mna310712

16

Upload: maria-chodorek

Post on 09-Mar-2016

216 views

Category:

Documents


2 download

DESCRIPTION

pismo aninskie

TRANSCRIPT

„Chiński” numer z bambusami w tle sprowokowała Biblioteka Wawerska inaugurując sezon GALERII NA TRAWIASTEJ wystawą rysunków tuszem Grażyny Mordzon. Tak nam się ona podobała, że chcemy urok tej wystawy przekazać w nowym wydaniu MNA.

Śmierć Poetki, Wisławy Szymborskiej, nie tylko nami bardzo wstrząsnęła. Jej poświęcamy wiersze w OSIEDLU POETÓW, prezentowane też na okładkach.

W czasie pracy nad kolejnym numerem niecodziennika – w kwartalnym wymiarze – (pieniądze, nieste-ty, o wszystkim decydują – a zwłaszcza ich brak!) zaszło wiele ważnych wydarzeń, nie mogliśmy o wszyst-kich napisać. Ale na bieżąco sygnalizujemy o wydarzeniach w naszym anińskim blogu. (Patrz stopka).

Relacjonujemy spotkania z interesującymi LUDŹMI WAWRA. Spotkania te, zainicjowane były przez Od-dział Anin TPW; realizowane są we współpracy z Klubem Kultury Anin.

Ciekawe wernisaże odbywały się nie tylko na Trawiastej - nie o wszystkim dajemy radę napisać, a szko-da…

Redagujemy ten numer nie mając pewności, czy trafi on do rąk czytelników tylko w wersji cyfrowej (z której w całości MNA jest do pobrania). Ale mamy nadzieję, że przeczytają go - mimo wszystko - i ci, którzy nie mają komputerów.-

Szukamy bezinteresownego sponsora, który zechce pokryć koszt druku, bowiem biblioteka, niestety, zmuszona była zrezygnować z tego wydatku. Dziękujemy, Biblioteko, za lata udanej współpracy, która nie tylko nam, redakcji się podobała, o czym dowiedzieliśmy się na spotkaniu z prezydent Warszawy, Hanną Gronkiewicz-Walz. Ale z pochwał nie da się wyżyć…

Najważniejszym wydarzeniem w zakresie kul-tury pierwszego kwartału 2012 r. było niewątpli-wie otwarcie nowego budynku Muzeum Literatu-ry im. Adama Mickiewicza w Aninie..

Trudno powiedzieć – nowego, bo budynek na ul. Trawiastej nie jest nowy. To gruntownie prze-budowany obiekt, służący niegdyś – przez wiele lat służbie zdrowia, pełniący w swej historii różno-rakie funkcje. (Niejeden mieszkaniec Anina przy-szedł tam na świat). Długo stał opuszczony, nim za jego przywrócenie do życia wzięło się Muzeum. Nadzór nad tą rewitalizacją sprawował Henryk Banasiuk, z-ca dyrektora Muzeum, dra Jarosła-wa Klejnockiego. Niestrudzenie czuwał nad pra-cą firmy budowlanej w każdym zakątku nowego domu. Może dzięki temu cała przebudowa, tak gruntowna i udana, trwała tylko rok.

Dokonano jej dzięki hojności Województwa ma-zowieckiego, jego dotacji dla muzeum. Kłaniamy się za to pięknie w imieniu aninian Marszałkowi Adamowi Struzikowi.

Dziękujemy pracowitemu, wytrwałemu i miłe-mu dyrektorowi, panu Henrykowi, którego mieli-śmy okazję poznać w lutym, zwiedzając budynek, jego pracownie, gabinet Melchiora Wańkowicza i zbiory – wraz z panią burmistrz Wawra, jej za-

stępcą oraz innymi zaproszonymi gośćmi.Za powo-

dzenie od-budowane-go budynku w jego no-wej funkcji wznieśliśmy toast pysz-nym …socz-kiem z aro-nii. Niech zdrów będzie jego renowator, niech się Muzeum dobrze w Ani-nie zagnieździ, niech służy tutejszej kulturze, nie czekając czasu, gdy centrala – na czas przebudo-wy siedziby na Starym Rynku – przeprowadzi się też do Anina.

Żywy udział w naszych poczynaniach obiecał nam w późniejszym spotkaniu z redakcją sam Ja-rosław Klejnocki, pisarz, poeta, pracownik oświa-ty i nauki – nie tylko DYREKTOR, w dodatku miły, bezpośredni człowiek.

Trzymamy za słowo…

D.Osiński, T. Szymczak, K. Zimna

DOM MUZEUM LITERATURY W ANINIE

W STRONĘ CIENIA

W marcu ukazał się tomik poezji Katarzyny Nowak w serii OSIEDLE POETÓW. Wiele z zebranych tam kil-kudziesięciu wierszy prezentowała Kasia, nasza redakcyjna koleżanka, nie tylko w SALONIE w Wesołej. Lu-biane są te wiersze, pełne tęsknoty za bliskością z „cieniem”, stale nieuchwytnym. Wiersze pełne są namięt-nych wyznań, szczere, nie ma w nich obłudnej pruderii. Tęsknota kojarzy się ze smutkiem, więc te wiersze bywają smutne. Sporo w tomiku refleksji z lektur, z obcowania ze sztuką, niewiele o Autorki dniu codziennym, o przyjaciołach, choć znajdziemy tam wiersze dedykowane niektórym, znanym w Aninie osobom. Obszerniej-sze omówienie zamieścimy po promocji książeczki. (red.)

OD R

EDAKCJI

2

Kiedy myślę – mój Anin – to myślę niejako o swej tożsamości. Mój Anin to poniekąd

moja Mała Ojczyzna. Wprawdzie trzy pierwsze lata życia spędziłem „po drugiej stronie torów”, czyli w Wawrze, a jeszcze po ślubie przez prawie sześć lat mieszkałem, jak to się u nas mówi: „w Warszawie” (tzn. w Śródmieściu), ale wszystkie pozostałe lata (z ponad półwiecza) spędziłem w Aninie. Tu pro-wadzono mnie do przedszkola, tutaj chodziłem do szkoły podstawowej i do liceum. Stąd wyruszałem w świat, aby go poznawać – zarówno na studiach uniwersyteckich jak i w licznych wyjazdach i po-dróżach. Tutaj także z tych podróży powracałem. Tutaj jest mój dom. Tutaj mieszkają moi najbliżsi – moi rodzice i moje rodzeństwo (choć ściśle bio-rąc siostra mieszka „za torami”). W Aninie pozna-łem moją żonę, która też tutaj mieszkała i tutaj, po wspomnianym już kilkuletnim zamieszkaniu w Śródmieściu, powróciliśmy z własną rodziną powiększoną o dwóch synów.

