manuel lisa słodkie niebo

303
Lisa Manuel Słodkie Niebo

Upload: mythmickey

Post on 12-May-2015

1.021 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Page 1: Manuel lisa   słodkie niebo

Lisa Manuel

Słodkie Niebo

$#guid{383770A6-4DA5-4147-9CF5-37F54CF5794E}#$

Page 2: Manuel lisa   słodkie niebo

1

St. Abbs, Szkocja

czerwiec, 1823

Lucas Holbrook, książę Wakefield, przycisnął twarz do poduszki

i próbował ignorować uporczywy szum oceanicznych fal, który go w

jakiś niesprecyzowany sposób niepokoił. Przy takim trybie życia,

jakie obecnie prowadził, ów szum wydawał się całkiem nie na

miejscu. A przecież słyszał go nieprzerwanie w tle swoich snów

niczym odgłos coraz bliższego sztormu.

Może mimo wszystko udałoby mu się z powrotem zapaść w sen,

zdumiewający i pogmatwany, gdyby kłótliwe wrzaski mew do reszty

nie wyrwały go z drzemki. Przez sąsiadujące z łóżkiem okno wpadał

słony wiatr, przynosząc leciutką, słodką woń lawendy. Tuż za

parapetem jakiś ptaszek, zapewne skowronek, zatrzepotał skrzydłami i

zaśpiewał: „ćwir, ćwir".

Lucas z trudem dźwignął ołowiane powieki. Okno i furkoczące

na wietrze zasłony tworzyły ramę dla soczyście zielonych,

sfalowanych łąk i nieskazitelnego nieba. Trudno byłoby o piękniejszy

dzień na tym doczesnym świecie, przyznawał to bez oporów.

A gdyby miał pod ręką broń, to, na Boga, wetknąłby sobie lufę w

usta i pociągnął za spust.

Aż taki kac go męczył.

Rozdygotanymi palcami naciągnął przykrycie na głowę.

Błogosławiąc powrót ciemności, zaczął szukać w pamięci związanych

z ubiegłą nocą wspomnień, ale w dudniącym huku,

Page 3: Manuel lisa   słodkie niebo

który bez reszty wypełniał wnętrze czaszki, niczego nie mógł

znaleźć. Jego zachody wzmagały tylko ból, podobnie jak ukośnie cięta

szyba wzmaga latem południowy upał. Czuł się jak owad na

rozpalonej blasze...

- Dzień dobry, słoneczko.

Słowa dźgały niczym zębate sztylety, aż mu się od nich mózg

kurczył. Lucas usiłował zakryć uszy poduszką, ale przekonał się, że

brak mu na to sił.

- Lepiej ci już, kochany?

Niech cię diabli porwą, nic mi nie lepiej. Pomimo następstw tak

radykalnego opilstwa głos jednak go zaintrygował. Był niski, lecz

niewątpliwie kobiecy, i w normalnych okolicznościach pewnie wcale

nie kojarzył się ze sztyletami. Do tego nie był to głos angielski,

wzbogacał go pełen werwy gaelicki akcent.

Nie matka i nie babka. A już z pewnością nie Helena. Nie, jego

droga Helena nigdy, za skarby świata, nie przestąpiłaby progu sypialni

pana domu, zwłaszcza kiedy ten spał. To niewyobrażalne.

Nieznajoma pociągnęła za kołdrę, usiłując Lucasa odkryć.

Och, bądź lepiej ostrożna. Nie miał najmniejszej chęci zrobić tej

kobiecie krzywdy, ale obolały mózg przynajmniej przez kilka

następnych godzin po prostu nie wytrzyma jeszcze jednej ofensywy

światła i śpiewu ptaków.

- Daj mi spać. - Protest wydobył się z jego ust w formie jęk-

liwego skomlenia; napuchnięte wargi popękały przy ruchu. Niemal

wszystkie mięśnie w ciele połączyły się w przeraźliwej symfonii

kurczów, dźgnięć oraz kłującego, pulsującego bólu.

Co się, u wszystkich diabłów, dzieje?

Zanim zdążył zareagować, kobieta szybkim ruchem wyrwała mu

z palców przykrycie. Powieki Lucasa przeszyło palące światło;

towarzyszył mu kakofoniczny akompaniament zjadliwych wymówek,

potencjalnie równie zabójczych jak ostrza sztyletów. Musiało minąć

kilka chwil, zanim strofowanie przybrało formę słów, które papka,

jaką miał zamiast mózgu, zdołała rozpoznać.

- I dobrze ci tak, powiedziałam to ojcu wczoraj wieczorem.

Page 4: Manuel lisa   słodkie niebo

Żeby pić i bić się jak jakiś bezbożny zbójca. Co ty sobie

myślałeś, Luke'u Martin? Czasami wy, mężczyźni, zachowujecie się

nie lepiej niż uczniacy.

Książę z trudem rozchylił zapuchnięte powieki, żeby się kobiecie

przyjrzeć, ale zdołał zobaczyć tylko burzę miedzianych loków. Loki

natychmiast zaczęły wirować razem z całym pokojem, więc zamknął

znowu oczy.

- Wody - wychrypiał. - Proszę, jeżeli masz choć trochę litości.

Usłyszał, jak zatrzeszczały pod ciężarem wiązania łóżka, kiedy

jego towarzyszka się przesunęła; potem brzęknęła porcelana i rozległo

się łagodne ciurkanie wody.

- Nigdy nawet nie pomyślisz o innych - beształa, podtrzymując

mu głowę i przysuwając kubek do ust. - Przecież mogłeś zginąć. I co

by wtedy ze mną było, pytam się ja ciebie, Luke'u Martin.

Nie potrafił jej odpowiedzieć, a głęboko tego żałował, bo miał

przykre uczucie, że kobieta nie przestanie drążyć tematu. Pomiędzy

jednym a drugim łykiem cudownie chłodnej wody chciał poprosić, by

trochę zwolniła i coś wyjaśniła. Ale besztanie straciło na ważności, bo

jej dłoń opuściła się leciutko jak piórko na czoło Lucasa, a potem

miejsce dłoni zajęło coś gładszego, bardziej podatnego, tak cudownie

wilgotnego, że wchłonęło w siebie część bólu.

Kobieta pocałowała księcia raz, potem drugi, nabożnie, jakby był

jakąś świętością. Pod dotykiem warg ciało go zapiekło, ale tępy ból

niósł ze sobą nadzieję na wyzdrowienie.

Wziął się na odwagę, ponownie rozchylił powieki i z za-

ciśniętymi zębami przeczekał, aż miną zawroty głowy, a wzrok mu się

wyostrzy. A wtedy napotkał spojrzenie oczu tak zielonych, że

wzbudziłyby zazdrość najpiękniejszej nimfy morza. Uśmiechała się

do niego para ślicznych warg; warg soczystych, szerokich, pełnych, w

odcieniu, który przypomniał mu przepiękne róże z ogrodu matki w

domu.

Sam nie wiedział, skąd wzięła się prośba, która nagle wyrwała

mu się z ust:

- Pocałuj mnie jeszcze.

Page 5: Manuel lisa   słodkie niebo

- Nie powinnam nawet z tobą rozmawiać. - Ale ogniście płowe

włosy okryły mu znowu twarz - działając jak czarodziejski balsam na

rany i otarcia - kiedy pochyliła się, by spełnić jego życzenie, i tym

razem pocałowała go nie w czoło, ale prosto w usta.

W miejscu zetknięcia ich warg płomienie zaczęły pełgać, a zaraz

potem rozpaliły się jaskrawo. Pod przykryciem jedyna chyba

nieposiniaczona część jego osoby wyprostowała się na baczność,

najwyraźniej zaciekawiona i urzeczona.

Kim była nęcąca boginka, która potrafiła doprowadzić do tego,

że zapominał - aczkolwiek tylko chwilowo - o najgorszym poranku

swego życia?

- Chyba jednak nie cała wina leży po twojej stronie - za-

mruczała. - Seamus MacAllister od miesięcy cię już prowokował.

Niech mi daruje dobry Bóg, ale cieszę się, że zostawiłeś go w niewiele

lepszym stanie, chociaż dużo byłabym szczęśliwsza, gdyby to jemu

pękła butelka na głowie, a nie tobie.

- Butelka? Seamus Mac... co?

- Seamus MacAllister, głuptasie. - Pogładziła go po czole, jej

chłodne, gładkie palce starannie omijały obolałe miejsca.

I dopiero wtedy zauważył, że boginka nie przycupnęła na skraju

łóżka, jak powinna zrobić dobra pielęgniarka. Nie, leżała obok niego,

przykrycie zsunęło się z niej do talii, ujawniając, że...

Jest nagusieńka jak świeżo wykluty wróbel.

Dobry Boże. Czy oni...? Oczywiście, na pewno tak. Ale za

skarby świata nic nie mógł sobie przypomnieć.

Niemniej wreszcie wszystko zaczynało mu się układać w głowie.

Jak tylko dopadnie swojego brata, Wesleya, zostanie z tego ostatniego

padlina, i to padlina porzucona przy drodze dla sępów. Najwyraźniej

szczeniak zabrał Lucasa do miasta, podstępem go spoił, a potem

zostawił w burdelu przy Drury Lane. Musiało mu się to wydawać

takie zabawne, że boki zrywał ze śmiechu. Pewnie go wciąż zgina we

czworo.

Już ja go wyprostuję.

- Ja... ja muszę... - Zbierało mu się na mdłości. Przełknął,

Page 6: Manuel lisa   słodkie niebo

zaczerpnął kilka razy tchu, zaciął zęby. - Muszę przesłać wiadomość

mojej rodzinie.

- Twojej rodzinie? - Cudowna, kojąca dłoń odgarnęła mu

kosmyk włosów z wilgotnego czoła.

- Tak. Będą się martwili. - Ale gdzie oni są? I gdzie on jest?

Fale oceanu. Słyszał je od chwili, kiedy się ocknął, ale dopiero

teraz dotarło do niego, jakie są ważne. Nie może być w Londynie. Ani

w domu, w śródlądowym Wakefield.

Przed oczami zaczęły mu przemykać obrazy. Statki. Wiele

statków, stłoczonych przy nabrzeżach, całe flotylle obijające się i

ocierające z przypływem i odpływem o bale i odbijacze; liczne

popiskujące przy naprężaniu cumy.

A za stocznią szerokie, otwarte pola, porośnięte sitowiem i

turzycą, które kładły się płasko w wietrze od oceanu. Niemal czuł

zapach słonej wody - a właściwie naprawdę czuł słonawy posmak

morza. Tylko którego morza? A może to Kanał?

Niech diabli wezmą Wesleya, że wpakował go w takie niegodne

tarapaty. Tylko że... Wesley nie mógł tego zrobić. O ile nic się nie

zmieniło, jego brat przebywa ze swoim regimentem w Irlandii.

Wyciągnął szyję i obejrzał sobie pokój, który okazał się schludny

i czysty. Stojące w nim meble sporządzono z solidnej, choć skromnej

dębiny. Słupki łóżka połyskiwały jak dobrze wyczyszczony mosiądz.

Na wietrze trzepotały świeżo wyprasowane, kolorowe zasłonki.

Musiał przyznać, że jak na burdel otoczenie jest nietypowe.

Chociaż za wiele doświadczeń w tej materii nie miał. W zasadzie

burdele go nie interesowały. Byłoby absurdem, żeby książę Wakefield

płacił za usługi intymne, kiedy - jeśli tylko sobie tego zażyczył - mógł

wybierać i przebierać wśród najbardziej kuszących kochanek w

Londynie. Oczywiście niczego takiego sobie nie życzył, bo miał

Helenę...

Helena. Gdyby się dowiedziała, zwiędłaby jak kwiatek z braku

słońca. Dzięki wszystkim mocom we wszechświecie, że jest... tam

gdzie jest, a nie w Londynie, w którym taka wieść rozeszłaby się po

klubach, sklepach i przyjęciach szybciej, niż człowiek zdążyłby

Page 7: Manuel lisa   słodkie niebo

krawat zawiązać.

- Luke?

Uwaga księcia skierowała się ponownie na... na tę... młodą damę

o rozkosznych wargach. Nie wspominając już o przepięknych,

niesłychanie ponętnych piersiach z miodowymi czubkami, które

kołysały się o parę cali od jego twarzy. Wargi same mu się ściągnęły

do pocałunku.

Kobieta odpowiadała Lucasowi spojrzeniem, w którym nie było

śladu onieśmielenia, tylko dziwna mieszanina zatroskania i... nie, z

pewnością nie było to uwielbienie. Zresztą nie należało się go

spodziewać po nocy, którą spędziła na czymś, co dla niej musiało być

zwyczajną pracą.

- Dajmy sobie spokój z tą wiadomością - powiedział. -Czy

zechciałabyś polecić, by ktoś wezwał dla mnie dorożkę, kiedy się

będę ubierał? Muszę ruszać w drogę.

- Dorożkę. - Pokiwała głową, chociaż w jej ślicznych oczach

zrozumienia nie było za grosz. - Jest jeszcze wcześnie. Musisz pospać.

- Nie, ja... - Usiłował unieść się na łokciach, ale nóż, który ktoś

musiał wcześniej wbić mu w mózg, wściekle się przekręcił. Powietrze

uszło Lucasowi z płuc. Opadł zwiotczały na pościel i poddał się

objęciom puchowego materaca.

- Może masz rację - ustąpił. Jaskrawe punkciki światła tańczyły

mu jeszcze przez chwilę przed oczami, potem zblakły i pochłonęła go

ciemność.

- Słodki Boże, on umiera - wykrzyknęła Charity Fergusson

Martin, chociaż w pokoju nie było nikogo, kto mógłby ją usłyszeć.

Nie słyszał jej nawet Luke. Zwłaszcza Luke.

Zeskoczyła z łóżka, chwyciła z jedynego w pokoju krzesła

szlafrok i narzuciła go sobie na ramiona. Ruszyła do drzwi w chwili,

kiedy w korytarzu od kuchni zastukotały lekkie, ale natarczywe

kroczki. W chwilę później wpadły do sypialni Skiff i Schooner,

bliźniacze psy rasy West Highland Terrier. Jak co rano, kiedy tylko

pan i pani się obudzili, westki zaszczekały na powitanie i wskoczyły

na łóżko od strony nóg.

Page 8: Manuel lisa   słodkie niebo

- Schooner, Skiff, na ziemię.

Para kudłatych pyszczków skierowała się ku Charity z roz-

bawieniem i przekonaniem, że to dziwaczne polecenie musi być

żartem. Schooner podreptał po ciele Luke'a i złożył kilka mokrych

pocałunków na jego szczęce. Luke niespokojnie zajęczał. Tymczasem

Skiff zwinął się wygodnie w kłębuszek na brzuchu pana i wtulił

malutką bródkę w jego biodro.

Charity pogroziła im palcem.

- Powiedziałam „na ziemię" i mówiłam serio. Nie widzicie, że on

źle się czuje?

Westki wymieniły ponure spojrzenia. Niechętnie, z głuchym

odgłosem zeskoczyły na szydełkowy dywanik obok łóżka.

- Popilnujcie go teraz zamiast mnie, a jeżeli cokolwiek się

zmieni, zaszczekajcie.

Boso przeszła przez salonik do kuchni, niewiele brakowało, a w

pośpiechu, otwierając kuchenne drzwi, poślizgnęłaby się na plecionej

owalnej macie. Gdzie podziewa się jej brat? Powinien był do tej pory

przyjść.

Luke'owi jest chyba coraz gorzej, martwiła się, ocieniając oczy,

żeby zlustrować spojrzeniem podwórze. Lekarz badał go

poprzedniego wieczoru i oświadczył, że zimne kompresy, dawka

laudanum oraz głęboki, całonocny sen to jedyne konieczne lekarstwa.

Ale jej zaufanie do zacnego doktora gwałtownie spadło, kiedy

Luke zaczął pleść coś o wiadomościach i dorożkach. Dorożki? We wsi

St. Abbs? Zaraz pewnie jeszcze poprosi, żeby piekarz dostarczał im

świeże ciasto pod drzwi, tak jak w pięknym mieście Berwick czy

Edynburg.

I czyje imiona mamrotał? Wesley. Helena. Kim oni, na Boga,

byli? Do tego zachowywał się tak, jakby w życiu nie słyszał o

Seamusie MacAllisterze.

Serce ścisnęło jej się od palącego lęku...

- Dylan, jesteś tam? - zawołała. Odpowiedziały jej tylko

kurczaki. W zagrodzie za podwórkiem zamęczało jagnię.

Ani śladu Dylana, chociaż obiecał, że przyjdzie wcześnie, żeby

Page 9: Manuel lisa   słodkie niebo

pomóc jej przy porannych obowiązkach. Minionego wieczoru

wszyscy zdawali sobie sprawę, że Luke nie na wiele się tego ranka

przyda.

Ostrożnie przeszła przez podwórze i zajrzała w otwarte wrota

stodoły. W półmroku stała biało-brązowa krowa mleczna, Patches,

oraz kilka owiec, które czekały na wyrównanie kopytek. Charity czuła

się tak sfrustrowana, że wymknęło jej się z ust przekleństwo. Ale

wtedy Patches uniosła łeb, głucho podzwaniając dzwonkiem, i

skierowała na swoją panią łagodne spojrzenie. I Charity zauważyła, że

krowa została już wydojona.

- Dylan? Jesteś mi potrzebny. I to już.

- Dzień dobry, Charity. - Ubrany w kraciastą koszulę osobnik

wychynął zza ścianki działowej na tyłach stodoły. Rzucił belę siana na

ziemię i pacnął kilka razy ręką we fruwające przy twarzy źdźbła. - Coś

wcześnie dziś diabeł zaczął ci deptać po piętach.

Charity tak była poirytowana, że miała ochotę nim potrząsnąć.

- Chodzi o Luke'a. Wydaje mi się, że mu się pogorszyło. Musisz

koniecznie ściągnąć tu doktora. Szybko!

- Spokojnie, dziewczyno, już idę. - Wetknął kciuki za pasek i

wolniutko ruszył w stronę drzwi.

- I żebyś mi się nie ośmielił marudzić po drodze. - Owijając się

mocniej szlafrokiem, Charity już miała wycofać się do domu, ale po

namyśle zawróciła do studni i nabrała świeżej wody do wiadra. Luke

będzie potrzebował chłodnych kompresów.

Kiedy weszła do sypialni, poruszył się, a rzęsy mu zadrgały. To

chyba dobry znak, pomyślała; znaczy, że raczej śpi, a nie leży bez

przytomności. Zamoczyła płócienny ręcznik w wiadrze, ułożyła mu

go na czole, zwracając szczególną uwagę na krwawiący guz na linii

włosów.

Skiff i Schooner podeszły, postukując pazurkami o deski, i

przycupnęły u jej stóp. Ich wilgotne, czarne jak węgiel ślepia

zadawały miriady pytań.

- Wszystko z nim będzie w porządku, chłopaki - powiedziała

Charity pewnie, chociaż się wcale pewnie nie czuła. -Niech was już o

Page 10: Manuel lisa   słodkie niebo

to wasze śliczne łebki nie bolą. Jeżeli obiecacie, że będziecie

zachowywać się cicho i spokojnie, to pozwolę wam usiąść w nogach

łóżka.

Niemalże widziała, jak pieski potakują. Pochyliła się i podniosła

obydwa puszyste kłębki na materac.

- Pamiętajcie, że macie być teraz grzeczne.

Ubrała się w sukienkę z mocnego, rdzawego sukna, założyła

pończochy i buty na płaskim obcasie, zwinęła niesforne włosy w

węzeł na karku. Pochyliła się nad Luke'iem i przyłożyła mu rękę do

policzka.

Żeby diabli wzięli tego Seamusa MacAllistera. Miała go wielką

ochotę...

Opanowała się. Chociaż Seamus zasłużył sobie w pełni na jej

gniew, przeklinanie go nikomu ani niczemu nie pomoże. Mężowi

potrzebna jest troskliwość i pielęgnacyjne umiejętności Charity, a nie

złość.

Leżał blady, posiniaczony i nieprzytomny, a przecież na jego

widok rozpalał się w niej żar. Wędrowała spojrzeniem po szerokich

zarysach widocznych nad przykryciem ramion, po muskularnej

kolumnie karku. Nie mogła się powstrzymać i wyciągnęła rękę, by

pogładzić czubkiem palca mężowskie wargi, tak mocno zarysowane

nad kwadratową szczęką, a przecież zawsze tak ochoczo wyginające

się w uśmiechu.

Wciągnęła głęboko powietrze, napełniła płuca zapachem męża,

tą jego charakterystyczną męską wonią z przymieszką resztek

wczorajszego piwa i dymu z drewna. Na ten melanż rozpalił się w niej

gniew, choć równocześnie zbudziła się namiętność. Miała pełne

prawo się na Luke'a wściekać, ale kiedy wcześniej starała się go

ganić, nie robiła tego szczerze, jak się okazało. Za bardzo go kochała,

by się na niego złościć.

Krnąbrna i nieustępliwa, tak zawsze określali ją mężczyźni z St.

Abbs. Zbyt była uparta, zbyt niezależna i wyrażała się zbyt otwarcie,

by stać się kiedyś spokojną, zadowoloną z życia żoną. Wioskowi

kawalerowie chyba zawsze jej się trochę... no cóż... po prostu bali.

Page 11: Manuel lisa   słodkie niebo

Ale nie Luke. Od samego początku z radością rzucał jej

wyzwanie, droczył się z nią. Inni mężczyźni mogli Charity

doprowadzać do furii, ale nie Luke. Nie, zauważała ten błysk w jego

oczach, ten psotny uśmieszek. Wiedziała, że on rozumie i nawet

docenia siłę charakteru, która przepłaszała tak wielu innych.

Od dnia, kiedy Bóg wyrzucił Luke'a z morza i złożył w jej ra-

mionach, trzymała go mocno i już nie puściła od siebie. Tylko jeden

jedyny raz kazała mu odejść, ale dosyć szybko wrócił.

Z kuchni dobiegły ją głosy, kilka osób mówiło coś równo-

cześnie. Czy jej brat sprowadził do domu pół wioski?

Skiff i Schooner uniosły łebki z materaca i postawiły uszy, które

zaczęły czujnie drgać. Do sypialni wszedł bez zbytniego pośpiechu

Dylan, a za nim lekarz i wioskowy proboszcz, pan Douglas.

- Dziękuję, że panowie przyszliście - powiedziała Charity, kiedy

dwaj starsi mężczyźni stanęli po bokach łóżka. -Proboszcz? - zapytała

brata kącikiem ust.

- Tak na wszelki wypadek. - Dylan wzruszył ramionami. -

Mówiłaś, że z Luke'iem coś gorzej.

- Czy jako następnego mam się spodziewać grabarza?

- Nie. Tę sprawę zdążymy załatwić później. Charity opanowała

chętkę, by bratu przyłożyć w ucho.

- Słodkie nieba, czy ty nigdy nie będziesz poważny?

- Nigdy. - Pochylił się i głośno cmoknął siostrę w policzek. - Za

bardzo się martwisz. To była zwykła bitka. Luke jest mocny jak byk i

dwa razy bardziej uparty. Wyjdzie z tego.

Och, jak bardzo chciała bratu uwierzyć. Objęła spojrzeniem

pobladłe rysy Luke'a, jego wilgotne, ocienione przez ciemne rzęsy

policzki, jego zwykle uśmiechnięte usta, teraz ściągnięte i bezbarwne.

Słodkie nieba, jej mąż nie był żadnym awanturnikiem, a przynajmniej

zwykle nim nie był. Dlaczego akurat teraz?

To powinien być najszczęśliwszy dzień, od kiedy się pobrali.

Zwlekała i nie wspominała o swojej tajemnicy, dopóki nie zyskała

pewności, a teraz już ją miała. Ale jeżeli powie Luke'owi o dziecku

dzisiaj, to jej mąż najprawdopodobniej zemdleje i o wszystkim

Page 12: Manuel lisa   słodkie niebo

zapomni, i będzie jutro musiała wyłuszczać mu znowu sprawę od

początku.

Doktor Campbell pochylił się nad nim, pomacał zaognione

miejsce nad czołem, uniósł kciukiem powiekę.

- Źrenice nieco rozszerzone, ale opuchlizna od wczoraj trochę

już zeszła. - Pogrzebał w torbie z lekarstwami i wyciągnął niewielką

buteleczkę. - Tu jest więcej laudanum. Proszę dwa razy dziennie

dolewać po cztery krople do kubka mocnej herbaty. I położyć mu

wyżej głowę. Przeżyje.

Rwący potok ulgi porwał ze sobą dużą część obaw Charity, ale

nie wszystkie.

- Czy jest pan pewien, doktorze? Nie słyszał pan, jak on godzinę

temu majaczył i gadał jakieś niestworzone bzdury.

- Ty też, dziewczyno, gadałabyś od rzeczy, jakbyś na czole miała

guz wielkości strusiego jaja. Minie mu to za dzień czy dwa.

- Ale czy laudanum go nie otępi? Wolelibyśmy, żeby miał jasny

umysł, nieprawdaż? - Nie dodała, że mieszkańcy wioski często sobie

na ucho szeptali, że zacny doktor bardzo lubi stosować laudanum

zarówno na dolegliwości pacjentów, jak i własne.

- To tylko mająca złagodzić ból odrobina. - Lekarz poprawił na

sobie surdut i ruszył do drzwi, przystając po drodze, by podrapać psy

po łebkach. - Ale żeby była pani spokojna, wpadnę tu znowu dziś

wieczorem.

Dobiegający z łóżka jęk przeszedł w kaszel. Charity chwyciła

Luke'a za rękę.

- Helena? - wybełkotał. - Czy to t.. ty, kochanie? Charity

przerażona podniosła oczy na gości.

- Widzicie, panowie? Znowu zaczyna.

- Może sobie coś przypomina. - Lekarz wymieni! znaczące

spojrzenie z proboszczem.

- Nie znamy żadnej Heleny.

- Wy nie, ale on? - Doktor Campbell podszedł znowu do łóżka,

brwi ściągnęły mu się nad wydatnym nosem. - Nie wiemy, kogo znał,

zanim Seamus wyłowił go z morza.

Page 13: Manuel lisa   słodkie niebo

- No, to już zakrawa na ironię - odezwał się brat Charity

stanowczo zbyt wesolutkim tonem. - Najpierw Seamus uratował

Luke'a przed utonięciem, a potem tenże Seamus diabelnie blisko był

wyprawienia go na tamten świat. - Na jego twarzy odmalowało się

zmieszanie; pochylił głowę.

- Przepraszam księdza.

- Nie masz nic do roboty? - odwróciła się do niego gwałtownie

Charity.

- Chętnie bym przed pracą dostał jakieś śniadanie.

- Już ja ci dam śniadanie, Dylanie Fergusson. - Potrząsnęła

pięścią. - Dostaniesz puste talerze, jeżeli nie pójdziesz wcześniej do

kurnika i nie pozbierasz jajek.

Brat czmychnął, bo rzuciła mu najsurowsze spojrzenie, na jakie

mogła się zdobyć. Chociaż równocześnie ogromnie cieszyła się z jego

obecności. Oczywiście w życiu by mu tego pełnym tekstem nie

powiedziała, bo zuchwały nicpoń natychmiast pomyślałby, że zyskał

nad nią przewagę. A przez całe dziewiętnaście lat pobytu młodszego

brata na tym świecie nigdy do czegoś podobnego nie dopuściła.

- A więc do zobaczenia wieczorem - zwróciła się do lekarza,

kiedy się żegnał.

- Trzeba ogrodzić wschodnie pastwisko...

Na mamrotanie Luke'a Charity okręciła się jak fryga.

- No, proszę. - Proboszcz uśmiechnął się do niej zachęcająco. -

To mi zabrzmiało rozsądnie.

- Tylko że my nie mamy wschodniego pastwiska, proszę księdza,

tam jest tylko skarpa i morze.

- Może jednak powinienem jeszcze na trochę zostać.

- Proszę. Pójdę zaparzyć herbatę.

W kuchni musiała na chwilę przystanąć, żeby przypomnieć

sobie, co ma zrobić. Garnek. Woda. Dołożyć do ognia. Czy Luke

naprawdę dojdzie do siebie? Filiżanki. Talerzyki. Dobry Boże, jak ona

go kochała. Tak bardzo, że niemal ją to przerażało. Łyżeczki.

Serwetki. Mały Jamie MacKenna dostał po głowie i umarł, ale na

niego przecież spadła belka, kiedy się zapaliła stodoła.

Page 14: Manuel lisa   słodkie niebo

Poszła do spiżarni i sięgnęła po ciasteczka, które upiekła

poprzedniego dnia po południu. A, jeszcze talerz z resztkami baraniny

dla Skiffa i Schoonera.

Nalała herbatę, a potem straciła rachubę, ile kropel laudanum

dodała do filiżanki Luke'a, chlusnęła więc zawartością za drzwi na

podwórze i zaczęła liczyć od początku.

Na wołanie z sypialni pospiesznie wypadła z kuchni.

- Co się stało, proszę księdza? Czy on... - Zatrzymała się

gwałtownie w drzwiach, serce jej tłukło się jak szalone.

Luke siedział na łóżku.

Podbiegła do niego. Z okrzykiem radości, niemal zapominając o

obecności osoby duchownej, zarzuciła mężowi ręce na szyję.

Zesztywniał w jej uścisku, potem powoli objął ją przez plecy.

- Wydaje się, że dokucza mu brak pamięci - ściągnął na siebie jej

uwagę proboszcz. I bezgłośnie dodał: Nie pamięta mnie.

- Najdroższy, czy czujesz się troszkę lepiej? Wiesz, kim jestem,

prawda? - Zajrzała mu badawczo w mahoniowe oczy, szukając w nich

jakiejś oznaki, że ją poznaje.

Kąciki oczu Luke'a zmarszczyły się z rozbawienia.

- Oczywiście. Jesteś moim aniołem miłosierdzia, tym, który ma

takie pociągające usta.

- To może ja zaczekam w sąsiednim pokoju. - Pan Douglas

przesunął się w stronę drzwi.

Charity z lekkim zażenowaniem patrzyła, jak proboszcz

wychodzi, chociaż poczucie ulgi przerastało to zażenowanie o całe

niebo.

- Skiff, Schooner, czas na śniadanie - oznajmiła. Westki

skwapliwie zeskoczyły z łóżka i popędziły do

drzwi, ich małe łapki ślizgały się po drewnianej podłodze.

Charity mocniej objęła Luke'a.

- Wystraszyłeś mnie tak, że niemal od zmysłów odchodziłam.

- Zaraz, zaraz. Nie musisz się denerwować. Nie wydaje mi się,

żebym miał oddać ducha tutaj, na twoim łóżku. Interes mógłby na tym

ucierpieć, nieprawdaż?

Page 15: Manuel lisa   słodkie niebo

Charity odsunęła się trochę.

- Interes?

Zaniepokoiło ją znaczące spojrzenie męża. Najwyraźniej

wiedział o czymś, co jej umykało.

- Czy nie kręci ci się znowu w głowie, Luke?

- Nie. A przynajmniej dużo mniej niż przedtem. Trochę się

czuję zamroczony, ale to nie powód do zmartwienia. - Objął

zaciekawionym spojrzeniem meble i belkowany sufit. -Nawiasem

mówiąc, na imię mam Lucas, Lucas Holbrook. Nikt od dzieciństwa

nie zwracał się do mnie per Luke. Posłuchaj, nie zamierzam obstawać

przy ceremoniale, zwłaszcza że twoja opieka zapewne uratowała mi

życie. Ale zmuszony jestem zwrócić ci uwagę, że przy pierwszym

spotkaniu większość ludzi zwraca się do mnie „wasza wysokość".

- Przy pierwszym spotkaniu? - W Charity na nowo zbudził się

lęk, od którego rozdygotały się czubki palców; czuła, że niewiele

brakuje, by przerażenie pochłonęło ją bez reszty.

- Tak, oczywiście. - Rzucił jej pełen tolerancji, olśniewający

uśmiech. - A kim ty jesteś?

2

- Słodkie nieba...

