katalog vystavky - teksty

80
W poSZukiwaniu utraconych Swiatow ´ ´

Upload: marianna-dushar

Post on 17-Mar-2016

296 views

Category:

Documents


15 download

DESCRIPTION

Katalog vystavky - teksty

TRANSCRIPT

Page 1: Katalog vystavky - teksty

W poSZukiwaniu u t r a c o n y c h S w i a t o w´ ´

Page 2: Katalog vystavky - teksty
Page 3: Katalog vystavky - teksty

pod redakcjąO l g i S o l a r z

P r z e m y ś l 2 0 1 2

k a t a l o g W y S t a w y

65 lat po akcji WiSla” -"

W poSZukiwaniu utraconych S w i a t o w´ ´

Page 4: Katalog vystavky - teksty

Projekt zreal iz owany z e śro d ków Ministerst wa Kultury

wyStawA JP JMTZ]ǻb.Teodora Petriczki oraz innych osób pr ywatnych

AutorZy ScenariuSZa i komiSarZe wyStawy:Olga S ol arzArkadiusz JełowickiMirosław Pecuch

ReALiZAcjA wyStAwy:Olga S ol arzArkadiusz JełowickiMirosław PecuchMichał Pulkowski

OprAcowAnie reDAkcyjne: Olga S ol arz

SklaD i opracowanie graficZne:Halina L eskiw

Korekta katalogu:Agnieszka G o cal

Fotografie:Błażej Krajewski Olga S ol arzArkadiusz JełowickiMirosław Pecuch

Na okładce wykorzystano logo autorstwa Andrija Fil a© Copyright by:

Stowarzyszenie „Ukraiński Dom Narodowy” w PrzemyśluWszelk ie prawa zastrzeżonePrzemyśl 2012

ISBN: 978-83-931753-2-1Druk:

Indygo Sp. z o.o.36-004 Ł ąka 258

´

-

Page 5: Katalog vystavky - teksty

Olga SolarzArkadiusz JełowickiMirosław Pecuch

ludzkie losy przeplatają się z losami przedmiotów. Niektóre z tych przedmiotów nabywają osobliwego statusu – stają się rodzinnymi pamiątkami, nośnikami pamię-ci. Mogą wyzwalać sentymenty, nostalgię, tęsknotę, ale też przytłaczać i odwoływać do trudnych epizodów. Mogą być źródłem tożsamości, świadcząc o ciągłości po-koleniowej, lub wręcz odwrotnie, niewolić pamięcią, wikłać, zabierając przestrzeń na budowanie własnego życia „nieuzależnionego” od losów przodków. Takimi są przedmioty prezentowane na wystawie. Ich treść nadal rezonuje współtworząc tożsa-mość kolejnych pokoleń. Przedstawiają one nie tylko utracony świat sprzed ’47 roku, ale i rzeczywistość, która tworzyła się po wysiedleniu.

O akcji „Wisła” można opowiadać na wiele sposobów. Można napisać książkę historyczną, w której znajdą się dokładne opisy wydarzeń, fakty czy dane statystyczne. Można także spisać losy poszczególnych wysiedleńców. Nie musi ich być wiele. Wystarczy kilkadziesiąt ludzkich opowieści. I nieważne będzie, że w swych wspomnieniach świadkowie mogą się mylić co do znanych historykom faktów: powiększą liczbę ofiar, pomylą nazwę oddziału. Liczy się ich pamięć emocjonalna, osobiste doświadczenie, trauma, która stała się determinantą ich przyszłych losów. Nam, twórcom tej wystawy, wydaje się, iż dopiero tak opowiedziana historia dotyka sedna tragedii wysiedlania rdzennej ludności Bieszczad, Beskidu Niskiego czy Nadsania. Mamy także nadzieję, iż ten arcyludzki sposób narracji o wielkiej historii łatwiej przemówi do osób, które do tej pory niewiele wiedziały o akcji „Wisła”.

Wystawa, którą Państwo możecie zobaczyć oraz katalog, który macie w rękach, są dziełem wielu osób. Najważniejszymi spośród nich są Lubomira i Teodor Petriczkowie z Czarnego pod Człuchowem. Gdyby nie ich kolekcja, naszej ekspozycji po prostu by nie było. Nie byłoby także tego wydarzenia, gdyby nie czterdzieści rodzin dzielących się swoimi wspomnieniami i przechowywanymi przedmiotami.

wStepz

5

Page 6: Katalog vystavky - teksty

Im wszystkim kłaniamy się nisko i dziękujemy. Dziękujemy również osobom, które ułatwiły nam kontakty z posiadaczami interesujących nas przedmiotów. Staraliśmy się, aby nasze przedsięwzięcie miało wymiar społeczny i edukacyjny. W gromadzeniu opowieści i eksponatów na wystawę duże zaangażowanie wykazali nauczyciele i uczniowie z liceum ukraińskiego w Białym Borze – Irena Drozd, Anna Dobrzańska i Daniel Harasym. Osobom, które nam pomogły, a których nie możemy tu wymienić ze względu na objętość katalogu, serdecznie dziękujemy.

Osobne podziękowania kierujemy na ręce pana Bogdana Zdrojewskiego, Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, za dofinansowanie naszej wystawy w ramach Programu Wspieranie Działań Muzealnych. Wybór tego projektu spośród dziesiątków innych, pewnie równie ważnych i cennych dla kultury naszego kraju, świadczy o szacunku Ministerstwa dla historii ukraińskich współobywateli. Ze swojej strony możemy mało skromnie dodać, że traktujemy to jako wyraz zaufania dla naszego Stowarzyszenia oraz profesjonalizmu autorów wystawy.

W tym miejscu warto przedstawić autorów badań i scenariusza ekspozycji, jed- nym słowem głównych „winowajców” tego ogólnopolskiego zamieszania. Są to trzy osoby: Olga Solarz, etnolożka, Ukrainka urodzona na Pomorzu, Mirosław Pecuch, etnograf, kustosz muzealnik, Łemko mieszkający w Gorzowie Wielkopolskim, i Arkadiusz Jełowicki, etnograf, kustosz muzealnik, Polak z rodziny kresowej uro-dzony w Koszalinie. Jak wynika z krótkich informacji biograficznych, doświadczenia rodzinne i życiowe autorów z pewnością wpłynęły na realizację projektu. Perspektywa Polaka wyrosłego we wspomnieniach o Kresach oraz punkt widzenia potomków wysiedleńców w ramach akcji „Wisła” spotkały się na neutralnym etnograficznym gruncie. Żeby jeszcze wierniej oddać ideę naszej wystawy, wybraliśmy trzy różne regiony Polski, gdzie obecnie zamieszkują Ukraińcy. Każdy z nich ma swoją specyfikę. Na Pomorzu mamy sporą grupę wysiedleńców, którzy wrośli już w te ziemie i zbudowali tam swoje małe ojczyzny. Podobnie jest w lubuskiem (wraz z Dolnym Śląskiem), jednak wartą wyróżnienia jest dość liczna grupa Łemków z mocno autonomiczną świadomością kulturową. Jeszcze inną stanowią ci, którzy powrócili na Podkarpacie. Wszystkie te spisane opowieści łączy jedno: oddaliśmy głos ludzkim emocjom – tęsknocie za utraconym światem, która u wielu pozostała.

6

Page 7: Katalog vystavky - teksty

Rok 1947, wysiedlenie fot.

Krz

szto

f Żuc

zkow

ski

7

Page 8: Katalog vystavky - teksty
Page 9: Katalog vystavky - teksty

pomorSkie

Igor Hałagida

Akcja „Wisła” na Pomorzu

Ludność miejscowa przesiedlona na Ziemie Odzyskane będzie szczęśliwsza niż dotąd była i poprowadzi tam normalne życie i będzie oddychać pełną swobodą i wolnością.

Wytyczne pracy uświadamiające wśród ludności przesiedlanej opracowane przez Wydział Polityczno-Wychowawczy 7. Dywizji Piechoty, 1947 r.

Wiosną 1947 r. władze komunistyczne szacowały, że w granicach państwa pol-skiego znajduje się ok. 20 tys. osób narodowości ukraińskiej. Podczas przygotowań do akcji „Wisła” planowano przesiedlenie Ukraińców na teren ówczesnych województw olsztyńskiego (6,5 tys. rodzin) i szczecińskiego (9,5 tys. rodzin). W rzeczywistości – jak się wkrótce okazało – obliczenia te były kilkakrotnie zaniżone. Nie brano też praw-dopodobnie pod uwagę faktu, że na terenach tych już od 1945 r. trwała nie tylko akcja wysiedleńcza Niemców, ale także (początkowo samoistny, a później zorganizowany) proces osiedleńczy. Dlatego też już kilka tygodni po rozpoczęciu akcji „Wisła” okazało się, że zarówno na Warmii i Mazurach, jak i na Pomorzu Zachodnim nie było wystar-czającej ilości wolnych gospodarstw. Pojawiła się konieczność rozszerzenia tzw. teryto-rium osiedleńczego na pozostałe tereny: Pomorze (Gdańskie, Środkowe i Zachodnie), Ziemię Lubuską czy Dolny Śląsk.

Pierwsze dwa transporty z ludnością ukraińską przybyły na Pomorze 2 maja 1947 r. Jeden z nich, oznaczony numerem R-10, skierowany został do Słupska, drugi (o numerze R-13) zatrzymał się ostatecznie w Człuchowie. Składami tymi przybyło

9

Page 10: Katalog vystavky - teksty

10

w sumie ok. 120 rodzin (535 osób), które zostały rozmieszczone na terenie tych po-wiatów. Od tego dnia do stacji rozdzielczej w Szczecinku przyjeżdżało dziennie od kil-ku do kilkunastu transportów, które były później kierowane do powiatów ówczesnego województwa szczecińskiego. Do końca akcji trafiło tam ponad 11 tys. rodzin (ponad 48 tys. osób) osiedlonych na terenie 18 powiatów.

Władze województwa gdańskiego o planowanym osiedleniu ludności ukraińskiej powiadomione zostały w drugiej połowie maja 1947 r. „Zarząd Centralny PUR za-wiadamia, że oprócz punktów rozdzielczych w Szczecinku i Olsztynie, ustanowiono dodatkowe punkty rozdzielcze w Poznaniu i Wrocławiu. Akcją osiedleńczą «W» objęty został również teren woj[ewództwa] gdańskiego, a mianowicie na razie powiaty Sztum i Kwidzyn” – stwierdzano w jednym z dokumentów.

Pierwszy transport z Ukraińcami (oznaczony numerem R-321) przybył 19 maja 1947 r. do Lęborka. Przybyło w nim 79 rodzin (388 osób). W sumie na teren ówcze-snego województwa gdańskiego trafiło ponad 1300 rodzin (ponad 5 tys. osób). Zostały one rozmieszczone na terenie 6 powiatów.

Rozmiesz cz enie ludnoś ci u k raińsk iej na Pomorzu w 1947 r.

L.p. Woje wództwo L iczbapowiatów transportów rodzin osób

1. gdańskie 6 14 1690 52472. szczecińskie 18 160 11 419 48 465

Ź r ó d ł o : R. Drozd, Droga na zachód. Osadnictwo ludności ukraińskiej na ziemiach zachodnich i północnych Polski w ramach akcji „Wisła”, Warszawa 1997, s. 113; I. Hałagida, Ukraińcy w województwie gdańskim w latach 1947–1956, [w:] Między Odrą a Dnieprem. Wyznania i narody, red. T. Stegner, Gdańsk 1997, s. 167.

Jeszcze podczas załadunku wysiedlanych do wagonów wszystkie rodziny były kwalifikowane według trzech kategorii: „A” („notowany w UB”), „B” („zastrzeżenia na podstawie wiadomości zwiadu”), „C” („zastrzeżenia na podstawie wiadomości ak-tywu”). Brak takiej klasyfikacji oznaczał uznanie danej rodziny za osobę pewną. Wy-dane w przededniu akcji „Wisła” instrukcje osiedleńcze nakazywały zasadniczo osie-dlanie rodzin z grup „A” i „B” pojedynczo, zaś z grupy „C” (i „nieskwalifikowanych”) w większych grupach, lecz tak, by nie stanowiły one 10 proc. ludności w danej miej-scowości. Osadnictwo ukraińskie nie miało też obejmować terenów leżących bliżej niż 30-50 km od granic państwowych oraz terenów 30 km wokół miast wojewódz-kich. Lokalne władze, na które spadł obowiązek „rozprowadzenia” przybyłych osadni-ków na podległym im terenie, zmuszone zostały do łamania wydanych im instrukcji. Doprowadziło to do pewnego złagodzenia wspomnianych wytycznych, lecz i tak nie rozwiązało kwestii. Jak wynika chociażby z raportu sporządzonego 10 lipca 1947 r. w woj. gdańskim, spośród 1323 przybyłych tam rodzin ukraińskich, jedynie 482 umiesz-czono w gminach leżących w odległości większej niż 30 km od morza. Na przykład

Page 11: Katalog vystavky - teksty

11

w województwie gdańskim z 1323 rodzin ukraińskich osiedlonych do 10 lipca 1947 r., jedynie 482 rodziny umieszczono w odległości większej niż 30 km od morza. Podob-nie było w województwie szczecińskim, gdzie jeden z urzędników alarmował: „Są oni osiedlani również w miejscowościach nadmorskich, stanowią niejednokrotnie większe skupiska obejmujące 30% ogółu ludności”. Brak ziemi i wolnych gospodarstw spowo-dował, że w niektórych miejscowościach (szczególnie na Pomorzu Środkowym) ukra-ińscy przesiedleńcy znacznie przewyższali założone w instrukcjach limity. „Na skutek nienależycie przygotowanej akcji osiedleńczej w powiatach Gryfice, Człuchów, Sławno, Miastko i Stargard [Szczeciński] przesiedleńcy z akcji «W» tworzą w tych powiatach większe skupiska, a niekiedy zamieszkują całe wsie”.

Oficjalne zakończenie akcji „Wisła” - 31 lipca 1947 r. – nie oznaczało końca wędrówki wysiedlonych. Próbując w pewien sposób „poprawić” statystyki rozsiedlenia ludności ukraińskiej, zorganizowano w większości województw akcje tzw. przerzu- tów, polegające na przenoszeniu i dalszym rozśrodkowaniu. Tak było też w woje-wództwie szczecińskim, gdzie w 1948 r. planowano ponownie przesiedlić niemal 1500 rodzin, tj. ponad 5,5 tys. osób, czy to w ramach danego powiatu, czy też przenosząc do tych powiatów, które dotychczas nie były objęte osadnictwem ukraińskim. Plan ten wprowadzono w życie (o czym świadczą statystyki z 1949 r.), jednak ostatecznie do końca go nie zrealizowano, co tłumaczyć należy liczbą wolnych gospodarstw, ale też – jak utrzymywano w niektórych przypadkach – stanem zagospodarowania osadników. Tego rodzaju przemieszczeń nie dokonano natomiast na terenie woj. gdań-skiego.

Wbrew twierdzeniom rozpowszechnionym przez dawniejszą historiografię (nadal też zresztą pojawiającym się w oficjalnych publikacjach naukowych czy publicystycz-nych), przesiedlenie ludności ukraińskiej na ziemie zachodnie i północne nie oznacza-ło jej szybkiego ekonomicznego awansu. Wręcz przeciwnie. Jak wyżej wspomniano, na terenie ziem zachodnich i północnych już od dwóch lat trwał proces osiedleńczy. Ukraińcy z akcji „Wisła” byli więc ostatnią tak wielką grupą przybyłą na te tereny. Większość gospodarstw będących w lepszym stanie była już wówczas po prostu zajęta. Z braku ziemi część wysiedleńców została więc dosiedlona do majątków Państwowych Nieruchomości Ziemskich. Sytuacja Ukraińców, którzy otrzymali indywidualne go-spodarstwa, nie była jednak wcale lepsza. Mieszkania, które otrzymali były zniszczone, często zdewastowane wcześniej przez szabrowników. Nierzadko nie posiadały okien, drzwi, a nawet dachów. Niejednokrotnie były to pojedyncze izby ocalałe z większych kompleksów, pozbawione z reguły mebli, a nierzadko też pieców czy kuchenek. „Po-łożenie rodzin ostatnio przesiedlonych jest straszne, mieszkania są zupełnie zdewa-stowane, rodziny te pomocy materialnej nie otrzymują” – pisano w jednym ze spra-wozdań z województwa gdańskiego. „Wśród osiedleńców z akcji «W» panuje bieda” – konstatował kilka miesięcy później inny z gdańskich urzędników. Podobnie było na Pomorzu Środkowym. Na przykład w powiecie bytowskim, gdzie osiedlono 452 osoby,

Page 12: Katalog vystavky - teksty

12

aż 235 gospodarstw było zniszczonych, z czego 128 wymagało całkowitej odbudowy, a 107 poważnego remontu (do listopada 1947 r. odremontowano jedynie dwa).

Innego rodzaju problemem był brak żywności. Większość Ukraińców wysiedlo-no przed żniwami, dlatego też nie przywieźli oni ze sobą żadnych zapasów, ani też niczego nie zdążyli zasiać. W niektórych powiatach lokalni urzędnicy alarmowali, że wśród przesiedleńców może pojawić się głód. Prowadzone akcje rozdawania im żyw-ności czy zapomóg pieniężnych nie były w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb. Sama forma przesiedlenia – w pośpiechu, dając nierzadko kilkadziesiąt minut na spakowanie majątku całego życia – powodowała, że ukraińskim wysiedleńcom brakowało często podstawowych rzeczy, np. odzieży czy narzędzi rolniczych. Władze również w tych przypadkach organizowały pomoc, jednak często okazywała się ona niewystarczająca.

Trudna sytuacja wynikała po części z postawy samych przesiedleńców. Mimo poja-wiających się w oficjalnych wypowiedziach urzędników zapewnień, że „odczuwają oni nad sobą stałą opiekę i zaczynają nabierać przekonania, że muszą rozpocząć pracę re-alną”, większość Ukraińców uważała przesiedlenie za tymczasowe. Zakładali oni, że po jakimś czasie (po zakończeniu walk z podziemiem) będą mogli wrócić do rodzinnych stron. Dlatego też początkowo nie zawsze dbali o otrzymane gospodarstwa, doprowa-dzając je niekiedy do dalszej dewastacji. Z tego samego powodu nie chcieli zwracać kart przesiedleńczych, ani też przyjmować aktów nadania ziemi, obawiając się, iż może im to uniemożliwić powrót „na swoje”. Jednakże przesiedleńców obowiązywał całko-wity zakaz wyjazdu na dawne ziemie. Zdarzały się wprawdzie początkowo przypadki łamania tego zarządzenia, bardzo szybko jednak zostały zlikwidowane. Osoby, które mimo to odważyły się wyjechać do rodzinnych wsi (choćby po pozostawiony majątek czy w celu zebrania plonów), były aresztowane i osadzane w Centralnym Obozie Pracy w Jaworznie.

Przybycie transportów z ludnością ukraińską poprzedzane niekiedy było mniej lub bardziej oficjalnymi „ostrzeżeniami” o przyjeździe „bandytów” oraz propagandą, głoszącą, że akcja „Wisła” objęła – jak to określono w kolejnym dokumencie – „ele-ment najgorszy i wrogi”. Na przykład dowódca konwoju transportów przybyłych do Lęborka w rozmowie z lokalnymi urzędnikami oświadczył, że każdy z przesiedlonych „zaopatrzony jest w pieniądze, a nawet dolary [...] jest możliwość, że [przesiedleńcy] przywieźli ze sobą broń, gdyż większość była członkami band”. Podobnie było w wo-jewództwie szczecińskim. „W jednej z gromad pow. Kołobrzeg ludność nie chciała się zgodzić na przyjęcie nawet kilku rodzin ukraińskich – donoszono w jednym z mel-dunków. – W kilku miejscowościach miały miejsce rabunki i ostrzeliwanie na drogach. W związku z tym szerzone są plotki o morderstwach i rabunkach popełnianych przez przesiedlonych”. Nierzadko uprzedzano miejscowych osadników, że nowi przybysze są „mordercami generała Świerczewskiego”.

Po przesiedleniu ludność ukraińska znalazła się w całkowicie nowych warunkach przyrodniczych, ekonomicznych, politycznych, społecznych i kulturowych. Przede

Page 13: Katalog vystavky - teksty

13

wszystkim należy pamiętać, że początkowo nie mogli oni zmieniać miejsca zamiesz-kania (nawet w ramach jednego powiatu), znajdując się pod pilnym nadzorem aparatu bezpieczeństwa i lokalnych urzędników. Oprócz tego ograniczono, a niekiedy wręcz zlikwidowano wszelką ich dotychczasową aktywność: nie odnowiono istniejących wcześniej organizacji społecznych czy kulturalnych, szkolnictwa w języku ukraińskim czy instytucji wyznaniowych (Kościół greckokatolicki został uznany za nielegalny, zaś działalność Kościoła prawosławnego poważnie ograniczono). Z oficjalnego języka urzędniczego wyrugowano sam termin „Ukrainiec” (który stał się nierzadko synoni-mem „bandyty”), zastępując go eufemizmem „osadnik z akcji «W»”.

Poczucie „inności” potęgowały też odmienny język, jakim posługiwali się wysie-dleńcy, wyznanie (większość Ukraińców była wyznania greckokatolickiego, pozosta-li prawosławnego), a co za tym idzie inny kalendarz obchodzonych świąt kościelnych (według kalendarza juliańskiego), stroje czy zwyczaje. Negatywne, na ogół, było też nastawienie polskiego, dominującego otoczenia, które do przesiedleńców odnosiło się nieprzychylnie, nieufnie i z rezerwą. Napięcia polsko-ukraińskie były w jakimś sensie zrozumiałe w przypadku tzw. repatriantów zza Buga, którzy nierzadko sami doświad-czyli konfliktu polsko-ukraińskiego z lat 1943–1944. Nieco lepiej już jednak układa-ły się relacje Ukraińców z Polakami pochodzącymi z terenów, które nie miały tradycji polsko-ukraińskiego sąsiedztwa (np. z Polski centralnej), z nielicznymi pozostającymi tu jeszcze Niemcami, bądź też z innymi grupami, podejrzliwie traktowanymi przez wła- dze, np. Kaszubami. Niemałą jednak rolę w kształtowaniu owego zjawiska odegrała też – wspomniana wyżej – propaganda wzmacniająca negatywny stereotyp „Ukraińca-rezuna”.

Na przeżycia związane z wysiedleniem: utrata „małej ojczyzny”, zagubienie, strach powodowany nadzorem ze strony urzędników oraz nieprzychylność sąsiadów, spo-łeczność ukraińska reagowała głęboką samoizolacją. Początkowo starali się oni nie afiszować swym pochodzeniem, jedynie wewnątrz własnej grupy utrzymywali więzi towarzyskie, mniej lub bardziej skrycie pielęgnowali tradycje i zwyczaje, w języku oj-czystym rozmawiali tylko w czterech ścianach swego domu, także związki małżeńskie zawierali w ramach swej grupy narodowościowej. Powstanie owego swoistego „ukra-ińskiego getta” rodziło z kolei u władz kolejne podejrzenia, że Ukraińcy nadal są grupą nie integrującą się, tajemniczą i podejrzaną.

Dopiero z czasem, w połowie lat pięćdziesiątych sytuacja zaczęła się nieco zmie-niać, co związane było też z poprawą warunków ekonomicznych przesiedleńców oraz działaniami państwa zmierzającymi do ich „ustabilizowania” (a więc zatrzymania na ziemiach zachodnich – w tym na Pomorzu). Jakąś rolę odegrał tu też upływ czasu, prowadzenie gospodarstwa i swoiste zasiedzenie. Mimo to znaczna część osób, które w 1947 r. zostały deportowane spod Hrubieszowa, Przemyśla, Sanoka czy Gorlic pod Trzebiatów, Szczecinek, Bytów, Lębork czy Elbląg nigdy już nie poczuła się do końca „u siebie”. Nie potrafili wrosnąć w swą nową „małą ojczyznę”, którą tak naprawdę utraci-li wraz z akcją „Wisła” i którą do śmierci – nieco idealizując – z tęsknotą wspominali.

Page 14: Katalog vystavky - teksty

14 15

1 Tytuł artykułu jest zarazem cytatem wypowiedzi Iwana Bichuna. Cała opowieść na dalszych stronach.

pOMORSKIe Arkadiusz jełowickietnograf, muzealnik

To jesT domoWe, A To TuTejsze1…Akcja „Wisła” i ukraiń skie losy na Pomorzu

prezentując Państwu wystawę „W poszukiwaniu utraconych światów…” chciał-bym przybliżyć losy Ukraińców wysiedlonych na Pomorze. Zarówno to Zachodnie, jak i Gdańskie. Obecnie mieszkają oni w Koszalinie, Człuchowie, Białym Borze, Czar-nem, Sokolu i wielu innych miejscowościach. Przywieziono ich z terenów, które dzi-siaj przynależą do województwa podkarpackiego. Warto jednak zauważyć, że przecież obecne Podkarpacie to dawne Nadsanie, Bojkowszczyzna, Łemkowszczyzna i wiele innych, już dziś tylko historycznych regionów etnograficznych zamieszkałych przez Ukraińców. Najważniejszym skutkiem akcji „Wisła” była oczywiście polonizacja tysię-cy wysiedleńców. Drugim skutkiem, który może słabiej zauważamy, było wyrwanie tysięcy ludzi z ich „małej ojczyzny” i utrata własnych lokalnych kultur. Przestała ist-nieć dawna więź łącząca kolejne pokolenia Petriczków, Łajkoszów czy Ogrodników z ziemią ojczystą, z wsią rodzinną. Nowe pokolenia urodzone już na Pomorzu tra-ciły zainteresowanie kulturą i obyczajami przodków, ale także coraz trudniej było

Page 15: Katalog vystavky - teksty

14 15

im zrozumieć tęsknotę, nostalgię. Jedynym łącznikiem młodych z ich nie doświad-czoną nigdy ojczyzną była często babcia czy dziadek, którzy opowiadali o dziwnym i nieznanym świecie. Dzisiaj często i oni odeszli. Pozostały po nich przedmioty, które często łączymy z zasłyszaną opowieścią.

W swej zasadniczej części moja opowieść o ukraińskich wysiedleńcach na Po-morzu opiera się o przedmioty, które zgromadził kolekcjoner z Czarnego – Teodor Petriczko. Do jego historii wrócę. Wśród jego kolekcji są także rzeczy, które należały do innych przesiedleńców. Ich opowieści także znajdą się na dalszych stronach. Ponadto, dzięki pomocy wielu ludzi dobrej woli udało mi się dotrzeć także do kilku osób, które użyczyły na naszą wystawę dodatkowych eksponatów. Warto w tym miej-scu przedstawić, w jaki sposób były one zbierane.

Zaczęliśmy od kolekcji pana Petriczki. Po uprzednim ustaleniu spotkania, zjawi-liśmy się u niego wiosną 2012 r. W skład naszej grupy, oprócz mnie, weszli: Michał Pulkowski, nasz prezes, pani Irena Drozd, nauczycielka z Liceum w Białym Borze, oraz młodzież z tejże szkoły: Ania Dobrzańska i Daniel Harasym. Dwa dni spędzone u kolekcjonera pozwoliły nam zapoznać się z przedmiotami o ukraińskim pocho-dzeniu, przeprowadzić wywiady z Lubomirą i Teodorem Petriczkami, a także wybrać i przygotować poszczególne eksponaty do przewiezienia do Przemyśla.

W następnych tygodniach, dzięki pomocy pana Petriczki, dotarłem do byłych właścicieli kolejnych przedmiotów z jego kolekcji. Aby powiększyć liczbę interesu-jących mnie rzeczy, dotarłem do kolejnych osób. Pomógł mi w tym mój serdeczny kolega Paweł Ryfun z Koszalina oraz członkowie parafii greckokatolickiej pw. Zaśnię-cia Najświętszej Bogurodzicy w Koszalinie, w szczególności zaś ks. Bogdan Hałusz-ka. Rozmowy z osobami, które zechciały użyczyć pamiątek rodzinnych na wystawę,

Lubomira i Teodor Petriczkowie, Czarne 2012

fot.

A. J

ełow

ickipOMORSKIe

Page 16: Katalog vystavky - teksty

16 17

były bardzo często emocjonalne. Przywoływanie własnych, a niekiedy zasłyszanych wspomnień, wywoływało często chwile zadumy, ciszy, a zdarzało się, że i łzy. Do tych krótkich, bo trwających średnio godzinę – dwie spotkań, musiałem podejść z pełnym profesjonalizmem: powstrzymywać emocje i uczucia temu towarzyszące. Mimo wyjąt-kowo tragicznych opowieści, zmuszony byłem prowadzić rozmowę tak, by uzyskać jak najwięcej informacji faktograficznych. Na ile się to udało, mogą Państwo ocenić sami. Zacznę więc od początku.

