część ii: kotlina kłodzka i przygraniczna afryka · część ii: kotlina kłodzka i...

28
Polska od morza do gór Część II: Kotlina Kłodzka i przygraniczna Afryka sierpień 2016 tekst: Marcin Sikora, zdjęcia: Martyna i Marcin Sikora Po pożegnaniu Zimorodka i przejechaniu prawie całej Polski w ciągu jednego dnia budzimy się w Obłoczku stojącym na MOP-ie przy autostradzie pod Wrocławiem. Po morzu czas na góry… Niedziela, 7 VIII 2016, 130km Od rana słońce świeci radośnie umilając nam śniadanie na świeżym powietrzu. Już o dziewiątej jesteśmy gotowi do dalszej drogi. Jedziemy na spotkanie z Piotrkiem i Agnieszką, którzy od tygodnia podróżują z dziećmi swoim kamperem po Kotlinie Kłodzkiej. Droga za Wrocławiem robi się coraz węższa i bardziej wymagająca. Miejscami na podjazdach Obłoczek musi już jechać na dwójce. Po ostatnich switch-backach docieramy do Wolibórza, gdzie na kempingu Leśny Dwór czekają na nas Agnieszka z Piotrkiem. Wypijamy wspólnie kawę w przykempingowej kawiarni i jedziemy razem do Nowej Rudy. Mieści się tu zamknięta w 2000 roku kopalnia węgla kamiennego, którą można zwiedzać z przewodnikiem. Kupujemy bilety i po krótkim oczekiwaniu schodzimy do podziemi. Część udostępniona dla turystów to zaledwie kilometr z przeszło 35 kilometrów sztolni składających się jeszcze kilkanaście lat temu na kopalnię. Kopalnia położona jest pod górą, więc idąc płasko od wejścia szybko trafiamy na głębokość ponad 40 metrów. Na głowach mamy kaski w różnych kolorach. Każdy z kolorów oznacza inną funkcję (po szczegóły odsyłam do pamiętnika Marka), mi zapadają w pamięć dwa: biały kolor sztygarów i żółty- miodziarzy. Miodziarze to kopalniani "nietykalni" z racji zaszczytnej funkcji wynoszenia z szybów wiader pełnych no... miodu oczywiście:) Na samym początku wycieczki przewodnik przy pomocy mokrego miału węglowego "charakteryzuje" Marka na górnika, rysując mu sumiaste czarne wąsy na twarzy. Idziemy zabezpieczonymi stalowymi ocembrowaniami korytarzami, oglądając po drodze rdzewiejące maszyny górnicze. Kilka z nich przewodnik uruchamia i tak zaznajamiamy się z łomotem młota pneumatycznego, Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

Upload: dangminh

Post on 28-Feb-2019

216 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Polska od morza do gór Część II: Kotlina Kłodzka i przygraniczna Afryka

sierpień 2016

tekst: Marcin Sikora, zdjęcia: Martyna i Marcin Sikora

Po pożegnaniu Zimorodka i przejechaniu prawie całej Polski w ciągu jednego dnia budzimy się w

Obłoczku stojącym na MOP-ie przy autostradzie pod Wrocławiem. Po morzu czas na góry…

Niedziela, 7 VIII 2016, 130km

Od rana słońce świeci radośnie umilając nam śniadanie

na świeżym powietrzu. Już o dziewiątej jesteśmy gotowi

do dalszej drogi. Jedziemy na spotkanie z Piotrkiem i

Agnieszką, którzy od tygodnia podróżują z dziećmi

swoim kamperem po Kotlinie Kłodzkiej. Droga za

Wrocławiem robi się coraz węższa i bardziej

wymagająca. Miejscami na podjazdach Obłoczek musi

już jechać na dwójce. Po ostatnich switch-backach

docieramy do Wolibórza, gdzie na kempingu Leśny

Dwór czekają na nas Agnieszka z Piotrkiem. Wypijamy wspólnie kawę w przykempingowej kawiarni i jedziemy

razem do Nowej Rudy. Mieści się tu zamknięta w 2000 roku kopalnia węgla kamiennego, którą można zwiedzać z

przewodnikiem. Kupujemy bilety i po krótkim oczekiwaniu schodzimy do podziemi. Część udostępniona dla

turystów to zaledwie kilometr z przeszło 35 kilometrów sztolni składających się jeszcze kilkanaście lat temu na

kopalnię. Kopalnia położona jest pod górą, więc idąc płasko od wejścia szybko trafiamy na głębokość ponad 40

metrów. Na głowach mamy kaski w różnych kolorach. Każdy z kolorów oznacza inną funkcję (po szczegóły

odsyłam do pamiętnika Marka), mi zapadają w pamięć dwa: biały kolor sztygarów i żółty- miodziarzy. Miodziarze

to kopalniani "nietykalni" z racji zaszczytnej funkcji

wynoszenia z szybów wiader pełnych no... miodu

oczywiście:)

Na samym początku wycieczki przewodnik przy pomocy

mokrego miału węglowego "charakteryzuje" Marka na

górnika, rysując mu sumiaste czarne wąsy na twarzy.

Idziemy zabezpieczonymi stalowymi ocembrowaniami

korytarzami, oglądając po drodze rdzewiejące maszyny

górnicze. Kilka z nich przewodnik uruchamia i tak

zaznajamiamy się z łomotem młota pneumatycznego,

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

przenośnika łańcuchowego i kombajnu górniczego.

Pokłady węgla w Nowej Rudzie mają zaledwie 70-80 cm

grubości. Oznacza to, że w wielu miejscach możliwe

było wydobycie jedynie przy pomocy ręcznych narzędzi.

To nie mogło się nie odbić na rentowności kopalni i w

końcu doprowadziło do jej zamknięcia. Ostatnią

podziemną atrakcją jest przejazd górniczą kolejką,

klekoczącą i trzęsącą się na nierównych torach. Po

wyjściu z chłodu podszybia oglądamy małe muzeum, a

w nim prehistoryczne rośliny odciśnięte w węglu. Zaraz

po wyjściu z kopalni uzbrajamy się w młotek i nóż

(zamiast dłuta, którego nie mamy na pokładzie

Obłoczka) i idziemy na pobliską hałdę w poszukiwaniu

prehistorycznych artefaktów. Po półgodzinie znoszenia

brył węgla i łupka i pracowitym rozbijaniu ich młotkiem

na warstwy udaje się znaleźć fragment odcisku liścia

paproci i duży odcisk łodyg i listków wyglądających na

widłaka. Obok kopalni jest kawałek trawiastego skwerku

ze stołami, wykorzystujemy więc to ładne miejsce na

obiad i podwieczorek z kawą.

Popołudniowe zakupy zajmują jak zawsze za dużo czasu. Zbliża się wieczór, wspinamy się więc dwoma

kamperami w górę, do pięknie położonego gospodarstwa agroturystycznego, w którym kiedyś byli Piotrek z

Agnieszką. Dojeżdżamy, ustawiamy auta na skrawku mniej pochyłego terenu i po przywitaniu z gospodarzem,

zapędzeni przez niego do roboty, zaczynamy zbierać drewno na ognisko. Wreszcie ogień płonie, widok z ogródka

śliczny, tylko... nie możemy tu wytrzymać przez głośną muzykę z CD, którą raczy się właściciel i jego obecni

goście... Prośby o ściszenie muzy nie wzruszają gospodarza, a jego goście gdy dowiadują się, że jesteśmy z

Warszawy zaczynają nam głośno "współczuć", że "to taki wstyd się przyznać, że się jest z Warszawy".

