Transcript

ww

w.p

df.e

du.p

l

listopad 2011 nr 4 (35)ISSN 1898–3480

egzemplarz bezpłatnygazeta studencka

Instytutu DziennikarstwaUniwersytetu Warszawskiegofa

cebo

ok.c

om/r

edak

cjaP

DF

PDF listopad 2011 www.pdf.edu.pl

02

Temat z okładki

Na bakier z ortografią? Szkolenie „Korekta językowa” pomoże. Sprawdź na fsd.edu.pl

Dlaczego w Polsce Pomija się Problemy młoDych?

młodzi głosu nie mająTemat młodych poja-wia się i znika - zarówno

w polityce, jak i w me-diach. w zależności od potrzeb wyłącznie po

to, by na chwilę przycią-gnąć do siebie młode-

go odbiorcę czy wybor-cę. Tylko czego, tak na-prawdę, oczekują mło-dzi od mediów i polity-

ki? i z jakiego powodu tego nie dostają?

zik prawda - przekonuje profesor, wskazując na motywacje młodego człowieka. Bo młodzi mają jednak dość podobne problemy, polegają-ce na niemożności stania się doro-słym. Mając 25-30 lat, są ciągle na utrzymaniu rodziców, nie mogą so-bie znaleźć pracy ani urządzić życia po swojemu.

zgaszony zapałPolska scena polityczna to ciągle te same twarze: 50- i 60-latków. Czy przyczyną jest brak zainteresowania polityką wśród młodych? Nawet, je-śli pyta się ich w badaniach czy in-teresują się polityką i „tak” odpo-wiada – niewielu, to tak naprawdę nie spuszczają oni oka z tego, co się aktualnie dzieje, mówi profesor Sza-franiec. Zauważa ona, że dopiero podczas rozmowy z młodymi o po-lityce i problemach społecznych, okazuje się, że młodzi rozmówcy mają konkretne poglądy i na bieżą-co obserwują scenę polityczną.

Zaniedbaną grupę wyborców do-strzegł niedawno Janusz Palikot i - stawiając na nowoczesną kampanię na Facebooku oraz chwytliwe sloga-ny - zaskarbił sobie przychylność młodego elektoratu. Ponad 60 proc. wyborców Palikota stanowią ludzie poniżej 39. roku życia. Jedną trzecią z nich - młodzi do 25 lat. Fakt, że Pa-

likot - hasłami legalizacji miękkich narkotyków, darmowej antykoncep-cji czy równości kobiet i mężczyzn - przekonał do siebie najmłodszych wyborców, potwierdziła też akcja CEO „Młodzi głosują”. W prawybo-rach przeprowadzonych w szkołach ponadpodstawowych wygrał wła-śnie Ruch Palikota, uzyskując 36-pro-centowe poparcie.

Dlaczego więc młodych jest w pol-skim parlamencie tak niewielu? W Sejmie posłów poniżej 30. roku ży-cia jest zaledwie kilka procent, śred-nia wieku oscyluje w okolicach 50 lat. Młodzi posłowie znani są głównie z racji tego, że są najmłodszymi posła-mi albo mają ciekawe nazwisko. Star-si koledzy, mający wieloletnie do-świadczenie, skutecznie studzą ich zapał, a media nawet nie próbują zmienić obecnego dyskursu. Na te-maty związane z młodymi - jak edu-kacja czy odpłatność za drugi kieru-nek studiów - wypowiadają się więc wspomniani 50- czy 60-latkowie.

Powiększająca się niszaRynek prasy młodzieżowej przeży-wa kryzys. Wiele tytułów notuje znaczny spadek sprzedaży. Rekor-dzistami są „Twist” i „Dziewczyna”, które, w porównaniu z ubiegłym ro-kiem, straciły po 40 proc. czytelni-ków. Nastolatki nie chcą czytać? A

może nie mają czego?Sami młodzi wypowiadają się dość

krytycznie o treściach serwowanych w prasie młodzieżowej. Nie czytają ich, bo wszystko mogą znaleźć w sie-ci. Dzisiejsze pokolenie nastolatków znacznie lepiej porusza się po inter-necie, co sprawia, że bez problemu do-strzega niewiedzę autorów i ich nie-obycie w świecie młodych. – Po pro-stu szybciej dorastamy – komentuje jedna z nastolatek. Dodaje, że dawniej, typowa 14-latka bawiła się lalkami, a dziś udaje dorosłą kobietę.

Krzysztof Urbanowicz, komentator mediów i media planner, przypomi-na, że jakiś czas temu wydawcy prze-prowadzili badania wśród młodzieży i pisma zostały dostosowane do ów-czesnych wymagań, ale te zaintere-sowania i oczekiwania się zmieniły.

Dlatego, coraz częściej „Wysokie obcasy” wędrują od matki do dora-stającej córki. - Prasa nie powinna na-stawiać się na samą rozrywkę, ale sta-rać się pokazywać rzeczy ważne oraz dotykać trudnych problemów - twier-dzi Waldemar Paś, redaktor naczelny dziennika „Metro”. Obecnie, kiedy zmienił się sposób konsumowania in-formacji, media znalazły się w okre-sie przejściowym, a wydawcy trady-cyjni nie zdążyli jeszcze zapropono-wać w internecie czegoś, co przycią-gnęłoby młodego odbiorcę. Młodzi,

według Urbanowicza, stali się w pew-nym sensie ofiarą tej transformacji mediów. Teksty są kierowane do osób zamożnych - po 35. roku życia, a znik-nięcie z polskiego rynku magazynu „Dlaczego?” jest dowodem na to, że młodzi ludzie, w tym studenci, nie są postrzegani w Polsce jako atrakcyjna grupa docelowa.

zachód się ratujeKryzys prasy tradycyjnej nie jest pro-blemem tylko polskich wydawców. Zachód radzi sobie z nim jednak znacznie lepiej. Zwłaszcza - jeśli cho-dzi o ofertę skierowaną do mło-dych.

Krzysztof Urbanowicz, pracujący kiedyś w mediach francuskich, po-równując ofertę Polski i Francji stwierdza, że dysproporcja między tymi krajami jest wielka i to na nie-korzyść Polski. We Francji istnieje kil-ka tytułów skierowanych do studen-tów, w tym „L’Étudiant”. Są to maga-zyny obudowane całą serią wydaw-nictw książkowych o charakterze praktycznym i poradnikowym. - Ten segment prasy cieszy się dużym za-interesowaniem młodych od wielu lat. Magazyny przejmują też swoich czytelników w Internecie. Wiele ty-tułów amerykańskich skoncentrowa-ło się lub wręcz całkowicie przenio-sło do sieci - zauważa Urbanowicz.

Od dłuższego czasu przepowiada się prasie bliski koniec, argumentując, że połączenie młodych i Internetu musi, siłą rzeczy, oznaczać śmierć tradycyjnych mediów. Dyskurs mło-dych żyje gdzieś poza mainstre-amem, a tak dziennikarze, jak i poli-tycy - pomijają realne problemy i oczekiwania młodszej części społe-czeństwa. Prasa, w zgodzie ze świa-tem polityki, skupia się na losach „trzydziestoparolatków”, którzy szu-kają żłobków, podstawówek i szyb-kiego kontaktu ze służbą zdrowia. Prawie nikt nie pyta jednak: jak wy-glądają problemy i oczekiwania li-cealistów oraz studentów?

Niemożność dorośnięciaKim jest współczesny, typowy „mło-dy”? - Nie da się określić, jaki jest ty-powy młody człowiek - zastrzega profesor Krystyna Szafraniec, autor-ka rządowego raportu „Młodzi 2011”. W jej ocenie, wyznacznikiem definiującym młodzież są jej potrze-by i bardzo duże wymagania: praca powinna być ciekawa, przynosić do-chody, choć z drugiej strony - dzi-siejsi młodzi nie przedkładają suk-cesu zawodowego nad pozostałe sfery życia. Dopiero z czasem, pod wpływem problemów, rezygnują ze swoich aspiracji i marzeń na rzecz mniej interesującego, ale stabilne-go i dochodowego zajęcia.

Szafraniec zauważa, że młodzi czu-ją się w pewnym momencie oszuka-ni i to wpływa, że zamieniają dąże-nie do indywidualności na stabiliza-cję. - Całe życie uczono ich, że ota-czający świat dostarcza nieprzebra-ną ilość możliwości. Tymczasem, okazuje się, że nie mogą być wolni ani żyć jak chcą, i że wszystko to gu-

Ignoruj media, dowiaduj się sam – pod takim hasłem 15 października odbył się polski Marsz Oburzonych. Młodzi dostrzegają, że media nie interesują się nimi. Na świecie Marsz Oburzonych odbył się w 950 miastach, w 82 krajach.

fot.

