nr. 37. dodatek do . llowtn raciborskich · doświadczenie nie miał sposobności wystawić. gdy...

4
Nr. 37. Dodatek do . llowtn Raciborskich" tern ZAROZUMIAŁOŚĆ. (Przez Kazimierza Brodzińskiego.) Zarozumiały jest tem samem poa względem umysłowym, co zapamiętały pod względem mo- ralnym; oba działają na oślep. Ale zapamiętały ochłonie i upamiętać się może, zarozumiały wie- cznie duszony jest dymem miłości własnej, i zdaje mu się, że to jest obłok, z którego, jak Jowisz, gro- my i wyroki wyrzucać może. Nieznośna to wada w społeczeństwie, a najszkodliwsza temu, kto nią jest zarażony. Smutno jest razem i pociesznie słyszeć w gro- nie ludzi mających doświadczenie i zasługi, zarozu- mialca stanowiącego o wszystkiem; tem więcej zu- chwałego, im mniej zdolny jest domyślać się mil- czącego politowania. Wyrokuje o pracach i cha- rakterze ludzkim tem śmielej, że sam nic jeszcze nie pracował i charakteru swojego na żadne stanowcze doświadczenie nie miał sposobności wystawić. Gdy niegdyś wiek i zasługi minione dostateczne były do poszanowania, a przynajmniej jednały względność młodych, teraz same przez się wystarczą do lekce- ważenia u zarozumiałych . Jeżeli im się uda wadę lub omyłkę jakową w kim postrzedz, a tylko na to polują, wtenczas sądzą, we wszystkiem nad niego wyższymi; i dla skazy, choćby tylko uwi- dzianej, ze wszystkiem go potępią. Najjaśniejsze dowody oślizgną się o nich jak o głazy: bo tylko zajęci, nigdy w cudzy charakter, sposób myślenia i w położenie nie wchodzili, i na nikogo nie zważa- jąc, obrażonymi się sądzą, gdy kto mało ich pre- tensye uważa. Różne przyczyny i stopnie zarozumiałości. Człowiek oddany wyłącznie jednej jakowej nauce, łatwo ulegnie tej wadzie: bo w samej rzeczy, da- leko postąpić w niej może, i naturalnie widzi w niej bardzo wielu niższymi od siebie, chociaż nie ogląda się na ich zalety, których dostrzegać i cenić nie umie. Ta zarozumiałość najłatwiejszą jest do wy- baczenia: bo kto swojego zawodu najwyżej nie ceni, ten w nim nie postąpi daleko. Dodać atoli wypada, to dobre rozumienie mieć można o swojej nauce, lecz nie o sobie samym. Jednakże zwykle zarozu- miałość i pedantyzm czepią się tych, którzy oddają się przedmiotom szczegółowym i mało ważnym dla ludzkości; nic tak nie uczy być skromnym, jak głę- bokie badanie nauk wszelkiego rodzaju; bo im kto dalej w nich dojdzie, tem pewniej trafi na granice, gdzie rozum ludzki koniecznie zatrzymać i ukorzyć się musi. Salomon i Sokrates, dwaj najwięksi mędrcy starożytności, jawnie to wyznanie uczynili, a Chrystus Pan uważa skromność za obowiązek i szczęście chrześcianirra. Z nią można daleko w na- ukach postąpić; ale zarozumiałość jakby zlodowa- ciała, zawsze na jednem miejscu zostaje. Zarozumiałość pospolitą jest także w ludziach w odosobnieniu żyjących, którzy powziąwszy