieniem i przemianami w mniejsze, większe i największe kwantowe cykle, te rozumne byty osiągnęły już poziom działania w otoczeniu, i to w skali lokalnego układu planetarnego. Wydaje się więc, że są na granicy punktu osobliwego, że za moment wejdą w strefę poznania reguł granicznych. Czy ta obserwacja potwierdzi się w kolejnych i koniecznych ekspedycjach, to w tej chwili jest niejasne, ale wydaje się, że taki fakt rzeczywiście może mieć miejsce.Że to niesie ze sobą znaczące skutki, tak dla lokalnego systemu, tak dla całości zjawisk w rzeczywistości, tego nie muszę podkreślać, to wynika w prost z modelu. I dlatego wymaga pilnej uwagi.

31

8. Natomiast niespodzianką nie jest, że badany obszar życia jest w swojej formule doskonałym spełnieniem zasady, że im wyżej stojąca na drabinie komplikacji konstrukcja życia, tym wyraźniej pokazuje się w niej podział na strony ewolucyjnej zmiany – czyli że można taki proces poszeregować ze względu na osobniczą płeć. W konkretnym, tu omawianym przypadku, przybrało to również zakładaną przez kwantowy model postać, i to aż po detale, aż po jednostkową specjalizację - tak rozrodczą, tak społeczną.

9. Tak, zamieszczam to w raporcie jako fakt godny szczególnego, a więc pierwszoplanowego uważania, że wszystkie życiowe struktury na plancie Z - od najprostszych po najbardziej skomplikowane - stosują w swoich przemianach stronność – powielają schemat generalny, rytm fundamentalny zmiany energetycznej tworzącej wszechświat. I dotoczy to każdego elementu życia, choć nie w każdym jest wykrywane prosto i od razu. Po głębszych analizach, w tym poprzez bezpośrednie fakty eksperymentalne, zostało to potwierdzone.Próbki znajdują się w zasobach i można je porównać z modelem.

10. A to oznacza, że te obiekty są realizacją, na tym poziomie, tej fundamentalnej stronności świata, gdzie jest osobliwość skrajnego, maksymalnego zbiegnięcia się, czyli stan "ciemnego dołu" – oraz, to na przeciwnym biegunie, stan skrajnego, maksymalnego rozproszenia. W konkretnym a rozumnym konstrukcje, który został przebadany, ma to postać jednej komórki rozrodczej, albo całego zbioru komórek. Jest po jednej strony osi symetrii stan jednostki, a po drugiej zbiór w formule jednostki, ale tworzony z ogromnej liczby jednostek. I jest to rzeczywiście ewolucyjnie rozłożenie symetryczne względem środka tego procesu, aż po detale. Jak to zakłada model i jak to być musi w porządnej ewolucji.Co więcej, poszczególne strony ewolucyjne tak zakreślonej zmiany, to realizacja skrajnie, brzegowo pojętej rytmiki – to oddanie aż w formule osobliwości zasady przechodzenia jednostek kwantowych ze strony na stronę. Czyli maksymalne zbiegnięcie się aż do punktu, to strona "żeńska", oraz rozbiegniecie się do "chmury kwantów, to strona umownie nazywana "męską". Odbicie nadrzędnego schematu jest tu wręcz uderzające – to skrajne osobliwości w skali konkretnych osobników i ich reakcji.

11. Co istotne (a co udało się tylko zbadać wstępnie i ogólnikowo, co nie może dziwić), to również historia, etapy pośrednie osobniczej ewolucji, ale również i ewolucja zbioru tych osobników – że to się wpisuje w rytmy kwantowo istotne. Że ta ewolucja musiała się jakoś powiązać tymi rytmami z lokalną gwiazdą i z rytmem tworzenia się w układzie zależności, to zrozumiale, to naturalne – inaczej żadnego obiektu do badań by nie było. Ale że te konstrukty swoim istnieniem wpisują się we wszelakie rytmy wyższego rzędu – to, i chcę to mocno podkreślić w raporcie, to jest duże zaskoczenie. O ile wiem, aż takie pełne dopasowanie do reguły, to jest notowane pierwszy raz – to ma znamiona szczególnego wyjątku.Nie jest pewne, czy wynika to z tego faktu, że ta ewolucja biegnie i istnieje - czy dlatego istnieje, że zawiera się w tych rytmach.

32

Ale jest pewne, że działa i że to wpasowanie się ma miejsce. Cykle kwantowo ważne są obecne w tym procesie, i to bardzo wyraźnie. I to zarazem decyduje, że objawiająca się ekspansja w środowisko bliskie i dalekie lokalnych form jest znacząca. A nawet przybiera formułę wybuchu.

12. Być może, notuję to jako punkt oddzielny raportu, właśnie tak notowana ekspansja, która zawłaszcza w sposób dramatyczny na dziś przede wszystkim wewnętrzną strefę planety, że to przyczyni się do samozniszczenia tych struktur, jednak pewne to nie jest. Możliwe i potencjalnie oczywiste wydaje się, że ewolucja poszerzy swój teren eksploracji o kolejne globy, tak wynika z modeli rozwojowych, tylko na obecny moment nie jest to przesądzone. Szansa dalszego działania i wpisywania się w cykle kwantowe istnieje, ale to tylko i wyłącznie szansa.Wydaje się, że zamieszkujące planetę Z. byty mają tego świadomość, ale w jakim stopniu i czy potrafią z tej wiedzy skorzystać, to nie jest pewne. Obserwacja zewnętrzna ani nawet uczestnicząca, którą w skromnym zakresie udało się przeprowadzić – te działania nie dają w rzeczonej sprawie jasności. Jest potencjalna szansa, powtarzam, ale żadnej pewności.

13. Życie jako takie na planecie Z., co nie dziwi, to przykładowy, a nawet podręcznikowy zestaw elementów tworzących. Nie odnoszę się w tym miejscu do starego sporu, czym jest życie oraz co przynależy do tak definiowanego zakresu, zresztą wyznaczony rozkazem zakres badań tego nie uwzględniał – ale w tym przypadku nie ma z tym problemu, tu życie samo wręcz właziło w przyrządy analizujące.Tak, w tym lokalnym zakamarku wszechświata, na tej ubocznej, a więc też i banalnej planecie, tu w skład żywych organizmów weszły, i to w przewidywanej skali i powiązaniach, pierwiastki z "zakątka życia" – żadnych niespodzianek pod tym względem.Znów trzeba podkreślić, że raport nie sięgał daleko w przeszłość, to pozostanie do zbadania dla specjalistów, jednak wydaje się, że taki lokalnie tu obecny zbiór potrzebnych elementów tworzących, to skutek wystąpienia w bliskości ich źródła, jakaś supernowa albo podobnie. I wpisywania się w cykle, o czym nie można zapominać, co w opisie tego życia zawsze trzeba uwzględniać. Cóż bowiem w ogólnym bilansie globów z nagromadzenia życiotwórczych surowców, jak lokalizacja nie spełnia warunków i jest poza obszarem umożliwiającym to życie.

14. Istotne jest również to, że w otoczeniu tak zaistniałych bytów skomplikowanych, kiedy już dopracowały się poziomu technicznego – że w okolicy znalazły się możliwe do wykorzystania i konstruowania z nich przedmiotów składniki. Może nie jest to pod tym względem aż szczególnie zasobny glob, jednak wystarczający.W ogóle baza materiałowa tej planety jest wystarczająca, może nie oszałamia nadmiarem, ale również nie poraża jałowością tak częstą w zbiorze – ten glob to typowy średniak pod tym względem. A także kolejny raz potwierdza zasadę, że przeciętny konstrukt ewolucyjny jest przez zmianę energetyczną preferowany.

A jeżeli już o plancie mowa, to dodam, że jej rozmiar również się

33

mieści w wartości kwantowo ważnej, że rotacja powiela i wykorzystuje rytmikę ósemkową – i że trafia w wyższorzędowe cykle. Że to ułatwia i warunkuje to działanie tutejszych organizmów, to nie ulega żadnej wątpliwości.

15. Kod tworzący życie tej planety - który miał być analizowany dla celów porównawczych - został oczywiście poddany dość drobiazgowym zabiegom sprawdzającym, ale okazał się na tyle zbieżnym z każdym, że raport ten fakt tylko odnotowuje, zaskoczeń w tym zakresie nie ma. W załącznikach znajduje się pełne udokumentowanie, są próbki i spore nawet okazy, ale niczego tu szczególnego się nie znajduje, to typowa wielość jednostek, ale zawsze realizacja jednej zasady. Jak głosi znane powiedzenie z obszaru ewolucjonistów: twarz jest jedna, ale każdorazowo inna. I tak właśnie należy traktować tutaj, czyli na plancie Z., występujące realizacje kodu i poszczególnych osobniczych konstrukcji poczynających się z tegoż kodu. To oczywiście różnorodne szczegółową formą struktury, ale identyczne zasadą – to wielość w jedności.A sam kod to naturalnie dwie wewnętrznie podwojone linie, które w tradycyjny sposób splatają się i rozplatają w kolejnych pokoleniach, znane, powszechne, opisywane. Nic tu dodać nie można.

16. Poziom kodu kulturowego oraz technicznego, co zrozumiałe, był w znacznym zakresie badany, to temat pierwszorzędny i cel misji – ale z równie oczywistych powodów nie mógł na tym etapie objąć szerokich zakresów. - Zwłaszcza że została w rozkazie szczegółowo zakreślona swoboda działań. - A po drugie, co okazało się dość szybko, lokalne zgrupowania osobników traktowały w sposób emocjonalnie pobudzony i nadmierny wszelkie przejawy i czynności procedury sprawdzającej. A to nie tylko zagrażało samej misji, ale też wpływało na pozyskiwane wyniki, dlatego ten zakres badań został ograniczony do niezbędnego minimum. Wydaje się, że na badanej planecie panuje wręcz nadmierna ekscytacja innym i potencjalnym gdzieś istnieniem, wpadająca nawet w zakres chorobliwy - aż po wykonywanie czynności poszukiwawczych. Jeżeli uświadomić sobie, jaka to jest niemożliwość, to te reakcje są rzeczywiście mocno zastanawiające. Ale widać z powyższego, że tej oczywistości ta zbiorowość jeszcze sobie nie przyswoiła.

