za wszelką cenę

28

Upload: siw-znak

Post on 17-Mar-2016

229 views

Category:

Documents


2 download

DESCRIPTION

Candace Bushnell Za wszelką cenę

TRANSCRIPT

Page 1: Za wszelką cenę

Bushnell_Za wszelka cene_KOREKTA.indd 1 2010-04-13 13:20:14

Page 2: Za wszelką cenę
Page 3: Za wszelką cenę

W Y D A W N I C T W O Z N A K . K R A K Ó W 2010

przełożył Michał Juszkiewicz

Page 4: Za wszelką cenę
Page 5: Za wszelką cenę

Mojej mamie Camille, kobiecie o wielkiej urodzie

A także moim babciom:

Elsie Salonie, która była miłośniczką książek od zawszeŚwiętej pamięci Lucy i LenieOraz mojej nowej babci Jane

Page 6: Za wszelką cenę
Page 7: Za wszelką cenę

Dziękuję także w szczególny sposób kochanejAnne Shearman za jej tytuł

Page 8: Za wszelką cenę
Page 9: Za wszelką cenę

Część pierwsza

Page 10: Za wszelką cenę
Page 11: Za wszelką cenę

11

1

Działo się to w pierwszych dniach lata roku 2000 w Nowym Jorku, gdzie na ulicach zalega złoty pył, produkt uboczny miliar-da przedsięwzięć napędzających świetnie prosperującą gospodar-kę. Życie i interesy toczyły się zwykłym tempem. Świat bezboleś-nie przeszedł w nowe tysiąclecie, prezydent ponownie uniknął odsunięcia od władzy, a milenijna bomba, zamiast wybuchnąć z hukiem, narobiła tylko słabego szumu, jak butelka zwietrzałego francuskiego szampana. Miasto stało w pełni swej chwały, pyszne, wulgarne, bezwzględne.

Na ustach wszystkich był obecnie Peter Cannon, prawnik gwiazd przemysłu rozrywkowego, który oszukał kilkoro swoich klientów na przybliżoną sumę trzydziestu pięciu milionów do-larów. Najbliższe miesiące i lata miały przynieść kolejne skan-dale i kolejne miliony zdarte z amerykańskiego obywatela, ale dotąd w „sprawę Cannona” było zamieszanych dość znanych osób, aby choć na chwilę zaspokoić głodnych sensacji nowo-jorczyków. Kto chciał być kimś, musiał osobiście znać prawni-ka szalbierza, a przynajmniej którąś z ofi ar jego błyskotliwego przekrętu. Zapytywano się nawzajem: „Jak jego klienci mogli się na nim nie poznać?”.

Jedną z osób poszkodowanych przez Cannona był Digger, trzydziestojednoletni muzyk rockowy. Nazwiska nie miał albo

Page 12: Za wszelką cenę

12

nie używał i jak niejeden wielki artysta zaczynał dość skromnie, i nosił się trochę dziwacznie. Pochodził z Des Moines w Iowa, miał blond włosy i przeraźliwie bladą, przezroczystą skórę, przez którą prześwitywały sine żyły. Jego znakiem rozpoznawczym by-ły kapelusze z szerokim rondem.

W piątek poprzedzający ostatni poniedziałek maja, czyli dzień pamięci poległych na polu chwały, Digger spędzał popołudnie w wynajętej za sto tysięcy dolarów letniej rezydencji w Sagapo-nack w nowojorskiej dzielnicy Hamptons. Siedział spokojnie nad brzegiem basenu, palił papierosa bez fi ltra i przyglądał się swojej żonie Patty, z ożywieniem rozmawiającej przez telefon.

Digger zgasił papierosa w donicy z chryzantemami (na ogrodnika czekała tam już niewielka grządka niedopałków) i wyciągnął się na tekowym leżaku. Nie mógł zrozumieć, dla-czego w taki piękny dzień ludzie mogą do tego stopnia podnie-cać się tym całym Peterem Cannonem. Digger należał do osób, które mają w życiu szlachetniejsze cele niż nabijanie kieszeni, w związku z czym kompletnie nie był świadomy wartości pie-niądza. Jego menedżer ocenił stratę na blisko milion dolarów, ale dla Diggera milion dolarów stanowił niejasny abstrakt, prze-liczalny tylko na muzykę. Wytłumaczył więc sobie, że aby odzy-skać swój milion, musi napisać jeden przebój, i dalej rozkoszo-wał się pięknym popołudniem w luksusowej rezydencji.

Jego ukochana żona Patty nie podzielała jednak mężowskiej beztroski. Od pół godziny wisiała na telefonie, prowadząc ner-wową rozmowę ze swoją siostrą, Janey Wilcox, słynną modelką Victoria’s Secret.

