piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/file/pamietnik...

56
Wspomnienia EDMUNDA DYWELSKIEGO Piękne życie

Upload: phungnga

Post on 01-Mar-2019

216 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Page 1: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia EDMUNDA DYWELSKIEGO

Piękne życie

Page 2: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego
Page 3: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia EDMUNDA DYWELSKIEGO

Piękne życie

WydawcaKociewskie Stowarzyszenie Edukacji i Kultury “Ognisko”

Starogard Gdański 2014

Page 4: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

OpracowanieTadeusz Majewski

Skład i opracowanie graficznePrzemysław Kostuch

Projekt okładkiMichał Majewski

Rysunek na okładce.Maksymilian Ługowski

WydawcaKociewskie Stowarzyszenie Edukacji i Kultury “Ognisko”

Koteżeul. Żurawia 6

83-200 Starogard Gdański

Druk i oprawaDrukarnia Mirotki

ISBN 978-83-928733-5-8

Page 5: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

5

„Amen w pacierzu”Moje spotkania z pa-

nem Dywelskim mają nieco odmienny charakter. Nie byłem ani uczniem, ani nauczycielem, ani nawet mieszkańcem tak ukochanej jego Bytoni. Ale jako kilku-letni chłopiec zapamiętałem wizytę w domu państwa Dy-welskich. Otrzymałem wów-czas kalendarzyk, w którym na samym końcu znajdowały się… znaki drogowe. Może to śmieszne, ale dla kilkuletniego chłopca to było naprawdę wielkie wydarzenie. Kolejne – cykliczne spotkania z panem Edmundem miały miejsce w niedziele pod koniec lat 80. i w latach 90. ubiegłego już wieku. Jako ministrant podążający na sumę, która za ks. Aleksandra Rydzkowskiego odprawiana była o godz. 11, pamiętam dokładnie star-szego pana, który tydzień w tydzień z kierunku Bytoni zmierzał do zblewskiego kościoła. Kolejne spotkania były już w Kolinczu – z oka-zji urodzin pana Edmunda.

Niezapomniana wizyta byłego kierownika szkoły miała miejsce pod-czas uroczystości obchodów pięciolecia nowej placówki. Pamiętam ten błysk w oku pana Edmunda i jego wielką radość z tego, że jest wśród swoich. To, niestety, wszystkie moje spotkania. Jednak w roz-mowach z mieszkańcami Bytoni, wychowankami pana Edmunda, cały czas przewijała się postać byłego nauczyciela i kierownika bytońskiej szkoły. Zawsze są to słowa wdzięczności, szacunku i wielu, wielu nie-zapomnianych do dziś wspomnień. Patrząc na tę nietuzinkową postać, nie miałem żadnych wątpliwości, że jak w pacierzu jest amen, to i patronem bytońskiej szkoły musi być nie kto inny, jak pan Edmund Dywel-ski. I tak się stało… 14 czerwca 2009 roku uchwałą Rady Gminy w Zblewie bytońska szkoła podstawowa otrzymała imię Edmunda Dywelskiego.

Page 6: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

6

Ogromnie cieszę się, że dzięki przyjacielowi naszej szkoły, panu Tadeuszowi Majewskiemu, oraz panu Sławomirowi Flissikowskiemu – prezesowi zarządu Banku Spółdzielczego w Skórczu został wydany pamiętnik pana Edmunda Dywelskiego. Wyrażam wdzięczność za tę publikację, stanowiącą wspaniałe swoiste kompendium wiedzy o na-szym patronie, dzięki której pamięć o tym wielkim człowieku nigdy nie zaginie.

Tomasz Damaszk Dyrektor Zespołu Szkół Publicznych w Bytoni

Page 7: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

7

Kiedy młody człowiek słucha opowieści starszego, często udaje zasłuchanego, a tak faktycznie to „jednym uchem wpuszcza, a drugim wy-puszcza”. W tym momencie nie przywiązuje należytej wagi do snutych wspomnień czy opowieści – „ot, zebrało się znowu na wspominki”. Po pewnym czasie, gdy dojrzeje do ich odbioru, chciałby niejednokrotnie dopytać o jakieś fakty, jednak już tej osoby nie ma. Wówczas zdaje so-bie sprawę, że bezpowrotnie utracił źródło wiedzy o naszej społecznej czy rodzinnej historii.

A to właśnie z indywidualnych losów wysnuwa się prawda o dziejach ludzkich grup, rodzinach, o dziejach wsi, miasteczek i miast, bowiem bio-grafie poszczególnych ludzi składają się na kształt historii społeczności lokalnej. Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego człowieka – jego pola widzenia, emocji i oceny prezentowa-nych wydarzeń.

Kiedy chcemy poznać określony fragment przeszłości, poszukujemy tego, co byłoby autentycznym głosem świadka i uczestnika wydarzeń. Dziennik, pamiętnik, wspomnienia – to te rodzaje tekstów pozwalające nam wniknąć najgłębiej w świat myśli i uczuć oraz poznać skalę wartości piszącego.

Taki charakter, w moim odczuciu, mają wspomnienia Edmunda Dywel-skiego.

Jest w tych wspomnieniach pasja pracy i idea życia czynnego, jest też gorzka refleksja nad przyczynami „życia w biegu”.

„Nawet jednak najgłębsze doświadczenia i najmocniejsze przeżycia, jeśli nie zostaną prześwietlone myślą i nazwane odpowiednim słowem, szybko tracą znaczenie i rozpływają się w niepamięci.” Z tej prawdy zdawały sobie sprawę dzieci Pana Dywelskiego, one to nakłoniły Ojca do spisania wspomnień. Spełniając ich prośbę, zostawił nam niezwykłą kartę historii pięknego życia.

Pewnego dnia Pan Dywelski odwiedził mnie w mieszkaniu w „starej” szkole. Miłe spotkanie - pogawędziliśmy o różnych sprawach, a gdy już zbierał się do wyjścia, wyjął z siatki brązowy album – taki na zdjęcia. To jednak nie był zwykły album, ale pamiętnik ze zdjęciami. Z nutą pewnej nieśmiałości w głosie (Pan Dywelski zawsze jawił mi się jako człowiek skromny i bardzo taktowny, o wysokiej kulturze osobistej) poprosił, abym przeczytała…

Panie Dywelski, uczynił mi Pan wielki honor, pozwalając poznać pry-watne losy Kierownika szkoły w Bytoni – dziękuję!

Ewa Jędrzejewskaopiekunka miejsca pamięci Patrona Szkoły w Bytoni

Prześwietlone myślą i nazwane odpowiednim słowem…

Page 8: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

8

Pan Dywelski w dniu otwarcia nowej szkoły w Bytoni na chwilę przed przecięciem wstęgi.

Ta skupiona, wzruszona twarz wyraża całe Jego nauczyciel-skie powołanie… Czym jest to powołanie? Czy to tylko odkryty i re-alizowany życiowy cel, a może prag-nienie wypełnienia potrzeby serca, które daje nieustanną satysfakcję?

Nauczyciel/Wiersz o prawdziwym zdarzeniu/

Gdy nauczyciel wchodzi do klasy,Natychmiast milkną w klasie hałasyI już nie nęci nawet zabawa –Bo każda lekcja taka ciekawa!Gdy nauczyciel kogoś pochwali,To jakby gwiazdkę w oczach zapalił.Kiedyś w szkolnej naszej świetlicyGrał nasz pan po wieczornicy.

Za oknem stały w chochołach różeI księżyc błyszczał wysoko w górze.Cicho szumiały bezlistne lipy i klony.Wtem popłynęły ze skrzypiec tony.Jaka to piękna była muzyka!Za serce chwyta – serdeczna, bliska nuta ze skrzypiecjak nić srebrzysta.I odtąd pan nasz – tak myślą wszyscy –jest jakby jeszcze droższy i bliższy.Błądzą po ścieżce brzozy cienie…Milsze pełniejsze teraz jest życie,Gdy w sercu mieszka ciche wzruszenie – Tego nauczył nas nauczyciel!

Page 9: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

9

Na prośbę moich dzieci postanowiłem napisać wspomnienia z mo-jego życia. Zabieram się do pisania w dniu 8.12.1990 roku. Mam już 80 lat i 6 miesięcy i pismo już nie takie jak dawniej, ale dobrze pamiętam zdarzenia, jakie przeżyłem.

Każdy starszy człowiek może opisać wiele ciekawych zdarzeń ze swojego życia. W czasie mojego życia dokonało się bardzo wiele. Przede wszystkim odzyskanie w 1918 roku niepodległości Polski. Trzy wojny i zmiany ustrojowe w kraju.

Nie wiem, jak długo potrwa moje pisanie. Będę pisał w skrócie.

Wspomnienia EDMUNDA DYWELSKIEGO

Page 10: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

10

Urodziłem się 9 czerwca 1910 roku w Białachowie, obecnie gmi-na Zblewo, województwo gdańskie. Ojciec mój, Bolesław, urodził się w 1874 roku i mieszkał w młodych latach w Zblewie, a jego ojciec, szlachcic, też mieszkał w Zblewie. Matka ojca, też szlachcianka, często tym się szczyciła, że pochodziła z mniejszego majątku ziemskiego.

Dziadek mój zmarł wcześnie i jego nie znałem. Babcia dożyła 76 lat. Zmarła, kiedy miałem 16 lat. Moja matka, Anna z domu Gołuńska, urodziła się i mieszkała w Pustkach, niedaleko większej wsi Odry. Jej rodzice mieli niewielkie gospodarstwo rolne.

Moi rodzice zawarli ślub w 1899 roku. Ojciec mój przed ślubem wyjeżdżał do prac w cegielniach w zachodnich Niemczech.

Po ślubie mieszkali w Bo-rzechowie. Tu ojciec otrzy-mał pracę dróżnika (robotnika, który utrzymywał porządek na 5 – 6 kilometrach odcinka szosy).

W 1905 roku rodzice kupili na wieloletnie spłaty drewniany dom z 1,25 ha ziemi w Bia-łachowie i tu mieszkali do 1952 roku, do śmierci ojca.

Po odzyskaniu niepo-dległości w 1920 roku ojciec mój został drogomistrzem (do-zorca 4 – 5 dróżników i kie-rujący budową i remontami odcinków szos).

Moje rodzeństwo to brat Władysław – ur. w 1901 roku, Helena – ur. w 1905 roku, Jan – ur. w 1904 roku Cesia (Ce-cylia) – ur. w 1906 roku, Bronia – ur. w 1907 roku, Klara – ur. w 1912 roku i Wanda – ur. w 1914 roku. Razem było nas ośmioro.

Page 11: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

11

Wieś Białachowo, jak i całe Pomorze, Wielkopolska i Śląsk, była pod zaborem pruskim (niemieckim). We wszystkich urzędach można było mówić tylko po niemiecku. Urzędnikami byli Niemcy albo nieli-czni zwolennicy Niemców Polacy. W szkołach i urzędach nie wolno było mówić po polsku. W kościołach nabożeństwa odprawiało się po łacinie, a kazania na wsiach i w małych miastach wolno było głosić po polsku.

Niemców katolików na naszych terenach prawie nie było. Głównie Kościołowi katolickiemu możemy zawdzięczać utrzymanie polskości przez tyle lat niewoli.

