wieszczba krwawej głowy - pdf.helion.plpdf.helion.pl/e_0jba/e_0jba.pdfogromne, przecudne, zbudowane...

26
andrzej juliusz sarwa andrzej juliusz sarwa wieszczba wieszczba krwawej głowy krwawej głowy diaboliczny romans upiorny diaboliczny romans upiorny armoryka armoryka

Upload: nguyencong

Post on 28-Feb-2019

221 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

an drzej ju l iusz sa r waan drzej ju l iusz sa r wa

wieszczbawies zczbakrwawej głowykrwawej głowy

diaboliczny roma ns up iornydiaboliczny roma ns up iorny

ar morykaar moryka

an drz ej jul i usz sa r wa

wie s zczba krwa w ej głowydiaboliczny roma ns up iorny

ar moryka

sa n domierz 2017

Projekt okładki: Julisz Susak

Na okładce:Félicien Rops (1833­1898), Black Mass (1877), licencja: public domain, źródło: Internet

Copyright © 2017 by Wydawnictwo „Armoryka”

Wydawnictwo ARMORYKAul. Krucza 16

27-600 Sandomierzhttp://www.armoryka.pl/

ISBN 978-83-8064-328-4

Przeszłość – to jest dziś,tylko cokolwiek dalej.Nie jakieś tam coś, gdzieś,gdzie nigdy ludzie nie bywali.

Cyprian Kamil Norwid

PROLOG

Piękna kobieta o smagłej cerze – ni to Indianka, ni Euro-pejka, taka, którą Meksykanie zowią Morenita, stojąca naszczycie góry spoglądała na wielkie, wspaniałe, urzekającemiasto rozciągające się u jej stóp. Miasto budziło podziw.Ogromne, przecudne, zbudowane na obszernej wyspie rozło-żonej pośrodku jeziora Texcoco, wgryzające się w toń jeziorapływającymi sztucznymi trzcinowymi wysepkami-ogrodami.Od miasta ku brzegom, ku stałemu lądowi, prowadziło kilkagrobli. Był to bajecznie bogaty Tenochtitlan, stolica impe-rium Azteków.

Gwarne było i ludne, zasiedlone przez ponad dwieście ty-sięcy mieszkańców... Pełne zasobnych domów, pałaców iświątyń. Rezydował tu cesarz, a był nim podówczas Monte-zuma II1. Władca świecki i najwyższy kapłan zarazem.

Kobieta stała nieporuszona, tylko łagodny wiatr szarpałlekko kosmykiem jej ciemnokasztanowych włosów, który

1 1466-1520.

5

niesfornie wysunął się spod brzegu ciemnobłękitnego płasz-cza obszytego ciężką złotą lamówką, który miała narzuconyna głowę niczym welon. Płaszcz okrywał suknię w kolorzedelikatnego różu zdobną kwiatami, a przepasaną w talii szar-fą czarną, jak to u indiańskich ciężarnych mężatek było wzwyczaju.

Naraz, skądś zza rozłożystego i dość pokracznego drzew-ka jukki o ciemnozielonych, twardych, mieczowatych li-ściach i dzwonkowatych kremowobiałych kwiatach, rosnące-go niedaleko potężnego świętego drzewa ceiby2, gęsto pokry-tego różowym wonnym kwieciem, a wspierającego kolosalnypień na deskowatych korzeniach podporowych, drzewa zwa-nego przez tubylców pochote albo yaxché, wysunął się męż-czyzna. Cerę, choć również smagłą, miał jednak zdecydowa-nie jaśniejszą niż kobieta, w której stronę zmierzał, przedzie-rając się przez zarośla złożone z krzewów białej szałwi, któranie wiadomo skąd się wzięła w tym miejscu, bo to nie byłyjej ojczyste strony, więc zapewne musiał ją ktoś przywieźć icelowo tu zasadzić, oraz rosnącej w cieniu tej pierwszej, szał-wi wieszczej, która również nie była tutejszą rośliną3, oby-dwie owe krzewinki wydzielały upajające i odurzające aro-maty, a to, że tu się znajdowały mogło wskazywać tylko najedno – mimo iż okolica była dzika i nie wyglądała na zbyt

2 Ceiba, pochote, yaxché – puchowiec pięciopręcikowy, drzewo kapo-kowe (Ceiba pentandra).

3 Biała szałwia (Salvia apiana) gatunek kalifornijskiej szałwi używanejw rytuałach oczyszczających ludzi, miejsca i pomieszczenia; szałwiaboska (Salvia divinorum), inaczej wieszcza, endemit występujący wnaturze wyłącznie w niektórych miejscach meksykańskiej Sierra Ma-zateca – roślina posiadająca właściwości psychoaktywne, wywołują-ce wizje i inne duchowe doświadczenia. Mazatekowie, po podbojukraju przez Hiszpanów poświęcili tę roślinę Najświętszej Maryi Pan-nie.

6

często odwiedzaną, sądząc po ledwie zarysowanej w chasz-czach wąziuchnej ścieżynie, musiała posiadać charakter sa-kralny. Mężczyzna ubrany był w czarny płaszcz uszyty z naj-delikatniejszej tkaniny bawełnianej, narzucony na gołe ciało iprzepasany czymś w rodzaju powroza uplecionego z suro-wych włókien agawy. We włosach, nad lewym uchem, ni-czym zastygła stróżka krwi zwieszało mu się karmazynowepióro świętego kwezala4.