Można się było domyślić, że rusałka wybierze sobie takie

właśnie przezwisko jak „Słodkie Niebo". Podobnie zresztą

postępowały aktorki. Tylko dlaczego zmieniła się nagle na twarzy tak,

jakby groziło jej omdlenie? Przyjrzał się uważnie i doszedł do

wniosku, że raczej jednak nie wygląda na to, by miała stracić zmysły,

zwłaszcza że otworzyła wspaniałe usta tak, jakby zamierzała

porządnie na niego wrzasnąć. Lucas zebrał się w sobie, by znieść ból,

jaki na pewno sprawi mu ten wrzask. Co, u licha, tak ją wytrąciło z

równowagi? Może sugestia, że powinna zwracać się do niego „wasza

wysokość"?

Dziewczyna ani nie zemdlała, ani nie wrzasnęła. Chwyciła się

natomiast pod boki i zaczepnie wysunęła w jego kierunku brodę.

Page 16: Manuel lisa   słodkie niebo

- Luke'u Martin, za takie żarty należałoby pozwolić, żeby cię

Seamus jeszcze raz wziął w obroty.

- Seamus... - Na dźwięk tego imienia Lucas wpadł w popłoch. -

Czy to ten cholernik, który na mnie napadł? Czy ukradł zegarek

kieszonkowy ojca? Diabelnego miałbym pecha, gdyby to zrobił...

zegarek był w mojej rodzinie od pokoleń. Powinien leżeć w kieszonce

kamizelki. Może pamiętasz, czy go tam widziałaś?

- Żartujesz tylko, prawda? - Charity opadła na skraj łóżka.

Wpatrywała się w Lucasa z takim natężeniem, że oczy jej płonęły

zielonym ogniem.

- Moja droga, moje ty Słodkie Niebo. Ktoś mnie zaatakował i

obrabował. - Uniósł dłoń do czoła i skrzywił się, kiedy palce trafiły na

guz wielkości orzecha włoskiego. – Nie rozumiem, z czego tutaj

żartować. Oczywiście, jeżeli powiesz mi, że tego całego Seamusa

zatrzymano, przyjmę to z ogromną ulgą. Mój adwokat, Jacob Dolan,

dopilnuje, żeby niegodziwy opryszek dostał, co mu się należy. -

Przyszło mu w tym momencie coś do głowy. - Chwileczkę, mam

nadzieję, że ten gość nie jest twoim... no, jak by to ująć uprzejmie?

Twoim partnerem w... no wiesz.

Charity potrząsnęła powoli głową.

- Twoim kuplerem.

- Moim czym?

Lucas wyrzucił ręce w górę.

- Twoim rajfurem. No, alfonsem. Charity coś zachrypiało w

gardle.

- Luke'u Martin, gdyby nie to, że jesteś już cały posiniaczony,

przyłożyłabym ci porządnie!

- Ale przecież jesteś panienką z...

Te nieprawdopodobnie zielone oczy sypnęły palącymi skrami.

- Nie - poprawił się Lucas pospiesznie. - Pewnie nie jesteś.

Wybacz mi, proszę. Tylko że kiedy mnie tak całowałaś, nasunęła mi

się myśl, że...

- Luke'u Martin, ja zawsze cię tak całuję.

- Lucasie. I dlaczego, zwracając się do mnie, ciągle dodajesz

Page 17: Manuel lisa   słodkie niebo

imię mojego ojca?

- Popatrz na mnie. - Ujęła jego twarz w dłonie. - Czy ty mnie nie

poznajesz? Czy nie potrafisz poznać swojej własnej żony?

Z pewnością musiał ją źle zrozumieć. W pokoju słychać było

jedynie wiatr. Lucas badawczo przyjrzał się obcym rysom

dziewczyny, wciągając przy tym ponętną mieszaninę zapachów:

lawendowego mydła, dzikiego wrzosu i rześkiej, świeżej oceanicznej

bryzy. Kiedy obejmowała go dłońmi za policzki, dokuczało mu już

tylko jedno miejsce po lewej stronie i musiał przyznać, że swoim

cudownym dotykiem potrafiła sprawić, iż zapominał nie tylko o tym,

co dobre, a co złe, ale nawet o istnieniu narzeczonej.

- Luke? - Dłonie dziewczyny potrząsnęły nim, całkiem łagodnie,

ale na tyle mocno, by się znowu skupił.

Przez chwilę musiał błądzić myślami. O czym to oni mówili? A,

tak, o tym, że dziewczyna jest jego... Żoną?

- Wesley ma z tym coś wspólnego, prawda? - Dłoń zacisnęła mu

się w pięść na materacu. - Przyjechał do domu na urlop, czy tak? I

zeszłej nocy wywlókł mnie ze sobą do tawern, które tak bardzo lubi.

Jestem w Brighton, prawda? Powiedz mi, gdzie jest ta gnida?

- Nie ma tu nikogo o imieniu Wesley. - Przeciągała każde słowo

z przesadną cierpliwością. - I nie ma tu też żadnej Heleny.

- A! Fakt, że wiesz o mojej Helenie, dowodzi, iż sprawcą psoty

jest Wesley. Nie będę nawet wspominał, w jakim to złym guście.

Zaczekaj tylko, aż go dopadnę.

- Luke...

- Nie mam na imię Luke - warknął, ale natychmiast poczuł

wyrzuty sumienia. Irytowało go, że ktoś obcy tak swobodnie

posługuje się jego imieniem. Lecz gniew ten podsycany był bólem

głowy oraz faktem, że nie mógł przypomnieć sobie, skąd się tutaj

wziął. Nie powinien wyładowywać swojej frustracji na tej

dziewczynie. - Przepraszam cię, moje ty Słodkie Niebo.

- Nie mam na imię Słodkie Niebo.

- Powiedziałaś mi, że masz.

- Z całą pewnością nie. - Chwyciła go za ręce. - Nazywam się

Page 18: Manuel lisa   słodkie niebo

Charity Fergusson. A przynajmniej tak nazywałam się do dnia, kiedy

oboje powiedzieliśmy „tak". Wtedy stałam się Charity Martin. Twoją

żoną.

- Niemożliwe.

- Słodkie nie... Chciałam powiedzieć, o Matko Przenajświętsza.

Zaczekaj tu. - Zauważył błysk łez, kiedy puszczała jego ręce i

pospiesznie wychodziła z pokoju.

Na Boga, to nie żart. Może raczej jakieś potworne niepo-

rozumienie, albo może przez przypadek wzięto go za kogoś innego.

Ale nawet to wydawało się mało prawdopodobne. Z pewnością żona

rozpoznałaby własnego męża. Czy siniaki, przez które nawet

mruganie stawało się bolesne, mogły zniekształcić jego rysy do tego

stopnia, że przypominał innego mężczyznę?

Musi o to chodzić. Jak tylko ta miła kobieta tu wróci, wyjaśni jej

całkowicie zrozumiałą pomyłkę.

Minuty mijały, ciszę przerywał tylko nieustający świst wiatru,

który wdmuchiwał przez okno woń lawendy i oceanu. Myśli Lucasa

zaczęły błądzić bez celu. Czepiały się wspomnień, które wydawały się

dużo bardziej odległe niż powinny. Matka i babka, i bogaty stary dom

w Wakefield - miał wrażenie, że ich od wielu miesięcy nie widział na

oczy. Jak to możliwe?

Skoncentrował się i wywołał w myślach obraz Heleny. Kiedy

patrzył na nią ostatni raz, stała z gracją na frontowym podjeździe

Longfield Park, obok fontanny, w której wodą tryskały delfiny.

Uśmiechała się i machała ręką, życząc mu bezpiecznej podróży.

Na to wspomnienie zrobiło mu się jakoś miło. Wszyscy jego

przyjaciele i znajomi zgadzali się, że śliczna Helena Livingston będzie

dla niego idealną żoną. Od ośmiu lat mieszkała w domu gościnnym w

Longfield Park razem ze swoim zniedołężniałym ojcem i należała już

do Longfield Park i siedliska rodzinnego w tym samym stopniu co on.

Równie ważny był fakt, że uosabiała sobą istne wcielenie

wszystkich tych cech, jakimi powinna odznaczać się księżna

Wakefield: miała urok, inteligencję i urodę, o tak, urodę w kla-

sycznym, angielskim typie. Złociste włosy, kremową cerę, lazurowe

Page 19: Manuel lisa   słodkie niebo

oczy.

Od ich ostatniego spotkania mogło minąć najwyżej kilka dni. A

przecież i to wspomnienie wydawało się odległe o całe wieki. Prawie

nie pamiętał dotyku rąk Heleny, zapachu włosów, miłego tonu jej

głosu. Powieki mu opadły, wspomnienie narzeczonej zatarło się,

potem obraz się znowu wyostrzył, ale tym razem ukazała mu się twarz

w aureoli złocistego ognia, oczy jak szmaragdowe klejnoty i świeże

piegowate policzki; przypłynął skądś po gaelicku melodyjny głos.

Miała na imię Słodkie... nie, miała na imię Charity. Ale tyle było

w niej słodyczy, że przez chwilę czuł się jak w niebie... Aż jęknął na

swój kiepski żart i zaczął zastanawiać się, dokąd ta dziewczyna poszła

i kiedy wróci. I czy go znowu pocałuje.

- Luke? Otworzył oczy.

- Tak, Słodkie...?

- Nie zaczynaj znowu. Mam na imię Charity.

- Charity - powtórzył w nadziei, że ją udobrucha. Z jakiegoś

bliżej niezrozumiałego powodu bardzo chciał znowu zobaczyć, jak

ona się uśmiecha. - Będę już pamiętał.

Ale zapomniał tak wiele. Do jego umysłu wślizgiwały się pełne

bólu i zamętu obrazy i wrażenia i zaraz potem ponownie z niego

umykały. Dokąd się udawał, kiedy żegnała go Helena? Wyobraźnia

podsunęła obraz tylu powozu, karetki pocztowej, za którą pospiesznie

cwałował na koniu.

Dlaczego? I kto jechał tą karetką?

Diabli nadali. Za każdym razem, kiedy wydawało mu się, że

zaraz ogarnie ten chaos, rozpryskiwał się on na tysiąc kawałeczków,

zbijając go jeszcze bardziej z tropu.

Jedną rzecz pamiętał z absolutną jasnością: zanim Charity

wypadła z pokoju, powiedziała mu, że są mężem i żoną.

No tak, ale przecież wydedukował już, jak można to wyjaśnić.

- Gdybyś była tak uprzejma i zaopatrzyła mnie w pióro i papier -

powiedział - chciałbym skreślić kilka słów do mojego adwokata w

Londynie.

Uwagę jego zwrócił ktoś, kto, szurając nogami, stanął w

Page 20: Manuel lisa   słodkie niebo

drzwiach za plecami Charity. Lucas próbował mu się przyjrzeć, ale

niewiele zdołał zobaczyć poza brodą i czarnym ubraniem. Zaczął mieć

się na baczności.

- Kto tam jest?

- Nasz proboszcz. - Charity skinęła na mężczyznę, który cicho

postąpił kilka kroków w głąb pokoju. - Pan Douglas siedział przy

tobie przed kilkoma zaledwie minutami. Przyprowadziłam go znowu,

żeby z tobą porozmawiał.

- Czy jestem w aż tak złym stanie?

- Nie. - Przyłożyła mu do policzka dłoń, chłodną i kojącą. -

Wyzdrowiejesz. Pomyślałam tylko, że może panu Douglasowi uda się

pobudzić twoją pamięć.

Odsunęła się. Jej miejsce zajął starszawy proboszcz o zde-

cydowanie surowej twarzy, który pochylił się nad łóżkiem tak nisko,

że Lucas wpatrywał się w podwinięty koniuszek siwiejącej brody.

- Rozumiem, że ma pan bardzo wiele pytań, Luke. Może będę w

stanie na niektóre z nich odpowiedzieć.

- Proszę opowiedzieć mu o nas - podsunęła Charity. Proboszcz

ściągnął brwi i spojrzał na nią przez ramię.

Przez chwilę trwała chyba między nimi milcząca wymiana zdań.

- Zapewniam państwa - powiedział, chichocząc, Lucas -że jeżeli

przeżyłem ten pulsujący ból głowy, to nie zaszkodzi mi nic, co

którekolwiek z was miałoby do powiedzenia.

Pan Douglas kiwnął głową i, przyciągnąwszy krzesło z kąta,

usiadł przy łóżku. Siadając, powoli i starannie rozkładał za sobą poły

ciemnego surduta. Lucas przyglądał się jego ruchom z

niecierpliwością, bo wolałby zostać znowu sam na sam ze swoim

aniołem miłosierdzia.

Sumienie go ugryzło. Powinien myśleć o Helenie - wyłącznie o

Helenie. Gdyby wiedziała, w jakich znalazł się tarapatach, szalałaby

ze zmartwienia. Oczywiście jego rodzina pojęcia nie ma, że ktoś go

napadł. Należałoby zastanowić się, w jaki sposób ich powiadomić, jak

wytłumaczyć te sińce, żeby biedna matka nie dostała ataku apopleksji.

- Tak? - Uświadomił sobie, że proboszcz coś mówił, ale nie

Page 21: Manuel lisa   słodkie niebo

doszło do niego ani jedno słowo. - Słucham księdza.

- Nie wzdrygnął się pan nawet, kiedy powiedziałem, że to ja

udzielałem ślubu panu i Charity. Czyżby pan sobie owo wydarzenie

przypomniał?

- A, ślub, Nie jestem tym mężczyzną.

- Zaprawdę jest pan.

- Obawiam się, że ksiądz się myli. Widzi ksiądz, nazywam się

Lucas Holbrook i jestem siódmym księciem Wakefield.

Charity cichutko krzyknęła.

- No dobrze, jestem też hrabią Lynhurst oraz wicehrabią

Beckford. - Lucas potarł dłonią zarośniętą przez noc brodę. -Czuję się

nieco zażenowany, bo muszę przyznać, iż za cholerę przypomnieć

sobie nie mogę, skąd się tutaj wziąłem. Mam pewność, że mój brat

mógłby rzucić na sytuację trochę światła. Jeżeli rzeczywiście jestem w

Brighton, może go ksiądz znaleźć w hotelu Langford albo możliwe że

w Brunswick. Na jego usprawiedliwienie mogę przytoczyć fakt, że

prawdopodobnie pojęcia nie ma, iż zostałem napadnięty przez tego

opryszka, Seamusa jak mu tam.

Proboszcz odchrząknął.

- Mój zacny człowieku, nie jest pan nigdzie w pobliżu Brighton

ani, jak już o tym mowa, w pobliżu żadnego innego angielskiego

miasta, tylko w wiosce St. Abbs, w Szkocji. Człowiek, który pana

zaatakował, to ten sam, który nieco ponad rok temu znalazł pana

dryfującego bez przytomności na kawałku drewna w Morzu

Północnym. I, Bóg mi świadkiem, że naprawdę jest pan mężczyzną,

który ślubował przed całym naszym zgromadzeniem kochać i

szanować Charity Fergusson do końca swoich dni.

Luke zrobił się biały jak prześcieradło.

- Czy powiedział ksiądz... dobry Boże... ponad rok temu?

Szarpnął się i przerzucił nogi przez skraj łóżka. Kołdra

zsunęła się, kiedy opuszczał je na podłogę. Charity przelotnie

zobaczyła muskularne uda, które tak dobrze znała. Kiedy Dylan i jej

ojciec układali Luke'a ostatniej nocy do łóżka, rozebrała go do naga.

Teraz podbiegła, chwyciła kołdrę i przytrzymała mu ją na wysokości

Page 22: Manuel lisa   słodkie niebo

lędźwi, starając się pchnąć męża z powrotem na poduszki. Opierał się

jej z siłą zdumiewającą, jeśli wziąć pod uwagę, w jakim był stanie.

- Luke, proszę, nie jesteś zdrowy. -Jej głos opadł do szeptu. - I

jesteś nieprzyzwoicie rozebrany.

Niewzruszenie starał się ją odepchnąć. Przykrycia znowu się

zsunęły, ale Charity podciągnęła je gwałtownie na miejsce. Luke

zakołysał się niepewnie.

- Nie rozumiesz. Nie wiem, gdzie jestem, skąd się tutaj wziąłem

ani kim ty jesteś. - Zachwiał się i chwycił ją w pasie, by się utrzymać

na nogach.

- Mogę odpowiedzieć na wszystkie twoje pytania, ale musisz mi

zaufać.

Wbił w jej oczy spojrzenie badawcze, podejrzliwe. Mimo to jego

solidny ciężar obudził w niej aż nazbyt swojską tęsknotę, ciepłą,

ociężałą, rozkoszną. Mogłaby śmiać się - albo płakać - tak absurdalna

była ta reakcja, tylko że znała ją od pierwszych dni małżeństwa; rok w

bardzo niewielkim stopniu ostudził ich namiętność.

- Może powinien nas ksiądz zostawić - powiedziała, walcząc z

pokusą, by objąć męża ramionami za szyję i upaść razem z nim w

przytulne gniazdko na materacu.

Z nieśmiałym skinieniem głowy proboszcz wycofał się z pokoju.

Luke przestał się opierać i osunął się ciężko na skraj łóżka,

pociągając Charity za sobą. Materac wciąż promieniował jego

ciepłem, wciąż zachowywał ślad leżącego na płask, nagiego ciała. I

nic by w tym dziwnego nie było, gdyby pchnęła go lekko na to

wygrzane miejsce i dała tam nura za nim.

Nic dziwnego wczoraj, ale nie dziś - dziś było to niezrozumiałe i

przerażające.

A przecież ich zbliżenie podziałało również na Luke'a, czy chciał

tego, czy nie. Zauważyła to, bo niedyskretne przykrycie uniosło się w

górę, dając świadectwo jego pożądaniu. Luke zagapił się niemal

komicznie na swoje podbrzusze i wytrzeszczył oczy ze zdumienia, a

potem puścił Charity i szybko owinął się pikowaną kołdrą w pasie.

- Przepraszam - mruknął, odwracając się.

Page 23: Manuel lisa   słodkie niebo

Miejsce żaru, jaki budził swoim dotknięciem, zajęło rozpaczliwe

poczucie chłodu. Charity opanowała dreszcz.

- Nie szkodzi.

Luke kiwnął głową i odwrócił się znowu do Charity, wpatrując

się w jej twarz tak, jakby w czarodziejski sposób mogła się na niej

pojawić jakaś wskazówka.

- Czy miałaś kiedyś na samym końcu języka jakieś słowo albo

imię, które ciągle umyka? Tak właśnie czuję się za każdym razem,

kiedy spoglądam ci w twarz. - Potrząsnął głową. - Przekonany jestem,

że powinienem cię znać, ale...

Zacisnął dłoń w pięść.

- Ostatnia rzecz, jaką pamiętam, to że byłem w domu, w

Wakefield. Przypominam sobie nawet, że na kolację jadłem łososia w

kaparach i białe wino. Wydaje mi się, że miało to miejsce tylko jeden

albo dwa dni temu, ale nie może tak być, prawda?

- Łosoś, niewykluczone. Ale kapary? Obawiam się, że nie z

mojej kuchni.

- Jakim cudem mogę pamiętać tamtą kolację, a nie mieć pojęcia,

skąd znam twoją śliczną twarz?

- Oberwałeś dosyć mocno po głowie - powiedziała; serce jej

drgnęło w radosnym wzruszeniu, że chociaż Luke tak jest

wstrząśnięty, uważa ją za śliczną. Był tego zdania również przed

ponad rokiem, kiedy, wyrwawszy się z objęć śmierci, zobaczył, że to

ona go pielęgnuje.

Pełne namysłu zmarszczki przecięły mu czoło. Linia szczęki

stwardniała.

- Czy trzymacie mnie tu wbrew mojej woli?

- Oczywiście, że nie - wykrzyknęła przerażona nie tylko samym

pomysłem, ale i świadomością, że ten straszny rozwój wypadków

może położyć kres najwspanialszemu okresowi w jej życiu. - Jesteś

wolnym człowiekiem, Luke'u Martinie. Nikt ci nie wydaje rozkazów.

Kierujesz się własnym zdrowym rozsądkiem, który otrzymałeś od

Boga.

Twarz mu się ściągnęła na dźwięk własnego imienia - a jeżeli nie

Page 24: Manuel lisa   słodkie niebo

własnego, to przynajmniej tego, pod którym znany był przez ostatnie

kilka miesięcy. Nie poprawił jej jednak,

tylko zadał pytanie, a głos zrobił mu się zakłopotany i po chłopięcemu

bezradny:

- To skąd ja się tutaj wziąłem?

- Jak ci już tłumaczył pan Douglas, znalazł cię Seamus

MacAllister, kiedy dryfowałeś po morzu. Przekonani jesteśmy, że

musiał się rozbić jakiś statek. A może wypłynąłeś łodzią na ryby i

złapał cię szkwał. Nie wiemy tego na pewno.

Kiedy wypowiadała ostatnie słowa, Luke się skrzywił. Jego

dłonie poderwały się gwałtownie do głowy.

- Co się stało? - Charity objęła go ramionami. - Połóż się.

- Nie trzeba, nic mi nie jest. - Wyprostował się i ściągnął

ramiona, przez co odsunęli się od siebie. Ręce Charity opadły. - Przez

moment zamajaczyła mi przed oczami taka wizja... Grzmoty,

błyskawice. Łódka.

- Mów dalej.

- Nie jestem pewien. - Zmarszczył brwi, wpatrując się spode łba

w ścianę. - Ciemności. Ściany wody.

- Seamus znalazł cię dryfującego na kawałku drewna. Mógł to

być fragment masztu. Niewiele brakowało, a byłby wciągnął na swój

skif i zabrał na brzeg topielca.

Przeszedł ją dreszcz na wspomnienie zastygłej twarzy,

bezbarwnych warg, szerokiej piersi tak nieruchomej, że w żaden

sposób nie mogła czerpać powietrza. Zobaczywszy tego

bezimiennego, wyciągniętego z morza mężczyznę, odmówiła w

myślach pacierz za spokój jego duszy.

- Matka i ja pielęgnowałyśmy cię całymi dniami. Kiedy się w

końcu ocknąłeś, nie miałeś najbledszego pojęcia, co się stało. Nie

potrafiłeś nam powiedzieć, skąd pochodzisz, ani kim jest twoja

rodzina. Nie wiedziałeś, jak się nazywasz. Ubranie miałeś w

strzępach. Tylko twój akcent był dla nas jakąś wskazówką, że jesteś

Anglikiem, a nie Szkotem.

- Dlaczego mówisz do mnie Luke Martin?

Page 25: Manuel lisa   słodkie niebo

- Przez całe dwa dni ślęczeliśmy nad Biblią, ty i ja. Zaczęliśmy

od Adama i przekopywaliśmy się dalej. - Na to wspomnienie serce jej

się tęsknie ścisnęło. - Pomyślałam sobie, że Biblia może stanowić

dobre źródło, kiedy się szuka imienia. Jak doszliśmy do Ewangelii

według świętego Łukasza, kazałeś mi się zatrzymać. W kilka dni

później zdecydowałeś się na Martin jako nazwisko.

- Mój ojciec miał na imię Martin.

Charity przeszedł po plecach dreszcz niepokoju. Czy Wesley i

Helena też byli członkami rodziny? Majacząc wcześniej, Luke nie

wyrażał się o Helenie po bratersku. Czy mógł być... żonaty?

Tak, jest żonaty, i to z nią. Najwyższy czas, by sobie o tym

przypomniał. Wstała.

- Odpoczywaj dzisiaj i nabieraj sił. Jutro pokażę ci, czym

zajmowałeś się przez miniony rok swego życia..

3

Tamtego wieczoru Luke wychynął z sypialni zdecydowanym,

acz nie całkiem pewnym krokiem, i oznajmił, że czuje się

wystarczająco dobrze, by przyłączyć się do Charity na kolację w

kuchni. Charity bacznie i z niemałym sceptycyzmem przyjrzała się

zaognionej, fioletowej ranie nad jego czołem, ale tylko westchnęła.

Jak Luke Martin coś postanowi, nic go nie powstrzyma, chyba żeby

go związać.

Posiłek ciągnął się w nieskończoność. Luke bezustannie

dziękował jej za jedzenie, za wszystko, co dla niego zrobiła, jakby

była jakąś miłosierną właścicielką pensjonatu. Później poprosił o koc i

wskazówkę, gdzie stoi najbliższa kanapa. Po tylu nocach, pełnych

ogromnej i różnorodnej radości, ta nagła skromność robiła wrażenie

absurdalnego żartu. Jednak nie zauważyła nawet cienia wesołości w

jego poważnym wyrazie twarzy ani w oficjalnym ukłonie, którym

podziękował, kiedy wręczyła mu koc i poduszkę. Próbowała zasnąć i

nawet jej się to na godzinę czy dwie udało. Ale w łóżku było bez

niego zimno i smutno, a noc wlokła się jak ranna foka po plaży.

Zesztywniała, z zapuchniętymi oczami, ale wdzięczna, że wreszcie

przyszedł świt, wstała, ubrała się pospiesznie, zjadła kawałek

Page 26: Manuel lisa   słodkie niebo

wczorajszego chleba i wymknęła się cicho z domu do porannych

obowiązków.

Wycofywała się właśnie z kurnika, kiedy trzasnęły drzwi

kuchenne. Na ganku stanął Luke, wygiął się do tyłu, wyciągnął nad

głowę ręce. Potem jedną opuścił i pomasował sobie przeciwległe

ramię.

Pomachał, kiedy ją zobaczył. Charity odstawiła kosz z jajkami i

zastanawiała się, co zrobić. Pójść do niego? Zaczekać tam, gdzie była?

Nie chciała wydać się ani zbyt chłodna, ani zbyt gorliwa. Grozą

przejmowała ją kordialna wymiana uprzejmości między nimi, znieść

nie mogła konieczności, która nakazywała jej brać w karby swoją

miłość, by tego mężczyzny nie przepłoszyć.

W końcu została, gdzie była, i przyglądała się, jak Luke

ostrożnie podchodzi do niej po nierównej ziemi, marszcząc z

koncentracją brwi, by utrzymać równowagę. Miał na sobie luźne

wełniane spodnie, które uszyła mu w poprzednim tygodniu.

Doskonale na nim leżały, lekko opinały szczupłe biodra i troszkę

zwężały się na mocnych udach. Płócienna koszula falami spływała z

szerokich ramion, przez cienki materiał prześwitywały rzeźbione linie

torsu, potężnie rozrośniętego dzięki ubiegłorocznej harówce. Ale

rękawy koszuli, zwykle podwinięte do łokci, pozapinane były na

przegubach, osłaniając mięśnie przedramion, które również rozwinęły

się przez te miesiące.

Chociaż był ranny, widziała to teraz wyraźnie: kroczył z taką

pewnością, tak zdecydowanie unosił brodę. Jak mogła kiedykolwiek

uznać go za kogoś mniej niż szlachetnie urodzonego?

Książę Wakefield. Przerażające. Żeby już nie wspominać o...

jakie były te jego pozostałe tytuły? Hrabia Lynhurst i wicehrabia tego

czy owego. Skąd jej, prostej szkockiej dziewczynie do bycia żoną

angielskiego arystokraty?

Porywisty, słony od morskiej wody wiatr wyszarpywał skręcone

pasemka włosów z koka Charity. Westchnęła i zerknęła

skonsternowana na spłowiałą roboczą sukienkę, na zabłocone

trzewiki. O czym ona myślała? Dlaczego nie włożyła jednej ze swoich

Page 27: Manuel lisa   słodkie niebo

lepszych, muślinowych sukien, albo nawet tej jedwabnej, kupionej

zeszłego lata w Berwick?

W co ubrałaby się ta jego Helena? W suknię z ręcznie tkanej

wełenki, bez jednej wstążeczki czy jednej koronkowej falbanki?

Nigdy, nawet jeżeli ta wełna należała do najlepszych gatunkowo na

Wyspach Brytyjskich.

A czy Helena miałaby na głowie kołtun z miedzianych loków,

które rozlatywały się za każdym podmuchem morskiej bryzy? Czy po

jej nosie maszerowałyby szeroką ławą piegi, czy mlecznobiałe

płaszczyzny jej dłoni szpeciłyby odciski? Odpowiedzi wydawały się

oczywiste. Charity jęknęła i pomyślała, że wolałaby się gdzieś teraz

schować, a nie spotykać z Luke'iem.

Było już na to za późno.

- Dzień dobry - zawołał, a kiedy odpowiadała, słowa jej

zagłuszyło szaleńcze szczekanie. Z drugiej strony podwórza wielkimi

susami sadziły Skiff i Schooner jak dwie rozpędzone burzowe

chmurki.

Luke zobaczył je i w ostatniej chwili napiął mięśnie. Westki

odbijały się od ziemi, lądowały mu na nogach i próbowały skubać w

dłonie. Zniósł ich atak dobrze, ale miał tak zdumioną i tak słodką

minę, że mimo wszystko Charity zebrało się na śmiech.

Jednak po chwili zachwiał się, a ona natychmiast ruszyła w jego

kierunku.

- Skiff, Schooner, na ziemię, chłopcy, i to już.

- Nic mi nie jest. - Luke uniósł ręce, by odzyskać równowagę i

usunąć palce z zasięgu pysków podskakujących psów. -Dość już, wy

dwaj. Idźcie się bawić. Wystawcie cierpliwość kogoś innego na próbę.

Charity zwolniła i zatrzymała się, walcząc z pokusą, by podbiec i

objąć go ramionami. Tak zareagowałaby żona, ale czy ona teraz jest

żoną?

Z pozornym opanowaniem, którego wcale nie czuła, podeszła do

niskiego, kamiennego murku, który oddzielał podwórko od zagrody.

Kiedy Luke się zbliżył, padł na nią jego cień. Wystarczył ten

nienamacalny przecież kontakt, by puls Charity przyspieszył, a całe

Page 28: Manuel lisa   słodkie niebo

ciało napięło się w skwapliwym pożądaniu, jakby jej serce i wszystko

to, co miała w sobie kobiecego, nie uświadomiły sobie jeszcze

zmiany, która między nimi zaszła.

Usiadł obok niej, ich uda otarły się o siebie. W brzuchu Charity

coś się boleśnie skurczyło, zarówno z tęsknoty, jak i z obawy.

Przygryzła wargę i pożałowała, że nie może przywrócić

przedwczorajszego dnia.

- Dzień dobry - powiedział Luke w tym samym momencie, kiedy

ona zapytała:

- Jak się czujesz?

Roześmieli się i zamilkli. Luke poprawił się niespokojnie na

murku i musnął palcami snop rosnących obok szkockich różyczek.

Charity pochyliła się, by pogłaskać pieska. Luke rzucił jej krzywy

uśmiech.

- Już mi lepiej, dziękuję.

- Cieszę się.

Znowu milczenie, niezręczne, ciężkie. Charity zmarszczyła brwi.

Nie tak im ze sobą bywało. Przedtem czuli się razem swojsko,

swobodnie. Nie ukrywali uczuć.

Luke wyciągnął ręce przed siebie.

- Znalazłem te ubrania w skrzyni w sypialni. Mam nadzieję, że

nie weźmiesz mi za złe, że je założyłem.

- To są twoje ubrania, Luke - udało jej się wykrztusić, chociaż

ściskało ją w zaschniętym gardle.

- A, tak, oczywiście. Jakie to niemądre z mojej strony. Skiff

wskoczył na murek i wszedł Luke'owi na kolana.

Wywiesił z boku pyszczka mały różowy języczek w połyskliwej,

niemej prośbie o pieszczoty.

- Czy one zawsze są takie niesforne?

- One cię uwielbiają. - Jak on może tego nie wiedzieć? Dlaczego

nie widzi, jak ona go uwielbia? - Chodzą za tobą wszędzie, wierne jak

bliźniacze cienie.

Luke przesunął dłonią po kudłatym łebku Skiffa.

- Jakim cudem odróżniasz jednego od drugiego? Przecież musisz

Page 29: Manuel lisa   słodkie niebo

pamiętać, co się stało, miała ochotę

krzyknąć. Byłeś przy tym. Widziałeś to na własne oczy.