Digger rzucił okiem w stronę altanki po drugiej stronie ba-senu, gdzie siedziała Patty, zgarbiona nad telefonem. Jej pełne kształty opinał jednoczęściowy biały kostium kąpielowy. Spojrza-ła na niego i zrozumieli się bez słów. Wstała i ruszyła w jego stro-nę, a jemu jak zwykle zabrakło słów zachwytu dla jej urody, będą-

Page 13: Za wszelką cenę

13

cej ideałem amerykańskiego kanonu piękna. Jej okrągłe oczy mia-ły kolor błękitu, blond włosy, wpadające w rudawy odcień, sięgały połowy pleców, a zgrabny, lekko zadarty nosek był usiany piega-mi. Digger nigdy nie podzielał opinii tych, którzy uznawali Ja-ney, starszą siostrę Patty, za „wielką piękność”. Cechą wspólną obu sióstr był ów zadarty nos, ale rysy Janey cechowała przebie-głość i dzikość, w których on nie gustował, a poza tym z powo-du jej chorej obsesji na punkcie pieniędzy i statusu, lekceważące-go, aroganckiego sposobu bycia i obłędnej wręcz miłości własnej uważał ją za egocentryczną idiotkę.

Patty stanęła nad nim i wyciągnęła do niego słuchawkę. – Janey chce z tobą rozmawiać – powiedziała. Krzywiąc usta w grymasie niesmaku, który odsłonił jego krótkie,

pożółkłe, nierówne zęby, Digger przyłożył słuchawkę do ucha. – Co tam? – zapytał. – Digger, ojej. – Wystarczyło, że usłyszał głos Janey, melodyj-

ny, z lekkim akcentem, a momentalnie poczuł irytację. – Tak mi przykro. Wiedziałam, że Peter w końcu wykręci jakiś głupi nu-mer. Żałuję, że cię nie ostrzegłam.

– Wiedziałaś? Skąd? – Digger wydłubał z zębów kawałek tytoniu.

– Spotykałam się z nim w zeszłym roku – przyznała się – ale tylko przez kilka tygodni. Wyzywał każdego od pieprzonych Po-laczków…

Digger milczał. Nazwisko, którego nie używał, brzmiało Wa-chanski. Zastanawiał się, czy Janey celowo chciała go obrazić.

– No i co? – przerwał ciszę. – Zawsze wiedziałam, że to łajza. Kochany, nawet nie wiesz,

jak strasznie mnie to dołuje. Co teraz zrobisz? Digger spojrzał na Patty i wyszczerzył zęby. – Skoro aż tak mu potrzebna moja kasa, to niech ją sobie za-

trzyma.

Page 14: Za wszelką cenę

14

Usłyszał sapnięcie, zapadła cisza, aż w końcu w słuchawce rozległ się perlisty śmiech.

– Postawa godna… buddysty. – W głosie Janey brzmiało źle maskowane szyderstwo. Ale widocznie na tym jej koncept się wy-czerpał, bo dodała: – Zobaczymy się dziś u Mimi Kilroy?

– U kogo? – zapytał Digger znudzonym tonem, którego zwy-kle używał, kiedy ktoś pytał go o Britney Spears. Doskonale wie-dział, kim była Mimi Kilroy, ale ponieważ pochodziła z warstwy społecznej, której on, jak wielu z jego pokolenia, nie tolerował, czyli z republikańskiej anglosaskiej elity, nie zamierzał dać Ja-ney tej satysfakcji.

– U Mimi Kilroy – odparła Janey, ukrywając zniecierpliwie-nie. – Wiesz, to córka senatora Kilroya…

– Aha, tak. – Digger już jej nie słuchał, bo obok niego usiad-ła Patty. Zmienił pozycję, żeby móc położyć kościstą łydkę na jej kolanach. Spojrzała mu w twarz i dotknęła jego ramienia, a on jak zawsze poczuł nieodpartą ochotę na seks. – Muszę kończyć – rzucił, wyłączając telefon. Pociągnął Patty na siebie, okrywając jej twarz pocałunkami. Był w niej zakochany po uszy, a w jego mał-żeńskich uczuciach nie było za grosz cynizmu. Kochał Patty głę-boką, romantyczną miłością, poza którą nic się dla niego nie li-czyło. A Peter i Janey niech się pierdzielą, pomyślał. Jeśli jeszcze tego nie zrobili.

No nie, pomyślała Janey Wilcox. Skoro Digger nie dba o pie-niądze, to niech odpali mi jakąś sumkę.

Jej srebrny porsche boxter z opuszczanym dachem tkwił w niekończącej się rzece pojazdów, które toczyły się rozpaczli-wie wolno po autostradzie Long Island. Stanie w korkach jest już passé, szczególnie dla supermodelek, pomyślała. Gdybym miała milion na zbyciu, poleciałabym na Long Island hydropla-nem, a na miejscu odebrałby mnie samochodem osobisty asy-

Page 15: Za wszelką cenę

15

stent. Tak robią wszyscy bogaci ludzie, których znam. Ale to jest właśnie Nowy Jork: może ci się wydawać, że odniosłaś sukces, ale i tak zawsze znajdzie się ktoś bogatszy, lepszy, sławniejszy… Czasami aż wszystkiego się odechciewa. Wystarczyło jednak jed-no spojrzenie na srebrzystą maskę samochodu, aby Janey odżyła i przypomniała sobie, że w obecnej sytuacji nie ma powodów do zniechęcenia, wręcz przeciwnie. Trochę dyscypliny, a zdobędzie wszystko, o czym zawsze marzyła.