Rad

ek P

ietr

uszk

a/P

AP

reklama

www.facebook.com/redakcjaPDF PDF listopad 2011

Temat z okładki

03

REDAKCJAredaktor naczelny:Paweł H. Olek

redaktorzy:Tomasz Betka, Mirek Kaźmierczak

zespół redakcyjny:Kasia Bieniaszewska, Anita Ceglińska, Piotr Czaplicki, Michał Dąbrowski, Tomasz Dowbor, Monika Kiepiel, Klaudia Lis, Marcin Łuniewski, Fila Padlewska, Karol Leon Pantelewicz, Ewelina Petryka, Agnieszka Plister, Weronika Perłowska, Monika Pomijan, Agnieszka Prochowicz, Katarzyna Prokopowicz, Milena Ryćkowska, Karolina Sendal, Alicja Skorupko, Paulina Szymaniuk, Marta Więcek, Wioletta Wysocka

grafika, okładka i skład DTP: Karol Grzywaczewski / www.grafikadtp.com

korekta: Aneta Grabska

druk: Presspublica Spółka z o.o., nakład: 5 tys. egz.Oddano do druku 13 listopada 2011 roku

WYDAWCA:Instytut DziennikarstwaUniwersytetu Warszawskiegokoordynator wydawcy: Grażyna Oblas

adres redakcji:PDF – redakcja studenckaInstytutu Dziennikarstwa UWul. Nowy Świat 69, pok. 51, IV piętro, 00–046 Warszawa, tel. 022 5520293,e–mail: [email protected]

Więcej tekstów w serwisie studenckim www.pdf.edu.pl

Wydanie ukazało się dzięki wsparciu Fundacji na rzecz Rozwoju Szkolnictwa Dziennikarskiego.ul. Nowy Świat 69 p. 307, 00-046 Warszawa

współpraca z serwisem foto:

stała współpraca:

Gazeta StUDeNCKa

www.facebook.com/redakcjaPDF

Przykładem może być chociażby „Elle Girl”, który od kilku lat dostęp-ny jest wyłącznie w internecie, a pi-sma w rodzaju „Teen Vogue” czy „Se-venteen” prężnie rozbudowują swo-je odsłony internetowe, zintegrowa-ne i połączone z najpopularniejszy-mi serwisami społecznościowymi.

wyłącznie na tablecie?A czego sami młodzi oczekują po me-diach? W przeprowadzonej sondzie, studenci odpowiadali, że dotąd nie spotkali jeszcze tytułu, który w peł-ni by ich satysfakcjonował. Często wymieniali największe tygodniki i dzienniki, ale przyznawali, że czyta-ją je bardzo wybiórczo, omijając roz-wlekłe materiały o służbie zdrowia czy zmianach w systemie emerytal-nym. Wymarzona gazeta dla mło-dych powinna pisać o „wszystkim po trochu”, jak twierdzą studenci. Przede wszystkim - powinna zajmo-wać się sprawami studenckimi, bo o wielu zmianach w szkolnictwie wyż-szym w mediach się nie pisze, a naj-bardziej zainteresowani mają znacz-ne problemy z dotarciem do rzetel-nej informacji. Idealna gazeta po-winna też poruszać istotne proble-my społeczne, ale jednocześnie win-na być daleka od koncentrowania się na konkretnej linii politycznej.

Inne wskazywane oczekiwania to informacje o różnych ścieżkach ka-riery oraz możliwościach praktyk i stażów, materiały z zakresu kultury, a także gospodarki. Urbanowicz uważa, że młode pokolenia już czy-tają albo będą czytać wyłącznie w internecie. Coraz większa popular-ność tabletów sprawi natomiast, że w niedalekiej przyszłości studenci - jak we Francji czy USA - będą dosta-wać gazety właśnie na nich.

z młodego punktu widzeniaTytułem, który nie narzeka na brak zainteresowania wśród młodych, jest bezpłatny dziennik „Metro”. Na jego łamach organizowane były ak-cje w rodzaju „Pokolenie Wyżu”, cy-kle „Młodzi a kryzysoodporność” czy „Młodzi a dobro wspólne”. „Me-tro” porusza też regularnie tematy bliskie studentom, czego wyrazem było przyznanie dla jednej z jego dziennikarek nagrody „ProStudent” w kategorii „MediaPro”.

Uhonorowane nagrodą World Young Reader Prize - jako Gazeta

Roku Młodych Czytelników - „Metro” podważa więc wiarygodność stwier-dzeń, że młodzi nie czytają. Redak-tor naczelny tytułu, Waldemar Paś, nie wierzy jednak w to, trzeba do nich pisać jakoś inaczej, siląc się choćby na młodzieżowy język czy żarty. We-dług niego, zawsze będzie to brzmia-ło fałszywie. – Dlatego „Metro” sta-ra się traktować młodych jak doro-słych, mądrych partnerów. Oni sami decydują czy sięgną po naszą gaze-tę, a skoro sięgają, to znaczy, że się im podoba - podsumowuje Paś.

Sukces „Metra” pokazuje też, że młodym internet wcale nie wystar-cza. - Sieć zapewnia natychmiasto-wą dostępność do informacji. Ale czy treści nie jest tam po prostu zbyt wiele? - zastanawia się Paś. Naczel-ny „Metra” twierdzi też, że młodzi ludzie mogą szukać w prasie wska-zówek, jak interpretować rzeczywi-stość, natomiast atakowani kolejny-mi hiperlinkami czy aktualizacjami typu „z ostatniej chwili”, bardzo szybko zapominają, po co właściwie weszli na daną stronę.

czytaj, będziesz wielkiKwestia ceny jest w dyskusji o czy-telnictwie wśród młodych zasadni-cza. Dopóki mieszkają z rodzicami, mogą „podbierać” gazety taty czy magazyny mamy. Jednak dla studen-ta, zakup kilku tygodników czy dzienników to w miesiącu koszt oko-ło 50 zł. Rząd francuski, by ratować czytelnictwo wśród młodych, doga-dał się z wydawcami i dzięki temu, każdy uczeń lub student może za darmo zaprenumerować na rok je-den tytuł. Do akcji włączyły się naj-większe dzienniki, między innymi „Le Figaro”. Ponadto, studentom ofe-ruje się rabaty na wszystkie tytuły, zniżki na prenumeraty i specjalne oferty. W Niemczech, oferuje się z kolei studentom rabaty, jeśli ci zde-cydują się na prenumeratę, płacąc przy tym przez internet.

Podobną politykę stosują zresztą banki, które, proponując studentom darmowe konta, zyskują sobie sta-łych klientów. Tracąc na początku, zarabiają później znacznie więcej, bo gdy student dorasta - zwiększa swo-je saldo, zakłada lokatę czy zaciąga w banku kredyt. Czy podobne dzia-łania nie przydałyby się i na polskim rynku mediów? Waldemar Paś zasta-nawia się, czy jest na tyle źle, by ini-

cjować takie akcje - według niego, rzecz jest warta rozważenia, ale ra-czej przez wydawców. Z kolei Krzysz-tof Urbanowicz przekonuje, że wy-dawnictwa przede wszystkim muszą dostosować ofertę do sposobu kon-sumowania informacji przez mło-dych, czyli docierać do nich przez serwisy społecznościowe. Według niego najbardziej znaczące tytuły na polskim rynku, takie jak Gazeta Wy-borcza czy pisma należące do Axel Springer, powinny chcieć zaintere-sować młodych czytelników, by póź-niej jako dorośli ludzie regularnie kupowali prasę.

wziąć odpowiedzialnośćPóki co, młodzi się nie poddają. Alek-sander Szycht, młody aktywista bro-niący praw mniejszości polskiej na

Litwie, stara się - w ramach swojego stowarzyszenia - integrować mło-dych ludzi z Wileńszczyzny: organi-zuje spotkania, konferencje, demon-stracje. Jak twierdzi, w działalność stowarzyszenia angażują się też inni młodzi ludzie, dla których każde za-danie jest moralnym wyzwaniem.

Duże pole do popisu daje też mło-

dym dziennikarstwo obywatelskie. Pole społeczeństwa obywatelskiego bardzo dużo daje, ale według profe-sor Szafraniec, młodzi ludzie kom-pletnie go nie wykorzystują. Tworzą się różnego rodzaju organizacje, sto-warzyszenia i grupy, ale, według au-torki raportu, młodzi ludzie gdzieś po-gubili poczucie wspólnoty oparte na gotowości do podejmowania wspól-nych jasno określonych celów.

Spośród 30 tys. użytkowników ser-wisu Wiadomości24, znaczna więk-szość to młodzi ludzie, zwłaszcza studenci z dużych miast - przyznaje redaktor naczelny portalu, Tomasz Kowalski. Dodaje on, że swoje ma-teriały, zamieszczają również ucznio-wie, poruszając sprawy, które są po-mijane w mediach mainstreamo-wych: problemy lokalnych społecz-

ności albo kwestie związane z ży-ciem szkolnym czy studenckim. Przedstawiają inny punkt widzenia, ale jednocześnie obalają mit, że mło-dzi buntują się przeciwko wszystkie-mu i wszystkim.

Teksty co prawda nie wpadają w próżnię, ale też nie pojawiają się w głównym nurcie mediów ogólnopol-

skich, komentowała Janina Paradow-ska, zasiadająca w kapitule konkur-su na najlepszego dziennikarza oby-watelskiego.

Wydaje się więc, że jeśli media oraz scena polityczna mają traktować młodych jak równych partnerów, ini-cjatywę muszą podjąć sami młodzi i jeszcze mocniej walczyć o swoje. Podstawą takich działań musi być, jak twierdzi profesor Szafraniec, po-jawienie się inicjatywy artykułują-cej to, na czym polega młodość - i na przekazywaniu tego komunikatu in-nym. Aleksander Szycht dodaje, że błędnie oczekuje się na to, aż stare pokolenie odejdzie, przyjdzie nowe i wszystko jakoś się ułoży. - Nie moż-na zacząć wprowadzania zmian do-piero, jak ktoś ustąpi. Trzeba działać już - przekonuje.

Młodzi ludzie nie powinni więc od-puszczać i rezygnować z artykuło-wania swoich bolączek. Przede wszystkim, muszą jednak uwierzyć, że ich problemy nie są wydumane i da się je rozwiązać.

Alicja Skorupko, Agnieszka Plister współpraca: Anita Ceglińska

„Klejnot polskich mediów” - podobnie jak pozostałe media - interesuje się polityką, służbą zdrowia, sytuacją emerytów. Tematy dotyczące młodych osób nie istnieją.

fot.

Mac

iej K

uroń

/PA

P

Kandydaci będą mieli możliwość poznania sposobu funkcjonowania agencji fotogra-

ficznej oraz zdobycia doświadczenia w pracy przy wyborze i archiwizowaniu

zdjęć oraz współpracy z wydawnictwami i fotoreporterami. Zapewniamy elastyczne godziny pracy, oczekujemy zaangażowa-nia i entuzjazmu. Zgłoszenia prosimy kie-rować na adres [email protected]

Redakcja Fotograficzna Polskiej Agencji Prasowej poszukuje kandy-

datów na bezpłatne praktyki w warszawskim biurze agencji.

