trzy dni z patronem

12
ISSN 2082–2308 Nr 5 | marzec 2011 MIESIĘCZNIK REGIONU RADOMSKIEGO Mirek Kołsut z przyjaciółmi STRONA 6 STRONA 5 Dokumenty podpisane, zespoły szy- kują się do akrobacji, niedługo po- znamy ceny biletów – Air Show 2011 coraz bliżej. str. 7 Cuda na niebie GAZETA BEZPŁATNA | NAKŁAD 10 000 EGZ. Rzeźby, obrazy i szkice artysty, niedoce- nianego za życia, zgromadzono w dwóch salach RKŚTiG „Łaźnia”. Grot o Gestapo Czy historia jest fascynująca? Oczywiście! Trzy dni z patronem To już tradycja – przez kilka dni radomianie fetowali Świętego Kazimierza, patrona swojego miasta i diecezji radomskiej. STRONA 2 Pod hasłem „Zielone płuca dla Ustronia” mieszkańcy naj- większego radomskiego osiedla mieszkaniowego każdego roku w dniu 2 kwietnia sadzą drzewa na swoim osiedlu. W 1976 Leszek Trześniewski wystą- pił na Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Gorze. Wtedy zaczeła się też jego kariera. str. 4 Rodem z Radomia To także Twoje miejsce na reklamę Prosimy o kontakt e-mailowy: [email protected] lub tel. 605602977 W hołdzie Papieżowi Zielone płuca Ustronia To szczególna data. W tym dniu zmarł Ojciec Święty Jan Paweł II i ta akcja jemu jest poświęcona. A dzieje się wszystko w pobliżu ulicy noszącej imię Papieża Pola- ka. Organizatorem przedsięwzięcia jest mieszkaniec Ustronia Edward Śpiewak... – Jeśli dzieci i młodzież będą sadzić drzewa, nie pozwolą na dewastację zieleni. Wielu przyjdzie z rodzicami. Od czterech lat włączają się w naszą akcję przedszkola, szkoły, organiza- cje społeczne. Znaleźliśmy sponsora, to Regionalna Dyrekcja Lasów Pań- stwowych w Radomiu. Przekazali nam sadzonki dębów, brzóz, jodeł. Od początku akcja prowadzona jest wspólnie ze Spółdzielnią Mieszkanio- wą. Pierwsze nasadzenia były między jednostką A i B, tam gdzie jest oczko wodne. W drugim roku naszej ak- cji sadziliśmy drzewa obok kościoła i na skwerku. Posadziliśmy 27 dębów. Tyle lat trwał pontyfikat Jana Pawła II. W bieżącym roku przesuwamy akcję sadzenia na dzień 15 kwietnia z uwagi na uroczystość wyniesienia na ołtarze Ojca Świętego. Ta idea spodobała się także władzom miasta. Zaproponowano, że miasto zbu- duje park miejski na Ustroniu. Warun- kiem jest by Spółdzielnia Mieszkaniowa przekazała grunt. Ten warunek już zo- stał spełniony – przekazano 2 hektary ziemi. Mamy też obietnicę prezydenta Andrzeja Kosztowniaka, który deklaro- wał – jak wygram wybory będzie park. – W styczniu ponownie rozma- wiałem na ten temat z prezydentem – mówi E. Śpiewak. – Potwierdził go- towość współpracy w tym zakresie. Czekamy z nadzieją. (mad) Z inicjatywy Wydziału Nauk Prawnych i Wydziału Nauk Humanistycznych Wyższej Szkoły Handlowej w Radomiu odbyła się konferencja naukowa poświęcona prawnym, administracyjnym i etycznym aspektom wychowania w rodzinie. Naukowa konferencja w WSH Odpowiedzialność rodziny za wychowanie Konferencję zorganizowano przy współudziale J.E ks. abp. prof. KUL dr. hab. Andrzeja Dzięgi Metropolity Szczecińsko- Kamieńskiego, zarazem prze- wodniczącego Rady Prawnej Konferencji Episkopatu Polski. Księdza arcybiskupa, w czasie jego choroby reprezentował bp dr Artur Niziński, z Archidie- cezji Lubelskiej. W przestronnej Auli Audytorium Primum za- siedli – obok hierarchów Koś- cioła – profesorowie specjaliści w zakresie prawa rodzinnego, dokończenie na stronie 3

Upload: nguyenkhuong

Post on 11-Jan-2017

225 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Page 1: Trzy dni z patronem

ISSN 2082–2308 Nr 5 | marzec 2011MIESIĘCZNIK REGIONU RADOMSKIEGO

Mirek Kołsut z przyjaciółmi

STRONA 6 STRONA 5

Dokumenty podpisane, zespoły szy-kują się do akrobacji, niedługo po-znamy ceny biletów – Air Show 2011 coraz bliżej. str. 7

Cuda na niebie

GAZETA BEZPŁATNA | NAKŁAD 10 000 EGZ.

Rzeźby, obrazy i szkice artysty, niedoce-nianego za życia, zgromadzono w dwóch salach RKŚTiG „Łaźnia”.

Grot o Gestapo

Czy historia jest fascynująca? Oczywiście!

Trzy dni z patronemTo już tradycja – przez kilka dni radomianie fetowali Świętego Kazimierza, patrona swojego miasta i diecezji radomskiej. STRONA 2

Pod hasłem „Zielone płuca dla Ustronia” mieszkańcy naj-większego radomskiego osiedla mieszkaniowego każdego roku w dniu 2 kwietnia sadzą drzewa na swoim osiedlu.

W 1976 Leszek Trześniewski wystą-pił na Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Gorze. Wtedy zaczeła się też jego kariera. str. 4

Rodemz Radomia

To także Twoje miejsce

na reklamę Prosimy o kontakt e-mailowy:

[email protected] lub tel. 605602977

W hołdzie Papieżowi

Zielone płucaUstronia

To szczególna data. W tym dniu zmarł Ojciec Święty Jan Paweł II i ta akcja jemu jest poświęcona.

A dzieje się wszystko w pobliżu ulicy noszącej imię Papieża Pola-ka. Organizatorem przedsięwzięcia

jest mieszkaniec Ustronia Edward Śpiewak...

– Jeśli dzieci i młodzież będą sadzić drzewa, nie pozwolą na dewastację zieleni. Wielu przyjdzie z rodzicami. Od czterech lat włączają się w naszą akcję przedszkola, szkoły, organiza-cje społeczne. Znaleźliśmy sponsora, to Regionalna Dyrekcja Lasów Pań-stwowych w Radomiu. Przekazali nam sadzonki dębów, brzóz, jodeł. Od początku akcja prowadzona jest wspólnie ze Spółdzielnią Mieszkanio-wą. Pierwsze nasadzenia były między jednostką A i B, tam gdzie jest oczko wodne. W drugim roku naszej ak-cji sadziliśmy drzewa obok kościoła i na skwerku. Posadziliśmy 27 dębów. Tyle lat trwał pontyfi kat Jana Pawła II. W bieżącym roku przesuwamy akcję sadzenia na dzień 15 kwietnia z uwagi na uroczystość wyniesienia na ołtarze Ojca Świętego.

Ta idea spodobała się także władzom miasta. Zaproponowano, że miasto zbu-duje park miejski na Ustroniu. Warun-kiem jest by Spółdzielnia Mieszkaniowa przekazała grunt. Ten warunek już zo-stał spełniony – przekazano 2 hektary ziemi. Mamy też obietnicę prezydenta Andrzeja Kosztowniaka, który deklaro-wał – jak wygram wybory będzie park.

– W styczniu ponownie rozma-wiałem na ten temat z prezydentem – mówi E. Śpiewak. – Potwierdził go-towość współpracy w tym zakresie. Czekamy z nadzieją. (mad)

Z inicjatywy Wydziału Nauk Prawnych i Wydziału Nauk Humanistycznych Wyższej Szkoły Handlowej w Radomiu odbyła się konferencja naukowa poświęcona prawnym, administracyjnym i etycznym aspektom wychowania w rodzinie.

Naukowa konferencja w WSH

Odpowiedzialność rodziny za wychowanie

Konferencję zorganizowano przy współudziale J.E ks. abp. prof. KUL dr. hab. Andrzeja Dzięgi Metropolity Szczecińsko-Kamieńskiego, zarazem prze-wodniczącego Rady Prawnej Konferencji Episkopatu Polski. Księdza arcybiskupa, w czasie

jego choroby reprezentował bp dr Artur Niziński, z Archidie-cezji Lubelskiej. W przestronnej Auli Audytorium Primum za-siedli – obok hierarchów Koś-cioła – profesorowie specjaliści w zakresie prawa rodzinnego,

dokończenie na stronie 3

Page 2: Trzy dni z patronem

2 Nr 5 • marzec 2011

Kolejny numer „Gazety Radomskiej” ukazuje się w pierwszych dniach kalendarzowej wiosny. Odradzająca się przyroda napotyka na przeszkody i nie wszędzie może cieszyć oko barwami zieleni. W lasach sterty śmieci, na jezdniach dziury. W centrum przy placu Jagiellońskim przedłużający się remont, a wieczorami i nocą ponury mrok, bo nie zainstalowano jeszcze oświetlenia. O bałaga-nie, jaki postrzegamy sami, informują nas też czytelnicy. Jedni narzekają, inni, jak pan Edward Śpiewak, zakasują rękawy i organizują akcje sadzenia drzewek. Trwa ona od lat w intencji Papieża Polaka…Rozpoczynamy dziś kolejny cykl „Rodem z Radomia”. O tych, którzy będąc z dala od domu nie zapominają o rodzinnym mieście. Zachęcamy wszystkich czytelników do rekreacyjnego spędzania wolnego czasu. Przykładów dostarczamy na stronach. Może za rok biegi z okazji „Kazików” odbędą się z większym udziałem zaintereso-wanych. Wiek nie jest przeszkodą by uprawiać sport. Za-chęcamy do lektury. Piszcie do nas o swoich codziennych bolączkach, o zarządzeniach, które utrudniają wam życie, ale piszcie też o ludziach dobrej woli, troszczących się o bliźnich, opiekujących się zwierzakami. Listy będziemy zamieszczać na naszych łamach, w sprawach bulwersują-cych czytelników, zabierać głos i interweniować.

Jerzy Madejskiredaktor naczelny

Drodzy CzytelnicyOD REDAKCJI

A K T U A L N O Ś C I

Wydawca: Wyższa Szkoła Handlowa w Radomiuul. Traugutta 61, 26-600 Radom, tel (48) 363 22 90, e-mail: [email protected]

Redaktor naczelny: Jerzy Madejski

Opracowanie grafi czne i skład: Mariusz Zając

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Tegoroczne „Kaziki” rozpoczęły się 4 marca w bazylice św. Kazimierza mszą właśnie ku czci Kazimierza Jagiellończyka. Celebrował ją ordynariusz diecezji radomskiej biskup Henryk Tomasik.

Wytępić kotyZima dała się we znaki także bezdom-nym zwierzakom. Psy i koty w poszu-kiwaniu jedzenia i ciepła podczas mro-zów szukały zrozumienia i schronienia u ludzi. Nie każdy przejmował się ich losem. W budynku przy ul. Staszi-ca 22 jeden z lokatorów postanowił wytępić wstrętne kocury. By unie-możliwić zwierzakom przezimowanie w ciepłym kącie, zabił okno do piwnicy pokaźnych rozmiarów blachą. Kocię-ta odizolowane od swoich opiekunek miauczeniem dawały znać, że są głodne. Panie próbowały się dostać do piwnicy różnymi sposobami, ale bez-skutecznie. Spółdzielnia Mieszkaniowa „Nasz Dom” nie była zainteresowana tą sprawą. Ma poważniejsze problemy – jak ściągać czynsze od lokatorów, jak tłumaczyć bałagan wokół posesji. Apel o ochronę kociąt kierujemy do To-warzystwa Opieki nad Zwierzętami.

Goniec GimnazjalnyPod takim tytułem ukazuje się w Publicznym Gimnazjum w Jastrzębi gazetka powstająca w ramach jed-nego z zadań w projekcie „Mosty do wiedzy”. Rozwijając założenie pro-gramowe wyrównywania szans edu-kacyjnych, współfi nansowane przez Unię Europejską, młodzi dziennikarze z Jastrzębi stawiają sobie wysokie cele do zrealizowania. Piszą nie tylko o sprawach szkoły ale najbliższego regionu. Zaproszeni zostaliśmy na jedno z takich spotkań. Gimnazjali-ści, których opiekunkami są panie Edyta Romanowska i Małgorzata Grabowska, mają też swoją stro-nę internetową: gimnazjum.osa.pl.Życzymy sukcesów i zapraszamy do współpracy.

Z RÓŻNYCH STRON MIASTA... I Z TERENU

Kostropaty murekBiały tynk na murku okalającym park im. Tadeusza Kościuszki zaczyna się kruszyć. Osypujące się płaty elewacji widać najwyraźniej na podmurówce wo-kół klombu w pobliżu altany. Miało być ładnie, jest kostropato. Wiosenna zieleń nie ukryje wszystkich niedociągnięć, a jest ich znacznie więcej na parkowych alejkach.

Śmietniska przydrożneNa podmiejskich trasach, przy których rosną zagajniki, pojawiły się sterty śmieci w workach i luzem. Worki rozrywane są przez bezdomne psy i mamy bałagan nie tylko na obrzeżach dróg. Trzeba omijać dziury po roztopach i walające się butelki wyrzucane, tak jak śmieci z samochodów podczas jazdy. Najbardziej zaśmiecane są trasy z Radomia w kierunku Brzózy, Przytyka, Skaryszewa, Zwolenia.