Teodor Petriczko urodził się w 1936 roku we wsi Trzcianiec (gmina Ustrzyki Dolne). Wówczas była to miejscowość w zasadzie zamieszkała tylko przez Ukraiń-ców, leżąca na pograniczu bojkowsko-doliniańskim (nadsańskim). Trudno tu mówić więc o czystym bojkowskim regionie etnograficznym. Teodor Petriczko najczęściej w stosunku do swojej „małej ojczyzny” używa określenia Góry i odpowiednio z Gór, górskie lub Bieszczady (z Bieszczadów, bieszczadzkie). Na pytanie, czy uważa się za Bojka? – odpowiadał niejednoznacznie, najczęściej nie zaliczając się do tej gru-py, choć mając świadomość jej istnienia. Wczesne dzieciństwo spędził w Trzciańcu, tam zdążył zaliczyć kilka pierwszych klas szkoły. W 1947 r., mając 11 lat, w ramach akcji „Wisła”, został z rodziną wysiedlony. Wojsko dało im 2 godziny na opuszczenie gospodarstwa. Pierwszy punkt zborny znajdował się w Trzciańcu koło szkoły. Postój w tym miejscu przedłużał się, ojciec pana Petriczki, korzystając z tego, dowoził do-datkowe narzędzia i sprzęty z opuszczonego gospodarstwa. Załadunek do pociągów odbywał się w pobliskiej Olszanicy. Tam z kolei musiano się pozbyć części sprzętów, najprawdopodobniej z powodu braku miejsca w wagonach. Rodzinę wywieziono do Międzybórza (gmina Rzeczenica). Objęła ona 2 ha gospodarstwo, jak się wyraził nasz bohater, „na piaskach”, w którym mieszkali do 1952 roku. Wtedy jego ojciec wy-dzierżawił 10 ha gospodarstwo na 10 lat w Sokolu. Po jego wykupieniu i śmierci ojca Teodor Petriczko przejął funkcję głównego gospodarza. Pracował wówczas na roli i jako budowlaniec. W 1973 roku w wieku 37 lat zdał maturę. W latach 70. rozpoczął pracę w dziale remontowym w Zakładzie Karnym w Czarnem. W latach 80. wybudo-wał dom w Czarnem i tutaj się przeniósł. W 1984 r. przeszedł na rentę. Na przełomie lat 80. i 90. dorabiał jako stolarz. Wyrabiał drobną, toczoną galanterię stolarską (kinkiety, żyrandole). Równocześnie uprawiał rolę w Sokolu. Teodor Petriczko ma brata, który jest emerytowanym przedsiębiorcą i często wspiera miejscową cerkiew greckokatolic-ką, oraz siostrę, której syn jest księdzem greckokatolickim.

Pasja kolekcjonerska u pana Petriczki rodziła się długo i stopniowo. W swoich wspomnieniach podkreśla, że pierwszą iskierką była akcja „Posesja” prowadzona przez urząd gminy i milicję w Sokolu w latach 70. Polegała ona na kontroli strychów do-mów mieszkalnych pod kątem zagrożeń pożarowych. Po wizycie odpowiednich służb należało uprzątnąć pomieszczenia z wszystkich łatwopalnych przedmiotów. Pan Pe-triczko zmuszony był dokonać selekcji. W jej trakcie postanowił nie wyrzucać czę-ści przedmiotów, zarówno własnej – ukraińskiej, jak i poniemieckiej proweniencji.

Page 17: Katalog vystavky - teksty

16 17

Pewne znaczenie miało także stolarstwo, którym się parał w latach 80. Wykorzystywał w nim narzędzia po ojcu, poniemieckie, a także pozyskane od innych (np. sąsiadów). Prawdziwym przełomem i chyba pierwszym momentem, od którego można mówić już o kolekcjonerstwie, było pozyskanie wozu. Wydarzenie to, a szczególnie praca oraz wkład finansowy, jaki włożył w jego realizację, pozwalają mówić o naszym bohaterze jako świadomym kolekcjonerze zabytków etnograficznych. W kolejnych latach nowo rozbudzona pasja rozwijała się powoli, równocześnie przybywało obiektów. Kolejnym ważnym momentem była pierwsza duża wystawa w 2005 roku. Związana ona była ze spektaklem aktora Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie – Edwarda Żentary zrealizowanym w Zakładzie Karnym w Czarnem. Po 2005 roku już możemy mówić o dojrzałym okresie kolekcjonerskim Teodora Petriczki. Po kilku wystawach w 2006 i 2007 roku w następnych latach nastąpiło pewne wyhamowanie zbieractwa.

Warto w tym miejscu wspomnieć o Lubomirze Petriczko z domu Iwanickiej – żonie naszego kolekcjonera. Tak wielki zbiór nie mógłby powstać bez jej pomocy. Było to nie tylko wsparcie duchowe, ale także praca konserwatorska nad poszczególnymi obiektami.

Kolekcja Teodora Petriczki w 2011 roku, wg oceny właściciela, obejmowała oko-ło 250 – 300 przedmiotów. Większość obiektów to tak zwane przedmioty poniemiec-kie. Są to zazwyczaj narzędzia rolnicze czy domowe pozostawione przez wysiedlanych Niemców. Pozostałe obiekty, czyli ok. 1/3, to przedmioty związane z kulturą ukraińską. Podzielić je można na 4 grupy: narzędzia rolnicze, narzędzia rzemieślnicze, przed-mioty codziennego użytku oraz związane z transportem. Z tą ostatnią grupą wiąże się największy i zarazem chyba jeden z najwartościowszych przedmiotów – wóz roboczy. Pojazd pochodzi z miejscowości Ropienka (gm. Ustrzyki Dolne) i powstał zapewne w okresie międzywojennym. Wykonał go własnoręcznie Iwan Iwanicki, ojciec

Teodor Petriczko prezentuje korowaczkę, Czarne 2012

fot.

A. J

ełow

icki

Page 18: Katalog vystavky - teksty

18 19

Michała, ostatniego „bieszczadzkiego” właściciela pojazdu. Jedynie części żeliwne zo-stały wykonane przez miejscowego kowala. Niezwykle ciekawa, a jednocześnie zdra-dzająca pasję kolekcjonerską, jest historia jego pozyskania. W 1990 roku pan Teodor wraz Kołem Emerytów pojechał na wycieczkę w Bieszczady. Tam zatrzymali się w ho-telu w Olszanicy, położonej blisko rodzinnej wsi. Korzystając z okazji, postanowił od-wiedzić miejsca z dzieciństwa. Złożył wizytę także kuzynowi żony Michałowi Iwanic-kiemu, który mieszkał w Ropience. Jest on Ukraińcem ożenionym z Polką, jego rodzice zaś pracowali w kopalni ropy, dzięki czemu ta część rodziny nie została wysiedlona w 1947 roku. W trakcie oglądania gospodarstwa pan Petriczko zauważył w stodole rozebrany wóz gospodarski. Po krótkim „targowaniu” krewny postanowił wymienić niepotrzebny „grat” na sprawny silnik elektryczny. W 1991 roku Teodor Petriczko z Bieszczadów do Czarnego w województwie pomorskim, a więc przez całą Polskę, na małej przyczepce doczepionej do samochodu osobowego przewiózł wóz. Wcześniej stał on przez jakiś czas na polu, później, rozebrany, w szopie. To spowodowało, iż zna-lazł się w złym stanie technicznym i wymagał pracy zabezpieczającej, rekonstrukcyjnej i wreszcie konserwacyjnej wykonanej w ciągu kilku miesięcy 1991 roku. Obecnie wóz posiada wtórnie dorobione drabiny, dyszel, części drewniane kół, reszta elementów, takich jak rogi, skręt, a szczególnie części metalowe są pierwotne. Posiada też 5 koło, znajdujące się w gorszym stanie technicznym. Wszystkie elementy metalowe były oczyszczone i pokryte farbą antykorozyjną, elementy drewniane są także oczyszczone i bejcowane. Jednak większość pojazdu tworzą części stare, co niewątpliwie wpływa na jego wartość historyczną. Warto podkreślić, iż współcześnie trudno jest pozyskać tego typu obiekt. Jeśli spojrzymy na ten przedmiot dodatkowo poprzez pryzmat opo-wieści o jego właścicielach, to zwykły wóz nabiera niezwykłego znaczenia.

Drugim niezwykle ważnym obiektem w kolekcji Teodora Petriczki jest warsztat stolarski. Jego historia związana jest z rodziną kolekcjonera. Był on własnością ojca pana Teodora. W trakcie akcji wysiedleńczej w 1947 roku został pozostawiony na sta-rym gospodarstwie w Trzciańcu. Jednak zwłoka, jaka powstała w trakcie organizacji transportu, spowodowała, że ojciec wrócił m.in. po warsztat. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności trafił on wraz całym dobytkiem do Międzybórza. Później wy-korzystywany był w drobnych pracach remontowych oraz jako źródło dodatkowego dochodu. Dzisiaj nadal służy kolekcjonerowi do prac konserwatorskich. Sam warsz-tat jest drewniany, z dużym, toczonym, również drewnianym imadłem po prawej stronie. Wzdłuż szerszego boku, z brzegu widać szereg otworów, głębiej, w obniże-niu blatu znajduje się półka na narzędzia. Podstawa stołu jest wtórna, wykonana już po 1947 roku. Stan techniczny obiektu, zważywszy na ciągłe użytkowanie, jest dobry.

W sumie Teodor Petriczko posiada jeszcze ok. 70-90 przedmiotów związanych z kulturą ukraińską. Na naszą wystawę użyczył on 38, z czego zaprezentujemy 36. Dwa przedmioty ze względu na inne nieukraińskie pochodzenie musieliśmy wyłączyć w ostatniej chwili z naszej prezentacji. 16 należało pierwotnie do rodziny Petriczków

Page 19: Katalog vystavky - teksty

lub Iwanickich, 8 Ogrodników, 4 Oryczniczów, pozostałe do Łajkoszów, Bihunów, Wasylików. Prawie wszystkie rodziny opowiedziały nam swoje historie, które prezen-tujemy poniżej. Niestety nie udało się nam skontaktować z rodziną Oryniczów i Wa-sylików, którzy byli właścicielami kilku przedmiotów z kolekcji pana Petriczki. Mimo tego zaprezentujemy je na wystawie, w nadziei, że w przyszłości i one zostaną uzupeł-nione przynależnymi im zapewne opowieściami.

Przedmioty z kolekcji Teodora Petriczki przechowywane są w warunkach przy-zwoitych, biorąc pod uwagę zasobność kolekcjonera. Większość jest zabezpieczona i rozmieszczona w kilku budynkach gospodarczych oraz szopach. Dwa z nich powstały specjalnie na potrzeby magazynowania zbiorów. Wiata nad wozem została postawiona w 1992 roku, a szopa w głębi podwórza w 1997 roku.

Kolekcja Teodora Petriczki była wielokrotnie pokazywana. Na początku na po-trzeby dwóch spektaklów teatralnych wystawianych w Zakładzie Karnym w Czarnem. Najpierw w 2003 roku z udziałem Emilii Krakowskiej, towarzyszyła temu mini wysta-wa sprzętów rolniczych. Następnie w 2005 roku odbyło się przedstawienie Konopielka w reżyserii Edwarda Żentary. W 2006 roku Teodor Petriczko zorganizował wystawę w szkole w Międzybórzu, gdzie wykorzystano ok. 50 obiektów różnej proweniencji. Znaczną ilość przedmiotów zaprezentowano w 2007 roku na wystawie zorganizowanej w rocznicę akcji „Wisła” w sali Domu Kultury. Towarzyszyło jej odsłonięcie obelisku koło cerkwi w Człuchowie. Przedsięwzięcie to pan Petriczko zorganizował wspólnie ze znajomymi. Kolejną była wystawa w Sokolu w 2007 roku z okazji otwarcia Domu In-tegracji Europejskiej. Zaangażowanie to spotkało się z dużym zainteresowaniem spo-łeczności lokalnej, która wyrażała swoją wdzięczność za tego typu przedsięwzięcia.

Pan Petriczko za swoją działalność otrzymał m.in. podziękowania pisemne od Emilii Krakowskiej i od dyrekcji ZK w Czarnem za użyczenie obiektów do sceno-grafii; podziękowania pisemne od Komitetu Organizacyjnego Międzybórza; gratulacje pisemne od dyrekcji Muzeum Regionalnego w Człuchowie, a także nagrodę honorową w postaci Listu Gratulacyjnego z 2009 roku od Kapituły Kultury w Czarnem, którego adresatami byli on i jego żona: za ocalanie od zapomnienia pamiątek i tradycji dzie-dzictwa kulturowego. Na temat jego pasji kolekcjonerskiej ukazały się także artykuły w „Naszym Słowie” oraz miejscowej prasie.

Krewnym Teodora Petriczki jest Zenon Ogrodnik. Jego rodzina mieszkała w nieist-niejącym już Przybyszowie pod numerem 5 (gmina Bukowsko). Opowiedział on hi-sto-rię rodziny doświadczonej przez akcję „Wisła”. Jego ojciec Andrzej (ur. 1929) i dzia-dek Iwan (ur. 1886) byli rolnikami. Posiadali niewielkie gospodarstwo rolne. Bieda powodowała, że sporo mieszkańców wsi wyjeżdżało w poszukiwaniu pracy. Także Iwan wyjeżdżał dwukrotnie do USA. Za pierwszym razem pojechał zarobić na blachę

18 19

Tabliczka z domu rodzinnego ogrodników

Page 20: Katalog vystavky - teksty

20 21

do pokrycia domu. W trakcie akcji „Wisła” w 1947 r. rodzinę Ogrodników przywieziono do Bińczy (gmina De-brzno). Tutaj, a było to 9 maja, panował w nocy mróz. Zdziwieni tym faktem, nie byli pewni gdzie trafili. Przybyszów zostawili wiosenny, ciepły. Ostatecznie osiedlili się w Sokolu (gmina Czarne), gdzie przydzielono im połowę domu i kilka budynków gospodarczych w in-nej części wsi. Początkowe miesiące po-bytu w nowym miejscu były trudne. W trakcie rozdzielania pomocy UNRRA padli ofiarą oszustwa ze strony urzęd-ników. Jak wspomina Zenon Ogrod-nik, dziadek jak i wielu deportowanych w Sokolu (także Polaków), z początku nie chciał remontować ani w jakikolwiek sposób ulepszać gospodarstwa. Uważał, „że i tak Niemcy wrócą, a ich wygonią”. Andrzej Ogrodnik już w Międzyborzu poznał Olgę Petriczko (siostrę Teodo-ra, ur. 1928 w Trzciańcu), z którą ożenił

się. Wiedział, że wcześniej Olgę wyciągnięto z transportu i uwięziono na 8 miesięcy w Jaworznie. Jak wspominał jej brat Teodor, ani w trakcie aresztowania, ani w trakcie zwalniania nikt nie podał przyczyny czy powodów zatrzymania. Rodzina Petriczków dość późno dowiedziała się o miejscu uwięzienia Olgi. Wysłali jej paczkę ze smalcem, chlebem i cukrem. Od powracających z Jaworzna dowiedzieli się, że paczka doszła. Pani Olga na temat pobytu w Jaworznie mówiła tylko, że szyła mundury dla wojska oraz wykonywała ciągłe „żabki” (podskakiwanie na ugiętych kolanach), którymi ka-rano za drobne przewinienia. Andrzej Ogrodnik wraz z Teodorem Petriczko próbo-wali pod koniec lat 50. wrócić do Sanoka. Niestety nie było tam pracy. Musieli zostać na zachodzie. Ze związku Olgi i Andrzeja urodził się Zenon Ogrodnik. Po wojsku pró-bował on zostać oficerem w Służbie Więziennej, ale jego pochodzenie zablokowało mu drogę do takiej kariery. Zmuszony został do powrotu na gospodarstwo w Sokolu. Od 20 lat jest członkiem chóru „Żurawli”.

Zenon Ogrodnik ofiarował swojemu wujkowi Teodorowi Petriczce wiele przed-miotów po ojcu. Interesujący jest kufer podróżny. Zakupiony został w USA i wrócił z Iwanem do Przybyszowa, a potem jeszcze raz odbył podobną podróż. Jest też siecz-karnia, która prawdopodobnie także przyjechała z „Gór”, przetaki, czyli sita do zboża.

Karta przesiedleńcza Iwanaogrodnika

Page 21: Katalog vystavky - teksty

20 21

W tej mini kolekcji znajdziemy elemen-ty uprzęży dla konia: chomąto, kantar, naszyjniki i wędzidła. Wśród wielu przedmiotów ofiarowanych przez Zeno-na Ogrodnika panu Petriczce jest jeden szczególny: tabliczka z domu rodzinne-go z napisem „Przybyszów 5”. Jak do-myśla się pan Zenon, dziadek wziął ją, „bo jeszcze się przyda”. Iwan Ogrodnik nie mógł uwierzyć, że nigdy tam nie wróci.

Ta tabliczka to jedyny, rzec by można, administracyjny ślad po miejscowości.Kolejna opowieść będzie o trzech członkach rodziny Bihun (z początku Bihun po-

tem administracyjnie zmienione na Bichun2), pochodzącej z Dolinek koło Wujskiego (gmina Sanok): Mikołaju (ur. 1905), jego synu Romanie (ur. 1922) i wnuku Iwanie urodzonym już na Pomorzu (w 1956). W Dolinkach Mikołaj Bihun miał nieduże go-spodarstwo rolne, był typowym rolnikiem. Rodzina uniknęła wywózek na Ukrainę, ponieważ żona Mikołaja była Polką, dopiero w ramach akcji „Wisła” rodzinę Bihu-na wysiedlono. Właściwie mogli uniknąć wyjazdu, ale stwierdzili, że „jak wszyscy to wszyscy”. Mikołaj zabrał ze sobą sporo: konia, krowę, wóz, a na nim dużą ilość na-rzędzi rolniczych (m.in. brony i pług górski) oraz wiele innych sprzętów domowych. Część drobnych przedmiotów zakopali w swoim gospodarstwie w Dolinkach, sądząc, że i tak nie długo wrócą. Najpierw pojechali do Załuża koło Sanoka. Następnie koleją. W trakcie podróży wysiedleńcy dzielili się jedzeniem, ale i paszą dla zwierząt. Do-tarli do Bińczy (gmina Czarne). Tam przez dwa tygodnie rozdzielano poszczególne rodziny do konkretnych wsi. Trafili do Cierznia (gmina Debrzno), gdzie przydzielono im gospodarstwo rolne z już zamieszkałą rodziną. Po jakimś czasie Mikołaj przekazał swoją część synowi Romanowi. Ten z kolei w 1963 r. przeprowadził się do Sokola (gmi-na Czarne) i po jakimś czasie przekazał je synowi Iwanowi. W czasie tych wszystkich przeprowadzek starano się zabierać także przedmioty, które przywieziono z Dolinek (m.in. żarna z zapasowym kamieniem, przetaki, piesek, warsztat rymarski, warsztat ciesielski, heble). Jak mawiał Roman, „trzeba zabrać nasze pamiątki”. Później część tych przedmiotów została przy Iwanie, a część przejął jego brat Tadeusz. Pod koniec XX w. większość ocalałych artefaktów bracia przekazali wujkowi Teodorowi Petriczko.

Jak wspomina Iwan Bichun, ojciec Roman wykorzystywał często warsztat rymar-ski. Czy na własne potrzeby (posiadali przecież konie), czy świadcząc drobne usługi. Wyrabiał (kręcił) baty, które przyozdabiano czerwonymi elementami (kolor ten miał

mikołaj Bihun Roman Bichun

2 W dokumentach Mikołaja widnieje nazwisko Bihun, w dowodzie osobistym Romana jest już Bichun, stało się to najprawdopodobniej za sprawą urzędników, którzy spolszczyli nazwisko.

Page 22: Katalog vystavky - teksty

22 23

odpędzić zły urok). Uczył też młodego Iwana roboty rymarskiej, m.in. szycia bez igły na lepik. Roman Bichun był także szewcem i cieślą. Potrafił zbudować stodołę bez użycia gwoździ. Chodził w popularnych wówczas oficerkach. Jak wchodził do domu, to używał przywiezionego z Dolinek pieska, czyli specjalnego przyrządu do zdejmo-wania butów. Czasami przyrząd zapodział się i mówiono, że „piesek uciekł”. Roman Bichun często wspominał „Góry”, czyli miejsce, z którego przyjechał. Nie uważał się za Bojka, raczej po prostu za Ukraińca. Sentyment do ziemi rodzinnej jednak pozostał. W trakcie wprowadzania młodego Iwana czy Tadeusza w rolę przyszłych gospodarzy, tłumaczył im pokazując narzędzia rolnicze: „to jest domowe a to tutejsze”. U Romana Bichuna, nawet 20 czy 30 lat po akcji „Wisła”, świat nadal dzielił się na tutejszy (pomor-ski) i na dom rodzinny w Dolinkach.

W kolekcji Teodora Petriczki znalazły się także przedmioty pochodzące od ro-dziny Łajkosz. Jej przedstawicielką była Anastazja Winnicka z domu Łajkosz, która urodziła się w 1931 r. w Hołuczkowie (gmina Tyrawa Wołoska). W wieku 7 lat straciła ojca, a rolę głowy rodziny objął jej brat Stefan. W domu była także jej mama Anna i siostra Rozalia. Wszyscy musieli ciężko pracować na roli. Mimo tych trudności, jesz-cze przed 1939 r. udało się wybudować nowy dom i pokryć blachą. Pani Anastazja wspomina, że do II wojny światowej relacje między Ukraińcami i Polakami były dobre i dopiero wojna przyniosła konflikt. Pani Anastazji udało się jeszcze w Hołuczkowie ukończyć szkołę podstawową.

W 1947 r., po rozpoczęciu akcji „Wisła”, do mieszkańców Hołuczkowa od sąsia-dów z okolicznych wsi zaczęły docierać wieści o wysiedleniach. Dzięki temu mieli czas na przygotowanie się do wyjazdu. Rodzina Łajkoszów upiekła chleb, który przygoto-wano w dzieży (diżce). Spakowali wszystko, to co wydawało im się najpotrzebniej-sze: łóżko, krowę, szafę, dzieżę i wiele innych rzeczy. 6 maja 1947 r. w Hołuczkowie rozpoczęła się akcja „Wisła”. Wojsko dużymi samochodami woziło mieszkańców wsi do Zagórza. Stamtąd pociągiem rodzinę wraz z innymi mieszkańcami wsi wywieziono

Iwan i Aleksandra Bichunowie, sokole 2012

fot.

A. J

ełow

icki

Page 23: Katalog vystavky - teksty

22 23

na zachód Polski. W trakcie podróży na stacji w Oświęcimiu wojsko rozkazało Stefanowi Łajkoszowi opuścić wagon. Pani Anastazja usłyszała od żołnierza, że jej brat dojedzie do nich trochę później. Jak się potem okazało Stefan Łajkosz został uwięziony w obo-zie pracy w Jaworznie. Kiedy już wrócił z obozu, nikomu nie chciał opowiadać o tym, co tam przeżył. Annę Łajkosz (mama pani Anastazji) wraz z jej córkami i siostrą męża przywieziono pociągiem do Koczały. Kobiety spędziły 2 tygodnie w baraku, czekając na przydział domu. Nadano im zrujnowaną chatę w Bielicy (gmina Biały Bór). Żeby przeżyć samotne kobiety pracowały w lesie i przy zbiorach ziemniaków. Pani Anastazja w 1949 r. zatrudniła się wraz z kuzynką w odległym „pegeerze” (30 km od Bielicy). Do domów wracały co tydzień. Przez pierwsze 3 lata pobytu na zachodzie Polski rodzina Łajkoszów miała nadzieję na powrót do Hołuczkowa. Potem jednak zrozu-miała, że wyjazd w rodzinne strony jest ryzykowny. Poza tym miała świadomość, że dom jest już przez kogoś zamieszkany. W rodzinie było silne przywiązanie do cerkwi i ukraińskich tradycji. W pierwszych latach po wysiedleniu, z braku innych możliwo-ści, uczęszczali co tydzień do kościoła w Brzeziu. W 1957 r. w Białym Borze zaczęto odprawiać nabożeństwa w obrządku greckokatolickim. Mimo trudności związanych z dojazdem do miasteczka położonego 17 km od Bielicy, rodzina Łajkoszów w każdą niedzielę jeździła do cerkwi. Takie wyjazdy zajmowały cały dzień.

Dzieża zwana diżką była używana przez Annę Łajkosz co tydzień do pieczenia chleba (także po przesiedleniu). Później korzystał z niej jej syn oraz żona syna Olga z domu Czernyk. Synowa pani Anny jednorazowo wyrabiała w dzieży ciasto na siedem chlebów. Potem, gdy jej ośmioro dzieci wyjechało do szkół, a większość uczęszczała do liceum w Legnicy, dzieża nie była już przydatna. Swoje nowe życie – jako eksponatu – rozpoczęła na początku nowego stulecia, kiedy Teodor Petriczko włączył ją do swojej kolekcji3.

W tym samym zbiorze przedmiotów etnograficznych są brony. Ofiarowali je Anna z domu Kafczak i Piotr Husakowie. Pierwotnie należały one do rodziców pani Anny. Wiąże się z nimi historia jej mamy – Marii Kafczak z domu Matwijcio. Urodziła się ona 24 grudnia 1914 r. w Żernicy (gmina Baligród). W wieku 7 lat rodzice posłali ją do pracy – zajmowała się dziećmi. Potem pojechała do Baligrodu, aby tam uczyć się zawodu krawcowej. Nauki pobierała u żydowskiego krawca. Mężczyzna i jego żona traktowali Marię jak własną córkę. Gdy postanowili wyjechać na stałe do Tarnowa, wzięli ją ze sobą, lecz po jakimś czasie rodzice postanowili zabrać córkę z powrotem do domu. Pani Maria w 1934 r. wyszła za Michała Kafczaka (ur. 1911 r.). Małżeństwo miało dwie córki. Jedna z nich – Anna – urodziła się w 1941 r. w Bereźnicy (gmi-na Solina). Po II wojnie światowej zaczęły się pierwsze wysiedlenia na Ukrainę.

3 Wspomnienie o rodzinie Łajkoszów opracowane na podstawie opisu przygotowanego przez Annę Dobrzańską, uczennicę w I Liceum Ogólnokształcącym w Białym Borze.

Page 24: Katalog vystavky - teksty

24 25

Pani Anna Husak pamięta, że żołnierze polscy przychodzili do ich wioski w dzień, dlatego jej mieszkańcy chowali się przed nimi w lasach, bunkrach, szałasach. Innym razem skorzystano z pomocy ówczesnego sołtysa Żernicy, który był Polakiem, a jego żona Ukrainką. Tego dnia Maria Kafczak wraz ze swoją mamą odwiedziły panią soł-tysową. Kobieta, zobaczywszy na własnym podwórku wojsko, nakazała ciężarnej Ma-rii Kafczak położyć się w jamie na podwórzu i położyła na nią gałęzie. Potem kar-miła kury nieopodal jamy, aby co jakiś czas pytać Marię czy dobrze się czuje. W ten sposób Pani Sołtysowa uratowała kobietę przed wysiedleniem do Rosji. Anna Husak pamięta również, że podczas kolejnej łapanki ona i jej mama schowały się na piecu do pieczenia chleba. Kiedy wojskowy przechodził koło pieca, pani Anna, będąc małym dzieckiem, zajrzała z ciekawości, by zobaczyć kto idzie. Mężczyzna zauważył, że ktoś chowa się na piecu, ściągnął z niego kobiety i wyprowadził na dwór. Puścił je wolno. W trakcie wysiedlania w ramach akcji „Wisła” Michał Kafczak, ojciec Anny, wyrzucił swoje brony na obornik. Miał nadzieję, że jeszcze wróci do swojego domu. Pewien woj-skowy, postrzegłszy to, krzyknął do pana Kafczaka, żeby lepiej wziął je ze sobą, bo tam gdzie jedzie przydadzą mu się one. Dając tym samym do zrozumienia, że jest to po-dróż w jedną stronę. Z transportu Anna Husak pamięta jednie jak posypywano popio-łem głowy dzieci, aby zapobiec wszawicy. Na Pomorze rodzina Kafczaków przyjechała z koniem i wozem. Przydzielono im dom w Barkowie (gmina Człuchów), w którym nie było ani okien, ani drzwi. Stryj pani Anny powiesił spodnie w miejscu, gdzie powinny być okna, aby w nocy nie świecił im w oczy księżyc. Jeszcze pierwszej nocy po przy-jeździe rodziny Kafczaków na zachód ktoś w nocy śpiewał pod ich oknem „Chaj żywe Ukrajina”. Anna Husak pamięta, że PCK wspomagał jej rodzinę wydając marmoladę i musztardę. Życie wysiedleńców nie było lekkie. Często kpiono z ich narodowości. Ludność przesiedlona prała ubrania w beczce. Rzucało się do niej rozgrzany kamień, dolewało wody, wrzucało ubrania przeznaczone do prania i posypywało się je po-piołem. Potem prajnykiem klepało się ubrania po wyjęciu z beczki. Polacy komen-towali to: „Ukraińcy biją pchły”. W 1964 r. Anna Kafczak wyszła za Piotra Husaka, urodzonego w 1938 r. w Woli Górzańskiej (gmina Solina). W 1969 r. małżeństwo przyjechało do Czarnego. Mieszka tam do dziś. Na przełomie XX i XXI wieku, brony, które miały zostać w Bieszczadach, ofiarowali oni Teodorowi Petriczce.

Kolejne dwie historie, które teraz przytoczę, związane są z sąsiednimi wsiami: Poździaczem (obecnie Leszno, gmina Medyka) oraz Torkami (gmina Medyka). Obie miejscowości uznawane były za jedne z najbogatszych w okolicach Przemyśla. Szcze-gólnie pięknie widać to po zachowanych do dzisiaj strojach ludowych, a nade wszystko niezwykle bogato haftowanych koszulach.

Pierwszą opowieść usłyszałem od Olgi Andrusiczko z domu Oleszko. Urodziła się ona jeszcze w Poździaczu. Ojciec Stefan Oleszko mieszkał na granicy z Torkami. Mama Anastazja, z domu Kostecka, była córką bogatego gospodarza z Poździacza. Młodych połączyła decyzja rodziny, a nie uczucie. Takie były czasy. Rodzina Kosteckich posia-

Page 25: Katalog vystavky - teksty

24 25

dała duże gospodarstwo, murowany i nowo postawiony dom, kilka krów, zatrudniała osoby do pomocy, m.in. dziewczynę (sierotę) do opieki nad małą Olgą. Po przejściu frontu w 1944 r., do Armii Czerwonej wcielono sporo mieszkańców wsi. Los taki spo-tkał Stefana Oleszkę. Bardzo szybko został ranny w walce z Niemcami. Uciekł ze szpi-tala do swoich do Poździacza. Ukrywał się.