Odpowiadam, że to żaden wstyd i że warto, żeby może odwiedzili kiedyś Warszawę, bo to fajne i otwarte na

przybyszów miasto. Towarzystwo nam nie leży, ale Marti odnajduje 200 metrów dalej, położone na trawiastej

polanie na zboczu jakby indiańskie tepee, tyle że

zrobione z desek. Za to też z miejscem na ognisko i

pięknym widokiem. No i nie dociera tu głośne Ums-Ums

i docinki mających chyba jakieś kompleksy ludzi.

Przenosimy tu naszą imprezkę i siedzimy przy ogniu do

późna w nocy.

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

Poniedziałek, 8 VIII 2016, 30km

Rano wolimy zjeść śniadanie w kamperach, bo gospodarz albo na kacu, albo na nas obrażony (a pewnie jedno i

drugie). Nie chce nawet opłaty za postój... Piotrek zostawia mu piwo na klinika i czym prędzej opuszczamy

"Agroturystykę na leszczynowym wzgórzu". Miejsce ładne, ale nie wrócimy tutaj więcej...

Jedziemy dziś obejrzeć fragment budowanego przez Niemców w czasie II Wojny Światowej podziemnego

kompleksu Riese pod masywem Włodarza. Wchodzimy z przewodnikiem do poszatkowanych na kształt tabliczki

czekolady podziemi góry i przechodzimy je wysłuchując bardziej domysłów, niż faktów na temat przeznaczenia

niedokończonego kompleksu. Jest podejrzenie, że

znana część podziemii jest tylko niewielkim

fragmentem całości, bo zgodnie z dokumentami i

powojennymi zeznaniami Alberta Speera nie można się

dopatrzyć, gdzie się podziało ponad 100 tys. worków

cementu, które wykorzystano w obiekcie Riese...

Zwiedzanie kończy się przepłynięciem łódkami przez

zalane części

podziemnych

korytarzy.

Po wyjściu na słońce robimy szybki obiadek w Obłoczkowym kambuzie i

jedziemy do Sokolca, skąd miły ponad dwugodzinny spacerek prowadzi

nas na płaski szczyt najwyższego w Gorach Sowich wzgórza, Wielkiej

Sowy. Ania większość drogi wchodzi sama (mimo obcierających ją, za

małych bucików)

wkręcona przez

nas

opowiadaniem o

księżniczce

mieszkającej w

białej wieży na

szczycie. Na górze okazuje się, że biała wieża

rzeczywiście stoi na miejscu, ale księżniczka niestety na

wakacjach ;)

Dzień kończymy przy białym winku na pustym darmowym parkingu na Przełęczy Sokolej.

Wtorek, 9 VIII 2016, 50km

Po smacznej jajecznicy jedziemy do położonego po czeskiej stronie granicy Skalnego Miasta. Pogoda dziś psuje

się i dojeżdżamy na miejsce w lekkiej mżawce. No ale przecież nie po to tu przyjechaliśmy, żeby teraz

wymiękać... Zakładamy kurtki przeciwdeszczowe i po zakupieniu rodzinnych biletów wchodzimy w malownicze

skały. Oczywiście wtapiamy lekko na miejscowym (nieco bandyckim) kursie wymiany złotówek na korony, ale w

końcu za wygodę płacenia złotówkami za granicą trzeba przecież zapłacić... Planujemy przejść na raz oba skalne

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

miasta: Ardspackie Skały i połączone z nimi kilkukilometrowym szlakiem Teplickie Skały. Po przejściu najbardziej

malowniczej części pierwszego ze skalnych miast i dwóch godzinach marszu docieramy do początku Teplickich

Skał. Jednak pada już tak mocno, że zawracamy, nie przechodząc szlaku okrężnego. Wracamy w deszczu.

Dziubaki dzielnie znoszą przykrą pogodę, a Ania jak królowa w lektyce siedzi w nosidle na moich plecach nic

sobie nie robiąc z wszechobecnej mokrości. Marek (trenując przed planowaną na za kilka lat wyprawą na

Islandię) dzielnie niesie w plecaku picie dla całej

rodziny, a Piter ani słowem nie skarży się na

przeciekającą kurtkę... Kończymy po trzech godzinach

pętelkę po Ardspaskich Skałach. Po langosu i prazynym

syrze w miejscowej knajpce i kawie w kamperze

Piotrków (wciąż pada) jedziemy zacumować gdzieś na

noc. Nie chce nam się jeszcze wracać do Polski,

kończymy więc dzień grillem na kempingu w Zdanovie,

całe 10 metrów przed polską granicą :)

Środa, 10 VIII 2016, ok. 90 km

Dzisiaj znów deszczowy dzień. Wykorzystujemy pobyt na kempingu na kąpiel całej ekipy i pranie. Wreszcie koło

południa ruszamy z powrotem do Polski. Jedziemy do Kamiennej Góry, gdzie w odkopanych poniemieckich

sztolniach urządzono "projekt Arado - tajne laboratorium Hitlera". Jest to inscenizacja opowiadająca głównie o

niemieckim biurze konstrukcyjnym, które w latach czterdziestych gdzieś tu, w Kamiennej Górze miało pracować

nad koncepcją samolotu Arado E.555 - wyprzedzającego swoje czasy odrzutowego bombowca, który miał być w

stanie dolecieć z bombami aż do Ameryki. Zwano go w związku z tym "Amerika bomberem". Prowadzeni jako

grupa robotników przymusowych przez przewodnika - polskiego szpiega wchodzimy w rok 1944 i przekradamy

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

się ku uciesze dzieci korytarzami wydrążonymi przez Niemców pod miastem.

Mijamy budki wartownicze i natykamy się na “hitlerowca" (w stosownym mundurze oczywiście), który strzelając i

krzycząc "Hande hoch!" rozstawia naszą grupę pod ścianą i skrupulatnie sprawdza nasze "papieren". Dziubaki

niemal sikają z wrażenia... Idziemy dalej i trafiamy w podziemnej hali na makietę prototypu Arado E.555, nad

którym gdzieś w tej okolicy prowadzone były prace. Wreszcie wychodzimy z podziemi pełni podziwu dla czyjegoś

pomysłu, jak można z niemal niczego (niedokończone sztolnie) zrobić ciekawą atrakcję turystyczną. Dzieci

jeszcze pół godziny w siąpiącej lekkiej mżawce bawią się na poustawianym w parku nad sztolniami różnego

rodzaju wojskowym sprzęcie z lat wojny.

Wracamy do kamperów, żegnamy się z Piotrkami (oni mają jechać dziś na zachód - do Karpacza, a my chcemy

na wschód - do Srebrnej Góry i Kłodzka). Agnieszka w ostatniej chwili przed wyjazdem wymyśla, że może by

pojechać jeszcze do Zamku Książ, położonego pod

Wałbrzychem. To w miarę po drodze dla nas, więc

zamiast każdy w swoją stronę, jedziemy dalej razem. Na

noc stajemy na

pustym o tej

porze, dużym

trawiastym

parkingu kilkaset

metrów od Zamku

Książ.

