Łapacz snów/dream catcher

57
G ETNIczNy NIKT G Paweł Cywiński str. 8-13 G Mahatma by pochwalił G Anna Różańska str. 24-25 G AuScHwITz TyLKO śpI – cEIjA STOjKA G Tímea Junghaus str. 66-85 G Islamoda G Katarzyna Górak-Sosnowska str. 14-19 G BułGArIA. Targ dziewic i czujne oko św. Teodora G Eva Parey str. 46-65 G Geneza zbrodni G Gerhard Baumgartner str. 100-110 G ETNOMODA Gdzie zatem jesteś, mój Znaczący Inny? Coś Cię nie widzę, przyjacielu, na mym widnokręgu, choć może jeszcze muszę swoje odczekać, by któregoś dnia, dzięki Tobie, etniczność w moim bukiecie tożsamości społecznych nabrała rumieńców G FOTOrEpOrTAż Rodziny celebrują skomplikowane negocjacje, wielogodzinne dyskusje na temat przyszłej żony i zapłaty za nią. Ale i na ten zwyczaj ma wpływ kryzys ekonomiczny proponowane obecnie ceny nawet pięciokrotnie niższe niż kilka lat temu G KuLTurA Przychodzą na świat, widzisz, jak są słodkie, jak piękne. Wychowujesz je i dbasz o nie; całujesz je i kochasz. Dorastają. Ale ten strach, który był w tobie, płynie do dzieci razem z mlekiem ich matek G SpOłEczEńSTwO Ja byłem biały w Imperium Brytyjskim i gdybym spał na ulicy, ktoś by się mną zajął. Moja żona też mieszkała w Imperium, ale była Chinką z kolonii. Nikt nawet nie pomyślał, że powinna mieć takie same prawa jak ja. Kiedy widzę dziecko handlujące czymś na ulicy, myślę o mojej żonie G HISTOrIA Jeżeli wy, Niemcy, pragniecie własnymi rękami pogrzebać całą nordycką krew Burgenlandu, to wystarczy, byście zlekceważyli niebezpieczeństwo, jakim są Cyganie! DIALOG pheniben 16 ISSN 1425-3496 nr rejestru prasowego  157/ MS-rej. pr. 44/94 DIALOG nr 16 PaździeRNiK -ListoPad-gRudzień 2014 pheniben

Upload: jagiellonian

Post on 09-Dec-2023

0 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

GETNIczNy NIKT G Paweł Cywiński str. 8-13

G Mahatma by pochwalił G Anna Różańska

str. 24-25 G AuScHwITz TyLKO śpI – cEIjA STOjKA G Tímea Junghaus str. 66-85

G Islamoda G Katarzyna Górak-Sosnowska str. 14-19

GBułGArIA. Targ dziewic i czujneoko św. Teodora G Eva Parey str. 46-65 G

Geneza zbrodni G Gerhard Baumgartner str. 100-110

1 DIALOG-PHENIBEN - N° 1

G ETNOMODA Gdzie zatem jesteś, mój Znaczący Inny? Coś Cię niewidzę, przyjacielu, na mym widnokręgu, choć może jeszcze muszę swojeodczekać, by któregoś dnia, dzięki Tobie, etniczność w moim bukiecietożsamości społecznych nabrała rumieńców G FOTOrEpOrTAżRodziny celebrują skomplikowane negocjacje, wielogodzinne dyskusjena temat przyszłej żony i zapłaty za nią. Ale i na ten zwyczaj ma wpływkryzys ekonomiczny – proponowane obecnie ceny są nawetpięciokrotnie niższe niż kilka lat temu G KuLTurA Przychodzą naświat, widzisz, jak są słodkie, jak piękne. Wychowujesz je i dbasz o nie;całujesz je i kochasz. Dorastają. Ale ten strach, który był w tobie, płyniedo dzieci razem z mlekiem ich matek G SpOłEczEńSTwO Ja byłembiały w Imperium Brytyjskim i gdybym spał na ulicy, ktoś by się mnązajął. Moja żona też mieszkała w Imperium, ale była Chinką z kolonii.Nikt nawet nie pomyślał, że powinna mieć takie same prawa jak ja. Kiedywidzę dziecko handlujące czymś na ulicy, myślę o mojej żonie G HISTOrIA Jeżeli wy, Niemcy, pragniecie własnymi rękami pogrzebaćcałą nordycką krew Burgenlandu, to wystarczy, byście zlekceważyliniebezpieczeństwo, jakim są Cyganie!

DIA

LOGph

eniben

16

ISSN

1425

-349

6 nr r

ejestr

u pra

sowe

go  1

57/ M

S-re

j. pr. 4

4/94 DIALOG

nr 16 październik-listopad-grudzień 2014pheniben

DIALOGphenibenKwartalnik Stowarzyszenia Romów w Polsce

Redaktor naczelna Joanna Talewicz-KwiatkowskaRedaktor Dariusz FedorSekretarz redakcji Małgorzata KołaczekKorekta Grażyna KwiekKoncepcja kwartalnika, projekt graficzny, fotoedycja i produkcja Dominique Roynette, Piotr Wójcik

Fundacja PICTURE DOCPrzygotowanie fotografii do druku Sylwester ZachejaPromocja i dystrybucja Kinga Orzeł-DereńFinanse Renata MuchaDrukarnia Colonel, Kraków

Wydawca STOWaRZySZEnIE ROMóW W POlSCEul. Berka Joselewicza 532-600 Oświęcimtel./faks: 033 842 69 [email protected]

Kontaktwww.dialog-pheniben.plwww.dialogpheniben.plredakcja@dialog-pheniben.plZnajdź nas na Facebooku

Płatne ze środków finansowych Ministra Kultury i Dziedzictwa narodowego

Zadanie jest realizowane dzięki dotacji Ministra administracji i Cyfryzacji

Nr In

deks

u ISS

N: 14

25-3

496,

nr re

jestru

pras

oweg

o: 15

7/M

S  - r

ej. pr

. 44/

94, n

akład

: 100

0 egz

empla

rzy

GA

Ih GnLibAnDh LnAeDp OLA

AD

DU AC

GJJC

OeA

eD

ANNU

DFF

nGeeenGenGObibibOniLiLeenAenAhhAIpphDphD

TU NAS SZUKAJCIEBiałystok: Kawiarnia Labalbal, ul. Warszawska 21 lok. 3; Gdańsk: Wojewódzka i Miejska BibliotekaPubliczna w Gdańsku, ul. Targ Rakowy 5/6; Kielce: Stowarzyszenie Jana Karskiego, ul. Paderewskiego 40;Nowy Sącz: Małopolskie Centrum Kultury Sokół, ul. Długosza 3; Oświęcim: Centrum Dialogu i Modlitwy,ul. Kolbego 1, Międzynarodowy Dom Spotkań Młodzieży, ul. Legionów 11, Centrum Żydowskie, pl. JanaSkarbka 5; Warszawa: Duży Pokój, ul. Warecka 4/6, Dom Spotkań z Historią, ul. Karowa 20, KsięgarniaInstytutu Reportażu Wrzenie Świata, ul. Gałczyńskiego 7

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 54 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

Wszyscy będziemy Romami?

Kiedy słyszę etniczność, myślę sobie: folk, alternatywa, ludowość, cepelia. a tymczasem etno wpycha się już na salony. Za oceanem to potężny rynek iogromne sieci sprzedaży tego typu produktów. I to wykwintnych, jak na przykładTrade Joe. W Polsce etnomoda objawiła się triumfalnym pochodem muzykifolk przed 15 laty. na parkietach królowały utwory Gorana Bregovicia, wykony-wane później wspólnie z Kayah, popularnością cieszyły się grupy takie jakBrathanki i Golec uOrkiestra. Prawdopodobnie wraz z modą na etniczność iwielokulturowość. Przykładem tego są zespoły Zakopower czy coraz popu-larniejszy Future Folk. Kultura romska była i nadal jest źródłem inspiracji. Czerpali z niej wielcy kom-pozytorzy, jak liszt czy Bizet. Zainspirowała również polskiego mistrza Jana Kan-tego Pawluśkiewicza, który na początku lat 90. skomponował – do wierszyromskiej poetki Bronisławy Wajs Papuszy – oratorium „Krwawe łzy”. W roku2014 Pawluśkiewicz do Papuszy wrócił muzyką ilustrującą film Joanny Kos--Krauze i Krzysztofa Krauzego o romskiej poetce. Romskie inspiracje coraz bardziejwidoczne są też w popkulturze. Głośnym echem odbiła się trasa koncertowaMadonny z grupą Gogol Bordello, której wokalista ma romskie korzenie. na jed-nym z koncertów Madonna ze sceny apelowała o zaprzestanie dyskryminacjiRomów. Etnoszał obserwujemy także w modzie. Długie spódnice czy ozdobnekolczyki, kojarzone wcześniej głównie z tandetą czy brakiem stylu, z dnia nadzień stały się wiodącym trendem. Moda na cygański styl inspiruje nie tylkoulicę – czerpią z niej nawet czołowi kreatorzy i top modelki, jak choćby KateMoss, która w roku 2013, w fotograficznej sesji pt. „Gypsy”, wystylizowana nastereotypową Cygankę dumnie prezentowała się w strojach m.in. Kenzo i Galliano.nie da się ukryć, że romskie inspiracje stoją w opozycji do negatywnego postrze-gania Romów. Z jednej strony budzą oni podziw, są tajemniczy, egzotyczni, a zdrugiej gardzi się ich stylem życia, który najdelikatniej określany jest jako zacofany.Być może moda na romskość w popkulturze nie pojawiła się bez powodu. O sesjiz udziałem Moss pisano, że jej celem jest przełamywanie stereotypów poprzezkonfrontację ze stereotypem. Tak samo o wystawie Domy srebrne jak namiotymówiła jej autorka Monika Weychert-Waluszko. Coś w tym jest. Bo przecieżchętnie naśmiewamy się z romskich festiwali, na których dominują rytmy w stylucygano disco. ale kpić z top modelki, nawet w cygańskiej sukni i w scenerii rodemz cygańskiego taboru, już trudniej. Być może tędy droga. Od salonów do main-streamu. Od niechęci do uwielbienia. Tak tworzą się trendy, mody. Może przyjdąi na romskość. Moda na bycie Romem. Chciałabym tego doczekać.

Joanna Talewicz-Kwiatkowska

DIALOG

2014 nr 16pheniben

Romska Poczta Joanny Talewicz-Kwiatkowskiej .................................. 6-7

ETNOMODAEtniczny Nikt. Paweł Cywiński ............................................................. 8-13

Islamoda. Katarzyna Górak-Sosnowska ............................................ 14-19

Stereo TV. Małgorzata Kołaczek ......................................................... 20-23

Mahatma by pochwalił. anna Różańska .......................................... 24-25

Łapacz snów. Elżbieta Wiącek ............................................................. 26-37

Zbój nie buja. Tadeusz Paleczny ......................................................... 38-45

FOTOREPORTAŻBułgaria 2012. Targ dziewic i czujne oko św. Teodora.

Fotografie Eva Parey, tekst Małgorzata Kołaczek .............................. 46-65

KULTURACeija Stojka. Auschwitz tylko śpi. Timea Junghaus ....................... 66-85

Biedni Romowie, źli Cyganie. Stereotypy

i rzeczywistość. norbert Mappes-niediek ......................................... 86-89

Warto posłuchać. Poleca Tomasz Janas ............................................ 90-91

SPOŁECZEŃSTWOMoje wielkie romskie powołanie.

Z omasem actonem rozmawiają Małgorzata Kołaczek

i Joanna Talewicz-Kwiatkowska .......................................................... 92-99

HISTORIAGeneza zbrodni. Gerhard Baumgartner ....................................... 100-110

EDYT

ORIAL

„Dialog-Pheniben” to pismo bezpłatne.Możecie wesprzećkwartalnik,zasilając konto: 67 1240 4155 1111 00104015 9291.Nawet niewielka wpłatapomoże nam sięrozwijać. Dziękujemy!

G

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 7

w romskiej dzielnicy we Wracy na południowym zachodzie krajuna początku grudnia. Nierównośćspołeczna nie daje im (Romom)specjalnych praw – mówił. Minister wskazał, że od początkuroku w Bułgarii dokonano 227 napadów na ekipy pogotowiaratunkowego, w tym 174 w romskich dzielnicach. Koniec z gadaniem, kto jakie prawama, i z apelami, by dalej tak niepostępować. Jeśli ktoś woli żyć jakbydlę, będzie traktowany w odpowiedni sposób. Nawet dzikiezwierzęta rozumieją, kiedy otaczanesą opieką i wtedy nie napadają– napisał minister na swojej stroniena Facebooku. Stanowiskoministra, poparte przez środowiskolekarskie, wywołało ostrą reakcjęspołeczną, szczególnie wśrodowisku romskim.

PolskaDokument o królowejciszy7 grudnia odbyła się polskapremiera filmu dokumentalnegoprodukcji HBO Europe pt.Królowa ciszy. Bohaterką filmu jest Denisa – roztańczona, choć

niesłysząca dziewczynka żyjąca w nielegalnym obozowiskurumuńskich Romów we Wrocławiu. Reżyserkądokumentu jest agnieszkaZwiea, która obserwuje Denisę i jej otoczenie. Widzi otwartą,radosną i bardzo towarzyskądziewczynkę, która zbudowaławłasny świat, ale jednocześnie żyjew miejscu i społeczności, któresilnie determinują jej los. Od Denisy i innych dziecidowiedziałam się wiele o radościżycia. I myślę, że to jest coś, co jest

ważne dla nas wszystkich – mówiZwiea. One zawsze myślą o „tu iteraz”, nie zastanawiają się nadprzeszłością i przyszłością, próbująccieszyć się każdą chwilą niezależnieod tego, co życie przynosi, nawetjeśli nie ma zbyt wiele dozaoferowania. autoramiporuszających zdjęć do filmu sąaleksander Duraj i armandUrbaniak. Królowa ciszy będziemiała światową premierę nafestiwalu IDFa w amsterdamie.

Piotr Wójcik odznaczonyPrezydent RP BronisławKomorowski podczas uroczystości13 grudnia, w 33. rocznicęwprowadzenia stanu wojennego,wręczył w Pałacu Prezydenckimodznaczenia państwowezasłużonym dla przemiandemokratycznych w Polsce. Krzyż Kawalerski OrderuOdrodzenia Polski otrzymał naszredakcyjny kolega Piotr Wójcik,który przed 1989 rokiem byłdrukarzem podziemnegowydawnictwa Krąg oraz fotografemtygodnika Przegląd WiadomościAgencyjnych.

ROMSKA POCZTA G JOANNY TALEWICZ-KWIATKOWSKIEJ

PAźDZIERNIK PolskaZnieważenia nie było Wadowicka prokuratura rejonowauznała, że odmowa sprzedażyRomce słodyczy w jednej z kawiarni w andrychowie w województwie małopolskim nie miała charakteru znieważeniana tle rasistowskim i umorzyłapostępowanie. Zawiadomienie w tej sprawie złożyło w lipcuStowarzyszenie Romów w Polsce.Jego prezes Roman Kwiatkowskirelacjonował, że Romka,mieszkanka andrychowa, kupiładzieciom w cukierni ciasto i lody.Gdy jadły, do lokalu weszła jejkoleżanka z dziećmi i równieżzamówiła słodycze. Obsługaodmówiła sprzedaży i kazała obukobietom wyjść. Tłumaczyła, że właściciel nie życzy sobieRomów w lokalu. Gdy kobietyodmówiły, zaproponowano imzwrot pieniędzy za niedokończonedesery. Romki ich nie przyjęły.Prokurator rejonowy Jerzy Utratapowiedział, że z zeznańuczestników oraz świadkówwynikało, iż zajście przebiegało bez awantur i nie padły żadneobraźliwe słowa, dlatego też nie mamowy o znieważeniu.Właściciel kawiarni możeodpowiedzieć za wykroczenie,którym była nieuzasadnionaodmowa sprzedaży. Grozi za to grzywna. Sprawązajmuje się policja.

LISTOPADWłochySegregacja autobusowa?Burmistrz Borgaro Torinese w północno-zachodnich Włoszechpoparł projekt utworzeniaspecjalnej linii autobusowej tylkodla Romów. Media porównują tenkrok do polityki segregacji rasowej

w RPa, kiedy to dzielono ludzi w transporcie publicznym – podajethelocal.it. Projekt, który zyskałpoparcie burmistrza i lokalnejpolicji, złożyli mieszkańcy. W internetowej sondzie prawie 85 proc. internautów opowiedziałosię za osobnymi autobusami dlaRomów. Propozycja oddzieleniamniejszości romskiej od mieszkańców Borgaro zyskałapoparcie burmistrza ClaudioGambino – informuje dziennik La Stampa. Według planu tą samątrasą będą jeździły dwa autobusy, z których jeden będzie kończył kursw obozie Romów, na północ

od Turynu. Pomysł byłkonsultowany z lokalną policją,która uznała, że to jedynerozwiązanie. Radni odpowiadający za transport w miasteczku również byli za.

GRUDZIEŃBułgariaRomów nie ratujemyBułgarski minister zdrowia PetyrMoskow wprowadził zakazwyjeżdżania karetek pogotowia nawezwania do romskich dzielnic.Jestem wściekły – powiedział ponapadzie na lekarkę pogotowia

6 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

Fot.

Sławo

mir K

amińs

ki/Ag

encja

Gaz

eta

Fot.

mat

eriał

y pra

sowe

/HBO

E T N O M O D A

8 DIALOG-PHENIBEN - N° 14

EtnicznyNikt Paweł

Cywiński

Podwójnie tkany materiał, obrazujący architekturębalijskich świątyń. Wykonany został w XX wieku w Tenganan na Bali.Fot. Werner Forman Archive/EAST NEWS

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 1110 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

E T N O M O D A

1G

Czyżbym miał kłopot? Trzy dni temu stanąłem przed dużym,starym, drewnianym lustrem, które mój dziadek kupił jeszczeprzed drugą wojną światową, i wpatrywałem się przez dobrąminutę we własną nieogoloną twarz. Oglądałem swoją nie-uprasowaną koszulę, zielone spodnie, góralskie kapcie, które

dostałem na mikołajki w tym roku, zwróciłem uwagę na blond włosy,ciemne, granatowe oczy, leniwie zaokrąglający się brzuch. Uporczywie pró-bowałem odnaleźć w samym sobie coś, co mogłoby wskazać, jakie plemięwydało mnie na świat. – Kim ja etnicznie jestem? – zapytałem na głos. Odpowiedziała mi absolutna cisza.Wyjąłem z kieszeni telefon i zadzwoniłem do rodziców. – Tato, a kim ty jes-teś etnicznie? – Długo milczał, by w końcu udzielić wymuszonej odpowie-dzi, poprzedzonej stęknięciem nad bezsensownością tego rodzaju pytań. – Nie wiem. Polakiem albo Słowianinem. Nie wiem też, o co ci z tą etnicz-nością chodzi, ale wiedz, że jest ona dla mnie czymś zupełnie nieważnym.Następnie połączyłem się z mamą, a potem z siostrą, bratem, siostrzeńcem,dziewczyną. Wydzwaniałem po całej rodzinie i po każdym pytaniu zderza-łem się z ciszą. Dopiero po chwili pojawiała się odpowiedź – moi bliscy czulisię etnicznie biali, europejscy, postszlachecką inteligencją, a nawet etnicz-nym nikim. Ani razu nie usłyszałem dwa razy tej samej odpowiedzi. Nagleodkryłem, że mój kłopot jest nie tylko mój – nikt z nas nie umiał zdefinio-wać swojej etniczności. Choć owe kilka sekund oczekiwania wskazywać mo-głoby na to, że prawdopodobnie racja była po stronie ojca, który jako jedynypozbawiony był tego kłopotu. Od razu się przyznał, że etniczność jest dlaniego po prostu nieistotna, że to trudne do zdefiniowania słowo mogłobynie występować w jego słowniku, i nic by na tym nie stracił z punktu wi-dzenia swojej społecznej tożsamości.Kiedy tak stałem w moich góralskich kapciach i gapiłem się na nie w lustrze,zauważyłem coś jeszcze. O ile nie umiem zdefiniować własnej etniczności,to doskonale wychodzi mi wskazywanie palcem etniczności cudzych. Ot, na przykład te moje kapcie – przecież one są przesiąknięte etnicznością.

2G.

To jest zdumiewająco młode słowo. Po raz pierwszy pojawiło się w słownikuOxford English Dictionary dopiero w 1972 roku, a jako pierwszy posłużyłsię nim w swojej pracy naukowej David Riesman niecałe dwadzieścia latwcześniej. Kiedyś to zagadnienie nie cieszyło się specjalną popularnością –żaden z ojców chrzestnych antropologii bądź socjologii nie zajmował sięnim w swoich badaniach. No, może z wyjątkiem Maxa Webera, który po-

święcił mu na tyle dużo uwagi, by wyłożyć kilka argumentów na rzecz od-rzucenia myślenia o grupach społecznych kategoriami, które dziś nazwali-byśmy etnicznymi. Zatem etniczność jest akademicką modą ostatniegopółwiecza, modą wyjątkowo silną i płodną – dziś już wszyscy poddajemydeklinacji słowa: etniczny, etniczność czy grupa etniczna. Uwierzyliśmy wnie, powołaliśmy je do życia. Tylko przez ten wielogłos tak trudno nam jezdefiniować.Spróbujmy jednak zastanowić się, czym ona może być? Jak zwykły człowiek– twój bądź mój sąsiad – postrzega dziś swoją tożsamość etniczną? Roz-dźwięk odpowiedzi moich krewniaków pozwala mi umieścić ją gdzieś mię-dzy rasą a narodem, co nawet o cal nie przybliża nas do odpowiedzi. Rasabowiem nie istnieje, a w zasadzie istnieje wyłącznie jako konstrukt ideolo-giczny, albowiem zróżnicowanie genetyczne w obrębie jednej rasy bywaczęsto o wiele głębsze niż zróżnicowanie między dwoma różnymi rasami.A tożsamość grupowa skupiona wokół narodu ma z kolei korzenie europo-centryczne i jest ściśle powiązana z nowoczesnością. Narody są wszak eu-ropejskim wynalazkiem ostatnich dwustu lat. No więc już widać, że niebędzie to takie proste, ale próbujmy dalej. Najmniejszym wspólnym mia-nownikiem etnicznej tożsamości jest wspólne łóżko, krew oraz kult. I świa-domość – tego, że się jest jakimś etnicznym kimś, a nie nikim. Zatempostrzegać się ją powinno w powiązaniu z wielkimi procesami historycz-nymi i politycznymi – tożsamość etniczna nie jest przydzielana odgórnie,podlega przeróżnym negocjacjom. Bo i kim bym był, gdybym zamiast wpolskiej jednorodności urodził się z mamy Norweżki, a taty egipskiego Beduina i całe dzieciństwo spędził w małej tajskiej wsi? Wtedy dopiero miał-bym kłopot, choć antropolodzy przechowują w swoim naukowym glosa-riuszu odpowiednie wyrazy do opisania mojej pozycji społecznej: anomaliabądź hybryda. Ale z tym się nie da przecież utożsamić – brzmią jak obelga,nieprawdaż?Może zatem etniczność nie istnieje? W końcu nie jesteśmy jej w stanie jed-noznacznie zdefiniować i wykazać jej ostrych granic zarówno w dyskursienaukowym, jak i w języku potocznym.

3GA jednak gdyby mnie ktoś poprosił o wymienienie i scharakteryzowaniegrup etnicznych, które znam, mógłbym to robić godzinami. Wygodnie bymsię rozsiadł i opowiadałbym o nich, podkreślałbym wszelkie występującepomiędzy nimi różnice – ci są tacy, tamci inni, wynajdywałbym ciekawostkęza ciekawostką. Etniczność jest bowiem ściśle powiązana z segregowaniemludzi.Wszyscy jesteśmy Humboldtami, wszyscy tworzymy schematy, klasyfikacjei typologie, porządkujemy otaczający nas świat za pomocą przeróżnych teo-rii tubylczych, pełni nadziei, że świat nie jest nieredukowalnie złożony i róż-norodny. I gdy mit ras upadł, gdy narody okazały się aż tak bardzonieuniwersalne, to potrzebujemy dla własnego porządku i ducha spokojukategorii jeszcze bardziej podstawowej, niż wszelkie inne. Wielu uważa, żeetniczność jest ku temu idealna.Niemniej klasyfikacja fauny i flory, której z pasją oddawał się Alexandervon Humboldt w pierwszej połowie XIX wieku, nie była czymś z natury

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 1312 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

obiektywnym, a zaledwie swego rodzaju konstruktem społecznym, i podob-nie klasyfikacje etniczne są takimi produktami społeczno-kulturowymi,które nieraz bardzo widocznie odzwierciedlają potrzeby i zamiary klasyfi-katorów. Kiedy bowiem idę na kaczkę po pekińsku do chińskiej knajpki, tomiliard trzysta milionów Chińczyków klasyfikuję do jednego worka etnicz-nego odpowiedzialnego za pachnące mięsiwo na moim talerzu.Tym samym etniczność bardziej niż zbiorem cech wydaje się być rodzajemrelacji. Jej sensem istnienia staje się przedstawienie wyraźnego podziału naswoich i obcych. A wspomóc to mają stereotypy, które często mają wyraźnycharakter etniczny. Dzięki nim nasza humboldtowość ma szansę jeszczeszybciej doszukać się ładu w tym nieskończenie skomplikowanym świecie,oswoić te wszystkie widoczne i niewidoczne różnice. O ile jest nam łatwiej,gdy uzbrojeni w schludną mapę świata społecznego postrzegamy tego In-nego zredukowanego do jak najskromniejszego zbioru cech. Zresztą podob-nie zredukowanego, jak i nasze zbiorowe ja.

4GZastanawiam się nad tym, kiedy miałem najwięcej do czynienia z etniczno-ścią? Odpowiedź wydaje się co nieco żałosna – podczas przeróżnych waka-cji. Zatem cofnijmy się o trzy lata… Po Bali najwygodniej podróżowało sięwynajętym skuterem. I gdyby nie mijający mnie skuterowi turyści, trudnobyłoby mi trafić do Tenganan, jednej z kilku wiosek, które przez całe stuleciaizolowały się od reszty wyspy. Dzięki temu zachowały do dziś swoje wierze-nia, obyczaje, mitologie oraz rytuały. Stały się niejako odrębne kulturowo.A turyści takie odrębności uwielbiają.Po minięciu kasy i wejścia do wsi w oczy rzuca się zadaszona agora, placświątynny za wioską, piękne rzędy starych domów. Można się poczuć ni-czym w mitycznej krainie. Wszystko czyste, zadbane, pobudzające wyob-raźnię. Celowo. Albowiem Tenganan nie jest klasyczną wioską etnoprzypominającą ludzkie zoo, jakich dziesiątki w Tajlandii, gdzie za kilka do-larów sfotografować można smutne birmańskie kobiety o długich szyjach,lub w Etiopii, gdzie podglądnąć można, jak żyją grupy etniczne z DolinyOmo. Tenganan jest inne. Gdy tylko zaczęli pojawiać się tam pierwsi zbłą-kani turyści, mieszkańcy sami postanowili przerobić swoją małą ojczyznęna wielką etniczną atrakcję turystyczną. Otworzyli podwórza i domy, zaczęlizarabiać na swoim dziedzictwie kulturowym, zbudowali manufaktury wy-twarzające pamiątki. Dzięki pieniądzom turystów szybko postawili po-rządną szkołę, zadbali o okolicę, a władza wraz ze wzrostem ruchuturystycznego doprowadziła do wioski dobrą drogę, jakiej normalnie nigdyby się nie doczekali.Etniczność posiada bowiem ogromny potencjał do przeistoczenia się w tu-rystyczny towar, do uwikłania się w ekonomię życia codziennego. Przed-rostek etno – niczym modne dziś eko – wzbudza społeczne zaufanie ikonsumenckie żądze. Zwłaszcza wśród konsumentów na wakacjach, poszu-kujących wszelkich autentyczności i inności godnych strzelenia zdjęcia.Pstryk. Turystyka jest jedną z największych gałęzi światowej gospodarki, jejtrybiki z łatwością przekształcają kapitał kulturowy w kapitał finansowy iodwrotnie. Pstryk. Grupy etniczne stają się korporacjami, a etnicznośćmarką. Pstryk. Czego przykładem jest Tenganan. Pstryk. Pstryk. Pstryk.

