herbie hancock. autobiografia legendy jazzu

25

Upload: wydawnictwo-sqn

Post on 22-Jul-2016

393 views

Category:

Documents


7 download

DESCRIPTION

Pasjonująca opowieść legendarnego jazzmana i kompozytora. Historia Herbiego Hancocka, złotego dziecka jazzu, wiedzie od trudnych początków w purytańskiej Ameryce, przez pracę w Kwintecie Milesa Davisa, po innowacje, które wprowadzał jako lider własnego przełomowego Sekstetu. Hancock współpracował z niemal wszystkimi wielkimi współczesnymi muzykami: Joni Mitchell, Christiną Aguilerą, Steviem Wonderem, Stingiem czy Carlosem Santaną. Miał olbrzymi wpływ na kształtowanie się zarówno akustycznego, jak i elektrycznego jazzu, R&B i hip-hopu. Pasja, geniusz i pragnienie odkrywania kolejnych gatunków muzycznych przyniosły mu czternaście nagród Grammy i Oscara.

TRANSCRIPT

Page 1: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu
Page 2: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu
Page 3: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

HERBIE HANCOCK

a u t o b i o g r a f i a l e g e n d y j a z z u

Page 4: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu
Page 5: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

HERBIE HANCOCK

O R A Z L I S A D I C K E Y

K R A K Ó W 2 0 1 5

t ł u m a c z e n i eK A T A R Z Y N A G A W Ę S K A

a u t o b i o g r a f i a l e g e n d y j a z z u

Page 6: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

Herbie Hancock

Possibilities

Copyright © 2014 by Herbert J. HancockThis edition published by arrangement with Viking, a member of Penguin

Group (USA) LLC, a Penguin Random House CompanyCopyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2015Copyright © for the Polish translation Katarzyna Gawęska 2015

Redakcja merytoryczna – Bogdan ChmuraRedakcja – Sonia Miniewicz

Korekta – Joanna MikaOpracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc

Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.plFotografia na I stronie okładki – The Washington Post / Getty ImagesFotografia na IV stronie okładki – Eamonn McCabe / Getty Images

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani

w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani

odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Wydanie I, Kraków 2015ISBN: 978-83-7924-344-0

NASZA KSIĘGARNIA www.labotiga.pl

www.wydawnictwosqn.pl

DYSKUTUJ O KSIĄŻCE /WydawnictwoSQN

/WydawnictwoSQN

/SQNPublishing/

/

/

N

Szukaj naszych książek również w formie

elektronicznej

k eej

Wspieramy środowisko! Książka została wydrukowana na papierze wyprodukowanym zgodnie z zasadami zrównoważonej gospodarki leśnej.

Page 7: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

Dla mojego bezcennego klejnotu, mojej pięknej eterycznej żony Gigi, A także dla naszego największego skarbu, kochanej córeczki Jessiki

Page 8: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu
Page 9: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

AUTOBIOGRAFIA LEGENDY JAZZU 9

Wstęp do Wydania polskiegoBogdan Chmura

Na początku kariery uważał się wyłącznie za muzyka. Doskonalił warsztat pianistyczny, zgłębiał tajniki improwizacji i reguły gry

zespołowej – cała reszta nie miała znaczenia. Upłynęło sporo czasu, zanim zaczął postrzegać siebie najpierw jako osobę, a dopiero później muzyka – autobiografia Herbiego Hancocka to świadectwo transfor-macji, jaka dokonała się w  jego sztuce i  życiu, opis drogi przebytej od pierwszych fascynacji jazzem do czasu, gdy stał się świadomym, głęboko uduchowionym twórcą, otwartym na ludzi i świat.

O  kierunku tej drogi zadecydowały dwa momenty. Pierwszym była współpraca z Milesem Davisem. Grając z nim, przyswoił sobie nie tylko nowoczesny język jazzu, ale także jego muzyczną filozofię. Podobnie jak Miles, którego uważał za muzycznego mentora, pragnął stać się artystą bezkompromisowym, odkrywać nowe terytoria, wy-chodzić poza własne ograniczenia i przekraczać granice w sztuce.

Drugim istotnym momentem było zetknięcie się Hancocka z bud-dyzmem Nichirena. Wkrótce spotkał swojego drugiego, tym razem duchowego mentora – mistrza Daisaku Ikedę, który pomógł mu zro-zumieć i wcielić w życie nauki XIII-wiecznego myśliciela. Praktyko-wanie buddyzmu radykalnie wpłynęło na postawę artysty – uwierzył, że nie ma rzeczy niemożliwych do osiągnięcia, a  każdą przeszkodę można zamienić w sukces.