PDF listopad 2011 www.pdf.edu.pl

04

Wolfgang Tillmans to niemiecki artysta, który zaczął tworzyć w burzliwych latach osiemdzie-siątych. Pierwsze jego kontakty z fotografią i szeroko pojętą sztuką wynikały z fascynacji po-staciami związanymi z takimi nurtami jak po-p-art czy dada. Jak sam mówi, sztuka zawsze była dla niego związana z optyką (tak jak lito-grafie Andy’ego Warhola, niby to graficzne ob-

razy, a musiały jednak wcześniej przejść przez soczewki aparatu). Za-czynał od tworzenia ko-laży, pod silnym wpły-wem dadaistów, kompo-nując je z wycinków z ga-zet, które powielał na kserokopiarce. To były jego pierwsze prace, za-nim jeszcze wszedł w po-siadanie aparatu.

Duży wpływ na kształ-towanie się jego świado-mości artystycznej mia-ły czasy, w których dora-stał. Lata osiemdziesią-te – Tillmans jest mło-dym gejem odkrywają-cym świat wyzwolonej brytyjskiej młodzieży. Otaczają go narkotyki, bunt, seks i mocne tech-no. Czuje się tego częścią i postanawia to fotogra-fować. Dlatego też w tamtym okresie kojarzo-ny jest głównie z fotogra-fii snap-shotowych, po-kazujących codzienność niegrzecznej młodzieży łasej na eksperymenty.

Pierwszy jego poważ-niejszy reportaż jest re-lacją z European Gay Pri-de – zostaje opublikowa-ny w wielu magazynach pokroju i-D, czy Inte-rview. Ma duże szczę-ś c ie , p oniewa ż l a t a osiemdziesiąte i począ-tek dziewięćdziesiątych

zachęta ermutigung

mistrzowie fotografii mówią

19 listopada w zachęcie zo-stanie otwarta pierwsza w Polsce wystawa fotografa

wolfganga Tillmansa – „za-chęta ermutigung”. artysta

ten przecierał szlaki na wie-lu obszarach, nie tylko zwią-

zanych z tematyką swoich fotografii, ale także podej-

ścia do komponowania prze-strzeni wystawowej.

Kilka miesięcy temu wydawnictwo rosi-

kon Press wydało kolej-ną książkę z serii „arty-

ści mówią”. „wywiady z mistrzami fotografii”

jest zbiorem 25 wywia-dów z czołowymi polski-mi fotografami. Na pyta-

nia dziennikarki hanny marii gizy odpowiada-

ją m.in. Tomasz gudzo-waty, ryszard horowitz, Natalia lach-lachowicz

czy Krzysztof miller.

to czas, kiedy magazyny, zwłaszcza młodzie-żowe, mają charakter antykomercyjny i bez problemu publikują prace młodych, nieznanych i zbuntowanych, dając im szansę na pokazanie swoich prac.

W swoich fotografiach Tillmans stawia na dialog między fotografią i jej tematem. Silnie oddziałuje na widza prostotą swoich zdjęć, nie boi się pokazać tego, co według niego jest pięknem codzienności, a w mniemaniu innych szokującym obrazem zepsutej młodzieży. Jego seria zdjęć, przedstawiających najbliż-szych przyjaciół artysty, Lutza i Alexa, uwa-żana jest za bardzo ważny dokument o mło-dzieży lat dziewięćdziesiątych. Imiona boha-terów są androgyniczne, tak jak oni sami i tak jak cała twórczość Tillmansa, który zaciera ba-riery seksualności i płciowości.

Jednak pomimo ogromnej fascynacji odbior-ców twórczością związaną z tak zwaną foto-grafią intymną, nie można zapominać o tym, że jest to artysta intermedialny i wielotema-tyczny. Nie tylko sięga po różne formy wyra-zu artystycznego (od kserokopii, przez foto-grafię, po eksperymenty na poziomie obrób-ki ciemniowej), ale też zgłębia przeróżną te-matykę. To nie tylko dokumentalista, ale też fotograf mody, martwej natury, pejzażu i form abstrakcyjnych. Mało tego, nie boi się w swo-jej twórczości, jakby nie patrzeć fotograficz-nej, porzucić element pośredniczący między obrazem a odbitką jakim jest aparat. Pewnie wkracza do ciemni tworząc dzieła czysto abs-trakcyjne.

Fascynują go możliwości chemiczne papieru fotograficznego. Obrazy te bywają często zu-pełnym przypadkiem, jednak skomponowane całościowo stymulują wzrok i umysł widza. Jak mówi sam Tillmans: „Chcę, aby obrazy działa-ły w obie strony. Akceptuję fakt, że mówią o mnie, ale równocześnie chcę i oczekuję, że będą działać na zasadach wyznaczonych przez odbiorcę i jego doświadczenia. W tych zdję-ciach, mimo że wzrok definiuje je bardziej jako fotograficzne niż malarskie, oko stara się po-łączyć je z rzeczywistością”. Artysta oczeku-je, że te abstrakcje będą stymulować nasze wspomnienia, wywoływać ukryte emocje.

Wolfgang Tillmans odważnie porusza też te-matykę polityczną, jak na przykład w swoim

projekcie „Truth Study Center”. Komponuje duże instalacje przypominające wystawy sklepowe. Za szkłem układa w spójne kompo-zycje fragmenty książek, ulotki, wycinki z ga-zet i naturalnie swoje zdjęcia. Sięga po tema-tykę wielu ideologii politycznych i religijnych. Kolażowa aranżacja jest bardzo otwarta i wie-lowątkowa, każe zadać widzowi bardzo waż-ne pytanie o to, jak wielki wpływ na społe-czeństwo informacyjne mają bombardujące ludzi ze wszystkich stron sygnały wizualne. Zmusza odbiorców do zwrócenia uwagi na wy-szukiwanie wpływów i siły konkretnych ide-ologii: islamskich fundamentalistów, katoli-ków, czy kapitalistów.

Bardzo ważnym aspektem twórczości Till-mansa jest rewolucja, którą przeprowadził w kwestii prezentacji zdjęć w przestrzeni wy-stawowej. To on, jako pierwszy, sięga po ta-śmę klejącą i na surowo przykleja odbitki do ścian największych światowych muzeów. Ob-razy roztaczają się od podłogi po sufit. To on łączy fotografie o zupełnie niezwiązanej ze sobą tematyce i najróżniejszych formatach i rozmiarach, w jedną spójną całość. Jak pisze o nim Bob Nickas: „Jego instalacje są tak roz-planowane, że wchodząc do galerii, czujemy się jakbyśmy weszli do ogromnego kolażu, przestrzeni aktywnej.” I właśnie na tym pole-ga magia uczestniczenia w wystawach Till-mansa, ich sekret to pozorna chaotyczność, która zupełnie nie drażni i scala się w sensow-ny dialog z widzem.

Chaotyczne, na pierwszy rzut oka, zbiory fo-tografii, heliografii czy kserokopii, wspólnie tworzą spójną całość, która staje się oddziel-nym obiektem wystawowym, a nie tylko miej-scem publikacji konkretnych, pojedynczych obrazów. Współpracujmy z przestrzenią i ar-tystą, bo przecież, jak mówi sam Tillmans, „to właśnie to nieustanne współistnienie nadaje naszemu życiu smak”.

wolfgang Tillmans – zachęta ermutigung zachęta Narodowa galeria sztuki 19 listopada 2011 – 29 stycznia 2012

Katarzyna ProkopowiczTukan, 2010. Wolfgang Tillmans, dzięki uprzejmości courtesy Galerie Buchholz, Köln / Berlin

„Artyści mówią. Wywiady z mistrza-mi fotografii” to książka niezwykła i różnorodna. Autorce udało się namó-wić do rozmowy 25 wybitnych pol-skich fotografów - zajmujących się różnymi dziedzinami fotografii i sto-sujących różnorodne techniki. Wśród bohaterów tej książki są fotografo-wie młodego pokolenia, tacy jak Łu-kasz Trzciński, ale też ci, którzy na polskiej scenie fotograficznej funk-cjonują już od kilkudziesięciu lat np. Tomek Sikora czy Zbigniew Dłubak.

Publikacja składa się z kilkunastro-nicowcyh rozmów z poszczególny-mi fotografami, uzupełnionymi o charakterystyczne - dla twórczości danego artysty – zdjęcia. Na końcu każdej rozmowy, dołączony jest krótki biogram prezentowanego fo-tografa. Artyści w rozmowie z Han-ną Marią Gizą opowiadają m.in. o swoich fotograficznych doświadcze-

niach, motywacjach i sposobie pa-trzenia na świat za pomocą fotogra-fii. Rozmowy dotyczą też poszcze-gólnych zdjęć.

Krzysztof Miller odsłania kulisy po-wstania zdjęcia, na którym iracki żoł-nierz, mierzy do złodzieja – jest to zdjęcie z cyklu opowiadającego o polskim wojsku w Iraku, jednak bez udziału polskiego wojska. Jak zdra-dza autor fotografii, to właśnie pol-ska armia w ten sposób wyszkoliła iracką policję. Takich dokładnych, odautorskich opisów poszczegól-nych fotografii znajdziemy w tej książce wiele. Niestety niekiedy na samym opisie się kończy, a omawia-ne zdjęcie nie zawsze jest publiko-wane. To niedociągnięcie w znacz-nym stopniu zakłóca odbiór treści, ponieważ aby zobaczyć o jakiej fo-tografii mówi autor, trzeba sięgnąć do innego źródła.

Zdarza się także, że publikowane w książce fotografie są słabej jako-ści. Dla jednych może to nie mieć większego znaczenia, bo przecież nie jest to album, gdzie odbitki mają być idealnie dopracowane, ale jed-nak niekorzystnie wpływa to na es-tetykę całej publikacji.