lub utworzywszy sobie zdanie jakowe, nie mieli spo- sobności porównać go z innemi, a przeto, z swojem tylko rozumieniem obcując, tak nawykli do niego, w niem żadnej myl noś ci nie widzą, i wszełkiem mniemaniem przeciwnem pogardzają. Bliższe obe- znanie się w towarzystwie, wyleczy ich z tej wady, która zresztą każdy rozsądny wybaczy. Dalej ulegają tej wadzie ludzie, którym szczę- śliwa skąd inąd fortuna, nigdy nie dozwoliła szcze- rej prawdy usłyszeć, w których owszem zarozu- miałość ciągłe pochlebstwo rozwinęło. Lepiej jest dla człowieka być w zaletach swoich niepoznanym, aniżeli nad zasługi chwalonym: bo w pierwszym razie ma bodziec do dalszego jeszcze postępu, a w drugim tylko tamę, która już za cel osiągnięty uważa. Najwięcej i najnaturalniej skłonny jest człowiek do niej w młodości: bo wszystkie pojęcia mu no- we, a zatem, silnie na niego działając, zdają mu się być jedyne, nieomylne, za któremi przeto z wszelką żywością obstaje. Na to jedynem lekarstwem jest czas i roztropne a wczesne prostowanie przez do- świadczonych; bo ta wada łatwo się zakorzenia a nic przykrzejszego, jak gdy od niej własne za- wstydzające szkody i obcy ludzie odzwyczajać nas będą. Ale u młodych niezepsutych bywa to raczej żywe czucie przyrodzoną otwartością, niż zarozu- mieniem, która przy względnych osobach, łatwo na korzyść wyjść może. Przeciwnie najnieznośniej- szym i politowania godnym jest młody zarozumiały pendant, który wychodząc z pięknej sfery swojego wieku, zimnym i poważnym tonem wszystkowiedza i wszystkouma udaje. On właściwie mniej jest za- rozumiały, niżeli chce nieszczęśliwą rotę udawać. On dobrze rachuje się z sobą, aby się w oczach lu- dzi nie okazał mniejszym, niż jest przed sobą sa- mym; dlatego najwięcej z góry daje wyroki. Pier- wszego naprowadzać potrzeba; dla drugiego niema sposobu, również z góry go karcić nie wypada. * JAN NIEWIAROWSKI. BANDERA POLSKA. OBRAZEK Z LAT DAWNYCH. (Dokończenie), No, cóż, wiktorya nasza? zagadnął z uśmie- chem Jakimowski swoich towarzyszy. Nasza, nasza! podchwycił radośnie Szata- nowski. Ale waszmość, panie Marku, ranny jesteś i krew cię uchodzi! zawołał nagle Stołczyna. To nic... Spiesznie teraz uciekać musimy, bo patrzcie już nas pohańcy gonią... Jakoż z portu wychodziły właśnie tureckie ga- lery i kierowały się prosto na statek Jakimow- ski ego. Hej, mości Stołczyna, biegnijcie pod pokład co żywo; niech wioślarze z całych sił pracują, a może nam się uda przed tak potężnym wrogiem umknąć. Stołczyna zbiegł szybko na dół, i zaraz wiosła poczęły szybciej tłuc wodę i galera pobiegła jak strzała. Ale i tureckie galery zwiększyły także swą szybkość i choć powoli, przybliżały się jednak wciąż. Mości Szatanowski, dobierz sobie waść kil- kunastu łudzi i działa do bitwy rychtujde! r roz- kazał znowu Jakimowski,

