gdyński iks nr 4/2014

8
Nr 6, KWIECIEŃ 2014 GAZETA BEZPŁATNA Zdrowych, pogodnych Świąt Wielkanocnych, pełnych wiary, nadziei i miłości. Radosnego, wiosennego nastroju, serdecznych spotkań w gronie rodziny i wśród przyjaciół oraz Wesołego Alleluja! Drogim Czytelnikom życzy Redakcja REKLAMA skuteczna ul. Świętojańska 36/2 81-372 Gdynia tel. 693-99-60-88 gdynski.iks@fundacjafly.pl Zadzwoń lub odzwiedź nas Wesołego Alleluja! Darren Aronofsky, reżyser światowego formatu, twórca takich dzieł jak: „Czarny ła- będź” lub „Requiem dla snu” powraca na ekrany z nową produkcją.„Noe: Wybrany przez Boga” to ciekawa reinterpreta- cja biblijnej opowieści o ostatnim sprawie- dliwym człowieku na świecie, który na proś- bę Stwórcy wybudował wraz z rodziną arkę, tym samym ratując zwierzę- ta i swoją rodzinę przed zagładą. Jak tę historię może przedstawić kino hollywoodzkie? Fascynująco, lecz tak- że kontrowersyjnie. Film zaczyna się wstępem, który w skrócie ukazuje dzieje świata przed przyjściem głównego bohatera na świat – stworzenie Ziemi, grzech pierworodny oraz mor- derstwo popełnione przez Kaina. Motyw pierwszych lat ludzkości przewija się potem przez cały film, głównie po to, by przypomnieć Noemu o złu tkwiącym w człowieku. Bohater żyje według bożych zasad – ma dobre serce, jest sprawiedliwy i pobożny. Stwórca, uznając go za ostatnie- go prawego człowieka na ziemi, nakazuje mu zbudować arkę, w której zwierzęta, a także rodzina Noego, schro- niliby się przed nadchodzącym potopem. Mężczyzna bez chwili zwłoki zaczyna wykonywać zadanie, jednak utrudnia mu to potomek Kaina – czarny charakter - Tu- bal-Kain i armia zgromadzonych przez niego żołnierzy. Obraz nie ukazuje jednak Noego jako do końca po- czciwego, dobrego człowieka, tak jak w Biblii. Bohater jest rozdarty pomiędzy bożym nakazem a własną wolą do tego stopnia, że prawie doprowadza go to do obłę- du. Mężczyzna trwa jednak przy swoim postanowieniu bez względu na wszystko. Szczególnie głęboko w pa- mięć zapada scena, w której Noe siedzi w środku arki podczas potopu, wytrwale znosząc krzyki desperacji i śmierci, szalejące na zewnątrz. Aronofsky mistrzowsko ukazał konflikt wartości, który rozdziera głównego bo- hatera i stawia na skraju rozpaczy. Choć duża część filmu jest wyłącznie fikcją, należy przyznać, iż obraz pobudza wyobraźnię i trzyma w napięciu do ostatniej sekundy. „Noe...” wyróżnia się też wspaniałym doborem aktorów i profesjonalizmem ich gry. Russel Crowe, odtwórca głównej roli, spisał się znakomicie. Dużym atutem jest także gra aktorska żeńskich postaci – Jennifer Connelly, grającej Nameeh, żonę Noego oraz Emmy Watson – pa- sierbicy Ili. Ważną zaletą okazały się też efekty specjalne, które pozwoliły na niezwykle obrazowe przedstawienie zagłady ludzkości, a także zniszczenia Ziemi przed poto- pem. Pomimo iż „Noe: Wybrany przez Boga” nie jest naj- wierniejszą ekranizacją znanego nam starotestamento- wego dzieła, z pewnością zasługuje na tytuł widowiska. Dodatkowe wątki sprawiają, że akcja toczy się wartko i interesująco, a mimo to główny temat wciąż wybija się na pierwszy plan i skłania do przemyśleń. Opowieść o Noem zyskała nowe oblicze, które, mimo reinterpreta- cji, wciąż niesie wartościowe przesłanie. Weronika Peek Biblijna opowieść w hollywoodzkim wydaniu

Upload: radek

Post on 23-Mar-2016

243 views

Category:

Documents


1 download

DESCRIPTION

Informacje - Kultura - Społeczeństwo Miesięcznik ukazujący się na rynku gdyńskim w wersji papierowej w nakładzie 10.000 egz. prowadzony przez wolontariuszy z różnych pokoleń. Jego misją jest niesienie dobrych wieści.

TRANSCRIPT

Page 1: Gdyński IKS nr 4/2014

Nr 6, KWIECIEŃ 2014

GAZETA BEZPŁATNA

Zdrowych, pogodnych Świąt Wielkanocnych,pełnych wiary, nadziei i miłości.Radosnego, wiosennego nastroju,

serdecznych spotkań w gronie rodziny i wśród przyjaciółoraz Wesołego Alleluja!

Drogim Czytelnikom życzy Redakcja

REKLAMAskuteczna

ul. Świętojańska 36/281-372 Gdyniatel. 693-99-60-88gdynski.iks@fundacjafl y.pl

Zadzwoń lub odzwiedź nas

Wesołego Alleluja! Darren Aronofsky,

reżyser światowego formatu, twórca takich dzieł jak: „Czarny ła-będź” lub „Requiem dla snu” powraca na ekrany z nową produkcją. „Noe: Wybrany przez Boga” to ciekawa reinterpreta-cja biblijnej opowieści o ostatnim sprawie-dliwym człowieku na świecie, który na proś-bę Stwórcy wybudował wraz z rodziną arkę, tym samym ratując zwierzę-ta i swoją rodzinę przed zagładą. Jak tę historię może przedstawić kino hollywoodzkie? Fascynująco, lecz tak-że kontrowersyjnie.

Film zaczyna się wstępem, który w skrócie ukazuje dzieje świata przed przyjściem głównego bohatera na świat – stworzenie Ziemi, grzech pierworodny oraz mor-derstwo popełnione przez Kaina. Motyw pierwszych lat ludzkości przewija się potem przez cały fi lm, głównie po to, by przypomnieć Noemu o złu tkwiącym w człowieku. Bohater żyje według bożych zasad – ma dobre serce, jest sprawiedliwy i pobożny. Stwórca, uznając go za ostatnie-go prawego człowieka na ziemi, nakazuje mu zbudować arkę, w której zwierzęta, a także rodzina Noego, schro-niliby się przed nadchodzącym potopem. Mężczyzna bez chwili zwłoki zaczyna wykonywać zadanie, jednak utrudnia mu to potomek Kaina – czarny charakter - Tu-bal-Kain i armia zgromadzonych przez niego żołnierzy.

Obraz nie ukazuje jednak Noego jako do końca po-czciwego, dobrego człowieka, tak jak w Biblii. Bohater jest rozdarty pomiędzy bożym nakazem a własną wolą do tego stopnia, że prawie doprowadza go to do obłę-du. Mężczyzna trwa jednak przy swoim postanowieniu bez względu na wszystko. Szczególnie głęboko w pa-mięć zapada scena, w której Noe siedzi w środku arki podczas potopu, wytrwale znosząc krzyki desperacji i śmierci, szalejące na zewnątrz. Aronofsky mistrzowsko ukazał konfl ikt wartości, który rozdziera głównego bo-hatera i stawia na skraju rozpaczy. Choć duża część fi lmu jest wyłącznie fi kcją, należy przyznać, iż obraz pobudza wyobraźnię i trzyma w napięciu do ostatniej sekundy. „Noe...” wyróżnia się też wspaniałym doborem aktorów i profesjonalizmem ich gry. Russel Crowe, odtwórca głównej roli, spisał się znakomicie. Dużym atutem jest także gra aktorska żeńskich postaci – Jennifer Connelly, grającej Nameeh, żonę Noego oraz Emmy Watson – pa-sierbicy Ili. Ważną zaletą okazały się też efekty specjalne, które pozwoliły na niezwykle obrazowe przedstawienie zagłady ludzkości, a także zniszczenia Ziemi przed poto-pem.

Pomimo iż „Noe: Wybrany przez Boga” nie jest naj-wierniejszą ekranizacją znanego nam starotestamento-wego dzieła, z pewnością zasługuje na tytuł widowiska. Dodatkowe wątki sprawiają, że akcja toczy się wartko i interesująco, a mimo to główny temat wciąż wybija się na pierwszy plan i skłania do przemyśleń. Opowieść o Noem zyskała nowe oblicze, które, mimo reinterpreta-cji, wciąż niesie wartościowe przesłanie.