Mój Anin to szczególne miejsce na Ziemi. Miejsce, które bardzo zmieniło się przez

to półwiecze i którego zmiany mogłem na bieżą-co obserwować. Obrazy z dawnych lat i miejsc, które już dziś całkowicie inaczej wyglądają, pozo-stały mi pod powiekami. Czasem to jest ścieżka przez lasek w drodze na skróty do szkoły, jakaś sosna przy tej ścieżce z korzeniami, na których zawsze wykręcały się nogi. Innym razem to przy-stanek, na którym wracając ze szkoły oczekiwa-ło się na autobus, aby zapytać konduktora lub kierowcę, czy można przejechać jeden przystanek „na gapę”. To także śnieg skrzypiący pod buta-mi i skrzący się milionami gwiazdeczek w świe-tle nielicznych lamp. Tamten Anin to ledwie kilka ulic z twardą nawierzchnią, to jeszcze drewniana charakterystyczna zabudowa, która w pewnym momencie zaczęła zbyt szybko znikać. Wtedy zro-dził się pomysł albumu fotograficznego, w którym utrwalony miał być dla następnych pokoleń ten Anin odchodzący w zapomnienie. To dało z kolei impuls do powołania Towarzystwa Przyjaciół Ani-na. Dzisiejszy Anin cieszy porządnymi ulicami, licznymi zadbanymi posesjami, wśród których nie brak prawdziwych perełek.

Mój Anin to mieszkający tutaj ludzie – są-siedzi, znajomi; często znajomi dlatego,

że ich twarze spotykam na ulicy, w sklepie, w ko-ściele, choć ich imiona ani nazwiska nie są mi znane. A pomimo tego, jest między nami jakaś

tajemnicza więź, która powoduje, że wśród nich czuję się u siebie.

Wreszcie mój Anin, to nieuchwytna nić, która łączy tych ludzi, tutaj, obok mnie

mieszkających, z tym miejscem, z tą ziemią i tym co się na niej znajduje. Pośrodku naszego osiedla, niemal w geometrycznym jego centrum stoi kościół parafialny. To dla mnie bardzo ważne miejsce. W tym kościele brali ślub moi rodzice a także rodzice mojej żony. W tym kościele zostałem ochrzczony, tutaj odbyłem pierwszą spowiedź i po raz pierwszy przystąpiłem do Komunii Świętej. Tutaj przyjąłem sakrament bierzmowania i w tym kościele udzie-liliśmy sobie z żoną sakramentu małżeństwa. W tym kościele zostały także ochrzczone nasze dzie-ci. Dzięki zaangażowaniu w życie parafialne mojej babci a także moich rodziców, byłem zawsze dość blisko kościoła. Pamiętam ten kościół drewniany a potem budowę aktualnego. Dzięki babci miałem zaszczyt osobiście poznać projektanta nowego ko-ścioła – pana inżyniera architekta ś.p. Zygmunta Stępińskiego, który był też projektantem mojego domu rodzinnego w Aninie. Pamiętam wszystkich kolejnych proboszczów i wielu księży, którzy w naszej parafii służyli. Pamiętam … .

Czytając te słowa, może ktoś sobie pomyśleć – ale zaścianek! Nic tylko wszystko w Ani-

nie! Ja tego tak nie odczuwam. Zresztą jak sobie policzę, to w ciągu swego życia, co najmniej pół-tora roku przebywałem w różnych innych miej-scach w Polsce i poza jej granicami. Więc nie tylko Anin!

Ale kocham Anin i czuję się tu dobrze! To chyba dobrze!

Krzysztof Broniatowski

MÓJ ANIN

Fot.

z a

rch

iwu

m a

uto

ra

Fot.

Ter

esa

Szy

mcz

ak

3

Piękne, wawerskie osiedla zamieszkiwało – i nadal zamieszkuje - wielu wybitnych, bardziej lub mniej znanych twórców: uczonych, pisa-rzy, malarzy, aktorów, animatorów kultury. Być może – ktoś kiedyś, jakiś miłośnik lokalnej hi-storii – pokusi się o zebranie informacji o tych ludziach w jednym opracowaniu – na chwałę uroków Wawra.

Oddział Anin TPW wespół z Klubem kultu-ry Anin próbuje pokazywać ludzi współcześnie twórczychvz wawerskiego kręgu. W ostatni pią-tek marca doszło do skutku trzecie już spotkanie z cyklu „Ludzie Wawra”. Jego głównym bohate-rem był Wojciech Adamczyk. Można powiedzieć po prostu: świetny człowiek.

Bo to nie tylko znakomity reżyser, znany z kultowego już serialu Ranczo, ale twórca o bo-gatym dorobku w teatrze i filmie. To przede wszystkim skromny, miły, serdeczny człowiek.

Żaden ze znanych mi wyżej wspomnianych wawerskich twórców tak szybko nie zżył się z mieszkańcami swego osiedla, jak udało się to Wojciechowi Adamczykowi. Niewątpliwie duża w tym zasługa jego żony, Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk, znanej pisarki, z wdziękiem zacie-śniającej więzi sąsiedzkie.

Oni oboje po prostu znajdują czas na to, by spotkać się z ludźmi mieszkającymi obok, po-gadać z nimi o swojej pracy, wysłu-chać problemów sąsiadów. Pomóc. I nie czynią tego dla sławy, tę bo-wiem już posiadają. Ani dla honora-riów, bo czas swój ofiarowują bez-interesownie. Wnoszą przez swoje inicjatywy wiele nowego w utarte schematy działań kulturalnych Ani-na.

A teraz kilka słów o samym spo-tkaniu. Słusznie dyrekcja Klubu Kultury „Anin” przeznaczyła na nie największą swoją salę, która i tak nie pomieściła wszystkich przyby-łych.

O „drodze do sławy” pana Woj-ciecha dowcipnie i sympatycznie opowiedziała przyjaciółka rodziny,

Barbara Mildner. Zaś reżyser - zgodnie ze sce-nariuszem organizatorów - zagrał samego sie-bie. Uraczył zebranych nie tylko szklaneczką Mamrota, lecz przede wszystkim licznymi aneg-dotami o swojej pracy na planach filmowych. Jego „gra” przerywana była co chwila wybucha-mi śmiechu.

Motorem działań w życiu Wojciecha Adam-czyka – jak przyznał sam w pewnym momen-cie - jest chęć sprawienia radości innym. Czyni to między innymi w realizowanych przez siebie komediach. Kiedy się człowiek śmieje, to jest oczywiste, że coś sprawiło mu radość…

W dobie panoszącego się patosu taki niosący uśmiech człowiek jest na wagę złota.

Wystąpienie reżysera uzupełnił pokaz jego dorobku artystycznego.

