pratchett terry - kolor magii

Upload: katarzyna-kowal

Post on 15-Jul-2015

153 views

Category:

Documents


5 download

TRANSCRIPT

TERRY PRATCHETT

Kolor Magii

PROLOG W odlegym, troch ju zuytym ukadzie wsprzdnych, na paszczynie astralnej, ktra nigdy nie bya szczeglnie paska, skbiona mgieka gwiazd rozstpu]e si z wolna... Spjrzcie... Wielki ATuin, w, zblia si pync powoli przez midzygwiezdn otcha. Wodorowy szron pokrywa jego cikie petwy, przedwieczn skorup wyobiy kratery meteorw. Oczami wielkimi jak morza, przesonitymi bielmem i pyem asteroidw, spoglda nieruchomo w Cel. Mzgiem wikszym ni miasto, z geologiczn powolnoci myli tylko o Ciarze. Spory uamek ciaru mona oczywicie przypisa Berilii, Tubulowi, Wielkiemu TPhonowi i Jerakeenowi, czterem gigantycznym soniom. Na ich spalonych gwiazdami, szerokich barkach spoczywa krg wiata, na caym obwodzie otoczony girland wodospadu, a od gry przykryty jasnobkitn kopu Niebios. Astropsychologia do dzi nie ustalia, o czym myl sonie. Wielki w by jedynie hipotez - do dnia, gdy niedue, tajemnicze krlestwo Krull, w ktrym najblisze krawdzi gry wystaj poza Kracowy Wodospad, na czubku najbardziej przepastnego urwiska zbudowao rusztowanie z systemem blokw. Stamtd, w mosinym pojedzie o kwarcowych oknach, opuszczono za Krawd kilku obserwatorw, by zajrzeli pod zason mgie. Ci dawni astrozoologowie, cignici z powrotem przez ogromne zaprzgi niewolnikw, dostarczyli wielu informacji o naturze i ksztacie ATuina oraz soni. Nie rozwizali jednak fundamentalnych problemw natury i celu Wszechwiata. Na przykad: jakiej pci jest ATuin? Astrozoologowie stwierdzili autorytatywnie, e pki nie powstanie wiksze i mocniejsze rusztowanie dla pojazdu badajcego gboki kosmos, odpowiedzi na to kluczowe pytanie nie poznamy. Tymczasem mona jedynie spekulowa na temat ogldanej przestrzeni.

Istniaa na przykad teoria, e ATuin przyby znikd i bdzie czoga si jednostajnie lub te jednostajnie czapa donikd, a do koca czasu. Teoria ta wrd uczonych cieszya si du popularnoci. Alternatywny pogld, przedkadany przez ludzi bardziej religijnej natury, gosi, e A'Tuin poda od Miejsca Lgu po Czas Rui, jak zreszt wszystkie gwiazdy na niebie, take bez wtpienia dwigane przez ogromne wie. Kiedy wie dotr do celu, zaczn kopulowa krtko i namitnie, po raz pierwszy i jedyny. Z tego ognistego poczenia narodz si nowe wie i ponios nowe wiaty. Hipoteza ta znana bya pod nazw teorii Wielkiego Wybuchu. I tak zdarzyo si, e mody kosmowioznawca z frakcji Rwnego Czapania testowa nowy teleskop. Mia nadziej z jego pomoc dokona precyzyjnego pomiaru albeda prawego oka Wielkiego ATuina. Owego historycznego wieczoru, jako pierwszy czowiek z zewntrz, dojrza po stronie osi kby dymu z poaru najstarszego miasta na wiecie. Pniej tak gboko pogry si w badaniach, e zupenie o tym zapomnia. Niemniej on by pierwszy. Ale nie jedyny...

KOLOR MAGII W podwjnym miecie Ankh-Morpork szala ogie. Tam, gdzie lizn Dzielnic Magw, pon niebiesko i zielono, przetykany nawet iskrami smego koloru, oktaryny. W miejscu, gdzie jego zwiadowcy znajdywali kadzie i skady oliwy przy ulicy kupcw, posuwa si seriami jaskrawych fontann i eksplozji; przy ulicach wytwrcw perfum pon sodko, a kiedy dotyka wizek rzadkich, wysuszonych zi w magazynach zielarzy, ludzie wpadali w obd i mwili o Bogu. Pona ju cala biedniejsza cz Morpork. Bogatsi, godniejsi mieszkacy Ankh, na drugim brzegu rzeki, reagowali na sytuacj z bezprzykadn odwag, gorczkowo burzc mosty. Ale w dokach Morpork gorzay ju wesoo statki wyadowane ziarnem, bawen, drewnem i uszczelniane smo. Cumy spony na popi, a statki na fali odpywu ruszay przez rzek Ankh i niby tonce wietliki spyway ku morzu, podpalajc po drodze nadbrzene paace i altany. Zreszt i tak iskry egloway z wiatrem i opaday daleko za rzek, w cichych ogrodach i wrd stogw siana. Dym z tego ogromnego, wspaniaego poaru unosi si na cae mile w gr, rzebion wiatrem czarn kolumn, widoczn w najdalszych zaktkach dysku. Robi niezwykle silne wraenie, ogldany z chodnego, mrocznego wzgrza o kilka mil dalej. Stojce tam dwie postacie obserwoway wszystko z wyranym zainteresowaniem. Wyszy z tej dwjki u udko kurczaka, wsparty na mieczu odrobin tylko krtszym od mczyzny redniego wzrostu. Gdyby nie promieniujca od niego aura czujnoci i inteligencji, mona by uzna, e jest barbarzyc z osiowych pustkowi. Jego towarzysz by o wiele niszy, od stp do gw otulony brzowym

paszczem. Pniej, gdy bdzie mia okazj si poruszy, zobaczymy, e stpa lekko jak kot. Od dwudziestu minut obaj waciwie milczeli, jeli nie liczy krtkiej i nie rozstrzygnitej ktni, czy niedawny, wyjtkowo potny wybuch nastpi w magazynie oliwy, czy te w pracowni Kerible Zaklinacza. Stawk byy pienidze. Potny mczyzna obgryz wreszcie ko i ze smutnym umiechem rzuci j w traw. - Znikaj te wskie alejki - westchn. - Lubiem je. - I skarbce - mrukn niszy. Po czym doda z namysem: - Ciekawe, czy klejnoty si pal. Podobno pochodz od wgla. - Tyle zota... topi si i spywa rynsztokami. - Wyszy zignorowa rozterki towarzysza. - I to wino wrzce w beczkach. - Byy tam szczury - zauway niszy. - Szczury, owszem, musz przyzna. - Niezbyt przyjemne miejsce w rodku lata. - To take. Ale nie mona stumi uczucia... hm, przelotnego... Przycich na moment i nagle umiechn si. - Staremu Fredorowi z Karmazynowej Pijawki bylimy winni osiem sztuk srebra. Niszy pokiwa gow. Umilkli znowu? Nowe eksplozje wykreliy czerwon lini w ciemnej, jak dotd, czci najwspanialszego miasta wiata. Po chwili wyszy poruszy si niespokojnie. - asico... - No? - Ciekawe, kto to zrobi. Niszy z mczyzn, znany jako asica, nie odpowiedzia. Obserwowa drog zalan pomaraczowym blaskiem. Niewielu uciekinierw tdy przeszo, poniewa Brama Deosil jako jedna z pierwszych runa wrd gradu rozgrzanych do biaoci gowni. Teraz jednak zbliaa si jaka para. Oczy asicy, zawsze najbystrzejsze w pmroku i pwietle, rozpoznay sylwetki dwch

jedcw i jakiego niskiego zwierzcia midzy nimi. Z pewnoci bogaty kupiec, uciekajcy z tyloma skarbami, ile tylko wpado mu w drce ze strachu donie. To wanie obwieci asica swemu towarzyszowi, ktry powiedzia z westchnieniem: - Nie przystoi nam rozbjnicze rzemioso. Ale, jak sam mwisz, czasy s cikie i nie ma co liczy na mikkie oa. Chwyci swj miecz, a kiedy zbliy si pierwszy z jedcw, zastpi mu drog. Unis do i rozcign usta w umiechu skalkulowanym tak, by uspokaja, a jednoczenie grozi. - Przepraszam pana bardzo... - zacz. Jedziec cign cugle i odrzuci z gowy kaptur. Wysoki barbarzyca zobaczy twarz poznaczon plamami powierzchownych oparze i zdobn w kpki przypalonej brody. Nawet brwi znikny. - Odczep si - burkna twarz. - Jeste Bravd Osianin, zgadza si? *** W tym miejscu warto moe wtrci kilka sw na temat geografii i kosmologii dysku. Na dysku rozrniamy, oczywicie, dwa podstawowe kierunki: osiowy i krawdziowy. Poniewa jednak dysk wiruje z szybkoci jednego obrotu na osiemset dni (w celu rwnego rozoenia ciaru midzy podtrzymujce go gruboskrne bestie, jak stwierdzi Reforgule z Krulla), wyrnia si take dwa kierunki pomniejsze: obrotowy i opaczny. Mae soce orbitujce wok dysku utrzymuje niezmienn trajektori, a majestatyczny dysk krci si pod nim, atwo wic poj, e rok skada si tu nie z czterech, a z omiu pr. Lata to okresy, kiedy soce wschodzi lub zachodzi w najbliszym punkcie Krawdzi; zimy nastpuj, kiedy wschodzi lub zachodzi w punkcie oddalonym o mniej wicej dziewidziesit stopni luku. Tym samym w krainach wok Okrgego Morza rok zaczyna si od Nocy Strzeenia Wiedm, postpuje poprzez Prim Wiosenn do pierwszego dnia lata (Wigilia Pomniejszych Bstw) i dalej do Primy Jesiennej, mija powk roku w dniu Okrupywu, nastpnie Zimow

Secund (zwan te Obrazim, poniewa soce wschodzi wtedy w kierunku obrotowym dysku). Dalej nastpuje Wiosennna Secunda, a Lato Dwa depcze jej po pitach. Trzy czwarte roku mija w noc Zakow, jedyn noc w roku, kiedy - wedug legendy - wszystkie wiedmy, czarownicy i duchy zalegaj w kach. Opadajce licie i mrone noce podaj z wolna ku Przeciwobrazimie i nowej Nocy Strzeenia Wiedm, spoczywajcej jak klejnot w jej sercu. Poniewa sabe sionce nigdy nie dogrzewa Osi, ziemie wok niej skuwa wieczna zmarzlina. Krawd, z drugiej strony, to region gorcych wysp i sonecznych dni. Tydzie dysku skada si naturalnie z omiu dni, a w widmie wiata wystpuje osiem kolorw. Osiem to liczba majca na dysku istotne znaczenie okultystyczne i nigdy, ale to nigdy nie moe jej wypowiedzie mag. Nie jest cakiem oczywiste, dlaczego waciwie wszystko powysze zachodzi. Pomaga jednak zrozumie, czemu bogw na dysku nie tyk czci si, co obwinia. Bravd poj, e odebrano mu inicjatyw. - Po prostu zniknij std, dobrze? - poprosi jedziec. - W tej chwili nie mam dla ciebie czasu. Czy to jasne? - Rozejrza si i doda: - To samo dotyczy twego ciemnolubnego, zapchlonego towarzysza, gdziekolwiek si teraz ukrywa. asica podszed do konia i spojrza na zmitoszonego jedca. - To przecie mag Rincewind, nieprawda? - zawoa radonie, rwnoczenie notujc w pamici wygoszony przez przybysza opis wasnej osoby. Zemci si w wolnej chwili. - Miaem wraenie, e poznaj ten gos. Bravd splun i schowa miecz. Zwykle nie opacao si zaczepia magw- rzadko mieli przy sobie jakie skarby warte poniesionych trudw. - Bezczelnie gada jak na rynsztokowego maga - mrukn. - Nie zrozumielicie - odpar zmczonym tonem jedziec. -Boj si was tak bardzo, e krgosup mam jak z galarety. Ale w tej chwili cierpi na przedawkowanie grozy. Kiedy mi to minie, znajd czas, eby si was przyzwoicie przestraszy.

asica wycign rk w kierunku poncego miasta. - Przeszlicie przez ogie? - zapyta. Mag przetar oczy poparzon doni. - Byem tam, kiedy to si zaczo. Widzicie go? Tego z tyu? -wskaza swego towarzysza podry, ktry powoli zblia si, wykorzystujc metod jazdy polegajc na spadaniu co i rusz z sioda. - Co z nim? - zdziwi si asica. - To wszystko przez niego - odpar krtko Rincewind. Bravd i asica spojrzeli na obcego, ktry podskakiwa wanie zjedna nog w strzemieniu. - Podpalacz, co? - mrukn w kocu Bravd. - Nie. W kadym razie niezupenie. Powiedzmy, e gdyby nadciga cakowity i absolutny chaos, on w mokrym miedzianym pancerzu stanby na szczycie wzgrza w czasie burzy z piorunami i wrzeszcza: Wszyscy bogowie to bkarty!" Macie co do jedzenia? - Znajdzie si par kurczakw- odpar asica. -Wymienimy je za opowie. - Jak mu na imi? - wtrci Bravd, ktry zwykle nie nada za konwersacj. - Dwukwiat. - Dwukwiat? Zabawnie. - To jeszcze nic. - Mag zeskoczy z sioda. - Kurczaki, mwie? - Smaone - odpar asica. Mag jkn. - Co mi przypomina... - asica pstrykn palcami. -Jakie, bo ja wiem... p godziny temu nastpi bardzo silny wybuch... - To wylecia w powietrze magazyn oliwy. - Rincewind zadra na wspomnienie pomiennego deszczu. asica obejrza si i umiechn znaczco do towarzysza, ktry burkn co pod nosem i wrczy mu wyjt z sakiewki monet. A potem od strony drogi rozleg si urwany nagle wrzask. Zajty kurczciem Rincewind nie odwrci gowy. -Jazda konna to jedna z tych umiejtnoci, ktrych nie opanowa stwierdzi. Po czym zesztywnia, jakby trafiony w gow nieoczekiwanym wspomnieniem i z cichym jkiem grozy pogna w mrok. Kiedy wrci, z

ramienia zwisa mu bezwadnie osobnik zwany Dwukwiatem. By niski i chudy, ubrany dziwacznie w par sigajcych kolan bryczesw oraz koszul o kolorach tak jaskrawych i niedopasowanych, e nawet w pmroku raziy wyczulone oczy asicy. - Na dotyk koci ma cae - oceni Rincewind. Dysza ciko. Bravd mrugn do asicy i odszed, by zbada ksztat, ktry obaj uznali za juczne zwierz. - Lepiej nie prbuj - rzuci mag, nie odrywajc wzroku od nieprzytomnego Dwukwiata. - Wierz mi. Moc go ochrania. - Zaklcie? - asica przykucn. - Nieee... Ale jaka magia. Tak myl. Nie cakiem zwyczajna. To znaczy, moe zmienia zoto w mied, kiedy jednoczenie to cigle zoto. Czyni ludzi bogaczami niszczc ich wasno, pozwala sabym bez lku wchodzi pomidzy zodziei, przebija najmocniejsze drzwi, by sign do najsilniej strzeonych skarbcw. Nawet teraz trzyma mnie w niewoli: musz chcc nie chcc poda za tym wariatem i chroni go od za. Jest silniejsza od ciebie, Bravdzie. Myl nawet, e sprytniejsza ni ty, asico. - Jak zatem zwie si ta potna magia? Rincewind wzruszy ramionami. - W naszym jzyku nazywa si odbity-gos-podziemnych-duchw. Macie troch wina? - Wiedz, e jeli idzie o magi, to znam pewne sztuczki -rzek asica. - Nie dalej jak zeszego rokuj sam, wspomagany przez tego oto mego przyjaciela, odebraem synnemu z potgi Arcymagowi z Ymitury jego lask, pas i ycie, mniej wicej w takiej wanie kolejnoci. Nie obawiam si owego odbitego-glosu-podziemnych-duchw, o ktrym mwisz. Jednake doda - pobudzie moj ciekawo. Zechcesz moe opowiedzie co wicej? Bravd rzuci okiem na ciemn plam na drodze. Bya teraz bliej i widzia j wyraniej w sabym blasku przedwitu. Wygldaa zupenie jak... - Skrzynia z nogami? - sprbowa zgadn. - Opowiem wam o tym - obieca Rincewind. - To znaczy, jeli macie wino.