- Zawsze potrafiliśmy je rozróżnić - wyjaśniła, udając

cierpliwość. Podniosła Schoonera w ramionach i pokazała na jego

lewe ucho. - A to jeszcze bardziej ułatwiło sprawę. Widzisz, że

brakuje tu czubka? Te małe diabły zapędziły któregoś ranka w kąt

stodoły łasicę, a ona przy sposobności pozbawiła Schoonera niemal

połowy ucha.

- Auć. Dostał poważną nauczkę.

- Raczej nie. Te pieski są nieustraszone i nie mają zielonego

pojęcia, jakie są malutkie. - Westek wiercił się w jej ramionach.

Charity nieumyślnie trąciła łokciem Luke'a, a on drgnął i się odsunął.

Udając, że niczego nie zauważa, zdusiła łkanie.

Luke wciągnął głęboko powietrze, jego delikatne nozdrza lekko

się rozszerzyły.

- Co to za miejsce?

Charity miała ochotę płakać, krzyczeć. To były pytania obcego,

słyszała w nich niedbałe zaciekawienie i nic więcej.

- To nasz dom, farma North Headland. - Popatrzyła na budynek z

kamienia i drewna, z którego była taka dumna, i próbowała zobaczyć

go oczami nieznajomego. Czy książę uznałby go za nędzną chałupę,

poniżej jego godności? - Zachodni skraj ziemi mojej rodziny. W

sumie pięćset akrów. Mój posag.

Brwi Luke'a uniosły się z uznaniem.

- A hodujecie...?

- My hodujemy oczywiście owce.

- Na mięso czy na wełnę?

- Przeważnie na wełnę. I, jeśli pozwolisz, to powiem, że

niewiele angielskich wełen może się z nią równać.

- W Wakefield też hoduje się owce. Ale moja rodzina posiada

ziemię. A nie uprawia jej.

Charity nagle sobie coś uświadomiła.

- Chcesz powiedzieć, że chodzi o Wakefield na zachód od

Yorkshire?

Page 30: Manuel lisa   słodkie niebo

- Nie znam żadnego innego.

- Słodkie nieba, nic dziwnego, że hodowanie owiec pasowało ci,

jakbyś się do tego urodził. Bo tak przecież było. -To przelotne

wejrzenie w przeszłość Luke'a wyjaśniło w końcu, jakim cudem

uprzywilejowany angielski książę odniósł sukces tam, gdzie powinien

był z trudem sobie radzić. - Wakefield daje rocznie więcej wełny, niż

my moglibyśmy mieć nadzieję wyprodukować w trzy lata. Masz ho-

dowlę owiec we krwi.

- Co za absurd. - Prychnął niskim śmiechem, słodko mrocznym i

tak dobrze Charity znanym, że na jej rękach pojawiła się gęsia skórka.

- Nie potrafiłbym odróżnić jarki od barana.

- Już bardziej nie mógłbyś się mylić. Masz do tego talent, masz

smykałkę, która pozwala ci pojmować cykliczność pracy przy owcach

i potrzeby stada. Założyliśmy tę farmę z bardzo niewielką tylko

pomocą mojej rodziny. - Duma kazała jej unieść brodę wyżej. - Uzysk

wełny nie był w tym roku wysoki, ale na przyszły rok zapowiada się

dużo lepiej. - Jeżeli tu zostaniesz, dodała w myślach. Jeżeli nie

odtrącisz całej naszej ciężkiej pracy.

Luke nie wyglądał na przekonanego, kiedy rozglądał się po

podwórku i rozciągającej się za nim zagrodzie. Słońce, które wzeszło

już dość wysoko na niebo, podświetlało koniuszki jego włosów,

nadając im kolor połyskliwie kasztanowy, z czarnymi jak noc

cieniami w głębi. Trzeba by go podstrzyc. Miała ochotę przeczesać

palcami te gęste fale.

Potem oparłaby się o jego szerokie plecy i wtuliła się piersiami

w łopatki, a jej dłoń zsunęłaby się z głowy Luke'a niżej, by

rozmasować kark i ramiona męża.

Dość tego! Ale jeszcze się nie skończyła upominać, kiedy sutki

pod stanikiem sukni skurczyły się do twardych koralików,

rozpaczliwie tęskniąc za dotknięciem ukochanego.

Nabrała powietrza w płuca.

- To ty zbudowałeś nasz dom.

Był tak zdumiony, że musiała się uśmiechnąć.

- Nie sam, uważasz. Pomagała ci większość mężczyzn z St.

Page 31: Manuel lisa   słodkie niebo

Abbs. A duży pokój stał już wcześniej. Dobudowałeś kuchnię,

spiżarnię i sypialnię.

Luke przyglądał się wiejskiemu domowi; w jego oczach nie

zapłonęła nawet jedna iskierka, która świadczyłaby, że coś sobie

przypomina.

- Samo zgromadzenie takiej ilości kamieni trwałoby ponad rok.

- Kamienie już tu były. Angielskie rodziny gromadzą w

skrzyniach płótna i srebra, by zapewnić przyszłość swoim córkom.

My, Fergussonowie, gromadzimy kamienie. Dużo bardziej się

przydają, zwłaszcza w krainie owiec.

- Jak to możliwe, że pracowałem tak ciężko i w ogóle tego nie

pamiętam?

- Popatrz na swoje ręce. - Dotknęła od góry jego nadgarstka.

Luke uniósł dłonie i aż krzyknął.

- Mój Boże, jakie zniszczone.

- Nie zniszczone, Luke, tylko silniejsze. - Ośmielona tym, że nie

skrzywił się na jej dotknięcie, przesunęła palcami po odciskach, które

przez ostatni rok bardzo zgrubiały. Dłoń Luke'a zamknęła się nagle na

jej palcach z taką mocą, że przeszedł ją dreszcz. Że zapragnęła

odegnać dumę na cztery wiatry i paść mu w ramiona. Nie odważyła

się oddychać, chociaż odważyła się mieć nadzieję.

Skiff zaskamlał, ręka Luke'a otworzyła się i opadła.

- Wiesz, że nie mogę tu zostać. - Te spokojne słowa miały siłę

przekleństwa. - Mam rodzinę, ciąży na mnie odpowiedzialność, są

ludzie, którzy ode mnie zależą. Nie było mnie już przez długi czas.

- Ja jestem twoją rodziną, Luke'u Martin. Ja od ciebie zależę.

Pomyślność tej farmy zależy od ciebie.

- Charity... - Jego język swobodnie wibrował, wymawiając „r"

w jej imieniu, a odezwał się tym miękkim tonem, jakiego używał,

kiedy razem leżeli w łóżku. - Muszę zacząć przygotowania. Jestem

potrzebny.

- Helenie? - Niechęć do tej kobiety o nieznanej twarzy rozwijała

się w niej jak choroba.

- I reszcie mojej rodziny.

Page 32: Manuel lisa   słodkie niebo

- Czy ona... czy Helena... jest twoją żoną? - Niemal za-krztusiła

się tym ostatnim słowem.

-Nie.

Podniosła się w niej fala ulgi, która zmieniła się w duszącą

rozpacz, kiedy kontynuował:

- Mamy się za kilka tygodni pobrać. - Potrząsnął głową. -

Mieliśmy się pobrać. Pewnie zrezygnowała ze mnie już wiele

miesięcy temu.

- Więc może nie ma powodu, byś się tak spieszył z odjazdem. -

Jak skwapliwie to powiedziała, jak żałośnie. Przytuliła Schoonera do

policzka, szukając pociechy w jego puchatym futerku.

Luke zaczerpnął powietrza i powoli je wypuścił.

- Charity, moja droga, bardzo jest mi przykro, że tak się stało.

Wybacz, że przekonałem cię, byś mi uwierzyła, że mogę być dla

ciebie mężem, kiedy naprawdę nie miałem żadnego prawa składać

takiego przyrzeczenia. Prawda jest taka, że nie jestem Luke'iem

Martinem, tylko Lucasem Holbrookiem, i muszę wrócić do mojej

rodziny i podjąć ciążące na mnie w Anglii obowiązki.

Nie, miała ochotę wrzasnąć, ty jesteś Luke, mój Luke. Ale kiedy

spojrzała mu w oczy, napotkała spojrzenie kogoś obcego. Pełne

oszołomienia i żalu, to prawda, ale dalekie, prawie... obojętne.

Natychmiast zmobilizował się jej instynkt obronny. Gdyby choć

raz, przez jeden moment okazał niezadowolenie, gdyby pragnął

czegoś więcej niż ich wspólne życie, uwierzyłaby mu teraz i odesłała

z błogosławieństwem na drogę.

Ale takiego momentu nie było. Rozkwitał przy ciężkiej pracy,

przy nabywaniu nowych umiejętności, przy poszerzaniu swoich

możliwości aż do granic. A jaki dumny był z wyników. Co

ważniejsze, co dużo, dużo ważniejsze, głęboko ją kochał, nie

skrywając tego. Przecież z pewnością jeden cios butelką w głowę nie

zdoła wymazać tak wielkiego uczucia.

Mogła go skłonić, by został. Miała niezbity argument, o czym się

tak niedawno dowiedziała. Życie, które w niej się rozwijało,

zmusiłoby go przynajmniej do tego, by ponownie rozważył, gdzie i

Page 33: Manuel lisa   słodkie niebo

jakie ma zobowiązania. Ale zobowiązania to marny substytut miłości.

Choć na początku mogą się wydawać bardzo ważne, z czasem się

wytrą jak fałszywa moneta.

Nie, zamiast tego odwoła się do jego serca, jak kobieta do

mężczyzny, jak kochanka do kochanka.

- Czy zrobisz coś dla mnie? - zapytała.

- Jeżeli będzie to w mojej mocy.

- Chodź ze mną.

Powędrowali za dom i szli przez półwysep, który wznosił się i

opadał poszarpaną linią na tle morza. Lucas czuł się mały pod szeroką,

porcelanową misą nieba, tak niebieską aż oczy bolały i wysadzaną

lśniącymi, wesołymi chmurkami. Psy dreptały przy nich, kipiąc

energią podobnie jak kłębiące się o sto stóp niżej morze.

Zerknął przez ramię i popatrzył na dom, który rozsiadł się w

niewielkim zagłębieniu terenu, jego łupkowy dach kulił się nisko przy

ziemi z szacunku do wiejących od oceanu wiatrów. Za domem

pagórkowaty krajobraz pocętkowany był kropkami owiec i jarzył się

od złotych, wiosennych janowców. Tu i tam wyprężał się w stronę

nieba samotny jesion albo kępa srebrzystych brzóz.

Jak w bajce, pomyślał. Zbliżyli się do cypla, a wtedy zaczął

zastanawiać się, dokąd go ta śliczna nimfa może prowadzić. Dziwne,

ale nie miał nic przeciw temu, by zaczekać i się przekonać. Nie czuł

najlżejszej nawet nieufności, chociaż równie dobrze mogła go

zepchnąć w skalistą śmierć.

Dobry Boże, chyba by się tym nawet nie zmartwił; na jej rozkaz

prawie chętnie, z radością zeskoczyłby w przepaść. Nie ma co, musi

tracić zdrowe zmysły, jeżeli przychodzi mu do głowy, by skończyć ze

swoim życiem dla kobiety, którą pamięta nie dłużej niż od wczoraj,

Helena. Przywołał jej imię po raz setny, jak mantrę. Nie, jak

chlust zimnej wody, mającej ochłodzić ognistą skłonność do Charity.

Nie mógł zaprzeczyć, że Szkotka na nieskończoną ilość sposobów go

pociąga, ale nie miał prawa w żaden sposób sobie folgować. Ślubował

już wierność Helenie; kiedy nastąpił ten dziwaczny zwrot w jego

życiu, od poślubienia jej dzieliło go tylko kilka tygodni.

Page 34: Manuel lisa   słodkie niebo

- Tędy.

Na prawo od nich urwisko zrobiło się mniej strome, chociaż

zbocze wciąż było niebezpieczne. U szczytu ścieżki, która opadała w

dół na plażę, Charity się zatrzymała.

- Skiff, Schooner, zostańcie tu.

Psiaki sklęsły niemal jak przekłute baloniki, tak uszła z nich

werwa. Wargi im obwisły, ukazując spiczaste dolne zęby, a pyszczki

całkiem udatnie przybrały naburmuszony wyraz. Luke rozumiał, jak

są rozczarowane.

- Przestańcie się boczyć - zbeształa je ich pani.

Sprowadziła go na usianą kamieniami plażę. Sznur muszelek i

wyschłych wodorostów znaczył linię przypływu; plaża przestawała

wtedy istnieć, zostawało tylko kilka rozsianych to tu, to tam głazów.

Kamyki zgrzytały im pod nogami, kiedy podchodzili do największego

głazu, którego boki pokryte były skorupą pąkli. Charity usiadła i

przywołała Luke'a skinieniem ręki do siebie.

- No i co? - zapytała. Słyszał w jej głosie oczekiwanie, które

docierało głęboko do wnętrza i budziło gorące pragnienie, by sprawić

tej dziewczynie przyjemność.

- Całkiem tu... no... pięknie.

- Nie, nie. - Z trudem zaczerpnęła tchu. - Czy pamiętasz, gdzie

jesteśmy? Dlaczego to miejsce jest dla nas ważne?

Mewy przemykały im nad głowami, brzuchy ptaków po-

łyskiwały w słońcu. Pokryte plamkami bieli fale załamywały się ze

dwadzieścia stóp od brzegu, a potem napływały na plażę i uderzały w

tysiące rozkruszonych kamyczków z odgłosem, który przypominał

Lucasowi oklaski.

Ale mógłby to być każdy inny cypel na wybrzeżu Północnego

Morza. Potrząsnął głową.

- Przykro mi.

- Och. - Charity z westchnieniem odgarnęła z twarzy pasemka

nawianych tam wiatrem włosów. - Myślałam, że jeżeli coś może

pomóc w zdopingowaniu twojej pamięci, to właśnie to miejsce. Tutaj

poprosiłeś mnie, żebym za ciebie wyszła, ostatni raz.

Page 35: Manuel lisa   słodkie niebo

- Ostatni raz? Chcesz powiedzieć, że ja...

- Goniłeś za mną jak opętany. - W jej głosie pojawiła się psotna

nutka. - Pierwszy raz oświadczyłeś się, leżąc na kozetce w domu

moich rodziców. Przyszłam zobaczyć, jak tam z tobą, i poprawić ci

pościel. Myślałam, że śpisz, a ty

nagle chwyciłeś mnie za rękę i upierałeś się, że należymy do

siebie, i gdzie tu można najbliżej znaleźć jakiegoś duchownego.

Lucas roześmiał się smętnie.

- A co ty odpowiedziałaś

- Dałam ci klapsa i wyszłam z pokoju.

- Dałaś mi klapsa?

- W przegub. Zasłużyłeś na niego.

Skuliła się i objęła rękami kolana, przez co pod spódnicą

ujawniły się zarysy długich, smukłych nóg. Lucasa aż palce swę-

działy, by przekonać się, jak długich i jak smukłych. Ciągnęła

opowiadanie o ich pierwszym spotkaniu, a jej ubranie promieniowało

kuszącym ciepłem, uderzającą do głowy mieszaniną rozgrzanego ciała

i popołudniowego słońca. Czysty, świeży jak wrzos zapach włosów

Charity mieszał się z ostrą, słoną wonią morza. Ta słodka i

równocześnie ostra mieszanina podsycała pragnienie Lucasa, by

chwycić dziewczynę w ramiona, posmakować jej ust i zaznać

rozkoszy, kiedy smukłymi nogami obejmie go w pasie.

Helena, powtórzył sobie i próbował wywołać wspomnienie

słonecznie jasnych włosów i oczu błękitnych jak poranne niebo.

Wszystko inne było szaleństwem, pozostałością nie po jednym

uszkodzeniu głowy, ale prawdopodobnie po kilku.

- Luke?

- Przepraszam cię, co? Brwi Charity się ściągnęły.

- Może nie należało tu przychodzić. Powinieneś odpoczywać.

- Nie. Czuję się świetnie. Słowo. - Dotknął czoła i udało mu się

nie skrzywić, kiedy ból przeszył wciąż jeszcze spuchnięte ciało. -

Widzisz? Jestem jak nowy. Proszę, mów dalej.

- No cóż... - Ściągnięta w powątpiewaniu twarz Charity

wygładziła się, dziewczyna najwyraźniej postanowiła mu ustąpić. -

Page 36: Manuel lisa   słodkie niebo

Drugi raz poprosiłeś mnie niemal w miesiąc później. Był czas strzyży

i przez kilka dni pomagałeś Dylanowi i mojemu ojcu. Taki byłeś

wtedy szczęśliwy, jak dziecko, kiedy dostanie garść słodkości. Ojciec

mówił, że nigdy jeszcze nie widział człowieka, którego tak cieszyłby

dzień ciężkiej pracy. A matce ogromną przyjemność sprawiało, że

rzucałeś się na jej wieczorne posiłki, jakby to była królewska uczta.

Dylan powiedział, że może siedziałeś w więzieniu, bo robiłeś

wrażenie człowieka przez długi czas pozbawionego zarówno

przyzwoitego jedzenia, jak i wolności. Ale nikt w to nie wierzył,

nawet Dylan.

Lucas roześmiał się jak ktoś, kto z grzeczności reaguje

rozbawieniem na wspomnienie, którego po prostu nie potrafi odnaleźć

w pamięci. Charity nie przyłączyła się do niego, tylko przypatrywała

się spokojnym spojrzeniem, surowym i szacującym. Czuł się pod nim

nieswojo. Ludzie na ogół nie wpatrywali się tak w księcia Wakefield.

Spoglądali z szacunkiem, z poważaniem i najczęściej nie odwracali

wzroku, dopóki nie odezwał się do nich pierwszy.

Ale ta kobieta - ta nic nie znacząca, pospolita wieśniaczka -

ośmielała się spoglądać mu prosto w twarz, jakby nie było w nim ani

jednej myśli, żadnego sekretu, a nawet najgłębszego pragnienia,

którego nie poznałaby już dokładnie.

Nie wspominając o innych, bardziej namacalnych aspektach jego

osoby. Zaschło mu w ustach.

Obserwowała go w milczeniu, przyglądała się, jak głośno

przełyka ślinę, jakby w gardle stanęła mu gruda ciasta. Potem jej oczy

umknęły w bok, a powieki opadły, kryjąc ich pełen namysłu wyraz.

- Kiedy strzyża się skończyła, odbyło się spotkanie w kościele.

Tamtego wieczoru zapędziłeś mnie w kąt i znowu prosiłeś, żebym za

ciebie wyszła.

- Tak, i założyłbym się o szylinga, że wtedy również mnie nie

przyjęłaś - wymamrotał.

- Och, chciałam cię przyjąć. Ale odesłałam z kwitkiem.

Powiedziałam, że musisz odnaleźć swoją przeszłość. Zanim ożenisz

się ze mną czy kimkolwiek innym, powinieneś dowiedzieć się, kim

Page 37: Manuel lisa   słodkie niebo

jesteś, albo przynajmniej spróbować się dowiedzieć.

- Obawiałaś się, że jednak jestem uciekinierem z więzienia?

- Ani przez moment. Obawiałam się dokładnie tego, co się stało.

- Głos jej się załamał, zrobił się ochrypły. - Że twoja przeszłość

niespodziewanie cię dogoni i mnie z ciebie okradnie.

Poczuł się jak najgorszy łajdak.

- Jak długo mnie nie było?

- Trzy dni. - Na jej twarzy rozkwitł smętny uśmiech. -

Dojechałeś aż do Berwick-upon-Tweed i nawet załatwiłeś

sobie przejazd karetką pocztową na południe, ale w ostatniej

chwili popędziłeś z powrotem do St. Abbs. Zaciągnąłeś mnie do skifu

mojego ojca, po prostu mnie porwałeś, i za-brałeś na tę plażę.

Twierdziłeś, że jeżeli masz żyć beze mnie, to równie dobrze możesz

rzucić się z powrotem w morze. Tu zabrakło jej głosu. Objęła się

ramionami w pasie i opuściła głowę. Lucasa ogarnęła panika. Czy

Charity zamierza się rozpłakać? Co on ma zrobić? Przytulić ją?

Pogładzić po włosach i pocałować w czoło? Na Boga, bardzo tego

chciał, ale wiedział, że nie może sobie ufać.

- Powiedziałeś, że nigdy, przez całe twoje życie, nic i nikt nie

sprawił, byś był tak szczęśliwy jak tu w St. Abbs - dobiegł jej głos z

głębi kłębka, w który się skuliła. - I dałeś mi to.

Wysunęła lewą rękę i podsunęła mu ją pod oczy. Na serdecznym

palcu zamigotał w słońcu gwiaździsty szafir. Lucas szarpnął się w tył.

- Pierścień mojego dziadka. - Myślał, że to dziedzictwo, które

otrzymał od babki ze strony matki, ześlizgnęło mu się z palca w

morze. Marszcząc brwi, przyglądał się skromnej złotej obrączce, na

której osadzony był kamień. - Ale czy na pewno? Ktoś go przerobił.

- Tak. Kazałeś go dla mnie na nowo oprawić. - Oboma dłońmi

chwyciła go za ręce, jej uścisk był mocny, natarczywy. Od rozpaczy,

której nie pojmował, tłukło mu się boleśnie serce o żebra.

Przypływ chlupotał już bliżej. Lucasa przechodziły dreszcze, bo

ich złączone palce drgały od przepływu energii, świadczącej o

powiązaniach, które daleko wykraczały poza to, co cielesne. Nie

potrafił ich nazwać, nie potrafił zdefiniować. A przecież czul, że są

Page 38: Manuel lisa   słodkie niebo

mu równie niezbędne do życia, jak tętnienie krwi, jak chrypliwy

oddech w płucach.

- Zaufaj mi całym sercem - wyszeptał, te nieproszone słowa

same wyrwały się z jakiegoś zamkniętego miejsca w jego wnętrzu.

- Słodkie nieba, tak. - Łza spłynęła po policzku Charity. -To

właśnie powiedziałeś, kiedy wróciłeś.

- A ty mi zaufałaś. Zgodziłaś się zostać moją żoną. - Przystała na

tę z serca płynącą prośbę, na jego usilne błaganie. Nie pamiętał tego,

ale wiedział, że tak było.

- Tak. Kochałam ciebie. Chciałam ci wierzyć. - Oddech jej

zadygotał od tłumionego łkania. - Zdecydowałam się na skok, a ty

mnie chwyciłeś. Ale co stanie się teraz?

Page 39: Manuel lisa   słodkie niebo

4

Zaufaj mi całym sercem.

Chciałam ci wierzyć.

Lucas nie mógłby już czuć się bardziej nieszczęśliwy czy

bardziej godzien potępienia. Przyjął od Charity zaufanie i serce,

którymi go obdarzyła, połamał je, zepsuł i oddał. Fakt, że nie zrobił

tego z rozmysłem, był bardzo niewiele wartym usprawiedliwieniem.

Wracali do domu w pełnym napięcia milczeniu, z rękami

zwisającymi sztywno po bokach, ze wzrokiem utkwionym w ścieżkę.

Jakim prawem dzień jest taki piękny? Jakim prawem słońce okazuje

bezgraniczną zuchwałość i świeci na tak zrozpaczoną parę jak on i

Charity?

Otworzyła furtkę do ogródka kuchennego. Westki popędziły na

łeb, na szyję do domu, ale Lucas się zawahał. Charity spojrzała na

niego pytająco.

Nie mógł wrócić do środka. Nie teraz. Nie do domu, w którym

przez tak wiele miesięcy mieszkał jako mąż tej kobiety. Obawiał się,

że poczucie winy by go zadusiło.

- Czy ty nie...

- Nie - przerwał jej lakonicznie, szorstko. Nie zamierzał się tak

niegrzecznie zachować; po prostu zbyt czuł się przybity, by panować

nad głosem.

Twarz Charity się ściągnęła. Tylko już bez płaczu, proszę, błagał

bezgłośnie. Nie w tej chwili. Na plaży uroniła jedną jedyną łzę i zaraz

opanowała emocje. Przyglądał się temu z karygodnym wybuchem

wdzięczności, ale to, co czuł, było zbyt bolesne, zbyt widome, by

mógł ją jakoś pocieszyć.

- Potrzebuję... czasu - powiedział. - Żeby się zastanowić.

Chciałbym się jeszcze trochę przejść. Sam, jeżeli ci to nie

przeszkadza.

- Rozumiem. - Na jej twarzy odmalował się smutek. Wyglądało

na to, że potrafi tę dziewczynę tylko ranić. Nie

mógł tego znieść. Luke Martin ją kochał, o tym Lucas był

przekonany. Ale on nie jest Luke'iem Martinem i żadna ilość

Page 40: Manuel lisa   słodkie niebo

pobożnych życzeń nie zmieni księcia Wakefield w szkockiego

farmera.

A przecież coś go zmieniło. Uderzenie w głowę, czy może coś

więcej? Może tutejsze życie odwoływało się do jakiegoś

wewnętrznego głodu, jakiegoś ukrytego instynktu, którego istnienia

sam nie podejrzewał?

Niewykluczone, że nigdy się nie dowie. Od tych rozważań

znowu zakręciło mu się w głowie. Potknął się, zawracając, i chwycił

za okalający ogródek płot, żeby odzyskać równowagę.

Charity złapała go w pasie i podtrzymała. Zawrót głowy minął

po sekundzie czy dwóch. Lucas wyprostował się, ale musiał się

przemóc, żeby nie przylgnąć mocniej do jej ciepłych i kuszących

krągłości.

- Znowu się źle czujesz. - Zmierzyła go bacznym spojrzeniem od

stóp do głów. - Powinieneś odpocząć.

Mignął mu przed oczami obraz ich dwojga w przytulnym cieple

gniazdka z pierzyn.

- Nie. Nic mi nie jest.

- Nie wyglądasz, jakby ci nic nie było.

Kto jak kto, ale ona na pewno dobrze to wie, o tym był

przekonany.

Wzruszyła lekko ramionami.

- Idąc, pamiętaj tylko, że wszystko, co zobaczysz, to wynik

naszej pracy.

Kiwnął głową i ruszył przed siebie, z każdym krokiem narastało

poczucie ulgi. W pobliżu Charity zmysły mu się mąciły, rozpływały

się w uderzającym do głowy cieple wrzosowego i lawendowego

olejku, który robiła z obrastających dom roślin.

Potrafił zebrać myśli dopiero wtedy, kiedy nie mógł już jej

widzieć ani słyszeć, ani czuć jej zapachu. Powinien tak wiele zrobić w

tak krótkim czasie. Po pierwsze: skontaktować się z rodziną. Nie mógł

po prostu przyjechać do domu, skoro od ponad roku sądzili, że nie

żyje. Trzeba ich delikatnie uprzedzić.

Psy Charity dogoniły go na podwórku i rozszczekały się z

Page 41: Manuel lisa   słodkie niebo

podniecenia na perspektywę następnego spaceru. Zagadał do nich

krótko, ale się nie zatrzymał. Może stracą zainteresowanie i wrócą do

Charity. Ku jego irytacji podążały za nim jak dwa kaczątka za panią

matką.

Powinien się również jak najszybciej skontaktować ze swoim

adwokatem. Jacob Dolan był czymś więcej niż prawnym doradcą, był

przyjacielem rodziny i osobistym powiernikiem księcia w czasach

uniwersyteckich. Lucasowi pozostawało tylko mieć nadzieję, że jego

brat Wesley zasięga porad Jacoba przy kierowaniu majątkiem. Wes

okazał się pierwszorzędnym oficerem armii, ale nigdy nie uczył się,

jak radzić sobie z rodzinnymi posiadłościami. Bez niczyjej pomocy...

Lucasa dreszcz przeszedł, kiedy wyobraził sobie, jaki może na niego

czekać finansowy bałagan.

Dotarł do kamiennego murku, stanowiącego granicę podwórza,

usiadł, przerzucił nogi na drugą stronę, wstał, by iść dalej... i zamarł w

bezruchu. O kilka jardów od niego stał największy baran, jakiego

książę w życiu widział, z wielkimi, zakręconymi rogami, które

zwężały się do zabójczo ostrych czubków.

Skiff i Schooner zawarczały gardłowo. Baran parsknął przez

nozdrza. Uniósł wielki, kudłaty łeb i przyglądał im się ze znudzeniem,

a może z wrogością, Lucas nie potrafił powiedzieć.

Jarki były łagodne; tyle pamiętał z farm dzierżawców w domu.

Ale dlaczego ludzie mieliby tryka nazwać trykiem, gdyby nie miał

skłonności do trykania wszystkiego, co mu w ślepia wpadnie?

Czy sprowokowany zaatakuje?

Żeby się przekonać, Lucas ostrożnie postąpił krok naprzód.

Baran poderwał łeb. Patrzył gniewnie, a jego złote tęczówki ściągnęły

się, rozszerzając bezmyślne pionowe źrenice. Któryś piesek

zaszczekał. Drugi zajazgotał. Lucas je uciszył.

Gburowaty zwierzak, pomyślał. I do tego zdecydowanie

rozzłoszczony.

- Stary Samson ma nadzieję, że dasz mu marchewkę -rozległ się

za Lucasem roześmiany męski głos.

Psy okręciły się i przeskoczyły z powrotem przez murek. Lucas

Page 42: Manuel lisa   słodkie niebo

odwrócił się i zobaczył stojącego pod stodołą młodego mężczyznę.

Mężczyzna szeroko się uśmiechał, ale Lucas nie odpowiedział mu

uśmiechem. Zmierzył wzrokiem tę przyjazną twarz, rude włosy,

orzechowe oczy. Miał niejasne wrażenie, że młodzieńca poznaje.

Niepewność kazała mu mieć się na baczności.

- Kim pan jest? - zapytał bardziej może ostro, niż należało. - Nie

jest pan przypadkiem Seamusem MacAllenem, prawda?

- A, to dobry kawał. - Młodzieniec roześmiał się znowu.

Przechylił na bok głowę. - Ale chyba masz na myśli Seamusa

MacAllistera, nie?

- Czy jest pan nim?

- Chyba ci się od tej butelki w głowie pomieszało. - Nieznajomy

podszedł do kamiennego murku i zręcznie go przeskoczył. Psy nie

odstępowały go na krok. Tryk w końcu rozwiał podejrzenia Lucasa,

wycofując się o kilka kroków w głąb poła.

- Czego jak czego, ale tego to się nie spodziewałem, żebyś się

zwlókł z łóżka i tak szybko wyszedł z domu - powiedział młody

człowiek. - Zastanawiam się, czy to rozsądne. Bierzesz mnie za

Seamusa MacAllistera, zachowujesz się tak, jakbyś bał się owiec. Czy

Charity poiła cię doktorskim laudanum? Słuchaj, pewnie w tym cały

problem. Wszystko, czego ci trzeba, to solidny łyk szkockiej whisky.

Od razu ci pomoże i jeszcze tors ci włosem porośnie. - Położył rękę

Lucasowi na przedramieniu. - Chodźmy do wioski i...

Lucas oswobodził rękę. Niejasno mu się coś przypominało.

Twarz, którą miał przed sobą, była uderzająco podobna do twarzy

kobiety w domu.

- Pan musi być bratem Charity. Proszę mi powiedzieć, jak ma

pan na imię.

- Zaczynasz mnie przerażać, Luke. Lucas zaciął zęby.

- Niech mi pan ustąpi.

- Dylan - odpowiedział młodzieniec, zahaczając kciuki o szelki.

Lucas powtórzył jego imię, obracając spółgłoski i samogłoski na

języku. Nie było całkiem obce, ale nie mógł też powiedzieć, że jest

mu znane.

Page 43: Manuel lisa   słodkie niebo

- Na ucho świętego Jerzego - wymamrotał Dylan - stałeś się

znowu tym, kim byłeś, zanim zmieniłeś się w Luke'a Martina,

prawda?

- Nigdy nie byłem Luke'iem Martinem. - Lucas już się zaczynał

odwracać, kiedy Dylan chwycił go za ramię.