Weronika Peek

Biblijna opowieść w hollywoodzkim wydaniuWesołego

Alleluja! reżyser światowego formatu, twórca takich dzieł jak: „Czarny ła-będź” lub „Requiem dla snu” powraca na ekrany z nową produkcją. „Noe: Wybrany przez Boga” to ciekawa reinterpreta-

w hollywoodzkim wydaniu

Page 2: Gdyński IKS nr 4/2014

Informacje – Kultura – SpołeczeńStwo2 Informacje – Kultura – SpołeczeńStwo

„Gdyński IKS” wydaje:

Fundacja FLYISSN 2353-2157

ul. Świętojańska 36/2,81-372 Gdynia

tel. 693-99-60-88,gdyń[email protected]

Redaktor Naczelna– Dorota Kitowska

Sekretarz Redakcji– Radosław Daruk

Redakcja:Radosław Daruk,

Agnieszka Gondek,Barbara Kalita-Misiuro,

Rafał Miotłowski,Weronika Peek,

Sonia Watras-Langowska,Alina Zielińska

Korekta– Mariola Wrońska

Grafika: Łukasz Bieszke,Radosław Daruk

Skład: ALFA SKŁAD Łukasz Bieszke,[email protected]

Klub charytatywny Y’s Me-n’s Club Gdynia działający przy Fundacji FLY, wzorując się na istniejących m.in. w Da-nii i Wielkiej Brytanii, w marcu ubiegłego roku otworzył pierw-szy w Trójmieście sklep chary-tatywny ,, Z głębokiej szuflady”. Ideą sklepu jest przyjmowanie od mieszkańców Trójmiasta różnych przedmiotów, które są nowe albo w bardzo dobrym stanie, ale obecnym właścicie-lom niepotrzebne. Rzeczy te są sprzedawane w każdą drugą i czwartą sobotę w siedzibie Fundacji przy ul. Świętojańskiej 36/2 za symboliczne kwoty.

Dzięki hojności darczyń-ców, którzy prawie każdego dnia przynoszą do sprzedaży różne dobra, udało się zebrać ponad 13.000 zł. Cały dochód przezna-czony jest na działalność Klu-

bu Młodzieżowego FLY, który pomaga w nauce i samorozwo-ju ponad trzydziestu gdyńskim gimnazjalistom.

Nie byłoby tej inicjatywy bez wolontariuszy. Tych z Y’s Men’s Clubu Gdynia i tych pro-wadzących korepetycje oraz za-jęcia w Klubie Młodzieżowym. Obsługa sklepu to każdorazowo zaangażowanie czterech, pięciu osób przez osiem godzin. Sklep przygotowywany jest w piątek. Na stołach ustawionych w holu Fundacji wykładane są wszyst-kie rzeczy. Książki mają swoje miejsce w osobnej sali. Na ścia-nach, na specjalnych wiesza-kach umieszczane są rozmaite korale, zawieszki, ozdoby. W ko-szykach wyszukać można ory-ginalną biżuterię. A na stołach królują naczynia – pojedyncze wazony, kubki, kielichy, misy,

cukiernice i całe zestawy. Ostat-nio trafił do nas sześćdziesięcio-letni komplet kawowy – prezent ślubny w bardzo dobrym stanie. Są też płyty CD, albumy, drobny sprzęt AGD, dekoracje, obrusy, a nawet firanki. Otrzymujemy także paczki z Polski! Darczyńcy przynoszą nie tylko to, co znaj-dą w „głębokiej szufladzie” przy okazji zmiany wystroju miesz-kania, ale także rzeczy pozosta-łe po zmarłych bliskich. Komuś jeszcze posłużą, a jednocześnie pomogą gdyńskiej młodzieży. Przysłowie „grosz do grosza, a będzie kokosza” sprawdza się doskonale.

Zapraszamy do sklepu na wyjątkowe zakupy, a także do przynoszenia rzeczy, które in-nym mogą się przydać!

Y’s Men’s Club Gdynia

PODKARPACIEW programie m.in. XVI-wieczny za-

mek w Sanoku ze zbiorami ikon oraz naj-większą kolekcją obrazów, rzeźb i foto-grafii Zdzisława Beksińskiego; największe w Polsce plenerowe Muzeum Budownic-twa Ludowego (architektura łemkowska); szlak architektury drewnianej Podkar-pacia (łemkowskie cerkwie m.in. w Ba-ligrodzie, Czarnej, Smolniku); cudowne bieszczadzkie pejzaże; zamek w Kamień-cu opisany w „Zemście” przez A. Fredrę; Muzeum Podkarpacia i Muzeum Rzemio-sła w Krośnie; Muzeum Naftownictwa w Bóbrce; Muzeum Zamkowe w Łańcucie (ze stajnią, wozownią, storczykarnią i wy-stawą ikon); Muzeum Gorzelnictwa; za-pora na Solinie i rejs statkiem po Zalewie Solińskim; Sandomierz i wiele innych…Termin: 3 - 9.09. 2013 r.Cena: 980 zł

ROZTOCZE IW programie m.in. zwiedzanie Kra-

snobrodu (uzdrowisko!) z jego sanktu-arium, muzeum i skansenem przy klasz-torze, cudownym źródełkiem, i wieżą w starym kamieniołomie; Szumy nad Tanwią; kredowe podziemia w Chełmie i jego zabytki; będziemy na najbardziej na wschód wysuniętym miejscu Polski; Hrubieszów Prusa, Staszica i Zina; sta-ry i wspaniale odrestaurowany Zamość; sprawdzimy, „co brzmi w Szczebrzeszy-nie” – mieście trzech kultur; Przemyśl – miasto trzech biskupów i wspaniałych świątyń; zamek Krasickiego w Krasiczy-nie oraz Kazimierz Dolny…Termin: 7 – 13.08. 2014 r.Cena: 950 zł

ROZTOCZE II i LWÓWW programie m.in. ordynacja Zamoy-

skich: Zwierzyniec i Ośrodek Edukacyj-no-Muzealny Parku Narodowego; kościół na wysepce pw. św. Jana Nepomucena; skansen w Guciowie; Lublin – zamek, Muzeum Wsi Lubel skiej, podziemia pod

Rynkiem, Stare Miasto; dwudniowy wy-jazd do Lwowa – Stare Miasto, Cmentarz Łyczakowski, Cmentarz Orląt, Wzgórze Zamkowe, opera; Krasnystaw – chmielo-wa stolica Polski; Zamość – renesansowe miasto stworzone dla ludzi.Termin: 18 - 24.08. 2014 r.Cena: 1070 zł

Uwagi:- Cena zawiera przejazd autokarem

wg planu wycieczki, zakwaterowa-nie (pokoje 2-osobowe z łazienką), pełne wyżywienie, ubezpieczenie NNW, opiekę pilota i przewodnika, wszystkie wstępy, pamiątkowe ga-dżety.

- Niezapomniane wrażenia gratis!- Wpłaty w biurze fundacji: I rata

300 zł, pozostała kwota do 30 maja 2014 r.

- Liczba miejsc ograniczona, po-twierdzeniem przyjęcia re zerwacji jest wpłata I raty!

Na stronie Fundacji FLY (www.fundacjafly.pl), podobnie jak i na innych stronach, wyświetlają się reklamy. Klikając w nie i oglądając stronę reklamodawcy sprawiasz, że kilka groszy tra-fia na konto Fundacji. Pieniądze przeznaczone są na utrzyma-nie serwisu internetowego. Zachęcamy do odwiedzania na-szej strony, na której znajdują się najnowsze informacje oraz do pożytecznych „kliknięć”. FF

FUNDACJA FLY zaprasza na wycieczkiPoznajemy piękno różnych regionów Polski: przyrodę, kulturę, ludzi, religie.

Rok sklepu „Z głębokiej szuflady”

Nie byłoby tej inicjatywy bez wolontariuszy.

Tych z Y’s Men’s Clubu Gdynia

i tych prowadzących korepetycje oraz zajęcia w Klubie

Młodzieżowym

Klikasz – pomagasz

Fundacja FLY zaprasza na kolejne wydarzenia w ramach projektu „Poznajemy kulturę prawosławia”. 25 kwietnia 2014 r. (piątek) o godz. 13:00 w Siedzibie Ce-chu Rzemiosł i Przedsiębiorczości (ul. 10 Lutego 33) o. Jarosław Jóźwik, kanclerz Akademii Supraskiej, wygłosi wykład pt. „Ikona w kościele prawosławnym”. Gospodarz spotkania przybliży nam historię, rolęi ciekawą i mało znaną symbolikę ikon.

Tego samego dnia o godz. 17.00 w Gdynia InfoBox od-będzie się wernisaż wystawy fotograficznej pt. „Sakralna architektura drewniana Rosji w XIX wieku”. Na wysta-wie zostaną zaprezentowane prace Tamary Vishnjakovej oraz jej uczniów ze szkoły fotograficznej „Смена”. Zo-stanie wystawionych 31 zdjęć obrazujących architekturę XIX-wiecznych rosyjskich cerkwii. „Rosyjski styl” w kul-turze artystycznej Rosji był nie tylko błyskotliwą kartą twórczych poszukiwań artystów, ale również przykładem skutecznej współpracy ówczesnych artystycznych, spo-łecznych, politycznych i finansowych elit. 

Na oba wydarzenia wstęp wolny. Obowiązują zapro-szenia – do odbioru w biurze Fundacji.

Poznajemy kulturę prawosławia

Fot.

