krolowe zycia i krol - katarzyna miller

73
Plik jest zabezpieczony znakiem wodnym

Upload: ramonapl

Post on 29-Jan-2016

46 views

Category:

Documents


0 download

DESCRIPTION

Królowe i królowie życia lubią siebie, przekuwają niepowodzenia w sukcesy i są dumni ze swojego życia. Nie starają się zadowolić wszystkich. Wiedzą, że to niemożliwe. Ta książka to zbiór historii o tym, jak znaleźć siłę w sobie samym - opowieści o tych, którzy zostali królowymi i królami życia.

TRANSCRIPT

Page 1: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Plik jest zabezpieczony znakiem wodnym

Page 2: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 3: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Spis treści

Karta redakcyjna

Dedykacja

Maleństwo

Grzeczna dziewczynka

Niczyja

Wojowniczka

Śmiertelnie zakochana

Artystka

Wygnana z raju

Twardzielka

Promienna

Zniewolona

święta

Dziewica

Naiwna

Lolitka

Uboga

Kochanka

Bezimienna

Mądra

Bogata

Gorąca

Pusta

Lojalna

Spragniony===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 4: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Redakcja: MelanżKorekty: Redaktornia.com, MelanżOkładka: SYLWESTER DMOWSKI / Novimedia Sp. z. o.o. Skład: MARIA KOWALEWSKARedaktor prowadzący: MAGDALENA CHORĘBAŁADyrektor produkcji: ROBERT JEŻEWSKIZdjęcia: I strona okładki – Shutterstock.com

© Copyright by Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o., Warszawa 2015Text © copyright by Katarzyna Miller 2015

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych tylko zawyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

ISBN 978-83-64776-41-0

Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o.ul. Karowa 31a, 00-324 Warszawatel. (22) 312 37 12Dział handlowy: [email protected]

Konwersja: eLitera s.c.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 5: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

W podziękowaniu wszystkim wspaniałym kobietom, z którymi pracowałam, pracujęi będę pracować

===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 6: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Maleństwo

„Ach, jakie śliczne maleństwo!” – słyszała Amelia od początku życia gdzieś nad sobą, bobyła nieduża. Za to wytoczona ze sztancy dla aniołka, a nie dla zwykłej dziewczynki. Ciocie,wujkowie, sąsiedzi i przechodnie cmokali nad Amelką i wykrzykiwali: „Cóż to za pięknedziecko”.

W rodzinie byli zadowoleni – dostali znak od nieba, że w ich życiu wszystko jest w porządku,skoro mają takie wyjątkowe dziecko. Amelka też była zadowolona, bo wszyscy byli zadowoleniz niej. Czuła, że jest w swojej rodzinie najważniejsza. Słyszała często: „Ona to będziechłopakom w głowach zawracać” i uśmiechała się.

Cios przybył wraz z dojrzewaniem. Zmieniły się proporcje jej buzi i ciała, stała się jakaśnieforemna, niezdarna, popłakiwała, przestała się uśmiechać. Widziała sama, że niezachwyca, słyszała: „To już nie nasza Amelka!”. Skulona schodziła każdemu z oczu, czuła, żeteraz tego się od niej wymaga, tak jak przedtem czuła, że ma się pokazywać. Zapuściła włosy,zasłaniała twarz, ubierała się w ciemne, wielkie swetry, żeby się osłonić. Nikt z nią nierozmawiał, słyszała tylko: „Teraz się przynajmniej ucz, bo będziesz sobie musiała samaporadzić”. Uczyła się chętnie, bo w książkach mogła się schować. Studia skończyłaz wyróżnieniem, co rodzina skwitowała: „Przynajmniej pracę znajdziesz, bo nie wiadomo, czywyjdziesz za mąż”.

Za mąż wyszła szybko – jeden kolega ją chciał, a ona marzyła, żeby być u siebie. Mążwyczuł jej niepewność i ciągle ją krytykował. Ona, najpierw pokorna, z czasem zaczęłaoddawać i już oboje nie mieli dla siebie dobrych słów ani uczuć.

Jedyną jasną postacią w życiu Amelii była przyjaciółka Ala. Dużo czytały, szukałyodpowiedzi, co zrobić ze swoim życiem. Znalazły w prasie anons o warsztatach dla kobiet.„Jedziemy! Dosyć użalania się nad sobą!”.

Na warsztatach Amelia siedziała w kącie, schowana pod grzywką, ze swetrem naciągniętymna kolana. Ala była aktywna, prosiła Amelię: „No nie siedź tak”. Amelia wciskała się w kąt.Czułam jej lęk i nieufność, czasem pytałam, czy jest gotowa coś o sobie powiedzieć. Kręciłagłową, że nie. Na zakończenie warsztatów dziewczyny mówiły, z jakim zyskiem każda z nichwyjeżdża. Amelia na końcu wykrztusiła: „Nic tu nie zrobiłam i niedobrze mi się robi na myśl, żewrócę do tego samego”. Widać było, że sobie wyobraziła, do czego wraca, bo nagle wielkiszloch targnął jej ciałem i zaczęła płakać. Wreszcie pozwoliła sobie na poluzowaniesamokontroli. Płakała długo, najpierw cicho, potem zawodząc głośno. Pozwoliła grupie zbliżyćsię do siebie i utulić. W objęciach kobiet chlipała już jak małe dziecko, które powoli sięuspokaja. Kiedy wytarła nos do sucha, powiedziała z mocą: „Przyjeżdżam na następnewarsztaty i już nie będę siedziała cicho w kącie!”.

Przyjechała, ale w zielonym swetrze i z krótszymi włosami, z Alą. I to Ala opowiedziała, jakpięknym dzieckiem była Amelia i co działo się później. Poprosiłam Amelię o zdjęcie swetra,wyprostowanie się, odgarnięcie włosów i pokazanie nam się w jej dzisiejszej postaci. Bardzosię wstydziła i ociągała, od dawna nie patrzyła w lustro. „To popatrz teraz, jaka jesteś ładna!”.Ukazała się nieduża kobietka o ślicznym biuście przy filigranowej, zgrabnej sylwetce i ładnej,ciekawej twarzy. Biłyśmy brawo. Amelia z radością oswajała się z „nową” sobą.

„Ci twoi durni rodzice nie wiedzieli, że dzieci się zmieniają, i nie zauważyli, jak ty się pięknieukształtowałaś. Doceń, czym dysponujesz, ale teraz bądź już piękna tylko dla siebie”.

Na kolejnych warsztatach Amelia była w czerwonym obcisłym sweterku, z nową fryzurą,

Page 7: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

roześmiana i najaktywniejsza w grupie. Pracowała nad relacją z rodzicami. Dotarło do niej, żetraktowali ją zawsze nie jak osobę, tylko jak rzecz – najpierw cenną, a potem już niewygodną.Zrozumiała, że nie ma w niej żadnej winy za normalny rozwój fizyczny i że teraz długa, alefajna droga przed nią – nauczyć się cieszyć prawdziwą sobą.

Amelia się rozwiodła i zaczyna swoje własne, autentyczne życie atrakcyjnej i corazmądrzejszej kobiety. Nadal przyjeżdża na warsztaty, aby już świadomie pracować nadkolejnymi jego aspektami. I nadal razem z Alą. Ale o Ali to będzie już inna historia.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 8: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Grzeczna dziewczynka

Ala była pociechą mamusi. Ba! Całej rodziny. Mama, tata i babcia zgodnie utwierdzali jąi siebie w zadowoleniu: „Nasza udana, grzeczna dziewczynka, z tobą przynajmniej nie mamykłopotu”. Bo był też kłopot. Kłopotem była starsza od Ali o trzy lata jej siostra Beata. Beata niesłuchała, co się do niej mówi, pyskowała, uciekała z domu, nie uczyła się, latała zachłopakami, paliła, popijała, farbowała włosy, robiła sobie tatuaże, zaczęła romansz narkotykami. Rodzina była bezradna, postawiła na niej krzyżyk, pocieszając się posiadaniemAli. A ponieważ Beata ją biła i dokuczała jej od zawsze, Ala bardzo się jej bała i chętniechowała przed nią za mamę. Podpatrywała, właściwie śledziła „co niedobrego u Beaty”i skarżyła na nią mamie. Dzięki temu zyskiwała jeszcze większe uznanie. Było jasne, że Beatajej nienawidzi, ale Beata była zła, a ona dobra, więc czuła, że idzie właściwą drogą i że z niąna pewno wszystko w porządku.

Ala miała przyjaciółkę Amelkę, którą uwielbiała się opiekować, zarówno wtedy, kiedyAmelka była śliczna, jak i – jeszcze chętniej – kiedy tamta zbrzydła i odwróciła się od niej całarodzina. Obie były grzeczne i wzajemnie się w tym utwierdzały. Obie bały się Beaty oraz jejkoleżanek i kolegów. Zwierzały się sobie z tego, że pomimo starań, żeby zasłużyć napochwały, są nieszczęśliwe, że czegoś ważnego ciągle im brak. Wyobrażały sobie swojewłasne, przyszłe domy, wspaniałych mężów i cudowne dzieci.

Na studia poszły razem. Za mąż wyszły prawie równocześnie, za kolegów ze studiów.

Początki u obu par były dość miłe, jak to początki. Obie rzuciły się z entuzjazmem w zabawęw dom. Gotowały obiady z trzech dań, prały, prasowały, urządzały, pamiętały o rocznicach,imieninach, prezentach, formach i niuansach. Mimo to w ich parach działo się coraz dla nichgorzej. Mąż Amelki zaczął ją lekceważyć i obrażać. Mąż Ali zaszył się w pracę i było go corazmniej, co stawało się dla niej tym trudniejsze, że dorobili się w szybkim tempie dwójki dzieci.

I wtedy stało się coś dziwnego. Ala dostała list od Beaty. Już prawie o niej nie myślała, bosiostra zniknęła z rodzinnego horyzontu i wyglądało, że nikt się z tego powodu nie martwi.„Kochana Siostro! Najpierw proszę Cię o wybaczenie wszystkich krzywd, jakich ode mniezaznałaś!” – czytała zdumiona Ala. Beata wyliczała te krzywdy sumiennie i niezwykle uczciwie.Przy słowach: „Jak mogłam nie wiedzieć, że jestem Ci potrzebna...” Ala wybuchnęła takimszlochem, jakiego nigdy jeszcze nie zaznała. Czytała, cała się trzęsąc. Nie wiedziała, co czujei co powinna czuć przy tak dziwnych słowach: „Zostawiłam Cię na pastwę rodziców i babki.Byłam starsza, wiedziałam, jacy są. Ale tak strasznie Ci zazdrościłam ich akceptacji, że nieumiałam inaczej!”. To było jak postawienie na głowie wszystkiego, co znała. Nowe, groźne, alei oszałamiająco świeże. Na prośbę Beaty zareagowała natychmiast. Spotkały się i nie mogłyprzestać rozmawiać, płakać, obejmować się, przywoływać co chwila nowych wspomnień, którezaczynały być oblane zupełnie nowym światłem i nabierały nowego sensu.

Beata przez lata, w czasie których jej „nie było”, przeszła terapię odwykową i terazpracowała psychologicznie nad krokiem w zdrowieniu, który nazywa się „Zadośćuczyniliśmykrzywdy zadane naszym bliskim”. Ala dowiedziała się, że Beata wysłała też takie listy dorodziców, ale oni nie zareagowali.

„Wiesz, siostra, nawet się nie zdziwiłam, choć mnie to, oczywiście, boli. Ja wiem, jacy oni sąstrasznie sztywni”. Do Ali dotarło, że otwiera się przed nią przestrzeń zupełnie nowych prawdi sensu i że w tej przestrzeni są ratunek i droga. I że ona pójdzie tam, śladem swojejodnalezionej, mądrej siostry. Zabrała ze sobą Amelię. Już od paru lat jeżdżą razem na

Page 9: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

warsztaty psychologicznej pracy nad sobą. Są wobec siebie zawsze otwarte, uczciwei szczere. Ich życie bardzo się zmieniło. Czują się coraz pewniejsze, śmielsze, pełne bogactwai coraz mniej grzeczne. Amelia się rozwiodła. Ala doceniła swojego męża i uczą się obojeradości z siebie.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 10: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Niczyja

Teresa była ruda. Nie miała ojca, a jej matka piła. Wystarczy? Jej wystarczyło, żeby być dodna, do gruntu nieszczęśliwą i całkowicie, zupełnie samotną. Ojca nie znała, matka przeklinałago w pijanym widzie, na trzeźwo w ogóle nie chciała o nim mówić. Matkę rzucał każdykochanek. Na początku była sielanka, potem pogarda, potem przemoc. Potem matki rozpacz.Zawsze tak samo. Raz było inaczej. Jeden z nich dobierał się do Teresy, ale matka gowygoniła. Przynajmniej raz byłam dla niej ważniejsza od faceta – zapisała sobie w pamięciTeresa – bo poza tym to albo jej przeszkadzam, albo muszę wysłuchiwać jej żali do losu, Bogai całego świata. A najbardziej do dziadków, którzy ją wyrzucili, bo „z brzuchem przyszła”.Teresa dziadków też nie znała i nie dziwiła się, że matka ich nienawidzi. Tylko skąd miałnadejść jakikolwiek ratunek?!

W szkole było fatalnie. Nikt jej nie lubił, ona nikogo nie darzyła sympatią. Łapała co niecoz lekcji, zdawała z klasy do klasy, ale uczyć się jej nie chciało i nikt, a tym bardziej ona sama,nie odkrył, jak jest zdolna.

I nagle zdarzyło się coś przedziwnego. Na wycieczce szkolnej chłopcy wysłali dziewczynypo wódkę, bo wyglądały doroślej, to im sprzedadzą. Sprzedali. I wszyscy się do tej wódkidorwali. Teresa zdała sobie sprawę, że nigdy nie miała alkoholu w ustach, bo tak ją mierziło,że matka chla. Poczuła, że chętnie spróbuje. Wypiła parę solidnych łyków i po krótkiej chwilipoczuła się dziwnie lekko, przyjemnie... Zupełnie inaczej niż zwykle. Ach, to dlatego matka pije– pomyślała i zaczęła się śmiać... Nie wiadomo skąd przypomniała sobie jakiś dowcipi swobodnie go opowiedziała. Całe towarzystwo zaśmiewało się. Boże, słuchali tego, co ONAmówi! Wszyscy.

Opowiedziała więc jeszcze coś i jeszcze... „No, Teresa, ty jesteś gwiazda, dlaczego się takukrywałaś?” – usłyszała aprobujące krzyki i pomruki najbardziej liczących się chłopakówi dziewczyn z klasy. Była w siódmym niebie.

Jednak następnego dnia na próżno próbowała wykrzesać z siebie tę werwę. Z powrotemczuła niepewność, smutek i niechęć do siebie i całego świata. Ale już wiedziała, co zdjęłoz niej klątwę niemocy. Podebrała matce alkohol. Wypiła. Cudowny stan wrócił. Miała poczucie,że jest uratowana. Nie chodziło tylko o to, że staje się wygadana, śmiała i że ją aprobują... Tobyło piekielnie ważne, gdyż nigdy nie zaznała aplauzu otoczenia, ale jeszcze ważniejszy byłjej stan wewnętrzny, który się pojawiał po wypiciu alkoholu. Coś się w niej rozpuszczało, byłojej lekko i słodko. Znikał dojmujący ciężar życia. Chciała to zatrzymać i mieć już na zawsze.Już nigdy nie czuć się tak podle jak zwykle. Podbierała alkohol z zapasów matki, co okazałosię dość łatwe. Musiała tylko uważać, żeby nauczyciele nie spostrzegli jej nowego sposobu nażycie. Stała się teraz ważną uczestniczką klasowej elity, w której ceniono piwo, wino, wódkę,papierosy, dragi, leki i wszystko, co dało się zdobyć, a co wpływało na zmianę znienawidzonejrzeczywistości. Dowiedziała się wtedy, że nie tylko ona jej nie znosi. Już nie czuła się sama.Czuła się wspaniale.

Trzeba było tylko mieć ciągle coś do połykania lub popijania, bo inaczej dopadał jąz powrotem coraz cięższy stan czarnej pustki.

Teresa tak jak większość ludzi nie wiedziała, że alkohol jest tak naprawdę depresantem i żewszelkie środki zmieniające świadomość po upłynięciu ich działania wyrzucają człowieka jakrozbitka bez sił na brzeg. Coraz bardziej wyniszczonego, ale tym bardziej oczekującegozapomnienia. Nie zdała matury. Wyrzucono ją ze szkoły razem z dwoma chłopakami, bo „mieli

Page 11: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

zły wpływ na innych uczniów”. Dziwnym trafem wszyscy troje nie mieli rodziców, którzy by sięza nimi wstawili, a szkoła, konkretnie ciało pedagogiczne, które oglądało przez parę lat ichdegrengoladę, pozbyło się ich z ulgą.

Teresa do tego momentu nie piła z matką. Czuła się lepsza od niej. Teraz zaczęła z nią pić.Przeleciało jej przez głowę, że chyba się stacza, ale nie chciała tej myśli, więc ją szybkoodsunęła jak najdalej. Zaczęło im być bardzo ciężko. Matka zarabiała przedtem dorywczo,liczyła na kolejnych partnerów, ale oni byli coraz biedniejsi i bierniejsi życiowo, za to corazbardziej agresywni. I nadszedł dzień, gdy nowy amant mamusi zażyczył sobie seksu z Teresą,„bo po co mam was tu obie”, a matka wybąkała niechętnie: „No co ci szkodzi, Teresa, przecieżci nie ubędzie tego skarbu”. I to do Teresy dotarło. Pękła ostatnia iluzja jej ważności dla matki.Już nie było żadnego jasnego punktu... Żadnego oparcia. Uciekła z domu. Zatrzymywała sięna chwilę u kogoś z dawnej paczki. Nie wiedziała, co z sobą robić, gdzie się podziać. Byłanikim i była niczyja. Nie miała domu. Nie miała pieniędzy. Nie było co pić, ćpać. Teresie rzadkoudawało się coś zdobyć. Wiedziała już, co to GŁÓD. Przed nią rozpościerała się pustka.

I zdarzył się cud.

Próbowała właśnie wybłagać od jednego ze swoich starych kumpli możliwość przespaniajeszcze jednej nocy w komórce, kiedy pojawił się, jak się potem dowiedziała, zupełniewyjątkowo, jego starszy brat i żywo zareagował na obecność Teresy. Wysłuchał, czemu siętuła po ludziach. Patrzył i słuchał tak, że opowiedziała wszystko. „Jesteś na pewnouzależniona od alkoholu, a może jeszcze od leków i dragów” – powiedział poważnie i surowo,ale tak, że przyjęła to jako bardzo ważne opisanie i wytłumaczenie jej stanu.

– Mam na imię Sylwek i jestem alkoholikiem. Nie piję od dziewięciu lat, jestem terapeutąodwykowym.

– Nie rozumiem. Jak to: jesteś alkoholikiem i nie pijesz?

– Może zechcesz kiedyś to zrozumieć. Chcesz się dalej staczać, czy podejmiesz pracę nadsobą i leczenie?

– Niby jak miałabym to zrobić?

– Zawiozę cię do ośrodka, gdzie zostaniesz na leczeniu odwykowym. Jeśli będziesz czysta,czyli przestaniesz pić i będziesz nad sobą pracować, możesz tam przez jakiś czas zarabiać,pomagając w gospodarstwie,a potem się zastanowisz, co dalej robić z życiem. Nie możeszwrócić do matki i nie masz co z sobą zrobić. To twoja szansa.

O tak, Teresa czuła, że to on był jej szansą, jej aniołem. „Nie masz gdzie spać? Dzisiaj śpiszu mnie, a jutro jedziemy do ośrodka”. Miał małe, czyste i pustawe mieszkanko z jednymtapczanem. Miała nadzieję, że będzie się z nią kochał, nikt nie pomaga przecież za darmo,a poza tym imponował Teresie i bardzo jej się podobał. Rzucił koce i poduszki na podłogę„Będziesz tu spała, tam jest łazienka, masz moją piżamę, wykąp się porządnie”. Kiedy wyszłaz łazienki, on już spał na tapczanie. Rano weszła do jego łóżka. Obudził się i szybko od niejodsunął.

– Zwariowałaś? Myślisz, że po to cię tu zabrałem?

– Nie chcesz mnie? – spytała.

– Nie jesteś dla mnie kobietą, tylko zagubionym dzieckiem, a dzieci nie używam.

Poczuła i żal, i ulgę jednocześnie. Ośrodek był na wsi. Oprócz spotkań całej społecznościodbywały się w nim wykłady, spotkania terapeutyczne, godziny czytania lektur, pisania pracwłasnych i praca w gospodarstwie. Sylwek przyjeżdżał tylko raz w tygodniu na prowadzoneprzez siebie wykłady i... zajęcia sportowe. Był tu bardzo lubiany, szanowany. Teresa nie piłai nie ćpała dla niego. Żeby mu się podobać, nie zawieść go, przekonać, że jest warta jego

Page 12: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

uwagi i że nie jest dzieckiem. Dużo z nią nie rozmawiał, ale pytał, jak się czuje, i wszyscywiedzieli, że jest jego podopieczną, co było bardzo „głaszczące” dla niej...

Po ustalonym okresie terapii, gdy uczestnicy jej grupy rozjechali się do domów, Sylwekzałatwił Teresie pozostanie w ośrodku jako pracownicy fizycznej na czas potrzebny do zdaniamatury wieczorowo. Nadal mogła brać udział w spotkaniach terapeutycznych dla utrwalającychswoją trzeźwość. Dotrzymywała abstynencji, była pojętna i szybka, więc wtopiła się w życieośrodka. Była lubiana, śmiała się coraz częściej, fizycznie czuła się świetnie i po raz pierwszyw życiu czuła z radością, że jest młodą dziewczyną... I zaczynało być ważne i zauważalne, żejest ładną dziewczyną... Na oddziale oprócz środków zmieniających świadomość zakazany byłseks, ale pacjenci podkochiwali się w niej, adorowali ją, próbowali uwodzić, a ona patrzyłatylko, czy nie ma akurat gdzieś blisko Sylwka, żeby to zobaczył. Nawet się tak raz stało, alefuknął tylko na pacjenta: „Jesteś tu, głupku, dla własnego zdrowia i życia, a nie dla amorów”,a do niej się w ogóle nie odezwał. W następnym tygodniu odciągnął ją na bok. Zadrżała w niejnadzieja, a on surowo powiedział: „Nie kokietuj tych chłopaków, wystarczy, że jesteś ładna.I tak jest im ciężko” i odszedł, nie słuchając jej tłumaczeń. „Przynajmniej powiedział, że jestemładna. To może mu się w końcu spodobam” – cieszyła się Teresa. Maturę też zrobiła dla niego.Ale i sama się ucieszyła, że czegoś jednak dokonała.

W ośrodku urządzono uroczystość na jej cześć. Sylwek przywiózł jej prezent – coś dużegoi ciężkiego. Była niesamowicie podekscytowana. Odpakowała. To były wiersze zebraneMiłosza. Chyba dostrzegł jej zawód, bo serdecznie się zaśmiał. „Nie cieszysz się? Szkoda...”.A potem dorzucił poważnie: „Rozumiem, nie miałaś w życiu czasu ani miejsca na poezję. Jateż późno się za to zabrałem. Ale warto, mówię ci”.

Siedział koło niej, śpiewał donośnie sto lat dla niej, podawał półmiski. Ludzie ją chwalili,uśmiechali się do niej, mówili, że może być z siebie dumna i że się cieszą razem z nią. Byłabohaterką wieczoru. Było jej cudownie, coraz lepiej, aż w pewnej chwili przypomniała sobienajgorszy moment tego dnia. Nachyliła się do Sylwka: „Wiesz, ja głupia zadzwoniłam do matkipowiedzieć jej, że jednak mam maturę, ale chyba nawet nie zrozumiała, co do niej mówię...”.Rozpłakała się. Objął ją i przytulił. „No popłacz, popłacz. To boli. Wiem”. Płakała z żalu nadsobą, nad matką, a potem już tylko czuła jego ramię i ciepło. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Tupłacz i wszelkie uczucia miały prawo być ujawniane. Gdy się uspokoiła, zdjął delikatnie rękęz jej ramienia i uśmiechnął się:

– Ważny etap masz za sobą. Teraz odpocznij i zdecydujesz potem, co dalej.

– Wszystko, co mi radziłeś, było dla mnie dobre.

– O nie. Nie uda ci się to. Pogadamy za tydzień.

Chciała przedłużyć ten stan bezpieczeństwa, który stwarzał ośrodek i pewność, żeprzynajmniej raz na tydzień będzie widziała Sylwka. „Chciałabym tu jeszcze zostać. Pracowaćmogłabym w sekretariacie. Jeździłabym na kursy pielęgniarstwa do miasta. Szpitali dużo,pielęgniarek zawsze potrzeba, nawet mieszkanie służbowe można czasem dostać”. Widziała,że mu się to spodobało, ale powiedział, jak to on, surowo:

– A dasz radę takiej robocie? Wiesz, jaka ona wyczerpująca, ciągle przy innych.

– Ty też ciągle coś robisz dla innych!

– Mnie to uratowało – odpowiedział, nawet jak na niego, niezwykle serio.

– Może mnie też uratuje – szepnęła.

Najpierw jednak zaczęły ratować ją wiersze. Czytała, bo on czytał. Ale powoli coś w niej sięporuszyło, najpierw delikatnie, a potem coraz pewniej zaczęły mówić do niej i w niej SŁOWA.Przyzywały się, spotykały, czekały na siebie, splatały, tworzyły melodie i sensy... Teraz już

Page 13: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

miała własną, całkiem pokaźną biblioteczkę poetów. A potem wiersze przyszły do niej. Jejwłasne. Niektóre już od razu gotowe, inne w przebłyskach, kawałkach, fragmentach. Zaczęłanad nimi świadomie pracować, szukać powiązań znaczeń i kształtów. Pokazała niepewnieSylwkowi. To był przełom w ich relacji. On pokazał jej swoje wiersze. Zaczęli być partnerami.Najpierw w dzieleniu się słowami i wzruszeniami, potem uczuciami do siebie.

Wtedy Sylwek przyprowadził Teresę do mnie. Pracowałam z niepijącymi alkoholikami już odjakiegoś czasu. Sylwek znał mnie z własnej terapii. Opowiedział przy Teresie, jak pilnował się,żeby nie przekroczyć granicy pomagania jej, żeby nie skrzywdzić jej ani też przy okazji siebie.

– Ale przy tych wierszach już się poddałem, Teresa okazała się tak wspaniała... Wiem,powinienem jeszcze dać jej czas na dorastanie...

– Przydałoby się, choć rozumiem, że cię to przerosło, i tak długo byłeś dzielny. Ale jestpewien problem. Ona to wszystko robi dla ciebie...

– Skąd pani wie?! – wyrwało się Teresie.

– Widzę, czuję.

– To prawda?!!! – Sylwek złapał się za głowę. – Teresa, to prawda?

– Oczywiście. Nigdy mnie o to nie pytałeś. Powiedziałabym ci. A co w tym złego? Przecieżcię kocham. Nigdy nikogo nie kochałam. Uratowałeś mnie. I ty też mnie kochasz. Tonajcudowniejsze, co mogło mnie spotkać!!!

– Teresa, czy do ciebie nie dotarło, że nie pije się DLA SIEBIE, a nie dla kogokolwiek? –wyrzucił z siebie zrozpaczony Sylwek.

– Dotarło, ale ja jestem przekonana, że jeśli się kogoś kocha, to jeszcze lepiej robić coś dlaniego.

– Czyli nie dotarło... – Sylwek był załamany. – Co ja zrobiłem?...

Powiedziałam: „Współczuję, Pigmalionie, i trochę mi się chce śmiać, życzliwie oczywiście...Już jesteście parą, kochacie się, dużo już razem przeszliście, mnóstwo osiągnęliście, ale jakkażda para na świecie, kiedy zaczyna, nie jesteście GOTOWI, prawda? Ty, Sylwku, już wiesz,w czym problem. Pani, Tereso, jeszcze tego nie rozumie. Teraz będziecie się sprawdzać”.

To mogłaby być bardzo długa opowieść. Nie wszyscy wiedzą, jak trudne jest wspólne życiedwojga alkoholików. Jak wiele Teresa oczekiwała od swojego wybawcy, anioła, jedynejbliskiej osoby, której zaufała. Jak bardzo była infantylna w swych marzeniach i wyobrażeniachna temat jego mocy i wielkości, podczas gdy on sam też przecież był człowiekiem, który całyczas borykał się z własną odpowiedzialnością za siebie i swoją trzeźwość. I musiał sobieradzić ze swoimi demonami z przeszłości. Mieli więc okresy lepsze i gorsze. Było i tak, że gdySylwek ujawnił swoje zmęczenie pragnieniem Teresy, by decydował za nią o jej sprawach,ona szantażowała go nawrotem picia. Tego właśnie Sylwek się obawiał, w chwili gdydowiedział się, że Teresa nie pije dla niego. Odsunął się wtedy od niej w obawie o własnąabstynencję i po to też, by nie dawać jej prawa do szantażu emocjonalnego. Ona próbowałazrzucić na niego winę za swoje picie, ale Sylwek nie podjął jej destrukcyjnej gry. Teresamusiała przejść kolejną drogę wychodzenia z picia, ale tym razem już samodzielnie. Spojrzałaprosto w oczy swojemu życiu i pytaniu, czy jest ważna dla siebie SAMEJ, nawet gdyby nie byłojuż w jej życiu Sylwka.