Page 10: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

HERBIE HANCOCK10

Książka ukazuje Hancocka przede wszystkim jako człowieka czy-nu. Będąc zodiakalnym Baranem, nie bał się wyzwań, ryzyka, zawsze działał dynamicznie, z rozmachem. Mógł wieść spokojny żywot pod skrzydłami Milesa, ale gdy tylko nadarzyła się okazja, odszedł z jego zespołu. Stanął na czele własnej formacji, z  którą przeżył wzloty i upadki. Był to najtrudniejszy okres w jego karierze, ale właśnie wte-dy osiągnął najwięcej jako niezależny artysta, nieustannie poszukujący nowych form, brzmień i środków ekspresji.

Kiedy dostrzegł, że jego muzyka nie wytrzymuje konkurencji z  fusion, rockiem i  funkiem, rozwiązał zespół i  zaczął wszystko od nowa. To był zwrot o  180 stopni  – teraz chciał tworzyć dla szero-kiego kręgu odbiorców, sprzedawać płyty w milionach egzemplarzy, słowem – osiągnąć sukces, także komercyjny, grać w pierwszej lidze muzycznego showbiznesu.

Życie na najwyższych obrotach, presja środowiska i ogromne wy-magania wobec siebie powodowały, że nie zawsze radził sobie z emo-cjami. Sięgał po alkohol, a jeszcze częściej po kokainę; kiedy na przy-padkowej imprezie poczuł, jak sam to określił, „wszechogarniający błogostan” po wypaleniu cracku, popadł w kilkuletnie uzależnienie, z którego wydobył się dopiero dzięki terapii w specjalistycznym ośrod-ku. Kiedy dotarł na szczyt, zwolnił, zaczął myśleć w sposób bardziej globalny, zapragnął poprzez swoją sztukę wpływać na losy ludzkości i świata.

Hancock jest bez wątpienia wybitnym muzykiem, ale czy równie przekonującym autorem? Jego opowieść naprawdę wciąga, zwłaszcza gdy opisuje najbardziej dramatyczne momenty swojego życia. Impo-nuje też lekkość, z jaką kreśli portrety osób z najbliższego otoczenia – Milesa, Tony’ego Williamsa, Wayne’a Shortera; szczególnie poruszają fragmenty dotyczące jego siostry Jean, z którą łączyły go skompliko-wane relacje.

Page 11: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

Zanim ukazała się autobiografia Herbiego Hancocka, nasze in-formacje o nim sprowadzały się do suchych faktów – kiedy i z kim grał, co skomponował, jakie wydał płyty. Teraz mamy szansę przyjrzeć się mu z bliska, poznać jego fascynującą osobowość i czasy, w jakich przyszło mu tworzyć – lektura tej książki pozwoli nam także lepiej zrozumieć jego muzykę, która wciąż inspiruje i zadziwia.

Bogdan Chmuradziennikarz muzyczny

Page 12: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

Mój starszy brat Wayman i ja na początku lat 40. – ubrani jak

ludzie sukcesu

Kiedy zaczynałem liceum, brałem lekcje fortepianu już od sześciu

lat. Ale dopiero w drugiej klasie odkryłem, że ktoś w moim wieku

może grać jazz

Jeśli

nie z

azna

czon

o ina

czej,

zdjęc

ia po

chod

zą ze

zbior

ów H

erbie

go H

anco

cka

Page 13: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

AUTOBIOGRAFIA LEGENDY JAZZU 13

1

Lata sześćdziesiąte. Stoję na scenie sali koncertowej w Sztokholmie. Gram na fortepianie z Kwintetem Milesa Davisa. Jesteśmy w tra-

sie, dopiero się rozgrzewamy. Udało nam się zsynchronizować, na-dajemy na tych samych falach. Muzyka płynie, mamy kontakt z pu-blicznością, otacza nas taka magia, jakbyśmy właśnie wypowiedzieli tajemne zaklęcie.

Tony Williams, świetny perkusista, który rozpoczął współpracę z Milesem jako nastolatek, jest rozpalony. Palce Rona Cartera latają po gryfie basu, a saksofon Wayne’a Shortera wydaje donośne dźwięki. Nasza piątka tworzy jedność, przez którą przepływa muzyka. Właśnie gramy jeden z klasyków Milesa So What i kiedy zbliżamy się do jego solówki, docieramy jednocześnie do kulminacji koncertu. Teraz już nikt na widowni nie jest w stanie usiedzieć na miejscu.