Na naszych ziemiach Niemców na ogół było niewielu. W Białachowie na 50 rodzin było 5 rodzin niemieckich. W Bytoni na 130 rodzin było 28 rodzin Niemców. W Zblewie na około 500 rodzin było około 20 rodzin niemieckich.

Niemcy przybyli na polskie ziemie głównie po roku 1871, po zwycięskiej wojnie z Francją. Wtedy to Niemcy rozpoczęli usilną germanizację naszych ziem. Każdy Niemiec, który nabył dom czy gos-podarstwo rolne od Polaka, otrzymywał od rządu pruskiego pożyczkę, a po kilku latach gospodarowania dużą część pożyczki umarzano.

Po odzyskaniu niepodległości (u nas w roku 1920) większość Niem-

Page 12: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

12

Białachowo 20 lipca 1932 r. w dniu wesela siostry Cesi

ców posprzedawała swoje posiadłości i dobrowolnie wyprowadziła się do Niemiec. W Bytoni pozostały tylko 3 rodziny Niemców.

2 sierpnia 1914 roku rozpoczęła się pierwsza wojna światowa. Wszyst-kich mężczyzn, Niemców czy Polaków, zmobilizowano do wojska.

Pamiętam jak mój ojciec z plecakiem na plecach odchodził na wojnę, a my, dzieci i mama, płakaliśmy. Wprowadzono kartki na żywność i ubranie. Produkty rolne trzeba było przymusowo tanio odstawiać dla państwa. My w rodzinie na ogół dostawaliśmy tylko raz dziennie kawałek chleba. Żywiliśmy się kartoflami i warzywami i częścią mle-ka od krowy, którą mieliśmy, gdyż część mleka trzeba było odstawić. Hodowaliśmy też króliki.

W 1916 roku poszedłem do szkoły, w której nauka odbywała się w języku niemieckim i nie wolno było mówić po polsku.

Przed pójściem do szkoły umiałem już czytać po polsku. W większości rodzin polskich uczono się czytać i pisać po polsku w domu. Dzieci pol-skie, które przychodziły do szkoły, nie umiały mówić po niemiecku, a za słowo polskie nauczyciel bił. Za germanizowanie dzieci polskich nau-czyciele otrzymywali specjalne wynagrodzenie, tak zwane Ostzulage.

Wśród nauczycieli byli także Polacy, którzy zaparli się polskości. Takiego nauczyciela ja miałem w Białachowie. Był Polakiem, ale słowa po polsku nie powiedział.

Page 13: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

13

Na terenie szkoły nie wolno było mówić po polsku. Mnie nauczy-ciel lubił, bo umiałem dobrze liczyć, ale kiedy pokłóciłem się z kolegą, to ten powiedział: „Ja ci pokażę” i naskarżył na mnie, że na przerwie mówiłem po polsku. To wystarczyło i na oczach całej klasy nauczyciel mnie mocno zbił. To zapamiętałem na całe życie.

W listopadzie 1918 roku skończyła się wojna. Ojciec wrócił do domu. Niemcy zostali pokonani i skapitulowali. W Rosji, która walczyła z Niemcami, wybuchła w 1917 roku rewolucja. Nowy rząd unieważnił rozbiory Polski. Po 123 latach niewoli powstała niepodległa Polska. 10 listopada wrócił do Warszawy z więzienia w Magdeburgu Józef Piłsudski. Rada Regencyjna w Warszawie i rząd polski, jaki powstał 7 listopada w Lublinie, przekazały 11 listopada władzę Józefowi Piłsudskiemu, który przyjął miano naczelnika państwa polskiego.

Do 1920 roku na naszych ziemiach na Pomorzu byli jeszcze Niemcy. W szkołach dalej uczyliśmy się po niemiecku. W połowie roku 1919, kiedy Polacy w powstaniu w Wielkopolsce odebrali władzę Niemcom, dzieci polskie na Pomorzu żądały nauki po polsku. Pamiętam dobrze ten dzień.

Przed lekcjami umówiliśmy się, że wchodzącego do klasy nauczyciela pozdrowimy po polsku i modlitwę przed lekcjami też będziemy mówili po polsku. Nauczyciel wszedł, a my: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego – Ojcze nasz, któryś jest w niebiesiech” i dalej do końca. Nauczyciel nie wiedział, co robić. Zaczerwienił się, zbladł i nic nie mówił. Kiedy skończyliśmy modlitwę, po niemiecku ostro zapytał: „Kto wam pozwolił?”. A my po polsku: „Nasi ojcowie nam kazali”. Potem nauczyciel szybko wyszedł z klasy i trzasnął drzwiami. My siedzieliśmy jak trusie i przygotowywaliśmy się do ucieczki przez okna. Po dłuższej chwili nauczyciel wszedł uśmiechnięty i powiedział po polsku: „Od jutra będziemy się uczyli po polsku, a teraz idźcie do domu”. My w krzyk i wybiegliśmy, i darliśmy niemieckie książki.

W końcu stycznia 1920 roku niemieckie wojska opuściły nasze tereny, bo 28 stycznia wkroczyło do Białachowa wojsko polskie. W przeddzień przygotowano flagi polskie, transparent i bramę. Cała ludność Białachowa czekała przed wioską na wojsko polskie, które przybyło od strony Borzechowa. Powitaliśmy je okrzykami, wiwatami i płaczem z radości. Wieczorem w szkole odbyło się oficjalne powitanie. Nauczyciel nauczył nas na ten dzień wierszy i piosenek. Pamiętam, że

Page 14: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

14

śpiewaliśmy „Patrz Kościuszko na nas z nieba...”. Zaproszono żołnierzy do naszych domów. Cieszono się – panowała duża radość.

Na drugi dzień w kościele w Zblewie odbyło się dziękczynne nabożeństwo, a ksiądz proboszcz doktor Konstanty Kreft wygłosił płomienną mowę, a ludzie w kościele płakali.

W 1924 roku ukończyłem szkołę w Białachowie. Po trzymiesięcznym przygotowaniu w szkole ćwiczeń przy Seminarium Nauczycielskim w Bydgoszczy, gdzie dostałem się jako wolny słuchacz dzięki stara-niom mojej ciotki Bronusi (siostry mojego ojca), w 1925 roku zdałem egzamin do Państwowego Męskiego Seminarium Nauczycielskiego w Bydgoszczy.

W tamtych latach za naukę w szkołach średnich i wyższych trzeba było płacić. W seminariach nauczycielskich 80 zł rocznie, a w 8-letnich gimnazjach 20 – 30 zł miesięcznie. Mój brat Jan jako robotnik w tar-taku w Kaliskach zarabiał 50 – 60 zł miesięcznie. Za pobyt w internacie płaciłem w 1925 r. 30 zł, a w 1929 r. 55 zł miesięcznie.

Mało kto ze wsi uczył się w szkołach średnich. Szkół zasadnic-zych zawodowych do roku 1932 nie było – zawodu uczono się u rze-mieślników, gdzie też płacono dodatkowymi usługami. W całym okre-sie międzywojennym (19 lat) z Bytoni tylko Paweł Klaman ukończył szkołę średnią, a potem Seminarium Duchowne. Został księdzem, a hitlerowcy w 1939 roku go zamordowali.

W Seminarium Nauczycielskim, które było szkołą na wysokim poziomie, byłem uczniem średnim. Z tego okresu warto zanotować, że mieliśmy bardzo dobrą orkiestrę symfoniczną. Nauka gry na skrzyp-cach była obowiązkowa, a na innych instrumentach dobrowolna. Mnie profesor zlecił grę w orkiestrze na oboju. Raz w roku dawaliśmy kon-cert dla miasta. To było wielkie wydarzenie dla całej Bydgoszczy.

Drugą atrakcją naszej szkoły były wycieczki krajoznawcze. Każdy uczeń winien przynajmniej raz odbyć w czasie wakacji pieszą wycieczkę po Polsce. Ja brałem udział w dwóch wycieczkach. Pierwsza to w roku 1928 z Bydgoszczy nad morze. Pięciu kolegów przyszło pieszo z Byd-goszczy do mnie do Białachowa, a potem ja z nimi przez Kościerzynę, Kartuzy do Orłowa, które było na granicy Wolnego Miasta Gdańska. Tam nocowaliśmy nad brzegiem morza – w lesie, na wysokiej skarpie. Następnego dnia brzegiem morza doszliśmy do Gdyni, następnie statkiem na Hel. Stamtąd pieszo wzdłuż Helu doszliśmy do Wielkiej Wsi i dalej przez Puck, Swarzewo do Gdyni. W czasie wędrówki każdy miał ple-

Page 15: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

15

Page 16: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

16

Page 17: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

17

cak i koc. Nocowaliśmy w szkołach lub w lesie. Z powrotem do domu jechaliśmy z Gdyni po-ciągiem przez Wolne Miasto Gdańsk.

W następnym, 1929 roku, wybraliśmy się w piątkę pieszo z Byd-goszczy przez Szubin, Poznań, Kalisz, Częstochowę, Śląsk, Baranią Górę, Babią Górę, Żywiec do Zakopanego. Tu też pieszo na Giewont, przez Zawrat do Morskiego Oka i na Rysy. Z powrotem szosą z Mor-skiego Oka do Zakopanego. Do domu wracaliśmy pociągiem do Kra-kowa, zwiedzaliśmy Wawel i Rynek, a na drugi dzień dalej pociągiem do Bydgoszczy. W czasie wędrówki nocowaliśmy a także nieraz jedliśmy obiady na plebaniach czy we dworkach, ale w górach za wszystko trzeba było płacić. Odwiedzaliśmy też w drodze wszystkich naszych krewnych. Ja miałem ciotkę przełożoną klasztoru w Wągrowcu, kuzyna – majora pilota w Poznaniu i brata Władka – policjanta w Częstochowie. Tam zatrzymaliśmy się przez dwa dni. Cała wycieczka trwała miesiąc. Inna grupa kolegów w tym roku była na Polesiu.

Page 18: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

18

Po pięciu latach, w maju 1930 roku, zdałem maturę i zostałem nauczy-cielem. Była duża radość, że już nie będę ciężarem dla rodziców i sam będę zarabiać. Jednak tu, na Pomorzu, pracy nie otrzymałem, bo rozpoczął się kry-zys w Polsce (rok wcześniej na świecie). Rząd zaczął oszczędzać w pierwszym rzędzie na oświacie.

Premier rządu polskiego Kozłowski powiedział w Sejmie, że chłopaczkowi ze wsi wystarczy, gdy nauczy się liczyć do tysiąca i czytać z książeczki do nabożeństwa. Zwalniano nauczycieli. Klasy w szkołach powszechnych miały liczyć 60 uczniów, a w klasach łączonych, jakie były w mniejszych wsiach, nawet 80. Ja parę lat później uczyłem w Bo-browiczach na Polesiu sam jeden 140 uczniów. Szkoła mogła istnieć, gdy miała co najmniej 40 uczniów! W tym samym czasie na przykład w Szwecji 12 uczniów, a gdy było w osiedlu mniej, to nauczyciel dojeżdżał do uczniów.