Czwartek, 11 VIII 2016, 60km

Z samego rana, czyli przed dziesiątą, idziemy do zamkowej kasy. Ku

naszemu zdziwieniu dzięki Karcie Dużej Rodziny płacimy za wstęp 24 zł

zamiast 120. Wraz z ciekawie opowiadającym przewodnikiem podążamy

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

przez zamkowe korytarze i komnaty poznając dzieje Zamku Książ. Jego historia zaczyna się w XIII wieku, a

ostatnie rozdziały, w związku z tajemniczymi pracami prowadzonymi w tutejszych podziemiach przez Niemców w

czasie wojny, na pewno nie zostały jeszcze napisane. Dzieciom do wyobraźni najbardziej przemawia tajemnica

miejsca pochowania Księżnej Daisy. Przybyła ona do Książa z Anglii jako młoda dziewczyna, wydana za mąż na

początku XX w. za władcę zamku i okolic. Mieszkała tu z przerwami aż do schyłku II wojny, gdy Niemcy

wywłaszczyli ją z zamku. Miejscowa ludność uwielbiała Daisy, bo bardzo angażowała się w pomoc

potrzebującym. Po śmierci pochowano ją w tajemnicy, być może po to, aby złodzieje nie rozkopali grobu w

poszukiwaniu ponad sześciometrowego sznura pereł, który Daisy dostała jeszcze w prezencie ślubnym...

Po wyjściu z zamku odwiedzamy położoną niedaleko palmiarnię, gdzie w kawiarni ukrytej w cieniu tropikalnych

roślin zajadamy się wykwintnymi lodami. Wreszcie ruszamy w drogę: my do Srebrnej Góry, Piotrek z Agnieszką i

ich dziećmi do Karpacza. Przed nami niecałe 50km, spodziewamy się więc dojechać w ciągu godziny. Tak się

jednak nie dzieje. Zwabieni drogowskazem skręcamy w Jedlinie Zdroju w

stronę Czarodziejskiej Góry- parku aktywnej rozrywki. Jest tu park linowy z

bardzo zróżnicowanymi trasami (najprostsza już od trzeciego roku życia!),

są trzy 15-to metrowe ścianki wspinaczkowe, jest tor saneczkowy i tor do

zjazdu na pontonach. To wszystko w bardzo przyzwoitych (mimo braku

zniżek dla rodzin) cenach. Ania z zapałem przechodzi najprostszy szlak

parku linowego (dwa i pół raza, bo w trakcie tak jej się podoba, że

nawraca pod koniec), chłopcy szlak sporo trudniejszy. W chwili naszej

nieuwagi Ania odpina zagradzający wejście łańcuch i zanim ją ktoś

zauważy, już pokonuje swoją trasę po raz trzeci... Dostaje od nas za to

srogą burę, bo zapłaciliśmy tylko za dwa razy... Chłopcy po finalnym

zjeździe na tyrolce wciąż nie mają dosyć. Idziemy więc na ściankę

wspinaczkową. Marti asekuruje Pitera, ja Marka. Piotruś zaczyna od trasy

"junior", Marek od "standard". Obaj szybko dają radę i meldują się na

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

szczycie. Piter ośmielony idzie na trasę "standard", a Marek na "extreme". Znów dają radę... Jest jeszcze chwilka

czasu, Marek do kompletu robi więc trasę juniorską, Piotruś pozwala mi spróbować swoich sił. Marek wszedł bez

większych problemów na "extreme", nie wypada mi więc próbować prostszej trasy... Też daję radę, chociaż

asekuracja Marti przydaje się, bo raz odpadam od ściany :( Marek okazuje się jednak lepszy :) Po dwóch

godzinach wracamy do Obłoczka. Wszystkie atrakcje kosztowały niespełna 80zł, więc chyba nie tak dużo jak na

to, co otrzymaliśmy.

Już po siódmej wieczorem ruszamy w dalszą drogę. Po półgodzinie jazdy, niecałe 10km przed Srebrną Górą

natykamy się na znak "ograniczenie wysokości do 2.3m" za 5 km. Kurczę, gdyby było chociaż 2.4, to byśmy

spróbowali (Obłoczek ma 2.92, a na znaku zawsze powinno być pół metra mniej niż wynosi faktyczny

prześwit...). Ale 2.3 nie sugeruje raczej szansy na sukces... Zmieniamy trasę i nadrabiamy prawie 15km jadąc

okrężną trasą. Swoją drogą, trzeba jutro sprawdzić od strony Srebrnej Góry, jak w praktyce wygląda te 2.3m...

W miasteczku wjeżdżamy aż do twierdzy i stajemy przed zamkniętą na

łańcuch bramą Fortu Ostróg. Po telefonie pod podany na wiszącym na

bramie świstku numer wychodzi do nas dozorca i otwiera bramę.

Stajemy sami na tyłach fortu, z pięknym widokiem na główny bastion

srebrnogórskiej twierdzy z jednej strony, a na dolinę upstrzoną

odległymi światłami ludzkich osad z drugiej. Szybko po zmroku robi się

zimno, zamiast siedzieć więc przy rozpalonym grillu pod

rozgwieżdżonym niebem, chowamy się w przytulnym, choć nieco

ciasnym wnętrzu Obłoczka. Jest 22-ga, na nieco spóźniony obiad jemy

wielkie hamburgery z grilla, gdzie funkcję wkładu mięsnego pełnią

kupione jeszcze w Czechach mielone kotlety. Ania, zmęczona

wydarzeniami dnia, nie doczekuje pory jedzenia. Zasypia biedaczka

niespokojnym snem, w czasie którego przeżywa atrakcje parku

linowego.

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

Piątek, 12 VIII 2016, 50km

Zachmurzyło się i wieje tak mocno, że nie chce nam się wychodzić na dwór. Dopiero po późnej kawie schodzimy

na przełęcz i idziemy po pieczątki do dziubakowych książeczek GOT do głównego bastionu srebrnogórskiej

twierdzy. Ania dzielnie wchodzi za rączkę stromymi skrótami, wyszukując miejsca na postawienie swoich

malutkich stópek. Na górze mamy szczęście: akurat trwa pokaz artyleryjski. Wystrzał z XVIII-wiecznego działa

odbija się echem po górach. Z pożądaniem patrzymy na najdłuższe, jakie do tej pory widzieliśmy, trasy

tyrolkowe (tyrolkowo.pl). Żeby jednak nie robić przykrości Piotrusiowi, który jest jeszcze na nie zbyt niski,

postanawiamy zostawić je sobie na kiedy indziej. Po wzmacniającej kwaśnicy w dawnym schronisku PTTK

(obecnie "Willa Hubertus") wracamy do Obłoczka czekającego w Forcie Ostróg. Już, już mamy wyjeżdżać, gdy

na budce wjazdowej do fortu dostrzegamy prześliczne

czapki - sowy, robione na drutach przez panią

sprzedającą bilety do fortu. Podobają się Dziubakom

strasznie. Marek przymierza się do zakupu, ale martwi

się, że wydałby na czapkę prawie całe swoje wakacyjne

kieszonkowe... Nam też czapki - sowy podobają się,

proponujemy więc Dziubakom dofinansowanie 50%

kosztu. I Marek i Piotruś i Ania ochoczo na to przystają,

po chwili naciągają więc na głowy kolorowe czapki,

odpowiednio: niebieską, zieloną i różową. Jedziemy w

kierunku Kłodzka. Na noc zatrzymujemy się dzięki uprzejmości gospodarzy nad malowniczym stawem przy

gospodarstwie Kowalowe Wzgórze w Kamieńcu koło Kłodzka. Problemem jest zatankowanie pitnej wody, która

właśnie nam się skończyła. W gospodarstwie nie ma kranu, do którego dałoby się podłączyć nasz wąż.