R. D

aruk

Jedna z prac prezentowanych na wystawie

Page 3: Gdyński IKS nr 4/2014

Informacje – Kultura – SpołeczeńStwo Informacje – Kultura – SpołeczeńStwo 3

Język kaszubski należy do języków z grupy zachod-niosłowiańskiej podobnie jak język polski, czeski czy słowacki. W zależności od kryteriów uważany był jako dialekt polszczyzny, etnolekt lub odrębny język. Ustawa z dnia 6 stycznia 2005 roku o mniejszościach narodo-wych i etnicznych definiuje język kaszubski jako język regionalny. Oczywiście nie kończy to sporu języko-znawców, ale trudno go za-kończyć, ponieważ każda ze stron przedstawia mocne ar-gumenty.

Od tamtej pory język ka-szubski ma zielone światło. Używany jest obok polskie-go w niektórych urzędach, a w kościołach odprawiana jest liturgia słowa w tym ję-zyku. Kaszubski jest jednym z przedmiotów maturalnych, a stacje radiowe i telewizyjne emitują w nim swoje regio-nalne audycje. Wydawane są także czasopisma i książ-ki. Możemy wyodrębnić trzy grupy takich wydań: utwo-ry pisane w języku kaszub-skim, które wywodzą się z kultury kaszubskiej, utwo-ry regionalne tłumaczone na język polski oraz utwo-ry napisane w innych języ-kach tłumaczone na język kaszubski. Przykładem tych książek mogą być następu-jące pozycje: „Romeo i Julia” Wiliama Szekspira (2013), „Ewanielie na kaszebsczi tłomaczone”(pierwsze tłu-maczenie z greckiego na ka-szubski z 2009), „Dramaty kaszubskie” Jana Rompskie-go (2009), „Wielki słownik polsko-kaszubski” Eugeniu-sza Gołąbka (2012), „W kra-

23 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. Jest to także roczni-ca śmierci Williama Szekspira, słynnego angielskiego dramato-pisarza, autora najbardziej chyba znanej tragedii „Romeo i Julia”.

Święto książki narodziło się w Katalonii już 1926 r., gdzie właśnie 23 kwietnia obchodzi się również dzień jego patrona - św. Jerzego - pogromcy smoka. Tego dnia kobiety obdarowywane są różami, same zaś odwzajemniają się książkami. Miłość do książek nie zna jednak granic i od 1995 r.

obchodzimy to święto na całym świecie.

IX Liceum Ogólnokształcące w Gdyni zaangażowało się w ob-chody święta w 2008 r., organi-zując m.in. radosny przemarsz ulicą Świętojańską, podczas któ-rego promowaliśmy czytelnic-two wśród mieszkańców nasze-go miasta

7. edycja Światowego Dnia Książki w IX LO będzie obcho-dzona z akcentem hiszpańskim. Pod okiem naszych poloni-stów i nauczycieli bibliotekarzy przygotowaliśmy wiele atrak-

cji, m.in.: konkurs fotograficzny pt.„Radość czytania”, prezenta-cje multimedialne, a także po-kaz etiudy filmowej do poema-tu Rilkego „Orfeusz. Eurydyka. Hermes”. W szkolnej bibliotece zaś odbędzie się spotkanie z Ewą Kosik, wydawczynią niezwykłej graficznej opowieści o Gdyni pt. „Miasto z widokiem”.

Czytanie to jedyna możli-wość, aby przenieść się do inne-go świata, więc zapraszamy w tę ciekawą podróż. Dobrej książki!

Julia Dąbrowska IX LO Gdynia, kl. I b

Książka, róża i smok…

Literatura kaszubska czy literatura po kaszubsku

inie baśni i bajek kaszubskich” (zbiór baśni i bajek napisanych i wydanych w języku kaszub-skim) pod red. Bożeny Ugow-skiej (2009) czy też „Baśnie” Hansa Christiana Andersena (jeden egzemplarz można zo-baczyć w zbiorach Muzeum H.C.Andersena w Odense).

Do najpopularniejszych pisarzy i poetów kaszubskich należy zaliczyć następujących twórców: Floriana Ceyno-wę (1817-1881), Hieronima Derdowskiego (1852-1902), Aleksandra Majkowskiego (1876-1938), Alojzego Nagela (1930-1998), Jana Drzeżdżo-na (1937-1992). Nie można pominąć również profesora

Jerzego Sampa – specjalistę od historii literatury i kultury Po-morza, autora kilkudziesięciu książek i opracowań popula-ryzujących kulturę kaszubską.

Ciekawą inicjatywą pro-pagującą kulturę kaszubską jest także kampania społecz-na „Kaszubskie bajanie” re-alizowana przez Zrzeszenie Kaszubsko - Pomorskie i Ra-dio Gdańsk. Do współpracy zaproszono artystów, przed-stawicieli mediów, Kościoła i władz lokalnych. W ramach tej akcji wydano płyty CD z bajkami czytanymi w języ-ku kaszubskim. Odbywają się również spotkania z dziećmi, podczas których lektorzy nie

tylko czytają, ale także opo-wiadają o kulturze kaszub-skiej.

Oto propozycja książek, które pozwolą czytelnikowi le-piej poznać kulturę i wierzenia kaszubskie.

Jan Drzeżdżon, „Baśnie” wydane przez Zrzeszenie Ka-szubsko-Pomorskie – 20 pięk-nych baśni (20 po polsku i 20 po kaszubsku) przeniesie dzie-ci i dorosłych w zaczarowa-ny świat fantazji pełen elfów, krasnali, czarownic, demonów i istot zmarłych. Dopełnie-niem są bardzo plastyczne ca-łostronicowe ilustracje Małgo-rzaty Miklaszewskiej.

Grzegorz Schramke,

„W wieczornej mgle. Niesa-mowite opowieści z Kaszub ze słownika Bernarda Sychty”, wy-dawnictwo REGION.

Tadeusz Lipski, „Remusowi krom. Wypisy z literatury ka-szubskiej dla nauczycieli języka polskiego”, wydane przez Zrze-szenie Kaszubsko-Pomorskie. Programy nauczania języka polskiego we wszystkich typach szkół nie omijają problematyki regionalnej. Zaprezentowane wypisy mają pomóc nauczy-cielom w realizacji tych zadań. Zawierają wybrane utwory (lub fragmenty) 28 twórców litera-tury kaszubskiej. Poznamy kró-ciutkie biogramy tych twórców oraz słowniczek podstawowych pojęć.

„Słownik gwar kaszubskich na tle kultury ludowej” autor-stwa Bernarda Sychty, który zgromadził w nim ok. 60 tys. haseł, bogaty zasób przysłów, wyliczanek, zagadek, pieśni, podań, legend i baśni.

Julian Tuwim „Nosnożnie-sze wierzte dlo dzecy”, wydaw-nictwo Oskar sp. z o.o., a tak-że „Abecadło”, „Ptasie radio”, „Rzepka”, „Słowik” i 16 innych niezapomnianych wierszy Julia-na Tuwima w nowej odsłonie.

W 2013 roku z okazji Roku Juliana Tuwima wydawnictwo Oskar z Gdańska wydało dwie bardzo ciekawe książki zawie-rające po dwadzieścia najpięk-niejszych i najbardziej znanych wierszy Juliana Tuwima. Au-torem pierwszej jest Tomasz Fopke, który wybrane utwo-ry przełożył na język kaszub-ski, natomiast w drugiej Marek Szołtysek zebrał wiersze Tuwi-ma, wcześniej tłumacząc je na gwarę śląską. Oba tomiki zostały ozdobione ilustracjami Jarosła-wa Wróbla i oba wydano tylko w liczbie dwóch tysięcy egzem-plarzy.

Czy tłumaczom udało się za-chować dowcip Tuwima, rym i tempo jego utworów? Mamy nadzieję, że po przeczytaniu tych niewątpliwie interesujących pozycji, podzielą się Państwo z nami swoimi refleksjami.

Alina Zielińska

Fot.

IXLO

Obchody Dnia Książki w IX LO w Gdyni

Page 4: Gdyński IKS nr 4/2014

Informacje – Kultura – SpołeczeńStwo4 Informacje – Kultura – SpołeczeńStwo

Roztocze to nazwa kra-iny geograficznej, która łączy Wyżynę Lubelską z Podolem. Część zachodnia i środkowa znajdują się po stronie pol-skiej, wschodnia leży na Ukra-inie. W Trójmieście mieszka wiele osób, których korzenie sięgają obecnych wschodnich rubieży – Lubelszczyzny i Za-mojszczyzny. Mój ojciec tak-że pochodzi stamtąd. I chociaż w dzieciństwie co roku byłem u dziadków w Hrubieszowie, to nie miałem okazji, żeby do-kładniej poznać ziemie moich przodków.

W 2012 roku na liczne proś-by zorganizowaliśmy pierwszą wycieczkę na Roztocze. Rok później były już dwie, ponie-waż okazało się, że tylu atrakcji ile ma Roztocze, nie można zo-baczyć w ciągu siedmiu dni. Za to doszła wycieczka do Lwo-wa. Tak więc są dwie wyciecz-ki, każda z innym programem. Każda inna i niezwykła.