Daleko w dolinie rozleg si grzmot, a potem syk. Kto rozsdniejszy od innych rozkaza, by zatrzasn wielkie odrzwia przegradzajce koryto Ankh w miejscu, gdzie opuszczaa podwjne miasto. Pozbawiona zwykego ujcia rzeka wystpia z brzegw i zalewaa pustoszone poarem ulice. Wkrtce kontynent ognia sta si archipelagiem wysepek, coraz mniejszych w miar jak podnosia si ciemna fala. A ponad miastem oparw i dymu wzleciaa skbiona chmura pary i zakrya gwiazdy. asica uzna, e wyglda jak jaki ciemny grzyb. *** Podwjne miasto zoone z dumnego Ankh i zapowietrzonego Morpork, ktrego odbiciami zaledwie s wszystkie inne miasta w czasie i przestrzeni, w swej dugiej i ciekawej historii przetrwao ju wiele klsk. Zawsze powstawao, by rozkwitn na nowo. Podobnie poar i wkrtce po nim powd, ktra zniszczya wszystko, co pozostao niepalnego, dodajc przy tym ocalecom do licznych uciliwoci szczeglnie przenikliwy fetor, w adnym razie nie oznaczay koca metropolii. Byy raczej ognistym znakiem przestankowym, wglowym przecinkiem czy salamandrowym rednikiem w nieprzerwanej opowieci. Kilka dni przed opisanymi zdarzeniami, z porannym przypywem dotar korytem Ankh do miasta pewien statek. Zacumowa wrd wielu innych w labiryncie nabrzey i basenw przy brzegu Morpork. Wiz adunek rowych pere, mlecznych orzechw i pumeksu, kilka oficjalnych listw do patrycjusza Ankh i pasaera. Wanie w pasaer zwrci na siebie uwag lepego Hugha, jednego z ebrakw penicych rann sub przy Basenie Perowym. Hugh szturchn pod ebro Kulawego Wa i bez sowa wycign rk. Przybysz sta na kei i przyglda si, jak kilku marynarzy z wysikiem znosi po trapie wielk, okut mosidzem skrzyni. Obok sta inny mczyzna, najwyraniej kapitan. Dzielny eglarz roztacza - kady nerw ciaa lepego Hugha, wibrujcy zwykle w obecnoci nawet odrobiny zanieczyszczonego zota z odlegoci pidziesiciu krokw, wrzeszcza o tym do jego mzgu - roztacza aur kogo, kto spodziewa si szybkiego

wzbogacenia. I rzeczywicie; kiedy skrzynia stana na bruku, obcy sign do sakiewki i bysna moneta. Kilka monet. Zotych. Ciao lepego Hugha drao jak leszczynowa rdka nad y wodn. ebrak gwizdn pod nosem i raz jeszcze szturchnwszy Kulawego Wa, posa go biegiem w poblisk alejk i dalej, ku sercu miasta. Kapitan wrci na statek, a nieco oszoomiony przybysz pozosta na nabrzeu. lepy Hugh chwyci swj ebraczy kubek i z przymilnym umiechem przeszed przez ulic. Widzc go, obcy sign nerwowo do pasa. - Dzie dobry szanownemu panu - zacz Hugh i nagle spojrza prosto w twarz o czterech oczach. Odwrci si, gotw do ucieczki. - ! - powiedzia obcy i chwyci go za rami. Hugh sysza, jak miej si z niego stoczeni na burcie marynarze. Rwnoczenie jego wyspecjalizowane zmysy wykryy odurzajcy zapach pienidzy. Zamar. Obcy puci go i zacz wertowa wyjt zza pasa ma czarn ksieczk. - Witam - powiedzia. - Co? - zdumia si Hugh. Twarz przybysza nie wyraaa niczego. - Witam? - powtrzy goniej ni to konieczne i tak starannie, e Hugh sysza niemal, jak samogoski z brzkiem wskakuj na miejsca. - Ja te witam - odpar. Obcy umiechn si szeroko i raz jeszcze sign do sakiewki. Tym razem jego do powrcia dzierc du zot monet. Szczerze mwic, bya nawet troch wiksza od 8000-dolarowej ankhiaskiej korony i miaa jaki dziwny rysunek. Przemawiaa jednak do umysu Hugha jzykiem, ktry doskonale rozumia. Mj obecny waciciel, powia, potrzebuje pomocy i wsparcia. Czemu ich nie udzielisz, ebymy ty i ja -mogli potem pj gdzie i razem si zabawi? Subtelne zmiany w posturze ebraka sprawiy, e obcy poczu si swobodniej. Znowu zajrza do ksieczki. Pragn dotrze do hotelu, tawerny, noclegowni, zajazdu, schroniska, karawanseraju - oznajmi.

- Co? Do wszystkich na raz? - zdumia si Hugh. - ? - odpowiedzia obcy. Hugh zdawa sobie spraw, e wok zebra si ju tumek handlarek ryb, zbieraczy muszli i zwykych gapiw. Wszyscy zaciekawieniem obserwowali jego rozmwc. - Znam niez tawern - rzek. - Wystarczy? Nie mg znie myli o zotej monecie znikajcej z j ego ycia. Zatrzyma t jedn, choby Ymor skonfiskowa wszystkie pozostae. A wielki kufer, bdcy gwnym elementem bagau przybysza, wyglda na peen zota. Czterooki obcy zajrza do ksiki. - Pragn dotrze do hotelu, miejsca odpoczynku, tawerny... - Tak, wiem. Chodmy zatem - przerwa pospiesznie Hugh. Porwa jeden z tobokw i szybko ruszy przed siebie. Po chwili wahania obcy pomaszerowa za nim. Klucz myli pyn wolno przez umys ebraka. Szczcie mu sprzyjao, skoro ten nowo przybyy tak atwo pozwoli si zaprowadzi pod Rozbity Bben". Ymor pewnie nie poskpi nagrody. A jednak co w nieznajomym budzio niepokj mimo jego oczywistej agodnoci. I Hugh w aden sposb nie mg rozstrzygn, co to takiego. Na pewno nie ta dodatkowa para oczu, cho istotnie dziwaczna. Chodzio o co innego. Obejrza si. Niski przybysz kroczy wolno rodkiem ulicy i rozglda si z wyranym zaciekawieniem. A potem Hugh zobaczy co, co niemal odebrao mu rozum. Wielki drewniany kufer, ktry ostatnio sta spokojnie na nabrzeu, teraz poda za swym panem, koyszc si przy tym lekko. Powoli, by gwatowny ruch nie odebra mu kruchej wadzy nad wasnymi nogami, Hugh pochyli si, by zajrze pod dno skrzyni. Byo tam mnstwo maych nek. Hugh odwrci si bardzo powoli i ostronie, z rozwag pomaszerowa pod Rozbity Bben".

*** - Dziwne - mrukn Ymor. - Mia tak wielk drewnian skrzyni - doda Kulawy Wa. - Musi by kupcem albo szpiegiem - stwierdzi Ymor. Z trzymanego w rku kotleta oderwa i rzuci w powietrze kawaek misa. Pocisk nie zdy osign wierzchoka uku, gdy czarny ksztat wynurzy si z cienia w kcie pod sufitem i zanurkowa, chwytajc smakoyk w powietrzu. - Kupiec albo szpieg-powtrzy Ymor. -Wolabym szpiega. Szpieg opaca si podwjnie, bo zawsze jest za niego jaka nagroda. Co o tym mylisz, Withel? Siedzcy naprzeciw drugi najwikszy zodziej Ankh-Morpork przymkn jedyne oko i wzruszy ramionami. - Sprawdziem statek - oznajmi. - To niezaleny handlarz. Czasem robi rejsy do Brunatnych Wysp. Ludzie tam to zwyczajne dzikusy. Nie maj pojcia o szpiegach, a kupcw pewnie zjadaj. - On przypomina kupca - wtrci Wa. - Chocia niezbyt gruby. Przy oknie zaopotay skrzyda. Ymor podnis swe cielsko, przeszed przez sal i wrci z duym krukiem na rku. Kiedy odczepi przywizan do apy kapsu, ptak odlecia do swych pobratymcw ukrytych midzy krokwiami. Withel spoglda za nim bez sympatii. Kruki Ymora byy nieodmiennie lojalne wobec swego pana. Lojalne do tego stopnia, e jedyna prba Withela, by awansowa do rangi najwikszego zodzieja w AnkhMorpork, kosztowaa praw rk ich pana lewe oko. Ale nie ycie. Ymor nigdy nie wini ludzi za ich ambicje. - B12 - oznajmi Ymor. Odrzuci kapsuk i rozwin ukryty w niej mikroskopijny pergamin. - Gorrin Kot - wyjani odruchowo Withel. - Na stanowisku w wiey z gongiem przy wityni Pomniejszych Bstw. - Donosi, e Hugh prowadzi naszego przybysza pod Rozbity Bben". To dobrze. Grubas jest... chyba... naszym przyjacielem? - Tak - potwierdzi Withel. - Jeli wie, co mu si opaca. - Wrd jego klientw znalaz si ostatnio i twj czowiek, ten Gorrin doda uprzejmie Ymor. - Pisze tu bowiem o skrzyni na nogach, jeli

prawidowo odczytaem jego gryzmoy. - Spojrza na Withela ponad brzegiem kartki. Withel spuci wzrok. - Poniesie kar - odpar krtko. Siedzia rozparty nonszalancko, w swym czarnym stroju przywodzc na myl pum znad Krawdzi, zaczajon wrd konarw w dungli. Wa uzna, e Gorrin ze wityni Pomniejszych Bstw wkrtce doczy do tych drobnych bokw w licznych wymiarach Zawiata. A by Wa duny trzy miedziaki. Ymor zmi kartk i cisn j do kta. - Sdz, Withel, e niedugo zajrzymy pod Rozbity Bben". Moe sprbujemy te owego piwa, ktremu twoi ludzie nie potrafi si oprze. Withel nie odpowiedzia. Penienie funkcji prawej rki Ymora przypominao chostanie na mier perfumowanymi sznurowadami. *** W podwjnym miecie Ankh-Morpork, najwspanialszym ze wszystkich miast wok Okrgego Morza, dziaay liczne gangi, zodziejskie gildie, syndykaty i tym podobne organizacje. By to jeden z gwnych powodw jego bogactwa. Wiksza cz ubogich obywateli z opacznego brzegu rzeki, zamieszkujcych labirynt uliczek Morpork, powikszaa swe skromne dochody wiadczc drobne usugi dla tego czy owego ze wspzawodniczcych gangw. Tote zanim Hugh i Dwukwiat wkroczyli na dziedziniec Rozbitego Bbna", przywdcy owych gangw wiedzieli ju, e do miasta przyby kto, kto zapewne posiada wielkie skarby. Niektre raporty od co bardziej spostrzegawczych szpiegw donosiy o takich szczegach jak ksika podpowiadajca obcemu, co ma mwi, czy kufer, ktry sam chodzi. Te informacje odrzucano natychmiast. aden czarownik zdolny do takiej magii nie zjawi si nigdy w promieniu mili od dokw Morpork. Wci trwaa pora, gdy wikszo mieszkacw wanie wstaa albo wybieraa si do ek. Dlatego niewielu tylko klientw Rozbitego Bbna" widziao, jak Dwukwiat zstpuje schodami do gwnej sali. Kiedy za nim

pojawi si Baga i pewnym krokiem zbieg po stopniach, klienci przy drewnianych stoach jak jeden m spojrzeli podejrzliwie w swoje kufle. Grubas robi wanie awantur maemu trollowi, ktry sprzta za barem. - Co to jest, do diaba? - zawoa, kiedy caa trjka przedefilowaa obok niego. - Lepiej nic nie mw - sykn Hugh. Dwukwiat kartkowa ju swoj ksik. - Co on robi? - Grubas wzi si pod boki. - Ta ksika mwi mu, co powiedzie - mrukn Hugh. -Wiem, e brzmi to miesznie. - Jak ksika moe powiedzie czowiekowi, co mwi? Pragn noclegu, pokoju, kwatery, zakwaterowania, pene wyywienie, czy pokoje s czyste, pokj z widokiem, jaka jest opata za jedn noc? - wyrzuci jednym tchem Dwukwiat. Grubas spojrza na Hugha. ebrak wzruszy ramionami. - Ma mnstwo pienidzy - wyjani. - W takim razie powiedz mu, e trzy miedziaki. A to Co musi zosta w stajni. - ? - zapyta obcy. Grubas wystawi trzy tuste, czerwone paluchy, a twarz przybysza rozsonecznia si nagle wyrazem zrozumienia. Sign do sakiewki i pooy na doni oberysty trzy due, zote monety. Grubas przyglda si im z uwag. Przedstawiay mniej wicej czterokrotn warto caego Rozbitego Bbna" cznie z obsug. Spojrza na Hugha. Z tej strony nie mg oczekiwa pomocy. Spojrza na obcego. Przekn lin. - No tak - owiadczy nienaturalnie wysokim gosem. - Oczywicie, dojd jeszcze posiki. Hm... Zrozumiae? Je. Jedzenie. Tak? Wykona wymowny gest. - Jeszcze? - powtrzy niski czowieczek. - Tak. - Grubas zaczyna si poci. - Lepiej zajrzyj do tej swojej ksieczki. Przybysz otworzy ksik i przesun palcem po stronie.