Kiedy doszło do wysiedlania na zachód, pojechała cała rodzina razem siero-tą. Wzięli krowę, dwie skrzynie z ubiorami, magiel, dzieże. Znaleźli się we wsi Po-mysk Wielki, tzw. Wybudowania (gmina Bytów). Wokół mieszkali Kaszubi, wysie-dleńcy zza Buga, Ukraińcy – razem 12 rodzin. Dostali gospodarstwo z lichą ziemią (tzw. 6 klasa) pod lasem, potem jeszcze konia z UNRRA. Mimo tych trudnych początków, rodzina Oleszków stosunkowo szybko stanęła na nogi. Prawdopodobnie pracowitość oraz dobra organizacja pracy wyniesiona jeszcze z Poździacza dała efekty. Dzieci, które do tej pory mówiły tylko po ukraińsku, szybko nauczyły się polskiego. Język ukraiński funkcjonował tylko w domu. Publicznie (także w dziecięcych zabawach) tylko polski.

Jednym z wczesnych wspomnień Olgi Andrusieczko, tuż po przywiezieniu w oko-lice Bytowa, był widok uciekającego dziadka Iwana Oleszko. Nie mógł on zaakcepto-wać nowego miejsca. Chciał wrócić. Kiedy ucieczki się powtarzały, rodzina zmuszona była zamykać go w domu.

Przedmiot ofiarowany przez Olgę Andrusieczko jest niepozorny. To zaledwie fragment maselnicy. Nie wiąże się z nim żadna, zdawałaby się dramatyczna historia.

Anastazja oleszko (w środku) i jej przyjaciółki. Poździacz, lata 30. XX w.

Page 26: Katalog vystavky - teksty

2627

Po prostu pani Olga pamięta, że zawsze jej towarzyszyła. Pamięta babcię Annę Ko-stecką, jak wyrabiała masło, a potem w tej samej roli mamę Anastazję. Pamięta jak przy wyrobie dostawała gotowe masło. Pani Olga od wielu lat mieszka w Koszalinie, maselnicy nie ma. Pozostał po niej drewniany fragment łączący wspomnienia z ziemią poździacką.

Druga historia mogła się zdarzyć po sąsiedzku w Torkach. Mogła, bo Irena Drozd urodziła się rok po wysiedleniu. Jej rodzice, Iwan Hołowid i Anna, z domu Zalitacz, posiadali w Torkach gospodarstwo rolne. W 1947 r. w punkcie zbiorczym w Żurawicy załadowano ich do pociągu. Podróż trwała 2 tygodnie. Dowieziono ich do Szczecinka, następnie do Jastrowia, a potem do Sypniewa (gmina Jastrowie). Dostali gospodarstwo 3-rodzinne w lesie. Budynek nie miał okien ani drzwi. Do wsi mieli 3 km. Następny budynek mieszkalny znajdował się w odległości 1,5 km. Irena Drozd wspomina: „jako dziecko uczęszczając do szkoły odczuwałam ze strony kolegów, że jestem «inna». Poka-zywano na mnie palcami i wyzywano mnie od Ukrainek, albo mówiono za mną «idzie ta z czarnym podniebieniem». Jednak z czasem stosunek ludności do nas się zmieniał”.

Atrybutem Torek były stroje bardzo bogato haftowane krzyżykiem i koralikami, co świadczyło o zamożności mieszkańców tej miejscowości. Każda z dziewczynek była wyposażana w komplet stroju ludowego. Składał się on z plisowanej spódnicy, zapaski i bogato haftowanej koszuli, serdaka i prawdziwych korali.

Jak wspomina pani Irena: „moja mama Anna każdemu dzicku haftowała bluzki, ręczniki, obrazy i serwetki. Dla mnie ma to bardzo duże znaczenie – jest wspomnie-niem o rodzinnej wsi rodziców, dziadków. Jest jednym z elementów tożsamości naro-dowej. Dużą uwagę poświęcano haftowanym ręcznikom. Otrzymałam taki w dniu mo-jego ślubu – liczył 100 lat – od mojej mamy, która z kolei otrzymała go od swej matki. Ja przekazałam go swojej córce. Ciekawym elementem haftu mojej wsi jest kolorystyka. Przeważają w niej czarne i czerwone kolory (lubow i żurba)”.

Na naszej wystawie znajduje się udostępniona przez Irenę Drozd zapaska – ele-ment stroju lokalnego mieszkańców Torek. Jest ona wspomnieniem wsi, ale także materialnym świadectwem jednego z najbogatszych w formie ubiorów na całej Ziemi Przemyskiej4.

Jedną z wyjątkowo tragicznych historii usłyszałem w Koszalinie. Opowiedziała ją Maria Antoszko, z domu Suszko, urodzona w 1939 r. w Wisłoku Dolnym. Główny-mi bohaterami tej opowieści są rodzice pani Marii: Jurko Suszko oraz Fenna Suszko, z domu Korbak. Wzięli oni ślub w 1938 r. Wówczas był zwyczaj, aby w ramach posagu panna młoda wnosiła 300 dolarów. W tym przypadku rodziny Suszko i Korbak krzy-żowo wymieniły się młodymi dziewczętami i nie trzeba było płacić dużego posagu. Jak wspomina Maria Antoszko: „Wówczas uczucia nie były brane pod uwagę”. Rodzina

3 Wspomnienie o rodzinie Łajkoszów opracowane na podstawie opisu przygotowanego przez Annę Dobrzańską, uczennicę w I Liceum Ogólnokształcącym w Białym Borze.

Page 27: Katalog vystavky - teksty

2627

Suszko była zaangażowana patriotycznie i religijnie, m.in. śpiewali w miejscowym chórze. W czasie wojny jeden z braci, Iwan, służył w SS Hałyczynie, a drugi, Michał, w UPA. Najstarszy, Jurko, nie angażował się politycznie, to na nim spoczywał trud wyżywienia rodziny. Posiadali oni duże, jak na ówczesne czasy, gospodarstwo: 9 ha ziemi ornej oraz 1 ha lasu. W 1946 r. część rodziny została wywieziona na Ukrainę w okolice Tarnopola. Jeden z wujów został

tam aresztowany i zesłany na 10 lat na Syberię. Pozostała w Wisłoku Dolnym rodzina uciekała za dnia do lasu i wracała w nocy, chroniąc się w ten sposób przed wywie-zieniem. Fakt zaangażowania rodziny, a szczególnie braci, spowodował aresztowanie Jurko Suszki 27 kwietnia 1947 r. Przetrzymywany był z początku w Wisłoku Górnym, gdzie został dotkliwie pobity. Jego żona, Fenna Suszko, gdy próbowała się dowiedzieć czegokolwiek o losie męża, również została pobita. 30 kwietnia zaczęła się wywózka. Rodzina utraciła kontakt na zawsze. Jurko Suszko szybko trafił do Jaworzna, gdzie zo-stał poddany brutalnemu śledztwu. Potem przewieziono go do więzienia w Krakowie, dostał wyrok śmierci, który został wykonany 30 lipca 1947 r.

Los pozostałej rodziny ułożył się inaczej. Najpierw był transport do Komańczy, po-tem po trzy rodziny trafiały razem z bydłem do wagonów towarowych. 10 maja 1947 r. Fenna Suszko i jej rodzina znaleźli się w Laskach (gmina Białogard). Tam dostała pracę w dawnym majątku. Jak wspomina ten czas Maria Antoszko, co rano budził ją płacz matki, to trwało dwa tygodnie. Oprócz dwójki małych dzieci na jej utrzymaniu były dwie prawie 70-letnie krewne. Wkrótce rodzina Suszków przeniosła się do Sarzyna

maria Antoszko, Koszalin 2012

List od adwokata

do Fenny suszko

z grudnia 1947 r.

Page 28: Katalog vystavky - teksty

28 29

(obecnie Koszalin). Jeszcze przez cały rok 47 wierzyli, że ojciec wróci. Wielu wracało, inni z kolei dawali znak życia: czy poprzez list, czy przez uwolnionych z Jaworzna. Dzięki pomocy szwagra, który umiał pisać po polsku, udało się uzyskać pomoc adwo-kata z Krakowa. W grudniu ‘47 przyszedł od niego list, w którym zawiadomił Fennę o śmierci męża.

Dwie koszule, które Pani Maria ofiarowała na wystawę, wykonała jej mama – Fen-na. Samodzielnie siała len, potem go obrabiała, tkała płótno, ażeby mieć nici do szy-cia sprzedawała jajka w Sanoku. Jedna, mniejsza, przeznaczona była dla córki Marii, druga, większa, dla Fenny. Powstały one zapewne na początku lat 40., lecz nie były używane. Przyjechały na ziemie zachodnie w skrzyni. Do nowego świata, w jakim się znalazły, ubiory ludowe nie pasowały. Wyróżniały nie tylko narodowo, ale także spo-łecznie. Tam ludzie chcieli nosić się miejsko. Strój ludowy kojarzył się z biedą i niskim statusem społecznym. Przeleżały w tej samej skrzyni 65 lat.

Kolejną opowieść usłyszałem w Jamnie, wsi niedawno włączonej do Koszalina. Jej bohaterem jest Katarzyna Buć, urodzona w 1901 r. w Grąziowej (obecnie gmina Ustrzyki Dolne). Opowiadali o niej jej córka Anastazja Jadłowska (z domu Buć) i wnuk Józef Jadłowski. Jest to historia niczym nie wyróżniającego się, jak moż-na by uważać, przedmiotu. Obraz Cu-downego Dzieciątka Jezus z Pragi to tzw. oleodruk, jakich wiele znajdowało się w domach chłopskich. Rozpowszechni-ły się one już w drugiej połowie XIX w. Produkowano je na skalę masową. Nasz obraz wydrukowano w Niemczech i posia-da nawet czterojęzyczne podpisy (francuskie, niemieckie, angielskie i włoskie). Kult Dzieciątka Jezus z Pragi był powszechny w XIX wieku w cesarstwie austro-węgierskim, także w Bieszczadach. Prawdopodobnie za pośrednictwem kupców (często żydow-skich) trafił on do Dobromila, Birczy, a tam został zakupiony. Ostatecznie znalazł się w Łomnej (gmina Bircza) u nieznanej nam rodziny. Dopiero w 1947 roku dostał się w ręce rodziny Buć. Mieszkali oni w niedalekiej Grąziowej.

W 1945 r. Iwan Buć, mąż Katarzyny, oraz jego brat zostali wyprowadzeni z domu i zabici przez oddział „Dacha”. Spalono im dom. W 1946 r. w trakcie akcji wysiedleń-czej na Ukrainę pani Katarzyna też miała być wywieziona. Na wóz spakowano dobytek, przywiązano krowę i kozę. Kolumna ruszyła. W ostatniej chwili córka Maria, która nie podlegała wywózce, wyciągnęła matkę Katarzynę z transportu. Za nimi pobiegła krowa. Dołączyła Anastazja. Schowani w stogu siana przetrwali kilka niebezpiecz-nych dni. Cały dobytek pojechał na Ukrainę. Już po pierwszych wywózkach, w 1946 r., w jednej z pobliskich wsi – Łomnej – w opuszczonym domu Maria Buć znalazła obraz. Prawdopodobnie zabrała go pod wpływem impulsu. Wówczas nie mieli już własnego

Katarzyna Buć, lata 50. XX w.

Page 29: Katalog vystavky - teksty

28 29

dobytku, mieszkali kątem w nieswoim domu. Może ten obraz miał być namiastką utra-conego świata materialnego. Na przełomie kwietnia i maja 1947 r. rozpoczęła się akcja „Wisła”. W niedzielę rano część mieszkańców Grąziowej poszła do cerkwi, część była jeszcze w domu. Ci ostatni mieli więcej czasu na spakowanie się. Katarzyna Buć była już w cerkwi. W domu były córki Maria i Anastazja. Przyszedł żołnierz i powiedział: „Wy nie idźcie do cerkwi, zostańcie, bierzcie co możecie”. Wzięli trochę zboża, karto-fle, spakowali kilka ubrań. Zostali rzuceni na obcą furmankę. Pojechali do Olszanicy na punkt załadowczy. Jechali dwa tygodnie. Dotarli do Płot na Pomorzu Zachodnim, a ostatecznie do dawnego majątku w Łosośnicy. Jeszcze w Gryficach, kiedy już zała-dowali się na wóz, Katarzyna Buć zauważyła samotne rodzeństwo. Było to sześcio-ro dzieci, których matka umarła, a ojciec został zabrany z transportu do Jaworzna, gdzie potem zmarł. Zostali oni przygarnięci przez rodzinę Buć. W 1967 r. Anastazja wraz z mężem przeniosła się do Jamna koło Koszalina, a w 1976 r. dołączyła do nich Katarzyna.

Od 1946 r. obraz towarzyszył rodzinie Buć, a potem Jadłowskich. W trakcie wysie-dlania, a potem w adaptowaniu się do życia w nowych warunkach. Katarzyna Buć była niezmiernie religijną osobą. Obraz traktowany był przez nią i jej krewnych jak relikwia. Oprócz wartości religijnych, jakie zawierał, był też swoistą nicią łączącą rodzinę wysie-dleńców z opuszczoną ziemią.

Kolejnych wysiedleńców spotkałem w Rusinowie (gmina Tuczno). Tak się złożyło, że w tej jednej miejscowości osiedlono aż 12 rodzin pochodzących z Nowego Lublińca (gmina Cieszanów), co było wówczas rzadkością. Jedną z nich jest małżeństwo Iwa-na (ur. 1927) i Jewdoki Szymańskiej z domu Komar (ur. 1934). Choć wzięli ślub już na ziemiach zachodnich, to znali się wcześniej. Rodzice pana Iwana posiadali tam piciohektarowe gospodarstwo, dom w centrum wsi (obecnie w tym miejscu stoi sklep).

Rodzina Szymańskich z Rusinowa ofiarowała na wystawę kołowrotek. To niezwy-kle wartościowy i interesujący przedmiot, chociażby dlatego, że zachowany w całości, co obecnie jest już rzadkością. Poza drobnymi wtórnymi wstawkami – drucikami mo-cującymi, wszystkie jego elementy są stare. Jeszcze większą sensacją jest to, że zacho-wała się kądziel, czyli pęk włókien do przędzenia, oraz nić na wrzecionie. Wszystko to sprawia wrażenie jakby prządka odeszła od urządzenia tylko na chwilę. W tak dobrym stanie kołowrotek przeleżał ostatnich kilkadziesiąt lat. Pochodzi on z 1937 r. Został zrobiony przez wiejskiego cieślę z Nowego Lublińca o przezwisku Gienka, mieszka-jącego za cmentarzem, w zamian za odróbkę na roli. Używany był przez mamę Iwana Szymańskiego: Annę, z domu także Szymańską (osobne rodziny). To ona w trakcie wysiedlania w 1947 r. chwyciła kołowrotek i wrzuciła na wóz. Razem z całą familią został przywieziony do Rusinowa na ziemiach zachodnich. Tutaj używany był już spo-radycznie.

Page 30: Katalog vystavky - teksty

30 31

Jednym ze skutków wysiedleń były radykalne zmiany w ubiorze Ukraińców. Po pierwsze, ze względu na swoistą modę panującą w nowym miejscu (zbliżoną do miastowej), po drugie, strój chłopski zdradzał narodowość, co w pierwszych latach pobytu mogło prowokować do represji. Jako coraz mniej potrzebny, kołowrotek zna-lazł się na stychu chlewika. Zostawienie przędzy, już wyrobionej na zachodzie, może świadczyć, że liczono się jeszcze z jego wykorzystaniem. Nie tknięty został ofiarowany na wystawę wiosną 2012 roku.

Warto w tym miejscu wrócić do losów właścicieli kołowrotka. Były one, jak w przypadku wielu bohaterów naszej wystawy, tragiczne. Nowy Lubliniec, tak jak i inne okoliczne miejscowości, leżał w szerokim pasie walk polsko-ukraińskich w la-tach 40. Ginęli pojedynczy działacze społeczni i polityczni, z czasem w ramach ze-msty zaczęto stosować taktykę odpowiedzialności zbiorowej. W przypadku zwykłych mieszkańców wsi miało to tragiczne skutki. W tym samym czasie rozpoczęto wysie-dlenia Ukraińców do ZSRR. Opór mieszkańców wsi wzmógł represje. Tak też się stało w Nowym i Starym Lublińcu. Wg naszych respondentów Polacy-sąsiedzi ostrzegali ich o możliwości napaści. Ukraińcy nie wierzyli do końca. 21 marca oddziały Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW) dokonały pacyfikacji wsi. Oficjalne źródła mówią o co najmniej 59 ofiarach, choć pan Iwan Szymański wspomina o 80 osobach w tym 38 z Nowego Lublińca. W akcji tej zginął m.in. ojciec pani Jewdokii Szymań-skiej, wyprowadzony z domu i zastrzelony na podwórzu pod stodołą. Morderstwom towarzyszyły rabunki i palenie przypadkowo wybranych gospodarstw. Po pacyfika-cji dwa razy podjęto próby wywiezienia mieszkańców Nowego Lublińca do ZSRR: w 1945 i 1946 r. Rodzina Szymańskich za pierwszym razem uniknęła wywózki dzięki wstawiennictwu sierżanta Ludowego Wojska Polskiego, Rosjanina pochodzącego z Sy-berii. Wraz z nimi pozostało ok. 100 rodzin.

Iwan i jewdokia szymańscy,

Rusinowo 2012

fot.

A. J

ełow

icki

Page 31: Katalog vystavky - teksty

30 31

1 maja 1947 r. w Nowym Lublińcu rozpoczęto kolejne wywózki, tym razem w ra-mach akcji „Wisła”. Iwan Szymański, w porównaniu z poprzednimi wyjątkowo bru-talnymi wysiedleniami, samą wywózkę nie wspomina już tak źle. 12 maja przyjechali do Wałcza. Traktory rozwiozły rodziny do poszczególnych wsi. Rodzina Szymańskich dostała spore, liczące 10 ha, gospodarstwo. Szybko musieli zrezygnować z gospodaro-wania, ponieważ nie mieli konia, a rodzina była za mała, aby obrobić taki areał ziemi. Iwan Szymański poszedł do pracy w miejscowym PGR. Tam pracował do emerytury.

Po sąsiedzku w Starym Lublińcu mieszkała Maria Szymansky z domu Goch. Urodziła się ona w 1922 r. w rodzinie niezamożnych chłopów. Mieszkali z dala od centrum wsi, 3 km od cerkwi. Podobnie jak w przypadku wyżej zaprezentowanych rodzin wysiedlanych, dla niej los nie okazał się łaskawy. W 1943 r. Niemcy aresztowali jej ojca Aleksandra za nieuiszczenie kontyngentu i umieścili w więzieniu w Zamościu. Zmarł tam na kilka godzin przed wyjściem na wolność. Rok później przypadkowo zginął jej brat Dymitr zabity przez Polaków niedaleko wsi. Rodzina Gochów miesz-kała pod lasem, stąd często w nocy odwiedzali ją partyzanci. W tym czasie trudno było rozpoznać zamiary takich przybyszów. Bywali Polacy, Rosjanie, Ukraińcy. Strach stał się stałym elementem życia. Musieli się przenieść do centrum wsi. W marcu 1945 r. przeżyli pacyfikację wsi przez KBW. Później były wywózki na Ukrainę. Wyjechało pół wsi, w tym brat Mikołaj. W 1947 r. zaczęła się akcja „Wisła” dla Starego Lublińca. Tego dnia rano Maria Goch wyniosła płótno na rosę. Po drodze spotkała sąsiada, który ją ostrzegł: „Co ty Maria, chowaj to płótno, bo dzisiaj wywóz. Co ty mówisz? Tak praw-da!” Wróciła do domu i powiedziała matce: „Mamo dzisiaj jest wywóz.” W tym samym czasie przyjeżdża wojsko, za chwilę furmanki. „Zabierajcie się za pakunki” – krzyczy żołnierz. Kobiety mówią: „Panie żołnierz daj jeszcze jedną furmankę.” Nie dostają. Naj-pierw transport do Ciesznowa, potem samochodami do Bełżca. Tam dopiero do wa-gonów i transport na zachód. Jechali przez tydzień. Po drodze byli dobrze traktowani, wojsko postarało się o paszę dla bydła. Nie było nawet wyciągania z wagonów według list Urzędu Bezpieczeństwa (UB). Trafili do Rusinowa koło Wałcza. Dostali dom bez okien i drzwi, ale zamieszkały już przez dwie rodziny. Do rodziny Gochów, składają-cej się z samych kobiet, wprowadził się młody chłopak, Iwan Artymowicz, wcześniej partyzant UPA, pochodzący także ze Starego Lublińca. Wiosnę i lato 1947 r. przeżyli w miarę spokojnie. Dopiero jesienią miejscowy UB rozpoczął przeszukiwania domów Ukraińców w poszukiwaniu osób związanych z partyzantką. Artymowicz musiał się ukrywać. Podczas jednej z rewizji milicjanci zajrzeli do malowanej drewnianej skrzy-ni. Znaleźli schowek, w którym były dokumenty byłego partyzanta. Maria nie chcia-ła wydać człowieka, z którym spodziewała się dziecka. Została aresztowana. Urodziła dziewczynkę Marię w więzieniu w Nowogardzie. Po dwóch miesiącach została wypusz-czona. Iwan Artymowicz nie został złapany, ukrywał się jeszcze dwa lata, m.in. w daw-nych bunkrach niemieckich niedaleko Rusinowa (pozostałości po Wale Pomorskim). W związku z zagrożeniem, postanowił uciec na Ukrainę. Wyjechał w 1949 r., znikł

Page 32: Katalog vystavky - teksty

32

z życia Marii Goch i nigdy już się nie odezwał. Pani Maria w 1968 r. wyszła za mąż za Hryhorija Szymansky, również byłego partyzanta UPA.

Niemym świadkiem tych wydarzeń była wianna skrzynia. Drewniana, malowana w bogate roślinne wzory, zwłaszcza kwiatowe, dzisiaj już ledwie widoczne, z żelaznym zamkiem i schowkiem na dokumenty i kosztowności. Pierwotnie była własnością Parani Goch. Kupiła ją w Cieszanowie jeszcze przed wojną w którymś z żydowskich warsztatów. Miała znaleźć się w niej wyprawka, jaką przygotowywały młode dziew-częta chcące wyjść za mąż. Pościele, poszewki, strój odświętny oraz inne potrzebne przedmioty stanowiły nie tylko rodzaj posagu, ale także prezentowały prawdziwą „materialną” wartość ówczesnej kobiety. Parania Goch jeszcze przed 1939 r. wyjechała do pracy do Francji i już nigdy stamtąd nie wróciła. Skrzynia została. Przydała się w trakcie wysiedlania oraz na nowej ziemi. Pech chciał, że za sprawą znalezionych w niej dokumentów została aresztowana nasza bohaterka Maria Goch. Skrzynia stoi do dziś w jej pokoju, pod ścianą. Pusta w środku, ale pełna bagażu życiowego.

To już wszystkie wybrane przeze mnie opowieści o ludziach i przedmiotach z nimi związanych. Nie wszystkie jednak, których wysłuchałem. Kilka z nich nie znalazło się w tym tekście, ponieważ zaginęły przedmioty, które mogłyby reprezentować ich właścicieli. Inne nie znalazły się ze względu na przymus selekcji. W tak małym ob-jętościowo wydawnictwie nie mógł powstać artykuł, który udźwignąłby wypowiedzi wszystkich moich respondentów. Z tych samych powodów nawet w ramach zawartych tutaj opowieści także musiałem dokonać skrótów. Główną przesłanką, jaką się kiero-wałem, była rzetelność w oddaniu historii ludzi i emocji z nimi związanych. Założenie było proste: to same wspomnienia wysiedleńców i ich potomków mają mówić o akcji „Wisła”. Dlatego w większości przypadków nie weryfikowałem faktów historycznych czy nawet danych administracyjnych zawartych we wspomnieniach ludzi. Ich rela-cje, sposób zapamiętania tamtych wydarzeń, wreszcie ich widzenie przeszłości jest dla mnie współczesnego etnografa równie ważne, jak sucha sprawozdawczość zawo-dowych historyków. Mimo tych zastrzeżeń, uważam, że przytoczone opowieści także mają wymiar historyczny. Są bowiem historią nie narodów czy wojen, ale historią ludzi często nie z własnej winy zamieszanych w tragiczne wydarzenia z lat 40. XX w.

Kończąc nieco bardziej optymistycznie chciałbym dodać, że historie, które się nie znalazły w moim tekście oraz wątki pominięte, zostaną zachowane. Wszystkie zostały zapisane na nośnikach elektronicznych i przekazane do archiwum Ukraińskiego Domu Narodowego w Przemyślu.

Page 33: Katalog vystavky - teksty

33

z

lubuSkie Dolny SlaSk´

Jarosław Syrnyk

Akcja „Wisła” na dolnym Ślasku1

W dwa lata po zakończeniu wojny Dolny Śląsk nadal był areną ogromnych wę-drówek ludności. Według sprawozdania wojewody wrocławskiego z lutego 1947 r., na niespełna dwa miliony ludności zamieszkującej województwo, przebywało tu jeszcze ok. 250 tys. Niemców, z tego w samym Wrocławiu 17.8552. W ciągu kolejnych sze-ściu miesięcy liczba ludności niemieckiej, wskutek prowadzonych wysiedleń, spa-dła do 68.495 osób, co stanowiło jeszcze 3,8% ogółu ludności województwa3. Drugą pod względem liczebności narodowością byli Żydzi, których liczbę na początku 1947 r. szacowano nawet na pięćdziesiąt tysięcy4.

W trakcie akcji wysiedlania Niemców oraz zasiedlania terenu osobami przyby-łymi z województw centralnych rozpoczął się drugi, zasadniczy etap napływu lud-ności ukraińskiej na Dolny Śląsk. Był on związany z przeprowadzeniem akcji „Wi-sła”. Ze strony wojskowej akcją na terenie Dolnego Śląska kierował początkowo ppłk R. Jaworowski5. Wytyczne dla władz terenowych w sprawie przesiedlonych w ra-mach akcji „W” zostały skonstruowane na długo przed jej rozpoczęciem, bo w połowie

,

1 Artykuł został opublikowany w „Roczniku Prawosławnej Diecezji Wrocławsko-Szczecińskiej” w 2007 r.2 AAN, MZO, 243, k. 4, Sprawozdanie sytuacyjne wojewody wrocławskiego za miesiąc luty 1947 r.3 AAN, MZO, 248, k. 1, Sprawozdanie kwartalne wojewody wrocławskiego za III kwartał 1947 r.4 AAN, MZO, 246, k. 5. W sprawozdaniu za III kwartał 1947 r. Żydów w ogóle nie wykazano, por.: AAN, MZO, 248, k. 1, Sprawozdanie kwartalne wojewody wrocławskiego za III kwartał 1947 r.5 AAN, MZO, 1032, k. 215, Sprawozdanie z inspekcji na terenie woj. wrocławskiego, 26 IX 1947 r.

Page 34: Katalog vystavky - teksty

34 35

kwietnia 1947 r. na konferencji zorganizowanej w MZO6. Kolejnym dokumentem, który przekazano władzom terenowym, był zapewne plan wysiedlenia ludności ukra-ińskiej, pochodzący również z kwietnia 1947 r.7 Na podstawie tych planów władze centralne Państwowego Urzędu Repatriacyjnego (PUR) przesłały swoim oddziałom instrukcję w sprawie akcji „Wisła”8. Mimo podjętych działań, władze województwa wrocławskiego nie były na wiosnę 1947 r. przygotowane do przyjęcia kolejnej fali osad-ników. Naczelnik Wydziału Osiedleńczego Urzędu Wojewódzkiego Wrocławskiego, na przekazaną mu przez PUR wiadomość o skierowaniu na teren województwa trzy tysiące rodzin, wysłał do MZO 24 V 1947 r. telefonogram, w którym pisał: „Umiesz-czenie tej ilości rodzin na indywidualnych gospodarstwach rolnych jest niemożliwe, biorąc pod uwagę nawet cały obszar województwa, a nie tylko 11 wytypowanych po-wiatów, gdyż wolne jeszcze gospodarstwa indywidualne są tak zniszczone, że bez kapi-talnego remontu nie mogą być oddane osadnikom”9.

Pierwszy transport (R-159) ludności wysiedlonej w ramach akcji „Wisła” – 218 osób – przybył z Sanoka na teren województwa wrocławskiego do stacji Góra w dniu 30 V 1947 roku10. Mimo iż w połowie lipca 1947 r. chłonność województwa wrocławskiego, oceniana przez MZO na maksimum 4,5 tys. rodzin11, znajdowała się na wyczerpaniu, to transporty z tzw. „linii podkarpackiej” były tu nadal kierowane12. Do 16 sierpnia tegoż roku, na teren ówczesnego województwa wrocławskiego przybyło 76 transportów z 20.353 osobami13. Według wykazu sporządzonego 31 X 1947 r., zgod-nie ze schematem zatwierdzonym przez MZO, przybyło tu ostatecznie 80 transportów z 21.011 osobami, które przywiozły ze sobą ponadto: 2.222 szt. koni, 8.026 szt. krów i 5.837 szt. nierogacizny14. Inne, jak się wydaje, dane zawiera pismo sporządzone w dniu 24 X 1947 r. przez Wydział Osiedleńczy Urzędu Wojewódzkiego Wrocławskiego, gdzie podano liczbę 5.142 rodzin, a to dawałoby ponad 22 tys. Ukraińców osiedlonych w województwie wrocławskim15. Według danych UBP, zawartych w sprawozdaniu

6 Akcja „Wisła”. Dokumenty, oprac. E. Misiło, Warszawa 1993, s. 87-89, Wytyczne dla władz administracji ogólnej, wojskowych i Państwowego Urzędu Repatriacyjnego w związku z planowanym wysiedleniem ludności ukraińskiej, 14 IV 1947 r.7 Ibidem, s. 123-127, Plan wysiedlenia ludności ukraińskiej opracowany przez Ministerstwo Ziem Odzys-kanych, [IV 1947 r.]8 Ibidem, s. 128-130, Instrukcja Zarządu Centralnego Państwowego Urzędu Repatriacyjnego w sprawie akcji „Wisła”, 18 kwietnia 1947 r., s. 141-142; Załącznik do instrukcji Zarządu Centralnego Państwowe-go Urzędu Repatriacyjnego w sprawie opieki sanitarnej nad ludnością ukraińską, 21 IV 1947 r.9 AAN, MZO, 784, k. 152, Telefonogram naczelnika Wydziału Osiedleńczego Urzędu Wojewódz-kiego Wrocławskiego do Wydziału Osiedleńczego MZO, 24 V 1947 r.10 Akcja „Wisła”..., s. 432.11 AAN, MZO, 1032, k. 215, Sprawozdanie z inspekcji na terenie woj. wrocławskiego, 26 IX 1947 r.12 AAN, MAP, 780, k. 5, Notatka dot. akcji „W”, [14 VII (?) 1947 r.].13 Akcja „Wisła”..., s. 443-445.14 AAN, MZO, 788, k. 8, Wykaz ludności ukraińskiej wg schematu MZO, 31 X 1947 r.