Różowe okulary przeciwsłoneczne Chanel zsunęły się jej z nosa. Janey poprawiła je, czując drobną satysfakcję z powodu posiadania obowiązkowego gadżetu na tegoroczne lato. Należa-ła do tych osób, których efektowna powierzchowność skutecznie maskuje wewnętrzną pustkę, a jednak gdyby ktoś jej zarzucił, że ma płytką osobowość, byłaby szczerze zdziwiona. Janey Wilcox należała do tej klasy pięknych kobiet, które, choć uwielbiane tyl-ko za urodę, są święcie przekonane, że drzemią w nich nieprze-brane pokłady uśpionych talentów. Wierzyła, że jej przepiękne, niemal idealne ciało skrywa genialnego ducha, który pewnego dnia zadziwi świat, wydając nań jakieś wybitne dzieło – przy-puszczalnie raczej dzieło sztuki niż na przykład strategii han-dlowej. Tej pewności nie zdołał zachwiać nawet całkowity do-tychczasowy brak dowodów domniemanego geniuszu. Janey Wil-cox, spotkawszy Tołstoja, oczekiwałaby, że natychmiast ujrzy on w niej bratnią duszę.

Ruch na autostradzie zwolnił do trzydziestu kilometrów na go-dzinę. Janey zabębniła w kierownicę. Osiemnastokaratowe złoto zegarka Bulgari błysnęło w słońcu. Jej palce były długie i szczup-łe – usłyszała kiedyś od wróżki, że ma palce artystki. Szpeciły je tylko kwadratowe opuszki i obgryzione do mięsa paznokcie. Od-kąd dziewięć miesięcy temu, niby Kopciuszka na balu, wybrano Janey na główną modelkę nowej kampanii reklamowej Victoria’s Secret, każdy pedikiurzysta w mieście zdążył już wygłosić do niej

Page 16: Za wszelką cenę

16

płomienną mowę wzywającą do zaprzestania obgryzania paznok-ci. Nie potrafi ła jednak zerwać z tym nawykiem jeszcze z czasów dzieciństwa. Ból fi zyczny, który sama sobie zadawała, w perwer-syjny sposób pomagał jej uporać się z bólem emocjonalnym, któ-ry zadawał jej otaczający świat.

Także teraz, stojąc w korku, sfrustrowana myślą o hydropla-nach, przewożących sprytniejszych członków nowojorskiej socje-ty, odruchowo uniosła palce do ust, lecz po raz pierwszy się opa-nowała. Przypomniała sobie, że przecież jest u szczytu, a jeszcze rok temu była kompletnie spłukana. Miała trzydzieści dwa lata, była modelką i aktorką, lecz nagle jej kariera się załamała. Nie zo-stało jej nic – żeby opłacić mieszkanie, musiała pożyczać od swo-ich bogatych kochanków. Targnęło nią żenujące wspomnienie tych najgorszych trzech tygodni, kiedy doprowadzona do osta-teczności postanowiła zostać agentką handlu nieruchomościami i była nawet na czterech zajęciach kursu przygotowawczego. Ale przecież w końcu los musiał się do niej uśmiechnąć – i czy tak się nie stało? Spojrzała we wsteczne lusterko. Pamiętaj, upomniała się, że z taką urodą nie można przegrać.

Zadzwonił telefon. Nacisnęła zielony przycisk, sądząc, że to Tommy, jej agent. W zeszłym roku nawet nie chciał z nią roz-mawiać, ale kiedy wzięła udział w kampanii Victoria’s Secret, a jej twarz trafi ła na billboardy i okładki wszystkich magazynów w kraju, Tommy momentalnie objawił się jako jej najlepszy przy-jaciel. Od tej pory dzwonił kilka razy dziennie i przekazywał naj-świeższe plotki. To właśnie od niego usłyszała dziś rano, że Pe-ter Cannon został aresztowany we własnym biurze. Ucięli sobie rozkoszną pogawędkę na temat jego wad i doszli do wniosku, że największą z nich było to, że pracując z gwiazdami, stracił gło-wę i ubzdurało mu się, że sam też jest gwiazdą. W Nowym Jor-ku wszystko jest możliwe, ale wiadomo przecież, że istnieje nie-przekraczalna bariera oddzielająca sektor gwiazd od sektora ich

Page 17: Za wszelką cenę

17

„obsługi”. Miejsce prawnika, choćby najlepszego i najbardziej do-świadczonego, znajduje się w tym drugim sektorze. Historię Pe-tera opowiadano sobie teraz jako przestrogę: kto próbuje złamać naturalne prawa świata sławnych i bogatych, może łatwo skoń-czyć w areszcie, a później w więzieniu.

Ale to nie był Tommy. Zamiast nadskakującego „cześć, boska” Janey usłyszała kobiecy głos ze starannym angielskim akcentem:

– Czy pani Janey Wilcox? – Przy telefonie. – Janey już wiedziała, że dzwoni sekretarka

jakiejś szychy z przemysłu fi lmowego. Ostatnim wymogiem mo-dy w tym biznesie było posiadanie angielskiej sekretarki.