Upload: others

Post on 19-Jul-2020

0 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Page 1: Nr. 37. Dodatek do . llowtn Raciborskich · doświadczenie nie miał sposobności wystawić. Gdy niegdyś wiek i zasługi minione dostateczne były do poszanowania, a przynajmniej

Nr. 37. Dodatek do . llowtn Raciborskich" tern

ZAROZUMIAŁOŚĆ.(Przez Kazimierza Brodzińskiego.)

Zarozumiały jest tem samem poa względem umysłowym, co zapamiętały pod względem mo­ralnym; oba działają na oślep. Ale zapamiętały ochłonie i upamiętać się może, zarozumiały wie­cznie duszony jest dymem miłości własnej, i zdaje mu się, że to jest obłok, z którego, jak Jowisz, gro­my i wyroki wyrzucać może. Nieznośna to wada w społeczeństwie, a najszkodliwsza temu, kto nią jest zarażony.

Smutno jest razem i pociesznie słyszeć w gro­nie ludzi mających doświadczenie i zasługi, zarozu­mialca stanowiącego o wszystkiem; tem więcej zu­chwałego, im mniej zdolny jest domyślać się mil­czącego politowania. Wyrokuje o pracach i cha­rakterze ludzkim tem śmielej, że sam nic jeszcze nie pracował i charakteru swojego na żadne stanowcze doświadczenie nie miał sposobności wystawić. Gdy niegdyś wiek i zasługi minione dostateczne były do poszanowania, a przynajmniej jednały względność młodych, teraz same przez się wystarczą do lekce­ważenia u zarozumiałych . Jeżeli im się uda wadę lub omyłkę jakową w kim postrzedz, a tylko na to polują, wtenczas sądzą, iż są we wszystkiem nad niego wyższymi; i dla skazy, choćby tylko uwi- dzianej, ze wszystkiem go potępią. Najjaśniejsze dowody oślizgną się o nich jak o głazy: bo są tylko zajęci, nigdy w cudzy charakter, sposób myślenia i w położenie nie wchodzili, i na nikogo nie zważa­jąc, obrażonymi się sądzą, gdy kto mało ich pre- tensye uważa.

Różne są przyczyny i stopnie zarozumiałości. Człowiek oddany wyłącznie jednej jakowej nauce, łatwo ulegnie tej wadzie: bo w samej rzeczy, da­leko postąpić w niej może, i naturalnie widzi w niej bardzo wielu niższymi od siebie, chociaż nie ogląda się na ich zalety, których dostrzegać i cenić nie umie. Ta zarozumiałość najłatwiejszą jest do wy­baczenia: bo kto swojego zawodu najwyżej nie ceni, ten w nim nie postąpi daleko. Dodać atoli wypada, iż to dobre rozumienie mieć można o swojej nauce, lecz nie o sobie samym. Jednakże zwykle zarozu­miałość i pedantyzm czepią się tych, którzy oddają się przedmiotom szczegółowym i mało ważnym dla ludzkości; nic tak nie uczy być skromnym, jak głę­bokie badanie nauk wszelkiego rodzaju; bo im kto dalej w nich dojdzie, tem pewniej trafi na granice, gdzie rozum ludzki koniecznie zatrzymać i ukorzyć się musi. Salomon i Sokrates, dwaj najwięksi mędrcy starożytności, jawnie to wyznanie uczynili, a Chrystus Pan uważa skromność za obowiązek i szczęście chrześcianirra. Z nią można daleko w na­ukach postąpić; ale zarozumiałość jakby zlodowa­ciała, zawsze na jednem miejscu zostaje.

Zarozumiałość pospolitą jest także w ludziach w odosobnieniu żyjących, którzy powziąwszy lub utworzywszy sobie zdanie jakowe, nie mieli spo­sobności porównać go z innemi, a przeto, z swojem tylko rozumieniem obcując, tak nawykli do niego, iż w niem żadnej myl noś ci nie widzą, i wszełkiem mniemaniem przeciwnem pogardzają. Bliższe obe­znanie się w towarzystwie, wyleczy ich z tej wady, która zresztą każdy rozsądny wybaczy.

Dalej ulegają tej wadzie ludzie, którym szczę­śliwa skąd inąd fortuna, nigdy nie dozwoliła szcze­rej prawdy usłyszeć, w których owszem zarozu­miałość ciągłe pochlebstwo rozwinęło. Lepiej jest dla człowieka być w zaletach swoich niepoznanym, aniżeli nad zasługi chwalonym: bo w pierwszym razie ma bodziec do dalszego jeszcze postępu, a w drugim tylko tamę, która już za cel osiągnięty uważa.

