12. m. pilis, Łąka umarłych. warszawa 2012

190

Upload: szczecin

Post on 15-Nov-2023

0 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

www.wydawnictwosol.pl

Copyright©byMarcinPilis2010

Redakcja:MariolaBędkowska

Korekta:GrażynaNawrocka

Projektokładki:AndrzejBrzezicki

Warszawa2012ISBN978-83-62405-51-0

Wydawca:WydawnictwoSOLMonikaSzwaja•MariuszKrzyżanowski05-600Grójec,DużyDół[email protected]

ePubiRedakcjatechniczna:IlonaiDominikTrzebińscyDuChâ[email protected]

Rodzicom

Pierwszewprowadzenie

WielkieLipy,1996Kie dyKarlStrauchskończyłosiemdzie siątlat,przywołałswe goje dyne gosynaioznaj mił,żewyruszadoPol ski,aby tamumrzeć.He inzStrauchpoki wałgłową,niepa trzącoj cuwoczy,a je gożonaMar thazadrzwia miza ci snę łapię ści.

Na stępne gorankaKarlStrauchprze trzą sałstrychwposzuki wa niusta rychpudeł.Je gociężkigłosod-bi jałsięodścianispływałrura micentral ne googrze wa niaażnapar ter,gdziedomow ni cywsłuchi wa lisięwsta romodneprze kleństwa.Sta rzecrzucałni miwgnie wieprzezdobrepółgodzi ny,ażna gleumilkł.He inzStrauchpopa trzyłnażonęige stemuci szyłobuchłopców.Wszyscyspoj rze linasie bie,apotemze -rwa lisięodstołu.

Na strychu pa nował nie opi sa ny rozgar diasz. Ciemne pomieszcze nie skrywa ło wie le za pomnia nychgra tów,którete razporozrzuca nedookołautworzyłyprze strzeńpeł nąnie bezpiecznychpuła pek.Pośrodkuster tyrupie ci,sie dzącnaprzedwojennejra mieodrowe ru,KarlStrauchwpa trywałsięwza tę chływoj -skowymundur.Nieporuszałsię,tyl kopal cepra wejrę kide li katniegła dzi łypowierzchnięma te ria łu.Wo-kółprzygar bionejposta ciwi rowa łydrobinkikurzu,rozświe tlałjecie płypromieńznie szczel nejokienni -cy.

–Pocotowygrze bujesz?–spyta łaMar tha.Chłopcykrzyknę lizwyrzutem:ma mo!,próbującuwol nićra mionaspodjejsil ne gouści sku.Niepuści ła.–Nomów!Pocotowycią gasz?!

KarlStrauchmil czał,aonazrozumia ła,żenicte gomil cze nianieprze rwie.–Niezniosęte go!Mamdość!Idzie my.–Mar thapchnę łachłopcówschoda miwdół.–Alema mo!–Już!Wra ca my!Chłopcy,ocią ga jącsię,ze szliposłusznie.UstaKar laStrauchadrgnę ły,kie dyzdołudole ciałodgłos

za myka nychdrzwi.Popra wiłra męsłużą cąmuzata boretichrząknął,apotemuniósłmundurnawysokośćoczu.Sza ronie bie ska tka ni na,sprutapodle wąpa chą,nosi łaśla dycza su.Pogię tawmiej scachzło że niaiwytar ta,utra ci łaswójdaw nyofi cer skiczar,pa da jącofia rąła komstwamoli.

–Mogłeśgochociażuprać–powie działHe inzStrauch.–Pomócci?Oj ciecpokrę ciłgłową.Strzepnąłmundur i jeszczewię cejpyłuposypa łosiędookoła.Bezużyteczna

rowe rowa ra mawyda ła z sie bieme ta liczny zgrzyt.Karl sta rannie złożył ubra nie na kola nach i za cząłście raćchus teczkągrubąwar stwękurzu.He inzobser wowałje gopowol ne,dokładneruchy.Aktczyszcze -niawydałmusięstar cząnonsza lancją,alenieprote stował,wi dząc,żespra wiatooj cuwyraźnąprzyjem-ność.

KarlStrauchwska zał synowi ta boretprzydrew nia nejpodporzepodtrzymują cejkrokiew.Pochwi liprze stałczyścićrę kawipodsunąłHe inzowiprzednosfragmentmunduru.Nie copodpra wąkie szonkąnapier siwyraźnieodzna cza łosięmiej sceciemniej szeodreszty.Napierw szyrzutokawyglą da łojakprzy-brudzonezie mią lubpola neczymś,comogłobyćka wąal bobenzyną.Pla maniebyławiększaniżdłońdziec ka.Wjejśrodkuznaj dowa łasiędziura.

–Krew–powie działKarlStrauch.He inzsię gnąłpomunduriprzyj rzałmusięuważnie.Kil kara zyprze sunąłpal ca mipoobrze żachotwo-

ruwyżłobione goprzezkulęsprzeddzie sią teklat.Zmie rzyłoj capyta ją cymwzrokiem.–Todla te goza broni łeśmisię gaćpotenmundur…–Atyposłusznieponie goniesię ga łeś.–Nie,się gną łemponie go,bar dzodaw note mu,się gną łem.Alenatoniezwróci łemuwa gi.Tadziura

niejestta kaduża.Myśla łem,żetorozdar cieczycośta kie go.

KarlStrauchwes tchnął.Ode brałmundurzrąksynaiznowuza cząłgoczyścić.Dłoniemudrża ły.Kurzwsiąkłgłę bokoize spoliłsięzestrukturąma te ria łu,mi motosta rywe te ranzda wałsięte gonieza uwa żać.

–Czytotwojakrew?–spytałHe inz.Oj ciec prze rwał pra cę.Rę ce na dal nie znaczniemu dygota ły – al bo zwysił ku, al bo z podnie ce nia,

anaj pew niejzjedne goizdrugie go.„Czytotwojakrew?”–powtórzyłwmyślachpyta niesynaispoj -rzałnadrew nia nystrop.Nie wygodnara marowe ruuwie ra łagobole śniewudo.Czuł,żenaj wyższyczaswstać,aleprzywoła newła śniewspomnie niespra wi ło,żeza marłwnimkażdymię sień,sie działwięcbezruchuimil czał.

–Czytoważne?Rozla nakrewjestza wszeta kasa ma–odparł.–Aha.Noipocodote gowra casz?KarlStrauchdługonicniemówił.Twarzmiałzupeł nienie ruchomą,pobla dłą.–Za wieźmnietam–powie działwreszcieci cho.He inzniedosłyszał.–Comówisz?–Muszętamwrócić.Za bierzmnietam.Tamte godniadługosie dzie linastrychu.Mar thamusia łakil ka krotniewysyłaćktóre gośchłopca,aby

wreszcieze szlinaobiad.Kie dywkońcuzja wi lisięnadole,kuchnięprze sycałza pachrozgotowa ne gobulionu.

Mężczyźniza sie dlizastołemizda wa lisięniedostrze gaćpyta ją ce gowzrokuMar thy.–Ja dęzwa mi–powie dzia łapoobie dzie,wi dząc,żeprzygotowująsiędopodróży.–Nie,pocotypoje dziesz,toda le ko,wschód,możebyćnie bezpiecznie.Ata tamusicośza ła twić–

sta rałsięprze konaćżonęHe inz.–Za ła twić,tak?Dla cze goniepowiesz,ocochodzi?–Mojadroga,jateżniewiem.–Jate gotakniezosta wię,mamna dzie ję,żemnierozumiesz.Onza wszecośukrywał,nietraktował

mniepoważnie.Jate gotakniezosta wię.He inzznałswojążonę.Nie je denrazprze konałsię,żena le żyjejsłowatraktowaćpoważnie,zwłasz-

czakie dy istnia łamożli wość się gnię ciawciemnąwojennąprze szłośćnie miec kichoddzia łów. Jeszczeja kostudentkaMar thaasystowa ławba da niachnaddzia ła nia minawschodzieibyławtomoc noza anga -żowa na.Później,kie dyurodzi ładzie ciipodję łapra cęwszkole,pier wotnyza pałwygasł,alecie ka wośćni gdy jejdokońcanieopuści ła.Tyl kooso bi staproś baHe inzapowstrzymywa ła jąodza da wa niaoj cutrudnychpytań,ami motozda rza łysięsytuacje,kie dyniebyławsta niesiępoha mowaćiprowa dzi łaroz-mowęnanie bezpiecznetory.

Powie działotymoj cu,ana wetza suge rował,abyza braćją,imożechłopców–mie li bycie ka wąwy-cieczkę.KarlStrauchuśmie chałsiędobrotli wie,anawa ka cjewnukówdora dziłHiszpa nię,aniePol skę.Podzię kowałzawszystkiela tażyciapodjednymda chemiza le cił,abydba liochłopców.

Wsia da jącna stępne godniadosa mochodusyna,na dalmiałwnozdrzachostryza pachbulionu.Wie -dział,żeswójdomwi dziostatniraz.

ZaOdrąKarlStrauchna tychmiastodczułróżni cę.Powie trzena bra łoinne gosma ku.Kil kara zygłę bo-koode tchnął,abyprze konaćsię,czytozłudze nie,czyna praw dęnaję zykuosa dzasięcośgryzą co-cierp-kie go.

Prze strzeńna glesta łasiębar dziejzwar ta,zbi ta.Imda lejposuwa lisięnawschód,tymbar dziejwra -że nieosa cze nia,poczucieoble ga ją ce goze wsządobce goci śnie nianiepozwa la łoKar lowiStrauchowinaspokoj nąobser wa cjęzmie nia ją ce gosiępej za żu.

He inzprowa dziłszybko,świetnieda jącsobiera dęnazdra dli wychjezdniach.Wygła szałodcza sudocza su uwa gi o pol skimdzia dostwie, które doprowa dzi ło sta re nie miec kie te rytoria do upadku. Je cha liprzez bezkre sne la sy al bo cią gną ce się nie skończe nie pola; mi ja li wioski i mia steczka, aż wreszcie

wokoli cyLublińcaza trzyma lisięnasta cjibenzynowej.KarlStrauchpoczułnie znośnyucisk.Zrobi łomusięgorą co,aser ceza czę łobićprę dzej.Nie potrzebniewychodziłzsa mochodu,alecze ka nienaHe inzaprze dłuża łosię.Bólwpier sika załmuusiąśćnakra wężni ku.Oddychałpłytko,potzczołaza cząłmuka -paćwoczy.

Spokoj nie,powie działdosie bie.Rozej rzałsiędookoła.Tesa mekoloryli ści,ta kasa maprzej rzystośćpowie trza. Przez tewszystkie la ta świat pozostał ta ki, ja ki był: identyczna na ma cal ność przedmiotów,nie zmiennaczułośćdotyku.Gdzieśtutajw1939wkra cza li.Tomusia łobyćwtejokoli cy,możena wetzu-peł nienie da le ko.Re jonope ra cyj ny10.Ar mii,gdzieśtę dyje go42.PułkPie chotyprze dzie rałsięprzezteprze klę tewsie.

Że bytyl kodoje chać,że byzdą żyć.Sa mochódznowumknąłjakstrza ła.Te razje cha linapołudnie.KarlStrauchposta nowiłsięprze spać.

Za mknąłoczyina tychmiastuj rzałzwa łypyłuinie wyraźniema ja czą cewodda liza budowa nia,kole gace -lują cywstronęodle głe godrze wa.Plutonzbi tywgromadkę,dowódcawrzeszczą cywpa ni ce.

Otworzyłoczyiprze sunąłdłoniąpoczole.He inzspoj rzałnanie go,spytał,czywszystkowporządku.–Tak,muszęsiętyl koprzyzwycza ić–powie dział.–Przyzwycza ić?Docze go?–Dostra chu.Przypomniałsobielękprze szywa ją cyumysłni czympo cisk.Dla cze gowięcwra cał?Ja kiemia łozna -

cze nietychkil kalatzka ra bi nemwrę kuwobli czuca łe gopóźniej sze gożycia?Więcpoco?Odpokutowaćzamor dy,zatychpa rętrupówwię cejczymniej?Samna wetniepa mię tałile,dzie sięć,dwa dzie ścia,sto?Wcza siewal kiniewie dział,kie dytra fiał,akie dychybiał.Dziśna tomiastwspomnie niasięmie sza ły.Wewrze śniu za bi ja li śmypar tyzantów, potemza bi ja li śmyżydostwo, a potemza bi ja li śmy sie bie na wza jem.Strze la ni nanaośleppodja kąśbrudnąwsiąikar naegze kucjawra machprzykła dudlainnych.Środkibyłydra styczneodpoczątku,pew nie,aletyl kota kiesięspraw dza ły.W39,wewrze śniu,za bi ja li śmy,boonimogli za bićnas, za bi ja li śmyzwykłych ludzi,booniniewyglą da li nazwykłych ludzi.Kto to zrozumiedzi siaj?Ktopoj miepołoże nieza gubionejkompa nii,doktórejstrze la jąukrywa ją cysięzdra dziec cycywi -le?Za miastotwar tejwal ki,podstę py,czyha niewza sadzce.Comie li śmyrobić?Jakimtote razwytłuma -czyć,skoronicinne gonierobią,tyl koprze sia dująwfote lachiza dowole nizsie bieki wa jągłowa mial booburza jąsięidzi wią:jaktakmożna,ja kietowstrętne!?

Wmia ręjakposuwa lisięnapołudniowywschód,tam,gdziewurokli wejkotli niele ża łyWiel kieLi -py,KarlStrauchza da wałsobiecorazwię cejpytań.Wdomuwszystkowyda wa łosięodle głe,nie re al ne,tuna tomiast,zkażdymkolej nymki lome trem,czascofałsięina glewuszachrozbrzmie wa łobła ga nieklę -czą ce goŻydalubPola ka,zktóre goustcie kłaśli napomie sza nazkrwią.Chciałtyl ko,za nimumrze,zna -leźćodpowiedźnato,cognę bi łogoprzeztewszystkiela ta.Niechodzi łomuaniora cjęjednychczydru-gich,aniowyba cze nie,aniozrozumie niete go,cona praw dęsięsta ło,iwczymwziąłudział;nieinte re -sowa łygorze czywiel kieihi storycznesynte zy;nieszukałprze ba cze niaanispokojuduchabyłe gona zi sty.Chodzi łotyl koojednąma łąspra wę,cośmi kroskopij ne go,alenie pozwa la ją ce gowyrzucićsięzpa mię ci.

Przezdługiczasodpychałodsie bietewspomnie nia.Są dził,żezosta wiłjeda le kowtyleiprze szłośćpochłonę łaza tę chłąwieśnaza wsze.Za łożyłrodzi nęista rałsięfunkcjonowaćnaj le piejjakumiał.Kie dyurodziłsięHe inz,życienanowona bra łosensu.Za szyłsięwHambur gu,wdomuswoichrodzi ców.Po-sta nowiłgorozbudować,cowkońcusięuda łoipowie lula tachHe inzza mieszkałwnimzMar thąza razpoślubie.Szkodatyl ko,żeKarlStrauchwte dybyłjużwdow cem.

Prze szłośćode zwa ła siępopra wie trzydzie stu la tach.ListzPol skiwpra wiłgowzdumie nie.Nad-szedłzkońcem1975roku.Nadaw cąbył ja kiśstudentfi zyki,posługują cysięnienaj lepsząniemczyzną.KarlStrauchnaj pierwsą dził,żetoja kiśwybryk,późniejprzyszłomunamyśl,żemadoczynie niazakcjąwywia dow czą, iposta nowiłnieczynićpodej rza nychruchów.Bałsię,żema jągonace low ni ku.Czytałonie jednymproce siezazbrodniewojenne.Jednaknicsięniedzia ło.Listle żałwszufla dzie,aleniebyło

żadnychna stępnychkroków.Ponadtoszcze góły,któreopi sywałnadaw ca,świadczyłyogruntow nejzna jo-mościWiel kichLipite go,cosięwnichwyda rzyłowcza siewoj ny.Niezrobiłnicpozatym,żeschowałpi smostudentaiwię cejdonie gonienieza glą dał.

Musia łoupłynąćponaddwa dzie ścia lat, że byKarlStrauchmógłwrócićdoprze szłości.Komunizmupadł, wszystko sta ło się ła twiej sze i je chał te raz ze swoim synem przez Pol skę, a daw ny list tkwiłwwe wnętrznejkie sze nima rynar ki.

Ostatniekil ka dzie siątki lome trówKarlStrauchza pra gnąłpokonaćsa motnie.He inzdługosięopie rał,wkońcuzgodziłsięzostaćwja kimśmie ścieioddaćoj cusa mochód.

–Zrozum,jamuszępoje chaćtamsam.Wrócęwie czoremiwszystkociopowiem,możepoje dzie mytamwedwój kę.

Wyruszyłna stępne godniaoświ cie.DoWiel kichLipprowa dzi łabar dzosta raioddaw nanie na pra -wia nadroga.Pra wiedwa dzie ściaki lome trówpodziura wione goas fal tu,którykończyłsięna glewśrodkula su. Stał tam słup ozna cza ją cy ostatni przysta nek autobusowy z nie czytel nym rozkła dem jazdy. KarlStrauchskrzywiłsięnatenwi dok,porazkolej nydozna jącuczuciadumy,ja kąna pa wa łagooczywi stajużte razwyższośćnie miec kie goporządku.Odwoj ny jest, jakbyło,pomyślał,oniniepotra fią za pa nowaćnadna turą,niepotra fiąjejprze kształ cićal bochoćutrzymać.Przezmomentpoczułsięjakmłodyofi cernotują cywra że niazobra zówpłoną cych,nędznychpol skichwsi,wktórychkrylisiębandycice lują cydoje gożoł nie rzy.

Na koniec, krótki na szczę ście odci nek, trze ba było pokonać powyboistej, pokrytej szla ką ścieżcemię dzydrze wa mi.Pię łasięlekkopodgóręipokil kusetme trachosią ga łaszczytdługie gogar bu,zaktó-rym,wdole,spoczywa łyWiel kieLi py.

Karl Strauch za trzymał sa mochód na wznie sie niu. Daw no już nie prowa dził i na wet ta ka nie długaprze jażdżkawywoła ła ból ple ców.Zabar dzobył spię ty zakie row ni cą.Wyłą czył sil nik i oparł głowęoza główek.Przednimrozcią ga łasiędługaniec ka,efektnie zwykłe gopofał dowa niatejokoli cy.Niewi -działjeszczesennejwioskinadniekotli ny,alemiałpew ność,żetamjest,taksa moza gadkowoza grze ba -namię dzywznie sie nia mijakprzedponadpięć dzie się ciula ty,kie dycię ża rów kikommandawspi na łysięmozol nietąsa mąścieżką.

Dotarłdonie gochra pli wydźwiękdie sli,ja kieśpoka sływa nia,apóźniejmar twaci szairozka zysfor -mowa niaszyku.Wrzedną cychciemnościachrozja rzyłysiękońców kipa pie rosów,ktośza rzuciłplande kęztyłupa kiidownę trzawpa dłypromie nieksię życowe goświa tła.

Wysiadłz innymi icie szył się,żenie jestobcią żonyka ra bi nem.Spodbutówuniósł siębrudnypył.Wcią gnąłgłę bokorześ kiepowie trzeiza pa lił.Mi nąłpierw szącię ża rów kę,któraza trzyma łasięnaszczy-ciegar bu, ispoj rzałprzedsie bie.Wdole,uśpionedymemzkomi nów,stulonewsobie,widnia łomia -steczko,wła ści wiewioskaznie re gular nympla nemdomów,pozba wionawiększychbudynkówmieszkal -nych.Rozcią ga łasięnaza dzi wia ją codużejprze strze ni.Wśrodkuda łosięwypa trzyćcoś,coodbie dymożna było uznać za ubogi rynek, od które go odchodzi ły dwie drogi. Miej scowość mia ła podłużnykształt,sta łowniejsto,możedwie ściedomów.Popra wejstronieksię życoświe tlałza ska kują coobszer -nykomplekszkościołemwśrodku.Naprze ciw nymkrańcu,tam,gdziekończyłasięza budowa,nie copo-wyżejreszty,sta ładziw na,okrą głabudow la,przykrytapołyskują cąkopułą.

KarlStrauchotworzyłoczy,potrzą snąłgłowąiwygra moliłsięzauta.Wspomnie niesa me gosie bie,wczar nychofi cer kachipłaszczuza rzuconymnara mionanamomentprze słoni łomure al nyświat.Jakżepodobnebyłowszystko,taścieżka,towznie sie nie,drze waiza pachkwia tów.

Sa piąc,dotarłdomiej sca,zktóre gopięć dzie siątlatwcze śniejpa trzyłnaWiel kieLi py.Odra zuwie -dział,żewioskawnie wiel kimstopniuule głaprze obra że niom–niebyłośla dówznaczniej szejrozbudo-wy.

Popa trzyłnapra wo.Kompleksklasztor nystałtakjakdaw niejichybauda łomusiędostrzeckil kapo-sta ci,aleobser wa toriumnale wymkrańcuwsiniewyglą da łotakdobrze.

–Wi taj cie,umar liiżywi.Wróci łem–powie działgłośno.Za mknąłsa mochódnakluczykiruszyłścieżkąprowa dzą cąprostowdółdoWiel kichLip.

Rozdział1

ZapachkwiatówwWielkichLipach,1970,poniedziałek

1.Wsil ni kucośza chrobota ło,zgrzytnę łoiSta ni sławJa goda,kie row caautobusu,za cią gnąłręczny.Dopa liłresztkęspor ta,ana stępniegłośnocharknąłisplunąłnaśnieg,ocie ra jącrę kąwil gotnynos.

–Pa nie,da lejnieja dę–powie dział.Autobuswi brował,postuki wałiwyda wałzsie biepodej rza neję ki,jakbymiałzamomentrozpaśćsię

na ka wał ki. Andrzej Hołotyński, je dyny pa sa żer kur su doWiel kich Lip, prze tarł za pa rowa ne okula ry.Podniósłgłowęipopa trzyłnaopa tulone gowrobotni czydre lichkie row cę.

–Jakto,pannieje dzie?–spytał.–Pa nie,te raztojużsepandoj dziesz.Nie da le kopanmasz.–Jaktodoj dę?Nieznamna wetdrogi!Prze cieżtuniemażadne goprzystanku.Kie row caprzyj rzałmusięuważniej,poczymsię gnąłpona stępne gospor ta.–Za pal sepan.–Wycią gnąłwstronęHołotyńskie gobrudnąpaczkęzna pi sem„Sport.20pa pie ro-

sów”.–Autobusstoi.Ajakautobusstoi,tojestprzysta nek.Ajakjestprzysta nek,totrzawysia dać.No,palpan.

Andrzejwziąłpa pie rosa.Niechcia łomusięgrze baćwple ca ku,gdziemiałschowa nąpaczkęcar me -nów.Na chyliłsięnadza pał kąiwcią gnąłwpłucadaw kęostre godymu.Doję zykaprzykle iłmusiętytoń,więc,podobniejakJa goda,splunąłnabok,przyglą da jącsięobśli nionejkońców cebi buł ki.

–Jakpanchceszzfil trem,totumamgdzieś.–Ja godapochyliłsięnadpokrywąsil ni kaoboksie dze -nia,okrytąkratkowa nymkocem.–Zosta wiłrazje denta kiinżynierczycóś,alejatota kichnielubię,osą,bierpan,iletamte gojest,nadrogębę dzie.

Andrzejpokrę ciłgłową.Ła skęmuwiel kąrobił,żepa pie rosadał.Środekla su,środekniewia domowogólecze go,nie długobę dzieciemno,śnie gupokola na,aonmumówi,że„sedoj dzie”.

–Niemacocze kać,zbie rejsiępan.Jakpanraźnopój dziesz,topółgodzi nyiza rosieLi pypoka żom.Jatuna wra cam,bojakda lipoja dę,tojużniena wrócę,patrzpan,jakposypa ło,apotemtotakpodgórębę dzie,żeniewja dę,tojużsepandoj dziesztyle.Dopalseizbie rej.

Ja goda ca ły czas sie dział na swoimmiej scu.Na czołomiał na sunię tą czapkę z ucha mi. Je go oczyuważnielustrowa łypa sa że ra,któryznowuwyplułka wa łe czektytoniuinaj wyraźniejniewie dział,coro-bić–wsta wać,sie dzieć,prosićopodwie zie nietedwaki lome tryczynieprosić.Ustakie row cyskrzywi łysięwle dwiewi docznymuśmie chu.

–Niechpanpowieile–powie działwkońcuAndrzej.–Stówabę dziedobrze?–Dejpanspokój,nieotochodzi.Jani gdyda linieja dę.Jakdojeżdżam,toza wszetu.Ikoniec.Da li

nieja dę.–Alejanieznamdrogi,prze cieżjużza czynasięściemniać!Pante gonierozumie?!–Andrzejwstał,

rzuca jąc spor ta na podłogę autobusu. – Chcemnie pan tu zosta wić? Prze cież mówi łemwyraźnie: doWiel kichLip.Za pła ci łem.Pansięzgodził.AgdzieteLi py,gdzie?

–Uspokójsię,chłopaczku–chłodnopowie działJa goda.–Jakciniepa suje,towra caszzemną.Ajakcipa suje,idzieszsamda lej.Jakpój dzieszprostoiniebę dzieszbia dolił,toinorazdoj dziesz.Inoraz.Zedwaki lome trybę dziela sem,apotemtojużLi pyzoba czysznadole,tosezej dziesz.Tujużtakjest.Ajakktozda le kaprzyje dzie,toco,jamamza romudupynadsta wiać?ChceszpandoLip,topanidź.

–Noale,pa niekie row co,tenje denje dynyraz,no…Niemożepanzrobićwyjątku?–Nie,niemo gę.JawLi pachniebyłemodwoj nyimnietamnicniecią gnie.Nic.Tamtoma łokto

jeździ,inoza konni ki,codoklasztorusięzjeżdża ją,atoteżodwiel kie godzwonu,alemytu,ludziezwy-

kłe,zpowia tu,tonie.Ajeszczejeździłta kija kiśuczonyczycóś,chole ratamwi.Ga da li,żewnie bosiępa trzyłcią gle,żetoni bywgwiazdachcóśtamwi dział.Aletak,my,tuludzie,todoLipniejeździ my.Odwoj nybę dzie,jakniejeździ my.Aletamtoinoza konni ki,inoone.Apantodoklasztorupew nie?Ło,topowim,żeostatnidoklasztoru tozpięć latbę dzie, jakprzyje chał.Tamciędobrzeprzyj mą.A jakbę -dzieszpanchciałodje chać, toja turaznaile jeżdżę,wponie dział kial bowtor ki,ale tonietak,żeza -wsze,wieszpan,ajakstoję,tozpięćmi nut.Aitakniktniewsia do.

Andrzejchciałstrze lićpal ca mi,aleprzezgruberę ka wiczkiniczte goniewyszło.–Tenuczonytomójoj ciec!Ontuprowa dziłba da nia!–wykrzyknąłwna dziei,żetainfor ma cjapomo-

żeprze konaćkie row cę.Ja godajeszczeuważniejprzypa trzyłsięswe mupa sa że rowiirzuciłokiemnaba ga że.Infor ma cja,któ-

rąprzedchwi ląusłyszał,byławręczsensa cyj na.Wśrodkuzi my,wta kąpogodę,je dziedoWiel kichLip,ni by że turystycznie, że ta kie sobiewol ne zrobił na studiach.A tu proszę, syna lek te go astronoma, cownie bopa trzył.Pew nieta kisamwa riatjaktamten.

–Je steśsynemte goastronoma,aha.Tyl kożeontujużdaw noniewra cał,tocie biecotuprzyga nia?–Ja godawypowie działtesłowazupeł nieinnymtonem.Rysychłopskiej,kar tofla nejtwa rzynakrótkąchwi -lęwyostrzyłysię,awzrok,dotejporymętny,zda wa łobysię,za pi ja czony,wbiłsięwAndrze jani czymmor der czyba gnet.

W autobusie za pa nowa ła ci sza.Hołotyński dostrzegłw oczach kie row cy za inte re sowa nie, coś nie -zdrowe gospoczywa łonadnieciemnychźre nic,ja kaśnie spre cyzowa na,alena zna czonaczymśnie dobrymcie ka wość.Itenton–na glezmie niony,nieprostac ki,ale–Andrzejmiałnie malpew ność–na le żą cydoczłowie kaposługują ce gosięnacodzieńinnymję zykiemniżkie row caautobusu.Pa trzyłnaJa godęzbytdługo,za chowującmil cze nie,aletamte munaj wyraźniejwca letonieprze szka dza ło.Dokończyłpa pie rosaiwyrzuciłnie dopa łekprzezuchylonąszybę.

–Ja,takczytak,da linieja dę–rzekłwreszcie.–Jakpanchcesz,toidź,tyl koszybko,bojaza raztutejna wra cam.

Andrzejwie działjuż,żenicniewskóra.Podniósłple cakistęknąw szypodje gocię ża rem,za rzuciłgosobienara miona.Popra wiłkurtkęichwyciłpodręcznychle bak.Zosta ławnimostatniaka napkazse remitrochęwody.Zosta witosobienakola cję,kie dyjużbę dzienamiej scu.Prze cieżzagodzi nępowi nientamdotrzeć.Że bytyl kozdą żyćprzedzmrokiem.

–Niechpanpowiepraw dę,jakda le kojeszcze?–Nie ca łedwaki lome trybę dzie la sem,możezpół tora, trochępodgór kę,prostoca lutkiczas,ażna

skraj,ażsiędrze waskończą,a tamtojużLi pywi dać,nadole, takzetrzysta jeszczeme trówbę dzie.–Wję zykuJa godyniebyłośla duowe gota jemni cze gotonu,ja kinachwi lęmusięwyrwał.–Aweźsepantera domskie,tosepanpopa lisz,jakbraknie.Bo,wieszpan,bojakszlugówbraknie,toniebę dziegdziekupić.No,bierpan,bierpan.–Wycią gnąłprzedsie biesta rąpaczkępa pie rosów.

Andrzejprzyjąłpoda runekipodzię kował.Dopiąłkoł nierzkurtkiiwyszedłnaze wnątrzwmróz.Za -trza snąłdrzwiiza razusłyszałzgrzytwskrzynibie gów.Ja godaniecze kał.Spuściłręcznyiza cząłna wra -cać.Oba wiałsię,żeprzybyszna glezmie nizda nie,prze ra zisięmar szuprzezciemnie ją cylasiwrócidoautobusu.Aje muwychodzi ło,żespra wamożebyćrozwojowa;je muwychodzi ło,żeztymmłodzieńcemwią żesięja kaśta jemni czahi storia.Pa mię tałje gooj ca,dzi wa kazbrodą,którymie sią ca misie działwLi -pachiodcza sudocza suprzyjeżdżałdopowia tu,że byode braćprze sył kę.Naj czę ściejbyłytowiel kiepu-dła,któreJa godaal boje gobra ta nekwozi liażpodWiel kieLi py.Tamjużfur mankibra łytowszystkoiza -wozi ły,gdzietrze ba.Ma łomów nytobyłtyp,pomyślałJa goda,wyjeżdża jącnamoc noza śnie żonądrogę.Wluster kumi gnę łamusyl wetkaHołotyńskie go.

Takte gozosta wićniemożna,przyszłonamyślJa godzie.Tobyłaje gowiel kaszansa.Wycią gnąłspor -tairozsiadłsięwygodniej,bocze ka łagotrudnadrogaprzezlas.

2.Andrzej Hołotyński spoglą dał na odda la ją cy się autobus i za sta na wiał się nad swoim położe niem.

Znaj dowałsięwśrodkula su,niema jącżadnychgwa rancji,żetenpodra bia nykie row capowie działmupraw dę,jakiśćnaWiel kieLi py.Cią żyłmuwypcha nyple cak,anadchodzą canocniewróżyłabeztroskiejwycieczkiprzyrodoznaw czej.

„Ogórek”schowałsięwła śniezaza krę tem.Pośróddrzewniknę łyostatnieprze błyskidługichświa tełi powoli cichł char kot sil ni kapra cują ce gonawysokichobrotach.Andrzej zrozumiał, że został samnasamzpogłę bia ją cymsięmrokiemwśróddrzew.

Nie potrzebniezwle kał,sta ra jącsięprze konaćkie row cę.Stra ciłtyl kopa ręcennychmi nut.Autobusuniebyłojużsłychać.Andrzej,zgar bionypodcię ża remple ca ka,przezchwi lępróbowałjesz-

czewyłowićostatnieodgłosysil ni ka.Nictyl koci chetrza skiza śnie żonychga łę zi.–Inacomito?Comniepodkusi ło?Ech–szepnąłipodrzuciłple cak,także byste lażwmia ręwygod-

nieosa dziłsięnabar kach.Za chrzę ści łomuzaple ca miicośwśrodkubole śniewbi łomusięwple cy.Łoskot popra wia ne go ple ca ka wydał mu się dzie się ciokrotnie głośniej szy niż zwykle; był wprost

prze ra ża ją coostry,roze rwałgłuszęjakgra natburzą cyścia nydomostw;ni czymnie za kłóconywybrzmiałwca łejswejde cybe lowejska li,wni ka jącwmrocznie ją ceza ka mar kici szyrozsnutejnadśnie giem.

Andrzejwsłuchałsięwspokójla su.Stałnie ruchomo,jakgdybysamza marzłnapodobieństworoślinuwię zionychwmrozie.Pochwi lidosłyszałde li katnetrza ski,ci chestukiga łę ziobi ja ją cychsięosie biepoddotknię ciemsła biutkie gowia tru.Obcią żonegrubąwar stwąśnie gudrze wagar bi łysięjakstar cyzmę -cze niżyciem.Ichkoronyprzywodzi łynamyślzimnekończynymar twychpta ków.Nie któreniewytrzyma -łycię ża ruiurwa nezwi sa łyjaknawpółodrą ba neki kuty.

Ca łeotocze niespra wia łowra że niena ma lowa ne go,nie praw dzi we go,jakbyktośpousta wiałwmiej -scerze czywi stychdrzewikrza kówsztucznede kora cje.

–Ba zyli szekbyle piejte gonieschłodził–mruknąłizrobiłpa rękroków,skrzypiącbuta minazmrożo-nymśnie gu.

Drogaprowa dzi ławgłąbla su,tyleżeza miastsze rokiejnakil kame trówjezdniprzedAndrze jemwy-ła nia ła sięwą ska,wydepta nawśnie guścieżka.Mi motopoczuł sięnie copew niej. Jednak ludzie tę dychodzą,askorotak,totrze bapotraktowaćtędrogęjaknaj zwyklej sząuli cęwKra kowie.Szkodatyl ko,żeniemachodni kaianijednejlampy.Alecowła ści wiesobiewyobra żał?

Obej rzaw szysięostatniraz,zci chąna dzie ją,żeuj rzypowra ca ją ce gowprzypływiedobrociiwspół -czuciaJa godę,zde cydowa nymkrokiemruszyłprzedsie bie.Butyza pa da łysiępokostkitak,żekażdykrokwyma gałwiększe goniżzwyklewysił ku.Popa rumi nutachprzyzwycza iłsiędoskrzypie niaśnie gu,apo-czątkowylękprzednie zna nymzniknął.

Ocię ża leposuwa jącsiędoprzodu,za pa liłpoda rowa ne gora domskie go.Odra zuzrobi łomusięraź-niej. Dwa ki lome try,wła ści wie pół tora, jak powie dział Ja goda, i zoba czyWiel kie Li py.Może na wetwcze śniejudamusiędostrzecja kieśświa tła lubusłyszećodgłosywioski,możektośna dej dziezprze -ciw ka. O, to by było naj lepsze. Gdyby tyl ko się przedsta wił, za raz by go skoja rzyli, wska za li drogęipew nieponie śliple cak.Usłyszał by,żeniemasięcze golę kać,atenlascorokuta kioblodzony.

Przypomniałsobie, jakoj ciecopowia dałmuopięknie te gola su i łąk,pokrytych lodem,utopionychwprze zroczystejzmar zli nieni czymrójowa dówwbursztynowejpułapce.Tutajwystę powa łotocopa ręlat,takjakte raz,dla te gowła śniedoWiel kichLippocią gnię togrubąiwytrzyma łąli nięśrednie gona pię -cia.Oj cieczakażdymra zemza pew niał,żetoonna mówiłmiej scowe gosoł tysaiprze oraklasztoru,któryodgrywałtudużąrolę,abywystą pi lizwnioskiemopopra węja kościinfra strukturyener ge tycznejiwtensposóbpomogli ludziom.Praw dajednakbyłata ka,żeoj cuza le ża łopoprostunaba da niach,któreprzybra kuprą dumusiał byprze rwaćna dłuższy czas.Aprze cież zi mowenie bo tu,wWiel kichLi pach, nie

mia ło sobie rów nych. Przynaj mniej tak twier dził je go oj ciec, spę dza ją cy tu od lat mie sią ce zi mowe,acza sa miiletnie,coosta teczniedoprowa dzi łodorozpa duichrodzi ny.Andrzejli czyłnato,żeporoz-wodzieoj ciecza bie rzegozesobą,jednaktaksięniesta ło.Wręczodwrotnie,ilośćkontaktówzsynemogra ni czył do mi ni mum. Ja kiś te le fon, naj czę ściej z uczel ni: co tam, jak tam, jak ma ma, jak ci idziewszkole, jaje stemwle siezmoimiba da nia mi,notrzymajsię,ama myniepozdra wiaj,nomusi mysięwreszciespotkać.Itobyłowszystko.Oj ciectwier dził,żebyłtuż-tużwiel kie goodkrycia,ja kiejśnie zwy-kłejteorii,tłuma czą cejruchra mionGa laktykiczycośpodobne go,Andrzejdokładniesięnieorientowałicza sa mina wetża łował,żenieposzedłnaastronomię.

Ra domskiskończyłsię iAndrzejwypstryknąłnie dopa łekwstronędrzew.Choler stwoniebyłozbytdobre,paczkachybadługole ża łanatejma scesil ni ka.Poraza pa lićporządne gopa pie rosa.Że bydostaćsiędonowejpaczkicar me nów,musiał byzdjąćple cak.Nowła śnie!Prze cieżmawśrodkula tar kę,ależznie gogłupiec,żeotymwcze śniejniepomyślał.

Za uwa żyłwodle głościkil kume trówpowa lonypień.Tak,oj ciecopowia dał,żerosnątupiękne,grubedrze wali ścia stewymie sza nezmłodymisosna mi,alesta re,któreniewytrzymującię ża ruśnie gulubpory-wi ste gowia truiprze wra ca jąsięni czymdomkizkart.Ścieżkęprze ci nałwła śniepieńmar twe godrze wa.Je gokoniecmusiałna dejśćnie zbytdaw no,boka wał kilodowychodpryskówle ża ływpobli żunie przysy-pa neśnie giem.Dobrzesięskła da,oprzeonie gople cakiwyj mie,cotrze ba.Za trzymałsięisię gnąłdoklamry,abyodpiąćpas.

Wte dytousłyszał.Niemogłomusięwyda wać.Itonapew noniebyłoecho.Odwróciłgłowęwle wo.Niemiałwątpli -

wości:zgłę bila sudobie ga łoskrzypie nie.Identyczne,ja kiewyda wałśniegpodje gobuta mi,tyl kotrochęcichsze.

Za mil kłopose kundzie,możedwóch.Iznowuci sza,nie ruchomaścia naci szypoobustronachścieżki.Andrzej stał,wpa trując sięwciemnośćpo swojej le wej stronie, i prze suwałwzrokoddrze wado

drze wa. Pal ce za ci skał na klamrze pa sa biodrowe go, ale nie miał odwa gi na ci snąć zamka. Pomyślałofince,która,oczywi ście,znaj dowa łasięwtyl nejkie sze niple ca ka.Próbowałprze świe tlićciemności,wpa trującsiętakmoc no,żeprzedocza miza czę łymukrą żyćja kieśkół ka.Gdzieśwysokole dwiesłyszal -niekle kota łyzmrożonega łę zie.

Cojest,dochole ry?!Możejednakmusięzda wa ło?Pomi nucieuporczywe golustrowa niala suniemiałjużpew ności,czy

rze czywi ściesłyszałtoskrzypie nie,czymożetobyłpogłosje gowła snychkroków.Prze ła małsięwkoń-cuiprze kroczyłle żą cyprzednimpień.Ponow niesta nąłiznie ruchomiał.Tymra zemnieusłyszałni cze go.Więctoniemógłbyćpogłos.Okula ryza szłymumgłą.

Zwie rzę?Człowiek?Cotobyło?Andrzejniecze kałdłużej:szybkimruchemodpiąłpa skiizdjąłple cak.Wyjąłfinkęiwsunąłjądokie -

sze nikurtki.Je ślicośkrą żywokółnie go,je śligoobser wuje,aniechbyna wetsar na,niepo wi nienopóź-niaćmar szu.Prze stałmyślećocar me nach.Musite razszybkopokonaćostatniodci nekdrogi.Tojestnaj -ważniej sze.Wysta wa nie,choćda wa łopoczuciewyima gi nowa ne gobezpie czeństwa,uznałzanaj zupeł niejbezsensow ne.Wycią gnął la tar kę i za łożyłple cak.Krótki snop świa tła spłynąłnadrze wa, lecz za miastuspokoić,tyl koprzyspie szyłbi cieser ca.Ciemnośćna stę powa łazkażdejstrony,podchodzi łazzakażde gopniaina tychmiastpochła nia łaruchomecie nie,byrozlaćsięda lej,pozagra ni cąświa tła,wmroźnybez-kres.Ma leńkastre faja snościka za łamyślećonie pozna nejta jemni cyskrytejwczer nila su.

Zga siłla tar kę.Jużświa tłoksię życabyłolepsze.Przynaj mniejniewytwa rza łote gopotwor ne gowra -że niaruchurze czyzna turynie ruchomych.Jeszczerazprze tarłokula ry,ode tchnąłitakszybko,jaktyl kopotra fił,skie rowałsięwstronęwioski.

Tonapew noja kaśsar naal bopieszwioski,myślał,doda jącsobieotuchy.Chole raja sna,ilejeszcze,

zpółki lome tra,tojużniepowinnobyćda le ko.Boże,cze muwmoimżyciuniemożebyćnor mal nie?Za -wszejestnie nor mal nie.Notak,bojaje stemta kiszla chetny,żejakostatniawolazmar łe go,totrze bako-nieczniespeł nić.

Przypomniałsobieodwie dzi nyuoj cawszpi ta lu.Te le gramprzyszedłwewrze śniu.Matkateżchcia łaje chać,alewolaoj cabyła jednoznaczna:miałprzyje chać tyl koAndrzej.Apotem,wpaździer ni ku, tenwiel kiwoj skowyszpi tal.Oj ciecbla dyjakśmierć,którajużdonie goszła,próbują cysięuśmie chać,ja kaśtę ga wapie lę gniar kanie odstę pują caichaninamoment,znotatni kiemwrę kuniewia domopoco.

–Ma myma łocza su.–Oj ciecmówizwysił kiem,bar dzoci cho,matrudnościwoddycha niu.–Ta to,dopie roprzyje cha łem,przyj dęjeszczejutro,pojutrze.–Nie,nieprzyj dziesz.Wol nocityl kodziś,tyl kote raz.Onimnieprze wożąwie czorem.Tona szeostat-

niespotka nie.Wybacz,żemia łemtakma łocza sudlacie bieima my.–Ona…–Niemównic,tyl kosłuchaj.Za wszechcia łeśtamje chać,więcte razjedź.Tojestmojaostatniawola

iproszęcię,abyśjąspeł nił.Jedź,wieszgdzie…izróbporzą dek.–Oj ciecści skana glerę kęAndrze jaipa trzynanie go.–Porzą dek,pa mię taj.Zróbtamporzą dek.Obie cujesz,żetampoje dziesz?

–Tak.–Dobrze.Todlamnieważne,niechcęposobiezosta wićba ła ga nu…zwłaszczapotychwszystkich

stra conychla tach.Uporządkujto…przyrze kasz?Za pa da jącsięwcorazgłębszymśnie gu,Andrzejodtworzyłwpa mię ciostatniąrozmowęzoj cem.Nie

wyda łamusięzabar dzosensow na,alematkaupie ra łasię,żepowi nienpoje chać.–Ja kibył,ta kibył,aletojestje goostatniawola.Pojedźtam,możerze czywi ścietrze baza opie kować

się tymi je go instrumenta mi, niewiem, co on tamwła ści wie trzymał –mówi łamatka. Poje chałwięc.Wiel kieLi py,ma rze niezdzie ciństwa,byłytużprzednim.

Szedłzbytszybko.Ple cakwa żyłponaddwa dzie ściaki logra mów,aśniegjeszczeutrudniałwę drów kę.Ścieżkaza czę łaprowa dzićpodgórę,jejna chyle nierosłopowoli,aledlazmę czone gopie churabyłotowystar cza ją cympowodem,abyzwol nić.Na gleuzmysłowiłsobie,żenie malbie gnie,aple cak,wpośpie -chuźledopię ty,podska kujemunawszystkiestrony,wyda jąccha rakte rystycznybul got.

Muszęsięza trzymać,pomyślał,iniewie dziećcze muwyjąłzkie sze ninóż.Tymra zemusłyszałskrzypie niezpra wejstrony.Gdytyl kosta nął,dźwiękdobiegłgoznaczniebli żej.

Pochwi liucichł.Te razniemiałwątpli wości:ktoślubcośzanimszło.Na glezdałsobiespra wę,żetoniemogłobyćżadnezwie rzę.Zwie rzę taporusza jąsięznacznieci szej.

–Ożeżkur wa–szepnął,próbującprze niknąćwzrokiemciemności.Staćtak?Krzyknąć?Iśćda lej?Spoj rzał na cze ka ją cą go jeszcze drogę doWiel kich Lip, która ma ja czyła w sła bym księ życowym

świe tle,apotemobej rzałsięzasie bie.Ilejeszcze,dochole ry,zosta ło?Odwróciłwzroktam,skądusły-szałskrzypie nieśnie gu.Pal ca midotknął la tar ki,którą trzymałwkie sze ni,alewoba wieprzed tym,comożeuka zaćsięmię dzydrze wa mi,nieza pa liłjej.

Chociażinstynktdora dzałmuna tychmia stowąucieczkę,stałiprze cze sywałwzrokiemgę steciemno-ści.Popra wiłokula ry,ści ska jącmoc nonóżwkie sze ni.Skorotoczłowiek,dla cze gosięniepoka że,cze -mupróbujegoprze stra szyć?Ta kaza ba wa?

Andrzej posta nowił zi gnorować ozna ki czyjejś obec ności. Nie za mie rzał wołać – ha lo, kto tu? –wpustylas.Cośpodobne gowyda wa łosiępora ża ją cogłupie.Nieza mie rzałprzyzna waćsięprzeddow -cipni siem,żedałsięna stra szyć.O,pew niedzie cia kizwioskirobiąsobieżar ty.Za uwa żyłygo,jakprzy-je chał,ipomyśla ły,żetodoskona łaoka zja,abysięzkogośpośmiać.Tak,topraw dopodobne.Jużwystar -cza ją cosięzbłaźnił.Napew nochi chra lisięci cho,że bynieusłyszał.Nie długoca łeWiel kieLi pybę dąwie dziećotym,żesiębał.

Koniec,chole ra,niepozwolipę dra komrobićzsie bietchórza.

Podrzuciłple cakinieoglą da jącsięwię cej,za cząłiść.Powi nienjużzbli żaćsiędote gogar bu,októ-rymmówiłkie row ca.Gdybybyło ja sno,mógł byprzynaj mniejoce nić,czylassięprze rze dza.Ale te razniewi działnic;laswznosiłsięnadnimjakczar naścia nanatlegra na towoczar ne gonie ba.Taścia nacią -gnę łasięwzdłużścieżki,aleniebyłowi dać,gdziesiękończy.

To musiał być je den dzie ciak, pomyślał Andrzej, uważniej sta wia jąc kroki, gdyż za uwa żył, że naścieżcebyłowię cejza mar znię tychodci skówbutów,istą pa jącponich,trudniejutrzymywa łosięrów no-wa gę.Je dendzie ciak,bogdybyichbyłowię cej,toskrzypie niebymchybasłyszałgłośniej sze,itakbysięna gleniekończyło,nieumie li bysiętakprze cieżzgrać.Alecorobił byje den,sa motnydzie ciakwciem-nymle sie?Rozumiem,wgrupie,alesam?Tomożejednakniedzie ciak?Aje śliniedzie ciak,todorosły.Tyl kodla cze go,skorodorosły,za chowujesięwtensposób?Nie nor mal ny,wa riat?

Na glewyda łomusię,żegdzieśda le koprzednimcośmi gnę ło,cośja śniej sze go,ma ły,żół ta wypunk-cik.Świa tło!Tomogłobyćtyl koświa tło!Możektośszedłal botojużoknadomówwi dać.Alenie,prze -cieżwioskale żyni żej.Niebyłoinnejmożli wości–tomusiałbyćja kiśmieszka niec.

Za trzymałsięiuważniejprzyj rzałsięciemnościprzedsobą,boświa teł ko–jaksiępoja wi ło,taknie -malodra zuzni kło.

Chrzęstśnie gu!Podnie conyświa teł kiem,Andrzejnamomentza pomniałopodej rza nymskrzypie niu.Alena daljesły-

szał. Powol ny,mia rowychrzęst, ja kimożewyda wać je dynie pa ra zi mowychbutów.Znowudochodziłzpra wejstrony.Andrzejzwróciłgłowęw tamtymkie runku.Niemógłoce nić,czyskrzypie niezbli ża łosię,czyodda la ło.Miałwra że nie,żedźwię kisącorazwyraźniej sze,aletomogłobyćzłudze nie.Ktośna -praw dęjestbar dzodow cipny.

Nie ocze ki wa nieza pa dłaci sza.Tyl kokle kotga łę ziwwierzchoł kachdrzewprze bi jałsięprzezzwa łymroku.Pa raosia dłamunaokula rach,momental nieza ma rza jącnaszkle.Niezdej mującich,prze tarłszkłarę ka wiczką.Nie wie letoda ło,boitakpra wienicniewi dział.Spoj rzałnaścieżkęprzedsobą.DoWiel -kichLipmogłobyćmożepółki lome tra.Chole ra,gdybynietenśnieg,był byjużnamiej scu.

Cośstrze li łomię dzydrze wa mi!Andrzejczuł,jakser cerozpę dzasięni czymosza la łe.Trzaskponiósłsiępoca łymle sie.Chybazła ma naga łąź.Kil kaciężkichkrokówgdzieśbli sko!Iznowuci sza.

Te raztojużniewyglą da łonaza ba wędzie cia ka.Ra czejponurąza ba węsza leńca.Wciemnościachla -suludziommogąprzyjśćdogłowynaj bar dziejwa riac kiepomysły.Wycią gnąłobna żonąfinkęitrzyma jącjąnawysokościbiodra,za cząłiśćnaj szybciej,jaktyl komógł.Sta rałsięre gular niespoglą daćtowle wo,towpra wo.Wda liprzednimbłysnę łocośnapodobieństwola tar ki.Ruchomeświa teł koprze suwa łosięprzezkil kase kund,ażzga sło.Cze muzga sło?!

Kolej nytrzaskza brzmiałtak,jakbywiel kieciel skoprze dzie ra łosięprzezgę stwi nę,ła miąciniszczącwszystkonaswojejdrodze.Chwi laprze rwytymra zembyłakrótka.Za razpotymAndrzejusłyszałzbli ża -ją cesięzle wejstronykroki.

Niemiałza mia rucze kać,ażta jemni czyosobnikzbli żysięnawycią gnię cierę ki.Prze je chałrę ka wicz-kąposzkłachirzuciłsięwkie runkuwioski.Je gowła snekrokizmie sza łysięzobcymi.

Rze czywple ca kuchrzę ści ły,zbokupodska ki wałchle bak.Andrzejbiegł,niezwa ża jącnato,czyrobizsie biebła zna.Cośwśrodkuszepnę łomu:ucie kaj!, iniemiałza mia ruanicza supole mi zowaćzwe -wnętrznymgłosem.

Wyda łomusię,żeczar naścia nala suurywasięwodda li,żetamnakrańcustromi zny,nakońcuścieżkiwyła niasięcośja śniej sze go,jakbysze rokaprze strzeńpozba wionadrzew.

Zaniąmusiznaj dowaćsięwioska!Za razbę dąWiel kieLi py!Świa domośćbli skościce lupobudzi łagodowiększe gowysił ku.Chciałprzyspie szyć,alebólwno-

gachoka załsięzbytwiel ki.Cią glesłyszałżektośszedłzanim.Znowuświa teł ko,tymra zemchybanie cobli żej,naszczyciegar bu!–Hej!–Andrzejkrzyknąłwna dziei,żepowstrzymatoje goprze śla dow cę.

Świa teł ko,dotejporyruchome,za trzyma łosię.Płonę łojeszczeprzezkil kase kund,ana stępniezga -sło.

Andrzejza klął.Słyszałkrokizupeł niebli sko.Wyda łomusię,żeką temokadostrze gaja kiśruchwśróddrzew.Prze biegłpodgórępew niezdwie ścieme trówina glepoczuł,żebra kujemutchu.Popro stuniemógłsięruszyć,akola naugię łysiępodnim.

Pochylonyodwróciłgłowętam,skądzbli ża łysiękroki.Niewi działwyraźnie,bookula rypra wiecał -kiemza szłymgłą.Zciemnościwyróżniłporusza ją cysiękształt.Wycią gnąłprzedsie bienóż.

Doj rzałwgórzewiel kicień.Jeszczeniewie dział,żezosta łomukil kachwilświa domości.3.

Wlepszychcza sach,wie kite mu,doWiel kichLipzjeżdża nozca łejokoli cynatargrol ny.Wte dysta łotuponadstodomów.Wioskarosłaikolej nisoł tysizna dzie jąmyśle lionada niujejprawgminnych,atu-tej siŻydziwybudowa linie dużąbożni cę.

ChociażWiel kieLi pynieposia da łysta tusugmi nyinapierw szyrzutokabyłyni czymwię cejniżprze -ciętnąwioską,położonąnauboczugłów nychtraktów,naichte matkrą żyłypookoli cydziw neopowie ści.Wszystkozaspra wąnie wiel kie gokompleksuklasztor ne go,zbudowa ne goprzedkil kuwie ka mi.Klasztorstałnawschodnimkrańcuwsiprzezkil ka set lat,abra ciaza konniażdocza suka sa tyza konuwPol sce,w1843rokuutrzymywa ligowja kimta kimsta nie.Ludziezpobli skichwsi,przyjeżdża jącnatargwkaż-dyponie dzia łek,pa trzylinaklasztor,aleniktdonie gonieszedł.Krą żyłaplotka,żemni siwzmowiezŻy-da mili powymisą,żewspól nie tona wetmszeczar neodpra wia ją.Miej scowiwie dzie li,że towyssa nezpal cagłupoty,iklasztortraktowa lina le życie,korzysta jącwpew nejmie rzezczar ne gorozgłosuwnaj -bliższychstronach.

Popowsta niu styczniowymna dzie jena rozwójprysły.ZapomocpowstańcomWiel kieLi pyzosta łyuka ra ne.Wła dzacar skaza broni łazjazdówtar gowychiode bra łachłopomzie mię.Mieszkańcomokolicz-nychwiosekniewol nobyłona wetzbli żaćsiędoLip.Srogapomstadosię głatakżeza konni ków,którzyprzyję li powstańców pod swój dach, le czyli rannych, a na koniec pomogli zor ga ni zować sa mobój cząobronęwsa mymklasztorze.Bylitowyklę cimni si,którzyposta nowi lizostaćikul tywowaćza konnetra -dycje.Wal kaniemogła trwaćdługo.Niemi nę ła godzi na, a rosyj scy żoł da cyopa nowa li ca ły klasztor.Prze orstra ciłżycienaszubie ni cy,wrazznimtrzechbra ci,areszta,ośmiubra ciszków,zosta ławywie zio-nanawschód.Powstańcówwybi licodojedne go.Komplekskościel ny,poha ra ta nypoci ska mi,podupadł,boniemiałsięnimktoza jąć.Dopie ropokil kula tachŻydMoj szeSte inhauzwszedłnate renklasztoruiwporozumie niuzsoł tysemobie całna pra wić,cosięda.Tobyłzna nywca łympowie cieczłowiekodkażdejroboty.Nietyl kowWiel kichLi pachgoza trudnia no;znaj dowałza ję ciewca łejokoli cyizna nybyłzrze tel nejpra cy.

Musia łoupłynąćwie lelat,za nimWiel kieLi pyza czę łypodnosićsięzupadku.Synowieza bi tychoj -cówdorośli,cór kipowychodzi łyzamąż.Odra dza łasięzgnę bionawspól nota.PodkoniecXIXwie kudowioski przyje cha li ta jemni czymężczyźniwpłaszczach.Nie od ra zu rozpozna nownichwywie zionychprzedla tyza konni ków.Przezkil kadnimieszka liużydow skie gokarczma rza,anakoniecuda lisiędosoł -tysa.Naze bra niuwiej skiejwspól notyusta lono,żeklasztorzosta nieodda nywrę cedaw nychmni chów,podwa runkiemżezaj mąsięna pra wąte go,couda łosięoca lić.Wra ca ją cyzSybe rii,powie lucier pie -niach,odda nispra wieswe goza konu,które gowPol scejużniebyło,pra gnę litu,wWiel kichLi pach,do-kończyćżywota,ajeszczeprzypodobaćsięPa nu,krze wiącwbiednejwioscechrze ści jańskąwia rę.

4.–Wnie ściego.–Wysokapostaćwkapturzesze rzejrozwar łaciężkiewrota.Kil kumężczyznprze ci snę łosięprzezotwór.Ktośpoświe ciłla tar ką.Trzyma licia łomłode goczłowie -

kawokula rach.–Mar twy?–spytałza kapturzony.

–Nie,oddycha.–Trze bapowia domićoj caJa na.Prze nie ślimężczyznęnadprogiemiruszylizaprowa dzą cymichczłowie kiemwkapturze.Dzie dzi niec

klasztor nytonąłwciemności,aleidą cydobrzezna lidrogę.–Za nie ściegodore fekta rzaitamcze kaj cie.Trze bagoogrzać.–Za konnikzosta wiłgrupkęmężczyzn,

asamudałsięwstronęczę ścimieszkal nej.Prze mie rzyłdzie dzi niecipochwi lizniknąłwdrzwiachprowa dzą cychdoklauzurowychpomieszczeń

klasztoru. Był to brat Julian, nowi cjusz, kończą cy wła śnie okres próbny i ma ją cy wiel ką na dzie ję napierw szecza soweśluby.Zer knąłnaze ga rek.Dochodzi łaósma.Dopie roskończyłasiękomple ta,bra ciaporozchodzi lisiędoswoichwol nychza jęć.Otejporzeoj ciecJanpowi niensie dziećwswoimpokoju.Napew nocośczytaal bospi sujeteswojepa miętni ki.Zaoknemsięświe ci ło,więctakczyowak,za sta niegousie bie.Trze bagoszybkoza wia domić,tenchłopakmożestaćnadgrobem,bar dzozmarzł.Myślącgo-rączkowo,bratJulianprze szedłkorytarz,skie rowałsiędoczę ściwie żowej inaj szybciej jakmógł,za -cząćpiąćsiępową skich,skrę ca ją cychwpra woschodach.Za nimwdra pałsięnatrze cią,naj wyższąkon-dygna cję,poczułwątpli wości,czypostę puje rozsądnie:byćmożepowi niennaj pierwza wia domićoj caSta ni sła waal boCze sła wa.Cobę dzie,je śliprze oroka żenie za dowole nie?Aje że lize chceopóźnićje gopierw sześluby!Jakżeon,biednyJulian,zniósł byta kieupo korze nie?!Cóż,skoromożenie copochopniepobiegłdooj caJa na,te razniepowi niensięwycofywać.Aniechtam,okolicznościbyływszakdośćnie -zwykłeiktowie,czynieodbi jąsięnaure gulowa nymżyciuwklasztorze,amożeiwca łejwsi.Nie,oj -ciecJanpowi niensięotymdowie dziećpierw szy.

Brat Julianza stukałwdrzwi.Odpowie dzia łamuci sza.Niemiałodwa giponowićpuka nia, intuicjapodpowia da łamu,żena le życze kać.Niemyliłsięicier pli wość,ja kiejoddaw nauczyłsięmię dzybrać -mi,zosta ławyna grodzona.Pochwi li,którawyda łamusięnie skończe niedługa,drzwilekkosięuchyli łyiuka za łasięwnichgłowaprze ora.

–A,bra ci szek Julian, cozanie spodzianka.–Sta ryza konniknie spra wiałwra że niaza dowolone go.Zzaokula rówpa trzyłynaJulia nanie chętneoczy.

–Oj cze Ja nie, niechmioj ciecwyba czy to naj ście o tej porze, ale za szło cośnie zwykłe go.Chłopiprzynie ślija kie gośzmar znię te gomłodzieńca.Niewie dzie li,coznimrobić,igotuprzynie śli.

–Młodzieńca?–Tak,ja…niewie dzia łem,cozrobić,czydooj capójść,czymożedooj caSta ni sła wa,aleprzyszło

minamyśl,żeotakważnejrze czyna le żywpierw szejkolej nościoj caza wia domić.Tusąje godokumenty–wydusiłzsie bieJulian.

Twarz prze ora zmarszczyła się, za konnik uniósł rę kę i Julian na tychmiast prze stałmówić. Pochyliłgłowęicze kał.Słyszał,jakoj ciecJanwzdychaicośmówidosie bie.

–Dajmito–rzekłwreszcieisię gnąłpopa pie ry.Je denrzutokanana zwi skowdowodzieosobi stymspra wił,żeoj ciecJandrgnął.Spoj rzałba daw czonabra taJulia nairzekł:–Czybratwie,ktotojest?

–Nie,niespraw dzi łemni cze go,odra zupobie głemtutajiprzyniosłemto.–Czycośmusięsta ło?–Niewiem,bar dzowymar znię ty,nie przytomny.Wyglą da tak, jakbygoktośpobił,bo twarzmaza -

krwa wioną.Ka za łemgowre fekta rzupołożyć.–Nie!Niechgoprze niosądowol nejce lipooj cuKle mensie.Prze kształ ci myjąnacza sowąinfir me -

rię.Niechbratna tychmiastpowia domioj cówSta ni sła waiCze sła waikil kubra ciwe dleuzna nia.Achło-pówna kar mićiniechjużdodomuidą.Aha,iniechHankaprzyj dzie.Tyl koszybko.Jazachwi lęzej dę.

Julianpokłoniłsięni skoiza cząłschodzićpokrę tychschodach.Oj ciecJanpa trzyłzanimprzezchwi lę,apóźniejzer knąłnazdję cieAndrze jaHołotyńskie gowdowo-

dzieiza mknąłdrzwi.–Ta kipodobny–szepnął,stą pa jącwstronęza wie szonejnadstołemlampynaftowej.Sta nąłprzednią

ide li katniepchnął.Wnę trzepokojuza tańczyłowgrześwia tełicie ni.Oj ciecJanusiadłwbuja nymfote lu,podparłrę kąbrodęiza cząłkołysaćsięmia rowo.Podłogawyda łazsie bieci chyzgrzyt,gdyżwmiej scu,gdziede skioddaw naprzyj mowa łycię żarpłózisa me goza konni ka,powsta łowygię cie,którezkażdymrokiemsta wa łosięcorazgłębsze.Prze orniemiałjednakza mia ruwymie nićde skilubprze sta wićfote lawinnączęśćpokoju,si łaprzyzwycza je niaza wszeoka zywa łasięwiększa.Apozatymlubiłtendźwięk,dzię kinie muła twiejpogrą żałsięwrozmyśla niachiwspomnie niach.

Sie działte razibujałsięswobodnie.Sła balampajużprze sta łasięki wać,więcpokójoj caJa naprzy-brałswójzwykływygląd.Oddaw napeł niłrolęga bi ne tuisypial ni.Sta ryprze ortyl kotuczułsiędobrze,za rów nowgodzi nachodosobnie niaikontempla cji,jakiobowiązkówprze łożone go.Byłotojednoznie -licznychpomieszczeńklasztor nych,któreniezosta ływyposa żonewener gięelektryczną.Oj ciecJanniedałsięprze konaćiza broniłmonta żuja kichkol wieknowocze snychurzą dzeń,gdyż,jakar gumentował,za -mie rzałwieśćżywotskromny,budzićsięiza sypiaćpoboże mu,anowocze snośćipobożnośćtobyłydlanie gopoję ciaprze ciw staw ne,niedopogodze niatakwza kre sieteore tycznym,jakipraktycznym.Je goga -bi netmiałbyć synoni memvi tacontempla ti vazdomieszką teologicznejpa sji.Środekpokojuzaj mowałnie duży stół, jedną ze ścianwypeł nia ła podręczna bi blioteczka, po prze ciw nej stronie znaj dowa ło sięłóżko, a nawprost drzwi, tuż pod za kra towa nymoknem,wspa nia le pre zentowa ło sięwiel kie dę bowebiur ko.Stałnanimlichtarz,wktórympłonę łytrzyświe ce,oświe tla jąctrochęle piejster tyksią żek,sta -rychma nuskryptów,luźnychpa pie rów,kil kaka ła ma rzyipiór,krzyżiza wie szonynanimróża niec.Wro-guścia nyokiennejtrza skałpłomieńwpie cuka flowym.Ca łepomieszcze nie,choćduże,spra wia łowra że -niecia sne go.Ścia ny,nie bie lonewapnemodponaddwudzie stulat,zsza rza łyizwol nawchodzi ływod-cieńmlecznoka wowy,przezcoga bi netwyda wałsięprzytul nyibrudnyza ra zem.

Oj ciecJan–jakzwykłczynić,gdyza sia dałwbuja ku–wodziłwzrokiempobrze gachksiąggroma -dzonychprzezla taipostuki wałoporęczdowodemosobi stym,na le żą cymdoczłowie ka,które gona zwi -skowyryłonaje gotwa rzypierw szerysynie pokoju.Wi docznewmdła wymświe tlelampynaftowejoczyza konni kaprze suwa łysięwpra woiwle wobeznaj mniej sze gomrugnię cia,aza ci śnię teustaświadczyłyogłę bokimna myśle.

Czyżbyhi storiamia łasiępowtórzyć?–za dumałsię,za trzymującwzroknadzie łachDioni ze goAre -opa gi ty.Młodzie niecprzybywatakjaktamtenprzybyłprzedla ty,przedtylomala ty.Ipoco?Prze cieżniepoto,że bywstą pićdobrac twa.Iletojuż,chybadrugirokbę dzie,jakJe rzyodszedł,tak,drugi.Awięctoje gosyn,bar dzopodobny,młody.Nieprzybyłtuprzypadkowo.Al bochcepoznaćmiej sca,gdzieoj ciecba dałgwiazdy,obej rzeć,codonie gona le ży,al bo…

Skrzypie niepodłogiusta ło.Buja ny fotelznie ruchomiał.Czołooj caJa napokrywa łygłę bokowyżło-bionezmarszczki,którewtymmomencieuwydatni łysięjeszczebar dziej.Rę kabębnią cadowodemoso-bi stym Hołotyńskie go za wi sła nad porę czą, a z ust prze ora wydobyło się ci che prze kleństwo. Zrobiłwmyślachszybkira chunek:dokońcamie sią capozosta łokil kadni.Nie dobrze.Je śliontujeszczebę dzie,możestaćsięświadkiem,a te gozca łąpew nościąniechciał byanionsam,aniniktwwiosce. Je dynewyj ścietojaknaj szybciej,niebudzącpodej rzeń,skłonićgodowyjazdu.Niechsobietampooglą da,cochce,niechna wetpozbie ra,cotamjeszczezosta łowtymobser wa torium,aleniechodje dzie.

Rozle głosiępuka nie.Prze orwes tchnąłipodszedłdodrzwi.BratJuliandra pałsiępotonsurzezwy-raźnymza kłopota niem.

–Oj czeJa nie,prze pra szam,żeznowuoj cuprze szka dzam,ale jest te le fondooj ca.Prosząona tych-mia stowąrozmowę.

–Cozchłopa kiem?–Oprzytomniał.Mówi,żeniepa mię ta,cosięwyda rzyło.SzedłdoLipiktośgona padłpodobno,ale

niepotra fiopi saćna pastni ka.Jestbar dzosła by,musiałle żećkil kagodzin.Oczyprze oraznie ruchomia ływpa trzonewbla dątwarzbra taJulia na.Młodyza konnikporazpierw szy

dostrzegłwczer stwymobli czuoj caJa nanie zna nymuwcze śniejchłód.Niemógłsięporuszyćpodcięż-

kim,szkli stymspoj rze niemprze ora,któryzza ci śnię tymiusta mizda wałsięza pa daćwja kąśod le głąmyślniezte goświa ta.

–Oj cze–wyszeptałJulian–te le fon,ktośtamcze ka.Prze orsyknąłprzezzę by.–Mówisz,bra cieJulia nie,żektośgona padł.Tonie dobrze.–Za konnikpodniósłrę kędooczu.–To

bar dzonie dobrze.–Czymogębyćoj cuwczymśpomoc ny?–Julianniewie dział,coczynić.Wyraźneozna kisła bości

twar de go,zdol ne godowyrze czeńza konni kawzbudzi ływnowi cjuszutylezdzi wie nia,ilenie malsynow -skie gowspół czucia.

–Nie.Idźte raztamnadół,janie ba wemtamsięzja wię.Czyinnioj cowiejużtamsą?–Tak,wszyscysąbar dzoporusze ni.Zwłaszczaoj ciecSta ni sław.Próbujeztymmłodzieńcemrozma -

wiać,aleznimjeszczeniewszystkodobrze.–Dobrze,te razjużidź.Prze orza cze kał, aż Julianza mknieza sobądrzwinadole, ana stępnie schowałdowódosobi stydo

kie sze ni ha bi tu i samnie śpiesznymkrokiemza czął schodzić po schodach.Te le fongo za nie pokoił.Byłnie malpe wien,ktotoiwja kiejspra wie.Jużmusie liwie dzieć.Tymgorzejdlachłopa ka,pomyślał,alejeszczegorzejdlanas.

Na ze wnątrz było już bar dzo zimno, więc na rzucił na głowę kaptur. Od ra zu da ło się wyczuć, żewklasztorzeza pa nowa łoporusze nie,ja kie godaw notuniewi dzia no.Odstronyre fekta rzagra moli łasięgrupkagłośno rozma wia ją cychmężczyzn.Miej scowichłopibyliwyraźniepodeks cytowa ni.Oj ciec Janniemiałwątpli wości, żebrat Julianna poił ichpi wemal bowi nem.Tyl kocze kać, aż zle zą się jeszczewiększąkupą,za cznąsiępyta nia,domysły,jeszczechłopa kabę dąchcie liwygnaćodra zu.

Je denzmężczyznza uwa żyłza konni kaprze myka ją ce gopodścia nąprzyklasztor nejka pli cy.Sta nąłiru-szyłwje gostronę,ma cha jącrę ką.

–Uoj czedrogi–krzyknąłjużzda le ka–ktotojest?Botopodobno,takga da ją,żesynte go...–Wra cajdodomu,Skwa ra!Zrobi łeś,comia łeśdozrobie nia,resztajużwmoichrę kach.–Prze orjak

zwyklemówiłdobitnieigłośno,aletymra zemnadałwypowie dzitonpodszytygnie wem.Nieza trzymy-wałsię.–Dzię kuję,że ściechłopa kaprzynie śli,alete razpozwól cie,żemysięnimzaj mie my.

Skwa raposłuszniesięza trzymałiścią gnąłczapkę.Tendowódsza cunkunieprze konałoj caJa nadoszcze rychintencjichłopa.Odlatzda wałsobiespra wę,żegdybytyl komupozwoli li,Skwa raza topił bywje goser cunóżiśmiał bysię,pa trzącnaje goagonię.

–Uoj cze,ktote gochłopa katuna słał?Mytuspokoj nieżyje my,nicnierobi my,inoto,couoj ciecka żą.Namnietrzatugości.

–Idźcie,wszystkobę dziedobrze.Oj ciecJanzosta wiłmężczyznnadzie dzińcuiwszedłdosie ni,przezktórąprze chodzi łosiędokance -

la riiklasztor nej.SzymonSkwa ra,ostatnigarncarzwWiel kichLi pach,odprowa dziłprze orawzrokiem,późniejwłożyłczapkęiwróciłdoswoichtowa rzyszy.

–Chodźta,bra ciszkipi wada ły,topój dzie mysedomojistodoły,bota kierze czytotrzaobga dać–po-wie dział.Pozosta li nieda li siędłużejna ma wiać.Pochwi li grupkamężczyznzniknę ła zaogrodze niemklasztoru.Przezja kiśczasrozle ga łosięjeszczeskrzypie nieichbutów,apotemnadca łąwsiąza le głaci -sza.

Nie odłożonasłuchaw kana dalcze ka łanaoj caJa na.Wpomieszcze niusie działbratEusta chy,mrukli -wy,otyłymnich,peł nią cyobowiązkiklasztor ne goekonoma.Uj rzaw szywchodzą ce goprze ora,wstał,zło-żyłukłonibezsłowaopuściłkance la rię.Oj ciecJanpocze kał,ażje gokrokiza milknąnakoryta rzu,izbli -żyłsiędobiur ka.Trudnadozrozumie nia trwogapowstrzymywa łago jeszczeprzedpodnie sie niemsłu-chaw ki.

Wewsipodłą czonezosta łytyl kodwate le fony,je denusoł tysa–jużdziśnie czynny–idrugiwła śnie

tu–wkance la riiklasztoru.Była tocał kowi ciewystar cza ją ca liczbaapa ra tów,bowiemnie zbyt czę stoktośwydzwa niałdoWiel kichLip.Boipocomiał bywydzwa niać?Tutajniedochodzi łodocie ka wychwyda rzeń,tutajludzierodzi lisięiumie ra liwswoichizbach.Niebyłoni kogo,ktomógł bycze gośodnichchcieć.Wiel kieLi py iwiel ki świat to były okre śle nia nie ma ją ce ani głę bokich, ani sta łychpowią zań,apozosta wionasa mejsobiewioskaprzypomi na łaporzuconynapółsi nypłód,duszonysa moza pę tla ją cąsiępę powi ną.Dla te godźwięk te le fonubył za wsze złowieszczymzna kiem,który za powia dał nie szczę -ście,byłgor szyniżbi ciedzwonówiświetl nezja wi skananie bie,gor szyodczar nychkotówini skola ta -ją cych pta ków – te le fon ni gdy nie za wiódł.Wieść od ra zu niosła się powszystkich domach, a ludzieschodzi lisięnaplac,wie rząc,żedzię kite mubę dzieimła twiejprzyjąćto,cozosta łoimprze zna czone.Ostatnirazprze ra ża ją cysygnałode zwałsięusoł tysa.Tobyłoprzedna dej ściemktórejśzi my.Niemi nę łagodzi na,apodje godomemze bra łosiępra wiepółwsi.Wia domośćześwia ta.Ja ka?Ocochodzi?Ktote le fonuje?Ludziesta liwdeszczu,cze ka jąc,ażsoł tysRo mualdPodbier skiwyj dzieiogłosiwszystkim,zaja kiezłotymra zemprzyj dzieimpokutować.Soł tysjednakdługoniewychodził.Kie dywkońcuuka załsięnawe randzieswoje gozlekkapodniszczone godomu,wyrazje gotwa rzyniewróżyłdobrychwie ści.

–Nazi męza powie dzie limniej sządosta wę–rzekłPodbier ski.–Nawiosnępopra wią.Nie wiel kitłumekwydałzsie biesmutnyjęk.–Trze bate razze brać,coma my,iposłaćfur mankęal bodwiepoza pa sy,bojakśnie giprzyj dą,tosię

nieprze je dzie–za rzą dziłsoł tys.Oj ciecJanprzypomniałsobieotymostatnimte le fonieina wetprzezmomentmyślał,żetomożejed-

nakcośzwią za ne gozdosta wa mi,alegdytyl kopodniósłsłuchaw kę,zorientowałsię,jakbar dzona iw nabyłatomyśl.

–Wi tamprze ora–ode zwałsięnie słysza nyoddaw nagłos.–Cośsięprze orniespie szył.Aktototamdowasprzyje chał?

–Przyje chał…?–Cotozaczłowiekjest?Myjużwie my,niechprze ornieuda je,żeniewie,ocochodzi.Mywie my.

Nasinte re suje,ktotojestdlawasiktogotuścią gnął.Oj ciecJanszybkoopa nowałpierw szezdzi wie niebezpośredniościąpytań,o ja kiejzdą żył jużza po-

mnieć.Jednakbyliszybcy.Nie dobrze,te razmogąchciećwzmoc nićkontrolę.–Żewywie cie,tojawiem.Pyta nietyl ko,cotowasinte re suje.Cotowasinte re suje,żeażmusi cie

dzwonić?–TojestmłodyHołotyński?Bojaktak,torozumieprze or,żetrze baostrożniepostę pować.Niewol no

popeł nićbłę du.Oj ciecJannieodpowie działodra zu,szuka jącwła ści wychsłów,aleniepotra fiłichzna leźć.Poszukał

krze sła.Ina gle,wjednejchwi li,poczuł,żemate gowszystkie godosyć.Nie,niebę dziejużbrnąłwtoporazdrugi,niebę dziewchodziłwukła dy.Czyniele piejwszystkotorzucić?Skończyćna reszciezpustąideą?Uwol nićtychludziipozwolićimżyć?Tyl kojak?Jak?

Zmarszczkinaczoleprze orajeszczeni gdyniebyłytakwyra zi ste.Rzuciłostrodosłuchaw ki:–Rozumiem!Ate razkończę! Ina stępnymra zemdzwońcie, jakma ciecośważne godoprze ka za nia.

SzczęśćBoże.–Za raz!–Głoswsłuchaw ceniepozwoliłmuza kończyćtejrozmowy.–Cosiętakprze orspie szy?

Cośsięprze orwcze śniejniespie szył.Mytuniechce myszpe ra czy.Aróżnesięrze czymogąwyda rzyć.Alemyniechce my,rozumie cie?Niechce my.

–SzczęśćwamBoże!Oj ciecJantymra zemniedałsiępowstrzymaćiodłożyłsłuchaw kę,ześwi stemwypuszcza jącpowie -

trzezpłuc.Je godomysłypotwier dzi łysięwca łości.Gdytyl kousłyszał,żejestdonie gote le fon,pierw -szamyślpowie dzia łamu,żemusie lidzwonićzgmi ny.Iprze czuwał,wja kiejspra wie.Askorotak,tote -razwszystkowrę kachBoga.Prze że gnałsięiskląłsa me gosie biezanie ocze ki wa nąsła bośćipodej rza ne

myśli,ja kieprzedmomentemgona wie dzi ły.Na zwi skoJe rze goHołotyńskie gobyłotuzna ne.Ca ławieświe dzia łaonie cozwa riowa nymna ukow -

cu,któryza miastnauni wer syte cie,prze sia dywałmie sią ca miwma leńkiejwiosce,za gubionejwsta rychostę pachle śnych,doktórejnadoda tektrudnobyłodoje chać.Ichociażmiej scowitrochęsięznie gona -śmie wa li,tosa maobec nośćba da cza,ta jemni czysprzętastronomiczny,ja kituzwoziłiposługi wałsięnacodzień,aurana ukowe goautoryte tu,którypra gnieobja śnićza wi łościświa ta,spra wia ły,żeczulisiępo-nie kądodpowie dzial nizawa runki,stwa rza neprzeznichsa mych,atakżelokal nąwła dzę.Niktwięcmunieprze szka dzał.Conaj wyżej, tra fia łysięnie spodzie wa newi zytyzgminne gourzę du,żeni bychcąsięprze konać,czypa nudoktorowinicnieprze szka dzawpra cy,iczyczujesiębezpieczniemię dzyludźmi,iczymucze gośniebrak.Nie kie dyba byzLipprzychodzi łydoobser wa toriumzproś bą,że byimpowró-żył,wyja wił,cotamwtychgwiazdachwyczytał,ileimjeszczenatymbożymświe ciednizosta ło.IHo-łotyńskiwróżył,ca łejwioscewróżył.

Oj ciecJannaj le piejjednakza pa mię tałteodwie dzi nyludowychwysłanni ków.Zakażdymra zemkoń-czyłysięunie gowga bi ne cie,ipółli tranie chybniemusia łosta nąćnastole.Ina czejgościepoczuli bysięnie odpowiedniopotraktowa ni,mogli bywte dyprzedsię wziąćnie potrzebnekrokiprze ciw koklasztorowiica łejwiosce.Kie dyprzeddwomala tyHołotyńskizmarł,wi zytysta łysięznacznierzadsze.Ichoćsmut-kiemna peł nia łagośmierćastronoma,prze ormiałprzynaj mniej tęsa tys fakcję,żekomuni ści ra czylisięodcze pić.Kontrol nete le fonyzda rza łysięraznakil kamie się cy,itobyłowszystko.

Odkła da jąc słuchaw kę,oj ciec Jan zdał sobie spra wę, że spo kójostatnichdwóch lat zostałwła śniezburzony.Skorojużwie dzie li,tozna czy,żenaj praw dopodobniejza cznążą daćszcze gółowychinfor ma cjiotym,cotusiędzie jeijakprze bie gami sja,abywra ziepotrze byza re agowaćwewła ści wyimsposób.Sta rymnichmiałzłeprze czucia.Mogąwszystkoze psuć.Je ślipoczująsięza groże ni,niecofnąsięprzedni czym.Jeszczena wet trzydzie ści latodwoj nyniemi nę ło,aonimyślą,że tosię tak ła twodapoza ła -twiać.Ioczywi ście,kie dycośidzienietak,wi nąobar cza jąwła śnieje go,wła śnieon,Jan,musiodpo-wia daćzacoś,nacona wetniemawpływu.Ech,komuni stomni gdynicnieda łosięwytłuma czyć,tojużta cyludzie,takurobie ni.Pla stykazwycię skie gosocja li styczne goobozuodza ra niabyławszakjakgra ni -towarzeźba,iciludzie,jakterzeźbywła śnie,tyleżeza miastzgra ni tu,zja kiejśbylejakutwar dza nejgli -ny,nie rucha we,pustedur nie,zktórychchamstwoitakwychodzi,choć bypowkła da linaj lepszegar ni tury.Ite razmamsięzni miznowuuże rać?!Ztąichza sra nąkomuni stycznąchytrością,tympodej rze niemwli -czonymwcodziennąpraktykę!?

Oj ciec Jan wychodził z kance la rii posi nia ły ze złości. Nie cier piał tych wymuszonych kontaktów.Przedsta wi cie lePRL-owskiejnomenkla turywywoływa liwnimdreszczobrzydze nia.Wnaj większepo-drażnie niewpra wia łogoprostac two,zja kimpróbowa ligopodejść,wycią gnąć,ilesięda,prymi tyw niena stra szyć,ana wetjeszczebar dziejpodże gaćprze ciwtymbiednymludziom,biednymli powymludziom,co ska za li sa mi sie bie na potę pie nie.Awła śniew nich te go nie za uwa żał:wmiej scowych kobie tachwsze rokichspódni cachimężczyznachzfil cowymigumia ka minanogach,za robionychwpolual bowle -sie,wrzuca ją cychgnójnafur mankę.Oniwszyscyurze ka ligoswojąprostotąbycia,potra fi libyćzdumie -wa ją coszcze rzyidobrotli wijakdzie ci,aje ślina glewychodzi łoznichzło,byłoczysteiprze ra ża ją ce,brutal neichamskiejakonisa mi,aleni gdynieuda wa łocze gośinne go,da wa łosięjerozpoznaćwnapo-zórgłupkowa tymwyra zie twa rzy istłamsićwza rodku,za nimmia łomożli wośćpoka za niaswejna tury.Komuni ścina tomiast,naprze kórsa mymsobie,próbowa liprze istoczyćsięwkogoś,kimni gdyniebyliini gdyniebę dą.Chcie libyćmą drzy,asta wa lisiętyl kochytrymiprosta ka miwkra wa tach,chcie lipora -żaćzłemwopra wiedobra.Dla te goura towa nieichbyłorze cząnie możli wą.Je dynewyj ściedlaoj caJa naopie ra łosięnabier nymicier pli wymznosze niunie pożą da nychgości.Itaktrwa łotoprzezla ta.Pokrót-kiejprze rwiepośmier ciHołotyńskie gomia łoznowuna dejść.

–Czyżmożenaświe ciebyćcośobrzydliw sze goniżchlewwsa lonie?–za pytałpew ne godniaza stę -pują ce gogowobowiązkachoj caSta ni sła wa.

Tenmil czał,mil czał,awkońcuodrzekł,se ple niąc:–Tyl komyina szami sja.Dla te gokie rując siędo re fekta rza, skądsłyszał jużgwarpodnie sionychgłosów,oj ciec Janwi dział

wwyobraźni czar nąwar sza wę lubwoł gęnadzie dzińcuklasztoru iwysia da ją cychzniejmiej scowychdygni ta rzypar tyj nychal bo–cojużbyłonie malniedoznie sie nia–owychwyna ję tychzbi równamoto-rach,młokosówzwą si ka mi,zdol nychdonaj podlej szychczynów.

–Aniechwasja snachole ra,wyobywa te le…–powie działdosie bieina ci snąłklamkę.Wre fekta rzugrupkamni chówota cza łale żą ce gonaczte rechzłą czonychkrze słachHołotyńskie go.Nawi dokoj caJa naza konni cyrozstą pi lisię.Gwarumilkł.

–Proszę,abyzosta lityl kooj cowieSta ni sławiCze sław–rzekłprze or.–Oj czeJa nie,przyszłaHanka,jakoj ciecprosił.Pozwoli łemsobieumie ścićjąusie bie–powie dział

bratJulian.–Aha,tak.Niechcze ka.Bę dęjejpotrze bował,gdytyl koporozma wia myzna szymgościem.–Oj ciec

Janobjąłuważnymspoj rze niemmłodzieńca,którywła śniepróbowałpodnieśćsięnałokciu.Mni siza czę liopuszczaćpomieszcze nie.AndrzejHołotyńskiza czerpnąłpowie trza,abywydusićsło-

wapowi ta nia.5.

Woświe tlonymja snopokojudwóchmężczyznwciemnychma rynar kachsie dzia łozadrew nia nymsto-łem.Obajspoglą da linastar sze goczłowie kazabiur kiem,którywła śnieodłożyłsłuchaw kęte le fonu.Naje gotwa rzyma lowa łosięza fra sowa nie,alenieśmie lipytaćocokol wiek.Naj młodszy,możetrzydzie sto-letni,się gnąłpobutel kęwódkiiniedokońcapew nymruchemporozle wałdokie liszków.Podniósłje deniposta wiłnabiur ku, tużprzydłoniswe goprze łożone go.Star szymężczyzna,se kre tarzpar tiiwgmi nie,Wła dysławGumuł ka,przezmomentwpa trywałsięwkie li szek,apotemwychyliłza war tośćjednymszyb-kimruchemiposta wiłnabiur ku.

–Lej–powie dział,wykrzywia jącusta.Młodszy na tychmiast ponow nie na peł nił kie li szek. Cze kał przez chwi lę, a potem usiadł na swoim

miej scu.–Icoga danaszkocha niutkiprze or?–spytałtrze ciznich,Ka zi mierzSzprot,szpa kowa ty,okołoczter -

dzie stoletnimężczyznazsumia stymwą sem,któryza krę całsięnakońcach.Se kre tarz chrząknął i odchylił się na opar cie.Odpa lił pa pie rosa imil czał, de lektując się sma kiem.

Przezdłuższyczasnicniewska zywa łonato,żewogólemaza miarcośpowie dzieć.Wreszcie,wpoło-wiepa pie rosa,sapnąłina chyliłsięwstronępozosta łych.

–Towa rzysze,zdrowie!–rzekłgłośno.Ca łatrój kaopróżni łakie liszki.Trunekmusiałbyćmoc ny,botwa rzewszystkichwykrzywiłgrymasjakwze tknię ciuznaj bar dziejgorzkąpotra wąnaświe cie,mi motowyglą da linausa tys fakcjonowa nych.–Młody,lej.Lej,niebójsię!Aprze or,noco,pier doli,acomaga -dać.

–JaktotenHołotyński,tomożecoświe.Mnichprzyznałsię,żetoon?–Szprotwo dziłpal cemwokółkie liszka.

–Przyznaćsięprzyznał,aleskądsiętenHo łotyńskituwziął,tojużniepowie dział,ta kiciul.Chytrymyśli,żejest.Ta…taksetamsie dziimyśli.No,jużdaw nośmysięznimniewi dzie li,daw no.Trochęnamspra waucie kła.To trze babę dziepopra wić,wiesz,Ka ziu, trze babę dzie tamza je chać, popa trzeć,zHołotyńskimtotakodra zunie,że byniepodej rzał,żemytamcośte go,powolutkutrze ba,naspokoj nie.Polejno,Młody,botakstoiszjaktocie le.

–Aha,już,jużle ję,towa rzyszuse kre ta rzu.–Młodzie nieczwpra wąporozle wałwódkę.–Al bonie–cią gnąłse kre tarz–jeszczepomyśli my,coztymzrobić.Le piejpoci chu.Animinieza le -

ży,że byposzłowgórę,żecośsiętampier doli,noiprze ciechybani komutu.Cinagórzetojuż,jatakse

myślę,tojużpoza pomi na li.–Za wszetamkogośma ją,copa mię ta.Ijatosięboję,że,Wła dek,tyotympomyśl,żetukogona ślą,

aprze cieniktte goniechce.Zdrowie.–Ka zi mierzSzprotpodniósłkie li szek.–Wła dek,jateżmyślę,żetoniemusizawysokoiść.Poco?Sa mitoza ła twi my,jasięjutrorozmówięzFranczew skim,ontammapa rudobrychludzi.

–Jaichtamprzygotuję,powiem,cotrza,toni kogonieprzyślą.Góragórą,alecomygor si?Myzta -kichsa mych,cooni.No,tyl kojaktenJa godamógłga daćta kierze czywknaj pie?Takpier dolić?!Młody!Tysięniebójnic,tyl kolej.

–NaJa godętojabymuwa żał,Wła dek.Nieże bymmucochciał…nie.Tyl ko,typrze cierozumiesz,onzLipprze ciejest.Noijeszczetaspra wa…wiesz…

Gumuł kauśmiechnął się sze roko iwska załMłode mubutel kęwódki.Młodzie niecwyka zywałcorazwyraźniej szesymptomyal koholowe goupoje nia.Drżą cąrę kąpona le wał,ażwbutel cezosta łaresztka.

– Idź doMa ryś ki, da ci jeszcze.No, idźże, idź. –Gumuł kawstał i popchnął go lekkow kie runkudrzwi.–Ka ziu,jatowszystkopa mię tam,prze ciewiesz…–powie dział,kie dyMłodyopuściłpokój.

–Wła dek,jawiem.Mnienietłumacz.–Jacinietłuma czę,jaciprzypomi nam.Te raztojakktośzLip,toza razpodej rza ny.JatamJa godępa -

mię tamz tamte gocza su.Młodszybył, alegopa mię tam. Ion teżpa mię tamnie.Ondobrzewie,dobrzewie.

Wła dysławGumuł kaiKa zi mierzSzprotspoj rze linasie bieina gleprze sta lirozma wiać.Potemje denpopa trzyłwokno,drugiskie rowałwzroknapor tretKa rolaMarksa.Aleniemówi lijużnic.Sie dzie lici -cho,aichmyśli,podwpływemnie ocze ki wa ne goimpul su,poszybowa łyda le kowstecz,docza sów,kie dyca ła ta okoli ca iWiel kie Li py były jeszcze czyste. Do tych dzie wi czych cza sów pierw szej młodościipierw szychdorosłychkroków,kie dysłońcebyłoja śniej sze,aksię życpe łenromantycznychobietnic.

GdydopokojuwkroczyłMłody,niosącdwieflaszkiczystejwódki,niezwróci linanie gouwa gi.6.

Wi dzącporazpierw szyoj caJa na,AndrzejHołotyńskiniemiałwątpli wości,żestoiprzednimosoba,którejpozosta liwoląschodzićzdrogi.Utwier dzi łagowtymnie tyl kopotul nare akcjaze bra nychmni -chów, lecznie prze ciętnywyglądprze ora.W sła booświe tlonym re fekta rzu zja wił się bowiemwysoki,postaw ny mężczyzna, o za ska kują co sze rokich bar kach, twa rzy pocią głej, za mknię tej, ostrych rysach,zwydatnążuchwą i za dzior niewyskle pionympodbródkiem.Andrzejoce nił je gowieknapięć dzie siąt,niewię cejniższeść dzie siątlat.Odczołapole wypoli czekbie gławą ska,aledługaigłę bokaszra ma,na -da jącobli czuprze orapraw dzi wiezłowrogiejapa rycji.Ca łapostaćwyda wa łasięol brzymia,zaj mują camnóstwoprze strze ni, a opa da ją cy z sze rokich ple cówha bit nie pozosta wiałwątpli wości, że kryje siępodnimciężkaimoc nasyl wetka.Prze orporuszałsięmi motosprę żyście,sta wia jącwiel kiekroki,któ-rychnie zła ma nytaktprzypomi nałra czejsposóbchodze niadumnychofi ce rówwoj skaniżskromnychbra -ciza konnych.Spoj rze nieprze oraspra wi ło,żeHołotyńskiniebyłwsta niewymówićpierw sze gosłowapowi ta nia,choćwła śniesiędote goprzymie rzał,unoszącnałokciuobola łytułów.Mnichniespuszczałznie gowzrokuodchwi li,gdyzna lazłsięwre fekta rzu.Ciemne,nie wiel kieźre ni cezda wa łysięka ta logo-waćwszystkie za uwa żone ce chy cha rakte rystyczne przybysza.Andrzej poczuł się tak, jakby za chwi lęmiałzostaćpodda nywyja śnia ją ce muprze słucha niuprzeznie znoszą ce gosprze ci wuinkwi zytora,zaktó-rymstoica ływa chlarzar gumentówsi łowych.

Kil kuna stuza konni kówopuści łopomieszcze nie,apozosta łatrój kana dalobser wowa łachłopa ka,niemówiącprzytymanijedne gosłowa.Wreszcieprze or,cią glepa trzącnaAndrze ja,zbli żyłsiędooj caSta -ni sła waicośdonie goszeptał.Tamten,wyraźniezdumiony,odsunąłsięnakil kakrokówiwyrzuciłzsie -bie:

–Alecomówisz?Onite raz…

Oj ciecJanuniósł rę kę iSta ni sławza milkł.Trze cizoj cówspoj rzałnanichporozumie waw czo inaznak,żerozumie,ocochodzi,ski nąłgłową.

Prze łożonyklasztorusię gnąłpojednozkrze seł,przysunąłjewstronęAndrze jaiusiadł,wycią ga jącrę kęzdowodemosobi stym.Na dalnicniemówił,tyl koprzyglą dałsięnie mym,alewszystkowie dzą cymspoj rze niem.Sta ni sławiCze sławpozosta linaswoichmiej scach.

–Dobrywie czór…tozna czy…–Andrzejnachwi lęprzymknąłoczy,szuka jącod powiednie gopowi -ta nia.–Tozna czy,pochwa lonyniechbę dzie.

Uda łomusięwkońcupodnieść.Oparłnogiopodłogęisiadłprosto,wal czączbólembrzucha.Nakola naspadłmuza krwa wionywa cik,którymktośnaj wyraźniejocie rałmutwarz.

–Je stemoj ciecJan,prze orte goklasztoru.Zna leźlicięludziezLip.Tak,oj czeCze sła wie?–prze ormówiłmi łymdlaucha,nie malsłodkimgłosem.

–Notak,wła ści wietoza wia domiłchłopówKuś tyk.Obli czeoj caJa nawjednejchwi liposza rza ło.Odwróciłsięwkie runkuCze sła waispytał:–Dla cze godopie rote razmiotymmówi cie?Gdzieonte razjest?–Tugoniebyło.Chłopityl kopowie dzie li,żeKuś tykprzyszedłikrzyczał,żenadrodze,jużnagór ce

pra wie,le ży…notenchłopak.–Oj ciecCze sławwska załpal cemAndrze ja.–Opowia da ją,żenaj pierwdodomuKryś kiPa kułypobiegł,aonaza razHankęposła ła.Toza razludziesięzwie dzie li,pobie gli,noima mychłopa kaunas.

Oj ciecJangłośnosapnął.Znowupopa trzyłnaAndrze ja,potemprze niósłwzroknawa cik.–Jaksięczujesz?–spytał.–Samniewiem.Wiepan,wogóleniewiem,cosięsta ło.Ogól niemniebolituitu.–Andrzejuczynił

nie okre ślonyruchrę ką.–Jużmówi łemtym…tym…bra ciom.–Mówdomnieoj cze,usza nujeszwtensposóbstanduchow ny–powie dział,marszczącbrwi,prze or.

–Dla cze gotuprzyje cha łeś?Je steśsynemJe rze goHołotyńskie go,zga dzasię?–Tak.Dla cze go?No,przyje cha łem,że byzoba czyćobser wa toriumijeza bezpie czyć.Nochybapoto.

–Andrzejodpowia dałzwyraźnymtrudem,alenaprze łożonymklasztorunierobi łotowra że nia.–Za bezpie czyć?Chyba?Tomniete razuba wi łeś,mójchłopcze.Mamwra że nie,żejest trochęnato

późno,a sprzęt jużdaw nopoza bie ra li ludziezuni wer syte tu.Dużo tunieznaj dziesz.Został, jakmi sięzda je,tyl kotenje gote le skopwła snejkonstrukcji,te goniechcie liza brać.Noipococito?Coztymbę -dzieszrobił?Teżje steśastronomem?

Tonoj caJa nazmie niłsię,prze ormówiłtwar do,aje gochłodnywzrokda wałja snodozrozumie nia,że nie spodzie wa nawi zyta zupeł niemu nie odpowia da.Andrze ja ude rzyło protekcjonal ne za bar wie nieoraztonie zwłoczneprzej ściedorze czy,jakgdybyokoliczności,wja kichsiętuzna lazł,niemia łyżadne -go zna cze nia.On tu le ży, pobi ty, krew się z nie go le je, a tenmnichwypytuje go jak na prze słucha niuKGB.Ktowkońcujestwi nien?On,żeprzyje chał,czytenosobnik,którygona padł?Andrzejspoglą dałnaoj ca Ja na i nie dostrze gałw je gooczachwspół czucia lub chociaż iskry ża lu nad tym, co się sta ło.Amożewtychokoli cachtonicnadzwyczaj ne go,żebezbronnychludziata kujesięwśrodkula su?

Wre fekta rzubyłociemno,tyl kojednalampaświe ci łasięnadgłowa mize bra nych.Andrzej,choćsła -by,powoliodzyski wałsi ły.Rozej rzałsiędookoła.Wi działsła bo,podle wymokiemna brzmia ławiel kabul wa,okula ry,we tknię tekrzywonanos,mia łypęknię teobwódkiijednozeszkieł.Miej scejakzopo-wia dańPoego,przyszłomunamyśl, iciha bi tancipodejrzli wie łypią cyzbyka, tamcinapoczątkubyliprzynaj mniejsympa tyczni,acitochybaeli ta,więccze gomożnasięspodzie wać,jaknieta kie gotrakto-wa nia.Jakbymioj ciecpowie dział,żetutakwi ta ją,toniewiem,czybymprzyje chał.

–Proszęoj ca,czyjamogęnaj pierwodpocząć?Jana wetniewiem,cosięwyda rzyło.Ktośzamnąszedł,jużotymmówi łemtyminnymoj com,apotemchybanamnieskoczył,czyja kośtak.Ina wetokula rymampęknię te.Przyje cha łem,bomnieoj ciecotoprosił.Przedśmier cią.Jatuza wszechcia łemprzyje -chać,na praw dę.Ale,proszęoj ca,totrze banami li cjęzgłosić,noniewiem,cośztymzrobić…

–Jakdługochcesztuzostać?–prze rwałmuoj ciecJan.–Niewiemjeszcze,pa rędni.Słysza łem,żetopięknaokoli ca,akuratmamjużse sjęzaso bąipomy-

śla łem,żeżycze nieoj caspeł nięwreszcie.Onopowia dał,żezwłaszczazi mąjesttubar dzoładnie.–Agdziesięchceszza trzymać?–No,wobser wa torium.Oj ciecmimówił,żetamza wszespałipra cował,żetota kido mekwła ści -

wie.Noto…mamklucze…Noitoniejesttak,żejaastronomiinielubię.Lubię,aleama tor sko,także bytyl kopopa trzeć.Toteżzoba czę,coztymsprzę tem.

Prze or i pozosta limni siwymie ni li błyska wiczne spoj rze nia.Andrzej za uwa żył, że je goodpowiedźwywoła łaunichporusze nie.

–Ocochodzi?Cośjestnietak?–spytał,pa trzącnaza troska netwa rzeza konni ków.–Nie,wszystkodobrze–odrzekłoj ciecJan.–Tęnocspę dzisztutaj,musiszna braćsił.Wyda jesię,

żenicniezgi nę łoz twoichba ga ży,ale sprawdź todokładnie.Porozma wia my jutro.Codoobser wa to-rium,tomusiszsamoce nić,czyna da jesiędoza mieszka nia.Za razktośsiętobązaj mie,trze bacięle piejopa trzyć,apotembratJulianza prowa dziciędotwojejce liidacośdozje dze nia.

Powie dziaw szyto,prze orskie rowałsiędodrzwi.Zanimpodą żylipozosta li.–Ale,proszęoj ca!–wykrzyknąłAndrzej.–To…towszystko?–Nadzi siajtak.Oj ciecJanopuściłsa lęre fekta rza,azanimzniknąłCze sław.Oj ciecSta ni sław,wychodząc,odwrócił

sięjeszcze,sta nąłwdrzwiachiprzezmomentpa trzyłnaHołotyńskie go,jakgdybymiałza miarcośpo-wie dzieć.Łysagłowa,obcią gnię tasuchąskórą,ki wa łasięre gular nie,coza pew nemia łozwią zekzja -kimśde fektemfi zycznym.Lekkozgar biony,sta rymnichopie rałsięrę kąofutrynęioglą dałHołotyńskie goodstópdogłów.Nakoniecką ci kipozba wionychwargustuniosłysięnie co,tworząccoś,coprzypomi -na łouśmiech.

Kie dy drzwi za trza snę ły się za ostatnim z wychodzą cych, Andrzej, oszołomiony tym prze dziw nymtraktowa niem,długoobser wowałklamkę,niemogącuwie rzyć,żezosta wi ligosa me go.Spróbowałpo-zbie raćmyśli.Odkie dysięobudził,po razpierw szybył sam.Pa mię tałnie wie le.Marszprzezciemnąknie jęistrachpousłysze niuczyichśkroków,odgłosyga łę zi,dziw nesze le styi…toostatniewspomnie niebyłobar dzonie wyraźne–ja kiśczar nykształtnadsobą,apóźniejjakbywiel kaścia naude rzyłagowgło-wę.Na stępnyza pa mię ta nyobrazprzedsta wiałpochylonychnadnimmni chów,słychaćbyłoichgłosydo-chodzą cezda le ka:nicmuniebę dzie,trochępotur bowa ny,tyletyl ko,żeprze mar znię ty.

Cosię takna praw dęwyda rzyło?Ca ławypra wadoWiel kichLipna glewyda łamusiępozba wionasensu.Pocoprzyje chał?Czy rze czywi ściedobrzezrozumiał swoje gooj ca?Wszystkoukła da ło się jaknaj le piejdomomentu,wktórymwysiadłzautobusuiprze stra szyłsiępuste gola su.Późniejbyłojużtyl kogorzej:na ra sta ją cylękikoszmarnoc nejwę drów ki.Noi–na paść!Dopie rosie dzącprzystolewklasz-tor nymre fekta rzu,Andrzejzdałsobiespra wę,żemogłotoniebyćprzypadkowymzda rze niem.Je ślijed-nakktoścze kałnanie gowśróddrzew,musiałwcze śniejwie dziećoje goprzybyciu.Skąd?Wyda łomusię czymś nie praw dopodobnym, aby ja kimś zbie giem okoliczności godzi na je go przyjazdu pokryła sięzpotrze bąspa ce rupsychopa ty,którytyl kocze kanasa motne gowę drow ca.

Hołotyńskiniczte gonierozumiał.Bola łogoca łecia ło,twarzpie kłajakobla nawrzątkiem,włyd-kachre gular nieła pa łygokrótkieskur cze.Amożejednakprzyjazdtutajniebyłnaj lepszympomysłem.Oj -ciec,pozaostatniąproś bą,za wszesięte musta now czosprze ci wiał.WtymmomencieAndrze jowiprzy-szło namyśl, że przyczyną te go nie zrozumia łe go uporumogła być troska o je go bezpie czeństwo.Naj -pierwtłuma czyłtozbytmłodymwie kiemAndrze ja,późniejwykpi wałsiępotrze bąsa motne goskupie nianadpra cąba daw czą,anakoniecdowodził,żeastronomicznawie dzasyna jestnie wystar cza ją ca,więcje gopobytwWiel kichLi pachnanicsięniezda.Wostatnichla tach,gdyichkontaktysta łysięspora dycz-ne,oj ciecopowia dałotym,żewybrałsobiechybanaj piękniej szemiej scedoobser wa cji,azi manatejpięknej,ma low ni czejwyżynietocośnie zwykłe go.Rozma rzałsięwte dyina pomykałconie conate mat

zwycza jówpa nują cychwwiosce.Opowia dałomieszkańcach,którzyniewyściubia jąnosapozawła snedomostwa,omrocznymklasztorze,którynocą,wemglenadra nem,wyglą dajakposępnatwier dzaprze -klę te gowładcy,oludziachwidmach,snują cychsięponie utwar dzonychdrogachmię dzybudynka mi,wy-chudłych,zmi ze rowa nych,kroczą cychbezce lu,okrzykachprze ci na ją cychdoli nęwśrodkunocy.

–Nocza sa mitakbywa ło.Wierzmi–mówiłJe rzyHołotyński–Wiel kieLi pyma jąswojeta jemni ce.Tomiej scewyjątkowe,anaj bar dziejwzi mie,kie dyjestodcię teodresztyświa ta.Wte dypra wieniktob-cytamsięniezja wia,conaj wyżejja,alejajużnieje stemcał kiemobcy.

–Więcpozwólmitamkie dyśpoje chać.–Niemiał byśtamnicdoroboty,aże byśwa łę sałsiępookoli cy,toniechciał bym,tamsięróżnerze -

czydzia ły.Tomogłobyodrywaćmnieodpra cy,awiesz,jakbar dzojestonaważna.Pozatym…wi dzisz,taktojużjest,żeto,costraszne,to,coniedouwie rze nia,dzie jesiębar dzoczę stownaj piękniej szychza -kątkach,jakbynaza sa dzieprze dziw ne gokontra stuwła śniewtensposóbwyrów nywa łasięnie zgłę bionaza gadka świa ta, ca łej na szej na tury. I cza semwLi pach tak się dzie je.To ciemne la sy i ukryta brudnawieś,awniejludzieobar cze nitym,coprze żyli,itym,coma jąprze żyć.Oninietole rująobcych.Noniewiem,możeciękie dyśza biorę,naj pierwjednakskończstudia,obrońsię,pomyśl,gdziechciał byśsięza -ła pać.

Oj ciecniepozosta wiałmuwyboru.Ażdotejchwi li,kie dychorobaza czę łaodbie raćmużycie.Na głynie spodzie wa nykontakt,te le fondomatki,proś baojaknaj szybszyprzyjazditadziw narozmowa,peł nanie dopowie dzeń,aprzytymzda ją casięcośsuge rować.Odpogrze buoj ca,naktórymzja wi łosięwie luna ukow ców,wie lupar tyj nychdygni ta rzy,wie luludzi,októrychAndrzejsłyszałporazpierw szywżyciu,isamdzi wiłsię,żeoj ciecmiałtyluzna jomych,upłynę łojednaksporocza su.Wypeł nie nieostatnie goży-cze niaza ję łomudwala ta.Wreszciete raz,kie dyzna lazłnie cocza suichciałwypocząćprzedpi sa niemdrugiejczę ścipra cyma gi ster skiej,zna lazłsiętutaji–jakmuza czyna łoświ tać–popadłwnie li cheta ra -pa ty.Na stępnyautobus,jakgopoinfor mowałównie zbytmi łykie row ca,możebyćzatydzień,możebyćzadwatygodnie,amożeipozi miedopie ro.Toza le żyiodpogody,iodpotrze by,awięczja wisk,ja kichniedasięprze wi dzieć.Biorączaśpoduwa gęto,cze gotudoświadczył,Andrzejniemógłwykluczyć,żewpowrotnądrogęprzyj dziemuwybraćsiępie chotą.Pomyślał,żejednązpil niej szychsprawmusibyćte le fondomatki,którawpraw dzieobie ca łaniede ner wowaćsięzbytnio, jednakonwie dział,żemówitak,abygouspokoić.Aje że lispę dzitudłuższyczas,posta rasięwysłaćjejpocztów kę.

–Pocztów kę?–rzekłdosa me gosie bie.–Nocie ka we,cie ka wejak.Prze cieżtupew nieniemapocz-ty.

Ple cak stał opar ty o stół. Klamry na dal były za pię te, boczne kie szonki za wią za ne, na wet ka ri ma tawdol nejczę ścitkwi łana dalmoc noprzytroczona.Tużprzynim,nabla cie,le żałchle bak,takżenie na ru-szony,tyl koplamkikrwiprzyle wymza pię ciuprzypomi na łyotym,cosięsta łokil kagodzinwcze śniej.

Usłyszał zbli ża ją ce się kroki iwstrzymał oddech.Co dziw ne, na tychmiast na brał pew ności, że niemogłytobyćstą pa niamężczyzny.Awięc…kobie tawśródza konni ków?Notak,stukotdamskichobca -sów,te goniedasiępomylićzni czym.Ude rze niabutówoposadzkębyłymoc ne,rytmiczne,bar dzoszyb-kie.Andrzejmiałwra że nie,jakgdybyrozle ga łysięze wsząd,alekie dywsłuchałsięle piej,stwier dził,żedobie ga jązgłę bokiejczę ścipomieszcze nia,gdzieniedocie ra łoświa tłolampy.

Spróbował wstać. Okrwa wiony wa cik spadł na podłogę. Ból da ło się znieść, nie unie możli wiałostrożnychruchów,cogouspokoiło.Obra że nianaj wyraźniejniebyłypoważne.Szczękna ci śnię tejklamkiza brzmiałkrótkoiponiósłsięechempore fekta rzu.Hołotyńskizmar twiłsię:zopuchnię tątwa rząiprze -krzywionymiokula ra miwyglą dałnie dobrze.Wostatniejchwi liprze je chałdłoniąpowłosach,abyjetro-chęprzygła dzić,inie szczę śli wiena tra fiłnamiej sce,wktóreotrzymałcios.Za syczałzbólu,bę dącpew -nym,żeznowuwyj dzienagłupka.

Na de szłazzupeł nieinnejstronyniżmni si,drugimwej ściem,które,oczymAndrzejniewie dział,łą -czyłore fektarzzsa ląka pi tular ną,ara czejztym,comia łojąuda wać.Zka pi tułymożnabyłodostaćsiędo

kościoła,ana stępnie,przezka pli cę,domieszkań,gdziecze ka łanabra taJulia na.Obojewe szli tyl nymi drzwia mi, aleAndrzejwi dział tyl ko ją.Okula ry nie le ża ły zbyt dobrze. Po-

mieszcze nie było za ciemnione, więc początkowo wychwycił za le dwie ja śniej szą poświa tę, która pochwi lina bra łakształ tuporusza ją cejsiękobie ty.Gdyzna la złasiębli żej,uj rzałdziew czynęmogą cąmiećtylelat,coon,możeciutstar szą,oja snychwłosachzwią za nychwwar kocz.Mia łanasobierozpię tyja -snobe żowypłaszczyk,podnimbia łygolf idżinsy.Posta wi łanastolebia łepudło inieobda rza jącAn-drze jana wetjednymspoj rze niem,za czę ławyj mowaćbanda że,fla koni kiichus teczki.

–Dobrywie czór–powie działHołotyńskinie pew nie,aledziew czynanieza re agowa ła.Zpeł nymod-da niemskupia łauwa gęnaoglą da niustrzykaw ki,ana stępniesor towa niumnóstwaigieł,którerozsypa łysię na stole.Niemogłobyćwątpli wości –wła śnie przygotowywa ła się dopodej rza ne go za bie gume -dyczne go.Wpowie trzurozszedłsięza pachper fumokwia towympodłożu.

Andrzejprzyglą dałsięte muwmil cze niuizprzyjemnościąwdychałwońświe żychkwia tów.Toprzy-niosłomuulgę.Odcza surozmowyzoj cemJa nemnieopuszcza łogoprze świadcze nie,żewza chowa niututej szychza konni kówjestcośza sta na wia ją ce go.Teore tyczniewszystkobyłowporządku,lecz–mi moiżAndrzejniemiałboga tychdoświadczeńwkontaktachzczłonka miżadne goklasztoru–obce sowośćprze -oraipokor nama łomów nośćpozosta łychbra ciwyda łymusięnie na tural ne.Bra kowa łowichpodej ściucze goś,coAndrze jowiwyda łosięoczywi ste,zwłaszczawprzypadkuta kie gomiej scajakto–bra kowa łoimwszystkimżyczli wości.Mi moswychpowierzchow nychma nier,nikttuniebyłmużyczli wy!Andrzejwła śnietozrozumiał.Ichukładność,powścią gli wakul turaosobi sta,subtel nydystans–byłotowstosun-kudonie goza le dwienie chętnymsta ra niem.

Ate raztadziew czyna,postę pują cajeszczebar dziejza gadkowo.Mni siprzynaj mniejuda wa li,onanierobina wette go.Zdrugiejstrony,pew nieczujesięonie śmie lona,młoda,zza pyzia łejwioseczki,atumło-dzie nieczda le kichstron.Ech,cotyga dasz,onajużtupew nienie jedne gomia ła,ta kienawsiachtowcze -śnieza czyna ją.

Na glespostrzegłstoją ce gonie opodalbra taJulia na.Mnichtrzymałsięnauboczu,rę ceschowałpodha bit.Wyda wa łosię,żecze ka,ażHołotyńskiwreszciegodostrze że.Kie dyichspoj rze niasięspotka ły,bratJulianlekkosięuśmiechnąłiukłonił.