– Pan Comstock Dibble chce z panią rozmawiać. Czy może pani odebrać? – Zanim Janey zdążyła odpowiedzieć, Comstock sam się włączył.

– Janey… – zaczął szorstko, dając do zrozumienia, że od ra-zu chce przejść do rzeczy. To była ich pierwsza rozmowa od bli-sko roku. Dźwięk jego głosu spowodował u Janey natłok niemi-łych wspomnień. Zeszłego lata Comstock Dibble był jej kochan-kiem. Janey nawet już myślała, że go kocha, gdy nagle on zaręczył się z Mauve Binchely, wysoką, wiotką bywalczynią sfer towarzy-skich. Gorycz bycia porzuconą dla innej kobiety (i to, według oce-ny Janey, zupełnie brzydkiej) potęgował fakt, że stało się to nie po raz pierwszy. Mężczyźni bardzo chętnie spotykali się z Janey, ale do stałego związku wybierali sobie bardziej „odpowiednie” kan-dydatki, a ją puszczali kantem.

Z drugiej strony, Comstock Dibble, szef Parador Pictures, był jednym z najpotężniejszych ludzi w przemyśle fi lmowym. Nie-wykluczone, że chciał zaproponować jej rolę w nowym fi lmie. Z tego powodu, choć bardzo chciała dać mu nauczkę – a przynaj-mniej pokazać, że się go nie boi – Janey postanowiła grać ostroż-nie. Sztuka przetrwania w Nowym Jorku opiera się na umiejęt-ności chowania uraz, aby dzięki temu móc wspiąć się wyżej na

Page 18: Za wszelką cenę

18

drabinie społecznej. Narzuciła więc sobie chłodny ton (chciała go wyziębić jeszcze bardziej, ale się nie udało) i odparła:

– Comstock? Słucham. To, co usłyszała potem, nieco ją przestraszyło. – Janey – powiedział Comstock – zawsze byliśmy przyjaciółmi. Nie chodziło o to, że mówiąc o przyjaźni, kłamał w żywe oczy;

żaden normalny człowiek nie nazwałby ich relacji w ten sposób. Haczyk polegał na tym, że kiedy potężny i wpływowy nowojor-czyk zaczyna rozmowę od „zawsze byliśmy przyjaciółmi”, ozna-cza to, że najprawdopodobniej ma coś nieprzyjemnego do powie-dzenia. Tego hasła używa się zwykle w sytuacji, gdy jedna osoba z winy drugiej odniosła jakąś szkodę, ale ponieważ obie należą do nowojorskiej elity, chce najpierw porozmawiać, zanim sprawą zajmą się prawnicy i prasa brukowa. Janey zastanowiła się chwi-lę i jej początkowy strach przerodził się w oburzenie. Jaką szko-dę mogła wyrządzić komuś takiemu jak Comstock Dibble? Prze-cież to on ją rzucił i to on był jej coś winien. Chciała jednak, że-by odkrył karty, więc powstrzymała słowa cisnące się jej na usta i rzuciła zalotnie:

– Jesteśmy przyjaciółmi? Aha… A cały rok siedziałeś cicho. Myślałam, że dzwonisz, bo masz dla mnie rolę.

– Nie wiedziałem, że jesteś aktorką, Janey. To był cios poniżej pasa. Comstock doskonale wiedział, że

osiem lat temu wystąpiła w fi lmie akcji, ale kino jej nie pokochało. – Wielu rzeczy o mnie teraz nie wiesz – odparła – bo w ogó-

le nie dzwonisz. Zdawała sobie sprawę, że absolutnie nie musi do niej dzwonić,

ale równie dobrze wiedziała, że nic tak nie dopiecze mężczyźnie jak poczucie winy z powodu zerwania kontaktów z dziewczyną, którą się kiedyś obracało.

– Przecież dzwonię – mruknął. – To kiedy się zobaczymy?

Page 19: Za wszelką cenę

19

– Właśnie o tym chcę pogadać. – Tylko mi nie mów, że zerwałeś z Mauve. – Mauve jest kochana. – To miało sugerować, że Janey wprost

przeciwnie. Poczuła się obrażona i odpowiedziała drwiąco: – No pewnie. Przecież jej praca polega na tym, że posiada

odziedziczone miliony. – Janey… – przerwał jej Comstock ostrzegawczym tonem, ale

nie dała się uciszyć. – To szczera prawda. Sam wiesz, jak jest. – Janey odnalazła

swobodny styl rozmowy, który w zeszłym roku był jej wielkim atutem w związku z Comstockiem. Miała do niego wielki żal, że ją rzucił, ale z drugiej strony pochlebiała jej poufałość z wpływo-wym człowiekiem należącym do elity rządzącej Nowym Jorkiem. Ciągnęła gładko dalej: – Nietrudno być miłą osobą, kiedy pienią-dze same wpadają do kieszeni.