Gospodarze wskazują nam jednak studnię, pełną po brzegi czystej wody. Za pomocą dwóch garnków, noszonych

na zmianę przez Marka i Piotrusia napełniamy obłoczkowy zbiornik. Oprócz placu zabaw (na którym Dziubaki

natychmiast okupują trampolinę) mają tu jeszcze jedną atrakcję: wieczorem idziemy pod kierunkiem gospodyni -

przemiłej Kasi - wydoić Malwinę. Malwina to oczywiście krowa (niech

będzie, że biała w kropki bordo, choć tak naprawdę to bardziej ruda). Po

kilku niewprawnych ruchach zaczyna iść lepiej i do wiaderka zaczynają

psikać strużki świeżego mleka. Tylko Ania nie odważa się dotknąć Malwiny

i trzyma się w bezpiecznej odległości wyciągniętej ręki... Za to ciepłe

mleko prosto od krowy nasza Bebinka wypija duszkiem.

Przez część wieczoru Dziubaki wraz z kilkorgiem dzieci gości gospodarstwa

bawią się i oglądają bajki na "piętrze" Obłoczka. Potem Marti wyciąga na

łąkę koc i wypatruje z Dziubaczkami na niebie rojów Perseidów, które

dzisiejszej nocy mają atakować ziemską atmosferę. Niestety, po kilku

pojedynczych rozbłyskach meteorytów chmury zasnuwają niebo i atrakcja

kończy się. Marek, który nie zobaczył żadnego idzie spać wyraźnie

niepocieszony...

A starsza część Obłoczkowej załogi wraz z sympatyczną parą z Powsina

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

(którzy byli bardzo zainteresowani jak Obłoczek wygląda w środku) siedzi przy stoliku na brzegu stawu i snuje

przy winku i gorącej herbacie (bo znów robi się chłodno) różne opowieści.

Sobota, 13 VIII 2016, 15km

Poranek zaczynamy od zapowiedzi fury szczęścia dla

wszystkich: Marek znajduje czterolistną koniczynkę, a

zaraz potem pięciolistną. Pokazuje zmutowaną kępkę

koniczyny nam wszystkim i po chwili każdy ma

koniczynkę cztero- i pięciolistną :) Po śniadaniu

usiłujemy zapłacić gospodarzom za postój, ale nie chcą

przyjąć żadnych pieniędzy. Zostawiamy więc w

podziękowaniu jedno z węgierskich win przywiezionych

wiosną z Egeru. Ogarniamy się wyjątkowo nieśpiesznie

i dopiero koło południa ruszamy dalej. Jedziemy niecałe

15km do Kłodzka. Akurat trwa tu święto kłodzkiej twierdzy i po południu zapowiadana jest rekonstrukcja bitwy o

Kłodzko, która odbyła się w 1807 roku między wojskami Napoleona, a broniącymi miasta Prusakami. Stajemy na

kempingu tuż przy twierdzy. Drogo tu, ale będzie możliwość wykąpania się i podładowania akumulatorów

Obłoczka. Przed czwartą po południu idziemy do parku pod twierdzą, który za chwilę ma być miejscem bitwy. O

dziwo wokół wydzielonego pola walki nie ma tłumów. Po chwili zaczynają pojawiać się pierwsze oddziały

walczących stron. Idzie piechota, ułani Księstwa Warszawskiego, artyleria z armatami i moździerzami. Bitwa

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

zaczyna się od wymiany ognia z muszkietów, szybko jednak do akcji wchodzą armaty. Głos narratora

objaśniającego przebieg batalii co chwila zagłuszany jest przez potężne salwy armatnie. Dziubaki z wypiekami na

twarzy i zatkanymi palcami uszami stoją w pierwszej linii oglądającej bitwę gawiedzi. Ania woli poszukać

bezpiecznego schronienia na rękach Marti.

Bitwa trwa prawie godzinę. Wreszcie Prusacy pobici - droga

do Kłodzka stoi dla wojsk napoleońskich otworem... Gdy

chmury spalonego prochu opadają, idziemy zobaczyć

żołnierskie obozy rozbite na terenie twierdzy i myszkujemy

po jej bastionach, korzystając z bezpłatnego dzisiaj

wejścia. Wreszcie głód każe nam wrócić do Obłoczka. W

twierdzy sporadycznie strzelają jeszcze na wiwat

pojedyńcze działa, ale koło ósmej wszystko milknie. Po

późnym obiadku zaczyna się pierwszy od dawna spokojny

wieczór... i kończy się (ten spokój) wkrótce. Na kemping przyjeżdża małżeństwo starszych Francuzów,

szukających noclegu pod dachem. A tu wszystkie domki zajęte... Marti pomaga najpierw im w tłumaczeniu, a

potem razem szukamy dzwoniąc i przeglądając internetowe wyszukiwarki jakiegoś noclegu dla biedaków. W

Kłodzku i okolicy wszystko zajęte... Wreszcie Marti trafia na wolny pokój w agroturystyce 15km od Kłodzka.

Właścicielka boi się obcokrajowców, bo nie mówi ani po francusku, ani po angielsku. Jest jednak zatroskana

losem biedaków i udaje się ją jednak przekonać do ich przyjęcia. Instrukcja dojazdu na miejsce brzmi

skomplikowanie (za wiaduktem, przez mostek, za krzyżem stromo w dół, w prawo, w lewo, w prawo...).

Postanawiam jechać więc z zagubionym nieco w sytuacji małżeństwem, żeby w razie czego pomóc na miejscu.

Jedziemy w trójkę ich wynajętym samochodem i po pół godzinie (nie za pierwszym razem bynajmniej) trafiamy

do celu. "Dom pod słońcem" (bo tak się nazywa) jest położony zgodnie z tytułem książki- przewodnika, gdzie

Marti go namierzyła: "Z dala od drogi..." ;) Jean Claude odwozi mnie z powrotem do Kłodzka dziękując wylewnie

za pomoc i zapraszając do siebie do Grenoble. Wymieniamy kontakty i życząc udanych wakacji w Polsce

żegnamy się. Kto wie, może kiedyś wpadniemy do Grenoble...

Niedziela, 14 VIII, 25km Obłoczkiem + 15 pontonem

Rano dostajemy sms-a z podziękowaniami od Francuzów. Podoba im się w miejscu, które im znaleźliśmy.

Dobrze, że stoimy dziś na kempingu, bo wypadł dziś

dzień serwisowy. A więc kąpanie i wielkie pranie (full

service: włącznie z obiciami materacy, poszewką i

śpiworem z piętra Dziubaków). Na szczęście, mimo

przechodzących czarnych chmur, słońce świeci dość

mocno i do południa większość prania jest sucha.

Jedziemy do wioski Bardo i mimo kłębiących się gęstych

chmur (spomiędzy których jednak wychyla się co chwilę

słońce) zaklepujemy sobie ponton na spływ przełomem

Nysy Kłodzkiej z Ławicy do Bardo. Jest to niecałe 15km

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

płynięcia meandrującą, wąską rzeką. Zaczynamy koło

piętnastej i płyniemy prawie trzy godziny.

W kilku miejscach, motywowani przez Marka,

wyprzedzamy zgrupowania kilku pontonów lub kajaków.