Najwięcej i najnaturalniej skłonny jest człowiek do niej w młodości: bo wszystkie pojęcia są mu no­we, a zatem, silnie na niego działając, zdają mu się być jedyne, nieomylne, za któremi przeto z wszelką żywością obstaje. Na to jedynem lekarstwem jest czas i roztropne a wczesne prostowanie przez do­świadczonych; bo ta wada łatwo się zakorzenia a nic przykrzejszego, jak gdy od niej własne za­wstydzające szkody i obcy ludzie odzwyczajać nas będą. Ale u młodych niezepsutych bywa to raczej żywe czucie przyrodzoną otwartością, niż zarozu- mieniem, która przy względnych osobach, łatwo na korzyść wyjść może. Przeciwnie najnieznośniej­szym i politowania godnym jest młody zarozumiały pendant, który wychodząc z pięknej sfery swojego wieku, zimnym i poważnym tonem wszystkowiedza i wszystkouma udaje. On właściwie mniej jest za­rozumiały, niżeli chce tę nieszczęśliwą rotę udawać. On dobrze rachuje się z sobą, aby się w oczach lu­dzi nie okazał mniejszym, niż jest przed sobą sa­mym; dlatego najwięcej z góry daje wyroki. Pier­wszego naprowadzać potrzeba; dla drugiego niema sposobu, również z góry go karcić nie wypada.

*JAN NIEWIAROWSKI.

BANDERA POLSKA.OBRAZEK Z LAT DAWNYCH.

(Dokończenie),— No, cóż, wiktorya nasza? — zagadnął z uśmie­

chem Jakimowski swoich towarzyszy.— Nasza, nasza! — podchwycił radośnie Szata-

nowski.— Ale waszmość, panie Marku, ranny jesteś i krew

cię uchodzi! — zawołał nagle Stołczyna.— To nic... Spiesznie teraz uciekać musimy, bo

patrzcie już nas pohańcy gonią...Jakoż z portu wychodziły właśnie tureckie ga­

lery i kierowały się prosto na statek Jakimow­ski ego.

— Hej, mości Stołczyna, biegnijcie pod pokład co żywo; niech wioślarze z całych sił pracują, a może nam się uda przed tak potężnym wrogiem umknąć.

Stołczyna zbiegł szybko na dół, i zaraz wiosła poczęły szybciej tłuc wodę i galera pobiegła jak strzała. Ale i tureckie galery zwiększyły także swą szybkość i choć powoli, przybliżały się jednak wciąż.

— Mości Szatanowski, dobierz sobie waść kil­kunastu łudzi i działa do bitwy rychtujde! —r roz­kazał znowu Jakimowski,

Page 2: Nr. 37. Dodatek do . llowtn Raciborskich · doświadczenie nie miał sposobności wystawić. Gdy niegdyś wiek i zasługi minione dostateczne były do poszanowania, a przynajmniej

w tejże chwiti podszedł do niego jakiś star­szy już człowiek i skłoniwszy się nisko, rzekł ła­maną łaciną:

— Pozwólcie mi, o panie, zastąpić cię teraz u steru... Burza idzie i do kierowania statkiem trze­ba wytrwałej i doświadczonej dłoni starego sternika.

— Ktoś ty? — zapytał Jakimowski.— jeniec turecki, zacny panie, któregoście

uwolnili razem z tyloma innymi nieszczęśnikami. Sternikiem przez długie lata byłem na genueńskich galerach i dlatego oto prosić się was ośmielam, aby­ście mi kierownictwo statku powierzyli. Burza tylko już wisi.

Jakimowski rzucił okiem dokoła i ujrzał, że czarne, potworne chmury zbliżają się coraz bar­dziej pod tchnieniem potężniejącego wichru, morze zaczyna się pokrywać wielkiemi falami i galera sil­cie się już kołysze.

— Ha, więc powierzam ci losy galery naszej! — rzekł do starego sternika, oddając mu ster.

— Panienka Najświętsza z Loreto nie opuści nas i do bezpiecznego portu chrześciańskiego do­prowadzi, — odparł sternik i przeżegnał się po­bożnie.

Kazał przywiązać się liną i krzepko ster ujął W dłonie, a Jakimowski odszedł ze Stołczyną na przód galery i teraz dopiero o ranach swoich po­myślał.

