goodnews 21

20

Upload: roman-k

Post on 06-Mar-2016

227 views

Category:

Documents


3 download

DESCRIPTION

Kolejny numer dwutygodnika GoodNews!

TRANSCRIPT

Page 1: GoodNews 21
Page 2: GoodNews 21

W tym numerze:

MP3 3

Szansa na życie 4

„Kochać, jak to łatwo powiedzieć” 7

Wspólnota Emmanuel 8

Bohater 9

Polak jaki jest każdy widzi... 10

To było szczęście 12

Nie ma was! 13

Warto 14

Pocztówka z Rosji 16

„Koniec” 17

Szary koniec 18

Zespół redakcyjny: Marcin Sawczak, Roman Klin, Jakub Biel, Anna Pająk, Tomasz Goraj Korekta tekstu: Asia Kaniecka, Edyta Hajduk, Kasia Klin Redakcja techniczna: Roman Klin, Sieva

Numer współtworzyli: Antoni Gambdziak, Paulina Statek, Wiesława Strumińska, Bonaventura, Pająk, Paulina Kłosek, Kaja, Mateusz Zimny, Andzia Ogrodzka, Jardin

Drodzy Czytelnicy! Patrząc na ostatnie wydarzenia w Polsce można pokusić się o stwierdzenie, że nasza pamięć naro-dowa jest w całkiem dobrej kondycji. Nie idzie to niestety zawsze w parze z powszechną zgodą czy wręcz jest niekiedy przyczyną podziałów i konflik-tów. Nie da się jednak zaprzeczyć, że Polacy mają dobrą pamięć i umieją też odpowiednią o nią dbać. Świadczą o tym chociażby liczne uroczystości związane z szóstą rocznicą śmierci Jana Pawła II. Pewnie dla wielu z nas niełatwo byłoby zabrać głos na temat teologiczno – filozoficznych trakta-tów Karola Wojtyły (nad czym zresztą dzielnie pracuje Instytut Tertio Milennio, który zorganizo-wał ostatnio akcję „Kraków czyta Jana Pawła II”). Nie ulega jednak wątpliwości, że większość Pola-ków uważa go za autorytet i odwołuje się może nawet nieświadomie do jego nauczania w rozma-itych życiowych sytuacjach. Podobnie było z obchodami I rocznicy katastrofy smoleńskiej, choć tu należy zauważyć, że ta kwe-stia jest bardzo świeża i wciąż wzbudza skrajne emocje. Niemniej jednak Polacy znaleźli w sobie na tyle dobrej woli, żeby godnie wspomnieć ofiary ubiegłorocznej tragedii i oddać im należyty hołd. Wyborną pamięcią Polacy wykazali się podczas gdy sportową karierę kończył Adam Małysz. W idealnie chronologicznym porządku wymieniali jego kolejne sukcesy i co najważniejsze nie zapo-mnieli mu za to gorąco podziękować. Pamięć i tożsamość, o których pisał Jan Paweł II to podstawa w dziejach każdego narodu. Być może musi upłynąć jeszcze trochę czasu, żeby Polacy spojrzeli na pewne wydarzenia z bardziej obiek-tywnej perspektywy. I nie chodzi tu o permanent-ne rozdrapywanie ran, ale wyciąganie właściwej nauki z tego, co już należy do przeszłości. Jedno jest pewne: egzamin z historii Polacy mają jeszcze przed sobą.

Marcin Sawczak

Page 3: GoodNews 21

1 3 . 0 4 . 2 0 1 1 , N R 2 1

szary

Trudno jest słuchać innych, gdy w uchach brzęczy muzyka z MP3. Nie ła-two spojrzeć na siebie, odwracając się plecami do lustra. Przed nami naj-piękniejszy, a zarazem najtrudniejszy Tydzień w roku. Tydzień, w którym warto schować MP3 do kieszeni i podnieść wzrok, by spojrzeć sobie w twarz.

Pisk w uszach. Żaden dźwięk nie boli jak ten. Dźwięk odzierania ze złudzeń. Być może dla-tego wkoło tyle MP3-ek. Cisza jaką znam skrzypi ławką. Taką starą, drewnianą z trzeciego rzędu pod oknem. Ci-sza jaką znam kręci się niemiłosiernie, wierci w każdą stronę. Tam jej niewygodnie, tu ją uwiera. Cisza jaką znam pachnie kurzem nie-startym z żyrandoli, bo i kto by tam dostał jaką szczotką? (Nie zastanawiałeś się nigdy nad tym?) Cisza jaką znam swędzi i drapie za uchem… prawym? A może lewem? Nieważne, ważne, że niezawodnie, kiedy już zamilknę. Ta właśnie cisza, cisza, że pożal się Boże, ci-sza, że Kasjan za głowę się łapie, ona wystar-czy, żeby obedrzeć mnie ze wszystkiego, co moje niechciane. Zwykle nie patrzę w lustro. Drogie, a nuż pęk-nie? Kto to wie? Smagam je spłoszonym piór-kiem spojrzenia, żeby mieć pewność, czy ręka i głowa są na właściwym miejscu. To zwykle wystarczy. Dziś jednak było inaczej. Postawi-łeś mnie przed lustrem, a przecież dzisiaj nikt już nie stoi. Dziś albo się leży, albo biega. Jed-no i drugie zniósłbym bez przeszkód, ale mu-szę się zatrzymać. W lustrze odbijają się wszystkie myśli, natrętniejsze niż komary w letni wieczór. Przed lustrem ciszy jestem nagi, nagi tak jak tylko chciałbym być przed Tobą. Nagi nie tylko dla Ciebie. Stojąc wiem, że nie człowiek lustro, ale i lustro człowieka potrafi rozbić. Cisza jest tylko dla twardzieli. Wszyscy chce-my ekstremalnych doznań. Adrenalina poszu-kiwana bardziej niż woda na pustyni. Kilka sekund, kiedy serce odkładamy na wieszak. Skok głową w dół z zanurzeniem w górskiej

rzece rekompensuje życie na krześle elek-trycznym świata. Dziwne tylko, że z listy wszystkich ekstremalnych przeżyć, ciszę wy-kreśliliśmy grubą kreską niemilczenia. Cisza to najdalsza podróż, w którą wybrać się najtrudniej. Wzywasz mnie w milczenie, a ja ociągam się w fotelu życia, wtulony w siebie. Pamiętam wiele podróży. Kanapki na drogę, wygodne buty i drobne na autobus, bo trzeba mieć wyliczone… Pamiętam ślady za sobą i drogę nieskalaną i falę bujną. Czy istnieje droga dalsza niż przestrzeń między moim czołem a Twoimi stopami? Czy mogę dotrzeć dalej? Czy mógłbym przybyć z odleglejszych krain? 7 centymetrów – tyle, według Michała Anioła dzieli Twój palec od palca Adama. Jed-nak i to za dużo? Potrzebni Ci „mistycy” ze swędzącymi usza-mi? Widać tak, skoro podnosisz rosę szkła z dywanu. Po kawałeczku składasz to, co roz-bite o milczące lustro. I wtedy wiem, że nie sam pod powiekami klęczę. Nie sam. A MP3-ka grzechocze w kieszeni.

GOODNEWS NR 21

Page 4: GoodNews 21

Dlaczego NaProTechnologia?

Stoję na wprost okna na ul. Francisz-kańskiej, w dniu 6 rocznicy śmierci Wielkiego… Przypominam sobie, co mówił do rodzin w Kaliszu, czwarte-go czerwca 1994 roku: „Miarą cywilizacji - miarą uniwersal-ną, ponadczasową, obejmującą wszystkie kultury - jest stosunek do życia. Cywilizacja, która odrzuca bez-bronnych, zasługuje na miano barba-rzyńskiej. Choćby nawet miała wielkie osiągnięcia gospodarcze, techniczne, artystyczne, naukowe”. Uświadamiam sobie, że sens naszemu biegu nadaje perspektywa celu – żyje-my, pracujemy, tworzymy dla kogoś – dlatego zakładamy rodziny i pragnie-my przekazać życie. Każdy z nas pra-gnie pozostawić cząstkę siebie na Ziemi. Obecnie szacuje się, że niepłod-ność na świecie dotyka co piątą parę. To bolesny problem, a metody propo-nowane przez medycynę potęgują go, odsuwając akt kreacji od jego natural-nego miejsca – miłości małżonków, proponując zapłodnienie pozaustrojo-we. „In vitro jest jak dwie korony drzewa” - mówi dr Tadeusz Wasilewski

(ginekolog pracujący najpierw w kli-nice in vitro w Białymstoku, a następ-nie, po głębokich przeżyciach we-wnętrznych, założył tam klinikę NaProMedica) na spotkaniu w Toru-niu 07.11.2010 r. w kościele Matki Bożej Królowej Polski: „Korona pełna liści to te dzieci, te zarodki, które umieszczone w jamie macicy mogą żyć dalej – tu się będą rozwijały, tu się zagnieżdżą. A obok korona bez liści, sucha- to te dzieci w okresie rozwoju embrionalnego, które nigdy nie trafiły do jamy macicy, które umarły. Program in vitro, aby być skuteczny, tak musi działać.” Ludzie cierpiący na niepłodność nie mówią o tym swojej rodzinie, unikają wspólnych spotkań w święta Bożego Narodzenia czy na Wielkanoc. Nie chcą słyszeć pytań: ”Czy już jesteś w ciąży?”, „Dlaczego nie macie dzie-ci?”. Ich problem staje się dla nich źródłem głębokiej frustracji. W klinikach in vitro często pojawiają się pacjenci z rozpoznaniem niepłod-ności niewyjaśnionej, którym mówi się, że dłuższa i dokładniejsza diagno-styka drastyczne skraca cenny czas reprodukcyjny. To niebywałe, że w XXI wieku wdraża się „leczenie” bez

szczegółowej diagnostyki i niepłodne pary pozostawia z niewyjaśnionym pytaniem: „Dlaczego nie możemy mieć dzieci?”. Czy takie pytanie może pozostać bez odpowiedzi? Czy można mówić o leczeniu bez poznania skutków cho-roby?

Rzeczywiste rozwiązywanie problemu

Inaczej jest w NaProTechnologii. Powstała ona 30 lat temu jako skrót od słów Natural Procreative Techno-logy (Metoda naturalnej prokreacji). „Nasza filozofia jest radykalnie różna od filozofii in vitro. Ludzie, którzy przechodzą przez procedury związa-ne z in vitro, czują, że to jest dehuma-nizujące, choć czasem nie potrafią tego wyrazić. To tak, jakby moje dziecko miało urodziny, a ja powie-działbym mojej sekretarce: «Mam mnóstwo roboty. Idź na te urodziny, daj mu prezent i powiedz: – Happy birthday»! Skoro nie można wysłać sekretarki na urodziny swego dziecka, to tym bardziej nie można delegować do prokreacji kogoś innego. Albo gdy-by zaprosił pan żonę na kolację, to

NaProTechnologia, będąca naturalną metodą diagnozowania i leczenia niepłodności,

staje w opozcji do proponowanych przez medycynę sposobów, odsuwających akt

kreacji od jego naturalnego miejsca.