–Możemiktośpowie,pocotewszystkiena rzę dzia?–za pytałAndrzej,tymra zemgłośniej,moc niej -szym,bar dziejsta now czymtonem,copomogłomuuga sićtlą cysięwśrodkulęk.–Nieje stemażtakpo-tur bowa ny,że bystosowaćpodobneśrodki.

BratJulian,którycią glepozosta wałwpew nymodda le niu,postą piłkil kakrokówna przód.–Tonie zbędne–powie dział.–Za le ce nieoj caJa na,abyza że gnaćja kie kol wieknie bezpie czeństwo.

Chodziopańskiezdrowie.Tapa nitoHannaPa kuła.Byłakie dyśpie lę gniar ką,jestdoświadczona,poma -ganamtuwszystkim,więcproszęsięnieoba wiać.Zmie nipa nuopa trunek,zrobima łyza strzykiza razza -prowa dzępa nadoce li.Proszęmówićdomniebra cieJulia nie.

–Aleco to jest?–Andrzejza dałpyta niemniejsta now czymtonem.Tenmłodymnichzrobiłnanimlepszewra że nieniżpozosta li.

– Proszę się nie oba wiać.To uśmie rzy ból i pomoże pa nu.Zosta wiampa na na chwi lę pod opie kąHanki,atymcza semza niosępańskieba ga że.–Mówiącto,bratJulianza łożyłchle baknara mię,podniósłple cakiwyszedł.

Andrzejnicnieodparł.Czuł,żesprze ciwbył bybezce lowy.Alepoczułsięspokoj niej szy.Pona myśledoszedłdowniosku,żeniemapowodu,abyza kła daćzłeza mia ryzestronyosób,któregopraw dopodob-nieura towa łyiprzyję łypodswójdach.Możeiza konni cybylitrochędziw ni,aleprze cieżznaj dowałsięwja kimśma łymopac twieczyczymśta kim,ulokowa nymnada le kiejprowincji,gdziezwycza jemogąod-bie gaćodpowszechnychnormprzyzwoite goiżyczli we goprzyj mowa nianie spodzie wa nychgości.Pozatym,czyrze czywi ścietraktowa ligotakźle?Tenprze orbyłoschły,ale–konieckońców–za pew niłnoc -leg,je dze nieijeszczeka załsprowa dzićpie lę gniar kę.Popa damwja kąśpa ra nojęchyba,toprzeztenna -

pad,tra cępoczucierze czywi stości.Gdziejawogólesięzna la złem?Dziw nimni siimil czą caba ba,pew -niegłucha.

Młoda kobie ta nie prze rywa ła swoich czynności. Rozwi ja jąc bandaż, zer knę ła na Hołotyńskie go.Chłopakwła śnieroztrzą sałproble ma tykęwi ta niagościprzezklasztor nąbrać,więcniedostrzegłjejkrót-kie go,aleuważne gospoj rze nia.HankaPa kuławi dzia łajużta kieobra że nia.Itonietakdaw no.Śladpomoc nymude rze niuwgłowę.Mię dzyciemnymiwłosa mi,pośrodkuczaszki,za krze płakrew.Podbi teoko,jużzsi nia łe,opuchnię te,rozcię tadol nawar gaipoha ra ta naszyja.Pozatymchłopakwyglą dałnasympa -tyczne go.Niespodzie wa łasięte go,alezrobi łosięjejgożal.

–Proszęusiąśćprosto–powie dzia ła,na chyla jącsięnadnim.–Zrobiępa nuopa trunek.–Och,dzię kuję,dzię kujębar dzo.Jużsia dam–odparłAndrzejza skoczonyjejsłowa mi.Jużmyślał,że

dziew czynamagozupeł niewnosie,iniechciałsobieza wra caćniągłowy,alewtejfa chowej,typowopie lę gniar skiejwypowie dziusłyszałcośnie odpar ciekoją ce go.Podoświadcze niuzsurowymimni cha mijejgłosjużsamwsobiezda wałsięle czyć.Andrzejna tychmiastwyprostowałsię,cze ka jącnajejdotyk.

–Okula rymogąprze szka dzać,proszęjezdjąć.–Aleczybę dęmógłjepotemwłożyć?Bar dzoźlewi dzębeznich.–Tak,bę dziepanmógł.Naj pierw obmyła ra nę, a na stępnie, przytknąw szy coś cie płe go, za czę ła de li katnie okrę cać bandaż

wokółje gogłowy.Wykona łatęczynnośćnadzwyczajspraw nie,oszczę dza jącmubólulubja kiej kol wieknie wygody zwią za nej z banda żowa niem.Kie dy skończyła,Andrzejmiał na głowie de li katną ochronnąwar stwę,któraprzywie ra ładoskóryanizasła bo,anizamoc no,tyl kozide al niedobra nymna ci skiem.

–Te razza strzyk.–Dziew czynasię gnę łapostrzykaw kęiza czę łana peł niaćjąja kimśprze zroczystympłynem.

–Anieobej dziesiębezte go?Jana praw dęnieczujęsiętakbar dzoźle–powie działAndrzej.Cho-ciażznaczniesięuspokoił,odkie dyza banda żowa nomugłowę,przyj mowa niesubstancjinie wia dome gopochodze niabudzi łownimwe wnętrznyopór.

–Poczujesiępanle piejibę dziepanle piejspał.Dzię kite muszybciejwrócipandozdro wia.–HankaPa kułana peł ni łastrzykaw kędopołowyizbli żyłasiędonie go.–Musipanzdjąćswe ter,że bypoka zaćra mię,al boproszęwysokopodcią gnąćrę kaw.

Andrzejzdjąłswe ter,apóźniejkoszul kę.–Trochęzimno,skorowięcpa nimusi,proszęjaknaj szybciej–powie dział.–Niechmipa nipowie,

za wszetaksiętuwi taprzybyłych?Aaj!–Już.Proszęsięubrać.–Proszęmipowie dzieć.Za wszetakwi ta cie?Dziew czynaporazpierw szypopa trzyłamuprostowoczy.Jejsil nespoj rze niewyra ża łopoli towa nie

zmie sza nezrozba wie niem.–Niechpanniebę dzieśmieszny.Pocoteuszczypli wości?Jakni bywi ta my?Czycze gośpa nubrak?

Źlesiępa nemzaj muje my?–Nie,nie,dzię kuję,jestpa nibar dzomi ła,ale…prze pra szam,tyl ko…rozumiepa ni,tenwie czór,ktoś

mniena padł,możena wetchciałza bić,niepotra fięchybaja snooce nićsytuacji…zupeł nienierozumiem,ocochodzi…

–Dla te gobę dzienaj le piej, je śli te razuda mysiędopańskiejce li.Wyśpisiępan iwszystkobę dziedobrze.Ajutro,naj da lejzadwadnibę dziepangotówdodrogi.

–Doja kiejdrogi?–Hołotyńskiażpodniósłsięzkrze sła.–Jutro?Jatuza mie rza łemzo staćconaj -mniej tydzień.Muszęobej rzećobser wa toriummoje gooj ca,no ichcia łemspę dzićpa rędniwspokoju,wci szy,zda laodmia sta.Janapew nojutroniewyja dę.Apozatym,toni byjak?Pa nimnieza wie ziedogmi ny?

HankaPa kułapowoliwkła da ładopudłaakce soriapie lę gniar skie.Andrzej,choćpoirytowa ny,podzi -

wiał jej cudow nie szczupłedłonie idługie, ruchli wepal ce.Ca ły czasza chowywa ła spokój i zda wa łosię,żenicniejestwsta niejejporuszyć.Dopie rote raznajejczolepoja wi łysięzmarszczki.Namomentprze rwa łaukła da niewpudeł ku.Odwróci ładonie gogłowęipowie dzia ła:

–Gdybymtyl komogła,za wiozła bympa na.Jaknaj szybciej.–Tymra zemniespuszcza łaznie gowzro-ku,jakgdybysta ra łasięwymusićnanimto,cze gochcia ła.

–Dla cze go?–Andrzejza wie siłgłoswocze ki wa niunaodpowiedź,alesięjejniedocze kał.–Chybamniepa niniepolubi ła.Nocóż,pierw szewra że niebywacza semmyl ne.

Usłysze li dźwięk otwie ra nych drzwi. Od strony tyl ne gowyj ścia słychać było zbli ża ją ce się kroki.Hankana chyli łasięnadAndrze jemiszepnę ła:

–Nie potrzebniepantuprzyje chał.Wrazzesłowa miAndrzejpoczułnauchucie płojejodde chu,awnozdrzachjeszczesil niej szyza pach

kwia towychper fum.Wypowiedź,rzuconaszybko,ude rzyłagonietyletre ścią,ilesposobem,wja kizo-sta ławymówiona.Możnarzec,żedziew czynawprostci snę ławyra za mi,jakbypra gnę ła,abysa mewso -bieposia da łymocwypę dze niagozwioski.Uniósłgłowęiwpa trzyłsięwjejoczy.Nieodna lazłwnichzła.Zoba czyłwnichza troska nie.

–Wi dzę,żejużczujesiępanle piej,pa nieAndrze ju–powie działzuśmie chembratJulian.–Wta kimra zie,proszępójśćzemną.Ha niu,bar dzocidzię kuję.Azaj rzyjjeszczedooj caJa na,bomacicośdopo-wie dze nia.

–Ajamamproś bę,Julia nie.Pozwól,żeudamsięzwa mi.Wkońcuje stemte razodpowie dzial nazastanzdrowiate gopa na.To,możnapowie dzieć,mójpa cjent.Chcęmiećpew ność,żepoza strzykubę dzieczułsiędobrze.Zresztą,niezwle kaj myjużdłużej,boza cznieza razdzia łać.

Julianpodra pałsiępotonsurze.Wi daćbyło,żejestnie zde cydowa ny.–Oj ciecJan…nodobrze.Chodźmy.Ruszyliwstronędrzwi.Andrzej,odchwi likie dypodniósłsięzkrze sła,uczułpostę pują cyubyteksi -

ły.Krę ci łomusięwgłowie,aokula rycią glezsuwa łymusięznosa.Wę drów kadoce lizda wa łamusięmar szemprzezwie lopoziomowyla bi ryntiniemia łakońca.Chciałpopa trzećnaboki,obej rzećwnę trza,aleni cze goniewi dział,głowaza czyna łacią żyćzkażdymkrokiem.BratJulianpodtrzymywałgopodra -mięikil ka krotnieza pew niał,żejużbar dzobli sko.Wkońcu,ponie wypowie dzia niedługimcza sie,dotar -linamiej sce.

Andrze jowiza bra kłosi ły,abyrozej rzećsiępownę trzu.Mógł byje dynieprzysiąc,żejestbar dzoma łe.Posa dzi li go na łóżku.Nie umiał odróżnić słów, ja kie do sie biewypowia da li.Ktoś zdjąłmuokula ry.Ktoścośdonie gomówił.Dwienie wyraźnepla my.

OczyAndrze jaza mknę łysię,aonsamopadłnałóżko.Byłomulekko.Znowusłowa,me lodyj nygłos,pa nieAndrze ju,zoba czymysięjutro,proszęodpoczywać,proszęodpoczywać,proszęodpoczywać...

Ja kiścieńprze słoniłświa tło iwońkwia tówzda wa łasięwypeł niaćca łące lę,wni ka ładonosa jaknaj lepszynar kotyk,aonwcią gałjąbar dziejza chłannie,niżwcią gasiępowie trze.

Kie dyza snął,naje gotwa rzybłą kałsięuśmiech.•

Czytającpamiętnik.Częśćpierwsza

Rozdzie le niekar tekmogłobysiępowieść,gdybyza da niapodjąłsięwytraw nyznaw cawła ści wościpa -pie ru,jednakwdomowychwa runkachpróbyta kiebyłybar dzoryzykow ne.Grozi łycał kowi tymzniszcze -niemza pi sa ne gotekstu.Aje śliistnia łachoć bynaj mniej szaszansanaprze czyta nieukrytychsłów,war tobyłopowstrzymaćcie ka wość.Niebyłoinnejra dy–wypa da łoogra ni czyćczyta niedoczę ścinie na ruszo-nych.

Pierw sze stronypa miętni ka nie nada wa ły sięwięc do ni cze go.Praw dopodobnie nie istniał sposóbodzyska niaichtre ści.Wię cejna dzieipozosta wia łoko lej nychkil ka na ściestron,gdziełą czą cekartkispo-iwobyłowyraźniesłabsze,chociażnienatyle,abypodej mowaćsięrozdzie la niawewła snymza kre sie;czynność ta na ra ża ła pa miętnik na zbyt duże nie bezpie czeństwo. Dopie ro po kil kudzie się ciu stronachwspomnie nianada wa łysiędoczyta nia.

Dochodzi ładzie sią ta,nocsta wa łasięcorazmroźniej sza.HankaPa kułapode szładooknaipopa trzyłanaze wnętrznyter mometr.Mi nusdzie więć.Zpew nościątempe ra turajeszczespad nie.Wróci ładobiur kaide li katniewzię ławrę ceczę ściowozniszczonyma nuskrypt.Nakar cietytułowej,wiel ki mili te ra miwy-ka li gra fowa nezosta łysłowa:Je rzyHołotyński,Pa miętnik1942r.

Usia dłaiotworzyłanapierw szejczytel nejstronie.Pi smobyłowyraźne,lekkopochylone,li nij kiza pi -sa nezosta łyrów noischludnie.

PAMIĘTNIKJERZEGOHOŁOTYŃSKIEGO,Wiel kieLi py1942

Jajużniczte gonierozumiem.Le dwiewczorajmłodyJa godaprzyje chałimówi,żeNiemcyprzyj dą,bodokażdejwioskiprzychodzą.Pytam,poco?Onmówi,żeŻydówbi ją.Pytam,corobią?Aon,żebi ją.Innychwywożągdzieś,ainnychbi ją.Wje goję zykutozna czy,żeza bi ja ją.Potem,jaktyl kozosta wiłteszkła,októregoprosi łem,za razposzedł,mówił,żedoklasztoruidzie.

Janiczte gonierozumiem.Niedaw niejjaktydzieńte mubyłemwgmi nie.Ina wetwsze dłemnawód-kędowój ta,za pa mię tałmnie,gdytuprzychodzi łem,towa rzyszącoj cu.Wje goopi niina strojeludnościpol skiejsądobre.Nie je denopowia dał,żete raztojestle piej,boprzynaj mniejNie miecza prowa dziłpo-rzą dek.Ihandelpowsiachruszył.Nor mysąja sne,chybatochciałpowie dzieć.Janiemampew ności,czytowszystkopraw da,alerze czywi ście,chłopipowta rza ją,żeźle imniejest.Na rze ka ją tyl konabrutal -nośćNiemcównapoczątkuwoj ny.Te goniewyba czą.

Wczorajdosta łemlistodMać ka.Jaktenlisttudotarł,toniewiem,aledotarł.Pi sze,żepodKra ko-wemjestcorazgorzejisamoba wiasięowła sneżycie.Niemcyjużpra wieca łąinte li gencjęwywieźli,niemażadne gokontaktu.Nicniewieolosiemoichrodzi ców,tyletyl ko,żeoj caza bra lira zemzpra cow -ni ka mi aka de mic ki mi. Od tej pory naj mniej sze go kontaktu. Pi sze, że dobrze zrobi łem, za szywa jąc sięwtejwiosce,bomamprzynaj mniejspokój.Ma ciekmyśli,żetuwoj naniedocie ra,żeodbywasięzboku,aleje ślipotwier dzisięto,comówiJa goda,toniktniemożeczućsiębezpieczny.

Dzi siajwLi pachpięknapogoda.Myślę, ja kiebę dzienie bownocy.Oglą da łem rysunkizwczoraj -szychobser wa cji.Nicnadzwyczaj ne go,alewyszłybar dzodobrze.

PopołudniuprzyszedłJa nek.Bar dzoza fra sowa ny.Towie ścioNiemcachgonie pokoją.Twier dzi,żetrze ba Żydów prze konać, aby poucie ka li al bo gdzieś w la sy poszli. Słyszał o tym, że te raz Niemcywszystkichbiorą.Wywożą.Bar dzojestprze ję ty,bo,mówi,wLi pachtona wetschowaćsięniemagdzie,boza wszektośprzyuwa ży.Chciał bypomóc,aleniewiezabar dzojak.Pyta,czyniepomogę,gdybyza -mia rowałcośprzedsię wziąć.

Za sta na wia mysięwspól nie,skądJa godawie,żeNiemcyma jąprzyjść.Podobnowi dział, jakŻydzije cha linawschódinie zwyczaj niebyliprze stra sze ni.Jamówię,żeJa godatozaŻyda minieprze pa dara -

czej,aJa neksięzga dza,możetota kieplotki.Muszę powie dzieć, że Ja nek ostatnio bar dzo, bar dzo ja kiś smutny.Dziś za uwa żyłem, że ha bitmiał

przybrudzony,awża densposóbnieprzywią załdote gowa gi.Tomniedzi wi,zwróci łemmuuwa gę,aonzi gnorowałmojespostrze że nieipowie działtyl ko,żeoba wiasię,cobę dzieda lej.

Popołudniujużwi dzia łem,żejednaknie bobę dzieza chmurzone.Deszcznadszedłtrochępóźniej.Nocca łastra cona.Niemapotrze byrozkła daćte le skopu.Możepoja dędogmi ny.

Rankiempoje cha łemdogmi ny,wLi pachnicdoroboty.Ja kaśgę staatmos fe rajestwyczuwal na.Kie dysięidzieuli cą,tomię dzytymidoma mitutajta kienie okre ślonena pię ciepa nuje,ja kośwtychludziachwi -doczne.Chodzą,stoją,sie dząprzedcha łupa mi,alewtejichposta wiejestja kieśle dwiewyczuwal nepo-rozumie nie, rze czywi ście coś ta jemni cze go, nie wiem, co to jest. Pola cy z Żyda mi pra wie w ogólewostatnichdniachsięnieza da ją.Obiespołecznościjeszczesięodsie bieodda li ły.Cośzłe gosięna si la.

Podrodze,przedsyna gogą,jeszczewLi pach,spotka łemFiszka.Pytamgo,cowzwiązkuztymipo-głoska mi,żeNiemcyprzyj dą.Aonmówi,żenicniesłyszałwostatnichdniach,że bymie liprzyjść,choćbyligra na towi, jeździ lipoca łejwiosce,domomsięprzyglą da li.Kie dygopoinfor mowa łemo re we la -cjachJa gody,zdzi wiłsię,boanije mu,anije gorodzi nieniktotymniemówił.Popa trzyłnamniedziw nie.Mia łemwra że nie,żechciałcośrzec,aleza wa hałsię,osta teczniepokle pałmniepora mie niu.Naodchod-nympowie dział,żesynPier ni kow skie go,Kostek,kie dygozoba czyłwczoraj,prze je chałrę kąposwoimgar dle.Fiszkemówi,żeza bie rzerodzi nęiwyje dziezLip.Niemcy,jakprzyj dą,itakwywioząwszystkichal bocośgor sze gojeszczezrobią.Atu,mówiFiszke,odludziteżgonicdobre goniecze ka.Pytamdla cze -go,aon,żejani cze goniepoj muję,odra zuwi dać,żenieje stemstąd.

Dziśodra naspokój.Wczorajbyłemwgmi nie.Odra zuwra że niezrobi łanamniewiel kakonsoli da cjawoj ska nie miec kie go. Ludzie powia da ją, że Żydów powywozi li już wczoraj, dzi siaj tyl ko wyszukujątych, co się pochowa li. A, pa nie, mówi je den chłop, młynarz, które go na zwi ska ni gdy nie pa mię tam,Niemcete ratoseodpoczywa ją,inogra na towechodząpodomach.Wczorajprze cietosięna robi li,Ży-dównaautapę dzi li.Mówi,żejaktrochęposie dzę,tousłyszęwkońcustrzał.Totu,totam.Ale,mówichłop,te ratotrzawpolaiść,botamŻydkipoucie ka ły.Onewie dzą,żewdomutoza wszektoodkryje.

Odchodzę od przygodnie za gadnię te go chłopa. Trudnomi uwie rzyć w to, comówi. Dookoła dużoNiemców,cię ża rów ki,motory,psynakrótkichsmyczach.Tozupeł nanowość.Odwoj nytyl kowewrze -śniuwiększegrupynie miec kichoddzia łówprze jeżdża łytę dy.Alete razwi dać,żecośsięzmie ni ło.

Słyszęstrzał!Potemdrugi.Odstronywój towe gourzę du.Kolej nystrzał,potemrozdzie ra ją cykrzyk.Tomusibyćkobie ta.Nauli cachza inte re sowa nie,kil kaosóbbie gniewtamtąstronę.Niemcysie dzą cynasa mochodzieza czyna jąkla skaćiśmie jąsię.Mi mowol nieidęwtamtymkie runku.Niewiem,comnietamgna,chybachcęnawła sneoczyzoba czyćto,wconiewie rzęna dal,toprze cieżtrudnouwie rzyć,żemogąludziza bi jaćnaśrodkuuli cy,wbia łydzień.Wyprze dzamniegrupamłodychchłopców.Bar dzosięspie -szą,popę dza jąsięna wza jem.Nie copochyle ni,odcza sudocza supa trząpodomach,pooknach.Za trzy-mujęsię,niemamodwa gipójśćda lej.Myślę,czyniele piejwrócićdoLip,wła ści wiewja kimce lutuprzyje cha łem?

Za wra camiidęporower,któ ryzosta wi łemprzysta rejstudni,jakzwykle.Mi jampa ruNiemców,aleniezwra ca jąnamnieuwa gi.Onitakżeidąwkie runku,skądpa dłystrza ły.Pa ląpa pie rosyirozma wia ją,słyszę,żemówiącośosiostrzejedne goznich.

Chociażwi dzęwie leosób, ca łemia steczkowyda je siępuste.Niemampoję cia, skądbie rze się towra że nie.Zokienwyglą da jącie kaw skietwa rze,nie razpoje dynczeposta ciestojąprzydrzwiach,pouli -cachdużomłodzie ży,głów niechłopcówwspodenkach,aleistar siła żąjakbybezce lu.Ajednaktoniejest zwykłeżyciecodziennemia steczka.Tonie to sa mo.Wyda je się, jakgdybywszystko,co toczysięwokół,nieposia da łowsobieza le tydłuższe gotrwa nia,byłokrótkodystansowe,ja kieśprzypadkoweipo-przezswojąprzypadkowość tymcza sowe.Tochybastądowowra że niepustki,bo to,cosiędzie je,za -prze czaodwieczne murytmowimiej skie gożycia.Mia stojestprze syconeśmier cią.Awtych,którzyżyją,

cośumar ło.Obszarmiej skiwyra ża ją cysamprzezsiętrwa łośćsię ga ją cąca łewie kiwstecz,na gleza tra cawięź,któradotądgospa ja ła.Prze strzeńmia sta,bę dą cadlamieszkańcówoa ząbezpie czeństwa,obła ska -wiona przez la ta iwie ki za mieszki wa nia, rodze nia się, umie ra nia, sto ją ca na prze ciw pozosta łe go, ze -wnętrzne go świa ta ja komiej scenaj głębsze goza korze nie nia, gdziewszystko jest zna jomopona zywa ne,akażdyza ułekdobrze zna ny– zosta je rozdar ta jak sta rypodgni ty łachman.Tochyba stąd towra że niepustki.Jeszczedwa, trzytygodnie te mumia steczkopul sowa łozwyczaj nymrytmembudze niasię iza sy-pia nia.Dziśodbywasięwnimnie poj mowal nebar ba rzyństwo.Awięcnatenkrótkiczas,tęmar nąchwi -lęswe goistnie nia,mia stoutra ci łoswojemia no.Niejesttojużmia sto,toce laśmier ci.Iza pew nedla te gomamtopoczucieopustosze nia,ma sze rującgłów nąuli cądostudni.

Myślę,żete raztrze bamijaknaj szybciejdoLipwra cać.Opowie dzieć,cotusiędzie jeiżetenprze -klę ty Ja goda jednakmiał ra cję.Tyl ko skądonwie, że na pew noNiemcyprzyja dą?Pew nie jeżdżąpowszystkichwioskach.

W39,kie dyjeszczebyłempodKra kowem,urodzi ców,nie miec kieoddzia ływe szłydoWiel kichLipi,jakmiopowia dałJa nek,rozstrze la lina uczycie la,soł tysaile ka rzaiiluśtamchłopów.Za bi liteżpa rumni chów,za nimJa nekmógłinter we niować.Dobrzeznaję zyk,ja kimścudemubła gałdowodzą ce goba ta -lionemofi ce ra,obie całwszel kąpomocipowołałsięnanie miec kiekorze nieza konu.Stra tywewsiniebyływięcduże.Słysza łosięorozstrze li wa niachpowioskachiniktniepotra fiłpowie dzieć,zacoNiem-cytychludziza bi ja ją.AleodtamtejporywLi pachbyłospokoj nie.Tychstupa ruŻydówwiodłonor mal -neżycie.Przynaj mniejtakmisięzda wa ło,możerze czywi ście,takjakmipowie działFiszke,niedostrze -ga łemjednakpew nejsfe ry,byłemobcy,nieumia łemzoba czyćpraw dy.

Kie dyzbli żamsiędostudni,gdziestoimójrower,kil kunie miec kichżoł nie rzypod nosisiępodrugiejstronieuli cy.Wi dzę,żeteżidądostudni.Je denpa trzynamnie.Pa trzychwi lę,apotempytadrugie go.

–PolakczyŻyd?Drugiprzyglą damisię,kie dybioręrower.–Możespraw dzi my–mówiiwycią gapi stolet.Iwte dy,zodwa gą,oja kąniepodej rze wał bymsa me gosie bie,mówięgłośno,niemczyznąwyuczoną

nauni wer syte cie:–Je stemPola kiem,czypa nowieżoł nie rzete goniewi dzą?Niemcypa trząnamniezdumie ni.Na gleza czyna jąsięśmiać.–Wi dzi my,pol skaobsra mor do,wi dzi my,cha,cha,cha–mówitenzpi stole temwdłoni.Odwra casię

iwołaja kie gośNiemca.–Karl,jesttuPola czek,comówiponie miec ku.Możecisięprzyda.Podchodzidomniewysoki,szczupłyofi cer.ManasobiemundurWe hr machtu,podczasgdytamcito

SS.Mami ływyraztwa rzy,ajednocze śniewi dzęwnimcośokrutne go,jakbypa trzyłnamnieni czymnaeks ponatwmuzeum.

–Skądznasznie miec ki?–pyta.–Uczyłemsięwszkole–odpowia dam.–Studencik.–Ofi cerbębnipal ca mipoka burze,wktórejschowa nyjestpi stolet.Nicniemówię.Nie miecdługomisięprzyglą da,apotemka żemipa trzećsobieprostowoczy.Pyta,

gdziemieszkam,więcodpowia dam,żewWiel kichLi pach,atuprzyje cha łemkupićtrochęje dze nia.Ofi -cerodwra casiędojedne gozeswoichkompa nówipyta,czytotawieś.Ktośodpowia da,żetak,żetota.

–Jedź,jeszczesięzoba czymy–mówizuśmie chemNie miecipoka zujepal cemdrogę.Wsia damnarower,za uwa żam,żełańcuchjestpoluzowa nyikil kaoczekspa dłoztryba.Popra wiamto

jakna le ży.Gdywsia dam,obokmniepodjeżdżała zik.Słyszę,jakkie row cawoła:–Obe rleutnantKarlStrauch!Poczta!–Tutaj!–głośnoodpowia daNie miecza inte re sowa nywcze śniejmojąosobą.Długi mikroka mipod-

chodzidoła zi kaiodbie ralistwwiel kiej,grubejkoper cie.Odjeżdżamnie zbytszybko,że bynieprzyszłoimnamyśl,żepróbujęucie kaćlubcośprzedni miskry-

wam.DoLipwra camjeszczeprzedpołudniem.Pę dzędoJanka imówię,żeNiemcyza bi ja jąŻydówiże

przyja dązpew nościądoLip.Jutroal bozadwa,trzydni.Wła ści wietomożebyćwkażdejchwi li.Ja nekjestspokoj ny.Uwa ża,żejednakna le żyŻydówkoniecznieostrzec,oilejeszczesa miniewie dzą.Mówimi,żenie pokoisięoludnośćpol ską,bobar dzowostatnimcza siechłopizrobi lisiępew nisie bie.Ponoćroznosisięmię dzyni mipogłoska,żewszyscyŻydzima jąbyćwywie zie ni,acoponie którzyopowia da ją,żeniewywie zie ni, tyl kowytłucze nidoostatnie go.Pytamsię,ktotakopowia da.Ja nekmówi,żemłodyKostekPier ni kow skiplotkirozsie wa,Ja godaiichkole sie.

–Żydzisąbar dzoprzygnę bie ni–mówiJa nek.Pytamgo,cobę dzie,aleontyl koczyniznakkrzyża.Na stępnakartkabyła cał kowi cienie czytel na.HankaPa kułaodwróci ła ją i stwier dzi ła, żena stępna

też.Dopie rokolej nanada wa ła siędoczyta nia.Wła śnieza mie rza łaoddać się lekturze,kie dyusłysza łapuka nieidopokojuwe szłamatka.

–Ha niu,maszgościa–powie dzia łaiotworzyłasze rzejdrzwi.Hankana kryłapa miętnikja kąśksiążkąiprze sunę łanakra wędźbiur ka.–Otejporze?–spyta łanie winnie.–Aktotomnieodwie dza?Wtejchwi liwdrzwiachsta nę łazna joma,choćdaw nonie wi dzia napostać.

Drugiewprowadzenie

WielkieLipy,1996,godz.9.00Czyżbyodczuwałwyrzutysumie nia?Nie możli we.Wyrzutysumie niasądobredlaosóbna iw nych,naj le -piejtychklę ka ją cychprzedkrzyżem,abyodmówićwie czor nąmodli twę.Na tomiastwe długKar laStrau-cha,popeł nioneczynypodle ga łyzwycza jowiprzedaw nie nia–takwofi cjal nympra wie,jakiwewła snejpa mię ci.Jakżemożnabyłoodczuwaćteosobli wewyrzutysumie nia,je śliczyn,na wetnaj potwor niej szy,nieistniał,cowię cej–nieistniałodwie ludzie sią teklat,podczasgdyon,KarlStrauch,wciążżył,stałtuoto,wsłucha nywszumwia truwga łę ziachdrzew;imiał byroztrzą saćrze czy,którezniknę łyześwia ta,zaj mowaćsięczymś,cze gownaj bar dziejdosłow nymzna cze niu–niema?Cóżzte go,żebyłból,je ślite -razbóluniema?Docze gowta kimra zieodnieśćwyima gi nowa newyrzutysumie nia?Komujeza de dyko-wać?

Odcza sówwoj ny szer mowa nie sumie niemodbie rał ja kowrzaskżądnychze mstykrwiopij ców.Onirzuca lina kaz–ka jajsięprzedna miisobą,hańbyniezmyjesz,aleuznajswąnie na pra wial nąwi nę.Te gochcie li.Awszakprzyzwole nienawyrzutsumie niatonicinne gojakoskar że nieswejduszy,awięcsprze -ciwwobecsie biesa me goiwyobra że niaosobiesa mym,tar gnię ciesięnawła sneistnie nie.Osta tecznieprowa dzitodone ga cjica łe gożycia.Wszystkiela ta,któreprze żyłażdotejchwi li,za sa dza łysięnauzna -niuosobi stejwar tości.Nie,KarlStrauch,abymiećwyrzutysumie nia,musiał bysprze nie wie rzyćsięsa -me musobie. Ja każz te gopłyniewar tość?Żadna.Niebyłowięcmiej scanagłupa weroztkli wia niesięnad losemtamtych ludzi.Mógłwpraw dziepójśćnazgodę,żeniebyło topotrzebne,sa mowsobienieprzyniosłożadnejkorzyści,byłoczystymigłupimmar notraw stwem,nie prze myśla nąde cyzjąosob ni kówoskrzywionejpsychi ce.Tak,z tymmógł sięwma leńkiejczę ścizgodzić,o ileweźmiesiępoduwa gęczystotechnicznyaspektrozwią zań.Alewyrzutysumie nia?Wobeckogo?Cóżmogąpa mię taćowisza le -ją cywe ryfi ka torzyludzkichczynówimotywa cji?

Ajednak,kie dywioskawynurzyłasięzprze szłościni czymza topionemia stospodopa da ją cychwód,uka zującmuswenie prze rwa neistnie nienadniekotli ny,popa rukrokachza trzymałsięzdumiony.Jużmiałzejśćprostąścieżkąażnadół,alecośna ka za łomupowstrzymaćpierw szyodruch.KarlStrauchniebyłdziśofi ce remWe hr machtu,nieschodziłdoWiel kichLipzpoczuciempra wazdobyw cy,któreautoma tycz-nieza bie rawszystkopodbi tymiobda rowujewszystkimpodbi ja ją cych.Wszystkim,awięcrów nieżży-ciemtych,którychna le ża łoza bić.Byłni czymwię cejniżsta rym,umie ra ją cymczłowie kiem.Ni czymwię -cej.Jakmiał bysięokre ślić:byłynie miec kiżoł nierz?Amożebyłypra cow nikza kła du?Al bobyłykocha -ją cymąż? Nie, to, co byłe, nie znaj dowa ło się w polu okre śla ją cym osobę Kar la Straucha. Bo KarlStrauchbyłwewła snymprze kona niunie ska zi tel nąte raźniej szością,czystymuosobie niemtrwa nia.Ate -razstałsiępoprostusta rymczłowie kiem,którymiałnie ba wemumrzeć.Iotowioskauka zywa łamusię,awięcnie usta ją cożyławtymwła śniemiej scu.Przeztewszystkiela ta,któreonspę dziłnaprzykładnejpra cywNiemczech,tawioska,ode pchnię tawewspomnie niu,na dal,dzieńpodniu,udowadnia łaswojeistnie nie.

Cowta kimra zieza trzyma łogopotychkil kukrokachwdół,kuWiel kimLi pom?Skądwypłynąłim-puls,bezwątpie niabę dą cyprzyczynąza pomnia ne go skrę tuwżołądku?Łańcuchwspomnieńnapew noza dzia łał,wpołą cze niuześwia domościąpowrotuwtomiej sce,mogłotowywołaćlekkiezde ner wowa -nie.Taksobietłuma czyłKarlStrauchnie ocze ki wa nyskokci śnie nia.

Wie dział,żejestnie dobrze.Przezchwi lęża łował,żeza broniłHe inzowiznimpoje chać.Niewyja wiłmuca łejpraw dyoswoimzdrowiu,bowte dyje gosynzca łąpew nościąniepuścił bygobezopie ki.Gdy-bymiałtutaj,wła śniete raz,dostaćza wa łu,ca łatawypra waoka za ła bysięwyjątkowokomicznymza koń-cze niemje gożycia.

Usiadłnatra wie.Pa trzył,jaknaWiel kieLi pypa da jącie płepromie niesłońca.Pa mię tałporannesłońce.Wychyla łosięponadli niądrzewza wszewtymsa mymmiej scuiodpierw -

szejchwi lipora ża łooczy,nieda wa łospać.Gdybychoćktóre gośrankananie biepoja wi łysięupra gnio-nechmury,miał bysposobnośćpospa niadłużej,aletamte gorokupogodawWiel kichLi pachdopi sywa ła.

Popa trzyłnapra wo,sta ra jącsięodszukaćoknowklasztorze,zaktórym,jakpa mię tał,sta łotyl kołóż-ko i ta boret.Ma leńka ce la, o ilewła ści wieodtwa rzał odle głą prze szłość, znaj dowa ła się podpodda -szem,przytejwie życzce,za kończonejstrze la ją cymwgórękrzyżem.Krzyżna dalbyłprze krzywionykil -ka na ściestopniwstronęwschodzą ce gosłońcainie zmie nionyprzezdzie się ciole ciawi dokwywołałlek-kiewzrusze nie.Wogóleca łyklasztor,zodle głości,wja kiejsięznaj dował,czyliokołosiedmiuset,możeośmiusetme trów,wyglą dałnadobrzeutrzyma ny.Nieule ga łowątpli wości,żena dalopie kowa łasięnimja kaśgrupaludzi.Za budowa niawewsi,zwyjątkiemkil kunie dużychdomów,którespa li liżoł nie rzezje -goba ta lionu,nieucier pia łyponadakceptowal nąwokre siewojennymmia rę.We hr machtprzezdłuższyczasomi jałtęwioskę.Ulokowa nazboku,zda laodważnychdróg,skądjużniemożnabyłoda lejpoje -chać,niesta nowi łace lunie miec kichszta bow ców.KarlStrauchwie dział,żeprzezca łąwoj nęNiemcyza wi ta li doWiel kichLip dwa ra zy.Naj pierwwewrze śniu 1939.Dobrze pa mię tał ten przyjazd. Je gokompa nia zboczyła nie co z głów ne go szla ku. Ni gdy nie wyja śniono, dla cze go żoł nie rze za puści li sięwgłę boki las, abydotrzećdosmętnejwsi.Rozka zymusia łybyć inne,chociażpo tylu la tachniemógłmiećcodote gopew ności.Potem,jakzwykle,owszystkoobwi nionoma py.

Schodzi liwdół.Żoł nie rzeodpa rudniznaj dowa lisięwsta nieogromne gostre su,iKarlStrauchcią -glemiałwra że nie,żegdzieśmię dzytymidrze wa miobser wująichpodstępneoczy.Kie dyzbli ża lisiędoza budowań,pa dłystrza ły.Naj pierwdwaczytrzy,aza razponichse riama szynowa.

Tamte godniaszedłbli skoczołakolumnyikie dyusłyszałdźwiękbroni,na tychmiastprzypadłdozie -mi.Znowuzukrycia!Ni gdyniesta nątwa rząwtwarz!–pomyślał.Niktniewie dział,skądstrze la no.„Odwsi,tamsą”–pa dłyczyjeśsłowa.Strauchniedał bysobiezatogłowyuciąć;możetepoje dynczestrza łytak,aledźwiękbronima szynowejra czejodichstronypochodził.Skorojednakinniza pew nia li,musia łatobyćpraw da.Strze la nodonichzbudynkówmieszkal nych.Niemogłobyćżadnychwątpli wości:znowubrudnawoj nabrudnychpar tyzantów.Świ niepocywil ne mu,zukryciabombar dujążoł nie rzy,sa miuda jącbezbronnychmieszkańców.

–Cote raz?–spytałgoOttoSchmidt,młodyfeldfe bel.–Otoczymywieś,trze bawytrze bićbandytów.Pocze kaj mynade cyzjęHauptmanna.–KarlStrauchjuż

wie dział,żepowta rzasięsytuacjazpoprzednichdni.Wszę dzieukrywa jąsiępar tyzanci.–Aje ślitoja kiśichoddział?–Ichar miajużnieistnie je.Cotozaar mia,któraniewal czy,tyl koucie ka?Nie,tonieżoł nie rze.Tękrótkąrozmowę,dziw nymtra fem,KarlStrauchdoskona leza pa mię tał.Le że lizeSchmidtemwtra -

wie,spoglą da jącnaWiel kieLi py.Schmidtzgi nąłkil kadnipóźniej,kie dyoka za łosię,żePola cyfor mująjednakja kiśopóriprze sta jąsięcofać.Lubiłgo.Pozna lisię2wrze śniawŻar kach,ma łymmia steczkuza -razprzygra ni cy,jużczę ściowozburzonymponoc nymbombar dowa niu.KarlStrauchmusiałnakil kago-dzinopuścić swójoddział i dołą czyćdo IDywi zjiLekkiej.Schmidtbyłdobrymchłopa kiem,alemiałjednąsła bość:żywiłzbytwie lewspół czuciadlaPola ków.WŻar kachczę stowałchle bemja kieśba chory.

Kompa niawe szładowioskiwgodzi nępóźniej.Wska za noja kiśdom,chybaniktniewie dział,czytoten,czynieten,zktóre gopa dłystrza ły.Niemia łotozresztąwiększe gozna cze nia.Pa rusze re gow cówwy-cią gnę łozwnę trza ja kie gośpobie lone gomą kąmężczyznę,zanimwyszłakobie ta idzie ci,naktóreniezwra ca nouwa gi.Mężczyznachciałcośpowie dzieć,aleje gonie miec kitobyłymożeczte rysłowa,wtymjedno„ne in”,adrugie„ja”.Żoł nie rzepotraktowa ligopa romakopnia ka mi,więcsięuspokoił,ahar dynapoczątku wzrok wbił w zie mię. Za czę ły się prze szuki wa nia. Karl Strauch, obser wując sys te ma tycznedzia ła nia,dotarłdozdumie wa ją cejbudow li,którabyłaprywatnymobser wa toriumastronomicznym,zbu-dowa nymtrzydzie ściczyczter dzie ści latwcze śniejprzezpew ne gosza lone gona ukow ca,profe sorauni -

wer sytec kie go,którykupiłtuzie mię.Strauchka załwywa żyćdrzwi.Rze czywi ście,wśrodkuznaj dowa łosięca łemnóstwosprzę tu,które goza stosowa niamożnabyłosiętyl kodomyślać.Przyszłomunamyśl,żewar toza chowaćteinstrumenty, jeszczekie dyśmogąsięprzydać.Na ka załza mknąćobser wa torium.Po-myślałwte dy,żegdybyuda łomusięwrócić,kie dywkońcuskończysiękampa nia,sprzętwyglą da ją cynacennymożnabę dziesprowa dzićdoNie miec.Możena wetdobrzesprze dać.

Żoł nie rzekompa niibyli nadzwyczaj spraw ni.Niemi nę łopółgodzi ny, a zaopłotka miklasztoruna -prze ciw plutonu egze kucyj ne go sta nę ło 40 osób. Hauptmann Kluge posta nowił rozstrze lać dzie się ciumieszkańcówzakażdyzczte rechstrza łów.

–Ta kaspra wie dli wośćoduczyichmie rze niadonie miec kichżoł nie rzy.Wśródnichzpew nościąsąci,którzystrze la li–stwier dził,spoglą da jącnasze regwyce lowa nychka ra bi nów.

Karl Strauch nie był cał kiem pe wien, czy na praw dę są mię dzy tymi ludźmi spraw cy bandyc kie goostrza łu.Wwiększościwyglą da linazwykłych,za wszonychchłopów,ja kichnie zli czonemrowiawtymkra jumożnana potkać.Oglą dał ichzobojętnością.Teore tyczneprzygotowa nienakil ka na ściedniprzedrozpoczę ciemwoj nypotwier dza łosięwła śnienaje gooczach:znaj dowa lisiępozagra ni ca mikul tural ne -goświa ta.Wyglą da linaludzi,niedokońcazda ją cychsobiespra węzte go,cosiędzie je;rozglą da lisiębla dzinatwa rzach,aleczywi dzie licokol wiek?–KarlStrauchniebar dzowtowie rzył.Je gozda niem,oczymnie jednokrotniedys kutowałzeswoimitowa rzysza mi,wtychchwi lachujaw nia łosięichoczywi -steze zwie rzę ce nie.

–Tojestchwi lapróby–mówiłpew ne gora zu,o ilepa mię tał,wWi gi lię39.–Próbyczłowie czeń-stwa.Al bojąprze chodzisz,al bonie.Toniechodzioto,żeujaw niasięwte dyodwa ga,ja kieśprzypadko-wece chycha rakte ru,nie.Chodzioto,żepa trzącwlufęka ra bi nu,na dalwiem,kimje stemiwcowie rzę.Tokwe stiaczłowie czeństwa.WPola kachte goniema.Umie ra jąjakzwie rzę ta.Kie dytyl kośmierćsta jesięnie odwołal na, resztkaczłowie czeństwa, ja ką jeszcze za chowa liw swojej prymi tyw nej egzystencji,ula tujeznich.Zosta jetyl kopa rapustychoczu.Tak,na siżoł nie rzenieza bi ja jąjużludzi,awła ści wie–Unter menschen–oni strze la jądopustychwor ków.Wi dzia łem tonie raz,wewrze śniu i trochęwpaź-dzier ni ku.

WWiel kichLi pachodbyłasiętrze ciaegze kucja,wktórejuczestni czyłi–oilezdą żyłjużza uwa żyć–zakażdymra zemsche matbyłtensam.Naj pierwla menty,potempa rękuksańców,kopnia kówici sza,Nie -którzywyga dywa licośwtymszcze koczą cym,okropnymję zyku,nie licznipróbowa liucie kać,kobie typa -da łynakola na,za ła mywa łyrę ce,poka zywa łydzie ciwpie luchach.Sche mat. Identyczneza chowa niaażdoznudze nia.KarlStrauchodczuwałnaj większąodra zędo tychkobietwła śnie.Większąna wetniżdochłopów,którzysta nowi lire al neza groże niedlażycianie miec kichżoł nie rzy.Odra zębudzi ływnimbrud-ne,ohydnespódni ce,spodktórychwysta wa łyznoszonebuty.Pa trzyłnata kąwstrętnąba bęiza sta na wiałsię,jakbrudnajestpodspodem,jaknajejodra ża ją cychowłosionychnożyskachwyra sta jąja kieśpotwor -negni dy,napew noła żąwszy.Tospra wia ło,żeniebyłwsta niezbli żyćsiędożadnejpol skiejkobie ty.Aczymężczyźni,podstępne,ohydnekre atury,bylilepsi?Igdytakpa trzyłnatochłopskiesta doobupłci,dozna wałolśnie nia:Führermiałra cję,wi działda lejniżmy,wi działle piej!Tooczywi ste,żewtymmo-rzunę dzyipol skie gobruduniemia łapra wawyrosnąćchoć bycząstkaszla chetnychuczuć.

Sie dzącnakępce tra wy,KarlStrauchprzypomniał sobie tęwrze śniowąegze kucję.Pa mię tał jądo-brze,bowła śnietamporazpierw szyużyłswoje gonowiutkie gowal the raP38wre al nychwa runkach.Poostatniejse riiplutonuegze kucyj ne goje denzbandytów,za miastupaść,jakpozosta łychdzie wię ciu,cią glestał.Wyglą dałnadwa dzie ściakil kalat.Chwiałsię,aleniepa dał,pa trzyłprzedsie bie,gdzieśponadgło-wa miżoł nie rzyitrzymałsięzabrzuch.Spomię dzypal cówwypływa łamukrewiście ka łanałachma niar -skiespodnie.Odzi wo,niktniestrze lił,że bypopra wićspar ta czonąrobotę.KarlStrauchobser wowałsła -nia ją ce gosięwie śnia ka,któryrobiłkil kakrokówdoprzodu,apotemkil kakrokówdotyłu.Tuiów dzierozle głysięśmie chy.

–Tochybatancerz!–wykrzyknąłktośina wetżoł nie rzezplutonuza czę lisięśmiać.

–Mata lent–odpowie działmugłosztyłu.Jakkol wiek sce nawyda ła sięKar lowi Strauchowi dość za baw na, zde cydował, że nada rza sięwy-

śmie ni taoka zja,abywypróbowaćpi stolet.Się ga ją cada le kowstecztra dycjawoj skowada wa łaprzywi -lej ostatnie go strza łu dobi ja ją ce go które muś z obec nych przy egze kucji ofi ce rów. Szepnął kil ka słówHauptmannowiipodszedłdoranne goPola ka.To,żetenstał,gra ni czyłozcudem.KarlStrauchodbezpie -czyłwal the ra iwyce lowałprostowczoło.Tańczą cyna gleprze sunąłspoj rze nieznie bana je gotwarz.Wja snychoczachza mi gotałsmutek.Pa trzylinasie biewmil cze niu.KarlStrauchstałzwycią gnię tąrę ką,trzyma jącpi stoletkil ka dzie siątcentyme trówodgłowyska za ne go.Za sta nowiłsię,czypłaszczodpowied-nio się rozkła da,na da jąc je go syl wetcenie zbędnejdys tynkcji.Powi nienwyglą dać imponują co.Wte dystrze lił.Polakwreszcieupadł,zdziurywczolewypłynę łauwol nionaciemnakrew.KarlStrauchodwró-ciłsiędostoją cychkrę giemżoł nie rzy.

–Myliłkroki–powie działzuśmie chem.Któryśzplutonuegze kucyj ne goza gwizdał,innyza cząłbićbra wo.

Takprze bie głaje gopierw szawi zytawWiel kichLi pach.Dobrzejąza pa mię tał,botańczą cyPolakbyłpierw szymczłowie kiem,które goza strze liłbezzwiązkuzbezpośredniąwal ką.

Poszukałmiej sca,wktórymegze kucjazosta łaprze prowa dzona.Odtejstronyniebyłogowi dać.Za -sła nia łyjeza budowa niaklasztoru.Napew notamtra fi,tonictrudne go.

Na gleza klął.Bę dziemusiałwrócićdosa mochodu.Jakzwykle,nasta rośćszwankujepa mięćorze -czachbie żą cych,ospra wachpodrę ką,ato,codzia łosiępięć dzie siątlatte mu,pa mię tasięwyśmie ni cie.Ogar nąłjeszczerazspoj rze niemca łeWiel kieLi py,ana stępnieztrudemsiępodniósł.Spoj rzałprzedsie -bie,wgórę,odsa mochodudzie li łogoja kieśdwa dzie ściame trów.Alebyłostromo.Pocze kałchwi lę,ażoddechsięuspokoi.

Dobrame todasa mobój stwa,pomyślał,kil kaobra zówzprze szłości i już. Jaza bi ja łemwte dy, te razoneza bi jąmnie.

Uśmiechnąłsięnatęcynicznąmyśl.Pokrótkimna myśleuznałjązanieta kągłupią–byłobytopięknewyrów na niekosmicznejrów nowa gi,doskona łewyra chowa niezda rzeńodle głychwcza sie,alepowią za -nychwje gopa mię ci.Jużtyl kowpa mię ci.Takczyowak,KarlStrauchuznał,żeza kończe nieżyciawwy-ni kustre suwspomnie niowe gonosi łobywsobieurodęma te ma tyczne gorów na niazjednym,tyl kojednymwła ści wymrozwią za niem.

Alejeszczeniete raz.Naj pierwmusizejśćdowsiiwszcząćposzuki wa nia.Toje goostatniami sja,alekonieczna.Niepowi niente gotakzosta wiać.

Dotarłdosa mochodu iotworzyłba gażnik.Się gnąłpopa pie rowątor bę,przywie zionąznie miec kiejkaufha li.Zer knąłdośrodka.Odpra sowa nymundurspoczywałnaswoimmiej scu.

Rozdział2

Podniebempełnymchmur,1970,wtorek

1.Tra dycjamówionamia ławWiel kichLi pachdługąhi storię.Le gendyoboha ter skichprzodkach,którzynaprze kórchłopskimzwycza jomniezosta wi lipowstańcówstyczniowychichsmutne mulosowi,aleza ofe -rowa lipomoc,na ra ża jącprzytymżycie,prze trwa ływszystkiepóźniej szeza wie ruchywojenne.Idla te go,kie dywgmi niespłonąłurząd,aznimnie malwszystkiepi sa neinfor ma cjenate matwsi,epi zodpowstań-czyurósłdorangiważne gowyda rze nia,sta jącsięistotnymele mentemtożsa mościowymdlaca łejli pow -skiej społeczności.Wmię dzywojennychopra cowa niachhi storycznych,opi sują cych tenobszar,za wsze,wmniejlubbar dziejobra zowymstylu,przed sta wia nostra ceńcząobronęklasztoruiudziałmieszkańcówWiel kichLipwwal ceprze ciw kowoj skomrosyj skie goca ra.

Byłatowal kaba śniowa.Wypeł nionaboha ter stwemiodwa gą,szla chetnąbra wurąmłodychidostoj -nymrozsądkiemsta rych.Wopowie ściachprze ka zywa nychprzezponadstolatuczestni cytamtychwyda -rzeńprze kształ ci li sięwnie dosiężnychhe rosów,naj większychobywa te li, ja kichkie dykol wiekwyda łyzsie bieWiel kieLi py.Nicniemogłoze trzećchwa łyichimion,spla mićpa mię ci,ode braćczci.Przezdłu-giela ta,wktórychmieszkańcysnulitęsa mąopowieść,ubar wia jącjązkażdymkolej nymodtworze niem,li stana zwiskopie wa nychwzwiązkuztyta nicznymwystą pie niempostroniepowstańcówwta jemni czysposóbwydłuża łasię,osią ga jącwokre siepowojennymnie botycznąliczbę,któraobję łaprzedsta wi cie liwszystkichli pow skichrodzin.Niktniewie dział,jaktosiędzia ło,żeboha te rówprzybywa,aleteżnie -spe cjal nieotymmówiono;doda wa nienowychobrońcówtraktowa noja koodkrywa niedotądnie pozna -nychszcze gółów,wydobywa nienawierzchnaj głę biejskrytychta jemnicowejsłynnejwal ki:atooka zy-wa łosię,żesynszew capoda wałamuni cję,atoznówżonakowa lawznosi łamodłypodostrza łem,akulesię jejnie ima ły.Dla te goca łeWiel kieLi py,wkażdąroczni cęobrony,zbie ra łysięnagłów nympla cu,abybie sia dowaćdora na,wychwa la jąche roizmswoichprzodków.

Wtensposóbwioskaprze żywa łaswojąchwa łę.Niktjużniewie dział,ja kiprze biegwal kamia ławrze czywi stości,jakdługotrwa ła,ktoczymsięza -

służył,aktoni czymniewyróżnił,boteżni kogotoszcze gól nienieinte re sowa ło.Wopowie ściachmiesz-kańcówma łomiej scazosta łodlapraw dzi wychpowstańców.Wia domobyłotyl ko,żenie licznyoddziałschroniłsięwklasztorze,którywkrótceotoczyłyprze wa ża ją cewoj skaMoska li.Iwte dykupowstańcomwyszedłsoł tysPodbier skizsyna mi,azanimpostą pi liinninaj odważniej simężczyźni.Podobnowzoremkościuszkow skich za stę pów chłopskich, przytar ga li ze sobą kosy, pozba wia jąc główmoskal skie szyjepodczaskrwa we gostar ciawręcz.Nieza chowa łasięrów nieżinfor ma cjaotym,skądnadszedłpo wstań-czyoddziałaniktonimdowodził.Usta le niahi storykówsta nowi łyconaj wyżejgrupędomysłów,nie bę dą -cychdlaludzizWiel kichLipnaj mniej sząwska zów kąaniteżcenniej sząwia domością.Brakda nychopo-wstańcachniebyłżadnąprze szkodą,wręczodwrotnie–sprzyjałbudowa niuhe roicznejprze szłości.Nie -zi dentyfi kowa nyoddziałbyłwyjątkowowdzięcznymtłemdlakrze pią cejhi storiiopoświę ce niuprzod-ków.Niewypa da łomuwydobywaćsięnapierw szyplan;je gorolaspeł nia łasięwstworze niude kora cji,naktórejtlewyjątkowośćchłopówzWiel kichLipmia łamożli wośćkontra stowaćznie bywa łymwdzię -kiemtrywial ne gohe roizmu.

Zopowie ści,ja kieza chowa łali pow skatra dycjaustna,wyni ka ło,żedowodze nienie malna tychmiastprze jął soł tys i kie rował obroną, aż bo ha ter sko poległ ugodzony ba gne tem rosyj skie go pie chura. Ja kopierw sza i naj słynniej sza ofia ra obrony, soł tys jest bez wątpie nia naj ukochańszą posta cią, obda rza nąprzezpotomkówipozosta łychmieszkańcówwiel kimuzna niem.

Oza konni kachwklasztorzetakżenie wie lemówiono.Ludziepa mię ta li,żezosta lize sła niiprzezwie -

lelatniktniezaj mowałsięutrzyma niembudynków.Jednak,czymni siwal czyli,czynie–tojużniemia łowiększe gozna cze nia.Li czyłsięnie ba ga tel nywkładmiej scowejludności.

2.Dochodzi łapół noc,kie dyoj ciecJanopuściłswojące lę.Cze kałponadgodzi nę,za nimna brałpew no-

ści,żebra ciawwie rzenadobrepoukła da lisięnaswoichposła niach.Któryśitakgousłyszy,niedasięprze cież poruszać cał kowi cie bezsze lestnie. Schody skrzypia ły, gdy po nich schodził, więc z każdymstąpnię ciemprze orkrzywiłusta.

Dłużejniebył jednakwsta niesie dzieć.Tyl koonwie dział, ilekosztowa łagobezczynność,na ja kąska załsięw ta kiejchwi li.Ponadgodzi nadrę twe gocze ka niawsa motnościnaodpowiednimoment,ażklasztorpogrą żysięweśnie.Cze ka niawypeł nione gonie pokojem,na pię tyminer wa miioba wąoto,coudamusięodkryć.Pół nocwybi ła,kie dyotwie rałbocznąfurtkęwogrodze niuklasztoru.Ścieżkaprowa -dzi łanacmentarz,przezktóryna le ża łoprzejść,chcącdostaćsiędojedne gozostatnichdomów,ulokowa -ne gonauboczu,alecią glewobrę biewsi.

Ta jemni czana paśćnaHołotyńskie gonieda wa łamuspokoju.Odra zuzrodzi łysięwnimpodej rze nia,którychbyłnie malpe wien,alepcha nyna dzie ją,żemożejestina czej,niżtosobiewyobra ża,posta nowiłrzeczspraw dzić.

Idącprzezcmentarz,odruchowopa trzyłnagroby.Znał jewszystkiebar dzodobrze.WWiel kichLi -pachniebyłoksię ży,więcodpra wiałmsze,takżetepośmier cimiej scowychludzi.Grobybyłybiedne,aleschludne,odlatpie czołowi cieutrzymywa ne.Oj ciecJanszedłprzezcmentarzznie odpar ciena wie -dza ją cą gomyślą owyjątkowości te gomiej sca.Cmentarz ja wiłmu się ni czymokolona zewszystkichstron,za mknię taprzedświa temżywych,prze strzeńci szy,gdzieczasustę pujewieczne muspoczynkowi.Nie wiel kiskra wekzie mizda wałsiętworzyćare ałwydar tyosa cza ją ce mugoze wsządżyciu,prze strzeńher me tycznieodse pa rowa nąodcodziennejruchli wościstworzeńal bona miętnościkochankówinie na wi -ścizbrodnia rzy;ca łyobszarcmentar ny,za mknię tywnie re gular nykształtni skim,ce gla nympłotem,nie -uchronniena prowa dzałmyślioj caJa nakurozwa ża niomistotyludzkie goistnie niaiboże gomi łosier dzia.Ile kroćtę dyprze chodził,nie uza sadnionyni czymlękwkra dałsiędoje goser ca.Cmentarztyl kowyda wałsię dobrze zna nymobiektempublicznym, pła ską, koniecznąwyściół kądla resztek po konsumpcji, ja kąjestmar nyprze bieglat;wwyobraźnioj caJa naprzywodziłnamyślcze luść,doktórejwkra czasię,zosta -wia jączaple ca miobie gipla net,nie bopeł nechmur,za pachpa lą cejsięstodołyikrwikrzepną cejnadro-dze,brudbosychnóg,porannąka węprzyodbior ni kura dia,żywotyświę tychiżywotyce sa rzy;gdyoj ciecJanuchylałfurtkęiprze stę powałgra ni cęcmenta rza,wiatrprze sta wałwiać,agłosyszcze ka ją cychpsówni kływodda li;ni czymwkapsulecza su,za nurzałsięwgę stejatmos fe rzene kropolii,abypoczuć,jakzo-sta wionynaze wnątrzświatżyciaprze mie niasięzkażdąchwi lą,gdytu,mię dzygroba mi,nie zmą conaci -szaispokójkojąduszęobietni cąwieczne gotrwa nia.

Niezdzi wiłsię,żeitymra zemcośplą czemunogi,spowal niamarsz,wkońcuna ka zujesta nąć.Takbyłopra wieza wsze,oilewsa motnościodwie dzałtomiej sce.Za trzymałsięprzydużym,wspól nymgro-bierodzi nyPodbier skich.Za darłgłowęiwcią gnąłmroźnepowie trzegłę bokodopłuc.Ileżspokojuofia -rowywałmucmentarz!Tumógłza pomniećoprze szłości,abypoważnie–porozma wiaćzżyciem.

Dziśna tomiastprze szłośćode zwa łasięzzupeł nienie ocze ki wa nejstrony.TenmłodyHołotyński,dla -cze gomusiałsiętupoja wić?Wgruncierze czyje goprzyjazdniebyłta kiznowunie ocze ki wa ny,na le ża łosięspodzie waćwi zytykogośzrodzi nyJur ka.Tobyłakwe stiacza su.Powi nie nemwcze śniejtoza aranżo-waćimiećwszystkopodkontrolą,głupiecje stemityle.Osia dłemnalaurach.Te raznie dobrzetosięza -czę ło.Anaj gor szewtymto,żezbli żasiękoniecmie sią ca.

Odczułzimnowstopach,promie niują ceodprzywa lonejśnie giemzie mi.Kil kara zyprze stą piłznoginanogę,za tarłrę ceiruszyłprzedsie bie.Poprze ciw nejstroniecmenta rzaznaj dowa łasiędrugafurtka.Oj ciecJanza mknąłjązasobąipopa trzyłnaodda lonyokil ka setme trówsa motnydom.Wjednymoknie

pa li łosięsła beświa tło.Podcią gnąłha bit,gdyżtutajkończyłasięścieżka, iza pa da jącsiępowyżejko-stek,za cząłiść.

Niebyłtujużodlat.Wolałnieodwie dzaćte godomostwa,podobniejakludziezewsi,którzywKuś -tykuwi dzie lisza leńca,zdol ne godoróżnychrze czy.Cho ciażniktgoni gdynieprzyła pałnaczymkol wiekzłym,prze sądniludzieba lisięje goeks pe rymentówidziw ne goga da nia.Kuś tykbowiemprzezca łela taposzuki wałeliksi rużycia, taktłuma czyłmiej scowymswojąeks centryczność,zwią za nązsa motnic twemipogłoska miopraktykach,ja kichdopuszczałsięusie bie.Dla te godom,którynie czę stooglą dałktośpozanim sa mym, był przedmiotemwie lu plotek i złowieszczych opowie ści.Mówi ło się, że Kuś tyk głodziwnimzwie rzę ta,prze prowa dzawi wi sekcje,za bi jawwyszuka nysposób,abyodkryć,naczympole gata -jemni cażycia.NiktKuś tykowiniepowie działjednakte gowprost,tomogłobyćnie bezpieczne,boKuś -tykmógłsięzde ner wowaćiktowie,cobysięsta ło.Zdrugiejstrony,choćplotkowa nonaje gote mat,lu-dzielubi ligo,bobyłpomoc nyiuczynny.Jakbyłotrze ba,toipomógłwylew kęzrobić,poleza orać,go-tówbyłza wszebezinte re sow nieizochotąnieśćpomoc.Igdybynieje goobse sjasporzą dze niaeliksi rużycia,był byza pew neuzna wa nyzajedne gozprze ciętnychmieszkańcówWiel kichLip.

Oj ciecJansta nąłprzeddrzwia miKuś tykowe godomuigłośnoza pukał.Przezdługiczasniktmunieodpowie dział, za pukałwięc ponow nie.Dopie ro te raz usłyszał cha rakte rystyczne kroki kula we go czło-wie ka.Kie dydrzwiotworzyłysię,sta nę ławnichpostaćniemniej szaniżsamoj ciecJan.Wrę cetrzyma -łapotężnyta sak.

–A,tooj ciec–rzekłKuś tyk.–Cze gooj ciecchce?–Muszęwejść–odparłprze orispróbowałwkroczyćdośrodka,aleKuś tykza ta ra sowałmudrogę.–Nie!–powie działtwar do.–Cze gooj ciecchce?–Chcęwie dzieć,cosiędzi siajwyda rzyło.–A,chodzioj cuote gołebka?Poprostu,szłem,zoba czyłemgoiza razpole cia łemdoKryś ki,bobli -

sko,noacopotem,toniewiemjuż.Oj ciecJanpa trzyłuważnienabla deli coKuś tyka,je gowiel kie,wyba łuszoneoczytkwi łynie ruchomo

iniezdra dza łynaj mniej szejemocji.–Inicniewiesz,Ja rosła wie,otym,żektośgopobił?–Niewyglą dałdobrze,jakgozna la złem.Ależegopo bi li,toniewiem.Iskądoj ciecmyśli,żejago

mia łempobić?Jaza raz?Bosięczłowie kazna la zło?–Kuś tyknachwi lępochyliłgłowęisplótłrę cenapier si.

Zwnę trzadomudochodziłnie zbytprzyjemnyza pach.Prze orza cie ka wionyzer kałprzezra mięKuś ty-ka,chcącwypa trzyćcośwśrodku.Kie dyodwie dziłgoostatniraz,byłotoprzeddzie się ciomaczypiętna -stoma la ty,wyniósł z tejwi zytywra że nie nie ła du, ale nie gor szą ce go brudu.Mieszka nie było ciemne,możnana wetpowie dzieć–mroczne,alewi daćloka torczułsięwnimdobrze.Kuś tykni gdyni kogodosie bienieza pra szał,alenie razprzychodziłwodwie dzi nyicoja kiśczaszja wiałsięwklasztorze.

–Chciał bym,że byśmysiędobrze rozumie li, Ja rosła wie.NiechcęwWiel kichLi pachżadnych te gorodza juwyda rzeń,żadnychpodej rza nychczynów,rozumiesz?–Oj ciecJanstra ciłjednaktępoczątkowąpew nośćcodowi nyKuś tyka.Byłdzi wa kiem,te muza prze czyćniesposób,iwprze szłościwyka zywałpew nebrutal neza chowa nia,aledla cze gomiał byposuwaćsiędota kichczynówdziś,kie dygrozawyda -rzeńsprzedlatzosta łaprze ła ma na?

–Nierozumiem,dla cze gooj ciecmitomówi.Dla cze gooj ciecminiewie rzyioskar ża?Dla te go,żeostatnionieprzychodzędoklasztoruwkażdykoniecmie sią ca?Iwię cejnieprzyj dę,bomamte godość!

–Uspokójsię!–ostroprze rwałoj ciecJan.–Niewyobra żajsobie,żecokol wiekmnieobchodzito,czyprzychodzisz,czynieprzychodzisz.Akurat,je ślichodziocie bie,mamzupeł nąja sność.Tyniemusiszprzychodzić,chociażbyłobyle piej,gdybyśtorobił.Kogośinne gobymzmusił,cie bieniechcęna kła niaćwtensposób.Doceńto!Doceńtoinieigrajzemną!

Prze ordobrzewie dział,żeje dyniemoc naposta waisłowamogądotrzećdoumysłuKuś tyka.Niebył

głupcem,aleje gopsychi kaniedzia ła ławpeł nispraw nie.Kuś tykbyłwrze czywi stościbar dzowrażli wy,corów nieżwje goprzypadkuozna cza łodrażli wośćnaswoimpunkcieigłę bokieprze żywa nieosobi stychnie powodzeń.Na wettychnaj mniej szych.

–Ate razmniewpuść!–Oj ciecJanmoc nona parłnaciel skoKuś tyka,aletenniepozwoliłprze sunąćsięanitrochę.

–Niewpuszczęoj ca–powie działtonem,wktórymczułosięuni żonośćpomie sza nązdumą.–Niechmniete razoj cieczrozumie.Jani kogoniewpuszczam.Ni kogo.Mieszkamsam,boje stemsa motni kiem,bonatoza sługujętyl ko.

–TenchłopaktosynJur kaHołotyńskie go,wieszotym?Kuś tyknachwi lęwstrzymałoddech.Je gowiel ka,wypukłapierśprze sta łasięruszać.Na glespoj rzał

naoj caJa nawzrokiemprze stra szone gochłopca.–Ale,oj cze,pocoon…?–Nowła śnie!Poco?Ja teżchcęwie dzieć.Alenaj ważniej sze jest to,że je goniepowinno tubyć.

Poj mujeszmnie?Kuś tykniewie dział,czypoj muje.Oj ciecJancofnąłsiękil kakrokówikontynuował:–Rozumiesz,cobę dzie,je śliontuzosta niedokońcamie sią ca?Je ślicośmuprzyj dziedogłowy?To

niebę dziekorzystnedlaca łejna szejspołeczności,dlani kogo.Alepodżadnympozoremniewol nouży-waćwstosunkudonie gosi ły!Ja rosła wie,czytytorozumiesz?

–Tak,rozumiemoj ca,oczywi ście.Aletoniejawstosunkudonie gotejsi łyużyłem.Tonieja.–Kuś -tykmówiłszcze rze,takprzynaj mniejzda wa łosięoj cuJa nowi.

–Pomyślo tym,cocipowie dzia łem,wspomnijna to, cobyłodaw niej, i za sta nówsiędobrze.Dokońcamie sią cazosta łokil kadni.Tonie wie le.

Prze orposta nowiłskończyćnatymtęniedokońcauda nąwi zytę.Wi dział,żeKuś tykjużchceschronićsięwswoimdomu.Nietrzymałgodłużejnamrozie.Poże gnałsięiza powie działodwie dzi nywnaj bliż-szymcza sie.

Kuś tykdrżałzzimnaichmur nymwzrokiempa trzyłzaodda la ją cymsięprze orem.Je gowiel kasyl wet-kazaj mowa łaca łedrzwi.Opie rałsięofutrynęimarszczącczoło,szeptałdosie bieja kieśdziw nesłowa.Pochwi liwszedłdośrodka.

Wra ca jąctąsa mądrogą,oj ciecJanza sta na wiałsię,czywystar cza ją cogłę bokoza siałwduszyKuś ty-kato,cochciałza siać.Je ślitak,samdonie goprzyj dzie.

3.Ce lęwypeł nia łoporanneświa tło.AndrzejHołotyńskiprze tarłzle pionepowie kiistwier dził,żele ży

podgrubą,sza rąpie rzyną.Czuł,żeoddychazimnym,ostrympowie trzem,wdzie ra ją cymsiędonozdrzyjak lodowypodmuch.Znaj dował sięwma łympomieszcze niu,które gonie poma lowa ne,pokryte sta rymwapnemścia nyzda wa ły sięzbli żaćkusobie, jakbyzamomentmia ły siępołą czyć,miażdżącwszystkopomię dzysobą.Dostrzegłta boretiwia dro,stoją ceobokłóżka;naddrzwia miwi siałkrzyż,apodokra to-wa nymoknemstałklęcznik.Tobyłoca łewyposa że nie,ja kieHołotyńskizdołałrozpoznać.

Spróbowałprze krę cićsięnabokina tychmiastodczułbólwokoli cyże ber.Poma całrę kągłowę,na -potyka jąccia snoowi nię tywokółniejbandaż.Przedocza mista nę łamumłodakobie tarozsie wa ją caza -pachkwia towychper fum.

–OJe zu…–wystę kał.–Cosiędzie je?Wyda rze niawczoraj sze gowie czora na gle obja wi ły sięwszystkie na raz.Na paść, dziw ny prze or, ta

kobie ta,ja kiśpodej rza nyza strzykiwkońcumarszkoryta rza minagra ni cyświa domości.Ztrudemusiadłnałóżkuiza trząsłsięzzimna.Ubra nie,rów nozłożone,le ża łonata bore cie.Za uwa -

żył,żespodniesąpobrudzonekrwią,kil kaciemnychplamwidnia łoteżnarę ka wiekurtki.Podszedłdople ca kastoją ce gowrogu.Dobrze,żeza brałjeszczejednąpa ręspodni,gorzejzkurtką.Bę dziemusiałja -

kośtosprać.Jakmógłnaj szybciej,ubrałsięwświe żerze czyipodszedłdookna.Zakra ta mirozpoście rałsięobie -

lony śnie giem dzie dzi niec klasztor ny, da lej wi dać było ja sny, be tonowy płot i ciężką bra mę, złożonązdwóchczę ści.Popra wejstałnie wiel kikościółija kieśni skieza budowa nia.Zapłotem,wpew nymod-da le niu,Andrzejza uwa żyłsze regdomów,wyrosłychprzyścieżcewydepta nejwśnie gu.Za pew newiosnąścieżkaprze mie nisięwdrogę,nara ziejednakza spybia łe gopuchuprzywa li łyca łąokoli cę.

Odszedłodokna,nazwie dza nieprzyj dzie jeszczeczas.Wiel kieLi py,ma rze niezdzie ciństwa,sta łyotworem.Naj pierwtrze bajednakodna leźćte goprze oraipoinfor mowaćgo,żeza mie rzasięwynieśćdoobser wa torium. Tyl ko jak tam jest? Od mie się cy nikt tam pew nie nie za glą dał. Je den syf i ma la ria.Wosta teczności,możepozwoląmututajspę dzićtepa rędni,wcią guktórychuporządkował byto,cozo-sta łopooj cu,iprzygotowałwnę trzedoza mieszka nia.

Na razwpa dłomudogłowy,abydokładniejzba daćple cak.Ktowie,czywnimniegrze ba li.Może…nie!Obytoniebyłoto!

Otworzyłple cak iza głę biłdłońwwe wnętrznejkie szonce.Jest!Wycią gnąłpla sti kowepudeł ko.Odra zuwie dział,żeniktgonieotwie rał.Nawszel kiwypa dekuniósłwie ko.

–No,bojużmyśla łem…–powie działirozcią gnąłzwi nię tywrulonikka wa łekpa pie ru.Widnia łynanimsymbole:α=4h35m55,24sδ=16°30’33,5”05.03.g.18.00Zwi nął pa pie rek jak przedtem iwłożył dopudeł ka.Przez chwi lę za sta na wiał się, co z nimzrobić,

awkońcuschowałjezpowrotemwple ca ku.Je ślichcie li bygoprze szukać,zrobi li bytowno cy,kie dysmaczniespałpoza życiudaw kiniewia domocze go.Uspokojony,dokładniepoza pi nałple cakispoj rzałnaze ga rek.Mi nę łasiódma.Naj wyższyczas,że bysięrozej rzeć,zna leźćja kąśła zienkę,oiletucośta kie -go jest.Wła ści wie, toktośpowi niensięzja wić.Onipraw dopodobniewsta jąbar dzowcze śnie.Cze muniktgonieodwie dziłażdotejpory?Wogóleja kości chotu,zaci cho,niemodląsięna wet?

Się gnąłpokurtkęizbli żyw szysiędodrzwi,na ci snąłwiel ką,pokrzywionąklamkę.Usłyszałgłę bokichrobotinicwię cej.Pocią gnąłklamkęjeszczerazinic.Szarpnąłkil kara zy.Drzwianidrgnę ły.Andrzejwyrzuciłzsie biestłumioneprze kleństwo.

–Tojużzawie letroski–powie działiwyjąłpa pie rosy.Za pa la jąc,uchyliłoknoiusiadłnałóżku.Po-czułchłodnypowiewświe że gopowie trza.Pa liłopar tyościa nę,próbującza pa nowaćnadner wa mi.Po-zosta łomual bowa lićpię ściąwdrzwi,al bocze kać,ażktośra czyponie goprzyjść.Wybrałtędrugąmoż-li wość.

Skoromnieza mknę li,pomyślał,musie limiećwtymja kiśpowód.Moglisięomnieoba wiać.Notak,alecomimożegrozićtu,wklasztorze?Oj ciecza wszepowta rzał,żetonaj bezpieczniej szemiej scepodsłońcem.

Wewspomnie niachJe rzyHołotyńskiprzedsta wiałklasztorimni chów,wogóleca łąwieś,wsa mychsuper la tywach.Ce niłrów nieżdys kre cjęiprzyjaźńprze ora.Nie razpowta rzał,żeoj ciecJantoczłowiekwiel kiejodwa gi,naktóre gomożnaza wszeli czyć,adote goprzyja ciel ski,sta ryzna jomyjeszczezprzed-wojennychcza sów.Tymbar dziejwięcza myka nianakluczgościniemożnabyłouznaćzacał kowi cienor -mal neza chowa nie.

Sie dzącbezczynnie,Andrzejznowupowę drowałmyślądosce nywszpi ta lu,kie dyporazostatniwi -działsięzoj cem.Dziw nesłowaoporządku,wypowia da nezna ci skiem,ja kie gowcze śniejJe rzyHoło-tyńskinieużywał,za sta na wia łycorazbar dziej.Pocojetylera zypowta rzał?Ocomuchodzi łoztympo-rządkiem?

Mil czą ca,tę gapie lę gniar kasta łaokil kakrokówinadsta wia łaucha.Andrzejwyraźnieczułjejwścib-skąobec ność.Śmier dzia łapotemiodcza sudocza suwyda wa łazsie bieści szonesapnię cia.Spodczep ka

wyglą da łyja snewłosy.Mogłamiećmożeczter dzie ścilat.Twarz Je rze go Hołotyńskie go, pobla dła, wychudła, z głę boko za pa dłymi ocza mi, wyra ża ła smutek

i żal, ja ki uwi dacznia się na obli czach umie ra ją cych. Andrzej ni gdy nie oglą dał oj caw ta kim sta nie,wręczprze ciw nie–byłonoka zemzdrowia,człowie kiem,którypoświę ca jącsięna uce,nieza nie dbywałcodziennychćwi czeńfi zycznychidługichre laksują cychwę drówek.Byćmożedla te goAndrzej–wpew -nejmie rzezdzi wiony–odnosiłwra że nie,żetra giczna,śmier tel nakondycjaniejestskutkiemwyłączniena tural nychprzyczyn;żetensmutek,słowaoj ca,na tar czywywzrokmia łyja kiśpodtekst,coś,oczymnaj -wyraźniejoj ciecniebyłwsta niemówićal bomówićniechciał.Wyda wa łosię,żeodwie dzi nysynamę -czągocorazbar dziej.Chociażwi zytanietrwa ładłużejniżkil ka na ściemi nut,Je rzyHołotyńskiznosiłjąbar dzoźle,takprzynaj mniejodbie rałtoAndrzej.Przezdłuższyczassie dzie li,mil cząc;pa trze linasie bie,aspoj rze nieoj cajeszczeni gdyta kieniebyło.Wkońcu,pokil kuwymie nionychzda niachotymdziw nymuporządkowa niuwszystkie go,sta ryHołotyńskiwycią gnąłrę kę.Andrzejprzysunąłsiębli żej,awte dyoj -ciecchwyciłgozara mięizsi łązdumie wa ją cąwtychokolicznościachprzycią gnąłdosie bie.Andrzejpoczułwdłonija kiśma lutkiprzedmiot.

–Jedźiuporządkuj.Te raztowszystkojesttwoje.Tyl koniewol nocini komuotymmówić.Ni komu–szepnąłzna ci skiemJe rzyHołotyński.

Pie lę gniar kana glepode szładonichizła pa łaAndrze jazara mię.–Odsuwa mysię!Pa nie,takniewol nopa cjentaści skać,bosięmę czy.Pa nieHołotyński,apancowy-

pra wiasz?Kła dzie mysię,rów niutko.Apan–zwróci łasiędoAndrze ja–tosięzoj cempoże gnajiko-niecwi zyty,jużitakzadługosie dzi cie.

–Proszępa ni…–za cząłAndrzej,aleoj ciecna tychmiastwszedłmuwsłowo.–Andrzej–powie dział.–Dajjużspokój.Pie lę gniar katyl kopoki wa łagłowąnaznak,żetonaj lepszara da,ja kąmógłusłyszeć.Wychodzączsa -

li,ści skałwdłonima lutkika wa łekpa pie ru.Jużpozate re nemszpi ta lausiadłnaław ceirozwi nąłgo.Wspomi na jącostatniespotka niezoj cem,Andrzejniedosłyszałkrokównakoryta rzu.Chrobotwzam-

kuzni we czyłca łyobrazsprzeddwóchlat.Pode rwałsięzłóżkaina tychmiastponow nienanimusiadł.Niechciałdaćposobiepoznać,żesięczymkol wiekprze jął.

Wdrzwiachsta nąłbratJulian.Za nimwszedł,zlustrowałszybkimspoj rze niemce lę,apóźniejprze stą -piłpróg.

–Jaksiępa nuspa ło?–spytał.–Mamna dzie ję,żera ny,ja kieodniósłpanwczoraj,jużza czyna jąsięgoić.

–Dzię kujęzatroskę,jestle piej.Niechmibratpowiejednak,dla cze gozosta łemza mknię ty?BratJulianwyglą dałnaspe szone go.Splótłrę ceipowie działde li katnymtonem:–Proszęmiwie rzyć,żeza istnia łata kakonieczność.Je stemtu,jakpanwi dzi,jużzra na,abysiępa -

nemza jąć.Oj ciecJanwyzna czyłmiwobecpa napew neza ję cie,powie dział bym,bli skiete mu,czymzaj -mująsięprze wodni cy.Je że lijestpangotów,toza pra szamnaśnia da nie.

–Chciał bymnaj pierwiśćdoła zienki–zprze ką semodparłAndrzej.–Tak,tooczywi ste.Prze pra szam.Niechpanweźmienie zbędneprzyboryiudasięzamną.Bę dęcze -

kałprzeddrzwia mi.–Mówiącto,bratJulianwyszedłiza mknąłzasobądrzwi.Andrzejwypuściłpowie trzezpłuc.Czuł,żezauprzej mościąmłode goza konni kaskrywa łosięcośnie

dokońcaja sne go.Ja każtokoniecznośćmogłaza istnieć,że bygoza mykać?Nakoryta rzubratJulianpoprowa dziłgodoła zienki.–Kimbyłatadziew czyna,którawczorajrobi łamiopa trunek?–spytałmni cha,kie dyszliprzezkory-

tarz.–Pie lę gniar ka,jużchybaotymwspomi na łem.–Nie źlesięubie rajaknapie lę gniar kę.Ażtrudnouwie rzyć,żewWiel kichLi pachmieszka jąta kieko-

bie ty.Onarze czywi ściejeststąd?

–Ależ tak.HankaPa kułamieszkawLi pachodurodze nia.Tobar dzoporządnadziew czyna.Kie dyśwyje cha łanastudia,me dycyna,alemusia łazre zygnować,cośtamnieposzłotakjaktrze ba,iwróci łatu-taj,domatki.Aześwia taprzywiozłatrochęubrań,cza sa mi,je śligdzieśwyje dzie,toza wszezwozino-we.Noimatkaszyje,wie leosóbwwioscez te gokorzysta.No, tujest ła zienka,proszę,bę dęnapa nacze kał.

Irze czywi ście,bratJuliancze kał.Andrze jowiniepodoba łasiętausłużność.Wogólenieczułsiędo-brze,ma jąc świa domość nie usta ją cej kontroli.Mnich nie opuszczał go ani na chwi lę. Za prowa dził naśnia da nie,dotrzymałtowa rzystwapodczasposił ku,aleniepróbowałna wią zaćlubpodtrzymaćrozmowy.Je goobec nośćbyła ci cha, stonowa na, jakby chciał pozosta waćnie wi dzial nydla swe gogościa, cią glepółkrokuztyłu,alewgotowości,wja kimśle dwiewyczuwal nymna pię ciu,nie za dowole niupomie sza -nymzsa tys fakcjąwypeł nia niapole ce niaoj caJa na.

–Niechmibratpowie–rzekłAndrzej,odsuwa jącta lerz–czytapa niHankanieza mie rzamniejesz-czezba dać?

Oczybra taJulia nalekkosięzwę zi ły,jakbypyta nieHołotyńskie gonieprzypa dłomuza nadtodogustu.–Zmie niopa trunekiza pew neobej rzypa nadokładnie.–Jeszczeniemia łemoka zjipodzię kowaćjejzadoskona łąopie kę.–Podzię kujepan.–BratJulianskie rowałsięwstronędrzwiwyj ściowych.–Jużnie długo,dziś.Ale

naj pierwzoba czypanoj caJa na,prosił,że bympa naza prowa dziłdonie go,gdybę dziepangotów.BratJulianna dalsięuśmie chał.Udrzwiza trzymałsię,odwróciłiprzywołałgopal cem.–Idzie my,pa nieAndrze ju.Oj ciecniemożecze kaćzbytdługo.–Aleto…niezawcze śnienawi zytę?–O,niechmipanwie rzy,pa nieAndrze ju,mytutajbar dzowcze śnierozpoczyna mydzień.Oj ciecJan

jużodkil kugodzinjestnanogach.4.

Wga bi ne cieprze orabyłogorą co.Wpie cuhucza ło,za cią gnię teciężkieza słonyskutecznieza trzymy-wa łydzienneświa tło.Wśrodkuda łosięwyczućza pachtytoniu.Oj ciecJansie działwbuja nymfote lu,ba wiłsięfaj ką.

–Chciał bym,że byśmysiędobrzerozumie li–powie dział,kie dyAndrzejza jąłmiej scenani skimta bo-re cie.–Twójprzyjazd,jakkol wiekczę ściowozrozumia ły,wzbudziłuludzipew neporusze nie.Uwa żam,żemożeszbyćnie mi lewi dzia nyprzezmiej scowych.

Prze orpowoliczyściłcybuch,nieobda rza jącAndrze jaanijednymspoj rze niem.–Niezabar dzorozumiem,ocochodzi,oj cze.Jużdaw nomia łemprzyje chać.Ta taprzedśmier ciąza -

pi sałmiobser wa torium.Onote razjestmoje.Chciał bymwięcna reszciezoba czyć,codosta łemicomogęztymzrobić.Niechcęni komuspra wiaćkłopotu.

–CzyJurek…czytwójoj ciecmówiłcidużonate matWiel kichLip?–Tak,tozna czy,za wszeopowia dał,ja kietopięknemiej sce,nie bo,mówił,żetujestczyste,do bredo

obser wa cji.Mówił,żetutajnaj le piejmusiępra cuje.Jaza wszepra gną łemtuprzyje chać,aleni gdymnienieza brał.

–Ityl kotyle?Niemówiłnicoprze szłości,owoj nie?Niewspomi nał,jaktubyłodaw niej?–Nic ta kie gonieopowia dał.Wieoj ciec, jaodrozwoduzma mątoniewi dywa łemgozbytczę sto,

aje ślijuż,toubole wał,żeprze rwa łemrodzinnątra dycję,bonieposze dłemnaastronomię,tyl kozwykłąfi zykę.

Prze ordopie rote razprze niósłwzroknaAndrze ja.–Ika załcituprzyje chaćwokre ślonymce lu–oj ciecJanbar dziejstwier dził,niżza pytał.Za pa liłza -

pał kęiza cząłgłośnopykać.Poga bi ne cierozniósłdymomi łym,soczystymza pa chu.–Okre ślonymce lu?–spytałAndrzej.

–Notak.Amożetobyłcelbli żejnie okre ślony?–Nie,japrzyje cha łem,bochcęogar nąćto,codomniena le ży,towszystko,oj cze.Towszystkojest

bar dzo dziw ne. Przyjeżdżam i zosta ję na padnię ty, te raz oj ciec za da jemi nie zrozumia łe pyta nia. Ja niewiem,jakmamtorozumieć.Ijeszczezosta łemza mknię tynaklucz.Dla cze go?Bar dzodzię kujęzaopie kęiśnia da nie,itejpa niHance,aleprzyje cha łemdoobser wa torium.Chcęjeuporządkowaćitrochętampo-mieszkać.Niechcęni komuprze szka dzać.

–Domyślamsię,żeniechcesz.Alemusiszcośzrozumieć.Je steśczłowie kiemzze wnątrz,zobce goświa ta,żetaksięwyra żę.Toma ławioska,któ ramaswojezwycza jeiobcyza wszepozosta nietuobcym.Tuludzienielubiąprzyjezdnych.

–Idla te gona pa da jąnocąwle sie?–spytałszybkoHołotyński.–Byćmoże–chłodnoodparłprze or.Za pa dłaci sza.Andrzejniespodzie wałsięta kichsłów.Twarzprze oranieuka zywa łażadnychuczuć,

alew tonie je gowypowie dziza brzmia łagroźba.Hołotyńskiniemiałwątpli wości,żewła śnieusłyszałostrze że nie.To„byćmoże”zosta łowypowie dzia newta kisposób,abyodnoszącsiędoprzypuszcze nia,akcentowa ło jednocze śniepew nośćcodointencjimieszka ją cychtu ludzi.Andrze japrze niknąłdreszcz.Po razpierw szyzna lazł sięwsytuacji,kie dyktośda jemuwyraźniedozrozumie nia, że bymiał sięnabaczności.Ibar dziejniżsłowaprze oraprze ra ziłgobrakja kie gokol wiekpotę pie nia,moral ne gooburze -niazestronyduchow ne gobądźcobądźczłowie ka; ja kie gośnie budzą ce gowątpli wościodnie sie niasiędoewi dentne goprze stępstwa,byćmożena wetpróbyza bój stwa.Byłowposta wieprze oracośnie zrozu-mia łe goiodpycha ją ce go,jakgdybyumyśl niechciałwytworzyćatmos fe ręna pię cia,cza ją ce gosięza gro-że nia,któremia łobywprowa dzićAndrze jawstanlę ku.

–Oj cze–powie działci cho–janiezrobi łemniczłe go.Prze cieżtęna paśćnamniepowinnosięzgło-sićnami li cję.

–Niezrobi łeś,alemożeszzrobić.–Oj ciecJanbyłwręczwul gar niebezpośredni.–Wma łejspołecz-ności,ja kątworzytawioska,te gorodza jurze czynieza ła twiasięprzezmi li cję.Za pa mię tajtosobie.Po-zatym,mi li cjajestda le ko,amyje ste śmytu.Ate razpowiedz,tyl kosięza sta nów,jakdługoza mie rzaszzostaćwWiel kichLi pach?

–Pla nowa łemdwatygodnie…–Trzydni–uciąłoj ciecJan.–Proszę?–Towystar cza ją cyczas,że byśprzej rzałpozosta łościpota cie.Wię cejcinietrze ba.Potemwyjedź.

Ije ślibę dzieszchciałjeszczekie dyśtuza wi tać,wcze śniejskontaktujsięzemną,usta li myter min,przygo-tuje my,cotrze ba.Ate razidźiprze myśl,cocipowie dzia łem.

Andrzejpa trzyłnaoj caJa na,niewie rzącwto,cosłyszy.Prze ornaj wyraźniejza mie rzałdys ponowaćnimwniemniej szymstopniuniżswoimiza konni ka mi.Gdzieśwśrodku,obudziłsięwnimnie spodzie -wa nyopór.Coto,dochole ry,zna czy?Ja kieśta jemni ceskrywagłupimnichpodha bi tem?Wja kimce lupróbujegona stra szyć?Możemachrapkęnaje gozie mięiobser wa torium?Tak,niepodobasięim,żena -glezna lazłsięspadkobier ca,którychcecośztymzrobić.Jużnapew noprzyzwycza ilisię,żeza gar nątente ren.Ktowie,możeprzezza sie dze nie,ja kąśwspól notęgruntowączyjaktamsobiewymyślą.Wta kichgraj dołachwszystkojestmożli we.Pew niemni szekchce,że bymna gle,prze ra żonyzrzekłsięzie mial bosprze dałmuzapa rętysię cy,ipospra wie.Chole ragowie.Próbujemniepoprostuna stra szyć.Onie,takniebę dzie.

–Oj cze,jamampla nywzwiązkuzob ser wa toriumizie mią–rzekłtwar do.–Niemo żemioj ciecdyk-tować,comamrobić,kie dyprzyje chaćal boodje chać.Tenplacna le żałdomoje godziadkaioj ca,te razjestmój.

–Wierzmi,toniejestdobredzie dzic two–odparłprze or,tymra zemcie plej szymtonem.–Byłobydlacie bienaj le piej,gdybyśsięgopozbył.

Andrzejza śmiałsięwduchu.Ajednakdote gozmie rza li,notowszystkoja sne.Imni gdydosyć.–Dla cze go?Topięknemiej sce.ZKra kowamamnie da le koichcętuwra cać,możena wetkie dyśsię

osie dlić.Chybamiwol no?–Uczynisz,jakbę dzieszchciał–oj ciecJanprze ma wiałte razpojednaw czymtonem.–To,cocimó-

wię,totyl kora dy.Da jęcije,bozna łemice ni łemtwoje gooj ca.Niewie dzia łem,żemiałsyna.Dowie -dzia łemsięotymwczoraj.Iniebyłatowca ledobrawia domość.

–Nonie!Te raztojużpanprze sa dza–nie omalwykrzyknąłAndrzej.–Niezwra cajsiędomnieprzez„pan”,jużcitomówi łem.Chciał bym,ibę dęna ci skał,że byśwyje -

chał.Obej rzyjsobie,cotamchcesz.Zresztą,samsięprze konasz,żeniemaocokruszyćkopii.Przedtedwala tatrochętozniszcza ło.Pa mię taj,żetuobcyniemacze goszukać.Wiel kieLi pytoniekurort.Imó-więtotyl kodla te go,żezna łemtwoje gooj ca.

–Alenierozumiem,czytosąja kieśgroźby?Tamjestmojawła snośćichybamampra wosięoniąupomnieć,praw da?

–Wna szymświe ciewła snośćtopoję ciebezzna cze nia.Skoro,jaksamtwier dzisz,nieprzyje cha łeśwżadnymkonkretnymce lu,zżadnymkonkretnymza da niem,toopuśćWiel kieLi py.Usłyszysztosa moodkażde goczłowie kazewsi.Nara ziemożeszsięza trzymaćwklasztorze,da mycijeść,bę dzieszmiałgdziespać,je ślitrze ba,potra fi myza dbaćostrudzonychwę drow ców.Pooglą dajsobie,niepytajoniciwyjedź.Tepa rędniciwystar czy.

Andrzejopuszczałga bi netoj caJa nazpoczuciem,żeodbyłrozmowęniedokońcare al ną, jakbymusięprzyśni ła.Jeszczeniepotra fiłpoukła daćsobiete go,cousłyszał,alele dwieza mknąłdrzwi,ajużpo-wziął podej rze nie, że ktoś tutaj chce go naj zwyczaj niej wyki wać. Prze or rozsnuł przed nim ca łą siećgróźb,nie dopowie dzeń,na opowia dałmuja kichśbredni,sta rałsiębyćnie przystępny,jednocze śnieobce -sowy.A,to,coprze żywałodwczoraj sze goprzyjazdu,byłonaj czystszymabsur dem!Pobi cie,usypia ją ceza strzyki,za myka nienaklucz,groźby–wszystkowcią guza le dwiepa rugodzin.Prze cieżcośta kie goniedzie je sięwnor mal nymświe cie! I te raz tonie sa mowi te tka nie atmos fe ry, ja kiejś ni by ta jemni cy, o cochodzi?–wia domo,żema łewioseczkinielubiąprzyjezdnych,alebezprze sa dy–wkońcuje godzia dekioj ciecspę dzi lituca łela ta.Ja kiżznie goobcy?!

Wkoryta rzucze kałnaAndrze jabratJulian.Ski nąłgłowąipowie działzuśmie chem:–Odprowa dzępa nadoce li.Czyrozmowazoj cemJa nemprze bie głapopa namyśli?Hołotyńskinieodpowie dział.Wogólenieusłyszałpyta nia,pogrą żonywmyślachoabsur dal nościte -

go,cogowła śniespotyka.Młodymnichpowtórzyłpyta nie.Andrzejode rwałwzrokodpodłogiiza cząłzstę powaćposchodach.Wpołowiedrogiza trzymałsię:

–Bra cieJulia nie,dla cze goprze orka żemistądwyjeżdżać?Dla cze gonie malmniestądwyga nia?Za konnikza sta na wiałsięprzezkrótkąchwi lę.Uniósłbrwi,jakgdybychciałpoka zać,żepyta niemoc -

nogozdzi wi ło.–Wyga nia?Napew nopanźlezrozumiałprze ora.Tonie możli we.Dla cze gomiał bypa nawyga niać?

Może…hm,wiepan,tużyciejestciężkie,niematuwygód,doja kichnapew nopanprzywykłwmie ście.Tusięprostożyje.Możeotochodzi,możechciałpa naprze strzecprzedtrudemżyciawWiel kichLi pach.Wiepan,tuna wetskle puniema.

Andrzejpokrę ciłgłową,nie prze kona ny.–Zda jemisię,żenieotochodzi.Ate razmiał bymproś będobra ta.Mamza miarwrócićdopokoju,

apotemchciał bymsięudaćdoobser wa torium.I,na praw dę,nara zieniebę dziemipotrzebnyprze wod-nik.

–Hm,oj ciecJanna ka załmipa nupoma gać.Aledobrze,obiadbę dziepopołudniu.–Dzię kujębar dzo.–Andrzejzbie gałjużpodwastopnie.–Hankacze kawce linapa na!–krzyknąłzanimbratJulian.

5.–Trzaiśćdosoł tysa,na ra dzićsię.Trzechmężczyznspoj rza łonaopa tulone gopouszySzymonaSkwa rę.Pora nekbyłchłodny,awi dać

było,żeSkwa ranieprze spałtejnocyspokoj nie.Oczymiałprze krwione,twarzzmię tą.–Eee,soł tystojużzno.Ino,couonpowi?–wes tchnąłKa rolKobyła,kowal.–Copowi,topowi,alecopowiprzyor,tusiętrzana myślać.–Skwa rawyka zywałozna kinie pokoju.

–Jowim,żenaj le pitoraz-dwaipoptokach.Awyjakmyśli ta?Pozosta lidwaj,Wła dysławTrzeszczotiWła dysławCi choń,takżeniewyglą da linapew nychswe go.–Amożenie trza–głośnoza sta na wiałsięCi choń.–Wjisz,prze ciego tamjużpra wieżektoubił.

Możeuonpoje dzieseibę dziespokój.–Jotyżmyślę,żepocze kaćtrza–ode zwałsięTrzeszczot.–Dej taspokój,dej taspokój.Cowymyśli -

ta,żejakmucote go,totuktonieprzyj dzie?Todopji roktotubę dzieniuchoł.Ipoconomto?Mężczyźnista liwgrupcenie opodalsyna gogi,awła ści wiete go,cozniejzosta ło.Świetnanie gdyś,

choćnie wiel kabudow la,wznoszą casiępra wiewsa mymśrodkuwsi,dziśbyłajużtyl koster tągruzów,mię dzyktórymipochyla ły siękusobie resztkidwóchna gich,odra pa nychścian.Tu iów dziewyra sta łydrze waimniej szelubwiększekrze wy.Obrazzniszcze niaiza pomnie nia.

–Jotojużniewim,colepszebydzie–dodałKobyła.–Niepodobomisię.Niepodobo.Daw nitobymgodościa nyprzyciung,zafra kiipocożeśtuprzyle cioł.Ispier da lej,jakniechcesz,że bycogor sze -gociniebyło.Alete ro,ha,te roprzyorniedo.

–Amożedo?Pytoł żeśsię?–Agdziecido?!–ostrowtrą ciłze złoszczonySkwa ra.–Wjiszprze cie,żeniedo,tocopier dolisz.Jo

tamwim,żeprzyorra dytoniejestzte go,żeuonsięprzyszwyndoł.Uoj ciec,tociwia domo,żetubył,wi -dzioł,aletynmłody,jakinocozoboczy,tospier doliciityleśgowi dzioł,ichujbę dzie.

–Togo,jaknaoj cowi znępój dzie,naj le pi…–Aniepier dol tachłopy,niepier dol ta!–Skwa rabyłwyraźniepoirytowa ny.–Te ro,dzi siejtonicnie

róbta.Zoboczymy,przyortyżgotampew niena kłoni.Pocze kaćtrza.Tojużniejakzawoj ny,cza syinnesą.

–Łokur wa,pa trzta!–powie działTrzeszczot,wska zującgłowąwstronęklasztoru.ŚrodkiemdrogiszedłpowoliAndrzejHołotyński.

6.Wi dzącjąwdziennymświe tle,za uwa żył,żemanatwa rzygrubąwar stwęma ki ja żu.Mi moto,sie dząc

nata bore cie,wyglą da łanadzwyczajświe żo.Kwia toweper fumyponow niewypeł ni łyma lutkące lę.Kie -dywszedł,nieporuszyłasię.Prze sunę ławzrokiempobanda żuiza głę bi łaspoj rze niewje gooczach.

–Dzieńdobry–powie dział.–Jaksiępanczuje?–spyta ła.Wreszciektośnor mal ny,pomyślałAndrzej.Pospotka niuzprze oremicza siespę dzonymwtowa rzy-

stwieupier dli wieuprzej me gobra taJulia na,za uwa żył,żetadziew czynajestmużyczli wa.–Biorącpoduwa gęwczoraj szewyda rze nia,muszęprzyznać,żeczujęsięna praw dęnie źle.Hankawsta ła izbli żyłasiędonie go.Dotknę łabanda ża,popa trzyłanaopuchnię tą twarz,przyłożyła

dłońdole we goboku.–Boli?–spyta ła.–Tak,wła śnietutaj,aległowatopra wienie.–Niechpansia da,zmie ni myopa trunek.Nieza mknąłpanoknaite razjesttuzimnojakwgrobie.–Pa ni…–MożebyćHa niual boHanko.–Ach,więc…Andrzej.–Hołotyńskipodałjejdłoń.Porazpierw szyuśmiechnę łasiędonie go.

–Usiądź–poprosi łaiotworzyłapudłozme dycznymiakce soria mi.–Cie szęsię,żecile piej.Zmie ni -mybandażispróbuje mycośpora dzićnatętwarz,że byzadzień,dwazmniej szyćopuchli znę.

Andrzej poddał się za bie gom z ogromną przyjemnością. Ta dziew czyna tutaj,w pustym klasztorze,wśródepa tują cychnie chę ciąmni chów,zda wa łamusięwybrykiemna tury,ajednocze śnieje dynympunk-temnor mal ności.

–Powiedzmi…Ha niu,cze muzosta łemza mknię tynaklucz.Niemogłemra nowydostaćsięzpokoju.–Zce li–powie dzia łazna ci skiemHanka.–Tojestce la.Za mknę li śmyzuwa ginatwojebezpie czeń-

stwo.–Cośmigrozi ło?Nieodpowie dzia łaodra zu.Zwpra wąrozwi nę łabandaż ide li katnieodcze pi łaga zęprzykrywa ją cą

ra nęnaczubkugłowy.Na dalmil cząc,Hankana są czyłaka wa łekwa tyiprzyłożyłanara nę.Syknąłci cho,aonanamomentznie ruchomia ła.Zprzyjemnościądostrzegłnie wymuszonytakt,zja kim–niechcącnaj -wyraźniejspra wićmubólu–prze rwa łaopa trywa nie;leczza razza czę łakontynuowaćza bie ginanowo.Wykonywa łateczynnościznie zrów na nąkobie cągra cją.Jejruchyniebyłyanizbytszybkie,anizbytwol -ne;wcudow nysposóbze spolonezodurza ją cymza pa chem,ja kimema nowa łojejcia ło.

–Je steśwWiel kichLi pach–powie dzia łana gle,nieprze rywa jącbanda żowa nia.–Tuludziebywa jąsza le ni.

Te razonnicnieodrzekł.Zulgąpodda wałsiędotykowijejdłoni,prze chyla ją cychmugłowętowjed-ną, towdrugą stronę, a jednocze śnie sta rał się chłonąćwra że nia,które za czę ły sięwnim rodzićpodwpływembli skościHanki.Kie dyprzypadkowona ci ska łapal ca mije gopoliczkiiprzysuwa łasiębli żej,takżedotyka łacia łemje gora mie nia,czułdrże nie.Za mknąłoczy,chłonącjejcie pło,wwyzię bionejce li.Ina glerozmowazprze orem,wczoraj szawę drów kaprzezlasiatakta jemni cze gosza leńcasta łysięodle -głymwspomnie niem.Drę czą cegoodprzyjazdumyśli rozpłynę łysięwbal sa micznejaurzekobie cości.Za pra gnąłosunąćsięwtęobej mują cągokwia towąotchłań,poddaćsięjejprzycią ga ją cejsi le.

–Niechpan…tozna czy…tyl komitunieza śnij.Otworzyłoczy i spoj rzałnaobskur nące lę.Dziew czynakończyłaopa trywa nie.Spraw nieza wią za ła

bandażiodsunę łasiękil kakroków.–Wyglą da łeśtak,jakbyśza słabł–powie dzia łazuśmie chemiusia dłanata bore cie.Andrzejna tychmiastwróciłdorze czywi stości.Nieza mie rzałjejna stra szyć.Się gnąłpookula ry,prze -

kli na jącwduchupęknię teszkło.–Nie,tyl ko…próbowa łembyćjaknaj lepszympa cjentem–odparł.–Je steśzpew nościąbar dzodobrympa cjentem.Uśmie cha łasięnie zwykleuroczo.Ja sne,długiewłosy,zle wejstronyza łożonezaucho,fa lowa ły,luź-

noopa da jącna ra miona.Zmysłowoza rysowa newar gi zosta łypowle czonede li katnąwar stwą szminki.Mia łanasobiegrubyswe teriobci słedżinsy,byćmożetesa me,cowczoraj.

–Adla cze gotakmisięprzyglą dasz?–spyta ła,za kła da jącnogęnanogę.Andrzejrze czywi ściewpa trywałsięwniąjakwobraz.Hankawie dzia ła,cotozna czy.Kie dytyl ko

wszedłdoce li,dostrze gła,ja kiewywie rananimwra że niejejobec ność.Gdybytyl koze chcia ła,mogła byrozkochaćgowsobie.Wystar czyłobypa rędamskichsztuczek.Oczywi ście,za wszeistnia łapew nadozanie pew ności,możemakogoś.

–Pa trzę,bo…nowiesz,wczoraj…dzi siajje steśta kasympa tyczna,rozumieszmnie…–Wczorajbyłamzmę czona–odpowie dzia ła,machnąw szyrę ką.–Noiniewie dzia łam,żeje steśsy-

nempa naJe rze go.Chociażte raz,jakpa trzę,towi dzędużepodobieństwo.–Aha, no tak.Muszę się ja koś pozbie rać, bo tak na praw dę jeszcze domnie chyba nie dotar ło to

wszystko.Wiesz,jasamniewiem,alechybapowi nie nemsiędowie dzieć,ktonamniena padł.Dziśpój dędoobser wa torium,trochępochodzępookoli cyimamna dzie ję,żemniewbia łydzieńniktnieza cze pi.–Andrzejza śmiałsię,wypowia da jącostatniesłowa.

Hankaprze sta łasięuśmie chać.Odwróci łagłowędooknaisplotłapal ce,skła da jącdłonienastole.–Dla cze gotuprzyje cha łeś?–za pyta ła,pa trzącwokno.–Tochybaoczywi ste,chcęobej rzećto,cozosta wiłmita ta.–Andrzejuznał,że–mi moiżHankawy-

da wa łasięmi łądziew czyną–le piejniewyja wiaćjejni cze goponadto,cokonieczne.–Lubi łamtwoje gota tę.Tobyłbar dzomą dryczłowiek.Bar dzomiprzykro,żezmarł.–Zna łaśgodobrze?–Dobrzenie,aletuwszyscygozna li.–Notak,wkońcuspę dziłtumnóstwocza su.Opowiedzmicośonim,jaktużył,corobił,bochyba

nietyl kozaj mowałsiępra cą…Hankawsta łaisię gnę łapopłaszcz.–Możeinnymra zem.Wie czoremprzyj dę,że byobej rzeć,jaksiętowszystkogoi.–Ubra łasięiwło-

żyłapudeł kome dycznedotor by.Andrzej za uwa żył zmia nęw jej za chowa niu.Przed chwi lą toczyła z nimza lotną rozmowę, ślącmu

długiespoj rze nia,ana gleuśmiechgdzieśzniknął,wruchywkra dłasięsztyw ność.–Za cze kaj–powie dział,podnoszącsięzłóżka.–Wczorajpowie dzia łaś,żele piej,że bymwyje chał,

cośta kie gochyba.Nierozumiemte go.Odsa me gopoczątkuwszyscysątudlamnienie mi li.Tozna czy,no,tyje steśinna,ale…niepoj muję,cze mu…nowiesz,mamwra że nie,jakbychcie lizemniezro bićwa -ria ta.Ocotuchodzi?

Dziew czyna,nicniemówiąc,pode szładodrzwi.Dopię łaostatnieguzi kipłaszczaipołożyładłońnaklamce.Sta łatakprzezchwi lę,jakbynadczymśgłę bokosięza sta na wia ła,apotemodwróci łasiędonie -go.Za uwa żył,żezmarszczyłaczoło,awjejoczachpoja wiłsięsmutek.

–Nicta kie goniemówi łam,musia łeśźlemniezrozumieć.–Niesą dzę.–Posłuchaj,te razmuszęjużiść.Takjakpowie dzia łam,przyj dęwie czorem,dobrze?–Wie czoremmożemnietujużniebyć.–Jakto?–Najejtwa rzypoja wi łosięogromnezdzi wie nie.–Mamza miarza mieszkaćwobser wa torium,takjakoj ciec.Je ślidziś,wcią gudniaudamisięja ko

ta ko doprowa dzić tamwszystko do porządku, to chciał bym tam prze nocować. Nie myśl, że się boję.Mieszkałtamoj ciec,mogęija.Imamna dzie ję,żewreszcieludziesiędomnieprze kona ją.

Hankapopa trzyłananie goztroską.–Wta kimra zie…dowie czora–poże gna łasięiwyszła.Andrzejwyjął car me na i siadł za stołem.Dziew czynapodoba łamu się,musiał to przyznać.Ładna

iinte li gentna,możetrochędziw na,alebezwątpie niaintrygują ca.Nieprzypomi na łaje gobeztroskichko-le ża nekzuni wer syte tu.Cze mutakna glewyszła?Jaktyl koza czynałocośpytać,ludzietutajsta wa lisięner wowi.Czywza pa dłychwiochachza wszetakjest?Możetojużpoprostuta kiwiej skisort,ob cychnielubią,nieufa ją,traktująjakintruzów.Aleoj ciecja kośtuumiałżyć,idzia dek.Ja kośsięakli ma tyzowa li,więcdla cze goionniemiał byspróbować.

Za cią ga jącsięgłę boko,wróciłpa mię ciądoostatnichdninauni wer syte cie.Prze szedłzi mową,ostat-niąjużse sjębeznaj mniej szychproble mów.Pra wieca łąpra cęma gi ster skąmiałjużgotową.Zosta łyje -dyniewnioski,końcoweusta le nia ibi bliogra fia.Czerw cowaobrona rysowa ła sięw ja snychbar wach.Miałteżsporeszansenarozpoczę cieprze wodudoktor skie goiposa dęasystenta.Wpraw dziebyłonarokukil kupra wiege nial nychstudentów,aleionniebyłnaj gor szy,apozatymna zwi skooj cawie lezna czyłowśrodowi sku.

Jakżeinnyświatbyłtutaj,wtejza pomnia nejprzezBogawiosce.Wła ści wieprzyje chałtyl kopoto,że byze braćsi łyprzedfi na łem,spę dzićtepa rędniwode rwa niuodcodzienne gopę du,odchorejmatkiipa ruli trówpi wawpiątkowelubsobotniewie czoryorazprzej rzećostatniewzory,obli cze niaiwyni kidoświadczeń,podsumowaćkońcoweana li zy.Dla te goposta nowiłspeł nićostatniąproś bęoj ca.Nada rza ła

sięświetnaoka zja,abypołą czyćda nąprzedla tyobietni cęzwe wnętrznąpotrze bąwyci sze niasię.Tamte -godniaw szpi ta luniepotraktowałpoważnie je go słów i tej kar teczki zna nie sionymiwspół rzędnymi.Konspi ra cja ni czym z przygodowej powie ści dlamłodzie ży?Wra ca jącwte dy doKra kowa, rozmyślałwpocią gunieoWiel kichLi pachioj cow skimna ka zie,aleotym,żeni gdygojużniezoba czy,żetoko-niec.Wie działotym.Przydrzwiachwyj ściowych,przedgma chemszpi ta la,cze kałnanie gostar szymęż-czyznawgar ni turze.Pokil kusłowachza proponowałpodwie zie nienadworzec.Usie dlina tyl nymsie -dze niuikie row caruszył,onicniepyta jąc.Prze jażdżkaoka za łasiędłuższa,niżAndrzejmógłprzypusz-czać.Sa mochódza trzymałsiędopie rozamia stem,wszcze rympolu,napoboczudrogi.

–Ni gdywię cejniezoba czyszsięzoj cem–powie działchłodnomężczyzna,któryprzezca łądrogęnieode zwałsięsłowem,nieodpowia dałnapeł nenie pokojupyta niaocelpodróży.

Andrzejmil czał.Zro zumiał,żele piejnicniemówić.Wtejchwi libyłnaichła sce.Mac kiwła dzyporazpierw szydotknę łygobezpośrednio.

–Niepróbuj iśćwje gośla dy, rozumiesz?Wi dzisz,gdzie je ste śmy?Rozej rzyjsiędobrze.Przyj rzyjsię.Za pa mię tajtomiej sceicieszsię,żepo zwa lamciwysiąść.Je ślispotka mysiętujeszczeraz,skończysiętoina czej.Ate razwysia daj.–Mężczyznana chyliłsięiotworzyłdrzwipostronieAndrze ja.

Kil ka tygodnipóźniejodbył sięwKra kowiepogrzeboj ca,wie loletnie gopra cow ni kauni wer syte tu.Przezna stępnela taes be cynieda wa liosobieznać.

Andrzejsie działzastołemikończyłkolej ne gopa pie rosa.Ce labyłaca łaza dymiona.Spotka niezmęż-czyznąwsa mochodziesta nę łomużywoprzedocza mi.Wcze śniejwyda wa łomusię,żeniebyłotoażtakważne,byćmożeoj ciecmiałja kieśpowią za niazwła dzą,którapróbowa łana stra szyćnie groźne goprze -cieżsyna,takprofi laktycznieprze strzecprzedniewia domoczym,prze strzecdlaza sa dy,za siaćnie pokój,taknawszel kiwypa dek.Kie dywybie rałsiędoWiel kichLip,wogóleniewziąłpoduwa gęta jemni cze gospotka niazmężczyznąwgar ni turze.Alete raz,kie dyznówdzia łosięcośnie na tural ne go,tamtoostrze że -nieniewyda wa łosięjużta kiebła he.

Otworzyłoknoiwyrzuciłnie dopa łek.Uświa domiłsobie,żepostą piłbrzydko,alebyłojużzapóźno.Niedamsięprze robić,pomyślał,anaje gotwa rzyza płonąłrumie niec.Przyje cha łem,bochcęspę dzić

kil kaspokoj nychdni.Spokoj nych,dochole ry!Botojestmojeobser wa torium,mojeini kogoinne go.Podszedłdople ca kaiwycią gnąłpude łeczko,wktórymschowałpa pie rekwci śnię tymukie dyśdorę -

ki.Wyjąłgoiwłożyłdotyl nejkie sze nispodni.Pomyślał,żeje ślijestwtymja kaśta jemni ca,toza pi sa nojąnatymświstku.Wcze śniejnieprzywią zywałdonie gowa gi,traktowałjaknie potrzebnąfa na be rięoj ca,które muprzedśmier ciąpomie sza łosięwgłowie.Te razprzyszłomunamyśl,żetoniebyłdowódsza leń-stwa,leczwręczprze ciw nie–naj większe gorozsądku.

