merkuriusz pospolitego ruszenia nr 8

26
M merkuriusz pospolitego ruszenia szlachty ziemi krakowskiej nr 9 2012

Upload: pospolite-ruszenie-szlachty-ziemi-krakowskiej

Post on 22-Mar-2016

216 views

Category:

Documents


2 download

DESCRIPTION

Biuletyn informacyjny Pospolitego Ruszenia Szlachty Ziemi Krakowskiej

TRANSCRIPT

M merkuriusz pospolitego ruszenia szlachty ziemi krakowskiejnr 9 2012

Jak mi się zdaje, Pospolite Ruszenie Szlachty Ziemi Krakowskiej jeśli jest już komuś znane, to jednak z udziału w imprezach rekonstrukcyjnych. Stroje z epoki rzucają się w oczy, pokazy czy inscenizacje bitew, w których bierzemy udział, zapadają w pamięć. Coraz więcej ludzi coraz wierniej odtwarza XVII w, dzięki czemu imprezy zyskują i wszyscy stajemy się bardziej widoczni, przynajmniej jako „ruch”, jeśli nie jako osobne grupy. A i tak najczęściej robimy to dla siebie, dla zabawy. Ale my chcemy robić jeszcze więcej – chcie-libyśmy zarażać pasją do historii.

Popularyzować historię warto nie tylko wśród własnych członków i zainteresowanych tematem znajo-mych – bo po co przekonywać już przekonanych? I nie tylko wśród widzów dużych imprez – oni nie zawsze mają szansę wiele się nauczyć obserwując zamieszanie

w obozie, czy nasłuchując, co też spiker ma do powiedze-nia ponad dużo bardziej efektownymi salwami z muszki-etów i armat. Pomijając, czy chcą się czegoś dowiedzieć, czy po prostu wziąć udział w pikniku – czego też nie piszę w formie zarzutu!

Jako Pospolite Ruszenie szukamy więc sposobów, by dotrzeć do tych, którzy póki co o historii myślą tylko jako przedmiocie do odbębnienia w szkole albo zakur-zonej gablocie w „obowiązkowym” muzeum. W edukacji historycznej możemy wykorzystać i pasję do rekonstruk-cji, i inne nasze zainteresowania oraz jak najatrak-cyjniejsze, innowacyjne środki. Czy do wszystkich uda się dotrzeć tak, by stali się pasjonatami? Pewnie nie. Ale czy można ich zaskoczyć, zdziwić, choć na krótką chwilę przykuć ich uwagę, by na przyszłość przynajm-niej odrobinę zmienili swoje nastawienie? Na pewno!

ZARAŻAJMY

O tym, w jaki sposób się tego podejmujemy przeczytać możecie w tekście Łukasza Wrony „Edukacja na miarę XXI wieku”, artykule z okładki tego numeru Merkuriusza Pospolitego Ruszenia. A to nie jedyny wart przeczytania tekst tego wydania, sami zobaczcie.

A właśnie. Trochę czasu nam to zajęło, ale wreszcie się zebraliśmy. Poprzedni numer naszego biuletynu informacyjnego, wtedy pod nazwą Merkuriusz Polski Ordynaryjny, wydaliśmy z numerem 7 jakieś dwa lata temu. Pora więc wrócić do jego publikowania (teraz co kwartał), tym razem pod zmienionym nieco tytułem, z jeszcze lepszymi artykułami i zupełnie nowym opracowaniem graficznym. Zapraszamy do jego współtworzenia i czekamy na uwagi i komentarze!

ŁUKASZ PLEŚNIAROWICZ

Merkuriusz Pospolitego Ruszenia Szlachty Ziemi Krakowskiej Autorzy artykułów do numeru 8: Sławek Furtak, Tomasz Łomnicki, Łukasz Pleśniarowicz, Łukasz Wrona, Urszula Wrona

Opracowanie graficzne: Gabriela Fiter

Spis treści:

Krótka obserwacja na temat zmian w odtwórstwie xvii wieku ..... 4

Dwa razy Zamość szturm twierdzy zamość i schola militaris .....6

Edukacja historyczna na miarę xxi wieku ..... 10

Chorągiew Polsko-Węgierska Jerzego Sebastiana Lubomirskiego h. szreniawa ..... 14

Wypisanie członków chorągwi polsko-węgierskiej Jerzego Sebastiana Lubomirskiego h. Szreniawa ..... 16

Książka w sam raz do piwa czyli recenzja „Zborowskiego” Jacka Komudy ..... 20

Gra o tron ..... 22

4 MERKURIUSZ

KRÓTKA OBSERWACJA na temat zmian w odtwórstwie xvii wieku

Filozofia Rekonstrukcji – nowy cykl Islama poświęcony ontologii odtwórstwa historycznego.

Postawy, pobudki i proroctwa dla tzw. Dużych Dzieci.

Gniew 2006. Wszystko jest wspaniałe. Mój świecący żupan jest piękny i szabla Michasia nie brzydsza. Kamraci po lewej wyglądają jak żywcem wyjęci z kampanii Zygmunta III a ci po drugiej stronie przypominają Hoffmanowych śledzi. Wszyscy strzelają. Wszyscy, którzy maja broń palną, czyli po stronie polskiej to ponad 10 osób a u Szwedów chyba ze 30! I ci dumni szlachcice, którzy zasilają szeregi obu królów. Rekonstruk-cja Bitwy Dwóch Wazów upłynęła pod znakiem szabli i kufla.

Tak było 6 lat temu, gdy Pospolite Ruszenie Szlachty Ziemi Kra-kowskiej wybrało się na swoją pierwszą rekonstrukcję historyczną. Nie bardzo wiedziało jeszcze czego tam szuka. Zabawa była przednia, ale kim właściwie byliśmy? No jak to? Szabla jest, glany są, „Dobre rady pana ojca” na pamięć no i znam książki Jacka Komudy.