Wiesława Strumińska

GOODNEWS NR 21

Page 5: GoodNews 21

GOODNEWS NR 21

1 3 . 0 4 . 2 0 1 1 , N R 2 1

chciałby pan, żeby byli tam też wasi znajomi? Nie, bo tu chodzi o pana osobistą relację z żoną. Myślę, że takie spojrzenie powinno przekonać ludzi do sprzeciwu wobec in vitro, nawet gdyby nie oznaczało ono niszczenia ludzkiego życia.” - Dr Philip Boyle (lekarz stosujący naprotechnologię, który jest prezesem europejskich centrów FertilityCare w irlandzkim mieście Galway; wywiad dla „Gościa Niedzielnego”, nr 50, 19-12-2010). Jej wynalazca i prekursor, prof. Tho-mas Hilgers, postawił tezę, iż więk-szość przypadków niepłodności idio-patycznej (o niewyjaśnionym medycz-nie podłożu) to w istocie niezdiagno-zowane przypadki całkowicie uleczal-nej niepłodności. Wraz z prowadze-niem analizy fizjologicznych i bioche-micznych procesów zachodzących w organizmie kobiety następuje rozpo-znanie problemu. Na tym etapie moż-na zadecydować o włączeniu leczenia hormonalnego lub chirurgicznego oraz ustalić optymalny dla danej pary moment współżycia. Przeciętna dłu-gość cyklu metody NaPro (a więc peł-nej diagnostyki) trwa 24 miesiące. Oczywiście wielu parom udaje się począć dziecko jeszcze przed upły-wem dwóch lat. Naprotechnologia jest przy tym metodą w całości naturalną, bo opierającą się na codziennych ob-serwacjach śluzu, temperatury, samo-poczucia itd., bezpieczną dla zdrowia pacjentki i dziecka, rzetelną diagno-stycznie, przydatną również przy pro-blemie poronień nawykowych i ciąż zagrożonych. Jest przy tym stosunko-wo tania, a w każdym razie ok. trzy-krotnie tańsza od In Vitro Fertiliza-tion (IVF). W naprotechnologii można zobaczyć pewną oczywistość: widzę skutek, szukam przyczyny i leczę ją. Skoro przyszłość rysuje się tak jasno i wydaje się, iż ludzkość wynalazła cudowny lek na jedną ze społecznych chorób XXI wieku, jaką jest niepłod-ność, dlaczego rozważamy jeszcze refundację in vitro? „Troska o dzieck, jeszcze przed jego narodzeniem, od pierwszej chwili poczęcia, a potem w latach dziecię-cych i młodzieńczych, jest pierwszym i podstawowym sprawdzianem sto-sunku człowieka do człowieka.” - Jan Paweł II, Familiaris consortio

Dlaczego Kościół popiera NaProTechnologię?

W punkcie 12 Dignitas personae Kon-gregacji Nauki Wiary czytamy o trzech podstawowych dobrach, jakie technika medyczna powinna szano-wać, jeśli chodzi o leczenie niepłodno-ści.

1) „Prawo do życia i do integralności fizycznej każdej osoby ludzkiej od poczęcia do naturalnej śmierci.”

Szacuje się, że 90 - 95% zarodków „wyprodukowanych” przez ATR (assisted reproductive technologies) nie będzie miało szans się narodzić. Są one zamrażane i rozmrażane, bezpo-średnio niszczone lub wykorzystywa-ne do eksperymentów medycznych. Już na etapie implantacji zarodków wiadomo, że większość z nich zginie.

2) „Jedność małżeńska, pociągająca za

sobą wzajemne poszanowanie prawa małżonków do stania się ojcem i mat-ką wyłącznie dzięki sobie.”

W heterologicznym zapłodnieniu pozaustrojowym, jak i w heterologicz-nej inseminacji, wykorzystywania komórek płciowych osób poza mał-żeństwem sprzeciwia się jedności i wierności małżeńskiej oraz pogwał-ca godność dziecka i rozwój jego toż-samości osobowej. (Kilka tygodni temu opisywany był przykład proble-mów tożsamościowych osób z in vitro)

3) „Specyficzne ludzkie wartości

płciowości, które wymagają, by prze-kazywanie życia osobie ludzkiej na-stąpiło jako owoc właściwego aktu małżeńskiego, aktu miłości między małżonkami.”

Wszystkie techniki sztucznego rozro-

du, włącznie z inseminacją nasienia męża, zastępują akt małżeński, do-puszczają rozdział między aktem jed-noczącym a prokreacyjnym. Znakiem takiego rozdziału jest również ma-sturbacja jako sposób pobrania nasie-nia, która jest aktem wewnętrznie złym i nieznajdującym usprawiedli-wienia.

NaProTechnologia jest metodą dia-gnozowania i leczenia niepłodności, polegającą na prowadzeniu dokład-nych obserwacji kobiecego organizmu i tworzeniu na tej podstawie indywi-dualnych wytycznych dla każdej pary. Opiera się na tzw. modelach płodności Creightona.

Page 6: GoodNews 21

O czym informuje model Creightona?

Model Creightona to wystandaryzo-wana metoda. Kobiety uczą się kodów konkretnych wydzielin. Na podstawie kart oblicza się współczynniki faz śluzowych, które są podstawą okre-ślenia płodności kobiety. Z tych obser-wacji można wywnioskować także o innych poważnych zagrożeniach dla zdrowia, np. o ryzyku ciąży ektopowej (pozamacicznej), o ryzyku poronienia czy osteoporozy. W dalszym etapie na karcie oprócz obserwacji zapisywane są stosowane leki. Zazwyczaj po nich zmieniają się cykle, zmienia się samo-poczucie. By nauczyć się tylko obser-wacji modelu Creightona, po to, by poznać swój cykl, okresy płodności, niepłodności, wystarczy 8 spotkań w ciągu roku. Jeśli w trakcie obserwacji wychodzą jakieś nieprawidłowości, instruktor zaleca wizytę u lekarza. Dzięki temu wcześnie można wykry-wać i leczyć nieprawidłowości gineko-logiczne.

Wizyta u lekarza.

Poświęca się na nią około godziny. Zawsze składa się ona z dokładnego wywiadu lekarskiego, zebrania wszystkich informacji, całej historii leczenia pacjentów z okresu kilku, czasem kilkunastu lat. Wywiad doty-czy zarówno żony, jak i męża. Wizyta składa się z badania ginekologicznego, w razie potrzeby wykonuje się USG, kolposkopię (za pomocą której obser-wuje się narządy rodne kobiety), jak też cały zakres potrzebnych badań laboratoryjnych. W przychodni można uzyskać także porady ginekologa-endokrynologa, urologa, psychologa, poradę andrologiczną. Po rozpozna-niu przyczyny rozpoczyna się lecze-nie. – Bardzo częstą przyczyną nie-

płodności są zaburzenia owulacji. Inną częstą przyczyną, bardziej skom-plikowaną w leczeniu, jest endome-trioza. Jak ją leczyć? – Postępowanie może iść w trzech kierunkach: lecze-nie chirurgiczne, które jest najlep-szym sposobem, operacje laparosko-pii bliskiego kontaktu z wykorzysta-niem lasera, leczenie farmakologiczne i dieta, która w leczeniu endometriozy ma duże znaczenie według dr Bar-czentewicz. Prowadzenie obserwacji w modelu Creightona daje pełną obserwację sytuacji hormonalnej u kobiety przez okres 6 czy nawet 12 miesięcy, 18 miesięcy, co na wstępie pomaga w ustaleniu rozpoznania i właściwego leczenia, a później daje nam możliwość monitorowania lecze-nia – wyjaśnia dr Barczentewicz w „Naszym Dzienniku” (12.10.10) – „My nie zaprzestajemy leczenia np. po trzech miesiącach stymulacji hormo-nalnej, jak to się dzieje w klasycznym sposobie leczenia. Nam obserwacja modelu Creightona i badania hormo-nalne wykonywane precyzyjnie, we

właściwym okresie cyklu – np. w środkowej fazie lutealnej – dają możliwość zobaczenia, czy zostały usunięte przeszkody hormonalne, chociażby te do uzyskania ciąży” – mówi ginekolog położnik. Jeśli prze-szkody zostały usunięte, leczenie jest kontynuowane. Gdy prawidłowe cykle się utrzymują, wówczas małżeństwo może starać się o dziecko przez 12-18 miesięcy. Potrzeba więc cierpliwości, a wiele pacjentek leczy się nawet przez 24 miesiące i dopiero po tym okresie przychodzą spodziewane efekty – poczynają się i rodzą dzieci. Nie wszyscy wytrzymują tak długi okres diagnostyki i leczenia. Niektó-rzy rezygnują. Ci, którzy czekają, mają większe szanse na upragnione owoce. Najczęściej jednak kobiety, widząc pozytywne zmiany, gdy ustępują obja-

wy napięcia przedmiesiączkowego, po zastosowaniu leczenia hormonalnego, farmakologicznego, właściwej diety, gdzie rozpoznaje się nietolerancje pokarmowe, kontynuują leczenie i obserwacje.

Nierzadko małżeństwa, które leczą się w programie naprotechnologii, podej-mują procedury adopcyjne, rodzin zastępczych, decydują się na inną drogę ofiarowywania swojej miłości, co przecież też jest formą realizacji powołania małżeńskiego. – Model Creightona pomaga w budowaniu relacji małżeńskich, zmierzaniu się z bezpłodnością, z konkretnym krzy-żem, bardzo trudnym doświadcze-niem i zobaczeniu sensu tego cierpie-nia, stanięciu przed ścianą, której nie jesteśmy w stanie przekroczyć – pod-kreśla doktor Barczentewicz, szef przychodni „Macierzyństwo i Życie”

Na zakończenie krótka

historia. Joanna, ze swym mężem Patrykiem,

zanim trafili do przychodni “Macierzyństwo i Życie”, przeszli 9 lat prawdziwej gehenny, oczekując na dziecko.

– Nikt nam nigdy nie powiedział, dla-czego nie możemy mieć dzieci. Jestem po dwóch laparoskopiach. Było podej-rzenie endometriozy, ale nikt dokład-nie nie stwierdził, co mi dolega. W ciągu dwóch lat poddawaliśmy się dziewięciu sztucznym inseminacjom, które nie przynosiły efektów – wspo-mina kobieta. – Wydaliśmy mnóstwo pieniędzy – dodaje. Nikt nie mówił o naturalnym planowaniu rodziny, o okresach płodnych, niepłodnych.

– To było obrzydliwe – kwituje tam-ten okres Patryk. – W naszych poszu-kiwaniach dotarliśmy do ośrodka w Białymstoku. Tam proponowano nam wyraźnie in vitro – dopowiada mężczyzna. Nie braliśmy tego pod uwagę.

- Tutaj, w przychodni, doktor zalecił leczenie hormonalne, zaczęłam stoso-wać dietę – schudłam 12 kilogramów, jedząc w zasadzie normalnie. W ogóle nie mogę pić mleka, jeść białka jajek. Lekarz zalecił zażywanie witaminy B i flegaminy – rozrzedzającej śluz w okresie płodnym. To wystarczyło – uśmiecha się kobieta. – Teraz jestem w 13. tygodniu ciąży. Wszyscy są bar-dzo zaskoczeni, znajomi, rodzina – dodaje.

„Stąd stosunek do daru życia jest wy-

kładnikiem i podstawowym spraw-dzianem autentycznego stosunku do Boga i człowieka, czyli wykładnikiem i sprawdzianem autentycznej religijno-ści i moralności.” – Jan Paweł II, Jasna Góra 19.06.1983

Dlatego NaProTechnologia!

GOODNEWS NR 21

Page 7: GoodNews 21

ZAKOCHANIE. MIŁOŚĆ OD PIERWSZEGO WEJRZENIA. MOTYLKI W BRZUCHU. JAK ZWAŁ, TAK ZWAŁ – WY-WRACA ONO NASZ ŚWIAT DO GÓRY NOGAMI. ODCZU-WAMY PRZYSPIESZONE BICIE SERCA, ZMNIEJSZONE ZAPOTRZEBOWANIE NA SEN, PRZYPŁYW ENERGII. ZAK-ŁADAMY RÓŻOWE OKULARY I ZATRACAMY SIĘ. TO TAKIE UROCZE, ALE I TAKIE NIEBEZPIECZNE.