Co zamiast „Kasi”Na starej zabytkowej kamienicy przy ul. Żeromskiego 4 pozostał neon, po popularnym w swoim czasie sklepie spożywczym „Kasia”. Neon, jeden z niewielu w mieście, przypomina czasy PRL-u. Niewielu kojarzy go z zamknię-tym od dawna sklepem. Budynek ma ciekawą fasadę i ozdobną bramę, która przegradza sklep „Rossman” (dawniej restauracja „Myśliwska”) i „Kasię”. Na drzwiach sklepu kartka „Pomieszcze-nia do wynajęcia”. Ten kto wynajmie pewnie będzie chciał przebudowywać, odnawiać fasadę. A to byłby błąd nie-wybaczalny. Gdyż jest to jedna z pięk-niejszych kamienic na dawnym lubel-skim trakcie. Neony też chyba warto zapisać na listę zabytków… (mad)

Większość imprez skupiło się wo-kół OKiSz „Resursa Obywatelska” w weekend 5-6 marca. I tak w sobotę otwarto wystawę plastyczną fi lozofa i artysty Kazimierza Łyszcza. Werni-saż połączono z wykładem „Percepcja sztuki od późnego średniowiecza do czasów współczesnych”. Odbyła się także premiera fi lmu o Kazimierzu Ołdakowskim, twórcy Fabryki Broni i znacznej części przedwojennych Plant. Sobotę zakończył program literacko-muzyczny z piosenkami Kazimierza Winklera „Kazikowy wieczór tekstowy”.

Niedzielne uroczystości otworzył IV Bieg Kazików o Puchar Prezyden-ta Miasta Radomia, zorganizowany przez Uczniowski Klub Sportowy „Technik” wraz z MZDiK Radom i Klubem Maratończyka AZS Poli-techniki Radomskiej.

Impreza przerosła oczekiwania organizatorów – na starcie główne-go dziesięciokilometrowego biegu stawiło się prawie 340 zawodników z całej Polski. Trasa biegła ulicami Żeromskiego, Rwańską, Rynek i po-nownie Żeromskiego. Najszybciej pokonała ją Aleksandra Jakubczyk z Zamościa, zaś wśród panów – Ra-dosław Kłeczek z Prudnika. Odbył się

Trzy dni z patronem

również bieg charytatywny, z które-go zyski przekazano na rehabilitację poważnie chorego siatkarza Czar-nych Radom Jakuba Pastuszki oraz wyścigi dla dzieci i młodzieży.

W niedzielę otwarto również wystawę „Sztuka i przestrzeń” wy-kładowców i studentów Wileńskiej Akademii Sztuk Pięknych, a studenci i pracownicy Kowieńskiego Uni-wersytetu Technologicznego zapre-zentowali radomianom „Modę po litewsku”.

Ukoronowaniem weekendu z „Ka-zikami” był koncert Big Bandu Mun-dana i chóru Politechniki Radom-

skiej i przede wszystkim wręczenie Nagrody św. Kazimierza. Przyznaje ją prezydent Radomia za popularyza-cję wiedzy o historii i tradycji nasze-go miasta. W poprzednich latach na-grodę otrzymały: Społeczny Komitet Ratowania Zabytkowego Cmentarza Rzymskokatolickiego i Społeczny Komitet Ratowania Zabytków Ra-domia. W tym roku laureatem został Przemysław Bednarczyk, nauczy-ciel historii w III LO im. Dionizego Czachowskiego, który zasłynął jako twórca widowisk historycznych. Jest m.in. pomysłodawcą i autorem scenariusza inscenizacji epizodów z bitwy warszawskiej „Na polu chwały 1920”, współorganizował „Hubalowe zaduszki” czy insceni-zacje bitew powstania styczniowego. A przypomnijmy, że do Nagrody św. Kazimierza zgłoszono w tym roku: twórcę Muzeum Harcerstwa Ziemi Radomskiej Mirosława Mazurkie-wicza, dziennikarza-historyka Ja-cka Lombarskiego, Stowarzyszenie Przyjaciół Radomskiej Fary jako or-ganizatora jubileuszu 650-lecia koś-cioła św. Jana i „Resursę” – przede wszystkim za organizowanie co roku takich imprez jak Uliczka Tradycji i Festiwal Filozofi i. AKA

„Bardzo się cieszę, że wreszcie wśród prasy pokazało się coś radomskiego, mimo że raz w miesiącu – ale to już coś. Tytuł „Gazeta Radomska” powrócił jak za dawnych lat, chociaż wychowywaliśmy się na „Życiu Radomskim”. (...) Numer 4 gazety przeczytałem „od deski do deski”. Artykuły „Słońce za pazuchą”, „Zamkowe wzgórze”, „Niechaj Pol-ska zna, jakich synów ma” bardzo mi się podobały. Kącik z różnych stron miasta b. dobry. Nie byłem w tym roku w Leśniczówce na obchodach rocznicy Powstania Stycz-niowego, jako prawnuk weterana powstania bywałem w Muzeum Wsi Radomskiej w poprzednich latach. Trzeba przyznać, że pan Przemysław Bednarczyk ma pomysły...

Ponieważ w słowie od redakcji zwraca się pan do czytelników o dzielenie się uwagami więc postanowiłem tę prośbę spełnić.

Ulicę Malczewskiego tzn. jezdnię powinien naprawdę ktoś kontrolować. Odsłonięta kostka spod obrzydliwej smo-ły (bo to nie był asfalt) jest zupełnie „w porządku”. Oby nie znaleźli się „chętni nabywcy”, jak to było z granitową kost-ką z ul. Focha i Żeromskiego...

Piszecie o naszym dworcu – to przechodzi ludzkie pojęcie, co tam się dzieje. Z chwilą zbudowania stacji benzynowej to się zaczęło. Mam widokówkę dworca z basenem z lat 60. Wszystkiemu winni gospodarze miasta. Radni udają par-lamentarzystów z Wiejskiej, więc tylko się kłócą. Kramy stoją, jak stały z rajstopami i obrzydliwymi zapiekanka-mi... W Rynku też był basen, ale „Legion wrócił” na swoje miejsce po latach, chociaż słyszałem, że jest źle usytuowany i powinno się go ustawić inaczej...

Ja też chodziłem na szkolne zabawy do „Gajlówki”, oczywiście przez okno, na parterze była sala w-f, a grała orkiestra wojskowa z lotniska. Po orkiestrze Toma była najlepsza. Trzeba było zgodnie żyć z chłopakami z ul. Ko-pernika, bo „łomot”. Miałem kumpla Ryśka Zegzułę, grał na pianinie, chwaliliśmy się tą znajomością...

Czy wierzy pan, że w Radomiu będą prawdziwe fontan-ny na rogu ul. Focha? Sklecą coś, aby się lało i już. Byłem w Kołobrzegu – coś pięknego, kilka strumieni podświetlanych. Kielce też mają... Także stadion, a my? Osiedle „Słoneczne” z wykupionymi mieszkaniami przez bogaczy. Miastu najle-piej wyszło hasło „Siła w precyzji”. Miało rozsławić Radom.

Chcieli coś zrobić w dawnym browarze – muzeum techniki, lub wystawę starych samochodów. Powinien się odrodzić Browar Saskiego. Radom rozsławiają „Lidle”. Gdzie są Za-kłady Metalowe z wysoko wykwalifi kowaną kadrą, zakłady ogniotrwałe wyrobów ceramicznych, garbarnie? Nie ma nic. A Wronki kuchnie tworzą, Olkusz garbniki produkuje, Kielce – łożyska toczne. Radom nie może być województwem, bo nie ma nic do zaoferowania.

Ja pochodzę z Radomia. Urodziłem się na Kośnej. Kiedy Niemcy tworzyli getto na Glinicach, wysiedlono nas na Ko-zienicką. Potem była Struga 46. Mieszkałem też z rodzicami przy ul. Gwardii Ludowej na Obozisku... Obecnie mieszkam przy ul. Szpitalnej. Boleję nad tym, że drogowcy zlikwidowali słynne schodki, postawili bariery i trzeba chodzić do świateł na róg Reja. Często przechodzę obok dawnej pracowni przy-rodniczej, do której chodziłem na zajęcia ze szkoły podstawo-wej nr 3 na Długojowie. Tam były lekcje. Budynek podobno przejmie Muzeum. Tak powiedział mi niedoszły prezydent Szprendałowicz. Dlaczego jeszcze jego bilboard wisi na mu rze przy ul. Okulickiego? Wikiński do niedawna „wisiał” przy Wierzbickiej. Tak panie redaktorze, jestem radomiakiem, nie radomianinem. Jeśli można być warszawiakiem, krakowia-kiem, poznaniakiem, to jestem radomiakiem.

Reasumując, trzeba przyznać, że Radom pięknieje, chociaż jeszcze wiele brakuje by dorównać innym miastom. Trzeba nam dobrych gospodarzy i fachowców. Laicy zniszczyli tak piękną inwestycję jak elektrociepłownia. Nie wiem jak to się stało, że RADPEC nie mając pieniędzy kupił „EC”.

Pozdrawiam pana serdecznie i zespół gazety. Życzę po-myślności, trafnych artykułów, coraz większych nakładów. Czekam na „Gazetę Radomską”. Niech kosztuje choćby zło-tówkę...”

Z wyrazami szacunku Wojciech Szukiewicz

PS Będę miał daleko na Staroopatowską

Od redakcji. Zapraszamy Pana do WSH przy ul. Trau-gutta 61 po kolejny numer naszej gazety. Będzie Pan miał znacznie bliżej.

Czytelnicy piszą

Jakub Kluziński z żoną

Page 3: Trzy dni z patronem

3M I A S T O

Wydarzyło sięw lutym

3 Miesiąc zaczyna się... na podwójnym gazie. Policja zatrzymała jedne-go z radnych powiatu radomskiego, który prowadził samochód, mając

prawie dwa promile alkoholu w organizmie.

10Komenda Wojewódzka Państwowej Straży Pożarnej przekaza-ła radomskim i okołoradomskim jednostkom nowoczesny sprzęt

gaśniczy. Nowy ciężki samochód ratowniczo-gaśniczy marki Man trafi ł do jednostki nr 2 przy ul. Zubrzyckiego w Radomiu, a podnośniki hydrauliczne z drabiną do Pionek, Przysuchy, Szydłowca i Zwolenia. Do Pionek trafi ła też specjalistyczna pompa wysokiej wydajności przydatna przy powodziach i lokalnych podtopieniach.

międzynarodowego, wychowawcy, nauczyciele. Wielu mówców pod-kreślało istotny we współczesnym świecie udział rodziny w prawidło-wym rozwoju i wychowaniu dzie-cka. Mówiono o tym, że zabiegi wychowawcze na nic się zdadzą, gdy w rodzinie brakuje prawdziwej miłości. Więź rodzinna musi być autentyczna, aby dziecko mogło czerpać z niej siłę. To niezwykle ważne w okresie, gdy dziecko doj-rzewa i stopniowo zaczyna wcielać w życie wzorce i postawy wyniesio-ne z domu rodzinnego. Komunika-cja w rodzinie jest o tyle istotna, że dzięki niej mogą ulec wzmocnieniu więzi emocjonalne między po-

Naukowa konferencja w WSH

Odpowiedzialność rodziny za wychowanie

stawowym i pierwszym miejscem rozwoju człowieka. Ważne zatem, aby wzajemne relacje zostały op-arte o stałe uniwersalne wartości. Wartości te w życiu codziennym to zdrowie fi zyczne, odwaga i prawda. Mówiono o roli ojca, od którego oczekuje się zaradności i przestrze-gania norm stanowiących oparcie dla żony i całej rodziny. Rola matki sprowadza się do ekspresji uczuć. A te uczucia to serdeczność, wyro-zumiałość, stwarzanie ciepła do-mowego ogniska.

Prof. dr hab. Andrzej Bałandyno-wicz, z Pedagogium Wyższej Szkoły Nauk Społecznych Warszawie, mó-wił o rodzinie jako mikrosystemie integracyjnym w przestrzeni życia społecznego jednostki.

Organizatorzy konferencji: doc.

ciąg dalszy ze strony 1

dr Ewa Jasiuk, dziekan Wydziału Nauk Prawnych i dr Sylwester Bę-bas, dziekan Wydziału Nauk Hu-manistycznych WSH przygotowali materiały naukowe w edytorskich wydaniach. Monografi a, która jest częścią projektu zainicjowanego na razie pierwszym tomem, przy-gotowana została na konferencję w błyskawicznym tempie, a zainte-resowanie tą i innymi publikacjami przerosło oczekiwania organizato-rów.