Miles zaczyna grać. Przygotowuje się do solówki. Bierze głęboki wdech. I wtedy uderzam akord, który do niczego nie pasuje. Nie wiem nawet, jak do tego doszło  – zły dźwięk w nieodpowiednim momen-cie przypomina zgniły owoc, który nadal wisi na drzewie. „Cholera!” Wspólnie zbieraliśmy piękne dźwięki, mieliśmy zamiar zbudować z nich dom, a ja przez przypadek upuściłem na podłogę zapaloną zapałkę.

Miles milknie na ułamek sekundy, po czym zaczyna grać coś, co prostuje mój akord. W tamtej chwili musiała opaść mi szczęka. Cud!

Page 14: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

HERBIE HANCOCK14

Później Miles po prostu improwizował. Zagrał solówkę, dzięki któ-rej cały utwór zabrzmiał zupełnie inaczej niż w oryginale. Widownia oszalała.

Od moich dwudziestych urodzin nie minęło wiele czasu, z Mile-sem spędziłem już kilka lat, a mimo to nadal potrafił mnie zaskakiwać. Tamtej nocy, kiedy sprawił, że mój akord nagle stał się tym właściwym, zrobił to po raz kolejny. Po koncercie udaliśmy się do garderoby, gdzie zasypałem go pytaniami. Byłem sobą trochę rozczarowany, ale Miles tylko do mnie mrugnął, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Nie powiedział ani słowa. Nie musiał. Kiedy Miles miał wybór  – opo-wiedzieć o czymś albo coś nam pokazać, zawsze decydował się na to drugie.

Wiele lat zajęło mi zrozumienie, co właściwie wydarzyło się wte-dy na scenie. Kiedy tylko zagrałem ten akord, zacząłem oceniać jego brzmienie. Uznałem go za „niewłaściwy”. Miles nigdy nie oceniał – on po prostu słyszał dźwięk i zamieniał go w wyzwanie, w pytanie:

„Jak mogę dopasować ten akord do całej reszty?” Ponieważ nie oceniał, mógł zrobić z każdą nutą dosłownie wszystko, zamienić ją w dźwięk doskonały. Ufał i sobie, i zespołowi, chciał, żebyśmy nauczyli się tego samego. To była jedna z wielu lekcji, jakie od niego otrzymałem.

To naturalne, że każdy człowiek wybiera bezpieczną ścieżkę. Wo-limy robić rzeczy, które zagwarantują nam zwycięstwo, niż korzystać z szans, jakie daje nam los. To właśnie antyteza jazzu, w którym liczy się chwila. Jazz polega na życiu w danym momencie. Chodzi w nim o ufanie sobie i szybkie reagowanie na to, co się dzieje. Jeśli sobie na to pozwolisz, otworzą się przed tobą drzwi do wiecznej eksploracji muzyki i życia.

Miałem ogromne szczęście uczyć się tego od Milesa, ale też od lu-dzi, których spotkałem później. Uczę się nadal, każdego dnia. To dar, o którym nawet nie marzyłem jako sześciolatek, bezmyślnie uderzając w klawisze fortepianu mojego przyjaciela Levestera Corleya.

Page 15: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

AUTOBIOGRAFIA LEGENDY JAZZU 15

Levester Corley mieszkał na rogu Czterdziestej Piątej Ulicy i King Drive w  South Side, w  tym samym budynku co moja rodzina. Żyliśmy w biednej dzielnicy, która jednak nie uchodziła za najgorszą. Gdyby istniał taki ranking, pewnie zajęłaby przedostatnie miejsce – bo cho-ciaż nie mieszkaliśmy w opuszczonym budynku opanowanym przez bezdomnych, nasz blok łatwo było z takim pomylić.

Nigdy nie postrzegałem naszej dzielnicy jako „złej”, choć miała też swoje mroczne strony, które przyprawiały o  dreszcze. Były tam gangi i opuszczona rezydencja, którą nazywaliśmy Wielkim Domem – to slangowe określenie więzienia. Zwykle kręcili się przed nią młodzi mężczyźni. Każdy wiedział, że lepiej trzymać się drugiej strony ulicy. Mimo to nigdy nie czułem się zagrożony. Po prostu uznałem, że moja dzielnica nie różni się niczym od innych.