Page 19: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

19

Uczniowie Seminarium Nauczycielskiego w Bydgoszczy podczas wycieczek po kraju. W szkole obowiązywało hasło: „Każdy uczeń winien przynajmniej raz odbyć w czasie wakacji pieszą wycieczkę po Polsce”

Page 20: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

20

Page 21: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

21

Od 1 listopada 1930 roku otrzymałem pracę nauczyciela na Polesiu. To było jedno z województw za Bugiem i dziś do Polski nie należy. Tam było mało Polaków – na Polesiu około 10 procent, reszta to Białorusini, a w miasteczkach 30 – 40 procent Żydów.

Otrzymałem pracę w szkołach powiatu Kosów Poleski. Kiedy tam wyjeżdżałem, to koledzy z Bydgoszczy żegnali mnie, jakbym wyjeżdżał do Afryki. Bo też Polesie i województwa za Bugiem to był inny świat.

Najpierw otrzymałem pracę w szkole w miasteczku powiatowym w Kosowie Poleskim, gdzie było sporo urzędników Polaków przybyłych tak jak ja „z Polski”. W każdym takim miasteczku było tam około 30 procent Polaków, 40 Żydów i 30 Białorusinów.

Tu, w Kosowie, nie miałem trudności w porozumiewaniu się z mieszkańcami – mówiliśmy po polsku. Ale po dwóch miesiącach przeniesiono mnie do szkoły na wsi, do Zapola, gdzie mieszkała ludność tylko białoruska.

We wsiach na Polesiu – było tak prawie wszędzie – trafiały się dwie - trzy rodziny polskie. Gdzieniegdzie były małe wioski polskie, tak zwane zaścianki szlacheckie.

Białorusini mieli religię prawosławną, a Polacy katolicką. W po-wiecie kosowskim, gdzie byłem (a powiat był duży – ponad 100 km długi), było tylko pięć kościołów, natomiast cerkwi prawosławnych pięćdziesiąt.

Więc przybyłem na wieś. W pierwszych dniach nic ludzi nie rozumiałem. Dopiero po paru tygodniach mogłem się porozumiewać. Wszędzie szkoły były polskie. Dzieci, które przychodziły do pierwszej klasy, nie rozumiały nauczyciela. Dopiero po pewnym czasie uczyły się języka polskiego.

Do 1928 roku było wiele szkół z językiem białoruskim, a w po-łudniowych województwach ukraińskim, lecz je zamieniano na pol-skie. W 1934 roku kierownicy szkół otrzymali tajne zarządzenie, aby w ciągu roku doprowadzić do takiego stanu, by dzieci także w czasie przerw mówiły po polsku.

Wtedy przypomniałem sobie, jak ja w dzieciństwie chodziłem do szkoły niemieckiej i nie wolno mi było mówić nawet w czasie przerwy po polsku.

Wieś Zapole, odległa 6 kilometrów od Kosowa, miała około 800 mieszkańców. Szkoła miała jednego nauczyciela, uczniów było około 130. Były, tak jak prawie wszędzie, cztery klasy, I i II klasy jedno-roczne, III – dwuletnia, a IV – trzyletnia. Program nauczania w tych szkołach równał się 6 klasom szkoły pełnej, siedmioklasowej.

Page 22: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

22

W Zapolu był budynek szkolny, tak jak wszystkie domy, drewniany. Murowanych domów na wsiach w ogóle nie było. Dziewięćdziesiąt procent domów miało dachy słomiane, a reszta gonty (klepki z drew-na). Niektóre nowe domy (po spaleniu) budowane w latach 30. kryto blachą.

W szkole w Zapolu była jedna izba lekcyjna i dwupokojowe miesz-kanie z kuchnią, gdzie mieszkał nauczyciel Witek Strażecki (4 lata star-szy ode mnie), który przyjechał na Polesie z Czeladzi koło Sosnowca. Ponieważ jego ojciec zmarł, sprowadził do siebie matkę, starszego brata i dwie siostry, 19-letnią Felę i 12-letnią Danusię.

Ponieważ na wsi nie było dla mnie odpowiedniego mieszkania, ulokowałem się u nich. Witek został instruktorem oświaty pozaszkolnej na czas zimy, więc ja zostałem nauczycielem na jego miejsce.

Fela bardzo mi się podobała, więc po paru miesiącach poprosiłem o jej rękę.

W maju 1931 roku otrzymałem pracę we wsi Bajki, 4 kilometry od Różany. W czasie okupacji Niemcy tę wieś spalili razem z ludźmi.

Na wakacje (lipiec – sierpień) pojechałem do domu do Białachowa.

Page 23: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

23

1 września 1931 roku zostałem mianowany nauczycielem etatowym w Bobrowiczach. Tę wieś w czasie wojny Niemcy też spalili razem z ludnością.

3 października odbył się mój ślub z Felą.W Bobrowiczach było duże jezioro (4 na 6 kilometrów). Za nim

leżała wieś Wiado, do której droga wiodła tylko przez jezioro. Pewnego razu popłynąłem tam łódką do kolegi. Wracając wieczorem, na jezio-rze kilka godzin błądziłem. Dopiero rybacy na jeziorze wskazali mi właściwy kierunek.

Ludzie w Bobrowiczach, jak i w innych wsiach na Polesiu, żyli bardzo biednie. Żadnych fabryk na tamtych terenach nie było. Ludzie utrzymywali się tylko z roli. Rodziny były bardzo liczne, średnio w rodzinie żyło 8 – 10 dzieci. Reszta, bo 30 procent dzieci do lat sied-miu, umierała z niedostatku i brudu. Większość gospodarstw była bardzo mała, bo rodzice przed śmiercią dzielili ziemię na wszystkich synów. Były rodziny, które miały mniej niż hektar, a nawet 1/4 hek-tara i to w kilku kawałkach, nieraz odległych od siebie kilka kilome-trów. Były pola na metr szerokie, a na 3 kilometry długie. Ziemia była pia-szczysta albo podmokła. Uprawa zacofana, większość bron drew-niana, zdarzały się drewniane sochy (pługi). Wiele wozów nie miało kół z żelaznymi obręczami, a rzadko który wóz miał żelazne osie. Jeśli para butów była w rodzinie, to było dobrze – nosili łapcie uplecione z kory lipy lub wierzby. Rower na wsi miał tylko nauczyciel. Moja czte-roosobowa rodzina w Choroszczy zjadała więcej cukru niż cała 800-osobowa wieś. Większość rodzin ostatni chleb przed żniwami jadła na Wielkanoc, mięsa i tłuszczu nie było, krowy, karmione lichym sianem, mleko dawały tylko po ocieleniu przez 4 – 5 miesięcy – kiedy cielak ssał. Na przednówku dzieci przychodziły do szkoły blade i głodne.

Kiedy dzisiaj wspomnę tę nędzę, to żal mnie ogarnia. Żal, bo w tym samym czasie wielu Polaków żyło dostatnio, nawet w luksusie, na przykład właściciele majątków, kupcy i dobrze opłacani urzędnicy. Ja zarabiałem (1931 – 1939) 160 zł miesięcznie, początkujący policjant 180 zł, nawet listonosz 80 – 120 zł, a robotnik w tartaku w Kaliskach 50 – 60 zł, też kobieta na Polesiu za całodzienną pracę w majątku przy kopaniu kartofli otrzymywała 50 groszy. Kolejarze również byli dobrze opłacani. Kwalifikowany robotnik w dużych fabrykach dobrze zarabiał, oczywiście jeśli miał pracę. W latach 30. wiele fabryk stało, było wielu bezrobotnych bez żadnych zasiłków, bo zasiłek do roku otrzymywał tylko ten, który poprzednio przepracował i był ubezpieczony przez 40 tygodni. W mniejszych zakładach mało który robotnik był ubezpie-

Page 24: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

24

czony, bo ubezpieczenie było dobrowolne. W sklepach było wszystko. Kolejek nie było, ale przeciętny robotnik czy rolnik nie kupił czekolady czy cytryny.

Przed wojną mieliśmy taki sam system rządzenia jak na Zachodzie. Dlaczego wtedy robotnik w Stanach Zjednoczonych, Anglii, a nawet Niemczech miał już samochód, a w Polsce ledwo rower z połatanymi oponami? W Bytoni w 1934 roku, kiedy wieś liczyła 1100 mieszkańców, było tylko 8 rowerów.

Więc byłem w Bobrowiczach. Ludność z du-żym szacunkiem odnosiła się do mnie, zresztą jak do większości na-uczycieli. Kłaniali się w pas. Uważali nauczyciela za czło-wieka, z którym nie mogli się równać.

31 marca 1933 roku urodziła się Luśka. Poród od-był się w szpitalu w Kosowie. Tydzień po porodzie zmarła matka Luśki. To była dla mnie wiel-ka tragedia. Pogrze-bem zajął się brat zmarłej, Witek. Trzeciego dnia po pogrzebie odbyły się chrzciny Luśki i Luśka pozostała u Strażeckich, a ja pojechałem do Bobrowicz (40 kilometrów od Zapola). Z dużym trudem przeżyłem do wakacji i poprosiłem o przeniesienie bliżej (18 km) od Zapola do Choroszczy.

Po paru tygodniach pojechałem do rodziców do Białachowa. Tu

Page 25: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

25

namówiłem Klarę (siostrę), aby po wakacjach pojechała ze mną na Polesie i zajęła się Luśką.

Pojechaliśmy do Bobro-wicz, a stamtąd furmankami 40 kilometry do Choroszczy. Tam budynku szkolnego nie było. Szkoła i mieszkanie dla nau-czyciela mieściły się w chatach wiejskich wynajętych u miejs-cowych rolników.

Luśkę zabrałem do sie-bie i tak w trójkę z Klarą gospodarzyliśmy w Choroszc-zy do lipca 1935 roku, kiedy wyjechaliśmy do rodziców na Pomorze.

Po wakacjach Luśka zos-tała pod opieką Klary w Bia-łachowie, a ja sam pojechałem na Polesie.

W styczniu 1935 poznałem Jankę. 23 grud-nia 1935 roku ożeniłem się. Po ślubie pojechaliśmy do Białachowa. Zabraliśmy Luśkę i od tego czasu zaczęło się moje nowe życie.

Janka miała rodziców w Różanie – 40 kilo-metrów od Choroszczy. Różana była miasteczkiem liczącym około 5 tysięcy mieszkańców. Tak jak w każ-dym miasteczku było 40 procent Żydów (kupcy i rzemieślnicy), około 40

Page 26: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

26

procent Białorusinów i 20 procent Polaków (rolników i pracowników umysłowych).

Janki rodzice mieli nieduże gospodarstwo rolne i warsztat garncar-ski. Żyli nieźle z garncarstwa, dlatego mogli wykształcić dwie córki na nauczycielki. Rodzice byli prawosławni, mówili w domu po pol-sku, czuli się Polakami. Matka Janki pochodziła z rodziny katolickiej, a ojciec (Gajewski) też wywodził się z rodziny polskiej. Rodzeństwo Janki to Marysia, córka ojca z pierwszego małżeństwa, Janek (wte-dy żonaty) – miał warsztat garncarski i parę hektarów ziemi, Stefek – skończył kurs dokształcający i był kierownikiem agencji pocztowej i też uprawiał garncarstwo artystyczne. Stefek zginął jako żołnierz pol-ski w czasie wojny w 1945 roku. Dalsze rodzeństwo Janki to Halina, nauczycielka, i Jerzy - pracował przy ojcu. Rodzeństwo Janki i ona sama w 1930 roku przeszło z prawosławia na katolicyzm.