- Podziwiasz moje królestwo? - zagadnął kobietę.- Twoje, Quetzalcoatlu?- A i owszem. Moje. Czyż nie jestem księciem tego świa-

ta? Bogiem tego świata? Patronem wszelkiej wiedzy, nauki,sztuki, rzemiosła, stanu kapłańskiego? Czyż nie do mnieprzynależy Gwiazda Zaranna, Jutrzenka? Czyż nie jestempierzastym wężem? Panem grzechotnikiem przystrojonym wpióra kwezala i ary? Czyż nie jestem władcą wichru? Czyżnie jestem panem deszczu? Czyż nie władam światem z cen-trum mojego wspaniałego miasta Cholula, gdzie ze szczytupoświęconej mi piramidy spadają tysiące i dziesiątki tysięcytrupów? Gdzie na moją cześć tryska krew przeobficie, gdziewyrywa się gorące i bijące jeszcze serca z ludzkich piersi?Czy to nie tam żywych ludzi obdziera się skóry i czyż kapłaninie ubierają się w te skóry, by modlitewnie tańczyć na mojącześć? Czyż to nie tam wyrywa się paznokcie maleńkim dzie-ciom, kiedy kraj dotyka susza, by ich płacz, by ich łzy prze-błagały mnie, iżbym zesłał deszcz, który napoi ziemię, a tawyda plon złocistych kukurydzianych kaczanów, pękatychstrąków fasoli, pomidorów o delikatnym miąższu, mięsistych

4 Kwezal, quetzal (Pharomachrus mocinno), święty ptak pogańskichmieszkańców Meksyku.

7

owoców papryki, złotych jagód uchuva5, bulw ziemniacza-nych i nie będzie głodu i smutku, a sytość i radość? Widzisz?Kto jest potężniejszy ode mnie? Kto mnie pokona? Kto by sięzresztą ośmielił?

- Ja.- Ty??? A kimże ty jesteś?... Cóż ty możesz?... Kobieto... -

słowa te wypowiedział z nieskrywaną pogardą.- Twierdzisz, żeś jest bogiem, a nie rozpoznałeś mnie?Quetzalcoatl cofnął się o krok i teraz wyjątkowo bacznie

zlustrował pytającą, zamilkł na chwilę, a potem nieswoimgłosem zapytał:

- A jakie jest twoje imię? Zdradzisz mi je?...- Coatlaxopueh.- Coatlaxopueh... Ta, która zmiażdży węża... - Quetzalcoatl

aż skulił się ze strachu i wyszeptał w przerażeniu. To ty...Lecz przecie nie tak do tej pory się ukazywałaś... Pani Co-atlaxopueh... Dziewico-Matko... - zawiesił głos, a potem nie-omal krzyknął: - Ale ja nie poddam się bez walki. Nie pod-dam!...

- Przegrasz... starodawny wężu... morderco i łgarzu, wieszo tym doskonale...

- Może jako Pierzasty Wąż przegram tę batalię. Tę tutaj.Ale jako diuk Ferulci de Atanas de Piserente y Diofio6, bo taksię teraz nazwę – dla nowych panów, dla nowych władcówtego czasu i tego wymiaru – popróbuję jeszcze sił. I pewnienie raz się spotkamy. Chociaż, przyznam to szczerze, wolał-bym cię już nigdy więcej nie oglądać.

5 Miechunka peruwiańska (Physalis peruviana).6 Każde z imion i nazwisko to anagramy słów łacińskich i hiszpańskich

wskazujące kim jest ta osoba.

8

Dopowiedziawszy tych słów Pierzasty Wąż gwałtowniecofnął się w chaszcze, a potem oddalił śpiesznym krokiem,kierując się w stronę miasta. Jeszcze tylko przez krótki czassłychać było trzask uschłych gałązek, łamanych jego stopami,a potem wszystko ucichło. Ptaki zaś, które zamilkły, gdy siętu pojawił, znów zaczęły śpiewać.

* * *

Letni dzień roku Pańskiego 1517 szarzał i ciemniał spowi-jany delikatną opończą zmierzchu.

Francisco Hernández de Córdoba7, hiszpański hidalgo, po-stawny, prosty niczym świeca, szeroki w barach i wąski wbiodrach, o twarzy pociągłej, pokrytej czarnym zarostem idość krótko przyciętych włosach, stał wsparty o burtę kara-weli i wpatrywał się w horyzont, na którym majaczył zaryslądu.

Oto właśnie przecierał nowy szlak morski wiodący od An-tyli do nieznanego wcześniej Jukatanu...

* * *

Poranek 31 października 1517 roku był szary, zimny, za-mglony nieco i przesycony mikroskopijnymi kropelkamiwody. Katolicki niemiecki zakonnik w augustiańskim habicieenergicznie wywijał młotkiem. Jeszcze jedno, ostatnie ude-rzenie, wbity ostatni gwóźdź i na drzwiach kościoła zamko-wego w Wittemberdze odznaczył się jasną prostokątną plamądokument, który wówczas może nie wydawał się zbyt ważny,

7 1427-1517.

9

bo też i nikomu by do głowy nie przyszło, jakiej to rewolucjii kościelnej i z czasem społecznej da on początek.