Jak wymarzyli sobie inicjatorzy spotkania, na sali znaleźli się nie tylko członkowie Oddzia-łu Anin TPW (w tym przedstawicielki ZG TPW), lecz przede wszystkim - rodzina pana Wojcie-cha: powitana oklaskami jego matka, Eleono-ra Adamczyk, żona Małgorzata, synowie, liczni przyjaciele i sąsiedzi. Gości przywitali w imieniu KKA Mirosław Perzyński oraz prezes OA TPW, znana, długoletnia nauczycielka anińskiego li-ceum, Maria Chodorek.

Z N A N Y R E Ż Y S E R - Ś W I E T N Y C Z Ł OW I E K

Teresa Szymczak

Małgorzata Gutowska-Adamczyk z Barbarą Mildner i mężem - Wojciechem na spotkaniu pt. „Ludzie Wawra” Fot. A. Sachanowski

4

Wojciech Adamczyk urodził się 4 lipca 1959 r. w Szczecinie, w artystycznej rodzinie tan-cerzy. Rodzice, Eleonora i Leszek Adamczyko-wie, niemal całe zawodowe życie spędzili na deskach Operetki Szczecińskiej, a następnie Operetki Warszawskiej (obecnie Teatr Muzyczny „Roma”).

Własne życie artystyczne rozpoczął od edu-kacji w Podstawowej Szkole Muzycznej.

Studia wyższe, zarówno Wydział Aktorski i pięć lat później, w 1987r. Wydział Reżyse-rii Warszawskiej PWST (dzisiaj: Akademia Te-atralna w Warszawie) ukończył z wyróżnie-niem.

Dwukrotnie został laureatem roczne-go stypendium Mini-stra Kultury i Sztuki dla „wyróżniających się młodych twórców-studentów szkół ar-tystycznych”, a jako stypendysta rządu francuskiego, mógł od-być w paryskim Centre National Gennevilliers swój reżyserski staż.

Podczas studiów skupiał się nie tylko na na-uce. Bardzo intensywnie działał społecznie w or-ganizacjach studenckich, również jako członek Rady Wydziału i Senatu Uczelni.

Na macierzystą uczelnię powrócił w 1993 roku i do dnia dzisiejszego jest wykładowcą „przedmiotu głównego” na Wydziale Reżyserii warszawskiej Akademii Teatralnej.

Kształcąc młodzież nie zaprzestał własnej edukacji. W maju 2000 r. obronił pracę doktor-ską, a w listopadzie 2005 r. przyznano mu tytuł doktora habilitowanego.

Od września 2002 r. pełnił funkcję dziekana, a następnie prodziekana Wydziału Reżyserii.

Od 1989 r. jest członkiem Stowarzyszenia MENSA.

Wyłącznie dzięki wrodzonym zdolnościom, pracowitości i umiejętności organizowania pracy może pochwalić się dzisiaj swoimi osiągnięcia-mi, a jest ich naprawdę niemało.

Zanim całkowicie poświęcił się reżyserii, za-grał kilka ról filmowych (m.in. w „Godzinie W”, „Rodziców nie ma w domu”, „Dorastaniu”, „Na

Barbara Mildner

Wspólnej”, „Halo Hans! czyli nie ze mną te nu-mery”), jednak zdecydowanie bardziej odpo-wiada mu praca reżysera. Na tym polu osiągnął najwięcej.

Na swoim koncie ma ponad 30 wyreżysero-wanych sztuk teatralnych, wystawianych na de-skach teatrów w Polsce i za granicą (m.in. „Wi-zyta starszej pani” Friedricha Dürrenmatta, „Lot nad kukułczym gniazdem” na podstawie powie-ści Kena Kesey’a, „Żołnierz królowej Madaga-

skaru” na podstawie farsy Stanisława Do-brzyńskiego i Juliana Tuwima, „Dwoje na huśtawce” Wiliama Gibbona, „Balladyna” Juliusza Słowackie-go, „Kariera Artura Ui” Bertolda Brechta, „Kolacja dla głupca” i „Co ja panu zrobiłem Pignon” Francisa Ve-bera, „Kiedy kota nie ma” Johna Mortimera i Briana Cooka i wie-le, wiele innych).

Wojciech Adam-czyk reżyserował rów-nież opery: „Pajace”

Ruggero Leoncavallo, „Rycerskość wieśniaczą” Pietro Mascagniego i „I Capuletti i Montecchi” Vincenzo Belliniego oraz operetki: „Księżniczkę czardasza” Emmericha Kalmana, „Zemstę nie-toperza” Johanna Straussa, „Ptasznika z Tyrolu” Karla Zellera, oraz „Boccaccio” Franza von Sup-pé.

Ma w swym dorobku również kilkanaście wy-reżyserowanych spektakli telewizyjnych, stwo-rzonych głównie dla Teatru Telewizji Polskiej (m.in.: „Sędzia i jego kat” Friedricha Dürren-matta, „A gdzie ja się, biedniuteńki, podzieję” Joanny Papuzińskiej, „Zbrodnia z premedyta-cją” Witolda Gombrowicza, „Wariatka z Chail-lot” Jeana Girardoux, „Świerszcz za kominem” Charlesa Dickensa, „Eskapada” Valerie Bonnier, czy „Zwłoki” Gerarda Moona.).

Można śmiało powiedzieć, że niewiele jest polskich seriali, przy których nie pracowałby Wojciech Adamczyk.

Zaczynając od „Tata, a Marcin powiedział” (287 odcinków – 64 miejsce na liście 100 naj-

D R O G A D O S Ł AWY

A to sam Wojciech w „Galerii na Trawiastej na tle swego portretu

5

dok. str. 6

lepszych programów w całej historii Te-lewizji Polskiej) i „Rodziców nie ma w domu” przez „Rodzinę zastępczą”, „Mio-dowe lata”, „Na Wspólnej”, „Tancerzy” i wielu, wielu innych, aż do kultowego już dzisiaj „Rancza”, wyreżyserował niezli-czoną ilość odcinków dla polskiej tele-wizji.

Właśnie „Ranczo” przyniosło Wojcie-chowi Adamczykowi największą popu-larność i sławę.

Jest to przedsięwzięcie reżysersko bardzo trudne, ale realizowane po mi-strzowsku. Nie dziwi więc fakt, że od 2007 roku bije rekordy oglądalności. Serial był wielokrotnie nagradzany, m.in. uhonorowany „Telekamerą Tele-tygodnia” w kategorii serial komediowy oraz „Supertelekamerą roku 2009”.

Deszcz nagród dla „Rancza”, to nie jedy-ne wyróżnienia w karierze reżysera. Otrzy-mał m.in. „Nagrodę Publiczności” za sztuki: „Dziwna Para” wystawianą w warszawskim te-atrze „Capitol” i „Kolacja dla głupca” w teatrze „Ateneum” w Warszawie. Dużym sukcesem jest także nominacja w kategorii „sitcom” dla serialu „Halo, Hans” na 48 Międzynarodowym Festiwa-lu Twórczości Telewizyjnej „Rose d’Or” w Lucer-nie.

