louis aragon - piekne dzielnice

505
Aragon Louis Piękne dzielnice Część pierwsza SERIANNE W małym mieście francuskim bulwar odcina się na tle rzeki dyszącej żarem. Tu zwykle schodzą się pod wieczór miłośnicy gry w kule. Oto popisuje się celnością swych uderzeń młody człowiek, który ozdobił czapkę kawałkiem barwnego kartonu — takie laurki dla poborowych sprzedawali dziś przed merostwem wędrowni handlarze, opaleni od słońca i pełni urzędowej powagi. W małym mieście francuskim panuje wraz z małżonką i trzema przepięknymi córkami otyły władca, kolekcjoner zabytkowych płyt od kominka, właściciel fabryki czekolady. Ilekroć ukaże się na rynku jakaś nowa kreacja firmy, robotnicy przynoszą córkom właściciela bukiet górskich kwiatów, aby zjednać sobie ich współudział w nadziejach, jakie pokładają w tym nowym dziele swych szorstkich rąk, reklamowanym już na murach stolicy setką kolorowych afiszów, przedstawiających uczenniczkę w wełnianych pończoszkach i krótkim fartuszku... W małym mieście francuskim niebieskie mydliny pienią się w głębi podwórza, gdzie płacze młoda kobieta i śmieje się mężczyzna w średnim wieku, o wąsach równie bujnych jak jego oddech, przesycony zapachem czosnku i radykalnych poglądów miejscowej elity. Błękitna strużka wody wije się wśród okrągłych kamieni wąskiej, w dół zbiegającej uliczki, na której w ciepłych podmuchach wiatru skrzypi żelazny szyld nad kuźnią. Kowal wyjechał do Meksyku, ponieważ źle się czuł na tym wznoszącym się ponad miastem wzgórzu, pełnym opustoszałych domów i wspomnień dawnej świetności, kiedy to « 5 »

Upload: brokenblossoms

Post on 28-Dec-2015

86 views

Category:

Documents


0 download

DESCRIPTION

l

TRANSCRIPT

Page 1: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Aragon Louis Piękne dzielnice Część pierwsza SERIANNE W małym mieście francuskim bulwar odcina się na tle rzeki dyszącej żarem. Tu zwykle schodzą się pod wieczór miłośnicy gry w kule. Oto popisuje się celnością swych uderzeń młody człowiek, który ozdobił czapkę kawałkiem barwnego kartonu — takie laurki dla poborowych sprzedawali dziś przed merostwem wędrowni handlarze, opaleni od słońca i pełni urzędowej powagi. W małym mieście francuskim panuje wraz z małżonką i trzema przepięknymi córkami otyły władca, kolekcjoner zabytkowych płyt od kominka, właściciel fabryki czekolady. Ilekroć ukaże się na rynku jakaś nowa kreacja firmy, robotnicy przynoszą córkom właściciela bukiet górskich kwiatów, aby zjednać sobie ich współudział w nadziejach, jakie pokładają w tym nowym dziele swych szorstkich rąk, reklamowanym już na murach stolicy setką kolorowych afiszów, przedstawiających uczenniczkę w wełnianych pończoszkach i krótkim fartuszku... W małym mieście francuskim niebieskie mydliny pienią się w głębi podwórza, gdzie płacze młoda kobieta i śmieje się mężczyzna w średnim wieku, o wąsach równie bujnych jak jego oddech, przesycony zapachem czosnku i radykalnych poglądów miejscowej elity. Błękitna strużka wody wije się wśród okrągłych kamieni wąskiej, w dół zbiegającej uliczki, na której w ciepłych podmuchach wiatru skrzypi żelazny szyld nad kuźnią. Kowal wyjechał do Meksyku, ponieważ źle się czuł na tym wznoszącym się ponad miastem wzgórzu, pełnym opustoszałych domów i wspomnień dawnej świetności, kiedy to « 5 »

Page 2: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

królowie francuscy zatrzymywali się tutaj na cały dzień ze świtą, zaludniając stare mury, pomiędzy którymi z trudem przeciska się słońce, aby dotrzeć do wyboistych ulic. Za to w dole, koło dworca, ciągną się garaże, gdzie zostawiają swe auta bawiący przejazdem kupcy, a dalej restauracje pełne ludzi zakurzonych, obserwujących znad talerza tłustej zupy lub nostalgicznej potrawki nadjeżdżające pociągi i wysypujących się na ulicę, utrudzonych jazdą podróżnych. Między nimi znajduje się również sprzedawca wieńców pogrzebowych, który wraca do miasta z nowym zapasem nieśmiertelników. Ileż pięknych haftów kryją za sobą szyby nalane światłem zachodu! Młode panny, uzdolnione artystycznie, wyszywają kapy według wzoru z Cluny, gdzie żaden z czterdziestu ośmiu kwadracików nie jest podobny do drugiego. Przez rok przeszło „La Mode Illustree" zamieszczała wzory, a gdy zaginął czerwcowy numer pisma, całe miasto oczekiwało nadejścia drugiego egzemplarza, całe miasto — to znaczy, rzecz jasna, miasto ludzi z towarzystwa. Bo są tu i szynki, gdzie kopniakiem wyrzuca się za drzwi pijaków, i w górze, za kościółkiem, pewien dom noszący nazwę „Kwiecistego Koszyczka". Tam, podobnie jak koło stacji, gdzie wstępują coś przekąsić kolejarze, jak i na przesiąkłym wonią czekolady przedmieściu o uliczkach zabudowanych wąskimi, jednopiętrowymi domami, niczym nie różniącymi się między sobą i pełnymi suszącej się na dworze bielizny, zżółkłej i ubogiej, pośród której kręci się dzieciarnia w łachmanach, szlachetne przedsięwzięcie panien z towarzystwa, które szykują sobie do wyprawy kapy według królewskiego wzoru Karolingów, nie znajduje żadnego oddźwięku. Tego samego dnia, kiedy młody człowiek, grający teraz w kule pod platanami na bulwarze, stał przed komisją poborową, znajdując uznanie dla swej atletycznej budowy w oczach lekarza-jąkały i generała brygady, nie byle jakiego znawcy koni — milionowe pudełko czekoladek „Sabaudka", z wytłoczonym na wierzchu dzwonem i podobizną uśmiechniętej wieśniaczki, opuszczało magazyny < 6 »

Page 3: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

fabryki, z dołączonym wewnątrz ręcznie numerowanym kwitkiem, pozwalającym w razie niezadowolenia konsumenta sprawdzić, kto je pakował i przez czyje ręce przeszła każda ze znajdujących się w nim wybornych czekoladek. Zdarza się więc czasem, że zachęcony w ten sposób, by się poskarżył, jakiś poirytowany klient z Carcassonne czy z Issoudun, a nawet z kolonii lub zgoła z zesłania wkłada do koperty, wraz z gorzkimi pretensjami, ów kwitek, co pozwala ukarać robotnika za jego odległe już w czasie zaniedbanie potrącając mu pewną sumę z i tak dostatecznie niskiego wynagrodzenia. Milionowe pudełko czekoladek „Sabaudka"! Tajemnica ich powodzenia tkwi w zadziwiająco niskiej cenie: dwadzieścia czekoladek za franka, czyli, innymi słowy, milion franków rocznego obrotu dla fabryki. Piękne córki jej właściciela mają widać szczęśliwą rękę, przynajmniej jeśli chodzi o czekoladę; dziecku robotnika, które jedna z nich trzymała do chrztu, powiodło się w życiu nieco gorzej: umarło po trzech miesiącach na krup, u tych ludzi jest tak brudno! Ci Włosi, którzy pracują za pół wynagrodzenia, gnieżdżą się w byle ruderach, bo jedyne, co mają w głowie, to uciułać trochę grosza i wrócić do kraju, do Piemontu, gdzie przymierają głodem. Synowie bogatych kupców, odwiedzający jak i ich szanowni ojcowie „Kwiecisty Koszyczek", spoglądają zuchwale przez okna na chude jeszcze ramiona panienek haftujących na siatce. Oni nie lubią Włochów, co odbierają chleb robotnikom francuskim, a kiedy spotkają któregoś z nich na ulicy, spluwają na ziemię z pogardą i robią uwagi o „makaroniarzach". Nad stygnącym w szklankach anyżkiem, na rynku, rozprawiają o polityce wąsaci radykałowie, gdy tymczasem ich żony piorą, ale nie każda przy tym płacze. Nie każda przecież ma młodego kochanka grającego w kule i uznanego właśnie za zdolnego do służby, jakżeby inaczej! Nie na darmo zajmował zawsze pierwsze miejsce w zawodach gimnastycznych... W tym mieście, gdzie nie zatrzymują się już królowie, 7 »

Page 4: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

nie ma nic prócz rzeczy powszednich i zwykłych. Nie prócz wieczoru, pięknego wieczoru letniego. Zresztą mógłby on być jeszcze gorętszy. Ciepły wiatr poruszający szyldem nad kuźnią, której właściciel wyjechał do Meksyku, wydaje się orzeźwiającym tchnieniem w porównaniu z upałem panującym na przedmieściu nasiąkłym wonią czekolady, przenikliwą i mdlącą jak zapach rozkładających się ciał ma polu bitwy. Serianne-le-Vieux, miasto kantonalne. II Na rynku, obok filii Banku Handlowego, mieści się sklep z blaszanymi wieńcami, obsługujący zresztą zarówno umarłych, jak i żywych, bowiem właściciel handluje także kapeluszami; sprzedając tylko wieńce albo tylko kapelusze nie wyżywiłby niedołężnego teścia, żony, dwunastoletniego syna i służącej. Tutejsi ludzie tak długo wszystko noszą: czapka starcza na dziesięć lat, kapeluszy prawie nie używają, melonik sprawiają sobie jeden na całe życie. Tylko w dni targowe, kiedy zjeżdżają się chłopi z okolicznych wsi — we wtorki i w piątki — ruch w dziale kapeluszniczym ożywia się. Co do wieńców, to nie ma na nie określonych dni sprzedaży; popyt zależy od ilości zgonów, a tego nie da się przewidzieć. Podstawą utrzymania jest więc handel kapeluszami. Nie co miesiąc zdarzają się takie uroczyste pogrzeby, jak miała starsza pani. Cotin z ulicy Długiej. Sam biskup przyjechał ją pochować. Na ogół jednak i na ten dział sprzedaży nie można narzekać, mimo pewnego ryzyka (nigdy nie wiadomo na przykład, czy w Zaduszki nie będzie akurat padało) i mimo że nie zdarza się prawie, aby w górnej części miasta wybuchła epidemia. Za to w dolnej części ludzie padali jak muchy, ale co z tego, skoro nikt stamtąd nie przychodził po wieńce na rynek! Mieli jakąś kwiaciarnię za dworcem i tam zaopatrywali się w razie potrzeby. Chociaż, co taka biedota mogła kupić! Jeden wieniec — i to wszystko. Chyba że umarł jakiś robotnik — wtedy « 8 »

Page 5: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

dyrekcja posyłała mu piękną wiązankę ze srebrnym napisem: „Dla X. — Fabryka czekolady." Mieszkańcy górnego Serianne stanowili klientelę bardziej doborową i mieli większe wymagania: żądali wieńców z kolorowych drucików, plecionych na kształt kwiatów, lub też takich, które przyozdobione były perełkami, a czasem nawet i porcelanowych; na tych zarabiało się najlepiej. Taki wieniec kosztuje wprawdzie drogo, ale za to starcza raz na zawsze, niczym melonik. Ach, byłbym zapomniał: w sklepie z wieńcami sprzedawano również, ale to już tylko raz do roku, na wiosnę, opaski do pierwszej komunii. Tylko że tu znów była dość silna konkurencja. Takie same opaski można było dostać w każdym prawie sklepie galanteryjnym i w ,,Nouvelles Galeries", po drugiej stronie rynku. „Raz do roku" — to jednak nie jest powiedziane zupełnie ściśle: nie należy zapominać o bierzmowaniu. Ale w okresie pomiędzy komunią a bierzmowaniem na ogół nikt nie przychodził po opaski, trzeba było jakiegoś naprawdę niezwykłego wypadku. Latem szło dużo słomkowych kapeluszy, nią których zysk znowu był niewielki, mimo że nie było na nie z góry ustalonych cen. W dni targowe sklep otwierało się o szóstej. W pozostałe dni tygodnia wystarczało najzupełniej otworzyć o siódmej. To znaczy — o szóstej albo o siódmej rano służąca Aniela wylewała kubeł wody na chodnik przed sklepem i wyjmowała deski, którymi zasłaniano na noc okna, dwanaście długich i wąskich desek w kolorze niebieskawym, który niegdyś musiał być zielony. Na dzień wstawiało się je do komórki za sklepem, gdzie leżał ojciec pani, zniedołężniały starzec. Dopiero wtedy zjawiał się na dole pan Eugeniusz. Z pokoi mieszkalnych na pierwszym piętrze prowadziły do sklepu kręte schody, tuż obok legowiska starego. Komórka, w której go umieszczono, służyła jednocześnie za skład i pełno w niej było pudeł z czapkami i z szarfami do wieńców. Na fioletowym, jaskrawoniebieskim lub też ciemnoczerwonym tle widniały złote litery: „Naszej ukochanej matce"... „Towarzyszce moich dni"... „Pogrążeni w nieutulonym żalu"... Mieszkanie na pierwszym « 9 »

Page 6: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

piętrze składało się z trzech pokoi z kuchnią. Sypialnia państwa i stołowy od frontu, a pokój Gastona i kuchnia od tyłu. Kuchenne wejście było od podwórka. Podwórka ciemnego, dziwacznego, całego zawalonego deskami, ponieważ na dole, drzwi w drzwi, mieszkał stolarz. Zjawiał się więc pan Eugeniusz. Sprawdzał najpierw, czy Aniela sprzątnęła ze sklepu swój siennik. W porządku, dzisiaj jakoś szczęśliwie nic nie walało się po kątach, ale mało to razy znalazł na kontuarze grzebień albo brudną halkę? Aniela nie zdążyła wepchnąć jej do schowka pod schodami, gdzie chowano również rzeczy starego. A czy duże lustro czyste chociaż? Ponieważ wszystko było w porządku, pan Eugeniusz dawał wyraz swemu zadowoleniu klepiąc po pulchnym karczku Anielę, która klęcząc froterowała podłogę. Pan Eugeniusz miał blisko czterdzieści siedem lat. Średniego wzrostu, barczysty, z czarnym wypomadowanym wąsikiem, misternie podkręconym na końcach, o byle co wpadał w gniew. Nosił szare alpakowe ubranie. Sklep z wieńcami odziedziczył po ojcu i jeszcze za życia rodziców wpadł na pomysł, aby otworzyć w nim dział kapeluszniczy. Oboje starzy uważali to jednak za przedsięwzięcie ryzykowne i sprzeciwiali się stanowczo. Tuż przed śmiercią ojca panu Eugeniuszowi udało się nakłonić matkę, by zostawiła mu w tej sprawie wolną rękę. W zamian za to obiecał jej ożenić się i zaprzestać stałych wizyt w „Kwiecistym Koszyczku". W ostatnich latach życia ojca wsiąkały tam nie tylko wszystkie pieniądze Eugeniusza, ale również i drobne, potajemne oszczędności matki, które wyciągał od niej wszystkimi sposobami, potrafił nawet dobrać się siłą do jej szuflady. Opętany myślą o kapeluszach, ożenił się z córką kapelusznika z dolnego Serianne, której ojciec, na pół sparaliżowany, był kompletnie zdziecinniały; druga żona uciekła od niego z wędrownym akrobatą, zabierając ze sobą całą zawartość kasy, a córka z pierwszego małżeństwa nie wiedziała, kogo ma uszczęśliwić swą miłością i zapasem kapeluszy, jaki został na składzie. Była śniada, miała skłonność do tycia i na imię 10 »

Page 7: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

jej było Paulina. Wyglądała dosyć dystyngowanie. Starego niedołęgę ulokowano w komórce za sklepem, a młoda para zamieszkała na piętrze, w pokoju wychodzącym na podwórze. Przez cztery lata pan Eugeniusz słyszeć nie chciał o dziecku ze względu na wspólny pokój: nie uśmiechało mu się, żeby go dzieciak budził po nocach. Zaczekał, aż matka umrze i opróżni drugi pokój. Umarła na zapalenie oskrzeli. Gaston urodził się dokładnie w dziewięć miesięcy od dnia pogrzebu. Aniela miała karczek krąglejszy niż Wikta. Wiktę pani wyrzuciła z domu, kiedy spostrzegła, że pan z nią sypia. Były z tego powodu płacze w pokoiku służbowym i plotki w sąsiedztwie; Wikta nie dała tak od razu za wygraną. Kiedy odeszła, stary paralityk wzywał ją co rano płaczliwym głosem opuszczonego dziecka, bo to ona wycierała go, jak narobił w nocy pod siebie, a miała do tego bardzo zręczną rękę. Pięcioletni podówczas Gaston ściągał ze sklepu perełki do wieńców i razem z innymi chłopakami bawił się nimi pod deskami na podwórzu. Przeszło trzy lata pani sama zajmowała się domem: co za oszczędność! a poza tym mogła być przynajmniej zupełnie spokojna. Zrywała się więc skoro świt, szorowała podłogi, prała, zmywała naczynia, aż wreszcie nabawiła się reumatyzmu, nie mówiąc już o tym, jak zniszczyła sobie ręce. O drugim dziecku nie było nawet mowy: Gastonowi przydadzą się, po ich śmierci, i wieńce żałobne, i czapki. Pan Eugeniusz zachowywał w stosunku do żony całkowitą wstrzemięźliwość. Mając trzydzieści pięć lat, mimo ruchliwego trybu życia, pani zaczęła chorobliwie tyć i wstając rano z trudem trzymała się na obrzmiałych nogach. Gaston chodził do szkoły i strugał ołówki staremu do talerza. Pani albo siedziała w sklepie, albo robiła na drutach na górze, w stołowym. I oto po czterech blisko latach takiego życia, nagle, pewnego pięknego dnia, jednego z radnych miejskich, człowieka ogólnie szanowanego i pobożnego, znaleziono nieżywego w „Kwiecistym Koszyczku", w okolicznościach, « 11 »

Page 8: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

o których szeptano sobie na ucho w porze aperitifu; wszyscy obecni w domu publicznym wtedy, gdy się to stało, zostali wezwani do sądu celem złożenia zeznań. Pan radca zmarł nie na apopleksję, ale od ciosu nożem, a jednej z prostytutek dowiedziono zabójstwa. Przy tej sposobności pani dowiedziała się wówczas, że jej mąż stał się na powrót bywalcem zakładu, jak za młodych lat. Po cóż więc było się zamęczać? I wtedy przyjęła do służby Anielę. Służąca kosztowała i tak taniej niż wizyty w „Kwiecistym Koszyczku". Od tej pory pani wstawała o dziewiątej jak udzielna księżna i kazała nawet podawać sobie śniadanie do łóżka. Jeżeli chodzi o męża, doszła do wniosku, że z dwojga złego lepiej ostatecznie, żeby robił to w domu. Co dzień więc rano schodził do sklepu i pilnował Anieli przy sprzątaniu — przyjemność swoją drogą, a robota swoją. Bardzo biała, o czarnych lśniących włosach, Aniela stanowiła przeciwieństwo pani Eugeniuszowej. W komórce stary dopominał się postękiwaniem, by go oporządzić. Pan Eugeniusz zaciągał Anielę w kąt, za wieńce, żeby nie tracić czasu, zanim Gaston zejdzie z góry. Stary nie przestawał stękać. Aniela, jak Wikta, miała zręczną rękę. III Nie wszyscy robotnicy z fabryki czekolady mieszkają w pobliżu miejsca pracy, część gnieździ się w ruderach za miastem wzdłuż drogi biegnącej ku równinie i dojeżdża co dzień rano trzęsącym się tramwajem, którego przewody przekreślają szare niebo. Czasem, klasnąwszy głośno, kabłąk zeskakuje i wóz staje; konduktor wysiada i szarpiąc za sznur usiłuje mozolnie założyć go z powrotem na uskakujący drut, krzesząc przy tym iskry. Jadąc mija się okolone niskimi murkami ogrody. Drzemią tam eleganckie panie w matinkach ze wzorzystego jedwabiu, zasłoniwszy twarz gazetą dla ochrony przed « 12 »

Page 9: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

muchami. Dalej wspinają się ku górze winnice i pola kukurydzy. W słońcu, pośród karłowatych oliwek, zaprzęgnięty do norii chudy koń bez przerwy chodzi w kółko. I znów posiadłości. Jeszcze jedna noria, winnice i wreszcie majątek państwa de Lomenie de Mejouls, „Les Mirettes". Pan de Lomenie de Mejouls jest niewierzący. Zbliża się do sześćdziesiątki, ma lekko szpakowatą czuprynę, czarną brodę bez jednego siwego włosa, olbrzymi nos, brunatne plamy na twarzy, oczy przeważnie zaczerwienione i metr dziewięćdziesiąt wzrostu. W lecie nie widuje się go inaczej jak w panamie, której od niepamiętnych czasów brak jest wstążki, w ubraniu z szarego płótna i w rozpiętej koszuli bez kołnierzyka. Pan de Lomenie de Mejouls jest niewierzący. Czterdzieści lat temu, niedługo po ogłoszeniu Trzeciej Republiki, razem z paru zuchami z pobliskiej wsi przepędził kamieniami procesję, która obchodziła z wizerunkiem Matki Boskiej winnice zagrożone klęską filoksery. W towarzystwie tych samych zuchów upijał się następnie przez całe życie, sypiał z ich żonami i o mało go kiedyś nie ustrzelili, ale cały incydent zakończył się pojednawczą pijatyką u Blanca. Nie ma sensu kłócić się o baby. Kilkoro dzieci we wsi podobnych jest do starego. Sami chłopcy, gdyż, jak wszystkim wiadomo, Lomenie de Mejouls płodzą tylko synów, co nie przeszkadza, że z własną żoną pan de Lomenie ma córkę. Przed trzydziestu laty ożenił się z panną Filibertyną de Canope i, wbrew wszelkim przewidywaniom, miał z nią czworo dzieci, trzech synów i córkę Zuzę. Lekarze orzekli niegdyś, jeszcze przed jej zamążpójściem, że Filibertyna nie będzie mogła zostać matką. Takie też było ogólne mniemanie, gdyż narzeczona była garbata i wznosiła się zaledwie o metr czterdzieści nad poziom morza. Z tym wielkonogim olbrzymem, od którego bił zapach zdrowia i mocnego tytoniu, tworzyli parę monstrualną i nieprawdopodobną. Ale Lomenie nie miał ani grosza przy duszy, a posag Filibertyny pozwalał mu urzeczywistnić jego marzenia: kupić posiadłość wiejską. Od tej pory « 13 »

Page 10: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

zajął się gospodarstwem i sztuką, pan de Lomenie był bowiem artystą: malował dzikie kaczki. W rodzinie de Canope utarł się zwyczaj, że najstarszej córce dawano imię Filibertyna, na pamiątkę świętej Filibertyny de Canope, która żyła w XVI wieku i zgwałcona przez Maurów poszła z tej racji prosto do nieba. Agenor de Canope sprzeciwiał się gwałtownie małżeństwu córki z człowiekiem niewierzącym, jakby nie zdawał sobie sprawy, że była to partia zupełnie nieoczekiwana i że trudno się było spodziewać, aby znalazł się drugi taki, który miałby odwagę dać się złapać młodej pokrace. Pan de Lomenie posunął swe zuchwalstwo aż do tego, że porwał brzydulę i zrobił jej dziecko. Rodzinie nie pozostało wtedy nic innego, jak ustąpić, i prawnuczka świętej poślubiła tego wolnomyśliciela o szerokich barach. Ciąża Filibertyny wywołała ogólny podziw dla pana de Lomenie. Ten bynajmniej nie uważał, że dokonał jakiegoś nadzwyczajnego wyczynu, i twierdził, że to nie żadna sztuka: wystarczy dobrze celować! Co do niego, nie miał równego sobie w trafianiu kamieniami do przepiórek. Dziecko urodziło się szczęśliwie, a za nim troje następnych. Z tego pokrzywionego pnia odrastali prawdziwi de Lomenie, zuchy podobne do ojca, i tylko pewne dziwactwa w usposobieniu wskazywały na ich pokrewieństwo ze świętą. Najmłodsza córka zapisana została w urzędzie stanu cywilnego również jako Filibertyna, ale w domu nazywano ją Zuza, bo do czego to podobne takie imię: Filibertyna. Ona jedna przypominała rodzinę de Canope delikatnością rysów i szczupłością postaci. Na szczęście jednak urody nie odziedziczyła po matce: wyglądała zupełnie normalnie, była raczej niskiego wzrostu, miała ciemne włosy i odznaczała się specjalnym zamiłowaniem do plotek. Czasem tylko, zupełnie niespodziewanie, kiedy była zmęczona, jedno jej ramię wznosiło się do góry, nadając jej wygląd pokrzywionego korzenia mandragory, czym przypominała matkę. Widok pani de Lomenie nie należał do rzeczy przyjemnych: miała wąsy, a z prawego kącika ust stale ciekła jej ślina. Zuza nie « 14 »

Page 11: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

odziedziczyła po niej ani jednego, ani drugiego i ostatecznie można było uznać, że nadaje się do małżeństwa. W skład rodziny wchodziła również daleka krewna pani de Lomenie, ciotka Ewa, osoba niemłoda już i zasuszona, o ruchliwych nozdrzach, ufarbowana na szatynkę, gdyż, jej zdaniem, był to jedyny kolor naturalny, jaki można nadać włosom. Zaczesywała je do góry i zbierała na czubku głowy w kok utworzony z drobnych loczków. Ona to zajmowała się dziećmi, kiedy były małe. Jak daleko sięga pamięć ludzka, nikt nigdy nie widział panny Ewy bez rękawiczek. Może tylko stary de Lomenie, kiedy ją całował. Zdarzyło się to bodajże w roku 1890. Synowie, ledwo dorośli, wynieśli się z domu. Przyjeżdżali czasem do Mirettes na krótko, przeważnie w okresie winobrania. Zuza grywała na fortepianie i zajmowała się ręcznymi robótkami. Miała do tego ogromne zdolności. To ona właśnie wprowadziła w mieście modę wyszywania na siatce według wzoru z Cluny i nikomu nie dała się prześcignąć w tej pracy. Nie zgadzała się z ojcem na punkcie religii, ale podziwiała malowane przez niego obrazki. Większą część dnia spędzała w mieście, odwiedzając jedną po drugiej swe przyjaciółki albo też ich matki, ponieważ lubiła towarzystwo kobiet dorosłych. W jej tylko wiadomy sposób zyskała sobie opinię osoby bardzo uczynnej. Mając dwadzieścia dwa lata pochłonięta była bez reszty wykrywaniem zdrad małżeńskich. Niech tylko zjawił się w mieście jakiś nowy urzędnik, na przykład naczelnik poczty, kawaler — co za gratka! Zuza nie spoczęła, dopóki nie dowiedziała się, z kim sypia nowo przybyły. Z góry już obliczała na kogo kolej. Na panią Migeon? Na panią Respelliere? Pani Migeon była kochanką urzędnika z zarządu drogowego, pani Respelliere — doktora Lamberdesc, a więc...? Nie zawsze sprawy przybierały od razu pożądany obrót. Zuza umierała z ciekawości, nie mogąc wpaść na żaden ślad. Ni stąd, ni zowąd zaczynała okazywać nagle ogromne zainteresowanie którejś ze swych znajomych z Serianne. Przesiadywała u niej całymi dniami, znajdowała dla niej same tylko pochwały, podziwiała « 15 »

Page 12: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

jej wdzięk, a wieczorami, kiedy zeszło się parę osób, grywała na fortepianie. Biedna ofiara tej nagłej i nieoczekiwanej czułości ze strony osoby dotąd prawie obcej, nie podejrzewając niczego, uważała się za szczególnie obdarowaną przez los, który niemal jednocześnie zsyłał jej nowego kochanka i nową przyjaciółkę. Wreszcie Zuza uzyskiwała upragnioną pewność — jej nowa przyjaciółka była rzeczywiście kochanką młodego człowieka, z którym widziała ją kiedyś wieczorem na bulwarze. Nie posiadając się z oburzenia, zrywała wszelki kontakt z tą wyrodną żoną. W rozmowie z paniami Barrel, tymi od czekolady, wyjaśniała, że młoda panna nie może przecież utrzymywać stosunków z osobą tak lekkich obyczajów. W ten niewinny sposób stała się przyczyną dwóch rozwodów. Na skutek przejść, jakie miała z jej powodu z mężem notariuszowa, ta występna kobieta nabawiła się nerwowych drgawek, wstrząsających nią co pewien czas od stóp do głów. W każdą niedzielę Zuza grywała na organach w pobliskim kościele i aż z miasta schodzili się ludzie, by posłuchać. Największą jednak nienawiść, nawet wtedy, czuła do robotnic z fabryki czekolady. Nienawidziła „czekoladziarek", jak je nazywano, gdyż wszyscy trzej jej bracia wybierali sobie kochanki właśnie spośród nich, a ona pierwsza dowiadywała się o tym śledząc ich, otwierając listy, biorąc ich na spytki. Robiła potem wszystko, co tylko mogła, żeby położyć kres tym przynoszącym ujmę stosunkom. Jeśli idzie o dwóch starszych braci, samo życie przyszło jej z pomocą: obydwaj wyjechali z Mirettes porzucając swe przyjaciółki. Za to z najmłodszym sprawa nie była taka prosta. Franciszek de Lomenie zakochał się na zabój w pewnej Włoszce, córce jednego z Piemontczyków z fabryki. Dziewczyna była śliczna, to prawda, ale co z tego, kiedy zaniedbana i ubrana nędznie. Jak ten Franciszek mógł! Tak samo jak tatuś mógł z mamusią, odpowiedział, przyprawiając siostrę swoją bezczelnością o szok nerwowy. Franciszek był ślicznym chłopcem mimo pewnej « 16 »

Page 13: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

zniewieściałości rysów. Poza tym jednak — istny tur. On jeden z całego rodzeństwa nie odziedziczył ojcowskiego nochala. Ciekawe, skąd się u niego wziął taki zgrabny nos? Studiował rolnictwo i miał objąć kiedyś po ojcu Mirettes. Przez dwa lata był w szkole rolniczej w Algierze. Zajmował się uprawą winorośli i robił doświadczenia w tej dziedzinie, gdyż, jak wiadomo, stary pan de Lomenie nie wierzył w cudowną pomoc Matki Boskiej na wypadek rdzy lub filoksery. Otóż Franciszek zakochał się w Marii Pallatini. Włoszka mieszkała z rodziną w skleconym z desek baraku, widocznym z okien tramwaju, obwieszonym stale suszącą się na dworze bielizną i otoczonym gromadą nagich dzieciaków, aż wstyd patrzeć. Sami chłopcy i widać było wszystko, co im Bozia dała. Przez dobrych kilka miesięcy Franciszek był stracony dla Mirettes. Ojciec promieniał, dumny z syna: prawdziwy de Lomenie z krwi i kości! Panna Ewa była po prostu zazdrosna, a Filibertyna odmawiała w intencji syna różaniec, na który ściekała długa, połyskliwa smużka śliny. Zuza, wytrącona z równowagi, przestała bywać w mieście i całe dnie spędzała pośród winnic, czatując na brata i cudzoziemkę. Gdy udało się jej dostrzec ich z daleka — a na to czyhała przecież — płakała potem całymi godzinami. Z córką robotnika, nie, to musi się skończyć! Pewnego dnia Franciszek otrzymał list informujący go, że Maria spotyka się w mieście z pewnym młodym człowiekiem i oboje wyśmiewają się z niego. List był bez podpisu. Franciszkowi jakby kto nóż wbił w serce. Zaczął śledzić dziewczynę. Zauważyła to i porwał ją gniew. Doszło do bójki, ale pogodzili się gdzieś pośród wiosennych wzgórz porosłych czerwonymi tulipanami i pełnych poświtu ptaków. Listy anonimowe zaczęły przychodzić coraz częściej i przynosić dane coraz dokładniejsze. Zazdrość brała górę i Franciszek, porywczy z natury, bił dziewczynę. Zniosła to raz, drugi, dziesiąty, gdyż była do niego przywiązana, podobał jej się, ładnie pachniał i miał kręcone włosy. Kiedy jednak, pod nieobecność ojca, przyszedł do nich do domu « 17 »

Page 14: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

i zaczął grzebać w jej rzeczach, miała tego dość. Następny kochanek, robotnik, nie miał do niej żalu, że nie jest pierwszy, i nie mógł jej zarzucać, że kocha go nie dla niego samego, a na przykład dla jego majątku, jak to podsunięto w ostatnim liście Franciszkowi. Franciszek rozpaczał przez trzy miesiące, a potem uciekł z domu i zaciągnął się do Legii Cudzoziemskiej. Przez dłuższy czas nie było od niego żadnych wiadomości, aż wreszcie po roku przysłał ojcu widokówkę z Maroka. W niedzielę grając na organach Zuza składała dzięki Panu Bogu, że ocalił jej brata od mezaliansu. IV Cicha i uległa Augustyna Barrel, z domu Schoelzer-Bachmann, była niewątpliwie jednym z filarów fortuny swego męża, wielkiego fabrykanta czekolady. Schoelzer-Bachmannowie, alzacka dynastia przemysłowa, drwią sobie z wojen i zmian terytorialnych, opierając swą potęgę na niciach marki SB, które wyrabiali, wyrabiają i wyrabiać będą do końca świata, to znaczy, dokąd istnieć będą akcjonariusze, dywidendy, robotnicy. Od dzieciństwa słabego zdrowia i cierpiąca na hemofilię, Augustyna nie chciała nigdy wziąć igły do ręki, ponieważ najlżejsze ukłucie groziło jej krwotokiem. Urodziła potem trzy córki, ale za każdym razem bliska była śmierci. Blondynka o szczupłym nosie, od trzydziestu lat czesząca się z przedziałkiem i kokiem upiętym nisko, z czarną aksamitką na szyi, o suchych dłoniach, pani Barrel z niepokojem zbliża się do pięćdziesiątki. Bardzo religijna, przez całe życie nigdy nie zdradziła męża. Przy każdej sposobności odprawia rekolekcje, umartwia się, a co wieczór czyta córkom rozdział z budującego żywota proboszcza z Ars. Pod flanelowym, w domu szytym kaftanikiem, z którym nie rozstaje się zimą ani latem, nosi pęczek medalików. Mimo to religia jej młodości pozostawiła w niej pewien ślad. Jak wszyscy Schoelzer-Bachmannowie, Augustyna była wyznania « 18 »

Page 15: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ewangelickiego i na katolicyzm przeszła dopiero wychodząc za mąż za Barrela. Dodało to nawet pewnego romantycznego uroku jej małżeństwu, gdyż rodzina Augustyny przeciwna była zawieraniu związków małżeńskich z katolikami i zmiana wyznania młodej kobiety stała się przyczyną wielu gorzkich łez wylewanych w Tuluzie i w Belforcie. Pani Barrel, wychowana w duchu protestanckim, nigdy nie wyzbyła się całkowicie niechęci w stosunku do kultu Matki Boskiej. Mało kto jednak równie żarliwie jak ona modlił się do Chrystusa, do świętego Sebastiana, do świętego Antoniego Padewskiego i do innych świętych. Słowem, nawet w raju żona przemysłowca wolała na ogół mężczyzn. Dumą jej były córki: wszystkie trzy prześliczne, trochę może za szczupłe, ale to nic, po zamążpójściu i tak przytyją, blondynki jak matka, w jasnej aureoli włosów wyglądają jak święte na witrażu i odpowiednio do tego są ubrane. Najstarsza ma lat dwadzieścia cztery, najmłodsza osiemnaście. Gdyby nie to, że panu Barrel nie spieszy się z wydaniem ich za mąż, już dziś pewnie żadnej nie byłoby w domu. Pani Barrel daje światu budujący przykład prostoty i skromnego trybu życia. Gdyby tylko chciała, mogłaby wyjechać do Paryża, a mimo to woli mieszkać na prowincji, w pobliżu fabryki, źródła ich dobrobytu. Oczywiście nie za blisko tego źródła, na przeciwległym krańcu miasta, tam gdzie domy na zboczu stykają się już ze wsią. Barrelowie mają tam dużą willę w ogrodzie otoczonym murem, ale cóż to znaczy w porównaniu z ich fortuną! Trzymają tylko dwie służące i ogrodnika. No i szofera, ale na nim zależało Emilowi. Jedyny prawdziwy luksus, na jaki sobie pozwolili: obszerna, wygodna limuzyna dla całej rodziny. Emil Barrel jest niskim, dobrze odżywionym szatynem o czerwonej cerze, prostych, krótko przystrzyżonych włosach i niedużym wąsiku pod przypłaszczonym nosem o zbyt szerokich nozdrzach. Ma wyraźne upodobanie do spodni w prążki i do krawatów w groszki Poza tym jedyną « 19 »

Page 16: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

rzeczą, która go naprawdę pasjonuje, jest dobre jedzenie. Do interesów odnosi się z pewnego rodzaju teoretycznym liryzmem. Jego radość ze sprzedaży miliona pudełek czekoladek „Sabaudka" w ciągu roku ma swe źródło nie tylko w świadomości płynących stąd zysków. Emil Barrel prowadzi, a raczej, mówiąc ściślej, jeden z jego urzędników prowadzi specjalny wykres, uwidoczniający zmiany w produkcji fabryki. Barrel wyobraża sobie, jak też wznosić się będzie krzywa wykresu w najbliższej przyszłości. Otóż, jeśli omyli się w swych przewidywaniach, jeśli, zamiast iść ku górze, linia załamie się nagle tworząc ohydną wyrwę, razi to w najwyższym stopniu jego poczucie... estetyki. Barrel zaniedbuje nieco żonę, choć dała mu trzy córki. Od czasu do czasu wyjeżdża na parę dni do Lyonu. Czyż nie ma tam kuzynów, fabrykantów jedwabiu, z którymi należy podtrzymywać stosunki? Od paru lat pani Barrel cierpi na zaburzenia dość osobliwej natury. Budzi się czasem w nocy pełna lęku i tuż obok swego łóżka dostrzega postacie stojące nieruchomo; ale kto wie, następnym razem mogą się zachowywać mniej spokojnie. Czuje nawet ich oddech. Nie są to niestety zjawy z rodzaju tych, co ukazują się w miejscach świętych, toteż i willa państwa Barrel nie stanie się dzięki nim drugim Lourdes. Są to z reguły tędzy, niezbyt już młodzi mężczyźni. Augustyna nie przypuszcza, by rzeczywiście byli całkiem nadzy, raczej chyba jak piekarze: do pasa. Czasem są dość owłosieni, nie zawsze widzi ich piersi bardzo wyraźnie. Stąd właśnie przede wszystkim wie, że nie są to ludzie młodzi. Ciało mają trochę zwiotczałe, fałdy na brzuchu i skórę bardzo białą. Spoglądają na Augustynę dziwnie. Jednym z nich, któregoś razu, był Garibaldi. Jest tego zupełnie pewna. Trzeba dodać, że zdarzyło się to akurat wtedy, kiedy na skutek pewnych trudności finansowych trzeba było zwolnić z fabryki część robotników. Na pierwszy « 20 »

Page 17: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ogień poszli oczywiście Włosi. Musiało to widocznie rozgniewać Garibaldiego, jakkolwiek niczym tego po sobie nie okazał. Patrzył na nią gładząc się z wolna po brzuchu, a zwisająca dolna warga nadawała mu wyraz całkowitej apatii. Jak zwykle w takich razach Augustyna odmówiła dziesięć Ojcze nasz i dziesięć Zdrowaś i zjawa znikła natychmiast, co świadczyło niezbicie o jej diabelskim pochodzeniu. Próbowała kiedyś porozmawiać o tych zjawach z Emilem. Z początku słuchał jej z uwagą, przypuszczając, że to może być szofer, ale potem wyśmiał ją. Pozostała więc tylko jedna osoba, której mogła się zwierzyć: spowiednik. Nieomieszkała zwrócić się do niego. Ksiądz Petitjeannin, proboszcz z kościoła Matki Boskiej Oliwnej, odniósł się do jej zwierzeń ze skupioną powagą. Sam podobny był nieco do Garibaldiego, o tyle oczywiście, o ile ksiądz bez zarostu może być podobny do Garibaldiego. Ciekawy jest w tym wszystkim fakt, iż pani Barrel zaczęła się interesować Garibaldim z historycznego punktu widzenia. Poszła nawet do biblioteki miejskiej w poszukiwaniu książek poświęconych Garibaldiemu i zawierających jego podobiznę. Patrząc na nią czuje jeszcze na sobie jego oddech, rytmiczny, krótki, gorący jak u zwierzęcia. Przechodzi ją dreszcz. Pobożna pani Barrel oswaja się coraz bardziej z obecnością zjaw z tamtego świata, nasłanych przez siły nieczyste, więcej nawet, zaczyna ich pragnąć i sama stara się je wywołać. Emil Barrel nie wierzy wprawdzie w diabła, ale za to wierzy w Boga, a to już dużo. Nie należy co prawda wyciągać z tego zbyt pochopnych wniosków co do jego pobożności, ale w każdym razie nie zdarza mu się na ogół opuszczać niedzielnej mszy, chyba że zmuszą go do tego ważne sprawy związane z fabryką. Żadne inne. Barrel jest bowiem w całym tego słowa znaczeniu dobrym szefem. Wbrew złym humorom Garibaldiego. Przyjacielskie stosunki między nim a robotnikami nie ograniczają się do wzajemnej wymiany kwiatów, które oni posyłają trzem « 21 »

Page 18: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

pannom Barrel z okazji uroczystych wydarzeń, a on im z okazji pogrzebów. Ksiądz Petitjeannin otrzymał od niego do swej dyspozycji piękny, pełen powietrza lokal, aby mógł urządzić tam patronat fabryczny. Pan podprefekt Rateau, człowiek zdrowo myślący, jakkolwiek nie zdradza się z tym, nie chcąc psuć sobie kariery, wyraził się nawet kiedyś, że młodzież robotnicza ma obecnie możność schodzić się tam, zupełnie jak angielscy dżentelmeni do swych klubów. Wracając zaś do Garibaldiego, sprawa zwolnienia z pracy robotników włoskich stoi w ścisłym związku z utworzeniem patronatu; z chwilą bowiem gdy postanowiono skasować pewne mniej rentowne działy produkcji, zmniejszyło się znacznie zapotrzebowanie na siłę roboczą, a jednocześnie opróżnił się lokal. Pan Barrel, zmartwiony koniecznością rozstania się z częścią swych robotników, długo rozważał wszystkie za i przeciw. Nie można jednak zapominać o rozsądku, a zresztą czyż interes fabryki nie jest równoznaczny z interesami robotników? A gdyby tak pewnego dnia fabryka stanęła, co by się z nimi stało? Wtedy już nie tylko część z nich, ale wszyscy znaleźliby się na bruku. Przed powzięciem ostatecznej decyzji pan Barrel dokładnie przestudiował listę zwolnień, wracając do niej po dziesiątki razy. Pierwsza rzecz, oczywiście, nie zredukować ani jednego Francuza. Znaleźliby się co prawda Włosi, którzy byli lepszymi robotnikami od Francuzów, dłużej pracowali w fabryce itd... Ale na tym punkcie — żadnych ustępstw: ojczyzna, obowiązek patriotyczny przede wszystkim, nawet ze szkodą własnych interesów. Dziesiątki razy, wraz z listą zwolnień, pan Barrel kazał przynosić sobie akta personalne robotników, gdzie odnotowane były ich niedociągnięcia i każdorazowa nieobecność w fabryce, spóźnienia, choroby, stosunki rodzinne, nadliczbówki, wydajność pracy, poglądy polityczne i wszystko, co za tym idzie. Pan Barrel bał się ogromnie, by nie skrzywdzić któregoś z nich, choćby i najmniej znaczącego. W wyborze tych, z którymi miał się rozstać, kierował się mnóstwem względów natury moralnej. Nie, żeby lękał się zmarszczonych brwi Garibaldiego, ale i on « 22 »

Page 19: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

doznawał na swój sposób wyrzutów sumienia, zwłaszcza po powrocie z Lyonu, to te pulpety mamy Filoux! Nawet wielokrotne przeglądanie akt nie wydało mu się dostateczną gwarancją; całą listę przedłożył księdzu Petitjeannin z prośbą, by ten przejrzał ją i orzekł, czy któryś ze znajdujących się na niej robotników przez wzgląd na przykładny tryb życia lub pobożność nie zasługuje przypadkiem, by go jednak zatrzymać. Ale ksiądz nie znalazł na liście nikogo, kto byłby mu znany z tej strony, co dowodziło słuszności kryteriów, według których została sporządzona. Na pierwszy ogień wziął Emil tych, co najwięcej mędrkują, socjalistów; dało to dobrych parę osób. W ostateczności trudno się chyba dziwić, że, nie mogąc w żaden sposób uniknąć rozstania z częścią pracowników, zwalnia się nie tych, którzy są zadowoleni i siedzą cicho, lecz tych, którzy stale zgłaszają jakieś pretensje. Może gdzie indziej będzie im lepiej i może spłynie na nich wreszcie światło łaski. Nie ma, okazuje się, takiego złego, co by na dobre nie wyszło: Włochów trzeba było zwolnić, ale za to patronat zyskał własny lokal. Młodym robotnikom wpajano tam zasady wytrwałości w pracy. Pan Barrel wyasygnował z własnej kieszeni sporą sumkę na umundurowanie całej bandy; w białych spodniach, trykotowych koszulkach bez rękawów, obcisłych niebieskich kurtkach ze złoconymi guzikami, w czapkach z błyszczącymi daszkami, przepasani pasem spinanym klamrą, na której widniało serce Jezusowe, wyglądali z, daleka jak akrobaci z Joinville. Pryncypał zafundował im również biało-niebieski proporzec z Joanną d'Arc i opłacał instruktora wojskowego, który raz na tydzień prowadził z nimi ćwiczenia. Dzięki temu wszyscy młodzi robotnicy będą mieli możność szybkiego awansu w wojsku, a kto wie, czy nie osiągną nawet stopni oficerskich. Słowem, świat stał dla nich otworem, proszę przypomnieć sobie Hoche'a i Klebera. Niestety, w niedługim czasie trzeba było znów przedsięwziąć w stosunku do pracowników niemiłe kroki. Jak wiadomo, na terenie Francji oprócz firmy Barrel istnieje « 23 »

Page 20: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

jeszcze wiele innych fabryk czekolady, nie mówiąc o konkurencji szwajcarskiej mimo wysokich ceł. Szwajcarzy są przy tym zupełnie niedościgli, jeśli chodzi o opakowanie. Co do samej czekolady, można by mieć pewne zastrzeżenia. Co się tyczy firmy Barrel, wyroby jej cieszą się największym popytem na wsi i w małych miasteczkach, a głównym rynkiem ich zbytu jest Bretania. Umiejętna organizacja sprzedaży zapewniała im tam dotąd bezwzględne pierwszeństwo i pozwalała drwić z konkurencji. W Paryżu należy do dobrego tonu ofiarować komuś na Nowy Rok pudło czekoladek miarki „Pihan" czy „Marquis". Firma Barrel nie zamierzała z nimi rywalizować, jednak czekolada jej miała już wyrobioną pozycję na rynku, była zdrowa, pożywna, trochę jaśniejsza w środku. Doskonała na podwieczorek. Otóż ostatnio rynek zalały wyroby podobne do wyrobów firmy Barrel, może w gorszym gatunku, ale ludzie i tak się przecież nie poznają. Za to opakowanie było efektowniejsze, a poza tym w Bretanii szczególną szkodę czekoladzie Barrel wyrządziło pojawienie się nowej czekolady „Z krzyżem"; niczym proszek do prania, ironizował z początku ksiądz Petitjeannin, człowiek dosyć cięty w języku; rzecz polegała na tym, że czekolada miała wytłoczony na wierzchu krzyż. Można się z tego śmiać, ale trzeba było zobaczyć wysokość obrotów przy końcu roku! Wtedy to powstał projekt wypuszczenia w świat czekoladek „Sabaudka". Wyszedł on od księdza Petitjeannin. Noszący tę nazwę słynny dzwon bazyliki Sacre-Coeur jest bardzo popularny na wsi. Tygodnik „Pielgrzym" często o nim wspomina. A poza tym, czyż nie był to pomysł pełen poezji i uroku: umieścić na opakowaniu pudełka podobiznę wieśniaczki z Sabaudii obok dzwonu noszącego jej imię? Trzeba było jeszcze rozstrzygnąć, czy każdą z czekoladek ozdobić miniaturową podobizną sabaudzkiej wieśniaczki. Rzecz warta była zastanowienia. Wyrób czekoladek opłaca się znacznie bardziej niż wyrób czekolady w tabliczkach. Niedostrzegalna dla konsumenta różnica w wadze każdej czekoladki pozwala « 24 »

Page 21: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ogromnie zyskać na ilości. Z czekoladą w tabliczkach jest to nie do pomyślenia: istnieją pewne stałe wzorce i spróbuj tu walczyć z Urzędem Miar i Wag. Chcąc jednak rzucić na rynek nieznany rodzaj czekoladek, trzeba było zainstalować najpierw szereg nowych urządzeń, sprowadzić maszyny, co nie mogło pozostać bez wpływu na cenę produktu. Emil Barrel wpadł wtedy na pomysł, aby do każdego pudełka dołączać ręcznie numerowaną karteczkę, z której treści wynikało, że każdą ze znajdujących się w nim czekoladek sprawdzono i poddano specjalnej kontroli. Jednocześnie zwracano się z prośbą do konsumenta, aby zgłaszał natychmiast swoje pretensje, a przebiegle wtrącone zdanie, o bardziej, być może, wyszukanych co do formy wyrobach innych firm, miało mu uzmysłowić różnicę pomiędzy tamtymi czekoladkami, obliczonymi na efekt, a zdrową, prostą ,,Sabaudka", o najwyższych wartościach odżywczych. Myśl była dobra i wszystko świetnie obliczone. Ale we wszelkiej konkurencji istnieje jeden zasadniczy punkt: cena. Czekoladki „Sabaudka" miały wszelkie szansę powodzenia, pod warunkiem, że będą tańsze od innych. Nie można robić oszczędności na opakowaniu, o tym przekonywają nas Szwajcarzy. Pozostawało więc jedno tylko wyjście: obniżyć płace robotnikom. Dyktował to zresztą ich własny interes, niebezpośrednio oczywiście, ale czyż wydatki na piękny ekwipunek dla chłopców z patronatu leżały bezpośrednio w interesie Emila Barrel? Nie można zawsze oceniać życia z punktu widzenia bezpośrednich korzyści. Trzeba pamiętać o przyszłości. Robotnicy powinni byli zrozumieć, że powodzenie fabryki było nieodzownym warunkiem ich własnego powodzenia. Cóż zyskaliby na tym, gdyby wyroby firmy Barrel straciły swoje przodujące miejsce na rynku albo gdyby konkurencji udało się wyprzeć je z Bretanii! Cóż znaczyła piętnastoprocentowa obniżka w porównaniu z podobną ewentualnością! Emil Barrel, który w porównaniu ze swymi możliwościami żył bardzo skromnie, sam dał im przykład i wydatki na dom zmniejszył jeszcze o piętnaście procent. « 25 »

Page 22: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

W fabryce wybuchł strajk. Były to jedne z najprzykrzejszych chwil w życiu pana Barrel. W 1911 roku. Nietrudno było wówczas o zły przykład dla robotników. Strajki są rzeczą zaraźliwą. Była to na pewno, jak zawsze w takich wypadkach, robota obcych agitatorów. Niemniej jednak pan Barrel nie spodziewał się czegoś podobnego ze strony swoich robotników. Odnosił się do nich zawsze jak do własnych dzieci. Sam ich przyjmował w biurze, kiedy przychodzili z jakimiś pretensjami. Tym razem usiłował najpierw przemówić im do rozsądku, potem próbował nastraszyć. Oznajmił, że nie przyjmie z powrotem do pracy przywódców strajku, członków związku zawodowego. Strajk trwał dalej. Brała w nim co prawda udział tylko część robotników. Znaleźli się pośród nich porządni ludzie, którzy nie przerwali pracy. Luki uzupełniono zwerbowanymi naprędce Włochami. Czyż nie było obowiązkiem dyrekcji zapewnić bezpieczeństwo wszystkim, którzy pragnęli uczciwie zarabiać na życie, by dać utrzymanie żonom i dzieciom? Tymczasem strajkujący napadli na nich obrzucając ich kamieniami. A więc — zawezwać wojsko? I pomyśleć, że mogło dojść do podobnej ostateczności! Żołnierze mieli co prawda służyć tylko za postrach, ale nigdy nie wiadomo, co może się zdarzyć w podobnej sytuacji. Pan podprefekt Rateau zjawił się osobiście, w urzędowym stroju, na terenie fabryki. Był to człowiek o nieskazitelnym charakterze i szerokich horyzontach. Wypowiedział przy okazji parę głębokich uwag na temat szaleństwa, jakie ogarnia czasem ludzi każąc im działać wbrew własnym interesom. Podczas obiadu u państwa Barrel wyjaśniał zebranym szczegółowo (psychologiczne podłoże strajków, okazując przy tym ogromne zrozumienie dla strajkujących. Gdyby tak zapomnieć, do czego zmierzał, to słuchając go miałoby się niemal ochotę uznać postępowanie robotników za usprawiedliwione. Ach, więc w ich pojęciu sprawy przedstawiają się w ten sposób... Mimo to trzeba zachować postawę niewzruszoną. Umieć pogodzić zrozumienie przeciwnika z konieczną w takich razach bezwzględną surowością. Pan podprefekt zastukał lekko widelczykiem » 26 »

Page 23: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

do ryb w podstawkę do sztućców. Jednak mimo swych błędów, sprzeczności i bolesnych omyłek ludzkość posuwa się naprzód, kroczy drogą postępu. W ocenie tego zjawiska nie wolno nam ograniczać się do jego wycinków, że tak powiem, departamentalnych, lecz należy uświadomić sobie jego charakter ogólny, jego rozwój, zachodzące w nim przemiany, ogarnąć całość zagadnienia, tak, powtarzam: całość zagadnienia. W naszych rękach (tu pan podprefekt zwrócił się w stronę gospodarza) spoczywa ster wydarzeń i nie wolno go nam wypuścić. Zakończenie jego przemowy było wspaniałe. Był tam i okręt, i wzburzone fale, i zachmurzone niebo, i zwycięska jasność. Pani Barrel zakasłała lekko, ze wzruszenia. Czy pan podprefekt sądzi, że postęp zapewni ludzkości szczęście? Mówiąc to spoglądała na księdza Petitjeannin. Ksiądz przytaknął ruchem głowy. Był to wysoki, chudy mężczyzna, pełen namaszczenia; sutanna wisiała na nim. Szczęście nie jest niczym innym jak świadomością wypełnionego obowiązku, ogólnie jednak biorąc, punkt widzenia Kościoła nie jest sprzeczny z punktem widzenia pana podprefekta. Wystarczy porozumieć się tylko, co nazywamy postępem. Nie o same auta i samoloty przecież chodzi. Pan podprefekt jest człowiekiem zbyt subtelnym, aby nie łączyć pojęcia postępu z pojęciem postępu moralnego. W takim razie jego świątobliwość papież Pius X najzupełniej się z nim zgadza. Wszystko, co przybliża nas do Jezusa Chrystusa... Fabrykant czekolady Barrel wzbudzał w panu Rateau głęboki szacunek nie tylko z racji skrupułów, jakich doznawał w stosunku do robotników, a które pięknie świadczyły o nim samym, ale również i dzięki swej niezwykłej pozycji w świecie przemysłowym: ożeniony z panną Schoelzer-Bachmann, krewny Barrelów z Lyonu, Emil Barrel stanowił jakby rodzaj czekoladowego pomostu pomiędzy lyońskim jedwabiem a alzackimi nićmi. Był to jeden z tych ludzi, o których w Paryżu wie się niewiele, ale z którymi trzeba się liczyć. Ktoś, kogo nie można lekceważyć. Podprefekt nie zapominał nigdy o czci « 27 »

Page 24: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

należnej władzy, choćby najkruchszej, i umiał oddać, co cesarskie, cesarzowi, ale zdawał sobie sprawę z jednego: że ministrowie ustępują, a Barrelowie pozostają. Życie ekonomiczne kraju, oto na czym zasadza się rzeczywistość. Nie mówiąc o tym, że na linii Lyon-Milhuza Barrel był jednocześnie punktem stycznym dla protestanckich potentatów przemysłu i finansów i katolickiej arystokracji przemysłowej, twórców katolickiej międzynarodówki przemysłu włókienniczego. Zapominając o dzielących ich różnicach wyznaniowych spotykali się u niego kalwini z Genewy i dominikanin Barrel, brat wielkiego Barrela z Lyonu. Pan Barrel miał całkowitą rację łamiąc strajk siłą. Sami robotnicy zdawali sobie chyba z tego sprawę. Milion pudełek „Sabaudka" w ciągu roku! Czyż dałoby się osiągnąć podobne rezultaty stojąc z założonymi rękami albo marnując czas na jałowe spory? Od pewnego czasu Garibaldi co wieczór odwiedzał Augustynę. Stawał się nawet poufały. V Opowiadają o pewnej kobiecie, której mąż czy kochanek zawieruszył się na dwadzieścia lat gdzieś w Afryce środkowej czy innej dziurze, że kiedy wrócił do niej, nie poznała go z początku, a mimo to żyli później ze sobą, jakby rozstali się przed dwoma tygodniami. Otóż pierwszego wieczoru, kiedy kładli się spać, odnalazła go nagle w sposobie, w jaki układał ubranie na krześle. Dwadzieścia lat, pustynia, ludożercy, tygrysy, nic tego nie zmieniło. Są w człowieku pewne rzeczy bardziej własne niż jego twarz: drobne przyzwyczajenia, nawyki. Odraza, jaką w nas budzą, stanowi niejednokrotnie istotę pożycia małżeńskiego, a rozczulenie, jakim potrafią nas napełnić, istotę trwałej miłości. Pan Lomenie nie spostrzegł na szczęście nigdy, że Filibertyna za nic w świecie nie położyłaby się spać nie podsunąwszy najpierw pod poduszkę gałązki palmy wielkanocnej. «c 28 »

Page 25: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Dzięki temu nie denerwował się przynajmniej na darmo, gdyż trudno było o istotę równie upartą jak to brzydactwo. Pan de Lomenie nie widywał u swej żony nic ponad to, co musiał zobaczyć chcąc zrobić jej dziecko. Jego własna mania była nader kłopotliwa dla otoczenia, ale tak już znana w okolicy, że przestano zwracać na nią uwagę. Pan de Lomenie de Mejouls lubił publicznie spuszczać spodnie. Ot, tak sobie. Dla żartu. Robił to czasem w trakcie rozmowy, zniecierpliwiony, nie wiedząc, jak wybrnąć z sytuacji, albo też po prostu, gdy był w bardzo dobrym humorze. Wstawał, obracał się tyłem i szybkim ruchem prawej ręki odpinał szelki, a lewą unosił koszulę. Pośladki pana de Lomenie przedstawiały widok coraz mniej zabawny, ale nie w tym rzecz. Były to pośladki owłosione, a stary satyr rozstawiał szeroko nogi demonstrując jednocześnie, że nie jest kastratem. Filibertyna żegnała się znakiem krzyża, a panna Ewa mówiła wskazując ruchem głowy na Zuzę oglądającą czubki własnych pantofli: — Gustawie, dajże spokój! W swoim pokoju Zuza chowała w wyściełanych meblach, pod dywanem, we framudze okiennej za firanką skrawki papieru starannie złożone, jakby zawierały jakąś groźną tajemnicę: były to przeważnie czyste kartki albo rachunki od praczki. Wracając do siebie, biegła prosto do skrytek, by się przekonać, czy podczas jej nieobecności nikt nie naruszył ich sekretu. Serce biło jej przy tym mocno. Podobną, choć nie tak naiwną manię miał ksiądz Petitjeannin. Sprawdzał bezustannie, czy go nie okradają. Umyślnie zostawiał na wierzchu lub też niby to schowane niedbale, pod jakąś gazetą, kawałkiem papieru czy rękawiczkami, pieniądze: franka, dziesięć su, słowem, drobne. Marzeniem jego było przyłapać kiedyś posługaczkę Gertrudę na gorącym uczynku kradzieży. Cały dzień mamrotał pod nosem: — A te pięćdziesiąt centymów? Gdzie ja mogłem wsadzić te pięćdziesiąt centymów? « 29 »

Page 26: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Emil Barrel kolekcjonował płyty od kominka. Można to nazwać upodobaniem. W rzeczywistości było to raczej jakieś szaleństwo. Fabrykant kazał wybudować wąską szopę rozmiarów jednej dużej płyty. Stłoczone w niej jedna na drugiej, tworzyły czarną strugę metalu przeszło pięćdziesięciometrowej długości. Jak karty ciasno ułożone w pudełku, czekały w nieskończoność, by je ktoś obejrzał. Biorąc pod uwagę ich ciężar, w najlepszym razie można było ruszyć trzy, cztery ostatnie. Reszta raz na zawsze wepchnięta została w głąb szopy. Nie było dnia, aby pan Barrel nie przyszedł obejrzeć zbioru, to znaczy: otwierał drzwi, zadowolonym wzrokiem posiadacza obejmował wnętrze i jak smyczkiem przeciągał laską po najbliżej stojących płytach, po czym odchodził podśpiewując. Twierdził, że znajdują się tu niezmiernie rzadkie i bezcenne z punktu widzenia sztuki okazy. Trzeba mu było wierzyć na słowo. W rzeczywistości wszystkie te sztuczki, tak pozornie od siebie różne, wiele miały ze sobą wspólnego. Bezsensowna kolekcja fabrykanta czekolady dawała mu poczucie nieograniczonej władzy: wszystko to było jego, on tylko miał tutaj dostęp i znał wartość zbioru. Wszystko, co było w nim ze skąpca, skoncentrowało się w tym uczuciu. Ta sama potrzeba wyższości trawiła księdza Petitjeannin: spowiednik ów musiał stale utwierdzać się w przekonaniu, że wszyscy naokoło niego to złodzieje, nicponie, a on jeden na świecie jest uczciwy. Ta sama chęć wywyższenia się u Zuzy de Lomenie, kiedy stwarzała sobie urojone tajemnice. Co do pana de Lomenie, to jego skłonność do ekshibicjonizmu była jakby pozostałością po przodkach, którzy korzystali ongiś z pańskiego prawa pierwszej nocy. W ojcu Zuzy szlagon brał górę nad światowcem z Mirettes. Pani de Lomenie kawałek poświęcanej gałązki pozwalał uważać się za czarownicę. Znajdowała w tym usprawiedliwienie dla swej brzydoty. Wszystkie te drobne nawyki wybitnych osobistości miasta Serianne nie zasługiwałyby na specjalną uwagę, gdyby nie stanowiły odbicia zasadniczych rysów całego « 30 »

Page 27: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

odłamu społeczeństwa, nadających swoiste piętno jego życiu nawet tam, gdzie najmniej byśmy się tego spodziewali. Weźmy na przykład stosunek do Włochów w mieście: kupującym owoce sprzedawca wtykał zawsze na spód jakąś zgniłą figę czy nadpsute winogrona; doktor Lamberdesc, gdy wzywano go do nich w nagłym wypadku, guzdrał się, jak mógł. Dajmy im trochę czasu, by zdążyli umrzeć. VI Doktor Lamberdesc był kochankiem pani Respelliere. Państwo Respelliere mieszkali na Grande Place, z boku, po tej stronie co „Cafe des Arts", tylko bardziej w głębi. Zresztą zależy, co kto nazywa z boku: Grande Place miało kształt nieregularny, dom poborcy podatkowego stał we wgłębieniu między stroną rzeźnika a stroną kawiarni. Rynek, typowy dla miast południowej Francji, wysadzany był naokoło platanami, których nikt nie przycinał i które cieniem swym dotykały domów. Na środku znajdowała się fontanna, ponoć jeszcze z czasów rzymskich. Poborca podatkowy Respelliere, były podoficer wojsk kolonialnych, nosił długie wąsy. Wysoki, silnie zbudowany brunet, trzymał się jeszcze zupełnie dobrze mimo malarii, której nabawił się w Indochinach. Kiedy pani Respelliere sprzykrzył się pobyt w koloniach, skorzystała z choroby męża, aby jej tylko wiadomym sposobem uzyskać dla niego zwolnienie z wojska i przeniesienie na stanowisko poborcy podatkowego do Francji. Posadę tę zawdzięczał, jak twierdził, stosunkom swego brata, restauratora w Dordogne. Respelliere, łysawy już, o pożółkłej, zniszczonej twarzy, pił jak mało kto. Przesiadywał wiecznie w „Cafe des Arts". Jak nie grał w karty, to w warcaby lub w bilard. Kawiarnia mieściła się na parterze w hotelu Brota, a nazwę swą zawdzięczała zdobiącym ją malowidłom, które przedstawiały Wenecję, Algier, Wersal i powrót rybaków z Nowej Fundlandii. Teresa Respelliere była o dwanaście lat młodsza od 31 »

Page 28: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

męża. Kiedy przed pięciu laty wracała do Francji po ośmioletnimi pobycie w Kochinchinie, miała lat dwadzieścia osiem. Niskiego wzrostu, brunetka, o wysokich na podbiciu i smukłych nóżkach Prowansalki, zgrabna i bardzo żywa, zachowała mimo pobytu w Saigonie jasną cerę. Włosy miała takie kręcone, że kiedy je rozpuściła, nie było prawie różnicy. Gdzie poznał ją Respelliere, czym była wówczas? Na ten temat zachowywała całkowitą dyskrecję. W każdym razie bardzo lubiła tańczyć, a opowiadając o życiu w koloniach wymieniała niedbale nazwiska oficerów, o których wiele się mówiło z uwagi na nich samych lub też na ich koligacje. Wydaje się, że znała ich wszystkich bardzo dobrze. Pobyt w koloniach nauczył ją w każdym razie czytać książki i na tle Serianne-le-Vieux mogła uchodzić za wykształconą, chociaż nie wiedziała, kto to jest Wolter, a jej ulubionymi autorami byli Loti, Farrere i Olivier Diraison-Sailor. W salonie państwa Respelliere stało pianino, na którym Teresa brzdąkała czasem jednym palcem, a gdy trafił się ktoś, kto zechciał jej akompaniować, śpiewała nikłym głosikiem: „Na spokojnej fali, Lola, kwiatek biały...", i ulubioną piosenkę Respelliere'a: „W Paryżu wesołym..." Życie towarzyskie Serianne nasiąkło już do pewnego stopnia duchem demokratycznym, jak mawiała zmarła w ubiegłym roku starsza pani Cotin. Przejawiało się to w tym, że urzędników, a nawet niektórych kupców uznano za ludzi z towarzystwa i przyjmowano w najlepszych domach. Teresa Respelliere bywała więc u państwa Barrel, u państwa Migeon, u państwa de Lomenie i u wielu innych. Istniała jednak pewna subtelna różnica. Teresa nie była traktowana na równej stopie, składała wizyty tylko w określone dni, kiedy te panie przyjmowały. Gdyby zjawiła się niespodziewanie, poczytano by jej to za nietakt: jednak Respelliere nie był tak całkiem na poziomie, a Teresa... kto tam w końcu wie, skąd się w ogóle wzięła Teresa. Nie lubiła kawiarni, gdzie jej mąż spotykał się z urzędnikiem z merostwa, z rzeźnikiem, z kapelusznikiem (dobre « 32 »

Page 29: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

wychowanie nie pozwalało mówić o nim: „sprzedawca wieńców") i z innymi. Wolała już siedzieć w domu, nie dlatego wcale, żeby była domatorką, po prostu wałęsała się z kąta w kąt, nie ubrana, brała do ręki jakąś powieść, brzdąkała na pianinie; z gospodarstwem nie miała wiele zachodu, do grubszych robót przychodziła dziewczyna, a mieszkanie nie było duże: trzy pokoje na dole, dwa na pierwszym piętrze. Na drugim mieszkali właściciele, Coquelombe'owie, starsi ludzie, rentierzy. A zresztą Teresa nie sprawdzała zbyt dokładnie, czy nie ma gdzie kurzu. Ze swoją opinią jednej z najładniejszych kobiet w mieście nierzadko miewała gości. Młodzi ludzie, a nawet i starsi panowie lubiący pogawędki w damskim towarzystwie wpadali do niej pytając obłudnie o Respelliere'a. Jakby nie siedział w „Cafe des Arts", o parę kroków dalej. Lecz Teresa zapraszała, by dotrzymali jej towarzystwa. Umiała doskonale postępować z mężczyznami, wiedziała, jak trzymać ich na dystans, a jednocześnie robić im pewne nadzieje, zwłaszcza starszym. Wielu podkochiwało się w niej, a mimo to nikt nie brał jej na języki. W „Cafe des Arts" słychać było, jak śpiewa arię z Madame Butterfly i Respelliere, pochylony nad bilardem, mówił: — Oho, u pani Respelliere ktoś jest. Kto wie, może Teresa była rzeczywiście cnotliwa. Aż nagle zjawił się w Serianne doktor Lamberdesc. Jak to się stało, że doktor Lamberdesc został kochankiem pani Respelliere? Na próżno przez miesiąc z górą Zuza de Lomenie, przezwyciężając niechęć do Pucciniego i uprzedzenia towarzyskie, akompaniowała Teresie nie tylko do Madame Butterfly, ale nawet do Toski: nie udało jej się tego dociec. Fakt pozostawał jednak faktem: doktor Lamberdesc był kochankiem pani Respelliere. Jakub Lamberdesc był synem sklepikarza z Bordeaux. Jego ojciec przez całe życie oszukiwał klientów na wadze, byle tylko móc wysłać jedynaka najpierw do liceum, a potem na medycynę do Paryża. Pani Lamberdesc, osoba niegdyś bardzo piękna, do tego stopnia zbrzydła po « 33 »

Page 30: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

dziecku, że mąż nabrał do niej wstrętu i całe uczucie przeniósł na syna, spadkobiercę urody matczynej. Brunet o aksamitnym spojrzeniu, gładko wygolony, szeroki w ramionach i wąski w biodrach, Jakub Lamberdesc był chłopcem jak malowanie. W Ouartier Latin robił furorę. Z chwilą jednak gdy myjąc podłogę pani Lamberdesc skończyła nagle na serce, a niedługo potem zmarł na zapalenie płuc jej mąż, młody człowiek pozbawiony stałych dochodów, jakie czerpał z ich pracy, dysponując jedynie skromną spuścizną, musiał opuścić stolicę. Pomstując na rodziców, którzy wychowali go do czegoś lepszego, a zostawili mu raptem tylko tyle, by mógł osiedlić się gdzieś na wsi, trzydziestoletni, z dyplomem w kieszeni i zwolniony od służby wojskowej, Jakub wylądował w Serianne, gdzie przejął sukcesję po doktorze Brioude, który czując, że zbliża się koniec, zapragnął jak najspieszniej wyciągnąć parę groszy dla córki Klaudii, odstępując swoją klientelę, dość problematyczną. Jakub osiedlił się więc w Serianne, doktor Brioude zmarł na zator, a Klaudia, zanim zdążyła się obejrzeć, straciła na giełdzie oszczędności sklepikarza z Bordeaux. Miała wówczas dwadzieścia dwa lata i była bardzo ładna. W prostocie ducha przyszła zwierzyć się ze swego nieszczęścia następcy ojca, a ten z równą prostotą zrobił jej przy tej okazji dziecko. Kiedy zrozumiała, że się z nią nie ożeni, a już było znać, otruła się weronalem. Traf chciał, że właśnie Teresa Respelliere pobiegła dla niej po doktora. Doktor Lamberdesc już przedtem zetknął się z panią Respelliere na gruncie towarzyskim, ale widząc ją u siebie nie mógł powstrzymać się od umizgów. Była wiosna, a Teresa czuła się głęboko poruszona słowami Klaudii Brioude, która zwierzała się jej nie dalej jak w przeddzień. — Potwór z pana! — powiedziała do Jakuba, kiedy brał ją w ramiona. Nigdy może w życiu nie zaznała tyle rozkoszy, co wówczas, a mała Klaudia Brioude walczyła tymczasem ze śmiercią. Jakub był mężczyzną wystarczająco doświadczonym, by przedłużać tę rozkosz, odmieniać « 34 » ją i ponawiać, dość, że gdy przybyli do chorej, było już za późno, by ją uratować. Męczyła się jednak jeszcze całe dwa dni, podczas których Teresa Respelliere nie odstępowała na krok od jej łóżka. To poświęcenie dla osoby zupełnie obcej poruszyło całe miasto. Starsze panie, a także starsi panowie, którzy nadskakiwali jej kiedyś bezskutecznie, nazywali ją odtąd „dzielną panią Tereską". Na trzeci dzień Klaudia umarła nie otrzymawszy ostatniego namaszczenia. Odmówiono również pochowania jej w poświęconej ziemi. Czy zauważyłaś, moja droga, jak doktor Lamberdesc źle wygląda po tych trzech dniach? Są jednak jeszcze porządni ludzie na tym świecie! Zwłaszcza że w gruncie rzeczy stary Brioude nabrał Lamberdesca. A mimo to on z całym oddaniem pielęgnował jego córkę, która targnęła się na własne życie, jak poganka. Co ją do tego skłoniło? Powiadają, że nie mogła przeżyć śmierci ojca, ale gdzie tam! Od notariusza dowiedziano

Page 31: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

się, że Klaudia przegrała na giełdzie cały spadek po ojcu. Coś podobnego, dziewczyna w tym wieku! Pacjenci doktora Brioude istotnie nie byli kopalnią złota. Serianne miało dwóch lekarzy: jeden reprezentował lewicę, a drugi prawicę. Doktor Brioude był lekarzem prawicy i jako taki miał wzięcie przede wszystkim u ludzi starszych, których z każdym rokiem ubywało. Wszyscy inni leczyli się u jego konkurenta. Był to radykał i wolnomyśliciel, ale zdolny lekarz, a przy tym piastował jednocześnie urząd mera. Zrozumiałe więc, że udawali się do niego po poradę wszyscy urzędnicy i kupcy w mieście. Poza tym, chociaż doktor Barbentane był ateuszem, żona jego była uosobieniem pobożności i jedną z najprzykładniejszych owieczek parafii. Przeznaczyła nawet, wbrew woli męża, jednego z synów do stanu duchownego, wobec czego większość w mieście z czystym sumieniem powierzała swoje zreumatyzmowane kości, słabe pęcherze i chore żołądki pieczy doktora Barbentane, mimo że należał do loży i że opowiadano o nim, jak i o wszystkich pozostałych jej członkach, mnóstwo okropności. Fama niosła, że w Wielki Piątek, « 35 »

Page 32: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

zbierają się oni, to znaczy: mer, fryzjer z ulicy Długiej, właściciel składu mebli Reboul, pan Migeon i paru jeszcze innych, i zajadają pieczone prosię przybrane smażonymi opłatkami zamiast kartofli. Również i państwo Barrel leczyli się u doktora Barbentane. Inna rzecz, że w imię sprawiedliwości robotników ze swej fabryki oddał Emil Barrel pod opiekę doktora Brioude, a potem doktora Lamberdesc. W grę wchodziło tu już nie tylko poczucie sprawiedliwości pana Barrel, ale również fakt, że o ile w rodzinie państwa Barrel sarkastyczne uwagi mera pozostawały bez echa, o tyle pośród robotników, i bez tego wystarczająco podległych wpływom szatana, mogły znaleźć pewien oddźwięk. Po cóż więc samemu ułatwiać kontakt z chorymi pracownikami temu staremu sceptykowi, który gotów byłby obrócić wniwecz owoce działalności księdza Petitjeannin? Nikomu nie przyszło przy tym do głowy zastanowić się, czy doktor Lamberdesc jest wierzący, czy nie: przejął on pacjentów doktora Brioude, i na tym koniec. Cała niemal praktyka Jakuba Lamberdesc ograniczała się do leczenia robotników i proszę mi wierzyć, że miał tego najzupełniej dość. W rzeczywistości nic sobie nie robił z krzyża świętego, z Matki Boskiej ani z innych świętych, ale że od tego zależał jego chleb, nie pokazywał nic po sobie i w niedzielę, między jedną wizytą a drugą, wpadał na chwilę do kościoła; oczywiście nie zapominał też nigdy wezwać księdza do swoich pacjentów, o ile zachodziła tego potrzeba. Ludowi potrzebna jest religia. Za te pieniądze, jakie płacili ci przeklęci robociarze! W gruncie rzeczy rad był, że nie tylko on sam musi się do nich fatygować. Kokosów na nich nie robił, to pewne. Ledwo mógł sobie pozwolić na kupno głupiego peugeota! Co prawda, przypadek tylko zetknął ze sobą doktora i żonę poborcy, ale wiele przemawiało za tym, że stosunek ich będzie trwały. Ze strony Teresy w grę wchodziła nuda, żal, koniec końców, że wyjechali z kolonii, gdzie, mniej lub bardziej z wiedzą Respelliere'a, mogła sypiać z jego oficerami, ile jej się tylko spodobało; poza « 36 »

Page 33: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

tym zaś Jakub był w jej oczach jak gdyby cząstką tego Paryża, o którym marzyła, Paryża, w którym mężczyźni są bardziej wyrafinowani w miłości, noszą kalesony całkiem inne niż eks-sierżant i potrafią uprzyjemniać czas między jednym pocałunkiem a drugim opowiadaniem różnych zabawnych historyjek. Teresa była więc zakochana w doktorze, bo i dlaczegóż by nie? Z jego strony nie była to oczywiście żadna wielka namiętność, skądże! Ale ostatecznie taka Teresa to był jednak traf wręcz nieoczekiwany w takiej dziurze jak Serianne. Nie żadna gęś w rodzaju Klaudii, co to już po tygodniu musi myśleć o małżeństwie, i nie prowincjonalna dziwka — na takie nigdy jakoś nie mógł się zdecydować; tutaj śmietanka ich zebrana była w „Kwiecistym Koszyczku". Przez swego rodzaju kurtuazję doktor Barbentane zostawił mu zresztą pacjentki z „Kwiecistego Koszyczka". Zbytek uprzejmości! Chociaż swoją drogą płaciły lepiej niż robotnicy. Ale wracając do Teresy, to bądź co bądź widziała trochę świata, w łóżku była zupełnie niczego. Jakub nie miał oczywiście złudzeń co do poziomu umysłowego przyjaciółki. Po czorta jednak intelekt w tych rzeczach, a poza tym z kobietami i tak zawsze z czegoś trzeba zrezygnować. Lepiej z tego niż z... wiadomo. Zajął się trochę jej edukacją, pouczył ją, że Panna Dax nie jest szczytowym osiągnięciem literatury, i dawał jej książki, które powinno się czytać, jak Żywa przeszłość Henryka de Regnier, Król Pausole czy książki Ludwika Bertrand (pisarz ten ogromnie imponował Jakubowi Lamberdesc). Gorzej było z muzyką. Chciał, żeby śpiewała melodie rosyjskie, ale nawet „Sadko... diamentów u nas są miliony" była dla niej zbyt skomplikowana, więc cóż dopiero mówić o Duparcu czy Chaussonie! Toteż gracze w bilard z „Cafe des Arts" w dalszym ciągu słyszeli Madame Butterfly i jej wzruszające nadzieje. — A do licha! To się nazywa strzał! — ryczał rzeźnik, kiedy nieoczekiwanie kontra dawała karambol. — Ten Respelliere ma szczęście jak rogacz! ( 37 »

Page 34: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

VII — Zdolny do służby wojskowej! Kiedy Adrian wykonał zgrabnie pół obrotu, by odejść od stołu, za którym siedzieli oficerowie, major stuknął go z uznaniem: — Ś-śliczny z w-was ż-żołnierzyk! Tamten w pełni zasłużył na pochwałę. Nie za wysoki i nie za niski, muskularny jak atleta, ale bez żadnej przesady, bo zawsze dbał, by równomiernie ćwiczyć obie ręce, gimnastykować mięśnie brzucha, nóg itd. Był to młody człowiek o różowych policzkach, kręconych włosach i czarnych oczach, osadzonych bardzo blisko cienkiego i trochę za długiego nosa. Miał olśniewające zęby, cień wąsika i kołysał się lekko w biodrach. Jedyny syn właściciela „Nouvelles Galeries", domu towarowego na Grande Place, umiał nosić gotową odzież, jasne garnitury najnowszego kroju, podług katalogów. W przyszłości miał być bogaty, na razie jednak ojciec, jeden z najznamienitszych obywateli miasta, niewiele się o niego troszczył; byle tylko nie opuszczał niedzielnej mszy i nie prosił go o pieniądze, mógł robić, co chciał. Życie starszego pana Arnaud upływało na nadzorowaniu subiektów. Adrian, podobny do nieboszczki pani Arnaud, a przy tym wysportowany i ruchliwy, w niczym nie przypominał tego bladego i zgarbionego mężczyzny pochylonego nad rachunkami, jakim był jego ojciec. Pan Arnaud, radny miejski, należał do mniejszości konserwatywnej i był na noże z merem. Ze szkoły wyniósł Adrian wielką wprawę w ćwiczeniach na drążku i całkowitą ignorancję we wszystkich innych dziedzinach, co jednak przesłaniał podziw dla jego wspaniałych wyników w biegach, w skoku o tyczce i we wspinaniu się po linie. Nie dlatego, żeby był pobożny, lecz dlatego, że odpowiadała mu ta funkcja, zgłosił się do księdza Petitjeannin na instruktora patronatu. Z natury lubił komenderować i błyszczeć, a ze strony robotników nie musiał się obawiać podstępnych pytań « 38 r

Page 35: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

z geografii czy historii starożytnej. Byli tam chłopcy w jego wieku i młodsi, mniej zręczni od niego, choć górowali nad nim siłą, ale brak im było racjonalnego treningu. Adrian przez wiele lat uprawiał fechtunek i miał w domu szpady i florety. Wpadł na pomysł, by dla tych młodych robotników z fabryki czekolady zorganizować kurs szermierki. Było w tym coś absurdalnego, ale co niedzielę po mszy Adrian olśniewał swych uczniów kontrami i kwartami, a czasem uderzał któregoś płazem szpady po plecach: strach, jakie z nich były niezdary! Nie cierpiał robotników, ale dla swych uczniów żywił uczucia dowódcy. Kiedy wybuchł strajk, miał do nich przemowę, w której przypomniał im dobrodziejstwa, jakich doznali od swego chlebodawcy, szanownego pana Barrel. W oczach Adriana pan Barrel był jakby żywym wcieleniem wyższych sfer. Zdawał sobie sprawę, że, niezależnie od wysokości ojcowskiego spadku, on, Adrian Arnaud, nigdy nie będzie kimś naprawdę z towarzystwa: w szkole miał dwóch czy trzech kolegów z arystokracji; zimą jeździli do Nicei. Widział dobrze różnicę. A pan Barrel miał córki. Adrian Arnaud był bardzo zarozumiały na punkcie swojej urody. Same kobiety utwierdzały go w tej opinii. Postanowił, że się kiedyś dobrze ożeni, i zaplanował już nawet z kim: z jedną z córek fabrykanta czekolady. Wiedział jednak, że na razie jest na to za młody, więc się nie spieszył. Unikał poznania panien Barrel, chciał bowiem, by jego małżeństwo było wynikiem krótkiego, piorunującego romansu w chwili, którą on uzna za stosowną. Co do tego, którą z panien Barrel rozkocha w sobie do szaleństwa, nie był jeszcze zdecydowany. Rola zięcia fabrykanta czekolady, którą miała przynieść mu przyszłość, determinowała całe jego postępowanie. Strajk wywarł na nim głębokie wrażenie. Poczuł, że jego majątek jest zagrożony. Takie wypadki mogły się w każdej chwili powtórzyć, w każdej chwili niesubordynacja robotników mogła narazić na szwank interesy fabryki « 39 »

Page 36: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

czekolady. Musiał tkwić tu jakiś błąd w strukturze społecznej, w ustawodawstwie, błąd, który należało naprawić. Adrian Arnaud miał wtedy blisko dwadzieścia lat. Był wraz z panem Delobelle, dawnym nauczycielem z Awinionu, który osiadł w Serianne z żoną i trzema synami, założycielem miejscowej sekcji Klubu Alpejskiego. Pan Delobelle był członkiem Klubu macierzystego. Jako młody człowiek, który lękał się kobiet, następnie zaś jako mąż i ojciec, zmęczony krzykami trzech umorusanych bachorów, profesor znajdował w wycieczkach, organizowanych we czwartki i w niedziele, rozrywkę połączoną z pożytkiem dla zdrowia. Kiedy synowie dorośli, pan Delobelle widział w tych wspólnych spacerach możliwość czuwania nad nimi również i poza domem. Prowadzał ich z innymi młodymi ludźmi z Serianne w okoliczne góry, do Wilczej Groty lub gdzie indziej, i tam, potrząsając siwą bródką a la Poincare, olśniewał ich swoją profesorską wymową zdobną w grekę i łacinę, czym wprawiał w zachwyt samego Adriana Arnaud. Do pana Delobelle właśnie, który uosabiał dla niego mądrość, zwrócił się Adrian po informacje w zakresie uprawnień pracodawcy i pracownika. Prawdę mówiąc, pan Delobelle nie był zbytnim znawcą w tej dziedzinie, jego wyobrażenia o zakresie władzy związków zawodowych były dość mgliste. To jednak, co od niego usłyszał, pozwoliło zmierzyć Adrianowi głąb przepaści, ku której zmierza społeczeństwo republikańskie. Wprost nie do wiary: od stu lat przemysłowcy pozwalali wydzierać sobie jedną po drugiej wszystkie prerogatywy. Pan Delobelle proroczo wznosił palec: „Iam proximus ardet Ucalegon!" */ Czy nie mówiło się już nawet o wprowadzeniu podatku dochodowego? A w jaki sposób da się go ustalić? Gwałcąc tajemnicę życia prywatnego! Wdzierając się do domów, by skontrolować zawartość szuflad i safesów! Metody co najmniej niestosowne! A tymczasem robotnicy, nie dość, */„Najbliższy już płonie Ukalegon"; Wergillusz, Eneida, przekład T, Karyłowskiego. e 40 *

Page 37: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

że płacą najniższą stawkę podatkową, stale jeszcze domagają się podwyżki i nie wahają się przypierać coraz bardziej do muru tych, którym zawdzięczają chleb... Stojąc na swych krótkich nóżkach, spowitych w owijacze, pan Delobelle opowiadał o strajkach historie wręcz nieprawdopodobne. Bo to, co działo się w Serianne, to jeszcze głupstwo. Ale w Paryżu! W wielkich ośrodkach! A sabotaże! Nie do wiary wprost, że władze pozwalają na strajki solidarnościowe. Niebezpieczeństwo, z którym należy się liczyć. Bo powiedzmy, prawda, robotnicy strajkują, zawsze jednak można sprowadzić innych. Ale jeżeli wszystkie fabryki w okolicy przyłączą się do strajku? I nie tylko fabryki. Bywają nawet wypadki, że ludzie zupełnie innego zawodu solidaryzują się ze strajkującymi. Przyzwyczajono się uważać strajk powszechny za rodzaj nieszkodliwego straszaka, ale nadejdzie dzień, kiedy związki zawodowe będą dość silne, by go przeprowadzić. To dopiero będzie ładna historia! Braknie wody, gazu, elektryczności, chleba, wszystkiego! Staną koleje, tramwaje. Może pan sobie wyobrazić, co się będzie działo. — Dobrze — mówił Adrian — ale przypuśćmy, że zachoruje jakieś dziecko i trzeba będzie doktora? A w lecznicach, szpitalach nie będzie światła do pilnych operacji, wody, żeby chirurg mógł obmyć ręce? — No proszę, no proszę! — triumfował pan Delobelle. — Niejedno niewinne życie padnie wówczas ofiarą! Bardziej jednak niż te rozważania poruszał Adriana brak jakichkolwiek uczuć patriotycznych u robotników. Nawet tacy Włosi, którzy powinni być wdzięczni Francji, że ich żywi, kiedy ich własna ojczyzna tego nie potrafiła. Otóż nie ulegało wątpliwości, że ten strajk w fabryce czekolady na przykład, to była robota niemiecka. Komu przyniósł korzyść? Nie robotnikom! Konkurentom firmy Barrel, w pierwszym rzędzie Szwajcarom. Każdy wie, że Kohler, Blocker, Lindt to niby Szwajcarzy, ale nie trzeba daleko szukać, żeby się doszukać Niemiaszków. To wszystko ich sprawka. Strajkujący byli złymi Francuzami. Adrian wpadł na pewien pomysł i zwierzył się zeń « 41 »

Page 38: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

panu Delobelle i księdzu Petitjeannin. Ksiądz zachęcił go, by pomówił z panem Barrel. Fabrykant przyjął go w domu, bo Adrian nie chciał, żeby robotnicy widzieli go w fabryce, jak wchodzi do gabinetu dyrektora. Projekt młodego Arnaud zachwycił przemysłowca. Ponieważ w wypadku strajku największą trudność stanowiło znalezienie robotników obznajomionych z maszynami, Adrian proponował, by zebrać spory oddział składający się z młodych ludzi z najlepszego towarzystwa, jego kolegów znaczy, i zapoznać ich z a-b-c pracy w fabryce, oprowadzić po niej itd... Podobnie można by umówić się z Towarzystwem Tramwajowym, z elektrownią, gazownią, by w razie czego mieć personel gotów zapobiec ryzykom nowego strajku. Akcję szkoleniową można by połączyć z przysposobieniem wojskowym, w patronacie, o ile oczywiście pan Barrel nie ma nic przeciwko temu... Nie, skądże! Bo trzeba jednak, by młodzi ochotnicy umieli się bronić. Zapoznano by ich z zasadami walki zapaśniczej, a nawet kilku chwytów dżiu-dżitsu, z boksem. Trochę strzelania też by nie zaszkodziło. Przy śniadaniu pan Barrel opowiadał długo o młodym człowieku, który go odwiedził. Chłopiec inteligentny, energiczny, który rozumie przyszłe warunki produkcji... — Nie możemy przecież dopuścić do tego, byśmy zmuszeni byli wzywać siły zbrojne przeciw naszym robotnikom. Jest to ostateczność, która budzi we mnie sprzeciw. A zresztą dużo z tego przyszło w 1910, podczas strajku kolejarzy? Pan Barrel tak chwalił prezencję Adriana Arnaud, że tego samego popołudnia pani Barrel poszła po sprawunki do „Nouvelles Galeries" w nadziei, że go spotka. Ale Adrian rzadko zjawiał się w ojcowskim sklepie. Udało mu się jednak zwerbować jakoś pięciu pracowników „Galeries" do nowej grupy „Pro Patria" — nazwę wymyślił pan Delobelle. Trzech młodych Delobelle już tam było zapisanych. Wycieczki Klubu Alpejskiego nie wypełniały im dostatecznie czasu, a najstarszy, Stefan, miał już swoich siedemnaście lat i ojciec znalazł « 42 »

Page 39: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

rysuneczki, które robił po kryjomu, a które wiele mówiły o rozmowach, jakie musiał prowadzić. Adrian, bardzo popularny wśród rówieśników przede wszystkim z racji swych rekordów w skoku o tyczce, zebrał powoli około pięćdziesięciu młodych ludzi. W klapie marynarki nosili trójkolorowe odznaki przywiezione z Lyonu przez pana Barrel. W czasie tegorocznych wakacji siostrzeniec pani Barrel, Jakub Schoelzer, świeżo przyjęty na polibudę, przyłączył się do grupy, co przydało jej podwójnego blasku: Politechniki i alzackich nici. Adrian dumny był z tych przyjacielskich stosunków ze spadkobiercą wszystkich białych nici, jakie tylko sprzedawano w sklepach, a którego uważał już po trosze za swego kuzyna. Nauczył go grać w kule, w czym, daję słowo, tamten dotrzymywał po pewnym czasie pola samemu Edmundowi Barbentane. Prawdę mówiąc, pan Delobelle łudził się wierząc w skuteczność „Pro Patria", jeżeli chodziło o cnotę jego synów. Nowa organizacja skupiała chłopców między trzynastym a dwudziestym rokiem życia, dosyć już uświadomionych i, od Adriana poczynając, nie gardzących ani panienkami, ani mężatkami. Adrian sypiał z żoną jednego z najzajadlejszych masonów w mieście, sprzedawcy mebli, Reboula, czarnego wąsatego olbrzyma z owłosionym znamieniem na policzku, człowieka, do którego należało się odnosić z respektem, był bowiem jednym z najbardziej wpływowych wyborców stronnictwa radykalnego. Chwalił się, że może mianować i utrącać merów wedle woli. Należeli również do „Pro Patria" wszyscy wybrańcy serca tych pań z „Kwiecistego Koszyczka", jako że te panie były bardzo wybredne pod względem socjalnym, jeżeli chodzi o wybrańców serca, i brały ich sobie spośród miejscowej złotej młodzieży. Naturalnie oprócz kochanków; których mogły mieć w Paryżu, Marsylii czy Tulonie, którzy umieścili je w „Kwiecistym Koszyczku" i byli całkiem innego rodzaju. Co wieczór złota młodzież miasta Serianne zbierała się na bulwarze nad rzeką. Grywano tam w kule. Trzema najlepszymi graczami w mieście byli: pan Migeon, Adrian « 43 »

Page 40: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

i starszy syn mera, Edmund Barbentane. Pan Migeon, niski, chudy szatyn z nieodłączną fajką w zębach, miał już pod pięćdziesiątkę i nie zawsze chciało mu się grać z tymi smarkaczami, jak mówił. Czas swój dzielił między kule i „Cafe des Arts", ku największemu zadowoleniu żony i drogomistrza, mężczyzny o korzystnej powierzchowności. Partie rozgrywane przez Adriana i Edmunda miały blask turniejów, rywalizacja ojców nadawała im posmak polityczny; Mestrance czy rzeźnik powiadał koło szóstej w „Cafe des Arts": — Może byśmy tak poszli zobaczyć, jak się spisuje mały Adrian? Respelliere wzruszał ramionami: — Jest na co patrzeć! Spójrzcie no lepiej tu!— i pokazywał im jedno z mistrzowskich pchnięć, które, jak mówił Mestrance, przeszłyby niechybnie do historii bilardu, gdyby nie były demonstrowane co wieczór. VIII Od trzech lat Adrian tylko w czasie wakacji mógł liczyć na godnego siebie przeciwnika w osobie starszego syna pana Barbentane. Edmund studiował medycynę w Paryżu, by przejąć w przyszłości praktykę ojca. O rok starszy od Adriana, dostał, jako student, odroczenie z wojska. Doktor Barbentane, mer Serianne, żywił ambicje, które usprawiedliwiała jego pozycja w mieście. Na oku miał Pałac Burboński, stanowisko deputowanego. Nie mógł jednak liczyć na to przed upływem jednej lub dwóch kadencji (obecny deputowany z tego okręgu siedział zbyt mocno w siodle), chyba że Parlament uchwaliłby proporcjonalne prawo wyborcze. Liczył, że do tej pory Edmund skończy studia — praktyka szpitalna mu niepotrzebna — i przejmie klientelę ojcowską, a on przeniesie się wtedy do Paryża, bez pani Barbentane, która szczęśliwa będzie mogąc zostać sama ze swymi nabożnymi błazeństwami. W Serianne każde z nich żyło i tak osobno, ograniczając « 44 »

Page 41: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

się jedynie do najkonieczniejszych pozorów, by nie wywoływać skandalu: dom przy ulicy Długiej, gdzie mieścił się gabinet doktora, z rzadka tylko gościł resztę rodziny, choć doktor sypiał tam przeważnie, bo tak było wygodniej ze względu na bliskość merostwa, na wypadek, gdyby ktoś wzywał go nocą do chorego, i tak dalej. Wprawdzie „letnia rezydencja" Barbentane'ów nie była tak znów oddalona od miasta, co najwyżej jakieś dziesięć minut drogi, a skrótami nawet pięć... zawsze jednak. W letniej rezydencji przez okrągły rok mieszkała pani Barbentane z młodszym synem, Armandem, który był jej; starszego i silniejszego zostawiła raz na zawsze ojcu, bezbożności, radykalizmowi, medycynie i piekłu. Kiedy doktor Barbentane był po prostu Filipem Barbentane, studentem medycyny w Montpellier, poznał pannę Esterę Rinaldi i nie zastanawiał się wówczas, jakie są jej przekonania religijne. Widocznie i dla niej sprawy te nie były wtedy tak dotkliwe, bo przecież nie mogły ujść jej uwagi drwiny medyka z rzeczy świętych. Słowem, było to małżeństwo z miłości, choć nie bez znaczenia był tu fakt, że Rinaldi, Korsykanie osiadli w Serianne-le-Vieux, należeli do ludzi ustosunkowanych, mieli ziemię i licznych przyjaciół, którzy stanowili klan bonapartystów, żywotny jeszcze około 1890. Wuj Estery, lekarz, pragnął wycofać się z praktyki i nie miał spadkobiercy. Estera była zadumaną brunetką o jasnych oczach, trochę zbyt głęboko osadzonych i dużych. Wszystko składało się więc jak najpomyślniej. Edmund urodził się z końcem 91, Armand — z początkiem 96. Tradycje rodzinne wiązały doktora Barbentane z radykałami. W czasach sprawy Dreyfusa był za nim. Łączyły go dalekie więzy pokrewieństwa z Clemencau, wszystko jest jasne. Stąd jego pozycja w Serianne-le-Vieux. Miał za sobą cały handel, lecz dawny klan bonapartystów, który był już tylko klanem umiarkowanych klerykałów, nie odstąpił go również przez wierność rodzinie Rinaldi. Jeden z Rinaldich towarzyszył cesarzowi na Elbę. Estera była porywcza, chuda, wyniszczona przez własną « 45 »

Page 42: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

naturę; mając czterdziestkę wyglądała znacznie starzej. Z biegiem lat oczy zapadły jej jeszcze bardziej, przez co wydawały się zawsze podkrążone i aż dziwiła przy tym ich jasność szaroniebieska. Nosiła suknie z czarnej tafty. W małżeństwie, prawdę mówiąc, nie znalazła owych radosnych uniesień, jakie sobie po nim obiecywała. Ambicja i polityka bardzo prędko odebrały jej męża. Filip zawiódł jej nadzieje. Starszy syn, choć zewnętrznie zupełnie podobny do Rinaldich, usposobieniem przypominał ojca i pozostał pod jego wpływem. Doszło do tego, że około roku 1900 doktor odważył się wziąć go ze sobą na jeden z tych czerwonych pogrzebów, drogich radykalnej i bezbożnej ludności Serianne, u której doktor zawsze cieszył się względami. Te cywilne pogrzeby! Wstyd i hańba! Kiedy pomyśleć na przykład, że stary nauczyciel, który umarł w 1902, pochowany był w ten sposób, i to z przemówieniem Barbentane'a! Za trumną przykrytą czerwonym suknem szła tamta ,,osoba", która przez dwadzieścia lat była powodem zgorszenia w mieście, bo przecież wszyscy wiedzieli, że nie brała ślubu z nauczycielem. Kobieta po pięćdziesiątce, a ubrała się na pogrzeb na czerwono. Sankiuloci, doprawdy, sankiuloci! Estera obawiała się najbardziej, by wybryki męża, jego wolterianizm nie doprowadziły w końcu do zerwania z jej rodziną. Żył jeszcze jej ojciec i matka, którzy mieszkali w mieście pod opieką starej służącej i byli bogaci, mieli winnice w całej okolicy. Byli kuzyni, na spadek po których liczy się nie licząc; był wreszcie cały krąg znajomych rodziny Rinaldi. Chęć utrzymania tych ludzi, przypodobania im się kazała Esterze wyolbrzymiać rozdźwięki z mężem. W pierwszym rzędzie afiszując na zewnątrz własną pobożność. Później doszedł do tego swego rodzaju upór w stosunku do męża. Ponieważ stosunki małżeńskie Filipa i Estery znacznie ochłodły, rewindykacje Estery w sposób naturalny przyjęły formę religijną, jednocześnie zaś praktyki nabożne stanowiły dla tej zapoznanej miłośnicy kompensatę, która wciągała ją coraz dalej na « 46 »

Page 43: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

tę drogę. Estera umartwiała się, klęczała godzinami na kamiennej posadzce kościoła, zadawała sobie różnego rodzaju pokuty. Od czasu do czasu popadała w ekstazę. Przestała jadać. Pewnego dnia zemdlała na wizycie u kuzynki Rinaldi. Filip pogniewał się na dobre. Z tym większym uporem Estera kontynuowała swe praktyki. Barbentane uważa się podobno za wolnomyśliciela! Ma więc okazję tego dowieść! Wzruszył ramionami, zabronił Edmundowi uczęszczać na katechizm i rozpoczął osobne życie. Nic na tym nie stracił. Kiedy zaczynało mu to doskwierać, jechał do Marsylii, gdzie wszystko jest doskonale urządzone. Bo jednak w Serianne, którego został merem, niezręcznie mu było odwiedzać „Kwiecisty Koszyczek", gdzie doszło już raz do skandalu z pewnym radnym miejskim, konserwatystą, jego przeciwnikiem. Kiedy doktor Brioude, jego konkurent, sprzedał swą klientelę młodemu Lamberdesc, w merostwie była nawet mowa o tym, by kontrolę lekarską nad ,,Kwiecistym Koszyczkiem" sprawował mer, człowiek bądź co bądź starszy, a poza tym doświadczony lekarz, idzie przecież o zdrowie publiczne... Kto tam wie, co wart jest ten żółtodziób świeżo po studiach? A gdyby tak cała młodzież miasta kantonalnego miała się pochorować? Ale Barbentane z wielkim taktem dał do zrozumienia, że niewłaściwie stawiają sprawę. W jego specyficznej nieco sytuacji rodzinnej byłoby mu doprawdy bardzo nieprzyjemnie, gdyby musiał zawodowo odwiedzać ,,Kwiecisty Koszyczek". Dałoby to niepotrzebnie powód do plotek. A zresztą nie wypada robić afrontu nowemu lekarzowi. Po pierwsze, zapłacił za swoją klientelę. Jako kolega, Barbentane mocno zaakcentował literę „I", kategorycznie się temu sprzeciwia. Poza tym zaś ma i tak już ośrodek zdrowia, który szumnie nazywano szpitalem. Nie chodziło o te trzydzieści łóżek, często pustych, ale o porady. O ile starszego syna pozostawiła pani Barbentane doktorowi, o tyle młodszego, Armanda, postanowiła wychować religijnie i dotrzymała danego sobie słowa. Była o niego zazdrosna do tego stopnia, że odsunęła go od « 47 »

Page 44: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

dziadków. Armand był jej. Kiedy mając dwa lata chorował na zapalenie płuc, sama uratowała go od śmierci. Dwa razy więc wydała go na świat i drugim razem bez współudziału mężczyzny. Nie słuchała żadnych wskazań męża; na szyi dziecka, które uważano za stracone, zawiesiła poświęcone medaliki i to je uratowało. To i jej modlitwy, i ślub, że poświęci Armanda służbie bożej. Zostanie księdzem, układ między niebem a panią Barbentane był zawarty i nikt nie miał tu nic do powiedzenia. Pobożność pani Barbentane bynajmniej nie szkodziła merowi w opinii ludzi postępowych. Budził współczucie. Więcej, w najgorętszym okresie działalności Combes'a, kiedy reakcja krzyczała wniebogłosy, że obdzierają ją ze skóry, państwo Barbentane stanowili przykład, na który się powoływano, aby wykazać, jak daleko można posunąć tolerancję wobec cudzych przekonań będąc samemu wolnomyślicielem. W przyjacielskich pogawędkach z członkami Loży Barbentane pozwalał sobie czasem na pewne zwierzenia natury osobistej, i, daję słowo, koledzy gotowi byli uznać go za coś w rodzaju laickiego świętego. Najprzykrzejsze było to, że mały Armand, który zaczynał już mieć własny rozum, stawał coraz wyraźniej po stronie matki, a cóż państwo chcą, Barbentane — lekarz, a przy tym jeszcze obowiązki w radzie miejskiej — nie mógł poświęcić dość czasu na tę trudną rzecz, jaką jest pozyskanie sobie dziecka. Za to pani Barbentane, oczywiście, nie miała nic innego do roboty. W przeciwnym obozie właśnie pani Barbentane była przedmiotem współczucia i podziwu. W ostatecznym więc rozrachunku państwo Barbentane byli przedmiotem zbudowania dla ogółu; ponieważ zaś przy wyborach spory odłam konserwatywnej burżuazji głosował na Rinaldich dlatego tylko, że to byli Rinaldi, pozycja wyborcza doktora była jedną z najmocniejszych w departamencie. Jeszcze w odległości pięćdziesięciu, nawet sześćdziesięciu kilometrów od miasta kłaniano mu się nisko, gdy przejeżdżał. Jego szary wisner znany był w okolicy: stary model, ale solidny. c 48 »

Page 45: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

IX Jak daleko sięga pamięć Armanda, w domu jest głęboka cisza, a nagle trzaskanie drzwiami, odgłos szybkich kroków i mamusia łkająca z głową w poduszkach, i łagodne złote światło, przeciekające przez żaluzje aż do stóp z kości słoniowej, na krzyżu. W ogrodzie pod wieczór słychać tylko koniki polne i kołysanie się przejeżdżających tramwai. Ojcowskie zaaferowanie doktora, jego pospieszne wizyty w domu, wilgotny oddech przy pocałunku, dotyk brody, wszystko to są przykre strony życia, podobnie jak konieczność mycia pobrudzonych atramentem rąk. Co do Edmunda, ustalone było raz na zawsze, że nie jest on odpowiednim towarzystwem dla młodszego brata. Blisko pięć lat różnicy. Nazywa go ropuchą i nie przepuści żadnej okazji, by go upokorzyć, ponieważ Armand jest słaby. Edmund ma przyjaciół, ale Armand jest dziki. Boi się wiejskich chłopaków i nigdy nie biega z nimi pośród winnic. Siedzi sam w domu lub w ogrodzie otoczonym ze wszystkich stron żywopłotem i murkiem z kamieni, koło nieczynnej norii, albo pod morwą karmiąc jedwabniki, które hoduje. Opowiada sobie bez końca różne historie. Chłopiec wyrósł nie spostrzegłszy się nawet, nie miał bowiem możności porównania. Kiedy na życzenie ojca oddano go do szkoły komunalnej, dom — było to jesienią — dygotał cały w wielkim wietrze, jakby miał rozpaść się na kawałki. Ksiądz Petitjeannin w tej swojej obwisłej sutannie nie odstępował od mamusi, która leżała na szezlongu i zwilżała skronie octem. Doktor — nigdy w myślach Armand nie nazywał ojca inaczej — doktor wpadał nagle, krzyczał okropnie i poświstywał chodząc. Ten jego zwyczaj poświstywania! Kroki ojca denerwowały Armanda w równej mierze jak panią Barbentane. Pomiędzy matką i synem wytworzyło się nieustające przymierze. Armand zerkał przez żaluzję, a kiedy widział auto doktora, biegł uprzedzić zatopioną w modlitwie matkę. . — Przyjechał! 49 »

Page 46: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Odwracała się z żałosnym uśmiechem męczennicy: — Jesteś pewien, kochanie, że to ON? W szkole Armand nienawidził kolegów. Nauka przychodziła mu łatwo, ale pod stołem, z obrzydzenia dla szkoły świeckiej, odmawiał różaniec. Mały różaniec z ametystów, który matka przywiozła mu z Fourvieres i którego strzegł jak oka w głowie. W głębi ogrodu wybudował po kryjomu ołtarzyk z płaskich kamyków przywiezionych w torbie z Palavas-les-Flots, dokąd dziadkowie Rinaldi zabrali go kiedyś z bratem na tydzień. Przy obiedzie zdarzały się czasem gwałtowne sceny. Skonsternowanych chłopców odsyłano od stołu. Służąca Marta, którą pani Barbentane wzięła ze sobą z domu rodzinnego, prowadziła ich wówczas obydwu za kuchnię, gdzie obierała jarzyny i przecierała owoce, gdy tymczasem pies Riquet, obrzydliwa mieszanina bernarda ze spanielem, tarzał się po ziemi i polował na komary. Mamusia była śliczna i łagodna, i nieszczęśliwa, a ta małpa Edmund trzymał zawsze stronę doktora. To bardziej niż wszystko inne uniemożliwiało jakiekolwiek między nimi zbliżenie. Każdy z nich miał swój pokój, a pokój Armanda, całkiem mały, w którym wisiały obrazki malowane przez jedną z kuzynek Rinaldi, przedstawiające Jezioro Genewskie, łączył się z sypialnią pani Barbentane. Czasami gorącą nocą chłopiec słyszał, jak matka płacze, i boso, w koszuli, biegł do niej. Zastawał ją w różowym szlafroku — różowy był jej ulubionym kolorem — przy oknie albo na klęczkach przy łóżku; urywanym głosem prosiła go o sole angielskie. Wyjmował je spoza stosu bielizny, a skrzypiące drzwi szafy napełniały jego serce przerażeniem. Niewprawnymi rączkami ocierał pieszczotliwie wielkie, zapłakane oczy. Odgarniał włosy spadające na oczy mamusi. Te oczy, jak woda o zmroku, podobne do jego własnych. Tuliła go do siebie z wyrazem rozpaczy, który mimo wszystko zawsze go trochę dziwił. Przybliżał twarz do jej ucha i pytał z powagą: — Powiedz, co on ci znów zrobił, mamusiu? Wówczas żal tryskał strumieniem. Jeszcze jedno < 50 » upokorzenie więcej! Coś, co powiedział w obecności księdza Petitjeannin czy kogoś innego. Żadnego szacunku dla duszy własnej żony, dla jej skromności. Rzeczy najświętsze, religia nawet... Ach, ten człowiek bez serca, bez wiary, bez ideałów! Wszystko to przerywane łkaniem. — Mamusiu, mamusiu, mamuśku! — Biedne maleństwo, co się z tobą stanie, jak mnie zabraknie? — Dlaczego ciebie zabraknie, mamusiu? Nowe łzy, jeszcze obfitsze. — Dziecko nieszczęśliwe, kocham cię i przeklinam siebie, że dałam ci życie! Ach, dlaczego tak trudno jest umrzeć! Armand milkł, jak gdyby nie rozumiał nic z tych ukrytych gróźb, cały jednak lodowaciał z przerażenia i pocieszał się jedynie, że matka nie spostrzegła, że on się domyśla, ponieważ, sądził, gdyby wiedziała, że ma świadka swych sekretnych myśli, popchnęłoby ją to może do ich

Page 47: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

urzeczywistnienia. Chciało mu się spać. Przez okno napływało chłodniejsze powietrze. Wracał do swego pokoju lękając się świtu. Koszmar przebudzenia rano był przyczyną, że w szkole zwracał uwagę swymi oczami. Bardziej jeszcze niż pobożność matki, potrzeba zwierzenia się komuś z tych scen sprawiła, że Armand wziął się z zapałem do nauki katechizmu. Nocą, gdy matka wiła się w konwulsjach na dywaniku w duże, wyblakłe kwiaty, ku Bogu wznosił chłopiec swój wymowny wzrok, do Boga kierował nieme słowa. Bogu opowiadał odtąd swoje historie. Jego najdroższym skarbem były dobre „punkty" z katechizmu: niebieskie, różowe, ze złotym nadrukiem. Chował je pod kamienie ołtarzyka w ogrodzie. Wyobrażał sobie, że jest księdzem. Szedł do warzywnika głosić Ewangelię mrówkom. Przemawiał do nich stylem lirycznym, w którym sam się gubił, znienacka zainteresowany widokiem którejś z mrówek dźwigającej kawałek patyka o wiele większy od niej samej, dzielne stworzonko! Zupełnie tak, jakby on miał dźwigać swoją szafę z lustrem... Mrówki, mrówki, jakże mogłaby nie przejąć was podziwem 51 »

Page 48: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

chwała Pana waszego, której jesteście żywym świadectwem? Mrówki, wiele ,się spodziewacie, lecz nadzieja wasza próżna jest, a kłamstwo towarzyszy krokom waszym jak cień, o mrówki! Biada wam, które wspieracie się na kruchej trzcinie, biada temu... chciałem powiedzieć tej, mrówki są rodzaju żeńskiego, która w swej bluźnierczej pysze dała się zwieść pogańskim blaskom świata i zstąpiła w czeluści bezbożnictwa! Bóg wspomaga mrówki, które miłuje, On tylko nie zwodzi swych owieczek, to znaczy swych wiernych mrówek, a Jego słowa nie zawiodą mego oczekiwania... Wielki Boże, to za wiele, to za wiele, obiecywać słudze swemu, jestem olśniony szczęściem i Twym majestatem! Mrówki, dziękujcie waszemu Zbawcy i Jego Błogosławionej Matce za wszystkie łaski, jakie zsyła na wasze grzeszne siedziby... Ach, a ta tutaj, cóż ona wyprawia z tą trawką? Nieszczęsna, skąpstwo popycha cię do gromadzenia więcej dobra, niż nakazuje rozsądek... Nie pomnisz na sierotę, którą krzywdzisz, zły duch kusi cię... Kościół stał się jakby aneksem ogrodu. Kościół romański, wielokrotnie przerabiany. Były tam piękne gipsowe figury i nawet Joanna d'Arc, której ludzie przynosili kwiaty. Grota w Lourdes, z posągiem Najświętszej Panny w niebieskim płaszczu, przez długi czas była dla Armanda czymś najpiękniejszym na świecie. Wymykał się z domu, biegł do kościoła, klękał na wyplatanym klęczniku i pochylał się tak nisko, że tracił oddech. Odmawiając Zdrowaśki wbijał paznokcie w ciało, tak że porobił sobie prawdziwe rany za uszami, bo tam najmniej widać. Zagryzał wargi aż do krwi. Cierpienia swoje ofiarowywał Jezusowi i wymyślał coraz to nowe umartwienia. Rano i wieczorem odmawiał oprócz pacierza kilometrowe litanie. Nie jadał deserów. Słowem, wydawało mu się, że jest na najlepszej drodze, by zostać błogosławionym, jeśli nie wręcz świętym. Kiedy skończył dwanaście lat, w rok po pierwszej komunii, ojciec posłał go do tej samej szkoły, w mieście departamentalnym, do której chodził Adrian Arnaud. « 52 »

Page 49: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Była to szkoła świecka, ale odmawiano w niej modlitwy, a nauczyciele byli ludźmi wierzącymi. Edmund chodził do liceum w Lyonie; przez ustępstwo dla żony doktor zgodził się oddać małego do tej szkoły, nie tak kompromitującej dla człowieka na jego stanowisku, jak księża mariani z La Seyne, do których pragnęła oddać swą latorośl pobożna matka. Armand dorastał więc nie będąc całkowicie rozdzielony z matką i z miastem rodzinnym. Przyjeżdżał do Serianne w sobotę wieczorem, a wracał do internatu w poniedziałek skoro świt. Miejscowy pociąg dowoził go przed prefekturę. Każdy tydzień rozpoczynał się zgrozą środowej geometrii, z której Armand nic, ale to nic nie mógł zrozumieć. W internacie był równie samotny, jak w ogródku w Serianne. Koledzy łapali karaluchy i topili je w kałamarzach. Używali obrzydliwych, nieprzyzwoitych wyrazów, jak łobuzy. W kieszeni chłopca ametystowe paciorki różańca przesuwały się jako obrona przed Złym. X Były jednak prześwity w życiu Armanda, jak nagle w lesie. Wakacje. Kiedy był jeszcze całkiem mały, matka ubrdała sobie — nie było sposobu, żeby jej to wybić z głowy — że musi pojechać do wód w Greoux. Doktor oświadczył, że oszalała; co jej jest, ma artretyzm czy jakąś chorobę skóry? Wreszcie dał jednak za wygraną i puścił ją z żabą. Trzy tygodnie, w czasie których pani Barbentane nie miała ani jednego ataku nerwowego; Greoux było trochę za gorące i monotonne, ale w hotelu Armand zaprzyjaźnił się z pewnym małym chłopcem, zupełnie nadzwyczajnym, który dał mu do czytania Gustawa Aymard; od tej pory zamieniali się w Pawnisów albo w Irokezów, znali na pamięć przysięgę wodza Inków, przepadali w górach poszukując zaginionego dziewczęcia i kłócili się, który z nich będzie Kurumillą i czy dziewczę będzie ciemno- czy jasnowłose, bo każdy z nich miał inny « 53 »

Page 50: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

gust, wreszcie postanawiali, że rude, tak przynajmniej nie będzie niezadowolonego. Innego roku... ale to już był duży, ojciec zabrał obu braci w wysokie góry i po raz pierwszy w życiu Armand widział z bliska lodowce. Raz tylko, z jednego ze wzgórz otaczających Serianne, pokazywano mu kiedyś, wiosną, coś jasnego i trudnego do odróżnienia w oddali, podobno Mont Blanc. Teraz cały nowy świat otwierał się przed nim: pola śniegowe, moreny, osypiska, kaskady, i Armand, oszołomiony szaloną zmiennością słońca i cienia, nigdy jeszcze nie czuł się tak wesoły i tak czynny. Wspinał się po górach, szukał szarotek. Delfinat okazał się jego domeną i to objawienie było jakby zawieszeniem broni między ojcem, bratem i nim. Były to dwa tygodnie koleżeństwa. Armand nie obruszał się już, że nazywali go żabą; nabrało to pieszczotliwego brzmienia. Wychodzili w góry na całe dni. Pewnej nocy zatrzymali się w opuszczonej chacie, świt był nieprawdopodobnie piękny i Armand podziwiał ojca rozpalającego ognisko, by ugotować śniadanie. To było na pewno piękniejsze niż Arizona. Doktor, ze swoją ciemną brodą, mógłby ostatecznie być traperem, chociaż zaczynał trochę łysieć i nabierać brzucha. Bawili się czasem doskonale; ojciec odmłodniał przy nich, biegali razem, uczył ich omijać luźne kamienie przy schodzeniu, posługiwać się liną i czekanem; w hotelu pokpiwał dobrotliwie z letników urządzających potańcówki w szałasie. Edmund wystrugał nawet bratu śliczną laskę i przyozdobił ją monogramem ,,A. B." Już pod koniec pobytu, na polu śniegowym, Armand nabawił się porażenia słonecznego. Musiał iść do łóżka. Przewracając się z boku na bok w gorączce, sam w pokoju — ojciec i Edmund wybrali się na Galibet — Armand uświadomił sobie nagle ze zgrozą, że od wielu dni, rozkosznie zmęczony wieczorem, nie odmawiał pacierza. Czy wybaczysz mi to, dobry Boże? Będę potępiony. Co znaczyło to bezrozumne rozprzężenie? I jak nie dopatrzyć się związku między tym straszliwym grzechem a pogańską « 54 »

Page 51: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

radością ostatnich dni? Zapomniał, na śmierć zapomniał, jakim potworem jest doktor. Zapomniał, nędznik, o łzach matczynych. Zawarł przymierze z antychrystem, gdyż doktor był antychrystem we własnej osobie, i proszę, do czego to doprowadziło: prosto do apostazji, do piekła. Zmiana w usposobieniu małego nie uszła uwagi ojca. Śmieszny dzieciak, fantasta. To porażenie całkiem go przygasiło. Ale doktor nie lubił stwarzać sobie problemów, a poza tym mieli wracać do Serianne. Cień powrotu i na nim się położył. Myszkując kiedyś po mieszkaniu przy ulicy Długiej Armand znalazł cały plik miejscowych gazet, które ojciec zbierał, ponieważ były tam artykuły, odezwy, przemówienia przez niego pisane; pozakreślał je niebieskim albo czerwonym ołówkiem. Od dawna już hołubił myśl, że zbierze kiedyś w książkę te perełki stylu, które, choć nie miały wprawdzie znaczenia światowego, nie pozbawione były przecie zalet formalnych, świadczących o dbałości językowej autora. Armand zabrał się do czytania. Boże, cóż za otchłań przewrotności! Pozwoliłeś, by otwarła się przed mymi niewinnymi oczami! Ach, naprawdę, doktor był antychrystem albo przynajmniej drugim Szymonem Magiem... Co za bezbożność, co za potworna pycha, bezprzykładna od czasów Lutra i Kalwina. I to jeszcze ci dwaj wierzyli chociaż w Boga! Nie, to raczej od strony Woltera i Marata trzeba szukać poprzedników tej hańby... I pomyśleć, że taki ktoś dał mu życie! Czy Bóg, który ustanowił grzech pierworodny, policzy synowi zbrodnie ojca? Nic, naprawdę, nie było dla doktora święte! Ani słodkie powołanie zakonnic, ani sakrament Eucharystii... nic. Armand czytał chciwie, ze łzami w oczach. Później wyrzucał sobie gorzko tę ciekawość. Czytać takie rzeczy już było grzechem. Co nie przeszkadza, że zaznaczał zawsze, dokąd doczytał, by powrócić ukradkiem do lektury, gdy miał sposobność. Ojcowska przewrotność pociągała go z nieodpartą siłą. Wieczorem, w łóżku, odmawiał za pokutę sto Ojcze Nasz i sto Zdrowaś Maria albo pił na śniadanie kawę bez cukru. Mało tego, podkradł matce « 55 »

Page 52: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

oleju rycynowego i zażył za karę. Ponieważ jadł przy tym normalnie, pochorował się, że proszę! Udział ojca w usuwaniu zakonów był dla niego rewelacją najbardziej dotkliwą. Każdy prezent od doktora, na imieniny, na Nowy Rok, przyprawiał go odtąd o straszliwe wyrzuty sumienia. Miał również nieprzezwyciężone skrupuły z powodu czwartego przykazania: „Czcij ojca twego i matkę twoją, abyś długo żył." Gdyby szło tylko o długie życie, z lekkim sercem złożyłby je w ofierze. Ale czy to by wystarczyło do zbawienia? Bo przecież wcale nie czcił swego ojca i nawet mowy być o tym nie mogło! (Co do dziadków, przykutych do łóżka i zależnych od opiekującej się nimi służącej, przykazania nic o tym nie mówiły.) Toteż spowiadał się co tydzień. Ksiądz Petitjeannin skarcił go surowo za czytanie artykułów doktora. Długo porównywał je do nagości pijanego Noego, którą dobry syn okrył płaszczem. W parę dni później między panią Barbentane i doktorem doszło do gwałtownej sceny o to, że doktor zostawia swoje gazety po kątach na Długiej... Armand trafił przypadkiem na koniec tej sceny i na jego widok matka umilkła raptownie. Doktor, bliski apopleksji, piorunował na księży i gładził brodę. Czy to możliwe, by ksiądz Petitjeannin zdradził tajemnicę Trybunału Pokuty? Armand nie chciał w to wierzyć, miał jednak pewne wątpliwości i próbował wyciągnąć prawdę od matki, ale bez skutku. Zrobiło mu się wstyd: jak mógł nawet pomyśleć coś podobnego! Wolał już uznać, że to Opatrzność w nagrodę za szczerą skruchę grzesznika natchnęła w cudowny sposób jego matkę w odpowiedniej chwili. Inna sprawa, że grzesznik nie był tak całkiem pewny, czy jego skrucha była dostatecznie głęboka, by aż zwrócić uwagę Wszechmogącego. A uznanie doktora za pijanego Noego nie rozwiązywało niestety problemu czwartego przykazania. Ogród i kościół zaczynały być za ciasne dla marzeń Armanda. Pod pretekstem, że idzie do ojca na Długą — zawsze było coś do odniesienia — wymykał się do miasta 56 »

Page 53: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

i błąkał po górnym Serianne. Bał się zawsze, by matka nie posłała go do dziadków, prawie zupełnie zniedołężniałych i na wszystko obojętnych. Trzeba powiedzieć, że górne Serianne było dla niego czymś w rodzaju krainy marzeń. O ile nie cierpiał dolnego Serianne, przedmieścia, fabryki, czekoladowej stęchlizny, brzydoty życia współczesnego i niechlujnego, o tyle górna część miasta, dawne domy, z których wiele było pustych, wspomnienia o książętach prowansalskich i przejazdach królów, herby na drzwiach i te wyrwy w kruszących się murach, przez które nagle przepływał wiatr i słońce, o tyle to wszystko zachwycało go, odwracało od świata, od którego chętnie uciekał, od krzyków w domu, od ojcowskiej bezbożności i od nowych myśli, napełniających go niepokojem, który sobie wyrzucał. Na samym szczycie wzgórza, gdzie kończyły się już ulice, zapadały się dachy, trawa zarastała sale dawnych siedzib wielkopańskich, stał duży dom. Wielkie drzwi ze spróchniałego drzewa, całe w girlandach powygryzanych przez wiatry, trzymały się jeszcze w przedsionku z różowego kamienia. Lecz obok nich była dziura w murze, przez którą można było wejść do środka o nic nikogo nie pytając. Prawdopodobnie bardzo łatwo było dowiedzieć się, kto zamieszkiwał niegdyś tę wspaniałą siedzibę, z której pozostały już tylko kontury i rodzaj wielkiej sali podziemnej od strony ulicy, a wychodzącej od tyłu na zalane słońcem wzgórze u wylotu małej uliczki pełnej śmieci i suszącej się bielizny. Ale Armand nie chciał zwracać niczyjej uwagi na ten potajemny pałac, który dla siebie odkrył i który, podług własnej fantazji i lektur, wyobrażał sobie rojnym i gwarnym jak niegdyś. Podziemna sala była wartownią. Rośli, krzepcy młodzieńcy ubrani jak na obrazach, w jednej nogawce czerwonej, a drugiej zielonej, niestrudzeni w śpiewie i śmiechu, a przy drzwiach charty przywiezione z Afryki, z niedawnej wyprawy przeciw niewiernym w barbarzyńskich krajach. Z góry dolatywała piosenka, której słów można się było tylko domyślać... jakiś młody głos kobiecy śpiewał po prowansalsku o Złotych < 57 »

Page 54: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Wyspach i o trubadurze, który marzył tam, tylko marzył o pięknej pani: I noc do świtania Przepłacać z kochania Małgorzata z Prowansji... W milczeniu godzinami całymi słuchał Armand tej piosenki i w myślach widział nie tyle nawet śpiewaczkę akompaniującą sobie na harfie, ile tę Małgorzatę Prowansalską, o której śpiewała, trawioną miłością do poety, którego nigdy nie widziała i którego głos tylko dotarł do niej pewnego wieczora, kiedy na podwórcu rumaki grzebały kopytami ziemię, a odgłos trąb w oddali zwiastował przybycie króla Francji. Dlaczego Rajmund Orański nie starał się jej nigdy zobaczyć, on, który trwonił młodość na wyspach pełnych papug, złotych owoców i czarnych niewolników? Kiedy wychodził ze swego podziemia ze wzrokiem zatopionym w wizji książęcego dworu i szedł w dół wąskimi ulicami, zatrzymywał go widok dostatecznie archaiczny, by przypaść mu do serca. W wiekowej szopie kowal Avril wykonywał starodawny zawód, odziedziczony po całych pokoleniach kowali. Avril nie miał jeszcze trzydziestu lat; był to wielki, muskularny mężczyzna o jasnych włosach, krótkim nosie i długich, obwisłych wąsach. Zarówno on, jak jego ojciec, dziad i pradziad byli za biedni, aby móc wprowadzić jakiekolwiek ulepszenia w kuźni. Wszystko pozostało tu tak, jak było przed setkami lat. Młot dźwięczał o kowadło. Tryskały iskry. Obsługiwany przez małego siostrzeńca Avrila, ręczny miech dopełniał całości, w której nic nie było dysharmonią z dziejami poślubionej Ludwikowi IX Małgorzaty Prowansalskiej, co zgrzeszyła tylko myślą. Armand przyzwyczaił się z wolna uważać Avrila za postać z urojonego świata. Rozmawiał z nim co dzień, a że Avril odpowiadał mu nie przerywając pracy, własnym językiem obfitującym w mnóstwo rzeczy nie znanych Armandowi, Armand mógł więc kontynuować na głos swą baśń, z odrobiną jedynie przebiegłości, by Avril za bardzo się nie zdziwił. « 58 »

Page 55: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Avril — mówił do niego — a znasz Złote Wyspy? Tamten puszczał w ruch miechy: — Prawdę mówiąc, to nie. Tak daleko jeszcze nie byłem. Byłem w Nicei i w Cannes, jak służyłem w wojsku. To jasne, Avril należał do świty Rajmunda Orańskiego, gdy ten odpływał na morza, ale nie wziął go ze sobą. — I nikt ci nigdy nie mówił o Złotych Wyspach? Koń czekał przed kuźnią, tępo patrząc przed siebie. Avril podał Armandowi miech: — Niech no mu panicz dmucha między zadnie nogi, żeby nie wierzgał. Maluśki, noga!... Młot uniósł się w górę, trzeszczało kopyto, Armand, dumny z roli pomocnika, dął w miech; Avril podniósł głowę i odezwał się głosem dalekim, głosem pracy, dokonanego wysiłku, potu, swoim śpiewnym głosem Prowansalczyka: — Co się tyczy Złotych Wysp, to wiem o Meksyku. Pojadę tam kiedyś... Mam tam krewniaków... Niejeden z gór spakował już tłumoczek i pojechał tam, a potem wrócił jako bogacz... I teraz sobie kupują willę nad Verdon... Meksyk. Przeskok od Rajmunda Orańskiego do Gustawa Aymard. Ale Meksyk Avrila to nie Meksyk Kurumilli. Był to Meksyk drobnego handlu, bazarów, z alkoholem i kobietami. Avril wyobrażał go sobie podług tego, co widział w Nicei i co opowiadali marynarze, którzy przywozili stamtąd złocone tykwy. — Mówią, panie Armandzie, że tam życie zaczyna się w nocy, nie tak jak u nas. I aż do świtu. Tańce, a na kurtkach poprzyszywane mają złote monety i są całe dzielnice samych burdeli, jak jakie miasto, a tanio... Marzenia Armanda i Avrila odbiegały trochę od siebie. Obu jednak wolało to, co nie było zwykłością powszednich dni. Armand wiedział, że właśnie w Meksyku, za czasów Drugiego Cesarstwa, dorobili się majątku Rinaldi. Słyszał nieraz w domu o Karolu Rinaldi z Castellane, zwanym Władcą Bazarów. To on podarował doktorowi Barbentane wielki zegar ścienny wiszący w przedpokoju na Długiej i wydzwaniający kuranty z Westminsteru. « 59 »

Page 56: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Inna sprawa, że Meksykanie, jak nazywano tych poszukiwaczy przygód, którzy pojechali tam wezwani przez jakiegoś krewnego czy przyjaciela, by razem z nim robić interesy bardzo, jak twierdził doktor, bliskie lichwy lub gorzej jeszcze: handlu żywym towarem, dorobiwszy się fortuny wracali wszyscy w to samo miejsce, do małej kotlinki alpejskiej, gdzie jest więcej kwiatów niż gdziekolwiek indziej na świecie i gdzie ich domki wiejskie stworzyły powoli raj, koło Barcelonnette. Tam również spotykało się najrzadsze motyle i rosła lawenda, podstawa niemieckiego przemysłu perfumeryjnego. Tak to średniowieczne marzenia Armanda ocierały się o rozmaite realia współczesne i magiczne. Kując żelazo Avril mówił; — ...Tam to dopiero łatwo jest żyć i dobrze, i bez żółci! Nie mówię nawet o kobietach, bo to pana jeszcze nie interesuje. Ale swoją drogą, co tam są za brunetki, no i Murzynki!... Och, już ja coś wiem o Murzynkach... Jak byłem w wojsku, bo tutaj skąd... Jak człowiek raz spróbuje z Murzynką, to już mu potem żadna biała nie dogodzi, wszystko nie to, za mdłe, zwyczajne... Nie mówię tego do pana... Tak sobie mówię, do siebie... Rozmyślam... Niech no mu pan nie przestaje dmuchać między zadnie nogi... Murzynki... A cóż za bydlę, do cholery! Jeszcze nam zęby powybija!,.. Murzynki mają taką ciemną skórę. Tak, trzeba powiedzieć... Może lepiej jednak i zdrowiej było marzyć o Złotych Wyspach i westchnieniach Rajmunda Orańskiego. Małgorzata Prowansalska, królowa Francji, towarzyszyła panu swemu i władcy do Egiptu. W długiej białej szacie, w srebrnym hełmie zdobnym w wyryte lilie, Ludwik IX, na koniu, w otoczeniu książąt Kościoła, udał się przez pustynię do wielkiego Sfinksa. A co robiła przez ten czas Małgorzata w Aleksandrii, dokąd nie przybył za nią jej piękny trubadur? O uszy Armanda odbiły się echa pewnych dyskusji w radzie miejskiej i poruszyły go do głębi. Mowa była ni mniej, ni więcej tylko o tym, by zrównać z ziemią stare < 60 »

Page 57: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

domostwa w górnym Serianne i urządzić tam deptak wysadzany drzewami. Był to projekt radykałów i napotkał na zdecydowany sprzeciw prawicy, którą chciała, by odrestaurować stare Serianne i zrobić zeń miejscowość wycieczkową, coś w rodzaju Viollet-le-Duc. Związek zawodowy pracowników fabryki czekolady wysunął kontrpropozycję, żeby wybudować tam domy mieszkalne dla robotników stłoczonych na przedmieściu: pięknie, ale kto pokryje koszty? Nie Barrel, więc kto, zarząd miejski? Alarm okazał się fałszywy. Doktor oświadczył kiedyś przy stole, że takie pomysły dobre są w sam raz, żeby całe Serianne wzięło się za łby: stare miasto pozostanie, jak było, romantyczny zakątek, ruiny a la Chateaubriand... Armand odetchnął, jego królestwa nikt nie będzie tykał... Przechodząc tamtędy pewnego dnia zastał kuźnię zamkniętą, a uliczkę opustoszałą. Sąsiedzi, do których zwrócił się z zapytaniem, powiedzieli mu, że Avril urzeczywistnił wreszcie swoje pragnienie. Odjechał w zaraniu wiosny, odstąpiwszy jakiemuś koledze swój zapas gwoździ i podków. Kupił sobie duży kapelusz słomkowy u Mestrance'a, po czym śpiewając udał się w stronę stacji i tyle go widziano. Jakaś cząstka serca Armanda opuściła Serianne. XI Armand miał szesnaście lat, kiedy zdawał egzamin maturalny z łaciny i greki. W obawie, że mógłby się ściąć, rodzice odebrali go z internatu i dali mu korepetycje w Serianne u samego pana Delobelle, człowieka poważnego i wymagającego. Gwałtowny wzrost uczuć religijnych przeszkadzał raczej Armandowi w przygotowaniach do egzaminu, który też ledwo zdał. Zabawne, bo w gruncie rzeczy mimo dawnego przyzwyczajenia do umartwień, dyscypliny, modlitw, których charakter z biegiem czasu bardzo się zmienił, mimo że dla rodziny, oficjalnie, pozostał oczywiście nadal bardzo pobożny, od czasu bierzmowania Bóg zajmował coraz « 61 .