Myślę, że z wieloma rekonstruktorami było podobnie. Płynne przej-ście od dzikopolowych zabaw po odtwórstwo historyczne. Droga łatwa, szybka, ale niestety ślepa. Oczywiście bawić się można, ale by upra-wiać odtwórstwo trzeba zacząć wszystko od nowa. Trzeba mieć pomysł, wizję, chęć „dowiedzenia się”, a także sporo wolnej gotówki. I właś-nie grupy, które w ten sposób zaczęły realizować swoją pasję, dzisiaj

MERKURIUSZ 5

zmieniają oblicze swoje i naszych imprez. Przekształce-nia w obrębie pojedynczych grup (a wcześniej oczywi-ście na poziomie indywidualnego przekonania samego siebie) doprowadziły do tego, iż inscenizacja dowolnej bitwy z wieku XVII zaczyna mieć coraz więcej wspólnego z historią.

Zamiast swawolnych kup panów braci, hałłakujących i popijających z kufla na bitwie, mamy karne regimenty piechoty cudzoziemskiego autoramenty oraz coraz więcej jednostek hajduckich. Proporcji konnych do pie-szych (mogącej wynosić na XVII-wiecznym polu bitwy nawet 10:1) nie przeskoczymy, ale przybliżenie obrazu walk piechoty jest już w naszym zasięgu.

Zresztą nie zmieniła się tylko jakość wykonania poszczególnych strojów czy moderunku. Regimenty i Chorągwie piesze mają wyuczonych w musztrze ofice-rów, posiadają swoje zaplecze obozowe, a co szczególnie cieszy łącza się w większe jednostki z innymi grupami. Zarówno na potrzeby zagranicznych wyjazdów (m.in. Holandia, Rosja, Węgry) jak i imprez historycznych w Polsce. Podobnie nasza chorągiew piechoty księcia Lubomirskiego ramię w ramię stawała z Zaciężną Rotą Piechoty Polskiej i hajdukami z Zamoyskiego Bractwa Rycerskiego na tegorocznym Zamościu. Co 16 hajduków to nie 8!

Ostatnie kilka lat to gwałtowny rozwój pieszych for-macji – zachodnich muszkieterów i pikinierów, ale rów-nież żołnierzy piechoty polskiej. Wiele grupa stara się wystawić przynajmniej kilku jednobarwnie odzianych żołdaków.

Zmienia się mentalność.

ŁUKSZ WRONA

6 MERKURIUSZ

DWA RAZY ZAMOŚĆ szturm twierdzy zamość i schola militaris

MERKURIUSZ 7

Szturm Twierdzy Zamość niemal od początku istnienia Pospolitego Ruszenia był dla nas imprezą obowiązkową. Towarzystwo Zamoj-skiego Bractwa Rycerskiego i innych goszczących u nich grup,

piękne miasto z klimatem, duży jak na „siedemnastkę” rozmach samej rekonstrukcji – to nas przekonało już przy pierwszej wizycie. Kiedy to było? W 2007? A przecież impreza ma jeszcze dłuższą tradycję i w tym roku zorganizowana została po raz dziesiąty.

Program zasadniczo nie różnił się od wcześniejszych edycji. Bitwy dzienna i nocna, przemarsze po mieście, turnieje szabli i łucznictwa, uczta w kazamatach. Nawet miałem wrażenie, że zdarzały się „Zamo-ście” z większą ilością atrakcji. A jednak wszyscy z nas, którzy imprezę już znali z lat poprzednich, jednogłośnie okrzyknęli ją jedną z najlep-szych, w jakich braliśmy udział. Dlaczego?

Na pewno jedną z pozytywnych zmian było przeniesienie obozu spod murów, znad fosy do wnętrza bastionu. Większe było poczucie bez-pieczeństwa, więcej mieliśmy spokoju i w moim odczuciu przestrzeni, choć ze względu na ukształtowanie terenu miejsca na namioty wcale tak bardzo dużo nie było, bo uczestników wielu. Obóz położony był znacznie wyżej niż kiedyś przez co wiatru dał mi w pewnym momencie poczuć się jak Mary Poppins i zacząłem lecieć trzymając przewracający się namiot za maszt jak parasol. Ale nic to!

Jakie zmiany i zalety poza tym? Sam nie wiem, chyba po prostu lepsze dopilnowanie programu i nasze poczucie, że wszystko było pod

DWA RAZY ZAMOŚĆ szturm twierdzy zamość i schola militaris

8 MERKURIUSZ

kontrolą – na pewno kosztem pracy członków Zamoj-skiego Bractwa, za co czapki z głów. Najwyraźniej tego nam po prostu trzeba – dobrej organizacji, dzięki której możemy bawić się na całego. Jeśli o mnie chodzi, dziur żadnych nie było widać.

Była jeszcze jedna mocna strona imprezy, którą stworzyliśmy sobie sami. Do bitwy stawaliśmy chyba po raz pierwszy w większym oddziale piechoty, z włas-nym dowódcą i bębnem. Jak nam się zdaje, w oczach widzów wypadliśmy dobrze, a bawiliśmy się jeszcze lepiej maszerując wraz z częścią gospodarzy i berdysz-nikami z Zaciężnej Roty Piechoty Polskiej.

Jak się okazało, to nie był koniec naszych wizyt w Zamościu w tym roku. Dostaliśmy drugie zaproszenie, również w charakterze piechoty. Tym razem jednak na imprezę Schola Militaris, polegającą na wspólnym ćwi-czeniu musztry. Wpadliśmy na pomysł, że to może być impreza idealna do rozbudzenia pasji rekonstrukcyjnej u nowych członków, kandydatów i znajomych Pospoli-tego Ruszenia - przeprowadziliśmy werbunek i do woj-skowej szkoły w Zamościu zabraliśmy aż pięć nowych osób. To był strzał w dziesiątkę.