Uratowały ją wiersze. Innych poetów, a najbardziej jej własne. Opisała w nich, jak dźwigasię ku życiu, WŁASNEMU życiu. Przestała być niczyja. Zaczęła być SWOJA.

A kiedy zaczęła dysponować sobą, mogła już zacząć dzielić się miłością, a nie zawieszaćsię na swym wybawcy.

Page 14: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

A potem Teresa i Sylwek żyli długo i szczęśliwie, włączając w to wszystkie kryzysy i ichrozwiązania, jakie spotykają nas wszystkich.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 15: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Wojowniczka

To babcia widziała, jak Beata chciała wyrzucić malutką Alę z łóżeczka, i narobiła hałasu nacały dom. „Beata chce zabić małą! To potwór, a nie dziecko!”. I nikt nie stanął w obronie Beaty,choć płakała, przepraszała i starała się coś wyjaśnić. „Skąd się u nas wzięło coś takiego!” –lamentowali nad Beatą rodzice wraz z babcią. Odtąd żyła już z piętnem rodzinnego potwora.

Kiedy miała trzy i pół roku, urodziła się Ala. Zajęła jej miejsce. Teraz nad nią się wszyscypochylali, uśmiechali, ją pieścili, nosili na rękach. Do niej, Beaty, mówili: „Ty już jesteś duża,nie przeszkadzaj!”. Jak umiała, próbowała zwrócić na siebie uwagę. Gaworzyła, przymilała się.Płakała, tupała. Tłukła wazony. Za wazony obrywała w pupę, reszta nie była zauważana: „Nieprzeszkadzaj!”. Biedne, samotne, porzucone dziecko. Zupełnie bezradne. Energicznieposzukiwało rozwiązania tej przerastającej je sytuacji, ale w tej rodzinie nie można go byłoznaleźć. Beata odgrywała więc coraz lepiej rolę narzuconą jej przez bezmyślnych, okrutnychdorosłych, którym nigdy nie przyszło na myśl, że dziewczynka walczy o swoją ważność,wartość i godność.

A walczyła namiętnie. Uczyła się tylko tego, czego chciała, czyli głównie tego, czego uczylinauczyciele, którzy zwracali się do niej życzliwie. Uciekała z lekcji tych nielubianych.Wybierała do towarzystwa bardzo niestereotypowych rówieśników i biła tych, którzy bilisłabszych oraz maltretowali zwierzęta. W domu krytykowała wszystkich i wszystko. GardziłaAlą i resztą; bali się jej języka i jej bezczelności. Sprawiało jej to satysfakcję, to była jej broń.

Czuła się całkowicie inna, totalnie osamotniona. I ogromnie smutna. Próbowała popełnićsamobójstwo. Połknęła garść pozbieranych zewsząd pigułek. Pożegnała się z życiem z ulgąi wielkim żalem. Skończyło się na straszliwym rzyganiu, a potem chorowaniu, które nikogow domu nie obeszło. Aż odnalazła ją grupa, która piła, ćpała, kradła i lżyła cały światdorosłych. Tutaj jej pogarda, ironia i szalona determinacja zyskały szacunek i swoje miejsce.Nie była już sama. Ale nadal była smutna. Banda i Beata rozhulali się w kradzieżach. Wpadli.

Jako nienotowana i niekarana Beata dostała szansę – spotkania z psycholożką Michaliną.I stał się przełom. Beata poczuła, że po raz pierwszy ktoś dorosły chce jej słuchać, słuchauważnie i – o dziwo – rozumie ją! Któregoś dnia Beata z drżeniem serca zapytała Michalinę:„To ja nie jestem potworem?”. „Nie jesteś – opowiedziała bardzo poważnie Michalina. – Byłaśzrozpaczonym, pogubionym małym dzieckiem bez opieki, miłości i zrozumienia. Byłaśniewinna”. Beata zaufała. Otworzyła swoje zamknięte serce. Michalina opowiadała Beacietakże o sobie. Jest trzeźwą od lat alkoholiczką. Ma za sobą próby samobójcze. Gwałcił jąstarszy brat, czego rodzice nie życzyli sobie zauważać. Jej ukochany chłopak zmarłz przedawkowania, a dziecko poroniła. Beata czuła po raz pierwszy, że to nie ją los najbardziejskrzywdził. To, że tę cudowną, ciepłą kobietę spotkały rzeczy tak straszne, było nie do pojęcia,a to, że przetrwała i teraz pomaga innym, pokazało Beacie pewną drogę.

Odkryły, że Beata, mając zaledwie szesnaście lat, uzależniła się od alkoholu. „Jak to dobrze,że nie od dragów!” – ucieszyły się obie. Beata poszła na odwyk i na spotkania klubu AA.Przestała pić i ćpać. Dzięki okazaniu szczerej skruchy, pracy nad sobą i opinii Michalinyzostała zwolniona z odpowiedzialności karnej. Zaczęła pracować, wyprowadziła się z domu.Maturę zrobiła wieczorowo. Poszła na studia. Na rehabilitację. Nadal spotyka się z Michaliną.Jeździ na warsztaty kobiece. Pogodziła się z Alą, przeprosiła ją za całą bolesną przeszłość.Mają ze sobą bliski, coraz serdeczniejszy kontakt, co napełniło Beatę nieznanym jej dotądszczęściem. Stała się też świetną rzeczniczką w swojej grupie AA. Czuje się potrzebna, ważna

Page 16: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

dla wielu ludzi i wartościowa. Do zakładania rodziny ani do związku się nie spieszy. „Muszęsię jeszcze dużo nauczyć”.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 17: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Śmiertelnie zakochana

Mirka marzyła. A co miała robić mała samotna dziewczynka w pustym domu, gdzie ciąglezmieniały się gosposie? Mamy i taty prawie nie było. Oboje ciężko pracowali, oczywiście po to,żeby Mirce niczego nie brakowało. Na pewno nie brakowało gospoś. Co się Mirka do którejśprzywiązała choć trochę, to mama ją wyrzucała.

Rodzice wracali późno i zwykle do siebie nic nie mówili, a jeśli już – to syczeli. Mama miałapretensje: „Co ja właściwie z ciebie mam?!”.Tata najczęściej odburkiwał: „Daj mi świętyspokój”.

Rodzice nie zapraszali gości, z rodzinami byli na odległość kartek na święta. W domu niesłuchało się muzyki, nie oglądało filmów w TV, nie wychodziło się nigdzie razem, a na półceu taty stały tylko słowniki, „Pan Tadeusz” i Trylogia. Tata czytał gazety, mama nic, bo już niemiała na nic siły po pracy.

Mirka tylko raz nieśmiało poprosiła o rodzeństwo, na co usłyszała od mamy: „Ty jedna jużwystarczysz. Mogłabym się przynajmniej rozwieść”.

W szkole Mirka była taka jak na koloniach, na które musiała jeździć w wakacje, i taka samajak w domu. Cicha i uległa. Uczyła się średnio. Nikogo nie denerwowała, nikogo nie pociągała.

Mirka marzyła. O czym? O wielkiej romantycznej miłości. Skąd dziewczynka wie, co to jest?Nie wie. Wyobraża sobie. Ze strzępków książek, historii, zasłyszanych opowieści, piosenek,filmów. Ale nade wszystko wie to ze swoich pragnień. Pragnienia i wyobraźnia nie są niczymograniczane. Można się w nie zupełnie zanurzyć. Najwyżej czasem usłyszysz: „Coś ty takanieprzytomna, ocknij się!”.

Mirka snuła więc długie historie pełne zamków i książąt. Sama była prześliczną księżniczką,zawsze najpierw smutną, nierozumianą, tajemniczą, a później odkrywaną i bardzo długoadorowaną i przekonywaną przez czułego, pięknego królewicza, że już na zawsze on z niąbędzie i nie dopuści, żeby kiedykolwiek czuła się opuszczona, niekochana lub niepotrzebna.Szczególnie chętnie i długo wyszeptywała sobie te zaklęcia, cudne słowa kierowane do niej.Wtedy czuła się słodko szczęśliwa.

Miała 18 lat, pojechała na kolonie jako wychowawczyni. Grupą chłopców zajmował sięstudent socjologii, przystojny, grający na gitarze, śpiewający tęskne piosenki o miłości. Dziecibawiły się ze sobą, oni siedzieli razem nad wodą, zapalali ogniska, ona go słuchałaz zachwytem, jednak pozwalała tylko na pocałunki. On bardzo ładnie nie tylko śpiewał, lecztakże i mówił. Coraz częściej o tym, jak to ona jest inna niż wszystkie znane mu dotąddziewczyny, tajemnicza i niezwykła.

Spotykali się nadal w mieście, przedstawiła go rodzicom. Zyskał aplauz, szczególnie mamy.Zaczęli oficjalnie ze sobą chodzić, zaręczyli się, pobrali. Pierwsze dwa–trzy miesiącemałżeństwa nurzali się w poznawaniu siebie, a głównie swoich ciał (bo Mirce udało sięzachować dziewictwo). Przez dwa następne działo się coś, czego Mirka nie rozumiała i niemogła znieść. Jej książę zostawiał ją coraz częściej samą, mówił, że ona go osacza, męczy,nie daje mu żyć. Tak jakby słyszała ojca, który uciekał od matki. Jej mąż wychodził, nie wracałna noce, w końcu powiedział: „Mam cię dość, składam pozew o rozwód”. Zabrał swoje rzeczyi nie wrócił.

Mirka od tego dnia nie podniosła się z łóżka, przestała jeść, nie odezwała się do nikogo.Rodzice znaleźli ją po paru tygodniach ledwie żywą. W szpitalu podłączono ją do kroplówki.Uratowano jej życie, ale nie ją. „Po co mnie ratowaliście – wykrzyczała, po raz pierwszy

Page 18: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

podnosząc głos na rodziców. – Przecież wy też mnie nie chcecie, nikomu nie jestempotrzebna”. Mama fuknęła: „Nie histeryzuj”. I wtedy tata po raz pierwszy wrzasnął na matkę:„Wyjdź stąd, skoro nie umiesz inaczej!”. Mama, obrażona, wyszła. Ojciec usiadł koło Mirki,wziął ją za rękę: „Boże, dziecko moje, po raz pierwszy coś do mnie dotarło, jak ty się czułaśw tym domu, co myśmy ci zrobili”.

„Od tej chwili – opowiada Mirka swojej grupie terapeutycznej, a kobiety chlipią z nią razemze wzruszenia – jeszcze nie wiem jak, ale już wiem, że chcę żyć”.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 19: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Artystka

Ludmiła od dziecka skazana była na bycie artystką. Jej mama była znaną aktorką, ojciecreżyserem, babcia – matka matki – śpiewaczką, a dziadek skrzypkiem. Ludmiła była efektemzapędów tatusia wobec mamusi – najpierw artystycznych, a potem już nie tylko. Historia jak naśrodowisko artystyczne była typowa – uznany reżyser zachwycił się śliczną, zdolną, dużomłodszą od niego aktorką. Najpierw ją wylansował, potem – rzucił. W międzyczasie pojawiłasię Ludmiła. Dziecko nieuwzględnione w scenariuszu.

Dzieciństwo spędziła w garderobach artystów, za kulisami teatrów, na planie zdjęciowym.Znała na pamięć wszystkie sztuki, w których występowała jej matka. Zdarzało się jej graćdziecięce role na scenie, a także w filmach, więc zarabiała, z czego była bardzo dumna.Zarobione przez córkę pieniądze mama wpłacała na jej książeczkę oszczędnościową, ale gdymiała dobry humor, Ludmile wpadało do małej rączki trochę gotówki, którą dziewczynkaz rozkoszą wydawała na słodycze dla swoich cioć i wujków – aktorów, inspicjentów,garderobianych – i dla siebie, oczywiście, też. Wszyscy oni bardzo lubili Ludmiłę – była urocządziewczynką, miłą, żywiołową, pomocną, dowcipną, pełną wdzięku i zabawnych dziecięcychpomysłów.

Ludmiła byłaby szczęśliwa w tym życiu, gdyby nie to, że wyraźnie czuła, że mama jej niekocha. Tak gdzieś do piątego roku życiu bezkrytycznie uwielbiała matkę i zachwycała się niąniczym paź swoją królową. Aż w pewnym momencie poczuła, że jest matce potrzebna jakosłużka, której nawet się nie dziękuje. Ojca w życiu Ludmiły było mało. Ciągle był na planiefilmowym lub jeździł po świecie. Dla obojga rodziców najważniejsza była kariera i Ludmiła niemiała co do tego wątpliwości. Kiedy ojciec rzucił matkę, widywał się nadal z Ludmiłą, alenawet rzadziej niż dotychczas. Czyli naprawdę rzadko. Podczas tych nielicznych spotkań i takbył zajęty wszystkim, tylko nie córką. Tak było zawsze – widywali się tylko na planie filmowymi tam cały czas ktoś czegoś od ojca chciał. Dla Ludmiły jasne było, że wszystko to jestważniejsze od niej. Ojciec cmokał „swoją Miłkę” w policzek, wciskał jej pieniądze do rękii obiecywał, że następnym razem pójdą gdzieś, gdzie będą zupełnie sami. Wracała z tychspotkań smutna, a matka wypytywała ją, czy ojciec kogoś ma. Odpowiadała: „Naprawdę niewiem, mamo”, a matka parskała ze złością: „Mogłabyś się rozejrzeć, skoro już tam chodzisz”.Ludmiła niechętnie poszła do szkoły, tak odmiennej od barwnego życia artystów. Była zdolna,więc bez wysiłku zdawała z klasy do klasy, ale do nauki się nie przykładała. W klasie byłaoutsiderką, ale miała ugruntowaną pozycję – w końcu była dzieckiem znanych artystów, a dopołowy polskich sław mówiła „ciociu” i „wujku”, co bardzo imponowało jej rówieśnikom.W dodatku była ładna, oryginalnie ubrana i przebojowa. Ta zewnętrzna pewność siebieszczelnie skrywała wewnętrzną samotność, smutek i niewiarę w siebie. Nie na darmo Ludmiłabyła pojętnym dzieckiem aktorki i reżysera, umiała grać i reżyserować samą siebie. W lotpojęła zasadę rządzącą światem, zwłaszcza światem show-biznesu – jak się sprzedasz, takcię kupią. W teatrze, w którym matka Ludmiły miała etat, ogromnym szacunkiem i estymącieszyła się pani Stefania – wielka dama polskiej sceny. Bardzo polubiła Ludmiłę, któraprzylgnęła do niej z radością i wdzięcznością, że ma w końcu kogoś dorosłego, kto i słucha jej,i opowiada jej o sobie. Poświęca jej czas, rozmawia z nią szczerze i serdecznie. I dla kogo jestważna. Pani Stefania, osoba światowa, widząc braki Ludmiły w kindersztubie, zaczęłataktownie je uzupełniać. Irytowało i smuciło ją, że dziewczynka jest zaniedbana przezrodziców, jednak nigdy nie powiedziała o nich Ludmile złego słowa. Jednak Ludmiła czuła, żemoże powiedzieć pani Stefanii wszystko, i stara aktorka była jedyną osobą, przy której Ludmiła

Page 20: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

była prawdziwa, nie wstydziła się płakać, skarżyć na swoją samotność i ból odrzucenia,którego doznawała od obojga rodziców. Pani Stefania przytulała ją i mówiła ciepło: „Rozumiemcię, dziecko, bardzo dobrze cię rozumiem”. I Ludmiła czuła się naprawdę rozumiana.

Szkoła średnia była dla Ludmiły znacznie ciekawsza od podstawówki. Głównie z powodukółka teatralnego, które sama założyła i prowadziła. I oczywiście reżyserowała wystawianeprzez nie przedstawienia. Wokół Ludmiły było teraz pełno zdolnych, inteligentnych, twórczychrówieśników. Sami pisali sztuki, piosenki, wiersze, tworzyli skecze, robili scenografię, szylikostiumy. A Ludmiła była wśród nich najważniejsza. I dumna z tego, że udało się jej stworzyćswój ukochany teatr w szkole. Odnosili sukcesy – wygrywali międzyszkolne konkursy teatralnei recytatorskie. Podczas przedstawień na widowni pojawiali się znani „wujkowie” i „ciocie”Ludmiły. I, o dziwo, jej ojciec, który po raz pierwszy naprawdę zainteresował się córką. „Mojakrew” – mawiał z dumą do kolegów. Po jednej z premier zaprosił Ludmiłę na kolacjęi nareszcie, po raz pierwszy, faktycznie byli sami. Ludmiła na początku była bardzo spięta, aleojciec natychmiast zaczął rozmawiać o przedstawieniu, chwalił jej inwencję i traktował ją jakkoleżankę po fachu. O mało się nie popłakała ze szczęścia. Poczuła, że odnalazła dobrądrogę. Dla siebie na życie, a także do serca ojca, a przynajmniej do jego uwagi. Matka nie byłazachwycona sukcesami córki. Przeciwnie – zaczęła być wobec Ludmiły coraz bardziejuszczypliwa. Tym bardziej że jej własna kariera straciła rozpęd. Nie obsadzano jej już w rolachamantek, a ról dla dojrzałych kobiet ciągle było za mało. Jej trudny charakter dodatkowokomplikował sprawę. Była poza tym wściekle zazdrosna o coraz bliższy kontakt córki z ojcem.Dla Ludmiły było oczywiste, że matka nie przebolała odejścia ojca i żaden z licznychromansów nie uleczył jej poczucia odrzucenia. Jedyną istotą, na której matka mogła bezkarniewyładowywać swoje humory, była Ludmiła. Posunęła się nawet do tego, że wykrzyczała:„Miałabym lepsze życie, gdyby nie ty!”. Ludmiła poczuła, że nie wytrzyma już z matką podjednym dachem. Gdy skończyła osiemnaście lat, natychmiast wyszła za mąż za młodegoi pięknego aktora, którego niebagatelną zaletą było własne lokum. Ludmiła z zapałemurządzała swoje pierwsze gniazdko. Zrobiła to jak zwykle z polotem, ku zachwytowi mężai coraz liczniejszych gości. Ubierała się coraz śmielej i seksowniej, nadała też sznyt stylowimęża. Stali się w środowisku artystycznym modną i pożądaną parą. Matka była wściekła.Ojciec traktował wybranka córki z lekkim przymrużeniem oka. Nie miał o nim najlepszegozdania, co początkowo bolało Ludmiłę.

Pani Stefania sekundowała wszystkim osiągnięciom Ludmiły, wspierała jej reżyserskiezapędy i wyzwolenie od matki. Poznawszy wybranka Ludmiły, nie okazała entuzjazmu, aleserdecznie życzyła jej szczęścia. Po maturze bez żadnych kłopotów Ludmiła dostała się doszkoły teatralnej na reżyserię. Studiowała z zapałem i osiągała sukcesy. Już na studiachotrzymała szansę reżyserowania w kilku pozawarszawskich teatrach. Poszło jej świetnie.Doceniali ją krytycy i publiczność. Kolejną bliską osobą, która nie zniosła sukcesu Ludmiły, byłjej mąż. Sam nie robił zbyt wiele, żeby osiągnąć sukces, oddawał się głównie życiutowarzyskiemu, ale o karierę Ludmiły był wściekle zazdrosny. Nigdy nie stronił od alkoholu, aleteraz pił coraz więcej. Wręcz ostentacyjnie zaczął pokazywać się z innymi kobietami.Początkowo Ludmiła usiłowała ratować i jego, i ich małżeństwo, ale szybko zrozumiała, że onnie chce rozwijać siebie, za to chce umniejszyć ją. Dotarło do niej, dlaczego ani ojciec, anipani Stefania nie byli nim zachwyceni. „Wyszłam za dupka” – rzuciła mu w twarzi wyprowadziła się do koleżanki. Kilka dni później umarła pani Stefania. Po pogrzebie Ludmiłapołożyła się do łóżka i nie wstawała przez trzy tygodnie. Koleżanka, Aśka, najpierwpocieszała, potem prosiła, a potem popadła w przerażenie, nie wiedząc, co zrobić z Ludmiłą,która milczała, nie jadła, głównie spała albo gapiła się w sufit. Wezwała posiłki. Do Ludmiłypróbowali dotrzeć koledzy, koleżanki, ojciec, kilku lekarzy i jeden uzdrawiacz. Jemu jednemu

Page 21: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

udało się skłonić ją do porzucenia stanu bezwładu. Ludmiła wstała, umyła się, ubrałai przeprosiła Aśkę za kłopoty, które jej sprawiła. „To nic, najważniejsze, że wróciłaś” –powiedziała koleżanka i uścisnęły się serdecznie. „Mam iść na psychoterapię i nawzmacniające zabiegi do mojego healera” – powiedziała Ludmiła.

I tak Ludmiła trafiła do mnie i kobiecej grupy terapeutycznej. Dość szybko okazało się, jakwielkie ma zasoby. Nic nie ujmując z jej oryginalności, była kolejną nowoczesną kobietąspełniającą się w pracy i działalności zadaniowo-społecznej, a biedną i nieszczęśliwą w życiuintymnym. To kobiecy syndrom naszych czasów. Niczego nie potrzebowała w obszarzezawodowym, była tu wolna, utalentowana i niezależna. Trzeba było tylko skończyć studia. Brakmiłości rodzicielskiej podcinał jej skrzydła i zakłócał swobodny lot ku szczęściu. To rozumiała,wiedziała. Ale zdziwiła się, gdy jej powiedziałam, że powodem wielu kłopotów z miłością jestwielka przepaść między jej zewnętrzną siłą a wewnętrzną biedą i bezradnością.

– Wydawało mi się, że im będę mocniejsza, wspanialsza i taka, jak trzeba, tym bardziej będękochana. Ojciec to potwierdził.

– To prawda, że twoja strategia bycia taką, jaką cię chcieli, uratowała cię na wiele lat. Dała cisympatię i życzliwość wielu ludzi. Ale miłość od pani Stefanii zyskałaś nie za ukrywanie siebieprawdziwej, smutnej. Przeciwnie: najistotniejsze dla twego rozwoju było, że kochała cięprawdziwie taką prawdziwą właśnie – powiedziałam.

– O tak... – szepnęła Ludmiła. – Bardzo mi jej brak...

– Ale ją miałaś, uratowała cię przed społeczną psychopatią, czyli tym, co gubi twego byłegomęża. Dzięki temu, że miałaś jej miłość, mogłaś się z nim rozstać w miarę szybko. Nie zaległaśna lata w toksycznym związku, jak robi wiele kobiet. Ale w momencie, w którym to zrobiłaś,natychmiast straciłaś panią Stefanię. To niezwykły przypadek, a może chwila przełomu,koniecznego dla ciebie... Przez chwilę zaniemogłaś. Poczułaś, że ci ziemia spod nóg umknęła.

– Tak było.

– Ale skrzydła masz, tylko ktoś mądry musiał ci przypomnieć, do czego one są. Nie tylko dotworzenia efektownych przedstawień na zewnątrz, w czym nie ma nic złego i z czego będzieszżyła, ale do wydźwignięcia siebie z czarnej dziury, w którą wpadłaś. I do dalszego lotu. Opróczskrzydeł masz mieć też własne nogi, na których stoisz.

Ustaliłyśmy tematy i cele, jakie jawią się w pracy psychologicznej i w życiu przed Ludmiłą.Rozwieść się, zdobyć dla siebie jakieś lokum, skończyć szkołę. Znaleźć pracę. To nazewnątrz. A w „środku”? Rozliczyć się z mamą, ojcem za wczesne lata i pustkę od nich.Pożegnać panią Stefanię i nadać jej rangę zastępczej mamy, utrzymywać z nią serdecznykontakt duchowy dla otrzymywania wsparcia. Inwestować w relacje i przyjaźnie rówieśnicze.I nie tylko w rówieśnicze, oczywiście. Pobierać wsparcie zawodowe od ojca i spróbować goporuszyć także jako tatę, a nuż coś z tego wyjdzie, szczególnie że ojciec się starzeje i wyraźniemięknie. W relacjach z matką pilnować się przed nią. Utrzymywać je rzadko i zależnie od tego,jak bardzo będzie ona toksyczna. Kiedy matka stanie się bezradna, włączyć ojcaw odpowiedzialność finansową, aby załatwić jej opiekę.

A poza tym lub przede wszystkim – reżyserować. Tworzyć. Nie czekać na miłość. Samaprzyjdzie. Nie spieszyć się z niczym. Niczego nie opóźniać. Kochać siebie i rozumieć siebiecoraz bardziej. Żyć pełnią siebie.

„Bardzo mi się to podoba! Idę w to!”– rzekła z mocą Ludmiła.

I poszła.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 22: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Wygnana z raju

Swiatem Zosi był tata. A ona jego. Mama też była, ale mniej. To tata pragnął dziecka. I onprzewijał, kąpał, karmił (mama szybko straciła pokarm), bawił, uczył, wychowywał.Z niezmienną radością, uwagą i entuzjazmem. Tata z Zosią grali w piłkę i w różne gry, piekliciastka, turlali się po dywanie, biegali, czytali, spotykali się z innymi dziećmi. Tata wtedywymyślał zabawy dla wszystkich, a Zosia puchła z dumy, bo wszystkie dzieci zazdrościły jejtakiego taty.

Któregoś wieczoru, gdy Zosia miała dziewięć lat, czekały z mamą na tatę. Zamiast niegoprzyszedł policjant i powiedział, że tata zginął na miejscu w wypadku. Mama zemdlała,policjant zajął się mamą. Zosia stała skamieniała. Przestała czuć. Policjant, wychodząc,powiedział: „Zajmij się mamą”. Zosia ruszyła, jak automat, w stronę mamy i jej potrzeb. I tak jużzostało. Dla Zosi było jasne – musi przejąć opiekę nad mamą, bo najgorsze, co mogłoby sięstać, to stracić jeszcze i ją.

Życie trwało. Smutne, jałowe, puste. „Musisz się uczyć, inaczej sobie nie poradzisz” – to byłgłówny przekaz matki dla córki. Zosia nie lubiła mamy, ale drżała o nią. Dreptała za nią,usługiwała, w czym mogła. Uczyła się, oczywiście, i nigdy nie płakała. Odsunęła się od innychdzieci. Tata śnił jej się często, nieruchomy, nawet nie patrzył na nią. Budziła się z krzykiemprzerażenia i w strasznej samotności i nawet nie umiała sobie powiedzieć, że cierpi. Żyław czyśćcu, wygnana z raju za niewiadomy grzech.

Skończyła szkołę, poszła na studia – tata by tego chciał i miała na to rentę po nim.Postanowiła zostać pediatrą. Tylko ból małych dzieci trafiał do jej serca. Dorosłym nie ufała.Dzieci jej potrzebowały. Wiedziała to. Z matką nie stały się sobie bliższe, ale martwiły sięo siebie. Obie bały się zostać same.

Po kilku latach niezwykle oddanej i wyczerpującej pracy przy swoich małych pacjentachZosia zemdlała. Zlekceważyła to. Po paru powtórkach koledzy zmusili ją do wszechstronnychbadań. „To wyczerpanie – usłyszała diagnozę – nie wolno tyle pracować”. „Ale ja inaczej nieumiem” – przyznała się Zosia. „Trzeba iść na psychoterapię” – powiedział lekarz.

Poszła więc. Powoli uczyła się mówić o sobie i wierzyć, że ktoś drugi naprawdę jej słucha.Polubiła terapeutkę i te intymne godziny, w czasie których oswajała się z nowymi słowamio sobie. Że ona też jest WAŻNA i że ma prawa. Poczuła ulgę, gdy terapeutka powiedziała:„Twoja mama jest bardzo egocentryczna”. Więc jeszcze ktoś oprócz niej to wie. O tacie niechciała rozmawiać.

Z trudem dała się namówić na wyjazd z grupą terapeutyczną. Przez pierwsze sesje jejwłasne problemy wydawały się nieważne. Te dziewczyny były bite, poniżane, zdradzane,porzucane. Miały okrutnych rodziców. Co prawda matka się nią nie zajmowała, ale przecież jejnie biła. „Co ja tu robię?” – pytała siebie.