Page 58: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

mniej miejsca w jego sercu. W dalszym ciągu spędzał długie godziny w kościele, bo tam przynajmniej nie musiał zdawać nikomu rachunku ze swoich myśli. Nie znosił zabaw z kolegami. Raz na zawsze wiadomo było, że jego odrębność w tej dziedzinie tłumaczy się powołaniem, o którym opowiadał wszystkim, zanim jeszcze od ziemi odrósł. Ileż mu to oszczędzało teraz zbytecznych wyjaśnień! Nawet doktor, który piorunował niegdyś, kiedy pani Barbentane mówiła gościom: „Armand zostanie księdzem", przyzwyczaił się w końcu do tej myśli. Nie lubił zresztą tego zamkniętego w sobie, za grosz niewysportowanego człowieczka. Jego ukochanym synem był Edmund: silny, dobrze zbudowany, zręczny. Malec był chudy, jakby wiecznie trawiony ogniem. Skryty. Twarz miał asymetryczną. Nie patrzył prosto w oczy. Może i lepiej, bo człowiekowi robiło się nieswojo, jak napotkał to jego jasne spojrzenie. Od dzieciństwa faworyzując Edmunda doktor nauczył go wcześnie prowadzić auto i niejednokrotnie dawał mu je potem do dyspozycji, nigdy jednak, nawet na próbę, nie chciał powierzyć kierownicy małemu. Chłopak nie znał się zresztą wcale na mechanice. Samego Armanda dziwił czasem ten nagły przypływ pobożności. Pomyślał, że sprzyja ona jego lenistwu, w wygodny sposób odwracając go od nauki, która wydawała mu się coraz bardziej mdła. Odpychał jednak od siebie tę myśl, wyraźnie naznaczoną piętnem Złego Ducha. Wtedy to rozpoczął lekcje solfeżu. Ksiądz musi przecież umieć śpiewać. Ojciec zgodził się nawet. Ale i solfeż nie rozwiązał problemu. Stan kapłański wydawał się zresztą Armandowi czymś równie odległym jak służba wojskowa. Choć bowiem całe Serianne wiedziało i mówiło o jego powołaniu, to jednak ze względu na stanowisko doktora zrozumiałe było, że Armand doczeka do pełnoletności, kiedy będzie mógł pójść za głosem serca, nie narażając ojca i nie obciążając go odpowiedzialnością nawet w oczach podejrzliwej Loży. « 62 »

Page 59: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Co do tego wszyscy byli zgodni. Dlatego sam ksiądz Petitjeannin zdawał się powściągać skłonności chłopca, tak sprzeczne z posłuszeństwem synowskim. Dlatego Armand nigdy nie służył do mszy, choć gorąco tego pragnął. Nagłemu wzrostowi mistycyzmu z początkiem roku 1912 towarzyszył coraz wyraźniejszy pociąg do spacerów bez celu i do marzeń, po których zostawało uczucie wstydu i winy. Miejsce Małgorzaty Prowansalskiej zajęły w nich postaci mniej odległe w czasie i w przestrzeni; wałęsając się po górnym Serianne Armand nie omijał już ulicy, na której znajdował się „Kwiecisty Koszyczek", przyspieszał tylko kroku, jeżeli dostrzegł kogoś znajomego, kto zmierzał do gniazda zepsucia. Wieczorem słychać tu było nieraz muzykę i śpiewy. Przechodząc kiedyś tamtędy o zmroku dostrzegł między rozsuwającą się żaluzją nagie ramię. Wyobraził sobie potem, że widział także i pierś. Mówił: „pierś kobiet y", i robiło mu się sucho w ustach. W tym samym czasie pojawiła się pewna rezerwa w stosunku do matki. Słysząc w nocy jej płacz udawał, że śpi. Bał się zastać ją w nieładzie, który raz i drugi kazał mu już się cofnąć. Prawdę mówiąc, przyzwyczajenie także robiło swoje i żywot męczennicy, jaki nadal wiodła matka, nie wzruszał go już. Czy trzeba dodawać, że Estera Barbentane zestarzała się i że bezwiednie nawet syn brał to jednak pod uwagę? Utraciła dawny wdzięk, ale nie wyrzekła się scen, które przez to stawały się po prostu groteskowe. Z wiekiem zeschła się, a ponieważ natura w niej wciąż jeszcze domagała się swych praw, stale zachodziła obawa jakiegoś dramatu. Armand czuł przed tym nieokreśloną trwogę i jak niegdyś odwracał się z obawy, by nie musiał zrozumieć słów matki, tak teraz odsuwał się od niej bezpowrotnie. Opuszczona nawet od syna, z uniesieniem oddała się dewocji. Pociąg Armanda do spraw nadprzyrodzonych nabrał charakteru całkowicie różnego od egzaltacji matczynej czy zajadłości, z jaką kiedyś orał sobie ciało paznokciami. Był to raczej płomień intelektualny, powiedziałbym nawet: mania rozumowa. Każdą chwilę, jaką mógł wykraść « 63 »

Page 60: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

szkole i domowi, spędzał — zabierając ze sobą książki, do których potem wcale nie zaglądał — za miastem, na spacerach wzdłuż rzeki, do której rzucał kamyki. Zapalił się do świętego Augustyna i do świętego Pawła, ale prędko utknął. Nogi nie nadążały myślom. Poszukiwanie świętości stało się dominującym tematem młodzieńczych medytacji. Było coś z podszeptu demona w tym poszukiwaniu: brak pokory, myślał Armand, ale czyż nie jest jednak rzeczą słuszną biadać ścieżki wiodące ku Panu? Czasem przerażał go własny brak skromności. Sądził siebie surowo. Wiedział na przykład, co myśleć o swoim powołaniu: wchodziło w nie, bądźmy szczerzy, dobre sześćdziesiąt procent chęci kazania z ambony, kierowania duszami, słowem, wykonywania gestów kapłana bardziej niż bycia nim naprawdę. Przyznawał się sobie na przykład, że nie ma upodobania do życia klasztornego. W roli księdza widział niezawodną sposobność do występów. Niezbadane są ścieżki Pańskie, ale przecież Jego chwały pragnął myśląc o własnej. Świętym, będzie świętym, mówił z gwałtownością, która miała w sobie coś bardzo ziemskiego. Wszystko, co było w nim z Barbentane'a, a co u jego ojca czy brata znajdowało wyraz w pewnego rodzaju arrywizmie, u niego przybrało nieoczekiwaną formę pragnienia świętości. Natury gwałtowne, które nie cofają się przed niczym, by osiągnąć przedmiot swych pożądań, powiadają, że posunęłyby się do zbrodni, gdyby to było konieczne. Armand pomyślał kiedyś, że posunąłby się do zbrodni, by osiągnąć świętość, i to chyba najlepiej oddaje barwę jego rozmyślań. Chodząc po polach i wzgórzach mówił do siebie i przenosił mowę miłości doczesnej, zepsucia nawet i omyłek ludzkich na płaszczyznę Miłości Bożej. Najniebezpieczniejsze obrazy, uszlachetnione, opromienione swym nadziemskim przedmiotem, znajdowały dzięki temu usprawiedliwienie w jego oczach, I tak na przykład nie bał się najbardziej zużytym metaforom języka biblijnego dawać nowe, szczególne życie, biorąc je dosłownie. Przez tydzień nie odstępowało go 64 »

Page 61: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

w jego wędrówkach tylekroć używane przez papieży określenie chrześcijaństwa: „winnica Pańska", przy czym nie tyle chrześcijaństwo było dla niego winnicą, ile otaczające go winnice obrazem chrześcijaństwa. Nie mógł rozstrzygnąć, czym było wobec tego winobranie: wznoszeniem się dusz ku Bogu czy raczej grzechem, który odrywa owoc od latorośli, czy wreszcie herezją, która odłącza go od niej całymi gronami, a trzeba też było zdecydować się na mistyczną interpretację pijaństwa i rozpusty pracujących przy winobraniu chłopów. W liście do Efezjan znalazł cel, do którego miał dążyć, definicję świętości: budować w sobie Człowieka Doskonałego, aż do osiągnięcia pełni Chrystusowej. Ale jak zdefiniować zarodek owego Człowieka Doskonałego? Słowa świętego Pawła nie pozwalały wątpić w istnienie tego zarodka, którym jest łaska. Dla Armanda pojęcie tego zarodka stało się od razu zarodkiem rzeczywistym, to znaczy materialnym zawiązkiem, prefiguracją Człowieka ze wszystkim, co go charakteryzuje i odróżnia od Zwierzęcia, z doskonałą równowagą narządów i uzdolnień. Pociągało to poważne konsekwencje: kult człowieka czyniący ze świętego coś, co bardziej przypominało Napoleona niż Jana Ewangelistę. Traf chciał, że wpadło mu w oczy zdanie świętego Tomasza z Akwinu: „Osobowość kształtuje czyjąś godność w tej mierze, w jakiej godność i doskonałość polegają na samoistnym bytowaniu, co właśnie rozumiemy przez osobę...", a ponieważ nie doczytał do miejsca, w którym święty Tomasz prędko sobie zaprzecza, i ponieważ nie wątpił ani przez chwilę, że godnością i doskonałością jego, Armanda Barbentane, jest samoistne bytowanie, tak się dziwnie stało, że Tomasz z Akwinu skierował go na drogę kultu osobowości. „Być świętym — myślał Armand — to stać się sobą." Jeden z kolegów pożyczył mu w tym czasie Ogród Bereniki w ilustrowanym wydaniu za półtora franka i mistyka Armanda stała się całkowicie barresjańska. Barres usprawiedliwiał w nim nagły przybór nieświadomej siebie zmysłowości i, katolicka przez 65

Page 62: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

swój punkt wyjścia, myśl Armanda szybko zmierzała ku apostazji. Musiał zrezygnować z rozmów z księdzem Petitjeannin o drogach, którymi kroczył ku świętości, gdyż ten zacny człowiek co chwila mu przerywał wypytując o jego lubieżność. Jakże mógł dyskutować z nim o właściwej roli, jaką odgrywa lubieżność w rozwoju Człowieka Doskonałego, jako apoteoza narządów rozkoszy? Armand uprzedzał tu nieco fakty, nie osiągnął jeszcze bowiem tej apoteozy, jak również, co prawda, i świętości. Młody człowiek spowiadał się więc coraz rzadziej, wtedy tylko, gdy pragnął przystąpić do Stołu Pańskiego, czego zresztą odmawiał sobie dla umartwienia. Kiedy jednak doszedł do tego, że uznał, iż dwoistą naturę Chrystusa da się wytłumaczyć tylko przez połączenie dwu hipostaz, ludzkiej, zrodzonej z Dziewicy-Matki, i drugiej, boskiej, która nie zawdzięcza niczego Marii, to znaczy kiedy wstąpił w szeregi wyznawców Nestoriusza, biskupa konstantynopolitańskiego z V wieku, który nauczał, że Maria była Theodokos, a nie Theotokos, czym burzył podstawy wszelkiego kultu maryjnego, kiedy Armand doszedł do tej głębokiej herezji i zdał sobie z tego sprawę, i wyznał księdzu Petitjeannin: ,,Zgrzeszyłem, mój ojcze..." — ksiądz przeraził się tym schizmatyckim bezeceństwem. Nie wziął go jednak zbyt poważnie, naznaczył tylko młodemu człowiekowi pokutę nieco przydługą i polecił uczęszczać regularnie na nieszpory. Nic nie pomogło, w duszy swej i sumieniu Armand pozostał nestorianinem. Unosząc w mroku swój wielki, chudy nos do góry, spowiednik wystąpił wtedy przeciw odosobnieniu, w jakim żył młody człowiek. I nagle, w trakcie, gdy wysilał elokwencję, by przekonać go o duchowym macierzyństwie Najświętszej Panny, doznał olśnienia: — Mój synu — rzekł — pycha twoja gubi cię każąc ci stronić od spraw tego świata. Powinieneś utrzymywać więź duchową z młodzieńcami w twoim wieku. Należy 66 » szukać na tym świecie doświadczeń, przed którymi niesłusznie wzdragasz się w swej pysze. I poradził mu zapisać się do grupy „Pro Patria", która istniała już przeszło od roku i w której znajdzie zarówno upust dla swej niebezpiecznej energii, jak i sposobność poznania bliźnich, co odwróci go na pewno od ciągłych sporów z Kościołem i z Bogiem. XII Najmłodszy z synów pana Delobelle, Piotr, był w wieku Armanda i bezpośrednim rezultatem wskazań księdza Petitjeannin była przyjaźń między Armandem i Piotrem, którzy, zarówno jeden, jak i drugi, czuli się w „Pro Patria" dość nieswojo. Piotr zapisał się z braćmi i tak samo jak Armand nie lubił Adriana Arnaud, któremu trudno było wybaczyć fakt, że jest towarzyszem zabaw Edmunda. Piotr był mały i dość gruby, niezwykle melancholijny; w życiu interesowała go przede wszystkim literatura,

Page 63: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

przypominał młode, zamyślone prosię; blondyn o złotym odcieniu, dobrze odżywiony, z długim pyszczkiem i czarnymi oczami, ręce miał krótkie, cofnięte z powodu nadmiernego rozwoju klatki piersiowej skutkiem nieracjonalnej gimnastyki. W swoim otoczeniu nie znajdował nikogo, z kim mógłby porozmawiać na serio o Albercie Samain: to był jego bzik, od kiedy tom tego wielkiego poety wpadł mu przypadkiem w ręce w pociągu jadącym z Marsylii, gdzie jakaś pani, która musiała być Przeznaczeniem, zostawiła go wysiadając koło Veynes. Wnioskując z podpisu na przedtytule Przeznaczenie nazywało się pani Cudeberge. Obaj młodzi ludzie nie podzielali bynajmniej upodobań kolegów. Dwaj starsi Delobelle'owie, Stefan i Maurycy, zawzięcie grywali w kule z Adrianem i Edmundem. Chodzili z nimi na dziewczynki i raz zaciągnęli Piotra do „Kwiecistego Koszyczka". Opowiadał o tym ze wstrętem i dumą jednocześnie. Był dość głęboko religijny, a jego religijność miała charakter gotycki, sprzyjający idealnemu « 67 »

Page 64: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

uczuciu dla panienek w zupełnie innym rodzaju niż gruba Irma czy Róża, o które pobito się kiedyś koło stacji. Ćwiczenia gimnastyczne w niedzielę rano i parady patronatu, wszystko to wywoływało w nich tę samą dezaprobatę. Ale jak się tu wydostać, skoro już się człowiek raz zapisał? Piotrowi nie pozwoliłby na to pan Delobelle ojciec, a co do Armanda, ten uważał sobie za obowiązek pozostać w „Pro Patria" po awanturze, jaką miał z tego powodu z ojcem. Mer Serianne o mało nie dostał apopleksji, kiedy się dowiedział, że jego młodszy syn tam wstąpił. W końcu cały ten interes to już nie tylko błazenada, ale organizacja polityczna spod znaku księży, zakazanych patriotów, całej tej kliki, no, reakcji. Więc jego syn otwarcie przechodzi teraz do obozu nieprzyjaciela... Ty głupcze! Armand słuchał kazania z zaciśniętymi zębami. Bez wielkiego przekonania powtórzył to, co słyszał: Francja, Ojczyzna, gotowość do obrony... — Przed kim? — wybuchnął ojciec — przed masonami, oczywiście, to znaczy przed własnym ojcem, tak? Piękna ta twoja religia! A szacunku dla rodziców w kościele cię nie uczą? „Czcij ojca twego i matkę twoją..." — oto był problem. Lecz to, co podobało się ojcu, nie podobało się matce, „Pro Patria" dawała zaś Armandowi możność widywania się z Piotrem, jedynym przyjacielem, a dzięki poezji rzecz cała przemieniała się w coś niezwykłego. W przewidywaniu ewentualnych strajków zabawiali się w rozmaite zawody. Armand nauczył się prowadzić tramwaj. Dali go do jednego z żółtych wozów kursujących za miasto, obok motorniczego, który prowadził najpierw przy nim. Potem Armand zajął jego miejsce. Żadna filozofia. Motorniczy o czerwonej, nie ogolonej twarzy i niewiadomego koloru zaroście udzielał Armandowi objaśnień nie wdając się w żadne koleżeńskie rozmówki. Wiedział oczywiście, po co kazali mu uczyć tego bubka, który był, zdaje się, synem mera. Najchętniej spuściłby mu po prostu lanie. Armand czuł to, skrępowany. Nie dlatego nawet, że miał możność przyjrzeć się barom sąsiada, kiedy tramwaj 68

Page 65: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

podskakiwał jak cielak na wybojach, gubiąc kabłąk na każdym zakręcie i trzęsąc pasażerów bez najmniejszego szacunku dla ich godności ludzkiej. Pomny na Ewangelię, Chrystusa, cieślę Józefa młody człowiek miał swoje wyobrażenie o niesprawiedliwości społecznej i nie był bardzo pewny roli, jaką grał. Ale jak dać to do zrozumienia swemu groźnemu instruktorowi? Zaprosił go na aperitif, tego się nie odmawia. Tamten spojrzał na niego, pomyślał, że dobra i taka zdobycz na nieprzyjacielu, i tym sposobem znaleźli się przy stoliku u Blanca, w miasteczku za posiadłością starego Lomenie, a przed nimi stał jeden chambery-suze i jeden amer. Kelnerka była trochę za tłusta, ale młoda, w przezroczystej bluzce: widać jej było rozmaite jedwabne tasiemki. Na dworze platan roztaczał cień nad rojem much. Motorniczy popijał z wolna. Do odjazdu mieli jeszcze piętnaście minut. Rozmawiali o upale, o święcie Serianne pod koniec lipca, ale w tym wszystkim, jak i w spojrzeniu unoszącym się ku Armandowi znad szklanki, kryło się co innego. Dzielił tych dwu towarzyszy cały świat. Co taki tramwajarz mógł wiedzieć o poezji Alberta Samain czy choćby o herezji nestoriańskiej? Nie martwił się o boskie macierzyństwo Najświętszej Panny. Miał w nosie sobór w Efezie i fakt, że wysłannik biskupa rzymskiego nadużył na nim swej władzy przeciw biskupowi konstantynopolitańskiemu. Słowem, prostak. Chociaż, swoją drogą, to nie musi działać specjalnie pobudzająco na intelekt — cały dzień prowadzić to trzęsące pudełko do sardynek! Na pewno niewierzący... Tramwajarz mógł mieć około czterdziestki. Życie nauczyło go już obłudy koniecznej dla tych, co nie chcą stracić pracy. Pracował w tym zawodzie od piętnastu lat. Och, przyszłości wielkiej to nie daje! Raz dostał gratyfikację, i to wszystko. Zarabiał nieźle, i owszem, w porównaniu z takim, co tłucze kamienie. Ale w porównaniu z bankierem... sześć franków tygodniowo nie majątek. Zwłaszcza jak się ma na utrzymaniu troje dzieci, nie licząc żony. Sześć podzielone na pięć to nie jest sumka zbyt okrągła, « 69 »

Page 66: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ale cóż, widać można jakoś wyżyć za dwadzieścia cztery su dziennie na głowę. Dzieci? Córki. Tak, z córkami zawsze znajdzie się jakieś wyjście, jak im się nie spodoba robota, mogą inaczej... Nie mówię, żeby pana zgorszyć, ale sam widziałem w Tulonie, taka w mig miała piętnaście centymów w kieszeni. Więc rozumie pan, jak są marynarze... Armand udawał, że przyjmuje to wszystko zupełnie naturalnie, chociaż po oczach tamtego widział, że to kpiny. Jednak Chrystus w rozmowach z rybakami nie miał takich trudności. Przynajmniej Ewangelia nic o tym nie wspomina. Kiedy wracali do wozu, motorniczy załatwił się pod parkanem, a potem, nagle, zapinając spodnie spytał: — Więc spodobała się panu robota? Armand coś tam bąknął. — Chyba tak, bo inaczej po cóż by się syn pana mera uczył prowadzić tramwaj? Chce pan tym zarabiać na życie, co? Kpił sobie, koleżka. Wiedział doskonale, co Armand robi w jego wozie. Znaczek „Pro Patria" w klapie mówił jasno: znano go już w okolicy. W elektrowni pobito kiedyś Stefana Delobelle. Piotr opowiadał mu o tym ze szczegółami. — W razie wojny — powiedział Armand — wy wszyscy pójdziecie i trzeba będzie, żeby młodzi mogli was zastąpić. — Ach, to dlatego! Wzrok tamtego zrobił się jeszcze bardziej ironiczny. Krztusili się od kurzu na platformie. Mijali rudery Włochów, tych najbiedniejszych, i zgrzyt żelastwa, kiedy przejeżdżali, budził śpiące za płotem gołe dzieciaki. — Więc to w razie wojny! A ja nie mogłem zrozumieć. No, no... Zupełnie zapomniałem o wojnie. To prawda, że my wolimy myśleć o czym innym. — Trzeba wszystko przewidzieć. — Naprawdę? A z kim ta wojna? — Głową wskazał baraki. — Z Włochami? < 70 »

Page 67: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Z Niemcami — oświadczył poważnie Armand. — Mówią, że oni się przygotowują. — Kto mówi? Pański tatuś? — Ludzie, znaczy piszą o tym w gazetach. Mój ojciec i ja to zupełnie co innego. Nie jesteśmy tych samych przekonań. — Ach, rozumiem... Naprawdę wyśmiewał się z Armanda. Nie był tutejszy, Nie miał tutejszego akcentu. Po sposobie mówienia sądząc pochodził chyba z Turenii. Jakie drogi przywiodły go aż tutaj: praca, bieda? Armand zapragnął okazać mu, że nie jest jego wrogiem. — To by było straszne nieszczęście — powiedział. — Co? — Wojna. — Ach, tak... nie dla wszystkich. Jasne, że drwił. Kiedy Armand opowiedział tę rozmowę Piotrowi Delobelle, tamten orzekł, że to go oduczy robić z siebie demokratę. Nie ma co zaczynać z tymi ludźmi. Głusi i ślepi na wszystko, co jest sztuką, poezją. Odkrył niedawno Dierxa. Spróbuj porozmawiać o Dierxie z jakimś motorniczym! Pokłócili się o Pieśń nad pieśniami. Armand przekładał ją nad wszystkich Samainów świata i cytował Lacordaire'a: „Z Pieśnią nad pieśniami podobnie jest, jak z wizerunkiem Ukrzyżowanego: nagość ich bezkarna jest przez swą boskość." — Powiedz to swojemu motorniczemu, roześmieje ci się w nos albo sobie pomyśli, że gadasz świństwa. — Może... Ale Armand nie mógł zapomnieć spojrzenia tamtego człowieka, coś w nim było sympatycznego mimo wszystko. Pewno, jak się dobrze ludziom przyjrzeć, w każdym znajdzie się coś sympatycznego, prawda? Chodziły mu też po głowie te dwadzieścia cztery su dziennie na dziecko i nie mógł oprzeć się myśli, że to przeciwko tym dwudziestu czterem su ksiądz Petitjeannin wysłał go do „Pro Patria". Uważał, że jego obowiązkiem jest zwierzyć się z tego spowiednikowi, jak i z wątpliwości, czy naprawdę postępują « 71 »

Page 68: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

jak patrioci, kiedy przygotowują się do walki z Francuzami zarabiającymi po sześć franków tygodniowo, na wypadek gdyby ci zażądali od swych pracodawców sześć franków pięćdziesiąt? — Moje dziecko — powiedział ksiądz Petitjeannin — wolałem już widzieć cię błądzącego śladami Nestoriusza. Konsekwencje tego były nie tak bezpośrednie, a ostatecznie wierząc we Wszechmogącego w każdym Kościele osiągnąć możemy zbawienie, w najgorszym razie czeka nas dłuższy pobyt w czyśćcu. Tymczasem teraz jesteś na drodze do anarchii socjalistycznej, to znaczy do potępienia wiekuistego. Nie przykładasz się dość pilnie do fechtunku, bardzo słabo strzelasz. Powinieneś poskromić bestię zmęczeniem... — Zmęczenie nic tu nie zmieni. Może się mylę, ale dziwi mnie, że ojciec poleca mi wprawiać się we władaniu bronią... — Czyż nie trzeba, synu, byś umiał stanąć w obronie ojczyzny? Jej wrogowie to bez wątpienia wrogowie Kościoła. Wiem, że są chrześcijanie zbałamuceni fałszywym duchem systematycznego pokoju, który nie ma nic wspólnego z prawdziwą doktryną naszego boskiego Mistrza. Jest to niebezpieczna trawestacja Ewangelii, sprzeczna z nauką ojców Kościoła. Święty Augustyn w liście do Bonifacego powiada tymi słowy: „Cóż godnego potępienia jest w wojnie? Czy to, że ludzie, którzy i tak są śmiertelni, giną w niej, by zwycięzcy żyć mogli w pokoju? Wyrzut ten czynić mogą ludzie małego serca, a nie ludzie religijni. To, co w niej słusznie należy potępić, to chęć szkodzenia, okrucieństwo zemsty, brak miłosierdzia, szal odwetu, żądzę wiedzy, libido dominandi, i inne uczucia. tym podobne." Piękny tekst, który powinien rozproszyć wszystkie twoje wątpliwości katolika, moje dziecko. Wojna, w pewnych wypadkach, jest środkiem nie tylko dozwolonym, ale nawet godnym zalecenia chrześcijaninowi. Pamiętaj, aby dzień, w którym Pan wyciągnie swą karzącą dłoń nad narodami, nie zastał cię nieprzygotowanym... < 72 »

Page 69: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— A sześć franków na tydzień, proszę ojca? — szepnął Armand. — Jakie sześć franków? Człowiek jest na tej ziemi jak Hiob, dziś u szczytu bogactwa, a jutro na kupie gnoju. Jeżeli twój motorniczy jest chrześcijaninem, w modlitwach swoich powie Panu: „Dałeś mi, Boże, sześć franków na tydzień, a teraz mi je odebrałeś: pochwalony bądź, Boże mój, za to, że mi je odebrałeś." A ty, mój synu, nie wątp w miłosierdzie boże. Odmawiaj ze mną akt skruchy... Nad religię zaczął Armand przekładać poezję: nie ma w niej tego bezwiednego ignorowania pewnych spraw. Jest kultem Piękna i wyjaśnia to, czego ksiądz Petitjeannin nie chce widzieć; usprawiedliwia nasze wewnętrzne porywy ku wielkim Ideom, ku kobiecie; zespala się z tym uczuciem cudownym i straszliwym, z Miłością, której imieniem nawet księgi święte musiały się posłużyć, by pociągnąć serca ludzkie. Wszystko to było może bluźnierstwem, ale to co? Nie większym niż herezja nestoriańska, do której tak nieopatrznie odesłał go ksiądz Petitjeannin! Zresztą rozmyślania o dwóch hipotezach, Chrystusa-Człowieka i Chrystusa-Boga, nie mogły się obejść bez wycieczek w zakazaną dziedzinę powstawania życia, a doświadczenia Piotra Delobelle z ,,Kwiecistego Koszyczka" rzucały szczególne światło na przybycie Archanioła Gabriela do Najświętszej Marii Panny, na Gołębicę Ducha Świętego i na samą Najświętszą Pannę. W dniu, kiedy Armand zapytał Piotra Delobelle, czy to możliwe, by Syn Człowieczy pozwolił, aby jego Matka poczęła nie zaznawszy przedtem rozkoszy, tak jak sprawił, że porodziła go bez bólu, doszło między przyjaciółmi do gwałtownej sceny. Piotr był czerwony, wstydził się tego, co usłyszał, a jednocześnie chichotał nerwowo. Armand oburzył się: to nie są żadne nieprzyzwoitości, idzie po prostu o to, czy Najświętsza Panna zaznała rozkoszy, czy nie? Jeżeli tak, wypadałoby inaczej zupełnie podchodzić do rozkoszy zmysłowej. Jeżeli nie, co myśleć o dobroci Syna? Skandal! Wtedy Piotr przyznał się, że jest kochankiem Anieli, służącej Mestrance'ów. « 73 »

Page 70: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Dla Armanda był to wstrząs. Obłuda Piotra zostawiała go doprawdy samego na świecie. Bez Boga i bez przyjaciela. XIII Kiedy spostrzegł, że utracił wiarę, Armand pomyślał o ojcu, matce, własnym powołaniu, opinii publicznej w Serianne i wszystko to wydało mu się tak skomplikowane, że postanowił wstrzymać się na razie z ogłaszaniem swych uczuć, po prostu, by rozejrzeć się najpierw samemu w sytuacji. Bo wiarę utracił w całej rozciągłości. Skończyły się rozważania nad ludzką naturą Chrystusa! Chrystus był Bogiem, a pojęcie Boga nie potrafiło już wywołać w Armandzie nawet wątpliwości, jedynie wzruszenie ramion... Chichotał na myśl o grzechu pierworodnym. Ogarniała go wesołość na widok tabernakulum. Tajemnica Eucharystii, nieomylność papieża, łaska, Trójca Święta, wszystkie te tajemnice stały się dla niego, sam dobrze nie wiedział kiedy, przedmiotem szyderstw in petto, intymnych wyśmiewań, którym, trzeba to przyznać, oddawał się z lubością. W tym stanie rzeczy czyż nie powinien był zbliżyć się do ojca? Tymczasem nigdy sprzeczki między nimi nie wybuchały równie często ani z równą gwałtownością. Ojciec nie dawał mu pieniędzy, pozwalał sobie strofować go, że za mało się uczy, że ma kiepskie stopnie, odmówił zaprenumerowania „Wierszy i Prozy", przeglądu, którego parę luźnych egzemplarzy rozpłomieniło ich, jego i Piotra. Armand nie chciał też sprzeniewierzyć się matce, biednej ofierze. Dlatego nadal wykonywał zewnętrzne gesty pobożności i tylko nagłe przypływy obrzydzenia do siebie, zasępienia kazały mu uciekać od swoich, od Piotra, od „Pro Patria". Twierdził wtedy, że przygotowuje się do matury. Najbardziej jednak trapiła go przyszłość. Przyzwyczaił się do myśli, że zostanie księdzem. Raz na zawsze widział « 74 »

Page 71: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

siebie w sutannie, w jakiejś miejscowości przede wszystkim, która nie będzie Serianne, żyjącego tak, jak żyją księża, to znaczy nic nie robiąc. Jeżeli nie zostanie księdzem, będzie musiał obrać jakiś zawód, pracować. Było jeszcze i coś innego, szaty, autorytet w młodym wieku, palce wzniesione, by pobłogosławić czcigodnych mężczyzn i kobiety, i ci głupcy, którzy pochylają głowy. Nigdy więc nie będzie kazał z ambony: „Drodzy bracia i siostry w Chrystusie, chciałbym pomówić dziś z wami o szatanie. Nie wierzcie, drodzy bracia, tym, co przedstawiają go wam w postaci odpychającej i wstrętnej, z rogami i koźlą nogą. Szatan jest tym, co na tym padole najbardziej urzekającego, uśmiechem, wdziękiem, miłosnym oddaniem. Znajdziecie go pod postacią niewinności w dziecku różowym i jasnowłosym, w omdlałych ramionach waszych małżonek, w uroku spotykanych na ulicy kobiet, w najwznioślejszych ideach, a nawet w nauce, którą wam głoszę"... Na pewno możliwa byłaby taka romantyczna i cyniczna kariera kłamcy o wyglądzie księdza, a duszy libertyna. Sięgnąć po najwyższe godności kościelne i nadużyć ich, rozsiewać po świecie subtelną truciznę zwątpienia i niewiary. Gdyby tak zostać papieżem! Cóż by to były za encykliki! Cóż, kiedy nie można zostać głową Kościoła będąc Francuzem. Więc trzeba wyrzec się tej myśli, ugiąć karku, słuchać... I bezustannie kłamać. Przez dwa, trzy lata da się to jakoś znieść. W starych numerach „Wiem Wszystko", które znalazł u Rinaldich ze wsi, odkrył Armand Pamiętniki Sary Bernhardt i doznał olśnienia. Oto czym chciał być! Aktorem. Im więcej o tym myślał, tym bardziej się rozpromieniał. Zawsze chciał być aktorem. W kapłaństwie pociągał go właśnie teatr, kostium, obrządek, podziw publiczności. W jego wyobraźni, łasej jeszcze na bluźnierstwo, światła kinkietów zastępowały z wolna miejsce wiecznej lampki. Aktorzy, jak i księża, nie noszą zarostu: ojciec był źródłem jego wstrętu do brody. A wszystko to szło w parze ze wzrastającym entuzjazmem dla Sztuki, dla Poezji. Byłby pierwszym amantem, jeździłby na tournees « 75 »

Page 72: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

po świecie. W Nowym Jorku dziedziczki trustów rzucałyby na scenę perły, gdy on by się ukazał. W Wiedniu księżniczki gotowe byłyby wyrzec się nadziei tronu za parę chwil spędzonych w jego garderobie, kiedy fryzjer czesałby go do Nie igra się z miłością, jego triumfu. Jakimż on byłby Perdikanem! Politycy zasięgaliby u niego wskazówek, jak podbijać tłumy, mężowie błagaliby z łkaniem, by zdjął czar, którym opętał ich żony. Ach, byłby owym Demonem, najprawdziwszym, urzekającym, potępieniem czyhającym w walcu, upojeniem muzyki, Wielkim Kochankiem, Don Juanem! Chwilowo przygotowywał się do przyszłych występów grając niepozorną co prawda, ale wprost z życia wziętą rolę: pobożnego młodzieńca w prowincjonalnym miasteczku, wśród intryg politycznych, które miały jeszcze przybrać na sile z okazji wyborów do Rady Departamentu. Chodził więc nadal do kościoła, ćwiczył w „Pro Patria", spowiadał się u księdza Petitjeannin; przystępował do komunii w niedzielę. Osłabła od pewnego czasu żarliwość religijna odzyskiwała całą swą pozorną siłę, gdyż tego wymagała gra. Najbardziej upajający był nawet nie ten, od czasu do czasu, posmak świętokradztwa! Ważna stała się sama umiejętność udawania, czyli sztuka aktorska, której sprawdzianem były dla młodego człowieka: przychylność spowiednika, radosny uścisk matczynej ręki, wywołany dumą z pobożności beniaminka, wymówki przyjaciela, który nie rozumiał tych nagłych zmian nie będąc w nic wtajemniczony. Ojciec chciał, by Armand zapuścił wąsy. Ten, popierany przez matkę, wzbraniał się w imię swego powołania. On sam tylko wiedział, że chodzi tu o teatr, i zbieżność na tym punkcie między obrządkiem kościelnym a wymaganiami makijażu miała dla niego niemało uroku. Co dzień wcielał się w inną postać, ale ulubionym jego bohaterem pozostał Doktor Faust. Trzeba by wystawić samego Goethego, to było do zrobienia. Przeczytał go na nowo i uderzyło go podobieństwo sytuacji Fausta i jego własnej, pewne analogie uczuciowe. Brakowało jeszcze Małgorzaty. « 76 »

Page 73: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Piotr Delobelle zwierzał mu się ze swych przeżyć miłosnych z Anielą. Armand słuchał zachowując zewnętrznie pełną dezaprobaty postawę człowieka pobożnego, który nie może przeciwstawić się nieuniknionemu, ale w modlitwach swych nie zapomni o grzeszniku ani o grzesznicy. Piotra diabli brali, ale następnego dnia miał znów do opowiedzenia Armandowi mnóstwo szczegółów dziecinnych i cudownych. Nie było chyba od czasów Montecchich i Capulettich kochanków, którym los równie by nie sprzyjał. Serianne, miasteczko spokojne i domatorskie, kryło pod popiołem żar nie znany nawet Weronie. Proszę nie zapominać, że Delobelle'owie należeli do Stronnictwa Narodowego przeciwko Mestrance'om, Czerwonym. Aniela nie była co prawda córką tego masona-sprzedawcy wieńców nagrobkowych, ale gorzej jeszcze: była jego kochanką i niewolnicą. Nie miała ani chwili dla siebie, od siódmej rano na nogach, myła podłogę, pilnowała sklepu, chyba że trzeba było ugotować obiad i posprzątać u pani, doglądała starego. Wieczorem padała ze zmęczenia, a był jeszcze pan Eugeniusz. I ten mały, Gaston, co za zepsuty dzieciak, wciąż ją szpiegował. Wychodne miała raz na dwa tygodnie. Co do Piotra, to dopiero miałby za swoje, gdyby tak papa Delobelle coś przewąchał! Zwłaszcza gdyby zdał sobie sprawę ze znaczenia tej historii. Bo to nie była żadna miłostka, jakich wiele. To było naprawdę, na serio, tym razem. Miłość, jak w książkach, jak w poezji. Piotr miał nowe bożyszcze: Paul Forta, księcia poetów. Armandowi niezupełnie trafiały do przekonania ballady, które czytał mu przyjaciel; dlaczego nie zaczynać każdego wiersza od nowej linii? Ale niektóre były, owszem, ładne, na przykład ten kawałek o Filomeli... Czy Aniela cię gryzie, jak cię całuje? Nie... a bo co? W takim razie nie kocha cię naprawdę. Wiem, co mówię: jak się kogoś naprawdę kocha, nie można się powstrzymać, żeby nie gryźć... Piotr zamyślił się. Chociaż porównywanie historii Piotra i Anieli do dziejów Romea i Julii nie pozbawione jest śmieszności, bo « 77 »

Page 74: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

gdzież szpady, drabinka z jedwabnego sznura, trucizna, jednak dla Anieli rzecz cała przedstawiała się bardzo poważnie. Dziewczyna miała dwadzieścia cztery lata, od trzech lat służyła u Mestrance'ów. Była to jędrna brunetka o bardzo jasnej cerze, niedużych oczach i małym nosie, przygarbiona już od ciężkiej pracy, mycia podłóg i ciągłej uległości. Bita przez rodziców, przez braci, winogradników gdzieś z Herault, musiała iść na służbę, kiedy filoksera zrobiła swoje. Nie miała jeszcze szesnastu lat, kiedy pierwszy chlebodawca, sklepikarz, zrobił jej dziecko. Przez cztery lata pracowała na nie; umarło na szkarlatynę u chłopów, do których je oddała. Przechodziła z domu do domu, posłuszna, pracowita; kiedy nie mogła znaleźć pracy wyjeżdżała do innego miasta. Pewna instytucja dobroczynna opiekująca się kobietami szukającymi pracy skierowała ją do Serianne, gdzie pani Mestrance sama ją wybrała: znała gusta męża, prawda? Wstrętny typ z tego Mestrance'a. Naganiać do roboty umiał, i owszem. Ale dobrego słowa, uprzejmości — nigdy. Wystarczy, że sypiał ze służącą, nie? Szczypał ją po kątach niemiłosiernie, jak szukał dla klientów szarf do wieńców. I nie mogła krzyczeć. Zbereźnik. Gdyby tak wszystko opowiedzieć... I oto gdy zdawało się, że nic już w jej życiu nie może odmienić się na lepsze, przyszła miłość: ten sentymentalny chłopaczek, ten Piotruś ze swoim ślicznym pyszczkiem wcale nieładnym i swoimi szesnastoma latami, taki dystyngowany, syn profesora, głowę nabitą miał wierszami, które nie zawsze rozumiała, ale pełno tam było gwiazd, kwiatów, pocałunków i przysiąg na śmierć i życie. Taki był zawsze czysty ten chłopiec, młody, silny i taki przy tym uczuciowy: nazywał ją „swoją żoną", zupełnie jakby byli po ślubie. I mówił, że ją kocha, a słowo to nie było wcale zużyte ani dla niego, ani dla niej: dla niego, ponieważ kłamał po raz pierwszy, a zresztą może nawet nie kłamał, a dla niej... Nikt nigdy nie wysilał się w stosunku do niej. Kładź no się, Anielciu... A malutki zamykał oczy i mówił: „Kocham cię." Myślała o tym bez przerwy, 78 »

Page 75: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

sprzątając sklep, wynosząc nieczystości starego, w ramionach pana Eugeniusza. Cóż ją teraz obchodziło to wszystko! Była szczęśliwa, szczęśliwa mimo trudności, mimo że trzeba było wykradać chwile, by się zobaczyć, mimo niebezpieczeństwa zamienianych ukradkiem uścisków, mimo długich dni bez możności uściskania się; pisanie szło jej bardzo opornie, za głupia była na to i robiła błędy, które wyśmiewał potem milutko. Wiele dałaby, żeby móc znaleźć słowa równie piękne jak w wierszach, które jej czytał, a tymczasem ledwo potrafiła nagryzmolić pomagając sobie językiem przy pisaniu: „Do piero jótro mogę, niebedzie go w domu. Całóje mocno mojego Piotrusia — Aniela." Armand pokpiwał sobie z tej ortografii. Ale nie za bardzo. Były pewne rzeczy, do których ten Mefisto odnosił się z szacunkiem. — Ona jest o osiem lat starsza od ciebie; co zrobicie, jeżeli będzie mieć dzieci? — Nie wiem — odparł beztroski młodzieniec — ale wyobraź sobie, kocha mnie naprawdę: ugryzła mnie wczoraj. Był tak szczęśliwy, że zapragnął ofiarować coś Armandowi. Ten nie miał zapałek i stał z marylandem w zębach. — Masz, chcesz? — Piotr wielkodusznie pozbywał się pięknej zapalniczki, którą dostał od matki chrzestnej na Nowy Rok. XIV Zbliżanie się wyborów do Rady Departamentu ożywiło senne wody Serianne. Wybory miały być pod koniec lipca. Kadencja doktora Barbentane dobiegała końca. Czy zostanie wybrany ponownie? Ponieważ wiedziano, że zamierza kandydować na deputowanego, obecne wybory miały być rozgrywką wstępną w ramach kantonu. W grę wchodziły nie tylko osobiste ambicje mera, ale dla wielu również sprawa religii i, w jeszcze większym stopniu, troska o ojczyznę. Bo czy można było liczyć, że « 79 »

Page 76: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

radykałowie, z tą ich demagogiczną gadaniną, uchwalą ustawę o trzyletniej służbie, tak konieczną? Nie mówiąc już o utajonych groźbach wprowadzenia podatku dochodowego, a nawet, jeżeli wierzyć prasie socjalistycznej, specjalnego opodatkowania kapitału?... Z radykałami podniósłby głowę Caillaux z Agadiru, zaczęłaby się dyktatura klubów, lóż, a wszystko to w obliczu Niemiec uzbrojonych po zęby, zdyscyplinowanych, mających cesarza, a nie to parlamentarne gadulstwo. Mówiło się o kandydacie z ramienia umiarkowanych republikanów. Ktoś z Paryża. Wszystko zależy, jakie stanowisko zajmie Barrel. Poprzednim razem, w drugiej turze, poparł jednak Barbentane'a mimo jego przekonań religijnych; inna sprawa, że do głosu dochodzili wtedy socjaliści, a w obliczu niebezpieczeństwa, mój Boże! Nie mówiąc o tym, że Barbentane był przecież jego lekarzem. Kiedy Barrel zwrócił się bądź co bądź na lewo, wielu robotników poszło wówczas za nim. Ale gdyby zwrócił się na prawo, czy posłuchaliby go również? Główny problem to była jednak wieś, chłopi i właściciele winnic. Nie lubili robotników, a poza tym ta historia z podatkiem dochodowym też leżała im na wątrobie. ,,Pro Patria" z bandą z patronatu na czele objeżdżała wsie. Urządzano defilady. Na dziedzińcach straży pożarnej odbywały się popisy gimnastyczne. Śpiewy. Chłopcy ze wsi w najlepszej komitywie z paniczami z Serianne zabawiali się w knajpach. Czasem nawet tańczyli. Młodych interesował przede wszystkim sport. Trzeba ich było widzieć podczas Tour de France! Chociaż tkwił w samym środku tej przedwyborczej gorączki, Armand, z głową pełną marzeń, nie brał w niej żadnego udziału. Pochłaniało go pragnienie przeżycia jakiejś wielkiej przygody miłosnej. Nie w stylu żałosnej idylli Piotra i Anieli, rzecz jasna. Co do pozycji społecznej heroiny nie był co prawda jeszcze zdecydowany. Ostatecznie Małgorzata była córką prostych ludzi. Jednak czasy Doktora Fausta już minęły, a poza tym, ponieważ nie miał do swej dyspozycji szatańskiej władzy ofiarowywania « 80 »

Page 77: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Małgorzacie klejnotów, lepiej, by sama, z domu, posiadała już niezbędne ozdoby i znajomość tysiącznych subtelności, do których młodzieniec sam, być może, dopiero wzdychał. Stał się bardziej towarzyski, zaczął dbać o swój wygląd i opuszczać niedzielne wyprawy „Pro Patria", by pójść na sumę. Ze względu na ojca jego obecność w kościele miała zawsze pewien posmak skandalu. W czasie podniesienia prowokował wzrokiem dziewczęta, by na niego spojrzały. Po nabożeństwie biegł do drzwi i z tragicznym wyrazem twarzy podawał wodę córce aptekarza. Nie miał zresztą żadnych złudzeń co do swego wyglądu, uważał, że jest brzydki, od kiedy stwierdził, że ma jedno oko mniejsze i twarz niesymetryczną. Czarne włosy, podatne do kręcenia, upodobniały go, zwłaszcza że nos miał garbaty, do Żyda. Ufał jednak swym oczom, jasnym, inteligentnym. Wysoki przy tym i dość ruchliwy, by zatuszować wątłą budowę. W niczym nie przypominał ojca. Bardzo prędko wybór jego padł na najmłodszą z panien Barrel, o dwa lata od niego starszą, Jacqueline. Blondynka, o puszystych włosach, podobna była do matki, bardzo szczupła tą szczupłością dziewczęcą i bardzo niespokojna o swój biuścik, który podkreślała nosząc wysoko pasek, chociaż to było niemodne. Wszystkie trzy panny Barrel nawet w największe upały nosiły suknie pod szyję, z długimi rękawami. Tylko najstarsza, Marta Maria, miewała czasem koronkowe aplikacje, przez które prześwitywało trochę ciała. Spotkawszy kiedyś Armanda koło konfesjonału księdza Petitjeannin, Jacqueline zaczerwieniła się straszliwie. I to był punkt wyjścia do rozmyślań. Jacqueline była wysoka, oczy miała jak z emalii, usta delikatne i leciutko wykrzywione. To właśnie dodawało jej szczególnego uroku, którego nie miały jej siostry o urodzie bardziej niepokalanej, regularnej. Armand nie myślał oczywiście o małżeństwie. Nie. Ta historia to miał być jedynie początek pewnego życia: nie romanca, lecz preludium. Małomiasteczkowe rywalizacje polityczne między Barrelami i Barbentane'ami nie przesłaniały jemu, « 81 »

Page 78: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Armandowi, trzeźwego spojrzenia na tę sprawę. Prawdopodobnie kiedy uwiódłby Jacqueline i zaszłaby w ciążę, skandal byłby tak olbrzymi, zwłaszcza jeżeli wziąć pod uwagę powołanie Don Juana do służby bożej, że ojciec musiałby wysłać go na pewien czas z Serianne. Pojechałby wtedy do Marsylii albo — kto wie — do Paryża. W Paryżu był Edmund. Od kiedy przestał wierzyć w Boga, zmniejszyła się niechęć Armanda do brata. Ciekawe, czy Edmund pomógłby mu zrobić karierę w teatrze? Na konserwatorium nie miał ochoty. Chyba żeby rodzina tego zażądała. Najlepiej byłoby zostać kochankiem jakiejś sławnej artystki, na przykład Robinne, ponieważ lubił blondynki. Widział ją kiedyś na ekranie. Na początek uzyskałaby dla niego jakąś małą rólkę, zazdrosna, licząc, że w ten sposób będzie go mieć na oku. Ale on — od razu odniósłby sukces — prędko by się nią znużył. Możliwe, że by się truła. Pisano by o tym w gazetach. Odzyskując przytomność szepnęłaby jego imię: „Armandzie"... Trułaby się weronalem. On żyłby już tylko dla sztuki, z każdą nową rolą obumierałoby w nim coś z przeszłości, ta sama kobieta nie mogła mu wystarczyć. Każdej roli odpowiadała nowa miłość. Jest coś nienasyconego w naturze artysty: szuka, szuka, czego? Siebie samego pewno, złudy jakiejś, kwiatu... Na razie każdą wolną od nauki chwilę spędzał krążąc koło domu państwa Barrel. Stosunki pomiędzy obu domami nie były na tyle naprężone, by nie kłaniano się sobie na ulicy. Bądź co bądź doktor Barbentane leczył przecież pana Barrel w jego dolegliwościach żołądkowych. Zdarzało się nawet, że spotkawszy Armanda pani Darrel zatrzymywała się na chwilę, by się dowiedzieć, jak miewa się jego matka. Obie panie spotykały się u Rinaldich albo u Lomenie de Mejouls. Jacqueline musiała niewątpliwie zauważyć stałą obecność Armanda w pobliżu ich domu. Spotkali się kiedyś na bulwarze w porze gry w kule. Adrian grał z panem Migeon. Walka zacięta: kto zwycięży, niski, czterdziestoletni gbur czy młody człowiek kołyszący się w biodrach? Z dziesięć osób przyglądało się « 82 » rozgrywce. Armand ukłonił się najpierw, a potem, ponieważ była sama, śmiało wyciągnął rękę. Zawahała się. Usta skrzywiły jej się jeszcze bardziej, urocze jak lęk. Podała Armandowi dłoń w białej, nicianej rękawiczce. Miała różową sukienkę z wsadką i jasnoniebieski żakiet. Jej dłoń była mała, malutka. Cofnęła ją zaraz, skinęła mu głową i odeszła spiesznie; nie zamienili ani słowa. Kule stukały zwycięsko. Armand był jak pijany i już ogarniał go straszliwy żal na myśl o drobnej dłoni swej przyszłej ofiary. Lecz cóż poradzić, gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Napisać do niej? Długo się nad tym zastanawiał i ostatecznie zdecydował, że w następną niedzielę pójdzie z matką do państwa de Lomenie. Może Jacqueline też przyjdzie... W ciągu tygodnia dowiedzieli się, kto będzie kontrkandydatem doktora: niejaki Delangle, przyjaciel deputowanego, odznaczony palmami akademickimi i Orderem Niszam Iftikar Ten ostatni szczegół pochodził od samego doktora, który zdążył już zebrać pewne

Page 79: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

informacje... Socjaliści będą mieli kandydata z Marsylii, jakiegoś adwokacinę, nic ważnego. Państwo de Lomenie przyjmowali gości w ogrodzie, wyplatane krzesła stały wokół zielonego stołu, pod dużym drzewem figowym. Nieco dalej dzieci bawiły się na huśtawce. Przy stole siedziały trzy starsze panie z aksamitkami na szyi; panna Ewa w sukni przyozdobionej plisowanym żabocikiem szykowała herbatę i ptifurki, zaś Filibertyna de Lomenie robiła na drutach białe skarpetki dla któregoś z synów, tak ściśle i tak się przy tym pochylając, że brał lęk, by nie wbiła sobie w twarz wszystkich drutów, garbuska, i nie przeciągnęła przez kapiący nos wełnianej nitki. Pani Barbentane najwięcej rozmawiała z Zuzą, Zuzą w sukience z surowego jedwabiu, bardzo ożywioną, pełną plotek o Teresie Respelliere. Biało-brązowy cocker pana de Lomenie pocierał o nogi Armanda swym dużym, fryzowanym uchem, w które wpił się, widać, kleszcz. Fruwały niebieskie muchy, było trzydzieści dwa stopnie w cieniu. Otóż gdzieś na przedmieściu « 83 »

Page 80: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Paryża jakaś kobieta, którą mąż bił, zmówiła się z synem, kochankiem i wspólnikiem męża (prowadzili przedsiębiorstwo przewozowe), że zgładzą tego tyrana domowego. Przygotowali wszystko, by nadać sprawie pozory nieszczęśliwego wypadku: stara fuzja, która sama wypaliła przy czyszczeniu, syn czatował przy drzwiach, kochanek pokazał się tego dnia u klientów o osiemdziesiąt kilometrów stamtąd, a wspólnik, zainteresowany jedynie stroną materialną, podjął się brudnej roboty... Żona uściskała męża: „Zdaje się, że ktoś cię woła, Gustawie, zejdź no, zobacz!" — Oto przewrotność kobieca! — mówiła panna Ewa. — We wszystkich zbrodniach... Uściskała go! To już przechodzi granice! — Skoro mąż ją bił... — powiedziała pani de Lomenie; pomyliła się w ujmowaniu i musiała spruć dziesięć rzędów, które wiły się teraz na jej kolanach obciągniętych szarym płótnem. — Należałoby wszystkich zgilotynować — oświadczyła jedna ze starszych pań zajęta haftem angielskim — zabić mężczyznę w sile wieku! I to syn, to najstraszniejsze! Armand przysłuchiwał się grzecznie; panie Barrel nie przyjdą. Zuza nie interesowała go wcale. To nie była już tak całkiem dziewczynka. W rozmowie z jego matką co drugie słowo mówiła proszę pani: — Cóż, trudno, proszę pani, to nie jest towarzystwo dla mnie, proszę pani, potem ludzie będą plotkować... I jeszcze ten ostry akcent, którego nabrała w klasztorze w Hyeres, gdzie się wychowywała. — Jednakże skoro tamta kobieta miała kochanka, mąż miał rację, że ją bił... — Racji nie miał, ale to go usprawiedliwia. Ale co mu teraz, biedakowi, po usprawiedliwianiu! — Hammerless*/1! — powiedział w zamyśleniu pan de Lomenie de Mejouls, który ujmował całą sprawę z punktu widzenia myśliwego, i popatrzył na psa. Co powiedzieliby wszyscy ci ludzie, gdyby wiedzieli, */ Strzelba myśliwska bezspustowa, szybkostrzelna. « 84 »

Page 81: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

że Armand jest aktorem, kabotynem produkującym się publicznie i libertynem na dodatek, który ma kochanki na prawo i lewo? Mumie! Hammerless czy nie, takich ludzi należałoby zgładzić. I tylko nie dać się przyłapać. — Armandzie, idźże pomóc pannie Zuzi — powiedziała pani Barbentane. Poszli do domu po oranżadę. — Pani Barrel nie przyjdzie dzisiaj? — Chyba nie. Taki pan jest milczący, nie bierze pan żadnego udziału w rozmowie. O, tu jest cukier. Znajdowali się w obszernej, niskiej kuchni o posadzce z czerwonych kafelków. Przez okno widać było winnice. Zanim zdążyli ją pochwycić, szklana cukiernica upadła na podłogę. W drobny mak. Oboje mieli zajęte ręce, odkładali trzymane rzeczy byle gdzie i palce ich spotkały się pośród cukru i potłuczonego szkła. Przykucnięta Zuza zrobiła się nagle podobna do małej dziewczynki, takiej ścichapęk. Patrzała na niego roześmianymi oczami. Było w niej coś krótkiego, nie dokończonego. Pachniała werbeną. — Niech mnie pan pocałuje — powiedziała. Upadli na posadzkę, śmieszny bałagan, Armand sam już nie wiedział, co robi, wsunął jej rękę pod spódnicę, a ona odpychała go wierzgając. Rozciął sobie lewą dłoń. Na widok krwi oboje się podnieśli, na ubraniu mieli rozgnieciony cukier; z kranu trysnęła letnia woda na skaleczoną dłoń. Czy aby nie został jakiś kawałek szkła? Usłyszeli głos panny Ewy: — No, co tam z tą oranżadą? Wrócili obładowani. Rozmowa zeszła na politykę. Pan de Lomenie de Mejouls wyjaśniał swoje stanowisko. Wymawiał końcowe s, ponieważ był z Południa. W wyborach będzie głosował na socjalistów. Tak jest. I niech się to raz wreszcie skończy, niech ją raz wreszcie diabli wezmą tę całą republikę. Wstyd i hańba! Im gorzej, tym lepiej. Nie po to będę harował, żeby tuczyć bandę deputowanych! Nic tylko podatki i podatki. A to na co? W czyje ręce, pytam, dostanie się podatek dochodowy? W ręce « 85 »

Page 82: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

takich Caillaux, Etienne, Poincare. Wszyscy oni siebie warci. Kamień do szyi i w wodę. A ten wasz Clemenceau, były komunard! Już sam nie wie, jak się kłaniać robotnikom, byle tylko dostać jeden głos więcej. A segregacja win to może nie złodziejstwo? Dostają skrzynie szampana i Bordeaux rządzi. Na socjalistę. Nawet jeżeli się to skończy Karmaniolą. Tak musi być, a dopiero potem Thermidor, Bonaparte i wreszcie Ludwik XVIII. Oczywiście, że tylko po monarchii możemy spodziewać się czegoś. Powtarzam: ja głosuję za skrajną lewicą. Zuza zabawiała się torebką pani Barbentane. — Ależ tak, proszę pani... ależ oczywiście, proszę pani... Jacqueline Barrel na pewno już nie przyjdzie. Dzieci pokrzykiwały na huśtawce, mimo czerwcowego upału. Armand rozmyślał już, ile to będzie hałasu w Serianne, kiedy zniesławi Zuzę. Nie będzie to trudne, ponieważ jej nie kocha. Patrzył na opatrunek, który mu zrobiła z własnej chusteczki, i pochwycił jej wzrok skierowany na skaleczoną rękę. No, od nowego roku szkolnego wyślą go do Paryża! — Ja tych wszystkich polityków — grzmiał pan de Lomenie — mam, nie powiem gdzie przez wzgląd na panie... Ale poczekajcie tylko, już ja im pokażę moje cztery litery. — Później, mój drogi! — westchnęła Filibertyna. XV Zostawiając za sobą Serianne i pierwsze zebrania przedwyborcze, grupki ludzi na placach, wokół kawiarń, oblepione kolorowymi afiszami i udekorowane transparentami lokale partyjne, gdzie urzędowali trzej kandydaci, Armand wsiadał do tramwaju, który umiałby teraz sam poprowadzić, i w duszne popołudnie przyjeżdżał do Villeneuve, gdzie spotykał się z Zuzą za kościołem. W połowie wzgórza zaczynały się winnice; wyszukiwali jakieś ustronne miejsce, gdzie mogli być pewni, że o tej porze roku i przy takim słońcu nikt ich nie spłoszy. Przysiedli na « 86 »

Page 83: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

wyschłej ziemi, szukając cienia pod liśćmi wina. Zaczynała się niby to lekcja: Zuza miała udzielać korepetycji przyszłemu maturzyście. Po chwili książki leżały na ziemi a uczeń i korepetytorka przechodzili do innych studiów. Zuza była irytująca i zręczna. Pozwalała tylko na to, na co miała ochotę. Armand wściekał się, żarłoczny, wciąż pewny, że tym razem już na pewno się uda, lecz tak był nieporadny i niedoświadczony w tym, co miało się udać, że cnota Zuzanny święciła bardzo łatwe triumfy. Z gałązek winorośli obsypywał się na nich pył siarczany. Nie był zakochany, nie, po stokroć nie. Obraz Jacqueline nie zatarł się całkiem w jego sercu, a poza tym cóż za obłudnica z tej Zuzy! Kiedy potem rozmawiała ze znajomymi paniami, miał ochotę ją wybić. Nie można też powiedzieć, żeby nie była dumna z ojcowskich posiadłości: czterdzieści hektarów winnic, a jakie, przeciętnie osiem tysięcy hektolitrów rocznie ciężkiego, drapiącego w gardle wina, które nie było wiele warte, pewno, ale nadawało się do fałszowania najlepszych gatunków. Przynosiło to około czterdziestu tysięcy franków rocznego dochodu. Kiedy stary Lomenie kupił Les Mirettes, nie miał z początku tych wszystkich winnic. Powoli zaokrąglił swoją posiadłość. Zwłaszcza po filoksorze. Winnice były zniszczone i trzeba było sprowadzać szczepy amerykańskie. Większość winogradników zrezygnowała wtedy z dalszej uprawy; nie mieli ani grosza na zakup szczepów i sprzykrzyła im się walka z pasożytami, ze rdzą, i tak w kółko. Zostawiali sobie przeważnie tylko nieduży skrawek winnicy koło domu i bardzo byli radzi, że znaleźli nabywcę na resztę. Lomenie kupował cierpliwie, sadził, leczył winnice i ziemię, słowem, uratował rodzimą produkcję. Obecnie dawni właściciele najmowali się do niego jako robotnicy sezonowi: gdyby nie on, byliby bez zajęcia. Po ośmiu godzinach pracy w Mirettes mieli jeszcze chwilkę czasu rano i wieczorem, by popracować u siebie. Wina « 87 »

Page 84: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

już nie robili, przy tak małym obszarze wszystkie te urządzenia to byłaby ruina. Uprawiali owoc i nawet sprzedawali staremu Lomenie. Oczywiście niedrogo, w końcu jemu na tym nie zależało. Ale i tak jeden zbiór dawał jakieś czterysta franków na rodzinę, to było nie do pogardzenia, zważywszy, że dobry robotnik, tak biorąc jedno w drugie, już z martwym sezonem, zarabiał nie więcej niż czterdzieści dwa, czterdzieści trzy su za dniówkę. Wyżywić można się było ostatecznie za dwanaście, trzynaście su. Bez mięsa oczywiście, ale jarzynami. O nabiale nie było mowy, wszystko szło do Serianne, do fabryki czekolady. Porósł w piórka ten Hubert od czasów, kiedy bijali się z nim o dziewczęta. Pan de Lomenie został Hubertem dla towarzyszy młodości. W końcu prawie wszystkie ich żony mówiły mu po imieniu. Jak spotykali teraz czasem jego synów lub córkę całujących się z kimś w winnicach mieli zabawne uczucie: człowiek się jednak starzeje. Synowie wyjechali jeden po drugim. Nie byle zawadiaki, nawet i Franciszek, najmłodszy, ten, co miał tę historię z Włoszką. Włochów nie lubili, bo w czasie winobrania niektórzy najmowali się za pół ceny. Kiedy w fabryce zwalniali, człowiek nie był pewny, czy sam nie straci chleba, tak jak w zeszłym roku, po strajku. Złodziejski naród ci Włosi. A krzykacze, a zabijaki! Pan de Lomenie prowadził w Villeneuve kampanię przeciw merowi Serianne, zaś młody Barbentane, proboszczunio, jak go nazywali, obściskiwał tymczasem jego córkę pośród winnic. Ludzie zaczęli o tym gadać, bądź co bądź, to był pewien rewanż. Mało to Hubert nadokazywał się z dziewczętami? Kiedy doktor urządził zebranie u Blanca, poszli, żeby się pośmiać. Kandydat umiarkowanych, ten pan z Paryża, przyszedł jako oponent; stary Lomenie też był na sali. O co się założysz, że spuści spodnie? O nic. Przegrałbym. I rzeczywiście, byłby przegrał ten, kto by się założył, gdyż ledwo Barbentane zaczął mówić o republice, o ocaleniu ojczyzny, Hubert wszedł na ławkę i spuścił spodnie krzycząc: « 88 »

Page 85: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Ja ci ją ocalę, Łajdaczkę! — Ten Hubert, daję słowo! Śmiali się i oklaskiwali, ale nie doktora. Pan z Paryża, nie przygotowany na coś takiego, gładził wąsy i uśmiechał się, by nie wyglądać na zaskoczonego. Mówił o Francji, o interesach właścicieli winnic, o cenach wina. Kogo to mogło obchodzić? Starego Lomenie i trzech czy czterech innych, którzy się tym jeszcze zajmowali, zresztą o cenach wina wiedzieli więcej niż ten bubek z Paryża. W dodatku był za księżmi. Oni byli przeciw, jedni za Barbentane'em, drudzy za Lomenie. Na kogo będą głosować? Wielu wcale nie będzie głosować. Byli już na miejscu dziennikarze socjaliści, ale czerwony kandydat nie przyjechał jeszcze z Marsylii. Większość nie miała zresztą prawa głosu, za krótko tu mieszkali. Co chwila podnosili wrzawę, a Lomenie krzyczał z nimi: — Niech żyje rewolucja! Wszyscy znali jego śpiewkę: im gorzej... Ten Hubert! Jednak socjaliści chcą nam zabrać ziemię, naszą własność. Caillaux też, więc? Tamci zawsze dogadają się ze sobą, a biedny zapłaci. Winogrona były za bezcen, drobni właściciele brali hipoteki, byle tylko uprawiać swój skrawek. Kiedy Lomenie mówił, że wszystko jest coraz gorzej, kiwali głowami. Święta prawda. Więc czy nie wszystko jedno, na kogo będą głosować? Barbentane'a przynajmniej trochę znali, a ten gość z Paryża... Mówią, że ma jakiś medal afrykański, ale skąd, nie medal afrykański, tylko odznaczenie naukowe. To swoją drogą. Uczony. Hubert chyba naprawdę będzie głosować na socjalistę. Zaprosił go do siebie na obiad. Już on potrafi chodzić koło swoich spraw. Spryciarz. W gruncie rzeczy broni naszych interesów, ma winnice tak samo jak my, a poza tym należy poniekąd do rodziny. Może ten Delangle to niezły człowiek. Podobno ma duże stosunki, zna deputowanych, ministrów. Wszyscy ci panowie gwiżdżą oczywiście na winogradników zarabiających po czterdzieści trzy su na dzień, ale kto wie, jeżeli stary Lomenie się w to wmiesza... « 89 »

Page 86: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Wieczorem u wejścia do Villeneuve, pod platanami, odbywała się promenada. Przychodzili ci, co pili u Blanca, i ci, co nie pili, przyglądali się tylko. Zakochani i grupy młodzieży. Od czasu do czasu jakiś pijak przewracał się na ziemię koło bazaru czy koło studni. Może stary Vidal, a może jeden z Włochów, od których klątw aż uszy puchły? Wybuchały kłótnie, ale raczej osobiste niż polityczne. Zdarzało się, że piekarz stłukł mordę urzędnikowi flirtującemu z jego żoną. Istny raj to Villeneuve. Chociaż za dwanaście su na dzień trudno porządnie się najeść. Ludzie byli tu chudzi, ale to wina ziemi. Z biegiem lat upodabniali się do skręconych pędów winorośli. Armand z makiawelicznym uśmiechem przyjmował zaproszenia ojca Zuzy na aperitif. Przez niego zaczął interesować się wyborami. A gdyby tak doktor przegrał... To co, on tak czy tak wyjeżdża do Paryża. XVI To nie echa miłosnej udręki Małgorzaty i Rajmunda wśród gruzów minionej świetności górnego Serianne zakłócały spokój cieniom giermków; inni kochankowie znaleźli teraz schronienie w najpiękniejszej z gospód pod letnim niebem: Piotr Delobelle i Aniela. Nie oni zresztą pierwsi. Przychodząc tam niegdyś, Armand za mały był jeszcze, by dostrzec, jak z nadejściem wieczoru ruiny i zbocza wzgórza, aż po stojącą na jego szczycie rzymską wieżę sygnalizacyjną, zaludniały się parami kochanków nawiązujących do tradycji dawnych mitów. Koło dziesiątej, kiedy wreszcie ciemności obejmowały władzę, a czoło miasta zanurzało się między gwiazdy, powietrze drżało od westchnień, uliczkami przemykały tłumione szepty, które milkły nagle, spłoszone krokami samotnego przechodnia, i odzywały się znów, gdy przeszedł. W dole cywilizacja rozpoczynała się dolatującą z „Kwiecistego Koszyczka" melodią najnowszych przebojów stolicy: Hrabia Luksemburg albo Sen o walcu. Na ulicach i uliczkach koło kościoła, na rynku i na « 90 »

Page 87: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Grande Place ludzie, wywabieni ź domów żarem południowej nocy, przystawali na progach, w drzwiach zasłoniętych muślinem dla ochrony przed muchami; mężczyźni w samych koszulach dyskutowali o polityce albo przechadzali się z żonami, zatrzymywali się w smugach światła z kawiarenek, gdzie inni ludzie, znajomi, palili, pili i rozmawiali. Kampania przedwyborcza rozpoczęła się. Co wieczór zapaleńcy, którzy nie chcieli utracić ani jednego okrucha gniewu czy entuzjazmu, opuszczali Serianne towarzysząc kandydatom w objazdach po okolicznych wsiach. Bardziej niż kiedykolwiek mężczyźni i kobiety z ulicy Długiej, ci, których mrok zastawał za zamkniętymi okiennicami i zapuszczonymi firankami pochłoniętych obliczaniem przychodów i rozchodów, ci, którzy układali niewesoły bilans przyszłości podobnej do walki, w której przyjdzie stanąć twarzą w twarz z innymi niż oni sami (a ci inni są gniewni i nieustępliwi), bardziej niż kiedykolwiek kupcy, właściciele niedużych przedsiębiorstw albo też po prostu ludzie dbali o grosz i ostrożni, lub rentierzy, wszyscy ci wreszcie, którzy mieli do obrony jutro, w obawie, że może być gorsze od wczoraj, bardziej niż kiedykolwiek wszyscy oni czuli się teraz zagrożeni. Tak na co dzień mogło się wydawać, że wszystko jest spokojne i pewne, a jednak... Wystarczyło czujniej nastawić ucha wśród spokojnej nocy społecznej, by usłyszeć z daleka, a czasem nawet nie z tak daleka, jakby głuche uderzenia, wołania, skargi, Na próżno było nie myśleć o tym, nie od dziś przecież i nie raz sama Francja, wstrząsania nagłym gniewem, spływała krwią. Najgorsze, że trudno zrozumieć, co było tego przyczyną. Rozmaicie to tłumaczą: socjalizm, Niemcy, jeszcze inni mówią: prowokacja; gdzież jest prawda, która wyjaśniłaby fakt, że pewnego dnia ludzie, ani lepsi, ani gorsi od innych, wyłamują się z normalnego biegu rzeczy, ze wzrokiem i gestami morderców, i że zabijają? Robotnicy to często wielkie dzieci. Żołnierze to może być równie dobrze pan albo ja. Nawet policja, choć, co prawda, < 91 »

Page 88: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

u nas policja, żandarmi nie cieszą się zbytnią sympatią... ale ostatecznie, bezstronnie biorąc, czy nawet oni nie woleliby, żeby był święty spokój? — Trzeba — mówił starszy pan Arnaud — czytać dziennik tego łajdaka Herve, „La Guerre Sociale". Człowiek zdaje sobie wtedy sprawę, że nie sami porządni ludzie są na świecie. Prawdę mówiąc, czerwony upiór nie co dzień jednak straszył w Serianne, chociaż w czasie strajku u Barrela i niepokojów na wsi uświadomiono sobie jego bliskość; płynny element robotników rolnych najmujących się do winobrania był sąsiedztwem nie mniej niepokojącym niż fabryka. Ale gdyby tak stale mieć to w głowie, życie stałoby się nie do zniesienia. Kto miałby siłę pracować albo na przykład pójść kupić zatrzasków? Wydawałoby się to bez sensu. Więc też człowiek nie myślał o tym, a życie szło swoim codziennym trybem. Jak to mówiliśmy? Trzy kaftaniki bez śliniaczków i cztery ze śliniaczkami... Zabawne, już parę razy zauważyłem w tym roku, że kaftaniki bez śliniaczków mają mniejsze powodzenie. Może to i kwestia mody... I nagle, kiedy wydawało się już, że można będzie przewidzieć mniej więcej przyszłe obroty i zyski, ułożyć budżet miesięczny, trach! gazety przybierały znów ten tom alarmujący, tym razem z powodu wydarzeń zagranicznych... Ludzie chodzili zasępieni. Nikt nic nie kupował. Raz to było Maroko, drugi raz Bałkany, to znów Trypolitania albo zniżka rosyjskich papierów wartościowych w związku z zamieszkami na Syberii, słowem, jedno, co można powiedzieć, to, że świat nie jest zbyt spokojny. Człowiek sam nie wie, po czym stąpa ani skąd to wszystko. Oczywiście, jeden zrzuca na drugiego odpowiedzialność za to, co jest nie w porządku. Jeden na drugiego patrzy wilkiem. Ostatecznie jednak, czy, jak twierdzi pan Migeon, winni są księża, czy, jak uważa pan Arnaud, masoni, cóż takiego jest nie w porządku? Nikt nie chce przecież cudzej krzywdy, co za pomysł! Każdy trochę może za bardzo dba o własną kieszeń, ale inaczej do niczego « 92 »

Page 89: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

się w życiu nie dojdzie, a rozrzutność także była już przyczyną niejednego nieszczęścia; w gruncie, gdyby tak każdy wiedział jasno, jak się rzeczy mają, czy jedni nie pomagaliby drugim? Kiedy handel idzie pomyślnie, w całym kraju odczuwa się jakby odprężenie. Jest przecież hurt, wielkie domy towarowe, spółki akcyjne. Mało to ludzi zawdzięcza im pracę? Mając dobrych deputowanych — może proporcjonalne prawo wyborcze da nam wreszcie takich — którzy umieliby bronić wyrobów miejscowych, wiele dałoby się załatwić. Już od dobrych paru lat mówi się o tym proporcjonalnym prawie wyborczym i ciągle go jakoś nie widać. Powoli nawet ci, którzy dla rozmaitych przyczyn byli przeciw, wszyscy, w miarę dyskusji, zaczęli pokładać nieokreśloną, lecz niezłomną nadzieję w tym leku społecznym, który miał położyć kres nadużyciom, ludzkiej nieuczciwości, stagnacji, nielojalnej konkurencji i innym paskudztwom, z którymi trudno się jednak pogodzić. Poza tym walka o proporcjonalne prawo wyborcze przyniosła ze sobą nieoczekiwane, a pocieszające zjawisko: okazało się, że nawet tacy, rzekłbyś, nieprzejednani wrogowie jak socjaliści i konserwatyści mogą nagle dojść w pewnym punkcie do porozumienia. Prawo wyborcze wydobywało na jaw u ludzi, których wszystko zdawało się dzielić, to samo obrzydzenie dla pewnych niegodziwości, wiarę w pewien ideał sprawiedliwości. Dobrą wolę. Była to jakby obietnica zjednoczenia wszystkich Francuzów, miraż, który zawsze cieszył się popytem, i myśl, że to nie jest tylko marzenie, ale że naprawdę w obliczu wspólnego niebezpieczeństwa dałoby się może urzeczywistnić, sprawiała, iż daję słowo, człowiek pragnął niemal takiego niebezpieczeństwa. W gruncie rzeczy, czy tacy Rinaldi i wielu innych nie głosowali na radykała Barbentane? A czy wszyscy robotnicy to socjaliści? Nie. No więc? Dowodziło to jedynie, że wszędzie są porządni ludzie, ponad partiami, i nikt temu nie przeszkodzi. Mimo to, ilekroć odbywały się jakieś wybory, temperatura podnosiła się. Jakby nagły skok gorączki. Trudno nawet określić, kiedy się to zaczynało. Dość, że ludzie nie » 93 »

Page 90: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

odzywali się do siebie albo okazywali sobie nadmierną uprzejmość. Przez jakiś czas niektórzy udawali jeszcze, że nie ma między nimi nic, co by ich dzieliło. A później zaczynało się. Wrzaski. Gracze ciskali sobie karty w twarz. Czasem przybierało to postać zupełnie nieoczekiwaną; można by przysiąc, że nie chodzi wcale o politykę, a tu masz; interesy tego były sprzeczne z interesami tamtego, nikt nie wspominał ani słowem o podatku dochodowym na przykład, napadali na siebie o byle co, ale jednak tamto właśnie było przyczyną. Tymczasem zaś mury porastały plakatami. Kawiarnie deklarowały się. Kilka zebrań i oto jedni znaleźli się po tej, a drudzy po tamtej stronie. Dyskusje rozpoczęte na progu domów znajdowały ciąg dalszy w ulotkach, które ukazują się zawsze w takich okolicznościach, na następnych plakatach. Obelgi. Kampania była wreszcie otwarta, nadzieje i nienawiści nie były już abstrakcją, obawy oblekały się w ciało: zjawiali się kandydaci. Rodziny stanowiły na ogół jedno: te same powody popychały do tego samego obozu. Zdarzały się jednak i takie pechowe domy, gdzie w takich chwilach następował rozłam, jedni występowali przeciw drugim, najczęściej młodzi przeciw starszym, nawet bracia między sobą. Nie tak odległe były jeszcze czasy Dreyfusa, by nie pamiętać, do czego wtedy dochodziło pod tym względem. A przecież kwestia żydowska nigdy nie była w Serianne specjalnie paląca. Iluż mogło być Żydów w mieście? Cremieux bodajże, ten, co miał sklep kolonialny na ulicy Gambetty. Dawniej był jeszcze jeden urzędnik na poczcie, jakże on się nazywał? Taki niski, brunet, no mniejsza z tym, ten, co go później wysłali do Algierii. Tam ich zdaje się nie brak i mają za swoje z Arabami! Taką rozdartą wewnętrznie rodziną była na przykład rodzina mera. Ludzie przyzwyczaili się do niego. Oczywiście byli i tacy, którzy mieli mu za złe, że jest republikaninem w sposób trochę zbyt agresywny. Ale przecież jego konkurentowi, Delangle'owi, który był umiarkowany, też nie schodziła z ust republika. Delangle był kiedyś « 94 »

Page 91: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

podprefektem, potem wystąpił z administracji i został szefem gabinetu pewnego ministra, jednego ze swych przyjaciół. Obecnie forsowano jego kandydaturę do Rady Departamentu, ponieważ, rzecz jasna, stanowił siłę, która szła na marne, a zbyt był zaangażowany politycznie, by — przy obecnym gabinecie! — wrócić do administracji. Rada Departamentu miała być dla niego z pewnością tylko szczeblem w karierze. Tak czy owak, zarówno on, jak Barbentane to byli ludzie z głową. Nie tak jak ten pyskacz socjalista. Och, ten! Dziwna rzecz swoją drogą, że ludzie nie potrafią zorientować się od razu, z kim mają do czynienia. Przecież to zaraz widać, że ten adwokacina z Marsylii nawet gdyby, co wykluczone, miał zostać radcą generalnym w Serianne, przyjechał tu tylko po to, by wyrobić sobie stanowisko. Musiał mieć palące długi. Wyglądał dosyć kuso, ale jak na socjalistę i tak za bardzo z pańska. Nic z robotnika. Adwokat, i już. W surducie, sztywnym kołnierzyku i krawacie, chociaż to było trochę śmieszne w taki upał; co innego doktor, którego niedbały strój i bezceremonialność budziły szczerą sympatię. Swój człowiek z tego Barbentane'a. Socjalista miał koło trzydziestki, wzrost więcej niż średni (to zdaje się jedyne, czym wybijał się ponad przeciętność), spiczastą blond bródkę lekko kręconą i niezbyt starannie utrzymaną. Nazywał się Vinet. Maurycy Vinet. Całą swoją kampanię oparł na atakowaniu armii, Trzylatki. Po pierwsze, nie był to temat zbyt aktualny, ponieważ rząd nie zajął jeszcze wyraźnego stanowiska w tej sprawie. Oczywiście specjaliści wojskowi pisali w gazetach, że to nieuniknione, że byłoby samobójstwem nie zdecydować się na to. Ale w końcu specjaliści wojskowi... A zresztą, co musi być, i tak będzie. Vinet miał swoich zwolenników. I to nawet w samym mieście. Właściciel sklepu z rowerami na przykład, ten typ z Nicei, który mieszkał z tą wypudrowaną smarkulą i podobno wcale nie był z nią żonaty. Tacy tam, nic porządnego, chociaż trzeba przyznać, że był bardzo uprzejmy. No i oczywiście całe przedmieście ludzi z fabryki « 95 »

Page 92: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

i kolejarzy, konduktorów tramwajowych, dniówkowych robotników rolnych. Oprócz tego ze dwie czy trzy gminy, bardzo czerwone. Wszyscy razem i tak nie stworzą nigdy większości, ale w dniu przyjazdu kandydata zebrało ich się jednak ze sto osób na stacji, z czerwonym sztandarem, i śpiewali Międzynarodówkę. Ja ich nie widziałem, ale mówiła pani Mestrance. Biedaczka ma kłopoty, te jej historie domowe, pewno znów przytyła. XVII Piotr bawił się rękami Anieli: — Łapska! Spojrzała na nie i uśmiechnęła się pokornie. Piotruś miał rację, łapska. Trudno było inaczej nazwać te ręce stwardniałe od pracy i czerwone, o palcach popuchniętych, pokaleczonych, obolałych. Nie to, co ręce Piotrusia, malutkie i delikatne jak u panienki, chociaż trochę zaniedbane i czasem pobrudzone atramentem. Widać, że nie szorowały podłóg ani nie zmywały naczyń dzień w dzień. — Wielkie łapska — dodał znów po chwili. Przytaknęła. Wielkie łapska. Rozkapryszony jak małe dziecko, powtórzył jeszcze raz: — Obrzydliwe, wielkie łapska. I wtedy wybuchnęła płaczem. — Anielciu, Anielciu, moja najlepsza, moja najmojsza! Zaniepokojony, usiłował odsunąć te wielkie, pełne łez ręce, którymi zakrywała oczy. Odwracała głowę, nie pozwalała. — Nie, nie, to nic, to tylko tak, to nic... Gładził jej ramiona, takie miłe w dotyku. — Nie chciałem zrobić ci przykrości, Anielciu, i wcale nie są brzydkie twoje łapki, i wcale nie są duże, to tylko takie gadanie... Chwasty na zniszczonym dziedzińcu, na którym spadłe cegły tworzyły jak gdyby mały grobowiec, tam, gdzie niegdyś zaczynały się schody, przygięły się pod ciężarem zmagającej się pary. Łkanie przechodziło w śmiech. 96

Page 93: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Zostaw — westchnęła dziewczyna — jak ja będę wyglądać, jak wrócę. Rozpinał jej bluzkę. Pani Eugeniuszowa czekała na służącą przed sklepem. Ta Aniela zawsze teraz coś wynajdzie, żeby wyrwać się z domu. Nazywa się, że na pięć minut, a wraca po pół godzinie czerwona, zdyszana, jak od szybkiego biegu albo Bóg wie od czego. Wiecznie zamyślona, zaniedbuje się w robocie, nie odpowiada, jak się do niej mówi, a któregoś dnia zaczęła śpiewać! Coś podobnego! Pani Eugeniuszowa bardzo utyła i kiedy schylała się, żeby coś podnieść, w oczach jej się ćmiło, w uszach huczało. Więc trudno, żeby miała wszystko sama robić. A poza tym dziewczyna wyraźnie była zakochana. Pani Eugeniuszowej nie byłoby to może przyszło do głowy, ponieważ nie interesowała się życiem bliźnich, a zwłaszcza życiem swojej służącej ani też tym, co tamta myślała i czuła. Jej chodziło tylko o to, żeby mąż nie wyrzucał pieniędzy za okno. A poza tym... Ale te listy, które przychodziły jeden za drugim od jakichś dziesięciu, dwunastu dni, listy nasunęły jej podejrzenia. Wystarczyło raz wpaść na tę myśl, by wydała się oczywista. Dziewczyna zeszła na złą drogę. Kim był jej kochanek? Widocznie nie pracował, skoro mogli się spotykać o każdej porze, jakiś łobuz! Ostatecznie, nie za to chyba brała pensję! Sam fakt, że Aniela zdradza pana Eugeniusza, nie zatruwałby snu pani Mestrance. Ale jeżeli dziewczyna sypia z byle kim, może przywlec do domu Bóg wie jaką chorobę i zarazić nią Eugeniusza. To jeszcze mniej pewne niż „Kwiecisty Koszyczek". A pytanie, czy tańsze, gdyby tak potem przyszły lekarstwa... — Idź no zobacz, Gaston, gdzie ona się włóczy, ta Aniela! Gaston grał w kulki z synem stolarza. Udawał najpierw, że nie słyszy. Co dzień ta sama śpiewka teraz! Kiedy Aniela wracała z miasta, przysuwał się cichaczem i szczypał ją. Panie Gastonie! Co za wstrętny chłopak,. « 97 »

Page 94: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

zaczyna już jak ojciec! Dobrze, powiem mamusi, że dziś rano też wychodziłaś. Poczekaj, smarkaczu, ani grosza ci już nie dam! Próżne słowa. Gaston i tak wiedział, że jego pogróżki odniosą pożądany skutek. Żeby tylko mieć spokój, służąca dawała mu pieniądze na kulki do gry. Ale głupia! Cały jej zarobek szedł na opłacanie Gastona i na słodycze dla Piotrusia. Ten jej Piotruś kochany! Pracowała cały miesiąc, żeby mu kupić medalik z Joanną d'Arc. Potem przyszła kolej na łańcuszek, bo cóż wart medalik bez łańcuszka. Pozłacana Joanna d'Arc czuwała teraz nad nim, ukryta pod ubraniem, na ciele. W głębi duszy Aniela była o nią trochę zazdrosna. Pan Eugeniusz w niczym nie znał miary. Albo chodził za człowiekiem bez ustanku, albo znów źle się czuł i czepiał się o robotę. Starzał się. Żeby mieć swoją przyjemność, musiał najpierw długo o niej myśleć. Kręcił się koło Anieli, podmacywał ją, mówił świństwa, nieprzyzwoite słowa, chciał ją stale mieć pod ręką, żeby była, jak mu to przyjdzie, i ciągle myślał, że już, a tu wcale nie i wcale nie tak często. Złościł się na Anielę, kiedy nie dość mu się jej chciało; zrzucał jakieś pudło, żeby musiała zbierać zawartość, albo naumyślnie brudził podłogę i darł się, że w chlewie nawet jest czyściej niż u niego w sklepie! Kiedy szorowała, następował jej na palce. Zatykał nos: stary na pewno znów narobił pod siebie! Musiała ściągać mu spodnie, nieraz bez powodu. Pan Eugeniusz przyglądał się temu, ironiczny. Robił uwagi na temat anatomii teścia. Kiedy żona napomknęła coś o Anieli, nie mówiąc oczywiście o listach, żeby nie przeciągać struny, nie rozgniewał się nawet w pierwszej chwili, tylko zaczął się z niej wyśmiewać: — Dobrze już, dobrze, moja Cnotko, widział to kto takie kulasy? Powiedzże wreszcie, że Aniela ma gacha, powiedz! — Wcale tego nie mówię, dziwię się tylko... — A dlaczego miałabyś nie mówić, jeżeli tak jest? Och, 98 »

Page 95: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

to całkiem do niej podobne, do tej dziwki, do tej wywłoki, do tej ścierki, do tej... Był purpurowy. I nagle cały jego gniew obrócił się przeciw pani Mestrance. — a ty się cieszysz, stara k...., rajfurzyco jedna, zadowolona jesteś, co? Chciałabyś, jędzo, żeby i mnie też rogi wyrosły, miałabyś towarzystwo! Ale ja mam to wszystko gdzieś, rozumiesz, gdzieś! Może się puszczać na prawo i na lewo, tam i nazad, tyle mnie to obchodzi, co zeszłoroczny śnieg! Zatkało cię, co? I wybiegł, bo jakiś klient wołał go z dołu: przymierzył już wszystkie meloniki. Potrzebował melonika do ślubu. Pani Eugeniuszowa nie dała się zwieść. Wiedziała dobrze, że mąż ma teraz oko na służącą. Aniela nie chciała mówić o tym Piotrusiowi. Jednak kiedy ją zatrzymywał, protestowała: — Nie, nie, bo pan Eugeniusz zauważy. — Pan Eugeniusz! Nie kochasz mnie już! Mówiłem ci, żebyś nie wspominała mi nigdy o tym okropnym człowieku... Zrobił jej scenę. Nigdy już nie wspomni mu o panu Eugeniuszu. Piotruś ułożył dla niej długi wiersz. Całkiem jak piosenka, tylko nie do śpiewania. Kiedy deklamował, robiło się tak jakoś dziwnie, słodko, nie bardzo rozumiała, ale chciało jej się śmiać i płakać. Pan Eugeniusz postanowił dowiedzieć się prawdy. Któregoś dnia poszedł za nią. Zauważyła go na szczęście. Wstąpiła na pogawędkę do pani Reboul, która nie zadzierała nosa; pani Reboul robiła akurat pranie w jednej z wysokich bram na starym mieście. Niebieska strużka mydlin podsunęła Anieli myśl, by do niej zajrzeć. Maria Reboul, żona handlarza mebli, była smutna i bardzo samotna od jakiegoś czasu. Jej przyjaciel, młody Arnaud, zaniedbywał ją. Miał iść do wojska i co dzień prawie był pijany. Toteż Maria zawsze miło witała Anielę. Bądź co bądź jakaś żywa dusza. — Chciałbym bardzo wiedzieć — zapytał tego wieczora Mestrance Reboula, kiedy grali w bilard z Respelliere'em, « 99 »

Page 96: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

który targał swego długiego wąsa — dlaczego moja służąca stale przesiaduje u twojej żony? Możesz mi to wytłumaczyć? Znali się nie od dziś. Obaj w Loży. Reboul wiedział o stosunkach tamtego ze służącą. Takie znajomości wydały mu się nie na miejscu i wróciwszy tego dnia do domu olbrzym zbił żonę trochę mocniej. — Ja cię nauczę plotkować z byle łachudrą!... Ja cię nauczę!... Już ja ci dobrze mordę spiorę... Z byle dziwką... Niech im tam wszystkim tyłki myje, słyszysz?... I smarkaczowi także... Ja cię nauczę, jak się masz zachowywać, a niech no ta Aniela tylko wpadnie w moje ręce!... W „Kwiecistym Koszyczku" Adrian Arnaud świętował swój odjazd. XVIII Doktor Lamberdesc westchnął. Literalnie marnuje młodość w tej dziurze! I na co mu tutaj jego uroda pożeracza serc? Madame Butterfly, jak ku własnej uciesze nazywał Teresę Respelliere, zaczynała go nużyć. Już co najmniej z piętnaście razy opowiedziała mu wszystkie swoje historie z Indochin, a poborca nadużywał z lekka jego przymusowej uprzejmości wzywając go nawet w nocy, jak miał atak febry. Nawet w nocy! Za darmo, oczywiście. A jeszcze w dodatku były podoficer wojsk kolonialnych nie grzeszył w takich razach nadmiarem cierpliwości. Kiedyś rzucił doniczkę z kwiatami na głowę małżonki, a gdy Lamberdesc zrobił taką minę, jakby chciał się za nią wstawić, małżonek przybrał wyraz twarzy bardziej niż małżeński i burknął: „Nie radziłbym panu!", które wiele dawało do myślenia na temat rzekomej niewiedzy poczciwca. Jakież on tu miał przyjemności? Że się od czasu do czasu przejechał swoim peugeotem? Wielka rzecz. Przyjazd Delangle'a rozjaśnił nieco jego życie. Znali się jeszcze z czasów studenckich, chociaż Delangle był od niego starszy. Spotkali się przypadkiem; nie przypuszczał z początku, że to ten Delangle, znał go zresztą chyba « 100 »

Page 97: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

tylko z przezwiska. Nazywali go... Zaraz, jak go nazywali? Mniejsza z tym. Szczęście, że Delangle był kandydatem umiarkowanych. Mógł przynajmniej śmiało pokazywać się z nim w miejscach publicznych. Dobrze się złożyło. — Pomyśl tylko, jak byłbyś socjalistą, w tej przeklętej dziurze nie moglibyśmy się nawet sobie ukłonić! Skąd! Straciłbym klientelę. Klientelę! Żebyś tak zobaczył te świątobliwe stare próchna! A wszystko pluje, chrypi, temu cieknie z ucha, tamten utyka. Jeden jest chory na nerki, tak się boi ataku, że co dzień rano przychodzi i chucha mi w nos, żebym sprawdził mu oddech. Robię punkcję wzdętych wodą brzuchów, jodynuję macice, które ucierpiały w legalnym związku, stawiam pijawki pewnemu emerytowanemu generałowi. Cóż chcesz, to jest życie. — Wyciągnę cię stąd, jak mnie wybiorą. Delangle powiedział to dawnemu przyjacielowi mechanicznie, jak mówił wszystkim. Od rana do wieczora obiecywał. Nosił szarą pikową kamizelkę w paski, na przemian ciemniejsze i jaśniejsze, czarujący pomysł Charyela,. i Teresa Respelliere wyraźnie się do niego uśmiechała, chociaż jej mąż był wyborcą Barbentane'a. Ale Delangle, jako galant, w mig pojął, jak stoją sprawy między Teresą a Lamberdeskiem. Napomknął mimochodem, że skoro leczy poborcę, powinien go namówić, by głosował na niego. Ale nie było na to wielkich widoków. Respelliere, z każdym dniem bardziej łysy, cierpiał na coraz częstsze ataki febry i stawał się zupełnie niemożliwy. A ordynarny! Siedzieli przy aperitifie i Lamberdesc zaczynał właśnie opowiadać o jednym z dawnych kolegów, a Delangle przeglądał uwagi na temat stanu dróg i żądań stawianych przez mieszkańców Villeneuve (projekt wybudowania nowej drogi mógł mu dać u wyborców przewagę nad Barbentane'em), kiedy ktoś przybiegł po doktora: wypadek na stacji. Jakiś kolejarz został przejechany. Ileż poświęcenia wymaga zawód lekarza! I jak mało przynosi! Kolejarz mieszkał gdzieś na końcu świata, miał zmiażdżoną miednicę, kość udowa przebiła skórę. Dlaczego nie przewieziono go do szpitala? Niepojęte. Taszczyć to teraz? « 101 »

Page 98: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Pościel na łóżku była brudna, stojąca obok wdowa... to znaczy tak jakby... urządzała płacze, chudy, przerażony malec tulił się do jej spódnicy. Umierający, z twarzą zmienioną z bólu, zielonożółtą, z zapadniętymi oczami, które otoczył kroplisty cień, krzyczał przy każdym poruszeniu. Musiał mieć też coś z klatką piersiową. Między jednym krzykiem a drugim rzęził. Jedna myśl trzymała się go uparcie, mimo cierpienia i zbliżającej się śmierci... — Syn... syn... Ach, trzeba mieć zdrowie do takiej pracy, proszę mi wierzyć! Smród był nie do wytrzymania, z wiadra nie wylane. Nędzna dziura w dzielnicy fabrycznej. We drzwiach tłoczyli się sąsiedzi, jakby było za dużo powietrza. Wyszedłszy stamtąd, kiedy mijał garaż, doktor poczuł się całkiem słabo. Akurat na rogu, po drugiej stronie, jest kawiarenka. Dochodziła stamtąd muzyka, robotnicy, kolejarze rozmawiali głośno, śmiali się. W porządku, to mi poprawi humor. Usiadł na tarasie i zamówił pernod. Na tym Południu człowiek uczy się pić pernod. Wewnątrz siedziało z dziesięć osób i poborowi. Było to przed samym odjazdem rocznika. Właściciel płukał szklanki za ladą. W głębi skrzypek akompaniował ciemnowłosej kobiecie o wyglądzie Cyganki, w fularowej sukni i czerwonej chusteczce na ramionach; czarne loki okalały twarz nie tyle ładną, ile dziwną. Jako muzyka nie było to nic nadzwyczajnego: mężczyzna grał, ona śpiewała melodię dosyć prościuchną, którą jednak wszyscy musieli znać, sądząc po tym, jak poruszali głowami: Ostrze pługa, kiedy ziemię tnie, Ponad spiże armatnie przeważa. Jedno tworzy, gdy drugie śmierć śle, Jedno karmi, drugie jest zbrodnia-a-rzem. I cała kawiarnia podejmowała chórem, a skrzypek, mężczyzna postawny, dość kiepsko ogolony, brunet, marsylczyk pewno, grał staccato refren na skrzypcach, głową i smyczkiem poddając takt śpiewającym: « 102 »

Page 99: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Bracia, tych walk dość już nam! Wojna jest po prostu ja-a-tką. Tutaj u nas, tak samo jak tam, Ludom jedna ojczyzna jest m-a-tką! Łączyło to wszystkich tych mężczyzn młodych i kilku starszych i dziewczęta o błyszczących oczach. Odznaki „Zdolny do służby wojskowej" ironicznie chwiały się u czapek. Nie można odmówić pomysłowości propagandzie socjalistycznej! Trzeba będzie opowiedzieć o tym Delangle'owi. Cyganka, która wędruje po wsiach i buntuje poborowych... Doskonały temat do nowelki dla kogoś, kto ma zdolności literackie. Kobieta śpiewała dalej: Praca więcej dla ludzkości znaczy Niż gnijące na cmentarzach męstwo. Na granicy staniemy, w rozpaczy, Krzycząc: ,,Pokój to wielkie braterstwo!" I oto pośród wielu głosów, wyciągających fałszywie czasem, ale odważnie, nie szczędząc płuc: „Bracia! Tych walk już dość nam!", Lamberdesc pochwycił jeden, który wydał mu się znajomy. Nie, to nie było przywidzenie: wśród poborowych, z odznaką „Pro Patria" w klapie, Armand Barbentane, syn mera, jego konkurenta, śpiewał refren antymilitarystyczny. Chociaż może się to wydać nieprawdopodobne, ten najnowszy wybryk Armanda był rezultatem jego znajomości z Zuzą. Dyskutując z tym starym reakcjonistą Lomenie, utracił wiarę w ideały patriotyczne, tak jak przedtem utracił wiarę w Boga. Najgorsze z Armandem było to, że kiedy dawał komuś replikę, wcielał się w pewną postać, swój sprzeciw wyrażał z taką siłą, że przekonywał samego siebie. Zaczął grać rolę antymilitarysty i proszę: wziął siebie na serio. Nawet pokłócił się na ten temat z Piotrem Delobelle i ze Stefanem. To wystarczyło, by utwierdzić go w jego przekonaniu. Scena rozegrała się w patronacie, gdzie byli poborowi, robotnicy; spojrzeli po sobie, trącali się łokciami. Kiedy Stefan, który miał iść do wojska, jak Adrian Arnaud, poczerwieniał ze złości i zawołał, że Armand jest za....y tchórz i że w razie wojny « 103 »

Page 100: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

takie typy jak on znalazłyby się pod ścianą, o mało nie doszło do bójki. Całe szczęście, że nie było księdza Petitjeannin! Przy wyjściu, to było w niedzielę, czterej poborowi, jeden niski, gruby, który wciąż się śmiał, drugi o wąskich ustach i jeszcze dwaj, chłopcy na schwał, jeden z krzaczastymi brwiami, drugi z przypłaszczonym nosem, pociągnęli Armanda, sami zdziwieni sobą i nim, zachwyceni, nie wiedząc, co z nim zrobić, jak się zabawić, w jaki sposób przypieczętować to koleżeństwo i zadokumentować, że gotowi bić się jeden za drugiego, ale nie za ojczyznę! Co to, to nie! Syn Barbentane'a! Coś podobnego! Postawili mu piwo. I niech żyje rewolucja! Socjaliści wszyscy czterej, internacjonaliści, dobra czerwień, nie płowiejąca, jak powiedział mały grubas. W wojsku dadzą im szkołę, wiadomo, ale to nic. Za dwa lata, akurat jak im włosy odrosną, nie zostanie ani śladu po całym wojsku i po tym, czego ich tam nauczą. Ich karabiny! — Chcesz wiedzieć, na co mi ich karabin? Chudy dryblas zmiótł kolbą szklanki ze stolika. Zjawił się właściciel, kto będzie płacił? — Ja — powiedział Armand. Zrobili mu owację i w tej chwili weszli muzykanci. Armand przyglądał się pieśniarce z wyraźnym rozrzewnieniem. Była młoda i pierś wznosiła jej się przy śpiewie. Od piwa wszystko mąciło się jakoś, było bardzo gorąco. Prędko podchwycili refren piosenki: Bracia! Tych walk już dość nam! Kiedy doktor Lamberdesc dojrzał ten obraz z tarasu, nie odczuwał wzruszenia, jakie w kim innym wzbudziłby zapewne widok poborowych, ich młodość, tężyzna i bunt, nie pozbawiony pewnych znamion wielkości. Nie. Jego ogarnęła po prostu wesołość, odprężająca po tej paskudnej historii ze zmiażdżonym kolejarzem. Przymrużył zjadliwie swoje niebezpieczne, aksamitne oczy. Ten mały księżulo! Całe miasto mówi o jego pobożności, a on się tu wydziera z tymi zabijakami, pijany jak bela, daję słowo! W drodze powrotnej wstąpił do Teresy i opowiedział « 104 »

Page 101: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

jej o tym. Teresa miała właśnie zamiar wrócić do fortepianu i śpiewać akompaniując sobie jednym palcem. Zatrzymała się. Ten mały? Młody Armand? Nie śmiała się. Miała na tę sprawę kobiecy punkt widzenia. Ten, który miał zostać księdzem? Tak, tak. — Gdyby jego matka o tym wiedziała! — odezwała się z akcentem głębokiego przekonania, który rozśmieszył Lamberdesca. Zamyśliła się. Zaczęła nucić: — ,,Na cichej fali..." — Och, przymknij się! — przerwał jej doktor nie bawiąc się w omówienia. — I chodź tu, pogadamy. To znaczy, że umilkli natychmiast. XIX — Jak można mówić i postępować w ten sposób, Armandzie, pan, który zamierza poświęcić życie służbie bożej. Ponieważ, wyciągnięty wśród winnic i pochłonięty obserwowaniem kosarza, który poruszał się podobnie jak jeden z profesorów, Armand nie słuchał, nie wiedział teraz, czy dziewczyna oburza się na to, co mówił przeciwko Armii, Trzylatce, Sztandarowi, Generałom i Ojczyźnie, czy też jej słowa odnoszą się do jego pretensji przed chwilą, że nie chciała odtworzyć z nim scen opisywanych mu ze wszystkimi szczegółami przez Piotra Delobelle, a których namiętnymi bohaterami byli Piotr i Aniela. Zuza oburzała się na antymilitaryzm Armanda. Ta ma tupet! Ale że podszczypuje po kątach taką paskudną dziewuchę, jak ona, to uważa za zupełnie naturalne ze strony kogoś, kto zamierza poświęcić się służbie bożej? W końcu się pogniewali. A że zaraz potem Armand wyjechał na egzamin maturalny, była to sprzeczka na dobre. W Aix, podczas piśmiennego i ustnego, wyobraźnia młodego człowieka pracowała w najlepsze. Nie w związku z Zuzą, oczywiście. Z tą było skończone. Ale sam, mając trochę pieniędzy, jak dorosły, czuł się panem swojej przyszłości. Myślał o teatrze, o przeszkodach ze strony < 105 »

Page 102: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Rodziny. Odznakę „Pro Patria" wyrzucił w pociągu przez okno. By udowodnić sobie własną niezależność, z tym samym upodobaniem do schizmy, które popchnęło go niegdyś do herezji nestoriańskiej, zaopatrzył się w gazety, których nie ośmieliłby się czytać wobec swoich: ,,La Bataille Syndycaliste", „L'Humanite". Lektura tych pism o mało nie odniosła skutku wręcz przeciwnego, niż sam pragnął. Ten przeklęty duch przekory: nie, żeby popychał go w stronę Kościoła i łamistrajków, nie. Ale w gruncie rzeczy zrażony tym, co było przesadnego w artykułach, które przerzucał opuszczając to, czego nie rozumiał z powodu żargonu i rozmaitych historii, których początku nie znał, Armand buntował się przeciw temu, co mu się wydawało w tym wszystkim powierzchowne. Niewiele brakowało, a byłby przy okazji został radykałem, jak ojciec. Piotr miał przyjechać na egzamin z łaciny i języków dopiero za tydzień; oprócz Armanda było w Aix jeszcze dwu czy trzech maturzystów z Serianne, z którymi prawie się nie stykał. Jednego z nich, Pawła Cotin, bratanka pani Cotin, tej, co miała taki wspaniały pogrzeb w 1911, znał Armand z „Pro Patria" i wybrali się razem do kawiarni; Paweł poczęstował go cygarem. Był to pająkowaty blondyn, rękawy miał za krótkie. Widząc gazety kolegi zgorszył się bardzo. — Och, wpadły mi w ręce przypadkiem, nie zaszkodzi wiedzieć, co piszą — powiedział Armand, skrępowany. Natychmiast pożałował jednak gorzko tego tchórzostwa, zapłacił za obu i wyszedł. Ach, gdzie mu tam były w głowie egzaminy! Nowa historia zaprzątała mu wyobraźnię. A gdyby został socjalistą? Gdyby myślał w ten czy inny sposób, cóż w tym było złego? Była to jakby nowa rola do nauczenia. Zmuszał się do czytania gazet od deski do deski i starał się pogodzić z ich tonem najbardziej nawet zajadłym. Tak samo jak na ulicy zmuszał się do patrzenia prosto w oczy kobietom. Przebrnął jakoś przez piśmienny i ustny. W programie « 106 »

Page 103: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

łaciny i greki nie było nic, co miałoby jakiś związek z zainteresowaniami postaci, którą teraz wcielał. Czy umiałby mówić z socjalistami właściwym językiem? To tak trochę jak kiedyś do mrówek... Lecz nie był pewien, czy potrafiłby używać tych nowych, niezręcznych słów zapożyczonych z gazet. Jednak to nie całkiem tak, jak z mrówkami. Cotin mówił, że należałoby wśliznąć się między tych ludzi, doprowadzić ich paradoksy do absurdu, to pokrzyżowałoby wszystkie plany przywódców, bo łatwowierne masy na pewno dałyby posłuch. Armand słuchał go tylko połowicznie; pomysł Pawła przypominał jego własne, z tym jednak, że jemu nie chodziło o krzyżowanie planów, lecz o ich urzeczywistnienie. Czy socjaliści potraktowaliby go poważnie? Co to był za człowiek ten Jaures, któremu ojciec przyznawał pewien talent? Pan de Lomenie mawiał zazwyczaj, że należałoby go publicznie wychłostać. Armand miał teraz w głębokiej pogardzie starego posiadacza i jego zepsutą córkę. Gdyby nie to, że bał się zarazić w Aix brzydką chorobą, doskonale dalby sobie radę bez niej, bez nich. W przerwie między piśmiennym a ustnym spotkał kiedyś na ulicy Mestrance'a w odświętnym stroju. Sprzedawca wieńców przyjechał po zakupy: Serianne zużyło już cały zapas pośmiertnych dowodów czci. Armand pomyślał z przyjemnością, że przez ten czas Piotr Delobelle ma Anielę tylko dla siebie. Trochę może za mało brał w rachubę podejrzenia pani Mestrance. Odpowiadał właśnie z matematyki (była to jego słaba strona), kiedy przypomniał mu się Cotin i kreda rozgniotła się na tablicy z nieprzyjemnym zgrzytem. Przecież ten jego pomysł to w gruncie rzeczy zwykłe świństwo. Nie uświadomił sobie od razu... — No, więc słucham pana: jak obliczamy objętość ostrosłupa? A ten znów czego? Ostrosłup? Ciekawe, po co komu obliczanie jego objętości! Jak się to stało, że zdał? Młody Cotin miał stawić się powtórnie, w październiku. « 107 »

Page 104: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Armand znów zaczął rozmyślać o ojcu, matce, o Rinaldich ze wsi: co on miał wspólnego z tymi ludźmi? Przykra historia, socjaliści na pewno mieliby mu za złe taką rodzinę. Niektóre zdania w gazetach jak ukropem wstydu oblewały go wspomnieniem rozmów w domu. Dawniej nie przywiązywał wagi do tych rozmów, w których taksowano majątek Rinaldich, obliczano przyszły spadek, wartość winnic i akcje, o które kłócili się ojciec i matka. Cóż za głęboka, cóż za okropna ohyda! Poprzysiągł sobie nie wziąć nic od swoich. Nikt nie może zmusić do dziedziczenia, prawda? Przypomniało mu się, jak kiedyś matka wyraziła się o kimś, kto odmówił przyjęcia spadku po rodzicach, że to potwór. Ale tamten nie chciał uznać rodzinnych długów. Więc to co innego... Postać doktora Barbentane ukazała mu się w zupełnie nowym świetle. W dzieciństwie uważał go za antychrysta, ale nie można powiedzieć, żeby to był zarzut zbyt poważny. Tymczasem teraz, po raz pierwszy, dla określonych i nieokreślonych przyczyn, z racji tego, jak żył, jak żyli wszyscy, cała rodzina, zadawał sobie pytanie, czy nie powinien uważać go za łajdaka? Własnego ojca. Powie ktoś, że miłość synowska nie rozpierała go zanadto. Ale mimo wszystko, uznać własnego ojca za łajdaka! Sam oblewał się potem na tę myśl. Co prawda, był upał. Po powrocie do Serianne zastał miasto do góry nogami. Wybory. Zebrania, bójki na przedmieściach między socjalistami a członkami „Pro Patria". W przeddzień odjazdu do pułku Stefan Delobelle wrócił do domu z podbitym okiem, ale za to jeden z robotników dostał pałką po głowie tak, że pękła mu czaszka. Od trzech dni leżał nieprzytomny w szpitalu. Troje dzieci. Barrel miał nawet z tego powodu nieprzyjemności w fabryce, bo wszyscy przecież wiedzieli, że to on jest prawdziwym opiekunem „Pro Patria". Robotnicy zorganizowali strajk protestacyjny. Barrel stracił głowę. To nie był zły człowiek, czuł się po trosze odpowiedzialny za tę rozbitą czaszkę, targał wąsy, co 108 »

Page 105: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

wyglądało tak, jakby sobie wyrywał włoski z nosa, i w końcu posłał rodzinie umierającego jakieś bezsensowne rzeczy, rękawiczki na futrze. W lipcu! Barbentane w najwyższym stopniu podniecony opowiadał o tym synom nie bez pewnej ironii. Od dwu tygodni Edmund był w domu i zbijał bąki. Co innego grać w kule z Adrianem, teraz zmobilizowanym, a co innego z panem Migeon. Przesiadywał więc w „Kwiecistym Koszyczku", gdzie jako syn mera korzystał ze specjalnych przywilejów. Pan Robert, patron, uważał, że mu się ta przyjemność z pewnością tak czy inaczej opłaci. Jedna z tamtejszych dziewczynek, jasnowłosa Żermena, szczególnie upodobała sobie młodego studenta, co mile łechtało jego miłość własną. Wszyscy byli zadowoleni. W głowie Armanda panował zamęt. Był jak żołnierz, który po przepustce wraca o północy do sypialni, gdzie inni zamknięci są już od trzech godzin i wszystko cuchnie, buty, nogi, pot. Podobnie cuchnęło Serianne w lipcowym słońcu. Mestrance domyślał się czegoś i bił Anielę. Płacząc pokazywała potem sine ślady uderzeń Piotrusiowi, który mienił się na twarzy i zaciskał zęby. Ale cóż mógł poradzić? W jego obecności prędko zapominała o swojej krzywdzie. „Będziesz mnie zawsze kochać, powiedz? Aż do śmierci?" Aż do śmierci. Na jednym z zebrań w Villeneuve (Armand wybrał się na nie nie tyle z nudów, ile dręczony niepokojem) doktor Barbentane, zaatakowany przez kandydata socjalistycznego i wezwany, aby sprecyzował swe stanowisko w sprawie Trzylatki, której wprowadzenia domagały się organy prasowe sztabu generalnego, zaprotestował gwałtownie przeciwko jakiemukolwiek przedłużaniu służby wojskowej. — Czyż nie dość, że przez dwa lata pozbawieni jesteśmy pomocy naszych synów w winobraniu? Komu innemu marzą się może żniwa bardziej krwawe, ale my, pokojowi pracownicy, domagamy się, by nasza młodzież... W kącie sali stary Lomenie ze swoim wielkim nosem 109 »

Page 106: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

i zaczerwienionymi oczami, uśmiechnięty sardonicznie, walił brawo, aż się mury trzęsły: — Rok! Pół roku służby! I niech się to raz skończy! Dostrzegłszy z daleka Armanda lekko skinął mu głową. Następnego dnia na opozycyjnym zebraniu w Serianne na trybunie znaleźli się Barbentane i Delangle; kandydat umiarkowanych, w swojej pięknej szarej kamizelce, mówił w sposób bardzo wzruszający o Francji, straszył zebranych widmem Niemiec i ostatnimi uchwałami Reichstagu. Kiedy mer podniósł się, by mu odpowiedzieć, tu i ówdzie rozległy się gwizdy. Był wyraźnie wzruszony. — Jesteśmy — powiedział — zdecydowanymi przeciwnikami wszystkiego, co może doprowadzić do wojny i zwiększyć jeszcze to, co określamy złowróżbnym mianem daniny krwi. Lecz z chwilą gdy przekonujemy się, że uchwały Reichstagu kryją w sobie niebezpieczeństwo dla naszej Ojczyzny, Ojczyzny swobód republikańskich, a cesarstwo niemieckie zagraża naszej ziemi, ostoi wolności demokratycznych, czyż sądzicie, obywatele, że odmówimy Francji republikańskiej zbrojnych ramion potrzebnych do obrony? Nie zapomnimy, na to mogę wam przysiąc, naszych przodków spod Valmy, naszych ojców z 93! Bródka doktora zniknęła wśród oklasków. Od tej pory każdy grosz, jaki dostawał od swoich, każdy posiłek w domu były dla Armanda torturą. To nie potrwa długo, zapewne, wkrótce zacznie sam zarabiać w teatrze, ale na razie... Aby móc przeczytać swoje gazety, wymykał się ukradkiem na stację. W drodze powrotnej rzucał je na ulicę, zmięte w kulę. Czy jego ojciec rzeczywiście jest łajdakiem? Właśnie rozmawiał bardzo głośno w pokoju obok z matką o pieniądzach. Chodziło o sumy, jakie pani Barbentane dawała księdzu. I komu tu zwierzyć się ze wszystkiego? Piotrowi? Nic by nie zrozumiał, zajęty układaniem wierszy, i to jakich wierszy, pożal się Boże! W tej gnijącej mieścinie Armand był zupełnie sam. Postanowił pomówić z Vinetem, kandydatem socjalistycznym. « 110 »

Page 107: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

XX — A to co za zjawa z tamtego świata? Kogo ja widzę? Oglądali go, obracali na wszystkie strony, w tym jego ubranku z szarej alpaki, popychali chichocząc. Pan Robert, rodzaj boksera z krótkimi baczkami, w jasnobrązowej marynarce, klasnął w dłonie, a madame zawołała wszystkich do salonu. Wszędzie pootwierały się drzwi, nawet u Zoe, która pracowała akurat z jakimś farmerem z okolicy. Każdy biegł czując, że stało się coś niezwykłego i będzie można dobrze się ubawić. Trzynaście pensjonariuszek „Kwiecistego Koszyczka", zebrawszy pośpiesznie pończoszki, kolorowe szale i ozdobne koszulki, wpadło do baru, dokąd, z okazji powrotu syna marnotrawnego, pozwolono przyjść nawet służącej Melanii. Znajdujący się tam goście, z synem mera, ładnym chłopcem, sympatią Żermeny na czele, należeli do młodszego pokolenia i nie mogli w pełni ocenić sytuacji. Mimo to udawali, że wiedzą, o co chodzi. Klient, który stał się przyczyną tego poruszenia, był zalany, i to jak! Pan Robert usadowił go zaraz między Pieretką, Klarą i Bertą, seniorkami zakładu. Madame nakręcała patefon. Sam pan Robert zajął miejsce przy stole, kiwnąwszy na Melanię: — Szampana! Tego najlepszego! Ja stawiam. Mrużył przy tym oko tak, jak on tylko potrafi: wszyscy pokładali się ze śmiechu. Ach, ten Robert! To był kawalarz! Na schodach farmer, w koszuli, wołał z wściekłością na Zoe: — Cóż ty sobie myślisz, moja pani! Ja tu czekam! Przeprosiła więc nowo przybyłego, podmalowała się i wróciła na górę. Rozkoszny był ten barek w „Kwiecistym Koszyczku". Cały przyozdobiony różami jak altanka, z wiszącym na ścianie wielkich rozmiarów obrazem, pędzla jakiegoś słynnego mistrza zapewne. Obraz przedstawiał młodą dziewczynę, nagą, w pozie niepokojąco wstydliwej: udało się jej ukryć piersi i samą niewinnością gestu odjąć jakąkolwiek nieskromność ledwo dojrzałym do miłości biodrom. Na sali « 111 »

Page 108: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

przy marmurowych stolikach, dobierały się pary. Rozmawiano. Bo jeśli chodzi o co innego, były przecież oddzielne pokoje. — No więc jak tam? — zapytał pan Robert. — Czy to tylko nagły przypływ tęsknoty, czy też powrót na dobre? — Już mu się żona sprzykrzyła — odezwała się tłuściutka Berta o piaskowych włosach. — Żona! Pieretka wzruszyła chudymi ramionami. — Lepiej byś cicho siedziała zamiast udawać, że wiesz, czego nie wiesz. — Co? Nie wiem? Może to nie mój klient? — Dajcie mu wreszcie dojść do słowa, ależ wy jesteście nudne! — przerwała Klara. Co to, to prawda, były nudne. Korek od szampana wystrzelił: paf! i piana pociekła na uda Klary jak ślina. — Uważaj, pończochy! Obcierała się, bo to jest obrzydliwe, lepkie. Robert stuknął pana Eugeniusza w brzuch. — Miło jest zobaczyć starych przyjaciół. Mówiłem nawet kiedyś, do kogo ja to mówiłem? Mniejsza z tym, więc mówiłem, zobaczysz, prędzej czy później sprzykrzy mu się i wróci... — No i wróciłem... Był ohydnie pijany. Łyknął szampana, spojrzał na Roberta i jęknął: — Ty stawiasz, tak? — Ja stawiam — odpowiedział tamten. — No więc, jeżeli ty... jeżeli ty.... jeżeli ty.... Nalał sobie drugi kieliszek, który poszedł w ślady pierwszego. Wszystko wirowało mu przed oczami. To zdradliwa rzecz, szampan po pernodzie. Nawet taki, jak ten, ziółka? Jak to ziółka? Och, mówię, że ziółka, a potem się okazuje, że nie ziółka. Zwłaszcza po pernodzie. To znaczy po pernodach. Bo to nie był jeden. Kilka. Kilka to się mówi na dwa albo na trzy pernody, albo na cztery, pięć, sześć pernodów... — Pewno wybory— powiedział Edmund do Żermeny, « 112 »

Page 109: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

która wciąż jeszcze nie mogła otrząsnąć się ze zdumienia — to jeden z wyborców papy. — Twój ojciec się tak upija? — zdziwiła się. — Żartujesz! Tylko jego wyborcy. — Nie jesteś dziś jakoś rozmowny — podjął pan Robert kładąc przyjaźnie dłoń na ramieniu klienta. — Nierozmowny, nierozmowny... — Zaśmiał się głupkowato. — Urżnąłem się, mój stary. Zrobił tajemniczą minę, poruszył wskazującym palcem i wyrazistą mimiką poprosił wszystkich o zachowanie sekretu. Wypił jeszcze jeden kieliszek i zaczął pleść: — Cztery lata... cztery lata... ani roku mniej... Gdybym wtedy, ostatnim razem, miał dziecko z tobą, Berta, dzieciątko, takie malutkie dzieciątko... miałoby cztery lata... rozumiesz, gdybyśmy wtedy mieli dziecko... chodziłoby już niemal do szkoły... dzieciątko! Można było boki zrywać! Wszystkie panie zanosiły się od śmiechu. Puszczono płytę Cygańskie serce. Pan Eugeniusz rozczulał się coraz bardziej: — Takie małe dzieciątko... I moglibyśmy widywać się co dzień, od czterech lat... Ile czasu na marne! A ja się zestarzałem, zestarzałem się, prawda? Zdjął kapelusz i rozglądał się nieprzytomny, pytający. Panie otoczyły go wianuszkiem. — Ależ nie, skąd, koteczku najmilszy, nic się nie zmieniłeś, zawsze świeżutki jak pączek! Uspokoił się. — Dzieciątko... I powiedz, no powiedz mi tylko, dlaczego ja nie przyszedłem przez cały ten czas ani razu? Ani razu! No powiedz mi, Robert, zamiast się śmiać! Przez takiego garkotłuka, tak, moje panie, przez takiego garkotłuka, powtarzam! Panie spojrzały po sobie, kiwając głowami, Żermena, zaciekawiona, zwróciła się do Edmunda: — Proszę, okazuje się, że ma kłopoty miłosne. Pan Robert odkorkował drugą butelkę i nalewał wszystkim. — Tym razem na niego kolej. 113 »

Page 110: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Tak, tak — przytaknął Mestrance — przyszła i na nią kolej, dostała ode mnie za swoje. A już jak ja biję, to biję... Wyrżnął pięścią w kieliszek i stłukł go. Nie zauważył nawet, że poszła mu krew. Klara i Pieretka popiskując ujęły skaleczoną rękę. Drobiazg. Wystarczyło obetrzeć. — Cztery lata... Zdzira jedna...A ja, głupi, taki byłem dla niej dobry, prezenty jej dawałem... Zmęczona jesteś?, No to wstań sobie jutro o wpół do ósmej... Taka biedota, którą z litości do służby przyjąłem, bo beczała... Cały ten czas jadła mój chleb... Popychadło... Staremu tyłek obcierała... A ja się nie brzydziłem... Głupiec! Kiedy tyle jest ładnych kobiet na świecie, a teraz się zestarzałem... Już ostatnio coraz trudniej... Nic dziwnego! Puszczała się z jakimś żółtodzióbem, z jakimś szelmą... Bawi was, że zostałem rogaczem? Po pierwsze, wcale nie jestem już rogaczem... Wyrzuciłem precz łajdaczkę... sprałem ją i wyrzuciłem precz, ścierwo... I niech cię już więcej nie widzę, bo kości połamię, ty wstrętna dziwko! Z takim szczeniakiem! Brać czyjeś pieniądze po to, żeby... Ach, nie, to już przechodzi granice, to już przechodzi granice, jak tak można, mamusiu, mamusiu! Sprzedawca wieńców rozpłakał się. — Otwieram trzecią butelkę — powiedział uroczyście pan Robert napełniając po kolei kieliszki — ponieważ potrzeba ci rozrywki. Twarz Eugeniusza Mestrance ukazała się spoza kieliszków, w czerwonych plamach, z usmarkanymi wąsami. Dyszał nieszczęściem. To nie do wiary, a jednak kochał Anielę. Nie wiedział o tym wcale, odkrywał to dopiero w swej rozpaczy człowieka zdradzonego. Dopiero teraz czuł, jak straszliwie się do niej przywiązał, teraz, kiedy ją wyrzucił, kiedy musiał ją wyrzucić. Kochał w niej własną straconą młodość, a te cztery lata wykopały przepaść między nim i jego młodością. Pić... Śmieszna rzecz szampan; jak człowiek nie jest przyzwyczajony, z początku się wydaje lekki, a potem nagle robi się taki ciężki. Aniela, ach, Aniela! « 114 » pan Robert poczuł, że dobre wychowanie wymaga, by interesować się cierpieniami miłosnymi klienta. — A w jaki sposób dowiedziałeś się tej... przykrej nowiny? Panie parsknęły śmiechem. Robert przywołał je do porządku swoim słynnym mrugnięciem. Wtedy już naprawdę trudno było dłużej wytrzymać, człowiek dusił się ze śmiechu, mówię ci, można się było posiusiać. — W jaki sposób do... Kiedy już nie pamiętam... Ach, prawda: listy. To dopiero musi być świntuch ten, co do niej pisał. Ktoś dobrze poinformowany. Tak się zresztą podpisywał. Ktoś dobrze poinformowany. Paulina nie chciała pokazać mi tych listów. Paulina to pani Mestrance. Nie — mówiła — po co? Zdenerwujesz się." Aż w końcu

Page 111: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

się rozgniewałem. „Paulino — mówię — podła jesteś!" To zresztą prawda. Jeżeli chodzi o pieniądze, to nawet trudno sobie wyobrazić. Podła i skąpa, ale to taka skąpa, że już dalej nie idzie. Dajesz mi listy czy nie, bo jak nie, to podpalę chałupę. Zlękła się, bo byłem pijany. Wziąłem listy, a Paulinie dałem po gębie. Paulina to pani Mestrance. Zbiegam po schodach po cztery stopnie i spotykam Gastona, szedł na górę, jak go nie popchnę, od razu znalazł się na dole i wrzeszczy. Drzwi się otwierają, wchodzi Aniela. Co się stało, jakieś nieszczęście? Właśnie, nieszczęście! Ona się pyta, czy się stało nieszczęście! Już ja cię oduczę bezczelności. Czy to prawda to i to, i to? W nią jakby piorun strzelił, zaczęła się trząść i schowała za starego. Ach, myślisz może, że się będę starego krępował? No, to zobacz; i naplułem na niego. Prosto w oczy. Co będę śliny żałował na takiego starucha, co mi tylko miejsce w komórce zajmuje i umrzeć nie może! Dawno mi się to sprzykrzyło! Mogłem ją śledzić, chodzić za nią, przyłapać łajdaków na gorącym uczynku, ale nie, to do mnie niepodobne. I zresztą pijany byłem... Więc się jej pytam: „Prawda to?" A ona się zlękła i mówi, że tak, że wszystko prawda, że tam na starym mieście, na ziemi, jak psy. Najpierw zacząłem płakać, wzruszyła się i podeszła całkiem blisko. Jak jej wtedy nie przyłożę, k...e jednej, i raz, « 115 »

Page 112: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

i drugi, ile tylko miałem sił. Precz stąd, precz stąd, ty dziwko, idź się łajdaczyć gdzie indziej! Podniósł się, jakby zobaczył ją przed sobą. Pan Robert uznał, że nadeszła właściwa chwila. — Zabierzcie go — powiedział do pań — tak, wszystkie trzy, znam jego gusta... do pokoju z lustrami... Gdyby wymiotował, zawołacie mnie. xxi — Napijemy się? Ależ tak, tak, koniecznie. Zaraz każę coś przynieść. Armand znajdował się w pokoju Maurycego Vinet, w hotelu Brota, nad „Cafe des Arts". Kandydat socjalistyczny wolał, by ich rozmowa zachowała charakter poufny; ostrożność nigdy nie zawadzi. Wszyscy go śledzili w tej mieścinie, nawet towarzysze. Ktoś mógłby potem wykorzystać przeciw niemu wizytę syna mera, i to w dodatku tego, którego nazywano „proboszczuniem". Zresztą jego pierwszym odruchem było nie przyjąć chłopca. Wydawał się bardzo podniecony, a tu akurat w przeddzień wyborów. Chłopak wysoki, szczupły, raczej słabo rozwinięty fizycznie, oczy takie dziwne. Ale w ostateczności, prywatnie, u siebie w hotelu... Ktoś śpiewał arię z Toski. Przez opuszczone żaluzje przedostawało się dosyć światła, by ukazać poranny nieład w pokoju, brudną bieliznę nieudolnie ukrytą za krzesłem, kołnierzyk na kominku, tacę z resztkami śniadania. Siedząc na brzegu nie posłanego łóżka marsylczyk z zainteresowaniem przyglądał się chłopcu, z którym gawędził już blisko pół godziny. Wiszący na poręczy krzesła surdut wyglądał jak czyjaś opuszczona postać. W samej koszuli, kandydat nie był podobny do siebie, wyglądał młodziej i bardziej z prosta. — Niech mi pan nie bierze za złe, mój drogi, że nie od razu zrozumiałem, o co panu chodzi. Jestem synem robotnika, znaczy majstra. Stypendystą. Dzieciństwo ciężkie. Koledzy mnie nie znosili, bo byłem źle ubrany. Bez grosza, rozumie pan? Ojciec ledwo miał na książki dla mnie. 116 »

Page 113: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Żeby skończyć prawo, musiałem dorabiać na boku. Najpierw jako subiekt w księgarni, ale to zajmowało za dużo czasu, więc później zacząłem brać do domu adresy do pisania. Nawet w fabryce pracowałem. Któregoś lata w La Ciotat, w stoczni. Więc, rozumie pan, to zupełnie naturalne że jestem tym, czym jestem. Ojciec przeniósł się na wieś, do kuzynów. Dzielny stary! Żeby tylko trochę rzadziej zaglądał do kieliszka... Pewne cechy wyglądu zewnętrznego kandydata stawały się teraz zrozumiałe: jego niezręczny sposób bycia, bary za szerokie jak na adwokata. Nawet jego bródka żółta i nie całkiem starannie utrzymana nabrała nagle jakiegoś pokrewieństwa ze zdjętym surdutem: to samo dążenie do godności społecznej. Tak jak był w tej chwili, bez kołnierzyka, bardziej wzbudzał zaufanie niż w oficjalnym stroju, Na stole, koło okna, stał klej, leżały nożyczki, gazety, plakat z wielkim nagłówkiem: „kanalie", artykuł rozpoczęty grubym rozlewającym się pismem, a na tym wszystkim para skarpetek w fioletowe i czarne paski. Opowiadanie Armanda zaskoczyło go. Chociaż w gruncie rzeczy wszystko w nim było typowe. Oto właśnie rodzina mieszczańska! Tylko czego ten mały właściwie chce? Wygadać się, oczywiście, wygadać się. Vinet wiedział dobrze, że to było dla jego rozmówcy najważniejsze, ale jednocześnie miał ochotę udzielić mu wskazówek, pokazać drogę. Zbyt silne miał jednak poczucie śmieszności tego, co mógłby powiedzieć. Należało poruszyć całą kwestię socjalną, ni mniej, ni więcej! A poza tym jakaś resztka nieufności. Armand dorwał się do zwierzeń jak do konfesjonału, z tą furią, z jaką robił wszystko. Kiedy w pewnej chwili przemknęło mu przez myśl, że przyszedł tutaj w poszukiwaniu następcy księdza Petitjeannin, język zaczął mu się plątać. Och, a zresztą! Tylko śmieszna rzecz, chciał mówić przede wszystkim o ojcu, a tymczasem sam nie wiedział dlaczego, ale musiał wytłumaczyć najpierw całe życie w domu, opowiedzieć o matce. Czy wolno mu tak dalece ją zdradzać? Nigdy dotąd nie opowiadał nikomu < 117 »

Page 114: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

o scenach nocnych, o matczynej histerii. Nie do pojęcia, ale Vinetowi jednak opowiedział, przygryzał wargi, ale mówił. Nie należało to co prawda do tematu, socjalista gotów wyrobić sobie o nim złą opinię, pomyśleć, że jest nieodrodnym synem takiej matki. Samemu wydało mu się nawet, że trochę przesadza, dodaje. Żeby tamten go zrozumiał, musiał dramatyzować, ponieważ tutaj, w tym pokoju, nie można było odnaleźć atmosfery tamtych nocy, kiedy budziły go łkania. Możliwe, że Armand pragnął z początku przedstawić Esterę Barbentane jako ofiarę doktora. Ale ku jego własnemu zdziwieniu opowiadanie przyjęło inny obrót. Po raz pierwszy formowało się na wargach syna to, co zarzucał matce. Barbentane ukazywał się w tym wszystkim jako człowiek dosyć dobroduszny, dręczony przez żonę, w gruncie rzeczy poczciwy, który chętnie bawiłby się z synami, ale ich nie rozumiał, nie miał koniec końców czasu, niewolnik drobnych interesów swoich wyborców, marnujący życie na głupstwa, przekonany, że działa dla dobra... Kiedy, uświadamiając sobie, co mówi, Armand, targany sprzecznymi uczuciami, w paru trochę zbyt dosadnych zdaniach potępił ojca w sposób nieoczekiwany i, według adwokata, sztuczny, ten znów poczuł do gościa nieufność i Armand zdał sobie z tego sprawę. Mimo woli zwrócił oczy w stronę rzuconego nią stół plakatu. Słowo „Kanalie" rozpościerało się na nim żenujące. Vinet odkaszlnął, by przetrzeć sobie głos. Śmieszne swoją drogą, jak nie mógł znaleźć właściwych słów. Wyrzucał to sobie. Wiecowe zwroty chybiłyby tu celu. Oto czego nie potrafimy: pozyskiwać jednostek. Inna sprawa, że gdyby tak chcieć zdobywać ludzi po jednemu... Ale czasem by się przydało. Chwilowo, akurat w przeddzień wyborów, tracił tylko czas, ale nie przerywał rozmowy, bo to go wzruszyło jednak, że ten mały tak do niego przyszedł. Ileż trzeba było na to odwagi, ile niepokoju! Któregoś wieczora jego przeciwnik, ojciec Armanda, górował nad nim wymową na zebraniu. Adwokat był wtedy zmęczony. Chodziło o jakieś sprawy miejscowe, w « 118 »

Page 115: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

których słabo się orientował. Powinni byli go z tym zaznajomić, ale towarzysze z Serianne nie przywiązują dostatecznej wagi do tych różnych drobnych robót publicznych, które tak leżą na sercu chłopom. I pomyśleć, co to za żałosna figura ten smętny Barbentane, wiecznie w strachu przed Rinaldimi, w gruncie rzeczy zależny całkowicie od poparcia reakcji i wcale niepewny, czy mu to pozwoli zrobić karierę... Gdyby tak wyborcy mogli posłuchać jego syna! Armand podniósł na Vineta to otwarte spojrzenie, które tak krępowało doktora Barbentane, ilekroć je napotkał. — Proszę, niech mi pan... Niech mi obywatel... Czy ja rzeczywiście powinienem uważać mojego ojca za łajdaka? Co za sytuacja! Jakiej właściwie odpowiedzi oczekiwał ten mały Barbentane? Czy za tym wszystkim nie kryło się po prostu przywiązanie dziecka, które boi się omylić i pragnie tylko, by je ktoś utwierdził w jego uczuciach? Przychodzić z tym do przeciwnika politycznego swego ojca! Najlepiej będzie, jeżeli potraktuje smarkacza, jak na to zasługuje! Jak młodego burżuja, który jeszcze dwa tygodnie temu należał do organizacji łamistrajków. Na co mu nagle to szukanie dziury w całym? Tak, ale rzecz w tym, że w miarę jak mu odpowiadał, trochę wykrętnie, by nie być zbyt brutalnym, zdecydowany jednak powiedzieć, że jego ojciec jest łajdakiem, Maurycego Vinet ogarniały uczucia bardziej ludzkie. Takie dziecko... — Niech pan zrozumie, mój drogi, niech pan zrozumie, że nikt nie jest ani zupełnym łajdakiem, ani też przeciwnie. To byłoby zbyt proste. Nie mówię tego o pańskim ojcu. Możliwe, że to rzeczywiście kompletny łajdak. Muszę przyznać, że zdziwiłoby mnie to. On raczej wyobraża sobie różne rzeczy, wmawia w siebie... Było bardzo gorąco, o sufit obijał się wielki szerszeń i spadał nagle na skarpetki. Vinet doznał nagłego uczucia, że przemawia we własnej obronie, i to nie przed tym małym, lecz przed tamtymi, przed robotnikami, przed partią, której lękał się zawsze trochę we śnie. « 119 »

Page 116: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— A jednak — powiedział Armand — skoro zgadza się z innymi na Trzylatkę... Vinet zrobił szeroki ruch. — No tak, oczywiście... oczywiście... Nie wiem, czy oni odważą się na to... Mówię: oni, rozumie pan? Ponieważ to nie zależy od jednego człowieka. Jeden człowiek nic tu nie zdziała. Was, młodych, wyślą na rzeź. Zresztą cóż można zrobić w ustroju kapitalistycznym dla uniknięcia wojny? Co do tego raz przynajmniej zgadzam się z Guesde'em... Czasem myślę, że nasze przemówienia to czysta strata czasu... Kiedy oni wyślą was na śmierć, przekonacie się, że jedyną waszą nadzieją, jedyną deską ratunku jest klasa robotnicza i partia klasy robotniczej... Do licha, czy on przemawia na wiecu? Paskudne przyzwyczajenie! W jaki sposób mówić temu chłopakowi o robotnikach, po ludzku, zwyczajnie, żeby zrozumiał... Powiedział kilka słów o przeszłej wojnie, o masakrach z 1871, o Komunie, o Gallifecie... Ale to nie była właściwa droga. — Niech mi pan wreszcie powie, nie krępując się, czy on jest łajdak? Armand rzucił te słowa z pewną niecierpliwością. Śmieszne, jak tylko ojciec go interesował. — Nie, nie przypuszczam. Być może, że tak mówię, że będę tak jeszcze mówił, rozumie pan. To uproszczenie. Do mas, do wyborców trzeba mówić prosto, nie można bawić się w psychologię, trudno, jeżeli przy tym skrzywdzi się kogoś. Z grubsza biorąc, ze społecznego punktu widzenia, to on jest łajdak, i owszem... Ale z tego punktu widzenia cała burżuazja... Tymczasem, pojedynczo biorąc, znalazłoby się tam niejednego porządnego człowieka, muchy by nie skrzywdzili, a żywią się krwią i potem robotnika... Vinet przerwał, gdyż ostatnie słowa zadźwięczały mu w uszach niedobrze. A jednak to była prawda, myślał tak, lecz słowa były zbyt bezpośrednie jak na tę okoliczność. Uff, co za szczęście, że kampanie wyborcze nie wymagają tylu niuansów! Niewątpliwie, doktor Barbentane jest bądź co bądź radykałem, a nie reakcjonistą. Z punktu 120 »

Page 117: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

widzenia klas różnica niewielka, ale z ludzkiego punktu widzenia... Vinet słuchał własnych słów z pewnym osłupieniem. Czy to o tym samym człowieku mówi, którego z taką pasją demaskował tamtego wieczora w Villeneuve? O tym samym Barbentane, wybranym dzięki posiadaczowi Barrel i bonapartystom, o demagogu, który pomaga właścicielom gnębić robotników, wyciskać z winogradników krew, jak sok z ich winorośli? Z lękiem odkrywał w sobie nieznaną kazuistykę, będącą może zalążkiem racji, którymi posłuży się kiedyś, by zdradzić tych, z którymi jest teraz całym sercem, całą siłą swego pochodzenia i swych buntów. Zbyt często chwytał się na tym, że chce zrozumieć przeciwnika. Najpierw chodziło o ubranie, maniery, które chciał naśladować, by móc skuteczniej służyć swoim. Potem przeszedł do uczuć. Nasiąkał nimi tak, że czasem w rozmowie z robotnikami nie rozumiał ich już tak jak niegdyś. Czy to możliwe, że któregoś dnia on także, jak inni... Są myśli, których się nie kończy. Nie można myśleć bez obrzydzenia o Millerandzie, Vivianim, Briandzie, Etienne. Nigdy, nigdy! Na szczęście dość jest w partii innych przykładów, które podnoszą cię na duchu. Jaures! I miliony ludzi, którzy im wierzą. — Co ja się będę bawił w obrońcę pańskiego ojca! To, co o nim myślę, jest jasne. Nieskomplikowane. Proszę... Ręką wskazywał na stół, na plakat: „KANALIE"! Słowa przychodziły mu teraz z łatwością: — Dla kogo to może mieć jakieś znaczenie, że w sercu tego człowieka kwitnie jakiś niebieski kwiatuszek? Jest się po tej albo po tamtej stronie, i koniec. Robotnicy — to są robotnicy, a panowie — to panowie. Dla nich istnieje tylko alternatywa, którą postawiła George Sand: „Walka lub śmierć, krwawy bój albo nicość!"... Ktoś pukał. Jacyś dwaj robotnicy drogowi chcieli pomówić z kandydatem. Armanda nie znali. Vinet odetchnął. Młody człowiek poczuł, że jego obecność jest zbyteczna. — Na pewno spotkamy się jeszcze — powiedział uprzejmie adwokat do gościa, kiedy ten przepraszał go szeptem, że zajął mu tyle czasu. « 121 »

Page 118: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

XXII Co za skandal, Serianne nie posiadało się z oburzenia. Od samego rana opowiadano sobie o tym w górnej części miasta. Trzeba było widzieć, w jakim stanie przyprowadzono Mestrance'a ,,stamtąd"! Z mieszkania nad sklepem dochodziły krzyki. Pani Mestrance, która przez całą noc oka nie zmrużyła, przekonana, że Eugeniusza spotkało jakieś nieszczęście, zaalarmowała skoro świt wszystkie sąsiadki naokoło. Ile to już lat minęło, od kiedy się pobrali, a nigdy jeszcze nie zdarzyło się, żeby Eugeniusz nie wrócił na noc. I to jeszcze po tej historii z Anielą. Tak, wypędził ją wczoraj wieczorem. Niech pani nie myśli, ja dobrze o wszystkim wiedziałam. Ale czegóż my, kobiety, nie potrafimy znieść dla świętego spokoju? Tłuste ramiona Pauliny Mestrance unosiły się z lęku i ze smutku. Na przegubach rąk miała wałeczki tłuszczu, była przysadkowata i czarna, czarna jak Hiszpanka. Rano była zawsze bardzo blada, twarz miała tak nabrzmiałą, że oczy stawały się prawie niewidoczne. Sąsiadka, żona stolarza, chuda i czerwona, w kaftaniku w czarne grochy na białym tle, i subiekt z ,,Nouvelles Galeries", jeden z tych, których młody Armand wciągnął do „Pro Patria", kręcili się po mieszkaniu. I wtedy ukazał się musztardowy garnitur pana Roberta, który niósł Mestrance'a za nogi, górą podtrzymywał go jakiś żołnierz, artylerzysta, co zasiedział się w ,,Kwiecistym Koszyczku" aż do rana. Całe miasto delektowało się tą historią. Ludzie zachodzili specjalnie do sklepu, w którym Paulina sama musiała obsługiwać klientów. Sprzedała z dziesięć czapek w ciągu przedpołudnia, płacząc i opowiadając bez końca o swoim nieszczęściu. — I znów wrócił do tego przeklętego domu! Do czego to podobne, żeby w cywilizowanym społeczeństwie tolerować podobne rzeczy! Ach, gdyby tak jakaś uczciwa kobieta podłożyła tam którego dnia ogień, ja pierwsza bym jej przyklasnęła! < 122 »

Page 119: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

I tak dalej. Ale głównym tematem jej skarg pozostała jednak Aniela. — Jak sobie pomyślę, że chociaż wiedziałam doskonale, co się między nimi święci, nie zrobiłam jej najmniejszej wymówki, nigdy, traktowałam ją jak siostrę! Jak mi przynosiła śniadanie, myślałam sobie nieraz: „Paulino, głupia jesteś, ta dziewczyna wyśmiewa się z ciebie z Eugeniuszem." Brała mnie ochota cisnąć jej wszystko w twarz. Ale nigdy tego nie zrobiłam. Trzeba ją wypędzić z Serianne. To dziewczyna publiczna. Sypiała ze wszystkimi. Do czego ona doprowadziła mojego męża, Boże miłosierny! Na dodatek była sobota, dzień targowy. W słońcu, na rynku, stoły z zaimprowizowanymi parasolami, wyprzęgnięte osły i konie, zapach nawozu, owoców, sera i słomy, tłum kupujących, którzy ważyli, kłócili się, mieszając w swym głośnym jazgocie politykę, ceny jajek i ostatni skandal. Prowansalski nadawał rozmowom radosną śpiewność. Ogorzali i chudzi chłopi, kobiety w surowej, okurzonej czerni, z kosmykami włosów wymykającymi się spod ciemnej słomki, zachwalali krzykliwie kawony i granaty. Białe figi wygrzewały się, wonne, na wprost sklepu Mestrance'ów i Paulina chętnie by je kupiła, ale w tej sytuacji... Posłała Gastona po doktora Barbentane. Oczywiście nie tak łatwo go było znaleźć: w przeddzień wyborów to zrozumiałe. Eugeniusz sapał, wygląd miał nieprzytomny, bełkotał coś, usta mu się wykrzywiły i nie bardzo trzymał się na nogach. Kiedy indziej Paulina dobrze by się namyśliła, zanim posłałaby po doktora, ale w przeddzień wyborów na pewno nie każe sobie płacić. Od domu do domu, skandaliczna nowina dotarła wreszcie do Reboulów i sprzedawcę mebli, który poprzedniego dnia pił z Mestrance'em, aż ścisnęło w dołku. Ot, życie ludzkie! Z trwogą spojrzał w lustro; wąs miał niespokojny, wydało mu się, że znamię na lewym policzku nabrało jakiegoś dziwnego koloru. Olbrzym zrezygnował z licytacji na wsi — zajęto meble jakiegoś winogradnika — na którą się wybierał; powiedział do Marii: « 123 »

Page 120: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Zaraz wracam — i poleciał na rynek. Zastał tam Respelliere'a, który wałęsał się, żółtawy, pośród nakryć głowy i wieńców, przystawał przed dużym lustrem, by sprawdzić swą łysinę; Paulina kręciła się tymczasem za ladą. Zupełnie jak na złość: nigdy nie przychodziło tyle ludzi. Eugeniusz był na górze, sam. W komórce stary postękiwał wzywając Anieli; można sobie wyobrazić, jakie to robiło wrażenie... W sklepie było oczywiście nie posprzątane, w tych warunkach! Przyszła nawet pewna młoda dama z ulicy Długiej, której świekra miała raka, niewielkiego, ale od dawna: dama wstąpiła po drodze obejrzeć wieńce i zorientować się. Pytała o ceny. Czekając na Barbentane'a Reboul poszedł na górę do Eugeniusza. W pokoju pełno było rupieci nagromadzonych z biegiem lat, pamiątek z jarmarku, fotografii, wazoników poustawianych na etażerkach, z porcelanowymi różami, obok figurki marynarzy w ozdobnych muszlach, jakaś terakota przedstawiająca idyllę dziecięcą, a na ścianie, nad łóżkiem, reprodukcja Salome Henryka Regnault. Pod tym łóżko w stylu Ludwika XV, dobrana do niego szafa z lustrem, duma Pauliny, ubranie Eugeniusza w nieładzie, a w łóżku, bielsze od pościeli, oblicze pana domu, żałosne, wykrzywione, z fioletowoczerwonymi plamami na policzkach. Czarne wąsy, tak zawsze starannie podkręcone, teraz były potargane. — Cóż to, stary, coś nie w porządku? — zapytał niezręcznie Reboul. Potężny sprzedawca mebli zdawał się wypełniać sobą cały pokój i zabierać choremu wszystko powietrze i światło przesiąkające poprzez żółte i czerwone firanki. Głowa z trudem obróciła się na poduszce. — Już... już... mi lepiej... Chciał unieść się do góry. Reboul podtrzymał go niezgrabnie. W mieście wszyscy na ogół żałowali Pauliny. Co za pożytek mają kobiety z mężów? Wtedy wracają do nich, jak już nie wiedzą, co robić! A jeżeli tej biedaczce z nieodchowanym synem przyjdzie teraz zostać z dwoma niedołęgami w domu? Ze strony Kościoła dopatrywano się 124 »

Page 121: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

tu oczywiście kary bożej: czyż Mestrance nie był masonem? Ze strony Loży przypominano, że mimo wszystkich swoich wad Mestrance był dobrym republikaninem. W sumie biorąc, wszyscy mniej więcej zgodnie potępiali tę, która winna była całemu nieszczęściu, tego wycierucha, niebezpieczeństwo dla innych rodzin. Kto wie, ilu młodych ludzi zaraziła swym zepsuciem! Prostytucja jest bądź co bądź reglamentowana, a w Serianne nie ma prostytutek z książeczkami. Więc... Doktor Lamberdesc znajdował się w ,,Kwiecistym Koszyczku", dokąd wezwała go madame. Od jakiegoś czasu zbierała jej się w ustach co rano jakaś ślina lepka, cuchnąca, żółtawa. Miała od tego niemiły oddech. I co za pragnienie przy tym! Pan Robert, zaniepokojony, ponieważ to madame miała licencję, asystował przy badaniu. Rozmawiali naturalnie o Mestransie: a to świnia, ile on wypił! Potem dziewczęta przeraziły się, kiedy upadł. Myśleli, że jest pijany, ale on nie wstawał, nie mógł wcale mówić, robił nieludzkie wysiłki, żeby wydobyć ze siebie choć słowo, bez skutku. — Nawet był dosyć zabawny! — zauważył pan Robert. Doktor obrabiał jego połowicę, by się przekonać, co jej tam dolega, a on dorzucił tymczasem w zamyśleniu: — No właśnie, do czego mogą doprowadzić nas kobiety. Co do tej, to mam nadzieję, że wyrzucą ją z miasta, robi nam nieuczciwą konkurencję! Kto szczególnie naskakiwał na Anielę, to mała pani Migeon. O tym, co się stało, opowiedział jej urzędnik z zarządu drogowego, jegomość równie wysoki co głupi, i teraz, siedząc pomiędzy nim i chudym panem Migeon z fają w zębach, dawała upust swemu oburzeniu: — Oczy by jej wydrapać, zęby powybijać, żeby ją raz na zawsze oszpecić, żeby już żaden nie chciał spojrzeć na taką wywlokę!... Rozbić ognisko domowe, zmarnować zdrowie mężczyzny i życie kobiety, zbrukać czyjąś młodość! Mam nadzieję, że zamkną ją do więzienia? — Z jakiej racji? — zapytał Migeon ze spokojem. — Jak to, z jakiej racji? Czyś ty zwariował? Słyszy « 125 »

Page 122: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

pan, mój drogi — zwróciła się w stronę kochanka, urzędnika z zarządu drogowego — słyszy pan, co on mówi? Człowiek bez zasad moralnych, cynik! Tylko kurzyć potrafi cały dzień. Albo grać w kule. Wiecznie ta faja! W taki upał! — Uspokój się, Pulcherio — odezwał się urzędnik z zarządu drogowego. — Faja! — rozgniewał się Migeon. — Chyba wolno mi wypalić fajkę po obiedzie? A jak chcesz wiedzieć, to znam takie, co nie są wiele więcej warte od Anieli... — No tak, oczywiście, znieważaj mnie! Proszę, proszę! Nie krępuj się! Ty potworze! — Dajcie spokój — powiedział urzędnik z zarządu drogowego — nie będziecie się przecież kłócić z powodu tej wstrętnej dziwki! Co się z nią stało, z tą wstrętną dziwką? Pobita, zapłakana, brocząc krwią z nosa, uciekła zostawiwszy wszystkie swoje rzeczy w schowku starego. Zanurzyła się w noc i nikt się nie martwił, gdzie będzie spała. Takiej nietrudno trafić do cudzego łóżka. Bolał ją nos i głowa: Mestrance bił ją stołkiem w uszy. Kiedy upadła, kopał ją w piersi. Miała podartą bluzkę, dziurę w spódnicy, była z gołą głową i nie miała czym obetrzeć twarzy, nawet chusteczki. Na wardze zakrzepła jej krew, w ciemności nie mogła dojrzeć, czy różowa bluzka nie jest poplamiona. Drżała na całym ciele, a nogi miała jak zesztywniałe, trudno jej było biec. Wybierając puste uliczki pobiegła w stronę górnej części miasta, z przyzwyczajenia. Nie myślała o tym, aby zobaczyć się z Piotrem. W tym stanie! Co by pomyślał? Ale instynktownie szukała schronienia tam, gdzie kiedyś była z nim szczęśliwa, w ich kryjówkach, w piwnicach zburzonych domów na wzgórzu, pod niebem. Noc była wyjątkowo piękna, gorąca i tak intensywna, bez księżyca, z całym kompletem gwiazd. Czuły powiew wiatru łagodniał dotknąwszy chropowatego od ruin czoła miasta. Aniela uspokoiła się na chwilę. Kiedy jednak, uciszając bicie serca, przykucnęła na twardej ziemi, na nowo ogarnął ją « 126 »

Page 123: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

lęk, głuchy, z wolna narastający, i cała wsłuchała się we wzbierającą w niej falę. Pozwalała upływać czasowi, nie stawiając sobie żadnych pytań z obawy przed własnymi odpowiedziami. Prymitywna i prosta, z trudem ogarniała myślą to, co się stało. W obolałych uszach miała szum; cisza naokół pełna była splątanych wspomnień i gróźb. Śmiertelnie znużona, z oczami szeroko rozwartymi, Aniela zapadała w noc jak w sen. Nie umiała sobie wyobrazić ani tego, co będzie myśleć za chwilę, ani tego, co zrobi. Nie może wrócić do Mestrance'a, wypędził ją. Dokąd pójść? Gdzie szukać pracy? Tu nikt jej już do służby nie przyjmie. Znów wyjechać... Ale to znaczyło utracić Piotra. Ani przez chwilę nie pomyślała, że mógłby pojechać za nią. W swej pokorze wiedziała dobrze, czego wolno jej się spodziewać. Biedna Aniela! Piotrusiu, Piotrusiu... Był jej jedyną myślą, lękiem na dnie ciemności, tym, co żelazną obręczą ściskało jej serce; Piotrusiu, mój Piotrusiu, mój najmilszy. Ach, to słowo nieszczęsne i straszliwe, miłość, to słowo późno po raz pierwszy wymówione przez jej usta nienawykłe i niewprawne, dla których jakże słodkie były jego wargi i jak okrutne, kiedy zadawały ból pocałunkami... Piotrusiu. Usnęła nie wiedząc nawet kiedy... Zuza de Lomenie przyjechała do miasta na targ i do panien Barrel, by odebrać od nich wzór na poduszkę. Na rynku spotkała Teresę Respelliere i chociaż, z niewiadomej Teresie przyczyny, stosunki między nimi mocno się od pewnego czasu ochłodziły, Zuza sama z najuprzejmiejszą miną zaczęła dzisiaj rozmowę: — Jak to dobrze, droga pani, że nareszcie skończy się to zamieszanie przedwyborcze i Serianne wróci do dawnego spokojnego życia... Kiedy żona poborcy opowiedziała jej w paru słowach o przygodzie Mestrance'a, Zuza zatrzęsła się z oburzenia, kremowy kapelusz przekrzywił się jej na głowie, piersi zaczęły gwałtownie falować, wyszywana pomarańczowa torba obijała się o krótkie nogi. Jezus Maria! — popiskiwała. Coś podobnego! Wprost niesłychane! A czy wiadomo, kto był kochankiem tej Anieli? Nie. Mnie się zdaje, « 127 »

Page 124: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

że chyba ten mały Armand... nie myśli pani? Jak to, przecież on chce zostać księdzem? To obłudnik, lata za pannami, tak, tak! Szepcze na ucho takie świństwa, że proszę! Ale... zawahała się: — A listy? Czy wiadomo, kto wysyłał listy? — Pani Respelliere nie mówiła przedtem nic o listach. Jakie listy? Nie słyszała o listach. Zuza zaczerwieniła się i przeszła prędko na temat wyborów. — Trzeba przyznać, że pan Delangle jest człowiekiem bardzo dystyngowanym. Ach, zapomniałam, że pan Respelliere głosuje na doktora!... Nieświadoma poruszenia, jakie wywołała, Aniela obudziła się, zgnębiona, w swojej piwnicy; był już jasny dzień. Mój Boże! Jak ona wygląda! Nie mogła iść po swoje rzeczy, przejść przez całe miasto w takim stanie. Kiedy zamierzała wyjść z ukrycia, jacyś ludzie przeszli ulicą. Cofnęła się. Wiele godzin krążyła wśród ruin strasząc dzieci, które rozbiegały się na jej widok. Serce jej biło, upał poranka zawisł ciężko nad wyschniętą ziemią, w powietrzu unosiła się jakby para. Od czasu do czasu myśl o Piotrze rozdzierała jej serce. A gdyby tak ubłagać kogoś, żeby ją przyjął, pracowałaby za darmo, byle tylko móc zobaczyć go czasem. A jeżeli Mestrance wie, kto... jeżeli Mestrance go uderzy, będzie go bił, jej najmilszego, jej malutkiego, jej kochanie? Miłość Anieli kryła w sobie całą rozpacz matki, której dziecko oddane na wychowanie umarło z daleka od niej, u obcych. Te dwa obrazy splatały się. Jak to fikał do niej różowymi nóżkami, kiedy rozwijała go z pieluszek! Szkarlatyna. To obce słowo utkwiło w niej jak sztylet w ranie, gdy otrzymała list z wiadomością o śmierci synka. To straszne. A jeżeli Piotruś umrze... Och, nie, to było ponad jej siły. Wszystko zawirowało wokół niej, pięściami uderzyła o stary mur, poprzerastany trawą, która prażyła się w słońcu. I nagle przypomniał jej się ktoś o ludzkim sercu, czyjś miłosierny głos na tym szerokim świecie, Łagodna twarz Marii Reboul, taka ładna i taka miła... Ona na pewno nie wypędzi jej od siebie, poradzi, pozwoli 128 »