Kameralny klimat imprezy, odmienny od atmosfery na wielkim Szturmie, pozwolił wszystkim dużo bardziej zżyć się ze sobą, nie tylko wewnątrz naszej grupy, ale całe szczęście i przede wszystkim z kompanią z Zamoj-skiego Bractwa Rycerskiego. Program zapewnialiśmy sobie wszyscy sami, spędzaliśmy więc czas na mane-wrach, życiu obozowym oraz, co bardzo dla nas cha-rakterystyczne, błaznowaniu. A kto był pierwszy raz na rekonstrukcji ma jeszcze przed sobą wrażenia z dużych bitew i licznych atrakcji. Zresztą pewnie wkrótce.

Dziękuje więc w imieniu Pospolitego Rusze-nia naszym przyjaciołom z Zamojskiego Bractwa

Rycerskiego za dwie świetne, tak bardzo odmienne imprezy, podobnie jak wszystkich, z którymi się na nich bawiliśmy. W przyszłym roku liczymy na kolejne edycje, na których niechybnie się stawimy!

ŁUKASZ PLEŚNIAROWICZ

MERKURIUSZ 9

Pobudka o godzinie 6 rano. Najpierw „zaprawa”, czyli bieg 3 kilo-metry pod górkę na najbliższe wzgórze, rotmistrz co chwila jed-nego popędza, na drugiego krzyknie. Niejeden dostaje rózgą po

plecach. Wszyscy biegną równo, w dwóch rzędach. A przecież to dopiero początek – przed nami poranne ćwiczenia, a po niezbyt obfitym śniada-niu musztra! Powyższy opis doskonale pasowałby do karnej roty złożonej z świet-nie wyszkolonych i umotywowanych piechurów. Zamiast nich jednak w dniach 1-2 września na zorganizowanej przez Zamojskie Bractwo Rycerskie imprezie rekonstruktorskiej „Schola Militaris” pojawiło się 9 poczciwych gąb oraz 2 urocze lica z Pospolitego Ruszenia Szlachty Ziemi Krakowskiej. Ostrych ćwiczeń fizycznych co prawda nie było, nie zabra-kło natomiast klimatu życia obozowego, opowieści przy ognisku, prze-marszów przez miasto, musztry oraz doskonałej zabawy.Do Zamościa dotarliśmy niemal w środku nocy po pięciogodzinnej jeź-dzie z Krakowa. Od progu serdecznie powitali nas ludzie z tamtejszego Bractwa. Wskazane zostało nam miejsce na obóz, gdzie rozbiliśmy dwa duże namioty, które następnie wyłożone zostały słomą. Po wszystkim

Znów o zamościu, okiem „nowego”

10 MERKURIUSZ

przebraliśmy się w rociarskie stroje i usiedliśmy wspól-nie z nowymi przyjaciółmi przy ognisku. Jako że był to mój pierwszy udział w wydarzeniu rekonstrukcyjnym, miałem pewne obawy związane z wkroczeniem w dość specyficzne przecież i nowe dla mnie towarzystwo, jed-nak okazały się one całkowicie bezpodstawne. Wspólne tematy odnalazły się niemal same – przede wszystkim historia, ale i bardzo podobny światopogląd oraz poczu-cie humoru. Wszystko to sprawiło, że czas płynął błyska-wicznie i nawet nie spostrzegłem, kiedy wzeszło słońce. Wtedy właśnie mądrzejsza część grupy poszła spać, nato-miast zdecydowana mniejszość w liczbie dwóch (w tym ja) zaczęła zwiedzać Zamość. Około godziny ósmej wró-ciliśmy do obozu i także się położyliśmy. Aby nie budzić wszystkich wokół – przy dogasającym ognisku.

Po paru godzinach snu oraz dobrym śniadaniu nad-szedł wreszcie czas na manewry! Nasi gospodarze przy

dźwiękach bębna wyruszyli pierwsi, my zaś po niedłu-gim czasie mieliśmy do nich dołączyć. Tutaj jednak poja-wił się problem, ponieważ o ile same komendy wyda-wane przez rotmistrza sens głęboki miały i na pewno są proste w opanowaniu (część naszego oddziału radziła sobie z nimi wybornie!), dla mnie jednak zrozumie-nie języka niemieckiego wykrzykiwanego do rzeczy prostych raczej nie należało. W wielkim skrócie – aby załapać cokolwiek, potrzebowałem chwili. Mniej więcej całego pierwszego dnia. Później, po krótkiej wizycie w lokalnym browarze, radosnym marszu po Zamojskim parku (marsz, śpiew oraz nabijanie się z samych siebie zawsze wychodzi najlepiej) dziarsko wkroczyliśmy na rynek, gdzie zmęczeni usadowiliśmy się pod tamtej-szymi parasolkami na jeszcze jeden łyk czegoś orzeź-wiającego. Po chwili odpoczynku, która dziwnym trafem okazała się parogodzinną przerwą, wróciliśmy do obozu,