Urodziłem się w  1940  roku i  jako mały chłopiec myślałem, że moja rodzina jest zamożna, bo ja i moje rodzeństwo zawsze dosta-waliśmy wszystko, czego pragnęliśmy. Mieliśmy się w co ubrać, nie głodowaliśmy, zaś na święta w domu pojawiała się choinka, pod którą nieodmiennie leżały prezenty. W porównaniu do innych mieszkają-cych w okolicy rodzin radziliśmy sobie świetnie. W piwnicy naszego budynku mieszkała pewna familia. Dziesięć osób musiało żyć w jed-nym pokoju. My mieliśmy dwupokojowe mieszkanie dla pięciu osób – moich rodziców, brata Waymana, siostry Jean i mnie – dla innych był to luksus.

Mój kumpel Levester mieszkał na innym piętrze tego samego bu-dynku i  kiedy skończył sześć lat, rodzice podarowali mu fortepian. Zawsze lubiłem spędzać czas z Levesterem, ale kiedy dostał ten pre-zent, zależało mi już tylko na graniu. Uwielbiałem czuć klawisze pod palcami, chociaż nie miałem pojęcia, co robię. Próbowałem grać ja-kieś piosenki, a kiedy wracałem do siebie, opowiadałem o tym mamie. Niedługo potem oznajmiła mojemu ojcu:

– Musimy kupić mu fortepian.

Page 16: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

HERBIE HANCOCK16

W  ten sposób, kiedy skończyłem siedem lat, dostałem używany fortepian wart pięć dolarów, który leżał w piwnicy kościoła.

Nie dziwi mnie, że mojej matce, Winnie Griffie Hancock, tak bar-dzo zależało, żebym miał ten instrument. Zawsze chciała zarazić swoje dzieci miłością do kultury – swoje imię, Herbert Jeffrey, zawdzięczam afroamerykańskiemu wokaliście i  aktorowi Herbertowi Jeffriesowi. Według mamy synonimem kultury była muzyka, więc w dzieciństwie słuchaliśmy Czajkowskiego, Beethovena, Mozarta i  Händla. Uwiel-biała też muzykę czarnych – jazz i bluesa. Czuliśmy, że powinniśmy lubić to samo, że taki gust odziedziczyliśmy. Ale „dobra muzyka” oznaczała dla matki muzykę klasyczną, więc kiedy dostałem fortepian, kazała nam poznać jej podstawy.

Opinie mojej matki na temat klas i kultury były mocno zakorze-nione w jej niezwykłym dzieciństwie, spędzonym na Południu. Moja babcia, Winnie Daniels, dorastała w ubóstwie w Americus w Geor-gii, w rodzinie dzierżawców, którzy pracowali w posiadłości zamożnej rodziny Griffinów. Kiedy babcia dorosła, poślubiła jednego z synów Griffinów i z dzierżawczyni stała się żoną właściciela posesji. Tak więc moja mama i  jej brat Peter urodzili się w bogatszym otoczeniu niż większość czarnych dzieciaków z Południa. W dzieciństwie zawsze mi mówiono, że mój dziadek Griffin był czarny, ale na kilku zdjęciach, które zobaczyłem, wcale na takiego nie wyglądał. Wiele lat później matka powiedziała mi, że tak naprawdę był biały, więc do dziś nie wiemy, która wersja jest prawdziwa. Wiem tylko, że w latach dwudzie-stych stracił cały majątek. Niedługo potem zmarł, a babcia przeprowa-dziła się z rodziną do Chicago, by zacząć życie od nowa.

To był trudny okres. Po latach spędzonych w  dobrobycie moja babcia wraz z mamą musiały się zatrudnić w Chicago jako pokojów-ki. Mama, wówczas licealistka, sprzątała domy białych i oczywiście nienawidziła tego zajęcia. Przez dwa lata chodziła do college’u, dzięki czemu zdobyła pracę jako sekretarka, aż w końcu została konsultantką

Page 17: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

AUTOBIOGRAFIA LEGENDY JAZZU 17

w Stanowym Departamencie Zatrudnienia w Illinois. Ciężko praco-wała, ale wszystko znosiła z godnością i wychowała trójkę dzieci, które dzięki niej uwierzyły, że mogą osiągnąć wielkie rzeczy.