Page 35: Katalog vystavky - teksty

34 35

rocznym za 1947 r., a sporządzonym 30 I 1948 r., do województwa wrocławskiego w 80 transportach przesiedlono 4.685 rodzin, czyli 21.011 osób16. W lutym 1948 r. przybyły tu jeszcze dwa „transporty”. Tym razem chodziło o zwolnionych z COP w Jaworznie więźniów, w liczbie 159 osób17. Zostali oni osiedleni z wcześniej przybyły-mi na Dolny Śląsk rodzinami.

Dane dotyczące liczebności Ukraińców na Dolnym Śląsku zebrane podczas ba-dań w wielu przypadkach wskazują na nieporządek i odtwórcze, często bezkrytyczne kopiowanie ich przez kolejnych urzędników, niezależnie czy pochodzili oni z aparatu administracyjnego, czy też aparatu bezpieczeństwa. Na nieścisłości i bałagan w tej ma-terii zwrócono już zresztą uwagę w sprawozdaniu pokontrolnym inspektorów MZO w październiku 1947 r.18 Na podstawie zestawień roboczych można nawet z dużym prawdopodobieństwem określić, w którym miejscu dokonano błędu19. Dla przykładu, podajemy zestawienia dokonane przez PUR vs. dane Sztabu Generalnego20.

Ta b e l a 4 : Porównanie danych PUR i Sztabu Generalnego WP dotyczących rozmieszczenia ludności ukraińskiej przesiedlonej na teren Dolnego Śląska w 1947 r.

(w powiatach objętych przesiedleniami w ramach akcji „Wisła”)

PowiatDane

wg Sztabu Generalnego

Dane wg PUR

Głogów 1070 1809Góra 1645 1071

Kożuchów 733 a 1887

15AAN, MZO, 788, k. 4, Pismo z Wydziału Osiedleńczego Urzędu Wojewódzkiego Wrocławskiego do MZO, [24 (?) X 1947 r.] Współczynnik 4,3 – 4,4 osób w rodzinie – na podstawie pozostałych zestawień ilościowych.16 IPN Wr., 054/692, t. 3, k. 6, Sprawozdanie roczne za 1947 r., 30 I 1948 r.17 IPN Wr., 053/618, t. 1, k. 6, Raport 10-cio dniowy z pracy po linii ukraińskiej, 13 II 1948 r.18 AAN, MZO, 1032, k. 31, Raport z kontroli przesiedleń w ramach akcji „Wisła” na terenie woj. wrocławskiego, [X 1947 r.]: „Woj. wrocławskie – Wydział Osiedleńczy w związku z akcją „W” po-siada jedynie zestawienia transportów oraz sprawozdania z poszczególnych powiatów bardzo ogólne i nie obrazujące stanu rozmieszczenia na terenie powiatów. Wydział Osiedleńczy nie wie, jak i gdzie rodziny z akcji „W” zostały w poszczególnych powiatach rozmieszczone. Zestawienie transportów z rodzinami przesiedleńców niezgodne ze stanem rzeczywistym w poszczególnych powiatach”.19 Chodzi np. o dane dotyczące powiatu Trzebnica z 1948 i 1949 r.20 R. Drozd, Droga na zachód. Osadnictwo ludności ukraińskiej na ziemiach zachodnich i północnych Polski w ramach akcji „Wisła”, Warszawa 1997, s. 179-182; por.: Akcja „Wisła”..., s. 445. Chaos w urzę-dowych zestawieniach potęgowały trwające do 1950 r. dalsze przesiedlenia. Nałożyła się na to jesz-cze reforma administracyjna z 1 VII 1950 r., w ramach której z granic dotychczasowego wojewódz-twa wrocławskiego ubyło kilka powiatów oraz reforma z 1975 r. likwidująca powiaty, a tworząca w ich miejsce na terenie Dolnego Śląska cztery województwa. Wreszcie dodać należy wysiłki badaczy, aby określić „bezwzględną”, tj. ostateczną liczbę Ukraińców na obszarze, który nigdy nie dorobił się owego „bezwzględnego” zdefiniowania, co ostatecznie gmatwa obraz opisywanego tu zagadnienia.

Page 36: Katalog vystavky - teksty

36

Legnica21 2149 2388Lubin 1145 2839Milicz 907 907

Namysłów 541 172Oleśnica 2012 1692Oława 956 1090

Środa Śląska 650 1166Szprotawa 1560 1810Trzebnica 837 482Wałbrzych 759 0

Wołów 2887 2895Wrocław 517 0Złotoryja 1027 1027Ogółem 19.395 21.235

Ź r ó d ł o : Akcja „Wisła”. Dokumenty, oprac. E. Misiło, Warszawa 1993, s. 444-445; R. Drozd, Droga na zachód. Osadnictwo ludności ukraińskiej na ziemiach zachodnich i północnych Polski w ramach akcji „Wisła”, Warszawa 1997, s. 181 – 182; a – J. Żurko, Rozsiedlenie ludności w ramach akcji „Wisła” w dawnym województwie wrocławskim. Opracowanie materiałów źródłowych, Wrocław 2000, s. 141.

W powiecie Lubin różnice w informacjach dotyczących liczby osadników z akcji „Wisła”, w zależności od zestawienia, wynoszą nawet do 20%. Spowodowane one były, ogólnie mówiąc, przez niedowład organizacyjny, zmiany terytorialne, nieprecyzyjne polecenia instancji wyższego szczebla (np. w zakresie rejestrowania jako osadników z akcji „Wisła” także osób urodzonych po 1947 r.), przesunięcia ludności w ramach powiatu, ale także poza nim itd.

Kontrola skierowana we wrześniu 1947 r. przez MZO w teren, m.in. do wojewódz-twa wrocławskiego22, wykazała szereg uchybień przy przeprowadzaniu akcji przesie-dleńczej. Zwrócono uwagę na zbyt późne przekazywanie zarządzeń dotyczących akcji przez resortowy Wydział Osiedleńczy, skrytykowano wrocławski Wydział Osiedleńczy za formę przekazania zadania przedstawicielom władz administracyjnych I instancji (chodziło o ustne przekazanie poleceń podczas odprawy we Wrocławiu) i brak prze-kazania zarządzenia MZO z 31 VII 1947 r.23 Wskazywano, że władze wojewódzkie kierowały się podczas rozmieszczenia rodzin przesiedleńców jedynie chłonnością

21 Istnieje różnica w danych źródłowych. Wedle dokumentu cytowanego przez J. Biodrowską do powiatu legnickiego przesiedlono 1982 osoby, z czego do Prochowic (miasto) – 8, do Legni-– 8, do Legni- 8, do Legni-cy (miasta) – 8, do gromad Prochowice – 237, Kunice – 139, Ruja – 414, Legnickie Pole – 265, Wądroże Wielkie – 344, Grzymalin – 244, Krotoszyce – 323; por.: APLeg., Starostwo Powiato-we Legnickie, sygn. 96, k. 25. J. Biodrowska, Mniejszość ukraińska w powiecie legnickim w la-tach 1947–1962 [Praca dyplomowa napisana na Uniwersytecie Wrocławskim pod kierunkiem prof. dra J. Pietrzaka], Wrocław 1994, rkpis, s. 21. 22 AAN, MZO, 1032, k. 8, 215. Początkowo inspektorem kontrolnym miał zostać Edward Halski, w rzeczywistości kontrolę przeprowadzili Ludwik Konarski i Józef Kałamarz.

Page 37: Katalog vystavky - teksty

37

powiatu, zaś w przypadku władz powiatowych, chłonnością gromad, „bez uwzględnie-nia czynnika politycznego”24. Na podstawie lektury raportu pokontrolnego można od-nieść wrażenie, że w trakcie przeprowadzania akcji przesiedleńczej władze wojewódz-kie zastosowały swoistą „spychologię”, polegającą na przerzuceniu ciężaru związanego z osiedleniem przybyłej ludności na karb urzędników najniższych szczebli: „Prak-tycznie najczęściej – pisano w sprawozdaniu z wrześniowej inspekcji – rozmieszcze-nie odbywało się w ten sposób, że poszczególnym wójtom przydzielono pewną ilość rodzin do rozlokowania wewnątrz gminy”25. W rezultacie stwierdzono, że „akcja ‘W’ w wydziale osiedleńczym nie jest dostatecznie rozpracowana, ani też doceniona – jest to spośród wielu akcji jeszcze jedna akcja traktowana po macoszemu”26.

T a b e l a 5: Ludność ukraińska w województwie wrocławskim (w powiatach obję-tych przesiedleniem), wg kat. A, B, C – stan faktyczny z października 1947 r.

Powiat Ogółem rodzin

Rodzin Kat. A

Rodzin kat. B

Rodzin kat. C

Głogów 196 12 58 126Góra 935 463 272 200

Kożuchów 315 32 161 122Legnica 468 54 290 124Lubin 538 43 220 275Milicz 244 24 54 166

Namysłów 33 32 0 1Oleśnica 456 170 151 135Oława 312 56 93 163

Środa Śląska 279 56 180 43Szprotawa 392 102 238 52Trzebnica 152 4 58 90

Wołów 623 101 385 137Złotoryja 199 8 112 79Razem 5142 1157 2272 1713

Ź r ó d ł o : AAN, MZO, 788, k. 4; APWr., Urząd Wojewódzki Wrocławski, VI/743, k. 158; F. Kusiak, Osadnictwo wiejskie w środkowych i północnych powiatach Dolnego Śląska w latach 1945-1949, Wrocław 1982, s. 125.

23 AAN, MZO, 1032, k. 27, Raport z kontroli przesiedleń w ramach akcji „Wisła” na terenie woj. wrocławskiego [X 1947 r.]; J. Żurko, Rozsiedlenie ludności w ramach akcji „Wisła” w dawnym wojew-ództwie wrocławskim, Wrocław 2000, s. 9.24 AAN, MZO, 1032, k. 45.25 AAN, MZO, 1032, k. 216, Sprawozdanie z inspekcji na terenie woj. wrocławskiego, 26 IX 1947 r. 26 Ibidem, k. 215.

Page 38: Katalog vystavky - teksty

38 39

Wójtowie mieli przy tym prowadzić ścisłą statystykę dotyczącą tego ilu i jakich (według nadawanych przesiedlonym kategorii A, B, C) mają na swoim obszarze27. Kategoria A obejmowała osoby notowane przez UB, B – notowane przez zwiad woj-skowy, C – zastrzeżenia wnosił dowódca oddziału wysiedlającego lub konfident28, choć w praktyce dotyczyła całej pozostałej ludności29. Przy okazji ustalania list przesie-dleńców wyszła na jaw fatalna współpraca pomiędzy władzami powiatowymi a orga-nami bezpieczeństwa: „Listy przesiedleńców niedokładne i trudne do ustalenia stanu faktycznego. Brak współpracy w akcji osiedleńczej ‘W’ PUBP z władzami I. instancji. Spisów imiennych rodzin z rozbiciem na grupy starostwo z PUBP otrzymać nie mogło, gdyż kierownik wzbraniał się wydać, [...] [zasłaniając się] tajemnicą służbową”30.

W trakcie meldowania Ukraińców w nowych miejscach problemem okazała się sprawa „ustalenia”, jaką narodowość należy wpisać w odpowiedniej rubryce. W wielu przypadkach przesiedleńcy nie dysponowali żadnymi dokumentami. Meldowano ich więc na podstawie ustnych oświadczeń, bądź zeznań dwóch świadków. Po przepro-wadzeniu kontroli we wrześniu 1947 r. MZO zaleciło, aby czynności meldunkowych dokonywać na podstawie kart przesiedleńczych31.

Warunki osiedleńcze dla ludności ukraińskiej przedstawiały się źle. Sytuacja na Dolnym Śląsku nie była jednakże w tej materii precedensowa – dotyczyła również innych terenów, na które kierowani byli Ukraińcy32. W raporcie wojewody wrocław-skiego za III kwartał 1947 r. czytamy: „Na ogół przesiedleńcy żyją w ciężkich warun-kach, gdyż objęli gospodarstwa zniszczone. [...] w niektórych przypadkach ludność ta nie ma odpowiedniego zabezpieczenia przed deszczem i chłodem”33.

Gospodarstwa przeznaczone dla Ukraińców były gorsze, bardziej zniszczo-ne od gospodarstw osadników polskich34. Według późniejszych sprawozdań władz powiatowych na terenie powiatu milickiego ludność ukraińska kierowana była do „najgorszych zagród i całkowicie zaniedbanych gruntów jak np. do gromady Olszówek, Bukołowa, Grabówki i Osieka”35. Podobnie rzecz się miała w powiecie

27 APWr., Urząd Wojewódzki Wrocławski, VI/743, k.158. 28 Akcja „Wisła”..., s. 28.29 R. Drozd, op. cit., s. 71. 30 AAN, MZO, 1032, k. 36, Raport z kontroli przesiedleń w ramach akcji „Wisła” na terenie woj. wrocławskiego, [X 1947 r.]31 AAN, MZO, 1032, k. 51. Na temat praktyk przy wprowadzaniu kart meldunkowych i dowodów osobi-stych napisano, że „administracyjnie zapisywano ich [Ukraińców – przyp. J.S.] jako Polaków [...]. Prze-stali istnieć, co było tylko logiczną konsekwencją przyjętego już uprzednio twierdzenia, że w Polsce nie ma mniejszości ”, patrz: E. Hołda, J. Litwiniuk, Dziesięć lat nieistnienia, „Po prostu” 1957, nr 9, s. 1–2. 32 I. Hałagida, Ukraińcy na zachodnich i północnych ziemiach Polski 1947-1957, Warszawa 2003, s. 42-48.33 AAN, MZO, 248, k. 7, Sprawozdanie kwartalne wojewody wrocławskiego za III-ci kwartał 1947 r.34 K. Pudło, Łemkowie. Proces wrastania w środowisko Dolnego Śląska, Wrocław 1987, s. 63.35 APWr., Prezydium WRN we Wrocławiu, XVIII/273, k. 295, Informacja z pracy referatu PPRN w Miliczu na odcinku grup narodowościowych dla PWRN we Wrocławiu, 10 IX 1954 r.

Page 39: Katalog vystavky - teksty

38 39

36 APWr., Prezydium WRN we Wrocławiu, XVIII/285, k. 68, Sprawozdanie z zakresu spraw naro-dowościowych PPRN w Środzie Śl. za 1962 r.37 AAN, MZO, 1032, k. 38, Raport z kontroli przesiedleń w ramach akcji „Wisła” na terenie woj. wrocławskiego, [X 1947 r.]38 APWr., Prezydium WRN we Wrocławiu, XVIII/427, k. 2-3.39 APWr., Prezydium WRN we Wrocławiu, XVIII/276, k. 202, Praca i zadania PPRN w Środzie Śl. i organizacji masowych na odcinku grup narodowościowych, [1953 r.]40 APWr., Urząd Wojewódzki Wrocławski, IX/273, k. 1, Sprawozdanie z podróży służbowej 16 III 1948 r. do pow. Jawor.41 E. Kościk, Osadnictwo wiejskie w południowych powiatach Dolnego Śląska w latach 1945–1949, Wrocław 1982, s. 6.42 J. Biodrowska, op. cit., s. 23-24.43 AAN, MZO, 792, k. 27 - 33. Według rozdzielnika z 26 X 1947 r. na województwo wrocławskie przezna-czono 10.280 mkw szkła, 10.280 kg kitu, 15.435 rol papy, 1.520 mkw tarcicy, 5.120 kpl okuć okiennych i tyleż okuć drzwiowych, 20.320 kg gwoździ, 51.390 kg wapna, 23.590 cementu, 2.405 kpl armatury kuchennej. →

średzkim36 i oławskim: „Warunki zakwaterowania bardzo ciężkie. Wiele rodzin gnieździ się w domkach robotniczych (po kilka rodzin na domek). [...] Żywność prze-wieziona – na ukończeniu [...]. Otrzymują kartki rolnicze, które jednak nie rozwiązu-ją potrzeby wyżywienia. Zapasy na ukończeniu”37. Już jednak w informacji z powiatu Lubin (również powstałej w pięć lat po akcji „Wisła”) możemy przeczytać, że „lud-ność łemkowska skierowana na teren Ziem Odzyskanych otrzymała jako ekwiwalent gospodarstwa rolne w pełni zagospodarowane, a mając przy tym zapasy zboża i gotówki, znalazła się w lepszych warunkach aniżeli ludność ewakuowana z terenów wschodnich zza Bugu [sic!]38”. Władze powiatu oleśnickiego tłumaczyły, że innych gospo-darstw w 1947 r. już nie było39. W powiecie jaworskim na skontrolowanych w marcu 1948 r. 39 gospodarstw, dziewięć uznano za niezniszczone, czternaście było znisz-czonych w ponad 50%, osiem – w 30-40%, osiem – w 10–5%40. Według Elżbiety Ko-ścik, lepsze warunki osadnicze znajdowały się w południowych powiatach Dolnego Śląska41. Gros przesiedlonej ludności ukraińskiej znalazła się jednak w powiatach pół-nocnych.

Po przesiedleniu, PUR przydzielił na każdą osobę po 300 zł zapomogi. Na pod-stawie zarządzenia ministra Aprowizacji z dnia 9 VIII 1947 r. przesiedlonym (dane na podstawie powiatu legnickiego), przydzielono po 10 kg żyta, 2 kg pszenicy, 2 kg jęczmienia, 0,4 kg cukru miesięcznie na osobę. W ramach realizacji uchwały KERM z 19 IX 1947 r., w grudniu 1947 r. dla osadników z akcji „W” przyznano dodatkową po-życzkę na remont gospodarstw w wysokości 125 tys. zł na rodzinę (piętnastoletni termin spłaty, 2% oprocentowanie w skali roku, pierwsza rata płatna po dwu latach)42. W su-mie, na tzw. akcję budowlaną, do województwa wrocławskiego skierowane zostały środki w wysokości 67 mln zł. w postaci kredytów skarbowych, co zwiększyło koszty związane z realizacją akcji „Wisła” dla jednego tylko 1947 roku na terenie województwa do pozio-mu 215 mln zł43. Nawet jednak w MZO pomoc tę uznawano za niewystarczającą44.

Page 40: Katalog vystavky - teksty

40 41

W ramach realizacji wniosków sporządzonych po kontroli z września 1947 r., tj. „uwzględnienia czynnika politycznego”, Wydział Osiedleńczy Urzędu Wojewódz-kiego Wrocławskiego wskazywał na możliwość „przerzucenia” trzystu rodzin do nastę-pujących, w większości nie objętych dotąd akcją „Wisła”, powiatów: Żagań – trzydzieści rodzin; Bolesławiec – sto rodzin; Złotoryja – dwadzieścia rodzin; Jawor – dwadzieścia rodzin; Świdnica – dwadzieścia rodzin; Dzierżoniów – dwadzieścia rodzin; Strzelin – pięćdziesiąt rodzin45. Akcję zaplanowano na marzec 1948 r.: „Wytypowane nowe miej-sca zostaną w pierwszym rzędzie wykorzystane przy rozładowaniu pasa przy m. Wro-cław [...] Rozładowaniu podlegają pow. Oława, Oleśnica, Środa Śl., Trzebnica”46.

Przesiedlenia związane z akcją „Wisła”, a prowadzone wewnątrz województwa wro-cławskiego w 1948 r. dotknęły około 10% przesiedleńców. Dla przykładu, w kwietniu tegoż roku przesiedlono 52 rodziny z powiatu Oława do pow. Strzelin i 38 rodzin z powiatu Śro-da Śl. do powiatów Jawor i Świdnica47, w maju – 281 osób z powiatu Oleśnica do powia-tów Świdnica, Żagań i Złotoryja48, a w czerwcu, również z powiatu Oleśnica przesiedlono 100 rodzin do powiatu Bolesławiec49. W lipcu do tegoż powiatu przesiedlono 228 osób z powiatu Trzebnica50. Dalsze rozsiedlenia ludności ukraińskiej na terenie Dolnego Ślą-ska planowano jeszcze w 1949 r. Chodziło o 120 rodzin zamieszkujących w powiatach oławskim i oleśnickim, w miejscowościach położonych w odległości mniejszej niż 20 km od Wrocławia. W maju 1949 r. MBP wyraziło jednak ostatecznie zgodę na pozostawie-nie tych rodzin w dotychczasowych miejscach zamieszkania51. Sporadycznie dochodziło również do przymusowych przesiedleń w wyniku tzw. komasacji gruntów. Dla przykładu, w powiecie Wołów jesienią 1950 r. przesiedlono na inne gospodarstwa osiemnaście osób z akcji „W” i jedną repatriantkę52. Jednocześnie dochodziło też (nawet w 1947 r.) do sa-mowolnych zmian miejsca osiedlenia w ramach województwa wrocławskiego. Jako przy-kład można tu podać cztery rodziny przywiezione na Dolny Śląsk z powiatu leskiego,

Materiały budowlane stanowiły wartość 37,23 mln zł, reszta tj. 29,77 mln przeznaczona została na robociznę. 44 Opinię taką, 27 X 1947 r., wyraził dyrektor Departamentu Inspekcji MZO płk H. Toruńczyk, por.: I. Hała-gida, Życie Ukraińców na Ziemiach Zachodnich w pierwszych latach po wysiedleńczej akcji „Wisła”, [w:] Pro-blemy Ukraińców w Polsce po wysiedleńczej akcji „Wisła” 1947 roku, pod red. W. Mokrego, Kraków 1997, s. 39. 45 AAN, MZO, 784, k. 14, Pismo Wydziału Osiedleńczego Urzędu Wojewódzkiego Wrocławskiego do Ministerstwa Ziem Odzyskanych, 10 XII 1947 r. 46 Ibidem.47 IPN Wr. 053/618, t. 1, k. 11, Raport za okres od dnia 1 IV do 1 V 1948 r. po linii ukraińskiej, 5 V 1948 r.; por.: APWr., Urząd Wojewódzki Wrocławski, IX/273, k. 9, 16-19. Według tego ostatniego źródła musiałyby być to bardzo liczne rodziny, gdyż do powiatu Świdnica miano przesiedlić 36 osób, zaś do powiatu Jawor 191 osób.48 IPN Wr., 053/618, t.1, k. 14.49 IPN Wr. 053/618, t. 1, k. 16.50 J. Żurko, op. cit., s. 20-21.51 AAN, MAP, 780, k. 111.52 IPN Wr. 053/618, t. 25, k. 112.

Page 41: Katalog vystavky - teksty

40 41

które „w skupieniu i na własną rękę” odłączyły się od transportu wiozącego je do Namysłowa i „sabotując zarządzenia władz” osiedliły się w przygranicznym powiecie Kamienna Góra, co oczywiście wzbudziło zainteresowanie i reakcję ze strony UB53. Z późniejszych dokumen-tów wynika, że – co ciekawe – nie zostały one mimo wszystko wysiedlone z tego powiatu.

Poza przymusowymi przesiedleniami dochodziło do naturalnych przesunięć ludno-ści. Ich powodem była najczęściej chęć osiedlenia się bliżej rodziny, a do grupowych zmian miejsca zamieszkania dochodziło jeszcze co najmniej do drugiej połowy 1949 r., a nawet w 1952 r. Dla przykładu, w listopadzie 1949 r. Zarząd Gminy Rudna poinformował Sta-rostwo Powiatowe w Lubinie, że dwie osoby z terenu gminy wyjechały na „Ziemie Odzy-skane”, Zarząd Gminy w Szklarach Górnych zanotował przybycie dziewięciu osób (dwóch rodzin) z Chróstnika, gm. Zimna Woda, Zarząd Gminy w Miłoradzicach informował o wyjeździe 34 osób do gminy Rynarcice, skąd z kolei ubyły 23 osoby, w tym do gmin: Miło-radzice, Oława, Lubin, Jawor, a także jedna z nich – co ciekawe – do Wysowej pow. Gorlice54.

Przesiedleńców z akcji „Wisła” uważnie obserwowano, jako osoby potencjalnie niebezpieczne. Co zaskakujące, (w kontekście prowadzonych przez UB działań w śro-dowisku ukraińskim) w wielokrotnie przywoływanych powyżej wnioskach pokontrol-nych stwierdzano na ogół, że w „opinii szefów Pow. UB i starostw przesiedleńcy z akcji ‘W’ sprawują się na ogół nienagannie i specjalnych zastrzeżeń nie nasuwają. Wielu już zagospodarowało się [...]. Osiedlenie przesiedleńców [...] nie wpłynęło na zmianę stanu w powiecie [oławskim], jeśli chodzi o przestępczość, szkodliwą działalność lub wrogie wystąpienia. Przeciwnie przesiedleńcy chętnie biorą się do pracy przy popraw-nym zachowaniu się [sic!]. [...] Według opinii starosty i szefa PUBP [w Środzie Śl.], przesiedleńcy z akcji „W” nie stanowią elementu groźnego”55. Z podobnie brzmiącą opinią spotykamy się w sprawozdaniu wojewody wrocławskiego za miesiąc czerwiec 1947 r.: „Na razie zachowują się oni zupełnie spokojnie, są chętni do pracy, z Polakami rozmawiają po polsku, zaś między sobą wyłącznie po ukraińsku”56.

Przesiedlenie ludności nie zakończyło akcji „Wisła”, a już na pewno nie zakończy-ło jej w znaczeniu faktycznym (w przeciwieństwie do formalnego). Działania podej-mowane przez władze wojewódzkie, powiatowe, w tym osiedleńcze, administracyjne, oświatowe czy wreszcie bezpieczeństwa, były w wielu przypadkach swoistym przedłu-żeniem działań związanych z akcją „Wisła”.

53 IPN Wr., 032/120, k. 7. 54 APLg, Starostwo Powiatowe w Lubinie, 77, k. 77, 90, 96, 108. Ciekawostką jest przybycie jesie-nią 1949 r. do gminy Rynarcice kilku rodzin z Gładyszowa i Wierchomli. Sądząc po imionach (np. Wojciech, Weronika) byli to w większości Polacy. Ibidem, k. 108. Wcześniej, tzn. w styczniu 1949 r. zatrzymano na terenie powiatu dwie osoby przybyłe z terenu pow. Jasło (por. IPN Wr. 053/618, k. 79), później zamieszkujące w Trzebnicy, por. IPN Wr., 053/618, t. 13, k. 99.55 AAN, MZO, 1032, k. 42, Raport z kontroli przesiedleń w ramach akcji „Wisła” na terenie woj. wrocławskiego, [X 1947 r.]56 AAN, MZO, 247, k. 6, Sprawozdanie sytuacyjne wojewody wrocławskiego za miesiąc czerwiec 1947 r.

Page 42: Katalog vystavky - teksty

Mirosław PeCuCH

W poszukiwaniu utraconych ś wiatów na ziemi Lubuskiej1

Wtradycyjnych społeczeństwach wytwory materialne stanowiły, przez swoją konkretność, wyróżnik danej grupy etnicznej (oczywiście decyduje tu nie tylko ich specyfika, lecz przede wszystkim ich społeczne funkcjonowanie). W początkowej fazie akulturacji czynione są starania o wymianę charakterystycznych dla grupy wytworów na inne, zmniejszające dystans. Jednocześnie w przypadku procesów rekulturacji za-uważalne są zabiegi o utrzymanie takich tradycyjnych wytworów i sporządzenie no-wych, które w świadomości grupy wyznaczają jej odrębność.

Akcja „Wisła” postawiła Ukraińców przed koniecznością przystosowania się do zmienio-nych warunków środowiska przyrodniczego i gospodarczego. Do pokonania mieli trudności wynikające z różnic klimatycznych. Przez długi czas środowisko to wydawało się im obce.

Ukraińcy, przybywając na nowe tereny, przywieźli ze sobą sporo wytworów ma-terialnych, od narzędzi, przez ubiór, na przedmiotach sakralnych skończywszy.

1 Pisząc Ziemia Lubuska mam na myśli współczesne województwo lubuskie, jednostkę administra-cyjną obejmującą takie regiony, jak historyczna Ziemia Lubuska, północna część Dolnego Śląska, Wschodnie Łużyce, Zachodnia Wielkopolska, dawna Nowa Marchia. Najważniejszą cechą cha-rakterystyczną dla terenu określanego jako Ziemia Lubuska jest fakt, że jego współcześnie żyjąca ludność stanowi konglomerat kulturowy powstały wskutek osiedlania się różnorodnych, niekiedy diametralnie różniących się grup osadniczych, które przyswoiły sobie elementy pozostawionego niemieckiego dziedzictwa cywilizacyjnego.

42 43

z

lubuSkie Dolny SlaSk´

Page 43: Katalog vystavky - teksty

W zasadzie starali się przywieźć wszystko, co było, ich zdaniem, niezbędne do dalszej egzystencji.