MERKURIUSZ 11

gdzie czekały nas znowu ognisko, śpiewy oraz wspaniała zabawa z naszymi gospodarzami. A bigos był świetny!Kolejny dzień (pominę fakt, jak ten czas szybko ucie-ka!), wszyscy uczestnicy Schola Militaris udali się mar-szem na pobliski targ, gdzie odbywała się giełda staroci. Kogo jak kogo, ale miłośników historii w takim miejscu zabraknąć nie mogło. Oczywiście był to dobry pretekst do przejścia kolumną przez miasto oraz osłuchania się z wydawanymi komendami, nauczenie poprawnej reak-cji na nie, a także serdecznego i przyjacielskiego śmiania się z współtowarzyszy. Nikt nie mówił, że w rocie będzie łatwo. Po paru godzinach podczas powrotu do obozu niezmordowany pan rotmistrz zarządził kolejne mane-wry przed zamojskimi murami. Ku zaskoczeniu chyba

wszystkich poszło nam w miarę dobrze. Komendy stały się bardziej zrozumiałe, reakcje niemal natychmiastowe, krok marszu zaś równy. Można? Można.Wyjazd następnego dnia był szybki, ponieważ do Krako-wa nie chcieliśmy dojechać zbyt późno. Choć pożegna-niom nie było końca, podziękowaniom również. Z pun-ku widzenia kogoś, dla kogo był to pierwszy wyjazd rekonstrukcyjny, wszystko przebiegło znakomicie. Zamość jest przepiękny, pogoda bardzo się udała, towa-rzystwo było wyborne. Pozostały wspaniałe wspomnie-nia, zdjęcia oraz nadzieja na powtórzenie wszystkiego w przyszłym roku.

SŁAWEK FURTAK

EDUKACJA HISTORYCZNA na miarę xxi wieku

MERKURIUSZ 13

Zazwyczaj zwrot „na miarę XXI wieku” powodu-ję, że zaczynam nabierać podejrzeń. W umyśle zapala mi się czerwona lampka ostrzegawcza,

a z gardła wyłania się stanowczy pomruk „hmmm”. Wychodzę z założenia, że gdy ktoś posługuje się tego rodzaju sformułowaniem, to za wszelką cenę chcę odciąć się od wieku XX czy nawet XIX. Usuwa go w cień jako wiek gorszy i ciemniejszy, a atrybuty ukochanego wieku XXI stawia na piedestale chwały. Przeważająca liczba rze-czy, które wskakują w ostatnim czasie na ów piedestał, przeraża mnie. Stąd i mój sceptycyzm. Skoro jednak ja sam użyłem tego sformułowania, to chyba nie ma się czego obawiać. Kończąc ten przydługawy wstęp chcia-łem zaprezentować dorobek stowarzyszenia Pospolite Ruszenie Szlachty Ziemi Krakowskiej w dziedzinie edu-kacji. Edukacji wykorzystującej narzędzia upowszechnia-ne w nauczaniu właśnie w XXI wieku – Internet, LARPy oraz interaktywne lekcje historii.

lekcje żywej historiiNikomu, kto nas dobrze zna nie muszę przypominać, iż od roku 2010 członkowie naszego stowarzyszenia są ani-matorami projektu Lekcje Żywej Historii, którego głów-nym organizatorem jest Terra Felix (www.terrafelix.pl). Już ponad 5 tysięcy uczniów w woj. małopolskim i ślą-skim widziało na własne oczy jak wyglądał tarczow-nik Bolesława Chrobrego, rycerz i giermek Władysła-wa Jagiełły oraz husarz Zygmunta III. Nasze lekcje to doskonałe połączenie zastosowania prezentacji multi-medialnej, emisji fragmentów filmowych, pokazu zre-konstruowanych elementów kultury materialnej oraz pracy uczniów nad ćwiczeniami. Mimo że w 45 minut nie jest się w stanie wiele przekazać nawet najzdolniej-szym uczniom, to naszym największym sukcesem jest

rozbudzenie wśród dziesięcio- i dwunastolatków miłości do historii. Z prawdziwą lubością obalamy mity na temat 50-cio kilogramowych mieczy, istnienia średniowiecz-nych paladynów ze srebrnymi ostrzami czy korygujemy znacznie znajomość geografii historycznej.

Uczniowie pewnej szkoły na pewno nie będą już przekonani, że naszym północnym sąsiadem (przez morze) jest Wietnam zamieszkany przez Egipcjan (sic!). Skoro już jesteśmy przy kwiatkach, to przytoczę jeszcze jeden. Na pytanie „Na jakie wielkie wschodnie miasto wyprawił się Bolesław Chrobry w 1018 roku?” uzyskali-śmy odpowiedź satysfakcjonującą chyba tylko Melchiora Wańkowicza. Tak, tak, Czytelnicy – Monte Cassino.

Tegoroczne lekcje przyniosą zapewne trwalsze rezul-taty, gdyż specjalnie dla naszych uczniów wydaliśmy trzy różne „Zeszyty Małego Historyka”, z których korzy-staliśmy wspólnie na naszych kolejnych spotkaniach.

Mimo iż mamy wakacje, zespół Lekcji Żywej Historii nie odpoczywa. Już od września rusza kolejny projekt, podczas którego nasi animatorzy odwiedzą kilkanaście szkół w woj. śląskim.

Więcej informacji, relacji i zdjęć na naszym profilu na Facebook’u: Lekcje Żywej Historii.

Uczniowie pewnej szkoły na pewno nie będą już przekonani, że naszym

północnym sąsiadem (przez morze) jest Wietnam zamieszkany przez Egipcjan

14 MERKURIUSZ

hikimapaChoć nasze stowarzyszenie nie ma w tej chwili zjawi-skowo pięknej strony internetowej, to właśnie na tej płaszczyźnie w 2011 r. zrealizowaliśmy kawał dobrej, edukacyjnej roboty. Pod adresem www.hikimapa.pl można znaleźć portal, który wykorzystując możliwości Google Maps odkrywa przed użytkownikami świat histo-rii lokalnej. Każdy może zaznaczyć na mapie dowolny punkt (stodołę sołtysa, las wujka czy bród na mało zna-nej rzeczce) i opisać go używając nie więcej niż 300 zna-ków. Opisać, czyli przybliżyć jakieś mniej lub bardziej zapomniane wydarzenie z przeszłości tego miejsca. Hikimapa pozwala więc dzielić się swoją unikalną, lokal-ną wiedzą. Pozwala turystom zaplanować oryginalną wycieczkę śladami królewskich postojów, ukraińskich pacyfikacji czy miejsc, w których kazania głosili najwspa-nialsi polscy pastorzy.