Naszą bazę mieliśmy w Krasnobrodzie, około dwu-dziestu kilometrów od Za-mościa. Krasnobród leży nad zalewem utworzonym na rzece Wieprz i ma status

uzdrowiska. W ośrodku „Jo-lanta” znaleźliśmy bardzo do-bre warunki, świetną kuchnię i otwartego, życzliwego wła-ściciela, pana Edwarda. W tej niewielkiej, ale jakże uroczej miejscowości jest co zwiedzać. Sanktuarium Maryjne (obja-wienie NMP w 1646r.), klasz-tor, kapliczka nad źródełkiem z cudowną wodą, czy wieża wi-dokowa w nieczynnych kamie-niołomach na Chełmowej Gó-rze. A wieczorami, jeżeli ktoś jeszcze miał siły, można było pójść na spacer nad zalew.

Zamojszczyzna swoją na-zwę zawdzięcza hetmanowi wielkiemu i kanclerzowi koron-nemu Janowi Sariuszowi Za-moyskiemu, na którego wnio-sek sejm Rzeczypospolitej 8 lipca 1589 roku utworzył jedną z pierwszych Ordynację, czyli niepodzielną, niezależną, po-siadającą swój statut wydzieloną ziemię. On także wybudował Zamość – miasto przepiękne i przemyślane, o arcyciekawej historii i fantastycznych za-bytkach. Zamościowi poświę-ciliśmy pół dnia, chociaż to zbyt mało. Spacerując po mie-ście, poznaliśmy jego historię.

Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że prócz mew nad morzem, wróbli czy gołębi, nie ma w miesiącach zimo-wych innych przedstawicieli tej gromady zwierząt. Dzię-cioł, wysoko siedzący na drze-wie, pracuje całą zimę. Przy suto zastawionych karmi-kach kręcą się zielono – żółto - czarne sikorki. Swój czubek stroszy dzierlatka zwyczajna. Niezwykle liczną grupę pta-ków, które można napotkać zimą, stanowią przedstawicie-le krukowatych. Do tej zacnej familii zaliczają się między innymi efektownie opierzo-ne sroki i sójki. Widoczne na trawnikach czy chodnikach czarnopióre kawki o popiela-tych szyjach i mlecznobiałych tęczówkach współzawodniczą

z gołębiami o pożywienie. Na obrzeżach lasów polują znacz-nie większe od wron kruki, gawrony oraz wrony siwe. Żyjące na zachodzie Europy czarnowrony o antracytowych piórach, gdy się już w Pol-sce pojawią, łączą się w pary z wronami siwymi, dając po-tomstwo o czarno - szarym upierzeniu.

Ptaki te żywią się padliną, drobnymi ssakami i ptakami, owadami, i innymi bezkrę-gowcami (np. ślimakami) oraz resztkami znajdowanymi na śmietnikach. Zjadają niekiedy lęgi innym, sąsiadującym wro-nom. W każdym razie przeby-wają na dość zróżnicowanej diecie. Nie są płochliwe i bar-dzo szybko przystosowują się do terenów zurbanizowanych

oraz obecności człowieka. Niewiele dobrego może-

my powiedzieć o krukach i wronach. Złą opinię wyro-biła im literatura i malarstwo, zwłaszcza powieść gotycka uprawiana przez romantyków. Zapewne z powodu dość prze-rażającego wizerunku w locie i… brzmiącego złowieszczo odgłosu krakania. Tymczasem wrony są ptakami niezwykle inteligentnymi i gdyby spoj-rzeć na ich charakter i umie-jętności, nie zaś wyłącznie na kształt sylwetki czy barwę ich piór, moglibyśmy spróbować zmienić swoją o nich opinię.

Największą sławą ptaka o bardzo wysokiej inteligen-cji cieszy się krewniaczka na-szej rodzimej wrony – wrona brodata zamieszkująca Nową

Kaledonię i Wyspy Lojalno-ści na Pacyfiku, o której zro-biło się głośno w 2001 roku po publikacji dwojga brytyj-skich naukowców z Katedry Zoologii w Oksfordzie: Jackie Chappell i Alexa Kacelnika, zawierającej opis eksperymen-tu z dwoma ptakami o różnej płci pt.: „Selektywność narzę-dzi u nie-naczelnych; detale na-rzędzi, historia i warunki byto-we wrony z Nowej Kaledonii”.

W eksperymencie tym udowodniono, że wrony bro-date są zdolne do selekcji na-rzędzi o odpowiedniej długo-ści potrzebnych do wykonania nowego zadania bez uczenia się metodą prób i błędów. Po-kazano, że ptak ten przewyż-sza inteligencją nawet niektóre naczelne, jeśli chodzi o sto-

Niezwykłe umiejętności wrony brodatejNadchodzi wiosna, a wraz z nią metamorfoza pejzażu. Zielenieją drzewa i krzewy. W la-sach i parkach na tle nowych kolorów wzmaga się ruch. Śmigają rude wiewiórki, dzię-cioły wybijają wesołe staccato. Do gniazd powracają bociany zimujące poza Polską.

pień wykorzystania i wytwa-rzania narzędzi polimorficz-nych. W raporcie napisano: „Do chwili tej publikacji ela-styczność w używaniu narzę-dzi przez wrony brodate nie była testowana. A właśnie ela-styczność, w tym możliwość wyboru narzędzia właści-wego do wykonania zadania, jest uważana jako wyznacz-nik kompleksowej poznawczej adaptatywności w posługiwa-niu się narzędziami przez ludzi i niektóre naczelne”.

W pierwszym ekspery-mencie została zbadana zdol-ność dwóch ptaków (samiczki i samca) do selekcji patyków, spośród różnych długości, do-pasowanych do odległości, w jakiej znajdowało się poży-wienie umieszczone horyzon-talnie w przezroczystej rurze. Obydwie wrony sięgnęły po narzędzia odpowiednie do dy-stansu, w jakim znajdował się pokarm, czyniąc to znacznie częściej niż można by się spo-

Pójdę nad Tanew głęboką nocą

Oprowadzała nas pani Wiesia, przewodnik z pasją. Przebojem były… krówki zamojskie. Trze-ba było, jak za starych czasów, reglamentować zakupy, żeby dla wszystkich wystarczyło.

Odwiedziliśmy Zwierzy-niec, miasto założone jako cen-

trum działalności gospodarczej Ordynacji, która oparta była na pozyskiwaniu i przetwarzaniu bogactw pochodzących z oko-licznych lasów. Obecnie znaj-duje się tu Centrum Eduka-cyjne Roztoczańskiego Parku Narodowego. Wrażenie zro-

bił na nas browar oraz kościół na wyspie pod wezwaniem św. Jana Nepomucena z barokową fasadą z XVIII w. Odrestauro-wane zostały także tereny par-kowe. Z roku na rok jest tu co-raz piękniej. Poznaliśmy także dramatyczną historię Dzieci

Page 5: Gdyński IKS nr 4/2014

Informacje – Kultura – SpołeczeńStwo Informacje – Kultura – SpołeczeńStwo 5

Niezwykłe umiejętności wrony brodatej

dziewać, gdyby ich wybór był jedynie kwestią przypadku. W eksperymencie drugim za-łożono podobny cel, ale na-rzędzia umieszczono w takim miejscu, że ptaki nie mogły widzieć jednocześnie i dostęp-

nych narzędzi, i rurki z pokar-mem, zmuszając je do zapa-miętania odległości, w jakiej został umieszczony pokarm jeszcze przed dokonaniem wyboru narzędzia. Zadanie to wykonał tylko samiec.

W sierpniu 2002 roku na ła-mach „Science” ukazał się opis kolejnego eksperymentu prze-prowadzonego przez Alek-sa S.Weira, Jackie Chappell i Alexa Kacelnika, zatytułowa-ny: „Kształtowanie narzędzi przez wronę z Nowej Kaledo-nii”. Wyniki tego eksperymen-tu wprawiły w zdumienie na-wet największych sceptyków. Tym razem brytyjscy naukow-cy udowodnili, że wrony, które otrzymały imiona Abel i Bet-ty, potrafią wyginać końcówkę drutu, czyniąc zeń narzędzie do wyjmowania pokarmu. Chwilę przed ukazaniem się wyników eksperymentu, Ro-bert Winkler pisał rozgorącz-kowany dla łamach „National Geographic News”: „Wrona wykonuje haczyk z drutu po-trzebny jej do zdobycia pokar-mu! [...]” Troje naukowców z Uniwersytetu w Oksfordzie dokonało niezwykłego odkry-cia: „Otóż w niewoli jedna z wron, samiczka Betty, która wcześniej posługiwała się paty-kami, poszła o krok dalej[...]”. Gdy patyki zastąpiono meta-lowymi drucikami o długości 9 cm, ona, aby zdobyć poży-

wienie, wielokrotnie chwytała kawałek prostego drutu i, wy-giąwszy go, stworzyła z nie-go haczyk. Narzędziotwórcze umiejętności Betty wyszły na jaw przypadkiem. Oba ptaki miały sięgać po swój ulubio-ny przysmak, którym były ka-wałki serca świni. Kiedy Abel, mając do wyboru dwa rodzaje drutu: prosty i haczykowaty, sięgnął po zakrzywiony, Bet-ty pochwyciła dziobem prosty drut. Nadała mu kształt ha-czyka i, zaczepiwszy go o małe wiaderko, w którym tkwiło je-dzenie, podniosła je do góry. Czynność tę powtarzała dzie-więć razy, modelując haczyki o różnym kształcie.