Janka po ukończeniu Seminarium Nauczycielskiego u Sióstr Niepo-kalanek w Słonimie w roku 1932 rok nie miała pracy. Uczyła w szkole bezpłatnie cały rok, aby w następnym otrzymać pracę. W tych latach było dziesięć tysięcy na-uczycieli bez pracy, a ja uczyłem sam w szkole, w której miałem 140 ucz-niów.

W rok po ślubie Janka otrzymała pra-cę w szkole razem ze mną w Choroszczy, gdzie byliśmy do 20 sierpnia 1938 roku.

Trzy lata naszego pobytu w Chorosz-czy to był dla nas najpiękniejszy ok-res w naszym życiu.

Page 27: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

27

5 czerwca 1937 roku urodził się w szpitalu w Kosowie Zenek. Obecnie było nas czworo. Nowe obowiązki i nowe radości.

Ludność Choroszczy była dla nas bardzo życzliwa. Jak w prawie każdej wsi, działała tajna organizacja komunisty-czna. Mimo że były naciski na nauczycieli, aby ujawniać działaczy komunistycznych, ja nie śledziłem ich działalności, chociaż od dzieci I i II klasy dowiadywałem się o ich wrogiej dla państwa pracy. Ja widziałem ich biedę i poniżanie ich przez urzędników polskich.

Z policją się nie kumałem, chociaż jednego, którego poz

Page 28: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

28

nałem w pierwszym dniu mojego przyjazdu na Polesie, odwiedzałem w jego rodzinie. On został w 1929 roku karnie przeniesiony ze Staro-gardu na Polesie. W tych latach (1929 – 1934) wielu policjantów i nauczy-cieli z Pomorza przenoszono karnie (bez podania powodu) na Polesie za sprzyjanie opozycji Piłsudskiego i za nieangażowanie się w pracy w „Strzelcu” – młodzieżowej organizacji wojskowej.

Ten policjant powiedział mi, że głównym zadaniem policji na Polesiu była walka z komunistami i działalnością na rzecz narodu białoruskiego. Złodziei i żadnych napadów czy rabunków na Polesiu nie było.

Page 29: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

29

1 września 1938 roku zostaliśmy na własną prośbę przeniesieni do szkoły w Wólce Telechańskiej, pięknej miejscowości nad Kanałem Ogińskiego, dwa kilometry od gminnej miejscowości Telechany, gdzie był lekarz, poczta, kościół i stacja kolei wąskotorowej, która łączyła nas ze światem. Każdego roku na letnie wakacje wyjeżdżaliśmy do Białachowa. Bywaliśmy też u Cesi (siostry) w Gdańsku czy na jedno-dniowych wycieczkach w Gdyni. Odwiedzaliśmy też Helenę (siostrę) w Klaskawie.

Tego lata Leosia, żona Jana (brata), zaproponowała nam, abyśmy zaangażowali jako pomoc domową, wtedy nazywaną służącą, Jadzię z Cieciorki. Jadzia się zgodziła. Uzgodniliśmy, że otrzyma 15 zł miesięcznie i utrzymanie. Ona zajmie się opieką nad Zenkiem i Luśką. Luśka miała wtedy 5 lat, a Zenek rok. Będzie przygotowywała śniadania, obiady i kolacje. Będzie też prać i sprzątać.

Było nam lżej. Mieliśmy więcej czasu na odwiedziny znajomych. Jadzia była rok, do wakacji 1939 roku. Po wakacjach zaangażowaliśmy Władkę spod Gniezna.

W Wólce był budynek szkolny, oczywiście drewniany, ale wygod-ny. Mieszkanie miało dwa duże pokoje, trzeci – mały, z kuchenką (dla służącej) – i dużą kuchnię. W drugiej części były dwie sale lekcyjne i kancelaria, w której całymi wieczorami przebywałem. Tam też miałem trzylampowe radio. Można było słuchać stacji zagranicznych. Często z ciekawości słuchałem Mińska. Wtedy już rozumiałem po rusku.

Wieś miała około 1000 mieszkańców. Uczniów było 160, dwóch nauczycieli, 5 klas. Przy szkole była 1/4 ha działka rolnicza. Ja ją uprawiałem, aby mieć różne warzywa, których tam nie znano, na przykład pomidory, a głównie, aby pokazać dobrą uprawę. Wtedy już stosowałem nawozy sztuczne, które sprowadzałem pocztą i o któ-rych tam nikt nie słyszał. Zbiory też miałem rekordowe. Miałem piękne pomidory, które rozdawałam też dzieciom. Na tej działce w Wólce w 1939 roku zasiałem 20 arów owsa z zastosowaniem na-wozów sztucznych, które (i nasiona) sprowadzałem z zakładów ogrodniczych Hozakows-kiego w Toruniu. Miało to być poletko pokazowe. Owies wyrósł bardzo piękny. Przy obecności wielu rol-ników sam skosiłem.

Na Polesiu do sprzętu zboża używano tylko sierpów. Kosy mieli do koszenia traw na siano. Sprzęt zbóż należał do kobiet. Mężczyźni tylko zwozili do stodół.

Po skoszeniu mojego owsa kilka dni sechł na pokosach. Kiedy był suchy, zbliżała się chmura deszczowa. Poprosiłem dwie rodziny

Page 30: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

30

sąsiadów. Przybiegli i w paru minutach związali, zestawili i po polsku nakryli snopami.

Lunął deszcz, a ja dwóch ojców z tych rodzin zaprosiłem do miesz-kania. Postawiłem pół litra wódki, Janka podała kiełbasę i popijaliśmy. Tam, na Polesiu, nie było zwyczaju, aby nauczyciel z chłopami pił wódkę. Jak się później okazało, ci dwaj mężczyźni byli przywódcami komunistów i po wkroczeniu Sowietów przewodniczącymi komitetu rewolucyjnego, który zajmował się rabowaniem i mordowaniem bogat-szych Polaków. Wielu nauczycieli wtedy zginęło z rąk miejscowej ludności..

17 września, w dzień przekroczenia granicy Polski przez Armię Czerwoną, w Wólce z miejscowych mężczyzn utworzono zbroj-ny oddział z karabinami, a do mnie przyszli ci dwaj przedstawiciele Komitetu i zapewnili mnie, że nam się nic nie stanie, bo jestem do-brym człowiekiem. Co nie przeszkadzało wysłać konno delegacji do Choroszczy (60 km) o moją tam opinię, którą otrzymali dla mnie pochlebną.

Wrócę do 1 września 1939 roku, do dni, kiedy Niemcy rozpoczęli wojnę z Polską. Polska czekała na pomoc Francji i Anglii, ale oni nie chcieli umierać za Gdańsk. Uczyliśmy do 17 września.

Od czasu do czasu przelatywały niemieckie samoloty, a w dali było słychać wybuchy. Niemcy doszli już do Buga, a Warszawa jeszcze się broniła. Prezydent Warszawy Starzyński nawoływał przez radio do obrony Warszawy i Polski. 17 września radio warszawskie podało, że Sowieci przekroczyli granice Polski. Nastawiłem na radiostację z Mińska, a tam co chwilę podawano po rusku i po polsku, że rząd Pol-ski „uszedł” do Rumunii, a władze radzieckie wkraczają na Zachodnią Białoruś i Ukrainę dla obrony braci Białorusinów i Ukraińców.

W południe przyszli ci dwaj poprzednio wspomniani sąsiedzi i po-prosili o wysłuchanie komunikatów z Mińska. Po kilku godzinach przemaszerował przez wieś wspomniany poprzednio oddział. Poszli do Telechan, gdzie był posterunek policji, ale policjantów już na poste-runku nie było. Pokryli się.

Do szkoły zbiegła się cała wieś. Poprosili o wejście do kance-larii, gdzie miałem radio, wystawili je na okno, a ludzie słuchali komu-nikatów z Mińska. Krzyki, wiwaty, płacz radości, śpiewy, tańce trwały od tego czasu przez kilkanaście dni. Poprosili do kuchni, gdzie goto-wali mięso ze zrabowanych u Polaków świń. Potem poprosili jeszcze o jeden pokój. Co miałem mówić – pozwoliłem. Panowała radość nie

Page 31: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

31

do opisania. Był czas zbiorów i siewów jesiennych, ale ludzie nie pra-cowali. Wierzyli, że teraz z Rosji wszystko przywiozą, że będzie raj.

25 września (chyba) Komitet zapowiedział, aby cała wieś poszła do Telechan na powitanie wojska radzieckiego. Ja namalowałem dużą czerwoną gwiazdę, inni transparenty i poszliśmy.

W Telechanach zebrały się tłumy ludzi. Czekali na przyjazd wojska. Na czele byli przywódcy Komitetów Rewolucyjnych, rabin żydowski, pop prawosławny i ksiądz katolicki.

Nareszcie przyjechali. Powitał ich po rosyjsku rabin z chlebem i solą, a oni się zdziwili, że daje im chleb. Ktoś z nich powiedział: „Chleb? Chleba nam nie nada, u nas mnogo, a soli skolko choczesz, zawalis”.

Na trzeci dzień po „wyzwoleniu” (19 września) odbyło się zebranie w szkole, na które też nas poproszono. Główną sprawą była nauka w szko-le. Nauka miała się odbywać w języku ruskim, dlatego nas, polskich nauczycieli, wcale nie brali pod uwagę.

Wybrano trzech nauczycieli spośród chłopów. Jednego z nich zapy-tano: „Bukwy znajesz?”. A on odpowiedział: „Znaju”. „Tak ty pierwyj kłas możesz uczyć “.

Nam strach było wychodzić z domu, a tu chleba zabrakło. Nie było co jeść, tylko warzywa w ogródku, ale bez mięsa, tłuszczu i mleka dla 1,2-letniego Zenka. Wtedy postanowiliśmy, aby Janka poszła w tej sprawie do Komitetu. Poszła. Powiedziała do nich po rusku: „Przyszłam z wami porozmawiać. Ja Białorusinka. Umiem czytać i pisać po rosyjsku”. I po-kazała im swoje świadectwo maturalne, gdzie miała ocenę z drugiego języka obcego – białoruskiego. Janka też w czasie pierwszej wojny była z rodzicami w głębi Rosji i tam chodziła do szkoły rosyjskiej.

Członkowie Komitetu zdębieli, gdy usłyszeli, że Janka mówi po rusku. Udobruchali się i zaangażowali Jankę na nauczycielkę, i zaraz przysłali bochenek chleba. Od tego czasu ludzie przynosili nam chleb, słoninę i mleko.

Jeszcze przed zaangażowaniem Janki przyjechał do Wólki sowiecki zastępca inspektora szkolnego. Na zebranie kazał zawołać mnie i tam na zebraniu zwracał się do mnie (po rusku) jak do przyszłego kierowni-ka szkoły. Po pewnym czasie ktoś z Komitetu przerwał mu i powiedział po rusku: „Jak to, on ma uczyć nasze dzieci? Przecież on nie mówi po rusku?”. Na to inspektor: „On prędzej nauczy się naszej mowy, niż wy zdobędziecie wiedzę, jaką on posiada”.