Niestety, brakuje nam zespołu stałych moderatorów, a sama strona działa momentami wadliwie. Z drugiej

jednak strony zebrana baza wpisów jest już prawdziwą kopalnią wiedzy na temat naszych dziejów. Dwuoso-bowy, zgrany zespół mógłby w ciągu jednego popołu-dnia postawić serwis na nogi. Może znajdą się chętni, by pomóc w ożywieniu strony? Zapraszamy! Czy jest to jednak realne skoro zdecydowana większość człon-ków naszego stowarzyszenie nie dodała nigdy ani jed-nego wpisu? Wierzę, że tak i odrodzenie Hikimapy jest w zasięgu naszych rąk.

projekt DEMOkracjaTo nasze aktualne zadanie. Stowarzyszenie 1 lipca zaczę-ło realizować projekt finansowany z Grantu Szwajcar-skiego. DEMOkracja skierowana jest do uczniów III klas gimnazjalnych, mieszkających w gminach, w których frekwencja wyborcza wśród najmłodszych osób była najniższa. Naszym celem jest przybliżenie uczniom - przyszłym wyborcom - realiów rządzenia dzisiejszym państwem polskim. Chcemy ich nie tyle zachęcić do

MERKURIUSZ 15

bezmyślnego oddawania głosu na te czy inne promowa-ne w mediach opcje polityczne, ale przede wszystkim do skupienia swojej uwagi na krystalizacji swoich poglądów na różne dziedziny życia (polityka, gospodarka, społe-czeństwo). Uważamy, że wraz z podniesieniem takiej świadomości, każdy z uczniów będzie miał jasno spre-cyzowany obraz tego, jak powinno wyglądać JEGO pań-stwo. Państwo, w którym ma założyć rodzinę, zdobyć satysfakcjonującą go pracę i czuć się komfortowo.

Jest to niewątpliwie bardzo trudne wyzwanie dla naszego zespołu. Dlatego też wspomniane cele będziemy realizować korzystając z różnych przyjaznych dla uczniów narzędzi. Podstawą naszej pracy będzie 56 Interaktywnych Lekcji Demokracji, które będą skła-dać się z LARPa osadzonego w realiach Rokoszu San-domierskiego oraz dyskusji i warsztatów, które prze-łożą XVII-wieczne możliwości działania społeczeństwa

obywatelskiego na współczesne realia. Finałowy LARP wraz ze spotkaniem z ekspertami z dziedziny historii, politologii czy dziennikarstwa odbędzie się w grudniu w Krakowie. Ponadto w ramach projektu wydana zosta-nie edukacyjna gra karciana „Konsensus” (szerzej o niej w następnym numerze) oraz uruchomiona będzie plat-forma internetowa monitorująca wszystkie działania.

Już teraz pragnę zaprosić członków naszego stowa-rzyszenia oraz wszystkich Sympatyków i Czytelników do wsparcia swoim udziałem naszego finałowego LARPa w ramach wolontariatu. Role zacnych rokoszan i wier-nych senatorów jeszcze wakatują!

ŁUKASZ WRONA

DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ NA WWW.PROJEKTDEMOKRACJA.PL

16 MERKURIUSZ

Niedługo miną trzy lata od rozpoczęcia naszej przygody z pro-jektem „Rota piechoty województwa krakowskiego” . Od tego czasu zrobiliśmy kilka dużych kroków naprzód. Stowarzysze-

nie doczekało się kilku nowych rekrutów w biało-czerwonych barwach, a także prawdziwego oficera i wyjątkowo donośnego bębna. Z wielkim mozołem i nie bez trudności zaczęliśmy maszerować prowadzeni nie-miecką musztrą. Ponadto nasze charakterystyczne berdysze zaczęły być elementem wielu większych inscenizacji w Polsce.

Wciąż jednak – moim zdaniem – jesteśmy w połowie drogi. Bra-kuje często zespołowego entuzjazmu do praktykowania naszego

CHORĄGIEW POLSKO-WĘGIERSKA jerzego sebastiana lubomirskiego h. szreniawa

MERKURIUSZ 17

„piechurowania” czy mocnego merytorycznego zaplecza dla naszego oddziału. No właśnie, kim właściwie jeste-śmy i co odtwarzamy?

W 2009 roku na potrzeby składania wniosku nazwa została wybrana nieco niefortunnie. Jak się szybko oka-zało, ciężko znaleźć pewne informacje na temat piechoty polsko-węgierskiej rekrutującej się na ziemi krakowskiej. Nieprecyzyjna terminologia źródeł i słomiany zapał nie miał prawa posunąć sprawy ani cala do przodu. Tymcza-sem dobre relacje z władzami zamku w Nowym Wiśni-czu i zbieżność wybranych ostatecznie barw z herbem Szreniawa skłoniły nas do „podszywania” się pod oddział marszałka nadwornego koronnego, później-szego hetmana polnego koronnego Jerzego Sebastiana Lubomirskiego.