17. Ogólnie tylko wypada odnotować, że technologia nie odbiega od żadnego standardu dla tego typu ewolucji i dla takiego jej etapu – to atom, radio i telewizja, zaczątek globalnej sieci informatycznej i prymitywne konstrukcje badawcze, które są wyrzucane przestrzeń, tę bliską i ciut dalszą. To się zmienia, trzeba to oddać, jednak nie ma czym się chwilowo ekscytować.

18. A kultura? Cóż, lokalnie i jednostkowo wywołująca zaciekawienie – ale w sumie bez znaczenia. Zwłaszcza jak odnieść to do różnic w dostępie do jej wytworów, odnieść do niebywałego wręcz rozziewu w uczestnictwie. Że to tworzy w tej zbiorowości napięcia, które mogą w nieodległej perspektywie owocować problemami – to nie wymaga już podkreślania, ewolucje wewnętrznie niezborne muszą popaść w zapaść i zanikną.

34

Z ograniczoności środków, ale również z wyraźnego zakazu wtrącania się w lokalny świat, nie zostały podjęte żadne czynności, które do niego wprowadziłyby dane na ten temat. Jednak raport poddaje to pod rozwagę centrali, może w tym konkretnym przypadku warto podjąć próbę wprowadzenia do obiegu informatycznego pewnych sugestii i myśli. To z uwagi na wyjątkowość tej ewolucji może kiedyś przynieść pożądany efekt w szerszej skali. - Co zrozumiałe, taka akcja uświadamiająca musi być przeprowadzona z zachowaniem wszelkich ostrożnościowych i dyskretnie podprogowych środków, ale chyba powinna być podjęta. To musi być na granicy przyswajalności, np. tekst literacki, gdzieś i kiedyś tam w przestrzeń rzucone słowo, drobne i poruszające lawinę zobrazowanie... Może warto spróbować tak przestrzec, może coś się z tego wyłoni w kolejnym cyklu...

19. Stan wiedzy, zasób danych o otoczeniu, które znakują tę planetę i pojmowanie świata przez jej mieszkańców, to znajduje się obecnie na poziomie bliskim poznania "zasady kwantowej". Czyli zbiorowość tutejszych rozumnych konstrukcji może zbliżyć się i osiągnąć zakres brzegowy. To istotna, ważna informacja, którą wnosi przeprowadzony rekonesans. Jeżeli tylko społeczność osobników potrafi naprostować występujące w niej chorobliwe napięcia, jest szansa, że przesunie się na kolejny poziom i znajdzie się w rejonie szczególnym.To tylko możliwość, ale musi zostać odnotowana z uwagi na rozliczne konsekwencje dla bliskich i dalekich.

20. Podsumowanie.Wytypowany do badania obszar okazał się zasiedlony życiem, i to na licznych poziomach. Aż po taki, który umożliwia świadomość, a nawet samoświadomość. To w sposób szczególny wyróżnia go pośród innych – ale to zarazem zmusza do pilnego śledzenia tu dziejących się faktów i zjawisk. Dlatego już we wstępie sygnalizowana konieczność ciągłej i pogłębionej obserwacji planety Z., to wydaje się naturalne, wręcz pilne do realizacji. I to w znacząco poszerzonym zakresie, jedna i skromna ekspedycja z pewnością nie wystarczy.Nie jest naturalnie pewne, czy tubylcy zdołają przekroczyć próg i zaczną eksplorację dalszego świata, ale trzeba wiedzieć, co i jak się dzieje i czym to grozi. A tego bez stałej obserwacji wiedzieć się nie będzie.Tutejsze życie niczym nie odbiega od normy, warto jednak odnotować, że jest wpisane we wszelkie bodaj zasady kwantowe, dlatego wydaje się takie dynamiczne i ekspansywne. To może poprowadzić do zapaści – ale może do wybuchu w środowisko. Dziś obie drogi wydają się tak samo prawdopodobne. Jaka okoliczność by się nie zrealizowała, warto ją poznać. Żeby być przygotowanym.

Zawsze jest możliwość, że coś z tego życia wyrośnie.

35

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 9.7 – Ufoludki.

Motto: "A dajcie wy sobie wszyscy, do jasnej ciasnej, z tym spokój".

Nie, osobiście żadnego ufola nie widziałem, czegoś takiego za rękę czy inną kończynę nie złapałem. Podobno innym szczęście było dopisało i takowe dziwo oglądali, a nawet doświadczali, tak mówią - ale ja w to nie wierzę, jakoś mi to nie pasuje. Ale nich tam, ich sprawa, nie mieszam się.Podobno coś takiego istnieje, lata na spodkach albo talerzach i te swoje nosy w nasze sprawy wtyka. Tak się gada, nawet telewizory to pokazują. Nie wiem, może.

Tylko że, widzicie, jak się tak człowiek w temat bycia tu i tam po całości wdroży, a nawet wgryzie, to mu ufoludki, czy podobne, jakoś tak dziwne się po całości zdają - a nawet zupełnie niemożliwe. To fakt, gdzieś i coś żyjącego, a też i nawet rozumnego, gdzieś takie cuś się w tej dali wszechświatowej gnieździć powinno, nawet te oraz inne technologie pokazywać w każdą ze stron powinno - pełna zgoda. Tylko że, widzicie, to aż tak prosto i prostacko, czyli talerzami, się nie pokaże. Bo nie może.

Podejdzie na takie słowne spostrzeżenie jakiś ktoś - taki w sobie ufność w ufoludki posiadający, i ten on się na powyższe skrzywi, a nawet i pokaże jakieś takie nieobyczajne. Czyli znaki, znaczy się. Te i tam gdzieś zostawione ślady wydeptane, jakieś sygnałowe "wowy" czy inne piki na wykresach – i tak dalej podobnie. I będzie taki w sobie wierzący gadał, że świat to nie byle co, to kawałek dziejów i tej przestrzeni zawiera, rozciąga się do horyzontu i dalej – a też że w tym musi, z uwagi na taki rozmiar niepokonany, że musi się coś rozumem obdarzonego pokazywać. Oraz, dalej będzie dowodził, że jak takie w sobie rozumne się już wylęgło, dajmy na to iks milionów lat temu, to takie musowo się w okolicę i dalej zapędzi, najpewniej też nawet i naszą okolicę odwiedzi. - Bo to, będzie taki mówił, wieków w sporej ilości miało na mnożenie się i działalność wszelaką, więc ichna w sobie technika dalekosiężna, zapewne cudaczna dla nas, więc na te skoki poprzez odległości niezmierzone pozwalająca. Że, słowem tak w ogólności i pewnikiem jest, że skoro to się wszystko światowe tak długo i miliardami wielkimi dzieje - to jakaś bytność musi być, i to niejedna. I że owa bytność nas pilnie szpieguje i zerka, co my tu sobie pichcimy - i czy też warto z nami w dyskusję filozoficzną o bycie się wdać.I tak dalej w podobnym.

Nie powiem, logiczność w takim się pewna zawiera, czas i przestrzeń wszechświatowa robią wrażenie na umysłowości na co dzień w maleńkim przedziale bytującej - jak tyle się zadziało wokół, to i mogło się rozumnie ukazać w innej realności. Jako i tutaj się dokonało, to i

36

gdzieś oraz kiedyś podobnie mogło. Czyli coś w tej argumentacji się zawiera, ona nie z listy życzeń ani nawet jakoś w sobie zwichrowana – trzeba to pod uwagę brać.

Trzeba, prawda prawdziwa, że trzeba. Tylko zagwozdka intelektualna taka swoje w całości pokazuje znaczenie: dlaczego nic nie widać? - dlaczego nic nie słychać? Dlaczego te talerze latają i latają, ale z tego żadnego namacalnego pożytku kontaktowego dla naszej w sobie rozbuchanej umysłowości nie ma - dlaczego nic i nigdzie?Słowem – gdzie ci ufole się podziewają?

Cóż, trzeba zajrzeć prawdzie w oczy, skonfrontować się z faktami i ciszą wokół - trzeba talerze i ich zawijasy zostawić sobie na ten tam deser i do tematu wrócić, kiedy już osobnicy się napodglądają, naznakują tę naszą lokalność cywilizacyjną i nabiorą ochoty sobie pogadać – to zostawmy w analizie pojęciowej na kiedyś, a zestawmy w jaką to tabelkę aktualnie posiadane ustalenia.

I tak, widzicie, trzeba zacząć o tego, że jest owa cisza kanałowa, cisza po wszelkich możliwych kanałach łączności. Co by tu podpiąć do nieboskłonu, jakich by nie stosować technicznych nowinek, całość milczy w każdym języku i ani piśnie. A jak nawet coś popiskuje, to szybko fachmani od naukowej roboty ustalą, że to coś naszego tak w badanie wlazło - albo że przyroda nam jakiś taki złudny sygnał śle i o czymś informuje. Tylko że tego ani rusz z rozumnym czynem owego dalekiego innego nie sposób powiązać, nie da się.

Po drugie, widzicie, w takowej tabelce zliczającej ustalenia musi - musi się znaleźć na poczesnym miejscu wynik badania świata, tego i okolicznego, ale i wszystkich jakoś tam postrzeganych. Że okolica owa, aż po horyzont, aż po rozumnie rozpoznany horyzont – że to w sobie takie niezwyczajne. Owszem, kiedyś tam, dawno to było, świat sobie zaistniał w jakimś tam wybuchu czy inaczej - tu mniejsza o te detaliczne fakty - ale on zaistniał nie tak od razu znośnie, tak i przyjaźnie, i gościnnie. Musiało się, widzicie, coś z tej zasłony energetycznej wyłonić, mgła materialna i pojęciowa się rozrzedziła i wnętrze pokazała - i dopiero wówczas, a długo to trwało, mogło w jakimś tam lokalnym zgromadzeniu czegoś świetliste a gwiezdne, ale też i planetarne się pokazać. Nie wcześniej, widzicie.