Rozpoczęła się gorąca dyskusja, w wyniku której ja miałem od jutra uczyć. Na drugi dzień zamiast do klasy poszedłem do Komitetu. Tam usłyszałem: „Nie lzia, iditie domoj”. Poszedłem do domu.

Page 32: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

32

Po trzech dniach znowu przyjechał ten inspektor. Poszedł do Komitetu w kancelarii i stamtąd słyszałem długą, głośną rozmowę, po której ten inspektor sam przyszedł do nas do mieszkania i czysto po polsku powiedział, że jest Polakiem, ale polską mową nie chce drażnić ludzi i mówi po rusku. Rzekł mi, abym nie mówił o tym ludziom. Ten inspektor, to Stanisław Radkiewicz, który w latach 1945 – 1956 był u nas w Polsce ministrem bezpieczeństwa. Pochodził ze wsi Hoszcze-wo w powiecie kosowskim, z rodziny polskiej, która w domu mówiła więcej po rusku niż po polsku. Tylko tyle, że byli katolikami.

W roku 1928 ojciec Stanisława Radkiewicza zabrał syna i tajnie przeszedł do Związku Radzieckiego. Tam ich rozdzielili i syna Stanisława umieścili w domu dziecka, gdzie ukończył 10-latkę i kurs polityczny. Po czym posłali go tajnie do Polski, gdzie w Zagłębiu organizował propagandę komunistyczną. Kiedy 1 września 1939 roku wybuchła wojna, wrócił na Polesie i tu po wkroczeniu wojsk radziec-kich został zastępcą inspektora szkolnego.

Wracam do tego, jak Radkiewicz przyszedł do nas do mieszkania. Powiedział, że dogadał się z Komitetem, że od jutra mam ponownie iść do szkoły.

Ja na drugi dzień znowu poszedłem najpierw do Komitetu i te-raz miałem iść, ale za mną poszło dwóch z Komitetu z karabinami. Weszliśmy do klasy. Dzieci wstały, a jeden z Komitetu powiedział po rusku, że ja będę uczył, a że nie umiem mówić po rusku, to będę mówił po polsku, „ale wy, dzieci, odpowiadajcie po rusku”. Potem dodał: „Możetie siedit w szapkach, akoszków (okien) nie pozwalajtie otkrywać, a papieroski toże możetie kuryć”. Następnie ci dwaj z kara-binami usiedli w ławkach. Ja zacząłem lekcję arytmetyki. Mówiłem po polsku, a dzieci z początku po rusku, a potem odpowiadały po polsku. Wtedy ci dwaj z Komitetu wstali, podeszli do mnie i powiedzieli: „Idi-tie domoj”. I poszedłem do domu.

Po godzinie przyszedł do mnie jeden i w zaufaniu powiedział, że są rozmowy w Komitecie, aby mnie zabić. Wtedy szybko wyszedłem do Telechan, gdzie urzędował Radkiewicz. Powiedziałem mu o zdarzeniu (po polsku) i prosiłem, aby przyjechał i mnie odwołał z funkcji nau-czyciela. On na to, że organizuje się w Kosowie kurs języka rosyjs-kiego dla polskich nauczycieli i tam mnie skierował oraz dał pisemko do Komitetu.

Na drugi dzień wyjechałem do Kosowa, a Janka uczyła dalej.W Kosowie na kursie było około dwudziestu nauczycieli polskich,

sami znajomi, także Danek, mąż siostry Janki, też Witek Strażecki,

Page 33: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

33

który zdążył już się zaprzyjaźnić z Radkiewiczem.Często w trójkę dyskutowaliśmy o przyszłości Polski. Radkiewicz

twierdził, że dojdzie do wojny Rosji z Niemcami, a Polska zostanie siedemnastą republiką radziecką i wtedy możemy do niego się zgłosić.

Kurs miał trwać miesiąc. Po dwóch tygodniach przyjechała do mnie Janka. Tu spotkaliśmy się z dobrym znajomym nauczycielem, znającym dobrze język rosyjski, aby nam pomógł przenieść się do Iwacewicz, tam gdzie on uczył. Poszliśmy razem do kierowniczki ONO (głównej inspektorki szkolnej). Tam ten kolega przedstawił Jankę jako nauczycielkę języka białoruskiego, a mnie jako znającego dobrze język niemiecki i argumentował, że tacy nauczyciele są potrzebni szkole w Iwacewiczach.

Po krótkim egzaminie inspektorka zgodziła się i napisała na świstku papieru ołówkiem do Komitetu w Wólce, że nas przenosi do Iwace-wicz. Po skończonym kursie wróciłem do Wólki i przedstawiłem pismo o przeniesieniu Komitetowi. Oni chętnie wyrazili zgodę.

Zorganizowałem trzy furmanki. Załadowaliśmy część nasz mebli i rzeczy, bez tego, co zostało w zajętych przez Komitet pokoju, kuchni i kancelarii. Ludzie patrzyli na nasze „bogactwo” i milczeli.

Pojechaliśmy na stację kolejki wąskotorowej (Telechany – Iwacewi-cze) i tu poprosiłem o wagon. Nie było wolnego, ale że byli jeszcze pols-cy kolejarze, rozładowaliśmy wagon z drzewem i załadowaliśmy nasze graty. Po godzinie był pociąg. Doczepili nasz wagon i pojechaliśmy do Iwacewicz. Jak się później dowiedziałem, po naszym odjeździe przyjechało na stacje czterech z Komitetu z Wólki po nas, a nas już nie było. Znajomy kolejarz ulokował nas w Iwacewiczach u Andzi, która mieszkała z siostrą w dwóch pokojach. Mieszkaliśmy u nich jakieś dziesięć dni.

Po kilku dniach po naszym przyjeździe były Święta Bożego Na-rodzenia, a u nas nic, ledwo trochę chleba i kartofle od Andzi. Kupić nic nie było można. Jednak choinkę postawiłem. Luśka miała wtedy 6 lat, a Zenek dwa. Pod choinkę dwa jajka i dwie razowe bułki.

Po dziesięciu dniach udało nam się zdobyć mieszkanie w małym domku, gdzie była jedna izba i kuchnia. Domek był przy ulicy Nadol-nej, blisko torów kolejowych.

Iwacewicze to była spora osada z dużym tartakiem, była gmina, lekarz, poczta, kościół i szkoła z 350 uczniami. Przed wojną było tu sześciu nauczycieli, a teraz, przy Sowietach, dwudziestu. Była też

Page 34: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

34

stacja kolejowa na linii dwutorowej Warszawa – Stołpce i dalej Mińsk – Moskwa.

Po Nowym Roku poszliśmy do szkoły. Dyrektorem był jeszcze kie-rownik, który znał język rosyjski. Poza nim jeszcze pięciu nauczycieli polskich, a reszta przybyła z Rosji. Janka uczyła w młodszych klasach, a ja otrzymałem język niemiecki jako obcy w starszych klasach oraz kil-ka godzin arytmetyki w języku rosyjskim. Do każdej lekcji arytmetyki przygotowywałem się z pomocą Janki co najmniej godzinę. Była to do-bra dla mnie nauka języka rosyjskiego. Później utworzono dodatkową szkołę polską i ja wtedy w niej uczyłem, lecz języka niemieckiego w szkole rosyjskiej dalej uczyłem.

Jak już wspomniałem, w Iwacewiczach był duży tartak i tu osiedliło się sporo rodzin polskich z Polski centralnej. Etat dla nauczyciela wynosił 18 godzin tygodniowo. Nauczyciel musiał mieć na każdą lekcję obszerny konspekt, który przed lekcją podpisywał dyrektor szkoły. Za godziny nadliczbowe płacono. Ja miałem około 26 godzin i zarabiałem około 1000 rubli. W tym czasie robotnik w tartaku miał do 120 rubli, naczelnik poczty też 120 rubli. Nauczyciele byli dobrze wynagradzani. Janka miała mniej godzin. W sklepach ceny urzędowe nie były wysokie, chleb – 1 rubel za kilogram. Inne towary były od czasu do czasu, za to długie kolejki. Mięsa, tłuszczów czy cukru nie było wcale. Słonina była na targowisku po 80 – 100 rubli za kilogram. Materiałów na ubrania czy płótna, także naczyń kuchennych też nie było. Kto miał ostatnie znisz-czone buty czy ubranie, to otrzymywał specjalny talon i mógł kupić.

Rosjanie głosili tolerancję religijną, ale za chodzenie do kościoła inteligent czy osoba na stanowisku, a zwłaszcza nauczyciel mógł oczekiwać wywozu na Sybir.

10 lutego 1940 roku, kiedy było 39 stopni mrozu, odbył się pierwszy wywóz za Archangielsk do pracy w lesie. (W tym dniu po południu urodziła się w domu Tereska.). Do podstawionych na stacji kole-jowej towarowych wagonów spędzono setki osadników wojskowych, leśniczych i gajowych, urzędników polskich i innych „wrogów ludu”. Wszystkich z całymi rodzinami. NKWD-ziści (władza bezpieczeństwa) weszli wczesnym rankiem do mieszkań ludzi przeznaczonych do wy-wozu, kazali się ciepło ubrać, zabrać ręczny bagaż i popędzili na stację do zimnych wagonów towarowych. Zabierano całe rodziny, nawet tam, gdzie kobieta rodziła. Poczekali aż urodzi i też zabierano.

Pociąg stał na stacji cały dzień, w nocy odjechał, a było 40 stopni mrozu.

Page 35: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

35

Transport wywiezionych trwał tydzień. Co parę dni podawano gorącą wodę, bez żadnej żywności. Z zimna i głodu wielu ludzi w drodze zmarło.

Po wywozie strach padł na pozostałych Polaków. Każdy gromadził zapas suchego chleba i słoniny. My też mieliśmy worek sucharów. Żyliśmy w ciągłym strachu. Takie wywozy były jeszcze dwa (w innych okolicach był jeszcze trzeci) 13 kwietnia 1940 r. do Kazachstanu (mro-zów już nie było) i 20 czerwca 1941 r., a 22 czerwca Niemcy rozpoczęli wojnę z Rosją i część tego transportu poginęła – mówiono, że Niemcy zbombardowali.

W tych wywozach deportowano około miliona Polaków. W 1941 roku urodził się Januszek. Zachorował i przy końcu czerwca zmarł. Sam ochrzciłem go w domu. Lekarza w tym czasie nie było, bo so-wiecki uciekł przed Niemcami, którzy 22 czerwca rozpoczęli wojnę i bombardowali też Iwacewicze.

My mieszkaliśmy przy Nadolnej, blisko torów kolejowych, dlate-go zabraliśmy tobołki i dzieci z Januszkiem i uszliśmy za osadę do kościoła. Tam była piwnica i dosyć dużo ludzi się tam skryło.

Na drugi dzień, gdy Niemcy byli już w Iwacewiczach, wróciliśmy do domu, a połowy domu już nie było, tylko wielka wyrwa po bombie. Części naszego dobytku nie było.