Tak się dobrze składa, że ów Lubomirski posiadał całkiem zacny oddzialik piechoty polsko-węgierskiej i w czasie pokoju trzymał go w swoich dobrach. Wraz z dragonią, siły te stanowiły głównie załogi Wiśnicza oraz Łańcuta. Dopiero w 1657 r. owa piechota przeszła na żołd Rzeczpospolitej, walcząc podczas Potopu. Jej rotmi-strzem w tym okresie był Stanisław Samuel Kalinowski h. Korwin (od 1657 r. aż do 1664 r.), który zmarł najpraw-dopodobniej w Gdowie. W listopadzie 1658 r. będąca już w kompucie chorągiew brała udział w oblężeniu Toru-nia, który w końcu padł po krwawym szturmie wojsk dowodzonych przez Lubomirskiego. W tym okresie, ten stuosobowy oddział był jednocześnie przyboczną cho-rągwią hetmana polnego. Po wojnach ze Szwecją pie-churzy zostali przerzuceni na Ukrainę, gdzie walczyli pod swym dawnym panem z moskiewskimi wojskami Wasyla Szeremietiewa. Po zwycięstwach pod Cudno-wem i Słobodyszczami rotmistrz Kalinowski ze swoją piechotą stacjonował na Wawelu, gdzie w 1662 r. na polecenie samego Lubomirskiego wystawił warty przed

skarbcem, gdzie przechowywano insygnia koronacyjne. Ten nadzwyczajny przejaw wyższości odbił się szerokim echem w całej Rzeczpospolitej.

To oczywiście tylko kilka faktów z historii intere-sującej nas tu jednostki. Informacje o jej losach są roz-siane w różnych źródłach, których odkrywanie przynosi prawdziwą przyjemność. Niemniej jej szlak bojowy to nie wszystko. Warto skupić swoją uwagę również na wyglądzie żołnierzy spod tej chorągwi. Czy jest to wyko-nalne? Na pewno tak, ale będzie to wymagało zaanga-żowania ze strony naszych członków. Stwórzmy istne Silva Rerum poświęcone prywatnym wojskom Jerzego Lubomirskiego. Wszelkie ciekawostki dotyczące forma-cji innych magnatów również mile widziane. Per analo-giam, moi drodzy!

Czy podoba wam się pomysł rozwijania naszego projektu w tym kierunku? Dodam, że bylibyśmy jedną z niewielu grup w Polsce (obok na przykład RKJM czy Dragonów Pana Fredry), która odtwarzałaby konkretny oddział z konkretnego okresu XVII wieku.

Jeśli tak, to mam nadzieję, że w następnym nume-rze Merkuriusza zamieścimy kolejną garść informacji na temat naszej chorągwi.

ŁUKASZ WRONA

Szlak bojowy to nie wszystko. Warto skupić

swoją uwagę również na wyglądzie żołnierzy. Czy jest

to wykonalne?

18 MERKURIUSZ

wypisanie członków chorągwi polsko-węgierskiej jerzego sebastiana lubomirskiego h. szreniawa

MERKURIUSZ 19

Dziesiętnik: Marek „Troll” Piwoński znany szeroko w świecie rekonstruktorów w kilku odsłonach: wygadane-go szlachciury, członka Regimentu Króla Jego Mości, a obecnie – rotmistrza naszej chorągwi. Wprowadziwszy komendę niemiecką stara się poskramiać nasze umiłowanie do chaosu, czego efekty już są widoczne. Gdy jest zły, bije czekanem, gdy ma dobry humor, to w sumie też.

Starszy piechur: Łukasz „Mol” Pleśniarowiczpełniący rolę starszego piechura w wojennej maszynie naszej chorągwi; jako jedyny rozumie polecenia dziesiętnika (zna jako tako język), podczas gdy resz-ta skupia się na rozeznaniu intonacji krzyczanych komend. Charakterystycz-na jest jego broda oraz umiejętność opowiadania zabawnych anegdot, a także znajomość wszelakich sarmackich pieśni.

Dobosz: Michał „Linq” Link-Lenczowski z gracją oraz artyzmem wybija rytm, przy którym my wybijamy przeciwników oraz zagłusza tym samym ich błagania o litość - taki sprytny dobosz. Ponadto jest doskonałym łucznikiem: wie jak naciągnąć łuk, w którą stronę strzelać, gdzie celować. Dzięki temu zawsze w turniejach możemy być pewni walki o miejsce na podium.

Piechur: Paweł „Pabloo” Strojny, który niby jest w chorągwi tylko szeregowcem, a jak coś powie, to wszyscy go słuchają. Możliwe, że przez wzgląd na wykształcenie, a może po prostu mądry chłop z niego? Ma łuk i nigdy nie zawahał się go użyć, dzięki czemu mamy zawsze dwóch zawodników podczas turniejów łuczniczych. A jak zała-duje armatę, to nie ma zmiłuj dla bębenków w uszach.

Piechur: Korneliusz „Gruzin” Krupanie dość, że członek naszej chorągwi, to także skryty pludrak z Regimentu Króla Jego Mości. Kiedy jednak wyjeżdża z nami, to zawsze w stroju rociar-skim, za co mu wielka chwał. Także za to, że odkąd zaczął zajmować się rekon-strukcją, to bywa na większości wyjazdów. Warto czasem spytać go o familijne wyroby z domowej piwniczki.

20 MERKURIUSZ

Piechur: Tomasz „Stilgar” Łomnickiłatwo go rozpoznać po rudym łbie, paskudnej mordzie, prostackiej wymo-wie góralskiej oraz zwyczajach z terenów Sądecczyzny. Tym samym idealnie wpasował się w chłopa, który należy do chorągwi JWP Lubomirskiego i służy w niej wiernie, mimo że wart czasem dzielenia kijem przez plecy. Zresztą, od bicia go w turniejach jest Krzystus.

Piechur: Łukasz „Islam” Wronaktóry bardzo długo odpowiadał za to byśmy pojawiali się na wyjazdach rekon-strukcyjnych i był naszą swego rodzaju twarzą. Człowiek o wielu talentach, który z nudów potrafi tworzyć, może nie imperia, ale związki na pewno. Ponadto jeden z niewielu członków chorągwi, którzy mają prawdziwe poję-cie o czymś takim jak musztra, gdyż rekonstruował także czasy napoleońskie.