“KOCHAĆ, JAK TO ŁATWO POWIEDZIEĆ…”

Paulina

Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu? Kiedy o to pytamy, wówczas większość z nas wymienia miłość. Dzięki niej odkrywamy siebie, dru-giego człowieka, świat tajemniczy i fascynujący. Przeżywamy szczęście, radość, ale często także zazdrość, niepokój, lęk. W miłości doświadcza-my jak bardzo potrafimy być cudow-ni, wspaniałomyślni. Ale przecież zdarza się, że z przerażeniem odkry-wamy, że potrafimy być np. bardzo zazdrosnymi czy zaborczymi. Oddając całego siebie kładziesz na szali swoje ja. Ani ty, ani ta druga osoba nie uniesiecie tego długo. Trudno jest kontrolować siebie w takiej namiętności. Czy trzeba aż tak się zatracać? Posługując się meta-forą, można powiedzieć – posadź naj-pierw jeden kwiat w nowym ogro-dzie, zamiast obsadzać go od razu w całości. Gdy przeminie zakochanie, a ono przemija przecież nieuchron-nie, to wówczas to, co cię czeka, wciąż będzie fascynujące. Zatracanie się w zakochaniu sprzyja traktowa-niu miłości jako romantycznej idylli we dwoje. Czy czasem w głębi serca na to właśnie nie liczysz?

A MOŻE PSYCHOTEŚCIK

Czekasz na miłość, a ona wciąż ociąga się z przyjściem do ciebie. A może to ty grasz wciąż tę samą rolę i nie rozu-miesz, dlaczego wokół nie roi się od jej entuzjastów? Może wśród poniż-szych zachowań odnajdziesz siebie Możesz grać dziecko we mgle – nie za bardzo wiesz, co w swoim życiu ro-bić. Czekasz na kogoś, kto uporządku-je ci świat, powie co masz robić, co jest w życiu ważne. Czekasz aż zjawi się ktoś, zaopiekuje się tobą, weźmie cię za rękę i poprowadzi przez życie.

Chyba, że bardziej – zaczarowaną żabkę? W takiej sytuacji siedzisz i czekasz, aż ktoś przyjdzie i cię od-kryje. Rozpozna w tobie bogactwo zalet, których nie potrafisz w sobie odnaleźć. Ta miłość cię całkowicie odmieni, a pod jej wpływem staniesz się kompletnie inną osobą, piękniej-szą, inteligentniejszą niż dotąd. Możesz też wybrać rolę „Mesjasza Narodów”, rodem z romantyzmu. Potrzebujesz teraz się wykazać, po-święcić, opiekować, zgadywać pra-gnienia. Wiedzieć lepiej, czego ktoś potrzebuje, co powinien robić. Od-dasz całego siebie, uzyskując w za-mian sens życia. Tylko skąd ta fru-stracja z powodu stałego niedocenia-nia i poczucia wykorzystania? Jeśli jesteś Wojownikiem, czekasz na godnego siebie przeciwnika. Będzie-cie się namiętnie kochać i nienawi-dzić. Walczyć, odpychać i przyciągać. Nigdy za blisko, ani za daleko. Czu-jesz, że kochasz dopiero wtedy, gdy mocno zaboli. Tajemnica, chłód, niedostępność – to Posąg. Zdobędzie cię najlepszy i temu jednemu, jedynemu odkryjesz całą swoją tajemnicę. Miłość to nieustan-na adoracja ciebie, oczekujesz spoj-rzeń, czułych słówek. Wtedy dopiero, na moment, posąg może ożyć.

MIŁOŚĆ A OCZEKIWANIA

Bywa nam trudno, kiedy stajemy twarzą w twarz z drugą osobą. Czy widzimy ją/jego takim, jaki napraw-dę jest, czy też oglądamy jego portret, który sami stworzyliśmy? Często pa-trzymy oczyma wyobraźni, własnych oczekiwań. Często, może zbyt często... A przecież przejście przez życie z tym kimś, to całkiem poważna sprawa. Warto pójść w tę drogę z realną oso-bą, a nie z wyobrażeniem o niej. Po-

winniśmy zdać sobie z tego sprawę. Dlaczego motywy naszych oczekiwań są tak ważne? Ponieważ jeśli ta druga osoba ma nas uczynić bardziej warto-ściowymi, piękniejszymi, godnymi podziwu, ma nam uporządkować życie, to naprawdę cienka granica zaczyna dzielić nasz związek od całe-go pasma manipulacji, rozczarowań, wzajemnych pretensji, nadmiernej zależności. Na końcu tej drogi obie strony czują się oszukane i zdradzo-ne. Nie jest łatwo zmierzyć się z wła-snymi oczekiwaniami. A przyjdzie to zrobić każdemu wcześniej czy póź-niej. Zatem, może warto odpowie-dzieć sobie na pytanie: czego oczeku-ję, w miłości, od drugiej osoby...? I od siebie? – zanim, po raz kolejny, po-czujemy się złapani w pułapkę. Miłość prawdziwa tętni własną ener-gią, którą wystarczy tylko podtrzy-mywać. Zatem, czego mam od siebie oczekiwać? – możesz zapytać. Otóż podtrzymywanie nie wystarczy, mi-łość trzeba budować, świadomie i bez przerwy. Zmieniamy się, wkraczamy w coraz to inne etapy życia. Bywa, ze trzeba się na nowo odnaleźć, czasem odnaleźć samego siebie ponownie. Miłość jest tak wyjątkowym spotka-niem dwojga ludzi, że nikt nie da ci niezawodnej recepty, jak przeżyć życie dobrze, szczęśliwie i we dwoje. Ale to, co na pewno możesz zrobić, to do miłości świadomie dojrzeć. I Wła-śnie tego Wam życzę!

Na podstawie publikacji:

Wytykowska, Ł. Korwin www.psychologia.net

GOODNEWS NR 21

Page 8: GoodNews 21

GOODNEWS NR 21

Wspólnota Emmanuel to jedna z wielu katolickich wspólnot, które pojawiły się w odpowiedzi na wezwanie Soboru Wa-tykańskiego II do ewangelizacji w życiu codziennym. Jej członkowie to zarówno osoby świeckie – ludzie młodzi, małżeń-stwa, osoby samotne, jak i osoby konse-krowane m. in. kapłani. Łaski, którymi Bóg chce nas obdarzać, wypływają ze spotkania z Jezusem na Adoracji. Z przebywania w obecności Boga rodzi się Współodczuwanie ze wszystkimi ludźmi, a dalej pragnienie Ewangelizacji – mówienia innym o Bogu, który jest bliski i pełen Miłości. Adoracja, Współodczuwanie i Ewangelizacja – trzy źródła i zadania naszej Wspólnoty.

Papież Benedykt XVI jeszcze jako kardy-nał powiedział, że „Emmanuel to ewan-gelizacja w radości”. I my właśnie stara-my się żyć w radości, która jest prezen-tem od Ducha św. Modlitwa uwielbienia, nasza własna muzyka i śpiew są pełne radości wypływającej z więzi z Bogiem i bycia Jego kochanymi dziećmi. Więcej informacji: www.emmanuel.info.pl/main/index.php Poniżej możecie przeczytać świadectwo Janusza, jednego z członków Wspólnoty Emmanuel, który dzieli się doświadcze-niem ewangelizacji:

Słynny francuski krytyk filmowy Pierre Goursat oraz studentka medycyny Martin Laffite, pełni modlitwy i otwarci na pomysły Ducha Świętego rozpoczęli razem fascynującą przygodę. Wszystko zaczęło się od spotkań modlitewnych, które gromadziły najpierw małą grupkę przyjaciół, a po roku już 500 osób. Tak powstała Wspólnota Emmanuel.

ADORACJA, WSPÓŁODCZUWANIE, EWANGELIZACJA

Kaja

Pierwszy raz Wspólnotę spotkałem około 5 lat temu. Radość i odwaga w głoszeniu Ewangelii oraz niesamo-wita prostota ludzi, których tam spo-tkałem, zafascynowały mnie do tego stopnia, że sam już po roku byłem jednym z nich. Emmanuel pozwolił mi odczuć, że Pan naprawdę jest z nami, że przebywa wśród swoich sług oraz że kocha ich niezależnie od powoła-nia, kocha ich właśnie w tej różnorod-ności, czy to osoby samotne, czy za-kładające rodziny i wychowujące dzieci, czy też osoby konsekrowane i księży które razem ze mną tworzą tą jedność i dążą do świętości wewnątrz Kościoła. Odnoszę też wrażenie, że otaczają mnie w tej Wspólnocie ludzie twardo stąpający po ziemi, z jednej strony katolicy "praktykujący", a z drugiej wcale nie ludzie nawiedzeni. Po prostu osoby, które słysząc słowa ewangelisty Mateusza: „Gdzie dwóch albo trzech gromadzi się w Moje imię, tam jestem pośród nich”, zdecydowali się pójść za Jezusem nie samotnie, lecz w jedności z braćmi i siostrami w wierze. Podsumowując, uważam że ludzie potrzebują innych ludzi tak

samo do dzielenia się z nimi radością czy dyskutowania jak do zbawienia. Emmanuel jest dla mnie jedną z dróg, którą można to zbawienie osiągnąć, dając światu z siebie więcej, niż mógł-bym to zrobić w samotności.

Janusz

Adoracja, Współodczuwanie

i Ewangelizacja – trzy źródła

i zadania naszej Wspólnoty

Page 9: GoodNews 21

Nasze „co łaska” dla Pana Boga

Jakie uczucie towarzyszy Ci, kiedy uda Ci się wytrwać w postanowieniu wiel-kopostnym? „O! Proszę! Ani jednego ciastka nie zjadłam! I jeszcze schu-dłam!” Trudno nie odczuwać zadowo-lenia z faktu, iż udało się pokonać własną słabość,. Tylko czy jest to peł-ne zwycięstwo? Czy nie jest nim py-cha? Przecież czujemy się trochę bo-haterami Postu. Oczywiście, każdy szyje wedle swojej miary, więc podej-mujemy takie wyrzeczenia, na jakie nas stać. Wydaje się nam, że wiemy najlepiej, ile możemy zrobić. Czy aby na pewno? Mam duże wątpliwości… Co dzień widzę, jak marnujemy swoje umiejętności i talenty. Wszystkich nas dręczy też pokusa komfortu, łatwości, użyteczności (stąd często postanowie-nia, które mają drugie dno: oszczęd-ność, węższa talia itp.). Dlatego też wybór bohatera na dziś padł, moi Drodzy, na Świętego Antoniego Wielkiego. Jest on doskonałym wzo-rem postnika.

Jaki zapach niesie powiew wolno-ści?

Antoni urodził się i żył na przełomie III i IV wieku naszej ery, w czasie, kiedy chrześcijaństwo, doczekawszy się swobody religijnej dzięki słynne-mu Edyktowi Mediolańskiemu z 313 roku, mogło wyjść z podziemia. Upra-gniona wolność wyznania, zamiast umacniać chrześcijan, dała poczucie swobody, przywilejów, co przyciągało coraz więcej osób przygodnych, o luźnych poglądach i obyczajach, szukających taniej wiary. Jakość życia duchowego zaczęła spadać. Wtedy to na pustynię zaczęli wychodzić mnisi, aby wyrzeczeniem się świata sprzeci-wiać się temu nowemu stylowi chrze-ścijaństwa, które coraz mniej miało wspólnego z naśladowaniem Jezusa Chrystusa.