W książce zebrano wypowiedzi, przeżycia, doświadczenia 25 arty-stów – wypełniających bodaj cały wachlarz dziedzin fotograficznych, począwszy od architektury, poprzez portret, pejzaż, akt, fotografię kre-acyjną, fotomontaż, a kończąc na fo-toreportażu i fotografii wojennej. Książka jest ponadto ciekawym ob-razem polskiej fotografii ostatnich kilkudziesięciu lat – pewnego rodza-ju zestawieniem i skonfrontowaniem różnych nurtów tej sztuki oraz od-miennych sposobów jej wykorzysty-wania i postrzegania.

„artyści mówią. wywiady z mistrzami fotografii.”rosikon Press, 2011, 272 stronyKsiążka dostępna w wersji na iPad-a

Mirosław Kaźmierczak

Fotografia

Brak Ci pewności siebie? Chcesz zrobić dobre wrażenie na pracodawcy? Szkolenie „Warsztaty NLP” pomogą. Sprawdź na fsd.edu.pl

łowimy......praktykantów,

stażystów,współpracowników

redakcja czynna jest poniedziałek-piątek w godz. 12.00-19.00instytut Dziennikarstwa Uw, Nowy Świat 69 p. 51Kolegia redakcyjne odbywają się w każdy poniedziałek o godz. 18.00

PDF listopad 2011 www.pdf.edu.pl

06

czarny reportażFotografowie „ITD” od początku pozostawa-li pod wpływem zachodnich czasopism takich jak „Life”, „Sterne” czy „Paris-March”, ale kre-owana przez nich wizja rzeczywistości była bardziej krytyczna. Młodzi reporterzy chcie-li przede wszystkim pokazać prawdę o życiu w Polsce Ludowej. Czarny reportaż, bo tak w latach 70. zaczęto określać publikowane przez „ITD” materiały fotograficzne, był rodzajem rewanżu za wszystkie uładzone pisma bez-warunkowo podporządkowane linii politycz-nej państwa. W fotoreportażach publikowa-nych na łamach tygodnika przeważały mate-riały dokumentujące zjawiska społeczne, na jakie nie zgadzali się młodzi publicyści. Jako, że oficjalnie „ITD” było magazynem studenc-kim, chociaż o ogólnopolskim zasięgu, cen-zura traktowała je z lekkim przymrożeniem oka. Dzięki temu redakcji często udawało się przemycać reportaże, które nie mogłyby uka-zać się w innych pismach.

Fotografii wolno więcejCenzura do samego fotoreportażu podchodzi-ła właściwie tak samo jak do innych materia-łów prasowych. W praktyce natomiast foto-grafie przychodziły zazwyczaj w ostatniej chwili, często w formie slajdów, które można było oglądać jedynie pod światło. Dziennika-rze z kręgu „ITD” rozumieli, że dzięki ogrom-nym możliwościom, jakie daje dowolność in-terpretacji zapisanego na negatywie obrazu,

złote lata polskiego fotoreportażuw 1960 roku na polskim rynku czasopism zaczął ukazywać się ma-

gazyn studencki „iTD”. Tym, co go wyróżniało wśród innych pism było przypisywanie fotoreportażowi ogromnej roli w analizie i

ocenie sytuacji społeczno-politycznej Prl. młodzi redaktorzy bar-dzo szybko odkryli, że poprzez fotografię, jako medium nie podda-

jące się jednoznacznej interpretacji, można wyrazić więcej.

Nagie ludzkie ciało od zawsze fascynowało ar-

tystów. Pierwsze zdjęcia obnażonych modelek po-

chodzą już z 1840 roku. obecnie akt fotograficz-

ny jest jednym z najpo-pularniejszych tematów, którego realizacji podej-

mują się zarówno ama-torzy, jak i profesjonali-ści. jednak, aby dobrze zaprezentować piękno ludzkiego ciała, należy

posiadać nie tylko zmysł estetyczny, ale też wie-

dzę na temat oświetlenia i kompozycji obrazu.

na zdjęciach można przemycić więcej, a za-tem fotografia staje się medium w jakimś stop-niu wolnym i niezależnym. Już na początku ukazywania się pisma „ITD” jako jedno z nie-wielu w Polsce drukowało obszerne, wieloko-

lumnowe materiały fotogra-ficzne. Ogromną rolę w walce z cenzurą odgrywali również kie-rownicy działu fotoreportażu, którzy dzięki odpowiedniej ar-gumentacji potrafili przeforso-wać nawet najbardziej kontro-wersyjne materiały. Czasami zdarzało się, że szum, jaki wy-woływał w różnych środowi-skach opublikowany fotorepor-taż prowadził do zwolnienia re-daktora naczelnego, który po-nosił przed Komitetem Central-nym całkowitą odpowiedzial-ność za skład gazety. Tak było między innymi w przypadku materiału Hanny Musiałówny: „Najgorszy środek antykoncep-cyjny”, pokazującego w brutal-ny sposób przebieg zabiegu aborcji.

szkoła ostrego widzenia W latach siedemdziesiątych zrodziło się pojęcie tzw. szkoły fotoreportażu „ITD”, nazywanej również szkołą ostrego widze-nia. Młodzi fotograficy pozosta-wali pod wpływem silnych autorytetów w dzie-dzinie fotoreportażu, swoistych guru tamtego okresu - Bogusława Biegańskiego i Jana Mi-chlewskiego. Jan Michlewski, nazywany Filo-zofem mówił o sobie, że myśli pojęciami, a nie obrazami i w rzeczywistości szuka obrazów tworzących dane pojęcie. Na pierwszym miej-scu stawiał przekaz, jaki ma nieść fotografia. Nauka fotografowania opierała się w dużej mie-rze na rozmowach o fotografowaniu oraz na analizowaniu zdjęć reportażowych o świato-wej renomie. W tej nieformalnej szkole na po-czątku lat 70. swoją karierę zaczynali między

Nakładem wydawnictwa Galaktyka ukazała się książka „Fotografia aktu. Stylizacja – techniki – oświetlenie”. Publikacja ma charakter typowo podręcznikowy. Nie daje odpowie-dzi na pytania o samą ideę aktu, bądź postawienie granicy między zdjęciem artystycznym a erotycz-nym. To zbiór przydatnych wskazó-wek, jak wykonać dobre od strony technicznej zdjęcie. Autorzy książ-ki Reger Hicks, Frances Schultz i Ste-ve Luck są uznanymi twórcami po-

innymi Hanna Musiałowna, Tomasz Tomaszew-ski, Maciej Osiecki czy Andrzej Baturo.

Współpraca z czasopismem dzięki ogromnym autorytetom, jakimi byli Bogusław Biegański i Jan Michlewski stała się dla nich nie tylko me-todą zarabiania na życie, ale przede wszystkim sposobem wyrażania swojego zdania na temat zastanej rzeczywistości i kształtowania opinii czytelników uwikłanych, tak jak i redaktorzy w zawiłości chylącego się ku upadkowi syste-mu socjalistycznego.

Paulina Szymaniuk

akt dla każdego

radników na różne tematy. Hicks i Schulz współpracowali już wcze-śniej przy takich pozycjach, jak „Fo-tograf ia potraw” i „Fotograf ia wnętrz”.

„Fotografia aktu” zawiera ponad 140 dokładnie opisanych zdjęć róż-nych autorów. Przy fotografiach znajdują się szczegółowe informa-cje techniczne oraz diagramy po-kazujące jak ustawić oświetlenie, by uzyskać pożądany efekt. Poja-wiają się także wskazówki eksper-

reklama

tów i komentarze fotografów. Nie-wątpliwą zaletą książki jest różno-rodność przedstawionych obrazów. Są zarówno akty częściowo zakry-te, erotyczne, abstrakcyjne, jak i akty męskie oraz zdjęcia par. Zapre-zentowane zostały, także liczne techniki oświetlania zdjęć. Począw-szy od światła zastanego, aż po gi-gantyczne softboxy. Dzięki czemu, każdy czytelnik znajdzie rozwiąza-nie odpowiednie dla siebie i na mia-rę swoich możliwości.

Książka nie przedstawia historii aktu, ani dzieł mistrzów gatunku jak Wantuch czy Drtikol . Jest za to zbiór konkretnych porad technicz-nych i rozwiązań kompozycyjnych. To pozycja, która dzięki swojej przejrzystości i łatwości w odbio-rze przyda się zwłaszcza osobom początkującym i tzw. zaawansowa-nym amatorom, ale i profesjonali-ści znajdą w niej ciekawe wskazów-ki i inspiracje.

„Fotografia aktu. stylizacja – techniki – oświetlenie”reger hicks, Frances schultz, steve luckgalaktyka, 2011 384 stron

Weronika Perłowska

Fotografia

„Najgorszy środek antykoncepcyjny”,fot. Hanna Musiałówna

Fotoreportaż z prosektorium, fot. Krzysztof Pawela

Za wolno czytasz kryminały, melodramaty, lektury? Szkolenie „Szybkie czytanie” pomoże. Sprawdź ofertę dla studentów na fsd.edu.pl

www.facebook.com/redakcjaPDF PDF listopad 2011

Fotografia

07

jeff, główny bohater filmu „okno na podwórze” w reżyserii alfreda hitchcocka, jest aktywnym fotogra-fem, który w wyniku wypadku łamie nogę i zostaje unieruchomiony na wózku inwalidzkim. wolny czas spę-dza obserwując swoich sąsiadów z okna mieszkania. maciej Pisuk, po przeprowadzce do warszawy praco-wał przy kilku produkcjach telewi-zyjnych, ale później, jak sam przy-znaje – wypadł z obiegu. zamiesz-kał na prawym brzegu wisły i zaczął robić zdjęcia, koncentrując się na swoim otoczeniu. z dobrym skut-kiem. Debiutował wystawą pod ta-kim samym tytułem, jak wspomnia-ny film, a w tym roku jego zdjęcia prezentowane są w centrum sztuki współczesnej zamek Ujazdowski.