Grubas, ktry w pewnym sensie umia czyta, zajrza od gry. To, co zobaczy, nie miao sensu. - Jeee - powiedzia obcy. - Tak. Kotlet siekany, sztuka misa, gulasz, ragout, potrawka, mielony, zrazy, suflet, pczki, krem migdaowy, sorbet, owsianka, kiebasa, nie mie kiebasy, fasola, bez fasoli, sodycze, galaretka, dem. Podroby. - Umiechn si promiennie. - Wszystko na raz? - upewni si sabym gosem oberysta. - On tylko tak mwi -wyjani Hugh. - Nie pytaj mnie dlaczego. Mwi i ju. Wszystkie oczy w sali wpatryway si w przybysza - z wyjtkiem oczu maga Rincewinda, ktry siedzia w kcie i ciska kufel z bardzo maym jasnym. On patrzy na Baga. Popatrzmy na Rincewinda. Spjrzmy na niego: chudy jak wikszo magw, odziany w ciemnoczerwon szat, na ktrej zmatowiaymi cekinami wyszyto kilka mistycznych symboli. Mona by wzi go za prostego ucznia, ktry uciek od mistrza z powodu nieposuszestwa, nudy, strachu czy te ukrytego zamiowania do heteroseksualizmu. Jednak na szyi nosi na acuchu brzowy omiokt, przynaleny alumnom Niewidocznego Uniwersytetu, wyszej szkoy magii, ktrej czasoprzestrzennie transcendentne miasteczko akademickie nigdy nie znajduje si dokadnie ani Tutaj, ani Tam. Absolwentw czekaa zwykle kariera co najmniej czarnoksinika, lecz Rincewind - w rezultacie nieszczliwego wypadku - opuci uczelni znajc tylko jedno zaklcie, wic zarabia na ycie wykorzystujc swe wrodzone zdolnoci jzykowe. Z zasady unika pracy, ale posiada spryt, dziki ktremu przywodzi na myl byskotliwego szczura. I na pierwszy rzut oka potrafi rozpozna drewno mylcej gruszy. Teraz wanie j e zobaczy i nie do koca potrafi uwierzy wasnym zmysom. Arcymag, powicajc wiele wysiku i czasu, mg czasem zdoby lask z gazi mylcej gruszy, rosncej jedynie w miejscach, gdzie trwaa pradawna magia. Na caym obszarze nad Okrgym Morzem istniay najwyej dwie takie laski. Wielki kufer z takiego drewna... Rincewind liczy

przez chwil. Doszed do wniosku, e gdyby nawet kufer peen by gwiezdnych opali i prtw auricholatum, zawarto nie byaby warta nawet dziesitej czci ceny opakowania. ya zacza pulsowa na skroni maga. Wsta i zbliy si do zajtej rozmow trjki. - Czy mgbym w czym pomc? - zaproponowa. - Spywaj std, Rincewind - warkn Grubas. - Pomylaem tylko, e dobrze byoby zwrci si do tego dentelmena w jego ojczystej mowie -wyjani uprzejmie mag. - Sam doskonale sobie radzi - owiadczy oberysta, ale cofn si o krok. Rincewind umiechn si grzecznie do obcego i rzuci par sw po chimerasku. Szczyci si pynn znajomoci tego jzyka, lecz przybysz zrobi tylko zdziwion min. - Nic z tego -wtrci pewnym gosem Hugh. - To ta ksika, rozumiesz? Mwi mu, co powiedzie. Magia. Rincewind przeszed na szlachetny borograviaski, potem na vanglemesht, sumtri, a nawet czarny oroogu, jzyk bez rzeczownikw i z jednym tylko przymiotnikiem, w dodatku nieprzyzwoitym. Kada prba spotykaa si z uprzejmym brakiem zrozumienia. W rozpaczy sprbowa pogaskiego trob i twarz maego czowieczka rozjania si umiechem zachwytu. - Nareszcie! - zawoa. - Szlachetny panie! To zadziwiajce! (W trob ostatnie sowo oznaczao dokadnie rzecz, ktra moe si zdarzy raz tylko w okresie uywalnoci kanoe wydubanego pilnie toporem i wypalonego starannie z najwyszego spord diamentowych drzew rosncych w synnym diamentowym lesie w dolnych partiach zboczy Gry Ayawaya, bdcej wedug legendy siedzib bogw ognia"). - Co to znaczy? - spyta podejrzliwie Grubas. - Co powiedzia oberysta? - spyta may czowieczek. Rincewind przekn lin. - Grubas - rzuci. - Dwa kufle twojego najlepszego piwa, jeli aska. - Rozumiesz go?

- Oczywicie. - Powiedz mu... powiedz, e witamy go serdecznie. Powiedz, e niadanie kosztuje... no... jedn sztuk zota. - Przez moment twarz Grubasa wygldaa, jakby pod ni toczya si zaarta walka. Wreszcie, w porywie wielkodusznoci doda: - Doo te twoje. - Przybyszu - rzek spokojnie Rincewind. -Jeli si tu zatrzymasz, do wieczora zostaniesz otruty albo zadgany noem. Ale nie przestawaj si umiecha, bo inaczej mnie to spotka. - Och, daj spokj. - Obcy rozejrza si dookoa. - To pikny lokal. Prawdziwa morporkiaska tawerna. Tyle o nich syszaem... Jakie ciekawe belkowania. I cakiem rozsdne ceny. Rincewind spojrza wok siebie na wypadek, gdyby jaki wyciek czarw z Dzielnicy Magw za rzek przenis ich nagle w zupenie inne miejsce. Ale nie - wci byli pod Rozbitym Bbnem", wrd cian czarnych od dymu, z podog zasypan kompostem starej trzciny i bezimiennych robakw, z kwanym piwem nie tyle kupowanym, ile wypoyczanym na chwil. Prbowa dopasowa jaki obraz do sowa ciekawe", a raczej jego najbliszego trobiskiego odpowiednika, ktry oznacza przyjemn odmienno konstrukcji spotykan w koralowych chatkach gbkoernych pigmejw z pwyspu Orohai". Umys Rincewinda osab z wysiku. Go mwi dalej: - Nazywam si Dwukwiat. Wycign rk. Trzej jego rozmwcy pochylili si instynktownie, by sprawdzi, czy trzyma w niej monet. - Mio mi ci pozna - odpar Rincewind. -Jestem Rincewind. Posuchaj, ja wcale nie artowaem. To niebezpieczne miejsce. - Doskonale. Wanie czego takiego szukaem. - Sucham? - Co to za ciecz w kuflach? - To? Piwo. Dzikuj, Grubas. Tak, piwo. Wiesz przecie. Piwo. -Aha. Popularny napj. Jak sdzisz, czy maa sztuka zota bdzie wystarczajc zapat? Nie chciabym nikogo urazi. Zoto byo ju w poowie drogi z sakiewki.

- Arghh - wychrypia Rincewind. - To znaczy nie, nikogo to nie urazi. - wietnie. Mwie, e to niebezpieczne miejsce. Odwiedzane, chciae zapewne powiedzie, przez bohaterw i poszukiwaczy przygd? Rincewind zastanowi si. - Tak? - rzuci niepewnie. - Doskonale. Chciabym ich pozna. Mag uzna, e zrozumia. - Przyjechae szuka najemnikw (wojownikw walczcych dla szczepu posiadajcego najwicej mlecznych orzechw)? - Ale nie. Po prostu chc ich pozna. A kiedy wrc do domu, bd mg o tym opowiedzie. Rincewind pomyla, e spotkanie z niemal kadym z klientw Rozbitego Bbna" oznaczaoby, e Dwukwiat nigdy ju nie wrci do domu. Chyba e mieszka w dole rzeki i akurat przepynby obok. - Gdzie jest twj dom? - zapyta. Zauway, e Grubas wylizn si na zaplecze, a zza ssiedniego stou Hugh obserwuje ich podejrzliwie. - Syszae kiedy o miecie Bes Pelargic? - Wiesz, byem w Trob. Ale przejedaem tylko, rozumiesz... - Ale to wcale nie w Trob. Znam ten jzyk, poniewa w naszych portach spotyka si wielu eglarzy z beTrobi. Bes Pelargic to gwny port morski Imperium Agatejskiego. - Obawiam si, e o nim nie syszaem. Dwukwiat unis brwi. - Nie? Jest cakiem spore. Pyniesz obrotowo od Brunatnych Wysp mniej wicej przez tydzie i ju jeste na miejscu. Dobrze si czujesz? Poderwa si, podbieg i klepn maga w plecy. Rincewind krztusi si piwem. Kontynent Przeciwwagi! *** Trzy ulice dalej pewien czowiek wrzuci monet do miseczki z kwasem zamiesza delikatnie. Grubas czeka niecierpliwie. Odczuwa niepokj w tym pomieszczeniu penym cuchncych kadzi i bulgoczcych dzbanw, o cianach zastawionych pkami, na ktrych mroczne ksztaty przywodziy na myl czaszki i wypchane nieprawdopodobiestwa.

- I co? - zapyta. - Takich bada nie mona przyspieszy - odpar z irytacj stary alchemik. - Oznaczanie prby musi potrwa. Oho. - Stukn w miseczk, gdzie monet otacza teraz zielony wir. Na skrawku pergaminu przeprowadzi jakie obliczenia. - Bardzo ciekawe - orzek. - Jest prawdziwy? Starzec cign wargi. - To zaley, jak rozumiesz ten termin - odpar. -Jeli miae na myli: czy ten pienidz jest taki sam, jak powiedzmy moneta pidziesiciodolarowa, odpowied brzmi: nie. - Wiedziaem! - wrzasn oberysta i ruszy do drzwi. - Nie jestem pewien, czy wyraam si dostatecznie jasno - rzuci za nim alchemik. Grubas obejrza si gniewnie. - Co to ma znaczy? - Widzisz, przez wieki, przy takich czy innych okazjach, kruszec naszych monet zosta nieco zanieczyszczony. Zawarto zota przecitnie siga ledwie czterech czci na dwanacie. Reszta to srebro, mied... - I co z tego? - Powiedziaem, e ta moneta rni si od naszych. To czyste zoto. Kiedy Grubas biegiem opuci pracowni, alchemik przez chwil wpatrywa si w sufit. Potem wyj maleki skrawek cienkiego pergaminu, wrd mieci na blacie wyszuka piro i wypisa bardzo krtk wiadomo. Nastpnie przeszed do klatek, gdzie trzyma biae gobice, czarne koguty i inne laboratoryjne zwierzta. Wyj szczura o lnicym futrze, wsun zwinity pergamin do kapsuki umocowanej przy tylnej nodze gryzonia i szybko wypuci zwierz. Szczur przez chwil obwchiwa podog, po czym znikn w ciennej dziurze. Mniej wicej w tym samym czasie wrka, mieszkajca przy ssiedniej ulicy i nieodnoszca do tej pory wikszych sukcesw, spojrzaa przypadkiem w swoj krysztaow kul. Krzykna cicho i w cigu godziny sprzedaa ca swoj biuteri, zestaw magicznych sprztw, wikszo

odziey i prawie wszystkie przedmioty, ktrych nie dao si wygodnie przewie na najszybszym koniu, jakiego zdoaa kupi. Pniej, kiedy jej dom rozpad si w pomieniach, ona sama zgina pod nag lawin w Grach Morpork. Fakt ten dowodzi, e mier take ma poczucie humoru. *** Rwnie w tej samej mniej wicej chwili, gdy szczur pocztowy znika w labiryncie nor pod miastem, patrycjusz podajc posusznie za gosem po listy pradawnego instynktu, Ankh-Morpork sign

dostarczone rankiem przez albatrosa. Raz jeszcze spojrza w zamyleniu na pierwszy z nich i przywoa naczelnika szpiegw. *** A pod Rozbitym Bbnem" Rincewind z otwartymi ustami sucha opowieci Dwukwiata. - I postanowiem sam to wszystko obejrze - mwi czowieczek. Kosztowao mnie to oszczdnoci omiu lat, ale nie auj ani jednego p rhinu. Rozumiesz, przybyem tutaj. Do Ankh-Morpork. Sawionego w pieniach i opowieciach. Po tych ulicach stpa Heric Biaozbrojny, Hrun Barbarzyca, Bravd Osianin i asica... Wszystko wyglda wanie tak, jak sobie wyobraaem. Twarz Rincewinda bya mask fascynacji i grozy. - Nie mogem ju wytrzyma w Bes Pelargic - cign pogodnie Dwukwiat. - Cay dzie siedzie za biurkiem, sumowa kolumny liczb i marzy tylko o emeryturze... gdzie tu miejsce na przygod? Dwukwiat, powiedziaem sobie, teraz albo nigdy. Wcale nie musisz sucha opowieci. Moesz tam jecha. Pora skoczy z wczeniem si po nabrzeach i wysuchiwaniem marynarskich bajek. Spisaem wic ksik rozmwek i wykupiem miejsce na najbliszym statku do Brunatnych Wysp. - Bez adnej ochrony? - mrukn Rincewind. - Bez. Po co? Nie mam niczego, co warto by ukra. Rincewind chrzkn. - Masz, ten... no... zoto. - Ledwie dwa tysice rhinu. Z trudem mona za to przey miesic

czy dwa. To znaczy w domu. Tutaj pewnie wystarcz na troch duej. - Czy rhinu to te due zote monety? - Tak. - Dwukwiat spojrza na maga niespokojnie ponad dziwacznymi szkami do patrzenia. -Jak sdzisz, czy dwa tysice wystarcz? - Arghh - wychrypia Rincewind. - To znaczy, owszem, wystarcz. - To dobrze. - Hm. Czy wszyscy w Imperium Agatejskim s bogaci jak ty? - Ja? Bogaty? Na mio bogw, skd ci to przyszo do gowy? zawoa Dwukwiat. - Jestem tylko skromnym urzdnikiem. Mylisz, e za duo zapaciem oberycie? - doda. - No... Zgodziby si chyba na mniej - przyzna Rincewind. - Rozumiem. Nastpnym razem bd wiedzia. Widz, e sporo jeszcze musz si nauczy. Mam pewien pomys, Rincewind. Zgodziby si zatrudni u mnie jako, czyja wiem, moe okrelenie przewodnik" najlepiej oddaje sytuacj? Mgbym sobie pozwoli na pacenie ci jednego rhinu dziennie. Rincewind otworzy usta, ale sowa zawisy w krtani, nie chcc wychodzi" na wiat, ktry raptownie ton w szalestwie. Dwukwiat zaczerwieni si. - Obraziem ci - stwierdzi. - To impertynenckie danie wobec takiego jak ty profesjonalisty. Bez wtpienia masz wiele spraw, do ktrych chcesz powrci... z pewnoci jakie magiczne dziea... - Nie -wyszepta Rincewind. - Nie w tej chwili. Rhinu dziennie, powiadasz? Jeden dziennie? Kadego dnia? - Sdz, e w tych okolicznociach powinienem zaproponowa ptora rhinu dziennie. Plus wszelkie koszta, naturalnie. Mag zaduma si z godnoci. - To odpowiednia kwota - stwierdzi. - Doskonale. Dwukwiat sign do sakiewki, wyj duy zoty przedmiot, spojrza na niego i wsun z powrotem. Rincewind nie zdy przyjrze si dokadnie. - Powinienem chyba troch odpocz - owiadczy turysta. - To by dugi rejs. Gdyby zjawi si koo poudnia, poszlibymy obejrze miasto.