- Jeżeli nie jesteś Luke'iem Martinem, to kim, u wszystkich

diabłów, jesteś i jakie masz zamiary względem mojej siostry?

Lucas zesztywniał. Spojrzał z ukosa na zatrzymującą go rękę.

- Nazywam się Lucas Holbrook i sugeruję, chłopcze, żebyś

zabrał tę swoją łapę.

Uścisk stał się mocniejszy.

- Nie jestem chłopcem.

- Świetnie udajesz. - Dłonie Lucasa zacisnęły mu się w pięści.

- Chcę otrzymać odpowiedź.

- Podobnie jak ja.

Stali twarzą w twarz i piorunowali się wzrokiem, a powietrze

wokół nich wydawało się gęstnieć i iskrzyć. Wyczuwając to, psy

przyglądały się znieruchomiałe, drgały im tylko same koniuszki

sierści.

Dylan odetchnął głęboko. Palce na ramieniu Lucasa się

rozluźniły.

- Jesteśmy przyjaciółmi, ty i ja.

-Jesteśmy? - W wybuchu frustracji Lucas kopnął w kamienny

murek, i to mocno. Gwałtowny ból przeszył mu nogę.

- Auć - skomentował Dylan.

- Masz cholerną rację. - Teraz z kolei Lucas kilka razy głęboko

odetchnął, walcząc z poczuciem bezsilności, z brakiem kontroli nad

własnym losem. Spojrzał spode łba na murek. -Może powinieneś

walnąć mnie jednym z tych kamieni, żebym stracił przytomność.

Miałbym szansę ocknąć się jako Luke Martin, byłbym znowu

szczęśliwy i nie musiał podejmować decyzji, którymi na pewno kogoś

skrzywdzę.

- Uważasz, że przestałeś być Luke'iem Martinem? - Usta Dylana

ironicznie się wygięły. - Możesz przedstawiać się innym nazwiskiem,

Page 44: Manuel lisa   słodkie niebo

ale jesteś tym samym mężczyzną.

- Nie, nie jestem. - Lucas ze smutkiem potrząsnął głową. -Już

chyba nie da się być kimś bardziej odmiennym od Luke'a Martina niż

ja.

- Ach, Luke. - Dylan potrząsnął głową, jakby chciał powiedzieć:

i co my teraz z tobą zrobimy. - Masz duszę farmera. I do tego Szkota,

nawet jeżeli mówisz w ten swój dziwaczny sposób.

Jakaś cząstka Lucasa pragnęła, by Dylan miał rację. Wyczuwał

w życiu na farmie North Headland spokój i prostotę, które niosły ze

sobą ogromną satysfakcję. Miał taki zakątek w sercu, którym

serdecznie pragnął tego życia i tej kobiety, a ona - jak się domyślał -

na pewno spokojna i prosta nie była. Podczas ich krótkich przecież

spotkań zdołał dostrzec w Charity Fergusson żar, przy którym można

by rozgrzać się w najbardziej lodowatą, zimową noc.

Księciu Wakefield nie wolno jednak ukrywać się w nie-

skończoność na farmie w odległym zakątku Szkocji. Byłby naiwny,

gdyby tak sądził - równie naiwny jak ten oto młody Dylan. Co więcej,

wyszedłby na łajdaka, gdyby zlekceważył fakt, że ma rodzinę i

obowiązki. Zresztą łajdakiem tak czy siak się okaże, bo chcąc wrócić

do rodziny w Anglii, musi odwrócić się plecami do swojej rodziny w

Szkocji.

Charity przez kilka chwil przyglądała się tęsknie oddalającej się,

wysokiej sylwetce Luke'a, a potem z narastającym poczuciem

beznadziei weszła do domu.

Pierwsze, co uderzyło ją w kuchni, to widok sprzątniętego stołu.

Poza tym ktoś pozmywał te kilka naczyń po śniadaniu, wytarł je i

pochował. Poprzysuwał krzesła. Zdjął parę cynowych świeczników z

kredensu i ustawił je na środku stołu. Ach, ale najwięcej powiedziało

jej to, że ten sam ktoś strzepnął firaneczki nad umywalnią i ułożył je

w idealnie symetryczne fałdki, co potrafiła zrobić tylko jedna jedyna

osoba.

Słodkie nieba. Nie teraz.

Za późno przypomniała sobie, że powinna przylepić na twarz

radosny uśmiech. W drzwiach od saloniku pokazała się doskonale

Page 45: Manuel lisa   słodkie niebo

znana jej postać. Wciąż smukła, mimo wieku i wielu porodów, wciąż

ognistowłosa, mimo przyprószającej ogień siwizny. Lara Fergusson

uniosła brodę gestem, który Charity po niej odziedziczyła, chociaż

robiła, co w jej mocy, by go unikać.

- Charity Alice Fergusson Martin, ani trochę mi się nie podoba

twoja mina. - Myjka zatrzepotała w pozornie kruchej dłoni jak

zdobyczna flaga.

- Matko. Co mama tutaj robi?

- Miłe powitanie, nie ma co. Ale zapytać należy nie o to, co ja

robię, tylko co ty robisz? No, dziewczyno? Co zamierzasz zrobić?

- Widziała się mama z proboszczem.

- Tak. Ależ mi naopowiadał. Dobry Boże, twój mąż bredzi, że

jest angielskim księciem. Co za bzdury, powiedziałam mu. Moja

Charity nigdy na coś takiego nie przystanie.

Charity poczuła się tak znużona, że opadła na krzesło i położyła

głowę na stole.

- On jest księciem, matko. I chociaż może nas to bulwersować,

powróci do Anglii najszybciej, jak się da, a ja bardzo niewiele mogę

zrobić, żeby go zatrzymać.

- A. - Lara Fergusson weszła do kuchni i rzuciła myjkę na stół. -

Masz więc zamiar usunąć się w cień i pozwolić mu odejść w siną dal?

Czyś ty zwariowała? To twój mąż. Jego miejsce jest tutaj. On cię

kocha.

- Kochał. Teraz... nawet mnie nie poznaje. - Charity odwróciła

się plecami do matki, podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz.

Wysoko na grani, oddzielającej północne pastwisko od zachodniego,

wypatrzyła Luke'a, który mozolnie posuwał się naprzód, mając u boku

Dylana. Skiff i Schooner baraszkowały za nimi.

Żołądek jej się skurczył. Luke powiedział, że chce zostać sam,

by trochę pomyśleć. Ale tak naprawdę po prostu nie chciał być z nią.

- Słodkie nieba, jak mogło do tego dojść? - Jej dłoń uderzyła w

parapet, aż szyby zagrzechotały. Charity okręciła się jak fryga, jakby

chciała stanąć twarzą w twarz z mocą, która zrobiła jej tak

paskudnego psikusa. Ale przed sobą zobaczyła tylko matkę,

Page 46: Manuel lisa   słodkie niebo

niewysoką i drobną, ale nieulękłą i gotową stanąć po jej stronie. - Czy

nie byłam ostrożna? Czy nie wysłałam Luke'a na poszukiwanie

przeszłości, zanim zgodziłam się zostać jego żoną? I taki... taki!... jest

rezultat moich starań.

Twarz matki zamazała się, przesłonięta połyskliwymi łzami. W

chwilę później spracowane dłonie zamknęły się na ramionach

dziewczyny i delikatnie, ale stanowczo nimi potrząsnęły.

- Charity Alice, weź się w garść. Gdzie twoja siła, córko?

- Co stanie się Z farmą? Pracowaliśmy przez ten rok tak ciężko,

a teraz... - Co z dzieckiem, które będzie potrzebowało ojca, miała

ochotę dodać. Ale tę myśl zachowała dla siebie. Nikt jeszcze o

dziecku nie wiedział, i całe szczęście. Gdyby Lara Fergusson choćby

domyślała się prawdy, przywiązałaby Luke'a do jakiejś żerdzi i

wrzuciła go do piwnicy na jarzyny.

- Już blisko lato - powiedziała ze spokojem matka. - Czas

wypuścić stada, żeby swobodnie wędrowały. Twój ojciec i Dylan, i ja

poradzimy sobie chwilowo z dwoma farmami.

Charity uniosła twarz. Powietrze chłodziło zalane łzami

policzki.

- Do czego mama zmierza?

- Córko, może nie uda ci się zapobiec temu, żeby Luke odjechał,

ale na pewno możesz nie dopuścić, by po odjeździe o tobie zapomniał.

Chodź ze mną.

Poprowadziła Charity do sypialni, a tam we dwie prze-grzebały

rzeczy w dębowej szafie i cedrowej bieliźniarce. Naradzały się przez

blisko godzinę, a w wyniku tej narady na łóżku wylądowało z pół

tuzina sukien, inne zwisały z krzeseł. Potem Lara Fergusson poszła do

domu.

Charity posprzątała w pokoju, zamknęła drzwi szafy, przesunęła

dłonią po gładkim drewnie. Zalały ją słodko-gorzkie wspomnienia.

Szafa była darem ślubnym od Luke'a, jednak zanim jej ten mebel z

dumą podarował, trafiła przypadkiem na kryjówkę na tyłach stodoły

Page 47: Manuel lisa   słodkie niebo

rodziców, w której go chował. Wiedziała, że powinna odwrócić się i

odejść, ale jakiś ciekawski diablik skusił ją, by zajrzała do środka.

Jedne z drzwi niemal spadły z zawiasów. Pod wieczór tego samego

dnia ojciec po kryjomu dokonał naprawy, a Luke o niczym się nie

dowiedział.

Zrozumiałe, że książę Wakefield nie mógł mieć żadnego

doświadczenia w stolarce. Mimo to opanował te umiejętności dosyć

szybko i z wielką satysfakcją.

Charity odwróciła się twarzą do pokoju. Jedna z jego koszul

roboczych leżała złożona na blacie kredensu - miękka wełniana krata,

którą zrobiła z pierwszej wełny, jaką uzyskali. Przytuliła koszulę do

policzka i opadła na łóżko.

Jeżeli Luke ją opuści, po co miałaby co rano wstawać? Jak

szukać radości w banalnym kołowrocie codziennych zajęć? Ta farma,

ten dom, jej serce - bez niego wszystko opustoszeje, skurczy się,

obumrze.

Książę Wakefield. Słodkie nieba. Jaka jest ta jego Helena?

Piękna? Bez wątpienia. Modna? Oczywiście. Piegowata? Nigdy.

A reszta rodziny? Zastanowiła się nad niedbale rzuconą przez

Luke'a uwagą, że oni ziemię posiadają, ale jej nie uprawiają. Nie,

Holbrookowie na pewno nigdy nie dowiedzieli się, co znaczy choćby

jeden dzień ciężkiej pracy ani jaką radość niesie stworzenie czegoś, co

nigdy wcześniej nie istniało, ani jaki dumny jest człowiek, który

własnymi rękami zarobił na swoje bogactwo.

Na pewno okażą się eleganccy i wytworni, pozbawieni

kontaktów ze zwykłymi ludźmi i oderwani od codziennego życia. Nie

będą pojęcia mieli o smutkach tego świata ani o jego

niespodziewanych tragediach. Bezpieczni w swoich licznych,

przytulnych rezydencjach cieszą się wygodami, które zapewnia im

ciężka praca innych.

Palce Charity zacisnęły się mocniej na koszuli Luke'a. Matka ma

rację. Po prostu nie wolno jej pozwolić, żeby mąż odszedł po to, żeby

wieść tak jałowe życie - życie, z którego Luke Martin by sobie kpił.

Równie dobrze mogłaby pozwolić, by stracił duszę.

Page 48: Manuel lisa   słodkie niebo

Może co najmniej pokazać mu, że istnieje wybór, dowodząc,

jaką wartość ma życie poza tytułami, poza dziedzictwem i modą.

Zakochał się w niej kiedyś, chociaż go prawie wcale nie

prowokowała. Czemu nie miałby się w niej znowu zakochać?

Wróciła do kuchni, by czekać na niego, i usiadła przy stole z

założonymi rękami, wyprostowana w plecach, zdeterminowana. Może

nie odejdzie. Może zostanie. Może przypomni sobie, jak bardzo ją

kochał.

Zanim usłyszała kroki męża, popołudniowe światło nabrało

ciemniejszego odcienia bursztynu, a jej cień na ścianie się wydłużył.

Mocno zacisnęła dłonie, by uspokoić ich drżenie. Drzwi kuchenne się

otworzyły. Luke wszedł do środka sam, a postanowienie, jakie podjął,

wyraźnie można było wyczytać z jego ponurego spojrzenia. Ostatnia

nadzieja Charity, i tak nikła, prysnęła.

- Niedługo wyjedziesz - wyszeptała.

Przez moment wyglądał, jakby chciał zaprzeczyć. A potem

powiedział cicho:

- Tak będzie najlepiej.

Charity uniosła brodę do góry. Wiedziała, co musi zrobić.

- Szlag by to najjaśniejszy trafił. - Lucas przekręcał się z bo- ku

na bok, poprawiał się i wyginał w nadziei, że osiągnie coś choćby

odrobinę przypominającego wygodę. Stojąca w saloniku sofa nie

miała jednak do zaoferowania niczego w tym rodzaju. Przypominała

raczej łoże tortur, na którym ułożył się, by spędzić tam noc. Z trudem

można było na niej usiedzieć, a spać już w ogóle nie sposób, okazała

się za krótka, za wąska i za mocno wypchana końskim włosiem. Nogi

mu z niej zwisały, w karku strzykało, dobrego miejsca na ramiona też

nie dawało się znaleźć.

Próbował liczyć owce, ale zawirowania w nierównym tynku na

suficie za nic nie chciały upodobnić się do tych puchatych

zwierzaków. Natomiast usłużnie przypominały mu

o wijących się, lśniących lokach pewnej osoby.

Szarpnął za koc, który rzuciła mu Charity, życząc dobrej nocy.

Jak go poinformowała, wełna, utkana w kraciasty wzór w kolorach

Page 49: Manuel lisa   słodkie niebo

niebieskim, zielonym i żółtym, pochodziła z wiosennej strzyży.

Musiał przyznać, że te owce dają wspaniałą wełnę. Potarł rogiem koca

o twarz. Puszysty i miękki, pachniał wrzosem i ciepłym wietrzykiem

lata, i... samą Charity.

Cholerny świat. Mógłby wyciągać się na całą długość na

olbrzymim puchowym materacu i sycić się ciepłem leżącej obok

boginki. To nie. Musiał się obudzić wczoraj nie jako przyziemny

farmer, któremu wolno zaspokajać namiętność do ponętnej Charity

Fergusson. Obudził się jako arystokrata. Dżentelmen. A jeśli chodzi o

nią, oznaczało to jednoznacznie, że ma trzymać ręce przy sobie.

Jeżeli nie może wypełniać obowiązków męża, brać ją inaczej

oznaczałoby pohańbić i zrobić z niej dziewczynę upadłą. Och, gdyby

tylko była dziewczyną upadłą. Nie, z pewnością wtedy by jej nie

chciał. No, może jednak...

Szarpnął się gwałtownie, zrzucił koc na podłogę i zdusił jęk,

prostując obolałe członki. Kiedy udało mu się już z grubsza przyjąć

przyrodzoną postawę, spiorunował wzrokiem pomięty pled. Wpajane

od dzieciństwa maniery nakazywały, by podniósł go i położył z

powrotem na sofie. A nawet go poskładał.

Diabli nadali, dlaczego bycie dżentelmenem przyczynia

człowiekowi tylu kłopotów w życiu? Dlaczego musi odmawiać sobie

zażycia rozkoszy z kobietą, której pożądał tak, że aż cały pulsował - a

która nie za bardzo starała się ukrywać własne pragnienia - i wszystko

w imię tej fatalnej przyzwoitości? No, nie samej tylko przyzwoitości.

Jest oczywiście jeszcze Helena, chociaż przy niej też przeważnie

trzymał ręce przy sobie i to z tego samego zatraconego powodu.

Dlatego, że urodził się dżentelmenem.

Wymierzył bosą stopą kopniaka w skłębiony koc, gest ten był

równie czczy jak dziecinny. Wzruszył smętnie ramionami, podniósł

przykrycie z podłogi i udrapował je na oparciu sofy.

Senne skomlenie przypomniało mu, że westki drzemią w kuchni

za drzwiami. Lucas zamarł w bezruchu z nadzieją, że ich skomlenie

sygnalizuje tylko jakiś pasjonujący sen. Jazgotliwe zwierzaki nie dały

mu chwili spokoju przez całe popołudnie i wieczór, ubiegały się o

Page 50: Manuel lisa   słodkie niebo

jego względy jak rozpuszczone dzieci. Podreptał na palcach do drzwi

frontowych. Wstrzymując oddech, nacisnął klamkę, pchnął skrzydło

ramieniem i wyszedł w pachnącą solą noc.

I wpadł prosto na Charity.

Stała w fałdzistej, kremowej koszuli nocnej tak prosto i

nieruchomo, że jej nie zauważył i uderzył całym ciężarem w plecy.

Zachwiała się, ale złapał ją w ramiona. Oparła się miękko i podatnie o

jego pierś. Czuł, jak na wskroś przenika go upajająca woń olejku

lawendowego.

Cichy okrzyk zaskoczenia uleciał z ust dziewczyny jak słowik,

porwany wieczornym wiatrem. Odwróciła się powoli w ramionach

Lucasa i musnęła przy tym piersiami jego przedramię i przód koszuli.

Jeszcze raz się leciutko zachwiała i na moment mocniej do niego

przywarła.

Dotychczas sądził, że na farmie North Headland wszystko

zrobione jest z wełny, ale nocny strój Charity udowodnił mu, że to

założenie było całkowicie błędne. Jej zaokrąglone i wysokie piersi

rysowały się pod materiałem tak zwiewnym jak letnia mgiełka.

Prześwitujące przezeń ciemne sutki muskały pierś Lucasa słodką

pieszczotą dojrzałych śliw, która go niemal powaliła na kolana.

Charity odchyliła głowę do tyłu, jej gładkie jak miód usta

drgnęły w nieśmiałym uśmiechu. Poczuł, że się odsuwa, i uświadomił

sobie, że to wskazówka, by ją puścił.

- Przepraszam - powiedział i jak jakiś głupek dodał: - Nie

zauważyłem ciebie tutaj.

- Czemu nie śpisz o tej porze? - Charity objęła się rękami i

zapatrzyła w niebo.

Podążył oczami za jej wzrokiem i przyglądał się, jak delikatne

chmurki przemykają po potężnym Orionie.

- Mógłbym ci zadać to samo pytanie.

- Przyzwyczaiłam się, że mam cię koło siebie. - Wzruszyła

ramionami i przelotnie na niego spojrzała, jej zielone oczy zrobiły się

ciemne jak bezdenny ocean. Głos miała cichy, lekko ochrypły,

przygnębiony od brzemienia, które złożył na jej ramiona. - Dla ciebie

Page 51: Manuel lisa   słodkie niebo

stałam się kimś obcym. Dla mnie jesteś tym samym mężczyzną, który

od roku ogrzewał co noc moje łóżko. Stało się zimne i puste bez

ciebie, Luke.

- Nie przez brak chęci, by ci tam towarzyszyć. - Z trudem się

powstrzymał, by się nie skulić z zażenowania. Ze też mógł powiedzieć

coś tak głupiego. Tak bezużytecznego. Powinien życzyć jej dobrej

nocy, odwrócić się, wejść z powrotem do domu. Dżentelmen tak by

postąpił.

- I nie przez brak sankcji. - Naciągnęła rękawy niżej na

nadgarstki. - Ani boskiej, ani ludzkiej, skoro jesteśmy małżeństwem.

- Byłoby niewłaściwe, gdybyśmy spoczęli jak mąż z żoną,

kiedy...

Odwróciła się od niego, zanim dokończył tę myśl. Zesztywniałe

ramiona jasno dawały do zrozumienia, że nie ma ochoty słuchać

ponownie jego wyjaśnień.

- Czy wiesz, co bardzo kochasz robić? - zapytała nagle, a część

smutku ulotniła się z jej głosu.

Obejmować twoje nagie ciało ramionami i kochać się z tobą

entuzjastycznie przez całą noc? To był tylko domysł, ale pewnie trafił

w dziesiątkę.

- Nie - powiedział na głos. - Co kocham robić?

- Spacerować po farmie nocą pod gwiazdami. - Lekki wiaterek

zatrzepotał koszulą wokół kształtnych kostek Charity i przycisnął

materiał na płask do piersi. - Myślę, że taki spacer dawał ci najwięcej

radości ze wszystkiego.

- Czy tak? - Więcej niż obsypywanie twojego ciała po-

całunkami, zaczynając od tych ślicznych piersi, w które się staram nie

wgapiać, ale mam z tym diabelne trudności?

- No, prawie najwięcej - poprawiła się. Księżyc budził ponętne

błyski w miedzianych włosach Charity i rozjaśniał cerę tak, że stała

się alabastrowa. Wiatr od oceanu owiewał Lucasa słodkim zapachem

dziewczyny. Książę czuł się zdany na łaskę i niełaskę tego

oszałamiającego zapachu, który pozbawiał go zdrowego rozsądku i

wywoływał zawroty głowy, podobnie jak przed rokiem czuł się zdany

Page 52: Manuel lisa   słodkie niebo

na łaskę i niełaskę morskich fal.

Uniosła zapraszająco otwartą dłoń, długie proste palce

wyciągnęły się ku niemu. W umyśle Lucasa zamigotało wspomnienie

- bardziej odczucie niż świadomość - jak te przepiękne dłonie muskały

go, pieściły, koiły i pobudzały w sposób, który ciało, pomimo

amnezji, wydawało się pamiętać ze wszystkimi szarpiącymi nerwy

szczegółami.

Nie były to nieskazitelne dłonie. Wcale nie przypominały rąk

Heleny, gładkich jak mlecznobiały jedwab. Nawet w świetle księżyca

widział, że szpecą je lekkie odciski, że na środkowym palcu jest strup,

bo Charity usuwała owcy oset z sierści. Ale te niedoskonałości jeszcze

mocniej go pociągały, bo dowodziły, że ma przed sobą kobietę, która

nie lęka się dotykać, czuć, chwytać życia.

Że nie sposób jej się oprzeć.

Ręka Lucasa sama uniosła się na spotkanie. I chociaż pewien

był, że nie mają przed sobą żadnej wspólnej przyszłości,

postanowienie, że zachowa się honorowo, zachwiało się, kiedy padł

na nie cień tej otwartej dłoni.

Charity objęła mocno palce męża, a jemu słowa „chcę ciebie"

wezbrały w sercu i rozpaliły lędźwie. Podeszła bliżej, a wtedy

otoczyła go jej woń. Pożądanie skręcało się we wnętrzu Lucasa jak

wąż, kąsając i paląc. Pochylił się, by tę dziewczynę pocałować, jego

udręczone ciało krzyczało „tak" i ignorowało całą resztę.

A ona pocałowała go w policzek i zapytała:

- Czy przejdziesz się ze mną, Luke? Przynajmniej na godzinę,

jeżeli więcej nie możesz mi obiecać.

Na taką otwartość i szczerość poczuł, że serce pęka mu na tysiąc

kawałeczków. Że całe fragmenty odpryskują i upadają na ziemię u jej

stóp, i że zostaną tam jeszcze na długo, kiedy on odjedzie już z farmy

North Headland.

Może nie można przypisywać mu winy, że tak się fatalnie

sprawy ułożyły, ale wiedział, że do końca życia będzie sobą

pogardzał, że zranił tę niewinną, prostolinijną szkocką piękność.

Odczuwał fizyczny ból, że odpowiada uśmiechem na jej pełen

Page 53: Manuel lisa   słodkie niebo

zadumy uśmiech, że otwiera usta, by zaczerpnąć tchu, nie wygłaszając

niedorzecznych zapewnień, że tak bardzo chciałby, by było inaczej.

Rozsądnie zamknął usta, uścisnął pocieszająco dłoń Charity, a

potem poszedł za nią przez zalane księżycem pola. Stąpali cicho i

rozmawiali półgłosem, żeby nie zaniepokoić stada. Opowiedziała mu

o wszystkich szczegółach, których zapomniał: o zeszłorocznym

siewie, o letnim nawożeniu, o jesiennym rozmnażaniu, a potem o

wiosennym koceniu się owiec i w końcu o owocu ich pracy, o strzyży.

Można by powiedzieć, że było to bardzo zwyczajne, przyziemne.

Po prostu para małżonków, którzy idą przez swoją farmę, po drodze

oszacowując to, co widzą. Ale dla Luke'a wędrówka po tym

rozległym, sfalowanym terenie, nakrapianym przypominającymi

chmurki owcami, przypominała wędrówkę po pociemniałym niebie w

towarzystwie promiennego anioła, który pokazywał mu drogę i który

na pewno złapie go, gdyby zaczął spadać.

5

- Nie rozumiem, czego tak się stroszysz - prychnął Dylan, biorąc

żelazny pilnik ze stojącej obok niego skrzynki na narzędzia. - Ani w

słodkim niebie, ani w ognistymi piekle nie znajdziesz mocy, która

mogłaby sprawić, żeby cię Luke opuścił.

- Och, opuści mnie, opuści - odpowiedziała mu siostra i

przymrużyła oczy, bo na podwórko padły pierwsze ukośne promienie

słońca. Kawałek dalej na pastwisku Skiff i Schooner rozszczekały się

z przejęciem. W chwilę później w górę poderwała się wystraszona

kuropatwa i odleciała, łopocząc skrzydłami. - Nie pozostawił mi co do

tego żadnych wątpliwości.

- No to wróci, zważ na moje słowa. A teraz przytrzymaj malutką

mocno, żeby się nie ruszała.

Charity objęła pewnie ramionami pierwszą z owiec, którym

trzeba było opiłować kopytka, taką kremowo-borązo-wawą, o

Page 54: Manuel lisa   słodkie niebo

mięciutkim pysku. Jej nowa letnia wełna łaskotała dziewczynę w

przedramiona, od mieszaniny zapachów ziemi i wilgotnej sierści

zakręciło ją w nosie. Jarka, chcąc wyrazić zniecierpliwienie całą

procedurą, kilkakrotnie próbowała się bez większego przekonania

wywinąć, ale szybko odprężyła się w dobrze znanych objęciach

Charity. Właśnie ta swojskość zdobyła dziewczynie zaufanie

zwierzaka. Gdyby równie łatwo dało się załatwić sprawę z Luke'iem...

- Dlaczego miałby wracać? - zwróciła się z tym beznadziejnym

pytaniem równocześnie do brata i owcy, nie spodziewając się, by

którekolwiek z nich udzieliło odpowiedzi. I zaczęła wyskubywać

kawałki liści i patyków z futra jarki.

- Bo cię kocha - odpowiedział Dylan po prostu. Przykląkł na

jedno kolano i wetknął sobie przednią nogę owcy między rękę a udo.

- Kocha mnie? - Charity z trudem chwytała powietrze. -Dylanie,

dobry brat z ciebie, ale marzyciel, i tyle. Wystarczy, że mi się

przyjrzysz. Co miałby we mnie pokochać angielski książę? Te moje

odciski? Moje piegi i niesforne włosy? A może wspaniałe wyczucie, z

jakim się tak modnie ubieram?

Dylan zerknął na nią przez ramię, nie przestając opiłowywać

kopytka owcy.

- To do ciebie niepodobne, żeby się nad sobą rozczulać. Nie brak

ci tego, co trzeba, żeby Luke'a zatrzymać. Nawet ja to wyraźnie

widzę, chociaż jesteś moją małą, mizerną siostrzyczką.

- Małą? Nie muszę ci chyba przypominać, że jestem starsza.

- Tak, ale ja jestem o głowę wyższy. I przynajmniej w tej

sprawie wydaję się być mądrzejszy.

- Czy aby?

- Aby. Gdzie wśród wątłych angielskich panienek Luke znajdzie

dziewczynę tak wytrzymałą jak ty?

- Phi. Wątłych, być może, ale z pewnością ich posagi do wątłych

nie należą. - Na myśl o tym, jaki majątek wniesie najprawdopodobniej

Helena w małżeństwo, Charity zaczynało ssać w żołądku.

- A czy zadałaś sobie w ogóle trud, by przypomnieć mu o

wszystkim, co tu zostawi? Czy pamięta o naszych magazynach w

Page 55: Manuel lisa   słodkie niebo

Berwick? O eksporcie? O inwestycjach?

- Dylanie Fergusson, głowę masz pełną sieczki, jeżeli sądzisz,

że będę próbowała kupić sobie uczucia Luke'a. Poza tym on jest

księciem. Nasze nędzne inwestycje będą dla niego jak pieniądze na

drobne wydatki. - Z pełnym oburzenia grymasem twarzy poprawiła

chwyt otaczających owcę ramion. Owca zamęczała i Charity

pogładziła ją po ciepłym boku.

Dylan wzruszył ramionami.

- Niewykluczone, ale nie powinnaś rezygnować z męża, zanim o

niego porządnie nie powalczysz.

- Jeśli chcesz wiedzieć, nie zamierzam rezygnować. Ale nie

zamierzam też zatrzymywać go tutaj wbrew jego woli. Co dobrego da

przymilanie się czy błagania. Tylko by nabrał do nas niechęci.

Wpatrzona w wijące się między palcami kępki sierści nie od razu

zauważyła, że Dylan przerwał piłowanie. Po chwili poczuła na sobie

jego zaciekawione spojrzenie.

- Czego się na mnie gapisz? Brwi brata podjechały do góry.

- Do jakich „nas"? Z pewnością nie chodzi ci o mnie ani

o matkę, ani o ojca. Przecież nie powinno mieć najmniejszego

znaczenia, co Luke myśli ó kimkolwiek poza tobą?

- I nie ma. Źle się wyraziłam, to wszystko. - Charity się

zachmurzyła. Jej brat niebezpiecznie zbliżył się do tematu, którego nie

życzyła sobie poruszać. - Bądź tak uprzejmy

i przestań się gapić.

- Jakich „nas", Charity? - W głosie Dylana dała się słyszeć aż

nadto znajoma nutka natarczywości, która oznaczała, że brat nie

ustąpi. Nakrył dłonią jej ręce. Owca wykorzystała ten moment, żeby

wymknąć się z objęć Charity i odskoczyć w kąt stodoły.

- No i widzisz, co narobiłeś - warknęła dziewczyna. Zaczęła się

podnosić, ale Dylan mocno ją przytrzymał.

- Pal licho owcę. Popatrz na mnie.

Charity wpatrywała się gniewnie we własny podołek, dopóki

Dylan nie uniósł jej brody do góry. Z westchnieniem zebrała siły w

oczekiwaniu na nieuniknione.

Page 56: Manuel lisa   słodkie niebo

- Charity - wyszeptał - czy ty... to znaczy... - Jego pełne

zdumienia spojrzenie opadło na brzuch siostry.

- Dylanie Fergusson - syknęła - jeżeli puścisz parę z ust, to każę

ci wyrwać język rozpalonymi do czerwoności szczypcami. - Dla

podkreślenia swoich słów zamachnęła się i prawie, chociaż nie do

końca celnie, dała mu w ucho.

Dylan uchylił się poza zasięg jej rąk. Hmm. Może nawet góruje

dziś nad nią wzrostem, ale wciąż jeszcze potrafi się wystraszyć.

Niestety, chyba nie umiała powstrzymać go od mielenia językiem.

- Na ucho świętego Jerzego, dziewczyno, musisz powiedzieć

Luke'owi.

- Ani ja nie muszę niczego Luke'owi mówić, ani ty. - Kiedy

zagapił się na nią z niedowierzaniem, odpowiedziała mu gniewnym,

ostrzegawczym spojrzeniem, które spłynęło po nim jak woda po gęsi.

- Mężczyzna ma prawo dowiedzieć się o swoim własnym

dziecku. Właśnie taka dokładnie wiadomość może go skłonić, by tu

został.

- I właśnie dlatego nie chcę, żeby się dowiedział. Jeszcze nie.

Dylan, czy ty nie rozumiesz? - Chwyciła w garść przód jego koszuli. -

Jeżeli Luke zostanie przez to dzieciątko, będzie się czuł jak w

potrzasku. Pożałuje, że kiedykolwiek zobaczył mnie na oczy.