Tyle o ptakach, które zade-monstrowały swoje umiejętno-ści w laboratorium. A na wol-ności?

Gavin R. Hunt z uniwer-sytetu w Auckland już w 1996 roku odkrył, że nowokaledoń-ska wrona potrafi wytwarzać narzędzia i przekazywać te umiejętności swojemu potom-stwu. Z rosnących na wyspie tropikalnych drzew o długich liściach ułożonych spiralnie wokół pnia, ptaki te modelu-

ją „patyczki” służące do wydo-bywania owadów spomiędzy szczelin. W tym celu z ostro ząbkowanego brzegu liścia wrony wydzierają węższy lub szerszy paseczek.

Badania nad wroną broda-tą, czarnopiórym ptaku, po-łyskującym w słońcu barwą fioletu o długości ciała ok. 40 cm i czarnym, prostym dziobie prowadzone są cały czas przez prof. Alexa Taylora z Uniwer-sytetu w Auckland oraz ba-daczy z Uniwersytetu w Bir-mingham: Jolyona Trosciankę i prof. Grahama Martina, któ-rzy uważają, że wrona brodata swoje wyjątkowe umiejętności zawdzięcza niezwykle szero-kiemu dwuocznemu polu wi-dzenia.

Wrony brodate potrafią rozwiązać szereg wyrafino-wanych testów poznawczych, a to sugeruje, że gatunek ten należy do szczególnie inteli-gentnych. W związku z tymi ustaleniami wrona brodata sta-ła się wzorem dla naukowców próbujących zrozumieć wpływ stosowania narzędzi i ich pro-dukcji na ewolucję inteligencji.

Sonia Langowska

Pójdę nad Tanew głęboką nocą

Zamojszczyzny i niesamowitej postawy ostatniego Ordynata oraz jego małżonki.

W czasie naszych wędrówek urzekał nas krajobraz. Druga połowa sierpnia obdarzyła nas ciepłem i słońcem. Suche po-wietrze sprawiało, że upał nie

doskwierał. Wąskie, kolorowe pasma pól układały się niczym patchwork, przecinany szarymi wstęgami szos. To wznosiły się, to opadały. Co rusz mijaliśmy wsie z charakterystyczną drew-nianą zabudową. Gdzieniegdzie straszyły opuszczone, walące się

chałupy. Zupełnie inny krajo-braz roztoczański poznaliśmy nad Tanwią. Na przełomach skalnych utworzyły się liczne wodospady, zwane szypota-mi albo sopotami. Nieopodal, nad rzeką Sopot rozciąga się Czartowe Pole, rezerwat posia-

dający wielowiekową legendę. Czuliśmy się tu jak w domu – oczywiście ze względu na na-zwę rzeki…

Między Zwierzyńcem a Kra-snobrodem, pośród pól i lasów, znajduje się wioska… Guciów. Guciów słynie ze skansenu,

w którym obejrzeć można zgro-madzone z okolicy stare i drew-niane domostwa, budynki go-spodarcze wraz z wyposażeniem, ale także skosztować podpłomy-ków i… specyfiku dla dorosłych o dużej mocy, wydawanego wta-jemniczonym na hasło „wilgot-ność wąwozu”.

Gościliśmy także w „Świą-tecznej olejarni” w Ruszowie nieopodal Zamościa. Uczestni-czyliśmy w tłoczeniu oleju rzepa-kowego na zimno, czyli w tempe-raturze ok. 40 stopni. Oczywiście była degustacja różnych olejów: lnianego oraz z lnianki siewnej, czyli… rydzyka. Dowiedzieli-śmy się, że to od tej rośliny, a nie od grzyba wzięło się przysłowie „lepszy rydz, niż nic!”.

Niestety muszę kończyć, chociaż tyle jeszcze do opowie-dzenia… O pożarze w Lublinie, o którym dowiedzieliśmy się w podziemiach miasta. O zni-kających pod ziemią kamieni-cach w Chełmie, o chrząszczu ze Szczebrzeszyna, o wspaniałej kaplicy na zamku w Krasiczynie, o Przemyślu, Hrubieszowie, czy o Lwowie.

Ale przecież sam, drogi Czy-telniku, możesz zobaczyć to i przeżyć, jadąc z Fundacją FLY na Roztocze. I zaśpiewasz z nami piosenkę, z której pochodzi tytuł tego wspomnienia:

„Wolę Roztocze z krągłym Gorajem,Wieżę Wapielni, sosnowy las,Czartowe Pole razem z czartami,Szumy nad Tanwią, głęboki piach”.

Radosław Daruk

Page 6: Gdyński IKS nr 4/2014

Informacje – Kultura – SpołeczeńStwo6 Informacje – Kultura – SpołeczeńStwo

Jeśli masz świadomość przemijającego czasu, lubisz egzotyczne podróże i szukasz przygody w szarej rzeczywisto-ści, nie zastanawiaj się zbyt dłu-go - odwiedź największą scenę musicalową w kraju - gdyński Teatr Muzyczny. Tam - podczas spektaklu „Przygody Sindbada Żeglarza”, zrealizowanego we-dług poematu Bolesława Le-śmiana, w adaptacji Andrzeja Rychcika, w reżyserii Jarosła-wa Kiliana, ze specjalnie przy-gotowaną na tę okazję muzyką Grzegorza Turnaua, scenogra-fią Adama Kiliana, choreogra-fią Iwony Runowskiej - znaj-dziesz przygodę i uruchomisz wyobraźnię nie tylko swoją, ale mniejszych i większych człon-ków swojej rodziny. I przenie-siecie się na prawie trzy godzi-ny w świat jak z ,,Baśni z 1001 nocy”. Czy to nie fascynujące?

Oczywiście, że tak. Bo na scenie zobaczysz feerię kolo-rów, dalekie lądy pełne tubyl-ców i inny świat podkreślony iście bajkową, imponującą sce-nografią! Wszystko oprawio-ne wspaniałą muzyką Grzego-rza Turnaua, graną „na żywo” przez orkiestrę pod kierownic-twem muzycznym Dariusza Różankiewicza, w opracowa-niu wokalnym Agnieszki Szy-dłowskiej i popartą wyjątkową grą dosłownie wszystkich ak-torów biorących udział w mu-sicalu. I te budzące zachwyt efekty specjalne oraz kaskader-skie w wykonaniu Gdyńskiego Akrobatycznego Teatru Tań-ca „Mir-Art.”Także zapierają-

Wielkanoc tuż – tuż. Nie-bawem, jak co roku, rozpocz-niemy stresującą świąteczną bieganinę. W natłoku ner-wów, mazurków do upiecze-nia i w szale zakupów nie za-pominajmy jednak, że stres sam w sobie nie jest ani dobry ani zły – to my sami poprzez własną interpretację nadaje-my mu znaczenie. W wielu sytuacjach odczuwamy prze-cież jego dobroczynny wpływ – stres motywuje nas do wytę-żonej pracy, polepsza koncen-trację oraz sprawia, że działa-my szybciej i efektywniej niż zazwyczaj. Co jednak, gdy za-miast pomagać, zaczyna wy-czerpywać?

Oto 10 prostych i spraw-dzonych sposobów na walkę z wszechobecnym stresem.

Nie zapominaj o kontak-cie z naturą – zapach jodu

w powietrzu i delikatny szum fal dostarczą ci ogromnej dawki pozytywnej energii i endorfin. Nie uświadczysz ich przecież, spędzając cały dzień w kuchni czy spaceru-jąc po betonowych osiedlach!

Znajdź czas na przyjem-ność tylko dla siebie – mimo natłoku zajęć, chociaż na chwilę odpręż się, wyłącz te-lefon, poczytaj książkę albo zrób cokolwiek, co sprawia ci radość!

Porozmawiaj z warto-ściową osobą – spędź czas z kimś, kto naprawdę chce cię wysłuchać i tobie doradzić.

Uprawiaj sport – spa-cer, gimnastyka czy bieganie to o wiele lepsza alternatywa niż zamartwianie się w domu przed telewizorem. Oprócz wydzielania endorfin (mó-zgowych hormonów szczę-

Nie stresuj się w święta!

Fot.

kobi

etaw

iele

piej

.pl

ścia) powodują lepsze ukrwie-nie i dotlenienie mózgu, co zapobiega wielu dolegliwo-ściom, np. chorobie Alzheime-ra!

Zdrowo się odżywiaj i wy-sypiaj – ogranicz kawę, alko-hol i papierosy - w zdrowym

ciele zdrowy duch!Perfekcjoniści są nieszczę-

śliwi – nie bądź zbyt surowy dla siebie – każdy ma prawo popełniać błędy!

Nie troszcz się o rzeczy, na które nie masz wpływu – nie jesteś w stanie wpłynąć na po-

godę, korek na drodze czy za-przestanie wojen na świecie. Pomyśl o sprawach, na które masz realny wpływ!

Rozwijaj w sobie poczucie humoru – śmiech to zdrowie!