- Naturalnie. - Zechciej wic poprosi oberyst, by zaprowadzi mnie do pokoju. Rincewind speni danie. Po chwili obserwowa, jak zdenerwowany Grubas, ktry wybieg pdem z jakiej komrki na zapleczu, prowadzi gocia po schodach. Baga poderwa si natychmiast i truchtem ruszy za nimi. Mag spojrza na sze duych monet spoczywajcych na jego doni. Dwukwiat nalega, by przyj naleno za cztery dni z gry. Hugh skin gow i umiechn si zachcajco. Rincewind odpowiedzia niechtnym grymasem. Na studiach czarnoksiskich Rincewind nigdy nie zbiera wysokich ocen z prekognicji, lecz teraz w mzgu zaczy pulsowa dawno nieuywane obwody. Widzia przyszo jak wymalowan jaskrawymi farbami na gakach ocznych. Co zamrowio go midzy opatkami. Rozsdnym posuniciem - wiedzia to dobrze - byby zakup konia. Szybkiego i drogiego konia. Rincewind nie zna adnego handlarza dostatecznie bogatego, by wyda mu reszt z prawie caej uncji zota. Pozostae pi monet pomogoby otworzy jak niewielk praktyk w bezpiecznej odlegoci, powiedzmy, dwiecie mil std. To by byo rozsdne. Ale co spotka Dwukwiata, zupenie samego w miecie, gdzie nawet karaluchy bezbdnie wyczuwaj zoto? Musiaby by naprawd bez serca, eby go tak zostawi. *** Patrycjusz Ankh-Morpork umiechn si samymi wargami. - Osiowa Brama, powiadasz? - mrukn. Kapitan stray zasalutowa sprycie. - Tak, panie. Musielimy zastrzeli konia, eby go zatrzyma. - A to, stosunkowo prost drog, doprowadzio go tutaj. -Patrycjusz spojrza na Rincewinda. - Co masz do powiedzenia na swoj obron? Plotka gosia, e cae skrzydo patrycjuszowskiego paacu zajmowali pisarze, ktrzy cae dnie spdzali na zestawianiu i aktualizowaniu

informacji dostarczanych przez wspaniale zorganizowan sie szpiegowsk wadcy. Rincewind nie wtpi w to ani przez chwil. Rzuci okiem na balkon biegncy wzdu caej ciany komnaty. Gwatowny bieg, zwinny skok... nagy grad betw z kusz. Zadra. Patrycjusz opar swe podbrdki na upiercienionej doni i obrzuci maga spojrzeniem oczu maych i twardych jak paciorki. - Zastanwmy si - powiedzia. - Zamanie przyrzeczenia, kradzie konia, wprowadzanie do obiegu faszywych monet... tak, trafisz chyba na Aren, Rincewind. Tego ju byo za wiele. - Nie ukradem tego konia! Uczciwie go kupiem! - Ale za faszywe pienidze. Formalnie rzecz biorc to kradzie, sam rozumiesz. - Przecie te rhinu to lite zoto! - Rhinu? - Patrycjusz przewrci w swych grubych palcach jedn z monet. - Tak si nazywaj? Interesujce. Ale, jak sam zauwaye, niezbyt przypominaj nasze dolary... - Oczywicie, e nie s... - Aha! Wic przyznajesz si? Rincewind otworzy usta, by przemwi, zastanowi si jednak i zrezygnowa. - No wanie. A na dodatek mamy jeszcze obraz moralnoci zwizan z tchrzliwym porzuceniem gocia w naszym kraju. Wstyd, Rincewind. Patrycjusz lekko skin doni. Stranicy odstpili w ty, a ich kapitan przesun si o kilka krokw na prawo. Rincewind poczu si nagle bardzo samotny. Mwi si, e kiedy ma umrze mag, przybywa po niego sam mier (zamiast -jak to zwykle czyni - wydelegowa ktrego ze swych podwadnych, na przykad Zaraz czy Gd). Rincewind rozejrza si nerwowo, szukajc wysokiej postaci w czerni (magowie, nawet nieudani, oprcz czopkw i prcikw maj na siatkwce malekie omiokty, pozwalajce im widzie oktaryn, podstawowy kolor, ktrego wszystkie

inne s jedynie bladymi cieniami rzucanymi w normaln czterowymiarow przestrze. Podobno okaryna jest czym w rodzaju odblaskowego zielonkawote-go fioletu). Czy to jaki migotliwy cie w kcie? - Naturalnie - doda patrycjusz - mog okaza ask. Cie znikn. Rincewind podnis gow; na jego twarzy malowa si wyraz szaleczej nadziei. - Tak? Patrycjusz znowu skin rk i stranicy wyszli. Zostawszy sam na sam z suwerenem bliniaczych miast, Rincewind zapragn niemal, by powrcili. - Podejd, Rincewindzie - rzuci patrycjusz. Wskaza tac smakoykw na niskim, onyksowym stoliku obok tronu. - Masz ochot na kandyzowan meduz? Nie? - Ehm - odpowiedzia Rincewind. - Nie. - Wysuchaj teraz uwanie tego, co mam do powiedzenia - rzek przyjaznym tonem patrycjusz. -W przeciwnym razie umrzesz. W interesujcy sposb. Powolny. I przesta tak si wierci. Jeste swego rodzaju magiem, wiesz zatem, e yjemy na wiecie majcym ksztat dysku. Legenda gosi, e przy dalszej krawdzi istnieje kontynent, ktry, cho niewielki, dorwnuje wag wszystkim masom ldu na naszym pkolu. A to dlatego, e wedle prastarych bani zbudowany jest w duej czci ze zota. Rincewind kiwn gow. Kt by nie sysza o Kontynencie Przeciwwagi? Niektrzy eglarze uwierzyli nawet w te bajki i popynli go szuka. Oczywicie, wracali z pustymi rkami albo wcale. Ginli pewnie w paszczach olbrzymich wi, jak twierdzili rozsdniejsi ludzie morza. Poniewa - to cakiem jasne - Kontynent Przeciwwagi by jedynie mitem. - On w rzeczy samej istnieje - owiadczy patrycjusz. - I chocia nie jest zbudowany ze zota, zoto istotnie wystpuje tam do powszechnie. Wiksz cz masy tworz ogromne zoa oktirionu w gbi skorupy ldowej. Jest chyba oczywiste dla umysu tak przenikliwego jak twj, czemu istnienie Kontynentu Przeciwwagi stanowi straszliw grob dla

ludzi

yjcych

tutaj...

-

przerwa,

dostrzegajc

rozdziawione

usta

Rincewinda. Westchn. - Czyby przypadkiem nie nada za tokiem mojego rozumowania? - Arrgh -wykrztusi Rincewind. Przekn lin i obliza wargi. - To znaczy, nie. To znaczy... no, zoto... - Rozumiem - rzek ze sodycz patrycjusz. - Wydaje ci si moe, e byoby wspaniale wyruszy na Kontynent Przeciwwagi i wrci statkiem penym zota? Rincewind mia wraenie, e zastawiono na niego puapk. - Tak? - zaryzykowa. - A gdyby kady mieszkaniec wybrzea Okrgego Morza mia wasn gr zota? Czy to dobry pomys? Co by si wtedy stao? Zastanw si. Rincewind zmarszczy czoo. Myla. - Wszyscy bylibymy bogaci? Po tej uwadze temperatura wyranie opada. Wywnioskowa wic, e odpowied nie bya poprawna. - Mog ci zdradzi, Rincewindzie, e utrzymujemy kontakty z Imperium Agatejskim, jak chce si ono nazywa - mwi dalej patrycjusz. Cho sporadyczne. Niewiele nas czy. Nie mamy niczego, na czym by im zaleao, a oni niczego, na co moglibymy sobie pozwoli. To stare imperium, Rincewindzie. Stare, przebiege, okrutne i bardzo, bardzo bogate. Dlatego wymieniamy albatrosow poczt braterskie pozdrowienia... Do nieregularnie. Wanie dzisiaj otrzymaem stamtd list. Poddany imperatora wpad na pomys, by odwiedzi nasze miasto. Jak rozumiem, chce je sobie obejrze. Jedynie szaleniec zgodziby si na trudy rejsu przez Obrotowy Ocean tylko po to, eby na co popatrze. A jednak... Wyldowa dzi rano. Mg spotka najwspanialszego z bohaterw, najsprytniejszego Zatrudni ci Rincewindzie. zodzieja albo wielkiego I mdrca... tym Spotka ciebie. jako przewodnika. bdziesz przewodnikiem, Dwukwiata.

Przewodnikiem

tego...

ogldacza,

tego

Dopilnujesz, by powrci do domu z dobr opini o naszym skromnym kraju ojczystym. Co ty na to? - Ehm. Dziki, panie - odpar aonie Rincewind.

- Jeszcze jedna sprawa. Byoby tragedi, gdyby naszemu maemu gociowi przytrafio si jakie nieszczcie. Byoby wrcz straszne, gdyby na przykad zgin. Straszne dla caej naszej krainy, poniewa agatejski imperator dba o swoich poddanych i bez trudu mgby nas unicestwi jednym skinieniem doni. Jednym skinieniem! A z ca pewnoci byoby to straszne dla ciebie, Rincewindzie, poniewa przez tygodnie pozostae do przybycia potnej floty najemnikw niektrzy z moich sug zajmowaliby si twoj osob. W nadziei, e gniew dnych zemsty kapitanw przyganie nieco na widok twego wci yjcego ciaa. Istniej zaklcia nie pozwalajce yciu ulecie, choby ciao wielkiego doznao uszczerbku, i... Widz z twojej twarzy, e zaczynasz pojmowa. - Arrgh. - Przepraszam, nie zrozumiaem. - Tak, panie. Ja, tego... zadbam, to znaczy, doo wszelkich stara, to znaczy, no, bd na niego uwaa i dopilnuj, eby nie spotkaa go adna krzywda. A potem zaczn onglowa niekami w piekle, doda z gorycz w zaciszu wasnej czaszki. - Wspaniale. Jak syszaem, jestecie ju z Dwukwiatem w jak najlepszych stosunkach. Doskonay pocztek. Kiedy bezpiecznie powrci do ojczyzny, przekonasz si, e nie jestem niewdzicznikiem. Pewnie nawet uchyl cice na tobie oskarenia. Dzikuj ci, Rincewindzie. Moesz odej. Rincewind postanowi nie prosi o zwrot pozostaych piciu rhinu. Wycofa si ostronie. - Ach, jeszcze co - rzuci patrycjusz, gdy mag chwyta ju za klamk. - Sucham, panie. - Serce Rincewinda zamaro. - Jestem przekonany, e nawet nie marzysz o porzuceniu tych obowizkw i ucieczce z miasta. Wedug mojej oceny, jeste typowym mieszczuchem. Mimo to moesz by pewien, e przed wieczorem wadcy innych miast zostan powiadomieni o naszej umowie. - Gwarantuj ci, panie, e myl taka nawet nie postaa mi w gowie. - Doprawdy? Zatem na twoim miejscu zaskarybym wasn gb o

oszczerstwo. *** Rincewind pdem dotar pod Rozbity Bben" i zderzy si z czowiekiem, ktry szybko i tyem wychodzi przez drzwi. Popiech obcego tumaczya w pewnym stopniu wcznia w jego piersi. Zacharcza gono i pad martwy u stp maga. Rincewind wsun gow za framug i natychmiast odskoczy, gdy ciki topr przemkn obok niego niczym kuropatwa. Drugi, ostroniejszy rzut oka powiedzia mu, e by to pewnie przypadek. W mrocznym wntrzu Rozbitego Bbna" kbili si walczcy, spora ich cz - co potwierdzio trzecie, dusze spojrzenie - w kawakach. Rincewind uchyli si, gdy cinite na lepo krzeso przepyno obok, by roztrzaska si o mur po przeciwlegej stronie ulicy. A potem wskoczy do rodka. Mia na sobie ciemn szat, pociemnia jeszcze od dugiego noszenia i nieregularnego prania. W szalestwie mroku nikt nie zwraca uwagi na mglist sylwetk przemykajc midzy stoami. W pewnej chwili jeden z walczcych zatoczy si w ty i nadepn na co, co sprawiao wraenie palcw. Natychmiast co, co sprawiao wraenie zbw, wgryzo si w jego ydk. Wrzasn przenikliwie i opuci gard dostatecznie nisko, by dosign go miecz zaskoczonego przeciwnika. Rincewind dotar do schodw. Ssa podrapan do i porusza si w dziwacznej, schylonej pozycji. Bet z kuszy stukn o porcz ponad nim i mag zaskomla. W kadej chwili oczekujc celniejszego strzau, kilkoma skokami pokona schody. W korytarzu wyprostowa si, dyszc ciko. Podest zacielony by ciaami, a jaki wielki, czarnobrody mczyzna z mieczem w rku szarpa za klamk u drzwi. - Hej! - krzykn Rincewind. Mczyzna rozejrza si, po czym z pewn niedbaoci wyrwa z bandoletu krtki n. I rzuci. Rincewind uchyli si. Zza plecw usysza zduszone sieknicie - to mierzcy wanie z kuszy strzelec wypuci bro i chwyci si za gardo.

Czarnobrody noksisk poz. Unis rami.

siga

po

drugi

n.