To była dobra strona mojej matki. Ale istniały też inne cechy jej osobowości: chociaż wtedy o  tym nie wiedzieliśmy, cierpiała na za-burzenia maniakalno-depresyjne. W tamtych czasach ludzie określali takie osoby jako „nieustępliwe” albo „nerwowe”. Matka kłóciła się z nami, krzyczała, awanturowała się, płakała i nie przestawała, dopóki na jej szyi nie zaczynały pojawiać się żyły. W naszym domu wszystko musiało iść po jej myśli, a tata starał się umniejszać znaczenie jej na-padów wściekłości i mawiał:

– Taka po prostu jest Winnie.Kochał ją, stawiał na piedestale, bo miała w  sobie nutkę dosto-

jeństwa. Wiedział też, żeby nie wchodzić jej w drogę. Kiedy go o coś prosiliśmy, szybko odpowiadał:

– Zapytajcie matkę.Mój ojciec był fajnym, spokojnym człowiekiem, który zawsze

potrafił rozbawić towarzystwo. Wychowali go moja babcia i dziadek Hancock, ale mało kto wie, że kiedy się urodził, nosił inne nazwisko. Przyszedł na świat, jeszcze kiedy moja babcia była żoną mężczyzny o nazwisku Pace. Nie wiem nic o moim biologicznym dziadku. Może tylko tyle, że babcia zawsze nazywała go złym człowiekiem. Zostawiła go i poślubiła Louisa Hancocka, który adoptował mojego ojca i dał mu swoje nazwisko.

W dzieciństwie tata chciał zostać lekarzem. Niestety, w latach trzy-dziestych taki zawód był poza zasięgiem chłopaka z biednej, czarnej rodziny z Georgii. Nawet nie udało mu się ukończyć liceum, z którego odszedł po dwóch latach po rodzinnej dyskusji na temat finansów i priorytetów. Mieszkali już wtedy w Chicago i tata wiedział, że jeśli bę-dzie wystarczająco ciężko pracował, jego dwóch młodszych braci otrzy-ma szansę na pójście do college’u, więc poświęcił się, żeby im pomóc.

Page 18: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

HERBIE HANCOCK18

Już jako nastolatek pracował w przemyśle spożywczym i chociaż nigdy nie wrócił do szkoły, udało mu się nawet kupić własny sklep.

Był jednak zbyt hojny jak na biznesmena. Zawsze przedłużał lu-dziom czas na spłatę długów, a później nie przypominał im o oddawa-niu mu pieniędzy. Kupował na farmach mięso nie tylko dla siebie, ale też dla właścicieli innych małych sklepów, jak jakiś pośrednik, a póź-niej historia się powtarzała  – pozwalał im kupować na krechę, po czym nie potrafił poprosić ich o pieniądze. Hojność taty stała się pro-blemem, przez który mógł zbankrutować, więc sprzedał swój sklep. Kiedy byłem dzieckiem, imał się różnych zajęć, przy których nie mu-siał się wykazywać szczególnymi umiejętnościami. Pracował jako tak-sówkarz, kierowca autobusów, w końcu został rządowym kontrolerem jakości mięsa w Chicago.

Wujkowie uznawali mojego ojca za bohatera, który poświęcił dla nich własną przyszłość. Z kolei moja matka, wygadana i nieznoszą-ca sprzeciwu, czasami okrutnie wypominała mu brak wykształcenia, wyzywając go od idiotów. Nie robiła tego często, a jeśli już, było to spowodowane jej chorobą. Jednak dobrze wiedziała, jakie słowa naj-bardziej go zranią.

Wiedziałem, że moi rodzice się kochają, i  widziałem, jak ojciec starał się zachowywać przy mamie cierpliwość, nawet jeśli była aku-rat „nieprzejednana”. Od czasu do czasu jej napady gniewu objawiały się również agresją fizyczną. Pewnego popołudnia zobaczyłem ojca w podkoszulku. Miał całe podrapane plecy. Nigdy o tym nie mówił, tak samo jak nigdy nie słyszałem, żeby powiedział o mamie chociaż jedno złe słowo. Bez względu na to, jakie emocje nią targały, zawsze zachowywał spokój. To pewnie dlatego zapamiętałem swoje dzieciń-stwo jako stabilny, szczęśliwy okres.

Był też inny powód  – zawsze skupiałem się na dobrych stro-nach każdej sytuacji. Nie dlatego, że chciałem być świętoszkiem

Page 19: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

AUTOBIOGRAFIA LEGENDY JAZZU 19

albo cokolwiek komuś udowodnić; po prostu nigdy nie widziałem – a może nie chciałem widzieć – tego, co złe. Jestem i  zawsze byłem optymistą.