Piechur: Tomasz „Marian” Łasak to człowiek, który potrafi przez cały rok być intensywnie zajęty i mieć tysiąc rzeczy na głowie, ale gdy tylko zapisze sobie w kajecie jakiś termin rekon-strukcji, to zjawi się na pewno! W chorągwi zwany jest także pogromcą plu-draków, których swego czasu, nie zważając na swe zdrowie, uczył Francuzów jak się pije po szlachecku. Warto go czasem spytać o tę historię!

Piechur: Piotr „Krzystus” Krzystekktóry w naszej chorągwi zawsze jest od tego, aby startować w turniejach szer-mierczych. Ma bowiem tajną broń – lewą rękę, którą po prawdzie każdy człek posiada, ale Krzystus potrafi w niej szablicę trzymać i wywijać. Taki z niego fechtmistrz. Oprócz ciętej szabli słynie z ciętego języka oraz prania Stilgara na turniejach ile mu się żywnie podoba.

Piechur: Mikołaj „Fafel” Zygadłomimo że najmłodszy w całej chorągwi, to już powoli bogaty eksperiencją, bo stara się jak najczęściej jeździć z resztą kompaniji. Wszyscy po cichu wróżą mu wielką przyszłość, bo może nawet będzie mógł czasem dotknąć bębna. Ponadto po części zazdroszczą mu młodego wieku, który większość z nas, oprócz kobiet, ma już za sobą.

MERKURIUSZ 21

Piechur: Bogusław „Franek” Franczykod niedawna należący do chorągwi, ale rokujący dobrze na przyszłość. Jako, że także jest z pochodzenia góralem, to doskonale sprawdza się w roli ciury obozowego oraz potencjalnego mięsa armatniego i ochrony przed kulami, dla Rotmistrza i Sierżanta. Chłop robotny, który nie boi się ciężkiej pracy ponadto ma zapędy rzemieślnicze. Piechur: Piotr „Grygiel” Grygućuważany przez wszystkich za Litwina, bo wszak z północnego-wschodu Polski pochodzi. Jego niezrównany apetyt – nie tylko na jadło, ale też wiedzę i dobrą zabawę - łączy się z umiejętnością przyjmowania ogromnych dawek różnych trunków. Po spełnieniu tych dwóch warunków występuje zauważalne zami-łowanie do śpiewania!

TOMASZ ŁOMNICKI

22 MERKURIUSZ

Długo zabierałem się do pisania poniższej recenzji, bo tak napraw-dę ciężko przychodzi mi ocenianie najnowszej książki Jacka Komudy noszącej tytuł „Zborowski”. Cóż, obiecałem jednak,

że jak skończę ją czytać, to podzielę się wrażeniami, więc by nie być gołosłownym, przedstawiam moje odczucia względem nowej powieści.

Imć Komuda najwyraźniej znudził się postacią Jacka Dydyńskiego, zwanego Jackiem nad Jackami, bowiem w jego najnowszej książce głów-nym bohaterem został Samuel Zborowski, syn tego Zborowskiego, o któ-rego ścięciu głośno było w Rzeczypospolitej. Okazje się, że bycie synem sławnego banity i infamisa nie jest wcale takie łatwe (kto by pomyślał), a młodemu Samuelowi przyjdzie zmierzyć się z wieloma przeciwnoś-ciami losu oraz ciężarem nazwiska, które dane jest mu nosić.

Czuć troszeczkę banałem? Wydaje się fabuła troszkę znajoma? Nie-stety, ale tak właśnie jest. Książka niczym nie zaskakuje, a główny bohater niewiele różni się od swego poprzednika – Jacka Dydyńskiego, mimo że stara się na każdym kroku próbuje się nas przekonać, że jest inaczej. Gwarantuję Wam, że przy czytania bez problemu możecie pić piwo, dwa lub nawet trzy, albo solidny kusztyczek miodu, bo nie ma siły aby się zgubić w fabule. Zatem główny bohater to prawdziwy Sar-mata, dumny szlachcic, który spogląda na wszystkich z góry, a wierzy tylko własnej szabli, którą włada doskonale. Oczywiście towarzyszą mu w czasie przygód także dwaj słudzy, którzy są żywcem wyjęci z pocztu wielu podobnych pachołków, bo nie zaskakują nas kompletnie niczym. Ponadto pojawia się kobieta, miłość głównego bohatera, której los bardzo łatwo przewidzieć, bo to wszak powieść Komudy, a tam panny

książka w sam raz do piwa czyli recenzja „zborowskiego” jacka komudy

MERKURIUSZ 23

kończą w jeden sposób. O dziwo nie ma nic o „drażniąt-kach”, „konikach przy wodopojach” i innych określe-niach wziętych z Kuchowicza! To jedyna rzecz jaka mnie zaskoczyła, oprócz może początku jednego opowiadania, które dotyczyło cieka-wie zapowiadającego się pojedynku pomiędzy dwoma szarakami. Ale tak, to przewidywal-ność do kwadratu.

Chociażby pierwsze opowiadanie, które sprawiło, że naprawdę zastanowiłem się po co wydałem pieniądze. Jest tak „klasyczne”, że szczęka opada! Oto bowiem podczas ulewy Zborowski ze słu-gami poszukują miejsca do noclegu, trafiają do opusz-czonej chaty, ale po chwili przybywa inny szlachcic, który także pragnie schronić się w tym miejscu. I oczy-wiście dochodzi do rąbaniny. Ileż razy ten schemat był już wykorzystywanych i jak wiele jeszcze będzie opowia-dań tak wyglądających?