Ale, zauważcie, jak już nawet i to planetarne się kręciło naokoło swojego gwiezdnego centrum, a dziś już wiele takich kamieni widać w przyrządach – to i w takim zbiorze żadna tam przypadkowość się nie mieści. A nawet trzeba powiedzieć, że losowość zupełnie się w tym zbiorze nie mieści. Owszem i prawda, i fakt, tego materialnego gruzu w każdą stronę dużo i więcej, ale on ci taki jakiś mało w sobie dla rozumności gościnny; albo to wielkie, albo gorące, albo jeszcze na inne sposoby odpycha. Owszem i prawda, takie coś widać łatwo, stąd wchodzi w obiektywy i się prezentuje - zapewne za chwilkę i lepsze światy się naukowo pokażą - to wszystko prawda. Tylko że owa cisza dzwoni alarmowo w rozumie i daje do myślenia. Bo skoro tego tyle, skoro od tak dawna, to dlaczego nic nie widać,

37

dlaczego nic nie gaworzy w swoim narzeczu, niechby nawet i takim z niemożebnego zbioru i nietłumaczalne na nic? Dlaczego wszędzie, po każdym kierunku cisza, brak jakichkolwiek śladów bytności, niczego uchwytnego naszą wybujałą metodologią techniczną albo podobną? Nic i nic - dlaczego?

Jedynie możliwy do przyjęcia wniosek jest taki, a to z zestawienia tego powyższego wynika i się nachalnie pcha do głosu, że również i zaistnienie planetarne takie sobie byle jakie i w byle tam momencie nie może być. To nie ruletka czy inny totolotek wszechświatowy, to nie przypadek tym zawiaduje.

To znaczy, widzicie, że jako i całość wszechświata musi pewnego w sobie momentu się dopracować - czyli te atomy zbudować, materiału do tego materialnego rumowiska nagromadzić i że dopiero wówczas się może planetarny glob tu i wszędzie kręcić – tak samo też w zbiorze takich elementów, w zbiorowisku globów będzie podzbiór, który się do zamieszkania będzie nadawał; to tak hop i siup się nie zbiera w sobie, to nie dowolny kawałek skały do zasiedlenia się nadaje - to liczne strefy graniczne musi spełniać. Bardzo liczne.Znane i oczywiste, jak się coś takiego w bliskości gwiazdy ulokuje albo w dalekości - to nijak się dobre dla wodnistego czy podobnego zjawiska nie okaże. Albo ciepło aż powyżej akceptacji - albo zimno skuwające na kamienny lód - albo zupełnie niegościnnie.

Po trzecie, widzicie, to nie wszystkie zliczenia uwarunkowań życie w dowolnej formie promujące - to dalece nie wszystko. A tym bardziej takie rozbudowane i świadome siebie życie.Bo spójrzcie na okoliczności, które zaszły na takim już powstałym globie, przecież granicznych wartości, które nie mogą być ominięte lub przekroczone, tego jest mnogość. - A to te drobiazgi do życia konieczne po prostu muszą tu być - a to muszą znaleźć się obok i w odpowiedniej ilości - a to słoneczko lokalne musi być wielkością i grzaniem w stadium i zakresie odpowiednim - a to musi być wodny lub stały zbiornik materii, gdzie się to może ze sobą intymnie spotykać, co by się w większe gromadzić - a to aktywność planetarnego budowania się musi osiągnąć wartość stabilnej i spokojnej, a zarazem jeszcze tak w sobie nie zastygłej i wychłodzonej – a to otoczenie i wnętrze globu musi tworzyć osłonę przed promieniowaniem oraz pozostałym w okolicy gruzem... Ja tu, dostrzegacie?, tylko szkicuję te brzegowe wartości, wielość ich jest tak znaczna, że głowa mała. A do tego naukowi co rusz jakiś w tym zbiorze kolejny elemencik podrzucają. Tu zerkną, wyjdzie, że w takich okolicznościach to życia nie będzie, tam spojrzą, to samo – aż zdziwienie echem się po wszelkim tutejszym roznosi.

A i, to tak po czwarte chyba już będzie, jak to życie tu się już i w sobie zbierze, jak się w komórkę na przykład ułoży, to przecież żadnego w tym pewnika, że to dalej potrafi i będzie mogło działać. Bo coś walnie z hukiem, jakaś nieodległa gwiazda wybuchnie albo też z głębiny wychyli kataklizm – więc owo żyjące w zupę się byłego już życia zamieni. I jest cisza po kanałach.

38

A i dalej, jak nawet ono życie się uczepi globu i warunków, bo już dobrze wiadomo, że żywe praktycznie wszelkiego czepić się potrafi, to żadnym dalszym pewnikiem nie jest, że to tak się już gromadziło będzie, że kolejne ciała, coraz bardziej w sobie napakowane, że się one będą poczynać w takiej kołysce planetarnej. I żadnym pewnikiem nie jest, że kiedyś tam to pomyśli o tym procesie, że będzie temat badać, warunki swojego zaistnienia w tabelki zestawiać. - To żadnym tam pewnikiem nie jest.

A i niechby nawet takie coś rozumnego się poczęło i zaczęło glob w jego zakamarkach penetrować – czy to pewne jest, że poziomu wiedzy i samowiedzy dojdzie? Nie i nie, żaden to fakt pewny. A nawet i tak można powiedzieć, że zupełnie niepewny. Bo to takiemu w wędrowaniu coś się zadzieje, noga nie trafi na stabilny grunt czy moment - i w przepaść poleci; albo pobratymiec go zje na śniadanie i to dalsze w historii już nie zaistnieje; albo nawet i zaistnieje, tylko się w takie kulturowe i kultowe pojęcia abstrakcyjne oblecze, że takiego w jego pętaniu się po świecie to spęta, aż do zatraty spęta; albo też w jakim tam momencie taki powie, bo już będzie gadał, że mu się nie chce dalej – i usiądzie, i będzie medytował, i rozproszy się w tej tam nieskończoności lokalnej. A nawet, widzicie, jak te wszystkie i jeszcze liczniejsze rafy na swojej drodze ominie, jak w tym wielokrotnym slalomie życiowoważnym na żadnej się przeszkodzie nie wykopyrtnie, to i tak pewne żadną w sobie miarą nie jest, że takowy jakimś tam czasem nakieruje w niebo przyrząd i że będzie nasłuchiwał. Bo to w okolicy energii na takie zbytki nie będzie, a to zasobów i zachcenia w nim do takiego czynu nie będzie - a to coś innego się wydarzy. Czyli chwila do kontaktu z innym lokalnym bytem się zatrzaśnie na wieki wieków.

I dalsze, i kolejne, i istotne - teraz dla odmiany waszej rozumnie i analitycznie w górę zerknijcie w tym zestawianiu uwarunkowań, tam się zapatrzcie w ustalaniu granic i progów w istnieniu.Więc leżakuje sobie w tym pędzie wszechświatowym nasze słoneczko z ubocza tak jakoś, można nawet powiedzieć, że peryferyjnie - tak to głoszą tacy od fizyki i kosmologii. A nie - a zupełnie w tym przypadkowego a dziwnego położenia. Przecie, pod rozwagę to sobie weźcie, to najlepsze miejsce w galaktyce dla takiego czegoś wrzeszczącego - ono tu się najlepiej poczyna. Bo czy to w centrum dogodnie? Ee, żadnym tam razem, tam zawierucha tak po całości i środowisko takie jakby piekielne. A czy dalej w bok może lepiej by było, czyli ku brzegowi zbioru? Też nie, tam już rzadko, zimno, niebezpiecznie. Tam i jakaś kolizja z inną galaktyką czasami się trafi, a to gwiazdy wyrywa, to rzuca nimi w dal daleką...

I jeszcze kolejne a wielce ważne: światowość cała, wszechświatowość nasza tutejsza i codzienna.Przecież sami wiecie, że wystarczy jedną cyferkę przekręcić o taką tam jednostkową wartość, i to gdzieś tam na iks miejscu za zerem – i jest zdumienie, i jest zakłopotanie, i jest po cichu sobie oraz w zaufaniu szeptane, że to skutki niesie. Takie skutki, że trudno to na spokojnie i w stabilności umysłowej ogarnąć.

39

Bo jak już taką cyferkę podmienić, to się okazuje, że i cyferki nie ma, i osobnika podmieniającego nie ma, i w ogóle niczego tutaj nie ma. Jakieś coś się w tych wzorach wówczas kotłuje, coś do czegoś ma się odnosić - ale to żadnym tam przypadkiem dobre nie jest ani też gościnne tym bardziej.I jest wspomniane wielkie przeliczanie w zdumieniu – i jest takie w kolejnym emocjonalnym działaniu na siebie, czyli na tego dwunożnego osobnika ustalanie warunków – i jest pokątnie wyrażanie się, że to dlatego tak... ech, sami wiecie.

Fakt i prawda, mówi się, że to stąd tak, że ten nasz świat sobie w ruletce światów najlepsze parametry wylosował, że inni może i też w grze byli, tylko że szczęście im nie dopisało. Więc my teraz z tego wylosowanego punktu, wybranego z niepoliczalnego zbioru, swoje tam i siam analizy prowadzimy. I dlatego to zdumienie nas tak ogarnia, i dlatego tak wszystko się dziwne zdaje.Tak się to powiada – tak się to wszystko niezwykłe powyższe z tej światowej tabelki uzasadnia.

I co wy na to? I jak to widzicie?

Zgoda i prawda, spojrzy sobie rozumnie osobnik w górę czy w głąb – i powie: nie, tu żadnego dziwu nie ma, to wszystko prawa fizyczne tak się pokazują. Tu żadnego zaskoczenia nie można się dopatrzyć, bo nasza pozycja w tym wszystkim przypadkowa, peryferyjna, jedna z wielkiej i nieprzeliczalnej liczby ci ona. I zawsze fizyczna, tylko fizyczna.Zgoda i prawda, spojrzy sobie rozumnie osobnik w górę czy w głąb – i powie: nie, tu żadnego przypadku nie ma, to wszystko prawa są, i to takie głęboko uzasadnione. Tu żadnego zaskoczenia nie można się dopatrzyć, bo nasza pozycja w tym wszystkim centralnie ważna. Oraz zawsze regułą nadrzędną uzasadniona.

Zgoda i prawda, badanie naukowe i fizyczne, to od wieków prowadziło do ustalenia, że lokalizacja uboczna, że przypadkowa, że żadnego w tym ewolucyjnego dziwu, a jedynie splatanie się i rozplatanie bytów we wzajemnym mnożeniu. Każdy poznany fakt świata uświadamiał, jaka się kryje za nim przepastna dal, przemieszczał z centrum na dalekie miejsce poznającego – i umniejszał w samozachwycie. Aż po wiedzę, że to pył i pyłek, że marność i nic wobec koniecznej nieskończoności.