Page 125: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

obmyć twarz. Unikając ludzi Aniela zaczęła schodzić ku miastu. Gaston przyprowadził wreszcie doktora Barbentane. Ten najchętniej posłałby Mestrance'a do wszystkich diabłów. Ale cóż, wyborca. Z pośpiesznych i chaotycznych słów chłopca po drodze nie mógł nic zrozumieć. Musiał poprosić panią Mestrance, aby opowiedziała mu wszystko od początku. Ta, skoro już miała doktora w swym ręku, dała przedstawienie w wielkim stylu. Atak nerwowy jak złoto! Ja ją zabiję, ja ją zabiję tę Anielę, łajdaczkę! Na szczęście Respelliere i Reboul pomogli mu jakoś rozwikłać wątek. W porządku, teraz pójdziemy zobaczyć Mestrance'a. Idiotyczna historia, akurat w przeddzień wyborów. Jeżeli sprzedawca wieńców nie będzie mógł wstać... jeden głos mniej... Prawdę mówiąc, Eugeniusz czuł się już lepiej. Siedział na łóżku i usiłował się uśmiechnąć krzywiąc wargi. Powoli odnajdywał słowa, ale wraz z nimi zjawiał się strach, retrospektywna panika, od której dech mu zapierało. Czując, jak oddala się od niego cień śmierci, poznawał ją jednocześnie. Kiedy lekarz kazał mu zagwizdać, musiało to obudzić w nim wspomnienia wizyt Barbentane'a u teścia i wybuchnął łkaniem. Czynił nadludzkie wysiłki, układał usta palcami, żeby tylko dobrze zagwizdać. Nie ulegało wątpliwości, że gwizdanie sprawiało mu trudność. Ale ostatecznie jakoś sobie poradził. Doktor skontrolował jeszcze odruchy i, opuszczając kołdrę, uspokoił pacjenta uśmiechem: — No, jutro będziemy mogli śmiało wstać i zrobić mały spacerek do merostwa! Coś bezrozumnego pojawiło się w oczach chorego. Schodząc na dół z Reboulem i Paulina — Respelliere został na górze przy chorym — Barbentane uspokajał ich. Tak, oczywiście, maleńki atak. Och, niech to słowo pani nie przeraża! Od pewnego wieku poczynając ataki są na porządku dziennym. A poza tym bywają rozmaite ataki. Zaczął wyjaśniać budowę mózgu, płatów mózgowych itd. Tym razem nie ma powodu do obaw. Co innego następnym « 129 »

Page 126: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

razem... Ale odruchy wcale nie najgorsze, mowę odzyskał... Szczerze mówiąc, wyszedł obronną ręką i kto wie, czy ten atak nie był atakiem bardzo szczęśliwym, zbawiennym. Oszczędzał mu gorszych rzeczy. — W każdym razie jutro śmiało może wziąć udział w głosowaniu. Śmiało. Możliwe, że trzeba mu będzie trochę pomóc, mój drogi Reboul, gdyby tak pan zechciał oddać naszemu przyjacielowi tę przysługę... Ależ to się rozumie samo przez się; przyszedłem natychmiast, jak tylko dowiedziałem się od malca... Tak, można, o ile uważa to pani za wskazane... Och, nie, nie przypuszczam. Ponieważ ja teraz rzeczywiście jestem ogromnie zajęty, więc proszę, niech pan nie zapomni jutro, Reboul... Szczęśliwy jestem, droga pani, ilekroć mam sposobność ją zobaczyć, a jak nogi? Wciąż nabrzmiewają. Ależ naturalnie... Słucham panią? Aniela? Oczywiście, że musi się wynieść. Nie, nie ma pani najmniejszego obowiązku trzymać jej jeszcze przez tydzień... Odszkodowanie? Jeszcze tego brakowało, żeby płacić odszkodowanie za niemoralność! Gdyby miała pani jakieś kłopoty, proszę powiedzieć mojemu zastępcy... nie ma za co, nie ma za co! — To się nazywa człowiek! — powiedział Reboul, kiedy mer się oddalił. Po czym przeprosił, pani Reboul czekała na niego z obiadem. XXIII Nie poszedł jednak prosto do domu. Zahaczył jeszcze po drodze o „Cafe des Arts", żeby usprawiedliwić Res'pelliere'a. Zastał tam Migeona (doskonały w grze w kule, w bilardzie był noga), rzeźnika i urzędnika z merostwa. Wpadł tylko na chwileczkę, dosłownie na jednego. Siadając przy stole dostrzegł Armanda Barbentane wychodzącego z hotelu Brota. Skinął mu przyjaźnie głową. Armand wychodził od kandydata socjalistycznego, niezadowolony z siebie i niezadowolony z człowieka, którego odwiedził. Nie dawało mu spokoju to, co powiedział tamtemu o matce. Ale ostatecznie, co się będzie przejmował! « 130 » Tyle rzeczy się mówi! To nie ma żadnego znaczenia. Czegóż nadzwyczajnego spodziewał się po tej rozmowie, że teraz był rozczarowany? Przypuśćmy nawet, że Vinet nie jest orłem, cóż stąd można wyciągnąć za wnioski o socjalizmie? Przeciął na ukos rynek, gdzie pod platanami mężczyźni w pasiastych, trykotowych koszulkach ustawiali karuzelę i huśtawki na święto Serianne, które wypadało akurat w dniu wyborów. Zamyślony schodził ku rogatkom. Najwyższy czas na obiad. Mijały go wracając z targu chłopskie wozy, kariolki. Na rogu wpadł na dwie młode panny pod ombrelką w kwadraty białe i czarne: Zuza de Lomenie i Jacqueline trzymały się pod rękę. Za późno, by je wyminąć. Poczuł, że czerwieni się po uszy. Ukłonił się niezręcznie. — Och, panie Armandzie — zawołała Zuza najnaturalniej w świecie, zupełnie, jakby nigdy nie potraktował jej jak dziwki — pomoże mi pan to

Page 127: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

nieść! Z trudem podniosła do góry wyszywaną torbę z zakupami, Armand, zapatrzony w Jacqueline, mamrotał coś: że bardzo przeprasza, ale nie może. Czekają na niego. Jacqueline miała minę ironiczną, była w różowej sukience, ale bez żakietu, i w ogrodowym kapeluszu z ciemnej słomki, przybranym czarną aksamitką. Miała włosy tak puszyste, iż dziwne było, że nie unoszą kapelusza jak piana. Zuza dowodziła Armandowi, że powinien je odprowadzić; to co, że w domu na niego czekają. Czy Jacqueline wiedziała, co było pomiędzy nim a Zuza? Chyba nie, a jednak ten jej dystans... — Widział się pan dziś rano z Piotrem? — zapytała Zuza, którą zjadliwość jak rurkami splisowała w sukienkę z japońskiego jedwabiu. — Nie, bo co? Dziewczęta spojrzały jedna na drugą. Ten ich irytujący sposób bycia między sobą. Jacqueline wydała mu się nagle trochę niemądra. — Bo nic — podjęła Zuza — więc nie rozmawiał pan jeszcze z nikim w mieście? Nie, z nikim nie rozmawiał. Ciężar torby i złośliwość « 131

Page 128: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

jeszcze bardziej uwydatniały nierówność ramion Zuzy. Zrobiła się podobna do mandragory. — Niech się pan nie spodziewa — zapiszczała nagle — żeby młode panienki opowiadały panu o takich rzeczach, paskudny chłopaku! Zostawiły go na środku ulicy, przytulone do siebie, roześmiane. Patrzał, jak oddalały się pod parasolką, obejrzały się jeszcze dwa czy trzy razy. Może to było bardzo zabawne, ale nie dla niego. Kiedy ruszył, usłyszał nagle klakson. Był tak przeniknięty obrazem Jacqueline, że nie usunął się. Auto otarło się niemal o niego, był to peugeot Lamberdesca. Mijając roztrzepańca doktor wychylił się i zaśpiewał drwiąco: Bracia, tych walk dość już nam! W głębi wozu ktoś roześmiał się głośno: Delangle, kandydat umiarkowanych, któremu doktor użyczył samochodu na ostatni objazd przedwyborczy, zapowiadający się na całe popołudnie; trudno, nie mógł tego odmówić dawnemu koledze uniwersyteckiemu. Więc widzieli Armanda z poborowymi! Na pewno mówi się już o tym w mieście. Ale co Zuza miała na myśli pytając, czy nie rozmawiał z Piotrem? Do Delobelle'ów nie było daleko. Trudno, raz się spóźni. Będzie przynajmniej jakaś odmiana. Szara bródka profesora i jego owijacze ukazały się w drzwiach. — A więc, młody zwycięzco, jesteśmy już po maturze! Quo non ascendas? */ Chcesz się widzieć z Piotrem? On jedzie w poniedziałek. Boję się, że nie będzie miał takiego szczęścia jak ty. Jest w ogrodzie za domem. Ogród Delobelle'ów, częściowo warzywnik, a częściowo miejsce wypoczynku, posiadał tę zaletę, że znajdowała się w nim studnia i bardzo stare drzewo figowe o białej korze, na którego dolnych, rozwidlających się gałęziach Piotr układał zazwyczaj wiersze. W tej chwili siedział */ Dlaczego nie wejdziesz? « 132 »

Page 129: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

okrakiem na zwykłym miejscu, z głową ukrytą w dłoniach jakby w głębokim zamyśleniu. Na odgłos kroków Armanda po żwirze podniósł zatroskany pyszczek. — To ty? Byłem u ciebie. Wiesz już, co się stało? Armand nie wiedział. Aniela zniknęła. Jak to? Piotr nie znał dokładnie szczegółów. Opowiedziała mu o tym kucharka przekręcając po swojemu to, co usłyszała od pani Coauelombe, właścicielki domu, w którym mieszkali Respelliere'owie; pani Coquelombe dowiedziała się od Teresy. Z początku miał zamiar zasięgnąć ściślejszych informacji. Armand zauważył, że Piotr ma minę żałosną. Nerwowym ruchem pocierał bezustannie paznokciem lewego kciuka o kant górnych zębów. — Nie wiedziałem, czy i o mnie też nie mówią przy tej okazji, bałem się włazić ludziom za bardzo w oczy. Poszedłem aż na rynek. Wszyscy o tym gadają. Od razu się rozniosło. Każdy z buzią na Anielę. Że należałoby ją wychłostać. Nie wygląda na to, żeby wiedzieli coś o mnie. Ale nikt nie wie, gdzie ona jest. Od wczoraj wieczór. Od razu pomyślałem o starym Serianne. Poszedłem tam. Nie ma. Zajrzałem wszędzie, we wszystkie nasze miejsca. Szukaj wiatru w polu. — Ale, koniec końców, cóż się stało? — Nie wiem. Ale mówią coś o jakichś listach i to mnie niepokoi. Wiedzą takie rzeczy, o których... Spojrzał dziwnie na przyjaciela. Zawahał się. — Słuchaj, Armand. Chciałem się ciebie o coś zapytać, ale powiesz mi prawdę? — Oczywiście. Co ci znów do głowy strzeliło? — Więc słuchaj. W tych listach były takie rzeczy, o których nie mówiłem nikomu. Tylko tobie. Zapadło uciążliwe milczenie. — Powiedz mi... czy ty powtarzałeś komuś moje zwierzenia? A zwłaszcza, wiesz, tę historię w piwnicy, o której ci mówiłem... z Anielą... pamiętasz? Armand pamiętał. Pamiętał również, że mówił o tym Zuzie, aby ją nakłonić do podobnych doświadczeń. Zuza? Kto wie... Nie, niemożliwe. A jednak te jej przycinki dzisiaj. « 133 »

Page 130: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Ale nie był pewien. Nie mógł mieszać jej do tego, zdradzić. To byłoby nie po rycersku. — Nie — powiedział — nikomu. Nie było nawet cienia wiatru. — W takim razie — szepnął Piotr — nic nie rozumiem. Spojrzał na rozmówcę przenikliwie i z zażenowaniem. Czyżby go podejrzewał? — Słuchaj, Piotr... To jest wszystko zawracanie głowy. Najważniejsze to odnaleźć Anielę; musi być w okropnym stanie... Co tobie? Piotr płakał. Płakał jak mały chłopczyk, któremu popsuto ulubioną zabawkę. — Ty nic nie rozumiesz — powiedział wycierając nos. — Nie chodzi wcale o to, żeby ją odnaleźć. Co ja bym z nią teraz robił? Nie potrząsaj głową! Nie słyszałeś, co ludzie mówią! Ona nie może zostać dłużej w Serianne. A ja nie mogę przecież wziąć jej na utrzymanie. Nie mogę powiedzieć nic ojcu, boby mnie zamknął w domu albo wysłał gdzieś do internatu. I zresztą co za ohyda... Ja wiedziałem, że ten wstrętny Mestrance... starałem się o tym nie myśleć... Ale teraz dowiedziałem się od ludzi takich rzeczy... Och, ty nawet sobie nie wyobrażasz! Wydaje mi się, że wolałbym nigdy już jej nie widzieć. Zohydzili mi ją, rozumiesz? I znów się rozpłakał. Armand patrzał na niego z pewnego rodzaju pogardą. — Jednym słowem, puszczasz ją kantem? Sam nie wiedział, co radzić przyjacielowi. Bez pieniędzy, co tu robić? W urywanych zdaniach Piotra dawało się zresztą odczuć pewne znużenie. Może przyczyną tego było nowe, budzące się uczucie, które otaczał głęboką tajemnicą. Chodziło o młodą panienkę, taką prawdziwą. Och, bez tych obrzydliwości, jakich się można zawsze spodziewać po kuchtach. Wyrwało mu się to mimo woli. Paznokieć złamał się o zęby. * 134 »

Page 131: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Nie masz nożyczek? Tak się paskudnie złamał, przy samym ciele. Pani Delobelle wolała przez okno: — Piotruś, obiad! Była to kobieta nie uznająca sprzeciwu, płowowłosa, o grubych rysach, z wyrazem zmęczenia na twarzy. Jej matinka w zielone kwiatki trzepotała nad zmartwieniem obu przyjaciół. Wreszcie Piotr podniósł oczy: — Czekają na mnie. Rozumiesz, dom z zasadami! Jakby na potwierdzenie tych słów dobiegł nasrożony głos Maurycego: — Piotrek, umieramy z głodu! Wisner doktora stał już przed domem i, gdy tylko go dostrzegł, Armand puścił się pędem. Resztki nawyków małego chłopca wdrożonego do posłuszeństwa. Ojciec przyjechał, wszyscy są już przy stole. Doktor wydawał się zaprzątnięty własnymi myślami, pani Barbentane wyrzekała na służącą, która nie dopilnowała mleka, i skwasiło się. Edmund miał jeden z tych dni, kiedy świat przestawał go obchodzić. Przy deserze odezwał się niedbale do ojca: — Przydałoby się, żebyś tak odwiedził chorych w szpitalu, papo. Jeden z nich może trzasnąć kopytami przed wieczorem. — Jak ty się wyrażasz!... — zaprotestowała pani Barbentane. Doktor zrobił niezadowoloną minę: akurat wtedy, kiedy on sam już nie wie, co robić najpierw! Wszyscy prawdopodobnie wiedzieli o skandalu, ale nikt nie poruszał tego tematu. Na kawę przeszli do ogrodu. — Czy nie mógłbyś oddać mi pewnej przysługi — zwrócił się doktor do Armanda — bo ja muszę być dziś jeszcze w dziesięciu miejscach, nie mówiąc o chorych... Armand zgodził się i doktor poszedł do domu napisać list, który jego syn miał zanieść do Respelliere'a. Edmund, bez marynarki, w niebieskiej koszuli z podwiniętymi rękawami, kołysał się w trzcinowym fotelu. Najpierw podciągał flanelowe spodnie, z widocznym upodobaniem przyglądając się swoim skarpetkom. Armand nie mógł się « 135 »

Page 132: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

oprzeć myśli, że jego brat jest wcieleniem doskonałości tego, co w nim samym było nieudane. Pani Barbentene, w czerni, czytała „Annales". Armand nie wytrzymał i powiedział do brata: — Słyszałeś o historii u Mestrance'ów? — Uhm, gdzieś go nawet widziałem wczoraj wieczorem. Miał dobrze w czubie. — A nie słyszałeś przypadkiem, co się stało z Anielą? Edmund roześmiał się: — Ksiądz dobrodziej interesuje się grzesznicą? Powrót doktora zapobiegł kłótni. — Masz tu list — powiedział. — Przed chwilą dostałem z ministerstwa odpowiedź na podanie, jakie złożyłem w sprawie podwyżki pensji Respelliere'a, w związku z jego malarią. Odpowiedź jest przychylna, akurat w porę. Nie jestem zbyt pewien wierności wyborczej Respelliere'a, to chwiejny człowiek. Ale to go powinno przekonać. Proszę go poza tym, żeby wpadł jutro do Mestrance'a i zaprowadził go do merostwa, w razie, gdyby Reboul zapomniał... Wszystko to tyleż do siebie, co do synów, z którymi czuł się zawsze skrępowany. Edmund śmiał się pod wąsem i bawił się psem. Atmosfera w domu była naprawdę nie do wytrzymania: Armand z radością skorzystał z pretekstu, by się wymknąć. XXIV Upał piekielny. Pokryty kredowym pyłem bulwar wznosił się ku miastu nad wyschniętą rzeką, której kamienieli brodu wyglądały jak zdruzgotane kolumny miniaturowej Pompei. Za opuszczonymi żaluzjami Serianne spało w biały dzień, jakby to była sztuczna noc w kinie. Jakaś panna ćwiczyła na skrzypcach wciąż tę samą frazę. Pstrokacizna plakatów wyborczych zdawała się niezrozumiała na tej wymarłej wyspie. Słońce ugniatało głowę Armanda, jak kolano. Przy jakiejś studzience obmył twarz i rozpiąwszy koszulę puścił na ciało strumień zimnej wody. « 136 »

Page 133: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Rynek gotowy już był do jutrzejszego święta. Karuzela i huśtawki czekały pod spłowiałymi zielonymi płachtami. Wyprzężone budy, konie przywiązane gdzieś do platanu, przy studni pochyleni nad wodą jarmarczni atleci, silni i opaleni, a obok ich żony, z których jedna karmiła piersią coś malutkiego i żarłocznego. W kawiarni ktoś wprawiał się w karambolach, słychać było jasny dźwięk kości słoniowej. Platany jak żywe istoty odarte ze skóry prażyły się w słońcu za grzechy ludzkie. Pod ścianami biegły suche korytarze cienia, którymi Armand szedł aż do domu Coquelombe'ów, gdzie mieszkał poborca. Bardzo znużone tony pianina umilkły, kiedy opuścił kołatkę wiszącą u otwartych drzwi, w głębi mieszkania rozległy się kroki i jakiś kobiecy głos zapytał: — Kto tam? — ze śpiewnym akcentem cudzoziemki, a potem zasłona z drewnianych paciorków rozdzieliła się pod białą dłonią, chrzęszcząc lekko. Chińska suknia mocno niebieska w wielkie żółte ptaki i długie kwiaty objawiła Armandowi Teresę. Słońce uderzyło w jej szerokie, roześmiane oczy, jak fala; podniosła rękę do włosów, które tworzyły wokół głowy jakby falistą aureolę. — Och, pan Armand, proszę wybaczyć, niechże pan wejdzie. W ciemnym przedpokoju Armand zaniewidział. Miał jakby mgłę przed oczami i uderzył o stojak na parasole. — Przyniosłem list dla pana Respelliere... — Mąż wyszedł. Jest u tego biednego Mestrance'a. Ale proszę, niechże pan wejdzie do pokoju. Napije się pan czegoś... — Nie, nie. Ja tylko z listem. — Dobrze, oddam go. Ale nie może mi pan odmówić. Trochę kawy... — Dopiero co piłem. — W takim razie kieliszek madery. Salonik, gdzie stało pianino, wychodził na wysadzani drzewami podwórze, które napełniał piwnicznym chłodem cień dwóch pięter. Meble były pospolite i zbierane. Ludwik XVI z laki i ogrodowe fotele. Na etażerkach « 137 »

Page 134: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

z czarnego drzewa malusieńkie brązowe figurki z Dalekiego Wschodu i stiukowa Nieznajoma na pudełku inkrustowanym masą perłową. List doktora Barbentane padł na tackę z laki, obok hipogryfa. — Proszę, niech pan siada... Przypadek zmusił pana do złożenia mi małej wizytki... Armand, skrępowany, nadrabiał miną. Nie rozeznawał się jeszcze w tej dekoracji i w gospodyni, znalazł się niedaleko niej, na sofie pokrytej poduszkami najrozmaitszych kształtów i kolorów. Na podłodze leżała bambusowa mata. Na ścianie Respelliere w mundurze, powiększenie z fotografii, w dziwacznej ramie na pograniczu Regencji i Modern-Style. Teresa przyniosła wino i kieliszki. Miała bardzo długie kimono, głęboko na siebie zachodzące, które przytrzymywała ręką, żeby nie przeszkadzało jej w chodzeniu. Była nieduża mimo rannych pantofelków na wysokich obcasach, klapiących po podłodze. Do tej pory Armand uważał ją za kogoś już po drugiej stronie wieku miłości, trzydzieści trzy lata, proszę pomyśleć! I nagle jej zęby bardzo białe przybliżyły mu ją i ta niedbałość stroju, ten worek z niebieskiego jedwabiu, który mógł się w każdej chwili rozchylić, a pod którym wyczuwało się ciało drobne, a ruchliwe. — Zdaje się, że nigdy jeszcze nie piłem madery — powiedział, prędko opróżniwszy kieliszek, bo to było słodkie, a on był łakomy. Śmiejąc się nalała mu drugi. — Wie pan, często widuję pana przez okno. Zawsze mi się zdaje, że pan idzie do nas, a pan tymczasem gdzieś skręca i ja się zastanawiam, dokąd pan tak pędzi. Ile pan ma lat, piętnaście? — Szesnaście. — Przepraszam. W tym wieku ma się jeszcze prawo nie dostrzegać, że kobiety przyglądają nam się spoza żaluzji. Jakiż się czuł skrępowany. Podstępna i ciężka madera i te żenujące słowa sprawiły, że pragnął wyrwać się stąd jak najprędzej. Szukał jakiegoś pretekstu, by móc się pożegnać. < 138 »

Page 135: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Nie wiem, jak pana zapytać — ciągnęła — mówią, że pan chce zostać księdzem... Zrobił wymijający gest i parsknął śmiechem, który sam uznał za dosyć niestosowny. Spojrzała na niego i wzięła go za ręce. Wydało mu się to bardzo naturalne, ponieważ jej dłonie były chłodne i miłe w dotyku: — Cóż to ma znaczyć? — Ja nie chcę być księdzem — powiedział trochę ochryple — chcę być aktorem. Ponieważ wydawała się zaskoczona, zaczął mówić gorączkowo, przytrzymując dłonie, gotowe się cofnąć: — Mówię pani o tym, nie mówiłem o tym nikomu, nigdy. Nie wiem, czy pani dotrzyma sekretu. Ale nie chcę kłamać przed panią, chociaż pani nie znam. Nie wiem dlaczego, ale musiałem powiedzieć pani o tym. Nie dlatego, że pani jest kobietą, jest przecież wiele innych kobiet. Może to po prostu madera... Roześmiała się znów z pewnym przymusem i uwolniła się. Poczuł jakby zawód. Podniosła ręce do czoła. Zapadło milczenie. Po chwili odezwała się głosem zupełnie zmienionym: — Nie wiem, co mi jest... ten upał... i to wino... Wstał ogłupiały. A ona opadła nagle na poduszki, jedna stopa zatrzepotała w powietrzu i pantofelek upadł. Spod niebieskiej sukni wychyliła się krągła łydka. Pani Respelliere zemdlała. Armand wpadł w popłoch. Co robić? Spojrzał w stronę drzwi, powiedział: — Proszę pani... Wziął ją za rękę, miał wołać pomocy, kiedy zobaczył, że kimono rozchyliło się całkiem i że Teresa jest naga. Nigdy dotąd nie widział tak żadnej kobiety. — Głuptasie — powiedziała przyciągając go do siebie. *** Kiedy Maria Reboul usłyszała kroki męża w bramie, serce zaczęło jej bić ze strachu i kazała Anieli uciekać kuchennymi drzwiami. Aniela zdążyła zaspokoić pragnienie < 139 »

Page 136: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

i zjeść kawałek podpłomyka z cebulą. Maria przyglądała się jej ze zgrozą i z litością zarazem. Pokłóciła się o nią niedawno z panią Migeon, ale historia ze starym paralitykiem i z panem Eugeniuszem przejmowała ją drżeniem. Jak kobieta może upaść tak nisko... Chętnie zapytałaby ją o mnóstwo szczegółów, ale Reboul nie może jej tu zastać. Jeszcze przed tym skandalem zbił ją przecież, że przyjmuje Anielę. Więc co dopiero teraz... Aniela zawróciła więc pod górę. Chciała zobaczyć Piotrusia, ale nie miała odwagi pokazać się ludziom. Po tym, co usłyszała od Marii, obawiała się jak najgorszych rzeczy ze strony ludności, nie tyle cnotliwej, co wrogiej takim jak ona. Doszła tak na szczyt wzgórza, gdzie stała wieża. Wznosząc się nad szpalerem pólek, gdzie rosły chude oliwki o liściach ze staniolu, wieża górowała nad miastem, granicząc od wschodu z górnym krańcem ogrodu Barrelów. Dziwna to była wieża: zewnętrznie zachowała wygląd stacji sygnalizacyjnej, tak jak zbudowali ją Rzymianie. Pierwszym chrześcijanom, którzy zrobili z niej kaplicę, zawdzięczała krypty. Potem przyszli Maurowie i przemienili ją na meczet. I znów chrześcijanie, których ideał artystyczny wyrażał się w nowym kształcie sklepień, wprowadzili do niej z powrotem swego Boga. Krwawe herezje, powtórne wtargnięcie niewiernych, wreszcie Reforma oddawały kolejno we władanie coraz to innych, wrogich sobie namiętności tę ciekawą budowlę, którą przetwarzała zmienna fantazja ludzka. Świątynia Rozumu za czasów rewolucji, z powrotem kościół za Ludwika XVIII, od 1870 był to już tylko ciekawy szczątek historii. Kiedy szesnastego maja Południe szykowało się wystąpić zbrojnie przeciw zdradzie marszałka Mac-Mahona, w wieży urządzano skład amunicji. Była to ostatnia minuta bohaterstwa. Anieli nie ciągnęło tam jednak nic z tej długiej historii a tylko pewne wyobrażenie o starożytnym prawie azylu. Ta wieża to był jakby kościół i nikt nie odważy się tu podnieść ręki na uciekinierkę. « 140 »

Page 137: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Zadyszała się idąc pod górę i przyszedłszy na miejsce rozpięła bluzkę, tak było gorąco. Wchodziło się jak do zamarzłej rzeki. Ziemia ustępowała pod nogami. Wszystko, co mogła dostrzec w pierwszej chwili, to nie dokończony ostrołuk okna ponad słonecznym otworem, przez który wsuwały się ze zbocza zielone gałęzie. Usłyszawszy jakieś głosy, znieruchomiała. Kto mógł wejść do starej wieży w porze, kiedy całe Serianne odbywało drzemkę? Jakaś para. Dwoje młodych, uroczych, trzymali się za ręce, a w ich niewinnym zbliżeniu najbardziej przejmujący był ten jakiś zapach dzieciństwa. W słońcu, które padało na nich przez otwór wychodzący na dolinę, ona jasnowłosa i on otoczony złotym nimbem, lecz czarny pod światło, niby akord blasku i cienia wspierali się o siebie czołami. Gest, który widujemy u bardzo młodych zwierząt, u czułych źrebiąt. Głosy dochodziły jak szmer strumienia, gdy się doń przybliżać, i na dźwięk niskich tonów mężczyzny Anieli przestało bić serce. Nie chciała uwierzyć. Nie wierzyła. To widać słuch ją mylił. To widać tylko gra świateł i cieni. Nie chciała uwierzyć. By przekonać się, że to nieprawda, zaczęła posuwać się naprzód, na palcach, w mroku. Śpiew strumienia stawał się coraz wyraźniejszy, bliższy, bardziej namiętny. Nie chciała uwierzyć. Jeszcze krok i skończy się złuda. Czy można uwierzyć we własną śmierć, w coś równie strasznego, w podobną ohydę? Nie mogła w to uwierzyć. Piotrusiu... To on rozmawiał z różową panienką o puszystych włosach. Mówił coś do niej; nie potrzeba było nasłuchiwać, słowa nic nie mogły tu zmienić, Aniela wiedziała zresztą, co on mówi, każda intonacja, każde zawieszenie głosu budziło w niej wspomnienia, od których rozdzierało się serce. Mówił jej o miłości. Jaka ona ładna... To nie była służąca: prawdziwa panienka i taka młodziutka... Mówił jej o miłości... Po swojemu, prędko i trochę niewyraźnie. Aniela zobaczyła, jak ramię Piotra obejmuje nową ukochaną. Mogła wracać do miasta. Nie bała się już niczego. Cóż « 141 »

Page 138: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

teraz mogli jej zrobię ludzie? W mroku wyszła z wieży nie zauważona. Na dworze ogarnął ją obezwładniający upał i jasność. Miała ochotę krzyczeć. Była bez głosu. Dygotała jak w środku zimy. Piotrusiu, Piotrusiu... Cóż to jej się marzyło? Czyż nie wiedziała od początku, że on nie dla niej? Mówił... ale czyż wierzyła mu kiedykolwiek naprawdę w głębi swego pokornego serca? To musiało przyjść. Nic strasznego. Nic. Było rzeczą spodziewaną. Normalną. Ale przenikało bólem ręce, spracowane myciem podłóg, nogi zmęczone noszeniem ciężarów, lędźwie strudzone uległością. Ciche łkania, jak deszcz po burzy, wzbierały w białej jak lęk dziewczynie na szczycie wzgórza. *** Emil Barrel skubał swoim zwyczajem górną wargę, przybliżając do siebie obie kępki gęstych, ciemnych wąsów. — Nie — odezwał się do podprefekta Rateau, który degustował jego chartreuse — między nami mówiąc pan Delangle nie ma wielkich szans, raczej należy się spodziewać balotażu i Barbentane'a w drugiej turze. Trzeba spojrzeć rzeczywistości prosto w twarz. — Och, wie pan, nie powiesiłbym się z tego powodu! Musiał pan mieć niezłą kolekcję butelek, że została panu jeszcze ta chartreuse, którą delektuję się za każdym razem. W stosunku do pana Delangle zachowuję życzliwą neutralność, to wszystko. — Dziesięć tuzinów. To było akurat przed usunięciem ojców, likwidowali swoje zapasy. — Minister powiedział mi tylko, że nie będąc wprawdzie przyjacielem pana Delangle, nie chciałby jednak, by ten odniósł wrażenie, że dla względów politycznych rząd ograniczył w jakikolwiek sposób jego szansę przy wyborach. — Ach, prawda, zapomniałem, że Delangle administruje tą imprezą marokańską, w której są zainteresowani Steeg, « 142 »

Page 139: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Millerand, Quesnel... Stąd Niszam Iftikar. Ciekaw jestem, czy w Maroku jest równie gorąco jak u nas. Czy Lyautey to odpowiedni człowiek? — Nie do pogardzenia. Z drugiej strony Steeg nie chciałby narazić się Rinaldim. — Sądzi pan, że Karolowi Rinaldi tak zależy na kuzynie Barbentane? — To znaczy, jest taka kombinacja z Perrotem, który ma kandydować w Dolnych Alpach. Za zapuszczonymi żaluzjami, w jadalni państwa Barrel, gdzie panie zostawiły panów na pogawędkę, panował taki spokój, że człowiek najchętniej w ogóle by stamtąd nie wychodził. Pan Rateau palił cygara przemycane ze Szwajcarii. Oryginał. Barrel wolał jednak swoje londresy. Wstając po leżące na kredensiku nożyczki westchnął. W porze trawienia wiek zaczynał mu się już dawać we znaki. — Widzi pan, drogi panie prefekcie — dorzucił — nie chciałbym w niczym stawać w poprzek polityce rządu. Jakkolwiek z racji moich przekonań religijnych uchodzę za starego reakcjonistę, miał pan jednak możność przekonać się, jak dalece jestem zawsze przede wszystkim Francuzem. Chociaż rządowi naszemu wiele można zarzucić, na czele jego stoi jednak człowiek, którego szanuję i w którym widzę wodza, jaki potrzebny jest krajowi. Może pan więc mówić ze mną całkiem otwarcie. Jeżeli Paryż uważa, że należy głosować na Barbentane'a... Podprefekt puszczał wytworne kółka dymu. — Och! — rzekł. — Twierdzić, że tak jest, byłoby z mojej strony zarozumialstwem. Bogowie nie dopuszczają nas, zwykłych urzędników, do swych tajemnic. Pewne rzeczy podawane nam są w sposób tak zawiły, że właściwie my sami, w miarę naszej bystrości, rozstrzygamy, jak należy je rozumieć. Ale przechodząc do innego tematu... chciałbym wrócić jeszcze do sprawy Maroka. — Cóż za upał! Żal mi naszych biednych żołnierzyków. — Tak, oczywiście. Niedawno odziedziczyłem coś niecoś po moich krewnych Rateau, znał ich pan... « 143 »

Page 140: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Może. — Otóż mam teraz z tym kłopot. Postanowiłem zasięgnąć pańskiej rady. — Służę, służę. — Waham się między tymi terenami w Casablance a akcjami rosyjskimi. Wie pan, że jest rozpisana nowa pożyczka. Sam nie wiem, co robić. — I jedno, i drugie jest pewne. Z patriotycznego punktu widzenia wybór nie jest łatwy. Moja przyjaźń z Józefem Quesnel każe mi doradzać panu Casablankę. Bądź co bądź Afryka północna to przyszłość Francji... Z drugiej jednak strony, zna pan mój eklektyzm w doborze przyjaciół, senator Perchot, jeden z filarów radykalizmu, twierdzi, że nowe układy z Rosją... — W tym tempie, drogi panie, pańskie dziesięć tuzinów... Spotkałem kiedyś w Lyonie wielebnego ojca... — Mojego kuzyna, Ludwika? To człowiek bardzo wykształcony i o szerokich horyzontach. Dominikanie są elitą Kościoła. — I owszem; spędziliśmy razem bardzo miły wieczór, nieoficjalnie, ma się rozumieć. Wielebny ojciec ma niezmiernie subtelne poglądy w dziedzinie polityki zagranicznej. Aha, polecił mi powiedzieć panu, że zakładom mleczarskim „Maggi" grozi skandal i że to może pana zainteresuje... — „Maggi"? Nie. To mnie bezpośrednio nie dotyczy, o tyle tylko, że te mleczarnie związane są na pewno z konkurencyjnymi firmami szwajcarskimi... — Pan pozostaje w bliskich stosunkach z Józefem Quesnel? Otóż może mógłby mi pan powiedzieć, czy projekt, w związku z którym przyjeżdżał tu kiedyś, jest nadal aktualny? Zastąpienie tramwajów autokarami... — Słyszał pan o trudnościach? Towarzystwo Tramwajowe broni się. Gdyby nie to, nie ulega najmniejszej wątpliwości, że w interesie lokalnym leży, aby... — Ta sprawa zostanie poruszona na następnej sesji Rady Departamentu przy rewizji dotychczasowych umów. — Otóż to. Gdyby Rada miała na uwadze jedynie < 144 »

Page 141: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

prawdziwy postęp... Jak panu wiadomo, Quesnel idzie ręka w rękę z Wisnerem. W wielu departamentach uruchomili już doskonale funkcjonujące linie komunikacyjne. Co do mnie, to przez panią Barrel jestem poniekąd spokrewniony z Quesnelami. — Zastanawiam się, czy Delangle głosowałby przeciwko Towarzystwu Tramwajowemu?... — Dlaczego? Podprefekt zamilkł na chwilkę. Potem nachylił się W stronę gospodarza: — Pan Arnaud... właściciel „Nouvelles Galeries"... jest osobiście dość blisko związany z Delangle'em... ależ tak, tak: jest on zresztą... nie licząc pana, kamieniem węgielnym szans wyborczych Delangle'a w Serianne. Otóż pan Arnaud jest członkiem Rady Nadzorczej Towarzystwa Tramwajowego... — Barbentane niewątpliwie będzie zawsze zwolennikiem nowych maszyn, ulepszeń technicznych... — A więc ostateczna cena... Och, ciężką ma pan rękę! W każdym razie prędzej znajdzie pan posłuch u majstrów, jeżeli im pan powie, że nie ma rozbieżności między interesami firmy Barrel i wyborem doktora Barbentane, niż gdyby im pan polecał głosować na Delangle'a, którego nie znają! *** — Jak się miewa chory? Doktor Barbentane miał ręce umazane smarem. Auta mają to do siebie, że psują się zawsze wtedy, kiedy się człowiekowi najbardziej śpieszy. Na środku drogi musiał wchodzić pod wóz. No, trudno. Rano nie był w szpitalu, wysłał tylko Edmunda na obchód. Panna Róża podawała mu ręcznik. Były trzy takie, które zgodziły się zrzucić habit, by móc zostać przy chorych. Co też one myślały o bezbożnym potworze, jakim był Barbentane? Panna Róża miała zwyczaj odmawiać różaniec podczas operacji. Westchnęła. « 145

Page 142: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Niedobrze, bardzo niedobrze... Pogodny wyraz twarzy doktora pierzchnął. — Jak to? Gorączka utrzymuje się w dalszym ciągu? Do licha! Szpital mieścił się w starym budynku poklasztornym, przejętym przez miasto. Powybijano wewnętrzne ściany, aby urządzić jedną dużą salę, ale odmalowano tylko to, co najkonieczniejsze. Na pierwszym piętrze, na lewo mężczyźni, na prawo kobiety. Na dole izba przyjęć, zapasowy gabinet nagłych wypadków i kuchnie ciągnące się na podwórze w dobudowanym baraku. Na górze Barbentane miał małe laboratorium, obok którego sypiały siostrzyczki. Wszystko cuchnęło mieszaniną jodoformu i szpitalnego jedzenia. Pod pozorem zamiatania salowa wzbijała w powietrze tumany kurzu, który opadał następnie na chorych. Brudna bielizna pościelowa z poprzednich dwóch tygodni leżała w stosach przy wejściu do sal. — Jest sam? — zapytał Barbentane wycierając ręce. Panna Róża pokręciła ze zgorszeniem czarnym czepkiem. Regulamin mówi wyraźnie: po godzinie pierwszej żadnych odwiedzających... Barbentane włożył fartuch. Odmieniało go to. W kitlu stawał się innym człowiekiem, zapominał o wątpliwościach przedwyborczych... Sala... Duże muchy krążyły nad łóżkiem jakiegoś starca. Nieco dalej chłopiec, z nogą unieruchomioną w specjalnym aparacie, uśmiechnął się żałośnie do przechodzącego doktora. Żelazne łóżko z poodpryskiwanym lakierem, w głowach numer 7 i karta choroby. Nieładny wykres. Rano gorączka nie spada. W pościeli powleczonej płótnem żółtym i sztywnym chory leżał nieprzytomny, z przymkniętymi oczami, pokryty potem. Od czterech dni nie golony zarost, niebieski i gęsty. Głowa owinięta bandażem przechodzącym dookoła szyi i krzyżującym się na uszach. Przyschnięty i pozwijany bandaż nabrał smutnego i niechlujnego wyglądu starych opatrunków. Chory oddychał dziwnie, bezwładne wargi unosiły się do góry, z początku « 146 » ledwo dostrzegalnie, a potem coraz wyraźniej, coraz szybciej coraz szybciej i znów powracał pierwotny nieuchwytny rytm. Był to jakby rozpoczynający się co chwila na nowo szalony bieg. Barbentane zwrócił się w stronę panny Róży: — Cheyne-Stokes — szepnął. Zrobiła taką minę, jakby wiedziała, co to znaczy. Po cóż było badać nieszczęśnika? Nie myśląc o tym, co robi, Barbentane machinalnie uniósł w górę prześcieradło. Spod szpitalnej koszuli ukazywał się krzepki tułów i owłosione łydki. — Można mu było umyć nogi — powiedział doktor opuszczając prześcieradło. Biedak, uparcie walczył w ciemnościach o to swoje psie życie! Potężne, zaciśnięte pięści wydały się doktorowi urągowiskiem. Wzruszył ramionami: — Gdyby ktoś z rodziny chciał się z nim widzieć, obojętne o jakiej porze, proszę wpuścić. — Ach! — powiedziała panna Róża. — To już tak...

Page 143: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Barbentane raz jeszcze spojrzał na kartę choroby. Przyjrzał się wykresowi gorączki. Nie bawiąc się w proroka... U dołu starannym, pochyłym pismem, bodajże panny Klementyny, wypisane było imię, nazwisko, wiek, zawód i miejsce zamieszkania przybyłego. „Zatrudniony przy robotach ziemnych" — przeczytał. To tłumaczyło nadmierny rozwój mięśni prawej nogi, która wbija łopatę. Nigdy nie będzie wiadomo, kto zadał cios pałką. W bójce jedni pomieszali się z drugimi. A zresztą cóż by to zmieniło, gdyby można się było dowiedzieć? U kobiet nic nowego. Stara z piętnastki wyciągnie niedługo nogi. Och, co się dziwić, w tym wieku! Jadąc trzęsącym się wisnerem drogą do Villeneuve doktor wracał myślą do umierającego. Skończy lada chwila. Co za szczęście, że matura oddaliła młodszego syna z Serianne. Pomyśleć, że mógłby być wmieszany w to zabójstwo! Szaleństwo nacjonalistyczne! I oczywiście księży palec w tym wszystkim. W każdym razie kopacza Joly można już zaliczać do nieżyjących. Prostym obowiązkiem Barbentane'a było « 147 »

Page 144: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

uzmysłowić sobie, jaki oddźwięk wywoła w mieście ta śmierć. Przewidzieć, zapobiec reakcjom zbyt gwałtownym. Jeżeli zgon nastąpi wieczorem, ostatnie zebranie wyborcze gotowe zakończyć się krwawo. Z punktu widzenia wyborów oznaczałoby to zwrot na lewo... to znaczy na prawo, sprostował w nim natychmiast instynkt wioślarza. Jak łatwo przyzwyczaja się człowiek do niewłaściwych określeń. Och, straciłby przede wszystkim Delangle. Vinet... Vinet starałby się oczywiście wykorzystać wydarzenie, Armand mógł posłużyć jako demagogiczny argument. Głupi smarkacz! Doktor rozmyślał. Dla spokoju Serianne lepiej będzie, by ta nowina nie rozeszła się wcześniej jak nazajutrz wieczorem. Do szpitala nie było daleko. Zawrócił. — Proszę poprosić pannę Różę — zawołał, nie wychodząc z wozu, do salowej, która niosła bieliznę. A gdy tamta się zjawiła: — Panno Różo, zmieniam polecenie. Proszę nikogo do chorego nie wpuszczać, zmęczyłoby go to zbytnio. I proszę umieścić go w małym pokoiku na dole, będzie mu tam lepiej niż na sali. I co to jeszcze? Aha, gdyby zdarzyło się nieszczęście, proszę zachować całkowitą dyskrecję do jutra wieczór! Da mi pani znać listownie. W zaklejonej kopercie. Ruszając auto zarzuciło z lekka w gęstej warstwie kurzu. *** Było już dobrze po trzeciej, kiedy Aniela przyszła na rynek po swoje rzeczy. O chorobie Mestrance'a wiedziała od Marii Reboul. Na widok Anieli wchodzącej do sklepu Paulina wydała głośny okrzyk, jakby zobaczyła diabła, i przeskakując po cztery stopnie pobiegła do mieszkania podnosząc tam wrzawę, która ucichła dopiero z chwilą, gdy zeszedł Respelliere. Aniela wzruszyła ramionami. Zobaczyła się w dużym lustrze. Ze śladami uderzeń na twarzy, w podartej bluzce, spiętej byle jak agrafką, nie wyglądała najlepiej, nie. « 148 »

Page 145: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Przeszła do pomieszczenia za sklepem i skierowała się prosto do szafy ściennej. Ktoś zajęczał w mroku. Stary. Zapomniała o nim. Przyzywał ją okropnym bełkotem paralityka, który w przeciągu czterech lat nauczył się wymawiać niemal wyłącznie jej tylko imię. Przywoływał ją głosem dobywającym się z głębi brzucha; kiedy zniknęła, przeraził się, że już nie wróci jak tamta, o której zachował mgliste wspomnienie, jak żona, która umknęła z zapaśnikiem. Odkładając swoje łachy, nie całkiem wyjęte jeszcze z szafy, podeszła do starego. Gdy robiła koło niego porządek, na schodach rozległy się kroki Respelliere'a. Ponad głową byłego podoficera wojsk kolonialnych doleciał z góry wrzask: — Zdziro, zdziro, nie dotykaj mojego ojca! Pani Mestrance odkryła w sobie nagle skarby uczuć rodzinnych. — Niech pani zostanie na górze, pani Paulino, już ja się zajmę tą osobą... — uspokoił ją Respelliere. Unieruchomiony w swym fotelu, stary przyglądał się bezrozumnie scenie między służącą a poborcą. Pomrukiwał jak pies na widok obcego. Dziewczyna pakowała swoje nędzne mienie w dużą chustkę, a Respelliere przyglądał się jej tymczasem, przyglądał się pochylonemu białemu karczkowi. Czarne, gładko sczesane włosy odsłaniały młodość szyi. Gęste i połyskliwe tworzyły dwa równoległe pasma, jakby dwa długie ślady grzebienia. Respelliere wyjął z ust fajkę i wytrząsnął ją na schody. Niebrzydka ta młódka. Był bardzo czuły na świeżość cery, sam miał tak zniszczoną. Kiedy się podniosła, do niego zwróciła się o swoją należność. Za dwa tygodnie przeszło i tygodniowa odprawa. Respelliere nie pomyślał o tym. Miała słuszność. Kazał jej zaczekać i poszedł z powrotem na górę. Rozległy się histeryczne krzyki szefowej, kłócili się, a Aniela podeszła tymczasem do starego. — Kto się teraz tobą zaopiekuje, dziadku? — powiedziała 149 »

Page 146: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Dobry z ciebie człowiek. Nie szczypiesz, nie bijesz... W stołowym Paulina urządzała scenę w wielkim stylu. Kiedy Respelliere powiedział jej o żądaniach Anieli, spadła ze swoich wyżyn. Ta złodziejka, co jej ukradła męża, chce jeszcze pieniędzy! Wstrząśnięta, kręcąc się w kółko i wymachując z oburzenia rękami, zahaczyła o żyrandol, który rozkołysał się wraz ze zdobiącymi go miedzianymi ozdobami i wiszącą pod żarówką lampą naftową, zachowaną na wypadek, gdyby zabrakło prądu. Ten incydent opóźnił nieco wybuch, gdyż Paulina i Respelliere rzucili się z wyciągniętymi rękami, by zatrzymać niebezpieczne wahadło. Odchylili przy tym głowy dla uniknięcia uderzenia w nos. Na nic się nie zdała ta ostrożność: loczki Pauliny zaczepiły się o którąś z ozdób. Respelliere pomógł jej się wyswobodzić. Swoją drogą, dziwna ta dzisiejsza moda sztucznych włosów. Dopiero wtedy zaczęły się krzyki. Paulina, z twarzą pociemniałą i nalaną, po której łzy ściekały na tłusty podbródek, dostała czkawki z wściekłości, a jej piersi wznosiły się w miarę łkań jak ruchome blanki fortecy. Z włosami rozczochranymi przez żyrandol, trzymając w lewej ręce loczek wyrwany z koka, opadła ze spazmatycznym dreszczem w ramiona Respelliere'a. Podtrzymał ją, rozeźlony, i kątem oka spoglądał na żyrandol. Paulina tupała nogami, krzycząc: — Pieniędzy, pieniędzy się jej zachciało! Respelliere zerkał na kredens, na którym stała karafka z wodą i szklanki. Trzymając damę wpół tłumaczył jej, spokojnie, że żądania służącej nie są czymś nadzwyczajnym, że, ostatecznie, to zrozumiałe. No, no, niech się pani uspokoi. Co się dziewczynie należy, to się jej należy, lepiej raz z nią skończyć. Pani Mestrance nosiła gorset bardzo wysoki, który podnosił jej biust do góry. „Nie musi już być zbyt jędrny" — pomyślał Respelliere. — I odprawa za tydzień. Jeszcze i to! Za nic, za nic! I tak nielekka, z chwilą kiedy zaczynała się szamotać, « 150 »

Page 147: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

stawała się jeszcze cięższa. W sąsiednim pokoju Mestrance zdrowszy już, poruszył się. Zawołał: — Paulino! — co do reszty wyprowadziło z równowagi jego małżonkę. Na myśl o Eugeniuszu, chorym i bezwładnym, zaczęła nerwowo łykać powietrze, które bulgotało jej w jamie nosowej jak niezrozumiały śmiech. Wstrząsały nią drgawki tak silne, że nawet takiemu tęgiemu zuchowi trudno ją było utrzymać. Czarne wąsy nastroszyły się ze zdziwienia i z wysiłku. Walczyli ze sobą, dopóki się nie zmęczyła i, osłabła, nie rozpłakała się na jego ramieniu: spoglądał na przemian na próg sypialni i na drzwi prowadzące na schody. Przemawiał do niej jak do małego dziecka. Z łagodnością, której nikt by się nie spodziewał po tym brutalu, nakłonił ją, by dała pieniądze, grosze raptem, a lepiej mieć spokój. Gładził ją po włosach, bezmyślnie, trochę jak się głaszcze klacz, a ona tuliła się do niego coraz mocniej. Na to otworzyły się gwałtownie drzwi wejściowe i Gaston wpadł niespodzianie do pokoju w poszukiwaniu sznurka do warczącego bąka, który zmajstrował syn stolarza. Trafił na tę scenę; stanął osłupiały i nie mógł, kochane dziecko, nic dobrego o tym pomyśleć. Toteż z głębi serca wykrzyknął: — To ci granda!... — i dostał w buzię od mamy. Położyło to koniec całemu zamieszaniu. Na jednym punkcie pani Mestrance pozostała jednak niewzruszona. Nie chciała słyszeć o tygodniowej odprawie. Powoływała się na autorytet mera. Respelliere zeszedł na dół, potargował się z Anielą i dał jej pieniądze. Pani Mestrance przysłuchiwała się z góry ich rozmowie. Żałowała już, że darowała te pieniądze. Dziewucha wstydu nie ma, żeby domagać się jeszcze czegokolwiek. Śmie mówić o należności! Doleciał ją karcący głos Respelliere'a. Moralność upomniała się wreszcie o swe prawa. Zapadło milczenie, a potem rozległy się powolne kroki. Z sąsiedniego domu dochodziły odgłosy piłowania drzewa, ciach, ciach i ciach! Zadzwonił dzwonek od sklepu. Przez okno Paulina « 151 » zobaczyła, jak jej nieprzyjaciółka oddala się ze swym tłumoczkiem. Stary, na dole, zrozumiał widać, co się stało, bo zmięte szmatki jego starych powiek pełne były wielkich łez. Siedemdziesięciopięcioletni, cierpiał całą okropność porzucenia, nieszczęśliwej miłości. A na dodatek był głodny: z tego wszystkiego córka zapomniała dać mu jeść od wczoraj. *** Ach, dużo go teraz obchodził socjalizm! Dużo mu zależało na tym, żeby wiedzieć, co ma myśleć o doktorze Barbentane! Łajdak czy nie, stanowił jedynie margines tego chaotycznego świata, w którym on sam miał od tej pory jakąś rację bytu, w którym odkrył dziedzinę nowych dociekań nadających nową wartość najbłahszej nawet grze światła, intonacji głosu, gestom, uśmiechom.

Page 148: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

W nieładzie salonu Teresę zaskoczyło milczenie jej młodego kochanka. Dała temu wyraz w słowach jak najbardziej niestosownych. Armand nic jeszcze bowiem nie wiedział o rozdźwięku pomiędzy przeżyciem miłosnym a słowem. — Smutno ci teraz — powiedziała, pewna prawie, że zaskoczy go swą przenikliwością. Otóż właśnie, że wcale nie było mu smutno, był oszołomiony, to różnica. Teresa miała bardzo ładne piersi, drobne i rozchylone, i wyraźne wcięcie w pasie. Ale, nawet dla debiutanta, była nieznośnie wulgarna. Wobec Lamberdesca bardziej się pilnowała, ponieważ jej imponował. Ale ten mały! Pierwszy raz... Bo to jednak na pewno był pierwszy raz... To, co usłyszała od Zuzy de Lomenie, wprowadziło ją najpierw w błąd. Ze swoją miłą, nieregularną mordką i garbatym nosem przypominał czarnego baranka, co się trochę zapóźnił w miłości. Armand chętnie byłby porozmyślał trochę o tym, co mu się przydarzyło. Wbrew regule i wbrew temu, co mówili mu nieraz koledzy, nie odczuwał wcale potrzeby « 152 >»

Page 149: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

stwierdzenia: to tylko tyle? Był zachwycony. Co prawda, Teresa tylko w znikomej części była przyczyną jego zachwytu. Ale przecież podobała mu się kula włosów dokoła jej głowy. Brakowało mu aż słów. — Kręcone... — szepnął. Zasunęła kimono. — Więc ci się podobam? — zapytała, z góry pewna odpowiedzi. — Spójrzcie tylko na te podkrążone oczy! I od czego? Istny wróbelek. Masz, napij się jeszcze madery... Wypił patrząc na nią sponad kieliszka. Spodobał się tej kobiecie. Nawet bardzo. Spodoba się i innym. Będzie się kochał ze wszystkimi. Stale. Ile tylko będzie mógł. Poczuł, że coś się w nim roześmiało. — Nie można powiedzieć, żebyś był zanadto rozmowny. Czy to jest wszystko, co masz mi do powiedzenia? A moje nogi? Nie mówiłeś mi nic o moich nogach. Stała na środku pokoju i uniosła powyżej kolan cały błękit, i ptaki, i kwiaty. Armand spoglądał na jej nogi z głupią miną. I owszem... ładne, nie można zaprzeczyć. Ale co miał o nich powiedzieć? Nie był przyzwyczajony do mówienia kobietom o ich nogach. Poczuł się nagle bardziej naiwny niż przed chwilą. — No, no, masz wymagania, mój mały, jeżeli te nogi ci się nie podobają. Nogi, za którymi szalał cały Saigon. Słynne. Nawet sam nie wiesz, jakie masz szczęście. Powiedz im coś miłego, tym nóżkom, zanim się schowają... Rzeczywiście, podobały mu się te nóżki. Pieścił je długo, a potem, podnosząc na Teresę oczy, młode i znużone, powiedział,: — Masz ich tylko jedną parę? Pociągnęła go za włosy. — Panie Armandzie, proszę być grzeczny. Zechce pan wrócić do roli dobrze wychowanego młodego człowieka na wizycie. O mało nie zrzucił pan kieliszka na podłogę. Zobaczymy się jutro na zabawie. Niech się pan postara wypocząć do tej pory, wygląda pan jak nie z tego świata Kochasz mnie? Jakże nie potrafił kłamać na ten temat! Odpowiedział: < 153 »

Page 150: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Tak... — z takim wahaniem, że Teresa wybuchnęła śmiechem. — Dzieciaku — odezwała się — musisz nauczyć się oszukiwać kobiety, inaczej nic z ciebie nie będzie! Jednym łykiem opróżnił kieliszek, tak mu było spieszno wyjść. Spojrzał na portret Respelliere'a z uczuciem triumfu i niepokoju. Teresa zupełnie inaczej wytłumaczyła sobie wyraz jego twarzy. I wtedy to, niechcący, odsłoniła rąbek przepaści, która kryła się za wrodzoną jej wulgarnością. Przymrużyła łobuzersko oczy, odsunęła się od niego górą tułowia i spoglądając spod powiek odepchnęła go od siebie nagle uderzając po kolanie: — Ty wstrętny, mały antymilitarysto!... — szepnęła. Przypomniało mu to w porę o istnieniu niejakiego Lamberdesca. XXV Co za niedziela! Lato przeszło samo siebie. Ludzie, zmordowani, spali prawie do wieczora, mimo obowiązków wyborczych. Ziemia, biała i pokryta kurzem, zdawała się podchodzić do gardła. Wieczór zbliżał się gęsty i pachnący. Aż do miasta dobiegało z pól brzęczenie owadów. Okna zaczęły się otwierać dopiero, kiedy zniżyło się słońce. Widać przez nie było wzdychające dziewczęta i chłopców, którzy się golili, żeby wyglądać świeżo na zabawie. W merostwie, dokąd wstępowano po nowiny, spoceni urzędnicy kręcili się tam i z powrotem. Zastępca mera stawał we drzwiach i czytał wyniki głosowania w jakiejś wsi. Dzwonił telefon. W Villeneuve Delangle miał nieznaczną przewagę nad Barbentane'em. Wszędzie indziej Barbentane prowadził. W Serianne socjalista otrzymał więcej głosów, niżby się można było spodziewać. W „Cafe des Arts" nie posiadano się z radości. Respelliere, bez marynarki, stał przy stole bilardowym. Kule zdawały się szczerzyć zęby jedna na drugą. Pani Barbentane spędziła « 154 »

Page 151: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

popołudnie w kościele, na modlitwach. O co prosiła Boga? O zwycięstwo czy o klęskę bezbożnika? W kafejkach koło fabryki ludzie popijali tęgo, szafy grały. Przy studni rozmawiały kobiety obwieszone gronami dzieci. Z domów, gdzie płakały te najmniejsze, dolatywał zapach ubogiego jedzenia. Świątek czy piątek ugotować trzeba. Na uliczkach zaczęli się już pojawiać młodzi chłopcy i zagadywać dziewczęta trzymające się grupkami. Koło dworca kolejarze wychodząc z pracy dopytywali się o nowiny. Barbentane prowadzi... Będzie balotaż. Barbentane wybrany! Oficjalna wiadomość rozeszła się wpół do ósmej. Zwycięzca ukazał się w oknie merostwa i przemówił. Nie znalazł wielu słuchaczów, ale zawsze ktoś tam był. Krzyczeli: — Niech żyje Barbentane! — i śpiewali Marsyliankę. W „Cafe des Arts" bilard zamilkł w chwili, gdy chudy Migeon, zdyszany, spocony, z palcem wsadzonym za uwierający go sztywny kołnierzyk, obwieścił gromko rezultat wyborów, niby najnowsze zwycięstwo w grze w kule. — Czy ten, czy inny! — śmiał się szyderczo w Villeneuve Hubert de Lomenie, który, by zademonstrować, jak dalece nic go to nie obchodzi, usadowił się w ogrodzie, niedaleko drogi, tak żeby każdy mógł go zobaczyć, i malował kurkę wodną pływającą po stawie, przypiąwszy pineską do sztalugi pocztówkę, z której kopiował. — Będzie pan dziś w Serianne?! — zawołał do niego ktoś z drogi. — Będą strzelnice! Coraz więcej chłopców zmierzało w stronę miasta. Jechały kariolki. Zewsząd słychać było śpiewy. Lamberdesc stwierdził, że Teresa jest jakaś dziwna, ale namiętniejsza niż zwykle. Był w dobrym humorze, szedł z Delangle'em na kolację do Barrelów. O wynikach głosowania jeszcze nie wiedział. Poprawiał krawat. — Nie masz trochę pudru? Teresa odezwała się nagle: « 155 »

Page 152: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Swoją drogą mężczyznę trzeba zawsze najpierw podkształcić... Odwrócił się. Cóż to znów miało znaczyć? Och, ale gdyby tak zacząć się zastanawiać! Vinet był bardzo zadowolony. Ostatecznie uzyskał znacznie więcej głosów, niż się spodziewał. Nigdy nie myślał poważnie o tym, żeby mógł przejść. Te wybory były przede wszystkim porażką Delangle'a, i Barbentane uzyskał tylko nieznaczną większość. Kandydat socjalistyczny był rad, że skończyła się jego długa pańszczyzna i że wywiązał się z niej całkiem nieźle; w komitecie nie będą mogli nic powiedzieć. Nie nawymyślają mu w Marsylii tym razem. Spłodził już i wysłał tam artykulik i depeszę do ,,L'Humanite". Plakat z podziękowaniem dla wyborców był od dawna przygotowany, wystarczyło wstawić liczbę głosów. A teraz użyjemy sobie! Jak zabawa, to zabawa! W pokoju, kiedy mył się dowcipkując, było u niego paru towarzyszy, młodzi, sympatyczni chłopcy, z tej samej gliny, co ja, myślał; pójdą razem. Przypomni mu to rodzinne strony, gdzie ojciec powrócił na stare lata. Vinet wynalazł koleżaneczkę, córkę majstra murarskiego, Pignerola, która pomagała mu w robocie przed wyborami, najpierw wstąpią po nią. Przez okno dolatywała wciąż ta sama, kręcąca się w kółko melodia: karuzela pierwsza dawała znak rozpoczęcia zabawy, jak gdyby drewniane świnie, krowy i łabędzie nie mogły już dłużej ustać w miejscu. W górnym Serianne ludzie rozmawiali ze sobą z jednego domu do drugiego przez szerokość ulicy. Pachniało czosnkiem. Od Esteve'ów dochodziły głośne śmiechy: ich córka zaręczyła się z chłopcem ze wsi i dziś obchodzono uroczyście zaręczyny. U Reboulów awantura. Krzyki stamtąd dochodziły pośród ogólnej radości. Biedna Maria! Pani Migeon niecierpliwiła się, że mąż nie wraca, znów się zasiedział w knajpie! Urzędnik z zarządu drogowego drażnił ją dzisiaj, ją, która zawsze tak była rada, że Migeon ze swoją partyjką gry w kule zostawiał im regularnie czas na cudzołóstwo. Wieczór łagodniał z wolna. « 156 »

Page 153: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Na niebieskim niebie pojawił się naraz śmieszny mały obłoczek, zaróżowiony zachodem i strzępiasty. — Damskie majteczki — rzekł półgłosem Armand, kiedy matka, wróciwszy z kościoła, wskazała na obłok. Edmund pomyślał, że się przesłyszał. Czekali na ojca, który nie mógł się rozstać ze swymi wyborcami. Kiedy kobieta wychodziła ze szpitala o tym kończącym się słońcu, które pozwalało wszystkim przyjść do siebie po długim odrętwieniu, w stronę miasta jechały już wózki. Kurz był biały i tak gęsty, że nogi grzęzły w nim jak w błocie. Trędowaty szpital o brudnych oknach miał zobojętniały wyraz starca. Kobieta powtarzała szeptem, bez końca: — Nie może umrzeć... Czy miała skręcić na prawo, czy na lewo? Zapomniała nawet o dzieciach. Nagle to, co mówiła, dotarło do jej świadomości: „Nie może umrzeć"..., i poderwało się w niej wszystko, ten gorzki wicher, ta wzbierająca fala, łzy. O mój Justynie, mój Justynie... Łzy płynęły same, przesłaniając widok; z przejeżdżającej kariolki ktoś krzyknął na nią, żeby się usunęła. Zrobiła to posłusznie. Minęli ją ze śpiewem. Jakże to możliwe? Jakże to się stało? Dzień był taki jak inne. Zjedli razem obiad. Spieszył się na ten przeklęty wiec. Ale przecież ludzie nie są tacy źli, a zresztą taki był mocny... Taka rzecz jak bójka, to się zawsze może zdarzyć, ale... Ale... Słowo śmierć podeszło jej do gardła. Śmierć, śmierć, zabity... Właśnie: zabity. Za co? Ludzie... Jacy ludzie? Kto mógł chcieć zabić Justyna? Nikt nie chciał... Chcieli tylko... Trzeba się dowiedzieć kto, mówiono jej coś o tych młodych z Serianne, widziała ich nieraz, jak maszerowali. Mijały ją pojazdy. Ktoś odezwał się do niej. Pielęgniarz, ten, którego wypytywała co dzień. W pierwszej chwili nie zrozumiała. Powtórzył, że to już od dwudziestu czterech godzin... Jak to? Odciągnął ją trochę na bok. Był skrępowany, nie chciał, żeby go widziano ze szpitala. « 157 »

Page 154: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

To zupełnie jasne. Wczoraj, kiedy przyszła, już nie żył. Po to go przenieśli do separatki, żeby się nikt nie dowiedział... okłamywali ją i wczoraj, i dziś rano... Nie mówili jej o tym naumyślnie, a przez ten czas jej Justyn leżał sam, coraz zimniejszy, i te muchy, te okropne muchy nad nim... Pielęgniarz dorzucił jeszcze coś, czego dobrze nie zrozumiała, coś o socjalistach... Biegiem wróciła do domu. Wychodząc zostawiła dzieci pod opieką sąsiadki. Powiedziała we drzwiach: — Nie żyje. Sąsiadka wybuchnęła płaczem, podniosła wrzawę. Zbiegli się ludzie, kobiety zaczęły płakać i zanosić się łkaniem, robiąc hałas, który sprawiając ból przynosił ulgę. Otoczyły wdowę, gdyż ktoś powiedział: — To już ona teraz wdowa... Krzyczały. Brały dzieci w ramiona. Nadeszli mężczyźni. Wtedy, usiadłszy na krześle, na którym wieczorem kładł ubranie, wdowa opowiedziała o śmierci Justyna. Kiedy było zebranie, w poniedziałek czy we wtorek... W sobotę jeszcze na nią popatrzył. A wieczorem przenieśli go do separatki. Co to jej powiedział pielęgniarz? Nagle zrozumiała całą historię, potworność całej tej historii. Dlaczego pielęgniarz mówił jej o socjalistach? Gdzie oni są? Gdzie można znaleźć socjalistów? Mężczyźni otaczali ją teraz, zadawali pytania. Na dworze bawiły się dzieci, śmiało się to i pokrzykiwało czystymi głosikami. Zapadał wieczór. Ludzie spacerowali. Grała muzyka. Święto. Z ciasnego pokoiku zastawionego prawie całkowicie przez dwa łóżka historia Justyna wyszła na ulicę, mężczyźni ponieśli ją między cudzą wesołość, między pary tancerzy i zakochanych. Zebrali się na naradę w głębi jakiejś kafejki. Pobiegli po kolegów co obrotniejszych. Związek zawodowy podnosił głowę. Wydarzenie przybierało kształt i wypełniało przedmieście. Przypomniano sobie, że syn mera należał do „Pro Patria", która zabiła kopacza na wiecu przedwyborczym. Przed godziną mer został wybrany do Rady Departamentu. To on kazał zataić tę śmierć. Trzeba pójść, « 158

Page 155: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

zażądać od niego wyjaśnień. Gdzież się podziewa Vinet? Towarzysze z komitetu nigdzie nie mogli go znaleźć. Mer był na pewno w Serianne, na zabawie, obchodził uroczyście swój triumf. Powoli wzrastał tłum przed domem zmarłego. Gniew. Zuza de Lomenie szykowała się do wyjścia. Włożyła niebieską suknię. Na ręce miała srebrny łańcuszek z medalionikiem przedstawiającym świętego Jerzego. Z zadowoleniem przyjrzała się w lustrze toaletki, z laki w stylu Trianon, swemu kapeluszowi z czarnej słomki; nie był tak przesadny jak na rycinach w żurnalach, ale w każdym razie z fantazyjnym piórem pawioczuba. Kolory pawioczuba były może trochę za jaskrawe do jej niebieskiej sukni, ale przy świetle to nie będzie razić. Zuza chciała być dziś ładna, pragnienie usprawiedliwione. Poza tym podniecało ją mnóstwo rzeczy: sprawa Mestrance'a, Armand, wybory, a przede wszystkim półzwierzenia Jacqueline Barrel. O kogo chodziło? Lamberdesc miał być tego wieczoru na obiedzie u Barrelów. Czy Jacqueline sprzątnie go sprzed nosa żonie poborcy? Zuza została zaproszona do Barrelów na kawę, po obiedzie. Potem wybiorą się z całym towarzystwem na zabawę. Obiecywała sobie nie odstępować Lamberdesca. Zabawny był ten młody doktorek, bardzo paryski. A zaprzyjaźniony z ministrami Delangle przegrał w wyborach; szkoda: na obiedzie w Mirettes był dla niej pełen względów. Zuza przeszła przez ogród, gdzie nad nasturcją fruwały olbrzymie, ciemne motyle, ucałowała po drodze matkę i ciotkę Ewę. Pan de Lomenie był już u Blanca. W zapadającym zmierzchu figowce zwieszały nad aleją potężne ramiona o rozcapierzonych palcach. Nadjeżdżał tramwaj pobrzękując żelastwem; ruszyła biegiem. Niebieski błysk i nikłe światło na prawo od furtki: tramwaj jechał w przeciwnym kierunku, nie miała po co się śpieszyć. Doszła do bramy w chwili, kiedy mijał ją akurat kołyszący « 159 »

Page 156: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

się pierwszy wóz; któż to wysiadł na przystanku koło Mirettes, na którym tramwaj zatrzymuje się tylko na żądanie? Zarządca? Wychyliła głowę, żeby zobaczyć'. Drogą szedł żołnierz. Dryblas w kepi zsuniętym na tył głowy. W ręku niósł pakunek. Przyjechał pewno na urlop. Zmierzał w jej stronę. Przybrała wdzięczną minkę. — Zuza! Zdumienie ją obezwładniło. To był Franciszek, jej brat z Legii Cudzoziemskiej. Opalony, rozrośnięty, wspaniały. Miał śliczny, jedyny w całej rodzinie zgrabny nos. Zwykły szeregowiec, zauważyła. Uściskał ją. Czuć go było potem, skórą. — Uważaj na moją sukienkę —szepnęła. — Franciszek! Skąd się tu wziąłeś?... — Wróciłem, miałem już dosyć Legii i całego tego zasraństwa. Trzy lata, wiesz, to wystarczy... — Nie podobało ci się? — Podobało?! Ja bym ci pokazał podobanie! W domu wszyscy zdrowi? Tak, tak... Zuza odpowiadała na pytania dosyć poruszona, zaciekawiona całym tym innym światem, który zjawiał się nagle przed nią wprost z Maroka, ale co tu robić, zabawa, a nie może przecież zostawić Franciszka samego tak zaraz pierwszego wieczoru... — Bo widzisz, dzisiaj jest zabawa w Serianne... — Ach, wybierałaś się, siostrzyczko? Nie krępuj się moim przyjazdem... — śmiał się kpiąco. Jego twarz, tak kiedyś miękka, teraz, gdy rysy zgrubiały mu trochę, przybrała wyraz ociężałości. Na brodzie miał bliznę, niewidoczną w pierwszej chwili, — To? Od szabli. Nie ma o czym mówić. Zaczęła piszczeć: — Od szabli? Krwawiło? — No, a co? Nagle wpadła na pomysł: — Słuchaj, później się z nimi przywitasz, chodź ze mną na zabawę! Zawahał się: jego uczucia rodzinne nie były zbyt żywe, « 160 »

Page 157: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

zawsze jednak... A przede wszystkim co zrobić z walizką? Zuza nie dała mu przyjść do słowa i trzymała już pakunek w ręce. Postawimy go za słupkiem, tu na prawo, od strony ogrodu... Nie bój się, nikomu nie przyjdzie do głowy... Bo jakby cię zobaczyli w domu, już by cię nie puścili, zresztą tatuś jest u Blanca... — O! — powiedział Franciszek. — Chętnie bym się z nim czegoś napił. Pić się chce jak... Ach, ci mężczyźni, wszyscy tacy sami!. — Zostaniesz na winobraniu? — Oczywiście, zdążyłem na czas! Wsiedli więc do tramwaju w stronę Serianne, zatłoczonego ludźmi jadącymi na zabawę, ale w drugim wozie znaleźli jeszcze dwa miejsca stojące. Z przeciwległego końca ktoś ukłonił się Zuzie. Parsknęła śmiechem. — Widziałeś? Zastanawiają się, z kim ja jadę. Nie poznali cię. — Kto to? — Besanges'owie. —' Którzy? — Ci z Oliveraie. — A! Mijali baraki Włochów. Franciszek zasępił się, twarz jego stwardniała. Na pewno myślał o tej swojej puszczalskiej. Ktoś brzdąkał na mandolinie, jakieś młode głosy śpiewały coś w tym ich języku. Przez trzy lata nic się tu nie zmieniło, chociaż wzdłuż drogi przybyło afiszów reklamowych i wielkich ogłoszeń malowanych na tyłach domów. Olbrzymi napis na ciemnoniebieskim tle oznajmiał, że dojeżdżają do przedmieścia. Zabawa odbywała się na Grande Place i na rynku. Ludzi wciąż przybywało, zapełniali oba place i sąsiednie ulice. Mieszczanie z Serianne, chłopi, robotnicy, drobni kupcy. Cały kanton zjeżdżał się powoli szarabanami, dwukółkami, rowerami. Ci z przedmieść ciągnęli na piechotę. Gwar był wielki, ale jeszcze trochę w tym było skrępowania, głosy brzmiały jeszcze zbyt czysto, bo nie zapadła noc. Dobrze zbudowani młodzieńcy demonstrowali już « 161 »

Page 158: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

swe bicepsy przed „Cafe des Arts", gdzie ustawiona była głowa Turka, w którą uderzało się młotem, wprawiając tym w ruch dynamometr. Z okien jarmarcznych bud na kółkach wyglądali przekupnie, czekając na właściwą porę. Niektórzy przystrajali jeszcze gorączkowo swoje kramy. Była strzelnica, dwie loterie, karuzela, huśtawki i teatr z lustrami na scenie i ciemnoczerwoną zasłoną z aksamitu, spoza której widać było czasem kobiety w strojach przybranych pajetkami. Na rynku stała buda, gdzie strzelało się z łuku i można było wygrać kawałek nugatu. Zapalały się światła. Platany niepodobne były do siebie. Huśtawki poszły w ruch. Jakiś grubas nawoływał ochrypłym głosem, klaszcząc w potężne ręce: — I kto jeszcze, kto jeszcze, młodzi ludzie? I kto się chce pohuśtać, zakochani? Właścicielka hotelu, pani Brot, mała, czarniawa staruszka, zainaugurowała na świni pierwszą turę karuzeli. Piękna karuzela, z lustrami i złoceniami; krowy miały długie różowe języki, świnie niebieskie wstążki i kobiece imiona, łabędzie ciągnęły za sobą wózki kryte czerwonym aksamitem i obijane miedzianymi gwoździami, a w środku, obok kasy, umieszczony był automat w drewnianej ramie z białych i niebieskich kwiatów, a w nim małe kukiełki ubrane w stroje rosyjskie, w długich butach, tiarach, diademach grały na cymbałach odwracając przy tym głowę, coś wspaniałego! Nagle, ze wszystkich stron naraz, buchnęła muzyka. Na strzelnicy rozległy się wystrzały, brawa i śmiechy. Młodzież tłoczyła się do karuzeli. Huśtawki wylatywały pod niebo, wielki bęben nawoływał wszystkich do teatru, który w nagle zapadłej ciemności jarzył się wszystkimi światłami. Przed kurtyną, rządkiem, jak nanizane na sznurek cebule, z gotowymi uśmiechami, w cielistych trykotach i różnobarwnych strojach pojawili się specjalnie dobrani aktorzy: dwóch zapaśników, dwóch klownów, wschodnia piękność, kobieta w przebraniu markiza i goguś w kostiumie myśliwskim, ale to jeszcze nic w porównaniu z tym, co czeka was wewnątrz. Pałeczka nawołującego, który miał w sobie coś z pogromcy zwierząt i coś ze « 162 »

Page 159: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

starego wiarusa we fraku, uderzała ostrym końcem w afisz: „Żywe obrazy: Nagość estetyczna, Małżeństwo panny Klary (komedyjka), Napoleon w Egipcie (imponujące widowisko historyczne)" itd. W przerwach tej parady ustawiona na brzegu estrady orkiestra, składająca się z fortepianu, trąbek i skrzypiec grała walce. — Gdzie idziemy? — zapytał kompanów Vinet. Było ich sześcioro, trzymali się pod ręce, całą paczką, w środku mała Pignerol, ładniutka brunetka bez kapelusza, z włosami trochę już w nieładzie, uszczęśliwiona. Ich paczka budziła sensację, bo byli to sami młodzi, dorodni chłopcy, robotnicy w rozpiętych koszulach, z podwiniętymi rękawami. Jeden z nich ciągle chciał śpiewać. Uciszali go. Mieli ochotę bawić się. Najtrudniej jest zacząć. Od czasu do czasu któryś odłączał się od reszty w pogoni za dziewczyną. Zderzyli się z grupą winogradników z Villeneuve, którzy chcieli zagrodzić im drogę. O mało nie doszło do bójki, ale tamci poznali Vineta i zaczęli śpiewać Międzynarodówkę. Byli to robotnicy najmujący się na dniówki, ci najbiedniejsi. Połączyli się razem, a z nimi pięć czy sześć Włoszek z fabryki, z kwiatami przypiętymi do sukien; między mrowiącym się pośród bud jarmarcznych tłumem stanowili radosną gromadę, otaczającą nagle kołem jakąś wystrojoną parę albo dwoje staruszków, albo jakiegoś pijaka. Tańczyli farandolę trzymając się za ręce i przebijając długim wężem poprzez światła i ciemność już zupełną, przelatując z jednego placu na drugi jak wybuch śmiechu. Stare plakaty przedwyborcze na murach, pomarańczowe, niebieskie, trawiastozielone i cukierkoworóżowe wydawały się nieważnym, przebrzmiałym żartem. Vinet gonił jedną z Włoszek koło „Strzelnicy Światowej", gdzie na ciemnym tle przesuwały się wielbłądy i kredowobiałe króliki, a co pewien czas wyskakiwało jajko, podrzucane do góry strumieniem wody. Vinet potknął się i otworzył przy tym usta. W tej chwili ktoś rzucił mu garść confetti prosto w twarz. Paf! Człowiekowi robi się od tego sucho w gębie, ale co za świetny pomysł, 163 » confetti! Gdzie je można dostać. Confetti sprzedawano w budzie z nugatem i ludzie tłoczyli się tam, wyrywając je sobie i obrzucając się nawzajem. Powietrze było pełne papieru, powietrze było różnokolorowe. *** Armand zajął się dziś swą toaletą ze starannością zupełnie nową. Wszystko składało się tak, jakby miał tego wieczora odegrać główną rolę w sztuce, której jeszcze nie znał. Dla siebie samego Armand nazywał swój pokój garderobą, a czyszcząc energicznie zęby, zwilżając włosy i sprawdzając skrupulatnie każdy najdrobniejszy szczegół swej postaci mówił sobie: ,,Robię makijaż." Nie mógł się doczekać nocy. Na dole ojciec przyjmował gości, cały ogród pełen był ludzi. Trącano się kieliszkami:

Page 160: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Za pomyślność Republiki!... Trzeba też było wymknąć się Edmundowi, który tym razem chętnie byłby skorzystał z towarzystwa młodszego brata, żeby pójść razem z nim na zabawę. A jeżeli Armandowi nie powiedzie się występ? Serianne ogarnęło doroczne szaleństwo. Kiedy Armand zjawił się tam, oczy naokół błyszczały, ludzie wyzbyli się już zwykłej powściągliwości. Z daleka słychać było muzykę i wrzawę, a drzewa stały w świetle, w którym wyglądały jak nieprawdziwe i które obryzgiwało jaskrawą bielą ściany domów. Pierwsze powitały młodego człowieka olbrzymie, rozkołysane cienie huśtawek. Patrzył, jak splatają się i rozplatają pary. Doznał takiego uczucia, jakby odkrył nagle nieproporcjonalną rolę miłości w życiu. Ogarnęła go tęsknota i zniecierpliwienie i zaczął przeliczać pieniądze w kieszeni, skromne oszczędności. Przed teatrem stał zwarty tłum. Nieco dalej tańczono. Jak biczem chlasnęło go niebieskie confetti. Maurycy Delobelle dał mu przyjacielskiego szturchańca. Ukłonił się pani Migeon. Szukał Teresy. Znalazł ją koło strzelnicy. Respelliere, którego cera była tego dnia jeszcze bardziej plamista i niezdrowa niż zazwyczaj, strzelał do kartonowych « 164 »

Page 161: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

figur wzbudzając ogólny podziw. Poborcy i jego żonie towarzyszyli starzy Coquelombe'owie, gospodarze. Teresa w eponżowej sukni przybranej zielonym, w dziwacznym naszyjniku z nefrytów, nudziła się. Lamberdesc był na obiedzie, a mały nie nadchodził. Strzelała więc, żeby ludzie mogli się pośmiać, co strzał, to pudło. Na widok Armanda zawołała: — O, proszę, proboszczunio! — i podbiegła ku niemu. Respelliere nabijał broń. Spojrzał na nich z daleka, wzruszył ramionami i zaczął starannie celować do jajka. — Panie Armandzie! — zawołała Teresa bardzo głośno — mój mąż zabawia galerię, więc może pan zabawi mnie? Wszyscy znali małego. Rozległy się pobłażliwe śmiechy. Potem wystrzał. Jajko uskoczyło ze strumienia wody. Teresa wzięła Armanda pod rękę i pociągnęła za sobą. Szeptała mu do ucha: — Co ty wyprawiasz, smarkaczu? Do czego to podobne, żebym musiała czekać na ciebie godzinami? Tak bardzo się spóźnił? Rozdzielono ich. W budzie, gdzie strzelano z łuku, faceci z „Pro Patria" doprowadzali do rozpaczy sprzedawcę nugatu. Teresa kupiła trzy paczki confetti i dała Armandowi do trzymania. Kręcili się pośród tłumu. Teresa sięgała po confetti i obrzucała tych, którzy się jej podobali: rosłych wieśniaków z ogłupiałymi minami i znajomych panów, którym posyłała wabiące spojrzenia. Czasem ktoś rozmawiał z nią z tym rozbłysłym wzrokiem, jaki Armand dostrzegał tego wieczoru u tylu ludzi. Wymykała się wtedy, wołała go: — Mój kawaler! Gdzie jest mój kawaler? Panie Armandzie! Jej dwuczęściowa, eponżowa sukieneczka miała żakiecik głęboko otwarty. Zdawało się, że nic nie osłania piersi pod żakietem, w wycięciu widać było rowek między nimi, biel skóry, krągłość. Armand miał nieustannie chęć wsadzić tam rękę. Może to nie było jego?... Pogmatwane dźwięki muzyki, rozplątujące się w miarę jak zbliżali się do którejś z bud, rozkołysany tłum, wszystko to pośród gęstej nocy było jak wnętrze kwiatu, jak < 165 »

Page 162: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

alkohol straszliwie mocny dla Armanda i dla innych. Mężczyźni chwytali wpół nieznajome, których kiedy indziej nie śmieliby nawet dotknąć. Ocierano się o siebie w przejściu. Wysoka, roześmiana brunetka rzuciła Armandowi dalię, której nie odważył się podnieść. Teresa ciągnęła go za sobą. — Spójrz tylko na naczelnika poczty, ależ nadęła się jego żona! Nie widziałam nigdzie twojego brata. Nie wiesz, jest tu?... Prędko, powiedz mi, że mnie kochasz, ty mały łobuzie... W teatrze grali walca i Teresa zanuciła: La Chaloupee — to walczyk naszych dni, W świat go wprowadził Max, nasz Max Deariy, A Mis—tin—get—ka Niby kokietka...*/ */ Przełożył Włodzimierz Lewik Nagle Armand chwycił pełną garść confetti i wsunął Teresie głęboko za wycięcie sukni. Krzyknęła. Nie cofał ręki. — Panie Armandzie... panie Armandzie! Naokoło zaczęto się śmiać. Rozdzielono ich. Była to kompania Vineta, tańcząca farandolę. Pociągnęli Armanda za sobą, a Teresa uwiesiła się u ramienia jakiegoś chłopca z przedmieścia, w niebieskich spodniach, bez marynarki, w rozpiętej kamizelce. Armand poczuł gniew i wrócił do swojej kobiety. Wziął jej rękę i wykręcił. — Och! — zawołała. — Boli! Co on mi zrobił! Wszyscy zaczęli się śmiać, otoczono ich kołem, Armanda oślepiło confetti pozbierane z ziemi. Nie było zbyt czyste, ale chłopcy nie mieli za co kupić, po pięć su paczka. Nagle Armand poznał Vineta. Kandydat kiwnął mu głową. Zlany potem, przyciskał do siebie małą Pignerol, prowadził całą bandę. Armand poczuł się niemile zaskoczony. Nie tak wyobrażał sobie prawdziwego socjalistę. Teresa ciągnęła go dalej. Poszli się huśtać, potem przejechali się na karuzeli i znów wrócili na huśtawkę. Armand płacił. Stali tuż obok siebie, trzymając się łańcucha, « 166 »

Page 163: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

wiatr podwiewał suknię Teresy i Armand miał ochotę popieścić jej nogi. Z daleka, od strzelnicy, dolatywały odgłosy wystrzałów. — Twój mąż w dalszym ciągu zabija jajka? Wybuchnęła śmiechem. Wyżej! Mocniej! Kiedy zeszli, wszystko wirowało im przed oczami. Serce biło mocno. Bez słowa, tak im się to obojgu wydawało naturalne, zapuścili się w mroczne ulice. Goniąc się wyszli poza obręb zabawy i zaczęli się całować jak szaleni. — Puść, ty głuptasie, nie tu! Błagał ją, żeby się zgodziła, znał takie miejsce w górnym Serianne... Dała się namówić. Śpiewała: La Chaloupee — to walczyk naszych dni... XXVI Zabawa nie ograniczała się do samego tylko ognistego serca miasteczka. Smugi wesołości przenikały szerokimi ulicami poza obręb świateł, muzyki i rozhuśtanych cieni i rozbłyskując po drodze w kafejkach docierały na przedmieście, gdzie pełno było ludzi, którzy śpiewali, śmiali się, fundowali sobie rozrywki bardziej im dostępne niż budy na Grande Place. Wszyscy wylegli na ulice. Nawet najbiedniejsi. Kto chciał, szedł zobaczyć, jak bawią się tamci, a potem wracał do swoich. Tu i ówdzie, przed jakimś szynkiem, gdzie znalazł się stary gramofon pokaszlujący romance, tańczono. Prości ludzie na Południu umieją i lubią tańczyć. Tu jednak częściej niż w mieście można było spotkać grupki mężczyzn rozmawiających o ostatnich wydarzeniach, o polityce. Ubrania z szarego płótna, niebieskie bluzy robotnicze, wyblakłe od częstego prania, przepasane granatowym lub czerwonym paskiem, odcinającym się jaskrawo od bieli odświętnych koszul. Kobiety, zajęte dziećmi, zmęczone, zatroskane jak co dzień, nie wystroiły się tutaj na zabawę. Toteż, zostawione w większości przez mężów, zbierały się między sobą, na progach domów, na ławkach. « 167 »

Page 164: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

W okolicy dworca, niedaleko garażu, panował ruch, którego przyczyną była nie zabawa, lecz życie. Tu praca nie ustawała z nadejściem niedzieli. Kręcili się ludzie spoceni, z twarzami umazanymi smarem i oliwą. Od strony parowozowni wdarł się w noc gwizd lokomotywy. Jeszcze dalej, gdzie rozpoczynał się niepostrzeżenie jasny cień pól, robiło się puściej i tam wymykali się młodsi, zakochani. Pod rozsypanym srebrem oliwek drżały nerwowe chichoty i szepty. Miasto kończyło się strefą uczuć tkliwych i tęsknych. Księżyc spływał łagodnie na dojrzewające winnice. Lecz ponad zabawą, ponad wirującymi światłami i wrzawą miejskich szaleństw, pomieszaną z odgłosami triumfu wyborczego doktora Filipa Balrbentane perorującego w otoczeniu członków komitetu w „Cafe des Arts", wznosił się masyw ciemności i milczenia, stare Serianne, zatopione w niebie jak we wspomnieniach. Wszyscy zeszli stąd na dół. Domy stały ciemne i opustoszałe i z rzadka tylko tam gdzie czuwał jakiś starzec, barwił szyby odblask lampki nocnej. Gdzieś od strony dawnych siedzib książęcych dolatywały przez otwarte okno jęki rodzącej, którą zostawiono samą i która czuła ze zgrozą, jak powstaje nowe życie, a tymczasem ojciec-egoista zabawiał się na huśtawkach. W wąskich uliczkach darły się z miłości koty. Coraz rzadziej połyskiwały na rogach domów żółtawe żarówki pod brudnymi, blaszanymi kloszami. Potem rozpoczynała .się noc i opuszczenie. Armand wracał do swego królestwa. Nie był już rozmarzonym chłopcem, dla którego cała poezja świata zawierała się w opowieściach minionych czasów, którego serce biło w piersi Rajmunda Orańskiego miłością dla nieobecnej, dla królowej. Nie był już odszczepieńcem, którego pycha zaznawała pierwszych upojeń logicznego myślenia, którego młodość rzucała milczeniu ruin płomienne wyzwania. Był mężczyzną, mężczyzną, który powracał do nierzeczywistego ogrodu z rzeczywistym łupem: z prawdziwą kobietą, której pierś wznosiła się i opadała. Z kobietą, której nie wybrał, zgoda, ale cóż « 168 »

Page 165: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

to ma za znaczenie! Z kobietą i całą jej żywą tajemnicą. Z kobietą, o której nigdy nie wiadomo, co myśli, której każdy gest jest nieprzewidziany, która mówi coś do niego, co ona mówi? Jej szept — zupełnie jakby każde ze słów było zbrodnią — nie zawsze dociera do uszu Armanda, zbyt pochłoniętego sobą samym i zbyt wzruszonego widokiem zamkniętej kuźni Avrilla Meksykanina. Co ona mówi? — Czasem nocą, w Saigonie... W czarnym sercu krainy Małgorzaty Prowansalskiej i trubadurów otwiera się nagle ów niezwykły Wschód w kiepskim gatunku, który objawił się łapczywej wyobraźni Armanda w chwili, gdy rozchylało się niebieskie kimono w kwiaty i ptaki. I oto pośród nocy wyrastają teraz trzciny i pola ryżowe, a po nich uwijają się ludzie żółci i bosonodzy... Ale rzeczywistość ma dziś dla Armanda silniejszą wymowę, po raz pierwszy dostrzega on księżycowe szczegóły swego starego Serianne i ogarnia go zdumienie, że nie jest to wcale gród pełen dziewic i rycerzy, jakim wyobrażał je sobie od lat, lecz prawdziwe Serianne, zrujnowane, żałosne i brudne, i opuszczone, wyboiste, ze śladami zimowych deszczów na piasku, walące się w gruzy, ze swymi dziurawymi dachami, odpadkami na środku ulicy, z całą swoją nędzą. Po raz pierwszy przejmuje go dziwna siła rzeczy takich, jakimi są. Po raz pierwszy doznaje ich obecności. Witajcie, zaułki, kamienie, brudy. Twarda będzie ziemia, na której położymy się za chwilę. Jej suknia zaczepiać będzie o ostry żwir. Bezceremonialność ziemi i roślin. Tam na górze są pokrzywy, zarosły cały kąt mego podziemia. O tej porze nie będzie widać, jakie ich kwiaty są białe. Żeby tylko nikt inny tu nie przyszedł! Och, a zresztą, gdyby nawet! Któż mógłby błądzić teraz po górnym Serianne, jeśli nie zakochani? Nie było ich, co prawda, widać, czy to, że znali kryjówki jeszcze głębsze, czy też, że bardziej pociągał ich dzisiaj głośny śmiech świateł, Nagość estetyczna i strzelanie z luku w budzie sprzedawcy nugatów. Było niebiesko, jak nigdy w życiu człowieka. Wszystko, « 169 » co nie miało barwy kruka, było białe. Południowa noc pachniała przenikliwie. Księżyc ustawiał nad kochankami rusztowania ruin, znaczył prześwitami drogę do rzymskiej wieży. Pośród czarodziejskiej przemiany wszystkich rzeczy Armand o mało nie minął starych, kołyszących się drzwi, różowych we dnie. Jego pałac... Przeszli razem przez wyłom w murze i poczuł, jak przywarła do niego całym ciałem. *** Nigdy ludzie nie byli równie brzydcy ani równie śmieszni. Jeden, w panamie, ze skórą obwisłą, jak z gumy, z brudnożółtym pędzlem brody, długonogi, w kraciastej kamizelce opinającej pękaty brzuch. Inny znów, przysadkowaty, w pepitkowej marynarce, z brodą jak zmierzwione włosie z materaca i nosem białym jak rzepa. Dwie

Page 166: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

damy, wyschłe jak łajno końskie, przybrane piórami. Ustawiona rzędem rodzinka, żabie oczy powtórzone w każdym kolejnym egzemplarzu od sfatygowanego surduta taty aż po marynarskie bluzy z niebieskimi kołnierzami, za krótkie lub za długie, przerabiane z jednego syna na drugiego. Kancelista od notariusza z kwiecistą chustką wokół szyi, z uszami jak klucze wiolinowe i szczurzym nosem. Straganiarka w bieli, pozłacana łańcuszkami i pierścionkami, jak imbryk używany tylko w dni uroczyste. Fryzjer z ulicy Długiej z głową jak kufel piwa. Stare panny na świniach; utrudzone, apoplektyczne osiłki koło huśtawek, ścisk, gonitwa, krzyk i taniec. I confetti na wszystkim i wszystkich, bez względu na dostojeństwo. Między urzędnikiem drogowym i poborcą Respelliere'em pani Migeon, po dwóch wódkach, czuła się trochę pijana. Jej mąż, zagadawszy się z kimś o grze w kule, przepadł od chwili, gdy rozdzielił ich tabun roztańczonej młodzieży pod wodzą kandydata czerwonych. Pani Migeon wszystkiego już dziś popróbowała, patrzyła nawet na występy teatru; był tam jeden bardzo przystojny mężczyzna, brunet. Pani Migeon nie jest jak te kobiety z Południa, które, « 170 »

Page 167: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ponieważ są z Południa, wolą blondynów, bo ich się rzadko spotyka, nie, ona wolała brunetów, pięknych brunetów, bardzo czarnych, do jakich była przyzwyczajona. W moim typie, co, zarechotał Respelliere. Co do małego Migeon, który był szatynem, to w Serianne mógł uchodzić za blondyna. Respelliere rozpiął koszulę. Proszę tylko spojrzeć. Był owłosiony jak małpa i czarny, może nie? mimo tych paru srebrnych włosków. A więc? Pani Migeon chichotała przechylając się do tyłu, a urzędnik z zarządu drogowego zaczynał się denerwować. Dźwięki muzyki splatały się jak zgrzytliwe dłonie z żelaza. W kącie koło karuzeli Piotr Delobelle czekał na kogoś, kto nie nadchodził. Miał być ten proszony obiad, to prawda, ale jednak... Wzruszający był w swym rozgorączkowaniu, wielkie dziecko zatrwożone o zabawkę. Należał do młodych ludzi, którzy noszą kołnierzyki węższe od wycięcia koszuli, tak że zawsze widać im skrawek szyi. Niepokoił się też, że nie ma nigdzie Armanda. Może zrobił mu przykrość, a może;.. To byłoby gorsze. Komu zaufać? Paulina Mestrance śledziła zabawę przez okno, wściekła, że musi siedzieć w domu. Ale co by ludzie powiedzieli! Mestrance wracał do zdrowia, co do tego nie mogło być wątpliwości. Wiercił się w łóżku, nieznośny. Ciągle wołał to o to, to o tamto! Za gorąco mu było, chciał pić. Pijak, i nic więcej. Sam już nie wiedział, czego chce. Z nienawiści Paulina w dalszym ciągu udawała zaniepokojoną, bo widziała, że go to przeraża. — Czy ja jestem chory? — zapytał, kiedy nie przestawała chodzić koło niego na palcach, żeby się nie podrywał za każdym głośniejszym stąpnięciem. Nie odpowiedziała nic i zrobiła się macierzyńska. Ogarnął go straszliwy lęk: — Jestem zgubiony... umrę... Pocił się i uniósł się trochę: podeszła do niego dobra taka, że szlag mógł człowieka trafić, i ułożyła go z powrotem, poprawiając poduszki z niemiłosierną troskliwością. Rozpłakał się jak dziecko. Za oknem muzyka grała najmodniejszy przebój Mayola: « 171 »

Page 168: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Dłonie dziewczątek śliczne, drobne, Jakże podobne Do trzepocących ptaszków! l Wtedy od strony przedmieścia, w dole, dała się słyszeć jakaś wrzawa i jakby oddech tłumu. Nie wiadomo było, skąd się to dobywa, może z brzucha, jakieś nieoczekiwane burczenie w kiszkach pośród zabawy? Z początku trudno było uchwycić te odgłosy, przesłaniała je muzyka, wesołość, żarty, światła i huśtawki. Wszystko toczyło się zresztą nadal tak, jak przed chwilą. Ale tu i ówdzie ludzie zaczynali nasłuchiwać, nasłuchiwać tej przybierającej fali niby tajemnicy ziemi. To wzmagało się wciąż jednakowo nieokreślone, aż do chwili, kiedy tłum graczy i wesołków znieruchomiał mając przed sobą, twarzą w twarz, inny tłum, który sączył się z ulic i bruków, zdawał się wychodzić z domów, poważny i zwarty, bez confetti, bez serpentyn, broni, sztandarów. Wszystko byłoby lepsze od tego milczenia, od ramion ściśniętych jedno przy drugim, od potężnych pięści, od twarzy, na których widniało oburzenie i zgroza. Co się stało? Huśtawki w dalszym ciągu wymachiwały ku niebu, 'karuzela nie przestawała się kręcić, muzyka zagłuszała bicie serc swoim kabaretowym głosem. Co to wszystko miało znaczyć? Wydawało się, że wszyscy ci, o których zapominano zawsze, myśląc o Serianne, że wszyscy, którzy nie byli sklepikarzami ani rentierami, ani księżmi, ani posiadaczami winnic, panną Serbolet ani panem Arnaud, paniami Cotin ani Darrelami, że to wszystko, co w życiu Serianne stanowiło jego codzienny, nie dostrzegany wątek, wydobyło się teraz na wierzch pod naporem jakiegoś niezrozumiałego uczucia. Byli tu ci, co tłuką kamienie na szosie, ci, co wyładowywują jarzyny, ci, co wieszają połcie mięsa u rzeźnika, ci, co w nocy i rankiem ciągną wózki naładowane cebulą i dojrzałymi owocami, ci, co wspinają się na dachy jak akrobaci, ci, co przeciągają druty telegraficzne, naprawiają « 172 »

Page 169: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

rzeczy codziennego użytku, ci, których ręce pełne są drzazg, ci, których oczy rani nieustannie ogień palenisk W kuźni, ci, których ramiona i kark zniekształciło dźwiganie ciężarów, ci, co kopią ziemię, aby przeprowadzić wodę i światło, ci, co mają w swojej pieczy potworną skórę dróg, ci, co wybierają śmieci ze śmietników, ci, co smrodliwą nocą jeżdżą po mieście z potężnymi kubłami kloacznymi lub pompą, którą przystawiają do wylotu rur ściekowych, ci, co przygarbieni szyją skórę lub płótno. Mężczyźni i kobiety o zębach źle utrzymanych, którzy wiedzą, co to głód, których siła stanowi kontrast z ich wczesnym starzeniem się, młodzi, którzy nie mają czasu zauważyć własnej młodości, robotnicy z fabryki, kobiety z magazynów, kolejarze, ci, co pracują w kamieniołomach na skraju miasta, przewoźnicy, dniówkowi robotnicy rolni, ludzie, którzy się najmują, którzy się sprzedają, którzy zabijają się pracą, ludzie różnego wzrostu, z różnych stron, niscy i grubi, wysocy i chudzi, Prowansalczycy i przybysze z daleka, przemieszani ze sobą mieszkańcy przeciwległych krańców Francji, ludzie wszystkich zawodów, których sprowadziło tu poszukiwanie pracy i kierujący nim przypadek, niby nagła przeszkoda na ulicy, która każe zmienić drogę, czarni Włosi, łatwo wybuchający gniewem, Luksemburczycy, którzy Bóg wie skąd się tu wzięli, Szwajcarzy, czoła poorane zmarszczkami, ramiona zwycięskich zapaśników, jednakowo muskularne u starych i u młodych, potężne ramiona oplecione niebieskim tatuażem serc, węży i par złączonych uściskiem, ci, co wznoszą nowe budowle i rozbierają stare, i których ciało zachowało w sobie coś z tych ścian powstałych z nich samych, coś z żelaza, które gną, coś z surowego mięsa, które ćwiartują w rzeźniach. Byli tam wszyscy, bez których ci drudzy, co przyglądali się im teraz, pomarliby z głodu w zdziczałym świecie, nadzy, we własnych nieczystościach. Nigdy też ci, co się im przyglądali, nie byli równie brzydcy, równie przestraszeni, równie śmieszni. Śmieszni jak uczone pchły, które przyglądałyby się psom. « 173 »

Page 170: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Na czele tamtych szła kobieta, kobieta milcząca i bezbarwna, z dziećmi, trojgiem, na ręku trzymała maleńki tłumoczek o oczach olśnionych migotem świateł, a dwoje trzymało się jej spódnicy, pięcio- i trzyletni, mężczyźni, którzy nie płakali, czarniawi, przytuleni do matki. Nad nimi kołysały się przerażone cienie huśtawek. *** Vinet patrzał osłupiały na gromadzący się tłum. Co to miało znaczyć? Jego towarzysze zabawy znieruchomieli nagle — mimo że dwie czy trzy kobiety nie zrozumiały z początku — i zaczęli się rozpytywać naokoło. Vinet ruszył w stronę świateł i koło teatru, skąd mimo usiłowań linoskoczków wysypywała się publiczność, spotkał kilku mężczyzn, którzy szli po niego. Robotnicy, jakiś tramwajarz. — Szukano was wszędzie, adwokacie, chodźcie. W paru słowach wyjaśnili mu sytuację. Vinet, spocony, zdyszany od biegu i od zabawy, czuł się nieswojo; było mu wstyd. Usiłował się tłumaczyć, on nic nie wiedział. Oczywiście. Nie dali mu dokończyć: — To potem, teraz w interesie partii trzeba, żebyś tam poszedł. Ten, co to powiedział, niski, podobny do wiewiórki, zdecydowany, pracował przy gniotarkach; Vinet znał go już trochę. Poczucie obowiązku czy instynkt wodza, było w każdym razie w Vinecie coś, co popychało go naprzód, nie dając mu się długo zastanawiać. Przemówi, powie to, czego od niego oczekiwali. W jakim wieku był zmarły? Troje dzieci? Aha, to też. Przeszło mu przez myśl, że nie wypada tak bez marynarki. Wziął pierwszą lepszą od kogoś, kto nie śmiał jej oczywiście odmówić, i narzucił na ramiona. Układał w głowie pierwsze zdania, żeby mieć czas namyślić się nad następnymi, kiedy zacznie mówić: Obywatele... Psiakrew, nie będzie mógł... Ta zabawa, nie powinien był... Uczucie współwiny nie pozwalało mu « 174 »

Page 171: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

myśleć spokojnie, był upokorzony, czuł się twardo przywołany do porządku przez masę, przez robotników. Był teraz z nimi, na ich czele. Nigdy w życiu nie zdawał sobie tak jasno sprawy jak dziś, do jakiego stopnia sam przez siebie nic nie znaczy: — Obywatele!... Przebiegł szmer, psykania. Tłum narzucił milczenie karuzeli, ucichła. Z daleka rozległy się okrzyki protestu. — Obywatele!... Huśtawki zatrzymały się wreszcie. Nieprawdziwe światło i dekoracja z platanów przekształcały się w miarę, jak robiło się cicho. Organizował się wiec. — Obywatele, umarł człowiek!... W „Cafe des Arts" doktor Barbentane w otoczeniu miejscowych znakomitości wygłosił krótkie przemówienie okolicznościowe, które zostało przyjęte bardzo ciepło. Zgromadzili się tam ludzie postępu, wszyscy, którzy świadomi byli odpowiedzialności spoczywającej na partii republikańskiej. Najlepsi może spośród małostkowej burżuazji, w równej mierze dającej powodować się wielkim złudzeniom, co własnym, ciasno pojętym interesom. Dała im do myślenia przyszłość świata. Zaniepokoiły ich pomruki, groźba wojny tkwiącej, według nich, nie tylko po tamtej stronie Renu, ale i w Paryżu. Ich rzucające się w oczy śmiesznostki nie powinny przesłaniać nam tego całkowicie. Podnoszą w górę kieliszki i trącając się nimi, mówią różne napuszone frazesy, ale wznoszą też toasty na cześć pokoju, na cześć życia. A kiedy otwierają się drzwi i na pół przytomny wpada jeden z nich i mówi, co się stało, pierwszą ich myślą jest myśl przychylna zmarłemu. Nie znają go i gdyby żył, potraktowaliby go pewno jak najgorzej, ale umarł i od tego robi im się jednak sucho w gardle. Biedak! Barbentane'a oblewa pot. W taki wieczór! Poza tym nie czuje się zupełnie spokojny, trzeba będzie tam pójść. Ten socjalista przemawiający w jego mieście... Cała zabawa zepsuta. Głos Vineta wznosi się: » 175 »

Page 172: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Spontaniczny odruch zgromadził nas tutaj wszystkich, są bowiem w tej sprawie pewne niejasności tego rodzaju, że jak najprędzej chcielibyśmy dowiedzieć się... Nie stoją już jedni naprzeciw drugich: tłum zlał się ze sobą i otoczył mówcę. Jarmarczni przekupnie przysłuchują się stojąc koło swych bud. Cała grupa, którą tworzą Barrelowie, Delangle, Lamberdesc i dwóch Lomenie, jest razem z innymi. Barrel jest wstrząśnięty. Śmierć to coś, o czym nie może myśleć bez drżenia. Potworne! Nie chce o tym myśleć, ale to jest silniejsze od niego. Powtarza sobie, że to absurd, że on nie ponosi nawet odpowiedzialności za istnienie „Pro Patria", a zresztą to był nieszczęśliwy wypadek, więc cóż on może mieć wspólnego z tą śmiercią! — Mój drogi Delangle, może mógłby pan powiedzieć do nich kilka słów... to okropne nieszczęście... Elegancki Delangle odmawia tonem z lekka wyniosłym. — Pan daruje, drogi przyjacielu, ale wobec wyniku wyborów nie mam już tutaj nic do powiedzenia. To sprawa waszego Barbentane'a. Odruch protestu ze strony Barrela i uśmiech, jaki mu odpowiada, mają swoją wymowę. Darrel chce powiedzieć, że głosował na kandydata umiarkowanych, a kandydat umiarkowanych, że za sprawą Barrela inni głosowali na Barbentane'a. Jakieś pomruki i głos Vineta coraz donioślejszy: — Obywatele!... Piotr Delobelle odnalazł tymczasem Jacqueline, podszedł do niej, mówi coś półgłosem. Doktor Lamberdesc obserwuje to spod oka. — Czy będą jakieś nieprzyjemności z tymi okropnymi ludźmi? — pyta Zuza de Lomenie. Nie dostaje odpowiedzi. Jej brat wzrusza ramionami. — Tyle hałasu o jednego trupa — mówi. — W Maroku nie patyczkują się tak z ludzkim życiem! „Śliczny żołnierz z tego chłopca" — myśli pani Barrel i nie może oderwać wzroku od blizny po cieciu szablą. Barrel jest zgnębiony. Daszek jego wąsów podnosi się « 176 »

Page 173: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

i opuszcza. Ujmuje pod rękę średnią córkę, swoją ulubienicę. — Życie ludzkie — mówi — nie jest czymś, co można by tak lekce sobie ważyć... — Och, wie pan — odpowiada Lamberdesc — punkt widzenia na tę sprawę zależy od zawodu. Wojskowi... — Ale śmierć, doktorze, śmierć! — My także — ciągnie doktor — stykając się tak często ze śmiercią jesteśmy na nią uodpornieni, cóż, trudno. — Obywatele — unosi się nad wszystkimi głos Vineta — obywatele, winę ponoszą tu nie ludzie, ale ustrój! Ustrój! Niechaj więc wasze słuszne oburzenie, wasz słuszny protest nie przeszkodzi wam w zachowaniu postawy pełnej godności, której nie powinniśmy się nigdy wyzbywać... nigdy wyzbywać. My, socjaliści, zajmiemy się losem wdowy i nieszczęśliwych sierot. Klasa robotnicza Serianne zachowa czujność i dopilnuje, aby władze miejskie dopełniły wszystkiego, co... Tłum reaguje rozmaicie. Jednakże młodzi ludzie z patronatu i z „Pro Patria", którzy usiłowali z początku podnosić głos, milkną teraz. Spróbujcie przemówić do rozsądku sentymentalnym masom! Maurycy Delobelle i kilku innych zżymają się gdzieś w kącie, ale chwila nie jest odpowiednia do wystąpień. Już ci socjaliści żadnej okazji nie przepuszczą! Ten dzisiaj nawet trupa potrafi wygrać! Co się tam dzieje? Krzyki, gwizdy, oklaski! Jasna bródka, brzuszek przepasany trójkolorową szarfą. To nadszedł mer z grupą przyjaciół, swoim zastępcą, radnymi, do których przyłączył się Respelliere i chudy Migeon. Robi się zamieszanie. Nie słychać dobrze pierwszych słów. — ...w imieniu republikańskiego zarządu naszego miasta. Zobowiązujemy się podjąć niezbędne kroki, zrobić wszystko, aby... Światła zabawy, jaskrawe i nierzeczywiste, nadają wszystkiemu wygląd okrutnego targu pomiędzy ludźmi, którzy są uczciwi, ale niepokoją się, jakby nimi nie byli. Obecność wdowy z trojgiem dzieci obok Vineta dodaje tej scenerii « 177 »

Page 174: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

straszliwej goryczy. Barrel, pocieszony obecnością Barbentane'a, wzdycha z ulgą. Żeby chociaż zabrali stąd te dzieci! Słowa mera przepływają nad tłumem jak kojący wietrzyk. Barbentane odzyskuje powoli pewność siebie, jaką daje wymowa. To urodzony mówca, jakich wielu spotyka się na Południu. Jego zdania stają się coraz pełniejsze, kołyszą się, rozwijając w harmonijne okresy. Ludzie słuchają go. — Świetnie mówi, prawda? — szepcze pani Migeon przyciskając ramię urzędnika z zarządu drogowego. Edmund Barbentane kłania się z daleka pani Barrel, która oddaje mu ukłon zginając przy tym szyję ujętą w aksamitkę. Z tyłu ktoś pyta go jednym tchem: — O co chodzi? Edmund odpowiada nie odwracając głowy, bo poznał głos pana Roberta z ,,Kwiecistego Koszyczka", z którym nie ma zamiaru afiszować się publicznie. Szeroka fala słów tłumi szmery odzywające się pośród najbiedniejszych. Ale mer cieszy się wielkim poważaniem, a tamten, jedyny, który mógłby mu się przeciwstawić w ich imieniu, przywódca, milczy i nawet uspokaja zebranych ręką. Odpowie, oczywiście, zaraz odpowie. Jak na wiecu. Widać, że zainteresowanie zaczyna słabnąć. Tu i ówdzie rozlegają się przyciszone dźwięki muzyki. To właściciele bud czując, jak czas upływa i wymykają się im zyski, puścili niepostrzeżenie w ruch grające automaty. Wirująca dotąd bez pasażerów karuzela zaczyna zapełniać się młodzieżą. Vinet przemawia. Jest niezadowolony; nie tyle z obrotu sprawy, ile z oschłej uwagi, jaką uczynił ten mały o twarzy wiewiórki. Ma mu za złe, że mówił o spontanicznym odruchu. — Spontaniczny? Ledwo udało się pozbierać ludzi... Jeszcze tylko jakichś doktrynerskich sporów brakowało! Co za piła! Ma pretensje, że Vinet nie podkreślił roli partii w zorganizowaniu pochodu... Zawsze ta sama śpiewka! Rola partii! Innymi słowy mówiąc, te biedaki chciały pochwalić się swoją inicjatywą. A ciekawe, czym by się « 178 » była skończyła ich manifestacja! Partia tutaj to on, Vinet. powiedział „spontaniczny", ale równie dobrze mógłby powiedzieć co innego, to nie ma znaczenia. Te myśli drażniły, kiedy wygłaszał swoją mowę, jak w sądzie: o dziwnym zachowaniu się mera, o zatajeniu przez cały dzień tej śmierci... Chciał powiedzieć jeszcze, że syn mera był jednym z członków „Pro Patria", ale czuł się skrępowany rozmową z Armandem. W jego wywodach zabrakło jednego ogniwa. Czuł, że ludzie przestają go słuchać... — Coś nietęgi ten socjalista — zauważył ironicznie Franciszek de Lomenie — już ja bym ich lepiej poprowadził! Cienie huśtawek na nowo rozpoczęły gonitwę, muzyka grała głośno. Ludzie, w których zawarł się teraz dalszy ciąg dramatu, wymachiwali rękami jak niemowy. Nie słychać było, co mówią. Z zachowania tych, co stali w pierwszych rzędach, można było zorientować się mniej więcej w

Page 175: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

treści dialogu. Zabawa brała górę. Mer obiecywał, obiecywał. Spoglądano po sobie, nie bardzo rozumiejąc. Co tam się dzieje? Mówcy doszli widocznie do porozumienia. Wymieniali ceremonialne ukłony. Vinet oddalał się w stronę przedmieścia, zwoływał swoich. Zrozumiano, że prowadzi ich do siedziby związku i że tam w dalszym ciągu rozprawiać się będzie i tłumaczyć, na czym ostatecznie stanęło i co robić dalej. Wahano się, dokąd iść. Właściwie należało wykorzystać ogólny zamęt, żeby uzyskać coś dla wdowy i dzieci... Wielu, skoro już tu przyszli, zostało na rynku i rozproszyło się między budami. Inni rozchodzili się z wolna. Zabawa odniosła całkowite zwycięstwo. Walczyk znad wód kołysał Serianne, a na scenie teatrzyku kręciły się suknie lie de vin i czarne fraki, kiedy u wylotu jednej z uliczek prowadzących do rynku ukazała się Teresa Respelliere. Była sama, zadyszana od biegu, ze zmienioną twarzą. Zuza, kokietująca Lamberdesca, pierwsza dostrzegła przybyłą i ku wielkiemu niezadowoleniu pani Barrel, która nie lubiła żony poborcy, zawołała ją. « 179 »

Page 176: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

XXVII — To mój pałac — powiedział Armand pomagając Teresie wejść do podziemia. Ciemno tam było jak w studni i tylko przez szczerbę w murze spływała po gałązkach jeżyn i zwojach bluszczu struga księżyca. Armand wyjął zapalniczkę, tę zapalniczkę, którą dał mu Piotr Delobelle ale Teresa nie pozwoliła mu zapalić. Nie chciała, by to miejsce straciło swą tajemniczość, lękała się pospolitej rzeczywistości. Po omacku dotarli do ziejącej księżycem szczeliny. O tej porze krajobraz miał charakter fantastyczny. Otwór znajdował się dość wysoko w murze wznoszącym się nad ciemną uliczką, tak że od tej strony było się jakby w jakiejś wieży, a nie w piwnicy. Ostry blask nadawał walącym się domom i ruinom pozory dzikości, wygląd zamków feudalnych. Wszystko było strzeliste w tym umarłym mieście, u stóp którego nie można było dojrzeć żywych świateł. Wzrok zanurzał się w niepokojącej dolinie bez śladu wody, gdzie tylko białe kamienie służyły księżycowi jako zwierciadła, białe i fałszywe. Zaciśnięta wokół Serianne, jak krawat notariusza, rzeka uciekała zygzakiem z tego kamiennego świata w dwie strony horyzontu. Na prawo ostatnie szczyty Alp, obnażone i krągłe, sterczały mnogością psich sutek, a dołem wzgórza kędzierzawiły się zielenią poczerniałą od nocy. Na lewo równina, winnice, wysepki drzew i ludzi, światła. Od czasu do czasu przesuwało się tamtędy coś bladego i iskrzącego, tramwaj. Nic poza tym nie zdawało się łączyć z dwudziestym wiekiem tej scenerii stworzonej jako tło dla wyczynów sławnych rozbójników. Nie słychać było muzyki ani zgiełku miasta. Wiatr wiał z innej strony. We dnie dolatywał tu hałas z kamieniołomów. O tej porze wszystko było doskonale nieme, nawet wiatr. Było tak pięknie, że Armand zamknął oczy, by mocniej przytulić Teresę. Zaczęła mu coś opowiadać. Prędzej można by ją zabić niż nakłonić do milczenia. Odpychała Armanda czyhającego « 180 »

Page 177: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

na pocałunki, ale nie wysuwając się z jego ramion mówiła dalej. Po raz pierwszy czuła się wolna. — Nie wyobrażasz sobie ich lata, tam to jest zima. Paskudny klimat ma ta delta, niebo wisi tuż nad człowiekiem, wszyscy gorączkują, każdy chodzi zlany potem od rana do wieczora, a w nocy nie można wytchnąć, jak tu. Nie mieliśmy nigdy pieniędzy ani wakacji, żeby móc wyjechać w góry, tak jak robili urzędnicy, nad zatokę Along. Powiadają, że nie ma piękniejszego miejsca na świecie. To jest w Tonkinie. Raz o małośmy tam nie pojechali: do Hong-Hai, tam gdzie są kopalnie, wysłano oddziały kolonialne, żeby stłumić bunt tubylców. Z Hong-Hai to już bardzo niedaleko. Ale pułk Respelliere'a został w Kochinchinie. Być tak blisko i nie zobaczyć... Armand szepnął parę słów, jak jest pięknie. Szukał rozgadanych ust. Mówiła o swoich kochankach. — Nie wiesz nawet, jakie to ważne dla kobiety, która musi żyć w takim kraju, zawsze przy tym sama. Respelliere ciągle to tu, to tam. Nic do roboty i jeszcze ten klimat. Nie mówię tego, żeby się usprawiedliwiać. Ale wystarczyło wyciągnąć rękę, żeby ich mieć, tamtych mężczyzn: są zmęczeni żółtymi kobietami. Oficerowie. Boże, ilu ich ja znałam, ilu ja ich znałam! Na przykład major Dorsch; przeczytałam niedawno w gazecie, że został generałem. To on dał mi ten naszyjnik. To podobno z jakiejś świątyni... Armand przestał jej słuchać, giął ją, pragnął jej, niezgrabny, nie wiedząc, jak się do tego zabrać. Nagle przestała stawiać opór, zrobiła się zupełnie bezwładna. Powiedziała: — Mój mały boy, mój mały boy... — i nie poczuli, że ziemia jest twarda. Młode doświadczenie Armanda było jeszcze w stadium dokonywania elementarnych odkryć. W ciemności każdy ruch Teresy obalał jakąś niewiedzę, rodził zachwyt. W lekcję wplatał się dawny urok tego miejsca. Młody człowiek nie mógł uwolnić się tak całkiem od marzeń dzieciństwa obleczonych w mrok, odpędzić ich w tym <181 »

Page 178: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

świetle nocnym, które — o tej porze roku, aż do wielkiej ulewy gwiazd, z początkiem sierpnia — sprzyja prowansalskim czarownicom szykującym miłosne flirty, czary i uroki. Nie słychać było kroków rycerzy na górze. Czyżby wyruszyli wszyscy na wyprawę krzyżową albo odmówili swych służb królowej? Od tysiąca lat księżyc nie przesunął się ani o uśmiech. Z jakąś absurdalną nachalnością przypomniała się Armandowi bajka o oślej skórze: gdyby on był królem, wiedziałby teraz, co to jest suknia koloru czasu... Czas przeciągał się w tej piwnicy i wysuwał łapy jak drapieżne zwierzę, które nie odróżnia pieszczot od powolnych ran, jakie zadaje pazurami. Cień przesuwał się z wolna wraz z księżycem. Czas, czas... Teresa odezwała się: — Musi już być bardzo .późno. — Och — westchnął — masz czas... Nagle usiadła z niepokojem. Kręciła się, jakby czegoś szukała. — Naszyjnik — powiedziała — gdzie jest mój naszyjnik? — Dłonie ich spotkały się na ziemi. Nie mógł przecież potoczyć się daleko. — Miałam go, jak tu przyszłam, dotykałam go jeszcze opowiadając ci o majorze Dorschu... — Może wpadł ci za bluzkę? — Nie gadaj głupstw! Szukaj! Jestem do niego przywiązana. — Szukali więc. Wtem Teresa krzyknęła w ciemności. — Co się stało? — zapytał. Nie był to okrzyk, jaki towarzyszy odnalezieniu zguby. Nie odpowiadała. Zrozumiał, że musiała się czegoś przestraszyć. — Co się stało? — powtórzył z rozdrażnieniem. W milczeniu wzięła go za rękę, drżała. — No co takiego? Był na nią wściekły za tę dziecinadę. Ale Teresa powiedziała cicho, rwącym się głosem: — Tam... ktoś... Ogarnął ją straszliwy, nieprzytomny lęk, który udzielił się Armandowi. Wyjął z kieszeni zapalniczkę, zapalniczkę Piotra Delobelle, i zapalił. Podniósłszy w górę płomyczek badał ciemności. Nic, nikogo. « 182

Page 179: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Na prawo... — szepnęła Teresa. Ręka Armandia zakreśliła półkole, zrobił dwa kroki i dostrzegł jakiś kształt, który nie dotykał ziemi; sine ciało Anieli, wiszące tam, gdzie poznała miłość. *** Kiedy Teresa uciekła i kiedy, odciąwszy sznur, przerażony jak dziecko, które jednocześnie odkryło śmierć i nikczemność ludzką, Armand stwierdził, że serce już nie bije i że co gorsza, przy strasznym upale lipcowym ciało powieszonej nieodwołalnie już powróciło do natury, pierwszą myślą pobiegł do Piotra. Ale jak go odnaleźć? Ruszył w dół, ku miastu, szukając pomocy na tej pustyni. Pierwsi ludzie, których spotkał, dwa tęgie zuchy, nie chcieli słyszeć o niczym. Kiedy jednak dowiedzieli się, że gość, co zaczepił ich w ciemności, to syn mera, od razu zmienili ton. Był to rzeźnik, który miał jatkę niedaleko kuźni Meksykanina, i jeden z pomocników. Ponieśli trupa, ale kiedy oświetlił go księżyc, o mało nie upuścili ciała zmarłej, przerażeni straszliwym wyrazem jej twarzy. Rzeźnik wyjął z kieszeni chustkę, wielką chustkę w kratę, niezbyt czystą, i rzucił na twarz, z której oczy zaczęły już wypływać. Trzeba było iść aż do szpitala, szmat drogi. Armand zaofiarował nieśmiało swoją pomoc, ale tamci odmówili; odetchnął. Ominą rynek, żeby do reszty nie psuć zabawy. Jak to do reszty? Armand dowiedział się z ich ust o historii robotnika zmarłego w szpitalu, o scenie, która rozegrała się z udziałem socjalisty i ojca. Rzeźnik głosował za Barbentane'em i opowiadał teraz o przemowie doktora z zachwytem, którego Armand nie podzielał. Od pierwszej chwili zrozumiał, jaką rolę odegrał w tym wszystkim jego ojciec, przypomniał sobie urywki wczorajszej rozmowy doktora z Edmundem. W myślach zobaczył afisz na stole u Vineta: „Kanalie!" Wszystko to i żałosne brzemię, które nieśli, mieszało mu się w głowie. Miasto wydało mu się potworem, który zmiażdżył w swej paszczy < 183 »

Page 180: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

dwie ofiary. Uwagi rzeźników dźwięczały ponuro pośród nocy. Kiedy mijali Grande Place, obchodząc go z prawej strony, usłyszeli muzykę i wrzawę, a uliczkami przedarły się do nich światła. Jakieś kobiety zagadnęły ich i utworzyła się grupka eskortująca tę rzecz biedniuchną. Jeden z niosących odezwał się nagle: — Człowiek, jak umrze, to tak jak figa... Udawał, że dowcipkuje, byle zapomnieć o zapachu. Armand pomyślał, że Piotr jest tam wśród tych świateł i piosenek i zrobił ruch wyrażający wahanie, który rzeźnik zrozumiał: — Niech pan idzie, panie Barbentane, my sobie damy radę. A zeznania zdąży pan złożyć jutro... Kiedy odłączył się od eskorty, Armand nie od razu wszedł w świat jasności. Oparty o ścianę jakiegoś domu, koło drewnianej okiennicy, spoza której dochodziły odgłosy krzątaniny po niedawnym powrocie z zabawy, usiłował rozplatać w myśli bolesny węzeł. Teresa, podnosząca naszyjnik i uciekająca ze wstrętnym wyrazem lęku przed skandalem, nie dbając o zmarłą, i ta zmarła, i historia tej innej śmierci... Życie nabrało nagle nowej, przerażającej barwy; wydawało się niemożliwością, by po tym wszystkim jutro mogło powtórzyć się tak samo jak wczoraj. Jaki był sens tych straszliwych rzeczy, jaki związek istniał między nimi? Nie potrafił tego powiedzieć. Nie pojmował ich mechanizmu. Ogarnęło go tylko poczucie potwornej niesprawiedliwości, niesprawiedliwości triumfującej, nie wcielonej w żaden uchwytny kształt, na której łaskę i niełaskę zdany był każdy, kto był biedny albo po prostu wrażliwy. Miał ochotę napić się czegoś, byłby się chętnie urżnął, gdyby miał odwagę. Odgłosy zabawy przyprawiały go wręcz o mdłości, jak kołysanie statku. Wreszcie jednak zdecydował się. Od tyłu, od strony huśtawek, wszedł w zabawę ostrożnie, jak w zimną wodę, i zrobiło mu się niedobrze, kiedy rozbawieni ludzie cisnęli mu w twarz garść confetti. Wszyscy bawili się w najlepsze, żeby nadrobić stracony czas. Ze strzelnicy dolatywało « 184 »

Page 181: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ciągłe pukanie. Muzyka rżnęła. Ojciec... Piotr... Mijał znajomych oddalając ich ukłonem. Cały ten świat dziwaczny i nieprawdziwy śmiał się i cieszył niby wielkie dziecko. Drewniany młot spadał na głowę Turka demonstrując wszystkim krzepę jakiegoś osiłka ze wsi. W „Cafe des Arts", przy stolikach ustawionych na placu, dwie kelnerki uwijały się roznosząc piwo i lemoniadę. Pierwszą osobą którą zobaczył na karuzeli, była Teresa. Siedziała na krowie z jakimś smagłym żołnierzem, który ją łaskotał i przyciskał do siebie. Musiał być pijany, a ona śmiała się histerycznie. Nieprzezwyciężony wstręt wziął nagle w Armandzie górę nad wszystkimi innymi uczuciami, przed oczami pojawiła mu się twarz uduszonej Anieli. Światła wirowały i myślał, że zwymiotuje. W czerwonej łódce, ciągnionej przez łabędzia, siedziała Jacqueline Barrel obok Piotra, Piotra tak wyraźnie zakochanego, że Armand nie mógł tego nie dostrzec. I dziwne, właśnie na ten widok poczuł ukąszenie zazdrości. Coś nowego i niezrozumiałego. Uczył się cierpienia. Oczy napełniły mu się ciężkimi, ciepłymi łzami. Obraz rozbawionego rynku powlekł się mgłą i zakołysał. Nigdy jeszcze Armand nie dotarł tak do dna swojej samotności. Na całym świecie nie było nikogo, komu mógłby zwierzyć się tego wieczoru ani kiedykolwiek ze smutku płynącego z każdej rzeczy, ze wszystkiego razem, począwszy od scen, które nocą urządzała w swym różowym pokoju jego matka, a skończywszy na trupie Anieli i wczorajszych słowach Edmunda: „Tak jakoś dziwacznie umierał, zupełnie, jakby nie miał chęć i", które przypomniały mu się teraz i od których nie mógł się uwolnić. Trzeba jednak porozmawiać z Piotrem, chociaż okazuje się, że jego półzwierzenia dotyczyły Jacqueline. Gorzej niż miłość: marzenie. Traf chciał, że właśnie Zuza de Lomenie zaczepiła go pierwsza: — Armand! Spojrzał na nią i odżyło w nim nagle pewne podejrzenie. Listy... Przede wszystkim wybadać dziewczynę. Ależ tak! Rozgadała się od razu, dumna z powrotu brata, i to 185 »

Page 182: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

takiego wspaniałego, niech pan tylko spojrzy i tak dalej. To był ten żołnierz obejmujący Teresę na krowie. Armand powiedział nagle: — Wie pani, że Aniela nie żyje? Wydała ze siebie coś jakby jęk i podniosła obie ręce do ust. Powiesiła się, a jakże. Nie, nie zbrodnia, samobójstwo. — I — dodał — w takim krótkim czasie zmieniona nie do poznania. Jakby przeraziła się czegoś w chwili śmierci, twarz miała wykrzywioną, sinoczarną, ona, zawsze taka biała, oczy otwarte... — Wzdrygnął się cały przy tych słowach: — rozkładające się, zupełnie nieludzkie, z których sączyła się jakaś ciecz... Zuza przerwała mu bijąc go pięściami po ramieniu: — Niech pan przestanie, niech pan przestanie! Krowy, świnie i łabędzie goniły się nawzajem. Rozlegały się głośne dźwięki cymbałów, a nogi Teresy, te nogi słynne na cały Saigon, wysuwały się spod sukni, jakby przypadkiem zaczepionej o kulę siodła i uniesionej do góry. Zuza spoglądała naokoło w popłochu. Czy Armand wiedział? Dlaczego opowiadał jej o tym? Mówił przyciszonym głosem, tuż obok, mówił o Anieli, o śmierci. Każde słowo, pełne rozkładu i czegoś straszliwego, przenikało ją wyraźnym oskarżeniem, budząc w niej szaleńcze myśli. Nie wyrzuty sumienia ogarniały ją jednak, tylko strach. Przecież on nie może o niczym wiedzieć... Dlaczego opowiada jej o tym, dlaczego właśnie jej? Nie znała nawet tej dziewczyny... tej ulicznicy, och, taka nieciekawa figura! Karuzela zatrzymała się i wyrzuciła na ziemię towarzystwo zataczające się z bezgłośnym śmiechem. Trzeba pomówić z Piotrem. Armand zostawił Zuzę. Ludzie zasłaniali mu małego Delobelle. Jakaś kobieta śpiewała: Ach, gdzież są, gdzież są, gdzież są, gdzie Moje majteczki — wiedzieć chcę! */ Przełożył Włodzimierz Lewik Jeszcze wyżej piął się łaskotliwy śmiech Teresy. I ona również musiała być pijana. Straciła wszelką miarę < 186 »

Page 183: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

w obecności Franciszka de Lomenie. Armand miał to w nosie. Nefrytowy naszyjnik na szyi tej kobiety ordynarnej, spoconej, rozpalonej bliskością żołnierza w kepi, dostatecznie przypominał mu tamtą scenę, tragiczną i otrzeźwiającą, o której ona zdawała się już nie pamiętać. Piotr i Jacqueline wymknęli się Bóg wie dokąd. Tamten kopacz miał dzieci... Wszyscy mieli dobrze w czubie; ostatecznie trzeba było otrząsnąć się jakoś z tamtej niemiłej historii. Armand zjawił się tu zupełnie nie w porę. Jeżeli nie u mamy, To może poszukamy... A może — myśleć strach! Są w twoim łóżku — ach! * */ Przełożył Włodzimierz Lewik Pani Barrel ze zgorszeniem pokazywała towarzyszącemu jej doktorowi Lamberdesc zachowanie się pani Respelliere. Doktor zbladł lekko, chociaż w gruncie rzeczy... i usiłował zmienić temat. Zuza darła chusteczkę, powoli, po kawałku. Nagle stało się coś nieoczekiwanego, co odcięło Armandowi drogę do Piotra. Ukazała się wysoka postać mężczyzny, którego głos wzniósł się ponad dźwięki muzyki. Armand ledwo zdążył poznać, po zjeżonych wąsach, że to Respelliere, Respelliere, sam wystarczająco pijany, a w dodatku w gorączce, który nie mógł patrzeć, jak zwykły żołnierz podmacuje jego żonę. Rozległo się: — Ty k....! — i policzek. Dwaj mężczyźni rzucili się na siebie. Migeon; Barrel, Delange, jacyś nieznajomi usiłowali ich rozłączyć. Ten osobliwy wieczór przybierał zły obrót. Ogień, rodzaj ognia niezgody nie chciał jakoś wygasnąć. Respelliere, bez kołnierzyka, runął nagle na żołnierza. Franciszek chciał uskoczyć, ale mu się nie udało, tamten powalił go uderzeniem głowy w brzuch. Coś zalśniło wtedy w jego ręce. Błysk równie suchy jak dźwięk. W pierwszej chwili nie zrozumieli, bo ze strzelnicy wciąż słychać było strzały. Poborca podatkowy Respelliere upadł pod nogi Armanda i krzycząc trzymał się za brzuch. Tym razem zabawa była skończona.