Kilka lat po tym, jak moja siostra Jean dorosła i wyjechała z Chica-go, napisała krótką autobiografię. Tak podsumowała dzielnicę, w któ-rej mieszkaliśmy:

„Dziewczyny zachodziły w  ciążę, zanim osiągnęły pełnoletność, chłopcy podziwiali dilerów heroiny, którymi później się stawa-li, a pocztą pantoflową rozchodziły się wieści na temat skradzionych przedmiotów, weekendowych bitew na noże i  »przemian« młodych kobiet o pięknych ciałach. Jeśli chodzi o przemysł, w naszej okolicy przeważały sklepy monopolowe, śmierdzące spożywczaki, dobrze chro-nione kantory i kiczowate sklepy typu »wszystko po pięć centów«”.

Czy napisała prawdę? Pewnie tak. Ale kiedy ja przypominam sobie naszą dzielnicę, myślę o grze w kulki z moim bratem, o lodach Gol-denrod, które kupowaliśmy w sklepie taty, albo o śpiewaniu z przyja-ciółmi piosenek R&B zespołów takich jak Five Thrills czy The Ravens. Odkąd pamiętam, zawsze skupiałem się na pozytywnych aspektach życia. To dar, za który jestem wdzięczny.

Niektórzy chłopcy nie chcą mieć nic wspólnego ze swoim młodszym rodzeństwem, ale Wayman był zupełnie inny. Chociaż dzieliły nas trzy lata, wszędzie mnie ze sobą zabierał.

Kochał się bawić i uprawiać sport, więc graliśmy w kulki albo soft- ball, choć słabo mi szło. Byłem dość drobny jak na swój wiek i nie interesowałem się sportem, ale on i tak cieszył się, że przy nim jestem.

Wayman pamięta, jak podczas meczu softballu, w  którym jego drużyna prowadziła dwudziestoma punktami, namówili mnie, żebym spróbował swoich sił jako miotacz. Prawdopodobnie miałem wtedy jakieś sześć lat. Postawili mnie przy bazie, jednak nie byłem w stanie

Page 20: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

HERBIE HANCOCK20

rzucać piłek. Przepuściłem pierwszych pięciu pałkarzy, a gdy w końcu wykonałem prawidłowy rzut, cała drużyna zaczęła wiwatować.

Moja relacja z siostrą nie należała do najprostszych. Nie dość, że otaczali ją sami chłopcy, to jeszcze, jako najmłodsza w rodzinie, stale czuła się wykluczana. Chciała być jak my, jej bracia. Kiedyś przyła-paliśmy ją nawet, jak próbowała sikać na stojąco, o czym nigdy nie pozwoliliśmy jej zapomnieć.

Jean, choć młodsza ode mnie o trzy lata, była bystra i wygadana jak moja matka. Dzięki swojej inteligencji wychodziła cało z każdej opre-sji, a kiedy miała zdanie na jakiś temat, czepiała się go jak rzep psiego ogona. Gdyby chciała, mogłaby wygrywać wszystkie możliwe debaty, bo wiedziała, jak prowadzić rozmowę, żeby ostatnie słowo należało do niej. Świetnie się dogadywaliśmy, ale kiedy dochodziło do kłótni, zawsze zapędzała mnie w kozi róg. Kiedyś tak się zdenerwowałem, że chciałem ją uderzyć, ale zwykle, przynajmniej w dzieciństwie, dobrze się między nami układało.

Jean potrafiła wzbudzać strach. Bywała zajadła i  tak samo jak matka wiedziała, jak ranić ludzi słowami. Choroba matki nasiliła się w czasach, kiedy siostra była mała, więc gdy podrosła, odczuła wszyst-ko intensywniej niż ja i mój brat.

W pewnym sensie tak właśnie można opisać życie mojej siostry – z  nie swojej winy często doświadczała najgorszego. Była genialna, dostawała najlepsze oceny w  szkole, sama nauczyła się gry na gita-rze i poznała zasady różnych sportów. Prawie wszystko robiła lepiej od większości ludzi. Ale od młodej czarnej dziewczyny dorastającej w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych wymagano znacznie więcej. Musiała na wszystko ciężko pracować. Zdałem sobie z  tego sprawę dopiero lata później, kiedy jej życie zbyt szybko dobiegło końca.