Dziś na rzece dość ciasno, bo to środek długiego

weekendu. Są na rzece miejsca malownicze, mijamy też

kilka bystrz, gdzie naszej niezbyt zgranej załodze nie

udaje się do końca opanować pontonu i obracamy się w

kółko... Stan wody w rzece jest jednak wyjątkowo niski

i większość trasy pokonujemy raźno wiosłując, bo prądu

zupełnie nie czuć. Gdy dopływamy do końca, cieszymy

się więc, że to już... Początkowy plan był taki, żeby po

spływie zjeść pstrąga w Bardo i zanocować na parkingu

przy spływowej przystani. Jednak nie podoba nam się

tu i zmieniamy plany. Jadąc na spływ w drodze do

Ławicy mijaliśmy drogowskaz do łowiska "Złoty pstrąg"

w Boguszynie. Zajeżdżamy tu pod wieczór Obłoczkiem i

parkujemy w sympatycznej scenerii niewielkiego stawu

zamkniętego w małej dolince. Po chwili, podczas gdy

my pałaszujemy pyszne smażone pstrągi na tarasie przy

drugim, ciut wyżej położonym stawie, Ania bawi się z innymi dziećmi w malutkiej piaskownicy ustawionej

zmyślnie w pobliżu stolików. Okolica w jakiś (może odległy) sposób kojarzy się nam ze schroniskiem "Samotnia"

w Karkonoszach. Po kolacji kupujemy kolejnego pstrąga (tym razem wędzonego). Zjemy go na śniadanie wraz z

pieczonym tu na zakwasie chlebem. Za zgodą właściciela "Złotego pstrąga" zostajemy nad stawem na noc. Tuż

przed pójściem spać dzieci odkrywają przy brzegu stawu zagrodę z kozą i malutkim koźlątkiem, a tuż obok klatkę

z królikami. Oj, podoba się Dziubakom tutaj.

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

Poniedziałek, 15 VIII 2016, 40km plus 5km na koniach i na piechotę

Na śniadanie kanapki z pysznego wypiekanego tu

chleba z wędzonym pstrągiem. Po śniadaniu

rozmawiamy dłużej z właścicielem łowiska- p. Remkiem,

który specjalnie dla Dziubaków dojąc rano kozę zostawił

ją nie do końca wydojoną. Teraz więc, przy dzieciach

doi do kubka mleka i daje nam do spróbowania.

Smakuje wszystkim, choć chłopcom i nam udaje się

wypić tylko po łyku, bo resztę Ania wytrąbia duszkiem.

Dziubaki koło kozy odkrywają jeszcze mały dmuchany

zamek, więc pojawia się obawa, że nie uda nam się

dzisiaj stąd ruszyć. Tym bardziej, że mieszkające obok króliczki tak wdzięcznie chrupią podawane im liście... Po

dłuższej chwili idziemy jednak na krótką przechadzkę do malowniczo położonej tuż powyżej wąwozu p. Remka

małej kapliczki. Po drodze do kapliczki mijamy chatkę owiec, chłopak idący je nakarmić wręcza Dziubakom liście

kapusty dla owieczek. Po chwili dzieci są otoczone pobekującymi, rozkosznie miękkimi zwierzątkami. Wkrótce

kapusta kończy się, obchodzimy więc dookoła kapliczkę, oglądając panoramę Kłodzka z jej podnóża. Niedawno

ktoś w tym uroczym miejscu brał ślub, drewniane barierki przed schodami do kapliczki wciąż są przyozdobione

białymi wstążkami i kwiatami. Wracając do Obłoczka przechodzimy koło malutkiego góralskiego domku

położonego ciut powyżej górnego stawu. Już wczoraj wieczorem stwierdziliśmy, że tak nam się tu podoba, że

koniecznie przyjedziemy tu w zimie. Szybko dogadujemy się z Remkiem i mamy zaklepane miejsce na Sylwestra!

Tuż przed dwunastą ruszamy. Dziś święto Matki Bożej Zielnej, spieszymy więc do najbliższego kościoła.

Oczywiście zapominamy o bukiecie kwiatów i zbóż... Wchodzimy lekko spóźnieni na mszę do ładnego,

neogotyckiego kościółka na obrzeżach Kłodzka. Babcia dziewczynki siedzącej w ławce przed nami wyjmuje ze

swojego bukietu kilka kwiatów i ziół i dzięki temu Ania też ma swój malutki bukiecik pachnący pięknie miętą... Po

mszy jedziemy tuż pod czeską granicę, do gospodarstwa "Gajnik", położonego u podnóża masywu Śnieżnika,

gdzie mamy nadzieję dać chłopcom szansę konnej przejażdżki. Stawiamy Obłoczka niedaleko domu gospodarzy,

na skraju rozległej leśnej polany, na której w oddali pasą się konie. Przy obiedzie towarzyszą nam psy

gospodarzy: stary i przygłuchy Misiek i młodsza Luna. Bardzo mają nadzieję na resztki ze stołu... Po

popołudniowej kawie gospodyni wraz z Olą (swoją córką, zarządzającą tu koniami) pokazują Dziubakom jak

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

czyścić i osiodłać konie. Potem idziemy na prawie godzinny spacer: chłopcy na grzbietach Czardasza i Hadesa,

Marti i ja obok na piechotę, Ania na rękach mamusi lub na barana u tatusia... Ola stopniowo wdraża chłopców w

arkana kierowania końmi i po pewnym czasie obaj trzymają już wodze i potrafią konia zatrzymać, ruszyć i

skierować w pożądanym kierunku. Na koniec Ania, jak to królewna, koniecznie chce jechać na białym koniu. Na

chwilę Marek ustępuje jej więc grzbietu Czardasza. Ania jest zachwycona i wcale, ale to wcale się nie boi.

Prawdziwa PirAnia... Wracamy tuż przed zmrokiem, ale dzieci długo nie kładą się spać, uzupełniając swoje

pamiętniki, pozytywnie naładowani konną jazdą.

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

Wtorek, 16 VIII 2016, 50km

Francuzi po raz kolejny donoszą sms-em o swojej podróży. Opuścili już Kotlinę Kłodzką i jadą w Tatry.

A u nas dziś na śniadanie owsianka z jagodami kupionymi wczoraj od

znajomej naszej gospodyni. Na słońcu, na łące,przy dwóch ładnych

wierzbach podpierających zmurszały płot, owsianka smakuje wyśmienicie.

Spokojnie tu i przyjemnie. Dopiero więc koło południa, po porannej kawie,

opuszczamy

gościnnych

gospodarzy,

machając z

daleka na

pożegnanie

Czardaszowi i

Hadesowi.

Podobnie jak

poprzednio,

także w Gajniku nie płacimy nic za nocny postój naszego Obłoczka.

Jedziemy dziś na czeską stronę granicy, do wsi Dolni Morava. Na zboczu góry, ponad 400 metrów wyżej od

wioski zbudowano tu niesamowitą wieżę widokową o nazwie "Stezka v oblacich" (po angielsku trywialniej:

SkyWalk). Ma ona 55 metrów wysokości i składa się z trzech potrójnych, zakotwiczonych w skale (podobno aż na

6.5 metra wgłąb) filarów, między którymi rozpięto łagodnie wznoszący się

i wijący wokół nich podest. Po ponad godzinie podejścia od parkingu

(postanawiamy zaoszczędzić 60 zł na wyciągu i dać Dziubakom szansę na

kolejne punkty GOT) docieramy pod wieżę, kupujemy rodzinny bilet i

wchodzimy na górę. Podest wieży na szczycie zakończony jest platformą

widokową, której środkowa

część składa się jedynie z

mocnej siatki o

dziesięciocentymetrowych

oczkach, rozpiętej ponad 50

metrów nad ziemią. Oj, nie

każdy z docierających tu

turystów odważa się zejść z

drewnianego obramowania na

chybotliwą, choć w pełni bezpieczną siatkę... Dziubaki nie mają takich

obiekcji, wchodzimy więc na siatkę i robimy sobie zdjęcia z malutkimi

postaciami ludzi wiele metrów niżej. Po chwili, korzystając z kompasu

(który Piotruś zabrał specjalnie z Obłoczka) robimy namiary na dwa

szczyty i posługując się mapą i zdjętymi namiarami wyznaczamy

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

miejsce, w którym się znajdujemy. Widoki z góry bardzo ładne, ale wiatr wieje, robi się zimno, czas więc

wracać... W dół są dwie drogi: albo z powrotem łagodną kładką wijącą się wokół filarów, albo ekspresowo:

zjeżdżalnią o różnicy poziomów ponad 50 metrów. My kupujemy dodatkowe bilety na wersję "ekspresową",

która nas jednak rozczarowuje. Po pierwsze: na zjazd trzeba czekać w długiej kolejce, po drugie: zjazdowa rura

wygląda na tak stromą, że sugeruje niemal spadek swobodny na części trasy zjazdu. Okazuje się jednak, że nikt

z nas nie ma po zjeździe wrażenia dużej prędkości. Bezpieczny zjazd bez emocji...