- Nie możesz być tego pewna. - Głos Dylana złagodniał

do tonu, jakiego zawsze używał, gdy chciał przeciągnąć siostrę

na swoją stronę. Kiedy byli mali, ton ten na ogół okazy wał się

skuteczny. - Musisz dać mu szansę.

- Planuję dać mu wybór, prawdziwy wybór między jego starym

życiem a mną.

Od wczoraj niezliczoną ilość razy zastanawiała się nad tym, czy

mądrze postąpi. Dopiero teraz po raz pierwszy powiedziała głośno,

jaki ma plan. Robił sensowne wrażenie. Wydawał się jedynym

racjonalnym wyjściem.

- Jeżeli Luke ma nadal być moim mężem, chcę, by stało się tak

dlatego, że mnie kocha. A nie z poczucia obowiązku.

- Ale jeżeli odjedzie... nie żebym w to wierzył... co wtedy? Czy

Page 57: Manuel lisa   słodkie niebo

nigdy nie dowie się o swoim dziecku? Jak możesz mu coś takiego

zrobić?

- A jak on może robić to, co mi robi? - Zacisnąwszy dłoń,

poczuła złoty pierścień z szafirem, który Luke założył jej na palec na

dowód swojej miłości. Miłości, do której już się nie przyznawał. - On

nawet nie uważa nas za małżeństwo, Dyla-nie. A jeżeli uzna to

dziecko tylko za kłopotliwego bękarta?

- Luke nigdy nie potraktowałby dziecka w taki sposób.

- Skąd mam wziąć pewność, że nie? Kocham Luke'a Martina,

bez dwóch zdań. Ale co wiem o Lucasie Holbrooku? Jest księciem...

mężczyzną przyzwyczajonym, by dostawać wszystko, co mu się

zamarzy. A jeżeli postanowi, że chce wychowywać to dziecko w

Anglii beze mnie? Pochodzi ze szlachetnego rodu, jest arystokratą.

Prawo stanie po jego stronie. Kto zechciałby bronić praw pospolitej

Szkotki? Dylan stanowczo położył jej dłoń na ramieniu.

- Luke nigdy by...

- Masz rację. Luke nigdy by. Ale Lucas Holbrook mógłby. -

Czuła, że jeszcze chwila, a opanuje ją z ledwością powściągana

panika. Nie mogła do tego dopuścić, nie teraz, kiedy stawka była tak

wysoka. Z trudem przełknęła ślinę i pozbierała ostatnie strzępki

logicznego myślenia. - Jest księciem Wakefield i nie wolno nam

twierdzić, że cokolwiek o nim wiemy.

- Mnie wolno. Mógł zapomnieć, kim jest, ale mężczyzna nigdy

nie zapomina, czym jest ani z jakiej gliny został ulepiony. - Głos

Dylana zrobił się stanowczy i pewny. - Luke to na wskroś honorowy

człowiek. Dowiedzie tego, jeżeli dasz mu wybór.

- A na co mi się przyda jego honor bez serca? Dylan jęknął.

- Z ciebie to prawdziwa uparta stara owca, żebym tak w domu

nie nocował.

- Prawda. Będziesz trzymał język za zębami?

- Wolę to, niż żebyś mi go miała wyrywać z ust. Poczuła taką

ulgę, że powietrze gwałtownie uciekło jej z płuc.

- Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.

- Chwilowo. Poczekam na właściwy moment i zobaczę, co

Page 58: Manuel lisa   słodkie niebo

będzie się działo. Ale zastrzegam sobie prawo do zmiany zdania.

Oparłszy łokcie o skraj kuchennego kredensu, Lucas wyglądał

przez okno na Charity i jej brata. Zajmowali się na podwórku owcami

i pracowali razem, tak jak... jak on i Charity musieli to robić

niezliczoną ilość razy przez ostatni rok.

Poczuł natychmiastowe ukłucie... nie, nie można powiedzieć:

zazdrości, ale czegoś równie ostrego i równie osłabiającego.

Sięgającej aż do szpiku kości zawiści, której żadnym sposobem

nie zdoła się wyprzeć. Niemal niedobrze mu się od niej robiło, kiedy

patrzył na swobodę, z jaką odnosiło się do siebie rodzeństwo. Oboje

wyglądali na tak doskonale zgranych ze sobą i swoim otoczeniem.

Lucas zatęsknił znowu za tym życiem - a potem zamyślił się i

zaczął zastanawiać, czy kiedykolwiek w ogóle go doświadczył.

Przeszedł do kuchennego stołu, usiadł i ponownie przeczytał te

dwa listy, których pierwszą wersję napisał niedawno, jak tylko się

obudził. W pierwszym próbował jak najłagodniej uprzedzić rodzinę,

że nadal żyje i że niedługo wróci do domu. Drugi, adresowany do

adwokata, Jacoba Dolana, mówił w zasadzie to samo, minus czułości.

Lucas się zachmurzył. Czegoś tu brakowało, czegoś istotnego, co

wyleciało mu z głowy. Wspomnienia tańczyły i droczyły się z nim,

chwiały się i kołysały. Zaczęły się od szybkiego tupotu kopyt na

brukowanej, prowadzącej nad morze drodze. On sam na końskim

grzbiecie. Zmęczony. Jedzie dalej. Przed nim niezmiennie tył karetki

pocztowej, podskakującej na wybojach. W pamięci rozległ się żałosny

głos dzwonu z boi. Niemalże czuł obrzydliwy zapach mgły, w której

kłębił się smród ryb i przybrzeżnych błot.

Pełen wahania przystanął przed rozpadającym się, niewielkim

budynkiem w miasteczku... a potem...

Wszystko zniknęło. Obraz ulotnił się jak płomień zdmuchniętej

świecy. Starania, by na siłę przypomnieć sobie, co dalej, dały tylko

tyle, że znowu go rozbolała głowa. Lepiej nie próbować, niech pamięć

sama wróci.

Zebrał kartki z listami, przeszedł do saloniku i stanął przy

sekreterze, w której wcześniej trafił na papier, pióro i atrament.

Page 59: Manuel lisa   słodkie niebo

Grzebał teraz w szufladach, szukając wosku do pieczętowania, i

znalazł go w mosiężnej szkatułce z wyrzeźbionymi inicjałami Charity.

Zatrzymał się i przyjrzał się bacznie zawiłemu, wytrawionemu w

metalu szkatułki wzorowi. Musiała być dosyć kosztowna. Właściwie

całe to biureczko z wypolerowanego orzecha, intarsjowanego

kwiatami z atłasowego drewna, wykraczało daleko poza wszystko, co

spodziewałby się zobaczyć na farmie. Jego matka mogłaby dokładnie

taki sekretarzyk postawić we własnym saloniku.

Skąd tak kosztowny mebelek u hodowców owiec, dysponujących

najwyraźniej skromnymi środkami? A co powiedzieć o kolekcji

książek, stojących na przeszklonym regale obok biureczka? Mógł

oczekiwać kilku tomów traktujących o problemach prowadzenia

farmy, ale poezja, prace historyczne, powieści? Żeby już nie

wspomnieć o słowniku i podręczniku prawa.

Czy to on sprowadził te tomy do domu, wspominając niejasno,

podświadomie swe dawne życie? Może, ale wciąż brak było

wyjaśnienia, skąd brali pieniądze, by wydawać je na niepraktyczne

głupstwa. Aż żółć się w nim burzyła na tę myśl -dopóki nie

przypomniał sobie, że to zmartwienie Charity, a już w żadnym razie

nie jego sprawa.

Zapieczętował listy, a potem wyszedł przed dom, zamierzając

dowiedzieć się, gdzie jest najbliższa poczta. Na podwórku nie było

teraz widać nikogo. Kilka owiec pasło się w pobliżu kamiennego

murku. Przed stodołą spacerowała sobie krowa, jej dzwonek

pobrzękiwał cicho, kiedy przeżuwała.

- Charity? - zawołał i natychmiast tego pożałował.

Nie wiedzieć skąd wypadły obydwa westki, ich krótkie nóżki aż

prostowały się w pędzie. Przenikliwe szczekanie rozdarło powietrze i

wystraszyło owce, które rozbiegły się, becząc, w najdalsze kąty

podwórza.

Luke zaparł się nogami. Schooner, ten z wygryzionym uchem,

dobiegł do niego pierwszy i skoczył. Trafił na udo Luke'a, odbił się i

w sposób graniczący z cudem wylądował znowu na czterech łapach.

Jego bliźniak, zachwycony sztuczką brata, stanął słupka i zajazgotał

Page 60: Manuel lisa   słodkie niebo

jeszcze głośniej.

- Dość tego, panowie. - Chcąc uspokoić psiaki, Lucas przykucnął

i pomasował je po karczkach. Skiff podskoczył, jego wywieszony,

wilgotny ozorek wszedł w kontakt z zamkniętymi na szczęście ustami

Lucasa.

- Szlag najjaśniejszy! - Książę przeciągnął rękawem po ustach. -

Żebyś mi się nie ośmielił więcej tego robić. Słyszysz mnie?

Postanowił ignorować kłopotliwą parkę. Wstał i skierował się do

otwartych drzwi stodoły. Rozbrykane westki podążyły w ślad za nim,

najwyraźniej nie mając ochoty zrozumieć aluzji. Niemal się o nie

potknął, tak gorliwie starały się dotrzymać mu kroku. Zwracał na

obydwa tylko tyle uwagi, by na któregoś nie nadepnąć.

Usłyszał Charity, zanim ją zobaczył, nuciła sobie w głębokim

półmroku, panującym we wnętrzu stodoły. W kilka sekund później

zaledwie o kilka stóp przed nim metalicznie zabłysły zabójcze zęby

wideł.

W samą porę zdążył uskoczyć. Charity wyszła z najbliższego

sąsieka z widłami w rękach; mało brakowało, a była-by go na nie

nadziała.

Zobaczyła Luke'a i krzyknęła, a potem gwałtownym ruchem

skierowała widły zębami ku ziemi.

- Przepraszam!

- Niewiele brakowało.

Wolną ręką chwyciła się za gardło.

- Słodkie nieba. Mogłam cię zabić.

- Pewnie nie powinienem był się do ciebie podkradać.

- Mam dość rozumu, by nie spacerować z widłami na sztorc. Ale

przyzwyczaiłam się, że o tej porze na podwórzu nikogo nie ma.

Zwykle już wcześniej szedłeś na pastwisko. Proszę, wybacz mi. - Jej

pierś ciężko falowała. Lucas mimowolnie uśmiechnął się na myśl, że

ryzyko, na jakie go naraziła, potrafiło do tego stopnia wytrącić Charity

z równowagi.

I zaraz zgromił się w myślach za samolubstwo. Lepiej byłoby,

gdyby Charity figę obchodziło to, co się z nim stanie.

Page 61: Manuel lisa   słodkie niebo

- Nic mi nie jest - zapewnił ją. - Czy zastałem jeszcze Dylana?

- Tak, jest na tyłach stodoły, przy mierzwie. Zaczęliśmy ją

ładować na wóz, żeby rozłożyć na polach. Taką sobie zaplanował na

dzisiaj robotę.

- Czy mogę pomóc?

Charity stanęła w słońcu i zmierzyła go czujnym spojrzeniem,

jakby zastanawiała się nad dokonaniem ekstrawaganckiego zakupu.

- Jak tam z twoją głową?

- Dużo lepiej.

- Coś mi to tak zabrzmiało, jakbyś kłamał. - Z żoniną poufałością

odgarnęła mu palcami włosy z czoła, zostawiając na skórze chłodny

ślad. Przyglądał się, jak wydyma soczyste wargi, taksując go bacznym

spojrzeniem. Lędźwie napięły mu się w oczekiwaniu na coś

nieodparcie słodkiego, dogłębnie zmysłowego.

Uśmiechnęła się.

- Masz tam na czole całą tęczę. Jest kolor czarny i niebieski, i

żółty, i czerwony, nawet trochę fioletu też się znajdzie.

- Czuję się świetnie. - Wcale się nie czuł świetnie, ale jego

skrępowanie nie miało nic wspólnego z obrażeniami. -Chciałbym

pomóc.

Zawahała się, wyraz jej twarzy zmienił się z zadumanego na

przygnębiony. Lucas uświadomił sobie, jak żałośnie nieadekwatna jest

jego propozycja. Przecież ona z utęsknieniem musi czekać, by wyznał,

że gotów jest być jej mężem i kochać ją, jak na to zasługuje. Ale nie,

zamiast tego zobowiązał się przepracować jeden dzień, co było

propozycją tak marną i nijaką, że powinien się wstydzić.

I wstydził się.

- Może lepiej nie - powiedziała. Bródka jej lekko drgnęła, co

świadczyło o tym, że podjęła decyzję. - Będzie ci potrzebny

odpoczynek, jeżeli masz wyruszyć w podróż na południe.

W głosie Charity pojawiła się nutka niechęci, chociaż Lucas

wyczuł, że nie było to zamierzone, że chciała tylko stwierdzić prosty

fakt. Postawił jednak i ją, i jej bliskich w niemożliwej sytuacji, i nikt,

a najmniej on sam, nie potrafił wymyślić rozwiązania, które

Page 62: Manuel lisa   słodkie niebo

zadowoliłoby wszystkich.

- Charity...

- Pal licho. - Dźgnęła ziemię widłami i prawie się o niego otarła,

wychodząc na podwórko. Pieski w podskokach ruszyły za nią.

Lucas podbiegł kilka kroków, by zrównać się z Charity, ale ona

tylko przyspieszyła.

- Pomagaj, jeżeli chcesz - stwierdziła lakonicznie. Potem

zwolniła i lekko się otrząsnęła. - Będziemy wdzięczni za twoją

pomoc. Ale nie wolno ci się przemęczać.

A gdybym się przemęczył, miał ochotę zapytać, czy pogładzisz

znowu tymi kojącymi palcami moje włosy i będziesz mnie całowała w

czoło, dopóki nie zrobi mi się lepiej?

- Zgoda! - powiedział na głos. - A po co ta mierzwa?

- Wiem, że cały ubiegły rok wyleciał ci z pamięci. -Dźgnęła po

raz drugi zaciekle widłami w ziemię. - Ale czy przez te wszystkie lata

w Wakefield nie nauczyłeś się niczego o hodowli owiec?

- Nigdy nie potrzebowałem...

, - Mierzwa powoduje, że trawa gęściej rośnie i jest bardziej

zielona. A od tego owce robią się bardziej odporne.

-A.

Przeszli kilka kroków w milczeniu, a potem Lucasowi coś się

przypomniało.

- Dlaczego ten człowiek mnie pobił?

- Seamus? Oczywiście dlatego, że jesteś Anglikiem. - Znowu

dźgnęła w ziemię. - I dlatego, że z kretesem w tamtym momencie

zgłupiał. Normalnie całkiem niezły z niego człowiek. Wiadomo, że od

czasu do czasu wyświadczy komuś przysługę. Pomagał nawet przy

budowie naszego domu.

- Żartujesz chyba.

- Wcale nie. U Seamusa ta odraza raz przychodzi, raz ulatuje,

zależnie od nastroju. Nadmiar piwa pobudza zwykle jego gniew.

Mamy szczęście, że nigdy nie dowiedział się, jak bardzo jesteś

Anglikiem. Dylanowi i ojcu nie udałoby się pewnie tak łatwo go od

ciebie odciągnąć.

Page 63: Manuel lisa   słodkie niebo

- Gdyby dowiedział się, że jestem księciem Wakefield? -Tak.

Seamus strawi Anglika, jeśli koniecznie trzeba,

ale angielskiego arystokraty już nie. Przed stu laty książę Yorku

wygnał MacAIlisterów z ich położonej na północy ziemi.

- Przed stu laty? - Lucas prychnął śmiechem. - I jeszcze mu nie

przeszło?

Charity zesztywniała.

- U nas, Szkotów, rany sięgają głęboko. Człowiek o twojej

pozycji powinien to wiedzieć.

Miała rację, wiedział o tym. I wiedział, że te głębokie rany nie

zabliźnią się szybko ani w szkockim narodzie, ani tu, na farmie North

Headland. Poczuł się słusznie skarcony i pożałował, że nie udaje mu

się przynajmniej raz otworzyć ust i nie popełnić przy tym gary.

Charity uratowała go przed następną gafą, bo energicznie

skręciła i skierowała się na tyły stodoły. Zobaczyli tam Dylana, który

stał na wielkiej pryzmie mierzwy i przerzucał ją łopatą na stojący

obok wóz. Skiff i Schooner podreptały wzdłuż stosu, ich czarne

przypominające guziki noski zaczęły drgać jak szalone, kiedy

uderzyła w nie nagle taka obfitość fascynujących zapachów. Zniknęły

za pryzmą.

- A, dobry wieczór, Luke - zawołał Dylan z wyraźnym

sarkazmem.

- Dylanie Fergusson, zachowuj się. Dobry wieczór, też coś. -

Charity wbiła ukosem widły w pryzmę. - Luke jest tak dobry, że

postanowił nam służyć pomocną dłonią.

- Coś takiego! - Młody człowiek postawił sztorcem łopatę i ze

swej wysokiej grzędy zmierzył Lucasa wzrokiem. -Byłbym pod

większym wrażeniem, gdybyś nie postanowił opuszczać mojej siostry.

- Dylan!

Dylan zignorował protesty Charity.

- Rozsypywanie mierzwy to jedno. Ona i ja sobie z tym

poradzimy. Ale czy zastanawiałeś się, jaka przyszłość czeka tę farmę,

kiedy ciebie już tu nie będzie?

Odłożył łopatę, pochylił się, zbiegł z chwiejnej pryzmy i głośno

Page 64: Manuel lisa   słodkie niebo

łupnął podeszwami o ziemię.

- To był posag Charity, przeznaczony dla niej i dla jej męża. -

Dylan podszedł groźnie o krok bliżej. Instynkt obronny kazał

Lucasowi przygotować się na bitkę. - Nie zdoła obrobić tego sama, a

ja jestem potrzebny w domu. W przeciwieństwie do was, Anglików

błękitnej krwi, my, Fergussonowie, nie wynajmujemy ludzi, żeby za

nas uprawiali ziemię. Moglibyśmy, gdyby...

- Dość tego! - Ręka Charity wystrzeliła w górę, nie zbliżając się

właściwie za bardzo do głowy brata, ale ten drgnął i odstąpił o krok.

- Jaki w tym sens, żeby samotna kobieta prowadziła farmę? -

obstawał przy swoim Dylan mimo ostrzeżenia Charity. Dźgnął palcem

w stronę Lucasa. - Daremny wysiłek, jeżeli nie ma rodziny, którą ta

farma ma utrzymać. Skończy się na tym, że będziemy musieli przed

przyszłą wiosną sprzedać stado.

- Po moim rozdziobanym przez sępy trupie - mruknęła Charity.

- No to po co rozrzucać mierzwę po polach? - Broda Lucasa

podskoczyła w górę. Irytowało go to, że Dylan wygraża palcem coraz

bliżej jego twarzy.

- Sam mi to powiedz. Czy nasza praca pójdzie na marne? - Palec

Dylana z głuchym odgłosem wszedł w kontakt z mostkiem Lucasa.

Lucas zesztywniał.

- Lepiej, żebyś mnie już więcej nie dotykał, chłopcze.

- Bo co?

Charity z jękiem weszła między obydwu mężczyzn. Położyła

każdemu dłoń na piersi i odepchnęła ich od siebie z siłą, jakiej Lucas

nie podejrzewał w tych smukłych ramionach.

- Zachowujcie się jak dorośli, wy dwaj.

- On może chyba odpowiedzieć na moje pytanie - upierał się

Dylan.

- Nie twoja sprawa - powiedziała mu siostra.

- A jednak to jest jego sprawa. - Gniew Lucasa ulotnił się równie

szybko, jak przed chwilą zapłonął. Fergussonom należała się

odpowiedź. - To jest jego sprawa. To jest sprawa twoich rodziców.

Diabła tam, może to nawet jest sprawa tego Seamusa MacAllena.

Page 65: Manuel lisa   słodkie niebo

- MacAllistera - poprawili go jednym głosem brat i siostra.

- Wszystko jedno. Rzecz w tym, że rok temu złożyłem pewną

obietnicę. Ślubowałem. A przynajmniej ślubowałem jako Luke

Martin. Wszyscy zaczęliście na mnie polegać, a teraz...

- Tak, Luke? - Zielone oczy Charity lśniły, tak żarliwie modliła

się i pragnęła. A on tych pragnień nie mógł spełnić. Mało go ta

świadomość nie zadusiła.

- No? - zapytał Dylan.

-Nie mam żadnych odpowiedzi. Żadnych rozwiązań. -Wyciągnął

przed siebie ręce. Charity wpatrywała się w nie z taką żałością, jakby

miała podbiec i paść mu w ramiona. Ale nie, nawet się nie poruszyła.

Opuścił ręce. - Wybaczcie mi.

- A z jakiego niby powodu ona miałaby ci wybaczyć? -zapytał

Dylan i odwrócił się z powrotem do stosu mierzwy.

Charity stała plecami do domu i, mrużąc powieki, wpatrywała

się za poszarpany skraj cypla, w smagane wiatrem morze. Oczy jej

łzawiły od połyskliwego blasku, ale to nie światło powodowało, że raz

za razem musiała te zatracone łzy ocierać skrajem rękawa.

Minęły cztery dni, od kiedy Luke ocknął się jako nowy człowiek.

Dzisiaj Lucas Holbrook, książę Wakefield, miał opuścić farmę North

Headland, może na zawsze. Charity nie zgodziła mu się tego ułatwić;

po prostu nie potrafiła zdobyć się na to, by z uśmiechem i dobrym

słowem odprowadzić go do drzwi. Nie, jeżeli Luke uprze się przy

pożegnaniu z nią, będzie jej musiał poszukać i na dodatek zatroszczyć

się o całą konwersację. Nie miała za grosz zaufania do słów, które

mogłyby wyjść z jej ust.

- Charity.

Dokładnie jak na zawołanie Luke wyszedł zza rogu domu. Jej

imię grało mu w gardle niskim pomrukiem, cicho, chrypli-wie i

uwodzicielsko, rozpalając wszystko, co miała w sobie kobiecego,

choć równocześnie serce od tego pękało.

- Wszystko gotowe. Niedługo odjeżdżam.

Znad wody napływały miarowe podmuchy wiatru i gwizdały na

urwisku. Głos Luke'a podniósł się niemal do krzyku, kiedy starał się,

Page 66: Manuel lisa   słodkie niebo

by go usłyszała. Ale Charity nie potrzebowała słyszeć słów. Ich sens

zalewał ją niczym gęsty od wodorostów przypływ.

- Czy nie odezwiesz się do mnie? - Podszedł bliżej i sięgnął po

jej rękę. - Wiem, że myślisz, że cię porzucam.

- A jak inaczej chciałbyś to nazwać? - Znienawidziła siebie za to

pytanie, bo przysięgała, że przy rozstaniu nie będzie ani

argumentowała, ani się przypochlebiała. A już na pewno nie miała

zamiaru skomleć.

Lucas bacznie przyglądał się kępom trawy u swoich stóp.

- Muszę dać znać mojej rodzinie, że żyję.

- To zrobiłeś już, wysyłając list - zwróciła mu uwagę i przeklęła

demona, który nie chciał zrezygnować ze zmuszania jej, by mówiła

rzeczy całkiem daremne.

- List powinien przyjść na dzień czy dwa przed moim

przyjazdem. Pomoże złagodzić wstrząs, a przynajmniej taką mam

nadzieję. Mogę sobie tylko wyobrażać, co by się działo z moją matką i

babką, gdybym po prostu stanął we drzwiach. Z pewnością są już

przekonane, że nie żyję.

- Ja nigdy nie pogodziłabym się z tym, że nie żyjesz. Prze-

mierzałabym cały świat, dopóki bym cię nie znalazła. - Aż się skuliła,

słysząc, jak te słowa wylewają się z jej ust. Czy do reszty straciła

opanowanie? Dumę? Ale serce Charity wzbraniało się uwierzyć, że

angielska rodzina Luke'a mogła kochać go równie mocno jak żona, a

mimo to nie przeczesać w poszukiwaniach całej Anglii.

- Serdecznie żałuję, że wyrządziłem ci krzywdę - powiedział. Na

jego litość Charity aż się skurczyła. - W całej tej sprawie - ciągnął

nieustępliwie - jesteś ostatnią osobą, która zasługuje na cierpienie.

Tak wiele jestem ci winien.

Uniósł jej rękę i poczuła przelotny dotyk ciepłych warg, zanim

dłoń wyrwała.

- Nic mi nie jesteś winien. Absolutnie nic.

Postąpiła chwiejnie kilka kroków w stronę urwiska, próbując się

od Luke'a oddalić. Nie mogła znieść jego pełnych kurtuazji

samooskarżeń; ścierpieć nie mogła pełnego dobrych intencji

Page 67: Manuel lisa   słodkie niebo

zatroskania. Ostry wiatr smagał ciało Charity i szarpał za włosy i

spódnicę z tym samym uporem, z jakim uprzejmość Luke'a

rozdzierała jej serce.

Obolała, gniewna, walczyła z wichurą, a potem z ręką, która

spoczęła na jej ramieniu. Strząsnęła tę rękę z łkaniem, a ono stopiło

się z wichrem w jedno i stało się jego częścią, wysoką, śpiewną nutą,

którą szybko zerwał jej z ust.

Ręce Luke'a złapały ją od tyłu i zacisnęły się pod piersiami.

Zatrzymał Charity, a potem po prostu stał bez ruchu, kiedy szarpała

się, by się uwolnić, wymachując rękami i pochylając głowę jak

szarżujący byk.

- Puść mnie.

Jego ręce zacisnęły się jeszcze mocniej, poczuła na plecach

łomotanie mężowskiego serca. Powoli, nie rozluźniając chwytu

obrócił ją, choć się opierała - a może z chęcią poddała się jego woli?

Ach, Luke. Jej Luke.

Ramiona Charity uniosły się jak jakieś samowolne, opętane

stworzenia, splotły się na karku męża, uczepiły się go. Przesunął

dłońmi po jej plecach, zanurzył palce we włosach, chwycił je w

garście. Charity przycisnęła twarz do jego twarzy i wyczuła słonawy,

piżmowy aromat, który roztańczył się na jej języku.

Zamknęła oczy, smakowała go rozchylonymi wargami,

wchłaniała całą sobą jego woń. Uświadomiła sobie, że zataczając się,

idą w stronę domu, poczuła, że plecami opiera się o kamienie, ostre i

kłujące przez cienką sukienkę. Szorstkie od pracy dłonie Luke'a objęły

jej policzki, jakby obawiał się, że Charity może dać nura w przepaść,

gdyby ją puścił. Jego wargi, wilgotne, rozpalone, natarczywe,

wędrowały po włosach, po czole, po twarzy.

- Boże - powiedział łamiącym się głosem.

I zupełnie jakby Bóg ich słuchał, wiatr przybrał w tej chwili na

sile, niczym młot uderzył w dom i rozpłaszczył ich na ścianie. Luke

objął Charity mocniej. Pochylił głowę, wypełniając pole widzenia, i

nie istniało już nic oprócz miażdżącego uścisku jego ramion.

Przylgnął wargami do ust Charity z chciwym głodem, dziko, niemal

Page 68: Manuel lisa   słodkie niebo

boleśnie. Cudownie.

Poczucie triumfu przeszyło ją jak błyskawica.

- Pamiętasz.

- Nie - szepnął niskim głosem, nie odrywając warg. - Może. Nie

wiem.

Unosząc się na palcach, wtuliła biodra w jego lędźwie i

natychmiast znalazła, dowód, którego szukała.

- Chcesz mnie.

- Tak. - To słowo było jak rozpalone drganie przekazane między

jednym szalonym pocałunkiem a drugim. Wessał wargi Charity do

ust, gorączkowo pieścił je językiem. Jego dłonie zsunęły się nisko,

ułożyły na krzywiźnie pośladków.

Charity uniosła nogę i w pieszczocie objęła nią jego kolano i

łydkę. Pragnęła już tylko opleść sobą męża, przyjąć go głęboko w

siebie, wchłonąć tak, by nigdy nie mógł odjechać. Cała świadomość

pierzchła. Został tylko Luke, te ogniste pocałunki, miażdżąca siła

mężowskiego ciała, jej rozdygotana reakcja i uderzenia wiatru.

- To niemożliwe - wydarło mu się z gardła. Uniósł ręce i

odepchnął ją od siebie.

Wypuszczona tak gwałtownie z objęć Charity zachwiała się i

chwyciła za wystające za plecami kamienie. Chłodny wiatr wysuszył

jej wargi, ostrymi klapsami odarł ją z pieszczot, zapachu i ciepła

Luke'a. Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem i grozą.

- Jestem księciem - powiedział, jakby to tłumaczyło wszystko, i

rzeczywiście może tłumaczyło. Uniósł dłoń ku jej twarzy i zawiesił ją

w powietrzu, czubki palców mu drżały. - A ty... ty jesteś córką

farmera.

- Żoną farmera. - Obudził się w niej gorzki gniew, skierowany

nie na Luke'a, tylko na los, który rzucił ich w tak różne światy. Na

beznadzieję ich sytuacji. Na cholerną butelkę Seamusa.

- Czy ty nie rozumiesz? - Zaciskał pięść, aż żyły na niej brutalnie

nabrzmiały. - Nie jestem farmerem. To nie byłem ja.

- Byłeś. - Postąpiła krok w jego stronę, ale zatrzymała się, bo

zesztywniał, jakby stanowiła zagrożenie. - To byłeś ty, Luke, bez całej

Page 69: Manuel lisa   słodkie niebo

otoczki szlachectwa. Bez restrykcji, które nakłada na ciebie twoja

klasa. Bez tytułu, który dyktował ci, jak masz żyć.

Zuchwałe, aroganckie słowa. Ale wierzyła w nie z całego swego

serca. Żyli i kochali się, i pracowali ramię w ramię przez ponad rok.

Była świadkiem, jak Luke się boryka, jak triumfuje, jak przeżywa

najwyższą radość. W intymnej bliskości sypialni widziała jego serce,

słyszała cichy szept jego duszy. W głębi swego jestestwa wiedziała, że

Luke Martin znalazł to, czego większość ludzi szuka przez cale życie:

szczęście.

- Fakt pozostaje faktem: nie mogę się tu zatrzymać - powiedział

półgłosem.

- A ja nie mogę zostać twoją księżną. - Było to na wpół

oświadczenie, a na wpół pytanie. Tak czy owak czysta strata oddechu.

Znała odpowiedź.

Wystawił twarz na wiatr, opanowując urywany oddech.

- Wejść w taką rolę, nie przygotowując się do niej przez całe

życie, byłoby...

- Wiem. Niemożliwością. -Tak.

Patrzyła na niego gniewnie, dopóki nie umknął spojrzeniem.

- Czy właśnie to oznacza bycie szlachetnie urodzonym, Luke?

Przekonanie, że wszystko jest niemożliwe?

- Takie urodzenie oznacza odpowiedzialność. - Wrócił do niej

wzrokiem, odważnym i chmurnym, ale nie do końca udało mu się

ukryć błaganie, by go zrozumiała. - Oznacza stawianie ludzi, którzy

od ciebie zależą, wyżej od własnych potrzeb. Oznacza...

- Odwrócenie się plecami do miłości. - Kiedy nie zaprzeczył,

odepchnęła się od ściany. - Do widzenia, Luke. Niech cię Bóg

prowadzi w podróży.

- Charity, zaczekaj.

Zatrzymała się. Tylko najbardziej heroicznym wysiłkiem

opanowywała łzy. -Tak?

- Ja... - Zbliżył się odrobinę, ale zatrzymał poza zasięgiem ręki. -

Ja zamierzam wypełnić moje zobowiązania wobec ciebie.

- Jak to? - Zaledwie małą cząstką o to dbała. Najbardziej

Page 70: Manuel lisa   słodkie niebo

pragnęła znaleźć się w samotności, wtulić w poduszkę i wreszcie

uwolnić to łkanie, które nieznośnie ściskało jej gardło.