Tylko że, skoro to tak wielowymiarowo uwarunkowane, ale zarazem i konieczność fizycznie ustalona (w swojej przypadkowości) - to jak to jest, że nic i nigdzie, dlaczego w każdym kierunku cisza?Jeżeli to tak nietrywialne i wymagające spełnienia ogromu zależności i wpisania się w regułę świata, a jednocześnie dziejące się w takiej skali, że dech zapiera – to jak to jest, że nie daje się tu niczego zaobserwować? Gdzie oni są?...

I tu, widzicie, pojawia się to moje niedowierzanie - na tym się ono zestawieniu zasadza.

40

Ale nie tak, że to trudne i przypadkowe, a więc loteria po wszystkim rządzi – ale również nie tak, że to jedyne w sobie zdarzenie, którym jaka "ustawka" losowa rządziła; ani to, ani drugie.

Ja tam, widzicie, w ufole nie wierzę, mi to zupełnie nie leży. Ale nie dlatego, że ich nie ma, choć pewnie i nie ma, ale dlatego, że owe inne byty w rozum zaopatrzone - że takowe nie kiedyś poczęły się oraz działają, tylko że obok nas owe bytności się realizują. Mówiąc to inaczej, "ufoludki" muszą się w tej samej warstwie świata pokazać - nie wcześniej do nas, ale i nie później. Rozumiecie?

Dlaczego tak? Z tej postrzeganej niezwykłości trzeba w tym badaniu świata wyjść, bo to nie żaden tam przypadek, za tym się zasadniczy sens kryje.Fakt i prawda, to zawsze tylko fizyczna reguła obsadza, tu żadnego nielogicznego czegoś w sobie - ale to jest reguła.

Jaka reguła? Że obie strony mają rację.Na gruncie fizycznym, co podkreślam maksymalnie, zawsze tylko jako realizacja zasady – ale obie strony opisu maja rację. Byt w sobie rozumny, takie coś może powstać w wyjątkowych okolicznościach – i to nie jest przypadek. Fizycznie prezentuje się jako miejsce jedno z wielu i poślednie, ale filozoficznie i logicznie to punkt jedyny w dziejach - takiego nie było i nie będzie.Fizycznie nasza pozycja z boku, logicznie w samym środku zmian.

W każdym badaniu i ustaleniu wychodzi, że to niezwykły moment, że niewielkie odchylenie, a mierzącego by nie było. Ale jeżeli się na ten wynik badania patrzy biernie, jako na fakt zastany, to musi to wytworzyć zdumienie, co najmniej zmieszanie. Ale jeżeli wszechświat postrzegać dynamiczne - jako dochodzenie do pewnego, środkowego i najważniejszego punktu-momentu, to proces zmian przestaje dziwić i zaskakiwać. To przemieszcza się w analizie z poziomu niezwykłości do banalności. - Przecież każdy proces, który się zaczął i skończy, a już wiadomo, że wszechświat jest odcinkiem na prostej, że miał i moment zero, i ma wpisany w siebie punkt ostatni - że w ramach tego odcinka jest i punkt środkowy. Właśnie ten interesujący. - Zmiana w formule "wszechświata" dochodzi do niego i odchodzi, jest coś, co trafi zaistnieniem w ten moment - o ile są na odległość istotną w tym zdarzeniu konkretne elementy - albo tego nie ma. Jeżeli to jest, to w kolejnych krokach może się dopracować wiedzy o zmianie. A jak porobi się tak, że w ten punkt nic nie trafi - że się spóźni albo i pospieszy - to takich analiz nie będzie miał kto konstruować. I nie ma problemu. Jak nie ma analizującego, to równie dylematu nie ma. Proste, banalne, oczywiste.

I teraz trzeba to odnieść do tej zapierającej dech skali, do świata w jego obserwowanych i postulowanych zakresach. Przecież, zauważcie to i uwzględnijcie, jeżeli nawet gdzieś się jaki rozumny byt zjawi

41

w tym wszystkim, a pewne to nie jest, jak wyżej padło - to on się zjawi w tym samym punkcie, równolegle do naszego istnienia. To nie jest ani ciut wcześniej, ani ciut później - wcześniej nie ma do tego warunków, później już nie ma do zaistnienia warunków. A to dalej w całości analizy oznacza, że jeżeli nawet taki ktoś jest, to nigdy o tym się nie dowiemy, bo on znajduje się na takim samym poziomie jako i my się znajdujemy - prowadzi działania i analizy otoczenia, jako i my je prowadzimy. O ile je prowadzi, co też żadnym pewnikiem nie jest i być nie może.

A skoro tak, zauważcie, to też sobie ten obcy dywaguje, czy ktoś tam jest, czy nie, czy myśli, czy tylko pełza w błocie? Bo to, że gdzieś i coś pełza, to w stu procentach pewnik. Życie jako takie, takie się ruszające i zjadające, to wszędzie się kotłuje, w każdych warunkach się lęgnie i bytuje. Ale żeby poszło w skomplikowanie, w rozum - to już wyjątek, to trzeba w ten środek odcinka się wstrzelić. Życie we wszechświecie to żaden dziw - życie rozumne to punkt.

Dlatego, jak nawet wyślemy sobie w przestrzeń sygnał albo rzucimy czymś materialnym, to zanim to dojdzie pod nieznany a rozumny adres – to tego adresu i adresata już dawno może nie być. A i nas także. Można się wysilać, tego kogoś szukać, na duchu się podnosić i nie wpadać w rozterki, że samotność nam pisana - jako działanie to ma sens, zajmuje ręce, które bez tego w innym kierunku by się pewnie kierowały - ale, po prawdzie głębokiej, to my tak sami dla siebie to robimy, ku pokrzepieniu - bo tam cisza... I tylko cisza.

Życie rozumne w ewolucji świata to "fakt punktowy".

42

Kwantologia stosowana - kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 9.8 - Czas.

Będąc młodym naukowcem na wysuniętej placówce badawczej, doznałem i doświadczyłem razu pewnego bliskiego spotkania trzeciego stopnia z okolicznym tubylcem, przedstawicielem klasy wyrobniczej. Mówiąc to inaczej, nawiedził mnie był prosty drobnorolny agrarysta, ciekawy wszystkiego byt ludzki.

I ten to nieskomplikowany ogólnie w swojej psychologii osobnik, co to niejeden dziw przyrody osobiście z gleby wykopuje - albo nawet i wyrywa - zagadnął mnie o sprawę fundamentalnie ostateczną - o czas mnie zagadnął."Obiekt badawczy piękny", powiada, "stanowisko naukowe zajmujecie i podatki moje przeżuwacie", powiada, "więc mówicie, profesorku, co to takiego czas". Taka go, rozumiecie, pilna potrzeba opisu naukowego naszła, poznania całościowego sensu się domagał.

"Bo to, widzicie", powiada, "ja niedawno, tak z tydzień temu to już było, ze szwagrem żeśmy się znów za poważne czytanie książek tak po omłocce zabrali. Wiadomo, człowiek jestem, więc trzeba się odchamić po ciężkiej robocie. - No i przy drugiej książeczce, którą do kropli ostatniej żeśmy sczytali, taki się temat był nawinął w rozmowie: co to jest ten cały czas? Wicie-rozumicie, profesorku, sobie normalną normnalnością to człek już po połówce książki taką jasność ma, że aż do lasu i po horyzont wszystko przenika, całe jestestwo niestraszne mu w tym przeglądaniu. A tu, profesorku, blada i nic - tylko tę tam ciemność za oknem widać. Szwagier niby kształcony, pisemka różniaste zbiera, ale też nic a nic. Jak powiadam, profesorku, nawet lekturowa druga książczyna nie pomogła, temata czasu żeśmy nie przemogli, się nie dało. - No i w sprawie rzeczonej na odcinek naukowy dlatego tu przychodzę, wyjaśnienia się domagam. Mówicie, co to ten czas. Tylko się pospieszajcie, profesorku, bo gadzina w obejściu hałasuje, już podkarmić trzeba."

Nie powiem, żebym małorolnego w tajniki nauki z wielką ochotnością chciał wprowadzać, zwłaszcza że tak prędkościowo to miało biec, ale w obliczu gabarytowo zwalistej postaci osobniczej oraz rozrosłej w sobie i szerokiej ręcznej gestykulacji, co to w przerzucaniu materii przeróżnej się kształtowała, w temat czasu i podobnie się wgłębiłem. Niech tam, wszystko dla dobra ogólnego.

Czas, powiadam, to - widzicie, dobry człowieku - skomplikowane tak w sobie całościowo zagadnienie i nie dziwi mnie, powiadam, żeśta ze szwagrem tematycznie problemu nie zmogli, to trudne jest. - Powiem wam nawet, dobry człowieku, że czas i przestrzeń, bo to się łączy ze sobą mocno i najmocniej, że takie coś od dawna, nawet od zawsze w centrum zastanawiania się znajduje. I nie można powiedzieć, tak do końca nie można powiedzieć, co to takiego - czy ten czas sobie tak tyka z tej tam przeszłości do przyszłości i on zawsze jest, czy

43

tylko lokalnie się dzieje, gdzieś tu lub tam - czy może i jeszcze inaczej. Sprawa, powiadam, zakręcona, skomplikowana i też z materią w jej ciężarze umiejscowiona.

"Wy, profesorku, wy tu mi nie o trudnościach raporty zdawajcie, ale na pytanie, przecież proste, czym ten czas jest, na takie mówcie, i to szczegółowo. Ja tam człowiek przywiązany do ziemi, w kalendarzu obeznany, zmianę w porach roku dostrzegam, więc temat jakoś czuję, profesorku. Jedno z detalami się chcę ku ukojeniu duszy zapoznać, z wiedzą naukową zetknąć po dobroci."

Nic to, trzeba więc było sprawę czasu poprowadzić, człowieka ukoić w jego poszukiwaniu treści fundamentalnej.Miałem niedawno, powiadam na powyższe dictum osobnicze, pogadankę w miejscowym ośrodku przedszkolnym dla dziatwy młodszej a tutejszej, o świecie to było tak generalnie, to wam teraz to tutaj streszczę, co by was, dobry człowieku, z tym i tamtym zapoznać. Ze szczególnym, się to rozumie, nakierowaniem na wzmiankowany czas.Rozsiadł się agrarnie usposobiony na krzesełku, głową kiwa, że sens wypowiedzi mu przypadł do gustu - i się wsłuchuje.