Szczęściem, nie były one ciężkie i krwawiły tylko mocno, więc Stołczyną przewiązał je coprę-

dzej czystem płótnem, którego duży kawał znalazł w kajucie kapitana. \

Tymczasem tureckie galery nie zaprzestały po­ścigu i jedna z nich, sunąca przodem, zaczęła bić z dział do, uciekającego statku.

Już kule wyły tuż obok galery, już jedna prze­biła ogrodzenie pokładu, już Szatanowski ze swoimi odstrzeliwał się z dział, gdy nagle ściemniło się pra­wie zupełnie, wśród krwawych ogni błyskawic ryk­nęły straszliwe grzmoty, lunął rzęsisty deszcz i wi­cher zaświstał przeraźliwie, wznosząc olbrzymie jak góry fale. Zakręcił on galerą, jak drzazgą maleńką, i wrzucał ja na szczyty fal ogromnych i strącał z nich w odmęty morskie i szarpał mą i zalewał wodą i po­chylał gwałtownie ku nurtom i podrywał w górę potężnie.

A wśród wycia wichru, ryku piorunów i ośle­piających niemal potwornych błyskawic, zalewany deszczem i wodą morską, stary sternik pewną i spo­kojną dłonią kierował galerą i borykał się z burzą.

Galery tureckie rychło zniknęły na widnokręgu i pogoń się przerwała, a statek Jakimowski ego w tej szalejącej burzy pędził naprzód jak rozhukany koń.

I dopiero w godzinę później chmury przewaliły, już dalej i jasny błękit nad głowami żeglarzy za­błysnął i galera, wolna od wszelkiej pogoni, pruła szybko powracające już do spokoju morze...

A Jakimowski i dwaj towarzysze jego, którzy stali na pokładzie podczas całej burzy, upadli teraz na kolana i z ust ich popłynęła pod sklepienia grec-

Obrazekz wielkiego miasta.

Wielkich miast zarzą­dy łożą wiele starań i kosztów na zakładanie poza miastem obszer­nych parków i ogrodów, w których by ludność miejska mogła po dniach pracy odetchnąć świe- żem powietrzem i cie­szyć się przyrodą.

W parkach takich by­wają i zwierzyńce. Zwie­dzająca publiczność ma przyjemność w ogląda­niu zwierząt a przytem uczy się poznawać ich życie i zwyczaje. Aby zwerzętom, więzionym w zwierzyńcach uczy­nić pobyt tamże jak- najmniej przykrym, sta­rają się zarządy zwie­rzyńców o urządzenie klatek w sposób jak- najwięcej zbliżony do

dzikiej natury, z której owe zwierzęta wyszły. Jest to niejako obowiązkiem ludzkości, aby zwierzętom, trzymanym w niewoli, uczynić tę niewolę jak najmniej przykrą. Obrazek nasz przedstawia olbrzymią klatkę, dla ptaków drapieżnych, jak sępów, orłów itp., znajdującą się w zwierzyńcu berlińskim. W klat­ce tej ustawione są z głazów skały tak wiernie naśladujące naturę, że patrzącemu zdaje się, jakoby znaj­dował się w Tatrach lub Alpach. Złudzenie potęgują jeszcze różne rośliny górskie wśród tych skał rosnące. Gdyby nie tłumy przypatrującej się publiczności, no, i gdyby nie — klatka, gotowe ptaki istotnie uwierzyć, że znajdują się wśród dzikich, niedostępnych szczytów skalistych.

Page 3: Nr. 37. Dodatek do . llowtn Raciborskich · doświadczenie nie miał sposobności wystawić. Gdy niegdyś wiek i zasługi minione dostateczne były do poszanowania, a przynajmniej

Slego nieba gorąca modlitwa dziękczynna do W Królowej Polskiej Częstochowskiej Panienki Prze­najświętszej.