Na wystawie Fotografie z Brzeskiej, można było zauważyć nową estety-kę, którą bardzo świadomie posługu-je się autor. Dużo się zmieniło w jego sposobie portretowania rzeczywi-stości – zrezygnował on z budowa-nia szerokich, reporterskich planów. Zamiast tego znajdujemy się blisko pokazywanej rzeczywistości: ludzi, miejsc, uczuć. Jak przyznaje sam au-tor – wyzwolenie migawki to ostat-ni, na pewno nie najważniejszy etap robienia zdjęcia. To, co odbiorca jest w stanie zobaczyć na odbitce, dzie-je się wcześniej, na etapie poznania i współpracy z osobą portretowaną. On sam został w pełni zaakceptowa-ny przez osoby, obok których od kil-ku lat żyje.

Po obejrzeniu prac Pisuka, przypo-mina się słynny już album Andersa

Maciej Pisuk: scenarzysta, fotograf. Autor m.in. scenariusza do filmu „Jesteś bogiem” - hi-

storii Magika i początków grupy Paktofonika - którego premiera odbędzie się w 2012 roku.

Fotografią zaczął zajmować się po zamieszka-niu na rogu ulic Inżynierskiej i 11 listopada, na

warszawskiej Pradze. W 2006 roku ukończył prowadzony przez Andrzeja Zygmuntowicza i Tadeusza Rolkego kurs fotoreportażu w Insty-tucie Dziennikarstwa UW. Od tamtej pory po-

kazywał swoje zdjęcia m.in. w warszawskiej Zachęcie, Galerii Obok, Aptece Sztuki, czy podczas krakowskiego Miesiąca Fotografii

oraz FotoArt Festivalu w Bielsku-Białej.

Petersena – Cafe Lehmitz. Tam rów-nież młody stażem fotograf doku-mentował środowisko, do którego nie należał od początku. Analogii między fotografami można znaleźć więcej: wchodzenie w środowiska hermetyczne, poszukiwanie szcze-rych emocji i znajdowanie bohate-rów czasów współczesnych w miej-scach, w których media mainstre-amowe są w stanie zaoferować jedy-nie opatrzone klisze.

Zdjęcia Macieja Pisuka wyróżniają się wśród prac polskich twórców. Zbu-dował on własną estetykę w ciągu kil-

ku lat fotografowania. Fakt, że nie traktuje tego zajęcia zarobkowo, po-zwolił mu na pełną swobodę przy re-alizacji. Na wystawie znajdują się po-jedyncze portrety sąsiadów i zdjęcia z odręcznymi podpisami, które budu-ją narrację, rodzaj pamiętnika. Całość dobrze prezentowałaby się w formie albumu, czego autorowi życzę.

Wystawa w Centrum Sztuki Współ-czesnej Zamek Ujazdowski otwarta jest do 16 grudnia.

Michał Dąbrowski

okno na podwórze

08

kultura

Nie znam się na branży winiarskiej, ale dla muzyki 1991 to wyjątkowo dobry rocznik. Nowa dekada, nowy układ sił politycznych, nowa wizja świata i zmiana gustów przy-niosły kilka albumów, które, niezależnie od gatunku, na stałe zapisały się w historii mu-zyki. Queen wydał „innuendo”, red hotsi – „blood sugar sex magic”, jackson pokazał światu „Dangerous”, a guns’n’roses dwu-płytowe „Use your illusion”. jednak czas przypomnieć trzy krążki, których wydanie wiązało się z dużym ryzykiem, a które po-kochały je miliony. Po 20 latach od pierw-szego wydania wznowiono je.

Ścinamy drzewo jozuegoU2 nie miało łatwo. Na salony wkraczały brit-pop i grunge, a Irlandczycy nie pasowali do żadnego z tych nurtów. O ile „Joshua Tree” i „War” były entuzjastycznie przyjęte przez publiczność i media, o tyle „Rattle and Hum” uważano za album nijaki, niepotrzebny. Bono i spółka wyruszyli więc do odradzającego się Berlina, by tam, w pobliżu ruin muru ber-lińskiego, stworzyć nowe nieupolitycznio-ne dzieło.

„Achtung Baby” powstało przy współpra-cy z Brianem Eno i Davidem Bowie. To album emocjonalny, bardziej intymny, personalny. Na świat przyszła w tym czasie córka Bono, za którą bardzo tęsknił, a Edge przeżywał tragedię rozstania z żoną Aislinn. Szczegól-nie rozwód gitarzysty wpłynął na nastrój al-bumu – mroczny i posępny. Wciąż dochodzi-

ło do konfliktów między muzykami, zasta-nawiali się nawet nad rozwiązaniem zespo-łu. Wtedy powstał jeden z najsłynniejszych przebojów grupy – „One”. Przez wielu błęd-nie interpretowany jako romantyczny, tak na-prawdę mówił o cierpieniu, rozstaniu – „We are oneness, but not the same”.

To w pamiętnym 1991 roku Bono przybrał postać Muchy – The Fly ukrytego za komicz-nymi okularami. Jako glamowy egocentryk, sypiący truizmami, odzierał otaczający go świat z obłudy, mówił to, czego jemu same-mu nie wypadało. Sesja nagraniowa trwała ponad rok. W międzyczasie skradziono ta-śmy z nagraniami z Berlina, ale to połowa al-bumu została nagrana w trzy ostatnie tygo-dnie sesji. Publiczność i krytycy przyjęli ten krążek entuzjastycznie.

Ryzyko, jakie podjął zespół bez wątpienia się opłaciło. Romans z elektroniką i nowymi brzmieniami (pomysł Eno i Edge’a), niezapo-

Odgrzewany krwisty befsztyk

www.pdf.edu.pl

mniana trasa koncertowa ZOO TV, nagroda Grammy oraz uznanie widzów - poczwórna platyna w Wielkiej Brytanii (1,2 mln egzem-plarzy) i status ośmiokrotnej (!) platynowej płyty w USA potwierdzają tylko wybitność „Achtung Baby”.

Z okazji dwudziestolecia wydania „Ach-tung Baby” przygotowano dwa specjalne wy-dawnictwa. Pierwsze to kolekcjonerskie wy-danie zremasterowane przez sam zespół, wzbogacone niepublikowanymi dotąd ma-teriałami i filmem dokumentalnym. Nic nad-zwyczajnego, ale fani się ucieszą, a wytwór-nia zarobi krocie.

Drugie wydawnictwo jest o wiele ciekaw-sze. Za zgodą zespołu, zostało opublikowa-ne przez miesięcznik „Q” i można je kupić razem z numerem specjalnym. Wszystkie utwory z „Achtung Baby” są na nowo wyko-nane przez tuzów światowej sceny: Patty Smith, Trent Reznor, Jack White, Garbage, De-peche Mode, Snow Patrol – sama śmietanka. Pomysł był ciekawy i… udany. Mamy bowiem indierockowe klimaty od Brendona Flower-sa („Ultra Violet”), starą dobrą Patty z jej cha-rakterystycznym wokalem, industrialne eks-perymenty Reznora w „Zoo Station”, i zamy-kającego album Jacka White’a, popisujące-go się niebywałymi gitarowymi solówkami (choć wokalnie brzmi momentami jak sklo-nowany Bono). Jedynie Damien Rice mógł sprawić zawód swoją interpretacja „One”. Utwór utracił swoją lotność, tekst już nie jest tak mocny, ujmujący. Rice wykonał to zbyt delikatnie, będąc jakby obok piosenki.

a właśnie, że ważneGrunge to ostatni, wielki gatunek, jaki po-wstał do tej pory. Po nim nie było już nic. Lata osiemdziesiąte pełne były kiczowatej elektroniki i natapirowanych pseudometa-lowych kapel, wzbudzały frustrację mło-dziutkiego wówczas Kurta Cobaina. Chłopak z Seattle, wraz ze swoimi przyjaciółmi, Da-vem Grohlem i Kristem Novoseliciem chcie-li sprzeciwić się brokatowi i lakierowi do włosów. „Śmiejecie się ze mnie, bo jestem inny. Ja śmieję się z was, bo wszyscy jeste-ście tacy sami” - mówił za życia Cobain. Jego styl zdefiniowały wyciągnięte swetry, flane-lowe koszule i przetłuszczone włosy. Bo przecież to nie sceniczny image ich wyrażał, a muzyka, jaką tworzyli. Członkowie Nirva-ny stworzyli coś nowego, niebagatelnego. Zerwali z harmonią, rytmem, nudą.

Na „Nevermind” dokonali rewolucji. Jej symbolem jest otwierające „Smells Like Teen Spirit”. Brudne brzmienie gitary, zmiany tem-pa i świetnie zinterpretowany tekst – to wszystko słusznie uczyniło singiel najsłyn-niejszym utworem dekady. Nikt tak wtedy nie grał. Partie gitarowe z „In Bloom” czy wstęp z „Come As You Are” na stałe wpisały się w kanony rocka. Tekst „Polly” można by śmia-ło interpretować na lekcjach jako poezję. I to nieprawda, że album jest kultowy tylko z po-wodu śmierci Cobaina. Nawet gdyby żył do dziś, wychowując w domowym zaciszu do-rastającą córkę, ”Nevermind” wciąż byłoby uznawane za dzieło kompletne, wybitne.

Do tej pory sprzedano 26 mln egzempla-rzy, krążek trafił na szczyt wszystkich zesta-

wień albumów wszech czasów. I słusznie, bo wygenerował nowy styl i błyskawicznie do-czekał się następców. Pearl Jam dało popis w „Ten”, a Soundgarden zachwyciło w „Bad-motorfinger”. Ale to Cobain i jego „Nieważ-ne” pozostaną numerem jeden. „Nevermind” to album, który zabił własnego twórcę, ale też wprowadził go na muzyczny olimp. Na zawsze pogrzebał kiczowaty „pudel metal” i tony brokatu unoszące się nad sceną. I nie-ważne, że BBC okrzyknęło go „najbardziej przereklamowanym albumem wszech cza-sów”. „Nevermind” na zawsze pozostanie le-gendą lat dziewięćdziesiątych, albumem, który zdefiniował koniec wieku i uratował go przed popową zagładą.

oni skończyli się na kill’em all„Sprzedali się”, „Szmaciarze, idźcie do MTV”, „Już nie jesteście metalami” – mniej więcej w taki sposób reagowali ortodoksyjni fani po premierze „Czarnego Albumu” Metallica w 1991 roku. Oczekiwano, że jeżeli krążek tytułowano nazwą zespołu, to będzie wyjąt-kowy, kontynuujący tradycje „Master of Pup-pets”, w ostry i surowy sposób. A nie był.