Aż przyszedł dzień, gdy Halina żegnała swego ojca, który umarł, gdy była mała. Zosia odpierwszych słów poczuła, że dzieje się z nią coś dziwnego. Dygotała coraz bardziej; jej ciałopłonęło. Gdy Halina wyszlochała do swojego ojca: „Zostawiłeś mnie samą, zupełnie bezradną!Jestem wściekła, smutna, nieszczęśliwa! Nienawidzę cię za to i tak strasznie do ciebietęsknię...”, Zosia zapłakała po raz pierwszy od ponad dwudziestu lat... Przeszył ją straszny ból.To były jej własne uczucia, jej słowa, stan, którego przez całe życie od śmierci ojca nie mogłanazwać i od którego nie mogła się uwolnić. A potem była wielka cisza w ciele, spokój w sercui poczucie ciepła, po raz pierwszy od JEGO ŚMIERCI.

Page 23: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Zosia już trzy lata pracuje ze swoją terapeutką i grupą wspaniałych kobiet zmieniającychswoje życie i pomagających sobie rozkwitać. Wyprowadziła się od matki. Po dwóch latachterapii pożegnała ojca i pozwoliła mu odejść. Przyśnił jej się wtedy radosny, taki jaki był,i poczuła, że go odzyskała.

Poznała Tomka i uczą się siebie. Zrozumiała, że chcąc ratować małe dzieci, intuicyjniechciała uratować siebie – małą Zosię, która teraz coraz pełniej żyje i pomaga żyć innym.Z radością.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 24: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Twardzielka

„Moja mama musiała być twardzielką” opowiada Lenka. Jej babcia miała 35 lat i wiedziała,że umiera. Ostatnie miesiące życia poświęciła na przygotowywanie 12-letniej córki doprzejęcia roli głowy rodziny.

– Nie było ojca? – pytam.

Był, ale pił. A rodzeństwo? Brat. Starszy o dziewięć lat. Czyli 21-letni mężczyzna! Tak, alepił. Czyli babcia zostawiła to, co sama dźwigała – dwóch chlejących, toksycznych facetów – nagłowie 12-letniego dziecka, bo było dziewczynką. Ciekawe, kto byłby przyuczany do opiekinad pozostałymi, gdyby to był chłopiec?!

Widok samotnej dziewczynki, którą matka tak strasznie obarcza, rani serce. Nawet miejscana żałobę i wielki lęk po stracie matki tu nie ma. Od razu jest zadanie przerastające siłyi wyobraźnię, całkowicie łamiące życie...

– Moja mama też się w końcu rozpiła. Jak ja już byłam dorosła – ciągnie opowieść Lena.

– Tak, wtedy już mogła sięgnąć po tę nieodpowiedzialność, na którą jej ojciec i brat zawszemogli sobie pozwolić dzięki swoim kolejnym twardzielkom – mówię. – I pewnie ty z koleiodpowiadałaś za nią.

– O, tak – potwierdza Lena – zawsze mi mama opowiadała o przykazaniach babcii tłumaczyła, że ja też muszę być twardzielką.

– Byłaś? – pytam.

– Bardzo się starałam i ciągle się staram. Już ledwie żyję. Dlatego tu przyszłam. Już niemam siły.

– Jakbyś miała, to jeszcze byś pociągnęła, prawda?

– Tak – szepcze.

Lenka ma 45 lat i wygląda jednocześnie na 13 i 70. Jest drobniutka z sylwetki i delikatnościruchów, i głosu. Wszystko, ale nie twardzielka! Jednak nadludzki wysiłek sprostaniaoczekiwaniom wypisuje się na jej ładnej małej buzi bruzdami napięcia. Twarz jest ściągnięta,uważna, ciągle w jakiejś gotowości, bez uśmiechu.

Lena jest lekarzem pediatrą. Pracuje ponad siły. Walą do niej tłumy pacjentów, bo jest imogromie oddana, bardzo się nimi przejmuje.

– Ból dzieci mnie tak porusza. – Lena płacze. – Chciałabym im wszystkim pomóc.

– Pomagasz – zgodnym chórem odzywają się kobiety uczestniczące w grupie.

– Ale i tak ciągle mi się wydaje, że robię za mało albo nie to, co trzeba. Tak bym chciaławreszcie odpocząć.

– A co ci w tym przeszkadza? – pytam.

– Nikt mi nigdy na to nie pozwolił. – Lena łka jak mała dziewczynka.

– Ty sobie nie możesz pozwolić?

– Nie, skądże, ja sama nie.

– A czy przyjmiesz to pozwolenie, jeśli przyjdzie?

– Taaak – z nadzieją odpowiada Lena. – A skąd ono może przyjść?

– My ci je damy. Cała grupai ja.

– Ojej, naprawdę? – Lena ożywia się. – Naprawdę zechcecie mi

Page 25: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

pomóc?!

– Z radością – pokrzykują dziewczyny.

– I ty też?! – pyta mnie z napięciem.

– Bardzo chcę dać ci to pozwolenie.

– To ty daj mi pierwsza, a potem wy wszystkie.

Szybko siada przede mną. Jestem zachwycona otwartością Leny. Jej wewnętrzne dzieckoujawnia się spontaniczne, chętne do rozwoju.

– Zaraz to zrobię, ale najpierw chcę cię przeprosić za wszystkich dorosłych, za to, że nigdydotąd nie dostałaś prawa do bycia pogodnym dzieckiem, do spokoju, zabawy, beztroski.

– Nie dostałam – żarliwie przytakuje Lenka – ale chcę.

Jej twarz zaczyna się zmieniać. Rozluźnia się, różowieje, wypełnia.

– Weź ode mnie pozwolenie na wypoczynek, na zajmowanie się sobą, kiedy tegopotrzebujesz, na zabawę, na branie pomocy od innych (Lena aż wzdycha), na swoją ważnośćdla siebie samej, na wewnętrzny spokój i zadowolenie z tego, co robisz i jak pracujesz. Maszto szczęście, że wykonujesz zawód, który kochasz, ale nie musisz się tak strasznie spinać.Wiesz, dlaczego cię ta praca tak zjadała? – Lena patrzy wyczekująco. – Bo robiłaś dla tychdzieci to, czego nie mogłaś dla siebie samej, je ratowałaś, a sama ginęłaś przytłoczonaciężarami, które narzuciły ci twoje przodkinie. Okazałaś się niebywale dzielnai odpowiedzialna. Nie rozpiłaś się. Możesz być z siebie duma. Ale już wystarczy tejrabunkowej gospodarki. Któraś z kobiet twego rodu musi przerwać tę epidemię i cudownie, żejesteś to właśnie ty.

– Tak, tak, bardzo chcę!

– Wzięłaś pozwolenie?

– Tak. I jestem szczęśliwa.

– Warto z tobą pracować – to już moja radość.

A potem było mnóstwo kolejnych pozwoleń na dobre, spełnione życie. Lenka je brała, corazjaśniejsza i piękniejsza. Kobiety, darowując jej te pozwolenia, obdarowywały także siebie.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 26: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Promienna

U Julki w domu mama odpowiadała za wszystko. Taty prawie nie było. O jak wielu domachmożna powiedzieć to samo? Dzieci było troje, więc mama miała pełne ręce roboty.Najstarszego brata Julka prawie nie znała: kiedy się urodziła, on kończył liceum. Jej starszao cztery lata siostra była rodzinną buntowniczką, kłóciła się o wszystko, nie zgadzała się nikimi niczym i Julka była nią przerażona. Mama też potrafiła nakrzyczeć i Julka bała siępodniesionego głosu.

Julka zawsze starała się być zgodna, miła, pożyteczna i nieźle jej to wychodziło. I czasamimama nagradzała ją całusami i pochwałami. Kiedy poszła do szkoły, okazało się, że jestdyslektyczką. Trafiła fatalnie. Jej, pożal się Boże, nauczycielka wyzywała ją od osłów i idiotek.Julka kurczyła się w sobie po każdej obeldze i ulatywały z niej wszelkie zdolności. Przeżyłatrzy lata takiej męki. Gdy dorosła, pamiętała je jako najkoszmarniejsze lata swojego życia.W końcu mama zauważyła, że jej dziecko ledwie żyje, i przeniosła ją do innej szkoły. I tamzdarzył się cud.

Julka przyszła do szkoły w krótkiej spódniczce, w jakiej chodziła zawsze. Była nowądziewczynką, ładną dziewczynką i do tego w miniówce. Chłopcy zakochali się w niejnatychmiast. Pobili się o nią już pierwszego dnia. Dziewczynki były pod jej wielkim wrażeniem.I wrażeniem wrażenia, jakie Julka zrobiła na chłopcach. Od tej chwili błyszczała jak gwiazda.Skończyły się także jej problemy z czytaniem, ponieważ pani bibliotekarka polubiła ją bardzoi czytała z nią baśnie. Cierpliwie i serdecznie wyleczyła Julkę z dysleksji. Dziewczynkazdobyła więc i popularność wśród rówieśników, i nieznany jej dotąd cudowny świąt książek.Wydawało się, że wszystkie kłopoty zniknęły. Nauczyła się być popularna. Była inteligentna,pomysłowa i bardzo nastawiona na dbanie o relacje. Zawsze wiedziała, co powiedzieć drugiejosobie, czym ją obdarować, co ją ucieszy. Nie sprawiała kłopotów ani złymi humorami, aniżądaniami, ani oczekiwaniami. Lubili ją rówieśnicy, nauczyciele, a mama była z niej corazbardziej dumna. Siostra złościła się natomiast coraz bardziej, a Julce coraz większąprzyjemność sprawiało to, że to ona jest lepszą córką.

Po maturze Julka poszła na modny kierunek – marketing. W szkole słynęła z organizowaniaakademii, zabaw i wycieczek, była więc przekonana, że świetnie sobie poradzi jako PR-owiec.Tak też się stało. Szybko założyła z przyjaciółką firmę, miała wielu klientów, których olśniewałapomysłami. Stała się wysokiej klasy uwodzicielką, zarówno w życiu prywatnym, jaki zawodowym. Uwodziła mężczyzn, kobiety, dzieci, zwierzęta i firmy. Nic dziwnego, żeoczarowała jednego z najprzystojniejszych ze swojego otoczenia. Menedżera wysokiegoszczebla. Pobrali się i po upojnej podróży poślubnej do Wenecji rozpoczęli wspólne bogateżycie. Najładniejszy dom. Najmodniej urządzony. Najlepsze przyjęcia. Najciekawsze prezentyofiarowywane przyjaciołom i znajomym. I najładniejsze, najlepiej wychowane dzieci.

Julka dwoiła się i troiła, pomysł gonił pomysł. Umiała być wszędzie naraz – w pracy,w domu, na bankietach. Modna, piękna, promienna. Wiecznie atrakcyjna matka. I najlepszamatka – dzieci były zawsze na pierwszym miejscu. Wysłuchiwane, tulone, chwalone,obdarowywane, pieszczone.

Znajomi i przyjaciele nie mogli wyjść z podziwu, jak jej się to wszystko udaje. Odpowiadałaim: „Ja po prostu kocham moje życie”.

Na tym oceanie szczęścia pojawiła się znienacka góra lodowa. Ktoś nie mógł ścierpiećdobrostanu Julki i przysłał jej anonim z taką ilością faktów, że maż nie mógł się niczego

Page 27: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

wyprzeć. Okazało się, że od kilku lat zdradza Julię.

To był dla niej prawdziwy szok. Zawalił się jej wspaniały świat. I natychmiast runęło też takcenne poczucie jej własnej wartości. Jak gdyby zmiótł je wiatr.

Po straszliwej awanturze, podczas której mąż przyznał się do romansu, Julka zażądała, żebywyniósł się z domu. Najpierw zamieszkał w hotelu i próbował udobruchać Julkę. Ona niechciała go widzieć, była pełna żalu i wściekłości, ale nie wiedziała, co ma robić. Raptempoczuła się jak mała dziewczynka, która nie wie, co jej wolno, co wypada, co jest słuszne. I naczym lub na kim może się w tej sytuacji oprzeć. Bo nie mogła już oprzeć się na mężu. W domubyła totalna rozpierducha. Dzieci obraziły się na matkę. Były zdumione nieugiętą postawąwobec ojca. I wtedy Julia przyszła do mnie.

Ciągle płakała, razem ze łzami wylewała z siebie upokorzenie, rozpacz, wściekłość,niepewność, ogromny lęk przed resztą życia i żal zarówno do męża, jak i do dzieci.Sprowadzało się to do jednego, straszliwego wniosku: „Teraz już nic nie ma sensu”.

– Ile lat żyła pani tak dobrze? – zapytałam ją.

– Prawie dwadzieścia – odpowiedziała.

– I myślała pani, że tak będzie zawsze?

– Oczywiście, przecież na to zapracowałam.

– Robiła pani wszystko, co trzeba i jak trzeba, prawda?

– A nawet lepiej – podkreśliła Julia.

– Zwroćmy uwagę na to „lepiej”, zapamiętajmy je – poprosiłam. – Czy powiedziała panidzieciom, co się naprawę stało?

– Nie.

– A mąż?

– Też nie.

– No to co one mogą z tego rozumieć?

– Chciałam im tego oszczędzić.

– Im czy sobie?

– Ojej, co to znaczy „sobie”?

– Nie chciała się pani pokazać jako ta zdradzona.

– Chyba ma pani rację, chciałam, żeby po prostu wzięły moją stronę, bo to ja zawsze byłambardziej z nimi związana – wyszeptała Julka.

– Najlepiej byłoby, gdyby powiedzieli to państwo dzieciom razem. Jednocześniepodkreślając, że to nie ma z nimi nic wspólnego, że nie są niczemu winne i za nic nieopowiadają, a wy jako dorośli poradzicie sobie z tym sami, choć jeszcze nie wiecie, kiedy i jak.Mąż zgodził się na rozmowę z dziećmi.

Nastąpiły długie miesiące naszej pracy. Mąż wynajął mieszkanie, bo Julka nie godziła się najego powrót. Ona zaś przeżywała kolejne fazy – najpierw straszliwy smutek, niemoc, brakpoczucia sensu, zaprzeczenie sobie samej („To znaczy, że wszystko, co robiłam, nie jest nicwarte i nic nie znaczy”). Brzmiało to bardzo mocno i dziwnie z ust tak wspaniale dotychczasfunkcjonującej kobiety. Zdaniem Julki winny jej stanu był oczywiście mąż. Nie chciała z nimrozmawiać, słuchać jego tłumaczeń ani przyjąć przeprosin. Kolejną fazą była niesłychanawściekłość, jaką Julka uwolniła z siebie wobec męża. Była to pierwsza prawdziwa,wydobywająca się z jej głębi furia, na którą Julka sobie pozwoliła. Była jednoczenieprzerażona i zachwycona tym, ile tego w niej jest i jak cudownie czuje się ze swoją

Page 28: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

wściekłością. Poczuła wielką ulgę i wielką siłę. Odrzuciła nienaganne maniery damyi obrzucała męża wyrazami, o jakich znajomość nikt by jej nawet nie podejrzewał. Julia samarównież się dziwiła, ale coraz bardziej zaczynała podobać się taka nowa sobie samej. Mążzgłupiał.

Po fazie rozkosznej w gruncie rzeczy wściekłości Julię dopadła niepewność. Ale już inna niżwcześniej. „Przecież on zawsze był dobrym mężem. Mogłam na niego liczyć we wszystkichpoważnych sprawach. Mam za sobą tyle lat dobrego życia z nim. I zawsze był bardzo dobrymojcem, a teraz, gdy byłam w depresji bardzo zajmował się dziećmi. Ale jednocześnie patrzećna niego nie mogę. Zranił mnie najmocniej, jak tylko można. Zabrał mi moje poczucie wartościjako kobiety” – mówiła.

– Wiem, że to, co powiem, będzie bolało, ale nie można zabrać poczucia wartości komuś, ktoje ma.

– To dlaczego ja o sobie tak dobrze myślałam?! – wykrzyknęła.

– Po pierwsze, bo chciałaś tak myśleć, po drugie, tak się podlizywałaś wszystkim, że onimogli się tobą tylko zachwycać, a ty im z radością wierzyłaś. To był obopólny interes, oni niemogli przestać cię chwalić, bo przestałabyś ich dopieszczać, a ty nie mogłaś przestać być dlanich najlepsza, bo przestaliby cię chwalić. Aż mąż tego nie wytrzymał i udał się w bok.

– To nie mógł mi powiedzieć, że mu się coś we mnie nie podoba?!! Musiał zdradzać!? –warczała Julka.

– Po pierwsze, nic innego by cię tak nie dotknęło, przyznaj. A nawet – gdyby tylko spróbowałcię skrytykować, nie pozwoliłabyś mu dokończyć zdania. Przecież ty byłaś królową nawłościach i WSZYSCY byli tobą zachwyceni, to z czym on by mógł startować? A poza tym onto zrobił nieświadomie. Każdemu, a już szczególnie mężczyźnie jest trudno zwerbalizowaćtakie rozległe, dziwne uczucie, że coś jest nie tak i choć wszystko wydaje się cudne, to jednakczegoś ważnego nam brakuje.

– Powoli zaczynam kumać, na czym to polega. Interes co prawda się kręcił, ale ja byłamcoraz bardziej zmęczona. Ciekawe, ile bym tak pociągnęła – skwitowała Julia, z krzywym coprawda, ale uśmiechem.

Uwielbiam w Julii to jej poczucie humoru i to, że umie się śmiać z siebie. Taka umiejętnośćświetnie rokuje „powrót do zdrowia”.

Kolejny etap przyniósł naszej bohaterce zrozumienie, jak – paradoksalnie – cenne jestprzebudzenie, które zafundował jej mąż. Dotarło też do niej, że ta zdrada była chwilowa, boteraz, już od czasu sławetnej awantury, Ryszard jest dyspozycyjny i spełnia potrzeby dzieci, jeji domu.

– To ja mu powiem, że go rozumiem, że mi pomógł w rozwoju, i zaproszę go z powrotem dodomu! – oznajmiła upojona nowym odkryciem.

– Zaraz, zaraz! Dopiero od paru chwil widzisz jego zasługę i już lecisz go wpuszczać,a niedawno z hukiem go wywaliłaś. Chłop ogłupieje, a ty staniesz się niewiarygodnąchorągiewką na dachu – stopowałam Julkę.

– O Boże, masz rację, kiedy ja zacznę działać dorośle?!

– Jak się zaczniesz zastanawiać, myśleć, wyciągać wnioski, a nie tylko reagować. Terazzaproś go do domu na obiad, za jakiś czas na następny, potem daj się gdzieś ty zaprosić.Spożytkuj ten czas na pracę nad sobą, żebyś wiedziała, czego od niego chcesz i co dla niegomasz NAPRAWDĘ. A on też niech pobędzie sam, pochodzi na terapię (bo zaczął!), nauczy sięlepiej nazywać SWOJE potrzeby i nazywać to, co w tobie ceni, a czego nie lubi.

– A to już nie będzie takie fajne – zażartowała Julia.

Page 29: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

– Tak, pozorna królowa będzie musiała zdjąć koronę z głowy. Nauczyć się pokazywaćsiebie niepewną i potrzebującą uwagi wprost, żeby on (i inni) też mógł być dawcą dobra, a nietylko ty. Będziesz się też oswajać z tym, że te potrzeby nie zawsze będą dobrze odczytanei spełnione tak, jak byś sobie życzyła. Ale to będzie za to dużo prawdziwsze.

– Coraz lepiej to ogarniam. Łatwo nie będzie, ale idę w to! – oświadczyła Juliaz entuzjazmem, który u niej zawsze jest gwarancją powodzenia.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 30: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Zniewolona

Ewka może mieć każdego. Tak mówiły o niej koleżanki na studiach. Zazdrościły. Niektóresię z nią kolegowały z nadzieją, że przy niej będą miały większe powodzenie. W szkole mówilio niej „dziwka”. To nie było zwyczajne dopuszczać chłopaków do największej intymności. Onato robiła i o tym wiedziano. Na studia wyjechała do dużego miasta, daleko. Nikt jej tu nie znał,była dorosła, uprawiać życie płciowe wręcz należało. Ewka odetchnęła. Paru facetów sięw niej zakochało. Jeden poprosił o rękę. Wyszła za niego. Już nie była dziwką. Była mężatką.Wielu z jej adoratorów odpuściło, ale nie wszyscy...

Męża nie kochała. Nie kochała nikogo. Nie przyjaźniła się z dziewczynami, nie ufała nikomu.Zaczęło do niej docierać, że samej sobie też nie ufa. Mąż chciał dziecka. Przeraziła się.Założyła spiralę. Wtedy po raz pierwszy pomyślała, że miała szczęście, nie zachodząc dotądw ciążę. Poczuła też, że ta spirala, dając jej bezpieczeństwo przed ciążą, dała jej jeszcze cośinnego, nowego. Otóż Ewka zaczęła odmawiać siebie swoim kochankom i mężowi... Jakby tocoś w niej chroniło ją też przed nimi. Miała teraz dużo wolnego czasu i zupełnie nie wiedziała,co z nim robić. Czuła, że się od czegoś uwolniła, ale że sama sobie z całą resztą życia nieporadzi.

Przyszła do mnie. Jako problem zgłosiła brak więzi z mężem i chęć rozwodu. Była jednakbezradna w tej sprawie. Opowieści Ewy o domu rodzinnym były ponure. Rządził w nim ojciec,zimny tyran. Matka – przelęknięta, cicha. Dom bez znajomych, bez uśmiechu. Był też starszyo pięć lat brat, którego ojciec niszczył, wyszydzając na każdym kroku. Ewki jakby prawie niezauważał, używał sobie na żonie i synu. Nie byli biedni, dom był duży. Kiedy zaproponowałam,żeby wróciła myślami do swojego pokoju i tego, jak tam się czuła i co robiła, Ewa przekroczyławielki próg: przestała bronić tajemnicy. Kiedy poszła do szkoły, a jej brat miał 12 lat, w dzieńi w nocy przychodził do niej, rozbierał ją, macał, bił, związywał, obrażał, a w końcu gwałcił. Jejpokój to było łóżko, na którym leżała, trzęsąc się ze strachu, nienawiści i bezsilności. Z biegiemczasu było już tylko gorzej. Brat zaczął przyprowadzać kolegów i oddawał im ją do zabawy.Zorientowała się, że brał od nich za to pieniądze.

– Naprawdę byłam dziwką – płakała Ewa, kiedy już puściły tamy i zaczęła pozwalać sobieczuć i przeżywać.

– Jak to się stało, że twoi rodzice nie reagowali?! – pytałam.

– Oni?! Byli głusi na wszystko. Gdybym im powiedziała, ojciec by brata zabił, a mnie wygnał.Matka by tylko płakała.

– A nauczyciele?

– Byłam cicho, uczyłam się na trójki, czwórki i wszyscy dawali mi spokój. O tym, że sypiamz chłopakami, gadały tylko niektóre dzieciaki, może mówiły swoim rodzicom, bo nikt mnie dodomu nie zapraszał. Nie lubili mojego ojca i chyba się go bali, nikt nie chciał zadzieraćz dyrektorem najważniejszego zakładu.

Dzięki temu brat Ewki czuł się bezkarny. Jakiś czas temu osiadł za granicą, chyba marodzinę. Siostry nigdy nie przeprosił.

Ewa pracowała nad sobą długo i skutecznie. Rozwiodła się z mężem, dziękując mu za to, żebył. Rozstali się z klasą, pozostają w kontakcie. Ona od trzech lat żyje sama. Zdała sobiesprawę, że zrobiono z niej seksoholiczkę. Najpierw rodzice pozostawili ją samą sobie, potembrat wyuczył ją odbierania seksualnej przemocy jako sposobu na kontakt z innymi. Najpierwchłopcy szantażowali ją ujawnieniem, że z nimi sypia, po to, by robiła to nadal. Uwierzyła, że

Page 31: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

od tego jest i że tego się od niej oczekuje. Dlatego do każdego kolejnego spotkanegomężczyzny wysyłała nieświadomie sygnał: jestem do twojego użytku. Większość korzystała.Z nikim dotąd nie przeżyła orgazmu, teraz uczy się go dawać sobie sama. Lubi coraz bardziejswoje mieszkanie i łóżko. Czeka na relację, w której zobaczy siebie dotąd sobie i nikomunieznaną. Szykuje się do udziału w grupach kobiecych, by uczyć się od innych kobiecościi bliskości.

Do rodziców i brata wysłała listy, w których po imieniu nazwała całą prawdę o ich domu i ichpoczynaniach. Nie odpowiedzieli. Nie spodziewała się odpowiedzi. Zrobiła to dla siebie.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 32: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Święta

Jak ty pięknie wyglądasz! – zakrzyknęły na widok Mady uczestniczki grupy terapeutycznej.Stała przed nami rusałka. Wysoka, wiotka, o płowych włosach spływających na ramiona,w długiej kwiecistej sukni na ramiączkach, w delikatnych sandałkach, zaróżowiona z przejęciai radości. „To naprawdę ty?” – dziwiły się dziewczyny z zachwytem. Dotąd znałyśmy Madęz ciemnymi włosami ściśniętymi w supełek, w czarnych spodniach i wyciągniętych swetrach,w ubraniach, jakie noszą dziewczyny, które chcą się schować. Mada się nie śmiała, siedziaław kącie skulona, rzadko mówiła o sobie. Bardzo silnie reagowała na smutne opowieścikoleżanek, płakała wtedy mocno. Nie brała udziału w rozmowach i żartach o chłopakach,mężczyznach. Podkreślała potrzebę i konieczność bycia dobrą, uczynną i uczciwą, ale niesprawiała wrażenia typowej grzecznej dziewczynki. Nie była miła. Była bardzo serio,jednocześnie niepewna i wystraszona. Grupa ją oszczędzała, nikt się z nią nie droczył, byłatraktowana z uwagą i troską.

Aż przyszedł czas na jej historię. „Mam czterech starszych braci” – zaczęła. „Och, jak ja bymtak chciała” – zakrzyknęła jedna z jedynaczek. „Nie chciałabyś” – z wielkim smutkiemodpowiedziała Mada. To prawda, żadna z nas by tego nie chciała.

Ojciec Mady był marynarzem. Marzył o córce, a mieli już z żoną czterech synów. Nareszcieurodziła się córeczka. Tata oszalał ze szczęścia. Bracia oszaleli z zazdrości. Już wcześniej niebyło im łatwo, bo ojca prawie nie było, mama nie najlepiej radziła sobie ze zmultiplikowanymmęskim żywiołem, a oni bili się, kłócili, wydzierali sobie, co się dało. Ojca to wściekało, kiedysię pojawiał, ochrzaniał, czasem przylał, nie rozumiał. Do żony szacunku nie miał, co jeszczebardziej podważało jej autorytet w oczach chłopaków. To nie był pogodny ani ciepły dom.I w to miejsce trafiła maleńka, delikatna dziewczynka. Noszona na rękach, całowana,obdarowywana przez ojca, gdy był (i wtedy zostawiana we względnym spokoju przez braci),a znienawidzona, szarpana, obrażana przez nich, gdy tylko wyjechał. Matka powtarzała:„Zostawcie siostrę w spokoju”. Ale to było wszystko, co robiła w tej sprawie.

„A oni się sprzysięgli przeciwko mnie. Przezywali mnie, straszyli, kradli lub chowali mojerzeczy, budzili mnie w nocy, szczypali, potrącali. Im byłam starsza, tym było gorzej. Żyłamw wiecznym strachu, co się za chwilę stanie, w poczuciu totalnej bezsilności, przekonana, żejestem najmarniejszym stworzeniem na świecie. Uwierzyłam braciom, a nie ojcu. Nieskarżyłam na nich, bo oddaliby mi podwójnie, to z nimi żyłam na co dzień.

Chciałam iść do klasztoru, żeby nigdy nie mieć do czynienia z mężczyznami. W końcuuciekłam z domu na studia do innego miasta. Ukryłam się tam w moich brzydkich ubraniach.Wiedziałam, że jestem nieudana, na nic nie czekałam, ale lubiłam się zawsze uczyć, bo to byłomoje schronienie. Żyłam sama. Chciałam być święta, żeby moja udręka coś znaczyła.

Po studiach dostałam dobrą pracę, miałam przecież świetny dyplom. Myślałam, że zawszebędę sama. Zrażałam do siebie mężczyzn. Jednak wypatrzył mnie mój mąż. Chodził koło mniedwa lata, oswajał mnie ze sobą i przekonał, że mnie kocha. Jesteśmy już razem trzy lata”.