Page 184: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Część DRUGA PARYŻ I Utrzymując w dziwacznej równowadze dziwaczne wagoniki kręci się ponad miastem koło, wzniesione w dzielnicy pustych placów, która gubi się pośród ogrodów i koszar./1 l/ Na wystawę w 1900 r. wybudowano w okolicy placu Inwalidów wielkie koło wysokości sześciu pięter. Za parę su wsiadało się do przyczepionych doń wagoników i oglądało Paryż z lotu ptaka. (Przyp. tłum.) Nowe domy skupiają się w nieprzyjazny gród, z nazwiskami kompozytorów na niebieskich tabliczkach. Fasady są równie zamknięte jak bruki. Przechodzą szybko żony oficerów, służące z siatkami na zakupy. Jest zima, szaroperłowa, sucha, postukująca obcasikami Ludwik XV. Dalej, przez szerokie, bardzo długie ulice, które latem zazielenia się na pewno za ogrodzeniami, dmucha wiatr na otarty z pozłoty pomnik, fantom sławy i jej przemijania: Pałac Inwalidów, słowa wynurzające się z głębi wieków jak groźba i jak wyrzut sumienia. Dzielnica wojskowa ma więc przed oczami słońce swego schyłku. We wnętrzu domów biją tu serca zakochane w prochu. Te daszki przeciwwietrzne chronią czoła zamieszkałe przez obrazy śmierci. Rodziny żołnierzy, gotowe buchnąć płomieniem przy pierwszym podmuchu, drzemiące żagwie wszechświatowego pożaru. Wszystkie te mieszkania jednakowe w swym ubóstwie architektonicznym — na oszklonych drzwiach między salonem a jadalnią marszczone zazdrostki z tiulu lub z satyny — jeszcze bardziej upodabnia do siebie tęsknota, której są siedliskiem, szable i oszczepy, kimona na ścianach, pamiątki z Algierii i z Chin, kadzielnice do spalania wonności, « 188 »

Page 185: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

drobiazgi z kości słoniowej, ordery za szkłem, fotografie, których widok rozmarza i na których temu samemu bohaterowi pułku coraz to przybywa galonów i brzuszka. Tu śni się o bitwach. Czarne skrzydło klęski 1870 roku wala się jeszcze po alkowach i kominkach z białego marmuru. Czterdzieści lat dreptania w miejscu, uraz i połykanych zniewag, pamięć Faszody i żywa wciąż rana Kongijskiego kaczego dzioba tłoczy się w tych sześcianach z ciosanego kamienia, które przypominają skrzynie z dynamitem. Oddzielając tę grożącą wybuchem wysepkę od krańcowo różnego świata domów biednych, brudnych i stłoczonych, rozbłyskującego czasem lekkomyślnymi zabawami ludowymi, długi, świetlisty wąż sunie w zapadającym mroku czarnym szlakiem lanego żelaza, który zawisnął nad bulwarem pełnym nudy, psów, kucharek i kirasjerów. Ze szczękiem łańcuchów, przypominającym zamki nawiedzane przez duchy, metro zatrzymuje się przy Sevres-Lecourbe, na pograniczu tego ducha wojowniczości i drobnego handlu dzielnicy Grenelle. Schodami idą ludzie, z których każdy niesie w sobie inny świat, sprzeczny ze światem drugiego. Tylko przypadek mógł ich złączyć; na ziemi ten pył ludzki rozprasza się, a ż nim jego idees fixes, jego drobne zmartwienia, trudy i rozpacze. Potrąciwszy jeden drugiego dwu ludzi oddala się z machinalnym „przepraszam", nie przeczuwając w sobie śmiertelnych wrogów. Ledwo zdoła ich rozróżnić sprzedawczyni gazet według tego, co który z nich kupuje. Lecz w głębi źrenic, gdzie nie odbija się teraz nic prócz blasku pierwszych latarń, kryją się pożary, kryją się błyski, które wystarczy rozjuszyć gęstą farbą nowin granicznych, by zagarnęły wszystko. Po przeciwległej stronie ulicy palą się niewinnie światła w oknach sklepu mleczarskiego, czyściutkiego jak mankiety sprzedawczyni; lecz na swym czole ma on już wypisane fatalne imię „Maggi", które wyda go na pastwę patriotycznej furii tłumu. Wiele pań porucznikowych i dwie pułkownikowe zabroniły już swym kucharkom chodzić tam po zakupy. Nie czytali państwo, co pisze Leon Daudet! « 189 »

Page 186: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Z nadejściem nocy sny miasta wydłużają się i precyzują jak rozdzierające dymy, a za dzielnicą wojskową, od Sekwany, zalega wielkie milczenie miejsc opustoszałych, tutaj bowiem — gdy minąć warsztaty drobnych rzemieślników — ciągną się długie mury otaczające fabryki. Chimery sławy ustępują miejsca znieruchomiałym teraz maszynom. W pociemniałych budynkach, gdzie śpi stal, niczyja myśl nie czuwa o tej porze. Po drugiej stronie rzeki rozpoczynają się piękne dzielnice. Spokojny brzeg zachodni, rzędy drzew, domy gładko uczesane i jasne, skąd przez górne szpary zapuszczonych żaluzji przenika radość i ciepło, poczucie bezpieczeństwa i bogactwo. Och, to tu właśnie dywany są puszyste, a małe dziewczynki w długich koszulkach nocnych biegają boso, bo nie chce im się iść spać: życie jest takie słodkie, a wieczorem będą goście sądząc po wyjętych obrusach i kryształach na kredensiku. Piękne dzielnice... W miejscu, gdzie jak korsarze wdarliśmy się na ten długi okręt zbytku i spokoju, wznosi on swą wyniosłą burtę ogrodów Trocadero i resztek tajemniczej Cite des Eaux, gdzie za czasów monarchii królował Cagliostro: niespodziewana wieś pośród miasta, puste aleje rozdrobnionego parku, zbocze, gdzie w mrocznych zakątkach szepczą coś zakochani. Dalej miasto zamożne, ulice bez duszy, bez handlu, ulice, (których nie można rozróżnić, białe, jednakowe, wciąż od nowa takie same. Wznosi się to ku północy, opada ku południowi, ciągnie się wzdłuż Lasku Bulońskiego, rozszczepia się w parę alei, skwery ma jak bukiety przypięte do drogiego futra. Sięga do serca miasta poprzez Pola Elizejskie i dzielnicę Marbeuf, od Madeleine cofa się poprzez park Monceau ku Pereire i kolei obwodowej, która z rzadka tylko zahacza szerokim wykopem o miasto, zaciska się to wokół Etoile i znajduje przedłużenie w pełnym bogatych siedzib Neuilly, którego nostalgiczna grzywa ulic omiata aż brzegi Sekwany i sięga hut w Levallois-Perret. Piękne dzielnice... W czarnych szczypcach przemysłu są jak strzępy złego snu. Ze wszystkich stron stykają się z tymi nieubłaganymi rejonami pracy, których dymy przynoszą « 190 »

Page 187: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

dyshonor ich perspektywom, kiedy wiatr spycha je na domy delikatne w tonie. Tu drzemią wielkie ambicje, wzniosłe myśli i pełne wdzięku melancholie. Okna zatopione są w marzeniach bardzo czystych, w utopijnych medytacjach nasiąkłych dobrocią. Ileż sielankowych obrazów w tych uprzywilejowanych głowach, w jedwabnych różowych salonikach, gdzie książki są ozdobą życia, przed toaletkami lśniącymi od flakonów, szczotek i metalowych drobiazgów, na pokojowych klęcznikach i pośród świeżości poduszek w szerokich łożach pełnych szelestów. Jakże pragną mieszkańcy owych wysp dostatku, by wszystko było jak najlepiej na tym najlepszym ze światów! Marzy im się zapomnienie dawnych win, miłość, życie, bezpłatne poradnie lekarskie i miłosierne uczynki. Egzystencja jest operą w dawnym stylu ze swymi uwerturami, dekoracjami, wielkimi ariami i upojeniem skrzypiec. Piękne dzielnice! Lecz oto rozbłyskuje światłami centrum miasta, siedlisko rozrywek. Gdyż noc upomina się o swe prawa i oddaje władzy śmiechu, upojenia, rozkoszy i szaleństwa przykładne manekiny z dzielnic zachodnich. Ciska je w blask i tumult sztucznego świata, w którym nie ma miejsca na miraż dobroci. Zaczyna się to wśród drzew Pól Elizejskich, skręca bulwarami aż do Republiki, do tej domeny teatrów i kawiarń, nocnych lokali i burdelów, które wspinają się zboczami Montmartre'u w kłębach muzyki i zderzeniach taksówek. Ach! Zwolennicy brutalnej siły i użycia mają możność wyładować nadmiar energii: pozostał jeszcze dla nich wspaniały teren doświadczalny, gdzie orkiestra niebezpieczeństw przygrywa między stolikami. Tu śni się na jawie. Piękność kobiet i otchłanie pieniądza, strzelanie korków i przewrotność zabaw dziecięcych, brutalność uciech i prostytucja serca: rewolwer nie jest nigdy daleko, kiedy maitre d'hótel nachyla się nad kubełkami z szampanem. Jest zawsze coś błękitnego jak noc w uśmiechach, coś agresywnego w lśnieniu klejnotów, coś niezrozumiałego w jedwabnych klapach fraków. Lustra, romance, może jeszcze butelkę? Bezwstydne grube damy gną się « 191 »

Page 188: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

w bladości tang, wirują w walcu, który porywa smagłych mieszkańców Ameryki Południowej. Karnawał szpetoty, ułomności fizycznych, tragedii przemijania otacza nierzeczywistych gości tego nowoczesnego Eldorado. W powietrzu snuje się woń rozkładu. Lecz, nad zastawą stolików, nad zanurzonymi w napojach słomkami, pośród usłużnej gotowości kelnerów — ileż pięknych dziewcząt, olśniewających biustów, ramion, dla których warto zaprzedać się diabłu! W każdym z mężczyzn jest niepewność następnej godzimy, następnego szaleństwa. Czy wróci grzecznie do domu nad ranem? Jeden kieliszek likieru może zawsze przenieść go z jednego świata w drugi, stanie się łupem przypochlebnych propozycji, chwiejnie zanurzy się w noc i odnajdzie pośród zwierciadeł i śmiechów. Za rozkosz zapłaci takim samym niebieskim banknotem jak ten, który przeznacza na dobroczynność. Na ulicy w oknach światła elektrycznego podejrzane cienie zawierają niewyraźne transakcje, ktoś czeka, rozpoczynają się targi, pogróżki, błagania. Wszystko rozprasza się w olbrzymim, pustym mieście, gdzie po godzinach biurowych nie bije nic prócz dalekiego serca Hal; puste ulice, którymi mknie auto odprowadzone piosenką pijaka, wyglądają, jakby wypatrywały nie kończącym się rzędem latarń jakiegoś monarchy w podróży, który w ostatniej chwili zmienił plany. Sny, kamienne sny: białookie posągi śnią na placach. Paryż... Lecz od północy, od wschodu i od południa Paryż zaczyna się i śpi znużony, ciężko, bez snów, jak okiem sięgnąć, Paryż, ciało wymęczone, domy, ludzie bez dachu nad głową, rudery, pas fortyfikacji, Paryż, Paryż, który przekracza samego siebie w bezładzie przedmieść, pośród sadzy i śmieci, składów węgla, fabryk, nie kończących się strzępów podmiejskich osiedli, gdzie spomiędzy szczątków dawnych zabudowań i parkanów wynurzają się tu i ówdzie jakieś gmachy, Paryż, który wywija wokół siebie wielkiego młynka białych dróg, który przeciąga się skroś siedliska znoju ku polom ogołoconym jak wspomnienie o szczęściu. 192 »

Page 189: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

II — Panowie — powiedział przewodniczący — otwieram posiedzenie. W obszernym gabinecie przy ulicy Saint-Ferdinand dwanaście osób skupiło się wokół stołu. Po prawej stronie Józefa Quesnel siedział jakiś mężczyzna nie znany reszcie. Sam Quesnel postarzał się, ale widać było, że się nie daje, wysoki i szpakowaty, łysy na czubku głowy, ze swym pięknym, długim blond wąsem, starannie utrzymanym, podejrzanie rumiany, z tą jakąś oschłością w sobie, którą podkreślał jeszcze angielski materiał ubrania, gruby i dosyć sztywny. Musiał mieć po pięćdziesiątce i jego brwi robiły się krzaczaste. Z wąskiej ulicy dolatywały klaksony aut i gwar dzieci wychodzących ze szkoły. Była czwarta po południu, koniec listopada, wilgotny i ciepły. — To przedstawiciel Wisnera — szepnął dyskretnie, wskazując wzrokiem na nieznajomego, kierownik garażów w Levallois do sąsiada, niskiego grubasa z wyłupiastymi oczami. Józef Quesnel zabrał głos. — Panowie, w dniu dzisiejszym mija dokładnie rok od chwili rozpoczęcia owego strajku, który stał się przyczyną powstania naszego stowarzyszenia i który zakończył się ku ogólnemu zadowoleniu właścicieli pojazdów, przedsiębiorstw samochodowych i rozsądnie myślących szoferów. Właśnie szoferzy, należy to podkreślić, stali się sprawcami naszego zjednoczenia. Dopiero walka z nimi potrafiła zmusić nas do połączenia się, do koordynacji wysiłków, do uzgodnienia interesów. Wszyscy chyba zgadzamy się co do tego, że zrzeszenie przedsiębiorstw samochodowych stało się instytucją wręcz romantyczną i, powiedzmy to otwarcie, zacofaną. Zbyt często dostrzegamy tam zamykanie się w kręgu pojęć przestarzałych, niemożliwych do przyjęcia w chwili obecnej, jeśli wziąć pod uwagę trudności, jakie ona nasuwa. Poczynania ludzi, zajmujących kierownicze stanowiska w przedsiębiorstwach, które skupiają już nie setki, ale tysiące pojazdów, zbyt « 193 »

Page 190: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

często cechuje sentymentalizm przypominający czasy dorożek i mentalność starego woźnicy nie mogącego rozstać się ze swą szkapą. Takie jest jednak prawo historii, że nadmiar zła rodzi w końcu wielkie dobro. Toteż, kiedy nasza własna donkiszoteria zawiodła nas na skraj przepaści, kiedy posłuszni garstce podżegaczy nasi pracownicy zbuntowali się przeciw nam, opamiętaliśmy się wreszcie i zrozumieliśmy, że przymierzu związków zawodowych i anarchii trzeba przeciwstawić coś, co stałoby się rękojmią ładu. I wtedy zawiązaliśmy kartel, który doprowadził nas do zwycięstwa. Coś na kształt szmeru uznania przebiegło pośród bród, krawatów z gęstego jedwabiu i starczych dłoni wodzących ołówkiem po liniowanym papierze. Sede de Lieoux szepnął parę słów do radcy prawnego konsorcjum, który zabawiał się pękiem kluczy. — Panowie... zrozumieliśmy, że nasze interesy nie tylko nie są sprzeczne, ale idą ręka w rękę, to jednak jeszcze nie wszystko. Niebezpieczeństwom kryjącym się w niedalekiej, być może, przyszłości, należy przeciwstawić pewne wspólne wytyczne, pewien wspólny, dobrze przemyślany plan. Trzeba poznać niebezpieczeństwo i zdać sobie sprawę z jego źródeł. Podburzanie tłumu, sabotaż, bomby w garażach, strajki, podpalanie maszyn nie są jedyną formą walki, jaką prowadzi przeciw nam banda związków zawodowych. W dzisiejszym ustroju znajduje ona inne, bardziej subtelne i całkowicie legalne sposoby działania na waszą szkodę. Za jej przyczyną zostają uchwalone prawa, które pod przykrywką humanitaryzmu dążą do zrujnowania was, a co za tym idzie, i robotników, którzy zawdzięczają wam swój byt i których te prawa mają rzekomo brać w obronę. Z drugiej strony z coraz groźniejszymi zarządzeniami występuje przeciw wam współczesne państwo uzurpujące sobie coraz to nowe uprawnienia, Ugolin pożerający własne dzieci. Mając przeciw sobie z jednej strony ludzi, którym dajecie utrzymanie, a z drugiej owo żarłoczne państwo, nie możecie nie zdawać sobie sprawy, że przyszłość waszych « 194 » interesów staje się z dniem każdym bardziej niepewna, a przysługująca wam dotąd swoboda inicjatywy ulega coraz to większym ograniczeniom. W tym stanie rzeczy macie pełne prawo zadać sobie pytanie, dlaczego, wyrzekłszy się jakichkolwiek innych ambicji, nie mielibyście dbać odtąd jedynie o doraźne zyski nie troszcząc się o jutro o przyszłość przemysłu francuskiego, na którego zgubę sprzysięgli się, jakby się zdawało, wszyscy Francuzi? Otóż nie. Mamy — wbrew, być może, bezpośrednim naszym interesom — do wypełnienia pewną misję i misję tę wypełnimy. Nasz kraj, nawet gdybyśmy nie mieli liczyć na najmniejszą z jego strony wdzięczność, nie będzie mógł nam zarzucić, że haniebnie opuściliśmy posterunek. Pokażemy, że potrafimy walczyć o lepszą przyszłość naszego przemysłu i że potrafimy przystosować metody działania do twardych praw

Page 191: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

dzisiejszej, a nawet — bądźmy przewidujący — jutrzejszej rzeczywistości. Panowie, przed niespełna miesiącem zmarł w Rzymie człowiek, którego przykład wart jest, by się nad nim zastanowić. Przykład ten drogi jest naszemu sercu, bowiem w gorzkiej godzinie klęski, nazajutrz po bitwie pod Sedanem, John Pierpont Morgan i jego ojciec pożyczyli naszemu krajowi dwieście pięćdziesiąt milionów, bez których nie byłby w stanie się podźwignąć. Lecz nie to nawet czyni ów przykład szczególnie dla nas cennym. John Pierpont Morgan jest człowiekiem, który zrozumiał, i to już w latach sześćdziesiątych, że czasy wolnej, konkurencji, odgrywającej niegdyś rolę bodźca w interesach, minęły i że na miejsce anarchii podbijania cen, która stawała się przyczyną ciągłych klęsk w przemyśle, należy wprowadzić system współpracy między potęgami wytwórczymi. Umożliwi to opanowanie rynków zbytu i kontrolę nad zachodzącymi na nich wahaniami, otworzy geniuszowi ludzkiemu wspaniałe perspektywy pokojowego rozwoju dzisiejszego świata. Imię Johna Pierponta Morgana wiąże się nierozerwalnie z powstaniem trustów, dzięki którym dokonało się dzieło koncentracji i udoskonalenia przemysłu amerykańskiego, będące olbrzymim wydarzeniem « 195 »

Page 192: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

w dziejach myśli ludzkiej ostatniego pięćdziesięciolecia. Spieszę dodać, że powtarzające się stale w pismach, cierpiących na chroniczny brak tematów, zarzuty pod adresem karteli, wychodzą najczęściej od ludzi, których nie możemy określić inaczej niż mianem wsteczników, nawet w wypadku, gdy znajdują się w szeregach nieprzejednanych socjalistów. Jeżeli odczuwamy obecnie brak czegoś w dziedzinie przemysłu samochodowego, jak zresztą we wszystkich innych dziedzinach przemysłu, to brak zuchwałości w stylu Morgana, brak jakiegoś wielkiego pomysłu, który, powodując całkowitą przemianę stosunków ekonomicznych, wytrąciłby na dłuższy czas broń z ręki sabotażystów nowoczesnego przemysłu. Sprawę karteli możemy uznać dzisiaj za wygraną; anarchia wolnej konkurencji wraz z całą złożonością sprzecznych interesów mię może już. stać się na powrót niebezpieczeństwem, z którym trzeba by się poważnie liczyć. Im dalej znajdować się będziemy na drodze kartelizacji przemysłu, im mniejszej ilości biur podlegać będzie kierownictwo interesów, tym bardziej będą się one skupiać w ręku coraz to mniejszej liczby ludzi, tak że w końcu będzie się można spodziewać usunięcia z nich ostatnich śladów jakiegokolwiek zamętu, ciągle jeszcze utrudniającego nam realizację genialnych zamierzeń takiego Pierponta Morgana. Niebezpieczeństwo tkwi dzisiaj gdzie indziej. Jeżeli nie z naszych niesnasek, to wywodzi się ono stąd, że nie potrafimy przeciwdziałać okolicznościom, w. jakich stawiają nas negatywne siły świata, w którym żyjemy: robotnik, którego horyzonty ograniczają się do sobotniej wypłaty, i państwo, którego horyzonty ograniczają się do chwilowej równowagi budżetu. Zarówno jedna, jak i druga strona stara się, jak już wspomniałem, ograniczyć naszą swobodę przez ustawy. Otóż trzeba, panowie, zrozumieć dzisiaj jedną rzecz, mianowicie, że tak jak w drugiej połowie ubiegłego stulecia wielki przemysł musiał zerwać z przesądem wolnej konkurencji, będącej jego hasłem do roku 1860, tak samo my, w roku 1913, « 196 »

Page 193: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

musimy zerwać z przesądem legalności uważanej przez nas do tej pory za nieodzowny warunek działalności zawodowej. Och, zdaję sobie sprawę, jak zuchwałe wyda się panom to, co mówię, na jaki sprzeciw napotka z ich strony i ile wywoła skrupułów. Panowie, nadeszła godzina, w której przemysł, aby istnieć, musi wznieść się ponad ustawy. Wyjaśnię na przykładach, co mam tu na myśli. Wszystkimi dostępnymi nam w ustroju parlamentarnym legalnymi środkami walczyliśmy przeciw szaleńczym, zbrodniczym ustawom, które pod pretekstem ustawodawstwa społecznego dążą do narzucenia nowoczesnej wytwórczości śmiesznych wprost ograniczeń; przeciw prawom, które starają się powstrzymać bieg historii i przez to samo z góry są przez nie przekreślone. Takimi są prawa z roku 1908. Opóźnienie ich wejścia w życie to wszystko, co udało się nam uzyskać, jednak jeśli nie dziś, to jutro grożą nam one ruiną. Ustawy określające długość dnia pracy, bardziej jeszcze dokuczliwe dla szoferów niż jakiekolwiek z naszych własnych zarządzeń, ustawy o ubezpieczeniach społecznych i tak dalej. Dochodzi jeszcze do tego przygniatający ciężar podatków, który sprawia, że nie możemy już być nawet pewni, czy nasza praca przyniesie nam jakiekolwiek owoce. Wszystko zmierza dziś w kierunku zahamowania rozwoju wielkich zrzeszeń przemysłowych: zarządzenia prawne uniemożliwiają dowolne rozporządzanie zyskami; w obawie przed ich wciąż wzrastającą władzą, państwo zmusza je do ciągłego dzielenia dochodów i stawia je tym samym w położeniu nękanych straszliwymi krwotokami organizmów, wyczerpywanych koniecznością nieustannej rekonstrukcji potrzebnego im do życia zapasu czerwonych ciałek krwi. Panowie, przemysł, powtarzam raz jeszcze, musi wznieść się ponad ustawę, ponieważ on to właśnie jest rzeczywistą treścią życia kraju. Tak jak ongiś w obliczu feudalizmu siły żywotne naszego mieszczaństwa potrafiły przeprowadzić swą wolę i obalić pewne prawa, tak samo dzisiaj my, w obliczu nowego feudalizmu związkowego » 197 »

Page 194: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

i państwowego, musimy wznieść twierdzę. Z jej wież zniweczymy całe to wsteczne ustawodawstwo, oparte na prawie do słabości, lenistwa, nędzy, na utopiach w stylu Jana Jakuba, które nie są niczym innym jak filozoficzno-legalnym aspektem sabotażu, prawnym odpowiednikiem „Mamzelle Cisaille" tego szaleńca Herve... Wysłannik Wisnera potakiwał ruchem głowy. Miał wielkie, pomarszczone torby pod oczami i sztywny kołnierzyk, na który zwisały fałdy skóry; szyja schudła mu na starość. Sekretarz konsorcjum notował, z miną pełną szacunku. Siedzący obok Sede de Lieoux grubas pochylał się na prawo w stronę niskiego mężczyzny i opowiadał mu coś zasłaniając usta dłonią. Zaprzątało go zupełnie co innego niż interesy: — Wybrałem się wreszcie do tego teatru na Polach Elizejskich, o którym tyle się mówi. Chce pan wiedzieć, jakie jest moje zdanie? I owszem, wygodny, ale pod względem artystycznym sam lokal wcale mi się nie podoba. Rozumiem, że w sposobie dekoracji wnętrz należy iść z duchem czasu, ale przecież to istny hangar! Ubogie to jakieś, sztywne, jednym słowem — niefrancuskie. Pachnie niemczyzną na odległość. Powiadam panu. Ach, posłuchajmy Quesnela, kończy już... Co pan tam tek zakreśla, drogi przyjacielu? Zapytany podsunął mu kartkę papieru, na której, obok spisanych w alfabetycznym porządku nazwisk zebranych, zaznaczał przed chwilą kółka i krzyżyki. — Punktuję, jak pan widzi... kto będzie za Poincarem... a kto przeciw. III Miłość rodzicielska, troska o studia Edmunda oraz nadzieja nawiązania w Paryżu korzystnych kontaktów politycznych w sprzyjającej temu atmosferze zamętu, jaka poprzedzała zbliżające się wybory prezydenta, wpłynęły na decyzję doktora Barbentane. Napisał do starszego syna, żeby nie przyjeżdżał do domu na ferie noworoczne — unikał « 198 »

Page 195: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

zawsze starannie terminu „Boże Narodzenie", gdyż jest to święto kościelne — ponieważ on odwiedzi go w Paryżu. Pacjentów może powierzyć na kilka dni pieczy doktora Lamberdesc. W gruncie rzeczy Lamberdesc to bardzo przyzwoity chłopiec, a dobre stosunki z kolegami po fachu nigdy nie zaszkodzą. Dogadali się, kiedy traf zetknął ich u Barrelów, których służąca dostała zastrzału. A do służącej wzywano lekarza „dobrze myślącego". Po dziesięciu miesiącach rządów Poincarego sytuacja przedstawiała się w sposób bardzo zawikłany. Ulica Valois podtrzymywała wprawdzie jego gabinet, Poincare był dreyfusistą... Jednak w łonie samej partii dawało się odczuć pewne niezadowolenie. Ot, choćby tacy ludzie, jak Mestrance na przykład. Och, oczywiście, to nie był jeszcze największy szkopuł. Ale w imię zasad demokratycznych doktor liczył się ze zdaniem każdego ze swych wyborców. Nie mówiąc już o tym, że w obecnej postaci proporcjonalne prawo wyborcze nie dałoby mu wielkich szans przy wyborach do Izby Deputowanych. Nie ma co, to nie było zbyt łatwe do przełknięcia dla człowieka lewicy, ta wojenna polityka Poincarego, i niewiele pomagało tu twierdzenie, że prezes Rady Ministrów nie ma na nią wpływu, że winę ponosi klika Aleksandra Millerand, do którego Barbentane nigdy nie miał zaufania z racji jego socjalistycznej przeszłości... Edmund czekał na ojca na Dworcu Lyońskim. Barbentane dostrzegł go z daleka, między dwiema walizami, pośród przebiegających tragarzy. Doznał uczucia lekkiego wstrząsu. Wysoki brunet, elegancki, głowę miał małą, a ramiona szerokie, oczy jasne i cień wąsika. Bezsprzecznie, obydwa jego zuchy wdały się w rodzinę Rinaldich. Edmund, silniejszy i bardziej proporcjonalny od Armanda, nie miał kręconej czupryny jak młodszy i miał regularniejsze rysy. Doktor patrzał na zbliżającego się ulubieńca: jak też on się sprawuje w tym Paryżu? W Serianne miał możność rozciągnąć nad nim kontrolę: od samego pana Roberta wiedział, że jego syn odwiedza „Kwiecisty Koszyczek". W głowie dzielnego ojczulka dojrzewał pewien « 199 »

Page 196: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

plan: średnia z panien Barrel byłaby dobrą partią dla Edmunda. Pod względem politycznym byłoby to pociągnięcie mistrzowskie: mat dla opozycji. Niezwykle wymagania musiałaby mieć mała Barrelówna, żeby nie zechcieć jego chłopca! Uściskał syna ze wzruszeniem. — Obiad zjemy razem, co? Ton doktora nie dopuszczał sprzeciwu, ale młody człowiek cofnął się jakby i, zapatrzony gdzieś daleko, odparł: — Żałuję bardzo, ale dzisiejszy wieczór mam zajęty. Barbentane za bardzo był pochłonięty samym faktem przyjazdu do Paryża, by nalegać. Przyjmując rolę starszego brata wykrzyknął tylko: — Znamy się, ty gałganie! — ale nie znalazł najmniejszego oddźwięku. Doktor zatrzymywał się zawsze w ,,Hotel du Louvre", Edmund odwiózł go tam i umówił się z nim na popołudnie następnego dnia. Rano miał dyżur w Charite, u profesora Beurdeley, tego od trzustki. Prawdę mówiąc, tego wieczoru Edmund chciał jedynie dowieść sobie własnej niezależności. Miał uczucie, że w osobie ojca cała prowincja, gorzej, cała rodzinka z prowincji zjawiła się nagle w Paryżu. Głupi wynalazek te koleje! Młodzieniec czuł coś więcej niż pogardę dla ojca, który niegdyś w dzieciństwie był przedmiotem jego podziwu. Nie na darmo wzrastał Edmund w atmosferze ambicji, która stanowiła osnowę życia Barbentane'ów. Widział, jak ojca zżerały pragnienia, które urzeczywistniały się tak powoli, że aż litość brała. Marzyć o tym, aby być pierwszym w Serianne, cóż za nędza! Edmund nauczył się oceniać z właściwego punktu widzenia naturę ojcowskich pragnień. Przez dwadzieścia lat patrzył, jak wysmaża się tę lokalną sławę. Ponieważ jego własne ambicje były na zupełnie inną skalę, nie dostrzegał w nich żadnego pokrewieństwa z ambicjami ojca. O sobie myślał z dumą: „Jestem karierowiczem." A ojciec był tylko zwykłym intrygantem. Jego małżeństwo było po prostu wynikiem spekulacji wyborczych, całe życie sprowadzało się do płaskiej przezorności i chytrych wybiegów, żeby nikogo nie « 200 »

Page 197: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

zrazić i wysforować się na pierwsze miejsce. Edmund byłby na pewno stanął po stronie matki, gdyby nie to, ze uważał ją za głupią i że był z gruntu niewierzący. Toteż fochy tej damy i jej ataki nerwowe tłumaczył sobie w sposób bardzo prosty i grubiański w stosunku do łona, które wydało go na świat. Obiad zjadł u Chartiera, a potem wałęsał się po bulwarze Saint-Michel aż do dziesiątej. Nikt prawie z kolegów nie został w Paryżu na czas ferii. Pewien Grek, z którym pracował w „Hótel-Dieu", zaprosił go do „Źródła". Mrugali do siebie pokazując sobie kobietki i to była cała rozmowa. Co za dureń! Zostawił go i poszedł z nudów zobaczyć, jak grają w bilard w „Prado". Spotkał tam znajomego Ormianina — odbywał staż w tym szpitalu, gdzie on miał teraz dyżury. Ten koniecznie chciał mu ustąpić swoją turę w rozgrywającej się partii. Wszystko razem nie miało za grosz sensu, zimno było piekielne, pogoda ohydna. Skończyło się na tym, że wrócił do hotelu i zaczął wkuwać. Jedna była rzecz na świecie, którą podziwiał naprawdę szczerze: metoda anatomiczna. Opisywanie pewnych rzeczy czy części ciała w ten sposób, by żaden drobiazg, żaden najmniejszy szczegół nie mógł być przy tym pominięty, ten sposób oddawania rzeczywistości idealnie ściśle i chwytania każdego z jej przejawów lepiej, niż zrobiłby to aparat fotograficzny, nie będący niczym więcej niż okiem — wszystko to upajało Edmunda dając mu poczucie przewagi nad tą rzeczywistością, zwycięstwa nad życiem. To właśnie była dla niego poezja, jeśli dobrze mnie państwo rozumieją. Obrazy, jakimi posługiwał się Farabeuf mówiąc o podwójnym rzędzie pereł kości nadgarstka, o chusteczce gryzetki lub szalu kurtyzany dla określenia mięśni grzbietu, to zastępowało Edmundowi Baudelaire'a, to mu przedłużało Baudelaire'a. Najnowsze zdobycze fizjologii, którą studiował w Sorbonie u Desastre'a na marginesie swojej medycyny, były dla niego również elementami liryzmu. Wyznawany przez niego materializm znajdował w dziedzinie psychologii swój wyraz w tym, że « 201 »

Page 198: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

transponował tu terminologię nauk eksperymentalnych. Mówiąc o progu podniety kładł specjalny nacisk na słowo próg, dając do zrozumienia, że używa go tak, jak gdyby chodziło tutaj o łapę królika i określenie pierwszego stopnia jej pobudliwości. Pojęcia takie, jak chronaksja, wówczas jeszcze określenie świeżo wprowadzone i używane tylko przez wtajemniczonych, stawały się nieocenionym skarbem dla jego intymnych myśli, głównym składnikiem jego metafor. Zachłanne posługiwanie się terminami naukowymi dawało mu poczucie pewnego rodzaju wyższości. Zwłaszcza w stosunku do kobiet. Około wpół do dwunastej ktoś zapukał do drzwi. Przechodząc w pobliżu hotelu, w którym mieszkał syn, doktor Barbentane nie potrafił oprzeć się pokusie sprawdzenia, czy Edmund już wrócił. Ku jego wielkiemu zdziwieniu klucz nie wisiał na tablicy. Aha, Edmund musi mieć kogoś u siebie... Trudno, skąd on mógł o tym wiedzieć, prawda? Wpadł na chwilę, bo był w pobliżu... a zresztą czy to nie jego syn? — Wstąpiłem przechodząc — powiedział widząc nachmurzoną twarz syna — i zobaczyłem, że jesteś u siebie. Stwierdziwszy, że na umocowanym na drzwiach wieszaku nie ma już miejsca, rzucił płaszcz i kapelusz na łóżko. Postanowił odgrywać rolę starszego kolegi. Widok otwartych książek i zeszytów, trupiej czaszki na szafce nocnej zbił go trochę z tropu. Psiakość, nie przypuszczał nigdy, że jego pierworodny jest taki pilny! — Myślałem, że dzisiejszy wieczór masz zajęty... — I owszem, ale nie powiedziałem ci czym. Oschły jakiś ten mały i skryty. Trzeba stworzyć nastrój bardziej przyjacielski. Barbentane usiadł na krześle, które Edmund odsunął wstając, żeby mu otworzyć. Syn stał, nieprzyjemnie ceremonialny. — Cały czas pracowałeś? — Cały. Kłamał ze spokojem. Bardziej jeszcze niż ta bezsilna indagacja wyprowadzał go z równowagi południowy akcent ojca. Od czasu kiedy był w Paryżu, Edmund nauczył « 202 »

Page 199: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

się mówić zaciskając wargi, tak jak to robią wszyscy dobrze wychowani południowcy. Doktor nie zadawał sobie tego trudu i nie krępował się wcale swoją wymową, prostak. Edmund postanowił nie pokazywać się z nim w miejscach publicznych, chyba że w żaden sposób nie da wykręcić się od tego jarzma. — A ja tu sobie wyobrażałem — podjął jowialnie doktor — że ty się lumpujesz! Daję słowo. A ty tymczasem wkuwasz, co? Dobrze ci idzie histologia? Za moich czasów nie było tego w programie, a ile razy chciałem się potem do tego zabrać, to przyznam ci się, że przychodziło mi zawsze z trudnością... Brzuch opierał mu się o uda. Mocno już ociężały przy pięćdziesiątce, w swoich fantazyjnych spodniach, z wielkim złotym pierścieniem na lewej ręce, z brodą sięgającą krawatu, z łańcuszkiem od zegarka wpiętym w kieszonkę kamizelki, miał wygląd łysiejącego francuskiego polityka, co mogło wprawić w dobry humor każdego z wyjątkiem jego własnego syna, dla którego był to tylko dramat. Zalatywał czosnkiem. Nawet tu, w Paryżu! — To jeszcze nie wszystko, mój chłopcze. Twój papa nie zmarnował dzisiejszego wieczoru. Miałeś dobrą myśl, że zostałeś w domu i pracowałeś zamiast hulać z ojcem... Edmund, z założonymi rękami, spojrzał w tym momencie w sposób doskonale impertynencki, ale w euforii swego przyjazdu do stolicy tamten wcale tego nie zauważył. — Tak, dowiedziałem się wielu ważnych rzeczy. Byłem na obiedzie z Maurycym Perrot. Nie wiesz, kto to jest Maurycy Perrot? Nie powiedzieli ci tego na uniwersytecie? Widzisz, mój chłopcze, życie nie ogranicza się do samej medycyny... Perrot to jeden z filarów partii. Bankier. Ma udziały w przedsiębiorstwach prowadzących roboty publiczne. Prawdziwy republikanin. Nie myśli jeszcze na razie o fotelu poselskim, ale to bardzo wpływowy człowiek, bardzo, bardzo... Zamierza kandydować w Castellane, gdzie ma wiele szans, bo tam to jest w pierwszym rzędzie kwestia kiełbasy, a gdyby zdobył jeszcze « 203 »

Page 200: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

poparcie wuja Karola Rinaldi... pojmujesz więc, że zależy mu na mnie. Toteż ten dzisiejszy obiadek... Zatelefonowałem do niego do hotelu, a on od razu chwycił okazję za uszy. Chciał się ze mną zobaczyć natychmiast. W „Cafe de Paris", ni mniej, ni więcej. Co tam były za kobiety! I to, uważasz, przy sąsiednich stolikach. Lepiej nie pisz o tym do matki. Chociaż, twoja matka... no, wszystko jedno, zostawmy ją w spokoju na jej ukochanej prowincji. Dziwaczna jest ta wasza paryska moda. Suknie pod samą szyję, tuniki, na ulicy nie bardzo jest nawet na co popatrzeć. Ale za to wieczorem, jak się to wszystko wystroi, wydekoltuje! Gorszę cię? Rzeczywiście, Edmund zaczerwienił się. Mruknął coś w rodzaju zaprzeczenia. — Tak, mój mały, teraz lepiej się już orientuję w sytuacji politycznej. Perrot mi wytłumaczył. Partia nie chce Poincarego w Pałacu Elizejskim. Sprawa nie jest jeszcze całkiem jasna dla wszystkich. Powiadają, że Perchot waha się... ale poczekaj. Dla formy zaproponuje się kandydaturę Leonowi Bourgeois, a właściwe uderzenie nastąpi dopiero potem: jako kandydata lewicy wysunie się jednego gościa z Roussillon, ministra w gabinecie Rajmunda, a wtedy Poincare wycofa się. Pojmujesz? — Poincare jest bardzo popularny... — Popularny? Może w waszym Paryżu. Paryż to jeszcze nie Francja. W gabinecie też wielu ludzi do siebie pozrażał. Myślisz, że na Południu tak bardzo go kochają, tego speca od parad wojskowych? Nie mówię już nawet u nas, na Południu. Ale na przykład w Narbonne, tacy właściciele winnic albo marynarka w Tulonie... W sumie biorąc, w naszym kraju słońca ludzie nie lubią się bawić w „równaj w prawo". A poza tym, mając przeciw sobie Caillaux, Clemenceau... — Radykałowie popierali go przecież. — I owszem, a teraz się wycofują... to stara śpiewka: kto cię tutaj prosił, kto cię tutaj chciał? Poincare usiłuje pozyskać sobie reakcję i myśli, że republikanów też uda się wciągnąć do tej kombinacji. Wprost nie do wiary, « 204 »

Page 201: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

czego się człowiek dowiaduje o Millerandzie! No, temu się w życiu powiodło! Ale też ma apetyty, ho, ho! Co on wyrabia w artylerii, w lotnictwie! Rzecz w tym, że Maurycy Ferrot wolał, aby kredyty, udzielane pewnym gałęziom przemysłu, znalazły w przyszłości inne zastosowanie. Trochę mniej aeroplanów, a trochę więcej dróg. — Zauważ, że z punktu widzenia interesów państwa drogi są również rzeczą bardzo ważną. Armia bez dróg to jak ładna kobieta bez kuperka! Edmund nienawidził w tej chwili ojca z całego serca. Czy on tak zamierza politykować w nieskończoność? Rozsiadł się jak u siebie w domu i nie było powodu... Doktor odczuł widać wrogość ze strony syna, gdyż zmienił nagle ton, nie wychodząc z roli starszego brata, co było chyba ze wszystkiego najgorsze; — No, dosyć już wkuwania! Składaj mi te książki i idziemy! Ja zapraszam. Trzeba to jakoś uczcić, że jesteśmy razem w Paryżu. Znasz jakiś lokal, gdzie można by się trochę zabawić? Zapomnij, że jestem twoim ojcem... Nie było to bardzo łatwe, ale trudno odrzucić zaproszenie. Edmund pocieszał się myślą, że może uda mu się przy okazji uzyskać podwyżkę miesięcznej pensji. Poszli więc do „Noctambules", gdzie wynudzili się setnie, po pięć franków za godzinę. IV Pani Gresandage westchnęła. Ktoś dzwonił. Męża nie było jeszcze w domu. Pewnie pan Quesnel. Zawsze to samo. Machinalnie poprawiła gładkie włosy i odłożyła książkę na stolik. Trzydziestopięcioletnia wysoka brunetka, o dość pełnych kształtach i grubych rysach, miała piękne oczy. Przyjęła gościa ze specyficzną uprzejmością, Właściwą kobietom pochłoniętym przede wszystkim swoim życiem wewnętrznym. Nie dostrzegała brzydoty mebli ani wszystkiego, co swą banalnością, przypadkowością i brakiem gustu musiało razić go w tym mieszkaniu na « 205 »

Page 202: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

faubourg Saint-Antoine. Obijając się o mozaikowe ozdoby i przykryty kwiecistym pokrowcem fortepian, jego wzrok nie znajdował tu nic, co byłoby ożywione jakąś ludzką treścią prócz książek wypełniających bibliotekę z czarnego drzewa. Biblioteka z czarnego drzewa przypominała panią Gresandage: jak ona ciemna, bez wdzięku i zamyślona. Usiedli; ona na sofie, on w berżerce. Między nimi niska lampa i książka na stoliku. Wszędzie dywany. Rodzinna zbieranina, z całą różnorodnością jej humoru, w małych ramkach do fotografii, stwarzała wokół nich przytulną atmosferę godzimy siódmej wieczorem: pan Józef Quesnel, jego łysina, jego wąsy, jego wysoka, nieco przygarbiona postać w garniturze marengo stanowiły pierwszy plan, który w zielonym świetle lampy z abażurem przypominał płótna z Narodowej. Jego postarzałe dłonie, na których spod bardzo białych mankietów wysuwały się nabrzmiałe niebieskie żyły, połyskiwały w świetle starym złotem włosów. — Co słychać u Ryszarda? — Jak zawsze. — Zabija się pracą, i po co? — To samo ja mu powtarzam; Ryszardowi nie zależy na pieniądzach, taki już jest. — Doprawdy zabawne w jego zawodzie. Nikt by nie uwierzył. Dyrektor departamentu obrotu pieniężnego i od lat wciąż w tym samym skromnym mieszkaniu... — Ono nam zupełnie wystarcza. — Moja droga Elizo, nikt nie może robić wam wyrzutów z powodu skromności waszych upodobań. Tylko ten stoicyzm sam w sobie ma coś, co mnie przeraża; chociaż jeżeli chodzi o mnie, potrafiłbym doskonale zadowolić się warunkami jeszcze skromniejszymi. Gdyby było trzeba. To znaczy... Westchnął. Pani Gresandage stwierdziła, że zmizerniał. Nie powiedziała mu tego wprost. Od jakiegoś czasu widać było po nim, że się starzeje, drogi przyjaciel. Oczywiście, po apartamentach w parku Monceau ich mieszkanie musi « 206 »

Page 203: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

wydawać mu się obce. Miała ochotę zacytować świętego Pawła, ale ugryzła się w język. Ten jego uśmiech, z jakim przyjmował cytaty z Pisma. — Przed dwoma miesiącami wyglądał pan lepiej. — Zapewne! Ale dziś jestem szczęśliwszy. — Ach! Zbił ją z tropu. Ogień w kominku trzaskał. Gość zatrzymał na gospodyni długie spojrzenie. — Ma pani do mnie żal — powiedział. — Niech pani nie zaprzecza, proszę. Wiem, że tak jest. Czy to z powodu Blanki? Chyba nie, nie przypuszczam też znając pani serce, niedostępne małostkowym uczuciom, by mogła mi pani mieć za złe mój nielegalny związek... — Nie pokazuje się pan u nas. — To niełatwa rzecz dzielić swe życie między przyjaciół i... Elizo, jestem czasem tak szczęśliwy, tak bardzo szczęśliwy, że ogarnia mnie zabobonny lęk. Kocham ją, Elizo. Po tym słowie zapadło milczenie; pani Gresandage podniosła się i dorzuciła do ognia jeszcze jedno niepotrzebne polano, które zaczęło dymić. — Kocha ją pan... — powiedziała siadając z powrotem i zamyśliła się. — Mój Boże — podjęła po chwili — nie ma w tym nic złego. Pańska żona nie żyje, pańska córka jest pod dobrą opieką. Ale ja lękam się młodzieńczej namiętności, z jaką przeżywa pan to wszystko. A poza tym — zaniedbuje pan nas. Dla Ryszarda był pan w końcu zawsze jakby ojcem. Józef Quesnel uśmiechnął się. Miał dla Ryszarda Gresandage wiele szczerej sympatii, a nawet szacunku. Przede wszystkim szacunku. Ale to jeszcze nie znaczy, żeby... Powrócił do tego, o czym mówili na początku: — Ta obojętność Ryszarda dla spraw pieniężnych... a przecież, Elizo, ma on obok siebie istotę niezwykłą, która miałaby prawo... — Proszę, niech pan przestanie! Czegóż więcej mi potrzeba? — Prawdziwi Spartanie! I to nie jest bynajmniej jakiś « 207 »

Page 204: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

odosobniony wypadek wśród dzisiejszej finansjery. Jakże mylne bywają wyobrażenia o naturze ludzkiej. Gdyby tak postać Ryszarda odmalować w jakiejś powieści, czy uwierzyłby ktoś w jego bezinteresowność? Nikt! A tymczasem my sami naprawdę wyzbywamy się powoli wszystkiego. Dzisiejszy bogacz to mit. Powiernik dóbr tego świata, nie będących jego własnością. Tacy ludzie, jak mąż pani, pracowaliby w każdym innym ustroju tak samo, jak pracują w naszym. Tego właśnie nie rozumieją politycy w rodzaju Jauresa czy Guesde'a. Zrzekamy się stopniowo naszych praw. Nadejdzie dzień, w którym wystarczy po prostu pchnąć palcem i cały gmach runie. — Widzę, że znów snuje pan swoje rewolucyjne mrzonki. Dało się słyszeć otwieranie drzwi: Ryszard wszedł do pokoju. Pod pachą trzymał teczkę z szagrynowej skóry. Był to mężczyzna niski, dosyć suchy, wąsy miał czarne, krótko przystrzyżone, górną wargę wywiniętą. — Jak się miewa Carlotta? — zapytał swobodnie. — Wydała mi się bledziutka ostatnim razem. Pocałował żonę. — Eliza — powiedział Józef Quesnel — nie lubi Carlotty, chociaż nie zna jej nawet, i gdybym nie znał twojej żony, pomyślałbym, że jest zazdrosna. Tak, tak, zazdrosna, powtarzam: zazdrosna. Gresandage położył teczkę i, jakby rozwijając dalszy a ciąg swoich myśli, zwrócił się do przyjaciela: — Jeżeli masz akcje Tuapse, radzę ci pozbyć się ich zaraz jutro rano, nawet ze stratą... — Myślisz? Kiepsko mi coś wyglądasz, mój mały, musisz być przemęczony. Nie powinieneś się tak przejmować finansami publicznymi. Gdyby nie to, że sam ciebie ukształtowałem, że znam cię na wylot, pomyślałbym sobie Bóg wie co. Józef Quesnel lubił dawniej przychodzić tutaj odetchnąć prostotą tego domu. Eliza była dla niego jakby odmłodniałą repliką jego matki, kobietą na dawną modłę, kobietą, która umiała śpiewać nabożne pieśni. A sam « 208 »

Page 205: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Ryszard usprawiedliwieniem. Lecz dzisiaj czego innego szukał w skromnym mieszkaniu przy ulicy Passy. Aż po brzegi pełen był nowych słów, gotowych zwierzeń. Komuż innemu mógłby mówić o Carlotcie, jeśli nie Gresandage'om? Któż inny zechciałby go wysłuchać? Kto by go nie wyśmiał? Na ich miejscu! Więc mówił. I później jeszcze przy stole. U Gresandage'ów podawało się kotlety obrzeżone przy kości rąbkiem papieru, tak jak w niektórych restauracjach. Eliza wyniosła tę tradycję z domu i Józef Quesnel zawsze z tego żartował. Była pewna, że i tym razem usłyszy zwykłą uwagę, ale nie doczekała się jej. Och, musiał być nie na żarty zakochany! Ryszard miał ochotę wtrącić parę słów na zupełnie inny temat. Chociaż uważał zasadniczo, że polityka jest dla urzędnika, takiego jak on, rzeczą obojętną, i nie przywiązywał wielkiej wagi do tych periodycznych zmian warty personelu ministerialnego, był jednak, z racji swego stanowiska, pod dość silnym wrażeniem Caillaux i nie bardzo pewny, co myśleć o kandydaturze Pamsa... Quesnel był, wiedział o tym, zdecydowanym zwolennikiem Poincarego. Ryszard miał wielką ochotę porozmawiać z nim na ten temat. Ale gdzie tam! W stołowym stała salamandra, a ponieważ deser przeciągał się w nieskończoność, służąca postawiła na ażurowej płytce kawę, która zdążyła już wystygnąć. Ryszard sam wyjął z szafy butelkę armaniaku. Mężczyźni mają pewne przywileje. Kieliszki były małe, ale na ich ściankach widniały złote ślady startej pozłoty. V W następnych dniach Barbentane mnożył wizyty, starania. Dobijał targu z Perrotem: tamten miał mu zapewnić poparcie ulicy Valois przy wyborach do Izby Deputowanych w zamian za przychylność Rinaldich z Castellane. Wszystko sprowadza się do stosunków lokalnych; gdyby zaproponował Rinaldim z Serianne, by głosowali na kogoś innego niż on sam, gotowi są odmówić, ponieważ w ich « 209 »

Page 206: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

obwodzie, a raczej przy tym przeklętym głosowaniu na listę, reakcja wysunęłaby na miejsce dawnego deputowanego kogoś, kto nie byłby może bonapartystą, ale kto należałby z pewnością do jednej z możnych rodzin z czasów Cesarstwa... rozumie pan, co by to mogło znaczyć: balotaż w pierwszej turze, przewaga republikanów zachwiana, a w drugiej turze wielka Niewiadoma, gdyby doszło do głosowania na listę, o ile je uchwalą. Cóż to za ciemna historia te wybory proporcjonalne! Goście, którzy dostaliby mniejszą ilość głosów, mogą zostać wybrani! Porządni ludzie zagubią się w całej tej arytmetyce przedwyborczej, w tej całej wrzawie i tutti quanti. Istnieją poważne obawy, że, chcąc zagrodzić drogę reakcji, przerażona pierwszymi wynikami poważna część radykałów' sprzymierzy się w drugiej turze z przedmieściami, z robotnikami z fabryk i że z tego wszystkiego wyjdzie w końcu socjalista. To by dopiero było! Trzeba więc za wszelką cenę pozyskać głosy prawicy. Ale w tym celu, po pierwsze: kandydatem musiał być Barbentane, a po drugie: stanowisko prefekta musiał zajmować republikanin, ponieważ to zupełnie jasne, że przy wyborach proporcjonalnych wszystko będzie w ręku prefekta. Ten problem to problem całej Francji. Partia musiała ugruntować przede wszystkim swój prestiż wprowadzając do Pałacu Elizejskiego swojego człowieka. Barbentane udał się do Ministerstwa Rolnictwa z Perrotem, który przedstawił go Pamsowi. Doktor miał oczywiście różne malutkie prośby w imieniu gminy, a przy okazji nie szkodziło zawrzeć znajomość z tym, który miał zostać pierwszym urzędnikiem Republiki. Wyszedł oczarowany: ileż prostoty, ileż bezpośredniości i dobrego humoru! Od razu widać, że to ktoś z naszych stron! Podobno zrobił miliony na bibułkach do papierosów! A jeszcze te batalie, jakie staczał z reakcją na terenie swojej prowincji! W Roussillon z reakcją nie ma żartów! Tak, tak! Doktor miał jednak kłopoty. Z synem. Co za dziwny chłopak! Po pierwsze, zachowywał się zupełnie tak, jakby był zwolennikiem Poincarego. Słuchając go miało się wrażenie, < 210 »

Page 207: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

że się czyta jakiś artykuł z „Le Matin". Jakież to niesmaczne, reklama robiona temu człowiekowi! Fotografie jego psów na pierwszych stronach dzienników! Edmund nie mieszał się do tych spraw, racja, ale to właśnie było niepokojące. Jego syn stał po stronie Poincarego nie z przekonania, ale dlatego że, jak twierdził, Poincare jest pewny swego. Po pierwsze, nic jeszcze nie wiadomo, a po drugie, tego rodzaju rozumowanie nie mogło nie martwić ojca, który... nie mogło nie martwić republikanina. Barbentane gryzł się tym. Pion moralny Edmunda stał się przedmiotem jego troski. Nie dlatego tylko, że to jest mój syn, ale jeżeli taka jest mentalność naszej młodzieży... To jest droga do każdej restauracji. Barbentane siedział w Paryżu już dwa tygodnie i od czasu do czasu telegrafował do Lamberdesca i do żony, i przedłużał pobyt. Edmund spotykał się z ojcem tylko na obiedzie. Zaczęły się już wykłady. Młody człowiek zabrał się do nauki z całą zaciekłością, do jakiej był zdolny. Noce spędzał nad książką, ranek zastawał go pośród skryptów i nagryzmolonych notatek, nad filiżanką wystygłej czarnej kawy, którą kazał sobie przynieść wieczorem. Chodził po pokoju, bezwiednie podnosząc głos, urzeczony liryzmem czekającego go egzaminu na asystenta, wynajdywał coraz to nowe, sensacyjne przez swą zwięzłość, określenia, nowe sposoby ujęcia, udramatyzowania patologii: „Chory znajduje się w pozycji leżącej, blady, asteniczny. Puls ma słaby, zanikający, nieregularny..." Słowa w jego ustach nabierały grozy, przywodząc na myśl wielkich lekarzy XIX wieku i jarmarczne muzea Dupuytrena. Edmund łykał kawę. Pierwsze, niewyraźne głosy miasta dodawały jeszcze patosu całej scenie. Młody człowiek uśmiechał się gorzko. Ach, gdyby tak mogli usłyszeć go teraz członkowie jury konkursowego, tę jego elokwencję wolną od jakiegokolwiek gadulstwa, ten nie spotykany już dzisiaj nerw dramatyczny! Spośród profesorów jeden tylko Vidal potrafił wzbudzić jeszcze dreszcz w słuchaczach mówiąc 211 »

Page 208: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

o gruźliczym zapaleniu opon mózgowych. Opowiadają, że brał kiedyś lekcje u Mounet-Sully'ego... Zdarzało się, że sąsiedzi pukali czasem w ścianę. Co za bezczelność! A oni się może krępowali, jak mieli u siebie dziewczynki? Edmund stał się teraz dziwnie cnotliwy. Nie dlatego wcale, że pochłaniała go nauka, ale na przekór ojcu, sprowokowany jego obecnością w Paryżu i wyobrażeniem, jakie tamten musiał zapewne mieć o obyczajach studentów. Nie jesteśmy tacy, za jakich mają nas ci ludzie! Obiady jadał jednak z doktorem: gruba oszczędność. W południe, wychodząc ze szpitala, wstępował tylko na filiżankę kawy ze śmietanką i rogaliki do baru na rogu bulwaru i ulicy Cujas. Nawet to płacił nieraz z wygranej. Stawka wynosiła jeden su. Z nienawiści do ojca stawiał na zielony lub na żółty. Zawsze przeciw czerwonemu. Wieczorem, spotykając się z doktorem w restauracji, zamawiał krwiste mięso. Prowincjonalne skąpstwo pomrukiwało czasem przy okazji: — A co byś tak powiedział na befsztyk, dla odmiany? Bo tak ciągle ta polędwica... Edmund przybierał wyraz politowania i zwracał się do kelnera głosem lekko podniesionym: — Dla mnie polędwica. Ale żeby była delikatna i nie za bardzo wysmażona! I może groszek do tego... chociaż nie, niech będą kartofle! — Pochylając się w stronę ojca odsłaniał młode, drapieżne zęby: — To bardziej klasyczne. Miał na oddziale parę ładnych dziewcząt, którym poświęcał trochę więcej czasu, niż tego wymagała nauka i troska o ich zdrowie. Delektował się bezceremonialnością atmosfery szpitalnej, nagłym rumieńcem chorej, kiedy, z wyrazem całkowitej obojętności — był w tym nieprześcigniony — podnosił do góry kołdrę. Zdarzały się pacjentki, które okazywały po temu dużo dobrej woli. Jedna z nich, tancereczka, którą wyciągnęli z zapalenia opłucnej po zainfekowanym poronieniu, co trochę kazała obmacywać sobie brzuch. Najbardziej lubiła osłuchiwanie, nalegała, by sprawdził dobrze, czy przypadkiem nie ma < 212 »

Page 209: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

gdzie przytłumień. O tak, tutaj... och, właśnie tu! Pielęgniarki przechodziły, bardzo godne, ale i tak wiedziały swoje. Miękki dotyk kobiecych piersi, kiedy przykładał do nich ucho, proszę liczyć: trzydzieści trzy, trzydzieści trzy... W Paryżu zaczynała być modna gra w bowling. To oczywiście nie to, co prowansalska sztuka gry w kule, ale człowiek się nawet szybko przyzwyczajał. Często wieczorem Edmund wsiadał w metro i jechał niedaleko bramy Maillot, gdzie był taki lokalik z bowlingiem w podziemiu. Edmund miał dosyć zręczną rękę i stąd najróżniejsze znajomości: sport, wyścigi, samochody. Kobiety przyglądały się grającym. Edmundowi potrzeba było tego kobiecego podziwu dla jego zręczności; podciągał rękaw, rzucał kulę i czytał zdziwienie swą siłą w oczach podobnych do fiołków. Przeważnie wygrywał tyle, że starczało mu na posiłek w barze, gdzie za jednym zamachem miał jeszcze, gratis, sąsiedztwo pięknych dziwek, mięsa dla bokserów. Prawdziwa ruina to były papierosy. Ironia caporalów zostawiała mu na kciuku i na wskazującym złotawy ślad. Z wściekłością rozgniatał najmniejszy, jak tylko się dało, niedopałek o blat stołu, na którym robił sekcję, mokry od wypływającej z trupa cieczy pomieszanej z karbolem. To upokarzające, żeby musiał uskubywać te pięć franków to tu, to tam z wpisowego, z forsy na podręczniki. Czy ojciec nie mógł załatwić tego przyzwoicie? Gorycz młodości: Edmund mścił się w duchu na tej starej, chudej nędzarce, bez zębów i z wywróconymi oczami, z której zdejmowali we czterech skórę, dokładnie, z każdego członka po kolei, a w otwartym i pustym już brzuchu marynowały się narzędzia. O głowę była kłótnia, ostatecznie mieli grać o nią w karty. Edmunda interesowały przede wszystkim mięśnie twarzy; oczywiście, łatwiej jest pracować na mężczyźnie, ale dobrą stroną tej poczciwej staruszki było to, że była sucha, bez tłuszczu i dobrze wstrzyknięta formaliną. Nie musiała się przejadać pod koniec życia. < 213 »

Page 210: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

W któryś czwartek Barbentane zjawił się ogromnie podniecony, wymachując wieczornymi gazetami. — Czytałeś? Nie? I rano też nie? — Co się takiego stało? — Millerand przywrócił Du Paty de Clama na dawne stanowisko! — No to co? — Tobie to nic nie mówi: Du Paty de Clam? Du Paty de Clam to cała sprawa Dreyfusa! Ten łajdak Millerand! Ty gwiżdżesz na to? — Co w tym takiego ważnego? — On się pyta! Przecież to narobi piekielnego hałasu! Poincare przepadł z kretesem, nie rozumiesz? — A propos — powiedział Edmund — jutro nie będę z tobą na obiedzie. Młody człowiek dostał od szefa bilet na mającą się odbyć nazajutrz premierę, na którą miał towarzyszyć jego żonie. Edmund puścił wodze fantazji i aż przybladł. W smokingu wstąpił do „Hotel du Louvre" poprosić ojca o ludwika. Dostał tylko piętnaście franków: pięciofrankówkę i dziesięć franków w złocie. Posiadłszy ten skarb zrezygnował z obiadu, zostawił ojca i, ponieważ miał jeszcze dużo czasu, szedł wolno gapiąc się na wszystkie strony. Było zimno, ale na szczęście sucho; na bulwarze Saint-Michel wszedł do perfumerii. Kupił próbkę „fougere royale" i w „Cafe de Cluny" skropił się nią w toalecie. Z dziesięć razy przekładał potem z jednej kieszeni do drugiej flakonik, który go irytował. Profesor Beurdeley zajmował przy ulicy Conti apartament, który swym przepychem przyprawił studenta o zawrót głowy. Ogrom pokoi zbił go z tropu. Profesora nie było w domu, miał wykład. Pani była blondynką, nawet niebrzydką, ale bez młodości. Miała jedwabną, popielatą suknię, mocno drapowaną i przybraną z przodu koronką, miękkie włosy przewiązane srebrną wstążką, bardzo szeroką, dekolt starannie przypudrowany, platynową kolię wysadzaną brylantami i wielki wachlarz z pawich piór. Edmund poczuł nagły szacunek dla tej damy i klął na < 214 »

Page 211: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

siebie w duchu. Od pierwszej chwili miał pewność, że zmarnuje tę wspaniałą okazję. Nigdy nie będzie umiał uwieść żony swego szefa, wszystkie piękne postanowienia i nadzieje rozwiewały się. Na schodach, kiedy wkładała kapturek, w taksówce, rozmawiając z nią o wszystkim i o niczym i odpowiadając na pytania, usiłował wyobrazić sobie tę kobietę w jej intymnych gestach. Rozbierał ją w myśli niechętnie. Była przecież zupełnie niczego, skąd mu się biorą te kaprysy? Wielkie damy... Premiera, na którą jechali, była swego rodzaju wydarzeniem politycznym. Sztuka z tezą, sam jej tytuł był programowy: Alzacja. Grała Rejane, czy trzeba dodawać coś więcej? W westybulu otoczył Edmunda z wszystkich stron ów Paryż, pałający i połyskliwy, niedostępny jego studenckiemu ubóstwu. Z wahaniem rozpoznawał wokół siebie twarze widywane setki razy w gazetach, znane z karykatur. W szatni jakiś wysoki elegancki mężczyzna, z brodą jeszcze blond, gładko przyczesany i nieskazitelnie wytworny w czerni fraka i w siwiźnie pięćdziesiątki, złożył pani Beurdeley głęboki ukłon. Był to krawiec Karol Roussel, bardzo, jak powiadano, bliski znajomy wielkiej aktorki. Pani Beurdeley ubierała się u niego. — Człowiek czuje się artystą — powiedział — kiedy widzi, czym staje się na pani suknia, którą... Ogarnia go duma, że ubiera osobę taką jak pani, która... — Czy to prawda — zapytała pani Beurdeley — że zachodzi obawa jakichś niemiłych incydentów dzisiejszego wieczoru? — Och! — odpowiedział krawiec. — Na sali jest paru panów, którzy w dyskretny sposób... Znaleźli się w parterowej loży, sami, dziwnie. Przedstawienie zaczęło się bardzo późno, ku rozdrażnieniu Edmunda, który obiecywał sobie cuda po zgaszeniu świateł. Cętkowany wachlarz chwiał się w mroku. Edmund, trochę niespokojny, czy nie przebrał miary i nie za mocno pachnie wodą Houbigant, czuł się jak w opowieści Alfreda de Musset. Długie, perłowe rękawiczki na nagich rękach towarzyszki fascynowały go. Patrzył, jak światło < 215 »

Page 212: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

czepia się brylantowych kropli naszyjnika, oprawionych staromodnie, na cieniutkich zwisających nitkach platyny. W ciągu pierwszego aktu odzyskał trochę pewności siebie i wydało mu się, że potrafiłby nie być śmieszny wobec tej kobiety. Jednocześnie nie był zbyt pewny swego smokinga, który matka kazała mu uszyć zeszłego roku w Marsylii. Rejane. To bardzo proste. Była olśniewająca. Każde z jej słów trafiało widownię prosto w serce. Z naturalności uczyniła najwymyślniejszą sztukę. Dwa czy trzy razy, odkładając na brzeg loży lornetkę z masy perłowej, pani Beurdeley pochwyciła z przejęcia dłoń Edmunda i uścisnęła ją. Nie miało to najwyraźniej żadnego znaczenia i spowodowane było jedynie grą Rejane, ale przyprawiło młodego człowieka o pewien zawrót głowy. Sztuka była bardziej niż przeciętna, ale zręczna. Patrząc na rozgrywający się przed nim dramat rodziny alzackiej Edmund, który wszystko sprowadzał do własnych przeżyć, gotów był stanąć po stronie syna, walczącego z tradycją i pragnącego poślubić Niemkę, i utożsamić bohaterskie uczucia Alzacji o sercu francuskim z prowincjonalnymi historyjkami z Serianne-le-Vieux. Między nim a salą powstawała w ten sposób dziwna rozbieżność wzruszeń. Jego sąsiadka klaskała razem z innymi, ale dodawało jej to tyle wdzięku, że ostatecznie, patrząc na wznoszące się w półmroku piersi pani Beurdeley, Edmund odnajdował wspólny rytm przeżyć z całą widownią. Brylanty śmiały się do niego w ciemności. Naprzeciwko, w loży pierwszego piętra, trzej mężczyźni tak gorąco oklaskiwali sztukę, że zwracali na siebie ogólną uwagę. Jeden z nich, z rozwichrzoną brodą, co chwila ocierał czoło chusteczką, zmęczony biciem braw. Pani Beurdeley pochyliła się w stronę towarzysza, wskazując na lożę: — Deroulede — powiedziała tonem szacunku. — A tamci dwaj? — szepnął młody człowiek muskając przy tym ustami puszyste włosy profesorowej. « 216 »

Page 213: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Marceli Habert i Henryk Galii, przewodniczący Rady Miejskiej, przyjaciel profesora... Edmunda ogarniał gniew na to wszystko, co łączyło tę kobietę ze światem, do którego on sam nie miał dostępu. Coraz bardziej pragnął zemścić się na niej, upokorzyć ją swą młodością i siłą w jakimś pokoju hotelowym, skąd kobiety wychodzą ze spuszczonymi oczami. Koniec pierwszego aktu stał się prawdziwym triumfem. Kiedy zrozumiawszy, że ich obecność jest zbyteczna w tym gronie, najeźdźcy wychodzą i kiedy w pokoju zostają sami swoi, wobec trzymającego się na uboczu syna, o którym wiadomo, że pragnie poślubić nieprzyjaciółkę, Rejane-Jeanne Orbay przywołuje wspomnienie tamtego wieczoru sprzed lat, kiedy została wygnana z Alzacji. Podobny był do dzisiejszego, jak dziś zebrani byliśmy tutaj, sami Alzatczycy, i na tym fortepianie jedno z nas grało... zbliża się do instrumentu, otwiera i rozpoczyna cicho... Marsyliankę. Rodzina i otaczający ją przyjaciele podejmują półgłosem melodię. Śpiewają. Marsylianka... Fajansowe talerze na ścianach, w głębi w półmroku kołowrotek, a nad nim reprodukcja jakiegoś obrazu Durera, wszędzie, począwszy od szafki na naczynia, a skończywszy na ściennym zegarze, pozatykane chorągiewki, a pomiędzy tym wszystkim, za stołem, nie uprzątniętym jeszcze po wieczornym posiłku, nieruchomy, milczący, pełen protestu młody Jakub, sam, sam, sam; słucha, ze swoją wielką miłością w sercu, której nie słyszą ani ci fanatycy na scenie, ani też ci na widowni, co podnoszą się z miejsc spotniali, drżący, z wilgotnymi oczami i wybuchają burzą okrzyków: — Niech żyje Francja! Niech żyje Francja! Wszyscy krzyczą. Kurtyna rozsuwa się cztery razy. Cóż to za diabelska rzecz, talent! Spowita w beżową suknię Rejane kłania się, jedną rękę trzymając jeszcze na klawiszach przed chwilą zamilkłych po Marsyliance. Suknia jest, ma się rozumieć, od Roussela. Nie według ostatniej wody. Rejane nie stosuje się do mody. Cóż to za zaraźliwa rzecz, sukces! Od uniesień sali Edmundowi robi się sucho « 217 »

Page 214: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

w gardle. Stoi tuż za swoją towarzyszką i miałby chęć wziąć ją w ramiona. A ona bije brawo, porusza się, złożonym wachlarzem daje znaki w stronę widowni. W foyer odnajdują widownię hałaśliwą, wzruszoną i oszołomioną, która przychodzi do siebie, nawiązuje własne codzienne sprawy do tej minuty sztuki dramatycznej. Pani Beurdeley odbiera zewsząd ukłony, ściska dłonie, przedstawia albo nie przedstawia swego towarzysza, zachowując co do tego pewną rezerwę. Mowa jest o śmiałości sztuki. Taki temat w teatrze! Ach, doprawdy, coś się zmieniło we Francji! Przez czterdzieści lat podobna rzecz byłaby nie do pomyślenia ze względu na namiętności tłumu. Sam widok niemieckiego munduru mógł wywołać zamieszki. Dzisiaj to już jest, ostatecznie biorąc, temat historyczny. Entuzjazm, oczywiście... Pozbyliśmy się wprawdzie szowinizmu, ale zostaliśmy przecież pokojowo nastrojonymi patriotami. Wszyscy powtarzają to samo: ten kirasjer w głównej loży to syn Rejane, na urlopie, proszę sobie wyobrazić! O granicy mówi się jak o narzeczonej. Wojna, jodły Wogezów. Pani Beurdeley rozmawia z jakimś panem o blond wąsach; podobno jest to Robert de Flers: — Co za sztuka! Co za rola! Tamten okazuje pewną powściągliwość: — Najszlachetniejsze uczucia są niejednokrotnie uczuciami, o których najtrudniej jest mówić. Do nich należy patriotyzm. — Jednakże... — Wymaga on nie tylko szczerego serca i nabożnej ręki, ale również ogromnej delikatności i dyskrecji środków wyrazu, i nieustannej troski o czystość tonu... Edmund słucha ze zdziwieniem. Tego rodzaju język jest dla niego czymś nowym. Ach, więc taki jest ich sposób uwodzenia! Coś się w nim przeciw temu buntuje: gracz w kule z Serianne... Jest wściekły, że ta pani Beurdeley poświęca im tyle uwagi. W pełnym świetle wydaje mu się o wiele mniej pociągająca. Z pewnego rodzaju uprzejmą pobłażliwością wskazuje nagle młodemu prowincjuszowi < 218 »

Page 215: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

znakomitości Paryża. Aleksander Duval, na przykład, założyciel ,,Bouillons"... Wisner, ten Wisner od samochodów... Edmund nie widział go nigdy, ale obojętnie przyjmując informacje udaje, że już nieraz... Elegancki tłum, w którym sylwetki kobiet odcinają się na czarnym tle fraków, faluje i rozbrzmiewa piskliwymi głosami. Przez otwarte drzwi lóż widać grupki tych, których polityka zajmuje bardziej niż miłość. Wszędzie słychać nazwisko Poincarego. Pojawia się na wargach młodej brunetki w pomarańczowej sukni przybranej białym puchem łabędzim. W tych ustach brzmi jak jakaś piosenka tropikalna: Poincare... Pani Beurdeley z ogromnym ożywieniem pokazuje Edmundowi kobietę całą w białych koronkach: Polaire. Karol Roussel, który stoi obok, odchodzi od niej i jakby ciągnąc przerwaną rozmowę zwraca się do pani Beurdeley: — Uf, najadłem się strachu! Coś zupełnie nieprawdopodobnego! Historia, która... Ktoś powiedział, że zarządzający Halami, Paweł Guichard, jest na sali, o, tamten, widzi pani? Oczywiście o mało nie doszło do... Na takim wieczorze jak dziś, w tej atmosferze patriotyzmu, który... — Nie bardzo rozumiem — mówi pani Beurdeley — w czym obecność tego zarządcy... — Szanowna pani! Wobec tego wszystkiego, co piszą stale na jego temat w „Action Francaise"! Wie pani przecież, że on jest skompromitowany różnego rodzaju transakcjami z firmą „Maggi", która jest agencją niemieckiego szpiegostwa! Wiele osób odgrażało się, że go pobije. Zląkłem się jakichś wystąpień, które... przez wzgląd na naszą wielką Rejane... Wie pani, że jej syn jest na sali? Więc pomyślałem, że powinienem porozmawiać z Guichardem, aby zapobiec incydentom, które... Tak, z tamtym panem. Otóż niech sobie pani wyobrazi, że to jest brat mojego kamerdynera... — Paweł Guichard? — Nie, nie. Ten pan... Wprost nie do uwierzenia, jakie teraz bywa mieszane towarzystwo na premierach! « 219 »

Page 216: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Edmundowi wydało się, że mówiąc to krawiec spojrzał na niego. Nie widział, co działo się potem na scenie, nie dostrzegał ramion pani Beurdeley. Był chory z upokorzenia. VI Fabrykant samochodów Wisner zdziwił się bardzo, kiedy na premierze Alzacji spotkał swego starego współpracownika, Józefa Quesnel, z jakąś bardzo ładną osóbką, rudawą blondynką, którą skądś sobie niejasno przypominał. Było to w czasie antraktu, wielki przemysłowiec stał w towarzystwie kilku osób i Wisner nie miał możności podejść swobodnie do tamtej pary. Gdzie ja widziałem tę smarkulę? Zabawne, że ten purytanin Quesnel tak się afiszuje ze swoją przygodą przed całym Paryżem. Wisner słyszał już coś wprawdzie na ten temat. Ale do tej pory jeszcze nic oficjalnego. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad tym w tej chwili, ponieważ rozmowa, którą prowadził, zbyt blisko dotyczyła jego interesów. Wisner doskonale prezentował się we fraku, miał młodzieńczą sylwetkę, kolory może trochę zaskakujące swą żywością przy szpakowatych skroniach, wąsy krótko przystrzyżone, jeszcze bardzo czarne. Stał w towarzystwie panów de Houtena i Lenoira; pierwszy z nich, Holender, był jedną z najciekawszych postaci zakulisowych, a drugi niezaprzeczenie jednym z rzeczywistych władców prasy. Przeżycie tego wieczoru, ogólne poruszenie stwarzały wokół nich gwar najzupełniej nie sprzyjający rozmowie o interesach. Mimo to Lenoir nie dawał za wygraną: — Zaręczam panom, że Francuskie Towarzystwo Portu Tuapse otrzymało od Rosji należne mu miliony... Sytuacja została całkowicie uzdrowiona, co zmienia perspektywy... Quai d'Orsay interweniowało delikatnie u jego cesarskiej mości... Joris de Houten przymknął oczy z wyrazem szacunku. Jeszcze nie jest za późno: zatrzyma akcje, które dał mu < 220 >

Page 217: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

do sprzedania Józef Quesnel korzystający często z jego usług na giełdzie, gdy nie chciał występować pod własnym nazwiskiem. Odprzedając je w odpowiedniej chwili będzie można ładnie zarobić. — Skąd znowu Quai d'Orsay interesuje się tą sprawą? — powiedział Wisner. — Za historią Tuapse stoi Perchot, a w kwestii zbrojeń Perchot gra przeciw nam. Co za pomysł, żeby iść mu na rękę? Lenoir zrobił porozumiewawczą minę: — Jesteśmy w przededniu wyborów, drogi przyjacielu... — Ach! — powiedział Wisner z nagłym odruchem oburzenia człowieka uczciwego. — Nie zechce pan twierdzić, że Poincare kupczy swymi wpływami? Joris de Houten wzniósł do góry arystokratyczną rękę, na której widniał pierścień z herbem barona: — Jestem przekonany, że nasz przyjaciel Lenoir daje się ponosić zbyt żywej wyobraźni... — Ależ za pozwoleniem... — powiedział Lenoir. — Dobrze, już dobrze, wiem, że jest pan poetą! Lenoir poczerwieniał. Miał na sumieniu parę wierszy. Nawet niedawno wysłał kilka z nich premierowi Poincare po rozmowie, jaką mieli ze sobą, a do której doszło za pośrednictwem Klotza. Wisner był wyraźnie zły. Ten Lenoir, swoją idiotyczną gadaniną każdego by skompromitował! Jeżeli mu się kiedy noga powinie, będzie mógł mieć pretensję tylko do siebie. Żeby zmienić temat, zwrócił uwagę tamtych na młodą osobę towarzyszącą Quesnelowi. Nie, Lenoir nie wie, kto to jest, chociaż ma wrażenie, że widział ją kiedyś w klubie, gdzie grywa. Houten żywo zainteresował się rozmową. Jakiś związek? Pierwszy raz słyszy o jakimś związku Józefa Quesnel. Wisner gotów był chętnie zrezygnować z ostatniego aktu. Na ogół nie przepadał za teatrem. Spotkał się z Lenoirem i Jorisem przy wyjściu i poszli do „Maxim'sa". Kiedy orkiestra zaczęła grać tradycyjne: „Więc założymy taki klub (bis), Gdzie każdy młody wstąpi rad — od osiemnastu do stu lat...", Wisner dał znak, « 221 »

Page 218: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

żeby maitre d'hotel napełnił kieliszki, i zaczął mówić o polityce. Posypały się paradoksy, Holender uśmiechnął się. — Pan również, jak widzę, jest rewolucjonistą? — zwrócił się do Wisnera. Miejscowe damy pozdrawiały Wisnera. Jedna z nich, ruda, przypomniała mu towarzyszkę Quesnela. Psiakrew, gdzie ja widziałem tamtą dziewczynę? Joris de Houten, doskonale obznajmiony z klasykami socjalizmu, mówił o Marksie, o koncentracji kapitału. Wtrącił przy tym pochlebne słówko pod adresem Wisnera, jego fabryk będących wielkim krokiem naprzód na drodze do socjalizmu. Wiadomo zresztą, jakich zapatrywań jest przemysłowiec. Och, dzisiaj właściciele fabryk są bardziej socjalistami niż robotnicy. Robotnicy, na pierwszy znak, zaraz poszliby za orkiestrą wojskową... Wisner podchodzi do wojny od strony interesów i wolny jest od tego idiotycznego zacietrzewienia nacjonalistycznego... Mówiąc to Joris ani na chwilę nie przestawał myśleć o tym małym pociągnięciu z portami Tuapse; całe niebezpieczeństwo w tym, by przy okazji nie narazić się Józefowi Quesnel... Ba, ale skąd tamten miałby się dowiedzieć? A poza tym Holender chciał zrobić prezent swojej przyjaciółce, pannie Jonghens. Wisner zastanawiał się wciąż, gdzie on widział tę małą. Wiedzą państwo, jak to jest, kiedy człowiek pamięta czyjąś twarz, a nie może przypomnieć sobie nazwiska. Najpierw go to drażni. Potem nie daje spokoju. W końcu dostaje się kompletnego bzika na tym punkcie. Swoją drogą, jak się tak zastanowić, to zabawna para z tego Lenoira i Jorisa. Co tych ludzi może ze sobą łączyć? Domyślał się trochę, ponieważ znał ich stosunki z Izwolskim. Ale Houten ma także jakieś konszachty z Deutsche Bank, z Niemcami... Czy on nie był wplątany w historię jakiegoś samobójstwa w ubiegłym roku, coś z narkotykami? No, wreszcie! Coś podobnego! A to wesoła historyjka! Quesnel ma dobry gust, to trzeba przyznać. O ile Wisner sobie przypominał, ta mała miała bardzo ładne piersi. Więc ten stary protestant wyciągnął ją stamtąd! 222 — A pan — mówił Lenoir do Jorisa de Houten był w Tuapse? Zna pan dobrze Rosję? Joris de Houten nie był nigdy w Tuapse. VII Du Paty de Clam na dawnym stanowisku! Sprawa Dreyfusa otwierała się na nowo. Krążyły ponure pogłoski: Bałkany znów zaczynały wrzeć, Rosja i Austria nieustannie groziły interwencją, dzienniki wykorzystywały to dla obrony rządu. I akurat w takiej chwili minister wojny wyciągając wniosek z tego, co powiedział Messimy w okresie Agadiru, przywracał do czynnej służby oskarżyciela kapitana Dreyfusa, fałszerza, człowieka czarnej partii. I to na tydzień przed zwołaniem do Wersalu Zgromadzenia Narodowego! Nie mogło być lepszego dowodu porozumienia Poincarego z reakcją. Dawny dreyfusista kupuje sobie głosy prawicy, ale zobaczymy jeszcze, jaki będzie koniec tego wszystkiego! Barbentane zadepeszował do swego

Page 219: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

zastępcy: „Republika w niebezpieczeństwie Stop Przedłużenie pobytu w Paryżu konieczne." Jedenastego stycznia Millerand podał się do dymisji. Poincare ustąpił go radykałom. Barbentane triumfował. Przewodniczący Rady spuszczał z tonu. Edmund chichotał słuchając ojca. Oświadczenia Lotaryńczyka w Radzie Ministrów napełniły radością młodego adepta sztuki robienia kariery. Oto wzór hipokryzji i zręczności. Poincare potrafił jednocześnie zrzucić z siebie wszelką odpowiedzialność, zachować pozory, że osłania swego ministra wojny, a jednocześnie wskazać mu grzecznie, iż nie pozostaje mu nic innego, jak wynosić się na cztery wiatry, coś wspaniałego! W swoich zeszytach Edmund nadawał rysy premiera jegomościowi, którego rysował z obnażoną ślinianką przyuszną, wokół której rozchylały się strzępy ciała, aby lepiej było widać stosunki anatomiczne gruczołu i jego loży. Odarty ze skóry tułów, z wyznaczonym przebiegiem tętnicy sutkowej wewnętrznej, tej tętnicy, której przebieg w stosunku do nerwu przeponowego przypomina ramię 223

Page 220: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

wieśniaka trzymającego parasol, otrzymywał głowę Poincarego. Cezar Borgia z Bar-le-Duc znalazł swego Machiavellego w hotelu „Royer-Collard". — Rozumiesz, mały, Lebrun przechodzi z Kolonii do Wojny. Pewno, że Lebrun to też jest „Pere la Revanche" */1, jak wszyscy ci znad Mozy: „strzaskali moje skrzypce, gdyż duszę miały francuską"... ale to jest uczuciowiec. Popłakał, popłakał w 1911, jak zawieraliśmy układ z Wilhelmem, ale się podporządkował. Wdrożony do dyscypliny. Dawny minister w gabinecie Caillaux i żaden wielki wojak. Lebrun zamiast Milleranda to olbrzymi krok naprzód na drodze pokoju. Jeżeli nie jesz rzeżuchy, to daj mnie... Nie wiem, czy potrafisz docenić tę komedię Poincarego z Ribotem. Nie czytujesz „Illustration"? Szkoda. Jak tylko się dowiedział, że Ribot zamierza kandydować na prezydenta, pan Poincare udał się do niego w swoim huit reflets dla wymiany zdań. Wymienili je, po czym z kolei pan Ribot złapał swój szapoklak i udał się do Poincarego dla wymiany zdań. Kurtuazja jak na dworze u króla! Oznajmili sobie, że niezależnie od głębokiego podziwu, jaki żywią dla siebie nawzajem, obaj będą podtrzymywać swoje kandydatury. Trzeba było widzieć pierwszą stronę „Illustration" z tej okazji! Z jednej strony Poincare, z drugiej Ribot. Dwie przyjaciółeczki! Rysował Simont. Ale Simont to jeszcze nie to co Sabattier, drugi przyjaciel domu! No, ten to już!... Czytujesz „Action Francaise"? Ja też nie. Czasami jednak... Niech kto mówi, co chce, ale ten Daudet to zabawny gość. Nie pała zbytnią miłością do Poincarego i jak się zacznie rozpisywać o rysunkach Sabattiera, który stał się teraz nadwornym portrecistą przewodniczącego Rady Ministrów... Powinieneś przejrzeć sobie czasem „Action Francaise"... nie mówię oczywiście, żebyś czytał Maurrasa! Na samą myśl o nim człowiekowi robi się wstyd, że jest z Południa! Wiadomości z Serianne nie były alarmujące. Wszyscy */ „Ojciec Rewanż" (Przyp. tłum.) reprezentant Idei odwetu za klęskę 1871 r. < 224 »

Page 221: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

w najlepszym zdrowiu, dlaczego więc doktor Barbentane nie miał poczekać aż do wyborów w Wersalu? Któregoś wieczoru spotkał w „Homme Libre" Clemenceau i wielki człowiek raczył sobie przypomnieć, że pomiędzy jego rodziną a rodziną Barbentane istniało dalekie pokrewieństwo. Do diaska, żeby tak ten wrócił do władzy, to by dopiero wszystko poszło jak z płatka! Pams, który był jego pupilkiem, zaraz by go oczywiście powołał do rządu. Jakże ten Clemenceau nie cierpiał Poincarego! „Mały Garbus", tak go nazywał. — Więc ja mu wtedy mówię — opowiadał Barbentane— panie prezesie, mówię mu, a on mi powiada: „Drogi kuzynie, prezes Rady Ministrów nie jest taki głupi, ale jest całkowicie pozbawiony tego, co nasi przyjaciele z drugiej strony Kanału nazywają zmysłem humoru"; a ja mu na to: „Panie prezesie, nie o wszystkich można to samo powiedzieć!" Ogromnie zadowolony z siebie, roześmiał się głośno. Edmund skorzystał z tego, żeby zamówić kieliszek koniaku do kawy, i mrużąc z ironią oczy, szare i pogardliwe, odezwał się po chwili umyślnego milczenia tonem najgłębszego szacunku: — To było zręcznie powiedziane. Gazety pełne były przygotowań do Zgromadzenia Narodowego. Dwieście pięćdziesiąt kilo cielęciny, szynki i chleba przewidziano, aby nasycić obradujących. Milion butelek wody mineralnej. Cały kraj pasjonował się myślą o tym, że ponieważ pałac wersalski nie mógł być zelektryfikowany (ten dogmat był nienaruszalny) — sto zainstalowanych tam lamp gazowych nie wystarczało, jak powszechnie wiadomo, aby dostatecznie rozjaśnić jutrzenkę nowej prezydentury. Po naradzie uchwalono, że wprowadzi się w Wersalu lampy Auera. Do siedemnastego stycznia miano ich założyć sześćset. Wybory wypadały w piątek. Dzień elegancki, ale postny. Fatalnie dla wersalskich restauratorów, proszę tylko pomyśleć, ile im trzeba będzie pomysłowości i ryb! Opinia publiczna przestała się tym niepokoić, tak samo jak i perspektywą grzechu « 225 »

Page 222: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

śmiertelnego dla deputowanych, którym miano dostarczyć te dwieście pięćdziesiąt kilo cielęciny i szynki, kiedy jego ekscelencja ksiądz Gibier/*, biskup Wersalu, jakby predestynowany swoim nazwiskiem do roli, jaką miał odegrać, ogłosił, że dla całego departamentu Seine-et-Oise znosi obowiązek poszczenia w ten piątek. Komentowano fakt, że wszystkie fotele w sali kongresowej pokryto na nowo ciemnożółtą skórą. Byli tacy, którzy woleliby inny kolor. Piętnasty stycznia spędził Barbentane w Pałacu Luksemburskim na zebraniu lewicy. Chwila przełomowa. Doktor pełen był poczucia własnej ważności. Chodząc korytarzami Senatu badał puls Republiki. W jakichś drzwiach dosłownie wpadł na niskiego, nieprzyjemnego mężczyznę, który zaskrzeczał głosem człowieka chorego na zapalenie zatok: — Mógłby pan trochę uważać! Był to Poincare. Barbentane poczuł, jak przenika go dreszcz Historii. Zobaczył Jauresa. Clemenceau miał grypę, ale mimo to przyszedł, Barbentane dostrzegł go, a za nim całą zgraję, pełną uszanowania, i pośpieszył w stronę wielkiego wyborcy. Ale ten zdawał się go nie poznawać i obciągniętą w rękawiczkę ręką, o której wiedziano, że usycha, wskazał otwarte okno; woźny, spiesząc, żeby je zamknąć, wywrócił się. Ojczulek Combes prawie całkowicie stracił głos. Wszystko wydawało się symboliczne. Jeden dzień nie wystarczył lewicy, żeby dojść do porozumienia. W pierwszej turze Poincare, w drugiej Pams stanęli na czele tego, co gazety ochrzciły następnego dnia mianem reprezentacji szwaczek krojących wybory. Trzecia tura, szesnastego, miała zadecydować o głosowaniu w Wersalu. Na targi pozostała jeszcze noc i następny ranek. Poincare odmawiał wycofania swej kandydatury. Mówiono, że będzie ją podtrzymywał, nawet gdyby jutrzejsze głosowanie wypadło na jego niekorzyść. Barbentane powiedział do syna: — Widzisz, twój Poincare jest teraz kandydatem prawicy… */Gibier — zwierzyna. (Przyp. tłum.) < 226 » Widziałem go dziś po południu; nie pozostaje mu nic innego jak poddać się. Wielki dzień! Co byś tak posiedział na „Folies-Bergere", żeby się trochę oderwać od tej polityki? Obiad zjedli u. Poccardiego. Doktor długo mówił synowi o Barrelach, o czekoladzie, o posagu córek fabrykanta, o tym, że wszyscy Francuzi powinni się zjednoczyć. Syn zerkał na niego spod oka: do czego zmierza? Ale milczenie Edmunda gasiło starego wygę i nasuwało mu pewne podejrzenia. Zanim zdradzi swój sekret, musi najpierw upewnić się co do małego. Chwilowo uwagę jego zajął spektakl. Doktorowi ogromnie się podobały stare piosenki w wykonaniu Yvonne Printemps. Obrazek z Trouville i drugi, bardzo śmiały, zatytułowany Witraż, pomogły mu wprowadzić do rozmowy z synem ton poufałości konieczny w takich wypadkach. W przerwie, ponieważ okazało się, że

Page 223: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

argumenty natury ideowej nie przemawiają do Edmunda, doktor zdecydował się pomówić z nim o interesach, trudno. W promenoir pełnym ruchu wymalowane kobiety z papierosami w ustach, w kapeluszach z egretami i w drapowanych sukniach zagadywały mężczyzn. Peruwiańczyków, Turków i Skandynawów; przed niedużym, świetlistym ekranem drgały chińskie cienie dam w gorsetach i panów z wąsami, zaś mer z Serianne-le-Vieux gładząc brodę przekonywał swą latorośl o zbieżności jej interesów z moralnością polityczną partii radykalnej. — Masz za sobą dwa lata medycyny, mój mały. Zostają ci jeszcze dwa, a przy odpowiedniej protekcji wykręcisz się pewno półtoraroczną służbą. To znaczy, że latem 1916 będziesz mógł wrócić do Serianne i objąć praktykę... Słuchasz mnie? Jednak twój ojciec jest jeszcze człowiekiem młodym i nie może ustępować ci swego miejsca... O ile więc nie będę do tej pory w Izbie, co cię czeka?. Jakaś dziura, gdzie będziesz wegetował. Nie spodziewasz się, mam nadzieję, że zafunduję ci gabinet... — Nie masz ognia, kochanie? Była to jakaś tęga brunetka, której obnażona ręka « 227 •

Page 224: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

zostawiła na czarnej marynarce doktora tłusty ślad kremu wokół kołnierza. Odeszła kołysząc się na wysokich obcasach i wzdychając: — Co za ludzie z tych prowincjuszy! Barbentane poprawiał kokardę krawata: — Hm, co ja to mówiłem? Aha... A jeżeli sądzisz, że twój sceptycyzm polityczny wyszedłby ci w Serianne na dobre, to się mylisz. W życiu trzeba się na czymś oprzeć. Będąc w liceum z pewnością nie dość uważnie studiowałeś kogoś, kto mógł cię tego nauczyć. Tu doktor zrobił pauzę, by wystawić na próbę nikły zapas wiedzy młodego pokolenia. Stali w hallu obok schodów, Murzyn w fezie uderzał z całej siły w bębenek, zwołując amatorów tańca brzucha. — Miałem na myśli — podjął doktor — Emanuela Kanta. Po czym nastąpił obszerny wykład o rozumie praktycznym i o praktyce doktora w Serianne, jedno łącznie z drugim. Jakaś młoda kobieta w typie Klaudyny uśmiechała się do Edmunda. Miał ochotę odpowiedzieć jej uśmiechem. Było gorąco. Mogła mieć ze dwadzieścia lat i nie była ładna, ale miała coś pikantnego i długie nogi. — ...W Serianne nie możesz liczyć na pacjentów nie mając jakiegoś oparcia politycznego. Nikt nie będzie miał zaufania do bubka, o którym nie wiadomo, jakie są jego zapatrywania. Na prawicy nie masz czego szukać. Jest ten młody Lamberdesc... Nie masz więc wyboru: musisz zostać radykałem. I musisz zrozumieć, co to znaczy: radykalizm to nie jest zabawa! To jest powołanie, tak samo jak medycyna, to jest wyrzeczenie się samego siebie, odpowiedzialność... — Przede wszystkim — uciął Edmund ze wzrokiem utkwionym w dziewczynę, która stała teraz oparta o kolumnę i gładziła się po piersiach patrząc na niego — nie mam zamiaru objąć twojego miejsca w Serianne... — Co? Doktor wyprostował się w całej swej ojcowskiej powadze. 228 »

Page 225: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Zrobił się tak czerwony, że któraś z przechodzących kobiet zaniepokoiła się: — Powinieneś wyjść na świeże powietrze... co stawiasz? Ujął syna pod rękę i odciągnął go na bok. — Co mają znaczyć te żarty? — Mówię zupełnie poważnie. Myślę o asystenturze w szpitalu, o karierze. — Czyś ty na głowę upadł? To ty sobie wyobrażasz, że ja po to łożę na twoje studia, żebyś ty mi potem w decydującym momencie mojego życia zrobił zawód? — Jeżeli twój syn będzie praktykował w szpitalu, to ci się to może tylko przydać... — Nie gadaj głupstw! Wystarczy, jeżeli obejmiesz praktykę w Serianne, bez szpitala doskonale się obejdzie. — Ale ja nie chcę wracać do Serianne. W Paryżu... — A, wreszcie, doczekaliśmy się. „W Paryżu"... Masz tu kogoś? Spojrzał na syna z wyrazem dobroduszności, który wydał się Edmundowi nieznośnie obłudny. — Mówię ci przecież, że tu idzie o karierę... — Ale, ale! O karierę! I ty myślisz, że ja dam się na to nabrać, jak z powodu jakichś majtek będziesz mi opowiadał o karierze! Nie od wczoraj jestem na tym świecie. — Jak chcesz. Nie mam tu nikogo. Gwiżdżę na kobiety. Mam je wtedy, kiedy chcę. Doktorowi zaparło oddech. Po raz pierwszy w życiu spojrzał na syna z szacunkiem: — Dobrze już, dobrze. Nie ma się o co kłócić. Pomówmy lepiej o cyfrach. Wierzę ci, mój mały. Ale twoje plany wymagają przedłużenia studiów. Jeżeli myślisz o praktyce w szpitalu, to może potrwać i dziesięć lat. A przez ten czas ja mam ci przysyłać pieniądze, tak? No, to by się uzbierała niezła sumka. A twój brat, a twoja matka? O tym też powinieneś pomyśleć. A ja się już starzeję... tak, tak, czuję to. Zawód lekarza wymaga pełni sił. Całe szczęście, że mój udział w życiu politycznym otwiera przede mną inne możliwości. Rozumiesz, jeżeli twój ojciec < 229

Page 226: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

zostanie deputowanym, twoja pozycja w Serianne z miejsca będzie ugruntowana... — Ja nie będę praktykował w Serianne. — Wiesz, że to mnie już zaczyna drażnić. Co za jakiś ośli upór! A jeżeli przestanę przysyłać ci pieniądze? — Ja nie będę praktykował w Serianne. — Czy ty nie rozumiesz w końcu, że będąc jutro deputowanym, pojutrze mogę być ministrem, i wtedy biorę cię do mojego gabinetu, a jak raz znajdziemy się w siodle... A ty zamiast tego wolisz ślęczeć nad książkami i zdawać egzaminy konkursowe, przepychać się przez wszystkie szczeble. Powiedz mi tylko, ilu udaje się dobrnąć szczęśliwie do celu? — Ja nie będę praktykował w Serianne. Zdawało się, że wściekłość doktora udziela się dzwonkowi ogłaszającemu koniec przerwy. Biedny Barbentane czuł, jak biją na niego fale gorąca. Otarł czoło. Słowa kłębiły mu się w krtani. Ach, gałgan jeden! I miej tu dzieci. Męcz się dla nich. Edmund jako lekarz w Serianne umocniłby jego pozycję lokalną; a ostatecznie on także ma prawo chcieć mieszkać w Paryżu, nie tylko Edmund. Egoista! Ach, za dużo było do mówienia! Ludzie wrócili już na salę. — A propos — odezwał się Edmund — wszystko to bardzo pięknie, ale Poincare zostanie prezydentem. — Co? — I będzie rządził bez was. — To będzie wojna! — Och, wasza wojna czy wasz pokój... I tak ma zresztą za sobą część głosów lewicy. — Sam nie wiesz, co mówisz. Dziś udało mu się dostać 272 głosy, ale już jutro nie będzie miał ich tyle, a pojutrze dyscyplina lewicy... Edmund zacisnął usta. Ojciec dosiadł nowego konika. Z sali dochodziły dźwięki tanga. — Zaczęło się — powiedział Barbentane tonem człowieka, który zapłacił za bilety. Wrócili na swoje miejsca, « 230

Page 227: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

wśród ściszonych protestów. Na scenie dziesięć młodych dziewcząt pokazywało zadki. Miało to przedstawiać Greków pod Janiną. VIII Ryszard Gresandage spóźniał się: Eliza musi się niepokoić. Z ronda przy Champs-Elysees nie miał tak daleko do domu, ale tak jakoś zeszło, ponad godzinę zmarnował czekając na wiadomości z Wersalu. Mieli być tego wieczoru na obiedzie u Schoelzerów. Wszedł wreszcie do „Gauffres", żeby zatelefonować. W kawiarni zaczął spacerować koło kabiny jak lew w klatce. W kabinie jakiś głos kobiecy to przycichał, to rozbrzmiewał na nowo, denerwująco powolny, powtarzający po parę razy jedno i to samo; rozmowa przeplatana milczeniem rwała się. Eliza musi się tam niepokoić. Nie mając co robić przerzucał kartki starej książki telefonicznej. Znów rozległ się tamten głos, pokorny, dość miły. Przypominał Gresandage'owi jakieś dawne, na pół zapomniane brzmienie. Obok przechodzili goście do toalety. Z tego, co mógł dojrzeć przez półmatową szybę kabiny, musiała to być któraś z tych damulek. Czy ona nie ma zamiaru skończyć? Ryszard przychwycił się na tym, że słucha: — Nie, nie... Och, zapewniam cię, Michalinko!... Ależ dlaczego, kochanie? Przecież zobaczymy się jeszcze... Zrobiło mu się wstyd, że podsłuchuje, ale ten głos budził w nim jakieś odległe wspomnienia. Słońce. Dziewczyna o ogromnych oczach. Wielkie słońce. Głos ciągnął dalej: — ...Zapewniam cię, że on jest bardzo dobry... Tak myślisz? Może masz i rację... Nie trzeba tak mówić... No dobrze, ale cóż ja mogę teraz zrobić?... Kiedy ja naprawdę chciałabym się z tobą zobaczyć... Tęskno mi już bez ciebie. Kochanie... Posłuchaj, coś ci powiem, posłuchaj tylko... Karol jest bardzo, bardzo dobrym chłopcem... Ależ tak, wie... Wie, że mam dziecko... Dużo mówiliśmy o tym ze sobą... Nie ma mi tego za złe... W każdym razie » 231 »

Page 228: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

wytłumacz mnie, proszę, przed tymi panami, przed panem Ducharme przede wszystkim; bardzo zależy mi na tym, żeby pan Ducharme nie pomyślał... Gdybyś znała Karola, nie mówiłabyś takich rzeczy... Jakże ja mam wybierać, Michalinko? Kocham was bardzo, ale... Oczywiście, jeżeli się mylę... Mogę się mylić... On jest taki dobry, gdybyś wiedziała!... Nie trzeba, żeby ci państwo... Och, jaka ty jesteś!... Co się zmieniło? Oczywiście, że trudno mówić w tej chwili, jak się to ułoży... Ależ tak, dlaczegóż by nie?... Później... Później ożeni się ze mną, przyzwyczai się do tej myśli... Jak się pobierzemy... Możemy zobaczyć się choćby jutro... Tak, jutro, o której chcesz... Więc proszę, wytłumacz mnie przed panem Ducharme... Nie mów tak, to niesprawiedliwe z twojej strony... Zapewniam cię, że on jest naprawdę bardzo dobry... Och, nie, to wcale nie zepsucie; jak możesz nawet!... Wielki spokój... Karol... Dlaczego tak mówisz? Nie wszyscy mężczyźni są tacy sami, na szczęście... Wyprowadzony z równowagi czekaniem Ryszard przysunął się do samej kabiny i nagły ruch rozmówczyni przestraszył go; drzwi mogły otworzyć się w każdej chwili. Oddalił się, na nowo ogarnięty wstydem, że podsłuchuje. Bywał tu dziesiątki razy i wszystko zdążył już obejrzeć. Co do zwycięstwa Poincarego, był go tak pewien, że ta wiadomość nie mogła stać się dla niego tematem długich rozmyślań. Wrócił na dawne miejsce, teraz już ze świadomym zamiarem przysłuchiwania się rozmowie. Ten głos... Jednocześnie wyobrażał sobie cały ów dramat, jego banalność. Dziewczyna, wielokroć oszukiwana przez mężczyzn, mająca nieślubne dziecko, kurczowo uczepiona drobnomieszczańskiego światka z Plaisance czy z Courbevoie, a teraz zagrożona w swoich z nim stosunkach przez jakiś nowy związek, który w oczach tamtych jest skandalem przepełniającym już miarę. Miły musi być ten pan Ducharme i ta Michalina! „Nie wszyscy mężczyźni są tacy sami" — te słowa nabrały jakiejś straszliwej melancholii. Ryszarda rozgniewał własny sentymentalizm. — ...Spróbuj się tylko postawić w moim położeniu, < 232 »

Page 229: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

kochanie... Nie pracuję: jakże mogę od niego odejść?... Kto da na dziecko?... Ależ tak, mówiłam ci już, wie o wszystkim... Dużo o tym mówiliśmy... On jest naprawdę bardzo dobry, Karol... No więc widujemy się ze sobą i on płaci za dziecko... Och, mówię ci, że on nie jest taki jak inni!... Patrzy na to z bliska, jakże mógłby być obojętny?... Nie, co do tego, przysięgam ci: nigdy już... Nie mam czym płacić za małego; więc co, mam grać?... Pan Ducharme tak powiedział? Ależ... Więc proszę, wytłumacz mnie przed wszystkimi. Pamiętaj, musisz mnie koniecznie wytłumaczyć... To było szaleństwo, rozumiesz?... Byłam taka sama po całej tej historii... Przy kartach przynajmniej jakoś czas prędzej schodził... Wygrałam raz i drugi... Teraz już nigdy, nigdy... Jest bardzo, bardzo dobry... niezepsuty... Dlaczego nie?... Zawsze się tak kończy... Na razie wolę nie mówić mu o małżeństwie. Rozumiesz, to i tak ładnie ze strony Karola, że zajął się małym... Czy jestem szczęśliwa? Oczywiście brak mi was i proszę, powiedz panu Ducharme... i tym paniom... Tak, wobec tego... Ale pamiętaj, wytłumacz mnie koniecznie... A co do jutra, to o której?... Tak, tak... Wobec tego jesteśmy umówione... Więc do jutra... Michalinko... Więc do jutra... Odgłos wieszanej słuchawki, a potem milczenie. W kabinie kobieta podniosła do góry torebkę, można się było domyślić, że przypudrowuje sobie pośpiesznie twarz. Może płakała rozmawiając. Wyglądała na dobrze ubraną. Wytarła nos. I nagle ukazała się w otwartych drzwiach. Wyrwała się z kabiny jak ze spelunki. Rzuciła Ryszardowi spłoszone spojrzenie i zawahała się, jakby nie wiedząc, z której strony jest wyjście. Poczuł, że przenika go wielkie zimno. Spodziewał się ujrzeć osobę bardzo młodą, bardzo wymalowaną. Miał przed sobą kobietę nie najgorzej ubraną, ale którą czterdziestka zdążyła już zniszczyć, kobietę bez wdzięku, wyjąwszy oczy dość dziwne, o chorobliwym wyrazie. Kobietę, w której było coś biednego i coś bezbronnego. Może jakaś ekspedientka z luksusowego sklepu, której nędzne grosze idą na to, żeby się porządnie ubrać ze względu na klientelę. Prawie chuda. < 233 »

Page 230: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Brunetka, o przedwczesnych, długich fałdach wzdłuż nozdrzy. Teraz, kiedy zamilkła, brzmienie jej głosu wydało mu się jeszcze bardziej pospolite i jeszcze bardziej znajome. O czym to dumał słuchając jej? O wielkim słońcu. Młoda dziewczyna na łące. Widział snop białych kwiatów w jej ramionach i mały medalik na szyi... Jeanne, to była Jeanne... Kobieta wyszła już. Zeszła po schodkach z tą samą pokorą, z jaką prosiła, żeby wytłumaczyć ją przed panem Ducharme. Nie zatrzymał jej, nie zawołał. Stał w miejscu, przygwożdżony. A przecież to była Jeanne, przecież to była Jeanne. Nie zatrzymał jej; czy można zatrzymać własną młodość? Więc to była dziewczyna jego dwudziestu lat. Miała dziecko. Z kim? Uczuł dziwne ukąszenie zazdrości. Ba, z jakimś łajdakiem... Nie wszyscy mężczyźni są tacy sami... Jak ona to powiedziała! Możliwe, że również i z jego powodu, niegdyś... I jego osoba też była zawarta w tym ogólnym pojęciu: mężczyźni! Nagle zrozumiał, kto to jest Michalina... Ależ tak, oczywiście, Michalina to była ta mała siostrzyczka, pięcioletni brzdąc... Wyszła za mąż i jej otoczenie boczy się na starszą... na Jeanne... Dwadzieścia dwa lata temu. Jej usta były jak jagoda, małe i twarde. Kiedy ją całował, mówiła: „Nie, nie"... zupełnie tak samo jak przed chwilą przy telefonie. To właśnie zwróciło jego uwagę z początku i dlatego zaczął się przysłuchiwać. Przypomniał sobie Elizę i pośpieszył do kabiny. Nie... nie... Nie można zatrzymać własnej młodości. IX Jeanne Cartuywels wyciągnęła rękę: deszcz. Paskudnie! Włożyła czarne rękawiczki, poprawiła wytartą etolę ze skunksów i szybkim krokiem ruszyła w stronę przystanku autobusowego. Tak się szczęśliwie złożyło, że nie musiała czekać, ale za to wypadło jej zająć miejsce na samym przedzie wozu. Nie chciała się spóźnić ze względu na Karola, który miał tak mało czasu na obiad. Siadła w kącie, 235»

Page 231: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

przy oknie, i rozświetlony wieczór Paryża chłostanego deszczem mieszał się z jej myślami. Rozmawiając przed chwilą z Michaliną nie przyznała jej się do nurtującego ją niepokoju: wiadomości o małym były niedobre, jakaś przewlekła gorączka. I Bóg wie, jaką on tam ma opiekę u tych chłopów z Charentes. Nie móc pojechać do niego! Ale jakże zostawić Karola, tak od razu, na samym początku, kiedy rozłąka mogła jeszcze wszystko popsuć, wszystko zburzyć? Długie, smutne doświadczenie przeciwstawiało się w niej instynktowi macierzyńskiemu. Nie powiedziała nic Michalinie, bo tamta i tak by nie zrozumiała. I kto wie, co powiedziałby pan Ducharme? A jednak, w tym wszystkim, myślała o Karolu z wdzięcznością. Och, gdybyż wreszcie! Po raz pierwszy uwierzyła w możliwość spokoju. Był dobry, uczciwy, pracował, kochał ją, zdawał się ją kochać. Przypomniała sobie, jak się wszystko to zaczęło, w klubie, tego wieczora, kiedy podniosła stawkę zaledwie rozłożywszy karty. Jak na nią popatrzył. Jak — nieznacznie, żeby nikt nie zauważył — odsunął sztony sprzed oszukującej. Jak z nią potem rozmawiał. No i tak. Została jego kochanką. Obiecała, że nigdy już nie będzie grać. Nigdy. Znów pomyślała o synku tam na wsi, gdzie zawiozła go w zeszłym roku. Powiedziała sobie wtedy, że kto wie, jeżeli pokocha wieś, jeżeli na niej zostanie, może będzie szczęśliwszy. Nie mogła, myśląc o przyszłości, wyobrazić sobie swego dziecka w Paryżu, w pokojach hotelowych i kiepskich garkuchniach, pośród tych świństw i podłości, w Paryżu, który był jej życiem i nieszczęściem. Dzidziuś nauczy się jeździć konno, będzie miał śliczne rumieńce i ożeni się z ładną dziewczyną, która go będzie kochała. O ile tylko ta niewytłumaczona gorączka... Ale istnieje przecież jakaś sprawiedliwość, istnieje przecież Bóg. Wysiadła na rogu ulicy Favart. Umówili się w restauracyjce koło Opera-Comique; była to długa i wąska kiszka z okienkiem do podawania potraw w głębi; stoliki przykryte kraciastymi serwetami 235 »

Page 232: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

stały tu jeden przy drugim, pełno było gości bardzo paryskich; dziennikarzy, ludzi teatru, wszystkiego po trochu: bardzo wypomadowani młodzieńcy z kobietami zerkali na te, które towarzyszyły innym. Garnitury w kolorowe prążki, powitania wymieniane znad talerzy, poufałość kelnerek wobec stałych bywalców, śmiechy, tradycyjne żarty, pomiędzy tym wszystkim Jeanne szukała Karola. Nie był sam. Człowiek, który siedział obok niego przy stoliku, odstawił swoje małe ciemne; poznała go i serce jej ścisnęło się. Żeby tylko nie okazać nic po sobie. Karol Leroy podniósł się i dawał jej znaki. Był to mężczyzna dość blady, trochę nalany, średniego wzrostu, ale tak szeroki w ramionach, że wydawał się przez to mały. Gdyby nie jego cera i binokle, nikt by nie uwierzył, że prowadzi siedzący tryb życia. Czuprynę miał mocno już szpakowatą, ale wąsy całkiem jeszcze czarne i patrząc na jego staranny ubiór i ciemny krawat można go było wziąć za jakiegoś wyższego urzędnika. Jego włosy, niewiarogodnie gęste i twarde, przedzielała przez środek wąska bruzda; mówił o niej: „mój przedziałek", i sprawdzał często w lusterku kieszonkowym. To właśnie drażniło Jeanne, ten tik, i obiecywała sobie, że później go tego oduczy. — Czy znasz pana Colombin? — powiedział. Pan Colombin miał już kiedyś przyjemność spotkać panią Cartuywels. Pan Colombin był uosobieniem jowialności, czerwony jak piwonia, piegowaty, o bujnym, ryżym zaroście, miał brodawkę na lewej brwi, co dodawało pikanterii jego spojrzeniu, tym bardziej że zwykle przymrużał oko. Kto by powiedział, że on waży sto dwa kilo? Sport, proszę państwa! Długie spacery, boks, skok o tyczce. Pięćdziesiątka na karku, a on się czuje rześki jak młodzieniaszek. Wracał właśnie z Riwiery. — Trzeba przyznać, że moja robota ma swoje dobre strony: człowiek siedzi przeważnie w jakimś pięknym zakątku, na słońcu, na powietrzu, w eleganckim towarzystwie. Aż mnie potem chandra ogarnia, jak pracuję w Paryżu. — Doskonale pana rozumiem — powiedział Karol, — « 236 »

Page 233: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Ja sam jednego tylko żałuję w życiu: że nie urodziłem się w Monaco. Ach, gdybym się był urodził w Monaco. Jeanne trochę się zgorszyła: — Nie żałowałbyś, że nie jesteś Francuzem? — Och, wiesz, Francuz czy z Monaco, co za różnica,, a gdybym był stamtąd, mógłbym dostać pracę w Monte Carlo, wynajęlibyśmy domek gdzieś od strony Beausoleil i nie trzeba by było latać, tak jak tu, po deszczu, po błocie, z jednego piętra na drugie i jeszcze te autobusy, nie mówiąc już o morzu. Morze jest tam zupełnie niebieskie. — Mały domek... Jeanne zamknęła oczy. Myślała o Dzidziusiu. Gdyby Karol zaadoptował Dzidziusia, on też byłby obywatelem Monaco. Nie musiałby iść do wojska. Bała się koszar dla niego. Pan Colombin chichotał: ' — Och, święta racja, tam to jest życie. Co za kurewki! Bardzo przepraszam, pani Cartuywels! No, klasa! Co do spraw zawodowych, tam przynajmniej wszystko jest jasne. Tradycja, rozumie pan. Nie tak, jak tu, gdzie nawet, jeżeli wszystko jest w porządku, tak jak u was, to i tak odbywa się nieoficjalnie. Różnica. Tam, na Wybrzeżu, gra idzie w otwarte karty, co? — To trzeba przyznać — zauważył subtelnie Karol. Uśmiali się wszyscy troje. — A jakie tam się zawiera transakcje! — ciągnął Colombin. — W tym właśnie cała rzecz. Sama gra to byłoby głupstwo. Ale gra i interesy: dlatego też czasem coś się przytrafi. Właśnie po to jesteśmy tam my, żeby dyskretnie doprowadzić wszystko do porządku. Och, bardzo dyskretnie. Cała sztuka polega na tym, żeby widzieć nie widząc. Żadnych skandali, takie są instrukcje. Za oknem sprzedawcy gazet wykrzykiwali rezultat wyborów. Wywołało to ogromne poruszenie w restauracji. Parę osób wybiegło na ulicę, jakiś gazeciarz wszedł do środka. Wyrywano sobie dzienniki. Poincare wybrany! Niech żyje Poincare! Ludzie śmiali się. Na parę minut rozmowa stała się ogólna. Jeanne zaprzątnięta była własnymi myślami. Zdaje się, że to jakiś zdolny człowiek, ten 237 »

Page 234: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Poincare. Głosy Colombina i Leroya krzyżowały się obok niej. Miroton*/ było doskonałe. Wszyscy się co do tego zgadzali. Karol powiedział to podającej, a ta powtórzyła właścicielowi. Natychmiast podszedł do ich stolika i tym razem Jeanne oświadczyła: — Miroton jest wyśmienite. Skłonił się, mile połechtany. I nagle Jeanne poczuła ukłucie w sercu. Ona się tu zajada miroton, a z malutkim może jest gorzej, całkiem źle? Czy Dzidziuś dowie się kiedyś, co to jest miroton? — Źle się pani czuje, pani Cartuywels? Uśmiechnęła się do pana Colombin, chociaż bała się tego człowieka, i zwróciła się do Karola tonem usprawiedliwienia: — Myślałam o Charentes. W ten sposób mówili o małym przy obcych. — Tak — podjął Karol po chwili milczenia — co jest przykre tu, w Paryżu, to fakt, że nawet jeżeli wszystko jest w porządku, człowiek czuje się jakoś, bo ja wiem, poza nawiasem. Sam pan wie, jak jest u nas: nigdy żadnych historii. Sami znajomi klienci. Prawie żadnego przepływu. To znaczy, chcę powiedzieć, takich gości, co zapisują się, ot tak, na kilka dni. W ciągu całego roku nie było nawet czterech wypadków. A i to co tam za wypadki! — Z wyjątkiem tej strzelaniny... — Z wyjątkiem tego... Co też ja wygaduję! Przede wszystkim to nie było u nas. A jak już wyjdą, klienci mogą robić, co im się podoba... . — Niezupełnie, Leroy, niezupełnie. Z pana też żartowniś. Wybuchnęli śmiechem. Colombin zniżył głos: — Niech mi pan powie, nie zauważył pan tam u was takiej młodej kobiety... blondynki, no, takiej jak ja, trochę ciemniejszej... */ Potrawa z wołowiny przyrządzone) z cebulą. « 238 »

Page 235: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Rudej? — powiedział prostodusznie Leroy. Colombin żachnął się z lekka: — Blondynki... Ładna dziewczyna... Hm, hm, pani Cartuywels gotowa pana zjeść. Niech pani nie będzie zazdrosna, to nie jego typ... Jeanne uśmiechnęła się bardzo smutno. Nie słyszała, o czym mówili, myślała o malutkim. — ..Bardzo elegancka... Co? Rozumie pan, co mam na myśli? Oddałby mi pan przysługę, gdyby mógł mi pan powiedzieć, co ona robi, czy wygrywa, czy przegrywa... Z kim przychodzi... Och, to tak trochę poza służbą... Karol Leroy nie mógł zostać przy deserze. I tak był już spóźniony. Dał pieniądze Jeanne. — Zapłacisz... Pan Colombin jest moim gościem... Wypijecie państwo razem kawę... Kieliszeczek marcu dla pana? Mają bardzo przyzwoity marc. Sabaudzki. A ty czekaj na mnie koło pierwszej u Pousseta... Została więc sam na sam z Colombinem. Tego właśnie lękała się od pierwszej chwili. — Dla pani też kieliszeczek marcu? Nie? Wobec tego dwie kawy, jeden marc... i jedna benedyktynka? — Jeden cointreau... — I jeden cointreau! Zapadło milczenie, którego Colombin nie przerywał aż do chwili podania kawy. Kiedy stała już przed nimi, bardzo mocna, i do tego dwa pełne kieliszki, mężczyzna pochylił się nagle nad stolikiem, szukając oczu kobiety. Przypominał grubego wołu i śmiał się bezgłośnie, pokazując złote zęby trzonowe. — Jak tam, pani Cartuywels, nie bywamy już w „Galeries Lafayette"? Twarz Jeanne zbielała. Od pół godziny oczekiwała czegoś w tym rodzaju, ale gdy usłyszała to wreszcie, poczuła się wstrząśnięta jak w obliczu klęski. Z dobrodusznym wyrazem twarzy Colombin przykrył swoją wielką, owłosioną łapą drżące nerwowo palce jej prawej ręki. — No, no, to tylko żarty, znamy się nie od wczoraj... Wielkie łzy pojawiły się na przyciemnionych rzęsach < 239 »

Page 236: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Jeanne. Zawisły na nich ciężko i oderwały się po chwili. Wpadły do filiżanki, jedna, dwie, marszcząc powierzchnię płynu. Jeanne Cartuywels poczuła dotyk grubych łydek, kolana inspektora Colombin dobierały się do jej nóg, ściskały je równie powoli, jak padały jej łzy. x Doktor zadecydował, że jego młodszy syn klasę filozofii ukończy w Aix, w szkole z internatem. Armand zostawił za sobą dzieciństwo, Serianne, miejscową politykę i miejscowe zmory. Cały ten zły sen, wszystkie skandale, ucieczka Franciszka Lomenie, który musiał wrócić do Legii, zniknięcie wdowy po poborcy, udobruchanej (za pośrednictwem doktora Barbentane po rozmowie, jaką odbył ze swym kolegą po fachu, Lamberdeskiem) koncesją na trafikę — wszystko to, na odległość zalatujące czekoladą, zacierało się dla Armanda w świecie idei, do którego wkraczał mając swych siedemnaście lat. Wyłaniał się przed nim cały las problemów, w którym jego socjalistyczne niepokoje nie bardzo wiedziały, co ze sobą począć. Pierwszy okres upłynął w niewiarygodnym pomieszaniu pojęć. W klasie, wobec dwudziestu myślących o czym innym młodych ludzi, łagodny profesor jąkała, z twarzą jak galaretka z pigwy, robił, co mógł, by obrócić oficjalny program ku chwale nieśmiałego spinozizmu. Armand pożarł całą bibliotekę. Brakowało w niej Condillaca. Rozpaczał z tego powodu przez tydzień; nikomu, nawet tym trzęsącym się policzkom, nie mógł zwierzyć się, co myśli o tym czy innym filozofie. Kant i Hegel, w wypisach, nieco później Schelling dali mu jak maczugą w łeb. Profesor chciał, żeby czytał Ribota i Lacheliera: autorów wybranych Trzeciej Republiki. Nie potrafił się na to zdobyć, był stale bez grosza, sypiał z jedną z posługaczek, która cerowała mu skarpetki, a w niedzielę odwiedzał kuzynów Rinaldi, pobożnych do obrzydliwości. W Aix, zimą, mrozik potrafi dać się we znaki. Wiatr siecze. « 240 »

Page 237: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

W czasie ferii noworocznych znów było Serianne i matka — doktor wyjechał w interesach do Paryża — „Cafe des Arts", gdzie bilard doskonale obywał się bez Respelliere'a, i Mestrance, który po wszystkim cieszył się nadal najlepszym zdrowiem. Piotr deklamował Viele-Griffina i Van Leberghe'a; ściął się na maturze i miał teraz ciężkie życie, ojciec siedział mu wiecznie na karku. Wszystko — czy to z winy filozofów? — stało się nieznośnie płaskie, nasiąkłe głupotą tak, że nie było czym oddychać. Kiedy Zuza dowiedziała się, że Armand jest w Serianne, postarała się z nim spotkać. Poczuł się wobec niej tak skrępowany, że po pięciu minutach wykręcił się grubiańsko bólem brzucha i uciekł. W domu zamknął się na dobre w ubikacji, żeby wreszcie mieć trochę spokoju. Tam właśnie zaczął rozmyślać o Kancie z liryczną gwałtownością, której sam się dziwił. W filozofii najbardziej wstrząsał go fakt jej istnienia. Próbował filozofii, jak próbuje się alkoholu. Wychodził z tych prób równie rozbity jak po pijaństwie. Dla kolegów ten rok filozofii był okresem kryzysu religijnego, zwątpienia i buntów. Ale Armand dawno już pozbył się wiary, systemy filozoficzne nie były dla niego niczym więcej jak różnymi sposobami osłodzenia pigułki i nie one, lecz sama pigułka, którą usiłowano przed nim ukryć, interesowała go coraz bardziej. Dlaczego na przykład taki szewc godzi się spędzać całe życie na przybijaniu zelówek? Nie było o tym ani słowa u Kanta czy u Platona. Ktoś szarpał drzwiami: była to pani Barbentane, oburzona: — Cóż ty tam robisz tyle czasu? Idiotyczna niewola szkolna budziła w Armandzie wstręt, przeklinał ten swój nowicjat człowieka holowanego przez rodzinę, a zarazem lękał się jego bliskiego końca. Mimo że fizycznie przestał już być dzieckiem, jego dzieciństwo, podzielone między szkołę i marzenia, ciągnęło się dalej zgodnie z mieszczańską regułą. Wstydził się swej zależności od doktora i jego szanownej małżonki, z domu Rinaldi. Jednocześnie zaś bał się swego wyzwolenia i konieczności zarabiania na życie, pracy. Chociaż sam nie « 241 »

Page 238: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

uświadamiał sobie tego, a niestrudzony Barbentane i inni nie zdawali sobie nawet sprawy, wychowany został, jak wszyscy jemu podobni, w chrześcijańskiej odrazie do pracy. Czyż nie zbliżał się moment, kiedy to przekleństwo boskie spadnie na niego? Przyszłość to był koszmar zaprawiony powtarzanymi do znudzenia dowcipami na temat wojska i koszar. Nie wyobrażał sobie, w jaki sposób życie mogłoby nie być abominacją. Sam przestał już wierzyć w swoje powołanie aktorskie, kiedy jedna z rozmów z matką przybrała niespodzianie taki obrót, że musiał powiedzieć jej o tych planach, co związało go z tym dziecinnym kaprysem, którego z łatwością byłby się wyrzekł, a przy którym czuł się teraz w obowiązku upierać. Wszystko zaczęło się od tego zegarka, który babcia Rinaldi dała Armandowi w prezencie na Nowy Rok, a raczej nie: na Gwiazdkę, to znaczy, prawda, mały Jezusek i tak dalej... Trzeba więc było iść podziękować małemu Jezuskowi, czyli inaczej mówiąc spędzić całe przedpołudnie z babką, czytać jej i nawijać wełnę. Dziadek, zupełnie zniedołężniały, nie podnosił się z łóżka. Żadnej już nie mam pociechy z jego towarzystwa, drogie dziecko. A podoba ci się chociaż ten zegarek? To ksiądz Petitjeannin go wybierał... Nie powinnam ci tego mówić... Ale w twoim wieku, pewne rzeczy... Tak, ja już, widzisz, nie wychodzę, a poza tym z moimi oczami jakże wybierać cokolwiek! Sama zresztą byłam w rozterce: czy kapłan może nosić zegarek? Ksiądz Petitjeannin powiedział mi, że tak. Twierdzi, że Kościół idzie z postępem. Nie bardzo mi się to podoba, ale cóż, nikt mnie o zdanie nie pyta. Czy ja się jeszcze doczekam twojej prymicji? Przy obiedzie zegarek znów stał się tematem rozmowy. Armand opowiadał z humorem słowa babki. Pani Barbentane zaczęła przy tej okazji wychwalać dobre strony kapłaństwa. Ach, gdyby była mężczyzną, na pewno zostałaby księdzem. Bo zakonnica to co innego. A zresztą, kto wie, mając męża w tym wieku i dwóch dorosłych synów, gdyby się uparła, mogłaby « 242 » jeszcze poświęcić się służbie bożej. Zdarzają się takie wypadki. Wikary X... proboszcz Y... I ten ksiądz, jak on się nazywał, ten, co był na otwarciu tunelu, w zeszłym roku, na Matkę Boską Zielną? Jeden jego syn jest dragonem, a drugi sędzią pokoju. Dwaj wąsale. Na nieszczęście jedno ze zdań poczciwej pani Barbentane zawierało bezpośrednie stwierdzenie, że Armand przeznaczony jest do służby bożej. Tego było mu za wiele; oświadczył, że zamierza zostać aktorem, że to nieodwołalne; nieprzezwyciężona siła popycha go do tego, na nic się nie zdadzą protesty, sprawa jest przesądzona, nie ma rady. Jak grom z jasnego nieba podziałało to na nieszczęśliwą matkę — niema, drżąca, bezsilna, pozwalała toczyć się tej lawinie słów. Było to w stołowym, przy deserze. Służąca podawała kawę. Pies kręcił się już koło swej pani i przysiadał na dwóch łapkach. Gdyby Armand wyraził chęć pójścia na Politechnikę czy do Szkoły Archiwistów, Estera Barbentane poczułaby się wstrząśnięta, zapewne,

Page 239: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ona, która tyle lat marzyła, że świątobliwe życie syna stanie się ekspiacją za grzechy ojca. Ale ostatecznie jakoś by się z tym pogodziła. Ale to, ale to... Teatr, deski sceniczne! Powtarzała sobie: „Deski sceniczne!" — i przenikał ją dreszcz. Jej syn! Żeby to jeszcze ten starszy, syn doktora, Edmund. Ale jej syn, Armand, jej własność! To dziecko tak kochające, tak uległe, z którego tyle miała pociechy! Kto go jej tak odmienił? Aktorem, on chce być aktorem! Wydała ze siebie jęk tak okropny, że pies, czekający cierpliwie na kawałek cukru, odskoczył w bok, jakby go uderzyła. Armand rozzuchwalał się, puścił wodze fantazji. Jechał już na tournee do Kairu, do Ameryki. Wybuch, jaki nastąpił, przeszedł wszystko, czego można było oczekiwać. Estera podniosła się gwałtownie. Była dość wysoka i dostatecznie postarzała się przez ten rok, aby jej zwiędła twarz mogła wreszcie przybrać wyraz naprawdę tragiczny. Wszystkie słowa świata wydawały jej się tak śmieszne w tej chwili, że z głębi zapadłej piersi wydobyła tylko histeryczne łkanie. Jakby jakaś kula podeszła jej « 243 »

Page 240: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

do gardła. Jej niegdyś pięknymi ramionami, które straszliwie wychudły, wstrząsała burza nerwowych drgań zapowiadając grad łez. Zadzwoniły szklanki, zadźwięczały Srebra stołowe w nieprzytomnych dłoniach na kraciastej serwecie. Armanda ogarnął na moment dawny, dziecinny lęk przed matczynymi atakami. — Mamusiu! — szepnął tak łagodnie, że aż się zawstydził w duchu. To słowo rozpętało nawałnicę. Estera zasyczała cała jak wyschłe drzewo zajmujące się płomieniem, a potem nagle wydała z siebie przeciągły, uparty skowyt jak pies, który w żaden inny sposób nie potrafi wyrazić swego bólu. Było w tym coś z bezwstydnej groteski teściowych z wodewilu i coś ze zmiażdżonego zwierzęcia, słowem, ohyda. Wmieszała się służąca, pies wtórował pani, w pewnej chwili kawa wylała się na obrus, pani Barbentane runęła na podłogę. Stara służąca pospieszyła jej na pomoc. Armand, upokorzony do ostatecznych granic, był jak przykuty do krzesła. Nie mógł nie patrzeć na tę nieszczęsną obłąkaną, w której z bólem poznawał swą matkę, tak kiedyś piękną w różowym peniuarze, nocą, kiedy złorzeczyła niebu i człowiekowi, z którym była związana. Teraz miała ślinę na ustach, twarz wykrzywioną, zniekształconą cierpieniem i wstrząsaną ohydnymi skurczami, jakby miała kichać. Jej czarna suknia była w nieładzie, spod długiej spódnicy wysuwały się, bijąc o podłogę, nogi, które mogły być ładne w innych pończochach. — Niech mi pan pomoże, panie Armandzie! — krzyczała służąca zasłaniając pośpiesznie kawałek uda leżącej, podobny do małej poduszeczki. XI Estera zaczęła nie cierpieć syna. Nie cierpieć za to, że wyparł się wiary, że zawiódł jej marzenia, że nie chciał dotrzymać obietnicy uczynionej przez nią Jezusowi, iż zadośćuczyni Mu za grzeszne życie doktora; za skandal, za ten znienawidzony teatr, otchłań potępienia, w której « 244 »

Page 241: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

stroją miny wymalowane kobiety, za ohydne obrazy grzechu, które, niby piekąca rana, nasuwały jej myśli o tym, czego wyrzekła się w życiu, aby zostać wzgardzoną żoną bezbożnika i matką dwóch obcych ludzi. Byli w odległych czasach jej młodości mężczyźni, którzy pociągali ją niegdyś, i na zawsze ukryty żal, który rozbrzmiewał przejmującą muzyką teatru, kiedy faluje czerwona zasłona ujęta długim, złotym sznurem. Estera zaczęła nie cierpieć syna, ponieważ, jak sobie dowodziła, postąpił jak tchórz i jak nikczemnik ciskając jej w twarz swoją szaloną decyzję w jednym z najbezradniejszych momentów jej nieszczęśliwego życia, kiedy pod pretekstem polityki doktor zabawiał się w Paryżu. W obecności ojca Armand nie odważyłby się na to. Tak więc przywoływała teraz nagle przeciw niemu autorytet ojcowski, który przez całe życie starała się podważyć w sercu młodego człowieka. Tragiczna niekonsekwencja, której całą gorycz Armand pojął z drżeniem. Gotów był na serio zagrać tragedię rodzinną, spostrzegł, że się nią egzaltuje, i nawymyślał sobie od durniów. Estera zaczęła nie cierpieć Armanda dlatego przede wszystkim, że tkwiła w niej potrzeba jakiejś namiętności, jakiejś pasji. W myślach zaczęła mówić do niego słowami, których nie powiedziałaby na głos bez rumieńca. Była w tym cała gwałtowność kobiety, która czuje, że się starzeje, i może inne jeszcze bardziej niejasne uczucia. Nocą i dniem widziała w wyobraźni rozpustne sceny rozgrywające się za kulisami, orgie, w których jej syn będzie uczestniczył. Miała jeszcze na tyle zdrowego rozsądku, że powiedziała o tym spowiednikowi. Ksiądz Petitjeannin zalecił jej praktyki, doskonałe może w innych wypadkach, ale które bardziej jeszcze rozjątrzyły tę matkę patetyczną. Co się tyczy Armanda, świątobliwy przewodnik potrafił jej tylko poradzić, by go jak najprędzej ożeniła. Siedemnastoletniego chłopca! Zresztą tak samo, jak nie chciała dla niego sceny, tak samo nie chciała i małżeństwa: ślubowała niegdyś, że Armand zachowa czystość. Ogarnęły « 245 »

Page 242: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ją wątpliwości. A może już ją utracił? Zaczęła go szpiegować, wypytywać ludzi. Ferie dobiegły końca i Armand wrócił do Aix. Napisała do kuzynów, u których spędzał niedziele. Ale nie wyznała im całej hańby: powołania Armanda do zawodu aktora. Nic z tego nie zrozumieli, zaczęli prawić mu morały, tak że znienawidził ich do reszty i przestał prawie u nich bywać. Napisali do Serianne, że na pewno ma jakiś romans. Po powrocie do Serianne, dostatecznie zmartwiony starszym synem, doktor westchnął, ale zdecydował się pojechać do Aix. Zjawił się u Armanda niespodziewanie, zwolnił go na wieczór i popełnił ten niewybaczalny błąd, że zaprosił go na elegancki obiadek, by zaskarbić sobie jego względy. To grubiaństwo zraniło Armanda bardziej niż wszystkie niezręczne słowa, których też nie brakło. Ponieważ Armand utracił wiarę, doktor uważał, że jego pozycja wobec syna bardzo się wzmocniła: czyż to nie powinno zbliżyć Armanda do jego starego papy-niedowiarka? Uważał, że łatwiej pozyska syna, jeżeli w słowach zdradzi wobec niego Esterę. Armand pojął tę nikczemność: za pierwszym rzutem kości doktor przegrał serce, które było stawką. Syn nabrał dla niego ostatecznej pogardy. Kiedy, przy deserze, ojcowskie kpiny z wstrzemięźliwości klasztornej doprowadziły do półzwierzeń na temat własnego pożycia małżeńskiego i wycieczek do Marsylii, doktor dostrzegł nagle odrazę w oczach młodych i niemiłosiernych, które miał nadzieję oczarować. Jednocześnie poczuł, że sam traci to dobre mniemanie, jakie miał o sobie. Nigdy nie mógł znieść krępującego spojrzenia tego małego... Stracił cierpliwość i wrócił do swego władczego tonu. Ostatecznie Armand ma wóz albo przewóz: ponieważ strona uczuciowa nie gra dla niego żadnej roli, dobrze, pomińmy ją, ale to nie zmienia postaci rzeczy. Doktor daruje synowi całą tę historię z powołaniem religijnym. Matka wbiła to sobie do głowy, ale on, ojciec, nie będzie go zmuszał. Armand przygryzł wargi. Wspaniałomyślny ojczulek. < 246 » Ustępstwo nie kosztowało go wiele. Zaraz jednak zjawiło się oczekiwane „ale" i zaczął się szantaż: ale ponieważ nie zostanie księdzem, ponieważ na tym punkcie będzie miał satysfakcję, musi i on okazać trochę dobrej woli. Niechże i on z czegoś zrezygnuje. Nic za darmo, mój mały. Niech odstąpi od zamiaru pójścia na scenę i wybierze sobie jakiś zawód. Jaki? O tym jeszcze pomówimy. Jakiś przyzwoity zawód. Na przykład prawo, bo co do medycyny, to wystarczy już dwóch w rodzinie. Chociaż, gdyby mu bardzo na tym zależało... Doktor nie jest bez serca. Wiele potrafi zrozumieć. A może Armanda pociąga przemysł, w takim razie z odpowiednimi rekomendacjami, może przez Maurycego Perrot... Po obiedzie wstąpili jeszcze na kawę. Poprzez dym z papierosów, ponad słowami rodzicielskimi Armand przyglądał się towarzystwu przy sąsiednim stoliku. Siedem osób, cztery na kanapce pod ścianą, trzy naprzeciwko i jakiś blady dzieciak podobny do Napoleona pod Arcole.