- Zamierzam zaopatrzyć cię w...

- W pieniądze?

- Tak. Niczego ci nie będzie brakowało.

Charity zacisnęła mocno w dłoniach spódnicę, żeby się

powstrzymać i nie wymierzyć mu policzka.

- Proszę posłuchać uważnie, wasza książęca mość. Ani nie

potrzebuję, ani nie chcę jednego nawet pensa z pańskiego majątku.

Proszę to sobie zapamiętać. Proszę to dobrze pamiętać, kiedy

przyjdzie dokument z unieważnieniem, który zwróci panu wolność...

- Charity, nie...

- Zwróci wolność, by mógł się pan znowu ożenić. A kiedy

weźmie pan sobie szlachetnie urodzoną damę za nową żonę, niech pan

pamięta, że Charity Fergusson kochała tylko człowieka i tylko jego

pragnęła. Nie tytułu. Nie dziedzictwa. Nie powiązań. Tylko

człowieka.

Już ani chwili dłużej nie mogła tego zdzierżyć. Potykając się, bo

oczy przesłaniały jej łzy, po omacku obeszła dom i stanęła w drzwiach

kuchennych. Tam się zatrzymała. Leżący na ganku plecak, który Luke

spakował na podróż, zamazał jej się przed oczami. Zerwała z palca

pierścień tak gwałtownie, że otarła przy tym skórę, i położyła go obok

plecaka.

Drzwi kuchenne zatrzasnęły się za nią. Skiff i Schooner uniosły

łebki z koca w rogu pomieszczenia, niemy wyrzut połyskiwał w

dwóch parach obsydianowych oczu. Czuły urazę, że na całe rano

zamknęła je w domu, ale Charity wiedziała, że poszłyby za jej mężem

aż do Anglii.

W swojej słabości, w tej patetycznie gorliwej nadziei na

nadzieję, nadsłuchiwała jego kroków. Nic. Nie, Luke przyjdzie

cichutko na ganek, weźmie plecak i pomaszeruje krętą ścieżką, która

prowadzi do wioskowego gościńca.

Nazwał ich związek niemożliwością. Przyłapała się na tym, że

zaczyna mu wierzyć, że jej determinacja załamuje się pod ciężarem

Page 71: Manuel lisa   słodkie niebo

wątpliwości. Wczoraj wiedziała, co musi zrobić. Dziś czuła się tak

bezradna, że mogła tylko płakać w poduszkę.

Niechaj i tak będzie. Niech dziś jej smutek nadyma się i pyszni

jak oceaniczny wiatr. Jutro Charity osuszy oczy i zabierze się do

zawracania przeznaczenia na właściwy tor.

6

Przytrzymując spódnicę, żeby nie zaszeleściła, Helena

Livingston pchnęła drzwi frontowe Longfield Park - drzwi z solidnej

dębiny, dwa razy od niej wyższe - i na paluszkach weszła do

przeogromnego paradnego holu. Na cichy szmer głosów jej spłoszone

spojrzenie prześlizgnęło się po otwartych drzwiach do salonu,

gabinetu i jadalni. Następne ukradkowe zerknięcie pomknęło na górę

po wielkich schodach.

Nikogo nie było widać. Niczym błędny wietrzyk przesmyknęła

się do gabinetu pana domu - kiedyś Lucasa, a teraz Wesleya. Ale czy

na pewno?

Przycisnęła ucho do drzwi. Nic nie słychać. Przekręciła powoli

klamkę, pchnęła skrzydło i przytknęła oko do szpary. Zalane

porannym słońcem biurko stało puste pod łukowatymi,

wielodzielnymi oknami. Wślizgnęła się do środka.

Swojski zapach wytartej skóry i zwietrzałego tytoniu fajkowego

pomógł jej opanować gwałtowne bicie serca. Może nie jest

Holbrookiem - jeszcze nie - ale wrosła w ten dom i w tę rodzinę,

stanowili cząstkę tego, za co siebie uważała. Od kiedy przed laty

zaczął chorować jej ojciec, mieszkali we dwoje w domu gościnnym na

terenie majątku, uzależnieni od szczodrości Holbrooków, którzy nigdy

nie dawali im tego odczuć.

Jak daleko pamięcią sięgnąć, zawsze przygotowywała się, by

zostać księżną Wakefield. Jeszcze tak niedawno oznaczało to dom i

bezpieczeństwo dla niej oraz spokój ducha dla niedomagającego ojca,

na który dobrze sobie zasłużył.

Ale obecnie zaczęło znaczyć dużo, dużo więcej. Nieskończenie

Page 72: Manuel lisa   słodkie niebo

więcej. Miała wrażenie, że ani jej serca, ani samego życia nie dałoby

się wydrzeć z obrębu tych ścian. A przecież w jednej przerażającej

chwili zmieniła się z przyszłej księżnej Wakefield w jeszcze jednego

gościa tego domu, chociaż bardzo kochanego.

To stało się wczoraj i trwało przez wszystkie minione dni

zeszłego roku. Ale co z jutrem?

Przepełniona dziwną mieszaniną przerażenia i determinacji

podeszła do biurka. Dech jej zapierało w piersiach. Tutaj. To, czego

szukała, leżało na widoku na samym wierzchu ksiąg rachunkowych

Wesleya.

Rozdygotanymi palcami sięgnęła po list, który przyszedł

poprzedniego dnia. Podniosła go do twarzy, zamknęła oczy i

poznawała teksturę pergaminu, dotykając go czubkami palców i

przesuwając nim po policzku. Wciągnęła głęboko powietrze i starała

się nosem, ustami i płucami wybadać samą istotę papieru w nadziei na

znalezienie jakiejś dającej się wyczuć wskazówki, którą być może

zostawiła ręka piszącego, kiedy przeciągał piórem po kartce.

Podeszła do okna i uniosła list do słońca. Bacznie przyglądając

się każdej linijce i każdemu zawijasowi pisma, omiatała spojrzeniem

słowa, dopóki nie zaczęły pływać jej przed oczami.

Szczegóły nie miały znaczenia. Po plecach przeszedł jej zimny

dreszcz. Wsunęła dwa chłodne palce za dekolt porannej sukni i

wyciągnęła zza stanika jeszcze jeden list, który Lucas napisał tuż

przed odjazdem. Przyłożyła go do wczorajszego i porównała je, czyli

zrobiła coś, o czym wczoraj nikt nie pomyślał, tak byli wytrąceni z

równowagi.

Na krzyk, który z ledwością udało jej się zdusić, z pewnością

zbiegłaby się i służba, i rodzina. Helena zagryzła od wewnątrz

policzki. Skupiła się na bólu, dużo bardziej bezpiecznym niż

którykolwiek z listów. Ostrożnie odłożyła najnowszy list na wierzch

na księgi rachunkowe. Palce jej zacisnęły się kurczowo wokół

drugiego, z którego została tylko zmięta kulka.

Lucas stał w miejscu, gdzie zaczynały się wypielęgnowane

trawniki Longfield Park. Świecił księżyc i młody mężczyzna

Page 73: Manuel lisa   słodkie niebo

wpatrywał się w cienie rzucane przez rozłożysty dwór, który znał tak

dobrze. Ociągał się pod szerokim baldachimem wiązów górskich,

zasypywany lawiną emocji -ulgi, niepokoju, żalu - czepiając się z nie

wiedzieć jakiego powodu tych ostatnich jardów, które dzieliły go od

życia arystokraty.

Na jego widok rodzina ogromnie się ucieszy. Powitają go z ulgą,

jaką i on bez wątpienia odczuwa. Ze łzami - być może. Z zachwytem -

na pewno.

A przecież wciąż się wahał. Tak długo go nie było. Czy dojrzał

do następnej drastycznej zmiany w życiu? Czy decyzja, by pojechać

powozem, zamiast skrócić podróż o wiele dni, żeglując wzdłuż

wybrzeża, powstała z niechęci do rzucania losowi wyzwania, czy z

czegoś więcej? A może źródłem jej było dręczące podejrzenie, że

niełatwo będzie wejść znowu w rolę, którą ponad rok temu porzucił?

Szkocja i śliczna Charity Fergusson na zawsze zajęły pokaźną część

jego myśli i serca. Ale tym nigdy nie będzie mógł podzielić się ze

swoją rodziną.

Ty, bez całej otoczki szlachectwa... bez tytułu, który dyktował ci,

jak masz żyć. Te słowa napłynęły tak wyraźnie, że wydało mu się, iż

słyszy szept Charity, a nie granie świerszczy, drapanie małych

zwierzątek, daleką, bulgoczącą na kolistym podjeździe fontannę.

Niemal czuł, jak jej ramiona zamykają się wokół niego łagodnie,

ale zdecydowanie, przytulając jego głowę do serdecznego łona. Tak

ciepłego, że aż topniał. Tak do głębi podniecającego. Nie potrafił

sobie przypomnieć pieszczotliwego dotyku rąk Heleny, a uczucie, z

jakim kładłby policzek na jej nagiej piersi, w ogóle przekraczało

granice wyobraźni.

Dobry Boże, co za pomysł. Helena jest niewinna. Jego zaloty

były cnotliwe, cywilizowane. Poprawne.

Wrócił umysłem do tej drugiej. Do żony. Ach, Charity. Tak

bardzo było mu żal...

Czając się w półmroku przy domu swoich przodków, czuł, jak go

ciągnie do siebie tamto miejsce, tamto życie. Dłonie wydawały się

puste, ręce zwisały u boków nieprzydatne, bezużyteczne. Aż go

Page 74: Manuel lisa   słodkie niebo

swędziały, żeby budować, kopać, produkować. Kochać.

Z głębi gardła wyrwał mu się jęk. Palce same podskoczyły do

skroni, jakby chciały zmiażdżyć zdradzieckie myśli. Luke Martin to

aberacja. W najlepszym wypadku pomyłka, w najgorszym - choroba.

On, Lucas Hołbrook, jest księciem. Czemu, u wszystkich diabłów,

skrada się sam po ciemnym zagajniku?

A przecież następny krok poprowadził go nie w stronę domu,

tylko głębiej w las. Podążając ścieżką, którą przemierzał niezliczoną

ilość razy jako chłopiec, Lucas obszedł posiadłość dookoła, okrążył

stajnie, szopy i ogrody. Instynkt Zaprowadził go przez zadrzewiony

teren na nieporośnięte drzewami wzniesienie, puste, surowe i

niesamowicie ciche w świetle księżyca.

Na tym wzgórzu znajdował się kiedyś celtycki fort, chociaż już

przed wiekami zniknęły niemal wszystkie ślady po drewnianych

umocnieniach. Książę z rozbiegu wdrapał się po stromym zboczu na

płaski szczyt. Brnąc po kostki przez koniczynę, dzwoneczki i kępy

bukwicy, przedarł się na sam środek. Tam przystanął, skąpany w

naprzemiennych falach światła i cienia, bo po księżycu przemykały

chmury.

Wyciągnął się na plecach na posłaniu ze zgniecionej trawy i

daremnie nadsłuchiwał odgłosów morza, czekał na mądrość

wyrzucaną przez spienione fale na brzeg czasami szeptem, a czasami z

rykiem.

Kim jest? Lucasem Holbrookiem? Luke'iem Martinem? Oboma?

Żadnym? Z ramionami skrzyżowanymi pod głową przeszukiwał

wzrokiem atramentowe niebo; pytania, które mu się nasuwały, były

ogromne i rozmaite jak gwiazdy, a wątpliwości i żal jeszcze większe.

Oddychał głęboko, woń trawy i ziemi szybko go ukołysały.

Lucas odprężył się i zapadł w stan pomiędzy jawą a snem. I wtedy

wyczuł jej obecność, najpierw jako złociste ciepło, a potem jako

palące fale płomieni, tak bezlitosnych i nie dających się ugasić, że

niemal krzykiem błagał, by się zlitowała. Jego piękna, namiętna,

niepowtarzalnie słodka dziewczyna, jego Słodkie Niebo o ognistych

włosach i oczach morskiej boginki.

Page 75: Manuel lisa   słodkie niebo

- W czym mogę pomóc?

John Mortimer, pełniący w Longfield Park funkcję majordomusa

od lat niemal trzydziestu, patrzył na niego wyniośle, wytknąwszy

najpierw orli nos, a potem całą głowę przez drzwi frontowe. Prychnął,

kiedy ujrzał Lucasa, który stał na progu ze zniszczonym kapeluszem

w ręku i z plecakiem zarzuconym na ramię.

- Jeżeli chodzi wam o robotę, idźcie do kuchennego wejścia i

zapytajcie o panią Hale, gospodynię. To ona zajmuje się głównie

angażowaniem służby.

Lucas wyciągnął rękę, by przytrzymać drzwi, które już miały mu

się zatrzasnąć prosto w twarz.

- Mortimer, mój stary, czy pan mnie nie poznaje?

Bladoniebieskie oczy majordomusa zapłonęły oburzeniem, wargi

zacisnęły się w wąską linię w przygotowaniu do wygłoszenia surowej

reprymendy.

Lucas nie mógł go za to winić. Przecież bardziej przypomina

najmitę niż księcia w tych wełnianych spodniach, ręcznie tkanej

koszuli i znoszonych butach. Powinien był po drodze do domu

zatrzymać się gdzieś i załatwić sobie nowe ubranie - ubranie

odpowiednie dla jego pozycji. Ale ciągle znajdował jakieś wykręty,

by tego nie robić.

- To ja, Mortimerze. Twój dawno zaginiony pracodawca.

Szpakowate brwi podjechały w górę. Majordomus przyglądał się

jeszcze przez chwilę kraciastej koszuli i workowatym spodniom,

potem podniósł wzrok na twarz Lucasa i zmierzył ją przenikliwym

spojrzeniem.

Jego usta drgnęły.

- Wasza książęca wysokość?

Lucasowi ten tytuł wydał się obcy i jakiś ciężki. Powstrzymał

skrzywienie warg i kiwnął głową.

- Tak, Mortimerze, to ja. Czy nikt pana nie uprzedził, że się

pokażę?

- Ależ oczywiście. Ja... ja nie poznałem waszej wysokości w

tych... Przepraszam.

Page 76: Manuel lisa   słodkie niebo

- Czy mogę wejść?

Służącemu aż dech zaparło na ogrom popełnionego nietaktu.

- Oczywiście, wasza wysokość. Proszę mi darować, błagam. To

całkiem niewybaczalne z mojej strony.

- Nic nie szkodzi. - Ku wielkiemu zaskoczeniu Mortimera Lucas

chwycił go za rękę i potrząsnął nią jak dobry przyjaciel. - Miło pana

znowu zobaczyć. Jak się pan miewał?

- Całkiem dobrze, sir, dziękuję, że pan zapytał. - Majordomus

się wzdrygnął. - A właściwie wcale nie dobrze, wasza wysokość.

Przynajmniej od chwili, kiedy z przerażeniem dowiedzieliśmy się o

pana...

- Śmierci?

- Tak, wasza wysokość. Taka straszna sprawa. Dla nas

wszystkich. Chociaż pewien jestem, że nie bardziej niż dla pana,

wasza wysokość.

- Miałem szczęście, Mortimerze. Los przywiódł mnie do

życzliwych i wielkodusznych ludzi, bez ich pomocy mógłbym nie

stanąć teraz przed panem.

Słowa te przypomniały mu o sprawie, którą natychmiast

powinien się zająć. Nie sprawiało mu to najmniejszej przyjemności, a

nawet wręcz przeciwnie, ale jeżeli ma wejść w rolę księcia Wakefield,

rozwiązanie tej kwestii stanowi pierwszy z jego obowiązków.

Sięgnął do plecaka, wyciągnął list, który ułożył podczas podróży

do domu. Był to drugi list do Jacoba Dolana, wyjaśniający, jak doszło

do jego małżeństwa z Charity i dlaczego związek trzeba unieważnić.

- Mortimerze, jest sprawą najwyższej wagi, by ten list odszedł z

najbliższą pocztą. To do mojego adwokata w Londynie, ale wolałbym,

by rodzina nic o nim nie wiedziała.

- Wasza wysokość może liczyć na moją dyskrecję. - Majordomus

wetknął list do kieszeni surduta.

Lucas poczuł, że żołądek zaciska mu się w ciasny, bolesny

węzeł. Ulgę mogłoby przynieść mu tylko odebranie listu i podarcie go

na strzępy. Dłonie na plecaku zacisnęły się w pięści. Ten ruch zwrócił

uwagę majordomusa.

Page 77: Manuel lisa   słodkie niebo

- Czy mam...? - Z wyrazem niesmaku Mortimer wyciągnął ręce i

Lucas uświadomił sobie, że służący chce odebrać od niego plecak i

kapelusz.

- Proszę. I niech je pan spali. - Ale przed oczami mignęła mu

wykrzywiona przygnębieniem twarz Charity, kiedy tego ostatniego

dnia dziewczyna odwróciła się od niego i chciała uciec. Przypomniał

sobie też leżącą na dnie plecaka maleńką gałązkę lawendy, którą

zerwał obok kuchennych drzwi, kiedy zabierał rzeczy i opuszczał na

zawsze farmę North Headland. Poczuł bolesne ukłucie, że z tak okrut-

ną nieczułością mógł Mortimera prosić o spalenie swoich rzeczy. -

Niech je pan raczej zaniesie do mojej sypialni - poprawił się.

W dawnych czasach Mortimer byłby się ukłonił, strzelił

obcasami i zabrał się do wykonywania polecenia. Teraz ociągał się,

najwyraźniej zakłopotany.

- Czy coś nie w porządku, Mortimerze?

- Sprawa sypialni waszej wysokości. A...

- Wciąż jeszcze jest tam, gdzie ją zostawiłem, zakładam?

- Nie dokładnie, sir. Kiedy w końcu pogodziliśmy się z tym, że

wasza wysokość nie wróci więcej do domu, lord Wesley... a...

przeprowadził się do pokoi pana domu.

- Rozumiem. Tak, oczywiście. - Nie było nic zaskakującego w

tym, że brat nie tylko przejął zarządzanie majątkiem, ale odziedziczył

również tytuł ze wszystkimi przynależnymi do niego prawami,

bogactwem i przywilejami. Jednak myśleć o tym, to jedno, a stanąć

twarzą w twarz z faktem, to coś całkiem innego. Lucas poczuł się

nagle we własnym domu jak intruz. - A moje rzeczy osobiste? Mam

nadzieję, że nie pozbyliście się ich.

- Na Boga, nie, wasza wysokość. Pana matka nie chciała o tym

słyszeć. Zostały złożone na poddaszu, ale po tym, jak przyszedł pana

list, rozpakowaliśmy je, kazaliśmy wyczyścić i wyprasować.

Wszystko jest przygotowane w niebieskim pokoju gościnnym.

Tymczasowo, oczywiście.

- Oczywiście. - Lucas potarł ręką twarz i przysiągł sobie, że

niczym takim nie będzie się martwił, dopóki się nie wykąpie, nie ogoli

Page 78: Manuel lisa   słodkie niebo

i porządnie nie naje. - Proszę przysłać Prestona do mojego... do

niebieskiego pokoju.

- A, tak, Preston, kamerdyner waszej wysokości. - Twarz

Mortimera znowu ściągnęła się w zakłopotaniu.

- Co z nim?

- Obawiam się, że już go u nas nie ma. Kiedy...

- Tak, tak, kiedy uznaliście, że nie żyję, daliście mu odejść. Czy

tak? - Lucas nie zamierzał odezwać się tak opryskliwie, ale zaczynało

ogarniać go wrażenie, że został dokumentnie wymazany z życia w

Longfield.

- Odszedł na własne życzenie - wyjaśnił Mortimer z taką miną,

jakby uwaga Lucasa wcale go nie poruszyła. - Żeby wstąpić na służbę

u hrabiego Farnsworth. Dopóki wasza wysokość nie zaangażuje

nowego kamerdynera, będę szczęśliwy, mogąc służyć mu w tej roli.

- Rozumiem. Dziękuję panu, Mortimer. To mi bardzo od-

powiada. - Lucas głęboko zaczerpnął powietrza i zebrał się w sobie,

by jakoś się uporać z miriadami innych zmian, które mogły zajść

podczas jego nieobecności. - Czy rodzina jest na miejscu? Nie

zatrzymali się chyba na dłużej w Londynie po sezonie?

- Ależ nie, wasza wysokość. - I głos, i mina Mortimera

świadczyły o tym, że jest zgorszony. - Ani w tym, ani w zeszłym roku

nikt z nas nie jeździł do Londynu, jako że wszyscy byliśmy w żałobie.

A to przywodzi mi na myśl jeszcze jedną sprawę.

-Tak?

- Służba, wasza wysokość.

- Mortimer, bez urazy, ale ta gra w zgadywanki robi się nieco

męcząca. Jeżeli ma pan mi jeszcze coś do powiedzenia, proszę to po

prostu powiedzieć.

- Poza Prestonem, sir, została chwilowo zwolniona całkiem

spora liczba służących. Ponieważ nie wydawaliśmy żadnych przyjęć

ani nie przyjmowaliśmy gości od czasu pana...

- Wyjazdu?

- Tak, sir. Trzymanie tylu ludzi wydawało się bezsensowne.

Oczywiście zaraz zaczniemy zawiadamiać ich, żeby jak najszybciej

Page 79: Manuel lisa   słodkie niebo

wrócili.

- Słusznie. Dobra robota. A teraz chciałbym się rozgościć i...

Drobne kroczki odbiły się echem od wysokiego sufitu. Na

schodach pojawiła się pulchna postać, spowita w obfite fałdy

ciemnobursztynowego muślinu. Dahlia Holbrook zeszła na najwyższy

podest i Lucas poczuł, że mu się serce ściska. Co jego matka musiała

przeżywać przez ten ostatni rok...

Chociaż nie można było winy za to przypisywać jemu, wyrzuty

odezwały się w nim grzmiąco jak burzliwy przybój.

Nieświadoma jego obecności przystanęła, żeby przyjrzeć się

jakiejś plamce na lśniącej poręczy. Potarła ją rękawem i znowu się

przyjrzała. Potem skręciła na następny bieg schodów, zauważyła

Lucasa i skamieniała w bezruchu. Nawet z tej odległości widział, że

wszystka krew uciekła jej z twarzy. Kostki rąk pobielały, kiedy

zacisnęła je na poręczy. Oczy, równie ciemne jak u syna, wypełniły

się łzami.

- Lucas. O mój synku kochany. - Zanim zeszła pospiesznie z

ostatnich stopni, głos jej podniósł się od szeptu do rozdzierającego

zawodzenia.

Lucas przypomniał sobie pełne uczucia szarże hałaśliwych

westków Charity i napiął mięśnie. W następnej chwili zasypała go

istna lawina uścisków i zalały potoki łez. Matka mało go nie udusiła,

on oddawał jej uściski nieco łagodniej, poklepywał po plecach,

dodawał otuchy słowami, robił co w jego mocy, by ją uspokoić, ale

wiedział, że nic nie wskóra wobec smutku, który gromadził się w

rodzicielce przez cały rok.

- Och, to ty, to naprawdę ty. - Uniosła ku niemu zalaną łzami

twarz.

- Oczywiście, że to ja, matko.

Zerknął nad jej głową na schody i zobaczył babkę Mary, która,

również schodząc na dół, szeroko się do niego uśmiechała. Babka była

wysoka i szeroka w ramionach. Od dnia, kiedy zmarł jej mąż, chodziła

spowita w fałdzistą krepę i nieczęsto przyozdabiała twarz czymś tak

wylewnym jak uśmiech. Lucas z trudem przełknął ślinę.

Page 80: Manuel lisa   słodkie niebo

Zaczekała spokojnie, aż przyjdzie na nią kolej, by go powitać, w

jej głęboko osadzonych, niebieskich oczach malował się wyraz

spokojnego uszczęśliwienia.

- No, no, Dolly, dość już tego. - Cmoknęła i wydęła usta, ujęte

po obu stronach w fałdy, które pogłębiły się przez ostatni rok. -

Utopisz tego biednego chłopaka we łzach.

- Och, mamo, niech mama nie wypowiada słowa „utopić"!

Kiedy pomyślę, przez co on przeszedł... och, na miły Bóg. Mój

biedny, kochany Lucas. Och! - Łzy znowu popłynęły strumieniem.

- Matko, proszę. Miałem nadzieję, że mój list pomoże...

- Pomógł. - Przykładając obszytą koroneczką chustkę do nosa,

matka starała się powstrzymać płacz. - Tylko że.... tylko że dostać od

ciebie wiadomość, a zobaczyć cię na własne oczy po tak długim

czasie... całkiem...

To, co chciała dalej powiedzieć, zatraciło się w urywanym

łkaniu.

Babka ujęła Lucasa za rękę i uścisnęła ją.

- Jeżeli mam powiedzieć prawdę, wyglądasz na nieco znużonego

i zaniedbanego.

- To była długa podróż, babciu. - Dłoń, którą trzymał w ręce,

wychudła i lekko drżała. Pod skrajem rękawa rysowały się wyraźnie

kości nadgarstka, kruche i bezbronne. Babka wyglądała na zmęczoną,

jego babka, która zawsze wydawała mu się nieśmiertelna. Pocałował

ją w policzek. - Jestem znużony, ale czuję się całkiem dobrze,

zapewniam babcię.

Babka uniosła do twarzy lorgnon. Złoty łańcuszek zabrzęczał o

guziki z gagatu.

- Cóż ty takiego masz na sobie?

- Jezus Maryja, rzeczywiście, te ubrania. - Matka opuściła

chusteczkę. - Na miły Bóg, co oni ci zrobili?

-Kto?

- Ci okropni ludzie, którzy znaleźli cię i trzymali u siebie przez

ponad rok, nie zadając sobie nawet trudu, by zawiadomić twoją

nieszczęsną rodzinę, że żyjesz. - W porównaniu z babką Dolly

Page 81: Manuel lisa   słodkie niebo

niewiele się zmieniła; nadal była drobniutka i okrąglutka, i równie

sentymentalna jak zawsze.

- Nikt nie wiedział, kim jestem, matko. Ale gdyby nie bezmierna

życzliwość rodziny, która mnie przygarnęła i pielęgnowała, aż

odzyskałem zdrowie, mógłbym już w tej chwili nie żyć.

Zbyt późno uświadomił sobie, jak kolosalny błąd popełnia.

Matka padła mu z płaczem na pierś, babka wyrzuciła ręce w górę.

Drzwi frontowe się otworzyły.

- Dobry Boże, to naprawdę ty.

- Tak, och, tak, naprawdę.

W progu stali ramię w ramię Wesley i Helena, oczy mieli

okrągłe jak księżyc w pełni, a twarze równie jak księżyc blade. Lucas

szeroko się uśmiechnął.

- Naprawdę wolałbym, żeby wszyscy przestali to powtarzać.

Zaczyna mi się wydawać, że spodziewaliście się kogoś zupełnie

innego.

- Och, Lucas. - Głos Heleny się załamał. Pod szerokim,

przyozdobionym wstążeczkami kapelusikiem, który ukrywał niemal

całą jej twarz, dolna warga, doskonała jak łuk Kupi-dyna, zadrżała.

Lucas łagodnie odczepił dłonie matki od koszuli.

- Tak się cieszę, że was oboje znowu widzę. Wyglądało na to, że

Helena wrosła w podłogę tam, gdzie

stała. Wesley wszedł jednak głębiej do holu. Po raz pierwszy od

kilku lat Lucas zobaczył brata bez munduru, a przecież jego postawa i

szybkie, skoordynowane ruchy pozostały ruchami zdyscyplinowanego

oficera. Aż do momentu kiedy... Wesley wyciągnął rękę, cofnął ją,

otworzył ramiona, opuścił; biedaczysko wyglądał na bezgranicznie

skonsternowanego.

- Wiem, jak bardzo nie lubisz uchybiać swojej godności, Wes,

ale... - Lucas chwycił młodszego brata za ramię i szorstko go objął, po

czym zaczęło się przeciągłe, wzajemne poklepywanie po plecach.

- Nadal musisz mnie bić, co? - Wesley parsknął śmiechem i

skubnął rękaw koszuli Lucasa. - Interesujący strój.

- Nie mogłem przypomnieć sobie adresu mojego krawca.

Page 82: Manuel lisa   słodkie niebo

- A ja? - Unosząc lekko spódnicę nad wytwornymi, aksamitnymi

pantofelkami, Helena wkroczyła do holu. - Czy nie masz słowa

powitania dla starej przyjaciółki?

- Heleno. Moja droga.

Przystanął na moment, by objąć wzrokiem jej postać i porównać

szczegóły z tymi, które mu się wryły w pamięć. Nie całkiem pewnymi

palcami rozwiązał Helenie jedwabną wstążkę pod brodą i zdjął

kapelusik. Przekonał się ponownie, że nigdy w życiu nie widział

czegoś tak nieskazitelnie pięknego, jak jej gładkie, klasyczne rysy,

ukształtowane ręką samego Boga.

A przecież serce biło mu nadal spokojnie, a kiedy szukał

najlżejszego chociaż śladu piegów, jego intymny kompas nawet nie

drgnął.

Podszedł do niej i otworzył ramiona. Helena wyraźnie się przez

chwilę wahała, jej spojrzenie przemknęło po reszcie zebranych. Poza

matką nikt z rodziny nie był przyzwyczajony do publicznego

okazywania uczuć. W holu zrobiło się cicho, słychać było tylko, jak

Dolly chlipie w chusteczkę.

A potem Helena parsknęła króciutkim śmiechem i weszła w jego

objęcia. Przesunęła mu jedną miękką dłoń na ramię i złożyła

pocałunek na policzku. Lucas zacisnął ramiona wokół niej, bardziej

świadom obecności gorsetu i fiszbin niż kryjących się pod nimi

kształtów.

Nad głową Heleny widział, że babka bystro im się przypatruje.

Spodziewano się po nim czegoś więcej. Pocałunku. Prawdziwego. W

końcu on i Helena tuż przed jego wyjazdem się zaręczyli. Pochylił się,

szukając ust narzeczonej, ale ona nieśmiało odwróciła głowę, więc

pocałował ją we włosy.

Z ust Heleny wyrwał się nerwowy chichot. Cofnęła się o krok,

straciła równowagę i się zachwiała. Lucas objął ją ramieniem w pasie.

- Niech mi tylko pani teraz nie zemdleje, Heleno. Wysokie kości

policzkowe Heleny ładnie się zaróżowiły.

- To z podniecenia, że pana widzę, Lucasie, że znowu jest pan w

domu, na swoim miejscu. - Nieśmiało pogładziła go palcami po

Page 83: Manuel lisa   słodkie niebo

koszuli. - Taka jestem szczęśliwa, że pan do nas wrócił.

- Wszyscy się bardzo cieszymy - odezwał się Wesley dziwnie

oficjalnym tonem. Znowu się zmienia w oficera?

Lucas bacznie im się obojgu przyjrzał.

- Czy coś jest nie w porządku?

- Ależ nie. - Wesley klepnął brata po ramieniu. - Tyle, że

wszyscy czujemy się wstrząśnięci. Trochę to tak, jakby ktoś wstał z

martwych, rozumiesz.

- On ma rację, ale nie wolno ci się ani przez moment o nas

martwić. - Rozedrgana matka zaczerpnęła tchu. - Jesteś w domu. Od

teraz wszystko będzie się układało cudownie.

Wesley i Helena wymienili spojrzenia. Usta babki drgnęły.

Lucas poczuł się tak, jakby trafił na scenę w samym środku jakiejś

sztuki, ale nie miał najbledszego pojęcia o jej treści.

7

Kiedy Lucas wziął gorącą kąpiel, dokładnie się ogolił i poddał

bardzo już potrzebnym postrzyżynom, humor zdecydowanie mu się

poprawił. Ubrany w stosowny strój, w jakim należy spędzać

popołudnie w domu na wsi, przechadzał się po wschodnim korytarzu

na parterze w poszukiwaniu rodziny. Czuł się jak nowo narodzony. A

raczej jak mężczyzna, którym bywał kiedyś, dawno temu.