W czasie kolejnych spotkań Mada rozliczyła się z mamą i tatą, a co najważniejsze, przywielkiej pomocy grupy, z braćmi. Zaczęła myśleć i czuć inaczej. Zobaczyła nie tylko swąudrękę, lecz także swoją dzielność, poczuła się dumna, że nie oddaje nikomu krzywdy, którejsama zaznała, i że umiała stanąć pewnie na własne nogi. Pogratulowała sobie, że rozpoznałamiłość i umiała ją przyjąć i odwzajemnić. Najtrudniej było jej spodobać się samej sobie i uznaćswoją kobiecość. Któregoś dnia ze zdziwieniem przyznała, że wokół zdarzają się fajni

Page 33: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

mężczyźni, że nie widzi już braci we wszystkich. Dotarło do niej, że stała się częściąwspaniałej kobiecej wspólnoty, która sobie pomaga, wspiera się, ale i bawi razem. Więci sobie, i nam ofiarowała naoczny dowód głębokiej zmiany – swoją nową, odzyskaną urodę.„Tak, to naprawdę ja. Jak to cudownie móc się podobać!”.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 34: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Dziewica

Emilia ma lat 45 i jest dziewicą. Długo trwało, zanim się do tego przyznała swojej żeńskiejgrupie terapeutycznej. Kiedy były poruszane tematy damsko-męskie, milczała. Dziewczynyo nic nie pytały, bo było widać, że Emilia chowa się za tym milczeniem. Ale któregoś dnia Ela,inna uczestniczka grupy, opowiedziała, jak trudno było jej przekonać się do mężczyzn, i toośmieliło Emilię. Powiedziała:

– Myślałam, że wy wszystkie jesteście takie swobodne i wyzwolone. I że będziecie się zemnie śmiały. Albo myślicie o mnie, że jestem do niczego. A po opowieści Eli mówiłyście, żei wam nie było łatwo stać się pewnymi siebie kobietami.

– Emilio, nadal nie jesteśmy całkiem pewne. Przynajmniej ja – odezwała się Basia.

– Tak – uśmiechnęła się Emilia. – Ale gdzie mi do ciebie. Posłuchajcie. Miałam siostrę,starszą ode mnie o pięć lat. Moi rodzicie zawsze wydawali mi się zmęczeni życiem, nami, a jużna pewno moją starszą siostrą, o której mówili, że jest diabłem wcielonym. Karolina byłaśliczna. Miała ciemne długie włosy. Ciemne oczy, długie rzęsy. Istna Królewna Śnieżka. Byłaroześmiana, pyskata, wszędzie jej było pełno. Nikt za nią nie nadążał i nikt nie mógł jejzatrzymać. Rodzice byli z niej dumni, ale byli też przerażeni. W ogóle ich nie słuchała.Chodziła tam, gdzie chciała, robiła to, co chciała, a potem przepraszała z rozbrajającymuśmiechem. Wszyscy byli w niej zakochani. Dla mnie była całym światem. Chodziłam za niąkrok w krok jak mały piesek. I słuchałam tylko jej. Naszym rodzicom nie było z nami łatwo.Oczywiście nie robiłyśmy nic złego, byłyśmy jeszcze dziećmi. Cudownie wspominam tamtenczas. Najfajniej było, jak wyjeżdżałyśmy do babci, bez rodziców. Pola, łąki, las, stodoła,podwórko, strych. Wszystko było nasze. Latały z nami dzieciaki we wsi, a Karolina byłaprowodyrem wszystkich zabaw. Przebieraliśmy się, budowaliśmy szałasy, byliśmy Indianami,piratami, czterema pancernymi i psem. Ja byłam oczywiście Szarikiem – Emilia uśmiecha się,gdy to opowiada. – Gdy poszłam do podstawówki, do której Karolina chodziła od kilku lat,spadł na mnie splendor bycia siostrą TEJ Karoliny. Siostra czasami zaszczycała mnie swoimtowarzystwem na przerwach. Tak w ogóle Karolina mnie trochę nadużywała, ale w gruncierzeczy była dość opiekuńcza w stosunku do mnie. Chyba rozbrajało ją moje totalneuwielbienie dla niej. Gdy Karolina poszła do liceum, oddaliłyśmy się od siebie. To znaczyKarolina oddaliła się ode mnie. Coraz bardziej zajmowali ją rówieśnicy, a później starsi od niejchłopcy. Dzięki swojej urodzie, żywiołowości i temu, że była nieulękniona, miała ogromnepowodzenie. I wśród „porządnych” chłopców i tych, przed którymi rodzice ostrzegają córki. Jejpierwszym stałym chłopakiem był Piotrek, niezły uczeń, z dobrej rodziny. Rodzice byliwniebowzięci. Zaczęło się nawet mówić, że Karolina się ustatkowała. Radość rodziców nietrwała długo, bo Piotrek szybko się Karolinie znudził. I zaczęła się jazda. Karolina umawiałasię z coraz starszymi od siebie chłopakami – najpierw ze studentami, a potem już z dorosłymimężczyznami. Nie wiedziałam oczywiście wszystkiego, ale wiedziałam i tak dużo więcej niżrodzice, bo często ją kryłam. Byłam jej życiem jednocześnie zafascynowana i przerażona, alenigdy bym jej nie wydała.

– Zaraz, zaraz – zatrzymała opowieść Emilii Basia. – Mówisz tylko o siostrze. A Ty? Miałaśjakichś chłopaków? Umawiałaś się?

– A skąd. Byłam tak zajęta życiem Karoliny, że na mnie nie było już we mnie miejsca. Tobyło tak, jakby Karolina wyssała wszystkie soki życiowe z całej rodziny. Mnie to wystarczało.Dopóki była ona, świat był ciekawy. Powoli do rodziców zaczęły docierać plotki z miasta.

Page 35: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Oczywiście niewybredne. Że Karolina się szlaja. Że prowadza się z dorosłymi facetami poknajpach i dancingach. W domu zaczęły się coraz częstsze awantury, po których Karolina,trzaskając drzwiami, wybiegała z mieszkania i już oficjalnie nie wracała na noc. „Nie będzieciemi dyktować, jak mam żyć – krzyczała. – Nie chcę żyć tak jak wy, to nie jest życie”. Matkazałamywała ręce i płakała, a ojciec wrzeszczał „Nie podoba ci się nasze życie? Chceszlepszego? Życia dziwki? Jak ci urośnie brzuch, to nie wracaj do domu”.

– Znów ten przeklęty tekst o brzuchu – westchnęła jedna z dziewczyn w grupie.

– Tak, nasz tata nie był zbyt finezyjny – przyznała Emilia.

– Emilia, ironizujesz, zamiast nazwać to po imieniu. To okrutne, zimne i prymitywne –zaprotestowała Basia.

– Tak, oczywiście masz rację – przyznała ze smutkiem Emilia. – Bardzo mnie to bolało.Wysłuchiwałam tego, próbowałam stawać w obronie Karoliny, ale ojciec zbywał mnie słowami:„Cicho, gówniaro. Słuchaj i ucz się, żebyś chociaż ty nie wystawiała nas na pośmiewisko”.Mama płakała: „Po kim ona to ma?”. Karolina szalała coraz bardziej. A ja coraz bardziej sięo nią bałam. I w ogóle bałam się coraz bardziej. Mój ciepły świat oparty na mojej relacjiz siostrą zniknął bezpowrotnie. Karolina już mnie nie potrzebowała, wychodziła, kiedy chciałai dokąd chciała, udowadniając, jak jest niezależna, i pokazując, że „starych” ma za nic.Zdawałam sobie sprawę, że rodzice popełniają wobec Karoliny błędy, ale jej postawa równieżmi się nie podobała. Jednak nie umiałam jej tego powiedzieć. Byłam pewna, że tylko by się namnie zezłościła, a tego absolutnie nie chciałam. Czułam się bardzo samotna i bezradna. Kiedynadeszło nieszczęście, nie byłam w stanie do niczego dobrego się w sobie odwołać, żebymnie zupełnie nie zalało.

Emilia zamilkła. Wszystkie siedziałyśmy cicho, przejęte tym, że za chwilę zmierzy sięz opowiedzeniem o czymś, co wiele lat temu ją przerosło i na długo uszkodziło.

Po dłuższej chwili Emilia wzięła głęboki oddech i powiedziała:

– No trudno. Muszę się z tym zmierzyć. Nikomu o tym nie mówiłam, ale nie chcę dłużej jużtego sama dźwigać. Bardzo proszę was o pomoc.

– Jesteśmy z tobą – odpowiedziałyśmy.

– Wiem. Dziękuję. Dlatego mogę wam o tym opowiedzieć. Któregoś dnia o świcie obudziłmnie hałas w przedpokoju. Wybiegłam i zobaczyłam leżącą Karolinę, całą we krwi. Matkakrzyczała, a ojciec dzwonił na pogotowie. Po kilku minutach przyjechali i zabrali Karolinę doszpitala. Rodzice pojechali za nimi, a ja przerażona zostałam sama w domu. Nikt do mnie niezadzwonił. Nic nie wiedziałam. Nawet czy moja siostra żyje. Rodzice wrócili dopiero pokilkunastu godzinach i nic mi nie chcieli powiedzieć. Ojciec fuknął: „No, doigrała się wreszcieta twoja siostrzyczka”. A matka... matka jak zwykle płakała. Przerażona wyjąkałam: „Ale czyona żyje?”. „Żyje, żyje, ale lepiej żeby nie żyła” – burknął. Po dwóch dniach przywieźliKarolinę, cichą, bladą, wylęknioną. To nie była moja siostra... Przytuliła mnie raz leciutko,spojrzała z bólem i wyszeptała: „Nie zadawaj się z mężczyznami, malutka. Strzeż się”. To byłowszystko, co od niej usłyszałam. Przyjechała milicja. Rodzice zamykali przede mną drzwi, alei tak usłyszałam, jak jeden z nich głośno powiedział, tak żeby wszyscy usłyszeli: „Jak się tedziewczyny tak ubierają, że im wszystko widać, to nic dziwnego...”. Ojciec się potem pieklił naKarolinę: „No, teraz się z domu nie ruszysz. Zmądrzałaś czy ci jeszcze mało?!”. Tej nocyKarolina musiała bardzo cichutko wydostać się z domu. Inni milicjanci przyszli na drugi dzień...Ktoś widział nad ranem, jak skakała z mostu do Wisły, i zadzwonił na milicję. Inaczej może byjej tak szybko nie znaleźli – Emilia zamilkła.

Siedziałyśmy długo w ciszy. Kilka dziewcząt płakało. I Emilia po chwili zaczęła płakać.

Page 36: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Najpierw delikatnie, potem coraz mocniej. „Płacz Emilko, wypuść to z siebie. Czy możemy byćbliżej przy tobie?”. Skinęła głową. Kobiety zbliżyły się do niej, otoczyły ją ramionami. „Płacz,Emilko, płacz”. Emilką targnął wielki szloch, który przeszedł w długie, przerażające wycie.

– Dobrze, kochanie, właśnie tak. To było takie straszne – trzymałam ją za rękę.

– Jeszcze coś się stało. Dwa dni po pogrzebie Karoliny dowiedzieliśmy się, że w naszejpiwnicy ktoś zabił córkę sąsiadki z pierwszego piętra, Luśkę. Ona trochę popijała. Milicjapowiedziała, że była przed śmiercią zgwałcona. Rodzice nie wypuszczali mnie z domu. Pomiesiącu strasznej ciszy między nami ojciec umarł na rozległy zawał, a moja mama zupełniesię załamała. Ja chyba też, ale musiałam dbać o nią. Przestałam chodzić do szkoły, siedziałamprzy mamie. Przyszła moja wychowawczyni, a potem pani z opieki społecznej, która załatwiłarentę po ojcu i przysłała opiekunkę raz na tydzień do pomocy. Wychowawczyni powiedziała,że jak będę chciała, to potem mogę nadrobić rok albo pójść jeszcze raz do tej samej klasy –Emilka opowiadała głosem dziewczynki, nie kobiety. – A potem mama zaczęła powoliwstawać, chodzić, wychodzić na zakupy, coś gotować. Ja wróciłam do mojej klasy i rzuciłamsię w naukę. Nauczyciele i koledzy byli dla mnie dobrzy, ale czułam, że jestem jakby za szybąi że to nie całkiem ja mówię, chodzę, czytam. Rozmawiała ze mną szkolna pani psycholog,powiedziała, że mi bardzo współczuje. Ale nie chciałam rozmawiać. Z nikim. O tym. Dopieroteraz... No to wszystko powiedziałam. Przepraszam, że tak wyłam, ale jest mi lżej”.

Odetchnęłyśmy razem z Emilią.

– To my ci dziękujemy za zaufanie. Wspaniale, że pozwoliłaś sobie na to wycie. Było bardzostraszne i bardzo prawdziwe, i bardzo ci potrzebne. Zwaliła się na ciebie ogromna ilośćstraszliwych przeżyć. Wielka trauma, wielka strata i w tym wszystkim wielka samotność. Byłaśbezradnym dzieckiem, a musiałaś udźwignąć ciężar, pod którym załamali się dorośli. Byłaśniezwykle dzielna. Podziękuj sobie za to, że nareszcie podzieliłaś się tym ciężarem. Razembędziemy cię od niego coraz bardziej i bardziej uwalniać. Powoli, bo twoja trauma ma bardzowiele aspektów. Dzisiaj odwaliłaś największy głaz, który oddalał cię od pomocy i wspólnotyz innymi, ogromnie ci życzliwymi ludźmi.

– Tak właśnie się czuję. Jakby nie było już tej szyby.

Nadeszły tygodnie, miesiące pracy Emilii nad oczyszczaniem jej wewnętrznych ran. Przypomocy grupy. Trzeba było pożegnać się z siostrą, ale i rozliczyć z nią wszystkie nierówności,i poczuć się jej siostrą, a nie giermkiem. Trzeba było wypłacić żal, gorycz i wściekłośćrodzicom, razem i osobno za ich zimno, ojcu za okrucieństwo, matce – za umywanie rąk.Trzeba było pożegnać się z Luśką, ale i odseparować od niej: „Twoje doświadczenie jesttwoje, Luśka, nie moje. Ty to ty, a ja to ja”. I to samo zrobić wobec siostry, co było znacznietrudniejsze. Trzeba było docenić swoją wolę przetrwania i zdolności, które pozwoliły skończyćszkołę i studia ze świetnymi wynikami, a teraz mieć udaną, świadomie wybraną karieręzawodową.

– Aha, no i domyślacie się pewnie, że od facetów uciekałam jak od czegoś najgorszego naświecie – śmiejąc się pogodnie, Emilia poruszyła temat swojej ukrytej przed nią samąseksualności. Śmiałyśmy się i my. – Czasem jest od czego uciekać. Ale na szczęście niezawsze.

Przez trzy lata pracy nad pozostałościami uszkodzeń, jakie trafiły się Emilce, zabierałyśmysię też, równolegle, za sprawy dzisiejsze. Czyli za pytanie: „Co dalej? Jak chcesz żyć,kobieto?”. Emilia poczyniła wiele zmian, Zaprzyjaźniła się z jedną z kobiet w grupie,zakolegowała serdecznie z całą resztą i niektórymi koleżankami z pracy. Doprowadziła dozamiany mieszkania rodziców na dwa mniejsze i zamieszkała bez mamy. Matka, widząc, jakpsychicznie podnosi się i rośnie Emilia, także sięgnęła po Życie. Powoli, ale z ochotą uczą się

Page 37: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

obie takich relacji, żeby móc na siebie liczyć, ale na sobie nie wisieć.

Emilka z ogromnym lękiem, ale i z determinacją otworzyła wobec mamy temat śmierciKaroliny i wszystkich okropnych zaszłości z tym związanych. Umiała przeczekać wielki lękmatki przed tym tematem. Nie odpuściła i stało się tak, że wreszcie mogły obie razem zapłakaćnad ich wielką żałobą. Powiedziałam: „Jesteś wielka, że otworzyłaś mamę. Ale i ona okazujesię dużo bardziej otwarta i elastyczna, niż kiedykolwiek przypuszczałaś. Twoja mama tak jaki ty długo żyła poniżej swoich możliwości. Masz szczęście. Bardzo wiele matek nie dałobyrady”.

To zawsze Emilka zaczyna rozmowę, ale mama już nie ucieka i rozmawiają czasemo tragicznej przeszłości. Niedawno zaczęły opowiadać sobie o dwóch cudnychdziewczynkach, siostrach, które się bardzo kochały. Nareszcie wróciła jaśniejąca radościążycia Karolina i jej słodki Szarik. Obie powiesiły sobie i ustawiły w swoich mieszkaniachzdjęcia rodzinne, robione przy różnych okazjach.

I to mama rozpoczęła kiedyś rozmowę o tacie. Przeprosiła Emilię za swoje tchórzostwo.„Córeczko, całe życie się bałam. Mojego ojca. I twojego ojca. Nie wiem, w kogo wdała sięKarolina. Ale i ty okazałaś się niezwykle odważna. Myślałam, że jesteś taka jak ja, i tak mnie tobolało. A teraz zobacz, czego dokonałaś. Ja się znowu potrafię uśmiać, choć myślałam, że mijuż do grobu po nich obojgu. Tobie to zawdzięczam, dziękuję ci, dziecko”. Spłakały się obieznowu. Ale tym razem z radości. Coraz częściej się śmieją, gdy się widzą. Mama młodnieje.Okazało się, że ma fajne wewnętrzne zasoby, dawno zapomniane. Za młodu dużo śpiewała.I teraz znów śpiewa. Zaczęła uczyć Emilkę ludowych piosenek i przyśpiewek, niektórychnawet sprośnych. Zaśmiewają się przy tym do łez.

Emilka mówi zadowolona: „Nareszcie uczę się od mojej matki o istnieniu i ważności seksu.Przynajmniej w teorii”.

Emilka uczy się od dziewczyn dbać o swój wygląd. Wypiękniała, dostaje pochwałyi komplementy, uczy się je przyjmować i z nich cieszyć. Niedawno oświadczyła nam dumnie,że była na pierwszej w życiu kawie z mężczyzną – z kolegą z pracy. „Wiecie, wygląda na to, żego po prostu lubię. Tylko nic sobie nie wyobrażajcie. Zaczynam widzieć normalnych, bardzoróżnych facetów. Nie wiem jeszcze, czy się kiedyś na któregoś otworzę, ale przestaję się ichbać i widzieć w nich tylko zagrożenie. Nie wiem, jak będzie, może zostanę dziewicą do końcażycia, może nie... Ale nawet jeśli nią zostanę, to będę najszczęśliwszą dziewicą na świecie!”.

Zgadniecie, co się stało?

Zebrała huczne oklaski.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 38: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Naiwna

Nie trzeba się było wcale starać, by Ula wyrosła na dziewczynkę jak z tradycyjnegoprzepisu: posłuszną, miłą, dbającą o innych. Nie było z nią żadnych kłopotów. Najpierwrodzicom Uli urodziły się bliźniaczki, po paru latach Ula, potem bliźniaki. Bliźniaki, i jedne,i drugie, wymagały dużo uwagi i cierpliwości. Tylko Ula w locie odgadywała życzenia rodzicówi innych dorosłych. Wszyscy byli do tego przyzwyczajeni i chętnie z tego korzystali. To Ulazajmowała się braćmi, a nie jej starsze siostry. Chyba szybko zrozumiała, że w tym domu tylkodla niej nie ma pary i że nikogo specjalnie nie obchodzi, więc nadrabiała to usłużnością.Siostry się śmiały, kłóciły, szeptały, szyły sobie podobne ciuchy, miały swoich znajomych, doktórych Uli nie dopuszczały. Bracia wrzeszczeli, biegali, bili się, przebywali najchętniejz innymi chłopakami poza domem. Rodzice dużo pracowali. Gdy Ula podrosła, powierzyli jejwiększość domowych obowiązków. Chwalili ją za to, że jest taką odpowiedzialną córką, aleinnych nagród ani się nie spodziewała, ani nie dostawała. Uczyła się poprawnie, w szkole teżnie sprawiała kłopotów. A potem wybrała sobie zawód, który nikogo nie zdziwił – zostałapielęgniarką. Siostry wyszły jednocześnie za mąż, szybko urodziły dzieci i nic od Ulki niechciały. Bracia wyprowadzili się jeden po drugim i im też Ula do szczęścia nie była potrzebna.Została z rodzicami, coraz starszymi i jak zawsze chętnie korzystającymi z jej opieki. Resztarodzeństwa czuła się z tej opieki zwolniona.

Odkąd zaczęła pracować, odkładała pieniądze. Nie wiedziała na co, ale stało się toekscytującym zajęciem. Była oddaną pielęgniarką, miała wiele zleceń, dyżurów, za mieszkanienie płaciła, na siebie wydawała mało – miała co odkładać. „Może będę kiedyś podróżować?” –myślała. Miała ze dwie koleżanki, pielęgniarki, mężczyźni się nią nie interesowali, ona nimi teżnie. I tak rodzice zawsze byli najważniejsi.

Tak sobie żyła, bez wzlotów i upadków, do 42. roku życia, kiedy to położyli na jej oddzialenowego pacjenta. Mocno zniszczony, był jednak o trzy lata młodszy od niej. I on pierwszyokazał jej coś więcej niż wdzięczość za opiekę. Zaczął traktować ją jak kobietę, uwodziłuporczywie i konsekwentnie. Nie miała szans.

Zakochała się nieprzytomnie. Była zupełnie bezbronna. Ledwie zaczął mówić o wspólnymżyciu i pochwalił, że ona taka pracowita i ceniona, i że na pewno nieźle zarabia, natychmiastrozpromieniona mu się pochwaliła, że odłożyła już 170 tysięcy. A on właśnie miał na oku małąfirmę do kupienia i to by ich urządzało na resztę wspólnego życia. Trzeba tylko szybko wpłacićgotówkę, bo okazja przeleci. I ona mu te pieniądze w pudełeczku przyniosła z wielką radością.A jak on się ucieszył! Zaraz się ze szpitala wypisał, żeby wszystko załatwić. I być możezałatwił, tyle że ona już go nie zobaczyła.

Czekała jakiś czas z nadzieją. Potem zaczęła płakać. Nikomu się nie przyznała, ale poszłana policję, gdzie poczuła się wyśmiana i zlekceważona. I to ją ruszyło. Wściekła się po razpierwszy w życiu. Nawrzeszczała na policjantów, że to oni są od złodziei, a nie ona, że onacałe życie innym oddała i to nie jest nic do wyśmiewania.

– Pani się pójdzie leczyć! – któryś nie wytrzymał.

– A pójdę, żeby już wam, facetom, nigdy się nie dać oskubać! – krzyknęła Ula.

I poszła. A w dodatku po tym pierwszym w życiu wybuchu poczuła się wyjątkowo dobrze.

– To tak może być? Czy to jest normalne? – zapytała mnie.

– To, co pani poczuła, to wielka ulga po tzw. odreagowaniu, czyli pozwoleniu sobie naujawnienie prawdziwych uczuć.

Page 39: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

– Aha, czyli to, na co sobie nigdy nie pozwalałam. To będzie najdroższa lekcjaodreagowania. 170 tysięcy. Ale może warto?

– Przy pani poczuciu humoru i takiej motywacji odrobi pani wszystko w życiu, co jest doodrobienia! Będzie to kolejny dowód na to, że z każdego doświadczenia możemy się wielenauczyć... Dopóki żyjemy, a wygląda na to, że pani się właśnie mocno żyć zachciało!===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 40: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Lolitka

Długie kasztanowe loki, maleńka buzia, nadąsane usteczka, zgrabne ciałko w modnych,obcisłych ciuszkach. Figlarne spojrzenia, mnóstwo uśmiechów, kuszące pozy. I to wszystkow czysto kobiecej grupie! Co by się działo z Lilką, gdyby pojawił się wśród nas mężczyzna?!Lilka reaguje na opowieści innych kobiet, tylko jeśli dotyczą one miłości i seksu. Samaopowiada wyłącznie o niestety już zakończonym romansie ze swoim... psychoterapeutą.Opowiada dużo i chętnie, zupełnie bez samoświadomości. Jest dumna, że udało jej się zdobyćdużo starszego, żonatego, wspaniałego mężczyznę, rozkochać go w sobie, i ciągle manadzieję, że jeszcze z nim będzie, może nawet na zawsze. Długo wydaje się nie słyszećpytań, sugestii, reakcji grupy na swoje opowieści. Spływają po niej jak woda po kaczce. „Aleco z twoją terapią, Lilka? Czy nie widzisz, że on cię wykorzystał, ten twój wspaniały terapeuta?Nie jesteś na niego zła, że cię zostawił? Dobrze, że teraz przyszłaś do kobiety. Może wtedyposzłaś na terapię do faceta, żeby sobie udowodnić, że go zdobędziesz, a wcale nie chceszsiebie poznać?”. Lilka przytakuje łatwo, śmieje się, wije i nadal śni. Zastanawiam się, jak długoto potrwa. Przecież wytrwale przychodzi na wszystkie sesje... Kiedy się rozkruszy, poluzuje tajej obrona, marzenie o zdobyciu na zawsze tatusia w zastępczej postaci? Powoli Lilkadopuszcza do siebie wszystkie historie koleżanek, reaguje coraz bardziej adekwatnie do ichsmutku, bólu i gniewu. Zbliża się do jednej z dziewczyn, wyjeżdżają gdzieś razem. Postaćmężczyzny i konieczność jego zainteresowania jej własną osobą przestają być wyznacznikiemjej wartości. Przełom pojawia się, gdy któregoś dnia skarżę się grupie na zmęczenie i smutek,a jedna z dziewczyn, Heńka, wyraża chęć przytulenia mnie, co przyjmuję z wdzięcznością.Obejmujemy się. Lilka zaczyna płakać.

– Czemu mnie nie wybrałaś do tego? – krzyczy z płaczem i pretensją.

– Po pierwsze, to Heńka mnie wybrała, a po drugie, nie szukam wsparcia u dzieci. Heńkajest dorosła, mogę przy niej poczuć się bezpiecznie i jej nie nadużywam, a ty jesteś dziecko.

Lilka płacze coraz mocniej, ale już inaczej.

– To prawda, jak stałyście przytulone, zobaczyłam moich rodziców razem i straszniechciałam ich rozdzielić, żeby mieć tatę dla siebie. Zawsze chciałam mieć tatę, żeby mamy niebyło. To tata się mną zajmował. Mamy nie lubiłam i nie liczyłam się z nią. W nocy wstawałam,szłam do ich łóżka i mówiłam mamie, żeby sobie poszła. I ona szła do mojego łóżka spać, a jasię kładłam przy tacie.

– I co się działo?

– Tata się odsuwał na drugi brzeg łóżka i spaliśmy do rana.

– Nie dotykał cię?

– Nie, nawet czułam, że się specjalnie odsuwał, żebyśmy się nie dotykali.

– Ale pozwalał, żebyś jego żonę odsyłała z ich wspólnego łóżka?

– Tak.

– Oboje się godzili, żebyś nimi rządziła?

– Tak – Lilka się uśmiecha. – Lubiłam nimi rządzić.

– Co z tego miałaś?

– No jak to co?! Byłam najważniejsza!

– Ale nie miałaś tego, co sobie wyśniłaś jako najlepsze, że będziesz miała tatę na własność,i nie wiedziałaś, dlaczego nie możesz mieć. Nie miałaś poczucia bezpieczeństwa.

Page 41: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

– Dlaczego? Ja się zawsze bałam...

– Bo oni byli niedojrzali, za słabi. Ty wyrażałaś swoje pragnienia dużo silniej, niż oni byliw stanie poczuć swoje, i dlatego byli bezradni wobec ciebie. Wtedy dziecko ma fałszywepoczucie mocy zamiast prawdziwego poczucia bezpieczeństwa. Ma pogardę i pychę wobecrodziców, pozornie jest górą, ale tak naprawdę wcale mu to nie jest potrzebne, to jest tylkoekwiwalent za brak oparcia.

– A ja tak lubiłam myśleć, że miałam fajne dzieciństwo. Niektóre z was, dziewczyny, bili,katowali, molestowali, znęcali się nad wami, a ja myślałam tylko, że skoro nic takiego mnie niespotkało, to nie powinno mi być tak źle, samotnie i trudno.

– Teraz już możesz zacząć to rozumieć.

– Tak.

– Zobacz, o jaką iluzję walczyłaś. Kiedy twój romans trwał, nadal wygrywałaś z matkąi miałaś nadzieję, że posiądziesz ojca na zawsze. A to przecież jest niemożliwe.

– To ja się teraz zabieram do dorastania. A tobie dziękuję, że mnie nie wybrałaś i nienadużyłaś!===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 42: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Uboga

Krysia nie lubiła swojego imienia. Ani tego, jak wygląda. Ani swojego domu. Rodziców. Cogorsza – swojego życia. A najbardziej nie lubiła siebie. I czuła się zupełnie bezradna.

Nazwała sobie ten stan rzeczy, w całej jego obrzydliwej okazałości, gdzieś tak pod koniecliceum, kiedy w klasie wrzało od rozmów o tym, co kto zamierza robić po maturze, na jakiestudia iść, a może do pracy, żeby już mieć jakieś własne pieniądze, a może najpierw zagranicę, żeby się przetrzeć po świecie i nabrać dystansu...

Krysia nie wiedziała, co chce robić ani co powinna zrobić, ani co ją pociąga, ani co jązniechęca...