Page 243: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Drobni sklepikarze — melonik, miękki brązowy kapelusz, czapka — i kobiety, ubrane na czarno, o twarzach nalanych i bezbarwnych; Napoleon coś szczebiotał, w czyimś tłustym uchu połyskiwał brylant i nagle w ramionach jednej z kobiet pojawiło się maleńkie dziecko omotane w białą wełnę, wzruszające jak nieświadomość, o głębokich oczach olśnionych światłami. Na wąsach mężczyzn osiadała piana od piwa i uwagi o interesach. Kobiety brały żywy udział w tej rozmowie. Armand widział tylko maleńkiego, który z przekonaniem ssał własny kciuk. Miał kaftaniki robione na drutach, z ażurami. Jego brat, Napoleon, uważał, że musi robić z siebie dzidziusia, kiedy zwracał się do tej rzeczy kwilącej i zagubionej. Przytykał mu do noska, nikczemnik, celuloidowego naguska z rękami na szwach biegnących wzdłuż ud. W swojej bluzie z mosiężnymi guzikami cesarz Francuzów podobny był już do tej pomarszczonej gromady ludzkiej, która szamotała się obok niego wśród talerzyków i rachunków. « 247 »

Page 244: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Więc umowa stoi? — powiedział ojciec. Zapominamy o seminarium, ale pójdziesz na prawo... Prościej było skłamać. XII Edmund wałęsał się wśród posągów na placu Carrousel. przygotowując się do ćwiczeń z anatomii i przeglądając notatki. Głowa pękała mu od bezsensownych myśli goniących jedna drugą. Ambicja i lenistwo, niezwykła słodycz lutego i ta jakaś zaciekłość, jak w sporcie, która kazała mu wkuwać stronę za stroną i powtarzać je szeptem, po sprawdzeniu na zegarku czasu rozpoczęcia. Także i uczucie upokorzenia, bo ta panna w okularach, jak się ona nazywała? — Lagriveliere, Lagrivelerie? — z tej samej grupy, potrafiła mówić o wiele szybciej niż on. Jakże chętnie rzuciłby to wszystko i zagrał w kule! Tuilerie byłyby doskonałym terenem, na przykład tam pod drzewami bezlistnymi jeszcze; nie gorsze miejsce niż bulwar w Serianne. Jednocześnie pogardliwy nieco wyraz twarzy profesora patologii, błyskotliwego Desplata, który mając trzydziestkę na pewno będzie już lekarzem naczelnym, nie przestawał go męczyć jak jakaś groźba. Jego kariera, psiakrew, czy on zrobi kiedyś taką karierę. Usiadł na ławce niedaleko Quand meme Antonina Mercie, którego Alzatka kojarzyła mu się nieodparcie nie z Rejane w Alzacji, ale z rodziną Schoelzer-Bachmannów. Mimo prowincjonalnej ciasnoty horyzontów ojca obiecywał sobie wejść z nią w bliższy kontakt dzięki znajomości z Jakubem Schoelzerem. U licha, samym tylko ślęczeniem nad książkami nie wyrobi sobie stanowiska lekarza w Paryżu! Trzeba też mieć pewne stosunki. Do jego stóp spadł duży gołąb jak bryła ołowiu, kryza mieniła mu się rozbryzganym złotem dawnych plam fioletowego atramentu. Z pustką w głowie Edmund śledził szary trzepot ptaka. Posyłając synowi dwieście franków na miesiąc doktor Barbentane uważał, że jest dla niego bardzo hojny. « 248 »

Page 245: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

A z tego czterdzieści franków odchodziło przecież od razu na pokój. Kiedy w czasie ostatnich wakacji Edmund poprosił o „dodatek reprezentacyjny", ojciec najzwyczajniej w świecie wyśmiał go. On sam skończył studia w Montpellier i chciał, by jego starszy syn objął po nim praktykę w Serianne. Nie mógł zrozumieć utajonego lęku Edmunda, uwięzionego ojcowskim skąpstwem w kręgu samych studiów i odciętego od eleganckiego świata, w którym, marzył, udałoby mu się znaleźć wpływowych przyjaciół i przyjaciółki, zaczątki klienteli, drogę do zamkniętego kręgu profesorów. I kiedy Edmund znów powrócił do tego odprowadzając ojca na Dworzec Lyoński, doktor Barbentane odprawił go z kwitkiem. Ale Edmund i tak nie zgodzi się wegetować w Serianne. Na samą myśl o tym zaciskał zęby i pięści; rozgorączkowany zapominał o torbie sieciowej, którą oglądał w wyobraźni pięć minut temu, ku zdumieniu przechodniów kreśląc w powietrzu skomplikowane linie jej ścianek. Kiedy sobie pomyślał, że całe jego życie mogłoby się ograniczyć do wizyt u Mestrance'a, który wzywałby go do teścia, i w Mirettes, gdzie panna Ewa prosiłaby go o lekarstwo na dyspepsję, oblewał go zimny pot. Spoglądał z goryczą na swoją nienową już marynarkę i koszulę poprzecieraną na kantach. Rachunki od praczki rzucały cień na całą anatomię. Wiedział, że jest bardzo ładnym chłopcem, i żona profesora Beurdeley na pewno przyjmowałaby go u siebie, tak jak tego intryganta Mayera i tego małego z kręconymi włosami, który był słuchaczem Laenneca. Ogarniała go wściekłość na ojca, tego człowieka, który tak ciężko się mylił! Wybór Poincarego na prezydenta był tego najlepszym dowodem: Barbentane popierał niegdyś Lotaryńczyka jako radykała, teraz jednak, nie rozumiejąc nakazów chwili, idiotycznie posłuszny swojej partii, stanął po stronie tych buntowników, którzy wbrew krajowi chcieli wprowadzić Pamsa do Pałacu Elizejskiego. Co za głupota! Co za zaślepienie! Polityka małomiasteczkowa. « 249 »

Page 246: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Gołąb poderwał się ciężko i odleciał pogrzebawszy między ziarnkami żwiru, jakby zgubił monokl. Przechodziła jakaś młodziutka para; ona niemal już elegancka, w modnym kapeluszu, a on robotnik (nie miał jeszcze chyba dwudziestu lat), w niebieskiej bluzie, nad wiek rozwinięty fizycznie, z twarzą zakochanego dziecka. Edmund odprowadził ich wzrokiem starając się widzieć tylko to, co w nich było nędznego, a jednocześnie wytrącony nagle ze swych rozmyślań o karierze przez prymitywne uczucie zazdrości. — Paweł i Wirginia — mruknął drwiąc z samego siebie. Światło na łuku Carrousel było prawie różowe; pokrzykiwania dzieci mieszały się z hałasem miasta. Jednak w Serianne po nie wiem jakim szaleństwie, eskapadzie w góry czy popołudniu spędzonym w burdelu albo kiedy upijał się z młodymi winiarzami i bili się pod oliwkami o dziewczęta, życie, ze wszystkim, co było w nim absurdalnego i rozpasanego, wracało zawsze do normy, ześrodkowane wokół jednego punktu stałego: rodzinnego posiłku o jednej porze, z tymi skłóconymi ze sobą ojcem i matką, i z tym małym głuptasem, Armandem, odmawiającym po kryjomu Benedicite. Dzisiaj Paryż, wspaniały, ogromny i wrogi, sprowadzał te wspomnienia do ich prowincjonalnych wymiarów. Edmund wiedział, że może nie iść na obiad, nikt na niego nie czekał. Był cudownie samotny, wolny od tych wszystkich małomiasteczkowych historii spod znaku wciąż tam jeszcze aktualnej sprawy Dreyfusa, nienawiści do masonów i księży, bredni ojcowskich, obaw rodziny Rinaldi i bliskości fabryki, które dawały temat do rozmów kobietom. Był cudownie sam i przerażony każdym niemal swym krokiem, wstrząśnięty przypadkowością wszelkiego działania, wszystko go ciągnęło, a tymczasem nie robił nic, tylko uczył się, uczył. Najgorsze, że niepewny, czy zapamięta, co trzeba, zaabsorbowany uczeniem mógł przeoczyć właściwą chwilę, wyczekiwaną okazję, która miała otworzyć mu krótszą niż studia drogę ku temu, czego niejasno pragnął, a co nie było ani sławą, ani szczęściem, « 250 »

Page 247: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ani bogactwem, ale wszystkim tym po trosze, i miłością, i zbytkiem, i jakby rodzajem atmosfery teatralnej, jak w Operze, kiedy zasłona faluje, a we wgłębieniu dla orkiestry rozlegają się bezładne tony skrzypiec i fletów. Co za dziwaczny pomysł z tą jego medycyną! Prawda, że wyboru dokonał nie on, ale ojciec. Sprawa została postanowiona z góry, jeszcze kiedy Edmund był dzieckiem; nie zajmował się nią, a kiedy nadszedł moment, że trzeba było pomówić o tym poważnie, prościej było ustąpić niż dyskutować z nie uznającym sprzeciwu ojcem. A zresztą, w danej chwili, medycyna to był Paryż. Jakże piękne było Serianne, kiedy opuszczał je jesienią! Kraina ballad, ale pod warunkiem, że nie trzeba będzie do niej wracać. Spojrzenia podróżnych w pociągu jadącym w stronę stolicy... Na zakręcie drogi biała smuga dymu, jak przeciągające się ramię, a gdzieś, już za Lyonem, w wagonie restauracyjnym nagłe, upajające poczucie samotności. Od miesięcy był cudownie samotny mimo kolegów na wydziale, kilku przelotnych romansów, czegoś w rodzaju przyjaźni ze studentką, z którą pracował razem w szpitalu i która była dla niego niczym, i spotkania z Jakubem Schoelzerem, którego poznał dwa czy trzy lata temu na wakacjach w Serianne, przez swego partnera w grze w kule, Adriana Arnaud. Jakub był spadkobiercą starszej gałęzi Schoelzerów. Chodził na Politechnikę. Dlaczego Edmund nie poszedł na Politechnikę? Nie znosił wojska, to prawda, ale nie munduru. Politechnika otwierała magiczne bramy. Jego przyjaciel miał znajomości, widoki na przyszłość, obracał się w świecie niedostępnym dla Edmunda. Dlaczego było wybierać medycynę? Drogę ze wszystkich najdłuższą. Grubiaństwa kolegów, nawet lekarzy, ten specjalny rodzaj wulgarności, gwarę złożoną z terminów naukowych i trywialnych powiedzonek, które są w obiegu w dyżurkach szpitalnych, całą tę atmosferę dyżurek... Czy nie mógłby się postarać, by Schoelzerowie zaprosili go do siebie na wakacje? Mieli dom w górach, niedaleko granicy; spotykali się tam < 251 »

Page 248: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

niemieccy Bachmannowie i francuscy Schoelzerowie. Wielcy patrioci, oczywiście; ale czy nie przyjmowali u siebie w zeszłym roku księcia Hohenlohe? Ochłodziło się nagle i zielone, różowe i pomarańczowe okładki wysunęły się Edmundowi spod ręki. Rozproszył je wiatr. Torba sieciowa pomieszała się z otworami w podstawie czaszki i z kością klinową. Edmund zakłopotany zbierał kartki i porządkował je obok siebie na ławce. Była to drewniana ławka, bardzo niska. Na drugim jej końcu siedział stary człowiek. Patrzał na Edmunda i w pewnej chwili, nic nie mówiąc, wskazał mu ręką kartkę, która odfrunęła nieco dalej. Student podziękował skinieniem głowy. Na kartce był rysuneczek nagryzmolony z nudów: kobiece nogi obejmujące szyję młodego człowieka, który podobny był do autora rysunku. Edmund przypomniał sobie, że miało to związek z pewną anegdotką lekarską: jakiś chory miał szankier w okolicy szyi, bo kiedyś w burdelu zachciało mu się nosić na ramionach gołe kobiety. No i akurat tam, gdzie go dotykały… Usłyszał suchy kaszel i podniósł głowę. Sąsiad przyglądał mu się. XIII Ciekawy i odpychający okaz ludzki. Może siedemdziesięcio- a może i stuletni. Uderzała przede wszystkim jego wątłość połączona z niechlujstwem. Brudny ponad wszelkie słowa. Na samym dnie upadku fizycznego i społecznego. Rozczochrany gnom z nierównymi kosmykami siwych włosów, które najwidoczniej sam sobie obcinał, w nasuniętym na czoło porwanym meloniku, ze sterczącą na wszystkie strony brodą, której nieśmiałe usiłowania miały nadać kształt spiczasty, z szyją zarosła jakąś małpią sierścią, przysłaniającą brak kołnierzyka i szalik niegdyś prawdopodobnie różowy, a obecnie czarny i wyplamiony. Sama twarz ginęła właściwie w tym wszystkim: mroczne oczy pod parasolem brwi, pomarszczona skóra policzków « 252 »

Page 249: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

i rodzaj czerniaka ciągnącego się od lewego ucha ku dołowi jak nieforemny garb, gotów trysnąć lada chwila nagromadzoną w nim ropą. Starzec ubrany był w chlubne wspomnienie z czasów Grevy'ego: żakiet popękany w tylu miejscach, i to nie tylko na szwach, że nie sposób było pospinać go wszędzie agrafkami, tak jak na przedzie, poniżej kieszeni, z której wychylał się kokieteryjnie kawałek starej gazety ułożonej jak chusteczka. I ów żakiet, i owe spodnie zeszyte na kolanie grubym sznurkiem nieraz zaznać musiały gościny na wybrzeżach Sekwany, w rynsztokach Hal, w gęstym błocie fortyfikacji. Ze spodni wysuwały się brązowe płócienne pantofle, stosunkowo nowe, w których tkwiły dwie nogi, gołe, wychudłe, ohydnie umazane. Przez jakiś dziwaczny wybryk dłonie tej postaci z epopei obciągnięte były czarnymi, bawełnianymi rękawiczkami, starannie zapiętymi na zatrzaski. Rozległo się jakieś zgrzytanie. Dopiero po chwili Edmund mógł rozróżnić słowa dobywające się z tego szczątka ludzkiego. Wreszcie jednak wydobyły się na zaplutą szczeć brody. Obok starca na ławce leżała walizka pokryta deseniowym materiałem, wyblakła i podarta; jedna z czarnych dłoni spoczywała na niej delikatnie jak na grzbiecie wiernego psa. Mówił szeptem, ale ochryple: — ...Tylko nie trzeba zaraz uciekać. Znam już młodych ludzi. Boją się mnie. Wystarczy, że się odezwę... Nie trzeba. Nie będę pana prosił o pieniądze, chociaż tak wyglądam. Nie będę... Wiem, wiem: ale od czasu do czasu trzeba się przecież do kogoś odezwać, mój dobry panie, och, nie co dzień, ale od czasu do czasu... Dziwne, jak wam się to wydaje naturalne, że tak siedzimy na ławkach. Mijacie nas. Czasem siadacie obok. Kamyki i starzy ludzie. Tego się nie dostrzega. Znam jedną taką kobietę... to wie pan co?... zapomniała mówić. To bardzo dostojna dama, pan rozumie: nie odezwałaby się do byle kogo, do mnie na przykład. No i tak się poniewiera już chyba przeszło dwadzieścia lat i ani słowa do nikogo. I zapomniała. Tylko jej gałganki jeszcze ją rozumieją. Wieczorem < 253 »

Page 250: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

w jakimś spokojnym kącie rozwiązuje swój tłumoczek i coś im tam opowiada. Nie słowami, po co, to zbyt męczące. Po psiemu. Tylko niech pan zaraz nie ucieka... Edmund zbyt był zaskoczony, żeby myśleć o ucieczce. Nie mógł oderwać oczu od czarnych dłoni. Zachowanie sąsiada było mieszaniną uniżoności i arogancji. Słów, które wychodziły z bezzębnych ust, trzeba się było raczej domyślać. — ...nawet nie zastanowicie się nad tym. Całe życie. Z początku człowiek myśli, że się to odmieni. A potem — dlaczegóż miałoby się odmienić? Dni, miesiące. Prawda, pieseczku? Obłąkanym gestem tkliwie pogładził walizkę. — ...nawet się nie zastanowicie. I ja też miałem te lata co pan! Trzeba mnie było widzieć, jak tańczyłem! Paryż, proszę pana, Paryż. Teraz to już nie to, co niegdyś. Podczas Wystawy. W pańskim wieku mniej więcej. To było jeszcze za Cesarstwa i cały tamten przepych... Mniej więcej. Miałem własną stajnię. W Alei Cesarzowej, w niedzielę rano. To były ostatnie dni Cesarstwa, ostatnie, najpiękniejsze. Paryż... Uczynił kolisty ruch ręką biorąc na świadka cały Luwr, a potem wykrzywił się w stronę ogrodu: — ...bardzo się zmienił. Niech pan tylko spojrzy: dziura. Czegoś tu brak. Nie przypominam już sobie czego. Ach, prawda! Dziura... pałac tuileryjski. Pan nie pamięta, za młody pan jest... oczywiście... Widziałem, jak się to paliło, łaskawy panie! Motłoch! Okropna rzecz, motłoch... bo pożar, jak pożar, był piękny. Smutna rzecz, ale piękny pożar; nie można powiedzieć. Motłoch... Poprawił skrawek gazety zastępujący mu chusteczkę: — ...ogień, wszędzie ogień! Tam, łaskawy panie, i tam... Na ulicy Royale, na ulicy Castiglione... na lewym brzegu, na ulicy du Bac... mogła być jakaś czwarta, piąta rano, a tu paf, paf, paf! ze wszystkich stron. Nagle, co widzę? Podpalili Luwr, pawilon Flory! Dym jak z nie czyszczonego « 254 »

Page 251: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

od wieków komina... wielkie czerwone języki... pałac królewski... Tuilerie... ach, Tuilerie ogryźli aż do kości!... tylko kamienie z nich pozostały czarne... a później: paf, paf, paf! Przyszła kolej na motłoch. Zabijali ich. Ach, istnieje sprawiedliwość, istnieje sprawiedliwość, to wielka ulga móc pomyśleć, że istnieje sprawiedliwość. Paf, paf, paf do motłochu! Na ulicy Rivoli panowie z najlepszego towarzystwa strzelali z okien do tych jędz, do podpalaczek! Istnieje sprawiedliwość, może pan być tego pewien. Młody pan jest jeszcze, ale zobaczy pan! Jakiś przechodzień uśmiechnął się na widok tej sceny, nie dosłyszawszy nawet słów. Edmund poczuł się skrępowany, ale starzec ciągnął dalej: — ...motłoch, Paryż, ludzie nie rozumieją, nie wiedzą, co to jest Paryż... dwa miesiące przedtem cała „Cafe de la Paix" biła nam brawo, kiedy żeśmy się pokazali, a z nami piękne kobiety, sztandary... A później motłoch... Tak samo jak i z Boulangerem. Krzyczeli: „Niech żyje Boulanger!" A pewnego pięknego poranka — wynoś się do licha! I nikogo. Paryż. Spróbujcie zrozumieć tu cokolwiek... Paryż... wielkie miasto pełne ławek i pięknych domów... nie tych nowych... dzisiaj nie umieją już budować... Pochylił się do nie istniejącego ucha swej walizki i pogroził palcem. — Co się dzieje w Paryżu... Skądże mogą wiedzieć o tym ci, co mieszkają w domach! Wydaje się: spokój całe lata. Nieprawda. Ja patrzę i widzę, jak się to kłębi na dnie, na samym dnie, jak się to roi, formuje, och, jak przybiera kształt coraz wyraźniejszy! Z mojej ławki to widać... mówię nieraz do Medora... ciągle jeszcze tli się tamten ogień... znów trzeba będzie strzelać do motłochu... Wasza Republika! Jeden był tylko porządny człowiek: prezydent Carnot! Zabili go. Masoni! Porządny człowiek... Wszystko złodzieje! Panama. Gdyby nie Panama, jeździłbym dziś karetą. A kapitan Dreyfus! Trzeba było strzelać do motłochu... To tutaj właśnie Deroulede... nie był pan wtedy? Ja też nie. Nie pamiętam już, czym wtedy byłem... agentem ubezpieczeń, zdaje się, tak, proszę pana, wstydzę się, chwytałem « 255 »

Page 252: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

się zawodów niegodnych mego pochodzenia... Trzeba było strzelać... Gdyby mógł mi pan wytłumaczyć, co to jest ubezpieczenie, nigdy nie mogłem tego zrozumieć, więc może sobie pan wyobrazić, jaki ze mnie był agent... Wszystko to to jest Paryż... Edmund miał chęć uciec; jednocześnie miał chęć dowiedzieć się czegoś więcej od tego człowieka, zaintrygowany tym jednym jedynym zdaniem o „Cafe de la Paix"; „a z nami piękne kobiety, sztandary", ale tamten nie dał mu dojść do słowa: — Co to kogo obchodzi, młody człowieku, czy ma pan co jeść, czy nie... można zdechnąć na ich oczach w tej Republice... Kiedyś może będzie z panem tak jak ze mną... pan nie miał własnej stajni... co to kogo obchodzi! Są ławki w Paryżu i studnie. Kubki przymocowane łańcuszkiem, żeby ich przypadkiem nie zabrać. W 1900, podczas Wystawy, wynajęli mnie do rozdawania prospektów. Zbierałem też niedopałki, a później otwierałem drzwiczki aut. Ach, gdyby Boulanger dopiął swego, inaczej byłoby teraz we Francji! Czasem mówię sobie: wszystko to jest Paryż, nie trzeba było gasić, byłby spłonął cały... ale cóż, ławki zostałyby i tak... Więc po co... Nie zrobił tego, co trzeba było zrobić, trzeba było wszystko, wszystko spalić, razem z motłochem! Najgorsze są kobiety. Czarownice. Żmije. Za mało zabili kobiet. Trzeba będzie zacząć od nowa. Paryż... teraz wasza kolej, młodzi ludzie. Będziecie zabijać, będziecie zabijać, my byliśmy za łagodni, jak owce, za mało zabijaliśmy, prawda, Medor? Zerwał się wiatr. Ludzie przyśpieszali kroku. Kilka kropel, a potem gwałtowna ulewa. Edmund wstał. Starzec odezwał się głosem nagle zmienionym, jakby ze wstydem: — Mówiłem, że nie będę prosił pana o pieniądze... Ale... Spoglądał na młodego człowieka wzrokiem taksującym i chciwym. Przysunął się do niego nagle i szepnął: — Czy nie mógłby mi pan pożyczyć dziesięciu su? Żebym się czegoś napił. Tylko napił. Nie jestem głodny. « 256 »

Page 253: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

XIV Edmund jadł obiad w dyżurce, kiedy dano mu znać, że jakiś wojskowy chciałby się z nim widzieć. Był to Adrian Arnaud, kapral 22 pułku artylerii w Wersalu. W pierwszej chwili czuli się skrępowani. Nie, żeby Edmundowi tak znów bardzo zależało na tym, co powiedzą koledzy, ale w każdym razie bał się trochę akcentu Adriana, jego nieobycia. Jednocześnie zaś doznawał dziwnego uczucia na widok towarzysza zabaw dziecinnych, i tym jego kołyszącym się chodem, małymi, niby namalowanymi wąsikami i rumieńcami na policzkach, ubranego teraz w mundur artylerzysty. Adrian ze swej strony był pod wrażeniem białego fartucha przyszłego chirurga i jego bluzy z krótkimi rękawami. Ceremonia wzajemnego przedstawiania się nie trwała długo. W sali oprócz Edmunda znajdowali się jeszcze Lavenaz, Dulac, Desplat i Ferry. Edmund był jedynym eksternem, który tego dnia dzielił z nimi wikt szpitalny; przyjęto ich owacyjnie, bo skoro gość, to znaczy, że zje się przy okazji coś lepszego. — No, młody człowieku, co tam u dziewczynek w Wersalu? — zapytał Lavenaz, w białym birecie na głowie, spoglądając na Adriana sponad okularów. Lavenaz odbywał praktykę u doktora Fumerat. Trudno wyobrazić sobie oczy bardziej krótkowzroczne niż jego mysie oczka osadzone po dwóch stronach nosa tek monumentalnego, jak tylko mógł sobie na to pozwolić chrześcijanin z Sabaudii nie wywołując skandalu. Malutki przy tym jak skrzat i o piskliwym głosiku. Nie czekając na odpowiedź, hałaśliwie dopominał się o fasolę. Adrian był w pułku instruktorem wychowania fizycznego. Obecnie odkomenderowano go na czele niedużego oddziału do Paryża, do specjalnych poruczeń. — Niech pan zajada fasolę, artylerzysto — mówił z powagą Ferry, ogromny Normandczyk cierpiący na wrzód żołądka — to doskonale wpływa na wydzielanie płynu nasiennego... « 257 »

Page 254: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

W tym miejscu Dulac, o wyglądzie romantycznego buldoga, odłożył książkę, w której był pogrążony: — Nie gadaj o tym, o czym sam nie masz zielonego pojęcia... — Jak to — zaskrzeczał Ferry — jak to nie mam pojęcia? — Nie masz... Desplat, któremu podlegała grupa Edmunda, uspokoił ich. Był to dość wysoki mężczyzna zbudowany jak siłacz. W oczach tego łysiejącego blondyna pojawiały się stalowe błyski, ale w jego zachowaniu było coś służalczego. — Panowie — powiedział — kiedy armia czyni nam ten zaszczyt, że zasiada przy naszym skromnym stole, nie raczmy jej widokiem cywilnych niesnasek. Trąćmy się! Wypili i czerwone wino pociekło po brodzie Ferry'ego. Koledzy naśmiewali się z Lavenaza. — Ten ochłap — odezwał się — jest niejadalny. Janka! Janka! To kucharka, kapralu, a nie tamten stary babsztyl. Znów wrzuciłaś do kotła resztki z prosektorium! A przecież mówiłem ci, że ten stary paralityk nie nadaje się na potrawkę... No, tym razem już ci daruję... Szczęki chodziły mu z ogromnym wysiłkiem i Dulac uznał, że gościowi należą się wyjaśnienia: — Niech mu pan nie wierzy, to mięso wcale nie jest takiego pochodzenia, jak twierdzi nasz przyjaciel Lavenaz; to najzwyklejszy w świecie zdechły pies przysłany nam prosto od rakarza. A Lavenaz usiłuje tylko odwrócić w ten sposób naszą uwagę, żebyśmy przestali go już wypytywać... Więc jak tam twój szef, Lavenaz? — Mój szef? Ta stara małpa zawsze jest taka sama. Niebezpieczny wariat. Dziś rano przyłazi na salę i zaciera ręce. Co tam słychać na oddziale, pani Irmo? Nikt nie przybył, nikt nie umarł? No, tło w porządku. Aha, obserwacje studentów? Lavenaz, mój drogi, niech pan zapowie raz na zawsze swojej grupie, żeby mi nie płodzili romansów, bo wcale tego od nich nie wymagam... Ho, ho, coś mi się nie podoba twój język, moja mała. Jak tak dalej pójdzie, gotowa jesteś przejechać się. Słowem, wesolutki. « 258 » Przysuńcie mi tu fasolę. Myślę sobie: oho, stary wpadł na jakiś nowy pomysł. No, i oczywiście... — Co — wykrzyknął Dulac — rzeczywiście wpadł na jakiś nowy pomysł? — I owszem — podjął Lavenaz — zamierza wystosować list do Akademii Nauk Medycznych i ja mam się na nim też podpisać, i zhańbię się po raz nie wiem który. Na czym to stanąłem? Aha! Miał natchnioną minę i patrząc w inną stronę podmacywał od niechcenia miała Abrabamównę... — Świnia! — parsknął Dulac. — Ty byś chciał, żeby każdy był antysemitą — burknął Ferry — a... kiedy zobaczył, że świta jest już w komplecie, kazał zawołać jeszcze farmaceutkę, żeby nikogo nie zabrakło na uroczystości, i poszedł się

Page 255: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

wysiusiać mówiąc: „Zaraz wracam", potem wrócił i przez dobrych parę minut gładził się po brodzie. Byliśmy u kobiet i jedna, z kiłowym zapaleniem opon mózgowych, sapała i jęczała, żeby było bardziej romantycznie, a znów stara babcia, która ma coś tam z żołądkiem, nie wiem dobrze co, wołała co chwila o basen. Pan Fumeret zasiadł w nogach łóżka jednej małej, co ma jakieś historie z periodem, poklepał Irmę, brzydszą niż kiedykolwiek, podciągnął skarpetki o wyglądzie dość melancholijnym. Po czym przystąpił do rzeczy. Jak panom niewątpliwie wiadomo, do obrony przed krętkiem bladym organizm ludzki deleguje, że się tak wyrażę, przede wszystkim wątrobę. Podczas ostatniej nekroskopii zwracałem panom uwagę na wątrobę ojca tej sympatycznej pani, która z takim wdziękiem dłubie w nosie spoglądając na mnie i która sama jest również dziedzicznie obciążona. Hm! Widzieliście, panowie, że wątroba była naszpikowana, ale to literalnie naszpikowana specyficznymi gruzełkami... Tak. Tłumaczy się to tym, że właśnie wątroba, jak jakaś fabryka środków leczniczych, produkuje ciałka, które organizm przeciwstawia krętkom bladym usiłując zatrzymać ich pochód... Przypuśćmy teraz, że świeżą jeszcze wątrobę syfilityka pokrajalibyśmy « 259 »

Page 256: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

w plasterki, położyli na chlebie i zjedli; co by z tego wynikło? — Syfo! — szepnął Dulac. — Zły duchu! Przede wszystkim stosowalibyśmy to w pastylkach, a nie w formie pasztetu; nie trzeba ludzi zniechęcać do towaru. Ciałka antysyfilityczne działałyby w organizmie i, kto wie, może okazałoby się to skuteczne. Ale słuchajcie dalej, co za spryciarz z tego starego diabła! Pojmują, panowie, jak korzystnie, z handlowego punktu widzenia, przedstawia się ta sprawa ze względu na taniość surowca... — Bujasz — zaprotestował Ferry — nie powiedział tego... — Powiedział! Wystosuje list do Akademii, każe mi się podpisać, będę zhańbiony na wieki, a wy, świntuchy jedne, wyznawcy czystej nauki, będziecie używać sobie moim kosztem. Adrian otwierał szeroko oczy. Kiedy został sam z Edmundem, a gruba Janka sprzątała ze stołu podśpiewując: „W maleńkiej cichej"... wyjaśnił mu, że jego adres szpitalny dostał od Jakuba Schoelzera. Adrian zmężniał w wojsku; był z niego zaskakująco ładny chłopiec, włosy miał gładko przyczesane, krótko przystrzyżone z tyłu i smarował je brylantyną. Było w nim coś z sutenera, a jego fantazyjny mundur jeszcze to podkreślał. Ci dwaj ziomkowie, którzy nigdy nie byli sobie specjalnie bliscy, poczuli się nagle zaciekawieni sobą; Edmund zaczął wypytywać Adriana o życie w pułku. Z kim sypia? Och, to z tą, to z tamtą. Z żoną jednego kapitana... Rozgadał się o gimnastyce. Przydało mu się to, co robił w Serianne. Nie tylko skakanie o tyczce, ale również działalność w „Pro Patria", pewne doświadczenie w stosunkach z robotnikami. Tak, odkomenderowano go teraz do Paryża, a ściślej mówiąc do Suresnes, do zakładów Wisnera. Wybuchł tam strajk z powodu tayloryzacji fabryki. Jak zawsze, robotnicy sprzeciwili się postępowi i ich przywódcy zaczęli się kręcić jak w ukropie. Strajk. Nieogólny, bo ci z robotników, podług których ustalono normy, i niektórzy « 260 »

Page 257: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

specjaliści pracują dalej. Ale potrzeba było więcej ludzi, żeby zakłady nie stanęły. Ściągnięto ich z prowincji. Ponieważ produkcja fabryk Wisnera interesuje armię, oddano do jego dyspozycji oddział wojska. Adrian ma objąć nadzór nad obrabiarkami. Podobno strajkujący usiłowali już raz odciągnąć od pracy tych, którzy byli w fabryce. No, następnym razem czeka ich ładne przyjęcie! Adrian i jego ludzie są specjalistami w walce nożnej. Pośmiali się trochę. Prawdę mówiąc, wszystko to wzbudzało w Edmundzie pewien niesmak. Też wybrał sobie posłannictwo łamistrajka ten Adrian! Na co mu to? Taki ładny chłopak jak on! Ideałem Edmunda było zupełnie co innego. Niedawno przeczytał znów, po raz nie wiem który, Bel Ami. Trudno wyobrazić sobie bohatera Maupassanta boksującego się przy obrabiarkach. Długo potrwa ten strajk? — Któż to może przewidzieć, mój drogi. Ciągnie się już od tygodnia. Wszczynano pertraktacje. Zostały zerwane. Łajdaki! Dyrekcja szła już na pewne ustępstwa w szczegółach, ale im chodzi o sam system Taylora. W ustach Adriana system Taylora przemieniał się w wyznanie wiary lub przynajmniej w jakiś system filozoficzny. — A Wisner? Wytrzyma? — Och, Wisner! Widziałem go, wiesz? Człowiek, który zaczął od niczego. Od wyścigów samochodowych. A żebyś zobaczył teraz jego fabrykę: miasto. Stal i żelazobeton. Jak w krainie z bajki, w jakimś zaczarowanym zamku. A jak wszystko jest zorganizowane! Karty kontrolne przy wejściu, każdy na swoim miejscu, jedna wielka maszyna. A maszyny — istne cuda! Ile to musiało kosztować! Ale, swoją drogą, na tych zamówieniach z ministerstwa mógłby Wisner doskonale teraz zarobić. To masz, strajk! Akurat w porę! —I co on na to? — Och, ten ma tupet! Kiedy te gaduły przyszły protestować przeciwko systemowi Taylora, powiedział: „Ja sam pracować nie muszę, a na waszej pracy mi nie zależy. « 261 »

Page 258: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Jeżeli wam ją daję, to dlatego, że mi się tak podoba. Ale jak chcecie, to możecie sobie strajkować: mam pieniądze, wezmę urlop i pojadę na Riwierę." Wyobrażasz sobie, co się to działo? — Wszystko pięknie, ale jakim sposobem masz dziś wolne? We wtorek? — A przekazywanie władzy? Gruby Fallieres ustępuje miejsca Poincaremu. Zwolnili nas z Suresnes, bo w fabryce nie mamy właściwie nic do roboty, a tu przydamy się do oklaskiwania prezydenta. Pierwszorzędny gość! Edmund miał ochotę powiedzieć na to, że garbaty, ale się powstrzymał; co za diabelska przekora, swoją drogą, Wystarczyło, że dla Adriana Poincare był wielkim człowiekiem, by miał ochotę mówić o nim w ten sam sposób, co szanowny papa. Stanowczo nie nadawał się do polityki. Lepiej próbować szczęścia z kobietami. — Nie masz pojęcia, jaki Rajmund jest popularny w wojsku — ciągnął artylerzysta — rozumiesz, Poincare, to znaczy służba trzyletnia! — No to co? Edmund zmarszczył brwi. Nie był zwolennikiem Trzylatki, ponieważ armia nie była terenem, na którym zamierzał zrobić karierę. xv Ponieważ Adrian miał dzień wolny, by mógł oklaskiwać nowego prezydenta Republiki, obaj młodzi ludzie udali się na place de la Concorde, gdzie zebrały się tłumy w oczekiwaniu na przejazd Poincarego. Przelewało się to w ulicę Rivoli, w ulicę Royale i na Pola Elizejskie. Ani marzyć o dostaniu się bliżej Pałacu Elizejskiego, gdzie, nad Paryżem przypominającym czasy Boulangera, grzebały niecierpliwie kopytami konie gwardii narodowej w połyskliwej zbroi. Dzień szary, z tą fałszywą mgiełką, która czepia się bezlistnych drzew, zacierał szklaną sylwetkę Grand Palais. Z morza ludzkiego wznosiły się jak maszty latarnie .« 262 »

Page 259: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

z brązu i miasta Francji, idiotycznie załadowane na swoje kamienne tratwy. Ruch był zatamowany, na środku placu utworzył się zator, pojazdy trąbiąc wysuwały się w stronę ulicy Royale. Wielkie kapelusze kobiet z piętrzącymi się na nich piórami i tiulem, a nawet już kapelusze słomkowe, wyprzedzające zawsze w Paryżu wiosnę, unosiły się na powierzchni jak resztki uczty zaprawione ironią piekarskiego kosza na chleb. Fontanny tryskały strumieniami wody. Automobil-Klub i Ministerstwo Marynarki również przyozdobiły swe kolumnady herbami miasta i pękami flag. Było trochę czapek, mniej niż kapeluszy, ale zawsze. Wszystko to śmiało się i popychało, sztywne kołnierzyki i białe szale pod bródkami, młodzi studenci w beretach lub w furażerkach i kobiety, kobiety. Kaski służby porządkowej połyskiwały słabo w niewyraźnym słońcu. W tej chwili rozległ się wystrzał armatni i tłum zadrżał. Od strony ulicy Gabriel dobiegały dźwięki orkiestry wojskowej. — Wjeżdża do Pałacu Elizejskiego — wyjaśnił stojący za Edmundem starszy pan w jasnopopielatym garniturze, ze znamieniem na policzku. Zobaczyli go trochę później, jak przejeżdżał wzdłuż Tuilerii w stronę metro Concorde, ku któremu zostali odepchnięci, kiedy torowano drogę dla landa prezydenckiego w eskorcie kirasjerów. Lotaryńczyk, uśmiechnięty i ruchliwy, z wykrochmaloną piersią przekreśloną czerwoną wstęgą, z cylindrem w ręce, stanowił kontrast z dobroduszną bryłą swego poprzednika. Fallieres, po prawej stronie Poincarego, w zapiętym pod szyję płaszczu, miał naprzeciw siebie Brianda, z włosami trochę za długimi do cylindra. Kto był obok Brianda? Nie mogli rozpoznać. Białe nogi gniadoszów dudniły po drewnianym bruku. Okrzyki powitalne sunęły w stronę ratusza, jak fala wzdłuż kamienistego brzegu. Tłum kołysał się, tłoczył i żartował, tymczasem zaś z tyłu, tam gdzie rozchodzili się gapie, zaczynał się gorączkowy ruch pojazdów, dostatecznie długo powstrzymywany przez uniesienia patriotyczne. « 263 »

Page 260: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Spadł przelotny deszcz. Było koło czwartej. Rozpoczęło się nowe panowanie. Wśród ogólnego uznania grupa poborowych, trzymając się wpół, z trójkątnymi odznakami u czapek i kokardami ze złotą frędzlą na piersi, przeszła śpiewając Marsylianką. Starsi panowie podnieśli z entuzjazmem laski: — Niech żyje Trzylatka! Młode kobiety uściskały żołnierzy; powstało nowe zamieszanie i nagle rozległ się jakiś głos: — Precz z wojną! Jakby jakiś wir podwodny targnął nagle tłumem na rogu ulicy Saint-Florentin, rozpętał się cyklon. Człowieka, który to zawołał, nie było widać: zniknął pod nawałnicą pięści, lasek, ciał miotanych furią. W pierwszej chwili Adrian chciał biec w stronę cudzoziemca, tylko cudzoziemiec mógł wpaść na tak niestosowny pomysł, by w podobnym dniu wywoływać niesnaski między Francuzami. Edmund wstrzymał go: — Daj spokój, dosyć ich tam jest do roboty! Pozostawili więc swemu losowi tę rzecz, którą policjant wlókł w strzępach, bez kołnierzyka, z podbitym okiem, zakrwawionym nosem, w podartej marynarce, wstrząsaną czkawką i krzywiącą się pod razami tłumu. Na Polach Elizejskich, pełnych dzieci, guwernantek, czerwonych baloników, zakochanych i rodzin ciągnących sznureczkiem, Adrian powiedział z głębokim przekonaniem: — Całe szczęście, że pogoda dopisała! Edmund szedł w milczeniu, zaprzątnięty kiełkującą w nim myślą. Kiedy w pewnej chwili jakiś chłopiec w barankowym kołnierzu i w czarnych getrach rzucił mu pod nogi serso, wyraził tę myśl na głos: — Nie rozumiem, co nam przyjdzie z Trzylatki... Nie pytał o nic swego towarzysza, ale ten tak to właśnie zrozumiał: — Czy ty wiesz, co dzieje się w Niemczech? Uchwała o służbie wojskowej z czerwca ubiegłego roku... Jej wyniki dadzą się w pełni odczuć za dwa lata, w 1915... Jeżeli « 264 »

Page 261: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

nie uprzedzimy ich do tej pory, Niemcy będą silniejsi od nas, a Anglicy... — Nie uprzedzimy? — A tak: Trzylatka, a może nawet ofensywa! Edmund spojrzał na towarzysza. Myśl o wojnie była dla niego trochę jak dokuczliwy komar. Nie zaprzątał nią sobie głowy, ale głupio mu było jednak spotkać kogoś znajomego, kto żył z tą myślą za pan brat. Idiotyzm! Od ilu to już lat słyszało się to samo: „Na wiosnę będzie wojna!" — Nie masz pojęcia o polityce, mój drogi — powiedział tonem wyższości. — Walka, która się liczy, to rywalizacja pomiędzy Briandem i Clemenceau... A co tam cesarz niemiecki!... Nie pracuje się dla króla pruskiego!*/l 1*/ Powiedzenie, które znaczy: „Nie pracuje się na piękne oczy." (Przyp. tłum.) Nie słuchał odpowiedzi Adriana. — Nie zrozumiałeś mnie — ciągnął — nie widzę, jakie korzyści może przynieść ustawa o służbie trzyletniej nam. Bo Poincaremu, Wilhelmowi, Wisnerowi, Kruppowi itd. to wiem dobrze. Ale nam? Trzy lata młodości stracone na wygłupianie się... Nie protestuj: ty zawsze, nawet w cywilu, lubiłeś te błazeństwa; twoja rzecz... Ale ja, mój stary, ja myślę o asystenturze... — Och, to inna para kaloszy: ustawa przewiduje zwolnienia dla studiujących, tek że, ostatecznie, tacy jak ty nic nie stracą. — A, to co innego — powiedział Edmund. Kiedy nazajutrz rano pił kawę przy ulicy Cujas i otworzył gazetę, studentowi medycyny przypomniała się przemowa kloszarda z placu Carrousel. Cóż to za miasto ten Paryż! Na placu Ratuszowym poprzedniego dnia nowo wybrany prezydent wysiadł wśród entuzjastycznych okrzyków gazeciarzy, emerytowanych majorów i midinetek, wśród zieleni, błyszczących szabel i gwardzistów w białych spodniach i w białych rękawiczkach, a w przeddzień policja musiała szarżować na manifestantów; w warsztatach metra, na placu Trocadero, ludzie krzyczeli: « 265 »

Page 262: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Precz z Poincarem! Głaskać nikt tam nikogo nie głaskał. Byli to zlokautowani pracownicy robót publicznych. Wielu rannych. Wiadomość ta rzuciła pewien cień na inną, interesującą dla przyjaciela Adriana. Przy wejściu do fabryki Wisnera, w Suresnes, doszło do bójki. Policja, straż miejska, żandarmi musieli oczyścić dojście, by umożliwić pracę robotnikom, którzy przystąpili do niej w znacznie mniejszej liczbie, niż się tego spodziewano, ale zawsze. Żółtych/1 (łamistrajków) napastowano. Edmund pomyślał o swoim partnerze gry w klubie: po co on się tam pcha? Dużo mu z tego przyjdzie, jak kiedy oberwie przy okazji. Zresztą, jego rzecz! Skoro mu to odpowiada... Edmund nie był oczywiście po stronie strajkujących, ale, ostatecznie, trudno im się dziwić, że nie lubią żółtych. Adrian był żółtym. Tylko to przyszło do głowy młodemu człowiekowi. Słowo nie brzmiało zbyt przyjemnie, ale kto je wymyślił? Strajkujący. Każdy zawód jest dobry. Chociaż naprawdę fabryki, praca ręczna i tak dalej to nie jest zbyt eleganckie. Cóż, sami wybieramy sobie klimat. Któż mi może zabronić jechać do Brazylii, jeżeli takie jest moje najgorętsze życzenie? Ale ja właśnie nie chcę wyjeżdżać do Brazylii. I rzeczywiście, nic mnie nie zmusza do zagłębienia się w atmosferę fabryczną, w te nudne problemy, które Adrian uważa za odkryte przez siebie. Jest jak ktoś, kto wyznaczył sobie jakieś zadanie, jakąś misję. Chce ocalić od katastrofy społeczeństwo, które doskonale broni się samo. Będzie istniało tak długo, jak długo będą istnieli ludzie; na pewno więcej robi dla niego taki na przykład badacz Afryki środkowej niż ktoś, kto rozbija się z syndykalistami w Suresnes. To nie znaczy oczywiście, żebym miał zabawiać się w Savorgnana de Brazza, każdy niech gra własną rolę! Swoją widział Edmund w przyszłości pełną kobiet ulegających w półmroku apartamentów, w których drzemią sennie kwiaty i rzadkie tkaniny. Strzępy wierszy czepiają się 266

Page 263: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

szklanych wisiorków świecznika, jasnych wód, w których igrają lilie wodne i światła. Niepojęte zabawy, noce zagarniające dzień. Były w Kwiatach zła takie dwie linijki, które budziły w nim dziwne echo i przedłużały się w nim w niepojęty sposób: „Naga była najdroższa. Serce moje znając — zostawiła jedynie swe dźwięczne klejnoty. Jedynie klejnoty"... Klejnoty, to zrozumiałe, ale wszystko, co nie jest tym luksusem, trzeba odrzucić, by zostać sobą; staromodna suknia najdroższej dałaby jej dzisiaj wygląd prababki, tymczasem zaś to młode ciało w muzyce brylantów rzuca wyzwanie czasowi. To, co się nie starzeje... Edmund był na śniadaniu u pryncypała. Cały oddział został zaproszony. Desplat słuchał z nabożną miną każdego słówka profesora. Ten Desplat wysoko kiedyś zajdzie. Na razie, bez kitla, wyglądał niepozornie. Po sposobie ubierania się można było poznać, że pochodzi ze wsi. Meyer siedział obok pani domu i coś do niej mówił, a ona się uśmiechała. Ten elegancki młody Żyd, z rodziny bankierów, tańczył podobno cudownie tango. Wyglądał na właściciela sklepu z dywanami. Edmund, z drugiej strony gospodyni, prowadził rozmowę z jej synem, Jankiem Beurdeley, który był w liceum Stanislas i miał czternaście lat. Reszta, rozproszona przy stole, jak popadło, łącznie z małą studentką uczesaną w loczki na uszach, robiła dyskretny szmer, który milkł od czasu do czasu na gest profesora, kiedy Desplat zwracał uwagę na jakąś myśl mistrza, która nie powinna przepaść dla innych. Edmund czuł się trochę upokorzony całkowitą obojętnością ze strony pani Beurdeley. Źle zrobił wtedy, w teatrze, że nie wziął jej nagle w ramiona. Chwilowo wmawiał sobie, że jest pewien makiawelizm w zdobywaniu syna, by trafić do matki. Janek Beurdeley mówił głośno jak chłopak pretensjonalny i źle wychowany, który dobrze wie, że student ojca musi interesować się jego wywodami. « 267 »

Page 264: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Chodziło o szkołę, odczyty w Lidze Morskiej, kolegów, którzy zapisali się do skautów; on nie chciał, nie bawi go kopanie okopów ani inne dyrdymałki. Jego interesuje jazda na wrotkach w lunaparku i radio. Ma własny odbiornik kryształkowy... — Takie fantazje — mówiła pani Beurdeley — nigdy nie utrzymują się długo. Weźmy choćby spódnicę-spodnie, czy to się utrzymało? — Tendencje dzisiejszej mody — wykładał Meyer — mają korzenie głębokie. Dość już mamy tych stylów egzotycznych, swobody może czarującej, lecz która mąci ład naszych myśli... — Więc koniec maskaradom? — Potrzeba nam teraz sukien odpowiednich do harmonii Wersalu, Pól Elizejskich... Paryżanka, słowem, na powrót staje się Francuzką... Cóż za pretensjonalny typ z tego Meyera! Janek Beurdeley, blondyn o kręconych włosach, mały i przysadkowaty, co kazało wątpić o ojcostwie chudego Beurdeleya, pochylił się w stronę sąsiada: — Wie pan, Meyer jest w „Action Francaise". Śmieszne, co? Mojsie. Ostatnie słowo niemile uderzyło Edmunda, odpowiedział jak dorosłemu: — Oni mieli już w swym ruchu wybitnego Izraelitę, Augusta Breal. — W szkole czytamy dużo Daudeta. Niektórzy kłócą się o Trzylatkę. — W szkole? — Aha. Podpisaliśmy listę za Trzylatką, wie pan? — Jak to? — Zwyczajnie. Takie same listy podpisali u Karola Wielkiego, u Camota, u Jansona, u Rollina, u Condorceta. Przedstawi się je potem w Izbie i te łajdaki, deputowani, przekonają się, że młodzież chce Trzylatki. — ...sukienka naprawdę zabawna — szeptał Meyer. « 268 »

Page 265: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Więc ci młodzi, najmłodsi, rzeczywiście chcą Trzylatki? — Także pytanie! Nie jesteśmy podszyci tchórzem! Jesteśmy Francuzami! — Z przodu fałda opadająca do pół łydki, a wokół szyi haft... — Nie damy się pożreć Szwabom. Byłem z matką w teatrze na Służbie Lavedana. Pierwszorzędna... — Może pulpeta, panie Meyer. — Wszyscy młodzi, teraz, są świadomi swego obowiązku... — A może pan, panie Barbentane, a ty, Jasiu? Edmund zwrócił się w stronę gospodyni; nieco z tyłu służący podawał srebrny półmisek. Pani Beurdeley miała żółtą, popołudniową suknię, ogromnie twarzową, suto przybraną brązowawą koronką. — Pani wybaczy, ale siedząc przy pani... Komplement uwiązł mu w gardle, pani Beurdeley rozmawiała już z Meyerem. Głupia! Zwrócił się z powrotem do swego młodego sąsiada: — I wszyscy u was podpisali? — Pewnie! Tylko jeden nowy nie podpisał, pod pretekstem, że kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie... Zdarzają się, wie pan, tacy przesadni katolicy! Przestaliśmy się do niego odzywać. Wszyscy. Zrobimy mu trzymiesięczną kwarantannę! Trzylatka dosłownie prześladowała Edmunda od kilku dni. Nie mógł pojąć entuzjazmu ani tego małego, ani Adriana. Jakoś mimo że też był Francuzem, jego serce nie miało tendencji do bicia w takt marsza. Czy był mniejszym patriotą niż inni? Może. W każdym razie trzeba będzie uważać, żeby nie wyrwać się z czymś niestosownym na ten temat. Przypomniał mu się tamten człowiek z place de la Concorde i laski nad nim. Tchórzostwo? Nie. Ale nie cierpiał bezcelowej odwagi, a poza tym jego celem było podobać się. Przy obecnej modzie na ojczyznę, z uczuciami patriotycznymi trzeba będzie jak z jajkiem. 269 »

Page 266: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

XVI Józef Quesnel wezwał Jorisa de Houten do biura ,,Immobiliere du Maroc" przy ulicy Pillet-Will. Udziela mu krótkich poleceń, ale w jego zachowaniu nie ma tej swobody co zawsze. Transakcje, które stanowią pretekst tego spotkania i co do których Quesnel zdaje się nagle podejmować nieprzemyślaną decyzję, odwołując zresztą wydane polecenia i wydając inne, nie usprawiedliwiają naglącego wezwania pocztą pneumatyczną, by stawił się natychmiast (podkreślone), które zmusiło pana de Houten do przełożenia na godzinę pierwszą śniadania u swej przyjaciółki, panny Jonghens. „Pryncypał" ma widać kłopoty. Sam zresztą wyłożył nagle karty na stół. — Nie jest dla pana tajemnicą, mój drogi Houten, że znalazłem się w tych dniach w trudnej sytuacji w związku z przypadającymi terminami płatności. Przez przyjaźń dla niektórych naszych wspólnych znajomych przedsięwziąłem, jak panu wiadomo, pewne posunięcia, które wymagały znacznego wkładu gotówki, jaką rozporządzam. Niestety w większości wypadków spotkałem się ze strony naszych przyjaciół z elementarnym brakiem jakichkolwiek względów, jakiejkolwiek kurtuazji... — Jednakże... — Mój drogi Houten, niech pan nie udaje dziecka: wie pan, ile kosztowała mnie historia Tuapse, a przecież jedno słowo Raffalovitcha, czy to do pana, czy też telefonicznie wprost do mnie, mogło mi było tego oszczędzić. Houten zabawiał się laską ze srebrną gałką. Miał jasno-popielaty płaszcz z czarnym atłasowym kołnierzykiem, z którego był niemało rad. — Słowem, byłby czas, by ambasada zrozumiała, że trochę więcej konsekwencji, trochę mniej wahań i, powiedzmy otwarcie, targów, mogłoby tylko złagodzić sytuację niejednokrotnie napiętą. Widzi pan, mój drogi, interesy francusko-rosyjskie zarówno w dziedzinie przemysłu, jak i w dziedzinie polityki zagranicznej tak ściśle wiążą się ze sobą, że najlepiej byłoby grać w otwarte « 270 »

Page 267: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

karty. Tak z jednej jak i z drugiej stromy jest to kwestia zwykłego patriotyzmu. Wiemy, jak przedstawia się sprawa zbrojeń w Niemczech; pan sam, z całą wrodzoną mu dyskrecją i taktem, jakiego wymaga pańska współpraca z nami i z Deutsche Bank, wspominał mi niedawno coś niecoś na ten temat. Krótko mówiąc, nie jest dla nikogo tajemnicą, że to ja popchnąłem Wisnera na drogę przemysłu lotniczego, chociaż samochodowy doskonale mu wystarczał, a wie pan, że ma teraz duże kłopoty z robotnikami, strajk czy coś. Cały przemysł w naszym kraju wiąże się ze sobą i możliwość jakiegoś krachu z tej strony wtrąciłaby nasz kraj w niepożądaną sytuację gospodarczą. Jedyne wyjście to nowe zamówienie i nowe kredyty. Ustawa wojskowa mogłaby tu być atutem decydującym. Ale gabinet Brianda nie może zdecydować się na ten krok. Niech pan zwróci uwagę, że o ile to, co wiem od samego pana Izwolskiego, jest ścisłe, nikt bardziej niż car nie pragnie Trzylatki... — W takim razie, drogi panie Quesnel, na co pan narzeka i czego oczekuje pan ode mnie? Ogromnie mi się śpieszy... — Izwolski zrozumie, jestem pewien. Jasne jest, że obecny gabinet nie może przeprowadzić Trzylatki, nawet gdyby zechciał, oczywiście. W dniu, kiedy wypowiedziałby się za nią, pamsiści i antypatrioci utworzyliby przeciw niemu koalicję. Nie. Tylko rząd lewicy, postawiony wobec odpowiedzialności, mógłby, z minimalnym ryzykiem... — Clemenceau? — Dlaczego nie? Oczywiście prezydent Poincare... Może Caillaux. Człowiek bardzo subtelny. Najważniejsze, rozumie pan, to, żeby obecny gabinet, zajmując stanowisko, przygotował dla swych następców tradycję państwową w tej sprawie. Potem wycofa się przy pierwszej lepszej okazji... — Sądzi pan, że Briand poszedłby na to? — Briand jest dobrym Francuzem, a poza tym miałem już okazję, przez pana Lenoir, dać do zrozumienia « 271 »

Page 268: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

tym panom, że pewna kompensata w tej chwili mogłaby mieć znaczenie decydujące. Mamy teraz początek marca, na luty prosiłem o drobiazg, dosłownie parę tysięcy franków, trzydzieści pięć mówiąc dokładnie, które obiecano mi w sprawie dobrze znanej jego ekscelencji... Gdyby nie okoliczności, dostatecznie kocham ojczyznę, by wyłożyć tę sumę z własnej kieszeni. Wie pan jednak, że po tych wszystkich przelewach, jakich musiałem dokonać w ostatnich miesiącach, nie mogę sobie na to pozwolić... Jego ekscelencja raczył wyrazić mi swoje zadowolenie z wyników wyborów... — Chce pan więc, żebym powiedział... Quesnel wydawał się u kresu sił. Dlaczego Holender, zazwyczaj chwytający wszystko wpół słowa, dziś każe wykładać sobie łopatą? — Minister spraw wewnętrznych, pan, Israel, prawdopodobnie nie we własnym imieniu, zrobił mi na ten temat przyjacielską wymówkę... Mam wrażenie, że wystarczyłoby ustalenie daty, kiedy suma zostanie wypłacona, by rząd powziął natychmiastowe, moim zdaniem, zbawienne decyzje... Houten z zainteresowaniem przyglądał się grze twarzy Józefa Quesnel. Choć waga zlecenia, jakim go obarczano, była taka, że mrużył z zadowoleniem swe oczy rysia, zbyt jasne, to jednak nie sam przedmiot tego zlecenia przykuwał jego uwagę. Nie. Pasjonował się psychologią swego rozmówcy. Psychologia! To wielka rzecz, psychologia. Było widoczne, że za słowami Quesnela unosi się coś nieokreślonego, coś niesformułowanego, lecz nieustępliwego, jakaś obsesja. Czyżby rzeczywiście do tego stopnia pochłaniały go interesy? Ich stan nie usprawiedliwiał takiego przypuszczenia. Houten wyczuwał rodzaj roztargnienia w słowach Quesnela, a nawet pewien sposób bardziej bezpośredni, niż zazwyczaj, wyrażania rzeczy dość delikatnych, które wymagałyby raczej dyplomacji... Quesnel interesował go. Szczególny przypadek. W człowieku interesów odkryć człowieka. Czy tamten wyczuł ze strony « 272 »

Page 269: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

swego rozmówcy tę życzliwą obserwację? W każdym razie obrócił w pewnej chwili fotel i spojrzał w oczy Jorisa de Houten. — Ot i widzi pan. Siedzimy tutaj i gawędzimy. I wszystko ma pozory ważności. Ale panu się śpieszy. Myślami jest pan gdzie indziej. Jest pan młodszy ode mnie. Ktoś na pana czeka. Niech pan nie przeczy. Pańska elegancja przeznaczona jest nie tylko dla ambasad. Co znowu! Może jest pan szczęśliwy. Albo nieszczęśliwy. A ja rozmawiam z panem. Mówię coś. I ja też mam moje światła i cienie. I ja też mam w sobie cały milczący świat. Rząd, interesy, cyfry, wszystko to tylko kłamliwa dekoracja. Myślę o tym, o czym nie mówię. Obaj kryjemy w sobie rzeczywistość prawdopodobnie zbliżoną. Niech mi pan nie przerywa: ogarnęła mnie na chwilę fala szczerości. Jesteśmy, jak i inni, istotami podwójnymi. Żyjemy w czasach, których cechą charakterystyczną okaże się może kiedyś to właśnie, że były epoką ludzi podwójnych. Moje życie zawsze miało dwa oblicza... Zamilkł, a Houtena ogarnęła nieprzezwyciężona ciekawość. Spieszyło mu się, to prawda, ale czegóż nie dałby za to, żeby poznać głąb tego dziwnego serca, ukryte myśli jednego z władców giełdy? Jego życie, dumał, także miało dwa oblicza: myślał o swej kochance, Marcie Jonghens, długiej idylli w życiu tak mało idyllicznym. W miłości znajdują ocalenie, chronią się uczucia dawne, wywodzące się jeszcze z dzieciństwa, a ich świeżość, jak piosenka wśród burzy, przejmuje człowieka magle w wyziewach cygar egzystencji cierpkiej i mało sentymentalnej. I oto w tej banalnej dekoracji biurowej, z kartoteką, telefonem i maszyną do pisania, dostrzegł w oczach tego groźnego członka trustu, tego władcy, któremu służył i sprzeniewierzał się czasem, jakby odbicie własnej melancholii, blask tego, co uważał za najbardziej w sobie intymne. Zakaszlał lekko: — Może kochał pan, kocha — powiedział Józef Quesnel i te zaskakujące i niestosowne słowa wydały się zupełnie « 273 »

Page 270: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

naturalne. — Jest coś dziwnego w tym, że człowiek, którego widzi pan przed sobą i który nagina się do wszystkich machinalnych życiowych sztuczek, nie rozstał się ze swym marzeniem. Mam pięćdziesiąt pięć lat... Czyż to nie mówi wszystkiego? Och, proszę, niech pan nie usiłuje być uprzejmy... Nie jestem głupcem, patrzę nieszczęściu w twarz. Pięknemu nieszczęściu, o oczach, dla których można stracić rozum. Lecz cóż poradzę? Czyż mogę ja, człowiek podwójny, związany z tym wszystkim tutaj połową siebie, czyż mogę wypełnić tamto życie dziecka, tak wolne od jakichkolwiek zajęć, że aż mnie przeraża? Czy nie zdarzyło się panu zastanawiać się... Joris uśmiecha się z pewnego rodzaju gorzką wyższością. Zna swoją siłę i swoją niczym nie zagrożoną władzę nad panną Jonghens. Czuje się jednak pełen zrozumienia, jak w teatrze, na jakiejś sztuce Bernsteina, swego ulubionego autora. — Kobieta — mówi — nigdy nie należy do nas całkowicie. Ma rodzinę, znajomych... Quesnel westchnął: — Ach, to właśnie jest dla mnie miejsce najbardziej bolesne... Ani rodziny, ani znajomych, ani przyjaciół... Nic: bezczynność, długie godziny. Wyrwałem ją jej przeszłości. Trzeba by jej jakiegoś zajęcia, jakiejś pracy. Ale czy mogę, dźwigając ciężar mego bogactwa wymagać od niej, żeby pracowała? A zresztą, czy nie bezczynność właśnie, którą jej umożliwiam, trzyma ją przy mnie? Dać jej środki do uniezależnienia się znaczyłoby ją stracić... Każdego z nich zaprzątnęły na chwilę własne myśli. Coś zbliżyło ich w trakcie rozmowy o interesach, w oschłej atmosferze pieniądza. Przedłużali te minuty ufności. Milczenie pęczniało wstydliwym sentymentalizmem. Obraz Marty przypomniał Jorisowi de Houten o godzinie. Wstał, lekko pochylony nad laską, z uczuciem, że powinien powiedzieć tamtemu coś praktycznego. — Niech jej pan kupi — powiedział — syjamskiego kota... « 274 » XVII Wysoka blondynka... to było w pierwszej chwili wszystko, co Edmund mógł zobaczyć. Był w niej jakiś zwierzęcy wdzięk polegający na ruchliwości. Matowa cera brunetki i czarne oczy, jakby z lekkim zezikiem, pod złotym kaskiem włosów na pograniczu rudości. Jak wszystkie kobiety wówczas, czesała się gładko, do tyłu, z grzywką i kokiem upiętym wysoko. Kiedy pochylała szyję, giętką i silniejszą, niżby się można spodziewać, słońce igrało z puchem wijącym się na jej karku. Nieprawdopodobna mieszanina gwałtowności i słodyczy: bardzo dziecinna, o małych, okrutnych ustach zaciskających się gniewnie przy lada okazji i o zębach jasnych jak śmiech; przez jej twarz o drobnych rysach przemykały fale uczuć, co do których można się było lękać, że są to tylko kaprysy. Zapalała się lub gasła nagle od jednego słowa, jednej

Page 271: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

jakiejś myśli w tej szalonej głowie; przeistaczała się wówczas, jak innym kobietom zdarza się tylko podczas miłości. Oczy powlekały jej się mgłą, skóra nabierała życia, pożądanie, pożądanie szalone różowiło wyglądające spod loczków maleńkie płatki uszu. Mężczyznom wokół niej zapierało od tego oddech, a ona tymczasem szeptała tym ślicznym, śpiewnym głosem, leciutko tylko ośmieszonym przez włoski akcent: — Widziałam wczoraj róże; och, nie wiem, co bym była dała, żeby je mieć! Kiedy to mówiła, jej dłonie otwierały swe wnętrze, głowa odchylała się, broda wysuwała ku rozmówcom, oczy się zamykały, widać było wtedy, jaka jej pierś jest okrągła, zdawało się, że chciałaby wyrwać się z czarnego bolerka-kurteczki, którego wyłogi i kołnierzyk z białej skórki obwiedzione czarną skórką łączył sznurek vieux-rose; zdawało się, że szuka powietrza i słońca. Wyczuwało się zaskakującą siłę tej lalki, która w zgięciu krągłego ramionka potrafiłaby zmiażdżyć czaszkę mężczyzny. Restauracja „Kaskada" pełna była wracających z Longchamp; zakurzone późne popołudnie ze swymi promieniami « 275 »

Page 272: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

padającymi ukośnie przez drzewa i wodę Lasku Bulońskiego w agonii kładło się ospale na różnorodnym tłumie ludzkim, w którym pospólstwo na trawie zaśmieconej tłustymi papierami, hałaśliwe zabawy, piłka wpadająca nagle pod koła pojazdów podkreślały jeszcze bardziej charakter oazy z szampanem, jaki miało to miejsce, w którym chronili się uciekinierzy z toru wyścigowego; chłód wody i groty tworzyły dekorację jak z „Chatelet". Hałasy, trąbki aut, wrzawa głosów streszczały znużenie krajobrazu. W dali, jakby dla żartu, wiatrak w Longchamp, willa Chauchart, wieża du Prince Imperial i płaska tapiseria pól już pożółkłych. Kwiecień, wiosna 1913 przybierały już na tej nieprawdziwej wsi wygląd jesieni. Na każdej linii horyzontu bicykle. Machinalne dymy spoza Sekwany przypominały świat rzeczywisty, który rozpoczyna lub kończy leniwe przechadzki i niedzielę. Obok oszklonej werandy wiedeńska orkiestra górowała nad ogródkiem restauracyjnym podobnym do kosza na kwiaty, nachylonym w tę stronę, gdzie zbiegają się Aleja Akacjowa i drogi do Longchamp. Goście stłoczeni przy stolikach, tak że nie mogli się ruszyć, wstawali, by zrobić przejście kelnerom czarnym i białym, którzy nieśli nad głową świeże srebro tac. Zdawało się, że z pogromu wyścigów odbudowali nowy świat. Wszystko, co było pachnącego, wystrojonego, domytego, skrystalizowało się tutaj po burzy hazardu, nieokiełznanym widowisku koni, kurzu, potu i łajna. Nagie kawałki kobiecego ciała połyskiwały w spoczynku, etole zsuwały się na plecy, nie stworzone do otwartej przestrzeni, ramiona opadały omdlałym gestem, a wśród mężczyzn panowała dziwaczna mieszanina żakietów, marynarek, kolorów jasnopopielatych i brązowobeżowych. W tych panach mnących w kieszeni kwitki totalizatora budziło się nagle z powrotem, po brutalnym wstrząsie ryzyka i gry, która czyniła ich obojętnymi na wszystko, poczucie męskości jak po bezsennej nocy. Wąsy ze śladami lodów pistacjowych lub malinowych nachylały się w stronę śmiejących się nerwowo sąsiadek. « 276 »

Page 273: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Edmund stracił wcale pokaźną sumkę stawiając tak, jak mu radził kuzyn Barrelów, Jakub Schoelzer. Na otarcie łez, Jakub, który wygrał przy pierwszym biegu, wziął go ze sobą do ,,Kaskady"; jak byli w Longchamp, młody Gilson-Quesnel powiedział Jakubowi, że będzie tam po wyścigach razem z przyjaciółmi. Rogera Gilson-Quesnela, oficera kawalerii z głową niedźwiedzia na ciele żyrafy, otaczało z pół tuzina osób, które tworzyły jakby obłok elegancji. Edmund zauważył, że wszyscy mężczyźni należeli do świata protestanckiego, włącznie ze starszym panem, którego nazwiska nie dosłyszał, ale do którego Jakub Schoelzer zwracał się z szacunkiem. Usłyszał, jak rozmawiali na uboczu o Tempie de 1'Etoile. W zachowaniu Jakuba było coś służalczego, co wzbudziło niesmak w Edmundzie. Beżowy melonik tej ważnej osobistości kołysał się ponad nieco obwisłymi, różowymi policzkami o skórze łuszczącej się lekko i ponad oczyma utkwionymi w kobiecie, która była najwyraźniej towarzyszką Rogera. Była to owa istota złożona z kontrastów, ku której Edmund obracał się z wolna, obojętny na wszystko, co nie było nią. Przedwczesny upał widoczny był w powietrzu. Orkiestra grała Czekoladowego żołnierza. Ten walc był jedynym powiewem na tej przestrzeni, a pierwszy skrzypek, w zielonej bluzie ze złotymi guzikami i w koszuli o bufiastych rękawach, uśmiechał się tęsknie do dam. Wielkie krople potu perliły się na jego twarzy z błyszczącymi oczami i nieruchomym wzrokiem; strząsał je ruchem głowy, jakby nagle mówił n i e jakiemuś diabolicznemu rozmówcy. Porcja soyer w szampanie wylała się na jedwabną suknię koloru migdałowego, poziomki i kawałek pomarańczy ześliznęły się na żwir. Muzyka zaczęła grać głośniej, jakby chcąc zatuszować incydent zmysłowym potopem. Zaprzeczenia skrzypka stały się frenetyczne. Druga z kobiet będących w towarzystwie przyjaciół Jakuba Schoelzera powiedziała coś do Edmunda, ale ten nie dosłyszał. Nie zwracał zresztą najmniejszej uwagi na toczącą się obok niego rozmowę trutniów, całkowicie « 277 »

Page 274: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

pochłonięty nagłymi przeskokami humoru tamtej dziwnej istoty. Jakub wyrwał go jednak z tej kontemplacji: — Mrs Bird mówi do ciebie, Barbentane... Wzdrygnął się, przeprosił. Amerykanka pokazywała w uśmiechu wszystkie zęby, będzie jej bardzo miło zobaczyć kiedyś u siebie pana Barbentane, o ile zechce wybrać się do niej z panem Schoelzerem. Jak to, doprawdy nie wiem, z przyjemnością, oczywiście. Mrożone dania wirowały nad ogrodem w takt walca. Przywoływano szoferów wykrzykując nazwiska ich panów. Kilka osób gotowych do odjazdu wahało się nad brzegiem oceanu pospólstwa, na granicy stolików i kurzu. Nagle Edmund poczuł, że wzrok Bestii o złotych włosach zatrzymał się na nim. Zadrżał i, jakby przyłapany na swym niedyskretnym zachwycie, spuścił oczy na chwilę, by tamten wzrok zdążył przenieść się gdzie indziej. We względnej ciszy rozbrzmiała przeciągle fraza muzyczna. Edmund zawstydził się swoich rąk, których nie mył od śniadania. Podniósł głowę i napotkał ten sam utkwiony w nim wzrok. Bezwstydna. Lecz tamta twarz była poważna, usta skupione. Nie ośmielił się już spuścić oczu. Można by rzec, iż pod kapelusikiem, na którym rozpostarła skrzydła mewa, kobieta szuka w głębi wspomnień rysów młodego człowieka, któremu się przygląda. Śmieszna rzecz, gdzieś go już widziała... To znaczy, Edmund myślał tak za nią, chociaż jeżeli o niego chodziło, był zupełnie pewien, że nigdy w życiu nie zetknął się dotąd z tą istotą z żywego srebra. Nigdy w życiu. Jej oczy posmutniały od walca. Nie słuchała, co mówił do niej sąsiad, porucznik Desgouttes-Valeze, który opowiadał jej o Maroku, dokąd miał wyjechać. Przestała bawić się ombrelką., Walc umilkł... — Panie... Panie Barbentane? To ona wymówiła jego nazwisko. Wszelka rozmowa umilkła. Desgouttes-Valeze zmarszczył gęste, jasne brwi. Głowy zwróciły się w stronę Edmunda. Zakłopotany uśmiech podkreślał młodość wąsów, które trudno było jeszcze strzyc. « 278 »

Page 275: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Pani... — powiedział, jakby chciał przeprosić wszystkich, że stał się centrum uwagi, jej uwagi. — Pan jest z Serianne, prawda? Wszystkiego by się spodziewał, tylko nie tego. Stracił kontenans, przytaknął ruchem głowy. — Krewny doktora? — Syn — wyznał. — Ach!... Odwróciła nagle wzrok i chwyciła dłonie Desgouttes-Valeze'a wykrzykując: — Niech mi pan opowie jeszcze coś o Maroku! Nowa melodia przesłoniła to, co zaszło. Edmund był w najwyższym stopniu poruszony. Skąd ona wie? Skąd zna jego ojca, jego strony? Miał wrażenie, że wszyscy odczuli, jak dziwne było jej pytanie, lecz, na nowo pochłonięci rozmową pełną śmiechu, anegdot, paryskości, jedno tylko mieli na celu: jak najprędzej puścić w niepamięć to, pytanie szczególne, nie na miejscu. Jakby wszyscy ci ludzie byli zazdrośni o tę dziwaczną więź między nimi. Rozpierała go chęć dowiedzenia się od... ale właściwie, jak ona się nazywa? Kiedy się z nią witał, zaskoczony wyrazem jej czarnych oczu, nie dosłyszał nazwiska. Jakub Schoelzer oparł się wygodniej na krześle. Edmund pochylił się ku niemu: — Kto to jest? — Ten stary? Józef Quesnel, wuj Rogera, członek trustu taksówek, daleki krewny... Ponad głowami słynny przemysłowiec uśmiechał się do Edmunda. — Miałem sposobność spotkać kiedyś pańskiego ojca, panie Barbentane, u moich kuzynów Barrelów... Wichrzyciel, ale człowiek zdolny... Cóż, u diabła, wszyscy znają jego ojca? Był wściekły. Józef Quesnel ciągnął dalej: — Nie wiem, skąd Carlotta go zna... W jego głosie brzmiał niepokój. Cóż to mogło obchodzić jego starego? Mówił o Serianne, o tramwajach, które należy zastąpić czym innym; ten stary system jest już skazany « 279 »

Page 276: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

na zagładę; w porównaniu z tramwajem autobus stanowi niezaprzeczony postęp... Edmund wracał tymczasem niepostrzeżenie do Carlotty; więc na imię jej Carlotta. A ona, która między Rogerem i Desgouttes-Valeze'em znów zabawiała się ombrelką z tym samym zapierającym dech w piersiach wyrazem powagi i skupienia, spoglądała teraz na niego tak, jakby rozegrało się między nimi całe życie. Miał tę wrażliwą cerę ludzi młodych, którą u brunetów byle co pokrywa rumieńcem, wodne oczy matki z całą ich korsykańską dzikością, nie tak jednak głęboko osadzone jak u pani Barbentane czy Armanda, czarne włosy z tego gatunku, który daje się rozczesywać aż do skóry — mężczyźni o takich włosach łysieją koło trzydziestki, ale mając dwadzieścia pięć wyglądają na lepiej wyszczotkowanych od innych. Ramiona szerokie w stosunku do głowy i olbrzymie nadgarstki dobrego gracza w kule. W jego sposobie ubierania się było jeszcze coś prowincjonalnego: wykrój klap, kołnierzyk trochę za wysoki, zmuszający do sztywnego trzymania głowy. Miął żółte rękawiczki z pewnego rodzaju rozgorączkowaniem. Kiedy się uśmiechał, górna warga unosiła mu się z lewej strony i z tej samej strony znać było lekko żyłę na skroni. Niebieską. Powieki Carlotty zatrzepotały jak ptaki nad plażą. Kiedy zapytała go bardzo głośno: — Gdzie pan mieszka? — nie potrafił odpowiedzieć nic innego jak: — W hotelu „Royer-Collard"... — i natychmiast dostrzegł na wszystkich twarzach wyraźną konsternację, ale Carlotta śmiała się: — Nie o to pytam; mam na myśli: w Paryżu czy w Serianne? Był jak topielec zaplątujący się w wodorosty. Józef Quesnel wachlował się melonikiem. Edmund wyjaśnił, że studiuje tutaj medycynę. Latem, oczywiście, na wakacje... Przerwała mu raz jeszcze: — Józefie, nudzi mi się z tymi panami, odwieź mnie. Edmund zrozumiał wtedy, że się omylił, że Carlotta jest « 280 »

Page 277: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

tu nie z Rogerem, ale z jego wujem, magnatem taksówkowym. Zwykła k... Pocałował ją w rękę, jakby dotykał pokrzywy. Zauważył bardzo wyraźnie, że zaokrąglone poły czarnego bolerka wydłużają się ku tyłowi i że eponżowa suknia, przybrana czarnymi tasiemkami, jest koloru vieux-rose. XVIII Czego się nigdy nie nauczy, to diagnozy porażeń połowicznych. Na próżno czytał to już po raz czwarty, ciągle mu się myliły objawy. A przecież to proste... Och, ale ostatecznie co innego było mu teraz w głowie. Jego zapał do nauki ostatnio osłabł. Na próżno powtarzał sobie, że nie dojdzie do niczego, jeżeli nie będzie się uczył. Na próżno usiłował obudzić w sobie dawny głód zaszczytów, sławy. Na próżno zmuszał się do przesiadywania w laboratorium nad przekrojami mózgu, krwią chorych na tyfus czy problematycznym moczem, nic nie pomagało. Wiosna przenikała mu niepostrzeżenie do krwi. Wszystko było teraz przyczyną roztargnienia: światło, ktoś idący ulicą, czyjeś słowa, i wszystko było wspomnieniem. W bowlingu koło Porte Maillot nawiązał znajomość z dziewuszką, którą zaprosił do prix fixe'u po pięć franków. Szaleństwo! Biała blondynka, bez brwi, źle upudrowana i źle uszminkowana, ani chwili nie potrafiła usiedzieć spokojnie, grzebała w torebce, rozmawiała z kelnerem, pokazywała swoje podwiązki przyozdobione różyczkami z materiału i co trochę pytała Edmunda, czy mu się podoba jej niebieskopopielata sukienka z mnóstwem zakładek na rękawach. Na imię jej było Mauricette. Robiła ceregiele z odwiezieniem jej do domu, a znów Edmund, jak już zapłacił za obiad, nie miał ochoty płacić jeszcze i za hotel. Tymczasem chodziło o to, że ona mieszkała w Neuilly, na ulicy de Chartres, nad knajpą dla woźniców, niedaleka sądu. Płakała z upokorzenia wprowadzając go do swego pokoju.. Zdjęła suknię bardzo ostrożnie i ułożyła ją na < 281 »

Page 278: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

krześle gładząc rękawy. Miała bawełnianą bieliznę, ale śliczne piersi. Potem, żeby uniknąć dalszego ciągu, Edmund nie wrócił już więcej do bowlingu. Tym bardziej iż najzupełniej przypadkowo, spotkawszy kiedyś na ulicy panią Beurdeley, odprowadził ją do domu i tam, nagle, w przypływie szaleństwa pocałował ją, a ona pozwoliła na to bez sprzeciwu. Cóż mógł teraz poradzić? Zaczęły się historie z hotelami, spotkania. Ta kobieta zupełnie oszalała, za każdym razem przychodziła w nowej woalce. Na szczęście ona płaciła za pokój. Zmusiła nawet Edmunda, żeby się uczył tańczyć tango. U jakiegoś profesora z Argentyny, niedaleko Madeleine. Przychodziło tam jeszcze trzech czy czterech krościatych młodzieńców i jakaś panna z konserwatorium, z pretensjami do talentu. Akompaniatorka grała wiecznie to samo Tango wisielca, było gorąco, ponieważ zamykano okna, które wychodziły na czarne podwórko. Nie, serio, czy on zupełnie stracił głowę? W wykładach miał luki jak diabli, o fizjologii w Sorbonie nie było już nawet mowy. Co to wszystko miało znaczyć? Czuł, że traci grunt pod nogami próżnując, a jednocześnie na myśl o pracy, o medycynie buntował się. Wolał wszystko niż to, co powinien był robić. Nawet rozmowy z tym idiotą, Jankiem Beurdeley, i jego korepetytorem, który mu wbijał do głowy łacinę. Był to dawny wychowawca z liceum Stanislas, który opuścił niedawno tę szkołę, zarabiał co nieco lekcjami z małym Beurdeley i kończył studia wspomagany chudą pensyjką przez ojca, pisarza sądowego. Chłopak mniej więcej dwudziestosiedmioletni, nieśmiały, niezdecydowany, z brodą i z przedziałkiem na boku. Ubrany prowincjonalnie i starannie, wyglądał na to, czym był, na wychowanka jezuitów. Nazywał się Raul Villain. Dyskutował z Edmundem, a pani Beurdeley ubierała się tymczasem. Wyszedł od chrześcijańskiego socjalizmu, należał do „Niwy" pana Marka Sangnier. Było to coś nowego dla Edmunda, bawił go ten ton, ale nie wzruszał. Socjalizm obchodził « 282 »

Page 279: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

młodego Barbentane'a równie mało jak religia chrześcijańska. Pośród tego wszystkiego Edmunda prześladował pewien obraz, wciąż ten sam szarpiący żal. Na próżno mówił sobie, że jest głupi, musiał przyznać się przed sobą, że tym, co odmieniło dla niego cały sens życia, kazało mu zwątpić nagle w pracę i ambicje, była ta przeklęta dziwka spotkana w „Kaskadzie". Przez nią wszystko wydawało się ostatecznością tej ociężałej wiosny, której nie potrafiła ujarzmić namiętność pani Beurdeley. W jej ramionach, tak samo jak nad książką, Edmund widział tylko Carlottę, gwałtowną i zdrową piękność Włoszki o włosach jak u Tintoretta. Jej irytujący głos, zęby jak śnieg w słońcu, kark dziwnie silny i to coś, nie wiadomo co, pogardliwego i mocnego, oczy, które patrzyły bez zażenowania, prosto, z nieoczekiwaną powagą... Obraz ten zatrze się jednak, Edmund był tego pewien, nie istniał wywoływacz, który mógłby wywołać z jego pamięci tę migawkę dawną. Przynajmniej pozbędzie się kłopotu. Ledwo pomyślał o tym, ogarnął go lęk. Ze wszystkich sił zaczął przywoływać wspomnienie wzrokowe i każdy szczegół spotkania w Lasku. Cierpiał, że nie jest całkiem pewny kształtu brody; coś z jej ciała zostało utracone, w jakiejś zaś mierze ten jej portret był teraz tworem jego wyobraźni? Carlotta! Ileż dałby za to, by ją znów zobaczyć, a buntował się przeciw tym myślom, temu opętaniu, to w końcu nie miało przecież żadnego sensu, nie był w niej zakochany, człowiek nie zakochuje się tak ni z tego, ni z owego. Najbardziej pociągająca była w tej dziewczynie jej bujność, ramiona, piersi. Ta jakaś hojność natury. Trzeba było włóczyć się z panią Beurdeley po herbatkach, tańczyć z nią. Ona płaciła, rozumie się. Młodniała w oczach, dziwka. Była szczęśliwa. Carlotta, rozumiecie, to było to, o czym wiemy, że jest nie dla nas. Ten rodzaj kobiety dla ciebie na wyrost, przeznaczony dla innych. Kobiety przewyższającej naturalne wymiary. Nie mówię o wzroście, mówię o kobiecie. Zasrane życie! Przez kilka dni nie « 283 »

Page 280: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

pokazywał się u Beurdeleyów. Usiłował się uczyć, włóczył się po mieście. Ale, w końcu, po co? Najpierw była scena, łzy, potem oczy promieniejące spoza łez. — Przebiorę się, ty niedobry! Niedobry antyszambrował więc i rozmawiał z Jankiem i jego korepetytorem. Ten ostatni miał iść wkrótce na ćwiczenia do Chalons. Rozmowa zeszła oczywiście na temat Trzylatki, tym bardziej że od jakiegoś miesiąca z górą socjaliści podnosili na ten temat niezłą wrzawę. — Szczerze mówiąc, nie bardzo pana rozumiem — powiedział Edmund. — Nie jestem czerwony i do socjalizmu odnoszę się sceptycznie. Każdy jakoś sobie radzi, prawda? Już ja widziałem socjalistów tam w moich stronach, no... — Nie zna pan naszego socjalizmu. Sprawiedliwość i miłosierdzie. Prawdziwy duch Ewangelii. — Nie chciałbym pana urazić, ale Ewangelia wydawała mi się zawsze dość nieczytelna. Nie przeczę, od strony literackiej biorąc, jest w niej pewna poezja... O ile jednak orientuję się w tym, co piszą socjaliści, dość pobieżnie, przyznaję, wydaje mi się, że zbieżność między ich doktryną i nauką Chrystusa nie polega na niczym innym jak na nieporozumieniu... Edmund mówił tak, trzeba przyznać, przede wszystkim po to, by przywołać obraz Carlotty. Przeszło mu przez myśl, że nie zobaczy jej więcej. Dostawał hysia na tym punkcie. A trochę też dlatego, że drażnił go ten młody brodacz. — Socjalizm — wykrzyknął tamten — to sama Ewangelia! Ale nie monstrualny socjalizm demagogów, potworów antyfrancuskich, którzy... — Niech pan odda, co cesarskiego cesarzowi, a potem nie będzie już co mówić o socjalizmie. Socjalizm, w gruncie rzeczy, to chęć posiadania ze strony tych, którzy nic nie mają. Ci, którzy nie posiadają nic, nie mogą być konserwatystami: ale niech pan tylko poczeka, aż będą coś mieli, a zobaczy pan, co się z nich stanie. Villain skręcał się jak robak. Był pełen wiary w swój « 284 »

Page 281: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ideał i nienawiści do fałszywych socjalistów. Chciał wyrazić obie rzeczy naraz. Pani Beurdeley sztafirowała się bez końca. Swoją drogą, że też ona zna jego ojca i Serianne, ta Carlotta... Zęby ma małe i równe, leciutko spiczaste, jakby miała same siekacze. Villain rozprawiał z ogniem o robotnikach chrześcijańskich, o niesprawiedliwości społecznej... Są pracodawcy, którzy rozumieją. Trzeba, żeby wszyscy, ręka w rękę... — Ach, daj mi pan spokój z pańskimi robotnikami! — przerwał Edmund. — Próżniaki. Wystarczy sięgnąć głębiej, a u źródła każdej własności znajdzie pan zawsze kogoś, kto harował jak wół. Jak nie ja, to mój ojciec, mój dziadek. Ci, co nie mają nic, uważają, że prościej jest sięgnąć po gotowe, bez pracy. Próżniaki. Ukazała się pani Beurdeley. — Wciąż jeszcze dyskutuje pan z panem Villain? — Pan Barbentane nie pojmuje, co to jest socjalizm chrześcijański, szanowna pani. Utożsamia nas z tymi, którzy prowadzą obecnie tę niecną kampanię przeciwko Trzylatce. Z ludźmi, którzy chcą wydać Paryż Niemcom, bo pragną chwili, kiedy policja zostanie rozbrojona, wtedy rzucą się na rabunek... męty, zgraja, do której zwracają się pismacy z „Humanite"... ludzie, których należałoby postawić pod ścianę. Drżał, pod starannie uczesanymi włosami czoło pokryło mu się potem. — Niech pan posłucha — powiedział Edmund, w którym obecność pani Beurdeley budziła złe instynkty — daruję panu pańskich socjalistów, może ich pan posiekać na kawałki. Ale co do Trzylatki, to inna sprawa! Ta wasza Trzylatka wcale mnie nie zachwyca i jeżeli panu Jaures sprawia przyjemność pyskować na nią na wiecach, ja ze swej strony nie mam nic przeciwko temu... Korepetytor wyglądał jak rażony piorunem. Spojrzał na swego rozmówcę i wymamrotał parę słów. Spochmurniał, był bliski łez. — No, chodźmy potańczyć do „Ceylanu" — powiedziała pani Beurdeley — umówiłam się tam z przyjaciółmi... < 285 »

Page 282: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Kłamała jak co dzień. Na schodach patrzył na nią, jak szła przed nim. Jakiż niedostatek! Ani młodości, ani życia! Nic, czym budziłaby pożądanie, jak tamta. Tamtą czuł wokół siebie. Usypiał z nią. Marzył o niej śpiąc jak na jawie. Czyżby się już starzał, do cholery, że tak głęboko przeżywał tę porażkę? Jaką zresztą porażkę? O nic tej dziewczyny nie prosił. Nie starał się z nią spotkać. Gazety wieczorne, których tytuły wykrzykiwali głośno uliczni sprzedawcy, przynosiły wiadomość, podawaną ogromnymi literami w nagłówkach, o wielkiej katastrofie powietrznej. Zeppelin spadł w Luneville. Aeronauci twierdzili, że przyczyną katastrofy był wiatr. Oczywiście. — A dlaczego nie miałby być wiatr? — składając gazetę powiedział zaczepnie Edmund do swej towarzyszki w taksówce. — Stanowczo proszę, niech mnie pani każe odwieźć na Royer-Collard. Muszę się uczyć... Oczy pani Beurdeley napełniły się łzami. XIX Spod różowego, plisowanego abażuru światło spływało wzdłuż żłobkowanej nóżki z brązu na koronkową serwetkę na czerwonym, marmurowym blacie szafki nocnej z jasnego dębu, na holenderski zegar z porcelany, na nóż do rozcinania papieru z ostrzem z kości słoniowej w srebrnej oprawie ozdobionej konwaliami, na trzy czy cztery żółte książki ułożone jedna na drugiej, na skręconą nić i na nagie ramię, pełne i nieco już zwiotczałe, na które zsuwały się ciemne włosy. Dalej światło zagłębiało się w pościel: prześcieradło z bardzo cienkiego płótna z wyhaftowanym dużym „G" i zwykłą mereżką okrywało postać pani Gresandage, która czytała. Ciszę i spokój, wtulone miękko w mrok i dywany, z rzadka tylko mącił przytłumiony odgłos przejeżdżających autobusów. Eliza westchnęła. Na odgłos kroków w głębi domu uniosła się z poduszek. Była w białej nocnej koszuli pod szyję, o szerokich rękawach, które podnosiły się, gdy zginała rękę. Spod wykładanego kołnierzyka biegło z każdej strony « 286 »

Page 283: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

po pięć drobnych zakładek, które kończyły się na piersiach. Rozpuszczone włosy nadawały leżącej kobiecie pozory młodości, lecz codzienny niepokój wyżłobił zmarszczki koło oczu. Czy to Ryszard? Wśród wiatraków, rozłożystych czepków i niebieskich sabotów zobaczyła, że jest już wpół do pierwszej. To Ryszard. Zamknęły się jakieś drzwi, kroki zbliżały się. Ogarnęła ją te sama co zawsze trwoga. — Ryś? — zawołała. A on, jak co dzień, odpowiedział z przedpokoju: — To węglarz! Dyrektor departamentu obrotu pieniężnego wracał do domu zaprzątnięty niezbyt wesołymi myślami. Żona zauważyła natychmiast jego znużenie. Miał tego wieczoru ważne, choć nieurzędowe rozmowy z urzędnikami z Ministerstwa Skarbu, z bankierami... — Nic poważnego, Rysiu? — Nie, Lizuniu, nic poważnego... Po jego roztargnionym pocałunku poznała, że nie mówi prawdy. — Jesteś zmęczony, węglarzu? A może chcesz coś zjeść? Nie? Nawet nic słodkiego? Węglarz lubi przecież konfitury... Jego nieuważny gest, bardzo znużony, przerwał jej w połowie: — Nie, naprawdę, nie mam ochoty, tylko do łóżka... Rozbieram się i będziemy razem... Zaniepokoiła się na serio. — Co się stało, Rysiu? Kochany, chodź do mnie prędko, masz jakieś przykrości... Nie przecz, sama widzę... — Nie — powiedział — to nie przykrości, to co innego. Usiadł na prążkowanym pufie i zdejmował kamasze. Jeden guzik oderwał się i upadł: — Nie lubię tych guzików przymocowywanych mechanicznie. Zawsze odlatują... Eliza patrzała na niego, jak się rozbierał. Schudł jeszcze bardziej. Kiedy odpiął kołnierzyk, widać było, że koszula zrobiła się za szeroka wokół szyi. Roześmiała się « 287 »

Page 284: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

cicho, kiedy ją zdjął i został w kalesonach. Ciało miał węźlaste i porosłe włosami, które tworzyły regularną palmę od brzucha ku piersiom. Wkładał wyjętą spod poduszki koszulę nocną. Klasyczną męską koszulę przyozdobioną czerwonym brzeżkiem. — Prędko, węglarzu, chodź prędko... Zapomnisz o wszystkim... Smutno jest bez ciebie... O czym myślisz? W koszuli, boso, znieruchomiał w zamyśleniu, tym samym, dobrze znanym w ministerstwie ruchem sprawdzając dolny brzeg wąsów, gładko przystrzyżonych. — Myślę o latach, które mijają... O tym, co człowiek sobie obiecywał, i o tym, czego dotrzymał... O tym, ile trwa życie ludzkie... O tym, jak je sobie wyobrażałem... — Jesteś dziś bardzo poważny, niedobry Rysiu; chodź już do łóżka, mój najmilszy. Nie poruszył się i mówił dalej, dość cicho: — Przedstawiałem sobie zawsze życie jako coś między dzieciństwem a starością, ani jednego, ani drugiego nie biorąc pod uwagę. Jakieś, powiedzmy, trzydzieści lat na zrealizowanie swego programu. Mówiłem sobie: zostało mi jeszcze trzy czwarte, połowa... Wszystko to bardzo pięknie. Wsunął się pod kołdrę. Ich nogi splotły się ze sobą. — Takie masz zimne nóżki — powiedział bardzo czule. — Łóżko bez ciebie nie jest łóżkiem — odpowiedziała.— Dlaczego jesteś taki smutny? — Jednak, widzisz, cała młodość jest już za nami. Nie mogę już rozegrać mego życia. Nawet gdybym uczynił coś szalonego, wstąpił do cyrku jako pajac... — I zostawiłbyś mnie? — Nie, Arlekino... albo gdybym urządził zbrojny napad na inkasenta na ulicy, wszystko jedno, moja historia i tak jest już napisana przez ten długi szereg dni poza mną, mój zawód, wszystko, czym byłem od tego do tego roku. Uszanowała jego milczenie, ale objęła go ramieniem. Uśmiechnął się do niej: — Tysiąc dziewięćset trzynasty! Słyszysz, jakie to dziwne, ta data:, tysiąc dziewięćset trzynasty? I mamy ją. « 288 »

Page 285: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Przypominam sobie, jak myślałem dawniej: co to będzie w tysiąc dziewięćset piątym, w tysiąc dziewięćset dziesiątym. A tu tysiąc dziewięćset trzynasty... Poczuła przejmujący smutek. Pomyślała o swoim wieku. Przytuliła się do niego szepcząc: — Węglarzu, węglarzu... — Widzisz, jak miałem dwadzieścia lat, nie byłem pewien, czy to wszystko, co robię, nie jest komedią. Nie ponosiłem jeszcze żadnej odpowiedzialności w świecie, w którym żyłem. Studiowałem, ale nie wierzyłem w to. Uczyłem się, ale to była jakaś rola. Na scenie był wtedy Ryszard, po prostu Ryszard... — I teraz też jest Ryś — powiedziała. — I tak, i nie, moja maleńka, i tak, i nie. Wiesz, jak mówi zawsze Józef Quesnel... ludzie podwójni... że jesteśmy teraz ludźmi podwójnymi... Jeden zajmuje jakieś stanowisko w społeczeństwie, a drugi nie ma z nim nic wspólnego, nie znosi go czasem, nie zgadza się z nim... po prostu człowiek! Otóż widzisz, przychodzą takie chwile, jak choćby dziś, kiedy czuję, że z tego drugiego nic nie zostaje i jest tylko ten pierwszy... — Nieprawda, Rysiu, jesteśmy razem, w miękkim łóżku, a z nami duszki, spójrz: nóż do papieru, lampa, budzik, Liza, jej czarne włosy, wszystkie duszki węglarza... — Och, Lizo, jakże nasze schronienie wydaje mi się kruche tej nocy! To pewnie starość, ale wciąż słyszę głosy z zewnątrz... — Nie kochasz mnie już! Przytulił ją do siebie bez słowa. Słychać było tylko metaliczne skrzydło czasu. Po chwili Gresandage podjął: — Są słowa, którym, jako bardzo młody, przysiągłem wierność. Wiesz, Rimbaud: „Każdy zawód jest mi wstrętny. Panowie i robotnicy, wszyscy chłopi — nikczemni. Ręka z piórem tyleż jest warta, co ręka z pługiem. Co za wiek rąk! Nigdy nie będę miał mojej ręki..." — Cytujesz Rimbauda jak Pismo święte... — Wiesz dobrze, że to było moje Pismo święte, a nie Paweł i nie pastor Monod... Przez długi czas powtarzałem « 289

Page 286: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

to zdanie i mówiłem sobie, że komedia ciągnie się wprawdzie dalej, ale w rzeczywistości nigdy nie będę miał mojej ręki... A tymczasem... Wzniósł do góry prawą dłoń: — Ty ich nie widzisz, ale ja dobrze je czuję, o tu, tu, kajdanki. Życie mi je założyło. Zawód, wierz mi, Lizo, zawód silniejszy jest od człowieka. Stało się: byłem tym, czym byłem... — Niedobrym, najmilszym, kochanym Rysiem... — Moja mała Lizo, są ludzie, którzy chcą wojny... Powiedział to głosem zduszonym, gdzieś z głębi. Kobieta uniosła się cała i pochyliła nad mim. Głową dotykał jej piersi i czuł przyspieszony oddech. — Ryszardzie, co ty mówisz? Kto mógłby? Niemcy, kajzer? Czuł wznoszące się ciało. Żywą istotę. Kobietę. Przesunął po niej dłonią. — Nie — powiedział w końcu. — Wielu ludzi. Znacznie więcej, niż można przypuszczać. I wcale nie jakieś kanalie. Ludzie jak ty i ja. Francuzi... Nie mogę tego pojąć... — Ale co się takiego stało? — Och, trudno byłoby ci wytłumaczyć!... Od miesięcy już odrzucam tę myśl... mówię sobie, że to idiotyczny sposób... A później konstatuję to i owo. Nie, to nie są jakieś fakty. Nic, co mógłbym ci opowiedzieć. Ale wszystko dzieje się tak, jakby... Myśl o wojnie wciąż mnie przeraża; są nawet ludzie, którzy mówią o wojnie jak o jakiejś pomyślnej ewentualności, a w każdym razie jak o czymś, co należałoby raczej przyśpieszyć, by nie było zbyt straszne, by szansę były po naszej stronie... — Co ty opowiadasz, Ryszardzie? To okropne... Kto? — Okropne... I ja też uważam, że to okropne. A jednak tak trudno jest rozstrzygnąć, wiedzieć. To nie są źli ludzie, słyszysz? Bardzo ludzcy, bardzo dobrzy. Ludzie, których szanuję... Niekiedy sam nie wiem, co myśleć. Ludzie podwójni, zapewne. Człowiek w społeczeństwie rozważa « 290 »

Page 287: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

na chłodno możliwość katastrofy, którą uważa za konieczną. Człowiek, tout court, nie może się na nią zdecydować... To bardzo dziwne... — Ryszardzie, ty tak nie myślisz, prawda? Ty nie? Słuchaj! Wojna! Wyobraź sobie, co stałoby się z Lizą i Ryszardem, ze wszystkimi Lizami i ze wszystkimi Ryszardami w razie wojny! Mój Boże, widziałeś wtedy w kinie Bałkany? Potworność! Ryszardzie, w tej sprawie nie możesz być człowiekiem podwójnym, prawda? Czas zakołysał się, obojętny, na holenderskiej porcelanie. Oddech Gresandage'a musnął piersi Elizy. — Sam już nie wiem... Nieraz myślę, że najlepiej byłoby nic nie widzieć, nic nie słyszeć... Cóż ja mogę? Cała moja obrona jest w tym rozdwojeniu, w utrzymywaniu dla nas tej oazy. Uciec! Ach, czy można naprawdę uciec? Popatrz, Józef Quesnel... Co za dziwna historia, nieprawdaż? Ta miłość teraz, kiedy jego życie, jego młodość minęły... Dla mnie to wstrząsające, idiotyczne i cudowne. To nie jest zła dziewczyna, wiesz? Złudzenie. Czym on się może łudzić? Oazą, tak samo czymś, co wymyka się żelaznym prawidłom świata. Ukradł tę kobietę, rozumiesz, tak jak my wszyscy ukradliśmy nasze szczęście... — Ależ wojna... — powiedziała. Ryszard pieścił ją. Ryszard był tu, obok niej, słowo wojna traciło swoją ostrość, unosiło się jednak w pokoju z tą głuchą mocą groźby gotowej spaść w każdej chwili z firanek, z odblasków w lustrze, z szafy. Ryszard zdawał się śnić na głos: — Józef Quesnel... Czy znasz kogoś bardziej niezwykłego? Ten człowiek, którego całe życie i myśli rozdarte były zawsze między dwie siły, tak różne: to miłość, miłość do żony uczyniła zeń to, czym jest z punktu widzenia społecznego. Ta kobieta pogardzała nim, wiesz o tym, i on chciał ją zwyciężyć, przekonać. Miłość stawiał bardzo wysoko. Wziął się do interesów. Interesy okazały się silniejsze. Miłość, widzisz, nie ostoi się « 291 »

Page 288: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

interesom. Stał się panem pewnego świata, ale nie swego serca. Teraz znów przyszła miłość, szaleństwo. Możesz mi wierzyć, znam go dobrze. Kocha Carlottę. Odnajduje siebie, odnajduje młodego człowieka, który kpił z banku i giełdy, tego, który przez całe życie kochał poezję, malarstwo, muzykę, tego przyjaciela, dawnego przyjaciela, który ukształtował moją młodość, który czytywał mi Baudelaire'a, kiedy miałem czternaście lat. — Wojna, Rysiu, wojna... — Tak, wojna. Nie sądzę, żeby taki Józef Quesnel, na przykład, zapytany, czy chce wojny, mógł odpowiedzieć inaczej jak ze zgrozą, z oburzeniem. Tak... a jednak dwa czy trzy razy wyczułem, że nie jest taki bezwzględnie wrogi tej myśli, i nie wiem, może się mylę, może zbytnio zwracam uwagę na pewne operacje giełdowe... Nigdy nic będę miał mojej ręki... Och, tak, w pewnym sensie. W pewnym sensie... — Rysiu, wojna... Och, węglarzu? — Moje maleństwo, przytul się mocno do twojego Rysia... Jest bardzo zmęczony, za dużo myślał o różnych niewesołych rzeczach, chce mu się spać... — Rysiu, wojna... Pan Bóg nie dopuści do wojny. — Pan Bóg? Wystarczy, że ludzie do niej dopuszczą... — Rysiu, Rysiu, religia zabrania zabijać. Trzeba temu zapobiec... Jeżeli wiesz o czymś... Rysiu... — Ależ nie, dziecinko, nie wiem o niczym... domyślam się i mówię ci, możliwe, że się mylę. Religia nie ma tu nic do roboty. — Rysiu, Pan Bóg jest w każdej ludzkiej sprawie... — Pan Bóg? Kochanie, czuję, że zasypiam... Czy możesz zgasić? Zapadła noc. Małżonkowie wsunęli się pod kołdrę. I tylko jeszcze raz czy dwa rozległ się głos pani Gresandage, która szeptała, strwożona, do ucha dyrektora departamentu obrotu pieniężnego: — Och, węglarzu... węglarzu... « 292 »

Page 289: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

XX Zmysłowość ludzi bardzo młodych jest bardzo ograniczona. Rozkosz nie potrafi zatrzymać ich na długo. Za bardzo są pochłonięci zbyt wieloma nowymi rzeczami i nie przestają grać. Są jeszcze we władzy chimer, co chwila porzucają zdobycz dla cienia. Marzą. Okrutnie. Cień Carlotty rozciągał się nad życiem Edmunda, lecz nie jest pewne, czy swą siłę ciemności zawdzięczał młodej Włoszce. Był dla Edmunda okazją, by zaniedbywać, odrzucać wszystko to, na czym zależało mu dotychczas. Bardziej niż cokolwiek innego pozwalał mu odczuć miernotę jego życia, i to nie tylko szpitala, studiów, garkuchni Chartiera, pokoju hotelowego, ale i życia, które czekało go w przyszłości, tego jutra, dla którego mordował się teraz. Zakładając dalsze studia, egzaminy konkursowe, koło trzydziestki byłby w najlepszym wypadku czymś w rodzaju Desplata, przy całych swych zdolnościach zwykłym dworakiem, ta jego okrutna uniżoność, kiedy profesor Beurdeley coś mówi, a w trzydzieści lat później Beurdeleyem. Ładna perspektywa! Akademia Medyczna, wspaniały apartament i żona wołająca przez wiele drzwi: — Nie przeszkadzaj sobie, mój drogi, wrócę na obiad. Książki drzemały w hotelowym pokoju, a ich pana dławił wstręt. Miał po uszy szpitala, był teraz w „Hotel Dieu", i kolegów. On, który tak liczył na znajomość z Jakubem Schoelzerem, by wysforować się w towarzystwie, dostawał mdłości na myśl o słuchaczu Politechniki. Dureń, myśli to, że jest Bóg wie czym, bo ma forsę. Zamierzał najpierw posłużyć się spadkobiercą nici SB, by przez niego dotrzeć do Carlotty. Ale po co? Takie dziewczyny jak ona nie lecą na czyjeś piękne oczy. Kochanka milionera Quesnela nie porzuci go dla byle medyka, też pomysł! Edmund nie chciał podziału. Sam się dziwił: on, który okazywał zawsze najgłębszą pogardę dla kobiet i przeczył istnieniu miłości! Nie jest zakochany. Potrzebował « 293 »

Page 290: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

na to dowodu. Dowodu i zaliczki. Czy też tak długo się oszukiwał? Nie jest zakochany. A swoją drogą człowiek czuł, jak skrzypi i trzeszczy pod nim ta stara machina. Chyba że był kretynem albo ślepcem. Jak jego ojciec, pochłonięty idiotycznym liczeniem grosza i lat. Co za skąpiec! Dwieście franków na miesiąc. Dużo mi z tego przyjdzie, kiedy już sam będę zarabiał, że ojciec coś tam dla mnie odłożył. Dla mnie, akurat! Niewiele będzie z tego pociechy, jeżeli do tej pory wszystko diabli wezmą. Rewolucja, wojna czy inna Panama. Carlotta to był rewanż, natychmiastowe zwycięstwo nad życiem. Trzeba by było pieniędzy. I to dużo. Powracał wciąż do ojcowskiej krótkowzroczności. To jego idiotyczne oddanie się partii. Jakby zresztą była monolitem! Radykałowie, którzy popierali przedtem Poincarego ministra, doskonale pogodzili się z Poincarem prezydentem. I owszem, Caillaux, Clemenceau wystąpili przeciw dawnemu współpracownikowi. Ale Perchot, Herriot i cała masa nie poszli za nimi. Rozgniewanemu wynikiem wyborów prezydenckich papie Barbentane wyrwało się kiedyś, że Perchot zdradził, to jasne, ponieważ Poincare pośredniczył między nim a rządem rosyjskim w sprawie należności za roboty prowadzone gdzieś nad Morzem Czarnym przez towarzystwo, którego był przewodniczącym. Prawda czy nieprawda, na jedno wychodzi. A niby taki Clemenceau bardziej uczciwy? Wystarczy przypomnieć sobie Panamę, Korneliusza Hertza. Nie sztuka być łajdakiem, kiedy się już jest na stanowisku Poincarego, Clemenceau czy Brianda. Ale zacząć... to jest najtrudniejsze. Edmund marzył o kradzieżach, włamaniach do banku, morderstwie. Później sam wzruszał ramionami. I znów miał przed oczami niczym nie zatarty obraz Carlotty roześmianej, olśniewającej. Ach, swoimi drobnymi ząbkami lwicy rozszarpała wszystkie jego postanowienia zażartej pracy i niemyślenia o niczym innym. Nie opuszczała go. Nie jest zakochany, psiakrew! Kimże była zresztą ta dziewczyna? K..., k... i jeszcze raz k.... Jakie ona ma oczy? To pytanie nie dawało mu spokoju. < 294 »

Page 291: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Przysiągłby, że czarne. Ale blondynka? Więc właśnie. Wydawało mu się teraz, że są może nie tyle niebieskie, takie zupełnie niebieskie, ile zielone, szare, w każdym razie jasne. A jednak nie... Tracić głowę dla kobiety, której nawet barwy oczu dobrze nie zna! Ale kto powiedział, że on stracił głowę? Proszę, trzyma się mocno na karku! Tak, świat nie był zbyt spokojny i głupotą były te projekty na przyszłość, z którymi Edmund spotykał się wszędzie. Jakiś żar tlił się ciągle i nie chciał zagasnąć. W Konstantynopolu Turcy, pokonani i zmuszeni przez mocarstwa do przyjęcia dyktowanych im warunków co do wysp greckich i do zawarcia pokoju z narodami bałkańskimi stojącymi z bronią u nogi, ustąpili po to tylko, żeby w parę godzin później zbuntować się, zrzucić władzę i podjąć wojnę na nowo. Po prostu pewien etap rosyjsko-niemieckiej rywalizacji o panowanie nad cieśninami. Francja szła za Rosją, ale z ociąganiem, co nie znaczy, że rząd obawiał się uwikłać w wojnę, którą przygotowywał otwarcie, ze stukotem żołnierskich butów, obfitością defilad i pomocą literatury bezprzykładnie bogatej w Alzatki i żołnierzyków. Lękał się jednak widocznie niepopularności tej wojny i prowadził konszachty z Turcją, aż wreszcie Rosja się rozgniewała. Dziwaczne intrygi poprzedzały skomplikowane posunięcia dyplomatyczne. Co kryło się na przykład za odwołaniem pana Georges Louis z Petersburga, dokąd wysłano Delcassego? Z początkiem marca gabinet Brianda wypowiedział się za. Trzylatką. W dwa tygodnie później ofensywa radykałów w senacie, prowadzona przez Clemenceau, obaliła go. Właśnie w chwili, kiedy król grecki został zamordowany w pełni zwycięstwa. Sztandar Trzylatki przejął teraz Barthou, minister Unii Republikańskiej. Człowiek, który pośredniczył we wszystkich machinacjach finansowych z Rosją, nieoceniony Klotz, przeszedł z Ministerstwa Skarbu do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, jakby ci sami ludzie, którzy mieli już okazję przekonać się o jego wierności, nie mogli liczyć na nikogo innego, gdy chodziło o zlikwidowanie « 295 »

Page 292: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

tej agitacji socjalistycznej przeciwko Trzylatce, która obejmowała cały kraj. Kampania bez precedensu. Jednym z pierwszych posunięć nowego rządu było mianowanie na miejsce Lepine'a, w Prefekturze Policji, niejakiego Henniona, którego Clemenceau postawił niegdyś na czele Surete i który był szefem niedawno zdemaskowanego prowokatora Metiveta. Całkiem jakby przygotowywano wielkie porządki, które miały zrobić miejsce Trzylatce, patriotom, którzy nie pozwolili Jauresowi przemawiać w Nicei. W ogóle jakby dawano rządowi wolną rękę, by mógł przeprowadzić to, co zamierzał, bez całej tej gadaniny w Parlamencie i w kraju. Propaganda socjalistyczna zaczynała toczyć armię. Adrian Arnaud, który po zakończeniu strajku u Wisnera wrócił do koszar, opowiadał Edmundowi, że w jego własnym 22 pułku artylerii, pod koniec marca śpiewano Międzynarodówkę na dziedzińcu koszarowym. Z gorzką satysfakcją zbierał Edmund wszystkie zapowiedzi katastrofy, której był już pewien: usprawiedliwiały one jego lenistwo. I po cóż miałby tkwić teraz nad książkami? Przypatrywał się defiladom studentów pod pomnikiem sztrasburskim i Deroulede'owi stojącemu w taksówce, otulonemu peleryną jak jakiś stary, obłąkany aktor. Widział capstrzyki, za którymi ciągnął rozradowany tłum krzycząc głośno. Pewnego ranka zobaczył przez okno kataryniarza przygrywającego śpiewakowi w ubraniu z brązowego aksamitu, z baczkami, który śpiewał: A kajzer rzekł wąsaty, Że czuje rychle baty: „To chłop jak dąb... co prędzej Ratować trzeba głowę — Bo choć ma małe rędze, Ma bięści gwadradowe!" */ Pod dyrekcją śpiewaka gapie podejmowali chórem, u szczytu idiotycznego rozradowania: */ Przełożył Włodzimierz Lewik. « 296 »

Page 293: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Ma bięści, ma bięści, Ma bięści gwadradowe! Edmund zamknął okno śmiejąc się szyderczo i zabrał się do golenia przed małym lusterkiem, zawieszonym na haczyku. Jeżeli będzie wojna, wystarczy mu jego medycznych wiadomości, żeby zapisywać ipekakuanę wszystkim tym durniom. Nie ma czym się przejmować. I wtedy właśnie przyniesiono mu list. To nie było pismo starej Beurdeley. Drogi panie, jeżeli moje nazwisko mówi panu coś jeszcze, jeżeli przypomina pan sobie nasze spotkanie po Longchamp, to może wpadnie pan do mnie jutro po południu? Carlotta Beneduce Mieszkała niedaleko la Jatte, na bulwarze Bineau. Zrobiła dwa czy trzy błędy ortograficzne, a pismo było zupełnie dziecinne. XXI W Aix życie w internacie płynęło głupie jak but. Armand miał dwóch czy trzech kolegów, najlepszych uczniów w klasie, z którymi spacerował po dziedzińcu, i jeden z nich opowiadał o Wagnerze, którego Armand znał tylko z jednej płyty gramofonowej, ale o którym czytał powieść w czterech częściach w ilustrowanym wydaniu Hachette'a. Był też młody Cotin z Serianne. Armand nie czuł do niego wielkiej sympatii, ale zawsze ziomek. Tym, co od razu odcięło Armanda od kolegów, była jego historia z Iwoną, pomywaczką. O ile to można nazwać historią. Nie było żadnej historii: zaczęło się to byle jak i byle jak ciągnęło dalej. Nie bawili się w czułe kłamstwa. Sypiali ze sobą, kiedy nadarzała się okazja. Iwona nie pochodziła z tych stron. Była z Douarnenez; mając osiemnaście lat uciekła z pakowni sardynek i poszła na służbę. Nie miała szczęścia. Rzuciła dobre miejsce « 297 »

Page 294: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

w Chatellerault dla wałkonia, który po jakimś czasie puścił ją kantem, bo nie mogła go utrzymać. Pracowała później w restauracji w Orleanie, potem w kuchni w wielkiej fermie w Beauce, gdzie trzeba było obsłużyć przeszło stu robotników rolnych. Jakiś murarz z Aix przywiózł ją ze sobą do rodzinnego miasta. Rzuciła go i wylądowała wreszcie w liceum w Aix. Miała trzydzieści lat, wysoka, zdrowa kobieta o trochę popsutych zębach, brunetka, o jasnej cerze, szeroka w biodrach, twarz ani ładna, ani brzydka, pod kosmykami włosów, które jej stale spadały. Od trzech lat rok w rok urządzała się w ten sposób, że brała sobie jakiegoś uczniaka ze starszych klas. Bez żadnych złudzeń, zwyczajnie. Pracowała na siebie, niczego specjalnie od życia nie oczekiwała. Dwa czy trzy razy spojrzała na Barbentane'a w refektarzu, a jego to zaintrygowało i pochlebiło mu też, głuptasowi. Pocałował ją w korytarzu. Przyszedł do jej pokoju. Jadali razem kiełbaski z Aries i pili czerwone wino. Z początku raziło go ubóstwo jej szmatek, bielizny. Piersi też już zwiotczałe. Pomyślał nawet kiedyś z wściekłością, że nie można powiedzieć, by miał teraz nadmierne wymagania. Po tym, co myślał kiedyś o Piotrusiu z racji Anieli, a bądź co bądź Aniela... Klitka z żelaznym łóżkiem i kalendarzem poczt i telegrafów była ponura przy świetle lampki osłoniętej papierem. Pachniało resztkami kiepskiego jedzenia, całodziennym zmęczeniem. Odzywali się z rzadka, ściszonym głosem z obawy przed wychowawcą, przed szpiegostwem kolegów, Iwona nie była rozmowna i nie znosiła czułości. Ustępstwo zrobione ojcu nie dawało Armandowi spokoju. Chciał wtedy zyskać na czasie. Z chwilą gdy przestał brać pieniądze od swoich, z rączki do rączki, jego skrupuły ucichły. Miał się może martwić o to, kto płaci za szkolę? Jednak kiedy wyobrażał sobie swoją studencką przyszłość, myśl o tej przeciągającej się zależności finansowej wyprowadzała go z równowagi. Ale co robić? Iść gdzieś do pracy jako subiekt, niższy urzędnik? Do tego też potrzeba było protekcji. Na samą myśl o biurze oblewał « 298 »

Page 295: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

się potem ze strachu. Nie mógł nic, ale to nic wymyślić. Co do teatru, wiedział dobrze, że to była zwykła blaga, chociaż czasem, czytając gazetę lub patrząc na afisze, wmawiał sobie, że zrobi tę karierę. Na ten temat właśnie Iwona po raz pierwszy porzuciła swoją rezerwę. Zaryzykowali pójście do kina w niedzielę. Szedł film z Maxem Linderem, bardzo śmieszny. W przerwie, na jakąś aluzję Armanda do jego kariery dramatycznej, Iwona wzruszyła ramionami: — Gadanie! Rodzina ci nie pozwoli. — No to co? — Co? A forsa? Więc nie brała mu widać tak bardzo za złe, ona, która harowała przez całe życie, że pozwala utrzymywać się rodzinie? Był jej za to wdzięczny, ale tym bardziej upierał się przy swoim. — Posłuchaj, co ci powiem. Do czego byś się nie wziął, i tak zawsze będziesz panem... — A jak gwizdnę na moją pańskość? Spojrzała na niego z zaciekawieniem, a potem potrząsnęła głową: — Tak się to mówi... a później... Kiedy po spektaklu (starannie wybrali dzielnicę, w której nie groziło im spotkanie z eksternami z liceum) siedzieli osłonięci od wiatru w małej kafejce, on nad kieliszkiem rumu, ona słodkiej wódki, Iwona ciągnęła swoje: — Rozumiesz, mały, takie jest życie... Nie umiem dobrze tego powiedzieć, nie jestem kształcona: dużo ci z tego przyjdzie, że będziesz tyrał za psie pieniądze? Myślisz, że to taka przyjemność zmywać talerze, szorować podłogi i wychodki? Za pięćdziesiąt franków miesięcznie. Z mieszkaniem i z utrzymaniem, to prawda. Ale za pięćdziesiąt franków... Armandowi przypomniał się nagle motorniczy z Villeneuve i to, co mówił o swoich zarobkach. Wiedział też, co ma myśleć o mieszkaniu i wikcie. Iwona zdawała się przyjmować swój los z rezygnacją. « 299 »

Page 296: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Może byśmy zagrali w pikietę? — powiedziała. Poprosili o karty. Mijały miesiące i doktor utwierdzał się w przekonaniu, że jego syn będzie adwokatem, później może podprefektem, przy pomyślnych wyborach... Nadszedł wielkanocny antrakt w Serianne, gdzie Armandowi brakowało Iwony. Edmund został w Paryżu pod pretekstem szpitala. On zresztą najmniej był mu potrzebny do szczęścia. Armand coraz gorzej znosił myśl, że rodzina dysponuje jego życiem. Potknięcia w ich rzadkich listach dolewały jeszcze oliwy do ognia. Iwona była chora. Jakieś babskie historie, jak to zawsze. Musiała mimo to pracować. W kwietniu zastał ją parę razy zgiętą we dwoje, przyciskającą ręce do podbrzusza. Zaczął ją szanować, przyzwyczajał się do rozmów z nią. Z początku wstydził się jej, teraz krył się już tylko z przyzwyczajenia, a i to nawet sobie wyrzucał. Zabawne, ale przebywając w towarzystwie Iwony wyzbywał się tego lęku, który wpajano mu od dzieciństwa, lęku przed zdeklasowaniem. Pewno, że z początku i w nim odzywały się te wszystkie podłe uczucia młodego burżuja, który bierze sobie kochankę z ludu. Dość powierzchownie zresztą, z braku większego zastanowienia. Przypominał to sobie teraz i czerwienił się. Sam nie wiedząc jak, przekonał się, że ma do czynienia z istotą ludzką. Sytuacja była nawet trochę odwrócona i gdy Iwona zrobiła jakąś uwagę o jednym ze starszych uczniów, poczuł, że jest zazdrosny. W gruncie rzeczy, co ją z nim wiązało? Rozkosz? Czy to można wiedzieć? Kiedy przyłapano ich razem, cały internat zatrząsł się. Scena była zupełnie komiczna: prowizor ze swoim gruchającym nosowym głosem, w cylindrze, który sięgał Armandowi do ramienia, oddalił się korytarzem wymachując zabawnie krótkimi rękami. Iwona wzięła swoje rzeczy. Nie upomniała się nawet o należność. Poszła gdzie indziej: tu czy tam, wszędzie potrafi na siebie zapracować. Zostawiła Armanda jak żelazne łóżko, jak pokój w internacie. Czy to zrobiło na nim takie wrażenie? Miał już za sobą kazania opiekunów i wychowawców. List « 300 »

Page 297: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

z morałami z Serianne. Przez trzy tygodnie nie będzie mu wolno wychodzić w niedzielę. W porządku; Ale kiedy Cotin i trzech innych zawołali za nim na dziedzińcu: — Podmacywacz służących! Podmacywacz służących! — nie wytrzymał. Zwłaszcza ze względu na Cotina, z powodu ulicy Długiej w Serianne i całej tej szacownej rodzinki, opowiadań o pogrzebie pani Cotin ciotki i o biskupie, który na niego przyjechał... Zacisnął pięść i trach w gębę krajana! Rzucili się na siebie. Armand uważał się na ogół raczej za słabego. Tymczasem sprawił Cotinowi takie lanie, że choć jemu samemu też szła krew z nosa, podniósł się w radosnym podnieceniu. Wygląd miał dziki i nie ulega wątpliwości, że w stosunku do przeciwnika nie przestrzegał elementarnych zasad boksu i walki nożnej. Tamten miał naderwane ucho i z jękiem trzymał się za podbrzusze. Nie wyszło to Armandowi na dobre, wezwano go do prowizora. Został usunięty ze szkoły. Miał czekać na przyjazd ojca. Z nosem oblepionym jeszcze zaschłą krwią Armand zmierzył człowieczka wzrokiem od góry do dołu. Czuł się trochę jak bohater. Był zawsze doskonałym uczniem. Dobre stopnie z języków, z fizyki, z chemii, nauk przyrodniczych. Trochę gorzej z matmy i rysunków, to prawda. Miał przy sobie trzydzieści franków. Oświadczył, że wyjedzie natychmiast. Na to prowizor przez nos, że mu zabrania. Wtedy Armand, zostawiwszy manatki, później po nie i tak przyśle, wziął nogi za pas i czmychnął z internatu przed osłupiałym woźnym. Wieczorem był w Serianne. Kupił ma dworcu „Humanite", którą ostentacyjnie rozkładał ojcu przed nosem. Ten ciskał pioruny i grzmiał przez całą godzinę. Armand obstawał przy swoim: nie wróci do liceum, nie pójdzie do innej budy, ma w nosie dużą maturę. Nie, nie i nie. Estera Barbentane odmawiała różaniec w przyległym pokoju i ilekroć między ojcem a synem zapadło milczenie, < 301 »

Page 298: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

dobiegały stamtąd jej łkania. W końcu doktor postawił pytanie, nad którym Armand się jeszcze nie zastanowił: — A co zamierzasz robić dalej? Armand nie odpowiedział od razu. Już miał powiedzieć: wstąpię do teatru, ale zdał sobie sprawę, że zadźwięczałoby to fałszywie, więc lepiej się przyznać... ale w sposób odpowiednio zuchwały. Wskazał ręką na drzwi, spoza których rozlegały się jeremiady coraz głośniejsze, pełne boleści, tej samej w Serianne co i na Kamczatce. — Może zechcesz uciszyć najpierw twoją żonę — powiedział z nieznośnym spokojem. Doktor, który usiadł, zerwał się na równe nogi: — Żółtodzióbie, smarkaczu, ja cię nauczę... Prawdę mówiąc, nie bardzo wiedział, czego go nauczy, ale arogancja syna wobec Estery, usprawiedliwiona ostatecznie w tym skłóconym stadle, obudziła w nim straszliwy gniew, który gromadził się przez całe te dwadzieścia lat nieznośnego pożycia małżeńskiego, a teraz w osobie syna znajdował ujście i przedmiot do zawarcia zgody. Ręka doktora podniosła się do góry i zostawiła czerwony ślad na twarzy Armanda, tym wyraźniejszy i ciemniejszy, że twarz ta zaczęła blednąć. Armand był w ostatecznej pasji. W jego oczach pojawiło się pragnienie mordu. Uczynił krok w stronę ojca, który się cofnął. Ze zdziwieniem słuchał własnego głosu, jakby to była płyta gramofonowa najzupełniej autonomiczna. — Tchórzu — mówił ten głos — wreszcie kogoś spoliczkowałeś. Własnego syna. Mścisz się na nim, za wszystkie kopniaki w tyłek, jakie oberwałeś w życiu! Były to słowa nieodwracalne. Doktor ryknął: — Precz stąd! Łajdaku! Łajdaku! Pies zawtórował wyciem. Matka ukazała się we drzwiach. Jej różaniec był niespotykanych wprost rozmiarów. Ten sam, który przywiozła sobie przed dziesięciu czy dwunastu laty z Fo'urvieres, razem z małym ametystowym różańcem dla Armanda. Armand znalazł się wśród nocy ze swym płaszczem, « 302 »

Page 299: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

kapeluszem i starą brzytwą, po którą wstąpił do pokoju. Zostało mu dziesięć franków i był maj. Idąc w stronę dworca zabawiał się drobnymi w kieszeni. Powiedział na głos: — Sześciodniowy zarobek Iwony — i zachichotał. Wreszcie rozpoczynała się przygoda. XXII Noc nasycała wonią kwitnące drzewa migdałowe. Wiosna unosiła się z ziemi, a słabo oświetlone kafejki na przedmieściu rozbrzmiewały śmiechem i piosenkami. Na drodze, która prowadzi do Villeneuve, pod platanami, tramwaj zrobił parę zygzaków kabłąkiem i znikł, a z nim światła. Dziewczyna wzdrygnęła się. Chłód nocy spadł nagle. Szła już tak od dawna, by odpędzić wszystkie myśli, w zmęczeniu znaleźć rodzaj uspokojenia, i teraz czuła mdłości. Poprawiła aksamitny szal zarzucony jak futro. Chodząc po polach przekrzywiła lekko obcas. Jacqueline Barrel nie była już tą promienną, pewną siebie córką przemysłowca, o której marzył niegdyś Armand Barbentane. Straciła swą wiotkość, a jednocześnie rodzaj niepokoju i jakby wyrzutów sumienia zmienił głęboko jej sposób bycia, a nawet i sylwetkę. Czuła się straszliwie znużenia kłamaniem. I żeby to się jeszcze na co przydało, ale teraz... Najbardziej dręczyła ją nawet nie najbliższa przyszłość, lecz upokorzenie tak ostateczne, że kiedy o tym myślała, miała ochotę uciekać jak przed stadem wołów, ku jakiejś barierze. Nie było dla niej wyjścia i żadne jej się nie uśmiechało, a przecież nie para była teraz na grymasy. Jakby po to, by jej o tym przypomnieć, nagły uskok przed samochodem rozpętał w niej te okropne mdłości. Oparła się o drzewo. Czy zwymiotuje? Ach, po cóż usunęła się z drogi przed chwilą! Kiedy zeszłego lata uległa Piotrowi Delobelle, myślała, że jest w nim zakochana. Miłość usprawiedliwiała, tłumaczyła wszystko. Lecz później musiała przyznać się « 303 »

Page 300: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

przed sobą, że go nie kocha. Potem przyszła kolej na podprefekta Rateau, w którym nigdy nie była zakochana, ale który czekał na nią w drzwiach, za plecami rodziców. Kiedy powiedział, że chce się z nią ożenić, obruszyła się gniewnie: ona żoną podprefekta!... Nigdy nie zerwała całkowicie z Piotrem; był z gatunku naiwnych. Czuła potrzebę pocałunków, pieszczot. Przemykała ogrodem, żeby spotkać się z nim w ruinach. Zaczęła spoglądać na mężczyzn, na myśl o nich ogarniał ją płomień. Spotykała się z wielu chłopcami z Serianne. Nie mogła się od tego powstrzymać. Była szalona. Kiedyś to się wyda. Na myśl o tym ogarniał ją popłoch. Na myśl o tej słabości. O tej straszliwej słabości. Wystarczy, aby spojrzał na nią jakiś mężczyzna. Jeżeli tak będzie dalej, co się z nią stanie? Kiedyś jakiś chłop. Gdyby się do niej odezwał, byłaby za nim poszła. Robotnik z winnicy, nie ogolony, brudny, ale młody, o spojrzeniu słodkim i twardym, które spoczęło na niej ciężko. Kiedy po raz pierwszy zlękła się, zupełna bzdura zresztą, że jest w ciąży, poszła w tajemnicy do Lamberdesca. Później wyrzucała to sobie, oskarżała sama siebie, że wymyśliła ciążę po to, żeby dać się zbadać młodemu lekarzowi. Sama nawet nie wiedziała, kiedy została jego kochanką. Zawsze ta mgła przed oczami, łomot krwi w skroniach. Pogardzała sobą za to, ale co za nędznik, żeby tak wykorzystać tę chwilę! Nienawidziła go, a jego to bawiło, szantażował ją zmuszając do dalszych wizyt, żeby ją mieć jeszcze raz i jeszcze. On także, jak podprefekt, musiał liczyć, że się z nią ożeni: mała Barrelówna miałaby ładny posag. Wiedziała o tym i uciekała przed nim. Całowała się z innymi. W początku maja zrozumiała, że tym razem nie może już być omyłki, wpadła. Z kim? Z Piotrem czy z Lamberdeskiem? Ta alternatywa przyprawiała ją o szaleństwo. Przez wiele dni chodziła jak błędna. Dom, siostry, kościół, spojrzenia matki, gdy zrywała się nagle od stołu, wszystko wprawiało ją w popłoch. Jednak pośród tych trwóg, zgrozy przed wstydem, który stanie się publiczny, « 304 »

Page 301: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

źle przetrawionych resztek religii, którą nasiąkło niegdyś całe jej życie, jedna myśl była dominująca i najbardziej dotkliwa, myśl o tej powolności, wobec której była bezradna, o tej dziwnej władzy, jaką wszyscy mężczyźni, niemal wszyscy mężczyźni mieli nad nią. To na pewno jest wyczuwalne, widoczne. Mężczyźni spostrzegą, będą może mówić o tym między sobą, co za ohyda! I będą się zabawiali wykorzystując jej uległość. Aż do chwili, gdy grzech stał się ciałem wzrastającym w jej wnętrznościach, wszystko było tylko zabawą. Teraz najgorsza była nie ta rzecz w niej, lecz ten upadek nieunikniony, ta niewola. Zapach kwiatów migdałowych ustępował w ciemności zapachowi, który czuło się zaraz od pierwszych domów Serianne. Tak więc nawet powietrze przynosiło Jacquelina obsesję domu zmieszaną z obsesją wiosny. Ci rośli chłopcy, przyglądający jej się ze śmiechem, to pewno robotnicy jej ojca. Ogarnęła ją dziwaczna chęć, aby rzucili się na nią i wzięli ją siłą, oni, którzy pracowali dla jej rodziny. Przyśpieszyła kroku, zbliżała się do stacji. Przez otwarte okno dobiegały nosowe dźwięki gramofonu, widać było kredens, wiszącą lampę, kobietę, która szyła, i mężczyznę bez marynarki, który chodził tam i z powrotem z płaczącym niemowlęciem, tym nerwowym krokiem młodych ojców, którzy najchętniej ukręciliby głowę krzykaczowi. Jacqueline bardzo niewiele wiedziała o tym, jak pozbyć się dziecka. Na próżno zażywała chininę. Nie chciała powiedzieć Lamberdescowi bojąc się, że wykorzystałby to, żeby się z nią ożenić. Bała się go, bała się jego śmiechu. .Także jego ciała, nie wiadomo dlaczego, które ją terroryzowało. Było coś okrutnego w tym, jak kochał. Gorzka ślina napłynęła jej do ust. W tej chwili zderzyła się z jakimś mężczyzną i o mało nie upadła. Zatrzymał się jak wryty i wziął ją w ramiona. Zadrżała całą swoją istotą. Odczuła tę bliskość jak gwałt i zlodowaciała. — Jacqueline! Był to Armand Barbentane. Niczego nie spostrzegł, nie zrozumiał, co znaczy ten nagły bezwład. Przesunęła ręką po czole i powiedziała: < 305 »

Page 302: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Ale mnie pan przestraszył... — Przepraszam. Szedłem taki zamyślony. Musi pani wiedzieć, że mam coś na usprawiedliwienie. Wyniosłem się z domu. I owszem. Z dziesięcioma frankami w kieszeni. Jego śmiech zadźwięczał bardzo jasno w ciemnej ulicy. Spojrzała na niego. — Tak sobie — podjął. — Nagle. Przyjechałem dziś z Aix, z internatu, niespodziewanie. Pokłóciłem się z ojcem, no i... Znów się roześmiał. Jaki związek miało to wszystko z jej własną historią? „Żadnego" — pomyślała Jacqueline. Spotkanie. Ludzie spotykają się i rozchodzą, każdy z własnymi myślami. Co by powiedział młody Barbentane, gdyby wiedział, że jest w ciąży? Był religijny, kiedyś. A on przypomniał sobie nagle, jak marzył o niej w zeszłym roku, i zabiło mu serce, że ją spotkał. Właśnie dziś. Ale był Piotr Delobelle. Więc się z nią pożegna. I to wszystko. Życie jest absurdalnie bogate w ludzi, w możliwości. Nie bardzo wiedział, co teraz zrobi, ze swymi dziesięcioma frankami. Powiedział po prostu: — Wie pani, byłem w pani bardzo zakochany w zeszłym roku, jeszcze przed Piotrem... Więc niech się pani nie gniewa, ale zanim wyjadę stąd na zawsze, chciałbym raz panią pocałować... Można? Słowa przyszły same, nie wiedział, że je powie, nie mógł inaczej. Ale mimo woli głos jego stał się bardzo poważny, ciepły, z lekkim drżeniem. Ten pocałunek, o który poprosił, był nagle najważniejszą rzeczą na świecie. „W porządku — pomyślał — gram komedię!" Jacqueline odskoczyła do tyłu, jak gdyby nadepnęła na żmiję. Armand także! Prosi ją... skąd może wiedzieć? Chwycił ją za przegub ręki. — Proszę, niech się pani nie gniewa. Wyjeżdżam i chciałem tylko... Drżała całą swoją istotą. Bała się, że przyciągnie ją do siebie. Gdyby to zrobił, nie potrafiłaby nawet udawać. Pogardzałby nią tak, jak ona pogardza sobą. Lękała się, 306 »

Page 303: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

że znów się odda. I wtedy przyszła jej do głowy szalona myśl: — Proszę, niech mnie pan puści, Armandzie — powiedziała. Zaczęła szukać czegoś w torebce. Patrzał na nią zdumiony. Jakiś pijak minął ich zataczając się; miał kapelusz na bakier, rozpiętą koszulę, wymachiwał rękami i śpiewał: Niby piękny róży kwiat... Niby piękny... Czknął w ciemności. Jacqueline wsunęła Armandowi do ręki coś, czego nie poznał. W dotyku było jak haftowany jedwab, a w środku twarde. Zamknęła na tym jego palce i odsunęła się na całą długość ramienia. — Niech pan to weźmie — powiedziała — proszę. Skoro pan wyjeżdża. Ależ tek, może pan. To tak, jakbym pana pocałowała, Armandzie, przysięgam panu, to zupełnie tak samo. Ale niech mnie pan nie prosi o pocałunek, błagam pana. Cofnęła się tak raptownie, że pozwolił jej się wymknąć. — Jacqueline! Oddalała się biegiem jakąś uliczką. Chciał biec za nią, ale zastanowił się najpierw, co ma w ręce. Była to mała niebieska sakiewka, którą Jacqueline zrobiła pewnie sama. Rozsunął sznurek. Było w niej pięć złotych ludwików. Powtórzył, zaskoczony, słowa dziewczyny: — To tak, jakbym pana pocałowała... Potrząsnął głową. Jacqueline już nie było. Stał ważąc w dłoni ten dziwny podarek. Przyjąć to od kobiety było dla niego czymś niestosownym, z drugiej jednak strony miał przy sobie tylko dziesięć franków... Dlaczego dała mu pieniądze? Byłby przysiągł, że miała ochotę go pocałować. Przypomniał sobie o Piotrze: ładnie sobie poczynał z przyjaciółką najlepszego przyjaciela... Och, zresztą, wzruszył ramionami. Podrzucił monety na dłoni. A z nimi dwa czy trzy pojęcia moralne. Co to znaczy, pieniądze? Pomyślał nawet z pewnego rodzaju < 307 »

Page 304: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

cyniczną ironią, że 'były to pierwsze w życiu pieniądze, jakie zarobił. Zacisnął sakiewkę w garści. Była jego, poza tym trzeba spojrzeć rzeczywistości w twarz. Nie może wyjechać z Serianne bez grosza. Wszedł na stację i kupił bilet trzeciej klasy do Paryża. XXIII Pałacyk przy bulwarze Bineau był w tym stylu przemysłowym, który kwitnął z końcem XIX wieku, biały z gzymsami koło okien, z podwyższonym parterem, na który prowadził rozwidlający się ganek obrośnięty pnącymi różami. Dom miał jedno piętro i mansardy, a dolna część, z ciemnej cegły, mieściła kuchnię i przyległości. Przed domem ogród angielski, trawnik, drzewa, altanka W rogu, kilka klombów i alejki obrzeżone bukszpanem. Z tyłu brukowane podwórze prowadziło do pralni, garażu, komórki na narzędzia i dawnej stajni: były to niskie zabudowania o drewnianych drzwiach pomalowanych na kolor czerwonobrązowy. Wewnątrz żadnych niespodzianek. Drzwi na prawo, drzwi .na lewo, główny korytarz przecięty na dwoje. W głębi schody, drzwi na podwórze. Jadalnia z jednej strony, a z drugiej salon i salonik. Rozkład piętra trochę bardziej skomplikowany, trzy sypialnie i schowek, łazienka. Na górze służba. Trzeba było zobaczyć, jak to wszystko było umeblowane! Józef Quesnel urządzał wnętrze pośpiesznie, to prawda, ale miał dobry gust. Szczególnie dumny był z jadalni, która była w najnowszym stylu: tapety w odcieniu fiołkowym harmonizowały z drzewem z kolonii, lekko żyłkowanym, do którego tak trudno jest coś dobrać, jeżeli chodzi o fotele, bo krzeseł nie było, żadnych krzeseł! Stół i bufet-pomocnik, okrągły, szeroki i niski, oszklony górą. Lustra zawieszone wysoko i ukośnie, że można się w nich było przeglądać jedynie siedząc przy stole. Poduszki jaskrawoniebieskie, jak laufer i szkło na owoce. Na podłodze, « 308 »

Page 305: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

nieco jaśniejszy od ścian, duży dywan, nowoczesny w swym zestawieniu niebieskiego z amarantem. Nad bufetem dekoracyjne panneau, bardzo stosowne do jadalni, ponieważ stanowiła je tapiseria, na której widać było winnice i winne grona, a w dali park wersalski wpadający w różowy, i trochę niebieskości, pod liśćmi. Co do salonu, Carlotta uparła się przy złoconym Ludwiku XV, z aubusonem, świecznikiem z wisiorkami, marmurowymi stelarni, na których stały wazony przedstawiające nagie damy z rozpuszczonymi włosami, dogorywające wśród fal lub wynurzające się spośród lilii w tonach zielonych, niebieskich lub purpurowych, wszystko w najczystszym stylu metro. Znużona narzucaniem Józefowi Quesnel swych upodobań, Carlotta zostawiła mu wolną rękę w urządzaniu saloniku o boazeriach jednolicie niebieskich, wykończonych górą nowoczesnym w rysunku fryzem niezapominajek. Dywan, istne cudo! Granatowy w regularne bukiety, żółte i czerwone, w stylu bułgarskim. Tu nie było świecznika: szklane koszyczki w rogach, z kolorowymi owocami, oświetlone od wewnątrz. Meble z niebieskiej laki przyozdobione różyczkami, drobiazgi, foteliki do czytania z małymi stoliczkami, pudełeczka, krzesełka trochę Dyrektoriat, a trochę Monachium; w sumie wyobrażają sobie państwo mniej więcej. Na ścianie mały Bonnard w niebieskich ramkach i Odilon Redon, oczywiście kwiaty na złotym tle. Przez lustrzaną szybę tego nowoczesnego buduaru wzrok zanurzał się w przyległym salonie, który ukazywał się w całym swym złym smaku na włoską modłę, jakby jakiś pejzaż fantastyczny, osiemnastowieczna grota nawiedzana przez duchy z tysiąc dziewięćsetnego. Pod tą lustrzaną szybą stała głęboka sofa, na której Edmund Barbentane został kochankiem Carlotty; mały syjamski kot, biało płowy, spoglądał na nich liżąc czarne łapki. Sidła zastawione były bez przebiegłości. Po śniadaniu pani domu odesłała służbę. Pan Józef Quesnel miał posiedzenie rady administracyjnej. Przygotowując swój upadek Carlotta ani na chwilę nie wątpiła w swą moc. « 309 »

Page 306: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

W pierwszym zamęcie uczuć ta myśl uderzyła w pewnej chwili młodego człowieka. Ale ba! czyż nie było to dla niego pochlebne? Więc i ona marzyła o nim, tak jak on o niej. A wokół tego wszystkiego woń zbytku jeszcze bardziej nowa dla niego niż nowa miłość. Prawdę mówiąc, był nieco oszołomiony objawami zmysłowego zadowolenia, jakie dawała mu przyjaciółka. Przeżywała rozkosz z bezpośredniością dziewczynki, która w prostocie ducha mówi „dziękuję" — kręciło mu się od tego w głowie. Bawili się w dużym, pustym domu jak dwoje dzieciaków pod nieobecność rodziców. Pobiegli do kuchni, przetrząsnęli spiżarnię. Carlotta zastawiła kolację na schodach, bo tak było bardziej niewygodnie. Srebrna tacka spadła podskakując na każdym stopniu z hałasem. Porto, biskwity, zimne mięso. Śmiali się. Zanurzała drobne palce we włosy Edmunda. Co chwila chciał ją całować. Nazywała go łakomczuchem. Miała domową suknię różowolila, przybraną chantilly i naszywkami, tak że w zawiłości tych przybrań nie wiadomo było, jak się zabrać, żeby ją rozpiąć. Pobiegli aż na drugie piętro, gdzie zamknięte pokoje szofera i kucharki onieśmieliły nieco intruza, potem zeszli z powrotem zapominając o kolacji na widok łóżka. Było to wielkie białe łóżko ze wstążkami w stylu Ludwika XVI, uznane za antyk, ponieważ lakier wszędzie był popękany. Edmund nie wyobrażał sobie nigdy, że może istnieć bielizna pościelowa równie cienka i piękna. Dzień zeszedł im tu w dziwnym i słodkim znużeniu, przerywanym chwilami snem. Młody człowiek brał lekcję przepychu, do tego stopnia upajającą, że słabło w (nim trochę zaciekawienie żywą istotą, którą widział teraz ze zbyt bliska. Światło dnia zbladło na poduszkach, okrywające się pączkami gałęzie drzew za oknem nabierały wyglądu sturamiennych bóstw hinduskich. Łagodny ciężar Carlotty na jego ramieniu, bogactwo jej włosów, w których gasły ostatnie pomarańczowe odblaski zachodu, nakłoniły Edmunda do słów. Nie myślał wcale pytać tej « 310 »

Page 307: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

pięknej, młodej kobiety, skąd się wzięła, z jakich mórz o krwawej pianie wyłoniła się, Wenus wenecka, nie. Dotykał palcami pościeli, bardziej zaskakującej dla jego nagiego ciała niż to nagie ciało do niego przytulone, o piersiach drobnych, lecz ciężkich. Ze zdziwieniem posłyszał swój głos, wyrazy drapały go w gardle, a wargi, zmęczone pocałunkami, poruszały się bez udziału jego woli: — Opowiedz mi coś, Carlotta, o tym panu Józefie Quesnel... XXIV Mimo pochmurnego nieba wieczór był wyjątkowo łagodny. Wsiedli do dorożki, której żółta na czarnym tle szachownica i cierpka, spłowiała czerwień obić skłaniały do głębokiej melancholii. Opończa woźnicy, którą dostrzegali przez szybę, falowała szeroko w rytm końskiego biegu, jak obraz losu. Była sobota i wiosna przymierzała już swoje niedzielne tłumy. Lasek Buloński, po którym, tu i tam się zatrzymując, prześlizgiwały się auta, mimo późnej pory pełen był ludzi, nostalgicznych spacerowiczów o bezczynnych dłoniach. W cienistych alejach spoglądali na zakochanych i popychało ich to ku sobie, palce ich splatały się. Jednak Carlotta nie miała już w sobie tej uległości, co w rozkoszy, była tak zupełnie inna, że Edmundowi wydawało się, że musiał śnić, że to straszliwe szczęście nigdy już nie wróci. Mało powiedzieć, choć i to mówi już wiele, że pojawiła się w niej pewna rezerwa. W pełni pani siebie, bawiła się teraz tylko, w sposób nie wolny od pewnej protekcjonalności. Edmund, przyzwyczajony do zachwytu i poddania, zdziwił się. Nic z tego nie zrozumiała i pogłaskała go po włosach. Fiakier kołysał się gdzieś w stronę „Tir aux Pigeons". Niemal bezwiednie Edmund macał w kieszeni portmonetkę. Carlotta najwyraźniej nie miała w zwyczaju liczyć. Kiedy mówiła: „Pojedziemy dorożką" — nie było w tym najmniejszego akcentu zapytania. Mrok gęstniał, podobny « 311 »

Page 308: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

do stopniowego zapadania tiulowych nocy w feeriach Chatelet. — Jeść! — powiedziała Carlotta; w mroku pojazdu jej ząbki dopominały się już nie tylko o pocałunki. W ten sposób od razu zjawiła się między nimi sprawa pieniędzy. Edmund nie mógł sobie pozwolić na obiad w Armenonville, i tak już, licząc drogę powrotną, sam fiakier wyniesie około siedmiu franków. Z woreczka z metalowych paciorków wysunęły się dwie złote monety i cienki banknot niebieski i różowy, pięćdziesiąt franków. — Nie bądź niemądry, nie psuj mi wieczoru... Cień pana Józefa Quesnel nabierał ciała dla studenta medycyny. Kiedy obskoczyli ich maitres d'hótel i zawirowały wokół nich naczynia z rostbefem i półmiski przystawek z majonezem, krewetki, sałatki, Edmund poczuł głębokie upokorzenie, że to nie on jest tym, co płaci. — Zdecydujesz się na coś wreszcie? Z kpiącym uśmieszkiem, sepleniąc bardziej niż kiedykolwiek, Carlotta przyglądała mu się, jak pochylony nad kartą biedził się nad wyborem. Z zadziwiającą pewnością siebie zamawiała wina nad jego głową. Skąd znała się na tym? W uchu miała perłę, by ukryć prawdziwą masakrę po nieudolnym przekłuwaniu. Dziwne to, u boku tej istoty tak bezpośrednio zwierzęcej doznawać podobnych uczuć co z panią Beurdeley. Więc jest skazany na rolę gigolaka? Westchnął, zachmurzył się. Orkiestra grała tango. — Tańczysz? Zatańczyli. Myślał już tylko o własnej sile. Obiad kosztował tyle, ile Edmund wydawał przez miesiąc na mieszkanie. Obudziła się w nim pewna duma, pogarda dla ojca, dla Serianne, dla tej skrzętnej burżuazji, z której wyszedł. Carlotta powiedziała jednak z powagą: — Nie będziemy pili szampana. Dla niej było to niewątpliwie poświęcenie, ale Edmund pomyślał na te słowa, że świadczą o pewnym skąpstwie. Miała czarną suknię, całą przybraną sutaszem, w której było jej prześlicznie. Przed wyjściem Edmund pomagał « 312 »

Page 309: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

jej zapinać ją z tyłu, a tymczasem olbrzymi pusty dom rozbrzmiewał dzwonieniem telefonu. — To Józef Quesnel — powiedziała Carlotta. — Nie musi wiedzieć, o której wyszłam. Telefon stał niedaleko wejścia i przechodząc koło niego Edmund miał wrażenie, że dzwoni jeszcze. Kiedy wyszli, musiał dzwonić bez końca. Raz, drugi. Edmund widział w myślach pociemniały dom, w którym biło od czasu do czasu jego dźwięczne serce. — Co chcesz, żebym ci powiedziała o Józefie Quesnel? Carlotta skubała inspektowe poziomki, prawie białe. — Majowe poziomki... — powiedziała. — To przypomina tytuł jakiejś romancy. Jej suknia, przylegająca do ciała jak kąpielowy trykot, miała rękawy z czarnej koronki. — Józef... Jestem jego pierwszym szaleństwem... Przez trzydzieści lat żył z żoną. Ma córkę. Jego żona umarła w zeszłym roku. Nagle, ni stąd, ni zowąd, ten człowiek poważny, ten protestant, wziął sobie utrzymankę... Ostatnie słowo zazgrzytało, niestosowne, Edmund poruszył się, zażenowany, ale jego towarzyszka oparła się o niego. — Ależ tak, utrzymankę... Powiedz mi, jak to można inaczej nazwać? Zresztą nie o nazwę chodzi. Jego życie już się kończy, jestem jego weselem, jego słońcem. Potrzebuje mnie, żeby nie myśleć, że niedługo umrze. Jest bardzo chory na nerki. Kocha mnie... I ja też go kocham... Zamyśliła się. Edmund, niemile uderzony tym wyznaniem, spojrzał na nią z wyrazem szelmowskim i kpiącym, który musiał się jej wydać bardzo niski. Z nagłą wściekłością cisnęła mu w twarz szypułkę z nadgryzioną poziomką. — Zabraniam ci się wyśmiewać! Kocham go... po mojemu... tobie nie mówiłam, że cię kocham, prawda? No więc... Józef Quesnel, rozumiesz? ja jestem dla niego młodością, a on dla mnie pewnością jutra, spokojem... Czy ty wiesz, co to znaczy iść na ulicę mając szesnaście lat? Nie. Więc schowaj swoje kpiny na kiedy indziej. « 313 »

Page 310: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Podnieśli się, żeby zatańczyć. Kiedy opuszczali Armenoiwille, groom pośpiesznie zaofiarował im usługi: — Auto wielmożnej pani... — Nie mam dziś auta. Zagłębili się między drzewa i nagle Carlotta przytuliła się do niego miękko, sentymentalna i czuła. Zaczęła opowiadać o swoim dzieciństwie. Jej ojciec był jednym z tych skrzypków wędrujących gościńcami z Włoch, którzy sypiają po stodołach i muzyką płacą za nocleg i posiłek. Matki ani odległych Włoch nie pamięta. Pamiętała tylko, jak dreptała przez góry i ojciec, mężczyzna na schwał, brał ją na ręce, kiedy za bardzo się zmęczyła. Chłodne noce Delfinatu, gdzie szałasy pasterskie przyjmowały dwoje podróżnych, gorące noce Riwiery, gdzie mała dziewczynka tańczyła boso przed luksusowymi hotelami. Mówiła to bardziej dla siebie niż dla niego, bo i skądże on, Edmund, mógłby zobaczyć w jej śpiewnych słowach Carla Beneduce, pięknego mężczyznę, muzyka i lenia, który nie chciał jak inni z rodziny być murarzem w północnych Włoszech i który szukał kobiet, kiedy córeczka spała na wiązce siana, kobiet bardziej niż jego muzyką urzeczonych siłą jego ramion i wielkimi oczami Lombardczyka. Najmował się czasem do winobrania, koło Tulonu albo w Herault. Lubił pić i śpiewać. Jego głos był jak wino, ale bardziej czarny. Kiedy był pijany, Carlotta bardzo się bała i płakała. Kiedy skończyło się to wędrowne życie? Pod drzewami Lasku Bulońskiego dawna tancereczka nie mówi tego swemu nowemu przyjacielowi. Oszukuje go w swym opowiadaniu, w jego romantyczności, jak choćby ta historia z glicyniami, którą miesza do swego pierwszego pocałunku. Jakiś młody wieśniak, który wyszedł z rzeki, z górskiego strumienia raczej, opalony od słońca i nagi, i który przyłapał ją wśród drzew, jak przyglądała mu się nienasyconymi oczami dwunastolatki. — Piosenki mego ojca, im więcej mówiły o słońcu, tym ciemniej się od nich robiło w sercu... 314 »

Page 311: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

W ten sposób obronną ręką przechodziła od jednego okresu swego życia do drugiego. W Marsylii była nieszczęśliwa z powodu pewnego mężczyzny, wędrownego sztukmistrza. Giął podkowy w zębach. — A kobiety między rzęsami... Musiała powtórzyć, bo Edmund nie zrozumiał w pierwszej chwili. Ach, cierpki język tej cudownej i prowokującej dziewczyny, którego liryzm graniczył z banałem tandetnej piosenki, lecz przerywany był znienacka jakimś wyrażeniem wulgarnym, gorzkim jak wypluty niedopałek. — Ach — powiedziała — wy, mężczyźni, nie wiecie, co to znaczy dać się macać każdemu po kolei... A potem perlisty śmiech panny z towarzystwa, która nie jest pewna, czy nie powiedziała czegoś niestosownego. Tuliła się do kochanka, który obejmował ją wpół. Jej kochanek. Był jej kochankiem. Minęli wolno Neuilly i zagłębili się w parku. Aleje były zupełnie puste i tak do siebie podobne, że się w nich zgubili. Teraz Edmund zaczął mówić o sobie. Chciał dać jak najkorzystniejszy obraz swego życia, a odnajdywał w pamięci tylko ubogą płaskość domu rodzinnego, prowincję, głupstewka, przesądy. Głupie było to jego życie. Nie do opowiadania. Że dobrze grał w kule? Mówił szybko, nadawał pozory niezwykłości rzeczom najbardziej banalnym. Przypisywał sobie głębokie życie wewnętrzne, spustoszone serce, ambicje. Pani Beurdeley stawała się w tym wypadku przeżyciem i rozczarowaniem. Przedstawiał siebie jako człowieka zblazowanego, wysadzonego z siodła (to określenie zaczerpnął z niedawnej lektury Jules Renarda), nowoczesnego romantyka, gotowego duszę zaprzedać, byle przeżyć coś nowego. W co z tego uwierzyła? Dałby wiele, by móc się dowiedzieć. Zbliżali się do bramy jej domu. Chciał ją pocałować. — Oszalałeś? Zatelefonuj jutro. Znalazł się sam na asfalcie. Niezadowolony z siebie. Co za dzień chaotyczny! Ileż rzeczy powinien był zrobić! Nie poszedł na wykłady... no to jeszcze najmniejsza. Ale czego dowiedział się o tej » 315 »

Page 312: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

kobiecie? Niczego. Niech komu innemu opowiada historyjki o skrzypku i bosonogiej tancerce, i inne bzdury w stylu Alfonsa Daudet i Hektora Malot. Skąd się wzięła? Kim była? A ten Józef Quesnel? O nim przynajmniej wiadomo było, skąd bierze pieniądze na kobiety... Ale skąd wziął sobie tę? Kiedy pomyśleć, że sypiają ze sobą... Och, teraz nie ma się już nad czym zastanawiać, ale pierwszy raz? Gdzie? Jak? Z tym starym! Szedł ulicami pełen spóźnionej pasji. Zdawało mu się, że posiłek w Armenonville wciąż jeszcze trwa. Potrzeba pieniędzy, dużo pieniędzy. Koło Porte Maillot wsiadł do autobusu, odprowadzany ironiczną wesołością lunaparku. Kiedy zdejmował z tablicy klucz od swego pokoju, portier powiedział mu, że jakiś pan czeka na niego od dwóch godzin. Istotnie w hallu ktoś podniósł się z fotela. Był to Armand, którego widok nie sprawił mu najmniejszej przyjemności. xxv — Żaba, a ty skąd tutaj?! To przezwisko z czasów dzieciństwa wywołało ciemny rumieniec na policzki Armanda. Niskim głosem zaczął wyjaśniać. Liceum, Iwona i zaraz potem: — Prysnąłem z domu po awanturze z ojcem... W oczach Edmunda odbiło się niezadowolenie, powiódł wzrokiem po tablicy z kluczami, portierze, gazetach na stole w hallu, drzwiach wejściowych. Włożył klucz do kieszeni i westchnął: — Coś mi się to wszystko wydaje bardzo głupie. Chodź, opowiesz mi dokładniej w kawiarni... Dziękuję uprzejmie, dalszy ciąg rodzinki. W pierwszej chwili chciał wziąć brata na górę. Ale jeszcze rozgości się na dobre... Zrobili parę kroków w stronę zbiegu alej przy fontannie Medici. Zaczęło mżyć. — Wejdziemy? Edmund wskazywał „Cafe Mahieu". Armand wolał lokal « 316 »

Page 313: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

po drugiej stronie, lepiej oświetlony, ale nie śmiał nic powiedzieć. Przywitanie nie było zbyt czułe. Edmund wybrał „Mahieu", ponieważ był pewien, że nie spotka tam nikogo. Żaba nie przynosił mu zaszczytu. Staromodne lustra i kanapki, maruderzy z Quartier Latin, czytelnicy drzemiący nad szpaltami „Debats", wszystko to wydawało się Armandowi uosobieniem przepychu stolicy; w pierwszym zdziwieniu spoglądał na aleje, na wielki park za ogrodzeniem. I tyle kobiet na ulicach. Co zamawia się w Paryżu, w kawiarni, żeby nie wyglądać na prowincjusza? — Mazagran — powiedział i zobaczył, że Edmund marszczy brwi. Popełnił gafę. Wrócił więc do swojej historii, ze szczegółami. Edmund zasępiał się coraz bardziej. Nie słuchał wcale brata, zajęty własnymi myślami. Doświadczał dziwnego opętania. Pomiędzy nim a światem unosił się obraz Carlotty. Nie mogłaby usiąść tu na krześle, jak każdy. Trzeba było najpierw zadać gwałt tej zjawie, by nagiąć ją do póz, których u niej nie znał. — Bo widzisz, z teatrem to było tak trochę na złość, zamiast zostać księdzem... Zresztą nie mówię, że nie myślałem o tym poważnie: tak mi było wygodnie, rozumiesz. Bez kłopotu wyobrażałem sobie przyszłość, moje życie... W cieniu Carlotty była jednak klęska, zdeptana duma. Śmieszne. Żadnego upojenia sukcesem, nic z tych uczuć, które każą młodym ludziom sunąć tanecznym krokiem przez ulice. Rodzaj przygnębienia, zamętu, niepokoju. Czy wszystkie jego wyobrażenia o życiu były zwykłą mrzonką? Co ten smarkacz może mieć do gadania o przyszłości? Akurat przyszłość da się przewidzieć. Czy mógłby stać się kiedyś wszystkim dla tej kobiety? Oto klęska, fałszywy triumf. Przepych wokół tej Włoszki zostawiał szczególną gorycz, jak ten obiad, za który nie on zapłacił. Pomyślał cynicznie, że jest niewydarzonym sutenerem. Zachichotał... Musiało to nie pasować do braterskich zwierzeń. Armand umilkł, zdumiony: « 317 »

Page 314: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Nic, nic, jedź dalej, tak mi tylko coś przyszło do głowy... Armand mówił o pracy, o lęku, jaki budziły w nim te przymusowe roboty, bez których skazany byłby na zależność od ojca. Coś zbliżonego niemal do sympatii odezwało się w sercu Edmunda na wzruszający jednak akcent, z jakim chłopiec powiedział: — Czy naprawdę trzeba pracować? Czy to nieuniknione? Czy nie można się jakoś wykręcić od tego? Obawy obu braci zbiegły się nagle. Ale Edmund uważał to, co brał od rodziny, za swoją należność: czyż nie płacę za pensję, którą mi dają? I to jeszcze z naddatkiem! Całą moją młodością. Chcą, żebym został doktorem? Nic za darmo. Dlaczego ten mały nie miałby załatwiać swoich rozrachunków z ojcem w ten sam sposób? — Nie, nie rozumiesz mnie. Po pierwsze, między mną a ojcem wszystko jest skończone... Ach, prawda, ta scena, o której opowiadał! Edmund wzruszył ramionami. Oczywiście, trzeba by najpierw wrócić do budy, skończyć, zdać maturę. Armand nie chciał o tym słyszeć. Tak samo zresztą jak o dalszych studiach mimo uroku Paryża, przykładu brata. Edmundowi z trudem przychodziła ta rozmowa. Myśl o Józefie Quesnel, któremu nie przyjrzał się dobrze wtedy koło „Kaskady", prześladowała go. Ten pan nabierał znaczenia. Stawał się jednym ze składników świata rzeczywistego, a jak wyglądał? Nie sposób sobie przypomnieć. Móc mówić o Carlotcie, o wielkim łożu w stylu Ludwika XVI, o tej bieli piersi... Ale przecież nie z tym smarkaczem, który do swojej niestrawnej historii romansu ze służącą z prowincjonalnego internatu mieszał rozważania na temat Kanta i socjalizmu. Zabawne: ojciec także mówił o Kancie. —W „Folies-Bergere"... Armand nigdy nie kochał brata. Nie oczekiwał od niego wiele. Tak mu się przynajmniej zdawało. Do kogóż jednak na szerokim świecie miał się zwrócić? Żywił nieokreśloną nadzieję na rodzaj wspólnoty przeciw rodzinie. Przeliczył się. Rodzina to było źródło comiesięcznej pensji i, nie 318 »

Page 315: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

bawiąc się w sentymenty ani w hipokryzję, to było coś, z czym lepiej było żyć w zgodzie. Nędzne grosze, ale utracić nawet tyle znaczyło utracić Carlottę. Częste milczenie lub „Mów dalej... mów dalej"... Edmunda przekonywały Armanda o omyłce i budziły w nim pogardę dla tego dużego brata, który z obcego stawał się, widać, nieprzyjacielem. W danej chwili starszy nie ma po prostu ochoty na komplikacje. Też wybrał sobie odpowiedni moment ten mały! Jeżeli trzeba będzie się nim zająć, nie ułatwi mu to życia; jakby nie dość było medycyny... Poza tym, ostatecznie, w oczach ojca stałby się w pewnym sensie odpowiedzialny, trzeba byłoby napisać do Serianne. Smarkacz na pewno jest bez pieniędzy? No oczywiście. Armand zaczerwienił się, powiedział, że i owszem, ma parę groszy; chciał opowiedzieć o Jacqueline, słowa uwięzły mu w gardle, przerwał w połowie i zaczął mówić o czym innym. W końcu wszystko to nie było takie znów poważne, zwykła eskapada. Jakoś da się załatwić. Tylko... Bądź co bądź to był koniec miesiąca. Edmund zerkał na spodek. Przywołał kelnera, zapłacił, położył napiwek. Głuchy gniew wzbierał powoli w sercu Armanda. Kiedy znaleźli się na ulicy, starszy powiedział: — Gdzie zostawiłeś bagaż? Masz jakiś pokój? I po chwili, jako że Armand zwlekał z odpowiedzią: — Bo mógłbyś sprowadzić się do mojego hotelu... chociaż to może trochę za drogo; tyle, że zgodziliby się może poczekać z zapłatą... przez wzgląd na mnie. Pogoda była niebrzydka, chociaż chłodno, w porównaniu z Serianne; chodniki mokre jeszcze po ulewie. Ohyda tego wszystkiego przejmowała Armanda drżeniem. Myślał przedtem, że spędzi noc w fotelu u brata, by zaoszczędzić pieniędzy. Nie przyznał się, że nie ma bagażu. Powiedział: — Dziękuję ci, znalazłem pokój w mieście... Zobaczymy się jutro? Edmund odetchnął. Nie miał najmniejszej ochoty, żeby brat przyczepił się do niego. Perspektywa wspólnego 319 »