Na tereny Ziemi Lubuskiej i Dolnego Śląska w wyniku akcji „Wisła” trafili przede wszystkim wygnańcy z Łemkowszczyzny – stanowili oni około 80% deportowanych. Pierwszy transport deportowanych w ramach akcji „Wisła” na Ziemię Lubuskią zo-stał przywieziony 26 maja 1947 r. z Sanoka do Skwierzyny. W rezultacie do powiatu Skwierzyna trafiło 677 wysiedleńców, do powiatu Gorzów – 709, Międzyrzecz – 820, Sulęcin – 974, Świebodzin – 1156, Strzelce Krajeńskie – 1742 osoby itd. Do lubuskie-go trafili m.in. dawni mieszkańcy powiatu Nowy Targ (wieś Szlachtowa), Nowy Sącz (wsie Bogusza, Królowa Ruska, Binczarowa, Florynka, Polany, Berest, Krynica, Tylicz, Mochnaczka, Wierchomla, Jastrzębik, Złockie, Łosie, Nowa Wieś, Łabowa i inne), Gorlice (Brunary, Łosie, Bielanka, Szymbark, Kunkowa, Wysowa, Hańczowa, Żdy-nia, Konieczna, Stawisza, Śnietnica, Uście Ruskie, Czertyżne i inne), Jasło (Krempna, Grab), Sanok (Wola Wyżnia, Dobra Szlachecka), Lesko (Cisowiec, Ropienka), Brzozów (Ulucz, Wołodź), Jarosław (Hruszowice).

Najwięcej miejsca w przywiezionym przez rodzinę ukraińską na Ziemię Lubuską dobytku zajmowały narzędzia związane z uprawą ziemi oraz środki transportu, przede wszystkim drewniany wóz górski, a także pług koleśny o drewnianej ramie, brony be-leczkowe i inne narzędzia rolnicze. Sporo miejsca zajmowały meble, zwłaszcza „łady” (malowane skrzynie drewniane), drewniane łóżka wraz z pościelą, kredensy, naczynia, a także urządzenia związane z przetwórstwem domowym, głównie żarna, jak też narzę-dzia rzemieślnicze i inne. Wóz i narzędzia rolnicze przystosowane do pracy w danym środowisku przyrodniczym nie były efektywne na nowych terenach. Dlatego Ukraińcy, gdy tylko przystosowali się do nowego środowiska, starali się swoje narzędzia zastąpić nowocześniejszymi i bardziej efektywnymi. Później wymieniano również stare meble.

Przedmioty codziennego użytku z reguły ulegały zniszczeniu. Często trzymano je w zapomnieniu na strychach lub w stodołach, czasami przechowywano je według klucza „to się może przydać”. Niektóre z nich przetrwały do dziś, część przekazano do muzeów. Z reguły jednak Ukraińcy nie wykazywali większego do nich przywiąza-nia. Wyjątkiem są przedmioty, które zyskały znaczenie symboliczne.

Szczególną kategorię natomiast stanowi ubiór, a zwłaszcza strój (słowa „ubiór” używam na określenie wszystkich części odzieży, zarówno odświętnej, jak i codziennej, natomiast terminem „strój” obejmuję jedynie odzież odświętną i obrzędową).

Ukraińcy w pierwszych miesiącach po przesiedleniu nosili tradycyjny ubiór, zarów-no codzienny, jak i strój okazjonalny. Przed przesiedleniem pełnił on przede wszystkim funkcję wyróżnika regionalnego. Jednakże w wyniku znalezienia się w odmiennych warunkach kulturowych i geograficznych oraz pod wpływem atmosfery wyobcowa-nia nastąpiło przyśpieszenie jego wyeliminowania z życia codziennego. Trzeba jednak zaznaczyć, że przemiany te nie dotyczyły wyłącznie Ukraińców. W dużej mie-rze wiązały się one z ogólnie panującą tendencją uniformizacji, gdyż już na długo

42 43

Page 44: Katalog vystavky - teksty

44 45

przed przesiedleniem można było odnotować przypadki ulegania wpływom zewnętrz-nym. Szczególnie dotyczyło to mężczyzn, którzy na długo przed wojną zaczęli ubierać się po „miastowemu” i chętnie sięgali po garnitury. W niedługim czasie przeciętny Łemko czy Łemkini nie różnili się od Polaków swym odzieniem. Jedynie kobiety lata-mi przechowywały swój strój, zwłaszcza zaś gorset, „kabat” – spódnicę, wyszywaną ko-szulę, chustę. Właśnie gorsety są tym głównym elementem stroju, który w niektórych łemkowskich domostwach przetrwał do dnia dzisiejszego, jednakże i one są obecnie rzadkością.

Tradycyjny strój kobiecy służył i służy głównie drużkom weselnym jako ubiór obrzędowy – w takim przypadku drużka powinna się zaopatrzyć przede wszystkim w gorset i kwiecistą spódnicę.

Inaczej zupełnie wyglądała sytuacja tradycyjnej odzieży męskiej, o którą po prze-siedleniu dbano mniej (nie licząc wyszywanej koszuli). Strój męski zaczynał wycho-dzić z użycia już w okresie międzywojennym. Najczęściej poszczególne jego elementy, głównie hunie, były przerabiane na różne praktyczne dodatki wykorzystywane w go-spodarstwie, np. wkładki do butów. Zdarzało się nawet, że palono je w piecach. Relikty męskiego stroju, które uchowały się do lat 90-tych, często były przekazywane do mu-zeów przez świadomych ich kulturowej wartości przedstawicieli młodego pokolenia Ukraińców. W tym kontekście należy wspomnieć o znaczeniu starych fotografii, które dokumentują przeszłość i pokazują „jak wyglądało dawne życie”.

Na niniejszą wystawę pozyskano przedmioty codziennego użytku używane przez osoby pochodzące z takich wsi, jak Stawisza (ukr. Ставиша), Nowica (ukr. Новиця), Owczary (ukr. Рихвалд), Łosie (ukr. Лося), Bednarka (ukr. Боднарка), Smerekowiec (ukr. Смереківец), Regietów Wyżni (ukr. Реґєтів Вижній), Krzywa (ukr. Крива) w powiecie gorlickim, Krempna (ukr. Крампна) w powiecie jasielskim, Wołodź (ukr. Володж) w powiecie brzozowskim. Trafiły one wraz ze swoimi właściciela-mi do takich miejscowości: Ogardy, w powiecie strzelecko-drezdeneckim, Zdroisko i Baranowice w powiecie gorzowskim, Chełmsko w powiecie międzyrzeckim (w 1947 r. skwierzyńskim), Chichy i Pruszków w powiecie żagańskim (w 1947 r. w szprotawskim), Przemków w powiecie polkowickim (w 1947 r. w szprotawskim), Stare Oleszno w powiecie bolesławieckim.

Jednym z ciekawszych przedmiotów jest gorset z początku XX wieku ze wsi Sme-rekowiec w powiecie Gorlice (Łemkowszczyzna). Używany był jako część stroju od-świętnego ubieranego w niedzielę i święta na „oplyczę” (koszulę). Pozostałe elementy stroju jak „oplycza”, „kabat” (spódnica) i zapaska nie zachowały się. Gorset jest uszy-ty z czarnego aksamitu i płótna lnianego (podszewka), u dołu są szerokie „kalitki”. Zapinany jest na haftki. Obecnie stanowi własność Szymona Łabudy ze Zdroiska, gm. Kłodawa, pow. Gorzów.

Page 45: Katalog vystavky - teksty

44 45

Gorset używany był przez babcię właściciela, Teodozję Suchy, z domu Duda, uro-dzoną 15.09.1898 r. w Smerekowcu, zmarłą 24.06.1967 r. w Zdroisku. Rodzice Teo-dozji, to Konstanty i Tekla z Pyrtejów. Teodozja wyszła jesienią 1924 roku za Iwana Suchego z Regietowa Wyżniego (pow. Gorlice), urodzonego 8.09.1901 r., syna Andryja i Marii. Przed ślubem był podpisany kontrakt przedmałżeński. Mieli córkę Annę. Część gospodarki znajdowała się po słowackiej stronie granicy. Były to łąki, na których wypa-sali chudobę. Zarówno Smerekowiec, jak i Regietów były wsiami czysto ukraińskimi – w Smerekowcu na prawie 700 Łemków zamieszkiwało zaledwie 10 Polaków i 15 Ży-dów, w Regietowie Wyżnim na ponad 400 Łemków był tylko 1 Polak (część grekokato-lików przeszła na prawosławie).

Iwan Suchy został w 1939 r. w sierpniu zmobilizowany do Wojska Polskiego. Bar-dzo szybko trafił do niemieckiej niewoli. W kwietniu 1940 roku wrócił do domu. Niem-cy jako dowody tożsamości wydawali kenkarty. Nie wiadomo, co miał tam zapisane, ale w 1945 r., gdy zaczęły się wywózki na wschód, schował kenkartę pod powałę. W 1956 r., gdy pojawiły się możliwości powrotów, Iwan pojechał do Regietowa spoj-rzeć na swoje gospodarstwo – niestety nie było po nim śladu, wszystko zostało rozebra-ne, kenkarty oczywiście też nie było.

Do Zdroiska zostali przywiezieni podczas akcji „Wisła” 24.06.1947 r. Łącznie do wsi trafiło 6 rodzin z Łemkowszczyzny (głównie Regietów, ale też Żdynia i Ło-sie). Rodzinę Suchy osiedlono w jednym domu razem z rodziną Dziubak. Dziubaki nie chcieli się rozpakować, chcieli wracać „domiw” i 2 tygodnie mieszkali na werandzie. Dopiero interwencja sołtysa doprowadziła do tego, że zamieszkali w domostwie.

Część rodziny wyjechała na wschód – poddali się propagandzie i zapisali się w 1945 r. na wyjazd do Związku Radzieckiego. Jak się zapisali, to już nie mogli pozo-stać. Zawieźli ich do Kirowohradskiej obłasti w szczery step. Zabrali ze sobą wszystko. W jednym wagonie byli oni, w drugim zwierzęta, w trzecim narzędzia. Przy poszcze-gólnych postojach zawsze czegoś brakowało. Raz odłączyli wagon z narzędziami, in-nym razem ze zwierzętami i okazało się, że po przybyciu na stepy zostali z osobistymi rzeczami. Wysadzili ich na pustym terenie – na zapytanie gdzie mają mieszkać, dowie-dzieli się, że tam, gdzie chcą „tu sioło nomier adin, tam sioło nomier dwa, gdie zacho-czetie”. Musieli pobudować ziemianki, ale nie było co jeść, siedmioro dzieci pomarło. Próbowali wrócić do siebie, ale dotarli tylko w Tarnopolskie, dalej nie puścili.

Ojciec, Łabuda Iwan, urodził się 8.02.1936 r. w Regietowie. Był wychowywany przez matkę Makrynę Łabuda, urodzoną w Regietowie, córkę Porferego i Tacy (Tatia-ny) z Dziubaków. Został wysiedlony do Dobrojewa, gmina Skwierzyna. Zaczął praco-wać w Państwowych Gospodarstwach Leśnych przy wycince drzew i ich transporcie.

Dowiedziawszy się, że w Zdroisku mieszka „swoja” dziewczyna, pojechał tam podczas podróży służbowej i poprosił w domostwie Suchych o wodę. Zakończyło się to ślubem Iwana i Anny w prawosławnej cerkwi w Brzozie. Mieli razem 7 dzieci. Ro-dzina związała się z parafią prawosławną w Brzozie.

Page 46: Katalog vystavky - teksty

46 47

Rodzicom bardzo zależało, aby synowie pożenili się ze swoimi dziewczynami. Jeśli tylko pojawiła się informacja o jakiejś ukraińskiej zabawie, czy to w Gorzowie, czy Legnicy, Wrocławiu, czy gdziekolwiek indziej, zawsze mieli przepustkę. Należało tylko w piątek wieczorem zrobić oprzątek w oborze i chlewie, natomiast sobota pole-gała na „wyelegantowaniu się” i wyruszeniu w podróż. No i oczywiście mama dawała odpowiednią ilość „kasy” na ten wyjazd, aby „nie dziadować”.

Obecnie w Zdroisku mieszka tylko jedna rodzina łemkowska, tzn. Szymon (Seman) Łabuda z żoną i dzieckiem. Reszta albo wróciła w Góry, albo wyjechała na zachód. Szymon jest sołtysem Zdroiska oraz jednym z inicjatorów powołania w 2010 r. „Izby Tradycji Kulturowych” w dawnej stodole. Jest to miejsce spotkań miesz-kańców Zdroiska oraz prezentacji przedmiotów używanych tu do 1945 roku, a także przez ludność, która przybyła tu po 1945 r. Gorset był wykorzystywany na tej ekspozycji we wspomnianej Izbie.

Szczególnie symboliczne znaczenie posiada „belełkacz” – dzwonek na krowę z lat 20. ze wsi Łosie w powiecie gorlickim. Dzwonek był zawieszany krowie na kar-ku celem uchronienia jej przed zagubieniem podczas wędrówki górskimi szlakami na pastwisko. Wykonany jest z mosiądzowanego żelaza. Przywieziony został w rejon Gorzowa przez Włodzimierza (Wołodymyra) Szlantę.

Włodzimierz Szlanta urodził się w 1935 r. we wsi Łosie, gm. Ropa, pow. Gorlice, zmarł w 2007 roku. Łosie były wsią liczącą ponad 1000 mieszkańców, w zdecydowanej większości Łemków (kilka rodzin polskich i kilka żydowskich). Wieś słynęła z zakro-jonego na szeroką skalę obwoźnego handlu mazią do wozów i dziegciem, co zapewniło wysoki status majątkowy jej mieszkańcom.

Wysiedlanie rodzinnej wsi odbywało się w czerwcu 1947 r., wówczas małego Wło-dzimierza Szlantę wraz z matką aresztował Urząd Bezpieczeństwa i przetrzymywał w areszcie w Gorlicach. Po dwóch tygodniach jakiś oficer stwierdził, że areszt jest po-myłką i kazał jechać na „Ziemie Odzyskane”. Przejazd dotychczasowi aresztanci mieli darmowy, jednakże w czasie aresztowania zostali okradzeni z majątku. Kazano im je-chać do ówczesnego województwa poznańskiego, do Skwierzyny, gdzie mieli się zgło-sić do Państwowego Urzędu Repatriacyjnego. PUR wysłał ich do Urzędu Gminy w Lip-kach Wielkich celem przydzielenia przez tenże domu. Początkowo nie chciano udzielić im żadnej pomocy, w końcu przydzielono im dom w Baranowicach, który wymagał generalnego remontu. Jak wspominał pan Włodzimierz, „nie mieliśmy nic swego, nic od siebie z domu nie przywieźliśmy, tylko kilka gratów i ciuchów. Ciężko było żyć, o wszystko musieliśmy się starać od początku”.

Włodzimierz Szlanta pracował jako nauczyciel w szkołach podstawowych. W 1959 roku ożenił się z pochodzącą ze wsi Brunary Marią Halczak. Córka Jolanta w 1992 roku wyszła za mąż za Ukraińca Jana (Iwana) Biłasa z Sanoka. Ślub brali w obrządku greckokatolickim w kościele rzymskokatolickim w Lipkach Wielkich –

Page 47: Katalog vystavky - teksty

46 47

był to pierwszy i na razie jedyny ślub ukraiński w Lipkach Wielkich. Rodzina związana jest z parafią greckokatolicką w Skwierzynie.

Z nielicznych przedmiotów przywiezionych z rodzinnego domu zachował się jedy-nie wspomniany „belełkacz” – dzwonek na krowę. Dla pana Włodzimierza „belełkacz” pełnił znaczenie czysto symboliczne – poprzez wydawany odgłos stanowił wspomnie-nie gór. Według właściciela znaczenie to przejawia się w pragnieniu: „chciałbym jesz-cze wnukom pobelełkać, aby choć trochę nasze Góry zrozumieli”. Depozytariuszem „belełkacza” jest małżeństwo Jolanta i Jan Biłasowie.

Anna Nakoneczna, zamieszkała w Chełmsku, gm. Przytoczna, pow. Międzyrzecz, na wystawę użyczyła trzy materialne świadectwa przeszłości, z którymi jest silnie związana emocjonalnie – kopyto szewskie na but dziecięcy, brzytwę i książeczkę wojskową.

Kopyto szewskie (określane też mianem „stópki”), czyli model stopy człowieka służący do wyrobu butów, pochodzi z lat 30. Wykonane jest z drewna. Przeznaczone jest do formowania bucików dla cztero-pięcioletniego dziecka. Jest pomalowane czer-wonym pisakiem przez prawnuczkę użytkownika narzędzia. Brzytwa była używana przez niego do golenia się w okresie przedwojennym, jak i na wygnaniu – nosi silne ślady zużycia. Książeczka wojskowa została wystawiona w 1924 roku przez Rejonową Komisję Uzupełnień w Przemyślu.

Przedmioty należały do dziadka Anny Nakonecznej, Iwana Nakonecznego, uro-dzonego w 1887 r. we wsi Sełyska (Sie-dliska), powiat Brzozów. Wieś była mie-szana, mniej więcej po połowie Polaków i Ukraińców (Szematyzm Apostolśkoji Administracji Łemkiwszczyny podaje liczbę 358 grekokatolików i 380 łacin-ników). Miejscowa ludność ukraińska w dużej mierze posługiwała się języ-kiem polskim. Iwan w 1912 roku ożenił się z Marią Kłym ze wsi Wołodż, również powiat Brzozów. Wieś Wołodż była niemal całkowicie zamieszkała przez Ukraiń-ców. Była wsią zamożną – mieszkańcy własnymi siłami zbudowali szkołę, „Narodnyj Dim”, drogę i chodniki. 11 maja 1936 roku urodził się Julian Nakoneczny, ojciec Anny.

Rodzinę Nakonecznych wysiedlono w ramach akcji „Wisła” do Nowej Wsi w gminie Bledzew. W niedługim czasie przenieśli się do Chełmska, gmina Przytoczna. Tutaj mieszkało sporo osób pochodzących z Witryłowa w powiecie brzozowskim, pol-sko-ukraińskiej wsi ze zdecydowaną przewagą ludności polskiej.

Rodzina Nakonecznych związała się z parafią greckokatolicką w Skwierzynie. Wyróżnia się wysokim poziomem ukraińskiego patriotyzmu. Julian był wieloletnim

IwanNakoneczny

Page 48: Katalog vystavky - teksty

48 49

przewodniczącym koła Ukraińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego, Anna od wielu lat kieruje skwierzyńskim kołem Związku Ukraińców w Polsce.

Iwan Nakonecznyj był rolnikiem i szewcem. Zarówno przed 1947 r., jak i po wy-siedleniu głównym źródłem jego dochodu było wykonywanie i naprawianie obuwia. Zmarł w 1981 roku.

Niebywale rzadkim przedmiotem, który udało się pozyskać, jest filcowy „kier-peć”. Powszechnie znane są kierpce skórzane, archaiczne obuwie wykrojone z jednego kawałka skóry zszytego rzemykiem. Prezentowany „kierpeć” jest wykonany podobną techniką, tylko zamiast skóry użyto sfilcowanego płótna wełnianego. Było to dosyć po-wszechne obuwie codzienne. Przez starych Łemków było też używane po wysiedleniu.

Kierpcia znalazł Michał (Mychaw) Buranycz na strychu swojego domu w Prze-mkowie. Przywieziony został ze wsi Stawisza do Przemkowa przez dziadków ofiaro-dawcy – Mychała, urodzonego ok. 1894 roku, zmarłego w 1959 roku i Tewdoskę (Teo-dozję), urodzoną w 1899 roku, zmarłą w 1976 roku. Nie wiadomo, kto go wykonał, wiadomo jednak, że był używany przez Mychała Buranycza seniora także po wysie-dleniu. Spotkałem się z informacją, że dość długo starzy Łemkowie nosili te kierpce, podczas słoty ubierali na nie kupne gumowce (np. w Świniarach, gmina Skwierzyna).

Rodzina Buranyczów twardo opierała się polonizacji. Wiąże się to po części z fak-tem, że wieś Stawisza, z której została wysiedlona, była w 100% łemkowska – na pra-wie 700 mieszkańców nie było przed II wojną światową ani jednego Polaka. Już na wygnaniu syn Mychała i Tewdosky, Wanio (Jan), ożenił się z pochodzącą z Bielicznej i wysiedloną do pobliskich Radwanic Teklą Kuncik. Rodzina związała się z cerkwią prawosławną w Przemkowie. Syn Wania i Tekli, Mychaw (ofiarodawca kierpcia) brał w Przemkowie ślub z Janiną Trochanowską z Osiecka koło Skwierzyny (rodzice Janiny pochodzą z Polan k. Krynicy i Wołodża nad Sanem).

Interesujący zestaw 9 przedmiotów użyczyła urodzona w Krempnej, powiat Jasło, pani Maria Zinczuk, z domu Warchił. Pani Maria mieszka w Szczecinie, jest depozy-tariuszką spuścizny rodziny Warchił, znajdującej się w Ogardach koło Strzelec Krajeń-skich. Przedmioty wypożyczone na niniejszą wystawę związane są z rodzicami pani Marii, Marią i Andrijem Warchiłami.

Maria Warchił, z d. Turczyk, urodziła się w Krempnej w 1912 roku, zmarła w 1993 roku. Andrij Warchił urodził się w 1907 roku, również w Krempnej, zmarł w 2001 roku. Ślub brali 11 wrześna 1932 roku w krempniańskiej greckokatolickiej cer-kwi p.w. św. Kosmy i Damiana. W ramach akcji „Wisła” wysiedlono ich do wsi Ogardy w powiecie strzelecko-drezdeneckim. Do Ogard przybyli 6 lub 7 czerwca 1947 roku. Do wsi przywieziono wtedy 12 rodzin z Krempnej i 2 z Regietowa.

Maria i Andrij mieli 8 dzieci – 3 urodziło się po wysiedleniu. Obecnie rodzeństwo jest rozproszone w Szczecinie, Międzyrzeczu, Zielonej Górze, Legnicy, Przemyślu.

Page 49: Katalog vystavky - teksty

48 49

Michał Warchił z Legnicy zajmuje się wykonywaniem precyzyjnych makiet łemkow-skich cerkwi.

Po wysiedleniu rodzina Warchił uczęszczała na Msze Święte do kościoła rzymsko-katolickiego w Ogardach, a od 1958 roku 9 km pieszo na greckokatolickie Służby Boże do Strzelec Krajeńskich. Wówczas do Strzelec Krajeńskich nieregularnie dojeżdżał z Wałcza odprawiający tam posługę ksiądz Teodor Markiw. Przedtem rodzeństwo uro-dzone na wygnaniu chrzcił w obrządku greckokatolickim ksiądz Polywka, który pełnił posługę rzymskokatolicką w Bobrówku.

Spośród wypożyczonych przez Marię Zinczuk przedmiotów szczególną kategorię stanowią elementy stroju ślubnego Marii i Andrija.

Pozostałością stroju ślubnego Andrija Warchiła jest „druszlak” – kamizelka. Uszy-ty został z granatowego sukna i lnianego płótna (podszewka). Obszyty jest czerwonymi lamówkami i ozdobiony mosiężnymi guzikami.

Z ślubnego stroju Marii Warchił natomiast w idealnym stanie zachował się „czepec” (czepiec). „Czepec” zakładano młodej podczas weselnego obrzędu „czepyn” (oczepin). Odtąd „czepec” był obowiązkowym nakryciem głowy zakładanym przez mężatkę pod chustkę. „Czepec” ma postać płytkiej czapeczki uszytej z kretonu i ozdobionej u dołu kolorowym, z przewagą koloru czerwonego, haftem krzyżykowym.

Spośród innych elementów ubioru Marii Warchił uwagę zwraca „huńka”. Huńka uszyta jest z brązowego samodziału, sięga poniżej bioder, ma długie rękawy i z tyłu trzy „kłaputy” (rozcięte fałdy). Lamowana jest czerwono-zielonym sznurkiem. Zapinana jest na mosiężne guziki. Huńka była ubierana w czasie chłodniejszych dni.

W idealnym stanie zachowane są „kabat” (spódnica) i zapaska. Kabat uszyty jest z ręcznie drukowanego granotowo-białego płótna z naszytymi

u dołu trzema wstążkami w trzech kolorach: brązowym, zielonym i pomarańczowym. Kabat jest drobno plisowany. Stanowił element stroju odświętnego.

Zapaska wykonana jest z białego szeroko plisowanego płótna. Zdobiona jest czer-wonym haftem richelieu oraz kupną pasmanterią w kolorach zielonym, różowym i czarnym. Zapaska była nakładana na kabat.

Komplet stanowią odświętne części garderoby: wełniany zapinany na guziki gorset i „tebetiwka” (chustka). Wykonane są z zielonego w różowe i niebieskie kwiaty wełnia-nego płócienka. Zachował się ponadto różowy gorset z atłasu. Uzupełnieniem są dwie pary „paciurków” noszonych na szyi dla ozdoby.

Z przedmiotów przywiezionych z Krempnej i związanych z gospodarstwem do-mowym Maria Zinczuk użyczyła na wystawę drewnianą „budeńkę” (maselnicę). „Bu-deńka” jest klepkowym naczyniem służącym do wyrobu masła. Składa się z konwi, do której wlewano śmietanę, nadstawki i służącego do ubijania śmietany na masło bija-ka. Klepki połączone są leszczynowymi obręczami wtórnie wzmocnionymi żelaznymi.

Przedmiotem ściśle związanym z akcją „Wisła” jest drewniana skrzynia po amu-nicji pochodząca prawdopodobnie z czasów I wojny światowej. Wykorzystana była

Page 50: Katalog vystavky - teksty

50 51

do wywiezienia osobistych rzeczy podczas wysiedlania. Po wysiedleniu przechowywa-no w niej różne drobiazgi niezbędne w gospodarstwie domowym.

Depozytariuszem przedmiotów i pamięci kilku osób pochodzących z Łemkowsz-czyzny jest Krzysztof Bybel, młody Łemko zaangażowany w działalność parafii grec-kokatolickiej w Szprotawie oraz Zjednoczenia Łemków.

Krzysztof Bybel urodził się w 1974 roku w rodzinie łemkowskiej. Ochrzczony zo-stał w obrządku rzymskokatolickim, wychowywał się przy kościele. Po raz pierwszy do cerkwi, nie licząc pobytu z ojcem we wczesnym dzieciństwie, poszedł mając 21 lat. Od tego czasu zaczął coraz silniej wiązać się z cerkwią i obecnie w cerkwi najsilniej od-czuwa obecność Boga. Świadomość odchodzenia najstarszego pokolenia spowodowała przekonanie o konieczności zachowania i przekazania duchowej spuścizny przodków oraz ratowania reliktów kultury materialnej. Z pozyskanych przedmiotów urządził wystawę w salce parafialnej przy szprotawskiej cerkwi. Publikuje w kwartalniku „Wa-tra” oraz w „Naszym Słowie”. Przedmioty zgromadzone przez niego były eksponowane w Narodowym Muzeum Rolnictwa w Szreniawie na wystawie „Ukraińcy – historia i kultura”. Na temat kolekcji Krzysztofa Bybla w 2011 roku w Słupsku na konferencji naukowej „Łemkowie, Bojkowie, Huculi, Rusini – historia, współczesność, kultura ma-terialne i duchowa” referat wygłosił Arkadiusz Jełowicki. Część eksponatów Krzysztof zgodził się wypożyczyć na wystawę „W poszukiwaniu utraconych światów”. Uważa jed-nak, że ich miejsce jest w Szprotawie, bowiem tutaj mają one mają do spełnienia rolę integracyjną i edukacyjną.

Trzon „szprotawskich” eksponatów stanowią przedmioty przywiezione „na za-chód” przez Annę Kuźmę.

Anna Kuźma została wysiedlona ze wsi Bednarka koło Gorlic do Pruszkowa koło Szprotawy. Wieś Bednarka była pograniczną wsią Łemkowszczyzny. Większość sta-nowiła ludność łemkowska – warto podkreślić, że na prawie tysiąc mieszkańców po-nad 160 stanowili Polacy. W Pruszkowie po akcji „Wisła” Łemkowie stanowili około 80% mieszkańców.

Anna Kuźma zmarła w latach ‘80 jako panna, nie pozostawiła potomstwa. Po jej śmierci domostwo wykupiła siostra Krzysztofa Bybla. Krzysztof przeszukując dom znalazł wiele materialnych świadectw przeszłości. Stało się to asumptem do dalszych poszukiwań.

Jednym z ciekawszych przedmiotów są „hornci-dwojaky” – podwójny garnek ce-ramiczny do noszenia obiadu na pole. „Dwojaky” są ozdobione ornamentem roślin-nym. Stanowią świadectwo dwóch pozarolniczych zawodów funkcjonujących na Łem-kowszczyźnie – garncarstwa i druciarstwa. Obiekt jest częściowo pęknięty, pęknięcie jest fachowo złączone drutem. Świadczy to o wizycie i pracy pochodzącego z tzw. Rusi Szlachtowskiej wędrownego druciarza.

Krzysztof Bybel na wystawę wypożyczył ponadto następujące przedmioty pocho-dzące od Anny Kuźmy:

Page 51: Katalog vystavky - teksty

50 51

• „szczit do lenu” – szczotkę do wyczesywania paździerzy ze lnu,• „balija do kupania dity” – klepkowa balia do kąpania dzieci,• 3 jarzma pojedyncze do zaprzęgania krowy,• „kosiwka” – pochewka rogowa do noszenia przy pasie osełki do ostrzenia kosy,• „wereteno” – wrzeciono z przęślikiem do przędzenie nici ze lnu,• „sokyra do tesania” – siekiera ciesielska używana przez ojca Anny Iwana,• kosztur – przyrząd do sadzenia lasów,•„mlynec” – żarna rotacyjne w obudowie kłodowej do mielenia mąki.Z Pruszkowa zostały również pozyskana „łada”, czyli skrzynia na ubrania

oraz dwa noże do wyrabiania łyżek.Łada została przywieziona do Pruszkowa z Rychwałdu (Owczar) przez Klaudię

Chomyk, prababcię Krzysztofa. Urodziła się ona w 1890 roku. Jeszcze w Rychwałdzie miała dwoje nieślubnych dzieci. Ojciec dzieci obiecywał ślub, ale uciekł. Podobno zostawił potomstwo w innych rodzinach, ale mimo tego Klaudia cały czas trzymała nad łóżkiem jego obrazek.