Nazajutrz, przed samym wieczorem, gdy słońce zapadało w oddali za modrą taflą morza i kończył się zwolna przepiękny jasny dzień, gdy galera z wy- dętemi żaglami pędziła szybko hen! ku dalekim je­szcze brzegom cudnej Italii, na pokładzie galery zjawił się tłum niewiast i mężów i zbliżył się do Jakimowskiego.

— Wybawiłeś nas, o, panie, ze straszliwej nie­woli pogańskiej—oz wała się jedna niewiasta—i naj­żywsze dziękczynienia nasze niesiemy ci za twój tak odważny i tak zacny czyn. A że tyś teraz panem tej galery, więc pozwól, abyśmy u stóp twoich zło­żyli ojczystą twoją banderę, którąśmy dziś dla cie­bie zrobiły ze zdobytych tureckich materyi...

I położyła u nóg Jakimowskiego czerwoną atła­sową chorągiew, na której srebrzystym jedwabiem wyhaftowany był polski orzeł biały.

Wzruszony Jakimowski dziękować począł, wszyscy dokoła podnieśli okrzyki radosne, a kilku ludzi poskoczyło ku tylnemu masztowi i za chwilę na galerze powiewała polska bandera.

I ta zdobyczna galera turecka Jakimowskiego była tym jednym jedynym statkiem w dziejach, który żeglował po morzu śródziemnem pod polską banderą.

A działo się to w roku 1627.Po kilku dniach podróży morskiej galera Jaki­

mowskiego uniknąwszy wszelkich niebezpieczeństw, dopłynęła do portu Ostii, przy ujściu Tybru i Ty- brem dotarła do Rzymu.

Jakimowski jedną ze zdobytych na galerze ban­der tureckich ofiarował papieżowi Pawłowi III, a ten dał mu złoty krzyż, jako nagrodę za męstwo i dzielność.

Okryty sławą, wracał Jakimowski wraz z Sza- tanowskim i Stołczyną na rodzinne Podole, a w prze- jeździe przez Kraków drugą zdobytą turecką ban­derę zostawił w kościele Świętego Stanisława W Krakowie.

mZARAZKI.

Choroby wszystkie biorą swój początek od za­razków, tak zwanych bacylów, Uczeni lekarze wy­

naleźli sposób, w jaki można stwierdzić obecność bacylów. Z ropy, ślm (charkot), z odchodów ludz­kich itp., ale i z wody umieją lekarze wygotować bacyle.

Obrazki nasze podawają wygląd tych bacylów. Profesor Robert Koch w r. 1883 odkrył bacyle cho-

A-LA-AdüUL

Dżuma

lery. Zarazki te dostają się do żołądka i jelit przez wodę albo żywność zakażoną. Tam się mnożą i trucizną swoją wywołują śmiertelną chorobę.

Rosya jest stale nawiedzaną przez cholerę i dżumę. Dla reszty Europy jest to niebezpieczeń­stwem wielkiem, wskutek czego rządy obecnie na­wet zastanawiały się nad wspólną obroną przeciw cholerze i dżumie rosyjskiej. Byłoby to dla Rosyi rzeczą bardzo nieprzyjemną, gdyby mocarstwa wspólne kroki postanowiły.

O ile cholera i dżuma się szerzą, szanowni czy­telnicy dowiadują się z gazet politycznych.

#Szaleniec tylko, lub głupiec w swej dumie Mniema, że wszystko po swej woli nagnie; Mędrzec, co prawdę wszechrzeczy rozumie,Wie co podoła — i więcej me pragnie.

8ASSSXS ŁAT©.(POGADANKA WIEJSKA).