A ja, człowiek nieumiejący odnaleźć własnej etniczności, niechybnie stajęsię konsumentem cudzych tożsamości. Pstryk. Uprzedmiotawiam je. Nisz-czę to, czego szukam. Pstryk.Choć może nie jest aż tak źle. Jeżeli etniczność jest procesem relacyjnym –w którym zawsze ważną rolę odgrywa niejaki Znaczący Inny – to turyści sąna dobrej drodze, by stać się dla od(z)wiedzanych grup etnicznych właśnietakimi Znaczącymi Innymi. W ten oto sposób komercjalizacja tożsamościnie musi wcale doprowadzić do obniżenia jej jakości, którego smutnym skut-kiem byłoby etnoutowarowienie. Za pomocą rynku można bowiem dopro-wadzić do poważnej refleksji dotyczącej samego siebie, swojej autokreacji,swojego przywiązania do kultury i grupy. W zachwycie turystów, niczym wzwierciadle, da się spojrzeć na siebie samego z pewną dumą i poczuciemwłasnej wartości. A czasem nawet więcej – wystawienie na sprzedaż swojejetniczności może być wyrafinowaną strategią polityczną dla niejednej grupyetnicznej, bo gdy nie da się uzyskać podmiotowości politycznej, to możewarto próbować posiąść społeczną rozpoznawalność poprzez przeistoczeniesię w ikonę popkultury. Choćby tej lokalnej. Nieraz ci, którzy chcą uwypuklićswoją etniczną tożsamość za pomocą przedsiębiorczości, robią to z pewnądozą świadomości taktycznej i krytycznej.

5GGdzie zatem jesteś, mój Znaczący Inny? Coś Cię nie widzę, przyjacielu, namym widnokręgu, choć może jeszcze muszę swoje odczekać, by któregośdnia, dzięki Tobie, etniczność w moim bukiecie tożsamości społecznych na-brała rumieńców. Może wystarczy opuścić polską jednorodność i zamiesz-kać na czas jakiś w czeluściach inności? A może, gdy nadejdzie złokonfliktów, i tożsamości staną w obliczu zagrożenia, i kultura podejmie sięfunkcji politologicznych, i stereotypom bliżej będzie do drogowskazów, toetniczność stanie się czymś, za co warto będzie się poświęcać? A może nie?Kto wie. Jedno jest pewne – na razie nie mam żadnego kłopotu. Jestem etnicznym nikim.

Paweł Cywiński

Korzystałem z książek: Etniczność sp. z o.o. Johna i Jean Comaroffów i Etniczność i nacjonalizm. Ujęcie antropologiczne Thomasa Eriksena.

Paweł Cywiński,orientalista, kulturoznawca,geograf. Redaktor działuPoza Europą w MagazynieKontakt oraz współtwórcapost-turysta.pl.

14 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

Stroje noszone przez muzułmanki, zwłaszcza świadczące o ichzwiązkach z islamem, od dawna budziły ciekawość. W ostatnichlatach, w związku z coraz wyraźniej zaznaczającą się obecnościąspołeczności muzułmańskich na Zachodzie oraz radykalizacjąniektórych ugrupowań fundamentalistycznych, stały się także

przedmiotem rozważań o charakterze politycznym i światopoglądowym. Wstroju muzułmanki upatruje się jej zniewolenia (domyślnie: przez męż-czyzn), wyrazu radykalnych poglądów politycznych bądź religijnych, aletakże wolności i niezależności.Bywa, że o stroju noszonym przez muzułmanki decyduje ktoś inny niż onesame. Czasami jest to męski członek rodziny, który nakazuje kobiecie od-powiedni ubiór – kobieta ubrana zbyt frywolnie może kalać honor swojejrodziny, a zwłaszcza jej męskiej części. Czasami na ubiór muzułmankiwpływa jej otoczenie, na przykład zdecydowana większość mieszkanek pań-stw Zatoki Perskiej zakrywa ciała czarnymi abajami, głowy równie czarnymichustami, a niekiedy i nikabami (zasłonami na twarz). Odróżniają się w tensposób od imigrantek, a ponadto nie chcą pokazywać się byle komu na ulicy.Wreszcie bywa i tak, że strój kobiety określają rozporządzenia państwowe– staje się zatem upolityczniony. Tak było w Iranie, gdzie kobiety za czasówszacha pozbawiono tradycyjnych nakryć głowy, a po rewolucji muzułmań-skiej w 1979 roku zmuszono je ponownie do ich założenia.Bywa jednak i tak, że muzułmanka sama decyduje o tym, co na siebie włoży.I może czynić to z jakiegokolwiek powodu. Nie tylko bowiem strój muzuł-mański, ale i każdy inny niesie informacje o jego właścicielu. Co innego po-myślimy o kobiecie ubranej w elegancką garsonkę, co innego o takiej, która

G Zniewolenie przez mężczyzn, radykalne poglądypolityczne bądź religijne? G A może manifestacjawolności i niezależności? G Jaki przekaz kryją stroje muzułmanek?

Katarzyna Górak-Sosnowska

Islamoda

London Fashion Week,16.09.2013.Fot. SOLARPIX.COM/EAST NEWS

E T N O M O D A

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 1716 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

nosi długą, wzorzystą cygańską spódnicę. Poprzez ubiór kobiety świadomiekształtują swój wizerunek w przestrzeni publicznej, jednak tylko do pew-nego stopnia mogą go kontrolować. Kobieta w dresie może uprawia sport,a może właśnie wyszła na moment z domu na szybkie zakupy w sklepieobok, a może należy do tzw. dresiarzy. O tym, kim jest, mówią inne ele-menty jej wizerunku. Jednak Mulatka mieszkająca w Polsce ma już znaczniemniejszą kontrolę nad swoim wizerunkiem. Zawsze będzie się wyróżniaćkolorem skóry.W przypadku muzułmanek noszących nakrycia głowy (bo przecież niewszystkie je noszą) zakres kontroli jest jeszcze mniejszy. Nie tylko wyróż-niają się w przestrzeni publicznej, ale również ich strój jest przedmiotemróżnego rodzaju atrybucji. W części wynikają one ze stereotypów, jakie na-rosły wokół islamu, w części z odmienności samego stroju. W obu przypad-kach kontrola sposobu postrzegania muzułmanek leży w dużej mierze pozanimi. Nie mają wpływu na to, co robią inni muzułmanie na świecie, a jeżeliuważają noszenie hidżabu za obowiązek wynikający z religii, muszą się wy-różniać z otoczenia. Przedstawię dwa przykłady sytuacji, gdy przekaz jestświadomy, a muzułmanki kontrolują jego treść. Wyrażają w ten sposóbswoje zaangażowanie polityczne bądź społeczne.

Zaangażowanie polityczneTo prawda, że strój muzułmanek został upolityczniony niezależnie od ichwoli. Jednak to one go noszą i mogą tym samym wykorzystywać do swoichcelów. Dzieje się to w tych miejscach, gdzie hidżab stał się przedmiotem de-baty politycznej. Na Bliskim Wschodzie takim państwem jest Iran, zaś wEuropie – Francja. W pierwszym kraju kobiety mają obowiązek zasłanianiawłosów niezależnie od wyznania, w drugim obowiązuje zakaz zasłanianiawłosów w instytucjach publicznych.W Iranie nakaz zasłaniania włosów został wprowadzony po rewolucji mu-zułmańskiej w 1979 roku, a kara za nienałożenie hidżabu jest opisana w ko-deksie karnym. Decyzja ta spotkała się z mieszanym odbiorem. Kręgikonserwatywne widziały w niej powrót do tradycji sprzed 1936 roku i de-cyzji szacha zakazującej noszenia czadorów i hidżabów. Kręgi postępowewręcz przeciwnie – radykalizację religijną i zaprzeczenie modernizacji. Niezmienia to faktu, że wszystkie kobiety musiały się podporządkować tej de-cyzji. W przeciwnym wypadku groziła im bowiem kara więzienia albogrzywna.Powiada się, że nastroje polityczne w Iranie widać najlepiej na głowach kobiet. Jeżeli jest polityczna liberalizacja, hidżaby niemalże opadają z głów,ukazując grzywkę i znaczną część włosów. Jeżeli reżim się usztywnia – puklewłosów wracają pod hidżab. Istnieje ponadto zjawisko określane bad hejabi,czyli źle założony hidżab1. Używając mocnego makijażu, wystawiając na ze-wnątrz długie kosmyki włosów – często ufarbowanych na blond – i wkła-dając modne stroje, wyzywające jak na realia irańskiej ulicy, młode kobiety,głównie mieszkanki północnego Teheranu, wyrażają sprzeciw wobec od-górnie narzuconych im zasad dotyczących ubioru.We Francji, która należy do czołówki państw europejskich, jeżeli chodzi oprzestrzeganie zasady laickości, zakaz noszenia tzw. wyraźnych symboli re-ligijnych (bo w teorii dotyczy on także innych religii), w tym hidżabu, wy-wołał dyskusję publiczną. Warto zwrócić uwagę na dwa głosy

artystek-performerek2; oba anonimowe, więc trudno powiedzieć, czy są tomuzułmanki, czy nie.Pierwszy głos należy do duetu znanego na YouTube jako NiqaBitch. Na fil-mie dwie kobiety, performerki, idą ulicami Paryża ubrane w mini i z zakry-tymi twarzami i włosami. Spotykają się z życzliwym zaciekawieniem równieżze strony policjantów, choć we Francji lada moment miał zacząć obowiązy-wać zakaz noszenia zasłon na twarzy. Kobiety pokazują tym samym, że wzakazie zasłaniania twarzy kryje się niechęć do islamu. Ich odsłonięte nogina szpilkach ewidentnie informowały przechodniów o tym, że nie zasłoniłytwarzy z pobudek religijnych.Drugi głos należy do artystki, która ukrywa się pod pseudonimem PrincessHijab. Działając incognito, kobieta dokonuje hidżabizacji osób znajdujących

Katarzyna Górak-Sosnowska,doktor nauk ekonomicznych,adiunkt w Instytucie Filozofii,Socjologii i SocjologiiEkonomicznej Szkoły GłównejHandlowej w Warszawie oraz prodziekan StudiumMagisterskiego; trenerka i wykładowczyni. Zajmuje sięspołeczno-gospodarczymiproblemami świata arabskiegooraz społecznościamimuzułmańskimi na Zachodzie.Opublikowała m.in. „Świat arabskiwobec globalizacji” (2007),„Muzułmańska kulturakonsumpcyjna" (2011),„Deconstructing Islamphobia in Poland” (2014) oraz licznemateriały z zakresu edukacjimiędzykulturowej.

Kadry z filmu grupy NiqaBitch.

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 1918 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

się na kolorowych billboardach w Paryżu. Hidżabizacja ta polega na zama-lowaniu ich postaci na czarno i pozostawieniu widocznych oczu (czasamitakże innych części ciała) – jak gdyby były ubrane w czadory i nikaby. Ar-tystka protestuje w ten sposób przeciw emanacji nagości i kultowi ciała wreklamach widocznych w przestrzeni publicznej. Nie bez powodu wyko-rzystuje jednak do tego element należący do kultury muzułmańskiej.

Zaangażowanie religijneMożna powiedzieć, że każda muzułmanka, która decyduje się na zakryciewłosów lub twarzy, jest w pewien sposób religijnie zaangażowana. Mnie jed-nak chodzi o coś więcej – o przekształcenie stygmatu, jakim jest hidżab naZachodzie, w zasób (co opisuje francuska socjolożka pochodzenia turec-kiego Nilüfer Göle). Muzułmanki świadomie decydują się na nałożenie hi-dżabu, wiedząc, jakiego rodzaju skojarzenia przywołuje i jak będą przezniego postrzegane. Starają się jednak za wszelką cenę ten wizerunek zmie-nić. Mogą to zrobić na różne sposoby, na przykład angażując się w działal-ność społeczną albo realizując się zawodowo. Wówczas stereotypzniewolonej muzułmanki przełamywany jest przez elementy, które do niegonie pasują. Jak bowiem może być zniewolona kobieta, która robi karierę wbiznesie albo pomaga innym? Zaangażowanie to można określić jako po-bożną obywatelskość – koncepcję lansowaną m.in. przez muzułmańskiegomyśliciela ze Szwajcarii Tarika Ramadana. Uważa on, że mieszkający w Eu-ropie muzułmanie mogą być dobrymi obywatelami swoich państw, jeżeli są

dobrymi muzułmanami, i z zasad swojej religii czerpać siłę do działania narzecz innych osób – zarówno muzułmanów, jak i niemuzułmanów.Zaangażowanie społeczne może także polegać na łączeniu zasad religii do-tyczących ubioru z modą. W Kuala Lumpur, w Dubaju, ale i w Stambuleczy Londynie odbywają się pokazy mody muzułmańskiej. Modelki prezen-tujące na wybiegu stroje mają zakryte włosy i to, co trzeba, jednak mimo towyglądają olśniewająco. Oczywiście nie wszystkim podoba się muzułmań-ska moda – konserwatyści uważają, że nie ma dla niej w ogóle miejsca, akobiety powinny chodzić w strojach przypominających worki. Liberałowiesą natomiast zdania, że jednak kobieta nadal jest zniewolona przez hidżab(tak, znowu ten hidżab!) i nie może przez to być piękna. Tym niemniej po-kazy muzułmańskiej mody są odpowiedzią dla tych kobiet, które chcą byćreligijne, a zarazem pięknie wyglądać.Do muzułmanek mieszkających na Zachodzie, których nie stać na stroje zwybiegów, pomocną dłoń wyciągają muzułmańskie szafiarki. Na swoichblogach i fotoblogach zamieszczają porady i przykłady strojów, które sązgodne z zasadami religii, a zarazem dostępne w sklepach sieciowych z od-zieżą. Warto bowiem pamiętać, że z punktu widzenia religijnej muzułmankidżinsy typu biodrówki albo kusy top nie są przydatnymi częściami garde-roby, a przynajmniej nie na ulicę. Muzułmanki niewiele różnią się wyglą-dem od swoich koleżanek. Tak samo jak one chodzą w dżinsach, tyle żenakładają na nie tunikę albo sukienkę mini, aby nie było widać kształtu ud,i mają zawiązaną chustę na głowie – często kolorową i dopasowaną do ma-kijażu czy lakieru na paznokciach.W tym miejscu warto wspomnieć o tym, że powyższe rozważania dotycząwyłącznie sfery publicznej, a zatem przestrzeni, gdzie kobieta może się ze-tknąć z mężczyzną spoza swojej rodziny. W sferze prywatnej muzułmankiwłosów ani twarzy nie zasłaniają. Panuje tam pełna dowolność, zależna odstatusu materialnego i społecznego, ale także gustu kobiet3. Jednak ta sferaubioru muzułmanek pozostaje niedostępna dla zewnętrznego oka. Pamię-tajmy natomiast, że ona istnieje i obrazy kobiet muzułmańskich, jakie wi-dzimy, to jedynie połowa rzeczywistości.

Katarzyna Górak-Sosnowska

1. Aby to zobaczyć, wystarczy wpisać w wyszukiwarkę słowo Tehran + fashion, albo chic, albo trendy.2. Zachęcam do wpisania w wyszukiwarkę internetową pseudonimów artystycznych – NiqaBitch i Princess Hijab– i zapoznania się z ich działalnością. 3. Podam może ekstremalny przykład, ale ilustrujący to, co pozornie niewyobrażalne w świecie islamu– tym razem zachęcam do wpisania w wyszukiwarkę hasła Syrian lingerie.

Princess HijabFotografia pochodzi z profiluPrincess Hijab na Twetter.com.

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 2120 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

2014 Hollywood diversity report: Making sense of the disconnect przygoto-wany przez Centrum Bunche (Ralph J. Bunche Center for African Americanstudies) z Uniwersytetu w Kalifornii (UCLA) pokazuje, że w 172 filmachwyprodukowanych w 2011 roku w Fabryce Snów przedstawiciele mniejszo-ści obsadzeni zostali w głównej roli jedynie w 18 produkcjach. Co więcej, wponad połowie z nich w obsadzie nie pojawił się nikt z mniejszości, jedynie12 procent obrazów reżyserowali ich członkowie, z czego kobiety stanowiły4 procent. Obecność przedstawicieli mniejszości w serialach i sitcomach masię podobnie – w sezonie 2011-2012 główne role dla nich pojawiły się jedy-nie w 5,1 procent seriali z 99 badanych (Skandal, Nikita, Single Ladies), a w14,7 procent produkcji telewizyjnych castingi do ról drugoplanowych wy-grał przedstawiciel mniejszości. Przekłada się to także na nagrody przemysłufilmowego – w latach 2002-2012 jedynie 20 procent nominowanych doOscara wywodziło się z mniejszości, mimo że stanowią one ok. 40 procentamerykańskiego społeczeństwa. Wszystko to dzieje się w opozycji do tren-dów demograficznych i badań rynku – w 2012 roku w Stanach urodziło sięwięcej dzieci o kolorze skóry innym niż biały, a w 2042 roku biali mają jużnie stanowić większości w USA. Jak więc stacje próbują przyciągnąć zróż-nicowanego odbiorcę? Odpowiedź jest prosta: przez programy reality TV.Od kilku lat Big Brother, The Biggest Loser, Amazing Race, Real Housewives,America’s Next Top Model, American Idol, X Factor, Survivor i wiele innychstawiają na różnorodność etniczną uczestników. Jednak formuła talent showjest ściśle określona – ckliwa historia, wyjście z biedy albo agresja i konfliktpomiędzy uczestnikami najlepiej się sprzedają. Telewizje kablowe najbar-dziej próbują wykorzystać potencjał etnicznego zróżnicowania swoich wi-

G Łzy, stereotypy i powrót to korzeni – tak krótkomożna opisać przedstawianie mniejszości w telewizyjnych programach reality w USA G Gatunku, który stanowi już niemal 70 procentprogramów G Jak sprzedaje się etniczność po amerykańsku?

Małgorzata Kołaczek

Stereo TV E T N O M O D A

dzów i produkują programy poświęcone tylko mniejszościom. Skoro ma tobyć reality, musi być jak najbardziej zbliżone do rzeczywistości. Jest to jed-nak rzeczywistość pełna stereotypów i uproszczeń.

Wszystkie drogi prowadzą do Jersey ShoreFenomen Jersey Shore został już opisany i przeanalizowany na wiele sposo-bów, kilka uniwersytetów miało w swoim programie nawet zajęcia i konfe-rencje jemu poświęcone. Mimo protestów Amerykanów włoskiegopochodzenia, którzy sprzeciwiali się i oburzali na to, jak ich społecznośćjest reprezentowana, miliony Amerykanów z zapartym tchem śledziło od2009 roku w MTV sześć sezonów przygód Snooki, JWoww i Mike’a the Si-

Małgorzata Kołaczek, doktor nauk politycznych,autorka książki Etnicznamobilizacja Romów a Unia Europejska.Polska, Słowacja, Węgry. Wykłada w InstytucieStudiów Międzykulturowychna UniwersytecieJagiellońskim w Krakowie.

Rodzina Johnsów z serialu American

Gypsies. Na zdjęciu: Nicky, Joey,

Jack, Bobby, Eric, Tina i Bob.

Fot. National Geographic Channels/ Shadow Stick Productions/Mani Zarin

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 2322 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

Wizerunek ponad wszystkoDwie rzeczy, których nie lubię – nie lubięmrówek i brzydkich ludzi (GG, członkiniobsady) – u Irańczyków w USA wszystkojest glamour, doskonałe, piękne i najwyż-szej jakości. Dzięki Shahs of Sunset (Sza-chowie Zachodu Słońca) przenosimy siędo Beverly Hills, gdzie Persowie nie pra-cują w budynkach, tylko są ich właścicie-lami, psy chodzą na jogę i mająfanpejdża, a stukot designerskich szpileksłychać na posadzkach meczetów. Naj-większą obrazą jest sugestia, że ktośubiera się w sieciówce H&M. Jest jednakzdaniem krytyków pewien plus – zamiastwzmacniać stereotyp Irańczyka-terrory-sty, obsada „Szachów” nie różni się wieleod bogatych, młodych i pięknych boha-terów innych programów reality z Be-verly Hills, Miami czy Upper East Side.Zamiast więc pokazywać odmienność,pokazuje to, co znane – bogactwo, prze-pych, powierzchowność. Jednak trwającyjuż od trzech sezonów program ewoluuje– podróż do Turcji, wizyta w BłękitnymMeczecie w Stambule i wywiady z człon-kami obsady co do ich związku z isla-mem i o doświadczeniach z życia w USA

po 11 września. To wciąż jednak jedynie margines w życiu pięknie wyglą-dających, ale antypatycznych i próżnych bohaterów show telewizji Bravo,która tak reklamuje swój hit: Zderzenie kultur! Czy ta trzymająca się razemgrupa będzie walczyć z tradycją, czy tylko ze sobą? Shahs of sunset.

Targowisko mniejszościWymienione wyżej programy to jedynie niewielka część dostępnych wostatnim czasie na antenie portretów rzeczywistości amerykańskich mniej-szości – możemy dowiedzieć się o Amerykanach rosyjskiego pochodzenia(Russian Dolls), amerykańskich Koreańczykach (K-Town), muzułmanach(All-Muslim in America) czy Mormonach - poligamistach (Sister Wives).Wszystkie podążają tym samym schematem kontrowersji – kochamy się,choć od czasu do czasu rzucamy w siebie wyzwiskami czy napadamy nasiebie z pięściami. Niestety, to bardzo często jedyny obraz mniejszości wUSA dostępny dla przeciętnego widza. Popularność reality TV z jednejstrony i niechęć przemysłu filmowego i producentów seriali do promowa-nia autentycznego, alternatywnego wizerunku przedstawicieli mniejszościz drugiej pozwala przypuszczać, że etniczność w Stanach nadal będziesprzedawana w ten mało strawny, ale podnoszący wskaźniki oglądalnościsposób. Czyżby przyszedł czas na Poles in America?

Małgorzata Kołaczek

tuation. Ośmioro Guido i Guidettes zamieszkało razemw domu w Jersey Shore i jedyne, co robili, to opalali się,imprezowali i sypiali z przygodnie poznanymi osobamiobu płci. Ameryka oszalała. Bójki, kłótnie, wyzwiska i zdrady charakteryzowały tę nietypową włoską ro-dzinę, która nie tylko doczekała się spin-offów, kon-traktów reklamowych dla członków obsady i wersji w innych krajach (również w Polsce – Warsaw Shore),ale też otworzyła drogę kolejnym tego typu progra-mom, które śledziły życie mniejszości w ten sam sche-matyczny sposób. Pełen konfliktów, łez i sztuczniewywoływanych dramatów.

Ile Cygana w amerykańskich CyganachUkryci przez stulecia. Aż do teraz. Rodzina rozdartamiędzy tradycją a współczesnością, gdzie bracia walcząo władzę, miłość, rodzinę. Amerykańscy Cyganie– pierwsze zdanie w programie National GeographicChanel z 2012 roku mówi wiele. W pierwszym odcinkumamy wszystko, czego można oczekiwać po reality TV– konflikt pokoleniowy, bójkę, imprezę, zakazaną mi-łość i przepowiadanie przyszłości. Poznajemy nowo-jorską rodzinę Romów – Boba Johna seniora, jego żonęTinę, pragnącą wnuków, jego trzech synów: Erica, Bob-by’ego i Nicka i cały wachlarz skomplikowanych relacjibiznesowych i międzyludzkich. Żebyśmy dobrze zro-zumieli to, co się dzieje na ekranie, twórcy raczą naskrótkimi notkami o zwyczajach i historii Romów – skąd przybyli, jak podchodzą do nie-Romów, co wypada, a co nie. Brzmijak recepta na sukces z przesłaniem edukacyjnym? Opinie krytyków i sa-mych amerykańskich Romów są jednoznaczne – to najniższa forma telewizji(The LA Times), która nie tylko nie przysłuży się społeczności Romów wUSA, ale obojętność może zmienić w uprzedzenia (The Guardian). Ian Hancock, romski profesor w Uniwersytetu w Teksasie i wieloletni dzia-łacz organizacji romskich, planuje podać twórców do sądu, bo jak twierdzi:Nasz lud ma długą i fascynującą historię, a National Geographic szkaluje nasstarymi i bardzo niebezpiecznymi stereotypami: tajemniczy, brutalni Cyganie;urodzeni kryminaliści. Trudno się temu dziwić – sam producent Ralph Mac-chio promuje serial, porównując swoich bohaterów do rodziny mafijnej.Czego więc dowiaduje się przeciętny amerykański widz? Że Romowie niechcą mieć nic wspólnego z nie-Romami, młodo się pobierają i prowadząnielegalne interesy. Czyli nieco więcej niż z niezwykle popularnego My big fat American Gypsy wedding (koncepcji zapożyczonej z brytyjskiegoprogramu Channel 4 Network – My big fat Gypsy wedding, gdzie bohateramisą tak naprawdę Trawelerzy). Nawet przepowiadająca przyszłość babciaTina nie mogła się spodziewać, że program zakończy się już po pierwszymsezonie. Obrazy i stereotypy przez niego wykreowane pozostaną jednak w głowach Amerykanów zdecydowanie dłużej.

Zdjęcie z serialu Shahs of Sunset. Fot. materiały prasowe/Bravo Media, LLC

Zdjęcie z serialu Jersey Shore.

Fot. materiały prasowe

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 2524 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

Trend na modę etno w Indiach jest nowy, i względnie nowa natym polu jest duma z tego, co własne, etniczne. Po długimokresie małpowania Zachodu, noszenia koszul z wiskozy ispodni w kant, pokazywania na wybiegach kreacji, które rów-nie dobrze mogłyby być uszyte w Hongkongu lub Mediolanie,

indyjscy projektanci zaczęli tworzyć nowy styl, ulepszając tradycyjny ubiór.Szyją zachodnie stroje z lokalnymi akcentami bądź też tradycyjne – ale wy-godniejsze w noszeniu i lepiej skrojone. Na wybiegach królują choli, blu-zeczki noszone pod sari, zakładane do dżinsów, typowe dla wieśniaczekspódnice maxi noszone poniżej pępka czy haftowane, pendżabskie bale-rinki, jak też tradycyjne kurta, tuniki, skrojone inaczej, z nadrukiem zamiasthaftu. Na pokazach haute couture modelki suną po wybiegu w brokatowychpłaszczach do ziemi, w bajkowych spódnicach układających się w złoto-gra-natowe pawie pióra, w jedwabiach i szyfonach, paszminie i najcieńszej żo-rżecie, niczym maharani, księżniczki z dawnych czasów.Indyjski etnoszyk jest na bogato i dla bogatych, którzy chętnie ubiorą sięmodnie, by podkreślić swoją pozycję społeczną. I jak to w Indiach, popra-wiono i ulepszono to, co nosi się na prowincji, zwłaszcza w Gudżaracie czyRadżastanie. Bandana Tewari, redaktorka działu mody w Vogue India, ujęłaten trend następująco: Chodzi o to, by powrócić do naszej kolorystyki i bawićsię nią. Oczywiście, wychodzi z tego absolutny i bardzo indyjski kicz. Kicz,rozpusta kolorów, bajkowy przepych, łączenie skromności z wręcz frywolnązmysłowością, rzecz zgoła niemożliwa.