Wojciech Adamczyk, chociaż jest osobą zna-ną i popularną, i chociaż z racji wykonywanego zawodu wciąż obraca się w trudnym przecież środowisku artystycznym, pozostaje sympa-tycznym, niezmanierowanym człowiekiem.

Wysoko ceni sobie mądrość, wiedzę i kulturę osobistą. Sam mówi, że „w życiu nie ma nic lep-

szego, niż przyznanie rozumowi wiodącej roli”, a z równowagi wyprowadza go „chamstwo, głupo-ta, cynizm, pazerność – w życiu publicznym; w kulturze zalew tandety i amatorszczyzny”.

Na pytanie jednego z dziennikarzy „czego ma za dużo?”, odpowiada „pokory”. Chociaż wobec siebie surowy i wymagający, dla innych ma dużo tolerancji i wyrozumiałości. Twierdzi, że „nawet w bohaterach negatywnych tkwią pokłady do-bra”.

Wojciech Adamczyk jest osobą z ogromnym poczuciem humoru, świetnym gawędziarzem, „duszą towarzystwa”, chociaż on sam twierdzi inaczej.

Znakomicie opowiada dowcipy, a pogodny i życzliwy jest „z natury”.

Ma wspaniałą rodzinę.Żona Małgorzata perfekcyjnie godzi obo-

wiązki pani domu z pracą twórczą. Jest uzna-ną, popularną autorką powieści dla dzieci, młodzieży i dorosłych, a jej trzytomowa saga pt.: „Cukiernia Pod Amorem” wciąż wysoko lokuje się na liście bestsellerów.

Synowie, absolwenci Wydziału Kulturo-znawstwa SWPS w Warszawie, odziedziczyli talent po rodzicach.

Starszy syn, Maciej jest autorem i wyko-nawcą popularnej obecnie tzw. stand-up co-medy, natomiast młodszy – Piotr, jest mu-zykiem, perkusistą zespołu „Radio Error”.

Do rodziny Adamczyków należą również trzy „córeczki” – dwie czarne sznaucerki - Mamba i Nesca, oraz biała goldenka Milka. Ich głównym zadaniem, jest dbanie o do-bre samopoczucie członków familii, głównie pana domu.Fot. Andrzej Sachanowski

Zasłuchani Oczarowani

Małgorzata Gutowska-Adamczyk z Barbarą Mildner i mężem - Wojcie-chem i Maria Chodorek na spotkaniu pt. „Ludzie Wawra”

6

Chińska metoda malowania pędzlem, to linie i kropki – znaki naniesione na papier, by stwo-rzyć podobieństwo, lub wyobra-żenie roślin i zwierząt, gór i nie-ba, ryb i owadów.

Sposób malowania opiera się na pociągnięciach pędzla typo-wych dla kaligrafii obrazkowej, która rozwinęła się wiele lat temu i dlatego często mówi się, że jest to „pisanie”, a nie malowanie i „czytanie”, a nie oglądanie.

Obrazy „pisze się” głównie tu-szem na papierze, lub jedwabiu – materiałach tak delikatnych, że jakakolwiek korekta jest prak-tycznie niemożliwa.

Rozrabianie tuszu to swoisty obrzęd wymagający czasu, któ-ry należy poświęcić na zebranie myśli wokół malowanego obraz-ka. Ze szczególnym pietyzmem przestrzega się rytuału macza-nia pędzelka, nawet po kilkana-

ście razy, dla nabrania właściwej ilości farby i wody. Przejście od umysłu i serca artysty na papier przez rękę i pędzel, musi być pozytywne i wygodne.

Malarz chiński rzadko chce „sportretować” krajobraz. Czę-ściej chodzi mu o nastrój, at-mosferę, pobudzenie do kontem-placji, dlatego też namalowany obraz wzmacniany jest umiesz-czonym obok wierszem i stosow-ną pieczęcią.

Inaczej niż w Europie, gdzie obrazy zwykle mają swoje stałe miejsce na ścianie, obrazy chiń-skie, wykonane na rolkach je-dwabiu, lub papieru, najczęściej przechowywane są w skrzyniach i bywają wyjmowane tylko na czas ich oglądania i medytacji.

Tradycyjne chińskie malar-stwo przeżywa obecnie renesans i to zarówno w swoim kraju, jak i poza jego granicami. (B.M.)

DOBRY START GALERII NA TRAWIASTEJ

Grażyna Mordzon w Aninie

CHIŃSKIE MALOWANIE

Trochę oniemiała stanęłam na progu sali, w której tyle już wystaw obejrzałam. Do perfekcji doprowa-dziła dyrekcja wawerskiej Biblioteki sztukę aranżo-wania tego wnętrza do potrzeb chwili. Tym razem – z okazji wystawy malowanych tuszem grafik Grażyny Mordzon – przybyłych witały rozstawione na bocz-nych powierzchniach misterne, chińskie lampiony, w których mrugały zapalone malutkie świeczki. Na ścianach wisiały delikatne, znakomicie oprawione obrazki o motywach kwiatów, liści, drzew, naśladu-jące znane mi z jedynie z reprodukcji chińskie, ma-lowane tuszem grafiki.

Można było w czasie wernisażu obejrzeć warsz-tat malarski tych cudeniek. O sposobie malowania tuszem, o używanych w tym celu pędzlach i pędzel-kach, o tuszu i wodzie do jego rozcieńczania opowie-

dziano nam, pozwalając dotykać rekwizytów.

Grażyna Mordzon, zafascynowana chińską sztuką malarka o dużym już dorobku, postanowi-ła spróbować swych sił w tej niezwykle trudnej technice.

Uczyła się jej, uczest-nicząc w warsztatach pod kierunkiem Izabeli Zalew-skiej-Kantek, która była gościem specjalnym na tym udanym wernisażu.

A gości było bardzo wielu. Nie bacząc na pogodę 14 stycznia stawili się licznie mieszkańcy Anina, a zwabiły ich do biblioteki piękne zaproszenia i – sła-wa wciąż rosnąca Galerii na Trawiastej.

TESZ

7

Ludzie nie dlatego przestają się bawić,że się starzeją, lecz starzeją się,bo przestają się bawić.

(Mark Twain)

Grażyna Mordzon (z domu Wolińska) urodziła się 4. sierpnia 1957 r. (niedziela!). Chociaż warszawianka, najchętniej wy-jeżdżała z miasta na wieś. Właśnie tam miała okazję obcować z prawdziwą naturą – roślinami i zwierzętami. Czy może być piękniejsze miejsce dla wrażliwego artystycznie dziecka, niż miejscowość o nazwie „Dobra Nadzieja” z kochającymi dziad-kami o imionach: Wiktoria i Mikołaj?