Dajmy na to, powiadam tak generalnie, dajmy na to, dobry człowieku, że - na ten przykład - zbieracie jakieś pyry kartoflane albo inne grule ziemniaczane, temat znacie, można powiedzieć, że codzienność wasza taka. No i ten fakt okopowy sobie tak leżakuje na glebie i w jasności, a też czeka zapakowania do czegoś tam. I teraz, człowieku, wy tak się zastanówcie i sobie samemu w duszyczce powiedzcie - czy on rzeczywistą rzeczywistością tak sobie leży, taki nieruchomy oraz bez żadnego tam poruszenia, czy to takie stałe w sobie i w okolicy, co? Jak myślicie?A widzicie, człowieku, prawda jest taka, że on ci ni jak nie jest w sobie ani w okolicy nieruchomy, żadnym sposobem to nie jest tam tak już głęboko i w sobie stabilne. Wy wystawcie sobie, że to wszystko, co jakoś notujecie w swoich zmysłowych patrzałkach, że to pędzi, że się zmienia, a też drga na wszelakie sposoby. Wy, dobry człowieku, jedynie tę ziemniaczaną drobnicę widzicie, dla was to wylegująca się w słoneczku stałość i powszechna pospolitość, jakimś deszczykiem z góry skrapiana - tylko że to powierzchnia i marność obserwacyjna; wy obiekt kartoflany wrzucacie do worka, a to takie tylko dla was, dla waszych zawsze słabujących rejestratorów. Bo tam, w tej to głębinie materialnej rzeczywistości, to zmiana w każdym kierunku, i to szybka niemożebnie.

Fakt i faktem to pogania, leżakuje w waszym tym tam oglądzie takie coś - tak się zgrubnie i po zewnętrznym, mało detalicznym spojrzeniu objawia - tylko że to błąd obserwacyjny jest, to po całości w sobie nieprawda. Tak, dobry człowieku, to fałszem podszyte wnioskowanie, mało dokładne i nienaukowe. Zmysłowość wasza, człowieku, wam takiego zafałszowania dostarcza. Oczy, znaczy się, a i inne zmysła takoż, to wam prawdę w nieprawdziwy sposób przekazuje. A przecież dobre oczy jeszcze macie, słuch wyostrzony też jest - ale, widzicie, tego tam na dnie detalu w ruchu żadnym sposobem nie chwycicie, nie da się - to poza waszym najczulszym drgnieniem zmysłowym. A czemu się nie da,

44

spytacie. I ja wam na to powiem: bo się nie da. Tak, to najmniejsze z tych najmniejszych, takie tło czy podobne, to wasze, człowieku, w każdym kroku spojrzenie buduje, a też widzenie umożliwia - jednak samo w badaniu się już nie pokaże; to najmniejsze jest, takie cegiełkowate i budujące wszystko jest - ale w żaden dla was sposób dotykalne.I jest nieporozumienie - i jest w myśleniu błąd, kiedy tego się nie uwzględni w działaniu sczytującym świat w jego regule.

Weźcie, dobry człowieku, pod swoją uwagę i taką tę głęboką myśl, że ten to kartoflany ziemniak pędzi sobie w tym świecie i żadnego nie doznaje spoczynku, bo tu nigdzie i nigdy spoczynku. On dla was tak na tym polu czy ściernisku leżakuje, czeka waszej dłoni - tylko że to żadnym tam sposobem nie stoi w miejscu - niby stoi, a nie stoi, niby leży, a wędruje poprzez wszelkie wymiary świata. A te wymiary go budują w każdym zakamarku. Tak to się ma, dobry człowieku.

Więc wy się teraz na to zapytacie, bo przecież się zapytacie, czemu to tak się dzieje, czemu ten to kawałek materii kartoflanej jest w ruchu, jak zdaje się być w spoczynku? A no dlatego, że to wszystko pędzi - to wszystko, aż po tenże tam daleki wzmiankowany horyzont, to zmiana i pęd szalony. I odwieczny pęd, bez takiego tam jakiego początku, ale i bez takiego tam końca. I pędzi tu, pędzi tam, pędzi wszędzie - i zawsze. Nic tylko zmiana się dzieje, a wszystko z niej się wywodzi.Jest tam gdzieś taka kartoflana jednostka, już najmniejsza, taka w sobie do niczego już dzielona, i ona tam w pustce kosmicznej sobie z tego punktu do dowolnie innego pędzi. A pędzi dlatego, że jej w tej pustocie nic nie może zatrzymać - bo i jakby mogło? Prawda, że nie może, dobry człowieku? Tak, nie może. I z tego wszystko się to dalsze bierze, właśnie z tego poruszania się.

Teraz przyglądnijcie się wy tej pyrze ziemniaczanej - tak dokładnie i w detalach się przyjrzyjcie. I co? Niby leży, widzicie, że leży. Jednak w takim super i super dokładnym spojrzeniu widać, że tu się jakieś ziarenko obok pyrki osunie - tu się coś przemieści potrącone przez jakie żyjątko, czy wiaterek jaki słabiutki choćby - czyli jest ruch. Tu nie ma żadnego oraz nigdzie zatrzymania - tylko ruch.

Tylko że wy, człowieku, możecie na to dalej powiedzieć, że może i na tym polnym ściernisku to się tak dzieje - wy to doceniacie, wy się w glebę co dnia i każdego roku w pocie czoła wgryzacie i szanujecie. Ale przecież, powiecie, gdzieś w tym dalekim czy na dolnym zakresie musi się bezruch pokazać, co by ten i tutejszy ruch warunkował - że musi być stałość, żeby tu się mieszało, żeby w górę rosło i żeby się dało skonsumować. Niby wy i macie rację, człowieku, logika na to wskazuje, ale tylko w najogólniejszym zakresie - w Kosmosie znaczy się. Bo fizycznie nigdy i nigdzie, po nieskończoną w sobie wieczność żadnego zatrzymania - nie i nie. To tylko tak stabilnie dla nas wygląda, a to pęd - a to zmiana, że aż furczy.

45

Niby milimetr czy kawalątek z milimetra się przesunie, niby dołem świata to jeszcze drobniejszymi porcyjkami czegoś się z punktu do punktu przesuwa - ale się przesuwa, i jest ruch. Wy sobie spokój w polnej przestrzeni obserwujecie, ciszę i zastój rejestrujecie - a nie, to złuda - to złudzenie spokojnej ciszy. Bo to ruch, wszędzie ruch i tylko ruch.

A co więcej - rozumiecie, człowieku - to ten ruch w waszych oczkach czy innych zmysłach stałością się objawia. Wy dotykacie gleby, naszej rodzicielki, a to tylko zmiana energetyczna w trakcie zachodzenia - wszystko względem wszystkiego się przemieszcza, kołuje, zapętla, a też i oddala w pędzie szalonym. To już poznane, naukowo złapane we wzory i przyrządy. To, człowieku, pędzi, pędzi stąd do wieczności. I ani myśli się zatrzymać. Bo i jak ma się zatrzymać, jak nic tego nie hamuje - jak?

Wy na to powiecie, że niech tam sobie w tej materialnej głębinie tak się wierci, splata i rozplata, nawet po wielekroć, ale wy to macie w dużym poważaniu. Bo dla was, tak to powiecie, liczy się tylko to, że słoneczko wschodzi i zachodzi, że jest zima albo lato - i że się trzeba do tego dostosować. I że dla was z tego jasno wynika, że taka stałość w tym jest; że wszystko płynie, ale ziemska opoka to już w sobie nieodmienna.

I ja wam na to powiem, człowieku dobry - że błąd, że to zmienia się po całości; tak w głębinie, tak w oddaleniu, wszystko i wszędzie. Że nie ma nasza ziemska planetka stanu bezruchu. Że identycznie, jak w małości to się dzieje, gdzie wam w oczka pcha się niebywała ruchawka jako konkret, taki np. foton, atom czy kamień - takoż samo w górze, dla tych wielkich już wszechświatowych atomów i kamieni, tu również postrzegacie stabilizację, kiedy to tylko zmiana. Tylko zmiana.Wy rejestrujcie rano horyzont i twardość tej glebowej powłoki, a to pędzi i pędzi, aż iskrzy. Wy zerkniecie w niebo nocą, gwiazdę jedną i kolejną wypatrzycie, w schemat gwiazdozbioru to zestawicie - a to kołuje, to przeskakuje z miejsca na miejsce, to się zmienia...

Więc wy znów się spytacie, bo przecież się spytacie, dlaczego się to tak dzieje i jak to się z onym czasem zazębia? A zazębią się, dobry człowieku, zazębia. I to głęboko, i detalicznie, i tak fundamentalnie po wszystkiemu.

Bo to, pojmujecie, to w tym tam Kosmosie tak się przesuwa, tam taka ziarnista materia się z punktu do punktu przewala - i z tego, to z tego się ten czasowy ruch bierze, tam się tak poszukiwany przez was czas rodzi, w tym to przesuwaniu się wszystko zaczyna. Jak się coś o jednostkę przesunie, a musi się przesunąć, przecie już wiecie, że nic nie hamuje, żadnego oporu jedynka czegoś nie napotyka, to w tym policzalna zmiana się tworzy, tu czas z przestrzenią się spotykają i zaczynają. Bo "czas" i "przestrzeń" to wyskalowana przydatnymi wam jednostkami zmiana.Wy glebę sobie uprawiacie, wy kalendarz do tej uprawy stosujecie, a to tam, w tych czeluściach mikro i drobniejszych, to tam się buduje i zestawia w jaką jednostkę. Wy tutaj, w tym skomplikowanym świecie,

46

na zegarku sekundę odmierzacie, albo i cały rok, a tam po wielekroć i jeszcze po wielekroć się wszystko zmieni i przemieści - wy kartofla wrzucacie do koszyka, a tam mnogość zdarzeń się dokonała - wy sobie schabowego zajadacie, a w was, w każdej cegiełce waszego ciała, się energia niebywałym pędem przemieszcza i smakowanie umożliwia.