Plusy oczywiście są, bo Komuda doskonale operuje piórem i widać, że zna się na realiach XVII wieku, oraz że ma styczność z jazdą konną, a także fechtunkiem. Opisy są barwne, dialogi przyjemne, wszystko to pozwala doskonale wczuć się w klimat i oczami wyobraźni widzieć obrazy z historii nam przedstawianej. Szkoda tylko, że tak banalnej, bo przez to cała książka traci na atrakcyjności. Ale za to jest kilka smaczków i ukłonów do kompanów z braci rekonstrukcyjnej oraz dzikopolowej.

To jednak za mało; w porównaniu zaś do „Samo-zwańca” powieść jest o ładnych parę punktów niżej. Zamiast próbować sił z nowym bohaterem, Komuda powinien zakończyć cykl o Orłach na Kremlu.

TOMASZ ŁOMNICKI

Ileż razy ten schemat był już wykorzystywanych i jak wiele

jeszcze będzie opowiadań tak wyglądających?

24 MERKURIUSZ

Podczas oglądania piątego odcinka drugiego sezo-nu Gry o tron, tuż po scenie śmierci Renlyego, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego G.R.R. Martin

za tło dla swej powieści wybrał fantastyczne Westeros zamiast kępy drzew zasiedlonej przez stado małp. Gdyby głównymi bohaterami uczynił człowiekowatych w miej-sce ludzi, być może starczyłoby mu talentu na opisanie psychologicznych głębi i politycznych zawiłości...

Nie zamierzam streszczać fabuły powieści. Szaleń-stwo na punkcie losów pretendentów do Żelaznego Tronu ogarnęło już cały glob, a w japońskiej części inter-netu można posłuchać kilku wersji „Game of Thrones Violin Cover”. O Grze o tron słyszał już każdy. Jednak nie skala popularności powieści, ale raczej powszechny zachwyt skłonił mnie do napisania recenzji. Gra o tron, powieść pod każdym względem zasługująca na miano literatury dziecięcej (obfitość dziecięcych bohaterów, naiwne postrzeganie świata, ograniczony zakres tema-tów, prosty język) nie wzbudziłaby moich emocji, gdyby nie sięgali po nią dorośli czytelnicy.

Może najpierw kilka słów o języku powieści. Mdły, monotonny, płaski. „Realia średniowiecza” to króle i miecze, bo archaizmów w Grze o tron nie znajdziemy. O pardon. Mamy kwiatki w postaci „pana męża”, „pana ojca”. Po co? Martin raczy wiedzieć. Język bohaterów

jest niezindywidualizowany, wszyscy przemawiają tą samą nudną, współczesną mową. Żadnej finezji, żad-nych dowcipów językowych, żadnego zróżnicowania. Karzeł Tyrion lubi sobie przemądrzale ponudzić, ale i to całkiem bez polotu i humoru. Cała Gra o tron jest prze-gadana, jak Moda na sukces. Dialogi to 95% powieści (oczywiście wiem, że w ten sposób zachęca się do czy-tania młodszych czytelników, ale litości...), a sugestyw-nych opisów nie znajdziemy.

Prócz lingwistycznej nudy, Martin zalicza wiele stylistycznych wpadek. Ot, chociażby absurdalne soft porno Drogo&Dany, w opisie którego autor aż trzy razy informuje nas, że khal dotykał dziewczynę „najpierw delikatnie, potem mocniej”, a przy tym szczypał sutki „kciukiem i palcem wskazującym” (czyżby Martin do

gra o TRON

Chociaż autor zapożyczył pewne elementy z europejskiego

średniowiecza, nie udźwignął konsekwencji

tego zapożyczenia.

MERKURIUSZ 25

szczypania używał palców serdecznych?), Catelyn „urodziła się w rodzi-nie Tullych, a dopiero później poślubiła Starka” (czy jest możliwa odwrotna kolejność?), a w innym miejscu „drugi z gwałcicieli wydawał się całkiem nieświadomy tego, co się dookoła dzieje, ponieważ wciąż wchodził w dziewczynę z wyrazem ogromnego zadowolenia na twarzy”. Szkoda, że czytelnik nie może być równie nieświadomy i zadowolony, kiedy Martin gwałci go w uszy swoim talentem.

Jeżeli chodzi o treść powieści, to o ile to możliwe, jest nawet gorzej. Chociaż autor zapożyczył pewne elementy z europejskiego średnio-wiecza, nie udźwignął konsekwencji tego zapożycze-nia. Średniowiecze to epoka fascynujących powiązań między konkretnymi ludźmi, wasalami i seniorami, ale także całymi stanami i grupami społecznymi. Ta mozaika uwarunkowań (przede wszystkim zależno-ści między arystokracją a duchowieństwem, retoryką władzy świeckiej a społecznym znaczeniem kleru) jest u Martina całkowicie nieobecna. Główni bohaterowie odgrywają identyczne role (walka o władzę) pozba-wieni jakiegokolwiek tła społecznego, które z jednej strony tłumaczyłoby ich zachowania, z drugiej zaś tworzyłoby dla nich kulturowe ograniczenia. Perfek-cyjnie nijakie, niesympatyczne postacie, walczą o tron prowadząc niekończące się dialogi. Trudno się dziwić, że zabrakło miejsca na wykreowanie ciekawego i orygi-nalnego świata, a czytelnika dobija uczucie wtórności.

Pozostaje mieć nadzieję, że znajdzie się jakiś ame-rykański Sapkowski, który z powodzeniem połączy kunszt językowy z bujną wyobraźnią, a miłośnicy heroic fantasy zmienią idola.

URSZULA WRONA

pospolite ruszenie szlachty ziemi krakowskiej

odwiedź nas na:

www.pospoliteruszenie.net www.projektdemokracja.pl