Święty Antoni

Święty Antoni oddał wszystko, co miał i oddalił się za miasto, a potem na pustynię, by tam dążyć do zbawienia. Szukał samotności, ale nie odmawiał tym, którzy przybywali do niego pro-sić o nauki. Przemawiał do nich przez otwór w grocie, którą wybrał sobie na mieszkanie. Miejsce odosobnienia

opuścił zasadniczo dwa razy, w obydwu przypadkach po to, by udać się do Aleksandrii: naj-pierw, by pocieszyć i umocnić prześladowanych chrześcijan, a następnie na prośbę Świętego Atanazego, by wesprzeć go w walce z siejącymi herezje arianami. Całe swe długie życie poświęcił modlitwie i pracy, ustana-wiając w ten sposób regułę mona-styczną. Po dziś dzień słynie jako ide-ał ascezy.

Mocarz modlitwy

Post i nieustanna modlitwa dały Świę-temu Antoniemu łaskę mistycznych widzeń. Na efekty takiej pobożności nie musiał długo czekać, bowiem czę-sto atak na Świętego przepuszczały demony, kusząc go tym, za czym świat goni, oraz doświadczając go znudze-niem i lenistwem. Znamy to dobrze z „własnego ogródka”: ileż to razy podczas modlitwy wieczornej opano-wuje nas sen, podczas Mszy Świętej znużenie, a w trakcie Drogi Krzyżowej nieodparta potrzeba pozostania u siebie w pokoju. Nas spotyka zaled-wie namiastka owych pokus, a przecież i tak często im ulegamy… Pomyślcie, o ileż bardziej i usilniej starał się szatan zwieść tego mocarza modlitwy?! Pamiętam taką historię, którą usłyszałam od pewnego kapła-na prawosławnego. Otóż młodzieńcy, którzy pragnęli pójść w ślady Święte-go Antoniego i zamieszkali blisko nie-go na pustyni, zerwali się pewnej no-cy, obudzeni zawodzeniem. To Antoni tracił przytomność po tym jak bezli-tośnie obeszli się z nim najemnicy szatana. Kiedy bracia odnaleźli go poturbowanego, zabrali i otoczyli troskliwą opieką. Ale Święty jeszcze nie przerwał zmagań: zaraz jak tylko odzyskał przytomność, nakazał za-nieść swe obolałe ciało z powrotem, gdyż walki z demonami jeszcze nie skończył. Brzmi irracjonalnie? Cóż, nie należy po Świętych oczekiwać kierowania się naszymi standardami. Ostatecznie, gdyby się nimi kierowali nigdy nie doczekaliby się świętości…

Perspektywa prawdy

Pewnie wielu z nas, jak większość współczesnego świata, patrzy na takie historie z przymrużeniem oka. Zaw-

sze mnie to dziwi, bo przecież nie poddajemy w wątpliwość opowieści o cesarzach rzymskich, o których tak cudownie opowiada nam chociażby profesor Wilczyński. I dla wielu nie będzie miało znaczenia jeśli przytoczę źródło owych świętobliwych opowie-ści: jest nim Żywot Świętego Antonie-go Wielkiego spisany przez Świętego Atanazego Wielkiego, postać histo-ryczną, doktora Kościoła, osobę ze wszech miar wiarygodną. Dlatego śmiesznie brzmią ci, którzy asekura-cyjnie rozpoczynają każdą wypowiedź na temat świętych od słów: jak głosi legenda… Pewnie za półtora tysiąca lat i o Janie Pawle II ktoś będzie mó-wił: wedle legendy, był to człowiek, który żył Bogiem i dla Jego chwały cierpiał…

No wypłyń na tę głębię!

Święty Antoni jest dla mnie wielkim bohaterem, wzorcem na czas Wielkie-go Postu. W swym długim, bo aż 105 letnim życiu, mawiał często: Wyrzek-nijcie się tego życia, abyście żyli dla Boga. (…) Znoście głód, pragnienie i nagość, czuwajcie, żałujcie, płaczcie i jęczcie w sercu; patrzcie, czy jesteście głodni Boga.. Oczami wyobraźni widzę go mocującego się z siłami złego i wygrywającego te potyczki. Jaką bronią? Modlitwą i postem. Cóż inne-go mogłoby i nas dzisiaj wesprzeć? Dziś, kiedy coraz bardziej przypomi-namy oziębłych chrześcijan IV wieku. Kiedy wielu z nas jest wyznawcą tylko z nazwy bądź przyzwyczajenia. Odpo-wiedź dają słowa księdza Tomasza Jaklewicza: Pokusa łatwego chrześci-jaństwa - wiary, która niewiele kosztu-je - jest wciąż żywa. Lekiem na tę poku-sę jest pustynia. Warto powalczyć o jej skrawek pośrodku naszych ważnych spraw. Kto doświadczył pustyni, wraca z niej inny. Odróżnia fatamorganę od oazy, docenia smak wody, kawałka chleba. Wie, że wszystko jest darem. Tęskni za głębią.

Święty na post Bonaventura

GOODNEWS NR 21

Page 10: GoodNews 21

GOODNEWS NR 21

Polak nieciekawy Czy jesteśmy dumni z tego, że jeste-śmy Polakami? W Hiszpanach, Fran-cuzach, czy Niemcach, dostrzegam ogromną dumę z tego kim są. Pocho-dzenie jest dla nich główną przyczyną dobrego samopoczucia. Wszyscy Hiszpanie znają krótką zaśpiewkę yo soy español, español, español. Słowa są proste: ja jestem Hiszpanem, Hisz-panem, Hiszpanem. Śpiewają ją zaw-sze wtedy, gdy mają jakikolwiek po-wód do radości. Gdy tylko Hiszpan zauważy reportera zagranicznej tele-wizji, mogę być pewien, że nie straci okazji, by wejść w kadr z okrzykiem Viva España. Tak są wychowani, w poczuciu ogromnej dumy z tego skąd są i kim są. Z całą pewnością z takim samym entuzjazmem, a może i jeszcze większym przywiązaniem do Ojczyzny, było wychowane na wier-szu Bełzy Kto ty jesteś? Polak Mały... Pokolenie Kolumbów, którzy potrafi-li, tak jak Baczyński, świadomie i do-browolnie, a nawet wbrew zdaniu swoich profesorów, poświęcić swój wybitny talent, wybierając śmierć w powstaniu. Dzisiaj próbuje się raczej przedstawiać Polaków im samym jako naród dość nieciekawy. Bynajm-niej tac y nie jes teś my. W Wielkiej Brytanii na zajęciach z angielskiego usłyszałem, że Polacy zazwyczaj świetnie mówią po angiel-sku, a polscy studenci mają ogromna wiedzę na każdy temat. Nie zapomnę zdziwienia pani kurator z Muzeum w Greenwich, kiedy moja znajoma w rozmowie z nią o historii rewolucji w Anglii w XVII wieku, wykazała zna-jomość tak elementarnych nazwisk (druga klasa szkoły średniej) jak Cromwell, czym wprawiła panią ku-rator w nieopisany zachwyt

i zdziwienie. To polscy studenci, na pytanie profesora zadane w wypeł-nionej po brzegi stuosobowej sali hiszpańskiego uniwersytetu, jako jedni z nielicznych wiedzą, kiedy wy-buchła hiszpańska wojna domowa.

Polak rasista Polacy to rasiści. Nienawidzimy czar-nych. Wywiad z doktorem Pikutem, który zainspirował mnie do napisania tego tekstu, wpisuje się w szeroką tendencję do wmawiania Polakom, że rasistami byli od zawsze, a koronnym argumentem na tę tezę ma być wiersz Tuwima Murzynek Bambo. Najgorsze jest zakończenie – mówi doktor – „szkoda, że Bambo, czarny wesoły nie chodzi razem z nami do szkoły”. Wg niego Tuwim twierdzi, że Murzynek nie może chodzić do polskiej szkoły, bo jest czarny. Absurdalność argu-mentu nie pozwala na żaden komen-tarz. Zapytałem kiedyś pochodzącej z in-dyjskiej rodziny dziewczyny, która niemal całe swoje życie spędziła w Warszawie, czy kiedykolwiek spo-tkała się z przejawem agresji z powo-du swojego koloru skóry. Odpowie-działa, że nie tylko nigdy nikt wprost nie obraził jej z tego powodu, za to bardzo często spotyka się z żywym zainteresowaniem, dlaczego tak do-brze posługuje się naszym językiem. Mówi, że śmiało odpowiada wtedy: bo jestem Polką! Chuligańskie wybry-ki na stadionach, czy osiedlach pró-buje się przedstawić jako powszech-ne zachowanie Polaków wobec osób innego koloru skóry. W kwietniu 20-2009 roku chuligani pobili na osiedlu w Białymstoku czarnoskórego Fran-cuza. Media grzmiały o rasizmie w Polsce. Sam Francuz przyznał jed-

nak potem, że w jego obronie stanęły dwie starsze kobiety. Czy rzeczywi-ście Polak to rasista? Porównując Polaków z innymi naro-dami w moim przekonaniu należymy do narodów bardzo otwartych na innych. Łatwo zauważyć to wśród studentów na wymianie erazmuso-wej: my Polacy po prostu nie mamy uprzedzeń. Sam chodziłem sześć lat do jednej klasy z Mongołem, i z po-wodu koloru skóry nigdy nie spotkał się ze strony moich kolegów z jakim-kolwiek odrzuceniem. Obecność czar-nego człowieka na polskiej ulicy wzbudza ciekawość, bo Polska nie ma za sobą kolonialnej przeszłości wła-ściwej krajom Zachodu i nigdy, z róż-nych względów, nie była celem imi-gracji. Obracanie się za czarnoskórą osobą na ulicy nie jest według mnie przejawem rasizmu, raczej niezdro-wej ciekawości lub nietaktu. Kiedy obcokrajowiec próbuje mówić po polsku, spotyka się z niespotykaną w innych krajach życzliwością, chęcią pomocy i sympatią. Moje obserwacje nie opierają się na żadnych bada-niach, wynikając jedynie z mojego kilkuletniego doświadczenia studio-wania w różnych krajach i licznych kontaktów ze studentami zagranicz-nymi studiującymi w Polsce.