G Hindusi mają dość wizerunku starego hipisa w rozciągniętych pantalonach do jogi, wzdrygają sięprzed tą zubożoną wersją indyjskości i bylejakościąkulturowego przywłaszczenia G Od paru lat indyjscyprojektanci tworzą własną, oryginalną modę etno

Anna Różańska

Mahatma by pochwalił

E T N O M O D A Pamiętać należy jednak o tym, że termin etniczne w przypadku Indii należy wziąćw cudzysłów, bo jak w kraju zamieszkiwanym przez niemal dwa tysiące mniej-szości etnicznych, gdzie wieś nosi się tak samo jak parę wieków temu, określićto, co jest etniczne, a co już nie? W każdym razie nowy etnoszyk jest typowo in-dyjskim produktem, jak zawsze fuzją tego, co własne, i tego, co obce. Indie bo-wiem nigdy nie kopiowały wiernie oryginału, ale zawłaszczały, brały wposiadanie zachodnie importy – jak choćby język angielski – i ustawiały po swo-jemu. Tak też jest w przypadku mody – przedstawicielka wyższej klasy średniejwłoży dziś chętnie do dżinsów bogato zdobioną, paciorkowo-lusterkową bluzkę,albo sukienkę we wzory pochodzące z glinianych lepianek rozsianych po pustyniThar.Jednocześnie, co ciekawe, tak jak w czasach kolonii brytyjskiej to, co indyjskie,przedstawiane było w sposób bardzo wybiórczy i romantyczny – patrz polowaniana tygrysy i zbytek radżpuckich książąt – tak samo obecni projektanci modyupiększają indyjskość. Czyżby powodowała nimi nostalgia za wspaniałością Indiisprzed niepodległości, sprzed czasów przeludnienia i miejskiej biedy? Być możejest w tym tęsknota za wspaniałym dziedzictwem, bądź też zaadaptowana za-chodnia estetyka, wyuczone rozumienie tego, co ładne w obcym?Tak czy siak, dla indyjskich projektantów mody długo nie było miejsca. Hinduskiod zawsze miały możność wyróżnić się z tłumu. Zwyczajowo kupowało się ma-teriał, niosło do hafciarza i krawca, który szył kreację pod dyktando klientki. Po-dążając za jej fantazją, kroił dekolt, zwężał lub poszerzał, odsłaniał plecy, tworzącjedyne w swoim rodzaju bluzeczki pod sari czy tuniki ze spodniami zwane salwarkamiz. Jeszcze dwadzieścia lat temu uważano, że projektanci to przereklamowanikrawcy, a indywidualny styl był zawsze dostępny. Projektanci musieli się więcnatrudzić i zaproponować coś, czego wcześniej nie było – zachodni standardwykończenia, większą wygodę i dopasowanie ubioru. Poza tym podkreślili róż-nicę pomiędzy ubiorem codziennym a odświętnym – ten pierwszy przypominadziś bardziej zachodni ubiór z elementami indo-etno, drugi zaś na takie okazjejak wesela czy festiwale nawiązuje do przepychu książęcych dworów.Co ciekawe, na wybiegi i do reklam chętnie zatrudniane są białe modelki. Jasnaszatynka na tle Taj Mahal, ideał zachodniego piękna, budzi tutaj również inneskojarzenia: jest pewna siebie, ceni sobie wygodę i luksus, sięga po to, co chce.Jest pożądana, emanująca erotyką, rozbudzona, rozmarzona i dostępna. Taka re-klama przemawia do Hindusek o kosmopolitycznych ambicjach, a takich jest windyjskich metropoliach coraz więcej. Indyjskość reklamowana przez białą mo-delkę, jak pisze Sujata Moorti, oferowana jest ponownie w ulepszonej postaci isprzedawana jako orientalna fantazja na temat kobiecego ciała i pożądania. Czyżto nie ironia losu? Paradoks kultury?Podobnie jak to, że indyjska młodzież, ta uprzywilejowana, z bogatszych domówi większych miast, jest bodajże pierwszym pokoleniem w pełni świadomym fas-cynacji, jaką Zachód żywi wobec indyjskiej filozofii, ajurwedyjskiej medycynyczy systemów jogi. Nie odwraca się, jak ojcowie i dziadkowie, od tego, co indyj-skie, byle tylko wyglądać jak brytyjski dżentelmen czy angielska lady. Wręczprzeciwnie, młodzi ludzie zafrapowani są własną kulturą i jej szaloną różnorod-nością. Choć jednak, przyznać należy, skłonni są bardziej odziać się w wystyli-zowane na etno ubrania aniżeli w tkaną ręcznie zgrzebną bawełnę, jak chciałtego Gandhi. Na szczęście to wystylizowane etno noszą z taką dumą, że sam Ma-hatma by ich za to pochwalił.

Anna Różańska

Anna Różańska, tłumaczka, antropolożka, od 20 lat w podróży.

E T N O M O D A

Łapacz snów Elżbieta Wiącek

Fragment wzorzystego materiału pochodzącego z Tenganan na Bali.Fot. Mark De Fraeye/AKG/East News

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 2928 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

zaproponował formalny Indian Removal – plan, który miał polegać na eks-pansji granic na obszary indiańskie bez wywoływania wojny. W oryginal-nym zamierzeniu celem planu było nakłonienie tubylców, aby porzuciliswoje własne kultury i religie na korzyść zachodniej kultury europejskiej,chrześcijaństwa i osiadłego, rolniczego stylu życia. Jefferson spodziewał się,że taki sposób asymilacji rdzennych mieszkańców pozbawi ich samowys-tarczalności i zmieni ich w społeczność funkcjonującą na zasadach gospo-darki rynkowej, zależną ekonomicznie od handlu z białymi. W jegozamierzeniu strategia ta miała spowodować, że nowi osadnicy stopniowoprzejmą indiańskie ziemie w zamian za towary i niespłacone długi. Zasad-niczym zwrotem w dotychczasowych dziejach Indian i historii indiańskiejpolityki władz federalnych USA stał się uchwalony Indian ReorganizationAct – IRA z 18 czerwca 1934 roku. Ustawa o reorganizacji Indian stworzyłanowe (obowiązujące zasadniczo do dziś) podstawy prawne, organizacyjne ifinansowe autonomicznego funkcjonowania grup tubylczych Amerykanów.Projekt zasadniczej reformy ich sytuacji był częścią polityki tzw. NowegoŁadu (New Deal) – głównych zmian gospodarczych i społecznych wdraża-nych przez administrację prezydenta Franklina D. Roosevelta. Do czasuwprowadzenia IRA indiańskie plemiona uznawane były za wewnętrzne na-rody zależne, nie były traktowane jak podmioty prawa międzynarodowego,a Indianie nie byli uznawani za obywateli USA. W wyniku realizacji ustawyponad 160 plemion i społeczności tubylczych przyjęło nowe konstytucje izasady autonomii zgodnie z IRA, a w ciągu pierwszych 20 lat po jej uchwa-leniu w ręce Indian wróciły 2 mln akrów (8000 km2) utraconych wcześniejziem. Przepisy nowej ustawy stworzyły podstawy odrodzenia niszczonychdotąd kultur plemiennych i często prześladowanych lub nawet zakazanychtradycyjnych obrzędów (np. Taniec Słońca), religii i języków. Ponadto IRAzdefiniowała pojęcia Indianie, plemię i dorosły Indianin.Wszelkie terminy obcego pochodzenia stosowane w odniesieniu do rdzen-nych mieszkańców Ameryki są same w sobie częścią marketingu kultur. In-dianin, rdzenny Amerykanin, American Indian, Amerindian – te etykietkiużywane od stuleci przez outsiderów miały na celu objąć liczne plemiona oindywidualnych nazwach, które nie postrzegały siebie razem jako cało-ściowa grupa. Obecnie jednak różne organizacje powstałe z inicjatywyrdzennych Amerykanów używają w nazwach terminu Indian, np. AmericanIndian Movement czy National Congress of American Indians. Termin tenpojawia się również w większości nazw istniejących dotąd oficjalnie uzna-nych plemion.W latach 50. i 60. XX wieku reformy indiańskiego Nowego Ładu uległy spo-wolnieniu. Dominującą strategią władz USA stało się tzw. termination, czylistopniowa likwidacja rezerwatów i tubylczej samorządności, a następnie po-lityka przesiedleń Indian do miast (relocation) i asymilacji społeczności tu-bylczych. Efektem tego było formalne zlikwidowanie przez Kongres 61plemion i należących do nich rezerwatów. Dopiero z końcem lat 60. politykata uległa zmianie w kierunku uznania suwerenności i szerszej autonomiirdzennych społeczności. Było to skutkiem indiańskiego odrodzenia spo-łeczno-kulturalnego, fali protestów tubylczych oraz kolejnych projektów ak-tywizacji gospodarczej rezerwatów. W 1978 roku Kongres USA uchwaliłkolejny ważny akt prawny: Ustawę o wolności religijnej Indian amerykań-skich (AIRFA).

Idąc wzdłuż sklepowych półek w jednym z supermarketów amery-kańskiej sieci Wegmans Food Markets, co krok spotykam Indian.Patrzą z opakowań kostek masła, z torebek mąki, z paczek papiero-sów. Nie potrzeba wnikliwych badań terenowych, wystarczy zrobićzakupy, przyglądając się retoryce opakowań produktów, by zrozu-

mieć, dlaczego w kręgach akademickich w USA najbardziej dyskutowanąkwestią w odniesieniu do Indian Ameryki Północnej jest wciąż kulturowyimperializm. Opinię tę podziela wielu naukowców indiańskiego pochodze-nia, m.in. Margo Thunderbird, córka wodza plemienia Shinnecock. Jej zda-nie o białych jest jednoznaczne: Przybyli na nasze ziemie, by zabrać to, cona niej rośnie, nasze czyste powietrze i czystą wodę. A teraz chcą nam zabraćostatnią rzecz, którą posiadamy: naszą dumę, naszą historię, nasze duchowetradycje. Chcą je przerobić na swoją modłę, a potem przypisać sobie. Ich kłam-stwa i kradzieże nie mają końca.Inna indiańska antropolożka Wendy Rose, ubolewając nad wpływem kul-turowego imperializmu na Indian stwierdza, że proces ten jest w istocie in-telektualną kontynuacją dziewiętnastowiecznej przesłanki popularnej wzbiorowej świadomości białych osadników. Zgodnie z nią losy indiańskichplemion postrzegane były jako manifestacja przeznaczenia, co usprawiedli-wiało ich eksterminację jako dziejową konieczność.Istnieją silne powiązania między komercjalizmem, potrzebami ekonomicz-nymi oraz formowaniem się współczesnej amerykańskiej tożsamości. Ame-rykanie zawsze definiowali się w opozycji do innych. Przeciwstawiali siebienajpierw Brytyjczykom, potem Meksykanom i Indianom, a w kolejnych de-kadach Związkowi Radzieckiemu i Irakowi. Listę tę można wydłużać… Uży-cie stereotypu jest najprostszym sposobem, by scharakteryzować tych,których stawiamy w opozycji do my, ponieważ redukcja człowieka do sym-bolu upraszcza walkę z nim, zarówno na płaszczyźnie fizycznej, jak i ideo-logicznej. Zmieniające się na przestrzeni stuleci stereotypy Indian pokazują,jak ewoluowała u Amerykanów potrzeba definiowania siebie w opozycji donich. Purytanie nazywali ich sługami Zła, widząc dla nich tylko dwie drogi:konwersję lub eksterminację. Inny stereotyp stworzył Thomas Jefferson,przejmując idee Jeana-Jacques’a Rousseau. Koncept szlachetnego dzikusaskazanego na wyginięcie również cechował się destrukcyjnym potencjałem,gdyż – ujmując rdzennych mieszkańców kontynentu jako relikt przeszłości– uzasadniał ekspansję cywilizacji białych. W 1845 roku John L. O’Sullivan,wpływowy dziennikarz polityczny i felietonista, pisał w Democratic Review,że przejęcie przez Amerykanów terenów obecnego Teksasu jest manifestacjąprzeznaczenia, ponieważ rdzenni mieszkańcy marnowali zasoby naturalnetego obszaru, nie używając ich. Jefferson był pierwszym prezydentem, który

G Jak wymyślono na nowo i skomercjalizowano Indian

E T N O M O D A

Elżbieta Wiącek, doktor z zakresu nauk o sztukachpięknych; pracuje w InstytucieStudiów Międzykulturowych na Uniwersytecie Jagiellońskim.Jej zainteresowania badawczekoncentrują się wokół semiologiikomunikatów audiowizualnych,antropologii filmu i estetykipostmodernistycznej.Opublikowała między innymiksiążkę Filmowe podróże Abbasa Kiarostamiego (Kraków 2004).

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 3130 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

sprzedawanie własnej tradycji w uproszczonej, kiczowatej wersji, którejemblematem są łapacze snów lub orle pióra używane w dekoracjach wnętrz.Sklepik z pamiątkami w Muckleshoot Casino w Auburn (Waszyngton) ofe-ruje klientom fragmenty indiańskich światów. Można tu nabyć ręcznie rzeź-bione figurki łososia (głównego źródła pożywienia plemienia Muckleshoot)i szklane kule śnieżne wypełnione wodą, w której kołysze się mała drew-niana łódka. Na jednej półce leżą obok siebie tradycyjne, ręcznie wytwa-rzane koce oraz tańsze koce z poliestru opatrzone logo Muckleshoot Casino.Reklama sklepu głosi: Coś dla każdego. Sloganem tym można określić postawę właścicieli plemiennych kasyn w stosunku do klienta. W wystrojuwnętrz swoich kasyn Indianie odwołują się także do wytworzonego przezbiałych stereotypu świadomego ekologicznie tubylca.

G Wymyślić Indian na nowo

W latach 90. XX wieku, kiedy Amerykanie zdali sobie sprawę, że naturalnezasoby nie są nieskończone, zrodził się kolejny nowy stereotyp Indianina:urodzonego ekologa, żyjącego w harmonii z przyrodą. Pokrewny stereotyprozwinął się w obrębie ruchu New Age – Indianin jako człowiek duchowodostrojony do wszystkiego, co żyje, z racji samego swojego pochodzenia.W konsekwencji wielu Amerykanów, zamiast sytuować siebie w opozycjido rdzennych mieszkańców swojego kraju, dąży do powiązań z tym, co po-strzega jako pozytywne aspekty indiańskości i związanego z nią dziedzictwa.Philip J. Deloria pisze o tej tendencji w swojej książce Playing Indian, po-strzegając zabawę w Indian jako stałą tradycję w kulturze amerykańskiej.Poprzez tę zabawę Amerykanie reinterpretują dylematy z pogranicza in-diańskości, aby sprostać okolicznościom swoich czasów. Esencję tych prze-mian, które rozpoczęły się pod koniec ubiegłego wieku, dobrze oddaje tytułksiążki historyka Fergusona Bordewicha Killing the White Man’s Indian:Reinventing Native Americans at the End of the Twentieth Century (1997).Obserwacje dotyczące niedawnej fali identyfikacji z Indianami potwierdzająstatystyki: liczba American Indians zarejestrowana przez U.S. Census Bu-reau podwoiła się w latach 1980-1990. Co więcej, nie-Indianie zaczęliuczestniczyć w indiańskich ceremoniach, nosić indiańskie symbole na ubra-niach i w biżuterii oraz kupować łapacze snów do użytkowania we własnychdomach. Popularnością na rynku cieszą się także tzw. smudge bundles, czyinaczej smudge sticks – wiązki wysuszonych ziół i gałązek cedru, które zgod-nie z tradycją były palone podczas rytuałów i ceremonii. Spełniały funkcjęoczyszczającą i niosły błogosławieństwo. Po zdominowaniu kontynentuprzez białych praktyka palenia świętych ziół początkowo budziła kontro-wersje i prowokowała dyskusję na temat granic wolności religijnej rdzen-nych Amerykanów. Studenci indiańskiego pochodzenia palący rytualniewiązki ziół na terenie akademików często spotykali się z represjami ze stronywładz uczelni. Skład komercyjnych smudge sticks oraz ich sposób użyciaprzez nie-Indian mają niewiele wspólnego z tradycją. W wytwarzaniu ichnie przestrzega się dawnych zwyczajów, zgodnie z którymi powinny byćzbierane o określonych porach dnia i miesiąca, determinowanych fazamiKsiężyca. Poza tym istnieje tu konflikt interesów, gdyż tradycyjne wiązkiziół zawierają białą szałwię, zaś Indianie sprzeciwiają się jej sprzedaży, uwa-żając ją za duchowe lekarstwo, którym nie powinno się handlować.

G Indiańska ruletka

W 1988 roku w USA wprowadzono akt prawny regulujący hazard na tere-nach rezerwatów dla Indian. Głównym celem aktu była pomoc zamieszku-jącym je plemionom w rozwoju ekonomicznym. Ustanowienie indiańskiejkomisji gier oraz powstanie kasyn na obszarze rezerwatów miało na celugenerowanie podatku, który wykorzystywany byłby na zaspokojenie potrzebspołeczności indiańskiej. Obecnie na terenie USA istnieje około 400 indiań-skich kasyn, które rocznie generują przychód rzędu kilkunastu miliardówdolarów. Dzięki nim znacznie zmniejszyło się bezrobocie w rezerwatach,pozyskano środki na usługi publiczne, budowę plemiennych szkół, eduka-cję, leczenie uzależnień od alkoholu i narkotyków. Gigantycznykompleks Foxwoods Resort Casino wzniesiony w leśnej głuszy przez IndianPekot (stan Connecticut) to obecnie największa w USA powierzchnia, naktórej uprawia się hazard, oraz rekordzista pod względem wielkości gene-rowanych zysków. Niektóre plemiona zdecydowały się na współpracę zeznanymi markami z branży hotelowej, takimi jak Hilton czy Sheraton. W 2007 roku plemię Seminoli nabyło za 965 mln dolarów sieć hoteli i res-tauracji Hard Rock Café International.Czy indiańskie świątynie hazardu różnią się czymkolwiek od innych przy-bytków tego rodzaju? Okazuje się, że tak. Zdaniem Ernesta Stevensa Jr.,przewodniczącego National Indian Gaming Association i członka plemieniaOneida z Wisconsin, plemiona wnoszą do prowadzonych przez siebie kasynczęść własnej kultury.Sukces finansowy kasyn w rezerwatach dał początek nowemu stereotypowi:Indianina bogacza. W istocie jednak tylko niewielki procent mieszkańców re-zerwatów czerpie z tego tytułu wysokie korzyści ekonomiczne, a władze każ-dego z rezerwatów podejmują odgórne decyzje odnośnie do dystrybucjizysków. Zdaniem znanego felietonisty i poety indiańskiego pochodzenia JimaNorthrupa, ta nierówna dystrybucja przyczynia się do kształtowania się spo-łeczeństwa klasowego w obrębie rezerwatów. Ponadto, w opinii dziennikarza,umożliwienie Indianom prowadzenia tego rodzaju działalności zarobkowejwolnej od podatku wcale nie wprowadza rasowej harmonii. Po pierwsze, przy-wilej ten budzi zazdrość nie-Indian. Jej dowodem są krążące w sieci memy zestwierdzeniami w rodzaju: Indiańscy właściciele kasyn powinni płacić większepodatki. Ziemia, którą im ukradliśmy, wcale nie była ich własnością. Innauwaga wyraża podobną gorycz: Wszyscy Indianie zostali stworzeni równi, aleniektórzy zostali stworzeni równiejsi od innych. Po drugie, jak zauważa Nor-thrup – kasyno działa tak, że zawsze wychodzi z niego więcej przegranych niżwygranych. Przegrani mówią sobie: Ci przeklęci Indianie znów mnie ograli i za-brali mi moje wszystkie pieniądze. Te negatywne doświadczenia nie wpływająwięc na poprawę wizerunku Indian. Przeciwnie – utrwalają negatywne ste-reotypy, że tubylcy są podatni na uzależnienia.W dyskusji na temat wpływu kasyn na społeczność rezerwatów kluczowąkwestią pozostaje etniczność. W opinii Jean Phinney, amerykańskiej ba-daczki mniejszości etnicznych, fenomenem jest samo istnienie przedsię-biorczości, która bazuje na rządowym uznaniu rdzennej etniczności. Z tegowzględu, przyglądając się funkcjonowaniu plemiennych kasyn, należy do-kładnie zanalizować, w jaki sposób tubylcze kultury komercjalizują się same,wolne od wpływów kultury anglosaskiej. Ceną za podatkowe przywileje jest

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 3332 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

G Desire me – albo miłość po indiańsku

Wiele artykułów oferowanych obecnie na amerykańskim rynku – po-cztówki, elementy dekoracji wnętrz, okładki książek, popularne filmy –ujawnia jeszcze jedno oblicze kulturowego imperializmu. Pod wpływemspojrzenia białego zarówno indiańscy mężczyźni, jak i kobiety zostają prze-mienieni w obiekty seksualne, często poddane hiperestetyzacji. Proces tenjest ważnym elementem kolonialnej dominacji. Chcąc zapewnić sobie ko-mercyjny sukces, producenci tych miłych dla oka wizerunków oferują po-tencjalnym klientom obrazy, które nie mają odniesienia do rzeczywistości,lecz w pełni przynależą do świata symulacji. Kreowanie tych symulakrówułatwia to, że wielu Amerykanów nigdy nie spotkało prawdziwych Indian inie wiedzą, jak powinni oni wyglądać. Tę empiryczną próżnię łatwo więczapełnić zestawem stereotypów. Pojawiły się one już w tzw. opowieściach ouprowadzeniu (captivity narrative) – gatunku literackim zapoczątkowanymw XVII wieku przez purytanów. W historiach o porwaniach członka białejspołeczności przez indiańskie plemię samym Indianom nie pozwalano dojśćdo głosu. Mieli spełniać rolę obiektów, w których skupiało się spojrzeniebiałego człowieka. Współczesne obrazy Indian to również spadek po daw-nych antropologach, którzy odegrali kluczową rolę w skodyfikowaniu ichjako Innych. Ich opisy etnograficzne stały się rdzeniem nie tylko muzeal-nych wystaw, ale również pokazów osobliwości z tubylcami w rolach głów-nych oraz wczesnych niemych westernów. W tej antropologicznej konwencjiIndianie umieszczeni zostali poza czasem. Chociaż kultury indiańskie stałysię obiektem wnikliwych studiów, etnografowie koncentrowali swoją uwagęna detalach ubiorów, zwyczajach i mitach, ale ludzie, których życie tak wni-kliwie badali, niewiele dla nich znaczyli jako LUDZIE. Postawę tę przybie-rali szczególnie antropologowie pionierzy (np. Alfred Kroeber), którzy podkoniec ubiegłego wieku uprawiali etnografię ocalenia. Jej głównym celemnie było zrozumienie przedstawicieli rdzennych kultur Ameryki Północnej,lecz utrwalenie ich, zanim ulegną wyniszczeniu/wyginą. Fundamentalnymzałożeniem dawnych antropologów i etnografów było usytuowanie tubyl-ców w roli obiektu obserwacji. Ważnym aspektem tego uprzedmiotowieniabyło zanegowanie ich seksualnej tożsamości w stosunku do siebie nawza-jem. Etnograficzne zapisy są wyprane z jakichkolwiek emocji i z seksualno-ści. Biali badacze postrzegali indiańską seksualność jako prymitywną ipodrzędną w stosunku do wyrafinowanej miłości ludzi Zachodu. LewisHenry Morgan w swoim klasycznym dziele o Irokezach stwierdził, że niemają oni pojęcia o pasji, jaka może zrodzić się między mężczyzną i kobietą,których serca znajdują się na wyższym poziomie rozwoju.Wizerunki Indian w produktach obecnej kultury masowej nadal ogniskująw sobie wspomniany zabieg uprzedmiotowienia. W galerii tej można wy-różnić kilka podstawowych, powtarzających się typów. Pierwszy z nich towojownik emanujący zwierzęcą siłą, którego postać ukształtowana zostaław dawnych purytańskich powieściach. Jest on nie tylko dziki i szlachetny,ale również egzotyczny i erotyczny. Figurę tę można uznać za esencję zwie-rzęcej seksualności, która została wyparta poza nawias kultury purytańskiej.Silnie zaakcentowana dzikość i pierwotna zmysłowość tej postaci nie znaj-dowały uzasadnienia w relacjach kobiet porwanych przez Indian (gwałtynależały do rzadkości). Mimo to mit seksualnego drapieżcy czyhającego na

Z tego względu nie-Indianie zastępują ją najczęściej zwykłą szałwią. Niekiedynatomiast oferowane w powszechnej sprzedaży wiązki zawierają rośliny, któ-rych palenia Indianie zabraniają, lub nawet rośliny innego pochodzenia niżpółnocnoamerykańskie czy substancje toksyczne.Przed odpowiedzią na pytanie: W jaki sposób skomercjalizowano kultury in-diańskie? warto zdefiniować samo pojęcie komercjalizacji. W odniesieniu dopowyższego procesu pojęcie rozumiane jest bowiem bardzo szeroko. Zda-niem amerykańskich naukowców jest to wszelka forma wykorzystania czydostosowania rdzennych kultur przez nie-Indian w celu odniesienia korzyścifinansowej lub jakiejś innej formy zysku. Praktyki, które Carter Jones Meyerokreśla zbiorczym terminem sprzedawanie indiańskiego (Selling the Indian),cechują się wyjątkową złożonością i różnorodnością. Należą do nich bowiemrównież komercyjne tendencje w obrębie tzw. białego szamanizmu - whites-haman movement. Kim jest biały szaman? Geary Hobson, pisarz z plemieniaCherokee, określił tym terminem nieindiańskich poetów i pisarzy, którzy wswoich utworach przywłaszczają sobie tożsamość indiańskiego szamana, abyprzekazać pewne mistyczne prawdy. Nie wystarczy być poetą – trzeba jeszczeodwołać się do wyższych sił i wykazać, że czerpie się z nich moc – ironizujeHobson. Biali szamani uzurpujący sobie funkcję uzdrowiciela dusz to poeciwychowani w tradycji chrześcijańskiej, natomiast – mimo nazwy – nie zawszebiałej rasy i nie zawsze Amerykanie. Wielu z nich utrzymuje, że łączy ichszczególnie zażyła więź z kulturą indiańską. Według Wendy Rose takie rosz-czenia są absurdalne: czy ktoś mógłby obwołać się rabbim, nie będąc Żydem?Zjawiska wchodzące w skład sprzedawania indiańskiego można podzielić nadwie podstawowe grupy: eksponowanie indiańskiego (Staging the Indian) orazmarketing indiańskiego. Pierwsza grupa obejmuje wszelkie sposoby, w jakieIndianie prezentowani byli szerokiej publiczności, poczynając od BuffaloBill’s Wild West shows, które od 1883 roku cieszyły się popularnością przezkolejne trzy dekady, po współczesne spektakle stanowiące atrakcję tury-styczną lub emitowane w mediach. Obecnie ich wzorcowym przykładem jestTillicum Village – czterogodzinny spektakl przedstawiający indiańskie tra-dycje. Jego scenerią jest park stanowy połączony promem z pobliskim Seat-tle. Spektakl opisywany jako część dawnej kultury wzbudza pytania, na któreniełatwo odpowiedzieć. Przede wszystkim: czy jest to współczesna konty-nuacja długiej historii spektakli z udziałem Indian, którzy pojawiali się jakokulturowe artefakty na (białej) scenie? Za początek tego rodzaju praktyk per-formatywnych można uznać rok 1904, kiedy grupa rodzin Indian Cocopaopuściła rodzime ziemie, aby wziąć udział w Louisiana Purchase Expositionw St. Louis. Zostali wynajęci przez organizatorów wystawy, aby jako egzo-tyczny towar dostarczyć rozrywki milionom zwiedzających. Ubrani w in-diańskie ubrania, odgrywali przed publicznością swoje codzienne czynnościi sprzedawali swoje rzemiosło. We współczesnych spektaklach indiańskościw Tillicum Village indiańscy wykonawcy są bardziej świadomymi podmio-tami, niż miało to miejsce w zeszłym stuleciu. Przybysze mogą nie tylkoobejrzeć tradycyjne tańce, przyjrzeć się pieczeniu łososia w otwartym ogniui skosztować świeżej potrawy, ale również mają możliwość nieformalnej roz-mowy z wykonawcami.  Mimo tych zmian trudno zaprzeczyć, że równieżtego rodzaju performans zdominowany jest przez spojrzenie turysty orazpostrzeganie pewnych grup jako Innych. Główna zmiana polega na tym, żeturystyka stała się bardziej zglobalizowana.

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 3534 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

winy, jakie mogliby odczuwać biali z powodu kolonialnej przeszłości. Cowięcej, Disnejowska Pocahontas uczy Johna Smitha szacunku do natury, coimplikuje jej wpływ na kształtowanie się mentalności narodu amerykań-skiego. Ta sentymentalizacja to kolejna kolektywna fantazja.Siłę rażenia reaktywowanego mitu wzmocnił towarzyszący filmowi mer-chandising. Polega on na używaniu postaci, wizerunków i symboli kojarzo-nych przez odbiorców z filmem w celu poprawy efektów sprzedaży innegoproduktu. W ramach tej działalności marketingowej firma Disney wypuściłana rynek limitowaną edycję kolekcjonerskich lalek przedstawiających Po-cahontas i Johna Smitha. Zarówno filmowa Pocahontas, jak i jej lalkowy od-powiednik mają jaśniejszą skórę niż inni członkowie plemienia, podobniejak jej przedstawienia z czasów wiktoriańskich. Ponadto oba wizerunki sąbardzo zmysłowe i czynią z Indianki kuszący obiekt pożądania. Na stronieinternetowej Disney Store czytamy: Szlachetna Indianka Pocahontas nigdynie wyglądała piękniej niż w parze z bohaterskim Johnem Smithem. W tymeleganckim zestawie Disney Fairytale Designer Collection dwa światy stały sięjednym. Chociaż Disnejowska produkcja tchnęła nowe życie w historię Po-cahontas, w istocie utrwaliła tylko stereotyp indiańskiej księżniczki i fantazjebiałych. Wyraz tego znajdziemy w jednym z memów, w którym bohaterkamówi do szopa: Nie cierpię, kiedy ludzie zapominają, że Pocahontas jest księż-niczką Disneya!W ikonografii białego człowieka z kręgu kultury popularnej zarówno In-dianie, jak i Indianki stali się brzemiennymi w znaczenia symbolami kultu-rowymi. Wojownik stał się symbolem prymitywnej męskości, której białymężczyzna nie potrafił wyrazić, zaś Indianka była zawsze gotowa nawszystko, by zaskarbić sobie miłość dzielnego białego mężczyzny. Obie płciezostały poddane zabiegowi seksualizacji nie wobec siebie nawzajem, lecz wrelacji do spojrzenia białego. Konfiguracja ta zmieniła się dopiero w latach90. ubiegłego wieku. W wizualnych reprezentacjach Indian zamiast układówIndianin – biała kobieta oraz Indianka – biały mężczyzna pojawiły się in-diańskie pary. Ponadto ekspresja tych przedstawień wyraźnie złagodniała – są nadal sensualne, ale jest to zmysłowość w pastelowych tonacjach. W gestach, postawach i wyrazach twarzy dominuje czułość zamiast niekon-trolowanego pożądania. Mimo widocznych transformacji są to jednak wi-zerunki równie nierealistyczne, jak te z poprzednich dekad. Twarze tychIndian mają wybitnie kaukaskie rysy, a tłem par jest utopijne wieczne teraz.Za dekorowaną piórami i koralikami powierzchnią nie kryje się nic.Osobną kategorię stanowią wizerunki Indian w produktach skierowanychdo dzieci, np. w klipartach oferowanych z okazji Święta Dziękczynienia.Przedstawienia pozbawione są elementu erotycznego, lecz cechują się po-dobnym schematyzmem.