Konferencji towarzyszyła wy-stawa portretów dzieci z rejonów świata zagrożonych głodem i epi-demiami. Wystawę przygotowała Iwona Chojnacka, dyrektor Biblio-teki WSH, wypożyczając zdjęcia z polskiego przedstawicielstwa UNESCO. (mad)

szczególnymi członkami rodziny. To znacznie ogranicza konfl ikty. Rodzina jest naturalnym, pod-

4 Dzień wernisaży. MCSW Elektrownia otworzyła wystawę malarstwa uzna-nego warszawskiego plastyka Artura Winiarskiego. Tego samego dnia

w Rogatce otwarcie ekspozycji prac artystów kieleckiego środowiska – Wal-demara Kozuba i Henryka Sikory. Plastyków łączy nauka w Liceum Sztuk Pla-stycznych w Kielcach i praca w Instytucie Sztuki Akademii Świętokrzyskiej.A w galerii kina Helios otwarto wystawę „Grafi ka”, stanowiącą przegląd dokonań studentów z Pracowni Grafi ki Warsztatowej Wydziału Sztuki Poli-techniki Radomskiej. Studenci z pracowni Andrzeja Markiewicza, Michała Kurkowskiego, Andrzeja Brzegowego i Katarzyny Pietrzak pokazali co to linoryt, sucha igła, akwatinta i akwaforta.

5 To był jeden z najbardziej elektryzujących koncertów ostatnich lat w Radomiu. Grażyna Łobaszewska wraz z zespołem Ajagore zachwy-

cili radomską publiczność.

5-6 VIII Radomskie Targi Ślubne. Kto by pomyślał, że pokazy bia-łych sukni, weselnych fryzur, samochodów, albumów, etc., etc.

ściągną tyle publiczności?

7 Radny Piotr Szprendałowicz zawiesił swoje członkostwo w Platformie Obywatelskiej i Klubie Radnych PO, po tym jak chełmska prokuratura

stwierdziła, że podczas składania deklaracji członkowskiej do Polskiego Związku Łowieckiego oraz we wniosku o pozwolenie na broń myśliwską Szprendałowicz posłużył się zaświadczeniem stwierdzającym nieprawdę.

8 Podinspektor Roman Jaśkiewicz został nowym komendantem miej-skim policji w Radomiu. Ma 45 lat i wcześniej dowodził komendą po-

wiatową w Starachowicach.

9 W ramach comiesięcznych Radomskich Spotkań Podróżników Tomasz Mieleszko opowiedział o nurkowaniu w tatrzańskich jeziorach, kamie-

niołomach i morzach świata.

14Na Mazowszu zaczynają się szkolne ferie. A wraz z nimi... blokada krajowej „siódemki”, na znak protestu przeciwko odsunięciu przez

rząd w czasie przebudowy drogi ekspresowej nr 7. W Radomiu ul. War-szawską przy rondzie Narodowych Sił Zbrojnych blokowało kilkadziesiąt osób, m.in. posłowie Marek Suski, Krzysztof Sońta i Dariusz Bąk, senator Wojciech Skurkiewicz.

19W hali Politechniki Radomskiej zagrali Jamal, Kamil Bednarek, Ali-cetea, Tabu i Raggafaya – czyli Giso Reggae Festiwal można uznać

za udany.

21Dziewięć fi rm wystartowało w przetargu na remont dworca PKP w Radomiu. Na razie wiadomo, że najtańszą ofertę – 8,5 mln zł – zło-

żyła warszawska fi rma ComplexBud. Zwycięzcę przetargu poznamy pod ko-niec marca. Możliwe więc, że remont rozpocznie się z początkiem kwietnia.

25Ważna wystawa w Muzeum Sztuki Współczesnej. „Sześć dróg do obrazów z fotografi i” prezentuje malarstwo i rysunek wybitnych

polskich artystów (w tym Wojciecha Fangora, Zbigniewa Karpińskiego, Łu-kasza Korolkiewicza) i jednocześnie przyjaciół radomskiego muzeum.Tego samego dnia w Radomskim Klubie Środowisk Twórczych i Galeria Łaźnia otwarto wystawę plastyka i prześmiewcy zarazem – Sylwestra Za-krzewskiego.

27W kawiarni Czekolada w radomskim teatrze kolejne „Spotkanie z na-uką” organizowane przez Stowarzyszenie Kocham Radom. Tym ra-

zem prof. Marek Wierzbicki, wykładowca KUL i pracownik radomskiej dele-gatury IPN wygłosił odczyt „Okupacja sowiecka ziem polskich 1939–1941”.

28Jakub Kluziński, radomski radny Stowarzyszenia Kocham Radom, startujący dwukrotne na urząd prezydenta Radomia, zrezygnował

nagle ze swego mandatu. Na jego miejsce przyjść ma 19-letni Damian Ma-ciąg, student Uniwersytetu Warszawskiego. AKA

Obrady w Auditorium Primum

dr Sylwester Bębas dziekan Wydziału Nauk Humanistycznych

Wydawnictwa poświęcone konferencji spotkaly się z dużym zainteresowaniem

Page 4: Trzy dni z patronem

4 Nr 5 • marzec 2011R A D O M

Spotkanie było przypadkowe. Zaskoczenie wzajemne. Nie widzieliśmy się ponad 20 lat. Znacznie wcześniej – w 1976 roku Leszek Trześniewski wystąpił na Festiwalu Piosenki Rosyjskiej w Zielonej Górze. Wtedy zaczęła się jego kariera.

– Zespół nazywa się Świetliki. Gramy od 19 lat. W mieście Radom jesteśmy po raz pierwszy. I zapewne po raz ostatni... – tak przywitał radomską publiczność Marcin Świetlicki.

Pierwszy taki koncert

Scena radomskich Katakumb. Na środku stoi niewysoki gnom z okrągłym brzuchem, wystającym zza obszernego czar-nego t-shirta. Kąciki ust mocno zakrzywione w dół. Siwizna na głowie, ciemne okulary na oczach. Stoi przed mikrofonem i pali papierosy, jeden za drugim. Śpiewając na przykład: „Niebieskie Gauloises’y, zielone Elemy, zwyczajne Vogue’i – wybieraj sam. Musisz wybrać, bo wybiorą za ciebie. Musisz się zdecydować. Wybieraj sam... A tłum krzyczał: Uwolnić Barabasza! Więk-szość wybrała. Większość ma rację. Wybieraj sam: niebieskie Gauloises’y, zielone Elemy...”.

O koncertach w Radomiu piszemy rzadko, bo do naszego miasta już od lat przyjeżdżają znane i popularne grupy i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Jednak koncert Świetlików od-notować musimy. Raz, że Świetliki rzeczywiście nigdy, aż do 26 lutego 2011 r. w Radomiu nie grały, dwa, że sam band pozo-staje na polskiej scenie muzycznej bytem tak oryginalnym, tak osobnym i interesującym, że słów kilka poświęcić mu warto. Mówi się o nim „zespół alternatywny”. Alternatywny jednak do czego? Do wszelkich innych zespołów? Muzyka Świetlików jest eklektyczna – są w niej elementy i reggae, i ska, i rocka. Trud-no powiedzieć czy to oryginalne. Ale na pewno dobrze użyte, energetyczne, oniryczne, wprowadzające w trans. I przede wszystkim pozwalające wybrzmieć świetnym tekstom lidera.

Punkt kulminacyjny koncertu. Piosenka „Pod wulkanem”. Jest jak mantra, jest manifestem pokolenia, które gdzieś pomię-dzy 1990 a 2000 rokiem wkraczało w dorosłość. „Po zdjęciu czarnych okularów ten świat przerażający jest tym bardziej. Prawdziwy jest. Właściwe barwy wpełzają na właściwe miejsca. Wąż ślizga się po wszystkim, co napotka. Właśnie nas dotknął. Niczego o nas nie ma w Konstytucji...” – brzmi na tle narkotycz-nej muzyki, a słowa te powtarza widownia. Której sporą część stanowią... poloniści z okolicznych szkół. To znamienne. Świet-liki to zespół przede wszystkim Marcina Świetlickiego, a Świet-licki to najważniejszy poeta swego pokolenia. Dziś już 50-letni, 20 lat temu, kiedy zakładał Świetliki, był wschodzącą gwiazdą polskiej poezji, człowiekiem, który zerwał ze starą stylistyką i pokazał, że wiersze pisać można osobiście, bluźnierczo, boleś-nie, czule – inaczej niż przyzwyczaili do tego poeci żyjący w cza-sach PRL-u. Dziś pokolenia początkujących poetów piszą „pod Świetlickiego”, piszą jego frazą, od której ciężko się uwolnić.

„...Po zdjęciu czarnych okularów ten świat przerażający jest tym bardziej. Szedł z nami pies i śmierdział. Wszystkie dokumenty uległy rozkładowi. Wszystko, co kochałem uległo rozkładowi. Jestem zdrów i cały...” – śpiewa Swietlicki i zapala kolejnego papierosa.

Świetliki grały w Radomiu prawie dwie godziny. To rzadkość. Miejmy nadzieję, że radomska publiczność ich nie zawiodła i prowokacyjnie rzucone „Gramy tu po raz ostatni” jednak się nie sprawdzi. Bo na ich kolejny koncert na pewno warto będzie przyjść. AKA

Z piosenką przez świat

Rodem z Radomia

Polska podzielona była na 49 wo-jewództw, w każdym wybierano najlepszych solistów. W Radomiu, Inowrocławiu i Tarnowie odbywa-ły się eliminacje centralne. Koncert laureatów i ostateczne rozstrzygnię-cia miały miejsce w Zielonej Górze. Wraz z Leszkiem do fi nału przeszli zespół „Familia”, Andrzej Cierniew-ski i Renata Danel. Złoty samowar zdobyła Renata, Leszek Trześniewski przyjechał ze srebrnym. Cierniew-skiemu dali wyróżnienie.

Leszek wspomina dziś nieco z rozrzewnieniem, a może broniąc się przed nostalgicznym przywoły-waniem wspomnień, tamte lata.

Pamiętam twój repertuar…– Serio? Ja już prawie zapomnia-

łem.

To był „Słowik” i „Wspomnienia”.– Ktoś powiedział mi po latach, że

„Słowik” to nie była oryginalna ro-syjska piosenka, tylko hiszpańska…

Jakie to ma znaczenie. Wykosiłeś wielu. Nawet Urszulę, która nie za-kwalifi kowała się do fi nału podczas radomskich eliminacji.A co było potem?

– Chcesz żebym w ciągu kilku mi-nut opowiedział ci historię mojego 30-letniego życia artystycznego. To niemożliwe. Były radości, załamania. Ciężka choroba. Poznałem wielu lu-dzi, wspaniałych muzyków i piosen-karzy. Odwiedziłem kilka kontynen-tów. Ale po kolei…

W mieszkaniu Leszka przeglą-damy zdjęcia i recenzje w czasopis-mach. Przed oczyma przesuwają się barwne obrazy.

– Zdobyłem nie tylko srebrny sa-mowar, ale także nagrodę ministra kultury ZSRR. To zobowiązywało. Tournée po Związku Radzieckim prowadziło od Archangielska do Baku. Śpiewałem z Grażyną Łoba-szewską, w Zespole „Ergo Band” byłem wokalistą.

W 1978 roku wstąpiłem do Zespo-łu „Śląsk”. Byłem tam przez rok. Dali mi dobrą szkołę tańca i śpiewu.

Kolejne lata związały Leszka z Państwowym Zespołem Pieśni i Tańca „Mazowsze”. Było to za cza-sów Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej. W Karolinie śpiewał i tańczył od 1979 do 1985 roku. Tam był ich dom,

do którego wracali po koncertach w Niemczech, Francji, Anglii, Hi-szpanii, Japonii.

– Nauczyłem się szacunku dla widza i estrady. Przez rok występo-wałem też z zespołami wojskowymi: „Granica” i „Eskadra”. Od 1989 roku do 1992 mieszkałem w Szwajcarii. W latach dziewięćdziesiątych pły-wałem na pasażerskich „wyciecz-kowcach” w Europie, po roku 2000 po Karaibach i innych egzotycznych rejonach.

Na statkach Rogal Carribean, Wiking Line, Stena Line Leszek Trześniewski wracał myślą do Ra-domia, dawnych przyjaciół, nauki w szkole muzycznej. Później przyszła choroba. Wylew. Obawa przed pa-raliżem. Udało się przetrwać. Teraz gdy już powrócił do Radomia z dale-kiego „rejsu życia”, choć nie wie czy na długo, jest menedżerem zespołu, który stworzył i z którym nadal łączą go ścisłe więzi „Simply the Best”. I nie ulega wątpliwości że są „beściakami”. Przez ten zespół przewinęło się wie-lu wybitnych muzyków. Leszek jest nadal liderem zespołu. Występują w nim znani radomscy muzycy: An-drzej Tom, który czasami saksofon wymienia na skrzypce, gitarzysta i wokalista Krzysztof Rdzanek, Woj-tek Weryk – perkusista i urodziwa wokalistka Anna Stefańska. Repertu-ar mają międzynarodowy, a przeboje, zawsze na czasie, pomimo upływu lat: „Wonderful World”, „Blue cafe”, „Mamma Mia” i wiele, wiele innych.

Jerzy Madejski

Page 5: Trzy dni z patronem

5H I S T O R I A

Grot o GestapoCzy historia jest fascynująca? Oczywiście! Można było się o tym przekonać podczas kolejnego spotkania Klubu Historycznego im. gen. Stefana Roweckiego „Grota”.

Przypomnijmy – radomski oddział Klubu Grota organizuje spotkania co miesiąc w piątek o godz. 17, w Miej-skiej Bibliotece Publicznej. 4 marca z wykładem „Radomskie Gestapo w walce z polskim ruchem oporu 1939-1945” wystąpił dr Sebastian Piątkowski, historyk, obecnie głów-ny specjalista Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej radomskiej dele-gatury IPN. Piątkowski skupił się na przedstawieniu sylwetek najważniej-szych funkcjonariuszy radomskiego Gestapo, by przez nie właśnie opo-wiedzieć więcej o historii II wojny światowej i nie tylko.