Rincewind

rozejrza

si

gorczkowo, po czym, improwizujc, wyprostowa si i przyj czar-

- Asoniti! Kyorucha! Beazleblor! Mczyzna zawaha si, spogldajc nerwowo na wszystkie strony w oczekiwaniu na magi. Myl, e nic z niej nie bdzie, wpada mu do gowy w tej samej chwili, gdy Rincewind przyskoczy i z caej siy kopn go w krocze. Zbj jkn i zgi si w p. Mag tymczasem szarpn za klamk, skoczy do rodka, zatrzasn za sob drzwi i opar si o nie zdyszany. W pokoju panowaa cisza. Dwukwiat spa smacznie na niskim ou. A obok, u jego stp, sta Baga. Rincewind ruszy do przodu; chciwo popychaa go tak delikatnie, jakby sun na malekich kkach. Wieko byo uchylone. Zauway w rodku jakie worki, a w jednym z nich dostrzeg bysk zota. Na moment zachanno przewaya nad rozsdkiem; ostronie wycign rk... ale po co? Nie poyje do dugo, by nacieszy si bogactwem. Niechtnie cofn do i ze zdziwieniem zauway lekkie drenie otwartej pokrywy. Czy naprawd poruszya si troch, jakby zakoysana wiatrem? Rincewind spojrza na swoje palce, potem na wieko. Wygldao na cikie i byo okute mosinymi pasami. W tej chwili ju si nie poruszao. Skd tu wiatr? - Rincewind! Dwukwiat wyskoczy z ka. Mag odsun si i uoy wargi w ksztat umiechu. - W sam por, drogi przyjacielu. Zjemy obiad, a na popoudnie zaplanowae pewnie mnstwo ciekawych rzeczy. - No... - To wspaniale. Rincewind odetchn gboko. - Wiesz co - zacz z desperacj. - Zjedzmy gdzie indziej. Na dole troch si bij.

- Bjka w tawernie? Dlaczego mnie nie obudzie? - Widzisz, ja... co? - Sdziem, Rincewindzie, e rano wytumaczyem ci to dokadnie. Chc zobaczy prawdziwe Morpork: targ niewolnikw, Domy Ladacznic, wityni Pomniejszych Bstw, Gildi ebrakw... i prawdziw bjk w tawernie. W gosie Dwukwiata zadwiczaa delikatna nuta podejrzliwoci. - Macie je tutaj, prawda? Wiesz, ludzie hutajcy si na yrandolu, szermiercze pojedynki na stoach... wszystko to, co cigle przytrafia si Hrunowi Barbarzycy albo asicy. No wiesz... przygody! Rincewind opad ciko na ko. - Chcesz zobaczy bjk? - zapyta. - Tak. Co w tym zego? - Przede wszystkim ludzie odnosz rany. - Ale nie proponuj, ebymy wzili w niej udzia. Chc j tylko zobaczy, nic wicej. A moe kogo z waszych sawnych bohaterw. Chyba to nie s bajki. Ku zdumieniu maga, w gosie Dwukwiata zabrzmia niemal bagalny ton. - Tak, bohaterowie bywaj tutaj - zapewni popiesznie. Wyobrazi ich sobie i na sam myl otrzsn si. Wszyscy bohaterowie znad Okrgego Morza prdzej czy pniej przekraczali bramy Ankh-Morpork. Wikszo pochodzia z barbarzyskich plemion zamieszkujcych skute lodem krainy wok Osi, gdzie bohaterowie byli gwnym towarem eksportowym. Niemal wszyscy nosili prymitywne magiczne miecze o niewytumionych wibracjach na paszczynie astralnej, powodujcych potworne zamieszanie przy kadym subtelniejszym eksperymencie z magii stosowanej. Jednak nie to Rincewind mia im za ze. By czarnoksiskim nieudacznikiem, wiec nie przejmowa si, e samo pojawienie bohatera u bram miasta powoduje w caej Dzielnicy Magw wybuchy retort i materializacj demonw. Nie. W bohaterach nie podobao mu si, e byli zawsze samobjczo pospni na trzewo i morderczo obkani po pijanemu. I byo ich zbyt wielu. Najpopularniejsze trasy bohaterskich wypraw w okolicach miasta staway si w sezonie wrcz

zatoczone. Mwio si o planowanym podziale na turnusy. Potar palcem nos. Jedyni bohaterowie, ktrych jako znosi, to Bravd i asica, w tej chwili poza miastem, oraz Hrun Barbarzyca, ktry wedug standardw Osi by niemal intelektualist, poniewa umia myle nie poruszajc wargami. Aktualnie obrotowej stronie. - Widziae kiedy barbarzyc? - zapyta w kocu Rincewind. Dwukwiat pokrci gow. - Tego si obawiaem. Oni s... Na ulicy rozleg si tupot biegncych stp, a z dou nowe wrzaski. Zaraz potem nastpio jakie poruszenie na schodach. Drzwi odskoczyy, zanim Rincewind zdy zebra si w sobie i rzuci do okna. Jednak zamiast na obkanego chciwoci szaleca, jakiego oczekiwa, spojrza prosto w krg, czerwon twarz sieranta milicji. Odetchn z ulg. Naturalnie. Milicja zawsze baczya, by nie miesza si do bjek zbyt wczenie, pki nie zyskaa miadcej przewagi. Praca gwarantowaa emerytur i przycigaa ludzi ostronych i rozwanych. Sierant obrzuci niechtnym wzrokiem Rincewinda, a zaraz potem zaciekawionym Dwukwiata. - Widz, e tutaj wszystko w porzdku - stwierdzi. - Jak najlepszym - potwierdzi Rincewind. - Pewnie co was zatrzymao? Sierant zignorowa pytanie. - A wic to jest ten cudzoziemiec? - upewni si. - Wanie wychodzilimy - wyjani szybko Rincewind i przeszed na trob. - Dwukwiat, moim zdaniem powinnimy pj na obiad gdzie indziej. Znam kilka niezych miejsc. Wyszed na korytarz krokiem tak pewnym, na jaki tylko mg si zdoby. Dwukwiat ruszy za nim, a po kilku sekundach sierant zakrztusi si nagle. To Baga zamkn wieko, wsta, przecign si i pomaszerowa za swoim panem. Milicjanci wynosili ciaa z sali na parterze. Ani jeden ywy nie pozosta na miejscu. Milicja dopilnowaa tego, zostawiajc walczcym do Hrun podobno wdrowa gdzie po

czasu na ucieczk tylnym wyjciem. Ten zgrabny kompromis ostronoci i sprawiedliwoci opaca si obu stronom. - Kim s ci ludzie? - spyta Dwukwiat. - No wiesz, po prostu ludzie - odpar Rincewind. I zanim zdy si powstrzyma, jaka cz jego mzgu, ktra akurat nie miaa nic do roboty, opanowaa usta i dodaa: - Waciwie bohaterowie. - Naprawd? Kiedy jedna noga ugrznie czowiekowi w Szarej Miazmie H'rull, atwiej jest postpi jeszcze o krok i zaton ni przedua walk. Rincewind podda si. - Tak. Ten tam to Erig Wrcemocny, a tamten to Czarny Zenell... Czy jest tu Hrun Barbarzyca? Dwukwiat rozglda si gorczkowo. Rincewind nabra tchu. - To tamten za nami. Ogrom tego kamstwa tak by przytaczajcy, e jego wibracje przez jedn z niszych paszczyzn astralnych signy a do Dzielnicy Magw. Tam zderzyy si z potn stojc fal mocy, zawsze obecn w tej okolicy. Nabierajc wielkiej prdkoci przeskoczyy Okrge Morze i dotary do samego Hruna Barbarzycy, ktry akurat walczy z par gnoili na pokruszonej pce skalnej wysoko w Grach Caderack. Bohater poczu chwilowy i niewytumaczalny niepokj. Dwukwiat tymczasem podnis wieko Bagau i wanie wyjmowa ciki czarny szecian. - Niesamowite - powtarza. -W domu nigdy mi nie uwierz. - Co on wyprawia? - spyta z powtpiewaniem sierant. - Jest zadowolony, e nas uratowalicie - odpar Rincewind. Spoglda z ukosa na czarne pudeko, oczekujc niemal, e wybuchnie albo zacznie wydawa dziwne muzyczne tony. - Aha - mrukn sierant. On take obserwowa pudeko. Dwukwiat umiechn si do nich promiennie. - Chciabym uwieczni to wydarzenie - oznajmi. - Popro ich, eby stanli koo okna. To potrwa tylko chwilk. I... ehm, Rincewind? - Tak?

Dwukwiat stan na palcach i szepn mu do ucha: - Wiesz chyba, co to jest, prawda? Rincewind przyjrza si pudeku. Z przedniej cianki sterczao okrge szklane oko, a z tyu maa dwignia. - Niezupenie - stwierdzi. - To urzdzenie do szybkiego tworzenia obrazw. Nowy wynalazek. Szczerze mwic, jestem z niego dumny, ale... ci dentelmeni chyba... no wiesz, mog si... troch przestraszy. Mgby im to wytumaczy? Oczywicie wynagrodz ich za stracony czas. - On ma pudeko z zamknitym w rodku demonem, ktry maluje obrazy - oznajmi zwile Rincewind. - Rbcie, co wam ten wariat kae, a dostaniecie zoto. Milicjanci umiechnli si nerwowo. - Tobie te chc zrobi obraz, Rincewindzie. Teraz dobrze. - Dwukwiat wyj zote kko, ktre Rincewind widzia ju wczeniej, przez chwil spoglda na jego niewidoczn tarcz, mrukn: - Trzydzieci sekund powinno wystarczy - i zawoa wesoo: - Prosz o umiech. - Umiecha si - warkn Rincewind. W pudeku co zaterkotao. - Doskonale. *** Ponad dyskiem szybowa drugi albatros. By tak wysoko, e jego mae, wciekle pomaraczowe oczka widziay cay wiat i ogromne, byszczce, falujce Okrge Morze. Ptak mia do nogi przywizan t kapsu z listem. Daleko w dole, niewidoczny w chmurach, machajc lekko skrzydami wraca do domu jego odpowiednik, ktry przynis patrycjuszowi Ankh-Morpork pierwsz wiadomo. *** Zdumiony Rincewind oglda niewielki kwadracik szka. By tam odwzorowany w caej okazaoci, w wiernych kolorach: sta przed grup milicjantw, ktrych twarze zastygy w wyrazie przeraenia.

W tej chwili wszyscy zagldali mu przez rami i szemrali ze zgroz. Umiechnity Dwukwiat mrugn porozumiewawczo i wydoby gar mniejszych monet, w ktrych Rincewind poznawa ju wier rhinu. - Miaem podobne kopoty, kiedy zatrzymaem si na Brunatnych Wyspach - owiadczy Dwukwiat. - Myleli, e ikonograf kradnie im kawaek duszy. Zabawne, co? - Arg - odpar Rincewind. Poniewa byo to troch za mao, by podtrzyma rozmow, doda jeszcze: -Nie jestem tu specjalnie podobny do siebie. - Bardzo atwo go obsugiwa. - Dwukwiat zignorowa t wypowied. Popatrz, wystarczy nacisn ten guzik. Ikonograf sam zaatwi reszt. Teraz ja stan obok Hruna, a ty zrobisz obrazek. Monety uspokoiy ludzi tak, jak tylko zoto potrafi. P minuty pniej Rincewind ze zdumieniem oglda szklany portret Dwukwiata. Przybysz trzyma wielki, wyszczerbiony miecz i umiecha si, jakby wanie zrealizowa wszystkie swoje marzenia. *** Obiad zjedli w maej gospodzie niedaleko Spiowego Mostu. Baga lea pod stoem. Jedzenie i wino, o wiele lepsze od tego, na ktre zwykle mg sobie pozwoli, poprawiy Rincewindowi nastrj. Nie jest a tak le, uzna. Troch pomysowoci i szybki refleks, a jako sobie poradzi. Dwukwiat by zamylony. W zadumie spoglda na dno pucharu z winem. - Bjki w tawernach zdarzaj si czsto, prawda? - zapyta. - Do czsto. - Z pewnoci ulegaj zniszczeniu sprzty i umeblowanie. - Umeb... ach, rozumiem, chodzi ci o rne awy i tak dalej. Tak, raczej tak. - Oberyci nie s chyba zadowoleni. - Nigdy si waciwie nad tym nie zastanawiaem. Przypuszczam, e to ryzyko zawodu. Dwukwiat przyglda mu si z uwag.

- Chyba mgbym w czym pomc - stwierdzi. - Ryzyko to moja specjalno. Jedzenie jest troch za tuste, nie sdzisz? - Mwie, e chcesz sprbowa typowych morporkiaskich potraw. O co chodzi z tym ryzykiem? - Och, wiem wszystko na temat ryzyka. To moja specjalno. - Zdawao mi si, e tak wanie powiedziae. Ale za pierwszym razem nie uwierzyem. - Ale ja nie podejmuj ryzyka. Najbardziej chyba ekscytujcym zdarzeniem w moim yciu byo przewrcenie kaamarza. Ja wyceniam ryzyko. Dzie po dniu. Czy wiesz, jaka jest szansa, e nie sponie dom w dzielnicy Czerwonego Trjkta Bes Pelargic? Piset trzydzieci osiem do jednego. Sam to wyliczyem - doda z odcieniem zawodowej dumy. -A po... - Rincewind usiowa stumi beknicie. - Po co? Szepraszam. - Dola sobie wina. - Po... Dwukwiat urwa. Nie umiem wyrazi tego w trob. BeTrobi chyba nie maj na to okrelenia. W moim jzyku nazywamy to... - wyrzuci cig obco brzmicych sylab. - Tu-bez-pieczeni - powtrzy Rincewind. - Zabawne sowo. Co to znaczy? - Wyobra sobie, e masz statek wyadowany, powiedzmy, sztabami zota. Moe go zatopi sztorm, mog go zdoby piraci. Nie chcesz, by tak si stao, wic wykupujesz po-lisie tu-bez-pieczeni. Ja wyliczam szans, e nie utracisz adunku, opierajc si na danych pogodowych i raportach aktywnoci piratw przez ostatnie dwadziecia lat, potem dodaj odrobin, a potem pacisz mi sum opart na tych wyliczeniach... - I dodanej odrobinie... - wtrci Rincewind, z powag groc palcem. - A kiedy stracisz adunek, refinansuj ci to. - Relaksujesz? - Pac ci warto adunku -wyjani cierpliwie Dwukwiat. - Rozumiem. Jak na wycigach, co? - Chodzi ci o zakad? Tak, to troch podobne. - I zarabiasz pienidze na tym tu-bez-pieczeni? - Gwarantuje zwrot inwestycji.