Przeprowadziliśmy się do innego mieszkania i wyjechaliśmy do Kosowa odległego polną drogą od Iwacewicz 16 kilometrów. Tam zatrzymaliśmy się u znajomych, była też tam rodzina Strażeckich.

Niemcy do Kosowa jeszcze nie weszli. Dopiero na drugi dzień było słychać strzały w mieście. Ja z Witkiem i Mańkiem wyszliśmy do ogrodu przy ulicy. W tym czasie nadjechali na motocyklach Niemcy, gwałtownie się zatrzymali i chcieli do nas strzelać. Ja krzyknąłem po niemiecku: „Nie strzelajcie, jestem Niemcem”. Podeszli do nas, poroz-mawiali ze mną i kazali skryć się w domu.

W czasie ich przejazdu przez miasteczko strzelali do wszystkich na-potkanych mężczyzn. Zginęło tam wtedy ponad dwadzieścia osób.

Po paru dniach wróciliśmy do Iwacewicz. Tam już na mnie czekali. Niemcy wyznaczyli burmistrza, ale nie mogli się z nim dogadać. Bur-mistrz wiedział, że ja uczyłem w szkole języka niemieckiego. Zostałem tłumaczem.

Po paru tygodniach przekazano mnie do brygady napraw linii tele-fonicznych, gdzie szefem był Niemiec, a 20 robotników to Polacy i Białorusini. W tej brygadzie oficjalnie byłam robotnikiem, a nieofic-

Page 36: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

36

jalnie tłumaczem i pisarkiem, bo szef słabo pisał. Zarabiałem 10 marek na 10 dni, a za kilogram słoniny płaciło się 150 marek, worek żyta 200 – 300 marek. Czasami był chleb w sklepie, ale z łuskami owsa i gryki – jadło się go, jakby był z trocinami.

Przy Niemcach był tylko handel wymienny i za drogie pieniądze. Wymienialiśmy ubrania i inne drobiazgi na chleb. Handlowano też to-warami od Niemców za słoninę od chłopów. Zmieniła się nasza sytu-acja, kiedy po roku otrzymaliśmy od Witka Strażeckiego krowę.

Witek, po rozstrzelaniu przez Niemców jego matki, siostry i bra-ta, postarał się o wyjazd do centralnej Polski. Za nasze jesionki otrzymaliśmy siano i słomę.

Latem Luśka pasła krowę. Wiosną 1942 roku miałem jechać samo-chodem z szefem do Kosowa (szosą 25 kilometrów). Wymawiałem się, że nie jadłem śniadania, że żona ma mi później przynieść i Niemiec zgodził się, że nie pojadę, i zabrał swoją żonę, która do niego przyjechała z Berlina. Ja zawiadomiłem tele-fonicznie robotników w Kosowie, że szef do nich jedzie. Po paru godzinach znów do nich zadzwoniłem, a oni odpowiedzieli, że szef powinien już być w Iwacewiczach, bo godzinę temu wy-jechał. Zawiadomiłem o tym policję. Po kil-ku godzinach policja przyholowała samo-chód szefa, a w nim trupy szefa i jego żony. W drodze partyzanci samochód szefa os-trzelali i zostawili na szosie.

Zdjęcie współczesne - dopisek T.M.

Page 37: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

37

Muszę dodać, że tego dnia w Kosowie Niemcy rozstrzelali wszyst-kich Żydów, a było ich około 1500. W tym dniu też rozstrzelali babcię Luśki i jej ciocię Danusię z mężem. Niemcy rozstrzeliwali Żydów w każdym mieście, w Iwacewiczach też około 300.

Iwacewicze położone były przy głównej linii kolejowej na front, dlatego też partyzanci często wysadzali pociągi idące na front. Za każde wysadzenie pociągu Niemcy rozstrzeliwali kilka rodzin pols-kich. Strach było przebywać w Iwacewiczach. Janki rodzice mieszkali w Różanie, 50 kilometrów od nas. Tam pociągów nie było i w miastecz-ku było dosyć spokojnie.

Jerzyk, brat Janki, przywiózł szynkę i parę kilogramów słoniny. Daliśmy Niemcom i otrzymałem pozwolenie na nasz wyjazd do Różany. To też odbyło się z przygodami. Najpierw Jerzyk przewiózł nas, a po paru dniach sam pojechałem furmanką z Różany do Iwacewicz po meble. Tydzień po moim wyjeździe z Iwacewicz partyzanci podłożyli bombę pod centralę telefoniczną, do której nasza brygada miała dostęp. Dlatego Niemcy wszystkich pracowników naszej brygady rozstrzelali.

Jeszcze wspomnę, że z końcem 1942 roku, kiedy zaczęły się trudności na froncie, Niemcy chcieli pozyskać Białorusinów i Ukra-ińców, i obiecali im po wojnie wolne państwa, a teraz przekazali im urzędy i utworzyli z nich pomocniczą policję, a Polaków, którzy byli dotychczas na urzędach, rozstrzelali. Różana była wcielona do Rzeszy Niemieckiej i tam Białorusinów tak nie faworyzowali, traktowali ich równo jak Polaków.

W Różanie znajomy, polski leśniczy, wcielił mnie do swojej bryga-dy drwali. Codziennie chodziliśmy do lasu. Ja pisałem (po niemiecku) raporty, ile to wyrąbaliśmy kubików, a faktycznie mało co robiliśmy. Przychodzili do nas partyzanci i mówili nam, że Niemcy tego drzewa nie dostaną, bo oni w pobliżu mają swoją silną bazę w puszczy.

Po paru miesiącach wojsko niemieckie zorganizowało furmanki chłopskie po nasze drzewo. Początkowo nasza brygada jechała z fur-mankami w asyście wojska. Sytuacja była dla nas niebezpieczna, bo przewidywaliśmy starcie z partyzantami. Podjechałem do dowódcy wojska i powiedziałem, że my, drwale, niepotrzebnie jedziemy, fur-mani sami załadują. Zgodził się ze mną i pozwolił nam wrócić po nasze piły i siekiery, a wojsko i furmanki czekały na nas. My zwlekaliśmy z przyjściem, więc wojsko z furmanami pojechało same. Po pewnym czasie usłyszeliśmy strzały – walkę z partyzantami. Niemcy się wyco-fali z dwoma zabitymi i kilku rannymi. Kilku furmanów też było rannych.

Page 38: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

38

Na drugi dzień badał nas Amst komisarz, ale uznał, że nie było mo-jej winy. Tu muszę dodać, że ten komisarz był dość przychylny dla Polaków.

Pracowałem dalej w lesie. Tu, w Różanie, mój zarobek wynosił 15 marek na 10 dni. Wystarczał na bochenek chleba.

Zajęliśmy się wyrobem gwizdków z gliny (ptaszki, koniki). Początkowo wypalałem w piecu garncarskim ojca Janki, a później sam zbudowałem prowizoryczny piecyk do wypalania. Gwizdki sprzedawała Luśka (miała wtedy 11 lat) na rynku. To był dobry do-chód, ale na ubrania czy buty nie wystarczało. Dlatego zająłem się też naprawą butów, a dzieciom robiłem ze starych (po Żydach) nowe. Nie lubiłem tej pracy, ale wykonywałem ją nawet jeszcze w Bytoni gdzieś do 1958 roku.

W porównaniu z warunkami w Iwacewiczach w Różanie żyliśmy spokojnie i lepiej. Podstawowej żywności nie brakowało. Zresztą pomagali nam rodzice Janki. Stąd, z Różany, Niemcy też wywozili do roboty do Niemiec.

Na początku 1944 roku Niemcy w Różanie podali do wiadomości, że kto dobrowolnie zgłosi się do pracy w Niemczech, będzie mógł zabrać rodzinę i ręczny bagaż. Zastanawiałem się, czy z tego nie skorzystać, bo zbliżał się front. Niemcy się cofali i od czasu do czasu ruskie samo-loty bombardowały Różanę, w której stacjonowała kompania wojska do walki z partyzantami. Dwóch sierżantów, z których jeden w cy-wilu był nauczycielem, zajmowało jeden pokój naszego mieszkania i często z nimi rozmawiałem. W czerwcu 1944 roku to wojsko miało wyjechać na Pomorze. Poszedłem do dowódcy i poprosiłem, aby nas zabrał. On się zgodził. Mówiłem, że mam koło Starogardu rodziców, a on dość życzliwie odnosił się do Polaków. Nie chciałem przeżywać frontu i byłem przekonany, że wojna skończy się przegraną Niemców na linii Wisły. Dlatego spakowaliśmy swój ręczny bagaż i pojechaliśmy ciężarówką z bagażem Niemców.

Okazało się, że wojsko zatrzymało się w Płońsku, a nam dowódca po paru dniach dał przepustkę i bilety kolejowe do Zblewa.

Dojechaliśmy do Klaskawy do Heleny (mojej siostry), potem do Kalisk, do siostry Cesi i stąd do Białachowa do rodziców. Tu u nich zamieszkaliśmy.

Po zameldowaniu (z pewnymi trudnościami) skierowano mnie do pracy w tartaku w Zblewie, gdzie jako robotnik Polak zarabiałem 40

Page 39: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

39

– 50 marek. To wystarczyło na wykupienie z naszych, dla Polaków, kart produktów żywnościowych. Przydział żywności był skromny. Ja, jako ciężko pracujący, otrzymywałem 500 gram chleba dziennie, ale dzieci i żona po 100 gram. Poza chlebem otrzymywaliśmy na kartki dla Polaków trochę margaryny, trochę mięsa z kością i nieco cukru. Z Polesia przywiozłem 500 marek, które tu miały dużą wartość i za to mogliśmy kupić (na czarno) mąkę na chleb. Na Pomorzu, wszyscy tu urodzeni musieli pod groźbą zesłania do obozu podpisać niemiecką listę narodowościową. Za to otrzymywali większe przydziały żywności, ale mężczyźni w wieku 16 – 60 lat podlegali obowiązkowi służenia w wojsku i prawie wszyscy byli na froncie. Nie wolno było mówić pub-licznie po polsku.

W tartaku pracowałem 12 godzin dziennie z godzinną przerwą na obiad. Przychodziłem na obiad na połowę drogi, gdzie przeważnie Luśka przynosiła obiad.

Tu dosyć spokojnie i bez głodu doczekaliśmy wyzwolenia. Rosjanie wkroczyli do nas 6 marca 1945 roku. Jeden dzień trwała strzelanina. My skryliśmy się w poprzednio wykopanym schronie u Bielińskiego za wioską. Powitaliśmy Rosjan, a oni zabierali zegarki, buty i inne wartościowe rzeczy, a także pierzyny, z których wysypywali pierze, a zabierali czerwone wsypy na przystrojenie swoich namiotów i sie-dzib, w których mieszkali kilka tygodni.

Dzieci chodziły do lasu, gdzie byli Rosjanie i od nich przynosiły cukier, a przede wszystkim zbierały do worków wysypane z pierzyn pierze. Luśka przynosiła dosyć dużo pierza, z czego z czasem mieliśmy pierzynę i poduszki.

Niemniej wszyscy się cieszyli. Teraz śmiało można było mówić po polsku, w kościele śpiewać po polsku, a kiedy po kilku tygodniach przyszła Wielkanoc i w kościele zaśpiewano: „Wesoły nam dzień dziś nastał”, to prawie wszyscy płakali.