7.Nie pa mię ta ła, kie dy ostatni raz prze ję ła się czymś tak jak przyjazdem młode go Hołotyńskie go.

WWiel kich Li pach nic nowe go się nie dzia ło. Tu każdy znał swojemiej sce iwie dział, że świat ze -wnętrznyjesttyl koźródłemnie bezpie czeństw.Stądniebyłoucieczki.Wiel kieLi pyżyłyprze szłością,ży-łydotyłu,naopak.

Posta wi łakoł nierzpłaszczaiwłożyłaczapkę.Szłapowoli,za myślona.Andrzejspodobałjejsię.Cowię cej,nie ma łoprzyjemnościspra wi łojejje goza inte re sowa nie.Jakkażdakobie ta,Hankaza wszewie -dzia ła,czywzbudzi łaza inte re sowa nie,czychodzi łoopozba wione gośmia łościmłodzieńca,czypew ne gosie bie podrywa cza.Zna ła to z cza sów studiówna aka de miime dycznej.Fa ce ci za wszebyli ta cy sa mi.Różni cemię dzyni misprowa dza łysiędorozmia rów:fi zyczne go,uduchowie nia,kul turyitympodobnych.Niespotka łani kogo,wkimmogła bysięza kochać.

WAndrze juHołotyńskim za uwa żyławszystkie typowemę skie ce chy.Niewyróżniał się spe cjal niewśród chłopa ków, ja kich ca łe mnóstwo ła zi ło po koryta rzach wydzia łów uni wer sytec kich. Ale tu,wWiel kichLi pach,nie ocze ki wa nyprzybyszna bie rałzupeł nieinnejwar tości.WHanceodwczorajodzy-

wa łysięze pchnię tewkątnie pa mię ciobra zysprzednie malsiedmiulat,kie dywstę powa łanauczel nię,jeszczeniedokońcawie rzącwto,żesięjejuda ło.Późniejtenaj lepszedwala tawjejżyciu:aka de mik,za ję cia,wiel kiemia sto,zna jomi,impre zy.Uwie rzyła,żemożesięjejudać,żemdłacodziennośćrodzin-nejwsizca łąre gular nościąrytuałówklasztor nychzosta łana reszciezanią.Apotem,na gle,wcią guza le -dwiejedne godnia,wszystkotosięskończyłoimusia ławra cać.

Wra caćnaza wsze.Niemia ławyboru.Więcwróci ła.I oto przyjeżdża doWiel kichLipmłody człowiek z ze wnątrz, ze świa ta, który kie dyś był także jej

świa tem.Byłapew na,żeludziejużga da ją.Fakt,żebyłtosynpa naJe rze go,jeszczebar dziejwszystkokompli kował. Andrzej nie był pierw szym lepszym obcym. To był syn kogoś, kto wie dział o wioscewszystko.Woczachmiej scowychmógłbyćniedokońcaobcy.Askorotak,to…

Hankasta nę ła,aser ceza czę łojejbićmoc niej.Tenchłopakbyłjejje dynąszansąnawydosta niesięzte gopotwor ne goświa ta.

–Muszęwrócić–szepnę ładosie bieiodwróci łasię,abypójśćzpowrotemdoje goce li.Niezdą żyłajednakzrobićpa rukroków,kie dyza trzymałjązna jomygłos.

–Ha niu,noijakposzłouHołotyńskie go?Zdrów?–BratJulianopie rałsięościa nęwpobli żuokna.Nieza uwa żyłagowcze śniej.

–Tak,no,niecał kiemjeszcze,alejestdużapopra wa–powie dzia łaszybko,opa nowującwzburze nie.Za cią gnę łamoc niejsza likiwygła dzi łapłaszcz.

–Wyglą dasznaporuszoną.–Brat Julianpowoli zbli żał siędoniej.Wpra wej rę ce trzymałBi blięzwiel kimkrzyżemwyzłoconymna twar dejopra wie.–Nadczym to tak sięza myśli łaś,oczymśza po-mnia łaśmupowie dzieć?Że bybar dziejuwa żał?

–Onsamwie,żepowi nienbyćostrożny.Ra nysięgoją,aletrze bajena dalkontrolować.Atyco,wła -śnietuczytaszświę teksię gi?

–Ochnie,noszęjąprze cieżnie malza wsze.Rozma wia łemtuzkil komabrać miprzedprymąiwła śniemia łemiść,kie dycięzoba czyłem.Noale,powiedz,cosą dziszona szymgościu?

–Tosympa tycznychłopak.–Zga dzamsię,teżgopolubi łem.Myślę,żeczujesiętutajtrochę…za gubiony.Mogłobybyćle piejdla

nie go…–BratJulianza wa hałsięprzezchwi lę.–Zda jeszsobiespra wę,żeontutajniemo żezostać,żeprze orte gonieza akceptuje.

–Domyślamsię,nietyl kozresztąprze or.Bę dziemusiałwyje chać.–Tymra zemHankapode szładoza konni ka.Za trzyma łasiętużprzynim.–Tyl kożeonniewyda jesięchętnydoopuszcze niawio ski.Ktośpowi niengoprze konać.

Mnichuważniewpa trzyłsięwoczyHanki.Najejtwa rzycią gleza zna cza łasięemocja.Ja kaśni kła,za ska kują camyślprze bie głamuprzezgłowę.Spuściłwzrokipopukałpal cemwokładkęPi smaŚwię te -go.

–Wiesz,jasobiemyślę,żewosta tecznościprze orposta nowicośinne go,tyl kożetosięwią żez…norozumiesz…tymikontakta mi,aonbar dzote gonielubi.

Hankawzdrygnę łasię,bozrozumia ła,cobratJulianmanamyśli.–Jakchce ciegodote gozmusić?–spyta ła,na tychmiastża łującwypowie dzia nychsłów.Twarzbra ta Julia naza sę pi ła się, oczywzniosły sięku skle pie niu, apal cemoc niej ści snę ły twar de

okładkiBi blii.–AleżHa niu,janicniewiem.Jaje stemnie wie lezna czą cymnich.Jatyl koprzypuszczam,towszyst-

ko.–Muszęjużwra caćdodomu.Je ślibę dępotrzebna,wiesz,gdziemnieszukać.Hankawymi nę łaza konni ka,którypoczuł,jakowie wagosubtel ny,kwia towyza pach.BratJulianod-

wróciłsięzaniąipa trzył,jakzbli żasiędodrzwi,zgra cjąjeotwie raiwreszciezani mizni ka.Wczapcena sunię tejnauszywyda łamusiępiękna,wprosturze ka ją ca.Nie razpodpa trywał jąukradkiemina wetmie wał różne nie popraw ne myśli na jej te mat. A kie dy opuści ła ce lę te go chłopa ka, za czer wie nionaipodeks cytowa na,bratJulianza uwa żył,żesta łasięjeszczebar dziejpocią ga ją ca.

Przyszłomudogłowy,żebezwątpie niatenchłopakjejsięspodobał,iwzdrygnąłsię,bobyłotoprze -ra ża ją ce.

8.Nadworzemogłobyćmi nusdzie sięć,możena wetmi nusdwa na ściestopni.Lódni czymprze zroczysty

pancerzpokrywałwszystkowokół.Andrzejwłożyłcie płąkurtkę,swe terpodspód,idokładniesiępoza pi nał,poczymrów noogodzi nie

dzie wią tejopuściłmieszkal nączęśćklasztoru.Dopie rote razmógłroze znaćsięwrozkła dziebudow li.Ca łykompleksprzypomi nałkształ temli te ręL.

Nadca łościądomi nowałjednona wowykościół,znaj dują cysięwcentral nejczę ści;poobuje gostronachcią gnę łysięni skie,jedno-idwukondygna cyj nebudynki.Pierw szy–wschodni–ciąg,pokil kume trachskrę całpodką temdzie więć dzie się ciustopniikończyłsiętużprzedmurowa nymogrodze niem.–Znaj do-wa łysięwnimczytel niazbi bliote kąipomieszcze niagospodar cze;na tomiastdrugiciąg,odchodzą cyodza chodniejścia nykościoła,dłuższy,cią gnąłsięprostoprzezdwa dzie ściame trów–byłytamsa laka pi tu-lar naire fektarz,anaje gokońcumie ści łasięczęśćmieszkal na–par terdaw niejzaj mowa łodormi torium,za mie nionewsze re gipoje dynczychcel,napierw szympię trzezaśmie ści łysięce lepoobustronachbie -gną ce gośrodkiemkoryta rza.Taczęśćuwieńczonazosta ławysoką,prze wyższa ją cąna wetkościół,wie żą.Sze regbudynkównaca łejdługościozdobionybyłprzypomi na ją cymkrużga nekpodcie niem.

Mi moiżbudow leniebyłyogromne,pre zentowa łysiędośćoka za le.Andrzejniebyłznaw cądaw nejar chi tektury,aleto,cowi dział,byłoja snymświa dec twem,żeprzyszłomusta nąćprzedobiekta mi,ma ją -cymizasobądługą icie ka wąhi storię.Naj bar dziejprzycią gałwzrokcentral niepołożonykościół.Ści -śnię ty mię dzy przyłą czonymi do nie go budow la mi wyda wał się węższy, niż był w istocie. Efekt tenwzmac nia ładodatkowostrze li stawie ża,wysokiewrotawej ścioweorazwysmukłepi la strypo ichobustronach,imi tują cegrec kiekolumny.Samdzie dzi niec,czyra czejplac,naktórymznaj dowałsięAndrzej,takżebyłnie duży,otoczonywysokimmurem.

Cie ka we,ilutychmni chówtumieszka?–za sta nowiłsięna gle.Dotądwi działichmożedzie się ciu,niewię cej.Dzi wi łagojednakpustkadookoła.Prze cha dzałsięjużdośćdługo,ani kogoniespotkał.Wspól -notaza konnamusia łabyćal bobar dzole ni wa,al bobar dzonie liczna,skoroniena tknąłsięnani kogoaniwcze śniej,nakoryta rzu,anite raz,nadzie dzińcu.

Pew niemnieobser wują.Tenprze ornapew noga pisięnamniezeswoje gookna.Jaktomożli we,żeoj ciecgolubił?Ta kie gowstrętne gotypa.

Andrzejposta nowiłobej rzećteżwioskę.Zaj rzałdochle ba kaiupew niłsię,żemazsobąkluczedoobser wa torium,którepozosta wiłoj ciec.Gdy tyl kozna lazłsięzaogrodze niem,poczuł lekkiepowie wywia tru.Gdybytempe ra turabyławyższa,niesta nowi łybyproble mu,jednakprzyta kimmroziena wetlek-kieruchypowie trzabyłynie przyjemne.

Kompleksklasztor ny tworzył ostatnią grupę za budowańna za chodnimkrańcuWiel kichLip.Zanimznaj dowałsięjużtyl kocmentarziwpew nymodda le niudomKuś tyka.Andrzejwie dział,żeobser wa to-riumjestpodrugiejstronie,iabydonie godotrzeć,trze baprze mie rzyćca łąwieś.

Wcza siezi my,aszcze gól niewlutym,Wiel kieLi pyniebyłymiej scemodpowiednimdorannychprze -cha dzek. Za miast żużlowej uli cy prze chodzieńmiał do dys pozycji tyl ko jedną z dzie sią tekwą ziutkichście żek, ja ki mipokrywa łasięca ławioskanaokreskil kutygodni.Wtymcza siebowiemludzierzadkowyściubia linosyzdomów,więckażde muwystar cza ływła snewydrą żonewgrubymśnie gukoryta rzyki.Głów nauli caprowa dzi łaodklasztor nychmurówwkie runkupierw szychdomówzobszer nymiza groda -

mi,któreza czyna łysiękil ka dzie siątme trówzagra ni cąprze ora tu,ażdomiej sca,skądwyraźniebyłowi -daćobser wa torium.Pose sjesą sia dowa łyzesobąpojednejidrugiejstroniedrogi.Wszystkiegospodar -stwawyda wa łysiędosie biepodobne.Ichukładróżniłsięwpraw dzie,jednakkażdeznichnosi łowie lecechwspól nych:prze wa ża łypar te rowedomy,krytepa pą,gdzie nie gdziestrze chą,dote goobowiązkowastodoła,chlewipieswbudzie.Nie którepose sjebyłyduże, inne–wwiększości–ma łe iza nie dba ne.Wśrodkuwsiuli cawschodnio-za chodniakrzyżowa łasięzpołudniowo-pół noc ną,znaczniekrótszą,którązjeżdża łosięzgar buota cza ją ce gowieś.Kie dyśwtymmiej scutętni łożycieWiel kichLip,wnaj lepszychcza sach stał tu na wet sklep, a dookoła kwi tło rze miosło, głów nie garncar skie, z cze go wieś słynę ławokoli cy.Te raznie któredomysta łypuste.

Andrzejprze mie rzałwioskęwol nymkrokiem,rozglą da jącsiędookoła.Coja kiśczasmusiałprze cie -raćpokrywa ją ce się szronemokula ry.Ci szęod cza sudo cza suprze rywa łowar cze niepsów.Pierw szydom,którymi jał,byłtoni ski,drew nia nybudynekześla da mioma lowa niaprzedwie lomala ty,ota cza łogopa ręnie wysokichdrzewibuj ne,na wetpodlodem,krza ki.Środkowaczęśćspa dzi ste goda chuugi na łasię,przybie ra jąccha rakte rystycznysiodłowa tykształt.Nie wiel kieoknazwydatnymipa ra pe ta mi,osa dzo-neni sko,możemetrnadzie mią,wyda wa łysięciemneodwe wnątrz,przymglone,jakbyizbyzani miza -kopci łasi namgłaini komunieza le ża łonatym,abybyłocośprzezniewi dać.Zkomi najednakwydoby-wałsięja snydym.Zdomempołą czonabyłazbi tazde sekstodoła,wwie lumiej scachnie szczel na,zjejnapółotwar tychdrzwiwyglą da łaczęśćdyszlaodfur manki,obokle ża łyja kieświel kieopony.Poprze -ciw nejstroniepla custa łydwiema łeszopy,takżedrew nia ne,choćnabe tonowejpodmurów ce,spra wia -ją cewra że niedość–jaknatutej szystandard–solidnych.Podrugiejstronieścieżkigłów nączęśćgospo-dar stwatworzyłpodobnydom,tyleżenie cowiększyichybale piejutrzyma ny.Zaokna mimożnabyłodo-strzecfi rankispię tepośrodku.

Naścieżce,którąposuwałsięAndrzej,niebyłoni kogo.Iznowuota cza łagotasa maci szastę ża łe goświa ta.Drze wawyra sta ją cewysoko,nagar bietektonicznymwokółwioski,tworzyłykrysta liczniebia łą,pokrytąlodemza porę,zaktórądopie romogłoza czynaćsiężycie;wystar czyłospoj rzećwgórę,abyna su-nę łasięmyśl,żeWiel kieLi pyota czanie prze kra czal nali nia,wyma lowa na,abychronićiostrze gać.Przy-tła cza ją ceznie ruchomie nie roślinnościpotę gowa ła jeszczesennamar twotagospodarstw,pa ra liż sprzę -tówza stygłychpodkil kucentyme trowąwar stwąskrze płejwody.Kolej nemi ja nedomyspra wia ływra że -nieza mar łychwle tar gu,ichskutelodemścia nywyglą da ły,jakbynieprzezkil kazi mowychtygodni,aleodwie kówbyłypokrytenie ustę pują cąprze zroczystąskorupą.Przywodzi łynamyślpusteizimneskrzy-nie,porzuconenaśrodkubezkre sne gopola.Tyl kodymią cekomi nyświadczyłyotym,żektośprze bywawe wnątrz.

Wmia ręjakAndrzejposuwałsięwgłąbwioski,wra że niepustotyibra kużyciana ra sta ło.Podwustu,możetrzystume trachpoja wi łysiędomymurowa ne,naj czę ściejbia łelubsi we,taksa moci cheinie do-stępne.Stangospodarstwrów nieżwyraźniesiępopra wiał,chociażtrudnobyłotojednoznacznieoce nić,gdyżwszystkowokółprzykrywałśniegilód.Przedjednymzce gla nychdomówwidnia łata bliczkazna -pi sem:soł tys.

Kil ka dzie siątme trówda lejAndrzejna tra fiłnaskrzyżowa nie.Tutajkil kabudynkówporazpierw szyłą czyłosięzsobą,tworzącści słą,pra wiemiej skąza budowę.Obszarskrzyżowa niaoka załsięza ska kują -coduży, przypomi nał ra czej cał kiem spory plac, a nie prze cię cie ulic.Zopowie ści oj cawyni ka ło, żewła śniewtymmiej scutrze babyłoskrę cić,abyswobodnieopuścićwieś,idącda lejpodgórę.

Zosta wiw szyzasobąskrzyżowa nie,Andrzejza uwa żyłpole wejstro nie,mię dzyjednymadrugimpło-tem,wyróżnia ją cąbudow lę.Tworzyłyjądwiewa lą cesięścia nyiusypi skogruzówpomię dzyni mi.

•Sta nąłiwycią gnąłpa pie rosa.Gdzieśzbokudobie głogopowar ki wa niepsa.Tonapew nopozosta ło-

ścisyna gogi,pomyślał.War toprzyj rzećsięgruzowi sku.Oj ciecopowia dał,żesyna gogęspa li lipodczas

woj nyNiemcy,akil kudzie się ciuŻydów,mieszka ją cychwWiel kichLi pach,wywieźlidoAuschwitz.Niktnieoca lał.Awżydow skichdomostwachwokoli cytejma łejsyna gogite razmieszka liPola cy.

Kie dyza pa lałpa pie rosa,ką temokaspostrzegłja kiśruchmię dzyścia na mi.Dopie rote razstwier dził,żepodjednąznichstoigrupkamężczyzn.Onitakżepa li lipa pie rosy,nadichgłowa miunosi łysięchmurydymu.Musie limówićbar dzoci cho,boAndrzejniesłyszałżadnychgłosów.

Wpierw szejchwi liza wa hałsię,gdyżzbytwie lenie ja snychrze czydoświadczyłodchwi liprzyjazdu,alenie pokójza razmi nął.Prze cieżbyłja sny,pięknyzi mowydzień,aonpotra fiłstaćsięwyjątkowomi -łym człowie kiem, je śli tyl ko za chodzi ła ta ka potrze ba.Na uczył się, że naj ważniej sze to przystosowaćswojeza chowa niedopoziomurozmów cy:śmiaćsię,kie dyonsięśmie je,iwgra ni cachrozsądkustoso-waćpodobnąkonstrukcjęwypowie dzi,choćostrożnie,abynieprze sa dzić,botendrugiodra zutowyczu-je.

Kie dyruszyłwkie runkumężczyzn,zoba czył,żeteżnanie gopa trzą.Obser wowałichba daw czo.Wy-glą da lijakbliźnia cy:krę pe,sze rokiesyl wetki,okuta newsza reibrą zowepłaszcze,nanogachfil cowa negumow ce; spod ucha tych cza pek wyglą da ły ciemna we, nie ogolone twa rze, po prze ci na ne głę boki mizmarszczka mi.Moglimiećpopięć dzie siąt lubsześć dzie siąt lat.Mil cze li,kie dyAndrzejpodchodziłdonich.

–Dzieńdobry–przywi tałsięzuśmie chem,akcentującostatniąsyla bę,abyza brzmia łaśpiew nieiza -chę ca ją co.–Za wszetuuwastyleloduwzi mie?

Byłjużzupeł niebli sko,ależa denzmężczyznnieodpowie dział.Ponurespoj rze nianiedoda łyAndrze -jowiotuchy.Uśmie chałsięjednakda lej,jakbyniebyłświa domyichnie chę ci.

–Na zywamsięAndrzejHołotyński,mójta tatutajdługopra cował,wła ści wietochybana wetpra wiemieszkał.Wi tamser decznie.–Nieba czącnanic,wycią gnąłdłońdo jedne gozmężczyzn,ścią gnąw szywcze śniejrę ka wiczkę.Wie dział,żeryzykuje.Je ślichłopniepodamurę ki,bę dziekłopot.

SzymonSkwa ranieodrywałwzrokuodoczuAndrze ja.Kie dydostrze gli,żechłopakzmie rzawichkie runku,anion,aniża denzje gokole gówniewymie ni lina wetsłowa.Tyl koCi chońpa ręra zyza gwizdałpodnosem.Skwa razdałsobiespra wę,żeodje goge stuza le żybar dzowie le.Synastronomastałprzedniminieopuszczałwycią gnię tejrę ki.Twar dybył.Ktośinnypopa ruse kundachdał bysobiespokójzza -ga ja niem.Atennie,tenjakwycią gnąłrę kę,takjątrzymał.Pozosta lichłopina wetsięnieporuszyli.Bez-troska,z ja kąHołotyńskidonichpodszedł izuśmie chemza czął rozmowę,za skoczyła ich.Ocze ki wa likogośwystra szone go,nie pew ne gona stępne gokroku,a tymcza semmie liprzedsobąosobęsympa tycznąinaj wyraźniejnie prze lęknioną.

Po,jakimsięwyda wa ło,nie skończe niedługimcza sieSkwa razocią ga niemzdjąłjednopal cowąrę ka -wi cęipodałdłońHołotyńskie mu.Aletwarzpozosta łabezwyra zu,jakbytengestniemiałzna cze nia.Niepa dłożadnesłowo,rę kaSkwa rybyłasztyw naiciężka,jakbytonierę kaczłowie ka,tyl koja kiejśma szynywludzkiejpowłocewi ta łaprzyjezdne go.

Andrzejuści snąłje godłońmoc no,abyza zna czyć,żejestgodzienwiększejuwa gi,ana stępniewycią -gnąłrę kędoKobyłyipozosta łych.Wi ta jącsięzkażdymzosobna,Andrzejmówił–dzieńdo bry,wi tam,bar dzomimi ło.Tamcijednakniewydusi lianisłowa.

Z da le ka rozle gły się poszcze ki wa nia psów uwię zionych w swoich budach. Andrze jowi prze szłoprzezgłowę,żejużdaw nopowinnykła pać,kie dyszedłśrodkiemwsi,alebyłotakzimno,żeimsięchybaniechcia ło,tyl kopowar ki wa łygroźnie.

Posta nowiłnieustę pować.Wyrzuciłnie dopa łekcar me naina tychmiastsię gnąłpokolej ne gopa pie ro-sa.Wi dział,żechłopipa lą,więcnieczę stował,alebyłprzygotowa ny,abywkażdejchwi liza propono-waćszluga.Na gleza uwa żyłbutel kiwi nastoją cezboku.Za śmiałsięsze roko.

–A,totaksięgrze je cie–powie dział,prze cią ga jącgłoski.–Ech,niepomyśla łem,że bydoLipza braćtrochęcze gośmoc niej sze go.Anonic.–Przysta wiłogieńza pal niczkidopa pie rosawna dziei,żektóryśznichwreszciesięode zwie.

Kie dyza cią gałsiędymem,usłyszałupra gnionesłowa.–Ana pijsięże.–Skwa rapodniósłześnie guna poczę tąbutel kęipodałAndrze jowi.Byłtonaj podlej szyzpodłychja boli,ja kiprzyszłoHołotyńskie mukie dykol wiekkosztować.Pocią gnął

tę giłyk,nieoczyściw szywylotubutel ki,gdyżmogłobytozostaćnie wła ści wieode bra ne.Prze łknął,pa -mię ta jąc,żeniewol nomusięskrzywićaniwża densposóbdaćpoznać,żejestcośnietakzja kościąwi -na.

–Lepsze gonima–ode zwałsięCi choń.Wszyscyna gleza re chota li,puszcza jąckłę bydymuipa ry.–Niejestzłe–za pew niłAndrzej,czując,żepierw szelodyzosta łyprze ła ma ne.–Nieta kierze czysię

pi ło.Mężczyznomwyraźniepopra wiłsięhumor.Początkowasztyw ność,choćna dalwyczuwal na,za czę ła

ustę pować.Poczuł,żemaszansęnadobreprzyję cie.Je ślityl kote gonieze psuje,wia domośćorów nymgościupój dziewwieś.

Napozórtakrótkawymia nazdańwyglą da ładobrze,leczAndrzejniezda wałsobiespra wy,żeprze -ce nia sygna ły otwar tości.Chociaż początkowena pię cie ustą pi ło iwinny poczę stunek świadczył o do-brychintencjach,mężczyźniwca leniebyliza chwyce niwi dokiemnie chcia ne gogościa.

–Nadługożeśtuprzyje choł?–za pytałCi choń,prze stę pującznoginanogę.–Napa rędniconaj mniej.Chciał bymsiętro chęrozej rzeć,wie cie,pooglą dać,cooj cieczosta wił.Bo

jaje stemHołotyński,tyl komłodszy.–Andrzejjeszczerazpocią gnąłzbutel ki,chcącpodkre ślićuda wa ną„swoj skość”.

–Mywie my – powie dział Skwa ra, stosując bar dziej wyszuka ną for męwypowie dzi i akcentu, jakzwykłczynićwkontaktachznie zna jomymial bomni cha mi.–Alemyniewie dzie li,żeonsynamiał.

–Nosłysza łem,żeontunicotymniewspomniał.Niewiemdla cze go,jatuza wszechcia łemprzyje -chać.Awyco,zna li ścieoj ca?

–Horoskopysta wioł–odparłCi chońigwizdnąłprzezzę by.–Mojatodonie gocopiuntekprzycha -dza ła.Aprze cietwojatonie?–zwróciłsiędoSkwa ry,którypoki wałgłowąidodał:

–Wiesz,ontoinousie bietamsie dziołal bouprzyora,al bouKryś ki.Nie roztoiwlasszedł.Alespokoj nybyłchłop.Ajakco,toza wszećpoma goł.Alepowiedzno,jaktepa rędniprzej dzie,toco?

–Noniewiem,pa rędni,możetydzień,możedwa.Zoba czę, jaktamwobser wa toriumsięmieszka.Te raztoitakmuszęwra caćdoKra kowa,bostudiakończę,alepotem,niewiem,możebymsiętujakoj -ciecurzą dził.–Mówiącto,Andrzejposta nowiłprze chylićbutel kęjeszczeraz,abypozba wićpozna nychmężczyznostatnichwątpli wości.

Chłopiwmil cze niuwymie ni liposępnespoj rze nia.Trzeszczotcharknąłgłośnoiplunąłnaśnieg.–Dzię kujęzawi no,nata kimróztoka pi tal naspra wa.–Andrzejprze ka załbutel kęCi choniowi.–Pój -

dęda lej,bojeszczeniebyłemwobser wa toriumoj ca.–Taa–chrząknąłSkwa ra.–Jaktrochętamogar nę,toza pra szam.Dowi dze nia.Pa trzyli, jakodda lasięjed nązeście żekwydrą żonychwze sztyw nia łymśnie gu.Zpobli skichgospo-

darstwdochodzi łypoje dynczeposzcze ki wa nia.Nasurowejtwa rzySzymonaSkwa rypoja wiłsięgrymasnie za dowole nia.

–Te rotojużtyl kocze kaćtrza–rzekł,gdyAndrzejbyłjużda le ko.–Sa miwi dzi ta,żechłopoknicnie -winny.

–Jotocipowim,Szymon,żetojeszczegorzy–zza dumąwgłosieoświadczyłCi choń.–Acijeszczepowim,żemitosięniepodobo,żegoHankatymbanda żemotuli ła.Wi dzie liś ta,jakdomatkiszybkocie -kła.Ate rouonza roidzie.

–Ta,prze cieonetozjednypa ra fii.Uonatyżprze ciepannabyćchcia ła,żetam,pa mintota,nadoktorachcia ła,eeee.–Trzeszczotmachnąłrę ką.

–Że bymutamuonacze goniega da ła.Dobroznijdzioł cha,inoże bygdzieniezgłupia ła.Otosięroz-chodzi.–Skwa raza cząłotwie raćna stępnąbutel kę.

–Chłopajitrza–zprze kona niemoznaj miłKobyła.–Kuś tykprze ciejużjomrokna bi ro.–A,bouonta kichłop–głośniejpowie działCi choń.–Jotojakbymjąztyłuza piun,to,chłopy,toby

sięwzie mięwryła.Wszyscyczte rejza rże lijaksta rekonie.–Pocze kej,pocze kej.–Skwa rapogroziłmupal cem,spoglą da jączaHołotyńskim.–Naba tybyśpo-

szedł,jakbysięprzyordowie dzioł.Andrzej cie szył się z te go spotka nia.Ca ławieśwyglą da ła nawyludnioną, żegdybynie szcze ka nie

psów,mógł byuwie rzyć,żezna lazłsięwja kiejśmiej scowości-widmie.Prze konałsięwła śnie,żecho-ciażprze orwyda jesiędziw ny,tomieszkańcy,początkowo–cozrozumia łe–nie ufni,sąta cyjakwszę -dzie.Wódeczka,pa pie roski,gadki-szmatki,typowechłopskiepier doły.Gdybynietennoc nyna pad,mógł -bypowie dzieć, że stosunki z tubyl ca miukła da ją się nie naj gorzej.Ludziwha bi tach li czyćnie trze ba,ważniej szasólzie mi,prze ciętnigospoda rzenaswoichza grodach.

Myśląc o tym, ja ką dobrze rokują cą za warł zna jomość,mi jał kolej ne pla ce. Już z da le ka dostrzegłcha rakte rystyczną,okrą głąbudow lę,stoją cąnanie wiel kimwznie sie niu.Nieprowa dzi łatamżadnaścież-kaiAndrzejostrożniesta wiałkroki,za pa da jącsięwśnie gu.

Spoj rzałnaze ga rek.Dochodzi łowpółdodzie sią tej.Obej rzałsięipopa trzyłnawioskę.Ruinysyna -gogibyłydobrzewi doczne.Natledomówprze suwa łasięgrupkamężczyzn,zktórymirozma wiał,amożebylitoja cyśinniludzie.Pomyślał,żechłopipew nierozbie glisięposwoichdomach,że bydonieśćotym,ja kitochłopakprzyje chał.

Niebę dzietakźle,trze batyl koza braćsiędosprzą ta niaobser wa torium.Odze wnątrzniewyglą danaj -gorzej,atenmni szekcośpie przył,żejestwzłymsta nie.Pew nie,że bymnieznie chę cić.

Obser wa torium le ża ło otoczone nie wiel ki mi krze wa mi, które zgi na ły się pod cię ża rem lodu. Je gogłów nączęśćtworzyłaokrą głabudow laośredni cyokołoczte rechme trów,za kończonakopułąnawyso-kościokołotrzechme trówmożenie comniej.Odstronyza chodniej,wkie runkuwioski,doowal nejbu-dow liprzyłą czonybyłmurowa nybudynekzjednymoknem,ada lejsta łaza mknię tanapordze wia łąkłód-kęnie wiel kaszopa.Itobyłowszystko.Byćmożecośjeszczekryłosiępodśnie giem,ja kieśsprzę ty,któ-rychte raznieda łosięzna leźć.

Zopowie ścioj cawyni ka ło,żeobser wa toriumodcza sówdziadkabyłokil ka krotnieprze budowywa neiunowocze śnia ne,azgroma dzonywnimsprzętastronomicznymiałsporąwar tość.Wnę trzemusia łobyćnie zmier nie cie ka we.Andrzejwie dział jednak, że spora część instrumenta riumzosta ławywie zionapośmier cioj ca,agłów nyte le skop–praw dzi wadumaJe rze goHołotyńskie go–powę drowałnauni wer sytet.

Ode tchnąłgłę bokoisię gnąłpoklucze.SłońcenadWiel ki miLi pa miwznosi łosięcorazwyżej,nie wi docznezaciemnosza rąpowłokąchmur.

Podczas gdy Andrzej Hołotyński, podzwa nia jąc klucza mi, obchodził obser wa torium, grupkamężczyznopuści ładaw nąsyna gogęigę sie goruszyławstronęnie odle głe godomuKrystynyPa kuły,doktóre gogo-dzi nęwcze śniejwe szłazdysza naHanka.Sta nąw szypodpłotemmurowa ne godomuzpodda szem,podpi cichłopiza czę lijąwywoływać.Na robi lityleha ła su,żewpobli skichdomachzna czą coporuszyłysięfi ran-ki.

Kie dywdrzwiachsta nę łaKrystynaPa kuła,uci szylisię,ityl koCi chońwyma chi wałpustąbutel kąpowi nie.

–Kryś ka–powie dział–tycór kisepil nuj,bocijomktoza pyli.–Poszedł stąd, cha mie!–MatkaHankiniepozwa la ła sobiewka szędmuchać.–Szymon,kogoś tu

przyprowa dził?Wełbiecisięprze wra ca?Cze gotychcesz?Za razdoprze orapój dę,jakbę dzie tamituprzyła zić!

Skwa ra,zdaw szysobiespra wę,żeżar tyza szłyzada le ko,ski nąłnakompa nów,którzyna tychmiastza -

mil kli.–Idzi my,idzi my.Alety,Kryś ka,towjisz,żetusynHołotyńskji goprzyje choł?–Wiem!–głośnoodpar łakobie ta.–Iwiem,żegopobi li.Tyl kokto?Tyśdzi siajwlustropa trzył?–Kryś ka,weźtysięwłebpuknij.–Skwa rasampopukałsięwczoło.–Chodźta–rzuciłdopozosta -

łych.KrystynaPa kułaodprowa dzi łaichwzrokiem,apotemza klę łaiwe szładodomu.Okołotrzystume trówda lejAndrzejostrożniewłożyłkluczdootworuwsta rymzamku.Ser ceza bi ło

muszybciej.Czuł,żedzie jesięcośnie zwykłe go,żewła śnietra fiłnana ma cal nyśladswe gooj ca.Ijużwie dział,żebezwa ha niaruszytymśla dem.Słyszałja kieśni kłe,odle głegłosyprzypomi na ją cekrzykiki -bi cówname czu.Przyszłomunamyśl,żewioskawreszciebudzisięzle tar gu,alenara ziegotonieob-chodzi ło.

9.Mi nę ła czwar ta i za czyna ło się ściemniać, kie dy drzwi sta re go drew nia ne go domu rozwar ły się,

skrzypiącni sko,apochwi liwynurzyłsięznich,bla dyiwyczer pa ny,Ja rosławGrządkow ski,zna nywewsipod imie niemKuś tyka.Dysząc, jakbywła śnieobiegłdo okoła ca łeWiel kieLi py, za trza snąłdrzwiipę demruszyłnacmentarz.

Prze byłne kropolięwmi nutę.Mi możelekkoutykałnapra wąnogę,potra fiłporuszaćsięza ska kują coszybko.Nagłów nejścieżce,którąpa ręgodzinwcze śniejpodą żałAndrzejHołotyński,Kuś tykrozwi nąłprędkość,oja kątrudnobyłobygoposą dzać.Biegłjakopa rzony,sa piącistę ka jąc,kie dybutyzbytgłę bo-koza pa da łysięwgrubąpowłokęśnie gu.Zosta wiłzasobąklasztor,na wetnanie goniezer ka jąc.Cokil kachwilwyrzucałzsie biewście kłeprze kleństwa.

Miałnasobierozpię tązie lonąkurtkępozmar łympółrokuwcze śniejle śni czymzgmi ny,podniąpo-pla mionyswe terwkratkę,nanogachkrótkiebuty,doktórychbeztrududosta wałsięśnieg.Niewłożyłczapki,uszyjużwpołowiedrogipoczer wie nia łyzzimna.

Niktgonieza trzymywał,boni kogoniebyłowpobli żu.Wi dokpę dzą ce gonazła ma niekar kuKuś tykizrobił bywra że nienakażdym.

Wcią gukil kumi nutzna lazłsiępoddomemKrystynyPa kuły.Tusta nął.Oparłsięopłotini skopochy-lił.Dyszał,próbującza pa nowaćnadodde chem.Nietrwa łotojednakdługo.Zachwi lęstałprzedprogiemimoc nowa liłwdrzwi.

KrystynaPa kułamia ładosyćnie spodzie wa nychwi zytte godnia.Wogóleniebyłaura dowa naanita -jemni czymprzybyszem,anitym,żewewsiza wrza ło.Oba wia łasiękło potów.Hankawróci łazklasztorubar dzopodeks cytowa na.Cośsiędzia ło.Doobia duwspól niesie dzia ły,apotemcór kaza mknę łasięusie -bie.KrystynaPa kułaniechcia łanie prze wi dzia nychwypadków.

Ale niemia ła też za mia ru znosićwybryków i głupoty za śle pionych samców.OtworzyłaKuś tykowiznie skrywa nązłościąnatwa rzy.

–Cze gochcesz?–Jejtonniewróżyłni cze godobre go.–DoHankiprzysze dłem.–Niemajej.WKuś tykuwzburzyłasiękrew.–Jaktojejniema?!–wykrzyknął,niepa nującnadsobą.–Musibyć!–Alejejniema.Odejdźstąd,boza razpój dępoprze orainaba tycięwyśle!Opił żeśsię.Przyjdź,jak

bę dziesztrzeźwy–nie cospokoj niejdoda łaKrystynaPa kuła.Ja rosławGrządkow skicofnąłsiękil kakroków.Wi dział,żewpokojuHankipa li sięsła beświa tło.

Krewniechcia łasięuspokoić,tar ga łonimjakwście kłymbykiem,leczgdyspoglą dałwoczyKrystynyPa kuły,miałpew ność,żenietę dydroga.

–Idź!Idźże,cimówię.Wytrzeźwiej–ostroza kończyłakobie ta.

–Nieje stempi ja ny.Ja–tuKuś tykza wie siłgłos–janiepi ję.Wieszotym.KrystynaPa kuławie dzia ła,żemówipraw dę.Itojeszczebar dziejjąprze ra zi ło.Posta nowi łajaknaj -

prę dzejrozmówićsięzoj cemJa nem.Możena wetdziś,bopotemmożebyćzapóźno.–Idę–smutnoispokoj niepowie działKuś tyk.–Alenapew nowrócę.Takjakza wszewra ca łem.Odwróciłsięibezpośpie chuodszedł.MatkaHankina dalmia łaprzedocza mije goobłędnywzrok,którymnie omalpoże rałjąnatychscho-

dach.Cośzłe gownimbyło,ja kaśpier wotna,nie okieł zna na,nie podle ga ją carozsądkowisi ła.Poczuła,żejejzimno,ischroni łasięwśrod ku.Słysza ła,jakzgó ryschodziHanka.Spoj rza łynasie -

biezna mysłem.–Poszedł?–Wpyta niuHankida łosięwyczućza nie pokoje nie.–Musiszwreszciezde cydować.Wi dzisz,cosięznimdzie je.Ate razjeszczetenchłopak.Powiedz

muwprost,raznaza wsze.–Myślę,żetojużniebę dziekonieczne.Hankapode szładomatkiiobję łajączule.Obieprzytuli łysiędosie bieista łytakdługozza mknię ty-

miocza mi.•

Czytającpamiętnik.Częśćdruga

Wróciw szyzklasztoru,Hankanaj pierwuda łasiędoła zienki.Umyłatwarzirę ce,isia dłanakra wę dziwanny.Czułasięjakwgorączce.Twarzmia łarozpa loną,amatkajużzdą żyłatowychwycić.Cokol wiekte razpowie,itakbę dziemusia łasiętłuma czyćina praw dęsta rać,abyzmniej szyćjejpodej rze nia.

Naszczę ście,matkaniepyta łaonic.Podczasobia du–byłazupaziemnia cza nazchle bem–rozma -wia łyopoja wie niusięAndrze jaHołotyńskie go,aleKrystynaPa kułazda wa łasiętymniemar twić.Hankanieda łasięjednakzwieść.Niedziś,tojutropowinnaspodzie waćsięata ku.

Usie bierozpa li ławpie cuistar ławszystkiekurze,na wetznaj mniej szychprzedmiotów.Gdyjużzro-bi łosięcie plej,położyłasięnałóżku,podkula jącnogi.Prze le ża łatakokołogodzi ny,wal czączsenno-ścią.

Zda wa łasobiespra wę,żeniemazbytwie lecza su,abypodjąćde cyzję.Przedkońcemmie sią cabę -dziemusia łaja snosięopowie dzieć.

Synpa naJe rze gowywarłnaniejdobrewra że nie.Miałgłosoj ca.Łą czyłoichteżcośnie uchwytne go,aleoczywi ste go–ja kiśnie powta rzal nystylbycia.

Kie dywycią ga łaspodłóżkasta ryma nuskryptJe rze goHołotyńskie go,słysza ła,żematkakrzą tasięjakcodzień.

Wmiej scu,wktórymskończyła,byłapla maikartkasta wa łasięczytel nadopie rowdol nejpar tii.

PAMIĘTNIKJERZEGOHOŁOTYŃSKIEGO,Wiel kieLi py1942

Gdybymwie dział,coprzynie sieprzyszłość.Mar nana dzie ja.Wczoraj szespotka niezNiemca mibar dzomnieza nie pokoiło.Nieprze sta jęo tymmyśleć.Ja nek też

sięoba wianaj gor sze go.Wi dzia łemtowje gotwa rzy.Jeszczera nożywi łemna dzie ję,żenocąode tchnęprzyte le skopie,spróbujęza pomnieć,aleniczte go.

Wi dzial nośćze rowa.Nicniemogłemzrobić.Dziśodra nachodzęspię ty,ciężkomipi sać.Chcia łempoczytać,aleniczte goniewyszło.Znowuja -

kieśplotkionie miec kichoddzia łachwokolicznychla sach.Podobnoprze cze sująnaj mniej szeosa dy.Niemampoję cia,ilejestpraw dywtychpogłoskach,aleniejestmiodnichle piej.To,cotusiędzie je,tonieza ba wa. W końcu uporządkowa łem ca łe obser wa torium. Bezczynność tyl ko mnie przybi ja. Jest te razprzyjemniej,aletowni czymniepopra wiamoje gosa mopoczucia.

Popołudniuzja wiłsięJa nek,bar dzoprze ję ty.Pytał,dla cze gotyleprze sia dujęwobser wa torium.Od-powie dzia łem,żeniewiem,comiał bymrobić.Ja nekmówi,żejakNiemcyprzyj dą,tozadwa,amożena wettrzydni.Poje cha linapołudnieiponoćma jązrobićkoło.Pytam,skądtowie,aleontyl koprzykła -dapa lecdoust.Mówi,żema mytrochęcza su.Oba wiasiętyl konie którychgra na towych,ale,mówi,prze -orznaj dzieja kieśar gumenty.Ja nekchcekonieczniewdaćsięwrozmowyzewszystki mi,możena wetze -braćwieś.Myśli,żewtensposóbudasięcośusta lić.Powia dam,żetoniejestmsza,żewszyscybę dągosłuchać.Jednakon jestzda nia,że tepa rędzie sią tek ludzidasięgdzieśupchać.Klasztor,przynaj mniejczę ściowo,możesię,wje goopi nii,przysłużyć.Tyl koniejestpew ny,czywszyscymni sizniosąna pię cie,gdybyza szłyokolicznościwyma ga ją cemoc nychner wów.Pytam,cze mu,aleznowunieodpowia da,zby-wamniemil cze niem.Chce,że bympochodził,popytałludzi,wyba dałna stroje.

Podzi wiamje goentuzjazmiwia rę.Wczorajtrochępochodzi łempowsi,apotemdowie czorasie dzia łemwobser wa torium.Pa trzącra -

cjonal nie, je stem tu obcy.Poza Jankiem i kil komaosoba mi, zupeł nie ni kogonie znam.Ostatnio byłemwLi pachbodajw36al bo35,jeszczeprzedstudia mi.Dziś,bezoj ca,jesttupustoiobco.Niewiem,jak

jamamtuprze trwaćdokońcawoj ny.Bojęsięomatkę,żadnejwia domościodkil kumie się cy,tyl kotenlistodMać ka.

Ra nowysze dłem,że bykupićcośdoje dze nia,alesklepte goŻydaBauertzaza mknię ty.Niepróbujęsiędobi jać.Drzwiza ryglowa ne,czyliniena le żyli czyćnaprędkąodmia nę.Pa trzęwoknanapię trze.Możewyje cha li, amoże i nie. Po uli cach ludzie chodzą nor mal nie,mi mo to odnoszęwra że nie, że są ja cyśospa li,amoże to tyl komojeprze czule nie.Daw niej,kie dyprzyjeżdża łemtuzoj cem,wieśzda wa łasiękwitnąć,ta kabyłapeł naludzkie goga da nia,wrza skówrozbie ga nychdzie ci,odgłosówzwie rząthodow la -nych.Te razwszystkosięzmie ni ło.

Mi jamfur mankizka pustąipozdra wiamludzi,aoninaswójsposóbuprzej miśmie jąsięikle piąmniepople cach,cza sa miprzywołująimięoj ca,opowia da ją,jaktoobser wa toriumpoma ga limubudować,iżedobrybyłznie gochłop.Nicnowe go.Jestjakza zwyczaj.Mi motocośnieda jemispokoju.Mieszkamtujużdługo,adopie rowostatnichdniachza uwa żambrakwię zimię dzyludnościąpol skąiżydow ską.Jakbydopie rote raz,wcza sienie okre ślone goza wie sze nia,torozwar stwie niesięujaw nia ło.Przypuszczam,żena ra sta ją ceprze świadcze nieonie pew nościlosuŻydówoddzia łujeja kośinajednych,inadrugich.Wła -ści wieniktniewie,cosięwyda rzy i ja kiesąpraw dzi weza mia rynie miec kie godowództwa,wszę dzietyl ko pogłoski, chociaż docie ra ją opowie ści o strasznych wyda rze niach. Ni komu nie chcę opowia daćotym,cosamzoba czyłemwgmi nie.

Idącdoklasztoru,na tkną łemsięnaSta siaJa godę,jakje chałnapożyczonymrowe rze.Lubięgo,choćprostyznie gochłopak.Wyda jemisię,żemawsobiena tural ną,nie wykośla wionąiczystąinte li gencję.Jestbystry,cie ka wyświa taina wetnie źleczyta.Jużwcze śniejdostrze głemwnimnie na tural nąeks cyta -cję,kie dyza powia dałprzybycienie miec kichoddzia łówdoLip.DziśSta siujestprze kona ny,żeprzyj dąnaj da lejzadwadni.Obje chałokoli cęijestte gopew ny.Wszę dziebi jąŻydówal bowywożą,mówizta -kimentuzja zmem,jakgdybyspra wia łomunie wypowie dzia nąra dośćmócmitowszystkokomuni kować.Dostar czyciel sensa cyj nychwie ści, samsta ją cy sięna chwi lę ową sensa cją, epi zodem,wokółktóre goskupiasięuwa ga.Tak,cośta kie goponimwi dać.Niemówięmu,żejestodpycha ją cywswymbezre flek-syj nympodej ściudote go,codzie jesięwokół.Chybaniestar czamiodwa gi.Sta siuna rze ka,żeBauertzza mknąłsklepisie dziwdomu,aonmusipochlebda le kope da łować,bomą kiimwcha łupieza bra kło.Odjeżdża,ma cha jącnapoże gna nie.

Myślę,żeskoroBauertzza mknąłsklep,tomusisięcze gośoba wiać.Sta siuzda jesięniełą czyćtychfaktów.Bra kujemuchle baiżywidoBauertzaura zęzaza mknię cieskle pu.

Niemcówniema,przynaj mniejnara zie,cze gosięwięcBauertzboi?Gra na towejpoli cji,onituostat-nioprzyjeżdża ją,chociażnieodwie dza limoje goobser wa torium.Alesłyszę,żenie którzysąbar dzoroz-pa sa ni,żetra fia jąsięmię dzyni mipraw dzi wiłaj da cy.Podobnoja kie gośŻydacią ga lizabrodępochod-ni ku,dlarozryw ki,aludziepa trze li.

Ja nekjestuswoje goprze ora,oj caGrzymi sła wa,więccze kamwje goce li.Corazbar dziejskła niamsiękuprze kona niu,żeja kie kol wiekśrodkiza radcze,którechceJa nekpodej mować,nieprzyniosążadne -gore zul ta tu.Są dzęwręcz,żeodniosąskutekzgołanie ocze ki wa ny,odwrotnyodza mie rzone go.Niktniebę dzieryzykował.Ja nek,wróciw szyodprze łożone go,przyzna jemiponie kądra cję.Alena daljestzda -nia,że je ślica ławieśpodej miewspól nąde cyzję,bę dziemożna ludnośćżydow skąochronić.Wyra żamwątpli wość.

–W tymprzypadkumożechodzićo życiekażde gozosobna.W ta kichokolicznościach soli dar nośćspołeczna,na wetwśródludzimieszka ją cychzsobąodza wsze,jestna ra żonanapoważnenie bezpie czeń-stwo.Je stemzda nia,żepol scymieszkańcynieza ryzykują.

Nieowi jamwba weł nę.Mówięja snoitrzeźwo,aleJa nekcią gleupie rasięprzyswoim.–Rozumiemtwojąteorię.Ale,drogiJur ku,spróbujuwie rzyćwludzi.Wiel kieLi pytowioseczkata ka

ma ła,każdyzkażdymsięzna.–Nieprze czę, alewystar czyprzejść siępouli cy, aby zoba czyć co inne go.Co ta kie gomusia ło się

stać,żeici,icina glesięuni ka ją?–Tobrakza ufa nia,którytrze bapokonać.Przezkil kagodzin toczymyza żar tądys kusjęowar tościpomocy ludziomwobli czugroźby śmier ci.

Mówi myimówi my,choćonijaświetniewie my,żeza miastmówić,powinni śmycośzrobić.Wra camdosie bieza smucony.Rozmowajeszczebar dziejupew ni łamnie,żeteobiespołeczności,ja -

koodrębnegrupy,niezdoła jąsięporozumieć.Conaj wyżejza re agująjednostki.Pyta nietyl ko–jak?Kon-taktówjużwła ści wieżadnychniema.Pomię dzyludziwkra dłasiępodejrzli wość,nie pew ność.Ajeszczeprzedpa romamie sią ca mi,wubie głymroku,codziennawymia naja wi łasięja kocośna tural ne go,różni cenieprowa dzi łydoza ni kustosunków,mi moiżowestosunkiwyzna cza łopoczuciewza jemnejinności.Alete raz,kie dyplotkanie sie, żeŻydówwywożą,ana wetza bi ja ją,wyra stamię dzyobie magrupa mi ja kaśwysoka ba rie ra. To nie praw dopodobne, jak szybko wytwa rza się nie ufność. Przypomi na to sytuację,wktórejosobyzna jomeodsuwa jąsięodkogośna zna czone gooskar że niemal bonaktóre gopa dłopodej -rze nieprze stępstwa.Na glewokółnie gopowsta jepustka,jakgdybyotoczonybyłnie prze kra czal nymka -wał kiemprze strze ni.Cośta kie godzie jesięte raz.Zkażdymdniemna ra stauczuciewyklucze nia.

WWiel kichLi pachmieszkadwa dzie ściażydow skichrodzin,łącznieja kieśstopięć dzie siątosób.Jaksłysza łem,sątuodwie ków,żyjączrze miosłaihandlu.Ichma leńkabożni ca,którązbudowa lipomię dzywła snymidoma mi,tojużsta łaczęśćkra jobra zuwsi.Wrosłatuiprzyzna ję,żedobrzesiękomponuje.Lu-dzieprzywykli.Mia łemza miarrozpytaćotębożni cę,alewi dzę,żechłopiniesąskorzydorozmównatente mat,aŻydzi,na wetFiszke,ta kimą drychłopak,pa trząnamniepodejrzli wie,jakbysięba li.

OddwóchczytrzechdniŻydzima łopoka zująsięnauli cy.Jakjużidą,tonamodły,zPola ka mirozma -wia jąspora dycznie.

Synsoł tysa,RomekPodbier ski,którypa lipa pie rosanaskrzyżowa niu,jestzda nia,żetocze ka niemusibyćdlanichbar dzotrudne.Pytamgo,czynieuwa ża,żepowinnistądwyje chać,za cząćgdzieśucie kać.Romekuśmie chasięimówi:popatrzsedookoła,rozej rzyjsię,prze cieżtuniemagdzieucie kać.

Rozglą damsię iwi dzę,żemara cję.Wiel kieLi pysąkońcem,ostatniąsta cją,da lej już tyl kobórzawznie sie niem. Je dynadrogaprowa dzidogmi ny, a tamprze cież rozłożyło sięwoj skonie miec kie.Tak,stądniemożnasięwyrwać.

PytamRomka,czyniewie,ktobytumógłchle basprze dać,aonza pra szadosie bie,bomatkana pie -kła.Biorędwabochenki.

Pogodzi niewra camdoobser wa torium.MatkaRomka,soł tysowa,totwar dakobie ta,alechlebpie czeprzedni.Onatamniechcewie dzieć,czyNiemcyprzyj dą,czynieprzyj dą,niechceteżotymrozma wiać.JejtamŻydziniewa dzą,za pew niapodnoseminiepróbujekomentowaćnicwię cej.Odsuwawątpli wo-ści,spychagłę bokomyśliipie czetechle by.

NaodchodnymRomekwychodzi,abymnieodprowa dzić.Przyglą damisięzboku,apotemwpa rukrótkichzda niachopowia da,żedziśbyliuje gooj cagra na towipo li cjanci.Zte go,coRomekpodsłuchał,wyni ka,żepyta liopołoże nieżydow skichdomów,ichcie liwie dzieć,jakkształ tująsięposta wymiesz-kańców.Tomnieza sta na wia.PytamRomka,pocoimtewia domości,możechcąprzedNiemca miteży-dow skierodzi nygdzieśporozwozić.Romektyl kopa trzynamniewmil cze niu.Mówinakoniec:„Bojęsię,że…”iści skamidłoń.Mówi,że bymwpadłdonie gopóźniej.

Kie dyidęuli cą,za uwa żamcośzdumie wa ją ce go,cze gowcze śniejwżadnymra zienieda łosięza uwa -żyć,bote goniebyło.Alete razdostrze gamtowyraźnie:Żydzichodząpojednejstroniedrogi,te razjużtyl komię dzyswoimidoma miasyna gogą,prze sta liza puszczaćsięda lej;aPola cy,je śliidą,toza wszepoprze ciw nejstronie.Tychdrugichchodziznaczniewię cej.Iwra ca jącdoobser wa torium,kie dyzkoniecz-nościmuszęprzejśćobokżydow skichpose sji,uświa da miamsobie,żesamidępotej„pol skiej”stronie,takjakbytamojaprzyna leżnośćdotej,aniedotamtejspołeczności,niezwa ża jącnato,cootymwszyst-kimsą dzę,kie rowa łamnątak,abymszedłpowła ści wejstronie; jakbytaprzyna leżnośćbyłasil niej szaniżwszystkoista wa łasięni byuspołecznionaga tunkowość,wobecktó rejpowi nie nemza chowaćlojal -

ność.Lecztuniechodziolojal ność,botojestcośprzedrozumowe go,cora czejodbywasięnapoziomieinstynktu.

Przedobser wa toriumcze kanamnieFiszke.Sie dzi naka mie niach i pa li.Gdypodchodzędonie go,owie wamnienie mi łyza pachpotu.Jestcie pło,przygrze wasłońce,aFiszkewtejswojejczar nejma ry-nar ceikoszuliza pię tejnaostatniguzik.Jestnie ogolony.Oczymaza czer wie nione,naj pew niejznie wy-spa nia.Wyda jemisięja kiśta kiwychudły,zmar nowa nyipe łenlę ku.Sta rasiępa nowaćnadsobą.

Fiszkechcewie dzieć,czymożenamnieli czyć,gdybyza szłakoniecznośćukryciaje godzie ci.Pla no-wałwyje chać,za mia rowałna wetodejśćdola su,alewkońcustwier dził,żetorozwią za niepołowiczneiogromnienie bezpieczne,zwłaszczadlapa ruletnichdziew czynek.Jużwie,żeNiemcywywożąŻydówal boichza bi ja ją.Cią gleli czynato,żejednakomi nąWiel kieLi py,botawioskajestcał kiemnauboczuiniesta nowidlani kogoistotne gopunktu,pocowięcmie li bymar nowaćczasiener gię.Fiszkeinfor mujemnie,żedzi siej szejnocyrodzi naBauertzówopuści łaswójdomipodobnojeszczeja cyś.Ruszyliskar pąwlas,abynieprowokowaćpouli cach.Dotejporyniewróci li.Niktinnyniezrobiłte go,cooni,wie luŻydówboisięla su.

Niewiem,comuodpowie dzieć.Pa trzynamnieimil czy.Jateżmil czę.Fiszkewycią gazwi tekbank-notówija kieśzłotena szyj ni ki.Podkre śla,żewła śniemnienieboisięza ufać.Odsuwamje gorę kęzpie -niędzmi.Nie,nietyl komnie.Mówięmu,żeJa nekpla nujecośnawiększąska lę,żechceca łąwieśwta -jemni czyćiprze konać,że byżydow skierodzi nygdzieś,choćnakrótkiczas,pochować.Jużchybana wetchodzipodomach.

Fiszkekrę cigłową.Jestzda nia,żetonanic.Za wszebę dziektoś,ktopowie:nie.Ajakbę dzieje den,tobę dąteżinni.Odchodzi,nieści ska jącmidłoni.Przezmomentstoję,ażwreszciewołamzanim:Fisz-ke!Je ślibę dzietrze ba,możesznamnieli czyć!

Aleonnieodwra casięna wet.Idziepowoli,pochylony,wznie ca jącsuchypył.Na gleodzywasięwemniecośnie spodzie wa ne go.Podbie gamdonie goipa trzęmuwtwarz.Mówię:możesznamnieli czyć.Odpowia da:dzię kuję.Uśmie chasię,aleje goobli czenierozja śniasięanitrochę.Dostrze gamwnimre -akcję człowie ka zre zygnowa ne go, na ra stawemnie za że nowa nie, ale niemampoję cia, skąd na praw dępochodzi.Fiszkeniejestmoimprzyja cie lem,alelubięgo.Je godomstoipierw szyodstronymoje goob-ser wa torium,odda lonyodwie ścieme trów,możenie cowię cej.Dobrzemisięznimrozma wia,dużoopo-wia da łemmuoastronomii,aonwyka zywałwiel kieza inte re sowa nie.Kie dypa trzyprzez te le skop,do-strze gamwnimautentycznąfa scyna cję.Mójoj ciecpodobnoni gdyni kogodoobser wa toriumnieza pra -szał,ni komuniepoka zywałtychkosmicznychwspa nia łości;trzymałdystans,aleja,odcza sugdytuprzy-je cha łem,zdą żyłemjużza wrzećkil kazna jomości,aFiszke–nieli czącJanka,które goznamodlat–jestjednązcie kaw szych.Na uczonomniewpraw dzie,że bycha mówtraktowaćdobrze,alebezna zbytda le koidą cychpoufa łości, je stemprze cieżchłopakzdobre go,inte li genc kie godomu,aczłowiekzludubę dzietyl koczłowie kiemzludu.Oj ciecmiczę stopowta rzał,żechociażsporoprze bywawtejwiosceiwśródtychludzi,niewi dziwnichni cze gogodne goza inte re sowa nia;ichświatjestprymi tyw nyiłachma niar ski;ma jąswojeobycza je,zktórymioj ciecnieuwa żazastosow nesięza pozna wać,gdyżwje gooczachnieprzedsta wia jąistotnejwar tości:chłopi,Żydzi,na wetrobotni cywmia stach–tobyładlanie gojednapod-łama sa.

–Prze cieżniewypa damiga daćzchłopemmię dzysta da mikurika czek–powie działkie dyśprzysto-le,jeszczeprzedwoj ną,wKra kowie.

Mi motooj ciecmiałdonichstosunekna deruprzej myi,mamwra że nie,byłtulubia ny.Tyleżeta kichjakjazna jomościnieza warł,poprostuniewi działwtymsensu,nieinte re sowałgoświatpozba wionyma nier,itaksa mojakistniał,mógł bydlanie gonieistnieć.

Tobyćmożetaatmos fe rawoj nytaknamniewpływa.UcieczkazKra kowaiprzymusoweza sie dle nieobser wa torium,mie sią cenudy ina pię cia.Czyżbymsta wałsiępeł nopraw nymmieszkańcemte goma lut-kie gosioła?Wła śniewostatnichdniachdocie radomnie,żewpew nymsensietoukryciewewsizbli ża

mniedonich;wi dzępodobieństwosytuacyj ne,chociażska lajesttrochęodmienna.Zrozumia łem,żeFisz-kemógł byzostaćza bi ty,je śli bywgmi niespotkałnie miec kichżoł nie rzy;jamogłemodje chaćbezszwan-ku,chociażwyda jemisię,żeje śli byNie miectyl kochciał,tobyimnieza strze lił.Alepocote gobied ne -goFiszke goza bi jać?Niepotra fięte gozrozumieć!

Gdyspoglą damnanie go, jakodchodzidoswoje godomu,spa danamniemyśl,żeniewiem,czygojeszczeuj rzę.Ma rynar kęispodniemoc niej szywiatrza wiałmunapra wo,przezcoje gopostaćjakbysięrozsze rzyła.Idziepowoli,bar dzopowoli,jakgdybychciałopóźnićdoj ściedoswoje godomu.Pochwi lizzapłotuwyła niasięjednazje gocórek,siedmioletnia,ubra nawnie bie skąsukienkę.Naje gowi dokza -czynabiec.Cośwykrzykuje.Fiszkebie rzejąnarę ceira zemwra ca jądodomu.

PopołudniujestumnieJa nek,ha bitmabrudny.Opowia da,żechodziłpodomach,abywyba dać,czyludziesąskłonnicośzrobić.

–Bojąsię,sązda nia,żeNiemcyichzatopoza bi ja ją.Ludziepa mię ta jąoma sa krzewewrze śniu39.Na wetje ślimie li byodwa gęŻydówgdzieśukryć,niechcąpowie dzieć.Je śliktośznichcośzrobi,toniepowie,takmyślę,niezdra dzisię–opowia daJa nek.–Ale,wi dzisz,Żydziteżnieza wszesięgodzą.Po-wia da ją,żewolądola su.

Corazbar dziejpodzi wiamJankazaje gonie spożytąener gię.Jakmówi,prze konałwylęknionychmni -chów,którychjestwklasztorzedwuna stu,isa me goprze ora,że byzor ga ni zowaćpomoc.Dys ponująspo-rymipiw ni ca mi,podklasztorem.Jesttamkil kamiejsc,którychwra zieprze szuka niaNiemcyniepowinniodkryć.Sta jemiprzedocza mitwarzFiszke go,mówięJankowi,że bydonie gozaj rzałal bosampój dę.

Fiszkewi tamnie,nieoka zującżadnychemocji.Wta jemni czamgowplanJanka.Woczachmężczyznyza pa lasięna dzie ja.Zga dzasię,że byza braćdziew czynkidoklasztoru,je że lityl kozaj dzieta kapotrze ba.Mówi,żezinnymima jąza miaruciecdola suitamsięschronić.Kie dytosięskończy,wrócipodzie ci.

Wie czoremwpa daJa nekiprzynosiprze ra ża ją cąwia domość.Wle sie,nie da le koodskar py,zna le zio-nocia łapomor dowa nychBauertzów.Wszyscyzosta liza bi ci,ca łarodzi na,sie demczyosiemosób,ra zemzdzieć mi,na wetniepochowa nociał.Pytam,ktotomógłzrobić.Ja nekmil czydługo,apotemmówici -cho,żeźliludzie,bar dzoźliludzie.Żewra chubęmusiałwchodzićmotywra bunkowy,boprzyBauert-zachniezna le zionopra wienic,na wetubra niamie lipością ga ne.Wspól nieza sta na wia mysię,czytoktośzWiel kichLip,czymożeja cyśza błą ka niNiemcyal bogra na towi.

Wia domośćomor dzienaBauertzachjestwstrzą sa ją ca.Uświa da miamsobieporazkolej ny,żesamje -stemjakbyzbokute go,cotusięwyda rza.Pa trzę,aleniewi dzę,amożewi dzę,aleniewie rzę,atotak,jakbymwła śnieniewi dział.

Wie czoremidędoPodbier skie go.Hankausłysza łagłosyzaoknem.Tobyłoon.Znównieda wał jejspokoju.Wes tchnąw szy,za mknę ła

pa miętnik.ObrazJe rze goHołotyńskie gosta nąłjejprzedocza mi.Star szyastronomni gdyniewspomi nałotychwyda rze niach,którete razmogłapozna waćzpierw szejrę ki.Ichociażdobrzewie dzia ła,cosiętudzia ło,czuła,żedopie roczyta jąctewspomnie nia,za czynale piejrozumiećwymowęfaktów.

Muszęzejść,pomyśla łaiwłożyłapa miętnikpodpoduszkę.•

Trzeciewprowadzenie

WielkieLipy,1996,godz.10.00Nara sta ją caspie kotaodpa rumi nutdoprowa dza łaKar laStrauchadorozpa czy.Schodziłostrożnie,poma -ga jącsobieki jem,zna le zionymmię dzypa procia mi.Nara mięna rzuciłtor bęzubra niem,alejużwpoło-wiedrogidowioskizdjąłjąiza wie siłnaga łę zidrze waprzyścieżce.Prze cieżitakniebę dziemupo-trzebna.Rów niedobrzemógł byjązwyczaj nieporzucić,aledokładnośćce chują cagoprzezca łeżycieka -za łamuza dbaćoto,abytor baniele ża łaottak,bezładniewyrzuconawtra wę.

Miałświa domość,żeniebę dziemuła twosta wiaćkroków.Te renbyłnie rów ny,dote gosporapochy-łośćiodle głośćkil kusetme trówdoprzej ścia.Ła twoopośli zgnię ciesięiupa dek,zwłaszczanaostatnimeta pieschodze nia,kie dynogiza cznądrżećzezmę cze nia.Zie mia,nie dokładnieutwar dzona,usia nabyłazdra dli wymika myczka mi.KarlStrauchoba wiałsię,żezje dzieponichjakpoma leńkichkół kach.Dla te -goza miastpa trzeć,jakwyra sta jąprzednimWiel kieLi py,uważniewpa trywałsięwścieżkę,sta ra jącsiędobraćnaj bezpieczniej sząmar szrutę.

–Wszystkoprzeztecholer nebuty!–powie działdosie biezezłością.Sta reofi cer skiebutyHe lixGrandPrix1938napodbi ciuConti nental,wykona neznaj większąsta ran-

nością,potylula tachniepa sowa łyjużtakwyśmie ni cie.KarlStrauchbyłwowymcza siebar dzoznichdumny.Je dynywswoimrodza jupruskifa son,pola kie rowa nanapołyskli wączerńna tural naskóra,srebr -neklamry,ide al neimoc neszycia.Na wetdziś,potylula tach,stanbutówbyłnie ska zi tel ny.Alewygodynieda wa łyżadnej,ztrudemwci snąłjenanogi,agdysiępodniósł,oka za łysiędużozacia sne.

Znaj wyższymtrudemuda łomusiędopiąćmundur.Jużwcze śniej, jeszczewNiemczech,spraw dził,czywłoże niegowogólewchodziwra chubę.Miałoba wycodoje gowytrzyma łości,alenie miec karo-botasprzedwoj nyoka za łasięwyśmie ni ta.KarlStrauch,stojącprzysa mochodzieigła dząckurtkęmun-durową,niemiałwątpli wości,żedziśnieprodukujesięubrańrów nietrwa łych.Zrozrzew nie niempomy-ślałocza sach,kie dyszytotepięknenie miec kiemundury.Wta kimodzie niuczłowiekna tychmiastwykra -czałpozasa me gosie bie,awduszęwstę powa ładuma,zja kąniemogłomie rzyćsięnicinne gonaświe -cie.Nie miec kimundurtobyłysa meNiemcy.KarlStrauchdobrzepa mię tałtouczucie,kie dyobser wowałświat spod skórza ne godaszkaczapki ja koofi cerWe hr machtu.Tobyło jakwi dze nie zzanie wi dzial nejszyby,jakbytenda szek,rzuca ją cynaoczycień,rozma zywałnaj bar dziejdra ma tyczneobra zy,sce nyroz-grywa ją cesięprzedocza mi;da szekza pew niałpew nośćinie wrażli wość,czylinaj bar dziejpożą da nece -chyżoł nie rza,którychja koofi cerKarlStrauchwyma gałwrów nymstopniuodsie bie,coodinnych;da -szekuła twiałtopozor ne,aleprze cieżnie zbędniekoniecznewycofa nie,pa trze niezpew nejodle głościnabrudśmier ciiza pachstra chu,pozwa lałosiąśćwnie ska żonejświą tyninie re al ności,wja kąpoddaszkiemza mie nia łysięzmysły.

Ina wetdziś,wtengorą cypora nekuschył kuwie ku,KarlStrauchpoddaszkiemofi cer skiejczapkiod-czuł,jakna gleuwznioślasięje gowi dze nie,adogłowywkra dasięna kazbezwzględne goutrzyma niawy-prostowa nejposta wy.Czapkale ża łanie źle,możebyłaciutzacia sna,alenieprzyspa rza ładys komfor tu.KarlStrauchza uwa żyłzza dowole niem,żewcudow nysposóbpolepszyłmusięwzrok.Wieśwdolewy-da łamusięostrzej szaiwogólejakbywię cejibarw niejwi dział.

Zachwi lęjednakzdałsobiespra wę,żetotyl kozłudze nie,azadozna niemostrościkryjesięje gowła -snapotrze baudowodnie niaprzedsobąsa mymcze goś,cze godowieśćsięnieda.

Poza pię ciuciemnobrą zowe gopa sanakurtcemunduruwcią gnąłbrzuch,apotemwypuściłzpłucpo-wie trze.Niebę dzieła two,wie działotymwcze śniej.Mundurkrę powałruchy,utrudniałchoć bywycią -gnię cie ra mie niaponadsie bie.KarlStrauchpoobra całsięwewszystkiestrony,pochylił siękil kara zyiwyprostował; spróbował zrobićprzysiad, alewpołowiećwi cze niamusiał zre zygnować–nogimiał

zbytsła be.Wyjąłzba gażni kapaczkępa pie rosówiwłożyłdokie szonkinapra wejpier si,podktórąwid-nia łapla mazdziurąpodaw nympostrza le.Wbocznejkie sze niumie ściłorygi nal nąza pal niczkęzcza sówwoj ny.Szkoda,żemundur,mi moiżnie coprzybrudzony,posia dałtęnie zmywal nąjużpozosta łośćpe cho-wejra ny,odnie sionejowejcholer nejle śnejnocy,októrejwolał byza pomnieć.Bezte gośla du,mogą ce gowinnychcza sachbyćdowodemchwa ły,potwier dze niemza sługdziel ne gożoł nie rza,mundurwyglą dał byznaczniele piej.

Mi motoKarlStrauchodczuwałra dosnąsa tys fakcję,którąpsułjeszczeje den,alezatoogromnieważ-ny,fakt:brakodpowiednichspodni.Świa domość,żeniemanasobieorygi nal nychnie miec kichbrycze -sówzesznurów ka midozwią zywa nianałydcebyładlanie gownaj wyższymstopniunie mi ła.Zkoniecz-nościmusiałwłożyćzwykłeciemnozie lonespodniedojazdykonnej,ja kichużywałHe inz.Pogodziłsięztym,żeniebę dziewyglą dałdokładnietak,jakchciał.

Nie dostatkiubiorure kompensowa łana tomiastrzeczzewszechmiarnaj istotniej sza–je gosta ry,utrzy-ma nywnie ska zi tel nymsta niewal therP38zpeł nymma ga zynkiem.

Brońpa mię ta łacza sywoj nyimi możeodtamtejporyniewyda łazsie biezbytdużejliczbystrza łów,KarlStrauchbyłjejnie malcał kowi ciepe wien.Me cha nizmspustowyzsa mona pi na niemprzedsta wiałsięnie za wodnie,wszystkie ele menty, z bloka dą igli cy i ca łym zamkiem,wycią giem sprę żynowym, za trza -skiem, szyną spustową, były przez tewszystkie la ta podda wa ne re gular nym za bie gomkonser wują cym.KarlStrauchczułsiębowiemnie zmier nieprzywią za nydosta re gopi stole tu.

Wyjąłgozwypa stowa nejka bury,prze ła dował,wycią gnąłiponow niewłożyłma ga zynek,wyce lowałwnaj bliższedrze woiwwyobraźnioddałstrzał.Cha rakte rystyczny,krótkitrzaskrozbrzmiałre al nieni -czymwcza sachwal ki,ażprzyjemneuczuciezimnapowę drowa łoodra mionpostopy.Odcze kałchwi lęinakoniecprzypiąłka burędopa sa,umie ściw szywniejbroń.

Otrzą snął się ze wspomnień, obcią gnął bluzę munduru i przyj rzał się sobie w szybie sa mochodu.Uznał,żewi ze runeknie miec kie goofi ce raprzedsta wiasiębezza rzutu.Gdybytyl konietapomarszczonatwarz,możnabyłobyuznaćgozaprzystoj ne go,ointe li gentnymwyra zieoczuipeł ne gokul tury,którąda łosięrozpoznaćpooszczędnych,pew nychsie biege stach.

Prze bra niesięza ję łomuokołopiętna stumi nut.Byłgotów.StromaścieżkadoWiel kichLipiumyka ją cespodofi ce rekka myki,gorą co,zacia snymundurinie do-

pa sowa nebuty–wszystkotowpra wi łoKar laStrauchawznie chę ce nie.Kie dydopierw szychza budowańzosta łomożepięć dzie siątme trów,oblałgostrach.Obra zysprzedkil kudzie się ciulatpomie sza łymusięztym,cowi działprzedsobą.Musiałsta nąćiwes przećsięnaki ju.Ser ceznowuza bi łoszybciej,gdzieśwklatcepier siowejode zwałsięból.Niebyłdotkli wy,alekie dyjużsiępoja wił,nieustę pował.

–Za wał–rzekł.–Wła śnieprze chodzęza wał.Odpocząłipokil kumi nutachruszyłprzedsie bie.Naj trudniej szączęśćzej ściadowioskimiałjużza

sobą.Drogasta łasiępra wiepła ska.Wystar czyte razpowścią gnąćner wy,wyci szyćsięiuspokoić.Niebyłotoła twe,biorącpoduwa gęokoli cę,wktórejsięznaj dował,imuze al nystrój,ja kimiałnasobie.Aleniechtam,czyżdzi siajrzecztakbła hajakzdzi wionespoj rze niamogłamiećzna cze nie?

Zbli żałsiędopierw sze gogospodar stwa.Dzi wi łogo,żedotądni kogoniespotkał.Wi działtyl kokil kaosóbprze cha dza ją cychsiępodzie dzińcuklasztor nym,auli cewWiel kichLi pachwyglą da łynazupeł niepuste.Wokółpa nowa łaci sza.Woknachza uwa żyłfi ranki,napa ra pe ciewyle gi wałsiękot.Drzwidodo-musta łyotworem.Ktośmusiałbyćwśrodku.

Zkażdąmi nutąrobi łosięcorazgorę cej.Dopie romi nę ładzie wią ta,asłońcepa li łobar dziejniżwnaj -gorętszela to.Domyiszopyza stygłyutopionewskwa rze,aca ławioska,prze cię takil komawysuszonymi,piaszczystymiuli ca mi,za mulonawznie ruchomia łym,rozgrza nympowie trzuprzypomi na łaja kąświdmo-wąmiej scowośćbezodde chu,którymógł byjejprzynieśćprze lotnywiatr,gdybychoćde li katniepowiał.Jednaknieza nosi łosięnato.Nie bobyłobezchmur ne,krysta licznienie bie skieni czymzpocztów ki;zie lo-

nedrze wanapla cachiwzdłużdrogi,rozkła da jącsze rokoga łę zie,nieporusza łysięaniodrobi nę,jakbyrów niemoc noodczuwa łysłonecznyżar.Zwykłeodgłosygospodarstwza mil kłypodciężkimupa łem;lu-dziepochowa lisięwchłodnychsie niach,pokojach,zwie rzę tale ża łytam,gdziezna la złyodrobi nęcie nia.

Nie za trzymując się, Karl Strauch szedł tam, gdzie chciał dotrzeć. Odrzucił kij, wyprostował sięirów nosta wiałkroki,gdyżza le ża łomunatym,abyje gomarszdobrzewyglą dał.

Chciałporów naćobec nywyglądWiel kichLipztym,coza pa mię tał,alemi nę łozbytwie lecza su,dla -te gonie potra fił z ca łą pew nością stwier dzić, jak bar dzowioska się prze obra zi ła.Układ domów,wi -doczny ze szczytu zbocza, chyba się nie zmie nił. Nic nie wska zywa ło także, abyWiel kie Li py ule gływiększejrozbudowie.KarlStrauchsą dził,żejestwręczodwrotnie.

Na stępnydomzbudynka migospodar czymi,którystałpoprze ciw nejstronie,napew noniemiałsta -łychloka torów.Jednozokienbyłopozba wioneszyby,drugie,napółotwar te,zosta łowyrwa nezza wia -su;popę ka nymur,dachzwiel kądziurąpośrodku,nawpółzwa lonykomin–świa dec twoopuszcze niaby-łoażnadtowyraźne.Prze szedłobok,wypa trującśla dówczyjejśobec ności.Nicta kie goniedostrze gał,wioskapogrą żonabyławzupeł nymle tar gu.

Posuwa jąc się nie utwar dzoną drogą, Karl Strauch zbli żał się już do skrzyżowa nia głów nych dróg.Miałzasobąkil kanie coza nie dba nychpose sji,choć,jakwnosiłzewi dentnychoznakludzkiejdzia łal no-ści,wwiększościza mieszka nych.Za mie rzałskrę cićwpra wo,prostonaklasztoricmentarz.Byłotakgo-rą co,żeskórza nypotnikniemógłpowstrzymaćstrumykapłyną ce gozczoła.Otarłdłoniąwil gotnebrwi.Doszedł szy do skrzyżowa nia, za trzymał się. Nie gdysiej szy sklep musiał być nie czynny od wie lu lat,oczymświadczyłapordze wia łakra tablokują cadrzwiiogól nyopła ka nystanbudynku.Domypodrugiejstronieuli cybyłypodniszczone,odra zurzuca łosięwoczy,żedaw noichniekonser wowa no,mi motomusia łynada waćsiędoza mieszka nia,bozkil kukomi nówunosiłsięde li katnydymek,pochodzą cynaj -pew niejzkuchennychpie ców.Obser wa toriumbyłodobrzewi doczne,aleznaj dowa łosięna dalzbytda -le ko,że byoce nićje gostanzca łąpew nością.Tobę dziemógłjeszczespraw dzić.Naj pierwklasztor.Po-pra wiłka buręzpi stole temizde cydowa nymkrokiemruszyłkuklasztor nejbra mie,odda lonejokil ka setme trów.

Na glena brałprze kona nia,żeniejestsam.Rozej rzałsięispoddaszkaofi cer skiejczapkidoj rzałstar -sząkobie tę,stoją cąwdrzwiachja kiejśszopywgospodar stwie,obokktóre goprze chodził.Przygar biona,opie ra ła się o dyszel fur manki imie rzyła go nie ufnymwzrokiem.Wi dział ją dobrze ponad sze re giemdrew nia nychba la sekpłotu.Podniosłarę kędoczoła,osła nia jącoczyprzedsłońcem.KarlStrauchzwol -nił,aleca łyczasnaniąpa trzył.Za sta na wiałsię,czyjesttaksta ra,abymogłagopa mię tać.Trudnobyłotoosza cować,aleniewykluczałta kiejmożli wości.Miałna wetochotęza trzymaćsię,podejść,popa trzećjejwtwarz,apóźniejwyjąćbrońiwyce lowaćprostowczoło.Możewte dyza mknię teprze strze niepa mię ciotworzyłybysięprzednią;zdumionacofnę ła bysięiwyszepta ła:toty.Cozosta łojejwgłowiepotychla -tach?Le piejutrwa li łysiępa da ją cecia łarozstrze li wa nychczywyprostowa neposta ciestrze la ją cych;ję kinie dobi tychczykrótkiekomendyofi ce rów;pla makrwinazie miczydymypa pie rosówpoodda nejsal -wie?

KarlStrauchwol nosunąłprzedsie bie.Kobie tana gleobej rza łasię,krzyknę łacoś,cze goniepotra fiłzrozumieć,izwyraźnymtrudem,kołyszącsięzjednejstronynadrugą,poszładodomu.Znowuwyda łazsie bietenkrzyk.Naschodachuka załsięmężczyzna,znaczniemłodszy,wsa mychspodniach.

–Acze gożechcesz?–powie działiznie ruchomiał.– A no zobocz, zobocz. Niemce. – Kobie ta wska za ła pal cem Kar la Straucha, który na dal kroczył

przedsie bieinicnierozumiał.–Aaa,matka,pyw nietofilmkryncum–odparłmężczyznaipoma chałdomi ja ją ce goichpłotofi ce ra.

–Dzieńdobry,acototuzafilmkrynci ta?!–krzyknął.AleKarlStrauchoczywi ścieniemógłodpowie dziećnaza da nepyta nie,gdyżniewie dział,ocogo

pyta li.Niepra gnąłkontaktówzmiej scowymiwie śnia ka mi,chybażebyłobytona praw dękonieczne.Od-

wróciłgłowęodkobie tyimężczyznyiprzyspie szył,ocie ra jącpotztwa rzy.Usłyszał,żetenna trętnyczło-wiekna dalsięwydzie ra,aleposta nowiłniere agować.

Te gona le ża łoocze ki wać.Ista łosiętak,jakprze wi dział.Głoswrzeszczą ce gochłopaponiósłsięposennejwsi, budzącpsywbudach i kogutywkur ni kach;w ja kimśodle głymchle wiekwiknę ła świ nia.Wjednejchwi linie ruchomegospodar stwaożyły.Totu,totam,zzaścia ny,zganków,zokienwyła nia łysięposta cieludzi,ichgłosymie sza łysięzsobą.KarlStrauchzda wałsobiespra wę,żeczęśćznichtopy-ta nia,kie rowa newła śniedonie go.Na dalnieodpowia dałanisłowem.Nachwi lępołożyłdłońnagorą -cejka burzepi stole tu,cododa łomutrochęsiłipew nościsie bie.

Prze cieżtotyl kopol skiepodłeple mię,chłopsko-żydow skamie szanka,atytuidziesz,nie miec kiod-ważnyofi cer,jakwte dy,gdyza miastwydzie raćmor dy,sie dzie lipotul nici chutkowtychswoichnorach,wtychbar łogachpeł nychwszyipluskiew,atyidziesztąsa mąuli cą,icozte go,żegę bytychwstrętnychkre aturszcze ka jąnacie bie.Je steśnie miec kimofi ce rem,człowie kiemgodnymczci ipeł nymdumy.Nieodbiorącite goohydnepokrzyki wa niaprymi tyw nychistot.

Wpew nejchwi liprze rwałtenciągre fleksji.Wpraw dzieza topie niesięwmyślachpoma ga łomuiśćpomię dzydoma mi,wzdłuż sze re gudrzewprzedkażdymgospodar stwem, niewi dzieć pa ru dzie cia kówkrę cą cychsiędookołanie go,ana wetza pomniećonie praw dopodobnymupa le–gdyna gleca łetoprzed-sta wie niewyda łomusięfar są.Coonta kie goro bił?Pocopa ra dowałpopol skiejnędznejwsiwmundu-rzeofi ce raWe hr machtu?Pocowogólena ra żałsię,prze myca jącprzezgra ni cęspraw nypi stolet,zktórymte raz,na rusza jączpew nościąmiej scowepra wo,szedłdoklasztoru?

–Czyna praw dęte gochcę?–wyszeptałdosie bieina tychmiastzrozumiał,żechwi lawątpli wościby-łatyl kowybrykiemna tury.Przyje chał,powróciłja konie miec kiofi cer,człowiek,którymiałtu,namiej -scu,doure gulowa niapew nąkwe stię,możebezzna cze niadlaobec nychmieszkańców,aleważnądlanie -go.Niechodzi łoowyrzutysumie nia,boteni gdyniewzię łygórywspoj rze niunaczynyje goipodle głychmużoł nie rzy.Czaswoj nytoczasza bi ja nia, ikropka.Awięcprzybył tudomknąćpew nąsta rąspra wę,mi moiżistnia łopraw dopodobieństwo,żezja wiasięzbytpóźno.

Za uwa żył, że czę stotli wość krzyków zma la ła. Naj wyraźniej mieszkańcy czują się zdezorientowa ni.Niemogąwie dzieć,żetoNie miec,którynierozumieanisłowazichga da nia.Tyl kodzie ci,któremuto-wa rzyszyły, coś nie ustannie traj kota ły. Star si chyba już się zorientowa li, że ta jemni czy, sta ry człowiekwmundurzeNiemcaz IIwoj nyświa towejz ja kichśpowodówma ichwnosie.Skoroniezwra canaj -mniej szejuwa ginasłowapowi ta niainie winneza czepkidzie cia ków.

KarlStrauchaninamomentnieprzysta nął. Idąc, rozglą dał siępoobustronachdrogi.Kie dy ludzieprze sta lijużdonie gowołać,wioskauci szyłasięwreszcie,nieumil kłotyl koposzcze ki wa niepsów.Miałte razprze ciw kosobiejużtyl kopodejrzli wywzrokmiej scowych.

Dokładnieta kisamjakprzedla ty,gdyzoddzia łemspa ce rowałpotychpa ruuli cach.Wte dyteżtakpa -trze li,ponuro,znie wia domymsza leństwemwoczach.

Ze brał pal cem na stępną por cję potu zgroma dzone go na brwiach, popra wił czapkę i spoj rzał spoddaszkanawie żękościołaklasztor ne go.Tutajteżnicsięniezmie ni ło.

Rozdział3

Wobjęciachwiecznejzmarzliny,1970,wtorek

1.Korytarzurzę duwgmi nie,jakzwyklenie doświe tlonyinie dogrza ny,byłwyjątkowokiepskimmiej scemnadługiecze ka nie.Sta ni sławJa godapa liłwła śnieczwar te gospor ta,rę cemudrża ły–izzimna,izpo-de ner wowa nia.Jużca łyra nekstra cił,dul piącnama łowygodnejła weczcejaktenciul.Dote godocho-dzi łowycieńcze nieor ga ni zmuponoc nympi ciu.Zama łosnu,zama ło.Wie dział,żecokol wiekbyniezro-bił,itakmiałwybórmię dzyzostaćicze kaćaiśćiteżcze kać–tyleżedousra nejśmier ci.Jużgdytenskur wysynKapczochdonie goprzyszedł,wie dział,żecośbę dąchcie li.Niepomyliłsię,chcie li,ina czejnieka za li bymutakdługodul piećprzeddrzwia mi.

GdyKapczochwyszedłzje gomieszka nia,mówiąc,żebę dziecze kałnaze wnątrz,Ja godaztrudempo-zbie rałmyśli.Ciemnościzaoknem,jeszczedzieńsięnieza czął.Oż,kur wa,jakmusięchcia łopić!Gu-muł ka,zły,we zwa nie,szybko,zbie rejsię.Tak,możeinie potrzebniewczorajtylega dał.

–Alezemniepoje ba nychuj–powie działdosie bie.Przypomniałsobie,żepoprzednie gowie czoruwknaj piecośoHołotyńskimrozpra wiał,chybazadu-

żo,samniepa mię tał,cowyga dał,acze gonie.Aludzi tamjednakbyło. Ilu?! Ilu ich tambyło?Iktóryskur wysynposzedłodra zu?!

Trze babyłoniega dać,niepier dolićprzywód ce, tyl ko spokoj nie,dziś ra no,wgar ni turze, za pukaćgrzeczniedopa nase kre ta rzaipowie dzieć,jaksięspra wyma ją.Atak,jeszczegoposą dząoco.Nie do-brze,nietaksiężyciena pra wia,nietak.

Usłyszałskrzypie nie.Drzwiwreszciesięuchyli ły,wyszłaznichse kre tar kaikiw nę ładonie gogłową.Cze go,tygrubapizdo?,pomyślałiwstał,czując,żewi rujemuwgłowie.–Nowchodźże, cze go sie dzisz?–He le naBia łas, czter dzie stokil kuletnia, tę ga wakobie ta niemia ła

oJa godziedobre gozda niaiza mie rza łaprotekcjonal nymtonemdaćte muodpowiedniwyraz.Ja godaprze szedłobok,nieodpowia da jąc,iskie rowałsięprostodoga bi ne tuse kre ta rza.Wła dysław

Gumuł kauda wał,żeuważniestudiujeplikdokumentówporozkła da nychnabiur kuwkil kustosach.Okula -ryzsunę łymusięnasamkoniuszeknosaiJa godakolej nemi nutyspę dziłnaza sta na wia niusię,czywresz-ciezja dązupeł nie,czyteżutrzyma jąsiędłużej,iwpa trywa niusięwza cze sa nąnapra wosi wą,gę stączu-prynęse kre ta rza.

–Sia daj–pa dłosłowo,wypowie dzia netakci cho,żele dwiezrozumiał.Gumuł kana dalwczytywałsięwpa pie ry,aninamomentnieode rwałodnichwzroku.Musia łoupły-

nąćjeszczekil kana stępnych,nie skończe niedługichmi nut,abyse kre tarzgmi nyra czyłobjąćswe gogościaspoj rze niem,kła dącokula rynabiur ku.

–Za we zwa łemcię,bopodobnowiozłeście ka we goczłowie ka.–Gumuł kamówiłci cho,znie coza ci -śnię tymiwar ga mi.Dla Ja godywszystkobyło już ja sne: zosta niewdepta nyw zie mię, zdruzgota ny, byćmożena wetza biorąmurobotęnaautobusie,chole rawie,coznimzrobią.Wczoraj szegadkiprzywódcetobyłatanie potrzebnaiskra,któranapowrótroznie ci łanie na wiśćwduszyse kre ta rza.

–Tak…no,mia łemwła śnie…–Gów nomnieobchodzi,comia łeś!–Se kre tarzpodniósłgłostaknie spodzie wa nie,żeJa godęcofnę -

ło.–Chujmnietoobchodzi!Je denwiel kichuj!Ostatniezda niaprzypomi na łykrzyk.Wustachse kre ta rzazna lazłsiępa pie ros.Gumuł kaodpa liłiprzy-

sunąłsobieszkla nąpopiel niczkę.Skroniemupul sowa ły,twarzna glezmie ni łakolor,jakbyktośpocią gnąłjągłę bokączer wie nią.Pokil kusolidnychma chachGumuł kawstał,zrobiłkil kakrokówista nąłzaple ca -miJa gody.Popiółzpa pie rosapole ciałnara miękie row cy.

–Li czysięto,żeśpier doliłjakpotrza ska ny.–Te razse kre tarzwysła wiałsięspokoj niej.–Ktocika -załpier dolićoHołotyńskimnaca łemia sto?Czyśtyoci piał?!Mia łeśtujaktenpies,jakten,kur wa,pies,rozumiesz?!

Ja godaza cząłdrę twieć.Spodzie wałsię,żeGumuł kaza czniesięwyżywać,bę dziesięmścił,poka żemujeszczeraz,iza wsze,gdysięznaj dzieoka zja,bę dziemupoka zywał,bę dziegognę bił,jaktenchuj,ale–żetakodpierw szychsłów,bezżadne gowstę puopier doligojakbyleciula,tosa mowsobieażro-bi łowra że nie.Se kre tarzbyłpa nem,tak,byłpa nem,ażczućtobyłoodnie go.Jużdaw nonikttakJa godyniezbeształ.

Isie dzączmrożonynata bore cie,za miastczućnie na wiść,doktórejmiałpeł nepra wo,przyła pałsięnatym, że odnaj dujew sobie coś nie zwykle za ska kują ce go,wręcz nie dozwolone gowobec nej sytuacji –sza cunekdoczłowie kaponoszą ce goodpowie dzial nośćzanędzny los, ja kigo spotkał.Niemógłuwie -rzyć,żewła śniete raz,gdyGumuł kastrze pujemupa pie rosanara mię,wnimsa mymrozwi jasięnie wytłu-ma czal nypodziw–nieja kiśbezgra niczny,alenie wątpli wy;żewsa mymsobieJa godanosiwdzięczność–jeszczenie wyraźną,za le dwiesiębudzą cą,wyni ka ją cązsa me gozaj mowa niakrze sławGumuł kowymga bi ne cie.

–Niechcia łemtak.Zadużowypi łem.Chcia łemtura no,dzi siej,przyjść,opowie dzieć.Teżmnie toza dzi wi ło, żeon tamprzyje chał.– Ja godamówił szybko, że by tyl ko se kre tarznie zdą żyłmuprze rwaćprzedkońcemwypowie dzi.

Gumuł ka usiadł z powrotem. Jednym ruchem uga sił pa pie rosa, rozej rzał się po biur ku, a na stępniewziąłjednązkar tekiwycią gnąłwstronęJa gody.

–Pozna jeszto?–spytał.Ja godaniemusiałna wetpa trzeć.Wi dział,comaprzedsobą.Byłotopodpi sa neprzeznie gooświad-

cze nie,wktórymzobowią zywałsiędoza chowa niamil cze nianate matja kichkol wiek,prze szłychiprzy-szłych,wyda rzeń,ma ją cychbądźmogą cychmiećzwią zekzWiel ki miLi pa mi.Na pi sa neprzedkil kudzie -się ciula ty,spoczywa łonadnieja kiejśszufla dy,ażnadszedłmoment,wktórymtrze babyłojewygrze bać.

–Pa mię tam.Wiem,cotojest–odparł.–Prze cież,kur wa,wiesz,żejakcośpój dzienietak,totypierw szypodaszja janata lerz?–Se kre tarz

wyraźniesięuspokoił.Mówie nieotym,comożespotkaćJa godę,byłodlanie gowyraźniemi łe.–Ale…Wła dek…–Ja godaniewie dział,czydobrzeczyni,zwra ca jącsiępoimie niu,aleposta nowił

za ryzykować.–To,żempodpi sał,toprze cienic.Icozte go?–Wła dektokie dyśbył,za pa mię tejseto–wyce dziłGumuł ka,które mubezce re monial nyzwrotna tych-

miastprzypomniałnaj gor szeupokorze nie,ja kiespotka łogowżyciu.Przymrużyłoczy,ni cującni miJa go-dę,jakzwykłbyłczynićwdaw nychcza sach,kie dyjeszczespę dzałdługiegodzi nywwil gotnychpiw ni -cach,mor dującsięnaprze słucha niachzza twar dzia łymiwroga miustroju.Ja godarozpoznałtospoj rze nie,bonie razbywałświadkiemte go,coponimna stę powa ło.Gumuł kapotra fiłbyćstraszny,je śliprze słuchi -wa nyzbytdługoza pie rałsięwszystkie golubpróbowałwyłgaćnie pa mię cią.Zrozumiał,żena wetpotychla tachna dal nic się nie zmie ni ło, nie odpokutowałwi ny.Tymcza semGumuł kamówił da lej: –NiemaWładka,jestpanse kre tarz.Rozumiesz?No.Powiemkrótko,Ka ziumniena mówił,że byci…daćszansę.Jaksięspi szesz,może…możere sortcośposta nowi.

Wpierw szejchwi liJa godaniepojąłwpeł niwa gitychsłów.Zrozumie nieprzyszłodopie ropotym,jakse kre tarzpowie dział:„aniechtoja snakur wa”,kie dyżarspadłmunaspodnie.Czyżbymie limudaćszansęnapowrót?Atoskur wysyny!Te raz?Jakdzie sięćpra wielatjeździłjaktenciulnaautobusie?Itozta ki mikwa li fi ka cja mi?

–Czylite raz…–za czął,aleniewie dział,jakskończyć.–Powiedz…niechpanse kre tarzpowie,cze -muniepuści li ściemnieprzeztela ta?

–Bomtakchciał–wypa liłGumuł ka.–Jatakchcia łem.Aledosyć.Jaksięspi szesz,wrócisz.Konieczautobusem.

–Dzie sięćlat,pra wiedzie sięćlat–wymruczałJa godabar dziejdosie bieniżse kre ta rzaiza pa trzyłsięwokno.

–TrzabyłoLucynynieruszać!–wysyczał,na chyliw szysięwje gostronęse kre tarz.Za pal niczkawje -godłonizniknę łapodsil nymuści skiempal ców.Oczyza błysłyzłowrogo.Gumuł kaznówmiałprzedsobąchwi lę,wktórejpa niHe le naBia łaswchodzidys kretniedoga bi ne tuimówi:„Pa niese kre ta rzu,chcia ła -bym,chcia ła bym…cośopa nażoniemuszępowie dzieć”.Apotemtoca łesza leństwonie domówień,po-dej rzeń,podpa trywa nia,obser wa cji,inakoniecprzydyba nieichra zem–topotwor nepotwier dze nieoso-bi stejinwi gi la cjinażonie,którąpodjąłwewła snymza kre sie.Myślał,żeichwte dypoza bi ja,iją,ije goroze rwienastrzę py,za kujewkaj da ny,wtrą cidonaj mroczniej szychubec kichpiw nic.Apotemjużtyl korozpa mię tywał te je go –wi dzia new nowym świe tle – gadki-szmatki na przyję ciach, pyta nia – „mo gęztwojąLucysiąza tańczyć?”;przypomi nałsobiedys kretneżar ty,naktóreniezwra całuwa gi, ichza ży-łość,którątłuma czyłsobiepoprostuprzyjaźnią;ta kietam–są dził–zwyczaj nestosunkidobrychzna jo-mych, prze cież on i Ja goda pra cowa li ra zem,wi dywa li się czę sto, za pra sza li do sie bie, no aLucyna,młoda,ładna,nicszcze gól ne go,żesięinnympodoba ła.

Alezłośćjużwcze śniejwsobiezdła wił,przedla ty,kie dywwyni kuodpowiednichsta rańuda łomusięubezwła snowol nićJa godę,da jącmudowyboru:wię zie nieal boautobusnaresztężycia;zLucynąby-łotrudniej,potrze bowałwię cejcza su,leczosta tecznienanowousta wiłjądopionu;ża łowa ła,obie cy-wa ła,przysię ga ła.Zgodziłsiępuścićwnie pa mięćjejzdra dę,jednakodtejporytrzymałkrótko.Dziśbyłspokoj ny.Ichociażwi dzącJa godępierw szyrazodpa ru lat,odczułna pływzłychemocji,powstrzymałsięwsa mąporę.

–Zaj mieszsiętąspra wą.Niesam–powie dział.Ja godaprze łknąłśli nęispuściłgłowę.Ocotenchujgoprosił?Jakto–sięzaj mie?Cośmuniepa so-

wa ło.Ścią gagopodzie się ciula tachżyciajakwwię zie niuika żemusięza jąćspra wą?Nie,tonietak.Zbytdługowtymwszystkimsie dział,że byna iw nieprzypuszczać,żechodzityl kooda niemuszansy.Nie,tenchujchciałcze gośjeszcze.

–Pój dzieszte razdoMłode go.Onciwszystkowyja śni.–Gumuł kajużniespoglą dałnadaw ne goko-le gę.Byłza pa trzonygdzieśwbok,wnie okre ślonemiej sce,wktórymbyćmożewi działwła śnie,jakje goLucynawykrzywiatwarz,dostrze ga jącgowdrzwiach,alerozwar tawudachprzyj mujenasobiecia łoJa -gody,azjejustwydobywasięrozpaczli wewes tchnie nie.

Wychodząc,Ja godapowie działtyl ko:dzię kuję.Niebyłożadnejre akcji.Jaknaj szybciejzosta wiłse -kre ta rzasa me goici choulotniłsięzga bi ne tu.

Młodycze kałnanie gowswojejoble śnejklitce.Śmier dzia łowniejpotemiresztka mipośnia da niu.Nastole le żał rozwi nię tybia łypa pierznie doje dzonymchle bemika wał kiemkieł ba sy.Ja godzie tonieprze szka dza ło.Tutajczułsiępew niej.

–No,toocochodzi?Gumuł kamnietuze słał.Typew niewiesz–rzekłnie colekce wa żą cymtonem,przypuszcza jąc,żeMłodymusiałwie dzieć,zkimmadoczynie nia,musiałcoświe dziećoje goprze szło-ści.

Ale Kapczoch bar dzo dobrze zda wał sobie spra wę, że to on peł ni tu rolę kie row ni czą i pomi moswychza sługsprzedlatJa godamożemuconaj wyżejskoczyć.

– Ty też się za chwi lę dowiesz – powie dział ci cho, jakby próbował na śla dować styl Gumuł ki. –Wtymbę dzieszdobrzesięczuł.

–Ocochodzi?–Krótkomówiąc–Kapczochnamomentza wie siłgłos–jestłebdourwa nia.

2.Kie dyprze stę powałprógobser wa torium,przypomniałsobiesłowaoj ca–„uporządkujtowszystko”–

iwzrokskupia ją cyni czymwsoczew cetozupeł niezwyczaj ne,jakbysięwyda wa ło,pole ce nie,ara czej

ostatnieżycze nie.Część mieszkal na obser wa torium skła da ła się z dwóch pomieszczeń, z których jedno peł ni ło rolę

kuchni,adrugie–znaczniewiększe–ga bi ne tuisypial niza ra zem.Oddzie la łajeodsie bienie dużasień.Wokółpa nowałporzą dek.Andrzejdoszedłdowniosku,żeprzedopuszcze niemte gomiej scaoj ciecwy-jątkowodokładnieposprzą tał.Wpraw dziename blach i sprzę tachza le ga ławar stwakurzu, jednak samichukładodra zuwska zywał,jaksumiennieobchodzonosięzca łyminwenta rzem.

Prze szedł szyzczę ścikuchennej,Andrzejzna lazłsięwobszer nym,długimnasześćisze rokimnapięćme trówpomieszcze niu.Odsłoniłje dyneokno,przezktórewpa dłonie cobla de goświa tła.Tutakżewszę -dzieza le gałkurz,alenapół kach,za myka nychszkla nymidrzwia mi,sta ływrów nychrzę dachksiążki–za -pew netak,jakzosta wiłjeoj ciec.Biur koistółobokprzykrytefoliąwyda wa łysięnie na ruszone.Łóżkona dalbyłoza sła ne,fotelstałprzedzimnymkominkiem.Naprze ciw le głejdooknaścia nieprzypię tazosta -ławiel kama paobrotowanie bazogromnąilościąna nie sionychgwiazd.Podścia nąiwką tachsta ły,od-powiednio za bezpie czone, instrumenty, których pochodze nia ani prze zna cze nia Andrzej nie znał. Napierw szyrzutokawyda łymusięsta re,wka te goriachastronomicznychwręczza bytkowe.Sufitspra wiałwra że niesolidne go;Andrzejwie dział,żenadnimznaj dujesięni skistryszek,doktóre gomożnabyłodo-staćsięje dynieodze wnątrz,postromejdra bincebie gną cejwzdłużścia ny.

Naj bar dziejinte re sowa łagojednakczęśćobser wa cyj na,uwieńczonakopułąośredni cypra wieczte -rechme trów.Wśrodkubyłociemno,aleAndrzejpa mię tałzopowie ścioj ca,żemaprzedsobącał kiemsporekołopołudni kowe.Samte le skopniebyłna tomiastza montowa ny.Tubaorygi nal ne gore fraktoraZe -is sa o średni cy dwudzie stu centyme trów i ogni skowej ponad dwóch i półme tra za pew ne spoczywa ławbezpiecznymmiej scu,gdzieśnauni wer syte cie,któryprze jąłnie któreele menty.Większośćoprzyrzą do-wa niapodkopułązosta łazde montowa na.Abywogóleodtworzyćwa runkidoobser wa cji,na le ża łowy-konaćdużopra cy.

Andrzej jednakniemiałza mia ru robićni cze gopodobne go,przynaj mniejna ra zie.Później,ktowie,możepoama tor skupoba wisięinstrumenta mi,oilecokol wiekbę dziesięda łoznichwyci snąć.Wszystkobyło tak, jak opowia dał oj ciec. Obser wa torium pre zentowa ło się oka za le. Zbudowa ne mię dzy 1910a 1912 rokiem przez je go dziadka prze trwa ło dwie woj ny i służyło oj cu aż do lat sześć dzie sią tych.W tamtych cza sachbyło praw dopodobnienaj le piejwyposa żonymobiektem te go typu, znaj dują cymsięw rę kach prywatnych. Joachim Hołotyński, dzia dek Andrze ja, pa sjonat astronomii, za troszczył sięowszystko.Pier wotniewobser wa toriumznaj dowa łysięspektroskopVogladoobser wa cjipla net,he lio-skop pola ryza cyj ny i mi krometr nitkowy; na wyposa że niu był dokładny ze gar wa ha dłowy, ste rowa nyelektrycznie;dote goze stawlor netilune tekzesta tywa mi.Zcza semoprzyrzą dowa nierozra sta łosięiro-bi łocoraznowocze śniej sze.

DlaAndrze jawiększość tychprzyrzą dówbyła zupeł nienie przydatna,gdyżniepotra fił by ichodpo-wiednioza stosować.Je śliktóre gośdniaprzyj dziemuochota,conaj wyżejza montujelune tynasta tywieipopa trzy.

Wróciłdoczę ścimieszkal nej,za myka jącdrzwiodkopuły.Ga bi netprzypadłmudogustu.Mi moiżbu-dynek od strony ze wnętrznej był murowa ny, ścia ny we wnątrz zbudowa ne zosta ły z drew nia nych ba li,przyle ga ją cychrów nodosie bie.Naokoda łobysiętuza mieszkać.

Proble mu na tomiast na strę cza ła spra wa ogrze wa nia. Komi nek praw dopodobnie był spraw ny, choćprzyda łobysięprzej rzećwentyla cję.Wrogu,przydrzwiachdokopuły,stałdużychrozmia rówpiecka flo-wy.Andrzejpa mię tał,żeoj ciecza montowałprzynimzmyśl nąinsta la cjęgrzew czą,dzię kiktórejcie płobyłoodprowa dza nedospe cjal ne gogrzej ni kawczę ściobser wa cyj nej.Toakuratniebyłoważne.

Andrzejwyszedłprzedobser wa toriumizaj rzałdoszopy.Zna lazłwniejza pasdrew naitrochęwę gla.Opar tyościa nęstałtamtakżerower,nakoł kachwi sia łyrozma itena rzę dzia,wką tachwa la łysięja kieśrupie cie.Hołotyńskibyłza dowolony.Wstępneoglę dzi nywyka za ły,żeobser wa toriumna dalbyłowdo-brymsta nieiprzywróce niemucha rakte rumieszkal ne goniepowinnospra wićwie lukłopotów.

Posta nowiłza jąćsiętymodra zu.Je ślichciałjeszczedziśprze nocowaćwcie ple,trze babyłoprzystą -pićdorze czybezzwłoki.Naj pierwzba dałkomi ny–je denodprowa dzałdymzkominka,drugi,wyższy,byłprze zna czonydlapie caka flowe go.Oileuda łomusiępopraw niestwier dzić,ichstanniebyłażtakzły,chociażpew nościna bie rzedopie rowte dy,kie dyrozpa liogień.

Na stępnieza jąłsięzdej mowa niemfoliowychwor kówzme bliiodkurze niem.Szczę śli wiena tra fiłnaja kąśszczotkęiszufel kęorazkil kaście rek.Pogodzi nieodświe żonypokójbyłgotowydoza sie dle nia.

Spraw dza jącme ble,prze konałsię,żełóżkoniena le ża łodonaj wygodniej szych,ni gdzieteżniezna lazłpoście li,anipoduszek,tyl kocienkiekocewjednejzsza fek.TymAndrzejnieprzej mowałsięzabar dzo,bodople ca kamiałprzymocowa nygrubyśpi wór.Osta teczniemógłsięrozłożyćnafote lu.

Kuchniabyłama ła ipra ce re staura cyj neposzły spraw nie.Na stole sta łakuchenkaelektryczna.An-drzejwłą czyłjąiponie długimcza siepoczułprzyjemnecie pło.Prądcią glebyłdoprowa dza ny.Że bytyl -komiałcogotować!Tychpa rękonserwiboche nekchle batonie cozama ło.

Okołopołudniana znosiłdrew naiwia drowę gla.Tempe ra turanaze wnątrzsię ga łaośmiulubdzie się -ciustopniponi żejze ra,adrzwibezprze rwysta łyotwar te.Dzię kite mudługonie otwie ra nepomieszcze -niaode tchnę łyświe żympowie trzem,alemrózmógłza szkodzićznaj dują cymsiętuprzedmiotom.

Kie dyjużpołożyłdrew noiwę gielwpokoju,za mknąłwreszciedrzwiwej ścioweiprzystą piłdoroz-pa la nia – naj pierww pie cu ka flowym.Miał pew ne oba wy o drożność komi na, ale po kil kumi nutachstwier dził,żeciągjestcał kiemdobry.Płomie nieszybkoobję łynaj pierwka wa łekpa pie ru,apóźniejwą -ziutkiepa tyczki.Nieupłynę łowie lecza su,ajużmógłdołożyćpa ręodłamkówwę gla.Piecza cząłprzy-jemniehuczeć.

Dopie rote razAndrzejwyjąłpa pie rosaiusiadłwwiel kim,ciemnobor dowymfote lu.Zagodzi nępo-winnobyćcie pło.Dymzcar me naponiósł siępoca łympomieszcze niu.Oj ciecniebył byza dowolony,gdyby to uj rzał. Byłwiel kim prze ciw ni kiem pa le nia. Jakmówił, tyl ko raz spróbował, ja kieś okrop neprze życiegodote goskłoni ło,aleni gdynieopowia dałbli żej,cotobyło.

Upłynę ła godzi na i rze czywi ście, tak jak prze wi dywał, huczą cy ci cho piec na grzał pomieszcze nie.Zrobi łosięwprostprzytul nie.Ścia nymusia łybyćnie źleocie plone,aoknobar dzoszczel ne.Andrze jowicorazbar dziej się tupodoba ło. Jest tak, jaksobiewyobra żał.Domeknauboczu,ci chy i spokoj ny,bezwścibskichsą sia dów,gwa rantują cypa rędni,ana wettygodni,zupeł ne goodcię ciasięodresztyświa ta,zaczymtakbar dzotę sknił.Tak,wła śniete gopotrze bował.Za mknię ciasięnadłużej,skupie nianadpra cąiprze myśle niapa rusprawżyciowych.

Za ła twiłwszystkowmie siąc,promotornieczyniłprze szkódizgodziłsięnadłuższąnie obec nośćAn-drze japodwa runkiem,żeter minobronyzosta niedotrzyma ny.Profe sormiałbowiemwstosunkudonie gopew nepla nyjużodpaździer ni ka.

Iotozaj mowałfotelwcie płympokojuipa liłpa pie rosa.Zaoknemwychodzą cymnawioskęwi działda chydomówiwda liwie żęklasztoru.Ma syw nystółowiel kiejpowierzchnistoją cyprzyoknieza chę całdote go,abyprzynimusiąśćiza głę bićsięwzłożonąproble ma tykępra cyma gi ster skiej.Posta nowiłjed-nakodłożyćteobowiązkidojutra.Potrzebnabyłaprzynaj mniejtajednanoc,abynadobrepoczućsięjakusie bie.

Sie dze niezpa pie rosemiprzyglą da niesięotocze niubyłomi łe,alemusiałjeszczeiśćposwojerze czydoklasztoruikupićukogoścośdoje dze niaipi cia.Niebar dzochcia łomusięopuszczaćobser wa torium.Czułsiędobrze,chętniete razpoczytał bycośodprę ża ją ce go,posie działprzystoleal bowfote lu,awie -czoremrozpa liłwkominkuiwycią ga jącnogi,za głę biłsięwlekturze.Cóżzaatmos fe ra!Domyślałsię,żeświa tłozlampkistoją cejnama łymokrą głymstoli kuobokfote lanadate mumiej scujeszczewię cejuroku.Jużniemógłdocze kaćsięwie czoru,kie dywreszcieprzygotujesobieka węiza sią dzieprzyskwier czą -cychpola nach,odpocznieipozbie ramyśli.Niemiałżadnychwątpli wości,żenie za leżnieodnie for tunne -gopoczątku,je gopobytwwioscebę dzieuda ny.

Aleprzyjemnościnapóźniej,wpierw szejkolej nościtrze baczymprę dzejsprowa dzićswojerze czy,

niemanacocze kać.Wstał,włożyłkurtkęiczapkę,jeszczerazzuśmie chemrozej rzałsięposwoimno-wymdomostwieiwyszedłnadwór,prze cie ra jącokula ry.Byłochybanie cocie plej,alemrózitaktrzy-małmoc no.Za mknąłdrzwinaklucziruszyłwstronęwioski.

Na razza trzymałsięzdumiony.Przednim,wodle głościokołopięć dzie się ciume trów,sta łaczar na,za -kapturzonapostać.Tomusiałbyćktóryśzmni chów.Andrzejraźnymkrokiemzbli żyłsiędoza konni ka.

–Pa nieAndrze ju–powie działbratJulianiwska załnadymula tują cyzkomi na–jakwi dzę,świetniepansobiera dzi.Przychodzę,bozbli żasięporaobia du,oj ciecJanpa naprosi.

–Och,dzię kuję,dzię kujębar dzo.Tak,wszystkojestwnaj lepszymporządku.Ażza dzi wia ją codobrzesięwszystkotuza chowa ło,natyle,żeniebyłozbytwie leroboty–odparłAndrzejiponow nieprzypo-mniał sobiemi nę oj caw szpi ta lu i je go nie zbyt ja sne słowa o uporządkowa niu obser wa torium, któreprze cieżpozosta wa łownaj lepszymporządku.

–No, tonic ta kie godziw ne go,proszęmiwie rzyć.Oj ciecJanbar dzodbało to,cozosta łopopa nudoktorze,że bybyłotak,jakontopozosta wił.

–Dbał?Tozna czy,że…Andrzejniewie działwła ści wie,copowie dzieć.Niespodoba łomusię,żeprze or,którynaj wyraźniej

niepa łałdonie gozbytniąsympa tią,posia dakluczedoobser wa toriumimożewkażdejchwi liwejść.BratJuliandomyśliłsię,coza nie pokoiłoHołotyńskie go.Na glesta nąłwmiej scuichwyciłAndrze ja

zarę kaw.Odwróciłsięipopa trzyłnaodle głejużnie cobudynkipozmar łymastronomie.–Oj ciecJanczę stotuza glą da–powie działzrozma rze niemwgłosie.–Rozumiepan,spraw dza,czy

wszystkojestnaswoimmiej scu.Ni gdyniewia domo,aprze cieżzosta łotutrochęrze czy.Iksiążki,ipi -sma,teróżneinstrumenty,aprze cieżipiękneme ble.O,pa nieAndrze ju,tega blotyzksiążka mitopa mię -ta jącza sysprzedpierw szejwoj ny.Trze badbać.Zi mąoj ciecJancza sa miturozpa la,że bybudynekniemarzłzbytdługo.Niechmipanwie rzy,oj ciec Janbar dzoce niłpańskie gooj ca,byliprzyja ciół mi, i tochybajeszczeodwoj ny.Aleotymtojużoj ciecnieopowia da.