Mnichem z młotkiem był wielebny ojciec doktor MarcinLuter, OSA, a owym dokumentem jego słynne 95 tez, zwa-nych potocznie przeciw odpustom.

Lecz w głowie Lutra wylęgły się i inne poglądy, te odpu-sty, czy raczej publiczne wystąpienie przeciwko nim, to byłojuż tylko ostateczne przekroczenie granicy, przed której prze-kroczeniem wcześniej się wzdragał i rozpoczęcie rozgłasza-nia nauk, jakich do tej pory żaden chrześcijanin nie odważył-by się głosić. Ba! Nie tylko chrześcijanin, ale i wyznający du-alizm gnostyk! Żaden bogomił, żaden albigens! Żaden „peł-nokrwisty” manichejczyk8 nawet!

Doktor Luter wszelako się odważył, oznajmiając:

„Nie życzę sobie, iżby ktokolwiek naukę moją osądzał – ni ludzie, niteż i wszyscy aniołowie. Albowiem pewien jestem i chcę także przez tęnaukę swoją, iżbym był nie tylko waszym, lecz również i aniołów sę-dzią... Tedy więc, kto mojej nauki nie przyjmie, ten niech nie stanie siębłogosławionym, a to dlatego, iż moja nauka boska jest, nie moja. Dlate-go też i sąd mój jest również boski, a nie mój”.

A ponieważ owa nauka była – jak twierdził – boska, to bezszemrania należało przyjmować wszystko, co głosił ów nie-miecki doktor w augustiańskim habicie.

8 Gnostyk, manichejczyk, bogomił, albigens – wyznawcy religii opie-rających się na dualizmie i gnozie, czyli na wierze w dwóch równo-rzędnych sobie bogów – dobrego i złego oraz wiedzy, przeznaczonejdla wtajemniczonych. Uważający Boga chrześcijan za złego, zastwórcę materii i wszelkiego zła, którego należy zwalczać. Gnosty-cyzm powstał na Bliskim Wschodzie, manicheizm narodził się w Per-sji, potem dał początek bułgarskim bogomiłom i oksytańskim albi-gensom.

10

Nielicho musiał zaskoczyć i zwolenników i oponentów,kiedy ujawnił się i z takim poglądem, że:

Bóg nie może być Bogiem; On najpierw musi stać się diabłem... Mu-szę przyznać boskość diabłu na krótką godzinę i niech szatańskość będzieprzypisana do naszego Boga. Ale to wczesne dni jeszcze. W końcu rze-czywiście możemy powiedzieć: Jego dobroć i sprawiedliwość trwa nadnami.

A zatem? Z Szatana wyewoluował Bóg? Więc to Szatanjest tym Odwiecznym? Pierwotnym? Pierwszym i Przed-wiecznym? Ale czy przeistaczając się w Boga przestał byćSzatanem? Bo skoro tak, to...

...żaden grzech nie może mi zaszkodzić... Grzech nie może cię ode-rwać od Niego [Chrystusa], nawet jeśli cudzołożysz sto razy dziennie i ty-leż morderstw popełniasz... Czyż bowiem i sam Jezus nie cudzołożył?Cudzołożył! I to nie raz: Chrystus był cudzołożnikiem: pierwszy raz z ko-bietą przy studni, gdy było mówione: »Nikt nie wie, co On z nią robi«.Ponownie, z Marią Magdaleną i jeszcze raz z kobietą przyłapaną na cu-dzołóstwie, którą oddalił tak lekko. Zatem i sprawiedliwy Chrystus mu-siał przed śmiercią stać się cudzołożnikiem...

Ta boska nauka nie mogła tedy nie być atrakcyjna... więcboska nauka jęła się szerzyć niczym pożar dotkniętego susząlasu, i to po całej Europie... a że ani cudzołóstwo, ani morder-stwo nie mogło wierzącego oderwać od Chrystusa, to, cho-ciaż i wcześniej niezbyt mocno się przed takimi uczynkamiwzdragano, to teraz i cudzołożono i jeszcze więcej mordowa-no – nader ochoczo, rzec by można.

Uczynki przecie nie miały żadnego znaczenia, albowiemsprawiedliwy z wiary żyć będzie, co akcentował niemieckidoktor w augustiańskim habicie... a ponieważ jego zwolenni-cy pamiętali i o pozostałej części zdania: jeśli się cofnie, nie

11

upodoba sobie dusza moja w nim9, nie cofali się tedy i cofaćsię nie zamierzali – w niczym...

A kiedy jeszcze drugi z patriarchów reformacji, zda sięjeszcze żarliwszy od Lutra zwolennik wyleczenia chrześci-jaństwa z jego półtora tysiąca lat trwającej tradycji i wiary odczasów apostolskich licząc, niejaki Kalwin, jął głosić, że Bógz góry przeznaczył niektórych do zbawienia, a niektórychskazał na potępienie, to już nikt nie musiał się w niczym krę-pować – bo i tak niebieskie podwoje stały dla niego otwo-rem... pod warunkiem oczywiście, że został przez Boga wy-brany... a jeśli nie został wybrany, to i tak było mu jużwszystko jedno...

Jako że jednak nie wszyscy podzielali te światłe i postępo-we opinie, więc Europa znów spłynęła potokami krwi...