Rodzinę znalazł w oranżerii, matka i Helena zajmowały się

rosnącymi w donicach różami, a babka i Wesley siedzieli na przy

kutym stoliku ogrodowym pod świetlikami na samym środku

pomieszczenia.

Obcasy Lucasa zastukały po mozaikowej posadzce, uprzedzając

o jego przybyciu. Matka pomachała sekatorem w powietrzu.

- Tu jesteś! - zawołała. - Jak świeżo i przystojnie wyglądasz.

Całkiem się poczuła zaszokowana jego wcześniejszym strojem.

Lucas szarpnął za krawat, artystycznie zawiązany przez Mortimera.

Płótno go gryzło i nic dziwnego. Przez ponad rok nie paradował w

takim krawacie. Ale, jak się przekonał, jedną z ubocznych korzyści,

Page 84: Manuel lisa   słodkie niebo

płynących z założenia, że człowiek nie żyje, jest to, że po

zmartwychwstaniu zastaje całą swoją garderobę wyczyszczoną,

nakrochmaloną i idealnie wyprasowaną.

Ciemne oczy Dolly zamigotały, kiedy przyglądała się, jak syn

wymija kwitnącą laurowiśnię i rząd azalii. W pewnym momencie

zatrzęsła jej się broda i Lucas zaczął obawiać się najgorszego, ale

matka z wyraźnym wysiłkiem opanowała mięśnie twarzy. Ścięła

szkarłatny pączek róży i podała synowi.

- Dziękuję, matko. - Wetknął pączek w butonierkę. - Teraz moja

transformacja w dżentelmena jest już kompletna.

- Nigdy nic panu nie brakowało pod tym względem. -Helena

obdarzyła go szerokim uśmiechem znad kosza z różami, który

trzymała w ramionach. Sama też przypominała kwiat w swojej

jasnożółtej, muślinowej sukni o kloszowej spódnicy. Zarumieniła się i

poprawiła wonne brzemię. - Wygląda pan wspaniale, Lucasie.

- Może byś nam tu pomógł. - Dolly ścięła następną różę.

Pasjonowała się ogrodnictwem, a jej oranżeria przypominała

prawdziwą dżunglę. Pełno tam było tworzących istny labirynt

drzewek w donicach, od krajowych karłowatych dębów do

importowanych drzew owocowych i egzotycznych palm. Półki

uginały się pod sadzonkami i mnóstwem kolorowych kwiatów.

Wysokie kosztowne okna wychodziły na murawę do gry w kule i

widoczną dalej altanę.

- Pana matka z determinacją postanowiła wypełnić cały dom

kwiatami - powiedziała Helena.

- A czemu nie? - Matka wybrała ciemnoróżową różę i ścięła ją z

długą łodygą. - Mamy wiele powodów do świętowania, a jaki może

być lepszy sposób, niż udekorować cały dom kwiatami?

- Świętowanie? - Lucasowi nie podobał się wyraz twarzy matki,

który sugerował, że - nie naradzając się z nim - coś zaplanowała.

Zachmurzył się, wyjmując Helenie kosz z ramion.

- Oczywiście, kochany. Musimy zaplanować bal. Natychmiast.

Największe i najbardziej eleganckie przyjęcie, jakie ten okręg

kiedykolwiek widział. Bardziej nawet wspaniałe niż wtedy, kiedy

Page 85: Manuel lisa   słodkie niebo

ogłosiliście z Heleną swoje zaręczyny.

Reakcja Lucasa na propozycję matki zaczęła się od tego, że go

ścisnęło w żołądku, a potem zaczęło ściskać w gardle. Poczuł się

skonsternowany swoją paniką. Ukradkiem zerknął na Helenę.

Równocześnie w wykładanym kafelkami i szkłem pomieszczeniu

rozległ się klekoczący odgłos. To Wesley postukiwał niezapaloną

fajką o skraj stolika.

Matka nie przestawała ścinać kwiatów i odkładać ich do

koszyka.

- Podamy wszystkim do wiadomości, że wróciłeś do domu, a

przy sposobności ponownie ogłosimy, że się zaręczyliście. A jednak

ziszczą się moje najgorętsze życzenia - ciągnęła, puszczając oko do

Heleny.

- Matko, myślę, że... - Lucas się zawahał. To, co miał do

powiedzenia, nie tylko rozczaruje matkę, ale najprawdopodobniej

zrani też Helenę, która musi równie gorliwie jak Dolly czekać na

zrealizowanie planów matrymonialnych.

Fajka Wesleya znowu uderzyła o stół.

- Może nie powinniśmy się aż tak spieszyć, Dolly - odezwała się

beztroskim tonem Helena, muskając palcami łodygi kwiatów,

leżących na samym wierzchu w trzymanym przez Lucasa koszyku. -

W końcu Lucas dopiero co wrócił do domu. Jestem pewna, że czuje

się wyczerpany i przytłoczony wszystkim, co się wydarzyło.

- Trafiła pani w sedno, moja droga. - Ujął dłoń Heleny i spojrzał

na nią uważnie. Czy mówiła szczerze, czy też wy

czuła jego wahanie? Mając nadzieję, że to pierwsze, obdarzył ją

mającym dodać otuchy uśmiechem. - Chciałbym się w spokoju

nacieszyć powrotem do domu, zanim zacznie się jakieś świętowanie.

- Czy jesteś pewien, kochany? - Dolly wyglądała na za-

wiedzioną. - Jako angielski arystokrata masz obowiązek

ogłosić swój powrót i podjąć obowiązki księcia.

Fajka Wesleya palnęła w stół z wyjątkowo donośnym odgłosem.

Babka wyciągnęła rękę i wyrwała mu ją z palców.

- To prawda, ale chyba nie zaszkodzi, jak zaczekamy przy-

Page 86: Manuel lisa   słodkie niebo

najmniej kilka tygodni - zaprotestował Lucas. - Dopóki wszyscy nie

rozeznamy się na nowo w sytuacji.

- Chodzi ci o to, że nie chcesz, by ktokolwiek dowiedział się, że

wróciłeś? Absolutnie nikt? - Matka potrząsała głową, wyraźnie nie

mogąc wyjść ze zdumienia.

Do oranżerii weszła pani Hale. Po wcześniejszym przywitaniu z

Lucasem miała zaczerwieniony nos i zapuchnięte oczy. Pchała przed

sobą wózek, który turkotał po mozaikowych kafelkach. Nozdrza

Lucasa wychwyciły zapach wypieków z miodową polewą, które od

dzieciństwa uwielbiał. Do ust napłynęła mu ślinka.

Postawił kosz z kwiatami na podłodze u swoich stóp i podał

jedno ramię Helenie, a drugie matce.

- Nie co dzień zdarza się, by książę wstawał z martwych -

oznajmił, prowadząc je do stołu. - Jak tylko wieść o tym się rozejdzie,

spadnie na nas cała lawina sympatyków, nie wspominając już o

pieczeniarzach, którzy uznają, że mogą coś na tym zyskać, jeżeli jako

pierwsi powitają mnie w domu i zaoferują mi swoje tak bardzo

niezbędne usługi. Myślę, że będzie to dla nas wszystkich z korzyścią,

jeżeli pobędziemy trochę sami... tylko w gronie rodzinnym... zanim

zwali się na nas ten tłum. - Popatrzył znacząco na Helenę. - I

odświeżymy kontakty.

- Skoro tak sprawę stawiasz - rzekła matka z westchnieniem.

- Chłopak rozsądnie mówi - stwierdziła babka, kiedy zajmowali

miejsca. - Żadnych oświadczeń, żadnych przyjęć. Żadnego

zamieszania, dopóki książę Wakefield nie powie, że można.

Wesley zakaszlał. Obsługująca czajniczek z herbatą Helena

zaczęła nalewać do filiżanek parujący bursztynowy płyn, skupiając się

na tej czynności tak, jakby jej życie zależało od tego, czy jednej

kropelki nie uroni.

Page 87: Manuel lisa   słodkie niebo

Babka za herbatę podziękowała.

- Dla mnie nie. Dziękuję również za wszystkie lepkie pyszności.

- Pokazała na paterę z ciastkami, którą pani Hale postawiła na stole. -

Zęby bym straciła, jakbym coś takiego ugryzła. Wystarczy mi, że

będę patrzyła na mojego wnuka, i tyle. I mam nadzieję, że nikt się już

więcej nie będzie zalewał łzami. W końcu on nie umarł, prawda?

Obok Lucasa Helena siedziała tak wyprostowana, że nie

dotykała poduszki za plecami. Popijając herbatę, gładziła spódnicę

smukłą, nieskazitelną dłonią, która w życiu nie zetknęła się z gałązką

ostu.

- Mamy nową sąsiadkę.

- Naprawdę? - Lucas uśmiechnął się do niej. - To się w

Wakefield nieczęsto zdarza, prawda? A może czasy się zmieniły?

- Nie - odrzekła z wdzięcznym śmiechem - wciąż jesteśmy na

uboczu, jak zawsze, i ma pan rację, że pojawienie się panny Williams

w sąsiedztwie jest niezwykłym wydarzeniem. Przyjechała zaledwie

przed kilkoma dniami, zamierzając zrobić sobie przerwę w podróży i

zatrzymać się w naszej małej wiosce po drodze do Londynu. Tak ją

jednak urzekł tutejszy spokój i... jak ona to ujęła? - Helena popatrzyła

na Wesleya, szukając u niego pomocy.

Wesley mieszał łyżeczką w filiżance.

- Naturalny urok wiejskiego życia, takie chyba były jej słowa.

- Tak, właśnie. Postanowiła zatrzymać się u nas przynajmniej na

miesiąc. Może nawet na całą resztę lata. - Lazurowe oczy Heleny

błyszczały. - Ksiądz Nichols skierował ją na starą plebanię, która od

roku stała pusta, więc oczywiście parafia z wielką radością przyjęła

pieniądze za wynajem.

- Wygląda więc na to, że przynajmniej na okres lata będzie pani

miała przyjaciółkę. - Lucas wgryzł się w miękkie, parujące ciasto. -

Cieszę się z tego.

I naprawdę się cieszył. Często zastanawiał się, czy w pięknej

Helenie Livingston nie budzi niechęci tak wielkie oddalenie od miasta

i dobrego towarzystwa. Nigdy się nie skarżyła, ale ze swą uderzającą

urodą i nieskazitelnym gustem od szesnastego roku życia powinna

Page 88: Manuel lisa   słodkie niebo

była co sezon zostawać jego królową. Niestety, zbyt rzadko pojawiała

się na wiosennych balach i wieczorkach w Londynie. Dolegliwości

ojca pozwalały jej tylko na króciutkie wizyty w mieście.

- Ona jest taka kochana. - Helena odstawiła filiżankę i położyła

dłoń na nadgarstku Lucasa z ufnością, jaką dobrze pamiętał. - Taka

słodka. Nie mogę się doczekać chwili, kiedy pan ją pozna.

- Miło mieć w pobliżu jeszcze jedną szlachetnie urodzoną damę

- zgodziła się Dolly. - Na pewno często będziemy ją zapraszać.

- Całkiem z niej inteligentna dziewczyna - tak z energią oceniła

pannę Williams babka.

- Cieszę się, że będę ją mógł poznać. - Lucas ukradkiem spojrzał

na leżącą na jego przegubie dłoń i silił się obudzić w sobie jakąś

reakcję na dotknięcie Heleny, inną niż poczucie przyjaźni. Ale bez

powodzenia.

We wnętrzu domu rozdzwonił się zegar. Wszyscy popijali

herbatę poza babką Mary, która bez skrępowania wpatrywała się we

wnuka.

- Twój pierścień. - Pochyliła się nad stołem i przyjrzała mu się

przez swoje lorgnon. Pod badawczym spojrzeniem babki ręka zaczęła

Lucasa palić. - Czy go zgubiłeś?

- Obawiam się, że tak, proszę babci. I zegarek kieszonkowy

również. - Prawdę powiedziawszy, w dzień, kiedy opuszczał St. Abbs,

znalazł pierścień, który, połyskując, leżał obok jego plecaka na progu

domu Charity. I go tam zostawił. Mimo wszystko uważał, że należy

do niej. - Bardzo mi przykro.

- O Boże, tylko nie to. - Matka sięgnęła po rękę Lucasa i uniosła

ją ze stołu, zupełnie jakby spodziewała się, że bliższe oględziny

doprowadzą ją do odmiennych wniosków. -Nie pierścień ojca i do

tego jeszcze jego kieszonkowy zegarek. Jakie to niefortunne. Co za

nieszczęście.

- Dolly, żadne nieszczęście. - Babka odchyliła się na oparcie

krzesła, ale nie przestawała przyglądać się Lucasowi w taki sposób, że

ciarki mu chodziły po plecach. - Odzyskaliśmy Lucasa. Reszta to w

końcu tylko błahostki.

Page 89: Manuel lisa   słodkie niebo

- Założę się, że ukradli je ci okropni Szkoci.

- Nie, matko - zaprotestował Lucas. - Najpewniej straciłem je na

morzu. Przez wiele dni dryfowałem, przecież mama wie.

- Mój Boże, wiem. - Oczy matki napełniły się łzami. Cholerny

świat, kiedyś umiał przy matce powściągać

swój język, ale chyba zapomniał, jak miarkować słowa. Teraz, za

każdym razem, jak otwierał usta, przemawiał raczej ze szkocką

otwartością niż z angielską dyskrecją.

- Powiedz mi, jaki przebieg miały wiosenne remonty? -zapytał

brata tylko po to, by zmienić temat. Wiedział bardzo dobrze, że kiedy

już objedzie majątek i farmy dzierżawców oraz przestudiuje księgi

rachunkowe, dowie się wszystkiego, co chciałby wiedzieć.

- Znośny. - Ich spojrzenia przelotnie się spotkały. - Jak zwykle

najwięcej było płotów i dachów.

- Najwięcej? - Wesley wessał policzki.

- W kwietniu wylała rzeka. Porwała ze sobą stodołę, kilka

kurników, a nawet jeden dom. Przykra sprawa. Sprzątanie i naprawy

trochę trwały.

- I założę się, że sporo kosztowały.

- Mogło być dużo gorzej. Wszyscy robili, co do nich należy. -

Brat wyprostował się bardziej, wysunął brodę do przodu. - Majątek

jest wypłacalny, Lucasie. Sprawdź księgi, jeżeli mi nie wierzysz.

- Nie miałem wątpliwości. - Usiłował się uśmiechnąć, ale

poczucie winy bardzo mu to utrudniało, bo przecież wątpił w

zdolności Wesleya do zarządzania majątkiem z taką kompetencją,

jakiej to zarządzanie wymagało. Brat był drugim synem, więc go tego

nie uczono. Lucas spodziewał się, że jeżeli nawet nie będzie na niego

czekał finansowy koszmar, to przynajmniej dobrze się namęczy,

zanim wszystkie sprawy uporządkuje.

- Przypuszczam, że Jacob służył swoją pomocą? Wesley się

zawahał.

- Nieczęsto zasięgałem porad u Jacoba.

- Dlaczego, na miłość boską, nie?

- Nie wydawało mi się to konieczne. - Brat wzruszył ramionami.

Page 90: Manuel lisa   słodkie niebo

- Poza tym nasze stosunki nigdy do najlepszych nie należały.

- Słuchaj no. - Lucas pochylił się do przodu; miał ochotę

chwycić Wesleya z przodu za koszulę i porządnie nim potrząsnąć. -

Musiałeś wziąć na siebie tę robotę w najgorszych warunkach z

możliwych. Powinieneś był chyba dla dobra rodziny odłożyć na bok

względy osobiste, a nie zachowywać się jak nieodpowiedzialny

sztubak.

Wszyscy przy stole zamarli. Lucas najwyraźniej przesadził z

reakcją, a nie potrafił wyjaśnić dlaczego i co spowodowało, że

rozsierdził się tak, jakby mu ktoś przystawił pistolet do pleców. Targał

nim straszliwy niepokój, poczucie, że stało się coś bardzo złego i że

musi sprawę omówić z Jacobem.

Dolly odchrząknęła. Spojrzenie babki przeskakiwało z jednego

brata na drugiego. Helena przesuwała palcem po wzorze liścia na

adamaszkowym obrusie. Wesley kipiał z wściekłości. Lucas

pożałował, że nie odłożył rozmowy z bratem na moment, kiedy będą

sami, ale zrobiło się już na to za późno.

- Powiedziałem ci, że majątek jest wypłacalny. - Wesley zaciął

zęby. - Nie ograniczałem się do tego, żeby od czasu do czasu zaglądać

do ksiąg. Robiłem dużo, cholernie dużo więcej.

- Wes...

Ale przeprosiny, które Lucas miał na końcu języka, zostały

przerwane w pół słowa.

- Byłabym zapomniała - powiedziała szybko Dolly, biorąc z

patery drugie ciastko. - Jane Anderson... wiesz, żona tego miłego

Rogera Andersona, który zarządza młynem... urodziła w zeszłym

miesiącu bliźnięta. Chłopaczków. Czy możesz to sobie wyobrazić,

Lucasie? Pewne jest jedno, że biedaczka nie wie, w co ręce włożyć.

Zwłaszcza od kiedy jej najstarsza zeszłej zimy uciekła z domu.

- Uciekła? - Lucas się zachmurzył.

- Ależ tak - zapewniła go matka przez kęs miodowego ciastka. -

W dzisiejszych czasach zdarza się to bardzo wielu młodym ludziom,

którzy przeprowadzają się do miast, by szukać tam szczęścia. Chodzą

plotki, że w jej ucieczce mógł brać udział jakiś młody człowiek. -

Page 91: Manuel lisa   słodkie niebo

Dolly skrzywiła z niesmakiem usta i oblizała lukier z czubka palca.

Lucas skamieniał. Niemal że przypominał sobie imię.

Dziewczęce imię. Molly, Margaret? Wysilił umysł, by przywołać je

na pamięć, i poczuł, jak zamyka się wokół niego obrzydliwa,

śmierdząca, portowa mgła; w jego głowie żałobnie rozdzwoniła się

boja.

- Jak już mówimy o uciekinierach - odezwał się Wesley między

jednym łykiem herbaty a drugim - czy znaleźli tę dziewczynę

Blackstone'ów?

Lucas szarpnął się, potrącając stół. Filiżanki zagrzechotały na

talerzykach.

- Blackstone? Jak jej było na imię?

Brat przyglądał mu się ze zmarszczonymi brwiami.

- Nie pamiętasz?

- Oczywiście, że nie, albo bym cię nie pytał. - Pozostali

wymienili spojrzenia. - Słuchajcie, jeżeli ma to coś wspólnego z moim

zniknięciem, proszę mi powiedzieć.

- Chcieliśmy dać ci trochę więcej czasu, zanim ktoś wspomni o

tej sprawie. - Matka wytarła palce w serwetkę i odwróciła się do syna.

- Mavis Blackstone była młodą dziewczyną, która zniknęła na krótko

przed tobą. Jej rodzina dzierżawiła farmę odległą o jakieś dziesięć mil

od Wakefield. Któregoś dnia matka Mavis pojawiła się na naszym

progu i błagała cię, byś pomógł odnaleźć jej córkę.

- Mavis. - Lucas potarł czoło. - Czy ja ją znałem?

- Nie wydaje mi się - odpowiedziała Dolly. - Matka mówiła, że

dziewczyna wspominała, że chciałaby znaleźć sobie zatrudnienie w

Londynie. Ktoś jej te pomysły podsuwał, jak się zdaje. Ale kiedy pani

Blackstone zaczęła zasięgać języka, dowiedziała się, że jej córka

wsiadła do dyliżansu jadącego na północny wschód, w stronę

wybrzeża. W towarzystwie jakiegoś mężczyzny. - Dolly wydęła

wargi.

- A ja tak po prostu za nią pojechałem? - Lucas wyciągnął przed

siebie dłonie i nastawił je, ale nie wpadła w nie żadna odpowiedź.

- Zgodziłeś się pomóc - wtrąciła się babka. - Przekonany byłeś,

Page 92: Manuel lisa   słodkie niebo

że uda ci się wyśledzić tę dziewczynę, bo miałeś tylko dzień czy dwa

opóźnienia. Radziliśmy ci, żebyś kogoś ze sobą zabrał, ale twierdziłeś,

że szybciej będziesz podróżował sam.

- A co z jej ojcem?

- Pani Blackstone jest wdową, kochany.

- Gdzie ona mieszka? Chciałbym z nią porozmawiać. Matka

potrząsnęła głową.

- Kiedy mijały tygodnie, a potem miesiące bez żadnych wieści o

tobie ani o Mavis, pani Blackstone straciła do poszukiwań serce.

Wszyscy straciliśmy - dodała Dolly i oczy jej zwilgotniały z żalu. -

Tak czy owak pani Blackstone zabrała resztę swoich dzieci i się

wyprowadziła. Nie wiemy, dokąd.

- W ten sposób wyjaśniła się tajemnica, po co jechałem na

wybrzeże, ale nadal nie wiadomo, co się stało, kiedy już tam

dojechałem. - Lucas sfrustrowany osunął się niżej na krześle i

przyglądał się parze, która unosiła się znad jego filiżanki. - W jaki

sposób skończyłem na statku, który zatonął podczas sztormu?

Siedzący wokół stołu wymienili skonsternowane spojrzenia.

- Obawiam się, że nic na ten temat nie wiemy - powiedziała

Helena. Wsunęła dłoń w jego rękę. - Nie wiedzieliśmy nic o żadnym

statku, dopóki nie otrzymaliśmy pana listu ze Szkocji. Aż do tamtej

chwili nie mieliśmy pojęcia, co się z panem stało. Po prostu... kiedy

minęło kilka miesięcy bez żadnych wieści, przyjęliśmy, że nie wróci

już pan do domu.

- I spokojnie żyliście dalej. - Z trudem zaczerpnął tchu, bardziej

niż kiedykolwiek świadom straconego czasu, którego już się odzyskać

nie da.

- Żyliśmy spokojnie dalej? - Usta Wesleya wykrzywiły się

sardonicznie. - Raczej trudno to tak określić. Niektórzy z nas

musieli okroić swoje życie do zera i zacząć od początku.

Oczy młodszego Holbrooka kipiały takim gniewem i wrzącym

oburzeniem, że Lucas poczuł się zaskoczony. Czy bycie księciem

Wakefield aż tyle dla Wesleya znaczyło, że wolałby, by jego własny

brat pozostał w grobie?

Page 93: Manuel lisa   słodkie niebo

- Wesley, proszę, nie - błagała Helena, zbiegając z tarasu za

młodszym z Holbrooków po schodach. - Niech pan sobie tego nie

robi.

-Niech sobie nie robię czego? - Nie zwalniając kroku, Wesley

okrążył bukszpanowy żywopłot, skręcił do rozarium i niewiele

brakowało, a byłby wpadł na krzewy cennych róż francuskich Dahlii

Holbrook. - Mam się nie wściekać? Nie awanturować? Nie mieć

ochoty zadusić kogoś gołymi rękami...

- Niech pan tego nie mówi - krzyknęła. - Niech pan nie mówi

czegoś, czego pan z pewnością nie myśli.

Na te słowa Wesley, który obszedł właśnie marmurową

fontannę, stanął jak wryty. Zasapany patrzył spode łba na che-

rubinka o łagodnej twarzy, do którego obowiązków należało

wylewanie wody z greckiej amfory do basenu u swoich pulchnych

stóp. Wesley miał taką minę, jakby zamierzał zdzielić go w

gładki, tłuściutki policzek.

Helena zwolniła kroku, chociaż bała się, żeby Wesley

znowu jej nie uciekł. Ale kiedy go dogoniła, wściekłość w spojrzeniu

młodego człowieka złagodniała do bolesnego oburzenia.

- Nie myślę tak - powiedział ze wzrokiem wbitym we własne

stopy. - Szczęśliwy jestem, że on żyje, Bóg mi świadkiem, taka jest

prawda. Kocham mojego brata. Ale, Heleno...

Helena ujęła Wesleya za rękę z nadzieją, że go uspokoi.

- Rozumiem pana frustrację, ale nikt nie jest temu winien, a już

najmniej Lucas. Niech pan nie zapomina, że stracił ponad rok ze

swego życia.

Palce Wesleya zacisnęły się mocno na jej dłoni.

- Zmieniłem całe swoje życie i zrezygnowałem z diabelnie

obiecującej kariery wojskowej, żeby wrócić do domu i podjąć

obowiązki, o których niewiele wiedziałem i wcale za nimi nie

przepadałem.

- I poradził pan sobie wyjątkowo dobrze - przypomniała mu,

usiłując się uśmiechnąć.

- To prawda. Zadanie okazało się niełatwe, ale się uczyłem.

Page 94: Manuel lisa   słodkie niebo

Pracowałem ciężko, żeby majątek nadal był dochodowy, a wioska

bezpieczna. I przy sposobności poczułem się z nimi związany,

pokochałem je, a tego uczucia jako chłopiec nigdy nie

doświadczyłem.

- Tak. I dlatego stał się pan takim dobrym księciem. Wszyscy

jesteśmy bardzo z pana dumni.

Wesley wyrwał rękę.

- Taka pochwała pusto dźwięczy, kiedy jej odbiorca przestał być

potrzebny. Co ja mam teraz robić? Nie jestem już majorem Wesleyem

Holbrookiem, nie jestem księciem Wakefield, nie jestem...

- Wesley, nie - powtórzyła, ale kiedy zobaczyła, jak sposępniał,

słowa zamarły jej na ustach.

- Cholerny świat, a może jednak tak. - Pokiwał głową, jakby

kontynuował rozmowę z kimś, kogo Helena nie mogła ani zobaczyć,

ani usłyszeć. - Może pora, by Wesley raz na zawsze...

Z ukłonem, w którym więcej było rozgoryczenia niż poważania,

oddalił się po trawniku, opadającym w kierunku stajni. Wiedziała, że

jeszcze chwila, a wsiądzie na konia i będzie pędził przez las, szukając

głazów, opadłych konarów, rwących strumieni i innych przeszkód,

które mogą doprowadzić jeźdźca do skręcenia karku.

Uparciuch. Martwiły ją wypowiedziane przez niego na po-

żegnanie słowa. Co Wesley właściwie miał na myśli? Na co przyszła

pora? Przeszedł ją dreszcz, chociaż popołudnie było ciepłe. Czy cala

ta tyrada była jednym wielkim pustosłowiem, czy też może powinna

przestrzec członków rodziny, że ich wyszkolony na wojownika syn i

brat zaczyna coraz bardziej przypominać bliską eksplozji beczułkę z

prochem?

O świcie następnego ranka Lucas z przyjemnością zrezygnował z

bezowocnych usiłowań, by zasnąć. Przez okna sypialni przesączała się

do środka słaba poświata i widać już było kontury imponujących,

bliźniaczych szaf z garderobą księcia.

Kiedy otwierał pierwszą z nich, ogarnęło go niesamowite

uczucie. Przeciągnął palcami po lśniącym wykończeniu dębiny, objął

dłonią mosiężną gałkę, sprawdził sztywność zawiasów. Cholernie

Page 95: Manuel lisa   słodkie niebo

dobra jakość, ale nic nadzwyczajnego. Dlaczego szafa budziła w nim

takie uczucia, jakby ją sam, własnymi rękami zbudował, a jeżeli nie

tę, to jakąś bardzo do niej podobną?

Prychnął śmiechem. Stolarka nie zajmowała jednego z

pierwszych miejsc na liście przedmiotów, wykładanych przez jego

guwernera. Lucas w dzieciństwie oddawał się dużo bardziej

praktycznym zajęciom. Na przykład przekładał grekę na łacinę.

Puścił szafę w niepamięć i zajął się jej zawartością. Zaskoczyła

go ilość rzeczy. Dobre nieba, jest właścicielem takiej liczby białych

koszul, że całą wioskę można by w nie przyodziać. A te spodnie:

czarne, brązowe, czarne, jasnobrązo-we, brązowe, czarne, czarne,

czarne...

Nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad obfitością swojej

garderoby, nie uświadamiał sobie, jak ogromne marnotrawstwo wiąże

się z odziewaniem jednego księcia. A przecież tego ranka nie pasował

mu żaden ze strojów.

Nie miał w planach spokojnej przejażdżki po majątku, jak

przystoi dżentelmenowi. Nosiło go, a ten stan domagał się pieszej

wędrówki po polach i farmach, przez mokrą trawę i błoto. Wiedział,

jak prezentuje się Longfield, kiedy człowiek bezpiecznie siedzi w

siodle. Dzisiaj dowie się, jak to jest, kiedy czuje się go pod stopami.

Robocze ubranie, w którym przybył ze Szkocji, ktoś rzucił na

podnóżek. Lucas pospiesznie założył je na siebie.

Na zewnątrz trzepnął go po policzkach poranny wiaterek, ale

kiedy książę wciągnął powietrze w płuca, skrzywił się, że jest takie

nijakie, że brak mu słonawego posmaku od Morza Północnego.

Skierował się na południe, gdzie leżała największa z farm

dzierżawców. Jego wzrok szukał po drodze urwistych cypli, ale

znajdował tylko gładkie, poznaczone żywopłotami łąki. Próbował

wyłowić głosy mew z ćwierkania wróbli i gajówek. Aż do bólu tęsknił

szczególnie za jednym głosem...

Helena. Musi myśleć o Helenie. Pięknej i życzliwej, która

spodziewa się, że zostanie jego żoną. Było to powszechnie wiadome

od lat, na długo zanim oficjalnie ogłosili swoje zaręczyny. Stanowili

Page 96: Manuel lisa   słodkie niebo

idealnie dobraną parę - wszyscy tak mówili. Cała Anglia będzie mu

zazdrościć, kiedy Helena zostanie jego księżną. Bez wątpienia należy

jej się trochę szczęścia po wszystkim, co przeszła w życiu - wczesna

śmierć matki, choroba ojca, utrata fortuny, zniknięcie samego Lucasa.

Kochał ją. Naprawdę ją kochał.

Ale czy był w niej zakochany? Na tę myśl stanął jak wryty.

Nigdy wcześniej nie zadawał sobie tego pytania. Nigdy nie

zastanawiał się, jaka to różnica.

No a co z faktem, że już brał ślub? Czy taki ślub jest wiążący,

skoro Lucas nie był zdrowy na umyśle, kiedy się żenił? Prawo

powiedziałoby, że nie. Nawet kościół by się zgodził. Jego rodzina...

Byłaby przerażona. Jak wzdragała się wczoraj na widok

wieśniaczych ubrań, tak samo cofnęłaby się przerażona przed Charity,

córką farmera.

Żoną farmera.

Jeżeli sądził, że przyjazd do domu wymaże mu ją z pamięci,

potwornie się pomylił. Wszędzie, gdzie tylko się udał, we wszystkim,

co robił, widział Charity, wyczuwał niemal jej obecność i nawet smak

- zupełnie jakby powietrze, którym oddychał, przesycone było

zapachem tej dziewczyny. Znał tylko jeden sposób, by bronić się

przed tym natrętnym i budzącym jego zmysły wspomnieniem: musi

powtarzać sobie cichutko i śpiewnie imię Heleny, które przypomni

mu, do czego się zobowiązał wcześniej.

Lucas wślizgnął się z powrotem do domu przez sąsiadujący z

kuchnią pokój „błotny" dużo później, niż pierwotnie zamierzał. Z

nadzieją, że nie zwróci na siebie uwagi służby, przemknął na korytarz.

W kuchni nad bulgoczącym kociołkiem królowała na honorowym

miejscu kucharka z długą drewnianą warzechą w ręku i energicznym

głosem wydawała polecenia, wprawiając w ruch grupkę służących.

Wielka rozmaitość nakrytych pokrywami półmisków stała na kre-

densowych blatach i, nie mieszcząc się tam, rozprzestrzeniała się na

dębowy stół na środku pomieszczenia.

Tyle tego na zwykły lunch? A może spodziewali się gości?

Diabli nadali.

Page 97: Manuel lisa   słodkie niebo

Wystarczyły dwa długie kroki i już ukradkiem minął drzwi.

Wszedł na górę kuchennymi schodami nie zauważony przez nikogo i

już miał pchnąć ramieniem drzwi do głównej części domu, kiedy

powstrzymały go dobiegające z drugiej strony głosy.