Hetfield i spółka przewrócili wszystko do góry nogami, choć z drugiej strony stworzy-li najsłynniejszy metalowy album świata. „Czarny Album” (zwyczajowo nazywany od koloru okładki) promował singiel „Enter Sandman”. Kirk Hammett skomponował do niego jeden z najsłynniejszych riffów w hi-storii, szybko został okrzyknięty „złotym rif-fem”. Choć jest powtarzany bez przerwy przez ponad pięć minut piosenki, to nigdy się nie nudzi.

Każdy utwór mógłby stać się tu hitem. Al-bum ma wiele odniesień kulturowych, co tyl-ko podwyższa jego wartość. W ostrym „Sad But True” Hetfield inspiruje się Anthonym Hopkinsem i jego kreacją w filmie „Magic”. Wspomniane „Enter Sandman” zawiera sło-wa kołysanki. W „Don’t Tread On Me” przy-wołana jest wojna o niepodległość.

Zespół ryzykował. Wolniejsze tempo, gi-tary akustyczne, umieszczenie ballad były sprawdzianem zarówno dla nich jak i dla słu-chaczy – czy tak może jeszcze brzmieć tra-shmetalowa płyta. Jednak to właśnie balla-dy skradły serca publiczności. Któż nie pró-bował zagrać tematu z „Nothing Else Mat-ters”, jednego z niewielu utworów Metalli-ca przypominanego do dziś w stacjach ko-mercyjnych.

Niesłabnącą sławą cieszy się także „Unfor-given”. Urlich postanowił zaburzyć typowy wzór: spokojna zwrotka – mocny refren, co niewątpliwie się opłaciło. W tle dodał jesz-cze motyw autorstwa Ennio Morricone z „Za garść dolarów więcej”. Do „głosu” został wreszcie dopuszczony Newsted. Na „Justi-ce For All” bas był ledwo słyszalny (po śmier-ci Cliffa Burtona, jego następca długo nie mógł znaleźć zaufania wśród zespołu).

Kirk Hammett swoimi popisami udowod-nił, że należy mu się tytuł jednego z najszyb-szych, ale i najlepszych gitarzystów świata. Album nagrywano ponad rok (czego skut-kiem były 3 rozwody), a jego produkcja kosz-towała aż milion dolarów. „Czarny Album” kupiło jak dotąd 22 mln osób (15-krotna pla-tyna), co jest najlepszym wynikiem w histo-rii zespołów trashmetalowych.

Na moskiewski koncert z festiwalowej tra-sy „Monsters Of Rock” przyszło 500 tys. osób (nieoficjalnie mówi się nawet o milionie). Kirk Hammett kiedyś stwierdził: „To jest na-sze Dark Side Of Moon”. Jedno jest pewne, „Metallica” to jedno z najsłynniejszych wy-dawnictw świata, w końcu „Nothing Else Mat-ters” znają nawet skinheadzi.

Od 31 października w sklepach dostępny jest album „Lulu”, wspólne dzieło Metallica i Lou Reeda z Velvet Underground.

Anita Ceglińska

reklama

kultura

09

Po co nam Miłosz?w roku czesława miłosza wydawnic-two znak wydało zbiór „wiersze wszystkie” – przeszło tysiącstroni-cowy owoc siedemdziesięciu lat pracy, który z trudem daje się utrzy-mać w dłoni. To nie książka, a raczej opasła księga.

Opasłe księgi to coś zupełnie nie na dzisiejsze czasy. Opasłe księgi stoją w bibliotekach na najwyższych pół-kach, przydając miejscu powagi i an-tykwarycznego kolorytu. Opasłą księgę zdejmuje się z półki, mrużąc oczy, do których ciśnie się kurz po-krywający ją od wielu lat. Dmucha się w zdobną oprawę, by następnie otworzyć na chybił-trafił i utkwić wzrok w znakach, którymi pokryte są jej tajemniczo szeleszczące stronice. Omiatając wzrokiem tekst, wypatru-je się wpierw ekscentrycznych zdo-bień, zawijasów, bestii rysowanych dawno temu na marginesach. Potem, gdy już przyzwyczai się oczy do nie-codziennego widoku, gdy przekro-czy się pierwsze zasieki znaków – kolczastych drutów strzegących do-stępu do tajemnicy – zaczyna się z wolna wyławiać wystrzępiony przez lata, skruszały i poblakły sens. Wy-czekuje się spotkania z alchemią, zimnego zapachu krypty, rycerzy i

smoków. Zamiast tego natrafia się na zapisy z sądowej rozprawy o kozę, in-wentarz włości mazowieckiego szlachcica albo przepis na dziczyznę ze śliwkami. Przelotny uśmiech na widok tych kilku ciekawostek, a w głębi ducha jednak rozczarowanie, że za zasłoną czaiła się taka jak na-sza, proza życia. Kilka nieistniejących już dziś wyrazów, rzut oka na tę czy ową literkę, o bardziej pękatym niż w Times New Roman brzuszku. Jesz-cze kilka stronic, wertowanych z każ-dą kolejną coraz mniej uważnie i odłoży się opasłą księgę na miejsce z myślą, że przyszło się tu w innej, niecierpiącej zwłoki sprawie.

Tak też zapewne postąpimy ze zbio-rem wierszy Miłosza. Przelecimy (ważne w dzisiejszych czasach sło-wo!) wzrokiem po wersetach, spisie treści, przeklepiemy w myślach je-den czy drugi wiersz. Ujrzymy poetę zamkniętego jak mucha w burszty-nie w słowach i ideach, które zaofe-rowały mu jego czasy, słowach dziś już może nazbyt poetycznych, przy-pominających glazurę wylewaną na twardą jak świąteczne pierniki rze-czywistość – przyprawiających nie-raz o mdłości. Eksponat do gabloty w muzeum wypełnionym wonią świeżego froterowania. Pod spodem

karteczka: Czesław Miłosz – noblista, polski pisarz XX stulecia. Wielkim poetą był.

A może warto byłoby się nad księ-gą Miłosza pochylić? Może ona bo-wiem obdarować nam, dzisiejszym, zdaje się, niedostępną – perspekty-wą uczestniczenia w mijaniu świata. To, jak się zdaje, jest w poezji Miło-sza najcenniejsze. Przez całe swoje długie życie zajmował się przedsta-wianiem chwil, będących tylko punk-cikiem na osi czasu. Rolę poezji wi-dząc w ukazywaniu „błysku skrzydeł jaskółki, która dotknęła głowy Tybe-riusza w określonym punkcie wiecz-ności”, dążył do odczucia własnego zanurzenia w czasie. Pokazywał, że „teraz” musi być dopełnione przez „przedtem” i „potem”, by mogło zo-stać przeżyte w pełni.

Nasza codzienność, do której jeste-śmy przyzwyczajeni, z której w pę-dzie życia czynimy perspektywę ab-solutną, dopiero w zderzeniu z czymś, co przekracza horyzont na-szego rozumienia, staje się zagadką. W nim dopiero to, co „najzwyklejsze, wyjęte z codzienności” zostaje „pod-niesione w scenę do ziemskiej po-dobną i niepodobną” dzięki spojrze-niu na siebie przez pryzmat tego, co przyjdzie po nas. Zdając sobie spra-

wę, że już wkrótce sta-niemy się dla kogoś równie obcy i od-legli jak dla nas jest służąca króla Zygmunta, możemy zapytać o siebie od zewnątrz, ujrzeć naszą codzienną krzątaninę, jako rozpiętą w nieskoń-czonym pochodzie chwil.

Ma to też drugą, poniekąd odwrot-ną, konsekwencję. Zrywając z per-spektywą absolutnego teraz, może-my ujrzeć wszystkie minione światy jako aktualne, ważne i – jak ten, w którym nam wypadło żyć – pełne sensu, który nie pyta o swoje pocho-

dzenie. Historie odsłaniają się nam jako ciąg wydarzeń zwyczajnych, wplątanych w codzienność, zupełnie róż-ną od naszej. Przeszłość, do-piero wtedy, gdy zostanie pomyślana jako Norwidow-skie „dziś, tylko cokolwiek dalej” dotyka swojej istoty.

Miłosz zainteresowałby się rozprawą o kozę, widząc całą niezwykłość, jaką to zdarze-nie zyskuje obserwowane nie tylko z perspektywy czasu, ale i przez pryzmat czasu. Ma-zowiecki szlachcic ze swoim inwentarzem, swoją niezrozu-miałą już dla nas swojskością w świecie, który był i minął, po-przez swą tajemniczą zwy-kłość każe i na naszą zwykłość spojrzeć jak na coś tajemnicze-go i niezrozumiałego. Istnieją-cego ku minięcia i dla minięcia. Jak zapach dziczyzny, zupełnie

nie dla poetyckiego gestu, nie dla upamiętnienia historycznej chwili, a w chwili jednej z wielu, takiej jak inne, zapach wypełniający kuchnię, która jest po to, żeby kiedyś nie być.

czesław miłosz„wiersze wszystkie”znak, maj 20111408 stron

Tomasz Dowbor

www.facebook.com/redakcjaPDF

reklamareklama

10

kultura

chcesz mieć idealną żonę? wychowaj ją so-bie. znajdź najbardziej niewinną z niewin-nych, nieznającą świata niewiastę, zamknij ją w złotej klatce i dokarmiaj codziennie własną wizją rzeczywistości. co jednak, gdy racjonalny plan, mający być tak nieza-wodny i łatwy w realizacji, zacznie się kom-plikować?