Grażynka od zawsze lubiła rysować, kochała teatr. Znała niemal wszystkie spektakle z repertuaru Teatru Wielkiego.

Po ukończeniu Szkoły Podstawowej planowała kontynuować naukę w liceum o profilu plastycznym. Los jednak inaczej po-kierował jej życiem i zrobił z niej ekonomistkę.

Pracę zawodową podjęła w warszawskiej SGPiS.W 1978 r. wyszła za mąż za Sławomira Mordzona, urodziła kolejno - córkę Joannę i 10 lat

później syna Roberta. Szczęśliwa mama na dobre poświęciła się rodzinie, pomagając jednocześnie mężowi w prowadzeniu firmy.

To oczywiste, że nawet pracując w domu, można spełniać się, tworząc małe formy artystyczne. Wielokrotnie miałam okazję podziwiać hafty Grażyny, jej dekoracje świątecznych stołów i potraw, artystycznie zapakowane upominki.

Tworzy piękne, okolicznościowe kartki, co również mogą potwierdzić osoby zaproszone na jej dwa wernisaże w „Ga-lerii na Trawiastej”.

Po 50-tych urodzinach postanowiła spróbować swoich sił w

Barbara Mildner

GRAŻYNA MORDZON

NIE TYLKO W GALERII NA TRAWIASTEJ

Fot.

Sła

wom

ir M

ordz

oń o

raz

arch

. Bib

litek

a W

awer

ska

8

rysunku i malarstwie. Decyzja ta była tym łatwiejsza, gdyż mogła poświęcić dla siebie więcej czasu. Dzieci skończy-ły studia i usamodzielniły się. Ponadto mąż, w bardzo krótkim czasie zreali-zował swoje pasje żeglarskie - pływał po Bałtyku, Adriatyku, Morzu Północ-nym, Śródziemnym i Pacyfiku. Właśnie sukcesy męża były dla niej dodatkową mobilizacją i bodźcem, by zająć się wła-sną pasją.

Grażyna nie ukończyła żadnych pre-stiżowych szkół artystycznych, jest sa-moukiem.

Jej artystyczne początki, to udział w krótkich zajęciach plastycznych i tkac-twa.

Samodzielnie próbowała swoich sił w technice malowania suchymi pastela-mi, zainspirowana twórczością polskie-go malarza Władysława Ślewińskiego. Nie mając zawodowego przygotowania (często powtarza, że jej oko widzi wię-cej, niż może narysować ręka), wypra-cowała swój własny sposób tworzenia portretów.

Zafascynowana chińską i japońską sztu-ką malowania i kaligrafii, od marca 2011 roku uczęszcza na warsztaty „Chińskiej sztuki malowania pędzlem” pod kierun-kiem Izabeli Zalewskiej-Kantek w „Ma-gazynie Sztuk”.

Grażyna Mordzon wciąż stara się wzbogacać swoje umiejętności plastyczne. Zdecydowała się poznać, ponoć najtrud-niejszą, technikę malarską – akwarelę. Od października ubiegłego roku zapisała się na zajęcia pod kierunkiem Joanny Mali-nowskiej.

Miejmy nadzieję, że będziemy mieli okazję, zobaczyć jej nowe prace, bo ten zodiakalny Lew, a w chińskim horoskopie Kogut - wciąż bawi się malując.

Barbara Mildner

GRAŻYNA MORDZON

NIE TYLKO W GALERII NA TRAWIASTEJ

9

A w Wawrze są ciekawi ludzie

Elżbieta Smykowska

Elżbieta Smykowska nie jest szoł-maniaczką. Nie występuje, nie promu-je, nie prowadzi spotkań, nie recytuje swoich wierszy. Traktuje je jak mo-dlitwy - intymne rozmowy z Niepo-znawalnym. Po prostu pracuje, pisze i ciągle – (mimo magisterium z teologii, zdobytego na Akademii Teologii Kato-lickiej w Warszawie - dziś to Uniwer-sytet im. Kardynała Stefana Wyszyń-skiego) uczy się, poszerza naukowo obszary swych metafizycznych zainte-resowań.

Po matce Rosjance, która poślubi-ła Polaka – jest prawosławna. Dlatego głównym plonem jej prac są książ-ki, wydawane przez katolickie wy-dawnictwo VERBINUM, poświęcone prawosławiu: prawosławnym świę-tym, obyczajom, ikonom. W dorobku wydawniczym ma kilkanaście prac, świadczących o jej encyklopedycznej wiedzy.

Tą wiedzą zechciała się podzielić ze słuchaczami spotkania, inaugurujące-go w styczniu cykl, organizowanych przez Oddział Anin TPW wraz z aniń-skim Klubem Kultury pod hasłem: LUDZIE WAWRA. Uczyniła to bar-dzo interesująco: po prostu w ogromną dawkę wiedzy o prawosławiu wplotła osobiste wspomnienia z praktyk i oby-czajów swego rodzinnego domu. Była to więc zarazem opo-wieść o prawosławiu i o dzieciństwie Elżbiety.

Organizatorzy wy-dobyli jej wiersze, dru-kowane przed wielu laty w anińskim nie-codzienniku, czytała je Marta Wołodko, pro-wadząca w studenckim radiu audycje o kultu-rze, koleżanka Elżbiety z redakcji MNA.

Na to skromne, zi-mowe spotkanie przy-było mimo mrozu oko-ło dwudziestu kilku osób, między innymi

pani burmistrz Wawra, Jolanta Koczo-rowska, doceniająca, jak widać, takie społeczne inicjatywy.

A zwycięzcą w mini-loterii ( z książ-ką Smykowskiej jako nagrodą) wyszedł prezes Związku Ceramików Polskich, Dariusz Osiński. Tak chciał LOS.

W lutym następne spotkanie. I w marcu kolejna prezentacja ludzi z Wawra. (T.Sz)

Bardzo się ucieszyliśmy, gdy w jednym z czasopism na liście rankingowej najlepiej sprzeda-jących się książek znaleźliśmy nazwisko Małgorzaty Gutow-skiej-Adamczyk – na czołowym miejscu! A przecież jej obszerna

saga „Cukiernia pod Amorem” to książka niełatwa i – nietania. „Hryciowie” zaś są trzecim jej tomem.

Cieszymy się, bo autorka, choć od niedawna, to jednak ani-nianka, której twórczość wzbo-gaca tradycję Anina, jako osiedla ludzi pióra. Obszerny wywiad z autorką zamieściliśmy niegdyś w MNA.