U podnóża wieży posilamy się czekoladą i schodzimy

znów 400 metrów w dół do parkingu. Tu zatrzymuje

nas jeszcze jedna atrakcja: tor saneczkowy o długości

dobrych kilkuset metrów. Kupujemy ciut drogie bilety

(60 koron za dziecko, 80 za dorosłego) i ... trafiamy do

ogromnej kolejki czekających na zjazd. Jesteśmy nieco

na siebie źli, że nie zwróciliśmy uwagi na kolejkę

wcześniej, bo byśmy sobie ten tor darowali... Ale cóż...,

po odstaniu ponad pół godziny w kolejce wreszcie

wsiadamy na bobsleje i jedziemy wyciągani liną na

górę. Ja z Anią jadę pierwszy, potem Marti, a za nią Dziubaki. Na szczycie umyślnie staję na dobre 15 sekund,

żeby dać czas zjeżdżającym przed nami na znaczne oddalenie się. Wiele osób hamuje po drodze, a my nie

lubimy używać hamulców :) Wreszcie ruszamy! Saneczki szybko rozpędzają się i pasy, którymi jesteśmy z Anią

do nich przypięci całkiem się przydają :) Zasuwamy szybko, a Ania aż piszczy z radości (PirAnia jedna!). Tuż za

nami leci Marti, staramy się więc jechać jak najszybciej, żeby nie musiała zwalniać... Cały zjazd trwa niecałe 2.5

minuty i jest niezłą frajdą, rekompensującą nawet okrutny czas oczekiwania...

Zbliża się szósta wieczorem, czas wracać do Polski i znaleźć sobie jakieś miejsce na nocleg. Kilka kilometrów po

przekroczeniu granicy odbijamy w starą drogę nr 389 i za wsią Gniewoszów znajdujemy piękny punkt widokowy.

Zjeżdżamy z niego polną drogą nieco w dół i stajemy wraz z dwoma innymi kamperami (w odległości dobre 200

m od siebie) na łagodnym zboczu z pięknym widokiem na Kłodzko, Masyw Śnieżnika i nawet chyba na "Stezke v

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

oblacich" w oddali... (50°12.6'N, 016°36.0'E). Ustawiamy grill od zawietrznej (bo wieje silny zimny wiatr) i po

chwili schowani w zacisznym wnętrzu Obłoczka, z pięknymi widokami za oknem, wcinamy spóźniony jak zwykle

obiad.

Środa, 17 VIII 2016, ok. 50 km

Rano widok jest

jeszcze

piękniejszy niż

wieczorem.

Śniadaniową

jajecznicę jemy

jeszcze w

Obłoczku, bo

strasznie zimno

na dworze.

Pośniadaniową kawę pijemy już na zewnątrz, schowani przed wiatrem w

cieniu wielkiej beli słomy, sycąc oczy piękną panoramą gór. Czas jednak

ruszać dalej. Jedziemy do Duszników-Zdroju, gdzie uzupełniamy zapasy.

Zajmuje nam to sporo czasu i dopiero przed drugą po południu docieramy do Karłowa w Górach Stołowych.

Stajemy na parkingu za 10 zł, ale dozorujący parking dziadek borowy uprzedza nas, że rano skasuje kolejne 10

zł. Generalnie niesympatyczny typ... Ale cóż robić, to turystyczna okolica: nie ma co liczyć na darmowy nocleg w

sąsiedztwie Szczelińca... Zakładamy na plecy plecaki z kurtkami (bo na zmianę świeci słońce i przechodzą

ciemne, ciężkie chmury) i prowiantem. Najcięższy plecak przypada Markowi, który a konto przyszłych trekkingów

trenuje już wędrówki po górach z pełnym ekwipunkiem. Wyruszamy w kierunku Błędnych Skał. Szlak biegnie w

pobliżu czeskiej granicy, w miejscu, gdzie nietypowo patrząc z terytorium Polski na północ, patrzymy na ziemie

należące do Czech. Po około pięciu kilometrach podchodzenia pod górę

docieramy do Błędnych Skał. Dzięki Karcie Dużej Rodziny dostajemy

darmowe bilety (zamiast płacić po 7zł za dorosłego i 3zł za dziecko).

Malownicza ścieżka przez skały (czynna od połowy kwietnia do połowy

października) jest jednokierunkowa. Może i dobrze, bo w niektórych

miejscach

przejścia między

skałami są tak

wąskie, że nie da

się ich pokonać z

plecakiem na

plecach. Nasza

Ania (zwana

przez nas coraz

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

częściej Piranią) przechodzi cały szlak na własnych małych nóżkach,

uprzedzona przez nas, że nie bierzemy tym razem nosidła...

Po przejściu skał posilamy się czekoladą i ruszamy w drogę powrotną.

Do Karłowa docieramy już po piątej po południu. Mamy dziś w planie

jeszcze Szczeliniec, więc tylko szybko jemy zupę na trawie przy

Obłoczku i ruszamy dalej. W połowie podejścia uświadamiamy sobie, że

zostawiliśmy aparat fotograficzny w Obłoczku. Trudno, będą tylko

zdjęcia z komórki... Przed siódmą wieczorem pokonujemy ostatnie z

setek kamiennych schodków i docieramy do schroniska na Szczelińcu

Wielkim. Dzięki późnej porze słońce jest już nisko i pięknie oświetla

skały tego pozornie płaskiego na szczycie wzniesienia. Znów dostajemy

darmowe wejściówki i idziemy do "labiryntu" - na szlak prowadzący

przez płaskowyż Szczelińca. Mając w pamięci czeskie Skalne Miasto i

odwiedzone dzisiaj Błędne Skały, stwierdzamy, że Szczeliniec bije na

głowę i jedne i drugie pod względem krajobrazu. Piękne formacje

skalne, piękne widoki z góry na otaczające płaskowyż doliny, a to

wszystko skondensowane na powierzchni zaledwie kilku hektarów...

Idąc przez labirynt Szczelińca Marti wkręca Anię, że tak strasznie się boi

zgubić, że Ania musi szukać drogi do wyjścia. Ania (przepraszam:

Pirania) podejmuje wyzwanie bez problemu i pomaga wyjść Marti żywej

z labiryntu. Gdy w jednym z wąskich przesmyków Marti zaklinowuje

się ;) i nie może wyjść sama, Pirania z zaangażowaniem z całej siły

wyciąga mamusię z opresji. Dzielna dziewczynka! Piotruś z kolei przez

całą wędrówkę wybiega co chwilę naprzód, aby zorientować się w

terenie i pełni wobec nas funkcję całkiem profesjonalnego przewodnika

Czyżby wychodziły w drugim

pokoleniu geny Babci Bo,

która była kiedyś pilotem

wycieczek?