,,Szkoła żon” Moliera z Andrzejem Sewe-rynem i Anną Cieślak w rolach głównych to najnowszy spektakl wystawiany na deskach stołecznego Teatru Polskiego. Sztuka ta sprawnie operując przewrotną ironią, bawi i jednocześnie uczy, pokazując na przykła-dzie głównego bohatera – Arnolfa – że je-śli chodzi o tak potężne uczucie jak miłość, nawet najbardziej misterny plan może cał-kowicie obrócić się przeciwko swemu po-mysłodawcy.

Arnolf – starszy i bogaty kawaler, jest cał-kowicie pochłonięty przez obsesję ,,nieby-cia rogaczem” – nade wszystko pragnie uniknąć położenia większości swych kole-gów – zdradzonych i poniżonych przez ko-biety. Postanawia zatem ożenić się z mło-dą i piękną Agnieszką, którą przed laty, jako małą dziewczynkę, wziął na wychowanie. Dziewczyna dorastała w zamknięciu i od-izolowaniu od mężczyzn, by wedle planu – stać się w przyszłości wymarzoną żoną – głupiutką i posłuszną. Żona, jak poucza Ar-nolf, nie może bowiem za dużo i zbyt mą-drze myśleć, a jej zajęcia powinny się ogra-niczać do typowo kobiecych czynności: szy-cia, gotowania, prania i zaspokajania po-trzeb swojego męża.

, ,Szkoła żon” mimo swej komediowej otoczki, dotyka kwestii prawa kobiet do de-cydowania o swym losie. Przełamuje w pe-wien sposób, za pomocą kreacji Agnieszki, stereotypową pozycję kobiety w społeczeń-

wydaliśmy na świat chopina! (…) i słowac-kiego i mickiewicza (…) mamy wawel (…) i słowackiego i mickiewicza (…) sroce spod ogona nie wypadliśmy… Pięć postaci sie-dzi w rzędzie jak w rządzie i debatuje nad żądną władzy, napuszoną, współczesną polskością. co określa dziś nas, Polaków, jeśli nie chopin i wawel i… ciągłe kłótnie o to, kto lepiej rozumie polskość?

Niełatwy tekst jednego z naszych naj-większych współczesnych autorów przed-stawiono w formie nie tylko zjadliwej dla przeciętnego, inteligentnego odbiorcy, ale też w formie idealnie wpasowanej w jego cynizm i ironiczność. Genialny żart słow-ny Gombrowicza w spektaklu Mikołaja Gra-bowskiego, cenionego reżysera i aktora, dopełnia misternie skonstruowany, pełen subtelnego uroku żart sceniczny. Wszyst-

ko, o czym mówi się w spektaklu jest aktu-alne i ważne, a sposób, w jaki się o tym mówi prowokuje do śmiechu. Chwilami to śmiech przez łzy, bo polskość, na którą pa-trzą widzowie „Dzienników” jest , jak pi-sze w „Wyborczej” Joanna Derkaczew, „słodko-gorzka”. Grabowski porusza tak-że problem kościoła i chrześcijaństwa, pro-blem masowości i jednostki, dotyka pojęć takich jak sztuka czy pisarstwo, a w tym wszystkim stara się przemycić charakter autora myśli, Witolda Gombrowicza.

Po premierze w grudniu 2010 roku spek-takl uzyskał nominację do Feliksów War-szawskich za reżyserię oraz dwie nomina-cje dla aktorów – Piotra Adamczyka i Mag-daleny Cieleckiej. Obejrzawszy sztukę czu-ję się zachęcona, by wrócić do twórczości Gombrowicza. Chociażby do rozważań o tym pierwszym robaczku, który nie został uratowany, bo nie starczyło już dla niego przychylności ludzkiego majestatu. Bo zmęczony ratowaniem kilkuset jego po-przedników ludzki majestat zwyczajnie od-wrócił się i odszedł.

„Dzienniki” witold gombrowicz reż. mikołaj grabowskiTeatr imka Premiera: grudzień 2010

Wioletta Wysocka

Nie sroce spod ogona Szkoła ˝on

stwie, której narzucona jest z góry szablo-nowa i nieznosząca żadnych inwencji – rola posłusznej żony. Sztuka ta daje także wi-dzowi niepowtarzalną szansę do zaobser-wowania niezwykłej przemiany, jaką prze-chodzi młoda bohaterka – od głupiutkiej dziewczyny do zdecydowanej i świadomej swoich pragnień kobiety.

Spektakl Teatru Polskiego jest dowodem na nieśmiertelność i niezawodność klasy-ki – wciąż aktualnej jeśli chodzi o zawarte w niej namiętności targające człowiekiem, pragnienia, tak różne i niekiedy niemożli-we do pogodzenia, wachlarz ludzkich cha-rakterów oddanych wiernie przez grę ak-torską na najwyższym poziomie. Znakomi-ta obsada jest bowiem kolejnym powodem, dla którego warto wybrać właśnie tę sztu-kę i umieścić ją w swoim jesiennym reper-tuarze. Nie bez znaczenia pozostaje także fakt, że spektakl ten przygotował dla pol-skich widzów jeden z największych euro-pejskich reżyserów oraz wybitny znawca twórczości Moliera – Jacques Lassalle.

„szkoła żon” molier reż. jacques lassalleTeatr Polski w warszawiepremiera: 15 października 2011

Karolina Sendal

Premiera 19 XI 2011: godz. 19.00Spektakle 20, 24, 25, 26, 27 XI, godz. 19.00

www.pdf.edu.pl

reklama

reklama

kultura

11

Filmowa matrioszkajesień to okres, w którym warsza-wa co chwilę zmienia swoje obli-cza. jej kosmopolityczny charak-ter przeobraża się w egzotyczną aurę Dalekiego wschodu, która z kolei ulatnia się na rzecz chłodne-go powiewu znad rosji.

Wszystko to za sprawą szeregu fe-stiwali filmowych, które na dobre zagościły w salach warszawskich kin. Począwszy od październiko-wego Warszawskiego Festiwalu Filmowego, przez festiwal Pięciu Smaków, aż po Sputnik jesień upły-wa pod znakiem filmów z najbar-dziej odległych zakątków świata. A już niedługo również tych zza miedzy.

Wyzwolenie spod jarzma ZSRR wyzwoliło Polskę również od ro-syjskich filmów. Kojarzone z socre-alizmem i komunistyczną propa-gandą z westchnieniem ulgi zosta-ły odesłane do swojej ojczyzny. Ich nieobecność w polskich kinach przez długie lata nikogo nie mar-twiła, nikt się o nie nie upominał. Jednak wraz z nadejściem nowego tysiąclecia, wymianą pokoleń, po-wiewem świeżości w polskiej i światowej kinematografii oraz zmianą skojarzeń dotyczących Ro-sji lody między sąsiadami zaczęły topnieć. Filmy rosyjskie, od lat cie-szące się rosnącą popularnością w krajach europejskich, ponownie za-witały do Polski i zyskały grono wiernych fanów. Zdystansowane zainteresowanie przerodziło się w fascynację i modę, a zorganizowa-ny w 2007 roku festiwal „Sputnik nad Polską” okazał się przełomem

i wywołał lawinę wydarzeń zwią-zanych z promowaniem i przybli-żaniem rosyjskiej kultury.

„Za oryginalne podejście do te-matu i odwagę w pokazaniu praw-dziwej sytuacji kobiety w świecie, w którym siła kobiet okazuje się być mocniejsza od najsilniejszych mężczyzn”. Tak brzmiało uzasad-nienie jury XXVII WFF, którzy w Konkursie 1-2 przyznali nagrodę filmowi Angeliny Nikonovej „Por-tret o zmierzchu”. Debiut fabular-ny absolwentki nowojorskiej Szko-ły Sztuk Wizualnych to pozbawio-ny moralizatorstwa, opowiedziany z kobiecej perspektywy thriller. Jego bohaterką jest Marina, pani psycholog, która, pogrążona w kry-zysie, dodatkowo musi się zmie-rzyć z traumą po napadzie i gwał-cie, i na nowo zdefiniować własne życie. Film potwierdza to, co pre-zentują w ostatnich latach dzieła młodego pokolenia rosyjskich twórców – w Rosji jest miejsce na rzetelne i autentyczne ukazanie tamtejszej rzeczywistości i społe-czeństwa przy jednoczesnym po-ruszeniu istotnych współcześnie tematów. Wyróżnienie „Portretu o zmierzchu” stało się również do-skonałą reklamą zbliżającego się Festiwalu Filmów Rosyjskich.

W 1957 roku w orbitę wzniósł się pierwszy Sputnik. 17 listopada wy-startuje on po raz piąty w Warsza-wie – jako festiwal filmowy, który przemierzy kilkadziesiąt polskich miast. Jest to niepowtarzalna oka-zja do wszechstronnego zapozna-nia się z dziełami rosyjskiej kine-matografii, która może poszczycić

się ponad stuletnią tradycją. Pod egidą liczby „5”, dla uczczenia ko-lejnej edycji festiwalu, zaprezento-wanych zostanie szereg filmów po-grupowanych w różnorodne, syste-matyzujące program festiwalu sek-cje. „PIĘCIU wspaniałych” to retro-spektywa dzieł pięciu wybitnych twórców, wśród których pojawi się m.in. Aleksander Sokurow, reżyser nagrodzonego w tym roku Złotym Lwem „Fausta” oraz Aleksiej Bała-banow, twórca takich filmów jak „Ładunek 200” czy „Morfina”, sze-roko komentowana podczas III Fe-stiwalu Filmów Rosyjskich. Praw-dziwą ucztą dla koneserów kina bę-dzie sekcja „PIĘĆ niemych filmów”, którym towarzyszyć będzie muzy-ka na żywo oraz pokaz filmów do-kumentalnych z ostatniego stule-cia. Debiutanci wybierający się na projekcje mogą postawić na spraw-dzone i docenione na poprzednich odsłonach festiwalu perełki rosyj-skiego kina, zamknięte pod hasłem „The best of Sputnik”, wśród któ-rych znajdą takie dzieła jak „Biki-niarze”, „Sala numer 6” czy „Jak spędziłem koniec lata” – zdobyw-ca trzech Srebrnych Niedźwiedzi na MFF w Berlinie.