Page 316: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

mieszkania wcale mu się nie uśmiechała. Zwłaszcza gdyby Carlotta zdecydowała się odwiedzić go na Royer-Collard. — Jutro? — powiedział. — Tak, oczywiście, jutro. Ale kiedy? Przed południem mam szpital... — Miał zatelefonować do Carlotty. Jeżeli zaprosi go na śniadanie... albo na herbatę... Wprawdzie to niedziela, ale... — Jutro mam dzień bardzo zapchany. Najlepiej będzie, jak spotkamy się gdzieś koło siódmej. Tak będziesz miał trochę czasu, żeby się przejść, obejrzeć Paryż. Skoro już tu jesteś... Dobrze, Armand przyjdzie do hotelu. Dwa cienie zachwiały się lekko w ciemności, zażenowane, później jeden głos powiedział: — No to... do widzenia. A drugi odpowiedział: — No to do widzenia. Po czym rozłączyły się, ta scena braterska zakończyła się bardzo pospolicie pod zezowatym okiem gwiazd. XXVI Nocny Paryż otwierał się przed przybyszem z prowincji jak dłoń nieznajomego. Mimo to Armand szedł nachmurzony wśród świateł. Sobotnie ożywienie w tej dzielnicy szkół oszołamiało go i rozczarowywało zarazem. Wyobrażał sobie Paryż bardziej rozżarzony i nie tak ubogi. Pospolitość twarzy w błyskach światła z kawiarni i tyle sklepów zamkniętych, martwych za falistą blachą, ubogość latarń gazowych, dziury w tłumie (bulwar Saint-Michel bezsensownie wyludniony po jednej stronie, a zatłoczony po drugiej), puste przecznice, jak gdyby zabrakło statystów, by je zapełnić, wszystko odzierało go z marzeń, nawet drobny deszczyk majowy, który znów się rozpadał. Włożył płaszcz nieprzemakalny. Bezwiednie szedł w dół, ku Sekwanie, jakby na zasadzie samego prawa ciężkości. Spotykał więcej bezczynnych kobiet, niż się tego po stolicy spodziewał. To właśnie niemal natychmiast ustaliło rytm jego kroków. Wydawały się pociągające z daleka i rozczarowywały, gdy tylko się było przybliżyć; nie zawsze. 320 »

Page 317: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Jacyś bardzo czarni mężczyźni, może Turcy, śmiali się z nimi. Wszyscy mieli marynarki o wiele krótsze, niż Armand byłby sobie pozwolił, z pstrych materiałów, krawaty jaskrawe i skomplikowane. To musiało nie być wcale takie proste: wybrać kobietę tutaj na ulicy. Człowiek się w tym gubił. Po drodze młody podróżnik zauważył kilka szyldów hotelowych. Ale były to jakieś dziwne hotele, wyglądały jak prywatne domy. Nigdy nie ośmieliłby się tam wejść. A gdyby zażądali od niego setek albo tysięcy za pokój, co by zrobił? Trzeba było oszczędzać majątek. Przyrzekł sobie wybrać coś najnędzniejszego, żeby tam miało być nie wiem jak obskurnie. Na jedną noc! Ponieważ był bez bagażu, nie spieszyło mu się. Dlaczego nie zaspokoić od razu ciekawości pierwszych chwil? Paryż ma jednak smak bardzo specjalny, kiedy tak chodzić po nim wieczorem... Rzeka pod białym mostem zaskoczyła Armanda swoim smutkiem, a kiedy znalazł się między Pałacem Sprawiedliwości a Prefekturą, doznał nagle uczucia, że te ciemne budowle, które go otaczają i między którymi przejechał, nostalgiczny i pusty, Montrouge-Gare de l'Est, to księżycowe kratery, astralne reliefy jakiegoś dawnego życia. Pospieszył w stronę prawego brzegu, gdzie świetliste imię Sary Bernhardt rzuciło go w inne sny. Teatr! Cały urok rampy, jaki przetrwał jeszcze w jego sercu, cała ta dawna gra odżywała w nim tej nocy od tych bladych kinkietów. W czasie swego tournee, w Marsylii, wielka Sara grała Czarownicę i Armand bardzo był wzburzony, że rodzice nie dali mu pieniędzy, żeby mógł ją zobaczyć. Teraz mógł, gdyby chciał, wejść jeszcze na koniec ostatniego aktu, macał w kieszeni pieniądze na bilet, i zdążyłby na czas, by zobaczyć, jak umiera, usłyszeć złoty głos, o którym ludzie opowiadają. Wiedział jednak, że tym razem sam odmówi sobie tej przyjemności. Coś się zmieniło na świecie. Grał w jakiejś innej sztuce. Czasy dzieciństwa były już poza nim, skoro sam stawiał sobie zakazy. Pieniądze w małej portmonetce z juchtowej skóry wydawały mu się jednocześnie straszliwie ciężkie i lekkie! Co zrobi, kiedy < 321 ich zabraknie? Minął plac, jakąś szeroką ulicę, ulicę de Rivoli, skręcił na skos, bo dostrzegł tam stłoczone wozy, heroicznej postaci zasapane konie, gestykulujących gigantów, sterty koszów, skrzyń, wyładowanych jarzyn, owoców, które pozwalały domyślać się, jak potężne muszą być trzewia bestii. Nie dało się tu swobodnie posuwać naprzód, trzeba było wymijać wyładowujących woźniców, stosy żywności wśród ślepych, mieszczańskich kamienic, tu i ówdzie połyskujących dołem światłami szynków i sklepów o żaluzjach do pół opuszczonych. Zwaliści i zręczni mężczyźni zdawali się nagimi, muskularnymi rękami doić olbrzymie wymiona nocy żywicielki. Poprzez węźlaste obręcze ich ramion przelewały się na lśniący bruk tony zieleni. W nikłym blasku lamp gazowych rosły sterty mandarynek. Z ciemnej głębi ulic nabrzmiałych pracą dochodziły, niby grzmiący pomruk, nie milknące nawoływania

Page 318: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

robotników, przekleństwa i krzyki tych, co wprost pod nogi śpieszących się przechodniów pchali wielkie taczki naładowane pakami. Ciężarówki tarasowały jezdnie przy wtórze kłótni kierowców, których gwałtowne sylwetki górowały nad mrowiem istot nędznych i oberwanych. Miasto wzięło górę nad myślami Armanda. „Korki", ,,Sprzedaż licencji na piekarnię." Złote litery na balkonach hurtowni, barokowe i liryczne, do reszty zdumiewały oczy nowo przybyłego, zatrzymujące się na tabliczkach komorników i na reklamach dentystów-chirurgów. Jacyś osiłkowie w beretach z pomponami popchnęli go. Czuł się mały pośród pasiastych trykotowych koszulek, torsów tych ujarzmionych zapaśników. Instynkt prowadził go w stronę Hal, wbrew nagabywaniom wąskich uliczek, zakrętów i arkad, ku którym zrobił już nawet parę kroków dostrzegłszy mrowiące się tam na ziemi jakby worki ludzkie, wszakże ich odpychający brud i ostateczne poniżenie kazały mu cofnąć się. Przed nim dwaj policjanci, rozmawiający podniesionymi głosami, zaczepili jeden z tych żałosnych odpadków. Działo się to koło jakiegoś czarnego magazynu czy składu, którego opuszczona żelazna krata « 322 »

Page 319: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

zagłębiała się w ciemną ulicę prowadzącą na prawo do Hal. Pod szklaną markizą sklepu (specjalność: jajka), ułożone na gazetach, spały tłumoki ludzkie, z głową wciśniętą w załomy muru. Na marginesie całego tego jadła zielonego i białego mrok zdychał tak z głodu i zmęczenia. Potężni niewolnicy Paryża, który je, zdawali się nie widzieć swych braci zmożonych przez nędzę. Krążyli między nimi uważając jedynie, by nie nadepnąć silną stopą na któreś z ciał, jakby wymijali ekskrementy. Tym, co policjanci wybrali, nie wiedzieć dlaczego, z całej tej ławicy rozbitków, jako przedmiot rubasznych żartów, gdyż rodzaj okrutnego i niskiego humoru dźwięczał w ich rozkazującym głosie, była stara kobieta, którą trudno było w pierwszej chwili rozpoznać wzrokiem pod brudem pstrokatych łachmanów i rozpuszczonymi, siwymi włosami wariatki, spadającymi na kolana, na których spoczywała głowa wciśnięta w ramiona; dłonie ściskały rodzaj płóciennej torby i stary parasol o połamanych drutach. Z tego kłębu nędzy wyjrzało oko, postarzałe od lęku i przebiegłości, i ledwo się rozwarłszy udało, że zasypia na powrót. Ciężki bucior uniósł się wtedy do góry i twardo uderzył w głowę. Trafiona rzecz potoczyła się w błoto i w śmiech ludzi dzierżących władzę, którzy poszli dalej swoją drogą. Było to tak nagłe i tak dalece nie przeszkodziło rojnemu mrokowi pod ścianą ani rosłym postaciom krzątającym się w świetle, że Armand nie krzyknął ani się nie poruszył. Ogarnęła go zgroza, zgroza wobec faktu, że to kopnięcie butem było najwidoczniej czymś machinalnym i codziennym. Siwe włosy na bruku zahipnotyzowały go na chwilę, jakby jakieś nowe pojęcie wrzynało się z trudem w jego świadomość. Rodzaj paniki nie pozwalał mu dotknąć tego kwilącego, zbitego łachmana. Ciężkie postaci flików oddaliły się ku wylotowi ulicy des Bourdonnais. Ach, więc to tak?... Życie, a nie teatr, życie, praca i głód. Młody człowiek odsunął się gwałtownie od tej groty kloszardów i wrócił do świateł, minął wielki sklep „Cytryny-Nowalijki" i doszedł do zbiegu ulic des Halles, du Pont-Neuf » 323 »

Page 320: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

i Berger. Nie była to jeszcze pora największego nasilenia ruchu w tym punkcie i można było krążyć swobodnie przed wielkimi czarnymi hangarami, podziurawionymi przesmykami szerokich przejść, gdzie w nieustannym jakby przeciągu wózków odbywa się giełda na produkty żywnościowe. W mdlącej woni nabiału przyjęły go tam malowane domy, czerwone i zielone, „Sery", „Egzotyczne owoce", i dziwaczny „Chien qui fume", o którym Armand słyszał od Balzaca i Dumasa, chłodnie i bistro „Pod Bębnem". Wyszło stamtąd paru mężczyzn, wzrostem sięgających niemal szyldu: rzeźnicy ubrani biało i splamieni brunatną krwią, o tubalnych głosach i nadludzkich barach. Jacyś goście w kaszkietach śpieszyli się w rozmaitych kierunkach. Wzdłuż Hal, od wschodniego krańca ulicy Berger, pośród skrzyń zbitych z krzyżujących się ze sobą desek, słomy, papierów piętrzących się w sterty, koło ciężarówki, której brezentowy wierzch migdałowego koloru zwisał na głowy zgromadzonych osób, jakaś wrzawa przeszła nagle w głośny krzyk. Jak do lepu tłum przechodniów przylgnął natychmiast do tego dźwięcznego węzła. Ludzie biegli ze wszystkich stron. Grupa rzeźników zmieniła kurs; mali, wychudli tragarze rzucili taczki naładowane skrzynkami i brukwią. Coś się zakołysało w środku odległego zbiegowiska, rozległy się ostre gwizdki. Bójka. Od ulicy des Prouvaires biegło pięciu czy sześciu policjantów, podwijając pelerynki. Pod sklepieniem Hal policjanci na rowerach zatoczyli półkole. Armand podążył za nimi i znalazł się na rogu ulicy des Halles, przed „Cafe Jean Bart", w której wnętrzu obok biegnących kręto ku górze schodów połyskiwał cynk kontuaru i kieliszki. Przed nim stanęło parę kobiet w ciemnoniebieskich fartuchach zaokrąglających im talię. Ich zachrypłe głosy zdradzały niepokój. Olbrzymie zbiorowisko przy ciężarówce zakołysało się, otwarło, rozdarło w biegu: Armand zobaczył policjantów wlokących po ziemi coś, co szamotało się w ich rękach, zwierzę wstrząsane konwulsyjnymi drgawkami, wyjące, zrozpaczone. Był to człowiek, którego 324 »

Page 321: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

policjanci ciągnęli za nogi, za ręce, gdy tymczasem głowa tłukła o bruk jakby w zapamiętaniu, w którym był i ból, i przeczucie tragicznego jutra, i resztki pijackiego oszołomienia. Idący z boku brygadier, chłop jak dąb, walił w tę głowę. Tłum protestował. Lecz policjanci na rowerach krążyli, groźni, między wyładowywaczami, kobietami bez kapeluszy, obdartusami. Człowiek na ziemi rzucał się rozpaczliwie i protestował jak dziecko. Był to młody chłopak zbudowany na miarę tego gigantycznego miejsca, ale tamtych było siedmiu i trzymali go mocno, a on wił się i opierał, oszalały na myśl o komisariacie. Był w kremowej koszuli, bez czapki, którą zgubił, czarną kurtkę miał w strzępach, twarz nabiegłą krwią, oczy nieprzytomne, bardzo jasne. Jedna z kobiet obok Armanda powiedziała ze współczuciem: — Uderzył któregoś! To sobie biedy napytał. Przez ten jeden kieliszek za dużo. Już teraz po chłopaku! — Dostanie ze trzy lata — przytaknęła druga. Wściekłość policjantów, których głosy brzmiały rozkazująco, wzmogła się jakby nagle i ofiara łomotnęła o bruk dziesięć metrów dalej; w jej wysiłku, by się temu oprzeć, szelki pękły i spodnie opadły. Za jednym zamachem obnażone zostały łydki i uda gwałtowne, konwulsyjne; koszula poddarła się i w tłumie rozległ się jakby chichot, bo widać było seks i włosy. Coś niby łkanie wydobyło się z tego ciała odsłoniętego, które poczuło wówczas dno swego upadku. — Już po chłopaku — powtórzyła kobieta, kiedy wszystko to oddalało się w kierunku ulicy des Prouvaires. Armand przeszedł Halami do ulicy Saint-Eustache i rodzaj osłupienia, w jakie wprawiła go te scena, ta całkowita pogarda dla człowieka, która wydawała się czymś normalnym na bruku Paryża, ustąpił nagle, kiedy pod wysokim żelaznym sklepieniem dojrzał rzędy odartych ze skóry zwierząt: jak okiem sięgnąć, ćwiartki wołów na hakach; człowiek w rękach policjantów utożsamiał się nieodparcie z tym bezgłowym mięsem, którego krwawa wymowa przekonywała o unicestwieniu wszelakich < 325 »

Page 322: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

przypadków indywidualnych. Śmierć, cierpienie, nikczemność, pojęcia te ginęły w bezwstydnej brutalności jatek. Armand miał jeszcze w uszach przechodzący chwilami w wycie szloch młodego wielkoluda, zmożonego przez pijaństwo i policję. Wydawał mu się teraz bezimiennym głosem tych seryjnych hekatomb. Doszedł wreszcie do tego dziwnego miejsca, gdzie ludzie jedzą gorący tłuszcz i chleb prosto z pieca, naprzeciw bistro na rogu ulicy Montmartre i Montorgueil; między kościołem czarnym i bez godności i — z drugiej strony ulicy Turbigo — potężnym bastionem wymalowanym od góry do dołu na kolor ciemnoczerwony, który otwiera na te dwie ulice żelazną paszczę, gdzie płonie więcej zwierząt, niż mieszczą ich w sobie Hale, czerwonych, żółtych, fioletowiawych, z kałużami krwi na ziemi i itą straszliwą nagością jatek. Na ulicy Montmartre obsesja odartych ze skóry zwierząt szła za Armandem od rzeźnika do rzeźnika. Pojazdy przedsiębiorstw przewozowych, kawiarenki, ulicznice wymalowane na kolor ciemnoczerwony jak domy i trupy zwierząt, zwaliści kupcy o nastroszonych wąsach, grubi, brzuchaci, groźni, karykatury piekielne, i wciąż bezgłośna obecność policjantów na rowerach, noc. rozdarta, noc o mdłym zapachu mięsa, noc, w której rżały konie wśród taksówek i ręcznych wózków, noc potworna i brudna. Przed niechlujnymi drzwiami jakiegoś hotelu Armand przyśpieszył kroku. Był w nocnym sercu Paryża, tam gdzie domy drżą dygotem maszyn rotacyjnych, gdzie krew przemienia się w gęstą, lepką ciecz farby drukarskiej, która spływa aż do ścieków ulicznych ze świeżymi stronami gazet. Tutaj ludność jest inna. Miejsce rzeźników zajmują zecerzy, jakby rasa wyrosła w innym klimacie, a okna redakcji, drukarń i knajp płoną inną gorączką. Dzielnica du Croissant pachnie wilgotnym papierem, atramentem, starymi ubraniami, a nie serem i jatką. Tutaj rodzą się namiętności dnia jutrzejszego; na tych ulicach, obok sal bilardowych i szynków, u drzwi domów zaniedbanych i zniszczonych, wzrastają dziwne kwiaty. Ludziom oddanym w niewolę niezrozumiałym rozgrywkom « 326 »

Page 323: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

prasy płaci się za to, by wiedzieli, z czego składa się liryzm ich panów. W ustach mają przekleństwo, sprośność, żart. W sercu mają zajadłość nocnej pracy. Najosobliwsze ideologie pienią się wśród nich jak chwasty, a w ich dzielnicy nad zapachem farby i papieru góruje woń anarchii. Co z tego wszystkiego może zrozumieć młody chłopak z prowincji, świeżo przybyły do Paryża, którego noc toczy jak płaski kamień przybrzeżny wśród domów handlowych pokrytych trądem? Był zmęczony; wstąpił do ciasnej kawiarenki pełnej ludzi, którzy wpadli tu na chwilę, korzystając z przerwy w pracy. Przy kontuarze kelner, podobny do zakochanego z pocztówek, mył szklanki i spodki. Wśród gwałtownej dyskusji o rzeczach niezrozumiałych zabrzmiał południowym akcentem głos Armanda, który zamawiał kawę i bułki. Przy sąsiednim stoliku jakiś człowiek w długiej, szarej bluzie, bez rękawów, bez kołnierzyka, nie ogolony, czerwony, z kosmykami tłustych włosów tuszującymi łysinę, gestykulował żywo, rozmawiając z chudym staruszkiem w okularach i jakimś zarośniętym rudzielcem w alpakowej marynarce. Mówił: — Twój Jaures, twój Jaures! Nie potrzeba mi jego wojska! Żadnego wojska mi nie potrzeba! Nikomu nie potrzeba. Wszyscy go mają dość, to raz. A po drugie, zawsze się znajdą generałowie w tym interesie. I zaczął śpiewać: Przekonają się wnet, że nasze kule Na własnych chowamy generałów! Staruszek wyciągnął przerażone dłonie przez stół i chwycił śpiewającego za kufel, jakby za rękę: — Przestań!... Nie znasz przecież wszystkich tych ludzi..., Tamten wzruszył ramionami. Ludzie nie zwracali na nich wcale uwagi, popijali, kłócili się. Zerknął jednak na Armanda. Szpicel? Wyglądał raczej na jakiegoś niedojdę. — Ja tam mam tego po dziurki w nosie — podjął. — Wojska i capstrzyków... Zabrania ci rząd manifestować pod Murem, idziesz pokrzyczeć do Pre-Saint-Gervais... Chłopy bez jaj! < « 327 »

Page 324: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Ryży poruszył się gwałtownie. Policzki, ręce porośnięte miał gęstym włosem. Wydawało się, że jego myśli zaplątują się w tej szczecinie, nie mogą się z niej wydostać. — Ach, tak! Ach, tak! — powiedział tylko był prawdopodobnie bardzo rozgniewany. Ale nie wydobył ze siebie nic więcej. Staruszek dokończył za niego: — Wstydziłbyś się gadać takie rzeczy, Mateuszu, ja ci to mówię, ja, proletariusz! Tamten zachichotał cicho: — Proletariusz? Baran, taki baran, jak inni. Strzygą was, a wy nadstawiacie grzbiet i mówicie: ,,dziękuję". Od czasu do czasu wyprowadzają was na pastwisko i to się nazywa manifestacja. Kretyństwo. No więc idźcie posłuchać tego waszego Jauresa. Będzie gadał, gadał... Trzylatka? To nie o Trzylatkę chodzi, u pioruna! Nie trzy, ale ze dwadzieścia lat potrzeba by chłopakom, żeby im to raz wreszcie dobrze zaszło za skórę i żeby wzięli swoje pukawki... — Mateuszu, Mateuszu! Staruszek wzniósł do góry protestujące dłonie. Wówczas ryży wychylił nagle jednym haustem kieliszek i uderzył ogromną pięścią w stół: — Niech żyje Jaures! — krzyknął. Ludzie spojrzeli w ich stronę, niektórzy zaczęli się śmiać. Deszczyk od dawna już przestał padać. Na dworze było bardzo łagodnie; mimo późnej godziny czuć już było pieszczotę czerwca. Kiedy doszedł do bulwarów, Armand, przeliczywszy z pewnym lękiem pieniądze, powiedział sobie, że ostatecznie jeden raz może doczekać ranka na ulicy. Zaoszczędzi w ten sposób na hotelu. XXVII Licho nadało tego smarkacza, nie ma rady, trzeba iść na Giełdę i wysłać depeszę do ojca... Ale w każdym razie nie przed pójściem do szpitala. Od samego rana powód do zdenerwowania. Po pierwsze — koszt depeszy. Po drugie « 328 »

Page 325: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— jeżeli ojcu przyjdzie do głowy znów się zjawić przy tej okazji? Teraz, z Carlottą. To się nazywa mieć szczęście. Jakby na złość: na oddziale trzy osoby nowo przyjęte. Stażyści bimbają sobie na wszystko w niedzielę. Edmund musiał więc sam odwalić całą robotę: obserwacje, opatrunki, zastrzyki. Co za ohyda ten nowotwór na twarzy! Człowiekowi niedobrze się robi od samego zapachu, a cóż dopiero mówić o widoku! I ten stary głupiec, który potężny guz rozsadzający mu cały policzek, od górnej szczęki aż poza ucho, nazywa „wrzodzikiem". Że też taki nie rozumie, że najlepiej by zrobił rzucając się do Sekwany albo pakując sobie kulę w łeb. Ludzie. Co za diabelski wynalazek ten telefon. Człowiek kręci korbką, a tam się nikt nie zgłasza w centrali. Albo znów okazuje się, że to omyłka, inny numer. Wszystko po to, żeby nareszcie usłyszeć od pokojówki, że panienka jeszcze śpi, ale może zechce pan zadzwonić za godzinę. I znów zapach eteru, wyjmowanie szwów po wyrostku, czyjś brzuch blady i wystraszony, szczypce, jodyna. I niebieskie słoje ze środkami dezynfekcyjnymi, panna Fanny w czepku z czarną aksamitką, opowiadająca o wikcie szpitalnym, o jakimś wypadku na oddziale kobiecym; salowy w marszczonej bluzie, a w szatni rozmowa o zaginionym notesie. Godzina to cały świat. Kto mógłby powiedzieć mi coś na temat diagnozy złamań stopy? Coś mi się nie zdaje, żeby temu woźnicy, wczoraj unieruchomiono nogę, jak należy. A zresztą, co ja się będę przejmował jego nogą. Gorąco. Ślicznie: panienka wyszła; kazała powiedzieć, że zje obiad na mieście, ale może pan... pan Barbentane zechciałby wpaść do niej na wszelki wypadek koło godziny trzeciej, kwadrans po trzeciej... Na wszelki wypadek? To już musiała być interpretacja służącej. W każdym razie zdąży nie tylko pójść na Giełdę, ale i wściec się z niecierpliwości. Edmund zjadł śniadanie w Quartier i wstąpił do siebie przebrać się. Lato wtargnęło nagle z niespodziewanym upałem. « 329 »

Page 326: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Edmund wyjął bieliznę, wszystko jakby się sprzysięgło: u koszul brakowało guzików, kalesony, te najładniejsze, siatkowe, krótkie, sięgające zaledwie kolan, poplamione atramentem. Brak spinki do kołnierzyka. Przy miękkim kołnierzyku pękł fiszbin. Różowolila podwiązki były już trochę podniszczone. Nie pasowały do krawata, czarnego w niebieskie paski. Wreszcie stwierdził, że nie jest dość starannie ogolony, przeciągnął raz jeszcze brzytwą. Zaciął się w podbródek. Gdzież, do licha, mogłem wsadzić ałun? Ósemką dojechał na ulicę Reaumura. Co za wspaniała pogoda! Do Giełdy był jeszcze kawałek drogi. Obracał w myśli tekst depeszy. Prawdziwa robota dla dyplomaty: „Armand tutaj, co robić"... „Armand u mnie", nie: „Armand tutaj" jest lepiej i taniej... Ale jeżeli ojciec przyjedzie? Po długim namyśle znalazł: ,,Armand tutaj kosztuje drogo"..., nawet jeżeli było o dwa słowa więcej, miały swoją wymowę i mogły się zwrócić... Wysłał depeszę. Pogoda była piękna, poszedł pieszo do Palais Royal i tam wsiadł do autobusu w kierunku Porte Maillot. Na platformie wyjął paczkę żółtych papierosów. Obok stał jakiś pan z rozłożystą siwą brodą i z czarną skórzaną teczką pod pachą i czytał „Fantasio", wyraźnie znudzony. Konduktorowi śpieszyło się na przystankach. Przy Piramidach dał sygnał odjazdu tak prędko, że jakiś gość, który wsiadał, o mało nie upadł. Edmund instynktownie chwycił go pod ramię, a później tego żałował. A niechby sobie zęby powybijał! Tamten, kiedy się już wwindował, zaczął dziękować, a potem wykrzyknął: — Ach, doprawdy, co za traf! Ten także był brodaty, tylko że młody, szatyn, w celuloidowym kołnierzyku z tych najlepszych i w starannie utrzymanym kiepskim garniturze. Niech mnie diabli wezmą, jeśli ja tego... ach, przecież to korepetytor małego Beurdeleya. Ucięli rozmówkę. — Czytał pan ostatnie gazety, panie Barbentane? Nie? Ach, dziś nie powie już pan tego, co mówił pan wtedy, pamięta pan... Fala niebezpieczeństwa wznosi się, wzbiera... — O czym pan mówi? 330

Page 327: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Ależ o antypatriotach, naturalnie. Dziś właśnie mobilizują pospolite ruszenie wszelakich mętów pod wodzą antychrystów anarchii, a socjalizm rewolucyjny zalewa Pre-Saint-Gervais... Chcą zastraszyć rząd, protestują przeciwko temu posunięciu, koniecznemu dla zapewnienia bezpieczeństwa ogółu, przeciwko zatrzymaniu w wojsku rocznika, który miał być zwolniony w październiku, przeciwko służbie w dwudziestym roku życia... — No i co z tego? — Panie Barbentane! Pański sceptycyzm przeraża mnie. Dosłownie przeraża. Niechże pan pomyśli, że nieprzyjaciel stoi u bram, niech pan weźmie do ręki pierwszą lepszą gazetę niemiecką! Gdyby pan czytał ostatni numer ,,Leipziger Illustrierte Zeitung"!... Idzie o lukę, jaka powstanie przejściowo po zastąpieniu starej ustawy o służbie wojskowej nową... To okres niebezpieczny... Między jednym zdaniem a drugim wpadali na siebie, gdy wóz zarzucał. Villain puścił wodze wymowie: niektóre z jego zdań wydawały się Edmundowi znajome. Musiał to już gdzieś czytać; jakiś z ostatnich artykułów Maurice'a de Waleffe, parę sformułowań Maurrasa... ten członek „Niwy" był eklektykiem. Miał ten zaszczuty wygląd ludzi słabych, którzy chwytają zewsząd, bez zastanowienia, wszystko, co wiąże się z ich niepokojem. Edmund czuł pewną pogardę dla tej żałosnej figury, jak zresztą dla wszystkich słabeuszy i dla wszystkich istot bez muskułów. Co on się uwziął, żeby zanudzać go swoją Trzylatką i patriotyzmem! Akurat mu to dzisiaj w głowie! Trzeba będzie poszukać kwiatów dla Carlotty. Porozmawiać z nią o Serianne, zapomniał o tym wczoraj, a także o tym panu Quesnel. Na Etoile nudziarz wysiadł: — Zobaczy pan... w interesie Francji... Edmund nie mógł się oprzeć pokusie: — Och, wie pan, co do Francji, to... niech sobie radzi sama! Mały brodacz na jezdni wymachiwał rękami za oddalającym się autobusem. Porte Maillot, rozkrzyczana ze wszystkich stron. Pojazdy < 331 »

Page 328: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

na wyścigi. Lunapark. Gazeciarze. Na prawo, koło przystanku tramwajów z Saint-Germain, stał drewniany barak, kwiaciarnia. Edmund zawahał się. Ostatecznie jednak wszedł i kupił róże. Nie brakowało ich w ogrodzie przy avenue Bineau, ale zawsze co róże to róże. Za żelaznym łańcuchem, po drugiej stronie rogatki grupka młodych ludzi, sportowców, czekała z walizeczkami w ręku; wszystko to jechało do Colombes, krzepkie, wesołe chłopaki. Edmund z bukietem poczuł się nieswojo, tym bardziej że zazdrościł tamtym i że ze wszystkich ludzi w mieście ci byli mu najbliżsi. Właściwie, z różami w glansowanym papierze, należałoby wziąć taksówkę, ale to wszystko kosztuje. Kołyszące się pudło zabrało go drogą Rewolty, aleją du Roule. Nie było jeszcze trzeciej. W upalnym powietrzu unosiła się mgiełka. Skręcił do parku. Alejami wokół wielkiego klasztoru z Czarną Madonną. Później aż do Sekwany. Później z powrotem. Była prawie trzecia. Zadzwonił, ze swoim bukietem. Czyjeś ociężałe kroki. Pokojówka. Wyłania się z czeluści. Pod jej czepkiem ukryty jest los. Nie otwiera. Mówi zza ogrodzenia: — Panienka przeprasza, ale musiała dłużej zostać w mieście; jeżeli pan chce zostawić kwiaty, panienka powiedziała, że jeżeli pan chciałby zostawić kwiaty... Otworzyła furtkę i wyciąga rękę. Edmund ma gorzką chęć roześmiać się. Więc Carlotta była tak pewna, że przyjdzie z bukietem? Oddaje go. Niech będzie. Tak, gdzieś może koło piątej, ale jeżeli pan ma co innego do roboty... Furtka zamknęła się, rozlegają się te same ociężałe kroki i suterena połyka kobietę i róże. Nie, pan nie ma nic innego do roboty. Wałęsa się po tej dzielnicy ogrodów i szerokich ulic i zagląda przez żelazne ogrodzenia. Rodziny wokół zielonych stołów. Trzcinowe mebelki, parasole w czerwone pasy, hamaki, niedziela zamożnej burżuazji, z jej grządkami pelargonii, rododendronami, krzakami róż. Dziewczynki z koronkowymi falbankami i szerokimi paskami z wstążki. Mali chłopcy i buldogi, starsze panie i rudowłose owczarki. Tu < 332

Page 329: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

i ówdzie rzadki przechodzień. Bezwiednie Edmund zaczął nagle iść za jakąś kobietą. Nawet nie najgorzej ubrana: pewno służąca, która ma wychodne. Kobieta czyta list i zatacza się, jakby była pijana, ale widać, że alkoholem jest ta kremowa kartka, której uczy się na pamięć, daję słowo! Rozdziera ją nagle. Wznosi do góry dłoń gotową cisnąć skrawki, ale jej nie rozwiera. Walka wewnętrzna. Skręca z bulwaru w pustą ulicę. Czy to nie tam przy końcu wpadła do Sekwany kareta z dziećmi Izadory Duncan? Jeszcze i ta historia! Swoją drogą ludzie czyhają tylko na sposobność, by móc się rozczulać. No, on by tam na pewno nie płakał. Dłoń idącej przed nim kobiety znów się zakołysała: strzępki papieru sypią się na chodnik, a kobieta oddala w stronę Sekwany. Czy utopi się z rozpaczy? Nie, skręca na bulwar. Edmund śmieje się drwiąco, spogląda na rozsiane skrawki i nagle schyla się. Przez ciekawość. Nikt go nie widzi. Będzie miał łamigłówkę. Koło mostu de la Jatte jest kawiarnia w ogródku. Edmund siada przy stoliku. Strzępy listu ma w kieszeni. Słychać fonograf, jakąś starą melodię Mayola. Podająca jest rosła i tłusta, nie podmalowana, ale apetyczna. Skłonna do pogawędki. Co to dziś za niedziela? To nie zawsze jest tak, w niedzielę? Ach, nie, skąd, gdyby tak zawsze było, to dopiero byłoby ładnie... Zazwyczaj jest pełno? Pełno. W niedzielę. Edmund dotyka palcami skrawków papieru w kieszeni. Zauważa, że wcale nie myśli o Carlotcie. Ale to wcale. — Zazwyczaj jest pełno. W każdym razie prawie. Nawet tańczą... — Czy szef miałby coś przeciwko temu, żeby się pani czegoś ze mną napiła? — Szef? Byle tylko klient zamawiał... Och, chyba lemoniady! — Ale w takim razie niech pani siądzie... Dziewczyna śmieje się, jest zażenowana; jeśli ktoś ją zaprasza, to na stojąco, przy kontuarze, na rożku stołu. Robi się kokieteryjna, poprawia włosy. — To niech pani nie siada, skoro pani tak woli. 333 .

Page 330: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Jest trochę zawiedziona. Byłaby chętnie usiadła. To masz. Zabawny klient. — Lemoniada: a więc, pani zdrowie. I wtedy: — Mela! Przepraszam, ale szef mnie wola. Podniósł się lekki wiatr, bardzo łagodny. Ale i on przeszkadza w rozwiązywaniu łamigłówki. Mimo to kawałki tworzą powoli całość. Jednego brakuje. Widać zatrzymała go w dłoni. Sam dół listu, nie zapisany. Albo postscriptum. Edmund wygładza, jak może, zmięte skrawki powalane błotem. Czyta: Moje najdroższe kochanie, nie spałem tej nocy. Myślałem cały czas o twoich słowach, o tych strasznych słowach, które bolą. Czy to prawda, że wszystko skończone, ale jeszcze bardziej przede wszystkim, czy to prawda, że nie wierzysz w moją miłość? Nawet jeżeli jutro, tak jak bywało dawniej, wszystko ułoży się jakoś, wygładzi między nami i, jak niegdyś, będę trzymał twoją dłoń w mojej dłoni, będę miał cię przy sobie całą, twoje oczy, twoje usta... nawet wtedy, kochanie, jeżeli będę uśmiechał się do ciebie, patrzył nią ciebie z tym wyrazem szczęścia i spokoju, który znasz, będzie to kłamstwo, bo nic, nigdy, nie da mi zapomnieć, że zwątpiłaś. Człowiek, któremu zmiażdżyli nogi, śmieje się później czasem w swoim wózku, ale czy myślisz, że ten śmiech jest kiedykolwiek jego dawnym śmiechem? Jest w tym wszystkim jeszcze jedna rzecz, przerażająca, bo nie można się z nią pogodzić: gdybym był bogaty, najmilsza, miałbym czas, swobodę myśli, konieczne, by zająć się tobą, dowieść ci mojej miłości. To te wszystkie troski, drobne, codzienne kłopoty sprawiają, że tak często w tych zbyt rzadkich chwilach, które mamy dla siebie, jestem przeważnie jak nieobecny, roztargniony, niezdolny do wysiłku, bez którego nie da się od tej ohydy, którą nasiąkłem cały, przejść do szczęścia, jakim jest twoja obecność. No i zmęczenie. Wiesz, jak zasypiam wtedy akurat, kiedy ty chciałabyś porozmawiać ze mną. < 334 »

Page 331: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Ale przecież znasz mnie już od lat. Czy zauważyłaś chociaż, co zrobiło się z moją twarzą? Czy wiesz, co wyżłobiło te zmarszczki, co sprawiło, że mam takie oczy, że zbrzydłem do tego stopnia, iż — dlatego może również — przestałaś mnie kochać? Nie tylko pieniądze, oczywiście. Ale pieniądze. Ciągły lęk ze względu na ciebie, że zabraknie. Te drobne przyjemności, których trzeba ci odmawiać, to ciągłe liczenie się z groszem. Mówię sobie nieraz, że nie wolno być uczciwym, kiedy się kocha, albo też, że masz rację, że, znaczy, to nie jest miłość. Tylko dla łajdaków, sprzedawczyków jest miejsce pod słońcem. Ale to wcale niełatwa rzecz sprzedać się: zbyt wielu jest amatorów. Widzisz, do czego doszedłem! Spotkałem twoją siostrę, była dla mnie bardzo miła. Ponieważ nie wiedziałem, co jej powiedziałaś, udawałem bardzo szczęśliwego, jak gdyby nigdy nic. Spojrzała na mnie dziwnie. Pomyślałem wtedy, że powiedziałaś jej o wszystkim, i wybuchnąłem płaczem. Nic z tego nie zrozumiała. Powiedziałem jej, że to przemęczenie, praca. Pomyślała na pewno, że zwariowałem. Jedyna, będę czekał cię co dzień, od szóstej, koło przystanku Chaussee-d'Antin; nie pisz do mnie, przyjdź. Nawet gdybyś postanowiła, że nie przyjdziesz, a potem, koło siódmej czy ósmej, myśląc o mnie poczuła nagle trochę litości, to wiedz, że jestem tam, przed „Galeries Lafayette", i że cię czekam, czekam. Przyjdź! Jakże miałbym tak żyć? Zabraniasz mi się pocałować, ale może w liście chociaż... jedyna. Twój Gustaw Kelnerka znów przeszła obok jego stolika. Edmund podniósł głowę: — Nie powiedziała mi pani w końcu, dlaczego tu dziś tak pusto? — A bo ja wiem? Pewno jakiś mecz. Młodym dziś tylko futbol w głowie! I znów aleje wysadzane drzewami, szerokie ulice i z rzadka jakiś przechodzień. Za kwadrans piąta. Jeszcze « 335 »

Page 332: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

kwadrans błądzenia po parku, jeszcze kwadrans czasu do zabicia. Liczenie kroków, dostosowywanie ich do długości płyt chodnika. Sześćdziesiąt, sześćdziesiąt jeden, sześćdziesiąt dwa... jeden krok to jest, miejmy nadzieję, ze dwie sekundy, więc na minutę... Pałacyk przy bulwarze Bineau. Edmundowi bije serce. Wszystko dzieje się tak, jakby to on był człowiekiem z podartego listu. Ach, prawda, zostawił ten list tak, na stole. Och, no to co? Wiatr się nim zajmie. Wiatr to potrafi. A teraz trzeba zadzwonić. Cisza i zapach róż. Ociężałe kroki. Służąca. — Panienka telefonowała i kazała pana przeprosić. Może zechciałby pan zadzwonić jutro rano... nie za bardzo wcześnie... Na rogu bulwaru de La Saussaye są korty tenisowe do wynajęcia na godziny. Zeszłego lata Edmund był tu kiedyś z przyjaciółmi, ta mała z upiętymi warkoczami, od Beurdeleya, też z nimi była. Może są tam, dziś niedziela... Popycha furtkę, przecina zarosły trawą pas ziemi, zbyt wąski, żeby można go było wykorzystać, i skręca na prawo, między krzaki trzmieliny. Kortów jest trzy, kręcą się po nich białe postacie, przelatują piłki, śmigają w powietrzu rakiety. To był tamten kort w głębi, obok którego rośnie wielki kasztan i stoi drewniana budka szatni i ławka. Jacyś młodzi ludzie śmieją się bardzo głośno. Brzydka, płowa dziewczyna kokietuje starszego pana. Nikogo znajomego. Nie zauważony, Edmund wychodzi stamtąd. Zakurzone ulice. Niedziela. Idzie pieszo w stronę balonu na placu Ternes i stara się zapomnieć o czasie, ale czas nie odwdzięcza mu się tym samym. Wyznacza sobie cel w życiu: napić się piwa w kawiarni na placu Ternes. Żeby tylko mieli ciemne! To pragnienie góruje nad wszystkim: żeby tylko mieli ciemne. XXVIII Dzień zastał więc Armanda, jak, blady, błąkał się w okolicach Gare de 1'Est. Armanda, który odkrywał jutrzenkę i mechanizm niedzielnego poranka, spiesznych przechodniów, « 336 »

Page 333: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

którzy wysypywali się z domów, prace wykonywane o świcie, terminowanie miejskiego dnia. Błąkał się wśród pierwszych otwartych kafejek, gdzie maszynki do kawy nie ostygły jeszcze po nocy, aż do chwili, kiedy upał zdecydował się wreszcie, upał jak w lecie, zaskakujący. W nogach i w karku czuł zmęczenie. Miał ochotę się wykąpać. Ale w niedzielę? Policjant wskazał mu zakład czynny, przy końcu ulicy Lafayette. Tam właśnie znalazł na krześle numer „La Bataille Syndicaliste", który wyjaśnił mu słowa usłyszane w nocy. Klotz lękając się, by socjaliści nie przekształcili dorocznych uroczystości przy Murze Federatów w manifestację przeciw Trzylatce, zakazał ich na Pere-Lachaise, a później pozwolił urządzić je za miastem, w Pre-Saint-Gervais. Artykuł Lucjana Descaves wzywał lud Paryża, by czcząc pamięć Komuny zaprotestował przeciw Trzylatce. Armand czytał ten artykuł namydlając się leciutkim, różowym równoległościanem. Znał jedną książkę Descaves'a: Podoficerowie. Zdziwił się jednak natknąwszy się na jego nazwisko w „La Eataille". Resztę przedpołudnia spędził na bulwarach nadbrzeżnych w dzielnicy la Vile'tte, a potem w Buttes-Chaumont, którym był zachwycony; koło drugiej, przekąsiwszy coś przy ulicy de Mouzaia, znalazł się przy bramie Pre-Saint-Gervais. Od kiedy zasypano fosy, a od północy, zamykając horyzont, wyrosło miasto, ta część Paryża zmieniła się całkowicie. W czasach tej opowieści miasto kończyło się jak nożem uciął na linii wałów z ich trzema torcikami, od bramy de Chaumont do wylotu ulicy Haxo. Forty wznosiły swe trawiaste głowy nad beżowymi murami, które zanurzały się pionowo w jakiś rodzaj dziwacznej wsi. Paryż przechodził tu w prowincję cichą i ubogą, której rozległe puste tereny pozwalały już domyślać się tej strefy, w której u stóp domów nierównych i poczerniałych posępne stworzenia gręplują na zardzewiałych gręplarkach włosie na materace obok ręcznego wózka z błagalnie wyciągniętymi ramionami. Spomiędzy skrawków ogrodów i parkanów wynurzały się wąskie jak wieże, « 337 »

Page 334: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

czteropiętrowe domy, nigdy nie odnawiane, zadymione. Wszystko to zatrzymywało się przed bulwarem Serurier, jak kot, który wsadził nagle łapę do kałuży. Armand zjawił się tutaj wraz z całym tłumem, który przesiąkał z rozmaitych ulic, wesoły, zdziwiony upałem, w marynarkach i czarnych sukniach, od których odcinały się białe mankiety, kołnierzyki i zarzucone na ramiona chusteczki, w kanotierach i miękkich kapeluszach, szarych, brązowych, czarnych, w toczkach lub bez kapeluszy, a włosy kobiet były swobodne jak gęste krzewy lub ciasno ściągnięte jak kłosy; insygnia, wśród których dominowała czerwień, a tam dalej, za rogatką, za gwardzistami z bronią u nogi, wyjęte z czarnych pokrowców sztandary, pęki sztandarów czerwonych i haftowanych, jak wyrwanie się w słońce. Zewsząd nadbiegała rozradowana dzieciarnia, plącząc się między nogami, wślizgując się między pary, między pierwsze szeregi, z krzykiem, śmiechem i nawoływaniem. Słońce grzało, upodobniając do wsi ten trędowaty świat, który otwierał się przed manifestantami. Pre-Saint-Gervais zaczynało się od ukośnej drogi, przedłużenia ulicy Haxo, prześlizgującego się pod fortyfikacjami szpalerem szynków i kasztanów ciężkich od kwiatów, pachnącego frytkami, piołunówką i bzem. Budy i tarasy wąskie i niekształtne, zastawione stołami i ławkami, połatane drutem u wejścia i natłoczone od roześmianych ludzi. Tęgie, rumiane dziewczęta opędzały się od niedyskretnych dłoni skorych do żartów robotników ziemnych w welwetowych spodniach w prążki. Słychać było piosenki, które nie miały nic wspólnego z tą inwazją miasta. Przy drodze leżały sterty starego żelastwa pośród chwastów i kwitnącej marchwi. Za jakąś altanką chrypiało mechaniczne pianino. Płynący od Paryża strumień posuwał się tym przedmieściem przedwcześnie dojrzałym jak zepsuty chłopak, a zaraz potem, o sto metrów dalej, wpadał do miasteczka okręgu Seine-et-Marne, jakby o pięćdziesiąt kilometrów od stolicy: małe domki skrzętnych notariuszy, 338

Page 335: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Sklepikarzy, którzy wycofali się już z interesów. Lecz tłum, śladem mężczyzn w czerwonych opaskach, kierował się przez szczeliny widnokręgu na lewo w uliczki, które na tabliczkach nosiły miano ścieżek i pięły się z powrotem ku miastu na Chapeau-Rouge, wzgórze, które wznosiło się przed fortyfikacjami i dominowało nad rozległym, czworokątnym placem, powyżej ulicy Emila Augier, dokąd Partia Socjalistyczna zwołała lud, by zaprotestował przeciwko uchwale wojskowej. Brudowi i nędzy tych stromych dróżek słońce użyczało blasku, który nie był w stanie zwieść Armanda przyzwyczajonego do południowej biedy Serianne; w nieładzie drzew czereśniowych obarczonych owocem i bzów białych, i różowolila światło lata podkreślało jeszcze patetyczny rozgardiasz tych siedzib ludzkich z papy, odpadków drzewa, blachy gotowej lada chwila sfrunąć, przyciśniętej dużymi kamieniami, cegłą, czymkolwiek, byle tylko było ciężkie, żelazną chorągiewką na przykład, która wylądowała aż tu ułożona na swym alfabetycznym brzuchu. Baraczki, które przybierają ponury wygląd jakichś posiadłości, gdzie suszą się trykoty, pieluchy gwałtowne jak morska choroba, nostalgiczne skarpetki, koszule w kwiaty. Na drzwiach poprzypinane były ręcznie pisane wizytówki, nadające pozór pałaców tym budom, z których jedna, do wynajęcia, cała pochylona i urągająca perspektywie, była, jak głosił napis, z podwójnego drzewa. Dzieliły od siebie te budy i przyległy do nich teren, uprawny pod bób i fasolę, ryzykowne przepierzenia z materaców o popsutych sprężynach. Przeraźliwy zapach dołów na nieczystości mieszał się z zapachem ostatnich kwiatów wiosennych. Kubeł na śmieci i puszka od konserw komentowały tę podmiejską idyllę, w której rozbrzmiewał śpiew młodych głosów, ciał wspinających się pod górę, silnych, rozsadzających niemal te ubrania ściśle przyległe swym kształtem do codziennych zajęć i mięsni, śpiew nie znany Armandowi, uzupełniany gestem, czasami teatralnym, w sposób naturalny, po robotniczemu: » 339 »

Page 336: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Cześć wam, dzielni żołnierze siedemnastego... Cześć... Cóż oni takiego śpiewali, czego nie znał ten młody mieszczanin, świeżo przybyły z prowincji? Słyszał, jak przeklinali Klotza i Etienne'a, Towarzystwo Omnibusów, ministra wojny i Trzylatkę. Klotza, który sądził, że może zabronić spadkobiercom Varlina, Courbeta, Flourensa pójścia na Pere-Lachaise, gdzie płacz przeplata się ze śpiewem przed tym uświęconym murem, murem odwagi gołych rąk, który jest przypomnieniem szalonego bohaterstwa czarnych dni i Delecluze'a, który padł w cylindrze, i dawnego ideału ludu pracującego, tych, co myśleli, że krew panów jest tyle samo warta, co krew niewolników, i którzy nie wiedzieli jeszcze, że za jednego robotnika spadłego z rusztowania dni trzeba żądać całej ziemi i krwi ubogiej bankierów. Klotz, który przeszedł z finansów do spraw wewnętrznych, Klotz, zaufany cara, Klotz, ten uczciwy, Klotz, ten republikanin, Klotz, który miał umrzeć, kiedy poległo już parę milionów ludzi, osłaniany przez .sobie podobnych fałszerz czeków, Klotz zabronił ludowi Paryża śpiewać Międzynarodówką na Pere-Lachaise, a później, ogarnięty strachem, pozwolił na tę demonstrację w rowach otaczających miasto, za miastem, jak gdyby jego władza zatrzymała się na wałach i tutaj, w tych rowach, wolno było rozstrzeliwać szachrajstwo i hańbę, kradzież i zysk. Cześć wam... Każdy podziwia was i kocha... Gołębnik na szczycie lepianki bez okien, w której pleśnieje jakaś zdziczała rodzina z półnagimi dziećmi, idylla białych ptaków, unoszących się nad nędzą i głodem, rozbłysła, niezrozumiała, jak mroki serca. Dlaczego ci nędzarze, przymierający głodem i grzebiący o świcie w śmietnikach, nie zarżną ptaków kołujących nad ich « 340 »

Page 337: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

pustymi żołądkami? Tak samo, jak nie jedzą własnych dzieci, pozwalają krążyć nad swymi głowami tym skrzydlatym gościom, stworzonkom niebieskim, które są im droższe niż ich własna niedola. Wychodzą teraz ci, mieszkańcy koszmaru, ze swych fantastycznych budowli przywodzących na myśl sztukę szaleńców i rysunki dzieci. Wychodzą z nich z roześmianymi oczyma, gdyż olbrzymia rodzina z Paryża przyszła odwiedzić ich tej niedzieli. Czarne grona ludzkie pokrywają trawiaste zbocza, rozpościerają się gazety czarne i białe, szare ombrelki, potłuczone butelki cienkusza lecą w dół, dzieci drą się: jest pięknie, tak pięknie, 'że aż trudno uwierzyć. Sami swoi. Poszedł w zapomnienie szczęk kolb przy rogatce. Tu i tam rozlega się śpiew, przelewa aż na drugą stronę wzgórza, na które nie wiadomo jak, na dziwacznych stojakach, ciężarówkami, po niemożliwych drogach kupcy z przedmieścia wygramolili beczki piwa. Podsuwają pieniste kufle manifestantom oczarowanym pragnieniem i widokiem, jaki otwiera się na Saint-Denis, przemysłowe twierdze północy, błagalne kominy pośród drzew i dróg, nie kończącą się równinę, która biegnie ku Flandrii obarczona wspomnieniami o kupcach, jarmarkach i wojnach. XXIX ...Mordując nas zabilibyście Re- pu- bli- kę! Co za upał! Doszedłszy na szczyt pagórka, śmiejąc się i popychając tęgie kobiety, które ześlizgiwały się po zboczu, mieszkańcy Paryża obejmowali wzrokiem panoramę, teren manifestacji, na którym ustawione były, jedne pod drugimi, aż po dno tej otwartej gardzieli rzędy przybranych czerwienią trybun, z których mówcy — dziewięćdziesięciu było zapisanych — mieli przemawiać do tłumu. « 341 »

Page 338: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Na razie zbocza wzgórza przypominały olbrzymi piknik, wśród którego krążą sprzedawcy gazet, chłopcy ze skrzynkami zawieszonymi na szyi pokrzykują: „Słodycze dla pań!", grupki ludzi rozkładają się na gazetach, gdyby nie te w prażącym słońcu ciągnące ze wszystkich stron ze śpiewem i wrzawą szeregi czarnych mrówek. Kiedy się było obejrzeć, widać było całe ich kolumny wychodzące z ulicy Haxo i przyległej części Paryża. Od strony Pre-Saint-Gervais wspinały się wszystkimi drogami przez domy, lepianki, mury. Od bramy de Chaumont, w dali, i od bramy d'Allemagne był to przybór zgiełkliwy, fale entuzjazmu, czerwona piana sztandarów. Tu i tam rozlegała się muzyka. Miejscami tłum kołysał się, kiedy przechodziły większe grupy kobiet lub robotnicze oddziały sportowców, których jasne koszulki i nagie ramiona roztrącały na chwilę ciżbę ludzką. Ciągnęło to ku kominom Pantin, gdy tymczasem nad miastem iskrzyła się biała, obrzydliwa jak bryła sera, olbrzymia prowokacja Sacre-Coeur na Montmartrze. Zewsząd dolatywały teraz okrzyki: — Precz z Trzylatką! Precz z Trzylatką! — skandowane jak pięciozgłoskowce. Ten sam hymn, którego Armand nie znał, który zdawał się zwracać do żołnierzy, rozbrzmiewał na przemian z Międzynarodówką. Olbrzymi tygiel nędznej trawy, ubitej ziemi i murów wrzał jak woda, która nie zagotowała się jeszcze, ale pokrywa się już pęcherzykami powietrza. Od stóp wzgórza trysnęły w słońce dźwięczne fanfary, ludzie wstawali, przebiegły dzieci. Pod nogami Armanda para baraszkujących szczeniąt wywinęła koziołka i potoczyła się na dół. Przestrzeń zmniejszała się pod ciężarem ludzi. Na stołach na wzgórzu, pod zaimprowizowanymi parasolami odbywała się sprzedaż pocztówek, kiełbasy, lemoniady. Świeże dziewczęta, których głos był głosem ludzi prostych, podsuwały tłumowi odznaki, zapalniczki z wzorami, czerwone wino. A nad tym wszystkim unosiły się sztandary i strzępy słów wokół Armanda popychanego z miejsca na miejsce. Niedaleko siebie dojrzał » 342 »

Page 339: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

zieloną chorągiew ze złotą frędzlą. Jakiś stary człowiek w czapce, w czarnych okularach, z fajką, zauważył jego zdziwione spojrzenie. Oparł się o ramię Armanda — potknął się przed chwilą o kamień i o mało nie upadł — i wyjaśnił: — To sztandar antyalkoholików... — Pociągnął z fajki i wypluł sok. — Coś podobnego! — dodał z króciutkim, starczym śmiechem. Napór przybywających zepchnął ich do połowy zbocza, między trybuny. Z tyłu, ponad nimi, na najwyższej trybunie przybranej pękami sztandarów widać było, pośród czerwieni, jakby jakiś dziwny welon czarny. Stary wyciągnął w tamtym kierunku rękę, a drugą trącił Armanda: — O, tam, ten czarny sztandar... anarchiści! Jakiś dziecinny głos zapytał: — Ile nas jest? Z dziesięć tysięcy? Ogólny śmiech przyjął to naiwne odezwanie. Z pięćdziesiąt, ze sto tysięcy! A może więcej, może milion! No, to już przesadzasz... Ciekawe, po co miałbym przesadzać... Jeżeli wziąć pod uwagę, że na metrze kwadratowym może się nas zmieścić czterech... Ile jest trybun? Poczekaj, zaraz ci powiem. Jedna, dwie, trzy... Słuchaj no, bo mnie już ciężko. Nie przeszkadzaj, niech policzę. Piętnaście... Mordując nas zabilibyście... Przysuwając się do starego, z którym go rozłączono, Armand zaryzykował pytanie: — Co oni śpiewają? Tamten spojrzał na niego spoza czarnych okularów. — Niegorąco ci — zapytał — w tym nieprzemakalnym płaszczu? Zerknął na pustą już fajkę i odpowiedział: — Hymn 17 pułku. Nic ci to nie mówi? Z Montehus. Sześć lat temu 17 pułk liniowy... I hebanista z dzielnicy Saint-Fargeau wyjaśnił głęboki sens tej pieśni swemu nieświadomemu rzeczy młodemu sąsiadowi. W ścisku, upale, wśród napierających na siebie 343 »

Page 340: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ludzi ubogich i krzepkich, obcych temu Armandowi pełnemu marzeń, który wyrwał się niedawno z Prowansji i ze wspomnień o trubadurach, stary robotnik opowiadał legendę dnia wczorajszego, historię, prostą jak obrazki z Epinal, o buncie żołnierzy, którzy nie chcieli strzelać do tłumu, nucił bezpośrednie i romantyczne słowa hymnu, wymieniał nazwiska, daty, miasta. Opowiadał o pożarze prefektury... o oddziałach wojska na ulicach... O żołnierzach... — Skąd pan wie o tym wszystkim? — zapytał Armand. Stary obrócił ku niemu swe czarne okulary. W tym półmroku jego twardy wzrok spotkał się ze wzrokiem młodzieńca. — Stąd, że dla nas to właśnie jest historia, nasza historia... Potężna wrzawa, poruszenie silniejsze niż dotąd, od którego zakołysało się całe pole, sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi zgromadzonych i ściśniętych już wokół trybun, z wywieszkami związków zawodowych, ugrupowań, partii, nadziei, z ich sztandarami buntu i ładu, haftowanymi złotem przeciw niemu samemu, wrzawa i poruszenie, które zakołysało hałaśliwą masą liryczną wśród powtarzanego setkami ust okrzyku: — „Precz z Trzylatką!" — obwieściły przeciwległym krańcom pola przybycie ukochanego przywódcy, bohatera. Jaures! Jaures! To imię wędrowało coraz dalej, rozbrzmiewało coraz donośniej, cichło, by znów się pojawić jak biały dreszcz na łanie żyta. Jaures przybył tą bramą d'Allemagne, tą ulicą d'Allemagne, które w kilka lat później przez jakieś szyderstwo sławy miały swą nazwę zamienić na jego własne imię z racji wojny, do której pragnął nie dopuścić. Wysiadając ze starego auta, którym przyjechał, trybun, w meloniku, przepasany trójkolorową szarfą poselską, porwany został przez tłum w jakimś uniesieniu, które umieściło go na szczycie historii, na tym posterunku, którego nie opuścił do śmierci i skąd góruje nad latami przedwojennymi, nad tymi ostatnimi dniami złudzeń: dziesięć tysięcy ludzi pochwyciło go jak jeden mąż i niosło 344 »

Page 341: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ze sobą jak rzeka na szańce walki przeciw wojnie, w tej minucie, w której wzniesiona pięść mówcy, uwieczniona na fotografii, wielkością swego gestu, godnością protestu znaczy całą epokę, ratuje honor partii rozkładającej się od wewnątrz, w której rozlegają się już znużone głosy zdrajców, ich „po co", które, po śmierci Jauresa, sprowadzą łódź na manowce. Jaures! Jaures! Okrzyk bije o twardą ziemię i wznosi się aż ku beczkom piwa, na górze. Sacre-Coeur, w oddali, połyskuje groźną bielą zaciśniętych zębów. Łomot żołnierskich butów na odległych drogach, kirasjerzy, piechurzy i gwardziści pod bronią za rogatkami Paryża i na przyległych ulicach, a od zachodu wspomnienie poprzedniej wojny, Mont Valerien, która spogląda ze zdziwieniem nią wieżę Eiffia, wszystko to w perspektywie lat zdaje się być tylko tłem, akcesoriami portretu, w którym najważniejsza jest ta postać Jauresa, mężczyzny grubego, postarzałego, z zadyszką już, o krwistej cerze, z brodą przetykaną siwizną, torsem zapaśnika i brzuchem mieszczucha, z trójkolorową szarfą i czerwonym sercem, z jego błędami i wielkim natchnieniem mówcy ludowego, Jauresa, który sam byłby niczym, ale którego siła robotnicza unosi ponad głowami, pośród wzniesionych kapeluszy i wyciągniętych rąk jak żywy sztandar, sztandar życia, przeciwko wojnie. Jest trzecia. Jaures staje na trybunie, która znajduje się poniżej trybuny federacji komunistyczno-anarchistycznej. Traf chce, że Armand jest tuż obok tej trybuny, ale odgrodzony czerwonymi sztandarami nie słyszy z początku, co mówi pierwszy mówca, niejaki Renaudel, który nie wydaje się Armandowi specjalnie godny zainteresowania. Śpiewy naokoło milkną powoli, a na innych trybunach pojawiają się już ci, co będą przemawiać; z dołu, od trybuny numer dwa, na której otoczony zwartą grupą ukazuje się jakiś starzec, podnosi się coś wielkiego jak entuzjazm: — Niech żyje Komuna! Ktoś obok Armanda mówi, że to Vaillant, komunard, przemawia, i Armand chciałby przyjrzeć mu się lepiej, i nie wie, że tamta plama na pochyłości terenu koło « 345 »

Page 342: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

jednej z dalszych trybun to robotnicy z fabryki „Lebaudy" z żonami i dziećmi, którzy słuchają Bourderona z federacji du Tonneau, ani że pod sztandarem anarchistów przemawia obywatel Dumoulin: — Jesteśmy przeciw wszelkiej armii, przeciw wszelkiemu pojęciu ojczyzny! A tam znów posłowie partii socjalistycznej, a tam Camelinat, który zarządzał mennicą za czasów Komuny. Nieświadom tego wszystkiego Armand gubi się pośród żywych cząstek historii. Nie rozumie nic z dramatu, który się rozgrywa i tyczy jego własnego życia i życia milionów ludzi. Te postaci na trybunach, patetyczni orędownicy idei, które Armand nie bardzo rozróżnia, są jeszcze dla niego marionetkami. Więcej uwagi niż im poświęca twarzom z tłumu, naznaczonym piętnem pracy i głodu, młodym z sekcji „Goutte d'Or", którzy stoją niedaleko ze swymi odznakami, sile i młodości, z którymi niejasno czuje się zbratany. Miejsce Renaudela zajął, witany okrzykami, delegat Szwajcarskiej Partii Socjalistycznej, obywatel Brustlein z Berna, radca federalny Republiki Helweckiej. Jest to tęgi mężczyzna o ciężkiej sylwetce wieśniaka, w panamie opadającej na oczy, gładko wygolony, w rozpiętej marynarce, w kamizelce zachodzącej zbyt wysoko, w sztywnym kołnierzyku, luźno opasanym fantazyjnym krawatem. Wymachuje rękami tuż przed nosem jakiegoś wąsatego bruneta w miękkim kapeluszu. Armand wpatruje się w Jauresa, który rozmawia z jakimś mężczyzną o wspaniałej brodzie. Widzi tylko Jauresa, a jednocześnie zadaje sobie pytanie, czy Lucien Descaves jest tutaj? Ruchy tłumu odepchnęły go z powrotem ku górze, w stronę czarnego sztandaru, skąd dolatują słowa Dumoulina: — Czy i my, jak ci z 1871, damy poprowadzić się na rzeź? Dziś, by móc wyrazić nasze uczucia, musieliśmy wynieść się za mury miasta! Czyżbyśmy dojrzeli do jatek, a nie do rewolucji? My, anarchiści, myślimy inaczej i w każdej sytuacji potrafimy postąpić zgodnie z naszymi przekonaniami! < 346 »

Page 343: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Szał, jaki wywołują te słowa, rozdziera coś w tłumie. Wyczuwa się niejasno, że kryje się pod tym jakiś głęboki rozłam. Młodzi chłopcy obok Armanda wzruszają ramionami: — Gadaj zdrów! Armand dostrzega przed sobą całą rodzinę trzymającą się za ręce, odświętnie ubraną. Pośrodku stoi dwunastoletnia dziewczynka w stroju od pierwszej komunii. Jej sukienka i biały welon budziły z początku śmiech, ale nikt nie zwraca już na nie uwagi. Małej jest bardzo gorąco i od czasu do czasu podnosi spoconą dłoń do zapiętej pod szyję sukni. Biała broda Groussiera zatrzymuje się na dolnej trybunie. Od stóp wzgórza, ze wszystkich tych węzłów buntu splecionych wokół mówców, dolatują kłęby pieśni, okrzyki: — Precz z Trzylatką! Wśród mówców są i kobiety, tu Ludwika Saumonneau, dalej Maria Verone. Lecz głęboki szmer zdyszanych głosów, wzbierająca fala, kieruje wzrok Armanda na Jauresa; na Jauresa, który będzie mówił. Na Jauresa, który mówi. Wzniesione ręce, melonik, broda. Gwałtowność. Na Jauresa, który od pierwszej chwili nie oszczędza sił. Od pierwszego tchu osiąga to, co jest punktem szczytowym dla innych, z Tuluzy, ze związku kolejarzy, dla wszystkich tych trybunów, co zdobią pole gniewu pod rozżarzonym słońcem. Od pierwszego tchu przerasta ich i przenosi nas w regiony, gdzie jest jeszcze miejsce na śmiech, i ludzie śmieją się krzepkim, mocnym śmiechem mas, który ma bary kowala. Co takiego powiedział? Armand słucha i nie wie, ale śmieje się ufnie z innymi. Z trudem chwyta aluzje przejrzyste dla wszystkich. Lecz uderza go jedno nazwisko, padające z ust Jauresa jak obelga, nazwisko Poincarego. — Precz z Poincarem! Precz z Poincarem! Gniewne okrzyki tłumu nie milkną, choć dłoń mówcy prosi o ciszę, powtarzane urągliwie nazwisko wychodzi poza strefę wpływu Jauresa, sprawia, że ludzie stojący < 347 »

Page 344: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

wokół innych trybun odwracają głowy, budzi nienawiść i pogardę; powraca zewsząd jak echo odbite od niewidzialnych murów. — Precz z Poincarem! Kiedy wrzawa ucichła wreszcie, głęboki i ciepły głos, w którym Armand odnajduje południową śpiewność, rozlega się ze zdumiewającą wyrazistością: — Poincare! Jak zabłąkany na pustyni wędrowiec, powinien zwrócić się do ludu niby do źródła żywej wody, jeżeli chce uniknąć śmierci! Słowa zadziwiające, w których Armand się gubi. Nie przestał jeszcze dziwić się wodom tego źródła, a już mówca szerokim gestem otwiera serce koszar i po mistrzowsku mówi o buncie żołnierzy. Bije tutaj żywy puls całej Francji, jej koszar na północy i wschodzie, na południu i w Paryżu, jej portów, jej arsenałów. Jaures staje się na chwilę głosem młodzieży pod bronią. W jego wyciągniętych rękach połyskują karabiny, z których jutro nie padną strzały do naszych niemieckich braci. Wszystkie odmowy wykonania rozkazu z dni minionych i przyszłych. Rozstrzelani z Salonik i ci z Chemin des Dames. W prowansalskiej emfazie rozbrzmiewa jakiś akcent Liebknechta, który, jak Jaures, umrze zamordowany. Jest w tych słowach z płomienia, ołowiu i wichru wściekłość klasy, której odmawia się wolności z powodu ciężkich czasów, wściekłość, jaką wzbudza ohydna menażka i śmierdzące życie, wściekłość zawiedzionego brzucha, wściekłość człowieka, który chce uwolnić się od błota i masakry, który woła: „Bracia!", na posterunku wysuniętym w stronę Fryców, takich samych ludzi, wściekłość tych, co mają dość padania na ziemię w szaleńczej trwodze przed miotaczami min, tych, o Dumoulinie, którzy uważają za nędzną rzecz wasze twierdzenie, że jesteście przeciwko wszelkiej armii, bo sami są armią, tak jak Gwardia Narodowa w 1871, mają broń, armaty, ramiona i skórę, której chcą bronić, są armią ludu stworzoną, by pokonać armię możnych. I mimo swych błędów i wahań Jaures, wielki Jaures, utopista z „Armee Nouvelle", przeczuwa to w potężnym « 348 »

Page 345: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

upale tego majowego dnia roku 1913, przeczuwa wielką czerwoną armię ludów, które podadzą sobie bratnie dłonie i rozstrzelają swych ciemiężycieli. Przeczuwa Październik, którego nie doczeka, Morze Czarne i „Waldeck-Rousseau", przeczuwa buntowników z Kilonii i tych z Calvi; przeczuwa, o Holandio, twoje Siedem Prowincji, bohaterską armię czerwoną w Chinach, żołnierzy z Katalonii i z Asturii, Schutzbundlerów z Wiednia i Rycerza Nadziei, Brazylijczyka Luis Carlos Prestesa i metalowca Woroszyłowa, i wszystkich, którzy nie mają jeszcze imienia, przeczuwa naszą krwawą przyszłość, która położy kres krwawieniom świata. Tak jak i ty, Jauresie, nie jesteśmy przeciwko wszystkim armiom, my, synowie i bracia Klebera, Flourensa, Galana, Marty! W tłumie, który śpiewa, Armand słucha melodyjnych słów. Nie może oderwać oczu od małej dziewczynki w sukience od pierwszej komunii. Zawładnęła nim siła wymykająca się jego kontroli. Znajduje się na szczycie czegoś, czego podstaw nie poznał, bo w tych dniach szaleństwa ci z dachu nie mają czasu badać piwnic. Ale wobec wiary tych stu pięćdziesięciu tysięcy, czyż Armand, którego serce bije wraz z sercem tłumu, może wątpić? Wojna. Widmo, które spało dotąd z wilkołakami. Czyżby szykowało się teraz, stroiło do następnej tragedii? — Precz z Trzylatką! Precz z Trzylatką! Okrzyk ten, przedłużenie przemówień, zaludnia nieubłaganie niebo. Sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi utożsamia Trzylatkę z wojną. Wiedzą, że ta uchwała ludzi, którzy sprzedają się za mandaty, uchwała.. która na trzy lata skieruje młodych do koszar, będzie sygnałem do wyścigu, sygnałem do bliskiej masakry. Zdradzeni przez wszystkich, tylko w sobie samych pokładają nadzieję. Nie godzą się być trzodą ofiarną składaną na ołtarzu niezrozumiałych rozgrywek bogaczy. — Precz z Trzylatką! Od ich złorzeczeń drży Paryż bez chmur i ta wieś ciągnąca się ku północnym diunom. Krzykiem protestują przeciw śmiesznym przechwałkom, które zakończą się 349 »

Page 346: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

pewnego dnia słynnym komunikatem: „Trzymamy się mocno od Sommy aż po Wogezy"... Krzyczą: „Precz z Trzylatką!", stręczycielom żelaza, dynamitu i nafty. Owym Clemencaau, z których jeden poprowadzi ich aż na dno rzezi, gdy tymczasem drugi brat, zarządza dobrotliwie Towarzystwem Nobla — o ironio pokojowego nazwiska! — do produkcji środków wybuchowych. Wendelom francuskim i von Wendelom niemieckim. Złodziejskiej zgrai bez twarzy, której zbrodnie znajdują świadectwo nie w kronikach sądów, lecz w cedułach giełdowych. Krzyczą: „Precz z Trzylatką!", ponieważ to jest na razie wszystko, co potrafią powiedzieć oni, którzy nie pojęli przykładu roku 1905 i wielkiej lekcji z czasów wojny rosyjsko-japońskiej. „Precz z Trzylatką!" — ten okrzyk streszcza jednak doskonale pokojową wolę ludu Francji i jego namiętne pragnienie, by żyć i zwyciężyć ciemiężycieli, siewców burzy, których lęka się nie mniej niż jego galijscy przodkowie bóstw władających piorunami. Armand, miękki Armand, którym kieruje tylko uczucie i który z wielkim trudem wydobywa się z ciemności, nie potrzebuje się zmuszać, by razem z innymi podjąć ten okrzyk, targający powietrzem: — Precz z Trzylatką! I śpiewa. Pieśń, której prawie nie zna, pieśń obarczoną legendą, pieśń wywołującą na czoło szlachetną czerwień młodej krwi: Dzielni żołnierze siedemnastego... Cześć wam, częśc!... XXX Kiedy Edmund, smutny i nadąsany, poprosił o klucz, portier powiedział mu szybko: — Jakaś pani czeka u pana w pokoju... — i wskazując ruchem głowy: — Jest też ktoś w hallu.,. Serce Edmunda zabiło. Carlotta! Jak mógł w nią zwątpić. Coś musiało ją przedtem zatrzymać i teraz przyszła. Jest na górze. Portier usprawiedliwiał się: ta pani bała « 350 »

Page 347: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

się, że ktoś mógłby ją zobaczyć, jak czeka na pana, uważał więc, że dobrze robi, zresztą ta pani tak nalegała... Carlotte wsunęła mu zapewne dobry napiwek. Ba, dobrze zrobił, przynajmniej raz. Portier podał mu depeszę. Edmund rozrywał ją zaprzątnięty czym innym. Nagłe uniesienie przemieniało cały świat w mglisty opar. Przeczytał z roztargnieniem, depesza była od doktora Barbentane, była w niej mowa o przebaczeniu i o pieniądzach. Carlotta! Szedł w stronę schodów, kiedy portier zawołał go wyciągając wskazujący palec: — Ten pan w hallu... Armand. Zapomniał o Armandzie. Jak się go pozbyć? Nie zechce się chyba przyczepić do niego akurat teraz? Ostatecznie, to już przecież mężczyzna. Zrozumie: miłość! Czy jest coś bardziej świętego? Miłość. Armand podniósł się z fotela rozespany. Edmund wziął go za rękę. — Nie gniewaj się... Jestem pewien, że zrozumiesz. Ona jest na górze. Nie masz pojęcia, co to dla mnie znaczy... Rozumiesz? Jest na górze, u mnie, w moim pokoju... Żebyś wiedział, jaki jestem szczęśliwy... Masz, tu jest dziesięć franków, idź sam na obiad... Nie dziękuj mi... Armand był oszołomiony. Nigdy nie widział brata w podobnym stanie. Nigdy nie byli sobie dostatecznie bliscy, by mógł podejrzewać Edmunda o jakieś uczucia ludzkie. Wziął małą złotą monetę nie bardzo rozumiejąc, a kiedy Edmund uściskał go i dotknął jego nie ogolonego policzka wargami nabrzmiałymi z radości, Armand doznał wrażenia, że to jest czyste szaleństwo. Tymczasem brat odchodził już, bez słowa, co będzie jutro, bez niczego, z jakąś zadziwiającą obojętnością w tym delirium szczerości i uczucia. Armand spojrzał na dziesięć franków i pokiwał głową. Był straszliwie zmęczony. Edmund przeskakiwał po cztery stopnie. Carlotta! Och, młodość i życie! Co za dziwne uczucie mocy w odniesieniu do wszystkiego! Na przykład schody, takie zawsze męczące, dziś były jedynie okazją, by odczuć własną siłę. Pomyślał jednak, że wystarczyłoby, gdyby dał bratu piątaka. Ale czy w ojcowskiej depeszy nie było mowy o « 351 »

Page 348: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

pieniądzach? Nią drugim piętrze, pod lampą, zajrzał do nieuważnie przeczytanego tekstu: Wybaczyliśmy Armandowi czekamy pieniądze wysłane Barbentane. Już miał zejść z powrotem, ale się zatrzymał. Nic pilnego. Niech przyjdą pieniądze. A zresztą, jak Armand przyjąłby to: „wybaczyliśmy"? A poza tym Carlotta czeka. Te dziesięć franków, to będzie zaliczka. Miłość wzięła górę, młody człowiek jednym tchem wbiegł na czwarte piętro, otworzył drzwi: — Kochanie... Urwał. To nie była Carlotta. Pani Beurdeley, bez kapelusza, stała koło łóżka. Trupia główka, z toczkiem damy obok, śmiała się szyderczo na szafce nocnej. Co za dureń z tego portiera! I biedny Armand taki sam teraz! Twarz pani Beurdeley przemieniła się na widok Edmunda. Ten pośpiech, z jakim biegł po schodach wiedząc, że czeka na niego, ten okrzyk, jak wchodził... Ale on rzucił kapelusz na łóżko i, nie zdejmując palta, sposępniał. Srebrny lis spał, ironiczny, na krześle. — Edmundzie, przyszłam... Nie mogłam dłużej na ciebie czekać... Nie gniewaj się na portiera: nie mogłam ryzykować, żeby ktoś mnie zobaczył... Nie mogłam dłużej na ciebie czekać... Nie, nie przerywaj mi, posłuchaj: nie wiesz, czym jesteś dla mnie, czym stało się moje życie, odkąd zjawiłeś się w nim, ot, tak sobie pewnego dnia, kiedy nie miałeś nic lepszego do roboty... Wiem, jestem o piętnaście lat starsza od ciebie, mam syna i to wszystko, te zmarszczki, które się zaczynają... Głos jej się załamał. — Usiądź — powiedział sucho Edmund. Było to jedno ze słów, które są jak chmura. Nie usiadła, podeszła do niego z niepokojem i podniosła dłoń w długiej, obciskającej napięstek rękawiczce do czoła młodego człowieka, jakby chcąc wypłoszyć stamtąd przerażającą zjawę. — Słuchaj, Edmundzie, trzeba, żebyś wiedział... Nie « 352 »

Page 349: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

mogę już dłużej znosić tych kłamstw. Nie chcę od ciebie niczego, żadnej gwarancji na przyszłość; ile czasu to potrwa, tyle potrwa... Na jedną szalę kładę moje życie, a na drugą marzenie... Mój maleńki, uczyń ze mną, co chcesz,.. Edmund zmagał się z koszmarem: czego ona od niego chce? Już od dwóch miesięcy co najmniej nie sypiali ze sobą. Nie siada, trudno, on się zadyszał, więc... Usadowił się w fotelu. Postąpiła za nim. — Wiem, że jestem szalona, ale to co? Moje życie, moje żałosne życie! Ohyda każdego dnia. Ten starzec obok mnie, jego manie, jego obojętność i jego syn. Moje dziecko! — Z gardła wydobył jej się jakby bolesny śmiech. — A przecież jestem jeszcze kobietą, pulsuje we mnie krew i kiedy patrzę na ciebie, czuję, jak bardzo jestem jeszcze kobietą... Ciągle się pilnować przed służbą... przed ludźmi... Boję się, że w nocy zacznę mówić przez sen... Przerwał jej brutalnie: — Do czego zmierzasz? Spojrzała na niego i zrozumiała. Nie kochał jej. Zrobiła ruch człowieka tonącego. Wskazała coś na podłodze. Walizka. Zapadł rodzaj wściekłego milczenia, w które wdarł się z sąsiedniego pokoju nosowy, przytłumiony głos fonografu, romanca pełna księżyca i pocałunków. Edmund głosem pijanym wściekłością zapytał: — Co to ma znaczyć? Sprowadzasz się tutaj może? Zwariowałaś, do studenta?... A twój mąż? Twoja reputacja? Nie mówiąc o tym, że nie przyszło ci do głowy zapytać o moje zdanie... Czyżbym miał przywidzenia? Jej oczy wyznawały prawdę. — Nie, to doskonałe! — ciągnął. — Ty masz swoje życie, a ja mam swoje. Studia. Przyszłość. Nie wyobrażasz sobie chyba, że pozwolę na to, żeby ojciec od ust sobie odejmował po to tylko, żebym ja mógł zrobić karierę, a sam z góry przekreślę ją jednym szalonym wybrykiem? Byłbym też ostatnim egoistą, żeby nie pomyśleć o tobie i o twoich. Słuchała go ze zgrozą. Zanurzała się w głębiny pływających alg, zielonawe morze wznosiło się nad nią « 353 »

Page 350: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

coraz wyżej, aż do zawrotu głowy, myśli rozsypywały się jak szczątki okrętu. Dusiła się. Nie chciała jeszcze uwierzyć w nieodwracalną omyłkę. — Edmundzie... Zrozum, rzuciłam dziś wszystko... wszystko... na zawsze. Nie mogłam dłużej kłamać. Czy wiesz?... Nigdy o nic mnie nie pytałeś... Jesteś moim pierwszym kochankiem... Zachichotał. — Przysięgam ci! Pierwszym, jedynym! Przeszłość to ten jeden mężczyzna, mój mąż, który miał ode mnie zawsze tylko najzimniejszą uległość, i ta okrutna historia narodzin mego syna, po której mam tę bliznę na brzuchu, wiesz... Otrząsam się z tego szpitalnego snu, po którym nigdy nie przyszłam do siebie... Ten człowiek, który starzeje się przy mnie powoli, którego coraz gorzej znoszę, któremu muszę jednak pomagać... Myśl o Carlotcie powracała teraz w całej tej grotesce jak nieznośna męczarnia. Czy ta kobieta, która mówiła wciąż, która, daję słowo, nie przestawała mówić, zdawała sobie sprawę z ohydy tej sceny? Carlotta! Umówiła się z nim i nie było jej w domu, a kiedy wrócił do hotelu i myślał, że przyszła do niego jednak, ta kobieta... Wściekłość mieszała się z bólem idącym gdzieś od żeber, takim, że o mało nie zgrzytał zębami. Jeszcze tylko brakuje, żeby się rozpłakał! — Mam — mówiła kobieta — trochę pieniędzy, biżuterię. Będziemy mieli z czego żyć. Mówię ci: ile potrwa, tyle potrwa. Potem rzucisz mnie, bo masz własne życie, ja wiem. Ale przedtem dasz mi parę tygodni, może parę miesięcy, może rok? Rok szczęścia... Błaganie, żebracza prośba rozjaśniały te oczy błędne, szalone. Nieszczęsna czepiała się swych nadziei, były przecież tak skromne. Ze wszystkich słów, przepływających mimo jego uszu, Edmund usłyszał tylko: pieniądze, biżuteria. Tylko one potrafiły jeszcze do niego dotrzeć. O miłości mogłaby mówić w nieskończoność. — Ach, więc chcesz mnie kupić? Pieniądze, biżuteria. Ponieważ jestem biedny, ponieważ między miłością a mną « 354 » są pieniądze... Pieniądze? Przyszłaś tutaj, żeby mnie znieważać? — Nie gniewaj się. Nie to chciałam powiedzieć. To są moje brylanty, z domu, nie od profesora, pomyślałam więc... Moglibyśmy żyć za to oboje nie myśląc... Rodzaj antraktu... Mój Boże, życie jest takie straszne, dlaczegóż miałbyś doprowadzać mnie do ostatecznej rozpaczy? — Pieniądze? Wszystkie jesteście takie same. Tylko one dla was istnieją. Dla nich gotowe jesteście na wszystko. Sprzedajecie się jakiemuś mężczyźnie, a potem żałujecie. Rychło w czas. Wtedy zaczynają się szachrajstwa, matactwa, oszustwa. Zachciewa wam się miłości. A my, my mamy zadowalać się resztkami? My, my! Co dzieje się z nami w tym wszystkim? Wprowadził ją w błąd ten wybuch. Może kochał ją jednak trochę? Chciała się wytłumaczyć: — Ale skoro zerwałam ze wszystkim, przyszłam do ciebie, jestem...

Page 351: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Z biżuterią! — zachichotał. Wstał i odpychał ją. I nagle te klejnoty nabrały bezmiernej wagi. Przelewały mu się pod czaszką. Gdyby mógł dać je Carlotcie. To nie Carlotta je nosiła. Czy jakakolwiek istota oprócz Carlotty miała prawo do klejnotów? Nagły bunt biedaka w obliczu bogactwa. I jak gdyby podskórna chęć... — Masz tutaj tę biżuterię? — zapytał zmienionym głosem, którego sam się przestraszył. Już chciała otwierać walizkę. Powstrzymał ją. — Co za dziwka z ciebie swoją drogą... — Edmundzie! — Chciałaś mnie kupić, chciałaś mnie po prostu kupić... Dużo przynajmniej warte te twoje kamyki? — Nie rzucaj mi obelżywych słów, Edmundzie... Nie wiem dokładnie: jakieś trzydzieści, czterdzieści tysięcy. Biżuterię spienięża się zawsze ze stratą... Trzydzieści, czterdzieści tysięcy... Mniejsza suma wystarczyłaby, żeby wyrwać Carlottę temu panu Quesnel. Niedawny gniew ustępował wobec nowego szaleństwa. A wśród « 355

Page 352: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

tego wszystkiego irytująca myśl o dziesięciu frankach danych bratu powracała bezsensownie. — Nie chciałam cię kupić, Edmundzie, chciałam oddać ci wszystko, życie, miłość, to, co mam jeszcze... Czy ty nie rozumiesz, że ja cię kocham, że nie mogę żyć bez ciebie? — Ani bez pieniędzy. Przerwał jej w sposób niedobry. Opętały go te brylanty, których blask widział przez skórzane wieko walizki. Brylanty, które miała na premierze Alzacji. Gdyby był poszedł z Armandem na obiad, wykręciłby się pięcioma frankami, pięcioma i pół licząc z kinem. — Nie mogłam przecież przyjść do ciebie, tutaj, z pustymi rękoma... zamącić twoje życie... — Zamącić moje życie? Po pierwsze, jakim prawem miałabyś mącić moje życie? — Prawem miłości... Jakże źle to powiedziała! Ach, gdyby tak Carlotta!... Brylanty znów zalśniły mrocznym blaskiem: — I sprzedałabyś swoje klejnoty, żeby wziąć mnie na smycz za tę cenę... Kupowałabyś mi co dzień papierosy, hę?... To się tak mówi: miłość. A to jest zwykła transakcja: za trzydzieści czy czterdzieści tysięcy franków zmieniasz sobie mężczyznę, i to wszystko. Ale czy ja cię kocham, tego pytania sobie nie zadałaś, nie, skądże! Przyszłaś tutaj. Miłość... Powolnym gestem kobieta podniosła ręce ku skroniom i przycisnęła do puszystych blond włosów. Jej twarz, zawsze bezbarwna pod warstwą pudru, zbladła jeszcze bardziej. Granatowy kostium był diabelnie dobrze uszyty. — I nie zadałaś sobie pytania — ciągnął Edmund — czy nie kocham innej? Nie? Bo z tobą sypiałem? No to i co z tego? Gdyby wszystkie kobiety wyobrażały sobie... — To nieprawda! — krzyknęła. Ogarnęło ją przerażenie. Nie, podobna myśl nigdy nie powstała jej w głowie. Miłość! Wyobrażała ją sobie jak mała dziewczynka, nietkniętą, czystą. W książkach, jakie niegdyś czytała, pocałunki oznaczały miłość. Jedne za drugimi obrazy cisnęły « 356 »

Page 353: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

się jej przed oczy: więc ten Edmund, tutaj, nie był tym samym, w którego nagich ramionach jęczała, szczęśliwa? Jeżeli to nie jest miłość... Edmundem inny całkiem demon teraz zawładnął. Klejnoty. Na dole był portier, który wpuścił tutaj panią Beurdeley. Mogliby pójść gdzie indziej. Co jemu przychodzi do głowy? Nic ściśle określonego. Pochyłość. Podskórny strumień myśli. — Rzuciłam dla ciebie wszystko — powiedziała. — Stało się, rozumiesz? Jeżeli mnie wypędzisz, nie pozostanie mi nic innego jak zabić się... Zadrżał na dźwięk tego słowa. Nie, żeby wierzył w samobójstwa tego rodzaju. Jeszcze tylko szantażu brakowało! Nie. Wyciągnął rękę w kierunku walizki. — Pokaż te brylanty... — Schyliła się zaraz. Zobaczył pochyloną szyję. Ta kobieta nie budziła litości: była na to za dobrze ubrana. A ją nagle jakby coś ostrzegło o niebezpieczeństwie. Odwróciła się w stronę Edmunda i spotkała jego wzrok. Ogarnął ją lęk. Poczuł, że w tym lęku właśnie kryje się niebezpieczeństwo. Niczego nie postanowił, niczego nie chciał. Jeżeli ona coś sobie wyobrazi, to ona popchnie go do jakichś z góry podyktowanych gestów, do idiotycznej brutalności. Trzeba było coś powiedzieć. — Nie, nie pokazuj mi brylantów — powiedział. — Nie potrzebuję twoich brylantów. Ani twojego życia. Zatrzymaj je, zatrzymaj swoje brylanty... Przerażenie ścięło lodem łzy, gotowe wytrysnąć. Znała jego siłę i ciężar jego ciała. Słyszała bicie jego serca. Czuła jego oddech. Doświadczenie wyniesione z chwil rozkoszy pozwalało jej wyczuć niebezpieczeństwo, ostrzegało przed zwierzęciem, gotowym skoczyć na nią, zanim samo zrozumie, co robi. Ta zwierzęca bliskość wprawiała ją w popłoch. Bała się, spoglądała na mężczyznę i zobaczyła łóżko. Dobrze byłoby spać na nim umarłej. Klęczała obok walizki, zacisnęła na niej dłonie. Obudziła się w niej przebiegłość. Potwór, nie kochał jej. — Zostawiłam na stole parę słów do profesora. Wie, że odeszłam z tobą... — skłamała. 357 »

Page 354: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Milczenie, w które wciąż wwiercał się odległy fonograf, przymgliło się od utajonych obliczeń. Więc nie tylko portier wie, że tu przyszła... Nagle Edmund poczuł, w jaką przepaść o mało nie runął. Mogło się to powtórzyć. Otworzył drzwi: — Wynoś się! — krzyknął. Wymknęła się ciągnąc srebrnego lisa i walizkę, przyciskając do siebie kapelusz. Piersi jej wznosiły się przyspieszonym rytmem. Oczy miała nieprzytomne ze strachu i zawiedzionego pożądania. Szeptała: — Edmundzie! — ale to już nie była miłość; nie obejrzała się. Wiedziała, że idzie tu o jej skórę. Zniknęła w czeluści schodów. Zamknąwszy drzwi Edmund westchnął: — Nieostrożna! Cynizmem chciał pokryć własne ukryte pragnienia i uspokoić się co do nich. XXXI Armand nie wiedział, co ma myśleć. Od dwóch dni nie mógł oswoić się z obojętnością brata, ale swoją drogą, czyż nie wpadł w jego życie całkiem niespodziewanie? Fakt, że Edmund był zakochany, tłumaczył jego dziwne postępowanie. Armand postanowił być rozsądny. Położy się wcześnie spać, przedtem zje obiad. Nie będzie powtarzał szaleństwa poprzednich dwudziestu czterech godzin. Dlaczego ostatecznie miałby tak oszczędzać pieniądze, które ma w kieszeni? Czyż Edmund nie dał mu bardzo łatwo dziesięciu franków? Zje obiad za dwa franki pięćdziesiąt, to znaczy wystawny. W gęstym cieple wieczoru grzęzło się jak w wacie. W mroku błyskały zęby młodych ludzi. Dziewczęta przechodziły grupkami, poły żakiecików miały rozchylone, i czuć było coś upartego w ich .piersiach. Podobnie jak w przeddzień Armand schodził w dół, ku Sekwanie. Przy końcu bulwaru Saint-Michel wstąpił po < 358 »

Page 355: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

namyśle na porcję kapusty po alzacku. Poszuka noclegu na prawym brzegu. W myślach przesuwały mu się obrazy minionego dnia. Nie tyle sam Jaures, co jakaś grupa robotników i pod jednym z parasoli dziewczyna, która sprzedawała pocztówki i odznaki. Brunetka, bardzo biała. Nie potrafiłby powiedzieć, dlaczego właśnie on. Nucił Międzynarodówkę, melodię, która wpada w ucho, jak ktoś, kto w 1913 usłyszałby nagle, jako nowość, Fausta. Było kwadrans po dziewiątej, kiedy wałęsając się po bulwarze Sebastopol, niedaleko pasażu Damoy, zauważył, że spacerujący po nim mężczyźni przyśpieszają nagle kroku, zaczynają biec. Faceci w spiczastych butach. Potężni w barach mężczyźni w cyklistówkach. Wysztyftowane ulicznice o wypomadowanych włosach, z umalowanymi oczami. Zatrzymał się. Z daleka przysuwała się jakaś ciemna linia: Ktoś obok Armanda wyjaśnił: — Obława. Armandowi chciało się spać. W co on się wplątał? Nie znał zbyt dobrze przysługujących mu praw, ale wiedział, że bez dokumentów i bez stałego miejsca zamieszkania jest dla policji zwykłym włóczęgą. W wyobraźni widział już siebie schwytanego, przesłuchanie, konieczność odwołania się do pomocy ojca, sromotny powrót do Serianne, nieuniknione jarzmo. Ach, tego tylko brakowało! Ktoś wziął go pod rękę, ciągnął za sobą. Jakaś kobieta. Podążył za nią, ledwo zdając sobie sprawę, że to musi być prostytutka. Była zadyszana, głos miała ochrypły, zdarty; — Chodź, malutki, nie zatrzymuj się!... Na lewo... Miała bluzkę w szkocką kratę i wielki kapelusz. Policjanci zbliżali się do nich, zatrzymywali ludzi. Rozlegały się gwizdki. Głosy, w których dźwięczała groźba. Kobieta szepnęła: — Par nie zaczepiają... tędy... hotel... Przed nimi, prawie że na rogu bulwaru, w jakiejś uliczce jarzył się szyld. Hotel... Skręcili w tę stronę. Za nimi przeszli tamci z prefektury. Armand wyczuł niebezpieczeństwo « 359 »

Page 356: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

za plecami. W źle oświetlonym wejściu portier w białym fartuchu. Rodzaj grubego bladego szczura. Schody. Pokój. Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, kobieta i Armand popatrzyli na siebie. Zobaczyła, że to jeszcze dzieciak. Na ulicy dawała mu jakieś dwadzieścia lat. Był nie ogolony. Ona była dość tęgą brunetką, ani ładną, ani brzydką. Włosy miała przylizane, dłonie w mufce. Powiedział od razu: — Uprzedzam panią, że nie mam ani grosza i chce mi się okropnie spać... To tylko dlatego, że... — Nie ma o czym mówić, mój mały — przerwała. — Z chłopcami w twoim wieku robi się gratis. A zresztą, po licha. Nie mam ochoty. Byliby mnie zabrali. W każdym razie siadaj. I nie rób takich oczu. Pogadamy troszkę. A potem każde w swoją stronę. Po koleżeńsku. Rzuciła na łóżko kapelusz, mufkę, żakiet, zatrzymała tylko w ręku torebkę. — No i czemu się nie rozbierasz? — Nos miała dość płaski, prosto od czoła. Uczesanie z przedziałkiem pośrodku i z grzywką, a dekolt tłusty od cold-creamu. Była młodsza, niżby się w pierwszej chwili wydawało. Bluzkę miała czerwono-zielono-niebieską, spódnicę czarną. Na szyi rodzaj łańcuszka ze sztucznego złota. Masz ci los! Znów coś nowego. Armand klął w duchu. Wpadł. Więc trzeba się będzie przespać z tym kurduplem? Nie przyszło mu do głowy, że mógłby czmychnąć. Powieki pociągnięte miała niebieską szminką i rzęsy jak wachlarz. Mówiła coś do niego. Wściekły, nie słuchał prawie. Pewno mówiła to, co się mówi w takich sytuacjach: — No, a ten płaszcz?... Poczuł, że należy powiesić płaszcz na wieszaku, na drzwiach. Uprzejmość; zmusiło go do tego zabawne wyobrażenie o uprzejmości. Siedzieli teraz naprzeciw siebie przy stole, w pokoju obitym czerwonym rypsem, w którym łóżko i składany bidet były podwójnym wymownym wyrzutem. — Więc nie będziemy się kochać, co? — powiedziała. 363 »

Page 357: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Jak chcesz, mój mały. To przypadek, że jesteśmy tutaj. Nie chcę tego nadużywać. I tak jesteś gentleman, że mnie wyciągnąłeś. Będziesz mógł zapłacić za pokój? To doskonale. Bo ja chwilowo nie śmierdzę zanadto forsą. Zupełnie nie do pojęcia, co się dziś dzieje w mieście! Gdzie nie stąpniesz, glina. Wszystko przez socjalistów. Tak, tak. Psują człowiekowi robotę. A powiedz mi tylko, co nas, pod latarnią, mogą wzruszać jacyś socjaliści. Wredne typy… Na wzorzystą serwetę rozsypały się drobiazgi z damskiej torebki: puder, szminka, chusteczka, złożone listy, talia kart. Leżały przed kobietą, która machinalnie zaczęła tasować karty. Pochwyciła spojrzenie Armanda. — Stawiam pasjanse, dla rozrywki... Och, rozruszajże się wreszcie, nastroszyłeś się jak sowa... Jak już jesteśmy razem, moglibyśmy chociaż trochę pogadać... dosyć się człowiek wynudzi w życiu... Ja okropnie lubię nowych ludzi... kiedy zaczną opowiadać... nieraz zjeździli kawał świata... Jeden, któregoś dnia, to był w Chinach: tam dopiero jest fajnie! Ale mnie by się nie podobali żółci. I ten ryż, pałeczkami... Karty układały się na krzyż, jedna pośrodku, inne w kupkach. Kabalarka skrzywiła się na króla pikowego: urzędowa osoba to znaczy flik; oczy rozszerzyły się jej na widok asa trefl, rozmarzyły na widok siódemki kier. Świetna karta, mój chłopczyku. — Nazywam to pasjanse... Ale prawdę mówiąc kładę sobie karty... Jak wychodzi dobrze, to mi się humor poprawia, a jak źle, to sobie mówię, że bzdura... Dzielił ich stół w tym anemicznym, różowawym świetle hotelowych żarówek, nigdy nie mytych, jakby specjalnie wybranych, żeby zaoszczędzić prądu. Ostatecznie, czy się prześpi tu, czy gdzie indziej... Był zmęczony do ostateczności. Na ulicy mógłby znów wpaść w jedną z tych operacji policyjnych mniej lub bardziej wyraźnie zapowiadanych przez rząd w wieczornych gazetach. Oczyszczano Paryż z antymilitarystów, spośród których należało « 361 »

Page 358: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

wyłuskać obcych agentów. Nie mówiąc o innych posunięciach, które miały nastąpić wkrótce. A w końcu Armand znalazł już tu jakiś pokój: po co szukać innego? Ten nie powinien kosztować setek ani tysięcy. A więc: — Jak ci na imię? — zapytał. Podniosła głowę i spojrzała na niego. — Mówią na mnie Carmen, ale to nie jest moje prawdziwe imię... Spuściła nagle wstydliwie powieki, a jej uszminkowana twarz przybrała wyraz dziecinnej słodyczy. — A twoje prawdziwe imię? — zapytał znów Armand, bardziej, żeby coś powiedzieć, niż z rzeczywistej ciekawości. Czuł się taki zmęczony... Carmen odłożyła karty i wyciągnęła ręce na stole. Zadumała się. — Moje prawdziwe imię? Chciałbyś wiedzieć, jakie jest moje prawdziwe imię? Jak na mnie mamusia wołała? Nie mówię tego nikomu, wiesz, więc tak nagle gościowi, który nawinął mi się przed pięciu minutami na Sebasto... Ho, ho, nie brak ci tupetu!... Przeprosił ją gestem, fałszywie tłumacząc sobie jej słowa, bo właśnie chciała powiedzieć mu swoje imię, a ten gest ją powstrzymał. Skoro on robi dyskretnego, głupio by wyglądało tak prosto z mostu zdradzać mu taki sekret. Zgarnęła karty. — Wiesz co — powiedziała — postawię ci kabałę. Wyciągnij jedną kartę... Cisza hotelowego pokoju i plaskanie kart, pobrudzonych szminką, obudziły w nim na nowo to uczucie absurdalności własnego położenia, zabłąkania w skomplikowanym świecie, uczucie, którego doznał już po południu, wśród tłumu w Pre-Saint-Gervais. Zaczął się zastanawiać, co może myśleć igła w stogu siana. — Och — powiedziała Carmen — jesteś z dobrej rodziny... Uśmiechnął się gorzko. Z pewną obojętnością słuchał utartych zwrotów kabały; « 362 »

Page 359: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Czeka na ciebie list... małe zmartwienie... Myślą odbiegał gdzie indziej, w stronę Serianne, w stronę dzieciństwa. Jakże daleko było z tego przygodnego pokoju do siedziby Małgorzaty Prowansalskiej! Świat rycerzy, Maurów, turniejów miłosnych, świat pieśni, zaczarowanych ogrodów i płaczących fontann zniknął na zawsze; Armand wyruszył z Serianne nie na Złote Wyspy; teraz przypomniał mu się kowal Avril. — Na twoim miejscu miałabym się na baczności przed tym blondynem tu... król karowy... Nie wiesz, kto to może być?... Coś mi wygląda, że by cię utopił w łyżce wody, ja ci mówię... Avril, wielki Avril, ze swymi galijskimi wąsami i krótkim nosem... Widział go przed sobą, jakby to było wczoraj. Jego zadumany wzrok. Jego głos: ,,Niech no pan dmucha, panie Armandzie..." Sylaby nostalgiczne i śpiewne, w których pozostał blask kuźni, jak te świetliste plamki, kiedy potrzeć sobie oczy. Co stało się z Avrilem, który wyjechał dowiedzieć się, czy morze... — Raz, dwa, trzy, cztery, pięć... raz, dwa, trzy, cztery, pięć... Nie można powiedzieć, żebyś miał szczęście w życiu... Co to, to nie: spójrz na tego pika... Avril marzył o Meksyku. Marzenie podobne do marzeń Armanda. I wszelki słuch o nim zaginął. Po jakich pokojach hotelowych, po jakich norach tułał się potem? Czy wyjechał chociaż poza Pantin? Może wylądował w jakiejś fabryce, przychwycony przez niemiłosierne prawo pracy?... Może był tego popołudnia w tłumie w Pre-Saint-Gervais... Mój Boże, jakiż ja jestem jednak zmęczony! — Głupio się układają te twoje karty, bo popatrz tylko, malutki, bez blagi: ani jednej kobiety... ale to nawet na lekarstwo... Spójrz: wszystkie cztery są tu, w nogach... Pierwszy raz widzę coś podobnego w kartach młodego chłopaka... Ani jednej kobiety... Ani nawet twojej matki... Nie gniewaj się. Nie chciałam cię urazić. Ale to dziwne, swoją drogą... Ta niesprawiedliwość kabały ugodziła go nagle, jego, który z taką pogardą słuchał bajania Carmen. Dlaczego « 363 »

Page 360: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

żadnej kobiety? Mógł nie wierzyć w kabałę, ale to go jednak dotknęło. Carmen położyła karty i przekładała je powoli. — Nie masz pojęcia, kochanie, jakie podłe jest to nasze życie... Niektórym się wydaje, że to bardzo zabawne łazić tam i z powrotem. Niech spróbują. Już ja wiem, jaki to jest lekki chleb. Żebyś tak zobaczył moje podeszwy po jakim tygodniu, dziesięciu dniach. A pończochy trzeba mieć mniej więcej przyzwoite. Daj ty spokój, pobrudzi ci taka świnia suknię, porozdziera, powypala dziury papierosem, a ty się jeszcze musisz uśmiechać i mówić „dziękuję". Nie mówię o samej robocie, chociaż byłoby o czym! Jeżeli myślisz, że z każdym smakuje, to się mylisz! Ale jeszcze nie to jest najgorsze. Najgorzej jest rano, wiesz, kiedy człowiek czeka i czeka od iluś tam godzin i zaczyna go już trząść z zimna... Znam takie, co prędzej dałyby sobie głowę uciąć, niż opuściłyby coś z taryfy... Ale cóż chcesz? Jak już minęła pora, to trzeba by z głodu zdychać, jakby człowiek nic nie opuścił. Więc tak koło piątej zdarzają się czasem tacy, co mają na to ochotę po przyjacielskiej cenie... Z sąsiedniego pokoju dobiegł odgłos puszczanej wody. — No... a my? — mrugnęła Carmen. Armand uśmiechnął się blado. Na ścianie wisiała reprodukcja obrazu Alfonsa de Neuville Ostatnie naboje. — Nie, trudno sobie wyobrazić — podjęła Carmen swój monolog. — Policja, widzisz, jest potrzebna... Za dużo się już napatrzyłam, żeby... Rozumiesz, tutaj, koło Hal, mało to znajdują z poderżniętym gardłem... Więc nie mówię, żeby w ogóle nie było flików... Ale powiedz ty mi, czy oni by nie mogli zostawić nas w spokoju? Co my złego robimy? Ma każda te swoje dziesięć, dwadzieścia metrów... Och, wiem, zdarzają się i takie, co nie umieją się przyzwoicie zachować, wtedy to co innego, ale ja nigdy jeszcze nie zaczepiłam mężczyzny takiego, którego to krępuje... który miałby ze sobą dziecko, jak to nieraz... znam ja takich! Dzieciaka wpakuje do kafejki, a sam do łóżka... A już szczyt wszystkiego, ale to to nie ja widziałam, tylko 364 »

Page 361: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Marcelle, a ja jak czego sama nie widziałam, to potem wolę nie powtarzać... Marcelle mówi, że miała raz takiego klienta z dzieckiem na ręku, wyobrażasz ty sobie? z malutkim dzieckiem, jeszcze całkiem pomarszczonym. Wzięli je ze sobą, a ono się drze, więc Marcelle zaczęła je huśtać, śpiewać mu, a jego ojciec, wiesz co? Wsiadł na nią, że nie za to jej płaci, żeby się zabawiała w niańkę, że ma cisnąć bachora do kominka, jak mu się zachciało beczeć, że to nie pora na zabawy... Armand spojrzał na zegarek. Ziewał nieznacznie. — Jak ci się chce spać — powiedziała — to się nie krępuj... Właź do łóżka i już... Ja też będę zaraz chrapać, zobaczysz. Możemy się położyć razem, brat z siostrą, nie? Armandowi rzeczywiście chciało się bardzo spać, rodzaj ciężaru nie do przezwyciężenia zawisł mu jednocześnie na powiekach i na ramionach. Zdjął buty. Uwolnione z nich nogi sprawiały mu dotkliwy ból. Ledwie zauważył, że i Carmen też się rozbiera, i ledwie dostrzegł jej niewymyślną bieliznę, różowy pas z fiszbinami, który zakołysał się na poręczy krzesła. Łóżko było miękkie, zapadające się, ale stało niepewnie, sfatygowane gimnastyką przygodnych lokatorów. Carmen, w koszuli, wśliznęła się obok niego, poczuł silny zapach tych krągłych ramion. Ogarnęła go nieprzezwyciężona senność. Podniósł się jeszcze, żeby położyć na nocnej szafce zegarek, po którym został mu czerwony ślad na przegubie. Carmen wyciągnęła rękę i światło zgasło. Nagle milczenie zaczęło ciężyć. Obecność kobiety stała się krępująca. Słuch Armanda, nagle wyczulony, chwytał jej oddech, nierówne bicie serca, cykanie zegarka. Zaskrzypiało krzesło. Rozległ się zmieniony, głęboki głos Carmen: — Och, tak bym się teraz pokochała... Kiedy się obudził, był już biały dzień. Obrócił się w nieznajomym łóżku, w głowie miał gmatwaninę wspomnień i strzępy snu. W pokoju było duszno, bo nie otworzyli okna. Zobaczył swoje buty, straszliwie ludzkie, jak dwie 365-»

Page 362: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

stopy, zostawione przed fotelem. Był sam. Wyciągnął rękę, żeby zobaczyć, która godzina. Zegarka nie było. Zaniepokojony podniósł się. Wszystkie jego pieniądze, niepotrzebne oszczędności z dwóch dni i reszta z dziesięciu franków od Edmunda, wszystko ślicznie sprzątnięte. Był zupełnie goły. Potrząsnął głową, w jednej ręce trzymał spodnie i w lustrze szafy zobaczył siebie w bieliźnie, śmiesznego. Co go zabolało, to zegarek. Prezent od babki. Gościa, który nie miał już nic, ten ukradziony przedmiot wiązał jeszcze z przeszłością, z rodziną. Zrobiło mu się ciężko na sercu. A jednocześnie poczuł ulgę. Ta kradzież była jak symbol. Gorzej, co będzie z pokojem: co oni tam na dole powiedzą? Carmen wychodząc uregulowała rachunek. XXXII — Co to takiego?... Ach, to ty? Edmund zły, wyrwany ze snu, otwierał oczy. Przez nie dosunięte firanki wpadało słońce. Armand zjawił się u brata o wpół do ósmej. Od godziny włóczył się po mieście. Przeprosił go za wczesną wizytę. W nieładzie porozrzucanej garderoby Edmund, wyszedłszy z łóżka, szukał grzebienia. Rozsunął firanki, opłukał się w miednicy, umył zęby, włożył spodnie i zgrzytnął: — Cóż się znów stało? — Och, nic — odparł Armand, który obiecywał sobie, że od razu opowie bratu o kradzieży, której padł ofiarą. — Bałem się, że później cię nie zastanę... Szpital... a poza tym nie umówiliśmy się... — Nie umówiliśmy się? A kto powiedział, że stale mamy się umawiać? Paryż to nie Serianne, a ty nie jesteś małym dzieckiem, żebym musiał cię niańczyć. Rozkoszne przywitanie! Edmund wstał widać lewą nogą. Po śniadaniu powinno mu przejść. — Chciałem cię prosić... o ile to możliwe... żebym mógł się wykąpać u ciebie w hotelu... 366

Page 363: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Wykąpać? Czy ty sobie wyobrażasz, że ja mam tu kąpiel na piękne oczy? — Nie, ale... — Czy nie dałem ci wczoraj pieniędzy? Co ty sobie wyobrażasz, twoją kąpiel za pięć dni wliczą mi do rachunku. Płacę pierwszego, nie drugiego... Równie dobrze mogłeś się wykąpać u siebie w hotelu... Zdjął koszulę i prychał, namydlony, włosianą rękawicą nacierał młode, umięśnione ciało. Armand, upokorzony, poczuł do niego abominację. Jak go teraz poprosi o forsę na jedzenie? Powinien był, tak jak zamierzał, opowiedzieć od razu o kradzieży... Odżywały dawne niesnaski. Armand poczuł swoją niższość: na nic się nie zda brać na ambit. Trzeba było kluczyć. — Przyjemnie spędziłeś wczorajszy wieczór? — zapytał i zaraz się zmieszał. Edmund przerwał golenie. Tupetu smarkaczowi nie brak! Usłyszawszy w odpowiedzi oschłe „dziękuję", Armand zrozumiał, że popełnił gafę. Coś tam widać nie szło z tą miłością. Stąd ten pieski humor. A w tamtym odżyły nagle rozczarowania dnia wczorajszego. Zaciął się w brodę i zaklął. W lustrze spoglądał na brata bez czułości. Ten się potrafi przyczepić do człowieka! Rzeczywiście lepiej wysłać go do kąpieli: taniej wyniesie. A biorąc pod uwagę zapowiedziane pieniądze... — Miałeś może wiadomości z...? Z ałunem przy brodzie Edmund odpowiedział: — Serianne? I owszem, depeszę. Gdzie ja ją mogłem wsadzić? No, wszystko jedno. Może już wyrzuciłem? W każdym razie ojciec żąda, żebyś wracał do domu, i wybacza ci. — Wybacza mi? Nie, co ty powiesz! Wybacza mi... Jesteś pewien, że tak napisał? — Najzupełniej. Szkoda, że zgubiłem gdzieś ten świstek. — Ojczulek może się wypchać ze swoim przebaczeniem. Nie wrócę do Serianne. Wybacza mi! A to dopiero wesołe! Słyszałeś kiedyś coś podobnego? Dławił się. Starszy brat opłukiwał sobie twarz. Krew « 367 »

Page 364: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ciekła mu jeszcze po brodzie. Mała, rozmazująca się strużka. Edmund otarł ją ręką i przytknął z powrotem ałun. — A co, jeżeli wolno zapytać, będziesz tu robić, jeżeli nie wracasz do domu? — Pracować. — Ach, tak! W jaki sposób? — Obojętne. Jako kelner, jako bileter, jako zamiatacz, wszystko jedno! — Nie pleć! Ty myślisz, że tak każdy może być kelnerem? Zawodu trzeba się nauczyć! A poza tym, kto przyjmie cię do pracy w twoim wieku, bez papierów, bez rekomendacji? O tym Armand nie pomyślał. No, ale ostatecznie na tym właśnie polega cała sztuka... — Pogadamy, jak ci się ta sztuka trochę już sprzykrzy... Daję słowo, przyjeżdża to z prowincji i gotowe do podboju stolicy! A ja jak tu żyję, co ty myślisz? Że mógłbym, żeby nie ojciec? — Ty nie pracujesz... — Ach, tak, dziękuję, wiem: ja tylko bąki zbijam. Zdaję sobie sprawę z różnicy! Śliczny kraj, śliczne obyczaje. Dwieście franków przysyła mi nasz ojciec, który jest w Serianne. — Zarabiasz w szpitalu... — A jakże, osiemdziesiąt franków tytułem zwrotu kosztów za przejazdy. Gdyby nie to, leżałbym na obie łopatki. Bardzo nieskomplikowany jest mój budżet, zaraz ci powiem, hotel: sześćdziesiąt franków. Licząc pranie, które dochodzi do pięciu, sześciu franków tygodniowo, no, powiedzmy dwadzieścia pięć franków miesięcznie, napiwki, mamy razem dziewięćdziesiąt jeden, dziewięćdziesiąt dwa franki... Teraz posiłki: dwadzieścia pięć su dziennie stołówka, gdzie zawsze znajdą się koledzy, żeby cię naciągnąć, słowem, licząc wszystko razem, grosso modo, około czterdziestu franków miesięcznie. Same tylko śniadania i hotel to już jest, poczekaj, mówiłem dziewięćdziesiąt dwa, sto trzydzieści dwa franki, obiady po trzydzieści su, a nie ma niedzieli, żeby nie poszło więcej, « 368 »

Page 365: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

czterdzieści pięć franków i już masz sto siedemdziesiąt siedem... można powiedzieć: sto dziewięćdziesiąt... A jeszcze papierosy, dwie paczki marylandów dziennie, trzy w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, w rzeczywistości palę więcej. Po trzynaście su paczka, liczmy dwadzieścia su na dzień, trzydzieści franków miesięcznie. Ile to ja mówiłem? W każdym razie przekroczyliśmy dwieście, prawda? Zostaje mi jeszcze te osiemdziesiąt szpitalnych, bo ubiera mnie familia; ale jeżeli wypadnie dać buty do zelowania czy kupić parę chusteczek do nosa, jakąś koszulę czy podwiązki, to nie będę przecież czekał z tym do wakacji! A co do butów, to akurat w tym miesiącu musiałem sprawić sobie parę w „Incroyable": to, co najtańsze, nie jest w najlepszym gatunku. A i tak — dziewięć franków! Słowem, żeby wyglądać przyzwoicie, trzeba liczyć jakieś dwadzieścia franków. A jeszcze pralnia chemiczna? Coraz droższa. Jedno w drugie, jeżeli zostaje mi jakieś pięćdziesiąt, czterdzieści pięć franków, to znaczy frank piętnaście na pierwsze śniadania, po dziesięć su, na stojąco, w barze, na przejazdy i na kobiety, to rozumiesz, że... W każdym razie dziesięć franków to jest dla mnie kieszonkowe przynajmniej na tydzień, nic nikomu nie wymawiając... Cała ta mówka po to, żeby mu to wypalić na zakończenie. Drogo kazał zapłacić za swoje dziesięć franków. Armand ledwo panował nad sobą. Najchętniej zabrałby manatki i wyniósł się. Ale co zjeść... W tym momencie ktoś zapukał do drzwi: — Zobacz no, co tam takiego... Pneumatyk. Edmund wyrwał go młodszemu bratu z rąk. I nagle wpadł w uniesienie podobne do wczorajszego. Znów pewnie ta jego przyjaciółeczka. Chodził po pokoju z twarzą nie opłukaną z mydła, z brzytwą w ręce. Ubrał się pospiesznie. Nie ten sam człowiek. — Ostatecznie wykąp się, jak masz ochotę. Poczekaj... powiem chłopcu. A teraz chodź ze mną na róg, napijemy się kawy z rogalikiem... Nie wyobrażasz sobie... Armand nie kazał się prosić. Poszli aż do Briarda, na 369 »

Page 366: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ulicę Cujas, bo Edmund lubił tam chodzić. Zagrali w aparacie szczęścia; i wygrali. Za sześć su mieli dwie kawy, rogaliki, a nawet Edmund wsunął jeszcze dwa su do kieszeni Armanda. Promieniał uśmiechem, nucił. — Mówię ci, Żaba... jedna tylko rzecz liczy się na świecie: miłość. Nie wiesz, czym jest dla mnie ta kobieta. Gdyby, rozumiesz, kazała mi się rzucić pod autobus, zrobiłbym to bez wahania. Widziałem ją dwa razy w życiu. Ale wiem, wiem, że tym razem... to jest miłość. Tym razem. Dosyć często mi się tak wydawało. Mówiłem sobie: czy to to? Tym razem o nic się nie pytam: wiem. Miłość. To tak, jak gdyby... nie wiesz, oczywiście, co to jest otępienie wczesne? Rodzaj obłędu: kiedy, na przykład, strzelasz takiemu facetowi koło ucha z rewolweru, ten się śmieje... wszystko go bawi. Tak przynajmniej mówi. Nie wiadomo, czym tłumaczy się to uniewrażliwienie chorego na to, co dla ludzi normalnych jest tragiczne... Z miłością jest tak samo: z tą tylko różnicą, że wszystko, co jej dotyczy, jest tragedią... Byłeś już kiedyś zakochany? Zrobił się czarujący. Nakłaniał brata do zwierzeń, z niezmordowaną cierpliwością wysłuchał jego historyjek z Serianne, o pani Respelliere, o Jacqueline, Iwonie i liceum w Aix. Pławił się w szczęściu. Czuł w sobie tyle wyrozumiałości dla Armanda, że pomyślał nawet, iż byłoby niezłym wyjściem z sytuacji wpuścić go pod kołdrę babci Beurdeley. — Pewna kobieta proponowała mi wczoraj czterdzieści tysięcy, a ja odmówiłem... Nie mógł się powstrzymać od tej przechwałki. I z punktu stracił to, co przed chwilą zyskał. Cały benefis koleżeństwa. Jedno zdanie wystarczyło, by upadł w oczach Armanda tak nisko, jak ich ojciec potrafił upaść w oczach ich obydwu. Nie na darmo nazywał się Barbentane. — Wpół do dziewiątej! Pędzę do szpitala. A ty się wykąp... Armand został sam, z luksusem wymycia się, kiedy człowiek jest bez grosza. I tym razem brat wyniósł się, ot tak sobie, bez słowa o jutrze. Dziś jeszcze trzeba będzie < 370 » poszukać jakiejś pracy. Serianne ani na chwilę nie wchodziło w rachubę. A co do Edmunda, był to łajdak ostatniego rzędu. XXXIII Carlotta miała jedną rękę w miseczce z ciepłą wodą, a drugą na poduszce. W kremowym szlafroku, spod którego widać było koronkowe ozdoby nocnej koszuli, wyglądała zupełnie dziecinnie, jak pensjonarka przebrana za kokotę. Zabawiała się rannymi pantoflami pod gerydonem z laki. Syjamski kot skoczył bezszelestnie i otarł się o jedną z bosych stóp. Babette, manikiurzystka, brała to pilnik, to łopatkę do skórek, to lakier; gubiąc się w tym lalczynym arsenale, parskała śmiechem, wzdychała i znów zaczynała trajkotać jak katarynka o głosie przenikliwym, wulgarnym, paryskim. Była to niska brunetka, której oczy, tak niefortunnie zwichrowane, narzuciły wybór zawodu: — Nie wierzyli mi — wyjaśniała — kiedy im mówiłam: „Kocham cię!"

Page 367: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— W czerni z bielą, oczywiście, zawsze bardzo szykowna, w czepeczku z haftowanego tiulu. — Jak ksiądz, też się i spowiadam, nie?... Anetka, pokojówka, słała łóżko. Przed chwilą wprowadziła do pokoju pana Aleksandra, wysokiego bruneta, niemal brzydkiego, z nosem zbyt wystającym spomiędzy czarnych szczypiec brwi, z różową chusteczką w kieszonce, w garniturze jak na Paryż mocno w stylu Deauville. Przysunął krzesło do Carlotty i rozkładał na nim swoje puzdra. Brylantowe brosze, wisiorek z dwoma szafirami, dwie krople nieba, jak się wyraził, na co Babette: psiakość, gotowa być burza. I tak dalej. Rozkoszna wieczorowa torebka. Carlotta nie miała najmniejszego zamiaru nic kupować, ale, ostatecznie, przy manicure można patrzeć na ładne rzeczy. Tym bardziej że pan Aleksander był niegdyś, w cięższych czasach, bardzo miły dla niej. Teraz wyobrażał sobie, że dzięki Józefowi Quesnel zrobi fortunę. Mylił się grubo. Ale trzeba chodzić koło swoich « 371 »

Page 368: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

interesów. Carlotta nie gardziła klejnotami. Słońce przy bulwarze Bineau mieniło się w brylantach jak pióra papuzie. Babette trzepała: — Ja, mężczyzn, gdyby tak ode mnie zależało, bo oczywiście z tymi oczami, co jedno ucieka przed drugim i jeszcze w dodatku nigdy nie wiadomo, które przed którym, ale to nie ma nic do rzeczy, więc ja, nie mówię tego do pana, panie Aleksandrze, ale mężczyźni to wstrętne typy, pan nie jest mężczyzną... Och, niech się pan nie gniewa! Powiadam, że pan nie jest, ale znów przecież tak nie mówię, no, w każdym razie mężczyźni to nic dobrego, ja sama nie wahałabym się ani chwili, naciągałabym, ile wlezie, przy każdej okazji; na przykład przychodzi pan Aleksander: „Nie miałaby pani ochoty na bransoleteczkę?", i bęc, już pękł tysiączek, albo idziesz ulicą, och, jaki śliczny zegarek! Wchodzisz do sklepu, przypinasz go sobie do bluzki, robisz wdzięczną minkę, nie odbierze ci go już przecież, bo byłby skończony cham, a o chamach, to wiesz, co ja myślę. Krótko mówiąc, jak nie kolczyki, to jakiś fantastyczny ołówek, perfumy albo bielizna... Och, za bieliznę to ja bym nie wiem co! Nawet z Murzynem. Tak, tak, nawet z Murzynem, powiedziałam i wcale tego nie cofam; nawet z obrzydliwym Murzynem, bo są i tacy, że to nie byłaby żadna ofiara... Och, wcale nie znaczy, żebym ja tak znów z każdym na prawo i lewo... Już ja znam gorsze, robię manicure takim, że to... Nie ruszaj się, Carlotta, bo cię zatnę... Zresztą głupie by były, jakby sobie żałowały, kiedy na tym można tyle zarobić. Ho, ho! Zdarzają się między nimi gagatki, nie opowiadałam ci? Gdzie ja mam głowę! Któregoś dnia na ulicy du Bois... Ale przecież widziałam się z tobą potem... i nic ci nie mówiłam? Coś podobnego! To przez roztargnienie, a nie przez dyskrecję; inna sprawa, że miałam wtedy kłopoty z Gerardem... Och, wiesz, w końcu to jest prawdziwy sutener, złodziej... nie oddał mi trzech ludwików... No, jeżeli ja mu jeszcze kiedy pozwolę się przespać ze mną! Już bym wolała korek od szampana. Och, przepraszam, < 372 »

Page 369: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

panie Aleksandrze, zapomniałam, że pan tu jest!... Niebrzydki jest ten diadem... ja to bym chciała nosić diademy... A ty, Carlotta? Mówię panu, panie Aleksandrze, tej Carlotcie to we wszystkim ładnie, a żeby ją pan zobaczył nago... och, ja tam jestem szczera i już... dobry ten pilnik, prawda? Prezent... o czym to ja mówiłam? Aha, prawda, na ulicy du Bois... więc wiesz, ta klientka, jakaś poetka podobno, w domu nic tylko czarne lilie, cudeńka ze srebra wszędzie i aksamity, ona przebrana za pazia, jakby ci tu wytłumaczyć, za takiego chłopca od cukiernika, tylko że ze średniowiecza, ja sobie zaraz pomyślałam, że ona jest trochę stuknięta, ale nie aż do tego stopnia, och, i nie w ten sposób! Zdaje mi się, że ona nie lubi mężczyzn, jej rzecz, ale takie robiła do mnie dziwne oczy... Z początku myślałam, że to już takie spojrzenie jak moje, tylko w drugą stronę... A ona mi mówi, takim głosem, że by ci się słabo zrobiło: „Ubóstwiam zezowate oczy"... Coś podobnego! Sama wiem, że nie są całkiem proste, ale żeby zaraz zezowate... Nie kazałam jej czekać na odpowiedź, tym bardziej że to jeszcze nie powód, dlatego że ja jej robię manicure, żeby mi wsadzała łapę za dekolt, jak pierwszy lepszy łobuziak, kiedy jest hrabiną... nie powiedziałam ci, że to hrabina? Hrabina i poetka. Wiesz, ja tak samo... Kiedy pan Aleksander poskładał swoje puzdra i odszedł uśmiechając się po swojemu, jednym kącikiem ust, Babette wzięła drugą rękę zamyślonej Carlotty. Czy Carlotta słyszała chociaż, co się do niej mówiło? Chyba tak, bo kiedy manikiurzystka zapytała: — No, a jak tam Romeo? — westchnęła, uśmiechnęła się i powiedziała głębokim głosem: — Kocham go sobie... Polisuar, pilnik, łopatka do skórek zatańczyły w przyśpieszonym rytmie. Carlotta zakochana! Tego jeszcze tylko brakowało. Wszyscy mężczyźni to łajdaki. A co by powiedział stary, gdyby się dowiedział? Taka kobieta jak Carlotta powinna myśleć o przyszłości. Nie ma jeszcze przecież zamku. 373 »

Page 370: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Wiesz, takiego zamku z fosami, z wieżami i z kładką, co się przez nią wchodzi, a jak nie masz ochoty nią gości, to ją podnosisz. I wtedy jesteś naprawdę u siebie... I jeszcze wszystko, co potrzeba do polowania: psy, dojeżdżacze... Tacy goście na czerwono ze złotymi guzikami... Carlotta powtórzyła śpiewnie: — Kocham go sobie... Babette frenetycznym ruchem przetarła jej paznokcie i nachyliła je ku światłu. Jęknęła. Więc Carlotta wpadła na dobre. Znów kłopoty w perspektywie. Bardzo lubiła Carlottę, razem przymierały głodem w czasach ulicy Taitbout. Chwile, których się tak łatwo nie zapomina. I nagle Carlotta zaczęła opowiadać jej o Edmundzie. Z tą dosadnością, z tym bezwstydem kobiet, kiedy są między sobą. Ostre ząbki połyskiwały po każdym słowie nazywającym rzecz po imieniu. Babette ślina napływała do ust. Kobiety rzadko mówią o sprawach łóżka tym tonem kpiny co mężczyźni. Dorównują im za to w ścisłości opisu. I w zdradzaniu tajemnic. Rozbierają kochanka przed przyjaciółkami i pokazują, jakby to była ich wyprawa. Powtarzają wszystko, co im mówi, wszystkie jego słowa, nawet najbardziej szalone, wymykające się jego kontroli, w których on sam się gubi. Śmieją się z niego między sobą. Niewielka jest szansa, by obrazy miłości upoiły je tak dalece, żeby zapominały o jakimkolwiek tiku czy niedociągnięciu kochanka. Mężczyzna wpada w uniesienie. Idealizuje kobietę. Ale ona nie odpłaca mu tym samym. Do spraw miłości podchodzi z zajadłym poczuciem rzeczywistości. Nie da się jej oszukać słowami. Tak przynajmniej myślała Babette bawiąc się irchową szmatką. XXXIV „...Oprócz miesięcznej pensji posyłam ci więc dwieście franków na pokrycie kosztów związanych z pobytem Armanda w Paryżu i na drogę powrotną dla niego..." Nie zdarzyło się jeszcze, żeby doktor przysłał mu pensję przed « 374 »

Page 371: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

pierwszym. Żaba o tyle mu się chociaż przysłużył, że pieniądze nadeszły już dwudziestego szóstego maja. List przyszedł wieczorną pocztą. Przekazu nie można było podjąć wcześniej niż nazajutrz rano. Cały dzień z Carlottą zatruty był tym, że to ona płaciła za oboje: koniec miesiąca. Nie mogli kochać się u niej, ze względu na służbę. Poszli więc do luksusowego hotelu na Godot-de-Mauroy, a raczej nie tyle do hotelu, co do domu z umeblowanymi pokojami do wynajęcia, który wydał się Edmundowi szczytem luksusu. Widział kiedyś anons tego domu w „Le Sourire": „Ogrzewana posadzka... Pokój sześć franków." Kazali sobie podać lekki posiłek. Za same poziomki policzono dwa franki. I tak ziarnko do ziarnka. A tymczasem Carlotta też odczuwała koniec miesiąca. Zrobiła jakąś uwagę na ten temat. Edmund wziął to do siebie i obraził się. Powiedziała mu wtedy, że jest niemądry, i tyle. Parę cierpkich słów pod adresem Józefa Quesnel pogorszyło jeszcze sytuację: — Ostatecznie to są jego pieniądze i korzystasz z nich, więc mógłbyś się o nim trochę inaczej wyrażać... Wyszedł trzasnąwszy drzwiami. Czy się pogniewali? Nie da rady bez kwiatów, co najmniej za dziesięć franków. A jeszcze te dziesięć franków, które dał Armandowi... Sto franków wystarczy mu na powrót do Serianne... Mały dodatek do czerwcowej pensji bardzo się przyda. W pokoju zdjął marynarkę, nalał wody i zanurzył głowę w miednicy. Nie zaszkodzi odświeżyć się trochę. Nie pójdzie dziś na żaden wykład, niech mu dadzą święty spokój z wykładami! Ponieważ ma wolny wieczór, więc wybierze się do kina, sam. Pożyczy od portiera... Ktoś zapukał do drzwi. Był to Armand. Zmęczony, czerwony, dosyć brudny. Zupełnie nie dba o siebie. Tamten opadł ciężko na fotel. Żeby choć jeden wieczór Edmund mógł być sam. Jeszcze w tym pieskim humorze, dziś, przez tę historię z Carlottą. — No, co tam nowego. Żaba?. Co robiłeś przez cały dzień? « « 375 »

Page 372: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Prychał wodą. Armand nie odpowiedział od razu, wreszcie po chwili zdecydował się: — Szukałem pracy. Od rana do tej pory. Chodziłem po mieście. Przejrzałem ogłoszenia... Byłem aż w La Villette i koło Trinite, i w Temes, i... I nic nie znalazłem. Nie rozumiem, po co oni dają ogłoszenia po ileś tam od wiersza. Przychodzisz, a tu ci mówią: „Nie, nie ma pracy... I owszem była, ale już przyjęliśmy kogoś..." A ty gnałeś na drugi koniec Paryża. Było wolne miejsce w jakiejś księgarni. Myślę sobie, coś w sam raz dla mnie. Akurat! Do noszenia pak... U jednego notariusza jako chłopiec na posyłki, ale znów potrzebna była rekomendacja... — A nie mówiłem? — W sklepie z instrumentami muzycznymi, do dźwigania pianin, to mnie wyśmieli; jakaś gruba baba zaczęła gdakać: „Taki chudziak, widział to kto?" Śmiejesz się?... W jednym przedsiębiorstwie na Sentier byliby mi dali koperty do klejenia w domu, czyściutka robota, powiedział patron, ale trzeba było podać adres... A że ja nie mam adresu...- Edmund przerwał mycie zębów: — Jak to nie masz? — Nie mam. Ani pokoju, ani rzeczy. Nie masz co robić takich oczu. I nic dziś nie jadłem. Ostatnie dwa su wydałem na gazety, żeby przejrzeć ogłoszenia... — A dziesięć franków, które ci dałem? — Już po nich nawet śladu nie ma, jeżeli chcesz wiedzieć. Nic nie jadłem, mówię ci. Ze szczoteczką do zębów w ręce, Edmund patrzył na brata. Tego już było trochę za wiele! I ten nacisk, że on nic nie jadł! Zacznie teraz stawiać wymagania. Bądź tu miły dla rodziny. Kiedy pomyśli, że on sam, Edmund, będzie musiał naciągać portiera... — Jeżeli sobie wyobrażasz, że jesteś zabawny, to się mylisz, mój drogi, i to grubo. Ja pracuję, uczę się. Dziś dwudziesty szósty, a ja jestem bez grosza przez wydatki, które miałem na ciebie. Tak. A ty sobie najspokojniej « 379 »

Page 373: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

wyrzucasz pieniądze za okno. Wczoraj dziesięć franków, a dziś już pustki w kieszeni. Za kogo ty mnie masz? Widać nie znasz mnie jeszcze! — Ogólny sens przemowy był jasny. — Nie jadłem — powtórzył Armand z naciskiem głodu, i to głodu, kiedy się ma siedemnaście lat. — I ja też nie — odparł w najlepszej wierze Edmund, który nie był jeszcze na obiedzie i nie miał nic w ustach od lekkiego posiłku na Godot-ide-Mamroy. Diabli nadali tego wałkonia! Zwala się człowiekowi na kark pod koniec miesiąca, wyciąga od niego, ile tylko może, i jeszcze... — Cóż ty sobie myślisz, że ja cię będę utrzymywał? Płacił za twój pokój? I za jedzenie? Dlatego że jestem twoim bratem? Rozkoszny obowiązek! To nie moja wina, żeś się urodził, wiesz? Zbladł z wściekłości. Chodził tam i z powrotem. Armand, z zaciśniętymi zębami, wodził za nim wzrokiem. — Jestem głodny — powiedział. To do reszty wyprowadziło Edmunda z równowagi. — Jesteś głodny? Jesteś głodny? Wielkie nieszczęście! Nie ty jeden, wiesz, na tym padole. Więcej jest takich. I nie gorszych od ciebie! Dobrze ci zrobi zresztą, jak się trochę przegłodzisz. Pewnie ci się to zdarza po raz pierwszy, skoro robisz z tego powodu tyle hałasu. Nikt nie umiera od tego, że raz pójdzie spać z pustym żołądkiem... Dowiesz się przynajmniej, co to jest życie... — Jestem głodny — powtórzył Armand. Była w nim cała cierpkość tego wyczerpującego dnia. Jak oni go przyjmowali wszędzie, gdzie zgłaszał się po pracę! Nie powiedział nic o „stanowisku" proponowanym w jednym z ogłoszeń: wystarczyło wnieść dwadzieścia tysięcy franków, żeby zostać współwłaścicielem doskonale prosperującego baru za placem Republiki. — Jestem głodny. Powtarzał to, ponieważ nie znajdował nic bardziej przekonywającego, bardziej oczywistego ani bardziej nieznośnego 377 »

Page 374: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

niż jego głód. Rozejrzał się po pokoju w nadziei, że znajdzie chociaż jakąś skórkę od chleba. Ale nic. — Jesteś głodny? No, jeżeli chodzi o mnie, postaram się, żebyś był głodny nadal, to ci przykręci cugli. Po pierwsze, co zrobiłeś z tymi dziesięcioma frankami? Armand zająknął się z lekka: — Dałem je jednej kobiecie... — Nie, no to już szczyt wszystkiego! Szanowny pan daje moje pieniądze kobietom. To ja mam finansować jego wybryki. Szanowny pan ledwo zjawił się tu z prowincji i od razu zaczęło się życie wielkomiejskie, kobiety... Dlaczego nie stajnia wyścigowa? Czy ty kpisz ze mnie? Po pierwsze, w twoim wieku nie daje się pieniędzy kobietom, ale się od nich bierze... Po tej umoralniającej maksymie Edmund potarł sobie energicznie dziąsła. Trochę może za energicznie nawet. — Mówię ci, że nic dziś nie jadłem, słyszysz?... Jestem głodny i nie mam gdzie spać... Edmund obmywał sobie teraz policzki z całym luksusem drobnych gestów, który wyprowadzał z równowagi. Milczenie było nie do zniesienia; Wzbierała w nim nienawiść. Nienawiść, która miała głębokie korzenie w przeszłości, w dzieciństwie. Nienawiść, która wzrastała z każdym grymasem Edmunda. Ten odezwał się wreszcie: — Do czego zmierzasz? Armand podniósł się, zbliżył się do brata i powiedział przerywanym głosem: — Chcę coś zjeść i gdzieś się przespać. A potem nie chcę cię więcej widzieć na oczy... Starszy, zaskoczony tym tonem, spojrzał na brata, który cisnął mu ostatnie słowo prosto w twarz: — Łajdaku! Tego się Edmund nie spodziewał. Brać od niego pieniądze, naprzykrzać mu się o każdej porze i jeszcze obrzucać go obelgami! Wierzchem dłoni wymierzył chłopcu policzek: « 378 »

Page 375: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Masz, to cię nauczy! Był to już drugi w przeciągu kilku dni policzek, który otrzymał Armand. Rzucił się na brata, a ten go odepchnął. Armand o mało nie upadł. Wtedy, z podniesionymi pięściami... Runęli na ziemię, jak dwaj gałganiarze. Potrącone krzesło przewróciło się z piekielnym hałasem: sąsiedzi stukali w ścianę. Edmund, z jednym kolanem na piersiach Armanda, bił go po twarzy. — Ty szczeniaku, ty szczeniaku!... — mówił przez zęby. Był silniejszy od brata, o wiele. Podnosząc się odepchnął Żabę nogą. Tamten pozbierał się. Zamilkli Potem Edmund otworzył. drzwi i za ramiona wypchnął brata na korytarz. Powiedział półgłosem: — Zdychaj sobie, gdzie ci się podoba, ty nicponiu! A jeżeli jutro nabierzesz ochoty na powrót do Serianne, to znajdziesz pięćdziesiąt franków na bilet trzeciej klasy, na dole, u portiera, w kopercie zaadresowanej na twoje nazwisko. xxxv Edmund obudził się z uczuciem ciężaru na piersiach. Mogło być koło wpół do siódmej, było jasno. Przewrócił się na drugi bok, ale nie mógł zasnąć. Co mu było? Coś mu zawadzało, to nie było prześcieradło, może ślad snu. Między snami a przebudzoną świadomością zachodzi czasem takie nieokreślone przenikanie: rodzaj osmozy, może człowiek nie zdaje sobie sprawy, że ta myśl jest jeszcze ze snu... przedostała się przez membranę... Przypomniał sobie Armanda i zrobiło mu się głupio. Gdzie on się podziewał tej nocy? Ba! Co się będzie martwił o łazęgę, który rzucił się na niego... Swoją drogą, tak całą noc, bez grosza... Nic mu się znów takiego nie mogło stać, najwyżej zabrała go policja i z komisariatu, przyślą na Royer-Collard po wyjaśnienia... Co za uparciuch « 379 »

Page 376: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

z tego chłopaka: jak długo to jeszcze będzie trwało? Nie ma sensu przejmować się taką bzdurą. Jak mu się już sprzykrzy błaznować, Żaba przyjdzie po swoje pięćdziesiąt franków i siup, do tatusia. ...Po swoje pięćdziesiąt franków... Z dwustu... W liście z Serianne była przecież wyraźnie mowa o pokryciu kosztów... Najpierw, wszystko razem wziąwszy, Edmund ustalił wysokość tych kosztów na sto franków... Później, pod wpływem nagłej myśli, gniewu, kiedy wyrzucał małego za drzwi, powiedział pięćdziesiąt... Powiedział pięćdziesiąt na bilet, to raz... Nie powiedział, że nie będzie drugich pięćdziesięciu... Ale dawaj tu ojcowskie pieniądze smarkaczowi, który szasta nimi na wszystkie strony: wlezie do pierwszego lepszego burdelu i już ani śladu po pieniądzach. Głupiec! Jakby tak łatwo było zarobić! Ale oczywiście on się nad tym nie zastanowi. Za łatwo przychodziły mu do tej pory, daję słowo. Pasożyt! Pięćdziesiąt franków. To i tak już więcej niż na bilet trzeciej klasy. Pewno, że trzeciej: może miałby się rozbijać pierwszą? Jak dostanie pięćdziesiąt franków, będzie musiał zaraz wracać do Serianne... Gdyby dostał dwieście... O dwustu nie ma zresztą mowy: bądź co bądź pewne koszty jednak miał... Ale sto pięćdziesiąt czy nawet sto też nie dawałoby żadnej gwarancji. Zawsze jeszcze zdąży odesłać coś potem do domu, jak mały już wróci. Szkoda. W każdym razie nie wszystko. Nie. Trudno wymagać, żeby... Można być naiwnym, ale nie do tego stopnia. Pięćdziesiąt franków. W kopercie, u portiera, na dole. I to wszystko. Jeżeli jednak doktor zechce wypytywać syna marnotrawnego po powrocie... Zawsze jeszcze zostają po pierwsze: poniesione koszty, a poza tym możliwość odesłania jakiejś reszty i jeszcze, jako wyjaśnienie, te dziesięć franków dane jakiejś kobiecie zaraz pierwszego wieczora. Jakbym ją widział, tę kobietę. I tak dobrze, jeżeli nie złapał syfa. < 380 »

Page 377: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Pięćdziesiąt franków. Przyjdzie po nie, żeby coś zjeść, i jak zapłaci... Nie, na trzecią klasę i tak mu jeszcze starczy... Swoją drogą taki niby dumny: pogardza ojcem, ale pieniędzmi ojca... Och, zawsze to samo. Względem ojca zachował się zupełnie tak, jak względem niego wczoraj. I tak oto student przeżuwał sprzeczne myśli, na które łatwo było dać odpowiedź. Lecz nagle krew w nim zastygła. Wczepił się w poduszkę. Jęknął. Przypomniał sobie o Carlotcie... Co za dziwna rzecz, nie pamiętał o niej, kiedy się obudził, dla niej obudził się dopiero teraz... I po to, żeby sobie przypomnieć... Jak oni się rozstali!... Wczoraj myślał, że wystarczą kwiaty... A jeżeli kwiaty nic nie pomogą? Ogarnął go lęk tak wielki, że zmierzył nim swą miłość. Carlotta, życie moje. Od czego się to wszystko zaczęło? Od jakiejś uwagi o Quesnelu... Psiakrew! Czy on wiecznie będzie się między nimi plątał? Jak go się pozbyć? Potrzeba by pieniędzy. Pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. Świat jest ohydny. Nie ma ani jednego uczucia, które nie byłoby zbrukane pieniądzem. Tak jak z Armandem... Wszystko to są historie z pieniędzmi... A jednak miłość powinna by być ponad tym. Miłość. W swych sekretnych myślach Edmund przyznawał teraz miłości jej miejsce. Jeżeli przeczył jej przedtem, to tylko w pewnego rodzaju samoobronie, ponieważ nigdy nie spotkał miłości, bał się jej nawet. I oto przyszła pełna, całkowita. Czy nawet miłość nie może być wolna od tych brudów? Wszystko pięknie, ale nie można być głupcem dlatego tylko, że się jest zakochanym. Skupić wszystkie atuty w swoim ręku. Pieniądze. W jaki sposób zdobyć pieniądze? Pieniądze stały się tego ranka sprawą najważniejszą... Pięćdziesiąt franków... Co tam pięćdziesiąt franków... Pieniądze, wszystkie pieniądze świata... Osmoza dokonywała się teraz w blasku pieniądza. Poprzez pieniądze wracał w sen... Miłość... Obudził go pneumatyk od Carlotty: < 381 »

Page 378: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Nie bądź niemądry, dobrze? Czekam cię około dziesiątej. Mam ochotę wyjechać za miasto. Nie byłam wolna. Powiedziałam, że chcę być wolna, chcę być sama. Nie mógł zrozumieć. Zaczęłam tupać nogami, stłukłam jedną rzecz, nie bardzo drogą. Zląkł się. No widzisz! Nie bądź niemądry! Kocham Cię. Czekam. Carlotta Było jeszcze postscriptum tym samym zachwycającym pismem niewprawnej uczenniczki: „Znam jeziorko, na którym rosną duże białe kwiaty, łódkę i hotel. Nigdy nie weszłam do tego hotelu, bo czekałam na ciebie. Przyjdź." Serce Edmunda biło głośno na znak poddania. Siedząc na łóżku, z gołymi nogami, rozczochrany, brudny jeszcze od snu, młody człowiek zaczął się śmiać, pijany zachwytem. Pogoda była cudowna. Przez otwarte okno napływał kończący się maj z niewymowną słodyczą: w powietrzu czuło się coś gęstego i delikatnego jednocześnie. Światło było brzoskwiniowe i dziewczęce. I wtedy właśnie zawisła nad Edmundem myśl o szpitalu. — Ba — powiedział sobie — ten jeden raz! Był wtorek, dzień wizytacji oddziału przez naczelnego. Uniknie przynajmniej awantury. Jego obserwacje nie były w porządku. Opuścił się ostatnio trochę. Student odbywający staż sam sobie poradzi. Najpierw wypad na pocztę. Przeliczywszy dobrze ojcowskie pieniądze zmienił banknot na dwa po pięćdziesiąt, poszedł do kafejki, gdzie wziął rogalików i poprosił o przybory do pisania. Wsunął do żółtej koperty jeden z pięćdziesięciofrankowych banknotów: czy dołączy do tego parę słów? Nie, to mogłoby zranić małego po tym, co zaszło między nimi. Zakleił więc kopertę i napisał: „Pan Armand Barbentane", i podkreślił „Armand". Odniósł kopertę na Royer-Collard. — Jeżeli ten młody człowiek, mój brat, zgłosi się po to, niech mu pan powie, żeby zostawił swój adres, dobrze? « 382 »

Page 379: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

XXXVI Na Okładce amerykańskiego czasopisma ilustrowanego młoda blondynka żonglowała srebrnymi łyżeczkami, gdy tymczasem w fotelu na biegunach kołysał się łysy mężczyzna, podobny do... do kogo on był podobny? Kobieta stała koło okna i pakowała walizki. Czy ma jej pokazać to czasopismo? Absurdalna trwoga i pragnienie obudziły Edmunda. Jak tu dostać się do szklanki tak, żeby Carlotta... Zawahał się, nie pamiętał rozkładu pokoju, w którym spał po raz pierwszy. Mały hotel w Ville d'Avray, w którym wylądowali po tej przejażdżce przerwanej ulewą. Zapuszczone firanki przystrajały rzeczywistość frędzlą z pomponików. Pościel była ciężka, wilgotna pościel tanich hoteli. Carlotta spała twardo, z rozpaczą dziecka, które wie, że mu przeszkodzą. Z chwil miłosnych zachowała jeszcze na twarzy wyraz błagania i uśmiech, który brała ochota zetrzeć palcem z kącików ust, tak dalece był zapóźnionym śladem rozpierzchłych już myśli. Obie dłonie, zaciśnięte w pięści, podłożyła sobie pod policzek, jakby trzymała się sznura, a jeden łokieć miała na wierzchu, przedmiot zbyt kruchy, zbyt delikatny, który bałaby się zabrać ze sobą w ryzykowną podróż snu. Wzrok Edmunda przesuwał się po tym zagięciu wznoszącym się i opadającym w miarę, jak wznosiła się i opadała lewa pierś śpiącej. Całe światło, jakie przenikało do pokoju, skupiało się na perłowej bieli tego ciała, które pod lekką mgiełką potu stawało się jeszcze bardziej żywe. Nozdrza kobiety poruszał powolny oddech, nie zsynchronizowany z biciem serca. Rozpuszczone włosy, posłuszne zagłębieniom pościeli, układały się w ciężkie woluty, jak chmury przed burzą. Tworzyły dziwaczne, nierzeczywiste konstrukcje, jakieś legendarne uczesanie, które chciałoby się zobaczyć żywe, w ruchu. Młody człowiek czuł, jak nogi towarzyszki oplatają uściskiem jego nogi, i wydało mu się, że jest nurkiem, który przez nieuwagę zaplątał się w martwe członki topielicy. Jakieś myśli o krzewach koralowych i obawa « 383 »

Page 380: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

unosiły się nad tym wszystkim. Nie dlatego, by Edmund śnił jeszcze, lecz w żywym cieple łóżka zostało coś z marzeń sennych. Kiedy odzyskał poczucie czasu, ogarnął go lęk, że trzeba będzie rozsupłać ten dziwny węzeł miłosny zasupłany w ciemnościach podmiejskiego pokoju hotelowego. Doznał nagłego uczucia, że może wyrwać się z tych więzów ciała, wstać, umyć się, sięgnąć po ubranie na krześle, nienaganne, złożone, włożyć je, odejść. I znów czekają go ulice, przez które będzie przechodził, ślepe domy, drzewa, manekiny wymijające pojazdy. Dawniej w przygodnych łóżkach układał rozmaite bezsensowne plany przedłużające się w smugę, jak gwiazdy, plany rojone z jakąś nieznajomą, która bierze nagle dla siebie całą przyszłość, twoją przyszłość, jak naręcze kwiatów. Zabawiał się tak niegdyś w okrutną zabawę w złudzenia, w której trudno dociec, kto jest oszukiwany, a kto chce naprawdę kłamać. Kłamał kobietom z całą żarłocznością młodości. Pozwalały unosić się jego słowom, czepiały się tych szalonych zdań, które rzucał jak łodzie na morze. Śledziły ich kapryśną smugę poprzez pieszczoty i nagłą brutalność nowego kochanka, który urzekał je jak romanca. Raz na zawsze znał moc swoich słów. Bogaty był w pomysły absurdalne i kuszące. Nie powtarzał się nigdy. Całą przyjemność tej ukrytej rozpusty stanowiło dla niego to, że nie powtarzał się nigdy, że dla każdej z tych kobiet był innym mężczyzną, o innym, dla niej wymyślonym życiu, w które wchodziła jak w sidła, w którym rozgaszczała się ufnie, nie wiedząc, że ściany to chmury, meble to cienie, a wieszak, na którym wiesza palto, to sentymentalne szyderstwo. Kłamał kiedyś kobietom. Nie kłamał Carlotcie. Albo tak niewiele. Po to tylko, by zamaskować żałosne ubóstwo swego życia. Tylko ze strachu, z powodu tej nierówności, która była dla niego czymś nowym, tej niższości, jakiej doświadczał tym razem. Ach, kiedy przytłaczał Carlottę swą siłą, przysiągłby, że jest panem, władcą. A później mijało to z niewiarygodną szybkością; nigdy jeszcze nie spotkał u żadnej < 384 »

Page 381: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

kobiety takiej umiejętności zatracania się w rozkoszy, zapadania w nią prosto jak w studnię, a zarazem tego natychmiastowego odzyskiwania władzy nad sobą, tej lekkości, tego niby nigdy nic, tego nagłego oddalania się w jego ramionach, jakby trzymał w nich jakiś posąg, tego obojętnego tonu, tego zapominania o otchłani. Kiedy zaczynał wówczas mówić gorączkowo o przyszłości, z uczuciem, że traci tę kobietę, i po to, by walczyć przeciw okrucieństwu tej pewności, własne słowa dźwięczały mu w uszach fałszywie jak szyderstwo, ogarniała go rozpacz, jaka być może ogarniała niegdyś w jego ramionach którąś z przelotnych kochanek, tak bardzo pragnącą uwierzyć, że on rzeczywiście przyjdzie na następne spotkanie. A przecież Carlotta nie oponowała wcale, kiedy tak marzył na głos. Może to go właśnie niepokoiło? A może odmienność tych włoskich oczu na co dzień i w chwili cudu miłości? A może całkiem co innego? Patrzył teraz na nią, jak spała, i przesunął palcem po ustach, miał obolałe. Czuł, że zarósł na brodzie, i było to nieprzyjemne. Śpiąca poruszyła się łagodnie, przytuliła się do brzucha mężczyzny. Straszliwa czułość ogarnęła Edmunda i lęk, żeby się nie poruszyć. I pomyśleć, że otworzy oczy i znów stanie się pewna siebie i obojętna. Może go i nie kocha, ale czy to w najgłębszym śnie ufne przygarnięcie się do niego, to spokojne zawierzenie siebie, to wygodne ułożenie się u jego boku, czy, ostatecznie, to nie jest miłość? Przekonywał siebie, że tak. Nachylił się nad nią i widok jej piersi odurzył go, jak gdyby patrzył na nie po raz pierwszy. Zachwycający skarb kobiecości... Ach, niech nie budzi się jeszcze, niech trwa dalej w tym śnie, który pozwala kochankowi wierzyć nadal we wzajemną namiętność, w którym odnajduje odblask własnych uniesień, w którym najmniejszy ruch rzęs, drgnienie powiek wtóruje majaczeniom jego serca. Jakże, myśli półprzytomnie, nie mogąc usnąć, mogłaby mnie nie kochać? Nie znajduje po temu żadnej przyczyny. Widzi w sobie same tylko pociągające strony. Tłumaczy sobie, że jego obawy są niedorzeczne, że jest kochany. < 385 ».