Niegdyś za dawnych czasów i w naszym kraji trwało lato znacznie dłużej niż dziś. Pow.adają, żi do samego św. Michała bywało zawsze gorąco jak w lipcu a chłody i słoty jesienne zaczynały się za­ledwie po Matce Boskiej Różańcowej. Aż dopiere pewnego roku, kiedy ludzie zaczęli srodze narze­kać na wielkie upały dokuczające im bardzo, roz­gniewał się Pan Bóg i tak rozporządził, iż odtąd kraj ich nie miał się cieszyć nigdy długiem latem a od świętej Hanki być mają „chłodne wieczór? i ranki“. Kiedy zaś powtarzało się rok po roku, żf lato z słowikami uciekać od nas chciało jeszcze przed końcem sierpnia, ludzie bez żalu patrzeć nie mogli na to i wyprosili sobie kilka dni piękne' po­gody ciepłej na początku września t. zw. „babskie lato“ około święta Narodzenia Panny Maryi czyli

Page 4: Nr. 37. Dodatek do . llowtn Raciborskich · doświadczenie nie miał sposobności wystawić. Gdy niegdyś wiek i zasługi minione dostateczne były do poszanowania, a przynajmniej

„Siewnej“, kiedy śwc Panienka zjawia się nocą, ci­cho przez wioski przechodzi i na pola idzie z ręką podniesioną a błogosławiącą, by ziemia, kędy świę­te Jej stopy staną, obfite wydawała plony, lub „prządki“, kiedy to najczęściej rżyska i krzewy su­che osnuje pajęczyna jesienna, Jeżeli „babskie la­to“ trwa aż do połowy listopada, wtenczas zwła­szcza starzy i chorzy ludzie z wielką wyglądają tę­sknotą. Częściej wszakże św. Marcin „przyjeżdża już na białym koniu“, niszcząc wszelkie nadzieje doczekania się chociażby słabego echa babskiego lata.

Podczas babskiego lata wieśniacy ciągną wróż­by co do surowości przyszłej zimy zależnie od te­go, czy. nici pajęcze unoszą się wcześniej czy póź­niej, wyżej czy niżej, których powstanie tłómaczą sobie w różny sposób. Oto np. Panna Mary a prze­chodzi przez wioskę niespostrzeżenie wśród chłodu i deszczu. Wtem zauważy w którejś chacie nie­wiastę młoda i niedoświadczoną jeszcze w spra­wach wychowania dzieci, która nie może sobie po­radzić ze śwym syneczkiem. Panna Najświętsza przypomina sobie żywo. jak to sama piastowała Dzieciątko i przychodzi w pomoc. W tejże chwili wyziera słońce z zachmur, grzeje ciepło jak wśród lata i robi się naraz śliczna pogoda. Młoda wieś­niaczka wynosi na dwór przed próg chaty płaczące dziecko, które uspokojone zaczyna się bawić wi­dokiem unoszących się białych nici pajęczych, któ­re rzuciła Panna Marya w te stronę ze swego wrze­ciona. A jaskółki na widok pajęczyny babskiego lata u cieką ią podobno co tchu z kraju naszego, zda­je się im bowiem, że musiały się zapóźnić z od­lotem.

Za dawnych czasów polska jesień słynęła zaw­sze z niezwykle nieknei pogody i do dziś dnia naj­więcej podań jesiennych opowiada nam cudne baj­ki o babskim latku, jakiem po srogiej zimie i sło­cie cieszyli sie ojcowie nasi. Jedno z tych podań wspomina Wandę, córkę Krakusa, która dowiedzia­wszy się o napadzie na kraj przez niemieckich ry­cerzy, za podszeptem starego czarownika, kazała wszystkim babom po wsiach wyjść z kądziela przed chaty i prząść nici białe na dworze, mimo. że była już naonczas jesień chłodna i wietrzna. Gdzie tyl­ko zjawili się rycerze niemieccy w zbrojach ze skrzydłami fiako później husarya nasza) uciekali po chwili od strachu przed czarami babskimi, które zdawały się pętać ich i niewolić. Uciekli tedy Niemcy, nastał spokój w chatach polskich, nad któ- remi słońce długo jeszcze i jasno grzało, zapanowa­ła radość powszechna, gdyż istniała przepowiednia, iź gdyby czarny rycerz zawojował ziemię polską, nastałyby w niej jesień wieczna a wraz z nią dtu- ya, straszna niewola. Nikt jeszcze nie wiedział na- ówczas o tern, że nici Wandy usidliły żelazne skrzydła u zbroi czarnego rycerza tak, że wielką dla pięknej królowej zapałał miłością a na przyszłą wiosnę z liczniefszem rycerstwem' stanąi u stóp Wawelu, o czem wspomina lud polski do dziś dnia w piosnce „o Wandzie, co nie chciała Niemca“. Po­dobne legendy istnieją o królowej Jadwidze,

%

ZE WSPOMNIEŃ HISTORYCZNYCH-(Zjazd króla Stanisława Augusta

z carową Katarzyną.)IV.