Wracamy do Karłowa jako

ostatni schodzący z góry

ludzie. Robi się zimno, więc

szybko chowamy się w

relatywnie ciepłym wnętrzu

Obłoczka. Jutro w planie Zoo

Safari w Czechach, więc

trzeba będzie wstać

wcześniej, niż zwykle.

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

Czwartek, 18 VIII 2016, 60km

Słońce wpadające przez obłoczkowe okno budzi nas przed siódmą. Nie da rady już spać. Zaskakująco dziś

ciepło, ruszamy jednak od razu nie czekając, aż dziad borowy przebudzi się z letargu i przyjdzie skasować

kolejne 10 zł za parking bez żadnych udogodnień. Śniadanie jemy już za Kudową, korzystając ze stolika z

ławeczkami przy jednej z przydrożnych stacji benzynowych. Dzięki uprzejmości pracownika miejscowej myjni

uzupełniamy też obłoczkowy zapas wody. Jedziemy dziś aż do Afryki. Dobrze, że ta Afryka jest odległa o niecałe

50km :) Zulu-Gula prowadzi nas dziwnymi wąskimi podrzędnymi dróżkami, wiele razy wpadając w konsternację

gdy musimy omijać zamknięte dla ruchu drogi. Po dziesiątej docieramy do ZOO Safari Dvur Kralove (dojeżdżamy

do niego wbrew pozorom nie od strony tego miasteczka, ale kilkunastokilometrowym objazdem od zachodu). Po

chwili namysłu decydujemy się na nieplanowany wcześniej postój na Safari Kamp. Warto wiedzieć, że nocując

jedną noc na kempingu można kupić o 10% taniej niż jednodniowy bilet do Zoo bransoletki na rękę

upoważniające do wstępu do Zoo przez dwa dni: w dzień przyjazdu i w dzień wyjazdu. Dzięki temu kemping plus

dwudniowy bilet kosztują nas niecałe 1500 koron. Kemping urządzony jest z dbałością o atmosferę i szczegóły.

Wśród krytych trzciną bungalowów rosną platany, drzewa oliwne i kaktusy. Znajdujemy Obłoczkowi miejsce na

skraju kampu, między platanem i drzewem oliwnym:)

Przy położonym centralnie turkusowym basenie, który był powodem zmiany naszych planów spędzamy kolejne

trzy godziny, kąpiąc się, popijając kawę i leżakując pod

trzcinowymi parasolami, niczym Biali Ludzie w Afryce...

Za niskim płotkiem, w odległości zaledwie kilkunastu

metrów widzimy co chwilę ciekawskie żyrafy. Dziubaki

w tym czasie fikają na zmianę w basenie i położonym

tuż obok jaccuzi. Późnym popołudniem idziemy

wreszcie do Zoo. Składa się ono z trzech części.

Pierwsza najbardziej przypomina klasyczny ogród

zoologiczny, skrzyżowany z parkiem dzikich zwierząt na

kształt pokazowego rezerwatu żubrów w Białowieży.

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

Druga, to dostępna wyłącznie dla pieszych droga wśród rozległych przestrzeni zamieszkałych przez żyrafy, zebry,

antylopy, hipopotamy i wiele innych gatunków afrykańskich zwierząt. Trzecia, to obszar "African safari", gdzie

wstęp jest tylko samochodem lub parkowym autobusem.

Pierwsza część dość szybko nas męczy, za to prawdziwą przyjemność mamy w części drugiej, widząc zwierzęta

mające pod dostatkiem terenu i żyjące prawie jak na wolności. W pewnej chwili coś płoszy stada i widzimy po

raz pierwszy w życiu żyrafy i zebry zrywające się do biegu...

Wracamy na Safari Kamp tuż przed zmrokiem. Na późny dinner szef kuchni naszej afrykańskiej ekspedycji

serwuje (na tarasie z widokiem na żyrafy i antylopy Gnou) kotleciki z kurczaka w panierce a'la antylopa z

warzywami (roz)mrożonymi a'la owoce sawanny ;) (wszystko w zasadzie do kupienia w Biedronce, jednak nazwy

potraw i sposób serwowania zastrzeżone przez naszego szefa kuchni...)

Już po zmroku wracamy do parku, a właściwie do położonego na jego

terenie placu zabaw - parku linowego dla dzieci. Dziubaki fikają tu aż do

całkowitej ciemności. Nawet nasza Pirania wspina się bez strachu na

najwyższe poziomy linowych konstrukcji. Nadajemy jej więc przydomek

Pirania Jones, po słynnym filmowym podróżniku granym przez Harrisona

Forda.

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

Znów wracamy do Obłoczka. Cisza już wszędzie, sporadycznie tylko słychać odgłosy dzikich zwierząt zza płotu.

Dziubaki zmęczone kładą się spać. Do nas nie wiadomo skąd przyczepia się motyw z szanty "Chłopcy z Bothany

Bay". A że nie wypada śpiewać o żaglowcach po środku afrykańskiej dziczy, to dzisiejszego wieczoru zanucić

można (na melodię "Bothany Bay"):

Na sawannie zapadł już zmrok,

Lew zaryczy czasem wśród traw,

2x: A tu wszystkie Dziubaki na Safari Kamp

Obserwują żyrafy dwie...

Stary Nikon gotowy jest,

Na safari zdjęcia - the best!

2x: A tu ciągle Dziubaki na Safari Kamp

Obserwują żyrafy dwie...

Piątek, 19 VIII 2016, 120km

Afrykańskie ciepło przepędza szybko chłód sawannowej nocy. Po pożywnym śniadaniowym Wongo-Mongo z

dzikimi owocami Waspicchu (owsiance z jagodami) jedziemy pokazać Obłoczkowi dzikie zwierzęta. Wkraczamy

na trzecią, niedostępną pieszo część parku. Parkowe dróżki rano opustoszałe, więc powolutku toczymy się,

niepokojąc warkotem obłoczkowego silnika zebry i antylopy. Jadąc dalej mijamy stada pelikanów i flamingów.

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

Piotrusiowi po raz kolejny włącza się tryb przewodnika i

słyszymy co chwilę: "Tutaj zaraz będzie wiata,

koziorożce i zebry. A tutaj będą bawoły..." Czasem są, a

czasem nie... Dziubaki wychylają się z piętra Obłoczka

przez górny luk i uważnie obserwują okolicę. Mimo

poranka słońce grzeje już mocno i zwierzęta chowają

się w cieniu drzew. Czasem niełatwo je z okien auta

wypatrzyć! Próbujemy zrobić Obłoczkowi zdjęcie z

zebrą, ale nie jest to prosta sprawa. Zebry nie chcą

współpracować. Może gdyby je ładnie poprosić po

zebrzemu... Za to wielki struś pozuje do zdjęć chętnie...

Na koniec zamykamy okna i wjeżdżamy przez "śluzę" z

wysokiej siatki zwieńczonej drutem pod prądem na

terytorium lwów i panter. Tylna brama śluzy zamyka się i

dopiero wtedy otwiera się brama przednia. Jesteśmy na

terenie

drapieżników.

Powolutku

jedziemy i już po

chwili natykamy się na wygrzewające się na trawie lwiątka i pilnującą ich

lwicę. Jej wzrok mówi nam: "otwórzcie tylko drzwi, to inaczej

pogadamy..." Głowy rodziny- lwa z królewską grzywą nie udaje nam się

wypatrzeć. Może spożywa gdzieś na uboczu nieuważnych turystów? Po

chwili wydostajemy się za płot przez kolejną śluzę i otwieramy okna.