Ale, dobry człowieku, na koniec wam to jeszcze powiem, i wy to sobie mocno zapamiętajcie, że tak prawdą głęboko prawdziwą, taką z głębi najgłębszej rzeczywistości - taką prawdą jest to, że takie czasowe czy też przestrzenne ustalenie, że to jest w was, i tylko w was. I we mnie, i w każdym. Tak, czasu, widzicie, przestrzeni, pojmujecie - czegoś takiego nie ma, to złudzenie umysłu, który ten taki kosmiczny pęd obserwuje i go znakuje, i rytm w nim ustala. Przecież to tak sobie pędzi od punktu do punktu, ale że pędzi i że jest w sobie ponumerowane - to jest w nas, we mnie i w was, człowieku. W realności niczego poza tym ruchem nie ma - żadnego kalendarza, żadnego objaśnienia, że tutaj się coś zaczyna, a tu kończy. To wy, człowieku, tak sobie ustalacie, że tu jest wiosna, tu jesień - że tu trzeba gadzinę dokarmić - że inne zasiewy robić. To wasza, człowieku, wolna wola się tak w naznaczaniu świata przejawia - to wy tworzycie ten taki czas, tę przestrzeń - i rzeczywistość.

Że to się domaga, że was przymusza, że boli, kiedy takie potrącić - że wydaje się stałością, do której trzeba się dopasować, bo inaczej się zginie? Prawda, święta w sobie prawda - ale to zmysłowa i fizyczna prawda. Bo jest jeszcze prawda najwyższa - filozoficzna. I ona głosi, że jest tylko-i-wyłącznie ruch - nieskończony-wieczny ruch punktu na/w prostej. I nic więcej.

Małorolny agrarysta wolno wstał, w milczeniu podał rękę i wyszedł bez słowa. Bo chyba zrozumiał, że

ewolucja biegnie prosto po liniach krzywych.

47

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 9.9 – Brakująca masa.

W ostatnim okresie dotarły do Redakcji liczne sygnały, przekazane osobiście i listownie, że zostało stwierdzone ponad wątpliwość - a nawet naukowo - że w całościowym bilansie jest brak, i to wyraźny. Dlatego zaniepokojone społeczeństwo domaga się wyjaśnień. A prośby naszych Czytelników są dla nas sprawą najważniejszą.Poniżej przedstawiamy Państwu reportaż naszego wysłannika, który zebrał wypowiedzi mieszkańców gminy Z. i ich reakcję na zagadnienie braku masy. Po burzliwej dyskusji w gronie redakcyjnym uznaliśmy, że materiał nie zostanie przez nas opatrzony żadnym komentarzem, ponieważ jesteśmy głęboko przekonani, że nasi Czytelnicy należą do grupy wyrobionych odbiorców informacji i potrafią taki komentarz w pełni profesjonalnie na własny użytek zbudować. I również wyciągną poprawne wnioski.

Gmina Z. to łącznie kilkanaście tysięcy mieszkańców rozrzuconych na przeciętnym obszarze, żyjących w otoczeni głównie pól z dodatkiem tu i ówdzie leśnego kawałka zieleni. Ten kiedyś istotny w krajowej skali węzeł komunikacyjny, dziś niczym się nie wyróżnia, z dnia na dzień przeżywa swój czas od dziesiątego do dziesiątego.Wszystkie zamieszczone dane identyfikacyjne osób zostały zmienione, na ich wyraźne i stanowcze życzenie.

Pani Ania, sprzedawczyni w sklepie, lat 27."Czy słyszałam coś o brakującej masie? Panie rektorze, tylko o tym od kierownika słyszę. Tu brak, tam brak. Czy ja mam oczy z każdej strony, czy ja wszystkiego dojrzę? Wiadomo, przyjdzie do sklepu ze szkoły grupka, wiadomo, małolaty się kręcą, jeden drugiego zastawi i hałasu narobi, to jak mam upilnować, nie upilnuję. A kierownik w krzyk, że brakuje, i tak od razu po premii leci. Niechby tak sobie sam posiedział na kasie, niechby się nawykłócał, to pewnie żadna w głowie mu brakująca masa by nie powstała. Kamerki? A kto tam będzie to oglądał, zresztą to i tak niepodłączone - straszyć ma. Ja muszę towar rozstawić, resztę wydać, panie, ja nie mam do tego czasu, tu, widzi pan, kolejka czeka."

Grupka młodzieży szkolnej, wiek około 10 – 15 lat."No, musowo, k..., się bierze, leży se, to się bierze, takie prawo. No, ogólne, dziejowe i sprawiedliwe. K..., pewnie, że brakuje, masy zawsze na wszystko brakuje, masa się dziś liczy, a jak, k... jego w d... Jeb... system!Masa, kochany, to podstawa, łapie się frajera z pierwszej czy też drugiej, pogada odpowiednio, wyskakuj, bo jak, k..., to ściana się w kibelku oczyści twoją buziuchną, k... jego w d..., no i taki od razu masę na stół, i już brak załatany. Można, k..., się napier... po czubek. Ten brak masy to, k..., generalnie przereklamowany, to,

48

k... pewnie tacy bez jaj gadają, k..., bez pomyślunku. Ja, redaktor, coś tam od starego o tej brakującej masie słyszałem, to chyba w starych geesach zajeb..., o kawałki czegoś szło, tak? I dużo tego miało być, złom czy beton. No to się, k..., ktoś obłowił. Nie policzyli dokładnie, to se zabrał."

Obywatel, lat 59, około."Sprawę znam, nawet miałem nieprzyjemność o tym do was pisać. To, tak między nami mówiąc, wysoko sięga. Nie, żadnych nazwisk, pan ma tego świadomość, tu wszyscy się znają, po co nazwiska. Ale swoje w sprawie wiem. To bardzo wysoko sięga, panie, może i magistratu, tu jeszcze jasności nie mam. Ale zbadam. Ja, pan wie, muszę poznać to do końca, dla mnie to ważne...Dużo tego było, panie, mówią, że kilkadziesiąt procent czy też ton, więc teraz w liczeniu brakuje. Ja tam tym zliczającym się dziwić i nie mogę, trzęsą tyłkami. Wiadomo, jak brak, to się władza kiedyś zorientuje, może i wyjaśnić nakaże, a jak tu wyjaśnić, jak brakuje. I podobno to tak znikło z tych rachunków, że raz-dwa - jeszcze było niedawno, jeszcze się podliczenia zgadzały, a tu już nie ma masy w ilości ogromnej. I to skutkuje, to musi skutkować.Tak, panie, ja swoje tam wiem, rachunki się zgadzały, miało być tak a tak, albo się miało zapadać, albo wybuchać – a tu brakuje, dużo za dużo brakuje... Zrobili jakiś kontrolny eksperyment i im wyszło, że manko w księgowaniu. Że jakoś zaobserwować się daje tylko cztery procent z całości potrzebnej do zgodności bilansowej. - Podobno się gdzieś jeszcze trzydzieści dwie procentowe jednostki znajdują, tak to słychać, podobno to się znajdzie, jak gdzieś poszukać - ale tej wielkiej masy to brak, na amen brak.I nawet nie wiadomo, panie, tak mówią, co to było, ciemność tak po całości informacyjna to skrywa. Tak, próbowałem i próbuję, mówiłem, że dla mnie to istotne, ale tylko ciemność widać... Tak, napiszę i powiadomię. Jak przeniknę, to zawiadomię..."

Kierownik punktu magazynowego, Krzysztof W., lat 37."I pan, niby poważny człowiek, w takie wierzy? Kto panu to mówił, i co?... Taa, domyślam się kto. On tu zawsze mąci, nos i całego ryja w nieswoje wtyka. Tu wszyscy go znają, wiadomo, co za jeden. On w tamtej przeszłości to miał posadę, a później go spuścili, i teraz się, redaktor rozumie, się na wszystkich wyżywa. Na emeryturze, czas ma, to się na porządnych ludziach mści.Ale ja się nie dam, już nawet wyliczenie do kierowników posłałem, pokazuję, że wszystko się zgadza, że te ubytki to pozorne takie w sobie są, bo przecież wszystko się w dokładnym liczeniu wagowo, też i w ogóle zgadza.Bo to, redaktorze, niech pan zobaczy, tu jest zestawienie, księgowa po nocach robiła. Kobieta sobie od piersi dziecko odstawiła, żeby policzyć, punkt po punkcie równała, zestawiała - i wszystko się do ostatniego zgadza. Jedność jest, a że tam z różnego się składa? Tu zawsze, w magazynie, wszystko mamy. Papa jest, beton jest, nawet i gwoździe mamy takie i inne, niczego nie brak.Ja tam wiem, jak jaki nieobyty z magazynem za liczenie się zabierze i swoje porządki matematycznie chce uprawiać, to mu się bilans nic a nic nie złoży. - Niby, dajmy na to, policzy kawałki materii, co to

49

pan je widział przed magazynem, te betonowe klocki. I jak, pan to sobie myśli, że wystarczy tylko byle ucznia na praktyce posłać, że on sobie kreseczki na karteczce poznaczy – i że już pan wie, ile w realu tych klocuszków leży? Jeżeli pan tak, redaktorku, myśli, to pan się grubo myli. Praktykant może i poprawnie te kreski poustawia i podliczy na kalkulatorze, tylko że to żadna tam, jego mać, prawda i głęboki sens magazynowy. Nic z tego.Pan się dziwi, a tak właśnie jest. Bo jak się w rozpisce klocuszki zamienią w jednostki, dajmy na to, gwoździane, za takie coś uzna w zliczaniu rachmistrz owe fakty, to jak pan kuma, co wyjdzie w takim zestawieniu dla kierownictwa? Nadmiar, nadmiar gwoździ, bo wszak w klocuszkach masa, że ho-ho. Ale zarazem brak klocuszków się pokaże w ich masie, choć ilość ich będzie taka, że nie przeliczysz. Niby tylko przestawi się kilogramy z ilością, a to magazynowo zdarzenie banalnie częste, i tam w wyliczeniu, tak hop-siup, ma pan brak lub i nadmiar czego.Nie, redaktorku, w takie zliczenia to pan nie wierz, tu trzeba się dogłębnie w zawartość magazynu wgryźć, metodę zliczania poznać – i na końcu winnego za brakującą masę szukać. Inaczej tylko mętlik w łepetynie pan będziesz miał."