–Tak,wiem–uciąłAndrzejiniecze ka jąc,ruszyłda lej.Resztędrogipokona linie malwmil cze niu.Wymie ni lityl kopa ręuwagopogodzieina dzieinaocie -

ple niewnaj bliższychdniach.Tymra zemwioskawyda łasięAndrze jowimniejpusta.Najednymzpla -cówdostrzegłgrubookuta nąpostać,odle głąścieżkąktośprze chodził.BratJulianrazczydwapozdrowiłge stemja kieśnie zna jomeosoby.Andrzejza uwa żył,żekażdy,ktoichwi dzi,wpa trujesięwnie goni czymwja kiśzoologicznyokaz.

–Ależonipa trzą–powie działdobra taJulia na.–Jakbyjużbar dzodaw noniewi dzie lituni kogoob-ce go.

–Tak–rzekłpochwi likrótkie gomil cze niaza konnik.–Jużdaw notuni kogoniebyło.–Jakdaw no?Głowabra taJulia naodwróci łasięwstronęAndrze ja,takżemógłzoba czyćoczyza konni ka.Wzrok

mni chabyłzimnyiprze ni kli wy,gdzieśpodzia łasięje godobrotli wość,doktórejHołotyńskijużzdą żyłprzywyknąć.BratJulianpa trzyłzuporem,jakbychciałswojejwypowie dzinadaćzna cze nia.

–Bar dzo,pa nieAndrze ju,bar dzodaw no.3.

Re fektarzbyłdługą,ciemnąsa lązdwomacią gną cymisięstoła midlamni chówijednym,usta wionymprostopa dledonich,przyktórymza sia dałprze oriważniej siczłonkowiebrac twa.Obec niere fektarzbyłsta now czozbytobszer nympomieszcze niemdlagarstkiza konni ków,którzywła śnieza ję liprzypi sa neimmiej sca.

Oj ciecJansie działwcentral nejczę ścistołu,oboknie gosta łykrze słaprze zna czonedlaoj cówSta ni -sła waiCze sła wa.Pozosta limni sicze ka linasłowamo dli twyprzydługimstole.BratJulianwska załAn-drze jowikrze słonakońcuisamspocząłobok.Ponie długimwe zwa niuimie niaPa na,za cząłsięposi łek.

Hołotyńskina li czyłje de na stuza konni ków,wwiększościstar szych,tyl koje gousłużnyprze wodnikijesz-czedwóchinnychmoglimiećniewię cejniżtrzydzie ścilat.

Naobiadpoda nozupęja rzynowąitrochęziemnia ków.Por cjebyłyskromne,alemni sije dlipowoli,zna maszcze niem,więcAndrzej,mi moiżwła śnieuświa domiłsobie, jakbar dzo jestgłodny,wolałpo-wstrzymywaćsięodszybsze gospożywa nia.Uznał,żenaj le piejbę dziepoddaćsięklasztor nymzwycza -jomizyskaćbyćmożenie cosza cunkulubchociażzrozumie niazestronybra ci.Za uwa żyłjednak,żeprze -ornieprzywią zujewa gido je goprzybycia.Za pew newi działgowchodzą ce go,alena wetnanie goniespoj rzał,nieprzywi tałski nie niemgłowy.Hołotyński,idąctutaj,wyobra żałsobie,żeoj ciecJanja kośgoofi cjal nie za anonsuje, przedsta wipozosta łym, i prze konał się, żeniebudzi za inte re sowa nia, jakgdybywogólegowre fekta rzuniebyło.Dobrzetoczyźle?,za sta na wiałsię.Możeiprze ormnieniepolubił,aleprzynaj mniejztąnie chę ciąsięnieobnosi.Aludziewta kichza mknię tychbrac twachnaj czę ściejdoskona -lesięzna jąipozosta liwlotodczytująmyśliinnych,tymbar dziejprze ora.Skorozosta łemza proszony,tozna czy,żeja kaśtamakcepta cjajest.Możeje gosta nowi skodziśra nobyłoja kąśpróbą.Cie ka we,pocomiał bymniewypróbowywać,możetuta kieobycza je–je ślima łoprzyjeżdżaludzizze wnątrz,toonipoprostubojąsiękogośta kie go.Zdrugiejstronyjednakdziw ne,żeniktnieprzyjeżdża.Jesttuklasztor,nie -duży,alejednak,dota kie gomiej scaludziepowinnilgnąć,chociażciznaj bliższejokoli cy.

Mi nę ło sporo cza su, za nim prze or za kończył obiad i pozwolił swym podopiecznym rozejść się dowła snychza jęć.Iwła śniewte dy,gdybra ciazwol nawychodzi lizre fekta rza,prze orski nąłgłowąipo-wie działgłośno:

–Pa nieAndrze ju,proszętudomnie,proszębli żej.Hołotyńskipodszedłdostołu,zaktórymna dalsie dzie lioj cowieJan,Sta ni sławiCze sław.Wska za no

mukrze sło,aoj ciecJangłośniejza wołał,że bybratJulianpozostałtakże.– I coposta nowi łeś?– spytał oj ciec Jan, kie dyAndrzej jużusa dowił się na prze ciw komni chów.–

Prze myśla łeśto,oczymcimówi łemdziśra no?–Tak,tozna czyniemia łemcza su,że bygłę biejsięza sta nowić.Byłemwobser wa toriumiporządko-

wa łemwnę trze.Dzię kuję,żeoj ciecre gular niedoglą dałwszystkie go.–Ach,todrobiazg.Twójoj ciecprosiłmnieoto.Za wsze,kie dyobser wa toriumsta łopuste,mia łem

donie godostępidba łemoza war tość.Ta kaprzyja ciel skaprzysługa.–Dla te gopew nietekomi nysąspraw ne.–Och,oj cowietuobec ni,Sta ni sławiCze sław,takżema jąswojeza sługi.Mywszyscytutajce ni li śmy

twoje gooj caije gopra cę.Tymbar dziejwięcza le żynam,abypozosta łeponimobser wa toriumna dalsta -łowjaknaj lepszymsta nie.Tota kana szapa miątkaponim,możnarzec,owymia rzeemocjonal no-ducho-wym.

Andrzejzrozumiał,żeprze orznowubę dziedrą żyłspra węje gorychłe gowyjazdu.Zmie rzałwła śniedote go,niebyłowątpli wości,aletymra zemmiałza miarwes przećsięswoimibra ciszka mi.

–Oj cze–powie działzpowa gą.–Jateżpotra fięza dbaćorze czypomoimoj cu.Moim.Chciał bym,abymniedobrzezrozumia no.Tente renjestmojąwła snością.Ta tamitozosta wił,więcwpraw dziebar -dzosięcie szę,żebra ciamni sitakpoma ga ją,ijaniemamnicprze ciw kote mu,jednaknaczasmoje gotupobytuiswoistejakli ma tyza cjichciał bym,abynienie pokojonomniebezpotrze by.Jagłę bokowie rzę,żepodobniejakzmoimta tą,mogąsza now nioj cowieułożyćsobiedobrestosunkitakżezemną.Iwszyscybę dąza dowole ni.

Potejprze mowieAndrzejwygodniejrozsiadłsięnakrze śle.Niechciał,abymni sina bra lipodej rzeń,żeniejestzupeł niepe wiente go,comówi.

Oj ciecSta ni sławna chyliłsiędoprze oraicośszepnąłmudoucha,tenpodumałprzezchwi lęiszep-nąłcośzkoleioj cuCze sła wowi,któryle dwiedostrze gal nieuśmie chałsięodpoczątkurozmowy.

–Pozosta wi mycijeszczeczasdona mysłuichce my,abyśnaswpeł nizrozumiał.Jakpowie dzia łemcira no,trzydni.Jestwtorek.Wczwar tekra nomusiszdaćodpowiedź.

–Dobrze, damodpowiedź.Aleproszę zrozumieć. Ja też je stem, a ra czej chcę zostać, na ukow cem,iponie kądmojadzie dzi na,fi zyka,podobnajestdote go,coupra wiałmójta ta.Nietwier dzę,żebę dętumieszkałca łyrok,nie,bę dęprzyjeżdżał,odwie dzał,bomisiętupodoba.Tyl kotyle,prze cieżtonie wiel -kikłopot,praw da?–Andrzejuśmiechnąłsię,prze noszącwzrokzjedne gomni chanadrugie go.Ależa denznichnieodpowie działtymsa mym.Tyl kooj ciecCze sławuśmie chałsięde li katnie,aleto,oilemożnabyłodomnie mywać,niemia łozwiązkuztym,comówiłAndrzej.–Ate razmuszęjeszczeprze nieśćple -cak ichciał bymza pytać,gdzie tumógł bymkupićcośdo je dze nia ipi cia, je ślioj ciecmożemipowie -dzieć.

–Owszystkoza dbabratJulian–za pew niłprze or.–Ate raz idź,chce myprzygotowaćsiędonony.Ipa mię taj,wczwar tek.

Andrzejpoże gnałsięnaj uprzej miej,jakpotra fił,ipopra wia jącokula ry,skie rowałsiędodrzwi.Mni -siodprowa dzi ligowzrokiemznadpustychta le rzy.

Oj ciecJananitrochęnieli czyłnato,żenie for tunnygośćna glezmie nizda nie.Rozpoznałwnimtensamupór,któryza wszeznaj dowałuJur ka, je śli tennacośsięza wziął.Prze orza nie pokoił się jeszczebar dziej. Bezpośrednia i otwar ta per swa zja niemogła odnieść pożą da ne go skutku, cowię cej, istnia łaoba wa,żepowiększyjeszczena tural nyupórchłopa ka.Za smuci łogoto.Gdytyl koAndrzejiJulianwy-szli,wstałiudałsiędoswoje goga bi ne tu,nieza mie niw szyzeSta ni sła wemiCze sła wemanisłowa.Za -pra gnąłprzednonąpomodlićsięwsa motności,bopotemmożejużniemiećcza suaniochoty.

Szedłzespuszczonągłową,za topionywmyślach.Prze szłośćkolej nyrazodzywa łasięmoc niej szymgłosem.Obec nośćmłode goHołotyńskie goniosłaza groże nie,mogłasprowokowaćludzido,ktowie,bun-tu,amożena wetcze gośgor sze go.PrzyjazdyipobytyJur katobyłocoinne go.Jurekmieszkałtupra wieca łąwoj nę,wi działwszystko,atenchłopak?Iczer woninaj pew niejza czyna jąsięzma wiać,cotupocząć,jaktorozwią zać?Ajużwyda wa łosię,żewszystkoła twopój dzie.

Oj ciecJanuklęknąłwswoimpokoju.Bałsię,żenadchodzicośnie odwra cal ne go,takjakw42rokual bopeł nychgrozyla tachpowojennych.Podobniejakwte dy,odczuwałdziśtęogłupia ją cąnie pozor nośćdni poprze dza ją cychna dej ście złe go.Godzi ny ci szy i godzi ny cha osuni czym się od sie bie nie różnią.Wszystkie strasznewyda rze nia, ja kichbył świadkiem,przychodzi łynie ocze ki wa nie; i za wszeodnosi łosięwra że nie,żeoneniema jąpra wasiędziać,bowystar czy,że byludzieumówi lisięina czejiwszystkowrócidonor my.Tota kieproste.Aleludzieni gdynieuma wia lisięina czej,za wszeuma wia lisiętak,żeokrutnalogi kawyda rze niaprowa dzi ładote go,conaj gor sze.Prze ra ża łotooj caJa naniemniejdziśniżkie dyś.

Cier pie niajednychobser wowałja kokonse kwencjęukła dówiumówmię dzyinnymi.Wje gopoję ciudote gowła śniesprowa dza łysięwszystkiepora ża ją cewyda rze nia,któreja koświa dekoglą dał.Umowybyłyróżne,aleza wszepozosta wa łytyl koumowa mi,wer bal nąafir ma cjąwoliuma wia ją cychsię,abyzre -ali zowaćto,coimsięza ma rzyło.Cinaszczycieuma wia lisię,cotrze bazrobić,cini żejuma wia lisię,ja -kieza stosowaćśrodki,ci jeszczeni żejuma wia li się,kto igdzieposie jeśmierć,acinaj ni żej– jużpowszystkim,pootar ciukrwizrę ka wów–uma wia lisięnawódkę.Wszystkopole ga łonata kiejczyinnejumowiemię dzy jednymi i drugi mi.Każdy za wie rał umowę, do ja kiej był zdol ny.Umowa na szczycieotym,corobić,niebyłatymsa mym,coumowanadole,otym,zja kiejodle głościstrze lać.Każdaztychumówbyłaosobna,choćwszystkiera zemtworzyłypozor niespój nąsieć.Aprze cieżwystar czyło,jaknie -jednokrotniedumałoj ciecJan,za wrzećinnąumowę,wszystkoza le ża łoodnich,odludzi.Dlanie gotoniebyłakwe stiarozka zu,aleumowywła śnie,awięcobopól nejzgody,obopól nejakcepta cji.

Dla te go,zna jącchwiej ną,pokrę conąspołecznośćWiel kichLip,oj ciecJanmodliłsięzato,abyżadnatra gicznaumowanieza władnę łaumysła mitychludzi.Otowszakrów nie ła twojakoza ora niepolanakar tofle.Boumówićmoże siękażdy iwszę dzie.Aumowypopar tej za żar tąwoląnicniepowstrzyma.Świe żowpa mię cista łymure pre sjekomuni stówza razpowoj nie.Ogołoconazludziwcza sieokupa cji,wioskapodupa dła,ado te godoszedł tennie ludzkiplan,wktórymion–oj ciecJan–zde cydowałsię

braćudział.Wpierw szychla tachsą dził,żetorodzajpokuty,odkupie niawi ny,którejitakniedasięod-kupić,alelepszetoniżnic.Kie dyza cząłmiećwątpli wości,byłojużzapóźno.Komuni ściniemoglipo-zwolićsobienato,abycokol wiekwyszłonajaw.Trze babyłobrnąćwsza leństwoażdokońca.

A te raz, na gle, ni stąd, ni zowąd, zja wia się obcy, którymoże rozsa dzić tę nie szczę snąwioskę odśrodka.Onisięte gobę dąbać.Oj,bę dąsiębać.Gumuł kaprzyśleswoich,że bycośztymzrobić.SkorotosynJur ka,możepozwoląmużyć,alejednocze śnieutopiąwtejwiosce,jakinnych.

Pa nie,modlęsiędoCie bie,abyśmidałsi łęrów nątej,kie dychodzi łempodomachzbła ga niemopo-mocdlatamtychbie da ków.Nieopuszczajmniete raz.Chłopakniejestni cze muwi nien,winnije ste śmymy,mywszyscy,ca łena szesza leństwoobłędne gorytuału.Onnasal bowyzwoli,al boumrze,al bozosta -niejednymznas.Jestmłody,oniwszyscydzi siajsąta cymłodzi,bezdoświadczeńokropnościnie porów -na nejzni czym.Niepotra fiąjużwcie lićsięwludzi,nadktórymicią żyosta tecznaza gła da.Ni cze gopo-dobne goniedoświadczyli;niewie dzą,ja kietosąemocje,ja kieporywytar ga jąwte dyludźmi,docze gojestsięzdol nymwchwi li,gdyupa daświat,wja kimżyli śmy.Atu,wWiel kichLi pach,Pa nie,tylezła,ty-lenie honorowe gozła,niszczyciel skie gożoł dac twa,hańbyichwa ły,wymie sza nychwewspól nejpa mię ciinie pa mię ci.Pa nie,dajmiproszęsi łę,bywspomócchłopa ka,nieza truwa jącna szejmi sji,zktórejjużniesposóbsięwycofać.

Oj ciecJandługoklę czałprzyswoimwiel kimbiur ku.4.

Icóż,Ja rosła wie,idzieszsam,odar tyzgodności.Dobrze.Niechtakbę dzie.Słyszysz,jakśniegskrzy-pipodbuta mi,jakwtwoimser cuciemnazmar zli napochła niaostatniezuczuć.Czyżoneumie jądoce nićpoświę ce nie? Czy są zdol ne dostrzec w tobie nie zgłę bione pokła dy mi łości, która pra gnie pokonaćśmierć?!Nie!Aprze cieżje steśpra wieukre sudrogi!Jużtakbli sko,topew ne!Ite raz,wła śniete raz,kie -dy chcesz poda rować jej naj większy ze skar bów, ona odwra ca głowę. Jak tomożli we, że by tak cier -pieć!?Że byznosićtępotwor nąmę kę!?Patrz,jakmrózści nadomyidrze wa,ilejestpięknawza mar złymnie ruchomoświe cie.To,cotworzysz,tonaj większydar,jakżeonamożete goniewi dzieć?!Powiedzjej!Tak,musiszjejwreszciepowie dzieć,żeprzeztylelatszuka łeśtyl kotejjednej,je dynejrze czy.Ityl kodlaniej.Powiedztowreszcie!Nie!Cią glezawcze śnie.Ja rosła wie,jeszczetyl kotajednarzecz, tenje denbra kują cyele ment.Tomusibyć to.Mie sza łeś tyleskładni ków,ale te raz tomusibyć to.Je steśpe wien,praw da?Potrze bujeszjeszczepa rukropeliwystar czy.Musisięudać.Dla te goniezwa żajnani kogo.Onana dalnierozumie,żeje steśjejprze zna cze niem,jejnaj większąna grodązabólistrachprze szłości.Niezwa żajnaśmiechipogar dę.Gdywszystkosta niesięja sne,otulicięgorą cymuści skiemipodą żyzatobą,ibę dzie ciera zem,jużnaza wsze,jakdzie cirzuconewpłomie nie.Wtymtyl kopraw dzi weoca le nie,tydobrzeotymwiesz,tyje den,bowszyscywokółbrnąprzezżycienie świa domi.Ionteż,kie dypoj mie,jakpobłą dził,zrzucitenohydnyha bit,abyklęknąćprzedtobąizmówićostatniąmodli twę.

O!Toon!Toon!Ugi nasiępodtymple ca kiem,za razsięzbli ży,odoj cawra ca.Aha,jużgobanda żemposkle ja ła, tak

siędonie goła si.Czylijużsięrozgościł,cha,cha,jużsobiegniazdkouwił.Szybkosięposta rał.Nietakprędko,pa nieładny.Niechcisięniezda je,żenastuwywie dzieszwpole.Tojestna szawioska,tukażdychodziposwoichścieżkach.

5.BratJuliancze kałnaHołotyńskie gokil kame trówoddrzwi,agdy tenwyszedł,dys kretniedołą czył

iobajuda lisiędoce li.Tymra zemniebyłaza mknię ta.Ple cakirze czyAndrze jale ża łytak,jakjepozo-sta wił.Hołotyńskirozej rzałsiępoce li,ana stępnieza łożyłple cak,wziąłdorę kichle bakistwier dził,żejestgotów.BratJulian,któryuważnieobser wowałwszystkieje goczynności,uśmiechnąłsięipoprosił,abyszedłzanim.

–Uda mysiędokuchni.Potrze bujepanzpew nościąpodsta wowychar tykułów–powie dział.–Otak,chociażboche nekchle baimożetrochęma sła.Nara ziemampa rękonserw.Oczywi ście,za

wszystkoza pła cę–odparłura dowa nyAndrzej.–Tonie konieczne.Oj ciecJanna ka załza opa trzyćpa nawewszystko,cze gobę dziesobiepanżyczył.

Mytutajnazi męgroma dzi mysporeza pa sy.Kuchnia znaj dowa ła się ni sko, nie mal na wysokości funda mentów klasztor nych. Świa tło wpa da ło

przezwysokowydrą żoneokna,które,gdybyprze chodzićoboknichzze wnątrz,niemogłybyćwyżejniżbiodra.Andrzejzdumiałsię,bowiemabyjeotworzyć,trze babyłowspiąćsięconaj mniejnastół.Amurywtymmiej scubyłygrubenakil ka dzie siątcentyme trów.

BratJulianza cząłkrzą taćsiępokuchni.Wchwi lępóźniejnastolewylą dowa łychle by,ce bule,rzod-kiew ki,ma słowsłoiku,ka wał kikieł ba sy.Andrzejpa trzyłnatowszystkoiniewie dział,copowie dzieć.Naj pierwgostrofują,ka żączymprę dzejwyjeżdżać,ate razkar miąśnia da niem,obia demijeszczesągo -towiza opa trzyćgowprowiant.

–Chlebnaszwła sny,wczorajwie czórpie czony– rzekłbrat Julian,przykła da jącnosdowiel kie gobochna.Na gleznie ruchomiał,prze wróciłocza miiobej rzałsięzasie bie.Wyszeptałcoś,cze goAndrzejniedosłyszał.Wyda łomusię,żepa dłosłowo:„nie możli we”.Mnichodłożyłnastółwore czekzjaj ka miiwyszedłnakorytarz.Tamsta nąłina słuchi wał,pa trzącwdal.

–Cośsięsta ło,bra cieJulia nie?–spytałHołotyński.Mnichmomental niezwróciłkunie muza czer wie nionątwarz.Wyglą dałnaspe szone go,awkażdymra -

zieje gospokój,doktóre goAndrzejzdą żyłsięjużprzyzwycza ić,gdzieśprze padł.–Pa nieAndrze ju–powie działgłośno–za razwrócę.Proszęnieopuszczaćkuchni.Proszęsięstądnie

ruszać!Czypanmniezrozumiał?–Tak,oczywi ście–odparłzdezorientowa nyAndrzej.–Amożemógł bymbra tuwczymśpomóc?–Nie,niemógł bypan.Proszętunamniecze kać.Ztymisłowyza konniknie malwybiegłzkuchni.Ho łotyńskisłyszałje goszybkiekroki,dobiegłgood-

głosotwie ra nychdrzwi,ja kiśtrzask,apotemna sta łaci sza.Andrze jowizda wa łosię,żewktórymśmomenciedosłyszałrów nieżdośćdziw nydźwięk,które gonie

potra fiłzi dentyfi kować.Trwałkrótkoipoja wiłsię tużpo tym, jakza zgrzyta łyotwie ra ne lubza myka nedrzwi.Przypomi nałskomle niepsa,aleAndrzejniebyłcał kowi ciepe wien,czytowistociepies,czytyl -kozwiódłgosłuch.Wkońcujednouchona dalmiałza krytewie lomawar stwa mibanda ża.Zresztą,je ślitomiałbyćpowódosobli wejpa ni kiwoczachbra taJulia na,toówpiesmusiałbyćbar dzoszcze gól ny.

Skończyłpa pie rosa,abratJulianna dalniewra cał.Stwier dził,żeczasza jąćsięar tykuła mi,le żą cyminastole:powkła dałofia rowa nemuda rydochle ba kaisiatki,którąmiałwple ca ku,sta ra jącsię,abynieupychać produktów zbytmoc no.Naj bar dziej uwa żał na jaj ka, które były bar dzo cennympoda runkiem.Ach, jakmi ło bę dzie dziświe czorem przyrzą dzić sobie ja jeczni cę z podsma ża ną kieł ba są. Zdą żył jużuporaćsięzewszystkim,amni chacią gleniebyło.Wreszciestra ciłcier pli wość.Za le ce niebra taJulia na,abynieopuszczaćkuchni,byłowpraw dzieprze ka za nenadwyrazdobitnie, jednakAndrzejdoszedłdowniosku,żekil kakrokówpociemnym,za bytkowymkoryta rzuniezrobiwiel kiejróżni cy.Prze cieżdo pie -rocotę dyszli.

Wyszedłiskrę ciłwpra wo,gdzie,jakmusięwyda wa ło,pobiegłza konnik.Odte gomiej scakorytarzwyraźnieopa dał.Niebyłowi dać,gdziesiękończy,jednakHołotyńskimiałprze czucie,żeniejestdługi.Je gościa nybyłyzupeł niena gie.Jużkil kakrokówda lejwypeł nia łagoszybkogęstnie ją caciemność.Źró-dłemświa tłabyłyuchylonedrzwinaszczyciepa rustopnischodów,któreprowa dzi łydopołożonejwyżejczę ścimieszkal nej klasztoru, oraz otwar ta kuchnia. Andrzej zrobił kil ka kroków i w odle głościmożedzie się ciume trówdostrzegłza rysnie wiel kichdrzwi.Toza pew netutajpobiegłbratJulian.Andrzejwa -hałsiętyl kose kundę.Skorojużtudotarł,towar tozaj rzećdośrodka.Posta nowiłpodejśćbli żej.Ogieńzza pał kipadłnaokute ja kimśbrą zowymme ta lemciężkiewrota.Ca ła ichpowierzchniabyła ide al nie

pła ska,pozba wionapła skorzeźbbądźnaj prostszychozdób,ja kieza zwyczajspotykasięwmiej scachsa -kral nych.Andrzejprzyłożyłdłońdozimnejpowierzchnidrzwiina ci snąłjelekko.Zezdumie niemstwier -dził, że trochę sięporuszyły.Praw dopodobniemnichwpę dzienie za mknął ichdokładnie.Tym le piej.Uchyliłjenie znacznie.Zdą żyłtyl kozoba czyćschodyprowa dzą cewdółisła bąpoświa tęwodda li.Za -pał kazga sła,więcsię gnąłdopude łeczkapona stępną.Pomyślał,żele piejoszczę dzać,bopotemniebę -dzieczympa pie rosaodpa lić.Ina gleznówzda łomusię,żesłyszyja kiśpiskczycośpodobne go,aza razpóźniejjakgdybyktoścośwołał.Raz,drugi,apotemnapowrótza pa dłaci sza.Hołotyńskiza marł,arę ka,którąjużnie malkładłnama syw nejklamce,cofnę łasięszybko.Wdobie ga ją cymgłosiewyróżniłcoś,cozmrozi łogozupeł nie.Kie dyuświa domiłsobie,cosłyszał,oblałgopot.Takpobrzmie waćmógłtyl koból.

Krzykbólujestnie porów nywal nyzżadnyminnym.Bóliwyra ża ją cygokrzykłą cząsięidopa sowujądosie biewje dyny,nie powta rzal nysposób.Cia łozwie rasięwsobiewostatnimge ścieobronnymi–jakbynie malchcia łotądrogąwyrzucićzsie biecier pie nie–ślena kazwyda nianaj bar dziejprze ra ża ją ce -gowrza sku.Krzykmożebyćkrótkilubdługi,możedobie gaćzda le kaal borozle gaćsiętużobok–tonicniezna czy,gdyżczynni kicza sowo-prze strzenneniesąistotnewobecje gostraszli wejprzyczyny,iwżad-nejmie rzenieutrudnia jąrozpozna niaprze ni ka ją ce gogobólu.

Ito,cowdobie ga ją cymzdoługłosiewychwyciłHołotyński,niemogłobyćni czyminnym,jakwła -śniewyrywa ją cymsięzcia łakrzykiembólu.Na gległosysiępowtórzyły,alete razprzypomi na łyra czejwymia nęsłów,jakbyrozmowękil kuosób.Andrzejstałnie ruchomo.Byłpew ny,żeźródłote go,cosły-szał,musia ło znaj dować się gdzieśw dole, skąd rozchodzi ła się sła ba poświa ta, i dokąd, stopień postopniu,obni ża łysięwą skieschody.Krzykigłosyzosta łyzwie lokrotnioneechem,za pew newil gotnemu-ryklasztor nychpodzie mipotra fi łyponieśćdźwię kinasporąodle głość.

Ktomógłtakkrzyczeć?Hołotyńskibezradniewpa trywałsięwgłąbkoryta rza.Tonie zwyczaj ne.Prze -cieżniematuchybapodziemne goszpi ta laogołocone goześrodkówprze ciw bólowych?Możeja kiśmiej -scowydentystaal bokowalzę bale czy.Nie,głupota,cozamyśli.Aje ślitobratJulian?Mo żecośmusięsta łoiwołałopomoc?Nie,gdybytakbyło,niewyda wał bykrzykówbeztre ści,nie ar tykułowa nych;jużprę dzejwzywał bykogośpoimie niu,możena wetje go–Andrze ja.

Powoliwycofałsięiwróciłdokuchni.Usiadłiza pa lił.Byłatoje dynana tural naczynność,ja kąbyłwsta niete razwykonać.Sie działista rałsięra cjonal nierozwa żyćto,cze goprzedmomentembyłświad-kiem,ale–ponie ważniezdobyłsięnaod wa gę,abypójśćda lej–re fleksjeniemia łypunktuza cze pie nia.Pomyślał,żetona wetgorzej.Niewie działwszak,ocotakna praw dęchodzi.Ktokrzyczałidla cze go?Cze mubyłowtymtylebólu?Byćmożepowódbyłzupeł niezwyczaj ny,ba nal ny,atyl koje musięcośzda -wa ło,byćmożeniebyłoocosięmar twić.Lecz,zdrugiejstrony,dośćnie zwykłeza chowa niebra taJulia -nada wa łodozrozumie nia,żepew neaspektyżyciawklasztorze,za pew nepowią za nezowymprze pojo-nymbólemwrza skiem,niepowinnybyćprzedmiotemobser wa cjiludzizze wnątrz,obcych,ta kichjakAn-drzej;ba!–mogłyna wetpowodowaćza że nowa niemni chów,je śli byosobaspozaklasztorumia ładonichdostęp.

Możeprze sa dzam?Potejna pa ściwciążje stemprze wrażli wiony,dopa trujęsięcze goś,cze gona praw -dęniema.Naj le piejbę dzie,jakHankacośmidananoc,że bymspokoj niej szybył.Ato,cóż,krzykjakkrzyk.Aje ślitoniebyłczłowiek?Mogłotakprze cieżbyć.Rzeźniętupew niema ją,no,kuchniabli sko,taszczyćda le konietrze ba.

Andrzejprzypomniałsobiena gle,jakprzedla tyzJoląwybra lisięnakil kudniowąwę drów kępoJu-rze.Wpla nachmie liwyruszyćzKra kowaipie chotądotrzećdoCzę stochowy,odwie dziw szypodrodzenaj piękniej szezamkiiruiny,noiwejśćnaGóręZborów,naj wyższewznie sie nienaca łejwyżynie.Trze -cie godniawktó rejświosceprzyjąłichsympa tycznygospodarzipozwoliłrozbićprzednocąna miotnaswoimpla cu.Wie czoremje gożonaprzyniosłaimmle kaichlebzkieł ba są.Abyniedruzgotaćdobrychlu-dziwia domością,żenaichzie michłopakzdziew czynąwjednymna miocieza mie rza jąspać,skła ma li,żesąmał żeństwem.Dopie rocosiępobra liiwę drują,dopeł nia jąctymsa mymzwycza jupodróżypoślubnej.

Andrzejwszakżedomnie mywał,żegospodarzniedałimwia ry.Na wetniemie liobrą czek.Mi motochło-pioka za lisięnadzwyczajgościnni,da liwody,pozwoli liskorzystaćzustę pu,ana wetoprowa dzi lipogo-spodar stwie.

Nocprze bie głaspokoj nie,alewcze snymrankiemAndrze jaobudzi łytubal nemę skiegłosy.Kie dywy-dobyłsięzna miotu,stwier dził,żedogospoda rzaprzyszlija cyśludzie.Sa mimężczyźni.Pa li liioczymśrozma wia li,nie copodeks cytowa ni.Andrzejniewie działoczym,bona miotstałrozbi tyzda laoddomuiza budowańgospodar czych.Potemchłopiwe szlidoja kiejśstodoły,azna miotuwyszłaJolazeszczo-teczkądozę bówwrę ce.Poszławkie runkustudni,gdziesta łowia drowody,Andrzejza cząłpa kowaćrze czydople ca ków.Kie dyzwi jałna miot,na glezszopy,wktórejzniknę limężczyźni,wydobyłsięokrop-nywrzask.Wysokiiprze cią gły,nie kończą cysię,prze rywa nyje dynienaza czerpnię cieodde chu.Andrzejwpierw szejchwi lipomyślał,żektóryśzchłopówzła małnogęite razwyjezbólu,aleza razwyda łomusiętonie możli we.Byłtobowiemkrzykpe łenprze ra że nia,ja kiejśpotwor nejgrozyi–te gowła śnie,coprze ra ża łonaj moc niej–bólu,przeddozna niemktóre goniemożnauciec.Ztymodra ża ją cymwrza skiemmie sza łysięni skiegłosychłopów.Jolaprze stra szonapode szładonie goipowie dzia ła,że byna tychmiastspa kowałna miot,boonatudłużejniezosta nie.Le dwieskończyłamówić,kie dydrzwiszopyotwar łysięiwybie głaznichpokrwa wionaogromnaświ nia.Zaniąwypa dłodwóchmężczyzn,którzypróbowa lijązła pać,alepotknę lisięipa dliwbłoto.Tużzani mignałtrze cichłop,uzbrojonywsie kie rę,icośsiędarł.Kolej nychdwóchmia łowrę kachogromnemłoty.Świ niawyławnie bogłosy,pę dzącwzdłużza budowań.Le weuchotrzyma łosięnastrzępkucia ła,azpra wejstronygłowy,odokabie głagłę bokaczer wonabruz-da,zktórejwyle wa łasiękrew.Świ niakrzycza łajakśmier tel nieprze ra żonyczłowiek,krę cącgłową,jak-byszuka ładogodne gomiej scanaucieczkę.Prze bie głaobokwej ściadodomuirzuci łasiędopłotu.Chło-pina woływa lisię,abyzajśćjejdrogęzdwóchstron.Ga nia lijąpopla cukil ka na ściemi nut,ażwkońcuuda łosięimza pę dzićjąwróg.Zbli ża lisię,trzyma jącswojena rzę dziamor du.Świ niawyraźnieosła bła.Dysza łaciężko,jejkrzykniebyłjużtakgło śny.Niepodda wa łasięjed nak.Wi dzącpodchodzą cychmęż-czyzn,próbowa łaprze mknąćmię dzyni mi,aleje denznichrzuciłsięnanią,adrugiopuściłmłot,tra fia jącwzad.Świ niaza rycza ła jeszczegłośniej.Wyrwa łasię ipodbie gładopłotu,wkła da jąckrwa wią cyryjmię dzyba la ski, jakbychcia łajeroze pchaćipomknąćnawol ność.Jejcia łoprze ni ka łydrgaw ki,znoz-drzywyla tywa łygę stekłę bypa ry.Wte dygospodarzpodbiegł iza dał jejcel nycios.Sie kie rawbi łasięgłę bokowkark.Pozosta lidołożyliude rze niamłota miwłeb.Świ niawreszciepa dła.

Wspomi na jąctęsce nę,Andrzejniedopuszczałjednakmyśli,żetu,wklasztorzewta kisposóbszlach-tujesięwie prze.Gdzieśtam,wtychza puszczonychchle wach,pew nienie jednata kadzie jesięzbrodnia,aletu,wmiej scuza mieszka niacnotli wychmni chów?Tobyłojednakniedopomyśle nia.Tyleżegłosza -rzyna nej świ ni brzmi rze czywi ście jak krzykmę czone go człowie ka, jest wprost łudzą co podobny. Nowięcjak–człowiektobyłczyzwie rzę?Icze gotakwystra szyłsiębratJulian,żena gleopuściłkuchnięiniewra całjużoddobrychkil kuna stumi nut?

Andrzejskończyłkolej ne gopa pie rosa.Popra wiłokula ry,któreco ja kiśczaszsuwa łymusięznosaiwstał.Niemiałza mia rudłużejcze kaćnaza konni ka.Za bie rze,comaza brać,ipój dziedoobser wa to-rium.Możeponiosłagowyobraźniaidopa trujesięnie stworzonychrze czytam,gdzieichniema.

Wła śnieza rzucałple cak,kie dyuświa domiłsobie,żechybaniedomknąłtamtychdrzwi,żezosta wiłjeuchylone.Trze batopopra wić,pomyślałiszybkopozbie rałrze czy.Wte dyusłyszałodgłoskroków.BratJulianwra cał.Zapóźno.

Wpew nymmomenciekrokiuci chły.Andrzejwkuchniwstrzymałoddech.Domyśliłsię,żemnichstoiwła śnieprzydrzwiachipew nieza sta na wiasię,czysa mesięuchyli ły,czytoonichniedomknął.Za razjednakwrotaza zgrzyta ły,otwie ra nesze roko,aHołotyński,zple ca kiemnaple cach,oparłsięostół.

Notote razdupabla da,pomyślał.BratJulianzja wiłsięwkuchniztwa rząjakpa pier.Nieuśmie chałsię,jakzwykle,kie dywi działAn-

drze ja.Postą piłkunie muispoj rzałmugłę bokowoczy.

–Cze kałpantunamnie,tak?–za pytał.–Tak,chociażwła śniemia łemiść,bobra tabar dzodługoniebyło–odparłAndrzejnaj bar dziejnie -

winnym tonem,na ja kigobyło stać, chcąc jednocze śnieza wrzećwwypowie dzinutępre tensji.–Sambratrozumie,żejeszczecze kamnietrochępra cy.Chciał bymodpocząć.

Trudno było wyczytać z oczu mni cha, czy wie rzy w te za pew nie nia. Spoglą dał na Hołotyńskie gowzrokiemprzypomi na ją cymnie chętneoczyoj caJa na;pa trzyłzwyzywa ją cymmil cze niem,jakgdybycze -kałnawyzna nie.

–Oczywi ście–powie dział.–Czycośsięsta ło?Bratnamniepa trzy,jakbyzoba czyłzja wę.BratJulianuśmiechnąłsięwreszcie.–Wpew nymsensiejestpanzja wą.Zja wiasiępanjakgdybyni gdynic.–BratJulianza wie siłgłos.

Położyłmurę kęnara mie niuicią gnął:–Alenicniedzie jesięjakgdybyni gdynic.Pla nyBogawiodąnasścieżka mi,którewytycza my,niewie dząco tym,że idzie myjakposznur ku. I takna praw dęni cze goniewytycza my,bonie wi dzial nysznurekprowa dzinasdosa me gokońca.

–Atensznurektoktowypla ta?Bóg?–Te gonaszczę ścieniewiem.MożeBóg,amożenikt.Ale,wra ca jąc,prze pra szamzadłuższąnie -

obec ność.Pew neokoliczności…yy…onie coza ska kują cymcha rakte rzemnieza trzyma ły.Bar dzoprze -pra szam.Ale,skorowszystkowporządku,ruszaj my,odprowa dzępa na.

Wyszlizkuchni i skie rowa li sięnadwór.Byłobar dzozimno.Okula ryAndrze jana tychmiastza szłymgłą,więcjeprze tarł,alepochwi lidałzawygra ną.Nadzie dzińcubyłopusto.BratJuliansta nąłprzywrotach.

–Tutajpa nazosta wiam.Drogępanzna.Andrzejza uwa żył,żemnichniejestta kiusłużnyigotówdowspar ciajakwcze śniej.Zmia nabyłysub-

tel na,aleza uwa żal na.–Proszęmipowie dzieć–za cząłAndrzej–czybratpodej rze wa,ktomógłnamniena paśćwczoraj -

sze gowie czora?Za konnikza sta na wiałsięchwi lę,apotempodra pałpotonsurzeirzekł:–Ktotomógłzrobić,niewiem.Możeja kiśkłusow nik.TuwLi pachiwokoli cytodużojestkłusow -

ni ków.Jakkie dy,agłów niezi mą,za braknieje dze nia,toitakludziesięra tują.–Notak,rozumiem,aleprze cieżniewyglą damnaba żanta,praw da?Nieprzypomi namteżdzi ka.– Nie wiem, na praw dę nie wiem. Takmyślę, może byłoby le piej, gdyby pan jednak prze nocował

unas.Chybaniespa łosięnaj gorzej?Mamnawzglę dziepańskiesa mopoczucie.–Dzię kuję,spa łosięwygodnie,alejednakwybioręmiej scepooj cu–odparłAndrzej,choćniebył

dokońcape wien,czytodobrypomysł.Kie dymyślałona dej ściuwie czoruisa motnejnocywpustymob-ser wa torium,czułnie pokój.Jednakjużdziśra nopowie działsobie,żenieoka żelę ku.Jakpomyślą,żesięboi,odwrócąsięjużzupeł nie,atakmożetyl kozyskaćsza cunekmiej scowych.Popra wiłple cakidokoń-czył:–Zresztą,gdybyktośchciałmizrobićcośna praw dęzłe go,zrobił byto,atymcza semna wetnieza -brałnic.Adużoichtu,bra cieJulia nie,kłusuje?

–Kil kuconaj mniej.Jednimniej,inniwię cej.Ale,wi dzipan,tomatuunasspołecznąwa gę,bozkłu-sowa niajestdlaludzimię so.Atuborypeł nezwie rzyny.

–Bar dzodzię kujęzawszystko.Gdyby…przyszłapa ni…Hanka,abyzer knąćnaopa trunek,proszęjejprze ka zać,żeje stemwobser wa torium.

Wrotaklasztor nejbra myza trza snę łysięzabra temJulia nemiAndrzej ruszył,objuczonyni czymtra -garz,abykolej nyrazte godniapokonaćca łądługośćWiel kichLip.Pokil kume trachpowróciłde li katnybólgłowy.Ra nagoiłasiępowoli,aleprze cieżpowi niente gowła śniesięspodzie wać.Dobole ściwbo-kuinaszyijużzdą żyłprzywyknąć,głowana tomiast,choćmogłotowyda waćsiędziw ne,wogó lenieda -wa łaosobieznać–ażdotejchwi li.Cośtampul sowa łojednakpodbanda żem,powodującćmią cyból.

Posta nowił jak naj szybciej dotrzeć do obser wa torium i przygotować się do pierw szej sa motnej nocy.Czaswreszcieodpocząć.Topew nietenpra cowi typora nektakpodzia łałnaca łyor ga nizm.Prze stałroz-myślaćota jemni czychodgłosachwpodzie miachklasztoru.

Przyspie szyłkroku,ba cząc,abytrzymaćsięwą ziutkiejścieżki.Niebyłotoła twe,bople cakidodat-koweobcią że niewposta ciar tykułówżyw nościowychogra ni cza łyswobodęruchówiutrudnia łyza cho-wa nierów nowa gi.Wodróżnie niuodporannejwę drów kidoobser wa torium,kie dywieśuka za łasięja kopustaipozba wionażycia,tymra zemzoba czyłja kąściemnąpostać,którasta ławdrzwiachiprzypa try-wa łamusięwmil cze niu,ktośinnyopie rałsięopłot,wda li,odstronyla sunadchodzi łazgar bionafi gura.Ja kiś ruch jednak tubył.Psy szcze ka ły chętniej, aleniena chal nie,można rzec–zdaw kowo, jakby ichpsiana turatu,wWiel kichLi pach,czę ściowoobumar ła.Ludzieżylituci cho,powoli,spokoj nie,alejed-nakżyli.Smętnekole jedniana stę powa łyposobie,za pew newnie zmiennymrytmie,powta rza neodwie lulatkażdejzi my.

Jakżeła twobyłotutaj,wtejpięknej,surowejokoli cy,utonąćwewszechobec nymmrozieiza pomniećo reszcie świa ta. Andrzej, idąc, rozma rzył się i zrozumiał, dla cze go oj ciec tak czę sto tu powra cał.Iwnimza czyna łaodzywaćsię,odzie dzi czonapraw dopodobnie,tę sknotazaza gubionymile śnymiostę pa -mi,chęćwyizolowa niasię,ze rwa niazna tłokiemżyciawmie ście.Możetojesttaidyl la,którąwyobra żałsobie,kie dywę drowałpogórach.Przyjeżdżaćtunakil kamie się cywroku,ach,cotobybyłozawspa -nia łeżycie.Tyl koże byzostaćnauczel ni,apóźniejja kośtobę dzie.

Okula ryznówza szłymumgłą.Obtarłjepal cemwrę ka wiczceiza trzymałsię,abypopra wićchybocą -cy luźnochle bak.Był jużwpo łowiedrogi.Wtemzzaodda lone goostome trówza krę tuwynurzyła sięczar na postać. Szław je go stronę.Andrzej ucie szył się, że nada rza się oka zja do pozna nia kolej ne gomieszkańca.Byćmoże,ktowie, jużciczte rejcośpoopowia da lina je go te mat.Miał tyl kona dzie ję,żeprzedsta wi ligowcie płychbar wach.

Posyl wetcepoznał,żezbli żasiędonie gomężczyzna.Posuwałsięna przódwiel ki mikroka mi.Odra -zu byłowi dać, że potra fi spraw nie poruszać sięwą ską, ze skorupia łą ścieżką.ConaAndrze ju zrobi łowra że nie,tożenadchodzą cyignorowałni skątempe ra turę.Miałnasobiezie lonąporozpi na nąkurtkę,ja -kąśrozcheł sta nąkoszulę,byłbezczapki.Włosypra wiedora mion,twarzokolonabrodą.Bar dzowysoki,ciężkiczłowiek,ma syw niezbudowa ny,większyjeszczeniżoj ciecJan,które goAndrzejuznałzapostaw -ne gomężczyznę.

Chłopzbli żałsiędokładnietąsa mąścieżką,zktórejkorzystałHołotyński.Andrzejza cząłiśćkunie -mu,szuka jącwkie sze nipaczkicar me nów.Wspól nypa pie rosła godziobycza je,pomyślał.Tyl koprzydał -bysięsport,onitura czejzafaj ka mi,któremógłimza proponować,nieprze pa da ją.

Kuś tyksta nąłnakil kase kundizorientowaw szysię,kogomaprzedsobą,zmoc nymposta nowie niemwyrzuce niagoześcieżkipodjąłmarsznanowo.Jednakimbli żejbyłHołotyńskie go,tymbar dziejchęćpotur bowa nia gościa z ze wnętrzne go świa ta ulatnia ła się, a jejmiej sce za czyna ła zaj mować rozwa ga.Rozwa ga, której oj ciec Januczył goodnaj młodszych lat.Dla te gopowstrzymałwe wnętrznąochotę naoka za nie,ktotutakna praw dęmacośdopowie dze nia.

Przydaszsię,musiszsięprzydać,płynę łyuspoka ja ją cemyśliprzezgłowęKuś tyka,któryna glezwol -nił,wi dząc,jaktamtenpozdra wiago,unoszącrę kę.

Andrzejrze czywi ścieuniósłrę kę,są dząc,żewtensposóbza ini cjujedobrepowi ta nie.Odmężczyznydzie li łogonaj wyżejkil ka na ścieme trów.

–Dzieńdobry–za wołał.–Mapanmożeogień?Bochybawklasztorzezosta wi łemza pał ki.Kuś tykjednakniemiałognia.–Nie.Niepa lę–powie działprzezzę by.Andrzejna tychmiastwyczuł,żecośjestniewporządku.Tenczłowiekpa łałdonie gowiel kąnie chę -

cią.–O,szkoda,bobyśmyza pa li li,taksobiemyśla łem,żetuchwi lęodpocznę–odparłAndrzej,za sta na -

wia jącsię,skądmożebraćsiętaantypa tiazestronyna potka ne gomężczyzny.Prze cieżnieznałgo,ni gdysięniespotka li,atenjuż,le dwiewymie ni likil kasłów,stoize sztyw nia ływwyzywa ją cejposta wie.An-drzejpomyślał,żechłopzachwi lęrzucisięnanie go,bostałdziw niepochylonydoprzoduzza ci śnię tymiwiel ki midłońmi.Nicta kie gojednakniena stą pi ło.Za miastte goode zwałsię:

–Tośpantutennowy,coprzyje chał.–Kuś tykczer pałzna ukorozwa dze.–Tak,AndrzejHołotyński,mójoj ciectudługomieszkał…–Wiem.–No,takmyślę,żechybawszyscywie dzą,tona wetniemuszęsięprzedsta wiać,boodra zuwi dać.–

Andrzejza śmiałsięnie pew nie.Stoją cyprzednimczłowiekema nowałpier wotnązwie rzę cąsi łą,ina czejHołotyńskinieumiałwytłuma czyćsobielę ku,ja kiwzbudza ławnimpostaćKuś tyka.Ta kie goczłowie kajeszczetuniewi dział.Wogóle,wca łymswymżyciu,niespotkałni kogo,ktowywoływał bywnimrów -niesil nyinstynktow nylęk.

–Tocie bietampobi li–Kuś tykbar dziejstwier dził,niżspytał.Spomię dzyczar nychwą sówibrodywyj rza łyżół tezę by.

–Tak,sta ramsięotymza pomnieć.–Ni gdy te gonieza pomnisz–skwi towałKuś tykni skimgłosem iAndrze japrze szyłona glestraszne

podej rze nie.–Ta kichrze czyniepowinnosięza pomi nać.Bojakza pomnisz,tozlekce wa żysz,alekce wa -żyćteżciniewol no.

Hołotyńskie goprze niknąłdreszcz.Wtejchwi li,kie dytenwiel kichłopwyga dywałspokoj nieipowo-liswojegłupiemą drości,poczułsiętaksa mobezradnyjaktejnocy,kie dyszedłprzezlas.Przednimstałczłowiekodzi kiejtwa rzyiwej rze niu,wiel kijakdąb.Andrzejznie pokojemrozej rzałsięwle woipra -wo.Aje śli…je ślitoon?Je ślitotenwła śniechłopgona padł?Si łymusia łownimbyćjakwja kimśko-niu.Zła twościąmógłgodo paśćijednymciosempowa lić.Ijeszczebre dziotym,cowol no,acze goniewol nolekce wa żyć.Możetomiej scowygłupek,podobnokażdawioskamaswoje gogłupka.Nie,nieza -chowujesięjakgłupek,alejak…jakwa riat–tojużprę dzej,możewięcjestwioskowymwa ria tem,któ-re gowszyscyakceptująitraktująpobłażli wie,aschodzączdrogi,puka jąsięwczoło.

Kuś tykdostrzegłwa ha nieAndrze ja,którynicnieodpowia dał.Zrobiłdwawiel kiekrokiipołożyłmudłońnara mie niu.

–Niemyśl,żejaciępobi łem.Janie.Jacięzna la złem.Andrzejwycią gnąłcar me na,dzię kicze mumógłwykonaćkil karuchówiciężkadłońKuś tykawróci ła

naswojemiej sce.–Ach,to…todzię kuję,pa nie…–Kuś tyk,mówdomnieKuś tyk,wszyscytakmówią.Towystar czy.–Je stemwdzięczny,to…noniewiem,copowie dzieć.Gdybymdłużejle żał,to…no,pew niebymsię

nieobudził.Ale…na praw dę,bar dzocidzię kuję.Jaktyl kosięurzą dzę,za pra szamdosie bienaka wę,czycotambę dęmiał.–Andrzejmówiłszybko,jakgdybyjużchciałmiećzasobąitęrozmowę,itospotka -nie,bomi moiżje gonie pokójtrochęosłabł,cośka za łomuwstosunkudoKuś tykaza chowaćda le koidą -cąostrożność.–Wiesz,ktośzamnąszedł,apotempoprostumnieude rzył.Iniewiempoco,boaninicnieza brał,aniwogólenic…

–Tu ludziechodząpo la sach.Las tożycie–odparłKuś tyk iustą piłześcieżkiwzmar znię tyśnieg,któryrozła małsiępodje gociężki mibuta mi.–No,idź.

–Tak,dzię kijeszczeraz,dzię ki.Andrzejprze tarłokula ryimi nąłogromnąpostaćKuś tyka.Nieoglą dałsię,niechciałwie dzieć,czyten

dziw nymieszka niecWiel kichLippa trzynanie go.Pra gnąłjaknaj prę dzejzna leźćsięwobser wa torium.Ple cakida ryklasztor neprze sta łymucią żyć.Przedocza mista łamutwarzKuś tykaiwiel kiedłonieogru-bej skórze.Skądbrał się instynktow ny lękprzed tymczłowie kiem?A je śli tobyławła śnie tawiej skapraw dzi wość?Możenieciczte rejpi ja cy, tyl kotenKuś tyk tosól tejzie mi,praw dzi wychłop,szorstki,

wiel ki,odpycha ją cy.Onja kiśta kimą drzej szybył,ina czejsięwysła wiałniżtamci,pew niegotuwklasz-torzepoduczyli.Tyl kotenje gowzrok,jakbypa trzyłnaofia rę,ni czympolują cymyśli wy.

Andrzejmi nąłskrzyżowa nie.Ką temokaza uwa żyłchłopastoją ce gonaśrodkupla cu.Mężczyznaspo-glą dałnanie go, alenieodpowie dział nadzieńdobry.Za miast te go splunął i da lej pa trzył.Hołotyńskijeszczerazgopo zdrowił,aleitymra zemniespotkałsięzodpowie dzią.Chłoptyl kostałipa trzył.An-drzejniepróbowałwię cejza ga jaćrozmowy.Wi docznietenpante gosobienieżyczył.

Prze szedłobokruinsyna gogi.Miałci chąna dzie ję,żepowtór niena tkniesięnaprzydrożnychmi łośni -kówwi na,aletymra zembyłotampusto.

–Noiża łuję,żeichniema–powie działdosie bieipopa trzyłnawi docznejużobser wa torium.Amożepchamsiętunie potrzebnie,myślałda lej,kur wamać,cozacholer nemiej sce.Prze cieżoninie

mogątakwnie skończonośćsięza chowywać.Wiem,je stemobcy,ależe bybyliażta cyźli?Chłoppa trzyipluje.O,możetotenmniena padł!Note raztojużmitoniedaspokoju.Grunttowytrwaćtepierw szedni,przywyknąćdoichzwycza jów,na sta wie nia.Onoitakmusisięzmie nić.Chcąmniewyba dać,spraw -dzić,chole raichwie.

Wra całdooj cowe goobser wa torium,wa żącwmyślachwszystkiezaiprze ciw,którewosta tecznymrozra chunkuzłożyłysięnaponow niewmówionąsobiede cyzjęopozosta niuwwioscetakdługo,ażmi niepierw szafa lanie ufnościmiej scowych.Wreszcie,docnazmę czony,sta nąłuwej ściaiumie ściłwzamkuklucz,któryzosta wiłmuoj ciec.Niemusiałjednakprze krę cać.Drzwibyłyotwar te.

Chole ra,prze cieżchybaza myka łem,pomyślał,odtwa rza jącwpa mię cisce nę,wktórejopuszczałob-ser wa torium.Napew noza myka łem.

Na ci snąłklamkęiwszedłdośrodka.6.

Dzieńpodniuprzyglą dałsię,jaksynHołotyńskie godoj rze wani czymdorodnyowoc,którywystar czyjużtyl koze rwać.

Ja katobę dziera dość,ja kara dość.Ja rosła wie,jużnie długo,tak,zrobisz,cobę dzietrze ba,ijeszczecięonpochwa lizato.Kie dyzoba -

czyefekty,kie dyjezoba czy,powie–za wszewie rzyłem,żena uka,którącida ję,niepój dzienamar ne.Takpowie,jakzoba czy.Musisztyl kobyćcier pli wy.Wszel kieda ne,tomusisięudać,ibę dzieszpochwa -lony,ionatozoba czy,awte dywpuściszjądoswe godomujakkrólową.

Kuś tykzbli żał siędo swe godomostwazgłowąspuszczonąni sko.Spotka niezAndrze jemHołotyń-skimtyl koutwier dzi łogowprze kona niu,żeniebę dzienaj mniej szychkłopotów.Trze baje dyniepocze kaćpa rędni.

7.Andrzejstałnaśrodkupokojuipa trzyłwpustkę.Bezwątpie niaktośbyłwobser wa toriumpodczas

je gonie obec ności.Napodłodzewidnia łyśla dybutów,któreniena le ża łydonie go,arów nopoukła da nepa pie rynastolezosta łyczę ścioworozsypa ne–pa mię tał,żeza dbałoichsyme trycznerozłoże nie;za uwa -żyłnie domknię tągór nąszafkęnaścia nieprze ciw le głejdowyj ściazsie ni;je densze regzksiążka minosiłwyraźneśla dyprze glą da nia:kil kapozycjiwłożonobar dzonie dba le.

Spraw dziłkuchnięikopułę.Obatepomieszcze niawyglą da łynanie na ruszone.Wi doczniewła mywa -czainte re sowałtyl kogłów ny,mieszkal nypokój.

Andrzejusiadłwfote luiwycią gnąłostatnie gocar me na.Bólgłowyna si liłsię,mi motoczuł,żemusiza pa lić.Pa trzyłtę poprzedsie bieiniepotra fiłze braćmyśli.Ogieńwkominkujużdo gasł,wkil kumiej -scachtli łysięjeszczestygną cepola na.Zaoknempo sza rza ło.Nie długona dej dziewcze sny,zi mowywie -czór,aponimna stą pidruganocwWiel kichLi pach.Tymra zemsa motna.Wmiej scu,doktó re goktośin-nymógłwejśćjakdosie bie.

Hołotyńskipoma całbandażwokoli cachra nypowczoraj szymude rze niu,miałbowiemwra że nie,że

cośgo tamła skocze, jakbystrumykkrwiwydobywałsięnaze wnątrz.Bólgłowysta wałsięuciążli wy.Byćmoże ten pa pie ros był nie potrzebny, amoże towynik długie gomar szu pod sporym obcią że niem.Ajeszczebę dzietrze barozpa kowaćrzuconywprzedsionkuple cakiwyłożyćklasztor neda ry.

Pa pie roswreszciewylą dowałwpopiel niczce,aleAndrzejniewsta wał.Sie działbezruchu,wpa tru-jącsięwnie malcał kiemwyga słeogni skowkominku.Docie ra ładonie goświa domość,żektośzłożyłmuwi zytęibeznaj mniej sze goproble mudostałsiędośrodka.

–Napew noza mkną łemnaklucz–rzekłci cho.Zmi nutynami nutęcorazmoc niejuświa da miałsobiewła snąbezradność.Miej sce,któremia łobyćje -

goschronie niem,oka za łosięotwar tedlanie zna jome golubnie zna jomychiniemogłosta nowićżadne goza bezpie cze nia.Je ślitenktośbę dziechciałponow nietuprzyjść,topoprostuprzyj dzie.Przyj dzieisplą -druje,prze ba da,zrobi,comuprzyj dziedogłowy.

Anoc?Możezja wićsięnocą,kie dyza snę.Praw dopodobniemaklucz.Zmę czony, śpiąc,na wetniebę dęsłyszał,jakwej dzie.

Mi moiżwpokojubyłozimno,naczołoAndrze jawystą pi łykroplepotu.Wszystko,cze gotudoświad-czyłodchwi liprzybycia,wska zywa łonato,żele piejopuścićtema łogościnnestrony.Odsa me gopo-czątkucośsta łomunadrodze:atokie row caniechciałje chaćda lej,atona padłgowa riat,potemtanie -chęćmni chów,ja kieśdziw negłosywklasztorze,cipi ja cywruinachteżja cyśpodej rza ni,chłopplują cynaje gowi dok.ItenKuś tykzdzi kościąwoczach.Ate razjeszczeto.

Początkowabeztroska,zja kąprzyje chałdoWiel kichLip,stopnia łazupeł nie.Cze gowła ści wietuszu-kał?Odtrutkinaza wie dzionąmi łość?Ci szyispokoju,koniecznychwpi sa niupra cyma gi ster skiej?Od-izolowa nia, ucieczki od mia sta i chorej matki? A może jednak naj bar dziej pocią ga ła go na kre ślonawopowie ściachoj cata jemni czość,toidyl licznewspomnie nieJe rze goHołotyńskie gorozpra wia ją ce go,ja kietumawspa nia łewa runkidopra cyiobser wa cji,ajednocze śnieodma wia ją ce goswoje musynowiwspól ne gowyjazdu.Noiważny,bar dzoważnyfakt:towszystkona le ża łote razdonie go.Spra waspad-kowa,prze prowa dzonatużpośmier cioj ca,niepozosta wia ławątpli wości.Onimatkabyliwspół wła ści -cie la minie wiel kiejposia dłościwwiosce.

–Dochole ry!–powie działgłośno,podnoszącsięzfote la.–Niktniebę dziebezkar niewła mywałsiędomoje goobser wa torium.

Jak zwykle, po pierw szym stra chu, na de szła złość. Przypomniał sobie, jak brat Julian wspomi nałotym,żeoj ciecJanprzychodzitudoglą daćrze czy.Musiwięcposia daćklucz.Tomógłbyćon.Ale…pocomiał bytuprzychodzić,grze baćwszafkachizosta wiaćwyraźneśla dy?Toprze cieżniemasensu,mógłmniespytaćal boprzyjść,kie dybę dę.Ocotuchodzi?

Zaoknemza czę łosięściemniać.Andrzejwstałwreszciezfote la.Bole snyuciskwgłowieze lżał.Za -pa liłświa tłoiprzytaszczyłple cak.Wyła dowałprze ka za nemuprzezbra taJulia napoda runkiiprze niósłdokuchni.Nastolewpokojuporozkła dałprzywie zionezdomuma te ria łyna ukowe.Miałprzedsobąwy-kona niewie luskompli kowa nychobli czeń.Kil kagrubychze szytówzrozwią za nia mirów nańiwykre sa mifunkcji,książkina ukoweijednapowieśćutworzyłysporystos.Że byzostaćna ukow cem,trze basięjed-nakpoświę cać.Gdybynietema te ria ły,ple cakwa żył bydużomniej.

Za cząłwypa kowywa nieubrań.Niemiałichzbytwie lu,aleteżwie luniepotrze bował.Rzuciłokiemwokół,za sta na wia jącsię,gdziepoukła daćbie li znę.Wtemza marł.Na głamyślbłysnę łamuwgłowie:oncze gośszukał.Musiałwie dzieć,żeprzyje cha łem,iprzyszedłcze gośposzukać.Ja kiemożebyćinnewy-tłuma cze nie?

Wypuściłzrąkkoszul kiiotworzyłna stępnąpaczkęcar me nów.Jeszczerazuważnierozej rzałsiędo-okoła.Cze gomógłszukać?Prze cieżniemiałzsobąni cze gocenne go.Je ślitoprze orsięwła mał,powi -nienotymwie dzieć.Chybażetoja kiśinnymnich.MożetenbratJulianzpodstępnymuśmieszkiem?Nie,byłprze cieżca łyczasznim.Czyżbyjeszczektośzmieszkańcówposia dałklucz?Wyjąłzosta wionymuprzezoj caklucziobej rzałgodokładnie.Układrow kówniebyłza nadtoskompli kowa ny.Dlakogośobe -

zna ne gowposługi wa niusięwytrychemta kiza mekniesta nowił byproble mu.Podszedłdodrzwiiotworzyłje.Niebyłośla dówinge rencji.Al boktośposia dałklucz,al boumie jęt-

niewykorzystałwytrychlubja kąśinnąme todę.Andrzej popa trzył na wioskę. Syl wetki ciemnych domostw rysowa ły się w za pa da ją cym zmroku.

Wnie którychoknachjużpa li łosięsła beświa tło.Pa nowa łaci sza,mą conaje dyniekle kotemoblodzonychga łę zi.Mrózprzybrałnasi lewcią guostatnichgodzin.Hołotyńskidopiąłkurtkęiza cząłiśćwzdłużmuru,wpa trującsięwśnieg.Wpa ręchwilobszedłca łeobser wa torium,aleniena tknąłsięnaja kie kol wiekpo-dej rza neśla dy.Tyl kopodrugiejstroniewypa trzyłwgłę bie nia,pozosta wioneza pew neprzezsar ny.Ktośmusiał na dejść tu tą jedną je dyną ścieżką. Co wię cej, musia ło to na stą pić przed kil koma godzi na mi,awięcwdzień,czylimożli we,żektośtowi dział.

Wszopiezna lazłkil kasporychże la znychprę tówidłuższepola na,któreświetniepowinnynada waćsię do w mia rę skuteczne go za ba ryka dowa nia wej ścia. Wystar czyło oprzeć drew no jednym końcemodrzwi,adrugimościa nęna prze ciw.

Wszedłzpowrotemiza mknąłdrzwi.Prze krę ciłkluczizosta wiłgowzamku,poczymwypróbowałswójpomysłzba ryka dą.Wyglą da łonato,żenie źlesięspraw dza.Naszczę ścieścia nęoddrzwidzie li łookołopół torame tra–popra wejbyłakuchnia,pole wejpokój.Andrzejumie ściłtrzypola na:jednowy-żej,napoziomiewła snejszyi,dwanapoziomiepa sa.Czynnościtetrochęgouspokoiły.Obser wa toriumniemia łoinnychwejść,możnasiębyłodonie godostaćtyl kotę dy.Oknaposia da łyza bezpie cze niewpo-sta cisolidnychdrew nia nychokiennic.Naj słabszympunktembezwątpie niabyłydrzwi.

Prze kona ny, że zna lazł naj lepszewyj ście zmożli wych,Andrzej puknąłmłotkiemod dołu i odłożyłpierw szepola no.Podobniepostą piłzpozosta łymidwoma.Naba ryka dowa niejeszczezawcze śnie.

Wsta wiłwodęipokroiłkieł ba sęnama leńkieka wał ki.Pochwi lizpa tel nidobie ga łomi łeskwier cze -nie,którezmie sza łosięzprzyjemnymhucze niempie ca.

Wdwa dzie ściami nutpóźniejAndrzejsie działprzystoleiza ja dałwyma rzonąja jeczni cęzpodsma ża -nąkieł ba są.Wbla sza nymgarnkudymi łaka wa.Wszystkobyłotak,jaktosobiewyobra żał.Czułsięnie cole piej.Uznał,żeta jemni czenaj ściebyłodzie łemoj caJa na,którybyćmożepodej rze wałgoocoś.Możewi działwnimszpic lana sła ne goprzezwła dzeibałsięoswojąskórę.Hołotyńskiposta nowiłna stępne godniarozmówićsięzprze oremwsposóbosta teczny.Nieżyczysobieżadnychnie za powie dzia nychodwie -dziniżą dazwrotuklucza,któryodtejporydoni cze gooj cuniebę dzieprzydatny.

Skończył ja jeczni cę iodsunąłkrze sło,że bywstać,kie dyusłyszałskrzypie nieśnie gu.Za marł,ma jącwpa mię ciwczoraj sząwę drów kęprzezlas.Krokizbli ża łysięipochwi liza trzyma łysięprzeddrzwia mi.

Rozle głosiępuka nie.De li katne,nie na tar czywe.–Andrze ju.Je steśtam?Hołotyńskizulgąwypuściłpowie trzezpłuc.Hanka.–Jużotwie ram,już–wykrzyknąłipodbiegłdodrzwi.Dziew czynasta łaopa tulonatak,żepra wieniebyłowi daćjejtwa rzy.–Musi myporozma wiać–rze kła,wchodzącdośrodka.–Zprzyjemnością.Wiesz,na wetza pomnia łemozmia nieopa trunku.Hankazdję łagrubączapkęirozpię łaczar ne,długiepal to.Na stępniepoda łamuswojątor bęiprze szła

dogłów ne gopokoju.–Niechodzimityl kooopa trunek–powie dzia łaci cho.–Aoco?–Myślę,żeje steśwnie bezpie czeństwie.–Wczym?–Wnie bezpie czeństwie.Andrzejspoglą dałnaHankę,niewie dząc,comyślećojejsłowach.Dziew czynasta nę łanaśrodkupo-

koju.

–Ate raz,je ślimożesz,zróbmika wyal boher ba ty–powie dzia ła.•

Czytającpamiętnik.Częśćtrzecia

Uspokoiłamatkęiwróci ładosie bie,nagórę.Wie dząc,żeJa rosławjestzdol nydowie lurze czy,otwo-rzyłaoknoirozej rza łasiędookoła.Ca ławieśspowi tamroźnymca łunemzda wa łasięmar twa.Ni gdzieniebyłogowi dać.Wykrzyczałswojeiposzedł.Todobrze.Kie dyśpotra fiłwspiąćsiępomurze,ja kimścudemniespa da jąc,iwybićszybęwoknie,apotemwe drzećsiędośrodkaina robićba ła ga nu.Oddaw -naza chowywałsięjednakspokoj nie.

Cośmusia łosięwyda rzyć.Cośmusia łosięzmie nić,je śliodwa żyłsięprzyjśćijeszczewykrzyki waćpodoknem.

–Onciniedaspokoju–rze kłamatka,uwal nia jącsięzuści skuHanki.–Gdybyśtakstądwyje cha ła.Opuści łatęprze klę tąchorąwieś.

WoczachKrystynyPa kułyza szkli łysięłzy.–Ma mo,alejak?Ja…chcia ła bym,aleprze cieżwiesz,żeoni…niewiem…onijużraz…–Hanka

niechcia łakończyć.Niechcia ławypowia daćtychsłów,abyniera nićmatki.Zpoziomuoknaniebyłowi daćścieżki,którąmusiałiśćJa rosław,oilezmie rzałdoswoje godomu.

Pona myśleuzna łazapew nik,żesięodda lił.Kie dyonwreszciezre zygnuje?Kie dydasobiespokój?Och,gdybytyl komogławyrwaćsięstąd,po-

sta wićichprzedfaktemtakjakkie dyś,alete razjużbezodwrotu,bezstra chuprzedni mi.Je ślipoka żeim,jakbar dzocier piw tejwiosce, i że jest zdol nadowszystkie go,aby tode fi ni tyw nieprze rwać–możezmie niązda nie,zrobiądlaniejwyją tek.Prze cieżdlaniejmogą,mieszka łada le koprzezponaddwala ta.Tocośzna czy.

Wte dyzosta wi ła byzasobąsmutnyżywotwWiel kichLi pach,tencholer nypokutnyrytuałiKuś tyka,snują ce goswojewa riac kiepla nyożyciuwwiecznejmi łości.Mia łate godość.AndrzejHołotyńskibyłjejostatniąszansą.Trze batyl kona mówićgodowyjazdujeszczeprzedkońcemtygodnia,boina czej…

Hanka przygryzła war gę. Porozma wia z nim, wyba da go, zmie nia jąc opa trunek wie czorem. Mia łajeszczekil kagodzin.Wyję łapa miętnikJe rze goHołotyńskie goiza czę łaczytaćda lej.

PAMIĘTNIKJERZEGOHOŁOTYŃSKIEGO,Wiel kieLi py1942

Wie czoremuRomkaPodbier skie go. Poka zujemi ukrytewej ście do piw ni cy pod zie miąw szopie.Jestzda nia,żewobli czunie szczę ścia,gdybyrze czywi ściepotwier dzi łysiępogłoski,żeNiemcyŻydówbi ją,możnabyukryćwniejtylu,ilusięda.Tyl koniewia domo,kie dyNiemcyprzyj dą.Mówię,żejakjużrazsięŻydziukryją,toniebę dąmogliwychodzić,ażwoj nasięskończy.Podbier skirozumieto.Oj ciecje gosięzgodził,aleja kosoł tysniechce,że byktośwyniuchałcokol wiek,dla te gomasiętymza jąćRo-mek.Wybrałjużjednąrodzi nę,pięćosób.Mówi,żenawiększąliczbęniemogąsobiepozwolić.Pytam,docze gomuje stempotrzebny.Romekstwier dza,żenawszel kiwypa dekktośspozaje gorodzi nypowi -nienwie dzieć.Gdyby,niedajBóg,cośsięzłe gostaćmia ło.Żydziprzyj dątejnocy,nadra nem,że byichniewi dzia no.Obie cujędochowaćta jemni cy.

NocązJankiemje ste śmyuFiszke go.Je gożonaSza jaca łaza pła ka na.Cochwi laobej mujecór kiipo-wta rza,żejekocha,żerozsta niepotrwanie długoizakil kadniznówbę dąra zem.LubięSza ję,botosil naidobrakobie ta.Ogar niamniewiel kismuteknawi dokjejłezilę kuocór ki.Ja nektłuma czy,żeposta no-wi lizprze oremGrzymi sła wemukryćtyledzie ci, ilebę dąmogli.Je śliNiemcynieprzyj dą,odda dząjewszystkie.Fiszkezga dzasięoddaćcór ki.Jednamaza le dwienie ca łyroczek,drugapra wiesie demlat.

Sza jaca łyczaspła cze,zupeł nieniemożesięopa nować.Bar dzoprzykronatopa trzeć.Na szesta ra nia,abyjąpocie szyć,tra fia jąwpróżnię.Sza jaspoglą dananas,wi dzi,żechce mydobrze,leczjejoczymó-wiąja sno,amyrozumie mytęmowę,tożejejcier pie nie,tyl kojejcier pie nieica łejtejrodzi ny.Na sze

współ czucieniemożesięztymrów nać,jestle dwiena miastką,obni że niemsa mopoczucia,smutkiemnie -da ją cymsięze sta wićzprze żywa nymnana szychoczach,wtejwła śniechwi li,dra ma tem.Cudzecier pie -niemusipozostaćnie zrozumia łe,bopojąćjemożna,je dyniegodoświadcza jąc.

Wychodzi myzJankiemodrugiejwnocyiobchodzi mywioskęupodnóżaskar py.Popół godzi niedo-cie ra mydoklasztoru.Jamamnarę kachmłodszącór kęFiszke go,star sza,trzyma jącsięha bi tuJanka,idzieposłuszna,bezsłowa.Oj ciecGrzymi sławwpa dawpopłochnawi doknie mow lę cia.Niezga dzasięnato,że byzosta łowklasztorze.Wje goopi nii,bę dzieonoza groże niemdlaca łejkonspi ra cjiitymsa mympo-zosta łychdzie ci.Ja nekpróbujeprze konywać,alewkońcuda jezawygra ną.

Wpodzie miachklasztoruukrytoje de na ściorodzie ci.Sie dząstłoczonewśle pejce li,głę bokopodpowierzchniąfunda mentów.Bezpośrednionadniąznaj -

dujesiękuchnia.JakmimówiJa nek,wtychpodzie miachdzia łysięnie gdyśstraszli werze czy.Ot,nie -chlubnaprze szłośćklasztorów.

Naj większewra że niewywie ra jąnamnietwa rzedzie ci.Trudnooprzećsięprze świadcze niu,żebar -dzo dobrze rozumie ją, co się dzie je.Wszystkie bezwyjątku za chowują się spokoj nie, ale ich sze rokootwar teoczyzdra dza jąlęk.Uważniesłucha jąJanka,którywyja śniaim,żemusząza chowywaćsiębar dzoci cho.Ki wa jągłowa miiprzyrze ka jąza stosowaćsiędowszel kichpole ceń.Bojąsię,i tenstrachprze -mie niarozbryka ne,śmie ją cesiędzie cia kiwistotyci cheizdyscypli nowa ne.Trudnomistwier dzić,wja -kiejmie rzeto,cosiędzie je,jestdlanichre al nymza groże niem,anaileczymśwrodza juna tural ne gobie -gurze czy–ktośchceichzła pać,więcna le żysięczymprę dzejukryć.

Niktniewie,copocząćzmłod szącór kąFiszke go.WreszcieJa nekpodej mujede cyzję:trze bająod-daćrodzi com,innejra dyniema.Dochodziwpółdotrze ciejra no.Dziew czynkaśpi.Ofia rowujęsię,żejąza niosę,toprze cieżbli skoobser wa torium.Ja nekchybajestmiwdzięczny.

Obchodzęwioskęna około.Dziec kośpi,niosęubrankanazmia nęija kiśpłynnypokarmwsłoiku,któ-ryprzygotowa łaSza ja.Za trzymujęsięprzyobser wa torium.WdomuFiszke gonieśpią.Wdol nej izbiepa lisięmdłeświa tło.Wchodzędosie bieikła dędziew czynkęnałóżku.Wgłowieświ tamimyśl,żemo-gę ją ja ko swoją cór kęprzedsta wić, gdybyza szłapotrze ba.Potem idędoFiszke go.Pukamde li katnie.Odpowia damici sza.Cze kamdośćdługo,ude rzamwdrzwiiokno,wktórymsięświe ci,ci chowywołujęichimiona.Ina dalnic.Domjestza mknię ty,za czynampodej rze wać,żeopuszczony.Lampaza pa lonadlanie pozna ki.Rodzi naFiszke goucie kładola su.Rozglą damsię,inneżydow skiedomypogrą żonewciem-nościach.Wra camdosie bieimyślę,cozrobićzdziec kiem.

Budzimniezsa me gora na.Pła cze.Niezabar dzowiem,corobić.Dziew czynkaza sypiapogodzi nie.Dochodzędowniosku,żeniewiem,czysobiepora dzę.Za mykamobser wa toriumiidędoKryś kiPa kuły.Mieszkasa maodpoczątkuwoj ny.JejmążHenryk,podchorą ży,poległwwal cewewrze śniu39.Kryś kaza ła ma łasię,bobar dzosiękocha li.

Pokrótceopi suję jej sytuację.Słuchawmil cze niu, ja kaściemnana twa rzy.Posta na wia iśćdomnieizoba czyćdziec ko.

Dzieńjestpiękny,idzie mywporannymsłońcu.JednakŻydziniepoucie ka li.Groma dząsięprzybożni -cy,posta ciejakcie nie,słychaćichgwar,jakbysięna ra dza li.Kie dyzKryś kąprze chodzi my,ichrozmowymilkną,pa trządziw niezukosa,nana szepozdrowie nieodpowia da jąmi ni mal nymruchemgłowy.

Pokil kuna stumi nutachumnieKryś kamówista now czo:–Za bie ramją.–Acobę dzie,jakprzyj dąNiemcy?–Powiem,żemoja.–Kryś kajużtulidziew czynkędosie bie.Tonie sa mowi te,jakszybkoukobietbu-

dząsięuczuciama cie rzyńskie.Hankaprze rwa ła czyta nie.Kil kakolej nych zdańbyło za ma za nych.Położyła pa miętnikna kola nach.

Matkani gdynieopowia da ła jejo tymepi zodziezeswe gożycia.PanJe rzyrów nieżoczymśta kimniewspomi nał. A prze cież te mat woj ny nie raz poja wiał się w codziennych rozmowach;mówiono o tych

prze ra ża ją cychrozstrze li wa niach,orosyj skichżoł nier zachwczter dzie stympią tym,owal kachpola sach,ospa le niużydow skiejsyna gogi.Wie lebyłowspomnień,amatkaumia łasnućopowie ścibarw nie,zca łąma sąszcze gółów.Wzrusza łasię,gdyprzedocza mista wałjejobrazHenrykaPa kuły,powoła ne gowtrzy-dzie stymdzie wią tym.Ni gdyniepogodzi łasięzje gośmier ciąnafroncie.

Odjeżdża jąc,HenrykPa kuła zosta wiał żonęwdrugimmie sią cu cią ży.Mówi łamu–nie jedź,mamprze czucie, że wi dzę cię ostatni raz. Ale on wolał pozostać wier ny zobowią za niom. Ja ko podofi cerwspoczynku, spra wowałwWiel kichLi pachobowiązkimiej scowe go le ka rza.Studiówcopraw danieukończył,bowybrałszkołęwoj skową,alenada wałsięzeswoimiumie jętnościa miwLi pachdoskona le.Prze służyw szywar miisześćlat,posta nowiłosiąśćiza łożyćrodzi nę.Obojetworzylipięknąpa rę:Kryś -ka–ja snowłosa,szczupłapannaiprzystoj nybrunet,ociemnej,nie malcygańskiejkar na cji.

–Jakpoje chałnawoj nę,byłamwdrugimmie sią cu.Odte gocza sutyl kotymipozosta łaś–mówi łaKrystynaPa kuła.

Na tyka jącsięwpa miętni kupa naJe rze gonafragmentożydow skiejdziew czynce,uzmysłowi łasobie,żeni gdyotymniesłysza ła.W1942rokumia ładwalatka,więcniemawtymnicdziw ne go.Bar dziejza -sta na wia łojąto,żematkani gdyniewra ca ładotychwyda rzeń.Cosięsta łoztądziew czynką?Prze cieżbyłobycoświa domo,gdybytu,wWiel kichLi pach,mieszka ła.Żetoona,ura towa naprzezjejmatkę.Cośmusia łobydouszuHankidotrzećtąlubinnądrogą.IpanJe rzyteżmil czałnate mattejhi storii,za wszeta -kiuprzej myiodpowia da ją cynawszystkiejejpyta nia.

Dla cze goni gdyjejotymniepowie dzie li?Mia łakil kalat,kie dyza czę łarozumieć,żepomię dzyjejma mąipa nemJe rzymdzie jesięcośgłębsze -

go.Nie malcodziennieprzychodziłnaobiad,czę stozo sta wałdopóźnejnocy.Je ślibyłotrze ba,poma gałimwdomowychpra cachipoka zywałpięknewi dokiprzezswojete le skopy.Kie dywyjeżdżałdoKra ko-wa,Hankawi dzia ła,żeKrystynaPa kułatra cichęćdożycia,za mie rawniejra dość,awcodziennejkrzą -ta ni niema łoważnewcze śniej spra wyna bie ra jąwiel kie go zna cze nia.Z cza semzrozumia ła, że to byłanie speł nionami łośćdomężczyzny,któryniechciałwią zaćsięnasta łe.Wte dynielubi łapa naJe rze gozato,żema mabyłasmutna.Alegdywra całiprzezna stępnychkil katygodniodwie dza lisięna wza jemlubwtrój kęchodzi linaspa ce rypole sie,Hankapozbywa łasięzłości,boma maznowubyłapeł nażycia.

Ioto,zupeł nienie ocze ki wa nie,dowie dzia łasię,żeKrystynęPa kułęiJe rze goHołotyńskie gołą czyławyjątkowa,boha ter skaprze szłość.Ba lisięotymopowia daćna wetjej,abyniewyga da łasięprzedni -kim.Tomusia łobyćpowodem.

Corazbar dziejprze ję ta,prze wróci łakartkępa miętni kaipochyli łagłowę.

PAMIĘTNIKJERZEGOHOŁOTYŃSKIEGOPrzezdłuższyczasniepotra fi łemsięprze móc,abyna pi saćotym,cotuza szło.Notowa niebie żą cych

wypadków,jaktoczyni łemdotejpory,oka za łosięponadmojesi ły.Dla te gopi szęotymdopie rote raz,pokil kutygodniach.

Nie ła two przystą pić do spi sywa nia obra zów, które nie odpar cie przychodzą do mnie każde go dniaikażdejnocy.Sągra ni ceodczuwa niadlaczłowie kanie prze kra czal ne,bozani mipoja wiasiębólniedoznie sie niaije dynieśmierćjestzdol nagouśmie rzyć,jana tomiastoba wiamsię,żenadta kąnie prze kra -czal nągra ni cąstoję,czyteżsta łemwtamtychdniach.Żedziśtusie dzęiskła damsłowa?Żewgłę bino-szęwi nę,bomogłemzrobićwię cej?Tak,mogłem,aleiniemogłemjednocze śnie.Ja kieśprze kleństwowi sinadna sząwolączynie nia,cośuwła cza ją ce godumnejna zwieczłowie czeństwa,zta kimpowa ża niemprzyta cza nąnaokre śle nienaj szla chetniej sze goga tunkuca łe gostworze nia.Boskoroniemawnasauten-tyczne goporywu,azasprze ci wemduchaniepodą żare al nyczynwnaj czystszejposta ci,cóżzaczłowie -czeństwo,tami stycznama te rialudzkie gorodza ju,zktórejtka myobrazsa mychsie bie,tkwiwemnie?Cotota kie go?

Potym,cooglą da łemiprze żyłem,mampra wonaswójużytektopowie dzieć:le piej,że byniktnieist-

niał,je śliistniećmato,coistnie je.Życzęte muświa tuśmier ci,śmier ciwwiel kiejza gła dzie–niechzajednymza ma chemzgi nieiból,icier pie nie,istrach,ira dośćpodłych,niechtowszystkoprze padnie,takte razmyślę.Ażezgi nądobrzy?Je śliświatjestpoto,że bydobrzymogliwspokojuegzystować,toilośćigłę biacier pie niaca łe goświa tazde cydowa nieprze chyla jąsza lę.Niemauza sadnie niadladobrychlu-dzi.Niemauspra wie dli wie niadladobraokupione gocier pie niem.Niedlamnie,bowi dzę,jakwtejko-smicznejska li,wza jemnare la cjamię dzydobremazłemni we czyobietesfe ry,złoidobroani hi lująwze -tknię ciuzesobą,prze chodząjednowdrugie.

Je stempe łengoryczy,byćmożetojestprzyczyna,dlaktórejtakte razpi szęwzniośle,możetoje dyniechwi laskraj ne gozwątpie nia.Ale tomiumożli wiara dze niesobiezpotwor nością.Łzyci snąmisiędooczuiniewiem,czybę dęumiałzna leźćodpowiedniesłowa,abyoddaćto,corze czywi ściesięzda rzyło.Jednakżeje stemzmuszonypa ręstronte mupoświę cić,boina czejpój dziewza pomnie niebar ba rzyństwo,ja kiedokona łosięwWiel kichLi pach.

Te godniaKryś kaPa kułazja wi łasięumnie.Za trzyma łacóreczkęFiszke go.Odda,jakwrócą.Posie -dzie li śmytrochę.Tointrygują cakobie ta;jestwjejoczachnie wyga słysmutekpośmier cimę ża.

Kie dywyszła,sta łemprzedobser wa torium,pa trzącnawioskę.Napierw szyrzutokaospa ła,jakzwy-kleotejporzeroku.Wi dzia łem,żewie lesięzmie ni ło.Społecznośćsiępodzie li ła.ŻydówiPola kówza -wszecośodgra dza ło,aleodja kie goścza sumurza cząłnie bezpiecznierosnąć.

Odwuna stejuda łemsiędoklasztoru,doJanka.Byłpiękny,wiosennydzień,jakwszystkietejwiosny.Odra zurzuci łamisięwoczywiększaniżza zwyczajobec nośćludzinauli cy.Tworzylima łegrupki,po-grą żonewna miętnymrozga da niu.Przednie którymiżydow ski midoma mista łyfur manki.

Ja nekbyłbar dzowzburzony.–Idziewieść,żejutroNiemcyprzyja dą.Ma jąŻydówwywozić,alejużte razwia domo,żegdziein-

dziejbyłyrozstrze li wa nia,ma sa kry.Ludziesięboją.Tyniewiesz,cosiędzie je.Pa da jągłosy,że byŻy-dówniepuszczać.

–Jaktoniepuszczać?Gdzieniepuszczać?–Stądniepuszczać.Za trzymaćwwiosce.Ja nekstwier dził,żeoba wiasięodzie ciza mknię tewklasztorze.Ludzi,wje goopi nii,za czynaogar -

niaćhi ste ria.Bra kujetyl kobębnówodgrywa ją cychdzi kirytm.Wysze dłemodnie gonie zmier nieprze ję ty.Byłowcze snepopołudnie.Zamura miklasztoruwieśzmie ni łasięniedopozna nia.Idącdosie bie,mi ja -łempodeks cytowa nychchłopów,nie którzywywi ja lija ki miśki ja mi.Pocoimteki je,myśla łem.Nauli cypa nowa ło trudnedo opi sa nia na pię cie, bę dą cemie sza ni ną świą tecznej eks cyta cji i ponurej grozy.Cośdia bel skie gocza iłosięwludziach.

Od la su rozle gły się krzyki. Nie upłynę ło kil ka chwil, a na drodze poja wi ła się grupa chłopa kówzLip,wi dzia łemwśródnichSta siaJa godę,któryimprze wodził.Byłmię dzyni miSzymekSkwa raijesz-czekil kuna stu.Chłopa kiprowa dzi lipa ruŻydów,wtymkil korodzie ci.Ser ceza bi łomimoc niejipoczu-łem,żenogirobiąsięjakzwa ty.Zda le kadostrze głempostaćFiszke go.SzedłpochylonyipodtrzymywałSza ję.Groma dazosta wia łazasobąchmurępyłu,którywzbi jałsięzzie mipodichstopa mi.Żydzima sze -rowa liwkil kutrój kowychsze re gach,chłopa kizewsiota cza liichzkażdejstrony.Wmia ręjaksięzbli -ża li,dosłysza łempoje dynczesłowa,późniejca łezda nia.Domi nowa łyprostedocinki,ironiczneobe lgi.Prowa dze niniere agowa linanie.Ca ła ichgrupatworzyłaza dzi wia ją cąjedność, jakbykażdyzosobnawycofywałsięwnaj głębszere jonysa me gosie bie.Robi łotopiorunują cewra że niewporów na niuzak-tyw nościąchłopa kówzpał ka miwrę kach,którzywyma chi wa lirę ka mi,cza sa midoska kująclubodska ku-jącodgrupkiprowa dzonych.

Na glespodzie miwyrósłje den,aza razponimdrugigra na towypoli cjant.Niemampoję cia,dla cze gowcze śniejichnieza uwa żyłem.Gra na towipode szlidogrupki.Je denznichpokle pałJa godępople cach.

–Agdziesięza szyli?–Nie da le ko,chybachcie lizie miankęsobiezrobić.–Sta siubyłzsie biedumny.–Alemytutajzna my

wszystko,wiepan,pa nieAloj zy.Aloj zyKostrze wa,poli cjant, je denz tychupa ja ją cychsiępoczuciemwła dzy,uśmie chałsiępodno-

sem.Zbli żyłsiędoŻydówibezsłowazdzie liłkażde gozosobnapał ką.–Dola susięchce?!Towynasna ra żaćbę dzie cie?!Iznowuciospał ką.Fiszkeotrzymałcioswpoli czek,Sza jaupa dłapodciężkimude rze niemwra mię.

Jejpoha ra ta nekola nawzbi łykurz.Opuści łani skogłowę.Włosypowysuwa łysięzespi nek.Fiszkede li -katnieprzygła dziłwłosySzaiiza cząłjąpodnosić,wal czączwła snąsła bością.Opuchli znanapołowietwa rzyświadczyła,żeniebyłotopierw szeude rze niete godnia.

–Dodomu ichwszystkich! –wykrzyknął poli cjant, a je gokole ga, które gona zwi skanie pa mię tam,wymie rzył jeszcze pa rę kar cą cych pa łek. – Al bo nie! Tych, co znaj dzie cie, do bożni cy wszystkich.Wszystkich,alejuż!

Niewie rzyłemwto,corozgrywa łosięprzedmoimiocza mi.Dookołamil czą cytłum,nie ruchomy,jaknaja kimśobra zie,apośrodkutychsiedmioroczyośmioroznę ka nychludzi.Poszlidobożni cy,potyka jącsię,za la nikrwią,posztur chi wa niprzezpa łę ta ją cesięwokółdzie cia ki.Rozej rza łemsiębezradnie,chcączna leźćwtłumietwarzrów nieprze ra żonąjakmoja.Namiej scubyłapra wieca ławieś.RomekPodbier -skistałbla dyjakścia na.Wymie ni li śmyspoj rze niaipoczułem,jakza le wamniewstyd.Żetuje stem,żetustojęipa trzę.GrupaŻydówodda la łasięzwol na,ludziecośszemra limię dzysobą,iwte dynamiej scuzja wiłsięJa nekwtowa rzystwiebra taCze sła wa.Je gopotężnapostaćroze pchnę łakil kaosób.Wszyscyustę powa limuzdrogi.Ja nekpodbiegłdotych,którzyprowa dzi linie szczę śni kówdobożni cy.

–Stać!Corobi cie,prze klę ci!?–wykrzyknąłiwyrwałJa godziezrąkdługi,pordze wia łyłom.Sta siekzdą żył odpowie dzieć, że prowa dzą Żydów, bo jutro wywózka bę dzie. Na tychmiast otrzymał cioswtwarz.Ude rze nieJankabyłotaksil ne,żepowa li łogonazie mię.Tłum,pomrukując,podchodziłcorazbli żej.

–Nierozumie cie,corobi cie?!–GłosJankawzbi jałsięwysokoponadwszystki mi.Aleniktmunieodpowia dał.Ludziesta litaksa mobezczynniejakprzedchwi lą,gdypoli cjanciobi ja liŻydów.

–Niechsięoj ciecniewtrą ca–głośnorzekłKostrze waiwymie rzyłka ra bi nemwje gopierś.–Myślisz,żesięboję,mor der co?–Gów nomnietoobchodzi–odparłbezna miętnieKostrze waiski nąłnaswe gokole gę.Ja nekchciał

cośpowie dzieć,aleude rze niekol bąwbrzuchpozba wi łogotchu.Drugipoli cjantwtensposóbwłą czyłsię do rozmowy. Ja nek jednak szybko za pa nowałnad sobą. Jedną rę ką chwyciłmłode gopoli cjanta zagar dło,adrugąwymie rzyłje denzadrugimdwapotężneciosywnos.Gra na towyzwa liłsięnazie mię.Ja -nek nie zdą żył uchronić się przed ude rze niemKostrze wy, który za machnął się i tra fił gow tył głowy,agdytenupadł,ude rzyłgojeszczekil kara zy.

Kie dysięroze szli,podsze dłemdoJanka.Le żałbezprzytomności.Popew nymcza sieuda łomisięgoocucić i z bra temCze sła wemorazpa romamłodszymimni cha miodprowa dzi li śmygodoklasztoru.Podrodzeja kaśkobie tada łanamwody.

Odte gowyda rze niaWiel kieLi pyzmie nia jąsięwpie kło.Oiledotychczaspa nowa łozłowróżbnemil -cze nie, o tyle te raz sytuacja ludności żydow skiej ra dykal nie siępogor szyła.Niepotra fię pojąć, co siędzie jezludźmi.

Wklasztorzesie dzędopóźne gopopołudnia.Mni sibar dzoporusze ni,aleiwystra sze ni.Bojąsięinge -rowaćwspra wy,nadktóryminiesąwsta nieza pa nować.Ja nekczujesiębar dzoźle,ciosypoli cjantówbyłynie zwyklemoc ne.Mni sioba wia jąsię,żeJa nekmapęknię tączaszkę.

Naj gor szejestpoczuciebezsil ności.Wwioskęjakbywstą piłzłyduch,drą żyjąja kieśohydnepodnie -ce nie.Domyślamsię,żechłopicze ka ją,kie dybę dąmogliwejśćdopustychżydow skichdomówiza ła do-waćnafur mankiprze ję tydobytek.Rozdzie lićgowe dleuzna nia.Idącdosie bie,mi jamnie zna nychmilu-dzi,którychniewi dywa łemwWiel kichLi pach.Sie dząpodpłota miipopi ja jązbute lek,wszyscywdo-brychna strojach.Za uwa żam,żema jągrubeki je,sie kie ry,wi dły.Przedwej ściemdosyna gogizgroma dzi -

łosiękil kuna stuchłopówzLip.Pozdra wia jąmnieiza chę ca jądona pitki.Mówię,żemisięspie szy.Szy-monSkwa ra podbie ga domnie z butel ką.Od je go oj ca dosta łemnie daw no piękny komplet robionychgarnków.Bioręłykdlaświę te gospokoju.Szymonsięcie szy.

Myślęotym,żetam,wświą tyni,jestFiszkezżoną.Czymniedostrzegłwtłumie?Takbar dzochciał -bymmupowie dzieć,żedzie cisąbezpieczne.Je goobli czejestspokoj ne,ja kieśnie sa mowi ciezga szone,gdy podpie ra Sza ję i sam usi łuje utrzymać się na nogach. Prze peł niamnie nie praw dopodobna gorycziwstyd.Dla cze goniepotra fięprze ciw sta wićsięgłupocietychludzi?Udzie lamisięichstrach,alewiemwszak,żetoza le dwiena miastkapraw dzi we gostra chuiza ła ma nia,któreodczuwa jąwbożni cy.

Za uwa żam,żeprzybyłopoli cjantów.UKryś kispę dzamgodzi nę.Jestbar dzoodważna.Dziew czynka,na kar miona,śpinapię trze.–Oniichwszystkichza biorąal bowcze śniejpoza bi ja ją–mówiKryś ka.–Cze ka jąnaNiemców.Po-

noćra noma jąprzyje chaćzgmi nyautem.Sie dzi mytakwedwoje,odcza sudocza suwymie nia jącuwa gi.Za pa dawie czór.Wpew nymmomen-

cieKryś kapodchodziiprzytulasiędomnie.Niemożepowstrzymaćpła czu.Zaoknemrozle ga jąsięja -kieśprze ra ża ją cekrzyki,dobie ganastupot,cha otycznabie ga ni na.Zda jęsobiespra wę,żeprzezwioskęprze ta czasiękrwiożer czapogoń.Tużobok,okil kame trówstąd,któryśzŻydówwal czyoswojeżycie.Ogar niamniepier wotnazłość,alenieje stemwsta nieruszyćsięzmiej sca.Głosynaze wnątrzprzypomi -na jąga nia niesiępsówal bokotówwrui.ObojezKryś kąwie myjednak,żetoniepsy.Potempokrzyki -wa niacichną,słychaćjużtyl kotupotnóg.

Nocspę dza myra zem,za sypia jącibudzącsięcoja kiśczas.Pozosta jejużtyl kowycze ki wa niete go,coprzynie sieprzyszłość.

Niemcyprzyjeżdża jąwcze snymrankiem.Jestichmożedzie się ciu,naj wyżejpiętna stu.Późniejdowie -dzia łemsię,żenaskar piezosta wi lidwiecię ża rów ki.

Gra na towijużsięuwi ja ją.Czujęstrach,alewychodzęprzeddomKryś ki.Niemcywasyściedzie cia -kówchodząoddomudodomuiwycią ga jąŻydów.Pochwi lidołą cza jądonichmiej scowi.Naj trudniejznieśćpłaczkobietidzie ci.Przypomi namsobieotejgrupcewklasztorzeimodlęsię,że byimsięuda ło.Iwte dyza czynamiść.Cośnie wytłuma czal ne gopopychamniewkie runkutychdra stycznychscen,jakgdy-bymżywiłprze kona nie,żebę dęwsta nieza pobieccze muśokropne mu,żeswoimspoj rze niempowstrzy-mamtychopraw ców,którzyutopiąsięwewła snymwstydzie.

Niemcyusta wia jąŻydówwsze re gu.Mężczyźnisąmil czą cy,nie którzypa trządookoła,jakbyszuka liwspar cia,inniwie dzą,żeniema jąnacoli czyć.Znam,znamtychludzi,znie jednymrozma wia łem.Drżę,czuję,żemuszęja kośte muprze szkodzić,cośuczynić,ajednocze śniebezna miętnygłoswe wnątrzpodpo-wia dami:siedźci cho,głupcze!Na glezwnę trzadomupa dastrzał.Potemdrugi.Naj pierwza pa daci sza,a za raz potem chłopi za czyna jąwi wa tować. Je den z żydow skichmężczyzn, o na zwi sku bodaj Finkel -baum,szewcmiej scowy,wykorzystujeza mie sza nieiwyrywasięwstronęla su.Próbujebieczygza kiem.Wpościgrusza jąmiej scowi,popę dza niokrzyka miga wie dzi.KtóryśNie miecskła dasiędostrza łu.Żydpa danakle pi sko,alezachwi lęwsta jeipotyka jącsię,bie gniena dal.Je goucieczkatrwajednakkrótko.Wkil kase kunddopa da jągochłopi.Sąuzbroje ni.Ciężkieostrzesie kie rywbi jasięwple cy.Cia łomęż-czyznypa danaśrodkuścieżki.Mężczyźnilekkosztur cha jąbuta miza bi te go,jakbychcie lispraw dzićpo-nadwszel kąwątpli wość,czyza da liśmierćwystar cza ją coskutecznie.

Żydzi są spa ra li żowa ni. Rozle ga się płacz. Naj pierw ci chy, ale za raz się wzma ga, aż prze chodziwkrzyk.Kobie taopa danakola na.Któryśzmężczyznpróbujejąpodnieść,aleonaodpychagoiwołacośpożydow sku,krzyczydoNiemców;je denznichpowta rza:ja,ja,iki wagłową.DookołagrupkiŻydówze bra łosięjużwie leosób,za inte re sowa nychtym,cobę dzieda lej.Ką temokawi dzę,żenadcia łemFin-kel bauma stoi grupka cie kaw skich dzie cia ków.Dotyka ją krwiwyle wa ją cej się z cia ła.Kobie ta na dalkrzyczy,dra piepal ca mizie mię.Ludziewpa trująsięwniąisłucha ją.Es es ma niteżsięprzyglą da ją.Jesttosce nazpogra ni czanie możli we go:dzie siątkimężczyznikobietwskupie niuobser wuje,jakwśrodku

ludzkie gokrę guzła ma naŻydów ka,nie zwa ża jąc jużnanic, pa trzywotchłań śmier ci.WreszciektóryśzNiemcówpodchodziiodda jestrzałzpi stole tuprostowjejgłowę.Krewika wał kimózgurozbryzgująsię,skra pia jącubra nialudziztłumu,apotemzwiotcza łecia łoprze wra casięnabok.Ofi cerprze ła dowu-jepi stolet,prze kli nanie za dowolonyztra fie nia.Zezdumie niemrozpozna jęwnimte goNiemca,któryza -cze piłmniewgmi nie.Tak,toon.KarlStrauch,za pa mię ta łemje gona zwi sko.Słyszę,jakzwra casiędoes es ma naimówi,żewyszedłzwpra wyinie dokładnieprzymie rzył.Mor der cywchodządokolej nychdo-mów.SzymonSkwa razsie kie rąwdłoni,dopie rocoza topionąwcie leFinkel bauma,sta jeobokmnie.Zostrzaunosisiępa ra.Grupaokołopięć dzie się ciuŻydówruszaodprowa dza naprzezes es ma nów.Ja kieśba bypochyla jąsięnadmar twążonąFinkel bauma,zdej mująjejpier ścionek.

Popół godzi nieresztaŻydów,którzyjeszczeukrywa lisięwdomach,stoijużwsze re gu.Łączniekil -ka dzie siątosób.Zbożni cychłopiwyprowa dza jąjeszczekil kuna stu.Chybazpółwioskiczynnieanga żujesięwwyszuki wa nie,drugapołowaoglą dawyda rze nia,rzuca jącluźnekomenta rze.Wi dzęFiszke goiSza -ję.Wyglą da jąstrasznie;bar dzobla dzioboje,mrużąoczy,kie dywychodząnasłońce.Prze suwamsiętak,że byna potkaćje gowzrokija kośdaćmuznać,żezdzieć miwszystkodobrze,aleonniespoglą danaludzidookoła.Obej mujeżonęitulijądosie bie;jejgłowawci skasiępodszyjęFiszke go,arę cegła ska jąje gora mię.Ca łyświat,któryprzedchwi lą runął,mie ści się te razw ichuści skuda wa nymsobiena wza jem,wczułościwspie ra ją cejkolej nykrok.PocoFiszkemiał bypa trzećnainnychludzi?Inniludziejużnicniezna czą, innychludzi jużniema.Gdybyinni ludziebyli tu,niedopuści li bydotychpotwor ności.WzrokFiszke gotyl kochwi la miodrywasięodzie mi,alewte dywę drujegdzieśwysoko,wbi tywnie bo.Fiszkenie za trzymuje spoj rze nia na żadnymwybra nym ele mencie,wodziwzrokiem, jak gdyby to był odruch,coś,cze goniekontroluje.PotemFiszkeca łujeSza jęwczoło,cośdoniejszepce,ioboje,przywar cidosie biejakjednocia ło,idąwsze re gu,niezwa ża jącjużnanic.

Niemcyna wetniemusząsiętrudzić.Wbi ciwdumęmłodzieńcyzJa godąiSkwa rąnacze lepopę dza jąidą cychkuksańca mi,kopnia ka mi,ser wującprzytymstekobe lżywychwyzwisk.Tłumruszaztyłuwmor -der czejasyście,alejużdostrze gam,żekil korozosta jeprzytychfur mankach.Pa nujeja kaśnie zrozumia łaatmos fe ra pikni ku,w którym sąwi dzowie iwykonaw cy, ale jedni i drudzy uczestni cząw tym sa mymprzedsta wie niu.Wszyscyuczestni czą.Ija,jateż,takjakoni,uczestni czę.

Na gleodstronyklasztorusłychaćja kieśkrzyki,późniejwystrza ły.Ca łakolumnaza trzymujesię,kil kuNiemcówodbezpie cza ka ra bi ny. Po chwi li dobie ga gwarmłodych głosów. Jedno spoj rze niemówimiwszystko:dzie cizosta łyodkryte!

To one, bez wątpie nia, pozna ję z da le ka star szą, sied mioletnią cór kę Fiszke go. Oble wamnie pot.Prze cieżtonie możli we,że bytylezłana razmogłosiędziać.Aletoniezłudze nie.Żydzichybajeszczenieorientująsię,cowła śnieza szło.Wokółżydow skichdzie cibie ga jądzie cipol skie.Dojedne gozes es ma -nówpodchodzija kiśinnyimówi,wska zującnaJa rusiaGrządkow skie go–sie rotę,którystra ciłrodzi cówwma sa krzewtrzydzie stymdzie wią tym–żetenchłopakpodałmiej sceukryciasiępa rużydow skichdzie -ci.Ja ruśGrządkow skimadzie więćlat,kroczyobokswoichrówie śni ków,wydobytychzpiw nicklasztor -nych,cza semdźgniektóre gośkij kiem,acza semzrobigłupiąmi nę,wysunieję zyk.

Obok,potyka jącsię,próbujeiśćoj ciecGrzymi sławizanimjeszczekil kumni chów.Prze ormaroz-cię tąbrew,kule je.Niemcyna ra dza jąsięgłośno.Słyszę,jakmówią,żeza konni kówtrze bauka trupić,daćprzykład.Je denpodsuwapomysł,że by ichra zemzŻyda miubić.Rozmowaza czynasięprze cią gać.Toitaktosa mobydło,słyszę.

CóreczkaFiszke gowoła:ta to!–ibie gniedonie gowełzach.Prze wra casię,boktośpodkła dajejno-gę.Śmiechpol skiejdzie ciar niprzypra wiaodreszcz.

Fiszkeukrywatwarzwdłoniachiosuwasięnakola na.Je gożonakła dziemurę kęnara mie niuiza ci -skadłoń,jakbywtymge ścieszuka łapomocy.Dziew czynkamanasobiezie lonąsukienkęzkrótkimrę ka -wemija snepodkola nów ki.Podbie gairzucasięmunaszyję.Dostrze gamnie wyra żal nygrymasbólunatwa rzySzai,kie dyspoglą danacór kę,jestbezradna,dłoniejejdrżą,niewiem,czybę dziewsta nieutrzy-

maćsięnanogach.Byłata kadziel na,wi dzia łemto,jakbynie obec na,alepoja wie niesięcór kiwpra wiająwdygota nie,woczachszkląsięłzy.Rozglą dasięipodchodzidoes es ma na.Ła ma nąniemczyznąbła ga,abynieza bie ra licór ki,że bytuwWiel kichLi pachmogłazostać.Nie miecmil czy,wpychajązpowrotemdosze re gu,posługującsiękol bąka ra bi nu.Niemogęnatopa trzeć.Odwra camsięiidęwstronęobser -wa torium.Wpa mię cimamzdumie nienatwa rzyFiszke goprze chodzą cewwyrazprze ra że nia,kie dysły-szywoła nieswe godziec ka;je gołzy,gdyzda jesobiespra wę,żeniktjejnieura tuje.Tomuodbie raca łąodwa gę,za ła mujesię,choćwie,żewła śniete raz,wtychostatnichchwi lach,je gocór kapotrze bujenaj -większe gowspar ciaionniemożejejza wieść.Bie rzejąnarę ce.Sza jachwie jesię,mamwra że nie,żezamomentsięprze wróci,mamroczecośdosie bie,jakbybyłanie speł narozumu.

Wycofujęsięprostądrogą.Cią gniesięzamnąpłacziśmiech.Nauli cycha os.Przedbożni cącia łożo-nyFinkel bauma,jużbezwierzchnie gopal ta.Idędosie biebar dzopowoliiwpołowiedrogidocie radomniena ra sta ją cy tumult.Odwra camsię iwi dzę, żekolumnaŻydówza wra ca, apochwi li zpowrotemwkra czadosyna gogi.Niewiem,ocochodzi.

Na glezodda lisłychaćpotężnywystrzał.Cosiędzie je?Skwa ra i Ja godaza myka jąbożni cęodze wnątrz.Coonichcązrobić?Nieupływakil kami nut,aod

stronydrogiwjazdowejdowioskibie gniekil kuchłopa kówzka ni stra mi.Oble wa jąni midrew nia nąboż-ni cę.

Podbie gamdoja kiejśkobie tyipytam,coonibę dąrobić.–Apopa lomich,pa nieJurec ku.Jotostundide,boanisiępa trzyćnatonido.Bógtowi dzioł,że by

ta kierze czyrobić?Wzbie ra wemnie złość, której już nie je stemw sta nie utrzymać nawodzy. Zbyt wie le wi dzia łem

wcią guostatnichgodzin.Zde cydowa nymkrokiempodchodzędoja kie gośes es ma na,stoją ce gopodpło-tem.Takjakpozosta liNiemcy,przyglą dasiępoczyna niomJa godyiSkwa ry,iichpa runa stupomoc ni ków.Za da jęmuprostepyta nie–dla cze gochcąspa lićtychludzi?Prze cieżmie liichgdzieśwywieźć.Nie miecza czynasięśmiać.

–Tymyślisz,żetoja kaśróżni ca?–pytaina glezmie niaton,wyce lowujewemnieka ra binika żeiśćpodpłot.Mamtucze kać.Dopytujesię,skądtakdobrzeznamnie miec ki.

Tużobokle żącia łaczte rechczypię ciumni chów.Zprze strze lonychcza szekwypływajeszczekrew.Niewi dzęmię dzyni micia łaoj caGrzymi sła waidomyślamsię,żezostałza mknię tywżydow skiejbożni -cy.

Wi dzę,jakwcią gukil kumi nutsyna gogęogar nia jąpłomie nie.Ja godaije gokompa nikrę cąsiębli skomuru,ba czą,czyogieńdobrzesięza jął.Słychaćla mentza mknię tychŻydów,którybar dzoszybkoza mie -niasięwkrzyk,ana stępnie,wmia ręjakbudynekobej mująpłomie nie,wpotwor newycie.

Hankaodłożyłapa miętnik,prze ra żona.Awięctaktobyło.Tak.Wie dzia łaowymor dowa niuŻydówwLi pach,aleni gdynieprzedsta wionojejprzedocza mire al nychobra zów.Te razmogłatozoba czyć.Ite -raztowi dzia ła.PanJe rzyni gdyniemówiłoszcze gółachtychokropnychdni.Za chowywałda le koidą cąpowścią gli wość,podobniejakmatka.

Choćwyda rze nia,októrychprze czyta ła,byłystraszne,zopowie ściJe rze gowyni ka,żejednazcórekFiszke goiSzaidzię kijejmatceniepodzie li łastraszne golosurodzi ny.Cosięzniąsta ło?Gdzieonate razjest?

Idla cze gowżadnymmiej scupa miętni kaniemasłowaoniej?Mia ławte dydwalatka,anar ra cjapa naJe rze gozupeł niejąpomi ja.Chciałsięza pew neskupićnaswoimgłów nymwątkuidla te gopomi nąłmil -cze niemjejistnie nie,przynaj mniejdotejpory.Nie wykluczone,żewdal szejczę ścipa miętni kacośjed-naknaswójte matznaj dzie.

Hankazer knę łanaze ga rek.Jużpóźno.Musipodjąćde cyzję.Jaknaj prę dzej.•

Czwartewprowadzenie

WielkieLipy,1996,godzina11.00Bólnaj pierwpoja wiłsiępowyżejser ca,apotemrozlałsiępoklatcepier siowej.KarlStrauchnie znacz-niepochylił się,aby ła twiejza czerpnąć tchu.Nie znośnesłońcewysyła łoupal nepromie nie,zmie nia jącczystepowie trzewgorą cąza wie si nę.

Postoitrochę,bote raz,tekil ka dzie siątme trówprzedbra mąklasztoru,nie copodgór kębę dzie,wte dyodpocznie.Byletyl kowytrzymaćtenspa cer.

Słyszał, jakdzie ciar niazanimwyda je z sie bieokropnewrza ski.Praw dopodobniepierw szy raznawła sneoczywi dzie liumundurowa ne gożoł nie rzazpi stole temwka burze.Fa scynowa łaichje gowypro-stowa naposta wa,nie na gannyszykibutnami na;tobudzą cepodziwignorowa nieotocze niada wa łoja snyprze kaz: doniosłośćmoje go zja wie nia sięw tymmiej scuunie ważniawszystko, codzie je się dookoła.IKarlStrauchdobrzewie dział,żetoprosteidobitneprzyka za nierzucawtymmomencieprymi tyw nychwie śnia kównakola na.Różni cajestzaśta ka,żedzie ciwyra ża jąswójpodziwwrza skiemibie ga ni ną,do-roślina tomiastga pie niem.

Samja kochłopiecpa sjonowałsięwoj skowością.Miałpiętna ścielat,kie dyoj ciec,kil ka krotnieod-zna czonywe te ranwoj nyświa towej,pierw szyrazza brałgonade fi la dęRe ichswehry, iwi doktenmiałgruntow nieodmie nićżycieKar laStraucha.Urze czony,słuchałje gowyja śnień.Jakżemożnabyłoniepo-dzi wiaćpotę gitychkroczą cychsze re gów?Czyżtasi łaimocniebyłyporywa ją cymprzykła demdoskona -łe go ła du i zgodynaj dziel niej szychmężczyzn?Stać sięcząstką tej si łyozna cza łowstą pie niew re jony,gdziegór nolotnepoję ciadobraizłasta wa łysięna iw nymwybrykiemide ali stów.

KarlStrauch,lejtnant42.puł ku,poczułtęsi łęwnaj większymzmożli wychte atrze–nawoj nie,któraza ne gowa ławszystkieumow nepra wawojenne.Tu,wWiel kichLi pach,odczułją,biorącudziałwegze -kucjipol skichbandytówpodczaswrze śniowejkampa nii,alewjeszczewiększymstopniu,trzyla tapóź-niej,kie dy,jużja koobe rlejtnant,ka załprzywieźćsięwrazzpa runa stomażoł nie rza miSSnaakcję.Do-brze za pa mię tał położe niewioski i boga te gow zbiory na ukowe obser wa torium, które zwie dziłwcze -śniej.Mi moiżniemógłmiećpew ności,czycokol wiekzosta ło,posta nowił tuzaj rzeć,skoronada rzyłasięoka zja.

Wkra cza lipowoli.Jużsięmusia łoroznieść,żeope rująwokoli cy.Miej scowiŻydziiPola cypo winnibyćprzygotowa ni.Ichpoli cjaspra wia łasiędobrzepodczasor ga ni zowa niatrans por tów,jaksięichdo-brzepoinstruowa ło,wyda łości słerozka zy,robi lito,cotrze ba,bezszemra nia.Rzeczbyładoprowa dzonadofi na łuszybkoispraw nie.