Noże do wyrabiania łyżek zostały przywiezione do Pruszkowa przez Semana Bihuniaka z Nowicy, dziadka Krzysztofa. Nowica była dużą czysto łemkowską wsią słynącą z tego, że jej mieszkańcy zajmowali się przemysłem drzewnym. Wyrabiali gon-ty, naczynia drewniane, łyżki itp. Seman też zajmował się wyrabianiem drewnianych łyżek, a świdry służyły do wydrążania odpowiednich zagłębień.

Seman Bihuniak urodził się w 1926 roku. W czasie II wojny światowej był na froncie, natomiast jego brat Hnat w Niemczech na robotach. Gdy obaj wrócili do Nowicy okazało się, że dziadkowie i rodzice są już na Donbasie. Niedługo potem przyszła akcja „Wisła”. Po wysiedleniu cały czas nie mógł się pozbierać, męczyła go „zgryzota” i młodo zmarł 11 marca 1969 roku.

Po Annie Bybel, babci Krzyszto-fa, zachowała się tylko szczotka do wy-czesywania paździerzy ze lnu („szczit do lenu”).

Anna Bybel urodziła się w 1907 roku we wsi Krzywa (Krywa). W 1942 roku została wysłana na roboty do Niemiec do Bickeburg obok Hanoweru. Na robo-tach zaszła w ciążę z osobą pochodzenia polsko-niemieckiego. Wróciła do Kry-wej, aby urodzić syna, potem pojechała z powrotem do Niemiec. Była tam bardzo dobrze traktowana. Jej gospodarze byli właścicielami małej fabryki farmaceutycznej. Mieli 5 synów, wszyscy zginęli na frontach II wojny światowej. Dlatego też bardzo dobrze traktowali jej syna, chcieli go usynowić. Wrócili jednak do Krywej.

Anna Bybel24.07.1907 - 17.09.2003

Page 52: Katalog vystavky - teksty

52 53

Syn Anny jako dziecko nieślubne nie był dobrze traktowany. Chciała mu na chrzcie nadać na imię Petro, ale ksiądz dał Izydor. Izydor-Petro jest ojcem Krzysztofa. Anna z synem wygnana została podczas akcji „Wisła” do wsi Chichy koło Szprotawy. Zmarła w 2003 roku.

Trzy przedmioty związane są z osobą Marii Romańczak, z domu Bybel. Są to „diż-ka” – drewniana dzieżka do wyrabiania ciasta chlebowego, drewniana forma do chle-ba i drewniana „cidżałka” – cedzak do odsączania warzyw, mięsa, pierogów i innych gotowanych potraw.

Rodzina Bybel według przekazów rodzinnych pochodziła z okolic Sambora, po najazdach tataro-mongolskich uciekła w XII wieku w Karpaty i w ten sposób osia-dła na Łemkowszczyźnie.

Maria Romańczak urodziła się w 1909 roku. Jej ojciec, Mytro Bybel, trzy razy był w Ameryce, wszystko zain-westował w gospodarstwo, ziemię, lasy. Miał wiatrak, kierat, był najbogatszy w Krywej. Po wysiedleniu rodzina wszyst-ko straciła.

Maria Romańczak została wysiedlona do Starej Oleszni w powiecie Bolesławiec. Zmarła w 2012 roku w wieku 100,5 lat. Była osobą bardzo bogobojną i pobożną.

Niestety eksponatów i związanych z nimi historii jest coraz mniej. Niewielu oso-bom udaje się we właściwym czasie, póki jest to możliwe, przejąć i skompletować pa-mięć od przodków. Częściej refleksja pojawia się zbyt późno, kiedy cały świat mate-rialny i duchowy odchodzi wraz z człowiekiem. Dlatego bardzo serdecznie dziękuję za pielęgnowanie naszej spuścizny wszystkim bohaterom niniejszej opowieści, depo-zytariuszom pamięci – Ani Nakonecznej, Marii Zinczuk, Semanowi Łabudzie, Micha-łowi Buranyczowi i Krzysztofowi Byblowi. Dziękuję również Andrzejowi Wołyńcowi za pomoc w podróżach oraz pozyskiwaniu eksponatów i opowieści.

maria Romańczak

Page 53: Katalog vystavky - teksty

52 53

Bogdan HuK

KTo BudoWAŁ Te CeRKIeW?...Po akcji „Wisła”: powroty deportowanych ukraińców do wsi Chotyniec w powiecie jarosławskim w latach 50. XX w.

Na lata 1944–1947 w południowo-wschodniej części Rzeczypospolitej Polskiej przypadło apogeum konfliktu narzuconego przez państwo polskie obywatelom polskim narodowości ukraińskiej. Zagadnienie to ujmowane jako problem polityczny, narodo-wo-ideologiczny czy militarny posiada znaczną literaturę, wytworzoną jednak przeważ-nie przez historyków piszących w imieniu narodu i dla narodu – problem ten nie jest natomiast ujmowany przez pryzmat kulturowy. Tymczasem tragiczne kontakty lat 40. XX w. pomiędzy polskimi elitami narodowymi reprezentującymi na kresach wschod-nich łaciński Zachód a reprezentującym bizantyjski Wschód Europy chłopstwem zachodnioukraińskim, sprzeciwiającym się polskiej dominacji na drodze powstania, trudno zrozumieć i opisać bez ich związku z różnicami i napięciami kulturowymi1.

Obywatelskie nieposłuszeństwo Ukraińców wobec narzuconej im przez Rzeczpo-spolitą Polską deportacji do Ukraińskiej SRR zostało wykorzystane do kulturowego uprawomocnienia następnej deportacji państwowej – akcji „Wisła” w 1947 r. Oczy-wiście, że nie obyło się bez krytycznej reakcji ze strony jej ofiar. Jej najważniejszą manifestacją były powroty, które nastąpiły w drugiej połowie lat 50. W dotychczaso-wych badaniach dotyczących zagadnienia powrotów Ukraińców do „małej ojczyzny” właśnie kontekst i mechanizmy kulturowe są pomijane bądź traktowane przez

,

poDkarpackie

1 Por.: Ch. Barker, Studia kulturowe. Teoria i praktyka, tłum. A. Sadowska, Kraków 2005, s. 281-300.

Page 54: Katalog vystavky - teksty

54 55

historyków, zwłaszcza ukraińskich, jako proces nie wymagający wyjaśnienia2. Na-stępstwem takiego stanowiska jest lekceważenie u powracających pamięci i przeżyć kulturowych, szczególnego typu motywacji podjęcia decyzji o porzuceniu krajobrazu niemieckiego na rzecz ukraińskiego.

Przedmiotem danego artykułu jest przedstawienie przebiegu tego procesu społecz-no-kulturowego, którym była próba odnowienia kontaktu z terytorium oznaczonym przez bizantyjsko-ukraińskie symbole kulturowe, podjęta w latach 1956-1957 przez Ukraińców deportowanych ze wsi Chotyniec we wschodniej części powiatu jarosław-skiego, a zamieszkujących po 1947 r. województwa zachodnie i północne PRL.

W 1939 r. Chotyniec zamieszkiwało 2130 osób, z czego 2040 było Ukraińcami, 5 Polakami, 35 rzymokatolikami posługującymi się na co dzień językiem ukraińskim i 50 Żydami3. W 1946 r. część mieszkańców uniknęła deportacji do Ukraińskiej SRR przeprowadzanej przemocą przez Wojsko Polskie – udało się przekupić dowódcę od-działu WP4. Mimo to polscy wojskowi zmusili ponad 1000 Ukraińców do porzuce-nia swej małej ojczyzny. W następnym roku w ramach akcji „Wisła” według statystyki oficjalnej z Chotyńca w okresie 1-5 czerwca 1947 r. deportowanych zostało 112 oraz 16-20 czerwca 1947 r. – 628 Ukraińców5, w sumie 740 osób. Według oficjalnych sta-tystyk we wsi nie pozostała ani jedna osoba narodowości ukraińskiej. Przeczą temu wspomnienia Iwana Pawluszki. Mieszkaniec Chotyńca twierdzi, że deportacji unik-nęły rodziny Buszko i Małanczak (zapewne i one zdołały przekupić dowódcę WP, Buszko był wtedy sołtysem wsi6). Moment ich pozostania we wsi jest trudny do określenia w kategoriach narodowych. Przed deportacją były to rodziny ukraińskie, ale możliwość pozostania osiągnęły podając narodowość polską, przy czym sama mo-tywacja pozostania w historycznie ukraińskim, a kulturowo zmierzającym ku polsko-ści Chotyńcu, miała raczej ukraiński, a nie polski rodowód.

Już w 1947 r. tę jeszcze rok wcześniej bez mała absolutnie ukraińską wieś za-mieszkiwało 81 Polaków7 – najprawdopodobniej byli to osiedleńcy przybyli z okolic Łańcuta czy Pruchnika latem i jesienią 1946 r. w celu objęcia pierwszej fali „wolnych”

2 Por.: M. Truchan, Ukrajinci w Polszczi pisla druhoji switowoji wijny 1944-1984, Nju Jork-Paryż-Sydnej-Toronto 1990, s. 48-64; R. Drozd, Polityka władz wobec ludności ukraińskiej w Polsce w latach 1944-1989, Warszawa 2001, s. 171-188; J. Syrnyk, Ukraińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne (1956-1990), Wrocław 2008, s. 263-278.3 W. Kubijowycz, Etniczni hrupy piwdennozachodnoji Ukrajiny (Hałyczyny) na 1.1.1939, Wies-baden 1983, s. 30.4 J. Pisuliński, Przesiedlenie ludności ukraińskiej z Polski do USRR w latach 1944-1947, Rzeszów 2009, s. 450.5 E. Misiło, Akcja „Wisła”. Dokumenty, Warszawa 1993, s. 407.6 Zapis magnetofonowy rozmowy z I. Pawluszkiem (ur. 1939 r. na przysiółku Dibrowa) z 22 kwietnia 2012 r. Dostępny w archiwum prywatnym autora.7 Ibidem.

Page 55: Katalog vystavky - teksty

54 55

gospodarstw poukraińskich. Po obydwu deportacjach ziemia i majątek nieruchomy obywateli polskich narodowości ukraińskiej z Chotyńca zostały przejęte na własność Rzeczypospolitej Polskiej na mocy dekretów Rady Ministrów RP z 5 września 1947 r., 27 lipca 1949 r. i 28 września 1949 r. W powiecie jarosławskim wykonał je tamtejszy starosta orzeczeniem z 22 listopada 1949 r., uznając oficjalnie, iż „w gromadzie Mły-ny, Chotyniec i Chałupki Chotynieckie pozostało po osobach repatriowanych do Ro-sji Sowieckiej oraz po osobach przesiedlonych na Ziemie Nowoodzyskane na obsza-rze regulowanej gromady Chotyniec i Chałupki Chotynieckie 1826.54 ha gruntów”8, a także „opuszczone i niezajęte zagrody”9 kilkudziesięciu Ukraińców z tych miejscowo-ści. W latach 1947-1950 w wyniku działań administracji państwowej trwała akcja zasie-dlania Chotyńca ludnością obcą, reprezentującą raczej polityczne niż tradycyjne prawa do zamieszkiwania w niej10. Wieś pod względem narodowościowym stała się prawie w 100 procentach polską. W połowie lat 50. XX w. zamieszkiwały ją rodziny polskie o nazwiskach m.in.: Bałdos, Barski, Brodacki, Kania, Kret, Jacek, Niedział, Nowak, Stanic-ki, Zdziarski11; na przysiółku Chałupki m.in.: Falarz, Florek, Sikora, Ruchacki, Gazda12.

Pow roty na teren p ow iatu jarosławsk iego

Powroty obywateli polskich narodowości ukraińskiej umożliwione zostały przez zmiany polityczne w Polskiej Republice Ludowej w 1956 r. Ostatnie skutkowały utwo-rzeniem Ukraińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego z inicjatywy Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Jednym z postulatów UTSK zgłoszonym władzom państwowym było umożliwienie legalnego powrotu tam, skąd zostali wysiedleni w 1947 r.13 W powiecie jarosławskim próba instalowania UTSK w terenie odbyła się w następujący sposób: kierownik Wydziału Społeczno-Admi-nistracyjnego Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Rzeszowie Henryk Żak 22 sierpnia 1956 r. polecił przewodniczącemu Prezydium PRN w Jarosławiu, aby wyty-pował „jednego obywatela narodowości ukraińskiej cieszącego się autorytetem i zaufa-niem wśród ludności miejscowej”14 do udziału w zebraniu organizacyjnym przyszłego

8 Archiwum Państwowe w Przemyślu (dalej: APP), Akta Gminy Młyny, 54 [Orzeczenie starosty powiatowego w Jarosławiu], 23 listopada 1949 r., k. 170-175.9 Ibidem.10 Ibidem, k. 54-150.11 APP, Prezydium Gminnej Rady Narodowej w Młynach (dalej: PGRN w Młynach), 17, Uchwała nr 25-41-56, 23 czerwca 1956 r., k. 228.12 Ibidem, k. 228-229; Uchwała nr 33-50-56, 25 sierpnia 1956 r., k. 253.13 J. Syrnyk, op. cit., s. 263. 14 APP, Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Jarosławiu (dalej: PPRN w Jarosławiu), 1206, [Pismo kierownika Wydziału Społeczno-Administracyjnego Prezydium Wojewódzkiej Rady Naro-dowej w Rzeszowie H. Żaka do przewodniczącego PPRN w Jarosławiu], 22 sierpnia 1956 r., k. 66.

Page 56: Katalog vystavky - teksty

56 57

Zarządu Wojewódzkiego UTSK w Przemyślu. Został nim Michał Kuń z Surochowa15, który jednak nie wszedł w skład zarządu, a UTSK w powiecie jarosławskim, w odróż-nieniu od przemyskiego, nie odegrało roli pośrednika w powrotach ludności ukraiń-skiej.

W sprawie sposobu nabywania domów, gospodarstw czy ziemi w Chotyńcu przez powracających Ukraińców można przyjąć typologię zaproponowaną w 1969 r. przez Henryka Żaka z PWRN w Rzeszowie. Było to: „nabycie Ziemi z Państwowego Fun-duszu Ziemi; odkupienie gospodarstw od osadników, krewnych i miejscowej ludno-ści polskiej (nie zawsze w postaci aktu notarialnego); dzierżawa; darowizny; sukcesje; znalezienie zatrudnienia w leśnictwie i PGR-ach”16. Okoliczności prawne powrotów na teren powiatu jarosławskiego, w tym do Chotyńca, zapewne były takie, jak w woje-wództwie lubelskim: „napływające rodziny częstokroć nie dokonują formalnych obo-wiązków meldunkowych, nie zgłaszają swych powrotów odpowiednim władzom”17.

Pierwsze starania o powrót na ziemię jarosławską miały miejsce przed powsta-niem UTSK. Jeszcze 5 stycznia 1955 r. Departament Społeczno-Administracyjnego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych odrzucił prośbę mieszkanki Wietlina Marii Stachnik-Bartoszko o udzielnie zezwolenia na powrót syna Stefana18 do tej wsi; 10 marca 1955 r. kobiety o nazwisku Bodnar także do Wietlina19; 14 marca 1955 r. Jana Makowieckiego do Rzeplina20; 19 maja 1955 r. Marii Pyżyk do Korzenicy21; tego samego dnia Józefa Kolasy do Młynów22, Stefana Wieliczki do Zapałowa23. Podanie Wieliczki być może było zarazem ostatnim rozpatrywanym i odrzucanym na tak wyso-kim poziomie, bowiem od czerwca 1955 r. odrzucaniem podań obywateli polskich naro-dowości ukraińskiej zajmowały się już niższe organy administracji – PWRN w Rzeszowie i PPRN w Jarosławiu. Ostatnie 20 czerwca 1955 r. odrzuciło podanie o zalegalizowa-nie powrotu z deportacji żony Adama Cieniewskiego24, 30 listopada 1955 r. – Jerzego Czetyrboka25. Pierwsza pozytywna reakcja na prośbę o umożliwienie powrotu mia-ła miejsce w lipcu 1955 r.: w oparciu o życzliwe nastawienie Gromadzkiej Rady

15 Ibidem (o legalności powrotu M. Kunia do Surochowa władze chyba nie miały okazji się wypowiedzieć, przynajmniej w APP w Przemyślu nie odnalazłem dokumentów archiwalnych na ten temat).16 J. Syrnyk, op. cit., s. 277.17 Ibidem, s. 274.18 APP, PPRN w Jarosławiu, 1206, Sprawy narodowościowe (sprawy powrotu ludności wysiedlo-nej w czasie akcji „W”) 1955–1957, k. 4-5.19 Ibidem, k. 7.20 Ibidem, k. 8–9.21 Ibidem, k. 10-12.22 Ibidem, s. 13–14.23 Ibidem, k. 15–16.24 Ibidem, k. 17.25 Ibidem, k. 24.

Page 57: Katalog vystavky - teksty

56 57

Narodowej w Surochowie decyzją PPRN w Jarosławiu mógł wrócić do Sobiecina Jan Wowczak26. W tym samym miesiącu udzielone zostało pozwolenie na powrót Michała i Marii Mokrzyckich do Cieplic27.

Klauzula „Poufne”, którą opatrywana była korespondencja w powyższych spra-wach, została zdjęta na początku czerwca 1956 r. Stanowiło to jeden z przejawów zmian związanych ze zjazdem założycielskim UTSK w Warszawie. Dzięki nowemu kursowi władz otrzymał zezwolenie na powrót do Surmaczówki wspomniany wyżej Jerzy Cze-tyrbok z Budr28, do Zapałowa Jan Solarz29, do Czercza Michał Dziki30. Jednak odmow-nie rozpatrzyły one podanie Andrzeja Dubińskiego, zamieszkałego po akcji „Wisła” w Plutach koło Górowa Iławeckiego, gdyż „w wypadku powrotu napotka Obywatel na trudności w urządzeniu się wobec braku wolnych gospodarstw w powiecie jaro-sławskim”31. Nieznana jest decyzja władz wobec starań kilku innych osób.

W latach 1956–1958 autorami podań w sprawie zezwolenia na powrót do wsi na terenie powiatu jarosławskiego byli m.in.: Katarzyna Bera starająca się podaniem 15 stycznia 1958 r. o powrót z Piłak Wielkich w powiecie węgorzewskim do Surma-czówki32; Aleksander Derewecki występujący w imieniu podpisanych na podaniu z 2 grudnia 1957 r. 20 byłych mieszkańców Radawy deportowanych do powiatu pa-słęckiego, lecz proszących o osiedlenie w PGR-ach w Ryszkowej Woli, Surochowie, Zapałowie lub Wysocku33; Michał Łycyniak z Borowa w powiecie braniewskim do Ce-tuli (podanie z przełomu 1957-1958 r.34); Jan Zacharko (początek 1958 r., z Trosiny w powiecie bartoszyckim do Ryszkowej Woli35); Józef Szpak (jesień 1958 r., z Chocze-wa w powiecie lęborskim do Jodłówki36); Aleksander Gnes (wiosna 1959 r., ze Sto-dolna w powiecie Górowo Iławeckie do Ryszkowej Woli37); Andrzej Wasiuta, (wiosna 1959 r., z Gałdzyna w powiecie braniewskim do Wiązownicy38); Stanisław Dominik

26 Ibidem, k. 20.27 Ibidem, k. 34-40.28 Ibidem, k. 95.29 Ibidem, k. 105-107.30 Ibidem, k. 108.31 Ibidem, k. 102.32 APP, PPRN w Jarosławiu, 1207, Sprawy narodowościowe (prośby o pozwolenie powrotu osób wysiedlonych w czasie akcji „W”) 1958-1960, k. 3. K. Bera zwróciła się do ministra St. Tkaczowa. Z Warszawy pismo przesłane zostało do PWRN w Rzeszowie, a stąd do PPRN w Jarosławiu.33 Ibidem, k. 5.34 Ibidem, k. 6. Niestety, treść nie jest znana. Wspomniano o nim w korespondencji wewnętrznej PPRN w Jarosławiu. Podanie nie zostało odnalezione.35 Ibidem, k. 9. Ustalenie daty nie było możliwe – naklejono na niej znaczki opłaty skarbowej. 36 Ibidem, k. 16.37 Ibidem, k. 18-21.38 Ibidem, k. 27.

Page 58: Katalog vystavky - teksty

58 59

(3 lipca 1958 r., z Poborowa w powiecie miasteckim do Koniaczowa39); Katarzyna Kluk (10 marca 1957 r., z Borowca w powiecie braniewskim do Wiązownicy40); Konstanty Kisiel (15 marca 1957 r., z Topryn w powiecie Górowo Iławeckie do Wylewy41); Grze-gorz Głuszko (z Sędziwojewa do Korzenicy42); Aleksander Kubaszek (23 lutego 1957 r., z Jelonek w powiecie pasłęckim do Radawy43).

Kilkanaście osób starało się o zwrot gospodarstw, co było jednoznaczne z gotowo-ścią do powrotu. Ich podania zostały rozpatrzone odmownie, przeważnie ze wzglę-du, jak twierdziły władze, na brak gruntów w Państwowym Funduszu Ziemi44. Nato-miast 17 czerwca 1957 r. Augustyn Bielecki, członek PPRN w Jarosławiu, zwrócił się z pismem do wszystkich prezydiów miejskich i gromadzkich rad narodowych, aby bez wnikliwego indywidualnego rozpatrywania ukraińskich podań nie udzielały zgody na powroty45. Za to umożliwiano powroty nie związane z nadawaniem ziemi, polega-jące na zamieszkaniu powracających u rodziny bądź znajomych. W 1956 r. tak było w przypadku powrotu Bazylego Bunia do Rudki46, Katarzyny Głowy do Dybkowa47, Antoniego Gilety do Szówska48. Według stanu na 9 października 1957 r. na teren po-wiatu powróciło 26 rodzin ukraińskich, rozpatrywano 24 następne podania49.

Dochodziło jednak do napięć społecznych i narodowościowych, jak na przykład w przypadku Michała i Marii Bliszcz z Grabowa w powiecie Sławno, w imieniu których jako swoich rodziców o powrót wystąpiła Anna Buniowska z Pigan50. W tej sprawie 25 sierpnia 1957 r. na zebraniu wiejskim zwołanym w celu zasięgnięcia opinii miesz-kańców wypowiedziało się 35 osób zajmując pozytywne stanowisko51, co nie powstrzy-mało jednak ponad 30 innych od ostrego protestu przeciw powrotowi Bliszcza, któ-remu zarzucili współpracę z hitlerowcami52. Podobnie, według uczestników zebrania w Cetuli, do UPA miała należeć rodzina Łycyniaka Michała53, co jednak nie przeszko-dziło PPRN w Jarosławiu 14 maja 1958 r. pozytywnie rozpatrzyć jego podania o powrót

39 Ibidem, k. 37. 40 Ibidem, k. 129.41 Ibidem, k. 127-129.42 Ibidem, k. 139-147.43 Ibidem, k. 148-149.44 Ibidem, k. 154-164.45 Ibidem, k. 165-166.46 Ibidem, k. 43-44.47 Ibidem, k. 47-49.48 APP, PPRN w Jarosławiu, 1206, Sprawy narodowościowe (sprawy powrotu ludności wysiedlo-nej w czasie akcji „W”) 1955-1957, k. 58.49 Ibidem, k. 189.50 Ibidem, k. 169-177.51 Ibidem, k. 178.52 Ibidem, k. 184-185.53 Ibidem, k. 201-202.

Page 59: Katalog vystavky - teksty

58 59

z powiatu braniewskiego54. Bez zezwolenia wprowadził się do swego dawnego budynku w Pruchniku Michał Rab powracający ze Sterbienna w powiecie Lębork55. Przed fak-tem dokonanym postawiły PPRN w Jarosławiu Wowczak Tekla i Emilia Huk – obydwie wróciły samowolnie do poprzednich miejsc zamieszkania w Sobiecinie i Makowisku, co zostało zalegalizowane 16 listopada 1955 r.56

Pow roty do C hoty ńc a

Działania administracji w sprawie powrotów Ukraińców na teren powiatu jaro-sławskiego, które w świetle jej reakcji na wymienione podania wydają się być spójne, można jednak komentować w oparciu o powroty Ukraińców do Chotyńca. Wśród za-chowanych dokumentów wytworzonych przez prezydia rad narodowych w Rzeszowie i Jarosławiu w sprawie powrotów nie ma ani jednego dotyczącego ofiar akcji „Wisła” stara-jących się o powrót do tej wsi. Jest to niezrozumiałe, ponieważ właśnie Chotyniec wchło-nął największą ilość powracających Ukraińców, co powinno napotkać na wyartykułowaną na piśmie negatywną reakcję administracji.

„Ziemią obiecaną” powracających chotynczan okazał się tamtejszy PGR, założony pod koniec lat 40. Dysponował on nie tylko ziemią, przez co potrzebował rąk do pracy, ale i nadającymi się do zamieszkania barakami. Te okoliczności pozwalały jego dyrekto-rowi wywierać wpływ na administrację, która oprócz jednego zalegalizowała wszystkich powracających w 1956 r. Ukraińców. Jeszcze bardziej korzystny okazał się kryzys owego PGR-u. Wiosną 1957 r. mieszkańcy Chotyńca zaczęli składać podania o przydzielenie im ziemi z popegeerowskich gruntów57. Według Andrzeja Kołacza, autora wspomnień o Chotyńcu, osobno lub z rodzinami wróciły do Chotyńca następujące osoby, które, jak-kolwiek autor o tym nie wspomniał, według mnie w większości zdołały otrzymać zie-mię po PGR i pozostać we wsi rodzinnej na stałe: Mychajło Pawluszko, Iwan Pawluszko, Anna Jałconka, Ahafia Kożak (Ilcze), Petro Sehin, Prokip Mohyła, Iwan Kowałyk, Andrij Popowycz, Iwan Kowal, Wasyl Czajka, Stefan Fedasz, Dmytro Kożak, Dmytro Hrycko, Petro Gida, Stefan Stecyk, Ahafia Mazuryk, Sydorowie, a na Załazie z rodzinami wrócili Mychajło Kożak, Andrij Kaczmar, Jurij Kołacz i Dubełowie – razem 16 rodzin58. Akta gminy w Młynach potwierdzają zamieszkiwanie w Chotyńcu w latach 1956-1957 ro-dzin o nazwiskach ukraińskich m.in. takich jak: Bryliński (pochodził z Zaleskiej Woli59),

54 Ibidem, k. 206.55 Ibidem, k. 192.56 APP, PPRN w Jarosławiu, 1206, Sprawy narodowościowe (sprawy powrotu ludności wysiedlo-nej w czasie akcji „W”) 1955-1957, k. 28.57 APP, PGRN w Młynach, 18, Uchwała nr I-7-15-57, 5 kwietnia 1957 r., k. 24.58 Andrzej Kołacz, [Wspomnienia], rękopis w posiadaniu autora artykułu, s. 68.59 Informacja I. Pawluszki z 22 kwietnia 2012 r.

Page 60: Katalog vystavky - teksty

60 61

Chrobak, Kolasa, Kołacz, Juc, Łuczyszyn, Małańczak, Markiza, Mielnik, Mogiła, Se-merda60. Według Marii Kaczmar do Chotyńca wrócili dawni mieszkańcy narodowości ukraińskiej o nazwiskach Bednarek, Buszko (po pierwszej próbie powrotu udaremnio-nej przez UB na stacji PKP w Radymnie wrócił po raz drugi), Czajka, Hrycko, Fedasz, Kolasa, Kowal, Kowałyk, Kożak, Łychacz, Mohyła, Pawluszko, Stecyk, Sydor, Zaprud-ko. Oprócz tego osiedlił się tu pochodzący z Rybnego koło Wołkowyi Segin i Mełech z Zaleskiej Woli61.

Powroty do Chotyńca zapoczątkowane zostały w sposób, o którym opowie-dział Iwan Pawluszko, dzisiejszy chotynczanin zmuszony przez WP do zamieszkania w 1947 r. w Królikowie w województwie olsztyńskim: „Do mojego brata przyjeżdżał taki Sydor i mówił do mojego brata, że zna dobrą dziewczynę u Buszki w Chotyńcu, Zośkę, jedź. I pojechali oba, i on się z nią ożenił, zamieszkał u Buszki. Rok po jego ślubie przyjechałem do Chotyńca ja i dziewczyna od Patronów z Dibrowy. Przyjechaliśmy do PGR, brat załatwił to z kierownikiem Kusym, który lubił wypić. To był rok 1957, a może 1956, kiedy za Gomółki dla wysiedlonych Ukraińców zaistniała możliwość powrotu na swoje ziemie. To był jeden rok, w którym Ukraińcy mogli wracać, bo potem już nie”62.

W związku z falą powrotów do Chotyńca w 1956 r. władze gminne w Młynach praw-dopodobnie otrzymały ustne polecenie zwracania uwagi na powracających Ukraińców. Raczej tak należy bowiem zrozumieć treść jednego z punktów porządku dziennego po-siedzenia Prezydium GRN w Młynach w styczniu 1957 r. W protokole znalazł się zapis, że „Sprawa meldowania się osób, które przybywają na teren naszej gromady i niejedno-krotnie puszczają wersje różnego rodzaju: 1) pełnomocnicy prowadzą rejestry pomocnicze meldunków i należy ich uaktualniać każdorazowo, 2) osoba przyjeżdżająca musi się mel-dować u pełnomocnika chociażby to była nawet 24 godz., a jeżeli będzie więcej, to kierować do Prezydium Rady Narodowej o zgłoszenie się do prowadzącego meldunki, każda oso-ba chcąca noclegu musi się zgłosić u pełnomocnika, pełnomocnik powinien skierować ją na nocleg do danego Obywatela, a nie jak to miało miejscu u Obywatelki Liput Stanisławy, że mają kogoś na nocleg i nie wiadomo, kto on jest i wypowiadał się pod różnego ro-dzaju wersji”63. Formą uniemożliwienia kontaktów pomiędzy powracającymi a mieszkań- cami Chotyńca mogło być także postanowienie z grudnia 1956 r. o wprowadzeniu wart nocnych we wszystkich wsiach gromady Młyny. Obowiązkiem wartowników było m.in. „zwrócenie uwagi [by] nie wałęsały się osoby podejrzane, które by mogły dokonać pod-palenia”64.