Comstock westchnął, jakby chciał powiedzieć, że jest żałos-na, ale rzekł tylko:

– Nie bądź zazdrosna. – Nie jestem – parsknęła Janey. Nie znosiła, gdy ktoś wytykał

jej wady. – O Mauve Binchely? Żartujesz chyba! W jej pojęciu Mauve była już praktycznie zabytkiem – miała

czterdzieści pięć lat – a jedyną rzeczą, która mogła się w niej po-dobać, były ciemne, długie i falujące włosy.

Comstock najwidoczniej miał już dość tego tematu, bo nag-le powtórzył:

– Janey, zawsze byliśmy przyjaciółmi. Wiem, że nie będziesz robić mi kłopotów.

– Z jakiego powodu? – zapytała. – Nie zgrywaj się – warknął. Jego głos nagle przycichł, a ton

stał się niemal konspiratorski. – Jesteś niebezpieczną kobietą. W pierwszej chwili Janey poczuła się mile połechtana tym

przytykiem, bo miewała napady narcyzmu, kiedy to wyobrażała

Page 20: Za wszelką cenę

20

sobie, że faktycznie jest niebezpieczną kobietą, która chce za-władnąć całym światem. Jednak w słowach Comstocka wyczuła ukrytą groźbę. W zeszłym roku, kiedy była bez grosza, za jej ple-cami szeptano, że jest kurwą. W tym roku odbiła się od dna, ra-dziła sobie sama, ale szepty nie ustały, zmieniły tylko charakter. Teraz mówiono o niej, że jest niebezpieczna. Ale taki jest Nowy Jork. Nadała głosowi zmysłowe brzmienie, żeby ukryć narastają-cą konsternację:

– Kiepsko ci wychodzi ta rozmowa z przyjaciółką, Comstock. Jego śmiech trwał dokładnie sekundę. – Nie próbuj mi robić koło pióra… – powiedział tonem

groźby. Przez chwilę Janey spodziewała się, że zaraz nastąpi jeden

z jego osławionych wybuchów. Comstock Dibble, geniusz fi l-mowego biznesu, był także znany z niepohamowanego tem-peramentu. Wiele kobiet usłyszało od niego skierowane pod swoim adresem wyzwisko „cipa”. Większość dostała potem ko-sze kwiatów na przeprosiny. W mieście było kilkunastu takich ludzi jak Comstock – w jednej chwili ujmująco grzecznych, w następnej miotających przekleństwami. Dopóki jednak Dib-ble kierował Paradorem, a Parador pozostawał pupilkiem pra-sy, nie było na to siły – i to także jest charakterystyczne dla No-wego Jorku.

Gdyby Janey Wilcox miała mniej pewności siebie, na pew-no dałaby się zastraszyć, ale ona zawsze szczyciła się tym, że nie pozwala wodzić się za nos nawet najpotężniejszym męż-czyznom. Odparła zatem głosikiem pełnym najszczerszej nie-winności:

– Grozisz mi? – Wybierasz się dziś do Mimi Kilroy? – Wypluł z siebie to

pytanie. Janey była tak zaskoczona, że wybuchnęła śmiechem.

Page 21: Za wszelką cenę

21

– No wiesz? Nie masz lepszych rzeczy do roboty, niż dzwonić do mnie i pytać, czy idę na przyjęcie?

– Skoro już o to pytasz, to mam – odpowiedział, przedrzeź-niając jej swobodny ton – i dlatego jestem taki wkurzony. Do jas-nej cholery, nie możesz posiedzieć w domu?

– A ty nie możesz? – Mauve jest przyjaciółką Mimi. – No to co? – Głos Janey był zimny jak stal. – Posłuchaj mnie, Janey – powiedział Comstock. – Ostrze-

gam cię jak przyjaciel. Lepiej dla nas obojga, żeby nikt się nie do-wiedział, że się znamy.

Janey nie mogła się powstrzymać, żeby nie przypomnieć mu o ich dawnym związku.

– Nie, Comstock – odparła ze słodkim uśmiechem. – To dla ciebie będzie lepiej, jeśli nikt się nie dowie, że zeszłego lata pie-przyłeś się ze mną.

I doczekała się. Comstock stracił panowanie nad sobą. – Zamkniesz się wreszcie i posłuchasz, cipo jebana?! – ryknął. Wrzasnął tak głośno, że Janey pomyślała, że słyszą go wszyscy

kierowcy dookoła, cały ten długi korek na autostradzie Long Is-land. Ale jeśli myślał, że z nią to przejdzie, to grubo się mylił. Już nie była tą zagubioną dziewczynką, którą w zeszłym roku brał, jak chciał. Nadszedł czas, żeby mu to pokazać.

– To ty posłuchaj – rzekła z lodowatym spokojem. – Chcesz mi powiedzieć, że w zeszłym roku byłam dobra do łóżka, ale w tym roku lepiej mnie nie znać? To ja też ci coś powiem: nie je-stem taka.

– Wszyscy wiemy, jaka jesteś – odparł złowrogo. – I tym się różnimy: ja nie wstydzę się swojej przeszłości. –

To nie była do końca prawda, ale trzeba przyznać, że zabrzmia-ło nieźle.

Na Comstocku nie zrobiło to żadnego wrażenia.