Polak homofob Kiedy rozmawiam z moimi znajomy-mi z Hiszpanii, czy Włoch zdarza mi się usłyszeć: Ale wy tam w Polsce nie lubicie gejów. Opinia o homofobii w Polsce, przedstawianej jako prze-śladowanie homoseksualistów, jest powszechna w zachodnich mediach, czemu przysłużyła się uchwała Parla-mentu Europejskiego z 2007 potępia-jąca homofobię, w której na 16 przy-

Czas zmierzyć się z kolejnymi stereotypowymi obrazami Polaka. Jak w oczach obcokrajowca prezentuje się przeciętny mieszkaniec naszego kraju? Fakty, czy mity? Straszna prawda, czy kłamstwo w żywe oczy? Przekonajcie się sami! Mateusz Zimny

Page 11: GoodNews 21

kładów, 11 pochodziło z Polski (notabene, najbardziej skrajne przy-kłady przemocy: samobójstw, mor-derstw i pobić pochodziły akurat z Włoch, Wielkiej Brytanii i Holandii – dysproporcje pozostawiam bez ko-mentarza). Mylenie podstawowych pojęć szacunku dla drugiej osoby i akceptacji niemoralnych zachowań jest na Zachodzie normą, a samodziel-ne myślenie wskutek powszechnej indoktrynacji znacznie utrudnione. Zresztą stwierdzenia: homoseksualiści są dyskryminowani, bici, wyzywani, prześladowani pojawiają się w pro-gramach publicystycznych w polskiej telewizji coraz częściej. Mam wraże-nie, że znacznie mijają się z prawdą. Zapytany, więc o homofobię w Polsce, przypomina mi się wtedy wywiad z Tomaszem Raczkiem, znanym kry-tykiem filmowym, który trzy lata te-mu publicznie przyznał, że jest homo-seksualistą. Redaktor zapytany, czy spotkał się z wytykaniem palcami i wyzwiskami na ulicy odparł zaska-kująco: Właśnie nie. (...) Kiedy po pro-gramie w TVN-ie wróciliśmy do domu znalazłem w skrzynce pocztowej list bez znaczka zaadresowany do nas obu. Jak się okazało napisała go pani miesz-kająca na sąsiedniej ulicy. (...) Nawet nie wiem, jak ta pani wygląda. (...) List był długi i kończył się zdaniem: "Jestem dumna, że mieszkacie panowie na moim osiedlu". (...) Nigdy w całym moim życiu nie doświadczyłem tak wielu dowodów sympatii. Kiedyś sze-dłem wczesnym rankiem brzegiem morza. (...) I nagle słyszę krzyk dolatu-jący z fal: „Panie Tomku, bardzo pana lubię”. Okazało się, że w morzu pływa pani, która z daleka mnie rozpoznała. Takich sytuacji było więcej. (Gala 21.11.2008) Bo my nie prześladujemy gejów, nie palimy ich na stosie, nie zamykamy w więzieniach. Co więcej, mamy pięk-ną kartę wolności w historii polskiego prawa: w Polsce, jako jednym z nie-licznych krajów świata, nigdy nie miała miejsca penalizacja kontaktów homoseksualnych, podczas gdy np. w Anglii i Walii stosunki te karane były do lat 60. XX wieku. Wydaje mi się, że panuje pewien zdrowy konsen-sus między szacunkiem dla osoby i akceptacją pewnych zachowań, któ-re uważane są przez społeczeństwo za niemoralne. Daleko nam od absur-dalnej rzeczywistości zachodniej Eu-ropy. Przypomina mi się historia, któ-rą opowiedziała mi kiedyś moja zna-joma: podczas jej pobytu we Francji pewien chłopak przedstawił się: Hi,

my name is Peter, I’m gay. Nice to meet you (Cześć, jestem Peter, jestem gejem. Miło mi cię poznać). O wiele bardziej interesuje nas czym ktoś się zajmuje, jakie ma poczucie humoru, kto jest dla niego wzorem do naśladowania, niż jego seksualność, która choć bar-dzo ważna, nie stanowi o istocie jego osoby.

Polak antysemita Kilka miesięcy temu portugalscy hi-storycy ogłosili, że Krzysztof Kolumb mógł być synem Władysława War-neńczyka, a tym samym mieć polskie pochodzenie. Podobno zwrócili się nawet do katedry wawelskiej z proś-bą o materiał genetyczny. Czemu o tym piszę? Otóż wkrótce może się okazać, że Polacy nie tylko masowo mordowali Żydów w czasie drugiej wojny światowej, współpracując przy tym licznie i ochoczo z hitlerowcami, nie tylko są odpowiedzialni za zagła-dę Żydów, ale ponoszą także odpo-wiedzialność za wymordowanie ty-sięcy Indian w czasie konkwisty Ame-ryki! Polacy mordowanie mają prze-cież we krwi. Oskarżenia o antysemi-tyzm kierowane pod adresem Pola-ków zarówno w kontekście zagłady Żydów w czasie wojny, jak i te doty-czące tego zjawiska w okresie powo-jennym i także dzisiaj, są tematem bardzo obszernym. Jednak zarzuty dotyczące antysemityzmu w dzisiej-szej Polsce są w większości absurdal-ne, jak choćby oskarżenia o antysemi-tyzm w Radiu Maryja (dowodem ich nieprawdziwości są, przemilczane zupełnie przez media, badania prze-prowadzone przez prof. I. Krzemiń-skiego z Instytutu Socjologii Uniwer-sytetu Warszawskiego). Sami Żydzi przyznają, co potwierdzają również badania prowadzone przez Europej-ski Kongres Żydów (pomimo wątpli-

wości, czy można być sędzią we wła-snej sprawie uznałem je za godne uwagi), wskaźnik antysemityzmu w Polsce jest jednym z najniższych w Europie, a w przeciwieństwie do wielu krajów zachodnich, w Polsce od lat nie odnotowano ataków przemocy wobec Żydów. Zaskakuje natomiast antypolonizm, który w mediach – zarówno zagranicznych jak i pol-skich, jest wprost trudny do wyobra-żania. Bo jak uwierzyć w błąd czy po-myłkę, gdy po raz kolejny w tym sa-mym, dużym amerykańskim dzienni-ku pojawia się określenie polski obóz koncentracyjny? A zamiast historycz-nej dyskusji i rzetelnych badań nad problemem rzeczywistego udziału Polaków w prześladowaniu Żydów w czasie drugiej wojny światowej pojawiają się komiczne w formie, pseudonaukowe historyczne eseje (sic!) Jana Grossa, który na miesiąc przed publikacją swojej ostatniej książki Złote żniwa, na skutek ostrej krytyki, zmienił liczbę Żydów zamor-dowanych przez Polaków z dwustu tysięcy na kilkadziesiąt tysięcy. Nad tę żenującą wprost sprawą, która w normalnych warunkach powinna zakończyć się akademickim ostracy-zmem wobec jej bohatera, przechodzi się w Polsce do porządku dziennego.

... Można mi zarzucić, że zaklinam rze-czywistość. Pozostanie jednak pyta-nie, dlaczego przedstawia się Pola-ków tak jednoznaczenie negatywnie. Szukając odpowiedzi na to pytanie warto przypomnieć sobie czym jest mit. Mity tworzy się dla konkretnego celu. Mają służyć pewnej idei, poma-gać w realizacji określonych koncep-cji. Po co stworzone zostały te powy-żej?

GOODNEWS NR 21

Page 12: GoodNews 21

GOODNEWS NR 21

Tyle razy Tyle razy chciałem wrócić. Ile razy chciałem wrócić to tylko ja wiem. Tyle razy chciałem wrócić i tyle razy mój powrót zaczynał i koń-czył się wieczorem, w naszej dłu-giej, wąskiej kuchni. Tam są tylko takie. Wystarczyło otworzyć okno i patrzeć. Patrzyłem więc daleko, na ciemną ulicę. Światła latarni i samochodów tworzyły drogę pra-gnień. Drogę jasną, oświetloną, a nade mną była noc. Tęskniłem. Dużo bym dał, by móc wsiąść do jednego z tych samochodów, nie prowadzić i z nikim nie rozma-wiać. Tylko jechać. Mógłbym tęsk-nić jeszcze bardziej. Jazda daje czas na wszystko. Myśli kumulują się na uciekających domach i uli-cach. Wiążą tęsknotę z ich istnie-niem. Mogą odpocząć. Nie ma chwil bardziej intymnych. Pielę-gnować myśli można tylko same-mu. Tęsknić samemu, cicho, intymnie. Tęsknić za czymś co daleko i za czymś, co we mnie. Tęsknić i odliczać dni do powrotu. Tęsknić znaczy uczyć się. Tyle razy chcia-łem wrócić. Wracałem sam Wracałem sam. W nocy. Dobrze mi było w pojedynkę. Dobrze mi było,

że jest noc, że szedłem właśnie tą drogą. Mógłbym zamknąć oczy i doszedłbym spokojnie. Bez żad-nego potknięcia. Dobrze wiem, jak o tej godzinie wyglądają cienie na tej drodze. Dobrze wiem, gdzie jest to, a to drzewo, że o tej porze roku i dnia ta droga wygląda właśnie tak. Ja to wszystko wiem, jak i wie-le innych rzeczy o tej drodze, o tej mojej drodze. Znam to niebo nade mną. I ono mnie zna. Znamy się dobrze. Wiem, że ta pora była szczególna, że nie mogło być wia-tru, że drzewa musiały stać nieru-chome, że żaden liść nie mógł uciec mi spod stóp. Ja dobrze wiem, że to była moja pora i że to jest moja droga. Że właśnie wtedy tylko ja i tylko ona. Że miałem czas, że mogłem myśleć, że mo-głem iść, a nade mną noc. Ja to wszystko wiem i bardzo sobie to cenię. Bardzo sobie cenię to moje przywiązanie. A szczególnie ceni-łem wtedy. Bo to była moja pora i to jest moja droga. Znam ją na pamięć, na każdym jej odcinku już kiedyś się zatrzymywałem. Od-wracałem się i wracałem. To było szczęście oszukiwanie siebie na tej drodze. Bo dobrze wiedziałem, że zawrócę i to było szczęście. Póź-niej wracałem raz jeszcze i to też było szczęście. Wracałem

dwa razy i to było szczęście. Dlate-go było mi dobrze. Ja mam tak, że lubię skądś wracać i bardzo sobie to cenię. Patrzyłem w głąb Wracałem sam. W pojedynkę. Za-stanawiałem się nad wszystkim, bo był na to czas i mogłem patrzeć w głąb. Patrzyłem w głąb. Co by było, gdyby mój dom to nie był ten? Gdyby go nie było? Bo prze-cież mogłoby tak być. Mogłoby ich nie być, a ja zawsze widzę siebie razem z nimi. Co by było wtedy? Ja wierzę w to jedno słowo. Nie jest nadszarpane, nie jest powszednie. Jest prawdziwe. Nie jest rodzaju nijakiego. Zawsze chcę tęsknić i wracać. Chcę być nazywany przy-jacielem. Chcę by mój dom tęsknił za mną. Zawsze chcę oczekiwać i tęsknić. Wracałem sam. W nocy. Nie ma chwil bardziej intymnych. Zastanawiałem się, co to jest takie-go, co stale przykrywam dłońmi, gaszę palcami, lecz mimo to tli się popiół, iskrzy ten płomień. Teraz jest popołudnie. Letni kolor. Lato nigdzie nie jest właśnie takie. Jesień niczego by nie zepsuła. Nadal byłbym szczęśliwy.