Pierwszym szefem Tajnej Policji Państwowej Dystryktu Radomskiego (obejmującego również Częstocho-wę i Kielce) był np. Fritz Katzmann. Katzmann w 1941 r. z Radomia zo-stał przeniesiony do Dystryktu Ga-licja, gdzie był odpowiedzialny za eksterminację 400 tysięcy Żydów.

Po wojnie ukrywał się, ucieczkę do Argentyny uniemożliwiła mu ciężka choroba. Dla następcy Katzmanna, Karla Oberga, Radom stał się tram-poliną do dalszej kariery. W 1942 r. awansował na Wyższego Dowódcę SS i Policji w okupowanej Francji. Po wojnie Oberg był dwukrotnie – przez Amerykanów i Francuzów – skazany na karę śmierci. Jednak wyrok zła-godzono, a w 1965 r. ciężko chory Oberg został ułaskawiony przez pre-zydenta Francji Charles’a de Gaulle’a i powrócił do Niemiec, gdzie zmarł w tym samym roku. Trzeci z szefów radomskiego Gestapo Herbert Bot-tcher został po wojnie schwytany przez żydowskie komando ścigające zbrodniarzy hitlerowskich. W proce-sie został skazany na śmierć i w 1950 r. powieszony w garażu radomskiego więzienia przy ul. Malczewskiego.

Przez radomskie Gestapo przewi-nęło się podczas wojny ok. 500 funk-

cjonariuszy. Na szczególną uwagę zasługuje na pewno Paul Fuchs, który w zwalczaniu polskiego ruchu oporu nie miał sobie równych. Zdyscypli-nowany, inteligentny, abstynent (co – jak dowodził dr Piątkowski – było w niemieckich służbach rzadkoś-cią; funkcjonariusze Gestapo mieli ewidentnie problemy z alkoholem), mimo ogromnych zasług dla Rzeszy nigdy nie odznaczony. I niezwykle tajemniczy. Jedyne jego zdjęcie, jakie się zachowało, znaleziono w archi-wach CIA. Co ciekawe, pod koniec wojny Fuchs – jako antykomunista – starał się o zawieszenie broni między żołnierzami polskimi i niemieckimi, a nawet o rozpoczęcie współpracy we wspólnej walce z Rosjanami.

Dr Piątkowsi podjął też tak trudne tematy jak donosicielstwo i działal-ność agenturalna.

Radomskie Gestapo było wręcz za-sypywane donosami. Pisali je zarów-

no ludzie wykształceni, jak i prości – ci nierzadko zaczynając swoje listy od słów „Szanowny Panie Gestapo”... Agentów działających na rzecz hit-lerowców również nie brakowało. Choć tu czasami trudno ocenić – mó-wimy o agencie np. Narodowych Sił Zbrojnych działającym w Gestapo, czy o agencie Gestapo działającym w NSZ. Rzeczywistość okupacyjna bywała boleśnie niejednoznaczna.

Niejako na podsumowanie wy-kładu dr Piątkowski wspomniał o siedzibie radomskiego Gestapo przy ul. Kościuszki 6, gdzie więźniów trzymano w celach w piwnicach, a na strychu znajdował się gabinet tortur.

– Nie wiem, jak to się stało, że wykonane przez więźniów napisy

i rysunki na ścianach cel nie zostały zabezpieczone i są już bezpowrotnie stracone. Nie dbamy o naszą historię – stwierdził.

Wspomniał też o radomskim Firle-ju, gdzie życie skończyło wielu więź-niów cel przy ul. Kościuszki.

– Firlej po warszawskich Palmi-rach był drugim co do wielkości miejscem straceń w Polsce podczas wojny. A tej świadomości najwyraź-niej nie mają ani radomianie, ani w ogóle Polacy – podsumował.

Kolejne spotkania Klubu Grota do-tyczyć będą m.in. rozbicia ubeckiego wiezienia w Radomiu w 1945 r., czy Tadeuszowi Zielińskiemu ps. „Igła”, dowódcy oddziału WiN.

AKA Fot AKA

Budynek przy ul. Kościuszki 6 – tu rezydowało radomskie Gestapo

Jan Gauze – radomianin na antypodachDawno, dawno temu, kiedy jeszcze nikt nie słyszał o takich książkowych bohaterach jak Terry Pratchett i Harry Potter, bliski krewny Ambrożego Kleksa z „Akademii Pana Kleksa” Jana Brzechwy, na półkach z literaturą młodzieżową obowiązkowymi pozycjami były powieści przygodowe Karola Maya, Alfreda Szklarskiego, Arkadego Fiedlera i Jana Gauze.

Ich nazwiska wymieniało się jed-nym tchem. Karol May wprowadzał młodego czytelnika w barwny świat Dzikiego Zachodu i przyjaźni mię-dzy bladą twarzą Old Shatterhandem i czerwonoskórym Winnetou. Z Al-fredem Szklarskim czytelnik towa-rzyszył swojemu rówieśnikowi, Tom-kowi Wilmowskiemu, na wszystkich kontynentach.

Inny rodzaj przygody propono-wali Fiedler i Gauze. Oni na własnej skórze przeżyli wszystko to, co opisa-li, a potrafi li to zrobić w taki sposób, że niejednemu czytelnikowi „zaszu-miało” w głowie i pragnął, tak jak Jan Gauze, uciec z domu i wyruszyć „ku wielkiej przygodzie”.

„Na szosie do Kielc, rzuciłem ostatnie spojrzenie na leżące w dole miasto rodzinne, które przez długie lata miałem nie oglądać i przywią-zawszy do ramy zawiniątko z bieli-zną i żywnością ruszyłem naprzód żwawo pedałując – pisał Jan Gauze w „Na przełaj przez dżunglę”. – Prze-de mną rozciągała się biała wstęga szosy, zamknięta na horyzoncie linia lasów, nad którymi rozpostarł się łuk różnobarwnej tęczy. Poczytując

sobie ten znak za dobry omen, z na-dzieją w sercu ruszyłem za tęczowym łukiem na spotkanie swej Wielkiej Przygody.”

Wielu młodych czytelników, idąc za przykładem Jana Gauze, uciekało w „szeroki świat”, głównie w wa-kacje. Eskapada większości z nich kończyła się na posterunku MO i połajance od rodziców. Ci bardziej rozsądni korzystali z masowej, wa-kacyjnej akcji „Autostop” i prze-mierzali kraj wzdłuż i wszerz. Ich

fantazję wzbudzały nie tylko książki przygodowe. W tym czasie w ma-sowym nakładzie ukazywały się ta-kie miesięczniki jak „Kontynenty”, „Widnokręgi”, „Poznaj Świat”, „Do-okoła Świata”, „Poznaj Kraj”. Har-cerskie tygodniki „Świat Młodych” i „Na przełaj” zachęcały do tzw. „nieobozowej akcji letniej”, pełnej wakacyjnych przygód w najbliższym otoczeniu.

Obok książek obowiązkową pozycją w każdym domu był atlas geografi cz-

ny, w którym znajdowało się wszystko to, o czym pisali autorzy. Można było razem z nimi, co prawda „palcem po mapie”, przemierzać świat.

Co takiego zawierały książki Jana Gauze i innych autorów, że wywie-rały tak wielki wpływ na młodego czytelnika? Po pierwsze, był w nich olbrzymi ładunek autentycznej i sprawdzalnej wiedzy o świecie i lu-dziach.

„Nad malowniczą zatoką Guana-bara zapadał zmierz. Nie ten nasz, leniwy, senny, poprzedzany długo niegasnącą zorzą i szarówką, która idzie od pól i lasów stopniowo zacie-ra kontury przedmiotów. Zmierzch nad Rio de Janeiro to zaledwie parę minut trwająca symfonia barw, świa-teł i gwałtownie zapadający błękitny zmrok” – pisał Jan Gauze w „Brazylii mierzonej krokami”.

Po drugie, wplecione w nie, w mi-strzowski sposób, przygody pochła-niały całkowicie umysł czytelnika i nie pozwalały odłożyć książki przed dojściem do okrutnego słowa „ko-niec”.

„Liany, którymi byłem przywią-zany, wpijały mi się w ciało i powo-dowały przykre dolegliwości. Nogi miałem odrętwiałe, a głowa coraz

Jan Gauze – podróżnik, literat, rysownik – urodził się w Radomiu 22 stycznia 1895 roku i tutaj zmarł 15 lip-ca 1978 roku. Autor wspomnieniowych powieści „Na przełaj przez dżunglę” i „Brazylia mierzona krokami” oraz powieści historycznej, „Złożysz przysięgę, będziesz z nami”, poświęconej działalności socjalistów radom-skich, w tym Stanisława Wernera, Aleksandra Tybla, Cy-merysa Kwiatkowskiego i Stanisława Szokalskiego. Peł-ne kalendarium jego działalności, opowiadania drukowane w „Poznaj Świat” i te niepublikowane nigdzie, znajdzie czytelnik w książce Anny Skubisz „Jan Gauze”, wydanej przez Miejską Bibliotekę Publiczną im. Załuskich w Radomiu w 2003 roku. Ulica imienia Jana Gauze znajduje się, co prawda na odległych peryferiach Radomia, ma za to za sąsiadów tak godnych patronów jak Stefan Banach, Piotr Skarga i generał Stanisław Grot-Rowecki.

bezwładniej opadała w dół. Czułem, że za chwilę stracę przytomność. Znów czerwone i świetliste koła zawirowały mi przed oczami. Za-gryzłem wargi, żeby nie krzyczeć” – opisywał jedną ze swoich licznych przygód Gauze w „Na przełaj przez dżunglę”.

I po trzecie, i najważniejsze, książ-ki te zawierały głębszą treść.

„Ze wzruszeniem i jakimś prawie nabożnym szacunkiem oglądałem zielony znaczek pocztowy, na któ-rym widniał napis „Poczta Polska”. Znaczek przedstawiał rolnika, któ-ry zatknąwszy miecz w ziemię, siał ziarno w zaoraną rolę. Polsko, dale-ka Ojczyzno moja, teraz już Wolna i Niepodległa, powstała jak Feniks z popiołów. Jakże teraz wyglądasz? Jakże chciałbym Cię jeszcze zoba-czyć.” – pisał w ostatnim rozdziale swoich wspomnień Jan Gauze.

Te książki pozostawiały w czytel-nikach coś znacznie więcej niż tylko uczucie „fajnej lektury”. Dlatego pa-miętało się je długo i nawet po wielu latach z przyjemnością do nich wra-cało. Były wieczne jak ich twórcy, bo „autor wtedy dopiero umiera, kiedy jego książek już nikt nie otwiera”.

Woroniecki

Panorama Radomia widziana z ulicy Kieleckiej

Page 6: Trzy dni z patronem

6 Nr 5 • marzec 2011K U LT U R A

Tak jednogłośnie postanowili 28 lutego miejscy radni.

Rok dla uczonegoRok 2011 będzie Rokiem ks. Włodzimierza Sedlaka. Ale... dopiero od maja.

Pomysł uczczenia setnej rocznicy urodzin ks. Włodzimierza Sedla-ka wyszedł na początku tego roku z inicjatywy Resursy Obywatelskiej, którą poparła radomska kuria. Członkowie komisji kultury Rady Miejskiej mieli jednak wątpliwości, czy jest sens poświęcania komuś roku, kiedy minęło już z niego kilka miesięcy. Ostatecznie postanowio-no, że Rok ks. Włodzimierza Sedla-ka rozpocznie się w maju od organi-zowanego przez Resursę Festiwalu Filozofi i i zakończy się tym samym festiwalem w 2012 roku. Taką decy-zję zaaprobowali radni.

W maju odbędzie się uroczysta sesja RM, na której rok 2011 zosta-nie ogłoszony Rokiem ks. Sedlaka. Sesja będzie połączona z emisją fi lmu o wybitnym uczonym. Pod-czas Festiwalu Filozofi i jeden dzień będzie w całości poświęcony ks. Sedlakowi.

31 października – w rocznicę jego urodzin – otwarta zostanie wysta-wa dotycząca kapłana, tego samego dnia przyznana zostanie nagroda im. ks. Sedlaka z zakresu bioelektro-niki. Tak wyglądają wstępne założe-nia obchodów. Przypomnijmy, że ks. Włodzimierz Sedlak urodził się 31 października 1911 r. w Sosnowcu, od 1959 r. żył i tworzył w Radomiu, gdzie zmarł 17 lutego 1993 r. Był pro-fesorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, twórcą polskiej szko-ły bioelektroniki. Współpracował z Polską Akademią Nauk, kierował nowo utworzoną Katedrą Biolo-gii Teoretycznej KUL. W Radomiu znany był z niezwykłych kazań w kościele mariackim. Wydał ponad 20 książek, głównie naukowych, ale również wspomnieniowych. W 1991 r. Rada Miejska przyznała księdzu profesorowi tytuł Honorowego Oby-watela Radomia. AKA

Zdjęcie księdza Włodzimierza Sedlaka w jego mieszkaniu w październiku 1992 roku

Fot. Jerzy Madejski

Mirek Kołsut z przyjaciółmiWystawa prac Mirka Kołsuta naprawdę robi wrażenie. Zgromadzone rzeź-by, obrazy i szkice artysty, niedocenianego za życia, zgromadzono w dwóch salach Radomskiego Klubu Środowisk Twórczych i Galerii „Łaźnia”.