I w dodatku pierwszy raz świadomie stwierdziła, że z nią było tak prawie zawsze. Gdyby jąktoś spytał (ale nikt NIE pytał), dlaczego tak jest, nie umiałaby odpowiedzieć. Nie było w jejżyciu traumatycznych zdarzeń. Nikt jej nie bił, nikt w domu nie pił. Nie był to dom zamożny, alebiedy też nie było. „Dziękuj Bogu, że głodna nie chodzisz” – słyszała często od mamy, którapochodziła z zabitej deskami wsi i opowiadała, jak dojadała jeżynami, orzechami laskowymi,grzybami, kradzionymi z cudzego pola kartoflami pieczonymi na ognisku z innymi dzieciakami.Opowiadała to często, kiedy chciała pouczyć Krysię o lepszości Krysi dzieciństwa nad jejwłasnym. Było o wyprowadzaniu i dojeniu bydła, pracach polowych, pilnowaniu małychdzieci... „A ty, co. Sama sobie siedzisz spokojnie w swoim własnym pokoju i jedyne, co maszdo roboty, to się uczyć” – mówiła mama z wyraźną zazdrością. Tak, Krysia miała swój pokóji niektóre koleżanki też jej zazdrościły. Ale ona zazdrościła tym, u których w domu był rejwach,głosy i śmiechy. Mama nie chciała mieć więcej dzieci, a ojcu pewnie było jak zawsze wszystkojedno. Dla niego najważniejszy był święty spokój po pracy.

Może to z powodu potrzeby zachowania tego świętego spokoju nikt do ich domu nie byłzapraszany. Rodzice matki nie żyli, a ze swoim licznym rodzeństwem była pokłócona o schedępo nich. Krysi wydawało się, że matka jest tak zadowolona z wyrwania się z wiejskiej harówki,że do poczucia spełnienia wystarczało jej to, że może prać w pralce, kąpać się w łazience,gdzie ciepła woda leciała z kranu, a z roślinności mieć tylko pelargonie na balkonie, ale za tonajładniejsze z całego bloku. Matka nie pracowała. Nigdy się niczego nie uczyła, miała tylkoskończoną podstawówkę. Nigdy niczego nie czytała. Oglądała seriale, gotowała bezprzyjemności, ale za to namiętnie sprzątała. Ojciec chciał chyba takiej partnerki, która niezawracając mu głowy, będzie go obsługiwać. To był jego najczęstszy tekst do nich obu: „Niezawracaj mi głowy”. Krysia bardzo szybko nauczyła się ojca omijać. Nie była pewna, czy onw ogóle pamięta o tym, że ma dziecko.

Matka ojca mieszkała od lat za granicą z drugim mężem, Niemcem, który nie życzył sobie jejpolskiej rodziny. Ona zresztą nie lubiła synowej, bo syn jej zdaniem popełnił mezalians, żeniącsię z dziewuchą ze wsi. Tyle wiedziała Krysia o swoich przodkach i rodzinie. W takim duchu„Ludzie są okropni”. Więcej nie pytała, bo jej to nie obchodziło. Znajomych było jak nalekarstwo. Na imieniny ojca i matki przychodziło parę osób od nich z pracy. Zawsze tychsamych. Dla Krysi byli przeraźliwie nudni. Zawsze ją pytali, w której jest klasie i jakie lubiprzedmioty. A ona nie lubiła żadnych i nie wiedziała, co odpowiedzieć. Na to mama mówiła:„Krysia ze wszystkich przedmiotów jest dobra”. I Krysia szła do swojego pokoju. Odrabiałalekcje, bo coś przecież trzeba było robić, zresztą wolała to niż denerwować się potem, żew szkole czegoś nie ma albo nie wie. Była czwórkową uczennicą, bo w niczym nigdy niezabłysnęła, ale też nie nawalała. Na wagary nie chodziła zarówno ze strachu przed złą oceną

Page 43: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

i marudzeniem matki, jak i z tego powodu, że nikt ich jej nie proponował, tak samo jakklasowemu prymusowi. Ona nie była w żadnej paczce, ani w tej elicie najbardziej atrakcyjnych,ani w bandzie najgorszych. Nie miała wrogów, bo dawała ściągać i odpisywać lekcje. Czasamibywała u jakiejś koleżanki, do siebie mogła zapraszać bardzo rzadko, i to tylko pojedyncządziewczynkę. O chłopakach mowy nie było.

A chłopcy interesowali ją bardzo. Chyba najbardziej. Przy dziewczynach była ostrożna odczasu, gdy jej jedyna przyjaciółka od serca, którą miała za swoją wymarzoną drugą połówkę,w konflikcie między dziewczynami z klasy nie stanęła po jej stronie. Krysia przeżyła wtedy takizawód i ból, że już nigdy nie zbliżyła się do nikogo. Trzeba przyznać, że nikt też nie starał sięo nią. Ale chłopcy wypełniali jej wewnętrzny pejzaż. Ci, których znała z klasy i z wyższych klas,ci mijani na ulicach i ci oglądani w serialach i filmach. Czytywała też romanse. Jednak kiedyjakikolwiek chłopak w jakikolwiek sposób ją zaczepiał, drętwiała w dziwnej niemocy, a potemczuła ulgę, gdy zagrożenie mijało. Tak to odczuwała – jako zagrożenie... Nie wiedziała, copowiedzieć, jak się zachować, nie wiedziała, co się dzieje, co to oznacza, czego się od niejchce lub wymaga. I nie miała kogo o to zapytać. Była przeraźliwie samotna. I pusta.

Przyszłość po zakończeniu szkoły jawiła się jak bezkształtna plama bez kolorów. Nie złożyłanigdzie żadnych papierów i poddała się losowi, czyli matce. Matka wywierciła, po raz pierwszy,dziurę w brzuchu ojcu: zmusiła go, żeby załatwił Kryśce jakąś pracę, „przecież inaczejbędziemy mieć darmozjada w domu”. Krysia wysłana została więc najpierw na kurskomputerowy (który, o dziwo, całkiem miło ją zaskoczył i zainteresował), a potem posadzonaw dużej sali, gdzie kilkanaście młodych i starszych kobiet zajmowało się fakturami wielkiejfirmy zaopatrzeniowej, w której pracował od lat jej ojciec. Na szczęście nie widywała go tamw ogóle.

Wśród tych kobiet powoli zaczęła się czuć coraz lepiej. Były takie jak ona i, co stwierdziła zezdumieniem, także jej matka. Rozmawiały o serialach albo harlekinach, które sobie pożyczały.Zauważyła, że dzieliły się na grupki: młodych matek, balangowiczek i starszych,najspokojniejszych kobiet. Ciągnęło ją do tych najmłodszych, które całą grupą chodziły dodyskotek i potem opowiadały sobie chichoczącym szeptem o spotykanych tam facetach.Mężczyźni!... Marzyła, żeby chodzić razem ze swoimi koleżankami z pracy i też tak z nimiszeptać o chłopakach, żeby te starsze robiły zawzięte i zazdrosne miny. Spełniło się. Takrozpaczliwie czytelna dla dziewczyn była jej chęć i nadzieja, że prowodyrka całej grupkiulitowała się i zaproponowała Kryśce wspólny wypad. Ona mało się nie popłakała zeszczęścia, ale zaraz potem przeraziła, że nie wie, jak się ubrać i zachowywać. Przyznała siędo tego Lidce. Tamta zaśmiała się i oświadczyła dziewczynom z paczki: „Słuchajcie, mamykompletną nówkę”. Wzięły ją po pracy do Lidki, u której najczęściej się spotykały, bo miałanajwiększe mieszkanie i do tego własne, co, razem z jej wygadaniem i pewnością siebie,składało się na prawdziwie liderski zestaw zalet. Miały dużo radości z malowaniai przebierania Kryśki. Czuła się po raz pierwszy w centrum uwagi, bo choć dziewczyny troszkęz niej podkpiwały, robiły to ciepło i życzliwie. Zobaczywszy się w lustrze, jęknęła z zachwytui grozy: „Jakby mnie teraz matka zobaczyła, toby zawału chyba dostała”. Na dyskoteceprzeraziła się. „Tylko mnie nie zostawiajcie samej, błagam”. „Holowały” ją do końca, a potemwspólnie postanowiły: „Zrobimy z Krysieńki queen of dance...”.

Zaczął się nowy okres w jej życiu. Nie była sama. Stała się maskotką grupy. Bawiły sięświetnie, ćwicząc z Kryśką taniec dyskotekowy i ucząc ją, jak reagować na podrywanie przezfacetów, jak spławiać tych, którzy jej się nie podobają, jak zwracać uwagę tych, których samawybrała. To była prawdziwa akademia umiejętności. Niektóre z tych dziewczyn były w tymnaprawę dobre. Nie były zazdrosne. Cieszyły się, kiedy Kryśce wychodziły coraz lepiej taniec

Page 44: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

i flirt. Nauczyły ją też nosić ze sobą prezerwatywy. Na wszelki wypadek.

– Nie wolno ci się bzykać bez zabezpieczenia.

– A co z miłością? – pytała spragniona romantyzmu Krysia. – Ja się nie chcę bzykać.

– To i dobrze – spokojnie odpowiedziała Lidka. – Kiedyś się zakochasz, ale ci faceci tutajnie są do miłości. Oni chcą nas przelecieć, ale my chcemy tylko dobrze się bawić i tańczyć.Przychodzi na disco wystarczająco dużo dziewczyn, które się pukają. Ich sprawa. My tegoprawie nie robimy – uśmiechnęła się do jakichś swoich wspomnień. Lidka, jako jedyna z nichmiała już za sobą nawet małżeństwo. – A ty się ucz rozpoznawać facetów, żeby się nie daćnabrać.

Stało się jednak to, co się stać musiało, i to oczywiście wtedy, kiedy Kryśka już, pozornie,„dyskotekowo okrzepła”. Tańczyła pięknie, bo bardzo to polubiła, z zalotnym uśmiechemodpowiadała odmownie na zaproszenia wspólnego wyjścia lub odprowadzania do domu,natomiast bez uśmiechu i tajemniczo omiatała długim spojrzeniem twarz upatrzonego przezsiebie obiektu, by już więcej na niego nie spojrzeć. Zjawiał się przy jej boku sam.

W międzyczasie zamieszkała u Lidki, płacąc jej za pokój, czego reszta grupy nieco jejzazdrościła, ale nie na tyle, żeby miały się przez to skłócić.

Wtedy pojawił się w ich ulubionej dyskotece Romek. Długonogi Cygan o długich lokachi gorejących oczach. Tańczył fantastycznie. Zdarzało się nie raz, kiedy się z sobą rewelacyjnie„stańczyli”, że reszta obecnych usuwała się, robiąc im miejsce i podziwiając ich kunszt.Naprawdę stała się queen of dance!

Nie wiedząc kiedy, Kryśka zakochała się bez pamięci. Lidka od początku ostrzegała:

– Uważaj, to najgorszy typ uwodziciela! Krew wypije, a dziurki nie zostawi!

– Co mi się może stać takiego strasznego? – złościła się Krysia na Lidkę po raz pierwszy,odkąd się znały.

– Co takiego? – darła się na nią Lidka. – Ano to, że cię rozkocha i porzuci... Tacy się namiżywią...

– Zazdrościsz mi, że to nie ciebie wybrał – Krysia sama czuła, że mówi coś nieładnego,bardzo nawet nieładnego, ale już było za poźno, a zresztą – miłości nie da sobie odebrać!

– Trudno, życzę ci szczerze, żebym nie miała racji – powiedziała cicho Lidka.

Jak myślicie? Słyszę, jak mówicie ze smutkiem: „Miała rację...”. Oczywiście.

Początek, sam początek był rozkoszny, zresztą przeważnie tak jest – oboje zanurzyli sięw sobie z niezwykłym podnieceniem. On był jej pierwszym, a ona jego pierwszą, dla której byłpierwszy, więc starał się bardzo pozostawić na niej niezatarte wspomnienie swojejwspaniałości. Po paru miesiącach, w czasie których Krysia czuła się na zmianę w niebie lubw piekle (bo Romek celował w sprawdzaniu jej poziomu oddania mu – raz był czuły i ciepły,innym razem zimny, obojętny lub złośliwy, a często go po prostu nie było), zniknął totalnie bezuprzedzenia i pożegnania.

– Dobrze, że cię przynajmniej nie okradł – oznajmiła Hanka.

– Nie bądź złośliwa, daj jej spokój, przecież ledwie żyje – Lidka bohatersko powstrzymałasię od „A nie mówiłam!!!”.

– Dziewczyny, jestem w ciąży – zaszemrała cicho Krystyna. Usłyszały.

– Jezus Maria, kobieto, nie używałaś prezerwatyw?!!!

– Przestaliśmy. Romek mówił, że chce mieć ze mną dziecko i że to wszystko na poważnie.

– Boże, co za idiotka do kwadratu – nie wytrzymała znów Hanka.

Page 45: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

– I co ty teraz zrobisz? – Reszta patrzyła na Krysię w osłupieniu.

– Nie wiem – zaczęła płakać.

I nie przestawała. Płakała ciurkiem. Trochę spała, mało jadła. Płakała. Lidka poszła z nią dolekarza, z prośbą od szefowej, żeby jej dali zwolnienie i coś na uspokojenie, bo dla wszystkichbyło jasne, że pracować nie może. Wszystkim było jej żal, a jednocześnie nie mogły już tegowytrzymać. Lekarz poradził psychologa. Lepiej kobietę – powiedział. I Krysia trafiła do mnie.Płacząc. Coś próbowała opowiedzieć, ale łzy płynęły tak obficie, że nic nie rozumiałam.

– Niech pani nic nie mówi, niech pani płacze – powiedziałam.

– Naprawdę? – wykrztusiła zdumiona. – Mam płakać? Wszyscy mi mówią, żebym przestała!

– Jak pani ma przestać, kiedy one same płyną, te łzy, prawda? – zapytałam.

– Prawda. Same.

– I to cudownie – powiedziałam z mocą. – Pani się cudownie sama leczy!

– Jak to? – Krysia już prawie nie płakała, tylko patrzyła wielkimi oczami.

– Pani wspaniały organizm najlepiej wie, co robić. Została pani zraniona, więc pani płacze,odpłakuje stratę, wypłakuje ból, oczyszcza siebie. Brawo!

– Ojej, lepiej się czuję, jak pani tak mówi. Nigdy by mi to do głowy nie przyszło. Wszyscymówili: „Przestań!”, bardzo się starałam, ale nie mogłam przestać, przeraziłam się, że będąmnie mieli dosyć, a pani mi mówi PŁACZ i ja... przestałam – zauważyła nagle z jeszczewiększym zdumieniem.

– Właśnie, niech pani zobaczy, jakie to jasne – płakała pani dla siebie, ale te łzy,a właściwie pani ból, potrzebowały zrozumienia i wsparcia. Ludzie je pani dali, ale bardzo imtrudno było z tym, że pani od razu nie reaguje. Chcieli pocieszyć, a pani potrzebowała jeszczełez i prawa do nich też, i pocieszenia też. Wszyscy słyszymy od małego: „Przestań płakać”i trudno nam słuchać kogoś, kto płacze duuuużo i dłuuuugo. Inni zaczynają się czuć nieswojo,bo im nie było wolno i, co gorsza, uwierzyli, że nie wolno. Ja kiedyś płakałam tydzień najednym treningu psychologicznym i już koledzy chcieli mnie zabić.

– I co pani zrobiła? – spytała Krysia z żywą ciekawością.

– Hi, hi, płakałam dalej – odpowiedziałam z radością.

– O matko, nie bała się pani, że panią znielubią?

– A dla pani to ważne? – zapytałam, a Krysia przytaknęła. – Nie, nie bałam się, bo wtedy jużpostawiłam na siebie! – wyjaśniłam.

– Co to znaczy?

– Chce pani wiedzieć, czy tak się czuć?

– I to, i to.

– No to zaczynamy, OK? – zapytałam, znając odpowiedź.

– O, tak.

Krysia okazała się niezwykle pojętną i otwartą klientką. Już nie płakała. Ustaliłyśmykolejność tematów. Jasne było, że najpierw musi rozstrzygnąć, czy chce urodzić dziecko,potem będzie się rozstawała z Romkiem i swoją iluzją wielkiej miłości między nimi, leczyłarany i budowała swoją nową postawę – szacunku do siebie samej. „Ja przecież nic niezdobyłam i nic nie umiem” – tak mówiła i myślała o sobie. A ja na to: „Jak to? Zdobyłaśumiejętności zawodowe i w posługiwaniu się komputerem, to jeden obszar, zdobyłaśprzyjaciółki, to społeczny obszar, i świetnie tańczysz – to osobisty obszar, twoje ciało, jegozdrowie i sprawność, ale i rozwój tej całości psycho-fizyczno-duchowej, którą jesteś”.

Page 46: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

– Wiesz, dlaczego mogłaś tak cudownie, prawdziwie i do głębi, pomimo lęku przedodrzuceniem, płakać? – zapytałam.

– Nie.

– Bo tak samo tańczysz. Cała, do głębi swojej istoty.

– Tak, wtedy JESTEM naprawdę. I rzeczywiście płakałam też cała. – Pogratuluj sobiegorąco. Wszystkie ważne sprawy będziesz mogła rozwiązywać, będąc ze sobą w takiej pełnej,prawdziwej relacji. I jeszcze się okaże, jak bardzo ten ból, który przeżywasz, potwierdził twąmoc i ciebie prawdziwą.

I tak Krysia przestała być uboga.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 47: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Kochanka

O takich dziewczynach jak Monika mówiło się: dziewczyna z dobrego domu. Ułożona,dobrze ubrana, umiejąca się znaleźć w każdym towarzystwie. Mówiąca nieźle trzemajęzykami. Przyzwyczajona do dobrobytu finansowego. Pewna siebie. Inteligentna, oczytana,obyta w świecie. Dom był wygodny, a nawet wytworny. Dbała o niego piękna matka Moniki,także panna ze świetnego domu, która wyszła za równie dobrą partię, syna wspólnika swegoojca do interesów.

Bajka? Pozornie, po wierzchu – jak to niestety wcale nie tak rzadko bywa.

Matka Moniki była nienagannie wychowaną panną, tak nienagannie, że aż bez osobowości.Jej rodzicom udało się ją tak wytresować, że była całkowicie wypełniona i podporządkowanatylko przepisom, zasadom i powinnościom. Umiała wspaniale gotować, wydawać przyjęcia,gustownie urządzać dom, ubierać się i rozmawiać na kulturalne tematy w paru językach. Tomnóstwo zalet, więc syn wspólnika jej taty ożenił się z nią wprawdzie bez uczucia, ale i bezwstrętu, licząc na to, że jej uroda osłodzi mu brak uczuć. Nie osłodziła. Mężem był jednakdbałym o dom i poprawnym. Miał klasę.

Oszalał dla córki. Więcej dzieci oboje mieć nie chcieli. Monika rosła więc przy mamieKrólowej Śniegu, która próbowała ją nauczyć być drugą sobą, czemu niezwykle czynnieprzeciwstawiał się tata. Był czuły, ciepły, zabawny. Poświęcał Monice uwagę, czas i pieniądze.Nic nie było za dobre dla jego królewny. Monika ojca uwielbiała. Matka ją denerwowałai złościła ciągłym pouczaniem i wymaganiami. A za brak porozumienia emocjonalnego odcięłasię od niej uczuciowo zupełnie. Próbowała ją lekceważyć i pogardzać nią, jednak ojciec niepochwalał takiej postawy. Podkreślał zalety matki jako pełnej umiejętności i wymagał w domudobrych form. Zresztą matka czasem imponowała też Monice. Z tego pogmatwania Monikaratowała się marzeniami o nagłej śmierci matki i pozostaniu, już na zawsze, z ojcem.

Ojciec rozchorował się bardzo poważnie, kiedy ona zaczynała studia. Stawał się corazbardziej bezradny. Matka stanęła na wysokości zadania, całkowicie oddała się opiece nadnim. Samotna Monika była przerażona, zrozpaczona i wściekła. Jej rycerz zawiódł. Dotądprawie nie zauważała mężczyzn, teraz rzuciła się w wir życia imprezowego i w romanse. Byłyto zawsze związki z żonatymi mężczyznami, starszymi od niej. Wyławiała bez pudła takichw fazie niezadowolenia z małżeństwa, gotowych na przyjęcie balsamu dla zbolałej duszyi zgłodniałego nowości ciała. Była, ku swojemu zadowoleniu, górą w tych relacjach. Nieprzejawiała zazdrości o żony, nie naciskała na to, by jej kochankowie z żonami się rozstali dlaniej, wcale nie chciała ich mieć na głowie, lecz dobrze się bawić. Kiedy któryś zakochiwał sięzbyt poważnie, rzucała go. Kiedy któraś żona się dowiadywała i miała do niej pretensje, śmiałasię z niej. Nie przyjaźniła się z kobietami ani z mężczyznami. Zmieniała tylko kochanków.Podtrzymywało ją na duchu to, jak często słyszała od nich, że jest idealna, na nic nie napiera,jest taka tajemnicza i ciągle nie całkiem zdobyta, co ich ogromnie rajcowało. Po wielu latachtakiego życia poczuła znużenie i pustkę.

I tylko z powodu znudzenia mężczyznami przyszła na terapię. Powoli docierało do niej, że tapustka jest w niej od dawna, że to pustka bez matki, przykryta po wierzchu intensywnościąkontaktu z ojcem, który choć bardzo kochał, jednak nadużył jej psychicznie, i że nie darowałamu choroby i słabości. I że to ona go porzuciła. Że wybierała nieświadomie sytuacjęw trójkątach, by nieustannie wygrywać ojca w walce z matką. Spokoju wewnętrznego tewygrane dać jednak nie mogły, bo przestała wierzyć w mężczyzn jako pewnych opiekunów,

Page 48: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

a jej wewnętrzne dziecko tęskni za kochającą się parą rodziców. Poczuła, ze wstydemi smutkiem, psychopatię swoich poczynań, pokłady krzywdy, jaką rozsiewała wokół.Zaprzestała relacji seksualnych. Zbliżała się coraz bardziej do kobiet, życzliwych i ciepłych.Zaczęła uczestniczyć w opiece nad ojcem i razem z matką opłakała jego śmierć, przed którązdążyła odreagować jego „porzucenie”. Wybaczyła mu i przeprosiła go. Z matką jest jej trudno,ale powoli uczą się znajdować porozumienie. Zachowała umiejętności panienki z dobregodomu, ale uruchomiła, poczuła i ożywiła także swoje serce.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 49: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Bezimienna

„Dziecko, przynieś mi, proszę, okulary”. „Dziecko, zostawiłam chyba torebkęw przedpokoju”. „Gosposiu, czy dziecko już jadło kolację?” „My wychodzimy, niech dziecko nieogląda za długo telewizji”. „Dziecko chyba jest chore, bo strasznie kaszle, nie sądzisz, mójdrogi?” W tym domu nie było dziewczynki o imieniu Dorota, było ono.

Kulturalni, chłodni uczuciowo rodzice całą uwagę poświęcali sobie nawzajem i staraniom,żeby w ich życiu było zasobnie, wygodnie i spokojnie. Dziecko było nawet przydatne, choćbydo podawania różnych rzeczy. Nie trzeba było odrywać gosposi od obowiązków. Jakieśgosposie były zawsze, więc dziecko nie musiało chodzić do przedszkola. Poszło prosto doszkoły. W szkole, tak jak w domu, Dorota była samotna, ale nie sprawiała żadnych kłopotów.Uczyła się średnio, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Studia były kontynuacją szkoły domomentu, gdy przy jednej sesji egzaminacyjnej kolega z grupy, w dodatku taki, który jej siępodobał, zauważył ją.

„Dziewczyno, ty jesteś jakaś niesamowita, wyjątkowa. Wszyscy się denerwujemy, wpadamyw histerię przed egzaminami, a ty całkiem spokojna. Jak ty to robisz? Naucz mnie. Czy mogęsię z tobą przygotowywać?”. Była mu tak wdzięczna za to, że ją wyróżnił z tła, że oboje wzięlito za miłość i stali się nierozłączni. Pobrali się. Pojawiły się dzieci. Troje. To była jedynasprawa, o jaką kiedykolwiek postawiła się mężowi Dorota. Ona chce i musi mieć troje dzieci.Tylko tego była wewnętrznie pewna: nie może pozwolić żadnemu dziecku na taką samotność,jaka była jej udziałem, a jak ich będzie więcej, to sobie jakoś poradzą. W ich domu był rejwachi hałas. Dorota oddychała z ulgą, że przeszłość minęła. Była dla męża i dzieci na zawołanie.I wszystko było w porządku, aż do dnia, w którym ktoś ze znajomych męża – ona swoich niemiała – zaczął pytać dzieci o imiona, a potem czy wiedzą, jak tata ma na imię. Powiedziały.„A mama?” „Mama”. „A na imię?” „Mama nie ma przecież imienia – odpowiedziały. – Mama tomama”. Dorota złapała się za gardło, poczuła, że się zaraz udusi. Pobiegła do sypialni, nie dokońca była świadoma, co się z nią dzieje. Czuła wielki lęk i miała poczucie, że coś sięnieodwołalnie zepsuło i skończyło się jej życie.

Taką przerażoną przyprowadził ją mąż na terapię. Nie umiał powiedzieć, co się stało, byłprzestraszony stanem tak dotąd idealnej żony. Gdy zostałyśmy same, spytałam:

– Dzieckiem też pani była idealnym? – Dorota zaczęła się trząść. – Boi się pani pewnie tego,co dzieje się z pani ciałem?

– Tak, bardzo.

– Pani ciało jest mądre, ono mówi za panią. Coś bardzo ważnego, proszę pozwolić mu siętrząść jak najmocniej. Posłuchamy tego, co chce powiedzieć. Dorota zamknęła oczy. Widaćbyło, że poddała się temu czemuś, co się z niej wydobywało. Jej ciało drgało, popłynęły łzy.

– Nie mam imienia u moich dzieci tak jak nie miałam go u rodziców. Moje życie jest porażkąi udręką. A myślałam, że mi się udało stworzyć coś dobrego.

Kolejne sesje poświęciłyśmy oglądaniu życia Doroty. Po raz pierwszy mówiła o sobie. Poraz pierwszy ktoś jej słuchał i pytał o nią. Czuła się lepiej, przyjęła propozycję pracypsychologicznej także w grupie kobiecej. Uczyła się ufać innym i sobie.

Któregoś dnia „podwiozła się” na wspomnieniu innej uczestniczki o karaniu jej przezzamykanie na klucz w pokoju. Dorota zaczęła się trząść, a ponieważ szanowała już sygnałyz ciała, poddała się temu i pozwoliła wypłynąć wspomnieniu, o którym nie chciała pamiętać.Ojciec zostawił ją w samochodzie w garażu po powrocie do domu ze szkoły do następnego

Page 50: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

ranka. Nikt nie zauważył jej nieobecności. Nikomu jej nie brakowało. Gdy natknął się na niąnastępnego ranka, skuloną, milczącą, powiedział tylko: „Co ty tu robisz, dziecko? Siedziałaś tucałą noc? Nie mogłaś wysiąść razem ze mną, musiałaś się guzdrać!?”.

Zbudowałyśmy Dorocie metaforę samochodu, zamknięcia, w jakim żyła, a ona, nareszciez krzykiem, ukrywaną dotąd złością, mogła wyzwolić się ze swej bezsilnej samotności.Pierwszy raz poczuła wolność i autentyczną radość, że żyje. Otworzyła się na odkryciewłasnych praw i zmniejszenie sumy powinności wobec wszystkich poza sobą. W domunajpierw zapanowało zdziwienie nową żoną i mamą, ale teraz, ku wspólnej radości, odnajdująsię w nowym i znacznie ciekawszym dla wszystkich stylu.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 51: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Mądra

Maria miała niezłe życie. Koleżanki i koledzy, którzy przychodzili do jej domu, najchętniejby tam zostali na zawsze. „Ale masz fajnych rodziców” – zazdrościli i podziwiali, a Marysiaodpowiadała dumnie, ale i spokojnie: „No, wiem”. I rzeczywiście wiedziała. Jej rodzice siękochali. I kochali swoją trójkę dzieci. A one to czuły. Było w ich domu dużo śmiechu i hałasu.Tata urządzał zabawy, konkursy, gry dla całego bractwa, które u nich koczowało, i jakoś,o dziwo, udawało się zjednoczyć starszych z młodszymi w lojalnym, liczącym sięz możliwościami wszystkich, współzawodnictwie. Mama była mamą jak z obrazkareklamowego: dla wszystkich żywych stworzeń miała uśmiech, troskę i – oczywiście –jedzenie. Mnóstwo dobrego jedzenia, które znikało w chwilę po pojawieniu się. Uczyła całąhałastrę gotowania, i to gotowania twórczego. Każdy mógł się wykazać. Każdy czuł się w tymdomu ważny i udany.