Otulony zocist aur wina, Rincewind prbowa sobie wyobrazi tubez-pieczeni w warunkach Okrgego Morza. - Nic nie rozumiaem z tego tu-bez-pieczeni - owiadczy stanowczo. Magia, owszem. Magi rozumiem. Dwukwiat umiechn si. - Magia to jedno, a odbity-glos-podziemnych-duchw to co cakiem innego - stwierdzi. - So? - Co? - To mieszne sowo - wyjani niecierpliwie Rincewind. - Odbity-glos-podziemnych-duchw? - Nigdy nie syszaem. Dwukwiat sprbowa wytumaczy. Rincewind prbowa zrozumie. *** Przez cae popoudnie zwiedzali miasto po obrotowym brzegu rzeki. Dwukwiat prowadzi, a niezwyke obrazkowe pudeko nis zawieszone u szyi. Rincewind poda za nim, pojkujc od czasu do czasu i sprawdzajc, czyjego gowa jest cigle na miejscu. Za nimi szli inni. W miecie, gdzie publiczne egzekucje, pojedynki, walki, starcia magiczne i niezwyke zdarzenia regularnie urozmaicay ycie codzienne mieszkacw, specjalno zaciekawionego przechodnia zostaa doprowadzona do szczytw perfekcji. Wszyscy byli tu wysoce wprawnymi gapiami. Dwukwiat z entuzjazmem robi kolejne obrazki ludzi przy - jak to okrela - typowych zajciach. A e wier rhinu zawsze zmieniao potem waciciela, jako zapata za fatyg", tum nuworyszw postpowa za nim na wypadek, gdyby ten wariat wybuch nagle deszczem zota. Przy wityni Siedmiorkiego Ska popiesznie zwoana konwokacja kapanw i rzemielnikw wyspecjalizowanych w rytualnych transplantacjach serca uznaa, e wysoki na sto pidzi posg Ska nazbyt jest wity, by utrwala go na magicznym obrazku. Kwota dwch rhinu skonia ich do przyznania, e a taki wity to on znowu nie jest. Duga sesja w Domach Ladacznic zaowocowaa znaczn liczb

obrazkw barwnych i pouczajcych. Cz z nich Rincewind ukry, by dokadniej obejrze w samotnoci. Opary wina z wolna ulatyway mu z gowy i zaczyna powanie si zastanawia nad dziaaniem ikonografii. Nawet nieudany mag wie, e istniej substancje czue na dziaanie wiata. Moe drog jakiego skomplikowanego procesu szklane pytki zamraay przechodzce przez nie wiato? Co w tym rodzaju, w kadym razie. Rincewind czsto podejrzewa, e gdzie istnieje co lepszego od magii. Zwykle jednak bywa rozczarowany. Wkrtce wykorzystywa kad okazj, by samemu obsugiwa pudeko. Dwukwiat pozwala mu na to chtnie, bowiem sam mg wtedy pozowa do obrazkw. A Rincewind zauway co dziwnego: posiadanie pudeka dawao wacicielowi niezwyk moc. Kady, kto znalaz si przed hipnotycznym szklanym okiem, bez szemrania wypenia wszelkie polecenia dotyczce postawy i wyrazu twarzy. Wanie sprawdza to zjawisko na Placu Pknitych Ksiycw, kiedy nastpia katastrofa. Dwukwiat pozowa obok oszoomionego sprzedawcy urokw, a tum wielbicieli czeka cierpliwie w nadziei, e szaleniec zrobi co niewymownie miesznego. Rincewind przyklkn, by lepiej uchwyci obraz, i nacisn zaczarowany guzik. - Nic z tego - powiedziao pudeko. - Skoczya si rowa. Przed okiem maga otworzyy si niezauwaone do tej chwili drzwiczki. Wychylia si z nich maa, zielona, pokryta obrzydliwymi brodawkami czekoksztatna posta, wskazaa trzyman w doni pomazan farbami palet i wrzasna na niego. - Nie mam rowej! - skrzecza homunkulus. -Widzisz? Przecie to bez sensu, eby cigle naciska t dwigni, kiedy zabrako rowej. Chyba to jasne? Jak chcesz na rowo, to nie trzeba byo robi tylu obrazkw modych dam. Chyba jasne? Od tej chwili, przyjacielu, wycznie czarno-biae. Zrozumiae? - Zrozumiaem. Tak. No pewnie - potwierdzi Rincewind. W ciemnym kciku pudeka zdoa dostrzec sztalugi i malekie, nie zasane ko. Mia

nadziej, e mu si przywidziao. - To sobie zapamitaj - burkn chochlik i trzasn drzwiami. Rincewind mia wraenie, e syszy gniewne pomruki i zgrzyt przesuwanego po pododze krzesa. - Dwukwiat... - zacz, podnoszc gow. Dwukwiat znikn. Rincewind wpatrywa si w tum, a uczucie grozy pezo mu wolno wzdu krgosupa. I wtedy kto klepn go lekko w kark. - Odwr si powoli - zabrzmia gos niby czarny jedwab. - Albo pocauj swoje nerki na poegnanie. Tum patrzy zaciekawiony. Dzie rozwija si pomylnie. Rincewind odwrci si wolno, czujc, jak ostrze miecza drapie mu ebra. Na drugim kocu klingi rozpozna Strena Withela, zodzieja, okrutnego szermierza i zawiedzionego pretendenta do tytuu najgorszego czowieka na wiecie. - Hej - powiedzia sabym gosem. Kilka sni dalej zauway par niemiych ludzi, ktrzy podnieli wieko Bagau i podnieceni wskazywali sobie worki zota. Withel umiechn si, przez co jego poznaczona bliznami twarz staa si jeszcze bardziej nieprzyjemna. - Znam ci - oznajmi. - Rynsztokowy mag. A co to jest? Rincewind dostrzeg, e wieko Bagau dygoce lekko, cho wcale nie ma wiatru. A on wci trzyma obrazkowe pudeko. - To? Robi obrazki - wyjani pogodnie. - Umiechaj si tak jak teraz, dobrze? Cofn si szybko i wskaza na pudeko. Withel waha si przez chwil. - Co? - spyta. - Tak dobrze. Wytrzymaj jeszcze troch... - rzuci Rincewind. Zodziej znieruchomia, potem warkn i zamachn si mieczem. Rozleg si trzask i duet przeraliwych wrzaskw. Rincewind nie obejrza si w obawie, e moe zobaczy rzeczy straszne. Zanim Withel znowu na niego spojrza, by ju po drugiej stronie placu i cigle przypiesza.

*** Albatros powoli opada zataczajc szerokie krgi. Zakoczy lot pozbawionym godnoci trzepotaniem pir i cikim uderzeniem, ldujc na platformie ptaszarni patrycjusza. Dozorca nogi. Po kilku chwilach bieg ju przez korytarze paacu. Nis kapsu z listem i ssa na grzbiecie doni brzydk ran od dzioba -skutek nieuwagi wywoanej zaskoczeniem. *** Rincewind pdzi alej, nie zwracajc uwagi na dochodzce z obrazkowego pudeka gniewne krzyki. Przeskoczy mur, a jego wystrzpiony paszcz powiewa wok jak pira przeraonej kawki. Wyldowa na dziedzicu sklepu z dywanami, roztrci towar i klientw, wykrzykujc przeprosiny zanurkowa do tylnego wyjcia, przemkn przez kolejn alej i zahamowa ryzykownie na moment przed bezmylnym skokiem w nurt Ankh. Podobno niektre mistyczne rzeki potrafi jedn kropl swej wody odebra ycie. Ankh mogaby by jedn z nich, zwaszcza gdy przeprowadzia ju swe mtne wody przez podwjne miasto. W dalekich okrzykach gniewu zabrzmiaa piskliwa nuta przeraenia. Rincewind rozejrza si gorczkowo w poszukiwaniu odzi albo jakich nierwnoci w stromym murze po obu stronach ulicy. Znalaz si w puapce. Zaklcie wezbrao nieproszone w jego umyle. Bdem chyba byoby stwierdzenie, e si go nauczy. To ono si go nauczyo. Zdarzenie to doprowadzio do wydalenia Rincewinda z Niewidocznego Uniwersytetu, bowiem dla zakadu omieli si zajrze do jedynego istniejcego egzemplarza Octavo, osobistej ksigi zakl Stwrcy. Skorzysta z tego, e uniwersytecki bibliotekarz by wtedy zajty czym innym. Zaklcie wyskoczyo ze strony i natychmiast wkopao si gboko w umys ptakw drzema w socu, nie oczekujc dugodystansowego przekazu tak prdko po porannej poczcie. Zerwa si na rwne

Rincewinda, skd nie zdoay go wywabi nawet poczone wysiki caego Wydziau Medycyny. Ktre dokadnie to byo zaklcie, take nie zdoano ustali. Jedynie tyle, e naleao do omiu podstawowych zakl, w zawikany sposb wplecionych w sam osnow czasu i przestrzeni. Od tamtego dnia przy kadej okazji, gdy Rincewind czu si szczeglnie przegrany albo zagroony, Zaklcie objawiao niepokojc aktywno i prbowao zosta wypowiedziane. Rincewind przygryz wargi, ale pierwsza sylaba przecisna si kcikiem ust. Mimowolnie wznis rk i strzeli oktarynowymi iskrami. Wok wirowaa magiczna energia... Baga wypad zza rogu, a setki jego kolan poruszay si rytmicznie jak toki. Rincewind wypowiedziane. Kufrowi w najmniejszym stopniu nie przeszkadza narzucony obuzersko ozdobny dywan ani te zodziej wiszcy za rami u wieka. By, w cakiem dosownym tego sowa znaczeniu, martwym ciarem. Dalej spod wieka wystaway resztki dwch nie wiadomo czyich palcw. Baga zahamowa kilka stp przed magiem i po chwili wahania wcign nogi. Nie mia oczu, jednak Rincewind mgby przysic, e mu si przyglda. Wyczekujco. - Sio - odezwa si sabym gosem. Baga nie zareagowa. Uchyli tylko wieko, wypuszczajc martwego zodzieja. Rincewind przypomnia sobie zoto. Mona chyba zaoy, e kufer musi do kogo nalee. Czyby pod nieobecno Dwukwiata jego wanie uzna za swego pana? Zblia si odpyw i w tym blasku popoudniowego soca Rincewind widzia odpadki spywajce z prdem ku oddalonej o niecae pidziesit sni Rzecznej Bramie. W jednej chwili pozwoli przyczy si do nich martwemu zodziejowi. Nawet gdyby pniej kto go wyowi, nie wywoa tym sensacji. A rekiny u ujcia byy przyzwyczajone do solidnych i regularnych posikw. Spoglda za odpywajcymi zwokami i rozwaa nastpne posunicie. Baga prawdopodobnie nie tonie. Wystarczy poczeka rozdziawi szeroko usta. Zaklcie zamaro nie

do zmierzchu i wyruszy na fali odpywu. W dole rzeki znajdzie wiele opustoszaych zatoczek, gdzie dobrnie do brzegu. A potem... Jeli patrycjusz naprawd rozesa wieci, to zmiana ubrania i golenie rozwi ten problem. Zreszt istniay przecie inne kraje, a on mia zdolnoci jzykowe. Kiedy ju dotrze do Chimery, Gonimu czy Ecaponu, nawet tuzin armii nie cignie go z powrotem. A wtedy... bogactwo, komfort, bezpieczestwo... Istniaa, naturalnie, kwestia Dwukwiata. Rincewind pozwoli sobie na moment alu. - Mogo by gorzej - mrukn na poegnanie. - To mogem by ja... Dopiero kiedy sprbowa si ruszy, zauway, e zaczepi o jak przeszkod. Odwrci gow. Brzeg paszcza tkwi pochwycony mocno wiekiem Bagau. *** - Witaj, Gorphalu - rzuci uprzejmie patrycjusz. - Wejd, prosz. Usid. Czy zdoam ci namwi na rozgwiazd w cukrze? - Jestem na twoje rozkazy, panie - odpar spokojnie starzec. - Z wyjtkiem tych, ktre dotycz konserwowanych szkarupni. Patrycjusz wzruszy ramionami i wskaza lecy na stole zwj. - Przeczytaj to. Gorphal rozwin pergamin. Lekko unis brew, poznajc znajome ideogramy Zotego Imperium. Przeczyta w milczeniu, po czyni odwrci zwj i starannie zbada piecz. - Cieszysz si saw znawcy Imperium - stwierdzi patrycjusz. - Czy moesz wyjani t spraw? - Wiedza o Imperium nie polega na dostrzeganiu pewnych wydarze, a raczej na studiach pewnego sposobu mylenia - wyjani stary dyplomata. -Wiadomo jest interesujca, przyznaj, lecz nie zaskakujca. - Dzisiejszego ranka imperator poleci... - Patrycjusz pozwoli sobie na luksus zmarszczenia czoa. - Poleci mi, Gorphalu, by chroni te Dwa Kwiatki. A teraz okazuje si, e powinienem go zabi. Nie uwaasz tego za

zaskakujce? - Nie. Imperator to zaledwie chopiec. Jest... idealist. Zapalczywym. Bogiem swego ludu. Tymczasem popoudniowy list, jeli si nie myl, pochodzi od Dziewiciu Wirujcych Zwierciade, Wielkiego Wezyra. Postarza si w subie kolejnych imperatorw. Uwaa ich za konieczny, acz kopotliwy skadnik pomylnego kierowania imperium. Nie lubi, kiedy co jest nie na swoim miejscu. Nie buduje si imperiw pozwalajc, by rzeczy byy nie na swoim miejscu. Taki wyznaje pogld. - Zaczynam rozumie... - mrukn patrycjusz. - Ot wanie. - Gorphal umiechn si w gbi swej brody. - Ten turysta jest nie na swoim miejscu. Dziewi Wirujcych Zwierciade, kiedy wypeni ju rozkazy swego wadcy, z pewnoci podj odpowiednie dziaania. Nie moe pozwoli, by jaki wdrowiec powrci bezpiecznie do domu, przynoszc moe ze sob zaraz niezadowolenia. Imperium woli, by ludzie zostawali tam, gdzie ich si postawi. Wygodniej zatem byoby, gdyby ten Dwukwiat zagin na dobre w barbarzyskich krainach. To znaczy, tutaj, panie. - Co mi radzisz? Gorphal wzruszy ramionami. - Tyle tylko, by nic nie robi. Nie wtpi, e sprawy rozstrzygn si same. Chocia... - W zadumie poskroba si za uchem. - Moe Gildia Skrytobjcw? - A tak - zgodzi si patrycjusz. - Gildia Skrytobjcw. Kto jest w tej chwili prezesem? - Zlorf Flanelostopy, panie. - Porozmawiaj z nim, dobrze? - Oczywicie, panie. Patrycjusz pokiwa gow. Wszystko to przyj z ulg. Zgadza si z Dziewicioma Wirujcymi Zwierciadami: ycie nioso do problemw. Ludzie powinni zostawa tam, gdzie si ich postawio. *** Konstelacje gwiazd lniy jasno nad dyskiem wiata. Jeden za drugim

kupcy zamykali sklepy. Jeden po drugim budzili si na niadanie rabusie, zodzieje, kieszonkowcy, ladacznice, iluzjonici, wykolejecy i wamywacze. Czarownicy pilnowali swych poliwymiarowych spraw. Dzi w nocy miaa nastpi koniunkcja dwch potnych planet i powietrze nad Dzielnic Magw zachodzio ju mgiek wczesnych zakl. - Suchaj no - rzek Rincewind. - W ten sposb do niczego nie dojdziemy. Odsun si na bok. Baga wiernie poda za nim z potwartym gronie wiekiem. Rincewind rozway pomys, by niespodziewanie rzuci si do ucieczki. Wieko trzasno zachcajco. Zreszt, powiedzia sobie zaamany mag, to paskudztwo i tak by go cigao. Sprawiao takie wraenie. Gdyby nawet zdoby jako konia, ywi niemie przeczucie, e Baga szedby za nim we wasnym tempie. Bez koca. Przepywajc rzeki i oceany. Kadej nocy zmniejszajc dystans, bo przecie Rincewind musiaby czasem zatrzymywa si na odpoczynek. A pewnego dnia w jakim egzotycznym miecie, po dugich latach, usyszaby nagle za plecami tupot setek rozpdzonych drobnych stp... - Czepiasz si niewaciwej osoby - jkn. - To nie moja wina! Nie ja go porwaem! Kufer przesun si lekko. Teraz ju tylko wski pasek brudnego nabrzea dzieli pity Rincewinda od rzeki. Intuicja podpowiadaa, e kufer potrafi pywa szybciej od niego. Usiowa nie wyobraa sobie, jak si tonie w Ankh. - Nie da ci spokoju, pki nie ustpisz - odezwa si piskliwy gosik. Rincewind spojrza na ikonograf, wci wiszcy mu na szyi. Drzwiczki byy otwarte, a wsparty o framug homunkulus pali fajk i z rozbawieniem obserwowa rozwj wydarze. - Przynajmniej zabior ci ze sob - warkn przez zacinite zby Rincewind. Chochlik wyj fajk z ust. - Co powiedziae? - e zabior ci ze sob, do diaba! - Ale prosz. - Chochlik wymownie postuka w obudow pudeka. -