Karl Strauch nie umiał sobie po la tach przypomnieć, kto podsunął pomysłwykona nia egze kucji namiej scu.Tosięzda rza ło, jednaknie zbytczę sto,za sadni czoŻydówtrans por towa nodopocią gówwra -machakcjiRe inhardt.Byćmożeza wa żyłfakt,żeosa dale ża łatakbar dzonauboczu,żydostwaniebyłoznówtakdużo,apol skapoli cjadonosi łaowie luucieczkachisponta nicznejakcjipol skichwie śnia ków.Pola sachznaj dowa noza bi teca łerodzi ny,poobdzie ra nezubrań,ogra bione.Apozatym,Hauptsturmfüh-rerJohanKreutzczę stoprze chwa lałsięswoimdoświadcze niemzUkra iny,gdzie–jakopowia dał–rżnę -łosięŻydówjakteświ nie.

Niebyłotoażtakbar dzoistotne.KarlStrauchuwa żał,żebezwzglę duname todę,efektza wszejesttensam.ItakbyłowWiel kichLi pach.Odra zu,gdytyl kowe szli,nauli cypoja wi lisięwie śnia cy.Kil kupol skichpoli cjantówza mel dowa ło,żedomyżydow skiesąjużwszystkieozna czone,częśćŻydów,którzypróbowa liwydostaćsięiskryćwle sie,zosta łaza pę dzonadosyna gogi.

Żoł nie rzeszybkowzię li siędo roboty.KarlStrauchzupodoba niemobser wowałpra cęes es ma nów,którzywykonywa liczynnościbezzbędne gowzrusze nia,wszystkoprze bie ga ło ide al nie.Pochwi liwłą -

czylisię ja cyśPola cy,naj pierwpa ru,później jeszcze iluś,dzie cia kiwska zywa łymiej sca.Chybazpółwioskize bra łosięprzysyna godze,abyprzyglą daćsięnie codzienne muwi dowi sku.Żydzibyliwycią ga nize swoich domów, z prymi tyw nych kryjówek, które nie miec cy żoł nie rze z ła twością odkrywa li. KarlStrauchwszedłdokil kucha łup–prze wa ża łyciemne,za nie dba neizby,nie uprzątnię testoły,pokryteku-rzemme ble,ogól nyobrazba ła ga nu,bra kuzmysłuporządkuiczystości.Wezbra ławnimpogar da.Ja cylu-dziemoglitumieszkać?Czytoludzie?Chowa lisięjaktorobac twowpluga wychpiw ni cach,li czącnato,żenie miec kiżoł nierzoka żesięgłupcem.Żydzi,Pola cy,ca łetota ła taj stwotylesa mowar te.Potrzechla tachnawschodziejużzdołałpoznaćtęna cję,wie leta kichwiosekwi dział.Na oglą dałsiębrudu.Prze -bie głe,złodziej skieple mię.Alejaksięweźmiewkar by,dobrzepokie ruje,tona wetprzydatne.

Kie dy wyszedł z jedne go budynku, wycie ra jąc doskona łe hambur skie ofi cer ki o tra wę, zja wił sięprzednimkie row cała zi ka,któryna reszciedotarłnamiej sce.Obajmie liwra caćwie czorem,gdyżKarlStrauchza mie rzałdokładniejzba daćobser wa torium.MłodziutkiGe fre itermiałzsobąapa ratfotogra ficz-nyipstrykał.Napa miątkę.

Wte dypa dłypierw szestrza ły,wte dy teżza biłostatniąosobęwswoimżyciu.Była toprzypadkowaŻydów ka,któradar łasięwnie bogłosypośrodkuinnych,spokoj nychŻydów.Domyśliłsię,żemusia łabyćspokrew niona z Żydem, które gowła śnie za dźga li chłopi na uli cy. Znał podobne przypadki – nie byłowiel kichszansnato,żebabskoprze sta nieryczećwprze wi dywal niekrótkimcza sie.Tozaśwprowa dza łonie potrzebnycha oswja snookre ślonere guły:mywasprowa dzi my,wygrzecznieidzie cie.Za uwa żył,żeja kośniktsięniekwa pi,że byba bęuspokoić.Namiej scubyłosze ściuczysiedmiubar dzomłodyches es -ma nów,resztabuszowa ławklasztorze.

–Rottenführer,czyza mie rzapantakstać?Cośtrze bazrobić–powie działdomłode gożoł nie rza,odktóre gosamniebyłsporostar szy.

–Jaknieza mkniesięzadzie sięćse kund,dosta niekol bą–odparłmłodzie niec,zmie sza ny,chybaniedokońcapew nyswe go.

–Nie,Rottenführer,ta kierze czyza ła twiasięina czej.KarlStrauchniestrze lałdowięźniówodczter dzie ste gopierw sze go.Sys te ma tyczne,bezna miętneroz-

strze li wa niebyłonaj zwyczaj niejnudne.Nudne.Nieprze stałstrze laćdla te go,żeodczuwałoporymoral -ne,że–jakwprzypadkutychsła bychpsychicznie,którzyniewytrzymywa lina pię cia–wyrosłownimwspół czucie lubes te tycznaodra za.Nie.KarlStrauchbył tyl koznudzony.Rozstrze li wałwPol sce i naUkra inie,rozstrze li wałwRosji.Strze lałwbojuistrze lałdouję tychbandytów.Za biłpew niekil ka dzie -siątosób,choćiledokładnie–nieli czył.Pierw szyrazstrze liłzcie ka wości;późniejdla te go,żecie ka -wośćrosła;chciałwi dzieć,codzie jesięzludźmi,gdyjużwie dzą,żetoostatniechwi le.Potemza sta na -wia łogo, jak re agująPola cy, a jakUkra ińcy, jakRosja nie; jak za chowują siępodstępni cywi le, a jakwzię cidonie woliżoł nie rze.Nie ste ty,je goba da nianieprzyniosłyżadnychistotnychwyni ków.Niewy-cią gnąłpoważniej szychwnioskówpozatym,żeśmierćce chujestrach,powta rzal nośćinuda.Czyistnia łaróżni camię dzyza strze le niemwwal ceaza bi ciemwięźnia?Wopi niiKar laStraucha–nie,gdyżnawoj -niekażdaśmierćtotyl kośmierć,woj naunie ważniajejsposobyza da nia.

Je dynieŻydaKarlStrauchdotądnieza bił.Ina glenada rzyłasięoka zjazupeł nienie ocze ki wa nie.Ży-dów kaitakumrze.Czytu,czygdzie kol wiekindziej,niepowinnowtychokolicznościachmiećzna cze nia.Wystrze liłzbytszybko,trochęnie for tunnie,takżemózgrozbryzgłsięwokół.Za kląłiwypowie działkil kasłównauspra wie dli wie nie.Za uwa żył,żeRottenführerlekkopobladł.Tak,tomożeje gopierw szaakcja.

Kie dy przyprowa dzi li żydow skie ba chory z klasztoru i za kła ma nych mniszków, HaupsturmführerKreutz,jużlekkopodpi ty,uznał,żeŻydówma ło–stopięć dzie siątsztuk,acotojest,powtórzyłkil kara zy–więczawioskąsięichzli kwi duje.Wrazzpoli cjanta migra na towymipodzie lonoŻydównadwiegrupy.KarlStrauchobser wował,jakpa runa stuwie śnia kówipoli cjanciprowa dząichzpowrotemdosyna gogi.Wie śnia cyszybkowykona lipole ce niees es ma nówiznie ślikil kaka ni strówbenzynyzcię ża rówekzosta -wionychnagórze.Na wetnietrze baichbyłospe cjal niepil nować.Sa miochoczoprzystą pi lidoakcji.

Wte dyKarlStrauchodszedł.Wie dział,cobę dzieda lej.Rozle gniesięwycie,ibę dzietrwa ło,itrwa -ło,itrwa ło.Poszedłtam,gdzieruszyłapierw szagrupa.Żydziszlispokoj nie,beznie potrzebnychoporów.Kie dykopa lidół,KarlStrauchtrochęsięimprzypa trywał,atrochęcią gnąłrozmowyzKreutzem.

Kopa nieza bra łodużocza su,ponaddwiegodzi ny,alewkońcudółbyłgotowy.Żydziprzezca łytenczaspra wienie rozma wia li, akie dyktóryśpodniósłgłowę, za razpoja wiał się es es man ikar cił.KarlStrauchczułwstosunkudoŻydówcośwrodza juwdzięcznościipogar dy.Musie lizostaćzgła dze ni–toniebudzi łonaj mniej szychwątpli wości–koniecznośćichśmier cibyłana tural niezrozumia ła,dla te gopo-słusznewykonywa nieostatnichwżyciupole ceńznacznieuła twia łoprocesizatoimKarlStrauchwdu-chudzię kował.Jednocze śnietawła śnieposta wa,tenspokój,zgodanaśmierćodbie ra łyimca łągodność.Izatoni migar dził.

Taksa mobyłowWiel kichLi pach.Za strze le niekil kudzie się ciuludziposzłoszybko.Kreutzza stoso-wałme todęukła da niażywychciałwdole,twa rządozie mi,poczymna stę powa łasal ważoł nie rzystoją -cychnabrze gu.Naza strze lonychukła da nokolej nągrupę,twa rządotrupów,ipa da łana stępnasal wa.

Stojącpola tachokil ka dzie siątme trówodbra myklasztoruiwal czączbólemwklatcepier siowej,KarlStrauchzoba czyłna gleobraztychna kła da ją cychsięnasie biewarstw.Gdzieśzaklasztoremwpra -wo,potempodgór kętrochę,gdzieza czyna łysiędrze wa,tak,gdzieśtam.Niezwa ża jącnaota cza ją cegodzie ci,sta rałsięodszukaćmiej sce,wktórymdodziśmusia łyspoczywaćcia łarozstrze la nych.

Kil kachwilodpoczynkuzmniej szyłobole ści.KarlStrauchznówruszyłprzedsie bie.Mi nąłjużostat-niedomyiza cząłkońcowepodej ściepodklasztor.Dzie cia kichybaza czę łytra cićnimza inte re sowa nie,bomniejwrzeszcza ły.Onesąwszę dzie,KarlStrauchdobrzetopa mię tał.Dzie cipierw szeda jąupustcie -ka wości,niemusząni cze gouda wać,sąprze cieżdzieć mi.Odra zubie gną,pa trzą,drąsię,myślą,żetoza -ba wa.Niewszystkie,tyl koteodważniej sze.Te razbyłotaksa mo,tobyłyta kiesa medzie ci.Ota cza łygo,krą żyływokół,śmia łysię,nie kie dypróbowa łyna wią zaćkontakt.

Aletonieza wszetakjest,KarlStrauchdobrzetowie dział.Sąteżdzie ci,którychprze zna cze niemjestra czejdostar cze nieza ba wyinnym.KarlStrauch,jużprzybra mie,przypomniałsobieżydow skiedzie cia kiprowa dzoneprzywtórześmie chówprzezinnedzie ci.Boto,żetamszłopa rues es ma nówzka ra bi na mi,mia ło zna cze nie o wie le mniej sze niż fakt, że jedna grupa dzie ci prowa dzi ła inną. Tak to wyglą da łowoczachKar laStraucha.

To dzie ciw pierw szej kolej ności są nosi cie la miwymysłówdorosłych.To one stojąw pierw szymsze re gu.Wichposta wachodbi jasięca łesza leństwoludzi.Re akcjedzie cimówiąnam,kimje ste śmy.

Głów nafur taklasztorubyłauchylona.KarlStrauchpopra wiłmundur,głę biejna sunąłczapkęiprze -stą piłpróg.Dzie dzi niecnie wie lesięzmie nił.Wszystkowyglą da łotak,jakza pa mię tał.

Sta nąłnaśrodkupla cu.Na dalni kogoniedostrze gał.Gdziesiępodzia licicholer nimni si?Przedla tybyłoichtupa runa stu,oilegopa mięćnieza wodzi ła.Uważnierozej rzałsięspoddaszkaczapki.Opa no-wałuczuciebezradności,którena glesięopa nowa łoiskie rowałswojekrokitam,gdziepowi nienznaj do-waćsięga bi netprze ora.Pa mię tał,żenaj pierwtrze bawejśćprzezdrzwiprzywie żyipóźniejposcho-dachażnasa mągórę.Byłtamtyl koraz,alewza dzi wia ją cysposóbje gopa mięćprzywoływa łanaj do-kładniejrozkładbudynkówipomieszczeń.Wi rowa łomuwgłowieodupa łu,wklatcepier siowejczułja -kiśokropnyucisk.Je że lizachwi lępadnietutrupem,bę dzietodopraw dywe sołe,wręczironiczneza koń-cze nieca łejtejpie kiel nejwypra wy.

Za nimzdą żyłna ci snąćklamkę,dobiegłgoczyjśgłos.Odwróciłsięizoba czył,żeidziewje gostronęja kiśmłodyczłowiek.Ubra nywja snyha bitzbli żałsiępowoli.KarlStrauchniemiałzłudzeń–mni szekweźmiegozawa ria ta,musiwięcuczynićwszystko,abywypaśćjaknaj le piej.

Za konnikpodszedłnie conie pew nieicośpowie działzuśmie chem.Nieznałnie miec kie go,więcKarlStrauchpoka załnami gi,żechcewejśćdośrodka,alemłodyczłowiekpoma chałrę ka mi,chcącpraw do-podobniepowie dzieć, że tonie możli we.KarlStrauchwycią gnął zkie sze ni spodniportfel.Miałpeł nąświa domość,jakPolaczkire agująnawi dokma rek.Świę ciczynieświę ci,re agujątaksa mo.Imłodzie -

niecniebyłwyjątkiem.Mnichpopa trzyłnabanknoty, chwi lę się za sta nowił, ażwreszciepoka zał, abypójśćzanim.

Daw nynie miec kiofi ceruśmiechnąłsiędosie biewmyślach.Chłopakmiał szczę ście.Gdybyna dalsięupie rał,KarlStrauchmusiał bygoza bić.

Mnichza prowa dziłgodonie wiel kie gopomieszcze niaipoprosił,abyusiadł,suge rującjednocze śnie,żezachwi lęwróci.KarlStrauchdałmupięćmi nut.Je śliwcią gute gocza suniktsiętuniezja wi,samru-szykoryta rzem.

Dośćszybkousłyszałzbli ża ją cesiękroki.Wstał,że bywyglą daćjakprzysta łonanie miec kie gożoł nie -rza.Niewol nomubyłoska zywaćhonoruWe hr machtunauszczer bek.Dośrodkawszedłstar szymężczy-zna,takżemnich.Obrzuciłgościazdzi wionymspoj rze niemina ka załmłodsze muopuścićpokój.

–Mówięsła bo,rozumiem,kie dywol nomówisię–rzekłmnich.–Je stemoj ciecJulian,pan…Za konnikwyraźniepróbowałdobraćwła ści wesłowo.KarlStrauchniecze kał,ażsobieprzypomni.

Za łożyłrę kęzapasirzekł:–Przyje cha łemzNie miec.Szukammni chaJa na.Zna mysięzcza sówwoj ny.–Oj caJa na–mnichpopa trzyłwgórę.–On…już…–CzymnichJanjeszczeżyje?–KarlStrauchmówiłpowoli,alemoc noakcentowałsłowa.Dostrzegł

woczachoj caJulia nabłyskzrozumie nia.Mnichwzniósłrę ceipoki wałcał kowi ciełysągłową.Wska załrę kąkrze sło isamusiadłobok.Podejrzli wiezer knąłnamundur ika buręzpi stole tem.Pew nieza sta na -wiałsię,czyrze czywi ściemie ścisięwniejbroń.

–Panjestten…–za cząłnie zgrabnie.–Toja–prze rwałmuKarlStrauch.–Przyje cha łem,bochcęsięwi dziećzmni chemJa nem.–Tochybanie…bę dziemożli we.–MnichJanumarł?Je ślitak,tochcęobej rzećtenpokój.–KarlStrauchuniósłrę kęzpie niędzmi.Oj ciec Julianwes tchnął, chcącnaj wyraźniejpoka zać, jakbar dzowi zytanie miec kie godzi wa ka jest

munienarę kę,aleje gowzrokzdą żyłjużza notowaćbar dzodużąilośćgotów ki.–Tuniemagojużodlat…wie lecza sumi nę ło.–Cosięznimsta ło?Mnichpokrę ciłgłowąiwzruszyłra miona mi,iKarlStrauchzrozumiałtengest.Nieza le ża łomuażtak

bar dzo,abywie dzieć,codzie jesięztymczłowie kiem,któryprzedpół wie czemomalniezdusiłje gona -rodowejdumy.Niemia łotodziśżadne gozna cze nia.Jednakwtejchwi liprzypomniałsobielistodte gostudenta fi zyki iwezbra ławnimnie ocze ki wa nacie ka wość.Położyłna stole zwi tekbanknotów,wyjąłzportfe lajeszczeje den,podobny,izłożyłobok.Byłdobrzeprzygotowa nynaopórPolaczków.

–Proszęmipowie dzieć,cosięznimsta ło.–Tymra zemza dałpyta niepojednaw czymtonem.Ztru-dempowstrzymałgrymasbólu,któryzlekkie goćmie niaprze szedłwnie ocze ki wa nekłucie.KarlStrauchmusiałusiąść.

–To…bar dzoprzykre.Bar dzo…smutne.Onbył…aresztowa ny.Za bra nybył–wystę kałpowoliza -konnik.

–Aresztowa ny–powtórzyłKarlStrauch.–Tak.Dwa dzie ściasześćlatte mu.Apan…pocotuprzyje chał?–Abymucośudowodnić–odparłKarlStrauchbezwiednieina tychmiastzmie niłte mat:–Zacogo

aresztowa no?Mnichznowuza cząłsięopie rać,alede li katnyruchrę ką,przysuwa ją cymuprzednoskil katysię cyma -

rek,raptow niepobudziłje gopa mięć.–On…zamor der stwobył…aresztowa ny–powie działoj ciecJulianizgar nąłpie nią dzezestołu.Taodpowiedźza skoczyłaKar laStraucha.Noproszę,ładnerze czysiętudzie ją,wtejPol sce.Za kon-

ni cychwyta jązabroń,mor dująsięna wza jem.Niepotrze banas,na szychwyce lowa nychka ra bi nów,sa misięwykańcza ją,głupiestworze nia.Nie,oniniema jąprzyszłości.Przyszłośćniemożena le żećdonich,to

był byja kiśkoszmar nyżart.Czuł,jakwzbie rawnimpogar da.Gdybyktośza dałmupyta nie,skądsięwzię ła,pew nienieumiał by

odpowie dzieć.Chybabyławnimza wsze.Stra ciłw jednejchwi li za inte re sowa niewysokim jak so snaipotężnymjakdąbmni chemJa nem,pozna nymwczter dzie stymdrugim.

Oparłsięnakrze śleipoprosiłoszklankęwody.•

Rozdział4

Idącwdółostatniąześcieżek,1970,środa

1.Wpierw szejchwi liniepa mię tał,gdziesięznaj duje.Wokołobyłosza ro,przedocza mimiałja kąśczar nąpłachtę.Śni łomusięcośstraszne go,alejużzdą żyłouciecpozaświa domość.Za pa mię tałtyl kożoł nie rzy,kolorowychjakcyr kowebła zny,strza łyzpi stole tów,goni twępole sie.Żoł nie rzestrze la lizkropelkrwi,którerozbryzgi wa łysięnabia łychkoszulachtra fionych.Sze rzejrozchyliłpowie kiirozej rzałsiępopo-mieszcze niu.Obser wa torium.Byłusie bie.Za temwszystkowporządku.

Wysunąłstopęspodpoście li.Zimno!Potwor nezimno!Zerknąłnakomi nek,wktórymjużdaw nowy-gasłogień.Piecka flowypew nie teżdocnautra cił cie pło.Trze bawstać,na pa lić. Jednakwyskocze niewsa mychmajtkachniena le żydorze czymi łych,awkła da niewyzię błychubrańjestni czyminnymjaktor -turą.Posta nowiłdaćsobie jeszczepółgodzi nypodna kryciem,szczel nieodci na ją cymdopływzimne gopowie trza.

Wpokojuwi docznebyłyśla dywi zyty.Nabiur kusta łabutel kapowi nieidwieszklanki,jednapra wiepeł na.Napodłodze,przedkominkiemle ża łajeszczejednaszklankaita le rzykwypeł nionynie dopał ka mipa pie rosów.Obokwa la łysięja kieśpa pie ry,notatki,którezsobąprzywiózł.Andrzejprzypomniałsobie,żewktórymśmomenciechciałjejna kre ślićte ma tykęswojejpra cy,aleonada łamudozrozumie nia,żeniejesttodobrypomysł.Mia łara cję,jakmógłbyćta kigłupi!Opowia daćofi zyce?!Trze babyćsza leń-cem!Na szczę ście oka za ła się nadzwyczajwyrozumia ła. Le żącw śpi worze, uzmysłowił sobie, że powczoraj szymre la cjezHankąsta łysięczymświę cejniżkole żeńskąrozmową.Aprze cież,gdyotworzyłjejdrzwi,niespodzie wałsię,żedoj dziedocze gośpodobne go.

Spodgłę bokona sunię tejczap kipa trzyłynanie gonie sa mowi teoczy.Zupeł nienie sa mowi te,więcsło-wa„je steśwnie bezpie czeństwie”–wypowie dzia nepoważnymgłosem–za le dwiebłysnę łymuwgło-wie.

Sta łazimna,wgrubymdługimpłaszczu,otulonasza li kiem,czę ściowoukrytątwarzmia łaza czer wie -nionąodmrozu.Proś baoher ba tęprzywróci łamuja snośćumysłu.Za prosiłHankędośrodka.Odda łamupłaszcz i swoją pie lę gniar ską tor bę, a na stępnie pew na sie biewe szła do pokoju.Ze zdumie niem spo-strzegł,żedziew czynamanasobienie bie skąsukienkędokolan,nasze rokichra mionkach,apodniąja snąkoszulę z wywią za ną w kokar dę wstążką. Buty długie, na obca sie, włosy spię te, odsła nia ją ce szyję.Ubra niedoskona lepodkre śla łojejzgrabnąsyl wetkę.Cóżzaodmia napowczoraj szychdżinsachiswe ter -ku.Andrzejpomyślał,żejednakcudasięzda rza ją,je śliwpustejdziurzejakWiel kieLi pymożnaprzyj -mowaćusie bieta kąwła śnieHankę.

AHanka,zrobiw szykil kakroków,za trzyma łasięnaśrodkupokojuiodwróci łanaobca sie.Andrzejcią gleopie rałsięofutrynędrzwiiwle piałwniąwzrok,niewie dząc,copowie dzieć,czywogólecokol -wiekmożnapowie dzieć.Wie dział,żeubra łasiętakdlanie go.Taświa domośćjeszczebar dziejgoonie -śmie la ła.Jednocze śniefakt,żewłożyłanasie bieodświętnyubiór,przyszładonie go,byłja kimśsygna -łem,pew ne gorodza juprze ka zem.Takmusięprzynaj mniejzda wa ło.

Hankauśmiechnę łasiędonie go.–Wybacz…ten…strój–powie dzia ła.–Kobie tacza sa mimusi.Aja…nowiesz,takdaw nojużte go

niewkła da łam.Andrzejszukałodpowiednichsłów.Niechcącwypaśćnie poradnie,rzekłwięctyl ko:–Bar dzomisiępodoba.–Przyszłominamyśl,żetodobraoka zja.Tyl ko…teobca sy,strasznieciężkomisięszło.Pospie szył się z her ba tą i usie dli –onana łóżku, onw fote lu.Pa li ła się tyl ko lampkaprzybiur ku,

gdziejeszczenie daw noAndrzejjadłkola cję.Nie cociemnoczer wone gobla skudoda wa łypłomie niezko-minka.

–Bywa łamtunie je denraz–powie dzia łaHanka.–Kie dy…twójoj ciecżył,przychodzi łyśmyzma -mą.

–Zma mą?–za inte re sowałsięAndrzej.Tobyłocośnowe go.Hankade li katniepocią gnę ła łykgorą cejher ba ty.Wyglą da łana spię tą.Trzyma łaoburączgar nuszek,

sie dzia ławyprostowa na,sztyw na,jakgdybyza że nowa naswoimwyglą dem.Aleileżcza ruwniejbyło!Andrzejsta rałsięnieprzypa trywaćzbytna tar czywie,abyniewyjśćnaprosta ka,mi motoniebyłwsta nieode rwaćodniejwzroku.

–Tak,alenaj pierwzaj mij mysięopa trunkiem,apotemporozma wia my.Mamoba wy,żemożestaćsięcośzłe go–powie dzia łana gleiodłożyłagar nekzher ba tąnapodłogę.

Takjakwczoraj,ite razAndrzejzwiel kąprzyjemnościąpozwoliłsięopa trzyć.Hankapachnia łaina -czej,per fumy,którychużyła,mia łysłodką,przyja znąwoń,aleniebudzi łyskoja rzeńzkwia ta mi.Kie dyskończyła,poczułsięznaczniele piej.

Schowa ławszystkieme dyka mentydotor by,ana stępniewyję łazniejbutel kęwi na.Andrzejsze rokootworzyłoczy.

–Nieza szkodzi,co?Je steśzdzi wiony?–Hankapoda łamubutel kę.–Trzyma myzma mąicza sa miso-biepopi ja mylampkęlubdwie.Totutajje dynarozryw ka.Na pij mysię,skorojużsiępolubi li śmy,bochy-batak,praw da?

–Tak,takmyślę–odparłAndrzej.–Wła ści wie,cze munie.Wtwoimtowa rzystwietobę dziesa maprzyjemność.

Otwie ra jącwi no,za pytał, comia łanamyśli,mówiąc,żegrozimunie bezpie czeństwo,aleonanaj -pierwchcia łaopowie dziećotym,cojąłą czyłozJe rzymHołotyńskim.Andrzejwpierw szejchwi liprze -ra ził się, żemogło chodzić o stosunki intymne, ale już po pierw szych słowach sta ło się ja sne, że niewtymrzecz.Hanka,popi ja jącwi no,wysnuładługąopowieśćotym,jakodnaj młodszychlatrozwi ja łasięjejzna jomośćzJe rzymHołotyńskim,jakbę dącdziew czynką,przychodzi łaba wićsięwobser wa to-rium,apanJe rzyza wszemiałdlaniejczas,jakwspól niezma mągotowa łymuobia dy.

–Na praw dę,uwierzmi,byłdlamniejakoj ciec,które goni gdyniemia łam.Ibar dzogolubi łam.Jed-nakwi dzę,żeciomnieniewspomi nał.Notak,boipoco?Bar dzomipomógł,kie dychodzi łamdoszko-ły,jakmusia łamjeździćdogmi nynalekcjewli ceum.Beznie gonieda ła bymsobiera dy.Iźlenatopa -trzylituludzie,bar dzoźle.Aleonsięuparł,żemipomożeiswe godopiął.Comusiałzrobić,tona wetniechcęwie dzieć.Wi dzisz,jabyłamje dynymdziec kiemzWiel kichLip,którechodzi łodoszkołypowoj nie.

–Jaktoje dynym?–Tawia domośćwyda łasięAndrze jowinie słycha na.–Wiel kieLi pytona praw dędziw nemiej sce.Wogóletupra wieniemadzie ci,za uwa żyłeśmoże?Ta

wioskaumie ra.Umie ra, rozumiesz?–Hankawpa trywa łasięwnie gozna czą co,aleAndrzejnicz te gospoj rze nianierozumiał.Zachwi lęjużcią gnę łada lej:–Niemogęcipowie dziećwszystkie go,bo…bopoprostuniewol nomi…tomogłobybyćnie bezpiecznedlacie bie…możekie dyś…jak…–za wa ha łasięiupi łatę giłykwi na–jaksięstądwyrwę.

–Nierozumiem,comogłobybyćnie bezpieczne?–Sa madokładnieniewiem,mamtyl kota kieprze czucie.Nie bezpie czeństwomożecza ićsięzróżnych

stron.–Tana paść?–Tak.Tomnienie pokoi.DoLippra wieniktnieprzyjeżdża,cza semtyl koktoś,ktochceklasztorobej -

rzeć,choćteżniewia domo,skądoje goistnie niuwie.BooLi pachsięniemówiwokoli cy.Noalejakjużktośprzyjeżdża,towyga niaćniemożna,torodzipodej rze nia.

–Podej rze nia?Aleoco?Ja kiepodej rze nia?–Żetudzie jesięcoś…nie dobre go.

–Noaleco?Tywieszco?Hankasię gnę łaposwojątor bęiwyję łazniejsta ry,pogię tynotesdośćsporychrozmia rów.Podniosła

się,poda łagoAndrze jowiiusia dłanapodłodzeprzedkominkiem.–Gdybyktośsiędowie dział,żecitopoka za łam,byłobybar dzoźle.Tojestpa miętnikpa naJe rze go.

Naj le piejbę dzie,je ślitoprze czytasz,apotemporozma wia my.Andrzejotworzyłbrulionirozpoznałwą skie,pochyłepi smooj ca.–Skądtomasz?–spytał.–Tenpa miętnikprze chowujemojama ma.Byłdobrzeukryty,alekie dyśgoprzypadkowozna la złam,

na wetnietakdaw no.Onani gdydonie gonieza glą da.Prze czytaj,dowieszsięwie lurze czy.Wi dzisz,ja…mojama maija…myje ste śmytaktrochęzboku,oninasniedopuszcza jądowszystkie go.

–Oni?Mówja śniej,bonara zietoniewiem,ocochodzi.Muszęcipowie dzieć,żeteta jemni ce,ja -kieśnie nor mal neza chowa niena praw dęmniejużnudzi.To…nojestpoprostugłupiewszystko.

–Andrzej–Hankausia dłanaporę czyfote laiznówowionąłgojejznie wa la ją cyza pach–prze cieżtywiesz,wja kimkra jużyje my.Niewszystkimwol nowię cejwie dzieć.Namteż.Kie dypój dę,topoczytajnaj pierw,dobrze?Al bojutrora no,zoba czyszmożeca łątęwieświnnymświe tle.Itychludzi.Tyl ko,bar -dzocięproszę,niemówni komu,schowajtogdzieśnaj le piej.Apotemwyjedźjaknaj szybciej.

–Aty?Dla cze gomitoda jesz?Mówiszotymwszystkim?Hankawsta łazporę czyfote laista nę łaprzedkominkiemzeszklankąwi nawdłoni.Pa trzyłnajejple -

cy,objąłspoj rze niempośladkiinakoniecnogi.Bezdwóchzdań,jejfi gurzeniemożnabyłonicza rzucić.Zrobi łakil kakrokówiopar łasięofra mugękominka.Jejbiodrowygię łosięlekko,za zna cza jącuwodzi -ciel ską krą głość iwcię cie ta lii.Andrzejwyobra ził sobie, ja kawdotykumoże być ta ja sna bluzeczkazkokardką,naktórąna łożonabyłasukienka.

–Jateżchcęstąduciec.–Popa trzyłananie gosze rokootwar tymiocza miwta kisposób,żecośza czę -łosięwnimza ła mywać.

–Cze mupoprostuniewyje dziesz?Niemaszgdzieśja kiejśrodzi ny?–Rodzi ny?–Hankaza śmia łasięipopi ławi na.–Nie,niemam.Zresztą,uwierzmi,tonieta kieproste

stądwyje chać.Ale,proszęcię,pomów myprzezchwi lęoczymśinnym.Jarzadkomamoka zjęposie dziećwie czoremzmłodymprzystoj nymchłopa kiem.Opowiedzcośosobie.

To,cowyda rzyłosiępóźniej,pochodzi łojużzinne go,lepsze gożycia.Andrzejza pytywałsa me gosie -bie,jaktosięsta ło,żena gleświatpokojustałsięjakbyba śniowyiwświe tleko minkazi manaze wnątrzprze mie ni łasięwnie byt,źliludzieiwszystko,coichmogłoodnichspotkać,wystrze li ligdzieśda le kowkosmos.Atmos fe raci szyiintymnościza władnę łanaj pierwichspoj rze nia mi,peł nymichci wościinie -na syce nia,apóźniejzbli żyładosie biedłonie,ustaicia ła.

–Chole ra–powie działAndrzejiwjednejchwi liwygrze bałsięześpi wora.Upiłtrochęnie dokończonejher ba tyiwłożyłubra nie,któ repozbie rałzpodłogi.Pa mię tał,żechciałją

odprowa dzić,zbie rałjużteskar petki,aleonasta now czopowie dzia ła–nie.Obie ca łaprzyjśćjutro,anawie czórna stępne godniaza pra sza łanakola cjęumatki.Włożyłbuty ipodszedłdookna.Okienni ceniebyłyza mknię te,bopodczaswi zytyHankiza pomniałotymibielza kłułagowoczy.Wtejchwi lipoczułmdłościiwybiegłprzedobser wa torium,zda jącsobiejednocze śniespra wę,żedrzwiniebyłyza mknię tenaklucz.

Zdołałodbieckil kame trówwpra wo,kie dywczoraj szyposi łekeks plodowałipodpotężnymci śnie -niempadłnaśnieg.Poczułsięsła bo,odszedłnabokiopadłnakola napodoknem.Głę bokooddychał,powolidochodziłdosie bie.Za śmiałsięgłośnoipokrę ciłgłowąwja kimśnie zwykłymza dowole niu.Te -razdotar łodonie go,jakwspa nia łąkobie tąbyłaHanka.

Podniósłsięipochylił,abyotrze paćśniegzkolan.Na gleza marł.Żołą dekponow niesięskur czył.Podsa mymoknempokoju,ometrprzednim,wi daćbyłogę stowydepta nyobszar.Andrzejpodszedłbli żej.Śla dydużych,ciężkichbutów.Toniebyłyje gośla dy.Iwczorajnapew noniktichtuniezosta wił.Chyba

że–ituAndrzejpoważniesięza nie pokoił–wnocy.Podniósłsięizaj rzałprzezokno,wi daćbyłonie malca łypokój.

2.Ja rosła wie,spokoj nie.Musiszwra caćdodomu.Zada le koodsze dłeś,da lejniżnaj dal szewnyki,coś

posta wił.OdwrócićsięizpowrotemdoLipte raztrze ba.Och,ja kije steśnie szczę śli wy,Ja rosła wie,jakbar dzora niącięnie wdzięczni.

Idź,idź.Długadrogaprzedtobą,boodsze dłeśda le ko,śnie gutyle,lasporannyta kipiękny.Ontyl korozumietwojąnie dolę,biednyJa rosła wie.Nanictwojemodły,twojełzy.Onate goniepoj mie,nieuj rzywtobiete godobra,którechceszjejdać.Jakmogła!Jakmogłasiętakponi żyć,takspluga wić!Dla cze goniewi dzipraw dy!?Dla cze goniewi dzi,żetuprzyniejjestnaj większeodda nie!?Czyżma łojejofia ro-wuję?Nie!Dużo!Ażzbytwie le!Tak,nie godzi wa,nie war tate go,cochcędlaniejuczynić.Tylepoświę -ceń,tylewe zwań!Czyżniedośćsięna pra cowa łem?

Och,pocośtamposzedł,Ja rosła wie?Pocoś?Pocośtamszedł?Niechwstrętnąnocpochłoniepie -kło! I takdługo tamsta łeś,mrózmroziłci ser ce,kie dyonaznimsie dzia ła. Jakmogłeśpozwolić, abyon…on…torobił…

Ate razidź,idźpew nie,jakza wszesze dłeś.Tyilasje ste ściebrać mi.Tedrze watotwojesiostry.Idź,nieza trzymujsię,laswska żecidrogę.Tyl koje mumożeszza ufać.

3.–Wróci łaśpra wienadra nem.–KrystynaPa kułasta łanadłóżkiemHanki.–Pocotamwogólepo-

szłaś?Czyśtyzwa riowa ła?!Po nocy spę dzonej z Andrze jemHołotyńskim naj mniej pożą da ną rze czą, ja kiej te raz potrze bowa ła

Hanka,byłarozmowazmatką.–Ma mo,proszęcię,dajspokój.–ByłtuJa nek–nieustę powa łaKrystynaPa kuła.–Chciałsięztobąwi dzieć.–Znowu?Ostatniocośczę stoprzychodzi.–Akie dysięniedocze kał,poszedł.Byłzły,rozumiesz?–Alema mo,janiebę dębie głanakażdeza woła nieoj caJa natyl kodla te go,żeontakchce.Mamdo-

syćte goca łe gocyr ku,te gouda wa nia,tychbzdur.Ate razdajmispokój,bochcęspać!KrystynaPa kułajednaknieza mie rza ładaćcór cespokoju.Niechcia łaporazdrugiprze chodzićte go

wszystkie go.Kie dyHankapięćlatte mu,zmuszona,wróci ła,prze rywa jącstudia,KrystynaPa kułaobie ca -łasobie,żeniepozwolijejopuścićwioski.Hankamożedokońcaniezda wa łasobiezte gospra wy,aletuchodzi łoojejżycie.Tenprze wrotnyGumuł ka,naj gor szytyp,zja kimmia ładoczynie niawżyciu,powie -działjejtowprost:al bocóruchnaza akli ma tyzujesięnasta łe,al bozda rzysięjejwypa dek.

Ogar nąłjąnie pokój,które gonieczułajużodlat,odtychprze ra ża ją cychcza sów,kie dyzJur kiemro-bi liwszystko,abyjąuchronićprzedokiemsą sia dów,przedplotką,pomówie niem,ktowie,czynieczymśgor szym.

Dziś,potylula tach,takbar dzoża łowa ła,żenieopuści łaWiel kichLip,gdybyłnatojeszczeczas.Ate raz,odpierw szejchwi li,kie dyKuś tykwykrzyczałpodoknem,żezna lazłte gochłopa ka,Krystyna

Pa kułazda łasobiespra wę,żenadchodzązmia ny.Ijeszczetawia domość,żetosynJur ka.Dla cze goniepowie dział,żemasyna?!

Sta łanadłóżkiemHankiprzezpa ręmi nut,apotempowoliodwróci łasięiwyszła.Wdrzwiachdo-biegłjągłoscór ki:

–Amożemipowiesz,cozrobi li ścieztążydow skądziew czynką?Boni gdynicotymniesłysza łam.Ser ce za kłułoKrystynęPa kułę, jakby ktoś tra fił ją śmier tel ną strza łą.Wstrzyma ła oddech.Chociaż

mia łana dzie ję,żesięprze słysza ła,żetopyta niewogóleniepa dło,rozle głosiętyl kowjejgłowiejakja kiśkoszmar nygłossumie nia,zrozumia ła,żeotopotwor narze czywi stość,którątakbar dzopra gnę łaod

sie bieodrzucić,za pomniećoniej,powróci ła.Wypuści łapowie trzezpłuc.Nieodwra ca jącsię,podpar taofutrynędrzwi,spyta łaci cho:

–Skądotymwiesz?–Jakcipowiem,żeczyta łampa miętnikpa naJe rze go,tosiębar dzozdzi wisz?KrystynaPa kuła,ca łazdrę twia ła,jakbyjąktośza nurzyłwlodowa tymba gnie,odwróci łasięipopa -

trzyłanacór kę,próbującpowstrzymaćłzy.–Cośtyzrobi ła?AleHankanieodpowie dzia ła.Prze krę ci łasięnadrugibokina sunę łakoł dręnagłowę.KrystynaPa -

kułazbie głaposchodachiwe szładoswojejsypial ni.NotesJur kazniknął.4.

MieszkańcyWiel kichLipni gdyniemie lisięcze gowstydzić.Bylitoporządniludzie,dziel niiodda niswojejwiosce.Nieimbyłoza rzucaćbrakwier nościwła snejzie mi.Tak,tobylibar dzoporządniludzie.Sza nowa liswojąoj cowi znęizłe gosłowaniktbyoniejniepowie dział.

Bogdzieszukaćta kiejdrugiejzie mi?Niebyłota kiejdrugiejjaktawła śnie.Ta kiejdrugiejniebyłoni gdzie.Zala sem,okil kaki lome trów,rozcią ga łysiępolaupraw ne.LudziezLipsa dzi litamiżyto,ipsze ni cę,

kar tofle,ka pustęinieza mie ni li bytychpólnażadneinne.Tuodwie kówżni wazbie ra liichprzodkowie,takczyniąteżoni.

5.MłodyiJa godale dwiedysze lipofor sow nymmar szuprzezlas.Je dynąte goza le tąbyłfakt,żenie co

sięrozgrza li.Zbli ża łasięwpraw dziepierw szapopołudniu,alemróznieze lżałanitrochę.ZwłaszczaJa -godziespa cerdałsięwezna ki.Tojużnietela ta.Że bygonasta rośćpuszczaćwja kieśla sy,gonićpościeżkach!Tojuż,dochole ry,tarobotanaautobusiebyłalepsza.

Przypomniałsobie,że le dwiedwadni te mupa trzył, jaktenchłystekwyła ziz je goautobusu,a te razionmusiałiśćtam,gdzieniechciałwra cać.Inadoda tekwtowa rzystwieza kła ma ne godra nia,którypeł -niłfunkcjędowodzą ce goeks pe dycją.O,nietakprędko,nietakprędko.Jeszczesięzoba czy,ktotumado-wodzić.

Kie dydotar lidomiej sca,skądwi daćbyłoWiel kieLi py,Młodysta nąłiza pa lił.Wycią gnąłzkie sze ninie wiel kąbutel kęipocią gnąłłyk.

–No,Ja goda–powie dział–popatrzse.Wrócił żeśnaswoje.Toweźnopowiedz,gdzie ścietychŻy-dówwte dyszlachtowa li?

–Za mknijmor dę!–syknąłJa goda.–O,ner wy?Coto,Ja goda?Rozkle ja ciesię?–Stulpysk!Coty,kur wa,zte gowiesz?!Jeszczecięnaświe cieniebyło!Ibę dzieszmitu,kur wa,żar -

tysestroił.–Cojawiem?Acomamwie dzieć?Wiemtyle,iletrze ba.Cozte go,żemnieniebyło?Ajakdzi siaj

ka trupi my,tojestina czej?Ja goda,weźtypomyśl.Jesttaksa mo.Za wszetaksa mo.Janiemuszębyćsta ry,że bytorozumieć.Masz,na pijsię,bowi dzę,żeciętenautobusprzytę pił.

Ja godawduchuprzyznałMłode mura cję.Kie dysię za bi ja, za wsze jest tak sa mo.Pocią gnąłwódkiiniecze ka jącnaswe gotowa rzysza,ruszyłprzedsie bie.Schodzi liostrożnie,botutajścieżkasta wa łasięśli skaiła twobyłooupa dek.

Takjaksięspodzie wa li,wioskawyglą da łanaopustosza łą.Ja godzierzuciłsięwoczytotal nybezruchici sza.Itapokrywalodu.Pozna wałdomy,któremi ja li,przypomi nałsobieichloka torów,swoichdaw -nychsą sia dów,ludzi,którychdobrzeznał.Iletolatmi nę ło?Za razpoczter dzie stympią tym,jakza czę liwę szyć,szukać,posta nowił,żeopuścitęwieśiwię cejtuniewróci.Itakteżsięsta ło.Kostrze wa,sta ry

poli cjant,pomógłmuiJa godaza szyłsięnami li cjiwgmi nie.Apotembyłojużtyl kole piej.Komuni stycz-na wła dza potrze bowa ła ludzi odda nych i umie ją cych służyć bez nie potrzebnych skrupułów. Gumuł kadoj rzałwnimdużyta lent,wcią gnąłdoUB,na uczyłprze słuchi wać.IJa godaprze słuchi wał,wie luprze -słuchi wał.Byłdobrywswymfa chu,bezdwóchzdań.

DoLipni gdyniewrócił.Niepotra fił,bałsię,żebę dągowytykaćpal ca mi,takjakte raztamtych,któ-rzy,podobniejakon,ni gdysięnieba li.Ja godamiałnaswójte matdobrezda nie:niebyłtakgłupi,że bysię sa me mu ska zaćna pokutę bez końca.Wolał dzia łać szybko. I dla te goon je denwyszedł z te gobezszwanku.

Kie dy prze chodzi li obok puste go domu, w którym daw niej żyła je go rodzi na, nie poczuł żadne gowzrusze nia.Zer knąłtyl ko–zczystejcie ka wości–naplacipopę ka neścia nybudynku.Nieinte re sowa łogonic,cołą czyłosięzWiel ki miLi pa mi.Przyje chałtutaj,botakmuka za li.Zrobi,cobę dziemusiałiod-je dzie.

Podrodzedoklasztoruniespotka lini kogo.Dopie rowe wnątrzna tknę lisięnamłode gomni cha,któryza prowa dziłichdoga bi ne tuprze ora.Za konnikpykałfaj kęiniewstał,kie dywe szli.Zbul wer sowa łotoMłode go.Ja godana tomiastza uwa żyłciężkiespoj rze nie,ja kiespoczę łonanimnadłuższąchwi lę.Oj ciecJangorozpoznał.

Prze orniepoprosił,że byusie dli, iniewyrzekłna wetsłówpowi ta nia,więcsta li,znaj dującsiętymsa mymwnie cogłupiejsytuacji.Ja godaja kośniemógłsięprze móc,abycośrzec.Młodybyłpoprostumłody.Wkońcujednakprze ła małsięiostroza pytał:

–Gdziema mysia dać?–Ni gdzie–odparłoj ciecJan.Ja goda jużwie dział,żebę dąznimkłopoty,aleMłode mutyl kote gobyło trze ba.Uwiel białbojową

posta węwrogówustroju.Wte dyrozpa la łasięwnimkrew,aumysłogar nia łorozkoszneuczucieszczę -ścia.

–Może mypoga daćina czej,jakbę dziesiętak…ksiądzrzucał–rzekłgroźnie.–Słucham,ga daj my–odparłspokoj nieprze or.–Jednaważnarzecz,za pa mię tajsobie,żenieje stem

żadnymksię dzem.–Mamwdupieto,czyśksiądz,czynie.Panse kre tarzjużtudzwoniłipowie dział,ocochodzi.Jatyl -

koza pytam:cze gotuszukasynHołotyńskie go?Pocotuprzyje chał?–A jamamwdupie, czypan se kre tarz tu dzwoni, czynie. Imam teżwdupie cie bie i te gognoja

imor der cę.–Oj ciecJanwska załpal cemJa godę.–Nieigrajzemną,cwa niaczku.–Młodyza cząłsięrozkrę cać.Zi gnorowałaluzjędoJa godyipowoli

rozpiąłpłaszcz.Wje gorę cepoja wiłsiępi stolet.–Wi dziszto?Zadużosobiepozwa lasz.Za pytamjesz-czeraz:onpocośprzyje chał,poco?Jakciza le żynatym,że bywogólestądwyje chał,tole piejga daj.

Posta waMłode go byławyuczona i dobrze odgrywał swoją rolę. Sta ruch nie bę dziemu tu ska kał.Wie dział,żeje goopórzosta nieprze ła ma ny.Je śliniete raz,topóźniej.

Oj ciec Jan na tomiastwi dział, żemaprzed sobąnaj bezwzględniej sząmłodość.Ta kamłodość, bez-myśl naigłupia,jestnie na pra wial na;jestni czymspuszczonyzłańcuchawygłodnia łypies;na sta wionanaautoma tyzmdzia ła nia,speł niasięwtym,coczyni,boto,coczyni,jestjejwyłącznymżyciem;prze kona naowa dzeswoichczynów,o ichwiecznotr wa łymwpływienaświat,wie rzywewła snąnie śmier tel ność;stądjejbuta,pew nośćsie bie,kie dysta jetwa rząwtwarzzdoj rza łościąlubsta rością;niechceprzyjąćdowia domości,żeistnie jeinny,drugiświat,drugaprze strzeń.

– Przyje chał po to, że by zoba czyćmiej sce, gdziemieszkał je go oj ciec – powie dział prze or. –Nicwię cejniechce.Odje dzienie długo,nicgotunietrzyma.

–Oczymśznimga dał?Bonapew no.–Młodyczuł,żemnichsięwystrze lał,więcschowałbroń.–Wspomi na li śmyje gooj ca.Tobyłwiel kiuczony,pra cowałnad…–Wiem,ktotobył!–ostroprze rwałMłody.–Mnienieinte re sujenie boszczyk,tyl kożywy.

Oj ciec Jan wie dział, że po akcie bezkompromi sowej pew ności sie bie, musi za grać gotowość dowspół pra cy.Wtensposóbwzrośniewia rygodnośćprze ka zu,zja kimpróbowałdotrzećdoumysłues be -ków.

–Jawiem,żemaszści słeinstrukcje.Towa rzyszse kre tarznie je denrazwyja śniałmiichna turę.Przytymstolezresztą.Niemusiszmimówić,cocięinte re suje,bojadobrzewiem.Ponadto,współ pra cuje mynatyledługoztowa rzyszemse kre ta rzem,inietyl koznim,pa mię taj,nietyl ko,żeniemusiszmituprzy-chodzićipoka zywać,żeprzyja jachnosiszpi stole cik.Chłopakprzyje chał,bochceodpocząćodzgieł kumia sta.Towszystko.Nicwię cej.Wiem,że i takbę dzieszznimga dał,więcmówięci ja sno,że byśgotraktowałjakturystę.Bywa lituta cy,samwiesz,onni czymsięnieróżni.To,żejestsynemHołotyńskie go,nicniezmie nia,boononi czymniewie.Totyle,comamdopowie dze nia.Spraw dzi łemgoiwiem,comówię.Onnaj późniejjutrostądwyje dzie.Te gomożeszbyćpew ny.–Oj ciecJanwypowia dałsięwła ści -wymsobie,nie znoszą cymsprze ci wutonem.Za uwa żył,żees bektrochęsięopa nował.

–Sa mitospraw dzi my–powie działMłody.– Sprawdźcie, choć niema ta kiej potrze by.Aha, jutro jest ostatni dzieńmie sią ca, czwar tek,w ten

dzieńwioska…nowie cie,niechcęmiećtużadnychpodej rza nychzda rzeń.Naj le piej,że byjutrowastuniebyło.Tochybawamse kre tarzmówił,jaktowyglą da,niemylęsię?Ate razzostawmnie.Idźdore -fekta rza,bratJuliancięza prowa dzi.Zjeszcośprzeddrogąpowrotną.

–Chętniecośprze ką si my.–Nie!–ostroza re agowałoj ciecJan.–Nieon!Tyl koty.Ja godaspoj rzałnaprze orawzrokiem,którymdaw niejprze ra żałprze słuchi wa nych.Wgłowiepowsta -

łamumor der czamyśl,adłońza ci snę łasięwpięść.–Wychodzi my–rzuciłMłody.Kie dydrzwiza mknę łysięzani mi,oj ciecJanude rzyłrę kąwblatbiur ka.

6.Pa liłkolej ne gopa pie rosa,niebar dzowie dząc,copocząć.Mi nę łopołudnie.Odpółgodzi nysie dział

wzimnympokojuobser wa toriumiza sta na wiałsię,ktomógłichpodglą daćwnocy.Bożektośtubył,nieule ga łowątpli wości.Kie dyHankazja wi łasięwczoraj sze gowie czora,zupeł niestra ciłgłowęiniedopa -trzyłogromnieważnejspra wy:za mknię ciaokiennic.Skorote goniezrobił,wszystko,codzia łosięwpo-koju,byłowi docznezze wnątrz.Zga si liświa tłolampkiprzybiur ku,ależarzkominkada wałnie ma łypo-blask.Notak,aonjeszczedołożyłdrew na,itonieje denraz.Pa li łosięwspa nia le,iHankawtejogni stejpoświa cietakpiękniewyglą da ła.

Tak czy owak, ktoś był nie zwykle za inte re sowa ny tym, jak sobieAndrzej w obser wa torium ra dzi.Naj pierwwła ma nie, te raz to.Naj gor sze jednakbyło, żeosoba stoją caprzyokniewi dzia ła ichna gich.Mogławpraw dziepodglą dać ichwcze śniej i pójść sobie, za nimdoszłodo rze czy intymnych, ale je ślista łatamwystar cza ją codługo,la dachwi laposia da naprzezniąta jemni camożeprze rodzićsięwogól no-wioskowąsensa cję.

Le piejnara zieniemówićotymHance,pomyślałiwkońcuwstałzfote la,że byna pa lićwpie cu.Wia domośćopodglą da czumogła byjąbar dzoza nie pokoić,ktowie,czychcia ła byAndrze ja jeszcze

wi dywać.Wpraw dziefaj nazniejdziew czyna,alema łespołecznościma jątodosie bie,żetrudnojepo-jąćkomuś,ktoprzybywazda le ka. Iza wsze ja koś taksiędzie je,żena wetkie dyrobisięwszystko,comożli we,abyutrzymaćwta jemni cyja kąśspra wę,prę dzejczypóźniejktośtowyniucha,roznie sieijużca ławieśżyjenowąplotką.Dzi siej szejnocynapew nonieza pomniookienni cach.

Jeszcze przed pierw szą ka flowy piec za huczał i za czął z wol na na bie rać cie pła. Andrzej pokroiłchleb,posma rowałma słemina łożyłkil kapla ster kówżół te gose ra.BratJulianza pew niał,żetomiej sco-wy,zna komi tywyrób.Rze czywi ście,sma kowałwybor nie.Wkrótcenabiur kusta nąłkubekgorą cejka wy,aprzynimnotesJe rze goHołotyńskie go.

Andrzejusiadłnakrze śleipołożyłrę cenaopar ciu.Pa miętnikza intrygowałgoodsa me gopoczątku,jednakwczorajowie lebar dziejistotnabyłaobec nośćHanki.Dopie rote raz,przygotowaw szyśnia da nie,za pra gnąłpogrą żyćsięwświe cieoj ca.Świe cie,którybyłdlanie gowiel kąnie wia domą.

Odpa liłpa pie rosa,popra wiłokula ryispoj rzałjeszczewoknoprzedsobą.Wda li,naprze ciw le głymkrańcuWiel kichLipwi działkompleksklasztor ny,domy–jakzwykle–ści śnię te lodem,wokółpustka,ci szaibezruch.Gdybynieostatniewyda rze nia,mógł byprzysiąc,żesie dze nieprzedtymoknemjesttymwła śnie,cze gopra gnąłnaj bar dziej.Prze sunąłwzrokwstronę,gdzieznaj dowa łysięruinynie wi docznejzte gomiej scasyna gogi,ina gleza uwa żyłdwiema leńkiefi gur ki,porusza ją cesiępościeżce,którąscho-dzi ło się ze skar pywokół wioski. Z tej odle głości nie był w sta nie ich rozpoznać, zresztą obie byłyzpew nościągruboodzia ne.Schodzi ływdół,dokładnieod strony,zktórejdwadniwcze śniejon samchciałdotrzećdowsi.

Przybyszezze wnątrz?Dziw ne,apodobnonikttunieprzychodzi.– Pew nie kłusow ni cywra ca ją do domu–mruknął, przypomi na jąc sobie, co brat Julian opowia dał

oza sta wia ją cychpułapkinazwie rzę tachłopach.Spoglą dałnadwieposta cie,ażze szłytakni sko,żeniemożnabyłoichwi dzieć.Wes tchnąłizna dzie ją

pomyślał,żewkońcutoje goprze bywa niewLi pachmusisięja kośusta bi li zować.Nadzwyczaj nychdo-znańmiałjużpodziur kiwnosie.

Obrazludzi,żywych,idą cychludzina tchnąłgospokojem.Ajednakgdzieśpodspodem,nie wi docznewtejumar łejnapozórwioseczce,za słonię teprzezwszechogar nia ją cylódimróz,tli łosięnie mra woży-cie ludzkiejzbiorowości.Dotychdomów,ugi na ją cychsięsmutnopodzwa ła miśnie gu,ster czą cychni -czymmar twe lodowekur ha ny, ktośwra cał, aby rozpa lić ogień.Nie he blowa ne stoły pokrywa ły się ja -dłem,azkuchniwydobywałsięza pachprzypie ka nejdzi czyzny.Dzie cibie głydoma tek,oj cowieostrzylibrzytwyosta reskórza nepa ski,wką tachsie dzia łyba bi ny,dzie lącchlebnama łeka wał ki.Byłocie płoiprzytul nie.

Andrzejode rwałwzrokodszyby.Popiłka wyiotworzyłle żą cyprzednimpodniszczony,za bar wionykil komapla ma minotes.Prze kartkowaw szygo,stwier dził,żewkil kumiej scachtekstnienada wałsiędoczyta nia.Nie wykluczone,żeprze chowywa nogowwil gotnymmiej scu.Wnaj gor szymsta niebyłybrze giokładkiikar tek,wwie luprzypadkachnieda wa łosięodczytaćsłównamar gi ne sach.Jednakwiększośćpa miętni kapozosta ła nie na ruszona.Nawe wnętrznej stronie tyl nej okładkiAndrzej za uwa żył kil ka luź-nych nota tek na ukowych, za pi sa ne na prędcewzory fi zyczne, nie wiel ki rysunek przedsta wia ją cy kształtga laktykiorazja kiśnie miec kiadres.Wie dział,żeoj ciecbar dzoczę stowykorzystywałostatniestronynaspi sa niepomysłów,poda niewzorumogą ce gobyćważnymkrokiemwrozwią za niunur tują ce gogoakuratproble mu,więcniezdzi wiłsięzabar dzo.

Za sta nowiłgoje dynieówadresja kie gośNiemca,za notowa nydogórynoga miprzydol nejkra wę dzinotatni ka. Karl Strauch z Hambur ga. Andrzej doszedł do wniosku, że to za pew ne ja kiś uczony, możewspół pra cow nikna ukowyzdaw nychcza sów.Copraw daoj ciecni gdyniewspomi nał,żeprowa dziwy-mia nęmyśli z za chodni mi astronoma mi, ale nie było to tak cał kiemnie praw dopodobne. Po nie miec kumówiłprze cieżdoskona le,dzię kicze muiAndrzejposługi wałsiętymję zykiemspraw nie.

–Sporote go–powie działnagłosiwstał,że bydołożyćdopie ca.Kie dywra cał,odruchowospoj rzałnarozcią gnię tąnaścia niema pęobrotowąnie baidoznałolśnie nia.Szybkosię gnąłdokie sze ni.Pochwi litrzymałwrę ceświ stekpa pie ru,ja kidałmuoj ciecwszpi ta lu.Wcze śniejnieza sta na wiałsięgłę biej,cototakna praw dęjest.Rozwi nąłgoiznowuprzypa trzyłsięma pie.Wpa mię ciprze suwa łymusiępoję ciazza kre suastronomii,któreja kota kozdołałza pa mię tać.

–No prze cież – rzekł, puka jąc sięw czoło. –Rekta scensja i de kli na cja. Spra wa jest naj zupeł niejoczywi sta.

Podszedłdoma py,aleniewie dział,jakposłużyćsięwspół rzędnymi.Jednakmię dzypa pier kiemima -pąpowi nienistniećzwią zek.Skorooj ciecpodałokre śloneliczby,toniepoto,że byAndrzejszukałna

nie biepołoże niaja kie gośpunktu.Toma pabyławyja śnie niem.Wbi blioteczceodszukałle żą cynainnychksiążkachpotężnybrulionzka ta logiemgwiazd.Zdmuchnąłkurziotworzyłwiel kiekar ty.Znie chę ciłsięjużpoupływiekil kumi nut,gdyższuka nietejjednej,któraodpowia da ła byda nym,oka za łosiędośćżmud-nymza ję ciem.Posta nowiłodłożyćtonapóźniej.

Usiadłzpowrotemprzybiur ku.Czasmi jał.Je ślimiałcze gośnowe godowie dziećsiędziśodHanki,musiałwreszcie poznać opowie ści oj ca.Dopił ka wę, za pa lił i przysunął stołek.Wgruncie rze czyniechcia łomusięzabar dzoczytaćtychsta rychwspomi nek,na wetje śliHankaupie ra łasię,żetoważne.Od-czuwałdziw ny, instynktow nyopórprzedza głę bia niemsięwoj cow skiemyśli.Oj ciec ja koktośbli ski,aprzytymnoszą cywsobienie za chwia nyautorytet,byłdlaAndrze japew ne gorodza juikoną,zwłaszczapośmier ci.Pa miętnikzcza sów,kie dymiałdwa dzie ściapa ręlat,odkrywałoj cazbytdogłębnie,praw do-podobnieuka zywałszcze gółynietyl kozje gożyciacodzienne go,aleirozte rekuczuciowychiemocjonal -nychnie konse kwencji.Kie dyoj ciec topi sał,miałmniejwię cej tyle lat, coAndrzej,w tymwiększymwięcstopniuczyta nieza pi skówswe gojużnietyl kooj ca,aleprzedewszystkimrówie śni ka,któryoj cemmiałzostaćdopie ropóźniej,wyda wa łosięnie wła ści we.Niebyło jednak inne gowyj ścia, jakwgłę bićsięwtenpi sa nygę stotekst.

Na początkuAndrzej czytał bar dzo spokoj nie i z ulgą przyznał, że przedwcze sne oba wy niemia łypodstaw–jużpochwi liprze stałprzej mowaćsiętym,żetooj ciecjestautorem.Opowieśćoka za łasięin-te re sują ca. Andrzej spodzie wał się osobi stych wywodów na te mat duszy, prze myśleń me ta fi zycznychitympodobnychproble mównę ka ją cychpi szą cychmłodychludzi,atymcza semze tknąłsięzczystymza -pi semwyda rzeń.Odnie sieńdoosobi stychuczućoj cabyłojaknale kar stwo.

Wmia rępostę pówopowia da niesta wa łosięcorazbar dziejmroczne.Wpew nymmomencieAndrzejprze niósłwzrokprzedsie bie,narozcią ga ją cesięzaoknemWiel kieLi py.Czytona praw dętasa mamiej -scowość?Ta z pa miętni ka?Wewspomnie niach oj ca ludzie chodzą tymiuli ca mi, rozma wia ją, żyją i –mor dująsięna wza jem.

Jak tomożli we, że robi li tomieszkańcywioski?Ni gdy nie słyszał o czymś podobnym, nikt go nieuczył.ByłoWe ster platteiboha ter skabi twanadBzurą,dziel nipar tyzancipola sach,bezje dze nia,ibyłmarszpierw sze gokor pusu,byłaOka ibyłoLe ni no. I znaczniewię cej:mą drzyMieszko iChrobry,byłKrzywousty, coNiemcawygnał,Sobie skibył i byłKościuszko,byłypowsta nia i pol skie le giony,byliwieszczeiChopin.

Jakżetopołą czyć?!Czytomożli we,żemówią cypopol skuludziesązdol nidota kiejpodłości?Prze -cieżmyje ste śmyszla chetni.Naszna ródtosa modobro.Cozłe,toniemy.Wszystkozłetooni.Tyl kooni.Mynie,mywal czymytyl kowsłusznychspra wach.Ajakjużwal czymy,towsposóbszla chetny.Szla chet-nieza bi ja my,aniepobar ba rzyńsku.

Andrzej,corazbar dziejwstrzą śnię ty,czytałpa miętnikwol niej iwol niej.Wie lokrotniepowra całdowcze śniej szych fragmentów,wczytywał się, jakbyniemógł uwie rzyć, że stoi tamna pi sa ne to, co stoi.Kie dydotarłdoczę ścipoświę conychkontaktomoj cazKrystynąPa kułą,znówprze rwałiza cząłkrą żyćpopokoju.Je ślitaKrystynawyglą da ławte dyjakHanka,tooj cudzi wićsięniena le ży.Możedla te goniechciałgotuza brać?Oba wiałsię,że–bę dącdziec kiem–nieutrzymaję zykanawodzy.Późniejoj ciecmógłsięwstydzićprzednie maldora sta ją cymsynem,żemakochankę.

–Muszętamiść,porozma wiać.Uchyliłokno,gdyżwe wnątrzbyłojużstrasznieza dymione.Wpa miętni kubyłotakwie leza ska kują cychspraw,żeAndrzejnieumiałjeszczeja snopoukła daćich

wmyślach.Przedewszystkimdowie działsię,żewWiel kichLi pachdoszłodonaj potwor niej szejzbrod-ni,wktórejbra liudziałmieszkańcy.Mieszkańcy,zktórychnie je denżyjena dal,gdzieśtu,wtychgrobo-wychdomach–oniżyją.Dowie działsięteż,żeoj ciecza chowałsięjakboha teriprzezwie lelat,możedośmier ci,jeździłtutajnietyl kowspra wachna ukowych.Dowie działsiętakże,żenie miec kiadresod-krytynakońcuniebyładre semuczone go,alena zi stow skie go,zbrodnia rza.

Pocotenadres?Iskądsięwziął?Oj ciecprze cieżnieusiadłna gleprzystolezokrutnymNiemcem,którywywi japi stole temjakza baw kąistrze la,gdymuprzyj dzieochota.Chybaniegra liwkar ty?Niepo-pi ja lizkie liszków?

Andrzejprze kartkowałpa miętnik.Dokońcaniezosta łojużdużo,aleposta nowiłnachwi lęprze rwać.Naze wnątrzzrobi łosięciemniej.Nie długotrze babę dzieza pa lićświa tło.Dołożyłdopie cakil kawięk-szychgła zówwę glaiznowuza pa lił,mi możejużgar dłoza czę łogoszczypaćodpa pie rosów.

Popra wiłokula ryizbli żyłsiędoka ta logugwiazd.Wznowiłposzuki wa niaobiektuopoda nychprzezoj cawła ści wościach.Samka ta logbyłwzłymsta nie,sta rałsięwięcodwra caćkartkibar dzoostrożnie.Na gle je gowzrokpadł nanumer strony, której ka wa łekwysta wał ze środkabrulionu.Była niew tymmiej scu,wktórymbyćpowinna–wysta wa łazsa me gopra wiekońca,podczasgdypa gi nawska zywa łanapoczą tek.Andrzejwpa trzyłsięwliczbę.Czyżbywła śnietooj ciecmiałnamyśli?Uporządkuj?De li kat-niewycią gnąłkartkęiwłożyłjąnaswojemiej scewka ta logu.Zosta ławydar tadośćnie zgrabnie,przezcokil ka na ściepozycjigwiazdowychroze rwa łosięnadwieczę ści.Fragmentkartkizda nymipozostałnaswoimmiej scu.

Andrzejjeszczerazprzyj rzałsięda nymliczbowym.Wpierw szejchwi linicniezwróci łoje gouwa gi,alekie dysiępochylił,dostrzegłnie malnaśrodkukartkizrobionąołów kiemkre seczkę tużobok jednejzpozycji.Szybkoporów nałwspół rzędneztymina kre ślonymiprzezoj ca.Zga dza łysięide al nie.Gwiaz-dą,którąwska zywa ły,byłAl de ba ran.

Al de ba ran,jednaznaj czę ściejwykorzystywa nychgwiazdwpowie ściachpi sa rzyfanta stów.Ileżopo-wia dańipowie ściczytałAndrzejoAl de ba ra nieiAl de ba rańczykach.Autorzyfanta stykiupodoba lisobiete goczer wone gool brzymabyćmożezpowoducha rakte rystycznejbar wy,względnienie wiel kiejodle gło-ściodZie mi.Trudnopowie dzieć,cze muakurattęgwiazdęwybra lipi sa rze.Ważniej szewtymmomenciebyłoto,żemusia łamiećja kieświel kiezna cze niedlaje gooj ca.

–Chole ra,oj ciecpi sałpa miętni ki,alenapew noniesciencefic tion–rzekłAndrzej,przypomi na jącsobie,jakJe rzyHołotyńskiga niłje goza mi łowa niedoopowie ścikosmicznych.

Usiadłponow niezabiur kiemiodwróciłkrze słowtensposób,bywygodniepopa trzećnama pęob ro-tową.Byłatodośćnie zwykłama pa.Zosta łaskonstruowa naniezpa pie rulubgrubejtektury,alekil kumi li -me trowejli stwy,dzię kicze mubyłabar dzosztyw naitrwa ła.Samprostyme cha nizmobrotuczę ściwska -zują cejaktual nywyglądnie badzia łałbezza rzutu.Za wie ra łaznaczniewiększąilośćgwiazdniżja ka kol -wiekprze ciętnama pa.Na nie sioneobiektyprze kra cza łyszóstą,amożena wetsiódmąwiel kośćgwiazdo-wą.Andrzejpomyślał,żedlaastronoma,ja kimbyłje gooj ciec,ta kama pawła ści wiedoni cze goniemo-głabyćprzydatna.Przezswojete le skopymógł, je ślichciał,obser wowaćznaczniesłabszegwiazdylubnaprzykładcocie kaw szeobiektyzka ta loguMes sie ra.Pew niebyłatode kora cja,spra wia ją ca,żeJe rzyHołotyńskiczułsięna praw dęusie bie.

Andrzejzga siłpa pie rosa,na sunąłgłę biejokula ryipodszedłdoma py.Prze krę ciłkil kara zyobra ca ją -cesiękoło,ana stępnieodszukałgwiazdozbiórByka.Pa mię tał,żele żyonnie coponadOrionem,lekkopopra wejstronie.Nama pienieznaj dowa łysiępra wieżadneinfor ma cjenate matgwiazd,aleAndrzejwie -dział, żeAl de ba ran to potężny czer wony ol brzym, gwiazda kil ka set ra zywiększa od Słońca, czołowyobiektwgwiazdozbiorzeByka.Wpa trzyłsięwwiększyodsą siednichpunkt.Tomusia łobyćto.Bezwąt-pie niatobyłAl de ba ran.

Prze czytał jeszcze raz da ne za pi sa ne przez oj ca na skraw ku pa pie ru. Przez chwi lę za sta na wiał się,apotemusta wiłma pęwpołoże nie–pią tymar ca,godz.18.00.Miałnie malpew ność,żeza pi sekokre ślał,ja kimiałbyćwyglądnie baotejwła śnieporze.Zda łomusię,żewchwi li,kie dyma pawe szławżą da nepołoże nie,odczułbar dzosła by,nie malnagra ni cywyczuwal nościopór,jakgdybyczęśćobra ca ją casiętra fi łanawypustek,októrymusia łasięotrzeć.Pokrę ciłkil kara zyiza wszewystę powałtensamdziw nyopór,które munadoda tek towa rzyszyłoci chutkiepuknię cie.Wróciłdowła ści we gopołoże nia i jeszczerazdokładnieobej rzałotocze niegwiazdyAl de ba ran.Pa trzącpodką tem,dostrzegł,żesa magwiazdanie -

co różnisięodpozosta łych.Byłabar dzoduża, to fakt,alewyróżnia ło jącoś jeszcze–ponadwszel kąwątpli wośćwysta wa łaponadpłaszczyznęma py,itona wetdośćznacznie.

Czytomożebyć…?Niedokończyłmyśli,tyl koprzyłożyłpa lecimoc nona ci snąłnagwiazdę.Iwte dyAl de ba ranwysunąłsięgładko,awrazznimfragmentma py,któryna stępniepochyliłsię,odsła nia jącza -insta lowa nąwścia nieskrytkę.

–Nonie–mruknąłAndrzejizaj rzałdośrodka.Nie wie lejednakzoba czył.Musiałposłużyćsięla tar ką.Skrytkabyłanie duża,awśrodkuznaj dowa ła

siętyl kojednarzecz–drew nia nepudeł ko.Niena myśla jącsiędługo,Andrzejwyjąłjeizwa żyłwdłoni.Lekkie,mogłoza wie raćja kieśpa pie ry.

Położyłpudeł konabiur kuichociażgar dłomiałobola łeodni kotynowe godymu,się gnąłpo jeszczejedne go pa pie rosa. Na gle usłyszał głośny trzask. Odwrócił się i zoba czył, że Al de ba ran sa moczynniewróciłnaswojemiej sce.Skrytkamusia łabyćnie zwykleprze myśl na,skorofragmentma pybezni czyje goudzia łuprzyjąłswepier wotnepołoże nie.

Rozgorączkowa nyodkryciemschow kazama pą,Andrzejdopie rote razuprzytomniłsobie,żewpoko-ju jest corazmniej świa tła.Nadworze popołudniowa sza rzyznaprze chodzi ław ciemnie ją cypół mrok,więcza pa liłlampkęprzybiur ku.

Nachwi lęza pomniałopa miętni kuJe rze goHołotyńskie go,przezkrótkiczasje goumysłwol nybyłodprze ra ża ją cychwi doków,alete razdopie rocopozna nefaktyobja wi łysięwgłowiezjeszczewiększąsi -łą.

Miałpoczucie,żeza war tośćwią żesięwja kiśsposóbzhi storiąopi sa nąprzezoj ca.–OBoże,cojaprze czyta łem,cojaprze czyta łem–powta rzał,ma jącprze czucie,żepraw dzi wezrozu-

mie niewła śnienadchodzi,wpra wia jącwdrże niecia ło.Świa domośćmi nionychwyda rzeń,ichwyraźnejre al ności,nie ocze ki wa niespa dłananie go,spra wia -

jąc,żepoczułsię,jakbyktośza dałciosukształ towa ne muobra zowiwła sne gokra juije gomieszkańców.Ni bywie dział,żePola cy tonienadludzieśpie wa ją cywyłącznieochwa le,czci,honorze ime sjańskimpowoła niu.Sąizłoczyńcybezha mul ców.Są.Wszę dzieprze cieżsą.Alecozrobić,kie dytymizłoczyńca -mibezha mul cówoka zująsięzwykliludzie,iznie pozor ne gozbiorowi skaprze ista cza jąsięwkrwiożer -czy tłum, a potemwra ca ją do swoich codziennych za jęć. Prze peł nił go trudny do zde fi niowa nia lęk –osie bieioinnych.Poukła da nyświatna glezostałzdruzgota ny.Wjednejchwi lirunę łaca łapodsta wami -tyczne goobra zuludzkiejwspól noty.Awięcniemabeztroskie gomar szuprzezżycie?Akolej nela tama jąprzynieśćtyl kogoryczrozcza rowa nia?

Sie dział nie ruchomo i niepotra fił sięprze móc, abyotworzyć zna le zionepudeł ko.Dzia ło się znimcoś,cze goni gdywcze śniejnieczuł.Ni czymbrudnaciecz,gę staimuli sta,za le wa łoje goumysłzwątpie -niewewzniosłesłowaipoglą dy,wchlubnywi ze runekboha ter stwanapokaz,wrze czywi stośćobudo-wa nąszczel nąta mąpojęćiszczytnychha seł.Pę kławnimna tural na,intuicyj napew ność,żeczłowiekjestczymświę cejniżde strukcyj nąma szyne rią,aje goistnie nieubezpie czasys temmoral ne gopra wa,wktórywiększośćwie rzyiwna tural nysposóbgoprze strze ga.Alesys temupa dazła twością,gdyna dej dzieod-powiednimoment.Przezca łedotychcza soweżyciebyłpew ny,żefunkcjonującwspołe czeństwie,madoczynie niaztrwa łościąstosunkównor mowa nychiprzezpra wo,iprzezdobrąludzkąwolę,któreuzupeł -nia łysięina wza jemwspie ra ły.Iotomiałprzedsobąza piswspomnieńwła sne gooj ca,wktórychobokodwa giipoświę ce niabyłoznaczniewię cejodra ża ją cejgłupotyiokrucieństwa.

Nierozumiał,cosięznimdzie je,kie dytaksie działnie ruchomo.Pier wotnara dość,zja kąprzybyłdoWiel kichLip,na glewyda łamusiębezna dziej niena iw na,wprostgłupiasa mawsobie.Trudnobyłobymuwyja śnić,cze muwje gooczachpoja wi łysięłzy.

–Pozbie rajsię,kur wa!–nie omalkrzyknąłnasie bie.Za uwa żył,żepa pie rosdopa liłsięsam,więcwyrzuciłgoiodpa liłna stępne go.Popa trzyłnapudeł ko,

ana stępniejeotworzył.

Wśrodkubyłyfotogra fie.Owi nię teta śmątworzyłydośćdużystos.Musia łoichbyćzedwa dzie ścia,amoże na wet trzydzie ści. Zdję cia utrwa lone na grubym pa pie rze byływ bar dzo dobrym sta nie, ostreiwyraźne,bezza gięćlubpopla mie nia;pozwa la łybeztrudurozpoznaćposta cieimiej sca.Autorfotogra -fiice lowałwbli skich,zręcznieska drowa nychuję ciach;wi daćbyło,żeskupiałuwa gęnadzia ła niachlu-dzi,ba dałichtwa rzeige sty,jakbychciałoddaćuczucia,ja kiebudzi łownichto,cowi dzie li.

Jużpoprzej rze niupa ruzdjęćAndrzejwie dział,żeca łase riazosta łazrobionatu,wWiel kichLi pach.Miał przed sobą nic inne go, jak fotogra ficzną re la cję, nie mal fotore por taż zma sa kry Żydów, o którejprze czytałwpa miętni kuoj ca.Nie miecstrze la ją cyzpi stole tudoklę czą cejkobie tytomusibyćtenKarlStrauch,akobie ta tożonaza bi te goszew ca;nainnejfotogra fiikil korodzie ci,uwiecznionychwchwi li,gdyrozglą da jąsięner wowo,zbokuwycią ga jąsiękunimrę ce;mężczyznadźwi ga ją cykil kuletniądziew -czynkęiżonawpa trzonawnichzwyra zemcier pie nianatwa rzy–tobyćmożeFiszkeiSza jazcór ką;młodymężczyznawkoszuliprzybra miesyna gogiza ma chują cysięki jemnawkra cza ją cychŻydów–był -bytotenJa goda?,amożejeszczektoś?;pa rumężczyznpopę dza ją cychostatnichŻydów,którzyzamomentzniknąwbożni cy;syna gogawogniu,na prze ciwgrupachłopówdzier żą cychja kieśłomyczyba la ski–jakgdybycze ka li,ażktóraśzofiarwyskoczyoknem,że bysięra towaćodognia;cisa michłopizostrymiitę -pymina rzę dzia miwrę kach,stojąnadupa da ją cymŻydem,któryzpew nościąza razzosta nieza bi ty;natlepoża ru tłumstoją cywmil cze niu,nadrugimpla niedwo jebie gną cychdzie ci;zbli że nienamar twecia łomężczyznynadrodze–rę cewykrzywionewtył,twarzopuchnię ta,tużprzygłowieczyjeśbuty;ja kiśdu-chow nystoją cyna prze ciwtrzechNiemcówzwyce lowa nymika ra bi na mi.

Andrzej prze glą dał te fotogra fie powoli, jedne odkła dał, do innychwra cał, wpa trywał sięw oczyofiariza bój ców,iwyobra żałsobie,ja kieruchyna stę powa łypotychza trzyma nychwka drze,ja kabyłana stępna sce na.Miałprzedocza midokładnie to, cowi dział i za notował Je rzyHołotyński.Postaćnie -miec kie goofi ce rabyławyniosła,prze peł nia łająswoistadostoj ność,kie dystałprostozpi stole temwy-ce lowa nymwgłowępła czą cejkobie ty.Andrzejpomyślał,żete muczłowie kowibar dzoza le ża łonatym,abyza daćśmierćzna le żytąele gancją,nie malwytwor nie;zgła dzićiza chowaćprzytymgodnośćnie miec -kie gożoł nie rza.Wposta wieofi ce radumazsie biesa me gopodkre śla łajednocze śniepogar dęwobecklę -czą cejkobie ty.Wje gospoj rze niuda łosięteżwyczytaćza dowole niezdobrzewykona nejpra cy.

Zrobi łosięjużcał kiemciemno.Andrzejodszedłodbiur ka.Czułsięjakdziec ko,którewła śnieodkry-ło,żenaświe cieistnie jenie wyobra żal nezło.

7.BratJulianbiegłnaj szybciej,jakpotra fił.Prze szka dzałmuha bit,aleniezwa żałnato.Chciałjaknaj -

prę dzejdotrzećnamiej sce,li czyłasiękażdachwi la.Oj ciec Janmiał za pew ne słuszne prze czucia co do za mia rów dwóch es be ków.Kie dy uda li się na

obiad,na tychmiastprzywołałbra taJulia naina ka załmuczymprę dzejza nieśćwia domośćdoHankiPa ku-ły.Miałoba wy, żegdybyposłałgobezpośredniodoHołotyńskie go,ktośmógł byopowie dzieć, żewi -dział,jakmnichza chodziłtampoichprzyjeździe.Oj ciecJanniemiałbowiemnaj mniej szychwątpli wo-ści,żeprzyjazddwóchtypówniezostałza uwa żony.Skre śliłna prędcekil kazdańika załnie zwłoczniedo-star czyćwia domość.Wie dział,żeHankabyławie czoremuAndrze ja,mia łamuprze cieżzmie nićopa tru-nek.Itotakżebar dzogonie pokoiło.Jednakznaczniemniejpodej rza nabyławi zytauniejniżuHołotyń-skie go.Młodyza konnikbywałtamczę sto.

Kil ka dzie siątme trówprzeddomembratJulianzwol niłiwygła dziłodzie nie.OtworzyłamuKrystynaPa kuła.Wi dzącgozdysza ne go,zmarszczyłabrwi.

–Nieprzynosiszdobrychwia domości–stwier dzi łara czej,niżza pyta ła.–Proszęmniewpuścić–powie działbratJulian.–Chcęporozma wiaćzHanką.Prosiłmnieotooj -

ciecJan.–Wejdź.–KrystynaPa kułaprze czuwa ła,żedzie jesięcośnie dobre go.–Onajeszczenieze szła.

BratJulianznałdrogę.Niezwróciłuwa ginaza troska nąmi nęKrystyny,tyl koodra zuudałsiędopo-kojuHanki.Niktnieodpowie działnapuka nie.Odcze kałchwi lę,apotempowoliotworzyłdrzwi.

–Hanka?Odpowie dzia łamuci sza. Jeszcze raz, głośniej,wymówił jej imię.Do pie ro te raz cośporuszyło się

podpie rzyną.–Cochcesz?Niewi dzisz,żeśpię?–Wybaczmi,alenieprzyszedł bym,gdybymniemusiał.Przysyłamnieoj ciecJan.–Oj ciecJan,tak.Wiel kioj ciecJancięprzysyła.Mów,niechcę,że byśmniewi dział,jakśpię.–Ka załmizosta wićcito.Iprosił,abyśzniszczyła,jakprze czytasz.–Mówiącto,bratJulianpołożył

na stoli ku przy łóżku za kle joną koper tę. –Muszę wra cać. Hanka, w wiosce jest SB. Powiedz… po-wiedz…byłaśtam,unie go,wnocy,czytak?Powiedzpraw dę,zosta łaśunie go?

Usłyszałprze kleństwodochodzą cespodpie rzyny.–Idźjuż.Zostaw,comaszzosta wić,ipoprostuidź.–Hanka,wiesz,żetomożesię…–Wyjdźstąd!–krzyknę ła,wynurza jącsięraptow niespodpie rzyny.Jejwzrokpowie działmuwszystko.BratJulianzdusiłwso biegorycz,ja karozla łamusięwpier si,

wycofałsięista nąłprzydrzwiach.–Prze pra szam–powie dział,spoglą da jącnajejrozczochra newłosy.–Wszyscyje ste śmytrochęzde -

ner wowa ni.Aha,inaj ważniej sze,oj ciecJanna le ga,że byśjutrowie czoremprzyszładoklasztoru.–Wte dygdywszyscy…–Tak.BratJulianwyszedłibezsłowami nąłstoją cąnaschodachKrystynęPa kułę.Tajednakschwyci łago

zarę kę.–Powiedzmi.–WjejgłosiebyłstrachibratJulianodczuł,żepotrze bujeczyje gośwspar cia.–Es be cyza czyna jąmyszkować.–Te gosięoba wia łam–rze kłaKrystynaispoj rza łanagórę,nadrzwipokojucór ki.Za razpowyj ściubra taJulia naHankapode rwa łasięiwjednejchwi lirozdar łakoper tę.Wia domość

byłakrótka.Es be cybę dąprze słuchi waćAndrze jaiza pew neją,je ślidowie dząsię,żeunie gobyła.Nara zieprzyje cha lizba daćte ren,rozpytaćsię,alejutrolubpojutrzezja wiąsięunie go.Bę dziedobrze,je śliwcze śniejsięotymdowie.Noiwczwar tekwie czoremmusizja wićsięwklasztorze.

Za skoczyłoją,żetakszybkodzia ła li.Bywa łoiwcze śniej,żespraw dza lipomieszkują cychwklaszto-rzenie licznychgości,aleni gdyniepodej mowa lirów niena tychmia stowychkroków.Toozna cza łokłopo-ty.Nietyl kodlaAndrze ja,aleidlaniej.Cosięsta nie,je ślica łyjejplan,wszystko,cosobiewyma rzyła,weźmiewłeb?Trze bagona kłonićdojaknaj wcze śniej sze gowyjazdu.Niemacozwle kać.

8.Ner wyJa godybyłyna pię tedoostatnichgra nic.Dla cze gomusiałcze kać,ażtenskur wysynKapczoch

na żresiędowoli?!Acze kałdługo.Popół godzi nieMłodyna daltkwiłwre fekta rzu.–Coontam,kur wa,robi?–pytałniewia domoktóryrazJa goda.Byłnie malpe wien,żerobitospe -

cjal nie.Tak,tenje ba nychujspe cjal niegotakwysta wianapośmie wi sko.Jakte mupsu,ka żecze kać.Cze -kać?Kur wa,niecze kać,tyl kowa rować!

ChodziłwięcJa godapodzie dzińcuklasztor nymićmiłspor tazaspor tem.Wreszcieposta nowił,żepo-spa ce rujenie conaze wnątrz.

Kie dywcze śniej szedł tę dy zMłodym,nie zdą żył przyj rzeć się okoli cy.Ma sze rowa li dość szybko,awogóletoniebyłażtakbar dzoza inte re sowa nyanitym,cozoba czy,anitym,ko gospotka.Niewie działjednak,jakdługotenpier dolonyMłodybę dzietamjeszczesie dział.Mógłgoskur wysynoglą daćsezbo-ku, pa trzeć przez okienko ja kieś, podśmie wywać się, jak sta re muwyja da czowi es bec kie mu robi koło

pióra.Kie dyzna lazłsiępozabra mąklasztoru,głę bokoode tchnął.Ja kośnieczułsiędobrzewobrę bietych

murów,cośgo tamkrę powa ło,byłspię ty.Pozagra ni ca mikompleksuodra zuopa dłoznie gona pię cie.Za cząłzwol naodda laćsięodbra my.

No,wkońcubyłusie bie,jakkol wiekbynatopa trzeć.Tusięwychował.Tutakżeporazpierw szypo-znałna turęza bi ja niaiprze konałsię,żetyl kosil niici,costojąpowła ści wejstronie,wychodząwżyciudobrze.Reszta to głupcy, których się oma mia ide ała mi al boochła pemz pańskie go stołu. Pomyślał, żegdybynietajedna,je dynaspra wa,kie dydałsię–jaktenszcze niak–wplą taćwnie bezpiecznyzwią zekzkobie tą,był bydziśkimś.Możena weton,anieGumuł ka,sie dział byte razwcie płympokoikuipopi jałwódeczkę.

–No,alebyłozniejjednakdupskokurew skie–rzekłzuzna niem,uśmie cha jącsięnawspomnie niena miętnychuści skówżonyGumuł ki.Musiałprzyznaćprzedsobąna wetdziś,żetrudnobyłosięobronić,cze gozresztąwca leniechciał.Możegdybytwar doposta wiłnaswoim,toktowie,aletakna praw dę,naj -większąfraj dę,naj potężniej sząprzyjemnośćda wa łamunietylepięknaLucyna,ileświa domość,żetożo-naWładkaGumuł ki.Tobyłoza sadni czympowodemje gosa tys fakcji–tejczystomę skiej,boła dowałsiętam,gdziekoleżkamyślał,żemamonopol,itejza wodowej–bowluźnychrozmowachpoznałconie cozje gowstydli wychse kre tów.Prze le ce nieLucynydwa,trzyra zywmie sią cuniebyłoażta kieeks cytują -ce, bo ona da ła by każde mu, gdyby tyl ko nie ba ła się konse kwencji. Ale sie dzieć później przywódcezWładkiemiśmiaćsięwduchuzje gogłupotyizte go,żemażonękur wi szona,byłodlaJa godyczymśbar dzoprzyjemnym.Szkoda,żetaktosiępotoczyło.Powi nienjednakbar dziejuwa żać.

Iprze pa dłaka rie ra,skończyłosięmi łeżycie.Ana wetza cząłoba wiaćsięoswojebezpie czeństwo,botra fi łosię,żektośmuprzylutowałgdzieśnaza jezdni,gdzieindziejja kieśchłopygopobi ływba rze.Tak,musiał się z tympogodzić.Tobyłanie na wiść ludzi, którychmiałna sumie niu.Tychżyją cych,bomar twiniemści lisięwtensposób.Mar twistosowa liinneme tody.

Prze szedłmoże stome trów, pogwizdując piosenkę o powrocie nad je ziora, kie dy dostrzegł dwóchmężczyznwychodzą cychzzajedne gozdomów.Wi dział,żeidąwje gostronę.Odruchowości snąłpi stoletwkie sze ni.Niebę dziewra caćdoklasztoru.Mi nę łycza sy,żemusiałoba wiaćsiębylechuja.

Rozsta wiłsze rzejnogiicze kał.Chłopipode szliiza trzyma lisięokil kakroków.Ja godaniepozna wałich,mi możeobajbylimniejwię cejw je gowie ku.Głę bokona sunię teczapkiza krywa ły twa rze.Męż-czyźniprzyglą da limusię,ażwreszcieje denznichchrząknąłiszturchnąłdrugie go.Tamtendrgnął,popa -trzyłnakole gę,apotemspoj rzałsurowowoczyes be kaipowie dział:

–Ja goda.Ło,Ja goda,że byśtychujuszpota wybył!–iza re chotałwrazztowa rzyszem.–Acóśsiętaktuwybroł?–spytałdrugi.Ja godauważniejprzyj rzałsięchłopom.Oileje denwydałmusięnie cozna jomy,otyledrugie gonie

koja rzyłzni kim.–Aktoś ta?Boniepa mię tam.–Eee,Ja goda,bożeśspier doliłza ro,tonipa mintosz.Skwa ryżeśniepoznoł?–Mężczyznawska zał

stoją ce goobok.Te raz Ja godaprzypomniał sobie.SzymonSkwa ra, tak, toon, sta ry, ale ten sam.A tendrugitochyba–Trzeszczot,chybatak.

–Skwa raiTrzeszczot,cha,cha,noładnie.–Niewie dzie li my,żeśtytuprzyje choł–powie działSkwa ra.–Cze ka li my,ażwyj dzie tazklasztoru,

żesięcorozpytać,itam,nowjisz,cośte go.Alejakżeśtyprzyje choł,tobiernote godrugji goichodźta,topogodomy.

–Aoczympogodomy?–Noprze ciewyśtapote go,nowjisz,te go,cotuprzyloz,przyje cha li.Cotojoniewim?Atodobrze,

bomytucośtyżprze ciemomydogoda nia.–Notogodej.

–Abierte godrugie go,topogodomy,wi nomomydobre,tosięna pi je ta.Ja goda niemiałwca le ochoty nawi no zwie śnia ka mi. Poza tymSkwa ra i Trzeszczot byli żywymi

świadka mije goudzia łuwtamtejma sa krze.Napew nosporopa mię ta li,Skwa raniebyłta kigłupi,naja -kie gowyglą dał.Musiałbyćtutajuwię ziony,botobyłaspra wawyższejwa gi,alenapew nobyłnie bez-pieczny.Ja godaprzypomniałsobie,jakwspól nie,jeszczezpa romachłopa ka mi,obra bia litęponętnącór -kęBauertza.Szuka lizbie głychŻydówpoca łymle sieiprzydyba liakuratichpa ręki lome trówzaLi pa mi.Wzie midziuręmie liwydłuba ną, zie miankę robi li.O, nie zła była, piętna ście czy szes na ście lat chybamia ławte dy.Ja godaniepa mię tałjejimie nia,choćcza sempodrywałjąnauli cyal bowpie kar nijejoj ca.Nie je denbyzniąpotańcował,alewia domo–ŻydytoŻydy,gdziebytamBauertzcór kęnieswoje mudał.Wspomnie niebyłowyraźne:sta ryrzucałsięjakza rzyna neprosię,oczymuzor bitwyła zi ły,takrzę ził,ażgoktóryś tamodpowiednioprzykar cił.ApotemSkwa raka zał,że bygo trzyma lidokładnie tak,abypa -trzył,jakmucór kęgrzmoci.ASkwa ratorżnąłjaktę gidrwal.O,niebyłonanie gochujawewsi.Naj -pierwtowyrywa łasię,piszcza ła trochę,woła ła–Szymon,nie,proszę,dla cze go–aleSkwa rapowie -działcośwrodza ju–stulmor dę,Żydówo–ipoka załjejza rośla,gdziele że liporżnię cibra cia,więcza -mil kła.Kie dydobrałsiędoniejJa goda,sta ryBauertzjużmil czał,na dalpa trzyłprze ra żony,alejakbybezzrozumie niate go,cowi dzi.Cośżeśsięszybkowyła dowoł,któryśtamrzuciłżar tem.Za śmia lisię,aJa -godamusiałpośli nić,boja kośniemógłwniąwejść.Za pa mię tał,żesta rąBauertzowąja kieśmłodełebkiczochra ływkrza kach.NakoniecSkwa rajeszczerazprzyszpi liłcór kęBauertza,bomu,takmówił,pode -szłajaktala la,apotemprzyłożyłpal cedojejszyiipowoliudusił.Innechłopa kipotemdonie gową tymia ły,żesięzabar dzospie szył,nacoSkwa rapowie dział:aprze cieuonajeszczecie pło,bier tasię,bowystygnie!–ipocią gnąłzbutli.Notosięwzię li.

Ja godaprzypomniałsobietęsce nęispoj rzałnaSkwa rę,za sta na wia jącsię,czyteżotympomyślał.Skwa rawycią gnąłdonie gorę kę.

–Cobyło,tobyło–powie dział.Zrozumie lisiębezsłów.Wtymmomenciezzabra myklasztorurozległsięgłos:–Ja goda!Ja goda,kur wa!Cotamrobisz?!–Mło dymusiałkrzyczeć,abygobyłosłychać,aleton,ja -

kimsięposłużył,niespodobałsięJa godzie.–Spier da laj!–odkrzyknął.–Gów norobię!Pochwi liMłodyzja wiłsięobok.–Ktotojest?–spytał.–Idzie myzni mi–odparłchłodnoJa goda.–Onicośma jądopowie dze nia.Młodyda wałwyraźniedozrozumie nia,żeniemaza ufa niaanidoJa gody,anidotychdwóch.–Coma ją?–spytał,groźniepa trzącnachłopów.–Chodź.–Ja godapołożyłmudłońnara mie niu.–Chcesztoza ła twićjaknaj le piej?Totrze basłuchać,

coludziega da ją.Awyma ciecośdoga da nia,tak?–Nomomy,momy.–Skwa raiTrzeszczotski nę lijednocze śniegłowa mi.Nieczulisiępew nie,boten

młodszyodJa godyes bekwydałsięimja kiśinny,groźniej szy.Alete razniemoglisięwycofać.Ca łaczwór karuszyłaje denzadrugimgłów nąścieżką.Pokil kumi nutachdotar lidodomuSkwa ry.Le -

dwietrzyma ją casiębudow la,znie szczel nymda chem,niebudzi łaza ufa nia.Skwa ramieszkałtusam.Rozsie dlisięwnie wiel kiej,za puszczonejizbie,któradaw niejbyłapew nieprzytul nąkuchnią.Nasto-

lepoja wi łasiębutel kaswoj skie gowi na.–Mota–rzekłSkwa ra.–Jesttutak,bosommiszkom.Jużtakzdzie sińćlot.Młodyupiłtyl kotrochę,zatoJa godapocią gnąłdokońca.Trzeszczotażgwizdnął.–Conosz,tonosz,swójchłop–rzekłześmie chem.Młody,którynieczułsięzbytdobrzewtymtowa rzystwie,posta nowiłjaknaj szybciejwycią gnąćmak-

si muminfor ma cji.Za pa liłirozsiadłsięwygodnie,rozchyla jącpłaszcz,takżezła twościąda łosięzoba -czyćpi stoletwka burze.

–Coma ciedoprze ka za nia?–spytałpew nymsie biegłosem.Skwa rapierw szywyrwałsiędoodpowie dzi:–Pocouontuprzyje choł?Że bycozłe gozte goniebyło.Mytujużmyśle li,że bygo,nowji ta.–Chłop

ude rzyłkantemdłoniodrugądłoń.–Nie!–na tychmiastza re agowałMłody.–Wieśjestodcię ta,alemyca łyczaswie my,cotujest.Mytu

de cyduje my.Tomabyćja sne.Coma ciedopowie dze nia?Myspra węrozwią że my,alechce myjaknaj -wię cejwie dzieć.Co,kto,gdzie?

Skwa rzeniepodobałsiętonKapczochaiwolał byrozma wiaćzJa godą,alewyczuł,żecośtuniejesttak,skorotenmłodszytaksięsta wia.Powie działszybko:

–Chłopokatona padłktóś.Niewji my,kto.Za ro,jaktusięprzyszwyndoł.Wle siegopołbiezdzie lił.Apotymtoza rozprzyorymsięze szedł.Jotoniewjim,aletaknamójrozum,touonicóśtamuskroba li.

–Co?–spytałJa godaiMłodyna tychmiastwysłałmuostrze gaw czespoj rze nie.–Bo towjim?Ale uon cóś tammusi znać z te go, no,wji ta, co zawoj ny było.Uoj ciec prze cie tu

wszystkouoglą doł.Acouonwtyswoiba nirobił?Ktowji.Wywji ta?–Wie my.Coonturobiłodprzyjazdu?–spytałMłody.Skwa rapodra pałsiępogłowie,charknąłisplunąłwkie runkupie ca,naktórymsta łyja kieśokopcone

garnki.–Dużotonierobił.Tuseposzedł,tamseposzedł,taksięszwyndołjakciulja ki.Alenomtosięzda -

je,żeHankaPa kułatoznimcosikte go,żewji ta.Żemutampodobnoopa trunkirobi.Agdzietam,pa nie,opa trunki.Wnocytounie gobyładzi siej,bojomwi dzie li,jakdonie goszła.Nocjużbyładobra,ajejjeszczeniebyło.Iżetakunie gosie dzia ła?Dopji rocoprzyje choł,ajużunie gosie dzi?Jaktotak?

–CotozaHankaPa kuła?–Młode mujużwgłowieza cząłrodzićsięmi ster nyplan.–Ja godatopa minto?–Trzeszczotwłą czyłsiędorozmowy.–Pa mintoszprze cieKryś kęPa kułę,coji

mynżaNiemcewwoj nieza bi li.Tojijcór kajest.Ata ko,żeho,ho.–Ta,ajużwczorejra no,jakzeklasztorucie kła,topew nieuodnie go–dodałSkwa ra.Młodyodchyliłsięnakrze śle.Te razskoja rzył.HankaPa kułatomusia łabyćtadziew czyna,którąsi łą

sprowa dzi lidowioskiprzedkil komala ty.Studiowa łanauni wer syte cie,aleważniej szeniżjejna ukaby-ło bezpie czeństwo ta jemni cy. W głowie Młode go za czę ły łą czyć się pozor nie odle głe wątki spra wy.Uśmiechnąłsiędosie biewduchu.Niemiałjużwątpli wości,żedobrzenatymwyj dzie.Gumuł kabę dzieza dowolony.Chodzityl kooto,że byJa godęodsunąćipoka zaćse kre ta rzowiska lęza anga żowa nia.

Dopiłwi no i posta wiłpustygar nek.Na je go twa rzypoja wi ła sięulga, conieuszłouwa gi Ja gody.Młodyzer knąłnaSkwa rę.

–Na lej–rzuciłrozka zują co.Gar nekna peł niłsięwi nem.

9.KrystynaPa kułaznie pokojemspoglą da łanacór kę,którawła śniewkła da łabuty.Ba łasię,bowHan-

cecośsięzmie ni ło.Strachprzedes be ka mi,którytakskuteczniewniejza sia liprzedla tyGumuł kaije gokompa ni,gdzieśsięulotnił.Nieda wa łosięprze wi dzieć,jakdługopotrwatenzryw,buntmłodejkobie tynie zdol nejdożyciawza mknię ciu–możeskończysiętakszybko,jaksięza czął,amożepo trwanatyledługo,żedoprowa dzidocze gośgor sze goniżtowię zie niewwiosce.

–Dla cze gotorobisz?–spyta ła.–Tomożebyć…–Prze stań!–prze rwa łaHanka,schylona,za pi na jącsuwakprzywysokimkoza ku.–Jakwogólemo-

żeszcośta kie godomniemówić?!Jakdługojeszczemamtutakżyć?!–Proszęcię,Ha niu…–Nieproś!Ma mo,prze stańprosić!Tynie rozumiesz, co ja czuję?Prze cież to, co tu siędzie je, to

koszmarja kiś,ja kieś…–Hankaniepotra fi łazna leźćodpowiednie gosłowa.Opa nowa łasięisię gnę łapo

płaszczisza lik.–Ma mo,jateżchcę,nowiesz…Typrzynaj mniejmia łaśpa naJe rze go.Gdybynieon,nieje goprzyjazdy,czymogła byśtużyć?Ajaco?Zrozummnie.Tenchło paktomojana dzie ja.Ija…jana -praw dęgopolubi łam.

KrystynaPa kułapode szładocór kiiobję łają.–Wiem,wiem,kocha nie.Takmiprzykro,żetylemusiszznosić.Wybaczmi.–Obieprzytuli łysięczu-

le,dooczuKrystynyna płynę łyłzy.Musia łabyćsil na.Sta nę łana prze ciwHankiiuśmiechnę łasięsmutno,ocie ra jącmokreoczy.–Nodobrze,wiem,żecięniepowstrzymam.Zresztą,możeonispuszcząz tonu.Ate raz,proszęcię,oddajmipa miętnikJur ka.

Hankaodsunę łasięokrok,popa trzyładłużejnamatkę,apotemwłożyłaczapkęiza czę łaowi jaćwo-kółszyidługisza lik.

–Ma musiu,nara zieniemogęcigooddać.Prze pra szam,żewzię łam.Te razjednakcigonieoddam.Nieoddam,bogoniemam.–Rozłożyłarę ce.

–Jakto?–Notak.Ongoma.Myślę,żepowi niengoprze czytać.No,muszęiść,boma myma łocza su.–Topo-

wie dziaw szy,Hanka,niecze ka jącnaodpowiedźmatki,nie malwybie głazdomu.KrystynaPa kułaporazpierw szyodwie ludniwyrzuci łazsie bienaj bar dziejdosadneprze kleństwo,

ja kieprzyszłojejdogłowy.Hanka bie gła przezWiel kieLi py jak na tchniona; bie gławą ską,wydepta nąw śnie gu ście żynką, nie

zwa ża jącnazłeoczypa trzą cezzapobrudzonychszyb.Niechtamgni ją,niechichpie kłopochłonie.Za pa -dałzmierzch.Wodda liwi dzia łajużświa tłowob ser wa torium,ichcia łabyćtam,znim,wtulićsięwje -gora miona.Te razmusie lizrobićtora zem:uciec.Niebyłoinne gowyj ścia.Skorosięniminte re sowa li,mógłjużtyl kowyje chać–imwcze śniej,tymle piej.

–Obywa tel ko!–Głosna le żałdoja kie gośmężczyznystoją ce goprzypłocie.–Agdzietotaksięśpie -szycie?

Wie dzia ła,kogomaprzedsobą.Wpier sipoczułarozpa lonygrot.Tyl koza chowaćspokój,niedaćsięsprowokować.Zwol ni ła,alenieza trzymywa łasię,odwróci łatyl kogłowęiodpar łazpogar dą:

–Aidź,dzia dzie.Niemaszcoponocyrobić!?Jednakbabskaodzyw kanaod czepne gonieda łażadne gore zul ta tu,wcozresztąHankawgłę biduszy

niewie rzyła.–Stać!–usłysza łaostryrozkazizbli ża ją cesiękroki.Mi mowol niesta nę ła,aleba łasięodwrócić.Młody i Ja goda pode szli do niej od tyłu. Ja goda chwycił ją pod ra mię, aMłody sta nął przed nią

irzekł:–Dopa naHołotyńskie gosięwybie ra cie?Apoco?–Uśmiechnąłsięiwłożyłdoustpa pie rosa.Chcia łasięwyrwaćzuści skuJa gody,aletenzła pałjąmoc niej.–Zostaw ciemnie,gnoje!–krzyknę łaznie na wi ścią.Młody był dobrze wytre nowa ny. Na uczył się, że opór trze ba ła mać me todą ra dykal ną, a później,

ewentual nie,stosowaćmiękkieśrodki.Dobrzewie dział,cotrze bazrobić.Wziąłkrótkiza machiwymie -rzyłHancecioswbrzuch.Tyl kojęknę ła,odupadkupowstrzymałjąuściskJa gody.

–No–powie działMłody–że bycisiębuźkanieoszpe ci ła.Te raz,myślę,bę dzie myrozma wiać.Młodypodniósłjejopa da ją cągłowęiprzyj rzałsięzbli ska.Hankaztrudemła pa łaoddech.Ude rze -

niezupeł niejąoszołomi ło.–Blondyneczka.–Młodyzdjąłjejczapkęide li katnieprze je chałdłoniąpowłosach.–Aletochyba

far bowa ne,co?No,jednakzcie biejestdupencja.Co?Ja goda,jakmyślisz?–Jest,jest–ci choodparłJa goda.–Odwal ciesię!Ocowamchodzi?!Dowiesięotymoj ciecJan!Młodychwyciłjąmoc nozawłosyiszarpnąłtak,żeca łagłowaprze krzywi łasięjejnabok,awszyi

poczułanie mi łosier nyból.

–Suko!–powie działci choMłody.–Niebawsięzna miiza mknijmor dę.Bę dzieszga dać,jakbę -dzie mypytać.Idzie my.

Hankawpierw szejchwi liniewie dzia ła,dokądjąza bie ra ją,aleniemusia ładługocze kać,że bysięprze konać.Przedwej ściemdodomujejmatkiza czę łaznowusięszar pać,jednakJa godaprzytrzymałjąmoc no.

–Niebójsię–wyszeptałjejdoucha–bę dziecidobrze.Drzwibyłyza mknię te.Młodypukał,ara czejwa liłwnie,jakbymiałwejśćdowła sne godomu.Kry-

stynaPa kuładługonieotwie ra łaiMłodyjużzwró ciłsiędoHankioklucz,kie dyusłyszałzgrzytprze krę -ca ne gozamka.Na parłnadrzwi,niecze ka jąc,ażkobie tajeuchyli.

Krystynaprze wróci łasiępodje gona porem,aleza razwsta ła.Pa trzyłananichwmil cze niu.–Powia towyRe fe ratOpe ra cyj nySłużbyBezpie czeństwa, co tak zwle ka cie z otwar ciem?–Młody

wkroczyłdoprzedsionka,azanimJa godaprowa dzą cyHankę.–Poża łujeszte go!–powie dzia łaKrystynaPa kuła.–Mil czeć!–krzyknąłMłody.–Musi myprze słuchaćcór kę.W tejwa szejpodłejwsina wetniema

gdzie.Aobywa tel kanamzrobicośgorą ce godopi cia,no,raz,raz.KrystynaiHankawymie ni łyspoj rze nia.Woczachcór kizoba czyłałzy.Mężczyzna,któryjątrzymał,

moc noza ci skałrę cenajejszyiira mie niu.Skie rowa łasiędokuchniina gleodwróci łagłowęiwpa trzyłasięwstar sze goznich.Onteżnaniąspoglą dał.

–Pa mię tamcię–powie dzia ła–pa mię tamcię,Ja goda.Maszkrewnarę kach.Tyl kosięuśmiechnął.Młodyzer knąłnanie gozukosa.–Dobrze,żetonietwojakrew,Krysiu–odparłJa goda.–Koniecte godobre go!–rzuciłMłodyostroirozej rzałsiędookoła.–Pa nidoher ba ty,mydopra cy.

Proszęsięnieoba wiać,cór cenicniebę dzie.Nagórę!Już.Którytwójpokój?Ja godapopchnąłHankę.Niewzbra nia łasię,szłaposłusznie,aleonitakjąpopychał.KrystynaPa kuła

wmil cze niupa trzyła,jakprowa dząjejcór kędopokojunagórze.Czućbyłoodnichwi nem.Tenmłodszybyłzabar dzopew nysie bie.Zna łata kich.Mia łajużzni midoczynie nia.

DrzwiodpokojuHankiza mknę łysię,pochwi liusłysza łacośprzypomi na ją ce goszura niekrze słem.Niepotra fi łasięruszyć.Wpa trywa łasięwtedrzwibezżadnejmyśli,aleca łe jejcia łoza czę łodrżeć.Płynę łymi nuty,aonana dalpa trzyła.Docie ra łydoniejpodnie sionegłosyes be ków,potemnie zrozumia łeci chesłowa.Pa trzyłanadrzwi.Cóżzte go,żesąwinnympokoju,otepa ręme trówodniej,drzwitonieprze szkoda,niepotosą.

Na gle usłysza ła wyraźny krzyk Hanki. Wysoki, prze cią gły, który na tychmiast został stłumiony. Zachwi lęjeszczeraz–urwa nywpołowiegłosjejcór ki.Cośspa dłonapodłogę.Ja kieśszura nie,sze le sty,jakbytupa nieobca sem.

Niemogła te goznieść.Ruszyłaener gicznymkrokiem.Schodypokona ław jednejchwi li.Otworzyładrzwinaoścież.Wyce lowa łapowoli,aledokładnie,iodda łastrzał.DłońJa gody,wktórejtrzymałpal toHanki,zosta łaodrzuconawstronęokna.Ja godakrzyknął,rzuca jącobrzydli weprze kleństwo.Młodypa -trzyłwdymią cąlufębroni.Powolizdjąłrę ceznadgarstkówHankiirów niepowoliwstałzłóżka.

–Tykur wo!Tykurew skakur wo!–darłsięJa goda.–Za mknij się! –wykrzyknąłMłody i zwrócił się doKrystyny: –Zgni jesz za towmamrze.Oddaj

broń!Aletymra zemnieda łasięza stra szyć,jakwchwi li,gdywe szli.Skie rowa łapi stoletwpierśMłode -

go.–Posłuchajmniete raz,tyskur wie lu–powie dzia łaspokoj nie.–Poje dzieszte razdogmi nyiza mel du-

jeszWładkowi,żebroni łamsięprzedagre sjąte gognoja,któryni gdytuniepowi nienwra cać.Niemaszpoję cia,zkimpróbujeszza dzie rać.

–Azkim?–spytałMłodypodejrzli wie.–Ja kieśdokumentyniechobywa…

–Milcz,gnoju!Jeszczejednosłowo,astrze lęciwtenpustyryj!Tyśchciałmojącór kę!Mojącór kętyśchciałzgwał cić!–KrystynaPa kułaza czę łana glekrzyczeć.–Powinnamci,tyskur wysynuje den,od-strze lićłeb!

Wyprostowa łasięiskie rowa łapi stoletprostowoczyMłode go.Chłopakwpa trywałsięwotwórlufyjakurze czony,jakbyktośgona gleza cza rował.

–Wycią gaćbroń!Obaj!–krzyknę łaKrystynaPa kuła.MłodyiJa godapołożylinałóżkupi stole ty.–Ate razpowoli,wychodzić!Hankaspoglą da łanaswojąmatkę,jakbywi dzia łająporazpierw szywżyciu.Ni gdyniesłysza łazjej

ustpodobnychsłów.Opar łasięopa ra pet,rozcie ra jącbolą cąszyję.–Pa nite gopoża łuje–powie działMłody,stojącwdrzwiachwyj ściowych.–Niewkur wiajmniewię cej.–KrystynaPa kułajużniemogłaodwrócićte go,cosięsta ło,mo głatyl -

kobrnąćda lej.–Powie dzia łamci, jedźdoWładkaGumuł ki.Jaza razdonie godzwonię,bo to takniemożebyć,że bymniena pa dać.Oj,Wła dekniebę dzieza dowolony,napew noniebę dzie.Ate razspier da -laćmistąd.

Wyszli,głośnotrza ska jącdrzwia mi.Pokil kukrokachJa godasta nąłizła pałMłode gozara mię.–Kur wa!Gdzieidziesz,gdzie?–Jaktogdzie?Doauta,wra ca my.–Prze cieżonable fuje!–wykrzyczałszeptemJa goda.–Niewi dziszte go?–Jatude cyduję,corobi my!Rozumiesz!?Wra ca my.Bezbronini gdziesięnieruszam.–Onanasrobiwchuja!–Ajaknie?Skądty,kur wa,wiesz!?Wautobusieżeśsłyszał?Wtejwsiróżnesięrze czydzie ją.–Kur wa,Młody,posłuchajmnie.Jawiemotejwsiwię cejniżty.Iwiem,ja kietuza sa dywprowa -

dzono,bosamje,dokur wynę dzy,wprowa dza łem!ZWładkiem!Myślisz,żektoichtuludźmizre sor tuszczuł?Myślisz,żenapoczątkubyłoła two?Jakbynietenskur wysynprze or,tochujwie,cobyzte goby-ło.Imówięci,żeKrycharobinaswchuja.

–Gów nomnietoobchodzi.Japrzezcie bieniechcępole cieć,jakbysięcooka za ło.Więcniepier dol,tyl kosetomrę kęza kryjczycoś,iidzie my.

Ja godapopa trzyłnaswojąrę kęina glepoczułpromie niują cyodniejból,awnogachja kąśsła bość.Zrozumiał,żele piejje chać.Zmrużyłpowie ki.JeszczetenKapczochsiędocze ka,itapizdateż.

Ocią ga jącsię,ruszyłzaMłodym.KrystynaPa kułazbi ją cymser cempa trzyłaprzezoknonadwieposta ciestoją cewmroku.Kie dyode -

szli,ode tchnę ła.Usia dłaprzystoleiodłożyłapi stolet.Pew niejużdziśniewrócą.Te razwszystkoza le żyodte go,jaktoprzyj mieGumuł ka.

Naschodachsie dzia łaHanka.–Ma mo–za pyta ła–kimtyje steś?KrystynaPa kułaspoj rza łananią,próbującprzypomniećsobienumerte le fonudomieszka niase kre ta -

rza.–Dziec ko,jani kimnieje stem–rze kłaipode szładocór ki.–Ni kim.ZnamGumuł kęitowykorzysta -

łam.–Skądgoznasz?KrystynaPa kuławzniosłaoczykusufi towi.– To długa hi storia, nie wiem, czy umiem odpowiednio ci ją przedsta wić. Wi dzisz, tu w Li pach

wszystkojestta kiezłożone,ta kiebezsensow niepopie przone.Iwszystkoprzeztychidiotów.–Ale…panJe rzy…–Posłuchaj.Onie gopyta li,praw da,o te gochłopa ka?Nowła śnie.Te razspra wyza szłyzada le ko.