Mirek miał wprawdzie szereg wystaw indywi-dualnych i zbiorowych, realizował projekty

i aranżował wystawy w Muzeum Okręgowym, obecnie Muzeum im. Jacka Malczewskiego, jednak doce-niali go najbliżsi, przyjaciele i koledzy – twórcy. Dlatego uzupełnili wystawę swoimi pracami, które są bliskie po-strzeganiu świata przez Mirka. Zna-łem Go. Sprawiał wrażenie skrytego w sobie, był sarkastyczny, pełen po-gardy dla małostkowości. Ale był, jak mało kto, wrażliwy i jak każdy niemal artysta szukał poklasku. Gdy nie znaj-dował akceptacji dla tego co tworzył, cierpiał. Z cierpienia, a przysparzała

je także choroba, ale i z buntu przeciw bylejakości, rodziły się pomysły twór-cze. Wydaje mi się, że rzeźbił przede wszystkim dla siebie…

Wystawa „Mirek Kołsut w oto-czeniu przyjaciół” będzie czynna do 15 kwietnia w siedzibie Galerii przy ul. Traugutta 31/33. Przyjaciele, którzy zaprezentowali swoje obrazy i rzeźby to: Tomasz Bachanek, Ewa Banaszczyk, Andrzej Brzegowy, Mirosław Dziedzicki, Aleksandra Gieraga, Adam Gugała, Stanisław Zbigniew Kamieński, Edward Kieł-tyka (zmarły w 1988 roku), Leszek Kwiatkowski, Krzysztof Nowak, Maciej Sobierajski, Hanna Wojdała-Markowska, Sylwester Zakrzewski.

Wojciech Twardowski tak pisał kiedyś o twórczości Mirka Kołsuta w „Dzienniku Radomskim”: „Mi-rek nie pasuje do żadnej szufl adki. Wsadzisz go do jakiejś, to ci zaraz wyskoczy i stanie obok (…) nigdy nie zrobił dwóch jednakowych rzeźb, nie namalował dwóch podobnych obra-zów. To, co tworzy jest jego własne i niepowtarzalne”.

Mirosław Kołsut urodził się 6 marca 1962 roku w Radomiu. Kształ-cił się w Liceum Sztuk Plastycznych

w Kielcach w klasie konserwacji rzeź-by. W kwietniu 1983 roku rozpoczął pracę w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku. Do pracy w Muzeum w Radomiu przeszedł we wrześniu 1983. Pracował przez 26 lat – projek-tował ekspozycje ponad 150 wystaw, kierował pracownią plastyczną. Był członkiem Związku Polskich Arty-stów Plastyków. Zmarł nagle 3 grud-nia 2009 roku. Pochowany w Rado-miu na Cmentarzu Komunalnym na Firleju. (mad) fot. autor

Page 7: Trzy dni z patronem

7S P O Ł E C Z E Ń S T W O

A wątpliwości, czy w Radomiu po raz kolejny odbędzie się jedna z największych imprez lotniczych w Europie pojawiły się po kata-strofi e Su-27 dwa lata temu. Jed-nak wojsko szybko zaprzeczyło, że chce wycofać się z organizowa-nia Air Show w Radomiu.

Teraz zostało to potwierdzone ofi cjalnie. W lutym porozumie-nie o wspólnym organizowaniu Międzynarodowych Pokazów Lotniczych Air Show podpisali w Urzędzie Miejskim w Radomiu prezydent Andrzej Kosztowniak, dowódca Sił Powietrznych RP gen. broni pilot Lech Majewski, a także przedstawiciele współ-organizatorów imprezy: prezes Aeroklubu Polskiego Włodzimierz Skalik, prezes Wojskowego Sto-warzyszenia Społeczno-Kultu-ralnego SWAT Ryszard Pietrzak,

Inny wspaniały twórca, Josif Brodski nazywał Miłosza „jednym z największych, być może najwięk-szym poetą XX wieku”. W tym roku przypada setna urodzin polskiego noblisty, co będzie fetowane w Polsce w sposób szczególny.

Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego ogłosił w lutym dru-gi nabór wniosków do programu „Czesław Miłosz 2011 – Promesa”. W ramach programu – dysponujące-go budżetem 7 mln zł – fi nansowane będą w tym roku wszelkie imprezy dotyczące poety. W ramach pierw-szego naboru już wybrano kilkadzie-siąt instytucji w całym kraju, które będą wydawać książki i organizować przeróżne imprezy związane z nob-listą. Wyniki drugiego naboru będą znane niebawem.

Najważniejszym wydarzeniem Ro-ku Miłosza będzie majowy Festiwal Literacki w Krakowie. Impreza zgro-madzić ma blisko 130 poetów, pisarzy, tłumaczy i uczonych m.in. z Białorusi, Litwy, Polski, Ukrainy, Rosji, Rumunii,

Jerzy M., ., jeden z bliźniaków, od urodzenia mieszkał z mamą, po jej śmierci stracił dach nad głową. Gdy lekarze wykryli

u niej raka, w domu zaczęła poja-wiać się siostra Jolanta, by opieko-wać się chorą. Podczas odwiedzin wielokrotnie dochodziło do kłótni między rodzeństwem. Zdaniem Je-rzego siostra prowokowała go, a gdy pewnego razu wywiozła matkę do szpitala podczas jego nieobecności, zamknęła przed nim mieszkanie i od tej pory domem Jerzego stała się ławka w parku na Plantach. Te-raz pomagają mu jego brat Janusz i była żona. Janusz postanowił zo-stać pełnomocnikiem bezdomnego brata. Gdy ten dowiedział się, że został wymeldowany, za namową Janusza wniósł sprawę przeciw sio-strze o przywrócenie mu mieszka-nia. Sprawę wygrał, ale do mieszka-nia nie wrócił.

– Nic nie chcę od siostry, chodzi mi tylko o dach nad głową. Okazuje się jednak, że siostra zapewniła mu lokal, którego za namową brata nie przyjął, a za Jerzym ciągną się histo-rie z kryminału i nie jest tak niewinny jak przedstawia to Janusz... Na po-twierdzenie swojej wersji wydarzeń Janusz przedstawia nagranie z dyk-tafonu ostatniej rozmowy z umiera-jącą matką. Z nagrania wynika, że matka uległa namowie córki, żeby oskarżyć Jerzego. Siostra nakłoniła

Cuda na niebieDokumenty podpisane, zespoły już szykują się do akrobacji, niedługo pozna-my ceny biletów – Air Show 2011 wchodzi w ostatnią fazę przygotowań.

prezes Zarządu Portu Lotniczego Radom S.A. Tomasz Siwak.

Air Show 2011 odbę-dzie się 27-28 sierpnia. Na każdy dzień zapla-nowano prawie 500 minut pokazów dyna-micznych, które odbywać się będą pomiędzy godz. 10 a 18.

Do pokazów w powietrzu oraz wystawy statycznej samolotów i śmigłowców zaproszono przed-stawicieli sił powietrznych 26 państw, w tym USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Hiszpanii. Swój udział w imprezie dotąd potwier-dziły zespoły akrobacyjne z Włoch (Frecce Tricolori), Francji (Patro-uille de France), Chorwacji (Wings of Storm) i Szwajcarii (Patrouille de Swiss). Belgowie zaprezentują m.in. pokaz indywidualny F-16,

Węgrzy – samolot JAS-39 Gripen. Nad lotniskiem w Sadko-wie ma też pojawić się prawdziwy gigant – amerykański bom-bowiec B-52 Strato-fortress. Ameryka-

nie zaprezentują także samolot transportowy C-17 Globemaster na wystawie statycznej, na której obejrzeć będzie również można m.in. myśliwiec Eurofighter czy lekki samolot transportowy C-27J Spartan. Ostateczna lista zgłoszeń będzie znana zapewne w ciągu najbliższych tygodni.

Dodajmy, że o Air Show można do-wiedzieć się więcej na stronie www.airshow.sp.mil.pl, a na coraz bardziej popularnym Facebooku utworzony został profi l tegorocznych pokazów w Radomiu. AKA

Miesiące Miłosza

Rok 2011 to rok Czesława Miłosza. Imprezy poświęcone temu wybitnemu poecie organizowane są również w Radomiu.

Anglii, Włoch, a nawet Chin, Indii, czy Afryki Południowej.

Polskie Radio uruchomiło serwis poświęcony twórczości Miłosza: www.milosz.polskieradio.pl. Na stronie można posłuchać wywiadów z noblistą, unikalnych materiałów z archiwum Polskiego Radia, wy-słuchać opinii krytyków i znawców twórczości Miłosza. Powiedzieć też trzeba o portalu www.milosz365.pl w pełni informującym o wydarze-niach Roku Miłosza.

W Radomiu o obchodach wielkie-go poety na razie nie słychać zbyt wie-le, tym bardziej odnotować trzeba, że niektórzy jednak o Miłoszu pamię-tają. 3 marca dr Ewa Kołodziejczyk z Instytutu Filologiczno-Pedago-gicznego Politechniki Radomskiej wygłosiła w jego siedzibie odczyt „Amerykańskie źródła Rodzinnej Europy Czesława Miłosza”. Nie bę-dzie to zapewne ostatnia impreza, jaką przygotują poloniści Pracowni Literatury Współczesnej Zakładu Polonistyki tegoż instytutu. AKA

Ofi ara oprawcą...?Janusz M. poszukuje w mediach pomocy dla bezdomnego brata Jerzego, który drugą zimę spędził na ulicy. Sprawę przenikają wątki szantażu, gróźb, zastraszeń, tragedii dzieci, kobiety, nad którą znęca się rodzina. Ofi ara jednak okazuje się katem, a życzliwy brat manipulantem.

też mamę, żeby złożyła zeznanie na brata o znęcanie, a mieszkanie prze-pisała jej – wyjaśnia Janusz. – Upo-zorowała kradzież swojej biżuterii, o co oskarżyła brata. Siostra nawet nie poinformowała nas o śmierci mamy – mówi Janusz – Ona załatwiła mi wyrok, umierającą matkę zawiozła do prokuratury i kazała jej zeznawać – wtóruje za Januszem bezdomny Jerzy.

Inne zdanie na ten temat ma sio-stra bliźniaków: – Jerzy to bandyta, wielokrotnie karany recydywista, przeciwko któremu toczyło się po-stępowanie za znęcanie się nad umierającą matką. Ja w mieszkaniu nie mogłam się matką opiekować przy tym pijaku. Zabrało ją pogo-towie! Janusz składał w tej sprawie zeznania na policji. Później jak nie chciałam dać mu pieniędzy, wyco-fał je. Jeździł do umierającej matki do hospicjum i robił jej awantury o pieniądze. W ostatnie dni jej życia straszył ją diabłami i kazał mówić to, co chciał i tę rozmowę nagrał potajemnie na dyktafon. Nie po-wiedziałam im o śmierci mamy, bo ona nie chciała, aby po tym czego od nich doświadczyła w czasie cho-roby byli jeszcze na jej pogrzebie. To jest rozgrywka Janusza, który chce zdobyć moje mieszkanie. A ja wykupiłam je za własne pieniądze. Mama mi to umożliwiła czyniąc mnie wcześniej pełnomocnikiem do

zarządzania jej majątkiem. Janusz wziął pełnomocnictwo od brata i wykorzystuje Jerzego do rozgrywki ze mną. Po śmierci matki sędzia bez przesłuchiwania mnie, wydał wy-rok, żebym oddała Jerzemu klucze i podłączyła mu gaz i światło. Mam oddać klucze do mojego własnego mieszkania człowiekowi, który ni-gdy nie chciał płacić rachunków za cokolwiek, a po wyjściu z więzie-nia groził, że wysadzi mieszkanie i blok w powietrze?! Przyznano mu przecież mieszkanie socjalne, wy-starałam się o nie jeszcze jak matka żyła. Jerzy ma rentę, ale on nie chce mieszkania socjalnego, bo kto go

tam będzie utrzymywał? Jak mogę oddać klucze do mojego własnego mieszkania człowiekowi, który ma wyrok i groził, że mnie zabije, który bił swoje dzieci.

Słowa Jolanty potwierdzają za-równo dokumenty przedstawiające pobyty w więzieniu i poprawczaku Jerzego, jak i te o pozbawienie praw rodzicielskich, a co za tym idzie – za-równo była żona Jerzego, jak i brat próbując wywalczyć dla niego miesz-kanie, kłamali, że nigdy nie doświad-czyli przemocy z jego strony.

O tragicznej sytuacji Jolanty opowiada dyrektor Ośrodka In-terwencji Kryzysowej w Radomiu, Włodzimierz Wolski. – Ta sprawa zaczęła się na jesieni 2008, kiedy u mamy pani Joli stwierdzono raka. Wystąpiłem do Prokuratury Re-jonowej o podjęcie postępowania w sprawie Jerzego. Prokurator szyb-ko podjął postępowanie, w efekcie czego Jerzy został skazany za znę-canie się nad członkami rodziny, ale ten wyrok nic nie zmienił. Sąd pierwszej instancji nie orzekł eks-misji. Cyniczne jest również postę-powanie Janusza. Jego brat jest na-rzędziem w jego rękach, uważam, że na pewnym etapie jego życia można go było uratować. Powiedział mi, że sam siebie nie rozumie, że czasami sam się siebie boi. Takie stwierdze-nie oznacza, że on nie kieruje swoim postępowaniem i może naprawdę

komuś zrobić krzywdę. Nie można tego lekceważyć, bo to jest człowiek niezrównoważony. Zajmuję się od 16 lat przemocą w rodzinie, znam się na tym i wiem, że ten człowiek jest niebezpieczny i mieszkanie z nim pod jednym dachem może się skończyć tragicznie – wyjaśnia Wło-dzimierz Wolski.