Lepiej zarządzaj swoim czasem – szczególnie w tak stresującym okresie, jakim są święta, stwórz dokładny plan dnia/tygodnia - spis rzeczy pilnych i takich, które jeszcze mogą poczekać.

Stosuj techniki relaksa-cyjne – nie musisz od razu medytować czy zapisywać się na jogę! Na początku wystar-czy włączyć relaksującą muzy-kę, wygodnie usiąść lub poło-żyć się na podłodze. Słuchając muzyki, należy robić głębokie wdechy i wydechy, jednocze-śnie wyobrażając sobie, że jest się np. nad morzem czy na le-śnej polanie.

Regeneracja, dalsza efek-tywna praca i przede wszyst-kim spokojne święta gwaran-towane!

Agnieszka Gondek

Przygoda z Sindbadem

ce oddech widzów rekwizyty, a wśród nich cudowny, gigan-tyczny niebieski słoń, piękne, kunsztownie przygotowane ko-stiumy, a także pełen marynarzy pokład statku, płynącego przez cały spektakl na egzotyczne lądy pełne diamentów, ludożerców, syren i morskich diabłów. Cze-go chcieć więcej, by przenieść się w świat przygody i marzeń?

Kto nie zna Sindbada - głów-nego bohatera znanej baśni, któ-ry wyruszył w świat, by przeżyć niesamowite przygody? Wszy-scy go znamy, ale co innego czy-tać, a co innego widzieć! Teatr to magia. Przekonał o tym spek-takl „Przygody Sindbada Żegla-rza” w Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej w Gdyni, teatr kontynuujący świetność

z czasów dyrektora Macieja Korwina, a obecnie przygoto-wujący spektakle pod dyrekcją Igora Michalskiego.

Dreszcz emocji zapewni-ło spotkanie Sindbada z piękną księżniczką zjadającą diamenty, dworem króla Miraża, ludożer-cami z afrykańskiej wyspy czy urzekającymi syrenami i mor-skim diabłem. Z tym ostatnim żeglarz Sindbad, (w roli tytu-łowej wymiennie Marek Kali-szuk i Paweł Czajka) prawie się zaprzyjaźnił, działając w myśl zasady wuja Tarabuka (w tej roli jak zwykle świetny Bernard Szyc), że barwne życie to życie godne przeżycia i zapewniające na starość dobre wspomnienia. A więc przez cały spektakl żeglu-jemy z kapitanem - aktorem An-

drzejem Śledziem, bosmanem - Saszą Reznikowem, właścicie-lem jachtu - Jackiem Westerem i wesołą, wygimnastykowaną, skaczącą po masztach mary-narską załogą. Na jachcie, wraz z Sindbadem i zwinnym mor-skim diabłem (w tej roli Renia Gosławska i Krzysztof Wojcie-chowski), załoga często wybiega na widownię, co potęguje efekt uczestnictwa widzów w baśnio-wej przygodzie. Prawie razem stawiamy żagle, śpiewamy, pły-niemy i… wreszcie dopływamy do nieznanych lądów. A tam król Miraż, ptak Murumada-rakos, czarownik (jak zwykle urzekający Marek Richter za-miennie z lubianym Tomaszem Więckiem), wszystkie żony kró-la, zabawny Chińczyk…

Ze spektaklu pełnego emo-cji, ocenianego nie tylko przez dzieci jako świetne widowisko, oglądanego przez nie z wypie-kami na twarzach, zapamięta-łam dobrze treść jednej z wie-lu cudownych piosenek: „Płyń, póki jeszcze krew śpiewa w skro-niach, płyń w dal nieznaną. Za nic miej lamenty, szukaj przygody w tajemnych ustroniach. I płyń z ochotą na morskie odmęty…Bo tam znajdziesz bajkę w odległej krainie. I wszystkie morza, i sny, i okręty.”Aktorzy i twórcy spekta-klu postarali się o to, by te morza, sny i okręty pozostały nam wi-dzom na długo w pamięci.

Praktycznie musical był w ca-łości doskonały, w pełni zasługu-jący na rzęsiste brawa widzów. Bolesław Leśmian – autor po-ematu, na podstawie którego po-wstał gdyński spektakl „Przygód Sindbada Żeglarza” twierdził w swoich refleksjach „Kilka słów o teatrze”, że „Teatr był zawsze miejscem dziwów i cudów, przy-bytkiem zdarzeń nagłych i nie-spodzianych - światem odrębnym i jakże różnym od rzeczywistego. Ten świat posiada swoje pałace, lasy, rzeki i łąki”. Fakt, przekona-łam się o tym, oglądając spektakl wraz z pięcioletnim wnukiem Marcelkiem, któremu widowi-sko pełne szczęścia, beztroski, a także mnóstwa przygód przy-sporzyło wielu wrażeń.

Jest też ślad po cudownym, bajkowym przeżyciu – to wyróż-niający się graficznie program do spektaklu „Przygody Sindbada Żeglarza”, starannie opracowa-ny w formie książkowej z m.in. planszową grą edukacyjną dla dzieci, przybliżającą międzyna-rodowe kody flagowe ze statków. I maską Sindbada – do wykorzy-stania podczas dziecięcego balu maskowego.

No, to co? Płyniemy…?!Barbara Kalita

Fot.

Pio

tr M

anas

ters

ki

Page 7: Gdyński IKS nr 4/2014

Informacje – Kultura – SpołeczeńStwo Informacje – Kultura – SpołeczeńStwo 7

Miliony słuchaczy odbierają twórczość Wojcie-cha Kilara poprzez muzykę do fi lmów. Od 55 lat motywy muzyczne do fi lmów Andrzeja Wajdy (m. in. „Pan Tadeusz”, „Ziemia obiecana”), Wojciecha Hasa („Lalka”), Kazimierza Kutza, Krzysztofa Za-nussiego, Stanisława Różewicza („Westerplatte”), czy wreszcie Romana Polańskiego( „Pianista”) przejmują nas dreszczem, porywają, zachwycają.

Zatrzymajmy się trochę nad wspaniałą ekrani-zacją „Przygód Pana Michała” z powieści Henryka Sienkiewicza „Pan Wołodyjowski”. Wsłuchując się w „Pieśń o Małym Rycerzu”(„ W stepie szerokim”), od razu zostajemy porwani i wciągnięci w opo-wieść o bohaterskich rycerzach, którzy bronili Kre-sów, Kamieńca, honoru. Muzyka do tego fi lmu to także piękna opowieść o miłości Boga do człowie-ka. Ten religijny motyw jest obecny w całej dojrza-łej twórczości Mistrza. Miłość boska przeplata się jednak z miłością ziemską. O niej to, tak przejmu-jąco mówi Ketling, który kocha się w Krysi: „Ko-chanie to niedola ciężka, bo przez nie człowiek wol-ny niewolnikiem się staje… to kalectwo, bo człowiek jak ślepy, świata za swoim kochaniem nie widzi...”.Te słowa recytowane w fi lmie przez niezapomnianego Andrzeja Łapickiego wzmogły jeszcze swą emo-cjonalną siłę dzięki lirycznemu motywowi muzyki. Ketling jednak wypowiada i przestrogę, która musi być ważna dla wszystkich zakochanych. Są to sło-wa „Sonetu V” - wielkiego poety polskiego Baroku Mikołaja Sępa Szarzyńskiego:„I nie miłować ciężko, i miłowaćNędzna pociecha, g dy żądzą zwiedzione

Myśli cukrują nazbyt rzeczy one,Które i mienić, i muszą się psować.”

Powyższy cytat to aluzja do ludzkiej nietrwa-łości w uczuciach. Różne są postaci miłości, którą opiewa Wojciech Kilar. Jest miłość do ojczyzny - tej utraconej, kresowej, miłość do Polski, w której żyje, ale też pierwsze zakochanie oraz współczucie dla ofi ar ludzkiej nienawiści („Symfonia wrześniowa”). I jest wielka miłość między Bogiem a człowiekiem („Caritas”), bez której nie ma harmonii w świecie.

Podczas uroczystości wręczania Mu Nagro-dy Pokoju w Filharmonii w Kielcach – 1 września 2013r.- Wojciech Kilar słowami Wiliama Szekspira powiedział:

„Modlitwa bramy litości otwiera I błędów dawnych pamiątki zaciera.”

Helena Broks

Po wojnie duża grupa mo-ich kolegów - maturzystów z Liceum im. Jana Śniadeckiego w Kielcach rozpoczęła studia na warszawskich uczelniach. By-liśmy cały czas pod wpływem ideałów harcerstwa konspiracyj-nego z czasów okupacji i w la-tach szkolnych organizowaliśmy w Kielcach harcerstwo oparte na wzorach przedwojennych, więc kiedy już na studiach w Warsza-wie w 1948 roku dowiedzieliśmy się o rozwiązaniu harcerstwa, ta informacja całkowicie nas zała-mała.