Jeszcze w marcu w niektórych szkołach rozpoczęto naukę. Dowiedziałem się, że w Starogardzie jest już inspektor szkolny, który zatrudniał nauczycieli. Nauczycieli było bardzo mało, bo jeszcze w 1939 roku Niemcy prawie wszystkich nauczycieli mężczyzn i księży na Pomorzu wymordowali. Uratowali się nauczyciele, których wzięto do wojska. Niektórzy z nich po wojnie wrócili, a inni pozostali na Za-chodzie. Nauczycielek (kobiet) Niemcy mniej wymordowali, zresztą tu na Pomorzu przed wojną nauczycielek było mniej niż 20 procent.

Teraz przyjmowano na nauczycieli każdego, kto się zgłosił, a miał

Page 40: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

40

Page 41: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

41

choćby początki szkoły średniej. Później także po szkole powszechnej i po dwu czy sześciotygodniowych kursach. Ci nauczyciele musieli się dokształcać i wielu z nich po zdobyciu kwalifikacji było wybitnymi pedagogami.

Przy końcu marca poszedłem pieszo do Starogardu (14 kilometrów) do inspektora szkolnego. Po drodze widziałem, że w Radziejewie szkoła nie była zniszczona i tam przyjąłem pracę.

W Radziejewie budynek szkoły stał prawie nad jeziorem i z Bia-łachowa miałem tylko 3 kilometry. To zadecydowało, że na początek tam postanowiliśmy przyjąć pracę. Mankamentem było to, że w Radzie-jewie miejsce miał tylko jeden nauczyciel.

Po pewnym czasie chcieliśmy poszukać innej szkoły. Na drugi dzień po powrocie ze Starogardu poszliśmy z Janką do Radziejewa. Bud-ynku szkolnego nie zniszczono, ale wszystkie pomieszczenia i obej-ście szkoły były zasłane grubo słomą, bo szkoła służyła uciekinierom, Niemcom i Litwinom, za schronienie i miejsce odpoczynku. Z pomocą mieszkańców Radziejewa uprzątnęliśmy słomę z mieszkania, klasy i po-dwórza. Następnego dnia oczyściliśmy ściany jednego pokoju i kuch-ni. Wyszorowaliśmy podłogi, przygotowaliśmy legowiska ze świeżej słomy.

Po dwóch dniach załadowaliśmy nasz skromny dobytek na furmankę i pojechaliśmy z dużą radością do Radziejewa. Po paru dniach zdobyłem dwa krzesła, stół i dwie małe szafy.

1 kwietnia miałem rozpocząć naukę w szkole. Przedtem obszedłem wszystkie rodziny i zapisałem uczniów do szkoły. Kiedy wchodziłem do mieszkań, pozdrawiałem po polsku „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, a w większości rodzin ludzie płakali z radości, że przyszedł polski nauczyciel i będzie znowu po 6 latach polska szkoła. Wszyscy się cieszyliśmy, ale do jedzenia mieliśmy jedynie kartofle i ryby w jeziorze. W całej wsi była tylko jedna krowa, od której mleko rozdzielano tylko niemowlętom. Ziemniaków przywieźli nam 2 tony, ale ryby trzeba było złowić wędką. Z trudnością zdobyłem 3 haczyki na małe rybki, duże i szczupaki. Wędki ukręciłem z końskiego włosia. Był kwiecień, jeszcze zimno, ale kiedy haczyk wędki zaczepił się w jeziorze o jakieś gałęzie czy rośliny, musiałem się rozebrać i nurkować, aby uratować haczyk. Musiałem łapać choć kilka ryb czy szczupaka, aby było co jeść. W cza-sie lekcji, kiedy była odpowiednia pogoda, wychodziłem na godzinę – dwie nad jezioro, a uczniami zajmowała się Janka. W dzieciństwie bardzo lubiłem wędkować, a teraz tu, w Radziejewie, obrzydło mi to

Page 42: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

42

zajęcie. Ale cieszyliśmy się wszyscy, kiedy jedliśmy ryby.Po pewnym czasie, kiedy zdobyłem więcej haczyków, Zenek też

dostał wędkę i często późnym wieczorem razem łowiliśmy.Chleba nie było, tylko czasami Luśce (miała 12 lat) udało się kupić

bochenek w Zblewie, do którego chodziła jakieś dwa razy w tygodniu, a do Zblewa było 6 kilometrów.

1 maja za pierwszą całą pensję (500 zł) udało mi się kupić litr ciemne-go oleju rzepakowego, a 1 czerwca 50 kg białej mąki żytniej. Piekarnik był, więc piekliśmy smaczny chleb. W następnych miesiącach udało się czasem zdobyć trochę słoniny. W ramach parcelacji majątku przy-dzielono do szkoły 1 ha ziemi w 3/4 obsianej żytem. Kiedy żyto dojrzało, ja je skosiłem, Janka związała, razem postawiliśmy sztygi, a kiedy wyschło, znajomy z Białachowa przywiózł maszynę i wymłóciliśmy. Otrzymaliśmy 1 tonę ziarna. Był zapewniony chleb na cały rok. Wiosną zasadziliśmy ziemniaki, które we wrześniu przywieźliśmy do Bytoni na nowe miejsce pracy.

W Bytoni zostałem kierownikiem szkoły, a Janka i pani Pelplińska nauczycielkami. Do Bytoni przyjechaliśmy pod koniec sierpnia 1945 roku. Tu w budynku szkolnym nie było żadnej całej szyby. Dopiero po

Page 43: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

43

Page 44: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

44

paru tygodniach sam oszkliłem najkoniec-zniejsze pomieszcze-nia. Nie było ławek dla dzieci. Zdobyłem deski, a po roku ławki. Podręczników do nauki i zeszytów żadnych nie było przez parę miesięcy, ale uczyliśmy z ra-dością. Dzieci też uczyły się z ochotą.

Pierwsze 8 lat uczyliśmy też religii w szkole. Dopiero w 1955 wyrugowano krzyże i religię ze szkół.

Pensje nauczycieli były mizerne. Od września 1945 roku otrzymywaliśmy od czasu do czasu paczki z żywnością i mleko w proszku. Była to pomoc Stanów Zjed-noczonych dla Polski, tak zwana UNRRA.

Zająłem się pracą na ziemi szkolnej, a było jej 2 ha i pół ha łąki. Nie stać nas było na kupno krowy. Hodowaliśmy kury, króliki, potem owce i w następnych latach raz w roku kupowałem na podtuczenie warchlaka do zabicia.

Z roku na rok było nam coraz lepiej materialnie, ale za to trzeba było uważać i lawirować w polityce. Była nagonka, aby każdy kierownik szkoły należał do PPR (Polska Partia Robotnicza), a po 1948 roku do PZPR (Polska Zjednoczona Partia Robotnicza), partii, gdzie zwalczano religię. Ja zapisałem się do ludowców w 1946 roku, do SL (Stronnictwo Ludowe), a po zjednoczeniu ludowców – do ZSL (Zjednoczone Stron-nictwo Ludowe). Tu nie zwracano uwagi na przekonania ideologiczne członków.

Page 45: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

45

W 1947 r. Luśka ukończyła siódmą klasę w Zblewie, bo w Bytoni od 1946/1947 było tylko 5 klas i dwóch nauczycieli (pani Pelplińska poszła do Zblewa). Trzeba było pomyśleć o szkole średniej dla Luśki. Wybraliśmy 5-letnią Szkołę Handlową w Tczewie. Tam zamieszkała w internacie.

Po skończonej szkole i roku pracy została nauczycielką. Musiała się dokształcać, ale w tym czasie wyszła za mąż i przestała uczyć.

W 1950 roku Zenek złożył egzamin do Liceum Ogólnokształcącego w Starogardzie i był tam w internacie. Po 5 latach przeniósł się do szkoły zawodowej w Gdańsku, a po jej ukończeniu rozpoczął pracę w stoczni. W szkole wieczorowej zdobył maturę, a po 2-letniej szkole pomaturalnej został nauczycielem w szkole zawodowej w Gdańsku.

8 września 1951 roku urodził się Ziutek i było nas teraz w rodzinie sześć osób. W 1953 roku Tereska rozpoczęła naukę w Liceum Ogólnokształcącym w Starogardzie i po zdaniu matury uczyłą się w dwuletniej Szkole Laborantek Medycznych w Gdańsku, po której pracowała przy szpitalu w Gdańsku, potem w Bydgoszczy.

Ziutek w 1969 roku zdał maturę w Liceum Ogólnokształcącym w Starogardzie, a po dwuletniej szkole pomaturalnej pracował w Staro-gardzie, Bydgoszczy i dwa lata w Berlinie. Po powrocie ożenił się i zaocznie ukończył wyższe studia – jest inżynierem.

Page 46: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

46

Page 47: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

47

Oba zdjęcia przedstawiają uroczystość pożegnania Edmunda Dywelskiego z Bytonią w 1998 r. Dywelski przeprowadził się do Kolincza 20 października 1998 r.

Page 48: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

48

W 1964 roku Janka przeszła na emeryturę, ale jeszcze 2 lata pracowała na pół etatu. Mnie uroczyście pożegnano na emeryturę w 1971 roku. W tym też roku ukończyłem budować własny domek w Bytoni.

Na budowę otrzymaliśmy na bardzo dogodnych warunkach kredyt. Od sierpnia 1971 roku mieszkamy w nowym własnym domku. Często odwiedzają nas dzieci i dobrze nam się żyje na emeryturze. Wszyst-kie nasze dzieci mają mieszkania. Luśka ma własny dom w Kolinczu. Wychowała pięcioro dzieci. Z nich Genia ma już 35 lat. Jej dzieci to Małgosia i Maciej. U Lecha jest Arek i Jacek. Sławek i Stasiek są jesz-cze samotni i przy mamie. Danka ma Agatkę i Michałka. Syn, Zenek, z Wandą mieszkają w Gdańsku. Tereska wyszła za mąż w 1962 roku. Mieszkają i pracują w Bydgoszczy. Ich Ola ma już własną rodzinę z synkiem Igorkiem, a Andrzej kończy studia. Ziutek z Lilą mieszkają i pracują też w Bydgoszczy i mają 7-letniego Macieja.

26 grudnia 1985 roku obchodziliśmy nasze Złote Gody. Zjechały się wszystkie dzieci, wnuki i prawnuki. Przybyły też delegacje ze wsi, z gminy i ZSL. Było przyjemnie i radośnie.

17 kwietnia 1989 roku podobna radosna uroczystość – to 80-lecie życia Janki. Dożyliśmy długich lat.

Życie się kończy. 30 marca 1990 roku zmarła nagle Janka. Zmarła na skrzep. Taka niespodziana śmierć to była dla mnie i dla dzieci tragedia. Przez kilka tygodni chodziłem jak błędny. Teraz, po ośmiu miesiącach, nieco się uspokoiłem. Zostałem sam i postanowiłem na razie mieszkać sam w domku w Bytoni.

Dzieci odwiedzają, z nich często Lusia ze Stachem, bo mieszkają w Kolinczu (23 kilometry). Wszystkie mają samochody. 9 czerwca tego roku (1990) ja też ukończyłem 80 lat i teraz czekam na koniec. Modlę się o tak spokojną śmierć jak Janki.