Od tej bajki zaparło nam dech w piersiach. Siedziałyśmy jak trusie, gapiłyśmy się naMaryśkę, mocno już dojrzałą kobietę, która opowiadała nam nasze nigdy niespełnionemarzenie. Bo krajobrazy dzieciństwa i dorastania kobiet w tej grupie dalekie były od tej cudnejhistorii. Tak jak koleżanki Marii z dzieciństwa, podziwiałyśmy i zazdrościłyśmy, alei zaczęłyśmy rozumieć, skąd Maria mogła uczyć się miłości, skąd wzięła wiarę w siebiei umiejętność niestereotypowych rozwiązań trudnych, bolesnych problemów. Bo najpierwopowiedziała nam o wspaniałej, wieloletniej miłości... To też było jak słynne „I żyli długoi szczęśliwie...”, aż przerodziło się w coś niełatwego i nieprostego. „Miałam ze dwóch, trzechchłopaków, aż poznałam Marka i stało się jasne, że już się nie rozstaniemy. Poznaliśmy sięw klubie studenckim, na balu przebierańców. On był przebrany za słońce, a ja za księżyc.Przysięgam wam, tak było. I odnaleźliśmy się. Byliśmy dla siebie stworzeni. Żeglowaliśmy,tańczyliśmy, lubiliśmy się uczyć, podobnie rozumieliśmy, co to znaczy być razem. Bo Marek teżbył ze szczęśliwej rodziny. Nasze obie rodziny, spore, zlały się razem i stworzyliśmy wielkąserdeczną społeczność, która się i bawić, i wspierać wzajemnie umiała i chciała. Wiecie,zastanawiałam się, dlaczego los mnie tak chroni. Przecież ślepa i głucha na cały świat naokołonie byłam. Ani ja, ani Marek. Mieliśmy, oprócz rodziny, dużo znajomych i trochę bliskichprzyjaciół. Ludzie też bardzo lubili nasz dom. I ufali nam, opowiadali o przeróżnychprzejściach, smutkach, tragediach. My współczuliśmy, czasem pomagaliśmy czy doradziliśmy.A u nas kwitło wszystko. Ogród i my. Nie mieliśmy dzieci, bo dość szybko okazało się, żeMarek nie może. Ale i ja, i on mieliśmy tak pełne życie i tak nam było dobrze razem, że niestanowiło to problemu. I nie myślcie, że unikaliśmy tego tematu. Czasem gadaliśmy o tymszczerze, tak jak o wszystkim, co nas dotyczyło. Oboje mamy duże rodziny, masę siostrzeńcówi bratanic, teraz już i wnuków. Starczy.

Ale coś się stało. Marek wrócił z badań (jest archeologiem i czasem wyjeżdżał, czasem jajechałam razem z nim). Już od pierwszej chwili wiedziałam, że za chwilę mój, nasz świat sięzmieni. Objął mnie i zaczął płakać. Rzadko płakał, choć się zdarzało, nie był macho. Potemmnie odsunął i powiedział: «Przepraszam, że płaczę, ale nie wiem, co robić. Zakochałem sięw Agnieszce, którą spotkałem na badaniach. Nie chciałem tego, nie chcę, kocham ciebie, alemam was teraz dwie w sercu». Ja też zaczęłam płakać... Czułam, jak moje serce przestaje bić.Marek mówił, że wiedział, jak wielki zada mi ból, i że dla niego mój ból jest jego bólem, i ja muoczywiście wierzyłam, tylko co z tego?”.

Siedziałyśmy cicho jak zaklęte. Cudowną parę dotknął los. Ślepy? „Tę noc spędziliśmy napłaczu, seksie, tak, seksie też, to zawsze była nasza mocna strona... I ten seks był

Page 52: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

fantastyczny... Oczywiście pytałam go, czy z nią spał i ile razy, i jak mu z nią było... Powiedział,że tak, że mnóstwo i że się w tym zatracił, bo wiedział, że potem wróci do mnie, powie mi o tymi już nic nie będzie takie samo... Dziko mnie to bolało, rozrywało mnie całą, a on mówił, żezdaje sobie sprawę, że gdybym to ja wcześniej z kimś innym się kochała, on by tego nie zniósł.Kurwa! A ja mam znieść?!! CO JA mam z tym zrobić?!!! I na zmianę wrzeszczałam na niego,biłam go, odpychałam, przeklinałam najgorzej, jak potrafiłam, wyłam i znów płakałam... A onmnie przytulał, dawał się bić i powtarzał, że mnie kocha, ale ją też... «Które pół twojego sercajest moje?! – wrzeszczałam. – To drugie ci wydrapię i jej poślemy, żeby je sobie miała...».Boże, jaki człowiek potrafi być melodramatyczny” – smutno uśmiechnęła się Maria, czym zdjęłaz nas zaklęcie ciszy i mogłyśmy się odezwać: „O Jezu, Marysiu... i co dalej?”.

„Dalej było dużo i do bólu. Ja chciałam, żeby on w końcu się opamiętał, że mu tego kochaniaz nią wystarczyło i że już koniec z nią, a on obiecywał, że nie będzie kłamał. Cały mój Marek.Po dwóch dniach pojechał do niej. Chciałam umrzeć. Leżałam, nie spałam, nie jadłam, niedzwoniłam, nie odbierałam telefonów, nawet mnie nie obchodziło, kto dzwoni i czy może on...Przyjechał po paru dniach, przeraził się, jak wyglądam. Nie ruszyłam się na jego widok.Zadzwonił natychmiast przy mnie do niej. Agnieszko, zostaję w domu z moją żoną. Zaniósłmnie do łazienki, kąpał, wycierał, masował, smarował olejkami, pieścił mnie, płakał,przepraszał, karmił i prosił: «Nie zostawiaj mnie, kocham cię całe moje życie, jesteś mojanajdroższą żoną». Powolutku się budziłam z letargu i kiedy zaczęłam w miarę normalnie sięruszać, myć i jeść, on pojechał do niej. Teraz się zabiję – poczułam... Jestem strasznymtchórzem, żadne skakanie z okna ani rzucanie się pod pociąg nie wchodziło w grę. Po damsku,typowo, wybrałam «Otruję się». Poszłam do kilku psychiatrów po kolei. Wyglądałam jak śmierćna chorągwi, łatwo mi przepisywali środki nasenne, psychotropy. Nazbierałam tego masę.Marek dzwonił, nie odbierałam. Przyjechał. Zimno powiedziałam: «Wracaj do niej. Już cię niechcę». Tak czułam. Już nic nie chciałam. Został trochę, ale go omijałam. Udawałam, że jestemczymś zajęta. Chodził jak zbity pies, po czym wyjechał. A ja do moich leków. Przyszykowałamsobie łóżko, piguły, założyłam wygodną piżamę, wyłączyłam telefon, pozamykałam drzwii biorę się do łykania. Nawet zaczęłam. Ale po trzeciej tabletce drgnęła mi ręka i zawisław powietrzu. Coś się do mnie zaczęło przedzierać spoza grubej zasłony mojego nieszczęścia.Ktoś mówił do mnie: «Mario, ty chyba oszalałaś? Co ty chcesz sobie zrobić, dziewczyno? Jestci źle, okropnie, ale to nie koniec świata, tylko twojego małżeństwa, być może... Boli cię jakcholera, ale to początek jego romansu, nie wiadomo, co będzie dalej. On przyjeżdża, dzwoni,martwi się o ciebie, ratował cię z takim oddaniem w zeszłym tygodniu, to nie jest żaden łajdak,tylko twój Marek (choć już nie tylko twój, dodało coś złośliwie z boku). On też się męczy. A tyco? Chcesz go ukarać swoją śmiercią, żeby już się z poczucia winy nigdy nie podniósł? To mabyć twoja wygrana i satysfakcja? A jak chcesz ją oglądać? Zza grobu? Z góry? Zawszepodejrzewałaś, że tej góry wcale nie ma... To prawda, że spotkała cię rzecz całkowicie nowai tobie nieznana, ale ilu znajomych i przyjaciół przeżywało zdrady, oszustwa,sprzeniewierzenia, często w obrzydliwej formie? Poniżej poziomu, w sposób, o jaki byś ichnigdy wcześniej nie podejrzewała. A Marek jest w tym szczery i prawdziwy tak, że aż cię tobardziej boli. Nie okłamuje cię, nie bajeruje. Nie oszczędza, bo szanuje waszą wzajemnąuczciwość, która zawsze wam pomagała w kryzysach. To prawda, takiego kryzysu nigdy dotądnie było. Twoje poczucie bezpieczeństwa, przyznaj, oparte w wielkim stopniu na nim, runęło.Już nic nigdy nie będzie takie samo. Ale kto ci gwarantował, że ma być? Kto gdziekolwiek naświecie ma jakąkolwiek gwarancję, że coś, co mu odpowiada i dobrze służy, będzie wieczne?Wolałabyś może, żeby umarł, bo wtedy nosiłabyś kwiatki na jego grób i byłabyś świętą,pogrążoną w żałobie żoną? I byłoby co wspominać, prawda? Jak to mąż nieboszczyk mniejedną całe życie kochał! A teraz ten łajdak kocha też Agnieszkę! I jak go znasz i cenisz,

Page 53: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

a przede wszystkim jak siebie znasz i cenisz, to pewnie jest to świetna dziewczyna» –słuchajcie, aż mnie podniosło! Wstałam, ciepnęłam pigułasy do kibla, spuściłam wodęi oświadczyłam głośno: «No to niniejszym umieranie mamy odfajkowane, kochana moja,a teraz zabierzemy się za nowe życie, jakiekolwiek się ono okaże!»” – Maria zakrzyknęłaostatnie zdanie z entuzjazmem i impetem. Zaczęłyśmy bić brawo, śmiać się, oddychać z ulgąi radością. A potem doczekałyśmy się dalszego ciągu i rozwiązania. Maria wezwała Marka.Podziękowała mu za szczerość i miłość, taką jaką ciągle dla niej ma. Powiedziała, że niezamierza z niego rezygnować, że jest jego żoną od prehistorii i potrzebuje go nadal, aleponieważ go kocha, chce, by był szczęśliwy z Agnieszką, i wierzy, że na pewno byle kogo niepokochał. Więc jeśli on kocha je obie, niech żyje z nimi obiema, ale nie jednocześnie i niew szusach emocjonalnych, szarpiąc się między jedną a drugą, ale po kolei. Żeby wszyscywiedzieli, na czym stoją.

Marek oszalał ze szczęścia i krzyczał: „Mówiłem Agnieszce, że nikt nie ma takiej żony jakja”. Maria ucięła: „Nie życzę sobie opowieści o Agnieszce! Żadnych. I żadnych porównań. Aniskarg, ani chwalenia się. Wasze życie to wasze życie. Nasze życie to nasze życie. Sprawdźmyto”. Marek się zgodził. Postanowili, że to będzie tydzień na tydzień. „Chcę być bezpieczna, żemam nadal mężczyznę w domu. Jest nasza bliskość, są sprawy do załatwiania, reperowania,nasza wielka rodzina, znajomi i przyjaciele. À propos bliskich – sami to wszystko przeżyliśmyw te dni. Nikt jeszcze nic nie wiedział, bo się odcięliśmy. Kiedyśmy się z Markiem dogadali,powiedzieliśmy im i sprawdzamy teraz, kto chce się z nami nadal przyjaźnić. Ale to już innahistoria. To już trwa prawie rok”.

– A jak ci jest teraz z Markiem?

– Inaczej i tak samo. Przecież to Marek. Ciekawie w sumie. Jestem bardziej niezależna.Sporo decyzji podejmuję sama, czego przedtem nie robiłam prawie wcale. Uczę się włoskiegoi zaczęłam jeździć konno, o czym zawsze marzyłam. Marek jest mną zachwycony, a mniecoraz bardziej cieszy moja wygrana.

– Czemu przyjechałaś na grupę – spytałam – skoro wszystko tak mądrze i z miłościąrozwiązałaś!?

– Chciałam skonfrontować moją historię z zupełnie obcymi, nowymi dla mnie ludźmi,kobietami. Usłyszeć, jak ją opowiadam. Poczuć, jak ją odbieracie.

– Zaimponowałaś nam. Dużo od ciebie się nauczymy. Pokazałaś, że zdrowy, szanującyi kochający siebie człowiek nie ucieka przed bólem, rozpaczą, lękiem i gniewem, tylkoprzeżywa je w całej ich prawdziwości, a tym samym może je przekroczyć i sięgnąć dozasobów swej mądrości, mocy i miłości. Dziękujemy ci.

– I ja wam dziękuję. Wyjeżdżam spokojna i jeszcze bardziej ugruntowana w sobie i moimdobrym, nowym życiu.

– A czy myślisz o Agnieszce? Przeszkadza ci? Jesteś zazdrosna? A gdyby mieli dziecko?Czy wiesz, co ona powiedziała na ten układ? Jak się z nim czuje? – dziewczyny zasypałyjeszcze Marię pytaniami. – Coraz mniej uwagi poświęcam Agnieszce. Coraz więcej sobie. Coczuje, co myśli, co decyduje, to tylko jej sprawa. Dziecko musieliby adoptować lub skorzystaćz cudzego nasienia. To ich sprawa. Jeśli chodzi o Marka, ona też wygrała, bo może z nim być.Czy nadal tego będzie chciała? Skąd mam to wiedzieć? Dopóki żyjemy, może się zdarzyćwszystko, czego nawet wymyślić by się teraz nie dało. Ale ja już się tego nie boję!===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 54: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Bogata

Siedzi przede mną piękna kobieta. Wysoka, godnie się trzymająca, wytworna. W rzadkimjuż dziś stylu.

– Mam na imię Regina. (I jeszcze to imię! Wygląda naprawdę jak królowa!) Przyszłam dopani – zaczyna opanowanym głosem – żeby się upewnić, czy mam się czuć winna, czy nie.Przed siedmioma miesiącami mój mąż popełnił samobójstwo. Miał 78 lat. Ja mam 70. Byliśmyze sobą prawie 50 lat. Niedługo mieliśmy obchodzić złote wesele. Stanowiliśmy udanemałżeństwo. Dużo czasu spędzaliśmy razem, a jednocześnie psychicznie dawaliśmy sobiedużą wolność. Mąż całe dorosłe życie zajmował się robieniem pieniędzy, do czego miałogromny talent. Ja studiowałam historię sztuki. Moją rodzinę stać było na taką fanaberię.Pochodziłam z zamożnego domu. Nawet bardzo bogatego. Dla męża było to bardzo ważne.Od początku wiedział, że zrobi duże pieniądze, i chciał mieć żonę, która wie, jak obchodzić sięz bogactwem. Pracowałam naukowo, bardziej dla własnej przyjemności niż ambicji, ale jegoambicje to zaspokajało. Dziękuję, że mi pani nie przerywa. Trudno mi o tym opowiadać, a chcęnakreślić, jak najpełniejszy obraz. Teraz to najgorsze...

Znalazłam go w naszym garażu, gdzie stoi kilka najdroższych aut świata. Siedział martwyw jednym z nich. To były jego trofea. Nie dziwię się więc, że umarł obok nich.

Przez dwa miesiące byłam w szoku. Mieliśmy zaplanowany wyjazd z przyjaciółmi naMalediwy. Cieszyliśmy się na tę wycieczkę. Mąż fizycznie czuł się dobrze. Zawsze dbało swoją kondycję i wygląd. Nikt by go o te 78 lat nie podejrzewał. Tak jak mnie o 70, dodamnieskromnie. Dobrze wykorzystywaliśmy nasze możliwości. Czemu on tego nie uszanował?!(Pierwszy raz zadrżał jej głos.) Przecież mogliśmy jeszcze długo dobrze żyć... Z tym, cozostało... Władkowi nie udała się wielka transakcja, na wiele milionów. Ale to, co zostało, tonadal majątek, który wystarczyłby na tak samo luksusowe życie, jak dotąd.

– Czy pani mąż przegrywał już wcześniej takie sumy?

– Od razu trafiła pani w dziesiątkę. Nigdy! Czy pani sobie wyobraża?! Nigdy.

– To prawdopodobnie zaczął myśleć o sobie, że jest Bogiem? – zaryzykowałam.

– O tak! Był bardzo pewny siebie. Słynął z tego w biznesowych kręgach.

– Co mówił po tej pierwszej, a wielkiej porażce? Jak się zachowywał?

– Nic nie mówił. Był jeszcze bardziej opanowany niż zwykle. Ale ja czułam w nim burzęz piorunami.

– A co pani czuła w sobie?

– Trochę lęku o niego, bo nigdy go takiego nie widziałam.

– Czym dla pani była ta strata finansowa?

– Proszę mi wierzyć, niczym. Ja się nie ekscytowałam jego zyskami i stratą też się nieprzejęłam. Tym bardziej że – jak pani mówiłam – zostało nam dużo. I powiedziałam mu to odrazu. A potem już o tym wcale nie rozmawialiśmy. I teraz to sobie wyrzucam. Co ja powinnambyła zrobić?! Naprawdę nie wiem.

– Gdyby cokolwiek przyszło pani wtedy do głowy, na pewno by to pani zrobiła...Zachowywała się pani zgodnie z waszym zwyczajem, prawda?

– Tak, oczywiście, my w ogóle dużo nie rozmawialiśmy. Raczej uzgadnialiśmy, co będziemyrobić. A potem to robiliśmy.

Page 55: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

– Byli w tym państwo do siebie podobni?

– Tak, a przez te lata jeszcze się dotarliśmy.

– Jest w tym zadaniowość, skuteczność, ale tez dużo wzajemnego zaufania.

– Oczywiście. Czułam się przy moim mężu całkowicie bezpieczna. – Zamyśliła się. Po chwilipowiedziała: – Przyszło mi do głowy coś niesamowitego... że on się zabił, żeby mi zostawić towszystko, co zostało, bo się przestraszył, że jak już zaczął tracić, to nie przestanie!

– Widzę, że bardzo panią ten pomysł poruszył. Jak się pani z nim czuje?

– Dziwnie, nie pomyślałam tak dotąd ani razu... Ale rozmowa z panią coś we mnie otwiera.Jestem zadowolona, że do pani przyszłam, bo nareszcie mogę spokojnie i uczciwie pomyśleći powiedzieć, co chcę. Jak mi z taką myślą? I lepiej, i gorzej. Bo wolałabym przecież, żeby żył,był ze mą, żeby chciał być ze mną tak długo, jak się da. A z drugiej strony – jest w tej myśli takaduża dbałość o mnie, którą zawsze u niego czułam..

– I to panią wzrusza...

– Tak, ale też zasmuca, że on mógł pomyśleć, że dla mnie pieniądze są ważniejsze niżbycie z nim.

– Pani Regino, dla niego pieniądze chyba zawsze były wyznacznikiem sensu, więc mógłpanią rozumieć przez swój filtr. W szoku, który pani przeżyła, było parę ważnych składników.Najważniejszy to śmierć męża, tak nagła; śmierć samobójcza stawia nas wobec tajemnicyjeszcze bardziej bolesnej niż choroba czy wypadek. W utracie kochanej osoby zawiera siępytanie o jej intencje odejścia nie tylko od życia, lecz także od nas. Dlaczego? Oprócz pytań dosiebie o to, co mogłam zrobić, jest też przecież w pani pytanie, dlaczego on to zrobił. A terazpojawiła się możliwość odpowiedzi. Choć w tym punkcie pewności nie uzyskamy, dobrze robisamo poszerzenie możliwości zrozumienia, prawda?

– Tak, lepiej się poczułam. Przestałam tak się kręcić w kółko ze swoimi myślami.

– Pani Regino, gratuluję dużej przytomności umysłu jak na tak świeżą żałobę. Ale przedewszystkim bardzo pani współczuję... Czy pani się wypłakała, wyżaliła, pozwoliła sobie naprzeżywanie bólu?

– Pewnie nie do końca, ale tak, miałam parę takich dni, kiedy zamknęłam się po pogrzebiei tej fali kondolencji i zapewnień od wszystkich, że chcą mi pomóc... Swoją drogą, ważne, abyto usłyszeć, ale jak niby ci ludzie mogą pomóc? Chyba tymi zapewnieniami...

– Pani płacz, pani Regino...

– Domyśla się pani, że nie lubię płakać, uczono mnie opanowywać emocje. Ale płakałam.Samej ze sobą mi łatwiej, przed ludźmi nie umiem...

– Zapraszam panią do płakania – tutaj, przy mnie...

– Może kiedyś, pani Kasiu, dziś na pewno nie! Trzymam się, jak mogę. Bardzo mi zależy,żeby coś zrozumieć. Czy mogłam coś więcej zrobić?! Trochę już mi ulżyło, jak panipowiedziała, że gdybym mogła, tobym przecież zrobiła...

– Wyobrażam sobie, ze zawsze pani stara się zrobić, co tylko się da.

– Tak, nie uciekać od odpowiedzialności – to było nasze motto. Dlatego też jest dla mnietakie dziwne i trudne, aby zrozumieć, czy Władek uciekł od czegoś, zabijając się.

– Trudno to pani zrozumieć, a co dopiero wybaczyć. Albo jeszcze więcej... zaakceptować...

– Nie, nie mogę zaakceptować, to mnie przerasta... Nie wiem, jak teraz żyć... Wszystko byłotakie jasne, wiadome, poukładane...

– I związane w tak wielkim stopniu z nim, prawda? Choć jednocześnie dawali sobie państwo

Page 56: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

dużo przestrzeni.

– Tak. I jedno prawda, i drugie. Nie mamy dzieci. Już od dawna byliśmy jedyną swojąrodziną. Nie licząc przyjaciół i znajomych, których mieliśmy zawsze wielu. Oboje byliśmyzawsze towarzyscy, choć Władek chyba nawet bardziej. Dzisiaj nasi znajomi ciągle się domnie odzywają. Może im się znudzi, bo ja nie jestem gotowa odpowiadać na te wszystkiepropozycje.

– To ważny temat. Dotyczy pani życia teraz, ale wróćmy do pani uczuć związanychz samobójstwem męża. Czy pozwoliła pani sobie na złość na męża, że panią zostawił?

– Złość, powiada pani... Tak, niechętnie przyznaję: poczułam też złość, ale, jak pani tonazywa, chyba sobie na nią nie pozwoliłam. Było mi wstyd, że on nie żyje, a ja się na niegozłoszczę... że to nieładnie.

– Ale zdrowo i prawdziwie! Najważniejsze, że miała pani świadomość tej złości. Ona jestblisko, do wypuszczenia.

– A ją trzeba wypuścić?

– Warto, bo robi się miejsce na inne uczucia. Na kłótnie z Bogiem lub losem, nazaprzeczanie, na żal, smutek, ból, a potem – gdy się przepuści przez siebie i te uczucia –przychodzi czas na zgodę i coraz więcej spokoju. I można zacząć się podnosić do swojego,innego już życia.

– Mówi pani, że to możliwe. Chciałabym, bo bardzo mi ciężko. To jak mam wypuścić tęzłość?

– Pani Regino, pani jest rewelacyjna! Młoda emocjonalnie, elastyczna, otwarta.

– Dziękuję, pani Kasiu, to miłe, ale przesadza pani.

– Nie przesadzam ani trochę, znam masę młodych ludzi nawet w połowie nie tak otwartychi prawdziwych jak pani. To prawdziwe bogactwo psychiczne. Rozumiem, że chce panipracować nad zmianą swojego stanu i zawiązujemy kontrakt terapeutyczny?

– Tak, oczywiście!

– Więc zaczynamy.

Pracowałyśmy z panią Reginą kilkanaście miesięcy. Otwierała coraz więcej swoich uczuć,przestawała się ich wstydzić. Była panienką z „bardzo dobrego domu”, gdzie uczenie młodychdziewcząt elegancji i właściwych form zachowania i myślenia było ogromnie ważne.Ważniejsze od rozumienia ich potrzeb i uczenia realnego życia, ale z drugiej strony –wpajające opanowanie, uprzejmość, wartości moralne i gospodarność. Było to wychowanie,zależnie od domu, mniej lub bardziej sztywne. Pani Regina trafiła nieźle. Najlepszymdowodem na otwartość jej rodziców była zgoda na wybrane przez nią studia. Bo to, że pójdziena studia, nie ulegało wątpliwości. I otwartość na zięcia. Rodzice pani Reginy byli światłymi,wykształconymi bogaczami, żyjącymi za pan brat ze sztuką i kulturą. Ich pieniądze nie byłyz pierwszego pokolenia. Umieli z nich korzystać. Nauczyli też tego swą jedynaczkę. Byłapiękna i miała charakter. Cieszyła się wielkim powodzeniem. Ubiegały się o nią nazwiska,sława, uroda i pieniądze. Wybrała dorabiającego się dopiero, ale bardzo wobec niej szczeregoi uczciwego, pewnego siebie, swej mocy i wartości Władka. Podobał jej się także fizycznie.Świetnie jej się z nim tańczyło. Potem całowało. Potem uprawiało seks. Jak określiła, „Niegadał za dużo i robił swoje. Wiedział zawsze, czego chce. I chciał mnie”. I dodała: „Jegosamobójstwo było pierwszym prawdziwym zawodem, jaki mi sprawił”. Od tego stwierdzenia niebyło już daleko do konstatacji, że pani Reginie tak naprawdę udało się całe dotychczasoweżycie i miłość i że jeden zawód, nawet tak wielki i bolesny, to bardzo mało jak na 70 lat życia.

Page 57: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Regina nauczyła się płakać wtedy, gdy tego potrzebowała. Najpierw przy mnie, potem przyswoich przyjaciółkach, które dopuszczała do siebie coraz bliżej. Odkrywała, że nawet nieprzypuszczała, jak dobrze może się czuć z kobietami. Jej bliska więź z mężem nie dawałamiejsca na prawdziwą kobiecą przyjaźń.

„To wspaniałe, że w jednym życiu mogę zaznać tak różnych relacji” – ta niezwykła kobietaumiała się cieszyć i znajdować pozytywy we wszystkim wokół. Regina wybaczyła sobie, że niebyła w stanie powstrzymać swego męża od samobójstwa. Wybaczyła i jemu. Pogodziła sięz tym, że pewnie nigdy nie dowie się, dlaczego targnął się na swoje życie. Czy pchnęła go dotego kroku jego chora ambicja, czy ucieczka przed wstydem porażki, przegrana rywalizacja,czy dziwna troska o nią? Przy całej bliskości i głębokiej więzi drugi człowiek jest zawsze innymświatem.

Regina na nowo, z coraz większą przyjemnością zaczęła korzystać z uroków życia, wygodyi luksusu bogactwa, wracając do życia towarzyskiego i zauważając z radością, że nadal mawielkie powodzenie.

Na pożegnanie podsumowałam jej życie.

– Jest pani, Regino, dzieckiem szczęścia na kolanach Wszechświata! Bogata we wszystko,czego można chcieć i co można mieć.

– To prawda, pani Kasiu. Dziękuję za nowe, drugie życie.

Regina wyruszała właśnie z jedną z przyjaciółek w podróż dookoła świata.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 58: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Gorąca

Widok Roksany zapiera dech. Nie tylko z powodu jej niezwykłej urody i wspaniałego ciała.Z Roksany bucha niezwykła energia. Wszystko, co robi i mówi, jest intensywne i ostateczne.Zwraca uwagę zarówno kobiet, jak i mężczyzn i wszystkim kojarzy się z seksem. Takieuposażenie może być zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Długie lata było tow życiu Roksany przekleństwo.

Roksana miała oboje rodziców aktorów. Obydwoje – bardzo piękni i bardzo egocentryczni.Imię otrzymała dzięki roli, którą matka grała w sztuce „Cyrano de Bergerac”. Roksanamieszkała z matką i babką, ponieważ ojciec opuścił je bardzo wcześnie. Żył we Francji, doPolski nie przyjeżdżał, pieniądze przysyłał rzadko i niechętnie, choć ogromnie się tamwzbogacił. Matka Roksany miała wielu kochanków, ale ponieważ w sercu hodowała zapiekłąmiłość i nienawiść do ojca Roksany, z nikim nie umiała się związać. Chodziła wieczniewściekła, utyskując na wszystko, jej głównym tematem był ON – raz jawił się w jejopowieściach jako bóstwo, które straciła, raz jako łajdak niewart splunięcia. Babcia Roksanybyła cicha i troskliwa wobec wnuczki, ale w obliczu siły i energii matki Roksany była małoważna w ich domu. Matka raz przytulała Roksanę, a raz od siebie odpychała. To płakała przycórce, że bez jej ojca z niczym sobie nie radzi, to znowu wymyślała bajeczne scenariusze natemat przyszłej wspaniałości ich życia.

Roksana znalazła sobie wewnętrzną przestrzeń do życia w książkach, a kiedy zaczęłamalować w kółku plastycznym – otworzył się przed nią nowy cudowny świat. Malarstwo jąuratowało, miała coś, co było tylko jej, i – co było niezmiernie ważne – matka nie miała do tegożadnego dostępu.