* * *

8 sierpnia 1535 roku w Genewie zapanowało niezwykłepodniecenie. Zgraja młodzieniaszków, pełna uniesienia, pra-gnąca zasłużyć się Bogu, podekscytowana wspaniałym kaza-niem Kalwina ruszyła na miasto.

- Do najbliższego kościoła! Gdzie najbliższy papistowskikościół10? - słychać było ich krzyki i nawoływania.

- Jest, jest!- Wyrąbać drzwi!Lecz wyrąbywać ich nie było potrzeby. Stały otworem.Gromada młodzieniaszków wpadła do środka, ale, gdy

przeszli przez kruchtę i znaleźli się w nawie, mimo wszystkozatrzymali się onieśmieleni. Powaga i dostojeństwo wieków,

9 Z Listu św. Pawła Apostoła do Hebrajczyków, Rozdział 10, wers 38.10 Kościół katolicki.

12

pełgający czerwonawo płomyk wiecznej lampki i ta cisza, ci-sza wręcz paraliżująca.

Krótko to jednak trwało. Jeden z napastników ruszył kuprezbiterium.

- Chodźcie, nie ma się czego bać!Inni ruszyli za nim.Kopniakiem otworzył zamknięte na zasuwkę drzwiczki

balustrady, przy której wierni komunikowali11, w kilku susachdopadł ołtarza, rozbił drzwiczki tabernakulum, z pozłocistejpuszki na ołtarzową mensę wytrząsnął Najświętszy Sakra-ment, sam nabrał pełną garść komunikantów i zachęcił in-nych, by poszli w jego ślady.

A później, tak jak wpadli do wnętrza, tak i wypadli na uli-cę – nieomal pędem.

A potem szli jej środkiem, pewni siebie, butni, odważni –bo w tłumie.

- Hej, ludzie! Luuudzie!!! Mamy tu sporo katolickich bo-gów! Kto ich chce trochę? Nikomu nie poskąpimy!

Ale nie było odzewu.Któryś z owych zacnych i pobożnych kalwińskich mło-

dzieńców swoją porcję komunikantów rzucił w górę, a wiatrje rozniósł. Pospadały na ziemię niczym ogromne śniegowepłatki.

- Nie marnuj tego dobra, lepiej niech ktoś z niego skorzy-sta! - zaprotestował jeden z kompanów. - O! Spójrz, możeon?

Pod nadjedzonym liszajami grzyba murem kamienicy sie-dział bezdomny wynędzniały pies. Zaczęli go wabić. Pies wpierwszej chwili próbował się ratować ucieczką, ale otoczonyze wszystkich stron nie miał na to szansy. Dał za wygraną,

11 Komunikowali – dawna forma: przystępowali do Komunii św.

13

bezradnie tylko szczerzył wykruszone ze starości i niedoży-wienia zęby. Wtedy jeden z najbardziej gorliwych w swejwierze młodzieńców, przykucnął przed nim i wprost przedpysk cisnął mu zabrane z kościoła hostie.

- Na! Żryj!Było ich dużo. Bardzo dużo. Kilkadziesiąt. Pies nieufnie

obwąchał ów dziwny Chleb, a potem ostrożnie, jakby z nieja-kim nabożeństwem, delikatnie zbierając językiem, zjadł to,co przed niego rzucono. I po raz pierwszy od wielu, wielu ty-godni poczuł się szczęśliwy i syty... Zaskomlił radośnie i, zle-głszy na ziemi, wsparł łeb na łapach i przymknął powieki...

* * *

Rześki ranek 20 sierpnia 1566 roku zapowiadał bardzoupalny dzień. Mrowie protestanckich mieszkańców Antwer-pii w religijnym zapale wędrowało przez miasto, wznoszącwrogie antypapieskie okrzyki, szukając pretekstu, aby pobić,a jeszcze lepiej zakatować na śmierć jakiegoś katolickiegoklechę, ale miasto wyglądało na wyludnione. Trzeźwiejsi irozsądniejsi mieszkańcy poukrywali się w domach i bali sięnawet zerkać przez okna. Protestantów jednakże rozsadzałaenergia i ogromne pragnienie przypodobania się Bogu. I otonaraz na ich drodze znalazła się cudowna niczym senne ma-rzenie, ogromna świątynia. Katolicka!

- Katedra... Tfu... Najświętszej Maryi Panny... Tfu!Jakiś dryblas o czerwonym od opilstwa, nalanym pysku i

nieomal filetowym nosie, perorował zawzięcie, wygłaszającswoje mądrości do zebranego wokół niego tłumu, równie za-jadłych, co i on sam, prymitywnych ludzi. Bluźnił przy tym,

14

przeklinał i potrząsał solidną dębową pałą, którą dzierżył wgarści.

- Czy my, kur..., pozwolimy, żeby coś, kur..., takiego, tosiedlisko papistowskich, kur..., diabłów, ściągało nędzę i Bo-skie, kur....., przekleństwo, na kur..., nasze, kur..., sławne mia-sto, kur...?