26 stycznia b.r. w bibliotece na ul. Trawiastej odbyła się pro-mocja „Hryciów”. Gospodynią spotkania była Teresa Wierz-bicka, kierowniczka wyp. nr. 87 B. W. Autorka opowiedziała zebranym o swoim warsztacie literackim, o postaciach sagi o jej wzorach.

Pani Małgosia, jak zwykle – miała dobry pomysł: urozmaiciła promocję konkursem na opinię mężczyzn o książce dla kobiet, wyrażoną w wierszach. Mąż

autorki, Wojciech Adamczyk wiersze przeczytał, jury złożone z gości spotkania wybrało zwy-cięzcę, który nagrodzony został – szczypcami do ciasta. Ładny-mi, zabytkowymi.

Potem podzielono się opinia-mi o Sadze, zadano kilka pytań i – ruszono do stolika pisarki z prośbami o dedykacje. Zauwa-żyliśmy panią, która przybyła na spotkanie aż z 12 egzempla-rzami jej książek z prośbą o pod-pis autorki.

Nie jest tajemnicą, że spotka-nia w bibliotece kończą się cza-sem pysznościami. Tak było i tym razem. Własnoręcznie przy-gotowane ciasta były naprawdę pyszne.

Halina Woźniak Teresa Szymczak

LUDZIE WAWRA Małgorzata Gutowska-Adamczyk

A. Kraus, J. Koczorowska, B. LewickaFot. Andrzej Sachanowski

10

Niepołączeni

Daleko od siebie Lecz jedno o drugim pamięta Ślemy sobieesemesy pełne uśmiechniętych buziek Życzy-my miłego dnia

Tu gdzie jestem jezioro przegląda się w niebie Biały gołąbprzysiadł na gałęzi sosny Zaraz zmierzch Lu-dzie zapalają światła

Nie wiesz że siedzę teraz sam w ogrodzie Nie wiesz że czekamna gwiazdy wieczoru Tam gdzie jesteś inne zajmują cię sprawy

Nie dosięgnę oczami twoich krajobrazów Ale widzę cię Znam twemiejsca Rozpoznaję gwiazdy Świecą mi na pociechę Stróżują uparcie

Jedną wybrałem dla ciebie Kiedy cię tu nie ma ona ze mną żegluje przez godziny smutku Aż ją wschodzący księ-życ utopi w swym blasku

Nieprzekraczalne nie da się przekroczyć Żadne mosty nie złączą naszychmglistych brzegów Jesteśmy jak słowiki z róż-nych kontynentów

Ach miłość (quasi centon)

Dla Kasi

Ach miłość Ta która dźwiga i powala tronyTa która nie zazdrości Nie szuka swegoPozwala wykraczać poza siebie Ona Królowamówiąca Jego Wysokości naszemu życiu żenie jest najważniejsze Potężna jak tsunamii straszniejsza niż najgroźniejsza armiaRozsadzająca tamy na rzekach Przekraczającagóry z dzikim okrzykiem Nie zważająca na nikogoi na nic Ach ona Księżniczka z bajek Mieszkankamoich niespokojnych snów Ach miłość AldehydKwas Zasada Śmierdząca potem kochankówPachnąca trawą pól pierwszego spełnieniaSnująca nić jak jedwabnik Kuta ze złota Z paskaplatyny Przekleństwo poetów Błogosławieństwomłodości Czego z sobą nie niesie Kogo oszczędzaAch miłość Ten wir Ta zapadnia Ta zguba Ta trampolinaTen szczyt z którego rzucić się albo spojrzeć w czeluśćTa nić która wciąż się przędzie Choć nożyce gotowe

Za mało, za krótko

Zawsze tak. Wszystko, czego nie zdążyło się powiedzieć.Spojrzenia, które nie zaistniały (a powinny). I już za późno.Nagle, nagle. W miejsce obecności – pustka. Jeszcze tylkopowietrze lekko wibruje pamięcią ruchu. Ktoś przeszedł zpokoju do kuchni, lecz już go tu nie ma. Jeszcze zanikająceciepło ciała, jeszcze wspomnienie rozmowy. Coś było, rodziłosię: pomału, mozolnie – ale już zanikło. Samotny pokój naparterze, tuż przy łazience. I martwy prysznic, tak dotądraźnie brzęczący każdego wieczoru. Co trwało, już się skończyło.Za oknem taras w śniegu i ogród. Nikogo nigdzie nie ma.Siedzimy w milczeniu, patrząc tępo w ekran telewizora.Czasu zawsze za mało, za krótkie dni. Stracone niepotrzebnieminuty. Za dużo ciszy. Tak nie miało być, ale tak jest. Jest próżnia. Pustka kiedyś miała nadejść – wiedzieliśmy o tymod początku. Ale nie liczyliśmy, że tak szybko. I że będzie jakcios nożem pod żebra. Nie śmiertelny, jednak pozostawiającyniezagojoną ranę.

Jarosław Klejnocki

A. Kraus, J. Koczorowska, B. LewickaFot. Andrzej Sachanowski

11

12

JAN CZERNIAWSKI

KANDYDAT I JEGO ANIOŁW dawnych kulturach istniało wielkie zapotrzebowanie

na przekaz ważnych dla lokalnych społeczności historii. Opowiadacze cieszyli się zazwyczaj wysokim prestiżem. Nie znali trosk materialnych. Bohaterowie ich opowieści funkcjonowali w zbiorowej świadomości przez wiele po-koleń. Prowadzili swoiste życie po życiu. Stanowili punkt odniesienia. Podobnie działo się z obecnymi w tych lokal-nych opowieściach miejscami. Każde dziecko wiedziało, jaką rolę w dziejach osady odegrała zlokalizowana w jej centrum studnia czy rosnące na jej skraju drzewo.

A jakie znaczenie ma opowiadanie lokalnych tradycji w naszych czasach? Odpowiedzi na to pytanie poszukuje Bar-bara Wizimirska, która od kilku lat opowiada o Falenicy. Napisała o tym osiedlu już trzy książki. Jaki sens ma ciągłe powtarzanie tej samej historii? Po pierwsze: jest to tylko z pozoru ta sama historia. Raz opowieść dotyczy osiedla i różnych - oficjalnych, i podskórnych - nurtów jego życia. Kiedy indziej przedmiotem narracji jest proces tworzenia i rozwoju parafii. W najnowszej książce opowiadanie kon-centruje się wokół ważnego wydarzenia, jakim jest poja-wienie się w Falenicy jezuitów. Po drugie: Autorka ma w sobie żyłkę historyka. Każdą wersję opowieści uzupełnia więc o nowe fakty, pracowicie wyłuskane bądź to z publiko-wanych przez innych źródeł, bądź z zebranych przez siebie ustnych relacji. Wertuje cierpliwie zakurzone i pożółkłe ar-chiwalne dokumenty. Po trzecie: za każdym razem przed-stawia historię Falenicy jeszcze ciekawiej niż poprzednio. Tak jak dawni opowiadacze. Coraz bardziej wierzy w swój dar narracji i coraz mocniej wciąga czytelnika w rytm i rym opowiadania. Każdy kto czyta te książki, nabiera z czasem przekonania, że nadwiślańska wieś przekształcająca się w małe miasteczko, a potem znów w peryferyjne warszaw-skie osiedle odegrała w dziejach niezwykle istotną rolę. Gdyby było inaczej, po co by o niej pisać?