Jesień filmowych festiwali to czas rysowania mapy Warszawy na nowo. Centrum miasta stanowi wtedy Kinoteka, mieszcząca się w Pałacu Kultury i Nauki, który, nota-bene, wzniesiony został jako dar narodu radzieckiego dla Polski, a jego bryła często kojarzona jest z rakietą kosmiczną. Kulturalnymi dzielnicami festiwalowej metropo-lii zostają liczne klubo-kawiarnie.

Tak będzie również podczas V Fe-stiwalu Filmów Rosyjskich. Dzieła kinematografii nie mogą powstać w oderwaniu od kultury i historii kraju, dlatego pokazy filmowe uzu-pełnione zostaną mnóstwem wy-darzeń rozsianych w czasie i prze-strzeni festiwalowej Warszawy. Koncerty połączone z degustacją rosyjskich przekąsek dostarczą niezapomnianych wrażeń aku-stycznych i smakowych. Dla fanów fotografii przygotowano wystawy prezentujące „Legendy szklanego ekranu”, najpiękniejsze kadry z fil-mów, kobiece ikony rosyjskiego kina. Ciekawie zapowiada się rów-nież dodatek do panelu erotyczne-go kina rosyjskiego, którym będzie wystawa „Rosyjska erotyka”. Do-pełnieniem zwiedzania kulturowej odsłony Rosji będą spotkania po-święcone Awangardzie Rosyjskiej, wieczór liryczny z romansem rosyj-skim oraz przedstawienia teatral-ne na podstawie dzieł dramatopi-

sarzy zza wschodniej granicy.Bliskie sąsiedztwo i splecione

losy historyczne przez lata szko-dziły zamiast pomagać wzajem-nym stosunkom. Rosja dalej ma w sobie wiele do odkrycia. Zła pa-mięć ustępuje fascynacji rosyjską duszą. Przy naszej narodowej od-mienności jesteśmy żywo zainte-resowani mentalnością i rzeczywi-stością tego różnorodnego, ogrom-nego kraju. Szczere, bezkompromi-sowe filmy o współczesnym życiu Rosjan to być może pierwszy, ale ważny krok w poznawaniu tamtej-szej kultury. Sputnik, jako most łą-czący Polskę i Rosję, jest świetną szansą na przełamanie stereoty-pów. I przejście na drugą stronę bez uprzedzeń.

szczegóły i program: sputnikfestiwal.pl

Klaudia Lis

Technikę 3D nauczyłam się traktować z przy-mrużeniem oka. Twórcy korzystają z niej stan-dardowo. w filmie zazwyczaj pojawia się kil-ka trików podkręcających akcję, widok zapie-rający dech w piersiach, czasem straszą nas stwory wychylające się z ekranu.

Wim Wenders, reżyser „Piny” pokazuje, że to jeszcze nieodkryte i niedocenione w sztuce, nowe narzędzie wyrazu. Żaden z widzów przed obejrzeniem tego ascetycznego dokumental-no-biograficznego musicalu nie spodziewał się takiego poruszenia. Tancerze wuppertalskie-go teatru, w których tworzyła główna bohater-ka filmu – Pina Bausch, nie muszą zaskakiwać ekwilibrystycznymi umiejętnościami, podąża-ją jedynie za główną myślą swojej mistrzyni: Nie interesuje mnie to, jak porusza się człowiek, ale co porusza.

Musical, jak twierdzi jego reżyser, jest hoł-dem złożonym słynnej choreografce, znanej z nowego języka tańca: To głęboki ukłon dla pięk-na, jakie wydała na świat. Pina Bausch przez niemal pół wieku rozwijała i przeobrażała sce-nę tanecznego teatru w Niemczech, wpływa-jąc na kształt także światowych prądów tego gatunku. W jednym z nieczęsto udzielanych wywiadów, podsumowała swoją twórczość w taki sposób – „Zawsze chodziło i chodzi mi tyl-ko o to jak mogę wyrazić to, co czuję?”.

Dokument poświęcony Pinie składa się z se-kwencji luźno powiązanych, zarchiwizowanych nagrań z dawnych przedstawień choreograf-ki, a także pojedynczych układów i obszernych części spektakli, granych nadal na żywo w Tanz-theater Wuppertal. Pomiędzy kolejnymi sce-nami wypowiadają się krótko w ojczystych dla siebie językach związani z nią tancerze. Przy-wołują pełne wzruszeń wspomnienia, opowia-

dają o swoich ułomnościach i problemach. Ich osobowości i uczucia poznajemy dopiero chwi-lę później, w czasie kilkuminutowych, indywi-dualnych scen tanecznych. To dzięki nim sztu-ka przenosi się z desek teatralnych w piękną, ale i zurbanizowaną scenerię Zagłębia Ruhry. Zieleń doskonale współgra tutaj z przestrze-nią, której potrzebują artyści do zapełnienia obrazu ich abstrakcyjnymi ruchami.

Opisując musical nie można zapomnieć oczy-wiście o samych tancerzach. W rzeczywistości to oni przykuwają uwagę publiczności. Ich styl, na który ogromny wpływ miała oczywiście

Jak mog´wyraziç to, co czuj´?

www.facebook.com/redakcjaPDF

„Portret o zmierzchu” Angeliny Nikonovej został nagrodzony podczas 27. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. To niejako zapowiedź 5. festi-walu filmów rosyjskich Sputnik, gdzie również będzie pokazywany.

sama Pina Bausch, obezwładnia szczerością. Ci ludzie obnażają się duchowo przed widow-nią. Jednocześnie doskonale potrafią panować nad swoim ciałem, zmieniając je i swoją oso-bowość, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, drgnieniem kilku mięśni. Takie odczu-cia potęguje oczywiście technika 3D, która po-zwala na głębokie i kilku perspektywiczne spojrzenie na obraz. Reżyserowi zależy, aby-śmy poczuli się jak na widowni wuppertalskie-go teatru, jednocześnie pozwala mieć nam wra-żenie bezpośredniego, bliskiego kontaktu z tancerzami.

„Pina” jest udanym eksperymentem łączącym kino i teatr, być może dziełem rewolucyjnym. Długoletnia ciężka praca, ogromne doświad-czenie zespołu zdobyte na deskach ekspery-mentalnego teatru zaprocentowało. Wpływ „Piny” na kino może okazać się równie ogrom-ny, jak twórczość Piny jako choreografki.

„Pina”, reż. win wendersprodukcja: Francja/Niemcypremiera: 21 października 2011

Agnieszka Plister

PDF listopad 2011 www.pdf.edu.pl

Portrety przedstawiają moich kole-gów i koleżanki z klasy. Są wśród nich: osoba chorująca na depresję kliniczną, były mnich, kucharz we-getariański, sprzedawca biletów na imprezy sportowe, artystka, emeryt, biznesmen i jeszcze ta jedna osoba, o której nie wiem właściwie nic kon-kretnego. Jak trafiliśmy do jednej klasy? To dzięki wyjątkowej szkole i wyjątkowemu systemowi eduka-cji. Rørvig Folkehøjskole jest jedną z tradycyjnych duńskich „szkół lu-dowych”.

Rørvig leży na wyspie Zelandii. To miejscowość letniskowa, która przez większą część roku jest niemal wy-marła. W budynku, który zajmuje szkoła, był niegdyś hotel. Król Chri-stian X, który miał tu swój apartament, prawdopodobnie docenił malowni-czość okolicy – w pobliżu znajduje się jezioro Dybesø i zatoka Kattegat, a wokół rozpościerają się liczne lasy.

Za twórcę „szkół ludowych” uważa się Nikolaia Grundtviga, duńskiego pi-sarza i poetę, a także pastora i filozo-fa, który w XIX wieku założył szkołę mającą za zadanie edukację młodzie-ży chłopskiej. Mało kto pamięta, że i w Polsce powstawały niegdyś tak zwane „uniwersytety ludowe”.

Dziś jednak, zarówno w Danii, jak i w innych państwach skandynaw-skich, szkoły te stawiają sobie nie-

12

co inne cele – „find det, du er god til”, czyli „odkryj w czym jesteś do-bry”. Oferta kierowana jest więc szczególnie do młodzieży, która po-trzebuje pomocy w wyborze odpo-wiedniej ścieżki edukacji. Oprócz tego starają się być miejscem, w któ-rym można spotkać ludzi pochodzą-cych z bardzo różnych środowisk.

Do Rørvig Folkehøjskole po raz pierwszy przyjechałem w 2009 roku. Powitała mnie Karin. Nie zna-ła ani słowa po angielsku i zacho-wywała się co najmniej ekscentrycz-nie. Hall pachniał kadzidełkiem, a udekorowany był na sposób indyj-ski. „Dom wariatów” – pomyślałem i chciałem uciekać. Dziś Karin nosi imię Robin i jest mężczyzną, a ja pla-nuję po raz czwarty odwiedzić szko-łę, w której poznałem także wielu innych niebanalnych, i po prostu by-strych ludzi. Pewnie znów z moim szkockim i buddyjskim nauczycie-lem rysunku, Paulem, poszlibyśmy na przechadzkę wokół jeziora. Bir-ger, wielki dziwak i nie mniejszy ar-tysta, powiedział kiedyś o naszym znajomym Eriku: „Chciał rzucić szko-łę i podróżować po świecie, a wró-cił po trzech dniach. To musiał być bardzo mały świat”. Albo bardzo cie-kawa szkoła.

tekst i zdjęcia: Karol Leon Pantelewicz

moja klasa


Top Related