W tym samym czasie zaczę-liśmy spotykać się z grupą star-szej młodzieży z też rozwiązanej YMCA. Odpowiadał nam spo-sób myślenia tych młodych lu-dzi, ich pełna tolerancja dla in-nych, koleżeństwo i uczciwość. Nasze spotkania koleżeńskie ze starszymi harcerzami i kolegami z rozwiązanego związku YMCA zmieniły się w zebrania dysku-syjne i środowiskowe. Po jakimś czasie zaczęliśmy też organizo-wać koncerty jazzowe, kilkakrot-nie odbywały się one w piwni-cy przy ulicy Chmielnej. Były to niezapomniane wydarzenia. Małe okna piwniczne zakrywa-liśmy materacami, a wejścia do naszej „sali koncertowej” pilno-wali tzw. funkcyjni, którzy spra-gnionych amatorów zabronionej

wówczas muzyki wpuszczali na umówione hasło. Pełna kon-spiracja! Podczas koncertu, na gramofonie odtwarzano jedy-ną, jaką mieliśmy płytę z muzy-ką jazzową, przemyconą przez granicę z Zachodu. W ramach naszych spotkań odbywały się również turnieje brydżowe, sza-chowe, tenisowe, które organizo-waliśmy na  nielicznych kortach w dawnych parkach pałacowych i dworskich.

Wszystkie te poczynania nie były mile widziane przez ówcze-sne władze państwowe. Były one wyrazem buntu na ciągłe naka-zy państwa, dotyczące tego, jak mamy się zachowywać, w jakich organizacjach mamy się spełniać, jak myśleć, w co wierzyć i jak się ubierać. To był okres, kiedy ten bunt w naszych środowiskach objawiał się też uczciwym studio-waniem, ażeby nie dać władzom żadnych powodów do represjo-nowania studentów na uczelni. Sprzeciw wobec ograniczających naszą wolność nakazom objawiał się również w sposobie ubierania się i czesania. Preferowaliśmy kolorowe pstrokate stroje, przy-krótkie nogawki u spodni, buty z grubymi podeszwami. Nasze oryginalne ubrania były dopeł-niane przez wymyślne fryzu-ry. Obowiązkowe było również chodzenie do kina na fi lmy za-

OSOBOWOŚCI MINIONEGO STULECIA

George S. Patton (1885-1945)

Część III

Patton wywodził się z zamożnej rodziny właścicieli ziemskich o głębokich tradycjach wojskowych. Była to już dobrze znana rodzina w USA. Jego ojciec udzielał się nawet politycznie w legislatywie na szcze-blu federalnym z ramienia Partii Demokratycznej. Przodkowie zaś byli uczestnikami zarówno wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych pod koniec XVIII w., jak i wojny secesyjnej w następnym stuleciu (po stronie Konfederatów). Patton ową tradycję kontynuował, całe swoje dorosłe życie poświęcając sprawom wojska, i to z rozmachem, który, spoglądając z obecnej perspektywy, przerósł ostatecznie wkład militar-ny jego dawnych krewnych. Przy okazji, także z racji bardziej majętnej od niego żony – Beatrice Patton – uchodził za jednego z najbogatszych generałów w armii amerykańskiej. Poza tym, będąc dość oryginalnym, w sposób otwarty twierdził jakoby posiadał duszę wojownika, co miało związek z jego wiarą w reinkarnację – uważał, iż w poprzednich wciele-niach był m.in. rzymskim legionistą, żołnierzem kartagińskiego wodza Hannibala czy też ofi cerem wojsk napoleońskich (konkretnie nawiązy-wał tu do odwrotu Wielkiej Armii spod Moskwy w 1812 r.).

Jego przekonanie o tych faktach szło w parze z bardzo rozległą wie-dzą w zakresie historii wojskowości. Ten ostatni element nie powinien zbytnio dziwić, skoro generał był absolwentem kilku uczelni wojsko-wych, choćby prestiżowej West Point, do której akurat uczęszczał w la-tach 1904–1909 (co być może ciekawe, pierwszy rok musiał powtarzać, a naukę na tejże uczelni ukończył z przeciętnymi wynikami). Mimo to już pięć lat po śmierci Pattona, w 1950 r., odsłonięty został pomnik z jego podobizną przy tej akademii, co chyba musiało wywoływać je-śli nie ukrytą zazdrość, to pewne zażenowanie u generałów Bradley’a czy Eisenhowera, którzy znając dobrze tego dowódcę, wnioskowali, że z jego osobą wiąże się więcej mitów niż prawdy (oni sami ukończyli West Point kilka lat po nim).

Na marginesie warto odnotować jeszcze tę ciekawostkę, iż nieco wcześniej, bo w 1949 r., do służby w armii amerykańskiej weszła pierw-sza z kilku serii czołgów o nazwie Patton – wtedy był to model M46, wysłany wkrótce na front koreański. Swego czasu sam generał mówił, iż po zakończeniu wojny w Europie, chciałby zostać wysłany na Daleki Wschód, by bić się z Japończykami. Jednakże nie było mu to dane – nikt jeszcze wówczas nie sądził, że i tam walki rychło ustaną, ale m.in. nie chciał go widzieć u siebie głównodowodzący tamtym teatrem dzia-łań, gen. D. MacArthur, osoba z podobnie wysokim „ego” co Patton. Dlatego pewną ironią stało się to, że już w parę lat później w tymże re-jonie świata, tyle że w ramach odmiennej konfi guracji geopolitycznej, znalazły się, niejako w jego zastępstwie, czołgi nazwane na cześć tego dowódcy, mając teraz przed sobą zupełnie innego wroga. Z kolei czołgi jednej z następnych wersji, M48 Patton, zostały wykorzystane w wy-mienionym wyżej fi lmie z 1970 r. Maszyny te miały na planie zdjęcio-wym imitować – co znamienne – czołgi niemieckie, najprawdopo-dobniej Pantery. Natomiast ukłonem w kierunku gen. Bradley’a, który przecież pełnił wyższe niż Patton stanowiska dowódcze w armii USA (i dorobił się pięciu gwiazdek generalskich; Patton zdążył uzyskać jedy-nie cztery), było nazwanie ku jego czci „tylko” gąsienicowego bojowego wozu piechoty, wersji M2.

Kolejnym anegdotycznym epizodem w życiu G. Pattona był jego udział w 1912 r. w letnich igrzyskach olimpijskich, organizowanych wtenczas w Sztokholmie. Reprezentował on tam Stany Zjednoczone w pięcioboju nowoczesnym, na który składały się: jazda konna, bieg przełajowy, pływanie, szermierka i strzelanie z pistoletu. W tejże kon-kurencji zajął on wysokie, jak na nie-Szweda, piąte miejsce.

W przeciwieństwie do swoich późniejszych przełożonych w oso-bach gen. Eisenhowera i Bradley’a, Patton, co istotne, miał okazję wą-chać proch w czasie I wojny światowej. Udał się wówczas na front za-chodnioeuropejski u boku generała Johna Pershinga (pod którego komendą uczestniczył wcześniej w ekspedycji karnej na terenie Mek-syku). Już na miejscu, we Francji, zorganizował pionierską w oddzia-łach amerykańskich jednostkę czołgów, nad którą, rzecz jasna, objął dowództwo (mimo że był zapalonym kawalerzystą). W czasie jednej z walk został ranny, za co potem otrzymał odznaczenie (Krzyż za Wy-bitną Służbę). Koniec działań wojennych – 11 listopada 1918 r. – zastał go jeszcze w szpitalu. Tego dnia Patton skończył akurat 33 lata.

W okresie następnego globalnego konfl iktu, jaki został wywołany dwie dekady później, co symptomatyczne, przez samych uprzednio po-konanych, generał Patton zasłużył się zdecydowanie bardziej na kar-tach historii powszechnej, przede wszystkim jako dowódca najpierw 7. (Sycylia – 1943 r.), a następnie 3. Armii Amerykańskiej (Francja, Niem-cy, Czechosłowacja – 1944–1945). Zwłaszcza z tą ostatnią jednostką jest najbardziej kojarzony. Nie powinno to nikogo specjalnie dziwić w sytu-acji, kiedy ta pod rozkazami Pattona zyskiwała największe sukcesy. Tak samo zresztą jak jej dowódca.

Ciąg dalszy w następnym numerze Rafał Miotłowski

Wspomnieniachodnie, przeważnie angielskie i amerykańskie. Jednoczesne bojkotowaliśmy fi lmy polskie i radzieckie. Taki styl i moda były niepokojące dla władz państwo-wych. Nazywano nas bikiniarza-mi, zwalczano propagandowo, obrażano i negatywnie przedsta-wiano społeczeństwu.

Po październiku 1956 r., w czasie tzw. „odwilży”, kiedy pracowałem już w biurze pro-jektów, pozwolono nam obejrzeć nasze teczki personalne. Prze-glądając swoją i wiedząc, że wy-jęto z niej wszystkie dokumenty, o których nie powinienem wi-dzieć, znalazłem donos na mnie, napisany w roku 1949 przez kole-gę z mojej pracowni projektowej. Cytuję z pamięci: „Obywatel P., będąc na delegacji służbowej w Ja-śle, nie pojechał autobusem z hote-lu na zakład, lecz udał się na ba-zar ciuchów amerykańskich i kupił m.in.: marynarkę samodziałową bez podszewki na plecach, dwie pary skarpet z kolorowymi po-przecznymi paskami, dwa krawa-ty (bardzo szerokie na dole), z któ-rych na jednym widniała wielka otwarta paszcza lwa, a na drugim goła baba”. Była to prawda, bo zakupione rzeczy pokazywałem kolegom w pracowni. Autora do-nosu poznałem po charakterze pisma. Niestety, taki „nieprzy-zwoity” sposób ubierania się był w tamtych latach napiętnowany również przez naszych kolegów należących do młodzieżowych organizacji politycznych.                 