- Nie! - ryknął tłum. - Nie! Niedoczekanie ich!- Więc co nam, kur..., czynić trzeba? - zakrzyknął dryblas,

a, iż zakrzyknął tak głośno, że aż mu gardło odmówiło posłu-szeństwa, musiał je od razu przepłukać winem, co też i uczy-nił i, nie skąpiąc sobie, pociągnął tęgi łyk, a potem drugi itrzeci. Wino było dobre, mszalne, zrabowane onegdaj w za-krystii, któregoś z wcześniej sprofanowanych kościołów.

- Spalić! Spalić! - wrzeszczeli ci najgorliwsi.- Nie! Budynek zająć, a tylko bałwany powyrzucać! -

wrzeszczeli inni.Ostatecznie opinia tych drugich zwyciężyła.Solidne dębowe drzwi katedry ustąpiły pod ciosami, roz-

pękły się na kilka części i rozwarło się wejście dla dzikiegotłumu. A ów rzucił się w kierunku wielkiego ołtarza, nad któ-rym wisiał ogromny krucyfiks z rozpiętym na nim Chrystu-sem Panem, zaś po lewej i prawej jego stronie mniejsze krzy-że, na których wisiało dwóch łotrów. Tych ostatnich nie ru-szano, widać bliżsi byli sercom pobożnych protestantów, niźliów Pan Jezus gwoździami do Drzewa przybity. Nie darowaliMu, zarzucili powróz na szyję i zwalili na posadzkę, a potemrzucili się na Niego, z czym kto miał – z drągami, siekierami,kamieniami, młotami i tłukli, i walili, i cięli, aż rozpadł się wdrzazgi, a potem i te drzazgi deptali stopami, jakby chcąc jezetrzeć na pył. A dwóch łotrów spokojnie, z wysokości, przy-

15

glądało się tej nabożności. Temu przydawaniu chwały Bogu.Temu zacnemu czynowi gorliwych Jego czcicieli.

Gdy jedni zajmowali się unicestwianiem krucyfiksu, inniwydarli drzwiczki do tabernakulum, z puszek i cyboriów wy-trząsnęli na podłogę konsekrowane hostie i komunikanty,deptali stopami i na nie pluli. Naczyń liturgicznych, a jakże,nie potrzaskali bynajmniej, a pochowali za pazuchy i do wo-rów. Cóż, wszak były one ze szlachetnych kruszców, to niegodziło się z nimi źle obchodzić, a nie daj Boże, uszkodzić,iżby nie straciły na wartości, bo Żyd mógłby za nie zapłacićtylko cenę kruszcu, a nie wyrobu...

Jeszcze inni zaś wdarłszy się do zakrystii powywlekali zszuflad komód i kredencji12 pyszne, złotem i srebrem tkanebądź haftowane ornaty, kapy, dalmatyki, welony kielichowe,ubierali się w nie i z wrzaskiem obłąkańców biegali po uli-cach.

Jakiś filut i żartowniś poupychał trochę konsekrowanychkomunikantów po kieszeniach i wypatrzywszy stadko gołębikarmił je nimi... Zasłyszał był bowiem, że ongiś jakiś poboż-ny niemiecki luteranin karmił hostiami swoją papugę.

Tego dnia bez wątpienia była wielka radość w niebie i samPan Bóg klaskał w dłonie z ogromnej uciechy. A już szcze-gólnie się uradował, gdy jakiemuś przypadkowemu przecho-dniowi, który nie chciał się przyłączyć do tych gorliwychchrześcijan, wybito wszystkie zęby i skopano go po nerkach,aż zamiast moczu oddał krew...

12 Dziś stolik w prezbiterium, na którym ustawia się naczynia liturgicz-ne, oraz wino i wodę w ampułkach, dawniej rodzaj komody z szufla-dami w dolnej części, w których przechowywano szaty liturgiczne inadstawką z zamykanymi szafkami, w których umieszczano naczynialiturgiczne.

16

Marzyło się pobożnym mężom, aby złowić jakąś zakonni-cę, iżby ją zgwałcić, ale tego dnia nie mieli szczęścia do za-konnic... Pech jakiś, czy coś?...

Na koniec, bo zmierzch nadchodził, pomyślano i o modli-twie, więc zaczęto śpiewać psalmy na ponurą nutę...

* * *

Jak psy wściekłe, jak zajadłe brytany, gryźli się międzysobą członkowie protestanckich denominacji. Luteranie nie-nawidzili kalwinistów, kalwiniści luteran, jedni i drudzy anty-trynitarzy13, a najsławetniejszego z tych ostatnich, MiguelaServeta14, kazał spalić na stosie nie byle kto, bo sam Kalwinprzecie! Ale oni wszyscy w jednym byli zgodni – w nienawi-ści do katolików. Czemu dawali wyraz w napaściach na ludzi,bezczeszczeniu świątyń, profanacjach, bluźnierstwach i znie-ważaniu wszystkiego, co do tej pory uważane było za święte.

Katolicy byli tymczasem w wyraźnej defensywie. W kra-jach urzędowo protestanckich musieli się kryć lub ponosiliśmierć męczeńską, w innych, jak choćby we Francji, kalwiń-scy protestanci i hugonoci, śmiało i bez zahamowań, z jakąśdiabelską zajadłością, prześladowali katolików, burzyli ko-ścioły, klasztory, a nawet – nie wiedzieć czemu – szpitale,które przecie i im samym służyły. Lubowali się w mordachpopełnianych na zakonnikach i gwałceniu zakonnic. Tak! Cisami hugonoci, których się daje za przykład katolickiego

13 Antytrynitarze – zwolennicy herezji Ariusza (256-336), negujący na-ukę o Trójcy Świętej, twierdzący, że Bóg istnieje tylko w jednej oso-bie – dziś najbardziej znanymi w Polsce antytrynitarzami są Świad-kowie Jehowy.