We trzy dni po wyjedździe z Kaniowa król polski zjechał się w Korsuniu z cesarzem Józefem. Cesa­rzowa Katarzyna zaręczyła mu solennie nietykalną całość granic jego państwa, cesarz Józef z nim się żegnając: »Bądź Wasza Królewska Mość pewną,rzekł do niego, że nigdy nie zezwolę, aby krzak jeden od polskiej ziemi oderwanym został*. Na Dnieprze odegrano komedyą, czcze słowa cesarza uleciały z wiatrem, żadnego nie zoslawując śladu po sobie!

Jest chwila w życiu, w której człowiek śmier­telną złożony chorobą, czuje zbliżający się koniec, wzywa kapłana, spowiada się przed nim, przyznając się do grzechów, żałuje za nie, a dostawszy rozgrze­szenie przyjmuje Ciało i Krew Pańską; i chociaż fizyczne siły coraz bardziej upadają; wzmocniony na duchu czeka spokojnie godziny, w której go Pan Bogdo świętej swojej chwały powoła. Podoona chwila nadeszła dla Polski; 6 października 1788 ro u roz­począł się sejm nazwany wielkim, czteroletnim, kon­stytucyjnym. Polska uderzywszy się w piersi przy­znała się do winy, wyspowiadała się z grzechów, obiecała poprawę i jakby elektryczną iskrą dotknięta odmłodniaia.

Marszałkami sejmu obrano od korony Stanisława Małachowskiego referendarza, Kazimierza Sapiehę jenerała artyieryi od Litwy. Zupełna reforma rządu stała się celem obrad, zwalenie zastarzałych, wieka­mi wkorzenionych przesądów, dążnością; wydobycie się z odrętwiałej gnuśności koniecznością, a fizyczne i moraine przeistoczenie oczekiwanym skutkiem. Bo­sy a zajęta wojną z Turkami, zażądała od Polski upoważnienia do przyjęcia na swój żołd 30,000 ka­wa! ery i narodowej. Prusy nietylko że się temu oparły, ale uczyniły zaraz od granic Polski zbrojną demon- straoyą; poezem dnia 29 maja 1790 roku, stanął po­między Prusami a Polską traktat odporny. Tym­czasem obrady sejmu szły właściwym porządkiem. Kiedy komisya wyznaczona do napisania nowej konstytucyi dokonała swej pracy, a ustawa zmienia­jąca u nas tron elekcyjny na sukcesyjny dnia 3 maja narodowi ogłoszoną została, cesarzowa Katarzyna zawarła pokój z Turkami, odciągnęła tajemnie Fry­deryka Wilhelma, króla pruskiego od aliansu z Polską i oczekiwała pory, aby zbrojną ręką oprzeć się wszel­kim zmianom mogącym u nas przywrócić porządek a tern samem siłę i potęgę.

fS

Po dniu gorącym w wieczornej dobie, Swobodnie Komar przelatał sobie.Lecz ni esy t szczęścia spostrzega w dali,Że pięknem światłem świeca się pali.I myśli; „jakże tam miło być musi!“Gdy go nowej rozkoszy użyć chętka kusi, Pędzi ku owej błyszczącej krainie,Pada w sam ogień... i ginie.

T. Rodzi szewski.Czcionkami „Katolika14 spółki wydaw, z ogr. odp, w Bytomiu. — Za redakcyą odpowiedz.. Janina Omańkowska w Bytomiu,

Nakładem „Nowin Raciborskich“ w Raciborzu.