Grupka młodzieży szkolnej, wiek około 10 – 15 lat."K..., był pan u tego szmatławca? No, ja jebi..., po co? Przecież to kawał ch..., gonił mnie kiedyś, to wiem. Zaszłem tam, patrzę, co by nie pożyczyć, a ten od razu z japą, żebym się, jego tam taka i owaka - słownie popędził z magazynu. Jego stara też tam robi, za księgową zapier..., podlicza mu takie papierki, dlatego mu się musowo to zgadza. Panie, żebyś wiedział, jakie on przewały w tym magazynie odstawia, ojciec gada, że tylko stwórca jeden wie. Wino w wodę zamienia, można powiedzieć...Zrzucisz się, koleś, na browara? ..."

Gospodyni domowa, pani Zosia, wiek nieokreślony."Ja się takimi głupotami nie zajmuję."

Gospodyni domowa, pani Zosia, wiek nieokreślony. Po chwili."A wie pan, niech pan poczeka, coś panu powiem. Pan jesteś jeszcze młody, chyba nawet wyglądasz na inteligentnego. Więc ja się dziwię, że pan się takimi sprawami chcesz zajmować. Czy to nie ma innych w życiu tematów, masz pan dzieci? To trzeba się zająć, przecież tera w szkole wymagają, takie słupki czy prezentacje trzeba robić, tym się pan zainteresuj, a nie masą. Masa masą, brakuje jej czy nie, a to tak bez znaczenia - to żadne znaczenie, jak trzeba dzieciaki do klasy z klasy przepchać. Pan mówi, że jej dużo brakuje, a czy kto mnie pyta, ile mi brakuje do listonosza? Pieniądze na teleskopy i takie badziewie wydają, gwiazdy sobie podglądają, a tu człowiek się renty nie może doczekać, na najmniejszą nawet masę zakupową forsy brakuje.Panie, pan to rozumiesz?"

Pracownik przychodni rejonowej, możliwe że lekarz, wiek średni."Pan w jakiej sprawie? Dziś już nie ma przyjęć, limity wyczerpane do końca roku, żadnych badań, żadnych skierowań. Prywatnie, pan z

50

prywatnym interesem? Można, ale krótko... Co wiem o brakującej - o co pan pyta konkretnie? Jaka masa? Masa cząstek, masa tabletek, a jeszcze słyszałem o masie promieniowania, o to chodzi?Nie mam zdania, mówiłem, że się spieszę. Dużo jej brakuje?... Nie dziwię się. Przy tym zarządzaniu, to, powiem panu, sześćdziesiąt, a i nawet dziewięćdziesiąt procent to i tak dobry wynik. Żebyś pan wiedział, czego tu brakuje, to tylko zapłakać. Gdybym to ja miał te cztery poznane procenty, to, powiem panu, nie narzekałbym. Co mi po tym, że tego brakuje, jak w garści jest coś, i to na cztery procent – tylko pozazdrościć.Tak fizyka ustaliła? Może, nie mam zdania. I to wszędzie brakuje, tak do horyzontu? Mówiłem, nie dziwię się, wszędzie złodziej siedzi na złodzieju i złodziejem kieruje... Papierki ty wypełniaj, sam o wszystko zadbaj, a jeszcze trzeba pacjentów przyjmować, pan sobie to wyobraża, pan wie, ile to wymaga masy pracy. To wszystko takie, że człowiekowi ręce opadają – to tak zarządzane, że ... Spieszę się..."

Nauczyciel xyz, wiek zastrzeżony."Żadnych danych, tak pan mówił, zgadza się? Dobrze powiem, coś na ten temat wiem. W szkole kiedyś taki jeden kretyn, co to myśli, że jak się naoglądał programów o kosmosie, to już wszystko wie, kiedyś o ten deficyt masy w wyliczeniach zapytał. Zajrzałem z ciekawości do internetów, to wiem...Ale bez nazwiska, pan głos zmieni, tak pan mówił... Pan wie, dziś w szkole to ściany mają uszy, albo coś nawet na głowę wetkną, po co mam się narażać. Wisi coś nad tablicą, niech wisi, ja tego tam nie zawieszałem, mi to niepotrzebne, bo ja w takie nie wierzę, ale nie będę też zdejmował i racji naukowej uzasadniał. Do emerytury nieco jeszcze zostało, kuratorium co chwila sprawdza, więc po co wychylać się wypowiedzią. Swoje zdanie o tym braku mam, ale to tak pomiędzy nami, bez nazwiska.Generalnie to do młodzieży nie mam zastrzeżeń, czasami tylko nieco hałasują, wiadomo, muszą się wyszumieć. A i niekiedy trafi się też taki, co to o fizykę, o kosmos, nawet o filozofię spyta, jak w się w domu coś przypadkiem trafiło w komputerze. Tak, serio mówię, tak się niekiedy dzieje. - Podobno to dla takich się w szkole człowiek męczy, podobno to sól ziemi, czy jakoś tak. Nie wiem, może, ale to męczące, pan rozumie. A za nadgodziny nie płacą, sprawdziany też w ramach pensum. Trzeba ich na wycieczkę gdzieś zabrać, do kościoła zaprowadzić, bo przykazanie służbowe, sam pan rozumie, że nie ma w tych okolicznościach czasu na czytanie i zgłębianie...Ale o tej masie - mówiłem, to akuratnie wiem. To wynika ze sposobu poznawania tego kosmosu, jak się patrzy długo i daleko, to coś się wyjawi. I to tak wyszło, w skrócie oczywiście mówię, bo sprawa na całą lekcję, a nawet dwie w szczegółach do obgadywania - wyszło, że widocznego w dowolny sposób to tylko cztery procent. A reszta tak w sobie ciemna, nie rozkminiona. Niby wiadomo, jak jeszcze do tych czterech jednostek dodać kolejne trzydzieści dwie, ale to tylko na dziś tak się mówi, bo nikt ani kawałka z tego kawałka nie ujrzał i nie pomierzył. Badają i badają, masa całościowo zliczona, bo żadna w tym trudność, ale co to jest, gdzie jest, dlaczego takie jest – tego nie wiadomo.

51

A najbardziej w zmieszanie, przyznaję to, wprowadza ten ostatni w bilansie kawałek, te sześćdziesiąt cztery procent. To tam sobie ci naukowi nazwali 'ciemną energią', nawet opisali, że to ujemnie się zachowuje, czyli ciśnie na wszystko tak, że to się oddala, tak się wszystko od wszystkiego oddala, a w środku dalej normalne warunki panują – niby to obeznane w ich ujęciu, ale zarazem zupełnie ciemne i nieznane. Niby wiadomo, co to jest, a nic nie wiadomo.I tu, pan widzi, jest potrzebne zastanowienie, stąd ja się nad tym zastanawiam. Nie, nie wiem, co to jest, jednak się zastanawiam. Bo skoro tyle tego potrzeba do całości, skoro my tu tak tylko na cztery procent widoczni, a reszta nas to ciemna – to, pan rozumie, jest i ważne pytanie: czym my jesteśmy? Czym ta brakująca masa jest? Pan rozumie, to istotne zagadnienie."

Proboszcz gminy Z., Andrzej S., wiek 63 lata."Witam przedstawiciela mediów, pan z jakiego? A, znamy, znamy - pan tu już kiedyś był? Nie? Może coś mylę, ale mam wrażenie, że znam i zapamiętałem pana redakcję. Tak, proszę pana, średnio mi się tamta wizyta w pamięć wryła...Pan interesuje pogląd kościoła na temat brakującej materii, dobrze zrozumiałem? Prywatnie nie mogę, moje zdanie się tu nie liczy, tak poważne zagadnienie nie może być prezentowane przez byle proboszcza na placówce. Jak zresztą i żadne inne, zgoda przełożonego musi być oczywista i jasna. Gdyby pan wiedział, co ludzie opowiadają w czas po temu dogodny, ech, szkoda gadać. To i owo się wie w sprawach, tu u nas się nic nie ukryje. Nie, nawet ogólnie nie mogę nadmienić, to wykracza poza moje uprawnienia.Ale jeżeli o tę ukrytą w świecie część, materię, jak pan powiada, to dla mnie żadna nowość, dla mnie to oczywistość. Nie, z fizyką i podobnie to ja się teraz nie stykam, w seminarium coś o tym było, a to dawno było, więc nie jestem na bieżąco, pan rozumie. Ale to nie jest nic niezwykłego, dla człowieka obeznanego z odchyleniami, a to w świecie norma, nie jest dziwne, że brakuje - i że to zarazem też warunkuje tutejsze i że naukowi się głowią. Ja nie wiem, jak w pana światopoglądzie to się prezentuje, ale w moim tylko potwierdza to, co od zawsze wiedziałem.Ale, wie pan co, dla pewności zapytam jeszcze o tę masę Elżunię, to nasza droga katechetka. Ona wszystkie nowinki śledzi... Nie odbiera, pewnie lekcję prowadzi. Mówię panu, jaka to inteligentna dziewczyna, i miła, i jaka posłuszna, o co poprosić, to zrobi. Już trzeci rok uczy, a żadnej skargi na nią nie powiem, cudowna. Też uczniowie za nią w ogień skoczą. - Bo nasza młodzież, panie redaktorze, zawsze w kościele, kulturalnie się ukłoni, dobrym słowem się podzieli, pomaga wszystkim, przecudowna... Młodym żadna masa w głowie, brakująca czy nie, to ich nie interesuje...Nie, nie myślę, żeby to nauka kiedyś wyjaśniła, jest przecież tu i teraz, ale jest też zawsze i wszędzie – i tego dalszego 'wszędzie' naukowo sięgnąć nie sposób. Tu naukowe działanie na nic..."