Onidziśniewrócą.Ja godamożebywrócił,aletenMłodynie.Aontura czejmawię cejdopowie dze nia.

Pocze ka myjeszczetrochęipój dzieszdonie go.Opowieszmuwszystko,cowiesz.Stądnieucieknie cie.Niktstądnieucieknie.Ioniotymwie dzą.Zna leźli bywastakczyowak.Jużgosobieupa trzyli.Te razniepopuszczą.Spróbujęjeszczezkimśporozma wiać,ajaknie,zosta jetyl koprze or.

Hankaza czę łapła kać.10.

Ja rosławGrządkow ski,zwa nyKuś tykiem,schodziłswoimnor mal nymtempempośli skichschodach.Le wąrę kąopie rałsięościa nę.Podzie miaklasztorubyłydośćdużeiza wie ra łykil kawiększychimniej -szychkomnat.Szedłci cho,zpew nejodle głościjużposłyszałcha rakte rystycznyświstpotrój ne gobi cza.

Zna la zł szysięnakońcuschodów,zrobiłkil kakrokówiwszedłwkrągświa tłaoświe tla ją ce goduże,długienapra wiedwa dzie ściame trów i taksa mosze rokie,pomieszcze nie,odktóre goodchodzi łydwakoryta rze,prowa dzą cewstronępodziemnychczę ścipodkościołem.

Pośrodkukrę guklę czał,roze bra nydopa sa,oj ciecJan.Bi czow ni cacochwi laspa da łanaje gople cy,ra niącjedokrwi.Popra wejsta lioj cowieCze sławiSta ni sławorazkil kubra ci,wśródnichJulian.

–Oj czeJa nie–rzekłKuś tyk.Mnichprze rwałbi czowa nie.Odwróciłsięipopa trzyłnate go,które gonaj bar dziejpra gnąłna wrócić.–Słucham,Ja rosła wie.–Jutro…czwar tek.Jateż…–Rozbierzsię–powie działci chooj ciecJan.Kuś tykstałnie zde cydowa ny.Aleból,którywnim trwał,byłniedoznie sie nia.Musiałgozdła wić.

Za ma szystymge stemze rwałzsie bieswe ter.•

Czytającpamiętnik.Częśćczwarta

Robi łosięcorazciemniej.Andrzejwróciłzkrótkie gospa ce ru iposta nowiłna pa lićwkominku.Kie dyprzyj dzieHanka,wobser wa toriumznowubę dzieprzytul nieicie pło.Otoczyłkil komama łymidre wienka -mikulępa pie ruiza pa lił.Dmuchnąłrazidrugi,apóźniejdołożyłwę gladopie caka flowe go.

Fi zycznieczułsięznaczniele piejniżra no.Zjadłchle bazma słemice bulą,popiłher ba tąbezcukru.Uprzątnąłbutel kęiszklankipowczoraj szymwi nie,posłałłóżko,rozcią ga jącnanimśpi wór.

Wykonywa nie tych czynności odrywa ło je gomyśli od obra zówma sa kry, którą je go oj ciecwi działiopi sał.Mi motona dalwra ca ły.

Znówsie działwfote luipa liłpa pie rosa.Je gooj ciecbyłna ocznymświadkiem.Tyl koświadkiem.Jakgłę bokomusia łyza paśćwnimtewyda rze nia?Ukrywałje,ni gdyniepowie działchoć byjedne gosłowa.Dusiłtowsobie,jakca łatawieś.

Andrzejotworzyłpa miętnik.

PAMIĘTNIKJERZEGOHOŁOTYŃSKIEGO,Wiel kieLi py1942

Na stępne godniafur mankizdobytkiemodjeżdża ją,wdomachżydow skichrodzinwa łę sa jąsiędzie -cia ki.Za sta na wiamsię,cobę dzieztymibudynka mi.Nadpogorze li skiempobożni cyunosząsiędymy.

Skończyłmisięchleb,więcwybie ramsiędoklasztoru.Bar dzomitrudnopołą czyćto,cowyda rzyłosięwczoraj,znor mal nościąkolej ne godnia.Kie dysta wiamkrokipozie mi,czujęprzytym,żenie możli -wejestichsta wia nie,prze peł niamniemyśl,żeimojeistnie niewrazztamtymizosta łona gleprze rwa ne;idę,jakzwykle,alenieje stemta kisam.Ajednakna turapozosta jezupeł nieobojętna:kwia tybeztroskorywa li zująoja skra wośćbarw,poszumdrzewanitrochęniezmie niłwysokościiża denfałszniewkradłsięwje gome lodię,utwar dzonazie mianiezmię kła,choćprzyję łakrewofiar,gę siikaczkiwciążupra -wia jąsweha ła śli wespory,chmurypłyną,jakpłynę ływczoraj.

Więcświatnienotujecier pie niaibólu.Nieinte re sujesięutrwa le niemte go,cona zywa mytra ge dią.Zie miadokona łaobrotu,jednocze śnierozpoczyna jącna stępnyobrót.Towszystko.

Mię dzypopa lonymicia ła midzie ciodga nia jąpsy.Idę.Ale jakbymnieszedł.Opa nowujemnie trudnedowyra że niauczucie.Sta wiamkroki,czującsię jak

złodziejwchodzą cynaobcyte ren.Tojużnietasa mazie mia.Nieta,któradotądda wa łaschronie nie.Docie ramdoklasztoru.Odwie dzamJanka.Cią glesła by,musile żeć.Zbochenkiemchle bawra camdosie bie.Podrodzewstę pujędoKryś ki.Dziew czynkamasiędo brze.

Tyl koKryś kaniewie,cozniąte razzrobić.Wie czoremje stemzupeł nierozbi ty.Gdyza pa da jąciemności,nieza pa lamświa tła.Daw niejmożebym

czytałlubprowa dziłobser wa cje.Dziśwmojejgłowiezie jestrasznapustka.Tomnieprze ra ża.Niepo-tra fięzbudowaćcią gumyśli.Krą żątyl koja kieśichstrzępki.Nierozumiem,cousi łujępomyśleć.Jakbymniebyłsobą.

W środku nocy budzimnie głośnewa le niew drzwi.Otwie ram iwi dzę bra taCze sła wa.Mówi, żewklasztorzejestja kiśNie miec.Potrze bująkogośzdobrymnie miec kim,boJa nekna dalzasła by.

Szybkoidzie myprzezchra pią cąwieś.Wioskaodpoczywa.Wbie ga myprzezbra męiza razwchodzi mydore fekta rza.Nała wiele żyja kiśnie miec kiżoł nierz.Od

ra zuwi dzę,żejestranny,ciężkooddycha.Kil kumni chówgroma dzisięwokółnie go.–Samtuprzyszedł,ara czejprzyczoł gałsię–mówibratCze sław.Któryśzza konni kówwystę pujena przód.–Cią glecze gośchce,alemynierozumie my–mówi.

Podchodzębli żej.Toon.TensamNie miec.Te razwi dzęgobezczapkina sunię tejnaoczy,aleniemamwątpli wości.ToKarlStrauch.Zbokule jemusiękrew.Ra nawyglą danaświe żą,musiałnie daw nootrzy-maćpostrzał.

–Prze szłanawylot–mówibratCze sław.Podchodzębli żejina chylamsięnadnim.Twarzmabla dą,oczyza mknię te,ciężkooddycha.–Pa nieofi ce rze–mówięponie miec ku,aleniere aguje.Zwra camsiędobra taCze sła wa:–Onwyda -

jesięnie przytomny.Cochce cieznimzrobić?BratCze sławniejestpe wien.–TuniemażadnychNiemców.Niewie myna wet,skądsięwziął.Chybago trze baopa trzyć,kogoś

posłaćdogmi ny.–Jaktuumrze,towioskęca łąspa lą–rzucazprze stra chemktóryśzmni chów.Wspól nie za nosi myStraucha do ce li. Przez ca łą noc uwi ja my się przy nim.Momenta mi odzyskuje

przytomność,wołacośoja kichśbandytach.Nadra nemje gostansiępolepszaispa damugorączka.Te gorankaznaczniele piejczujesięteżJa nek.Głowęmaca łąwbanda żach,alejestwsta niechodzić.

Wia domośćo tym,cosięsta łozŻyda mi,wywołujewnimwiel kiecier pie nie.Prze kli na,żeniebyłnamiej scu,abyte muza pobiec.Kie dymówięmu,żenicnieda łobysięzrobić,spoglą danamniezezłością.

–Te goniewiesz,je śliniespróbujesz.Kie dywra camjużdosie bie,ogromniezmę czony,bratCze sławpodbie ga iwkła damidorę ki ja kiś

pa kunek.Powia da,żektóryśza konnikzna lazłnie da le koklasztoru,wtra wie,apa ratfotogra ficzny.–TenNie miecmusiałgomiećzsobą.Pew niele dwoszedłizgubił.Możepanbę dzieumiałcośztym

zrobić.Mapantylete gotamusie bie.Bioręapa rat iwra cam,mówiąc,żeprzyj dępopołudniu.Za sta na wiamsięczypodrodzezaj rzećdo

Krysi,aleje stemzbytzmę czony.Jużwobser wa toriumchowamapa ratpodłóżkiemiodra zuza sypiam.Kie dywra camdoklasztoru,jestpóźnepopołudnie.Zdą żyłemsięumyć,nie coodpoczą łem.Za nimwy-

sze dłem,posta nowi łemjednakle piejukryćapa rat.Je stemprze kona ny,żeniewol nogoNiemcowioddać.Niemamjeszczepew ności,alewyda jemisię,żetotensamsprzęt,którymrobionozdję ciawcza siema -sa kry.Mampeł nąświa domość,jakcennymmogędys ponowaćma te ria łem.

Strauchjestjużprzytomny,alemojaobec nośćoka zujesięzbędna,boJa nekmożejużswobodnieroz-ma wiać.Pozwa la jąmi jednakwejść.Sta jęprzystoł ku,naktórymzłożonyzostałmundur.Nastoledo-strze gamczar nąka buręzpi stole tem.Ja nektyl kozer kanamnie,apotemjużniezwra cauwa gi,odnoszęwra że nie, że cią gle nie może dojść do sie bie po tym, co usłyszał i zoba czył. Rozma wia spokoj niezNiemcem,którydoma gasiępowia domie niaje gojednostki.Ja nektłuma czy,żejaktyl koprzyje dziepoli -cjant,za razowszystkimdoniosą,atymcza sempomogąmudojśćdozdrowia.

Rozmowajesttrudna.Strauchjestsła by,alepodejrzli wy,mamwra że nie,żesięboi,niewie,comożegotutajspotkać.Le dwiedzieńwcze śniejza bi jałtuludzi.Na gleJa nekmówi,wska zującnamnie,żeje -stemwła ści cie lemobser wa torium.Je stemzdzi wiony,aleza razdowia dujęsię,żeofi cerprzyje chałspe -cjal niepoto,że byobej rzećinstrumentyastronomiczne.Nie miecpa trzynamnieimarszczyczoło.

–Mychybajużsięzna my–mówi.–Tak,wgmi niepytałmniepan,gdzieuczyłemsięnie miec kie go.–Chciał bymobej rzećto,cotammasz.–Strauchposługujesięrozka zują cymtonem.Wiem,żeniemo-

gęodmówić.–Panjestastronomem?–pytamjednak,głę bokowie rząc,żetakwła śniejest.–Powiedzmy,żeama torem.–Je ślityl koczujesiępannasi łach,mogępoka zaćpa nu,copanze chce.–Pa trzęwoczymor der cy.Pokil kuna stumi nutachopuszcza myzJankiemce lę,zosta wia jącodpoczywa ją ce goNiemca.Ja nekpro-

wa dzimniedosie bieiopowia da,żeStrauchje chałzdwomażoł nie rza midoWiel kichLip,alesa mochódzostałostrze la ny.Tamcizgi nę li,aonzdołałuciecdola suija kimścudemdotrzećażtutaj.Mni sisązda -

nia,żena le żygoprze trzymaćdocza su,ażktośprzyje dzie.Niewol nona ra żaćwioskina jeszcze jednąwi zytęNiemców.

–Jurek,janiewiem,czybę dępotra fiłznimrozma wiać.Zbytdużo…zbytdużosięsta ło.Jajeszczete gonieogar niam,nierozumiem.Prze cieżpowi nie nemmustrze lićwłeb–mówiJa nek.

Sie dzi myunie godługo.PotemidędoKryś ki.Spę dza myra zemnoc.Na stępne godniaStrauchczujesięle piej.Przychodzędoklasztorunie sionyja kąśper wer syj nącie ka -

wością.Czytomożli we,abympra gnąłspotka niazpotworem?Ajednakcośnie wytłuma czal ne gopopy-chamniekute muczłowie kowi–je ślimiwol nowje goprzypadkuużyćta kie gopoję cia.Cośka żemitampójść.Byćmożetonicwię cej,jaknie dorzecznapotrze bapa trze niamuwtwarziza da wa niasobiepyta -nia–jaktomożli we,żeonbyłzdol nydotakstrasznychrze czy?Potrze baprzyglą da niasięje gooczom,ustom,rusza ją cymsiępodwpływempowie trzawłosom,czołu,uszom,je gonogomirę kom–poto,że byodna leźćwtymczłowie kupotwora.

Te godniaJa nekcią gletrzymadystans.StanNiemcana dalsiępopra wia.Jestmłody,szybkowra cadozdrowia.Rozma wia mykil ka na ściemi nut,Ja nekdopytujesięoje gorodzi nę.Strauchoka zujepode ner wo-wa nie,da jeja snodozrozumie nia,żeniechceotymmówić.Mamwra że nie,żeJa nekza mie rzadoprowa -dzićdokonfronta cji,byćmożepra gniepowie dziećmu,coonimmyśli.Pokil kupróbachda jezawygra -ną.

Kie dyprzychodzęna za jutrz,Nie miecjestjużnanogach.Wchodzi myzJankiem,aonstoiprzyoknieispoglą danawieś.Wda liwi daćruinybożni cy.Strauchpa trzyjednakwprze ciw nąstronę,podlas,gdziele żąrozstrze la niŻydzi.Niewyglą danaskrę powa ne gona sząobec nością.Manasobiespodnieikoszulę.Pochwi liwkła daprze strze lonąbluzęodmunduruika żenamprowa dzićsiędoobser wa torium.ZustJan-kawydobywasięciężkiewes tchnie nie,dostrze gam,jaknaje goczo lewystę pująkroplepotu,awtwa rzypoja wiasięja kaśbezsil naza cię tość.Strauchpyta,czyktośniezna lazłje goapa ra tufotogra ficzne go.Miałgozsobą,kie dyza ata kowa libandyci.Obajza prze cza my.

Musi mygoprowa dzić.Drogadoobser wa toriumtrwadługo,boStrauchcochwi laza trzymujesię,abyodpocząć.Mieszkańcyschodząnamzdrogi.Za sta na wiamsię,comogąsobiemyśleć,wi dzącnasiNiem-ca.Przychodzimidogłowy,żetenspa certowiel kanie ostrożnośćdlanie go.Ktośmożedonieść,przyj dąpar tyzanciigoza bi ją.

Wobser wa torium po kil ku zda niach orientuję się, że ża den z nie go ama tor.O astronomiima ta kiemniejwię cejpoję cie,ja kiejamamoTal mudzie.Czylipra wieżadne.Początkowocośuda je,alepotemżą daje dynieopi sa niainstrumentów.Wpew nejchwi lijestzmę czony.Za pra szamije go,iJanka,abyusie -dli.Przynoszęwodywgarnku.Strauchsie dziwmoimfote lu.Zwi docznymcier pie niemza kła danogęnanogę.Ca łyczasda jenamodczuć,żeuwa żasięzakogośwyższe go,traktujenasnie maljaksłużbę.Ogól -niejestma łomów ny.Iwte dywła śnieJa nekposta na wiawszcząćrozmowęomoral ności.

–Dla cze gomor duje cienie winnychludzi?Pocotorobi cie?–pytagłośno,sta jącnadsie dzą cymwfo-te luNiemcem.

Drę twie ję.Odra zuprzychodzimidogłowy,żeStrauchwycią gniepi stoletipoprostustrze lidoJan-ka.Je gooczyzwę ża jąsięiwzrokspodżoł nier skiejczapkiwyra żazdzi wie nie.Odzi wo,niesię gadoka -bury,niede ner wujesię,alenaj zupeł niejspokoj nieodpowia da:

–Togłupiepyta nie.Niemanie winnychludzi.–Adzie ci?–wymykamisięnie ocze ki wa nepyta nie.–Dzie ci?–Strauchpa trzynamniezdrwią cymuśmie chem.–Dzie citojeszczenieludziewpeł nite go

słowa.–Dla cze gomor duje cie?–zna ci skiempona wiapyta nieJa nek,wpa trującsięwNiemcazbole snącie -

ka wością.–Pocowamtowie dzieć?–odpowia damoc niej szymgłosemStrauch.–Al boinnym.Za bi tyniemusi

wie dzieć,dla cze goumie ra.Tomudoni cze gonie potrzebne.

Oble wamniepot.Za sta na wiamsię,cotenNie miecchcezrobić.Alete razjużwstę pujewemniecośwrodza juzłości.

–Nasteżchce cieza bić?–pytamostro,niemyślącotym,żemojeżyciejestwje gorę kach.–Cowamzrobi li śmy?

–Niemazna cze nia,czycośnamzrobi li ście,czynie.Li czysiętyl kona szawola.Nicwię cej.Je że lima myza miarza bićwszystkichŻydów,toza bi je my.Bota kajestna szawola.Wszystkoinnejestbezzna -cze nia.

–Aleskądtawola?Poco?Nierozumiepan,żeza da je ciepotwor necier pie nieinnymludziom?Ty-siąc omludzi!–Ja nekfor mułujepyta niewnaj prostszyzmożli wychsposób.

–Myśliszwka te goriach indywi dual nych,apowi nie neśmyślećwszer szysposób.Ważna jestna szanie miec kajednośćna rodu,któryuosa biaFührer.Cier pie nietysię cy,mówisz?Każdycier pipoje dynczo.Cier pie nietysię cyniepomna żacier pie niakażde gozosobna.Jakwięcwi dzisz,śmierćicier pie nietysię -cyniejestni czyminnymniżśmierćicier pie niejednostki.Czy,je ślirozstrze li wuje mystuŻydów,tokaż-dyznichcier pistora zybar dziej,niżgdybyzostałrozstrze la nytyl koon?Nie,oczywi ście,żenie.Powiemwię cej,ta kiŻydcier piznaczniemniej,bowi dzi,żeinniteżumie ra jąwrazznim.Wi dzi ciewięc,żesto-suje mybar dzohuma ni tar nepodej ście,chociażna szece lewyma ga jąta kichra dykal nychśrodków.Ate razjużidzie my.–Strauchpodnosisięzfote la.

–Nie!–krzyczyJa nekiniepozwa lamuwstać.–Tocynizm!Chcę,że bymipanpowie dział,dla cze goza bi li ścietychludziwna szejwiosce?!

Mamwra że nie,żeStrauchsię gniepopi stolet,aletenznowutyl kosięuśmie cha.Rozsia dasięponow -niewfote lu.

–Nieprze cią gajstruny–mówiStrauchlodowa toiopa danafotel.Musibyćbar dzoosła bionyichybamaoba wyprzedprowokowa niemJanka,którywyglą da,jakbybyłzdol nydowszystkie go.Się gapopa -pie rosaimówida lej:–Je stemwamwdzięcznyzapomoc,aleuwa żaj cie, jakzwra ca ciesiędoofi ce raWe hr machtu.Rozumiemwa szeemocjeipuszczętenincydentwnie pa mięć.Tomogęobie cać.Tojawta -kimra zieza pytam:dla cze gowyza bi ja li ścietychludziwwa szejwiosce?Powiemwamwię cej.Myza bi -ja li śmywimięce luprze kra cza ją ce gotęnędznąwieśitysią ceinnychnędznychwsi.Wyza bi ja li ściejakbar ba rzyńcy,pototyl ko,że byimza brać,comie li.Wi dziszróżni cę?Mydokonuje mytrudnejibole snejope ra cji,któraprzynie siekorzyśćca łejludzkości,wyza bi ja cieznaj niższychpobudek.

–Mynieza bi ja li śmy!–Achtak…–Nieza bi ja li śmy!–powta rzaJa nek.–Nierozumiepan!?Tobyłmar gi nes,proste,ha niebnetypy,szu-

mowi ny,którewykorzysta łysprzyja ją cewa runki.Podda li ście ludzinie ludzkie mueks pe rymentowi, roz-budza jącwnichnie na wiśćiza chę ca jącdozłychczynów.Ła twoma ni pulowaćzłymczłowie kiem,bydlę -ciemzdol nymdomor du,wystar czymuwska zaćofia ręiposzczuć.Ityl kozte gomoże ciebyćdumni.Inatymza sa dzasięwa szapew nośćsie bie,ca łatawa szatakzwa naidea.Nawa szewe zwa nieodpowia da jąje dynieodszcze pieńcy,naj gor szetypy,jakte,którebra ływtymudział.

–Przyzna ję,żenie ła twoobcymna rodomprzyjąćnaszpunktwi dze nia.Za uważjednak,żepona szejstroniestojąnietyl konaj gor szetypy,jakciludzietutaj,conampomogli,aleludziewiel cy.Onirozumie jąideęna rodowe gosocja li zmunaj głę biej,wi dząwię cejniżtyczyja.Żydostwotognil nyodpadwśródna -rodów,tyl koinnejeszczeniedoj rza łydotejpraw dyimymusi mywyrę czaćichwtym,conaj ważniej sze.Powinni ścienambyćwdzięczni,żewasuwal nia myodŻydów.Imyślę,żekie dyśbę dzie cie.Mówisz,żetyl koodszcze pieńcy?Ja cyodszcze pieńcy?Tochybawa sizna jomi,tutej si,czynietak?Ataca łareszta?Cie kaw scy,co?Przyszlinawi dowi sko,tak?Wytaksa mosięcie szyciejakmy,tyl koboiciesięprzedso-bąprzyznać.

–Niewiepan,cze gosięboimy.Skądmo żepanwie dzieć,conascie szy,aconie?Tłuma czypansobiena szeuczuciaprzezpryzmatswe goświa topoglą du.Jawi dzia łemmordibar ba rzyństwoiwa szychżoł nie -

rzy,itychbandytówzwioski,nie szczę snychgłupców,którzyule glite mu,żepozwoli li ścieza bi jać.Alewiększość toniegłupcy.Je stempe wien,żekie dyś, je ślipanprze żyjewoj nę,po la tach,gdy jużbę dziepansta ry,zoba czypan,ktobyłgłupcemiwyrę czałsięga da niemoide ałach,abyza kryćwła snążą dzęza -bi ja nia,prymi tyw nąpokusępa trze nianacudzecier pie nie.Po la tachprze konasiępan,żewszystko,codzi siajrobi cie, to tyl kopustaza ba wadur nychchłopców,żetaca ława szawal kaniemanaj mniej sze gozna cze nia,prze konasiępan,żeból,któryza da li ście,ni cze musięnieprzysłużył,isumie niepańskieode -zwiesięjeszczeprzedśmier cią.–Ja nekwygła szatętyra dęspokoj nie,pa trzącmuprostowoczy.

Strauchtakżeza chowujespokój,aleitakoba wiamsię,żeNie miecstra cicier pli wość.Aleonpod nosisięzfote laimówityl ko:

–Sta rośćjestda le ko,bar dzoda le ko,ażtrudnomijąsobiewyobra zić.Sumie nie?Powiedzmi,cotota kie go?

–Totysam–odpowia daJa nek.–Nowła śnie–mówici choStrauchikie rujesięwstronędrzwi.–Wystar czytychpustychga dek.Nic

nierozumie cie.Niepotra fi cieza akceptowaćpoję ciawyższejkonieczności,którawymuszarze czytrudnedoprzyję cia,alenie zbędnewświe tlere ali za cjiwiel kie goce lu.Ni gdyniebę dzie ciewiel kimna rodem.Wra ca my.

Przezca łądrogępowrotnąniktznasnicniemówi.Nie miecwyglą danasłabsze go.Ztrudemdocie radoklasztoru.PóźniejJa nekstwier dza,żeStrauchtoskończonygłupiec,człowieknie wi dzą cyre al nie,aleoglą da ją cyświatprzezpryzmatide ologii,jesttakbar dzona siąknię tyzłąpropa gandą,żestra ciłrozsą dekiumie jętnośćsa modziel ne gomyśle nia.Wopi niiJankaNie miecniewie rzywewszystko,comówi,alepodporządkowujesiętejnie ludzkiejwykładni,botospra wiamuprzyjemnośćidostar czała twe gowytłu-ma cze nia.

–Prze cieżtonie możli we,że bytę pasofi styka,ode rwa naodżyciaibrutal na,mogłatakskrzywićpsy-chi kę,że bynieumiećuj rzećta kie gozła.–Ja nek,jużusie bie,wciążwna pię ciukrą żypoce li.

Jajednakmamwątpli wości.Kie dyprzypomi namsobie,jakbezna miętniestrze liłwgłowężonyFin-kel bauma,są dzę,żeniesofi styka,alemor der stwaskrzywi łytępsychi kę.

Strauchprze bywawWiel kichLi pach jeszczekil kadni.Zja wiasięnie miec kioddział,ale je gostanna glesiępogar szaiprze woże niegomogłobyoka zaćsięnie bezpieczne.Namiej scuzosta jekil kużoł nie -rzy.Później Ja nekopowie działmi, żeStrauchznowuza cząłwychodzićze swojej ce li, spa ce rowałpodzie dzińcu.

–Mia łemwra że nie,żenamniecze ka,żechceznówporozma wiać,alejajużniepotra fi łemsięprze ła -mać,że bytoczyćpróżnedys putyzmor der cą,które gopowinnosięoddaćpodsądiwymie rzyćnaj wyższywymiarka ry.Wydałmisięta kima ły,kie dyspoglą da łemnanie gozokna–opowia dałJa nek.

Przeztedniza glą damkil kara zydoKryś ki.Bar dzomniewycze kuje,niemamcodote gowątpli wości.Opowia damjejoStrauchuimówię,żeskopiowa łemje goadres,gdybyłnie przytomny.Możekie dyśsięprzyda.Kryś kadbaoto,że byniktniedowie działsięożydow skiejdziew czynce.

–Muszę jąza trzymać–mówi,pa trzącmiwoczy,alewiem,że tobę dzie trudne,bomiej scowinieuwie rzą.AleKryś kajestupar ta.–Cośwymyślę–powia da.

Spę dza mykolej nąnocra zem.Wra camdosie bienadra nem,wuszachmampłaczdziec ka.Przypomi -namsobie,jakprzedkil komamie sią ca miFiszkeiSza jaza prosi limnienaposi łek.Cie szylisięzna rodzincóreczki.Bylibar dzoszczę śli wi.Sie dzie li śmyprzystoleitoczyli śmymi łąrozmowę.

–Bę dziezniejpięknadziew czyna,jakjejmatka–powie działFiszke,nacoSza jana tychmiastklepnę -łagowgłowę.

–Głupotyga dasz–powie dzia ła.–Ważne,że bybyłazdrowa.Naurodęprzyj dzieczas.Wtymmomenciepopa trzyłemnanią,najejpięknątwarz,aonajednymkrótkimspoj rze niemda łami

znać,żeza uwa żyłamojeuzna nie.Wjejczar nychoczachza błysłaszcze rasa tys fakcja.–Tożjamówięotymcza sieprze cież–odparłroze śmia nyFiszke.

–AjasięzFiszkemzga dzam–doda łem.Sza ja uśmiechnę ła się sze roko, ca ła jej twarz promie nia ła.Wsta ła i za czę ła krzą tać się po pokoju.

Wyda łomisię,żera czejuda je,niżna praw dęcośrobi.Fiszkena chyliłsiękumnie:–Onawca leniejestta kawstydli wa,uwierzmi–powie dział.–Wszystkosłyszę–za woła łaSza ja,prze suwa jąckolorowywa zon.Wróci ładostołu iusia dłaprzy

mę żu.–Chcia ła bym,że bymojecór kikie dyśstądwyje cha ły.Tunicdobre gojeniecze ka.–Agdziemia łybyje chać?–za pyta łem.–Dziśjeszczeniewiem–odpar ła.–Niechnaj pierwtawoj nasięskończy.Jakpodrosną,chcia ła bym

jeposłaćdomia sta.Fiszke,prze cieżwKra kowie,naKa zi mie rzuznaszkogoś.Fiszkepoki wałgłową.Itakrozma wia li śmydługo,dopóźnejnocy.Ożyciu,przyszłości,pla nachnanaj bliższela ta.Dziśża łuję,żenicniezrobi łemprzedje gośmier cią.Dla cze goniepotra fi łemchociażpowie dziećmu,

żedziew czynkajestbezpieczna?Dla cze goza wszestrachstopowałmojeczyny?Andrzejprze rwałczyta nie.Byłojużbar dzociemno,pra wieniewi działli ter.Podniósłsięipodszedł

dofote laprzedkominkiem.Płomie niebyły jużni skie,więcdołożyłkil kadre wieniusiadł,wycią ga jącnogi.

Piątewprowadzenie

WielkieLipy,1996,godzina11.30Abydotrzećdoce li,musiałwdra paćsięnapierw szepię tro.Ostrożniestą pałpową skichschodach.Gdyjużsta nąłprzeddrzwia mi,bólwpier siachpowróciłnatylemoc ny,żepra wiepadłnakrzywestopnie.Tenła synamar kimnich,któryprze krę ciłkluczwdrzwiach,podszedłispytał,czywszystkowporządku,iczymożeja kośpomóc.KarlStrauchpokrę ciłgłowąidałznakrę ką,że bysobieposzedł.

–Chcębyćsam–powie działimnichsięodda lił.Prze stą piłprógce liiza razwie dział,żenie wie lesięwniejzmie ni ło.Kra towa neokno,sza reścia ny,

mi ni mal nailośćme bli.Czytobyłotosa mołóżko?Tensamstół?Nie,ra czejnie.Chybawymie ni li.KarlStrauch,wal czączbólemwklatcepier siowej,sta nąłprzyoknie.Ża łował,żejednaksięspóźnił.

Towiel kaszkoda.Chciał bymupowie dzieć,żesumie niewnaj mniej szymstopniunienadwe rę żyłoje gomnie mań. Pozostał człowie kiem o ja sno skrysta li zowa nych, nie ugię tych poglą dach i był z te go dumny.Tak,byłdumny,żepotra fiłprzejśćprzezżyciewier nyrazukształ towa nymprze kona niom.Nieza władnę łanimnaj mniej szachwiej ność,wła ści watym,którzykażdąideętraktująwtrybiepotencjal nym,ana stępnieprzymie rza jąsiędotejbądźtamtej;dokonująwyborówjaknatar gowi skual boli cyta cji;potemjąporzu-ca ją i się ga jąpo inną.Nie,KarlStrauchbyłczłowie kiemza sad iwie dział,żepraw damożebyć tyl kojedna.Toonanaswybie ra,za le casię,gdysta wia mypierw szekroki.Resztajużza le żyodnassa mych,odna sze gocha rakte ruinie złomności.

Aonbyłnie złomny–takwcza sierozstrze li wa niaiwal kiwpo lu,jakwobronieiwier nościte mu,wcowie rzył.Inic,ażdodzi siaj,sięniezmie ni ło.

Nadzie dzińcuprze cha dza łosiędwojemłodych ludzi.Wyglą da li jak turyści.Pokrę ci li sięwkół ko,ana stępniewyszliprzedogrodze nieiza czę liiśćwstronęla su.Nie cozdzi wiony,KarlStrauchuważnieśle dziłichspa cer,stojącprzyoknie.Trzyma lisięzarę ce.Naj pierwpomyślał,żetoza kocha nichodząso-biepookoli cyite raz,pra gnączniknąćmię dzydrze wa mi,odda la jąsięchył kiem.Jednakwmia ręjakichobser wował,za czę łamuświ taćmyślzupeł nieinna.Skądsiętuwzię li?Czyżbytobyli–oni?Wszę dzieichte razdużo.Niewi działtychmłodych,kie dytuwchodził.KarlStrauch,wpa trującsięwpa ręmłodychludzi,zorientowałsię,że ichspa cermacel,maści śleokre ślonąmar szrutę.Wyraźnie te raz towi dział,szli tam, gdzie przed la ty plutonośmiu żoł nie rzywykonał egze kucję.Napew nokie rowa li sięwła śnietam.

Potężnieza kłułogowpier siach.Za klął,niewie dząc,czybar dziejprze kli naból,czytychdwoje,idą -cychnaj pew niejzłożyćpokłonrozstrze la nym.Te gonieprze wi dział.Nieprzyszłomunamyśl,żepola -tachmogliztejwioskiuczynićmiej scepa mię ci,jaktozwykliczynić.Toprze cieżja sne.

–Na wetniemożnaspokoj nieumrzeć–powie działnagłos.Wie dział,żenadchodzi śmierć.Wie dział to jużwNiemczech,kie dy le karzniedałmuwie lecza su.

Ite raz,kie dyza mie rzałzłożyćswojeżyciewła śnietu,wWiel kichLi pach,musie lizja wićsięŻydzi,mu-sie likoniecznieza trućje goostatniądrogę.Zniszczylica łyna ród,któryprze grałwoj nę,chcącwyzwolićludzispodjarzmażydostwa,ate raznieda jąspokojusta re muczłowie kowi.Dla cze gomusząbyćwszę -dzie?

Usiadł na łóżku. Z bólu za wi rowa łomuw głowie. Na szczę ście po kil kumi nutach kłucie ze lża łoiKarlStrauchpoczułsięnie cole piej.Miałdozrobie niajeszczejednąważnąrzecz.

Nadolezbli żyłsiędonie gooj ciecJulian.–Wczymmogęjeszczepomóc?–za pytał.–Tujestobser wa torium,chcętamiść,aleźlesięczuję.Kie dyśwnimbyłem,muszęsiękoniecznie

tamzna leźć.Za pła cę.

–Ale…tam…–Za pła cę–powtórzyłKarlStrauch.–Taksię skła da,żema mywklasztorze sa mochód.Ktośpa naza wie zie.Czy…mogęspytać,poco

ten…mundur?KarlStrauchuśmiechnąłsięporazpierw szyodwie ludni.–Je stempoprostusentymental ny.–Pan…wtymmundurze…tutaj…tobar dzodziw ne.Botujestte razmiej sce,gdzieŻydzi…przyjeż-

dża ją.Rzadko,alejednak.Awiem,żepantubył…ja koranny,pantubył…oj ciecJanopowia dał,żetuwyle czyli…nie miec kie gożoł nie rza.

–Tak,tojabyłemranny.Jużmówi łem.–Pocopanwrócił?–Proszęmnieza wieźćtam,gdzieotoproszę.Bę dęwdzięczny,je śliniebę dęzmuszonyodpowia dać

natenie kończą cesiępyta nia.Oj ciecJulianmiałjednakskwa szonąmi nę.Wyraźniecośmuniepa sowa ło.–Muszęjednakpa na…uprze dzić,że…toobser wa torium…jestte raz…KarlStrauchmiał jużdośćgde ra niapa zer ne gomni cha.Sięgnąłdokie sze ni spodni iwyjął ostatnie

mar ki,ja kiemiałprzysobie.Tymra zempra wietysiąc.Włożyłjewdłońza konni ka.–Wię cejprzysobieniemam.Proszęniezwle kać.Mnichwyszedłznimnadzie dzi niec,poprosił,abyusiadłnaław ceitutajcze kał.KarlStrauchoddy-

chałbar dzopłytko,abyzmniej szyćból,któryznowuza cząłwra cać.Jednocze śniepa trzyłnadzie dzi niec.Tak,wte dytuczę stospa ce rował,abyszybkozre ge ne rowaćsi ły.Dzie sięćdni.Dzie sięćdnispokojupo-śród trywial nychczynnościżoł nier skich.Początkowo trochęsiębał, zda nyna ła skęPolaczków,aleporozmowieztymmni chemuspokoiłsię,na brałpew ności,żenicmutuniegrozi.Oninieza ryzykowa li byza bój stwanie miec kie gożoł nie rza,ponie ważmogłobytowie leichkosztować.Pozatymla dadzieńmie liprzyje chaćponie go.Wra całwięcdozdrowiawspokojuiza dowolonyzbra kuobowiązkówsię gałpa -mię ciądocza sówsprzedwoj ny,nie ukończonychstudiówpraw ni czych,sponta nicznychde cyzji,którerzu-ci łygowra mionaar mii.

Każdydzieńza czynałsiętaksa mo–ktośprzynosiłmuśnia da nieidoglą dałra ny.Bezsłowa,bezżad-ne gokontaktu.Potemzosta wałsamibyłomudobrze.Odpoczywał,na bie rałsił.Ityl konie pokoiłagocią -glerozmowa,którązmni chemitymmłodzieńcemodbyłwobser wa torium.Dobrzejąza pa mię tał,prze -tra wiałwmyślachkażdesłowoza konni ka.Niedostrze gałwnichnicszcze gól ne goponadzwykłąpustąga da ni nęmię cza ków,alezrobiłnanimwra że niefakt,żemnichtakodważnieznimpole mi zował,nielę -kał sięna wetśmier ci ibyłgotówza ide ały,wktórewie rzył,oddaćżycie.Toza imponowa łoKar lowiStrauchowi,ichociażza kra wa łotonaper wer syj nąsła bość,miałogromnąochotęnadal szyciągichroz-mowy.Li czył,żetaksięsta nie,jednakmnichniezja wiłsięwię cej.Jużgonieodwie dzał.Prze chadzkipodzie dzińcu,gdziespodzie wałsięgospotkać,pozosta łysa motne.Niktznimnierozma wiał.Byłooczywi -ste,żebudziwnichnie chęć.Żoł nie rzenie miec cyrozstrze la lipa rutychmni chówzaprze trzymywa nieŻy-dów,ityl kopi jaństwoKreutzaza pew neuchroni łoklasztorprzedspa le niem.

Kie dyodjeżdżał,niktniewyszedłnapoże gna nie.Możezktóre gośoknaobser wował,jakKarlStrauchwsia dadoła zi ka.Je dynyczłowiek,którypowie działmuwprost,coonimmyśli,nieba czącnanie bez-pie czeństwo,niera czyłgoostatnirazzoba czyć.

–Awięcnicmuniedowiodę–rzekłKarlStrauchdosie bie,wpa trującsięwdzie dzi niecpokil ku-dzie się ciula tach.

Poma całka buręzpi stole temiwyprostowałnogi.Ła weczka,naktórejposa dziłgotenza konnik,niena le ża ładowygodnych,zwłaszczaje ślitrze babyłosie dziećdłuższąchwi lę.Ileż,dochole ry,bę dziejesz-czecze kał?Za cząłsięde ner wować.Wyjąłzwe wnętrznejkie sze nista rylistsprzedlat.Szybkoprze biegłwzrokiempi sa nyzbłę da mitekst–wyraznaj głębszejpogar dy, ja kąwstosunkudonie gowyra żałczło-

wiekoimie niuAndrzejHołotyński,infor mującjednocze śnie,żejestwposia da niufotogra fiiiwspomnieńna oczne go świadka – je go oj ca – dokumentują cych zbrodnię, ja kiej dopuścił się on – Karl StrauchwWiel kich Li pach,wiosną 1942 roku, oraz że za mie rzama te ria ły te prze ka zaćwła ści wym or ga nom,a w pierw szej kolej ności poinfor mować oj ca Ja na, prze ora tutej sze go klasztoru. Z li stu wyni ka ło, żechłopakzna lazłtowszystkowobser wa torium,którejestje gowła snością.

Kie dyporazpierw szywie lelatte muprze czytałlist,za trząsłsięzprze ra że nia.Myślał,żetokoniec;za kujągowkaj da nyizrobiąpoka zowyproces.Mi motonicsięniesta ło.Niktni gdynieza pukałdodomuKar laStraucha,niepowia domił,że rozpoczynasięprze ciwnie mudo chodze nie.Niebyłonaj mniej szejwska zów ki,żektoścoświeoroli,ja kąode grałpodczasegze kucjiwWiel kichLi pach.Chociażsta rannieposzuki wał–za chowującdys kre cję,abyniewzbudzićni czyichpodej rzeń–wia domościoAndrze juHo-łotyńskim,nieuda łomusięusta lić,anigdzieprze bywa,aniczymsięzaj muje.Dowie działsięje dynie,żeżyłktośona zwi skuJe rzyHołotyński,astronomina ukowiecwykła da ją cynauni wer syte cie.Zmarłjednakprzedwie loma la ty. Już daw nowywnioskował, żemusiał to być tenmłodzie niec, które go za pa mię tałzrozmowywobser wa torium.Toza pew neonukradłapa ratiwywołałzdję cia.

Przezla taKarlStrauchżyłwchronicznymlę ku.Strachprzedzde ma skowa niemniepozwa lałmuspo -koj nie spać.Wiel kie Li py śni ły mu się po nocach. Śni li mu się Żydzi le żą cy w rowie, śni ła mu sięwrzeszczą cakobie ta,syna gogawogniu,wyciepa lonychiroze śmia niwie śnia cybie ga ją cymię dzydoma -mi.Kie dypa trzył, jakrośnieje gosyn,apóźniejukła dasobieżycie, jakpodomubie ga jąkocha ją cegownuki,duszęrozrywałmunie pokój,żektóre gośdniazoba czywga ze ciesie biesa me gosprzedlat,aoboktytułar tykułu„Zbrodniarzwojennyodna le ziony”.

Takbar dzokochałHe inza i je go synów. Ileż tona opowia dałmuowal kachna froncie i o tym, jakdziel nibylinie miec cyżoł nie rze,zja kimpoświę ce niemrzuca lisiędoboju.IHe inzodnaj młodszychlatwsłuchi wałsięwopowie ścizwypie ka minatwa rzy.Obrazoj ca,szla chetne goofi ce ra,wal czą ce goodo-broswoje gokra ju,mógłwkażdejchwi lizostaćprze kre ślony.

Wkońcuzdołałoswoićsięzlę kiem,którytowa rzyszyłmuprzezca łyczas.Dzieńpodniuje goumysłni cowa łanawylotnie pew nośćjutra,ależyłzniąjakznie dobrążoną.Rankiembiegłpoga ze tyiwna -pię ciuprze rzucałna głów kizpierw szychstron,na stępnieuważnieprze glą dałkolej nestrony.Dopie rokie -dyczułsięuspokojony,czytałzwykłear tykuły.Oglą da jąc te le wi zyj newia domości lubsłucha jąc ra dia,la da chwi la spodzie wał się sensa cyj nych infor ma cji o odkryciuma sowych grobów i zi dentyfi kowa niukolej ne gona zi sty.Kła dącsięspać,spraw dzał,czynauli cyprzeddomemniestoipodej rza nyczłowiek,czyniespraw dza jągo,abyniepomylićtożsa mości;prowa dzącsa mochód,wal czyłzwra że niem,żektośspe cjal niezanimje dzie;wskle pie,wki nie,naprze chadzcewpar kuuważnieprzypa trywałsięcobar -dziejpodej rza nymosobni kom.

Nieina czejbyłowżyciurodzinnym.Dośmier ciAnnytużprzedupadkiemmuruber lińskie gonie ustan-nieczuł,żeżonacośprzednimukrywa,żecoświe;niemiałpoję cia,comożewie dzieć,aprzytymbałsięza pytać,aby–wra ziegdybysięmylił–niesprowokowaćnie bezpiecznychdomysłów.Jednakprze -świadcze nieotym,żeja kieśpogłoski–niewia domoskąd–mogłydoniejdotrzeć,skuteczniepodci na łoje goza ufa nie.ŻonaHe inzajeszczebar dziejmusięniepodoba ła.Wcią guostatnichlatpowziąłprze kona -nie,żemadoczynie niazopła ca nądonosi ciel ką.Niemiałżadnychnatodowodów,alecośwniejnieda -wa łomuspokoju:nie lubi łago,KarlStrauchwyraźnie toczuł,w jej spoj rze niachkryła się trudnadouchwyce niazja dli wość,awpolubow nychge stachisłowachdostrze gałnie udol nąpróbęukryciapraw -dzi wejroli, ja kąwichrodzi nieodgrywa łaMar tha.Je śli jednakpra cowa ładla taj nychsłużb,dla cze gona dalgoniearesztowa li?Wja kisposóbza mie rza ligowykorzystać?

Stosunkimię dzyte ściemisynowąpogar sza łysięzrokunarok.He inzkil ka krotniepytałoj ca,comadoza rzuce niaje gożonie,aleKarlStrauchzwodziłgoodpowie dzia miwstylu–zkobie ta mitrze bauwa -żać.

Ażwreszciena de szłachwi la,byćmożepodświa domiejejwycze ki wał,kie dyle karzniepozosta wił

naj mniej szychzłudzeń,aonsamczuł,żewszystko,comupowie dzia no,jestpraw dą.Miałprzedsobąty-godnieżycia.Iwte dypra gnie nie,abyspotkaćsięześmier ciątam,gdziesamjąza da wał,opa nowa łogomoc niej niż naj większami łość. Nie wni kał, skądmogła brać się ta ka dzi waczna potrze ba. Po prostuchciałumrzećwPol sce.Dote gochciałjeszczejednejrze czy:musiałspraw dzić,czywWiel kichLi pachktośdys ponujeje gozdję cia mi.Aje ślitak,na tychmiastjeprze jąćizniszczyć.Powie ludniachna mysłówpowziąłosta tecznąde cyzję:wra canate renwroga.

Sie dzącnaław cewcie niuklasztor nychza budowań,KarlStrauchodczuwałnie pomier nądumę.Takjaktenmundur,którynasie bieprzywdział,je goumysłiwszystko,cowsobieza chował,niezmie ni łosię,możetrochęza kurzyło,alewnaj istotniej szejwar stwiepozosta łota kiesa mo.Przeztewszystkiela tamu-siałskrywaćpraw dzi wątwarz,graćprzedsynemiżonąkogoś,kimniebył;prze ciw nie–byłzmuszonyza chowywaćsięipowta rzaćfra ze sytych,którymiwnaj większejmie rzepogar dzał–że,notak,tobyłastrasznazbrodnia,żebiedniŻydzi,iwogólejaktakmożnabyło.Tyl koonsamwie dział,ilekosztowa łogowyrze cze niesięidei,którejpoświę ciłżycie.Kie dyMar tha,na uczyciel kahi storiiwli ceum,porusza łate matzbrodnihi tle row skich,obozówza gła dy,dzia łańEinsatzgruppen,nie czyste gosumie nianie miec kiejar mii,sie działci cho,conaj wyżejpota ki wał.Przyci śnię tydomuruzga dzałsię,żebyłytopotwor ne,nie -potrzebnezbrodnie,żeNiemcyza służyłynapotę pie nie,choćtrze bapa mię tać–za zna czał–żeżoł nie rzeteżwal czylinafroncieiponosi liofia ry.AleMar thaza wszewra ca ładozbrodni.

Ate razbyłtu,wWiel kichLi pach,wswoimsta rymmundurze,iniemusiałjużni cze gouda wać.Mógłbyćpraw dzi wy,naj praw dziw szy,ta ki,oja kimma rzyłprzeztela taduchowe goiświa topoglą dowe goze -sła nia.Proszę,niechmute razcośzrobią.Bar dzoproszę.Niechtuprzyj dąimicośzrobią.Głupcy.Gdybyniemy,na szepoświę ce nie,nieżyłobysięwamtakwygodnie,oj,nie.Izatonanasplują,idioci.Pustegłowy,czymogąpojąć,cozna czydzia łaćwobli czunaj wyższejkonieczności?Skąd!Sa minieza sługująnaniclepsze goniżtamci!Na ródupadł.Zde ge ne rowa nide ge ne rująswojedzie ci.

Zzaroguwynurzyłsięoj ciecJulian.Zuśmie chempoinfor mował,żezachwi lęmogąje chaćdoobser -wa torium.

Rozdział5

Wcieniudogasającychpłomieni,1970,środa–czwartek

1.Zrozmyślańwyrwa łogode li katnepuka nie.Nieporuszyłsię,cią gletkwiłwfote lu,snującmyśliwpo-szuki wa niu ścieżki łą czą cej pora ża ją cą ma sa krę ze spokojem zlodowa cia łej osa dy. Chyba za pomniał,która już godzi na. Za oknem było ciemno. Dopie ro po drugim, moc niej szym stuknię ciu podniósł sięiotworzyłdrzwi.TobyłaHanka.We szła,niecze ka jącnaza prosze nie.Wrazzniądośrodkawdarłsięmróziza pachwie czoru.Andrzejodra zuzwróciłuwa gę,żetymra zemmia łanasobiespodnie.Nicniemówi ła.Zdję łapal toirzuci łanałóżko.Pochucha ławrę ceikuc nę łaprzykominku.

–Jaktwojagłowa?–spyta łaza pa trzonawdoga sa ją cepłomie nie.–Niewiem…samniewiem–odparłwta kisposób,żena tychmiastprze niosławzroknaje gopostać.–Prze czyta łeś–rze kłaci cho,znówzwróci łatwarzdoogniaiusia dłanakola nach,pozwa la jącgrzać

siępłomie niom.Andrzejnicnieodpowie dział.Oparłsięobiur koiobser wowałjejprofil.Obra zywczoraj szejnocy,

którąwspól niespę dzi li,wypar łymrocznemyśliomor dowa nychŻydach,oNiemcuza bi ja ją cymbezwa -ha nia,oJe rzymHołotyńskim,stoją cymwtłumieoglą da czy.Miałprzedsobąurze ka ją cąHankę,daw czy-niędobraiprzyjemności,tę,któraprze nosi łaświatwsfe ręba śniipozwa la łatonąćwswoichoczach.

–Możesztupodejśćdomnie?–Jejsłowabyłytym,nacopodświa domiecze kał.Zdzi wi łogo,żele d-wieprzyszła,ajuż,bezżadnychwstę pów,bezpytańowra że niapoza pozna niusięzpa miętni kiemoj ca,pra gniena wią zaćdowczoraj szejnocy.Pra gniete gosa me go.

Naj pierwza mknąłokienni ceiupew niłsię,żekluczwdrzwiachwej ściowychjestprze krę cony.Niemógłpozwolić,abyczyjeśzłeoczytymra zemgwał ci łyichspokój.Posta nowił,żeniepowiejejoodkry-ciuśla dówpodoknem.Za sie wa nietrwogiwumyślede li katnejdziew czyny,czułej iwrażli wej,byłobyzje gostronynie mę skie.

Apotemoparłsięofutrynęipa trzyłnaniąbezsłowa.Stał,niemogącsięporuszyć,wupoje niupa trzącna tępięknąkobie tęw je goobser wa torium,która

spoglą da ławogieńzme lancholij nymsmutkiemwoczach.Hankaczułanie cier pli wość.Chcia ła,że byjużniezwle kał,że byprze stałdomykaćokienni ce,apotem

staćprzedbiur kiem,tyl koprzyszedłijąobjął.Mógłdaćjejza pomnie nie,chwi lęwytchnie nia,mógłode -przećwykrzywionątwarzJa gody,trzyma ją ce gojązarę ce,iuśmiechte godrugie go,młodsze go,którycią -gniejejwłosy,apotem,wpokoju,próbujezdzie raćzniejubra nie.Mógłspra wić,żeza pomniokoszmar -nejwsi,ludziach-potworach,oca łymbezsensiebytowa nianagra ni cyżycia,bożycietutajbar dziejprzy-pomi na ło śmierć;mógł za brać ją da le ko stąd.Kie dywreszcie usiadł za jej ple ca mi, z ulgąopar ła sięonie goipoczułacie płedłonienaswoimbrzuchu.

Niechcia ła,abycośmówiłisa maniemia łaochotynażadnesłowa.Je godotyk,bli skośćcia ła,cie -pło,byłyczymśnaj wspa nial szym,conieprzyda rzyłosięjejodlat.ŻyciewWiel kichLi pachbyłożyciemwięźniar ki, ska za nej tyl kodla te go, żeurodzi ła się tutaj iwte dy–wnaj gor szymmożli wymmo mencie.Ajużuwie rzyła,żeuda łojejsięuciec.Naj pierwJe rzyHołotyńskidokła dałsta rań,abyza pew nićjejwy-kształ ce nie.Ni gdyniedowie dzia ła się, co ta kie gozrobił, żeprzyjeżdża li doniej na uczycie le zgmi ny,awpóźniej szychla tachbra ciszkowienapole ce nieoj caJa nawozi lijądoszkoły.Iniedowie dzia łasię,jaktobyłomożli we,żeprze szłaegza minwstępnynastudia.Dlaniejwszakżenaj ważniej szybyłuni wer -sytet,za ję ciala bora toryj ne,mi lichłopcy,pierw szekole żanki.Pokil kumie sią cachzdoła łasięza akli ma -tyzować.Byłaza dowolona.Nie ste ty,podkoniecdrugie gorokuza trzyma lijąprzedaka de mi kiem.Pierw -szanocwponurejce liskończyłasię,gdyprze sta lijąbić.Ni cze gonierozumia ła.Przezna stępnekil kadni

inocynieda wa lijejnicdoje dze nia,cope wienczasprzychodziłja kiśmężczyzna,obma cywałją,apóź-niejka załbraćdoust.Wreszcieznówza czę lijąkar mić.Niepa mię ta ła,pojakdługimcza sieza prowa dzi -lijądopokojuprze słuchań.Byłtammłodymężczyzna,wstał,kie dywe szła,ka załusiąśćnakrze śleipo-sta wiłnastoleszklankęzka wą.

–WróciszdoWiel kichLip–powie działmi łymtonem.–Nicniemów.Tozbędne.Wszystko,cze gożą da my,totwójpowrótdowioski.Wróciszibę dzieszmieszkaćzmatką.Niewyje dzieszstamtąd.Aje ślitozrobisz…

–Aleja…Mężczyznauniósłrę kę.–Mówięja,tysłuchasz.Wra casz,zosta jesz.Żadnychwyjazdów,żadnychkon-

taktów. Tak jakwszyscy. I tym ra zem doktorek ci nie pomoże. – Pa trzył na nią z lubieżnym błyskiemwoczach.–Możekie dyś.Zoba czymy.Jakbę dzieszgrzeczna iobie casz,żeniebę dzieszrobićgłupstwipa plaćpopróżni cy.Cieszsię,żewogóleciępuszcza my.

Odsze ściulatbyławięźniem,ajejwię zie niemWiel kieLi py.Gdybyniedobroćoj caJa na,któryda -wałjejksiążkizeswojejbi bliote ki,za pra szałdosie bieitraktowałpra wiejakcór kę,chybaniebyła bywsta niewieśćżyciawjednymdomuzmatkąiznosićumi zgówKuś tyka.Kie dyśna wetgolubi ła.Wiel -kie go,trochęocię ża łe godra ba,któryje ślityl kochciał,oka zywałsięnaswójsposóbza baw nym,skorymdopomocysil nymmężczyzną.Wszystkozmie ni łosięoddnia,gdywyznał,żeHankajestje goje dynąmi -łościąima rzyotym,abydaćjejnaj większeszczę ście,ja kie gotyl komogła bypra gnąć.Na wetper swa zjaoj caJa nananicsięzda ła.Ja rosławniemiałza mia ruza stosowaćsiędoje gopole ceń.Wkońcudoszłomię dzyni midokłótni.Oj ciecJanbar dzoprze żyłjejspórzJa rosła wem.Odcza sówwoj nymiałdonie gowie lecier pli wości,chciałna wetprzyjąćgodogronamni chów,aletosięniepowiodło.Ja rosławza my-kałsięwsobie,za miastwgrupieza konni ków,wolałprze bywaćsam.Podobnoma rzyłotym,abysporzą -dzićna pój,któryza pew niwieczneżycie.Taksłysza łaodludzi.

Ate razAndrzejHołotyński,synczłowie ka,które muza wdzię cza ławszystko,comi łe gozda rzyłosięwjejżyciu,przybywałni czymwysła niecbogów.Mło dy,przystoj ny,inte li gentny,aprzytymczuły.Możezadużopa lił, je goubra niaśmier dzia ły,awobser wa toriumunosiłsięnie przyjemnyza pach,alesta ra łasiętoignorować.

Czułaje godłonienaswoimbrzuchuipra gnę ła,abytrwa łotojaknaj dłużej.Przymknę łaoczyiwycią -gnę łanogębli żejognia.Andrzejprzytuliłjąmoc niej,kła dącgłowęnajejra mie niu.Na dalnicniemówi li.Sie dzie lizłą cze ni,otule nisobą,obojepogrą że niwmyślachwę drują cychgdzieśda le kopozamuryobser -wa torium.Długotaktrwa libezruchu,apotemHankaodwróci łasięiobję łagozaszyję.Na dalsie dzie linie ruchomo,ami nutypłynę łybezkońca.Sa miniewie dzie li,jaktosięsta ło,żewpew nymmomencieichustasięze tknę ły,naj pierwsła bo,płochli wie,apotemza czę ływpi jaćsięwsie biecorazmoc niej.

Takjakwczoraj,ca łeobser wa toriumporwałja kiświ cheriuniósłda le kopozagra ni cewioskiica łejzie mi.Bylityl kooni:HankaiAndrzej,za nurze niwsobie,czują cy,jakwśrodku,gdzieśpomię dzyni mi,rozpa lasięgorą cepra gnie niebli skości.

Nocbyłajużbar dzopóźna,kie dyHankapoprosi łagoopa pie rosaiAndrzej,niepyta jąconic,podsu-nąłjejpaczkęcar me nów.Za pa li łanie zgrabnieinieza cią ga łasię.Wpołowieuga si łapa pie rosanata le -rzyku.

Wkominkuża rzyłysięgrubepola na,ni kłypoblaskdocie rałażnaśrodekpokoju.Sie dzie liwci szy,przytule nidosie bie.Okrylisiękocem,bowe wnątrzzrobi łosięchłodniej–wpie cuka flowymogieńjużwygasł.Mi moiżnicdosie bieniemówi li,obojewie dzie li,żedzie jesięcośnie słycha ne go;spokójob-ser wa toriumiichodde chy,dotykpoliczkówiwłosów,prze ni ka ją caobojeufnośćwto,żechcąsie biena -wza jem–sie biewciemności,chłodziebądźcie ple,zda laodwioski,odinnychludzi,zda laodzwycza -jów,prze szłościiprzyszłości,odnie ważnychrozmów,wi zytire wi zyt,ca łe gocodzienne goszta fa żuoko-licznościowychpowinności–towszystkospra wia ło,żenićprzycią ga ją caichkusobiesta wa łasięmoc -niej szaitrwal sza.

–Wiesz…–prze rwałwkońcumil cze nieAndrzej–gdytuje steś,wszystkoinnetra cizna cze nie.Niewiem,jaktojest…

Poczuł,żeHankaza drża ła,apóźniejwtuli łasięmoc niej.–Jateż,kie dytuje stem,to…czujęsięta kauspokojona.Bar dzolubiębyćztobą–szepnę ła.–Ni gdy nie spotka łem kogoś ta kie go jak ty.Nie potra fię te gowytłuma czyć, bo tomnie za ska kuje.

Przyje cha łemzpotrze byode rwa niasię,wyci sze nia,aspotka łemcie bie.Tonie sa mowi te.–Ża łujesz,żemniespotka łeś?–spyta łapochwi limil cze niaiAndrzejusłyszałwjejgłosiepraw dzi -

wynie pokój.–Nie,wręcz…wręczprze ciw nie,ża łuję,żeniespotka li śmysięwcze śniej.Ztrudemdobie rałprostesłowa.Chciałjejpowie dziećwię cej,żerodzisięwnimcoś,cze goniepo-

tra fiza ha mować,ara czejpra gnie,że bywzra sta łoszybciej.Alejednocze śnieintuicjapodpowia da łamu,żeonatowszystkowie,rozumieiczuje,żewła śniejejdotykisłowa,ichsubtel nyton,ma jąmuprze ka zaćtęjednąje dynąwieść:tyteżje steśdlamnieważny.

–Kie dyś,daw no te mu,zna łamta kichchłopa kówjak ty,na praw dę.Jużprze sta łamwie rzyćwto,żecośta kie gomisięprzytra fi–powie dzia ła,niesta ra jącsięupra wiaćpodchodów,ja kiejśnie potrzebnejgry.

–Powiedzmi,cze mu…dla cze gotuje steś?Ta kadziew czynajakty,prze cież…tynieje steśtuszczę -śli wa.

Hankawes tchnę łaiprze krę ci łasięnadrugibok,opie ra jącgłowęnaje gopier si.–Proszęcię–powie dzia łaci cho–jeszczeprzezchwi lę…niewra caj mydote go.Jeszczetrochępo-

leżmy,dobrze?– Dobrze – odparł Andrzej i zrozumiał, że jej proś ba jest wła śnie tym, cze go sam tak na praw dę

chciał.Iznówtrwa liwuści sku,pra wienie ruchomi,cza semtyl koonpobujałichobojelubonamoc niejprzy-

war ładonie go.Piecwystygłnadobre,żarwkominkutliłsięnie mra wo.Na wetpodkocemwpew nejchwi lipoczuli,żejestimzimno.

–Dołożędokominka,boza razcał kiemzga śnie,cze kaj,któragodzi na…o, jużpra wie je de na sta!–Andrzejza cząłpowoliwygrze bywaćsięspodkoca.–Iwiesz,co,na pa lęwpie cu,atyjużbę dzieszdora na.Niemasensu,że byśwra ca ła.

–Nie,Andrze ju,niemogęzostać.Jużitakje stemtudługo.Mojama ma…ona…wi dzisz,takwie lesięwyda rzyło.

–Ha niu–Andrzejspoj rzałjejwoczy–je ślichcesz,dobrze,odprowa dzęcię.Alejeszczeniete raz,proszę!Na pij mysię,zrobięher ba ty.Ijestjeszczecoś…muszęcicośpoka zać,coś,co…

–Czyta łeśpa miętnikoj ca.–Tak,alejeszczecośzna la złem,coś,cojużzupeł niemnie...Poka żęci,alenaj pierw…trze baturoz-

grzać.Powie dziaw szyto,Andrzejza pa lił lampkęnabiur kuiza cząłdokła daćdrew nodokominka,później

dmuchał,ażogieńobjąłpola na.Rozpa le niewpie cuza bra łomukil kami nut.Jużpopa ruchwi lachpokójwypeł ni łogłę bokiebucze nie.

Hankatakżewyszłaspodkoca,pozbie ra łaswojeubra nieiwłożyłanasie bie,dygocączzimna.Póź-niejusia dłanałóżkuiobser wowa łaAndrze jama ni pulują ce gopogrze ba czem,ana stępnieukła da ją ce goma leńkiedre wienkanarozpał kę.Tenmłodychłopakpodobałsięjejcorazbar dziej.Niewie dzia ła,czytowyniklatspę dzonychwWiel kichLi pach,czyna iw natę sknotazaromantycznąmi łością,jednakmusia łaprzyznaćprzedsobą,żeni gdyjeszczenieczułasiętakjakwtejchwi li.

–Za razbę dziecie plej–powie działAndrzejiukląkłprzednią.–Ha niu,kie dytuje steś,za pomi namowszystkim, za pomi namo tym, co jeszczepa ręgodzin te mupoprostumnąwstrzą snę ło.Nieumia łemzna leźćodpowie dzianiniewie dzia łem,corobić,booj ciec…prze cieżciludzie,onitusą,tak?Czytak?

–Tak.–Nonie!–Andrzejspuściłgłowę.–Aletomor der cy!Onipowinni…Chodź!ChwyciłHankępodra mięipocią gnąłzasobą.Pode szlidobiur ka.Andrzejprzysunąłdrew nia nepu-

deł koiwyjąłznie gosta refotogra fie.–Popatrznato.Zna la złemjedziś,kie rującsięwska zów ka mioj ca.Hankaspoj rza łananie gozdzi wiona,apotemsię gnę łapozdję cia.Prze glą da łajewmil cze niu.Najej

twarzwypłynąłrumie niec.Usia dłaibezsłowawni kli wieprzypa trywa łasiękażdejposta ci.Niespie szy-łasię.

–Dajmipa pie rosa–powie dzia ła,wpa trującsięwzdję cie,naktórymKarlStrauchza bi jaklę czą cąkobie tę.Za pa li łaiwydmuchnę ładym,nieza cią ga jącsię.Rze kłaci cho:–Tostraszne.Wszystkotakjakwpa miętni ku.

–Rozumiesz,cotozna czy?!Ha niu,trze batojaknaj prę dzejprze ka zać…noniewiem,są dowi?Hankanieodniosłasiędoje gopyta nia.Za miastte gopochyli łasięnadzdję ciem.–Spójrztutaj.–Wska za łapal cemkogośmię dzyludźmiza pa trzonymiwegze kucjęŻydów ki.Andrzejpopra wiłokula ryiprze sunąłzdję ciebli żejlampki.Taczęśćfotogra fiiniebyłatakwyraźna

jakpierw szyplan–zKar lemStrauchemce lują cymwgłowękobie tyigrupąprowa dzonychŻydów,alenie które twa rzez tłumuda wa łysięzi dentyfi kować.Wcze śniejniezwróciłna le żytejuwa giakuratna tęczęść.Te razwi działwyraźnieiniemiałwątpli wości:nazdję ciu,wśródtłumu,stałje gooj ciec.Twarzbyłaniecał kiemostra,alerozpozna wal nadlakogośzna jome go.TobyłJe rzyHołotyński,wpierw szymsze re gu,oboknie gochłopakzsie kie rąwrę ce.Oj ciecpa trzyłnastrze la ją ce goNiemca.

Andrzejodłożyłfotogra fię.Sce nanazdję ciuprzedsta wiaoj cajeszczeprzedopi sa niemte go,cowła -śnieobser wuje.Pew nie jeszczeniewie,żecokol wiekotymna pi sze.Stoiwśródinnychmieszkańców,twarzbla da.Wtymkonkretnymmomenciejestobser wują cym,sa mąobser wa cją,takjakNie miecjestza -bi ja ją cym, sa mym za bi ja niem, i tak jak Żydów ka jest umie ra ją cą, sa mymumie ra niem. Za chwi lę auramor duwznie siesięnadca łąwioską,aludzienierozej dąsię,tyl kobę dąsłuchaćpa lonychwsyna godze.Oninatymzdję ciunara zieotymniewie dzą,skusze nicie ka wościąocze kujądal sze gobie guwypadków.Je rzyHołotyńskiteżcze ka.Jeszczeniepi sze,jeszczenieza siadłprzybiur ku,abyza peł niaćkartkipa mięt-ni ka,onte raztyl kopa trzybezradny,iwtympa trze niuniemanic–niemażadnejmyślipeł nejsprze ci wu,niemanaj mniej sze goge stuwyra ża ją ce gowła snąnie zgodę,jestra czejnie dowie rza nie.

–Onwyglą datak,jakbywogólegotamniebyło–powie działAndrzej.Hankaprzej rza ławszystkiezdję ciaiwłożyłajedopudeł ka.Za mknę łajesta rannie,ana stępnieopar ła

sięnakrze śle.–Znamwie lu z nich.Tych ze zdjęć. Skwa ra,Trzeszczot… Ja goda i... no jeszcze…–Hanka na gle

ukryłatwarzwdłoniach.Odwróci łasięodAndrze jaipocią gnę łanosem.Na chyliłsięnadnią.–Cosięsta ło,Ha niu?–Andrzejobjąłjąra mie niem.Pła ka łacorazbar dziej.–Ja…Andrze ju,ja…onichcąnas…bojęsię,żechcąnasza bić.–AleżHa niu!Jakza bić?Kto?–Oni,cisa mi…cisa mi…mor der cy.Andrzejzer knąłnaza mknię tepudeł ko,potemsię gnąłpopa pie rosaiza pa lił.Za cią gnąłsiękil kara zy,

apotemprzykuc nąłobokHanki.–Ha niu,powiedzmiwszystko–rzekłzna ci skiem.Popa trzyłananie goza łza wionymiocza mi.–Powiem–odpar ła.–Aleniewiem,czymiuwie rzysz.Andrzejski nąłgłowąipogła skałjąpowłosach.Obojeusie dlinałóżku.Hankaotar łałzy.

2.Wła dysła wowiGumuł cechcia łosięśmiać.Towła śniewyda wa łosięna tural nąre akcjąnaopowieść,

którąprzedmomentemusłyszał.Jednakza miastte go,zrobiłzłąmi nę.Pozatym,czwartkowypora nektoniebyładobraporanama łobudują cewie ści.

Spoglą dał groźnie na stoją cych przed biur kiemMłode go i Ja godę, aby dać im do zrozumie nia, żespar ta czylirobotę,za chowa lisięni czymdwawał konie,bezmyśl niestosującnie potrzebnąprze moc,pod-czasgdyda łosięspra węza ła twićci szejiskuteczniej.

–Ktowam,kur wa,ka załiśćdoKryś kiPa kuły?!–za ryczał.–Zdobyli śmyinfor ma cję,żeonazHołotyńskimsięspotyka.Wyda łosiętonampodej rza ne…–Tobiesięwyda łopodej rza ne–prze rwałMłode muJa goda,aGumuł kana tychmiastzgromiłgowzro -

kiem.–Mów–rzuciłGumuł kawstronęKapczocha.–Nobo,takodra zu,nadrugidzieńjużsięspotyka ją–cią gnąłMłody.–Dziw ne.Podobnogoopa try-

wa ła,boktośgopobił,jakprzyje chał,alewLi pachga da ją,żegonietyl koopa truje.No,tośmyjąnaj -pierwchcie liprze słuchać.Wcza sieprze słucha niatasta rawpa dłaiza czę łastrze lać.

Gumuł kawycią gnąłflaszkęwódkiidwakie liszki.–Rozlej,Młody–powie dział.Młodyna tychmiastna peł niłkie liszkiiwspól niezGumuł kąwypi li.Ja godastałzboku.Wie dział,że

Gumuł ka zrobił to spe cjal nie.Nie poczę stował gowódką, że by go bar dziej pognę bić i upodlić przedKapczochem.

–Towa rzyszuse kre ta rzu,jejsta rątrze baaresztować.Postrze li łafunkcjona riuszanasłużbie.–Młody,cozniązrobi my,tojade cyduję.Jająznamimyślę,żebezpowodutoonabyniestrze li ła.

ImituMłodyniepier dol,żeśbyłta kiwdupęuprzej my.Coś tauniejwpokojurobi li?Kryś katojestba bazikrą.

–Tak,oczywi ście, towa rzyszuse kre ta rzu–szybkorzuciłMłody,aJa godaposłałmupeł nepogar dyspoj rze nie.

–Alejakjużżeś taposzli,totrzabyłodokońcatoza ła twić.Da liś tasięba bieza stra szyć.Kryś kitonieruszaj ta,alemłodątobę dzietrzatusprowa dzić.Profi laktycznie.Ibezska zy,rozumie mysię,Młody?

–Takjest,towa rzyszuse kre ta rzu.–Naj pierwjednakmusi tarozwią zaćspra węHołotyńskie go.Osta tecznie.Młody,rozumieszmnie?–Takjest,towa rzyszuse kre ta rzu.–No.Bar dzodobrze.Tyl kopoci chu,że byniete go,no.–Gumuł kana glespoj rzałgroźnienakole gę

Młode goirzuciłostro:–Ja goda,zadrzwi!Cze kaćtam.Ja godazba ra niał.Stał,niepróbującsięruszyć,jakbysą dził,żemusięprze słysza ło.– Ja goda!Mówię, zadrzwi!–powtórzyłGumuł ka.–Tamma cie cze kać.My tutajmusi myomówić

szcze gółyope ra cji,któredlawasniesąistotne.No,cotakstoicie,raz-dwa.Wzrokdaw ne godruhanie codłużejwpi jałsięwoczyJa gody.Tobyłospoj rze niepeł netryumfu, tej

sa dystycznejprzyjemności, ja kąza pa mię tału se kre ta rzaz cza sówciężkiejpra cyw la tachpięć dzie sią -tych,na syconychwrogościąlududoświe żoinsta lowa ne gosys te mu.Musiwytrzymać,niewie,pocoGu-muł katakgognę bi,alemusiwytrzymać.Możechcegoostatnirazponi żyć,dołożyćmudokońca,za nimwkońcupozwoliwrócić.Tak,musiwytrzymać.Jużoni,ciwyżej,musie linaGumuł kęna ci snąć,żesięta -kiwykwa li fi kowa nyczłowiekmar nuje. Ina czejbygo tunie sprowa dził, ale skoro już tak się sta ło, toprzynaj mniejsięwyżyje.

Ja goda,nicniemówiąc,opuściłga bi net.Kie dy tyl kodrzwiza mknę ły sięzanim,Gumuł kawska załMłode mukrze sło.

–Polejjeszcze,iniechciztąwódkądogłowywej dzie,cocipowiem.

–Takjest,towa rzyszuse kre ta rzu.–Skończjużztym,kur wa,takjestitakjest.Comiztwoje gotakjest,jakpopier doli liś tawtychLi -

pach.Ech,Młody,że byśnieprze dobrzył,że byśtyl konieprze dobrzył.–Gumuł kapogroziłMłode mupal -cem.

–Robięwszystkonaj le piej,jakumiem–za pew niłKapczoch.–Tak,wiem,żenaj le piej.–Se kre tarzpodra pał sięzauchem,wychyliłkie li szek iodsapnął.–No,

star czy,zadużoteżnie dobrze.Słuchajmnie,Młody,tywiesz,jakzLi pa mijest?Rozumiesz,ocochodzi,tak?

–Notak–odparłnie pew nieMłody.–Notak,notak.Powiemcitotak,mytammoże mywszystko,rozumiesz?Tychludziniema.–Gumuł -

kaza wie siłgłos,jakgdybycze kał,ażKapczochcośpowie.–No,wieśjestjakbyodcię ta.–Teore tycznie.Apraktycznietosiętakcał kiemodciąćnieda.Przeztychmniszkówza sra nych.Ten

ichza konczychujtamwiecoitaknieistnie jedzi siaj.Itoile,zsie demdzie siątlat,jakniewię cej,aleonisiętuupar li,itaksiętrzyma ją.Itunie raz,wiesz,je denczydrugiprzyje dzie,cośtamchce.Totrzautrzymać.No ina czej sięnieda ło. I te raz tak:my ludziodcię li, ile ich tam,zdwie ście żyje,może jużmniej,botoprze ciepowoj niesiętrochęwytrze bi ło,jakbyłotrza,rozumieszmnie?

–Notak.Że bywieśnaza pomnie nieposzła.–Że byse,powiedzmy,naspokoj nie,powoliwymar ła.No.Wiesz,Młody,iletrze bazrobić,że byzlu-

dziwygnaćpew nerze czy?Amyślisz,żetu,wgmi nie,toco?Tamprzezca łala tabyłza kazła że nia.Inotenautobustrzabyłopotemzrobić,bozgórybyłprzykaz,że by,wiesz,doklasztorubyłdo jazdja ki,boza czę lijużtamgdzieśga dać,żecotozaporządki,żewła dzana szachcewier nymszkodzić,awtejspra -wietomychcie li,że bybyło,rozumiesz,wszystkoca cy.

–Że bysiębar dziejnierozniosło.–No,Młody,tyjaksięna pi jesz,toile piejkoja rzysz.–Gumuł kaza śmiałsięgłośnoicią gnąłda lej:–

Imytuwszystkoładnietrzyma li.InoztymHołotyńskimbyłproblem,boje gotosiętaknieda łoła two,boontamnatejuczel nimiałpopar cie,itota kie,żeho,ho.AontuwLi pachprze ciezdzia daaż.Alecza sysięzmie ni ły,tosięmutrochępomogłoteLi py,rozumieszmnie,opuścić,naza wsze,iwogóletenświat.Chłopbyłużyteczny,boprze ciewiesz,cośzacoś,mygotutrzyma li,aletam,wtejje goszkole,prze cieteż,alewie działzadużo,pocota ki.Rozumiesztymnie,Młody?

–Notak,jużmitowa rzyszse kre tarzotymmówił.–Alecinieza szkodzi,jakpowtórzę.Ite raz,jaktenje gosyna lekprzyje chał,aprze ciejawiem,żeon

jużdaw noostrze ga nybył,tosięteLi pymogąnie potrzebnieza cząćruszać.Jużdobrzebyło,atuwi dzisz.Totakjest,jaksięodra zuspra wynieza ła twi.Noalejużjestja snainstrukcja.Chłoptaśmiałszansę,nie -potrzebniesiętupchał.Ite razty,Młody,musisztoza ła twićraznaza wsze.

–Rozumiem,towa rzyszuse kre ta rzu.–Tak.–Gumuł kapopra wiłsięwfote luiprzezchwi lęprzyglą dałsięMłode mu.–Aletywiesz,że

jestjeszczecośdozrobie nia?–To,cotowa rzyszse kre tarzwcze śniejmówił?–Tak.Jakmitusięspi szesz,topomyśli my,pomyśli my.Rozumiesztymnie?Takjakusta li li śmy.No.

Mni chanieruszysz,boonjeszczebę dziepotrzebny.Zrobisz,comaszzrobić,poci chu,bezżadnychce re -gie li.Rozka żeszJa godzie,zresztą,wieszsam.Iże byśniewda wałsięwżadnegadkizwie śnia ka mi!Czyśtyoci piał,że byzJa godądonichdodomuleźć?

–Takjest.Acoztąkobie tą,tąPa kułą?Onamabroń.–Jejnieruszysz.Maszja sneza da nie.Jakbyciktoprze szka dzał,notowte dy,rozumiesz,bę dzietrza.

MłodąPa kułętyl kowosta teczności.Onasa manieodje dzie,bowie,cojąmożecze kać.Jużrazsięprze -kona ła.Alejakbysięopie ra ła,noto…tojątuprzywie ziesz,no,tyl konie obi tą,za pa mię tejseto.Jakby

byłagrzeczna,tonieruszysz.Dziśjeszczepocze ka my,pozatymonitamchybadzi siaj,wiesz,norobiąteswoje…Poje dzie tajutro.Jakontambę dzie,tospra wękończysz.Rozumieszmnie?

–Takjest,rozumiemdobrze.–No.Ate razpoga daj myotejdrugiejspra wie.–Gumuł kana chyliłsięwstronęMłode go.–Tojest

dlamniemożeiważniej sze.Rozlejno.Młodysię gnąłpobutel kę.

3.Sen.Tojaksen.Senweśnie.Zie miaczar na,miękka,zła twościąpodda jesięostrzuszpa dla.Tra wa

rośniepłytko.Tra wanie się gada lej niż pa lec.A trze ba tamni żej, tam,wgłę bi nę trze ba iść. Jeszcze.Jeszcze.Nocci chaiciemna,tanoc,którąkochaszbar dziejniżświa tłodnia.

Już,Ja rusiu,je steśbli sko.Kop.Kopprę dzej.Prę dzej,że bycięniktnieusłyszał.Zie miawyda jezsie biemdła wyza pach.Imgłę biejwniąwchodzisz,tymza pachwyraźnie je.Lubisz

tenza pach.Nieboiszsię,Ja rusiu?Nie,niebojęsię.Jaje stemodważny.Pra wiedorosły.Więcniebojęsięni cze go.Aniezaciemnocitam,jaktakkopiesz?Nie,dobremamoczy.Wszystkowi dzę.Pomocycinietrze ba?Nie,samsobiepora dzę.Itakniktbyminiepomógł.

Zie miaustę pujeprzedszpa dlem,odsła niazgroma dzoneskar by.Je steś,jużje steś,Ja rusiu,dotar łeśdoce lu.Och,jakżesięumę czyłeś.Czytoniezaciężkapra cadla

cie bie?Je stemjużdużyiumiemciężkopra cować.Patrz.Patrz.Cośja śniej sze goświe ciprzytwoimbu-cie.Odpocznij,jużichodna la złeś.

Toonesątutaj?Tak,Ja rusiu,zpew nościąsą.Łopatka rozgrze bujezie mię.Strzę pyubrań,kości.Rwą ca się,mar twa tkanka,zle pionewłosy.Usuń

zie mię.Onawdzie rasięwkażdąszcze li nę.Je śli tyl koznaj dziemiej sce, już tamjest.Towszystkojesttwoje.Je steświel kimodkryw cą.Zimna,czar nazie miaprzygnia taichpowszystkiecza sy.Atyjązdją łeś!Zdją łeśznichwar stwęśmier ci.Ja kizcie bieboha ter!

Zie miasięsypie,uwa żaj,Ja rusiu!Uwa żaj!Odpocznij,poma sujbolą cąnogę.Pięknanocicie niedrzewwświe tleksię życa.Mógł byśtakpa trzeć

wtegwiazdybezkońca.Aletylemaszdozrobie nia.Niewol nocite razpa trzećwgwiazdy.Jakto?Więcjużni gdy?Ni gdyniebę dziemiwol no?Bę dzie.Bę dzie,dziel nyJa rusiu.Gdyza kończysz,corozpoczą łeś.

4.Za prote stowa ła,kie dychciałjąodprowa dzićdosa mychdrzwi.Ba łasię,żematkacią glenaniącze ka,

a jej spotka niezAndrze jem tejnocybyłoby, zda niemHanki,przedwcze sne.Poca łowa li się i roze szli.Obie cał,żebę dziepa trzyłnaniądochwi li,gdywej dzienapodwór ko,abywi dzieć,żebezpieczniedo-tar ładosie bie,isłowadotrzymał.Za myka jącfurtkę,wi dzia ławciążciemną,szczupłąpostać.

KrystynaPa kułaniespa ła.Nadźwiękotwie ra nejfurtkize rwa łasięzłóżkaipobie gładodrzwi.Niezwa ża jąc namróz,w sa mej koszuli noc nej, otworzyła, a kie dyHanka prze stą pi ła próg, rzuci ła się jejwra miona.

–Ba łamsię–powie dzia ładrżą cymgłosem.–Bar dzosięocie bieba łam.Hankauści ska łamatkę.–Nieśpisz.Chodźmydomnie,ma mo,posie dzi mysobiera zem.Obję łaKrystynęPa kułęiobieposzłynagórę.Jużbar dzodaw noniele ża łytakoboksie bie.Kie dyś,Hankadobrzetopa mię ta ła,czę ściejoka zywa ły

sobieuczucia.Łą czyłajesil nawięź,alewktórymśokre sieżyciazniknę łaina wettrudnobyłobypowie -dzieć,czysta łosiętoprzedpię cioma,czydzie się ciomala ty.

–Ma mo?–Tak,kocha nie?–Powiedzmi,powiedz,ja cybylimoirodzi ce?

Hankaza da ła topyta niepra wiebezwiednie i za raz zro zumia ła, żeKrystynaPa kułamusia łapoczućbole snąulgę.Zjejustwypłynę łodługiewes tchnie nie.

–Więcjużwiesz…–Nie,wca leniewiem.Tyl ko,cośmitakmówi,że…–Aletopraw da.Za pa dłaci sza.Odchwi li,gdyprze czyta łapa miętnik,podej rze nianieda wa łyHancespokoju.Śle dzi ła

wpa mię cimi nionela ta,sta ra jącsięzna leźćwska zów ki,świadczą ceotym,żebyłakimśinnym.Ni cze gota kie gojednaknieodnaj dywa ła.KrystynaPa kułabyłaza wszeodda nąikocha ją cąmatką,akie dyprzyjeż-dżałHołotyński,czułasię,jakbymia łaobojerodzi ców,którzywpraw dzieniemieszka jązesobą,alekie -dyjużsąra zem,światna bie ratylera dości.

Zdobyłasięnaodwa gęispyta ła:–Tadziew czynkazpa miętni kapa naJe rze goto…?–Tak.Toty.DooczuKrystynyPa kułyna płynę łyłzy.Odwróci łasięodcór ki,abyukryćwzrusze nie.Daw niejwie -

rzyławto,żeprzyj dzieta kiwie czór,kie dyobieusią dąnaka na pieiwte dyuj miedłonieHankiiopowiejejtęhi storię;rozpła cząsięwspól nie,potemza cznąśmiać,iwszystkozosta niejakdaw niej.Musia łatozrobić,wyma ga ła te go jejwła sna uczci wość. Tymcza sem upływa łymie sią ce, przybywa ło lat, zma łejdziew czynkiHankaprze istoczyłasięwładnąkobie tę,aKrystynaPa kułacią gleniepotra fi ławyja wićjejpraw dy.Obezwładniał ją lękprzed re akcjądziew czyny.Hankabyładlaniejpraw dzi wącór ką, je dynąikocha nąponadwszystko.Za wsze,gdyomal żeza czyna łamówić,ja kaśwe wnętrznasi ławstrzymywa łasłowa,cośga si łowniejjużrozpa la ją cąsięwolępowie dze niate gonaj ważniej sze go.Iotorozwią za niedyle ma tuprzyszłosa mo.

Hankadługosięnieodzywa ła,le żącwciemnościipa trzącwsufit.Na razwjejgłowiepoja wi łasięmyśl,żewła ści wieza wszemia ławra że nie,jakgdybybyłakimśinnym.Ni gdyniepozna łażadne goŻydaima łooŻydachwie dzia ła,leczcośwser cumusia łojejpodpowia daćpraw dzi wątożsa mość.

Czy tak na praw dę było?Czuła coś podobne go?Czy kie dy przez te la tamatka ka za ła far bować jejwłosy,tłuma cząc,żejejbę dzieładniej,czułarze czywi ście,żejestkimśinnym?

–Nie–powie dzia łana gleHanka.KrystynaPa kuładrgnę ła.Prze szyłjąpotwor nylęk,żewgłowieHankidzie jesięcośnie dobre go.–Conie?–spyta łade li katnie.Hankaodszuka ładłońKrystynyiści snę łająmoc no.–Ma mo–powie dzia ła–prze pra szam,niepowinnamtakpytaćonich.Tonie ważne.Tyje steśmoją

ma mą,prze cieżdobrzewiesz.Moirodzi cetotyipanJe rzy,na wetje ślibrzmitobar dzogłupio.Za wszetakmisięma rzyło,że byśmyza mieszka liwszyscyra zem,wtrój kęibyłobytakpięknie.Powiedz,dla cze -gomię dzywa mi…–Prze rwa ła,niemogączna leźćwła ści wychsłów.

KrystynaPa kułauspokoiłasię,ogromnycię żarprze stałjużjądła wić.Przysunę łasiędocór ki.–Je rzy…wi dzisz,jakRosja niewe szli,onwyje chał.Niebyłogodługo,jeszczeprzedkońcemwoj ny

przyje chałpa ręra zy.Tyte goniepa mię tasz,mia łaśdwalatka.Powie dział,żemusipoświę cićsięka rie rzeimusimieszkaćwKra kowie. Chciał nas za brać, tyl komiał się urzą dzić, bo powoj niemiał kłopotyzmieszka niem.Szybkomi nąłrok,apotemnapole ce nienagórzeprzyje chałGumuł kaz ludźmiiza cząłaresztowa niawWiel kichLi pach.Ja godaznimbył,boonza razpotychza bój stwachpoje chałzgra na to-wymiidoLipniewra cał.Ijużni komuniebyłowol nostądwyje chaćanituprzyje chać.Naj pierwtomia -łobyćnaja kiśczas,apotemtakzosta ło.Sa mazresztąwiesz.Zcza semzrozumia łam,żepopeł ni łamnaj -większybłądżycia,nieucie ka jącstąd,kie dybyłnatoczas.Mi nę łydwala ta,za nimJe rzymógłznowutuprzyje chać.Alewte dymiałjużsyna.Iżonę.

–Atywie dzia łaśotym?–Tak.Tyl kojaotymwie dzia łam,Je rzyna wetJankowiniepowie dział.Mówiłmi,żetakna praw dę

niekochałtejkobie ty.Ja kośtotakwyszłoiza szławcią żę.Na ci ska linanie go.Onamia ławysokoposta -wione gooj ca.Przez la tamusię tazna jomośćprzyda wa ła.Dzię ki te mu i ja kimś tamswoimkontaktommógłcięposłaćnastudia.Wieszsa ma,żetrudnobyłobycisiędostać,mia łaśbra ki.

–Nadra bia łamje.–Wiem.Aletaszkołatutajtonietosa mo.–Ma mo,wspomnia łaśotymGumuł ce.Skądtygoznasz?Ijakwła ści wietosięsta ło,żejamogłam

stądwyjeżdżaćdoszkoły,żemnieJulekwoził?–Ha niu…tojest…–KrystynaPa kułaodwróci łasięodHanki.–Nopowiedz.–Niezrozumieszte go.Hankana glewstrzyma łaoddech.Zrodzi łosię jejwgłowiestraszneprzypuszcze nie.Wie dzia ła jed-

nak,żeta kidrugimomentszybkosięnienada rzy.Prze ła ma łasięispyta ła:–Ma mo,czyty…–Tak!–wykrzyknę łana gleKrystyna.–Tak,wła śnietak.Zrobi łamtoznim.Musia łam.Że byśmogła

pójść do szkoły średniej,musia łam, bo ina czejGumuł ka ni gdy by cię stąd niewypuścił.Rozumiesz!?Dzię kite muprzymykałoczy.

–Ma mo…–Musia łam.Tak,musia łamspotykaćsięznimraz,dwara zywmie sią cu,przezca łeczte ryla ta,czte ry

la tatwoje goli ceum,musia łam.–Alejak,gdzie…–Wklasztorze.Ni bytoprzyjeżdża lidoJanka,że bykontrolować,czywszystkodobrzeidzie,czynie

maproble mów.Wrze czywi stościGumuł kaprzyjeżdżałtyl kopoto,że bymnie…wce li.Nie kie dynieby-łogodłużej,naprzykładjakzja wiałsięJe rzy,toni gdynieprzyjeżdża li.

–Aczy…nowiesz,ma mo,czypanJe rzywie działotym?–Cośty,Hanka!Ota kichrze czachsięniemówi.Mężczyzntrze baochra niaćprzedpodobnymiwia do-

mościa mi,boonite goniezrozumie ją.IJe rzyteżbyniezrozumiał.Imsięwyda je,żena szecia łasąimprzyna leżne,ina wetwsytuacjibezwyj ścianieakceptują,apotemtownichsie dzi.Niemó więtuozdra -dzie,tyl koosytuacji,kie dysięjestzmuszonym.

–Alema mo,prze cieżniemusia łaśwca le!Dla cze go?!KrystynaPa kułauję ławrę cegłowęHankiizwróci łająkusobie.–Zrozum,żeniechcia łamcięska zywaćnato…–Za kre śli łarę kąkołowpowie trzu.–Ipra wiesię

uda ło.Hancepul sowa łowskroniach.Czuła,jakbymyślibul gota łyjejwgłowieni czymgotują casięwgarn-

kuwoda.Wjednejchwi limatka,wioska,świat–wszystkozmie ni łosięniedopozna nia.Onasa maijejmar neżycie, tuw tejprze ra ża ją cejwiosce,nicnie war te,na glezosta ływmyślachHankiwywyższone.Poświę ce niepa naJe rze gobyłoważne,usłużnośćmni chów,kie dywozi lijądoszkołyteż,aleto,couczy-ni ładlaniej,prze kra cza łowszystko,comogłasobiewyobra zić.

–Ma mo…ni kogoniekochamtakjakcie bie.–Łzyjużpłynę łyjejpopoliczkach.–Ha niu,mojaHa niu,ja…daw nochcia łamcipowie dzieć,żetwojapraw dzi wamatka,któracięuro-

dzi ła…–Wiem.–Spłonę ła,żetoSza ja,aFiszke…–Wiem.Tonic.Niechcędzi siajotymrozma wiać.Ra nozAndrze jemidzie mydooj caJa na.Musi my

muowszystkimpowie dzieć.–Alejutrojużczwar tek…prze cieżwiesz,żeca ławieś…–Tak,wiem,iwła śniedla te gomusi myiść.Imamdocie bieproś bę.–Ja ką?

–Śpij mydziśra zem,tu,umnie,dobrze?Iza snę ły.Zbli żał się ra nekprzednaj ważniej szymdniemdlaWiel kichLip.Ale ichsen tejnocybył

spokoj nyjakni gdydotąd.5.

Wioska sięzmie ni ła.Andrzejpoczuł to,kie dy tyl kowszedłmię dzydomy.Dochodzi ła jużdrugapopołudniu.

Za spał.Sie dzie lizHankądopóźna,anadoda tek,odprowa dziw szyją,niemógłdługoza snąć.Na tych-miastpoprze budze niuze rwałsię,za ła dowałdochle ba kawszystko,cze gopotrze bował,iopuściłobser -wa torium.

Oiletempe ra turawpoprzedniednibyłani ska,alewcza siezi myakceptowal na,otyledziśmrózchy-baprze kra czałdwa dzie ściastopni.Tużzadrzwia miokula ryodra zuza szłymgłą,więccopa rękrokówmusiałjeprze cie rać,abycokol wiekwi dzieć.Kłę bypa ryznosaiust,gę stejakchmuryzlokomotywy,zo-sta wa łyzanim,tworzącnauła mekse kundycią gną cysięwar kocz.Natwa rzyna tychmiastza czę łaosa dzaćsięwar stwaszronu–wpierw szejkolej nościobję łanie ogolonyza rostpodnoseminabrodzieorazbrwi.Chociażpoza suwałsięnaj szczel niej,jakmógł,na dalzimnoznaj dowa łoma leńkieszpa rywodzie niuido-cie ra łodocia ła.

Napozórwieśwyglą da łazwyczaj nie:oblodzonecha łupy,ze sztyw nia łedrze wa,wszę dziegrubapo -krywaśnie guilód;ponadda cha micienkiedymnesmugiwyla tują cezkomi nów;powie trzetchnię temro-zem,na ostrzone.Aprze cieżw lodowy ład,do ja kie goHołotyńskizdą żył jużprzywyknąć,wkra dło sięcośza burza ją ce godotychcza sowąhar monięna tury.Tuiów dzieAndrzejdostrze gałciemnieza rysyposta -ci.Mi mowiel kie gomrozu,ludziewychodzi liprzedswojedomostwa,cza semskupia lisięwma łegrupkiicośdosie biemówi li.Dostrzegłconaj mniejdzie sięćosób,czyli–nieli czącza konni ków–wię cejniżprzezca łyczaspobytuwewsi.

Niktniezwróciłnanie gouwa gi.Prze chodził, jakbydlanichwszystkichbyłprze zroczysty.Przypo-mniałsobiepeł nepodejrzli wościinie chę cispoj rze niesta re gomężczyzny,kie dywczorajwra całobła do-wa nyda ra mizklasztoru.Dla cze gote razwtensposóbnanie goniespoglą da li?Cze muna glestra ci liza in-te re sowa nieprzybyszem?Mię dzymieszkańca miza uwa żyłjedne gozmni chów,nie coda lejjeszczejedne -go.

Za pra gnąłpodejśćdotychkil kuosobowychgrupek,aletachęćna tychmiastzni kła.Byćmożewczorajuczynił bytobezza wa ha nia,takjakwte dy,gdyzbli żyłsiędotychchłopów,którzypoczę stowa ligowi -nem,aledziśniebyłdote gozdol ny.Pa ra li żowa łagoświa domość,żemógł bymię dzyni mina tknąćsięnazbrodnia rzawojenne go,nakogośzfotogra fii;mógł bypodaćrę kękomuś,ktotąrę kąza bi jał,gra bił,ktoniemiałli tości.Czyoniotymmyśle li?Ma low ni czakotli nana zna czonacier pie niemizłem,awniejma ławioska–wię zie niemar twychiżywych.Prze cieżmusie liotymmyśleć,wi dzieć,jakmi nionyczascią żynadobec nymcza sem,iżetona daltensamczas.Prze szłośćniegi nie,niezrywasiężadnanićwrazzmi -ja ją cąchwi lą;prze szłośćjest,da najużodra zuca łaiobec na,taksa mojakiprzyszłość,tyleżenie wi -docznajeszcze;wszystkojestnie ruchomeidokona ne,itowła śniejestwtymprze ra ża ją ce.Musie liwi -dzieć,wjakwiel kąpopa dliza leżnośćodstrasznychwyda rzeń,którychbylispraw ca mi,cóżzte go,żena -rzuconąprzezinnychrów niebezli tosnychludzi.Zosta łoimtyl koci cheumie ra niemię dzywznie sie nia miota cza ją cymiichmar nedomostwa.

Agdybytakspytaćich,rzucićimwtwarz,za żą daćodpowie dzi?OdtychSkwa rów,tychJa gódczyin-nych jeszcze.Mogę tozro bić. Iść tamiwygar nąć im,że bywie dzie li.Tak,że bywie dzie li,że jawiem.Prze cieżchybapoczuli bywstyd.Tyl ko,na wetje śli,cozte go?Poczujęsięle piejdzię kite mu?Sta nęsiępa nemichwstydu,ichwi ny,pa nemichsa mych,bopopa trzęzgóry,osą dzę?Niewiem.Onimożena wetniewi dząte go,coja.Tkwiątutaj,wsa mymśrodkute gopie kiel ne gokrę gu,więcwszystko,comogądoj -rzeć,za wie rasięwtymogra ni czonympolu.Niemogąstąduciec,adokona nazbrodniaprzygważdżaich

dotejzie mijużnawie ki.Możeżycieniewyda jesięimni czymszcze gól nym,takjakni czymszcze gól nymbyładlanichśmierćtychludzi?Możeonitakmyślą?Możeczasza tarłwnichemocjeiuczucia.

Aleczywszyscy?AHanka,ajejmatka?Mójoj ciec?Dla cze goteżniemogąuciec?Al botenchłopak,cooj cupowie dział,żewpiw ni cyja kąśrodzi nęchcąprze chować?Iluta kichjeszczebyło?Prze cieżniewszyscybie ga lipola sachiwyła pywa liukrywa ją cychsięucie ki nie rów.Amójoj ciecteżbyłwśródnich.Wi daćgonatymzdję ciu,wi dać,jakstoiobokmor der cy,jakpa trzynie ruchomo.Pa trzytaksa mojakresz-ta, jak ci inni z rozdzia wionymigę ba mi. Jest obser wa torem.Oniwszyscy tam są i obser wują,współ -uczestni czą;tymcholer nympa trze niemtworząauręprzyzwole nia!Brakinter wencji,żadnejaktyw nejne -ga cji,więcwszystkowol no!

Aje ślioj ciecniena pi sałca łejpraw dy?Je śliontakżepodświa domieczułsięlepszyodtychŻydówprzezsamfaktbyciabezpiecznym?Możepodczas tychwszystkichwyda rzeńmiałpoczucie,żew ja kiśsposóbsięodnichod różnia,stoiostopieńwyżejniżtłumidą cynaśmierć?Atensto pieńtotakna praw dęprze paść.Więc, je śli tak było?To co? Je śli takbyło, tomój oj ciecw swympoczuciu zrów nywał sięzmor der ca mi.Moje gooj ca iza bój cówmogło łą czyć to sa mopoczuciepew ne go rodza juwyróżnie nia,skorojednychsięza bi ja,nasnie,nassięoszczę dza,więcmusi mybyćwar tościow si,tonienassiępięt-nuje,my jednak je ste śmykimś innym.Noaleoj ciecniepa stwił się, on jednaknie.Gdzieświęcmusitkwićróżni ca.

PrzeddomemHankiAndrzejprze tarłjeszczerazokula ry.–Dzieńdobry–powie działnawi dokkobie tywdrzwiach.–Je stemAndrzejHołotyński.Mia łemtu

przyjśćra no.KrystynaPa kuławpuści łagodośrodka,obrzuciw szyje gopostaćuważnymspoj rze niem.–Dzieńdobry.Tora nochybasiętrochęprze dłużyło.–Prze pra szam,bar dzopóźnoposze dłemspać.Pa nicór kaza pew nemówi ła…odprowa dzi łemjąi…–Tak.Niechsiępannierozbie ra,bozimnodzi siaj.KrystynaPa kułapoprowa dzi łagodo ja sne gopokoju.Zoba czyłwnimHankę i ja kie gośnie zna ne go

mężczyznęwwie kuokołosześć dzie się ciulat,które gociężkiwzrokspocząłnatwa rzyAndrze ja.Hankauśmiechnę łasięipowie dzia ła:–No,wreszcieje steś.Jużmia łampocie biebiec.–Niemogłemja kośra nosięobudzić,prze pra szam–odparłAndrzej,czującsięnie codziw niepod

spoj rze niemobce goczłowie ka.Za pa dłomil cze nie.KrystynaPa kuławska za łamumiej scenakrze śleisa maza sia dłaprzystole.Najej

twa rzywi daćbyłozmę cze nie.Andrzejspoglą dałnaniązcie ka wością,wyobra ża jącsobietamtądziew -czynęzpa miętni kaoj ca.DziśKrystynaPa kułamia łaposi wia łewłosyitrochęsięgar bi ła,aleostrerysytwa rzywyra ża łysta now czośćisi łę.

–Jakpanwie,na zywamsięKrystynaPa kułaije stemmatkąHa ni.Je stemra da,żemogępa napoznać.Bar dzopanprzypomi naoj ca.

–Za wszechcia łemtuprzyje chać,alemnienieza brał,choćdużoopowia dał.–Gdybypanprzyszedłwcze śniej,mogli byśmyporozma wiać,atakniema myzbytwie lecza su.Ha nia

opowie dzia łapa nu,jaksą dzę,wszystko,comogłobypa nainte re sować.Rozumiewięcpanpo wa gęsytu-acji.

–Tak,rozumiem.Niemogęuwie rzyć,żewczoraj…–Andrzejprze rwałizwróciłwzroknamężczy-znęstoją ce goprzyoknie.

–Proszęmówićbezobaw.–KrystynaPa kułazro zumia łaje gowa ha nie.–TojestRomanPodbier ski,ni bysoł tys,choćniewia domopocosoł tyswtejwsi.

Andrzej,usłyszaw szyto,wstałipodszedłdoPodbier skie go.–Wi tam–powie dział.–Czytopanjesttymczłowie kiem,który…ukryłŻydówwpiw ni cy?Soł tysspoj rzałnanie gorozsze rzonymiocza mi,apotempopa trzyłnaKrystynęPa kułę,którawzruszyła

ra miona mi.–Skądpanotymwie?–Odoj ca.–Atylegoprosi łem.–Podbier skiwes tchnął.–Niechpanotymnierozpowia da,bo,wieszpan,mytu

otymniega da my.Ota kichrze czachle piejmil czeć.–Otymniewol nomil czeć–rzekłAndrzej,ści ska jącdłońPodbier skie go.–Porozma wia my innym ra zem–wtrą ci łaKrystynaPa kuła. – Jest już późno, za raz się ludzie bę dą

zbie rać.Pa nieAndrze ju,na praw dęzogromnąochotąpomówi ła bymzpa nem,aletrze bazrobićcośznacz-nieważniej sze go.Niechmniepanposłucha.Wiepan już,żena szawioska tonie ta kazwyczaj nawieś.Rozumiepan,żeko muni ścizrobi litucośwrodza jure zer wa tu.Namniewol nostądwyjeżdżać.Wła dzapil nienadtymczuwa.Iniechmipanwie rzy,prze kona li śmysię,docze gojestzdol na.Pa naprzyjazdstałsięjednakczymśnie zwykłym.Te razjużkażdytuwie,żepanjestsynemJe rze go.Iludziesięboją,żepań-skaobec nośćtutajsprowa dzinanichjeszczegor szenie szczę ścia.Niewie dząja kie,aletakmówiąmię -dzysobą.Jestpanza groże niemtakżedlatutej szejwła dzy.Oba wiamsięwięcopa na.

–Ale,pa niKrystyno,nierozumiem,ja kimpra wemoni…–Tuniemapra wa,pa nieAndrze ju.Musipantozrozumieć.Nasniema.Wiel kieLi pytodziśbar dziej

na zwaklasztoru.Nie istnie je dokumenta cja,wktórej fi gurowa ła by choć jedna żyją caosoba z tejwsi.Przyje chałpantuautobusem,azwróciłpanuwa gę,żeniemajejnarozkła dziejazdy?

–Alekie dyspyta łemkie row cy,powie dział,żeraznaileśtamautobustujeździ.–Powie dział,comiałpowie dzieć.Autobuspra wieni gdy tunieprzyjeżdża.Przyjeżdża tyl kocię ża -

rów kazprodukta midona bycia.Je śliktośchcedo je chaćdoWiel kichLip,towie,żeWiel kieLi pytule -żą.Aleta kichludzijestbar dzoma ło.Panjestpierw szymgościemwewsiodpra wiepię ciulat.Daw niejtojeszczeprzyjeżdża lija cyśmni si,tra fia lisięja cyśmło dziludzie,którzychcie liobej rzećklasztor.Alewostatnichla tachjużnie.Panjestpierw szy.Iconaj gor sze, jestpansynemczłowie ka,któryowioscewie działwszystko.Jużprzeztojestpanpodej rza nyinie bezpiecznydlatutej szejwła dzy.Przyje cha liodra zu,nieda dząpa nuspokoju.Możena wetposunąsiędomor der stwa,rozumiepan?Todlanichnicwiel -kie go,za bi likażde go,ktosięwychylał.

–Ale…–Je dynąosobą,któramożepa nupomóc,jestoj ciecJan.Tyl koonmajeszczeja kiśwpływnato,co

robią.Je muwdużejmie rzeza wdzię cza jąto,cotuzrobi li,za wdzię cza jąspokój,alemypraw dopodobnieza wdzię cza mymucoświę cej–życie.Aleotymtomożeonsampa nupowie.Ponie ważonijużwie dząokontaktachHa ni zpa nem,oba wiamsię takżeonią.Dziśnicnie zrobią, bowie dzą, żewklasztorzezbiorąsięludzie.Ni gdytunieprzyjeżdża jąwtedni.Musipanza braćmojącór kęiudaćsiędoklasztoru.Tambę dzie cienaj bezpieczniej si.Oj ciecJansięzgodzi.

–Noniewiem,byłwstosunkudomniera czejnie mi ły.Ka załmisięwynosićjaknaj prę dzej.–Wie dział,comówi,ajednocze śnieniechciałwda waćsięwszcze góły.Pew nieli czyłnato,żepan

sięprze stra szy.Wrze czywi stościpew nieniewie,corobićwtejsytuacji.Panmożeal bozostaćtunaza -wszeiżyćzna mi,możewte dyda dząpa nuspokój,al bouciec,coskończysiętym,żezosta niepanzła pa -ny.Możejednakoniniebę dąchcie liryzykowaćiza bi jąpa na.Pozosta jewięcpa nuucieczkazWiel kichLip.Naj gor sze,żeHa nianiemawyj ścia,musituzostać.Onijużza wszebę dąwaskoja rzyć.Powinnampa naprze kląć,alewiem,żeprzyjeżdża jąctu,niezda wałpansobiespra wyzte go,corobi.–KrystynaPa -kułaprze rwa łaswójmonologiprzyglą da łasięHołotyńskie mu.Ode tchnę łagłę biejkil kara zyikontynu-owa ła:–RomanPodbier skimożepa nupomóc.Mape wienkontaktzczłowie kiemzze wnątrz.Kie dyopo-wie dzia łammuopa nu,za ofe rowałsię,żecośspróbuje,aleni cze goniemożeobie cać,tak,Romku?

RomanPodbier skiski nąłgłową.–Mampe wienkontakt,alerzadki.Onteżsięboi.Mieszkapodla semwgmi nie.Tyl kożetamtrzaiść,

no,zedwa dzie ściapięćki lome trów.Jabymwospoprowa dził.Jatoniewiemprze cie,czyonsięzgodzi,

aletrzapopróbować.–Za raz!–ostrzej szymtonempowie działAndrzej.–Znowudzie jesiętosa mo.Znowuktośmichce

mówić,comamrobić,acze gonie.Towszystkodzie jesięzaszybko.Le dwiewsze dłem,apa nijużwpa -rusłowachmimówi,żemamsięukrywać,ucie kać?!Ochłońmymoże.

–Pannicnie rozumie,panniewie,docze gosązdol ni–za prote stowa łaKrystynaPa kuła.–ChybaHa niaopowie dzia łapa nu,cotuzrobi liwczoraj.

–Tak,aleproszęmipozwolićsa me muza ła twićtęspra wę.Doce niamtroskępa ni,ipa nateż,iwszyst-kich,aleniechmniewreszcieprze sta nątutraktowaćjakupośle dzonedzie cię.Jużrazmia łemzni midoczynie nia, na praw dę,więcwiem, jak to jest.Niebę dęprzez resztę życiakrył sięniewia domogdzie.Ucieknie myicoda lej?Proszępowie dzieć,coda lejbę dzie myrobić?Gdziema mysięudać?Pa nichybazbytdługożyjetu,wza mknię ciu,iza pomi naonaj bar dziejpodsta wowychtrudnościach.

–Proszępa na!–KrystynaPa kułapodniosłagłos.–Janieza pomi nam.Gdybymza pomnia ła,możesa -mabymucie kła.Tyl kożetobyćmożeje dynaszansa,booniwrócą.

–Pa niKrystyno,uspokój mysię,dobrze?Pa nu,pa nieRoma nie,dzię kujęzapoświę ce nie,alepocze -kaj myjeszczeztąca łąakcją.Sampanmó wi,żenierę czyzaprzyja cie la,praw da?Naj pierwchcęporoz-ma wiaćzoj cemJa nem,Ha niaprze cieżmówi łami,żechcenaswi dzieć,czytak?Nowła śnie.Więcpo-cze kaj my.Onteżpo wi niendowie dziećsię,cotuza szłowczorajwpa nidomu.Jużwie?Aha,nototymle piej.Więc,conampozosta je?Ha niu,idzie my?

–Panwpadłjużjakmyszwpułapkę–rze kłaponuroKrystynaPa kuła.–Jużsiępanniewyplą cze,aniniktznas.Obytyl konieza szłonicstraszne go.Idźcie,idźcie,możetambę dzie ciebezpieczni.Aha,pa nieAndrze ju,proszęojedno.Mapancoś,cona le żydomnie.Proszęmitooddać.

–Ma mo…–rzuci łaci choHanka,aleKrystynaPa kułaniezwróci łananiąuwa gi.–Proszę,todlamniena praw dęważne–doda ła,kie dyAndrzejocią gałsięzodpowie dzią.–Ale…niemamte goprzysobie…jestwobser wa torium.KrystynaPa kuła spoj rza ła na chle bak, któryAndrzej powie sił na krze śle.Chcia ła coś powie dzieć,

leczonjąuprze dził:–Jestdobrzeukryty,na wetbar dzodobrze.Oddam,alete razpoprostuniemogę.Wtejchwi liHankawsta łazfote laipode szładoAndrze ja.–Zbie rajsię–za rzą dzi ła,ła piącgozara mię.–Je ślima myiść,tochodźmy.Kie dy wychodzi li, Krystyna Pa kuła przyglą da ła się im z pra wie nie zauwa żal nym uśmie chem na

ustach.6.

Oj ciecJankrę ciłsięposwoimga bi ne cie,dochodzi łatrze cia.Za czynałsięde ner wować.Jużmniszko-wie rozbie gli się powiosce, a odKryś kiniebyło żadnejwia domości.Niewie dział, copocząć.Zbytwie lewyda rzyłosięwkrótkimcza sie.Tenchłopak,wysłanni cyGumuł ki,podej rza neza chowa nieJa ro-sła wa,Hankawpa da ją cawmi łosne za urocze nie, i to dziw ne drże nie, które opa nowa łoWiel kie Li py.Trudnobyłoprze wi dziećkonse kwencje.Naj gor sząznichmogłabyćśmierć.Oba wiałsięcorazbar dziej,żesynHołotyńskie gonie świa domiewpadłni czympa tykrzuconywruchomepia ski.Gumuł kaniebę dzieryzykowałiza stosujewstosunkudochłopa kara dykal neśrodki.Jużprzedla tyudowodnił,żektobuntujesięprze ciwwprowa dzonymtuza sa dom,kończywwię zie niulubnapolu.Cza sysięwpraw dziezmie ni ły,tojużniela taczter dzie steczypięć dzie sią te,aleludziecisa mi,amożeigor si.

Pośmier ciJur kaprzeddwomala tydoznałdziw nejulgi.Odej ścieprzyja cie labyłodlanie gociosem,wiel kimbólem,aleteżza pew ni łospokójwe wnętrzny.Chociażoj ciecJanbroniłsięprzedtąmyślą,wja -kimśsensiebyłwdzięcznylosowi,żeJurekzmarł.Je dynaosobama ją cabezpośrednidostępdoLipnieżyła.Groźbęwywle cze niata jemni cy,któraza wszeistnia ła,dopókiżył,uda łosięza że gnać.Gumuł kateżtowie dział,dla te gopew niewyraźniezmniej szylikontrolę.Ite razna gletenAndrzej.SynJur ka,którynaj -

wyraźniej nie był świa domyani sytuacji,w ja kiej znaj dowa ła sięwieś, ani te go, co tu sięwyda rzyłowcza siewoj ny.Oj ciecJanwie dział,żedlachłopa kamożebyćzapóźno.

Te le fondoGumuł kidzi siej sze gorankautwier dziłgotyl kowprze kona niu,żekomuni ścinieodpusz-czą.Zbytwie lewłożylista rańwtoca łeprzedsię wzię cie,zadużopoświę ci liener gii.Pozosta łotyl kone -gocjowaćżyciemłodzieńca.Nie ste ty,wsłowachse kre ta rzaoj ciecJanniezna lazłanipotwier dze nia,aniza prze cze niazłychpla nówwobecmłode goHołotyńskie go.Prosiłsta re gosłużbi stętyl koojedno:abydałmujeszczetrochęcza su,bywstrzymałswoichludzi.IGumuł kaobie cał.Zewzglę dunadzi siej sząmszę.Ale jutrobę dąchcie liporozma wiać.Porozma wiać, taksięwyra ził,comogłobysuge rowaćchęćpolu-bow ne goza ła twie niaspra wy,jednakoj ciecJanniedał bysobiegłowyuciąć,żese kre tarzmówiłpraw dę.Mi motoobietni cada łamupoczucie,żeniewszystkostra cone.

Icze kałte raz,cze kałnatychdwojewna pię ciu,ja kie goniedoświadczałodlat.Mógłsięspodzie wać,żemię dzyHankąisynemJur kadocze gośdoj dzie,alenieprzypuszczał,żena stą pitotakszyb ko.Ikrą żyłpoga bi ne cie,niemogączna leźćsobiemiej sca.Wreszcieusłyszałkroki.Szybkosiadłprzybiur ku.Puka -niebyłode li katne.Tozpew nościąona.