14 Miguel Servet (1511-1553) – heretycki teolog, przeciwnik dogmatu oTrójcy Świętej.

17

okrucieństwa i nietolerancji. Na domiar szczycili się tymiczynami.

Aż wreszcie... nadeszła noc krwi i grozy...Hugonockie poczynania – hugenockie mordy, hugonockie

bluźnierstwa i świętokradztwa, katolickie odpowiedzi na nie– nie mniej okrutne, ale w początkowej fazie konfliktu nie ażtak okrutne. Inaczej bowiem jest, gdy ktoś się broni przedagresorem, a inaczej, gdy sam tym agresorem się staje.

Francja pogrążona w chaosie, niepewność, co dalej będziez państwem, niechęć protestantów do domu panującego, po-głębiająca się nienawiść mogąca Francję ostatecznie dopro-wadzić do ruiny, szczególnie, gdyby – tak, jak tego pragnęlihugonoci – udało się sprowokować króla do wojny z Hiszpa-nią. To wszystko ani nie wyglądało, ani nie wróżyło dobrze.

A hugonoci rośli w siłę. W większości miast, szczególnietych dużych, liczących się, nie mieli co prawda przewagi,lecz w mniejszych, w miasteczkach i na wsiach, sytuacja wy-glądała już inaczej. Ich liczba rosła – było ich w kraju kilka-set tysięcy i przybywało, a w miarę, jak ich siła rosła, rosłateż i bezczelność, a szczególnie ciekła im ślinka na zawład-nięcie Paryżem. Nie byli to bowiem anieli w ludzkiej skórze,jak to później oświeceniowi prorocy i wszelkiej maści lewac-two wmówiło tak zwanym ludziom, inaczej masom, niegdyśokreślanymi prostymi, trafnymi słowy: pospólstwem, gawie-dzią, czy też jeszcze trafniej – motłochem.

Ale król, chociaż pozostający pod dużym wpływem admi-rała Gasparda de Coligny15, protestanta, którego nawet wyjąt-kowo zaszczycał, nazywając go ojcem, nie miał raczej zbytwiele do powiedzenia, więc choćby i przejawiał wolę, iżby

15 Gaspard II de Coligny (1519-1572) – francuski admirał, jeden z przy-wódców hugonotów w czasie wojen religijnych we Francji.

18

mocniej poprzeć kalwinistów, nie bardzo dysponował takąsiłą, by to przeprowadzić. Ponad królem, chociaż nie formal-nie, to przecież faktycznie, stała jego matka, Katarzyna Me-dycejska ciesząca się zdecydowanie złą sławą.

A ona nie życzyła sobie bynajmniej żadnych wojen, wręczprzeciwnie, na rękę by jej było uspokojenie nastrojów w kró-lestwie i osiągnięcie równowagi między katolikami a hugo-notami.

Katoliczką była tylko z nazwy, naprawdę chrześcijaństwo,w jakimkolwiek wydaniu, raczej jej nie obchodziło. Miała zato niepohamowane ambicje zdobycia królewskiego tronu dlakażdego ze swych dzieci i prowadziła własną twardą politykęzmierzającą w tym kierunku.

Do tego zaś potrzebowała pokoju, nie zaś wojny, albo, je-śli na pokój nie mogła liczyć... wyeliminowania przeciwnika,wyrugowania go ze sceny politycznej.

To było dla niej ważne, a nie, w co kto wierzy. A niechby iwierzył w kopkę siana, póki nie zagrażał jej planom oraz in-teresom dynastycznym, to mógł sobie wierzyć...

Franciszek II i Karol IX zasiadali po kolei na tronie Fran-cji, trzeci z braci podle starszeństwa, Henryk, raczej nie miałwidoków na koronę, no, chyba żeby i Karol IX umarł przed-wcześnie i bezpotomnie, ale na to przecie liczyć nie możnabyło.

Zatem katolicka władczyni, królowa-matka Katarzyna,chciała go najpierw ożenić z protestancką królową Anglii,Elżbietą Tudor, nie bacząc na to, że byłby wówczas zmuszo-ny przejść na protestantyzm, a kiedy nic z owych planów niewyszło, próbowała osadzić go na tronie Algierii, co byłobyrównoznaczne, gdyby się owo zamierzenie powiodło, z przej-ściem przez Henryka na islam. A kiedy i tego nie udało się

19

przeprowadzić, zaczęła się starać dla niego o tron polski, a wPolsce musiałby być katolikiem...

Taki to właśnie katolicyzm fanatyczny i bezkompromiso-wy, jak się można dowiedzieć z licznych opinii protestanc-kich, a i nie tylko protestanckich także, tak zwanych history-ków, panował na paryskim dworze Walezjuszy.

Lecz to, że chrześcijaństwo – w żadnym wydaniu, ani or-todoksyjnym, ani heterodoksyjnym – nie miało dla Katarzynyżadnego znaczenia, nie oznacza bynajmniej, iż w nic nie wie-rzyła, o nie, była bowiem żarliwą wyznawczynią innego kul-tu. Jakiego? O tym będzie później.