Tomasz Goraj

Fot. za: isto

ckpho

to.co

m

Page 13: GoodNews 21

Nieistnienie Tym razem nie witam, bo nie mam kogo. Obawiam się, że nie istniejecie. Ty, ty i ty. Twoje dzie-ci, twoi rodzice. Nie ma was - i nigdy was nie było. A żeby roz-wiać wszystkie nadzieje - naj-prawdopodobniej nigdy was też nie będzie. Zaś pisząc "nigdy", mam na myśli całą wieczność – to znaczy nie będzie was nigdy do granic możliwości, w całej rozciągłości i na całej powierzch-ni nigdości. Nie chcę wchodzić nawet na płaszczyznę skrajnych teorii, z solipsyzmem na czele, nie chcę brudzić się w niejasnych idealizmach. Zwyczajnie nie ist-niejecie. Nie dane wam było, choć być może ktoś z was by za-służył. Może ktoś z was miał być dobrym człowiekiem, może miał uratować życie innemu istnieniu lub przynajmniej dobrze się uczyć albo uśmiechać do sąsia-

da... Może, może... Fakt jest jed-nak niezaprzeczalny. W A S N I E M A. Nie ma mnie? Z tym, że i ja nie "jestem" w kom-fortowej sytuacji, uwierzcie całą mocą swojego nie-jestestwa i anty-istnienia. Nie dość, że zwracam się wprost do kogoś, kogo nie ma (nie było i nie bę-dzie - radzę zapamiętać), to na dodatek mam wątpliwości, czy ja sam jestem. A jeżeli nawet - to na ile. Nie liczbowo-procentowo, tego nie da się ująć w matema-tyczne ramy (mam nadzieję). Po prostu na ile ja jestem w mojej własnej ocenie, w wewnętrznym odczuciu, w subiektywnych ra-chunkach. Całe szczęście - czasa-mi wyniki oscylują powyżej zera. Więc nie ma was, być może nie ma mnie, nie ma rzeczy i niczego wkoło. Gdyby było inaczej - mu-

siałbym o tym coś słyszeć. Gdy-bym oczywiście mógł wcześniej zyskać pewność, że w jakikol-wiek sposób jestem. To niedorzeczne! A jednak. A jednak przez ogrom tych nihilistycznych głupot prze-bijają się - blade co prawda - pro-mienie Słońca. Po pierwsze, pa-miętając o zasadzie creatio ex nihilio - być może jakiś demiurg zechce nas kiedyś stworzyć. Po drugie, strasznie swędzi mnie nos, co oznacza, że ten nos istnie-je, a fakt istnienia nosa mogę sprytnie rozciągnąć na całe moje ciało. No i po trzecie - nie byłbym chyba tak głupi, żeby pisać, bę-dąc w stanie nieistnienia. To nie-dorzeczność!

Antoni Gambdziak [email protected]

Graf. za: isto

ckphoto

.com

Graf. za: isto

ckphoto

.com

Szanowni Państwo,

Poszukujemy kandydatki/kandydata na wolontariusza do projektu L'Arche Lambeth w Londynie, polegającego na pracy z osobami upośledzonymi. Jest to projekt dla wszystkich idealistów, którzy chcieliby zmierzyć się ze swoimi słabościami, odkryć wartość życia i zdrowia oraz poznać wspaniałych ludzi. W tym ośrodku mieszkają osoby, które postrzegają świat głębiej, potrafią bezgranicznie kochać i potrafią być wdzięczni za okazaną pomoc.

Może to właśnie na Ciebie czeka roczny pobyt za granicą? A może znasz kogoś kto chciałby wyjechać? Krótki opis projektu znajduje się na stronie internetowej www.asf.org.pl w zakładce projekty -> L'Arche Lambeth.

Stowarzyszenie ASF w Polsce www.asf.org.pl

GOODNEWS NR 21

Page 14: GoodNews 21

Niski, zachrypnięty głos i dojrzałe ambitne teksty mogłyby sugerować doświadczoną czterdziestolatkę, która odsłania swoje bogate życie przed słuchaczami. Zaskakujące jest więc połączenie tej niezwykłej, klimatycz-nej muzyki z młodziutką, pulchną Brytyjką, która debiutuje w wieku 19 lat i natychmiast trafia na 1 pozy-cję brytyjskiej listy przebojów. Kiedy pojawiła się na rynku muzycznym wielu pytało czy mają przed sobą prawdziwy talent czy też efekt sztucz-nego zamieszania wywołanego przez przedstawicieli wytwórni płytowych. Jednak szybko okazało się że mamy do czynienia z wybitną artystką, która łączy w swych utworach elementy muzyki soul, blues, country, jazz i pop. Adele czerpie z tych różnorodnych stylów z niezwykła subtelnością i wyczuciem, tworząc melodyjne, chwytliwe a momentami drapQieżne utwory. Ekspresją jaką prezentuje Adele może poszczycić się niewielu muzyków. Autorskie teksty utrzymy-wane są w klimacie intymności i głę-

bokich przemyśleń, dodatkowo mogą stać się prawdziwą lekcją gramatyki, z pewnością także dla wielu angiel-skich artystów. Singiel z pierwszej płyty(„19”) — „Chasing Pavements” podbił serca ludzi na całym świecie a następnie został nominowany do nagrody "Nagranie Roku" 51. edycji Nagród Grammy za rok 2008. Na pły-cie znajduje się jednak wiele innych małych arcydzieł, wartych polecenia, m.in. „Melt My Heart To Stone”, „Make You Feel My Love” czy „Hometown Glory” . Prawie 3 lata czekaliśmy na kolejną płytę Adele, opłaciło się. Na początku 2011r. wyszedł kolejny krą-żek, który okazał się podobnym prze-bojem. Promujący album („21”) klip „Rolling In The Deep” stał się powo-dem do tłuczenia ogromnej ilości szkła, jeśli jeszcze nie wiecie dlaczego, zapraszam do wysłuchania tej pory-wającej muzyki. Adele jest fenome-nem, który pokazuje, że nie trzeba ważyć 50 kg by rzucić świat na kola-na, że zamiast odsłaniać ciało, można odsłonić kawałek duszy.

GOODNEWS NR 21

Ortodoksyjny Żyd, rapujący w rytm muzyki reggae ? Posłuchaj Matisyahu, a dowiesz się, czym jest żydowski hip-hop. Jego imię sceniczne jest pocho-dzenia hebrajskiego, w języku pol-skim jego formą jest Mateusz, a ozna-cza dar od Boga. Wygląda jak typowy chasyd – nosi jarmułkę i pejsy. Matthew Paul Miller to jeden z najbar-dziej oryginalnych twórców świato-wej sceny muzycznej. Jego dzieciń-stwo w Nowym Jorku przebiegało pod znakiem buntu, ucieczek ze szkoły, piosenek dzieci kwiatów, dredów i marihuany. Sceptyczny wobec zasad i autorytetów, Boga zaczął odkrywać w Kolorado. To tu, podczas jednej ze swych licznych podróży doszedł do wniosku, że On istnieje. Wyjechał do Izraela, by tam zgłębiać modlitwę i swe żydowskie korzenie. Zafascyno-wany judaizmem, po powrocie do Nowego Jorku, w wieku 19 lat zmienił imię i tożsamość, przejął chasydzki styl życia. Jest rygorystyczny w prze-strzeganiu żydowskiego prawa (nigdy nie występuje w Szabat). Równolegle zaczął zgłębiać Torę i rozpoczął współpracę z Pey Dalid, żydowskim zespołem, z którym pracował nad swoim pierwszym krążkiem. Wkrótce jednak opuścił grupę. W 2004 roku ukazał się jego debiutancki longplay –

„Shake Off the Dust… Arise”. Potem przyszła kolej na „Live at Stubb's”, tournee po Stanach, Kanadzie i Euro-pie, suport Stinga i Sublime with Ro-me oraz występ w Izraelu. W 2006 premierę miała jego druga płyta: „Youth”. Album „Light”, jak sam śpie-wa, jest światełkiem w tunelu życia, które jest pełne nienawiści i przemo-cy. W lutym wyszedł jak dotąd ostatni, 4 krążek: „Live at Stubb's vol 2”. Matishayu to wokalista, raper, beat-boxer. Łączy tradycyjną muzykę ży-dowską, rap, hip-hop, beatboxing i elementy jazzu z reggae – jego ulubio-nym , najbliższym sercu gatunkiem. Inspiracją chasyda jest Bob Marley. Matisyahu śpiewa w większości po angielsku, jednakże nie stroni od jidysz lub piosenek po hebrajsku. Poprzez swoje utwory mówi, że świat to piękne miejsce i warto o nie walczyć. To oryginalny hip-hop z przekazem, co zdarza się stosunkowo rzadko. Amerykanin znany jest te z niezwykle żywiołowych, energicznych koncer-tów. Będziemy mogli się o tym prze-konać już w czerwcu, podczas finało-wej edycji Life Festival w Oświęcimiu. Dla zainteresowanych, na dobry po-czątek polecamy: One Day, Matisyahu. Przyjemnego odkrywania!

Adele Laurie Blue Adkins

Matisyahu Poleca: Jardin

Poleca: Pająk

ww

w.o

mu

zyce

.pl

Muzyka dociera bardzo głęboko i przemawia do nas w sposób silniej-szy, niż jakiekolwiek słowa. Chcę aby moja muzyka miała znaczenie, wzruszała ludzi i skłaniała ich do myślenia.

Matisyahu

Page 15: GoodNews 21

GOODNEWS NR 21

Kolejny genialnie przetłumaczony tytuł filmu, który nie tyle nie jest ade-kwatny, co raczej odkrywa przezna-czenie i wartość tytułowej księgi. Ory-ginalny tytuł, czyli „The book of Eli” był o wiele lepszy. Myślę, że twórcy nie chcieli iść na skróty i wskazywać palcem, że to właśnie o „tę” księgę chodzi. Niestety polscy tłumacze prawdopodobnie mają rodaków za ciemną masę, ale o tym może innym razem, i jak zawsze wiedzą lepiej.

O jaką księgę chodzi? To bardzo dobre pytanie, ale może zacznijmy od po-czątku. The book of Eli (wybaczcie, wolę oryginalne tytuły) to najnowsze dzieło braci Hugnes, a mianowicie Allana i Alberta, których poznaliśmy dzięki tytułom takim jak: From hell (Z piekła rodem), Dead presidents (Martwi prezydenci) czy debiutancki Menace II Society (Zagrożenie dla spo-łeczeństwa). Scenariusz stworzył Gary Whitta, który zadebiutował tymże dziełem. Z kolei muzyką zajęli się Atti-cus i Leopold Rossowie oraz Claudia Sarne. To tyle z tych „oficjalnych” przedstawień. Wymieniam ich, ponie-waż uważam, że każda osoba biorąca udział, nawet w najmniejszym stopniu w przygotowaniu filmu, jest ważna i warto o niej pamiętać. Tutaj niestety nie potrafię uhonorować wszystkich, dlatego też wspominam choćby o części z nich. Podstawowe pytanie, które pewnie nasuwa Wam się na myśl, to dlaczego ten film? Szczerze mówiąc, włączając go, byłam nastawiona nieprzychylnie. Większość filmów, w których wystę-puje Denzel Washington, opiera się na sekwencji strzelano-skakanych, za którymi nie przepadam, bo nawet intryga jest mało fascynująca, ale po-stanowiłam się przełamać. Na palcach mogę policzyć produkcje z udziałem laureata dwóch Oscarów (!), które są warte uwagi: Training Day (Dzień próby), The bone collector (Kolekcjoner kości), Glory (Chwała), czy nakręcone przed pięcioma laty Déj{ vu. Mimo tego, że Denzel jest jednym z dobrych aktorów, etykietka czarnego, mszczącego się lub chronią-

cego jakąś samotną, porzuconą damę, chłopca spod znaku The Pelican brief (Raportu Pelikana), nadal go niejako prześladuje. Powróćmy jednak do filmu. Na po-czątku widzimy sekwencję obrazów, na których spostrzegamy szczątki ludzi i zwierząt w lesie. Wokół owych resztek ciał niczym hiena krąży wy-chudzony, niemal składający się ze skóry i kości kot, który wkrótce zosta-je złowiony przez człowieka. W ten sposób poznajmy głównego bohatera – jest nim czarnoskóry, samotny wę-drowiec, a z dalszych scen dowiaduje-my się, że nazywa się Eli. Świat oglądany na ekranie przypomi-na trylogię Mad Maxa, postapokalip-tyczny krajobraz zniszczonej Amery-ki, w której obowiązuje bezprawie, gdzie brak jakiegokolwiek śladu cywi-lizacji. Co jakiś czas bohater czyta pewną księgę. Gdy trafia do jednego z niewielu pozostałych po wojnie mia-steczek, wzbudza zainteresowanie samozwańczego tyrana, Carnegiego. Gra go niezastąpiony w roli chary-zmatycznych drani Gary Oldman, zna-ny m.in. z The fifth element (Piąty ele-ment), Léon (Leon Zawodowiec) czy postaci Syriusza Blacka z serii o Har-rym Potterze. Poszukuje, a raczej roz-kazuje swojej bandzie odnaleźć pew-ną księgę. Przypadkowo, jak to bywa w filmach, posiada ją właśnie główny bohater. Myślę, że nie zdradzę tu ta-jemnicy, iż owa księga, która porywa tłumy i za którą oddawano życie, to Biblia. Carnegie natomiast chce ją posiąść, ponieważ wie, jak na ludzi wpływa jej słowo. Z kolei Eli poczuwa się w obowiązku, by chronić księgę, uważa, że ma misję, tj. iść na Zachód aż Biblia trafi w odpowiednie ręce. Bohater Garego Oldmana nie należy jednak do ugodowych osób, dlatego więzi Eliego. Poznaje tam dwie zjawi-