Długo nie dostrzegałem też, jak bardzo zależało jej na mojej apro-bacie. Jean miała w sobie mnóstwo pasji, nawet więcej niż ja. Wszyst-ko odczuwała znacznie intensywniej. Ja zawsze starałem się myśleć

Page 21: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

AUTOBIOGRAFIA LEGENDY JAZZU 21

racjonalnie. Czasami prowokowała mnie do pochwał, ale nigdy nie sądziłem, że ich potrzebuje – uważałem raczej, że chce mi dokuczyć. Przeważnie nie zastanawiałem się nad rzeczami, które nie dotyczyły mnie bezpośrednio. Zawsze skupiałem się tylko na tym, co miałem przed nosem, przez co często nie zauważałem tego, co działo się z in-nymi ludźmi.

Już jako młody człowiek potrafiłem zatracić się w  różnych czyn-nościach. Miałem obsesję na punkcie urządzeń mechanicznych. Po-święcałem wiele godzin na rozkręcanie zegarków i oglądanie ich czę-ści. Chciałem rozumieć, jak działają, i jeśli nie potrafiłem tego zrobić, odcinałem się od świata i  skupiałem na swoim celu. Na początku bawiłem się gadżetami znalezionymi w domu, ale kiedy rodzice po-darowali mi fortepian, zrobiłem z nim dokładnie to samo – skupiłem się na nauce gry.

Kiedy w moim życiu pojawił się instrument, wszystko oprócz muzyki przestało się dla mnie liczyć. Zarówno mnie, jak i  mojego brata uczyła pani Jordan, która udzielała lekcji jeszcze kilkanaściorgu czarnym dzieciakom. Graliśmy muzykę klasyczną, bo tak wtedy robili czarni ludzie uczący się gry na fortepianie  – nie było lekcji bluesa, R&B ani innych tego typu gatunków. Nauka gry na fortepianie ozna-czała też przyswajanie sobie zasad muzyki klasycznej, co satysfakcjo-nowało moją matkę.

Pani Jordan organizowała recitale i konkursy. Szybko doszedłem do wniosku, że chcę być pianistą. Od tamtego czasu muzyka stała się moim życiem. Każdą chwilę poświęcałem na grę na fortepianie, łączyłem z sobą akordy, tworzyłem melodie, czytałem nuty, ćwiczyłem palce. Bez względu na to, jak dobrze opanowałem dany utwór, zawsze uważałem, że mogłem to zrobić – uwielbiałem to. I tak jest do dziś.

Kochałem grać na fortepianie także dlatego, że okazałem się w tym dobry – nie to, co w sporcie. Jeśli chodzi o aktywność fizyczną, zawsze czułem się gorszy, bo byłem niski, a moje ruchy nieskoordynowane.

Page 22: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

HERBIE HANCOCK22

W  końcu znalazłem sobie zajęcie, w  którym mogłem się wykazać. Wayman także okazał się niezłym pianistą, ale nie poświęcał na granie takiej ilości czasu co ja, więc wkrótce go prześcignąłem. Po zakupie fortepianu już nigdy nie wróciłem do uprawiania sportu z  bratem i jego przyjaciółmi.

Poza tym gra na fortepianie uchodziła w  naszej dzielnicy za faj-ną rzecz. Ponieważ byłem niski, dzieciaki często się ze mnie śmiały. Kiedyś zostałem nawet pobity przed Wielkim Domem. Gdy ludzie usłyszeli, że gram na fortepianie, trafiłem do innej kategorii. Muzyka zmieniła w moim życiu wszystko. Dała mi cel, zmieniła sposób, w jaki mnie postrzegano, ale przede wszystkim sprawiła, że zacząłem inaczej postrzegać samego siebie.

Kiedy miałem jedenaście lat, pani Jordan zgłosiła mnie do konkursu organizowanego co roku przez Chicagowską Orkiestrę Symfonicz-ną. W ramach akcji dla młodzieży COS dawała uczniom możliwość zagrania na scenie własnego koncertu. Najlepszy muzyk w nagrodę mógł wystąpić na żywo z orkiestrą.

Miałem wówczas za sobą już cztery lata ćwiczeń, a  gra na forte-pianie była praktycznie moim jedynym zajęciem. Ćwiczyłem XVIII Koncert fortepianowy B-dur (KV 456) każdego dnia od prawie roku, więc kiedy nadszedł czas przesłuchań, czułem, że jestem gotowy. Prze-słuchania odbywały się w Orchestra Hall (teraz znanej jako Sympho-ny Center), gdzie każdy uczeń miał zagrać na scenie przed asystentem dyrygenta George’em Schickiem.