Historię Falenicy już trochę znam. Bywa, że wyobra-żam sobie ulicę Handlową z jej gwarem i kurzem. O jezu-itach co nieco czytałem. W trzeciej książce Barbary Wi-zimirskiej najbardziej zainteresowały mnie losy rodziny Szaniawskich. To dzięki tej familii mamy dziś w Falenicy Europejskie Centrum Komunikacji i Kultury. Maria Wojcie-chowska, córka Stanisława i Bronisławy Szaniawskich, była dentystką. Nietypową dentystką. Zarabiała na życie lecząc zęby pracowników Ministerstwa Gospodarki Komunalnej. Jednocześnie w prywatnym gabinecie w Alejach Jerozolim-skich przyjmowała (bez honorariów!) pozbawionych w PRL prawa do ubezpieczenia zdrowotnego księży, zakonników i zakonnice. Leczyła biskupów Bronisława Dąbrowskiego i Władysława Miziołka. Jej kontakt z jezuitami miał naj-prawdopodobniej swój początek również w tym dobroczyn-nym gabinecie. Córka Marii, Joanna, zakochała się w przy-stojnym tureckim dyplomacie. Nazywał się Sedat Üçerler. Wyszła za niego za mąż. Owocem tego polsko-tureckiego związku był Murat Antoni. Zamiast zgłębiać tajniki islamu, poszedł on w zupełnie innym kierunku. Odkrył w sobie po-wołanie do życia zakonnego i został ... jezuitą. Tę i wiele

innych historii znajdziecie w „Opowieściach falenickich”. A co ma do tego kandydat i jego anioł? Zajrzyjcie na stronę 108.

Bibliografia:Barbara Wizimirska, Falenica. Portret osiedla 2008, Warszawa 2008Barbara Wizimirska, Jubileusz 75-lecia powstania parafii NSPJ wFalenicy 1934 - 2009, Warszawa 2009Barbara Wizimirska, Opowieści falenickie. O letnisku, rodzinieSzaniawskich oraz o jezuitach i ich dziełach, Warszawa 2012

HOMOLEGENS

Teresa Szymczak

A jednak zazdroszczę ci talentu...Książka, zawierająca encyklopedyczną wiedzę nie tylko

o Falenicy, ale o niej przede wszystkim, napisana jest przez znakomitą felietonistkę, której zamiłowanie do piękna pol-skiego języka daje o sobie znać na każdej niemal stronie. Zabawnie dobrane tytuły rozdziałów, w rzeczową relację wplatane słowa i zdania, czynią z niej frapującą opowieść o zmarłych mieszkańcach Falenicy i poczynaniach, poglą-dach dziś tam mieszkających ludzi. Wiele nowego tam o jezuitach, o wspaniałym Centrum tam stworzonym.

Chciałam podkreślać - swoim zwyczajem - co bardziej udane zwroty, ale wstrzymałam się od tego ze względu na piękną szatę edytorską tego dziełka. Niezwykle staranna redakcja, dyskretne przypisy, nieobciążające czytelnika, świetne ilustracje, pomysłowo ujęte w album starych zdjęć, wzbogacone fotograficznymi przerywnikami roz-działy z zabawnymi rysuneczkami bardzo cieszą czytelni-ka. Szkoda, że te szare fotografie, przymglone jakby przez czas, nie wszystkie są dostatecznie wyraźne - niektóre bar-dzo udane.

Basiu, nasza współpracowniczko, to moje wrażenia po dokładnej lekturze twojej pracy. Stworzyłaś książkę - małe arcydzieło. Gdybyż wszyscy, zajmujący się lokalną historią, byli równie pracowici i cierpliwi, jak ty... Niestety, trafiają do moich rąk maszynopisy z tak niezliczoną ilością błę-dów rzeczowych (pal licho literówki!), że włosy dęba stają. Szkoda, że tylko nieliczni te błędy zauważają. Ale nic dziw-nego - niewiele osób zna historię swego regionu. Czasem ci, którzy znać ją powinni….

Dariusz Osiński

PisakPierwszym moim pisakiem w życiu był palec. Pisałem

nim w talerzu z kaszką, po zaparowanej szybie i gdzie się tylko dało. Drugim pisakiem był patyk, którego używałem do twórczych esów na ubitym piasku. Następnym kreda, cegła i węgiel drzewny idealnie nadające się do tzw nie-skromnych rysunków na murach, i płotach. Nie mogłem się nadziwić jakie u dorosłych wywoływała emocje wykaligra-fowana przeze mnie wielka cyfra 3 w pozycji leżącej na pra-wym boku…

Pojawił się ołówek, kredki i wreszcie przyszedł czas na pióro składające się z obsadki stalówki i kałamarza. Klek-sy towarzyszące temu narzędziu oraz dotkliwe okaleczenia wrogów klasowych zapisały się w mojej pamięci niskimi ocenami i wiecznym niezadowoleniem rodziców.

Kiedy tylko dowiedziałem się, że pierwszym piórem było gęsie pióro, moja wakacyjna wizyta na wsi zaowoco-wała uporczywą i bezowocną pogonią za białym nielotem zakończoną kąpielą w błotnistej kałuży, i słowami wujka:

- Nie ganiaj, mam ich pełno w drewutni.

Pióra wieczne były niemile widziane w szkole i zbyt drogie do nauki pisania. Dziadek miał piękne przedwojen-ne wykańczane srebrem, ale kiedy tylko dostało nam się w spadku, to jakby złośliwie przestało pisać. Może nie był to rezultat gniewu sił wyższych, tylko dziecięcej ciekawości, co też może być w środku …

Pojawiły się długopisy. Nauczyciele określili je zmorą i końcem kaligrafii. Po latach przyznaję, że mieli rację. Naj-prostsze znalazły swoje drugie zastosowanie wśród małolet-nich konstruktorów. Po ich rozmontowaniu rurka nadawała się idealnie do fantazyjnego strzelania z kulek przerzutego papieru. Lekcje przestały być nudne a dzienniczki wypełniły się złośliwymi wpisami nauczycieli w rodzaju:

Uczeń niestosownie pluł przez rurkę deorganizując pracę klasy i nauczyciela. Po otrzymanej w domu reprymendzie długo zastanawiałem się jak pluć przez rurkę stosownie…

Przełom szkoły podstawowej i średniej, przynajmniej w moim przypadku, skutkował miłością do pióra wiecznego chińskiej produkcji. Sklepy papiernicze dysponowały atra-mentem czarnym, niebieskim, zielonym i czerwonym. Moż-na powiedzieć orgia barw, ale oczywiście czerwony zastrze-żony był dla pedagogów.