skowe kobiety – Claudię (zjawiskowa Jennifer Beals) oraz jej córkę Solarę (jeszcze bardziej zjawiskowa Mila Kunis, do niedawna narzeczona na-szego ulubionego „Kevina samego w domu”), które również są więzione przez Carnegiego. Reszty zdradzać nie będę, chcę jeszcze tylko wspomnieć o niemalże gościnnym występie Mal-colma McDowella, znanego z takich kontrowersyjnych filmów jak: A cloc-kwork orange (Mechaniczna pomarań-cza) czy Caligola (Kaligula), tutaj w zupełnie odmiennej roli. W filmie mamy do czynienia z typo-wych rozgraniczeniem na: czarne-białe, dobre-złe. Twórcy podają nam różne drogi do odnalezienia się w ówczesnym świecie – jedni symbo-lizowani trzęsącymi się rękami, dru-dzy z kolei próbują sobie radzić inny-mi, nie zawsze uczciwymi, drogami. Mimo tego, że Eli wydaje się być ten-dencyjnym, samotnym, odważnym bohaterem, który walczy sam prze-ciwko wielkiej niszczącej sile, a przy tym broni innych i napotyka na swojej

drodze kobietę, tutaj konwencja zo-staje złamana. Eli jest Afroamerykani-nem, który niesie słowo Boże, jak biblijny Eliasz. Poświęca temu całe życie, jednak zastanówmy się, dlacze-go wybrano czarnoskórego aktora? Czy może wzięto pod uwagę, że Chry-stus był Żydem, czyli wywodził się z grupy społecznej powszechnie wte-dy potępianej, jak ma to nadal miejsce w związku z Afroamerykanami? Czy też chciał wskazać na miejsce powsta-nia pierwszego człowieka, którego symbolem ma być Eli? Lub ma symbo-lizować proroka, który wyzwoli na-ród? Myślę, że każda z tych tez ma po części trochę prawdy w sobie.

Reżyser celowo stopniuje akcję, wpro-wadza liczne retardacje – początkowo film wydaje się przydługawy, nudny, nic takiego się właściwie nie dzieje. Jednak w dobie popularności efektów specjalnych czy kina w 3D, The book of Eli jest naprawdę prawie dwugo-dzinnym fascynującym seansem, mało tego, gwarantuję Wam, że będziecie chcieli, a nawet musieli, obejrzeć go drugi raz!

ANDZIA OGRODZKA ANDZIA OGRODZKA

Page 16: GoodNews 21

Siedem Sióstr Stalina

Brzmi podejrzanie? Wcale nie musi. Siedem Sióstr Stalina to nazwa radzieckich wysoko-ściowców (nazwa „drapacze chmur” była zarezerwowana tylko dla budowli zachodnich), których fundamenty zostały wylane w 1947 r. czyli w 800. rocznicę powstania Moskwy. Budynki te miały być jak najwyższe, by mogły dorównać zagranicznym wieżowcom oraz ukazać potęgę Stalina. Owe budowle miały być porozrzucane po całej stolicy, a początkowo w planie było ich osiem. Jednak Związkowi Radzieckiemu nie udało się wybudować ostat-niego, ósmego projektu. Mimo to, przez lata nie poszedł on w zapomnienie, do pomysłu powró-cono w 2005 r. kiedy to oddano do użytku Pałac Triumfu, zbudowany według projektu z lat 50-tych. Ten dziewięcioskrzydłowy gmach stał się najwyższą budowlą w Europie (264 m). Zmianę epoki najłatwiej zauważyć tu w cenach apartamentów pałacu– jedno z większych mieszkań sprzedano za ponad 2 mln dolarów.

KRAJ SPRZECZNOŚCI– SKRAJNA BIEDA MIESZA SIĘ Z NIEWIARYGODNYM BOGACTWEM, NO- WOCZESNOŚĆ Z TRADYCJĄ, ŚMIERTENA POWAGA Z ABSURDEM. ROSJA.

Pajęczanna

iSto

ckp

ho

to.c

om

iStockphoto.com

iStockphoto.com

Медведь на ухо наступил [czyt. niedwiedź na ucho na-stupił] Покупать кота в мешке [czyt. pakupiac kata w miesz-kie] Кула сатана не сможет, туда бабу пошлёт [czyt. Kuda satana nie smożiet, tuda babu pasliot] Нужна к собаке пятая нога [czyt. Nużna k sabakie piataja noga]

Słoń ci na ucho nadepnął. Kupić kota w worku. Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Potrzebny jak piąte koło u wozu.

Rosjanie uwielbiają powiedzonka i przysłowia. Oto kilka najbardziej popularnych, które można usłyszeć

na moskiewskiej ulicy:

Naukowiec z zasługami

Najlepsze proporcje dla wódki (40% spirytusu i 60% wody) wymyślił oraz dowiódł naukowo rosyjski uczony Dmitrij Iwanowicz Mendelejew, którego znamy z lekcji chemii jako autora układu okresowego pierwiastków chemicznych zwane-go Tablicą Mendelejewa.

Koleją przez Syberię

Kolej transsyberyjska to ewenement na globalną skalę- bije światowy rekord długości, gdyż ciągnie się na 9 tysięcy kilometrów na trasie z Moskwy do Władywostoku. Ta niezwykła sieć kolejowa powstała na przełomie XIX i XX wieku głównie w azjatyckiej części Rosji, początkowo obsługując jedynie pociągi z lokomotywą paro-wą. Mimo, że dziś kolej transsyberyjska jest już całkowicie zelektryfikowana to, całkowitą trasę z Moskwy do Władywostoku pokonuje w czasie 6 dni i 4 godzin, mijając jednocześnie 8 różnych stref czasowych i kilka stref klimatycznych, co wiąże się z dużymi wahaniami temperatur (podróż przez las, step, tajgę, mroźne górskie tunele Uralu, Gór Stanowych czy Bajkalskich.

GOODNEWS NR 21

Page 17: GoodNews 21

Opowiadanie w odcinkach

Dla Katariny z okazji dwudziestych urodziny i dla Kasi, choć nigdy nie da się opowiedzieć czegoś tak tragiczne-

go dobrze, jeśli choć przez moment nie kochało się tak silnie i prawdziwie, że sama myśl o stracie rozrywałaby duszę w niepo-

składane części.

Noc rozjaśniona przez miliardy gwiazd pozwala na chwile wy-tchnienia, ale nie zapomnienia. Niespokojny sen sprawia, że rano jestem jeszcze bardziej wyczerpana psychicznie i fizycz-nie. To zupełnie bez sensu. Takie życie. Takie myśli. Powoli wynisz-czają mnie, atakując z każdej możliwej strony, jak jakaś truci-zna, coś czego nie można się pozbyć, usunąć, zapomnieć, bo już zawsze będzie trawić od środka, po troszeczkę, dążąc nie-ustannie i boleśnie do tragicznego końca. Coś się jednak od wczoraj zmieniło. Pierwszy, tak silny wybuch nieokreślonej i nienastawionej na nic konkretnego złości, wy-niszczająca i trawiąca rozpacz, wyzwoliły we mnie ponownie poczucie całkowitej beznadziejności. Moje czyny ciągle są nie-uzasadnione. Nawet ja sama nie potrafię już tego wyjaśnić, w żaden sposób. Dlaczego wciąż żyję? Dlaczego wstaję i patrzę w lustro, przez okno, na oddalające się samochody i biegnące dzieci? Próbuję dojść do ładu ze swoimi uczuciami i wyzwolić siłę, która jeszcze bardziej, jakimś cudem będzie mnie utrzy-mywać na powierzchni. Nie szukam już sensu, bo gdy tylko próbuję skupić swe myśli na znalezieniu jakiegoś punktu za-czepienia w bezradnej fali mojego smutku, czuję przeszywają-cy ból, który rozrywa mój własny świat, nad którym nie umiem już zapanować. Moje myśli wciąż, bardzo powoli, krążą pośród tych wszyst-kich wspomnień dotyczących Rona. Widzę szeroki, wiecznie mu towarzyszący uśmiech, widzę to czułe spojrzenie skiero-wane na mnie, widzę zmarszczone czoło, kiedy zastanawia się, co kombinuję... - Kochanie, wróciłem! - usłyszałam, zaczytana w zamkniętym pokoju, słowa niczym z serialu. Zaśmiałam się cichutko i otwierając drzwi na oścież, dla tej jednej osoby, szepnęłam delikatnie, jakby nie chcąc burzyć ogarniającego mnie spokoju: - Witaj - lekki pocałunek na przywitanie zamienia się w pełen skrytej namiętności i oczekiwania wyraz najgłębszych uczuć. - Zaraz będzie tu twój brat - szepczę cichutko, nie próbując się nawet poruszyć. - Taaa, a po co? - odpowiada Ron, siląc się na poważny i zdzi-wiony ton, jakby to nie on sam go zapraszał. - Chyba zabłądził... albo chce sobie przypomnieć jak wyglądasz - odszeptuję ciesząc się jego oddechem gładzącym lekko moją szyję. - W takim razie chłopak dostanie pod choinkę mapę... - Albo kompas - podpowiadam. - Albo kompas - powtarza z uśmiechem momentalnie pozby-wając się udawanej powagi i całując mnie szybko. - Gdzie idziesz? - zapytałam zdziwiona, kiedy się odsunął. - Do kuchni. Przypomniałem sobie, że mój brat może chcieć coś zjeść. Przygotuję mamuta - rzucił z rozbawieniem idąc w stro-nę drzwi, skąd rozlega się już pukanie naszego gościa. Znów uśmiecham się lekko na to kolejne wspomnienie. Całko-wicie dziwne poczucie humoru u mojego męża, było czymś na prawdę rewelacyjnym. Od tego się zaczęło. Chyba najpierw pokochałam to jego poczucie humoru, już wtedy, kiedy zabłą-kana babcia okładała go torebką. Kolejny uśmiech pojawia się króciutko na mojej twarzy wraz z tęsknymi łzami i lekką ulgą,