Page 22: Za wszelką cenę

22

– Trzymaj się ode mnie z daleka – powiedział. – Ostrzegam cię. W razie czego oboje pójdziemy na dno.

I rozłączył się. A niech go szlag trafi , pomyślała Janey, wciskając pedał ha-

mulca. Wszystkie samochody stały. Zmrużyła oczy, patrząc przed siebie na długi sznur pojazdów.

To miało być lato mojego triumfu, przypomniała sobie ze złością. Od trzech dni w telewizji puszczano nową reklamów-kę, w której Janey wystąpiła ubrana tylko w białą jedwabną bie-liznę i z rekwizytem w postaci białej gitary elektrycznej. Sukces był wielki, a jej status jako supermodelki wydawał się niezachwia-ny. Tego lata należało uderzyć. Jej plan był prosty: zdobyć wpływy wśród grubych ryb napływających co roku latem do Hamptons. Marzyła o prowadzeniu „salonu”, który byłby miejscem spotkań artystów, fi lmowców, pisarzy, świątynią intelektualnej dyskusji… Gdyby ktoś ją mocno indagował, wyznałaby, że marzy o tym, żeby kiedyś stanąć za kamerą. Lecz najbardziej ze wszystkiego pragnę-ła osiągnąć taką pozycję – i w tym miała jej pomóc kariera super-modelki – żeby już nigdy więcej nie musiała użerać się z debila-mi pokroju Comstocka Dibble’a. Naturalnie, marzyła o miłości, ale czy nawet w najlepiej dobranym związku nie ma choć odro-biny cynizmu? A dla publiki nie ma nic lepszego niż skojarzenie dwojga sławnych ludzi…

Ale rozmowa z Comstockiem, która spadła na nią jak grom z jasnego nieba, zachwiała jej pewnością siebie i zmusiła do za-stanowienia się, czy aby na pewno zaszła tak wysoko, jak jej się wydawało. Odkąd tylko pamiętała, musiała oddawać się bogatym facetom, aby przeżyć – łysym kurduplom z brzuszkiem, włosami w uszach i grzybem między palcami u nóg, z popsutymi zębami i futrem na plecach, patałachom z niedowładem członka, krótko mówiąc: mężczyznom, z którymi żadna szanująca się kobieta nie poszłaby do łóżka, gdyby nie mieli pieniędzy. Obiecała sobie, że

Page 23: Za wszelką cenę

23

to lato, pierwsze ze wszystkich, będzie inne. Tymczasem wystar-czyło kilka kpiących słów Comstocka Dibble’a – „wszyscy wiemy, jaka jesteś” – i nagle straciła cały rezon…

Chwyciła mocniej kierownicę i zauważyła, że znów ma obgry-zione paznokcie. Szybko wsunęła dłoń między nogi, żeby nie my-śleć o palcach, i zaczęła sobie wmawiać, że Comstock nie powie-dział prawdy. Na pewno był po prostu zły, że dziewczyna, którą mógł mieć, została supermodelką… Niestety, jego słowa dobitnie charakteryzowały mentalność nowojorczyków: jeśli chodzi o męż-czyzn, to mogli oni mieć tyle kobiet, ile dusza zapragnie, a jedno-cześnie wciąż pokutował staroświecki pogląd, że kobiety nie po-winny mieć zbyt wielu partnerów. Oczywiście nikt nie zabraniał im seksu; wprost przeciwnie, oczekiwano tego od nich. Niemniej istniał jakiś niepisany limit łóżkowy, po którego przekroczeniu ko-bieta nie była już „odpowiednia na żonę”.

Co za niesprawiedliwość, pomyślała gniewnie Janey. To praw-da, że miała więcej facetów niż którakolwiek z jej znajomych. Wiedziała też, że za plecami ludzie mówią o niej, iż jest dziwką. Nikt jednak nie rozumiał, że każdy facet, z którym to robiła, na-wet jeśli tylko zrobiła mu dobrze w toalecie w restauracji, był dla niej kandydatem na „tego jedynego”.

Tak przynajmniej to sobie tłumaczyła. Telefon znów zadzwonił. Sięgnęła po niego z nadzieją, że to

może Comstock chce ją przeprosić. Usłyszała mgliście znajomy kobiecy głos:

– Janey? – Właścicielka głosu sprawiała kulturalne wrażenie i miała akcent ze wschodniego wybrzeża. Nagle wykrzyknęła, jak ktoś, kto po latach dzwoni do starego przyjaciela: – Mówi Mimi Kilroy! Jak się miewasz, kochana?