G Dobre, bo indiańskie

Wzrost etnicznej świadomości wśród tubylczej społeczności USA zaowo-cował pojawieniem się na rynku produktów pochodzenia indiańskiego. Należąca do plemienia Siuksów z Południowej Dakoty Lakota Foods jestpierwszą (i jak dotąd jedyną) tego typu firmą, której właścicielami i pra-cownikami są rdzenni Amerykanie. Specjalnością  Lakota Foods  jest popcorn reklamowany jako prawdziwie indiański. Chociaż dziś produkt ten

białą kobietę okazał się niezwykle trwały. Dowodzą tego treść współczesnychromansów oraz ich okładki. Istotnym wymiarem wyobrażeń indiańskich wo-jowników jest ich erotyczny urok, nawet jeśli ma on smak zakazanego owocu.W ikonografii poczytnych romansów wojownik zawsze pojawia się z obna-żonym torsem, eksponując muskularne ramiona, z których biała kobieta niema szans i ochoty uciekać. Zdobiąca go biżuteria uwydatnia jeszcze jego jas-krawy seksapil. Epatujące zmysłową nagością przedstawienia powtarzają sięna wszystkich okładkach, podczas gdy – paradoksalnie – na dawnych foto-grafiach Indianie są najczęściej kompletnie ubrani. Zarówno treść, jak i stronagraficzna tych powieści sytuują indiańskiego wojownika jako przedmiot po-żądania – nie tylko dostępny białemu spojrzeniu, ale również jak najlepiejwyeksponowany. Trudno także nie dostrzec, że wizerunek ten – chociaż eg-zotyczny – jest zarazem wysoce zeuropeizowany, a muskulatura przypominaklasyczne greckie rzeźby. Jak zauważa antropolożka Elizabeth Bird, w maso-wej wyobraźni Afroamerykanie stanowią wyłącznie seksualne zagrożenie, In-dianie – pomimo swej zwierzęcości – są jednocześnie nośnikami dziewiczeji nieskażonej „amerykańskiej czystości”.Popularne wyobrażenia Indian koncentrowały się na męskich postaciach. In-diańscy wodzowie czy wojownicy pojawiają się w mitologii białych jako jed-nostki znane z imienia: Crazy Horse, Sitting Bull, Geronimo. Indiańskiekobiety były natomiast bezimiennymi squaw. Jedyną powszechnie znaną zimienia jest Pocahontas – córka Powhatana, wodza Federacji Powhatańskiej,która w XVII wieku kontrolowała tereny obecnej Wirginii. Nosiła imię Ma-toaka (Białe Piórko), natomiast Pocahontas (Mała Psotnica) było jej przy-domkiem z okresu dzieciństwa. Według legendy w 1607 roku uratowała przedegzekucją kolonistę Johna Smitha, pojmanego przez Powhatanów. Wielokrot-nie pomagała kolonistom, dostarczała im żywność oraz informacje o planachIndian. Nauczyła się angielskiego, została ochrzczona i wyszła za mąż za plan-tatora tytoniu Johna Rolfe’a, przyjmując jego nazwisko oraz nowe imię. JakoRebecca Rolfe wyjechała z mężem i kilkoma Indianami do Anglii, m.in. poto, by zabiegać o fundusze na budowę chrześcijańskiej szkoły dla indiańskichi angielskich dzieci. Została tam obwołana indiańską księżniczką i spotkałasię nawet z królem Jakubem I. Tuż przed powrotem zmarła na czarną ospę.Wyobrażenia indiańskiej księżniczki, która jest personifikacją kontynentuAmeryki, pojawiły się w sztuce europejskiej bardzo wcześnie, jeszcze przedokresem wojen rewolucyjnych. W alegoriach tych zwrócona w stronę morzatubylcza kobieta wyraźnie oczekuje przybyszów z Europy. Są oni witani zutęsknieniem, tak jakby w świecie kultury plemiennej nie mogła ona znaleźćwszystkiego, co potrzebne jej do szczęścia. Indianka-Ameryka jest uosobie-niem dziewiczego kontynentu, którego przeznaczeniem jest oddanie się bia-łemu człowiekowi. Z podobną konstrukcją bohaterki mamy do czynienia wfilmie animowanym z 1995 roku z wytwórni Disneya, poświęconym dziejomtytułowej Pocahontas. Film w reżyserii E. Goldberga pokazuje, w jaki sposóbmit indiańskiej księżniczki stał się ważnym elementem w kreowaniu amery-kańskiej tożsamości narodowej. Jej oddana postawa wobec białych osadni-ków, gotowość porzucenia kulturowej tożsamości, a nawet poświęcenia życiadla dobra nowego narodu pokazują, że kolonizatorzy mieli prawo do podbojuAmeryki. Innymi słowy, reprezentowana przez Pocahontas gotowość do po-święcenia wszystkiego, co indiańskie, w pełni uzasadnia dominację białychoraz nieuniknioność postępu. Tak prowadzona narracja redukuje poczucie

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 3736 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

rytualnym spożywaniu tytoniu. Jednocześnie rynek ten agresywnie promo-wał swoje produkty wśród Indian, wykorzystując ich wizerunki w rekla-mach. Amerykańskie strategie marketingowe odniosły planowany skutek.Obecnie procent palących wśród populacji Indian amerykańskich jest ude-rzająco wysoki (60 proc.), zwłaszcza w porównaniu z ogólną populacją wkraju (16 proc.). Liczba chorób związanych z uzależnieniem od nikotynyoraz liczba zgonów również sytuują Indian w czołówce.Zapoczątkowana w 2010 roku kampania reklamowa ma na celu zmianę tegostanu rzeczy poprzez zwiększenie świadomości zagrożeń, jakie niesie nałógnikotynowy. Billboardy przypominają Indianom, że istnieje różnica międzyrytualnym spożywaniem tytoniu a zwykłym paleniem papierosów. Ucząposzanowania plemiennej tradycji oraz ostrzegają przed konsekwencjaminadużywania tytoniu.Jednocześnie handel produktami tytoniowymi przestał być monopolem bia-łych. Obecnie ponad 50 stron internetowych proponuje w sprzedaży Ame-rican Indian cigarettes, a 77 proc. z nich jest w posiadaniu Indian (głównieze stanu Nowy Jork). W pojawieniu się tubylców na rynku tytoniowym klu-czową rolę odegrał przywilej wolności podatkowej mieszkańców rezerwa-tów. Właścicielami tych stron nie są jednak plemiona, lecz indywidualniprzedsiębiorcy, którzy sprzedają papierosy przesyłane z rezerwatów, a więcwolne od podatków. Aktualnie on-line sprzedawane są produkty tytonioweco najmniej ośmiu indiańskich marek, m.in. Native, Omaha, Smokin Joes iSeneca Cayuga. Native-brand – papierosy oferowane są w wyjątkowo atrak-cyjnej cenie: 9,95 dolara za karton, co stanowi jedną piątą ceny tytoniu ku-pionego w sklepie.Kulturowy imperializm jest jak sieć, zaś jego efektem jest przemieszczanieIndian w obrębie ich kulturowego kontekstu, niczym figury na szachownicy.Mówiąc krótko: w sieci tej Indianie nie posiadają już praw do swojej własnejtożsamości, w taki sam sposób, jak utracili prawa do większości swoich ziempo tym, jak biali zaczęli się osiedlać w Nowym Świecie. Tę utratę praw dotożsamości wielu naukowców i aktywistów indiańskiego pochodzenia po-strzega jako formę kulturowego ludobójstwa. Komercjalizm, który zawłasz-cza coraz większe obszary indiańskiego dziedzictwa, redukuje ogromnąróżnorodność składających się na nie kultur do płaskiego obrazu wytwo-rzonego na użytek konsumenta. Nabywając święte przedmioty lub płacącza udział w ceremonii w szałasie potów, adaptujemy rytuały, które są czę-ściowo naszą projekcją wyświetloną na złożonej tkaninie kultur indiańskich.Projekcja ta jest rezultatem naszych przekonań na temat tego, co kultury teucieleśniają lub co sobą reprezentują. Nasilająca się tendencja do zabawy wIndian dowodzi, że wciąż zajmują oni ważne miejsce wnarodowej psyche Amerykanów. Właściwe tej zabawie komercjalizm i za-biegi przystosowawcze dowodzą, że nie-Indianie, którzy wymyślają na nowoindiańskie tradycje na swój użytek, stosują de facto kulturowy imperializm.Z drugiej strony nie można zanegować tego, że sami Indianie, którzy do tejpory nie zabierali głosu w przestrzeni publicznej, zaś w sferze rynku byli je-dynie konsumentami, coraz częściej występują jako aktywne podmioty.Coraz bardziej świadomi wagi swojego dziedzictwa, starają się przekształcićjego bogactwo w źródło dochodów, często z sukcesem, a niekiedy za cenędużych kompromisów.

Elżbieta Wiącek

wydaje się wręcz symbolem amerykańskiej kultury masowej i nieodłącznymatrybutem kinowych multipleksów, archeologiczne świadectwa dowodzą, żekukurydzę w tej formie spożywano w Nowym Meksyku już 3600 lat p.n.e.Pracownicy Lakota Foods nadzorują nie tylko proces produkcji i pakowaniapopcornu, ale również samą uprawę kukurydzy oraz marketing produktu.Jego wysoka jakość oraz sprawna organizacja firmy oparta na strukturze ple-miennej przynoszą efekty: obecnie produkuje ona rocznie ponad 45 milionówtorebek z popcornem do przygotowania w domu oraz ponad 4 miliony ready-to-eat popcorn bags.Nie jest to jedyny przejaw indiańskiej inicjatywy w zakresie branży spożyw-czej. Międzyplemienna Rada Rolnictwa (Intertribal Agriculture Council,IAC) promuje znak handlowy Made by American Indians jako symbol umoż-liwiający szybką identyfikację prawdziwych indiańskich produktów wytwa-rzanych przez oficjalnie uznane plemiona. W 1995 roku, po czterech latachstarań, znak ten został ostatecznie zatwierdzony przez amerykańskie biuropatentowe (United States Patent and Trademark Office). O bezpłatne posłu-giwanie się nim może ubiegać się każda indiańska firma, zaś jego rozpo-wszechnianie wychodzi naprzeciw potrzebom świadomych konsumentów,którzy nie chcą wydawać swoich pieniędzy na imitacje.Na fali mody na produkty w stylu indiańskim na rynek trafiają także towary,których koncept powstał poza społecznościami plemiennymi. Kanadyjskastudentka Sophie Pépin zauważyła, że parzenie herbaty nie jest wynalazkiemeuropejskim. Rdzenni Amerykanie pili herbatę, zanim pierwsi Francuzi i Bry-tyjczycy dotarli do wybrzeży kontynentu. Zainspirowana tym faktem zapro-jektowała zestaw leczniczych herbat, których opakowania, kształt torebki oraznazwa TEAPEE nawiązują do indiańskich namiotów tipi. Zawarta w nazwiegra słów wywodząca się ze słowa teepee wskazuje na pochodzenie produktuoraz wyróżnia go spośród innych herbacianych marek. Każdy ze smakówudekorowany jest geometrycznym wzorem zaczerpniętym ze sztuki indiań-skiej, który stanowi zarazem mechanizm otwierający opakowanie. TEAPEEto pierwsza na rynku marka herbaty, która na tak wielu poziomach odwołujesię do indiańskiego dziedzictwa.

G Fajka pokoju kontra papieros

Zagadnienie etniczności i wynikających z niej różnic międzykulturowych ma-nifestuje się także w tak pozornie błahych kwestiach, jak sposób używaniatytoniu. Podczas gdy w kulturze Zachodu tytoń jest zwykłą używką, w tradycjiindiańskiej był on świętym lekarstwem, spełniającym kluczową rolę w mod-litwach i ceremoniach oczyszczających. Sakralne palenie tytoniu zapocząt-kowane przez Irokezów pomagało w kontaktowaniu się z Mocą.Uzewnętrznienie oddechu w postaci dymu podkreślało, że człowiek jest istotążywą. Nie była to intoksykacja, ale ofiara składana wyższym siłom, tym bar-dziej że większość palonych mieszanek nie zawierała tytoniu, lecz jedynie su-szone zioła i sproszkowaną korę drzew. Zapalenie fajki było równieżzaprowadzeniem jedności kosmicznej – modlitwa wcielona w dym unosiłasię do góry. Na terenach Ameryki Środkowej i Południowej tytoń wiązał sięz wizjonerstwem. Jego żucie czy picie w formie wywaru prowadziło do jed-nego celu – wywołania transu. Wprowadzony przez białych komercyjny prze-mysł tytoniowy wywarł niszczący wpływ na rdzenne praktyki oparte na

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 3938 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

Bractwo – inicjatywa grupy ludzi ze starostwa suskiego – ma sta-tus stowarzyszenia użyteczności publicznej. Formalnie zareje-strowane zostało w 2011 roku, lecz jego początki są znaczniestarsze. Nieformalnie działająca grupa ludzi, rozproszona poróżnych gminach starostwa, Zawoi, Stryszawie, Zembrzycach,

Budzowie, Makowie Podhalańskim i Suchej Beskidzkiej, od lat szukała for-muły organizacyjnej, która połączyłaby ludzi o różnym statusie społecznymw działalności na rzecz lokalnej społeczności. Przyświecała im idea społeczeństwa obywatelskiego, zasada podmiotowości i aktywnego, czyn-nego uczestnictwa w kształtowaniu kultury i zasad budowania więzi międzyludzkich.Sztandarowym dla Bractwa, symbolicznym wyrazem celów i metod działa-nia stała się Rombanica, cykliczne, coroczne święto zbójnickie organizowaneod 2012 roku w Bacówce u Harnasia w Marcówce.Wcześniej z kultywowania tradycji zbójnickiej wyrosła Kubajka, także co-roczna, organizowana przez Koło Gospodyń Wiejskich „Marcowianka”, im-preza o charakterze ludycznym, odbywająca się od czterech lat w Marcówce.W gronie członków Bractwa są muzycy, twórcy ludowi, animatorzy kultury,ksiądz, poeta, naukowiec, senator RP, starosta i wicestarosta, wójtowie, radnigmin – w sumie ponad pięćdziesiąt osób. Dzięki pomocy grantowej uzys-kanej ze środków Unii Europejskiej Bractwo uszyło 25 kompletnych strojówzbójnickich, zachowując tradycyjne zasady wzornictwa, kroju, szycia i zdo-bień. Wszelkie imprezy zbójnickie wspiera działające przy Bractwie żeńskieKoło Gaździn.

G Dwaj przedsiębiorcy, ksiądz, profesoruniwersytecki, animator kultury, działaczsamorządowy, ludowi twórcy kultury założyli Bractwo Zbójników spod Babiej Góry G Po co?

Tadeusz PalecznyFotografie: Danuta Paleczny

Zbój nie bujaE T N O M O D A

Zbójowanie honorneZbójowanie lokalnie postrzegane było i jest dwojako. Z jednej stronychłopcy z ciupagami, nase zbóje, byli chlubą i wizytówką góralskości, jur-ności oraz niezłomności męskiej w surowych, górskich warunkach bytowa-nia. Z drugiej wiązało się z przemocą, użyciem siły, łamaniem prawa, choćnie nasego, lecz inksego, ichniego. Było i jest w tradycji ludowej wartościo-wane pozytywnie, jako związane z lokalnymi społecznościami, zjawiskoznane, swojskie, naturalne i ciągłe. Zbójnicy byli zawse, a zbójowanie byłocodziennym i odświętnym składnikiem beskidzkiego pejzażu kulturowegoi społecznego. Przypisywano im wiele pozytywnych cech. Były to chopy śle-bodne, bitne, honorne, śwarne i gramotne. Cechy te podtrzymują i kultywujączłonkowie Bractwa Zbójników spod Babiej Góry, nawiązując do tych at-rybutów zbójeckiego fachu, który kojarzy się nie tyle z przemocą, rabun-kiem, łamaniem prawa, co z przestrzeganiem zbójeckiego etosu,pasterskiego, góralskiego kodeksu, wioskowego, lokalnego obyczaju. Ludupatrywał w nich więc obrońców wolności, ludzi swobodnych, strzegącychwłasnych wiosek, krewnych, sąsiadów i siebie samych przed uciskiem zestrony obcych ciemiężycieli. Tacy zbójnicy byli i są częścią lokalnej społecz-ności i kultury. Co więcej, nie marginalnym, ale centralnym, ważnym skład-nikiem folkloru, stylu życia, społecznej hierarchii i lokalnej struktury. Są stąd, tu urodzeni, znają wszystkie ścieżki i uroczyska leśne, znają miesz-

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 4140 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

kańców i są identyfikowalni jako członkowie rodzin, sąsiedzi, swoi, bliscy,tutejsi. Zbójowanie nie zawieszało pokrewieństwa, nie unieważniało sąsiedz-twa, nie wykluczało z wioskowej społeczności. Przeciwnie, zbójnicy, jeżelidecydowali się na wejście na zbójecki szlak, byli chronieni, szanowani; da-wano im dach nad głową, jedzenie, wsparcie. Niepokorni, wolni zbójnicyspod Babiej Góry walczyli z nierównością i niesprawiedliwością społecznąi polityczną. Nie atakowali ludności miejscowej, nie ranili i nie walczyli zeswojakami, lecz z obcymi: policją, żandarmami, stróżami i wysłannikamidworskiej i państwowej władzy. Rabowali bogatych, napadali na obcychkupców, wyprawiali się na zbóje daleko poza granice regionu.

Zbójowanie ślebodneTak jak niegdysiejszych, tak i dzisiejszych zbójników spod Babiej Góry ce-chuje śleboda, czyli umiłowanie wolności, niezależności, swobody przypisa-nej do doli pasterzy, drwali, myśliwych, zbieraczy i bitnych chłopców zciupagami. Zbójnictwo było domeną, przejawem i elementem wolnościwbrew surowemu, represyjnemu i niesprawiedliwemu prawu narzucanemuz zewnątrz, przez władze reprezentujące albo ucisk feudalnego państwa szla-

checkiego, bądź dwór cesarski, albo partię komunistyczną, okupanta. Zbó-jowanie, wyjęte spod prawa i ścigane przez instytucje władzy państwowej,było sposobem na przeciwstawienie się obcym, narzucającym nawykłym dopasterskiej wolności i swobody mieszkańcom gór różne zakazy. Zajęcia zwią-zane ze zbójowaniem polegały przede wszystkim na ucieczce od podległościwładzy, a tym samym prawa narzuconego przez ludzi z zewnątrz. Zbójowaniejest wpisane bardzo głęboko w tradycyjną solidarność, sposób organizacjiżycia społecznego, gospodarowania, jednym słowem – w ślebodę ludnościpasterskiej, wiejskiej, w rozległym regionie Karpat i Sudetów.Atrybutami wolności góralskiej były: wypasanie owiec, myślistwo, które mu-siało być z konieczności kłusownictwem wobec zakazów władzy, lokalnemigracje zarobkowe na niziny węgierskie czy niemieckie, gospodarka leśnaoraz uboga gospodarka rolna. Formy aktywności gospodarczej, niedostęp-ność wiosek, chłopski, pasterski charakter lokalnych społeczności sprawiały,że szczególnym uznaniem cieszyli się ludzie dobrze posługujący się siekierą– inaczej ciupagą, bronią, znający las i zwierzynę, dobrzy hodowcy owiec.Zajęcia te wymagały mobilności, życia poza wsią, w lesie, na hali, na wypasie,przy bacówce. Górali nie dało się zamknąć – jak jest do tej pory – w sztyw-nych ramach prawa. Okoliczności przyrody, srogie zimy, gwałtowne wiosny,krótkie lata, górzyste rejony sprawiały, że rdzenni mieszkańcy zawsze sepa-rowali się i odnosili nieufnie do przybyszów, nawet – co niejednokrotniemiało miejsce – gdy byli nimi duchowni i księża katoliccy. Wolność jest wpi-sana w tradycje zbójeckie jako swoboda wypowiedzi, poruszania się, ko-rzystania z dóbr natury, lasów, potoków i rzek, hardość, samodzielność orazhart ciała i ducha wobec przeciwności losu. Zbójowanie jest postrzegane wtradycji podbabiogórskiej jako ochrona własnych praw, manifestacja wol-ności i oporu wobec niepraktycznych, represyjnych praw narzucanych przezludzi nieznających gór ani surowości panujących w nich warunków życia.Zbójnicy byli ludźmi wolnymi, miłującymi jednak równość i sprawiedli-wość, rozumiane jako prawo jednostek do życia według własnych zasad.Idea wolności i zasada jej obrony wpisuje się dobrze w mechanizmy samo-rządności lokalnej, jest ściśle związana z tradycją przywiązania do własnychhierarchii wartości. Zbójnicy stawali się strażnikami tej samorządności, swo-istej dwuwładzy: tradycyjnej i legalnej. Władza tradycyjna to władza ojca,dziadka, bacy, przewodnika stada, głowy rodziny, ale też harnasia i przy-wódcy na czas wojny. To także władza męska, typowa dla pasterskich społe-czeństw patriarchalnych, nakładająca się na charyzmatyczne osobowościzbójników. Nawet najgorszego zbójnika musiały cechować pewne podsta-wowe wymogi etosu. W przeciwnym razie tracił zaufanie i oparcie w lokalnejspołeczności, co musiało się kończyć denuncjacją. Musiał dbać o wizerunek.Zbójnicy reprezentowali zawsze typ ludzi heroicznych, najlepszych, najsil-niejszych, wybrane okazy lokalnej społeczności. Zbójnik to człowiek niepo-korny, zdolny do przeciwstawienia się silniejszym i brania w obronęsłabszych. W innych kulturach istnieją legendy człowieka w masce, mitycz-nego Zorro, czy w kapturze – Robin Hooda. Na Podbabiogórzu znana jestlegenda leśnego człowieka, zbójnika radzącego sobie ze wszystkimi prze-ciwnościami losu. Mit często mieszał się z rzeczywistością. Można przyjąć,że zbójnicy byli męscy, silni, młodzi, reprezentowali kategorię ludzi, którzynie nadawali się na mężów i ojców. Byli symbolem i elementem świata nie-możliwego, zabronionego, idealnego. Ich życie było z zasady intensywne,

Tadeusz Paleczny, prof. dr hab., socjolog, przez całe życie zawodowezwiązany z UniwersytetemJagiellońskim. Jego zainteresowaniadotyczą problemówwielokulturowości, nowych ruchów społecznychoraz imigracji w AmerycePołudniowej i StanachZjednoczonych. Najnowszą z jego licznychksiążek jest praca Noweruchy społeczne(Kraków 2011).

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 4342 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

burzliwe, krótkie, a zarazem tragiczne. Wielu z nich kończyło na haku.Rzadko ich zbójowanie kończyło się legalizacją, powrotem do domu, zało-żeniem rodziny. Zbójnicy, jak błędni rycerze, skazani byli na inny los – ludzibroniących swojej i cudzej wolności, ciągłych zbiegów i uciekinierów, a za-razem bojowników atakujących przedstawicieli wrogiej władzy. Stanowiliprawo, tworzyli kodeksy i normy, których przestrzegali i które narzucaliinnym. Zbójeckie prawo twarde, ale proste, wymagało poświęcenia grupie,posłuszeństwa harnasiowi oraz służby wobec swoich bliskich. Honornośćzbójników jest i była dobrze znana. Gotowi byli oddać życie za wartości izasady, według których żyli. Tego wymagała ich zbójnicka rola. Zbójnikiemzostawało się z wyboru. Ktoś, kto nie spełniał kryterium zbójeckiego kode-ksu, nie był cłekiem honornym, nie miał szans na dopuszczenie do zbójnickiej gromady. Tym samym zbójowanie oddzielone zostało od zwy-kłego bandytyzmu. Było rodzajem samoobrony i podtrzymywania lokalnej,tradycyjnej obyczajowości. Zbójnicy rzadko, z zasady w przypadkach naj-wyższej konieczności, zabierali dobytek swoim. Zbójowanie polegało naprzynoszeniu do wsi, a nie wynoszeniu. Na ochronie stanu posiadania, a niejego pomniejszaniu. Zbójnicy byli czyimiś synami, braćmi. Chroniono ichjako członków rodzin i społeczności lokalnych. Nie zawsze bezinteresownie.Zbójnicy odpłacali za dach nad głową, za jedzenie, pomoc w wyposażeniuudziałem w łupach. To, co zrabowali obcym, trafiało w postaci ubiorów, bi-żuterii, pieniędzy do rąk członków lokalnej społeczności. Choć lwia częśćłupu trafiała albo do karczmarza, albo do pana we dworze, właścicielakarczmy. Byli elementem równowagi gospodarczej regionu i poszczególnychwsi. Rozstrzygali spory, których nie mogły rozwikłać żadne sądy. Do tej porypozostały zasady pozasądowej sprawiedliwości opierającej się na obyczaju i opinii wioskowej starszyzny.

Zbójowanie bitneZbójnicy musieli być także ludźmi odważnymi, dzielnymi, sprawnymi, kom-petentnymi w swoim fachu. Z konieczności musieli być zdrowi, silni,sprawni fizycznie i odporni psychicznie. Musieli znosić niewygody tułaczkii ukrywania się w lesie, życia w surowych warunkach górskich. Nie było tozajęcie dla cherlaków czy starców. Tym samym zbójnicy stanowili wyselek-cjonowaną męską reprezentację wsi i regionu. Byli postawni, urodziwi, sta-nowili obiekt niedostępnych westchnień i pragnień wszystkich panien imężatek. Bitność to również hardość, twardość, hart ducha, jak równieżskłonność do szukania zwady, ale w słusznym celu. Oznaczała także umie-jętność w posługiwaniu się bronią, w walce, siłę i zręczność. To suma cechwyróżniających zbójnika jako człowieka honornego i wolnego, nigdy nie-ulegającego przeciwnościom i wrogom. Nieraz bitność wypróbowywanabyła w karczmie, na zabawie, w zwadach i bójkach pomiędzy czupurnymimłodzieńcami. Był to stały element pejzażu społecznego i kulturowego wspołeczności lokalnej, polegający na prezentowaniu i weryfikowaniu własnejczupurności. Zbójnicy rekrutowali się spośród najbardziej bitnych młodychmężczyzn, którzy demonstrowali cechy swojego charakteru w trakcie wesel,zabaw, w bójkach o dziewczynę czy przywództwo. Ciupaga, jako atrybut gó-ralskiej i zbójnickiej bitności, była i jest – chociaż obecnie wisząc na ścianiew sensie symbolicznym – nieodłączną towarzyszką i podporą członkówBractwa. Używano jej rzadko, w sytuacjach tego wymagających, podczas na-

padów i walk o wolność z obcymi wojskami. Bitni chłopcy stawali w sytua-cjach krytycznych w obronie wolności wsi i własnej niezależności, przeciw-stawiając się obcej sile i złemu prawu. Byli skazani w ten sposób nazbójowanie, jako ci wyróżniający się cechami charakteru. Bitność to odwagai umiejętność obrony własnego zdania, niezgadzania się z narzuconą siłącudzą racją, gdy stoi ona w sprzeczności z zasadami etyki i przekonaniem osłuszności sprawy.