Tymczasem, chcąc uspokoić nastroje panujące w króle-stwie, Medyceuszka wpadła na pomysł, iżby swoją jedynącórkę Marguerite, po naszemu Małgorzatę, de Valois, zdrob-niale nazywaną Margot, wydać za hugonockiego króla Na-warry, Henryka.

Była co prawda potrzebna do tego dyspensa papieska, jakoże Henryk był nie tylko innej wiary, ekskomunikowanym he-retykiem, ale na dodatek także i krewniakiem Margot, leczKatarzyna ową dyspensę lekceważyła.

Podobnie lekceważyła ją Margot, no i narzeczony, królHenryk też, ale przynajmniej w jego przypadku nie może bu-dzić to zdziwienia ani potępienia, albowiem uważał papieżarzymskiego za antychrysta.

Co więc postanowiono, to i przeprowadzono.Mimo drobnej przeszkody, jaką była śmierć matki pana

młodego, która ślub odsunęła nieco w czasie, to przecie planKatarzyny się ziścił. I chociaż kontrakt ślubny podpisano jużw kwietniu, to oficjalne zaręczyny nastąpiły dopiero 17 sierp-nia 1572 roku, zaś sam ślub w dzień później, 18 sierpnia.

20

Dziwaczne to było widowisko, albowiem ceremonia, pozapewnieniu kardynała Karola de Bourbon, wuja pana mło-dego, iż dyspensa papieska lada chwila dotrze do Paryża, wco on udawał, że wierzy, bo inaczej nie mógłby legalnie Hen-rykowi i Margot udzielić ślubu, odbyła się nie w kościele, alena placu przed nim, konkretnie przed paryską katedrą Notre-Dame.

A czemu tak? Ano, bo gorliwy protestant, hugonot, Hen-ryk z Nawarry zdecydowanie odmówił wejścia do świątyni iuczestniczenia we Mszy. Sumienie mu na to, jak twierdził,nie pozwalało.

Zatem młodą parę jęto wiązać węzłem małżeńskim na pla-cu przed katedrą. Henryk podczas ceremonii ślubnej nie robiłjuż żadnych trudności, natomiast Margot i owszem.

Śmierdziało jej owo polityczne małżeństwo bardzo – to wprzenośni. Śmierdział jej też przyszły małżonek – czosnkiemi kozami – a to już bez przenośni. Brzydziła się nim jakomężczyzną. I to okrutnie. Już chyba wolałaby parzyć się z ca-pem niż z nim.

Chyba więc dlatego, gdy kardynał zadał jej rytualne pyta-nie, czy chce pojąć Henryka za męża, nie odpowiedziała nanie. Milczała. Pytanie ponowił, milczała uparcie.

Ten i ów zaczął chrząkać.W takiej sytuacji nie wiadomo było, co robić. Pytać po raz

kolejny i kolejny, z nadzieją, że w końcu coś powie? A jaknie powie? Pewności nie było.

Plan matrymonialny Katarzyny Medycejskiej ocalił i sytu-ację uratował książę Henryk, brat Margot i późniejszy królPolski, który w nagłym olśnieniu, stojąc z tyłu, palnął pannęmłodą z całej siły pięścią w tył głowy tak, że musiała nią

21

kiwnąć, co kardynał z ulgą odczytał jako znak wyrażającyzgodę.

Ślub dobiegł końca.Po zakończeniu ceremonii nastały dni zabaw, które trwały

do 21 sierpnia, a więc, jak na królewskie weselisko, raczejskromnie i krótko.

* * *

W ślad za Henrykiem z Nawarry przybyło do Paryża, iżbyuczestniczyć w ślubie, całe mrowie hugenotów. Zachowywalisię butnie. Jakby dając w ten sposób do zrozumienia, że dzię-ki owemu mariażowi, odczytywanemu przez wielu, nie waż-ne czy słusznie, czy nie, za kapitulację katolików przed prote-stantami, że teraz oni są górą, że trzeba się z nimi liczyć, by-najmniej nie pozornie, ale naprawdę.

Królową Katarzynę ogarnęła wściekłość. Nie dość, iż planpogodzenia i zjednoczenia Francuzów – katolików i prote-stantów, wydawał się zagrożony, to i równowaga sił na sa-mym szczycie była zachwiana na korzyść hugonotów.

Stało się to zaraz po zamordowaniu François de Guise16,skrytobójczo, strzałem z pistoletu, przez Jeana de Poltrot17,24 lutego 1563 roku. A mówiło się przy tym, choć on sam siętego wypierał, że wydarzyło się owo z poduszczenia admirałade Coligny.

Wtedy Katarzyna uznała, że miarka się przebiera i admirałstał się jej solą w oku, paląc je niemiłosiernie.

Nie czuła się panią we własnym państwie. A to Hiszpaniebezpardonowo mieszali się w wewnętrzne sprawy Francji, a

16 François de Guise (1519-1563).17 Jean de Poltrot (1537-1563).

22

to hugonoci coraz wyżej podnosili głowy, a to wreszcie jejsyn, jej ukochany Karol IX, zaczął wierzgać i wyrywać się zmatczynych pęt, zaraz po tym, jak poślubił Elżbietę Austriac-ką i, mimo że żona była katoliczką, sam rzucał się w objęciaznienawidzonego protestanta, admirała Coligny’ego, ulegającjego wpływom.