We szlinie śmia ło,naj pierwHankaizaniąAndrzej.Spra wia liwra że nieza gubionych,zwłaszczaona,cozdzi wi łooj caJa na,boprze cieżbywa łatunie je denraz.Poprosił,abyusie dli.

Tworzyliładnąpa rę.Pa sowa lidosie bie.Sta rze ją cysięprze orwi działwnichtomłodzieńczeocza ro-wa niesobą.Potemodbiórświa taistosunekdoinnychludzitwardnie je, ina wettra fia ją cesięnie kie dyza urocze niapozba wionesąszcze rejpa sji.

–Zwia domościprze ka za nychmiprzeztwojąmatkęwiem,że ludzieGumuł kisąbar dzosta now czy.Nie pokoimnieto–powie działprze or,ana stępniezwróciłsiędoAndrze ja:–Nieposłucha łeśmnie.Mó-wi łemci,że byśtuniezosta wał,aletywybra łeśina czej.Gdybyśjeszczewewtorek,możewśrodęzra -na,opuściłwieś,możecośbysięda łoura tować.Alete razjużchybanie.Boonipodej rze wa ją,żetymo-żeszcoświe dzieć.

–Jawiemwystar cza ją codużo–za pew niłAndrzejiotworzyłchle bak.Wyjąłznie gopudeł kozna le -zionewobser wa toriumiposta wiłnabiur ku.–Niechoj ciecotworzy.

Hankaukradkiemzer knę łanaAndrze ja.Niepowie działjej,żeza brałzesobąfotogra fieichcejepo-ka zaćprze orowi.Na le ża ływpraw dziedonie goimógłzrobićzni mi,comusiępodoba,aleniebyłacał -kiempew na,czy todobrypomysł.Towkońcuprze or ja ko je dynywewsimiałbezpośredniekontaktyztymiludźmi.Todonie goprzyjeżdża li,onzda wałimre la cje.Czyna praw dęmożnabyłomuufać?

Oj ciecJanspokoj nieprzej rzałzdję cia.–Wi dzia łemjużtefotogra fie–przyznał,chowa jącjezpowrotemdopudeł ka.–Za razpowoj nie,kie -

dyJurekprzyje chałtupodłuższympobyciewKra kowie.Dałcije?–Zna la złemtopudeł kowobser wa torium.–Aha,zna la złeś.–Prze orza cząłba wićsięfaj ką.–Alechybawie dzia łeś,gdzieszukać,co?–Nie,niewie dzia łem,choćoj ciecdałmipew newska zów ki.Oj cze,jajużwiemwszystko,cotusię

wyda rzyło.Wiem,corobi lituwcza siewoj nyJa goda,Skwa raiinni,żetuza bi toponadstuŻydów,żeponocachwyła pywa liichjakzwie rzę ta.Wiem,żemieszkańcówwca lenietrze babyłoza chę cać.Nierozu-miem,jaktomożli we,żeniezosta lioniosą dze ni,żetu,wtejwiosce,urzą dzasięja kąś…żesięjąodci -na,pozba wianor mal ne gofunkcjonowa nia,atychmor der cówsięnieuka rze.

–Za pew niamcię,żetuwszyscyzosta liuka ra ni.Wszyscy.Tojestwła śnietaka ra.–Aleprze cieżwszystkichniewol noka rać.Niekażdyza mie niasięwza bój cę,jakmuprzyj dzieocho-

ta.Atucier piąnie winni.–Maszra cję,oczywi ście,żeniekażdy.WprzypadkuWiel kichLiprolęodgrywacośinne go.Dopóki

trwa ławoj na,byłoci cho,niktniepodnosiłte gote ma tu.Alepowoj nieja kośtosięza czę łorozchodzić.Żetuwie śnia cymor dowa liŻydów.Żenietyl koNiemcy,ależeżyją cytuludzieimpoma ga li,sa miga nia liŻydówpo la sach i nie trze ba ich było ani zmuszać, ani za chę cać.Nie tyl ko zresztą tu,w pa ru innych

wsiachbyłotosa mo,aletoLi pymia łybyćprzykła dem.Komuni ścizawszel kące nęniechcie lidopuścićdo te go,abywPol skęposzławieść,żePola cy teżza bi ja li,żegdzieśwma łychspołecznościachwiej -skichdochodzi łodota kichrze czy.Tona le ża łokoniecznieukryć,na ródniemógłotymnicwie dzieć.

–Dla cze go?–Bozda niemtychludzina ródna le żychronićprzedciemnąwie dzą,bę dą cączę ściąje godzie jów.Nie

wol nojejpuszczaćwobieg,adostępdoniejmogąmiećtyl kowybra ni.Na ródmaprzypomi naćjedno-rodnąmona dę,moc nozszytybytookre ślonychwła ści wościach,inicniepowinnostwa rzaćza groże nia,żepęknie.Ata kawie dzamożesięte muprzysłużyć,za siaćnie pokój,zwątpie nie.Niespoić,alewła śnieodwe wnątrzrozbić,boróżniludzieróżniepodchodządopodobnychre we la cji.Apocoda waćludziompre tekstdokłótni?Te gosięoba wia ją,bokłótnia, ja ki kol wiekspór,wktórymnieodgrywa jąwiodą cejroli, jestnie bezpie czeństwem.Nochybażewsporzepojednejstroniewystę pująwrogowieludu,apodrugiejoni.Noapoza tym,aspektmię dzyna rodowy.Wi dzisz, to takjakzpoje dynczymiludźmi.Każdywyda jesięsobieszla chetnyidobry.Chce,abyinnimyśle lionimtak,jakonsamoso biemyśli.Wszyscyotoza bie ga ją.Więcwyrzucasięzpa mię cinie wygodnewspomnie nia.Je ślipodchodziszdona rodujakdo ponadindywi dual ne go ide ału bez ska zy, robisz to sa mo. Za pomi nasz, żewspól noty teżma ją swojeciemnestrony,nietyl koja sne.

–Rozumiem.–Noilokal nietosięda łoja kośpowstrzymać,aleniebyłopew ności,czysięnieroznie siei,niedaj

Bóg,wyj dziejeszczegdzieśpozakraj.Itakja kośsiędzia ło,żetotu,wtejwsi,naj wię cejotymga da no.Je ślicośwychodzi łootym,topra wieza wszezWiel kichLip.Innewsiele piejumia łymil czeć,trzymaćtowsobie,aLi pynie.Idługonietrze babyłocze kać.Komuni ściinsta lowa liwła dzęsil nąrę kąiniemie liżadnychoporów.Wiem,żepomysłwyszedłzgóry.Gumuł kazresztąsamniepodjął bysięcze gośta kie go.Za razpowoj nie,jakjeszczetoczyłysięwal kizpar tyzantkąWiN-owską,przyje cha li,otoczyliwieś.ByłwśródnichGumuł kaije denztychnaj gor szychmor der ców,Ja goda.Gumuł kanaspotka niuzRa dąSołec -ką,tu,wklasztorze,oznaj mił,żewieśjestprze syconanie miec ki mikola boranta mi,którzyzosta nąuka ra ni.Naj pierwjeszczepozwoli lijeździćdogmi ny.Alestopniowomnożyliza ka zy,ażwkońcuwogólepra wieniktstądniewyjeżdżał.Ci,którzysiębuntowa li,zniknę liina wetjaniewiem,cosięzni mista ło.Niesą -dzę,że bydziśjeszczeżyli.Abyłoichwie lu.Wcią gupa rulatpowoj niedzia łysiętutajrze czyprze ra ża -ją ce.

–Aja kajestwtymrolaoj ca?–prze rwałAndrzej.–Mamwra że nie,żedośćważna.Mówi łeścośoka rze,oka ra niutych,coza bi ja li.Wpew nymsensie

wszyscy tu je ste śmywykonaw ca mika ry.Tak, tak.Komuni ścima jąumniedługwzwiązkuzopa nowa -niemsytuacjinapoczątku,kie dywprowa dzi litedra końskiepra wa.Za ła ma niludzieszuka liwspar ciatu,wklasztorze.Ida łemimpotrzebnewspar cieduchowe,aleza żą da łemjednejrze czy–ka ry,którabę dzietrwaćbezkońca.Wpew nymsensietojestwspół pra cazni mi,alejateżwi dzia łem,cotusiędzia ło.Prze -ba czyłemim,coniezna czy,żema jąujśćka ry.Ate razwszystkotujużumie ra.Przeztela tamieszkańcyLip za mie ni li się w widma. Tyl ko co nie którzy jeszcze kłusują po okoli cy, nie wie lu upra wia ja kieśogródki.Myupra wia mytupola,wkil ka na ścieosóbzklasztoru.

–Acoztymiludźmi,cozni mi?–Umrątuitowszystko.Tuwwiększościzosta lista rzyludzie,schorowa ni,prze sia dują cywdomach.

Zadwa dzie ścialatni kogotujużniebę dzie.Chybatyl komy,wklasztorze,aitoniejestpew ne.Mówięcitowszystko,bowi dzę,żeoj ciecjednakcięza poznałzwypadka mi,mamra cję?

–Ponie kąd.–IHa niateżswojedoda ła,praw da?–Prze oruśmiechnąłsiędoHanki.–Wiem,wiem.Alete raznaj -

ważniej sze,że byonicięstądnieza bra li.Bojakza biorą,toosa dząal bocośgor sze gozrobią.–Alejaniemogętuzostaćdługo.Jamamwdomuma mę,babkamieszkanie da le ko,mamstudia,pra -

cędona pi sa nia…

–Todlanichjestbezzna cze nia.Musiszzrozumieć,żewna szymkra juci,którzyma jąwła dzę,mogąuczynićwszystko,cotyl kochcą.Wszystko.Iniktimnicniezrobi.Mogąza bić,sfał szowaćdochodze nie,za trzećśla dy,skie rowaćspra węwśle pąuliczkę,mogąwtrą cićdowię zie niaiprzygotowaćdowodywi -ny.Onisąbezkar ni.Poj mujesz to,comówię?Je ślina ichdrodzesta jeprze szkoda, je dynymrozwią za -niemjestusunię ciejej.Tyte razsta łeśsięta kąprze szkodą,je steśre al nymza groże niem,żewyj dzienajawjużna wetnietyl koma sa kratychbiednychŻydów,alebezpra wieizbrodnie,którychpotemdokona lioni,wła śnieoni.Dziśdosta łemza pew nie nie,żesięniezja wią,alejutropew nietubę dą.Imusiszbyćnatoprzygotowa ny.

Andrzej sie dział bez ruchu, jak spa ra li żowa ny. Słowa prze ora byływypowie dzia ne z powa gą, bezżadne gouda wa nia.Absur dal nośćpołoże nia,wja kimsięzna lazł,wktórewpadłjakdostudni,za czę łagoprze ra żać.Ocochodzi?Prze cieżontyl koprzyje chał,że bywspokojudokończyćpra cęma gi ster ską!Atu,odsa me gopoczątku,nagło węspa da jąmukolej necio sy–dosłow nieiwprze nośni.Kil kadnite musie -działwKra kowieprzeduczel nią,rozwa żałwmyślachtrudnerów na nia,adziśmusiucie kać,bogoza bi -ją?Ikażdymutopowta rza,wyjedź,ucie kaj,uwa żajnanich.Prze cieżtoja kiśnonsens.Dla cze gomiał bymbyćści ga ny?Zaco?Ocowogóletymludziomchodzi?Cojamamztymwspól ne go?Żemójoj ciectużył?Noico?

–Oj czeJa nie–powie działpodłuższejchwi limil cze nia.–Je ślitota kienie bezpieczne,dla cze gomójoj ciecpora dziłmiprzedśmier cią,abymtuprzyje chał?Nakil kadniprzedje gozgonemza dzwoniłdonas,doKra kowa,ibar dzoprosiłmnieoprzyjazddoszpi ta la.Itamwymusiłnamnie,że bymtuprzybył.Apopa rumie sią cachzurzę duprzyszłoza wia domie nie,żedosta łemwspadkuobser wa torium.Nierozumiem,pocochciał bymniena ra żać?

–Teżmnietodzi wi–odparłoj ciecJan.–Tobyłbar dzoszla chetnyczłowiek,bar dzopra wy,zna li śmysiędługoiwcza siewoj nynie jednora zemprze szli śmy.Niemampoję cia.Wie dział,że jaopie kujęsięobser wa torium,żewra ziecze goje stemnamiej scu.Możechciał,że bytowyszłonajaw.Możeli czyłnato,żeszybkoodje dziesz,aleznaj dziesztezdję cia.Aleitakbar dzocięna ra ził,ażniemogęwtouwie -rzyć. Jeszcze o tympomówi my, a te raz posłuchaj. Posłuchaj cie oboje. Ty,Ha niu,wiesz.Dziś jest tendzień.Chcę,że byścieprzyszlioboje.Nie długosięściemni,zagodzi nę,dwiejużsiębę dązbie rać.Awte -dyprzystą pi mydoczynu.

–Ja kie goczynu?–spytałAndrzej.–Przyjdźciedopodziemnejczę ściklasztoru,apotembę dziele piej,je śliprze nocuje cietutaj.Bę dzie

zwa miJulian.Może ciegopytaćowszystko.–Oj czeJa nie,chcęjeszcze…–zwa ha niemza cząłAndrzej.–Słucham,mów,wi dzisz, żewie le się zmie ni ło odmomentu, gdy tu się zja wi łeś. –Prze or po raz

pierw szyuśmiechnąłsiędonie go.–Kie dymnieniebyło,ktoś…ktośza kradłsiędoobser wa torium.Pozosta wiłśla dy,ajanapew noza -

mkną łemdrzwinaklucz.Czy…czytooj ciecbył?Wiem,że…–Tak,mamkluczdoobser wa torium.Gdybyniena szaopie ka,nicbyz te goniezosta ło,uwierzmi.

Aleniejatambyłem,pocomiał bymsięza kra dać?Możecisięcośwyda wa ło?–Nie,niewyda wa ło.Anadrugidzieńktośwydeptałmnóstwośla dówpodoknem.Jasięnieboję,ro-

zumiem,żemogębudzićcie ka wośćmiej scowych,aletojednaktrochęnie nor mal ne.Oj ciecJanznowusięuśmiechnął.–Myślę,żetymniena le żysięażtakprzej mować.Da le kopoważniej szajestspra wazwią za nazludź-

miGumuł ki.Onisąnie bezpieczni.Wie śnia cysą tyl kocie ka wi, tymsięniemartw.Nodobrze, robisiępóźno,za razbę dzieciemno.Idźciete raznadół,tamjestbratJulian.Onwaspoprowa dzi,jatymcza sem…–Prze orza toczyłra mie niemdookoła.

Kie dywyszli,oj ciecJanza mknąłzani midrzwi.Podszedłdobiur kaiwłożyłdoustfaj kę.Zmarszczyłczołoikil kara zyza kląłnagłos.Musiałskła maćnate matswojejnie cnejwi zytywobser wa torium,nie

mógłpozwolić,abyAndrzejstra ciłdonie goza ufa nie.Doszedłdowniosku,żepostą piłzbytpochopnie.Wtar gnię ciedoobser wa toriumpototyl ko,abychłopa kawystra szyć,prze konaćdoszybkie gowyjazdu,byłonie prze myśla neigłupie.Te razte goża łował.Alecóż,kie dyśmutowytłuma czy.

Da le kobar dziejprze jąłsięwia domościąośla dachpodoknem.Niemiałwątpli wości,żemógłtobyćtyl koje denmieszka niecWiel kichLip.Itoprze ra zi łogobar dziejniżGumuł kazwier nymisie pa cza mi.

7.Wstałzłóżka,posykujączbólu.Naj pierwusiadłnabrze guigłę bokooddychał.Zustdobywa łysię

ciężkie,głośnesapnię cia.Zwie siłni skogłowę,próbującza pa nowaćnadbólempromie niują cymzple -cówprzykażdymporusze niu.Znałból,wie dział,czymjest,nie je denrazgodoświadczał.

Koszulaprzykle iłamusiędorannaple cach.Kie dysięporuszał,tka ni nana pi na łasię,rozrywa jącra -ny,iwte dynaj bar dziejbola ło.Alebyłszczę śli wy.Intensyw nybólprzywra całmuwia ręwsenswła sne goistnie nia.

Cierp,Ja rosła wie,cierp.Och,jakżecier pisz,jakżemusiszcier pieć.Jestcidobrzete raz,bojużwiesz,że powróci ło to, co naj piękniej szew tobie.Ból jest twoimwyba wie niem.Czyż bez nie go potra fił byśznieśćtegłosyrozszar pują cetwojecia ło,twojąduszę?Nie,niepotra fił bym.Piękny,szla chetnybólu,ileżda jeszmira dości.Todzię kitobiewie rzęwsensmoje gożycia,które goniktniezrozumie.Nikt,na weton,na wetoj ciec.Dzię kujęci,uroczybólu.Je steśzemnąiką sasz,bowiesz,jakprze klę teiwznio słejestmo-je istnie nie. Ty,mój ukocha ny bólu, ty je den da jeszme mu cia łu głos, pozwa laszmumówić, śpie waćopięknie,ora dościżycia.

Kuś tykuniósłgłowę,wyprostowałsięisię gnąłdłoniązasie bie.Chwyciłfragmentrozpię tejkoszulii moc no szarpnął. Krwa we strupy ode rwa ły się wraz z ma te ria łem, a z ran wyla ła się świe ża krew.Szarpnąłjeszczeraz,ażze rwałzsie bieca łąkoszulę.Mie sza ni narozkoszyicier pie niaprze płynę łaprzezje gocia ło.

Byłogromniesła by.Nie omalca łąnocspę dziłwpodzie miach,za da jącsobiedzie siątkiude rzeń.Mo-dliłsię, tak jakna uczyłgooj ciec,aleniewie rzyłwani jednosłowo.Chciał tyl kosłyszećświstbi czaiczućspa da ją cenaple cycię cia.Apotemwybła gał,abyon,oj ciec,za dałmunaj okropniej szeciosy.Ido-stał,cze gochciał.

Pół na gi powstał z łóżka. Przez za wsze za słonię te okna wpa da ło nie wie le świa tła. Porusza jąc sięwpół mroku,Kuś tykwymi jałwa la ją cesięnapodłodzeszma ty,fragmentykości,na czynia,ja kieśdrobnena rzę dzia.Oparłsięoblatstołu,naktórymza drża łyusta wionewsze re guwiększeimniej szegarnki.Za -nurzyłtwarzwwia drze.Potemza nurzyłwnimsłoikiwylałza war tośćnaple cy.Zrobiłtojeszczekil kara zy,syczączbóluizimna.

Zbli żył się do okna i uchylił nie co ciężką za słonę. Ośle pi ło go świa tło śnie gu. Była peł nia dnia.Otrzą snąłsiękil kara zyiniezwa ża jącnazimno,ener gicznymkrokiemza cząłwchodzićposchodachpro-wa dzą cychnagór nąkondygna cjędomu.

Idędowas, jużdowas idę,mojedzie ci.Kochamwasbar dziej,niżktokol wiekwaskochał.Muszęwampowie dzieć,żenadchodzidzień,wktórymsta niesięnaj większedobro.Wyija,myra zem,dokona -mycze goś,cze gojeszczeniktniedokonał.Iwte dyspocznie ciewspokoju.

Otworzyłciężkie,dę bowedrzwi.Przednimrozcią gałsięprze stronnysa lon,bę dą cypołą cze niemkil -kupokoi,którepozli kwi dowa niuścianda łyobszer nąprze strzeń,ja kiejKuś tykpotrze bował.

8.DobrzyludziewWiel kichLi pachnieopowie dząocza sach,kie dysmutekogar nąłwieś.Nieopowie -

dzą,boniemajużdobrychludzi.Gdybyżyli,możecośotymsmutkuwyrzuci li byzsie bie.Leczniemajużktoopowia dać.

9.

Te godniachcie libyćra zem.Nietrze baimbyłosłów,abytowie dzieć.Tyl koHankazda wa łasobiespra wę, coma się wyda rzyć, co posta nowił poka zać im oj ciec Jan. Ni gdy nie zosta ła wprowa dzonawszcze góły,alemia łaogól nepoję cie,onna tomiastniewie działnic.

–Andrze ju,czywiesz,gdziema mysięudać?–Idzie mynadół,abyspotkaćJulia na.–Tak,ale…wie czorem,tutaj…tutajca ławieśsiędzi siajzbie ra.–Hankachwyci łagozarę kę.Za -

trzyma lisięnaśrodkuschodów.–Anija,anima mani gdytamniechodzi łyśmy,kie dysięzbie ra li,ni gdy.Alewiem,żetojestcośokropne go.Niechcętamiść.

–Myślę,żepowinni śmytampójść.Je śliniechcesz,oczywi ściemożeszzostać,alejachcępójśćizo-ba czyć,cotusiędzie je.Acze mutyitwojama maniebyłyścietam?–spytał.

–Niewiem.Ma mani gdyzemnąotymnierozma wia ła.Aoniteżni gdyotymniemówią,prze orimza bronił.Zbie ra jąsiętakczte ryra zywroku,ca ławieśzwyjątkiemkil kuosób.Alecotamsiędzie je,te -goniewiem.

–Naj wyższy czas, aby to nadrobić.A te raz chodźmyposzukaćbra ta Julia na– powie działAndrzejzprze kona niem.

Ze szlinadół.Przeznie wiel kieokienkawkoryta rzuwpa da łobar dzoma łoświa tła.Hołotyńskiprzy-pomniałsobiefragmentyzpa miętni kaoj camówią ceotym,żeNiemcyprze cze sywa liklasztorwposzuki -wa niuŻydów.Musie liwięckrą żyćpotychwła śniekoryta rzach,za glą daćdowszystkichpomieszczeń.Tedzie cinadole.Onezpew nościąbyłyświa domenie bezpie czeństwa,nie wątpli wiesłysza łykroki,głośnerozmowyiokrzyki.Byłyprze ra żone. I tenJa ruśGrząd kow ski,gdzie ichza cze pił?Tu,może tuwła śniewbiegł,wrzeszczącdoes es ma nówipoka zując,że byszlizanim.Oniruszyliidotar lidomiej sca,któreimwska zał.Późniejwycią ga liza pła ka nedzie ci.Robi li tobrutal nieczyspokoj nie,alesta now czo?Czypa trze litymdzie ciomwoczy?Rozumie liichlęk?Gdzietosięmogłoodbyć?Gdziebyłyukryte?Możetam,wła śnie tam, gdzie schodziłwte dybrat Julian, ka żącmi cze kaćwkuchni. Je śli chcie li je dobrzeukryć,naj pew niejpo chowa lijewza ka mar kach.Je że litepodzie miasąduże,ktowie,czyniemawnichukrytychpomieszczeń.Tak,towszystkoroze gra łosiębyćmożetu,gdziete razidzie my.

–Powiedzmi–prze rwałrozmyśla niaAndrzej–czytenJa ruśGrządkow ski,tenzpa miętni ka,copo-ka zał,gdzieukrytodzie ciwklasztorze,żyjetuna dal?

Hankasta nę łaprzeddrzwia miprowa dzą cyminaze wnątrz.Spuści ławzrok, jej twarzprze biegłcieńsmutkuizłości.Andrzejza uwa żyłtoiposta nowiłniena ci skać,uznaw szy,żetode li katnaspra wa.

–Chodźmy–rzuciłiotworzyłdrzwi.–Cze kaj!–Hankapowstrzyma łago imoc nozła pa łazarę kę.–Le piej,że byświe dział.Niechcę…

on…tak,ontużyjeca łyczas.Wszyscygotuzna ją.Jesttrochędziw ny.–Dziw ny?–Kie dyś, daw niej, oj ciec Jan chciał go uczynić członkiem za konu.Bar dzo się sta rał, uczył go, bo

wie dział,żeonnierozumiał,cozrobił.Oj ciecbałsię,żekie dywreszciezrozumie,bę dzietodlanie goszokiem,zwa riuje.Ichciałgoja kośochronićchyba,takmiprzynaj mniejmówi łama ma.AleKuś tykna gleze rwałz tymwszystkim.Wyniósłsięzklasztoru iza mieszkałwdomuswoichrodzi ców,którzyzgi nę liwwoj nie.Odtejporystałsięsa motni kiem,aje godomtoja kaśpustel nia.Zte go,cowiem,niktni gdytamniebył.Jakgopyta ją,coontamrobi,toodpowia da,żeeliksirżyciaczycośta kie go.Janiewiem,niktgopoważnieniebie rze,ra czejja kożarttoodbie ra my,aleonjestta kidziw ny,że…

–Pocze kaj,mówi łaś,żejak?ŻeKuś tyk?–Tak,boonkule je,wiesz,ta kiewiel kiechłopi sko,któretaknie zgrabniechodzi.Andrzejprzypomniałsobiepotężne gomężczyznę,które gospotkałnaścieżcedwadniwcze śniej.To

musiałbyćon.Tozpew nościąbyłtenKuś tyk.–Mamwra że nie,żegospotka łem.Alewyda jemisię,żebar dzosięprze ję łaś,kie dyonie gospyta -

łem.

Natwa rzyHankipoja wiłsięrumie niec.–Kie dytuwróci łam,kie dymniezmusi li,onza cząłsiędomnieza le cać.Takgłupio,nie zręcznie,ale

było tonapoczątkuna wetmi łe.Docza su.Przychodziłpodnaszdom,musia łamgona wetprzyj mowaćusie bieisie dzie li śmywmil cze niuna wetzgodzi nę,wyobra żaszsobie?Niechcia łamgoanira nić,anide ner wować,alewkońcumia łamdosyć.

–Na chodzicięna dal?–Ostatniomniej,aleni gdyniewia domo.Wiesz,onijaje ste śmy,nieli czącJulia na,naj młodsiwca łej

wsi.–Nowła śnie,aJulian,skądontusięwziął?–Te goniewiem,podobnochowałsięwklasztorzeodma łe go.Oj ciecJanbar dzoonie gosiętrosz-

czył.–Le piejchodźmy,bopew niewre fekta rzucze kananas.Nadworze jużznaczniepociemnia ło.Nadchodzi łowcze snepopołudnie,któreo tejporze rokuzna -

czyłowcze snywie czór.Mrózbyłjeszczewiększy.Szybkoprze bie glidrogędore fekta rza.Rze czywi ście,bratJuliansie działprzyjednymzestołów.Kie dywe szli,obrzuciłichma łoprzyja znym

spoj rze niem,chociażwchwi lępotemuśmiechnąłsięlekko.Andrzejwi działjednak,żeuśmiechjestwy-muszony.

Usie dli.Mnichwpa rusłowachwprowa dził ichwszcze góły te go,comasięwyda rzyć.Prosił,abyonicniepyta li,przynaj mniejnara zie.Zagodzi nęza bie rzeichdopodzie miklasztoru,gdziezoba cząnaj -ważniej szące re monię,któradlaWiel kichLip,dlawszystkich ludzi tumieszka ją cych, jestnaj istotniej -szymele mentemżycia.Wyzna czarytmpórrokuista nowiza dość uczynie nieBoguzawszystkozłe,cozda -rzyłosięizda rzanaświe cie.

–Na sza ce re monia –mówił brat Julian– jest na szym świę tem.Świę temma łej społeczności, którawtensposóbzdzie razsie biemil cze nie,naktórezosta łaska za na.Mil cze nie,którewsobiemusinosić,iktóre goniemożewykrzyczeć.Tojestsednona sze gożycia.Niechcęwamzadużomówić,za nimzoba -czycie.Oj ciecJannatopozwolił,ajarozumiemje gode cyzję.Zrobiłtozewzglę dunacie bie.

–Namnie?–Szuka jącięicięznaj dą.–Oczybra taJulia nazwę zi łysię.–Tuniemacze gośta kie gojakpra wo,jak

wa szepra wopaństwowe.WLi pachjest innepra wo.Na wet je śli tobrzmiśmiesznie, tympra wemjestbezpra wie.Oj ciecJanchcecięuchronićiza pew nesą dzi,żeje dynymsposobemjest,abyś,podobniejakJe rzyHołotyński,znałca łąpraw dę,że byśwpew nymsensieza jąłje gomiej sce.Możeoj ciecJansą dzi,żeoni toza akceptują.Tyl kożeza wszejestcośzacoś.Ni gdyniemaniczadar mo.–BratJulianspoj rzałwymow nienaAndrze ja,które muzda wa łosię,żepa trząnanie gozimne,nie czułeoczy.

–Cośzacoś?–spytałnie pew nymgłosem.–Oj ciecJannieupoważniłmniedoprze ka zywa niazbytwie luinfor ma cji.Mamwastyl koza prowa -

dzić.Bę dziedobrze,je śliposi li ciesięwcze śniej,ce re moniamożebyćdługa.Tomówiąc,bratJulianopuściłre fektarz.Cze ka liwięcsa mi.Kie dyza padłzmrok,mnichzja wiłsięnie ocze ki wa nieiwkil kusłowachpole cił,

abyuda lisięzanim.Wyszlinaze wnątrz.Przeddrzwia mipa li łasięsła balampa.BratJulianprowa dził.Andrzejodra zuspostrzegł,żenadzie dzińcujestwie leśla dów,jakbyprze szedł tę dytłumludzi.Hankachwyci łagopodra mięioboje,przytule ni,kroczylizaJulia nem.

Tak jakspodzie wałsięAndrzej,mnichwprowa dził ichprostodoni skiejczę ściklasztoru,wktórejznaj dowa łasiękuchnia.Mi nąw szyją,Julianotworzyłdrzwinakońcukoryta rza.Hołotyńskidobrzepa -mię tał,żeda lejsąschodybie gną cewdół.Tostamtąddwadniwcze śniejdobiegłgoczyjśkrzykpe łenbólu.

–Dokądidzie my?–spytał,alenieotrzymałodpowie dzi.Tymra zemniebyłoni cze gosłychać.BratJulianschodziłostrożnie, je dynymoświe tle niembyłapo-

świa taema nują caznie wi doczne gokońcaschodów,które skrę ca ły lekkim łukiemwpra wo.Na gie,ka -mienneścia nymiej sca mipołyski wa ływil gocią.AndrzejiHankatrzyma lisięzarę ce.Stopniebyłysta re,ozdar tychkra wę dziach,musie liuwa żać,abysięniepośli zgnąć.

Pokil kukrokachAndrzejzdałsobiespra wę,żepoczątkowewra że nieci szybyłomyl ne.Wprze strze niunosiłsięjednostaj ny,nie copul sują cydźwięk.Przypomi nałszumlubde li katnebucze nie.Wmia ręzstę -powa niani żejna ra stał,przybie rałnasi le.Tamnadolemusiznaj dowaćsięwiększagrupaludzi.

Andrzejmoc niejuści snąłdłońHanki.Wpraw dzieszliwtomiej sce,gdziewysłałichoj ciecJan,ibylipodopie kąbra taJulia na,aleciemnową skie gokoryta rzaiklaustrofobicznaatmos fe ra,ja kąwytwa rza łaobec ność tłumuw za mknię tym podzie miu, spra wi ły, żeHołotyński poczuł się nie pew nie.Mie wał lę kiprzedliczniej szymizgroma dze nia mi,nieufałludziomwtłumie.Byłatonie ufnośćczystowyobra że niowa,alewystar cza ją cosil na,abywywołaćdrże niepochodzą cenietyl kozprze ni kli we gozimna.

Podzie miamusia łybyćrze czywi ściedużeigłę bokie.Pookołodwudzie stume trachmi nę lija kąśodno-gęgłów ne gokoryta rza,prowa dzą cąwle wo,pokil kume trachjeszczejed ną,ażwreszciekorytarzna glerozsze rzyłsię,poja śniałiprzedni miwyłoni łasięobszer nasa laonie re gular nieowal nymkształ cie.Mia -łaconaj mniejpiętna ścieme trówśredni cy,azwieńczonabyłanawysokościczte rech lubna wetpię ciume trów.Wkil kumiej scachnaścia nachipośrodkutkwi łypłoną ceża gwie.Sa lępra wiewca łościwypeł -nia liludzie.

Tobylizpew nościąmieszkańcyWiel kichLip,kil ka dzie siątosób.Porazpierw szyAndrzejmiałmoż-li wośćprzyj rzećsięimze bra nymwtaklicznejgrupie.Odpoczątkupobytuwewsispotkałza le dwiekil -kaosób,atutajze bra lisięna gle,jakbywydobycizja kiejśpoza rze czywi stejprze strze ni.Wtymsła bymoświe tle niurobi liprzygnę bia ją ce,aza ra zemstrasznewra że nie.Wyglą da lijakbla de,pół mar twezja wy,ludziebezżycia.Mie linasobiesta re,nędzneubra nia,głów nieczar ne,oprze sta rza łymkroju,którekie -dyśbyćmożewkła da liwnie dzie lęprzedwyj ściemdokościoła.Te razubra nianienada wa łysięjużdoni cze go,przypomi na łyłachma niar skiprzyodzie wekbezdomnych.Sta licia snozbi ci,przywar cidosie biei do ścian.Nie którzy cośmówi li pół głosem, inni sta li za myśle ni, zwra ca jąc sta re, poora ne twa rze kuskal ne muskle pie niu,jeszczeinnimodli lisię,trzyma jącwrę ceróża niec.

BratJulianza trzymałsięuwylotukoryta rza.Odwróciłsięiprzyłożyłpa lecdoust.Dałrę kąznak,żeniebę dąjuższlida lejiwszystko,cotumasięroze grać,zoba czązte gomiej sca.

–Cotojest?–wyszepta łaHanka.Mnichodwróciłsiędoniejina chyliłgłowę.–Ha niu,tawioskatogrób.Prze cieżtytowiesz.–Ustabra taJulia nawykrzywi łysięwuśmie chu;wy-

da wa ło się, że odczuł sa tys fakcję, wypowia da jąc te słowa zja dli wym pół głosem. Potem prze stał sięuśmie chaćidodał:–Prze cieżbyłaście ka wa,cotutakna praw dęsięodbywa.Nowięcje steś,patrz.

Andrzejwpa trywałsięwtłum,anaje goskroniachza cząłpoja wiaćsiępot.Ogar nia łogoja kieśpode -ner wowa nie.Wcią gałgłę biejpowie trze,które gona gleza czę łomubra kować,czuł,żecośści skamupłu-ca.Totenbrakprze strze ni,wą skikorytarzitłum.Niemiałwątpli wości,żeje gostanmożesiępogor szyć,alewie działteż,żemusizostaćnamiej scu.

–Andrze ju,toboli–usłyszałgdzieśzda le kagłosHanki.Uświa domiłsobie,żeści skajejdłońzbytmoc no.Hankapopa trzyłananie gouważnie.–Cocijest?–spyta ła.–Źlesięczujesz?

–Tonicta kie go–odparł.–Wytrzymam,poprostuźleznoszęta kiemiej sca.Aleniebyłpe wien,czywistocieudamusięzostaćtuwystar cza ją codługo.Ode tchnąłkil kara zyiza -

cząłwma wiaćsobie,żejesttudlaniej,żemusijąochronić,gdybyza szłata kakonieczność,żetospraw -dzianiniemożeza wieść.Si łąwolispróbowałpowstrzymaćna ra sta ją cylęk.Gorzejbyłozdusznością.Zda wa łomusię,żewpłucachgroma dzisięja kaściecz,cośjątamwci ska,apotemwpychajeszczegłę -biej.

Wtemszmer,którywypeł niałsa lę,ucichł.Hankaprzytuli łasiędoAndrze ja.Touspokoiłogo,mógłza czerpnąćpowie trza,osła błenogiznówna bra łysi ły.Wduchupodzię kowałjejzato,żejesttakbli sko.

Spoj rzałwgłąbsa li.Najejprze ciw le głymkrańcu,sła booświe tlonympochodnia mi,widnia łaciemniej szaodotocze nia,gi -

ną cawmro kucze luśćjeszczejedne goko ryta rza.Wtejchwi liwynurzyłsięzniejoj ciecJan.Miałnaso -bieczar nądługąsuknięzwyszytymnapier siachzłoci stymkrzyżem.Kroczyłwol no,wmil cze niu,wysokounie sionagłowagórowa łanadwszystki midookoła.Zanimwyła nia lisięzciemnościpół na dzymężczyź-ni.Szligę sie go,powią za nizsobągrubymsznurem,któryopa sywałichszyje.Wyglą da lijaknie wol ni cyprowa dze ninatarg.Obokszłopa rumni chów.

Nie malwszyscyzwią za nichłopiprze kroczylipięć dzie siątkę.Andrzejpa trzyłza fa scynowa ny.Kie dyna li czyłdzie sią tąpostać,aonina dalwychodzi li,stra ciłra chubę.Podziemnasa labyłajużpra wiepeł na,podjednąześcian,nie cole piejoświe tloną,zosta ło tyl kotrochęmiej sca.Zwią za nimężczyźni je denzadrugimklę ka liwrzę dachzwróce nitwa rządoja snejścia ny.Mil cze li.Głowymie liskie rowa newdół.

Dopie rote razAndrzejprzyj rzałsięichple com,gdyżcoś,cze gowcze śniejnieza uwa żył,zwróci łoje -gouwa gę.Wes tchnąłtakgłośno,żebratJulianodwróciłsiędonie go,popa trzyłmuwoczyipoki wałgło-wą.

Mężczyźni prze sta liwychodzić.Wszyscy klę cze li zwróce ni do ja snej ścia ny.Mogło ich być okołodwudzie stu.

Andrzejmiałwła śniespytać,czyto,cowi dzinacia łachwięźniów,jesttym,oczymmyśli,alewtejchwi lirozległsiędonośnygłosoj caJa na.Mnichstał,wiel kiigroźny,podja snąścia ną.

–Tesa le,tekomna ty,pa mię ta jąwie lecier pie nia–za cząłoj ciecJan.–Kryjąból,złoiwszystko,conaj bar dziej nie ludzkie może cie sobie wyobra zić. Te komna ty na szych podzie mi li czą sobie setki lat.Iprzezsetkilatci,którzyspla mi lisięzłem,pokutowa lizawi nytutaj,wtychciemnychlo chach.Pokuto-wa lisrogo.Zbie ra mysiętutajwszyscy,takjakprzedtrze mamie sią ca mi,takjakwcze śniej,czte ryra zydoroku,izbie rze mysięjeszczenie je denraz.Jestnascorazmniej,topraw da.Alemusi mywypeł nićna szeza da niedokońca.Iwypeł ni myje!–Oj ciecJanmówiłmoc nymtonem.Tłumstałni czymza hipnotyzowa -ny.Twa rzemężczyznikobietwyda wa łysięnapierw szyrzutokapozba wioneemocji,jednakprzybliż-szymwej rze niumożnabyłouj rzećza cię tośćwichoczach.Prze orkontynuował:–Za pyta ciemoże,jakjużdaw niej pyta li ście, cze mu to robi my? Dla cze go? Czyż nie dość już spra wie dli wości wymie rzyli śmy?Otóżmówięwam,żeniedość!Ni gdyniebę dziedość!Razposta nowionaka ranieznakońca!Wszyscy,którzytute razstoimy,nosi mywsobiewi nę!Wy!–wska załklę czą cych.–Imy!Tak,myteż!Cojestna sząwi ną,za pyta cie.Jestniągłupota,na szagłupota.Alenaj większawi naspoczywanatychzbrodnia rzach!–Oj ciecJanponow niewska załpal cempół na gichwięźniów.–Zwyrodnia lecnaza wszepozosta niezwy-rodnial cem!Waszbezspor nyaktbar ba rzyńskiejpodłości,kie dymor dowa li ściezuśmie chemnaustach,noża mi,sie kie ra mi,dusi li ściesznurem,goni li ścieigwał ci li ściepola sach,pa li li ściewstodołachiboż-ni cach–tenaktnieodszedłwza pomnie nie.My,tutaj,pa mię ta my,ibę dzie mypa mię taćdokońca.Je ste -ściewinninietyl kośmier citamtychbie da ków,aleje ste ściewinniśmier citejwsi.Onaumie ra,bowyjąza bi li ście.Za bi ja jąctamtych,za bi li ściesie biesa mych.Iza bi li ścienas,tuze bra nych.Dla te godziśznówmusi cieponieśćka rę.

Powie dziaw szyto,oj ciecJancofnąłsię,adwajmni sizbli żylisiędopierw sze gosze re guklę czą cych.Ścią gnę li im sznur z szyi, ale nie rozwią za li spę ta nych na brzuchu rąk.Któryś z za konni kówpodniósłpierw sze gozeska za nychipoprowa dziłkil kakrokówna przód,podsa mąścia nę.Uniósłdogóryje gorę ceiprzycze piłdoże la znychkla merwbi tychwska łę,takżewię zieństałte raztwa rządościa ny.

HankaiAndrzejzrozumie li,cozachwi lębę dziesiędziać.Cia ławszystkichska zańców,nacowcze -śniejzwróciłuwa gęHołotyński,byłyca łewbli znach.Pa trzącnaprzypię te godościa nymężczyznę,niemie lijużwątpli wości,żeczłowiektenzosta niepodda nytor turze.

–Skwa ra!–krzyknąłoj ciecJan.–Tyza wszeje steśpierw szy,taksa mojakpierw szybyłeśwte dy.Na glewpowie trzurozległsięświst,za kończonyodgłosemprzypomi na ją cymgłośniekla śnię cie.Nad

głowa miwzbiłsięprze raźli wykrzykSkwa ry.

Oj ciecJanstałprzednim,trzyma jącwrę cedługipowróz.Le dwieSkwa raprze stałkrzyczeć,aprze orza machnąłsięikolej neude rze niespa dłonagołeple cychłopa.Li niękrę gosłupaprze cię łydwiesi neprę -gi.Na stępneude rze nieroze rwa łoskórę.Skwa raza cząłkrwa wić.Zje goustna dalwydobywałsiękrzyk.

–Ża łujzato,couczyni łeś!–za grzmiałgłosoj caJa na,asznurspadłnadol nepar tieple ców.Prze orodcze kałkil kase kund,apotemna brałpowie trza,wziąłpotężnyza machizwiel kąsi łąchłosnąłponow -nie.Batrozorałskórę.Chłopza ryczałjakugodzonybyk.

–Łożkur wa…łoch…japier dolę…–wyrzucałzsie biekrótkie,ode rwa nesłowa.–Ża łujesz?!–Oj ciecJanpodszedłdowi szą ce gowkaj da nachSkwa ryina chyliłsięnadnim.–Tak–wysa pałSkwa ra,ję czącisyczączbólu.–Jeszczepoża łujesz–powie działoj ciecJanirozka zał:–Odpiąćgo!Na stępny!Mni siwyprowa dzi liwychłosta ne goSkwa rę.Na je gomiej scuzna lazł siękolej nyzklę czą cych.An-

drzejpa trzyłnaoj caJa na.Prze orspokoj niecze kał,pa trząc,jakje gopodwładniprzywią zująrę cechłopadokaj danwścia nie.Moc ności skałbatwopuszczonejrę ce.Tymra zemnicniepowie dział.Le dwieza -konni cyodsunę lisięnabezpiecznąodle głość,potężnymza ma chemspuściłpowróznaple cymężczyzny.Ude rze niemusia łobyćbar dzo sil ne, gdyżkroplekrwi rozprysły sięnawszystkie strony.Chłopwydałzsie biepotwor nywrzask,ca łysięwygiął,nogiwyraźnieza czę łymudrżeć.Na stępneczte ryude rze niaspa dłyjednozadrugim,wosza ła mia ją cymtempie,zna czącnaple cachkrwa wewstę gi.Zie miaiścia napokryłysięczer wonymiśla da mi.

–Na stępny!–wykrzyknąłoj ciecJan.Chłosta trwa ła. Prze or wymie rzał każde mu po pięć moc nych ba tów. Przez ca łą tę krwa wą część

wstępnądoce re moniiHankaubokuAndrze jadrża ła,ażwreszcieza czę łapła kać.Kie dydościa nyzostałprzypię tyszóstychłop,stwier dzi ła,żeniejestwsta nienatopa trzeć.Chcia łaodejść,alebratJulianna -tychmiastjąpowstrzymał.

–Musiszzostać!–szep nął.–Je ślichcesz,cofnijsię trochę,alepodżadnympozoremniewol nociopuszczaćklasztoruprzedkońcem.

AndrzejiHankaode szlida lej,koryta rzemwstronęwyj ścia,gdzieza trzyma lisię.Andrzejwycią gnąłpa pie rosa.Zgłę bidocie rałdonichodgłosświszczą ce goba ta.

Czytającpamiętnik.Częśćpiąta

Chłostaprze dłuża łasię,boprze ornie razwstrzymywałbatiza miastwymie rzaćkolej nera zy,wygła szałumoral nia ją cepoga danki.

HankaiAndrzejpowoliodda la lisię,ażdotar lidodrzwi.–Niemasensutustać–powie dział.Opuści likorytarzprowa dzą cydopodzie miiuda lisiędokuchni.Usie dliprzystole.Hankapo prosi ła

opa pie rosa.–Mówi limi,żeraznakwar tałsiętamspotyka ją,iżeja kieśtamrobiąpokutyczycoś,alenieta kie…

–powie dzia ła.–Tenoj ciecJantoja kiśsza le niec.Oj ciecpi szeonimdobrzewpa miętni ku,noaleto,coonwyra bia,

to…noniewiem–odparłAndrzej.–AletobyłtenSkwa ra,ontamwpa miętni ku…toten…zsie kie rą…–Tak,wiem.Sie dzie liwmil cze niu.Andrzejsię gnąłna gledoswoje gople ca kaiwyłożyłnastółpa miętnikJe rze go

Hołotyńskie go.–Wiesz,janiedoczyta łemjeszczedokońca–rzekł.–Jateżnie,potymopi sieza bi ja niajużniemogłamda lej.Andrzej otworzył pa miętnik w miej scu, gdzie skończył czytać. Był tam opis mieszka nia Fiszke go

iSzai i dal szyciąg rozmowy,któramia łamiej scepourodze niu się ichcóreczki, czyliwła śnieHanki.Prze kartkowałda lejkil kastron.

–Wiesz–powie dział–na wetniewia domo,jakmia łaśnaimię,jakonichcie licięna zwać.Tujestta -kifragment,gdzieonisięcie sząztwoichurodzinimójoj ciecjestunich.Twojamatkamusia łabyćbar -dzoładna.O,wi dzisz.–Andrzejwróciłdowcze śniej sze gofragmentuipoka załjejza pi ski.

Prze czyta łaszybkoiuniosłagłowę.–Możenatymzdję ciu,gdziekobie tapa trzynadziew czynkę,którąnie siemężczyzna,towła śnieoni.

Czyje stempodobna?–Maszinnewłosy,totrochęzmie nia,azdję ciewszystkie gonieodda je.Prze czytaj mywspól niekil ka

fragmentów.Onipew niedługojeszczebę dątamsiębi czować.Przysunę lisiędosie bieipochyli linadpa miętni kiem.

PAMIĘTNIKJERZEGOHOŁOTYŃSKIEGO,Wiel kieLi py1942

Mi ja jądni.Wewsispokój.Rol ni cyihodow cywra ca jądoswoichza jęć.Tojużkoniecrozprę że nia.Tyl koczęśćmłodychgdzieśwybyła,rozbie glisiępookoli cy,ruszylizanie miec ki miba ta liona mi.Szukać,służyćpomocą.Kie dywrócą,niktniewie.

Dziśsta ramsięoporzą dzaćobser wa torium,usta wiamte le skopy.Chcęprzygotowaćkil kapoważniej -szychobser wa cji izrobićdobreszki ce.Może to tyl kopo to,że byuciecz te goświa tawnie skończonąprze strzeń,wjejchłodnepiękno.Myślęotym,jakodle głesątedwiedzie dzi ny:swoj skadzie dzi nażycianapowierzchnima łejpla ne tyinie zna nawza sa dziedzie dzi naza gadkowychwła ści wościwszechświa ta.Jednązna mybar dzodobrze,drugąle dwieza czę li śmypozna wać.

Wczorajusta wi łemprzyrzą dy,aleni cze goniezoba czyłem.Kie dyza pa dłanoc,niemogłemuwol nićmyśliodpomor dowa nych.Onitamle żąca łyczas,mię dzydrze wa mi,mo żezczte rystame trówoddomuGrządkow skich.Tamma jąswójgrób.Bożni catojużnaza wszebę dzieruina.Pew niejądocnarozbiorą,we zmąka mie nie,docze gośimsięprzyda dzą.

Domyżydow skiejużprze trze bione,dotądniktsięwnichnieza domowił.Mamjednakwra że nie,żeto

tyl kokwe stiacza su.Wieśmusiuzgodnić,coktobie rze.Pew nieczują,żezawcze śnienaostenta cyj neza -sie dla nie,dzie le nie.Niemogąmiećpew ności,czyktośnieoca lał.

Myślę,że byzaj rzećdoRomkaPodbier skie go,ale ja kośniemogęsięna tozdobyć.Wyda jemisię,jakbymojenaj ściemogłona prowa dzićczyjeśpodej rze nia,żetam,wpiw ni cyonije gooj cieckogośtrzy-ma ją. Ktowie, czy nie stra ci li by życia ra zem z odkrytymi Żyda mi.Wieś poka za ła, że jest gotowa nawszystko.

Chodzęodklasztorudoobser wa toriumiza uwa żam,żeludziebar dzoszybkoza akceptowa linowąrze -czywi stość.Każdykolej nydzieńprzynosicorazgłębszypowrótdonor mal ności.

Trudnomipi sać,nieznaj dujęwsobieżadnychsłów.Zja wia jąsiępokil kuna stępnychdniach.Wchodządowioskini czymwra ca ją cyzwojennejwypra wy

wojow ni cy.Łupówdużoniema ją,alewi daćponichza dowole nie,rysują cesięnatwa rzach.Mamwra -że nie,żerozpie raichna wetcośwrodza judumy.Budząza inte re sowa nie,ludziegroma dząsięwokółnichiwypytująonowi ny.Dowia duje mysię,żewsiesąjużopróżnionezŻydów.

Apotem,przywódce,snująswojeopowie ści.Niemogę się na dzi wić tej tole rancjiw stosunku do nich.Nie którzywpraw dzie dystansują się, ale

większośćmieszkańcówtraktujeichbezwi docznejre zer wy,takjakdaw niej,jakbynicsięniesta ło.Na -dalpozosta jączłonka miwspól noty.

Czę stoza chodzędoKrysi.Sie dzi mydługownocy,kil kara zyodwie dziłnasJa nek.Jestszcze rzeprze -ję tyjejodwa gą.Twier dzi,żekoniecznietrze bacośwymyślić,że byludzieniena bra lipodej rzeń.Wte dywpa dananie zwykłyplan.

–Trze baza improwi zowaćcią żę–mówiktórejśnocy.–Dziew czynkamanie ca łyroczek.Powiedzmy,żeKrysiajestte razwtrze cimmie sią cu.Urodzi,daj mynatozapięć.Bę dzieszle żećwklasztorze,żeni byja kieśkompli ka cje.Cośsięwymyśli,wyślejągdzieś,że byludzienieodra zuzoba czylima łą.Cotynato?

Krysiasięzga dza.Niewiem,cozte gowyniknie,aleobojetwier dzą,żewar tospróbować.–Jurek–doda jeJa nek–bę dzie,żetotwoje,rozumiesz?Rozumiemto,alenieoponuję.–DamjejnaimięHa nia–mówipew ne gora zuKrysia.Wpierw szymokre siepotychprze ra ża ją cychwyda rze niachsta ra mysięnieporuszaćte gote ma tu.Nie -

je denpew nienosiwgłowiesmutnemyśli,aleichnieujaw nia my.Wiem,żeJa nekjestwstrzą śnię ty.Powyjeździe Straucha za mknął się w sobie, ale wi dzę, że we wnętrznie cier pi.Ma zostać prze orem, boNiemcypoza bi ja lijużwszystkichstar szychza konni ków.Resztazpew nościągoobie rze.

Pew ne godniaJa nekzdra dzami,żechcesięza jąćosa motnionymJa rusiemGrządkow skim,chociaż,jaktwier dzi,nasa mąmyślcierpniemuskóra.Chłopakjestzupeł niesamjużdwala tainie malzdzi czał.Nadoda tekwydałteżydow skiedzie ci,ska załjenaśmierć.Ja nekjestzda nia,żedokońcaniezda wałso-biespra wyzte go,cozrobił.

–Uczynięznie gomni cha.Toprze cieżdziec ko.Biednedziec ko.Tywiesz,cobę dziesięznimdzia ło,kie dyonsobieuświa domi,docze godoprowa dził?

Niezga dzamsięzJankiem.Są dzę,żenicsięznimniebę dziedzia ło.Ja kośsobietowytłuma czy,aleczypoczujewi nę?Trudnomitoprzyznać,alenielubięte gochłopa ka.

Wia domojuż,żepożydow skiedomynieza mie niąsięwpustosta ny.Wieśja kośdoszładoporozumie -nia.Pose sjezaj mująnowiloka torzy.Głów niemieszkańcyLip.

Sprzą ta ją,czyszczą,uwi ja jąsięprzezwie ledni.Wioskapookre sieza stojuna bie rażycia.Słychaćod-głosypi ły,stukotmłotków,rże niekoni.Mię dzytympokrzyki wa niapra cują cychmężczyzn.

Ludzieszybkoza pomi na ją.Chybachcąte razprze kształ cićto,cozdobyli,naswojąmodłę.Sta remożeprzypomi nać.

Idąc do klasztoru po chleb, na tykam się naSzymonaSkwa rę, sie dzi pod drze wemw towa rzystwie

swoje gooj ca.Nagłowiemaczar nyka pe lusik,wustachźdźbłotra wy.Wi dzimniezda le ka,wyda jemisię,żeuważniemnieobser wuje.Odcza suma sa kryniewi dzie li śmysię;janieszuka łemkontaktu,onnaj -pierwga niałŻydówpowsiach,potemgdzieśsięza szył.

Posta na wiam,żena wetnanie goniespoj rzę.Niechwie.Niechwie,coonimmyślę.Ajednak,kie dyzrów nujęsięzdrze wem,cośka żemiwykorzystaćtenmoment,ije denje dynyrazpowie dziećgłośno–tymor der co!

Za trzymujęsięiodwra camgłowęwichkie runku.Obser wująmnie.Napew nowie dzą,żeni migar -dzę.Przybie ramgroźnywyraztwa rzy.Pa trzęmłode muSkwa rzeprostowoczy.

–Noco,możegar nuszekja kiciurobić?–SzymonSkwa rawypowia datesłowawsposóbtaknie win-ny,żeprzezchwi lęna wetchcęodpowie dzieć.Wporęjednaksięopa nowuję.

–Dla cze go,Szymonie,za bi łeśtychludzi?–pytam,wol nowyma wia jąckażdesłowo.–Zna łeśich,tobylitwoisą sie dzi,dla cze gotozrobi łeś?

Skwa raga siuśmiechnatwa rzy.–TyzaŻyda misięniewsta wiej.AmożeśtyŻyd?–Oj ciecisynśmie jąsięzżar tu.–Jakmogli ścietozrobić?Je steśmor der cą,powi nie neśtra fićpodsąd.TwarzSzymonaSkwa ry tę że je,wi dzę,że ioj ciecprze sta jesięuśmie chać.Wichoczachza pa lasię

cośnie dobre go.Ogar niamnielęk.–Sądtojużtubył–odpowia daSzymonSkwa ra.–Acocidziw ne?Toniewjisz,żeuoniichwszyn-

dziebi ją?Niewjisz?Notote rowjisz.Jakichnietynubi je,toinny.Tujużdlonichmiej scanima.Ajak-bymyniepomogli,tochujwi,cobyNiemcena robi lituwLi pach.Te rotowszystkieludzieŻydagonią.Niewi dziołeś?Prze cieśtubył.Ca łowieśbyła.Wszystkieludzie,nie,uoj ciec?

–Anotak–odpowia danapyta niesynasta rySkwa ra.–Tysamniewiesz,cze mutozrobi łeś–mówiędomłodsze go.–Ni gdyniebę dzieszwie dział,bopro-

staodpowiedź–żecisiętopodoba ło–nieprzej dzieciprzezgar dło.SzymonSkwa ramie rzymniemor der czymspoj rze niem.Odwra camsięiruszamprzedsie bie.Niechcę

gojużwi dzieć.Mamprzedsobąbezmyśl ne gotypa.TenStrauchmiałra cję.Wie śnia cymor dowa lipobar -ba rzyńsku.Niemcywkła da liwtokrwiożer cząideę.Efektfi nal nybyłta kisam.

Idąc,myślę,żenie dobrzepostą pi łem,odkrywa jąctakja snomojezda nie.Jeszczektórejśnocyprzyj dąimnie,chole ra,za bi ją.Napew nobę dąrozga dywać,żeje stemobrońcaŻydów,żemożesamŻydje stem.Tak,myślę,żeniebyłotoroztropne.

Przezkil kakolej nychdniogar niamnieja kaśpa ra noja.Wyda jemisię,żemieszkańcypa trząnamniepodejrzli wie,żewszyscychcąsięnamnierzucić.Cośpodpowia dami,żepowi nie nemza chowaćostroż-nośćnauli cy,boprze cieżnie daw nowbia łydzieńtuza bi ja noludzi.Cóżzaprze szkoda,że byza bićjesz-czejedne go,nadoda teknie wygodne goświadka?

Uspoka jamniefakt,żeSzymonSkwa ragdzieśsięulotnił.Ja kośgoniespotykam,choćmożewła śnietaokolicznośćpowinnamniebar dziejza nie pokoić.

Wnocyzosta jęuKrysi.Ha niajesturocza.Musi myuwa żać,że byniktjejnieza uwa żył,bonie wyklu-czone,żechcie li byjąza bić.

NocąuKrysibudzi mysięnie raz,bodziec kopła cze,alekie dyjużza sypia,le żymydługo.Krysiajestbar dzoza cnąkobie tą.Chybasięza kocha łem.

AndrzejiHankajednocze śnieunie śligłowy.Zgrzytotwie ra nychdrzwibyłwyraźny.Andrzejszybkoza mknąłpa miętnikiwsunąłgodochle ba ka.

Usłysze lizbli ża ją cesiękroki.Wprogusta nąłbratJulian.–A,tuje ste ście.Bojużsięba łem.Te razdokościołanamszęwszyscyidą.Oj ciecJanbę dzieodpra -

wiał.Chodźcie,za razbę dąwychodzić.•

Szóstewprowadzenie

WielkieLipy,1996,godzina12.15Samochód był bar dzoma ły.Karl Strauch z trudemwgra molił się na sie dze nie pa sa że ra.Musiał zdjąćczapkę,gdyżina czejbysięniezmie ścił.WszystkowtejPol scebyłoal boma łe,al bobrzydkie.Nie,zażadnące nęniechciał bytumieszkać.Conaj wyżej,mógłtuumrzeć.

Zakie row ni cąza siadłpa zer nymnichiruszyli.Sa mochodzikpodska ki wałnanie rów nościach,cospo -wodowa łona si le niesiębólów.KarlStrauchdałznak,żenieczujesiędobrzeiprosioostrożniej sząjaz-dę.Mnichchybaniebyłnaj lepszymkie row cą,boautoje cha łowpraw dziebar dzowol no,leczcokil kachwilszar pa ło,raptow nieprzyspie sza ło,abyna glenie malsta nąć.Dopie ropoprze je cha niupołowydy-stansujazdausta bi li zowa łasięiza konnikzer knąłnaKar laStraucha,śmie jącsięnie pew nie.

Nie zwrócił na to naj mniej szej uwa gi. Spoglą dał przez okno, wypa trując obser wa torium. Kie dywreszcie poja wi ło się w odda li, ser ceKar la Straucha za bi łomoc niej. Zdzi wi ła go ta nie ocze ki wa naemocja.Znaj dowałsięwwioscewystar cza ją codługo,abyopa nowaćewentual newzrusze nie.Toprze -cieżniebyłowje gostylu.Nawoj niena uczyłsiędła wićwsobienie potrzebneodruchy,wątpli wościlubskrupuły.Umiałza chowaćspokójwnaj trudniej szychmomentach,itaumie jętnośćbar dzoprzyda wa łamusięprzezca łeżycie.

Opa nowa niesytuacyj ne.Oilejednakwkonkretnejchwi libyłzimnyjaklód,otyleprze dłuża ją casięnie pew nośćpootrzyma niuli stuodAndrze jaHołotyńskie gorodzi łanie kończą cysięstres.Obec nezde ner -wowa nieKarlStrauchkładłnakarbswoje gosta nuzdrowia.

Prze je cha li skrzyżowa nie ipowoli,kołysząc sięnanie rów nościachwysypa nej żużlemdrogi,mi ja likolej neza budowa nia.Pole wejStrauchzoba czyłpustą,za rośnię tąprzeztra wędział kę.Tubyłasyna goga,bezwątpie nia.Wie śnia cyjąnadpa li li,zosta łyfunda menty,je ślidobrzepa mię tał;te razniebyłojużnic.

Mnichnie coprzyspie szył.Sa mochódje chałpodgórę,ażza trzymałsiękil ka na ścieme trówprzedbu-dynkiem.UpałznówdałsięKar lowiStrauchowiwezna ki.Wnę trzenie wiel kie goautkabyłopotwor niena grza ne, alewyj ście na ze wnątrzwca le nie da ło ulgi. Tempe ra tura nie mal przygnia ta ła go do zie mi.Ode tchnąłkil kara zygłę biej,ryzykującna si le niebólu,iwłożyłswojąofi cer skączapkę.Popra wiłbluzęmunduru,pasika buręzpi stole tem.Buty,choćnie gdyśdoskona łe,niele ża łyzbytdobrzeikie dywysiadłzsa mochodu,za bola łygonogi.Zbytdługojużwnichła ził.Tonienaje gowiek.

Ogar nąłwzrokiemobser wa torium.Kopułazda wa łasiępopę ka nalubporysowa na,aledachnadczę -ściąmieszkal nąpokrywa łaświe żopokrytasmołąpa pa.Ogól nywyglądnieprzedsta wiałsięzbytoka za le,jednakda wa łosięza uwa żyć,żeca łeobej ściebyłoza dba ne.Budynekzostałogrodzonydrew nia nympło-tem,wktórymznaj dowa łasięuchylonafurtka.Niezwa ża jącnamówią ce gocośztyłumni cha,otworzyłjąsze rzejiwszedłnaplac.Popra wejza uwa żyłnie wiel kiogródekzwa rzywa mi.

Strużkapotuwyla ła się spoddaszka czapki i spłynę łamupo twa rzy.Znówpoczuł ukłuciewpier -siach.Pochyliłsięizwie siłgłowę.Przezmomentmiałwra że nie,żesięprze wróci,aletoszybkomi nę ło.Mnichpodszedłidotknąłje gora mie nia.KarlStrauchna tychmiastsięwyprostowałiodsunąłrę kę.

–Jużdobrze–powie działci choiwska załdrzwiprowa dzą cedoobser wa torium.–Chcętamwejść.Za konnikpopa trzyłmugłę bokowoczy.Nie ocze ki wa nietwarzprze orazmie ni łasięzgotowejnakaż-

dąsłużal czośćwewrogą.–Pantu…był…wte dyjakza bi ja li…jakwyza bi ja li ście.Tyje steś…Strauch,na zi stow skimor der ca.

–Słowaoj caJulia nabyłyjakcel nekule.KarlStrauchspodzie wałsię,żemogągorozpoznać,żektośgoskoja rzy.Na wetje ślihi storianiewy-

szłapozaopłotkiwsi,tu,wtymwstrętnymsiole,ludziepa mię ta li,cośtamwie dzie li,koja rzyli.Wpier -siachznowuza kłuło,abólrozlałsięsze roko.KarlStrauchmusiałsiępochylić.Je ślisięnieuspokoi,ser -

cezachwi lępozba wigożycia.Ode tchnąłkil kara zyiwyprostowałsięwol no.Za konnikpa trzyłnanie gozdziw nymwyra zemtwa rzy.

Notak,pomyślałKarlStrauch,pie nią dzewziął, tote razsięodgrywa.Poka zujepraw dzi weobli cze,wstrętnyrobak.Wie,żewię cejmuniedam.

Niecze kałdłużej.Szybkim,wyuczonymruchemsię gnąłdoka bury iwycią gnąłpi stolet.Wyce lowałprostowgłowęmni cha.Wystar czyje denruchpal cem,je denruch.Ipar szywyPola czekpotoczysięwdółjakmar twakłoda.

Pierw szyrazodlatznówbyłpa nemżycia.Wi dokmusiałbyćimponują cy.Mnichodra zupobladłicochwi laprze nosiłspoj rze niezlufypi stole tunaoczyce lują ce go.KarlStrauchkorzystałwła śniezca łe gowojenne godoświadcze nia.Byłpro fe sjona li stą.Prze stałmyślećobole snymkłuciuwpier siachiwyczer -pują cym ża rze. Ta chwi la była zbyt piękna, peł nawzrusza ją cej nostal gii. Nie pa mię tał pra wie, kie dyostatnirazsyciłsięstra chemwoczachska za ne gonarozstrze la nie,ate razpa trzyłzmłodzieńcząsa tys fak-cjąnaprze ra żonespoj rze niegłupie gomniszka.

–Tygłupcze!–rzekł.–Wymyśli cie,żebę dzie mysięprzedwa mikorzyć,ża łowaćte go,cowynamka że cieża łować.Myśli cie,żemysięwstydzi my,żeczuje mywsobiewi nę.Głupcze!Ni gdyniewstydzi -li śmysięini gdynieczuli śmysięwinni.Niktzwasniepotra fił bywykonaćtejhi storycznejmi sji,wobecktórejtyczyjanicniezna czymy.

–Rozumiem–drżą cymgłosemodparłoj ciecJulian.–Ale…proszę…proszęsięuspokoić…KarlStrauchbyłwła śniebar dzospokoj ny.Za konnikniemógłwie dzieć,ileprzyjemnościspra wiamu

trzyma niegonamuszce,jakme lancholij newspomnie nia,daw noza pomnia ne,spływa jąna gleni byzinne -goświa ta.Mógł bytakstaćistać,wpa trującsięwteoczyiprzywołującdaw nehi storie,obra zyma łychmia ste czekiwsi,prze mar szepoli cjiioddzia łówwoj ska.Za pachtamte goświa tabyłna dalobec ny.

KarlStrauchwciążmie rzyłzpi stole tu,urze czonyna wrotemwspomnień.Nadzwyczaj newyda rze niazosta jąwumyślejużnaca łeżycie,zmie nia jąjedote gostopnia,żezosta je

onowswympóźniej szymwzrościepodporządkowa newła śnietejwcze snejfa zie,jestwca łościokre ślo-neprzezwyjątkowośćtamte gocza su.Jużnicte goniezmie ni,żezwykłaegzystencjazewszystki mipro-ble ma midnia codzienne gopodle gawe wnętrznejoce nie zper spektywy tychkil ku lat, adoświadcze niawojennesta jąsięnie na ruszal nymodnie sie niemdlapodej mowa nychwyborów.

Chociaż przez większość swych lat Karl Strauch był zmuszony ukrywać wojenną prze szłość, nieujaw niaćpraw dzi wychmyśli,za wszewgłę biduszyporów nywałde cyzjeidzia ła niazde cyzja miidzia -ła niemcza suwoj ny.Tenokres,za le dwieuła mekje godługie gożycia,sta nowiłnaj ważniej szyprobierz.Czę stoła pałsięnatym,żerozma wia jączkimś,za da wałsobiewmyślachpyta nie:ja kitybyśbyłnawoj -nie?,apotemprzyglą da jącsięrozmów cy,sta rałsięwyczytaćodpowiedźzruchuga łekocznych,ust,zko-ścipoliczkowych,ogól ne gowyra zutwa rzyisposobusie dze nia.

Iotostałzwyce lowa nąbronią,wi dząc,jaktwarzmni chapokrywabla dość.Wie dział,żeniestrze li,aleprze dłużałtęsce nę,de lektującsięsma kiemmi nionychdaw note mudoświadczeń,którena rzuca łysięsa me w liczbie nie spotyka nej, jakby ten gest ce lowa nia i strach za konni ka mia ły moc wywoływa niazprze szłościnaj bar dziejnie zwykłychprze żyć.

Wreszciezwol naopuściłrę kę.Oj ciecJulianotarłczołoiwypuściłzpłucpowie trze.Nie malsięzsi kałzestra chu.Niemiałjużwąt-

pli wości,żezna lazłsiętwa rząwtwarzzosobąnie speł narozumu.OtymStrauchuconie cosłyszałiodoj caJa na,iodAndrze ja;przedchwi ląsamprze konałsię,żetenczłowiekbyłzdol nydokażde gosza leń-stwa.

–Wiesz, kogo szukam. –Nie miecwska zał drzwiwej ściowedo czę ścimieszkal nej obser wa toriumidodał:–Prowadź.

Oj ciecJulianniewie dział,copocząć.Niemcowiwyraźniechodzi łopogłowiecośstraszne go.Tenpi stolet,mundur,za chowa nie–nicniewróżyłopomyśl ne goza kończe niatejidiotycznejsytuacji.

–Prowadź–powtórzyłKarlStrauch.–Proszęsięnie…de ner wować–wystę kałprze or.Le dwie zrobi li kil ka kroków, a drzwi sa me się otworzyły. Usłysze li wyraźne skrzypnię cie. Karl

Strauchpoczułostrybólwklatcepier siowej.Ze brałsięwsobieiwpa trzyłwciemnąsień.Kobie ta,którąuj rzał,byłanapew nomłodszaodnie go,alejużpierw szezmarszczkiza zna cza łysięna

jejtwa rzy.Sta ła,trzyma jącrę kęnaklamce.Długieblondwłosy,ciemniej szeprzygłowie,prze ci na łypa -smasi wi zny.Mia łanasobieznoszonączar nąsukniędokolan.

Oj ciecJulianwyprze dziłKar laStrauchairobiącdziw nemi ny,powie dział:–TopanzNie miec,ka załsiętuprzywieźć.Ha niu,prze pra szam,aleonmabroń,tojest...–Prze rwał,

boHankauniosłarę kę.–KarlStrauch–dokończyłagłośno,pa trzącwoczyczłowie kowiwnie miec kimmundurze.Zmarszcz-

kiwokółjejoczuna pię łysię,kie dyzmrużyłapowie kiprzedsłońcem.Obojepa trze linasie biewmil cze niu.WduszyKar laStrauchawzrósłnie pokój.Takobie taitenmnich

niemogligopa mię tać,bylizbytmłodzi.Wcza sach,gdytuprze bywałal bosięrodzi li,al bomie lipokil kalat.Tymcza semrozpozna wa ligodoskona le.Musie liczytaćpa miętnik,októrympi sałwli ścieówmło-dzie niec, byćmoże oglą da li na wet fotogra fie. To zna czy, żewie dzia no o nim i je go roliwma sa krze.Ajednakwie dzataniewydobyłasięnaj wyraźniejpozawieś.Gdybytaksięsta ło,nie chybnieza czę tobygości gać.

Kimbyłatakobie ta?Jejzimny,wyraźnienie chętnywzrokwbi jałsięwnie go;prze sunąłsiępomun-durzeiwte dyKarlStrauchwychwyciłwnimwyrazironiial bopogar dy.

Gdybymiałwię cejsi ły,gdybyniepora ża ją cyból,roze grał bytole piej.–Holotynsky,muszęsięznimwi dzieć.Proszęmniedonie goza prowa dzić–powie dział,robiąckil ka

krokówna przód.Hankaspoj rza łapyta ją conaoj caJulia na,któryza razprze tłuma czyłjejsłowaKar laStraucha.Zrozu-

miaw szy,ocochodziNiemcowi,cofnę łasięipokrę ci łagłową.–Holotynsky–powtórzyłKarlStrauch,aje godłońspoczę łanaka burze.Je ślizachwi lęnieznaj dzie

sięwcie niu, upał rozłożygonadobre.Klatkępier siową roze rwa łopotężneukłucie.KarlStrauchza -chwiał się i z ogromnym trudem utrzymał rów nowa gę. Sapnął głośno i za klął. Za wi rowa łomu przedocza mi.Sta nąłwsze rokimrozkroku,awje gorę cezna lazłsiępi stolet.–Holotynsky!–Tymra zemkrzyk-nął,copozba wi łogonie cosił.Stałjużnie malsi łąwoli,bocia łoznaj dowa łosięukre suwytrzyma łości.

Hankazbla dła.Oj ciecJulianzbli żyłsiędoniej,alesambyłniemniejprze stra szony.–Wpuśćgo!–powie dział.–Wpuśćgo,dochole ry,bonaspoza bi ja!–Amożepototuprzyje chał!–odpar łaHanka.–Niega dać!–wysa pałostatkiemsiłKarlStrauchiza cząłiśćwichkie runku.–Holotynsky!Hankaza wa ha łasię,niewie dząc,copocząć,alekie dyNie miecwyce lowałwniąpi stolet,odsunę ła

sięwtył,robiącmumiej sce.KarlStrauch,mie rząctodoHanki,todooj caJulia na,prze kroczyłprógob-ser wa torium.Przezchwi lęnicniewi dział,ta kimrokpa nowałwśrodku.Pa mię tał,żepowi nieniśćwle -wo.Pochwi lijużbyłwpokoju.Obrzuciłgospoj rze niemiza uwa żyłłóżkowgłę bi.Prze szedłprzezpo-kój iusiadł, ca łyczas trzyma jącpi stoletw rę ce.Bóldła wiłgo,utrudniałoddycha nie,potza le wałmuoczy.Alechłódwnę trzadzia łałjakbal sam.Te gowtejchwi linaj bar dziejpotrze bował.

Usłyszałkrokiiuniósłgłowę.DostrzegłHankęioj caJulia na,którzysta nę liprzydrzwiach.Okienni cepokojuzosta łyza mknię te, świa tłowpa da ło je dynieprzezwą skie szpa ry inie domknię cia.Słychaćbyłogłośneodde chydwój kiPola ków.KarlStrauchwyczułwnichlęk,tensam,ja kiza pa mię tałzcza sówwo-jennych.

–Wody!–rozka zał.Oj ciec Julian szepnął cośHance,którana tychmiastuda ła siędokuchni.Pochwi liwróci ła zpeł ną

szklanką.KarlStrauchłapczywieopróżniłszklankę,sta ra jącsięprzytymza chowaćnie na gannąposta wę.

Poczułsiętrochęle piej,chociażniebyłomuda nedoznaćwiększejulgi.Bóljużnieustę pował.Razbyłmniej szy,pochwi liwzra stał, apotemznowuopa dał, jednakniezni kał tak jakkil kagodzinwcze śniej.KarlStrauchoparłsięipołożyłpi stoletnakola nie.Naj chętniejza mknął byoczyizdjąłtęciężkączapkę.Wtychwa runkachbyłotojednakma rze nie,naktóreniemógłsobiepozwolić.Znaj dowałsięnate re niewroga.Musiałbyćprzygotowa nynawszystko,podstępniPola cywkażdejchwi limogligozdra dzić.Uda -jągrzecznych,alewgłowachjużimpew nieświ ta,jaktugopodejść,rozbroićiobezwładnić.Tak,dziśniesąjużta cystra chli wijakprzedla ty.

–SzukamHolotynsky,gdzieon jest?– spytałmni cha.Ten jednak, jakbyza pomniał ję zykawgę bie,stał,nicniemówiąc.

Wpół mrokuKarlStrauchniewi dział je gooczu i twa rzy.Kobie taprzydrzwiachzrobi ła ja kiśgest,które goniezrozumiał.Obojecią glenie ruchomotkwi liprzydrzwiach.

Iwte dyrozle głysięwymówioneponie miec kusłowa:–Cze gochcesz,Strauch?Ażsięwzdrygnął,kie dytousłyszał.Głosdobiegłzprze ciw nejstronypokoju.Odwróciłgłowęido-

pie ro te razdostrzegłwogar nię tymcie niemką cienie opodalkominkapostaćsie dzą cąwfote lu.Pra wiecał kiem pogrą żony w mroku, mężczyzna spokoj nie go obser wował. Karl Strauch szybko doszedł downiosku,żejestuzbrojony,ina czejnieprze ja wiał byta kiejpew nościsie bie.Tymle piej,rozmowabę dzierze czowa,irze czowybę dziekoniecwra ziecze go.

–Holotynsky?Tytona pi sa łeś?–za pytałiwyjąłzkie sze nilistsprzedlat.AndrzejHołotyńskiniemusiałprzyglą daćsiękoper cie,że bywie dzieć,zczymmadoczynie nia.List

na pi sa nydwa dzie ściasześćlatte muprzywiódłtutajsa me goadre sa ta.–Awięclistdotarł–powie działidodałpochwi limil cze nia:–Tak,tojagona pi sa łem.–Dobrze.–KarlStrauchuspokoiłsię,boHołotyńskispra wiałwra że nieprzychyl niena sta wione go.–

Spra wa jestprosta–cią gnąłda lej, chcącnadaćgłosowipojednaw czy ton.–Mi nę łowie le lat. Je stemsta ry,wła ści wieumie ram.Przyje cha łem,że bytozoba czyć.Chcętozoba czyć,nicwię cej.

–Andrzej,onmabroń!–rzuci łana gleHanka,stoją cana dalprzydrzwiach.Postaćwfote luna wetniedrgnę ła.Mężczyznamil czałkil kase kund,apotemtyl kouniósłrę kę,jakby

chciałuspokoićiHankę,ioj caJulia na,którybla dydygotałzestra chu.–Nicniezoba czysz–odparłspokoj nieAndrzejHołotyńskiiza milkł.Początkowy spokójKar la Straucha znikł.A jednakPola czek nie bę dziewspół pra cował.Wypa da ło

spodzie waćsięta kie goobrotuspra wy,prze cieżprzezca łela tawoj nyte gowła śniegouczono,te godo-świadczał–niewol noufaćPola kom,gdyżwkażdymznichsie dzibandyta.Je ślina wetwspół pra cuje,toal bouda je,al bomawtymwła snyinte res,atojeszczegorzej,bosprze daw czyk.Ta kie gotrze bawykorzy-staćwnaj większejmożli wejmie rze,ana stępnieusunąć.Nieda łosięwte dyzni miina czejpostę pować,ite raz,potylula tach,KarlStrauchspotykałsięzdokładnieta kimsa mymsposobembycia.Nie,onisięniezmie nią,nędzny,podłyna ródkrę ta czy.Tyl kosi ławyższe gorozumujestzdol nawydobyćznichja ką -kol wiekwar tość.

–Chcęobej rzećzdję cia,któreukradłtwójoj ciec–zna ci skiempowie działKarlStrauch.Je gosłowazosta ływymówionepowoliidosadnie,także byczłowiekwfote luniemiałwątpli wości,ja kade ter mi na -cjaprze peł niaduszęnie miec kie goofi ce ra.

Hołotyńskiwyda wałsiębar dzospokoj ny.Wi dokpi stole tuwrę ceKar laStrauchainie codziennystrójzda wa łysięnierobićnanimwra że nia.

–Onni cze gonieukradł–odrzekłwkońcu.–Za trzymałtyl kodowodyzbrodni,którątypopeł ni łeś.KarlStrauchza kląłwduchuina brałtchu.–Pa mię tam,choćsła bo,te gotwoje gooj ca.–Ostatnirazspróbowałlżej sze gotonu.–Ta kichłystek,

tak. Tu, w tym pokoju rozma wia li śmy, o czym pi szesz w li ście, jak wi dzę, znasz prze bieg rozmowyiwogóleznaszca łąhi storię.Topraw da,byłemja,onijeszczetenmnich.Itaksa mote razwi dzę,żewy

nicnierozumie cie,jakoninierozumie li.Tobyławoj na.–KarlStrauchnamomentprze rwał,bojednopodrugimukłuciawpier sibyłyjakwbi ja nenoże.Na piłsięwodyiznówza cząłmówić,coprzychodzi łomuzcorazwiększymtrudem.–Byławoj na.Rozumiesz?Aza bi ja nieŻydówbyłojejpeł nopraw nymele men-tem,byłotejwoj nyza sadni czączę ścią,taksa mojakwal kifrontowe.Towszystkona le ża łodosfe rywoj -ny.Dojejza sadni czejidei.Poj mij cietowreszcie,dochole ry!Iniemów cie,żewamsięte razżyjego-rzej,bezŻydów,bożyje sięwamle piej, i je ste ścienamza towdzięczni!Więcniewyrzucajmi tuodzbrodnia rzy!–OstatniesłowaKarlStrauchwypowie działpodnie sionymgłosemipoczuł,żewpier siachpa ligoja kiśstrasznyogień.

–Towytaktosobiewymyśli li ście–odparłAndrzej.–Totyl kowa szapokrę conapsychi kaka żewamdziśwtensposóbmyśleć.Jawiem,żewyczę stomówi cie:to,corobi łemwte dy,uzna wa łemzasłuszne,myśla łem,żetaktrze ba,boŻydzinasskrzyw dzi li.Wiem,żetakmusi ciemyśleć.Aletonierze czywi stość,tyl kodrę czą cewaskoszma ry.

–Nierozumieszzła,którewyrzą dzi linam,Niemcom,ica łe muświa tuŻydzi.Ta cyjaktyni gdyte goniezrozumie ją.

AndrzejHołotyńskidrgnął i zmie nił pozycjęw fote lu.Na dal jednak je go twarzpozosta wa łaukrytawcie niu.

–Ja kiezłouczyni litwoimNiemcomŻydzizWiel kichLip,którychza bi li ście?–spytał.–Nieprzyje cha łemsiętutłuma czyć!–odrzekłKarlStrauchiprze rwał,abyna braćtchuprzedwymó-

wie niem kolej nych zdań. – Żyd za wsze jest i bę dzieŻydem, bezwzglę du na to gdziemieszka. To popierw sze.Apodrugie,toludzieztejpodłejwsimor dowa li.Inietyl kotu,pola sach,polach,dzieńpodniu.Ła zi li zaoddzia ła miEG,poli cji imyślisz, żeco robi li?Tusięwszyscycie szyli, żeprzyszli śmyirobi myporzą dek.

–Nie,niewszyscysięcie szyli.Niewszyscy!–Nie ważne!–uciąłKarlStrauch.–Nieje stemtupoto,że bysięwda waćwpusterozmowy.Gdziesą

zdję cia?!–powie działgłośno, rozka zują cymtonem.Posta nowiłdzia łaćostrzej,boPolaknaj wyraźniejsta rałsięwyprowa dzićgowpole.

AndrzejHołotyński,dotądsie dzą cybezruchu,pochyliłsiędoprzodu.Je gotwarzwyłoni łasięzcie -nia.

–Tychcesztonietyleobej rzeć,ileza braćizniszczyć–rzekłpowoli.–Niczte go,niedamcitychfo-togra fii.

Dopie rote raz,kie dytwarzHołotyńskie gooświe tliłpromieńznie domknię tejokienni cy,KarlStrauchzezdumie niemzoba czył,żeje gorozmów camanasobieczar neokula ry.Pocomuokula rywtymmroku?Nieza sta na wiałsięnadtymdłużej,tyl kopodniósłsięzłóżkaiwyce lowałbroń.Ztyłuusłyszałjękko-bie ty.

–Je ślizachwi lęmite goniedasz,za bi jęcię–rzekłspokoj nieiodczuł,żebólwpier siachgdzieśzni -ka.–Je stemnie miec kimofi ce rem!Niebę dziesztuzemniekpił!Wsta waj!

KarlStrauchna reszciepoczułsięjakwte dy,gdybyłmłody.Obrazspoddaszkaczapkibyłte razwy-raźny i jednoznaczny.Miałprzed sobąbuntow ni cze goPolaczka, zdra dziec kie go szczura, który skrywałprzednimje gowła sność.Niebyłomowyoda rowa niuznie wa gi.

–Wsta waj!–wykrzyknął,aleHołotyńskinieruszałsięzfote la.–Nie,Strauch–odparłspokoj nie.–Nieza bi jeszmnie.Alepomyśl,je ślipotra fisz.Tylelatdys ponuję

dowoda mitwojejhańby,atycią gleje steśwol ny.Powi nie neśmibyćwdzięczny.Nocóż,wiedz,żewcze -śniejchcia łemtoujaw nić.Te razjednakwi dzę,żepostą pi łemsłusznie.Mójlistode brałcirozum,żyłeśwstra chuprzedzde ma skowa niem,októrymcina pi sa łem.Bar dzomnietocie szy.Żyłeśwol ny,aleznie -wolony.

WtymmomencieAndrzejHołotyńskizrobiłkrokwje gostronęizdjąłczar neokula ry.NaKar laStrau-chaspoj rza łyja kieśnie wia rygodniedziw neoczy,zupeł nienie ruchome,zdrę twia łe,jakbypozba wioneży-

cia.Byłototaknie zwykłe,żewpierw szejchwi liKarlStrauchażsięcofnął.–Tak–rzekłHołotyński.–Chociażtymniewi dzisz,jacie bienie.Piękneprote zy,co?Wi dzisz,ciąg

zda rzeń prowa dzą cy na przykład domoje go ka lec twawie dzie także do cie bie. To oczywi ście za wi łaścieżka,jednakwpew nymsensiena le życięobwi nićzawszystko,comniespotka ło.Mnieimoje gooj ca,itędziew czynę.–Andrzejwska załHankę.

KarlStrauchpowstrzymałsię,że byniepa trzećzasie bie.Możetencholer nyPolakgooszuki wał,cośkombi nował,że bygoobezwładnić.

–Wi dziszją?–mówiłda lejHołotyński.–Tojestura towa naztamtejma sa kryżydow skadziew czyn-ka.Tyza bi łeśjejrodzi ców.Tak,nieuda łosięwampoza bi jaćwszystkich,bobylimię dzyna mita cy,któ-rzypotra fi lisięte musprze ci wić.Chceszzoba czyćzdję cia?Niezoba czyszich,takjakjaichniezoba częaniniezoba częcie bie–za kończyłAndrzej,anaje gotwa rzypoja wiłsięuśmiech.

KarlStrauchstałzwycią gnię tympi stole tem,ma jącnace low ni kuwą tłecia łonie wi dome go.Ogar nia łagocorazwiększasła bość,wgłowieznówwi rowa ło,rę ceinogibyłyjakzwa ty.Na glezro bi łomusięsmutno.Tylesta rań,poświę ce nia,iwszystkonanic.Możetoichwła snawi na.Niebylidośćskuteczni.Spar ta czyli ca łe to przedsię wzię cie.Wszystko poszło namar ne. Kie dy on umrze, ilu jeszcze zosta niepraw dzi wychNiemców,którzyrozumie jąza groże niainiebojąsięotymmówić?Czyktośzdobę dziesięnata kąjakonodwa gę?Czyktośpoka żeświa tu,żeniemawsobiewi nyijestponadtymwszystkim?

–Niesądźmnie,boni cze goniedoświadczyłeśinicnierozumiesz.Nieprze sze dłeśpróby,takjakjaprze sze dłem–wyszeptałKarlStrauchostatkiemsiłipoczuł,jakbólponow nierozle wasięwpier si,jakna ra sta,ogar niajużnie malca łecia ło.Ajednakna dalstał,choćwtejwła śniechwi liprzyszłomudogło-wy,żetokoniec.

Opuściłpi stolet i za chwiał sięnadrżą cychnogach.Wmyślachna pływa łydonie go ja kieśmroczneobra zy.Chciał sięodwrócić i spoj rzećwoczy tejoca la łejdziew czynce.Ści snąłmoc niejbroń.Zda larozbrzmia łasal waplutonuegze kucyj ne go,posypa łysięrozka zy,czyjeśkrzykiprze ra że nia,ję kinie dobi -tychwdołachwypeł nionychwodąpokola na;ichdziura wegłowywynurza ją cesięizachwi lęznówgi -ną cepodpowierzchnią,mdłyza pachkrwizmie sza nyzesmrodemka łuimoczu.

Musiał.Musiałnaniąspoj rzeć,abydokończyćdzie ła.Wtejchwi lija kiścię żarspadłmunagłowę.Wpomieszcze niurozległsiękrzykkobie ty.KarlStrauch

zwa liłsięnapodłogę,pi stoletwysunąłmusięzrę ki.Trza snąłszczę kąode skę.Ktośodwróciłgonaple -cyiude rzyłwgłowę.Zoba czyłnadsobątwarzja kie gośmłode gochłopa ka,którycośdonie gowykrzyki -wał.

Toniemia łozna cze nia.Bólwklatcepier siowejrozlałsięni czymogień.KarlStrauchpróbowałza -czerpnąć powie trza. Pociemnia łomu przed ocza mi. I na gle ból za mie nił sięw podmuchwia tru, któryuniósłgo,lekkie goni czympuch.Gdzieśzda lausłyszałjeszcze,jakszcze ka jąpsy.Wnozdrzachpoczułza pach prochu, przed ocza mi za ma ja czyłmu ten Schmidt ce lują cy zza krza ka, huknął wystrzał, gdzieśzbokuza kwi li łodziec ko.Stałpośródokrwa wionychciał,nadgłowąwrzeszcza łyzłowrogiematki.Po-czułjeszczechłód,jakbyktośpowiałmroźnympowie trzem.Apotemotwar łasięprzednimmgli staprze -strzeń,zaktórąjużzdą ża łakunie munie skończonaczerń.

Cia łoKar laStrauchaznie ruchomia łotaknie ocze ki wa nie,żeludziomwpokojutrudnobyłowtouwie -rzyć.OczyNiemcawpa trywa łysięwsufit.Chłopak,któryklę czałnadnim,rozej rzałsięiwstał.

–Nieżyje–powie działpoangiel sku.Do środkawe szła obca dziew czyna, pyta jąc, co się dzie je. Zoba czyw szy le żą ce go na zie mi star ca

wmundurze,sze rokootworzyłausta.Chłopakza uwa żyłjąina tychmiastpodszedł.Za cząłjejcośmówić,ge stykulującnawszystkiestrony.

Hanka,ca łabla da,sta nę łaobokAndrze jaiwzię łagopodra mię.Poddałsięjejdotykowi,aonapo-czuła,żeje gocia łodrży.

–Chodź–powie dzia ła.–Wyjdźmynapowie trze.

Chłopakca łyczascośmówiłdodziew czyny,którazwróci łasiędoreszty:–Hankmówi,że bypowie dziećpoli cję.–Dzię kuję,dzię kujębar dzo–odparłoj ciecJulian,wycie ra jącpotzczoła.–Wiem,żeprzybie gli ście

naj prę dzej,jaksięda ło.Niemogłemina czejdaćwamznać,że...niebyłonatocza su…–My…szybko,boniewie rzymy,alejakonpowie dział,żetotenNie miec,to…–dziew czynamówi -

łazsil nymangiel skimakcentemibyłaniemniejwystra szonaniżoj ciecJulian.–Dzię kuję–jeszczerazpowie działprze or.–Muszęte raz,prze pra szam,muszęiść.Wyszedłprzedobser wa torium,gdzieHankaiAndrzejsie dzie linanie wiel kiejła weczce.–Cośpodobne go–rzekłoj ciecJulian.–Dopie rote raztodomniedocie ra.Tojest…byłtenStrauch.

Cośnie zwykłe go.Alepocoprzyje chał?–Towszystkotakprędkosiępotoczyło–rze kłaHanka.–Jaje stemjeszczewszoku.Cze muonztym

pi stole tem?Nikt nie odpowie dział. Oj ciec Julian przysiadł na brze gu ław ki. Andrzej zwrócił twarz w stronę,

zktórejpa da łypromie niesłoneczne.Cośza mruczałpodnosem.Je gospokójbyłpozor ny.Takjakpowie -dzia łaHanka,wszystkopotoczyłosiębar dzoszybko.Naj pierwusłyszał,żepodje chałma luchJulia na,po-temja kieśnie miec kiewyra zy,aza razpóźniejwje goobser wa toriumzja wiłsięniktinny,jakKarlStrauchzpi stole temwdłoni.Niebyłona wetcza su,że byze braćmyśli.Musiałna tychmiastza re agowaćnaza ist-nia łą sytuację, nie omal za improwi zować. I te raz nie wie dział, czy postą pił słusznie, odma wia jąc muzdjęć.Możli we,żedoprowa dziłdoje gośmier ci.

–Zda jesię,żeonca łyczasbyłnie miec kimofi ce rem.Chciałtopoka zać–powie dział,aHankaioj -ciecJuliankiw nę ligłowa mi.

–Wiem,aleniemusiałte gopoka zywać,wyma chującpi stole tem.Itenmundur.Zwa riował–odpar łaHanka.–Atyjaksięczujesz?Wszystkowporządku?Za łóżokula ry,że byciludzieciętaknieoglą da li.

Oj ciecJulianzrobiłkil kage stów,niewie dząc,copowie dzieć,ipobiegłdoma lucha.Zachwi lęsa -mochódwzbi jałsmugępyłu,pę dzącdoklasztoru.

Andrzejsie działztwa rząwysta wionąnasłońce,Hankacią gletrzyma łagozara mię.–Amożejaprzeztela tawciemnościta kisięzrobi łem…ogłupia ły?Mogłemmutodać.–Andrzej

poszukałdłoniHanki.–Nie,za służyłsobienato–odpar ła.

Rozdział6

Ukresuwszelkiegoświatła,1970,czwartek–piątek

1.ŚmierćwWiel kichLi pachcha dza łaoddomudodomuci szejniżtutej szekoty.Cza sembyłojąwi daćjużzda le ka.Obja wia łaprzybycieza pa chem,któryludziezna liodda wiendaw na.Czułosięjąwprzedsion-kuiza razbyłowia domo,żespowi łaca łeobej ście,ota cza jącdomiza grodęaurąnie tykal ności.Innymra -zemza powia da łasiękrzykiemlubgryma sembólu,apotemmil kła,bypodłuższymcza sieode zwaćsięznowu.Bywa ło jednak,żezja wia łasięnie spodzie wa nie,na wie dza ładomostwo, jakby tra fi ładonie goprzypadkiemlubprzeznie uwa gęzboczyw szyzdrogi.

Ludziemar liiWiel kieLi pysta wa łysięcorazmniej sze.Star cyodchodzi liwewła snychłóżkach,do-glą da nidoostatnichchwilprzeztych,którzyjeszczezosta wa li.La temśmierćbyławyraźniej sza,zosta -wia ławię cej śla dów, zi mą trudniej przychodzi ło ją uświadczyć, bo gdy za lę gła sięw którymś domu,rzadkowyściubia łanosa.

Życiewwiosce,gdyskończyłasięwoj na,było jużtyl kocze ka niemnagości nędlaśmier ci.Mię dzyce re moniąwiel kiejka ry,cokil kamie się cy,ludzieżyliwspomnie nia mi.Naj pierw,abypokrze pićser ca,przypomi na lidaw nąchwa łęWiel kichLipisłynnąwal kęzMoska la mi,wktórejjużnie malkażdymiesz-ka niecmógłsiępochwa lićdziel nymprzodkiem.Kie dybyłocie pło,sia dywa linaprzydomowychław kachiopowia da litęhi storię,doda jąccoraztonoweszcze góły,ażwkońcuniktniewie dział,cobyłopraw dą,acozmyśle niem;późniejwspomi na lidobrela taprzedwojenneiwiel kipopytnagarnki;owoj nieopo-wia da lima ło,pew niedla te go,żedlanichwoj nani gdysięnieskończyła;znaj większymża lemopowia -da liodzie ciach,którychjużniezoba czą,rozsnuwa liwi zjęichda le kichwę drówekwświe cieina wza -jemli cytowa lisięichwyima gi nowa nymiosią gnię cia mi.Rokzarokiem,pozba wie nina dziei,ra dości,ja -kąniosądzie cilubwnuki,ska za ninasa mychsie bieażpoostatniedni,wie dliżywotspokoj nyiskromny;jużza prze sta liwal ki,wie dzie li,żebuntkończysięza wszeporażką.Żylizdnianadzień,pototyl ko,abyprze żyć.

Apotem,które gośdnialubnocy,zja wia łasięśmierć.2.

Andrzej iHanka sta li przed kościołem, przypa trując sięwychodzą cym ludziom.Dotychczas nie wi -doczni,skryciwswoichcha tach,bylidlaHołotyńskie goza le dwiepo tencjąistnie niażywejspołeczności.Ni byktoś tammieszkał, cza sa mikogośda ło się spostrzec, aledochwi li, gdyzoba czył ichwszystkichwpodzie miu,niemógłwła ści wiebyćpe wien,czyna praw dęsątuludziepozapa romamni cha miipi ja ka -mi.

Wszechobec ny lód i nie ustę pują cymróz, nie zwykła na wet na tę porę roku srogość na tury ubie ra ławioskęwca łunśmier tel nejci szy.Je dyniedymią cekomi nysuge rowa ły,żetlisiętużycie.

Ate razokołosetkistar cówlubosóbnaprogusta rościwyle wa łosięzkościel nychwrót.Wychodzi liwmil cze niu,nie którzyrzuca liza cie ka wionespoj rze niatam,gdziesta liAndrzejiHanka.Większośćtychspoj rzeńbyławroga.

–Ipój dądoswoichdomów?Iznowutakbę dąwnichsie dzieć?–spytałAndrzej.–Nieza wszetakjest–odpar łaHanka.–Onisąsta rzy,jestbar dzozimno.Wnie dzie lępój dąnamszę.

Anie którzydoglą daćswoichwnyków.–Onisądlamnieja cyśnie re al ni,niewiem,czyrozumiesz.–Andrzejniewie dział,jakwyra zićto,co

chciałpowie dzieć.–Sąjakja kaśnie rze czywi staca łość,ja kaświel kazja wa,oniniesąjaknor mal nilu-dziewprze ciętnejwiosce,tyl kojakja kieśmonstrum,któreschodzisięwtymkoście le,apotemrozcho-

dzipodomach,apotemznowuschodzi,itakwkół ko.–Ta kiejednodogorywa ją ceser ce–odpar ławza myśle niuHanka.–Nie,nieser ce,ra czejza hipnotyzowa nama sa.–Andrze ju,onipróbowa lija kośtużyć.Jeszczekil kalatte muna wet,alete razjużwie dzą,żeprzedni -

mije dynieśmierć.Samwi dzisz,jaktujest.Prze rwa lirozmowę.Ja koostatniświą tynięopuszcza lici,którzyzosta liprzezoj caJa naubi czowa ni.

Tymra zempoli czyłdokładnie,byłoichdwuna stu.Nieróżni lisięja kośspe cjal nieodpozosta łych.Ogo-rza łe,bla deobli czaobrośnię tebroda mi.Andrzejrozpoznałwkil kuznichmężczyzn,którzypoczę stowa ligowi nem.Więctobylicimor der cy.Zwykłe,prostepi jaczki,ja kichspotkaćmożnawszę dzie.Idąipa trzązłymwzrokiem,jakbychcie liprzylać.Typowe.

–Jaktomożli we,żeonisięte mupodda ją?Przychodzątakjakteowieczkiida jąsięlać?Poichtwa -rzach to ra czej coś inne gowi dać.–Andrzejwypowie dział słowaci cho, abyprzypadkiemniktnicnieusłyszał.Wtemktośpołożyłdłońnaje gora mie niu.Odwróciłgłowęirozpoznałoj caJa na.

–Chodźcie–powie działprze or–usiądźmyjeszczenachwi lę.We szli do re fekta rza, gdzie ze bra ło się kil ka osób.Wśród za konni ków sta ły ja kieś star sze kobie ty

irozma wia ły.Nadługichstołachpłonę łyświe ce.–Słyszę,żedzi wicięposłuszeństwotychludzi–rzekłprze or,kie dyusie dliprzykońcustołu.–Rozu-

miemto.Dlakogośzze wnątrzmożetosięwyda waćnie zwykłe.–Tosątwar dechłopy,takichprzynaj mniejodbie ram.Atujakteowcele zą.–Andrzejrozłożyłrę ce.–Topraw da.Takwła śniele zą.Aleuwierzmi,onidaw niejwca leniebyliowieczka mi.Musie lisię

ni mistać.Ta kiSkwa ranaprzykład,teżsięrzucał,tomupoła ma lirę ce.Ci,którzyniechcie lisiędostoso-wać,zgni liwes bec kimwię zie niulubzosta lirozstrze la niodra zuzakola bora cjęzNiemca mi.Prze cież,jakkol wieknatopa trzeć,bra liwtymudział,awięc,nie ja ko,poma ga li.Wte dyaresztowa nowie lumęż-czyzn,którzyni gdyniewróci li.Kor donochronnynadwioskąwpierw szychla tachpowoj niebyłszczel -ny,aktoucie kał,chciałwyjeżdżać,te goszybkoła pa nowtymczytamtymmia steczku.Onibyaresztowa lipew niewszystkich,alewykorzysta łemsytuację,abywprowa dzićmójrytuał,Gumuł kasięzgodził.Każdyznichbyłnaprze słucha niu,podczasktóre goposta wionoimwa runki:al bozosta jesziodbywaszka rę,al -bowię zie nieiprocesokola bora cję,corów nasięśmier ci.Samwi dzisz,żeniemie liwyboru.

Andrzejsłuchałtejmowyzmie sza nymiuczucia mi.Niepodobałmusięanipomysłchłosty,ani, tymbar dziej,sa moje gowykona nie.

–Ale…czyoj ciecjestpe wien,żetosłuszne?Że bytakprzezresztężyciamusie li…–Pokrę ciłgłową,niewie dząc,jakdokończyćzda nie.

–Wiesz, co zrobi li – twar do odrzekł prze or. Bli zna na je go twa rzywyda ła się na gleAndrze jowiwiększaniżzwykle.–Niemogąuniknąćka ry.Tozresztąwchwi liobec nejjestnaj mniejważne.Posłu-chaj cie–zwróciłsiędoAndrze jaiHanki.–Możena wetjużjutroonitubę dą.Gumuł kabezwątpie niaprzyśleswoichludzi,którzyma jąsiętobą,Andrze ju,za jąć.Niewiem,coGumuł kaobmyśla,alebyćmo-żegruntza cząłmusiępa lićpodnoga mi,kie dysiępoja wi łeś.Mamwra że nie,żegórajużwie,iżta jemni -caWiel kichLipjestza grożona.Są dzę,żejednaknieposunąsiędoosta teczności.Wolał bymjednak,abyśdziśprze nocowałtutajijutrobyłtuca łyczas.Ła twiejbę dzieichoma mić,gdybyzja wi lisięzra na.Po-sta ramsięjednakcośzrobić.Je ślimisięudadodzwonićdoGumuł ki,porozma wiamznimodpowiednio.Aletotyl koewentual niezła godzito,comana stą pić.Oniitakprze słucha jącięiodja dą.Oba wiamsię,żebę dzieszmusiałtuzostaćdłużej,abyuśpićichczuj nośćiprze konaćdosie bie.Potemmożepozwolącimiećta kista tusjaktwójoj ciec.

–Ja kista tus?–spytałAndrzej,gdyżcośwyda łomusiępodej rza ne.Prze orpopa trzyłnanie godłuższąchwi lę,apotemwes tchnąłirozej rzałsięposa li.Na stępniepochy-

liłsiękunie mu.–Wła ści wiele piej,że byświe działwcze śniej–rzekłci cho.–Twójoj ciecniezadar momógłsobie

przyjeżdżaćiodjeżdżać.Chybazda wa łeśsobiezte gospra wę?–Niezadar mo?Tozna czy…–Andrzejnieumiałdo kończyć,bowła śniete razzrozumiałwszystko.

Twarzmuposza rza ła.–Tak–dopowie działoj ciecJan.–Musiałiśćnawspół pra cę.–Byłszpie giem,ka pusiem…konfi dentem.–Andrzejspuściłwzrok.–Niemiałwyj ścia.Ina czejal bomiał bywypa dek,al bożył bytudodziś.Wybrałuni wer sytet,noite -

razrozumiem,żebyłjeszczeje denpowód.Tysięurodzi łeś.Donosił, topraw da.Musiałdonosić,choćza pew niałmnie,żesta rałsięzni migrać,wodzićichzanos,aprzynaj mniejsta rałsięnieszkodzićkole -gom.Niewiem,nailemusiętouda ło.Je gokontaktyzes be ka mi,wogólezapa ra tem,niebyłydlamniecał kiemczytel ne.Pozosta wa łasfe ra,którąza chowywałdlasie bie.Wiem,żepotemte gobar dzoża łował.Ka rie ranieukła da łasiętak,jaksobiewyma rzył.Miałdoktoratiha bi li ta cję,alechybaniewszystkoszło,jaktrze ba.Pra cowałnadja kąśteoriądotyczą cąwła ści wościra mionga laktycznych,chciał,oilepa mię -tam,zba daćiopi saćza sa dyruchuca łejga laktyki,alemusięnieuda wa ło.Noitedonosy,którecią glemusiałpi sać.Wiesz,kie dytuprzyjeżdżał,choćnatepa ręmie się cywroku,byłodte gowol ny.Spróbujtozrozumieć,wczućsięwje gosytuację.

–Jakoj ciecmyśli,cosięsta ło?Dla cze gotakna gleumarł?Prze orodchyliłsięnaopar ciekrze słaici chogwizdnął.–Te gosięjużchybaniedowie my.Wiemtyl ko,żegdytubyłostatniraz,dwala tate mu,jakzwykle

sia dywa li śmyumnie.Powie działmiwte dy,żechceskończyćzni mi.Żemajużdośćkontaktów,tomuodbie ra łospokójducha,niemógłsięskupićnadproble ma mina ukowymi.Niepotra fiłprzejśćnadtymdoporządku,ca łetouwi kła niepsułomuner wy.Więcchciałskończyć,aleoba wiałsię,ja kabę dziere akcja.Potemwyje chał,długogoniebyło,ażwkońcudotar ładomniewieść,żenieżyje.

–Jakoj ciecsą dzi?Czyoni…–Andrze jowiponow nieza bra kłoodwa gi,abydokończyćpyta nie.Oj ciecJanpoki wałgłową.–Myślę,że jest topraw dopodobne–powie dział.–Moglizrobićcoś,żeumarł.Sta wałsiębar dzo

nie wygodny.–Wiem,docze gosązdol ni–wtrą ci łasie dzą cadotądci choHanka.–Gdymniearesztowa li,wte dy,

nauczel ni,robi lizemnąta kierze czy,że…Niemamwątpli wości,cobysięsta ło,jakbymsięniezgodzi -ła.

Oj ciecJan,którydobrzeznałjejhi storię,znówski nąłgłową.–Naszkrajopa nowałsza tanniegor szyodte go,któryznie woliłtęzie mięwcza siewoj ny.Ciludzie

sątaksa moźli.–Aoj cieczni miwspół pra cuje!–rzuciłna gleAndrzej.–Młodzieńcze,gdybyniemojawspół pra ca,wszyscyciludziewewsimogli byjużnieżyć.Za pa mię -

tajtosobie.Andrzejnicnieodpowie dział.Zbytwie ledoświadczyłnie zwykłościwcią guostatnichkil kudni,aby

jużcokol wiekmogłogozdzi wić.Jednaksłowaoj caJa na,żebę dziemusiałzostaćtudłużej,za brzmia łyjakzłowrogaprze powiednia.Na dalnieumiałprzyswoićsobie te go,coprze żywałwWiel kichLi pach.Zjednejstronyprzyj mowałdowia domości,żetonie bezpie czeństwo,októrymcią glemumówią,gdzieśrze czywi ście jest, a z drugiej ni gdzie go nie dostrze gał.Gdyby nie ponie dział kowa na paść, byćmożewciążniewie rzył bywanijednosłowoprze ora.Zna lazłsięwświe ciesza leńców,gdzieśpozanor mal no-ścią. Jakmożnaw ta kichwa runkachbezkrytyczniewie rzyćwewszystko, comówią ja cyśmni si,prze -wrażli wionekobie ty?Wktórymśpunkciemusibyćgra ni capraw dopodobieństwa,apozaniąistnie jetyl -kokłamstwoal bochorema ja cze nialudzinie speł narozumu.

–Pew nieza uwa żyłeś,żetuniemadzie ci–podjąłnanowoprze or.–Sa mista rzyista rze ją cysięlu-dzie.Naj młodsitoHankaiJulian,aprze cieżobojedorośli.Awiesz,cze mutudzie ciniema?

–Niewiem.

–Bojeza bra li.–Za bra li?Ktoza brał?Zna czy,że…oniza bra li?–Andrzejodczuł,żewtymmomenciegra ni ceabsur -

duzosta jąnie bezpieczniena ruszone.–Ostatniedziec ko–smutnymgłosempowie działoj ciecJan–urodzi łosiętupodkonieclatpięć dzie -

sią tych,wpięć dzie sią tymósmymbodaj że.Chłopiec tobył.Wcze śniejwszystkiedzie cizWiel kichLipwywieźli.Podobnodoja kichśośrodkówkształ ce nia,takmówi limatkom.Za bra liwszystkiedzie ciimło-dzież.Niktznasniewie,cosięzni mista ło,jakichtamprzystosowa lidożyciawsocja li zmie.Gumuł kani gdynicmiotymniepowie dział,amożesamniewie.Takmyślę,żepodda liichbar dzosil nejindoktry-na cji,zrobi liznichkomuni stów.

–Aichrodzi ce,takpoprostuzgodzi lisięnato?–Byłototrudne,alewkońculudziezgodzi lisię,żele piej,że bydzie ciżyływświe cie,niżmia łytu

we ge tować.Ube cygrozi liijednocze śniecośobie cywa li.Noija kaśna dzie jawnichcią glejest,żekie -dyśtuwrócą,choć bypoto,że bypoka zaćsię,jakimsięwie dzie.

–Tostraszne.–Tak.WiększośćkobietwWiel kichLi pach to istotynie szczę śli we,mar twewśrodku,pozba wione

je dynejra dości.–Niemcyteżtakrobi li,oddzie la lirodzi cówoddzie ci.AHanka?–Andrzejpopa trzyłnanią.–Dla -

cze goonazosta ła?–Dzie ciza czę li za bie raćwczte ryczypięć latpowoj nie.Hankazosta łazewzglę dunaJur ka.Nie

wiem,cozrobił,żesięzgodzi li,iniechcęwie dzieć,aletaksięsta ło.Dla te gonikttuKrysinielubi.Hankapopa trzyłanaAndrze jaipołożyładłońnaje gorę ce.Wi dzia ła,żejestbar dzospię ty,żecośsię

wnimburzy,odrzucatęmrocznąopowieśćprze ora.Hołotyńskisię gnąłpopa pie rosainiepyta jącprze -ora,czymuwol no,za pa lił.Oj ciecJannieza prote stował.

–Mi mowszystko, oj cze – powie dział ci cho Andrzej. – Chciał bym spać w obser wa torium. Pój dęjuż…Ha niu,czy…

–Tak–powie dzia łaHanka,wsta jąc–chodźmy,odprowa dziszmniedodomu.Oj ciecJanwyszedłra zemzni mi.Chociażna le gał,niezmie ni lizda nia.–Nodobrze–zgodziłsięnie chętnie.–Wiem,żechce cie…dziśnieprzyja dą,ajutrobę dęwie dział.Zniknę li w ciemnościach za bra mą, a prze or skie rował się w stronę cmenta rza. Musiał tamtę dy

przejść,abydotrzećdodomuKuś tyka.Niebyłogodziśnace re moniiiwgłowieprze orazrodzi łosięnie ja sneprze czucie.Wzdrygnąłsięna

sa mątęmyśl.3.

WdomuKrystynyPa kułyspę dzi liza le dwiegodzi nę.MatkaHankiprzyrzą dzi łacie płyposi łekida łaimgorą cejher ba ty.Andrzejza uwa żył,żewjejza chowa niuza szłaistotnazmia na.Sta łasięwstosunkudonie gonadwyrazuprzej ma.Wypytywa łagooprze szłość,pla nynażycie,za inte re sowa nia;za chowywa łasiętak, jakbyniedoszłodoichwcze śniej szejrozmowy,wktórejskła nia łagodorychłe goopuszcze niawioski.

Andrzejdomyśliłsię,żepróbowa łaza trzećnie dobrewra że nie.Nie za prote stowa ła, kie dyHanka stwier dzi ła, że prze nocuje u nie go. Je dynie oczyKrystynyPa kuły

posmutnia ły,mi moiżnaustachza błą kałsięnie pew nyuśmiech.Naodchodneda łaimjeszczeza pa kowa nąkola cjęiuca łowa łaobojewdrzwiach.Szliprzezciemnąwioskę.Pustkaimróz.Wnie którychcha tachpa li łysięsła beświa tłalamp.Doobser wa toriumdotar liprze mar znię ci.Andrzejprzezkil kami nutwal czyłzzamkiem,nimotworzył

drzwi.Wśrodkubyłozimno,aleitakznaczniecie plejniżnadworze,gdzietempe ra turaosią gnę łagrubo

poni żejdwudzie stustopni.Wkominkucał kiemwyga sło,piecka flowybyłna tomiastcie pły,wystar czyłotyl kodołożyćwę gla.Wpółgodzi nypóźniejpokójza cząłsięocie plać.Andrzejna grzałwody,abymoglisięumyć.Obojepra gnę liza pomniećowszystkim.Znówprzedni mirozpoście ra łasięcie płaidługanoc.

4.Wi dział,jakoj ciecJanwa liwdrzwidomu.Słyszał,jakwykrzykujeje goimię.Pa trzył,jakprze orna -

ci skaciężkąklamkę,odchodzikil kakrokówispoglą dawgórę.Ja rosławopie rałsięopieńdrze wainie wi docznyobser wowałzda lawysił kiprze ora.Uśmie chałsię

podnosem,nara mie niuwi siałmumar twylis.Prze ordługonieodchodził.Wykrzyki wałcoś,żemusiznimporozma wiać,żepie kłogopochłonie,że

jestmucoświ nien.Kuś tykjeszczegowta kimsta nieniewi dział.Prze stra szyłsięijużmiałwyjśćzla suiprzypaśćmudonóg,alesięprze mógł.

Odcze kałjeszczeodpowiedniąchwi lęi,ma jącpew ność,żeprze orposzedłsobienadobre,wynurzyłsięzla suijaknaj szybciejdopadłdrzwi.

Rzuciłli sanastółitrączziębnię terę ce,poszedłna pa lićwpie cu.Kie dywrócił, lis zdą żył jużnie coodta jać.Miałpoła ma neprzezza trza skiwnykównogi i skrę cony

kark.Kuś tykpodsta wiłpodszyjęli sasłoikiprze ciąłtcha wi cę.Krewniebyłajużjednakświe ża.Zwie rzę

zbytdługopośmier ciznaj dowa łosięnamrozie.Mi motokroplapokropli,czer wonacieczka pa łazprze -cię te gogar dła.Popa rumi nutachKuś tykuznał,żewystar czy.Odsta wiłsłoik isię gnąłponóż.Kil komawpraw nymirucha mina ciąłskóręli sa,ana stępnieza cząłjąścią gać.Odar tecia łozwie rzę ciawrzuciłdowia drastoją ce gopodwiel kimstołem.