Zbójowanie śwarneZbójnicy to chłopcy śwarni, czyli urodziwi, barwni, oryginalni, umiejącysię bawić, pić i swawolić. Śwarność to cecha nabyta, to atrybut wyglądu,młodości i tężyzny fizycznej, ale też kształtowana poprzez elementy stroju,uzbrojenia, rekwizyty zbójeckiego folkloru. Zbójnicy dbali o to, żeby wyglą-dać nie tylko cliwo, ale także barwnie, strojnie i oryginalnie. Na co dzieńbyli obdartymi, zarośniętymi, nie zawsze umytymi i ładnie pachnącymi pa-sterzami, juhasami, bacami, chodzącymi w jednych, stale tych samych cyf-rowanych portkach. Gdy jednak wybierali się do wsi, zwłaszcza w święta, zokazji jarmarku lub odpustu, w niedzielę czy ze zwykłą wizytą do bliskich,

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 4544 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

w szczególności do dziewczyny, to sykowali się od podstaw. Zaczynali odkąpieli w potoku, włożenia czystej koszuli i odświętnej garderoby, serdakaalbo cuchy, kapelusza z piórkiem, ozdobionego czerwoną wstążką. Na codzień, w wersji pasterskiej, roboczej, byli – jak wszystkie chłopy – niespe-cjalnie atrakcyjni. Ale od święta, jak mówili – łod parady, umieli wydobyćwszystkie atrybuty swojego wyglądu. Należało do nich kreowanie męskiejmody, ale także obyczaju i tradycji w zachowaniu, w tym w biesiadowaniu ipiciu. Stroje zbójnickie, na bazie góralskiej, beskidzkiej tradycji, różniły sięod ubrania noszonego na co dzień. Różniły się także od świątecznych stro-jów żyjących bogobojnie baców, juhasów czy gospodarzy. Przyciągały uwagęelementami takimi jak pas, broń, spinki i ozdoby. Głównie jednak liczyłysię fantazja i swoboda w noszeniu całego, ważącego niemało wyposażeniazbójnickiego. Byli zbójnicy śwarni, piękni, jak malowani. Dalej funkcjonująw lokalnej świadomości jako atrakcyjni, męscy, ale, niestety, niestali i nie-odpowiedni kandydaci na mężów. Ale panny lgnęły do nich nie tylko z tejracji, że różnili się od zwykłych kawalerów urodą i wyglądem, ale także zewzględu na to, że stawali się odpowiednikiem romantycznego kochanka,bohatera i ucieleśnieniem marzenia o ucieczce od codzienności i kobiecejpowinności. Być kochanką harnasia i zbójnika to był szczególny wybór i los,na który jednak chętnie decydowały się dziewczyny wiedzione porywemserca i miłości, a nie rozsądku i rozumu. Czy tak jest do dziś? To zależy odcharakteru samego zbójnika.

Zbójowanie gramotneWreszcie zbójnicy musieli być gramotni, czyli świadomi swego położenia,pewni siebie, zaradni. Wyróżniały ich umiejętności, nie tylko w posługiwa-niu się ciupagą, siekierką, obuszkiem czy nożem, ale także swoista bystrośćumysłu, spryt i obrotność. Gramotność to zespół wielu cech, powiązanychz etosem zbójnickim, z oczekiwaniami wobec każdego należącego doBractwa członka. Zbójnicy nie tylko słynęli ze ślebody, honorności, bitnościi śwarności, potrafili na dodatek dziarsko i ogniście zatańczyć zbójnickiego,zaśpiewać na weselu czy zabawie, wydoić owcę, ugnieść oscypek, ściąćdrzewo, ale też wznieść szałas, zbudować bacówkę czy chatę. Mieli rozległąwiedzę o lesie, naturze, górach, o roślinach i zwierzętach. Potrafili leczyćrany, polować, gotować, przyrządzać góralski kociołek. Indeks ich umiejęt-ności w zasadzie obejmował wszystkie czynności, włącznie z szewstwem,rymarstwem, krawiectwem, kowalstwem, stolarstwem czy pasterstwem.Zbójnicy to wszechstronni majsterkowicze i innowatorzy, zaradni w każdej,najtrudniejszej nawet sytuacji. Nieliczni z nich dożywali starości. Ci, którzyją osiągali, cieszyli się wielkim poważaniem w lokalnej społeczności. Pełnilirolę znachorów, mędrców, rozjemców, ludzi, do których przychodziło się poradę, wsparcie, pociechę i pomoc. Nierzadko też po pożyczkę czy finansowązapomogę. Zbójnicy uprawiali szczególny rodzaj charytatywnej działalności,która w mitycznym wydaniu polegała na tym, że odbierali bogatym i dzielilisię z ubogimi.

Zbójowanie obywatelskieCzłonkowie Bractwa Zbójników spod Babiej Góry odwołują się do tegoetosu i kontynuują najlepsze tradycje swoich poprzedników. Daleko im doumiejętności łupienia, jakie mają dzisiaj banki, urzędy skarbowe czy fun-

dusze emerytalne. Nadal jednak uważają za słuszne, iż należy bronić własnejwolności, niezależności, jak również chronić lokalny koloryt, folklor, zwłasz-cza związany ze strojem, muzyką, tańcami, obrzędami. Członkowie Bractwanadal pragną być ślebodni, honorni, śwarni, bitni i gramotni, coby służyćlokalnej społeczności i kształtować jak trzeba wzory obywatelskiej samo-rządności, ale i nieposłuszeństwa wobec złego prawa.Stowarzyszenie Bractwo Zbójników spod Babiej Góry ma także charakterlokalnego, obywatelskiego ruchu społeczno-kulturalnego. Każdy ruch spo-łeczny, oprócz formalnej, organizacyjnej, prawnej natury, cechuje się dużymzakresem swobodnych, nieformalnych więzi, inicjatyw i przedsięwzięć.Każdy ruch społeczny, w tym reprezentowany przez Bractwo nurt obywa-telskiego zaangażowania, zakłada także inne formy aktywności, w tymoporu przeciwko dysfunkcjom zasad demokracji. Bractwo Zbójników jestnie tylko trwałym elementem lokalnego społeczeństwa obywatelskiego,uczestnikiem życia kulturalnego, lecz także grupą ludzi realizujących zało-żone cele. Do podstawowych celów Bractwa należy kultywowanie lokalnej,rodzimej tradycji w zakresie rzemiosła, sztuki, stroju, jedzenia, zabawy, ob-rzędów, związanej z najważniejszymi formami działalności gospodarczej ikulturalnej. Podtrzymywanie tej tradycji przybiera różne formy, opiera sięjednak na dobrowolnym, spontanicznym udziale członków Bractwa, ichkrewnych, członków rodzin, sąsiadów, przyjaciół. Bractwo cieszy się dużymuznaniem oraz poparciem ze strony organizacji samorządowych. Dużej po-mocy, w tym finansowej, sprzętowej czy organizacyjnej, udzielają mu wój-towie gmin Podbabiogórza oraz starosta i wicestarosta.

Tadeusz Paleczny

Więcej: bractwozbojnikow.pl

DIALOG-PHENIBEN- N° 16 47

FotografieEva Parey/4SEE/East News

Targ dziewic i czujne oko św. Teodora

2012Bułgaria

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 49

Targ dziewic i czujneoko św. Teodora Małgorzata Kołaczek

Цигани albo Роми - tak nazywana jest jedna z naj-liczniejszych mniejszości etnicznych w Bułgarii. Według spisu powszechnego z 2011 roku liczy ponad325 tysięcy osób. Jednakże niektórzy badacze szacują,że Romów w siedmiomilionowej Bułgarii może byćnawet około miliona, często jednak podają się za Tur-ków lub Bułgarów.Bułgarscy Romowie wyznają islam i prawosławie. Niemal 46 proc. nie ma pracy, choć na osiedlach rom-skich, tzw. cygańskich mahalach, statystyki te rosnądwukrotnie. Od 2007 roku, gdy Bułgaria przystąpiłado struktur Unii Europejskiej, Romowie masowo emi-grują do Europy Zachodniej. Wielu zostaje deporto-wanych, ale często natychmiast wyruszają po lepszeżycie, perspektywy, pracę. Mimo stuleci polityki przymusowej asymilacji i zaka-zów mówienia w języku romskim, szczególnie w cza-sach komunizmu, bułgarscy Romowie kultywują swojetradycje. Jedną z wywołujących największą sensacjęjest z pewnością targ dziewic, charakterystyczny szcze-gólnie dla osiemnastotysięcznej tradycyjnej grupy rom-skiej Kalajdżów (wytwórców cynowanych naczyń). To właśnie jej przedstawiciele w marcu, w dniu św. Teodora, organizują najsłynniejszy coroczny targdziewic. W niektórych regionach odbywa się on takżew sierpniu. Rodziny celebrują skomplikowane nego-cjacje, wielogodzinne dyskusje na temat przyszłej żonyi zapłaty za nią. Ale i na ten zwyczaj ma wpływ kryzysekonomiczny – proponowane obecnie ceny są nawetpięciokrotnie niższe niż kilka lat temu. Panny na wy-daniu nie czują się tym jednak ani oburzone, ani znies-maczone – z dumą prezentują się w wymyślnych suk-niach, makijażach i w biżuterii. I są dumne ze swojegodziewictwa – podstawowego warunku dobicia targu.Targi dziewic są także okazją do spotkań, świętowania,dowiedzenia się, co u kogo słychać. Kalajdżowie są jednak coraz mniejszą grupą w Buł-garii – wielu młodych wyjeżdża, rozprasza się po całym świecie. Czy targ dziewic panien przetrwa? Tegonie wie nikt, ale dziś wciąż możemy obserwować uni-kalny obyczaj: negocjacje małżeńskie pod czujnymokiem św. Teodora.

48 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

Ta kobietarozwiodła się 4 miesiące po zawarciumałżeństwa.Teraz mieszka z dziećmi i rodzicami.

Kobieta nafotografiiwkrótcewyjdzie za mąż.

Ci Romowie planują pobraćsię w najbliższychmiesiącach. Ojciec kandydata na mężazapłacił za tę kobietę 2000 lewów.

Ta para wkrótce zawrzezwiązek małżeński.

Oni właśnie się pobrali.

Wspólny taniec młodzieży,rodziców i dziadków.

Eva Parey, hiszpańska niezależna fotografka,antropolożka społeczna i kulturowa. Reprezentowana jest przez agencję4SEE Photos.

66 DIALOG-PHENIBEN - N° 14

KULT

URA

Owoceżycia, 1995Akrilfesték,karton Akryl na tekturze

CEIJA

STOJ

KA

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 69

Istnieje kilka przeszkód, które sprawiają, że badanieromskiego Holokaustu jest niezwykle trudne: niek-tóre żydowskie organizacje i historycy pomijająRomów i ich Holokaust, aby podkreślić unikatowei wyłącznie żydowskie doświadczenie Shoah; w Eu-ropie Środkowej historycy wciąż się spierają, czyRomowie rzeczywiście byli celem faszyzmu, czytylko stratami ubocznymi Holokaustu; wciąż teżtradycyjne wspólnoty Romów i Sinti wykazują silnyopór w mówieniu o Zagładzie, co przeszkadza wpełnym zbadaniu traumatycznej historii romskiegoHolokaustu. Są jednak twarde naukowe dowodywskazujące, że ponad 1,5 miliona Romów doświadczyło prześladowańpodczas II wojny światowej, z czego przynajmniej 500 tysięcy zostało za-mordowanych. Ceija Stojka, świadek Holokaustu i artystka, przełamała nie tylko te bariery,ale też przebrnęła przez paraliżujące morze tabu z nimi związane. Jest teżpierwszą romską kobietą, która opowiedziała o swoich traumatycznychdoświadczeniach za pośrednictwem sztuk wizualnych i literatury. Udo-wodniła, że kreatywność i twórczość artystyczna stanowią integralną częśćbadania pamięci o romskim Holokauście. Ceija Stojka urodziła się w Austrii w 1933 roku w rodzinie romskiej z grupyLowara. W autobiografii tak opisywała swoje pojawienie się w rodzinieStojka: Jechaliśmy i moja matka powiedziała do ojca: „Wackar, I palluni rotapadschilli” – tylne koło się psuje. To był sygnał, że skurcze się zaczęły. Mojamatka chrzestna trwała przy boku mojej matki aż do momentu, gdy przyszłamna świat w pensjonacie. Ochrzciła mnie następnego dnia i urządzili małeprzyjęcie na łące. Lokalni mieszkańcy, Gadzie, dołączyli do nich, przynieślijedzenie i picie, a później śpiewali i tańczyli przez całe dwa dni i noce. KiedyCeija miała 8 lat, w 1941 roku, jej ojca wywieźli do obozu koncentracyjnegow Dachau. Zginął później w Schloss Hartheim. Dwa lata później wraz z całąrodziną przewieziona zostanie do obozu koncentracyjnego Auschwitz- Bir-kenau II. Ona i czworo (z pięciorga) jej rodzeństwa przeżyli Auschwitz, Ra-

68 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

vensbrück, Buchenwald, Flossenbürg i Bergen-Belsen. Wrócili z obozów bezgrosza, z poranionymi ciałami i duszami.I, jak powiedziała Stojka, przekazali traumę Holokaustu drugiemu pokole-niu: Kiedy się stamtąd wydostaliśmy, byliśmy chorzy, zupełnie chorzy! Naszeserca były zranione; nasze głowy, nasze dusze były chore […] Ci wszyscy ludziepowinni być leczeni. Nie powinni mieć dzieci przez 5, 6 lat – ta garstka, którasię stamtąd wydostała – dopóki nie mieliby wystarczająco dużo siły, nie byliznowu zdrowi, nie mogli się znowu śmiać i zauważać, że świat nie jest takizły […] I ten strach, zawsze strach. Dzieci z nim dorastały. Dlatego do dziśobracają się za siebie, jak idą ulicą. Rozumiesz? Obracają się. Tylko ten, ktosię boi, ciągle spogląda przez ramię! Ktoś, kto wychodzi z obozu, czyja głowaboli i dusza krwawi za ojcem, siostrą, bratem, którym się nie udało, może miećtylko dzieci z poranionymi duszami. Przychodzą na świat, widzisz, jak są słod-kie, jak piękne. Wychowujesz je i dbasz o nie; całujesz je i kochasz. Dorastają.Ale ten strach, który był w tobie, płynie do dzieci razem z mlekiem ich matek.Jej autobiografia została opublikowana po raz pierwszy w 1988 pod tytułemWir leben im Verborgenen. Erinnerungen einer Rom-Zigeunerin [Żyjemy wodosobnieniu: Wspomnienia Romki]. Była to jedna z pierwszych książekopisujących tragiczny los Romów i Sinti podczas Holokaustu, napisana zperspektywy świadka tamtych wydarzeń. Książka ta uświadomiła europejs-kiej opinii publicznej, czego doświadczali Romowie w czasie nazistowskichprześladowań. W 1992 roku Stojka opublikowała kolejną autobiografię za-tytułowaną Reisende auf dieser Welt [Wędrowcy tego świata]. W 1989 roku,w wieku 56 lat, zaczęła malować, aby przypomnieć sobie i upamiętnić swojedoświadczenia z Holokaustu. Jej prace były wystawiane w wielu europejskichkrajach, w Japonii i USA. W 2005 roku Muzeum Żydowskie w Wiedniu zor-ganizowało wystawę pod tytułem ceija stojka, leben! W 2010 roku jej praceprezentowane były w Stanach Zjednoczonych i Stojka przy tej okazjiwyznała: Zawsze staram się przedstawiać moje uczucia i wspomnienia. Chcępokazywać ludziom mój własny świat. Jest dla mnie ważne, żeby zrozumieli,że wszyscy jesteśmy istotami ludzkimi, a sztuka pozwala nam żyć i istnieć.Sztuka przedstawia nas i łączy. Jak opisał to Dori Laub, znany na całym świe-cie badacz pamięci o Holokauście, po okresie milczenia po II wojnie świa-towej, pojednaniu z ofiarami i wzniesieniu pierwszych (żydowskich)pomników, pojawiło się miejsce dla nowego pokolenia, pokolenia niewin-nych dzieci, które miały odwagę postawić nowe pytania i wreszcie przerwaćmilczenie, patos i takt. Sztuka Ceiji Stojki jest wolna od ograniczeń i ko-nieczności poszanowania tabu i zakazów, związanych z przedstawianiem ireprezentowaniem romskiego Holokaustu. Prace Stojki stoją w opozycji do powszechnych strategii estetycznych piękna,przyjemności czy wolności od cierpienia. W swoich obrazach używała mo-nochromatycznej palety kolorów, za pomocą których odważnie przedsta-wiała bicie, tortury i morderstwa czy inne okrutne wydarzenia, którychdoświadczyła jako dziecko. Nie potrzebowała piękna, uroku, kompozycjiczy innych środków artystycznych, żeby jej obrazy miały przesłanie.Nie tylko nie zaprzeczała traumie Holokaustu czy zapominała o niej, alepoddawała się jej i, co więcej, pokazywała swoim odbiorcom, jak to jest byćofiarą i czuć brzemię przeszłości po to, by mogli zrozumieć.Ta postawa artystyczna przeciwstawia się sławnemu stwierdzeniu TheodoraAdorno, że pisanie poezji po Auschwitz jest barbarzyństwem. Potępienie po-

Auschwitz tylko śpi Ceija StojkaSztuka Ceiji Stojki pokazuje, jak to jest być ofiarą i czuć brzemię przeszłości

Tímea Junghaus

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 7170 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

Tiszadob, 2003Miedzioryt, 83 x 115 cm Metropolitan Council -Romano Kher, Budapeszt

prawności estetycznej po Holokauście było naturalną konsekwencją reżimuestetycznego narzucanego przez nazistów.Ceija Stojka próbowała zaoferować nowy model prezentowania Holokaustu,przypominający sugestię historyka Saula Friedlandera, aby stworzyć nowąestetykę […], która unika naśladowania i dosłownego przedstawiania i repre-zentacji i optuje za transgresją znaczeń. W tej proponowanej nowej estetycewyrastającej z pamięci o Holokauście obóz jest tematem przewodnim.Wspomina się go jako miejsce, czarną dziurę, Locus Diabolicum,  jak wNawet Śmierć jest przerażona w Auschwitz – miejsce, które istnieje, ale jestnie do uchwycenia. Tam, gdzie nawet niewinność dziecka jest zgubiona.Nawet najbardziej brutalna śmierć jest częścią powszechnej wiedzy dzieciw obozach: Mieliśmy nie wiedzieć, że tam były krematoria. Mama uczyła nas,co mówić, gdyby esesmani o coś nas pytali. Mówiła nam, że tamten komin itamten piec to miejsce, gdzie pieką chleb, który dostajemy codziennie. Kolo-rystyka (bądź raczej jej brak) prezentacji tych wspomnień jest konsekwent-nie czarna. W całej twórczości Ceiji Stojki znajdziemy podobną tendencjęartystyczną do redukowania palety kolorów do różnych odcieni czerni. Toznacznie podnosi efekt dychotomii w takich dziełach jak obrazy z seriiŚmierć (1990-2012), gdzie widzimy cień i światło, żołnierza i ofiarę, oprawcęi Roma. Ograniczona kolorystyka głębiej podkreśla zamiar artysty i użyteprzez niego środki. Ta technika używania bieli i czerni czy monochroma-tycznej kolorystyki łączy sztukę ze światem zewnętrznym, życiem po obozie,jak w dokumencie Alaina Resnaisa Nuit et Brouillard z 1955 roku czy filmieSpielberga Lista Schindlera.Sztuka Ceiji Stojki ma swój ogromny wkład w konstruowanie kulturowejhistorii Romów, a także w instytucjonalizację i uznanie istnienia sztukiromskiej. Ten proces rozpoczął się w drugiej połowie XX wieku, kiedyromscy pisarze, artyści i reżyserzy zaistnieli w mainstreamie – po pierwszymŚwiatowym Kongresie Romskim w 1971 roku – i kiedy romscy twórcy sztukwizualnych zaczęli zabiegać o uznanie ich twórczości za coś więcej niż fol-klor czy malarstwo naiwne. Ceija i jej brat Karl byli pionierami – pierwszymiromskimi intelektualistami i artystami, którzy skupili się na analizie i opisiementalności nie-Romów (byciu białym, rasizmie, nacjonalizmie, nienawiścido Romów) – głównym komponencie współczesnej sytuacji. W swoichdziełach udowadniają, że romska sztuka współczesna ma potencjał, abywspomóc analizę utrzymującej się asymetrii rasowej/etnicznej w kulturze,gdzie (biała) większość pozostaje niezbadana, homogeniczna i kluczowa. W ostatnich latach wydano wiele publikacji analizujących sposób, w jaki Ro-mowie postrzegają swoją przeszłość. Jedną z najczęściej cytowanych pozycjitego typu jest książka Pamiętanie bez upamiętniania (Remembering withoutCommemoration) uznanego antropologa i profesora Central European Uni-versity Michaela Stewarta. To studium pamięci o Holokauście, w którymRomowie stanowią przykład ludu, który raczej zapomina, niż pamięta swojąhistorię. To niejedyne stanowisko, wedle którego romskie społeczności, którebyły prześladowane przez nazistów i ich sojuszników podczas II wojny świa-towej, nie upamiętniają przeszłości. Taki rodzaj patologizacji tej sytuacji –krytykowanie braku rytuałów upamiętniających, instytucji, miejsc, przes-trzeni i działań – wydaje się zupełnie niesprawiedliwy, kiedy przyjrzymy sięwysiłkom społeczności Romów w Europie i ich liderów, aby powstał pomnikromskiego Holokaustu. To przecież kompletny brak instytucjonalnego sys-

temu dla społecznej, politycznej i ekonomicznej równości zmusza Romówdo funkcjonowania w takiej, a nie innej rzeczywistości, gdzie pamięć i upamiętnianie są trudne bądź niemożliwe!Twórczość Ceiji Stojki to więcej niż zbiór obrazów. To możliwość zapamięta-nia jej i jej historii z godnością, na festiwalach, wystawach, wernisażach. Te rytuały mają symboliczną rolę – wzmacniają tożsamość i więzi kulturowepomiędzy społecznością romską. To odpowiedź na brak istniejącej infra-struktury i instytucji, takich jak system edukacji, centra kultury, reprezentacjapolityczna etc. Ten proces konstruowania poprzez zbiór działań, wykonywa-nych głównie ze względu na ich wartość symboliczną został dobrze zanalizo-wany przez Davida McCrone’a, który opisuje, jak te działania wzmagająpoczucie transpokoleniowej ciągłości, wspólnych wspomnień i wspólnego przez-naczenia. Wystawy Karla i Ceiji Stojków były z pewnością jednymi z pierws-zych takich działań od lat 90., mających na celu upamiętnianie romskiegoHolokaustu i angażujących Romów w całej Europie. Romowie we współczesnej Europie bez wątpienia doświadczają przemocyfizycznej, morderstw, przymusowych eksmisji, masowych deportacji, eko-nomicznego wykorzystywania, umniejszania kultury i politycznej margina-lizacji. Wzrasta liczba paramilitarnych organizacji, rasistowskich ineonazistowskich ugrupowań oraz nacjonalistycznych partii w EuropieŚrodkowej, które coraz częściej stosują propagandę wizualną, mającą na celurozpowszechnianie nienawiści i przemocy wobec Romów. Ta propagandastale upokarza mniejszość romską poprzez obrazy – są one narzędziem ideo-logicznej manipulacji, która krzywdzi ludzi i ich wizerunek i działa podob-nie jak pornografia, która – zdaniem Catharine MacKinnon – nie jest tylkoprezentacją brutalnego aktu, ale samym aktem brutalnej degradacji. W tymopresyjnym, rasistowskim i pełnym strachu wizualnym otoczeniu corazważniejsza staje się potrzeba promowania sztuki romskiej, która dekons-truuje utrwalony, tradycyjny romski wizerunek, która odkrywa zabiegi zins-tytucjonalizowanego rasizmu, ustanowionego przez wszechmocnąwiększość, i przeciwstawia się mu. Jest jeszcze większa potrzeba, aby pro-mować silne, utalentowane i odważne kobiety, które mają czelność pyskowaći mówić prawdę, dając nam nadzieję i zagłuszając nasz strach, że Auschwitztylko śpi.

Z angielskiego przełożyła Małgorzata Kołaczek

Tímea Junghaus - historyk sztuki i doktorantka w dziedzinieteorii kultury i sztukaudiowizualnych na Uniwersytecie EötvösLoránd na Węgrzech.Kuratorka wielu wystaw - m.in. Romskiego Pawilonuna Biennale w Wenecji w 2007 roku; autorka i współredaktorka publikacjint. sztuk wizualnych Romóweuropejskich - Poznaj swoichsąsiadów - współczesnasztuka romska w Europie(Open Society Institute2006); dyrektorwykonawcza FundacjiKulturalnej RomówEuropejskich.

72 DIALOG-PHENIBEN - N° 16Bez tytułu, 2010, Tusz na papierze

Bez tytułu, 2011,Tusz na papierze

Praca czyni wolnym.W pobliżu bloku, miejsce śmierci, 1943, 2009 Tusz na papierze

1943, 2009Tusz na papierze

Bez tytułu, 2009. Tusz na papierze

Krematorium,2003Tusz na papierze

Dojrzałe owoce. Nie ma głodu,1995Akryl na tekturze

Prawda,1994Akryl na tekturze

Życie po Auschwitz, 2002Akryl na płótnie

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 87

angielsku. Trochę niemieckiego zna prawie każdy, od kiedy w latach dzie-więćdziesiątych wiele rodzin wyjeżdżało do Wiednia. Spośród sześciu rom-skich „szczepów” znanych z austriackiej emigracji „Arli” czy „Arlji”, osiadlimuzułmanie, pochodzą pierwotnie z Prilepu. W odróżnieniu od Kełderaszyz Sinteşti Arli z Prilepu nie robią wrażenia ludzi z innej epoki. Czy tacy lu-dzie rzeczywiście wierzą we wróżki? W zasadzie można je zobaczyć, tewróżki, twierdzi Sejdije, jedna z niewielu starszych kobiet, które spędzają tęzimną noc z mężczyznami na górze. Ale to jest „trudne”, trzeba uważnie pat-rzeć. W niektóre lata, kiedy otwierają się drzwi, na biało malowanym ka-mieniu siedzi też ropucha wielkości talerza. O wróżkach może opowiedzieć44-letnia Indiran, która specjalnie z powodu tego nocnego misterium przy-jechała z Mannheim. Indiran mieszka w Mannheim od 25 lat, wychowaław Niemczech troje dzieci. Sejdo, jej mąż, pracuje w sieci sklepów Metro.Wróżki wywodzą się z bałkańskich wierzeń ludowych, wyjaśnia Indiran.Dwie pochodzą z miejscowych legend o rodowodzie prawosławnym, trzeciawróżka jednak, mówi Indiran, jest „nieznana” – to pusta przestrzeń dla tych,którzy chcą ją zapełnić własnymi wyobrażeniami. Etnologów to radosne, a zarazem tajemnicze święto na Samovilcu mogłobytylko cieszyć. Kiedy jednak próbują przyporządkować tę uroczystość do zna-nych kategorii, ogarnia ich rozpacz. Nie ma tu nomadów, a mimo to wszyscymają krewnych w całej Europie i poza jej granicami. To, co nowoczesne,miesza się swobodnie z tym, co archaiczne. Nie tylko języki i narodowości,ale i religie świata łączą się tu z sobą w szczególny sposób. Romowie z Pri-lepu są oficjalnie muzułmanami, lecz na swoją górę pielgrzymują coroczniew dniu patrona chrześcijan, świętego Jerzego, którego Kościół prawosławnyczci 6 maja. Niektórzy łączą to święto z prorokiem Eliaszem i postacią El-Khadra, legendarnego „zielonego” z ludowych wierzeń tureckich i arabskich.El-Khadr lub po turecku Hizir był według Alewitów, szyickiego odłamuislamu w Anatolii, bratem starotestamentowego Eliasza. Iso, muzułmańskiduchowny z Prilepu, ma na to jeszcze inne wytłumaczenie: El-Khadr jestwłaściwie Buddą, wyjaśnia chodża i przytacza klasyczną buddyjską opowieśćo królewskim synu, który przez siedem lat siedział pod drzewem, a kiedywreszcie wstał, pozostawił po sobie zieloną trawę i kwiaty. Żydowski Eliaszi bałkańskie wróżki, chrześcijański święty Jerzy i Budda – tak wiele ekume-nizmu na raz długo by szukać w świecie. „Herdelezi” albo „Ederlezi” nazywa się dzień świętego Jerzego albo Hizirapo turecku i jest obchodzony również w Turcji. Nie tylko przez Romów. Kul-tury wchłaniającej tak wiele wpływów nie sposób odseparować od innych.Wszystko się tu spotyka i miesza z sobą w oryginalny, ale i zupełnie niety-powy sposób. Gdyby się cofnąć w dostatecznie odległą przeszłość, znalaz-łoby się taką mieszankę co prawda we wszystkich kulturach narodowych.W wypadku Romów nikt jednak tego nie podsumował i nie powiedział: „Tojest właśnie typowo romskie!”. Na polanie pod Dabnicą, gdzie ludzie z Prilepu jeszcze przez dwa, trzy dnipo cudzie z wróżkami świętują na całego, piją rakiję i jedzą jagnięcinę, roz-brzmiewają bałkański folk i zachodnie szlagiery. Kto tutaj jest Romem, możebyć w Bronksie „Macedończykiem”, w düsseldorfskim środowisku migran-tów „muzułmaninem” lub „Turkiem”, a w wiedeńskiej dzielnicy Favoriten„Jugo”, w zależności do tego, jaka kategoria jest akurat ważna dla innych, nienaginając się ani nie zmuszając do niczego.