Page 382: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Powtarza to sobie bez końca i znów wraca do swych rozumowań wybornych, lecz pogmatwanych. Gubi się w nich i znów je podejmuje jak motek splątany łapą kota. Myśli rozlatują mu się. Wspomnienie jakiejś chwili rozkoszy skupia je na powrót. Kiedyś, w ramionach innej... A jeżeli jednak ona kłamie mu teraz, tak jak on niegdyś potrafił kłamać? I zaraz uspokaja się argumentami z księżyca. Lecz skąd to nowe szaleństwo? Bez końca wpatruje się w Carlottę, jak śpi. W Carlottę, jak śpi. W Carlottę. Jak śpi. XXXVII Trzy noce, a Armand nie zjawił się po żółtą kopertę, która tkwiła w przegródce jak wyrzut sumienia. Edmund otrzymał tego ranka nowy list z Serianne. Rodzina niepokoiła się. Nie tyle o Armanda. Do tej pory nie dostali potwierdzenia odbioru pieniędzy. Edmund zaczynał się na dobre denerwować. Co się chłopakowi stało? Och, po prostu musiał wtedy skłamać, w przeciwnym razie dawno już przyszedłby po pieniądze! Musiał mieć jeszcze parę groszy, tylko się nie przyznawał. To zresztą bardziej prawdopodobne. Gdyby się coś stało, byłoby wiadomo. Po zapłaceniu hotelu, prania, dwóch czy trzech drobnych długów Edmund uznał, że czerwiec zaczął się wcale nie najgorzej. Tym bardziej, że w Ville d'Avray, dumny z pełnego portfelu, sam pokrył wszystkie koszty, co w przyjemny sposób oddaliło od kochanków widmo Józefa Quesnel. A swoją drogą gdyby tak przyszło wydawać tyle, powiedzmy, skromnie licząc, dziesięć razy na miesiąc, do następnego pierwszego zabrakłoby mu jakieś dwieście pięćdziesiąt franków. Nie mówiąc o... Czuł w marynarce ciemnoczerwony portfel, w którym drzemały ojcowskie pieniądze. Nie ruszył jeszcze tych dodatkowych stu pięćdziesięciu franków i nie ruszy ich « 386 tak prędko. Często jednak o nich myślał. To prawie rozwiązałoby kwestię. List z Serianne narzucał konieczność odpowiedzi. Edmund napisał, że pieniądze otrzymał, że ten postrzeleniec Armand zachowuje się dziwacznie, że już od czterech dni się nie pokazuje. Że on, Edmund, zmył mu głowę i że mały bardzo źle to przyjął, nie chciał w ogóle słyszeć o ojcu ani o matce, słowem, oburzająca niewdzięczność, najmniejszego przywiązania do rodziny itd. Nie wygląda, żeby chciał wrócić do Serianne, ale Edmund skorzysta z pierwszej sposobności itd. Tego wieczora zjedli obiad w demokratycznym bistro niedaleko placu Bastylii. Carlotta znała mnóstwo takich restauracji. A tę kto jej pokazał? Józef Quesnel pewno. A może pan Aleksander? Pan Aleksander, spotkany kiedyś w pałacu na bulwarze Bineau, stał się zabawną klapą bezpieczeństwa, kiedy Edmund zaczynał się gniewać. Wino było doskonałe, pogoda burzliwa. Na piętrze było jakieś wesele, śmiechy i piosenki. Gdzie iść po obiedzie? Lasek był daleko, niebo groźne. Najmniejszej ochoty na kino. „Medrano"? Lubisz te błazeństwa?

Page 383: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Lubię — powiedziała — akrobatów. I zamknęła oczy. Edmund poczuł wtedy, co to znaczy zazdrość. Nie, nie pójdą do „Medrano". Dlaczego? Z powodu akrobatów? Wiesz, jak oni są tam wysoko, tam całkiem wysoko, na przyrządach, i szykują się do jakiegoś bardzo, ale to bardzo trudnego numeru... rzucono im chustkę i wycierają sobie ręce, i kołyszą się siedząc niedbale na stalowym pręcie, i zrywają się nagle, orkiestra przestaje grać... Och, jak orkiestra przestaje grać, to sama nie wiem, co się ze mną wtedy dzieje... Edmund uparł się. Dlaczego? Niemądry. Głuptasie. Kochany. Wiesz, akrobaci są piękni. Trochę niesamowici czasem: mięśnie pleców. Ci, co pracują bez siatki, to bardzo straszne. Ale przez to bardzo odważne! Bo jak spadają do siatki, ci, co pracują z siatką, oczywiście, to jest zawsze nadzwyczajne, jak piłki, a to są mężczyźni. Dobrze, kochanie, nie będę już o tym mówić. Napijesz się kieliszeczek < 381 »

Page 384: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

likieru do kawy? Och, nie dąsaj się. Kieliszeczek likieru. Edmund zachmurzył się na myśl o rachunku. Carlotta od razu zgadła: — Słuchaj, dzisiaj moja kolej. Ja płacę za obiad... Tak, tak... Cóż to ma w końcu za znaczenie? Nie pójdziemy do cyrku, przyrzekam. Ale ja zapłacę... A chyba że tak, na zasadzie wzajemnych ustępstw. Edmund zamówił kumel. Tego wieczoru Carlotta była szczególnie piękna. Wszyscy zdawali się to dostrzegać: kelner, ludzie przy sąsiednich stolikach. Leciutka rosa pokrywająca jej skórę, wycięcie sukni wokół szyi, bliskość ramienia; suknię miała ciemnozieloną, wszystko to mieniło się złotem, którego odblask zdawał się padać od włosów, Włosy dziś miała wyjątkowo ciężkie. — Więc ty najbardziej lubisz kumel? — powiedziała, — Ja lubię grappa. Muszę i ciebie nauczyć, żebyś pił grappa. Otworzyła torebkę i w nieładzie jej wnętrza, między pudrem i różem, leżały banknoty, całe mnóstwo. Miała przy sobie jakieś dwa, trzy tysiące franków najmniej. Edmund wypił swój kumel jednym haustem. — Więc jak nie idziemy do cyrku... to dokąd? Musiała mieć coś w głowie. Tylko nie chciała powiedzieć wprost. Pudrowała się. Spojrzał na jej kark. Siedział obok niej na kanapce. Cóż za zadziwiająca siła w tym karku! Uderzyło go to zaraz pierwszego dnia i nie mógł oprzeć się myśli, że i ona musiała być kiedyś akrobatką, jak te kobiety, które zawisają w powietrzu na zębach. I ona, swoimi ślicznymi ząbkami... — Więc nic nie proponujesz? To mi dopiero kochanek! To słowo, które przypominało mu jego prerogatywy, wywołało z jego strony gest, do którego zachęcała olśniewająca biel pleców u nasady szyi. Z nagłą brutalnością przywarł ustami do tego karku, którego pożądał. Kark się ugiął. Całe ciało kobiety obróciło się i... plask. Edmund dostał policzek, i to wcale nieżartobliwy. Ludzie naokoło zaczęli się podśmiewać. < 388 >

Page 385: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Edmund wyprostował się i chwycił Carlottę za przegub ręki. Był bardziej zaskoczony niż rozgniewany: co to miało znaczyć? — Nie gniewaj się — powiedziała tonem najzupełniej naturalnym — ale ja nie lubię takich manier. To trochę za bardzo w stylu: pan i władca... Widząc, że nie rozumie, powtórzyła dobitnie: — W stylu: pan i władca... Chcę powiedzieć, że za bardzo mi to przypomina bezceremonialność mężczyzn, którzy uważają, że wszystko im wolno, bo płacą... Widzisz, kiedy mnie ktoś całuje w usta, wszystko jedno jak, jest mi to obojętne, nawet jeżeli nie mam ochoty, usta są do tego. Ale tak, w szyję, to mnie doprowadza do pasji, nie pozwalałam na to nikomu, i tobie też nie, rozumiesz, bo wtedy robisz się mężczyzną jak wszyscy inni, wrogiem, jednym z typów, od których znosimy upokorzenia, jednym z łajdaków... Ty nawet nie wiesz, jak ja nie cierpię mężczyzn... Mówiła to w sposób nieznośnie pieszczotliwy, gładząc go teraz po uderzonym policzku. Ludzie powrócili do swych rozmów zerkając może jeszcze na tę parę, ale to wszystko. — Dobrze, ale w dalszym ciągu nie wiemy jeszcze, dokąd iść... Żadnego pomysłu? A gdzie szanowny pan prowadza swoje kochanki? Do kina? To dobre, ale nie ze mną. Kelner! Kiedy kelner wystawiał rachunek, Carlotta podała Edmundowi pod stołem zmięty banknot. Niełatwo było udawać tego, który wyjmuje go z marynarki, i nadać mu wygląd przyzwoitego banknotu z kieszeni, a nie z torebki. Kelner pomyślał sobie, co mu się podobało. Najważniejsze, żeby jak najprędzej się stąd wynieść. — Edmundzie — powiedziała Carlotta — pójdziemy pograć. Grałeś kiedy w bakarata? Uwielbiam grać. Człowiek zapomina. Dlaczego nie? Kiedy ja mam ochotę pograć. Dobrze, jak ty nie chcesz, pójdę sama. Chcę grać, Cały dzień myślałam o tym. I teraz muszę. Znam taki mały klub na bulwarach... Nie można było niczego odmówić Carlotcie. » 389 »

Page 386: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

XXXVIII Armand sypiał na ławkach. Przepędzany z jednych, przenosił się na inne. Z początku, pierwszej nocy i pierwszego dnia, mimo głodu wyglądało to jeszcze na zabawę. Niemożliwe, żeby trwało tak dłużej. Armand znajdzie pracę, bo ja wiem: jakieś zajęcie. A na razie gra tylko rolę, jak kiedyś wielkiego artystę na tournee czy Rajmunda Orańskiego na Złotych Wyspach. Było piękno stolicy, gorące noce, fontanny na placach, a we dnie odkrywanie nowych dzielnic, bez końca, poczucie zabłąkania, mirażu. Jednak głód zaczynał czynić tę przygodę niepokojącą. W poniedziałek, kiedy błąkał się po ulicach spoglądając pożądliwie na wystawy sklepów spożywczych, zabawił się w chłopca otwierającego drzwiczki aut. W Lasku, rano, mimo zmęczenia i uwag dobrze ubranych panów: „Nie wstyd ci, w twoim wieku! Wziąłbyś się lepiej do jakiej roboty!" Do południa uzbierał parę groszy: pożarł mnóstwo chleba i czekolady, dużo czekolady w jakiejś piekarni koło bramy Dauphine. Czekoladek ,,Sabaudka", czekolady Barrela. To też należało do gry, dla tego wewnętrznego śmiechu, który pozwalał znieść, że człowiek był nie umyty, że bolały go nogi i że nie wiedział, co będzie dalej. Wtorek nie przyniósł ze sobą jednak pracy ani pieniędzy na nocleg, a wieczorem znów odezwał się głód, nieprzezwyciężony głód, wróg, którego rano i wieczorem odnajdywać będzie w swoim brzuchu. Nie on jeden rzucał się do drzwiczek samochodów, było takich więcej i jeszcze gorzej ubranych niż on, bardziej wymizerowanych, brudniejszych i bardziej żałosnych. Jeden z nich odepchnął go gdzieś koło Madeleine, przed jakąś wielką restauracją: — U siebie tu jesteś czy co, żebyś odbierał chleb innym? Więc byli ludzie, dla których to nie było przelotną zabawą, ale stałym zajęciem. Kiedy szedł z powrotem w stronę Montmartre'u, udało mu się dopaść wspaniałego « 390 »

Page 387: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

auta, z którego wysiadła jakaś olśniewająca kobieta: patrząc na nią zapomniał z wrażenia, że ma zamknąć drzwiczki. Szofer zrobił to za niego, a on został z wyciągniętą ręką. Piękność nie tuczy. Kiedy koło czwartej po południu zebrał parę su i zszedł z powrotem z placu Pigalle ku Halom, przypomniała mu się ta knajpa na rogu ulicy Saint-Eustache, gdzie wciął porcję parówek z chlebem; pomyślał z przerażeniem, że noc znów będzie taka długa. I pomyślał o następnych nocach. Został mu jeszcze jeden su, przyglądał mu się długo. Przypomniało mu się, że w Serianne rodzice chowali dla niego nowe, złociutkie su, które wrzucał do skarbonki w kształcie głowy kota, w kołnierzyku i w rozłożystym czerwonym krawacie. Jednocześnie dumny był, że coś zjadł, nawet jeżeli nie do syta. Pierwszy raz w życiu zarobił na jedzenie. Jakiś stary, głęboki głos mówił mu, że otwieranie drzwiczek nie jest jeszcze powodem do dumy, że to nie jest prawdziwa praca... Cóż, u licha, z tą religią pracy! On osobiście chętnie najadłby się (i wyspał) nic nie robiąc. Druga noc okazała się gorsza od pierwszej i środa upłynęła pod złym znakiem. Żadnych drzwiczek do otwierania, szorstka odprawa wszędzie, gdzie przychodził żebrać o pracę: nielicznym ogłoszeniom, że pracownik poszukiwany, odpowiadało zawsze wymaganie jakichkolwiek kwalifikacji. A gdzie pracowałeś przedtem, mój chłopcze? Nauczył się kłamać: przyjechał z Aix, gdzie prowadził rachunki w dużej piwiarni... A świadectwo? Następnym razem bajeczka przedłużyła się: po przyjeździe do Paryża ukradziono mu wszystkie papiery, napisał do Aix, przyślą mu kopie. Doskonale, niech przyjdzie, jak nadejdą. Albo: „Niech pan zostawi swój adres, damy panu znać"... Po dwóch dniach niedojadania głód stał się nie do zniesienia. Armandowi ćmiło się w oczach. Zaczął bez przerwy myśleć o jedzeniu. Miał już dosyć ławek i koło południa, na Saint-Germain-l'Auxerrois, wszedł do jakiegoś kościoła. Odprawiało się nabożeństwo żałobne z organami i całym tym szumem. Zapach kadzidła straszliwie « 391 »

Page 388: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

odurzający. Ale jednak co krzesło to krzesło. Dłonie Armanda głaskały słomę. I pomyśleć, że są takie nabożeństwa, kiedy rozdaje się poświęcany chleb! Ale nie na żałobnych. Armand przypomniał sobie poświęcany chleb w Serianne. Właściwie, to nie był chleb: rodzaj placka, jasny, miękki, ciepły jeszcze, lekko słodkawy. Wszystko tańczyło przy rozdzierającym akompaniamencie organów. Nagle zobaczył przed sobą staruszkę z wyciągniętą ręką. Żebraczka? Nie, zbierająca opłatę za krzesła. Udał, że szuka drobnych i nie może znaleźć. Tamta nie ruszała się z miejsca. Wstał więc mamrocząc pod nosem. O mało nie zwymiotował od zapachu kadzidła, ale nie miał czym wymiotować, nic, tylko kwaśny smak w ustach. Żeby się go pozbyć, napił się wody ze studni Wallace'a .*/ */ Założone w 1872 przez filantropa angielskiego sir Richarda Wallace'a studnie publiczne. Było ich sto. Urwał mu się guzik od marynarki. Na samym przedzie. Pierwszy. Był to początek długiej niełaski. Nosił na ręku swój nieprzemakalny płaszcz, który najchętniej byłby gdzieś zostawił. Ale był to cały jego majątek. Gdyby wziął te pięćdziesiąt franków, o których mówił Edmund, mógłby wynająć pokój. Gdzieś koło Clignancourt widział ogłoszenie o pokojach do wynajęcia za dwadzieścia franków miesięcznie. Zostawiłby tam płaszcz. Nie ma mowy. Nic od tych ludzi, od tego plugastwa... Była to niewzruszona decyzja z poniedziałku wieczorem, a mieliśmy dopiero środę po południu. Głód wzrastał nie zostawiając miejsca na nic innego. Wózki z owocami i jarzynami, na brzegu chodnika, były torturą. Na pewno wydają gdzieś zupy dla najbiedniejszych, ale gdzie? Kogo się zapytać? Policjanci byli już dla niego ludźmi, którzy nocą spędzali go z ławek. Czarny głód. Usta wyschnięte, później ślina i znów wyschnięte. Nie pomagało już oszukiwanie się wodą ze studni. Nogi jak z waty. Interes z otwieraniem drzwiczek nie szedł zupełnie, ale to zupełnie. Żebrać? Koło jakiejś garkuchni na Wyspie Świętego Ludwika wdychał długo zapach tłuszczu i sosów. Myślał < 392 »

Page 389: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

o wsi, gdzie jednak zawsze można ściągnąć parę fig czy winogron. No i jest jeszcze polowanie i rybołówstwo. Na tę ostatnią myśl roześmiał się: polowanie i rybołówstwo. Ta noc była nocą, która nastąpiła po długim dniu bez jedzenia. Pięćdziesiąt franków u Edmunda powracało z bolesną natarczywością do tej upartej głowy. Nie, nie będę jadł takiego chleba. Nie będę jadł? Łatwo powiedzieć. Jeść! Noc była równie długa jak dzień. Armand zasnął pod Pont Neuf, od strony Samaritaine, na ziemi, w półgrozie ciemności i cieni jemu podobnych. We śnie wstrząsanym rzeczywistością wciąż obecną odnalazł kowala Avril, który adresował koperty, bez końca adresował koperty i zawsze na ten sam adres: „Pani Sarah Bernhardt, ulica Poświęcanego Chleba, Złote Wyspy... Pani Sarah Bernhardt, ulica Poświęcanego Chleba"... Ale gdzie się podział klej do znaczków? To znaczy brakowało właśnie nie kleju: najnowszy wynalazek pozwalał pociągnąć od razu klejem każdy znaczek... Wystarczy polizać... Armand przykleił już tyle znaczków, że czuł w ustach jakiś dziwny smak, smak śmierci. To nie kleju brakowało, czegoś jednak brakowało do znaczków... Armand zbierał kiedyś znaczki i przypominał sobie Drugą Republikę, do góry nogami; ależ ona miała gębę, ta Druga Republika! Albo Krzysztof Kolumb odkrywający Amerykę, fiołkowoczerwony... Pieniądze! Oto czego brakowało na znaczku! Sarah Bernhardt skrzeczała swym złotym głosem: „Pięćdziesiąt franków!" Trzeba było zapłacić pięćdziesiąt franków za znaczek za dwa su... Znaczek za pięćdziesiąt franków za dwa su to doskonały interes... Pięćdziesiąt franków... — Hej, wynosić się tam zaraz, bo jak nie, to do komisariatu!... Była to brygada rzeczna i cienie pod mostem zerwały się udając, że uciekają, po to, żeby niedługo zapewne powrócić. Pięćdziesiąt franków! Armand obudził się z uczuciem głodu i z myślą o banknocie, starannie złożonym, który czeka na niego przy Royer-Collard. Nie i nie. Nawet w pogodny dzień najtrudniej jest poradzić sobie z głodem o świcie. Miasto nabierało z powrotem tego < 393 »

Page 390: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

zaaferowanego wyglądu ludzi spieszących się do pracy. Każdy wstał o pięć minut za późno. Rozgorączkowanie innych, ta zadziwiająca świadomość własnego, ściśle określonego miejsca w mechanizmie, do którego powracali co rano, nawet ruchy zamiataczy i pogoda czyścicieli opróżniających kubły, wszystko przemawiało do zgłodniałego językiem pracy. Czuł się jakimś monstrualnym wyjątkiem. Siedemnaście lat. Co ma robić? Pracować? Dwa dni temu zastanawiał się jeszcze, czy trzeba pracować, czy nie. Dziś dane problemu uległy zmianie. Sam chciał pracować. Jak inni. Jak ci z Pre-Saint-Gervais. Był bliski omdlenia. Żeby złagodzić ssący ból w żołądku, przyciskał go z całej siły rękami. Ale i ten system przestawał być skuteczny... Czuł się brudny i obrzydliwie zaniedbany w koszuli nie zmienianej od sześciu dni. Umyć się... czysta koszula... Och, przede wszystkim chleba. I kawy. Marzył o kawie, naprawdę czarnej i gorącej. Przed oczami miał muszki i złote punkciki. Skurcz żołądka stawał się coraz silniejszy. Pięćdziesiąt franków! Koniec końców, co za głupiec z niego! To żadna hańba iść po te pięćdziesiąt franków. A nawet gdyby to była hańba, to co? Przede wszystkim zjeść, a nie tam opowiadać sobie historie... Jak o Małgorzacie Prowansalskiej, daję słowo. Albo może dalszy ciąg teatru... Ruy Blas: „Smacznego, moi panowie!" Dziękuję! Głód silniejszy jest od wszystkich bzdur. Pójdę po te pięćdziesiąt franków. I to zaraz. Nie... nie zaraz. Edmund. Trzeba poczekać, aż Edmund pójdzie do szpitala. Po co miałby się z nim spotkać i dawać mu okazję do triumfowania? Narażać się na jego litość może. Kto wie, taki gotów pozwolić sobie na ten luksus. Kawy. Psiakrew, jakże trudno nie pobiec zaraz na Royer-Collard, kiedy się widzi, jak w barze ludzie parzą sobie usta kawą. Każdy pochylony nad swoją. Swoją? Czy to jest ich kawa? Kto by przypuścił, że zwykły rogalik potrafi być taki biały! Biła punkt dziewiąta, kiedy Armand, z płaszczem na 394 »

Page 391: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ręku, zgłosił się u portiera po swoją kopertę. Wyczuł złożony w jej wnętrzu banknot. — Pan Barbentane prosił — powiedział portier — żeby pan zostawił swój adres... Armand podniósł głowę i zachichotał: — Mój adres? Niech mu pan powie, żeby kierował korespondencję do Ritza, plac Vendóme!

Page 392: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Część trzecia „PASSAGE-CLUB" „Passage-Club" wziął swą nazwę stąd, że jedno jego wyjście prowadziło, po biegnących prostopadle schodach, do pasażu de 1'Opera. Mieścił się w antresoli kamienicy, która wychodziła na bulwar des Italiens, i ku niemu zwracał się szeregiem długich, niskich okien. Główne wejście było w drugim końcu lokalu i stykało się z korytarzem teatru „Robert Houdin". Tych, co przychodzili od tej strony, witał jegomość przypominający lokaja, we fraku dosyć znoszonym, i zawsze z natury już źle ogolony, bo miał ten rodzaj zarostu, wiedzą państwo, który pozostawia refleks na policzkach; z tym wszystkim czupryna sprzedawcy kasztanów, opadająca niefortunnie na czoło, niemal do oczów. Nazywano go Pedro, dla żartów. Pedro więc, za stołem, który zastawiał częściowo wejście do klubu, pełnił podwójne obowiązki: szatniarza — kwadratowa szatnia mieściła się za nim — i kontrolera. Na stole leżały czarne tekturowe teczki z zielonymi grzbietami i rejestr członków „Passage-Clubu": rejestr alfabetyczny, po którym przesuwał się kwadratowy paznokieć Pedra: — Pan Harry? Przez H czy przez A? Pedro miał dużo wolnego czasu i umiał go wypełnić. Widziało się go zajętego pisaniem, lewe oko miał wytrzeszczone, prawa powieka opadała mu z lekka, przygryzał dolną wargę. Zaglądał przy tym do swoich kartonowych dossiers i zdawał się pilnie przykładać do pracy. Jakiej? Często można było zauważyć, że kiedy ktoś się zbliżał, Pedro chował „La Vie Parisienne" czy jakąś stronę « 396 »

Page 393: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

z ogłoszeniami z gazet. Robił wrażenie człowieka prowadzącego dość obfitą korespondencję. I rzeczywiście Pedro odpowiadał punktualnie na korespondencję nawiązaną za pośrednictwem specjalnych wydawnictw. Nie dlatego, by pragnął wyrobić sobie znajomości światowe czy egzotyczne; nie dałoby się także wytłumaczyć jego manii interesownością. Nie odpowiadał dla siebie samego, lecz po to, by otrzymać listy. Pisał do kobiet i do mężczyzn, bez różnicy. Dla każdego korespondenta dobierał inny charakter pisma, gdyż był wyjątkowo uzdolniony w tym kierunku, i ten długi czarny notes z czerwoną etykietką, który przerzucał lewą ręką, był to wykaz rodzajów pisma z odpowiednimi uwagami, żeby się w tym nie zgubić. Przy wyborze bastardy, kursywy, pisma angielskiego uciekał się do psychologii. Nie miał równego sobie w naśladowaniu pisma młodych dziewcząt. Mógł w każdej chwili dostarczyć próbkę, która przedłożona grafologowi zdradzała człowieka interesów, bogatego, nieustępliwego, ale w gruncie rzeczy złote serce, szlachetnego względem dam, lub nieśmiałego urzędniczka, sentymentalnego, gotowego we wszystko uwierzyć, zakochanego w małym niebieskim kwiatku. I tak to na przemian dla Czarnych Oczu, Niebieskiego Kołnierzyka, Beztroskiego, Marietty, Starego Melancholijnego Anglika, Nieznajomej w Rękawiczkach, Safo, Meluzyny czy Paul-de-Kocka fabrykował całą literaturę, w której, pod odpowiednim pseudonimem, użyczał sobie stu rozmaitych egzystencji odartych ze złudzeń, niepokojących lub naiwnych. Był Małą Pensjonarką, Uczniem, Harun al-Raszydem Serc, Bałkańskim Księciem w Podróży, Kobietą Niezrozumianą, Szukającą Pocieszenia Wdową, Hotelowym Szatanem albo Pragnącym Odkupić Świat Wielbicielem Tołstoja. Za Pedrem znajdował się pierwszy salon, w którym nie grywano; były tam foteliki i mahoniowe stoły, bar i barman. Do niego właśnie uciekano się w szczególnych okazjach, kiedy trzeba było wyrzucić kogoś za drzwi. Na tle półki z butelkami, pod niskim sufitem antresoli, który « 397 »

Page 394: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

wszystkim pomieszczeniom klubu nadawał wygląd rozlanych plam atramentu, barman, którego nie nazywano inaczej jak barmanem, podobny był do orangutana w białej marynarce. Był trochę łysy i prawdopodobnie Turek. Górna warga, rozcięta z lewej strony, robiła takie wrażenie, jakby stale się gniewał. Był trochę wyższy, niż się to wydawało na pierwszy rzut oka. Jak nie miał nic do roboty, grał w kości, bez przerwy, sam lub z każdym, kto miał ma to ochotę. Pożyczał pieniądze tym, którzy go o to prosili. Bardzo dyskretnie. Zależnie od pożyczającego, na podpis lub pod zastaw. Można było zobaczyć, jak podnosi do obejrzenia zegarek, na przykład. Jakby nigdy w życiu nic takiego nie trzymał w ręku. Potem wzruszał ramionami, bombiastymi ramionami, na których osadzona była pozbawiona wyrazu głowa. — Pięćdziesiąt franków — mówił i przedmiot znikał wśród kieliszków i butelek. Salon na lewo, z widokiem na bulwar, stanowił koniec pomieszczenia. Szła tam tylko wysoka gra, rzadko lub późną nocą. Nazywano go rotundą, chociaż był kwadratowy, jak wszystkie pokoje, obity brązowym wytłaczanym papierem w złote kwiaty, imitującym skórę. Na zielonym stole grabki i pudełka. I najczęściej, w fotelu, któryś z graczy drzemiący w tym pustym pokoju, z brodą spłaszczoną na gorsie koszuli i lekkim pochrapywaniem w wąsach. Na prawo od baru znajdowały się trzy właściwe sale gry. W pierwszej, salonie żółtym, o ścianach koloru starego złota, grywano w bakarata, trzy duże stoły, w drugiej, która była czerwona, w trente-et-quarante, a w trzeciej, zielonej, w pokera. W tej ostatniej mieściła się kasa, rodzaj budki pomalowanej na szary Trianon; zanim ją otworzono, trzeba było najpierw dosyć długo stukać. Ze środkowej sali prowadziły drzwi do gabinetu dyrektora. Żeby zostać przyjętym do klubu, trzeba było mieć dwóch wprowadzających i wpłacić ludwika. Tak się szczęśliwie złożyło, że pierwszego wieczora Carlotta spotkała pana Aleksandra, dzięki czemu można było wpisać < 398

Page 395: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Edmunda na listę członków. Pierwszego wieczora, bo wracali tam później często. Carlotta dziwnie się ożywiała przy grze. Wygląd miała małej dziewczynki, a zachowywała się jak w czasie miłości. Krew krążyła jej tuż pod skórą, odpływała nagle jak u umarłej, wzniesiona pierś nieruchomiała, a później nagle powracała wesołość, śmiech, szalone podniecenie i bezładne westchnienia przegranej, bak wdzięczne, że wszyscy się do niej uśmiechali, a poważni panowie dawali jej rady przez stół: „Niech pani przepuści kolejkę!", albo: „Tym razem niech pani dubluje!" Z początku grała mało, odchodziła zagniewana od bakarata, by przejść do pokera. Nie lubiła trente-et-quarante, zwykłe złodziejstwo, mówiła. A później wracała, brała bank, obojętne za jaką cenę, dla kaprysu, przegrawszy przedtem dwieście franków po dziesięć. Kiedy trzymała bank, oczy wszystkich zwracały się ku niej, tak była piękna. Edmund czuł wtedy zazdrość. Przyglądał się publiczności. Większość mężczyzn, parę wymalowanych kobiet przeważnie po trzydziestce. Stroje wieczorowe nie obowiązywały wprawdzie, zawsze jednak... oświetlenie było nad stołami, sztuczne świece, elektryczne, niby świeczniki z metalowymi abażurami zielonymi z wierzchu, a kremowymi od spodu. Cały lokal miał w sobie coś zakurzonego i żałosnego, co wynikało zapewne z jego charakteru antresoli, ale odbijało się też i na ludziach. Ludzie wydawali się tu wszyscy trochę nie na miejscu, za duzi na „Passage-Club". Wyjąwszy urzędników, którzy prześlizgiwali się między stolikami, nadzorców, sztoniarzy, z dziesięciu co najmniej, wszystko to ludzi już starszych, z wąsami; jedni byli we frakach, inni w brązowych uniformach ze złotymi guzikami, trochę takich jak gońcy, a trochę jak urzędnicy w bankach. Od czasu do czasu przechodził mężczyzna o śniadej cerze, z niebieskimi plamkami na skroniach, prawie zupełnie siwy, który sprawdzał, czy wszystko odbywa się przyzwoicie. Miał wszystkie zęby złote, a dłonie wąskie i małe. Oczy osadzone trochę zbyt wysoko. Był to pan de Ceresolles, którego 399 »

Page 396: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

nazywano panem baronem, dyrektor „Passage-Clubu", o którym wiadomo było, że zajmował kiedyś to samo stanowisko w jakimś kasynie na Wybrzeżu. Znał wszystkich po nazwisku, od razu. Pierwszego wieczora nazwał Edmunda ,,doktorem". Goście w smokingach lub w ciemnych marynarkach (rzadko i tylko w ostateczności, po pertraktacjach i szeptach, zjawiały się jakieś roześmiane zuchy na jasnopopielato, przeważnie marsylczycy), kobiety wydekoltowane lub w sukniach z tiulowymi szmizetkami, tak że na jedno wychodziło, w szalach — wieczorowe torebki leżały na brzegu stołu — wszyscy oni wydawali się Edmundowi gatunkiem ludzkim bardziej rzeczywistym od tego, z jakim stykał się dotąd, chociażby w szpitalu. Czy dlatego, że gra ścierała z nich politurę, mimo pudru, makijażu, strojów? Mieli ten odrębny, trochę nieświeży wygląd manekinów z innej epoki. Nawet ci, którym nie można było odmówić pewnej urody, zawsze jednak napiętnowanej jakąś nieuchwytną skazą. Kobiety najbardziej wypielęgnowane nie potrafiły ukryć zmarszczek, niepokój o przegraną lub zysk nie pozwalał zabłysnąć im swobodnie pięknością. W czcigodnym wyglądzie starszych panów było coś niezupełnie czystego, jakby brązowy ślad dymu w siwej brodzie. Mankiety koszul za bardzo wystawały z rękawów lub kryły się w nich, wątpliwe, im robiło się później. Wszystko trąciło prowincją, z obfitością cudzoziemców włącznie. Tłuści Lewantyńczycy o łapskach z wałeczkami, układający na kartach maskotki, duży turkus, drobiazg z pluszu, list miłosny. Polacy, którzy urzynali się w barze zaraz po wygranej i którym przynoszono dyskretnie palta z szatni. Jakiś wygolony starzec z twarzą wystraszonej kuny, któremu za bardzo drżały ręce, by mógł sam utrzymać karty, sadzał więc w tym celu obok siebie jakąś kobietę, jedną z tych nieprawdopodobnych poszukiwaczek systemów, które, poniterując, ze łzami w oczach usiłują oszukiwać. Fałszywi notariusze, którzy nie spuszczali oczu z drzwi, jakby spodziewali się policji. Poza tym jakieś typy bardzo eleganckie, bez < 400 »

Page 397: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

zarzutu, o manierach wojskowych albo fordanserów, twarze z konkursów hippicznych i z Montmartre'u. Czym byli wszyscy ci ludzie za dnia? Było sporo kobiet, których obecność tutaj wydawała się zupełnie niezrozumiała: zażywne jejmości, które mogłyby z powodzeniem prowadzić sklep z konfekcją lub pensjonat, jakaś stara panna na kremowo, którą można było sobie wyobrazić podpierającą ścianę na balu podprefektury. Były też inne, klasyczne: obwieszone brylantami, ciężkie, obnażone do ostatecznych granic, z uśmiechem rozpływającym się w fałdach tłuszczu, palące papierosy w stronę mężczyzn, z pieniędzmi ostentacyjnie wyłożonymi przed sobą. We wszystkim tym Carlotta była jak płomień. Kiedy trzymała bank, zdarzało się, że jakiś starzec wsuwał jej do ręki pięć franków z błaganiem w oczach, niektóre kobiety przechodziły do drugiej sali, a ten i ów mężczyzna patrzył na Carlottę wzrokiem handlarza bydła. Edmunda kąsała wtedy straszliwa zazdrość, brała go trwoga. Ale sam nie umiałby powiedzieć, dlaczego jednocześnie lubił tę zazdrość. Pierwszego wieczora i on grał też, ostrożnie. I wygrał. Nie majątek, ale zawsze: około czterdziestu franków. Prawie tyle, co włożył do koperty dla Armanda. Po powrocie stwierdził jej zniknięcie. Dowcip Żaby co do Ritza wydał mu się w złym smaku. Widać małemu wiedzie się nie najgorzej, skoro ma jeszcze ochotę na żarty. Carlotta przegrała prawie tysiąc franków. Podniecenie grą dało Carlotcie jeszcze więcej uniesienia i patosu w pieszczotach niż nawet ogień pierwszych dni. I to też, choć pomijane milczeniem, wpłynęło na dalsze odwiedziny obojga w „Passage-Clubie". A co do Edmunda, to również i odkrycie hazardu. Dyskwalifikacja pieniądza, tego pieniądza znienawidzonego i ukochanego, którego potrzebował i od którego zależał. To nieustanne orzeł czy reszka, stawianie na jedną kartę sum, które wczoraj jeszcze wzbudzały w nim brudną chciwość, wszystko to wyzwalało go, dawało mu uczucie podobne 401 »

Page 398: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

do tego, jakie pełne morze daje tym, co znaleźli się na nim po raz pierwszy. A jednocześnie była i bajeczna nadzieja wygranej. Wszyscy znają to niezawodne szczęście nowicjuszy przy stołach gry. Nie zawiodło ono i Edmunda. Parę dni pod rząd wygrywał sumy z początku nieduże, ale w miarę jak zaczynał ryzykować, przepływało mu przez ręce do tysiąca, a nawet dwóch. Może jutro będzie mógł je zatrzymać? Tymczasem Carlotta popadła w niewolę Quesnela, który zostawił ją przedtem na kilka dni, bo wyjechał na Wschód, na posiedzenie Rady Nadzorczej nici SB, do której należał. Sam, bezczynny, niezdolny skupić na medycynie, na przygotowywaniu się do konkursu uwagi, czym innym pochłoniętej, Edmund powiedział sobie, że nie będzie mógł spać, wiedząc, że jego ukochana jest w ramionach starego przemysłowca. Stanowczo miłość była wygodnym pretekstem. Tak więc to miłość zawiodła znów Edmunda do „Passage-Clubu", żeby mógł się rozerwać, odprężyć nerwowo. Zdawało się, jakby bywalcy klubu zrozumieli, co dzieje się w tym nowym graczu, w tym młodym człowieku bardzo pięknym, który na próżno starał się ukryć swój brak doświadczenia, a którego widywali przedtem z tą Włoszką w czarnym aksamitnym kapeluszu, z tą rudą, taką miłą dla pechowych, z tą, co to podsunęła kiedyś ludwika tej starej wariatce, wie pan, tej, co ją nazywają markizą, tej, co zawsze ciągnie do szóstki, wszyscy o tym wiedzą. Rzeczywiście, pięknej Włoszki nie było, a jej rycerz grał jak szalony. Pewno zazdrosny. Wygrywał. Nieszczęśliwy w miłości? To bzdura, ale jednak wystarczy, żeby człowiekowi pękło serce. Edmund przechodził od stołu do stołu, z szaleństwem i wyrachowaniem; strachowi przegranej, który skłaniał go do puszczenia ręki, nadawał pozory romantyzmu. Z wygranymi pieniędzmi szedł do sąsiedniego banku, z wyschniętym gardłem, i opuszczał swoją kolejkę, aby rozpocząć nową talię. Przecież nie można stawiać wszystkiego « 402 » na jedną kartę, ale niech tam! i na dźwięk jego młodego głosu podnosiły się głowy: — Banco! Ołowiane spojrzenie starego człowieka, ospowatego i z ciężkimi torbami pod oczami, który trzymał bank, spływało po jego wyniszczonej twarzy. Ach, mały? Uśmiechnął się. Karty. Edmund bierze: dziewiątka, serce mu bije. W banku jest pięćset franków, dwadzieścia pięć ludwików, to znaczy... Grzbiet drugiej karty, w paski szare i różowe, bardzo lśniący, matowieje pod palcem gracza. Czegóżby nie dał za poczciwego, małego waleta! Piątka. Zatrzepotał rzęsami. Bierze pan karty? Nie. Został z czwórką. Bankier dostrzegł trzepotanie rzęs, wykłada swoje karty: walet karowy, piątka pik. Wygrał. Nie wie o tym. Ciągnie dalej. Edmund wyuczył się uśmiechu. Widzi się w lustrze. Poprawia ten uśmiech. Bankier wyciągnął ósemkę. Edmund wygrał. Wiedzie mu się raz lepiej, raz gorzej, ale wygrywa. Wciąż jeszcze. Ci, co

Page 399: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

przegrali do niego, ciągną za nim od stolika do stolika. Można, by zaryzykować absurdalne twierdzenie, że ścigają swoje pieniądze. — Sztoniarz! Uczerniona dama podniosła banknot tysiącfrankowy. Sztoniarz nadbiega. Sztony padają na stół. Edmund trzyma bank. Wygrywa, trzy razy, cztery razy. Na obie strony. Czy skończy na tym? Na twarzach otaczających go ludzi widnieje rodzaj wyzwania. Kobiety stoją za nim. Ten stary, który trzymał niedawno bank, po drugiej stronie stołu, prowokuje go swymi ołowianymi oczami. Edmund daje karty. Z prawej strony ktoś wykłada ósemkę, z lewej ktoś prosi o kartę. Młody człowiek filuje karty, jak widział, że robią to inni. Piątka trefl i... czwórka trefl. Bank wygrał. Odsuwa talię, wstaje. Krupier spogląda na niego. Bank przechodzi do następnego. Szmery. W banku było prawie trzy tysiące. Edmund wygrywa około czterech i pół tysiąca. Zatrzyma się na pięciu. Przegrał, oczywiście. Ale odchodząc koło drugiej w nocy wycofał się z dwoma tysiącami. W barze zamówił butelkę 403 »

Page 400: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

szampana za pięćdziesiąt franków i wypił ją z jednym ze swych przeciwników w grze, trudno było inaczej. Jest to ktoś dosyć ważny, komu pan Karol, krupier przy stole trzecim, kłania się zawsze bardzo nisko, i z kim pan de Ceresolles, baron, przychodzi pogawędzić od czasu do czasu. Barman wierzy temu klientowi na słowo. Tamten mówi po francusku z lekkim akcentem, trudno określić jakim. Zna także pana Aleksandra i pozdrawia go ruchem ręki, protekcjonalnie. Nosi pierścionki, miękkie mankiety i smoking. Jest to mężczyzna koło czterdziestki, wysoki i postawny, bardzo czarny, o połyskliwych zębach. Opowiada historyjki z Monte Carlo, o jakimś zabójstwie w korytarzu łączącym „Hotel Paryski" ze Sportingiem. W gazetach nie pisze się nigdy o tych rzeczach, pan rozumie: to szkodziłoby interesom Kasyna... A gdybyśmy tak poszli na Montmartre? Edmundowi zostało jeszcze tyle rozsądku, by wrócić na Royer-Collard. Zaczyna roić o przyszłości, bogactwie, podróżach. Noc jest wspaniała, wszystkie gwiazdy w komplecie. Jaki prezent ofiaruje jutro Carlottcie? Boi się, żeby się nie omylić, nie kupić jakiegoś głupstwa... Ukradkowa myśl o Armandzie. Co się dzieje z tym małym? Teraz, kiedy jest bogaty, mógłby wynagrodzić mu swoje skąpstwo... Hojną ręką. Nie będzie czekał do jutra: wracając wkłada do koperty sto pięćdziesiąt franków, z tymi pięćdziesięcioma, które już dał, będzie równo dwieście. Hojną ręką. Cóż znaczy te dziesięć franków tu, dziesięć tam, które wydał na brata? Koperta zajmuje puste miejsce tamtej, którą Armand odebrał. Och, Żaba na pewno zjawi się znowu! Koperta tworzy teraz białą kreskę w przegródce. Armand nie przychodzi. Z listu z Serianne brat dowiaduje się, że i rodzice nie mają o nim wiadomości. Edmund nie ma sobie nic do wyrzucenia. Koperta najlepiej o tym świadczy. A proszę wziąć pod uwagę, że następnego dnia prawie wszystko przegrał, a jednak nie wziął jej z powrotem. No, niezupełnie wszystko. Zostało mu jeszcze paręset franków. W szpitalu miał awanturę, idiotyczna historia, za wcześnie zdjęte szwy, wypłynięcie jelit. « 404 »

Page 401: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Wywiązało się zapalenie otrzewnej. Trzeba było natychmiast operować i gość zmarł w czasie operacji. Edmund nie znosi teraz szpitala. Nie przez nadmiar wrażliwości, ale w końcu to obrzydliwe, ciągle ktoś umiera. Poza tym Carlotta nie cierpi, jak ręce pachną mu eterem. Mówi, że to jak u prostytutki. W Marsylii, kiedy miała sutenera... Edmund nie lubi, kiedy mówi o tym. Carlotta wzrusza pięknymi ramionami. Są w klubie oboje, Carlotta trzyma bank do spółki z tym typem, któremu Edmund stawiał szampana. Edmunda to irytuje. Będzie grał przy innym stole. Szczęście mu sprzyja... Och, nie takie znów wielkie, ale zawsze... Siada do trenite-et-quarante. Z daleka widzi, że koło Carlotty tworzy się grupa ludzi. Widocznie bank rośnie. Gra pochłania go, myśli już tylko o sobie. Jakaś chuda kobieta ze sznurami pereł, w kapeluszu z egretami kładzie dłoń na dłoni Edmunda. — Przepraszam — mówi — to na szczęście... Wczoraj dotknęłam pana przypadkiem i wygrałam... Zaczyna ją kokietować, przechodzą do pokera... Przegrał. Och, w granicach rozsądku. Przysiągł sobie, że nie naruszy wczorajszej wygranej. Wraca do bakarata. Gdzie jest Carlotta? Nie widzi jej przy żadnym z trzech stołów. Jest w barze. Z tamtym typem. Wolno jej, oczywiście. Ale Edmunda to drażni. Podchodzi do nich. — Przegraliśmy — mówi Carlotta. To „my" nie sprawia Edmundowi przyjemności. Tamten śmieje się cicho: — Nie umrzemy od tego. Nie proszą go, żeby usiadł. W kieliszkach jest szampan. Edmund marszczy brwi. Carlotta patrzy na niego. Długo. Wie, co się w nim dzieje, i zdecydowana jest nie ustępować. Bez słów, z wyzwaniem w uniesionej lekko do góry wardze nauczy go żyć. Trzeba osadzić go z miejsca, inaczej zrobiłby się niemożliwy. Spogląda na niego tym samym wzrokiem, co wtedy w restauracji, kiedy go spoliczkowała. Edmund czuje niejasno, że na nic się nie zda upierać. Wsadza ręce w kieszenie. Wraca do stołów. « 405 »

Page 402: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

II Kiedy, przerażony milczeniem Armanda i listami Edmunda, doktor Barbentane wylądował w Paryżu, zastał starszego syna pełnego rezerwy, nieznośnie zaabsorbowanego egzaminami, bardziej niż kiedykolwiek pochłoniętego nauką, ale ogromnie eleganckiego. Miał nowy garnitur, uszyty za zaoszczędzone pieniądze, co dowodziło, że nie należy nigdy wierzyć dzieciom, kiedy narzekają, że im się dzieje krzywda. Co się mogło stać z tym utrapionym Armandem? Zasłużył na dom poprawczy, ale ostatecznie to syn: doktor poczuwał się do jakiejś niejasnej odpowiedzialności; tak naprawdę nie poczuwał się zresztą do niczego, ale cóż, wypada. Informacje Edmunda nie wyjaśniały niczego. Trzeba było trafić do prefektury. Przez Clemenceau. Przyjął doktora sam prefekt we własnej osobie. Pan Hennion miał wygląd człowieka poważnego, trochę może gbura, ale poważnego gbura. Wydał już niezbędne zarządzenia. Policja nadzorująca umeblowane pokoje do wynajęcia nie ustaje w poszukiwaniach. Jak dotąd żadnych wiadomości. Ale, jak mówi przysłowie: brak wiadomości to tyle, co dobre wiadomości! No więc! Czegóż nie zrobilibyśmy dla pana mera z Serianne? Takie ucieczki zdarzają się często. I zawsze kończą się w ten sam sposób: powrotem do rodzinnego gniazda, z uszami po sobie. Policja zawsze zresztą znajduje tego, kogo szuka. Mogą sobie w gazetach pisać, co chcą. Na przykład tę kobietę znalezioną nad kanałem Saint-Martin, jest rzeczą więcej niż pewną, że uda się ją zidentyfikować, a od tego krok już tylko do wykrycia morderców. Razem z jasno popielatym garniturem, który zrobił takie wrażenie na doktorze, Edmund zamówił frak i nowy smoking. Tamten z Marsylii był trochę... zresztą, co tu owijać w bawełnę: był prowincjonalny. Carlotta zaprowadziła go do O'Rossena. Ona wybrała materiały, doradziła krojczego. Potem poszli do Charveta po koszule, do Douceta po krawaty. O bieliznę była cała sprzeczka, czas upływał im na tej nowej zabawie. Edmund zgolił wąsy i mnóstwo « 406 »

Page 403: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

czasu spędzał u fryzjera. Zarzucił całkowicie wykłady i ćwiczenia. Dla przyzwoitości chodził jeszcze do szpitala, i to wszystko. Szczęście, niespotykane szczęście, dopisywało mu w „Passage-Clubie". Poznał tam pana Lenoira z „Journal", który wprowadził go do „Hausmanna"; chodził tam tylko wtedy, kiedy Carlotta była zajęta, może to i lepiej, bo spotkał tam Jakuba Schoelzera. Nie wiedział, że Jakub gra, miły był z niego chłopiec, i owszem, ale trochę za bardzo z kręgu Józefa Quesnel, by nie zachodziła obawa jakiejś niedyskrecji. Poszli razem do „Rat Mort". Zabawna noc. Na szczęście zresztą Edmund obrał bardzo rozsądny system wpłacania znacznych zadatków lub regulowania rachunków od ręki, bo pieniądze topniały, a któregoś wieczora przegrał solidnie. Znalazł się więc ubrany jak z igły, ale w kieszeni miał tylko tyle, żeby dociągnąć do pierwszego. I parę długów u O'Rossema. Doktor nie mógł zdecydować się na wyjazd: chciał spędzić bodaj jeden wieczór z synem, który niecierpliwił się, oczekiwany w klubie przez Carlottę. Doktor przerwał wyrzekania na temat niezrozumiałego zniknięcia Armanda i przeszedł do polityki; tematem chwili była Trzylatka, która weszła pod obrady Izby z początkiem miesiąca. W zasadzie doktor przeciwny był temu posunięciu, które za bardzo pachniało rewanżem. Jednakże Caillaux, w zeszłym miesiącu, na bankiecie, mimo swego stanowiska przeciw ustawie, uznał niebezpieczeństwo niemieckie, mówił o przedłużeniu służby wojskowej. Barthou miał świetną mowę w Izbie. Trzeba przyznać, że tamci nie bawią się w skrupuły. Reichstag uchwalił niedawno pierwsze artykuły projektu niemieckiego. Z drugiej strony Renu będzie 876 000 ludzi pod bronią, w czasie pokoju. Dzienniki niemieckie przedstawiały to jako odpowiedź na owacje Pałacu Burbońskiego dla Barthou, przed dziesięcioma dniami. Tymczasem... Tymczasem Edmund nie mógł sobie pozwolić na wysoką grę. Zaraz na początku wieczoru zgrał się do nitki. Carlotta wygrywała. Pożyczył od niej tysiąc franków, < 407 »

Page 404: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

zagrał banco wynoszące trzydzieści luidorów, zebrał jeden punkt, poprosił o kartę i nic nie dokupił. Na tym trzeba było stanąć. Poszedł do baru. Spotkał tam pana Aleksandra, który był lekko wstawiony i który, z miną konspiratora, wyjął z kieszeni jakieś puzderko, poruszając swymi czarnymi brwiami nad wielkim nosem: — Pokażę panu prawdziwe cacko, które dla pana, doktorze — wszyscy w klubie nazywali go doktorem — ...byłoby drobnostką... Edmund zachichotał: podrzucał w palcach ostatnie stufrankowe sztony, które zawdzięczał Carlotcie. — Ma pan ochotę na Mumma? Edmund wolał koniak. Był to naszyjnik trochę staromodny, z brylantami jak krople na platynowych nitkach. Edmund odstawił kieliszek, serce mu biło. Poznał ten klejnot. Znał go dobrze. Widywał go często na szyi pani Beurdeley. Nawet samo puzderko było mu znajome. Nie było żadnej wątpliwości. Ten naszyjnik znajdował się na pewno w walizce, którą, jego kochanka przyniosła pewnego wieczoru ze sobą do hotelu „Royer-Collard". Więc go sprzedała? Nic dziwnego zresztą. Lecz w tej chwili, kiedy czuł się nędzarzem, spotkanie z tym klejnotem wydało się Edmundowi widomym znakiem jego pognębienia i miał ochotę krzyczeć, uderzyć w twarz tego pijanego mężczyznę i upomnieć się o swoje dobro. Nie zrobił nic takiego. Zapytał: — Skąd pan to ma? — Od jednego klienta — powiedział Aleksander, trochę zmieszany. — Przegrał dziś grubo. I przed chwilą właśnie... Ach, więc to tym zajmował się tu pan Aleksander. Grał bardzo mało i wciąż krążył koło stołów. Kiedy wracali, w taksówce, Edmund snując na głos swe myśli, powiedział: — Ciekaw jestem tylko, dlaczego Beurdeley sprzedała ten naszyjnik... — Carlotta zaczęła go wypytywać. Nie spodobała jej się ta historia. — Jeżeli mogę ci coś radzić, to nie mieszaj się w sprawy < 408 »

Page 405: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Aleksandra. On ma dziwnych przyjaciół, którzy nie grzeszą cierpliwością... Co do tysiąca franków, z których zostało mu trzy ludwiki, odmówiła ich przyjęcia i pocieszyła Edmunda: następnym razem będzie miał większe szczęście. Nie przejmowała się tym woale. Quesnel wrócił z Alzacji hojniejszy niż kiedykolwiek. Jakieś nieoczekiwane zyski. Ale zazdrosny. Och, nie trzeba zresztą przesadzać: podejrzliwy. To człowiek bardzo taktowny, bardzo delikatny. Nigdy nie mówił o tych sprawach wprost. To oszczędzało jej kłamstw, ale zostawiało wątpliwości. Co wiedział, czego domyślał się przynajmniej? A twój ojciec? Carlotta interesowała się ogromnie obecnością doktora w Paryżu. Było to nawet irytujące. Wszystko pięknie, ale jak jej najmilszy da sobie radę z tymi trzema ludwikami? Masz, weź sto franków, ale nie będziesz nimi grał, dobrze? Pamiętaj. Zapłacisz za taksówkę. Wysiadła na rogu bulwaru Bineau. Odprowadził ją wzrokiem. Czuł jeszcze zapach jej włosów i smak pomadki do ust. Powietrze było gorące, gęste, w sercu nocy, która pachniała mocno bzami. Taksówka odwiozła go do hotelu i cała droga od Neuilly do Ouaritier to było jedno długie marzenie, przerywane niepokojem lub uniesieniami, w którym miłość zajmowała pierwsze miejsce, miłość taka jak u poetów, miłość tyraniczna i władcza, wyższa ponad wszelką przypadkowość, przestarzałe zasady moralne, mieszczańskie przesądy. W saloniku na parterze paliło się światło: Józef Quesnel czekał. Była trzecia w nocy. Czy zrobi jej scenę? Carlotta, w wieczorowej sukni, w aksamitnym kapeluszu, z kwiatami, z białoczarną narzutką na ręku, odrzuciła tiul, który miała na ramionach, i podjęła ofensywę: — A ty co tu robisz o tej potrze? Oszalałeś? Zamiast spać? A twoje nerki? Patrzył na nią ze smutkiem. Jakże była piękna! Jego nerki: czuł je, czuł swoją starość. Skąd wracała? Po cóż Pytać ją o to? « 409 »

Page 406: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

III — Nie, mój drogi, mimo całej przyjaźni, jaką mam dla pana, i częstych usług, jakie dzięki panu oddawali nam pańscy przyjaciele z Deutsche Bank, nie podejmę tego kroku. Józef Quesnel jadł śniadanie w „Racingu" z Jorisem de Houten. Pod jasnymi drzewami, obok drewnianego domu, małe stoliki wyglądały jak bielinki. W słońcu skoki grających w tenisa — było ich niewielu — miały w sobie siłę i wdzięk. Było trochę młodzieży o rysach wypoczętych; otaczano Zuzannę Lenglen, wschodzącą gwiazdę kortów; kilka ślicznych dziewcząt, uczesanych tak jak Zuzanna, z wstążką przytrzymującą włosy, siedziało w trzcinowych fotelach. Jedna z nich... Quesnel zmienił ton i ponad stołem, częstując jednocześnie przystawkami swego rozmówcę, wskazał ją Jorisowi: — Niech pan spojrzy, sami nawet nie wiemy kiedy, wyrosła obok nas młodzież całkowicie różna od tej, jaką my byliśmy niegdyś. Może to sport. Ale i co innego także. Niech pan spojrzy na to ładne zwierzę, swobodne, muskularne, dokładne w ruchach. Ach, daleko jesteśmy od pieszczoszek z czasów Marcela Prevost... A przecież to było wczoraj. Nasza młodość... Houten wziął tę dygresję za to, czym była: za dygresję. Nałożył sobie rolmopsa i podjął swoje. — Wie pan — powiedział — że ze strony tamtych panów nic nie zagraża interesom francuskim. Czy muszę panu przypominać, że to dzięki nim właśnie mogłem dostarczyć panu z góry projekty ustaw wojskowych, które pozwoliły panu wyjaśnić pewnym osobistościom, jakie są zamiary jego cesarskiej mości? Mógł pan wtedy, nieprawdaż? skierować Wisnera na drogę nowych rodzajów produkcji, które obecnie, przy Trzylatce i nowych zbrojeniach, pozwolą mu jednocześnie wzmocnić swą pozycję w przemyśle i przysłużyć się ojczyźnie... — Pan wie, mój drogi de Houten, że ja o nic pana nie prosiłem i że jedynie troska o dobro Francji kazała mi < 410 »

Page 407: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

skorzystać z informacji, za które jestem panu oczywiście bardzo wdzięczny. Ale to nie znaczy jeszcze, bym w tej sprawie bałkańskiej miał nalegać na Wisnera....Niech pan nie zapomina, że chociaż w pewnych rzeczach chwalę sobie pańskie usługi, to jednak jeżeli wierzyć Lenoirowi, który twierdzi, że uprzedził pana o zmianie co do Tuapse, nie we wszystkim mogę niezawodnie liczyć na pana. Houten zamrugał oczami. Niemiłe mu było to przypomnienie. Nie można poważnie brać tego, co mówi Lenoir, który twierdził również w swoim czasie, że ma Poincarego w kieszeni, a potem... — Zresztą nie o to idzie tym razem. Idzie o pokój: dostawy wojskowe do Serbii, która w każdej chwili może stać się zarzewiem pożaru europejskiego, uważane są z tamtej strony Renu za posunięcia bardzo nieprzyjemne... pan Wisner... — Wisner, to pewne, jest mocno zainteresowany finansowo w Serbii, i to nie od wczoraj. Bardziej zresztą, jeżeli chodzi o samochody niż o co innego. Ale Bałkany to sprawa zagmatwana. Nikt się w niej nie rozezna. Chwilowo działania wojenne zostały szczęśliwie zawieszone. Zwycięskie ludy europejskie dzielą się spuścizną turecką. Serbowie, Rumuni, Bułgarzy czy Grecy, któż może powiedzieć, kto z nich będzie jutro z Wilhelmem II, a kto z Rosją? Nie, nie będę mieszać się do tej historii: rynki zbytu w Serbii są użyteczne dla naszego przemysłu... a jeżeli Niemcy... och, od tego mamy Quai-d'Orsay! tam należy kierować pretensje! A poza tym, zna pan Wisnera: czyż z nim można mówić otwarcie? — Przede wszystkim nie chodzi o Niemcy, lecz o kilku finansistów, którym ze względu na ich interesy zależy na utrzymaniu pokoju na Bałkanach, a wie pan dobrze, że porozumienie w sprawach handlowych ułatwia stosunki dyplomatyczne między dwoma krajami... W kwiatach stojących w srebrnym rożku na stole zabrzęczała osa. Jak strzała obiła się nagle o czoło Józefa Quesnel, który odsunął się gwałtownie od stolika i machnął serwetką, żeby ją odpędzić. Już po samym tonie « 411 »

Page 408: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

można było poznać, że Quesnel stracił zaufanie do swego agenta. Nie dawał mu ostatnio żadnych poruczeń. — Pańska prośba, mój drogi Jorisie, jest dla mnie tym mniej zrozumiała, że, wnioskując z rozmowy, jaką miałem z panem Doumer, który, mam wrażenie, jest dobrze poinformowany, pokój na Bałkanach jest dość niepewny. A przecież Doumer ze względu na swoją pozycję musi także brać pod uwagę niektóre interesy niemieckie... Widzi pan, dziś, kiedy interesy przełamały ramy narodowe, to my, przemysłowcy, jesteśmy prawdziwymi internacjonalistami, a nie ci krzykacze z Pre-Saint-Gervais, którzy chcieliby uzbroić cały naród... I dlatego przyznaję, że nie mogę pojąć chęci ograniczenia, w imię interesów jakiegokolwiek kraju, ekspansji kapitałów francuskich, prawdziwej rękojmi pokoju europejskiego... — Pozwoli pan, że... — Tak, pokoju europejskiego... Jeżeli kapitały jednego kraju zespolą się ściśle z kapitałami jego sąsiadów we wszystkich możliwych interesach na świecie, jest zupełnie jasne, że przez to samo wojna stanie się niemożliwa. Strzelalibyśmy do siebie samych... Dziewczyna, która zwróciła uwagę Quesnela, wstała. Była to blondynka, której skóra, pociemniała od opalenizny, mieniła się odbłyskami masy perłowej. Nie miała prawie wcale bioder i, jak na siedemnaście lat, piersi zuchwałe, podobne do owoców rozsadzających powłokę. Kołysała się z nogi na nogę, z rakietą w ręce; trzech chłopców o błyszczących oczach i drżących wargach stało obok niej. Quesnel wskazał ich Jorisowi. — Oto jest pokój — powiedział. — Nasi synowie, nasze córki. O czym myślą? O podbojach może? Ale czy wolno nam, starszym, nie interesować się przyszłością tych dzieci, ich życiem, zapewnieniem im wygód, luksusu? Bronić tego piękna, tego francuskiego piękna, oto nasz pierwszy obowiązek. Niech mi pan powie, czy są gdzieś dziewczęta równie ładne? Pan de Houten spuścił oczy, później podniósł je i powiedział dosyć wolno: « 412 »

Page 409: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Ma pan rację. Wszyscy wiedzą, że Francuzki podobają mi się najbardziej. One jedne mają ten szyk, tego pieprzyka... Nie uważa pan jednak, że i Włoszki mają pewien urok? Quesnel zmarszczył brwi. Po co ta aluzja? Jego związek z Carlottą nie był tajemnicą. Uśmiech Houtena był pełen szacunku i naprawdę przyjazny. Może to po prostu pochlebstwo czy uprzejmość? Holender mówił, jakby do siebie: — Ujemną cechą Włoszek jest to, że lubią hazard, i to jak... Hazard? Do czego on zmierzał? — Och, mówię tak, bo jak byłem młody, miałem kiedyś we Florencji przyjaciółkę... Cudne stworzenie... Ale jak ona lubiła grać! I zaraz skwapliwie powrócił do historii bałkańskiej... Wisner... Nad słowami unosił się jakiś cień. Józef Quesnel opuścił „Racing". Carlotta, promieniowanie Carlotty otaczało go. Jak ona zarzuciła mu tamtej nocy ręce na szyję! Jej ręce. Och, młodość jest alkoholem i balsamem na te rany źle zasklepione, które nosimy ze sobą wszędzie w ciemności ciała. Jeżeli nawet Carlotta lubi grać, to i cóż? Mam czym płacić. Krępujące, niepokojące było tylko to, że Joris wiedział coś na ten temat i zdawał się sugerować jakieś nieokreślone niebezpieczeństwo... Można go było zapytać. Ale po co? Kiedy Carlotta rozpuszczała włosy, swe włosy gęste i lekkie, na nagie ramiona, zapominało się o chorobie i starości, o niejasnych groźbach na horyzoncie świata i o panicznych skrupułach, które odzywały się czasem. Nie powinien był jeść cielęcego mleczka, to sprzeczne z jego dietą. Ale dzień był taki śliczny i zresztą, ze szpinakiem... Upał ciążył nad pasiastymi parasolami, jakby to był sierpień. Houten pogrążony był w rozmyślaniach: ta historia Tuapse przyniosła mu pewne zyski, ale Quesnel wyraźnie miał do niego żal. 413 »

Page 410: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

IV — Dziękuję pani, Elizo — powiedział Józef Quesnel — to naprawdę bardzo ładnie z pani strony. Wchodzili do jadalni w pałacyku przy bulwarze Bineau. Gresandage'owie byli gośćmi Carlotty. Po dłuższej rozmowie z przyjaciółką Quesnel uświadomił sobie, jak bardzo zostawiał ją samą, wydaną na pastwę nieprzewidzianych niebezpieczeństw. Nie mógł zmuszać ludzi, wśród których się obracał, żeby przyjęli Carlottę do swego grona: trudno było wyobrazić ją sobie u Schoelzerów, na przykład, albo przyjmującą Millerandów. Należało zwrócić się do kogoś młodszego i mniej światowego. Pomyślał o Gresandage'ach. Ryszardowi mógł szczerze powiedzieć o wszystkim, a któraż kobieta lepiej niż Eliza, ożywiona duchem szeroko pojętego chrystianizmu, mogła przystosować się do tej sytuacji? Może w ten sposób Carlotta poczuje się bardziej z nim związana, nie tak na marginesie towarzystwa, do którego, trudno się dziwić, że miała uprzedzenia... Jest pewne, że Carlotta zadała sobie wiele trudu, żeby godnie wystąpić w roli pani domu. Sterała się, jak mogła. Prawdę mówiąc, zabawa w proszoną kolację miała dla niej z początku pewien urok. Ponieważ jednak nie była zbyt pewna swej kucharki, zamówiła wszystko u Potela i Chabote. Kłamała troszkę twierdząc, że miała straszny kłopot z turbotem w sosie holenderskim i że bardzo się bała o tort. Wszystko to bardziej, żeby mieć temat do rozmowy, niż żeby się chwalić, bo nie miała nic do powiedzenia tym Gresandage'om, o których Quesnel opowiadał jej bez końca. Tego wysokiego urzędnika, aż śmiesznego w swej uczciwości, spotkała już przedtem dwa czy trzy razy. Trochę za mały i denerwujący z tym swoim przesuwaniem palca pod wąsami. Spoglądał na nią spod oka. Musiał dosyć lubić kobiety. Żonę w każdym razie wybrał sobie dziwnie. Wielka jak tyka, ciężka i wcale nieładna. W dodatku nie dba o siebie. Carlotta bała się trochę Elizy, a jednocześnie « 414 »

Page 411: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

czuła do niej pewien wstręt: pani Gresandage symbolizowała dla niej prawowitą małżonkę w całej swej okropności. Mimo wszystko nie była jednak tak bardzo źle ubrana. Ona także zadała sobie wiele trudu i chciała spodobać się Carlotcie. Dziwaczne zbliżenie dwóch światów w tych kobietach: jakby suczka i kotka w umizgach. Eliza miała białą batystową suknię przybraną różowym. Góra, haftowana różowym jedwabiem, wycięta była w szpic, a przykrywająca ramiona berta z cienkiej koronki flandryjskiej tworzyła kołnierzyk przy dekolcie. Rękaw krótki, powyżej łokcia, przybrany był małym wolantem z tej samej koronki. Cały szyk to była spódnica: marszczona w talii potrójnym rzędem różowych jedwabnych tasiemek, stan miała podwyższony i tworzyła rodzaj koronkowego kielicha kwiatu pod piersiami. Różowa wypustka ładnie wykańczała go górą. Dość luźna w biodrach, spódnica, zgodnie z nakazami ostatniej mody, zwężała się koło kolan, w miejscu, gdzie kończyła się naszywana różowymi guziczkami wstawka biegnąca przodem od pasa. Koło kostek była zupełnie wąska: trzy kontrafałdy umożliwiały chodzenie. Do tego Eliza miała różową budkę, wiązaną pod brodą, z wielką białą kokardą, usztywnioną drucikiem, białe skórkowe rękawiczki i białe pantofle. Niestety, suknia musiała być szyta u marnej krawcowej, pantofelki nie były nieskazitelnie czyste, a kapelusz z taniej słomki. Wszystko to nadawało pani Gresandage wygląd trochę nieświeży. Na próżno Eliza wysilała się na jak największą uprzejmość. Carlotta czuła to i doznawała pewnego upokorzenia. Zaczęła mówić o zdrowiu Józefa Quesnela, o wspólnym pobycie w Biarritz, o potrzebie wyjazdu do Vitte'l. I na tym temat się wyczerpał. Carlotta wpadła wtedy na pomysł, żeby opowiedzieć o swoim dzieciństwie. Półgłosem, nowej przyjaciółce, jak zwierzenia. Rzeczy najbardziej błahe nabierały w jej ustach uroku niezwykłości. Można pochodzić z całkiem ubogiej rodziny, z ludu, a być, nieprawdaż? interesującym i dowcipnym. Już zresztą przy drugim daniu rozmowa przestała być « 415 »

Page 412: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ogólna. Jak przystało w dobrym towarzystwie francuskim, mężczyźni rozmawiali między sobą. — Przyznaję otwarcie — mówił Ryszard — że droga, na którą wchodzimy, wydaje mi się niebezpieczna... — Zapominasz, moje drogie dziecko, że mamy sprzymierzeńców i że Izwolski na nas naciska. Nie możemy się nie zbroić. — Odnoszę wrażenie, że zwłaszcza od kiedy odwołano Georges Louisa i w Petersburgu jest Delcasse... — Tak, wiem: Delcasse jest człowiekiem dość wojowniczym, ale ostatecznie to jeden z filarów entente cordiale. Skoro więc Anglia patrzyła złym okiem... — Anglia! To wielka niewiadoma. W kwestiach bałkańskich na przykład... Pani Gresandage bardzo posmutniała usłyszawszy pytanie Carlotty. Nie, nie ma dzieci. Z początku, w pierwszych latach małżeństwa, nie chciała ze względu na Ryszarda... Tyle pracował. Więc, żeby chociaż w domu mógł mieć spokój... A potem było widocznie już za późno. Mój Boże, jakież się to wydawało dziwne Carlotcie! Rozumie pani, w tych budach, gdzie mieszkała jej rodzina, nie można było zachowywać ostrożności. A mężczyźni pracowali ciężko i kobiety też, cały dzień, od świtu, kiedy trzeba było przygotować posiłek dla ojca: ja chciałabym mieć dziecko, ale zdaje się, że raz na zawsze dogodzili mi tą skrobanką. A to takie zabawne; taki malec, nie wiadomo dlaczego go człowiek kocha! Nie wiadomo dlaczego? Pani Gresandage uważała, że z chwilą, gdy kocha się ojca... — Och! — powiedziała Carlotta. — Ojca... Wie pani, ja, gdybym miała dziecko, wolałabym zapomnieć, kto jest jego ojcem. Mężczyzna nasyci się i odchodzi... Czy to jego jest ta rzecz, którą nosimy w sobie, przez którą cierpimy? O, na przykład wczoraj wieczorem, nie wiem, dlaczego pani o tym mówię, widocznie właśnie od tej pory mam dzieci w głowie... Wczoraj byłam w kasynie. Och, żaden wielki hazard. « 416 »

Page 413: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

I tam, rzeczywiście, kiedy trzymała bank, jakaś kobieta podeszła do niej, kobieta może czterdziestoletnia, niebogata, ale czysta, o dość ładnych oczach, i błagała Carlottę o dziesięć franków. To nie była żadna ze stałych bywalczyń. Widywało się ją czasem, ale nie grała. Nie śmiała, była żoną jednego z krupierów. Przychodziła po niego. Tego wieczoru widok grających zupełnie ją urzekł, musiała koniecznie na coś postawić. Cicho, ze wstydem... Ale nie o to chodzi: wyjęła z torebki fotografię i położyła na brzegu, spodem do góry jako porte-bonehur między sztonami Carlotty. Bank jej przeszedł trzy razy, za czwartym pękł. „Mój Boże — powiedziała z przerażeniem — umrze!" Wzięła z powrotem fotografię i Carlotta zobaczyła ją w jej rękach. Mały golasek z wałeczkami tłuszczu, z palcem w buzi. Mógł mieć półtora roku. Chłopiec. — Poprosiłam ją do baru. Była zupełnie nieprzytomna. Nie o te dziesięć franków. Ale malutki stale choruje. Już raz było z nim bardzo źle, ale się jakoś wykaraskał, gdzieś na wsi, u mamki. Wmówiła sobie: jak wygra, to dziecko będzie żyło, a jak przegra, to umrze. Ledwo trzymała się na nogach. Ładniutki ten jej mały, tylko wątły. Ale kiedy ją zapytałam, czy to pan Karol, krupier, jest ojcem, odpowiedziała prędko: — Co też pani mówi! On jest mój... W każdym słowie Carlotty była nienawiść do mężczyzn, która zaskakiwała Elizę. Ona mogła pochwalić się tylko Ryszardem. Nigdy nie miała przygód. Patrzyła na panią domu ze zdziwieniem. Te kobiety wiedzą wiele rzeczy, których my nie znamy. Carlotta przejrzała jej myśli i wywoływało to w niej pewną złość pomieszaną z poczuciem wyższości. Te kobiety, które miały tylko jednego mężczyznę, coś niewiarygodnego! Zresztą na pewno kłamią, to niemożliwe... Kiedy koło godziny drugiej w „Passage-Clubie" pan Karol wstał od stołu i zrobił rachunki, skierował się do baru, gdzie Jeanne Cartuywels czekała na niego. Zastał « 417 »

Page 414: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ją w towarzystwie pięknej dziewczyny w aksamitnym kapeluszu, którą na prośbę inspektora Colombin miał mieć na oku. Jeanne wydawała się wzruszona, pożegnała się z Carlottą i wyszła ze swym przyjacielem. Pan Karol miał właśnie spotkać się z Colombinem na dole, u Pousseta. Nad porcją kapusty po alzacku opowiedział tamtemu, jak to Jeanne zawiera teraz znajomości w klubie. Jeanne, bardzo wzruszona, pokazała prezent, jaki dostała od tej pięknej pani, jak powiadała. To dla małego. Żeby jej dodać otuchy. Z powodu przegranej, bo wmówiła sobie, że jeżeli przegra... Tamta pani poszukała w torebce, wyjęła z niej srebrny medalik ze świętym Krzysztofem: z jednej strony patron tych, którym zdarzył się nieszczęśliwy wypadek, z Dzieciątkiem Jezus na ramieniu przechodził przez rzekę, a z drugiej strony droga o zachodzie słońca i auto wpadające na drzewo. To przyniesie szczęście Dzidziusiowi. Następnym razem, jak pojedzie do Charenites... Pan Karol spojrzał na nią z pewnym zdziwieniem. Mówiła o małym w obecności Colombina: więc wiedział o nim? Kobiety nie potrafią utrzymać języka za zębami. No, a tamta, w tym aksamitnym kapeluszu, cóż to za jedna? Jakaś kurewka, oczywiście. Ma takiego młodego gigolaka, który gra na całego. Skąd bierze pieniądze? Też pytanie! Inspektor roześmiał się bardzo głośno i spojrzał na panią Cartuywels, która zbladła. — A jak się nazywa ten gigolak? ' Karol Leroy kazał podać sobie jeszcze jedno ciemne monachijskie. Zaglądał do rejestru: student medycyny, Barbentane, zamieszkały w hotelu „Royer-Collard". Colombin zapisał nazwisko w notesie. Zależało mu na tym, by powiedzieć panu Karolowi, że trzeba szczególnie unikać teraz jakichś historii w „Passage-Clubie": rząd, w związku z Trzylatką, agitacją prowadzoną w wojsku itd., podjął pewne kroki w celu oczyszczenia Paryża i dlatego też, rozumie pan, gdyby tylko coś, to, żeby zadośćuczynić opinii, kasyna, dotąd tolerowane... — Och — powiedział pan Karol — wprawdzie bywają « 418 » u nas cudzoziemcy, ale ci na pewno nie zajmują się propagandą antymilitarystyczną!... — Nigdy nie wiadomo — odparł pan Colombin — a poza tym jest jeszcze szpiegostwo... V Co do jednego, prefekt policji nie skłamał doktorowi Barbentane. Posiekana kobieta znad kanału Saint-Martin została zidentyfikowana: była to małżonka profesora wydziału lekarskiego, Beurdeleya. Opuściła niedawno męża, przy czym, zdaje się, uczyniła to nie będąc w pełni władz umysłowych. Zabrała ze sobą biżuterię i pieniądze, których nie odnaleziono. Należy więc przypuszczać, że motywem zbrodni był rabunek. Nietrudno wyobrazić sobie smutek tej historii: mąż, wielki uczony, czternastoletni syn, zburzone ognisko domowe i wreszcie ta straszna wiadomość. Szczątki zaginionej odnalezione w papierze

Page 415: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

gazetowym. I jeszcze w pierwszych dniach nie brakowało szczegółów na temat tej zbrodni: nie domyślano się, nieprawdaż? kim była ofiara. Edmund dowiedział się o tym w szpitalu. Gazet nie czytał. Doznał na tę wiadomość dziwnego uczucia. Uczucia współwiny. Widział ją znów u siebie, zapłakaną. Przypomniał sobie ten morderczy impuls, któremu oparł się jednak. Co się z nią stało później, w czyje ręce się dostała? Więc nie wróciła do męża? A może tak. Ale, by znów odejść. Obłąkana, to jasne. Musiała zaplątać się w jakąś historię. Z kim? Z pierwszym lepszym alfonsem. Zasmakowała w miłości. A w tym wszystkim iskrzyły się brylanty. Brylanty, kupione przez pana Aleksandra, pasera. Co za traf, swoją drogą, że znów zobaczył te ukradzione kamienie. Co zrobi z tym odkryciem? Policja? Uprzedzić pana Aleksandra? Właśnie! Żeby się skompromitować. Mówił sobie, z lekka ironicznie, że szacunek, jaki winien jest zmarłej, nie pozwala mu mieszać się w to wszystko. Skoro przeniosła się na tamten świat! Pokój kobiecie pokrajanej w kawałki! « 419 >

Page 416: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Jednak blask tych drogocennych łez chodził za nim przez cały dzień. Z roztargnieniem słuchał, jak przy aperitifie ojciec opowiadał o doniesieniach z policji. W dalszym ciągu żadnego śladu Żaby? W porządku. Reszta to literatura. A propos... Edmundowi przypomniał się ten wiersz, który tak lubił: „Naga była najdroższa. Serce moje znając — Zostawiła jedynie swe dźwięczne klejnoty"... Do diabła, dziwacznie to brzmiało dzisiaj. Coraz więcej myślał o tych klejnotach, które mógł był mieć. Teraz, kiedy był bez grosza! Doktor dał się naciągnąć ledwo na ludwika. Co to jest! Dostał rachunek od O'Rossena, Carlotta, przy telefonie, bardzo powściągliwa. Rozmówka z Józefem Quesnel. Nie, nic poważnego. Ale obiad zje z nim. Żeby go nie drażnić. Nie, nie zostanie u niej na noc, źle się czuje. Nerki, jak zawsze. Co mówisz? Och, dałbyś lepiej spokój. Odłóż swoją zazdrość na kiedy indziej. Nie bądź niemądry. Kochanie. Postaram się przyjść do klubu koło dwunastej, może trochę po dwunastej. Co takiego? Skąd ty do mnie telefonujesz, że tak źle słychać, z jakiejś kawiarni? Kobieta pokrajana w kawałki? Też sobie wybrałeś moment do żartów. Trzask zawieszanej słuchawki. Jakiż człowiek jest samotny w życiu. Carlotta była wszystkim dla Edmunda, naprawdę. I proszę: ponieważ historia jest trochę zaskakująca, nie chce mu wierzyć. Chciałby ofiarować jej te brylanty, krwawe i zimne, te brylanty, które połyskiwały niegdyś w mroku loży na premierze Alzacji. Czuł się jak debiutant, który pozwolił się zdystansować jakiemuś nieznajomemu, który do walki o życie podchodził w sposób zdrowszy i bardziej krzepki. Och, tamten nie zawracał sobie głowy żadnymi tam historyjkami. Edmund czuł pewien podziw dla okrucieństwa mordercy. Podobno znęcał się nad trupem. Biedna pani Beurdeley! Zachciało jej się zabawy niestosownej już do jej wieku. Miły Boże, więc są jeszcze na tym świecie, tchórzliwym i wyrachowanym, istoty nowe, wibrujące, ani za grosz niesentymentalne, torujące sobie drogę w życiu inaczej niż ten polityk z prowincji, który popija « 420 »

Page 417: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

pernod na tarasie „Soufflet", z synem, i mamrocze jakieś bzdury na temat Trzylatki i zatrzymania obecnego rocznika w wojsku. Kawałki lodu w szklankach przybierały wygląd brylantów. Ojczulek wyjeżdża. Armanda nie można odnaleźć. Co powie matka? Ogromnie niepokojące jest to, co dzieje się na Bałkanach. Słuchaj no, to zdaje się żona twojego byłego pryncypała, ta, co ją znaleźli w kawałkach? I co ty na to? Wyobrażam sobie, jaki się ruch musiał zrobić u was na wydziale. Podobno Poincare wybiera się do Anglii. Dobre, co? Ale ostatecznie, dla prestiżu Francji! Edmund pożegnał się z ojcem i poszedł się przebrać. Nie miał co robić z resztą wieczoru. W smokingu zaczął wkuwać patologię. Ani mowy, żeby go to zajęło... Złamania, urazy, operacje, wszystko nasuwało mu przed oczy jeden i ten sam obraz. Widział leżące opodal kanału, nocą, tamto ciało okaleczone, poćwiartowane, i mężczyznę, który uciekał, brylanty. Usiłował wrócić do anatomii, ale kiedy mu się nie udało, odepchnął książki i wziął głowę w dłonie. Cóż jemu zdarzało się w ogóle w życiu? Nie był marzycielem. Byleby miał co zjeść. I święty spokój. Wziął się do medycyny, a teraz pozwala wszystkiemu iść na marne. Czym się to skończy? Carlotta! Opętała go. Nic poza Carlottą nie docierało do niego. A jednocześnie czuł, że ogarnia go gorączka trwogi. Jak nie będzie miał pieniędzy, straci ją. Brylanty tańczyły mu w głowie i nieokreślony lęk przed przyszłością. Wychodząc z hotelu zobaczył kopertę w przegródce. Żaba zrezygnował z niej najwidoczniej. Głupotą było zostawiać tu pieniądze, kiedy on, Edmund, tak ich potrzebuje. Wziął kopertę. Poszedł wolno do klubu piechotą. Ale i tak przyszedł za wcześnie. Krążył wokół stołów, ostrożnie. Kiedy po raz dziesiąty może mijał pana Karola, krupier zwrócił się do niego: Nie gra pan dziś, doktorze? Jest miejsce, jeśliby pan chciał? Odmówił. Pan Aleksander był w barze. « 421 »

Page 418: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Przeszedł do pokera. Co za pasjonująca gra! Jakaś kobieta, od której kiedyś sporo wygrał, jakaś starucha ze sznurem pereł i sztucznymi czarnymi loczkami w siwych włosach, bluffowała i wygrywała śmiejąc się urywanie. Pan de Ceresolles ukłonił się Edmundowi. To irytujące patrzeć, jak inni grają nie grając samemu. Tak jak brak papierosów. Jakby to pięknie było rzucić na stół brylanty wołając: „Banco!" Trzy razy, w żółtej sali, Edmund odgadł trafnie: byłby wygrał co najmniej tysiąc pięćset franków. Pech. Brylanty stukotały mu po głowie. Powinien mieć dziś szczęście. Niech tam! Tysiąc franków Carlotty padło na sukno. Grabki pana Karola zgarnęły je natychmiast. Jedna przegrana niczego nie dowodzi: teraz, po pięćdziesiąt franków, poszły pieniądze Armanda. I to jeszcze nic nie znaczy. Edmund wiedział, że dzisiaj wygra, I nie miał już ani grosza. Nagle zdecydował się. Pan Aleksander, długi i chudy, grał w kości z barmanem. Przy wejściu do sali widać było plecy Pedra pochylonego pracowicie nad kartką papieru u wejścia do sali. — Panie Aleksandrze! Tamten odwrócił się. Ach, gigolak Carlotty! Na prośbę Edmunda przeszli do rotundy, która była pusta. Barman nadal stukał kośćmi o ladę, bez końca. Jego rozcięta warga zdawała się dumać nad czymś ironicznie. Pedro wydał gniewny okrzyk: zrobił kleksa na liście do pewnego mieszkańca kolonii poszukującego bratniej duszy. Kiedy o godzinie wpół do pierwszej zjawiła się Carlotta, zastała pana Aleksandra z powrotem przy barze; grał z barmanem. Był dosyć nachmurzony. Zawołał na nią: — Pani Carlotto! — Jest mój mały? — zapytała. — Gra. — Ach? Obiecał mi... — Zdaje się, że wygrywa. Chciała pójść do niego. Aleksander zniżył głos: — Skąd pani wytrzasnęła tego typa, pani Carlotto? « 422

Page 419: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— A po co to panu do wiadomości? — On daleko zajdzie, pani Carlotto, jeżeli mu się co nie przytrafi po drodze. To prawdziwy mężczyzna! — Zdążyłam to zauważyć — powiedziała oddalając się, trochę zaniepokojona głuchą groźbą ukrytą w tych słowach. Edmund grał przy jednym ze stołów. Kieszenie pełne miał sztonów. Trzymał nieduży bank, który zgarnął. Dziesięć tysięcy franków. Spojrzała na niego z podziwem i z pewnym lękiem. — Za bardzo zasmakowałeś w tym wszystkim, zapominasz o mnie... — Czy nie wiesz, że to dla ciebie właśnie gram? Byłem ci winien tysiąc franków. Oddał jej. Poczuła, że była dla niego niesprawiedliwa. Ostatnio myślała o nim trochę jak o sutenerze. Jej malutki. — Chodźmy stąd, dobrze? Zgadzał się na wszystko. Montmartre. Pić. Taniec. Serpentyny. Wychodząc z lokalu zobaczyli jakiś hotel tak gościnny, tak jasny, czuli się sobie tak bliscy, że weszli do niego. I tam, w łóżku, opowiedział o pani Beurdeley. Powiedziała: — To nie ty? Roześmiał się bardzo głośno. Nie przyznał jej się jednak do małej pożyczki, którą dostał od pana Aleksandra za cenę milczenia. Z kobietami lepiej ostrożnie. Nigdy nie przeżyli jeszcze tyle rozkoszy, co w tym przygodnym hotelu rozbrzmiewającym okrzykami jakiejś pijanej bandy, wygrywającej na piszczałkach, która wpakowała się do sąsiedniego pokoju. Nad ranem zjedli kolację w „Kapitelu". Nad homarem a la Thermidor Edmund zupełnie się rozczulił. Wspomniał łagodnie o Armandzie: — Gdzie ten mały nicpoń się podziewa? — A twój ojciec, nie wyjeżdża jeszcze? — Widzę, Carlotta, że ciągle mnie pytasz o ojca... Jeśli chcesz go poznać... » 423 »

Page 420: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Dziękuję, znam go już. Z widelcem w ręku Edmund znieruchomiał. Prawda! Pierwszego dnia, w „Kaskadzie", Carlotta powiedziała coś w tym rodzaju! Za każdym razem, kiedy chciał pomówić z nią o Serianne, zmieniała temat. — Byłam tam kiedyś — przyznała się któregoś dnia. Ależ tak, w „Kaskadzie" ona pierwsza wspomniała o doktorze! Teraz była trochę pijana, a na pierwszym piętrze grała muzyka. Oni siedzieli na dole. Walc. I trochę przypadek, a trochę pod wpływem alkoholu historia Carlotty przybiera rytm tego walca, gdy tymczasem jakaś gruba baba naprzeciw nuci wystukując rytm palcami ciężkimi od pierścionków, a koło drzwi do toalet ktoś śpiewa już pijackim głosem. Kiedy jego córka skończyła trzynaście lat, a rok ten był rokiem upalnym i burzliwym, Carlo Beneduce, coraz częściej pijany, zaczął odczuwać pewne onieśmielenie wobec córki, przedwcześnie dojrzałej: krępowała go, kiedy uganiał się po wsiach za dziewczętami, które niemal mogły bawić się z nią jeszcze. Postanowił oddać ją do siostry, której mąż, robotnik ziemny, pracował na południu Francji. Napisał do nich i Zio Giuseppe zgodził się przyjąć małą. Carlo odwiózł więc córkę do Serianne, gdzie wychowywała się z innymi dziećmi Giuseppe Orsi. Sam ruszył w dalszą drogę i tego samego lata, gdzieś koło La Ciotat, zginął w jakiejś bójce. Za bardzo lubił cudze żony i za bardzo był ładny, za to prędzej czy później trzeba płacić. — Posłuchaj, ten walc... Mój ojciec, wiesz, tańczył walca jak młody bóg. Piękny był. I uważał, że ja jestem piękna. Myślę, że dlatego właśnie zostawił mnie u swojej siostry. Bał się siebie i mnie. Pamiętam, jak głaskał mnie po ramionach. Och, mój miły, ten walc! Pewnej nocy, kiedy była burza, ja nie jestem bardzo strachliwa, ale zawsze... w każdym razie jako dziecko nie mogłam patrzeć na błyskawice... Wiesz, takie wielkie błyskawice, nocą, przez mokre liście... Daj mi szampana. « 424 »

Page 421: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Na pierwszym piętrze musieli być jacyś goście, którzy lubili tego walca, bisowali go stale. — Och, Serianne to nie był romans. Ciotka Orsi chodziła na posługi. Trzeba było myć dzieciaki, ucierać im nosy, prać, szorować podłogę. Wuj najmował się do winobrania. Mieszkaliśmy od strony Villeneuve, w tych nędznych barakach, na które leciał cały kurz z drogi; z tramwaju widać było dzieciaki w łachmanach, jak bawiły się koło nich, i beczki, w których przykryte pokrywą i przyciśnięte kamieniem prażyły się w słońcu śmiecie i ludzkie odchody. Słuchaj walca! Widziałeś kiedy nasze kobiety, jak tańczą na waszym przedmieściu, w Serianne? W chusteczkach na ramionach i w szerokich spódnicach, z wielkim krzyżem na piersi? Zsychają się prędko. Praca! Ale oczy pozostają jak czarny ogień. A młode... Miałeś je może, co, ty mój mały łajdaku? Tak sobie wtedy pomyślałam, pierwszego dnia, w „Kaskadzie"... Pomyślałam sobie... Mogliśmy się byli znać, kto wie? Byłbyś mnie rzucił; tak jak inni... A może nie spojrzałbyś nawet na mnie? Och, ten walc... Poczekaj, był taki, z Villeneuve, nazywał się Franciszek; pamiętam, kochał się w jednej z naszych, w mojej przyjaciółce, Marii, Marii Pallatini, to piękne nazwisko, warte wszystkich waszych szlacheckich nazwisk razem wziętych, a ona sama... nie będę ci mówić o jej piersiach, byłabym zazdrosna... zresztą, co tam Maria!... To śmieszne; jak ja pamiętam każdy kamień, każde spalone drzewo, Serianne... Moje Serianne nie jest to samo co twoje... tam, na górze, gdzie mieszkaliście, w mieście, w mieście twojego ojca... I owszem, znam twego ojca, znam go lepiej niż ty... Ty nie wiesz, kogo on przypomina w pewnych chwilach. Ja wiem. I tak to, kiedy miała piętnaście lat, Carlotta, uganiająca się po winnicach, po drodze, po polach kukurydzy z chłopakami z przedmieścia, wśród śpiewu, bójek, pracy domowej i dzieciaków, które trzymały się jej spódnicy, jak obłok nędzy i młodości, marzeń i kuksańców, Carlotta dowiedziała się wreszcie, że jest piękna. — Prości chłopcy potrafią to dostrzec bez tych wszystkich 425 »

Page 422: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

cudów, których wami potrzeba, wy lubicie tylko nasze łachy, kremy, pudry i perfumy. Kocham cię, rozumiesz, ale nigdy, nigdy nie będę cię kochać tak, jak mogłam była kochać pierwszego lepszego z tych czarnuchów o białych zębach, których nie kochałam. Ten walc nie skończy się nigdy. I ich mocne ramiona. Bili mnie i ciągnęli za włosy. Miałam pogryzione usta. Przechodziłam od jednego do drugiego. Byliśmy jedną rodziną. To nie miało żadnego znaczenia. Pewnego dnia... my nie jesteśmy takie gęsi jak wasze siostry i kuzynki: jak poczułam, że jestem w ciąży, a wiedziałam, że Zio Giuseppe zabiłby mnie jak nic, bo miał swoje pojęcia o honorze, a jak się upił, wpadał w gniew, nie płakałam, tylko zrobiłam tak, jak Anita, jak Felicja, jak inne robiły przede mną. Szpilką od kapelusza. Piękną, mocną, długą. Ze złotym, ażurowym łebkiem jak kolczyki, które noszą włoskie kobiety. O miało potem nie umarłam. Oddali mnie do szpitala. Byłeś tam chyba? Leczył mnie twój ojciec. No więc cóż, jak wyzdrowiałam... Co myślisz, twój ojciec jest taki sam jak inni! Widocznie nawet te wszystkie świństwa nie wystarczą, żeby was odstręczyć. Bałam się go, rozumiesz, był panam merem i panem doktorem. No więc... No więc... Co ci jest? Upiłeś się? A jakże, zgwałcił mnie. Może mogłam powiedzieć nie? Płaczesz? Nie, można umrzeć ze śmiechu! Spałam, bo ja wiem, z paru setkami facetów i nic, ale to, że z twoim papą, to cię boli? Masz, napij się, głupi. Syneczku. Potem... ależ nie, nic już nie było potem, naprawdę. Uciekłam do Marsylii. Na ulicę. To jasne... To nie ma znaczenia... Nie, nie mam żalu do twego ojca... Bałam się Zio Giuseppe. To wszystko... Ty niemądry. Kochany. Maleńki. Pieseczku. Rozumiesz, nic nie rozumiesz. Jak cię zobaczyłam, ten walc, ach, ten walc... to niesamowite, jak ja lubię walce. Jak cię zobaczyłam wtedy w ,,Kaskadzie"... Jakże ja ci się chciałam spodobać! Jak nigdy żadnemu mężczyźnie. A przecież od tego nieraz zależało, czy będę miała co jeść. Och, mój maleńki, mój walcu! Chciałam ci się spodobać z powodu twojego ojca... Nie rób takiej miny, głuptasie, to dlatego, » 426 »

Page 423: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

że... Słuchaj, co ci powiem, słuchaj, jakby to był walc. Chciałam ci się spodobać z powodu twego ojca, dlatego, że twój ojciec... dla nas, wyczekujących na rogu... dla nas, kiedy człowiek jest głodny i boi się, i nie wie... tacy panowie jak twój ojciec, z pieniędzmi, trochę zawstydzeni, w pośpiechu, z brzuszkiem, starszawi, i ich miłość, która jest jak bardzo smutne wspomnienie tego, czym byli kiedyś dla kobiet nie takich jak my... Twój ojciec, wasi ojcowie... Mówię ci, że to ten walc... Nie jestem pijana, ty jesteś pijany... Więc ty... Rozumiesz, ty to był ten zakazany owoc, piękni młodzieńcy z miasta... rewanż i ty nie wiedziałeś... spotkałeś mnie... w ,,Kaskadzie"... Och, od razu chciałam cię mieć, mój kochanek, mówiłam sobie... Nie jesteś do niego podobny, wiesz, jesteś jego synem... a potem cię miałam... jak kochasz, jeszcze mniej jesteś do niego podobny... on nie jest wtedy piękny! Możesz mi wierzyć... Powiedz mi, że długo jeszcze będziemy tańczyć ze sobą tego walca, my dwoje... Ty, twoja młodość, twoja siła, twoja uroda... Nie płacz, bo robisz się brzydki... Moje upojenie, moje serce, piccolo mio... Szampana, szampana, jeszcze szampana, ty mój szampanie, moje szczęście... Walc na pierwszym piętrze umilkł, a siną ulicą przejeżdżały już wózki mleczarzy. VI Ani grosza przy duszy. Edmund zgrał się do suchej nitki. Znów udał się do pana Aleksandra. Tamten w pierwszej chwili odmówił. Już zapłacił: to powinno wystarczyć. Edmund powiedział niedbale, że jego ojciec zna pana Hennion. Kłamał? Ten mały szantażysta nie powinien być niebezpieczny, ale kto to wie? Lepiej się go pozbyć. Aleksander nie miał pieniędzy. Pożyczył od barmana. Edmund wrócił do stołów. Rzucając kości barman spojrzał na pana Aleksandra. — Gdybym był panem, panie Aleksandrze, wiem, co bym zrobił. — Była to długa przemowa, którą bary 427

Page 424: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

i twarz mówiącego czyniły dość groźną. Aleksander westchnął. — Mam z tym prawdziwy kłopot — powiedział — ze względu na Carlottę. Bardzo lubię tę małą, a to mogłaby sprawić jej przykrość. Pedro wszedł do baru ogromnie poruszony. Zostawił w nieładzie cały swój warsztat, ,,Sourire", rejestry, słoik z klejem, nożyczki, tak był przejęty osobą gościa, którego wprowadzał. Pedro nie miał zwyczaju towarzyszyć przybywającym. Kiedy stał, widać było, że ma jedną nogę krótszą. Barman rzucił okiem na pana, który szedł za nim. Gwizdnął przez zęby: — Szef! Aleksander odwrócił się. Nigdy jeszcze nie widział tego, kogo nazywano w „Passage-Clubie" szefem, bo pan de Ceresolles był tylko administratorem. Był to mężczyzna dość elegancki. Miał lekki jasnopopielaty płaszcz, którego nie zdjął, i biały fularowy szal, mimo iż wieczór był upalny. Wysoki, o twarzy młodszej niż włosy, miał krótko przystrzyżone wąsy i dość silne rumieńce. Rodzaj clubmana z rozetką Legii Honorowej. Minął bar, pierwszą salę i zniknął w gabinecie barona. Aleksander zastanawiał się nad czymś. Zwrócił się w stronę barmana i powiedział: — Barman! Tamten spojrzał na niego i wyrzucił podwójną szóstkę. Roześmiał się bezgłośnie, ukazując spod rozciętej wargi zęby białe jak domino z białymi polami. — Barman — powtórzył pan Aleksander— co mi radzisz? Barman zamilkł w głębokim namyśle, a później odparł: — Albo Pawełka, albo Maurycego... — Nie — powiedział Aleksander — nie ten rodzaj roboty. Pedro szedł z powrotem przez salę. Kiedy wrócił na swoje miejsce, zadumał się. Widok szefa poruszył go. Na ogół nie wróżył nic dobrego. Ostatnim razem... To była tamta historia z Brazylijczykiem. Pedro rzucił okiem na swoją pracę: skrzywił się, nikt by nie uwierzył, że ma to być « 428 »

Page 425: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

pismo księdza, który szuka ładnej grzesznicy pod czterdziestkę. W małym gabinecie empire pan de Ceresolles rozmawia z rzeczywistym właścicielem klubu, który ma również udziały w innych domach gry, przez podstawione osoby albo jako wspólnik, w Paryżu i na prowincji, w miejscowościach kuracyjnych i w modnych kąpieliskach. Jest to człowiek, który posiada stajnię wyścigową i znaczne udziały w różnego rodzaju wielkich przedsięwzięciach finansowych. Do „Passage-Clubu", jednego z najmniejszych jego lokali, przychodził rzadko. Tym razem jednak, po ostrzeżeniu, jakie otrzymał, wizyta była konieczna. Rząd zamierza podjąć pewne kroki przeciwko kasynom. Od czasów gabinetu Clemenceau nie przeżywały domy gry podobnego alarmu. Na razie trudno się jeszcze zorientować, o co istotnie chodzi. No, bo nie nam mówić o moralności! Musi to być po prostu następna faza walki o hegemonię w dziedzinie hazardu, prowadzonej przez dwie wrogie grupy, które mają swych przedstawicieli w rządzie, w policji i w partiach politycznych. Tym razem zupełnie już nie można się w niczym wyznać, ponieważ podobno rzecz wiąże się z pozyskaniem większości parlamentarnej w kwestii Trzylatki. Pośród radykałów są niezdecydowani i w ten czy inny sposób trzeba oderwać ich od partii, dając pewne zadośćuczynienie ich przyjaciołom. Rynek hazardu, oparty na tolerancji policyjnej, stanowi otwarte pole do łatwych kompensat. W tej chwili nie wolno pod żadnym pozorem dawać policji okazji do interwencji. Posmarować brygadę specjalną od spraw hazardu. Siedzieć cicho. A poza tym rozejrzeć się: może dałoby się zdobyć jakieś cenne informacje o paru ważnych osobistościach? Pan de Ceresolles ma może, na przykład, jakieś piśmienne zobowiązania zwrotu długów? Pan de Ceresolles żałował bardzo. Jakich zresztą komplikacji można obawiać się w lokalu tak spokojnym? Pan de Ceresolles nie wspomniał nic o wiadomościach, jakich dostarczył mu niedawno jeden z członków klubu. Gdyby dom został zamknięty przez policję, istniało wszelkie « 429 »

Page 426: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

prawdopodobieństwo, że w niedługim czasie da się otworzyć go na nowo, na innych warunkach. Ale o tym, nieprawdaż, szef wiedzieć nie musiał? Tak, szło rzeczywiście o batalię wokół trustu domów gry. Tajemnicze osobistości z grupy przeciwnej starały się wyeliminować kilku przemysłowców i bez tego zbyt już potężnych. W ich cieniu można było dostrzec kogoś jeszcze potężniejszego. Nie ulega wątpliwości, że ani pan de Ceresolles, ani człowiek,. którego był figurantem, ani ten czarny osobnik, o którego Edmund był kiedyś zazdrosny, ani nawet prefekt policji, który również miał w tej komedii swą rolę, nie kierowali biegiem spraw. Powstał niedawno syndykat — słowo to w ustach tego wysokiego, eleganckiego mężczyzny nabierało z lekka snobistycznego zabarwienia — syndykat, który skupia już wiele osób pragnących przeciwdziałać tej swego rodzaju legalnej ekspropriacji, której rozpoczęcia należało się obawiać w niedługim czasie, a której celem miało być przekazanie wszystkich kasyn, jak zresztą i wszystkich w ogóle gier hazardowych we Francji, od totalizatora począwszy, a na skromnych aparatach szczęścia w kawiarniach skończywszy, pod kontrolę konsorcjum, blisko związanego ze sferami wojskowymi. Ze sferami wojskowymi? Pan de Ceresolles zdziwił się. Czyżby nie czytywał gazet? A co, jego zdaniem, może znaczyć kampania takiego Daudeta w „Action Francaise"? Pan de Ceresolles był rojalistą, stanął w obronie Daudeta. Jego rozmówca wzruszył ramionami: — Nie zdaje pan sobie, widzę, sprawy, że pańscy ludzie są tacy sami jak wszyscy. Bronią pewnych interesów. Jakich? Wykorzystują informacje, które, jak pan myśli, skąd czerpią? To tak jak w „Figaro"... Tu zaczął opowiadać jakąś historię, w której pan de Ceresolles nie bardzo mógł się zorientować. W każdym razie chodziło o to, że prawica nie mogła dojść do porozumienia co do ustępstw, jakie należało zrobić lewicy, i o to, że w świecie hazardu interesy były bardzo pogmatwane. — Muszę panu powiedzieć, że należę do konsorcjum « 430 »

Page 427: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

innego zupełnie rodzaju... I słyszałem kiedyś, jak jeden z jego najwybitniejszych członków utrzymywał, że przemysł, jeżeli chce istnieć, musi dzisiaj wznieść się ponad prawo... Otóż w tym samym konsorcjum jestem kolegą Wisnera, który w sprawie gier hazardowych jest przeciwko nam... A przecież jeżeli istnieje jakiś przemysł będący ponad prawem, to właśnie nasz... Racja stanu przybrała za naszych dni najrozmaitsze maski. To, czego jesteśmy świadkami, to wielka schizma, z której nasz kraj nie zdaje sobie sprawy. Idzie o wybór sposobu rządów. Istniały zawsze tylko dwa: siła albo podstęp. W chwili obecnej zmagają się ze sobą handlarze siły i handlarze podstępu... Malvy czy Clemenceau? Żeby zwyciężyć, trzeba mieć pieniądze. A gdzie one są? Tam, drogi baronie, w naszych salach! Mężczyzna zdjął nagle płaszcz i biały fular. Usiadł w fotelu, szeroko rozstawiając nogi. — Istnieją systemy monetarne — mówił — w których, jak u Indian, pieniądz zyskuje na wartości, w miarę jak się nim posługiwać. To znaczy, że za każdym razem, kiedy moneta pięciofrankowa przechodziłaby z rąk nabywcy do sprzedawcy, można by za nią kupić, kolejno, tyle co za dziesięć, dwadzieścia, sto, tysiąc franków! Trudno nam to sobie wyobrazić, a przecież to samo dzieje się w naszych oczach. Pieniądz zamienia w pieniądz wszystko, czego dotknie, ręce, przez które przepływa... To my właśnie, tutaj, jesteśmy szczęśliwymi kanalizatorami tej nieprzerwanej, magicznej fali. Bogacimy się dzięki temu, że pieniądze przechodzą z jednej kieszeni do drugiej, chociaż sami nie bierzemy w tym żadnego udziału! Domy gry są najwyższą formą systemu, który potępia je obłudnie, mimo że żyje tylko z giełdy. Czy można by dostać u pana whisky, drogi baronie? Dziękuję panu bardzo. Klub miał wewnętrzny telefon i pan de Ceresolles zadzwonił do barmana. Tamten przyjął polecenie, odłożył słuchawkę i zaczął przygotowywać whisky. Irlandzką, irlandzką whisky dla pana de Ceresolles. Nagle przyszedł < 431 »

Page 428: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

mu pewien pomyśl i wkładając lód do wiaderka odwrócił się do pana Aleksandra: — A gdyby poprosił pan — powiedział — inspektora Colombin? — To jest myśl — odpowiedział tamten. VII Z tej wizyty przy bulwarze Bineau Gresandage przyniósł jakąś dziwną tęsknotę. Myślał stale o Józefie Quesnelu i o Carlotcie i dziwił się. Ta dysproporcja wieku była czymś niepojętym. Ale przecież lubił Quesnela, powinien się z tego cieszyć. Doszedł natychmiast do przekonania, że przyjaźń dla niego nakłada nań obowiązek pomówienia z Carlottą; bo przecież jasne jest, że prędzej czy później cała ta historia źle się skończy, i może należałoby wytłumaczyć młodej Włoszce, kim jest jej protektor i jaką rolę powinna odegrać wobec niego. Z ręką na telefonie, by umówić się z Carlottą, Ryszard zatrzymał się nagle: czy nie myśli o niej niepokojąco często? Czy to na pewno przyjaźń dla Quesnela każe mu dzwonić do niej? Wzruszył ramionami i nie zatelefonował wcale: z jaką łatwością! Miał dowód, że jego rozmyślania są niewinne. Jakby na złość, Eliza stale powracała do tamtej wizyty. Wyszła z niej z jakimś uczuciem skrępowania. Co chce przez to powiedzieć? Ta młoda kobieta była bardzo miła, ale, ale... To śmieszne, jak w gruncie rzeczy nasz pogląd na te sprawy zbliżony jest do poglądu naszych rodziców o wiele bardziej, niżbyśmy przypuszczali. Nie lubimy tego, co odbiega od normy, instynktownie. — A ty, Rysiu, co myślisz o tej Carlotcie? Że ładna, to ładna! Ryszard wybuchnął: — Zupełnie, jakby już nie było innego tematu do rozmowy! Co mnie to może obchodzić, czy ona jest ładna, czy brzydka! Eliza spojrzała na niego, bardzo zdziwiona: « 432 »

Page 429: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Nie gniewaj się, węglarzu. Nerwowość Gresandage'a dawała się wytłumaczyć. Kocioł bałkański znów zaczynał wrzeć. Serbowie, Grecy i Bułgarzy, zwycięzcy nad Turkami spod Adrianopola, rzucili się na siebie. Najzupełniej sprzeczne wiadomości dochodziły do Paryża ze źródeł serbskich i bułgarskich. W nocy z 29 na 30 czerwca Bułgarzy mieli zaatakować niespodziewanie Serbów nad Bregalnicą. Tak przynajmniej usprawiedliwiali Serbowie ofensywę, którą podjęli trzydziestego przeciw swym sprzymierzeńcom. Na wieść o tym Grecy strzałami armatnimi wypędzili niewielki oddział bułgarski stacjonujący w Salonikach. Rumuni manifestowali na ulicach swego kraju domagając się wojny. — Nie rozumiem cię, Rysiu, to tak daleko i nic nie można z tego zrozumieć, a zresztą tam stale jest wojna... Myślisz, że z tego może wyniknąć coś niedobrego? Jedno było jasne: że Francja i Rosja chciały zagrodzić Niemcom, sprzymierzonym z Bułgarami, drogę na wschód. Albo też, inaczej mówiąc, że Niemcy usiłowały dotrzeć na wschód, aż do morza, dzięki Bułgarom. Tak czy owak, trzeba było jeszcze jednej wojenki, aby nie dopuścić do równego podziału między zwycięzcami. Najdziwniejsze w tej historii było to, że w Grecji panowała księżniczka z domu Hohenzollern, ale o to sprytnie postarała się Anglia. Dzienniki pełne były opisów krwawych wydarzeń z 30 czerwca. Jednakże dobrze byłoby pomówić z tą Carlottą... Czy zdawała sobie sprawę, do jakiego stopnia Józef Quesnel ją kocha? On, Ryszard, mógł rozprawiać o tym w sposób uczony, znał dobrze tego, który niegdyś był dla niego niemal ojcem. Obsesja. Przypominał sobie zęby Włoszki, małe i równe, u dołu jakby lekko żłobkowane. Jakże dokładnie widział te zęby, uśmiech... W chwili kiedy miał podejść do aparatu, telefon zadzwonił. Lokaj Quesnela. — Pan jest chory. Prosi, żeby pan do niego przyszedł. — Nic poważnego? Tamten odłożył już słuchawkę. Mój Boże! Eliza złożyła « 433 »

Page 430: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ręce. Ryszard czuł się dziwnie winien. Znalazło to swój wyraz w tym, że wziął taksówkę. Zastał Józefa Quesnel w łóżku wijącego się z bólu. Kamienie nerkowe. Lekarz powiedział cicho, że to najstraszliwsze cierpienie, jakie zna istota ludzka. Józef jęczał, krzyczał, tarzał się po pościeli. Wąsy miał potargane, pot na twarzy i wyglądał tak staro, że Ryszard znów pomyślał o Carlotcie z przerażeniem. Stary człowiek również o niej myślał. Wziął Ryszarda za rękę. Ledwo mógł mówić. O jejej, o jejej! Ze względu na Carlottę wezwał Gresandage'a. Czekał na niego. Nie chciał, o jejej, telefonować do niej, ale będzie sama... Ryszard zrozumiał. Zadzwonił do Elizy. Zje kolację w Neuilly... czy gdzie indziej. Tak więc sam los popychał go ku Carlotcie. Po cóż się buntować? Obiad odbywał się tak, jak to można było przewidzieć. Z początku dość sztywno. Carlotta była w białej obcisłej sukni domowej. Do tego czarne klejnoty. Całość od Roussela. Czyż była kiedyś piękniejsza niż w tym lipcowym świetle, które głaskało jeszcze od spodu liście w ogrodzie? Jedli w altanie, na żelaznym stoliku. Wszędzie były róże. Kroki służącej skrzypiały na żwirze. — Cierpi straszliwie... Widziałem, jak zwijał się z bólu... Jest pani jego jedyną myślą... — Proszę, niech pan dobierze jeszcze kotleta, są takie małe. Zachowała się w sposób świadczący o ogromnym przywiązaniu do Quesnela. Bez afektacji. Naderwała chusteczkę. Potem się opanowała. Obserwowała gościa z zaciekawieniem. Co to był właściwie za rodzaj człowieka? A on z trudem znosił to naleganie w woni róż. Zapadał wieczór; mówili o tym i owym. On o swojej młodości. Och, taka sama, jak wszystkich. Raz wydawało mu się, że kocha... — Spotkałem ją niedawno, wie pani? W kawiarni, przy telefonie. Nie widziała mnie. W pierwszej chwili « 434 » usłyszałem tylko głos. Później... to kobieta w moim wieku, a pamiętałem ją jako dwudziestoletnią. Dlaczego opowiadał jej o tym? Skąd to można wiedzieć? W trawie, na gazonie, jarzył się świętojański robaczek. Jak na prawdziwej wsi. Nie przestawał mówić, a ona spoglądała na niego spod oka. Podobała mu się, temu mężczyźnie, który nie miał odwagi przyznać się do tego przed sobą. Jak daleko sięga wierność Gresandage'a w przyjaźni? Nie zdawała sobie jasno sprawy, że to robi, ale zaczęła go kokietować. Czy można inaczej, kiedy jest się we dwoje z mężczyzną i zapada wieczór? Ten brunecik, głaszczący swoje nastroszone wąsiki, obchodził ją akurat tyle co zeszłoroczny śnieg, ale trzeba jakoś wypełnić czas. A poza tym to irytujące, kiedy ktoś się opiera. Ten nie opierał się zresztą wcale. Był zakochany jak wariat i wydawało mu się, że tego nie widać. Carlotta pomyślała o Elizie i uśmiechnęła się w zadumie. Spacerowali pod drzewami; wziął ją za rękę, cofnęła ją wolno. Wtedy

Page 431: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

znów zaczął mówić o wojnie, o Wisnerze, który ma pieniądze w Serbii, o Józefie Quesnel, który miesza się w to wszystko, pewno w związku z naftą i ze swoimi taksówkami. Nie powinien był, naprawdę, nie powinien był. Wczoraj socjaliści złożyli w Izbie petycję przeciwko Trzylatce... — Chce pan tę różę? Carlotta zerwała ją, wspinając się na palce, z krzaka pnących róż, który oplatał grab o skórze zielonej jaszczurki. Wykręciła obcas i o mało nie upadła: podtrzymał ją przyciskając ramieniem i poczuł bliskość jej młodości, zapach ambry. Zapadło jedno z milczeń, kiedy przestajemy rozróżniać, z której strony dochodzi cykanie zegara. Nie było zegara. Ogród. Lecz jak szalone biło w jego ciszy czyjeś serce. Wrócili do domu. W saloniku powiedziała: — Nie zapalajmy światła... Było jeszcze dość widno, by sytuacja stała się bardziej « 435 »

Page 432: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

drastyczna. „Co on teraz zrobi?" — myślała Carlotta. Chciała być pewna, że ma go całkowicie w ręku. Jakież dziwne były jego zaloty! Zdyszanym, spiesznym szeptem, robiąc pauzy, wrócił do wojny. Co za nudziarz! Carlotta czuła jednak dobrze, że słowa nie miały wielkiego znaczenia. Im były odleglejsze, tym wyraźniej odnosiły się do bardzo bliskich treści. Domyślała się również niejasno, że w tej urzędniczej głowie zachodził jakiś nieokreślony związek między wojną a Quesnelem, związek, który obciążał Quesnela i usprawiedliwiał w pewnym sensie jej rozmówcę, to, co robił. Coś żywego skoczyło nagle pomiędzy nich w ciemności; syjamski kot, którego oczy zabłysły podobnie jak robaczek świętojański przed chwilą. Ich dłonie złączyły się na tym prezencie od Józefa Quesnel. Dłoń Ryszarda drżała. Jednocześnie poczuli bicie kociego serduszka i usłyszeli mruczenie, po którym zapadła cisza. Ciężar tej ciszy przeważył szalę rozsądku i dwie głowy pochyliły się ku sobie. Pocałunek dziwaczny i długi jak zapomniane lata wierności małżeńskiej. Mężczyzna miał spoconą twarz i kłujące wąsy. Jego dłonie, jak dłonie uczniaka, zaczęły po omacku szukać piersi kobiety i to przerwało czar. Zrobiło się jasno, Carlotta miała jeszcze rękę wyciągniętą w stronę przełącznika. Gresandage cofnął się. Nie była to nawet myśl o tym, jak musi wyglądać w tej chwili (w ciemności przestał panować nad twarzą), ale wstyd. Wstyd z powodu tego, co się stało, czemu uległ, czym czuł się teraz zaskoczony. Wstyd z powodu odmowy także, gdyż Carlotta wstała odsunąwszy go z niespotykaną u kobiety siłą i wspaniale obojętna poprawiała włosy, wznosząc do góry swe pełne, białe nieskazitelnie ramiona. Wstyd z powodu zdradzonej przyjaźni. Quesnel, człowiek, którego szanował jak nikogo, Quesnel, którego ośmielił się obarczać odpowiedzialnością za grożącą wojnę, a ostatecznie cóż on o tym wie? Quesnel, który był dla niego niemal ojcem. Szlachetny przewodnik jego młodości... Nagle przypomniał sobie Elizę i serce ścisnęło mu się. Eliza. Czy zapomniał o niej? Eliza, która niedługo, jak będzie wracał, powie « 436

Page 433: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

tym swoim głosem trwogi i ufności, który przejmował go do głębi: „Rysio?" Ach, ładny numer z tego jej węglarza! — Nic się takiego nie stało, mój przyjacielu — powiedziała bardzo spokojnie Carlotta, która odwróciła się ku niemu. — Niech pan nie robi takiej żałosnej miny: nigdy się to panu jeszcze nie zdarzyło? — Nigdy — szepnął. Spojrzała na niego z zainteresowaniem. Mówił prawdę. — To mnie szczerze wzrusza — podjęła — ale mimo wszystko nie prześpimy się ze sobą... — Błagam, niech pani zapomni... — Och, niechże się pan tak nie przejmuje... I owszem, to trochę nieładnie ze względu na Józefa... i na pana żonę. Ale cóż? Mężczyźni są już tacy. Nie wiedział pan o tym? Wszyscy gotowi jesteście zdradzić. Zawsze. Za pierwszym razem, kiedy się o tym przekonuje, kobieta rozpacza, płacze. Potem to przestaje robić wrażenie. Wierzę w wierność kobiet. W wierność mężczyzn ani przez chwilę. To pewno nie jest nawet ich wina. Kompleksja. Nie nadają się do tego... jak my do czego innego, zresztą. Och, to nie jest nic takiego nadzwyczajnego, mężczyzna. Kot skoczył pod gerydon. Przez otwarte okno dostała się wielka, niebieska mucha i wieczorny upał jeszcze bardziej duszny niż za dnia, przez to, że było ciemno. Carlotta przysunęła fotelik i siadła naprzeciwko Ryszarda. Wzięła go za ręce. — Prosił mnie pan, żebym zapomniała... Nie mam o czym zapominać, widzi pan. Nigdy nie żałowałam moich ust i nigdy nie miało to dla mnie wielkiego znaczenia. Ale mimo wszystko jestem bardzo samotna w życiu. Potrzebuję ludzi obok siebie, rady, przyjaźni... chce pan, żebyśmy zostali przyjaciółmi? Nie posiadał się z wdzięczności. Przyjaciółmi. Tak, przyjaciółmi i niczym więcej. Ale może na niego liczyć. Co on chciał zrobić najlepszego! Ona kocha Quesnela... — Tak, kocham Józefa. Po mojemu. Jestem do niego bardzo przywiązana. I nie tylko dla pieniędzy, mój drogi. « 437 »

Page 434: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Mówił panu, jak się to wszystko zaczęło? Nie? Opowiem panu o tym kiedyś. Ale zostawia mnie straszliwie samą. A ja lubię obecność mężczyzn. Widzi pan, z kobietami czuję się sprzymierzona i nie mógłby pan liczyć na mnie przeciwko pańskiej żonie na przykład. Mimo... Ale jednak nie mogłabym przyjaźnić się z kobietą. Rozumie pan, kobiety, jak to panu wytłumaczyć? To są ofiary, a nie partnerki, z którymi mogłabym, jak z równymi... Zresztą ja sama się w tym plączę. Ogarnęło go uniesienie; nie wiedział, co ze sobą robić. Kiedy pomyślał, jakiego świństwa o mało nie zrobił... Elizo, Elizo! Co za niezwykła kobieta z tej Carlotty. A przy tym piękna! Przysiągł jej niezawodną przyjaźń. Jest raz na zawsze do jej dyspozycji. Przyjdzie, gdy tylko zażąda. Co mógłby... — Trochę ciepła — powiedziała. I zaraz dodała: — Chociaż nie można narzekać, że dziś tego brakowało! — Roześmiała się jasno: — Więc kiedy? Jutro. Na śniadaniu. A teraz niech pan zmyka. Odprowadziła go do furtki. Odchodził już, kiedy pochyliła się ku niemu i dotknęła jego ust w krótkim, żarliwym pocałunku. Ogłupiał, a ona kazała mu iść i powiedziała przez sztachety: — Przyjaciółmi, tylko przyjaciółmi! Z odległych alei parku dolatywały śpiewy. VIII W ciągu następnych dni Ryszard zjawiał się gorliwie przy bulwarze Bineau. Towarzyszył Carlotcie do sklepów, do krawców. Śniadania jadali u Pruniera, w małej restauracji niedaleko Pałacu Elizejskiego, którą wskazał niegdyś Gresandage'owi pan Caillaux. Ryszard zdawał ze wszystkiego sprawę Józefowi Quesnel, który czuł się już lepiej, atak minął, ale rozmaite komplikacje trzymały go jeszcze w domu. Carlotta była teraz podwójnie bezczynna, gdyż Edmund miał mało czasu dla siebie z racji egzaminów. Przerabiał spiesznie program i tylko na krótko « 438 »

Page 435: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

wpadał do „Passage-Clubu" w nadziei, że nadrobi stracony czas. Szczęście było zmienne. Tej soboty Edmund widział najpierw cotygodniowy capstrzyk na bulwarze Saint-Michel, podobno na prawym brzegu znów były jakieś zajścia, a potem wstąpił napić się czegoś w „Źródle"; ledwo zdążył usiąść przy stoliku, gdy jego sąsiad — olbrzymi nos pod kanotierem — wykrzyknął: — Barbentane! Kopę lat! Co tam słychać? — Był to kolega z Charite, intern Lavenaz. Najpierw rozmawiali o medycynie, a później: — Ta biedna pani Beurdeley! Coś podobnego! Edmund zwekslował zaraz na co innego. Trzylatka. To był przynajmniej bezpieczny temat. W izbie toczyła się debata. Wczoraj Sixte-Quenin zaatakował ministra wojny z racji jego udziału w rozmaitych towarzystwach przemysłowych jak „Ouame-Nana", fabryki drutu w Hawrze; Jaures... — Mój drogi Barbentane, ten Jaures! Jawnie bierze w obronę przywódców ruchu związkowego wtrąconych do więzienia za propagandę antymilitarystyczną w wojsku! I podnosi larum, że chcą go zabić, zamordować! Należało coś powiedzieć. — To idiotyzm — odparł Edmund. — Zresztą Barthou doskonale mu odpowiedział, czytał pan... Nie jemu wmawiać, że można tak sobie mordować ludzi... — Te słowa przypomniały mu panią Beurdeley i mimo woli wzdrygnął się. Wstał: — Wkuwam do egzaminów... Zdrowie Józefa Quesnel zostało poważnie nadszarpnięte. Pozbawiony Carlotty (nie mógł sprowadzić jej do siebie, gdyż jego córka wróciła właśnie po kilkumiesięcznym pobycie z Ameryki, gdzie bawiła na zaproszenie Morganów), pozbawiony Carlotty Quesnel miał głowę pełną trwóg i urojeń. Co będzie z tą przygodą, z tą piękną bajką, jeśli choroba stanie między nimi? Cała reszta, jego majątek i te tytaniczne boje, jakie staczał z wrogimi koncernami, polityka, strajki, konkurencja w opanowywaniu rynków Bliskiego Wschodu, jakież to mogło mieć znaczenie « 439 »

Page 436: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

w porównaniu z tą olśniewającą młodością, z zachwycającym wdziękiem Carlotty, kiedy chodziła nago po pokoju nie zważając, że ktoś na nią patrzy? Myślał poważnie o małżeństwie. Wystarczyłoby porozmawiać z Blanką... z córką, istotą tak odległą. Wisner okazał się bardzo miły, odwiedził go parę razy. W gruncie rzeczy miał, jak twierdził, słabość do swego dawnego „wspólnika zbrodni". Nikt by nie pomyślał, że Wisner potrafi być sentymentalny, a tymczasem proszę! Quesnel wyrzucał sobie, że zaniedbał go trochę w ostatnich czasach. Nad wieczorem przychodził Gresandage. Mówili o wydarzeniach zewnętrznych, o nowej wojnie bałkańskiej... ale przede wszystkim o obradach Izby. Stale rosnąca liczba procesów o zdradę i o propagandę antymilitarystyczną wymagała uchwalenia raz nareszcie tej ustawy o służbie wojskowej. Zasada Trzyletniej Służby uchwalona została w poniedziałek 339 głosami przeciwko 233, po dwugodzinnej mowie Jauresa. We wtorek przemawiał naczelny wódz sił zbrojnych, Joffre, i pojawił się szereg artykułów w prasie. W czwartek niezawodny Jaures znów uprawiał demagogię z okazji powoływania do wojska w dwudziestym roku życia. — Miałem kiedyś słabość do tego gościa — powiedział Wisner — lubię wymownych. Ale kto nas wreszcie od niego uwolni? Następnego dnia był w Izbie, żeby posłuchać ich przyjaciela Milleranda, i przyniósł Quesnelowi ciepłe jeszcze wiadomości z „Folies-Bourbon" */, jak to nazywali. Tego samego dnia Edmund wrócił do hotelu koło piątej, w dość podłym nastroju. Było bardzo parno, w powietrzu czuło się burzę. Rumunia wypowiedziała wojnę Bułgarii. Na wydziale młodemu człowiekowi nie powiodło się. Egzaminator zadawał mu zupełnie nieprawdopodobne pytania. Łajdak, zresztą znany był z tego. Ale to nie zmieniało postaci rzeczy: Edmund oblał. Ledwo wszedł do pokoju, */ Aluzja do „Folies-Bergere", słynnego kabaretu. „Bourton" — Pałac Burboński, siedziba Zgromadzenia Narodowego. (Przyp. tłum.) « 440 »

Page 437: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ktoś zapukał do drzwi i otworzył je, nim jeszcze Edmund zdążył powiedzieć: „proszę". Ukazał się w nich jakiś mężczyzna w jasnopopielatym garniturze, na modłę dosyć plażową, i w panamie nasuniętej na czoło, przybranej wstążką w prążki czerwone i zielone. Rodzaj bezceremonialnego rudego olbrzyma z czerwonymi plamami na policzkach, o potarganych wąsach; co chwila mrugał jednym okiem. — Dzień dobry — powiedział. Edmund zamierzał przyjąć go w sposób dość nieprzyjemny, ale tamten usiadł nie czekając na zaproszenie. — Prefektura policji — wyjaśnił bardzo jowialnie. I wskazał Edmundowi krzesło. — Nie bardzo rozumiem, co ma znaczyć ten żart... — Och, panie Barbentane, jedno słówko, jedno jedyne wyjaśni panu moją obecność. — Skłoniwszy górną część tułowia policjant nachylił się w stronę Edmunda, z palcem wzniesionym do góry, przysadkowaty, szerokodzioby. W otwartych ustach błysk złotych zębów: — Sprawa Beurdeley! Zapadło milczenie przerwane przez Edmunda: — Nie rozumiem... — Zaraz pan zrozumie. Sprawa wyglądała poważnie. Trzeba było jakoś zareagować: — Przede wszystkim;, jaki mam na to dowód, że jest pan tym, za kogo się podaje? Tamten zachichotał. — Mam się przedstawić? Inspektor Colombin. Oto moja legitymacja. Wyglądało, że wszystko jest zgodnie z przepisami. — Słucham pana, inspektorze: byłbym tylko wdzięczny, gdyby mi pan powiedział, jaki związek ma moja osoba ze sprawą, o której pan wspomniał... — Och, naturalnie! Nie dam panu długo czekać. Proste. Wie pan, że żona profesora Beurdeley została zamordowana? Tak? — Jak wszyscy. Profesor był moim przełożonym. « 441 »

Page 438: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Zgadza się. A jego żona pańską kochanką... — Zabraniam panu... to nieprawda... — Oczywiście. Szkoda śliny, przejdźmy lepiej od razu do czego innego: pan jest bardzo rycerski, ale dama zostawiła liścik, który znaleziono... — To omyłka... — Dobrze, nie będę pana szykanował. W każdym razie, nie przeczy pan, że znał panią Beurdeley, co? No, to przynajmniej rozsądnie, mamy w rękach ten liścik, o którym mówiłem. Primo. A drugo, pokazałem portierowi na dole tę oto fotografijkę i portier poznał na niej osobę, którą, dostawszy w łapę dziesiątkę, wpuścił wieczorem, 26 maja, w niedzielę, do pańskiego pokoju. Przypomina sobie, że to było w dniu, kiedy odbyła się manifestacja socjalistyczna. Otóż tego właśnie dnia widziano po raz ostatni biedną damę, która pozostawiła męża i dzidziusia... — Dzidziusia? — Edmund roześmiał się, żeby zaczerpnąć oddechu. Psiakrew, jakże to brzydko pachniało! — Dzidziuś skończy niedługo piętnaście lat, inspektorze. Mam wrażenie, że nie jest pan tak dokładnie o wszystkim poinformowany, jak pan twierdzi. — Może, może, różne bywają dzidziusie, Barbentane, i w różnym mogą być wieku, ot, choćby pan, na przykład: kiedy się pan tak miga od odpowiedzi... Trzeba było obrać jakiś system. Przeczyć. Zawsze będzie można potem zasłonić się czcią zmarłej. To zrobiłoby dobre wrażenie. — Portier myli się albo kłamie... Nie wiem, o czym chce pan mówić: pani Beurdeley była, mam wrażenie, kobietą bardzo uczciwą, której prawie nie znałem... Colombin odrzucił głowę do tyłu i palnął: — Nie znał jej pan prawie? Ale jej klejnoty znał pan dobrze... — Co pan chce powiedzieć? Zaczynam mieć już tego dosyć... — Nie ma co robić wielkich oczu, kotku! Wpadł pan. Pani Beurdeley wyszła z domu z niedużą walizką, w której były kosztowności. Portier potwierdza, że miała ją « 442

Page 439: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

przychodząc tutaj. Nikt nie widział już później ani walizki, ani klejnotów. Portier nie widział również, by ta pani wychodziła stąd bądź sama, bądź z panem. Przypuszcza, że została u pana na noc, a rano wymknęła się niepostrzeżenie. Znaleziono ją potem pokrajaną na drobne kawałki, to pan wie. I wie pan również, że klejnoty zostały sprzedane w „Passage-Clubie", którego jest pan stałym bywalcem, pewnemu paserowi, od którego brał pan kilkakrotnie pieniądze przy świadkach... Kelner w barze. Czy to, co powiedziałem, wystarcza panu? Sytuacja przedstawiała się paskudnie. Całkiem paskudnie. W co on się wplątał? W każdym razie należy zachować twarz. — Skoro tak jest, to dlaczego mnie pan od razu nie aresztuje? Ma pan nakaz? Tamten przybrał dobroduszny wyraz twarzy. Powolutku, nie jest jeszcze tak źle: podejrzenia. — Drogi panie Barbentane, ja przecież wcale nie pragnę śmierci grzesznika. Niewątpliwie, okoliczności są niekorzystne, bardzo niekorzystne. Ale pan jest z dobrej rodziny. Ja nie lubię. skandali. Dziennikarze tylko czyhają na tego rodzaju historie. A ja nie lubię dziennikarzy. Słowo daję! Możemy dojść do porozumienia... — Szantaż? — Pfe! Co za brzydkie słowo! Jeżeli będzie mi pan ubliżał, młodzieńcze, nie pozostanie mi nic innego jak wypełnić ślepo moją powinność... całą moją powinność... — Opowiem, gdzie trzeba, o pańskiej szczególnej propozycji... — I kto panu uwierzy? Pan nie jest zaprzysiężony, drogi panie... — Kanalia! — Stul no z łaski swojej pysk, gigolaku, bo jak nie, to zawołam moich ludzi! Więc ten flik ma ludzi na dole? Trzeba zatem ostrożnie. Edmund usiadł i powiedział: — No, raz dwa. Do czego pan zmierza? Tamten klepnął się po udach: 443 *

Page 440: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— To rozumiem! Nie znoszę grubiaństwa. Wychowywałem się u ojców, mój przyjacielu. Czegóż się pan, u licha, tak niecierpliwi! Jedno z dwojga: albo brylanty, które są w ręku poczciwego Aleksandra, są własnością ofiary i w takim razie pan jest mordercą, ponieważ Aleksander zezna, że to pan mu je sprzedał, i ryzykuje pan wtedy grubo, bo nie brak poszlak obciążających... albo też, a siedźże pan spokojnie! albo też nie zna pan kosztowności Aleksandra, które pochodzą, wszystko jedno skąd, i jest pan najzupełniej niewinny... ale w takim razie zechce pan zrobić mi tę przyjemność i zostawić w spokoju mego przyjaciela Aleksandra, a także zwrócić mu pieniądze, które pożyczył panu przez zwykłą uprzejmość... Edmund odetchnął. Ach, więc to takie buty? Policja w naszym kraju jest całkiem do rzeczy. Dogadają się. Spojrzał nią inspektora Colombin innym zupełnie okiem. — Porozmawiajmy — powiedział. ix Co się stało tego wieczora panu Karolowi? Lenoir, który trzymał bank w „Passage-Clubie", spojrzał z wyrzutem na krupiera. Już drugi raz zapomniał zgarnąć karty, trzeba było dawać mu znak. Karol Leroy siedział posępny na swym wysokim krześle. Przez cały wieczór ani razu nie sprawdził przedziałka w kieszonkowym lusterku. Było coś, co nie dawało mu spokoju: zażyłość Jeanne z inspektorem Colombin. Że opowiedziała mu o małym, to jeszcze ostatecznie nic takiego. To jeszcze nie znaczy... „Les jeux sont faits... rien ne va plus..." */1 „Rien ne va plus" to wyrażenie wydało mu się dziś ponurą groźbą. Jak tu, przy jego zawodzie, upilnować kobietę? Ale przecież Jeanne jest taka miła dla niego. Trochę może nerwowa. Czy to człowiek może wiedzieć? Było */ Wyrażenia z gry w ruletkę, oznaczające: „Gra zamknięta... stawek się me przyjmuje." « 444 »

Page 441: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

gorąco, nie do wytrzymania, w tej antresoli mimo otwartych okien, przez które dobiegał hałas z bulwaru. Lenoir podniósł się, bo wciąż przegrywał. Pani Beneduce wzięła bank. Jak zawsze wtedy do stołu pchali się mężczyźni. I stare graczki, bywalczynie, których suknie z nadejściem lata były jeszcze bardziej ekstrawaganckie: zuchwałość dekoltu, czarne koronki na pomarszczonej skórze, pióra we włosach, kołysanie się wachlarzy, woreczki na drobiazgi, dłonie w pierścionkach. Pan Karol chciałby, żeby ta kobieta wygrała. Po pierwsze dlatego, że jest bardzo ładna i że zawsze uśmiecha się do niego, a poza tym była kiedyś taka dobra dla Jeanne. Zanim wybierze się do Charentes, Jeanne sama nosi teraz medalik ze świętym Krzysztofem, podarek od Carlotty. Postać Colombina znów rzuciła swój rudy cień na myśli krupiera. Wieczór wlókł się. W barze kilku graczy piło whisky z lodem. Pedro pisał pilnie bastardą. Wszystko szło zwykłym trybem. Pan de Ceresolles miał kogoś u siebie w gabinecie. „A gdzież jest gigolak pani Carlotty?" — myślał pan Karol. Od paru dni nie pokazywał się prawie wcale. Może się pokłócili? Ale nie. Nie byłaby taka spokojna. Wygrywała. Nagle we drzwiach zjawiła się Jeanne. Leroy zmarszczył brwi. Nie lubił tego. Wiedziała o tym. Znów będzie przeszkadzać mu w robocie. Tyle chociaż, że przynajmniej nie jest z inspektorem. Jeanne szła w stronę stołu, w swej czarnej sukni. Ale nie do krupiera. Podeszła do pani Beneduce, czymś wyraźnie poruszona, i powiedziała do niej parę słów. Carlotta podniosła głowę i spojrzała na nią pytająco. Nadchodził jej bank. Wymieniły jeszcze parę zdań i Carlotta wstała odkładając karty: — Puszczam rękę! Co to miało znaczyć? Nie sposób dowiedzieć się od Jeanne. Wyszła z panią Beneduce. Karol Leroy gubił się w przypuszczeniach. Na dnie jego myśli była niejasna zazdrość. Jakiś młody Hindus, o łagodnej twarzy koloru popiołu, wziął bank. « 445 »

Page 442: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Tego wieczora Carlotta miała samochód. Wsiadły z Jeanne Cartuywels i ta powiedziała szoferowi: — Do Langera! Carlotta była w jasnej sukni, w narzutce koloru zwiędłych liści, a koło szyi miała boa z kogucich piór, zupełnie fantastyczne. Wydawała się zaniepokojona. Jeanne w najwyższym stopniu zdenerwowana wyjaśniła: — Zaraz pani powiem... On tak nalegał... Ja nie wiem, o co tu chodzi... On mówi, że pani chłopcu grozi niebezpieczeństwo... Oczywiście to nie jest człowiek, do którego miałabym całkowite zaufanie. Boję się go... Nie chciałabym wplątać pani w jakąś paskudną historię. Co on znów takiego wymyślił? A pani była taka dobra, taka miła dla mnie. Wie pani, ten medalik... Carlotta była niespokojna. Co to wszystko miało znaczyć? Edmund w niebezpieczeństwie? I kto ją ostrzegał? Jakiś facet z policji. Zabawne. Poszła za Jeanne Cartuywels instynktownie, wiedziona zaufaniem. Och, cóż się zresztą mogło stać u Langera? Na Polach Elizejskich! Ale niepokój Jeanne nasuwał jej niedobre przypuszczenia. Tamta powiedziała między innymi: — Musiałam panią sprowadzić... nie mogę mu niczego odmówić. U Langera było dosyć pełno, orkiestra grała tango. Inspektor Colombin, we fraku, z białym gorsem, rozchylającym się lekko na porosłej rudym włosem piersi, nalewał sobie szampana po skończonej kolacji. Podniósł się, bardzo wytworny, i pomógł usiąść paniom. Carlotta spojrzała mu prosto w twarz. „Ładna dziwka" — pomyślał i uśmiechnął się. Znała ten rodzaj mężczyzn. Tak czy inaczej, musi jak najprędzej wyciągnąć od niego, o co chodzi. Przyjęła wyciągnięty w jej stronę kieliszek i odezwała się: — Czy zechce mi pan powiedzieć, o co chodzi? Colombinowi nie spieszyło się. Sprawa jest delikatnej natury. Nie wie, czy może mówić przy pani Cartuywels... Ależ tak. Jednakże... Carlotta nalegała. A więc? Czy był « 446 »