Wyszedłem na scenę, usiadłem przy fortepianie i  spojrzałem w stronę widowni. Była tam pani Jordan, obok której usiadły jeszcze dwie starsze damy. Następnie skupiłem swoją uwagę na instrumencie i w chwili, kiedy zagrałem pierwsze nuty, cały świat przestał istnieć. Dopiero gdy wybrzmiały ostatnie dźwięki, podniosłem wzrok.

Page 23: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

AUTOBIOGRAFIA LEGENDY JAZZU 23

„Całkiem nieźle mi poszło”, pomyślałem. Kiedy zszedłem ze sceny i wróciłem do pani Jordan, uściskała mnie i powiedziała, że faktycznie dobrze się spisałem. Dodała, że dwie kobiety, które siedziały niedale-ko niej, też uczyły gry na fortepianie i kiedy skończyłem swój występ, płakały. To były mocne słowa jak dla jedenastolatka.

Kilka miesięcy później otrzymałem pocztówkę z napisem: „Gratu-lacje!”. Wygrałem konkurs i zostałem zaproszony do występu z Chica-gowską Orkiestrą Symfoniczną 5 lutego 1952 roku. Niestety, okazało się, że COS nie zdołała zdobyć partii orkiestrowych do wybranego przeze mnie utworu, więc musiałem nauczyć się czegoś innego albo zrezygnować z szansy.

Zszokowany patrzyłem na kartkę. Jak to możliwe? Uczyłem się tego utworu przez rok, a teraz miałbym tylko parę miesięcy na opa-nowanie innego? Nie chodziło o byle jaki recital – to miał być mój debiut z Chicagowską Orkiestrą Symfoniczną! Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mógłbym zrezygnować z  takiej szansy. Wybraliśmy inny utwór Mozarta – XXVI Koncert fortepianowy D-dur (KV 537) – i zacząłem gorączkowe przygotowania. Ćwiczyłem całymi godzinami, i choć do dnia koncertu wszystko opanowałem, czułem, że nie jestem tak dobry jak w  tamtym utworze. Wreszcie nadszedł wyczekiwany wieczór. Nie byłem główną gwiazdą, więc nerwowo czekałem z boku sceny, podczas gdy orkiestra rozpoczęła koncert. Obok podium dyry-genta znajdowała się ruchoma platforma, na której tuż przed moim wejściem na scenę pojawił się fortepian. Wziąłem głęboki wdech i za-jąłem miejsce za masywnym instrumentem.

Pewnie wyglądałem dość zabawnie, bo w wieku jedenastu lat byłem niskim, patykowatym dzieciakiem, który ledwo sięgał pedałów forte-pianu. Nie pamiętam dokładnie, co miałem na sobie, ale wydaje mi się, że była to kurtka, krótkie spodenki i podkolanówki. Byłem mały jak na swój wiek, więc nie wyobrażam sobie, co musieli myśleć ludzie na

Page 24: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

widowni. Ale tak samo jak podczas przesłuchania, w chwili, w której zacząłem grać, cała reszta zniknęła – istniałem tylko ja i muzyka.

Kiedy skończyłem, widzowie zaczęli bić brawo, a po koncercie kil-ka osób poprosiło mnie nawet o autograf. Jeden dałem dziewczynie w moim wieku. Napisałem kursywą „Herbert Hancock” – najładniej, jak umiałem. Byłem z siebie dumny. Odczułem ulgę – nauczyłem się całego koncertu w tak krótkim czasie.

Tydzień lub dwa tygodnie później pani Jordan w nagrodę zaprosiła mnie na koncert brytyjskiej pianistki Myry Hess z  orkiestrą chica-gowską. Zdziwiliśmy się, widząc program: XVIII Koncert fortepianowy B-dur (KV 456)! Więc jakimś cudem udało im się zdobyć partie or-kiestrowe. A może wcale nie musieli ich szukać? Zacząłem snuć po-dejrzenia. Zastanawiałem się, czy ktoś z COS nie chciał po prostu zniechęcić młodego Afroamerykanina, który ku zaskoczeniu wszyst-kich wygrał prestiżowy konkurs. Dla czarnych ludzi dorastających w Ameryce w latach czterdziestych i pięćdziesiątych pewne przejawy rasizmu były zwykłą częścią życia. Ale nawet w wieku jedenastu lat ignorowałem takie rzeczy i nie przywiązywałem do nich żadnej wagi. Taką miałem naturę.

Page 25: Herbie Hancock. Autobiografia legendy jazzu

Koniec fragmentu

Zapraszamy do księgarń i na www.labotiga.pl