86 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

KULTURA

G Autor: Norbert Mappes-NiediekG Tłumaczenie: Urszula PoprawskaG Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego

Pielgrzymka do Macedonii

Kto chce zrozumieć specyfikę romskiej kultury, powinien wybrać się razpiątego maja do macedońskiej miejscowości Prilep. Tego dnia każdego rokuokoło południa młodzi Romowie pakują torby, zabierają z sobą koce, zapasek spodni wtykają rewolwer, biorą owcę albo osła, objuczają je drewnemna ognisko, zbierają się na Schotterstrasse prowadzącej w stronę przysiółkaDabnica i w wesołych nastrojach wędrują w góry. Wąską ścieżką wchodząna Samovilec, górę-symbol Prilepu. Jest to wycieczka radosna, lecz zarazempobożna, ponieważ w nocy z piątego na szóstego maja na górze ukazują siętrzy wróżki i ofiarowują wędrowcom świętą wodę. O północy mistrz cere-monii, Nuri, otwiera uroczyście blaszane drzwi między dwoma skalnymiblokami na szczycie góry, pokazując pielgrzymom otoczoną pomalowanymina biało skałami i obramowaną świecami kałużę wody, która powstała tu wcudowny sposób w ciągu jednej nocy. Niektórzy z pielgrzymów przychodzących na Samovilec używają w domujęzyka romani, inni tureckiego, reliktu czasów osmańskich, wielu macedoń-skiego. Niektórzy przybyli nawet z Ameryki i mówią niemal wyłącznie po

Biedni Romowie, źli Cyganie. Stereotypy i rzeczywistość

1

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 89

czeń, w których przygotowywane są posiłki. W żadnym wypadku nie możnawchodzić do niej z kuchni. Nieznajomość tych reguł sprawiła, że w prze-szłości nie powiodły się projekty budowy mieszkań dla Romów. Kiedy z po-czątkiem lat dziewięćdziesiątych Romowie i azylanci z krajów islamskichlicznie przybyli na Zachód, obsługę budynków dla azylantów bulwersowałfakt, że niektórzy z nowo przybyłych zapaskudzali tak ubikacje. Przyczynąbyło to, że nie chcieli siadać. Jak widać, wyobrażenia o tym, co „czyste”, a co„nieczyste”, ogromnie mogą się różnić.

Norbert Mappes-Niediek

88 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

Podróż do czarodziejskiego świata Kełderaszy

Kiedy za brzozami zachodzi ogromne czerwone słońce, z łąk powoli podnosisię mgła. Wówczas Sinteşti, wieś położona zaledwie dziesięć kilometrów odzgiełkliwego Bukaresztu, wydaje się zupełnie nie z tego świata. Kobiety zciasno splecionymi czarnymi warkoczami, ogromnymi kolczykami w uszachi jaskrawymi spódnicami do ziemi schodzą się na podwórkach i rozpalająogniska. Sceneria, w miarę jak dym i mgła gęstnieją, staje się coraz bardziejnierzeczywista. Wieś zdominowały potężne szare domy, wszystkie o wyso-kich, kunsztownie zdobionych dachach pokrytych szarą ocynkowaną bla-chą. Pałac z baśni stoi tu obok pałacu z baśni. Przed największym pałacem w Sinteşti rosną w równiutkich rzędach bratki,aleja za bramą z kutego żelaza jest starannie wygrabiona. Młody chłopak,może siedemnastolatek, z ciekawością przygląda się obcemu, który zapar-kował swoje auto między wałęsającymi się przed posiadłością ulicznymipsami. Czy można wejść i zamienić kilka słów z panem domu? Niestety, ni-kogo nie przyjmuje, odpowiada chłopak. „Przykro mi, mamy śmierć w ro-dzinie”. To, że w rodzinie ktoś umarł, sprawia też, że chłopak odmawiapodania ręki. „Do trzech dni po czyimś zgonie nie wolno nam nikomupodać ręki”, tłumaczy z nutą ubolewania, ale i z odrobiną dumy, że możeobjaśnić nieświadomemu obcemu obowiązujące tu zwyczaje. Przed domamistoją wypasione, drogie samochody terenowe i ciemnogranatowe BMW serii5. Na podwórkach w wielkich kontenerach leży złom. Sinteşti jest tylko w połowie wsią romską, niżej, wzdłuż jedynej ulicy, wznacznie skromniejszych domach mieszkają Rumuni. „Nie mamy z nimiżadnego kontaktu”, mówi mężczyzna zza płotu, w którego garażu stoi wy-służona dacia, „najwyżej wymienia się krótkie pozdrowienia”. Wszystkie pa-łace powstały w ostatnich dziesięciu, piętnastu latach, ich mieszkańcy są w dużej mierze napływowi. Na pytanie, skąd ci bogaci sąsiedzi mają pieniądze na swoje potężne domyi drogie auta, mój rozmówca przewraca najpierw oczami. „Kto to wie”, od-powiada. „Przez pół roku ich nie ma, pewnie są gdzieś za granicą”. On samnie przekroczył nigdy progu żadnego z tych pałaców. Ale ma pojęcie, jakRomowie tu żyją. „Ich domy są olbrzymie, ale to tylko show. Rodziny cisnąsię w jednym pokoju, reszta jest niezamieszkana”. Nie ma nawet toalet. „Do ubikacji chodzą na podwórze”. Tak jest rzeczywiście. Co jednak rumuńscy współmieszkańcy Kełderaszy zSinteşti uważają za prymitywizm, jest częścią precyzyjnego systemu wartościi zwyczajów. Zasadniczą rolę odgrywa w nim pojmowanie czystości i nie-czystości. Czysta jest górna połowa ciała, natomiast nieczysta, marimé,dolna, co między innymi jest powodem, że kobiety noszą tu takie długiespódnice. Kełderasze żyjący wedle surowych zasad nie chodzą na przykładnigdy do ubikacji, z których korzystają obcy, zwłaszcza nie-Romowie. Dla ustępu nie ma miejsca w domu, nie mówiąc o mieszkaniu. Jeśli jednak(jak na przykład na Zachodzie) w żaden sposób nie można uniknąć posia-dania toalety w domu, musi ona mieścić się możliwie daleko od pomiesz-

Norbert Mappes-Niediek(ur. 1953) jest od 1992 rokuniezależnymkorespondentem w Austrii i Europie Południowo--Wschodniej. Mieszka w Styrii. W latach 1994/1995 byłdoradcą SpecjalnegoPrzedstawiciela SekretarzaGeneralnego ONZ ds.Jugosławii. Pisze m.in. dla FrankfurterRundschau, Der Standard(Wiedeń) i NRC Handelsblad(Rotterdam). Opublikował liczne książki.W Ch. Links Verlag ukazałysię: Ősterreich. Einblicke in einfremdes Land (2001/2012),Balkan-Mafia. Staaten in derHand des Verbrechens – Eine Gefahr für Europa(2003), Die Ethno-Falle. Der Balkan-Konflikt und wasEuropa daraus lernen kann(2005), Kroatien. Ein Länderporträt(2009/2011).

2

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 9190 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

WARTo posłUchAć G poLecA TomAsz JANAs

Fanfare CiocarliaRadio Pascani Piranha

Pamiętam niesamowite wra-żenie, jakie towarzyszyło

pierwszemu przesłuchaniu tejpłyty. A potem koncert na Ryn-ku w Krakowie. Minęło kilka-naście lat, a pierwsza płyta Fan-fare Ciocarlia nadal brzmiolśniewająco. To muzyka o siletrzęsienia ziemi, zarazem kolo-rowa, pełna radości i sponta-niczności. Dzięki bogatej sekcjiinstrumentów dętych muzykawznosi się ku niebu, a jedno-cześnie skłania do tańca.Miałem przyjemność widziećFanfare Ciocarlia na żywo przedkilkoma miesiącami w Poznaniu,śledzę również ich dyskografię.I wiem, że muzycy nie tracądawnej mocy, że szukają nowychkontekstów dla swej muzyki(była płyta z innymi gwiazdamimuzyki romskiej, był album zkanadyjskim gitarzystą). Wciążjednak z największą przyjem-nością wracam do ich pierwszejpłyty.

Taraf De HaidouksBand of Gypsies Crammed Discs

Chyba najwspanialszy i naj-ważniejszy z rumuńskich,

ale też spośród romskich, ze-społów ostatniego ćwierćwiecza.Właściwie każda z ich płyt mog-łaby się znaleźć w tym zesta-wieniu. Wybieram jednak BandOf Gypsies przynajmniej zdwóch powodów.Po pierwsze dlatego, że to albumkoncertowy. Pokazuje więc Ru-munów bez potencjalnych stu-dyjnych upiększeń, w żywioło-wej, spontanicznej prezentacjina żywo. A do tego w wybitnejformie. Drugim powodem jestto, że udział w nagraniu tegokrążka wzięli zaproszeni goście,wśród których jest kolejna wspa-niała romska formacja – mace-doński Kocani Orkestar. Ktonie rozumie fenomenu popu-larności Taraf De Haidouks, powysłuchaniu tej płyty na pewnostanie się fanem zespołu.

Esma Redzepova Band of Gypsies World Connection

Esma. Mówią, że jest ponoćkontrowersyjna, nazbyt ar-

tystowska, a także że dała się po-chłonąć polityce (zasiadała w lo-kalnych władzach). Wystarczyjednak, że Esma Redzepova za-cznie śpiewać i wszystko innestaje się nieważne. Miałem zresztąokazję na żywo doświadczyć siłyjej scenicznej charyzmy, gdyprzed laty wystąpiła w stolicyWielkopolski.Płyta Chaje Shukarije to chybakwintesencja jej fonograficznychpoczynań. Do głębi osadzona wtradycji macedońskiej i romskiej,zarazem niebywale melodyjna icudownie komunikatywna, pełnazmiennych nastrojów i pięknychbarw. Esma jest czuła i roześ-miana, zadumana i rozbawiona.A wreszcie: towarzyszy jej zespółszalenie kompetentnych i bardzopowściągliwych (to wielka zaleta!)instrumentalistów.

The Musicians Of The Nile Charcoal Gypsies Real World

Bodaj najbardziej nieoczywistapłyta w tym zestawieniu.

Romscy artyści znad Nilu pro-ponują muzykę hipnotyczną itransową. Muzykę prostą for-malnie i realizowaną przy udzialeskromnego instrumentarium, ale– może tym bardziej – pozwala-jącą na ukazanie głębi oraz pięk-na, które niesie przesłanie płynącez tradycji.Dla słynnej oficyny Real World,prowadzonej przez Petera Gab-riela, Musicians Of e Nile na-grali dwie płyty: Luxor To Isnaoraz Charcoal Gypsies. Obie piękne. Bliższa wydaje misię jednak ta druga z uwagi nato, że więcej w niej śpiewania,więcej rytualnego, wspólnoto-wego budowania nastroju. Wartojednak posłuchać obu.

Sounds From A Bygon Age (vol. 1) Ion Petre Stoican Asphalt Tango

To dzieło niezwykłe: wydanyw 1977 roku, a nagrywany

sukcesywnie w ciągu kilku wcześ-niejszych lat jedyny album syg-nowany nazwiskiem wybitnegorumuńskiego skrzypka Iona PetreStoicana. Towarzyszy mu kilku-nastoosobowa grupa czołowychpostaci romskiej muzyki lautari,z rewelacyjnym Tonim Iordachena cymbałach.Całość momentami niemal swin-guje. Instrumentaliści, grając wuniesieniu porywające partie so-lowe, wznoszą się powyżej po-ziomu zwykłego muzykowania.Rumuńska i romska tradycja jesttu jednocześnie pretekstem dointymnego wyznania, jak i mist-rzowskiego popisu. A co najza-bawniejsze, jak dowiadujemy sięz okładki, płyta powstała dziękitemu, że Stoican pochwycił szpie-ga. W nagrodę proponowanomu dom. Nie chciał. Zamiasttego wolał nagrać płytę z przy-jaciółmi.

Electric Gypsyland Various Crammed Discs

Oto porywający dowód nato, jak inspirująca może

być romska muzyka dla współ-czesnych artystów młodego po-kolenia, także dla producentówwywodzących się z kręgu muzykielektronicznej. Grono twórcówz różnych części świata i różnychstron muzycznej sceny – m.in.niemiecki artysta Senor Coconut,Brazylijczyk DJ Dolores, wybitnyamerykański eksperymentatorArto Lindsay czy turecka gwiazdaMercan Dede – zostało zapro-szonych do fascynującego przed-sięwzięcia. Każdy z nich (i jeszczeparu innych) poddał studyjnejobróbce wybrany utwór z re-pertuaru czołowych bałkańskichromskich grup (Taraf De Hai-douks, Kocani Orkestar, MahalaRai Banda). Efektem jest wspa-niała, czarowna, nowoczesnamuzyka, która zapewne świetniesię sprawdza na klubowym par-kiecie, ale równie doskonale pod-czas słuchania w domowym za-ciszu.

Tomasz Janas, w przeszłości wieloletni muzyczny recenzent Gazety Wyborczejw Poznaniu i członek redakcji Czasu Kultury. Juror konkursów folkowych, m.in. od 2002 roku Nowej Tradycji. Publicysta portalu kultura.poznan.pl.

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 9392 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

że pomagałem mu zorganizować pierwszą Obwoźną Szkołę Letnią Rady Cygańskiej. Mieszkałem wtedy w przyczepie Puxona na nielegalnym koczo-wisku. On pojechał do Francji i zostawił mnie praktycznie bez pomocy, a pieniądze szybko się skończyły. Pomogła mi wtedy moja rodzina i mój Kościół baptystyczny (do którego należę już od ponad 64 lat), ale główniesami Cyganie. Musicie pamiętać, że kiedy zacząłem, miałem 18 lat, a swoje19. urodziny obchodziłem właśnie na koczowisku. Cyganie traktowali mniejak bratanka, jakby byli moimi wujkami, moją rodziną. To było przełomowedoświadczenie w moim życiu, bo przedtem myślałem, że Cyganie to po pro-stu twardy angielski lud, który żyje w przyczepach i wozach. Ale wtedy zda-łem sobie sprawę, że mówią swoim językiem; zacząłem nawet robić notatki.To był pierwszy raz, kiedy żyłem wśród ludzi o zupełnie innej kulturze niżmoja. I złapałem bakcyla. Kiedy skończyłem studia, zdecydowałem, że będęrobić doktorat o brytyjskiej polityce wobec Cyganów.

Romska społeczność uważana jest za bardzo zamkniętą – jak na to zarea-gowali?- Nie byłem inicjatorem ani Obwoźnej Szkoły w 1967 roku, ani PierwszegoŚwiatowego Kongresu Romów w 1971. Byłem pomocnikiem. Pamiętajcie,

Kiedy po raz pierwszy zetknął się Pan z Romami? - W Oksfordzie, przez przypadek. Kiedy zacząłem tam studiować, nie wie-działem jeszcze, czy chcę być filozofem, czy historykiem (w końcu zdecy-dowałem się na filozofię, politykę i ekonomię). W pierwszym tygodniustudiów wybrałem się na targ dla studentów pierwszego roku, na którymswoje stoiska miały wszystkie uniwersyteckie stowarzyszenia. Była tam an-tyrasistowska organizacja pod nazwą Komitet Działań Wspólnych prze-ciwko Nietolerancji Rasowej (JACARI). Myślałem, że to pewnie musi byćtaka bardzo walcząca organizacja, więc zatrzymałem się, aby z nimi poroz-mawiać. Zapytałem, co robią, i oni zaczęli mówić o Afryce Południowej. Powiedziałem: „Tak, to super, ale czy robicie coś praktycznego?”. Odpowie-dzieli, że organizują programy letnie dla dzieci imigranckich w trudnej sy-tuacji. Pomyślałem sobie: dobra odpowiedź i dołączyłem do nich. Zacząłemchodzić na spotkania, a ponieważ byłem jedyną osobą z mojego dość pra-wicowego college’u Trinity, natychmiast zrobili ze mnie reprezentanta ds.antyrasizmu w mojej szkole. Niedługo potem zobaczyłem w gazecie z grud-nia 1966 roku wzmiankę o pierwszym spotkaniu Rady Cygańskiej. Zasuge-rowałem, żebyśmy zaprosili sekretarza tej nowej organizacji, GrattanaPuxona, na spotkanie ze studentami. Tak też się stało i skończyło się na tym,że musiałem się nim zaopiekować, kiedy spóźnił się na pociąg. Siedziałemwtedy z nim i z innym działaczem, Simonem Martinem, który już współ-pracował z Cyganami z Oksfordu i rozmawialiśmy do późna. Puxon to cha-ryzmatyczna osoba, ludzie mu ufają i poszliby za nim wszędzie, więc kiedypowiedział, że szuka wolontariuszy, zgłosiłem się. Był znany wśród angiel-skich Cyganów z gotowości do stawiania oporu, stosował metodę oporubiernego, którą podpatrzył w Irlandii, nie bał się też aresztowań, którymiczęsto kończyły się eksmisje cygańskich obozowisk. Tak więc stanęło na tym,

SPOŁECZEŃSTWO

G O życiu w przyczepie, Unii Europejskiej, romskiejhistorii i języku z Thomasem Actonem rozmawiająMałgorzata Kołaczek i Joanna Talewicz-Kwiatkowska

Moje wielkie romskie powołanie

żyłem wśród ludzi o zupełnie

innej kulturze niż moja. I złapałem

bakcyla

Fot.

Piotr

Wójc

ik

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 9594 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

że większość organizatorów to byli analfabeci, więc zadanie niecygańskichpomocników było czysto sekretarskie. Ale było ono ważne dla Cyganów.Poza tym Grattan Puxon nie miał wtedy, i nie ma do dziś, prawa jazdy, więcbyłem także jego kierowcą. Spędzałem z nimi większość weekendów i wa-kacje na nielegalnych koczowiskach, a Cyganie przyjmowali mnie z otwar-tymi rękami. Zaraz przed Kongresem w 1971 roku zorganizowałem nawetkonferencję naukową. Był to rodzaj dywersji z mojej strony: Puxon niechciał, żeby za dużo gadziów było obecnych na Kongresie, wysyłał więcludzi, po których spodziewał się, że mogliby przeszkadzać albo wtrącać się,na konferencję, a nie na Kongres. A w ogóle, jeśli jesteś uprzejmy i potrafiszsłuchać innych, nie będziesz mieć żadnego problemu z Romami. Trzebatylko za nimi nadążać, utrzymać więzi z tymi, którzy ci pomogli. Mam wy-rzuty sumienia, że nie udało mi się pozostać w kontakcie z wieloma ludźmi,którzy okazali mi tak wiele gościnności i miłości. Nigdy nie odwdzięczę sięza to, co dostałem.

Jak by Pan opisał cygański styl życia w tamtym czasie? - Jednym zdaniem: znaleźć koczowisko na tyle dogodnie położone, żebydało się codziennie dojeżdżać do pracy. 10-15 lat wcześniej wszyscy ci ludziepodróżowali konno od 10 do 15 mil dziennie. Jak weszły w użycie cięża-rówki, mogli jeździć nawet 100 mil i wracać tego samego dnia. Oczywiście,liczba punktów, w których mogli się zatrzymać, cały czas się zmniejszała,więc miesiącami tkwili w jednym miejscu i codziennie pokonywali długiedystanse w poszukiwaniu drobnych prac. Nazywali się Trawelerami, ale niemusieli dużo podróżować, żeby się utrzymać. Jeden z moich przyjaciół –Bill Cooper, który pomógł mi w przeprowadzce do mojego pierwszegodomu po ślubie – w mniej więcej tym samym czasie wprowadził się do domuwe wschodnim Londynie. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił, było pozbycie sięwszystkich drzwi wewnętrznych. Spalił je w ogrodzie za domem. Późniejurządził dom tak jak przyczepę – z taką samą tapetą i porcelaną. Po 5 czy 6latach zadzwonił do mnie i powiedział: Thomas, znów jestem w drodze. Za-pytałem, co się stało. Powiedział: Pewnego dnia siedziałem w pokoju, oglą-dałem telewizję i spojrzałem przez okno. Padało. A ja nawet tego niesłyszałem. Pomyślałem: dosyć. Następnego ranka agent nieruchomości wysta-wił mój dom na sprzedaż, a ja kupiłem przyczepę. Zmarł na cygańskim ko-czowisku, a na jego pogrzeb przyjechało 500 osób.

Jest Pan bardzo aktywny na wielu polach, udziela się Pan w organizacjachromskich, takich jak Międzynarodowa Unia Romów (International Ro-mani Union – IRU) czy Grupa Wsparcia Romów (Roma Support Group),ale także naukowo – na tzw. studiach romskich. I to od tylu lat, dziękiczemu może Pan porównywać, jak bardzo zmienił się stan badań nad Ro-mami. Ale właściwie co Panu każe tak długo zajmować się tym tematem?- To jest powołanie. Myślę, że Bóg chciał, żebym tym właśnie się zajął. Kiedybyłem młodszy, myślałem, że jest wiele rzeczy, które muszę robić, bo niktinny ich nie zrobi. Teraz mam wielu doktorantów, w tym Romów, i młod-szych kolegów, którzy już mnie wyręczają i są lepsi ode mnie. Jeśli chodzi onaukę, sądzę, że Willems i Lucassen wyzwolili nas od tzw. polityki tożsamo-ści romskiej. Teraz mamy drugie pokolenie społecznych konstruktywistów– ludzi takich jak Brian Belton, mój student Adrian Marsh czy Huub van

Baar. W ostatnich 10 latach zaczęli kreować alternatywy dla ideologii na-cjonalistycznej i takie idee jak naród bez państwa IRU są podstawą tej drogi.Jeśli chodzi o romskie organizacje polityczne, obserwuję ich rozwój od lat60. i zadaję sobie pytanie, dlaczego nie zaczęło się to wcześniej. Moje po-strzeganie romskiej historii szczególnie w zachodniej Europie sprowadza siędo stwierdzenia, że to historia dwóch ludobójstw. Pierwsze odnosi się doEuropy Zachodniej właśnie bez Hiszpanii, nieco inna sytuacja dotyczywschodu Europy. Jeśli spojrzymy na Włochy, Francję, Niemcy, Wielką Bry-tanię i Skandynawię, to widzimy, że północ i zachód Europy wyraźnie na-znaczone są ludobójstwem Romów począwszy od XVI wieku. Dla EuropyZachodniej ludobójstwo zawsze było dopuszczalną opcją wyboru, czyż nie?Drugie ludobójstwo jest oczywiste – II wojna światowa. Ale wciąż pozostajepytanie nie o to, dlaczego polityka cygańska się rozwija, ale dlaczego nie po-jawiła się wcześniej. Odpowiedź na to może być taka: pierwsze ludobójstwozmusiło Cyganów do bycia jedynie osiedlonymi i zmarginalizowanymi ob-serwatorami – to był ich sposób na przetrwanie. Tak jak w Rumunii musielizaakceptować niewolnictwo, żeby przeżyć. W tym miejscu można się zasta-nowić na przykład, jak przetrwali Bojasze. Jak? Po prostu mówili, że nie sąRomami i bili swoje dzieci, kiedy mówiły po romsku. Analizując teraz ichjęzyk, widzimy, że nie ma tam ani jednego słowa romskiego. To już lepiejjest w angielskim, który w swej literackiej odmianie ma trzy słowa: pal, coshi lollipop (teraz lizak, oryginalnie czerwone jabłko na patyku), a slang i językpotoczny mają ich znacznie więcej. 

Kim są w takim razie Romowie?- To ci, którzy nazywają się Romami. Nie możemy jednak zapominać tychwszystkich małych mniejszości językowych, które są częścią romskiej węd-rownej niszy komercyjnej, którzy, jak Bojasze, doświadczali takich samychprześladowań i rasizmu jak Romowie. Irlandzcy Trawelerzy byli na pierw-szym Światowym Kongresie Romskim. Mówienie więc: jesteśmy tu i dzia-łamy tylko dla Romów, a nie dla tych innych grup, to po prostu uprawianiepolityki i rozgrywanie tożsamości. Według Yarona Matrasa mamy od 4 do7 milionów Romów i oczywiście przewyższają oni liczebnie pozostałe grupy.Ale on pomija wiele grup cygańskich i Trawelerów. Osoby, które używajądialektu angielskich Romów, to grupa około 100 tysięcy w Anglii, 150 tysięcyw USA i 10 tysięcy w Australii. Dla mnie restrykcyjny, tylko romski nacjo-nalizm jest jak odłam czarnego nacjonalizmu, czyli blackism (działamy tylkona rzecz prawdziwych czarnoskórych). Wierzę, że prawa Romów to prawaczłowieka. Kiedy jednak wrócimy do definicji i pytania: Kim są Romowie?,widzimy, że romscy nacjonaliści z Europy Wschodniej często zachowują sięjak syjoniści, którzy twierdzą, że promowanie hebrajskiego to atakowaniejidysz. Mówią, że kreolizacja jest największym zagrożeniem dla języka rom-skiego, ale to niedorzeczne. Dlaczego Romowie nie mogą mieć wielu okre-śleń na rozumieć (razumiv, hatiarav, holuvav etc.) z różnych romskichdialektów i różnych języków? Wszelkie próby standaryzowania języka sąrównież zbędne, gdy zauważymy, jak współcześnie każdy język szybko sięzmienia. Niektórzy lingwiści pracujący nad standaryzacją Romów myślą:Co mamy zrobić? Czy mamy wprowadzić jakieś słowa z Indii? Które słowomamy wybrać? A prawda jest taka, że młodzi, wyedukowani Romowie wogóle nie będą sobie tym zawracać głowy, użyją albo zapożyczonego słowa,

Thomas Acton, emerytowany profesorstudiów romskich naUniwersytecie w Greenwich,absolwent Oksfordu, autor wielu książek i artykułów dotyczącychCyganów, Romów i Trawelerów; zajmuje sięproblematyką romską,socjologią zdrowia, politykąspołeczną wobec seniorów;współpracuje z wielomaorganizacjami romskimi,m.in. patronuje organizacjiRoma Suport Group w Wielkiej Brytanii; jako student pomagał w organizacji PierwszegoŚwiatowego KongresuRomów w 1971 roku.

Myślę, że Bóg chciał, żebym zajął się właśnie

Romami

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 9796 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

albo stworzą neologizm. To jest właśnie jeden z powodów, że nie wspieramjuż romskich dążeń nacjonalistycznych czy w ogóle nacjonalizmu. Nacjo-nalizm teraz to podstawowa idea IRU czy RNC (Roma National Congress– Romski Kongres Narodowy). Pomysł narodu bez państwa jest interesującyze względu na to, że dekonstruuje samą ideę narodu. IRU i tak jest w sumiemarginalizowane przez ERTF (European Roma and Traveller Forum – Eu-ropejskie Forum Romów i Wędrowców) i jedynie reaguje na to, co robiERTF. Wpływ IRU na europejską politykę wobec Romów sprowadza się więcjedynie do tego, czy zgadzają się bądź protestują przeciw temu, co mówiERTF. W Czechach, na Słowacji i w Polsce IRU jest nieco bardziej aktywne,bo stamtąd pochodzą lokalni działacze, aktywni na forum IRU.