Uniósł słoik z li sią krwią i przyj rzałmu się bar dzouważnie.Wstrzą snął kil ka ra zy, za nurzył pa lecipopróbował.Za mruczałnie za dowolony.Odsta wiłsłoikiposzedłnagórę.

Omi nąłsze re giwia deriwiel kichprze zroczystychsłojów.Wbiegłposchodachiotworzyłnaościeżpodwój nedrzwi.Zje gotwa rzyzniknąłwyrazza fra sowa nia.Stałipa trzył.

Znów je stem zwa mi. Te raz jużwiem.Wiem. Pokona łem ostatnią prze szkodę.Muszę jeszcze tyl kozrobićtęjednąrzecz.Izrobięto.Dlawas,idlaniej.

Nieboiszsię,Ja rosła wie?Nie,cze gomiał bymsiębać?Jużnieje stemsmutny,prze peł niamniewiel -kara dość.

Ach,Ja rosła wie,dla cze gomusia łeścze kaćprzez tyle lat?A te razwi dziszcoś,cze goniewi dzia łeśwcze śniej.Onprzybył,że bywska zaćcidrogę,że byciępoprowa dzić.Ca łytwójtrud,tenwspa nia ływy-si łek,bę dziena grodzony.Chodźtu,mię dzynas,ułóżgłowę,je steśta kizmę czony.Jużnoc,chodźdonas,żyjwiecznie,takjakmy,iprzyprowadźją,bobar dzote gopra gniesz.Czyżtwojami łośćniejestwiel kajaknie śmier tel ność?Czyżonaumietopojąć?Musiumieć,na uczyszją,je ślibę dzietrze ba.Ate razuśnij,odpocznij,tyledziśwycier pia łeś,tylewycier pia łeś,tylewycier pia łeś...

Sen.Tojaksen.Senweśnie.Zimnaścia napodzie mi.Wspę ka nymrow kuprze pływastrumieńwil go-ci.Wokółza pachpotuizmę cze nia,podskal nymskle pie niemgroma dzisięstrach.Słowamodli twyprze -rywa jąci szę,razzara zemechonie sienie skończonyszept.Ostatniecie nieopuszcza jąsa lę.

Toty.Toty.Totyichza bi łeś.Totynasza bi łeś?Toty,Ja rusiu?Tynasza bi łeś?Ty?Echonie sieostatnieamen.Krokiwodda li,icie nieznówprze suwa jąsiępościa nie.Czyjaśrę kade li -

katniepodnosi zkolan, ocie ra łzy z twa rzy.Czuła dłoń spoczywana czubkugłowy. Jużdobrze, po coznówtuprzychodzisz?Wra caj my.Przedna mijutrznia.

Je gosłowa.Je gocie płesłowapłynązda le ka,sązbytodle głe.Niesposóbichza trzymać,odpływa ją,

ga snąwjeszczewiększejda li.Nieodwra cajsięte raz,idź.Wrócisztujeszcze,samtowiesz.Opustosza łasa lacze kanacie bie,za wszebę dziecze kać.Toty?Toty,Ja rusiu?Ty?

5.SzymonSkwa raspozie rałnapokrytąmrozemszybęzłymwzrokiem.Ple cycią glepie kły.Naszczę ście

kolej nabutel kawi napoma ga łalżejznosićból.Pocią gnąłwła śniena stępnyłykizprzyjemnościączuł,jakcie płorozle wasiępoca łymcie le.Sie dzą cyobokWła dysławTrzeszczotpoję ki wałci cho,na rze ka jącnaostatnieude rze nieba ta,którespa dłomunaple cy.

–Przyor,kur wa,zamoc noloł.Dzi siejtomoc nijakuostatnio–zgodziłsięWła dysławCi choń,który,choćbyłozimno,zdjąłbluzęikoszulę,abyża denma te riałniedotykałran.

Tyl koKa rolKobyłauniknąłba tów.Onni gdyniebyłbi ty,aleszcze rzewspół czułswoimkompa nom.Przeztela taodcza sówwoj nyKobyłaza wszeuczestni czyłwrytuale,stojącwtłumieobser wują cychbi -czowa nie.Stał naj czę ściej obok żony, dopóki przed czte re ma la ty nieumar ła.Od tej pory za wsze stałsam.

–JakbynieŻydy,tobytakte roniebyło.Bymyseżyli,polauobra bia li–powie działCi choń,pocią ga -jącwi na.

Pozosta likiw nę ligłowa mi.Jakzwykle,pierw sze gowie czorapochłościewstę powa ławnichzłość,którawcią guna stępnychdwóch, trzechdni zwol naopa da ła, abycał kiemzniknąć.Tym ra zem jednakzłośćbyłainna.Coświchgłowachsięodblokowa ło.Czulitowyraźnie.

–Wi dzie liś taJa godęwczorej?Kur wa,gotuzdwaj ścialatniebyło–powie działTrzeszczot.–Ajowompowim,żeuontu,kur wa,takjakmy,tuteba tybraćpowi nien.

–Jotobymgochujaubił–mruknąłCi choń.–Aniepier dol–syknąłmil czą cyoddłuższejchwi liSkwa ra.–Tonipa mintosz, jakuon tu, ile to,

wpięć dzie siuntym,czyja kośtak, jakuontuprzyjiżdżołzwoj skowymi?Niepa mintosz?Inosechodziłipoka zywoł:te gobrać,te gonie,te gotyż;tynbę dziesłuchoł,tynniebę dziesłuchoł.Noico?Pa mintoszprze cie?

Ci chońbar dzodobrzepa mię tał.Byłjednymztych,którzynaj gor li wiejsprze ci wia lisięza ka zom,któ-renawieśna rzuci łamiej scowawła dza.Wzię ligo,jakwie lumłodych,cosięsta wia li.Przezdwatygo-dniewwię zie niuzrozumiał,żeabyżyć,musisiępoddać.Wte dyJa godasięzanimwsta wił,ina czejpew -niebyszybkoniewyszedł,oilewogólekie dykol wiek.

–Trzacóśzrobić.Trza!–za wyrokowałSkwa ra.–Tynmłodyprzyje choł, Ja godaprzyje choł. Jo topier dole,że bymnie,kur wa,przyortakloł.Uoni,jowomtomówię,uoniniebydomte rotakte gopil no-wać.Jowommówię.Zoboczyta.

–No,alecozrobić?–Jotoniewim,alejakchłopokabe domchcie liubić,czycóś?Za rotożemmyśloł,żepochujuontu

sięzna loz,żeinocozłe gobyndziezte go.Alete rotoniewim.Misiętoniepodobo,żetynJa godaztymdrugimtuprzyszli.Moglimyzni miniegodać.–Skwa raniemiałwątpli wości,żeza nosi łosięnaja kąśakcjęSB,możena wetnakształtte go,corobi lipowoj nie.–Mitosięwi dzi,żejakuonite gochłopokaza pier dolom,totujeszczegorzybyndzie.

–Eeee,postra szomgoino–machnąłrę kąKobyła.–Chłopy,nicnieróbta,boinospier doli ta–podsumowałrozmowęCi choń.Za pa dłomil cze nie.Trzeszczotza pa liłpa pie rosa.Wszyscyczuli,żeniebyłojużnicwię cejdopowie -

dze nia na te mat chłopa ka i es be ków. Tylemie li z te go, co sobie na ga da li.Mogą naj wyżej powta rzaćwcze śniej szeuwa gi.

–Pij ta,chłopy,pij ta.Ech,wszystkoprzezteŻydy–rzekłTrzeszczot.

Wszyscyzgodzi lisięipocią gnę lizbutel kije denzadrugim.Kie dywi nosięskończyło,Skwa rawy-cią gnąłkolej nąbutel kę.

–Uostatnio–powie działzesmutkiem.–Którypój dzie,jaksięskuńczy?6.

Odsa me gora naJa godamiałzłeprze czucia.Obudziłsiępóźno,wczorajpopiłwnocy,że byja kośpo-ra dzićsobiezbólemprze strze lonejrę kiinienaj lepszymna strojem.Nasta cjipogotowiaopa trzylimura -nę,aleitakniemógłruszaćpal ca mi.

Wie czoremmyślałna wet,żeGumuł kazwol nigozdal szychdzia łań.Wkońcuzostałzra nionywakcji,za służyłsię,poka zał,żeje ślitrze ba,jestnaposte runku.Cze gojeszczemiał bydowodzić?Ajednakse kre -tarzupar cieżą dałodnie gowypeł nie niami sjiwspól niezMłodym.Mie litozrobićwła śniedziś.

Kie dywreszciewyszedłzmieszka nia,byłopodwuna stej.Te godnianamia stospa dłotrochęśnie gu.Nauli cachpoja wi łasiępia skar kazpługiem.Potemjednaktempe ra turaznówsięobni żyłaiwsweposia -da niewziąłwszystkolód.Ja godaszedłpowoli.Wie dział,żeniejestwpeł nisił.Postrzał,mi moiżnie -groźnydlażycia,bar dzogoosła bił.

Szedłdosie dzi bygminnychor ga nówpe łennie pokoju.NieufałGumuł ceite muskur wysynowiKap-czochowi.Dla cze gose kre tarzponi żałgonakażdymkroku?Wystar czyłoraz,niemusiałsiętakpa stwić.Niemusiałpoka zywaćMłode mu,żenim,Ja godą,możnasobiemor dęwytrzeć.

Podrodzewstą piłdo skle puspożyw cze go iwypiłnamiej scu jednopi wo.Poczuł sięnie co le piej.Eks pe dientka,pa niTotka,dziw niepa trzyłanaje gorę kę.

–Acotosiępan,pa nieSta siu,takpora nił?–pyta ła,alewi dząc,żeJa godaniemaochotynarozmo-węijestwwyraźniezłymna stroju,da łaspokój.

Wychodzączeskle pu,Ja godarzuciłkrótko:–Jatopa nina praw dęza zdroszczę,pa niTosiu.Totkauśmiechnę łasięiza woła łazanim:–Pa nieSta siu,aka wa łekświe żuchnejkieł ba sy,ślą skiej,bar dzodobra,no,bierzpan.Pi woikieł ba saspra wi ły,żewje gokrokiwstą pi łonie cosprę żystości.Ze brałsięwsobie.Musibyć

sil ny.PrzypomniałsobieKryś kęPa kułęodda ją cądonie gostrzał.Gdziesiętakwyuczyła?Przedwoj nąjeszczetowie dział,żejąmążprzyuczał,aletobyłoprze cieżdaw no.

–Dobrzebyłobypizdeczkęwypytać–powie działsamdosie bie,prze chodzącprzezuli cębli skourzę -du.

Naj bar dziejde ner wowa łogo,żeniewie dział takna praw dę, ja ka jest je gorze czywi stapozycja.CoGumuł kadlanie gopla nuje?Wie działjuż,żeMłodyniedasięusta wić.Pupi lekse kre ta rza.MusiałJa godabrnąćwciemnąspra węzupeł nienaśle po,wykonywaćza da nie,niewie dząc,ja kiebę dziemiałzte goko-rzyści.Iczywogóleja kie kol wiek.Jeszczekil kadnite mu,kie dyGumuł kawe zwałgodosie bie,Ja godaucie szyłsię,uwie rzył,żewreszcielossięodwra ca,adaw nykole ga,wimięmi nionejza żyłości,posta no-wiłza pomniećotym,cobyło.Wia domo,kobie tymię dzymężczyzna mipotra fiądoprowa dzićdozłości,nie na wi ści, aleprze cież tonie jest na tyleważne, że by siękole dzymie li zwal czaćprzez resztę życia.IWła deknie razpowta rzał,żetaje gożonusiatota kizwier za czekdomowy;jestpoto,że bybyła,ta kietamgłupiutkiestworze nie,dobredorypa nia.Apoważnespra wytodzie jąsięgdzieindziej.Samtakmówił.

Naj wyraźniejjednakniemówiłca łejpraw dy,bogomoc noubodło.–Oj,moc nogoubodło,moc no–rzekłdosie bieJa goda,wspi na jącsięposchodach.Tyl ko,wchodzącte raznapierw szepię trogma chuurzę du,gdziewle wymskrzydlemia łaswojekil ka

pokoiSB,wca leniebyłza dowolony.Cośmupodpowia da ło,żeGumuł kawca leniewe zwałgopoto,że -bymia łomusięcośpowieść.Dla cze gona gle,pola tach,miał byza miarmuwczymkol wiekpoma gać?Tucośsięniezga dza ło,aleJa godaniewie działjeszczeco.Gdybytakmożnabyłosięzte gowycofać.Po-wie dziećMłode mu,że ta rę kacał kowi ciegounie rucha mia,żenieda ra dy.Teore tyczniebyła todobra

wymów ka,wkońcuzostałranny.Alezdrugiejstronyjejkonse kwencjemogłyprzynieśćcośjeszczegor -sze go.Je śliGumuł kauznał,żeprze strze lonadłońnieprze szka dzawre ali za cjiza da nia,toniebyłosensuzje goopi niąpole mi zować.

Wszedł na pierw sze pię tro i pew nym sie bie krokiemprze mie rzył długi korytarz nie mal do sa me gokońca.Ode tchnąłgłę bokoiwszedłbezpuka nia.

Wnie wiel kimga bi ne cie,zoknemwychodzą cymnauli cę,pa nowałza duch.Pomieszcze niebyłoprze -syconedymempa pie rosowym.Młodysie działznoga minabiur kuipogwizdywałja kąśme lodię.Ja godzieodra zuniespodoba łosięspoj rze nie,ja kimgoobda rzył.

–Cościsię,Ja goda,niespie szy–powie działKapczochcynicznie.–Możebyśsiętakwziąłdorobo-ty.

–Rę ka.–Ja godapoka załobanda żowa nądłoń.–Jakbyśkie dy,Młody,dostałpostrzał,tobyświe dział,jaktojest.

–Eeee,Ja goda.–Młodyroze śmiałsięsze roko.–Ta kista rychłop,ataksięjednąrankążeśprze jął.Masztuszklankę,zróbsecodopi cia,bowi dzę,żeśste ra nyodra na.–Młodysię gnąłzasie bieiotworzyłszafkę.

Ja godawziąłszklankęiwsypałher ba ty.Podszedłdostoli kaobok,naktórymstałgar nekzwodą.Za -nurzyłwnimna gągrzał kęiwłą czyłdokontaktu.Wpa ręchwilwga bi ne cierozle głosięgłośnebul gota -nie.

–Młody–powie dział,na le wa jącwrzątku–jaje stemzgodnychłop.Kłócićmisięniechce.Jakma mytoza ła twićra zem,to…

–Ja goda,Ja goda–sarknąłMłodyiznowusięroze śmiał.–Jamamdzi siejdobryhumor.Atowa rzyszse kre tarzopowia dał,żeśjestkurew skoza ja dły.Cha,cha,atuta kizcie biegrzecznychłoposzek.Cościpowiem,acosiębę dęzgrywał.Wiesz,miopowia da li,coś tarobi liwte dywLi pach…

–Noico?–Że byśsetamcze goniepomyślał,ale,wiesz,jakie dyśtosięina czejna zywa łem.–Młodyza wie sił

głos.–Je steśŻydem–spokoj niepowie działsta ryes bek.–Pocomitomówisz.Zna łemtwoje gooj cazre -

sor tu.Igów nomnietoobchodzi.Dlamniemożeszbyćkażdym.Niewda jącsięwdys kusjęnate matpochodze nia,Ja godausiadłprzybiur kuna prze ciwMłode go.Wy-

cią gnąłspor taiza pa lił.Odkaszl nąłflegmęza le ga ją cąmuwgar dleispytał:–Powiedzmi,Młody,myte gochłopa kama my…kropnąć,tak?Młodyznówza cząłpogwizdywać.Wyraźnieba wi łogo,żemógłprzedJa godąrobićzsie biekogoś

ważniej sze go,niżbyłwrze czywi stości.–Tysięprze cie,Ja goda,natymznasz.Cojacibę dętłuma czył.Spra wajestczysta.Przyjeżdża my,jak

jużbę dziepodnoc,idzie my,robi my,cotrze ba.Bezżadnychpytań.Gumuł kachce,że bypoci chu.–Alejak?–Ja godaodchyliłma rynar kęiwska załnapi stoletzapa skiem.–Nie,nie.–Młodypokrę ciłgłową.–Trzagowywa bić,podprowa dzić,boprze ciegokur waniebę -

dzieszniósłpodgórę,nie?No.Itamdopie ro.Potemdoautaigdzieśsięgowle sierzuci.Ja godaza sę piłsię,bodopie rote razza czę łodonie godocie rać,comadzi siajzrobić.Izoba czyłprzed

sobą ciemność. Ni by tam nic szcze gól ne go, miał za sobą i gor sze rze czy. Do 56 roku spraw dzał sięwtrudnych,wyma ga ją cychostrychme todspra wach.Jużw44,kie dyGumuł kadostrzegłje gota lentyiza -re komendował,Ja godaza prowa dzałporzą dektakwokoli cy,jakiwodle glej szychre jonach.Poodwil żyrza dziejkorzysta nozje goumie jętności,chociażbywa ło,żemusiałsięwyka zać.Gdybyniespra wazżonąGumuł ki,pew niedziśbył bywysoko.

Jednakuświa domiłsobie,żenieza bi jałodwie lulat.Aje śliniepodoła?Niebyłjużtakpew nyswo-ichrąkjakdaw niej.Czysięniewstrzyma jąwnaj trudniej szejchwi li?Terę ceumia łykie dyśbić,aleczyumia łytodziś?Czuł,żejestzasta ry,że byposyłaćgonata kąakcję.Pozatymaktyw neusuwa niewrogów

ustrojowychwje gowie kubyłoczymśponi żejgodności.Coinne go, je śliwydał byrozkaz, torozumiał,aleka zaćmu,abysamba brałrę ce?Tak,tojeszczeje denpomysłGumuł ki,że bymudopiec.Kie dyśra zemszlinaakcję,te razje denznichwyda wałpole ce niewcie płympokoiku,adrugimusiałrobićto,cokie -dyś.

–Ech,Ja goda,wi dzę,żecośpomyśli wujeszzadużo–powie działzprze ką semMłody.–Tota kasła bośćmoja,wiesz,Młody,nasta rośćtaksięrobiwczłowie ku–odparłJa goda.–Aha…aleJa goda,jeszcześnieta kista ry,cha,cha.–Jakbyłemwtwoimwie ku,toteżniepomyśli wa łem,tyl kożemrobił,cobyłotrza.–E,no,Ja goda,cotymniemaszzade bi la?Że byśtymisięnaza da niuniewykole ił.–Młodyprzy-

mrużyłoczyije gotwarzna glesta łasięgroźna,chociażton,ja kimmówił,na dalbyłżar tobli wy.–Otototysięniebój–odparłJa goda.–Idęsięodlać.–No,tyl koprzychodźszybko,bojeszczechcęztobąpa ręrze czyobga dać,wiesz,trze bateżpa ręrze -

czypoza bie rać.Włożyszdoba gażni karóżneta kie,rozumiesz…Ja goda rozumiał.Wstał i opuścił pokójMłode go.Gdy tyl kozna lazł sięnakoryta rzu, pot zrosiłmu

czoło.Ser cebi łomoc no,jakni gdywcze śniej.Znowuzoba czyłprzedocza miciemność.Namyślocze ka -ją cymgoza da niuodczułlekkiemdłości,cojużzupeł niegoza skoczyło.

Toner wy,pomyślał,totyl koner wy,uspokójsię,prze cieżnieje steśmłodzi kiem.Wubi ka cjiobmyłtwarz,uczuciegorą cazmniej szyłosię.Wie dział,żetendzieńmożestaćsiędlanie -

gozwrotemżyciowym.Niemożeza wieść.Taostatnianasta rośćspra wasta niesiędlanie gobi le temdolepsze go życia. Je dyne, comusi zrobić, to uwa żaćnaMłode go, bobar dzo ja kiś zrobił się kole żeński,aprze cieżtoja sne,żegonieznosi.Że bymuprzypadkiemniewywi nąłja kie gośnume ru.

Nie,Ja godzietyl korazktośwywi nąłnumer,iwię cejsiętoniepowtórzy.Ajużzpew nościąnieudasiętasztukata kie munie opie rzone muciulowijaktenMłody.Coto,tonie.

7.Otworzył oczy i pierw szą rze czą, ja kąuj rzał, byłydługiewłosyHanki.Spa ła odwróconadonie go

ple ca mi.Wpokojubyłozimno,zustAndrze jawyla tywa łapa ra.Le że liokryciczymtyl kosięda ło.Wśrodkubyłociemno,choćprzezszpa rywokienni cachwpa da łoświa tłodnia.Uniósłsięnałokciu

isię gnął rę kąnapodłogę.Ze ga rekwska zywałwpółdo je de na stej.Októrejposzli spać?Niepa mię tałdokładnie, ale było to bar dzo późno, byćmoże zbli żał się już ra nek.Opadł z powrotem na poduszkęiprze tarł le pią ce sięoczy,myśląc,żew tejwsichybani gdyniebę dziemuda newyspaćsiędowoli.Schowałrę kępodśpi wórna krytykocem,bopokójbyłbar dzowyzię biony.

Posta nowił nie budzić Hanki i pole żeć jeszcze trochę.Wę drowałwzrokiem po sufi cie i ścia nach.Przyszłomunamyśl,żemógł bytakbudzićsięcodziennie.Ja kiewspa nia łe,spokoj neżyciemożnabytuwieść.Wsta wać sobie rankiem iwychodzić przed obser wa toriumw gorą ce dni, zi mą pra cować przylampiepóźnymwie czorem,cza semgdzieśwyje chać,aleza razwrócić.IjeszczeHankawtymwszystkim.Alejak?Zcze gotużyć?Prowa dzićba da niana ukowe,jakoj ciec?Samniewie dział,czyposiadłodpo-wiedniezdol ności.Wybóruni wer syte tubył ryzykiem,ale już lepsze toryzykoniżza mknię ciesięwtejwsi.Tamprzynaj mniejmiał bymożli wośćprowa dze niaza jęć,gdybysięoka za ło,żedokona niana ukoweniesąażtakspekta kular ne.Ra czejniemiałwyj ścia,musiałwra cać.

Na glezdałsobiespra wę,żemyślioczymś,comogłowogólesięniezi ścić,je śliprzypuszcze niaoj caJa naoka żąsiępraw dą.Zda niemprze oraja cyśludziedonie goprzyj dą.Alejakto–przyj dą?Tuite raz?

Andrzejnieumiałsobiewyobra zić,żena gledrzwiotwie ra jąsięista jąwnichtaj nia cy,że bymupo-wie dzieć:al botuzosta jesz,al bowię zie niecięcze ka,al boidziesznawspół pra cęzna mi.Le żał,pa trzyłwsufit,itrudnomubyłosobietowyobra zić.Nie,tonie możli we,że bycośodnie gochcie li,że bymoglizja wićsiętakna gle,prze cieżnicniezrobił.

Apotemprzypomniałsobierok68ina strójpa nują cynauczel ni.Ni bynicsięniedzia ło,alewszyscy

wie dzie li,żedzie jesiębar dzowie le.Sta nę łamuprzedocza misce na,kie dyjednazkole ża nekwrozmo-wieznim,ni stąd,ni zowąd, spyta ła znie pokojemwoczach, czy fakt, iżmapochodze nie żydow skie,wpłyniezna czą conaichkontakty.

–Itakprę dzejczypóźniejtowyj dzienajaw,więcwolęza pytaćwcze śniej–mówi ła.Iwte dyteżzda wa łosię,żeprze cieżniejestmożli we,abyna glepochodze niesta łosięgłów nymte ma -

temrozmów.Zda wa łosię,żenicsięniesta nie,ajednaksięsta ło,sa mowyszło,jakbyzukrycia.AopowieśćHanki?,pomyślał.Skorowśrodęodwie dzi lidomjejmatki,nadoda tekbylibrutal ni,go-

towiniecofnąćsięprzedni czym,tocze muniemie li byza stosowaćpodobnychme todwstosunkudonie -go.Cotodlanichzaróżni ca.Awszakdwala tate muonsammiałzni mistyczność.

Wróciłpa mię ciądośmier cioj caita jemni cze goczłowie ka,którywywiózłgonapole.Wte dywyda łomusiętodobrymżar tem,alete razna bra łozna cze niaiwa gi.Tenczłowiekzja wiłsięwła śniezni kąd,wy-lazłjakześwia tale żą ce gooboklubponi żejte go,wktórymfunkcjonowałAndrzej.Tamte godniabyłotodziw ne.Nicprze cieżniewska zywa łona to,żekrę giodle głejwła dzy inte re sująsięmłodymstudentembezzna cze nia.Gdybychociażbyłja kimśopozycjoni stą,człowie kiemnie bezpiecznym,którywie czora miurzą dzapota jemnespotka nia,kol por tujester tykompromi tują cychulotek,udzie lasięwja kichśpodziem-nychkołachza inte re sowań!AlewprzypadkuAndrze janicta kie goniemia łomiej sca.Byłsza rym,prze -ciętnym młodzieńcem, który czę ściej bujał w obłokach, niż podkopywał funda menty socja li styczne goustroju.Ajednakwła dzawe szławje gożycie.Wpraw dzietyl konachwi lę,alejednakzna la złapo wód.Itympowodembyły,te raztodobrzerozumiał,Wiel kieLi py.

Przypuszcze niaoj caJa naza czę ływgłowieAndrze jana bie raćre al nychkształ tów.Możerze czywi ścieprzyj dą!Przyj dąicozrobią?Cozemnązrobią?Prze cież,dochole ry,niemusząnicrobić!Cojaimzro-bi łem?Jesttuja kieśwa riatkowowtejwsi,niedasięza prze czyć.Nie,ra czejja kaśtra ge dia.Boże,cojaga dam?To,cotusięwyra bia,tojestpie kło.Naj pierwpie kłozgotowa lituNiemcy,potemchłopi,ate razja kieściemnetypy.Muszęza chowaćspokój.Niewiem,możeprzyj dą,możenie.Jakprzyj dą,tosiędoga -da my,prze cieżimwytłuma czę,żewszystkowporządku.Oma sa krzeniemusi myrozma wiać.Onimożena wetniewie dzą,możetobę dąja cyśtamsze re gow cy,że bymnierozpytać.Tak,ra czejtak,tonaj bar dziejpraw dopodobne.

Andrzej jak umiał naj le piej wytłuma czył sobiewmyślach, że na wet je śli doj dzie dowi zyty ludzizSB,ści słeira cjonal newytłuma cze nieje goobec nościwWiel kichLi pachpowinnoichza dowolić.Je ślika żąmuwyje chać,wyje dzie.

–Alecozpa miętni kiem?–szepnął.–Cozezdję cia mi?Je ślizrobiąre wi zjęiznaj dąterze czy,zpew nościąjeza biorą,anadoda tekbę dąmie lipo wód,aby

potraktowaćgoina czej,niżmógłnara ziesą dzić.Powoli,abyniebudzićHanki,wygra moliłsięspodśpi woraikoca.Szczę ka jączę ba mi,ubrałsięipo-

szedłdokuchni.Pa pie roswydałmusięte razkoniecznością.–Chole ra,jamogęna praw dębyćdlanichpodej rza ny,jaktoodkryją–rzekłci chodosie bie,za cią ga -

jącsięzprzyjemnością.Na toniemógłpozwolić.Prze szłewyda rze nia i rolawnichmiej scowej ludnościbyłyzbytważne,

abydowodymia ładostaćsięwrę cetych,którzychcie lipoza cie raćwszel kieśla dy.Andrzejodczułwso-biede li katnybuntow ni czyzew,na ka zują cymuzrobićwszystko,abyura towaćpa miętnikoj caista refoto-gra fie.Pomyślałoskrytcezama pąobrotowąidoszedłdowniosku,żemożnazniejskorzystać.Innąmoż-li wościąbyłoprze ka zaćma te ria łyoj cuJa nowi.

Kie dyprzyj dą?Amożeniedziś,jaksą dziłprze or?Andrzejnie couchyliłokienni cę.Nadworzebyłoja sno,choćnie bozda wa łosięciemniej szeniżwczoraj.Na dal tensambezruch, tensam,nie zmie niony,mar twypej zaż.

–Uspokójsię,zadużootymmyślisz–rzekłipodszedłdopie ca.NiechcącbudzićHanki,za nie chałrozpa la nia.Za miastte gousiadłprzybiur kuiza cząłprze glą daćpa -

miętnik.Jeszczerazodczytywałtewstrzą sa ją cefragmenty,opi symor dów,wbi jałwzrokwwymie nionena zwi skamieszkańców.Się gnąłpozdję ciaiprzypa trywałsięposzcze gól nymtwa rzom,sta ra jącsięzna -leźćwnichwytłuma cze nie,odpowiedźnapyta nie,jaktowogólebyłomożli we.Tenchłopakzsie kie rąobokoj ca.Zpa miętni kawyni ka ło,żetopraw dopodobnieówStaśJa goda,awięctensam,októrymopo-wia da łaHanka,żeprzyszedłz tymdrugim imatkagopostrze li ła. Ja kiekole je losudoprowa dzi ły te gomor der cędoSB?Amożetowła śniena tural ne?Taj nesłużbyza pew nepotrze bowa łygotowychnawię cejniżprze ciętnyczłowiek.Ja godanada wałsiędoskona le.Człowiekbezskrupułów,twar dy,ta ki,któryni g-dysięnieza wa ha.

Więc ta ki jest nasz świat, pomyślałAndrzej.Z dwoj ga ludzi górą bę dzie za wsze ten bar dziej bez-względny.

Przedocza mimiałzdję ciezoj cemwpa trują cymsięwpostaćKar laStraucha.Nie miecce lowałdoklę czą cejkobie ty.Andrzej jużwcze śniejspę dziłwie lecza su,próbującwczućsięwpołoże nieJe rze goHołotyńskie go.Wyobra żałsobie,żetoonza miastoj castoitam,mię dzyludźmi,obokte goSta siaJa gody,isłyszyteję ki,krzyki,bła ga niaiśmie chy.

Wtemdogłowywpadłmuśmia łypomysł.Odłożyłzdję cieiwziąłpa miętnik.Prze kartkowałnakonieciotworzyłwmiej scu,gdzieza notowa nybyłna dalhambur skiadresKar laStraucha.Uniósłgłowęipopa -trzyłwsmugęświa tławokienni cy.Agdybytakzte goskorzystać.

Wpraw dziemi nę łowie lelat,niebyłoteżnaj mniej szejpew ności,żeNie mieccią gleżyje.Mógłprze -cieżzgi nąćwcza siewoj ny,tra fićdonie woli,amożejużktośgoosą dziłiska zał.Adresmożebyćnie ak-tual ny.Ponadto,nie ła twowysłaćlistzagra ni cę,nadoda tekdoza chodnie gokra ju.Alegdybytak…

Dourze czywistnie niaza mia rupchnę łagochęćwyła dowa niaca łejzłości inie zgodynapotwor ność,ja kadokona łasięwWiel kichLi pach.Kie dysię gałpopióro,niegłowiłsięnadtym,czylistzosta niewy-sła ny,czy–je ślina wet–ktośgoodbie rzeiprze czyta,iczybę dzietowła śnieKarlStrauch.Rozpoczyna -jąclistdoNiemcazezdję cia,miałpoczucie,żepi szeniedokonkretnejosoby,niedowyzna czone goad-re sa ta;mi moiżtekstrozpoczynałsięikończyłzwrotemdookre ślonejposta ci,Andrzejpi sałgłów niepoto,że byubraćwsłowaswójogromnyżal,nie zrozumie niemotywów,pogar dędlaspraw cównaj cięższychzbrodni.

Je gonie miec kiniebyłper fekcyj ny,alenatyledobry,abydokładniewyra zićto,cownimtkwi ło,odkie dyza poznałsięzpa miętni kiemoj ca.Jużwpierw szychsłowachinfor mowałKar laStrauchaoposia -da nejwie dzynate matje goroliwpogromieżydow skiejspołecznościwsiWiel kieLi py.Dowodemnaje -goudziałsąobszer neza pi skije gooj caJe rze goHołotyńskie go,na oczne goświadkama sa kry,jakrów nieżre ali stycznefotogra fiezmiej scazbrodni,naktórychKarlStrauchzzimnąkrwiąstrze ladonie winnejko-bie ty,jakrów nieżasystujeprzyegze kucjimiej scowychza konni ków.Je gopostaćjesttakżeuwiecznionanazdję ciupoka zują cymma sowerozstrze li wa nieŻydówpodla sem.Wdal szejczę ścili stuAndrzejopi sałpa nują cą aktual niewewsi sytuację,wktórej pol scywspół uczestni cymor dów sąpodda wa ni rytual nejchłoście,awła dzapaństwowaodse pa rowa ławieś,chcącnaza wszepogrą żyćjąwnie pa mię ci,abywtensposóbukryćposta wępol skichmieszkańców.

Kończąc, Andrzej za pew niał Kar la Straucha, że dołoży wszel kich sta rań, aby praw da o je go roliwza bój stwachnate re nieWiel kichLipwyszłanajaw.

List samwsobieniebyłdługi,aleza wie rałnie zmier niegę stą treść.Bezowi ja niawba weł nę,beznie potrzebnychdodatków–zwyjątkiemkil kuszcze gółówma ją cychuwia rygodnićre la cję–AndrzejHo-łotyńskiobna żałto,conaj bar dziejza inte re sowa nichcie li byza kryć.

Niewie dział,jakdługopi sał,choćzda wa łomusię,żeposzłobar dzoszybko.Kie dyskończył,odłożyłpióroizer knąłnałóżko.

Hankajużniespa ła.Pa trzyłananie go,wysta wiw szygłowęspodśpi woraowi nię te gokocem.–Długonieśpisz?–spytał.–Niechcia łemciębudzić.–Możedzie sięćmi nut.Niemartwsię,sa masięobudzi łam–odpar ła.–Aletuzimno.Copi sa łeś?

Andrzejwziąłlistdorąkiszybkoprzej rzałtekst.Niemiałpew ności,żena pi sałtowszystkozgodnieznie miec kągra ma tyką,choćniewątpił,żeca łośćjestja sna.

–Znasznie miec ki?–Nie.–Przyszłominamyśl…niewiem,czydobrzerobię,aletowła ści wiecie ka wypomysł.–Podszedłdo

Hankiipodsunąłjejprzedoczydwiekartkipa pie ru.–TojestlistdoKar laStraucha.–Co?–To,cosłyszysz.Niepowiemci,dla cze gogona pi sa łem,alete razsą dzę,żeskorojużtozrobi łem…

to…–Chceszgowysłać?–Tak.Wpa miętni kuoj cajeststa ryadresStraucha,hambur ski.Niewia domo,czyaktual ny,alemożna

spróbować.Tyl koczydoj dzie…– Pomysł jest dobry, chociaż ja na twoimmiej scu jeszcze bym się za sta nowi ła. Je śli go wyślesz,

aktośgo…nowiesz…przej mie…tonie bezpieczne.Wte dydowie dząsię,żema mytenpa miętnikizdję -cia,przyja dąiza biorą.–Hankanachwi lęwysta wi łarę kępozaśpi wór.–Alezimno,bar dzoszybkowy-ga sło.

–Za razna pa lę,piecjestletni,aledziśchybazimniejniżwczorajjeszcze.Muszępomyśleć,coztymzrobić.Możeoj ciecJan,jakmyślisz?Powie dziećmu?Możeonbywysłał.Wyobra żaszsobie,comógł byczućtenStrauch,je śliprze czytał bycośta kie go?

–Andrze ju,niemyśl myte razotym.Chodźtunaj le piejal borozpalwtympie cu.–Hankawycią gnę ładonie gorę ce.

Andrzejnieza sta na wiałsięnadtym,cozrobićnaj pierw.8.

Wła dysławGumuł kaspoj rzałnaze ga rek.Byłojużpodwudzie stej.MłodyiJa godawyje cha ligodzi nęte mu.Miałwięcma łocza su.Cze kałnie cier pli wie,ażpodje goprywatnydompodje dziemi li cyj nanyska.Jakmógłnaj szybciej,wydałnie zbędnepole ce nia.Tymra zemchciałosobi ścieuczestni czyćwakcji.

Kie dydziśra noode brałte le fonioka za łosię,żenali niijestprze or,niezdzi wiłsięanitrochę.Li czył,żeoj ciecJanza dzwoni.Za konnikchciał,że byodcze pićsięodchłopa kaidziew czyny,więcGumuł kawy-ja śniłmu,żedziew czynabyłatyl koprzezprzypa dek.Achłopa kabę dzietrze baspraw dzić,prze ba dać,bowar todmuchaćnazimne.

–Naj gor szesąta kiewła śnieci chewody–tłuma czyłGumuł kaprzezte le fon.–Ni bytunic,niete go,apotemwynosząważneda ne, robiąpodchody.Wymi tugłowyniemul cie,bo jaznamme todywroga.Mnieuczyćnietrza.AKryś katobyłonie porozumie nie.Prze ciemyteżchce my,że byuwasspokójbył.

–Chłopaknicniewie–upie rałsięprze or,alerobiłtoznacznieła godniejniżpoprzednio.–Tojużmyzoba czymy,czywie,czyniewie.Iniepróbuj ciegochować,bo…nowie cie…Prze ormusiał wie dzieć, ale na koniec rozmowy poprosił o dobre traktowa nie, i że by namiej scu,

wLi pach,spra węza ła twić,onmożena wetpomóc.Gumuł ka, odłożyw szy słuchaw kę,miał powody do za dowole nia. Prze orwie dział, że nic niemoże

zrobić,conaj wyżejprosić.Zupeł nieina czejpodzia łałnanie godrugite le fon.Rozmowa,którąza kończyłprzedkil kuna stomami -

nuta mi,zmrozi łago.Dzwoni lizwoje wództwa.Pole ce niebyłoja sne:chłopakmiałżyć.Zakil kadniprzy-ja dąludzie,którzysięnimzaj mą.

Gumuł kaza kląłsiar czyście,kie dyzrozumiał,żeje goplanległwła śniewgruzach.Je śliJa godanieza -bi jeHołotyńskie go,ca łana prędceułożonastra te giaweźmiew łeb.Aprze cieżda wa limuwol ną rę kę.Wiel kieLi pytobyłje go,Gumuł ki,te ren.Mógłtuwszystko.Wymie ra niewsinosi łorangęprioryte tu,iodcza suwprowa dze niadra końskichrozwią zańzlatczter dzie stychipięć dzie sią tychGumuł kakontrolował

wszystko.Ktotyl koprzyjeżdżałdoklasztoru,byłszybkoprze świe tla ny.JednakmłodyHołotyński,synje -dyne goczłowie kama ją ce gokontaktześwia tem,któryjednocze śniewie działota jemni cywioski,niebyłprze ciętnympodróżnym,wręczprze ciw nie–był jaknaj bar dziejnie prze ciętny.Nicniedzie jesięprzy-padkiem,a je śliwyda rza sięcośpodej rza ne go, to jużzpew nościąma czaw tympal cewrogaobcość.Dla te gona tychmia stowakonsul ta cjaniepozosta wi ławątpli wości:Gumuł kamapostą pićtak,jakuznazastosow ne,niecofnąćsięprzedra dykal nymirozwią za nia mi,oileza grożonabyła bywioska.Niepotrze bo-wałdodatkowychwyja śnień.Atuna glektośtamcośprze myślałite razGumuł kamiałtoza ła twićde li kat-nie,stosującje dyniekoniecznąper swa zjęustną.

Se kre tarzrozumiałjednakpowody,dlaktórychzde cydowa nosięoszczę dzićmłodzieńca.Niechodzi łooto,żektośmiałmiękkieser ce.Wtychspra wachte gorodza juemocjeni gdysięniespraw dza ły,ikażdywre sor cietowie dział.Wszyscytowie dzie li,ćwi czylitwar deme todyodlatnakle rzeipodzie miu.Ktośnaj wyraźniejuznał,żepę drakmożebyćużyteczny.Użytecznynapodobieństwooj ca.Tojaknaj bar dziejsłusznesta nowi skona suwa łosięsa moprzezsię ja konaj lepszerozwią za nie iza pew nie niebezpie czeń-stwadlaWiel kichLip,aleniepa sowa łosa me muGumuł ce,więckląłstrasznie.

Nadoda tekspóźnia łasięmi li cja.Mie libyćwtrymi ga.Se kre tarzmiotałsiępoga bi ne cie.Je śliniewyja dąza raz,możebyćzapóźno.Zja wiąsię,jakjużbę -

dziepowszystkim.Iktowte dypodłożygłowę?Wreszcie se kre tarz usłyszał za oknemupra gniony dźwięk sa mochodowe go sil ni ka. Przyje cha li.Nie

zwle kał.Zdjąłzwie sza kapłaszcz,nagłowęwci snąłka pe lusziwychodząc,trza snąłmoc nodrzwia mi.Nadolecze kałnanie goBroni sławPa luch,szefmiej scowe goposte runkumi li cji,prywatniesynstar -

szejsiostryGumuł ki.–Towa rzyszuse kre ta rzu…–za cząłPa luchofi cjal nie.–Za mknijsię!–prze rwałmupoirytowa nyGumuł ka.–Ilemamcze kać,Bronek,co?!Niema mycza su.Nieoglą da jącsięnapobla dłe gomi li cjanta,se kre tarzwskoczyłnaprzedniesie dze nie.

9.Kuś tykobser wowałich,gdyszlipodrę kę.Wywnioskował,żekie rowa lisiędoklasztoru.Śle dził ichod sa me goobser wa torium,gdzieza kradł się, abyoce nić sytuację.Podą żałkrokwkrok

wbezpiecznejodle głości.Li czyłnato,żeHołotyńskibę dziesam,jednakza wiódłsię,itotyl kowzmogłoje gozłość.

Podrodzewstą pi lidodomuKrystynyPa kuły.Kuś tykstał,cze kałcier pli wie.Umiałcze kać.Za nurzonywciemności,przypłociesą siednie gopla cu,niespuszczałzoczuokien,wktórychja śnia łoni kłeświa tło.

Kie dywyszli,ca łeje gocia łoprze niknąłdreszczpodnie ce nia.Zoba czyłKrystynęPa kułę,jakże gna łaichwprogu.Przyja ciel skouści snę łaHołotyńskie mudłoń.

–Tyl koprostodoJankaidźcie–za woła łazani mi,gdyjużza mknę lifurtkę.Hankaśmia łasię,cowser cuKuś tykaode zwa łosiębole snąnutą.Ażza chwiałsięzezłości,przynim

ni gdytaksięnieśmia ła,ni gdytaknanie goniepa trzyła.Ruszyłwśladzani mi,ca łyczasbacznieobser wującza chowa nieHołotyńskie go.Napew nospę dzi li

ra zemtęnoc,taksa mojaktamtą,kie dyichwi działprzezokno.Musiałjeszczewytrwać.Wycze kaćnaodpowiednimoment.Pa trzył,jakpode szlidobra myiza łomota li.Otejporzeklasztorbyłjużza mknię ty.Niecze kał,ażwej -

dądośrodka.Obiegłkompleksbudynkówipoprze ciw nejstroniewspiąłsięnabe tonoweogrodze nie.Wkil kase kundbyłpodrugiejstronie.Prze mknąłztyłukościoła iwyłoniłsięodstronydaw nejstaj ni.Wychyliłsięizdą żyłjeszczedostrzecHołotyńskie goiHankęwtowa rzystwiebra taJulia na,wchodzą cychdoczę ścimieszkal nej.

Pozosta łomuna dalcze kać.Te razjużnicinne goniewchodzi łowgrę.Mógłconaj wyżejza kraśćsię

dośrodka,alegdybyna tra fiłnaktóre gośzmni chów,napew nowywoła łobytonie potrzebnepodej rze nia.Awła śniete goprzedewszystkimchciałuniknąć–podej rzeń.Za cze ka,wytrwatakdługo,jakbę dzietrze -ba.

10.KrystynaPa kułaza mknę ładrzwinaklucz.Przezchwi lęjeszczepa trzyłazaAndrze jemiHanką,ana -

stępnieusia dłaprzystolewkuchni.Wzię ładorę kipa miętnikJe rze goHołotyńskie goide li katnieprze su-nę łarę kąpozniszczonejokładce.Dzie siątkiwspomnieńza la łyjejgłowę,akażdydotykje dynejpa miątkipomężczyźnie,którywjejżyciuode grałdoniosłąrolę,przywoływałkolej ne.

Byławdzięczna te mumłode muczłowie kowi za to, że oddał jej pa miętnik.Tym ra zemposta nowi łaschowaćgole piejniżpoprzednio.

11.Wpomieszcze niachklasztor nychpa nowałprze ni kli wyziąb.Zi mąrozpa la nownie którychce lach,ale

wie lepomieszczeńpozosta wa łonie ogrza nych.HankaiAndrzej,mi moto,schroniw szysięzadrzwia mi,któreza mknąłzani mibratJulian,odczuliprzyjemnecie pło.

Uda lisiędoga bi ne tuoj caJa na.BratJulianza prosiłichge stemdośrod kaisamwycofałsięnakory-tarz.

–Bra cieJulia nie,proszęzostaćzna mi–za prote stowałprze or.–Miej scajesttuniezawie le,alesą -dzę,żeja kośsiępomie ści my.

Wpokojuprze bywałtakżeoj ciecSta ni sław.Sta ry,łysymnichstałprzyokra towa nymoknie.Natwa -rzachza konni kówma lowa łosięwyraźnezmę cze nie.

–Rozma wia mywła śniezoj cemSta ni sła wemoza istnia łejsytuacji–za cząłprze or.–Je ste śmyzgodni,żena szawła dzawgmi niepodej miekroki.

–Topraw da–rzekłoj ciecSta ni sław.–Pa nieAndrze ju,musipanli czyćsięztym,żeza żą da jąodpa -naja snychde kla ra cji.

–Ta kich,ja kiewymusi linamoimoj cu?–za pytałAndrzej.– Początkowomoże chodzić po prostu o podpis.Nie przypuszczam, aby od ra zu chcie li korzystać

zpa nawie dzyouni wer sytec kimśrodowi sku.–Andrze ju,musiszna sta wićsięnawspół pra cę–wtrą ciłoj ciecJan.–Ina czejmogązrobićztobąto,

couczyni lizwie lomaludźmizwioskial boto,couczyni liztwoimoj cem.Wczorajmisięnieuda ło,aledziśdodzwoni łemsiędoGumuł ki.Potwier dził,żebyćmożena wetdziśprzybę dąludzieodnie go.Niewiem,czytobę dąci,copoprzednio.Nie wykluczone,żebę dąchcie liza braćcięzsobą.–Prze orza wie -siłgłos.

Oj ciecSta ni sławza kaszlałiotarłrę kąusta.–Te gosięwła śnieoba wiam–powie dział.–Nicniemoże myzrobić–smutnostwier dziłoj ciecJan.Andrzejpokrę ciłsięnakrze śle.Spoj rzałnaHankę,potemnabra taJulia na,któryuniósłbrwiilekko

wzruszyłra miona mi.–Coteżoj ciecdomniemówi…–wystę kałzmie sza nyHołotyński.–Japrze cieżnicniezrobi łem.Ty-

lestrasznychrze czytusiędzie je…prze cieżja…cze goonichcą?!Ja…jajużniewiem,comammyśleć.Tumniektośna pa da, tamktoś sięwła muje,potempodglą daprzezokno, te razznowuwła dza sięmniecze pia…

–Uspokójsię,chłopcze–zimnymtonemprze rwałprze or.–Uwierzmi,żete razjużzapóźnonaco-kol wiek.Zosta łeśdostrze żony. Je dyne, comoże myzrobić, to cze kaćw spokoju.Myślę, że zewzglę duchoć bynamnieGumuł kaza chowaumiar.Pozatym,tojużniela tapięć dzie sią te.

–Mogęza pa lić?–Tak.

Hołotyńskiwyjąłpa pie rosy.Niktnicniemówił.Oczywszystkichskie rowa łysięnaje gorę ce,kie dyza pa lałza pał kę.Byłbla dyiwi daćbyłoponimwiększyniżza zwyczajnie pokój.Wcią gnąłdymidługotrzymałgowpłucach.Prze tarłokula ryispytał:

–Oj cze Ja nie, a wy ja ko klasztor, czy za kon, niewiem, niemoże cie ja koś… ja koś… coś, no niewiem,da lejprze ka zać,żetu…

–Andrze ju–ła godnieodparłoj ciecJan–naszza konnate re niePol skinieistnie jejużodpra wiestulat.WpołowieXIXstule ciadoszłodostopniowejka sa tyna sze gopre pozytuica łejkongre ga cjiażdozu-peł nejli kwi da cjica łe gozgroma dze nia.Na sipoprzedni cyimytutaj,wWiel kichLi pach,ażdowybuchudrugiejwoj nyzdoła li śmysięutrzymać.Byłonasnie wie luiludziebar dzosięprzywią za li,uda łosięprze -trwaćna wetre pre sjerosyj skie.Zresztą,długobyotymopowia dać.Ate razżyje mytaksa mojakciludziewwiosce, jakwięźniowie,a jednocze śniepozosta je myich je dynymiopie kuna mi.Wi dzisz,żewszyscyje ste śmydośćsta rzy.

Andrzejpopa trzyłnabra taJulia naipyta ją cospoj rzałnaprze ora.–BratJulian–ci chorzekłoj ciecSta ni sław–byłdziec kiemoca la łymzma sa kry.–Jakto?–Andrzejażpodskoczyłnakrze śle.–Tak–uśmiechnął sięoj ciec Jan.–Ura towa łago jedna sa motnamieszkankawioski,którazmar ła

dwaczytrzyla tapóźniej.Wzię li śmygodosie bie.Brat Julian stałwmil cze niu, ale ca ły za czer wie nił się na twa rzy. Pal ce splótłmoc no. Je śli na wet

chciałcośwtejchwi lipowie dzieć,za wstydze nieode bra łomumowę.Oj ciecJanza śmiałsięgłośno,nie malrubasznie.–Robisiępóźno–powie dział.–Chodźmynadół,jużczasnaposi łek.–Oj czeJa nie…czymogę…–nie śmia łoza cząłAndrzej.–Tak?–Jestjeszczejednaspra wa,wła ści wiedwie.Muszęcośztymzrobić–mówiącto,Hołotyńskiwyjął

zchle ba kapudeł ko,wktórymznaj dowa łysięfotogra fie.–Nawszel kiwypa dek–dodał.–Oczywi ście–odparłoj ciecJan.–Ulokuje mytowodpowiednimmiej scu.Andrzejjednakznówsię gnąłdochle ba ka.– I jeszcze to–powie dział,wycią gnąw szyprzedsie biedwiekartkina pi sa ne godziś li studoKar la

Straucha.–Niebar dzowiem,coztymzrobić.Oj ciec Janzer knąłnapoda nemupi smo iodchylił sięnaopar cie swoje go fote la.Oj ciecSta ni sław

ibratJulianzdumie lisię.Ża denznichniepa mię tał,kie dyostatniraztwarzprze orana bra ławyra zutakwiel kie gozdzi wie nia.

12.Obcy. To byli obcy.Więc znów przybyli. Daw no ich nie oglą dał. Naj pierw próbowa li sfor sować

ciężkąbra mę sa modziel nie.Wkońcuda li spokój.Musie li odcze kać swoje, aż przyj dzie któryś zmni -chów,że byimotworzyć.

Usłyszałichjużwcze śniej.Naj pierwdobie głogogłośnega da nie.Niepotra fiłwyodrębnićposzcze -gól nychsłów,ajed nakodra zuzorientowałsię,żetoktośspozawsi.Tutej sichłopimie liinnegłosy,ichintona cjaopie ra łasięnaodmiennejme lodyce,apozatymznałwszystkichzbytdobrze,abymiećwątpli -wości.

Więcznówwysłanni cyzłe go, jakgopouczałoj ciec Jan,za wi ta liw te strony.Kuś tykodostatnie gowyjazdu Je rze go Hołotyńskie go wi dział ludzi stamtąd trzy, może czte ry ra zy. Wcze śniej przyjeżdża liznacznieczę ściej.Nielubiłich,bylipodejrzli wi,śmia lisięznie go.

We szlinate renklasztoru.Ja kiśza konnikwska załimdrogę.Chcie liwi dziećsięzoj cemJa nem.Kuś tyk,przykuc nię tywcie niudrzwi,wpa trzyłsięwichtwa rze,alenierozpoznałżadne go.Je denbył

młodszy,wyższy,wciemnejkurtcedokolan,drugi,naokosześć dzie się cioletninosiłpłaszczika pe lusz.

Obaj,idączaprowa dzą cymichmni chem,we szlidore fekta rza.Pochwi lina mysłuKuś tykpodjąłde cyzję.Prze cieżznałtukażdykąt.Wie lelatspę dziłwtychmurach,

za nimpowróciłdodomurodzi ców.Rozej rzałsięuważnie.Mrózbyłwpraw dzienatyleintensyw ny,żeni komuniechcia łobysięwychodzićzdomu,alewolałmiećpew ność,żeża denztychpa ruza konni kównieprze chodziakuratnie opodal.

Drogabyławol na.Pochylonyszybkoprze biegłprzezdzie dzi niecista nąłprzydrzwiachwej ściowych.Słyszał,żeza konniknieza mknąłnaklucz.Na ci snąłklamkę.Naszczę ścieza mekwydałzsie bieza le dwieci chydźwięk.Drzwi nie za skrzypia ły, kie dy lekko je uchylił. Pa mię tał, żewchodzi ło się przez nie doprzedsionka,któryobokwej ściadosa me gore fekta rza,miałjeszczejednowej ście,prowa dzą cenawą -ziutkikorytarzbie gną cywzdłuż sa li re fekta rza.Rzadkoznie gokorzysta no,mni si czę ściejprze chodzi liprzezsa mąsa lę.Je goza le tąna tomiastbyłyczte rynie wiel kieokienkawychodzą ceprostonare fektarz.Je -śliuda łobysięjelekkouchylić,możnabyłonietyl kozoba czyćuj rzeć,codzie jesięwśrodku,aleiusły-szećrozmowę.

Kuś tykposta nowiłspróbować.Wpraw dzieprzeznie szczel nedrzwisłyszałpodnie sionegłosy,jednaknie wie le rozumiał.W przedsionku było bar dzo ciemno,więcwyma cał drzwi na korytarz i zna la zł szyklamkę,spróbowałjeotworzyć.Tymra zemjednakniepo szłotakła two.Pew niedaw noichnieużywa no,boza skrzypia ły,kie dyjeotwie rał.Nieza wa hałsięjednak–otworzyłjesze rzejjednymgwał tow nymru-chemiener gicznieza trzymał.Korytarzbyłpusty.Prze stą piłprógiprzymknąłdrzwi.Kil kame trówprzedsobą,wle wejścia niewi działświa tłobi ją cezokienka.Niemusiałna wetgootwie rać.Zdobią cyokienkowi trażbyłwpołowiezniszczony.Przezokienkowszystkobyłowi daćisłychać.

Kuś tykzbli żyłsięinalekkougię tychnogachspoj rzałwgłąbsa li.13.

Wre fekta rzusie dzie linie malwszyscyza konni cyklasztor ni,kie dyrozle głosięwa le niewbra mę.Oj -ciecJanraptow nieuniósłgłowę.Wszyscyspoj rze linanie go.Wjednejchwi lica łąsa lęogar nę łona pię -cie.

–Tooni–powie działzle dwiewyczuwal nymża lemoj ciecJan.Nikt niemiałwątpli wości.Hanka uję ła dłońAndrze ja imoc no ści snę ła.Odpowie dział podobnym

uści skiem.Chciał,abysięniede ner wowa ła,niemógłpoka zaćjej,żeza cząłsiębać.Za chowałspokójnatwa rzy,aleser cewjednejchwi lirzuci łosiędobie gu.

–Andrze ju,posłuchaj.–Prze orna chyliłsiędonie go.–Wiem,żeje steśte raznie spokoj ny,aleniemainne gowyj ścia,musi mywszyscyte musprostać.–Oj ciecJanski nąłnabra taJulia na,którywie dział,żemusiichwpuścić.

Ostatniechwi leocze ki wa niadłużyłysię,Andrzejmiałwra że nie,żewszystkodzie jesięwzwol nio-nym tempie;zmysływyostrzyłymusięnie ocze ki wa nie,na twa rzypoja wi ły sięmoc newypie ki; słyszałjakbyciężkieodde chywszystkichzgroma dzonychwre fekta rzu,na wettychstoją cychwodda le niu.

–Je ślichcesz,za pal–szepnąłoj ciecJan.Kie dy pocią gnął za pał ką o dra skę, usłysze li moc ne szarpnię cie drzwi wej ściowych, a po chwi li

otwar łysiędrzwiprzedsionka.Dosa liwe szlidwajczar noubra nimężczyźni.Jużnapierw szyrzutokawyglą da ligroźnie.Obajdośćpostaw ni,choćmłodszynie cowyższy.Toonprowa dził.Wszedł szy,nieza -wa hałsięaniprzezchwi lę.Odra zudługi mi,ciężki mikroka mipodszedłdostołu,przyktórymsie działoj -ciecJan.Jednymkrótkimspoj rze niemogar nąłAndrze ja.Było tospoj rze nieoznaj mują ce,że towła śniezje gopowoducidwajtusięzna leźli.

–Wi ta myponow nie…oj cze–powie działMłody,aostatniesłowoza brzmia łowje goustachnaj czyst-sząironią.

–Cze ka mynawas,se kre tarzjużmniepowia domił–moc nymgłosempowie działoj ciecJan,niezwra -ca jącuwa ginacynicznąposta węes be ków.

–Tonasnieinte re suje–odparłMłody,którydoskona lewie dział,jakgraćswojąrolę.–Towa rzyszse kre tarzdzwoniłczyniedzwonił,toniena szaspra wa.Mytuje ste śmy,że bywykonaćswojąpra cę.

–Pra cę…–Tymra zemwgłosieprze oraza brzmia łaironia.Młodyposta nowiłtozi gnorować,podobniezresztąjakiJa goda,stoją cytrochęztyłu,zrę ka miza ło-

żonymizaple cy.–Robi mytyl ko,codonasna le ży–dodałMłodyizwróciłsiędoAndrze ja,sie dzą ce gona prze ciw ko

oj caJa na.–AndrzejHołotyński,synJe rze go,towy?–Rzuciw szytopyta nie,Młodyprze niósłnamomentswójzimnywzroknasie dzą cąobokAndrze jaHankę.Przezmgnie nieokaje gotwarzza stygła,apóźniejwar gilekkodrgnę ły.Jużpochwi liMłodyskupiłuwa gęwyłącznienaHołotyńskim.

Andrzejpoczułsiępew niej.Na ocznespotka niezes be ka mi,októrychca łyczassłyszał,aleniewi -działanira zu,podzia ła łonanie gouspoka ja ją co.Miałwreszcieprzedsobątęnie uchwytnądotądpa rę,którauosa bia łasier miężnąpotę gęmiej scowejwła dzy.Pa trzyłnanich,icowi dział?Nicszcze gól ne go.Czyżwła dza ta robi ła aż takde monicznewra że nie?Czywcie lonaw tedwiegrote skoweposta cibyłaowąprze ra ża ją cąmac ką,wni ka ją cąwnaj bar dziejintymnere jonyspołeczne gobytu?Tobyłoto?

–AndrzejHołotyński,synJe rze go,towy?!–Młodypowtórzyłpyta nieostrzej szymtonem.–Tak,toja–odparłAndrzejspokoj nie.–Poje dzie ciezna mi–za wyrokowałna tychmiastMłody.Wtejchwi liprze orpodniósłsięzkrze sła.–Za raz,za raz,młodzieńcze,nietakprędko…–Wła śnieprędko,star cze–odpa liłMłody.–Jamamswo jerozka zyimuszęjewykonać.Za bie ra my

te goczłowie ka.Mamja snepole ce nie.Iniemamcza sunaza ba wy.Jużła zi mypotejwsizgodzi nęiszu-ka my.–Ina gleMłodyzwróciłsiędoAndrze ja.–Acze muobywa telnieprze bywausie bie?

–Tozna czy…akurat…–Dobra,dobra.Ubie ra mysię.Ja goda,pomóżpa nu.Ja godapodszedłdoAndrze jaod tyłu, ale ten jużza czął za pi naćkurtkę,więc sta ryes bek tyl ko stał

ipa trzył.Alewduszyznówmusięcośskrę ci ło.Niemiałwątpli wości,żeKapczochspe cjal niewydałmupole ce nie.Głośnoizużyciemna zwi ska.

–Kie dygoprzywie zie cie?–spytałoj ciecJan.Młodystrze liłpal ca mi.–Tojużniemojaspra wa.Jamamtyl kodostar czyćte goobywa te la.Aprze ortomożeli czyćnato,że

mytute razczę ściejbę dzie myprzyjeżdżać.–Młodymówiłzwyraźnąsa tys fakcją.Za cząłprzytymprze -cha dzaćsięmię dzystoła miwre fekta rzu.Obrzuciłnie mi łymspoj rze niemze bra nychmni chów,prze je chałpal cempostole,jakbyspraw dzałczyjestnanimkurz.Zachwi lęcią gnąłda lej:–Taksięzda je,żewytuostatniotrochęzabar dzopopuści li ściecugli,co,pa nieoj czeprze orze?Cośmituniebar dzosiępodoba.

–Nietyotymbę dzieszde cydował–powie działoj ciecJanipodszedłdoMłode go.Je gowiel kasyl -wetkagórowa łanades be kiem.–Iniepa noszsiętutak,jakbyśbyłusie bie.

–Boco?–spytałhar domłodzie niec.–Boniewyj dzieszstądowła snychsi łach.–Woczachoj caJa naza błysłocośtakdziw ne goinie bez-

pieczne goza ra zem,żeMłode goprze niknąłlęk.Sta litakprzezchwi lęimie rzylisięwzrokiem.Wreszciees bekodstą piłokrok.–Uwa żaj cie,oj czul ku–rzekłprzezzę by.–Bona stępnymra zemniebę dętakmi ły.–Jateżnie–odpowie działoj ciecJan.Młodyzdusiłwsobierozpie ra ją cągozłość.Mógł byte gocholer ne gomni chana tychmiastwsa dzićna

pa kę,mógł by…Gdybyniezna jomośćzGumuł ką,którejre al nejna turyMłodynieznał,losprze orapoto-czył bysięina czej.

Młodyodwróciłsięirozej rzałposa li.–No jak tam?–krzyknął.–Obywa telgotowy?Todobrze.Pa pie rosawyrzucić.Ja goda,co taksto-

icie?No,raz-dwa,idzie my.Andrzej posłał ostatnie spoj rze nie Hance. Chociaż była twar da, w oczach za szkli ły się jej łzy.

Wostatnimmomenciepodniosłasięiprzezchwi lęAndrzejmiałwra że nie,żeza razpodej dziedonie go,aleonatyl kosta ła,opie ra jącsięoła wę.

Takjestle piej,prze mknę łomuprzezgłowę.Odwróciłsięipopa trzyłnaniąjeszczeraz,kie dyJa godapopchnąłgokudrzwiom.Uśmie cha łasiędo

nie go.14.

–Idzie my–rzuciłMłody,gdytyl kozna leźlisięnaze wnątrz.–Arąkminiezwią że cie?–spytałAndrzejzprze ką sem.–Niepier dol,tyl koidź–odparłMłody.Andrzejchciałiśćwol no,alees bekcią glegopoga niał.Gdzieimsiętakspie szy,pomyślał,prze cież

dosa mochoduda le ko,wta kimtempiezapa ręmi nutpadnie my.Mi mowątpli wościcodotempamar szu,niesprze ci wiałsięiposłusznieszedł,jakmuka za li.Ma sze -

rowa libezsłowa.Onpierw szy,zanimJa godainakońcuMłody.Zmi nutynami nutęAndrzejza cząłod-czuwaćcorazwiększepode ner wowa nie.Imda lejznaj dowa lisięodklasztoru,tymwiększączułnie pew -ność.

Prowa dząmniejaknaścię cie,myślał,uważniesta wia jąckrokinawą skiejścieżce.Możeonima jątowpi sa newme todę.Ta kanie zbędnala koniczność.Robiąswojeinicpozatym.Ma jądoprowa dzić,todo-prowa dza ją.To jestwła śnie ichprofe sjona lizm,wze tknię ciuzktórymczłowiekmapoczuć sięmar nyipozba wionywar tości.Wła śnietenma newrpsychologicznynamniestosują.Byćmożerobiątonie świa -domie,takichuczono,niemówiąc,dla cze gomabyćtak,anieina czej.Zwykłetę pa ki,tyleżechytre.

Zimnoda wa łosięwezna ki.Okula rycokil kachwilunie możli wia łydokładnewi dze nie.Byłocał kiemciemno.Tyl kownie którychdomachpa li łosięni kłeświa tło.Mi ja likolej nepose sje,awAndrze jurodzi -ła się tę sknota, że bydonichwejść,na cowcze śniejniemiałnaj mniej szejochoty.W tej chwi li był byzra dościąprze skoczyłczyjeśpa ręba la sekiza szedłwgości,byletyl koprze rwaćtengrobowymarsz.

Zna leźlisięnaskrzyżowa niuiskrę ci liwle wo.Rozpoczę lipodej ściepodskar pę,naszczyciektórejza czynałsięlas.Przypomniałsobie,jakprzedpa romadnia mizbli żałsiędoniej,tyleżezdrugiejstrony,za nimktośnieogłuszyłgoude rze niemwgłowę.Przynaj mniejtymra zemmaobsta wę,niktmunicniezro-bi.

–Asa mochódda le kopa nowiezosta wi li?–spytałna gle.Naj pierwodpowie dzia łamuci sza,dopie ropopew nymcza siespo mię dzyciężkichodde chówwyróż-

niłsłowa:–Idź,niega daj.Podej ścieniebyłota kieła twe.Ścieżkaniebyłatakdobrzewydepta najaknate re niewioski.Naj wy-

raźniejrzadkotę dycha dza no.Andrzejśli zgałsięcochwi laimusiałpoma gaćsobierę ka mi,abyniezje -chaćwdół,prostona idą cychzanimes be ków.Naj wię cejkłopotówspra wia łyoblodzonemiej sca,naktórychna wetje gotra per skiebutynieznaj dowa łydobre goopar cia.Za sta na wiałsię,jaksobiera dząje goopie kunowie,ipomyślałzra dością,żechybagorzejniżon.

Takbyłowistocie.Kie dydotarłnagórę,sta nąłiobej rzałsięwdół.MłodyiJa godazosta lidośćda -le kowtyle.Śli zga lisięjeszczebar dziejniżon,możnapowie dzieć,żenietylewchodzi li,ilewdra pywa lisięśla ma zar nie.

Wycią gnąłpa pie rosaiza pa lił.Gdyes be cywkońcuwe szlinaskar pę,Ja godadyszał,jakbyprze biegłki lometrwnaj większympę dzie.Młodyza chowałznaczniewię cejsił.Kil kara zyode tchnąłgłę bokoipo-pa trzyłnaAndrze ja,któryporazkolej nyprze tarłokula ry.

Andrzejza uwa żył,żepozaczystosłużbowąre la cją, ja kaichdotądłą czyła, istnie jedruga,niemniej

ważna,re la cjaosobi sta.Es bekprzezca łyczasza chowywałsięsztyw no,jakma szynadowykonywa niaza dań,alewtymkrótkimmomencie,kie dywszyscyzna leźlisięnaszczyciezbocza,jednoje gospoj rze niedowiodło,żetojednakbyłczłowiekobda rzonywła snymimyśla miiwolą.

Andrzejna wetchciałocośza gadnąć,alezre zygnował.Posta nowiłsie dziećci cho,takjakmuka za li.Miałprzynaj mniejtęma łąsa tys fakcję,żewpodej ściuzosta wiłichwtyle.

Młodyna gleodwróciłsięipopa trzyłnawioskę.Za mruczałcośdosie bieiponow niespoj rzałnaAn-drze ja,azachwi lęprze niósłwzroknaJa godę.Podszedłdoskra juzboczaikuc nął,spoglą da jącwdół.

–Zgubiłpancoś?–wyrwa łosięAndrze jowi.Młodynicnierzekł.Tymcza sem Ja goda, stoją cyna dal z boku, powoli dochodził do sie biepo tym, jakwe szli na szczyt

zbocza.Odra zuzorientowałsię,coMłode muchodzipogłowie.Popa trzyłnaHołotyńskie go.Zda wa łomusię,żechłopaklekkosięuśmie cha.

Niemusiałdługocze kać,że byje godomysłysiępotwier dzi ły.Młodywpew nejchwi liwyprostowałsięiwyjąłzkie sze nipi stolet.–Ja goda–powie działprzezści śnię tezę by.–Tytoza ła twiasz.Szykujsię.Ty!–zwróciłsiędoAn-

drze ja.–Bie gnij!Da jęciszansę.Hołotyńskiniezrozumiał.Stałzupeł niezba ra nia ły.Wokółpa nowa łanie sa mowi taci sza.Prze tra wiał

wmyślachpole ce nie,któredałmuMłody.Opuściłgłowęiza razznowująuniósł.–Co?–spytał,wi dzącpi stoletwrę cees be ka.– Bie gnij, powie dzia łem! –W oczachMłode go nie było już za inte re sowa nia, którewcze śniej do-

strzegłAndrzej.–Bie gnij,kur wa,bociodstrze lęłeb!Ja goda,nacocze kasz?!Kapczoch,wi dząc,żeje gopartnerwyraźnieocią gasięzwykona niemza da nia,przymie rzyłle piej.–Młody,stój,kur wa!–wykrzyknąłna gleJa goda.–Pocze kaj!–Za mknijsię!–za wołałMłodyisyknąłwstronęAndrze ja:–Ruszaj!AleJa godanieza mie rzałsięza mknąć.Dzia łosięznimcośnie wytłuma czal ne go.Czytotela tanaau-

tobusietakgoskrzywi ły?Amożetwa rzeludzizprze szłości,którewi działprzedchwi ląwklasztorze?Miałtakma łocza su,że bytoprze myśleć,alecośznimbyłonietak.Gdyzna leźlisięwWiel kichLi pachdzi siej sze gowie czora,odsa me gopo czątkuodczułna pływwątpli wości.Za czę łosię,kie dysta lipodob-ser wa toriumiMłodysięwście kał,żeHołotyńskie goniemawśrodku.Potemwcza siemar szudoklasz-toru,na stępniewsa mymklasztorze,awkońcute raz.Spoj rzałnaAndrze ja,którystałbezradnie,słucha -jącwymia nyzdańmię dzynimiMłodym.

Okur wa,pomyślałJa goda,alesięzrobi łemmiękki.Wie działjuż,żeniebę dziewsta niewykonaćza da nia.–Pocze kaj,nietutaj…–próbowałgraćnazwłokę.–Ja goda!Typoje ba nysta ruchu!–wykrzyknąłMłodyinie ocze ki wa nieopuściłrę kęzpi stole tem.Stał

przezchwi lęnie ruchomo,apotemwyce lowałponow nie.Tymra zemwgłowęJa gody.–Młody…–Ja godawtejchwi lizrozumiał,ja kąmiałode graćrolęwca łymtymtakzwa nymza da niu.

Więcotochodzi łoGumuł ce.Aon,głupi,uwie rzył,żese kre tarzchcegozpowrotem,żeposta nowiłwy-dobyćgozdna.Nie,je muchodzi łotyl kooje gożycie.

–No?–powie działMłody.–Podej miesztoczynie?Tystój,kur wa!–rzuciłwstro nęAndrze ja,któryzupeł niemi mowol nieuczyniłdwakrokiwtył.

Ja godaszybkooce niłswojeszanse.Wyglą da łyra czejmar nie.Niezdą żyna wetwycią gnąćbroni.Mło-dystrze libezna mysłu.Tra fi.

– I takmnieza bi jesz–powie dział Ja goda,zupeł nieuspokojony.Widmośmier ciniezrobi łonanimwra że nia.

–Nieja.Oncięza bi je.–Młodywska załgłowąAndrze ja,którypa trzyłnaca łąsce nę,jakbyniewie -rzyłwto,cowła śniewi dzi.

–Ja…?–spytałAndrzejzdumiony.AleJa godaniebyłzdumionyanitrochę.PlanGumuł kiwydałmusiędobry.Miałzgi nąćpodczaspró-

by ucieczkiHołotyńskie go.Wszystko było już ja sne.Kapczoch za chwi lę za strze li ich obu,może naj -pierwwła śnieje go,Ja godę,którymiałpi stoletibyłbar dziejnie bezpieczny.Potemze zna,żeucie ka ją cyHołotyńskiwystrze liłdoJa gody,aonsamniemiałwyboru,musiałsiębronić.Pew niepier wotnyplanbyłnie coinny,aleMłodychybaimprowi zował,de cydującsięnaegze kucjętutaj,takbli skowioski.

OdMłode godzie li łyJa godęja kieśtrzyme try.Zda wałsobiespra wę,żeje ślityl kosięruszy,padniestrzał.Je ślina tomiastnieruszysięwogóle,strzałpadnietakże.Niemiałwyboru.Musiałdzia łać.

Myśliteprze mknę łyprzezgłowęJa godywułamkuse kundy.Pa trzyłnatwarzMłode go,szuka jącte gobłyskuwoku,za ci śnię ciaustlubmi ni mal ne goruchubrwitużprzedodda niemstrza łu.Wie dział,żemusiude rzyćwła śniewte dy.Chociaższansenapowa le nieKapczochabyłynie wiel kie,war tospróbować.

Iwte dyką temokadostrzegł,jakAndrzejHołotyńskirzucasięprzedsie bie.Młodypopeł niłbłąd,cał -kowi cieignorującje goobec ność.Chłopakteżwal czyłożycie.Je goskokwkie runkuce lują ce gowJa go-dęKapczochabyłnie ocze ki wa ny,alerów nieżzbytwol ny.Młodyzoba czyłgorów nieszybkojakJa goda.Wtymmomenciepopeł niłkolej nybłąd.

Niestrze liłdoJa gody,tyl koszybkozmie niłpozycjęirobiąckil kakrokówwtył,wyce lowałwnad-bie ga ją ce goAndrze ja.Nie malwtejsa mejchwi liJa godarzuciłsięprzedsie bie.

StrzałikrzykJa godyza brzmia łyjednocze śnie.Sta ryes bekpadłnaMłode gozca łymimpe tem.Wa lącsięnaKapczocha,zoba czyłjeszcze,jakHołotyńskiupa danazie mię.

Młodybyłza skoczony tyl koprzezchwi lę.Sta ryes bekzacelata kuobrał je gopra wąrę kęzbronią.Chciał jąkoniecznierozbroić.Młodyza ryzykował.Le żącpodciel skiemsta re go,zdołałprze łożyćbrońdole wejrę ki.Nietra ciłjużwię cejcza su.Wyce lowałnapół śle poistrze liłJa godziewbark.

Ja godadostrzegłnie bezpie czeństwo,aleniemógłniczrobić.Postrzałodrzuciłgonabok.Jeszczeni g-dynieczułta kie gobólu.Pociskzgruchotałmukościoboj czykaichybaprze biłpłuco.Zoba czyłnadsobąlufępi stole tu.

–Mia ło towyglą dać trochę ina czej, ale i tak jest dobrze – powie działMłody. Dłużej nie cze kał.Strze liłdwukrotnieiprzyj rzałsięJa godzie.Sta ryes bekbezwątpie niabyłmar twy.

Młodyrozej rzałsiędookoła.Oce niłodle głośćtrupaodzboczaipokrę ciłgłową.PodszedłdoAndrze ja ina chyliłsięnadnim.Ho łotyński le żałnawznak,po ciskprze orałmupra wą

skroń.Byłnie przytomny,aleoddychał.Młodyza kląłci cho.GdybyJa godasięnanie gonierzucił,strzałbył byide al ny,wsa moczoło.

Musiałjaknaj szybciejdokończyćdzie ła.Wwioscektośmógłusłyszećstrza ły.Cofnąłsięnie co,kie dyzbokudobiegłgoja kiśdźwięk.Jakbyodgłosbutówskrzypią cychpośnie gu.Niezdą żyłza re agować,kie -dycoświel kie gouwa li łosięmunagłowę.

Strze liłjeszczeraz,alewie dział,żenietra fił.Ja kiśpotwor nycię żarprzyci snąłgodozie mi.Poczuł,jaknie odpar tasi ławci skaje gotwarzwstwardnia łyśnieg.Ktośwyszarpnąłmuzdłonipi stolet.

Zdał sobie spra wę, że opór jest bezce lowy.Ktoś znaczniemoc niej szywła śnie goprzygwoździł dozie mi.Posta nowiłsiępoddać,poka zać,żesiępodda je.

Apóźniejzrobi łosięgłuchoiciemno.15.

Se kre tarzWła dysławGumuł kazwol nasięuspoka jał.Je goludziejeszczeprze cze sywa liWiel kieLi -py,aleni cze gonieuda łosięimzna leźć.Imiałprze czucie,żetowszystkonanic.Ka załna laćsobiewód-kiirozparłsięwfote luoj caJa na,którysie działna prze ciw ko,tam,gdziejeszczekil kagodzinwcze śniejbyliHankaiAndrzej.

–Nowięc,gdzieon,kur wa,jest?–za pytałktóryśrazzrzę duGumuł ka.–Niewiem,pew niejestwszoku–odparłoj ciecJan.

Gumuł kaodgodzi nywsłuchi wałsięwwyja śnie niaprze ora,któ rewyda wa łymusięnie zmier niepo-krętne,sła bouza sadnione,aledostrze gałwnichcoś,comia łoowie lewiększezna cze nie.Wi działwnichra tunekdlasa me gosie bie.

Dwóchludzi,którychposłałnaakcję,zgi nę ło.Dote go,sta łosiętowWiel kichLi pach,miej scu,którewwysokoposta wionychgre miachuchodzi łozazupeł niespa cyfi kowa ne.Jakon,Gumuł ka,mógłdopuścićdota kiejsytuacji?Dwóchagentówrusza,abydoprowa dzićmło de gochłopa ka,iobajtra cążycieza strze -le nijakpsy?Dla cze goGumuł kaposłałich,niespraw dziw szyte re nu?Jakmógłniewie dzieć,żeistnie jete gorodza junie bezpie czeństwo?

Pyta nia,którychmógłsięspodzie wać,jużdaw noprze sunę łymusięprzedocza mi.Apodświa domieusłyszałjejużwchwi lępotym,jakwświe tlela tar kizoba czyłnaj pierwpokrwa wionecia łoMłode go,aobokJa gody.Na tychmia stowaakcjawwioscenicnieprzyniosła.

Te razsie działwga bi ne cieprze orainiewie rzyłwanijednoje gosłowo.Alezdrugiejstronyuznał,żele piejbę dzie,je śliuwie rzy.

–Czylioj ciecrzuciłsięnaj pierwnajedne go,wydarłmupi stoletistrze lił,tak?Naj pierwdojedne go,apotemdodrugie go?–spytałGumuł ka,nie coznudzony.

–Tak–odpowie działoj ciecJan.–Umiemobchodzićsięzbronią.–Aonitakzwyczaj nienatopozwoli li?Da lisięobezwładnićiza bić?–Byłociemno.Kie dyrzuci łemsięnate gosta re go,tamtenna wetniewie dział,ktojestkto.Musia łem

tozrobić,niechcia łem,że bygoza bra li,ba łemsię,żeniewróci.Uciekł,bosiębar dzoprze stra szył,napew nowróci–dodałoj ciecJan,sie dzącsztyw nonakrze śle.

–Prze cieżtobzdura–sarknąłse kre tarz.–Nodobrze–powie działpokrótkimmil cze niu.–Mytomo-że myza akceptować.Sątrupy,jestspraw ca.Alete razpowiedzmipraw dę.Takosobi ście.Dla cze go?

–Dla cze goco?–spytałoj ciecJan.–Dla cze goupie raszsię,żetoty?Spę dziszwwię zie niuwie lelat.Oj ciecJanpa trzyłwoczyGumuł cebezcie nialę ku.Niebałsięjużni cze go.Byłomuna wetprzyjem-

nie.Zda wałsobiespra wę,żebę dągojeszczeprze słuchi wać,żemusizbudowaćspój nąiwia rygodnąhi -storię, ina czejni gdynieprze sta nąprze śla dować te gochłopa ka.Wi na,którąnasie biebie rze,musibyćbezspor niepotwier dzona.Bę dziewia rygodny,po tra fidobrzear gumentować.Byćmo żepoczątkowonieda dząmuwia ry,aleudamusięichprze konać.Dla cze gomie li bymunieuwie rzyć,skoroitakniebę dąmie liniclepsze go.Sącia ła,jestspraw ca.Cze gowię cejtrze ba?

Oj ciecJanbyłspokoj ny.Podjąłde cyzjęna tychmiast,niena myślałsiędługo.Wia domośćoza bój stwiedwóches be kówpowie dzia łamubar dzowie le.Obwi niąmłode goHołotyńskie go,niebę dąda le koszukać.Pój dąpoli niinaj mniej sze gooporu.Dla te gotrze baimwyjśćna prze ciw,itona tychmiast.

Te raz,kie dysiępoddał,odczułza dzi wia ją cąulgę.Na reszciebę dziemógłodpocząć.No iwkońcuczym,je śliniewię zie niem,byłoca łeje gożycie.

–Pozwólmisiępoże gnaćzmoimibrać mi,dajmiczasdora na.Tomojaje dynaproś ba,potemmoże -cierobić,cochce cie.–Wje gosłowachniebyłosłychaćna wetodrobi nylę ku.

Gumuł kaski nąłgłową,wie dział,żecze kaichjeszczenie jednarozmowa.16.

Kie dyjużmiałpew ność,żeobcyprze stałoddychać,od wróciłgonaple cy,apotemobej rzałpi stolet.Niena myśla jącsię,wyce lowałwpierśMłode goiwystrze lił.Mar twymcia łemwstrzą snąłdreszcz.Wy-strze liłponow nie.Cie szyłgowi dokpodska kują cychzwłok.Niemógłsięoprzeć ioddał jeszcze je denstrzał.Potemwłożyłpi stoletzapa sekprzyspodniachipodszedłdoAndrze ja.

Hołotyńskina daloddychał.Kuś tykprzyj rzałsięra nie.Wyglą da łagroźnie,alechybata kaniebyła.Tozresztąitakniemia łozna cze nia.Zna cze niemia łoto,żeAndrzejżył.

Kuś tykbezwysił kupodniósłgoiza rzuciłsobienaple cy.Za głę biłsięwlas,że byzejśćścieżką,zktó-

rejtyl koonkorzystałnaswoichszla kachwpo szuki wa niuzwie rzyny.Szedłostrożnie.Pomyślał,żenie -potrzebniesięza wa hałwtenponie dział kowywie czór.Jużwte dymiałgowca łości.Iniemusiał bysięprzej mowaćni czym,boniktna wetbyniewie dział,żeja kiśtamAndrzejHołotyńskiprzyje chałdowio-ski.Onpoprostuni gdybysiętuniezja wił.AtakKuś tykmusiałsięwysi lać,cze kaćnaodpowiednimo-ment.Niemógłprze cieżwie dzieć,żemłodzie niecoka żesięsynemsta re goHołotyńskie go,żeHankataksięwnimza kocha.

Aletenwła ści wymomentwreszcienadszedł.Gdytyl koMło dyiJa godawyszli,pro wa dzącAndrze ja,Kuś tykniezwle kał.Prze biegłod tyłuklasztoru iprze sa dziłogrodze nie.Śle dze nieca łej trój kiniebyłokłopotli we.Kuś tykjużnie je denrazśle dziłobcychludzi.Znałsięnarze czy.Umiałskra daćsiętakci cho,żebyłle dwiesłyszal ny.Nie kie dyofia raorientowa łasię,żektośzaniąidzie,dopie rowostatniejchwi li.

Kuś tykrzadkoza bi jał.Przyda rzyłomusiętomożedwaczytrzyra zyprzypadkiemizdą żyłjużotymza pomnieć.Onpotrze bowałtyl kokil kukrope lekkrwi.Niechciałichżycia.

Zszedłzwi szą cymmunara mie niuAndrze jemzezbo czaijaknaj szybciejpotra fiłmi nąłokolicznedo-my.Za sta na wiałsię,czyniele piejobejśćca łejwsiiodstronycmenta rzazajśćdodomu,alemusiał bynadłożyćsporodrogi.Pozatymmrózipóźnaporaspra wia ły,żewokółni kogoniebyłowi dać.

Kuś tykwreszcieotworzyłdrzwiswe goponure godomostwa.Odra zuudałsiępośli skichschodachnagóręiwszedłdopokoju,wktórymprze bywa lije gogoście.

Och,je steś,je steś,Ja rosła wie,na reszcie.Przynosiszupra gnionyele ment.Zróbto,zróbczymprę dzej,za nimbę dziezapóźno.Jakżesięumę czyłeś,itylemusia łeśdokonać,abyza chowaćgoprzyżyciu.Ja kije steśwspa nia ły,ja kiśtydziel ny,Ja rosła wie.Ura towa łeśgo,abyura towaćwszystkich.Abyura towaćją.

Kuś tykzłożyłcia łoAndrze janasta rym,pobrudzonymłóżku.Uśmiechnąłsię ina stępnieścią gnąłześcia nygrubysznur.Zdjąłzcią glenie przytomne goHołotyńskie gogrubąkurtkę,apotemspę tałgomoc no.Krew,któraza la łamule wąstronętwa rzy,zdą żyłaza krzepnąć.Kuś tykdotknąłjejpal cemiposma kował.Poki wałzuzna niemgłową.Niemógłdłużejzwle kać.Się gnąłpostoją cyobokwiel kisłój iprzysta wiłpodrę kęAndrze ja.Na stępniepodwi nąłmurę kawizrobiłdługiena cię cienajednejzżył.Krewza czę łaspływaćdona czynia.Na gleprzyszłamudogłowypew namyśl.Słójbyłbar dzoduży.Kuś tykwłożyłdonie goca łądłońHołotyńskie go,takabykrewmogłaswobodniepłynąć.

Pobiegłnadółiwróciłzpiękną,srebr nąłyżkąwdłoni.Byłbar dzopodnie cony,emocje,ja kichchybani gdyniedo świadczał,tar ga łynimjakwiotkąga łązką.Nieczułjużnicaniniesłyszał.Smakkrwipo bu-dziłgodoczynu.

–Jużni gdyjejniezoba czysz,ni gdywię cej–powie dział,poczymprzyłożyłłyżkędopierw sze gookaAndrze ja.Chwyciłgomoc nozawłosyina stępniejednymmoc nymruchemwra ziłłyżkęwoczodół.

17.SzymonSkwa rawyprze dziłocią ga ją ce gosięTrzeszczotaipodszedłdodrzwi.Pierw szyraztutajsię

zna lazł.Obej rzałsięnaswoichtowa rzyszyizoba czył,żema jąpobla dłetwa rze.–Nochodźta,dochuja!–pogoniłichszeptem–Sammom,kur wa,iść?Popa trzyłnaCi chonia,któryna tychmiast się zbli żył.Toon,kie dyposzedłpo jeszcze jednąbutel kę

wi na,za uwa żyłdziw niewyglą da ją ce goKuś tyka,którydyszałgłośno,niosącnara mie niuja kie gośczło-wie ka.Kil kachwilwcze śniej,gdyjeszczesie dzie liwdo mu,wyda łosięim,żesłysząodgłosyprzypomi -na ją cewystrza łyzka ra bi nu.Zi gnorowa litojednak.Ktobytustrze lał?

Mi mo towi dokdziw nieobjuczone goKuś tyka samw sobiebył podej rza ny.Kie dyCi chońopowie -działotymkole gom,za wyrokowa li,żetrze batospraw dzić.Wi noskutecznieichrozgrza ło.

–Ajaktotynchłopok?Jowommówie,żetouongowte dyna padł.Ate ro,możecowjincyzrobił?–Skwa ramówiłwyraźnie,choćda łosięwyczućwpływal koholu.

–Ajakuon…?–Bier tacoiidzi my!–za wyrokowałSkwa ra,awchłopówjakbywstą piłnowyduch.

Wkil kachwilbylipoddomemKuś tyka.Ci choń,zwiel kimmłotemwrę ce,podszedłdodrzwiista nąłobokSkwa ry,którymoc ności skałta sak.Trzeszczotinaj trzeźwiej szyKobyłausta wi lisięzani mi.

–Inoroz–rzekłCi chońipowoliotworzyłdrzwi.Owionął ichpotwor ny za pach zgni li zny, rozkła da ją ce go sięmię sa.Popa trzyli na sie bie, ale się nie

cofnę li.Skwa rawysunąłta sakprzedsie bie.Usłysze linagórzeja kieśszura nie,ję kiczycośpodobne go.Schody,poktórychwchodzi li,byłysolidne,mi moiżzbudowa no jebar dzodaw no.Wyda wa ły tyl ko

de li katneskrzypnię cia.Zbli ża lisiędoniecał kiemprzymknię tychdrzwi,zzaktórychdochodzi łydźwię ki.Je denzadrugim,usta wi lisięprzedwej ściemdopokoju.Skwa rabyłpierw szy,obokCi choń,wdru-

gimsze re guKobyłazwi dła miwrę ceiTrzeszczot,którydzier żyłsie kie rę.Ser cabi łyimmoc no,alejużniemoglisięwycofać.Skwa rajednymmoc nymruchempchnąłdrzwi.Sta li ipa trzyliprzedsie bie,niemogącsię ruszyć. Ichoczomuka za łysięzwróconekunimposta ci,

odzia newsta re,czar nełachma ny.Zda łosięim,żewszystkiesąnie zmier niewysokie,każdamusia łamiećbli skodwame try.Dopie ropopa ruse kundachzoba czyli,żeteposta ciunosząsięwpowie trzu,aza miastbutówznoga wekspodniispodsukienwyglą da jąna giekości.

Te razdopie ropoję li:pa trzyłynanichpoubie ra neszkie le ty.Cenne se kundy za skocze nia zmi trę żyli, przyglą da jąc sięma ka bryczne muwi dokowi. Le dwie zdą żyli

za re agować,kie dyrzuci łasięnanichpotwor nasi ła.Mi moiżbyłoichczte rech,aKuś tyksam,wal kabyłaza cię tainieodra zuprze są dzona.Kuś tykwal -

czyłzde ter mi na cjąiodwa gą,aleniosłagotakżeświa domość,żektośwtar gnąłdoje goświą tyni.Biłsięni czymostatnirycerz,gruchotałczaszkiiła małkości.Aleje goprze ciw ni cyniepo zosta wa liwca ledłuż-ni.Skwa ra,choćKuś tykjużnapoczątkuwytrą ciłmuzrę kita sak,kopałigryzł,okła da jącgojednocze śniepię ścia mi;Ci choń le żał pod ścia ną, pora żony pierw szym ata kiemKuś tyka, z głowy la łamu się krew;Trzeszczotwyma chi wałsie kie rą,alebyłzbytpi ja ny,że bytra fić;Kobyła jużpochwi li le żałzwi dła miwbi tymi w gar dło. Kuś tyk nie podda wał się do chwi li, gdy przypadkowy cios Trzeszczota tra fił gowszczę kę.Prze wróciłsię,cona tychmiastposta nowiłwykorzystaćSkwa ra,któryzdą żyłwła śniewycią -gnąćzgar dłaKobyłydługiewi dły.Rozpę dziłsię,chcącna dziaćKuś tyka,kie dyzupeł nienie ocze ki wa nienaje godrodzesta nąłpi ja nyTrzeszczot.Onteżza mie rzałwykorzystaćfakttra fie niaKuś tyka.Wi dływbi łysięgłę boko iTrzeszczot za wyłwprzedśmiertnymokrzyku.Skwa ra za klął.Próbowałwycią gnąćwi dłyiwła śniewte dyrzuciłsięnanie goKuś tyk,któryca łyczaswal czyłwzupeł nymmil cze niu.Je gosi łabyłanie pomier na.ChwyciłSkwa ręzagar dłoipocią gnąłpozie mi.Chłopzrozumiał,żeje ślizachwi lęcze gośniezrobi,zgi nie.Kuś tykza dałmuciospro stowtwarz,potemdrugi.Skwa rapadłnapod łogę,przezkrewle ją cąmusiędooczuzoba czyłstylodsie kie ry.Wtymmomenciepoczuł,jakcośostre gowbi jamusięwbok.Krzyknąłgłośno,ana stępniegroma dzącca łąsi łę,za machnąłsie kie rąnaśle po.Ostrzewbi łosięwgar dłoKuś tykaizje cha łoni żej.Skwa ra,czując,jakwśrod kurozle wasięcośprze ra ża ją cogorą ce go,ude rzyłostatnirazipadłnapodłogę.Sie kie rautkwi ławpier siKuś tyka.

Skwa ra,prze kli na jąc,chwyciłsięzabok,skądwyle wa łasiękrew.Rozej rzałsiędookoła.Nałóżkudostrzegłnie przytomne goHołotyńskie gozrę kąza nurzonąwsłoiku.

Nachwi lęza pomniałowła snymbólu.OczodołyAndrze jabyłypuste.•

Zakończenie

WielkieLipy1997,godz.15.00HeinzStrauchwier ciłsięnanie wygodnymkrze śle.Wolał bysie dziećnadworze,był ta kipięknydzień,za miastwchłodnympokoju.WiosnanadobreprzyszładoPol ski.Poule wach,ja kichjużdaw noniepa -mię ta no,ca łykrajgrzałsiępodsłońcem.

Długo doj rze wał do de cyzji o przyjeździe. Po nie zwykłychwyda rze niach z udzia łem je go oj ca niemógłsięotrzą snąć.Musiałmi nąćrok.Wte dy,namiej scu,nieumiałsobiez tympora dzić.Wi dokcia łaKar la Straucha w mundurze z II woj ny świa towej za ha mował w nim ra cjonal ny na mysł. Górę wziąłwstyd.Jaknaj szybciejza ła twiłfor mal nościzwią za nezprze wie zie niemcia łaiwię cejniepoja wiłsięwewsi.Wła ści wiebyłtamtyl koraz,kie dymiej scowapoli cjaza bra łagodote goklasztoru.Nieprzypusz-czał,żekie dyśprzyje dzieznowudoWiel kichLip.

Mar thaszturchnę łagowłokieć.–Obudźsię–powie dzia łazuśmie chem.–Cosiętakza myśli łeś.PanAndrzejpyta,czywszystkozto-

bądobrze.Spoj rzałnasie dzą ce goprzednimAndrze jaHołotyńskie go.Wnie zwykleciemnychokula rachodbi ja ła

sięje gotwarz.–Nie,nie,wszystkowporządku–rzekł.–Poprostuwstrzą snę łamnąpańskahi storia.Awięc…gdy-

byniecichłopi,topanby…–Nieżył bympraw dopodobnie–dopowie działAndrzej.–Skwa ra,brocząckrwią,zdołałja kośdo-

trzećdoklasztoru.Wcze śniej za wią załmi rę kę, abypowstrzymaćkrwa wie nie, nonicniemógł zro bićzocza mi.Tyl kożeprzyszedłzapóźno.Musiałze mdlećjeszczeuKuś tyka.Ja kimścudemzbudziłsięjed-nakpokil kugodzi nachidoszedł.Nadrugidzieńjednakzmarł.Ra nabyłazbytgłę boka.Naj cie kaw szejestwtymto,żekie dymi li cjaobszuki wa ławieś,niewe szlidodomuKuś tyka.Stałzda laodresztybudyn-ków,zacmenta rzemionigonaj zwyczaj niejnieza uwa żyli.Gdybytamsiędosta li,zpew nościąodkryli bystrasznywi dok.Aletona stą pi łodopie ropóźniej.

–Nie sa mowi te–powie dzia łaMar tha.–To,copanmówi,jestpoprostusensa cyj ne.Alepocote muKuś tykowibyłapańskakrew?Tobrzmijakja kiśhor ror.

Andrzejuśmiechnąłsięlekko.–Te gotakna praw dęchybaniktniewie,boKuś tykzostałza bi ty.Alewje godomuzna le zionodzie -

siątkifla konów,słoików,szkla nek,wypeł nionychrozma itymipłyna mi.Onchybarze czywi ście,jaktogło-si łaplotka,chciałzrobićeliksirżycia.Ta kiesza leństwomiałwsobie.Noiteszkie le tyjeszcze…

–Tak – przyzna łaMar tha. –Czyta łam o tymw na szej pra sie. Coś nie praw dopodobne go.Więc onprzezca łela taprowa dziłpota jemnąeks huma cjęma sowe gogrobu!

–Wydobyłkil ka na ścieciał.Musiałtorobićnocą.Korzystałchybazte go,żeludzieomi ja litęczęśćobrze żyWiel kichLip.Tostraszne.Zwa riował,kie dyzrozumiał,żedzie ciwklasztorzezgi nę łyprzeznie -go.La ta mitownimsie dzia ło.

He inzznówporuszyłsięnakrze śle.Mar thazer knę łananie gozuwa gą,robiącpyta ją cąmi nę.Pokrę ciłgłowąnaznak,żewszystkowporządku.

Andrzej,chociażnicniewi dział,potra fiłwie leusłyszeć.Kie dyHe inz iMar thaStrauchprzyje cha litużprzedpołudniem,usłyszał,żesąbar dzospię ci.Słyszałtowichkrokach,wsposobiesta wia niafi li ża -nekiwgłosach.Byłdlanichtakmi ły,nailetyl kozdołał.Przywi ta liichwspól niezHanką,któraprzygo-towa łaobiad.

Początkoworozmowasięniekle iła,jednakpopa runa stumi nutachszłojużzupeł niedobrze.Zwłasz-czaMar thaStrauchdo ma ga łasięjaknaj wię cejwspomnień.Andrzejwyczuwał,żebi jeodniejcośprzy-

jemne goiła godne go,aleprzytymgłoszdra dzałodwa gęigotowośćprzyję cianaj bar dziejprze ra ża ją cychprawd.Wypytywa łaoszcze gółyma sa kry,którepomi nąłAndrzejwopowie ścilubktóryminieinte re so-wałsięHe inz.Chcia ławie dziećwszystko.Byłanadzwyczajmi ła.Andrzejwydobywałzpa mię cito,coprze czytałwpa miętni kuoj ca.Gdybywcze śniejpomyślałotym,że byzrobićkopię!Gdybyotympa mię -tał.

Tużprzedwprowa dze niemsta nuwojenne gowWiel kichLi pachsta łosięnie szczę ście.SpłonąłdomKrystynyPa kuły,awrazznimtakżepa miętnik.Spłonę łowszystko.Naj bar dziejwyda rze nietoprze żyłaHanka,ponie ważjejmatkabyławśrodku.Nieuda łosięjejura tować.Kobie ta,którająura towa łaprzedśmier cią,zgi nę ławpoża rze,niepozosta wia jącposobiewła ści wienic.

Pokil kula tachAndrzej iHanka,mieszka ją cynasta łewobser wa torium,sporzą dzi linotatki,wktó-rychwykorzysta lito,coobojeza pa mię ta lizopowie ścista re goHołotyńskie go.Mie lijednakpew ność,żenieza stą piąoneorygi na łu.Ichwspomnie niaspi sywałJulian,stoją cyjużwowymcza sienacze leklasz-tor nejkonfra ter ni.

Te razAndrzejopowia dałtowszystkoHe inzowiiMar cieStrauchom.–Niechsiępanniede ner wuje–powie działdoHe inza.–Wspól niemusi mysta wićczołoprze szłości,

takpan,jakija.Dziś,proszęspoj rzeć,wioskajestinna.Większośćludzi,którzypa mię ta jąmrocznecza -sy,pomar ła.Zje cha liichodna le zie nipotomkowie,tedzie ci,którewla tachpięć dzie sią tychkomunawy-wiozła.Oniwróci li,za ję lidomy.Nie którzyosie dli lisięnasta łe,inniprzyjeżdża jątyl konapa rędni.

–Todobrze,że…żewioskaznówżyje–powie działHe inz.–Tak.–Chciał bym…chciał bym,je ślipanmożemipomóc…–rzekłnie pew nieHe inz.–Proszęmówić–za chę ciłgoAndrzej.–Chodzimiotychdwojemłodychludzi,którzy…tenchłopak,którypowa liłwte dymoje gooj ca,gdy

wymie rzyłdopa na…oni…jakdonichdotrzeć?Bywa jątucza sa mi?Andrzejuśmiechnąłsięisię gnąłpopa pie rosa.–Więctopa nagryzie–powie dział.–Jakwspomi na łem,todzie cirodzi nyura towa nejprzezPodbier -

skich.AleRomekjużnieżyje.Nie daw nozmarł.Miałswojedrzew kona wetwYadVa shem,notak.Przy-jeżdża jątucza sa mi,aleniema myichadre su.MożeJulianma,niewiem.Mogęjednak,je ślipaństwoze -chcą,poprosićichoto,kie dytuprzyja dą,bozja wia jąsięrazdoroku.

–Był bympa nu ser deczniewdzięczny– za pew niłHe inz. –Wi dzi pan, chciał bym spotkać te osoby,któreprze żyły.Znampańskąwspa nia łążonęioj caJulia na,noaci,młodzi…cie kawje stem,jakonitowi dzą…niewiemdla cze go,alebar dzochciał bymichpoznać.

–Rozumiemiposta ramsięspeł nićpa nażycze nie–zuśmie chempowie działAndrzej.•

He inziMar thaStrauchodje cha lite gosa me godniawie czorem.Poże gna niebyłouprzej me,choćnie -wylew ne.Kie dywsia da li do sa mochodu,Andrzejpodszedł i chwyciw szy ichoboje za rę ce,poprosił,abyjeszczekie dyśzłożyliimwi zytę.

–Byłobynambar dzomi ło–powie działnakoniec.Wyczuł,żetoMar thabar dziejsięucie szyła.He inzzgodziłsięmniejprzychyl nie.Osta teczniejednak

przyję liza prosze nieiobie ca li,żesięzja wią.Ucie szyłotoAndrze ja,chociażHankaniebyłaażtakbar dzoura dowa na.

•Wie czoremHankapoprowa dzi łaAndrze japrzezwioskęażnacmentarz.Niemusiał jejo toprosić,

wie dział,żeionaodczuwatępotrze bę.Szlibezpośpie chu,rów nymkrokiem,trzyma jącsięzarę kę.OstatniobylitamnaWszystkichŚwię tych.Upłynę łoponadpółroku.Grobysa mewsobieniedoma -

ga łysięodwie dzin,nieprosi łyowi zytęikwia tynapłytach.Byłyprze cieżza le dwieze wnętrznymre flek-

sempa mię ci.Aonaniepotrze bowa łaichma te rial nejinspi ra cji.Na tchnąłichprzyjazdNiemców,przywołującuczucia,którezdą żyłyprzezla taspokoj ne gożyciapra -

wieumrzeć,aprzynaj mniejgdzieśgłę bokosięukryć.Cie pływie czórsprzyjałspa ce rom,wpowie trzuunosiłsięza pachwiosny.Mi moiżAndrzejniewi -

dział,wkażdejchwi lipotra fił bypowie dzieć,gdziesięznaj dują.Świetnieznałtopogra fięWiel kichLip.Wspól niezHankąnie je denrazwę drowa lipookoli cy,zwie dza lipiękneustroniele śne,peł necza ruwą -wozy,wdycha liza pachświe żejżywi cyikwia tów.IchociażAndrzejniewi dział,jakładnajesttuprzyro-da,opi syHankiprzynaj mniejwczę ściodda wa ływyglądotwie ra ją cychsięprzedni miobra zów.Czę stosia dywa liwprzygodnychmiej scach,aHankasię ga łapoktórąśzksią żekzklasztor nejbi bliote kiiczyta łakolej nerozdzia ły.Późniejdługorozma wia liopozna nymfragmencie,wysnuwa liwła snewnioski,cza semHankarobi łanotatki.Przezzgórąćwierćwie kuobojena uczylisięosobiewie lurze czy,takżetej,żebę -dązsobądokońca.

Początkiwspól ne gożycianiebyłyła twe,alepora dzi lisobie.Poprze ra ża ją cychwyda rze niachz1970rokuna ci skizestronywła dzyoka za łysięsil ne,choćjużnietakbezwzględne,jakza pew nemogłybybyć,gdybyAndrzejna dalposia dałwzrok.Trochęspuści liztonu.Byćmożepotwor natra ge dia,ja kagospo-tka ła,na wetnanichzrobi ławra że nie.Gumuł kaprze prowa dziłse rięnie odzow nychprze słuchańwklasz-torze,niewi działbowiemkonieczności,abywtychokolicznościachcią gaćgodogmi ny.Andrzej,ja koczłowiekociemnia ły,wyda wałsięmniejgroźny,chociażniecał kiempozba wionymożli wościszkodze -nia. Spokoj na egzystencja we wsi – tyle se kre tarz miał do za proponowa nia, przy czym odmowa niewchodzi ławra chubę.

I odmowy nie było.Andrzej jużwte dy uzmysłowił sobie, żew je go obec nej kondycjimiej sce za -mieszka nianiemanaj mniej sze gozna cze nia.Był ślepcem.Te razmógł za mieszkaćwszę dzie,byle tyl kozna leźli się ludzie, którzybę dą chcie limupomóc.Dla te goniewzbra niał sięwię cej.Został.Niemiałzresztąwyboru.

Podobniejakwyboruniemia łaHanka.Gumuł kapoczątkowochciałjąuka raćzapodej rza neza chowa -niepoprzyjeździeHołotyńskie godowioski,aleinter wencjaKrystynyPa kułyza pobie głate mu.Gumuł katenje denrazzrobiłcośdlaniejbezinte re sow nie.

Upłynę łowie lecza su,za nimHankazdoła łaoswoićsięztym,cospotka łoAndrze ja.Kie dygoza bra lidoszpi ta la,niewie dzia ła,czyjeszczekie dyśgozoba czy.Tanocbyłaprze ra ża ją ca.Za krwa wionySkwa -ra,sła nia ją cysięwdrzwiachre fekta rza,krzykiprze ra żonychza konni kówiwznoszą cysięnadtymcha -osemmoc nygłosoj caJa na.Wszystkoodbyłosięszybko:wokółpa nowa łaatmos fe rarozpa czy,podzie -dzińcuklasztor nymprze cha dza lisiętaj nia cy,prze stra sze niludzieza szylisięwlodowa tychdomach.Nadwioskąza wi słagroźbapowrotunie szczęść,którespotka łyjąpowoj nie.Jednaktymra zemsłużbyoka za łysięmniejkrwiożer cze.Mieszkańcówzosta wionowspokoju.

Hankanie raz opowia da łaAndrze jowi te ostatnie chwi le.Oj ciec Jan pra wieosza lał zwście kłości,kie dywnie sionogodore fekta rza.Niepozwa lałni komugotknąć.Naj pierwsamzba dałpulsiza cząłob-wią zywaćmunadgarstki.Znaj dowałsięwja kimśamoku,jakbynagra ni cysza leństwa.Pochwi lijednakspoj rzałprzezłzynaHankę,któraodra zusiętymza ję ła,ztrudempa nującnadwła snyminer wa mi.Kie dyprze orupew niłsię,żeAndrzejspokoj nieoddychaikrwotokjestpowstrzyma ny,wybiegłzklasztoru.

Dopie ropokil kudniachdowie dzia łasięodprze słuchują ce gojąGumuł ki,żeudałsięprostododomuKuś tyka,gdzieodbywa łosięza bezpie cza niemiej scazbrodni.Cia łapoza bi ja nychchło pówcią gletamle -ża ły.Tejnocyjednakna wetes be cyczulire spektprzedogromnymprze orem.Niktniechciałmuwchodzićwdrogę.Ka załimwszystkimwyjść,więcwyszli.Kie dygodzi nępóźniejuka załsięwdrzwiach,narę -kachmiał krew. Jak ze zna li mi li cjanci, którzy we szli do pokoju, zwłoki Kuś tyka zosta ły pozba wioneoczu,którele ża łyobok,na tomiastwszystkieszkie le tyzosta łyzdję tezha ków.Podobnooj ciecJansta rałsięwymusićobietni cę,żezosta nąwszystkiepochowa netam,skądjewygrze ba no,żetonie zwykleważne.Otuma nie nimi li cjanciobie ca li,aleszkie le ta miitakmusie liza jąćsięza konni cy.

Wszpi ta luAndrzejspę dziłwie ledniiwra całdozdrowia.Tyl korazpozwoli limuspotkaćsięzmat-ką.Kie dyusia dłanabrze gułóżka,usłyszał,żepła cze.Niebyławsta nieniczrobić.WrokpóźniejGu-muł kawyra ziłzgodę,że bypi sa lidosie bieli sty–gruntow niespraw dza neprzedwysła niem.

DoWiel kichLipAndrzejwróciłpomie sią cu.Służbowysa mochóddowiózłgoażnasa mozbocze.Je -godrugieprzybyciedowioskimia łobyćostatnim.Pierw szesłowo,którewypowie dział,brzmia ło:Ha -niu.

Stałnawe randziedomuKrystynyPa kuły,ztyłudwóches be kówspraw dza ło,czywszystkoprze bie gatak,jakna le ży.Kie dywdrzwiachuka za łasięmłodadziew czyna,unie ślika pe luszeiode szli.Hankawie -dzia ła,żeodtejchwi liza le żywszystko.Wpa trywa łasięwciemneokula ry,wie dząc,żeonjużni gdyniepopa trzynaniątakjakwte dy,gdypierw szyrazzja wi łasięwobser wa torium,itospoj rze niebę dziemu-sia łostar czyćjejnaresztężycia.Pode szładonie goidotknę łara mie nia.

–Cze ka łamnacie bie–powie dzia ła.Spuściłgłowę,aonawzię łagopodrę kęiza prowa dzi ładostołu.KrystynaPa kułaprzygotowa łapo-

czę stunek.Mieszka liprzezpierw sze la tawdomujejmatki.Napoczątkubyłociężko,boSBczę stoza glą da ła.

Kil kara zyzja wiłsięna wetsamGumuł ka,któryja kimścudemprze trwałnasta nowi sku.Utrzymałsięażdokońcaustroju,apotemprze szedłnaeme ryturę.Ile kroćpróbowa lidowie dziećsięcze gośolosieoj caJa na,se kre tarzzbywałichmil cze niem.Mówiłtyl ko,żeżyje,aleponosiza służonąka ręzaza bi ciedwóchfunkcjona riuszynasłużbie.Wwię zie niuspę dziresztężycia.Odwie dzi nyniewchodzi ływgrę.Byłyprze -orbyłbowiemwięźniempodszcze gól nymnadzorem.Niebyłorów nieżmożli wościpi sa nia li stów.Conaj wyżej,Gumuł kaobie cywał,żeprze ka żewięźniowipozdrowie nia.KrystynaPa kułabyłapew na,żese -kre tarzumyśl niepostę pujewta kisposób,żegotoba wi.

Po pa ru la tach musie li prze nieść się do obser wa torium, gdyż spa lił się dom Krystyny Pa kuły. Codziw ne,spłonąłwśrodkudnia,kie dybyławnimtyl komatkaHanki.Nieusta lono,jakdoszłodopoża ru,uzna no,żetokobie taza wi ni ła.Andrzejwspie rałHankę,jaktyl komógł.Poma ga limni si,azwłaszczabratJulian,którypodkonieclatosiemdzie sią tychzostałprze orem.

Po prze łomie ustrojowymwszystkowokół się zmie ni ło, aWiel kie Li pymogły wreszcie za istnieć.Ichociażniktstądna dalniewyjeżdżał,wie lunie przypadkowotra fia ło.Nie licznijużmieszkańcy,star cyprzyzwycza je niodpa rudzie sią teklatdoza mknię cia,niebra lipoważniete go,cosięwyda rzyło.Doichświa domościniedocie ra łyna stę pują cezwol naprze mia nyinicichtonieobchodzi ło.

DlaAndrze ja iHankibyło to takżebez zna cze nia.Zbytwie le lat prze żyli odse pa rowa niod świa taidaw nojużstra ci lina dzie jęnato,żezmia namaja kiśsens.Niepotrze bowa li,abyświatdonichprzy-szedł,takjakniewi dzie lipowodu,abywychodzićmuna prze ciw.

Jednakwła śniete godnia,kie dyszlinacmentarz,Andrzej,czująccie płydotykHanki,spytałna gle:–Amożechcia ła byśdokądśpoje chać?–Poje chać?–Za trzyma łasięzdzi wiona.–Nopoje chać.Juleknampomoże.–Aledokąd?–Wi dzia łaśkie dyśmorze?–Nie.–Więcmożetam?Niewie dział,czyHankasięucie szyła,alewyczuł,żeniemawniejsprze ci wu.Mogłasiętyl kobać,

tona tural ne,aleztymbę dąumie lisobiepora dzić.Wwyobraźnizoba czyłtenobraz:wyrusza jąpierw szyraz,wreszciera zem,jakza kocha napa ra.

–Dobrze–powie dzia łapochwi limil cze niaipocią gnę łagozasobą.Wtymge ściebyładaw nonie odczuwa naprzezAndrze jara dość.Wie działjuż,żespra wiłjejogromną

przyjemność.

Prze szliprzezfurtkęcmenta rzaiHankapokie rowa łaichkucentral nejje goczę ści.Sta nę liprzednie -wiel kimpomni kiemzczar ne gomar muru.Byłbar dzoza dba ny.Podzłotymkrzyżem,wieńczą cympionowąpłytę,znaj dowałsięmi ster niewyka li gra fowa nyna pis:JanWroński1912–1975.Ni żej,nasa mymśrodkupłyty,widnia ła uśmiechnię ta twarzprze oraklasztoru, oj ca Ja na.Pod spodemmniej szymi li te ra mibyłona pi sa ne:Pa nieświećnadje goduszą.

Za trzyma li się przed grobem. Hanka położyła wią zankę pol nych kwia tów, Andrzej dotknął płytyiprze je chałponiejdłonią.

–Za wszeza da jęsobietopyta nie–powie dział.–Wiem–odpar łaHanka.–Tak…dla cze goontozrobił?–Jateżniewie rzę,żetoon.Niktwtoniewie rzy.Na wetoniniewie rzyli.Andrzejna dalwodziłdłoniąpopowierzchnipłyty.

SpisTreści

KartatytułowaKartaredakcyjnaDedykacjaPierwszewprowadzenieRozdział1Czytającpamiętnik.CzęśćpierwszaDrugiewprowadzenieRozdział2Czytającpamiętnik.CzęśćdrugaTrzeciewprowadzenieRozdział3Czytającpamiętnik.CzęśćtrzeciaCzwartewprowadzenieRozdział4Czytającpamiętnik.CzęśćczwartaPiątewprowadzenieRozdział5Czytającpamiętnik.CzęśćpiątaSzóstewprowadzenieRozdział6Zakończenie