Mniej więcej w tym samym czasie pojawiła się w naszym domu maszyna do pisania. Nowoczesny, czechosłowacki, walizkowy Consul. Zacząłem na niej ćwiczyć niczym na pianinie. Najbardziej podobał mi się terkoczący dźwięk rap-townie wyciąganego z wałka arkusza papieru...

Czarne literki na białym papierze tak mnie oczarowały, że kiedy tylko mogłem ćwiczyłem swoją amatorską twór-czość literacką.

No i pojawiły się komputery ze swoją niezmierzoną ilo-ścią rodzajów czcionek. Tylko pisać…

Zdałem sobie jednocześnie sprawę, że ten mój pierwszy pisak-palec, przez cały okres opisywanego wyżej postępu technicznego, zawsze miałem pod ręką i używałem kiedy tylko nadarzyła się ku temu sposobność.

DOBRAPROZA

LEPIEJE Barbary Wizimirskiej

Lepiej Anin wciąż podziwiać,niż w Paryżu gary zmywać. ***Lepiej uciec, gdzie się daniż wydawać eMeNA. ***Lepiej gadać godzin sześć,niż samotnie kaszę jeść. ***Lepiej szepnąć: o, nie, książę!niż zachodzić stale w ciążę. ***Lepiej w Klubie się spotykać,niźli gderać i wytykać. ***Lepiej żarty sobie stroić,niż mężowi skórę łoić.

13

rys.

Dar

iusz

Osi

ński

14

Redakcja: Maria Chodorek (redaktor naczelny), Alicja Francman, Katarzyna Nowak, Dariusz Osiński, Jadwiga T. Szymczak (redak-tor prowadzący), Małgorzata Tomaszewska, Katarzyna Urbanek, Antoni Wiweger, Marta Wołodko, Ksenia Zimna; Adres e-mail: [email protected]; Czytajcie:http://bibliotekawawer.pl/, http:// aninski.blogspot.com; Okładkaprojekt: Maciej Szymczak; Rysunki: Dariusz Osiński; Przygotowaniedodruku: Małgorzata Tomaszewska; Druk: POLAN Jędrzej Kowalski, Glina k/Otwocka, ul. Lubel-ska 2, 05-430 Celestynów

MIĘDZYNAMIANINIANINAMINIECODZIENNIK PISMO BEZPŁATNE

Och, jak miło bywać „na salo-nach”! Tym razem opowiem o w salonie artystycznym Renaty Ko-zerskiej, nie, nie w Aninie, ale z aninianinami w rolach głównych – w Wesołej Starej Miłosnie. Temat - kobiety twórcze. Słuchaliśmy o Agnieszce Osieckiej (i fragmentów jej niektórych „Listów na wyczer-panym papierze”) oraz słynnych już piosenek. Przygotowała to arty-styczna rodzina Czajków.

Gościem honorowym wieczoru była Joanna Rawik – artystka sce-ny muzycznej, laureatka festiwali opolskich, autorka książek. Któż nie pamięta wyznania artystki: Kocham świat /za zasłoną szarych dni...z piosenki: Romantyczność, w której pobrzmiewa Szopenowski Polonez As-dur op.53. Z osobistym wspomnieniem o Władysławie Bro-niewskim i wierszami poświęcony-mi poecie wystąpiła anińska poet-ka – znana i lubiana doktor Aldona Kraus.

Nadspodziewanie ciekawy oka-zał się spektakl poetycki pt. „Od-cienie miłości. Rzecz o jednej ko-biecie” w autorskim wykonaniu Pauliny Cysak i Katarzyny Nowak – kolejnej anińskiej poetki [i naszej redakcyjnej koleżanki]. Obie mło-de twórczynie należą do Stowarzy-szenia Autorów Polskich. Spektakl składał się z wierszy ich autorstwa. O namiętności, o pożądaniu, o tę-sknocie za miłością. Męskim ele-mentem spektaklu był - milczący obojętnie Andrzej Bonifacy Fudali,

również poeta. Publiczność zachwyciły nie tylko po-etyckie teksty pełne gorące-go uczucia i twórczej pasji, ale również pomysł chore-ografii i kostiumów. Jak na spektakl traktujący o miło-ści przystało – dominował kolor czerwony – symbol namiętności skontrastowa-ny z czernią, która miała symbolizować tęsknotę i niespełnienie. Pomysło-dawczynie i wykonawczynie wido-wiska spotkało gorące przyjęcie ze strony bywalców Wesołego Salonu oraz pochwała z ust Joanny Rawik, która występowała na niejednej pol-skiej i europejskiej scenie.

Gośćmi salonu byli również ar-tystka-malarka Lidia Snitko-Plesz-ko prezentująca swoje pastelowe portrety, poetka Monika Maciejczyk z Polanicy Zdroju oraz pieśniarka Teresa Kramarska. Wśród publicz-ności znaleźli się liczni reprezen-tanci SAP O/W-wa II wraz z jego prezes Wandą Stańczak.

Mirosław Perzyński – takoż ani-nianin, bo od lat …dziestu pracuje w KKA - wygłosił krótki wykład z pogranicza antropologii kultury, będący jednocześnie mową oko-licznościową poświęconą kobietom twórczym w historii.

Uff, czy nie za wiele wrażeń, jak na jeden wieczór? Ale nigdy za wie-le czegoś dobrego.

Pani w peruce

S A L O N Y

Aldona Kraus

Dlaczego jeszcze?

Władysławowi Broniewskiemu

Czemu, po co, dlaczego jeszcze,toż ci ziemia pachnie już teraz!Czemu zrywasz się, czemu padasz?Wieczność, noc nad tobą i dzień zatrza-snęła.

Czy to życie piękniejsze od wierszy,ta miłość, nieubrana w słowa?Czy to przemoc, co pióro nagięła,tak że przyszła jak ta noc majowa,silniejsza od tych listopadów w tobie,tylu śmierci i tej twojej własnej.

Wierszem odradzasz się ciągle dla nas,nad to, co tak zwykłe, płytkie i tak ciasne.

Spod krzaczastych brwi patrzy ziemia,poradlona tak, jak zmarszczki twej twarzy.Lot poezji w prawidłach ciążenia.Wszystko żyje, w żarze twych marzeń.

Anin 17 grudnia 2011

15