Jakie są Pana doświadczenia z romskimi organizacjami pozarządowymiw Wielkiej Brytanii? Czy romscy imigranci z Polski są w nich aktywni? - Największe w Wielkiej Brytanii jest Stowarzyszenie Historii RodzinnychRomów i Trawelerów (Romani and Traveller Family History Association),które organizuje spotkania w całym kraju, opublikowało ponad 50 książeki ma około 650 prenumeratorów i członków, z których 95 procent to Romo-wie i Trawelerzy. Dostają i wydają rocznie około 7 tysięcy funtów – tylko i wyłącznie z prenumeraty. Roma Support Group (RSG) wydaje około 350-400 tysięcy funtów rocznie, głównie z grantów i dotacji. W RSG mamyRomów, głównie z Polski, i nie-Romów, łącznie ze mną. RSG zaczęło działaćjako organizacja, która miała udzielać rad imigrantom. Donald Kenrick i jazostaliśmy poproszeni przez Radę Cygańską o pracę z romskimi imigran-tami i występowanie w ich imieniu przed urzędem imigracyjnym, ponieważobaj mówimy po romsku, a większość angielskich Cyganów nie. RSG orga-nizowała wiele spotkań doradczych, ale też np. konkursy talentów, gdziewszystkie romskie rodziny z dziećmi z Polski przychodziły i wspólnie siębawiły. Polscy Kełderasze i przedstawiciele grupy Polska Roma, którzy są wnaszej organizacji, nie są bardzo liczni, ale za to bardzo aktywni. Nie mówięw dialekcie grupy Polska Roma, ale kiedy mówię w kełderaskim, mam wra-żenie, że mnie rozumieją. Mogę na przykład rozmawiać po romsku ze Sta-nisławem Kierpaczem, instruktorem karate w RSG. Nigdy nie słyszałem,żeby mówił o sobie, bo to bardzo skromny człowiek, mówi za to dużo o pro-mowaniu zdrowego stylu życia. A jego podopieczni go uwielbiają. Zajęcia zkarate, które prowadzi, odbywają się po szkole i dzieci przychodzą do niegonp. z problemami, z zadaniami domowymi, a on im pomaga. Jednocześnieci młodzi karatecy mają bardzo wysoką frekwencję w szkole i nie widząprzed sobą żadnych ograniczeń. W tej grupie są nie tylko Romowie – przy-chodzą na zajęcia ze szkolnymi przyjaciółmi, którym nie przeszkadza, żebędą się uczyć po romsku. Treningi karate są prowadzone po romsku i ja-pońsku. Pełen multikulturalizm, żadne getto. Kiedy jest pokaz karate, mo-żesz się założyć o wszystko, że całe rodziny przyjdą i będą wspieraćwystępujące dzieci. Jak widzicie, głównym celem RSG są działania kultu-ralne poprzez muzykę i zajęcia sportowe. Polscy Romowie różnią się od in-nych Romów tym, że posiadają wiedzę organizacyjną. RSG to jedynaorganizacja romska, której byłem członkiem, w której Romowie zastana-wiają się nad porządkiem obrad czy rozważają, czy RSG może zgodnie zestatutem zaangażować się w tę czy inną akcję. Ci ludzie działali w organiza-cjach w Polsce, i to widać. Kiedy RSG debatowało, czy przygotować list do

brytyjskiego rządu, polscy Romowie nie chcieli, żeby rząd o nas wiedział.Powiedzieli: jeśli napiszemy do rządu, czy nie zaczną się nas czepiać? Nie chcieli lobbować, bazując na swoich doświadczeniach. W Anglii obecnapolityka rządu to lokalizm, w przeciwieństwie do Francji czy Włoch, gdziew całym kraju funkcjonuje polityka niszczenia obozowisk. Teraz polscy Romowie widzą, że krytykujemy rząd, a nic złego się nie dzieje. Jeśli mambyć szczery, to jedynymi osobami, które można uznać za część brytyjskiegosystemu, a które w sposób ciągły współpracują z Romami, są nauczyciele.Pamiętam, jak w 1993 roku zabrałem Nicolae Gheorghe na spacer po KingsCross i spotkaliśmy romską rodzinę – ojca, matkę i troje dzieci. Ojciec powiedział mi, że w Wielkiej Brytanii żyje im się cudownie i czują się jak w domu, bo nikt nie chce wyrzucać ich dzieci ze szkoły, kobiety mogą cho-dzić w długich spódnicach i nikt nie rzuca w nich kamieniami. Ale z drugiejstrony, jak rozmawiam z niektórymi młodymi Romami, aktywnymi w RSG,to mówią, że nie przyznali się w swoich szkołach, że są Romami, tylko że sąPolakami.

Intrygujące jest to, co mówi Pan o edukacji, ponieważ w Polsce, jak i nie-stety w innych krajach, wśród urzędników panuje powszechna opinia, żeRomowie nie chcą się uczyć. - W Anglii społeczność polskich Romów najsilniej ze znanych mi romskichwspólnot dąży do podnoszenia poziomu edukacji, są bardzo zdetermino-wani. I to ma wpływ na inne grupy romskie, bardzo pozytywny wpływ. Pol-scy Romowie są postrzegani jako wykształceni ludzie. Oczywiście, większośćpolitycznie aktywnych Romów jest za edukacją. Z drugiej strony znam cał-kiem sporo bogatych angielskich Cyganów, którzy nie potrafią ani czytać,ani pisać i nadal nie posyłają dzieci do szkoły. Mówią: po co się uczyć czytaći pisać, kiedy wszystko można kupić i zlecić nie-Cyganom? Sądzą też, żekiedy uczysz się czytać i pisać, tracisz pamięć. To oczywiście prawda – więk-szość analfabetów zapamięta piosenkę po pierwszym przesłuchaniu, pamię-tają raz usłyszane numery telefonów i wiele innych rzeczy. Do tego, choćmówią, że nie potrafią czytać, to można złapać ich, jak zerkają na gazetę.żyjąc w świecie, w którym żyjemy, trudno jest unikać uczenia się. Mówimytu jednak o bardzo bogatych ludziach – w dzisiejszych czasach tylko bogaczmoże sobie pozwolić na to, żeby nie wysyłać dziecka do szkoły. Powinniśmyzwracać więcej uwagi na szukanie sposobów, dzięki którym edukacja wmniejszym stopniu wyłącza wrodzone zdolności analfabetów. Niektórzyromscy intelektualiści, tacy jak Ian Hancock, wyliczyli, co stracili Romowie,którzy nauczyli się pisać i czytać. Ci, którzy wybierają analfabetyzm, opierająsię na rodzinie, a nie pomocy państwa – do tego jednak trzeba być bogatym.

Skoro rozmawiamy o pieniądzach – Komisja Europejska przeznacza mi-liony euro na programy dla Romów i niewiele się zmienia, szczególnie wEuropie Środkowej i Wschodniej. Jak Pan postrzega taki rodzaj pomocy? - Jest za wcześnie, żeby mówić cokolwiek. Nikt w Europie Zachodniej nierozumiał fenomenu moskiewskiego teatru Romen. To był uniwersytet dlaromskich intelektualistów w Rosji. Nie mieliśmy o tym pojęcia aż do czasuukazania się książki Alainy Lemon – jednego z najlepszych doktoratów oromskiej historii. Jest też za wcześnie, by orzekać, co wyjdzie z programówdofinansowanych przez Komisję. Ale mogę stwierdzić, że europejska poli-

Europejska polityka

wobec Romów pełna jest bałaganu

i sprzecznych opinii

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 9998 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

tyka pełna jest bałaganu, pełna sprzecznych opinii. Europa zaczęła zajmowaćsię Romami od rezolucji z 22 maja 1989 roku, dotyczącej edukacji. Dzisiejszeprogramy są mniej radykalne niż wtedy i bardziej pogmatwane. A wiele ichzapisów związanych jest z antyimigranckimi tendencjami. Dlaczego RadaEuropy pogrzebała rezolucję z 1989 roku? Bo niedługo później upadł murberliński i w Radzie zdali sobie nagle sprawę, że jeśli dalej będą polepszaćwarunki Romów w Europie Zachodniej, Romowie ze Wschodu zechcą przy-jechać. Więc cała polityka zmieniła się w taką, która ma zapobiegać migracji.W tym miejscu zgadzam się z Rudko Kawczyńskim, że prawo Romów domigracji to jedno z praw człowieka i że migracja Romów do Europy Za-chodniej może być z korzyścią dla Romów w tym regionie pod warunkiem,że Romowie z Zachodu nie będą odcinać się od migrantów. Jeśli różne spo-łeczności zrozumieją, jak są ze sobą powiązane historycznie i postawią nawzajemny szacunek, mogą zbudować koalicję. A tymi, które takie procesyinicjują, są właśnie migranci.

Czy Romowie rzeczywiście potrzebują Unii Europejskiej? Pieniędzy, praw,zasad? - Nie, nie potrzebują, muszą za to jakoś się z tym zmierzyć. Bo tak naprawdęnikt nie jest w stanie żyć zupełnie w oderwaniu od państwa. Jak Romowiemogą uniknąć zależności? Zawsze muszą rozgrywać – jednego gadzia prze-ciwko drugiemu. To było tak samo prawdziwe od samego początku rom-skich migracji. Romowie to przecież bardzo podzielone kastowospołeczeństwo. Pierwsze ludobójstwo w XVI wieku zniszczyło romską klasęprzywódczą. Jak więc Romowie przetrwali? W feudalizmie mieli swoichpanów, którzy ich chronili. Teraz mamy kapitalizm i właśnie to przejście odfeudalizmu do kapitalizmu zaowocowało marginalizowanymi społeczno-ściami romskimi. I teraz Romowie nie mają innego wyjścia, jak działać napoziomie europejskim. Oczywiście, zawsze romska polityka będzie opieraćsię na zróżnicowanych grupach, ale Max Weber na pytanie: Jak uprawiaćpolitykę? odpowiadał: budować koalicję klas i grup społecznych na podstawiewspólnych, ludzkich wartości. Rzeczy, na których mogą skorzystać biedniRomowie, będą też korzystne dla innych biednych ludzi. Nie sądzę, że po-winniśmy mieć centra służby zdrowia w Rumunii tylko dla biednychRomów. Europejska polityka to arena konfliktu, miszmasz różnych tenden-cji. Romowie są tylko mniejszością w poszczególnych krajach, ale w UE sąśredniej wielkości grupą, jeśli chodzi o wielkość populacji. Ich język jestprzydatny na całym świecie. Nawet jeśli pochodzą ze Słowacji czy Bułgariii państwo stara się zmusić ich do używania jednego języka, to tak naprawdę:kto mówi po słowacku czy bułgarsku poza tymi krajami? A romski możebyć używany wszędzie. Europejska polityka romska jest nieuchronna, alenie powinna być tylko europocentryczna. Polityka kosmopolityczna możesię tylko Romom przysłużyć. Nie chodzi o to, że Romowie stają się narodem– Romowie to Romowie i oni wiedzą, kim są, a przez migracje uczą się osobie jeszcze więcej i muszą to robić znacznie częściej niż gadziowie, bo mo-zaika różnych romskich etniczności jest znacznie bardziej skomplikowana.Sądzę, że wniosek, do którego doszedł Nicolae Gheorghe pod koniec swo-jego życia, jest słuszny – celem romskiej polityki jest abolicja państwa na-rodowego. Nie chodzi tu o autorytarne wdrażanie nowego porządku świata,ale uznanie równości wszystkich ludzi na ziemi. Weźmy za przykład moją

żonę. Dorastała w Hongkongu i kiedy zmarł jej ojciec, mieszkała przez 6 miesięcy na ulicy, a miała tylko 12 lat. To właśnie jej praca utrzymywałacałą rodzinę. Dlatego też nie przekonują mnie ci, którzy chcą zakazać pracydzieci. Uniemożliwianie komuś uczciwej pracy tylko ze względu na wiek,jeśli nie jesteś w stanie zaoferować żadnej alternatywy dla zdobycia środkówdo życia, to nie humanitaryzm – to bigoteria i rasizm rodem z pierwszegoświata. Na przykład ja i moja żona – ja byłem biały w Imperium Brytyjskimi gdybym spał na ulicy, ktoś by się mną zajął. Moja żona też mieszkała w Imperium, ale była Chinką z kolonii. Nikt nawet nie pomyślał, że powinnamieć takie same prawa jak ja. Kiedy widzę dziecko handlujące czymś naulicy, myślę o mojej żonie. Międzynarodowy porządek jest niesprawiedliwyu samych podstaw, a prawa imigracyjne są niemoralne. Dlaczego więc jes-tem za Unią Europejską? Bo niszczy narodową suwerenność, która nie ist-nieje, od kiedy mamy bombę atomową. Każdy kraj może ją potencjalniezdobyć, dlatego musimy to regulować. Tak więc idea, że możemy mieć ładświatowy z niezależnymi państwami, z których jedno może zdobyć broń,która jest w stanie zniszczyć wszystkich innych, nie jest realna. Musimy miećmiędzynarodowe siły, które będą w stanie temu zapobiec. Jest to niezbędnedo przetrwania rasy ludzkiej. Romowie są dobrze przygotowani do tego, abynas wszystkich poprowadzić – przez dekonstruowanie historii narodowychi pytanie Europejczyków, dlaczego są tak skłonni do ludobójstw. Tu, w An-glii, myślimy, że ludobójstwo zostało popełnione przez nazistów, ale przecieżmy też je popełnialiśmy – na Cyganach cztery wieki temu i na Tasmańczy-kach w zeszłym stuleciu. Anglicy mają zdecydowanie dłuższą historię ludo-bójstwa niż Niemcy. Myślenie, że ludobójstwo zostało popełnione przezszalonych Niemców i kilku zwariowanych Afrykanów, to wymazywanie lu-dobójstwa z naszej historii. Tylko Romowie mogą przywrócić prawdę o me-chanizmach ludobójstwa historii Europy. Romowie nie mogą na nowonapisać swojej historii bez przepisania historii europejskiej. Wtedy dopierobędziemy mogli zrozumieć, jaki nowy ład międzynarodowy jesteśmy w sta-nie zbudować. Tak więc polityka dotycząca Romów to sprawa ważna nietylko dla nich, ale dla nas wszystkich. I jest ona z gruntu transnarodowa, co przyznali i Jan Paweł II, i Nicolae Gheorghe.

Rozmawiały: Małgorzata Kołaczek i Joanna Talewicz-Kwiatkowska Tłumaczenie: Małgorzata Kołaczek

Romowie nie mają innego wyjścia,

jak działać na poziomie europejskim

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 101100 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

HISTORIA

Wymordowanie kilkuset tysięcy Romów i Sintina terenach III Rzeszy – ludobójstwo określaneprzez różnych przedstawicieli Romów i Sinti jakoPorajmos lub Samudaripen – było procesem.Nauka zna już jego przebieg, i jest to ważna częśćhistorycznej dyskusji o XX wieku. Pamięć zaś o nim stała się głównym punktem odniesienia dlaogólnoeuropejskiego procesu tworzenia się rom-skiej tożsamości.Los okrutny i potworny niczym ogromny cieńokrywa wspólną historię Romów i gadziów, przy-pominając o przeszłości, która w trudny do wy-rażenia sposób została wyzuta z człowieczeństwa.Historycy szczegółowo zrekonstruowali wydarze-nia, których finałem było to ludobójstwo. Odtwo-rzyli radykalizujące się z dnia na dzień przejawymarginalizacji i nasilające się prześladowanialudzi określanych przez władze jako Zigeuner,czyli Cyganie. Spróbuję tu – krok po kroku – po-prowadzić Państwa tą drogą aż do jej tragicznegokońca. Nie przedstawię wielu nowych odkryć, aniteż nie powtórzę wszystkich dawno ustalonych dobrze znanych faktów. Będę raczej analizował

główne elementy składowe katastrofy. Elementy,które pewnie wydadzą się dziwnie znajome, jakoże łatwo możemy się na nie natknąć we współ-czesnej Europie. Pokażę również, że wiele z tzw.środków politycznych stosowanych współcześniewobec Romów, szczególnie w Europie Wschod-niej, nie jest wcale nowych i zaistniało już w okre-sie międzywojennym.

RomantyzmPoczątek tej drogi jest w rzeczywistości dość sie-lankowy i cofa nas nieco w czasie – do okresu ro-mantyzmu, gdy tzw. Cyganie stawali się modni, a wyobrażenie o nich na różne sposoby ich idea-lizowało. Cyganów obsadzono w romantyzmie w roli ostatnich dzieci natury, reliktów sielanko-wej przeszłości, nienaruszonych i nieskalanychprzez liczne ograniczenia społeczeństwa miesz-czańskiego, żyjących beztroskim, pełnym emocjiżyciem wypełnionym prostymi potrzebami i przyjemnościami. Ten wyidealizowany obrazCyganów przedstawia płótno Ferencza Pongraczaz lat 30. XIX wieku, na podstawie którego poetaNikolaus Lenau napisał te oto dobrze znanewersy:

Trzej Cyganie

Gdym wlókł się karocą przez mechŚród wrzoskowiska bez końca,Natknąłem się na Cyganów trzechZażywających słońca.Pierwszy z nich na skrzypcach swychPogrywał skoczne piosenki,I wtenczas od dźwięków tychOdeszły mnie moje udręki.

Drugi zaś z nich swą fajkę ćmił,Gapiąc się w niebios przestworze,Tak jakby żadna z ziemskich siłSkusić go bardziej nie może.

A trzeci sobie wygodnie śpiZ gitarą obok pnia drzewa,Sen mu się w duszy nieledwie cni,

Pęknięta struna powiewa.

Odziani są skromnie i zgrzebnie,Ich żywot zaprawdę ubogi,Lecz nigdy oblicze nie bledniePrzed tym, co los płata srogi.

W trójnasób ujrzałem w ten sądny dzień,Jak żyć da się w prosty tak sposób,Jak śpiewać, zachwycać się, piękne śnić snyW obliczu ciężkiego losu.

Romantyzm nauczył nas, Europejczyków, że Ro-mowie są od nas zupełnie różni, że nigdy nie będątacy jak my. Przez większość XIX wieku takieprzedstawianie Romów miało głównie pozytywnekonotacje, jednakże ta sytuacja nie trwała długo.

FotografiaTen romantyczny obraz umocnił się i utrwaliłdzięki pojawieniu się nowoczesnego medium –fotografii, która w drugiej połowie XIX wiekurozprzestrzeniała się w Europie. Fotografia ode-grała kluczową rolę w historii Romów i Sinti.Pierwsze zdjęcia, zwane carte de visite, ponieważbyły wielkości karty wizytowej, sprzedawano wtysiącach sztuk. Najpopularniejsze przedstawiałykoronowane głowy, np. cesarzową Sissi czy Fran-ciszka Józefa, znanych morderców i Cyganów. Fotografowie z Siedmiogrodu uwieczniali nazdjęciach ostatnich dzikusów w Europie i sprzeda-wali dziesiątki tysięcy kopii fotografii na całymkontynencie. Zdjęcia wykonywano w studiach fo-tograficznych, a fotografowie często dostarczaliwszystkie wykorzystywane do nich ubrania i rek-wizyty.W większości przypadków Cyganie uwiecznianina tych fotografiach reprezentowali w rzeczywis-tości bardzo niewielką i konkretną grupę euro-pejskich Romów wędrownych pochodzących zMołdawii, Siedmiogrodu i Rumunii, którzy odokoło połowy XIX wieku zaczęli w większychskupiskach pojawiać się w innych europejskichpaństwach. Również w tamtych czasach stanowilioni mniejszość, lecz była to mniejszość jakże ma-

lownicza... Jak się przekonamy, nie był to ostatniraz, gdy Romowie z Europy Środkowej odegralikluczową rolę w określeniu postrzegania w Euro-pie Romów jako całości.Uważam, że jest to bardzo ważna kwestia do za-pamiętania, ponieważ rzeczywista liczba Romówi Sinti żyjących w tych krajach była bardzo mała.Pierwszy oficjalny spis powszechny na Węgrzechprzeprowadzony w 1893 roku wykazał obecnośćokoło 275 tysięcy Romów; a musimy pamiętać,że w skład Węgier wchodziły wtedy: cała Chor-wacja, północna Serbia, Siedmiogród, cała Sło-wacja oraz stanowiące część dzisiejszej UkrainyZakarpacie. Liczba ta stanowiła niewiele ponad1,2 procent całej populacji tego ogromnego ob-szaru, przy czym 90 procent Romów już wtedyprowadziło osiadły tryb życia, a tylko 9 procentokreślono jako kóbor cigányok, tj. prawdziwychCyganów wędrownych.Jednakże na przełomie XIX i XX wieku literaturai sztuka operetkowa, wspierane przez fotografię imalarstwo, utrwaliły obraz Cygana w świadomo-ści przeciętnego Europejczyka w postaci podob-

Geneza zbrodniJak proces wykluczenia i prześladowań Romów i Sintiw latach 30. i 40. XX wieku w III Rzeszy doprowadziłdo ludobójstwa – analiza

Gerhard Baumgartner

Cyganie rumuńscy, początek XX wieku. Fot. AKG/East News

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 103102 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

nej do zawartości tej czeskiej pocztówki. Pub-liczny odbiór skupiający się na małej grupieRomów pochodzących z Europy Wschodniejmiał niewiele wspólnego z codziennym życiemwiększości europejskich Romów i Sinti.W Europie Zachodniej większość wędrownychSinti – były to rodziny podróżujące tak samo, jakinne grupy migracyjne w społeczeństwie, np. Je-nisze w południowych częściach cesarstwa nie-mieckiego, w Austrii i Szwajcarii, Resande wSkandynawii, tzw. Kotlarze i Wędrowcy na Wy-spach Brytyjskich lub holenderscy Wonwagenbe-vooners – podróżowała zazwyczaj tylko latem, potych samych utartych sezonowych trasach, prze-mieszczając się między miejscowościami, gdzieorganizowano lokalne święta, jarmarki i festyny.Wielu z nich to nie byli ludzie ubodzy. Sporo ro-dzin zachodnioeuropejskich Sinti osiedliło się,przyjmując styl życia klasy średniej i podejmujączawody charakterystyczne dla mieszczaństwa, np. prowadzenie kin czy – oczywiście – profesjo-nalne muzykowanie.Większość Romów wschodnioeuropejskich sta-nowili w rzeczywistości bardzo ubodzy pracow-nicy rolni żyjący w domach postawionych naterenach wspólnot gruntowych i pracujący rów-

nież jako robotnicy sezonowi, pasterze, zbieraczepłodów rolnych, strycharze oraz dorabiającyostrzeniem noży i nożyc, wyplataniem koszy, ro-bieniem mioteł itp. Te rzekomo dzikie wędrownegrupy siedmiogrodzkich i rumuńskich Romów,często uwieczniane na obrazach, fotografowane ifilmowane, stanowiły zdecydowaną mniejszośćnawet przed pierwszą wojną światową.To stereotypowe postrzeganie Cyganów, silnie

zakorzenione w świadomości mieszkańców Eu-ropy lub, inaczej, w świadomości zbiorowej, byłojednakże jedną z podstawowych przyczyn, którespowodowały poświęcenie w pierwszej połowieXX wieku tak dużej ilości czasu i wysiłku przezwielką liczbę specjalistów, urzędników i instytucjitak małej grupie ludzi.Naziści przed drugą wojną światową doliczyli sięw Niemczech tylko 18 tysięcy Cyganów, którzystanowili 0,02 procent całej ludności; nawet poaneksji Austrii i Czech w III Rzeszy nie mieszkałowięcej niż 50 tysięcy Romów i Sinti (0,05 procentludności). Wskutek funkcjonującego stereotypuRomowie i Sinti byli jednakże postrzegani jakozdecydowanie inni, a w latach 30. już jako niebez-pieczni, źli i stanowiący zagrożenie dla reszty spo-łeczeństwa.

RejestracjaPostrzeganie Romów i Sinti zmieniło się pod ko-niec XIX wieku. Począwszy od końca lat 60. XIXwieku liberalna polityka państw europejskich wzakresie swobodnego przemieszczania się ludzipo większości terytorium kontynentu uległa ra-dykalnej zmianie. Zaciągi do wojska, przepisy po-licyjne, ograniczenia handlowe i surowszeprzepisy w zakresie pozwolenia na zamieszkaniei pracę doprowadziły do wprowadzenia specjal-nych zezwoleń i paszportów. Członkowie wszyst-kich migrujących grup zostali zarejestrowani.Pierwsze dowody osobiste w dzisiejszym rozumie-niu tego terminu, tj. dokumenty identyfikacyjneze zdjęciem i odciskami palców, zaczęto wydawaćw 1912 roku – w celach rejestracyjnych – weFrancji osobom prowadzącym wędrowny trybżycia (określanym po francusku jako gens du voyage). Nakazano im noszenie przy sobie przezcały czas swojego carnet anthropometrique.Oprócz trwale ukształtowanego stereotypu o Cy-ganach systematyczna rejestracja stała się drugimdecydującym elementem w początkowym etapiemarginalizacji europejskich Romów i Sinti. Popierwszej wojnie światowej tendencja do rejestra-cji wszystkich osób prowadzących wędrownytryb życia rozprzestrzeniła się w całej Europie iobjęła wszystkich Cyganów, również osiadłych.Specjalne paszporty i rejestry wprowadzonom.in. w Niemczech, w Czechosłowacji, na Węg-rzech i w Austrii. Jedną z przyczyn, z powoduktórych tzw. kwestia cygańska (Zigeunerfrage)stała się nagle problemem europejskim, był rozwójmiędzynarodowej współpracy policyjnej. W 1923roku w Wiedniu były szef wiedeńskiej policji ikanclerz Austrii Johann Schober powołał do życiaIKPK (Internationale Kriminalpolizeiliche Kom-mission), poprzedniczkę Interpolu. Proces rejes-tracji Cyganów rozpoczął się w 1899 roku w Monachium przez Nachrichtendienst für die Sicherheitspolizei in Bezug auf Zigeuner, jed-nakże to Interpol odegrał ważną rolę w rozsze-rzeniu tej praktyki na całą Europę. Austriackąpolicję charakteryzowała długa tradycja rejestra-cji, a w szczególności fotografowania wszystkichpodejrzanych w społeczeństwie osób, sięgająca do lat 60. XIX wieku. Podsumowując, możemystwierdzić, że każda osoba zarejestrowana jakoCygan w okresie międzywojennym przez policjęlub lokalnych urzędników znalazła się później

w pociągach wywożących ludzi w kierunku nazistowskich obozów koncentracyjnych.

Romowie w Europie ŚrodkowejWiększość europejskich Romów od zawsze żyław Europie Środkowej i Wschodniej, a wewschodniej połowie monarchii austro-węgier-skiej zawsze występował o wiele wyższy odsetekpopulacji romskiej. W 1921 roku Austria uzys-kała należący wcześniej do Węgier region Bur-genlandu, w którym Romowie stanowili 3 procent ludności. Sytuacja w tym regionie – wy-kazująca wiele typowych cech strukturalnychcharakterystycznych dla społeczeństw wschod-nioeuropejskich – istotnie wpłynęła na ogólnyprzebieg dyskusji na temat kwestii cygańskiej, najpierw w Austrii, a od 1938 roku również w III Rzeszy. Jak się przekonamy, społeczna sytuacjaniewielkiej grupy wschodnioeuropejskichRomów i Sinti miała znów wpłynąć na kwestiępodejścia do tych grup najpierw w kontekście eu-ropejskim, a wkrótce w ujęciu narodowosocjalis-tycznym.Romowie z Burgenlandu – 9 tysięcy osób żyją-cych w 120 osiedlach składających się 30-300mieszkańców – stanowili 3 procent ludności re-gionu, a z okręgu Oberwart nawet do 10 procent.Informacje o tej grupie są wyjątkowo dobrze udo-kumentowane, w szczególności poprzez fotogra-fie, na których uwieczniono ich domy iwykonywane przez nich tradycyjne zawody. Fo-tografie te opublikowano później w biuletynachpolicji kryminalnej. W tym miejscu dało o sobieznać połączenie wczesnych praktyk fotografowa-nia wszystkich osób podejrzanych, stosowanychprzez policję w czasach Habsburgów, z nową ten-dencją rejestrowania wszystkich Cyganów prowa-dzoną przez Interpol i połączoną z najnowszymimetodami antropometrycznymi, np. pobiera-niem odcisków palców. Rejestrowanie i prowa-dzenie wspomnianych praktyk policyjnych wstosunku do Romów i Sinti było bardzo atrak-cyjną i perspektywiczną formą pracy w policji.Międzynarodowy charakter tych czynności i do-świadczenie uzyskane w związku ze stosowaniemnajnowszych metod sprawiały, że praca przy tychsprawach była bardzo pożądana, jako że upatry-wano w niej szansy na przełom w karierze zawo-dowej w strukturach policji kryminalnej.

Romski tabor w okolicy Znojma, 1906 r. Fot. Maurice-Louis Branger/Roger-Viollet/East News

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 105104 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

EugenikaInnym istotnym elementem marginalizacji i prze-śladowań Romów i Sinti była ogólna akceptacjateorii eugenicznych w świecie akademickim,szczególnie wśród przedstawicieli zawodów me-dycznych, nauk przyrodniczych i społecznych.Podstawowe założenie eugeniki – tj. teoria, że za-chowania społeczne są w dużym stopniu dziedzi-czone – wywołało bardzo daleko idące skutki wzakresie aktywności instytucji w obszarze prawakarnego, ponieważ w szczególności zachowaniaprzestępcze i aspołeczne uważano za dziedziczonewady i z tego też tytułu nieuleczalne (oczywiścierównież samonapędzające się). Jeżeli było się, jakto wtedy określano, urodzonym przestępcą,można było oczywiście zwalczać w sobie wro-dzony popęd do popełniania przestępstw i w bar-dzo rzadkich przypadkach mogło się to nawetudać, jednakże bardziej prawdopodobne było to,że prędzej czy później stawało się ofiarą własnychwrodzonych cech i popełniało się czyn krymi-nalny. Teorie eugeniczne zaczęły dominować wewszystkich rozwiniętych państwach Zachodu, jakrównież w wielu krajach bloku wschodniego, cona przykład przejawiało się w przeprowadzaniujeszcze pod koniec lat 60. XX wieku przymuso-wych aborcji u kobiet zakwalifikowanych jako aspołeczne w Szwecji i Czechosłowacji.