Dziadek „Jędruś”

Pożegnanie Wojciecha Kilara - część II

Fot.

cultu

re.p

l

Page 8: Gdyński IKS nr 4/2014

Informacje – Kultura – SpołeczeńStwo8 Informacje – Kultura – SpołeczeńStwo

Kobieta z kobietą potra-fi się dogadać. Tak mówią. Nie jestem wielką miłośnicz-ką tego stwierdzenia. Wie-rzę w indywidualność każ-dej z nas, widzę asertywność, która otwiera przed nami zamknięte dotąd furtki. Nie umyka mi niestety także sła-bość charakteru, łatwowier-ność czy przesadne idealizo-wanie najdrobniejszej sceny w życiu. Widzę to wszystko, bo z każdego z tych wyjść sama korzystam. Zmuszam się do śmiechu, kiedy cisną się na usta przekleństwa i nierzad-ko jęk frustracji. Milczę, kie-dy dusza rwie się do wielkich arii pomysłów i stwierdzeń, a jedynym widocznym śladem próby uzewnętrznienia siebie pozostają zaróżowione policz-ki i przyspieszony oddech.

W zależności od dnia świat może stać po naszej stronie. W zależności od go-dziny my możemy pójść na rękę światu. Nasza przyszłość nie jest zapisana w gwiazdach ulokowanych na nocnym nie-bie czy w głębokim spojrze-niu konserwatywnych konty-nuatorów tradycji. Jedynymi gwiazdami, które faktycznie mogą nas prowadzić są te błyszczące iskierki w naszych spojrzeniach. Szelmowski uśmieszek błąkający się na na-szych twarzach. Jesteśmy pa-niami swojego życia i chyba nie potrzebujemy specjalnej doby, przesadnie wyekspono-wanej z równiuteńkiej ryzy trzystu sześćdziesięciu pięciu (w porywach sześćdziesięciu sześciu) zwykłych poranków i zmierzchów.

Jeśli taki wstęp przypo-mina kolejny z poradników z cyklu Pokochaj siebie, mam nadzieję, że już przy następ-nych zdaniach… dalej tak będzie. Nie ma co ukrywać, że podobne publikacje zysku-ją szerokie grono wielbicieli, a i nie są przesycone głupo-tami. Prawdopodobnie to ko-lejny znak naszych czasów: wszystko poddawać analizie, poszukiwać psychologicznych rozwiązań na problemy, nie-ustannie przypominać sobie o ingerencji komputerowych korektorów twarzy i sylwet-kach idealnych okładkowych pań itd. Kobieta XXI wieku musi się sporo napracować, by nie przejść do kronik towa-

W każdej tradycji ważną rolę zajmują dania przygotowywane z okazji różnego rodzaju świąt. W Polsce, obok dań bożonaro-dzeniowych, szczególne miejsce zajmują  potrawy wielkanocne. Są one w tradycji chrześcijań-skiej o tyle istotne, że spożywa-ne w tym czasie pokarmy mają znaczenie symboliczne.  Potra-wy wielkanocne  mają zwiasto-wać nowe życie i zapewniać dostatek. Kiedy przyjrzymy się świątecznemu stołowi, zauwa-żymy, że potrawy wielkanocne to bogactwo dań i składników. W różnych rejonach kraju  po-trawy wielkanocne mają swoje unikatowe odmiany. Pomimo regionalności jaka cechuje nie-które dania wielkanocne, są i takie, które występują wspólnie dla całego kraju. Należy do nich na pewno żurek lub barszcz bia-ły z białą kiełbasą, ale także pasz-tety, pieczone mięsa, babki i ma-zurki oraz jajka w przeróżnych formach. Moja p ropozycja na dru-gi dzień świąt, to pyszna i soczysta karkówka. Mięso wręcz rozpływa się w ustach, a sos jest wyśmienity. Musicie koniecznie wypróbować. Przepis p. Uli, uczestniczki „Turystyki pieszej” w Fundacji FLY.

SKŁADNIKI:1 kg karkówki,2 duże cebule,30 dag pieczarek świeżych,vegeta.

SOS:3 łyżki cukru,3 łyżki koncentratu pomidoro-wego,3 łyżki magii,3 łyżki octu,3 łyżki wody.

WYKONANIE Karkówkę pokroić w plastry

grubości około 1 cm, obsypać lekko vegetą i wstawić na mniej więcej 2 godziny do lodówki. Potem mięso obsmażyć na pa-telni. Osobno podsmażyć po-krojoną w plastry cebulę i lekko ją posolić. Wszystkie składniki sosu wymieszać ze sobą. Ułożyć w naczyniu warstwami: karków-kę, podsmażoną cebulę, surowe pokrojone w plasterki pieczar-ki i wszystko zalać sosem. Piec przez około 1 godzinę w piekar-niku nagrzanym do temperatury 180 stopni.

Smacznego!Dorota Kitowska

IKS W KUCHNI

Karkówka na świąteczny, rodzinny obiad

Fot.

evita

0007

.blo

gspo

t.com

Dlaczego jestem kobietą?

rzyskich jako kopia (bardziej bądź mniej wierna).

Czasy bez kobietWiele kobiet któregoś

dnia poświęca czas na stwo-rzenie bilansu pozytywów i negatywów: ja kontra świat. Oczywiście łatwiej odszukać dziurki w całości. Dlaczego nadal podważa się nasze za-angażowanie w życie, powagę i gospodarność czy sensowny wkład, który może zaowoco-wać korzyściami na dużą ska-lę. Można by wyliczać w nie-skończoność, dlatego spróbuję pójść w trochę inną stronę. Dla odmiany parę korzyści, z których - być może - nie zda-jemy sobie sprawy.

Przymuszamy do małżeń-stwa, zwalniamy pracowni-ków i przyjmujemy nowych, walczymy w sądach i na uli-cach, biorąc udział w prote-stach, wkładamy mundury, zakładamy czapki z naszywką służb porządkowych, wpa-damy w nałogi, wychodzimy z nich, piszemy książki, może-my wychowywać nasze dzieci, dochodzimy do naukowych tytułów, zostajemy ofi cjalny-mi przywódcami państwa. Nie wiem, kim będziemy w przy-szłości, jak będziemy określa-ne przez innych i przez siebie

nawzajem. Może te przywileje się rozszerzą o parę ważnych pozycji. Istnieje niestety też szansa na to, że wrócimy do tego, co było kiedyś.

Kiedyś, czyli na długo przed rokiem 2014, na długo przez największymi wojnami ubiegłego wieku. Cofnijmy się do czasów sprzed złotego XVI wieku. Do czasów… bez kobiet. Oczywiście formalnie. Otóż wtedy na statystyczną Kowalską nie powiedziałoby się per kobieta, jedynie jeśli chciałoby się ją obrazić albo wykorzystać ją w żarcie (ot taki średniowieczno-renesan-sowy kabaret). Operowano wtedy terminami białogłowa czy dziewka. Słowo niewiasta także się pojawiało. W tam-tych czasach pozycja społecz-na osób płci żeńskiej była śmiesznie niska, a i mało która nawet zamarzyła o zmianie.

Do tej pory nie rozstrzy-gnięto czy to określenie na k (naturalnie chodzi o kobietę) jest pochodzenia polskiego, czy jest może efektem zainte-resowania zagranicznym słow-nictwem. Niektórzy obstawiają fi ński, estoński albo niemiecki. Inni wypatrują odpowiedzi na Wschodzie. Jedną z najzabaw-niejszych i jednocześnie naj-bardziej prawdopodobnych

koncepcji jest ewolucja sło-wa, które wcześniej oznacza-ło przynależność „zawodową” reprezentantek płci pięknej. W tym przypadku chodzi o… chlew. Nasze przodkinie zaj-mowały się nierogacizną, któ-ra de facto utrzymywana była w takich obórkach.

Drogie panie, cóż wię-cej dodać. Prawdopodob-nie mamy więcej wspólnego z sianem i smalcem niż nam się wydaje. Jakże interesująca staje się teraz analogia współ-czesnego zastosowania tam-tych określeń w kontekście kondycji naszych włosów. Im także poświęcamy niemało czasu, zamknięte w ciasnych klitkach łazienek… Ale nie możemy zapomnieć, że ko-bieta to nie tylko niewolni-ca, służąca, matka, kochanka. To także wojowniczka, sufra-żystka (częstsze określenia feministek). Każda w nas ma w sobie płomień awanturni-czości i buńczuczności - mija-jąc się na ulicy wcale tego nie dostrzegamy. A może właśnie ona, ta w zielonym płaszczu albo ta z krótko ściętymi wło-sami otworzy kolejną furtkę. Może to właśnie Ty dojdziesz tam, dokąd nikt dotąd nie do-szedł.

Sylwia Formela

Fot.

tape

ciar

nia.

pl