Nie, tak być nie mogło! Jej plany, marzenia, zamierzenialada moment mogły obrócić się w perzynę. Więc?... Trzebabyło zrobić z tym wszystkim porządek! W radykalny sposób!Dość już miała półśrodków, które niczego pozytywnego nieprzynosiły. Dosyć!

Coligny... był to, wedle opinii nie tylko hugonotów, ale ikatolików, człowiek uczciwy i stateczny... Ale może nie takdo końca? Wypierał się, ale czego innego można się byłospodziewać? Że przyzna się do podżegania do skrytobójcze-go mordu na Gwizjuszu? Że choć nie osobiście, ale to jednakon pokierował ręką Jeana de Poltrot? To by może i przełknę-ła, ale Coligny wszedł na jej teren, zawłaszczając monarchę.Nie, nie monarchę, bo tak o nim nie myślała, wszak rzeczy-wistym królem była ona, zatem nie monarchę, ale jej syna!...

Wyrzucała nie raz Karolowi, iż ją zdradził, choć ocaliła gozarówno przed Gwizjuszami, jak i hugonotami, że posadziłago na tronie Francji, a doczekała się wyłącznie niewdzięczno-ści i spiskowania z admirałem. Groziła mu, że wróci do Italii,a jego porzuci na pastwę losu. Lecz Karol, człowiek mocnoniezrównoważony, mało się tym przejmował.

Wtedy podjęła decyzję. Kalwiński admirał Gaspard de Co-ligny będzie musiał zniknąć z tego świata. W sercu Katarzy-ny zapadł na niego wyrok. Ostateczny i nieodwołalny.

A uroczystości ślubne i zabawy i weselisko, dawały kutemu doskonałą okazję. Można przecież było upozorować

23

wypadek... a w ostateczności, gdyby to nie wyszło – skryto-bójstwo.

22 sierpnia Charles de Louviers de Maurevert18, schowanyw domu kanonika Villemur, czatował na pojawienie się admi-rała, który tamtędy zwykł był chadzać. I doczekał się. Wypa-trzywszy Colignego na ulicy, po dwakroć wypalił doń z arke-buza. Marny był jednakowoż z niego strzelec. Jedna z kul na-derwała bowiem admirałowi palec, druga utkwiła w ramie-niu.

Gdy król dowiedział się przy śniadaniu o zamachu, czymprędzej odwiedził poszkodowanego w towarzystwie matki ibraci, biorąc ze sobą najlepszego chirurga, którym wonczasuznawano pana Ambroise’a Paré19. Król był wściekły i przy-rzekł admirałowi, że znajdzie sprawców i srogo ich ukaże.Skończyło się jednak na słowach. Bo tyle tylko ten król mógł– gadać.

Ranny admirał natomiast, przeczuwając, że zbliżają sięjego ostatnie chwile, że wyrok nań już został wydany, błagałwładcę, iżby wyzwolił się spod wpływów matki i sam zacząłrządzić Francją.

Na jego nieszczęście owa matka wszystko to słyszała, cozapewne całą sprawę przyśpieszyło...

* * *

Nad Paryżem słońce zachodziło krwawo. W gabinecie Ka-rola IX królowa Katarzyna i jej zaufani siedzieli nieruchomo,w ciszy. Król natomiast nerwowo przemierzał komnatę – od

18 Charles de Louviers de Maurevert (1505-1583).19 Ambroise Paré (1510-1590) – najwybitniejszy francuski okresu rene-

sansu i jeden z ojców współczesnej chirurgii.

24

Spis treści

PROLOG 5WIESZCZBA KRWAWEJ GŁOWY 28

Poselstwo 28W Luwrze 40

Diuk Ferulci de Atanas de Piserente y Diofio 63Z Bożej łaski Król Polski… 92

Pożoga krwi 101Królowa i czarnoksiężnik 105

L’oracle de la tête sanglante, czyli Wieszczba krwawej głowy 114Niebezpieczny świadek 125

Zabójca 131Cadaver Illuminatus 138

Król, szlachcic i alchemik 147Siostra 155

Szczęście alchemika 176Sztylet Jakuba Clement 188

INTRYGI, FANTOMY, ILUZJE I MRZONKI 192Preceptor 192

Kasia 201Miłosne zauroczenie 207

Knowania i spiski 209Jaskinia Salamanki 224

Próba Venceslausa Lepusa UnicoviusaMundus Novus & Novus Ordo Mundi 236

Mnich z Jaskini Salamanki 255Próba pana Jerzego Białeckiego herbu Leszczyc 257

Pogrzeb hrabiego 258Próba mnicha. Ten przeklęty Gaufridi 267

1

Majowy upał 293Spadek po Illuminatusie 299

Paryski spadek 302W drodze do Paryża 307

Dom przy rue de la Tannerie 316Rozterki 326

Sprzątanie w Luwrze 335Czarownica katolickiej królowej 338

Don Ferulci 349Principium novum 358

W pieczarach Salamanki 363CZAROWNICE I WIZJONERKI 369

Serca gorejące 369Nadchodzi zmierzch… 393

I zapadł zmierzch… 400Pan Jezus prosi 407

2