Na tym kończę mój pamiętnik.

Edmund DywelskiBytonia, dnia 27.12.1990r.

Page 49: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

49

W remizie OSP. Zdjęcie z uroczystości pożegnania Edmunda Dywelskiego z Bytonią w 1998 r.

Page 50: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

50

Zdjęcia rodzinne wykonane w domu w Bytoni

Page 51: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Piękne życie

51

Zdjęcia rodzinne wykonane w domu w Kolinczu

Page 52: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

Wspomnienia Edmunda Dywelskiego

52

Page 53: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

53

9.06.1910 r. – urodził się w Białachowie 1924 r. – ukończył szkołę w Białachowie1925 r. – zdał egzamin do Państwowego Męskiego Seminarium Nau-czycielskiego w Bydgoszczy Maj 1930 r. – zdał maturę i został nauczycielem 1.11.1930 r. – nauczyciel w Kosowie Poleskim na PolesiuGrudzień 1930 r. – nauczyciel w Zapolu (6 km od Różany) Maj 1931 r. – nauczyciel we wsi Bajki (4 km od Różany)1.09.1931 r. – Bobrowicze (40 km od Różany)3.10.1931 r. – ślub z Felicją z d. Strażecką31.03.1933 r. – narodziny Luśki, a po tygodniu śmierć żonyWrzesień 1933 r. – nauczyciel w Choroszczy (18 km od Zapola)26.12.1935 r. – ślub z Janiną z d. Gajewską Do 20.08.1938 r. – Janina i Edmund nauczycielami w Choroszczy1.09.1938 r. – nauczyciel w Wólce TelechańskiejPo 1.09.1939 r. – pozbawiony pracy przez komunistów Styczeń 1940 r. – nauczyciel w Iwacewiczach 1941 – 1942 – tłumacz języka niemieckiego1942 r. – wyjazd z Różany – do rodziców Janki1944 r. – wyjazd do Białachowa, praca w tartaku w ZblewieKwiecień 1945 r. – nauczyciel w Radziejewie Sierpień 1945 – 1971 (26 lat) – kierownik szkoły w Bytoni30.03.1990 r. – śmierć żony Janki 1994 r. – otrzymał zaszczytny tytuł “Honorowego Obywatela Gminy Zblewo”20.10.1998 r. – zamieszkanie w Kolinczu u córki LuśkiMaj 2008 r. – śmierć Edmunda Dywelskiego (pochowany na zblews-kim cmentarzu)

Opracowała Ewa Jędrzejewska

Kalendarium życia Edmunda Dywelskiego

Page 54: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

54

Należę do pokolenia nauczycieli, którzy podejmowali pracę w zawodzie po maturze – jako absolwenci Liceum Pedagogiczne-go w Tczewie. Zdawałam maturę, gdy de-cyzja o zamknięciu naszych „pedałów” już zapadła. Zanim ostatni rocznik 1969 opuścił jego mury, trzy jego absolwentki z poprzed-nich lat: 1966, 1967 i 1968 zasiliły grono peda-gogiczne Szkoły Podstawowej w Bytoni. Gro-no nieliczne, kilkuosobowe. Zaczynałyśmy pracę w momencie, gdy wdrażano reformę oświaty – szkoła podstawowa stawała się ośmioklasowa. Jej pierwsi absolwenci byli rocznikiem 1967. Mieli lat 15. My 18, 19. Pierwsza praca. „Pedały”, bo taką „ksywkę” – mówiąc językiem używanym dzisiaj – miało nasze liceum, przygotowywały nieźle do pracy – jednak spotkanie z rzeczywistością stanowiło wyzwanie nie lada. I w tym momencie, ja i moje koleżanki, serde-czne przyjaciółki do dzisiaj, spotykamy się z osobą Pana Kierownika Dywels-kiego. Edmunda Dywelskiego. Tylko jedna z nas Go znała. Uczęszczała do tej szkoły. Ja spotkałam się z nim po uzyskaniu skierowania do pracy. Kim był? Kim stał się dla nas? Kierownik szkoły, a dla nas mentor. Kierował szkołą, uczył dzieci, a nas wdrażał do zawodu. Pracował z nami, a my z nim do chwili Jego przejścia na emeryturę. Mimo że było to tylko kilka lat, jego podejście i sto-sunek do wielu spraw ukierunkowało nasze życie zawodowe. Mnie pokazało, jak pracować z młodymi adeptami w zawodzie. Uczciwość, rzetelność wykony-wania obowiązków, podejście do uczniów i ich rodziców, praca ze środowiskiem, w którym się żyło i mieszkało, ustawiczne doskonalenie się – to tylko niektó-re z kanonów nam wdrożonych. I kiedy czasami wspominamy tamte lata, to pamiętamy, że dbał o nas niczym jak o dzieci, którym trzeba pomóc w stawianiu pierwszych samodzielnych kroków. I myślę, że był z nas dumny. Cieszył się z każdego naszego osiągnięcia; kolejnych ukończonych studiów, awansów zawo-dowych. Z czasem nasze relacje nabrały oczywiście innego charakteru, nie jak szef – pracownik, a bardziej przyjaciel. Ale zawsze był zainteresowany tym, co działo się w naszym życiu. Do końca. Wiem, że nie tylko nas tak traktował. Tak też podchodził do swoich byłych uczniów. Sposób, w jaki mieszkańcy Bytoni, przygotowali mu pożegnanie, gdy przeprowadzał się do najstarszej córki Lusi, świadczy o wielkim poważaniu i mirze, jakim się cieszył w naszym środowisku. Nie podjęto żadnej ważnej decyzji przed wcześniejszym „idziemy do kierownika”. Rozważnie i mądrze sterował wszystkimi działaniami w środowisku. Pod jego kierunkiem, wszak nieformalnym, Bytonia była zwartym monolitem. Jednością. Niezależnie od poglądów, upodobań, zdań, potrafił znaleźć złoty środek. Był ostoją tej wsi.

Szkoła Podstawowa w Bytoni nosi jego imię. Wartości, które uznawał, są

Spotkanie pokoleń

Page 55: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

55

po-nadczasowe i bezcenne. Pamięć o Nim, jego osobowości jako nauczycielu, kie-rowniku szkoły, społeczniku, głowie rodziny, sąsiedzie, znajomym nie może być zatarta. Był i nadal jest wzorem dla tych, którzy z nim byli na co dzień. Niech jest też wzorem dla młodego pokolenia, by pamiętało, że w życiu nie liczy się komercja, ale przede wszystkim to, co sobą człowiek przedstawia i co sobą rep-rezentuje.

Kierownik Edmund Dywelski całym swoim życiem udowodnił, że największą wartością i podstawą wszelakiego dobra jest człowieczeństwo.

Gertruda Stanowska

Agata Zimnak i Natalia Jaworańska, uczennice gimnazjum w Bytoni, rysują mapę wędrówki Edmunda Dywelskiego. Fot. Tadeusz Majewski

Page 56: Piękne życie - kociewiacy.plkociewiacy.pl/gminy/zblewo/images/stories/File/PamiEtnik Edmunda... · Tęsknimy tak naprawdę do obrazu przeszłości widzianego oczami konkretnego

56

Wbrew pozorom książeczka, którą trzyma-cie Państwo w ręku, a którą miałem przyjemność zredagować, nie jest tylko ewentualną lekturą obowiązkową dla uczniów szkoły w Bytoni. Nie jest też pozycją, która obowiązkowo powinna stać na półkach kociewskich bibliotek. Jest to propozy-cja dla czytelników w całej Polsce, historyków, ba-daczy kultury, a może nawet dla reżyserów, którzy wyraźnie nie potrafią znaleźć autentycznego tematu do sfilmowania, ograniczając Polskę do centrum stolicy.

Po śmierci Edmunda Dywelskiego, wielkiego człowieka, nauczyciela, patrioty i... szczęściarza – bo w swoim pełnym i pięknym życiu kilka raz cudem wywinął się śmierci – napisałem obszerny tekst do „Dziennika Bałtyckiego”. Przytoczyłem w nim i omówiłem fragmenty jego niezwykłych wspomnień. W podtytule stwierdziłem, że przeżyciami tego jednego człowieka, ogromem szczęścia w nieszczęściach, można by obdarzyć kilka osób.

Miał też Dywelski szczęście do przyjaciół, o czym mówią w tej książeczce To-masz Damaszk, Ewa Jędrzejewska i Gertruda Stanowska. Do nich należał między innymi wójt gminy Zblewo, mieszkaniec Bytoni Krzysztof Trawicki.

„Edmund Dywelski był najbliższym moim sąsiadem, był bardzo emocjonal-nie związany z Bytonią” – mówił wówczas wójt. – „Kiedy jako poseł wracałem z Warszawy, przy kawie stawał się recenzentem moich poczynań w Sejmie. Nieraz krytykował, ale jak przyjaciel. Zauroczony jego opowieściami z życia namówiłem go, by napisał pamiętnik. I napisał... Został pochowany w Zblewie. Jeszcze przed śmiercią miał wszystko dokładnie zaplanowane: jaka restauracja, jaki ksiądz i jacy goście. To niezwykłe, gdy się dożywa tak sędziwego wieku i śmierć jest tak naturalna. I do końca ma się tak świeży umysł. Jeszcze dwa miesiące przed śmiercią napisał do mnie list, że chciałby wrócić z Kolincza do Bytoni.”

Pomyślałem, że nie można – w świetle wspomnień Edmunda Dywelskiego i wypowiedzi jego przyjaciół – dać innego tytułu, jak „Piękne życie”.

W swoich wspomnieniach Dywelski jest niezwykle dokładny i wszechstronny. In-teresuje go właściwie wszystko, każda dziedzina życia – stosunki ludnościowe, histo-ria, polityka, ceny żywności, kultura rolna, obyczaje i... długo można by wymieniać.

W pamiętniku zachowałem oryginalny styl i zapis autora wspomnień, gdyż wszel-kie ingerencje byłyby barbarzyństwem.

Mam nadzieję, że książeczka ta nie będzie zamknięciem swoistego życia po życiu tego wielkiego Polaka, mieszkańca Bytoni. Być może jednak przywołam tą pozycją jakiegoś reżysera, bo chętnie obejrzałbym, i zapewne Państwo też, historię Polski przedstawioną przez pryzmat przeżyć Dywelskiego. Być może spowoduje również, że zrealizowany zostanie pomysł, jaki padł w rozmowie z dyrektorem szkoły w Byto-ni Tomaszem Damaszkiem. Snuliśmy marzenia, żeby upamiętnić tę postać trwałą rzeźbą – starszego pana w białej czapce, siedzącego na ławeczce przy berlince w Bytoni. A przy nim – jak dodawano w trakcie rozwijania pomysłu – laseczkę i ko-niecznie kankę z mlekiem. Patrzyłby Pan Dywelski nie tylko na swoją dynamicznie zmieniającą się wieś, ale i na wielki świat, który codziennie przetacza się ze wschodu na zachód i z zachodu na wschód, co też w jakiś sposób wiązałoby się z jego życiową wędrówką. Patrzyłby, a my patrzylibyśmy z dumą na niego.

Tadeusz Majewski

Posłowie