Burmistrz gminy, Paweł Ryszan, lat 38."Trzecią kadencję już jestem burmistrzem. W ostatnich wyborach, na co panu - panie redaktorze - zwracam szczególną uwagę, zdecydowana większość głosujących mieszkańców naszej pięknej gminy poparła moją

52

skromną osobę. Trzecia kadencja zobowiązuje, pan redaktor rozumie, nie mogę sprawy, która pana tutaj sprowadza, pozostawić tak sobie, bez wyjaśnienia. Oczywiście pewne sygnały docierały już do mnie i wcześniej, nawet podjąłem kroki wyjaśniające, ale od razu powiem, że niczego nagannego weryfikatorzy się nie dopatrzyli - tu nic nie jest pod paragraf czy tylko niedbalstwem. Nie, panie redaktorze, w tym wszystkim żadnej dziwności nie można się dopatrzyć.Potwierdzam, jest rozpoznany ubytek masy. Widoczne to szczyt góry, a skryte, mniemam, że tylko chwilowo skryte przed czujnym okiem, a to komisji sprawdzającej, która niebawem zostanie powołana, a to i szerokiej opinii naszego społeczeństwa, że te działania, których w urzędzie naszym jesteśmy inicjatorami, że to przyniesie pożądane i owocne skutki. Osobiście jestem tego pewien, wiem bowiem, ile już zostało w to zaangażowanych środków i ilu się nad zagadnieniem tego braku masy w zbiorze zajmuje poważnych, wielkich umysłów naszej, w sumie przecież niewielkiej gminy. Ale wiem zarazem, że pragnienie przejrzenia, prześwietlenia, wyliczenia prawdy jest ogromne, nie ma w nas, ludziach stąd i teraz, woli ukrycia głębokiego sensu, który w tym braku się zawiera - więcej, jesteśmy wręcz przekonani, że fakt wyjaśnienia tego denerwującego ubytku, który przecież nie jest tak po ogólnym liczeniu ubytkiem – jesteśmy przekonani, że to blisko i bardzo już blisko sukcesu, że on czai się za przysłowiowym bliskim czy nieco dalszym rogiem, ale że już go czuć, że jest tuż-tuż, i że go wypracowujemy w znoju codziennym.Panie redaktorze, ja wiem, że są malkontenci, ja takich znam, moja trzecia kadencja z woli społeczeństwa za mną stoi, doświadczenie w tych latach zdobyte tu przed panem się rozpościera – i ja z takiej perspektywy teraz do pana mówię, a wiem, co mówię, że poznanie tej brakującej masy to tylko kwestia najbliższego czasu, że to się tu dokona, bo musi się dokonać. Jak się człowiek obdarzony wolną wolą i silnym postanowieniem dojścia prawdy w temat zaperzy, to nie ma zmiłuj, dojdzie prawdy, jaka by ona tam nie była. Najgorsza prawda lepsza przecież od pozostawania w błędnym, chorym poglądzie, pan to przyzna, pan to potwierdzi. I ja jestem pewien, że nasi na pierwszej linii stojący mędrcy, nasi najlepsi synowie tej ziemi, i córki, córki też, że oni pospołu i w zgodzie dojdą tego brakującego elementu świata, że obwieszczą nam w specjalnym ogłoszeniu, a my, burmistrz gminy, to opublikujemy, bo to przecież nasze zadanie i nasza powinność.My wiemy, panie redaktorze, że pogląd na brakującą masę jeszcze w szczegółach nie został uzgodniony, że trwają dyskusje, co do tego zakresu zaliczyć, gdzie szukać – tylko że to drobiazgi, mało ważne z naszej wieży widoczne szczegóły, które na pewno zostaną szybko i pewnie ustalone – to nie jest temat dla nas. My, panie redaktorze, uważamy, że najważniejsze jest ustalenie, że istnieje w poznawaniu świata brzeg, którego fizyka samodzielnie nie sięgnie, że to można w porozumieniu z filozofią wypracować – i że to jest do wykonania. Dla nas nie ma żadnej wątpliwości, że brakująca masa to również w całości masa, tylko inaczej ściśnięta, podprogowo obecna, ale też wpływająca swoim istnieniem na tutejsze zachowania. Dla nas, panie redaktorze, to oczywistość."

Grupka młodzieży szkolnej, wiek około 10 – 15 lat.

53

"Co, i u tego dup... się zakręciłeś? Nie, ale z ciebie frajerowaty gościu, takie byle bzdetne nasłuchiwać, jego k... mać. Płacą ci za to chociaż treściwe siano, przecież tego się bez rzygania za darmo nie strawi. Zatwardzenia na umyśle można dostać.Nie ściemniaj, podpuścił cię, bajerem owinął wokół palca, k... jego owaka, frajer z niego, ale gadane ma. Powiesz mu temat, to lekcję nam zajmie, a że dalej nic nie wiadomo w temacie, to jego, k..., taka urokliwość."

Nauczycielka, matematyczka, na emeryturze. "Nie, może być pod nazwiskiem, Janina S., mam emeryturę, to się nie boję.Słyszałam, a jak, słyszałam. Mówiłam, mam emeryturę, zajęć już nie prowadzę, czasami jakieś korki się trafią, bo sam pan wie, jak się teraz uczy w szkole, szkoda gadać. Zamiast prosto i przystępnie, z nakierowaniem na ucznia, to wymyśla się - szkoda gadać. Przyjdzie i rozsiądzie się na stołku nowy minister, to od razu zmiana za zmianą się szykuje. Szkoda gadać.O brakach w kosmosie słyszałam, telewizję oglądam - na emeryturze jestem, mówiłam. Ale dla mnie ten brak to nie brak, tylko błąd tej metody liczenia. Nie inaczej, panie redaktorze. Owszem, naukowcy, a przecież to sami utytułowani naukowo się wypowiadają, oni sobie tę materię tak ponazywali, do tego a tego ją miejsca uporządkowali, i mają rację. Tylko że to w przeliczeniu wygląda inaczej, to wszystko jest w sobie materią, tak ogólnie i filozoficznie mówiąc - i to się na całość liczoną zbiera. Ale jak uparcie się trzymać swego i nie uwzględniać, że to wszystko masa - nieważne, jak się to nazywa, na przykład 'atom', 'elektron', czy 'foton' - to później takie kwiatki obliczeniowe muszą wyjść. Czyli, że brakuje w bilansie większości. Ale, po prawdzie, fizyka sama się w taki ślepy tunel zapędziła, bo się we wzory zapatrzyła i braku wyjścia nie dostrzega. A to jest i tak, że choć fizycznie to ślepy tor, skończony, to jednocześnie w bliskiej odległości jest drugi, rozumowy – i on otwarty do dalszego działania. Czyli jeżeli fizycznie tego 'eteru' nie można sięgnąć, to nie znaczy, że go nie ma, bo jest - tylko inaczej, inną drogą można się do niego dobrać. Jak? Powiem, na emeryturze jestem, to pewnie, że powiem, co mi tam. W filozofii trzeba szukać porady, tam jest rozwiązanie. W filozofii albo w Fizyce, bo to też tak można zapisać. - Czyli że brak to się okaże tylko takim dla nieostrego obserwującego osobnika. Z jego, z tego zakresu się wywodzącym przyrządem tak to będzie się pokazywało – kiedy prawdą jest to, że tego sięgnąć tym badaniem nie sposób, bo to poniżej progu badania. Warunkuje badanie, brzegowe jednostki to wszystko budują, ale również i badającego, i przyrząd. Tylko że same są nie do poznania."

Pracownik akademicki, przypadkowo na delegacji w gminie Z., 50 l."Miło mi. Nie, wolę anonimowo, sam pan doskonale się orientuje, że aktualnie w naszym pięknym kraju doszło do, nazwijmy to delikatnie, pewnego zamieszania, więc trudno powiedzieć, w którą stronę dalej to się potoczy i jak wiatr zawieje.Słucham - a, nurtuje pana zagadnienie ciemnej energii i związane z tym pojęcie ciemnej materii, dobrze zrozumiałem? To prawda, że tu

54

również chodzi o tak zwany efekt 'brakującej masy', ale - wyrażę tu swoje prywatne zdanie - temat jest nadmiernie eksploatowany, nawet stał się, jak widzę po pańskich pytaniach, gorący dla tak zwanego społeczeństwa. Do pewnego stopnia słusznie, choć snu z powiek nie powinno to naszym rodakom spędzać.Dlaczego słusznie? Ponieważ ten efekt, będę się upierał przy takiej nazwie - to jest obecne wszędzie, w każdym tu i teraz. We mnie, ale i w panu, w dowolnie przez nas rejestrowanym elemencie realności. To nie gdzieś daleko albo brzegiem świata ta tak zwana brakująca masa daje o sobie znać oraz nie tylko tam wpływa na zjawiska, ale każdy punkt świata jest nią podbudowany. Pan widzi kamyk, naukowiec sobie w laboratorium bada atom czy jeszcze mniejszy fakt, a to tylko, po całości licząc, widocznego jedynie cztery procent. Więc można się w tym momencie zadumać, gdzie reszta, czym jest reszta? Powtarzam, to odnosi się do każdego składnika dostępnego fizycznie.Ale, to po drugie, nie ma czym się przejmować, ponieważ ten brak w bilansie masy jest przecież od zawsze, był, zanim się pojawiliśmy, jest aktualnie – i będzie długo po nas. Nie wiecznie, wszechświat w jego zmianie jest skończony, ale jeszcze podziała. A skoro tak, to sprawa nas dotyczy realnie, ale niepokoić nie musi.A z czego wynika ten stwierdzony brak? Dlatego prosiłem o rozmowę bez danych personalnych, że to moje prywatne zdanie, podbudowane i logicznie niesprzeczne, ale dziś jeszcze podprogowe wobec zakresu o cechach powszechności...Otóż wynika to z postrzegania i rozumienia świata jako takiego - i fizyki, to już w węższym zakresie. Jeżeli obserwacja ogranicza się do potocznie rozumianego 'namacalnego', czyli jakoś tam dostępnego w pomiarze i przyrządem – to 'dalsze', choć jak najbardziej obecne w realności i tę rzeczywistość unoszące niczym pyłek na górze – że w tym badaniu tego dalszego nie może być. Tak po prostu. I zliczając po całości masę, uzyskuje się zasadniczy brak - ponieważ w licznie większość 'góry' wejść z zasady nie może. Jest nieobserwowalna, to po pierwsze - a po drugie, nie przyjmuje się, nie uwzględnia się w analizach myśli, że może istnieć dalsza, niewidoczna - i niemierzalna - część owej 'góry'.Z czubka góry widać kawałeczek, pozornie całość i wszystko. Tylko że to pyłek wobec całości..."

Grupka młodzieży szkolnej, wiek około 10 – 15 lat."Kurwa mać!"

55