60 APP, PGRN w Młynach, 17, [Uchwały PGRN w Młynach], k. 228-278.61 Zapis magnetofonowy rozmowy z Marią Kaczmar (nazwisko panieńskie Pawluszko, ur. na przy-siółku Dibrowa) z 6 kwietnia 2012 r. Dostępny w archiwum prywatnym autora.62 Zapis magnetofonowy rozmowy z I. Pawluszkiem.63 APP, PGRN w Młynach, 18, Protokół nr 1-1-57, 5 stycznia 1957 r., k. 2.64 APP, PGRN w Młynach, 17, Uchwała nr 41-63-56 z dnia 31 grudnia 1956 r., k. 278.

Page 61: Katalog vystavky - teksty

60 61

Wracając do powrotów, źródłem danych o Ukraińcach, którzy wrócili do Cho-tyńca, są napisy epitafijne na miejscowym cmentarzu. Przedwojennych jest mniej, niż w sąsiednich Hruszowicach, co może wskazywać na ich celowe niszczenie lub to, że po 1956 r. pochówków dokonywano na miejscu starych, zwłaszcza jeśli były to mogiły ziemne opatrzone nietrwałym krzyżem drewnianym. Świadectwem czasów prześladowań i poniżenia kultury ukraińskiej lat 40–50. XX w. jest polskojęzyczny napis na grobie Grzegorza Kożaka zmarłego w 1948 r. (gdyby nie akcja „Wisła”, zapewne byłoby: Григорій Кожак). Na nagrobkach przeważają napisy cyrylickie w języku ukraińskim – stanowią około 80 procent spośród wszystkich napisów. Inskrypcji polskojęzycznych z lat 1947-1956 jest mało – zapewne dlatego, że w Cho-tyńcu osiedlali się młodzi gospodarze, którzy przybywali na grunty i gospodarstwa poukraińskie. Oto podany w brzmieniu ukraińskim spis nazwisk ukraińskich zmar-łych pochowanych na cmentarzu chotynieckim po 1955 r.: Marija Babiak (1908-1987), Ahafija Bednarek (1922-2002), Tadeusz Bednarek (1926-2003), Kateryna Buszko (1902-1971), Dmytro Buszko (1903-1977), Paraskewija Buszko (1899-1983), Jefro-zyna Chrobak (1895-1971), Maria Fedasz (1891-1985), Teodor Fedasz (1891-1985), Petro Gida (1925-2007), Dmytro Hryćko (1923–1996), Marija Juc (1893-1977), Marija Juc (1921-2005), Stepan Juc (1921-1996), Teodor Juc (1881-1963), Marija Kic (1888-1974), Marija Kołacz (1890-1970), Stepan Kołacz (1932-2007), Jurij Kołacz (1927-2004), Iwan Kowal (1829-2003), Stefanja Kowal (1937-2008), Ahafia Kowal-ska (1902-1987), Marija Kowalska (1902-1980), Iwan Kowałyk (1925-2008), Marija Kowałyk (1925-2001), Anna Kożak (1890-1979), Dmytro Kożak (1908-1978), Ma-ria Kożak (1913-1998), Mychajło Kożak (1897-1971), Ołeksa Kożak (1972-1930), Paraskewija Kożak (1904-1977), Marijan Małanczak (1948-2005), Mychajło Małan-czak (1923-1999), Ołeksa Małanczak (1988-1987), Tacianna Małanczak (1905-2002), Kateryna Markyza (1915-2001), Mychajło Markyza (1913-1990), Dmytro Mełech (1917–2007), Josyfa Mohyła (1928-1995), Stepan Mohyła (1900-1980), Trochym Mohyła (1927-1989), Anna Mułyk (1909-1995), Oleksander Patron (1906-1961), Anna Patron (1895-1960), Andrij Pawluszko (1914-1978), Joakym Pawluszko (1873-1966), Marija Pawluszko (1880-1966), Sofija Pawluszko (1932-1958), Kateryna Sehin (1925-2002), Petro Sehin (1923-1999), Anna Słabak (1913-1996), Antonij Sła-bak (1884-1957), Iwan Słabak (1909-1981), Mychajło Słabak (1927-1997), Marija Stecyk (1895-1969), Sofija Stecyk (1918-1993), Stefan Stecyk (1916-1998), Marija Sydor (1921-1991), Mychało Sydor (1920-1994), Kateryna Tarnawska (1908-1991), Petro Zaprudko (1912-1989), Kateryna Żuk (1903-1990)65.

65 Dane terenowe z dnia 22 kwietnia 2012 r.

Page 62: Katalog vystavky - teksty

62 63

Znak i u k raińsk iej c iągłoś ci ku lturowej w C hoty ńcu

W przedstawionych powyżej okolicznościach chotyńczanie zakreślili w latach 1947–1958 olbrzymie koło historyczno-kulturowe. Wyrwani przemocą z własnej tra-dycyjnej strefy kulturowej po około 10-letnim pobycie w poniemieckiej na Mazurach przejętej przez PRL i społeczeństwo polskie wrócili na swą „małą Ukrainę”. Pragnie-nie powrotu do kultury rodzimej było czynnikiem silniejszym od warunków ekono-micznych czy społecznych – warunki owe ukształtowali własną pracą, posiadającą dla nich jedyny sens w „krajobrazie cerkiewnym” wyniesionym z dzieciństwa, które upłynęło im w jednoznacznie ukraińskiej aurze kulturowej. Urodzony w sąsiedniej wsi Korczowa i nieprzesiedlony w 1947 r. Izydor Kaczmar, dzisiejszy mieszkaniec Chotyń-ca, opowiedział o swoim odczuciu zakorzenienia kulturowego w taki sposób: „Pew-nego razu szedłem do lasu i zatrzymałem się przy znajomych, którzy chcieli trochę wypić. Zaczęła się gadka i jeden z nich powiedział, jak jego mama mówiła, że z Ukra-ińcami trzeba żyć dobrze. Ja powiedziałem, że on jedno myśli, a drugie gada, bo wy [polscy osiedleńcy – B.H.] mówicie «my tu gospodarzymy, my tu to i to…». Mówię do niego: «Ty mi powiedz, gdzie się twój tato urodził? Gdzie dziadek? Widzisz? Tam, w lesie, wioskę spalili, ale ja tu się urodziłem. I co ty możesz gadać?». On mówi, że tak, ale to ich, to ich… Ja mówię «Żebyś co chciał robił – nie da rady. Popatrzysz na te drzewa – kto to sadził? Popatrzysz na cerkiew – kto ją budował?!»”66.

W 1959 r. Ukraińców w Chotyńcu było dostatecznie wielu, by zapoczątkowane zostały starania o restytucję parafii wschodniej67. Zbierania podpisów podjął się naj-pierw prawosławny paroch z sąsiedniego Kalnikowa, ks. M. Poleszczuk, jednak inter-weniowała SB68. Z kolei zabiegi greckich katolików stanowiły „długotrwałe negocjacje ks. mitrata Teodora Majkowicza z biskupem Tokarczukiem w sprawie oddania cerkiewki we wsi Chotyniec (przemyskie), którą organa administracyjne skłonne były odremon-tować. Diecezja przemyska, do której należy świątynia w Chotyńcu, nie zgodziła się jej oddać”69. Prowadzone z ramienia hierarchii Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolic-kiej rozmowy były znakiem dążenia ukraińskiej społeczności wsi do istnienia w ob-rębie własnej tradycji wyznaniowej. Zwrócił na to uwagę we wspomnieniach A. Ko-łacz: „Oprócz ciężkiego początku odbudowy życia rodzinnego niektórzy z tych, co wrócili, a zwłaszcza Kateryna Pawluszko, nie zaniedbywali także życia duchowego.

66 Zapis magnetofonowy rozmowy z I. Kaczmarem (ur. 1943 r. w Korczowej) z 6 kwietnia 2012 r. Dostępny w archiwum prywatnym autora.67 Do 1945 r. w Chotyńcu istniała parafia greckokatolicka należąca do dekanatu w Krakowcu.68 R. Drozd, op. cit., s. 153. W listopadzie 1965 r. prawosławny metropolita Stefan przesłał do PWRN w Rzeszowie listę 23 cerkwi na terenie województwa rzeszowskiego, w tym chotyniec-kiej, z prośbą o przekazanie ich PAKP, Ibidem, s. 217.69 M. Truchan, op. cit., s. 183.

Page 63: Katalog vystavky - teksty

62 63

Pragnęli bowiem odprawiać msze na ojczystych progach swojej cerkwi nabożeństwa. Nie przyszło to lekko, bo w mocno podupadłej cerkwi, modlili się, czekając aż się zawali, łacinnicy. Za wszelką cenę nie chcieli zwrócić jej chotynczanom”70. Parafia greckokatolic-ka została reaktywowana w 1989 r.71 Pierwszym parochem został ks. Teodor Majkowicz, po nim obowiązki duszpasterskie objął ks. Bohdan Prach, a od 1994 r. ks. Bohdan Ste-pan72.

Miejscem niosącym wiele treści historycznych, na którym chotynieccy Ukraińcy snuli opowiadania o zmarłych, był miejscowy cmentarz. Napisy odzwierciedlają losy ich rodzin po 1944 r., a także po powrocie z deportacji, ustanawiają więź z własną tradycją, kultywują pamięć narodową. Odpowiadają przy tym na wpływ nowych nie-korzystnych warunków powstałych w wyniku akcji „Wisła”, jednak bezspornym jest, iż powracający Ukraińcy zdołali nadać cmentarzowi walor własnej przestrzeni wyzna-niowej i narodowej. Stanowi to, by zacytować stwierdzenie Justyny Straczuk odwzoro-wujące myśl Jacka Kolbuszewskiego, miejscowy „znak swoistego zawłaszczenia obsza-ru, na którym jest on położony”73.

Już w latach 60. wykonane zostało upamiętnienie w formie pomnika z napisami epitafijnymi ofiar mordu zbiorowego dokonanego przez Wojsko Polskie 19 stycznia 1945 r. w przysiółku Dibrowa: Anny Swituszak, Stepana Swituszaka, Kateryny Żołud-ko, Petry Bodnara, Hryhorija Bodnara, Demki Kica, Teodora Łacika, Stefanii Kożak, Grzegorza Hryćki.

Odnowione zostały groby zmarłych przed, w czasie lub tuż po wojnie, jak na przykład Anny Małanczak (1898-1942), Stepana Ustienneho (1864-1940), Symeona Kowałyka (1872-1939), Joakyma Pawluszki (1873-1966), Marii Pawluszko (1880-1966), diaka Mychajły Kreta (1872-1934) i wielu innych.

Pomiędzy pochodzeniem narodowym zmarłego a językiem wybranym przez jego rodzinę w celu jego uwiecznienia nie zawsze istniała harmonia. Polskojęzyczny jest napis na grobowcu Michała Brylińskiego (1915–1995), nauczyciela języka ukraińskiego w Kalnikowie w latach 60. XX w. Także Eugeniusz Łuczki uznany został przez autorów upamiętnienia za osobę odpowiednią dla napisu w języku polskim jakkolwiek nazwisko świadczy o ukraińskim rodowodzie tego zmarłego (podobnie jak w przypadku Julii Łu-szyszyn, Antoniego Kuryja, Stefana i Marii Kolasów, Ireny Kaczmar, Marii Sydorów i być może innych).

70 A. Kołacz, op. cit. s, 69. 71 „Peremyśki Archijeparchialni Widomosti” 2007, cz. 5, s. 199.72 Ibidem.73 Por.: J. Straczuk, Śmierć-trwanie-wspólnota. O wiejskich cmentarzach na pograniczu prawo-sławno-katolickim, [w:] Oblicza lokalności. Tradycja i współczesność, pod red. J. Kurczewskiej, Warszawa 2006, s. 29.

Page 64: Katalog vystavky - teksty

64 65

W języku ukraińskim, alfabetem cyrylickim wykonywano napisy zmarłych w latach 60-70. XX wieku, na przykład Keteryny Małanczak, Mychajły Kożaka, Marii Juc, Mariji Kołacz, Mariji Kic, Paraskewii Kożak. Jak świadczy napis na grobie Eufrozyny Chrobak, nie było to prawidłowością. Część napisów została wyko-nana pierwotnie w języku polskim, jednak potem zmieniono je na ukraińskoję- zyczne.

Tablice na grobach Petry Stefanowycza Baszaka (1887-1942) i Mykoły Petrowy-cza Kożaka (1896-1942), Eufrozyny Mychjliwny Bodnar wykonane ze stali nierdzew-nej i uwzględniające patronimikum zmarłego, świadczą o tym, że wykonane zostały współcześnie na Ukrainie przez chotynczanina deportowanego do USRR. Interesują-cym przykładem zmiany kulturowej są losy napisów pośmiertnych na grobie Wasyla Ożybki. Zmarłego w 1962 r. upamiętniono najpierw w języku polskim, jednak zapew-ne w latach 90. napis polskojęzyczny „Tu spoczywa Ożibko Wasil ur. 1925†1962” został częściowo przesłonięty tabliczką cyrylicką w języku ukraińskim z napisem „Ожибко Василь Петрович 1925-1962 Вічная память” (Ożybko Wasyl Petrowycz) zapewne przywiezioną przez rodzinę z Ukrainy.

Zdarzają się także kombinacje kulturowe, manifestowane przez współistnienie napisów sporządzonych alfabetem cyrylickim oraz łacińskim i w języku ukraińskim, a także polskim74. Napis na jednym z grobów jest następujący: „Andrzej Popowycz ur. 12.06.1928-zm.8.04.2010. Упокой Господи душу раба Твоєго”. Napisy na pomni-ku Ahafii Bednarek i Tadeusza Bednarka są w języku ukraińskim, jednak imię ukraiń-skie „Tadej” zapisano cyrylicą nie jako „Тадей”, a w brzmieniu spolszczonym „Тадеуш”. Z lat 60. XX wieku pochodzi wymowne epitafium „Tu spoczywają MIELNIKOWIE Mielnik Maria przeż. 73 l. zm. 1966 Dymytr przeż. 52 l. zm. 1941. Proszą o modlitwę”, gdzie, jakkolwiek napis jest polskojęzyczny, zachowana została ukraińska forma imie-nia Dymitr – „Dymytr”. Niektóre napisy stanowią świadectwo upamiętnienia zmarłych przy pomocy cyrylicy w języku ukraińskim, pomimo niewystarczającej znajomości pisowni języka ukraińskiego (np. użycie znaku twardego w roli litery „B”, litery „х” zamiast „г”).

Powyższy rekonesans badawczy dotyczący szerszego zagadnienia powrotów Ukra-ińców na teren powiatu jarosławskiego w latach 50. XX w. może służyć jako przy-najmniej częściowe uprawomocnienie wniosku, że „kulturowy stan dokonany” wy-nikający z następstw praktyk kulturowych szlachty polskiej oraz jej spadkobierców na Ukrainie XIV – XX w. i noszący cechy kolonializmu w Chotyńcu nie osiągnął swego tragicznego kresu75. Ukraińcy z tej wsi, pomimo akcji „Wisła”, dzięki powrotowi

74 Wspomniana już J. Straczuk pisze o „dialogu cyrylicy z łacinką”, por.: J. Straczuk, op. cit., s. 258-266.75 Por.: D. Wojakowski, Władze lokalne wobec „swoich” mniejszości etnicznych, [w:] Oblicza lokalności…, s. 452-485.

Page 65: Katalog vystavky - teksty

64 65

z deportacji do wsi rodzinnej nie pozwolili na sprowadzenie swej społeczności do sta-nu przedmiotu kolonialnego i zdołali utrzymać historyczny status kulturowego pod-miotu dziejów wsi rodzinnej76.

76 Oznacza to nie tylko niepowodzenie założeń aksjologicznych i praktyki tzw. polskiej misji cy-wilizacyjnej na kresach, ale udowadnia, iż tzw. konflikt ukraińsko-polski w latach 1944-1947 należy badać przede wszystkim w kontekście kulturowym, a nie jedynie narodowo-wojskowym.

Page 66: Katalog vystavky - teksty

66 67

pODkaRpackIe Olga Solarz

(Bez)mIARy PAmIeCIDziś Poręby są zarośnięte lasem. A kiedyś było pięknie. Pięknie było kiedyś… Górki obrabiane, tam pszenica, tam żyto, tam kartof le. Sama nie wiedziałam, że są tak piękne. Aż jednego razu, jak wracałam ze szkoły z Sanoka na święta do domu i stanęłam na górce… tam rzeka płynie, dachy domów, drzewa kolorowe i pomyślałam: jak tu pięknie… tu się urodziłam, tu wyrosłam, a wcześniej tego nie widziałam… A dziś, tam gdzie mieszkaliśmy, tylko uboga kapliczka stoi i las…

Eugenia Tucka, Przemyśl

Szok, który przeżyła społeczność ukraińska w wyniku wysiedlenia w ’47 roku wy-nikał nie tylko z rozpadu utrwalonego porządku, ale również z dezorientacji społecz-nej po przybyciu do Nowego Świata. Sam proces przymusowego rytuału przejścia odbył się tak błyskawicznie, iż nie dał możliwości oswojenia się z faktem wyrwania. W normalnym rytmie trójfazowość rites de passages spełnia funkcję kulturowej porę-czy, która pozwala ludziom przejść przez różne poziomy stanów mentalnych, towarzy-szących odmiennym rolom społecznym. Model rytuału przejścia wprowadzony przez Arnolda van Gennepa, dopracowany przez Victora Turnera, zakładał trzy fazy: sepa-racji, liminalną i reagregacji.

Pierwszy etap, separacji, nazywany też fazą wyłączenia, ma za zadanie odcięcie uczestnika rytuału przejścia od starej skóry społecznej i rozpoczęcie procesu wkra-czania w odmienny status. I czy będzie to mianowanie na ucznia, matura lub zamąż-pójście, uczestnik ma czas na oswojenie się z tym faktem. Na taki luksus nie miał szansy Ukrainiec mieszkający w Bieszczadach, Beskidzie Niskim, w Nadsaniu czy

,

Page 67: Katalog vystavky - teksty

66 67

pODkaRpackIe na Chełmszczyźnie. Opuszczanie domów zwykle w dwie godziny było tak zredukowa-ną fazą wyłączania, iż staje się jasnym, dlaczego jednym z obecnych filarów tożsamości jest mit raju utraconego.

O tym, co działo się w fazie liminalnej, która według twórców tego modelu jest najważniejsza, albowiem to w niej odbywa się swoiste przeistaczanie gwarantujące wej-ście w nową rolę, my – trzecie pokolenie wysiedleńców możemy jedynie się domyślać i próbować współodczuwać. Wiemy, że jechali w wagonach towarowych, a stukot kół współbrzmiał z rytmem ich zmęczonego tętna. Podróż trwała dwa tygodnie, a pocią-gi z południowo-wschodniej Polski rozjeżdżały się po rubieżach Ziem Zachodnich. Wiele lat później trzecie pokolenie będzie żartować, że wysiedlili ich tak, by pilnowali granic Polski Ludowej.

Egalitaryzm będący jedną z cech tej fazy stał się źródłem bezpieczeństwa. Werty-kalny podział na biednych i bogatych, na lepszych lub gorszych stanem zamienił się w horyzontalną wspólnotę zalęknionych. Pozbawieni indywidualnych różnic czekali na stację końcową. Dla jednych stał się nią warmiński pejzaż z niespotykaną wcześniej ilo-ścią akwenów, dla innych biedne kaszubskie wsie z dachami pod strzechą. Moment wyj-ścia na stacji w Lęborku, Morągu, Oławie lub Głogowie rozpoczął fazę reagregacji. Dla niektórych spośród nielicznych już uczestników tego exodusu nigdy nieukończoną.

Nostalgia

Mit Raju w różnych formach funkcjonuje w kulturach całego świata i zawsze mie-ści te same elementy: nieśmiertelność, pełnię istnienia, spontaniczność, wolność, ścisły kontakt z przyrodą, a przede wszystkim bliskość Nieba i Ziemi. Zgodnie z różnymi mitologiami, z odmiennych przyczyn nastąpił rozpad prapełni, tak czy inaczej stwo-rzyło to wrota dla nostalgii za czasem/światem bez cierpienia. I tak, jak w przypadku kultur tradycyjnych, których przedstawiciele wciąż żyją na ziemiach swoich przodków, potrzeba tymczasowych zrytualizowanych powrotów do pełni istnienia przywołuje czasy mityczne, tak w przypadku ofiar akcji „Wisła” ten archetyp zreaktualizował się w czasach historycznych. Wysiedlenie z miejsca, które później zyskało status Raju, stało się faktem stwarzającym podwaliny tożsamości Ukraińców w Polsce.

Badania przeprowadzone przeze mnie w województwie podkarpackim wśród lud-ności, która wróciła na „swoje ziemie” ten fakt tylko potwierdzają. Wydawać by się mogło, iż powrót gwarantuje pozbycie się nostalgii, a tym samym uświadomione życie w Raju. Tymczasem, dla tych, którzy powrócili dokładnie w miejsce zamieszkania sprzed ’47 roku, Raj znowu stał się mityczny, zaś dla rodzin, które nie wróciły do swo-ich miejscowości, lecz po prostu zamieszkały na Zakerzoniu, tym miejscem wciąż po-zostaje rodzinna wieś osnuta wspomnieniami z dzieciństwa, czy z młodości. I nie ma w tym niczego nietypowego, gdyż ludzka potrzeba tęsknoty za utraconym jest częścią wszystkich kultur. W końcu, bez niej nie byłoby mitu „raju utraconego”.

Page 68: Katalog vystavky - teksty

68 69

W trakcie przeprowadzanych rozmów równie ciekawym wątkiem okazała się no-stalgia za ziemiami przesiedlenia. Dotyczyło to przedstawicieli pokolenia, którzy uro-dzili się na „ziemiach odzyskanych” bądź spędzili tam dzieciństwo i wczesną młodość. Ich powroty były warunkowane decyzją rodziców, zaś konfrontacja z Zakerzoniem nie zawsze okazywała się idylliczna. We wspomnieniach pojawiają się nie tylko motywy lepszych warunków materialnych, ale również sentymenty związane z pozostawionymi tam znajomościami i przyjaźniami. W tym przypadku akcent tęsknoty przesunął się na sferę związaną z rajskim okresem dzieciństwa, który niejako implikuje składowe mitu o raju, a więc beztroskę, swobodę i spontaniczność.

Prz e dmioty

Zgodnie z ideą wystawy pozyskane przedmioty są „zapisem” wędrówek, miejsc, ludzi i ich emocji. W odróżnieniu od wielu przedmiotów rolniczych, zgromadzonych przez etnografów pracujących w ramach tego projektu na Pomorzu i w lubuskim, te zgromadzone na Podkarpaciu, to głównie pamiątki rodzinne zaświadczające cią-głość pokoleniową. Zrozumiałe jest, iż osoby powracające nie brały ze sobą przedmio-tów gospodarczych, ponieważ „na wysiedleniu” w procesie adaptacji najpierw zani-kły najbardziej archaiczne elementy kultury materialnej, takie jak narzędzia i techniki nieprzystosowane do nowego, bardziej rozwiniętego technologicznie środowiska. Stąd wśród osób, które wróciły, spotykałam przedmioty rolnicze o proweniencji niemieckiej, które w porównaniu z tymi przywiezionymi na ziemie zachodnie czy północne w akcji „W” były o wiele bardziej nowoczesne. Ten fakt przełożył się też na trudność pozyski-wania obiektów na wystawę, gdyż w wielu rodzinach przedmioty sprzed wysiedlenia są już nieliczne: wyszywana koszula, obraz czy rodzinna pamiątka. Mają one tym samym dla ich właścicieli większą wartość, albowiem nie tylko stanowią łącznik z czasami sprzed ’47, ale przede wszystkim są nośnikami pamięci. Wielu z moich rozmówców ma do tych rzeczy szczególny, nabożny, rzec by można stosunek, dlatego w moje ręce nie-rzadko przekazywali je z obawą. Są więc one reprezentacją, symbolicznym odbiciem losów Ukraińców w Polsce. I choć martwe, to żyją, i choć nieme, to mówią.

Z C hoty ńc a do C hoty ńc a

– Ten obraz należał do mamy czy taty? – Tego nie powiem.– Pamięta pan ten obraz? – Pamiętam. Na Dąbrowie. Kiedyś obrazów tak nie wieszali jak teraz.– A jak wieszali?– Obrazy mają wisieć pod kątem. Pamiętam, że różne ważne

Page 69: Katalog vystavky - teksty

68 69

rzeczy chowało się za ten obraz, czy jak ojciec coś skombinował, czy do przemycania. Trzeba było ukrywać, bo wpadały różne łapiduchy. Pamiętam ten obraz i na Dąbrowie, i w Królikowie. Wrócił z nami…

Iwan Pawluszko jako siedmioletni chłopiec wraz z rodzicami, rodzeństwem i dziadkami został wywieziony z rodzinnej Dąbrowy, przysiółka Chotyńca. Jak wspo-mina, z samego transportu pamięta niewiele: Chciałem jechać na furmance, ale siostrę posadzili, bo była mniejsza. Mnie nie chcieli wziąć na wóz. Wywozili nas z Hrebennego. Pamiętam, jak na stacjach stawali. Każdy się bał, bo wojsko chodziło i nie można było często wysiadać. Wieźliśmy krowę, konia, wóz. Co mieliśmy, zabraliśmy. Czasem stawa-liśmy na jakiejś stacji, to każdy z kosą leciał, żeby nakosić. Mało żywności było. Matka wzięła nasuszony w piecu piekarskim chleb i to się jadło, maczało w mleku. Ciężko było, bo ile można taki chleb jeść?

Rodzina została przesiedlona do miejscowości Lędziony w powiecie olsztyńskim, lecz dość szybko matka pana Iwana wystarała się o gospodarstwo z lepszą ziemią do uprawy w niedalekim Królikowie. Wraz z kilkoma innymi ukraińskimi rodzinami pochodzącymi z Hrubieszowa i Łapajówki zamieszkali w pałacu otoczonym dobrze prosperującym gospodarstwem, który wcześniej należał do niemieckiego lekarza. Ob-raz „Cudowne dzieciątko z Pragi” towarzyszył rodzinie przez cały czas życia na wysie-dleniu, czyli do ’57 roku. Jak wspomina pan Iwan, rodzice od samego początku chcieli wrócić do domu i szukali ku temu sprzyjającej okazji. I taka rzeczywiście się nadarzy-ła, albowiem brat pana Iwana ożenił się z panną z Chotyńca, co dało rodzinie szansę powrotu. Dodatkowym czynnikiem sprzyjającym było zlokalizowane tam Państwowe Gospodarstwo Rolne, do którego potrzebowano rąk do pracy, co w konsekwencji po-zwoliło wielu wysiedleńcom powrócić w rodzinne strony.

Na wysiedleniu: Iwan Pawluszko (z harmonijką

ustną), wraz z kolegami,

Królikowo, lata ’60

Page 70: Katalog vystavky - teksty

70 71

W ten sposób rodzina Pawluszków wróciła do Chotyńca, a wraz z nią oleodruk z Dąbrowy, który stał się klamrą spajającą trzy fazy rytuału przejścia: wysiedlenie, dzie-sięcioletni okres pobytu w Królikowie i powrót. Jak wspomina Iwan Pawluszko, powrót do rodzinnej miejscowości był trudny: Z początku nie było dobrze. WOP przyjeżdżał co godzinę. Dziennie kilkanaście razy nas sprawdzali. Przez rok tak sprawdzali. Po co? Na co? Czy tam nam źle było…? Jednak z czasem, gdy do Chotyńca powróciły inne rodziny ukraińskie, polscy sąsiedzi zaakceptowali ich obecność, a codzienność stała się zwykła, mit raju mógł cofnąć się do praczasów.

Miark a b ez dna

Miarka do nafty rozmiaru jednej ósmej litra, to jedyna pamiątka po Wojciechu Łukaszów, dziadku pana Izydora Kaczmara, dziś mieszkańca Chotyńca.

Dziadek miał sklep na Korczowej. W pierwszej wojnie światowej wojował we Wło-szech, w Bośni-Hercegowinie i jak wrócił był inwalidą. Nie gospodarzył w polu, to zało-żył sobie taki sklepik w domu. To był mały sklepik: co babka tam przyniosła w worku

– trochę soli, nafty, cukru – on sprzedawał. Nie było innych sklepów, to ludzie do niego przychodzili. W tamtych czasach tak wła-śnie kupowali, bo nie mieli dużo pieniędzy. Ta miarka jest bardzo malutka, ósemka.

Wojciech Łukaszów – Polak, ożenił się z Paraskewią Kołacz – Ukrainką. Mieli trzy córki, jedną z nich była Zofia, matka pana Izydora. Zofia, która czuła się Polką, choć pochodziła z mieszanej rodziny, wyszła za

mąż za Ukraińca z Chotyńca – ojca pana Izydora. Pomimo różnic tożsamościowych w domu mówiono po ukraińsku, bo jak wspomina pan Izydor, takiego języka używała cała wieś.