Zdążyło zrobić się już gorąco! Do końca safari niedaleko, ale mijamy

jeszcze stado zebr i żyraf. Wreszcie, po prawie półtorej godziny

wyjeżdżamy z Zoo i wskakujemy ochłodzić się w basenie na Safari Kamp.

Chłodzenie w krystalicznie czystej, chłodnej, górskiej wodzie na zmianę z

wygrzewaniem na słońcu pozwala miło przeżyć najgorętsze godziny. Po

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

lunchu wśród

antylop i żyraf

pozwalamy

jeszcze

Dziubakom

wyszaleć się w

parku linowym.

Potem czas na

nieodzowne

buszowanie po

miejscowym

sklepie z

pamiątkami.

Nawet

Obłoczkowi należy się jakaś żyrafa. W końcu po raz

pierwszy i raczej ostatni brał udział w safari. Wreszcie w

parkowym barze zjadamy smazyny syr (z mleka

bawołu, jakby ktoś pytał oczywiście) z hranolkami (z

afrykańskich batatów) i opuszczamy afrykańskie

klimaty.

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

Wracamy do Polski. Droga znowu wiedzie objazdami i wąskimi dróżkami. Gdy wreszcie dojeżdżamy do drogi

głównej, w konsternację wprawia nas oznaczenie drogi jako "M" – wymagającej winiet. Nie pamiętamy, czy

dotyczy to tylko ciężarówek, czy nas też... Winiety nie mamy, więc wolimy objechać... W ten sposób wydłużamy

sobie drogę o ponad 20km. Tuż przed granicą jeszcze jedna nawrotka, bo Marti przypomina sobie, że babcia

prosiła o przywiezienie z Czech lokalnego czekoladowego likieru... Do Polski wjeżdżamy tuż przed zmierzchem, a

przed nami jeszcze kilkadziesiąt kilometrów...

Do celu naszej dzisiejszej drogi (Międzygórza u podnóża Śnieżnika) docieramy dopiero po dziewiątej wieczorem.

Już po ciemku udaje znaleźć się spokojne miejsce na końcu wsi, tuż przy głośno szemrzącym strumieniu.

Okazuje się, że obłoczkowa lodówka wyłączyła się i nie chce znowu odpalić... Sytuację ratuje Marti swoim

racjonalizatorskim pomysłem, żeby rzeczy z lodówki wywiesić w reklamówce na zewnątrz, bo przecież w nocy i

tak będzie zimno na dworze...

Sobota, 20 VIII 2016, 40km

Rano złośliwa lodówka odpala jak gdyby nigdy nic.

Widać specjalnie wczoraj nawaliła, żeby mnie wkurzyć...

Za dnia zmieniamy miejsce postoju na najbliższe wyjścia

czerwonym szlakiem na Śnieżnik. Przejeżdżamy przez

Międzygórze i stwierdzamy, że to bardzo ładna wioska

pełna stylowych domów w stylu nieco kojarzącym się

nam ze stylem alpejskim. Okazuje się, że jest tu parking

z wiatą, stołami i miejscem na ognisko. A to wszystko

także w sąsiedztwie szumiącego potoku. Idealna

miejscówka na nocny postój kamperem. Warto

zapamiętać na przyszłość! Korzystając z uroku miejsca wypijamy poranną kawę siedząc na głazach nad

potokiem.

Zbieramy się do wyjścia w góry. Jadąc tutaj zapomnieliśmy kupić wodę na dzisiejszy szlak, ale miła rodzina z

Bydgoszczy dzieli się z nami swoim zapasem. Przed południem wyruszamy wreszcie na Śnieżnik. Zabieram na

wszelki wypadek nosidło dla Piranii, bo do pokonania mamy ponad 700 metrów różnicy wysokości. Ania jednak

dzielnie drepcze swoimi małymi stópkami i mniej więcej w czasie przewodnikowym docieramy do schroniska

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

PTTK pod Śnieżnikiem. Tu krótki postój na regenerację

sił i na wyraźne życzenie Dziubaków idziemy dalej - na

szczyt. Ania nie daje się przekonać do zostania z Marti

w schronisku, całą piątką docieramy więc pół godziny

później na rozległy, płaski wierzchołek Śnieżnika. 1426

m n.p.m. Brawo Pirania! Ze szczytu rozlega się piękny

widok na Czarną Górę (znaną z kompleksu

narciarskiego) na północy i znaną już nam wieżę

widokową "Stezke v oblacich" od południa. Do 1973

roku szczyt Śnieżnika zdobiła bardzo ładna wieża widokowa zbudowana w

XIX w w neogotyckim stylu. Niestety w tym feralnym dla wieży roku

została ona wysadzona przez saperów w powietrze. Oficjalnie z powodu

jej złego stanu technicznego, a faktycznie kto to wie... Przecież np. ruin

zamków nie wysadza się w powietrze z tego tylko powodu, że są ruinami...

Ania nie może zrozumieć, jak można było zniszczyć taką ładną wieżę.

Przecież mogłaby w niej zamieszkać jakaś księżniczka... Przewodnim

hasłem wakacji dla naszej Piranii jest poszukiwanie księżniczek i jest

czasem niepocieszona, że żadnej do tej pory nie spotkała... Wracamy do

schroniska i po dobrej, ale strasznie drogiej zupie (10zł za talerz x 5 to już

pewien wydatek...) wracamy do czekającego na nas Obłoczka.

Chłodzimy stopy w nurcie potoku popijając popołudniową kawę. Wreszcie

jedziemy dalej. Dziś już nic w planach nie mamy, ale jutro mamy nadzieję

zobaczyć jeszcze Jaskinię Raduchowską. Po godzinie jazdy bocznymi,

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com

wąskimi, ale za to malowniczymi dróżkami docieramy

do Raduchowa i znajdujemy przystań w gospodarstwie

agroturystycznym "Dom Skowronki". Dostajemy kluczyk

do domu, dzięki czemu możemy korzystać z

kulturalnych toalet. Z miejsca, gdzie stoimy, rozpościera

się przyjemny widok na okoliczne góry i pagórki, a

świerszcze cykają, że aż miło. Kończymy dzień przy

wieczornym grillu, wyszukując na niebie gwiazdy (przy

pomocy Piotrusiowej książki - ściągawki) i popijając

zakupione już nie wiadomo gdzie (w Polsce?, w

Czechach?, a może w Afryce?) wino.

Niedziela, 21 VIII 2016

Budzimy się w jednolitym szumie deszczu. Niebo równo zasnute gęstymi chmurami. Nic nie pozostało z

wczorajszych widoków, zasłoniętych dziś szarą mokrą kurtyną. Do Jaskini Raduchowskiej trzeba podejść szlakiem

półtora kilometra. Nie chce nam się iść w deszczu. Chyba zobaczymy jaskinię innym razem... Spokojnie jemy

więc śniadanie w przytulnym wnętrzu Obłoczka. Na koniec rozmawiamy chwilę z gospodarzem, płacimy 20zł za

postój i ruszamy w drogę powrotną do domu. Przed nami prawie 500km drogi, czyli cały dzień jazdy.

Dużo zobaczyliśmy, ale czujemy, że atrakcji Kotliny Kłodzkiej starczyłoby na kolejne wakacje. Pewnie więc

wrócimy tu znów…

29 lipca - 21 sierpnia 2016

Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com