Page 443: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

trochę pijany? Możliwe. Oczy mu błyszczały. Zwrócił się nagle do Jeanne: — Zostaw no nas, ty... Tamta bardzo blada podniosła się. Po co ta cała inscenizacja? Jeanne Cartuywels poprosiła o płaszcz. W każdej najdrobniejszej nawet rzeczy posłuszna była temu człowiekowi. Ze ściśniętym sercem zostawiła go z panią Beneduce, ale co robić? Czego mógł chcieć od tamtej? Nie wtajemniczał jej w swoje sekrety. Jak miał ochotę na tamto, dawał jej po prostu znak i szli do hotelu. Musiała spełniać wszystkie jego fantazje, a fantazji nie brakowało inspektorowi Colombin. Nigdy żaden mężczyzna nie zmuszał jej do rzeczy równie wstrętnych. Czasem, kiedy o tym myślała, Jeanne robiło się niedobrze. I wciąż jej groził, że powie o wszystkim Karolowi. Żyła w ciągłym zamęcie, w którym był lęk i obrzydzenie do siebie. A wszystko przez tę starą, zapomnianą historię. Może Karol byłby jej wybaczył, gdyby mu opowiedziała od razu. Ale przeraziła się w pierwszej chwili, uległa inspektorowi, byle tylko nie przyznawać się do winy. Co za głupota! Teraz nie mogła się wydostać z tych trybów kłamstwa i ohydy. Szła pod kasztanami Pól Elizejskich. Te, które miały kwiaty czerwone, ciężkie, osypujące się już w lipcowym upale, zdawały się krwawić na Jeanne. Wzdłuż alei, koło budek, ludzie rozmawiali nachylając się do siebie. Widziało się k...y bardzo wymalowane. Jakiś mężczyzna o nędznym wyglądzie i stary zaczął iść za Jeanne. Spostrzegła to i przyśpieszyła kroku, przeszła tam, gdzie latarnie świeciły jasno. Paryż był piękny, rozmarzony i znużony, a smuga światła od koni Marly aż do Etoile miała dwuznaczną wymowę zmysłowego wezwania. Mimo upału Jeanne drżała... Na placu de la Concorde zawahała się. Później wolnym krokiem skierowała się na bulwary. „Passage-Club" ciągnął ją. Co inspektor robi z Carlottą? Bała się zadać sobie to pytanie. Czuła się winna, że pośredniczyła w tej historii. Kiedy sobie wypił, Colombin nie był dobry. Wszystko to dlatego, że zeszłej zimy, jak była w ciąży, « 447 »

Page 444: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ukradła coś w „Galeries Lafayette". Idiotyczna historia. Nie miała już pieniędzy i nagle nieprzeparta chętka na torebkę. Pomyślała, że to mogłoby zaszkodzić dziecku, jeżeli nie zaspokoi tej chętki. Była sama wtedy, opuszczona. Zaprowadzono ją na posterunek przy ulicy Chaussee-d'Antin: historia banalna, oni tam mieli takich złodziejek do wyboru, w komisariacie przy ulicy Chaussee-di'Antin! Ich specjalność. Dyżurna policjantka zrewidowała ją. Nic oprócz torebki. Ale na śledztwie był też facet, który ją przyprowadził, Colombin. Nigdy jeszcze nie spał z kobietą w ciąży. Interesowało go to. Co za chodzące plugastwo z tego człowieka! Kazał ją zwolnić, jak podpisała jakiś papierek. Tak zazwyczaj robiono. Do sądu kierowano tylko recydywistki, inaczej nie starczyłoby trybunałów. Kiedy zobaczyła go znów tamtego wieczoru w restauracji, z Karolem, wiedziała, że wszystko zacznie się od nowa. Ile on miał takich kobiet jak ona? Chwalił się, że dziesięć. Lubił też bić. To jeszcze nie było najgorsze. Mój Boże, dlaczego zgodziła się przyprowadzić tamtą kobietę do Langera? Jeanna siadła u Pousseta i czekała na Karola. W wycięciu sukni czuła zawieszony na cienkim złotym łańcuszku medalik ze świętym Krzysztofem, jak urągliwy wyrzut sumienia. x Lipiec lśnił jak zakochane zwierzę i miasto, obolałe jeszcze od hałaśliwego ruchu dziennego, zdawało się potrząsać głową pod głębokim brzemieniem liści. Światła plamiły wodę niby omyłki. Było parno. Jakaś żebraczka w zgrzebnym płótnie, w którym tkwiły jeszcze wspomnienia źdźbeł słomy i kurz starej skóry, wyciągała okrutny szkielet swych palców, na które nie można było patrzeć. Od czasu do czasu jakiś przechodzień szukał niecierpliwie po kieszeniach, a z łachmana ludzkiego ciśniętego pod poręcz mostu wydobywał się wtedy rodzaj melopei. Zajmowała to miejsce równie naturalnie jak Luwr swoje, a z większą godnością niż uliczne pisuary. Ile mogła < 448 »

Page 445: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

zarobić dziennie tą ciekawą, tą ohydną pracą? Słowo praca zawirowało z lekkością muchy w głowie mężczyzny, który był głodny. Wydaje się, że to łatwo żebrać, a tymczasem akurat! Obojętność przychodzi dopiero z czasem, w miarę powtarzania, zupełnie tak jak wprawa fryzjera w manewrowaniu rurkami, jak czystość nut osiąga tenor ćwicząc gamy... Noc nabierała aksamitnej miękkości ramienia. W powietrzu była jakaś absurdalna tęsknota, most drżał pod oświetlonym ciężarem autobusów. Żebraczka musiała być ślepa; wyglądała jak ktoś, kto się zdziwił. Moneta, rzucona jej przez młodego człowieka o nieprzytomnym wzroku, który przemknął chyłkiem, leżała w wyciągniętej dłoni, która długo musiała zaciskać się wokół niej, bo było to pięćdziesiąt centymów. Obserwator tej sceny miał przy sobie siedem su, ani jednego więcej. To zdrobnienie słońca na drżącej dłoni przyprawiło go o zawrót głowy i nasunęło myśl o 'morderstwie z całym jej orszakiem racji wystarczających. To śmieszne, a jednak bardzo proste. Zamordować bogacza nie przychodzi nam do głowy, ale nędzarka, która tak lekko zarabia na chleb, to człowieka kusi, jakby śmieć do wymiecenia. Czyjeś głosy krzyżowały się nad Sekwaną, jacyś ludzie i znów jacyś ludzie, a potem długie milczenie. A tam w dole, w mroku wody, zatłuszczone papiery i na pewno tłum topielców. Z szelestem swych „moja pani" przeszła jakaś para kumoszek, a ich suknie były trochę jak ze średniowiecza. Czy w średniowieczu były psy, a na murach zakazy podnoszenia łapy, z których one już wtedy nic sobie nie robiły? Po prostu Armandowi nie chciało się już żyć. Tak jakby z zapadnięciem nocy wyzbył się powoli tej zajadłości w wykonywaniu niezbędnych gestów, machinalnych grymasów istnienia. I po cóż tak się szamotać? Nikt go o to nie prosi. Pieniądz, jak przyczajone zwierzę... to brzmiało jak łaciński wiersz. Zawsze myślał, że właściwie można by raz z tym skończyć. Ale jednocześnie nie było to zbyt realne, raczej pewien odcień, pewna pochyłość myśli. » 449 »

Page 446: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Pieniądz jak zwierzę... Bardzo trudno jest żebrać, ale nie jeść też nie jest łatwo. Znów trzeba będzie czekać na godzinę Hal. Trzeba będzie czekać na kapustę, marchew, truskawki wysypujące się na serce Paryża i z jednej strony mężczyzn krzepkich i bezlitosnych, a z drugiej rząd nędzarzy brudnych i złaknionych. Spojrzał na żebraczkę i przypomniał sobie kąt niedaleko jatek, gdzie kiedy obudził się rano, jakiś Polak, blady jak jutrzenka, iskał wszy. Kiedy człowiek jest głodny zimą, bo ja wiem, to naturalne. Ale w te dni spotniałe i parne to przekracza możność zrozumienia żołądka. Armand szedł w kierunku lewego brzegu, niosąc ze sobą swych siedemnaście lat, swoją wściekłość i, pośród tego wszystkiego, poczucie swojej siły. Jakaś kobieta, która śpieszyła się w stronę Comedie Francaise, spojrzała na niego. Przypomniał sobie, że od wielu już dni się nie golił. Miał takie uczucie, jakby włosy sterczały mu na uszach. Przyśpieszył kroku. Przyszła mu nagła chęć zobaczyć Szkołę Sztuk Pięknych. Pobiegł tam jak ktoś, kto się boi spóźnić na ważne spotkanie w interesach. Wszystko w porządku; stała na zwykłym miejscu. Iść dalej do dworca d'Orsay czy zawrócić pod prąd rzeki, jak pod prąd myśli? Czuł w kieszeni swój skarb: siedem su, które ściskał w palcach. Rozmyślał, na co przeznaczy tę fortunę. Co chwila zmieniał projekty jak kobieta, która splata i rozplata warkocze... Zachichotał na to porównanie i pieniądze podskoczyły mu w palcach. To smutne, że tak dziurawią te su. Ta część Paryża ma w sobie jakąś dziwaczną wielkość, w której jest coś z trupa. Istoty ludzkie przypominają tu trochę robaki na jednej nodze. Szybkie pojazdy unoszą ludzi, których twarzy nie widać, ale którzy przybierają jakieś pozy. Czasem są to zakochani albo wojskowi. Różnorodność żywych stworzeń, gdyby tak mieć czas zastanowić się nad tym, okazałaby się zdumiewająca, podobnie zresztą jak ich zapach czy nieelegancja pleców, które widzimy przed sobą na chodniku. Jakaś rozmowa w mroku: — Trzy lata... to tak, jakbym cię traciła na zawsze... 450 » — Nie bądź niemądra, najdroższa, są urlopy, a zresztą Nancy nie jest przecież na końcu świata! — A ja ci mówię, że czuję, że koniec między nami... — Nie kochasz mnie już? — Och, mój maleńki, mój maleńki! Na początku schodów, zwrócona ku bulwarom nadbrzeżnym, gdzie śpią ludzie w łachmanach owinięci gazetami, bez butów, para zakochanych była jak kotwica wczepiona w niepewne dno zatoczki. Armand zobaczył, że oboje byli niewiele starsi od niego. Dziewczyna powtarzała: — Trzy lata... trzy lata... Dla tych dwojga Trzylatka to nie była polityka. Przyszły mu nagle na myśl koszary i pomyślał: ,,Zaciągnij się!" Jego nie zatrzymywała żadna kobieta. Po cóż więc walczyć? Zawstydził się zaraz i otarł pot z wargi,

Page 447: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

nad którą sypały się wąsy. Zahaczył o zakochanych, przycisnęli się do siebie, a chłopak zmierzył twardo wzrokiem tego włóczęgę. Wlókł się teraz brzegiem rzeki. Mosty, widziane z dołu, podobne są do mężczyzn w koszuli, bez żadnej godności. A pod nimi rojowisko rozpaczy. Starcy, odpadki wielkiego świata, ludzie młodzi i tragiczni jak nie wykorzystana siła, dwuznaczne cienie prostytucji najniższego rzędu, nagle jakaś staruszka, skrupulatna jak prowincja, w czarnym kapeluszu i ze składanym krzesełkiem... Każda z tych postaci jest punktem dojścia jakiejś długiej, pospolitej historii, która nabiera akcentów wielkości w momencie, gdy sięga dna. Jak żelazne dłonie arkady mostów splatają ciemne palce nad wodą, dla wszystkich tak kuszącą. Armand o mało nie wszedł na jakiegoś mężczyznę o. wyglądzie robotnika ziemnego; spod pasiastej trykotowej koszulki widać było ramiona nagie i sękate, wąsy chrapały na bruku; czy był pijany, czy tylko zmogło go zmęczenie? Przed nim Sekwana rozchylała piersi wokół la Cite, gdzieś od strony Samaritaine sapnął głośno holownik. Armand znów pomyślał o koszarach. Czy nie lepiej tam sprzątać wychodki, niż bić się w Halach o kawałek pora « 451

Page 448: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

czy liść kapusty? Którejś nocy w Lasku Bulońskim o mało nie zabrała go straż, a jak spał kiedyś w rowach fortyfikacji, na granicy Levallois, obudził go hałas i krzyk kobiety i uciekł nie śmiejąc spojrzeć nawet, co się dzieje, kogo mordują. Już wtedy zwracał oczy w stronę tej bezpiecznej przystani wojskowej, która wznosiła się, czarna, nad rozgrywkami sutenerów. Za siedem su można by jednak dostać kawy i chleba. A co potem? Armand obracał w palcach swój skarb jak skąpiec. Nie chciał go ani napocząć, ani za bardzo naruszyć. Dużo mu z tego przyjdzie, jak zostanie mu jeden su na przykład. Obliczał. Chciałby umyć sobie zęby, podarować kwiaty jakiejś dziewczynie, żeby się uśmiechnęła. Jego miękki kapelusz zwracał uwagę; było to wszystko, co zostało mu z czasów, kiedy należał do towarzystwa. Niedaleko Saint-Michel jakaś chuda gidia, z gołą głową, w jasnej bluzce i z małą torebką podeszła do niego spod drzewa, o które była oparta. Mogła mieć po pięćdziesiątce, aksamitka podtrzymywała szczątki szyi, czarna noga pod rozciętą suknią była może obiecująca. Pozwolił się jej zbliżyć; głos miała zachrypły i niski, starał się brzmieć miękko, jak drzwi, kiedy staramy się otwierać je bez hałasu. — No, śliczny bruneciku, nie chcesz ulżyć sobie ze mną? Znajdował się w takim momencie, że byłby się pewno kochał na ziemi z tą kreaturą, która nie ścierała szminki od czasów Faszody. — Jestem goły — wyznał. Cofnęła się gwałtownie jak człowiek głodny przed' nędzą. — G....! — burknęła tylko i odeszła. Zauważył wtedy, że przednie zęby ma wybite. Bezrzęsa, z uczernionymi powiekami, o trzęsących się rękach, wyglądała przeraźliwie i odrażająco. Odczuł nagle bezsensowny ból na myśl, że odchodzi, jedyna istota, która odezwała się do niego od nie wiedzieć kiedy, jedyna istota, która spojrzała na niego jak na mężczyznę, i wyciągnął rękę, żeby ją zatrzymać. <; 452 »

Page 449: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Nie ruszaj! — burknęła. — Nie dla psa kiełbasa! Zabierała swoje pośladki z monstrualną godnością. Noc przeciągała się, bez gwiazd. Było parno, jakby miała nadejść burza. Przeszedł jakiś flik, podejrzliwy. Nawet pies zląkł się Armanda, kiedy chciał go pogłaskać, i uciekł warcząc. Młody człowiek nie mógł uwolnić się teraz od obsesji. Piersi jak połyskliwe jagody, biel brzucha i ten nagły bezwład... Może powinien był jednak pójść za tą starą k...ą? Powiedziałby jej, namówił, co jej to szkodziło? Raz mogła z litości. Miał siedemnaście lat i nie był chyba taki brzydki, chociaż nie ogolony... Zazwyczaj nie brała chyba więcej niż dziesięć su. Zawrócił z nieokreśloną nadzieją, przyglądał się uważnie cieniom. Przeszkodził jakiejś parze męskiej, która zaczęła rozmawiać o pogodzie; w mroku ktoś zapalił papierosa. Trochę dalej wydało mu się, że poznaje swą niedawną rozmówczynię, stała z jakimś grubym mężczyzną o okrągłych ramionach, który wyglądał na policjanta. Gdzieś koło ulicy Saint-Jacques wszedł z powrotem na bulwar. xi Zwierzę obróciło się w ciężkiej pościeli, kiedy Carlotta zeskoczyła na podłogę. Klasyczny pokój hotelowy. Inspektor Colombin nie wyglądał pięknie w łóżku. Ramiona porośnięte miał płowymi włosami, których kępki sterczały mu jeszcze na łopatkach. Blade cielsko leżało bezwładnie, a nos wciśnięty był w poduszkę ze szczególnym uporem zwierzęcia, które sobie ulżyło. Carlotta, w samej tylko koszuli, zbierała rzeczy i przeszedł ją dreszcz na widok spodni na krześle, które zachowały jeszcze kształt pośladków policjanta. Słychać było chrapanie, a nad wszystkim unosił się zwierzęcy zapach mimo otwartego okna, które nie dość wpuszczało powietrza przez żaluzje. Carlotta nie mogła pozbyć się ohydnego wrażenia brudu. Idiotyczne: miał ją już niejeden. Ale ten, ze swoimi wymaganiami!... Wypłukała usta, « 453 »

Page 450: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

z dziwnym uczuciem w stosunku do zimnej wody. Z poduszki rozległ się głos: — Zbierasz się już, ślicznotko? Nie odpowiedziała; zapłaciła, prawda? To wystarczy. Kiedy już była w otwartych drzwiach, Colombin krzyknął coś za nią. Jakieś nieprawdopodobne świństwo odnoszące się do tego, co było... Carlotta odwróciła się z nienawiścią: — Tego już trochę za dużo! — Czego? Czego? — zapytał i unosząc swój ciężki tułów starzejącego się byka zwrócił w stronę kobiety roześmianą gębę. — Do zobaczenia, kotku! A pamiętaj, że jak będziesz stroić fochy, twój bubek znajdzie się u Deiblera! Co? Więc ten łajdak zamierzał szantażować ją dalej? Jedna noc nie wystarczy? Poczuła, że robi się jej słabo. Trzasnęła drzwiami. Czekała na nią noc, Paryż i własne myśli. Szła dłuższy czas, zanim się zdecydowała. Wychodząc od Langera odesłała auto. Przypomniał jej się mały bar, niedaleko, w stronę Pigalle, gdzie wstępowała za czasów ulicznych. Miała ochotę na kieliszek mocnego koniaku. Poszła więc do tego schronienia z dawnych, niedobrych dni. Zastała sporo nieznajomych, ale kasjerka wykrzyknęła: — Patrzcie! Karolina! — i Carlotta siadła przy stoliku z mężczyznami dawnych towarzyszek. Napić się czegoś. Woda z kranu nie usunęła tego zapachu szakala. Gdzie był teraz Edmund? Edmund zjawił się w klubie po wyjściu Carlotty. Pedro powiedział mu, że wyszła z żoną krupiera. Pan Karol nic nie wiedział, Jeanne nic mu nie powiedziała. Powinna być na dole, u Pousseta. Edmund zaczął grać i przegrał. Przyszedł poprosić Carlottę o pieniądze: bez niej w jaki sposób pozbędzie się Colombina i Aleksandra? Ten ostatni, ze swym olbrzymim nosem, który wysterczał spomiędzy brwi, przyglądał mu się ironicznie. Edmund, zdenerwowany, udawał, ze nikogo nie widzi. Kiedy odszedł od « 454

Page 451: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

stołu, wpadł prosto na pasera, który z najuprzejmiejszą miną uścisnął mu dłoń: — Dwa tysiączki, jutro, doktorze, albo wygadam. Lewą ręką przeciągnął po szyi. Szantaż się odwrócił, oto wszystko. Carlotta nie wracała. Oblewał go pot. Wreszcie nie wytrzymał, zszedł do Pousseta. Pani Cartuywels siedziała tam czekając. Na widok Edmunda westchnęła, skrępowana. Co ona mu powie? Okropność! Była sentymentalna: Edmund i Carlotta stanowili dla niej parę idealnych kochanków, wcielenie szczęśliwej miłości. Czego dopuściła się przeciwko temu ślicznemu chłopcu, prowadząc jego kochankę do tamtego potwora? Mówiła sobie, że może nie wynikło z tego nic złego... Ale kłamać... — Nie — powiedziała — nie wiem. Pewnie wróciła do domu. Wstąpiłam po nią, żeby mieć z kim porozmawiać o moim małym... Wyrwały się jej te słowa i poczuła się nieszczęśliwa. Co ona zrobiła najlepszego! Mieszać Dzidziusia w te paskudztwa? Żeby tylko nie przyniosło mu to nieszczęścia! Nazajutrz rano Edmund popędził na bulwar Bineau. Nie zważając na konwenanse Carlotta przyjęła go w sypialni. Była jedenasta, miała u siebie Babette, manikiurzystkę, którą odesłała na dół. W różowym kimonie na długiej nocnej sukni, w rozpuszczonych włosach i z podkrążonymi oczami Carlotta była piękniejsza niż kiedykolwiek. Ale nie o to teraz chodziło. Nie dopuściła go do słowa. — Nie musisz mówić, wiem już... Co zrobisz? Musisz wyjechać. Do Belgii... Widziałam się z inspektorem Colombin. — Ach, tak? Ty też? No i? — Najważniejsze twoja skóra, mój miły... O reszcie pomyślimy później... — Ależ nigdy w świecie! Wystarczy dwa tysiące franków... Przez chwilę bawili się tak w ciuciubabkę. Wreszcie Edmund zrozumiał: Colombin wmówił Carlotcie, że on, Edmund, naprawdę zamordował starą Beurdeley, żeby pospłacać długi karciane... wytłumaczył jej więc naturę »455 »

Page 452: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

tego szantażu, powiedział o Aleksandrze i co z tego wynikło. Ach, tak! Carlotta zazgrzytała nagle zębami z wściekłości: przypomniała sobie noc. Nabrał ją, drań! Opowiedziała rzecz całą Edmundowi, bardzo prędko, w słowach tak dosadnych, że dotknęły nawet takiego jak on cynika. Carlotta! Z tym flikiem! To gorsze niż z jego własnym ojcem... Jęknął. Godziło to w jego męską godność. Powiedział jej to. Parsknęła mu śmiechem prosto w nos. — Gwiżdżę na twoją godność... ale on śmierdział acetylenem, rozumiesz? Byłabym go zamordowała... Ze łzami w oczach Edmund o mało nie zapomniał z tego wszystkiego o najważniejszym. Dwa tysiące franków dla Aleksandra. Co robić? Carlotta nie miała. Naprawdę? Czy ty zdajesz sobie sprawę, co to dla mnie znaczy? Czy zdaję sobie sprawę? A dla kogo w takim razie wytarzałam się w tym gnoju? Pan by chciał, żebym poprosiła o pieniądze Józefa Quesnel? A dlaczego by nie? Dlatego, że jest chory, że nie mogę iść do parku Monceau, że musiałabym mu o wszystkim powiedzieć, że... że nie chcę sprawiać mu bólu, wiesz? Edmund wściekał się: co on robi z forsą, ten stary skąpiec? Zabraniam ci tak mówić! A jak mnie zaaresztują! Płakał. Ciemięga, jak inni. Wielka mi rzecz, mężczyźni. Jedną miał tylko przewagę. W łóżku. Chociaż tyle. XII Po wyjściu Edmunda (wpadł na pomysł, żeby pod pierwszym lepszym pretekstem pożyczyć od Jakuba Schoelzera) Carlettę ogarnęła nagle panika. Odprawiła Babette, żeby móc się dobrze zastanowić. Manicure zrobi kiedy indziej. Z tego wszystkiego zapomniała, że pogróżki Colombina dotyczyły i jej także. Mówił, że doniesie Quesnelowi. Jak ona z tego wybrnie? Czy będzie musiała znosić tego flika, żeby uniknąć katastrofy? Ogarnęła ją chęć mordu. Nagle przypomniała sobie o Gresandage'u: na Edmunda nie miała przecież co liczyć. Telefon odebrała Eliza. Nie. Ryszarda nie ma. Co « 456 »

Page 453: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

słychać u drogiej pani? O, przepraszam, zdaje się, że właśnie wrócił. Oddaje mu słuchawkę. Halo! Tak, to ja. Natychmiast? To będzie trochę trudne. Po raz pierwszy w życiu Eliza była zazdrosna. A, skoro tak, a to co innego. Ależ, Rysiu, śniadanie na stole. Dajże spokój, tu chodzi o Quesnela... Słucham? Nie wierzę ci. Nie dosłyszałem, droga pani? Ależ nie, nie, zapewniam panią, żona sama każe mi iść... Rysiu, błagam cię. Cóż to znowu, scena? Zaraz będę u szanownej pani. Między tą rozmową a trzaśnięciem drzwiami nie padły nawet i trzy słowa. Ale całe lata małżeństwa rozdarły się jak płótno i Eliza zrozumiała, że straciła to, co cenniejsze było od życia. Węglarzu! Chciała się modlić, ale znajdowała same tylko słowa niemądre i codzienne. Oparła o szybę czoło, wypukłe i zamyślone. Zobaczyła Ryszarda, na dole, między samochodami, niezdecydowanego. „Wpadnie pod coś!" — pomyślała. Wołał taksówkę. Kiedy Gresandage zadzwonił przy furtce, Carlotta sama mu otworzyła, uprzedzając służącą. Zabrała go do ogrodu. Ubrana była byle jak: suknia z dwoma wolantami, zielona w biały deseń, rozpięta u dołu, tragiczna, rękawy półdługie z białego muślinu, we włosach upiętych pośpiesznie zielona wstążka. Oczy miała podbite, usta jej drżały. Wzięła dłoń Ryszarda i przycisnęła ją do piersi. Jemu świat zawirował. Ale co jej było? Czuł, jak prędko bije jej serce... W altance opowiedziała mu jednym tchem o wszystkim. Czuł, jak ziemia usuwa mu się spod nóg. Cóż on o niej wiedział w gruncie rzeczy? Umieścił ją tak wysoko. Miała kochanka! Nie Quesnela. Kochanka! Ta rewelacja przesłaniała wszystko inne. Nie okłamywała go przedtem, ale kryła przed nim prawdę. Kochała tamtego? Ale w końcu nie o to teraz chodziło. Czy to nie są jakieś bajki, Carlotto? Intryga była zbyt skomplikowana, żeby Ryszard mógł się w niej od razu zorientować. Edmund, Colombin, pani Beurdeley... Co ja mogę mieć z tym wszystkim wspólnego? — Musi mnie pan ratować — powiedziała i objęła szyję Ryszarda swymi białymi ramionami, i spojrzała na niego < 457 »

Page 454: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

wzrokiem jak najbardziej szalonym, bliskim zawrotu. Był tak zbity z nóg całym tym błotem, szaloną zazdrością, która go kąsała i w której mieszał się Edmund i młodość, Quesnel i pieniądze, inspektor Colombin i plugastwa, czuł się tak całkowicie zdezorientowany, że przytulił do siebie, jak małą dziewczynkę, tę kobietę, którą był pijany, zanurzył palce w jej włosy i dopiero, kiedy krzyknęła lekko: — Ryszardzie, co pan robi? — zdał sobie sprawę, że ugryzł ją w usta. Byli w altance. — Jest tylko jedno wyjście — powiedział — zwrócić się wprost do prefektury. Ale w takim razie trzeba uprzedzić Quesnela, bo jak nie, to kto obroni panią przed doniesieniem? A co do tego młodego człowieka... — Zamknął gorzkie oczy. — Zastanawiam się w tej chwili, czy to nie będzie śmierć dla Quesnela?... Jak on to przyjmie, Carlotto? Nie wiedziała, potrząsnęła głową, była zmęczona tym wszystkim. Jeżeli i Ryszard też nie może jej obronić... Na ganku ukazała się służąca. Telefon do pani. Carlotta pobiegła aleją. Gresandage został sam, z całą tą zaskakującą historią i z niewyraźnym obrazem Elizy, opuszczonej, i z nagłą świadomością, że kocha inną. Straszne! Wszystko waliło się w gruzy, dla wszystkich... Telefonował Colombin. Już ją męczył. Dopiero co się przebudził, nie dawał jej nawet czasu odetchnąć. Umyślił sobie widocznie zostać sutenerem tej kobiety, którą utrzymywał jeden z najbogatszych ludzi Francji. Trzeba było zyskać na czasie. Będzie u niej za chwilę. Ona wychodzi? No, jeżeli nie chce, żeby jej bubkowi przytrafiło się nieszczęście... Zdobyła się na to, żeby odłożyć słuchawkę. Koło trzeciej po południu inspektor Colombin wstąpił, jak co dzień, do „Brise-Bise's Baru", gdzie Jeanne Cartuywels czekała na niego na wszelki wypadek. Jeanne była bliska obłędu. Znów zbierało się na burzę. A poza tym przez całą noc pani Cartuywels wyrzucała sobie, że popełniła zbrodnię przeciwko miłości. Bała się dowiedzieć, co Colombin zrobił z Carlottą. A jednocześnie przez jakieś dziwne pomieszanie uczuć doznawała jakby gniewu, ona, «. 458 »

Page 455: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

która nienawidziła inspektora, która płakała za każdym razem, kiedy od niego wychodziła, z powodu Karola, biednego Karola, który niczego nie podejrzewał. Czuła się upokorzona, postarzała, ośmieszona. I winna. Zamówiła stout i stał teraz przed nią, czarny jak kawa. Kiedy inspektor wszedł, bardzo zdobywczy, w panamie wojowniczo przekrzywionej, w spodniach w prążki, z trudem mieszczących w sobie jego uda wyzywające i opasłe, ze złotym łańcuszkiem od zegarka wpiętym z jednej strony w butonierkę, a z drugiej w kieszonkę od kamizelki, Jeanne zrozumiała od razu, że nic nie zostało jej oszczędzone. Usiadł obok niej na kanapce i uszczypnął ją bardzo mocno w pierś. Nie krzyknęła, zwróciła ku niemu swe wielkie, dziwne oczy. — I jak — powiedziała — ta Carlotta? Zachichotał, mlasnął językiem, pochylił się nad stołem i powiedział: — Co pijesz? Stout? Chce mi się pić. — Wychylił połowę szklanki. — Jeden absynt! — zamówił. Milczenie mieszało się z upałem. — Interes pierwsza klasa — podjął po chwili. — Dziewczynka z ogniem i zna się na rzeczy, jednym słowem d..a na pokaz. Nie taki flak, jak u ciebie. Przeszedł sam siebie w przechwałkach, sprośnościach i świństwie. Lubił popisywać się swoją męskością przed kobietami. To go podniecało. Zamówił drugi absynt. Zaczął snuć plany. Co zrobi z Carlottą, jak będzie ją trzymał w szachu obawą przed Quesnelem itd. ... — A młody człowiek? — zapytała Jeanne. Roześmiał się głośno. — Młody człowiek? Zostawiam go bandzie Aleksandra. Powiem, że nie dało się nic zrobić, i już oni się go pozbędą. U nich to idzie raz dwa. Pamiętasz, jak była ta strzelanina w pasażu de 1'Opera, przed tylnym wejściem do klubu? To był Brazylijczyk, który oszukał Aleksandra na klejnotach... Och, nie ma co prawić morałów! Jakby tamten był w porządku, nie byliby go ostudzili; rachunki trzeba załatwiać... Już ja się prędko pozbędę tego ptaszka. Mój Boże! Jeanne Cartuywels była przerażona. I to ona, « 459 «

Page 456: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

przez swoje tchórzostwo, rozpętała to wszystko. Edmund jest taki ładny! Gdyby Dzidziuś mógł być taki kiedyś! Edmund to był rycerz z bajki, idealny kochanek, piękny książę. I jeszcze dziś wieczór zabiją go, kto wie, może przy wyjściu z klubu. Jak go uprzedzić, żeby nie przychodził? — Musisz przyznać, Jeanneton, że mam szczęśliwą rękę. Już od dawna śledziłem tę Carlottę. Och, proszono mnie, żebym ją miał na oku! Jeden stary klient, z którym miałem do czynienia w związku z pewną historią z narkotykami, przed paroma laty. Facet z giełdy. Ma jakieś interesy z gościem, który utrzymuje tę donzellę, i stosunki między nimi ochłodziły się ostatnio. Mam wrażenie, że liczy na to, że pewne rewelacje mogą zrobić wrażenie na tym bogatym staruszku. Dostarczyłem mu informacji o smarkaczu. Więc jak nie tak, to inaczej mam bubka w ręku... Jeanne Cartuywels źle się czuła, bardzo źle się czuła, ta duchota. Pójdzie do domu. Może to dlatego, że zbliża się jej czas... Przy okazji usłyszała jeszcze jeden słony dowcip. Kiedy wstała, grzmotnął ją w krzyże. Z czystej przyjaźni: triumf nastrajał go serdecznie. XIII Zapadał już wieczór. Gresandage wciąż jeszcze był przy bulwarze Bineau. Od wielu godzin grał rolę powiernika, dziwacznie przeplataną pocałunkami, ukradkowymi jak wyrzuty sumienia. Prawie z wszystkich róż opadały płatki. Spokój był zupełny. Kiedy usłyszał głos Jeanne, Ryszardowi wydało się, że śni. Mówiła coś ze wzburzeniem do służącej i zobaczyli, jak szła szybkim krokiem od furtki, w szarej sukni i kapeluszu podobnym do oślej czapki, z aksamitu i słomki, według nowej mody. Nie poznała Gresandage'a: od razu zrozumiała, że może przy nim mówić. Adresy dał jej Pedro, w klubie. Pana Barbentane nie zastała w hotelu, więc przyszła... Za żadną cenę nie można dopuścić, żeby wrócił do klubu, 460 »

Page 457: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

zabiją go. Co takiego? Carlotta wzięta ją za ramiona i potrząsnęła. Rola, jaką poprzedniego dnia odegrała Jeanne, nie usposabiała jej przychylnie do tej kobiety wstrząsanej histerią. Uderzył ją jednak nieprzytomny wyraz Jeanne, posadziła ją na krześle. I wtedy pani Cartuywels wybuchnęła łkaniem. Twarz miała w dłoniach, kapelusz przekrzywiony. Nie można było nic z niej wydobyć. Słowo „Dzidziuś" przemykało jej przez palce. — Nic z tego nie rozumiem — powiedziała Carlotta. — Niech pani pozwoli — szepnął Ryszard — ja z nią pomówię. Ze słodyczą, której nikt by się po nim nie spodziewał, pan dyrektor departamentu obrotu pieniężnego rozsunął dłonie z tej twarzy zmienionej od łez. — Jeanne — powiedział — nie poznaje mnie pani? To ja, Ryszard, pamięta pani, Ryszard, Ryszard... Jeanne znieruchomiała: zdawała się słyszeć jakieś odległe głosy. Ryszard? Spojrzała najpierw na Carlottę, potem na nieznajomego. Jakby rozprostowywała jakiś zmięty papier. W czterdziestoletnim mężczyźnie z trudem odnajdywała rysy dwudziestolatka. — Och — powiedziała — Ryszardzie! — I na chwilę w sercu obecnego dramatu dramat miniony stał się silniejszy niż czas. — Ryszardzie — powiedziała — jacyż my byliśmy szaleni! A potem wróciła do życia i do świata, i do tej okrutnej rzeczy, którą miała w sercu, i zaczęła pojękiwać z łokciami przyciśniętymi do ciała, a tylko dłonie podnosiły się i opadały, drżące, wybijając takt o kolana, jak to robią bardzo stare kobiety, kiedy czuwają przy umarłych. — Och — jęczała — to ja, to ja go zabiłam! Powinnam była zawieźć mu medalik, a nosiłam go na piersiach. Święty Krzysztof czuwał nad nim. Wczoraj, jak posłuchałam tamtego, zdradziłam panią, och, zdradziłam panią! I święty Krzysztof opuścił dziecko! Czy była obłąkana? Carlotta i Ryszard spojrzeli na siebie. Tamten szepnął: « 461 »

Page 458: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Jeanne, Jeanette, przypomnij sobie... Co się stało? Jesteś u przyjaciół! Widać było, że ich nie poznaje. Kapelusz o wielkich uszach chwiał się komicznie na jej głowie. — Święty Krzysztof wrzucił dziecko przez okno do wody! Zabiłam moje dziecko! Dzidziusia, mojego malutkiego Dzidziusia! Carlotta, zaniepokojona, uklękła obok niej. — Przecież Dzidziuś jest zdrów, droga pani. Dlaczego? Jeanne zaczęła grzebać w torebce i razem z mokrą od łez chusteczką wyjęła z niej depeszę, prawie już nieczytelną, zmięty strzęp płaczu. — „Dziecko zmarło tej nocy co robić z pogrzebem Dufour" — odcyfrował z trudem Gresandage. — Święty Krzysztof — płakała matka — święty Krzysztof nas opuścił, to moja wina, moja wina, bardzo wielka wina. To ja zabiłam Dzidziusia tej nocy, tak jak oni zabiją teraz pani chłopca. Ryszardzie! Co pan tu robi, Ryszardzie? Dzidziuś nie żyje! Mój Dzidziuś! Plątała ze sobą trzy różne tematy: dziecko, które zmarło z jej winy, tam w Charentes, miłość sprzed lat dwudziestu, odnalezionego Ryszarda, i pułapkę w pasażu de 1'Opera, Brazylijczyka, Colombina, Edmunda, Aleksandra. Nie można się było zorientować w tych słowach pełnych patosu. Ryszard i Carlotta porozumieli się między sobą. Ze względu na tę niejasną groźbę trzeba było, żeby opowiedziała o wszystkim. Wzięli ją między siebie i starali się uspokoić. Lecz ledwie wyciągnęli z niej jakiś strzępek, wracała myślą do dziecka: — Dzidziuś, Dzidziuś! — i otrząsała się z nich, jakby przeszkadzali jej rzucić się w morze... Powoli jednak nitka prawdy wyplątywała się z jej słów. Wyjrzały pogróżki Colombina. Należało działać szybko. — Niech pan idzie — powiedziała Carlotta do Ryszarda — niech pan coś zrobi, żeby tylko żył. Niech pan zawiadomi policję, bo ja wiem! — A Quesnel? — zapytał Ryszard. Spuściła głowę. « 462 »

Page 459: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Trudno — szepnęła. Gresandage wytłumaczył to sobie po swojemu. — Dobrze — powiedział — idę do parku Monceau. Zanim odszedł, spojrzał na obłąkaną, która kołysała się w trzcinowym fotelu. Na nieszczęśliwą Jeanne, odnalezioną i utraconą. Cała jego młodość. Cała czułość jego młodości. I pomyśleć, że spotykał ją w chwili, kiedy nie potrafił nawet cierpieć z tego powodu ani tęsknić za nią. Jakież zawiłe jest życie! Zostawiał te dwie kobiety, żeby ratować jakiegoś nieznajomego młodego człowieka, swego rywala. Nie myślał nawet o Elizie. O Elizie, która czekała na niego przy ulicy de Passy, ze śmiercią w sercu. xiv — Jak to miło widzieć pana znów na nogach, drogi przyjacielu! — Dziś na razie tylko w parku, ale jutro wyjdę już pewno. Jak wszystko dobrze pójdzie, pojutrze będę na defiladzie w Longchamp. Quesnel przyjmował Wisnera na werandzie, przed nimi był ogród, który zdawał gubić się w parku Monceau. Quesnel nie wyglądał nawet źle, schudł trochę, rysy ściągnęły mu się od cierpienia. W gruncie rzeczy Wisner czuł się rozczarowany: sądził, że będzie to dłuższa choroba, i fakt, że tak ładnie postępuje względem starego przyjaciela, odwiedzając go często, sprawiał mu pewną przyjemność. Tymczasem okazuje się, że niepokoił się na darmo. W spokoju letniego wieczora popijali mrożoną lemoniadę. Ileż uroku miał w sobie ten publiczny park, pełen ludzi przyzwoitych i skromnych. Bogactwo wydawało się tutaj niemal wspólnym dobrem, wszystkich, jak słońce. Błoga cisza francuska, prawdziwy pokój... Człowiek zapominał o tych ciągłych alarmach w prasie i w parlamencie. — Dziękuję niebu — powiedział Józef Quesnel przymknąwszy oczy — że pozwoliło mi żyć w naszych czasach. « 463 »

Page 460: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Może nie wszystko jest jeszcze tak, jak być powinno, ale ostatecznie o ileż mądrość ludzka góruje nad naturą i dzikimi instynktami większości! Kiedy pomyślę, że moglibyśmy urodzić się w innej epoce, ot, chociażby Renesansu włoskiego, takiego, jakim widział go Stendhal! W epoce sztyletów, trucizny i władzy zbirów... Jakie to musiało być dziwne. Wisner słuchał z roztargnieniem. W głowie miał giełdę, złe wiadomości, znów, z jednej ze swych fabryk. — Często — ciągnął Quesnel — myślałem o ludziach sprzed lat, którym, w sumie biorąc, przypadła niegdyś ta sama, Wisner, ta sama misja, co dzisiaj nam... I mając w pamięci, jak nadużywali swej siły, bogactwa, powiadałem sobie ze słuszną, sądzę, dumą, że nie musimy lękać się porównania z nimi w oczach Stwórcy, który nas sądzi: nie rzucamy naszych niewolników murenom, nie wtrącamy nikogo do lochów, nie odbieramy nikomu owoców jego pracy. Życie złagodniało. Dobrze jest żyć. Zamilkł. Każdy myślał o swoim. I tak po chwili Wisner zaczął mówić o Bałkanach: — Ostatnie wiadomości są doskonałe. Bułgarzy biorą w skórę na całej linii. Rumuni posuwają się naprzód. Trzeba nawet uważać, żeby sprawy nie zaszły zbyt daleko, bo w Sofii mogłaby wybuchnąć rewolucja. Ferdynand będzie musiał trochę ustąpić. W każdym razie dla nas widoki są jak najpomyślniejsze. Nasze kopalnie gotowe są do eksploatacji... Quesnel nie podjął jego tematu. Dumał. — Przepraszam, Wisner — przerwał — rozmyślałem właśnie, że w wielkich epokach, a któż mógłby zaprzeczyć, że nasza epoka jest wielka, zawsze ludzie, którzy byli panami przemysłu, byli też protektorami sztuki. Medyceusze... Widzi pan, mam za sobą chorobę i wniknąłem głęboko w moje życie. Wiele rzeczy blaknie w cierpieniu jak tapety w pokoju. Całe życie kochałem malarstwo i poezję i chociaż wydam się panu śmieszny... tak, tak, ale w tych chwilach, kiedy tak żywo odczuwałem kruchość istnienia ludzkiego, pojąłem, że w gruncie rzeczy « 464 »

Page 461: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

na sztuce zależy mi bardziej niż na fortunie, niż na entuzjazmie interesów... Muszę panu pokazać obraz, który kupiłem... — Obraz? Pan jest zadziwiający. Człowiek myśli, że pan jest jedną nogą w grobie, a tu proszę! Kupuje pan obrazy! — Och, wie pan, chociaż nie jestem wprawdzie ani Camondem, ani Cognacq'iem, ani Rousselem, mam jednak swoją małą kolekcję... Tym razem poszedłem w wyborze dalej niż zazwyczaj. Rozważyłem ostatnio rozmaite rzeczy: byli malarze, o których nie chciałem słyszeć, ich poszukiwania, ich zuchwałość irytowały mnie, bo ja wiem? A potem powoli człowiek przyzwyczaja się jednak, odkrywa piękno tam, gdzie nigdy go nie podejrzewał... Zobaczy pan... — A czyj jest ten obraz? — Będzie się pan śmiał, ale widzi pan, nie należy sądzić go po tym, co skrajne, to słynny rysownik... Picasso... — Co, ten kubista? Coś podobnego! Ależ to szaleństwo! — Zobaczy pan, zobaczy pan. Obraz jest sprzed ośmiu lat, cały niebieski, akrobaci... Lokaj zaanonsował pana Gresandage. Wisner zobaczył, jak coś rozbłysło nagle w twarzy rekonwalescenta. Nazwisko Ryszarda oznaczało wiadomości od Carlotty. Quesnel przywitał go serdecznie. Ten wysoki, postarzały mężczyzna o oczach jeszcze młodych zdawał się tak dobry, że Wisner zaklął z lekka w duchu: to mu przeszkadzało, rozczulało go. Słuchał, trochę z boku, jak Ryszard, zdyszany, przekazuje jak najlepsze wieści z bulwaru Bineau. Ryszard nie mówił wyraźnie, bał się poruszyć sprawę, w której przyszedł. Jakie wrażenie zrobi to na Quesnelu? I jak mówić wobec Wisnera? Wykręcał się, kłamał. — Carlotta? — powiedział. — Była świeża, jak róża... — i ten banał nabrał takiego akcentu, takiego uniesienia w jego sercu, że Quesnel uśmiechnął się i na długo spuścił powieki, żeby lepiej zobaczyć Włoszkę. Zaczął mówić o miłości. Wydawało się niestosowne, by ten stary protestant mówił do mężczyzn młodszych od « 465 »

Page 462: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

siebie na podobny temat. Powaga, godność jego słów nakazywały im szacunek. Słuchali go każdy inaczej; Gresandage z biciem serca, Wisner ze zdziwieniem. Fabrykant samochodów skłonny był do pewnej ironii, wiedział zresztą, i to z pierwszej ręki, kim jest ta Carlotta. Ale nie o nią wcale tu chodziło! Chodziło o Quesnela, człowieka, który dowiódł w życiu, kim jest, o nie byle kogo. W takim uczuciu jest jednak wielka świeżość, wobec której nie może pozostać obojętny. Wisner, hulaka, również poddawał się temu szczególnemu urokowi. Ryszard miał wargi nabrzmiałe od nie wypowiedzianych słów. Każda minuta mogła pociągnąć za sobą śmierć człowieka. Nie miał odwagi mówić. Pogoda Quesnela przerażała go, jak jezioro, takie jasne, takie przejrzyste, nad którym krążą czarne ptaki. Czy miał cisnąć w nie kamień? —i Wejdźmy do domu — powiedział Quesnel — czuję się jednak zmęczony. Nie, nie sposób było mówić z tym chorym, z tym ślepym. Ale czyż nie należało interweniować natychmiast? Kto jak nie Quesnel może bez żadnych pytań ani historii postawić na nogi policję? Wisner! Ta myśl olśniła go nagle. Wisner zbierał się do wyjścia. — Pójdę z panem... — powiedział Ryszard. — Nie? Ależ to zupełnie jak jakiś kryminał! Wisner sam prowadził swego mercedesa. Kiedy Gresandage zaczął mozolić się z relacją z całego dnia, zatrzymał samochód przy chodniku na ulicy de Friedland. Krótkimi „A do licha!", „Coś podobnego!" wtórował tej historii, w której nie mógł się na razie zorientować. A co ma z tym wszystkim wspólnego ta... no, ta pańska pierwsza miłość? A to dziecko, które umarło, a te brylanty? Dobrze, że zwrócił się pan do mnie, a nie do Quesnela. Kto wie, jak on by to przyjął... Więc co trzeba teraz zrobić? Och, że sprzątną gogusia tej panienki, to dla mnie najmniejsze zmartwienie... Z niej też lepsze ziółko! Co? Drogi panie, komu pan to mówi? Spałem z nią jeszcze « 466 »

Page 463: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

przed Quesnelem, może mi pan wierzyć: całkiem zresztą przyjemna w łóżku, i owszem... Cios złamał Ryszarda na dwóje. Zbladł tak, jak tylko lilie potrafią być blade. Carlotta! Powinien zamordować tego Wisnera, ohydnego niszczyciela bóstw. Nie było na to czasu. Zagryzł wargi do krwi. W tej chwili Wisner był przydatny. On jeden mógł interweniować dostatecznie szybko.... Gresandage wyjaśniał: Brazylijczyk, pasaż de l’Opera... Wisner słuchał. Nagle doznał olśnienia: — Pasaż de 1'Opera, zaraz, jak się nazywa to kasyno? „Passage-Club"! Ach, tak? Ach, to co innego! Fatalna opinia. Szulernia. Tego rodzaju lokale należy zamykać. Wczoraj jeszcze mówiłem do ministra... Gniazda cudzoziemców, szpiegów... I widzi pan, tak samo paserów, morderców. Zadzwonię do prefekta... Natychmiast. Skoczę do trafiki. Poczeka pan na mnie? Nie ma powodu, żeby dać zamordować tego chłopaka, nawet jeżeli to nie jest specjalnie ciekawa figura... „Co za traf!" — myślał Wisner kręcąc korbką telefonu. I na obstalunek nie mogło być lepiej! Prefekta nie było. Mówi Wisner. W tej chwileczce. Drogi prefekcie, powiedziano mi... Nie dla pana, drogi przyjacielu, nie dla pana. Głos Henniona rozbrzmiewał donośnie w słuchawce. Otóż nadarza się okazja wyprzątnięcia jednego z .tych kasyn, sprawa zupełnie pewna... Jakiego? „Passage-Clubu", tak, tak. Słucham? Ależ jak najprędzej, jeszcze dziś wieczorem, zamierzony mord. Za długo musiałbym panu wyjaśniać. Dowiedziałem się o wszystkim od niejakiego pana Barbentane, którego usiłowano wplątać w pewną brzydką historię, szantaż, tak, tak... Nim trzeba się zaopiekować... Barbentane... Czyj syn? Nie mam pojęcia. A, jeśli zna pan jego ojca, to tym lepiej. No, widzi pan. Bar-ben-tane... Barbentane'ów nie ma chyba znów tak wielu... Przyjaciel Clemenceau? Nie wiedziałem, ale w takim razie tym bardziej. Doskonale... Doskonale, drogi prefekcie. Aha, jeden z pańskich inspektorów popełnił gafę, wszedł na teren zastrzeżony. Niejaki Colombin. Trzeba będzie dać mu do « 467 »

Page 464: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

zrozumienia. Porozmawiamy o tym osobiście. Moje uszanowanie dla pani Hennion... Cios odparowany — powiedział Wisner do Ryszarda i skierował auto w stronę Passy. — Ależ co znowu, odwiozę pana! Gresandage oddychał głęboko. Obława policji dziś wieczorem. A jutro wszystko będzie załatwione. Nastraszy się szantażystów; dziwne byłoby, gdyby nie mieli na swoim koncie jakiegoś wyroku czy zakazu pobytu... To bardzo rozsądne, że nie mówił pan o niczym Quesnelowi. Będzie mógł śnić dalej. Ta kobieta jest światłem jego starości. Dwaj mężczyźni spojrzeli na siebie błyszczącymi oczyma. Spełnili dobry uczynek. — Cios odparowany — 'powtórzył Ryszard. A po namyśle: — Uratował pan życie ludzkie. Ale w tej samej chwili Joris de Houten, siedząc w fotelu naprzeciwko Józefa Quesnela, opowiadał mu ze szczegółami, co wiedział o Carlotcie i o Edmundzie Barbentene, a o czym poinformował go inspektor Colombin z brygady specjalnej do spraw hazardu. xv W tym samym czasie zazdrość dobiera się do kilkorga serc ludzkich, których dotyczy ta historia: gdy Eliza Gresandage wyczekuje męża, a wszystko, co było dotąd jej światem, rozpada się w firankach przy ulicy de Passy, o które opiera swą rozpacz tak wielką, iż — ponieważ zwątpiła w Ryszarda — zaczyna wątpić w Boga, sam Ryszard, który wraca do niej, dostrzega w blasku nowych uczuć, jak jego życie było niepotrzebne, zmarnowane, niewydarzone. I po cóż, urzędnik nieskazitelny, przez tyle lat oszukiwał siebie, skoro teraz cierpi jak dziecko z powodu kobiety, o której myśli jednocześnie, że jest straszna i że ją kocha? Quesnel, ten nieznajomy młody człowiek, Barbentane, a teraz Wisner. Najgorsza jest dezynwoltura Wisnera. A Quesnel dowiaduje się od eleganckiego Jorisa de Houten rzeczy gorszych od ataku kamieni nerkowych, bo « 468 »

Page 465: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

teraz nie wolno mu krzyczeć, musi się trzymać, słuchać... Pomyśleć, że od wieków ludzkość wyśmiewa się ze zdradzanych mężczyzn, z rogaczy. Nikt nie wie, co myśli, co czuje człowiek, który rzucił się pod metro, na przykład, w zmiażdżonej klatce piersiowej serce bije jeszcze pod strzaskanymi żebrami, potem koło dobiera się do głowy, do twarzy i trach! tam, gdzie był kiedyś uśmiech, łupina tryska krwią, mózg wypływa... Śmiałbyś się, Molierze? A przecież... — Czy jest pan zupełnie pewien — pyta Quesnel, król taksówek, komandytor armii serbskiej i rumuńskiej — tego, co pan mówi? Cierpienie waha się jak czarny motyl. Karol Leroy spędził męczący dzień w antresoli „Passage-Clubu". Człowiek prosty, którego dążeniem była spokojna starość w świecie, w którym nie ma szczęśliwej miłości, znalazł w uczuciu Jeanne Cartuywels nadzieję, którą teraz skłonny był uznać za złudzenie lat dojrzałych. Zaczęło się to od przebaczenia winy, od wspaniałomyślnego gestu krupiera, który przymknął oczy na oszustwo. Padła mu wtedy po prostu w ramiona. Po raz pierwszy był dla jakiejś kobiety istotą wielkoduszną i silną, opiekunem, moralizatorem. Podniosło go to we własnych oczach, nabrał nagle wiary w siebie, w przyszłość. I nie tylko to: była jeszcze lękliwość, niepokój Jeanne, jej żal za światem, który był dla niej zamknięty, a który on obiecywał sobie w sekrecie znów otworzyć jej przez małżeństwo, było dziecko, nieślubne dziecko, nad którym się rozczulał, które usynowi niedługo, jak tylko odbiorą je od mamki, i które już kochał... Jednej rzeczy krupier nigdy sobie nie wyobrażał, on, który przez całe życie miał tylko kobiety z burdelu lub im podobne, nie wyobrażał sobie, żeby Jeanne mogła go zdradzić. Po prostu nie przyszło mu to nigdy do głowy. Od dwóch dni żył z tą nową myślą. Pęczniała w upale i w przerażeniu. Zaczynał pojmować, że kocha Jeanne: wiedział, że jest do niego bardzo przywiązana, i wydawało « 469 »

Page 466: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

mu się, że ma dla niej wiele litości. Teraz uczył się litować nad sobą przede wszystkim. To właśnie dla ludzi nieszczęśliwych w miłości znaczy kochać. Gdzie ona jest? Co robi? A tamten... czy to możliwe? Ten wredny rudzielec! Pieniądze, zakurzone postacie, jacyś dwuznaczni mężczyźni, kobiety bez godności, karty, wszystko wirowało wokół krupiera, a wraz z tym nieubłagany czas. Pan Karol prawie się nie zdziwił, kiedy w porze obiadu nie zastał Jeanne w małej restauracji przy ulicy Favart. Usiadł jednak, żeby na nią zaczekać. Nie przychodziła. Nie jadł nic. Kelnerki mówiły do niego: — A gdzie pani? Albo: — Lepiej niech pan zacznie jeść... Kiedy trzeba już było wracać do klubu, zamówił jeden koniak, żeby usprawiedliwić długie czekanie. Potem drugi z powodu serca, które biło tak mocno. — Gdyby pani przyszła, proszę jej powiedzieć... Miasto przygotowywało się do święta. Wszędzie flagi. I znów praca, to, co było jego pracą. Ta rzecz, której nigdy dotąd nie osądzał, a na którą zaczynał nagle patrzeć nowymi oczami. Sztony, pieniądze... Czy są ludzie, którzy nie grają? Ludzie, którzy nie mają tych twarzy trawionych lękiem, tych tików nerwowych, tej gorączki? Zamknął oczy. Chciał zobaczyć wieś taką jak wtedy, kiedy był młody, a zobaczył Jeanne, Jeanne z Colombinem Podniósł prędko powieki... „Les jeux sont faits"... Zielone muszki świetlne latały po graczach jak plamy jakiego powszechnego trądu. Nagle, chociaż nic się nie stało, uspokoił się. Wszystko się wyjaśni, to nic poważnego. Po co wyobrażać sobie Bóg wie co? Przy sąsiednim stole wybuchł jakiś spór. Karol obrócił nieznacznie głowę. Kolega mrugnął do niego. Jakaś stara wymalowana jędza awanturowała się z gościem, który przypominał Henryka IV, tyle że miał jedno oko. Po chwili wszystko ucichło. „Les jeux sont faits..." Zazdrość przybrała kształt powolny i utajony. Jak głód. « 470 »

Page 467: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Była, choć jej nie było. Nie sprawiała żadnego bólu. Niszczyła. Przy ulicy Passy milczący wieczór. Pani Gresandage słuchała swego nieszczęścia, kiedy wśród zajęć gospodarskich zadźwięczał jakiś wazon. Kwiaty więdną przy takim upale. Trzeba im zmienić wodę. Ryszard czytał książkę Pawła Bourget, autora, którego nie lubił. Zapowiadano nową jego powieść: Demon Południa. Tytuł, który wywoływał komentarze. Ryszard był raczej czytelnikiem Claudela. Abonował ,,Nouvelle Revue Francaise". Po obiedzie Quesnel poszedł do siebie zostawiając córkę. Wreszcie miał możność ogarnąć swoje nieszczęście. Spojrzał na swoje stare ręce. Ulicami Paryża, gdzie tego sobotniego wieczoru, na dwa dni przed 14 lipca, rozpoczynały się już zabawy, Jeanne Cartuywels szła jak obraz spustoszenia, w swym groteskowym, kiwającym się kapeluszu o dwojgu ironicznych uszach. Jacyś chłopcy roześmieli się na jej widok. Spojrzała na nich nie rozumiejąc. Krzyknęła. Dzieci! Cofnęli się przerażeni. Nie mogła teraz patrzeć na dzieci. Zaczynał prześladować ją pewien afisz czerwony, żółty i zielony, porozlepiany na wszystkich murach. Reklama jakiejś powieści w odcinkach. Nagi do pasa, przerażony galernik. I podpis do Cheri-Bibi: „Nie ręce! Nie ręce!" To zdanie nie wiadomo w jaki sposób zdawało się odnosić do jej historii. Karol Leroy od dawna pieścił się myślą o małym domku na Lazurowym Wybrzeżu, o którym zawsze rozmawiali z Jeanne przed zaśnięciem. W ogródku posadziliby może hortensje. To one właśnie więdły dziś w jego sercu. Nie będzie domku, przyszłości bez Jeanne. Po co? Po co? Nie zauważył, kiedy weszła. Nagle znalazła się przy nim. Położyła mu rękę na ramieniu. Była prawie spokojna. — Nie gniewaj się, muszę z tobą pomówić... — szepnęła. Tym razem nie powiedział, że mu przeszkadza. Poszukał oczami kogoś, kto mógłby go zastąpić. — Poczekaj na mnie w rotundzie — powiedział cicho. 471 »

Page 468: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Potrwało trochę, zanim znalazł kolegę, który mógł siąść na jego miejsce. W trakcie kiedy Jeanne i Karol rozmawiali w rotundzie, Pedro, przy drzwiach, pisał list do młodej nauczycielki o romantycznym usposobieniu. Był dla niej księciem egipskim. Dziwne marzenia senne, gdyby znała pani urok naszych gajów palmowych i wielką słodycz pocałunków u stóp posągu Memnona witającego śpiewem słońce, o ile wierzyć różowym kartkom „Małego Larousse'a Ilustrowanego". Jeanne musiała płakać. Widać było, że Jeanne płakała. Nikt inny, tylko Colombin... Bydlę! Może zrobił jej co złego. Karol, leciutko zaniepokojony, zapytał: — Czy skrzywdził cię kto, moja maleńka? Za wiele jej było tej dobroci. Jeanne wybuchnęła łkaniem. Z trudem odsuwał zaciśnięte kurczowo ręce, którymi biedaczka orała sobie twarz. — Uspokój się, uspokój... Co miała znaczyć ta rozpacz? Więc aż tak kocha tego okropnego człowieka? I wtedy wyrzuciła ze siebie tę straszną nowinę: — Dzidziuś nie żyje! Zazdrość zawstydziła się nagle samej siebie. Karol mimo wszystko nie mógł uwierzyć. — Nie? To niemożliwe! Odbierano mu własnego syna, a jednocześnie poczuł wyrzuty sumienia, że doznał ulgi: może jednak nie ma nic więcej... Biedna Jeanne! Życie zacznie się od nowa. Kto wie? Nie trzeba tylko o nic pytać, przymknąć oczy, zgodzić się w razie czego na kłamstwo... Jeanne nie wyglądała pięknie w cierpieniu, tylko te jej oczy dziwne i zapłakane. Zmyty puder na policzkach, drżące wargi, histeryczna czkawka... miała sto lat. Poczuł, że kocha ją więcej niż miłością. — Kocham cię... — powiedział. Te słowa sprowadziły katastrofę. Odepchnęła go ze zgrozą. Stali teraz z daleka. Patrzył ma nią, w jej obłąkane oczy. Zapytał o coś « 472 »

Page 469: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

ruchem powiek. Skinęła głową. Co: tak? A ona wciąż potakiwała. Cios sztyletem. — Colombin? — szepnął. Zapadło milczenie, a on uczynił znów gest, który tak drażnił Jeanne: wyjął lusterko i żałośnie sprawdził w nim swój przedziałek. Wtedy, jakby woda przelewała się z naczynia, z pośpiechem, od którego dzwoniły jej drobne zęby, powiedziała mu o wszystkim: że była pierwszy raz w ciąży i święty Krzysztof, „Galeries Lafayette", niewola, tamte ohydne miesiące i Carlotta, Dzidziuś, piękny Edmund, Brazylijczyk. „Nie ręce, nie ręce!" Colombin przywiązał ją do łóżka, bił mokrym ręcznikiem. Musiała mu... — Przestań! — krzyknął Karol. Nie chciał wiedzieć. Nie chciał wiedzieć. Przez drzwi dojrzał osłupiałą i podnieconą twarz Pedra, który opuścił piramidy, trafił na rzeczywisty dramat i był jak urzeczony. Pedra, który nasłuchiwał swym źle obrębionym uchem, z wykrzywionymi ustami. Jeanne popłakiwała teraz mamrocząc coś niezrozumiale o krwi, wykręcaniu rąk i o świętym Krzysztofie, świętym Krzysztofie, bynajmniej nie zdziwionym sąsiedztwem z Cheri-Bibi. Wtedy to do „Passage-Clubu" wkroczyła policja z komisarzem na czele. xvi Kiedy została sama w pałacyku przy bulwarze Bineau, po wyjściu Jeanne, Carlottę ogarnął niepokój zupełnie nie do zniesienia. Na dnie tego niepokoju było obu jej mężczyzn, był Edmund, ale przede wszystkim Quesnel. Nie powinna była zostawiać wolnej ręki Gresandage'owi. Quesnel jest jeszcze chory. A poza tym jeżeli przepędzi ją po prostu na cztery wiatry? A Edmunda wezmą pod klucz? Przypomniała sobie Colombina i zrobiło jej się niedobrze. Kiedy Gresandage zatelefonował z domu, że wszystko w porządku, żeby się nie martwiła, zaczęła go wypytywać. Ale on nie chciał odpowiadać ze względu na Elizę. « 473 »

Page 470: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Miał już teraz sekrety przed Elizą. Carlotta była pewna, że powiedział Quesnelowi o wszystkim. Zapytała, jak się czuje jej opiekun. — Doskonale, doskonale! — odparł Ryszard. Czekał tylko, żeby mu powiedziała: „Niech pan przyjdzie", ale Carlotta miała dosyć jego towarzystwa i wytłumaczyła sobie, że trzeba go zostawić żonie. Szczegóły były jej obojętne. Dwie tylko rzeczy miały znaczenie: że nie zabiją jej Edmunda, a z drugiej strony Quesnel już wie. Naprawdę myślała tylko o Ouesnelu. W wyrzutach, jakie sobie robiła ze względu na niego, w jej udręce zajmować się Ryszardem byłoby świętokradztwem. Niepokój Carlotty nie był wolny od praktycznych rozważań nad sytuacją, ale kiedy chodziło o życie Edmunda, machnęła na wszystko ręką. Reszta rozegra się teraz już tylko między nią i Józefem. Odłożyła więc słuchawkę i wieczór Gresandage'ów ciągnął się dalej, ponury i bez wydarzeń, na legendarną modłę ludów szczęśliwych. Tymczasem w swoim spokojnym domu w parku Monceau Quesnel chodził tam i z powrotem, dręczony sprzecznymi myślami. Bez przerwy, jak zahipnotyzowany, podchodził do telefonu. Dotknięcie aparatu zatrzymywało go. Zastanawiał się. Nie mógł się zdecydować. Bał się. Odchodził nagle. Wracał do swojej wędrówki. I do swojego cierpienia. Żeby sprawdzić ich miejsce zamieszkania, ludzi zabranych z „Passage-Clubu" upchano, jak popadło, na posterunku policji, który jest w podziemiach Opery. W tej krypcie niskiej i szerokiej dyżurni policjanci ziewali, gawędzili, komentowali między sobą wieczorne wiadomości, tymczasem zaś całkiem w głębi za kratą, która wychodziła na śmierdzący korytarz, w areszcie bez okien, jedni na stojąco, inni stłoczeni na ławkach, przy cominutowym akompaniamencie spuszczania wody, Pedro drapiący się po głowie, baron, pan Karol i trzech jego kolegów, barman, Aleksander, z pół tuzina graczy w pomiętych smokingach, ogłupiałych, bez krawatów, znaleźli się w towarzystwie pijaków zatrzymanych w tej dzielnicy i « 474 »

Page 471: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

kieszonkowych złodziejaszków, alfonsów przychwyconych na bulwarze, antymilitarystów, którzy zrywali chorągiewki z autobusów. Z początku powstał piekielny harmider, poruszenie, rozmowy, protesty. Policjanci parę razy przychodzili uciszać swych pensjonariuszy. Od czasu do czasu ktoś załatwiał się do pożółkłej i ohydnej łupkowej muszli, spuszczanie wody rwało myśli. Przez kratę widać było, jak przyprowadzają jaskrawe dziwki, opędzające się lub uległe, kwestia przyzwyczajenia, które wpychano do drugiej ciupy, w tym samym rodzaju, skąd dochodziły piskliwe głosy kobiet, sprośne wyrażenia i piosenki. Spuszczanie wody przez swą obsesjonalną regularność wwiercało się w uszy, głowę, serce. Karol Leroy nie słuchał niczego, czekał. Wśród hałasów, które dochodziły od kobiet, usłyszał raz i drugi łkania. Jeanne była tam z prostytutkami, z bywalczyniami klubu. Jeanne i obraz zmarłego dziecka. Okrutna śmieszność tego wszystkiego. Spuszczanie wody. W każdym fliku, który przechodził, Karol widział Colombina. Ach, gdyby go dostał w swoje ręce: no to co, co by z nim zrobił? Ohydna bezsilność. Rozmaite sceny przesuwały się w myślach człowieka mało nawykłego do gorączki wyobraźni. Jeanne była już kiedyś w miejscu podobnym do tego... Spuszczanie wody. I od tego wszystko się zaczęło, ta straszna historia. Wyobrażał sobie Colombina torturującego Jeanne przy współudziale tych glin, męczącego ją pytaniami i zmuszającego do podpisania papierka, który na całe życie czynił go katem nieszczęśliwej... Wróciła zazdrość, zazdrość nieokiełznana, od której chciałoby się krzyczeć, od której krew napływała do gardła, do skroni. Zazdrość, która jest jak czkawka. Czkawka spuszczanej wody. Och, ten niemiłosierny zegar czasu! Nawet najbardziej czupurnym nerwy zaczynają odmawiać posłuszeństwa. Karol, zdenerwowany, sprawdził przedziałek w lusterku. Poprawił binokle. Jakże on jednak posiwiał! Zapanowała względna cisza, w której chrapał jakiś pijak na ziemi. W celi kobiecej, gdzie nie ustawał gwar, Jeanne Cartuywels kołysała się budząc wraz ze starymi wariatkami < 475 »

Page 472: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

z kasyna, wystraszonymi i łkającymi, szybko przemijającą ciekawość ze strony stałych klientek tego miejsca. Jedna z nich, gruba, wymalowana, blada, która drapała się po udach, chciała nawiązać z nią przyjacielską rozmowę i Jeanne skoczyła krzycząc jak Cheri-Bibi: — Nie ręce! Nie ręce! Można się było uśmiać. Józef Quesnel zdecydował się. W ciszy swego gabinetu, w którym został sam, w domowej marynarce — okno było otwarte na park i wszystkie światła pogaszone — zdjął słuchawkę i poprosił Neuilly. Spuszczanie wody. Cały niepokój połączenia rozpętał się wzdłuż linii. Jakieś szmery, czyjeś kroki z centrali telefonicznej, czyżby omyłka? później dzwonek. Dzwoni. Jeszcze nie zdążyła podejść do aparatu. Dzwoni. Poczekam do trzeciego razu... czwarty... piąty... Wyszła? Albo śpi tak mocno. Dzwoni. Spuszczanie wody. Służba była w kinie. Telefon dzwonił samotnie w pustym domu. Rękawiczki, kapelusz, szal rzucone były na krzesło. Wszystko mówiło o nagłej ucieczce Carlotty. Przy drugim końcu przewodu stary człowiek długo nie może się zdecydować na odłożenie słuchawki. W jego nieznośnej samotności potrzebny mu jest tamten sepleniący głos, jasny, bicie tamtego niewiernego serca, żywego świadectwa jego nieszczęścia. Jest mu to odmówione. Nawet to. Przez drzewa napłynął do pokoju złudny powiew, cień orzeźwienia. W areszcie bez okien, w smrodzie, przy akompaniamencie spuszczania wody, z inną zupełnie mocą wzbiera zazdrość pod upartym czołem krupiera, pod gęstymi włosami z załupieżonym przedziałkiem. A Carlotta błąka się po mieście. Nie ma odwagi pójść do hotelu „Royer-Collard": a jeżeli znajdzie tam kochanka rannego, nieżywego? Józef Quesnel słucha, jak bije mu serce. Spuszczanie wody. Lecz Edmund Barbentane, który zjawił się na bulwarze des Italiens w chwili, kiedy zabierano ludzi « 476 »

Page 473: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

aresztowanych w klubie, zdziwił się na chwilę, pospacerował trochę, a później, o dziesiątej trzydzieści pięć, wrócił grzecznie do domu spać. W kieszeni ma pieniądze pożyczone od Jakuba Schoelzera. Piękny jest ten świat. Kiedy ktoś zadzwonił do głównych drzwi, służba zdziwiła się, panna Quesnel usiadła w łóżku. Zobaczyła przez okno, że u ojca jeszcze się świeci. To nierozsądnie z jego strony... Na dole stróż z kimś rozmawiał. Z jakąś damą, z jakąś młodą damą... Quesnel ukazał się w hallu. Głos Carlotty, który nie mógł dosięgnąć go przez telefon, dosięgnął go teraz przez schody, jak nóż. — Proszę poprosić panią na górę — powiedział. Zabłysło światło przy wejściu. Quesnel przeciągnął ręką po policzkach. Był źle ogolony. XVII Dochodziła północ, kiedy Karol Leroy znalazł się na ulicy. Opuszczając posterunek usiłował dowiedzieć się czegoś o Jeanne. Ponieważ nie byli małżeństwem, odmówiono mu jakichkolwiek informacji. Nie, nie została wypuszczona. Stąd w każdym razie. Kiedy mówię panu, że ona tam jest, słyszałem, jak płakała. Zeszłej nocy umarł jej synek. Nie wiemy. Nie możemy nic powiedzieć. Nie jesteśmy odpowiedzialni. Ależ to jest nieludzkie, potworne! Taki rozkaz. Sprawy prywatne. Przyjaciel? No to czego? Kiedy pan nie rozumie: umarł jej synek... niespełna dwuletni. Bardzo smutne. Co ja mogę na to poradzić? Ale przecież... Jak pan nie przestanie nudzić, przymkniemy pana z powrotem. Przejeżdżały autobusy udekorowane chorągiewkami. Była tam na pewno. Widziałby, gdyby wychodziła. Stanął na przeciwległym chodniku, za Operą, i wypatrywał. Wypuszczą ją niedługo, poczeka. Z daleka słychać było śpiewy, odbłyski zabawy tańczyły na murach. Jeanne, Jeanne. Wszystko wybaczone. Nie ma nic do wybaczenia, mój Boże. Niech tylko wyjdzie już stamtąd. Wybiła północ. « 477 »

Page 474: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Karetka więzienna zatrzymała się przed wejściem. Karol wytężył wzrok. Zobaczył, jak wpychają do niej jego towarzyszy, barmana i pana Aleksandra, kilka dziwek, Pedra z rozczochraną głową. Wóz ruszył. A on czekał dalej. Wpół do pierwszej. Czekał. Czekał. Z głową pełną obrazów i głodny: nie zjadł obiadu. Noc, rozbrzmiewająca dźwiękami polki, była spokojna i piękna, bardzo gorąca. O pierwszej zajechała jeszcze jedna karetka. Ostatnia, odpowiedział jakiś brygadier. Zabierała nieznajomych. Nie, nikogo nie zatrzymano na posterunku. Karol miał wygląd tak błędny, że aż jakiś flik zlitował się nad nim wreszcie: Jeanne Cartuywels... tak, wie, odesłano ją w ostrym ataku szału do infirmerii przy areszcie śledczym. Krupier odchodzi teraz w mrok, jak cios pięścią; który chybia celu. Biegnie niemal. Dokąd? Obojętne. Omija zabawy, od których robi mu się niedobrze. Pić. Mija jakąś kawiarnię, miał zamiar wejść do niej: tańczą. Idzie dalej. Tańczą. W stronę Sekwany. Mógłby się .do niej rzucić. Myśli o tym. Fantastyczne kinkiety unoszą się nad Pont-Neuf. Przechodzi przez Sekwanę. Pójdzie pod Pałac Sprawiedliwości, ona tam jest, gdzieś od strony prawego brzegu; na razie skręca za róg, zahacza niemal o Ouartier Latin. I tu przychodzi mu pewna myśl jak tancerzowi na linie, który odwraca się do tyłu, by zawrócić. I oto jest w Halach. Głodny. Koło jakiejś knajpy, gdzie kręcą się nierrasolbliwe pary, je, stojąc, kiełbaski i chleb z gorącym tłuszczem. Czerwone wino. Idiotycznie zagubiony w tłumie nędznym i utrudzonym, który wplata się w święto narodowe i jego proporczyki. Coś gna krupiera w stronę bulwarów, w stronę zamkniętego pasażu. Podnosi oczy: to było tam, na górze, w antresoli. Prostytutki ocierają się o niego. Ucieka. W stronę Montmartre'u. Przez zabawy. Od paru godzin pewna myśl obleka się w nim w ciało. Pewien adres. Niedaleko placu Clichy. Pewien dom. Patrzy na niego przez swoje pince-nez. Dom taki sam jak inne, na spokojnej ulicy. Wyrywa się z niej. Wraca. Patrzy na okna trzeciego piętra. Ucieka biegiem jak szaleniec. Wszędzie tańczą. I znów jakaś sprężyna « 478 »

Page 475: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

sprowadza go na ten punkt obserwacyjny. Tu zastaje go ranek, gdy rozstają się już ostatnie pary i rozchodzą ostatni muzykanci. Letni ranek, czysty i lekki. Człowiek ciężki i udręczony. Przed oknem, w którym nie ma nic szczególnego. Czyściciele zaczynają opróżniać kubły. Dozorcy wyszli przed bramę i trzepią wycieraczki. Słońce wzeszło, ukazało się nad szarymi dachami w ucieczce kominów, przygrzało. Dzieci przebiegły ulicą. Rozległy się dzwony. Była godzina ósma. I wtedy pan Karol, krupier przyzwyczajony do punktualności, człowiek wprawny w szybkim wydawaniu reszty, wszedł do budynku i zapytał młodego syna dozorczyni, żołnierza na urlopie, w koszuli i spodniach szasera, przepasanego szerokim, niebieskim pasem: — Inspektor Colombin to na trzecim? — Nie — odpowiedział tamten stojąc przy wejściu z dużym wiadrem wody. — Na czwartym. Piętro wyżej. W korytarzu, trzecie drzwi na prawo. Na czwartym piętrze pan Karol zadzwonił. Nikt się nie odzywał. Musiał dzwonić parę razy. Wreszcie rozległ się jakiś pomruk. Odgłos bosych stóp. Przez uchylone drzwi głos Colombina: — Kto tam? Leroy zawahał się, potem powiedział tonem zupełnie naturalnym: — Swój, Leroy. Łańcuch opadł, drzwi się otworzyły. — Leroy? Co za dobry wiatr pana tu sprowadza? Chwileczkę, wrócę do łóżka. Niech pan wejdzie. Nim przeszedł przez nieduży przedpokój, Karol zdążył jeszcze tylko dojrzeć owłosione uda inspektora moszczącego się w łóżku. Kapelusz wziął do ręki i metodycznie zdjął binokle. Tamten leżał już i ziewał całą gębą: — Obudził mnie pan, mój drogi, chrapałem jeszcze... Która to godzina? Przeciągnął się. Między firankami była szpara, okno otwarte, żaluzje spuszczone do połowy. W banalnym pokoju « 479 »

Page 476: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

z dużą słomianą matą, czerwoną i zieloną, i meblami z jasnego dębu panował nieład, jeden but gdzie indziej, drugi gdzie indziej, bielizna na krześle, spodnie z szelkami rzucone na podłogę i nocnik widoczny pod łóżkiem. — Co za dobry wiatr? — powtórzył inspektor przygładzając włosy. Karol Leroy zbliżał się bez słowa do łóżka zwróconego wezgłowiem do ściany obok drzwi. Inspektor poczuł nagle, jak wali się na niego jakaś ciężka masa i jakieś ręce chwyciły go od tyłu za szyję. — Psiakrew, Leroy! — ryknął. Był bardzo silny, ale w łóżku znajdował się w niekorzystnej pozycji. Ciało napastnika, którego dłonie usiłował rozpleść, zwisło mu u szyi. Dusił się. Poderwał się gwałtownie i runął z łóżka z napastnikiem. XVIII Zabiliście kiedy człowieka? To o wiele bardziej skomplikowane, niż się wydaje. Po pierwsze, tamten się broni. Nie mówię o rewolwerze. To się nie liczy. To oszukaństwo. Ale własnymi dłońmi, własnymi rękami, własnym ciałem. Niejednego uratował fakt, że w połowie roboty słabnie w człowieku wola mordu. O to właśnie idzie. Wola mordu to najważniejsze. Są dwie chwile trudne: zacząć, potem skończyć. Oczywiście pomaga gniew: właśnie dlatego, że facet się broni. Gwałt przeciw gwałtowi. Każdy daje tu miarę swoich sił, na nic by mu nie przyszło ich oszczędzać. Przedmioty naokoło, których się czepia, które spadają, tłuką się, przedmioty, których wartość ocenia się podług ich przydatności w uśmiercaniu... Ale przede wszystkim... Na pewno macie za sobą jakąś bójkę. W porządku. Doświadczenie, o którym śmiało możecie zapomnieć. Bo tu dochodzi jeszcze podstęp, umiejętność, oddech, chwile przerwy, kiedy jeden śledzi ruch drugiego. Przypomnijcie sobie raczej dzieciństwo, w szkole czy na ulicy. Dzieci, kiedy się tarmoszą, bliższe są morderców niż dorośli. Wola mordu. « 480 »

Page 477: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Colombin był silniejszy niż jego przeciwnik, ale Karol był silny swoją wolą. Dwoje rozjuszonych zwierząt zmagało się na podłodze, nie zdając sobie sprawy, jak są dziwaczni. Krupier starał się unieruchomić nogami rude pęciny inspektora. Nie czuł razów spadających na jego głowę, nie wypuszczał szyi tamtego. Ręce policjanta na próżno dobierały się do jego nieustępliwych pięści. Leroy ściskał, ściskał. Nie do wiary, ile się człowiek nakrzywi, zanim zabije drugiego. Ten nieprawdopodobny tłumok ludzki, monstrualny kłąb nagości i ubrania podskakiwał nagle do góry i opadał na słomianą matę na podłodze. Wola mordu. Ani słowa. Krótkie oddechy. W pewnej chwili napastnik, zmęczony, zmiękł. Zwierzę pod nim odczuło to i zadrżało triumfalnie. Objęło w pasie szeroką postać krupiera. Lecz temu, w czarnej głębi jego gniewu, zamajaczył obraz Jeanne, Jeanne złączonej z tym obnażonym ciałem, które czuł pod sobą, przy sobie, plugawe i mocne. Wola mordu okazała się silniejsza. Zamordował. W jego dłoniach szyja, której mięśnie rozsuwał kciukami, nabrzmiewała, stawiając uciskowi palców opór chrząstek i kręgów, całej tej skomplikowanej maszyny do oddychania i do krzyczenia, w której uwiązł charkot dobywający się z brzucha. Twarze jedna na drugiej, jedna przy drugiej wykrzywiały się, jakby mężczyźni jednocześnie zaczęli się dusić. Leroy widział powiększoną, nadnaturalnej wielkości przez zbliżenie brodawkę na lewej brwi inspektora i, nie wiadomo dlaczego, wzmagało to jeszcze jego nienawiść. Colombin sprobował ugryźć go. Chwycił zębami dolną wargę dusiciela i ostatnim, co poczuł wyraźnie, był ten ohydny pocałunek mordu i smak krwi mordercy, która spływała mu do ust. Robił się niebieski, fioletowy, czerwony. Leroy ściskał, ściskał jak wariat. Milczenie opadło powoli wraz z ciałem. Leroy ściskał wciąż. Poczuł, jak mięśnie zwiotczały. Coś zachrupotało. Policjant nie ruszał się. Leroy nie wierzył « 481 »

Page 478: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

w swój triumf. Ściskał jeszcze. Jeszcze zabijał. Wola mordu sięgała poza wykonane zadanie. Czy byłby kiedykolwiek puścił, gdyby nie usłyszał nagle głosu Jeanne, jak mówiła wtedy w rotundzie: „Nie ręce! Nie ręce!" Leroy puścił głowę, która stuknęła o podłogę, i spojrzał na swoje ręce, które zabiły. Powracała mu świadomość. Potrząsnął ofiara. Trup. Różne słowa, spotykane w gazetach, nabierały teraz konkretnej treści. Położył delikatnie dłoń na umilkłym sercu. Gniew opadał. Zmarły zdawał się czymś, co należało uszanować. Odsunął się od niego. Lecz nagle, w tym powalonym mężczyźnie, prawie zupełnie nagim, zobaczył podłego Colombina, kata, kochanka Jeanne. Cała wściekłość ożyła i rzucił się z powrotem na trupa. Może zdarzyło się panu udusić kiedyś własnymi rękami człowieka: ale czy rozszarpywał go pan potem? Czy okładał pan nieżywego pięściami? Orał twarz paznokciami? Wyrywał uszy i zęby? Wydłubywał palcami oczy? Dotykał kościstego dna oczodołów i obracał w nich kciukiem, by wyłuskać ich krwawą zawartość? Wie pan, ile czasu trzeba deptać obcasami po brzuchu, żeby go przedziurawić? To diabelnie mocne. Trzeba zajadłej energii, żeby skóra na tym bębnie pękła naprawdę i żeby naprawdę można się było dobrać do wnętrzności. A sex mężczyzny... wprost nie do wiary, jak to mocno siedzi, jak się trzyma, jak trudno to wyrwać... Syn konsjerżki nie zauważył, jak podnosiły się żaluzje na czwartym piętrze. Ale ledwo zdążył uskoczyć przed obracającym się w powietrzu ciałem, które upadło obok niego. Karol Leroy, krupier z „Passage-Clubu", zabił się na miejscu. I nie wyglądał pięknie. Rozległy się jakieś krzyki. Ktoś nadbiegł. Ludzie zaczęli się gromadzić. Dzieci, z wytrzeszczonymi oczami. Kobiety. Żołnierz na urlopie nie mógł otrząsnąć się z wrażenia. Ładnie zaczyna się niedziela! Trzeba będzie zawiadomić policję, przykryć to, bo to nie jest widok dla wszystkich. Żona sprzedawcy owoców « 482 » jest w ciąży... A jeżeli to zła wróżba? Akurat miałem iść po południu do Pre-Saint-Gervais na manifestację C.G.T.! Lepiej będzie ubrać się 'po cywilnemu. xix Józef Quesnel wskazał Edmundowi fotelik wykonany według jego własnego projektu. Wygodny. Edmund, bardzo niespokojny, usiadł. Gabinet Józefa Quesnel wychodził na park Monceau. Przez tiule w oknach, między młodymi pędami drzew i nakrapianymi liśćmi koloru lipy, przenikało słońce, z parku dobiegał śmiech dzieci, skrzypienie żwiru. Fałszywe ruiny rzymskie igrały z wodą, jakby ten impresjonistyczny pejzaż w samym sercu Paryża czynił najwyższy wysiłek, by połączyć w sobie Sisleya z Claude Gelee, zwanym Lotaryńczykiem. Pozwalało to zapomnieć o niedawnej przeszłości niesławnego wzgórza Monceau, szmacianego wzgórza, powstałego z ekskrementów Paryża, którego

Page 479: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

wspomnienie zacierało się wśród wdzięków tej dekoracji imitującej arystokratyczne promenady londyńskie i otoczonej wyrozumiale siedzibami wielkich bankierów Drugiego Cesarstwa. Gabinet Quesnela był grą brązów i amarantów. Instalacje świetlne Lalique'a, z matowego kryształu, roztaczały w rogach pokoju pejzaże pełne atletów i gołębi, niezrozumiałe w biały dzień. Na przybitych do podłogi dywanach, koło stołów i przed fotelami w stylu Mame, leżały puszyste skóry, w których zanurzały się stopy gości. Każdy przedmiot na niskich stołach miał charakter czegoś cennego i rzadkiego, na co Edmund Barbentane był straszliwie czuły. Kiedy spojrzał na ścianę, nie potrafił oprzeć się myśli, że ta scena w ogrodzie to Bonnard. Jak przy bulwarze Bineau. Miał uczucie, że rozstrzygają się tu jego losy. Za szerokim hebanowym biurkiem, na którym leżał rodzaj tacy z kości słoniowej, założonej papierami, Józef Quesnel przesunął bardzo powoli lewą rękę po wyłysiałym czole. Później zamknął oczy. Coś w nim jakby zgasło, « 483 »

Page 480: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

nagle się postarzało. Cierpiał widocznie i w tej chwili jego rumieńce, które stwarzały pozory dobrego wyglądu, okazały się tym, czym były: ogniem jakiejś dalekiej choroby przyczajonej w głębi organów, zwiastunami rozkładu. Kiedy opuszczał powieki, ten żywy człowiek upodabniał się już do swego trupa: worki pod oczami zwisały, tysiące drobnych zmarszczek, które przesłaniał wyraz twarzy, teraz wychodziło na jaw, a smutek ust, źle zamaskowany wąsami jeszcze blond, które niegdyś musiały być miękkie, przygnębiał gładko wygolony podbródek. Sterczące brwi starego człowieka tworzyły gęstwinę. „Ileż łez rzeźbi w ciągu całego życia twarz ludzką"... — pomyślał Edmund. Ale to trwało tylko chwilę. Oczy się otworzyły, życie powróciło wraz z uśmiechem i pan Józef Quesnel spojrzał na zatrwożonego młodego człowieka, który siedział przed nim, z ciekawością, która nie ustępowała. — Prosiłem pana o przybycie... — powiedział, a jego długa, delilkatna dłoń zabawiała się nożem do papieru z kornaliny. Przeciągał słowa, jakby to nie tamten przyszedł tu skrępowany i niespokojny. Edmund starał się nadać swej twarzy wyraz uprzejmego zapytania. Quesnel myślał: „Co ja tu robię? Co ja wiem o tym chłopcu? Czy on może mnie zrozumieć?" Edmund z chorobliwym zainteresowaniem przyglądał się ubraniu pana domu. Jeszcze nigdy nie zdał sobie tak jasno sprawy, co może dać mężczyźnie dbałość o własny wygląd. Nie, żeby Józef Quesnel był, jak to się mówi, elegantem, ale piękny materiał, a przede wszystkim nieskazitelna czystość bielizny i gatunek krawatu, wszystko to rzucało się od razu w oczy. Musiał mieć doskonałego kamerdynera. — Prosiłem pana o przybycie — podjął tamten znów wolno. Nagle zdecydował się. W oczach coś mu się zapaliło i znów nastąpiła odmiana. Krew napłynęła do twarzy. Brzmienie głosu stało się bardziej poważne, zaniechał ułożonych z góry zdań, które obiecywał sobie powiedzieć. Przestał być wielkim człowiekiem interesów, który przyjmuje młodego człowieka, i postanowił mówić wprost. — Nie spałem ostatniej nocy. Poza tym ostatnio czułem » 484 »

Page 481: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

się dość kiepsko. Nie cierpi pan na bezsenność? Człowiek, który dobrze sypia, nie wie, co to jest życie. Myślę często o ludziach, którzy spędzili całe lata w żelaznych klatkach więziennych w średniowieczu, i wyobrażam sobie mniej więcej ich cierpienia, bo wiem, co to bezsenność... Tak, więzienie, to musi być to właśnie: bezsenność, która trwa. — Otrząsnął się: — Potworne! Edmund czuł, że jego lęk wzmaga się po tym okrężnym wstępie. Kiedy w hotelu przekazano mu telefoniczne wezwanie od Józefa Quesnel, usiłował wmówić sobie, że to nagłe zaproszenie jest czymś najzupełniej naturalnym. Carlotta nieraz wspominała, że pragnęłaby, by poznał jej opiekuna. Nie dopuszczał do siebie myśli, że to może być w jakimś związku z aferą w „Passage-Clubie". Ale ta myśl, sformułowana po drodze, a o której wiedział, że tkwiła w nim zaraz od pierwszej chwili, i która kazała mu zawahać się na progu magnata taksówkowego, teraz znów chwyciła go za gardło. To niemożliwe... Czuł całą fałszywość swojej pozycji. Po co on tu przyszedł? Skąd ten bezsensowny pociąg muchy do muchołówki? Przyznał w duchu, że chciał przyjrzeć się z bliska bogactwu. Głos ciągnął dalej: — Nie wzywałem pana po to, żeby opowiadać panu o moich bezsennych nocach. Jednakże, jeżeli zdarzyło się panu kiedy obudzić się przed świtem z uczuciem duszności, wsłuchiwać się w mroku w bicie własnego serca i lękać się myśli, o której wiedział pan, że czyha tylko na pańskie przebudzenie... to może, mimo różnicy wieku, uda nam się znaleźć rodzaj wspólnego języka... Bo pan nie wie jeszcze, co to znaczy starzeć się, chociaż to zaczyna się bardzo wcześnie. Co do mnie, zacząłem czuć się stary mając trzydzieści pięć, trzydzieści sześć lat... Nigdy jeszcze Edmund nie znalazł się w podobnej sytuacji. Nie odrywał oczu od chwiejącego się noża do papieru, połyskującego rudo. Było parno jak przed burzą. — Najstraszliwszy w starzeniu się jest nie jego rezultat, ale etapy. Pewnego dnia spostrzegamy, że rzecz, którą przywykliśmy uważać za możliwą... Starość to przede « 485 »

Page 482: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

wszystkim coś wątpliwego, coś niewyraźnego. Cera zaczyna się psuć. Człowiek nie jest pewny; jak wygląda, kiedy śpi. Wszystko, co było czymś naturalnym, staje się owocem starania, wysiłku. Kiedy tak sięgać myślą wstecz, jakże krótkie było życie! Gdzieś koło 1890... Ale co ja wyprawiam! Mam z panem pomówić, a tu marzę. Otóż... —Wstał i zaczął chodzić po pokoju; był wysoki i dość dobrze zbudowany. Polowanie było jego ulubionym sportem. Coś w nim było takiego, co pozwalało się tego domyślać i co dziwnie nie zgadzało ,się z jego obecnym zakłopotaniem. Im dłużej to zakłopotanie trwało, tym bardziej precyzowała się myśl, którą Edmund nosił w sobie. I co wobec tego? Wstać i uciec? Dolna warga młodego człowieka wykrzywiła się z goryczą: no to niech wie! Miły Boże, ona i tak kocha mnie, a nie tego starego! — Tak — podjął Józef Quesnel — panna Beneduce rozmawiała ze mną... Edmund zamrugał oczami. Zapadło milczenie, w którym odgłosy z zewnątrz nabrały przesadnej wagi. Ostrożnie: to zdanie nie jest jeszcze dostatecznie wyraźne, żeby... — Powiedziała mi, kim jest pan dla niej. Rozmawialiśmy bardzo długo. Tak. Och, to nie znaczy, żebym kiedykolwiek przypuszczał, że będę mógł zachować Carlottę wyłącznie dla siebie! I nawet wdzięczny byłbym jej kiedyś za taką szczerość... No, ale to by nas za daleko zaprowadziło. Chciałem tylko powiedzieć, że fakt nie był dla mnie ani niespodziewany, ani bez precedensu. Nigdy nie byłem na tyle śmieszny, by przypuszczać, że ona jest we mnie zakochana. Straszne jest tylko to, że ja ją kocham... Nie mógł tego nie powiedzieć. Przez całe życie wyrzucał sobie swoją łatwość w zdradzaniu własnych myśli. Popsuło mu to wiele interesów, ale co tam interesy!... Tymczasem teraz, z tym młodym człowiekiem... po cóż było dawać mu broń do ręki? Edmund zaczął coś mówić. Co takiego? Ba, to nie ma znaczenia. Ci młodzi wszyscy są tacy samii. Same tylko głupstwa i frazesy mają w głowie. I co tu jest do tłumaczenia? Nikt nie kwestionuje jego « 486 »

Page 483: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

praw, czy Józef Quesnel traktuje go jako złodzieja dlatego, że tamten sypia z kobietą, za której suknie i mieszkanie płaci kto inny? Nie. Więc? Oczywiście, oczywiście. — Widzi pan, panie Barbenbane, traci pan niepotrzebnie czas. Powiedzmy od razu... nie będzie dramatu. Nie będę żądał od pana, żeby przestał pan widywać Carlottę. A od niej... słowem, wszystko zostanie tak, jak było. Edmund odetchnął swobodniej. Najbardziej bał się tego zerwania, które pozbawiłoby Carlottę jej luksusów. Uff, najadł się strachu. — Chciałbym po prostu, żeby nie było między nami nieporozumienia. Ponieważ kocham Carlottę, pragnę, żeby była szczęśliwa. A zdaje się, że w tej chwili przynajmniej, nie mogłaby być szczęśliwa bez pana. Och, niech pan nie przybiera takiego wyrazu twarzy! „Jaki ja mogłem przybrać wyraz twarzy?" — pomyślał Edmund. Potrząsnął głową, jakby chciał zrzucić swoją minę na podłogę. — Chciałem tylko powiedzieć, że ponieważ jest pan niezbędny do szczęścia Carlotty, staje się pan przez to elementem mojego życia i to właśnie kazało mi poznać pana, i pomówić z panem. Widzi pan, Carlotta myliła się nieraz co do swych uczuć i co do ludzi. Nie jest wolna od pewnych skłonności, które mogą zrujnować jej życie. Wie pan może, skąd ją wydobyłem? Milczenie Edmunda zachrypiało trwożliwym: „Nie." Tamten podjął swoją wędrówkę po pokoju. Czy ten ładny chłopiec jest głupcem? Po prostu. Jakie prawo mam opowiadać mu o Carlotcie? A jednak prościej byłoby zyskać w nim przyjaciela. Swoją drogą; kobiety mają pospolity gust. Przecież on się niczym absolutnie nie różni od innych gigolaków. Nie poznałoby się go na ulicy... — Kiedy człowiek nie śpi, wyobraża sobie różne rzeczy. Z naszego spotkania w „Kaskadzie" zachowałem o panu wspomnienie bardzo mgliste... Mówiłem sobie: „Czy ten, < 487 »

Page 484: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

czy inny"... Teraz zadaję sobie pytanie... — Urwał. — Czy pan ją naprawdę kocha? Usiadł w fotelu po prawej stronie Edmunda i pochylił się do przodu, opuszczając luźno ręce między rozsunięte uda. — Byłem kiedyś młody. Życie rozpocząłem wielką miłością. Byłem drobnym urzędnikiem i zakochałem się w pannie z arystokracji. Poślubiłem ją i dla niej przestałem być człowiekiem. Stałem się wyłącznie człowiekiem interesów. Przeżyliśmy ze sobą dwadzieścia pięć lat i dwa lata temu ona umarła. Mam dorosłą córkę... Jestem protestantem. W naszych sferach niechętnym okiem patrzą na wszelkie związki pozamałżeńskie i przez oałe życie podzielałem tę surowość... Nie wiem, mówiąc szczerze, czy wierzę w Boga. Ale przez dwadzieścia pięć lat wierzyłem w miłość, która nie istniała... Podniósł oczy i poszukał nimi oczu Edmunda. — Powiadają, że miłość jest zdradziecka i że dąży zawsze do wyłączności: może dlatego dziś, kiedy spoglądam wstecz, doświadczam dziwnego uczucia, jakbym został oszukany. Potrzeba było Carlotty, żebym zrozumiał, że to, co czułem dla mojej żony, to nie była, to nie mogła być miłość! Potrząsnął gwałtownie głową i podniósł głos. — Nie, nie kochałem mojej żony! Nie kochałem! Edmund taksował w myśli przedmioty w pokoju. Same tylko meble, nie mówiąc o obrazach, przedstawiały ładną sumkę. W rogu dojrzał coś, co mogło być Chardinem, jakąś martwą naturę. Od pierwszej chwili z Carlottą odczuwał niejasne pragnienie, żeby przyjść tutaj, odkryć źródło tego wszystkiego, co urzekało go w niej, a co nie było nią samą i czego nie można było porównywać z majątkiem takich Beurdeleyów. Czegoś niewyczerpanego, co upajało go jak alkohol. Wzdrygnął się nieprzyjemnie, kiedy — kilka poprzednich zdań uszło jego uwagi — usłyszał słowa Józefa Ouesnela: — I co z tego? Dla kogo było większym wstydem znaleźć się w burdelu? Dla niej czy dla mnie? « 488 »

Page 485: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

xx — Wszystkiemu — powiedział Józef Quesnel — winien jest strajk taksówek. Z górą półtora roku temu... Mieliśmy posiedzenie konsorcjum. Byłem dość podniecony dyskusją, chciałem trochę ochłonąć. Sede de Lieoux nie miał auta, zaproponowałem mu moje, a sam poszedłem pieszo. Odwykłem od tego. Jak na zimowy wieczór było zadziwiająco ciepło. Od Ternes miałem już niedaleko do siebie, ale zobaczyłem park, ogarnął mnie żal i poszedłem dalej, w stronę Rome i Clichy. Trochę przed Clichy zaczynały się zabawy uliczne z ich acetylenowymi lampami. Kręciłem się tam przeszło godzinę, zaskoczony sobą i tym dziwnym uczuciem swobody... Nie będę opowiadał panu ze szczegółami. W każdym razie jakiś czas przedtem miałem rozmowę z Wisnerem, w której ten fanfaron opowiadał mi o domach publicznych na Montmartre, i utkwiła mi w pamięci ulica La Ferriere, z powodu swego kształtu, nie znam więcej takich półkolistych ulic. Sam nie zdawałem sobie sprawy, jak się tam znalazłem, i nagle zacząłem sobie tłumaczyć, że nikogo przecież nie skrzywdzę, że jestem wolny itd. Wszedłem do tego domu, który Wisner tak chwalił. Mężczyzna umilkł i westchnął. Nie było czym oddychać. Edmund pomyślał ironicznie, że jest się też czym przejmować: raz w burdelu! Ale jednocześnie rumieńce wystąpiły mu na policzki, serce biło. Carlotta... Więc przeszła przez to. Pojął nagle, że kocha ją naprawdę. — Nie jest pan w stanie zrozumieć — ciągnął Józef Quesnel— co to było dla mnie za przeżycie. Byłem innym człowiekiem: za mną rozciągały się lata puste i bezpłodne. Wróciłem nazajutrz, nie mogłem znieść, żeby ta cudowna kobieta pozostała tam dłużej, wydana na pastwę wszystkich tych przelotnych pożądań. Zapłaciłem, ile należało. Wyszła. Stała się o wiele bardziej moją żoną niż matka mojego dziecka, chociaż świat, którego jestem niewolnikiem, nie pozwala mi uczynić jej moją żoną oficjalnie. < 489 »

Page 486: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Przestałem rozumieć tamto moje dawne życie, tamto zmarnowane życie, stałem się powodem zgorszenia dla tych, którzy szanowali mnie niegdyś. Jednocześnie czułem się odmłodzony i uświadamiałem sobie okrutną nieodwołalność starości. Odkrywałem to wszystko, co zrobiło ze mnie manekina, a nie człowieka. Tak rozpoczęło się to bolesne, to straszliwe szczęście kochania, kochania za późno, kiedy nie możemy już być przedmiotem miłości, a jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że nie będzie już innego życia, żeby powetować bezsensowną surowość egzystencji, posłusznej konwenansom. Pierwszy raz, kiedy przekonałem się, że mnie zdradziła, w dwa miesiące od kiedy byliśmy razem... Przypadkiem wpadł mi w ręce pewien list... Cóż ja mam panu mówić? Powtarzałem sobie: „To przejdzie, to przejdzie"..., a tymczasem wcale nie przeszło. Tu Edmund poczuł się wzruszony. To głupie, ale to tak jakby on sam, a nie Józef Quesnel... Tamten patrzył ma niego przez chwalę. — Teraz widzę, że pan ją kocha. Straszna jest dla nas, mężczyzn... Och, niech pan nie mówi: nie dlatego, że w tej chwili pana kocha. To może tek łatwo się zmienić. Wiatr się odwróci i już. Tak, tak. Mówię to panu dlatego właśnie, że nie chcę już, żeby się zmieniało. Ta jej łatwość, niechże pan zrozumie: to dziewczyna szalona i słaba przy całej bezwzględności i usposobieniu zdobywcy. Czasem boję się jej i siebie. Że się nie powstrzymam; są mężczyźni, których ohydne współzawodnictwo jest czymś tak niskim, że nie można się z nim pogodzić. A gdyby stało się nieszczęście, gdybym... zawsze może się zdarzyć, że dam się ponieść, bywają dni straszne, gdybym ja ją porzucił? To ostatnie słowo zapadło w ciszę jak kropla ołowiu. — Gdybym ją porzucił, panie Barbentane — podjął spiesznie głos — to co by się z nią stało? W czyje ręce by się dostała? Był w jej życiu ktoś w rodzaju sutenera, opowiadała mi o nim. Myślę o tym czasem. To właśnie ten nędznik zaprowadził ją tam, gdzie ją spotkałem. Nie « 490 »

Page 487: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

chcę, żeby znów zaczęło się to samo, nie chcę tego! Carlotta! Edmund zadrżał: przypomniał mu się Colombin. Józef Quesnel wydawał się udręczony do ostateczności. Usta tak mu się zwęziły i zbladły, jakby miał zemdleć. Edmunda znów opuściła pewność siebie. Po co tamten opowiadał mu o tym wszystkim? — Nie, nie chcę, żeby Carlotta z powrotem znalazła się tam, skąd ją wziąłem. I dlatego trzeba, żeby to, czego ja nie mogę zrobić, zrobił kto inny. Trzeba, żeby jakiś młody mężczyzna utrzymał jej miłość, i pan może być tym mężczyzną, i dlatego poprosiłem pana do siebie... Niech mi pan nie przerywa. Trzeba, żeby w tym starym człowieku, który do pana mówi, który przez pana cierpi, widział pan nie wroga, ale sprzymierzeńca. Trzeba, żeby odnosił się pan do niego nie z pogardą, ale z życzliwością. Trzeba, żeby znalazł pan w nim oparcie, bez którego straci ją pan, może być pan pewien... Wiem, wiem, jakie niskie myśli może wzbudzić w panu ta ustępliwość z mojej strony. Niech je pan odsunie, młody człowieku... Nacisnął dzwonek na biurku. Zjawił się fagas w liberii. — Butelkę porto — powiedział Quesnel. A później zaległo milczenie, aż dopóki fagas w białych bawełnianych rękawiczkach nie nalał Edmundowi ciemnego wina. Kiedy zostali sami, Józef Quesnel znów westchnął. — A więc, tak, panie Barbentane. Nie ma pan pieniędzy. Pański ojciec nie jest hojny. Studiuje pan medycynę. Pańska młodość mija. Jak minęła moja. Nie może pan zapewnić Carlotcie zbytku, którego potrzebuje. Gorzej. Żeby jej w nim dorównać, poniża się pan. W tym tkwi zalążek śmierci. Miłość, w której wchodzą w grę pieniądze, jest zatruta. Pan nie wie, jak ja nienawidzę pieniędzy. To rzecz nikczemna i straszliwa. Trzeba wybierać: albo Carlottę, albo życie, do jakiego się pan przygotowywał. Stanowisko lekarza w Serianne-le-Vieux, mieście kantonalnym... Czy można się wahać? — Nie rozumiem pana — powiedział Edmund. « 491 »

Page 488: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— Mówię, że musi pan wybierać: albo obejmie pan stanowisko ojca, albo wyrzeknie się pan długiej i żmudnej kariery, żeby być kochankiem Carlotty, kochankiem tej dziewczyny wymagającej i tyranicznej... i pozostać nim, co ja panu umożliwię. — Nie rozumiem pana. Józef Quesnel przemierzał pokój dużymi krokami. W pewnej chwili usiadł naprzeciwko Edmunda i zaczął mówić tonem ojcowskim. — Niech pan rzuci medycynę — powiedział. — Znajdę dla pana u siebie stanowisko, które pozwoli panu dorównać Carlotcie bogatej, przywykłej do hołdów, kapryśnej, przy której ja zachowam moje miejsce oszukiwanego starca. Będziemy mieli swoje dni, swoje godziny. Świat nie będzie o tym nic wiedział, gdyż napiętnowałby nas obu, pana i mnie, za taki układ. Świat nie będzie nic o tym wiedział, tak jak nie wie nigdy nic o sprawach rozpaczy, miłości i słabości. Nie pojąłby, że beze mnie pan nie mógłby zachować Carlotty, tak jak ja utraciłbym ją bezpowrotnie bez pana. Mówił długo jeszcze. Znużenie godziny piątej po południu napływało przez okno. Edmund, ociężały po wypitym porto, przestał słuchać. Marzył. Cóż za dziwna historia, niewątpliwie ważą się tu jego losy... Czy wypuścić fortunę z rąk przez idiotyczne skrupuły? Carlotta czekała na niego przy bulwarze Bineau. Zjedzą obiad za miastem, nad Sekwaną. Carlotta. Jej obraz wszechwładnie opanował jego myśli. Słyszał ten śmiech, jak brzęk szkła, którym obudziła go kiedyś, jak zasnął po miłości. Carlotta, siła i bogactwo, ramiona. Ten ruch szyi, odrzucający mężczyzn, pochlebstwo, uwielbienie. Ręce małe, i skore do policzkowania. Włosy ciężkie jak słońce o zachodzie. Jednocześnie ogarniał go pewien rodzaj dumy: jak to, słynny Józef Quesnel, magnat taksówkowy, znany bankier poniża się przed nim, błaga? Najchętniej potraktowałby rzecz całą z dezynwolturą. Nie udało mu się. Czuł tajoną sympatię dla tego człowieka, który lekceważył tak wszelką opinię dla kobiety, dla Carlotty. Człowiek bogaty! « 492 »

Page 489: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Bonnard połyskiwał w mroku. Wielki malarz! Edmund podniósł się. — Pozwoli pan — powiedział — że się zastanowię. xxi Poniedziałek 14 lipca 1913 roku nadchodził wśród ogólnego zaciekawienia. Rewia w Longchamp zapowiadała się imponująco. Do Paryża sprowadzono wojska kolonialne. Od kilku dni chłopcy na bulwarze Port-Royal oglądali Murzynów przez bramę w koszarach. Prasa przygotowała odpowiednio opinię publiczną. Tą niedwuznaczną demonstracją patriotyczną rząd zamierzał przynaglić Izbę do uchwalenia ustawy wojskowej. Przed świtem tłum wyruszył na zachód spotykając po drodze ludzi, którzy wracali do domu po nocy na Montmartre. Oddziały wojska, z muzyką na czele, kroczyły przez miasto budząc mieszkańców. Podnosiły się żaluzje. Wychylały się dziewczęta w koszulach. Żołnierze posyłali im z ulicy zdobywcze spojrzenia. Oficerowie harcowali na koniach. Ludzie wylegli na chodniki. Bili brawa. Wiadomo, że Francuzi kochają swoją armię. Mniej wiadomo, jak ją kochają. Większość ludzi, paryżanie wstający o świcie, a nie ci spędzający ranki w Lasku, spoglądała z troską na bezchmurne niebo: w Longchamp będzie niemiłosierny upał. Eliza Gresandage nie zmrużyła oka tej nocy. Kiedy usłyszała trąbki pod oknami, narzuciła szal na ramiona i wstała popatrzeć. Ryszard obrócił się ciężko i spał dalej. Byli to Annamici. Eliza przypomniała sobie, jak w czasie wojny mandżurskiej gazety rozpisywały się o żółtym niebezpieczeństwie. Dziwnie nieprzyjemnie było patrzeć ma te małe postaci, jak zabawki, na bruku Paryża. Co oni tu robią, biedacy? Za nimi szła artyleria i dom aż się zatrząsł, kiedy przejeżdżała. Elizia odwróciła się w stronę śpiącego Ryszarda. Przypomniało jej się, co mówił o wojnie. A jeżeli Rysio miał rację? Rysio, niedobry Rysio, niewierny. Nie chcę, żeby mi go zabili. Och, lepiej niech już « 493 »

Page 490: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

należy do tamtej kobiety, Panie Boże Wszechmogący, i niech będzie dzięki niej szczęśliwy! Chociaż to było szaleństwo, Józef Quesnel postanowił udać się na rewię w towarzystwie Carlotty. Szaleństwo pod każdym względem: zdrowia i opinii. Zależało mu jednak na tym, Carlotta miała nowy kapelusz. Przyjechał więc po nią autem na bulwar Bineau koło kwadrans po szóstej. Carlotta, wyczerpana przeżyciami ostatnich dni, spała doskonale, wreszcie uspokojona. Wypoczęta, świeża, jaśniała tego ranka pięknością jutrzenki i młodością, nigdy jeszcze Quesnel nie widział jej takiej. Kazała mu czekać. Nie mogła się zdecydować, którą suknię włożyć. Przyszła po niego w kombinacji, żeby jej pomógł wybierać. Beżową, różową czy zieloną? Spiesz się, dziś nikt nie może być pewny, że będzie miał miejsce. Karty wstępu nie gwarantują niczego. To święto demokratyczne. Już w Lasku Bulońskim otwierała się olbrzymia pielgrzymka ludzi wszelkiego rodzaju z przewagą odświętnych kanotierów i wielkich kapeluszy z piórami. Kobiety w jasnych sukniach z żabotami, stada zaspanych malców, duch marsowy, cały zapas sklepikarzy, jaki był w posiadaniu Paryża, wszystko wyległo na trawniki, gdzie brykała hałaśliwa dzieciarnia, i ciągnęło w stronę Longchamp, skąd koło siódmej wracał już tłum zawiedzionych, którym nie udało się dostać. Rozlegały się fanfary, tupot, przechodziły nowe pułki. Tłum witał je okrzykami. Gwoździem całego interesu byli strzelcy senegalscy w białych getrach, czerwonych fezach, z ich skórzanym rynsztunkiem, i cały ów Paryż naiwny i patriotyczny biegł pod drzewami chłodnymi jeszcze od nocy oglądać ich gęby czarne i zachwycone, ociekające już potem. Wśród entuzjastycznych okrzyków maszerowali aleją des Acacias kirasjerzy. W Longchamp, wypełnionym po brzegi, wybuchło coś w rodzaju rozruchów przy wejściu na trybunę A przeznaczoną dla Senatu i dla Izby, na którą Quesnel miał karty wstępu. Nie wpuszczano. Była za kwadrans siódma. Co za idiotyzm! Tłum protestował. Pod naporem przybywających « 494 »

Page 491: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

upadło kilka kobiet i dzieci. Rozległy się krzyki: ściśnięci tak, że można się było udusić, wśród eleganckich gości Parlamentu Józef i Carlotta wyrzekali razem z innymi. Kapelusz Carlotty wywoływał sensację: włożony na bok toczek z dwoma rzędami białych i czarnych krosów po dwadzieścia pęków każdy. Z tymi piórami jest tak jak ze storczykami, każdy zna ich cenę. Sto franków pęk. Lekko licząc ze cztery tysiące taki kapilutek. Ludzie napierali coraz mocniej: policjanci wznosili ręce ku niebu. To nie ich resort. Widać było deputowanych, jak przepasani trójbarwnie wysuwali ku nieubłaganym strażnikom oburzone bródki. Punkt o siódmej otworzono przejście. Potężna fala uniosła Carlottę przytrzymującą kapelusz i Józefa, bladego, z boleściami. Rozległy się przerażone okrzyki: — Ostrożnie!... Co za brak kultury!... Nie pchać się! Jakaś kobieta zemdlała! Rzeka rwała na podbój trybuny A, rozdzierając się, i ci ludzie z towarzystwa bili się i popychali na schodach. Za nimi, na piasku alei, zostały podeptane kapelusze, połamane parasolki. Rzędy ławek wypełniły się. O godzinie ósmej spahisi, kawaleria z Sudanu, strzelcy senegalscy i algierscy, Annamici w ciemnych chustkach przykrytych płaskimi krążkami ze słomy, piechurzy i artylerzyści z metropolii, Malgasze, Tokińczycy, Marokańczycy, mieszkańcy Gabesu, pułk tubylców z Czadu ustawili się przed trybunami: wojska kolonialne na przedzie, potem piechota, dalej artyleria i kawaleria, a na samym końcu lotnictwo i samochody. Rozlega się wystrzał armatni i na drodze do Kaskady ukazuje się, w tupocie kopyt końskich, orszak prezydenta. Poincare pozdrawia zebranych, obok siebie ma Etienne'a. Jest to symboliczny rydwan Trzylatki: żelazna brama otwiera się i ekwipaż zajeżdża przed trybuny, do stóp masztu uwieńczonego flagą, która nie tak dawno, w podobnym dniu, była świadkiem spoliczkowania prezydenta republiki. — Niech żyje Poincare! Niech żyje Poincare! « 495 »

Page 492: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Prezydent słucha tych okrzyków z głęboką satysfakcją człowieka, który wie, że gdzie indziej jest niedoceniany. Pośród oficjalnych osobistości (Widział pan tę osobę z Quesnelem? Jej kapelusz?) Carlotta siedząc obok Ouesnela patrzyła, jak w prażącym słońcu zwijają się i rozwijają jasne i ciemne szeregi, czyli tysiące ludzi pod rozkazami generała Michel, wojskowego gubernatora Paryża. Wyjęte z pochew szable połyskują przed czterdziestoma haftowanymi sztandarami, w pierwszym rzędzie, gdzie można jeszcze rozróżnić oficerów w dolmanach jak niebo i szafirowych kurtkach. Wszędzie pióropusze. Czerwone spodnie mają naszywki żółte, niebieskie, czarne i czerwone. Jest akurat tyle cienia, ile rzuca go na trawę u swych stóp stojący człowiek, w dali zaś zaciera się we mgle skwaru ząbkowana linia drzew Lasku, topole na straży, młyn i pałac Longchamp, tor wyścigowy i odległe stajnie. Sidi Brahim mija w obłoku popisowej jazdy. Zgromadzone z boku inne oddziały czekają na swoją kolej; kawalerzyści obok koni, piechurzy obok ustawionych w kozły karabinów zabawiają się chwytaniem łątek. Czarny tłum na trawnikach, stłoczony, upchany, spocony, olśniony i kołyszący się, krzyczy i wpada na siebie. Jego zbiorowe oczy pełne są zamorskich mirażów. Wpatrują się w czarnych i żółtych. Kobiety powiewają chusteczkami. Kadeci z Saint-Cyr! Kadeci z Saint-Cyr! Na trybunie Quesnel obejmuje to wszystko szerokim gestem i szepce do ucha Carlotty: — Dusza narodu! Tymczasem Edmund, który dopiero co się obudził, umył się tylko i zaraz zszedł na śniadanie. Ranek pełen jest śladów nocy. Drewniane podłogi do tańca, pomięte papiery i niedaleko studni u zbiegu ulic wielka karuzela złota i biała od koni i wózków, ze swymi lustrami i mosiądzem, znieruchomiała teraz we wspomnieniach zabawy. Edmunda zatrzymuje pewna wzmianka w gazetach. Wiadomość o zamordowaniu inspektora Colombin przez krupiera nazwiskiem Leroy, który popełnił następnie samobójstwo. Motywem zbrodni były, rzecz jasna, pretensje Leroya do « 496 »

Page 493: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Colombina, który zamknął w przeddzień kasyno, gdzie tamten pracował, i odebrał mu w ten sposób możność zarobkowania. Edmund wzdycha i uśmiecha się. Colombin nie żyje... Postanawia przyjąć propozycję Józefa Quesnel. Carlotta, zachwycona widowiskiem, oklaskuje z całych sił Senegalczyków. Co za dumna postawa! Misja cywilizacyjna Francji dla wszystkich staje się oczywista. — Niech żyje Poincare! Jeżeli teraz jeszcze Izba nie pojmie, co jest jej obowiązkiem... Wszystkie głowy podnoszą się ku niebu i wykonują te same obroty, co wirujący w górze wielki skarabeusz. Po niebieskim polu ćwiczebnym sunie balon. Balon żółty, pękaty, astmatyczny i pełen tajemnic dla tych ludzi zza mórz. Marzenie o żegludze napowietrznej rozprzęga na chwilę dyscyplinę ziemską. Czas upływa strugą upału. Elegantki swą dzielną postawą dają przykład żołnierzom. Ileż tu dam z towarzystwa, artystek, biżuterii i ombrelek! Wielkie banki i wielki handel, przemysł w żakietach i cylindrach, renty ziemskie, obligacje kolejowe, elektrowni, tekstyliów i tak dalej dają tu dowód swego patriotyzmu i energii. Ci ludzie wstali dziś bardzo wcześnie, pełni zapału, z piosenką na ustach. „Niech żyje Poincare!" To znaczy „Niech żyje Francja!" Nikt tego nie rozgranicza, bo i po co rozgraniczać? Nasi żolnierzykowie są zachwycający i gotowi dać się zabijać. A ci dzielni Afrykańczycy, podbici francuskim wdziękiem! Podobno midinetki szaleją za nimi... Naprawdę? Ależ z tego mogą wyniknąć brzydkie rzeczy! Trochę czekolady z mlekiem cóż to złego? Taki żart w pańskich ustach, drogi panie pośle... Raczyła się pani roześmiać, łaskawa pani, a to mi już wystarcza... Psy! Niech pan spojrzy na psy! Cóż to za nowa atrakcja? To psy sanitarne. Och, następna wojna przyniesie nam wiele niespodzianek! Psy, które będą pielęgnować ludzi... Oto piękna myśl, godna rozważenia... Kiedy w drodze powrotnej wojsko szło przez Paryż, koło dworca des Inwalides, nadbrzeżem, nad którym « 497 »

Page 494: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

górują złote figury mostu Aleksandra, artylerzyści ze śpiewem wieźli swoje działa. Na Esplanadzie wypadł postój. Ogniomistrz Adrian Arnaud zszedł z jaszcza, żeby rozprostować trochę nogi. Był zmęczony, ale pełen entuzjazmu. Myślał, że przyszłość Francji jest w armii i że armia położy kres niesnaskom, robocie podburzaczy, która zagraża własności, indywidualnym zdolnościom, geniuszowi naszej ojczyzny. Paryż i ta wspaniała rewia zmyły wspomnienia dnia wczorajszego, tego najścia włóczęgów na Pre-Saint-Gervais, po raz czwarty w tym roku! Co ich tam ciągnie, tych ludzi, między śmieci wałów fortecznych? Jakieś wrodzone złe skłonności? Adrianowi w tej chwili chciało się przede wszystkim wysiusiać. Usłyszał nagle, że ktoś wola go po imieniu: — Adrian! Odwrócił się. XXII Jakiś młody brunet, chudy, wynędzniały, w pogniecionym ubraniu, brudnej koszuli, nie golony przynajmniej od dziesięciu dni. W pierwszej chwili Adrian nie poznał go, tak dalece wyciągnięta ręka tego nędzarza zdawała się jedynie prosić o jałmużnę: do licha, przecież to był Armand Barbentane! — Co się stało? Co ty tu robisz? Armand wyjaśnił bardzo krótko: opuścił dom, pokłócił się z Edmundem, nie ma pracy, nie ma pokoju, nie jadł nic od... Ruch dłoni dokończył zdania. Adrian nie mógł otrząsnąć się z wrażenia. Armand w tym stanie! Zabolało go to, jednak to ziomek! I jeszcze kolega z ,,Pro Patria"! Co za historia! Ejże, bo on tu mdleje... Koledzy podali wódkę. Adrian przetrząsnął kieszenie. Dziesięć franków to zawsze dziesięć franków. Tylko bez żadnych ceregieli! Nie było obawy. Armand wziął złotą monetę i ścisnął w dłoni. — Ale wrócisz przecież do Serianne... no bo jak inaczej? Gdzie będziesz spał? Jeść też co dzień trzeba! « 498 » Armand uśmiechnął się. Nie wróci do Serianne. Są dwie możliwości: praca albo... Albo co? Albo Sekwana. Nie gadaj głupstw! Nie gadam głupstw, jestem głodny. Co, do cholery, Armand, czy nie możesz nigdzie znaleźć pracy? — Już od półtora miesiąca szukam, walczę. Nie mam żadnych papierów, rozumiesz? Ani stałego miejsca zamieszkania. I nie umiem nic robić. Łacina, której mnie nauczyli... Adrian potrząsnął głową. Może dać Armandowi polecenie. Tak, to da się zrobić. Dadzą mu pracę. Zgłosi się do biura werbunku robotników. Jakąś pracę w fabryce. Są różne łatwe zajęcia. Pójdziesz? Pytanie! Adrian wyjął z kurtki wieczne pióro i kawałek papieru, nie bardzo elegancki, ale ujdzie. Opierając się o jaszcz nagryzmolił parę słów, złożył kartkę i napisał na wierzchu adres. Było to gdzieś koło placu Pereire. Wytłumaczył, jak się tam idzie. Gwizdek. Artyleria ruszała. Brygadier

Page 495: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

uścisnął w pośpiechu dłoń Armanda. Młody człowiek rozejrzał się naokoło. Gdzie tu szukać piekarni w tym pustkowiu, na lewo Pałac Deputowanych albo La Concorde, na prawo 1'Alma. Z tyłu Pola Elizejskie, z przodu Esplanada. Jeszcze chyba z tej strony najprędzej, może nią ulicy Saint-Dominigue... Głód dodał mu sił, pobiegł. Pod wskazany adres mógł się zgłosić dopiero nazajutrz. W dniu święta narodowego wszystko było zamknięte. Biuro mieściło się w uliczce, której jeden koniec wychodził na okrężną kolej podmiejską, drugi na fortyfikacje między ulicą de Ternes i ulicą de Villiers. Rodzaj ciemnozielonego sklepiku z zazdrostkami w oknach. W środku wszystko lakierowane. Lokal musiał zmienić niedawno przeznaczenie, pośpiesznie urządzono w nim okienka, przepierzenia, ustawiano stoły. Panowie o wyglądzie prowincjonalnych notariuszy i rosłe zuchy w kapeluszach na bakier rozmawiali ze sobą, w rejestrach i w notesach zapisywali jakieś nazwiska, cyfry, adresy. — Czy mógłbym mówić z panem Debucourt? « 499 »

Page 496: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Był to jakiś tapir z nosem lilaróż, w czarnej, jedwabnej piusce, ospowaty, jedno ramię wyższe. Metr siedemdziesiąt jeden wzrostu, dokładnie. Wziął liścik, wyjął binokle z etui, założył je starannie, przybliżył się do drzwi, odkaszlnął, jakby dla przetarcia oczu, i coś wymamrotał. Odwrócił się do Armanda i zmierzył go wzrokiem. — Proszę podejść — powiedział. Potem skrzywił się z wyrazem głębokiego niesmaku, wyciągnął rękę i pomacał ramię młodego człowieka. — Kiepsko — powiedział — kiepsko. Muskuły nie wyrobione. Inteligent! Nie pracował pan nigdy w fabryce? Informacje, jakie otrzymał, zasępiły go. — No, cóż — westchnął — poleca mi pana młodzieniec, którego cenimy... który dla nas pracował. Zobaczymy... Wziął arkusz z nagłówkiem: „Pomoc Wzajemna". Uniósł pióro w oczekiwaniu natchnienia. Jego spojrzenie wędrowało po ścianie jak mucha. Zatrzymało się na gipsowej figurze Matki Boskiej. A później opadło z powrotem na Armanda. — Panie Percepied! — zawołał pan Debucourt. Pan Percepied odsunął skrzydło parawanu. Rozmawiał z ubogo ubraną kobietą z dzieckiem na ręku. Pan Percepied wyglądał całkiem jak drewniany metr, źle złożony, miał ręce małpy i głowę papugi. — Słucham? — Panie Percepied, czy możemy wysłać tego gościa do fabryki Wisnera? Drewniany metr rozprostował się, a papuzie oko spoczęło na Armandzie. — Hm, hm — powiedział. Pan Debucourt pozieleniał. — Co pan tu sobie będzie kpił! — zaskrzeczał. Pan Percepied zrobił niewyraźny ruch ręką i powiedział: — Bach, bach! Tamten, który najwidoczniej znał już ten oceaniczny język, podjął natychmiast; « 500 »

Page 497: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— No, więc skoro to możliwe, wpisuję go... Percepied nie słuchał już, złapał pod rękę jakiegoś potężnego buldoga o purpurowych policzkach, który krzyczał: — Idziemy dziś razem na obiad, co, Percepied? W ten to sposób Armand dostał pracę. — Nasz przyjaciel pisze mi — powiedział Debucourt zaglądając do listu — że otrzymał pan wychowanie chrześcijańskie i że pracował pan przez dłuższy czas w patronacie w Serianne... Niech pan zostanie wierny zasadom, jakie panu wpojono... nie słuchać żadnych mędrków! Niech pan nie zapomina, że tylko przez protekcję dostał pan pracę... i że gdybyśmy stosowali się ślepo do ustaw związkowych... Ku swemu wielkiemu zdumieniu Armand otrzymał z miejsca dziesięć franków zadatku. Będzie miał osiem franków dziennie... Schował pieniądze do kieszeni. Jutro o siódmej stawi się do pracy! W Levallois. Na dworze zauważył ze zdziwieniem, jak jest ślicznie. Ruszył wolno tą spokojną dzielnicą, wzdłuż kortów, nad tunelem kolei. Miał pracę. Nie mógł w to uwierzyć. Zaczynało się życie. Kto by powiedział kiedyś, że w podobnej chwili będzie się tak cieszył! Nic na świecie nie mogło uczynić go szczęśliwszym. Przespał się pod dachem, zjadł. Jutro będzie pracował. Czuł się dumny. Nareszcie był mężczyzną. Zaczął spoglądać na kobiety, przypomniał sobie o nie golonej brodzie i wszedł do fryzjera na ulicy des Ternes. Pomocnik fryzjerski zrobił zdziwioną minę na jego widok. Armand pokazał pieniądze i usiadł w fotelu. Żelazna brama fabryki Wisnera w Levallois wychodziła na wąską ulicę bez okien, z długimi murami, trochę za placem Collange. Panowało na niej ożywienie, grupy ludzi, policja. Gdzieś za kwadrans siódma Armand szedl pogwizdując wesoło, dumny z papierka w kieszeni, dumny z pracy. Och, długa była droga od czasów Małgorzaty Prowansalskiej i matczynych spódnic! Zerwał z tamtym światem, w którym praca jest hańbą. W każdym razie prawdziwa praca, praca rąk. Mijając grupy robotników i robotnic « 501 »

Page 498: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

spoglądał na nich nowymi oczyma. To właśnie będą jego towarzysze, jego przyjaciele. Wiedział już, co znaczy przymierać głodem, i czuł się teraz ich bratem. Zbliżał się do bramy. Nagle ktoś trącił go ramieniem. Jakiś czarny wielkolud z małymi oczkami i krzywym wąsem. Czapka z daszkiem, robocze spodnie. Armand przeprosił go. Chociaż to nie on... Wydało mu się nawet, że tamten potrącił go naumyślnie. Wziął młodego człowieka pod rękę: — Dokąd to, kolego? W dobrodusznym tonie brzmiała groźba, a pięści wyglądały solidnie. — Do pracy — powiedział Armand z błyszczącymi oczami, z całą dumą, jaką wzbudzało w nim to słowo. Otoczyli go zaraz. — Żółty! Żółty! Nie były to już twarze przyjazne, ale wrogie. Miał koło siebie z dziesięciu zdecydowanych mężczyzn. Usiłował się oswobodzić, wytłumaczyć się: — Zostałem przyjęty do fabryki Wisnera... Rozległy się śmiechy. Przyjęty do fabryki? A to dobre! — Więc idziesz do pracy, tak? — podjął wielkolud. — I nie pytasz kolegów o zdanie. Idziesz do pracy. A strajk? Armand zdziwił się: — Strajk? Ja nic nie wiedziałem... Jedni się śmiali, a inni pomrukiwali gniewnie. Krąg się zacieśnił. W tej chwili zrobił się ruch, jeden z policjantów rozsunął robotników mówiąc głośno: — Zostawcie małego w spokoju, dajcie mu przejść! Armand znalazł się pomiędzy wielkoludem a policjantem. Robotnik odwróciła się i zawołał: — Towarzysze... czy pozwolicie żółtym zjadać nasz chleb? Towarzysze... — Zostaw go — przerwał mu brutalnie policjant — bo cię przymknę. Nadchodziło paru innych flików. Robotnicy cofnęli się. — Dalej do roboty, nie marudzić! — powiedział pan władza. — Masz papierek? « 502 »

Page 499: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Armand pokazał mu skierowanie. Policjanci odprowadzili go aż do bramy. Za nimi poleciało parę kamieni zostawiając biały ślad na murze. Dziesięć po siódmej Armand wpisał się na listę obecności w fabryce. Tego samego dnia, 376 głosami przeciwko 199, Izba uchwaliła ustawę o powoływaniu do wojska w dwudziestym roku życia. XXIII Trudno wyobrazić sobie, jakim komfortem, luksusem i błogością był dla Armanda ten nędzny pokój hotelowy w Levallois, przy ulicy Gide, i drobne przybory toaletowe, które sobie kupił. To nic, że żelazne łóżko było twarde, a tapety brudne i poobrywane: był to cudowny pałac, w którym znów odżywała ta sama siła wyobraźni, która zaludniła niegdyś górne Serianne postaciami rycerzy i księżniczek, dworek i giermków. Kwiaty na tapecie układały się w bukieciki róż z seledynem liści, górą, między biegnącymi wzdłuż paskami kraty brązowej i ciemnozielonej na tle, które musiało być niegdyś kremowe, zanim tysiączne przypadłości, brud i fantazja lokatorów nie przemieniły go w mgłę plam, gdzie atrament, wino i kurz dawały życie postaciom, którym Armand, zamyślony, chętnie się przyglądał. Człowieczek siedzący okrakiem na chmurze wpadnie na rodzaj barana... Była też korona Karola Wielkiego i kankan... Miejscami wyglądał biały tynk, a w rogu jakiś przelotny gość narysował ołówkiem serce przebite strzałą i wypisał w nim imię: „Fanny"... Cóż to mówiło Armandowi? Nie znał kobiety o takim imieniu: wyobraził ją sobie. Wysoka Angielka z czasów Walter Scotta, o ciemnych włosach, z wiśniami zamiast kolczyków... Zbliżała się do Armanda mówiąc: „Lord, mój ojciec, nie chce o niczym słyszeć. Sprzeciwia się naszemu małżeństwu, darling, ale to nic, przyszłam do ciebie... Będę dzielić twoje życie robotnika w Levallois, w fabryce Wisnera"... Tu Armand parsknął śmiechem. Przypomniał sobie, co mówiło mu imię Fanny: tak nazywała się krowa, « 503 »

Page 500: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

na której Franciszek de Lomenie łechtał Teresę Respelliere, blisko rok temu... Poza marzeniami i wspominaniem jest zmęczenie, a na dnie zmęczenia wielkie odkrycie: praca, fabryka. Stwardnienie rąk, utrudzenie ramion, pogwałcenie wszystkiego, co Armand uważał dotąd za swoją wolność i godność. Codzienne obcowanie z ludźmi, dla których te rzeczy są normalnym prawem, i nowa, męska duma Armanda, że i on nagina się do praw rządzących innymi. Dlaczegóż musiało tak być, iż dumie, że nareszcie jest panem swego życia, towarzyszył ruchliwy cień, który Armand starał się odsunąć, lecz który powracał wciąż jak niesforny kosmyk. Pierwszy dzień w fabryce to była środa. Nie pozwolono mu wyjść na śniadanie z powodu strajkujących. Ci, którzy pracowali razem z nim, nie zdradzali ochoty do rozmów. Nazajutrz, siedemnastego, nie byliby się dostali do fabryki, gdyby nie policja. Na ulicy doszło do starć. Jednak coraz więcej ludzi wracało do pracy. Brygadziści zacierali ręce. Jasne było, że strajk się załamie. Porażka. Kiedy sobie to uświadamia, Armand poczuł, jak wzbiera w nim nagłe oburzenie. Co on tu robi? W jakiej roli występuje? Więc powtarza się to, co było w Serianne? Znów jest po stronie posiadaczy, pracuje dla nich, przeciwko robotnikom. Przeciwko motorniczemu z Villeneuve, przeciw kopaczowi zabitemu przez tych z „Pro Patria", przeciwko Iwonie, przeciw Anieli, przeciw wszystkim tym ludziom bez imienia, o twarzach napiętych, którzy wołali go lub ciskali mu obelgi przed fabryką... I znów zostali pokonani, przez jego ojca, przez Barrela, przez Wisnera, zdradzeni, zdradzeni przez własnych braci, którzy sromotnie wrócili do maszyn, przez niego, Armanda, syna Rinaldich, towarzyszy Napoleona, władców bazarów, sprzymierzeńców Clemenceau, rozstrzeliwacza. Tego wieczoru, kiedy wyszedł z pracy, krążył wokół Domu Związków Zawodowych, w którym urzędował komitet strajkowy. Nie starczyło mu odwagi, by tam wejść, i oddalił się ulicą Cave. « 504 »

Page 501: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

Ostatecznie, co on mógł zrobić? Czy miał wrócić na ulicę i żebrać, bo nie chciał być łamistrajkiem? Nigdy nie byłby dostał pracy, gdyby nie liścik Adriana i nie „Pomoc Wzajemna". Więc znów miało się zacząć takie życie jak w ubiegłym miesiącu, bezdomność, sypianie pod mostami, skąd przeganiali go policjanci? Czuł się tego wieczora straszliwie znużony. W nocy źle spał, przyśnił mu się człowiek bity przez policjantów w Halach tego dnia, kiedy przyjechał do Paryża, jakieś twarze z czasów dzieciństwa, matka w ataku histerii... Z porannej gazety dowiedział się, że sędzia śledczy, pan Drioux, przesłuchiwał poprzedniego dnia Tessona, sekretarza związku metalowców w Valenciennes, oskarżonego. o agitację antymilitarystyczną. Był piątek i tego dnia właśnie miała zakończyć się w Izbie debata nad nową ustawą wojskową... Losy poborowych z Serianne, których naiwne twarze, wesołość i bunt miał przed oczami, rozstrzygają się tutaj, bez ich udziału, w tym pałacu z kolumnami, przed którym miesiąc temu błąkał się z pustym żołądkiem. A on, w tym czasie... Było jasne, że to już koniec strajku: coraz więcej ludzi podejmowało pracę. O szóstej Armand rzucił się na wieczorne gazety. Ustawa o trzyletniej służbie została uchwalona 358 głosami przeciwko 204, mimo protestu Partii Socjalistycznej, odczytanego przez de la Porte'a i odważnego przemówienia Caillaux, wyrażającego stanowisko radykałów, bezsilne stanowisko radykałów wobec koalicji rządzącej Francją. Kiedy lewica wyrzucała Darthou, jaka to większość go poparła i umożliwiła mu pchnięcie kraju na drogę wojny, Barthou broniąc się odparł, że dla niego to nie ma znaczenia, iż większość, która uchwaliła ustawę, to reakcjoniści. Z krasomówczym gestem, przy oklaskach prawicy, oświadczył: — Dla mnie istnieli tylko Francuzi! Wtedy z ław socjalistów raz jeszcze podniósł się Jaures, oburzony. Znacząc granicę między dwustu czterema a trzystu pięćdziesięciu ośmioma, trybun zawołał wśród szyderczej wrzawy: « 505 »

Page 502: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

— W takim razie tutaj kończy się Francja! Są słowa, które mają w sobie gorycz ziaren gorczycy. Armand przeżuwał je długo tego ociężałego wieczoru lipcowego, który miał już na swym niebie błyski następnego lipca, niespokojnego jak posterunek graniczny. „Tutaj kończy się Francja"... Gdzież była Francja, po której stronie ognistego gestu, co przedzielał rzędy ław w Izbie, po stronie Schneiderów, Quesnelów, Schoelzer-Bachmanów, Finaly'ów, Wendelów, którzy zarabiają wszędzie, gdzie zadaje się śmierć w Europie, od krwawych kopalń Leny po Dardanele, od płonącej Macedonii po Pennaroya w Hiszpanii, którzy zarabiają na krwi niemieckiej i na krwi francuskiej, w Maroku i w Trypolitanii, po stronie Poincarego, który występuje w imieniu przemysłowców znad Mozy, Milleranda posłusznego zleceniom Komitetu Hut, Tardieu, którego paszcza rekina ukazuje się w Afryce i Azji Mniejszej? „Tutaj kończy się Francja"... Te słowa, które nosi w swym niespokojnym sercu, otwierają przed Armandem na nowo oały problem, a nie zapominajmy, że jest on tylko ignorantem w sprawach życia, że wie o nich tyle, ile zechciano mu powiedzieć, jak wszyscy jemu podobni, którzy w tym olbrzymim łajdactwie nie ponoszą jeszcze żadnej innej odpowiedzialności prócz tej, że są synami tych, a nie tamtych, którzy będą jeszcze mogli wybrać i stanąć przeciw ojcom po stronie istot ludzkich... Jest ignorantem, dla którego Francja była zawsze monopolem tych, co na odwrocie swych wyrobów wypisują po angielsku „Made in France", monopolem tych, co żyją z wyzysku i z pracy Francuzów; nie przychodziło mu do głowy odmawiać prawa do niej tym, na których rozkaz od dwóch lat w każdy sobotni wieczór paradują wyzywająco ulicami capstrzyki, żeby była okazja do zrywania czapek Francuzom, którzy ich nie zdjęli, żeby robić z Giełd Pracy rzekomy symbol antypatriotyzmu, kiedy tymczasem patriotyzm schronił się na Giełdę tout court, razem z Houtenami, Lenoirami, Wisnerami, międzynarodową zgrają złodziei, grywającą w „Haussmannie" albo w „Passage-Clubie", przyjmowaną w Pałacu Elizejskim « 506 »

Page 503: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

i na placu Beauvau, gdy tymczasem w Serianne Włosi pracują jak bydło dla dobrego Francuza Barrela, twórcy „Pro Patria". W takim razie „tutaj kończy się Francja"... I skoro Jaures wskazał płomiennym gestem na to, co jest po lewej stronie tej granicy hańby, skoro Jaures nazwał Francją to właśnie, a nie tamto, dla Armanda wszystko rozjaśnia się nagle i odmienia, i on też, przestępując próg Domu Związków Zawodowych, obstawionego przez flików, będzie mógł powiedzieć: „Tutaj kończy się Francja"... i znajdzie się we Francji, w tej rzeczy umęczonej, wielkiej i bijącej jak serce, którą teraz będzie miał prawo nazywać jej prawdziwym imieniem, we Francji zbyt często mylonej z tą fortecą naprawdę obcą, która nią włada, z fortecą pięknych dzielnic, po których Armand błąkał się przymierając głodem, w której rządzą uzurpatorzy, w której kłamstwo jest panem i podszywa się pod barwy dawnych nędzarzy, co zdobyli Bastylię, a czyni to, by zasłonić machinacje międzynarodowych banków i przyjmowania do francuskiego domu wczorajszych ojcobójców, tych z Koblencji i tych z Wersalu, w przeddzień Charleroi, jak w przeddzień Sedanu. „Tutaj kończy się Francja"... O zachodzie, gdzieś koło Pointe Champerret, Armand powtarza gest Jauresa i ten gest oddziela od pięknych dzielnic, czystych, starannie utrzymanych, pełnych wspaniałych pomników i wielkich marzeń, te piekła dymiących kominów, które obejmują wieńcem Paryż i przenikają w głąb stolicy czarnymi plamami nor mieszkalnych w ubogich okręgach miasta. I na tych nieszporach dnia dzisiejszego, kiedy Francja raz jeszcze wydana została w ręce ludzi spekulujących śmiercią, a w Levallois zgnieciony został jeden z drobnych strajków, Armand pojmuje nareszcie, co to jest naprawdę Francja, co chciał powiedzieć Jaures i czym będzie walka dnia jutrzejszego o Francję silną, wolną, szczęśliwą. Pojmuje niejasno, tak jak wie, że jest teraz mężczyzną i że wyzwolił się spod opieki ciemności. Entuzjazm, w którym rozkwita ta wzrastająca w nim od dzieciństwa siła wyobraźni łącząca go z ludem Prowansji i tkwiąca w nim głębiej niż jakakolwiek < 507 »

Page 504: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

z cech narzuconych mu przez pochodzenie i wychowanie, męski entuzjazm każe mu zapomnieć o sobie, o tym, co traci, o straszliwym jutrze, o bezrobociu, o głodzie. Dokonuje tego wieczora czynu naprawdę patriotycznego. Z cierpką dumą powtarza w myśli ów przymiotnik, który nabrał dla niego nowego znaczenia: wchodzi do Domu Związków Zawodowych i pyta o komitet strajkowy. Wskazują mu oszklone drzwi w głębi, salę zebrań. Siedzi tam ma ławkach kilkunastu robotników zasępionych; to wieczór porażki. Armand zmierza w ich stronę i mówi: — Towarzysze, nie chcę być dłużej żółtym, przyszedłem do was... Podnoszą głowy. A to co za jeden? Żółty? Jak to? Więc opowiada. Armand mówi. Opowiada, kim jest. Że był głodny. Od miesiąca bez dachu nad głową. Spotkanie koło Inwalidów. „Pomoc Wzajemna", przyjęcie do pracy, fabryka, że nie wiedział o strajku, a potem nie miał dość siły, ale tak dłużej być nie może, więc przyszedłem. Spoglądają po sobie. Armand powtarza: — Więc przyszedłem. Zapada głębokie, długie milczenie. Byli przybici, bo strajk się nie udał. A tu nagle ten gość... Spoglądają po sobie i potrząsają głowami. Jest między nimi jeden mały, z przebiegłą miną, i ten zaczyna się uśmiechać. Jakiś inny wstał. Któryś z syndykatu. Mężczyzna chudy i szeroki jak szkielet obciągnięty skórą, z bliznami na twarzy, bez palca u prawej ręki. Rzuca gwałtownym ruchem czapkę na stół, oczy mu błyszczą, głos przypomina skrzypienie starych, zardzewiałych drzwi. — Towarzysze — mówi — towarzysze... Widzicie, nigdy nie trzeba poddawać się zwątpieniu! Skończone 10 czerwca 1936 na pokładzie „Feliksa Dzierżyńsilego".

Page 505: Louis Aragon - Piekne Dzielnice

POSŁOWIE Książka ta, następna po Dzwonach Bazylei, jest jak i tamta częścią długiego świadectwa, jakie przynoszę od początków mego życia aż do obecnej chwili walki, kiedy stanowię jedno z milionami Francuzów, którzy domagają się Chleba, Pokoju, Wolności. Mają po tej książce przyjść następne, ale czy przyjdą — nie wiadomo, wobec głuchych trzasków starego domostwa, szczęku rewolwerów w kieszeniach buntowników i bliskich odgłosów obcej wojny. A jednak muszę tu marzyć o przyszłości, w której książki pisać się będzie dla ludzi pokoju, będących panami swego losu. Muszę dać tym książkom jakiś ogólny tytuł i będzie to — na pamiątkę długiego sporu ze sobą i tej twórczości zawieszonej w chmurach, jaką pozostawiam — „Świat Rzeczywisty". Piękne Dzielnice są więc drugim tomem „Świata Rzeczywistego". Podobnie jak Dzwony Bazylei dedykuję to, co piszę tutaj, i wszystko, co napiszę jeszcze, dedykuję „Świat Rzeczywisty" Elzie Triolet, której zawdzięczam, że, jestem tym, kim jestem, której zawdzięczam, że z głębi moich chmur znalazłem wejście do świata rzeczywistego, w którym warto żyć i umierać.