Wielki KryzysKolejnym kluczowym czynnikiem przyczyniają-cym się do marginalizacji i intensyfikacji prześla-dowań europejskich Romów i Sinti był kryzysekonomiczny w okresie międzywojennym. Po pierwszej wojnie światowej doszło do zmargi-nalizowania wędrownych rzemieślników, male-jąca liczba pogłowia koni negatywnie wpłynęłana sytuację rodzin tradycyjnie handlujących tymizwierzętami, a inflacja doprowadziła do ruinywiele małych firm i przedsiębiorstw.Kryzys uderzył jednakże najbardziej w Romówwschodnioeuropejskich. Żyjąc na skrajach wio-sek, ledwo wiązali koniec z końcem. Latem pra-cowali jako sezonowi robotnicy rolni, zimądorabiali tradycyjnym rzemiosłem i okazyjniemuzykowaniem. Spowodowane Wielkim Kryzy-sem masowe bezrobocie okazało się katastrofalnedla romskich osiedli. W Europie Wschodniejwielkie rzesze bezrobotnych powracały z przemy-słowych miast do rodzinnych wsi i wypychały

lokalnych Romów z rynku pracy. Ich sytuacja ży-ciowa pogorszyła się na niespotykaną dotąd skalę.W niektórych romskich osiedlach w Burgenlan-dzie śmiertelność wśród dzieci poniżej dwóch latosiągnęła niewiarygodny poziom 70 procent. W tym miejscu należy dodać, że ogólna śmiertel-ność wśród dzieci w Europie Wschodniej przeddrugą wojną światową wynosiła 17-18 procent.Są to ogromne liczby w porównaniu ze współ-czesnymi czasami, gdy w Europie przed osiągnię-ciem wieku dwóch lat umiera około 0,4 procentdzieci. Romowie zwyczajnie umierali z głodu.Dlaczego sytuacja Romów była gorsza od sytuacjiogółu ludności wiejskiej i dlaczego w całej Euro-pie Środkowej panowały gorsze warunki? Przy-czyna tej sytuacji ma charakter strukturalny.Środkowoeuropejscy Romowie osiadli nie posia-dali zazwyczaj żadnych gruntów. Byli osiedlaniprzez arystokrację na terenie jej posiadłości, gdziemogli budować domy i pracować w majątkach –głównie w zamian za jedzenie – lub też osiedlanoich na obrzeżach istniejących wsi zlokalizowa-nych na gruntach wspólnych. W porównaniu zwiększością ludności wiejskiej posiadającejchoćby niewielkie kawałki ziemi umożliwiającewykarmienie swoich rodzin, Romowie nie mieliżadnych gruntów. 0,2 hektara wystarcza zazwy-czaj do wykarmienia rodziny i utrzymania świni.Romowie środkowoeuropejscy musieli kupićkażdy ziemniak i każdy kawałek drewna, by mócogrzać się zimą, lub na niego zapracować, lub teżkraść jedzenie i drewno na opał.W latach 30. gwałtownie zaostrzały się konfliktymiędzy Romami a nieromskimi chłopami.Dlaczego zatem nic podobnego nie wydarzyło sięw Europie Zachodniej? Odpowiedzi na to pytanienależy szukać w jednej z głównych różnic strukturalnych między Europą Wschodnią a Zachodnią. W społeczeństwach wschodnio- i za-chodnioeuropejskim obowiązywały inne systemydziedziczenia majątku. W Europie Zachodniejjedno z dzieci, zazwyczaj najstarszy syn, odzie-dziczało gospodarstwo, podczas gdy pozostałe ro-dzeństwo było spłacane bardzo niewielkimikwotami i musiało ruszyć w świat, zasilając stalerosnącą siłę roboczą przemysłowych miast. W Europie Wschodniej wszystkie dzieci otrzy-mywały zazwyczaj równe udziały w gospodar-stwie, co doprowadziło w drugiej połowie XIX wieku do szybkiego rozdrobnienia ziemi rol-

niczej na niewielkie działki. Wraz z nadejściemuprzemysłowienia tendencja się jednak zmieniła.Teraz to jedno z dzieci pozostawało na ojcowiźniei pracowało na roli, podczas gdy rodzeństwo emi-growało do miast lub za granicę, by tam znaleźćźródło utrzymania. W dalszym ciągu było jed-nakże udziałowcem majątku i wcześniej czy póź-niej musiało być spłacone. Gdy podczasWielkiego Kryzysu rzesze robotników straciłypracę, a wkrótce skromne zasiłki dla bezrobot-nych, ludzie ci powracali do rodzinnych wsi,gdzie w dalszym ciągu byli współwłaścicielamistarego, rodzinnego gospodarstwa. W obliczu braku alternatywy rozpoczynali pracęw swoim gospodarstwie, całkowicie wypychającsezonowych pracowników, tj. Romów, poza lo-kalny rynek pracy. W austriackim regionie Bur-genlandu, który przez prawie 1000 lat stanowiłczęść Królestwa Węgier, system dziedziczeniamajątków przetrwał również po 1921 roku. Wy-nikiem tego była całkowita katastrofa, jakiej do-świadczały lokalne społeczności romskie.

Nieskuteczne systemy opieki społecznejSytuację pogarszały brak lub całkowita niewydol-ność istniejących systemów opieki społecznej.Wszelkie koszty związane z egzekwowaniemprawa ubogich lub funkcjonowaniem opieki spo-łecznej, usługi medyczne i nauczanie były orga-

nizowane i finansowane przez lokalne społeczno-ści. Bardzo często dochodziło do zestawienia li-czącej około 300 mieszkańców wsi z romskimosiedlem zamieszkanym przez 100, 200 lub 300osób, które były pozbawione środków do życia ikorzystały z zasobów finansowych wioski.W 1933 roku we wsi Oberwart, gdzie Romowiestanowili 10 procent ludności, zorganizowanopierwszą konferencję. Na fotografii możemy zo-baczyć uczestników konferencji dokonującychkontroli romskiego osiedla w Oberwart. Konfe-rencja została zwołana przez burmistrzów i wój-tów miejscowości zamieszkanych przez większegrupy romskie. Uczestniczyli w niej równieżprzedstawiciele wszystkich partii politycznych,począwszy od Austriackiej Partii Chrześcijańsko--Społecznej, a skończywszy na socjaldemokra-tach. Autorzy pomysłów na rozwiązanie kwestiicygańskiej wahali się między przesiedleniemRomów do rezerwatów na modłę amerykańskichIndian a deportacją na jakąś oceaniczną wyspę,np. Madagaskar, czy zamknięciem ich w domachdla ubogich lub obozach pracy przymusowej. Ajeden z uczestników rozpoczął swoje wystąpienieod słów: Jako że nie możemy ich zabić... Nawet wobliczu negatywnego stosunku do tego pomysłuwidać, że krążył on w głowach niektórych uczest-ników konferencji.Niewielka grupa osiadłych Romów środkowoeu-

Niemcy, Sinti na targu w Berlinie, 1910 r. Fot. AKG/East News

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 107106 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

ropejskich z Burgenlandu nagle stała się głównymprzyczynkiem do dyskusji o całości społecznościRomów i Sinti w Austrii.

Radykalizacja w duchu narodowego socjalizmuNielegalne lokalne struktury NSDAP uczyniły zkwestii cygańskiej główny punkt swojej kampanii,zmieniając swoje antysemickie w istocie hasło naantycygańskie Das Burgenland zigeunerffrei!(Burgenland wolny od Cyganów!).To właśnie dr Tobias Portschy, przywódca lokal-nych struktur nielegalnej partii nazistowskiej,który sam pochodził z rolniczej rodziny z małejwioski z okolic Oberwart, opublikował pierwszewystąpienie programowe skupiające się na prze-śladowaniach Romów i Sinti oraz nacechowaneradykalnie rasistowskimi akcentami. Nosiło onotytuł Die Zigeunerfrage (Kwestia cygańska) i to-warzyszyło mu następujące hasło:Jeżeli wy, Niemcy, pragniecie własnymi rękami po-grzebać całą nordycką krew Burgenlandu, to wy-starczy, byście zlekceważyli niebezpieczeństwo,jakim są Cyganie! (Willst du, Deutscher, Toten-gräber des nordischen Blutes im Burgenland wer-den, übersehe nur die Gefahr, die ihm dieZigeuner sind!).Wraz z pracami Centrum Badań nad Higieną Ra-

sową Roberta Rittersa wystąpienie odegrało klu-czową rolę w określeniu polityki nazistów wobecCyganów. Po jego opublikowaniu w sierpniu 1938roku Heinrich Himmler wydał w grudniu tegosamego roku swój Pierwszy dekret dotyczący walkiz zarazą cygańską (Grunderlass betr. Bekäm-pfung des Zigeunerunwesens), w którym nakazałrozwiązanie kwestii cygańskiej zgodnie z zasadamirasowymi (aus dem Wesen der Rasse).Przed 1937 rokiem bezpośrednie prześladowaniaRomów i Sinti oraz ich więzienie w obozachpracy i obozach koncentracyjnych odbywało sięna dość chaotycznych zasadach, co odzwiercied-lała rywalizacja w tym zakresie między różnymiinstytucjami: instytucjami społecznymi, policjąkryminalną i Gestapo. Wtedy jednakże nie do-chodziło jeszcze do aresztowań i deportacji nawielką skalę. Dopiero po aneksji Austrii przez IIIRzeszę w 1938 roku radykalizacja polityki wymie-rzonej w Cyganów stała się dostrzegalna. Zgodniez nowymi ustaleniami, odnośnie do wystąpieniaPortschy’ego z lata 1938 roku wydaje się, że conajmniej współtworzył je Bernhard WilhelmNeureiter, prawnik zatrudniony w lokalnym rzą-dzie kraju związkowego Dolnej Austrii, któryprzez lata zbierał materiał badawczy i studiowałtzw. kwestię cygańską. Wystąpienie z 1938 roku

wzywało do wyłączenia romskich dzieci z sys-temu edukacji, deportacji Romów do obozówpracy i wdrożenia radykalnej polityki segregacjirasowej we wszystkich formacjach społecznych,w tym w armii. Wszystkie jego żądania zostaływprowadzone przez III Rzeszę w ciągu następ-nych kilku lat. Idee zarysowane w tle bardzo kon-kretnej sytuacji panującej w Burgenlandzie stałysię kluczowe dla opracowania nazistowskiej po-lityki wobec europejskich Romów i Sinti.Naziści dodali dwa nowe elementy do praktykiprześladowań Romów i Sinti w Europie. Pierw-szym była czysto rasistowska odpowiedź na bar-dzo złożoną sytuację społeczną poprzeztwierdzenie, że Cyganie byli skrajnymi ludzkimipasożytami niezdolnymi do twórczego życia i ska-zanymi na żerowanie na goszczących ich naro-dach. Drugim elementem była zasadazapobiegania przestępczości (Vorbeugende Ver-brechensbekämpfung). Termin ten ukuli naziścijako logiczną pochodną wiary w eugeniczną za-sadę dziedziczności dewiacyjnych zachowań spo-łecznych. Jeżeli jest się przekonanym, że danaosoba prędzej czy później popełni przestępstwo– ponieważ jest na to skazana i wynika to z jejgenów – to sensownie brzmi pomysł odosobnie-nia jej, zanim to przestępstwo popełni. Po co cze-kać, aż do tego dojdzie? Ta zracjonalizowanakoncepcja stała za deportacją wszystkich Cyga-nów, mężczyzn, kobiet i dzieci, do obozów pracyi obozów koncentracyjnych.Nawet sam pomysł umieszczania Cyganów wobozach nie pochodził bezpośrednio od nazistów.Rodziny Romów i Sinti były zamykane w obozachjuż podczas pierwszej wojny światowej, np. przezfrancuskie władze wojskowe w latach 1915-1919,gdy francuscy Romowie i Sinti byli przetrzymy-wani w kapucyńskim klasztorze w Crest. Obozydla Cyganów i żebraków, tzw. Bettler- und Zigeu-nerlager, istniały również w okresie międzywo-jennym w Bawarii, Szwajcarii i Austrii.Interesująca wydaje się informacja, że tzw. Zigeu-nerlager w III Rzeszy nie zakładały Gestapo, SS,SA czy policja kryminalna, lecz lokalne i regio-nalne władze administracyjne. Pierwszy Zigeu-nerlager założono w 1935 roku w Kolonii, gdzierodziny lokalnych Romów i Sinti musiały prze-prowadzić się ze swoich mieszkań, domów, i czasami wozów, do nowego obozu na obrzeżachmiasta. Podczas igrzysk olimpijskich w Berlinie

w 1936 roku taki sam los spotkał Romów i Sintimieszkających w tym mieście, którzy musieliprzenieść się do nowo powstałego ZigeunerlagerMarzahn.Wspólną cechą wszystkich przymusowych prze-siedleń było to, że nie odbywały się one na pod-stawie przepisów prawa i w większościprzypadków brak było jakiejkolwiek podstawyprawnej do ich przeprowadzenia. Tak samo byłow przypadku pierwszych deportacji do obozówpracy w 1938 roku. Głównym problememRomów i Sinti było to, że faszystowskie państwowycofało się z opieki nad swoimi cygańskimi oby-watelami i nie było żadnej innej legalnej władzy,do której mogliby się zwrócić po pomoc iochronę prawną. Romowie i Sinti zostali na łascelokalnych burmistrzów, gminnych i regionalnychinstytucji, urzędników, oficerów policji i partyj-nych bonzów.

Tragiczna spirala rosnących kosztów opieki społecznejDynamika zdarzeń, która ostatecznie miała do-prowadzić do ludobójstwa Romów i Sinti, rozpo-częła się od masowych aresztowań i deportacji w1938 i 1939 roku. Dwie instytucje zajmujące sięromskimi kwestiami administracyjnymi i ichprześladowaniem, władze policyjne i opieka spo-łeczna, wspólnie opracowały praktyczne środkiprzymusu, które krok po kroku doprowadziły domasowych mordów, a ostatecznie do zorganizo-wanego ludobójstwa.Zobrazuję tę sytuację na konkretnym przykła-dzie. Po aneksji Austrii w 1938 roku naziści de-portowali wielu Romów i Sinti do obozów pracyrozproszonych po całej Austrii. W 1939 roku ber-lińskie Biuro Policji Kryminalnej Rzeszy (Reichkriminalpolizeiamt), przypominając sobiepłynące z Austrii skargi Tobiasa Portschy’ego i Bernharda Wilhelma Neureitera o tysiącachbezrobotnych austriackich Romów i Sinti, zarzą-dziło deportację 3000 zdrowych mężczyzn i ko-biet do obozów koncentracyjnych w Dachau,Buchenwaldzie i Ravensbrück. Deportacje te od-bywały się w obliczu spirali rosnących kosztówopieki społecznej, co ostatecznie skończyło siętragicznie dla bezbronnych ofiar.Po aneksji Austrii w 1938 roku niemiecki prze-mysł wojenny szybko wchłonął pozostającą bezzatrudnienia siłę roboczą, która powracała do

Niemcy, 1930 r. Fot. AKG/East News

DIALOG-PHENIBEN - N° 16 109108 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

miast. Również wszyscy Romowie znajdowalipracę. Gauleiter lokalnych władz w Styrii Siegfried Uiberreither osobiście komentował bez-sensowny charakter deportacji:Pomimo że są to wszystko prawidłowo zatrudnieniCyganie, którzy się nie wymigują od pracy, jak teżnie posiadają kryminalnej przyszłości i w żadensposób nie stanowią obciążenia dla ogółu społe-czeństwa, zarządzę ich internowanie w obozachpracy przymusowej z uwagi na to, że Cygan – jakostojący poza wspólnotą ludzi (Volksgemeinschaft)– jest zawsze aspołeczny!Rok później Uiberreither informował o katastro-falnej i przynoszącej odwrotne do zamierzonychskutki polityce deportacji:Ze względu na ostatnie deportacje do obozówpracy wszystkich zdolnych do pracy cygańskichmężczyzn, dramatycznie wzrosła liczba potrzebu-jących pomocy społecznej członków cygańskich ro-dzin. Jako że w wyniku tej akcji prawie wszystkierodziny cygańskie zostały pozbawione głównegożywiciela, około 2000 Cyganów (dorosłych, kobieti dzieci) stało się zależnych od pomocy społecznej.Deportacje doprowadziły w rzeczywistości do efek-tów odwrotnych do zamierzonych.Po wsiach żądano deportacji bezrobotnychRomów, lecz gdy te się rozpoczęły, ci mieli jużpracę. Ponieważ wszyscy zdrowi mężczyźni i ko-biety zostali deportowani, a w romskich osiedlachpozostały tylko dzieci i starcy, koszty opieki spo-łecznej coraz bardziej obciążały lokalne gminnebudżety. Spowodowało to żądania kolejnych de-portacji, czego wynikiem była jeszcze większaliczba dzieci i starców pozostawionych na łascelokalnych rad gminnych. Im bardziej ich przed-stawiciele domagali się deportacji, tym więcejRomów wywożono, ale i tym więcej gminy mu-siały łożyć na pozostawionych członków rom-skich rodzin.Sytuacja doprowadziła do założenia w 1940 rokunajwiększego tzw. cygańskiego obozu w III Rze-szy w Lackenbach w regionie Burgenlandu, gdzieprzebywało 4000 więźniów. Obóz zaplanowały ifinansowały organizacje opieki społecznejszczebla regionalnego i na poziomie krajówzwiązkowych Dolnej Austrii i Wiednia. Policjakryminalna dostarczyła kadr na strażników.Tymczasem cały czas rosnące koszty opieki spo-łecznej nad opuszczonymi dziećmi i starcami do-prowadziły ostatecznie do decyzji o deportacji

5000 austriackich Romów i Sinti do specjalnegoobozu cygańskiego w obrębie żydowskiego gettaw Łodzi, przemianowanego wówczas przez Niemców na Litzmannstadt. Spośród 5007 osób wywiezionych pięcioma pociągami w listopadzie1941 roku 11 zmarło w drodze. 60 procent depor-towanych stanowiły dzieci poniżej 12. roku życia.Deportowanych stłoczono w pięciu starych bu-dynkach zlokalizowanych na obrzeżach żydow-skiego getta, po prawie 40 osób w pomieszczeniu.Straszne warunki sanitarne i niedożywienie do-prowadziły do wybuchu epidemii duru brzusz-nego, która w ciągu sześciu tygodni zabiła 630osób. Gdy nazistowski strażnik obozowy równieżzmarł na dur, miejscy urzędnicy wpadli w panikęi zarządzili masową eksterminację pozostałychprzy życiu więźniów. W styczniu 1942 roku de-portowano ich do obozu zagłady w Chełmnie,gdzie zostali zagazowani lub rozstrzelani, poczym pogrzebani w masowych grobach. Depor-tacji do Łodzi nie przeprowadziła, nie zorganizo-wała, ani nie sfinansowała SS czy partyjniurzędnicy szczebla centralnego, lecz urzędnicyszczebla regionalnego i krajów związkowych Sty-rii, Dolnej Austrii i Wiednia.W wyniku kolejnych masowych deportacjiRomów i Sinti z terytorium całej Rzeszy Niemiec-kiej i terenów okupowanych, szczególnie doAuschwitz w 1943 roku, jak również masowychegzekucji przeprowadzanych przez oddziały nie-mieckie do ostatnich dni wojny, zginęły setki ty-sięcy Romów i Sinti. Z 22 600 więźniówcygańskiego obozu w Auschwitz przeżyło tylkookoło 2400. Jako że badania nad tym zagadnie-niem rozpoczęły się dopiero w 35 lat po zakoń-czeniu drugiej wojny światowej, wiele sprawciągle pozostaje niezbadanych, nieodkrytych inieudokumentowanych. Straty poniesione w lu-dziach były jednak olbrzymie. W regionie Bur-genlandu zginęło 90 procent pochodzącychstamtąd Romów; zniszczono również 120 rom-skich osiedli.

Odważni kontra bierni świadkowieCzy tego losu można było uniknąć? Czy był jakiśmoment, punkt, w którym można było jeszczepowstrzymać tę śmiertelną spiralę? Przyjrzyjmysię historii dwóch wiosek w Burgenlandzie.Hrabia György de Rohonczy, bogaty magnatziemski w okolicach Lackenbach, zażądał, by

wszystkie romskie rodziny pracowały w jego wiel-kim majątku jako przymusowi robotnicy. Niektó-rym z nich umożliwił ucieczkę przez pobliskągranicę z Węgrami, a innym udzielił schronieniawraz z dziećmi w swoich gospodarstwach i od-mówił przekazania ich do deportacji. Wszyscyocalali Romowie stwierdzili po wojnie, że urato-wał im życie, w pełni świadomy ryzyka w związkuz tym, co robił. Ani policja, ani żadna nazistowskainstytucja nigdy go nie przesłuchiwała i nie gro-ziła represjami.W wiosce Kleinpetersdorf żyły koło siebie dwieromskie rodziny. Jedną była rodzina wiejskiegokowala, drugą rodzina jego szwagra, robotnikarolnego. Gdy w 1943 roku zjawiła się policja, byich deportować do Auschwitz, lokalny burmistrzzainterweniował w obronie kowala i jego rodziny,twierdząc, że wieś nie będzie w stanie sobie beznich poradzić. Do końca wojny rodzina kowalanie doświadczyła żadnych kłopotów ze stronywładz, podczas gdy cała rodzina jego szwagra zgi-nęła w Auschwitz. Jest to kolejny przykład tego,że do deportacji Romów mogło dojść tylko przywsparciu lub milczącej zgodzie lokalnej ludności,nigdy wbrew niej.

AnalogieOstatnia uwaga przywraca nas do teraźniejszości.Żadna z okropności, o których słyszeliśmy wostatnich latach odnośnie do wydarzeń w rom-skich osiedlach na Węgrzech, Słowacji, w Bułgariii innych państwach Europy Środkowej i Wschod-

niej, nie byłaby możliwa bez milczącej zgodywiększości biernych świadków, a przecież wieluinnym takim zdarzeniom udało się zapobiectylko wskutek odważnych interwencji przyjaciół,sprzymierzeńców i działaczy.W wielu krajach Europy Środkowej i Wschodniejdostrzegam liczne analogie do sytuacji w latachmiędzywojennych. Występująca w latach 30. i 40.jawna lub ukryta rejestracja członków romskiejspołeczności, poważny kryzys gospodarczy, po-ważnie niewydolne systemy opieki społecznej,narastające konflikty społeczne oraz rozwój rady-kalnych i rasistowskich organizacji i ruchów – tezmory przeszłości znowu powracają. Ale – w mojej opinii – nie spotykają się z takimodzewem, na jaki zasługują. Przyjrzyjmy się tymodżywającym niepokojącym tendencjom.Pierwszą z nich jest omawianie sytuacji europej-skich Romów i Sinti w świetle aktualnych warunków rozwojowych państw środkowoeuro-pejskich. Tak jak wiele razy w przeszłości, sytuacja określonej grupy Romów środkowoeu-ropejskich definiuje kształt dyskusji w całej Eu-ropie na temat Romów i Sinti. Ich sytuacja nie jestjednakże identyczna w każdym z państw europej-skich i możemy wiele zyskać, powstrzymując sięod nieuzasadnionych uogólnień i zwracając sięku bardziej szczegółowym analizom na poziomiekrajowym. Uważam, że Romowie i Sinti są wpierwszym rzędzie obywatelami swoich państw, i to one ponoszą główną odpowiedzialność za ichbezpieczeństwo i sytuację życiową.

Niemcy, policja i żołnierze SS w obozie Sinti, 1940 r. Fot. AKG/East News

110 DIALOG-PHENIBEN - N° 16

Obawiam się, że nadmierne skupienie się na Ro-mach i Sinti jako europejskiej mniejszości możesię również przyczyniać do już zaawansowanegoprocesu wycofywania się z ochronnych praktykw stosunku do społeczności romskich w regionie i pozostawiania ich bez pomocywobec przeróżnych lokalnych i regionalnych ins-tytucji, organizacji partyjnych, straży sąsiedzkichlub nacjonalistycznych formacji paramilitarnych.Dyrekcje w wielu lokalnych szkołach otwarcierozdzielają dzieci romskie od nieromskich lub wogóle odmawiają ich nauczania.Rządy państw często przekazują kwestie doty-czące Romów w ręce neoliberalnych graczy, sto-sujących takie rozwiązania jak międzynarodoweschematy zatrudnienia i tzw. programy aktywiza-cji, często opracowywane i administrowane przezinstytucje międzynarodowe lub instytucje UniiEuropejskiej, będące programami w niewielkimtylko stopniu wykraczającymi poza schemat no-woczesnej formy obowiązkowych prac publicz-nych za minimalne wynagrodzenie. Niektóre z osób zatrudnionych w tych programach pracpublicznych już są wynajmowane lokalnymprzedsiębiorstwom, gdzie obecnie wykonują tęsamą pracę za jeszcze mniejsze pieniądze. Odpewnego czasu prowadzone są rozmowy o za-trudnianiu pracowników publicznych przy budo-wach autostrad itp., co oznaczałobyzakwaterowanie ich w specjalnych obozach chro-nionych przez dużą liczbę policjantów. W niektó-rych państwach środkowoeuropejskich trzeba byich pewnie odwoływać z wcześniejszych emery-tur.Współczesne – otoczone murem i ogrodzeniem,często zamykane na noc – obozy Romów i Sintinie byłyby żadną nowością w Europie. Włochyjuż od pewnego czasu posiadają swoje campi no-madi, a w ukraińskim Użhorodzie właśnie stwo-rzono nowy, ogrodzony obóz.Wiele z tych okropności jest w całości lub w czę-ści opłacanych ze środków i programów Unii Europejskiej sporządzanych na rzecz tzw. naj-większej europejskiej mniejszości. Romowie i Sinti wydają się być zdecydowanie najszybciejrozrastającą się mniejszością w świecie, jako że w ciągu ostatniej dekady ich liczebność wzrosła z około 4-5 do 12-14 milionów osób. Co jednakinteresujące, prawie nie istnieją żadne twardedane o tej mniejszości. Wydaje się, że raczej

utknęliśmy w do pewnego stopnia dziwnej sytua-cji, w której wszystkie uczestniczące strony zdająsię być zainteresowane stałym podkręcaniemwskaźników liczbowych na swoją korzyść: rom-skie instytucje, ponieważ mogą zdobyć większywpływ jako orędownicy dużej części społeczeń-stwa; organizacje pozarządowe, ponieważ mogąpoprawić swą pozycję; rządy krajowe, ponieważmogą czerpać zyski w wyniku większych dotacjiw ramach polityk prowadzonych pod egidą Europejskich Funduszy Strukturalnych. Towszystko stwarza pozory sytuacji, w której sąsami wygrani. Ostatecznie jedynymi przegranymimogą być Romowie, ponieważ istnieje ryzyko, żestaną się pewnego rodzaju rozdmuchanym doogromnych rozmiarów, żyjącym na garnuszkupaństwa socjalnym straszakiem, który będzie słu-żył zachodnio- i środkowoeuropejskim polity-kom jako wygodny argument w rozgrywkachprzedwyborczych. Największym niebezpieczeństwem wydaje mi sięjednakże wycofywanie się państw z pewnych tra-dycyjnych funkcji, takich jak zapewnienie pod-stawowych usług publicznych, np. edukacji, orazpozostawanie gwarantem równouprawnienia,wolności obywatelskich, ochrony swoich obywa-teli, jak również stabilnym monopolistą w zakre-sie ochrony przed przemocą. Zbyt często państwaEuropy Środkowej odstępują od tych podstawo-wych form ochrony, robiąc miejsce dla wszyst-kich rodzajów bardziej prywatnej, lub tzw.cywilnych form przemocy i zachowania po-rządku w obliczu braku dostatecznych przepisówprawa.Uważam, że większość społeczeństwa – lecz wszczególności Romowie – w rzeczywistości sko-rzystałaby z zaniku tych nowych, tzw. neoliberal-nych instrumentów administracji publicznej, jakrównież chętnie powróciłaby do starych strukturliberalnych form rządów charakteryzujących sięczytelnym podziałem władz, monopolem na sto-sowanie siły i prawną ochroną wszystkich obywa-teli na równych zasadach.

Gerhard Baumgartner

Dr Gerhard Baumgartner, historyk i dziennikarz, dyrektor Centrum Dokumentacyjnego Austriackiego RuchuOporu, wykładowca na Uniwersytecie Nauk Stosowanych FH – Joanneum w Grazu, jeden z założycieli BurgenländischeForschungsgesellschaft.

Ján Berky – Mrenica Jr.Józef Jochymczyk – Merstein

Me givauMe givau

Płyta „Me givau” jest wynikiem pracy artystówz Polski i Słowacji w ramach projektu Stowarzy-szenia Romów w Polsce „Polsko-słowackie warsz-taty w muzyce bez granic”. Józef Jochymczyk -Merstein oraz Ján Berky - Mrenica Jr. – niezwykłymariaż muzyki polskich i słowackich Romów orazSinti Jazz. Dziewięć tradycyjnych romskich kom-pozycji w nowych, ciekawych aranżacjach i dwapopularne utwory mainstreamu: „Piosenka o mo-jej Warszawie” oraz „Powiedz że mi moja miła”.Zapraszamy do słuchania!

Współpraca Fundacja PICTURE DOC