Zobaczymy, kto pierwszy pjdzie pod wod. Baga ziewn i o uamek cala przesun si do przodu. - No dobrze - burkn zirytowany Rincewind. - Ale najpierw musz si zastanowi. Baga miasta Ankh. - Jeste magiem - przypomnia obrazkowy chochlik. - Wymylisz jaki sposb, eby go znale. - Nie za dobrym magiem, obawiam si. - Moesz na nich wyskoczy i pozamienia wszystkich w robaki doda chochlik pocieszajco, ignorujc ostatni uwag. - Nie. Zamiana w Zwierzta to Zaklcie smego Stopnia. Nigdy nie skoczyem studiw. Znam tylko jedno zaklcie. - To wystarczy. - Wtpi - odpar zniechcony Rincewind. - A co ono robi? - Nie mam pojcia. Waciwie nie mam ochoty nawet o tym myle, ale powiem szczerze... - Westchn. - adne zaklcie nie uatwia ycia. eby utrwali w pamici nawet najprostsze z nich, trzeba trzech miesicy. A potem uywasz go i - fiu! - znikno. To wanie jest gupie w tej caej magii. Przez dwadziecia lat studiujesz czar, ktry sprowadza ci do sypialni nagie dziewice. Ale wtedy jeste ju tak zatruty parami rtci i plepy od czytania starych ksig, e nie pamitasz, co dalej robi. - Nigdy w ten sposb o tym nie mylaem -przyzna chochlik. - Bo wiesz, to jest wszystko nie tak. Kiedy Dwukwiat powiedzia, e w imperium macie lepsz magi, mylaem... mylaem... Chochlik przyglda mu si wyczekujco. Rincewind zakl pod nosem. -Jeli ju musisz wiedzie, to mylaem, e nie chodzi mu o magi. Niejako tak. - A o co innego? Rincewind czu si naprawd fatalnie. odsun si wolno. Rincewind przeszed ostronie na stosunkowo bezpieczny teren i usiad oparty o mur. Za rzek lniy wiata

- Sam nie wiem. Chyba jaki lepszy sposb robienia pewnych rzeczy. Co, co miaoby cho odrobin sensu. Zaprzc... zaprzc byskawic albo co w tym rodzaju. Chochlik spojrza na niego z niejakim wspczuciem. - Byskawice to wcznie ciskane przez gromowadnych olbrzymw przypomnia agodnie. - To udowodnione zjawisko meteorologiczne. Nie mona ich osioda. - Wiem - przyzna aonie Rincewind. - To rzeczywicie pewna luka w argumentacji. Chochlik pokiwa gow i znikn w czeluci ikonografu. Po chwili Rincewind poczu zapach smaonego bekonu. Odczeka troch, a kiedy odek nie mg duej znie napicia, zastuka w pudeko. Chochlik wynurzy si znowu. - Mylaem o tym, co mwie- owiadczy, zanim Rincewind zdy otworzy usta. - Nawet gdyby zaoy jej uprz, w jaki sposb j zmusisz, eby cigna wzek? - O czym ty gadasz, do licha? - O byskawicy. Ona tylko skacze z gry na d. A ty chcesz, eby przesuwaa si wzdu, nie pionowo. Zreszt i tak przepaliaby uprz. - Co mnie obchodzi byskawica? Nie mog myle z pustym odkiem. - Zjedz co. To logiczne. - Jak? Ile razy si rusz, ten wredny kufer tylko zaciera zawiasy. Baga jak na zawoanie szeroko rozwar pokryw. - Widzisz? - On nie chce ci ugry - wyjani chochlik. - W rodku ma prowiant. Wygodzony na nic mu si nie przydasz. Rincewind zajrza w mroczne zakamarki Bagau. Rzeczywicie, midzy pudami i workami ze zotem dostrzeg kilka butelek i pakunkw owinitych natuszczonym papierem. Zamia si cynicznie, rozejrza po pustym nabrzeu, znalaz kawaek drewna mniej wicej odpowiedniej dugoci i jak najdelikatniej wsun go midzy wieko a kufer. Dopiero wtedy wydoby jeden z pakunkw.

Znalaz suchary, twarde niczym diamentowe drzewo. - Niech to demony! - jkn, sprawdzajc jzykiem zby. - Sucharki Podrne Kapitana Omiopantera. Poznaj - odezwa si chochlik. - Bardzo wielu ludziom morza ocaliy ycie. - Na pewno. Uywacie ich jako tratew czy rzucacie rekinom, a potem przygldacie si, jak ton? Co jest w tych butelkach? Trucizna? - Woda. - Ale przecie tu jest peno wody! Po co miaby j ze sob wozi? - Zaufanie. - Zaufanie? - Tak. To jest to, czego nie mia do tutejszej wody. Rozumiesz? Rincewind otworzy butelk. Ciecz wewntrz istotnie moga by wod. Miaa stchy, zastay posmak, bez ladu ycia. - Ani smaku, ani zapachu - burkn. Baga zatrzeszcza cicho, by zwrci na siebie uwag. Leniwie, z wykalkulowan grob zamkn wieko, miadc zaimprowizowany klin niby zeschy li. - Dobrze, dobrze - mrukn Rincewind. - Przecie myl. *** Sztab Ymora mieci si w Pochyej Wiey, na rogu ulicy Szronowej i Mronej Alei. O pnocy samotny wartownik spojrza w niebo na czce si planety i zaduma si, jak zmian losu mu zwiastuj. Rozleg si dwik delikatny jak ziewnicie komara. Wartownik zbada wzrokiem opustosza ulic. Dostrzeg odblask ksiyca na czym lecym w bocie kilka sni od niego. Podnis to. wiato lnio odbite od zota. Oddech wartownika by niemal wystarczajco gony, by echo ponioso go wzdu alei. Znowu co zadwiczao i kolejna moneta potoczya si do rynsztoka po drugiej stronie ulicy. Zanim j podnis, kawaek dalej dostrzeg nastpn, wirujc jeszcze. Zoto, jak pamita, powstaje podobno ze skrystalizowanego wiata gwiazd. A do dzisiaj nie wierzy, by co tak cikiego mogo

naturalnie spada z nieba. Kiedy dotar do wylotu alejki naprzeciwko, spady kolejne monety. Byy jeszcze w worku i byo ich bardzo duo, a Rincewind z caej siy opuci mu je na gow. Kiedy wartownik odzyska przytomno, spostrzeg obkane oczy maga, ktry przystawia mu miecz do garda. W dodatku czu na nodze uchwyt czego ukrytego w ciemnoci. To by bardzo niepokojcy uchwyt. Sugerowa, e ten, co trzyma, moe chwyci jeszcze mocniej Jeli tylko przyjdzie mu ochota. - Gdzie on jest? Ten bogaty cudzoziemiec? - sykn mag. - Tylko szybko. - Co mnie trzyma za nog? - zapyta jeniec z nut przeraenia w gosie. Sprbowa si wyrwa. Nacisk wzrs. - Wolaby nie wiedzie - odpar Rincewind. - Uwaaj, co do ciebie mwi. Gdzie cudzoziemiec? - Nie tutaj! Zabrali go do Grubasa! Wszyscy go szukaj! Ty jeste Rincewind, prawda? A kufer... kufer, co zagryza ludzi... nienienienie... Litoci! Rincewind znikn. Wartownik poczu, e niewidoczny trzymacz ng zwalnia uchwyt. Kiedy wreszcie sprbowa wsta, co wielkiego, cikiego i kanciastego wyskoczyo na niego z ciemnoci i pognao za magiem. Co na setkach malekich stp. *** Majc do pomocy jedynie swoje amatorskie rozmwki, Dwukwiat usiowa objani Grubasowi sekrety tu-bez-pie-czeni. Tusty oberysta sucha uwanie, a jego mae czarne oczka poyskiway ywo. Przy drugim kocu stou Ymor obserwowa ich z dyskretnym rozbawieniem, od czasu do czasu rzucajc swoim krukom resztki jedzenia. Withel kry nerwowo po sali. - Za bardzo si gryziesz - zauway Ymor, nie odrywajc wzroku od siedzcej naprzeciw pary. - Czuj to, Stren. Kt omieliby si nas tutaj zaatakowa? A ten rynsztokowy mag sam przyjdzie. Jest tchrzem. Sprbuje si dogada. Wtedy bdziemy go mieli. I zoto. I kufer.

Jedyne oko Withela spojrzao wrogo. Uderzy pici w otwart do, okryt czarn rkawic. - Kto by uwierzy, e na caym dysku jest a tyle mylcej gruszy? burkn. - Skd moglimy wiedzie? - Nie gry si, Stren. Jestem pewien, e tym razem poradzisz sobie lepiej - stwierdzi uprzejmie Ymor. Jego zastpca parskn z niechci i ruszy wok sali, by po-znca si nad swoimi ludmi. Ymor nadal obserwowa obcego. To dziwne, ale ten may czowieczek wyranie nie zdawa sobie sprawy z powagi sytuacji. Ymor widzia, jak kilka razy rozejrza si dookoa z gbok satysfakcj. Strasznie dugo rozmawia te z Grubasem i Ymor dostrzeg, jak z rk do rk przechodzi kawaek pergaminu. Grubas wrczy cudzoziemcowi monet. Co dziwniejsze, to... W kocu Grubas wsta. Kiedy czapa obok krzesa Ymora, najwikszy ze zodziei wycign rami i pochwyci fartuch tuciocha w elazny ucisk. - O czym mwilicie, przyjacielu? - spyta niegono. - N... nic, Ymor. Taka osobista sprawa. - Midzy przyjacimi nie ma tajemnic, Grubasie. - Yhm. Waciwie sam nie jestem przekonany. To jakby zakad, rozumiesz? - tumaczy zdenerwowany oberysta. -Tu-bez-pieczeni, tak to si nazywa. Taki zakad, e Rozbity Bben" si nie spali. Ymor patrzy mu w oczy, a zakopotany Grubas zacz si wierci ze strachu. Naczelny zodziej wybuchn miechem. - Ta przearta przez korniki sterta desek? Ten czowiek musi by wariatem. - Tak, ale wariatem z pienidzmi. Twierdzi, e teraz, kiedy mam... nie pamitam tego sowa, zaczyna si na P", to jakby postawione pienidze... ludzie, dla ktrych pracuje w Imperium Agatejskim, zapac. Gdyby Rozbity Bben" si spali. Chocia wolabym, eby nie. eby si nie spali. Rozbity Bben", znaczy. To znaczy, jest dla mnie jak dom, ten Bben"... - Nie jeste taki gupi, co? - mrukn Ymor i odepchn oberyst. Drzwi odskoczyy na zawiasach i hukny o cian. - Uwaga! To moje drzwi! - wrzasn Grubas. Natychmiast jednak

uwiadomi sobie, kto stoi w progu i zanurkowa pod st. Uamek sekundy pniej krtka, czarna strzaka przemkna w powietrzu i wbia si w blat. Ymor ostronie wycign rk i nala drugi kufel piwa. - Przysidziesz si, Zlorf? - zapyta spokojnie. - A ty od ten miecz, Stren. Zlorf Flanelostopy jest naszym przyjacielem. Mistrz Gildii Skrytobjcw zrcznie zakrci dmuchawk i jednym pynnym ruchem wsun j do olstra. - Stren! - zawoa Ymor. Okryty czerni zodziej sykn gniewnie i schowa miecz. Jednak nie odrywa doni od rkojeci, a wzroku od skrytobjcy. Nie byo to atwe. Awans w Gildii Skrytobjcw uzyskuje si w drodze egzaminu konkursowego. Cz praktyczna jest najwaniejsza, a waciwie nawet jedyna. Std te otwart, szczer twarz Zlorfa w caoci pokryway blizny, rezultat nazbyt wielu bliskich spotka. Prawdopodobnie od samego pocztku nie bya ona szczeglnie przystojna. Plotka gosia, e Zlorf wybra sobie fach wymagajcy czarnych kapturw, paszczy i wasania po nocy gwnie dlatego, e istniaa w jego rodzie odnoga, lkajcych si dnia, trolli. Ludzie, ktrzy powtarzali t po twarz w zasigu suchu Zlorfa, na og zanosili swe uszy do domu w kapeluszach. Zlorf zbieg po schodach, a za nim kilku jeszcze zabjcw. - Przyszedem po turyst - oznajmi, stajc przed Ymorem. - Czy to na pewno twoja sprawa, Zlorf? - Tak. Grinjo, Urmond, bierzcie go. Dwch skrytobjcw wystpio naprzd. I nagle Stren zastpi im drog. Jego miecz zmaterializowa si o cal od ich garde, jakby nie musia przemieszcza si w przestrzeni. - By moe, zdoam zabi tylko jednego z was - warkn zodziej. -Ale sugeruj, ebycie odpowiedzieli sobie na pytanie: ktrego? - Spjrz w gr, Zlorf- zaproponowa Ymor. Szereg wrogich, tych oczu bysn z ciemnoci midzy krokwiami. - Jeszcze krok, a wychodzc nie dorachujesz si oczu - ostrzeg wdz zodziei. - Dlatego lepiej usid i napij si. Porozmawiajmy rozsdnie. Mylaem, e zawarlimy umow: ty nie kradniesz, ja nie zabijam. W