Ponad wszelką wątpliwość wi-dać, że to pani Jola jest ofi arą, nad którą znęca się brat Janusz wyko-rzystując Jerzego. Bezdomny Jerzy, choć można stwierdzić, że sam sobie zgotował taki los, również stał się ofi arą manipulacji brata, bo gdyby nie „dobroduszny” Janusz, bezdomny ogrzewałby się teraz w ciepłym socjalnym mieszkaniu. Cierpią też dzieci Jerzego. 24-let-nia Ania dzięki rodzinie zastępczej skończyła szkołę i jakoś sobie ra-dzi, choć nie jest jej łatwo. Wątki rodzinne ciągną się za nią w doro-słym życiu. Co jednak będzie z ma-łym Jakubem, który po pobiciach ma padaczkę, a matka utrudnia mu kontakt z siostrą? Za błędy rodzi-ców płacą dzieci i choć to nie one muszą przebywać na ulicy podczas mrozów, to właśnie one są najbar-dziej dotkniętymi ofi arami. Sytu-acja z przegraną pani Joli w sądzie pokazuje natomiast naszą polską rzeczywistość, w której oprawca traktowany jest jak ofi ara.

Paulina Matysiak

Ponad wszelką wątpliwość widać, że to

pani Jola jest ofi arą, nad którą znęca się

brat Janusz wykorzystując

Jerzego.

Page 8: Trzy dni z patronem

8 Nr 5 • marzec 2011R A D O M

Reporter powinien być dociekliwy, zdetermino-wany, wytrwały, a nawet agresywny. Te cechy są zaledwie zadatkami do pra-cy w zawodzie reportera. Czy jednak dziennikarstwa można się nauczyć?

Na pewno nie nauczymy się pisania reportaży wkuwając regułki, ucząc się na pamięć zasad dobrego pisania. Naj-ważniejsza jest intuicja. Reporter powi-nien umieć dotrzeć do faktów skrytych pod powierzchnią informacji, umieć zachęcić ludzi do rozmowy, dokopać się do źródeł. Potrzeba do tego niemało energii. I jeszcze jedna ważna cecha. Reporter powinien odznaczać się sa-modyscypliną, umieć gładko przejść od jednego tematu do drugiego. Czasami pracować nad kilkoma jednocześnie. Musi mieć świadomość, że gołe fakty nie zawsze składają się na prawdę.

* * *Wyższa Szkoła Handlowa każ-

dego roku kształci adeptów sztuki dziennikarskiej. Wielu z nich pracuje

później w prasie, radiu, telewizji, ale także jako doradcy do spraw mediów, konsultanci wizerunkowi.

Są liczne dowody na to, że dzienni-karstwa można się nauczyć. Najlepiej uczyć się od tych, którzy do zawodu nas wprowadzają. Powinni to być zarówno teoretycy, jak i praktycy. Najlepiej by praktyk znał teorię i umiał swoją wiedzę umiejętnie przekazać. Takich wykła-dowców spotkacie na kierunku dzien-nikarstwa i komunikacji społecznej.

Jak powiedzieliśmy, dziennikarzom potrzebny jest upór i konsekwencja. Zanim jednak przyjdą sukcesy i z nie-pokojem będziecie czekali na swój pierwszy wydrukowany artykuł, zgło-ście się do dziekanatu dziennikarstwa przy ul. Traugutta 61. Przepustką do studiowania jest świadectwo dojrza-łości. Jeśli zaś przyszli maturzyści mają już doświadczenie w pisaniu tekstów do gazet, czy na internetowym forum, mogą sprawdzić swoje umiejętności pisząc do „Gazety Radomskiej” pod adresem zamieszczonym w redak-cyjnej stopce. Najciekawsze teksty wydrukujemy, a potem przyjdzie czas na podjęcie studiów dziennikarskich w Wyższej Szkole Handlowej.

Jerzy Madejski

W Klubie Seniora „Stokrotka” przy Stowarzyszeniu Osób Niepełno-sprawnych „Start” powitała nas szefowa Anna Besztyga. Klub zrzesza ok. 80 osób. W każdą sobotę większość przychodzi na spotkania towa-rzyskie, tu organizowane są imieniny, jubileusze.

W Dniu Kobiet były kwiaty, upominki i świetna zabawa przy muzy-ce. Wszyscy chwalili prezesa Stowarzyszenia „Start” Adama Borczucha i wiceprezesa Stowarzyszenia Czesława Kota. To dzięki nim mogli świę-tować.

Pani Klara Bednarska pracowała kiedyś w „Radoskórze”, w zakładzie rymarskim przy Limanowskiego. Pamięta świętowanie 8 marca każdego roku. Dodaje jednak, że teraz jest o wiele przyjemniej i czuje się tu, jak w rodzinie. I najważniejsze, że po święcie nie trzeba iść do pracy...

KJM

W Galerii Fotografi i Radomskiego Klubu Środowisk Twórczych prezentowane są fotografi e Mirosława Dygały. Portrety kobiet z lat 80. pokazane w klimacie tamtych lat, a także ciekawe kompozycje kobiecych aktów, przyciągają wzrok nie tylko mężczyzn. Warto zobaczyć tę prezentacje kobiecej urody na zdjęciach. Mirosław Dygała jest członkiem Radomskiego Towa-rzystwa Fotografi cznego. (mad)

Portrety kobiet

Święto u seniorekNie wszystkie panie poważnie potraktowały Międzynarodowy Dzień Kobiet. Panowie w znacznej większości stanęli na wysokości zadania. W klubie „Seniora” przy ul. Maratońskiej zarówno ko-biety, jak i mężczyźni, bawili się świetnie. Wiek upoważniał do wspomnień – jak to było 8 marca w PRL-u.

Ważne dla maturzystów

Zawód reporterStrych pisarza

Uważam, że aby człowiek dobrze pisał, musi stworzyć „strych babuni”: musi zbierać słowa, wyrażenia, wizerun-ki; zbierać kolory, zapachy, dźwięki, ruchy, siatkę wra-żeń; musi wnikliwie postrze-gać to, co powszednie – oponę ze spuszczonym powietrzem, spaloną żarówkę, zerwane sznurowadło, połkniętą nutę, dzwonek alarmowy, mdlące uczucie nachodzące człowie-ka spostrzegającego, że mu się skończyła benzyna… Gro-madzi takie drobiny i okru-chy wiedząc, że któregoś dnia się przydadzą.

James J. Kilpatrick(z biuletynu

Amerykańskiego Towarzystwa

Wydawców Gazet).

Page 9: Trzy dni z patronem

9D AW N Y C H W S P O M N I E Ń C Z A R

Verba volant, scripta manent W kolejnym fragmencie przygo-

towanej do druku książki wracamy do wspomnień z wakacji, początko-

wo spędzanych na wsi, a po powro-cie do Radomia na basenie i stawach w Kosowie. Lato w mieście miało też

swoje uroki, o czym przekona się czytelnik towarzysząc autorowi w jego podróży do przeszłości.

Słońce za pazuchą (4)Upragnione wakacje

Podczas wakacji wyjeżdżałem z rodzicami na wieś do dalekich krewnych w okolice Grójca. Przez kilka kolejnych lat jeździliśmy całą rodziną do Warszawy, stamtąd ciuchcią do Jasieńca, skąd zabierał nas furmanką wujo Wacek. Przez Wolę Boglewską i Boglewice dojeż-dżaliśmy do Osin. Chałupa stała na skraju wsi pod lasem. Pomagałem w gospodarstwie, wyprowadzając krowy na pastwisko, wrzucając snopki na wóz drabiniasty, wcześ-niej wiążąc je powrósłem poda-wanym mi przez Alinę, córkę wuja Wacka. Spoceni, po ciężkiej pracy biegliśmy do pobliskiego stawu, w którym przy brzegu w zaroślach gnieździły się raki. Gdy podczas jednej z takich wypraw Alina mo-czyła się w sukience siedząc na ka-mieniu służącym do przygniatania lnu, rak chwycił ją szczypcami za łydkę. Wybiegła z wrzaskiem wpa-dając mi w ramiona. Kończyłem siódmą klasę, czyli ostatnią wtedy klasę szkoły podstawowej i po wa-kacjach miałem pójść na rozmowy przed przyjęciem mnie do liceum.

Wujowie z Osin, był jeszcze dru-gi Stasiek, mieli duże gospodarstwa i nazywano ich kułakami. Jako wrogowie kolektywnej gospodar-ki poddawani byli sprawdzianom lojalności. Co jakiś czas zjawiał się ktoś, kto kontrolował czy nie podpadają socjalistycznej władzy. Próbowano przekabacić parobka, nadawać jednemu wujowi na dru-giego, sprawdzać, czy przypad-kiem nie dostają listów z zagranicy, bądź czy nie słuchają Radia Wol-na Europa. To jednak było nie do sprawdzenia, bo radioodbiornik, jaki posiadali, utrudniał podsłuch. Było to bowiem radio kryształkowe na słuchawki. Zakładało się je na uszy i poruszało niewielkim bol-cem, co powodowało skrzeczenie i zakłócenia w odbiorze. Biorąc pod uwagę fakt, że Wolna Europa była z zasady zakłócana przez specjal-nie stworzony do tego celu system, niewiele można było usłyszeć. Zapamiętałem jednak z tamtego okresu formułę, którą powtarzano podczas wieczornych audycji „…Tu mówi głos Ameryki, nadajemy wia-domości dobre, czy złe, ale zawsze prawdziwe, takie jakie nadaje tylko wolne radio… Dziś mija … dni od aresztowania kardynała prymasa Wyszyńskiego, to nań podnieśli pachołkowie Kremla swe święto-kradzkie ręce…”. Spragnieni wia-domości z kraju i świata czerpali je wujowie i moi rodzice nie tylko z radia. Prenumerowali „Przy-jaciółkę”. Tygodnik docierał tu z dwutygodniowym opóźnieniem dostarczany przez listonosza, ale

wiadomości nie dezaktualizowa-ły się, bo i tak były uniwersalne. Czytając im wieczorami teksty z gazety, przy lampie naftowej, sam dowiadywałem się o potędze Kraju Rad, kolektywizacji wsi, wyższości kołchozów nad indywidualną go-spodarką, o kolejnych decyzjach towarzysza Stalina… Największym zainteresowaniem cieszyła się rub-ryka „Przyjaciółka odpowiada”. Te odpowiedzi dotyczyły w przeważa-jącej większości porad w zakresie gospodarowania w domu i zagro-dzie. Z Osin do Boglewic chodziło się na niedzielne nabożeństwa, ale i do sklepu spożywczego. W skle-pie pod szyldem GS-u było „mydło i powidło”. Nasi gospodarze za-opatrywali się tu w chleb, słoni-nę i wódkę. Od święta kupowano mortadelę, cienka kiełbasa była z własnego wyrobu. Dla dzieciaków kupowano marmoladę do chleba.

* * *Po wakacjach wracałem do Rado-

mia szczęśliwy, że wkrótce spotkam kolegów i koleżanki, z nadzieją, że ostatnie wakacyjne dni spędzę na basenie „Broni”, bądź nad stawami w Kosowie. Były to dwa miejsca, w których pozostający latem w Rado-miu spędzali czas. Miejsca niemal kultowe, zapełniane przez tłumy plażowiczów, brydżystów, sportsme-nów z bożej łaski, domorosłych kul-turystów, także intelektualistów albo pozujących na myślicieli… Chodzi-łem na basen „Broni” przy ul. Naru-towicza jako dziecko, jako młodzian i dorosły już mężczyzna, jednak wspomnienia z dzieciństwa utrwali-ły mi się najbardziej w pamięci.

Nie korzystaliśmy z kąpieliska przed 24 czerwca. To była zasada, by przed Nocą Świętojańską nie wchodzić do wody. Nocą z 23 na 24 czerwca także na basenie przy ul. Narutowicza odbywały się uroczy-stości. Puszczano wianki na wodę, wystrzeliwano w niebo „sztuczne ognie”. Fajerwerki nie były jeszcze tak popularne, jak w latach póź-

niejszych i gdy na niebie pojawiały się różnobarwne pióropusze, któ-rym towarzyszył huk wystrzału, sensacja była niemała. Następnego dnia bez względu na pogodę bie-galiśmy wokół basenu i brodzika z betonowym słupkiem w kształcie grzybka, do którego nie wypadało wchodzić, bo tam kąpały się tylko oseski z opiekunkami, zbierając gilzy po nabojach wystrzeliwa-nych minionej nocy by rozjaśniały niebo. Wianki, bo tak nazywała się uroczystość (nikt nie powoły-wał się wtedy na świętych i tak jak inni św. Jan był też na indeksie) miały miejsce na przełomie lat 40. i 50., ale zasada kąpieli w miejskich i podmiejskich akwenach obo-wiązywała powszechnie. Oprócz dwóch wymienionych był jeszcze staw w Starym Ogrodzie w wy-sepką pośrodku jeziorka. Ale tam niewielu korzystało z kąpieli. Teren był raczej zastrzeżony dla chłopa-ków pobliskich dzielnic: Kapturu i Zamłynia. Do Kosowa jeździły tłumy, ale w przeciwieństwie do codziennych wypraw latem na ba-

sen „Broni”, wycieczki za miasto, choć nie tak przecież odległe, od-bywały się w niedzielę. Nie wszy-scy dziś pamiętają, że soboty były dniem pracy, a niedziele, oprócz niewielu dni świątecznych jedynym dniem wolnym. Świąt kościelnych było zaledwie kilka, były to Święta Wielkanocne, Bożego Narodzenia i Bożego Ciała. Czerwona kartka w kalendarzu obwieszczała też Święto Pracy 1 Maja, Święto Odrodzenia, czyli rocznica podpisania manife-stu 22 lipca. Boże Ciało było niby dniem wolnym od pracy i nauki, ale kierujący placówkami wyko-nując polecenia z góry zapewniali najmłodszym i ich rodzicom takie atrakcje, by nie nudzili się chodząc na procesje. Nam organizowano bezpłatne wycieczki do Kazimierza nad Wisłą, w Góry Świętokrzyskie, do lasów, nad jeziora… Procesje odbywały się ściśle wytyczoną tra-są, początkowo na krótkim odcin-ku ulic Sienkiewicza, Żeromskiego i Rwańskiej.