Janey była tak zaskoczona, że na moment aż ją zatkało. Mimi z całą pewnością nie była jej dobrą znajomą. Choć znały się już od ładnych paru lat, to, prawdę mówiąc, przez ten czas spotkały

Page 24: Za wszelką cenę

24

się zaledwie kilka razy, przypadkiem, na imprezach. Ale i tak Ja-ney zaniemówiła z wrażenia. Mimi Kilroy zajmowała miejsce na samym szczycie nowojorskiej drabiny społecznej. Jej ojciec był sławnym senatorem, o którym krążyły pogłoski, że jeżeli republi-kanie wygrają najbliższe wybory, to może zostać komisarzem do spraw fi nansów. Mimi była na świeczniku od piętnastego roku ży-cia, kiedy to zaczęła bywać w Studiu 54. Mówiono o niej, że jest szarą eminencją nowojorskiej socjety. Przez dziesięć lat Janey nie zamieniła z nią więcej niż trzy słowa. Aż do tej chwili Mimi z po-wodzeniem ją ignorowała albo udawała, że nie wie, kim jest Ja-ney Wilcox – niemniej Janey nie była zdziwiona, że Mimi dzwo-ni do niej. W końcu taki jest Nowy Jork. Gdy ktoś odniesie tutaj sukces, o jego przyjaźń zabiegają ludzie, którzy dotąd nie zauwa-żali jego istnienia.

Janey przybrała zatem ton starej dobrej znajomej, sugerujący, że nie zdarzyło się nawet raz, żeby Mimi zlekceważyła ją w towa-rzystwie. Zamruczała ciepło:

– Cześć, Mimi. Pewnie masz urwanie głowy z tym dzisiej-szym przyjęciem? – Po czym rozsiadła się wygodnie, łowiąc włas-ne pełne satysfakcji spojrzenie w lusterku wstecznym.

Janey wiedziała, że to nie w porządku nagle udawać przed Mimi wielką przyjaźń tylko dlatego, że Mimi równie nagle za-częło na tym zależeć, ale nigdy nie przejmowała się takimi dro-biazgami, zwłaszcza w sytuacji, z której mogła wyciągnąć jakieś korzyści. Mimi odparła z nutką zawstydzenia w głosie:

– Nawet palcem nie ruszyłam. Wszystko robi fi rma organizu-jąca bankiety… Ja muszę tylko próbować przystawek!

Nagle Janey poczuła się nieswojo. Wydała w życiu dwa przy-jęcia, żadne się nie udało (jedzenie było żałośnie ubogie, a do te-go za każdym razem zabrakło trunków), a fakt, że Mimi stać było na wynajęcie fi rmy cateringowej do organizacji swoich sławnych bankietów, tylko pogłębiał dzielącą je przepaść. Ludziom, którzy

Page 25: Za wszelką cenę

25

wytykali jej niższą pozycję, Janey zwykle odpowiadała jakąś ką-śliwą uwagą. Tym razem jednak, choć miała już na końcu języka sarkastyczne: „A nikt nie może cię wyręczyć?”, zaśmiała się tyl-ko kurtuazyjnie.

– Kochana – zaszczebiotała Mimi – dzwonię, żeby zapytać, czy na pewno przyjdziesz. Chcę cię przedstawić komuś wyjątko-wemu. Nazywa się Selden Rose, pochodzi z Kalifornii i niedaw-no się tutaj sprowadził… Znasz go? Jest nowym szefem Movie-Time, tego kanału kablowego… Ty pewnie nie oglądasz telewizji, ja zresztą tak samo, ale wychodzi na to, że taki dyrektor kablów-ki to jest ktoś. Ma czterdzieści pięć lat, jest zabójczy, po rozwo-dzie, dzięki Bogu nie ma dzieci, więc nie jest jeszcze kompletnie zdziadziały… Ale najważniejsze, moja droga, że to taki… szcze-ry człowiek. Szczery… to dobre określenie. Ani trochę nie przy-pomina nas. – Mimi zaśmiała się znacząco. – Nie oczekuję, że zakochasz się w nim od pierwszego wejrzenia, ale on tu nikogo nie zna, a poza tym to stary przyjaciel George’a, więc gdybyś by-ła taka dobra i nieco się nim zajęła…

– Z wielką przyjemnością – przerwała jej Janey słodziutkim tonem. – Wygląda na ideał…

– Nie zawiedziesz się na nim – zapewniła ją Mimi. – A ja ni-gdy nie zapominam o przysłudze…

Przez kilka chwil rozmawiały o niczym, aż w końcu Mimi rzuciła: „Całuję, pa!”, i rozłączyła się. Zupełnie niespodziewanie dla siebie samej Janey znów była w siódmym niebie. Nie obiecy-wała sobie wiele po panu Seldenie Rosie – sądząc z opisu, mógł to równie dobrze być drugi Comstock Dibble – ale sam fakt, że Mi-mi zadzwoniła, żeby go z nią umówić, utwierdził ją w przekona-niu, że zaszła bardzo wysoko. Pokaże teraz Dibble’owi, że z nią nie warto zadzierać. Nie do końca wiedziała, co Mimi rozumie przez „zajęcie się” Rose’em (jeżeli myśli, że zrobię mu laskę w ła-zience, pomyślała, to bardzo się myli), ale z pewnością poświęci

Page 26: Za wszelką cenę

26

mu trochę czasu, a kiedy Comstock zobaczy, że Janey jest tak bli-sko z Mimi, dostanie szału.

Samochody znów stanęły, tym razem przed samym zjazdem z autostrady. Janey, uskrzydlona poczuciem władzy, opuściła da-szek przeciwsłoneczny, w którym było zamontowane duże pod-świetlane lusterko. Jej odbicie nigdy jej nie zawiodło; oddała się kontemplacji własnej urody.