kadym razie nie dla zapaty - doda po namyle. Zlorf przyj kufel piwa. - I co z tego? Ja go zabij, potem ty go okradniesz. Czy to ten zabawny czowieczek tam za stoem? - Tak. Zlorf spojrza na Dwukwiata, ktry odpowiedzia umiechem. Wzruszy ramionami. Rzadko traci czas na rozwaania, czemu ludzie chc zabija innych ludzi. W kocu to praca jak kada inna. - Wolno spyta, kim jest twj klient? - odezwa si Ymor. Zlorf unis do. - Prosz ci... - zaprotestowa. - Etyka zawodowa. - Oczywicie. A przy okazji... - Tak? - Miaem chyba na zewntrz paru stranikw... - Miae. - I jeszcze kilku w bramie naprzeciwko... - Nieaktualne. - I dwch ucznikw na dachu. Cie zwtpienia przebieg po twarzy Zlorfa niby ostatni promyk soca po le zaoranym polu. Drzwi otworzyy si gwatownie, mocno uszkadzajc skrytobjc, ktry sta przy wejciu. - Przestacie ju! - rykn spod stou Grubas. Zlorf i Ymor spojrzeli czujnie na stojc w progu posta. Przybysz by niski, gruby i bogato odziany. Bardzo bogato odziany. Za nim majaczyo w mroku kilka wysokich, potnych sylwetek. Bardzo wielkich i gronych sylwetek. - Kto to jest? - zdziwi si Zlorf. - Znam go - odpar Ymor. - Nazywa si Rerpf. Prowadzi tawern Pod Stkajcym Pmiskiem" przy Spiowym Mocie. Stren, wyrzu go. Rerpf wznis upiercienion do. Stren Withel zawaha si w poowie drogi do drzwi, gdy do wntrza wtoczyo si kilka ogromnych trolli. Mrugajc na widok wiata, stany po obu stronach przybysza. Muskuy

wielkoci arbuzw gray na przedramionach rozmiaru workw z mk. Kady troll trzyma dwustronny topr... midzy kciukiem i palcem wskazujcym. Czerwony ze zoci Grubas wyskoczy z ukrycia. - Wynocha! - rykn. -Wyrzucie std te trolle! Nikt si nie ruszy. Sala nagle zamara. Grubas rozejrza si szybko i zacz pojmowa, co i do kogo powiedzia. Ciche skomlenie wymkno mu si z ust, zachwycone wolnoci. Dotar do piwnicznych drzwi w tej samej chwili, gdy troll leniwym machniciem wielkiej jak bochen doni posa za nim wirujcy w powietrzu topr. Stuk zamykanej klapy i trzask pkajcego drewna zlay si w jeden dwik. - Niech to pieko! -wykrzykn Zlorf Flanelostopy. - Czego chcecie? - spyta Ymor. - Przybywam tu w imieniu Gildii Kupcw i Handlarzy - odpar spokojnie Rerpf. - Dla ochrony naszych interesw, mona powiedzie. To znaczy, tego maego. Ymor zmarszczy czoo. - Przepraszam, ale wspomniae chyba Gildi Kupcw? - I Handlarzy - dokoczy Rerpf. Za nim, prcz kolejnych trolli, pojawio si te kilku ludzi. Ymor mglicie ich sobie przypomina. Widzia ich moe za ladami czy barami niewyrane figury, atwo ignorowane i szybko zapominane. Gdzie w gbi rodzio si w nim niemie przeczucie. Zaczyna rozumie, co odczuwa lis otoczony przez rozgniewane owce. W dodatku owce, ktre sta na wynajcie wilkw. - Jak dugo istnieje ta... ta Gildia, jeli wolno spyta? - Od dzisiejszego popoudnia - odpar Rerpf. -Jestem wice-wielkim mistrzem do spraw turystyki. - Co to za turystyka? - Hm... - zawaha si Rerpf. - Nie jestemy cakiem pewni. Jaki brodaty staruszek wyjrza zza jego plecw. - W imieniu sprzedawcw win z Morpork owiadczam, e turystyka

oznacza zyski - zakraka. - Czy to jasne? -1 co? - spyta zimno Ymor. - To, e bronimy wasnych interesw - odpar Rerpf. -Ju mwiem. - Precz ze zodziejami! Precz ze zodziejami! skandowa jego podstarzay towarzysz. Kilku innych podjo okrzyk. Zlorf umiechn si. - I skrytobjcami! - zapia starzec. Zlorf warkn. - To rozsdne - wyjani Rerpf. - Kiedy dookoa morduj i kradn, jakie wraenie wywrze to na turystach? Przyjedaj z daleka, by zobaczy nasze pikne miasto, jego obiekty historyczne i kulturalne, jak rwnie liczne niezwyke zwyczaje. I nagle budz si martwi w jakiej ciemnej uliczce albo, rwnie czsto, spywajc z prdem Ankh. Jak zdoaj opowiedzie przyjacioom, e wietnie si tu bawili? Spjrzmy prawdzie w oczy: musicie i z postpem. Zlorf i Ymor popatrzeli na siebie. - Musimy, prawda? - mrukn Ymor. - Zatem idmy, bracie - zgodzi si Zlorf. Jednym szybkim ruchem podnis do ust dmuchawk i strzaka ze wistem poszybowaa w stron najbliszego trolla. Ten zamachn si i cisn toporem. Ostrze warkno nad gow skrytobjcy i zagbio si w pechowym zodzieju. Rerpf schyli si, a stojcy za nim troll unis potn kusz i prosto w najbliszego skrytobjc wypuci strza dugoci wczni. To by dopiero pocztek... *** Wspomniano ju tutaj, e ludzie wyczuleni na promieniowanie oktarynowe - smego koloru, odcienia Wyobrani - potrafi dostrzec rzeczy, ktrych inni nie widz. Dlatego te Rincewind, pieszc przez zatoczone, owietlone pochodniami bazary Morpork, z pdzcym z tyu Bagaem, wpad na wysok, mroczn posta, odwrci si, by rzuci kilka odpowiednich do sytuacji przeklestw, i spojrza w twarz mierci. To musia by mier. Nikt inny nie wczy si z pustymi oczodoami. Oczywicie, kosa na ramieniu te o czym wiadczya. Gdy Rincewind

patrzy ze zgroz, zakochana para, miejc si z jakiego arciku, przesza przez zjaw, najwyraniej niczego nie zauwaajc. mier wyglda na zaskoczonego, jeli byo to moliwe dla kogo, czyja twarz nie zawiera czci ruchomych. RINCEWIND? - zapyta gosem cikim jak huk zatrzaskiwanych oowianych drzwi gboko pod ziemi. - Aha - przyzna Rincewind, prbujc uciec przed tym bezokim spojrzeniem. ALE DLACZEGO JESTE TUTAJ? (Bum bum, huczay pokrywy krypty w zarobaczonej otchani pod pradawn gr...) - No... A dlaczego nie? Zreszt na pewno masz mnstwo pracy, pozwolisz wic... ZDUMIAEM - Och, nie, nie... NATURALNIE, NAJBARDZIEJ DENERWUJCY W TEJ CAEJ SPRAWIE JEST FAKT, E SPOTKA CI MIAEM W PSEPHOPOLOLIS. - Przecie to piset mil std! NIE MUSISZ MI PRZYPOMINA. SAM WIDZ, E CAY TEN SYSTEM ZNOWU SI SYPN. POSUCHAJ, NIE WYBRABY SI MOE...? Rincewind cofa si, wycigajc przed siebie rce. Sprzedawca suszonej ryby za pobliskim straganem z zaciekawieniem obserwowa szaleca. - Wykluczone! MGBYM CI POYCZY BARDZO SZYBKIEGO KONIA. -Nie! TO WCALE NIE BDZIE BOLAO. -Nie! Rincewind rzuci si do ucieczki. mier spoglda za nim przez chwil, po czym wzruszy ramionami. WREDNY DRA, mrukn. Odwrci si i zauway sprzedawc ryb. Z cichym warkniciem wycign kocisty palec i zatrzyma serce handlarza, ale nie poprawio mu to humoru. SI, KIEDY MNIE POTRCIE, RINCE-WINDZIE, PONIEWA JESZCZE TEJ NOCY MAM Z TOB SPOTKANIE...

A potem przypomnia sobie, co wydarzy si jeszcze tej nocy. Trudno byoby stwierdzi, e si umiechn, skoro jego rysy i tak zastygy w wapiennym grymasie. Zanuci jednak krtk melodyjk, weso jak morowe powietrze. Przystan jeszcze, by odebra ycie przelatujcej mie i jedn dziewit y kotu ukrytemu pod straganem (wszystkie koty widz oktaryn). A potem odwrci si na picie i ruszy pod Rozbity Bben". *** Ulica Krtka w Morpork jest w istocie jedn z najduszych w tym miecie. Filigranowa przecinaj na obrotowym kocu niby poprzeczka w literze T". Za Rozbity Bben" stoi w takim miejscu, e spoglda na ca dugo ulicy. Ciemny, poduny ksztat na najdalszym kocu ulicy Krtkiej unis si na setkach maych nek i ruszy biegiem. Z pocztku by to raczej leniwy trucht, jednak w poowie drogi pdzi ju szybko jak strzaa... Mroczniejszy cie przesuwa si wolno wzdu ciany Bbna", kilka sni od dwch trolli pilnujcych drzwi. Rincewind poci si. Jeli usysz cichy brzk specjalnie przygotowanych sakiewek u pasa... Jeden z trolli stukn koleg w rami, budzc tym odgos jakby jeden kamyk uderza o drugi. Wskaza na zalan wiatem gwiazd ulic... Rincewind wyskoczy z kryjwki, odwrci si i cisn pocisk w najblisze okno. *** Withel widzia, jak wlatuje. Sakwa przeleciaa przez sal, wirujc wolno w powietrzu, i uderzya o krawd stou. Natychmiast we wszystkie strony potoczyy si byszczce zote monety. Nagle zapada cisza, jeli nie liczy cichego dzwonienia zota i jkw rannych. Withel zakl i szybko zakoczy pojedynek ze skrytobjc. - To podstp! - krzykn. - Niech nikt si nie rusza! Kilkudziesiciu ludzi i tuzin trolli zamaro z wycignitymi rkami. Wtedy, po raz trzeci, drzwi odskoczyy z trzaskiem. Wpady dwa trolle, zamkny je za sob, zarygloway cik belk i zbiegy po

schodach. Na zewntrz zabrzmiao nage crescendo biegncych stp. I drzwi otworzyy si po raz ostatni. Waciwie eksplodoway; drewniana belka poszybowaa w gb sali, a futryna pka z hukiem. Drzwi i futryna wyldoway na stole, ktry rozpad si w kawaki. Dopiero wtedy znieruchomiali walczcy dostrzegli, e w stosie drewna jest jeszcze co - kufer, ktry otrzsa si gwatownie z poamanych drzazg. W zrujnowanym wejciu stan Rincewind i rzuci kolejny zoty granat. Trafi w cian, sypic deszczem monet. *** W piwnicy Grubas podnis gow i burkn co pod nosem, ale nie przerywa pracy. Wysypa ju na podog cay obrazimowy zapas wiec i dorzuci szczapy na podpak. Teraz atakowa baryk oliwy do lamp. - Tu-bez-pieczeni - mrucza do siebie. Oliwa chlusna mu pod nogi i rozlaa si w kau. *** Withel, ktrego twarz zmienia si w mask furii, pdzi ku Rincewindowi. Ten wymierzy starannie i workiem zota trafi zodzieja w pier. Zaraz jednak Ymor krzykn co i oskarycielsko wycign palec. Kruk wyfrun z grzdy midzy krokwiami i pikowa na maga, rozczapierzajc byszczce szpony. Nie dolecia. By mniej wicej w poowie drogi, gdy Baga wyskoczy ze stosu drewna, w powietrzu otworzy wieko i zatrzasn je natychmiast. Wyldowa mikko. Rincewind dostrzeg, e jeszcze raz uchyli wieka. Niewiele; tyle tylko, by jzor, wielki jak li palmy i czerwony jak maho, zliza kilka zbkanych pir. Rwnoczenie ogromny kandelabr run z sufitu. Sala pogrya si w ciemnoci. Rincewind zwin si jak spryna, wyskoczy z miejsca, chwyci belk i z sil, ktra zdumiaa go samego, rozhuta si i podcign do stosunkowo bezpiecznego schronienia pod dachem.

- Ekscytujce, prawda? - szepn mu do ucha czyj gos. W dole pod nimi zodzieje, skrytobjcy, trolle i kupcy w tej samej niemal chwili uwiadomili sobie, e s w sali, gdzie zoto nie pozwala pewnie stan i gdzie pord zowieszczych nagle ksztatw ukrywa si co gronego. To byo nie do wytrzymania. Jak jeden m rzucili si do wyjcia... mieli jednak co najmniej tuzin rnych teorii dotyczcych jego pooenia. Wysoko Dwukwiatowi. - To ty odcie wiato? - sykn. - Tak. - A skd si wzie na grze? - Uznaem, e lepiej nie bd im wchodzi w drog. Rincewind pomyla chwil. Waciwie niewiele ju mg doda. - Prawdziwa bjka - zachwyca si Dwukwiat. - Lepsza, ni mogem sobie wyobrazi! Sdzisz, e powinienem im podzikowa? Czy to ty zorganizowae? Rincewind spojrza na niego tpo. - Chyba lepiej std zejdmy - powiedzia guchym gosem. - Wszyscy ju poszli. Pocign Dwukwiata przez sal i schodami do wyjcia. Na zewntrz noc dobiegaa koca. Na niebie lnio jeszcze kilka gwiazd, ale ksiyc ju zaszed, a po krawdziowej stronie nieba pojawia si szara zapowied brzasku. Co najwaniejsze, ulica bya opustoszaa. Rincewind pocign nosem. - Czujesz oliw? I wtedy z ciemnoci wynurzy si Withel. *** Grubas przyklkn na szczycie piwnicznych schodw i wygrzeba pudeko z hubk. Bya wilgotna. - Zarn tego kota - mrukn i sign po zapasowe, lece zwykle na pce nad drzwiami. Nic nie znalaz. Grubas rzuci brzydkim sowem. ponad zamtem zdumiony Rincewind prz