Powróćmy na basen „Broni” w upalny sierpniowy dzień, gdy wakacje dobiegały końca i był czas by jeszcze przed pierwszym wrześ-niowym dzwonkiem pochwalić się przed kolegami opalenizną i nowy-mi znajomościami. Wchodząc na tereny Robotniczego Klubu Spor-towego Broń pozostawialiśmy kor-ty tenisowe i nie patrząc na płytę boiska piłkarskiego, na którym nic się wtedy nie działo, kupowaliśmy bilet na basen. Gdy na stadionie miały miejsce zawody piłkarskie, albo kolarskie na bieżni wokół boiska, kąpielisko zazwyczaj było zamknięte, by kąpiący się nie oglą-dali sportowych zmagań przez płot za darmochę. Przywilej taki mieli tylko pensjonariusze usytuowa-nego naprzeciwko stadionu szpi-

tala. Dotyczyło to oczywiście tych zdrowszych, którzy mogli dojść do okna bądź na szpitalny taras… Przebywanie na basenie nie zawsze szło w parze z pływaniem. Oczywi-ście zamoczyć trzeba się było. Na-wet zjazd ze zjeżdżalni (betonowej rynny, z której wpadało się z plu-skiem do wody) był obowiązkowy, ale pływanie…? Z większym uzna-niem spoglądano na skaczących z wieży. Skok z drugiego jej pozio-mu to dopiero był wyczyn. Napięcie i zachwyt obserwujących wzbudza-ło odbicie się na trampolinie, którą z czasem ktoś połamał i skakano z betonowego brzegu, a nie z rozbu-janej deski.

Atrakcji na basenie było jednak znacznie więcej. Na tarasie oka-lającym budynek z urządzeniami oczyszczającymi wodę w basenie, szatniami i pokojami klubowymi był sklep spełniający jednocześnie rolę punktu barowego. Można tu było kupić bułkę, wędzonego dor-sza, paprykarz w puszce. To były wyjątkowo tanie, jak na owe czasy, specjały, a że nie było ich tak wiele i w innych sklepach wybór tego co kupić nie stanowił poważniejszych dylematów. Na basen przychodziło się zazwyczaj na cały dzień, dlatego posiłek podczas kilkugodzinnego leniuchowania był wskazany. Ze sklepu na tarasie korzystaliśmy jednak okazjonalnie, by kupić oranżadę czy słodką bułkę. Pączki, a właściwie racuchy domowej ro-boty, sprzedawał starszy pan. Nie pamiętam jak do niego zwracali-śmy się. On natomiast zwoływał nas charakterystycznym: Cu cu, cu cu, posypując racuchy pudrem z puszki z wywierconymi w jej den-ku otworami. Jeden taki smakołyk kosztował 20 groszy.

Jerzy Madejski

Page 10: Trzy dni z patronem

10 Nr 5 • marzec 2011R A D O M

R E K L A M A

Zdjęcia dla dziadka i wnukaFotografowanie może być pasją, której poświęca się każdą wolną chwilę. W przypadku Janusza Dziekońskiego pasja przerodziła się w zawód. Prowadząc jeden z najlepszych zakładów fotografi cznych w Radomiu, z każdym dniem doskonali swoje umiejętności, in-westuje w sprzęt potrzebny do obróbki plików cyfrowych, ale nie zapomina o tych, którzy tradycyjnie zakładają kliszę do aparatu fotografi cznego.

Kiedy zaczęła się pana przygoda z fotografi ą?

– To było jeszcze w czasach, gdy uczyłem się w Technikum Mecha-nicznym. Po lekcjach uczestniczy-łem w zajęciach koła fotografi czne-go. Inne to były czasy, inne metody obróbki materiałów. Wywoływa-nie fi lmu w koreksie poprzedzało utrwalanie i suszenie kliszy, zakła-danej potem do powiększalnika. Do jakości negatywu trzeba było dobrać papier o określonej grada-cji, specjalny, normalny, albo twar-dy. Pamiętam radość, gdy obraz powoli wyłaniał się na papierze zanurzonym w kuwecie. Fotogra-fowałem „Smieną”, później „Zeni-tem” i „Praktiką”.

Pewnie jakieś zdjęcia z tamtego okresu się zachowały?

– Oczywiście, przypominają lata młodości. Są na nich koledzy i ko-leżanki, z którymi dawno straciłem kontakt, ale wspominać warto.

Teraz pliki cyfrowe obrabiają za nas komputery, ale są i tacy, dla których fotografi a pozostała taka jak przed laty. Posługują się kliszą i aparatem analogowym?

– Wiele osób korzysta z kliszy negatywowej, bądź pozytywowej w przypadku slajdów. Niektórzy przekonują nawet o lepszej jakości zdjęć robionych na kliszy. Kiedy za-cząłem zawodowo zajmować się foto-grafi ą był rok 1994. Wtedy fotografi a analogowa była w szczycie rozwoju, mniej więcej do roku dwutysięcz-nego. Potem przyszła era cyfryzacji. Powstawały coraz doskonalsze apa-raty fotografi czne, a ktoś kto chciał obejrzeć zdjęcia nie musiał biegać do fotografa, wystarczy, że podłączył aparat do telewizyjnego ekranu bądź do komputera. Stare nawyki jednak pozostały i nadal zapełniano albumy odbitkami na papierze.

Trzeba było też dogadzać i tym, którym album ze zdjęciami nie wystarczał, chcieli mieć książki w pięknych oprawach ze ślubów, komunii i innych rodzinnych uro-czystości…

– To prawda. Zdjęcie dla babci od wnuka na kubku do herbaty, na poduszce, kalendarzu. Trzeba było sprostać tym wyzwaniom. Reklama

też zawładnęła naszym życiem, co spowodowało drukowanie wielko-formatowych banerów na folii, płót-nie…

Tego typu możliwości oferuje pan swoim klientom?

– Z plików o wysokiej rozdziel-czości drukujemy banery w forma-tach 1,80 na 2–3 metry i większe. Wykonujemy także fotoksiążki z fo-tografi ami ułożonymi przez plasty-ka z dostarczonych plików. Zdjęcia przenosimy na garnuszki, koszulki, zgodnie z życzeniem zamawiające-go. Nadal wywołujemy negatywy i poddajemy je dalszej obróbce. Jest jeszcze jedna usługa przypominają-ca dawne lata tradycyjnej fotografi i – renowacja klisz i zdjęć. Połączenie tradycji z nowoczesnością daje dobre efekty.

A jaką radę ma pan dla fotografów amatorów?

– Nadchodzi wiosna, postrzegaj-cie jej piękno pod każdą postacią. Potem „wystarczy nacisnąć spust migawki, my zrobimy resztę”. To ha-sło, z którym Kodak wszedł na rynki amerykańskie i światowe, jest nadal aktualne.

Rozmawiał Jerzy Madejskifot. Konrad Klepaczewski

Page 11: Trzy dni z patronem

11S P O R T

Patrząc na wcześniej podjęte pró-by przy ulicy Struga, z całego serca życzymy sukcesów.

W pamięci radomian pewnie po-zostaną wspomnienia kiedy przy pełnych trybunach rozgrywano pa-sjonujące pojedynki, Na boisku, a nie na trybunach. Kiedy na mecze ro-dzice chadzali z dziećmi bez obawy o swoje i ich zdrowie.

Niestety obecnie stadiony piłkar-skie bardziej przypominają poligo-ny ćwiczebne dla policji i ochrony niż obiekty, gdzie można podziwiać kunszt piłkarzy.

Często ilość „kibiców” nie prze-kracza liczby ochroniarzy.

Na pewno na nowym obiekcie nie będzie kortów tenisowych. Może więc warto, choć pobieżnie, przypo-mnieć o tych, którzy spowodowali, że radomski tenis sławił miasto nie tylko w kraju, ale i za granicą. Wiele z tam-

tych lat pamiętam, sam próbowałem swych sił na tych kortach jako pod-rostek i potem traktując tenis jako świetną formę rekreacji (do dziś).

Dyscyplina ta nie miała łatwe-go żywota. W czasach PRL-u nie-specjalnie cieszyła się atencją jako pozostałość po klasie burżuazyjnej i nie należało jej zbytnio promować. To na pewno nie była dyscyplina ro-botników i chłopów. Tak zarządziła niepodzielnie panująca partia, ma-jąca niepodzielną władzę i niepod-ważalną rację. A że wszelkie dotacje przydzielano centralnie…

Mimo to tenis miał się nie najgo-rzej. W samym Radomiu działały trzy kluby, a ilość zawodników i ich wyni-ki na pewno przewyższały dzisiejsze. Ale to, co szczególnie zapamiętałem to atmosfera w klubie. Panowała z góry ustalona hierarchia. Trener, wspa-niały człowiek oddany bez reszty tenisowi, Zbigniew Zieliński miał za-wsze ostatnie zdanie. Zwracał uwagę nie tylko na postępy w grze, ale i w za-chowaniu. Wzorem był pan mecenas Stefan Kania z nieodłączną walizecz-ką, z której wyjmował nieskazitelnie białe długie spodnie i krochmaloną, starannie wyprasowana białą koszu-lę z długim rękawem, no i białe teni-sówki. W ogóle nie do pomyślenia był inny strój niż biały. Czyściliśmy więc swoje tenisówki powodując znaczne

ubytki w zapasach domowych pasty do zębów.

Braliśmy też wszyscy udział w „pro-dukcji” mączki ceglanej tłucząc cegły i przesiewając gruz aż do uzyskania mączki o stosownej miałkości. Szczot-kowanie kortów, wałowanie i malo-wanie linii należało do codziennych zajęć i nie budziło żadnych sprzeci-

wów. Dziś nawet myślę, że to wszystko zespalało nas i czyniło coś na kształt rodziny. Zaczynaliśmy od drewnia-nych paletek przypominających deski do krojenia mięsa. W miarę postępów otrzymywaliśmy rakiety – od tych krzywych z połatanym naciągiem – do coraz lepszych. Szanowaliśmy je i jak dzisiaj widzę młodziaka walącego o kort rakietą, mam mieszane uczucia zarówno co do jego umiejętności, jak

i wychowania. Ci, którzy to przetrzy-mali, zostawali na dłużej i brali udział w rozlicznych turniejach i spotka-niach międzyklubowych. A było ich sporo. W samym Radomiu działa-ły kluby „Startu”, „Budowlanych”, a w województwie – wówczas kie-leckim – w Jedlni, Starachowicach, Pionkach, Kielcach. Rozgrywano mecze drużynowe, turnieje w różnych kategoriach wiekowych, rankingi klu-bowe. Na mecze wyjeżdżaliśmy często za własne pieniądze, bez masażystów, specjalistów od odnowy biologicz-

nej, opiekunów, bez których dzisiaj sportowiec wyczy-nowy nie istnieje. Pojawienie się ro-dzica na treningu było równoznaczne z kompromitacją i objawem słabości. A już stałe „kon-sultacje” rodziców z trenerem były niewyobrażalne. Uczyliśmy się jak samemu zmagać

się z przeciwnościami, jak zdobywać i umiejętności, i uznanie trenera i ko-legów. Korty „Broni” (wówczas „Sta-li”) miały ustaloną renomę na mapie tenisowej Polski. Wieloletni udział w ekstraklasie drużynowej, udział w imprezach międzynarodowych. Ty-tuły wicemistrza Polski Leszka Słom-skiego, czołowe miejsca w klasyfi ka-cjach ogólnopolskich i okręgowych, zarówno w kategoriach juniora, jak

i seniora. Danuta Szmidtówna, Leszek Filipek, Wiktor Naumowicz, Zdzisław Stępień, Zbigniew Mroczek to tylko nieliczni utytułowani wychowanko-wie Zbigniewa Zielińskiego. Przypo-mnijmy, że Danusia Makulska (Zim-nicka) dwukrotnie reprezentowała Polskę na turnieju w Wimbledonie!