Wojciech podzielił swój plac na pół i pomógł córce Zofii wybudować dom. W ten sposób wszyscy: dziadek z babką i ojciec z matką pana Izydora mieszkali na jednym podwórku. Babka pracowała na gospodarstwie, w polu, siała, kosiła i donosiła towar do sklepu. Dziadek zaś większość czasu spędzał w domu czekając na klientów. Sklep był połączony drzwiami z pokojem mieszkalnym, w którym stało łóżko i na którym to swój czas spędzał Wojciech. Nad drzwiami wisiał dzwonek, informujący, że przyszedł klient. Pamiętam dobrze sklep dziadka, jak dzwonek zadzwonił, to dziadek wstawał, sprzedał co trzeba i dalej się kładł. Pamiętam, jak podkradałem mu cukierki, takie ryb-ki. Wchodziłem do sklepu i pod koszulę… Sklep był czynny jeszcze po wojnie. W Kor-czowej był WOP, a tam dużo żołnierzy, ze 1200-2000, konie trzymali, to przyjeżdżali do sklepu, popijali, bo tam i wódka była. Przychodziła i milicja, dużo ludzi bywało. Babka od WOPu brała obornik na pole. Dziadka poważali, nikt złego słowa nie mówił.

Wojciech Łukaszów, fotografia z lat ’30.

Page 71: Katalog vystavky - teksty

70 71

Kiedy przyszedł czas wysiedleń, ojca pana Izydora nie było w domu, wrócił do-piero pod koniec ’47 roku. Wywózka go ominęła. Jednak nie ominęła jego rodziców i rodzeństwa, którzy pochodzili z Chotyńca. W ten sposób jedni dziadkowie pana Izy-dora zostali w Korczowej, jako rodzina polska, zaś drudzy, z tak powszechną po wojnie etykietką banderowców, znaleźli się na Mazurach. Ojciec nie chciał słuchać o wysie-dleniach, nie wspominał o tym, co było przed wojną. Nie chciał pamiętać, czuł się Pola-kiem, choć wiem, że mówił pacierz po ukraińsku. Jeździł czasem do rodziców na Mazury, ale do cerkwi już nie chciał chodzić. Oni też tu przyjeżdżali, ale trudno było, bo strefa przygraniczna i trzeba było mieć zezwolenie. Kiedyś, jak dziadek tu przyjechał, to posa-dził sosnę. Na pamiątkę, że był. Sosna rośnie do dziś, a jego mogiła jest na północy…

Pan Izydor w ’66 roku ożenił się z Ukrainką z Chotyńca, której rodzice w ’57 roku wrócili wraz z nią z wywózki do Królikowa. Pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy w Chotyńcu pojawiła się szansa na odzyskanie cerkwi, pan Kaczmar zaangażował się społecznie, bo ten naród, Ukraińcy, zawsze wydawał mi się pokrzywdzony, jak gorszy ga-tunek. Od tego czasu aktywnie działa na rzecz społeczności ukraińskiej, pomagał przy zakładaniu punktu nauczania języka ukraińskiego i religii dla dzieci, jest cerkiewnym pałamarem. Jego dzieci nie mają problemów z samookreśleniem narodowym, skoń-czyły ukraińskie szkoły, część obrała życie duchowne.

– A babka, żona Wojciecha? Ona była Ukrainką, jak przetrwała wysiedlenia, pa-mięta ją pan?

– Babkę pamiętam dobrze. Zawsze wszystko musiała wiedzieć, co trzeba i nie trzeba. Ja miałem rok, to przyszli w nocy Ukraińcy, żeby ją wyłupić, bo za dużo po-wiedziała. Wzięli do sieni, żeby jej wkro-pić, a ja leżałem w kołysce. Lampę zgasili, to babka mnie złapała z kołyski i się za-słoniła. Dostałem w czoło i jak narobiłem pisku, to oni uciekli. Babka zawsze mówiła: ty mene wriatuwaw, ty mene wriatuwaw... Widzi pani, dostałem od Ukraińców i pew-nie dlatego jestem Ukraińcem (śmiech).

Miarka do nafty, to symbol splotów i zawiłości pogranicza. Wymieszanych ro-dzin, dylematów tożsamościowych, lęku, zaprzeczeń, powrotów. Przedmiot o po-jemności jednej ósmej litra, a zdaje się być bez dna.

Izydor Kaczmar, Chotyniec 2012

Page 72: Katalog vystavky - teksty

72 73

R ajsk ie Poręby

Żorżetowa bluzka, niezwykle deli-katna o drobnym krzyżykowym hafcie należy do pani Eugenii Tuckiej, niegdyś mieszkanki wsi Poręby w powiecie brzo-zowskim. Wyszywała ją w ’40 roku, nie-długo po wkroczeniu Niemców. Żorżeta w owym czasie należała do eleganckich materiałów i nie każdy mógł sobie na nią pozwolić. Wciąż większość koszul wyszy-wano na zwykłym, tkanym ręcznie płótnie lnianym. Francuskie nici do jej wyszycia były ze sklepu w Dynowie, którego wła-ściciel zaraz po wkroczeniu Niemców uciekł do Sanoka. Jak można się domyślać, był to jeden z wielu żydowskich sklepów, gdyż w owym czasie niemal połowę mieszkańców Dynowa stanowili Żydzi i to oni głównie parali się handlem. Chciałam wyszywać tylko nie miałam kanwy, poszłam na Jawornik do cioci, bo tam dużo wyszywała siostra cio-teczna. Pokazali mi swoje hafty i ten mi się spodobał. Wzięłam od nich na wzór bluzkę, która była z grubszej tkaniny, tkanej ręcznie. Dali mi też kawałek kanwy. Nie pamiętam, kto mi skroił, czy mama, czy na Jaworniku, ale wyszła piękna. Pani Eugenia spakowała ją w pośpiechu 28 kwietnia 1947 roku.

Najpierw nas wszystkich zebrali na placu i kazali się szybko pakować. Mama miała parę kurek, wzięła, co było pod ręką. Mieliśmy mało rzeczy, bo nasz dom spaliło wojsko w styczniu ‘45 roku i wtedy zamieszkaliśmy u stryja. Spakowaliśmy wszystko na wózek, zaprzęgliśmy dwie krowy. Mama chciała wziąć zboże, ale nam nie pozwolili. Kiedy by-liśmy pól kilometra od domu, wróciła się i wzięła te pół worka na plecy, a razem z nim dwa obrazy. Przez San dojechaliśmy do Sanoka i tam staliśmy dwa tygodnie. Było wielu innych ludzi, wszyscy szukaliśmy jedzenia dla bydła. Wojsko nam tłumaczyło, że zaraz będziemy wracać, że tam na ziemiach zachodnich będziemy tylko 5 lat. Mieliśmy wracać na swoje… ale tego się nie doczekaliśmy. Pamiętam jak siedziałam w pociągu i cieka-wiłam się gdzie jadę. Zapisywałam na kartce którędy jedziemy. Myślałam, może mi się to przyda... I tak dojechaliśmy do Pasłęka.

Rodzice, wraz z nią i dwójką jej rodzeństwa zostali przydzieleni do pracy w Pań-stwowym Gospodarstwie Rolnym w Jodłówce w powiecie pasłęckim. Panią Eugenię na początku zatrudniono do meldowania przesiedlonych, później znalazła zatrud-nienie w Pasłęku w Przedsiębiorstwie Komunalnym. Jak wspomina, na początku nikt się nie zastanawiał, czy się tam podoba, czy nie, bo najważniejsze było, by odnaleźć najbliższych, krewnych i sąsiadów. Chodzili zatem po okolicach i pytali przypadkowo napotkanych ludzi. W ten sposób zaczęli się odnajdywać. Pamięta również, iż odczuli

zdjęcie z 1932 roku, Huta Poręby, od lewej: rodzeństwo eugenia, myron i myrosława Tuccy, na górze kuzynka Kateryna Tucka

Page 73: Katalog vystavky - teksty

72 73

spokój, bo w Porębach od ’45 roku cały czas było niebezpiecznie. Jak stwierdziła, był to najcięższy okres, bo wciąż trzeba było się ukrywać, uciekać z krowami do lasu. Każdy dzień mógł przynieść śmierć czy rabunek grasujących grup. Nie dziwi zatem, iż po-mimo szoku związanego z wywózką i konfrontacją z obcym światem rodzina odczuła spokój, wynikający ze względnej przewidywalności zdarzeń.

Jednak marzyli o powrocie. Nie udało się do Porębów, ale udało się w ’65 roku do Przemyśla. Po wielu staraniach brat pani Eugenii, Miron Tucki, kupił dom, co w owym czasie nie było proste. Start w Przemyślu nie był łatwy – mieli trudności z zameldowaniem, ze znalezieniem pracy, a nawet z przyjęciem do szkoły dzieci pana Mirona. I choć na miejscu prężnie działało ukraińskie środowisko, był czynny Dom Narodowy, istniał chór, można było chodzić do cerkwi, to tęsknota za rodzinną wsią nie znikała. Jak przyjechaliśmy tu z rodzicami, to dość szybko pojechaliśmy do Porę-bów. Jak tam przyjechaliśmy, to tato, który miał zaniki pamięci, raptem wszystko sobie przypomniał. Usiedliśmy koło kaplicy, niedaleko placu, gdzie stał nasz dom, zaczęliśmy jeść, a on zaczął opowiadać. Wszystko pamiętał, wszystko. Odzyskał pamięć z radości. A jak wracaliśmy, to znowu o wszystkim zapomniał.

W latach sześćdziesiątych ciężkim sprzętem niemal doszczętnie zniszczono na-grobki na cmentarzu w sąsiednich Siedliskach, na którym byli pochowani dziadowie i pradziadowie rodziny Tuckich. Wieś, która kiedyś miała 72 numery, dziś ma zale-dwie kilka. Wciąż widać wzniesienie po fundamentach rodzinnego domu Tuckich, stoi kaplica, a w jarze jest „kryjówka”, w której chowali się przed niebezpieczeństwem. W niej przed wysiedleniem pani Eugenia ukryła trzy książki: Historię Mychajła Hru-szewskiego, podręcznik lekarski o chorobach kobiecych i Katechizm. Nigdy ich stam-tąd nie wyciągnęła.

eugenia Tucka z własnoręcznie

wyszytą żorżetową bluzką,

Przemyśl 2012

Page 74: Katalog vystavky - teksty

74 75

utracony Myców

Płócienna, ręcznie szyta koszula z czarnym krzyżykowym haftem należy do Anny Leskiw (z d. Nakoneczna), dziś mieszkanki Przemyśla. Ma ją po babci – Annie Moroziuk (z d. Wutkewycz), pochodzącej z Mycowa w powiecie tomaszowskim. Ta bluzka tak na-prawdę należała do sąsiadki Anastazji, która była z Hulcza i wyszła za mąż do Mycowa. Jak nas obrabowało wojsko i zabrali całą odzież, to ona podarowała ją babci. To była koszula jej matki. Pamiętam, jak żołnierze weszli do komory, a tam stały trzy skrzynie – zabrali wszystko, co w nich było. Wtedy pomogła nam ta sąsiadka.

Wśród rodzinnych pamiątek jest również gliniany dzban, w którym babcia Anny Leskiw z kwaśnego mleka robiła ser. Ten dzban jeszcze długo po wysiedleniu służył w gospodarstwie domowym. Dziś, podobnie jak koszula, jest pamiątką, reminiscencją utraconego świata.

Myców, mający przed wojną ponad 80 numerów, ze wspomnień pani Anny wyła-nia się jako piękna miejscowość, ciągną-ca się wzdłuż prostej drogi. We wsi stała drewniana cerkiew pod wezwaniem św. Mikołaja z bogatym wyposażeniem, ka-plica cmentarna, przepływała niewielka rzeczka. Babcia, mama oraz pani Anna z dwójką rodzeństwa mieszkali w dwu-izbowym drewnianym domu z przylegają-cym do niego ogrodem i sadem. W domu nie było mężczyzn – dziadek nie wrócił

myców: wnętrze cerkwi pw. św. mikołaja, fotografia z lat 30. XX w.

Babcia Anny Leskiw - Anna moroziuk,

Nowotki, lata 60.

Page 75: Katalog vystavky - teksty

74 75

z „wojny austriackiej”, zaś ojciec umarł na gruźlicę gdy miała 12 lat. Gospodarzeniem zajmowały się kobiety: mama pracami polowymi, zaś babcia gospodarstwem domowym. Babunia wszystkiego mnie nauczyła, przędła, pracowała w ogrodzie, gotowała, piekła. To ona mnie uczyła, bo mama nie miała czasu. Opowiadała też bajki i znała dużo wier-szy. Śpiewała nam. Wysiedlili ją razem z nami.

Pod koniec czerwca ‘47 roku rodzina dostała kilka godzin na spakowanie. Zabra-li konia, krowę i furmankami z innymi mieszkańcami Mycowa dojechali do punktu zbiorczego w Warężu, tam spędzili trzy dni i dalej do Werbkowic. W Werbkowicach przez tydzień mieszkali w namiotach, po czym pociągiem po około dwóch tygodniach dojechali do Elbląga, z którego z kolei zostali przetransportowani do Nowakowa. W Nowakowie, po informacji, iż mają być „rozparcelowani” według zasady po dwie-trzy rodziny do różnych miejscowości, postanowili zastrajkować. Przez tydzień siedzieli w stodole. Wygrali! Po tygodniu władza ludowa pozwoliła im osiąść w Nowot-kach, które w ten sposób stały się substytu-tem Mycowa. Sąsiedzi pozostali sąsiadami, a na ulicy słychać było ukraiński. Trwało zwykłe życie, odbywały się chrzciny, śluby i pogrzeby. Tęskniłam za Mycowem, ale co miałam robić? Później już tam ni-kogo nie było i nie można było jeździć. Nie myśleliśmy o powrocie, bo co byśmy tam robili? W Nowotkach byli wszyscy sąsiedzi z Mycowa i wszyscy się razem trzymali.

Na jednym z wesel w Nowotkach pani Anna poznała swojego przyszłego męża – Mychajła Leskiwa, którego rodzina została przesiedlona z Korczmina na Kaszuby. Po ślubie zamieszkała u niego w Lęborku, tam spędziła ponad 30 lat. Pracowała zawo-dowo, opiekowała się dziećmi, brała udział w życiu kulturalnym i religijnym lęborskich Ukraińców. Jak mówi, nigdy nie ukrywali pochodzenia, a w domu zawsze mówiło się po ukraińsku. W roku 1999 wraz z mężem przeniosła się do syna do Przemyśla.

– Chcieliście wrócić tu, na swoje ziemie? – Chcieliśmy wrócić, ale nie wróciliśmy. – A Przemyśl, to nie swoje ziemie?– Przemyśl to swoje, ale to Przemyśl. To jest miasto. To nie jest wieś. Myców, to był

Myców…Ani babcia, ani mama pani Anny nigdy po wysiedleniu nie odwiedziły rodzin-

nej wsi. Ona po raz pierwszy pojechała tam pod koniec lat siedemdziesiątych. Choć był sad, a nawet dawni niewysiedleni sąsiedzi, to, jak mówi, nie był to dawny Myców. Drewniany dom nie istniał. Po powrocie miała sny, że musi zatroszczyć się o mycowski ogród: wypielić, obsiać, zasadzić rośliny.

Anna Leskiw, Nowotki, lata ’50.

Page 76: Katalog vystavky - teksty

76 77

Nieistnienie

Wśród eksponatów znalazły się też przedmioty, których istnienie nie jest zwią-zane z jedną rodziną, ale z całą miejscowością. To fragmenty nieistniejących cerkwi w Jamnej Dolnej, Makowej i Radocynie, bezpańskie artefakty wysiedlonej kultury. Nie należą do nikogo, zostały wyciągnięte z trawy, wysokich pokrzyw, wyjęte z mchów. Są tylko przykładem nieistnienia, kroplą w morzu wśród kilkuset zniszczonych cer-kwi w południowo-wschodniej Polsce. Ich historię w suchych żołnierskich słowach opowiadają szematyzmy i przewodniki, wyliczając ilość służących tam księży, czy lata budowy. A przecież te świątynie nie były tylko zbiorem drewnianych belek, cegieł czy kamieni, były osiami, wokół których koncentrowało się ludzkie życie, od narodzin do śmierci. Były centrum duchowości, miejscem wachlarza myśli i emocji, zapewne od miłości do nienawiści. Były też źródłem narodzin świadomości narodowej, a tym samym tożsamości i wiedzy o sobie i innych. Stanowiły axis mundi. Dziś te cerkwiska są topograficznymi punktami dla ciekawych świata turystów, miejscem ekspansji natu-ry, której udaje się coraz bardziej zacierać ślady kultury.

Blacha W Jamnej Dolnej i Górnej (które niegdyś stanowiły niemal jedną miejscowość,

gdyż płynnie przechodząc jedna w drugą ciągnęły się na przestrzeni siedmiu kilo-metrów), w których tętniło życie, mieszkało ponad dwa tysiące osób, gdzie były dwie cerkwie, dwie szkoły, dwie czytelnie, dwa niewielkie folwarki i dwa cmentarze, nie ma już nic. O tym, że były to tereny zamieszkane, świadczą już tylko rozrzucone sady cią-gnące się wzdłuż rzeki Jamninki. Po lewej stronie, jadąc z Trójcy, wyraźnie wyodrębnia się zwarta grupa starodrzewu, jest to cerkwisko. Resztki poszycia dachu z cerkwi zna-lazłam wśród pokrzyw i ostów, które zarastają cały teren.

Nie wiadomo, kiedy była zbudowana pierwsza świątynia w Jamnej Dolnej, nato-miast pierwsze informacje o mieszkającym tam księdzu i diakonie pochodzą z Metryk Józefińskich z 1789 roku, które w spisie gospodarzy umieszczają księdza Mychajła Za-lichowskiego oraz diakona Iwana Łopuszańskiego. Prawdopodobnie cerkiew istniała znacznie wcześniej, gdyż w Jamnej Górnej, która powstała później i miała mniej para-fian, informacje o księdzu pochodzą już z XVI wieku. Według danych z najstarszego szematyzmu, cerkiew św. Trójcy w Jamnej Dolnej, będąca filią parafii greckokatolic-kiej w Trójcy, została zbudowana w 1830 roku. Ulokowana była na wzniesieniu po-śród cmentarza i zwieńczona trzema łamanymi dachami brogowymi. Nad babińcem posiadała osobną kaplicę obwiedzioną ażurową galerią. W 1905 roku po drugiej stro-nie drogi około 200 metrów dalej powstała nowa drewniana cerkiew pod wezwaniem św. Mikołaja Cudotwórcy. Budował ją miejscowy cieśla Onufrij Szmiłyk wraz z inny-mi mieszkańcami wsi. Do obróbki drewna zakupiono specjalne wiedeńskie warsztaty, które później jeszcze długo służyły ludziom do różnych prac stolarskich, w tym

Page 77: Katalog vystavky - teksty

76 77

do robienia wozów1. Najprawdopodobniej w tym czasie stara cerkiew została rozebra-na. Nowa, wraz z XIX-wieczną dzwonnicą, stała do lat 50. XX wieku. Najpierw wyko-rzystywano ją jako magazyn nawozów sztucznych, a następnie zniszczono. Cmentarz znajdujący się obok zrównano ciężkim sprzętem do transportowania pni2. Dziś, prócz fragmentów cynkowej blachy oraz kilku kamieni z podmurówki, z drewnianej cerkwi świętego Mikołaja Cudotwórcy nie pozostało nic. Podobnie jak z całej miejscowości. Proces zanikania ukraińskiego dziedzictwa w krajobrazie kulturowym południowo-wschodniej Polski wciąż trwa.

Krzyż Makowa leży nad Wiarem około 10 kilometrów od Jamnej Dolnej. Po prawej

stronie, jadąc w kierunku Arłamowa, widać wyraźnie zarysowane wzgórze. To na nim przez 90 lat, do 1968 roku, stała drewniana świątynia pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela. Obok cerkwi zbudowanej na planie krzyża z wpisaną centralnie kopułą stała XVII-wieczna dzwonnica, której dolna część była kamienna, zaś górna – drew-niana. Pierwszą cerkiew parafialną ufundowano w 1410 roku i właśnie z tego roku pochodzi też najstarsza wzmianka na temat tej miejscowości. W XVIII wieku w Mako-wej osadzono kolonistów niemieckich. Od tego momentu składała się z dwóch części: Makowej Rustykalnej, zamieszkanej przez Rusinów, i Makowej-Kolonii, zamieszkanej przez ewangelików, którzy posiadali tam własny zbór, działający jako filia parafii ewan-gelicko-augsburskiej w Bandrowie3. W 1888 roku w Makowej Rustykalnej mieszka-ło 385 osób, w tym 300 grekokatolików4, pięćdziesiąt lat później ta liczba się podwo-iła, o czym świadczy wpis w szematyzmie uporządkowanym przez Blażejowskiego5. We wsi działała jednoklasowa szkoła z ukraińskim językiem nauczania, czytelnia Pro-swity oraz Bractwo Apostolskie Modlitwy. Przed samą wojną Makową zamieszkiwało 248 Niemców i 70 Żydów6. Wielokulturowość i wielowyznaniowość tworzyły „jedność przeciwieństw”.

1 Й.Свинко, Ямна: знищене село Перемишльського краю (iсторiя, спогади), Тернопіль 2005, s. 46. 2 S. Kryciński, Pogórze przemyskie, Pruszków 2007, s. 229-230.3 Ibidem, s. 290.4 Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, nakł. Filipa Sulimierskiego i Wła-dysława Walewskiego, 1880-1914, t. 5, s. 931. Źródło: http://dir.icm.edu.pl/pl/Slownik_geograficzny/ Tom_V/931 (pobrane 12.06.2012).5 D. Blazejowskyj, Historical Śematism of the Eparchy of Peremyśl including the Apostolic Admini-stration of lemkiwśćyna (1828-1939), Lviv 1995, s. 307-308.6 Schematyzm hreko-katolickoho duchowenstwa złuczenych eparchii przemyskiej, samborskiej i sa-nockiej na rik bożyj 1931, Przemyśl 1930, s. 44.

Page 78: Katalog vystavky - teksty

78 79

Niemcy opuścili wieś w 1939, część miejscowych Żydów została zamordowana w maju 1942 roku przez hitlerowców z przemyskiego oddziału Einsatzgruppe, więk-szość Ukraińców w 1946 roku deportowano do Związku Sowieckiego, pozostałych rok później w ramach akcji „Wisła”. Dziś na zarośniętym lasem cmentarzu ewangelic-kim stoi pięć pustych cokołów, miejsce mordu mieszkańców wyznania mojżeszowego nie doczekało się upamiętnienia, na cerkwisku z przylegającym doń cmentarzem znaj-duje się nowy cmentarz komunalny, sukcesywnie wchłaniający nagrobki z cyrylicz-nymi inskrypcjami. XVII-wieczna dzwonnica jest stertą kamieni. Kuty, dwumetrowej wysokości krzyż wieńczący niegdyś centralną kopułę świątyni leżał porzucony w krza-kach przy ogrodzeniu.

PosadzkaRadocyna jest kolejną z wielu miejscowości, które istniały do 1947 roku. Jeszcze

dziesięć lat przed wysiedleniem we wsi mieszkało 435 prawosławnych, 2 grekokatoli-ków, rodzina żydowska prowadząca sklep, rodzina cygańska zajmująca się kowalstwem oraz żołnierze Straży Granicznej. Rozkwit miejscowości, o której pierwsza wzmianka pochodzi z przełomu XVI/XVII, przypadł na lata 20. XX wieku. W tym czasie dzia-łała tam szkoła, czytelnia imienia Kaczkowskiego, dwa sklepy i teatr wiejski. Był to również okres zmian świadomościowych i religijnych, w wyniku których prawie cała ludność, wyjąwszy dwie rodziny, przeszła na prawosławie. To zadecydowało o potrze-bie wybudowania nowej, tymczasowej cerkwi7. Dziś nie istnieje, ani ta prawosławna, ani greckokatolicka, obydwie pod wezwaniem św. Kosmy i Damiana rozebrano w 1955 roku. Obie podzieliły ten sam los, choć jak można się domyślić, jeszcze dwadzieścia lat wcześniej były przyczyną waśni.

Dziś o istnieniu wsi mówią przydrożne krzyże, sady, piwnice i cmentarz. Na niewielkim mało charakterystycznym i zarośniętym lasem wzniesieniu jest miejsce, gdzie stała cerkiew unicka. Niczego, prócz kilku cementowych kafli posadzkowych z geometrycznymi wzorami o ciepłych barwach nie można już tam odnaleźć. Na szczę-ście w ostatnich latach, dzięki zaangażowaniu Nieformalnej Grupy Kamieniarzy „Ma-gurycz” oraz przy staraniu Diecezjalnego Ośrodka Kultury Prawosławnej Elpis, został ogrodzony i wyremontowany cmentarz. W Radocynie na chwilę (jak długą?) zatrzy-mano proces zanikania dziedzictwa Łemków w krajobrazie kulturowym południowo-wschodniej Polski.

7 http://www.beskid-niski.pl/index.php?pos=/miejscowosci&ID=103 (pobrane 12.06.2012).

Page 79: Katalog vystavky - teksty

78 79

Wy b ór

Na wystawie znalazł się również przedmiot, którego trwanie jest niezmiennie za-nurzone w czasie linearnym, świeckim. Metalowa tarka z dziurkami wybitymi gwoź-dziem nie stała się wspomnieniem utraconego raju. Jest przedmiotem używanym w domu moich rodziców. Została zrobiona w ’46 roku w Hruszowicach z blachy, którą zerwała wichura z zabudowań dworskich. Kilka podobnych wykonał sąsiad, pan Babiak, a jedną z nich dostali dziadkowie.

Nie pochodzili z Hruszowic, trafili tam w czasie wojny uciekając przed wojskiem z Ryszkowej Woli w powiecie jarosławskim. Babcia, Maria Chrapaj, która urodziła się nad Desną w obwodzie sumskim, znalazła się pod Jarosławem wiosną ’41 roku jako żona żołnierza Armii Czerwonej, którego oddział stacjonował na granicy sowiec-ko-niemieckiej. Zaraz po ataku Niemców na ZSRR jej pierwszy mąż zginął w obozie w Pełkiniach i wieku 18 lat została wdową. Dość szybko młodą dziewczyną zaintere-sował się Michał Solarz, mój dziadek. W ’44 roku na świat przyszło pierwsze dziecko i w tym samym czasie Michał zaangażował się politycznie. Ze wspomnień babci wy-nika, iż większość czasu spędzał w lesie, a o swojej działalności nie opowiadał. Zimą na przełomie 44/45 roku w stodole dziadków była kryjówka UPA, do której babcia miała za zadanie dostarczać jedzenie. Kryjówka została wykryta, zjawiło się wojsko i babcia z pomocą partyzantów uciekła z małym dzieckiem, moim wujkiem, na rękach do Hruszowic. Ich dom został spalony. Dziadek „Bajrak” w Hruszowicach pojawiał się sporadycznie, dopiero w ’46 roku zamieszkał z babcią udając niezaangażowanego politycznie. Ten epizod zaważył na przyszłych losach całej rodziny.

Na wysiedleniu: michał i maria

solarzowie z dziećmi,

Lębork, lata 50.

Page 80: Katalog vystavky - teksty

80 77

Razem z innymi mieszkańcami Hruszowic zostali wysiedleni do Lęborka. Babcia, jako obywatelka ZSRR, żyła ze strachem przed wysiedleniem do Związku Sowieckie-go, zaś dziadek, jako „Bajrak”, ze strachem przed ujawnieniem. Zaczęła się „strategia przetrwania”. Pierwszy okres był niezwykle trudny, gdyż przydzielono im jednopoko-jowe mieszkanie w kamienicy robotniczej, a na świecie pojawiły się kolejne dzieci. Nie mieli podstawowych sprzętów. Dziadek, będąc przed wojną w Jarosławiu czeladnikiem u żydowskiego krawca, dobrze nauczył się fachu i w ten sposób w Lęborku zaczął zara-biać na życie. Natomiast babcia wychowywała pięcioro dzieci, a od lat sześćdziesiątych razem z dziadkiem prowadziła sklep tekstylny. Jednak lęk towarzyszył im nieustan-nie. Wiedzieli, że są obserwowani. W ‘64 roku przydzielono im większe mieszkanie, które dzielili z milicjantem. Do ’75 roku mieli z nim wspólną kuchnię i łazienkę.

Życie pod lupą generowało milczenie, i choć dziadkowie dość aktywnie uczestni-czyli w życiu społeczności ukraińskiej w Lęborku, to przez strach nie wtajemniczali dzieci w historię rodziny. Rosły więc zakorzeniając się coraz silniej w polskiej kulturze. Cześć z nich poszła na studia i całkowicie straciła kontakt z ukraińskością. Tabu po-chodzenia, wynikające po części z lęku, a po części ze wstydu, doprowadziło do asymi-lacji drugiego pokolenia. Świat sprzed ’47 stał się niemal niesłyszalnym echem.

Właściciel tarki, ich syn, a mój ojciec Andrzej Solarz ożenił się z moją matką – cór-ką Kaszuba, który w 44/45 ochraniał przed UPA linie kolejowe w Bieszczadach oraz repatriantki z polskiej patriotycznej rodziny spod Wilna. Podobnie jak on, całe jego rodzeństwo stworzyło mieszane związki, z których dzieci – trzecie pokolenie od akcji „W”, oprócz pojedynczych słów nawiązujących do pochodzenia oraz intuicyjnie od-czuwanego tabu przeszłości, nie wiedziało już nic. Pewne rozluźnienie emocjonalnego klimatu rodziny przypadło na przełom lat 80/90. Wtedy nastąpiły „przecieki” informa-cji i nabrzmiały od milczenia system rodzinny stworzył mnie – delegata do przecho-wywania pamięci.

Historia rodziny Solarzów, to opowieść o procesie asymilacji, który przeszło dzie-siątki tysięcy Ukraińców wysiedlonych w ramach akcji „Wisła”. Zaważyły na nim za-równo czynniki społeczne, jak i psychologiczne. Tak wybrali i mieli do tego pełne pra-wo. A tarka pomimo swoich 66 lat jest niezastąpiona do tarcia ziemniaków na placki. Tylko na niej, jak mówi mój ojciec, włókna wychodzą długie i placki się nie rozlatują.