Żyło im się coraz gorzej, matka bowiem przez swój trudny charakter wszystkich do siebiezrażała, poza tym starzała się, a liczba ról dla kobiet nie zwiększa się wraz z ich wiekiem.Zaczęła szykować Roksanę na wyjazd do ojca po pieniądze. Wyposażały ją z babciąw sukienki zbyt infantylne dla niej, żeby podkreślić jej dziecięcość. Roksana nie chciała tegowyjazdu, bała się go, ale nie miała wyboru – z matką nie było dyskusji. Miała 13 lat i pierwszyraz jechała sama – w dodatku do tego nieznanego, wszechmocnego potwora, który się niąnigdy nie interesował. Pobyt u ojca był koszmarem. Ojciec wyglądał wspaniale, miał pięknydom z basenem i ogromnym ogrodem oraz atrakcyjną żonę, która od początku była wobecRoksany zimna i wyniosła. Ale najgorsze stało się drugiej nocy i trwało aż do wyjazdu. Ojciecprzychodził do niej każdej nocy i gwałcił ją, strasząc, że jak komuś o tym powie, nie dostanieani grosza. „Po to przecież mamusia cię przysłała” – mówił do niej. Roksana przeżyła miesiącjak w strasznym śnie. Zamknięta w willi, całe dnie siedziała w basenie, a jej łzy mieszały sięz wodą. Wróciła do matki, która pytała tylko o to, czy ojciec kocha drugą żonę i jaka ona jest.Ani razu nie zapytała Roksany o to, jak spędziła czas i jak się tam czuła.

Przez kilka lat, do końca szkoły Roksana żyła niczym za szybą. W międzyczasie umarłababcia – jedyna osoba, której na niej zależało. Na pogrzebie Roksana była jak skamieniała.Potem prawie nie malowała, jakoś dotrwała do matury. Od razu po zdaniu egzaminów znalazłapracę kelnerki, wynajęła z koleżankami mieszkanie i wyprowadziła się od matki. Oderwanie odniej przyniosło Roksanie wielką ulgę i odzyskała część dawnej energii. Natychmiast zaczęłamalować. We wspólnym mieszkaniu dziewczynom żyło się całkiem nieźle. Było im wesoło,choć zarabiały nie za dużo, to dzieliły się wszystkim, co miały, także ciuchami i kosmetykami.

Roksana, mimo że budziła wielkie zainteresowanie mężczyzn, stroniła od nich. Jednak kiedy

Page 59: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

w końcu się zakochała, okazało się, że wybrała pięknego łajdaka. Nic dziwnego – tylko takiwzorzec mężczyzny został jej wpojony. Szybko zaszła w ciążę, zamieszkała z Ludwikiem,który powoli, acz skutecznie zrobił z jej życia piekło. Czuła, że się rozpada na dwie części –przy Ludwiku jest przestraszoną, uległą kobietą, przebywając z innymi ludźmi, jest pewnasiebie. Utrzymywała kontakty z przyjaciółkami i ludźmi ze środowiska artystycznego, o coLudwik był wściekle zazdrosny i robił jej dzikie awantury. Tego jednak Roksana nie dała sobienigdy odebrać. Mówiła o sobie, że odkąd zaczęła myśleć i czuć, jest feministką. Zdawała sobiesprawę ze swojego uzależnienia od Ludwika i z tego, że potrzebuje pomocy, ratunku.

Przyszła wtedy do mnie, powiedziała, że wybrała mnie dlatego, że jestem feministką i wie,że na pewno pomogę jej stanąć na własnych nogach. Rozpoczęła pracę indywidualną orazw kobiecej grupie terapeutycznej. Bardzo ciekawy był rozdźwięk pomiędzy niezwykłąinteligencją i świadomością Roksany jako kobiety i artystki a jej dziecięcą, lękową zależnościąod partnera. Jej wnikliwość, celność uwag i bezkompromisowość były dla kobiet w grupieniezwykle cenne i pomocne. Jednocześnie, kiedy chodziło o sprawy Roksany, wzruszała jakomała, przestraszona dziewczynka. Roksana coraz wyraźniej widziała tę przepaść w sobiei wytrwale zaczęła budować nad nią mosty. Rozwijała się jej kariera artystyczna. Malowałaobrazy ostre kolorystycznie i w treści. Dominował w nich seks pełen cierpienia i przemocy.Bulwersowało to opinię publiczną, przez jednych była odsądzana od czci i wiary, a przezinnych – chwalona za odwagę i nowatorstwo.

My, które ją znałyśmy, wiedziałyśmy, jak bardzo jej twórczość jest odreagowaniem jejprzeżyć i jak pozwala się jej wyzwolić. Nie było w niej nic koniunkturalnego – choć niektórzy jejto zarzucali. Roksana zyskiwała uznanie, jej nazwisko stało się głośne. Ludwik nie mógł tegoznieść, a ona coraz mniej znosiła Ludwika. Gdy ich córka miała cztery lata, Roksana rozstałasię z nim. Nie oznaczało to, że Ludwik dał jej spokój.

Roksana zaczęła mieć indywidualne wystawy i jej obrazy były coraz droższe. Stała sięmodna także za granicą. Mogła pozwolić sobie na zakup mieszkania i niezależność finansowąod Ludwika. Zbierało się wokół niej coraz więcej interesujących ludzi. Pierwszy raz w życiupoczuła, że ma przyjaciół i ułożone życie. Wtedy nadszedł kolejny cios. Zaprzyjaźniony z niąmarszand oszukał ją – ukradł kilkadziesiąt obrazów z jej ostatniej wystawy i uciekł za granicę.Większość z nich była już sprzedana. Roksana musiała – i chciała – pokryć długi wobecnabywców. Sprzedała mieszkanie, ale pieniędzy nie starczyło. Prawie ją to wykończyło –zawiódł ją jej bliski przyjaciel, została okradziona i bez środków do życia, a w dodatkuz nadszarpniętą reputacją. Trzeba być Roksaną, żeby się całkiem nie załamać. Na szczęścienie zawiedli jej przyjaciele i grupa kobieca. Pożyczali jej pieniądze, znaleźli niedrogiemieszkanie do wynajęcia, pomagali w opiece nad córką i wspierali duchowo. Roksana powoliwychodziła z rozpaczy i odrętwienia, w które wpadła po tej „niespodziance”. Była corazbardziej świadoma tego, że skoro przetrzymała już tyle batów od życia, a nadal potrafi sięśmiać i cieszyć z towarzystwa bliskich jej ludzi, to może być już tylko lepiej. Śmiała się, żespotkało ją to samo, co wielkiego Leonarda Cohena, którego okradła jego księgowa.„Musiałam tyle stracić, żeby zobaczyć, ile tak naprawdę mam. Dowiedziałam się o sobie, żealbo całkowicie nie ufam, albo całkowicie ulegam i że powinnam zająć się sobą bardziejrozważnie niż dotąd. To moje życie, dużo go jeszcze przede mną. Mogę się jeszcze sporonauczyć i z tego korzystać. Już nie pozwolę się wykorzystać, okraść ani oszukać, a poza tymmam siebie, moje dziecko i mój talent. I mam przyjaciół”.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 60: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Pusta

Ładna, zgrabna, w klasycznym, ale modnym niebieskim garniturze, z czerwoną apaszką naszyi i delikatną złotą biżuterią, w granatowych butach na średnim obcasie, z dużą, skórzanątorebką, Agnieszka wygląda jak idealna pracownica korporacji. Którą oczywiście jest.

Jest też „słoikiem”, czyli elementem napływowym do stolicy, pochodzącym z odległego,niewielkiego miasteczka. Nazwę „słoiki” ukuto na ludzi przywożących ze swoich rodzinnychdomów jedzenie w słoikach. Żeby było łatwiej, taniej, zdrowiej i przyjemniej na dorobkuw Warszawie. Warszawiacy chyba zazdroszczą im tych słoików z peklowanym mięskiem,gołąbkami, grzybkami w occie i innymi rarytasami.

Agnieszka była najzdolniejsza w swojej klasie i w całej szkole. Ba, chyba w całym regionie!Wygrywała olimpiady historyczne i polonistyczne, ale poszła na prawo, bo tak jej poradziłapolonistka: „Dziewczyno co będziesz robić po polonistyce albo historii? Uczyć, jak ja. Da sięprzeżyć, ale ty jesteś na to za mądra. A prawo otwiera wszystkie drzwi. Szczególniew kapitalizmie”.

Prawo otworzyło drzwi nawet w Warszawie. Rodzina pękała z dumy. Sąsiedzi i znajomi też– czyli cała miejscowość.

Agnieszka i bała się, i cieszyła z tej wielkiej zmiany. Studiowała w Poznaniu, bo tam z domubyło najbliżej. Otarła się już więc o duże miasto. A że była bardzo spokojna i nastawiona tylkona naukę, nie zaznała właściwie radości życia studenckiego. Na randki nie chodziła. Wyniosłaz domu „zasady”. Z potępieniem patrzyła na koleżanki zmieniające facetów jak rękawiczki.Mama mówiła: „Za mąż zdążysz wyjść po studiach. Bylebyś zawód miała. Ustatkujesz się,urządzisz, znajdziesz lepszą partię. Teraz już się ludzie tak wcześnie nie łączą”. Skąd mama towiedziała, Agnieszka nie miała pojęcia, ale nauczyła się słuchać starszych. Zawsze ją chwalilii nią się chwalili, że to szczęście mieć takie posłuszne, porządne dziecko, żadnych kłopotów,tylko pociecha i duma.

Nie miała wielu przyjaciółek. Jedną ze szkoły. Jedną ze studiów. Nie należała nigdy dożadnej paczki, nigdy nie była popularna i nie miała powodzenia u chłopaków. Jej wspaniałewyniki w nauce uwielbiali nauczyciele i rodzice. Kolegów drażniły, tym bardziej że Agnieszkanie dawała ściągać i nie podrzucała podpowiedzi. Mówili o niej, że jest „niespołeczna”.

Z taką postawą spotkała się w warszawskim miejscu pracy: wyścig do awansów, chłodna,jakby wymuszona uprzejmość, brak wzajemnej pomocy, krótkotrwałe sojusze zamiastprzyjaźni. Początkowo zupełnie jej to nie przeszkadzało. Dla niej też ambicja byłanajważniejsza. Jednak była przyzwyczajona do obecności kogoś bliskiego, komu ufałaz wzajemnością, i to wystarczało, dawało emocjonalne bezpieczeństwo. Poza tym czułaaprobatę nauczycieli i ciepło domu rodzinnego. Tutaj tego nie było. Spróbowała zbliżyć się dojednej z koleżanek. Rozczarowała się boleśnie, bo ta porzuciła ją szybko dla innych relacji,ujawniając przy okazji jej osobiste zwierzenia. Bardzo ją to zabolało i zrodziło bezradność. Niewiedziała, jak się ma zachować. Udawała, że nic się nie stało, ale ziemia usuwała się jej spodnóg. Dotarło do niej, że nie ma szans na zmianę kontaktów w zespole, bo przykład szedłz góry. Intrygi i donosy popierała bowiem szefowa, wręcz ich oczekiwała. A tak Agnieszka nierobiła i nie zamierzała robić.

Straciła apetyt, zaczęła źle sypiać, rano niechętnie szła do pracy. Wieczorami nie wiedziała,co z sobą robić. Samotność dotkliwie dawała o sobie znać. Oczywiście mogła na wszystkieweekendy jeździć do domu, ale to nie było rozwiązanie na całe życie. Poza tym wstydziła się

Page 61: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

przyznać bliskim. Nie chciała stracić opinii doskonałej w każdym calu. To, że rodzice zwracająsię do niej jak do kogoś niezwykłego, a obie, dużo młodsze siostry prawie się do niej modląi słuchają jej jak wyroczni, było cenną pożywką emocjonalną. Nie dało się jednak ukryć tego,że schudła, źle wygląda i jest smutna.

– Dziecko, ty masz jakąś depresję – nazwała to mama. – Natychmiast opowiadaj, co ci siędzieje!

Opowiedziała, szlochając. W końcu odkryła swoją warszawską udrękę.

– Boże, córko – zakrzyknął ojciec – mnie to się nigdy ta kariera w stolicy nie podobała. I poco ci to. Tu też jest bank w powiecie, możesz tu pracować!

– Tato, w tym banku pracuje kilkanaście osób, a w moim kilkaset! I ile ja bym tu zarabiała!

Agnieszka dobrze pamięta, jak ojciec chlubił się córką. Ale on już taki jest, że zawsze marację. Mama płakała, ojciec mędrkował, siostry wybałuszały oczy.

Niewiele z tego dla Agnieszki wyniknęło. Najistotniejsze było to, że wreszcie mogła sięwypłakać, nie musiała udawać, że wszystko u niej, jak zawsze, jest super.

Pojawiło się pytanie: co dalej? Rezygnować, czyli wracać, nie chciała. Nie po to tyle sięuczyła i tyle już wytrzymała.

I wtedy właśnie Agnieszka zjawiła się u mnie. Spytałam o jej uczucia. Z trudnościąodpowiedziała. Okazało się, że o swoich uczuciach właściwie nie myślała. Ona się zawszeuczyła i co najwyżej rozważała, jak się zachować w danej sytuacji, by być jak najlepiejocenioną. Zdziwiła się, że mogła okazać złość lub niezadowolenie, gdy koleżanka zachowałasię nie fair i zdradziła jej tajemnice. I zażądać przeprosin. Zdziwiła się, gdy jej powiedziałam,że sama sobie nie współczuje i nie wspiera siebie. Z dużym zdziwieniem przyjęła, że rodzinateż nie zajęła się właściwie jej samopoczuciem, utyskując jedynie na tę wstrętną stolicę orazszukając rad dla niej i za nią. Spytałam: czy zmaltretowana, obolała osoba może znaleźć dobrerozwiązanie? Teraz ona wytrzeszczała oczy...

Agnieszka, nic nie ujmując jej zdolnościom i indywidualności, jest typowym „produktem”naszych czasów. Pochodzi z rodziny ciepłej i serdecznej, ale nieobytej w świecie, a już napewno nie w świecie wielkiego miasta. W dodatku jest to rodzina stereotypowa, szukającaoparcia w powtarzanych naokoło truizmach. Rodzina, dla której miarą sukcesu jest wyrwaniesię z dotychczasowego życia, jednak nieznająca ceny, jaką za takie wyrwanie trzeba zapłacić.Wiara w potęgę wiedzy czy raczej dobrych ocen wydaje się im wystarczać. Wszyscy tylkow tym Agnieszkę wspierali. I rodzice, i nauczyciele sami poprawili sobie samopoczucie,karmiąc się jej osiągnięciami – „nasza krew” lub „moja uczennica”! Nikt nie zadbał o jejosobiste zainteresowania, o to, by miała dla siebie coś innego niż tylko naukę lub pracę.

W Polsce wielu rodziców dumnie oznajmia: „nasze dziecko nie ma żadnych innychobowiązków oprócz nauki”, i nie zdaje sobie sprawy, że zmusza swoją pociechę do byciacyborgiem. Szkoła niestety gorąco to popiera, bo uczeń, który się tylko uczy, nie sprawiakłopotów, czytaj: nie wymaga uwagi ani prawdziwej pedagogiki.

Agnieszka jest (typową dla polskiego modelu bliższego tresurze niż wychowaniu) osobąo przerośniętym Wewnętrznym Rodzicu z masą powinności, z których najważniejsze to słuchajstarszych, bo tylko oni mają rację, także na twój temat; ucz się, bo tylko to zapewni ci dobrobyti prestiż, oraz: masz być zawsze i wszędzie w porządku, czyli nikomu nie sprawiać kłopotówi spełniać cudze oczekiwania. I to by było na tyle. Zupełnie niewyartykułowane, ale za tonajmocniejsze zalecenie brzmi: „Zapomnij o sobie i o swoich prawdziwych potrzebach!”.Straszne.

Page 62: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Agnieszka okazała się osobą idealnie nadającą się do spełnienia tych oczekiwań. Miała teżza sobą serdeczność rodziny, co jest wielkim darem dla dziecka, gdyż niestety nie wszystkierodziny stereotypowe są serdeczne i ciepłe. Umiała też zjednać sobie przyjaciół i im zawierzyć.To też plus – choć zawężała bliskość do jednej tylko, wybranej poza rodziną, osoby. Dopókidziałały pochwały, bezpieczeństwo i codzienność w znanym otoczeniu, dopóty funkcjonowała,jak by się wydawało, bez zarzutu. Właśnie, bez zarzutu... To zarzuty i krytyka z pozycji Rodzicasłużą u nas tak chętnie do „motywowania” młodych ludzi do przystosowania się.

Agnieszka uświadomiła sobie, z bólem i smutkiem, prawdę: jej życie jest puste. Ona samateż jest uczuciowo pusta, choć tak pełna wiedzy. Oprócz rodziny i dwóch przyjaciółek nikogonie obchodzi. Ją też mało kto obchodzi. Pusto jest wokół niej i w niej.

Jej Wewnętrzne Dziecko zostało porzucone przez rodziców, nauczycieli i przez nią samą.A właściwie zostały pozostawione w zamkniętej komórce prawie wszystkie aspekty Dzieckaoprócz jego zadaniowości i posłuszeństwa. Agnieszka zobaczyła, że ma do odkrywania masęziemi nieznanej, a niezwykle ciekawej: swoje osobiste chęci i niechęci, uczucia z ich ogromnąpaletą, relacje, także z chłopakami i mężczyznami, zabawę, nieposłuszeństwo, bunt, złość,własne wybory, próby i błędy, twórczość, kreatywność, odkrywanie ciała i jego przeróżnychmożliwości, ruch i taniec, sport dla przyjemności, a nie dla wyczynu, erotyzm, seks, lenistwo...

Agnieszka jeszcze w szkole odkryła autoerotyzm i uprawiała go regularnie, choć nie bezpoczucia winy. Ale – nie odpuściła. I dobrze! Teraz bardzo się ucieszyła, że świadczy to o jejnaturalnych zasobach i dobrej intuicji.

Uświadomiła sobie istnienie Wewnętrznego Dorosłego, niezbędnego dla niezależności,wolności i mądrości Dziecka, a pomijanego i zwalczanego przez rodziców. Dla rodzicówchcących mieć grzeczne dziecko jego Wewnętrzny Dorosły to wróg, który jest źródłemniezależnych decyzji.

Agnieszka zaczęła pracować w kobiecej grupie rozwojowej. Zrozumiała, że nie jest skazanana puste koleżanki z korporacji. To miejsce to aż praca i tylko praca. Nauczyła sięasertywności, odkryła miasto jako miejsce, gdzie wiele się dzieje i znów się zdziwiła, dlaczegoprzedtem z tego nie korzystała. Dotarło do niej, że jest uzależniona od zadań, jestpracoholiczką właściwie od początku szkoły.

Pracoholizm trudno leczyć, bo w społecznym odbiorze jest postawą godną podziwu, gdyżprzeważnie przynosi pieniądze i sukces zawodowy. Agnieszka jest już świadoma, że chorobamoże wrócić w każdej chwili, że musi uważać na „głaski” przełożonych, gdyż to zawszenajmocniej motywowało ją do pracy ponad miarę. To, że osoby postawione wyżej w hierarchiifirmy są z niej zadowolone.

Oczywiście najważniejsze było dla niej zawsze zadowolenie rodziców. Jednak trzebawydorośleć i przestać być posłusznym, grzecznym dzieckiem. To było trudne wyzwanie i długiproces. Agnieszce się udało. Podziękowała rodzicom za życie, miłość, oparcie, alezweryfikowała swoją wobec nich postawę. I zrobiła to z taką klasą, że oni nawet tego niezauważyli. Nadal ją bardzo kochają i są dumni, że wygrała z tą wredną Warszawą. A ona wie,że wygrała ze sobą i siebie. I jest z tego naprawdę dumna.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 63: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Lojalna

Jadwiga była w swojej rodzinie drugim dzieckiem, najstarszy był brat, potem urodziła sięona i jeszcze dwie siostry. Zarówno mama, jak i wszystkie córki były bardzo ładne. Jadziaz rodzicami i rodzeństwem mieszkali w niewielkim miasteczku pod Łodzią. Ojciec pracowałw urzędzie miejskim w Łodzi, matka zajmowała się dziećmi i domem. Ale przede wszystkimbyła dewotką. Kościół i modlitwy były najważniejsze, ciągle trzeba było śpiewać nowenny,a dom był pełen księży, których matka karmiła, poiła i słuchała we wszystkim. Nie pozwalałana żadne świeckie zbytki, bo to grzech. Prawie wszystko, co miłe i wesołe, było grzechem.Jadzia nie mogła chodzić na spotkania z koleżankami. Nauczyła się więc kłamać, że idzie sięuczyć, wychodziła z domu w szkolnym fartuszku, a w worku na kapcie miała schowanąsukienkę, w którą przebierała się u koleżanki.

Gdy Jadzia miała 12 lat, jeden z odwiedzających jej rodzinny dom księży próbował jązgwałcić. Przerażona pobiegła do mamy po pomoc. Matka nakrzyczała na nią, że jestkłamczuchą, która opowiada takie straszne rzeczy o świętej osobie.

Jadzia była zdruzgotana i całkowicie bezradna. Do ojca nie poszła, bo jego prawie nie byłow domu i nie czuła z nim więzi. Po tym wydarzeniu straciła też resztki więzi, które łączyły jąz matką.

Jadzia najbardziej kochała najmłodszą siostrę Wiesię. Przeżyła kolejny straszny cios, gdyWiesia umarła na chorobę płuc w wieku 16 lat. Trwała wówczas II wojna światowa. Starszybrat został lekarzem i miał w Łodzi gabinet. Jadzia z radością opuściła dom i pojechała doniego. Wyjechała tym chętniej, że zaginął ojciec i atmosfera w domu była coraz gorsza. Matkachyba podejrzewała, że mąż ją rzucił. Jadzia raz pomyślała, że wcale by się nie dziwiła takiejdecyzji ojca, ale zaraz potem zawstydziła się tej „brzydkiej” myśli.

O dziwo, w Łodzi pod okupacją niemiecką żyło się jej dużo lepiej niż w domu rodzinnym.Odetchnęła. Była młoda, piękna, pracowała, zarabiała. Nareszcie mogła ubierać się tak, jakchciała. Ujawniły się jej elegancja, dobry gust i zamiłowanie do strojów. Miała wielkiepowodzenie. Brat był ciepłym, dowcipnym człowiekiem, świetnym lekarzem, miał wielupacjentów. Rodzeństwu powodziło się dobrze.

W domu ich wujostwa zbierała się komórka AK. Jednocześnie został tam zakwaterowanykapitan Wehrmachtu Anton Zepf. Okazał się wrażliwym człowiekiem, artystą – wspaniale grałna pianinie i świetnie rysował – ponadto uczestniczył w wojnie wbrew swym przekonaniom.A – co najwspanialsze – podczas zbiórek AK patrolował ulicę, żeby uprzedzić ewentualneniebezpieczeństwo. Podkochiwał się w pięknej Jadzi i narysował jej portret. Na prośbę Jadzinarysował też ze zdjęcia portret Wiesi i ofiarował jej własny, na pamiątkę.

Jadzia go lubiła, ale podobał jej się Edgar, jeden z akowców. Kiedy poznała jego bliskich,a zwłaszcza matkę, poczuła, że chce być częścią jego rodziny. Mama Edka była dużą, ciepłąi mądrą kobietą, która przyjęła dziewczynę syna z otwartymi ramionami. Serce Jadwiginareszcie zaufało. Jakże chciała mieć taką mamę. Zaręczyli się z Edgarem. Niedługo potem onposzedł ze swoim oddziałem do lasu.

Zaczęły się tragedie. Rodzice Edka byli całkowicie spolonizowanymi łódzkimi Niemcami.Odmówili podpisania Reichslisty podsuwanej przez okupanta obywatelom pochodzenianiemieckiego. Ojciec Edgara został zabity, mama wysłana poprzez Radogoszcz do obozukoncentracyjnego Ravensbrück, a Edgar wraz z bratem, Fredem, zostali aresztowani podczasodwiedzin u rodziców i wywiezieni do obozu koncentracyjnego w Mauthausen. Jadwiga po raz

Page 64: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

kolejny straciła oparcie tych, których kochała, i poczucie sensu życia. Nie poddawała sięjednak. Z narażeniem życia zaniosła paczki z żywnością do Radogoszczy i na nasyp kolejowy,gdy wieziono transport kobiet do Ravensbrück. Żegnała swoją wymarzoną mamę.

Po rodzicach Edgara nie zostało nic. Żadnych zdjęć (Jadzia miała tylko trzy zdjęciadorosłego Edka), żadnych pamiątek. Dziewczyna miała jednak świadectwo urodzenianarzeczonego, potrzebne, aby zawrzeć ślub. I jeszcze wieszak z przedpokoju, który sąsiedziporwali w chwili nieuwagi niemieckich żandarmów, gdy ci rabowali dobytek rodziny. Tenwieszak sąsiedzi dali Jadwidze na pamiątkę. Wiedzieli, jak ważna była dla niej ta rodzina.

Edgar pisał z Mauthausen piękne listy miłosne, dziękował za paczki, grypsy, które Jadziaposyłała, prosił o utrzymywanie kontaktów z kolegami na wolności i o wiadomości od nich i dlanich. Jadzia z przejęciem i poświęceniem wykonywała polecenia i prośby narzeczonego,zdobywała kontakty i szukała możliwości ulżenia mu tak, jak tylko mogła.

Była jednak bardzo młoda, czuła się osamotniona i spotkała kogoś, w kim zakochała siębardzo mocno. To był partner, który pasował do niej bardziej niż Edek. Wówczas dotarło doniej, jak wielką część uczucia do Edgara stanowiła tęsknota do dobrej matki, którą odnalazław jego mamie. Jej ukochany postanowił wyjechać na zawsze do Wielkiej Brytanii. Bardzochciał zabrać ją ze sobą, mimo to nie zdecydowała się na wyjazd. Była zbyt lojalna. W Polscebyli jej matka, brat, z którym pracowała, młodsza siostra i Edek, oficjalny narzeczony,uwięziony w obozie, pozbawiony rodziców. Poza tym bała się tak radykalnej zmiany życia.

Z wyzwolonego obozu brat Edgara wyjechał do Australii. Edgar, skrajnie wycieńczony,wrócił do Łodzi, gdzie nie było już jego rodziców ani mieszkania. Nieliczni krewni żyliw Warszawie i Skierniewicach. Jadwiga miała już swoje mieszkanie, w którym wisiały portretywykonane przez Antona i innych artystów, którzy ją malowali. Jej matka nie pozwoliła jednakEdkowi się tam zatrzymać, bo według niej to był grzech zamieszkać razem bez ślubu. WzięłaEdka do siebie, odkurowała i pożeniła parę, gdy nieco wydobrzał. Wtedy Jadwiga i Edgarzamieszkali razem. Po roku pojawiła się Kasia. Edek kąpał ją, przewijał, gotował jej zupki.Młode małżeństwo miało wspaniałe grono przyjaciół i znajomych, z którymi uwielbiało siębawić. Oboje mieli dobrą pracę, byli odpowiedzialni, awansowali. Gdy Kasia miała rok, przyjęlinianię, by Jadwiga mogła swobodnie pracować.

Świat po wojnie był niełatwy, ale ludzie tak bardzo chcieli znów normalnie żyć. Śpiewali,tańczyli, bawili się. Jadzia i Edek wyjeżdżali, najczęściej razem z paczką znajomych, nadmorze, nad jeziora. Byli młodzi, piękni, dowcipni, lubiani.

Ale... nie byli dobrani. Jadwiga chciała ubierać męża elegancko, on się opierał, ponieważnie interesowała go moda. Ona uwielbiała bale, na które mogła pójść w długiej, wspaniałejsukni. On, choć dobrze i chętnie tańczył, wolał to robić w bardziej kameralnych warunkach. Ondyskutował z córką, dzielił się z nią swoją wiedzą, grał w domu w piłkę, boksował się, robił to,co umiał i co robiłby z chłopcem. Córka go uwielbiała, od pierwszych dni mieli wspólny język.Jadwiga natomiast na jakiekolwiek pytania Kasi odpowiadała: „Zajrzyj do encyklopedii albozapytaj ojca”. Nie lubiła ich zabaw w domu ze strachu, że jeszcze coś rozbiją. Niania teżuwielbiała ojca swojej podopiecznej, a pani domu się bała. Kasia, dorastając, stawała sięwobec matki coraz bardziej krnąbrna, Jadwiga nie umiała do niej trafić. Córka była bardzopodobna do ojca, a Jadwiga przecież przyjęła go za męża bardziej z powodu nieszczęsnychokoliczności niż z wyboru. Jej serce było gdzieś w Wielkiej Brytanii.