Na kortach rozgrywano corocznie turniej – Memoriał Kwiatka-Kwiat-kowskiego, który gromadził czołów-kę polskich tenisistów ze Skoneckim, Hebdą, Licisem, Gąsiorkiem. Przy zapełnionej trybunie i z wianusz-kiem kibiców otaczających siatkowe ogrodzenie wokół kortów toczyły się pasjonujące, gorąco dopingowane pojedynki. Wówczas oklaskiwano zwycięskie zagrania, popisowe za-grywki, a nie niewymuszone błędy przeciwnika.

Dziś, kiedy oglądam muskularne sylwetki kobiet-tenisistek, ubrane w stroje pstrokate, ni to sportowe, ni to stroje wieczorowe i kiedy słyszę jęki stękania, wręcz ryki przy odbijaniu pi-łek wiem, że mój tenis to już tylko wspo-mnienia. Że na kortach grają pookleja-ne plastrami, walczące z kontuzjami twory komercji, których zadaniem jest przynieść możliwie największe zyski i dochody producentom, organizato-rom, sponsorom i komu tam jeszcze. Że zawody sportowe to przedsięwzię-cie fi nansowe. Ma udziałowcom przy-nieść dochód możliwie największy. Po prostu inwestycja.

Trochę mi żal jak tych kortów przy Narutowicza.

Tak jak młodości. Alsa

Leszek Słomski na turnieju w Katowicach (wówczas Stalino-gród) maj 1954 r.

Znając Jerzego nie wątpiłem w to ani przez chwilę.

Ale gdzie jesteś?– W Ghent w Belgii na Halowych

Mistrzostwach Europy Weteranów.Wydarzenie nie dotyczy wetera-

nów wojennych, bo takie skojarzenie pewnie nasuwa się niektórym, ale weteranów w sporcie.

Wyjazd do Ghent poprzedziły orga-nizowane w Spale Halowe Mistrzostwa Polski. Startujący w najstarszej katego-rii wiekowej Jerzy Przyborowski poko-nał 60-metrowy dystans biegu przez płotki w 13,98 sekund. Tym samym ustanowił rekord Polski weteranów w kategorii M80. W biegu na 60 i 200 metrów wywalczył srebrne medale.

Pasmo sportowych sukcesów, jako weterana, rozpoczęło się z erą tej kategorii wiekowej w Polsce w 1990 roku. Jerzy Przyborowski w mistrzo-stwach organizowanych w wielu kra-jach świata biega przede wszystkim przez płotki, stanowiące jego koronną konkurencję, ale także skacze w dal. W 1990 roku, jako 60-latek przy-wozi pierwszy brązowy medal z VII

Mistrzostw Europy w Budapeszcie. Na kolejne nie trzeba długo czekać. W 1991 roku na Mistrzostwach Świa-ta w Turku w Finlandii zdobywa wice-mistrzostwo świata. I tak jest co roku. W 1995 r. startuje w dziesięcioboju w Buff alo, zajmuje 5. miejsce. W 2005 roku na Mistrzostwach Świata w San Sebastian Jerzy Przyborowski znów jest mistrzem świata, na 80 metrów przez płotki. Na 300 metrów przez plotki jest wicemistrzem. Startuje też w skoku wzwyż…

Sportową karierę przerywa zawał serca. Powtórnie wraca do sportu jako weteran w 2010 roku i w Mi-strzostwach Europy wygrywa 80 metrów przez płotki i 200 metrów w tej konkurencji, ustanawiając rekord świata weteranów.

Przed tygodniem, gdy w planie miał nie tylko wyjazd do Belgii, ale i do Sacramento w Kalifornii, roz-mawialiśmy o początkach sportowej kariery. Opowieść ilustrowana była zdjęciami i doniesieniami na łamach prasy. Na stole pojawiają się wydoby-wane z szaf kolejne puchary, medale,

drobne pamiątki, skrzętnie przecho-wywane w szufl adach…

– Pierwszy start miałem w Komo-rowie w wieku 18 lat. Narodowe biegi 1-Majowe na 1500 metrów wygrałem ze znaczną przewagą. I od tego tak na dobre się zaczęło. Nie zdradzałem lekkoatletyki, choć próbowałem także sukcesów w kolarstwie. W trójskoku uzyskałem rekord województwa kie-leckiego, wynikiem 13,22 m. Był rok 1951 i rekord Polski należał wtedy do Karola Hofmana 14,76. Byłem coraz bliższy tego wyniku. W 1951 popra-wiłem swój rezultat na 13,54 m.

Trójskok, płotki, dziesięciobój to były konkurencje, w których star-tował. Dziesięciobój odbywał się w ciągu dwóch dni, składał się z bie-gu na 100 metrów, rzutu kulą, skoku w dal, wzwyż, 400 metrów, 100 m przez płotki, rzutu dyskiem, oszcze-pem, skoku o tyczce i biegu na 1500 metrów. Udział w tylu dyscyplinach wymagał wszechstronnego rozwoju.

Jerzy Przyborowski kolejno zwią-zany był z RKS „Sopot”, „Budowla-nymi” Kielce, RKS Radom. W „Bu-

dowlanych” był zawodnikiem I ligi. W 1966 rozpoczął studia w WSE w Krakowie. Pracował przez kilkana-ście lat w Radomiu. Później rozpoczęła się przygoda w kategorii weteranów.

Nie pytam o granice wytrzymało-ści, interesuje mnie granica wieku, w jakim można jeszcze biegać.

– Na X Mistrzostwach Weteranów w Mazaki w Japonii startowało 12 tys. 800 samych tylko lekkoatletów. Spotyka-łem 100-latków. Jednym z nich był Hin-dus, drugim Australijczyk, miał 101 lat. Wiek weteranów zaczyna się od 35 lat. Co 5 lat przypisywani są do innej kategorii.

O tym, czy Jerzy Przyborowski pojedzie w lipcu do Sacramento

Sportowe sukcesy pana JerzegoW środę, 16 marca, zatelefonowałem do Jerzego Przyborowskiego, by uzu-pełnić listę jego sportowych sukcesów, o których rozmawialiśmy przed kilko-ma dniami. Odezwał się nieco zdyszanym głosem…– Właśnie trenuję. Jutro zawody. Biegnę przez płotki. Dam z siebie wszystko.

zdecydują także fundusze. Nie ma sponsorów, czasem koś go wspiera dobrym słowem. Władze Radomia pewnie wiedzą, że mają u siebie mi-strza – weterana, który nie jeden raz na podium wysłuchiwał Mazurka Dąbrowskiego. To była dla niego wielka satysfakcja…

Wyniki wymagają wyczynowego treningu. W Radomiu nie bardzo jest gdzie trenować. Pozostają ośrodki w terenie, np. w Kozienicach. Czasa-mi można spotkać pana Jurka poza miastem. W bieganiu towarzyszy mu potężny wilczur, który pomaga panu osiągać rekordowe wyniki.

Jerzy Madejski

Kortów już nie będzie…Z mapy miasta znika kolejne miejsce związane z radomskim sportem. Korty „Broni”, jak i pozostała część stadionu, stanowią plac budowy. Nowy obiekt ma być stadionem w pełni nowoczesnym, funkcjo-nalnym i stanowić wizytówkę Radomia.

Page 12: Trzy dni z patronem

12 Nr 5 • marzec 2011O S T A T N I A S T R O N A

Mam poważne wątpliwości, czy ludzkości ku przyszłościWciąż „po drodze” będzie pieszo?Póki co, niech oczy cieszy wędrowanie po mym grodzie w przeszłość,Gdy o samochodzie nikt nie myślał! Czy wierzycie?!Mimo to istniało życie!!!

Gdy ulice Radomia przemierzam, a robię tak od wielu lat,To czasem po prostu nie wierzę, że bardzo się zmienił ten świat,Bo oprócz pojazdów, co tłoczą się dziś, te same chodniki i skwery i bzy…

Tu Ratusz, Rynek Stary, tam miasto, Starym zwane,To wszystko, jak przed wiekiem, choć bardziej zaniedbane.Rwańską wolno idę, przy Farze się zatrzymam, A w wyobraźni widzę, jak sto lat temu zimą…

…dorożka zajeżdża przed bramę i pan,Wraz z panią wysiada by zmienić swój stan,A dzwon już posyła swój telegram zimie,I słychać go aż po Zamłynie

Książka telefoniczna, która pełni na bieżąco rolę informatora, po latach, gdy się zdezaktualizuje, stanowi dokument minionej epo-ki. Przeglądałem ostatnio Urzę-dową Książkę Telefoniczną dla Dystryktu Radom wydaną przez Niemiecką Pocztę Wschodu w 1942 roku.

Frapująca lektura. Najpierw było przesłanie do abonentów „Uprasza się pamiętać: mówić do telefonu wyraźnie, lecz nie głośno. Nie zgłaszać się słowem „hallo”. Jeśli się jest wołanym, zgłosić się nazwiskiem, albo numerem tele-fonu. Nie być niecierpliwym”. No i proszę. Ciekawe, czy stosowano się do tej instrukcji. Na stronach znajdujemy adresy modnych pod-czas okupacji restauracji „Adria” przy ul. Moniuszki 15, Lamus na Reichstrasse 28, czy Cafe Marlen. Ulice w większości noszą niemie-

ckie nazwy: Rathausplatz, Mlecz-na str., Reichsplatz.

Ale są i stare polskie nazwy ulic zachowane do dziś w pamięci starszych radomiaków. Ciekawe, kto pamięta, gdzie była ulica Pia-ski, Trawna, Ogrodowa, Zatylna, Nowa, Nowa – Saska, Żabia.

Można było w tym czasie od-wiedzić czapnika przy ul. Reja 13, nazywał się stosownie do wykony-wanego zawodu Lejbuś Kaszkiet. Przy placu 3 Maja 8 była cukiernia „Bombonierka”. Kawiarnia Toma-sza Wolańskiego mieściła się przy ul. Piłsudskiego.

Restauracja „Rzym” tak zachę-cała swoją klientelę: „Doborowa kuchnia. Bufet obfi cie zaopatrzo-ny w zimne i gorące zakąski. Wy-roby cukiernicze. Danzingi. Sala Bridgeowa. Randes-vous elegan-ckiego Radomia.” J.M.

Dokument epoki

Miejskim traktem z panem Jackiem

Opowieść Jacka Kowalczewskiego o jego rodzinnym mieście (patrz nr 4 Gazety – „Radomski bard”) przypadła wielu czytelnikom do gustu. Radom, jego ulice, place, podwórka i bramy, zakamarki i główne trakty opisane zostały w poetyckich strofach. Wracamy do tych opowieści. Tym razem przypominając poetycki spacer w przeszłość…

Czas iść, nie zmienię swego wymarzonego kursu,Bo chciałbym trochę postać, popatrzyć pod Resursą,Jak bal się dziś zaczyna i pary w krąg wirują,A nieopodal malarz, pan Jacek coś maluje.

Tam dalej rogatka, koszary i śpiew,Co obcą się mową odbija od drzew,A tutaj kolory i orkiestry dźwiękiA wiatr je unosi na łąki.

Więc po kamiennych płytach Lubelskiej stawiam kroki,Oglądam „nowe” domy, powozy i… rynsztoki!Przy bernardyńskich murach dziadek wyciąga rękę,By mu do czapki wrzucić, a choćby i kopiejkę!

A potem już cerkiew i świece i śpiew,Kasztany malutkie – niewielkie jak krzew,Balkony dźwigane przez rosłe herosy,I kopyt na bruku odgłosy…

Gdy ulice Radomia przemierzam, a robię tak od wielu lat,To wzdycham z zadumą, że… zmienia się świat.

Jak bardzo zmieniły się telefony przez ostatnie kilkadziesiąt lat, nie trzeba nikogo przekonywać. Z jednej strony technika przyczyniła się do zbliżenia ludzi, którzy w tej samej nie-mal chwili z różnych krańców świata mogą sobie przekazywać wiadomo-ści. Z drugiej jednak głęboko zajrzała w ich życie prywatne, podsłuchując, namierzając, rozpoznając,

Przypomnijmy sobie w kilku zda-niach historię telefonu.Kto go wynalazł?

Było kilku wynalazców. Niemie-cki fi zyk Philips Reis uważany jest za wynalazcę nr 1. Za ojca mikrofonu uważa się Hughesa, trzecim był Ame-rykanin Bell, który ostatecznie zapo-czątkował historię telefonu.Kiedy po raz pierwszy telefonowa-no w Polsce?

W 1881 roku.Ile stron ma najgrubsza książka te-lefoniczna świata ?

Francuski katalog telefoniczny „botwin” liczy 11 tomów, po 2 tysią-

ce stron każdy. Zawiera wykaz abo-nentów: wg nazwisk, zawodów, ulic i numerów domów. Katalog zawiera dwa tomy „Botwin International”, są w nim najważniejsze numery insty-tucji i urzędów we wszystkich kra-jach świata.

Wiadomości te zaczerpnęliśmy ze starego rocznika „Dookoła Świata” (nr 276 z 12 kwietnia 1959 roku).

Tam też znaleźliśmy prognozy na przyszłość.Jakie będą telefony za 25 lat?

Przyszłość telefonów to centrale elektronowe za 15 lat (czyli w 1964) pracujące bez zakłóceń w maleń-kich pomieszczeniach i posiadają-ce aparaty bez tarczy numerowej, ale z klawiszami. Dalsze lata przy-niosą… połączenie telefonu z tele-wizją, a jeszcze dalsze – połączenie telefonu, telewizji plus efekty wę-chowe.Sprawdziło się?

Może nie do końca…J.M.

Hallo, hallo…