że pomimo tego, co działo się wczoraj, pomimo tego, co dzieje się w mojej głowie od śmierci Rona, cały czas pamiętam te wspólne chwile; dźwięczny głos mężczyzny, którego kocham nad życie, jego dotyk. Wspomnienia żywe do granic możliwo-ści. Chwilami myślę, że tylko dla nich żyję. Richard, brat Rona odwiedził mnie tylko raz, niedługo po po-grzebie. To była krótka, dziwna rozmowa. Widziałam, że cierpi niemal tak bardzo jak ja. Widziałam, że ta śmierć będzie go wiele kosztowała, podobnie jak jego rodzinę. Od odejścia Rona minę-ło bardzo niewiele czasu i wiem, że Richard radzi sobie z tym wszystkim tylko dlatego, że nie jest sam, ma żonę i dwójkę ślicznych dzieci. Rozumiem, że nie chce, a raczej nie potrafi być tu ze mną, choćby czasem. Moja obecność sprawia, że cierpi jeszcze bardziej. - Przypominasz mi że był tu, z Tobą najbardziej szczęśliwy - powiedział wtedy Richard, bez ogródek. - Wiem - powiedziałam, ledwo wydobywając głos, jeszcze nie ogarniająca tego, co się stało, jeszcze trzymająca się prosto, na pokaz. - On zawsze żartował i chyba nie było chwili, żebyśmy się nie dogadywali - kontynuował po chwili - wspieraliśmy się i nie wyobrażałem sobie, że kiedyś coś takiego... - przerwał próbu-jąc nad sobą zapanować. Było mi tak bardzo przykro, że cierpi. Ron zasługiwał, by go opłakiwać, ale nie chciałam tego bólu dzielić z człowiekiem, który przez całe życie był mu tak bliski. - Kilka miesięcy po tym, jak się poznaliście, spotkaliśmy się u mnie. Powiedział mi wtedy, jak bardzo cię kocha - spojrzał na mnie ze łzami w oczach, a ja usiadłam bliżej niego, próbując jak najdłużej powstrzymać się od płaczu, chcąc wysłuchać tego do końca. - Mówił, że zakochiwanie się w tobie wyglądało tak, jak wschód słońca w piękny, letni dzień: budzi się ono powoli, ale sprawia ogromną radość już samą łuną zapowiadającą dzień. Tylko, że to jego słońce nigdy nie zachodzi. Cisza. Wspomnienia pojawiające się znikąd wokół nas, nie zakłóciły jej nawet na moment. Powtarzałam sobie, że muszę być silna, choćby jeszcze tylko przez chwilkę. - Śmiał się później z tego porównania, bo nigdy nie sądził, że powie coś podobnego. A ja śmiałem się z nim widząc, jaki jest szczęśliwy. - Zawsze taki był. Zabawny, pewny siebie... Cieszył się na każde z tobą spotkanie, na krótką rozmowę telefoniczna. I na zabaw-ne sms’y, które czytał mi po powrocie z pracy, śmiejąc się do łez - przypominam, a uśmiech sam, mimowolnie wkrada się na moje usta. To wciąż tak realne. - Masz rację. Ale ty... tak bardzo przypominasz mi, że był tak ogromnie szczęśliwy. Myślałem, że to będzie trwać... wiecznie - szepnął ostatnie słowo, a na jego twarzy pojawiły się pojedyn-cze łzy, których nie próbował ukryć. Wstał, szykując się do wyjścia, spojrzał na mnie jeszcze raz i przytulił. Zanim odszedł szepnął mi jeszcze cichutko, ledwo słyszalnie: - Wybacz, że nie będę cie odwiedzał za często, choć powinie-nem... Po czym dodał głośno: - Zadzwonię do ciebie niedługo. - Rozumiem - odpowiedziałam nie kłamiąc. Rozumiałam co czuje, czego chce uniknąć i cieszyłam się, że ma kto go pocieszyć.

P.S.

GOODNEWS NR 21

Page 18: GoodNews 21

GOODNEWS NR 21

Jak strażnicy Pełniliście kiedyś nocną wartę? Albo przynajmniej czekaliście na coś przez całą noc? Kiedy się czegoś oczekuje w mrokach nocnych godzin można zaobserwować intrygujące zjawisko. Gdy otacza nas ciemność wszystko zaczyna się wydłużać (jak w sztuce „Zatopiona katedra” – ale jej nie polecam). Każda droga wyda-je się dwa razy dłuższa niż w ciągu dnia. Każda nocna minuta odpowia-da godzinie w blasku słońca. To nie-miłosierne rozwlekanie zdaje się nie mieć końca. Pierwsze promienie jutrzenki niosą niesamowitą ulgę. Psalmista wzywa: Bardziej niż straż-nicy poranka, niech Izrael wygląda Pana. Jak niesamowicie musiało dłu-żyć się Izraelitom oczekiwanie na Mesjasza, kiedy świat był spowity mrokami grzechu. Czekanie w ciem-ności. Aż zjawiło się z wysoka Wschodzące Słońce – Jezus, który nadał życiu nowego blasku. Chry-stus, który zwyciężył.

Precz z happyendem! Czasami obruszamy się na hollywo-odzkie kino. Tyle w nim utartych frazesów, tyle komputerowych efek-tów specjalnych, no i zawsze film musi kończyć się happyendem. Główny bohater prędzej, czy później znajduje cudowne rozwiązanie pro-blemu w sytuacji, zdawałoby się beznadziejnej. Skacze z dachu 10 metrów w dół i nawet paznokieć mu się nie ułamie. To takie naiwne – mówimy w duchu. Przecież w ży-ciu, co krok jakieś potknięcia, obcia-chy, przegrane, przygnębiające po-rażki, czy bobole jak mówią w ku-jawsko-pomorskim. A idź mi pan z tym happy Endem! Nie ze mną te numery!

Stworzeni, by zwyciężać A jednak w tym pędzie do happyen-du, w tym poszukiwaniu zwycięstw jest coś prawdziwego i bardzo natu-ralnego. Przypatrzmy się naszemu powołaniu, do czego zachęca św.

Paweł. Jesteśmy powołani do świę-tość. Jesteśmy powołani do święto-ści, jak Święty jest nasz Bóg. A Bóg jest zwycięski, więc i my po-wołani jesteśmy do szczęścia po-przez zwyciężanie. Człowiek nie istnieje tylko po to, żeby ktoś cały czas dorzucał mu na plecy worki ze żwirem. Cierpimy, to prawda, ale śmierć i cierpienie nie są naszym ostatecznym przeznaczeniem, one już są w Bożej logice zwycięstwem. Skąd taka pewność? Ze zmartwych-wstania Chrystusa, z Jego cierpienia, które przemieniło się w wielki triumf. Natura ludzka jest, więc na-turą zwycięstwa. To w takim razie komu zależy na naszym przygnębie-niu, na naszej rezygnacji z pierwsze-go stopnia podium? Zależy komuś, kto jest definitywnie przegrany, bo sam wybrał taki los. Komuś kto chciałby swoją przegraną zarazić innych. To właśnie szatan przegrał wszystko z kretesem. Na krzyżu Je-zus pokonał grzech i piekło, a zmar-

Zacznijmy od końca: żyli długo i szczęśliwie… bla, bla, bla. Happyendy zdarzają się tylko

u Disney`a i w Harlequinach! A gdybym tak powiedział, że happyend stanowi esencję ży-

cia każdego z Was?

szary

Stworzeni, by zwyciężać

Page 19: GoodNews 21

twychwstając udowodnił, że wszyst-ko podlega Jego mocy i władzy, na-wet śmierć.

Sztuczki złego Ojciec Pio, który przez całe swoje życie, niezwykle intensywnie zma-gał się diabłem powtarzał, że zły duch jest niezwykle sprytny. Jednym ze sposobów jego działania jest wmawianie ludziom, mającym udział w zwycięstwie Chrystusa, że wcale nie są ważni dla Boga, że nie poradzą sobie w życiu duchowym, że i tak ulegną pokusie, i tak prze-grają. Szatan demonizuje nasze grzechy, wywołuje w nas odczucie

przygnębienia popełnionym złem, potęguje w nieskończoność wyrzuty sumienia, wpędza nas w załamania i depresje. Co gorsza, my dajemy się często zapędzić w kozi róg, przyta-kujemy diabłu, okłamując samych siebie, fałszując wewnętrzny obraz samego siebie. A przecież jesteśmy stworzeni na Obraz i podobieństwo Boga. Jesteśmy, więc podobni do Niego również w zwyciężaniu.

Optymizm? Nie, realizm! Ks. Tischner, z wrodzoną pogodą ducha powiedział kiedyś: Odkąd Chrystus pokonał śmierć, żaden opty-mizm nie jest w Kościele przesadą.

Jeśli, więc Bóg rozjaśnił mroki śmierci, to czy nasze ciemności sta-nowią dla Niego wyzwanie?

Nie tylko na ekranach Wielkanoc jest także naszym zwy-

cięstwem, ponieważ grób Chrystusa

jest pusty również dla nas. Happy-

end nie jest jedynie dominantą ame-

rykańskich superprodukcji i pol-

skich komedii romantycznych. To

rzeczywistość naszego życia. Zwy-

cięstwo jest w zasięgu ręki. I… to nie

jest disneyowska bajka.

Wlałem wrzątek do fili-żanki. Z pachnącego lan-drynkami kredensu wy-ciągnąłem kolejną tore-beczkę earl gray`a. W mi-nutę po tym, pokój napeł-nił się przyjemnym herba-cianym zapachem, który wyraźnie ożywił Starca: Kolekcjonowałeś kiedyś jakieś drobiazgi? Ja zbiera-łem modele samolotów. Ale nie jakieś tam sklepo-we nabytki z plastiku! Wtedy nie było takich rze-czy. Wtedy to trzeba było samemu sobie jakoś pora-dzić. Mój tata potrafił zro-bić wszystko, przynajm-niej ja i mama tak uważali-śmy. Raz za czas marudzi-łem, prosiłem i błagałem go o to, żeby z drewna zbił mi samolocik. Byłem w tym marudzeniu widać bardzo skuteczny, bo w przeciągu kilku lat zgro-

madziłem pokaźną kolek-cję trochę koślawych, ale za to wykonanych z wiel-ką dbałością o szczegóły modeli. Ale po co ja Ci to mówię…? A, już wiem! Widzisz jak stary się zapomina. Ty też będziesz, nie martw się, oby nie gorzej niż ja. Ko-lejna część mszy, zamyka-jąca obrzędy wstępne, ma dużo wspólnego z kolek-cjonowaniem. Mam na myśli KOLEKTĘ. Kapłan wzywa wszystkich wier-nych: Módlmy się! Potem nastę-puje chwila ciszy, a po niej modlitwa dnia, zwieńczo-na wezwaniem: Przez na-szego Pana Jezusa Chrystu-sa, Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg, przez wszystkie wieki wieków. Na zakończenie modlitwy wszyscy odpo-wiadają: Amen. W tym momencie, prawie wszystkie słowa liturgii wypowiada kapłan. Do

nas należy tylko, albo aż Amen. Często możemy spotkać się z takim zda-niem o mszy świętej, że jest przegadana przez ka-płana, który cały czas czy-ta coś z grubej czerwonej książki. My w tym mo-mencie poprawiamy sobie włosy, dopinamy guziki koszuli, albo bezmyślnie gapimy się w przestrzeń przed sobą. A przecież to nasze milczenie, chwila ciszy przed modlitwą ka-płana, ma stać się prze-strzenią największej ak-tywności modlitewnej. W czasie kolekty, kapłan

kolekcjonuje, czyli zbiera wszystkie nasze intencje, by w formie modlitwy dnia zanieść je do Boga w Niebie. Nie przegap tej ciszy. Pamiętaj, żeby „podrzucić” kapłanowi swoją intencję, bądź świa-domy tego, co dzieje się na twoich oczach i na dowód tego odpowiedz z wiarą Amen, czyli: Niech się tak stanie. Cisza nie jest pust-ką, zerem w systemie dźwięków. Jest miejsce spotkania z Bogiem, które-go nie da się wyrazić sło-wami.

szary

GOODNEWS NR 21

Page 20: GoodNews 21

Fot. Jerzy