Edgar coraz częściej spędzał noce na zakrapianym brydżu. Znajomi i przyjaciele zaczęli imsłużyć za płot odgradzający ich od siebie, uwalniający od bycia w swoim własnymtowarzystwie. Jadwiga poświęcała sporo energii i wysiłków na „załatwianie spraw” dlaprzyjaciół i znajomych, co było niezbędnym zajęciem w PRL-u. W domu miała do bliskich

Page 65: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

o wszystko pretensje, Edek tego nie znosił i wychodził. Dziecko pyskowało. Niania patrzyław milczeniu z dezaprobatą.

Tak dalej nie dało się żyć. Któregoś lata, kiedy Kasia była na obozie harcerskim, zdechł jejukochany pies, a Jadwiga, po kolejnej kłótni z mężem, podjęła radykalne decyzje. Zwolniłanianię. Wyprowadziła Edgara z domu. Poinformowała Kasię o tych zmianach po jej powrociez obozu. Zaczęły się trudne lata nienawistnego krążenia matki i córki koło siebie we wspólnymmieszkaniu jak w klatce.

Jadwiga nie znosiła chłopaka Kasi, który się nie uczył, lekceważył nauczycieli i byłpiekielnie inteligentny. Z Jadwigą w ogóle się nie liczył. Choć zabroniła mu spotykać sięz córką, to bezsilnie patrzyła, jak co rano, gdy ona jechała do pracy, on przychodził po Kasiępod dom, aby odprowadzić ją do szkoły.

Jadwiga i Kasia albo ze sobą nie rozmawiały, albo się kłóciły. Obie cierpiały. Nie wiedziałyjednak, co z tym zrobić. Zdarzały się chwile miłe i zabawne, wzbudzały nikłą nadzieję naporozumienie, która pryskała przy następnej awanturze.

Regularne spotkania z ojcem i wyjazdy z nim na Mazury były dla Kasi rajem i wytchnieniem.Po nich zawsze najtrudniej wracało jej się do domu. Obie z matką wiedziały, że tak się dalejnie da żyć.

Kasia już dawno wybrała kierunek, który bardzo chciała studiować, ale którego – naszczęście – nie było w Łodzi. Jadwiga załatwiła jej wspólny pokój ze starszą panią w Ursusiepod Warszawą, chociaż warszawscy znajomi zaoferowali puste mieszkanie pod opiekę, i dotego w Śródmieściu. „Muszę myśleć o jej moralności” – tłumaczyła Jadwiga, sama przed sobąnie chcąc się przyznać, ile w jej decyzji było złości na córkę, a ile szczerej troski i jak podobnestały się ich relacje do jej relacji z matką...

Nie zdziwiła się, ale nie podobało jej się, gdy Kasia po pół roku sama znalazła sobiemieszkanie w Warszawie. Gdy Kasia kończyła pierwszy rok studiów, Edgar umarł na raka płuc.Nadwątlony obozem koncentracyjnym organizm nie wytrzymał wielu lat nocnych partyjekbrydża w tumanach dymu papierosowego. Kasia rozpaczała, ale po cichu. Załatwiła wszystkieformalności pogrzebowe za co, po raz pierwszy w życiu, doczekała się podziękowania odmatki. Jadwiga została wdową. Rozwodu z Edgarem nigdy nie wzięła, latami żyli w separacji.

Biegły lata. Kasia wrastała w stolicę, dla obu pań było jasne, że nie wróci do Łodzi. Do matkiprzyjeżdżała w odwiedziny. Często związane one były z wydarzeniami towarzyskimi. Matkaurządzała bowiem wspaniałe przyjęcia, w których Kasia chętnie pomagała i brała udział.Równie chętnie obie udawały się na spotkania do przyjaciół i znajomych. Także w ich relacjisposobem na wspólne przetrwanie było schowanie się wśród ludzi. Były to jednak bardzociekawe i miłe zdarzenia. Jadwiga w ogóle prowadziła życie aktywne kulturalno i towarzysko.O tym mogły rozmawiać. To je zbliżało.

W domu Jadzi zaczął pojawiać się Wojtek, przystojny wdowiec z dalszych kręgówznajomych. Kasia odetchnęła z ulgą, że matka może w końcu zazna szczęścia z mężczyzną,czego szczerze jej życzyła – z nadzieją na własne korzyści. Gdyby matka wpuściła do swegożycia intymną radość, może przestałaby nieustannie ją krytykować.

Niestety. Wojtek zniknął. Kasia spytała, czemu.

– Czy ty wiesz, czego on ode mnie chciał? – Jadwiga wycedziła z obrzydzeniem.

– No, pewnie seksu. Mamo, gorzej by było, gdyby go nie chciał!

Na tę odpowiedź Kasia usłyszała sarkastyczne: „Wiadomo, tobie tylko jedno w głowie...”.Pomyślała ze smutkiem, że babcia rządzi nawet zza grobu. Załatwiła biedną mamę raz nazawsze. Szkoda, że ona myśli, że ja naprawdę mam tylko „to” w głowie – rozmyślała Kasia –

Page 66: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

przecież jej nie wytłumaczę, że to mechanizm projekcji.

Jadwiga z nikim się nie związała. Kiedyś powiedziała Kasi, że napisał do niej ukochanyz Anglii i prosił, by do niego przyjechała.

– Nic ci nie powiedziałam, bo byś mnie namawiała.

– Oczywiście – potwierdziła Kasia.

– Bałam się – przyznała Jadwiga.

– Rozumiem – powiedziała Kasia, bo naprawdę rozumiała.

Przez kilka ostatnich lat przed śmiercią Jadwigi matka i córka doświadczyły całkiemspokojnego i serdecznego porozumienia. Kasia wydoroślała i dużo się nauczyła. Zrozumiała,jak trudne i pełne poświęceń i strat było życie jej matki. I ilu dobrych rzeczy się od niejnauczyła. Podziękowała jej za wszystko.

Jadwiga długo chorowała i długo umierała. Nie była wtedy łatwa, wróciły jej zły humori pretensje, jednak Kasia pamiętała też tę fajną matkę, którą przez parę chwil miała. Jadwigazmarła, nie wiedząc, że jej ojciec nie porzucił rodziny, ale został zamordowany w Miednojei pogrzebany we wspólnym grobie wraz z innymi funkcjonariuszami urzędów miejskich, którzychcieli ukryć przed Niemcami ważne dokumenty. Miednoje to Katyń polskich urzędników.

Jadwiga to moja mama. Królowa.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 67: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Spragniony

Męski głos w komórce brzmiał bardzo młodo:

– Pani Kasiu, czy pani przyjmuje także mężczyzn?

– Tak, ale czemu pan o to pyta? Czy ktoś mówił, że nie przyjmuję? – zdziwiłam się.

– Właśnie, bo koleżanki żony do pani przychodzą, a mężowie – chyba nie...

– Wie pan, w Polsce na terapię chodzi duuużo więcej kobiet niż mężczyzn... ale to się powolizmienia. Czy chce pan się do tego przyczynić?

– Tak, tak. – Głos się ożywił. – Jeśli mogę...

– Jak pan ma na imię?

– Franciszek. – Głos stał się nieco cichszy.

– Och , jakie piękne imię! Bardzo je lubię. Szkoda, że dziś jest takie rzadkie.

– Miło mi, że się pani podoba. Czy to mnie kwalifikuje?

– O, ma pan poczucie humoru. To znacznie bardziej pana kwalifikuje, bo ludzie z poczuciemhumoru szybciej odzyskują radość z życia.

– Ojej, ale mnie pani zaskoczyła. Skąd pani wie, dlaczego chcę do pani przyjść?

– Z powodu braku radości z życia?

– Tak, tak – przytaknął zdecydowanie.

– Powie pan jeszcze ze dwa zdania o sobie?

– Oczywiście. Co chciałaby pani wiedzieć?

– Ile pan ma lat?

– Czterdzieści dwa.

– Brzmi pan dużo młodziej.

– Niestety.

– Czemu: niestety?

– Na początku rozmowy zawsze muszę się starać, żeby rozmówcy traktowali mniepoważnie, żeby nie myśleli, że pomylili numer. Mimo że łączy ich moja sekretarka, to mogąpomyśleć, że to mój syn buszuje w gabinecie i zamiast mnie odbiera telefon.

– Powiedział mi pan tym samym, że ma pan gabinet z sekretarką. Ale rozmówcy traktująpana poważnie?

– Oczywiście, po chwili zdziwienia – tak.

– Powiedział pan to spokojnie i pewnie. Nic dziwnego, że odnosi taki skutek. Wie pan,w biznesie efekt zaskoczenia może dawać bardzo pozytywny skutek.

– I daje! – zaśmiał się młody głos czterdziestodwuletniego Franciszka.

– Świetnie się z panem rozmawia, panie Franku. Dobrze się złożyło, bo dziś mam więcejczasu; najczęściej nie mogę tak długo rozmawiać przez telefon.

– O, jak zwykle mam szczęście, fajnie...

– Zaciekawia mnie pan. Wie pan, że ma szczęście, ma pan gabinet, wyniki, syna i... brakradości?

– Mam dużą rodzinę, która bardzo kocham, mnóstwo szczęścia i... czegoś mi brakuje, żebymóc się tym cieszyć naprawdę, choć bardzo bym tego chciał. Solidnie się napracowałem, żeby

Page 68: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

to osiągnąć. Czemu nie mogę się cieszyć tak naprawdę, w środku?

– Zapraszam więc pana z tym ważnym pytaniem.

W moich drzwiach stanął młody Gary Cooper. Dwa metry wzrostu, opadająca na oczy falapszenicznych loków, nieśmiały, uroczy uśmiech, piękne dłonie o smukłych palcach. Ubranyw świetnie skrojony, drogi, ale dyskretny garnitur, fantastyczne buty z miękkiej skóry. O Jezu,ratunku! Kasia, trzymaj się mocno. Skąd on się wziął? Czy on jest prawdziwy? Na ile jestświadomy tego, jakie robi wrażenie? Okaże się w praniu.

W trakcie kolejnych spotkań słuchałam opowieści o życiu Franka i coraz wyraźniejokazywało się, że to najszlachetniejszy typ prawdziwka. O Boziu, jak to dobrze, że tacynaprawdę istnieją i że co jakiś czas któraś z nas może na takiego trafić. I że oni jeszcze,najpewniej, podobnych synów wychowają. I córki.

Czyż moja praca nie jest piękna? A czasami wręcz – luksusowa?

Franciszek urodził się jako najstarszy syn w bardzo biednej, wielodzietnej rodzinie. Miałdwóch braci i pięć sióstr. Jego tata to był chłop z chłopów, a mama pochodziła ze zubożałejrodziny szlacheckiej. Małżeństwo jego rodziców to był oczywiście mezalians, ale w rodziniezupełnie się tego nie odczuwało – była to szczęśliwa rodzina. Może nie stuprocentowo, alesłuchając opowieści Franciszka o jego rodzinnym domu, miałam wrażenie, że obcuję z bajką –z przedwojenną, porządną bajką o porządnych ludziach. Mama miała na imię Zofia i imię tobardzo do niej pasowało, bo była naprawdę mądrą kobietą, która bardzo kochała swojego„niedźwiedzia” – jak nazywała dużego i silnego męża, który był bardzo robotny, pomysłowyi oddany żonie oraz dzieciom, co nie zmieniało niestety faktu, że żyło im się biednie. W domubyło gwarno, wesoło i ciepło.

Jako najstarszy syn Franciszek miał mnóstwo obowiązków, z których wywiązywał sięz różnymi uczuciami – raz gorszymi, raz lepszymi, ale uważał je za normalne i naturalne.W tym domu wszyscy – i dorośli, i dzieci – mieli mnóstwo obowiązków. Było dużo pracy, spraw,ale też dużo śmiechu i zabawy, a czasami – kłótni i pretensji do losu, że ci mniejsi musielidonaszać ubrania po starszych, a starsi musieli dzielić się z młodszymi. Mama przykładałaogromną wagę do nauki. W domu było dużo książek i fortepian. Mama Franciszka często nanim grała i uczyła gry również swoje córki. Synowie nie uczyli się gry na fortepianie, ale tegoFranciszek akurat wcale nie żałował. Z dużym rozrzewnieniem wspominał jednak chwilewspólnego rodzinnego muzykowania, zarówno podczas świąt, jak i w zwykłe dni – kiedymama akompaniowała na fortepianie, a rodzina śpiewała. Tata Franciszka miał piękny bas,a siostry – łagodne soprany.

Po wysłuchaniu opowieści Franciszka z tym większym zdumieniem wypytywałam go, po cowłaściwie do mnie przyszedł i nad czym mamy pracować. Franciszek jako jedna z niewieluosób, z którymi kiedykolwiek pracowałam, miał dobre i przyjemne wspomnienia z rodzinnegodomu. Wyjaśnił mi, że problemem była straszliwa bieda, z którą on i jego rodzina się borykali,a co za tym idzie – brak kontaktu ze zmysłową przyjemnością. To spowodowało ogromnepragnienie, żeby zostać zamożnym człowiekiem.

– Bardzo chciałem założyć rodzinę i stworzyć moim dzieciom warunki, o jakich sam jakodziecko nie mogłem marzyć – powiedział. – Oczywiście nie postrzegałem mojego ojca jakonieudacznika, ale...

– Oj, chyba jednak nie do końca uważałeś, że wszystko mu się udało, skoro chciałeś byćojcem lepszym od niego.

– To prawda – przyznał Franciszek po chwili zastanowienia i kontynuował opowieść. –Chciałem być lepszym ojcem niż on. Nie chciałem, żeby moje dzieci zaznały ubóstwa. Żeby

Page 69: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

wbijały zęby w chleb, marząc o tym, by było na nim kilka plasterków kiełbasy, a nie jeden. Bou nas, Kasiu, tak się często gęsto działo – jedząc kromkę chleba, przesuwaliśmy językiemjeden plasterek kiełbasy po chlebie, tak żeby chociaż przed nosem mieć jej zapach. Bardzoparłem do osiągnięcia sukcesu, co zresztą nie okazało się wcale takie trudne – byłem bowiembardzo zdolny i pracowity. Podobnie jak reszta mojego rodzeństwa. Wszyscy mieliśmywpojony etos pracy. Chętnie się uczyłem, pracowałem i wspinałem na kolejne szczeblekariery, prowadzące do upragnionego sukcesu. Miałem też dużo szczęścia, które – jakwiadomo – też jest potrzebne. Mogę powiedzieć, że osiągnąłem sukces finansowy i jestembogatym człowiekiem. Mam też wspaniałą rodzinę. Czworo dzieci. Nie tak dużo, jak moirodzicie, ale kilkoro – zawsze chciałem mieć dużą rodzinę. Mam żonę, z którą jestemszczęśliwy. Umiałem wybrać, bo znałem wiele dziewczyn – miałem przecież pięć sióstr, a coza tym idzie – w domu ciągle przewijały się ich koleżanki. Mama bardzo lubiła młodych ludzii nasz dom był otwarty. Choć nie było lekko, to zawsze nasmażyło się naleśników czy plackówziemniaczanych i to wystarczało. To właśnie jedna z koleżanek moich sióstr została mojążoną. Znaliśmy siebie, swoje domy, w których panowały podobne wartości. Moja żona teżpochodzi z wielodzietnej rodziny i ceni sobie podobne wartości jak ja.

– To prawdopodobnie jedna z przyczyn, dla których wasze małżeństwo jest szczęśliwe –powiedziałam. – Zauważyłam, że ludziom, których domy rodzinne były podobne, łatwiej jest siędogadywać. Inność bowiem bardzo pociąga, ale w długim współżyciu staje się przeszkodą.Oczywiście najlepiej jest, jeśli obydwie osoby pochodzą ze szczęśliwych rodzin, ale to zdarzasię rzadko, więc jesteście ze swoją żoną uprzywilejowani.

– Moja żona nie musi pracować – dodał z dumą Franciszek. – Realizuje swoje ambicjew działaniach pro publico bono, co ja oczywiście bardzo cenię. I moja żona, i moje dzieci mająwszystko, co jest im potrzebne.

– Drogi Franciszku, to wszystko brzmi jak bajka – uśmiechnęłam się. – Powiedz mi w takimrazie, w czym rzecz.

– No właśnie, nie wiem – przyznał Franciszek po chwili milczenia. – Mam wszystko.Dorobiłem się. Ziściły się moje pragnienia. Stworzyłem kilka firm, którymi zarządzam. Życiezmusiło mnie do tego, żeby być w interesach bardziej drapieżnym, niż bym chciał, ale taka jestrzeczywistość. Kocham żonę, która jest dla mnie atrakcyjną kobietą.

– A seks? – spytałam

– A seks w porządku. Oczywiście jest inny niż kiedyś, ale w pełni satysfakcjonujący.Czasami wyjeżdżamy sami, bez dzieci, żeby pobyć tylko we dwoje. Nie ma z tym problemu, bomamy i nianię, i pomoc domową. Dzieci dobrze się chowają, są zdrowe i inteligentne. Ja możetrochę zanadto je rozpuszczam, ale żona jest rozsądniejsza i hamuje te moje zapędy. Czasamitrochę się na tym tle sprzeczamy, ale zazwyczaj przyznaję jej rację. Nasz dom jest otwarty.Dużo się też u nas śpiewa i gra. Często się śmiejemy. Mamy dobry kontakt z moimrodzeństwem i rodzeństwem żony, a także ich dziećmi. Nasza rodzina jest ogromnai serdeczna.

– O co zatem chodzi? – nalegałam.

– Czegoś mi brak – odpowiedział Franciszek. – Ale naprawdę nie wiem, czego. Jest tonajbliższa prawdzie odpowiedź. To jest jakiś rodzaj smutku. Braku. Melancholii. Coś, coczasami mnie nachodzi. I nie wiem, czego to dotyczy. Moja żona czasami pyta, dlaczego nieumiem się cieszyć z tego, co mamy, dlaczego jestem smutny. A ja faktycznie czasami jestemsmutny.

Zamyśliłam się nad tym głęboko, bo z całej tej opowieści nie wynikało wprost, dlaczego

Page 70: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

Franciszek może tak się czuć. Zapytałam go, czy jako dziecko miał tajemnice, smutki,problemy, z których nie miał się komu zwierzyć. Nie przypominał sobie niczego takiego.Oczywiście miał i lepsze, i gorsze nastroje – jak każdy z nas. Czasami złościł się na ojca, którybył dość mrukliwy – ale był pewny jego miłości i troski. Nie miał więc tego konfliktu z ojcem,który dotyka wielu mężczyzn – że ojciec nie docenia, nie chwali. Ojciec Franciszka nie byłduszą towarzystwa, ale potrafił powiedzieć synowi: „Jestem z ciebie dumny!”, córce: „Jesteśpiękna!”, a żonie: „Jakie to szczęście, że cię spotkałem...”.

Wreszcie podczas jednej z sesji zaczęliśmy rozmawiać o świętach. Franciszek wspominałświęta w domu rodzinnym, ręcznie robione ozdoby na choinkę, a także skromne – równieżręcznie robione – prezenty. I w pewnym momencie zaczął mówić o świątecznych smakołykach– typowych dla tamtych lat, czyli pomarańczach i czekoladzie. Oczywiście wszystkiego byłoniewiele i wszyscy dostawali po małym kawałku. Zetknięcie z tymi rzadkimi luksusami byłoniczym muśnięcie raju. Prócz tego, że smakowite, to jeszcze – kolorowe i piękne. Papierki odcukierków, sreberka w które zawinięta była czekolada.

– Jaki ja jestem szczęśliwy, że mogę kupić moim dzieciom wszystkie słodycze, które onechcą. Najlepsze czekoladki – belgijskie czy szwajcarskie. Pyszne i pięknie opakowane.Czasami patrzę na moje dzieci, jak je pałaszują, i myślę, że one nawet nie mają świadomości,że mogłoby być inaczej, że mogłyby tego nie mieć. Czasami mam ochotę im to powiedzieć, aleco ja będę dzieciom głowę zawracał tym, że ja miałem jedną kosteczkę czekolady, a one mogąmieć, ile zechcą, i to w stu smakach.

– Franek, a komu ty kupujesz czekoladę? – zapytałam.

– Jak to komu? – odparł zdziwiony. – Dzieciom.

– Czekolada jest tylko dla dzieci? – drążyłam.

– Oczywiście.

Czekolada, pomarańcze, szynka. Te rzadkie smakołyki, jeśli się już pojawiały w dzieciństwieFranka – zawsze były dzielone między dzieci.

– A kupiłeś, Franku, kiedyś czekoladę sobie? Jak już cię było na to stać – zapytałam.

– Jak to – sobie?

– No, sobie. Tylko dla siebie. Nie dla dzieci, tylko dla siebie. Przecież ty też masz w sobiedziecko, które pamięta ten raj, do którego wstępowało, jedząc niewielki, wydzielony kawałekczekolady. I które tęskni za tym rajem.

– Ojej, nigdy. Do głowy mi to nawet nie przyszło.

– Franciszku, jak widać nie masz problemu z ubieraniem się i kupowaniem sobie ładnychrzeczy.

– Wiesz, tego musiałem się nauczyć, ale tu mi pomogło środowisko, w którym się obracam.Wygląd, ubranie, zegarek – to części wizerunku, część zawodu. Pomogło mi to, że moja mamama bardzo dobry gust i przekazała mi to w genach – uśmiechnął się. – Moja żona również.I lubi, jak jestem dobrze ubrany.

Pomyślałam przez chwilę i powiedziałam:

– Mam dla ciebie zadanie domowe. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Kupisz sobie dużoczekolad. Wszystkie, jakie lubisz, albo takie, które ci się podobają. Kupisz je tylko dla siebie.

– I dzieciom mam nie dać? – w oczach Franka błysnęło zaciekawienie.

– Ani kawałka. Żadnemu ukochanemu dziecku. One mają nawet o tym nie wiedzieć. Maszkupić mnóstwo najróżniejszych czekolad, zamknąć się gdzieś z nimi i mieć je tylko dla siebie.Masz sobie zorganizować sesję z czekoladami w dowolnej ilości. Masz się nimi najeść,

Page 71: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

wysmarować, napchać.

Na następnym spotkaniu Franek pojawił się odmieniony.

– Wiesz co, Kasiu? To było takie proste, a jednocześnie takie trudne. Takie dziwne. Takienowe. Byłem tak przejęty, jakbym miał iść na randkę z nieznajomą kobietą. Jakbym miałzachować się tak, że tatuś, mamusia i ksiądz proboszcz na pewno by mi na to nie pozwolili.Jakbym miał stracić dziewictwo. To było coś bardzo nieznanego, trudnego i ekscytującego.

– Opowiedz o tym dokładnie – powiedziałam.

– Nakupiłem mnóstwo słodyczy w kilku sklepach – uśmiechnął się szelmowsko Franek. –Tak jak mówiłaś, wszystko, co mi się podobało. Przyszedłem do biura z wypchaną słodyczamiaktówką, poprosiłem sekretarkę, żeby poszła do domu. Uprzedziłem żonę, że wrócę później,bo mam zebranie. I oddałem się tej rozpuście. Bo dla mnie to była rozpusta. Z jednej stronyskrajne zepsucie i myśl: „Co by mój tata powiedział?”. Tata nie żyje, ale mam wrażenie, żesłyszę jego głos. Mama toby się pewnie tylko uśmiechnęła... i powiedziała: „Wiesz co, Franek?Należy ci się to”. Sam tego nie mogłem sobie powiedzieć, bo jestem podobny do taty. Najpierwmyślę, jak się powinno postąpić.

– Widzisz, to ten twój Wewnętrzny Rodzic, bardzo poważny, twardy i moralny, nie pozwalałci cieszyć się przysmakami, nazywając je rozpustą. Opowiadaj dalej – poprosiłam.

– Miałem chwilę rozpłynięcia się w tej rozkoszy. A także chwilę strachu. Potem sobiepowiedziałem: „Kazała mi to zrobić moja terapeutka. Jestem usprawiedliwiony”. W końcuzastanawiałem się, czy powiem o tym wszystkim mojej żonie, i postanowiłem, że najpierwomówię to, Kasiu, z tobą.

– Jeśli będziesz chciał, to jej powiedz, a jeśli nie, to nie. Przecież nie musisz.

– Nie muszę?

– Oczywiście. Ty nic nie musisz.

– Widzisz, Kasiu, to jest dla mnie bardzo trudne. Nie musieć... Miałem też chwilę smutku,kiedy pomyślałem, dlaczego ja i moje rodzeństwo nie mogliśmy mieć tego jako dzieci. Choćmuszę przyznać, że teraz jesteśmy wszyscy bardzo szczęśliwi. Ułożyliśmy sobie życie. Próczśmierci ojca, która była dla nas bardzo trudnym doświadczeniem, dotąd nie spotkało nas niczłego. Żadnych ciężkich chorób, żadnych nowotworów.

– Wiesz, Franciszku, może dlatego, że bardzo się kochacie. Jesteś pierwszą osobą, któraprzyszła do mnie z problemem, który na tle innych można nazwać cudownym. Możemy nazwaćcię Chłopcem od Braku Czekolady, a nie – od Braku Miłości, a to jest wielką, naprawdę istotnąróżnicą. Oczywiście to nie wyczerpuje twojego smutku, bo on ma większy zasięg, ale maszdzisiaj błysk w oku, którego wcześniej brakowało. Jesteś zadowolony z siebie, rozbawiony.Jak się czułeś po powrocie do domu?

– Gdy wróciłem, żona zapytała o zebranie. Odpowiedziałem jej, że było wyjątkowo udane.A w myślach dodałem, że było to zebranie z samym sobą. Nowym, innym. Pomyślałem, żepowinienem dawać dzieciom mniej luksusowych rzeczy. Niech one czasami o coś poproszą.

– Dokładnie tak – powiedziałam. – Powinny czasami o coś poprosić. Jeśli będziesz dawałim wszystko, zanim tego zapragną, zrobisz z nich ludzi zupełnie innych niż ty. A jesteśnaprawdę wyjątkowym człowiekiem i mężczyzną. Każdej kobiecie można życzyć takiegopartnera, a wszystkim dzieciom – ojca.

Przez kolejne sesje przyglądaliśmy się życiu Franka od momentu, kiedy zaczął się uczyćpoza domem. Wtedy także było mu bardzo ciężko. Mieszkał w akademiku i co prawdadostawał stypendium, ale to była naprawdę skromna kwota. Więc uczył się i pracował.

Page 72: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller

– Franciszku. Najadłeś się już czekolady, nasyciłeś się nią. Wiesz już, że możesz miećprzyjemność tylko dla siebie. Przy czekoladowym eksperymencie przekroczyłeś próg. Zawszebyłeś ważny dla innych jako ktoś: starszy, opiekujący się, pamiętający, pilnujący, dorosły. Coprawda nie musiałeś przyjmować roli rodzica, jak wielu innych moich klientów, bo twoi rodzicebyli bardzo wspierający i uczyli was samodzielności, ale jednak byłeś opoką. Byłeś główniedla innych. Czekolada była tylko preludium. Czy masz jakieś niespełnione marzenie,pragnienie? Może z okresu studiów?

– Jest jedno – zastanowił się Franek. – Marzyłem o tym całe życie. Wiąże się niestetyz lękiem mojej żony. Marzę o motocyklu i o pędzie powietrza na twarzy. Moja żona boi się, żecoś mi się stanie. Oczywiście to nie tak, że mi zakazała tego, bo my nie zakazujemy sobiewzajemnie niczego, ale wiedząc, że denerwowałaby się, gdybym jeździł na motorze,odpuściłem.

– Oddałeś siebie. I oddałeś marzenie chłopca i mężczyzny. Myślę, że jesteś winien to sobie– powiedz swojej żonie: „Bardzo cię kocham i liczę się z twoim zdaniem, ale w tym nie maszracji. Nie możesz swojej obawy, lęku przedstawiać jako racji. Uległem temu, ale teraz czuję, żeto nie jest dla mnie OK. Robię mnóstwo dla domu, dla rodziny. Mam prawo mieć swoje własne,ukochane chwile. Swoje momenty wolności. A wolność jest dla mnie w jeździe na motocyklu”.Najpierw z nią porozmawiaj, a potem sobie kup tę wymarzoną maszynę. Nikomu tym nieodejmiesz od ust – powiedziałam stanowczo. – Kup taki motor, o jakim zawsze marzyłeś.

– Harley-davidson – jęknął Franek z przejęciem.

Żona trochę się zdenerwowała, ale wiedziała też, że nie może naciskać na Franka, abyporzucił swoje marzenie. A Franek, który zakupił harleya-davidsona, był innym Frankiem.

Franciszek był w mojej praktyce kimś wyjątkowym. Szczęśliwym męskim rodzynkiem. Sameprzyznajcie, że Franciszek może być postrzegany jako prawdziwy król życia. Król wśródkrólowych!

PS Na szczęście takich mężczyzn pojawiło się ostatnio więcej.===alJiBmBXNAU1BDFSYgNlBmUAYVM1AzYPa1xkVmVUbVw=

Page 73: Krolowe Zycia i Krol - Katarzyna Miller