Miała długie, grube włosy koloru śmietany i twarz o dosko-nałych proporcjach, z wysokim czołem i niewielkim, kształtnym podbródkiem. Kąciki niebieskich oczu leciutko się unosiły, co na-dawało im zagadkowy i zarazem inteligentny wyraz, a pełne us-ta (dopełnione niedawno zastrzykami u dermatologa) sugerowały niemal dziecięcą niewinność. Jedyną techniczną usterką tej twa-rzy był nos, z lekko zaokrąglonym i zadartym koniuszkiem, lecz przecież gdyby nie on, Janey byłaby tylko zimną, klasyczną pięk-nością. Dzięki niemu nie sprawiała wrażenia absolutnie niedo-stępnej; przeciętny zjadacz chleba mógł myśleć, że może ją mieć, jeśli tylko uda mu się zbliżyć do jej sfery.

Janey wpadła w taki zachwyt nad swoją urodą, że nie zauważy-ła, kiedy korek wreszcie ruszył. Z sielanki wyrwał ją dopiero ostry dźwięk klaksonu samochodu stojącego za nią. Spojrzała w luster-ko, zdenerwowana, lecz także trochę zażenowana. Zobaczyła, że trąbiący na nią kierowca zielonego ferrari jest młody i nieludzko przystojny. Janey poczuła lekkie ukłucie na widok tego samocho-du – od dawna o takim marzyła – ale kiedy spostrzegła, kto siedzi obok kierowcy, skręciła się z zazdrości: Pippi Maus!

Pippi i jej młodsza siostra Nancy tworzyły duet aktorski. Po-chodziły z Charlestonu w Karolinie Południowej. Miały faktycz-nie mysie twarze, ale ich fi gury były godne pozazdroszczenia: po-łączenie szczupłej sylwetki i naturalnie dużego biustu to rzadkość. Obie – totalne beztalencia; patrząc na nie, Janey dokładnie wie-działa, co jest nie tak z tym światem. A jednak udało im się zro-

Page 27: Za wszelką cenę

bić karierę, grając kontrowersyjne rólki w niezależnych produk-cjach. Janey nie mogła zgadnąć, po co Pippi Maus wybiera się do Hamptons – z jej punktu widzenia ktoś taki nie miał tam cze-go szukać – ale jeszcze bardziej frapowało ją, jak też udało jej się ustrzelić takiego przystojniaka. Nawet za kierownicą niewielkiego ferrari było widać, że jest wysoki – może nawet metr dziewięćdzie-siąt – i szczupły. Miał pełne usta i marmurowe rysy modela. Mógł być gejem – Pippi była typem dziewczyny, u której nie dziwi na-wet partner homoseksualista – ale jego image prawdziwego macho, jak również zachowanie na drodze przeczyły temu.

Nagle, nic sobie nie robiąc z Janey, ferrari skręciło na pobocze i w jednej chwili minęło jej porsche. Pippi zapiała z radości, a Ja-ney wbiła wzrok w kierowcę. Na krótką chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały. Janey uderzył wyraz jego twarzy. Parzył na nią, jak-by zobaczył anioła…

W następnej chwili zielony wóz zniknął na zjeździe z autostra-dy, pozostawiając Janey z poczuciem, że znów coś w życiu jej nie wyszło. Skoro już nie stać jej było na hydroplan, to powinna jechać do Hamptons takim właśnie samochodem, z takim właśnie face-tem u boku… Odruchowo włożyła palec do ust, odgryzając nie-istniejącą skórkę. Na pocieszenie powiedziała sobie, że kierowca ferrari, który przecież pokochał ją od pierwszego wejrzenia, mo-że być tym jedynym, którego ona szuka. Wprawnie wrzuciła trzeci bieg, przewidując wielką frajdę, jaką sprawi jej odbicie Pippi Maus tego przystojniaka.

Page 28: Za wszelką cenę

Cena detal. 34,90 zł

URODA, KARIERA, SŁAWA I PIENIĄDZE – CZEGO MOŻNA CHCIEĆ WIĘCEJ?

Poznajcie Janey: pięknąmodelkę, która postano-wiła podbić świat i serca wszystkich nowojorczyków. Początki bywają trudne, aledla kobiety, która czegośpragnie, nie ma rzeczy nie-możliwych. Bogaci mężczyźni, szybkie samochody, oszała-miający sukces.Na Piątej Alei spełniają się sny, jednak płaci się za nie wielką cenę.Czy dla marzeń można poświęcić miłość? Ile warta jest prawdziwa przyjaźń?Na te pytania musi odpowiedzieć sama Janey i zdecydować, co jest dla niej najważ-niejsze.

Candace Bushnell z właściwym sobie humorem odsłania tajemnice Nowego Jorku. Z przymrużeniem oka pokazuje, jak Piąta Aleja rozprawia się z marzeniami młodej dziewczyny.

Bushnell_Za wszelka cene_KOREKTA.indd 1 2010-04-13 13:20:14