- Co pan ma na myśli, mówiąc, że nie wie pan, gdzie on jest? -

pytał poirytowany Wesley.

- Bardzo mi przykro, sir. - W głosie Mortimera brzmiały

frustracja i znękanie. - Jego wysokość musiał wyjść, zanim

ktokolwiek się rano obudził. Nie zostawił żadnej wiadomości co do

miejsca swego pobytu.

- Ojej - zmartwił się kobiecy głos - nie mówcie mi tylko, że on

znowu zginął.

- Niech się mama nie martwi, jestem pewien, że jego wysokość

w końcu się znajdzie. - Wesley powiedział to niedwuznacznie

urągliwym tonem. - Zaskoczony jestem, że nie zauważyłem go

podczas porannej przejażdżki. Chociaż nie pojmuję, dlaczego

majordomus miałby zupełnie nie orientować się w jego dzisiejszych

planach.

- Do tej chwili nie otrzymałem żadnych informacji o rozkładzie

dnia jego wysokości, milordzie.

Lucas nie zamierzał pozwolić, by ktoś tyranizował jego

wieloletniego, nie mówiąc już o rym, że wiernego sługę, i pchnął

drzwi.

- Szukacie mnie?

- A, Lucas. Tam jesteś. - Ulga, która odmalowała się na twarzy

matki, szybko się ulotniła. - Co ty, na miłość boską, robisz znowu w

tych ubraniach?

- Nie widziałem żadnego powodu, żeby niszczyć porządny

surdut.

- Mnie nigdy byś nie przyłapał na tym, żebym włóczył się po

majątku ubrany jak drwal - powiedział Wesley.

Lucasa zdziwiła wrogość, która pojawiła się między nimi.

Rywalizacja istniała od zawsze, ale kariery braci nie pokrywały się ze

sobą, co na ogół zapobiegało starciom. Tylko co miało tym starciom

Page 98: Manuel lisa   słodkie niebo

zapobiegać teraz, do pioruna?

- Nie? - rzucił z wyzwaniem. - A czy raczysz czasami zsiadać z

konia, kiedy objeżdżasz majątek?

- Prawdę mówiąc, tak. A ty to robiłeś?

- Touche - odpowiedział Lucas po sekundzie wahania. Wesley

miałby nawiązywać kontakty z lokalną ludnością? Nigdy by się tego

nie domyślił. - Ale teraz chyba będę to robił.

- Wiesz, jak się tak zastanawiam, to chyba cię jednak wcześniej

widziałem. - Wesley przyglądał się strojowi Lucasa. - Przypominam

sobie teraz tę kraciastą koszulę, chociaż wtedy nie przyszło mi na

myśl, że znowu wybrałeś się w drogę w przebraniu. Czy nie rąbałeś

drew u Whitely'eya?

-Och.

Lucas nie zwrócił uwagi na westchnienie matki.

- Rzeczywiście, rąbałem. Wesley tylko potrząsnął głową.

- Czy uważasz, że to wypada, mój drogi, by widywano cię poza

domem w takim stroju? - Matka beształa go łagodnie, powstrzymując

się od otwartego skarcenia. - Ostatecznie jesteś księciem i musisz

dawać przykład osobom stojącym niżej od ciebie.

- Nie uważam, by Tom Whitely był osobą niżej stojącą, matko. -

Lucas powiedział to serio, chociaż przed dzisiejszym rankiem nigdy

by może takiego oświadczenia nie złożył, a nawet pewnie by mu ono

na myśl nie przyszło. - Prawdę mówiąc, Tom mnie nie poznał. Myślał,

że jestem tu tylko przejazdem i szukam roboty, i rozmawiał ze mną

jak mężczyzna z mężczyzną, jak równy z równym. Nieczęsto się

zdarzało, by rozmowa przyniosła mi tak ogromną satysfakcję.

- Tom Whitely - mruknął niemal z roztargnieniem Wesley. Oczy

mu się zwęziły. - Jest dzierżawcą, którego farma należy do

najmniejszych.

- Tak, a powinien poważnie zastanowić się nad możliwością jej

rozszerzenia - zgodził się Lucas. - Zwróciłem uwagę, że więcej jego

ziemi leży odłogiem niż powinno. Może teraz, kiedy wróciłem do

domu... - Zauważył, jak zachmurzył się Wesley, że znowu

zakwestionowano jego kompetencje jako księcia, i urwał, nie

Page 99: Manuel lisa   słodkie niebo

przedstawiając rodzinie zamiaru, by wypłacać panu Whitely

niewielkie uposażenie. - Jeżeli pozwolicie, pójdę i przebiorę się w coś

mniej odrażającego.

I mniej wygodnego.

Ruszył w kierunku schodów, po drodze wyciągając z kieszeni

kilka szylingów.

- Niech pan dopilnuje, żeby to wróciło do Toma - polecił

Mortimerowi, upuszczając monety na dłoń majordomusa. - Ale niech

mu pan nie mówi, skąd je pan ma. Wolałbym, by sądził, że zapłacił

zbyt wysoki czynsz albo coś takiego.

Mortimer uśmiechnął się z zaskoczeniem.

- Słucham, wasza wysokość.

- Och, Lucas - zawołała za nim matka. Lucas przystanął na

czwartym stopniu. - Pospiesz się z przebieraniem. Ojciec Heleny

doczekać się nie może, żeby cię zobaczyć. I mamy gościa z wioski. To

ta rozkoszna panna Willliams.

Lucas przebrał się z pomocą Mortimera i wrócił na dół po

dwudziestu minutach. W swoim szmaragdowozielonym żakiecie,

dobranej pod kolor kamizelce i jednej z tych piekielnych białych

koszul przypominał teraz w każdym calu przebywającego na wsi

dżentelmena. Znowu swędziała go szyja pod krawatem. Zakaszlał,

zaczepił palec pod duszącym węzłem i szarpnął.

Abstrahując od takich drobnych niedogodności, cieszył się na

spotkanie z Joshuą Livingstone'em, który przez całe jego życie był dla

niego jak wuj. Ich ojcowie zaprzyjaźnili się w dzieciństwie, chodzili

do tego samego college'u w Oksfordzie i pozostali nierozłączni jako

dorośli.

Na kilka lat przed śmiercią ojca Lucasa sir Joshua stracił wielką

sumę pieniędzy, kiedy podjął ryzyko i zainwestował w amerykańską

kompanię handlową. Właściciele twierdzili, że statki przechwycili

piraci, ale Lucas podejrzewał coś dużo mniej egzotycznego. Niestety,

ponieważ na Nowym Świecie nie obowiązywało już brytyjskie prawo,

sir Joshua otrzymał mizerną rekompensatę. Starał się szybko

powiększyć swój majątek, ale zamiast tego niemal cały utracił, a

Page 100: Manuel lisa   słodkie niebo

ponieważ był drugim synem, nie miał oparcia w posiadłościach

rodowych.

Przeżyty wstrząs zaszkodził jego zdrowiu. Wkrótce po tym

wydarzeniu Joshua dostał ataku apopleksji i nigdy już w pełni nie

wrócił do siebie. Od tamtej chwili mieszkał stale razem z córką na

terenie majątku.

Wchodząc do salonu, Lucas zobaczył, że matka, brat, babka i

Helena zgrupowali się w pobliżu kominka. Sir Joshua zajmował jeden

z obszernych foteli z uszakami. Piąta osoba przycupnęła na kanapie,

odwrócona plecami do wchodzącego. Zauważyć ją można było tylko

dzięki temu, że nad oparcie wystawał czubek kapelusza z szerokim

rondem, mieniącego się kolorowo od maleńkich jedwabnych

kwiatków. A, to pewnie ta sławetna panna Williams.

Sir Joshua chrapnął cicho, głowa opadła mu na bok.

Biedaczysko, często przysypiał na spotkaniach towarzyskich, czasami

w pół zdania. Lucas postanowił pozwolić starszemu panu na krótką

drzemkę.

Kiedy matka zauważyła swojego pierworodnego, rozpromieniła

się, a wszystkie ślady jej wcześniejszej dezaprobaty zniknęły. Skinęła

ręką w stronę osoby na kanapie i rozchyliła uśmiechnięte usta, by

dokonać prezentacji.

Może nawet się odezwała, ale Lucas nie usłyszał ani słowa.

Obszedł kanapę, nozdrza wypełniła mu słodka woń lawendy. I w tej

samej chwili dojrzał pod rondem kapelusza profil panny Willams:

czubek nosa, krzywiznę bródki, pełną dolną wargę, przypominającą

różowy, kandyzowany smakołyk.

Jego umysł nie chciał nawet rozważać takiej ewentualności, a

mimo to uczucie zaskoczenia uderzyło go w żołądek niczym

zaciśnięty kułak i wyparło całe powietrze z płuc.

Na samym skraju pola widzenia pojawiła się Helena.

- Lucasie, niechże pan podejdzie i przywita się z naszą kochaną

panną Willliams. Nie może się doczekać, by pana poznać.

Na kanapie, w obszernej sukni z różowego i kremowego batystu,

siedziała z puchatym westkiem na podołku Charity Fergusson Martin.

Page 101: Manuel lisa   słodkie niebo

Lucas poczuł, że tonie w zielonej otchłani oczu morskiej boginki.

8

Charity niemal się zakrztusiła, usiłując przełknąć duży haust

paniki. Jej puls wystartował do szalonego galopu, a pole widzenia

zwężało się, aż cały pokój i wszystko, co się w nim Znajdowało,

rozmazało się w otaczającą Lucasa aureolę.

Słodkie nieba, ależ on jest piękny. Wysoki, barczysty, jakoś tak

mrocznie męski. I nawet w tym strojnym ubraniu wciąż krzepki,

wciąż promieniujący niespokojną mocą, która dech jej w piersiach

zapierała. W pamięci mignął Charity

Page 102: Manuel lisa   słodkie niebo

obraz tego, co kryło się pod ubraniem, i całe ciało rozedrgało się

jak struna w radosnym oczekiwaniu na... rozkosze, których może już

nigdy nie zazna.

Oddychaj, nakazała sobie. Uśmiechnij się. Odpowiedz na jego

powitanie.

Jeżeli się z nią w ogóle przywita.

Czy to z zaskoczenia cała krew uciekła mu z twarzy? Z

najwyższej radości? A może z wściekłości tak skrajnej, że dotąd jej

nieznanej?

Na policzku zaczął mu drgać mięsień. Głębokie zmarszczki

objęły z obu stron usta, które całkiem zesztywniały.

Nie, to nie radość. Może nie wściekłość, ale z pewnością też nie

aprobata. Schooner drzemał na podolku Charity, a ona walczyła z

pokusą, by mocno go przytulić i w ten sposób chronić rozwijające się

w jej wnętrzu życie przed burzą, która lada chwila miała wybuchnąć.

Nie zrobiła tego jednak, tylko zacisnęła dłonie, wyczuwając pod

rękawiczką wypukłość pierścienia. Usiłowała czerpać z niego

pociechę, odwagę. Przecież to, że Luke zostawił go w dzień, kiedy

opuszczał St. Abbs, musiało coś znaczyć, prawda?

Wargi Lucasa rozchyliły się i usłyszała pierwszą głoskę swojego

imienia, kiedy językiem musnął podniebienie.

- Ch... - wydostało się na zewnątrz z oddechem. Charity zrobiło

się zimno. Czyżby chciał zdradzić jej tożsamość? Zdemaskować ją

jako oszustkę? Przedstawić jako swoją żonę?

W tym momencie Schooner uniósł kudłaty łebek. Zauważył

Luke'a, przenikliwie zajazgotał i skoczył na podłogę, zanim Charity

zdążyła go powstrzymać. W chwilę później Skiff, który obwąchiwał

drzwi na taras, wypadł zza fotela sir Joshui. Odkrył, co było

przyczyną podniecenia brata, szczeknął i w podskokach popędził do

Luke'a, niemal nie dotykając przy tym dywanu krótkimi, ale mocnymi

łapkami.

O Boże, może to błąd, że je ze sobą zabrała. Może ten cały plan

przedstawia sobą jeden monumentalny, katastrofalny błąd.

- Spójrzcie tylko. - Matka Luke'a, księżna wdowa, przyglądała

Page 103: Manuel lisa   słodkie niebo

się ze zdumieniem, jak westki przypuszczają pełen czułości atak na

kostki nóg jej syna. - Ktoś mógłby pomyśleć, że one Lucasa znają.

Ojciec panny Livingstone wzdrygnął się i obudził.

Podpuchniętymi oczami patrzył na rozgrywającą się przed nim scenę.

- Co to za harmider?

- Pieski panny Williams chyba się z miejsca zakochały w

Lucasie, ojcze. - Panna Livingstone położyła dłoń na ramieniu ojca i

głośno i wyraźnie wymawiała słowa. - Ojciec przypomina sobie, że

mówiłam mu, że Lucas wrócił do domu, prawda? Oto i on.

Ale powieki sir Joshui już opadały. Helena rzuciła na niego

zrezygnowane, choć czułe spojrzenie. Po czym, zupełnie jakby nie

była ubrana w powiewne muśliny w najlepszym gatunku, przykucnęła

i otworzyła ramiona przed Skiffem i Schoonerem. Charity się

wzdrygnęła. Angielka z pewnością nie będzie zadowolona z

wilgotnych pocałunków i szorstkiej białej sierści, czepiającej się

kosztownej sukni.

Rozległa się salwa śmiechu, bo Schoonerowi udało się liznąć

pannę Livingston po brodzie i zostawić na niej wyjątkowo mokry

ślad. Helena przytuliła obydwa westki do siebie, nie zważając na

szkody, jakich mogła doznać jej toaleta.

- Nalegaliśmy, by panna Williams zabrała je dziś ze sobą -

powiedziała, podnosząc oczy na Luke'a - a nie zamykała na plebanii.

Czy nie są to najbardziej urocze stworzenia, jakie

pan w życiu widział?

- Przepyszne - syknął Lucas przez ściągnięte wargi. Panna

Livingston postawiła delikatnie pieski z powrotem

na podłodze i wstała.

- Lucasie, czy nie zamierza pan przywitać się z naszą drogą

panną Williams?

Charity do końca życia nie znalazła, wyjaśnienia, jakim cudem

uniosły ją nogi tak bezkostne jak mokry sznurek. Nie potrafiła też

wyjaśnić, skąd wzięło się opanowanie, które pozwoliło jej dygnąć,

wyciągnąć rękę i odezwać się spokojną, ćwiczoną przez całą podróż

angielszczyzną:

Page 104: Manuel lisa   słodkie niebo

- Wasza wysokość, to prawdziwa przyjemność. Pana rodzina tak

wiele mi o panu opowiadała.

Lucas wzdrygnął się na dźwięk głosu Charity i przechylił głowę

na bok, jakby chciał słyszeć lepiej. Każde wymawiane przez nią słowo

działało niczym nitka, mocniej napinająca mięśnie jego twarzy.

Obrzuciła spojrzeniem pokój, oceniając reakcję reszty

towarzystwa na zaskakujące milczenie Luke'a. Wesley tylko uniósł

brwi do góry. Lady Mary przyglądała im się z bystrym wyrazem

twarzy. Charity szybko przekonała się, że chociaż starsza dama często

zachowuje się z rezerwą, jej oczom niewiele umyka.

- Lucas? - panna Livingston wzięła księcia pod rękę. Na widok

poufałości Angielki cały rozsądek pierzchnął.

We wnętrzu Charity zaczęło wzbierać coś palącego i gorzkiego

jak żółć, mdlącego i duszącego. Potrzebowała całej siły woli, co do

ostatniej uncji, żeby, nie wzdragając się, stać przed swoim

ukochanym, którego pod rękę trzymała jego ukochana. W tym

momencie byłaby zdolna wyrządzić Helenie Livingston krzywdę. O,

tak, pragnienie to było równie realne jak wszystko, czego

doświadczyła w życiu.

W najgorszych oczekiwaniach nie przewidywała, że Angielka

okaże się tak groźna. Wytworna, pewna siebie i od urodzenia

chroniona przed słońcem. Przeklęty niech będzie los, że dał idealnej

pannie Livingston prawo, by brać z żoniną poufałością Lucasa

Holbrooka pod rękę, kiedy ona, pospolita Charity Fergusson z

piegami i niesfornymi włosami, musi zwracać się do niego jak do

obcego.

Na zachętę ze strony panny Livingston Luke potrząsnął głową,

jakby chciał rozproszyć jakiś zły sen. Pod opuszczonymi powiekami

jego oczy połyskiwały mrocznie.

- Panno Williams. Witam panią w Longfield, chociaż sam

dopiero niedawno wróciłem tu po długiej nieobecności, więc z trudem

tylko mogę temu obowiązkowi podołać.

Panna Livingston ledwie powstrzymała cichy okrzyk.

- Lucasie, strasznie się pan dziwnie wyraził.

Page 105: Manuel lisa   słodkie niebo

105

Księżna wdowa pospieszyła do boku syna.

- Naprawdę dziwacznie, Lucasie, mój kochany. Longfield Park

jest twoim domem i zawsze nim będzie.

Lucas niczym nie okazał, że je słyszy, tylko dalej bez mrugnięcia

okiem wpatrywał się pytająco i oskarżycielsko w Charity

- Nie wolno, byś czuł się tu obco albo nie na miejscu -ciągnęła

jego matka z nutką nalegania w glosie. Uśmiechnęła się blado do

Charity. - Mój syn ma za sobą straszliwe przeżycia, panno Williams.

Obawiam się, że mógł jeszcze nie w pełni dojść do siebie.

- Zostaw chłopaka w spokoju, Dolly. Jest zmęczony. -Wysoka

postać lady Mary oderwała się od kominka i z szelestem czarnej tafty

ruszyła w stronę Charity. - Panna Williams na pewno dobrze to

rozumie.

- Tak, proszę, niech państwo się nie tłumaczą. - Charity już miała

dodać, że wolałaby nie być traktowana ceremonialnie jak gość, ale

Lucas wpadł jej w słowo.

- Naprawdę, matko, nie musi mama za mnie przepraszać. Sam

jestem w stanie o to zadbać. - Pochylił głowę przed Charity. - Proszę o

wybaczenie, panno Williams, źle się wyraziłem. Mam nadzieję, że nie

czuje się pani urażona.

- Absolutnie nie, wasza wysokość. - Usiłowała się uśmiechnąć,

ale w jego twarzy nie zobaczyła nic, co mogłoby ją do podjęcia tego

wysiłku zachęcić.

Nie, mina Luke'a powodowała, że miała się ochotę skulić, gryźć

paznokcie, wybuchnąć płaczem. Zacisnęła ukrytą w fałdach sukni

dłoń w pięść i przełknęła. Jej dziecko... ich dziecko... potrzebuje tego,

by była mocna.

- Nie mogę się doczekać chwili, kiedy się lepiej poznamy -

odezwał się; jego głos niczym zimny, gładki sierp muskał serce

Charity, kalecząc je. - Zachwycony będę, mogąc się dowiedzieć,

jakim cudem trafiła pani do naszej maleńkiej wioski. I dlaczego.

- Lucas... - Panna Livingston, najwyraźniej głęboko zażenowana,

wbiła mu palce w rękę.

Ale co powiedziałaby śliczna Helena Livingston, gdyby znała

Page 106: Manuel lisa   słodkie niebo

106

odpowiedzi na pytania Luke'a? Chłodny dreszcz przemknął po

plecach Charity.

- Tak, teraz, kiedy Lucas wrócił do domu, wszyscy się lepiej

poznamy. - Dahlia Holbrook dotykała palcami kamei pod szyją. - Wie

pani, panno Williams, mój syn przez cały zeszły rok był kompletnie

pozbawiony kulturalnego towarzystwa. Och, kiedy pomyślę o tych

okropnych Szkotach, którzy go praktycznie porwali...

- Porwali go? - Ręce Charity same podskoczyły na biodra. Po raz

pierwszy usłyszała tę teorię i dotknęła ją ona do żywego, zwłaszcza że

tyle przecież robiła, by zachęcić Luke'a do odszukania rodziny.

- Nie całkiem w ten sposób bym to ujął - zaprotestował Luke.

- A ja tak - powiedziała jego matka. - Trzymali go z dala od nas,

jednego krótkiego liściku nawet nie wysłali, żeby powiadomić nas, że

żyje... to wprost nie do wiary.

- Jak już matce mówiłem, nie wiedzieli, kim jestem.

- Też coś! A czy się chociaż próbowali dowiedzieć? Nie sądzę. I

wcale nie trzeba się długo zastanawiać, dlaczego. Musieliby być słabi

na umyśle, żeby nie rozpoznać angielskiego arystokraty, kiedy go

mieli przed sobą. Spiskowali, ci zatraceni Szkoci...

- Och, Dolly, daj spokój dramatyzowaniu. - Lady Mary

strzepnęła nieistniejący pyłek z sukni. - Lucas jest w domu. Za to

powinniśmy być wdzięczni. Powinniśmy też skończyć z

wypytywaniem go, jak i dlaczego. Jeżeli mówi, że ci ludzie nie

wiedzieli, kim był, to nie wiedzieli.

W pokoju zapanowało krępujące milczenie. Przerywały je tylko

psy, które jeden przez drugiego obwąchiwały Lucasowi buty i drapały

go po kostkach.

Lady Mary niewątpliwie potrafi onieśmielać, jeżeli sobie tego

życzy, pomyślała Charity. Ale wcale się starszej damy nie bała.

Budziła w niej ona raczej podziw, bo łączyła w sobie bystrość umysłu

i oszczędność języka, co się nieczęsto zdarza. Lady Mary nie należała

do ludzi, którzy by marnowali słowa, a sens swoich wypowiedzi

potrafiła podkreślić stalowym spojrzeniem albo drgnieniem szerokich,

prostych ramion.

Page 107: Manuel lisa   słodkie niebo

107

Wesley Holbrook, przechodząc powoli pod okno, prychnął

równocześnie z irytacją i rozbawieniem. W chwilę później w drzwiach

pojawił się mężczyzna, który, jak powiedziano Charity, nazywał się

pan Mortimer i był majordomusem Holbrooków.

- Wasza książęca mość?

- Tak - powiedzieli jednym głosem Luke i Wesley. I, jakby ten

sam lalkarz pociągał za sznurki, odwrócili się twarzami do siebie i

twardo spojrzeli sobie w oczy.

Od ich spontanicznej reakcji w powietrzu zaiskrzyło, jakby

zderzyły się ze sobą dwa tryki rozpłodowe. Reszta towarzystwa

wzdrygnęła się, ale Charity ogarnęło poczucie, że zaczyna sytuację

rozumieć. Luke wrócił co prawda do domu, przekonał się jednak, że

od jego wyjazdu wiele się tu zmieniło. Okoliczności były inne i ludzie

również. A to mogło zadziałać na jej korzyść.

Pan Mortimer poruszył się niespokojnie.

- Podano do stołu.

- I ani o chwilę nie za wcześnie - stwierdziła lady Mary. -Ja

przynajmniej umieram z głodu. Możecie sobie tutaj stać i rozważać

różne jałowe kwestie albo towarzyszyć mi do jadalni. Mortimerze,

proszę odprowadzić psy do kuchni. Jestem pewna, że kucharka

znajdzie coś, co im przypadnie do smaku. Heleno, moja droga, obudź

ojca, ale nie mów mu, że chrapał. To go tylko rozstroi. Wesleyu.

Na to lakoniczne polecenie młodszy brat Luke'a podszedł i podał

jej ramię. Nakłaniany delikatnym potrząsaniem przez córkę sir Joshua

zabełkotał, wzdrygnął się i obudził.

- Czas na lunch, ojcze - powiedziała panna Livingston. - Nasz

pierwszy posiłek z Lucasem. Czy to nie cudowne?

- Lucas? - Starszy pan podrapał się po brodzie z taką miną, jakby

pierwszy raz usłyszał o powrocie księcia. Kilka- krotnie usiłował

poderwać swą potężną postać z fotela, aż wreszcie przy pomocy córki

udało mu się stanąć na nogi. Zauważył Charity i powitał ją. Potem

jego mglista ciekawość skupiła się na Luke'u.

- Zgadza się - doszedł do wniosku. - To jest Lucas. Dobrze mieć

cię znowu tutaj, chłopcze. Ta historia o katastrofie morskiej okazała

Page 108: Manuel lisa   słodkie niebo

108

się jednym stekiem bzdur, prawda? Tak myślałem. Nikt mnie nigdy

nie słucha. - Odwrócił się do córki i oparł na jej ramieniu muskularną

dłoń. - Gdzie idziemy?

- Do jadalni, ojcze - odpowiedziała. Chociaż starszy pan był

ciężki, podtrzymywała go, nie okazując przy tym, że sprawia jej to

najmniejszy kłopot. - Czas na lunch.

- Chodź, Joshuo. - Matka Luke'a podniosła inkrustowaną kością

słoniową laseczkę, opartą o fotel. Włożyła mu ją w dłoń i zaczekała,

aż starszy pan odzyska równowagę. Potem wsunęła mu rękę pod

ramię, jakby to ją, a nie jego trzeba było prowadzić.

Szacunek Charity dla księżnej przesunął się na skali o kilka

kresek w górę. Nie sądziłaby, że tę frywolną kobietę stać na tak

wnikliwe poczucie taktu.

- Może mnie pan poprowadzić, jeśli pan tak łaskaw, sir -

powiedziała Dahlia Holbrook.

- Z przyjemnością, madame.

W salonie zostali już tylko Charity z Luke'iem i panną

Livingston. Nie zamierzając czekać, aż spotka ją afront ze strony

Luke'a, Szkotka zrobiła krok, by podążyć za resztą towarzystwa.

Książę ją zatrzymał.

- Niech pani będzie tak uprzejma i pozwoli, bym poprowadził

dwie piękne damy na lunch, panno Williams.

Panna Livingston rozpromieniła się z aprobatą. I dlaczego nie

miałaby tego zrobić? To dla niej odgrywał galanta. Charity uprzejmie

i lekko wzięła go pod ramię, kątem oka przyglądając się, jak Helena

robi to samo z drugiej strony.

Luke zmienił się nawet w dotyku. Odniosła wrażenie, że musiał

przed lustrem ćwiczyć to, jak się trzyma, jak kroczy, a nawet pod

jakim kątem unosi podbródek. Zniknęło jego chełpliwe poczucie

humoru, serdeczność i zuchwałość. Wytworność zajęła miejsce

niewymuszonego uroku, który zdobył mu tylu przyjaciół w St. Abbs.

I chociaż dzielnie stąpała u jego boku, pierwsze powiewy

rozpaczy zaczynały chłodem przejmować jej serce. Czy starczy jej

mocy, by wywabić Luke'a Martina z głębi tego obojętnego

Page 109: Manuel lisa   słodkie niebo

109

nieznajomego?

Tego wieczoru po kolacji Lucas wetknął sobie pod pachę

notatniki i księgi rachunkowe majątku za ostatni rok i jeszcze trochę i

zamknął się w niebieskim pokoju gościnnym. Tam, na osobności,

usadowił się w wyściełanym fotelu przy otwartym oknie, zapalił

lampę i pochylił się nad raportami o zeszłorocznych uzyskach wełny i

baraniny. W stosunkowo krótkim czasie doszedł do wniosku, że

Wesley mimo wszystko całkiem nieźle sobie radził. Rachunki się

bilansowały, ogólne podsumowanie było dodatnie.

Ale niewiele wyczytał poza podstawowymi liczbami, bo strony

zamazywały mu się przed oczyma. Dręczyło go niejasne poczucie, że

o jakiejś sprawie zapomniał, że jej nie doprowadził do końca. Jakiej?

Musiała się ona przynajmniej po części łączyć z jego zniknięciem,

które z kolei miało powiązania z młodą Mavis Blackstone.

Równocześnie jednak spokoju nie dawały mu całkiem inne

myśli. Niech diabli wezmą Charity Fergusson za to, że przewróciła

jego świat do góry nogami - znowu. Jaką nieczystą grę prowadziła,

objawiając się w jego domu w strojnych toaletach i popisując się

arystokratycznym zachowaniem? Nawet jej szkocki akcent ulotnił się

jak mgła. Czy kiedykolwiek był prawdziwy? Czy cokolwiek w niej

było prawdziwe?

Całe wnętrze Lucasa zwarło się kurczowo wokół bolesnych

splotów gniewu... i pożądania. Tak, niech to cholera, wystarczyło mu

dziś na nią popatrzeć, żeby niemal całkowitemu unicestwieniu uległa

jego arystokratyczna godność, pozostawiając za sobą jedną kipiąca

masę chuci. Wstydził się do tego przyznać, ale takie były fakty, taka

irytująca, trudna do przełknięcia rzeczywistość.

Został po prostu oszukany. Na samą myśl o ostatnich

spędzonych z nią w Szkocji chwilach dłonie mu się trzęsły z

wściekłości... i pożądania, na miłość boską! Ach, jej miłosne

wyznania niemal powaliły go tamtego dnia na kolana; niemal

przekonały, że jego miejsce jest przy niej, i do diabła z Anglią i

tytułami, i odpowiedzialnością.

Głupiec. Nieznośny, tępy głupiec, że dał się tak wyprowadzić w

Page 110: Manuel lisa   słodkie niebo

110

pole. Przypuszczał, że jest tylko kwestią czasu, zanim dziewczyna

zacznie stawiać żądania, wszystko jedno jakie, chociaż nie trzeba

geniusza, by zorientować się, że poluje na pieniądze.

Rzucił księgi majątkowe na stół. Rozpamiętywanie sprawy nic

mu nie da. Nic też nie da zaszywanie się w pokoju i zadręczanie osobą

fałszywej panny Williams. To go tylko doprowadzi do szaleństwa.

Udał się na dół w poszukiwaniu rodziny. Zastanie ich pewnie na

tarasie przed salonem, bo tam się zbierali co wieczór, jeżeli pogoda

dopisywała.

Jego nerwowe napięcie nieco zelżało, kiedy przechodził przez

salon. Głosy rodziny, tak swojskie, że kojące, napływały przez

otwarte drzwi i okna. Dochodziły do niego strzępy rozmowy. Och,

pewnie znowu obrzucą go zmartwionym spojrzeniem, jak to się działo

od chwili powrotu do domu. Ale teraz zniesie to bez trudu, bo ich

zatroskanie na pewno jest szczere. Szczerość nabrała dziś dla Lucasa

całkiem nowej wagi.

Już miał przekroczyć próg, kiedy z bezcielesnych fragmentów

konwersacji ukształtowała się zrozumiała wypowiedź. Serdecznie się

zmartwił, bo jednak rozmowa rodziny obracała się wokół niego.

Wcisnął się w cień przy framudze, by posłuchać, co powiedzą.

- Lucas niemal słowem się do niej nie odezwał, kiedy wra-

caliśmy razem na plebanię. - Głos Heleny opadł do szeptu. W żaden

sposób nie mogła go rozruszać. Zupełnie tego nie rozumiem.

- A kiedy wcześniej rozmawiał z panną Williams - dodała matka

- mówił takie niewybaczalne rzeczy.

-To prawda, nawet moim zdaniem zachowywał się po prostu

niegrzecznie. - Lucas usłyszał, jak buty brata stukają o posadzkę. -

Ale jego arogancja chyba nikogo z nas nie zaskoczyła?

- Wesley, to małoduszne z pana strony, by coś takiego mówić. -

Lucasowi mignął satynowy rąbek spódnicy, kiedy Helena obróciła się,

by skarcić jego brata. - Po tym wszystkim, co Lucas przeszedł,

dyskredytujące jego charakter uwagi są bardzo niewłaściwe.

Dziękuję ci, moja droga.

- Proszę nie obwiniać mnie, że poruszono ten temat.

Page 111: Manuel lisa   słodkie niebo

111

- Martwimy się o niego - wtrąciła obronnie matka.

- Podobnie jak ja. - Lucas usłyszał, jak brat krzesze ogień, a

potem poczuł ostry zapach tytoniowego dymu. - Może po tym

uderzeniu w głowę wcale do siebie porządnie nie doszedł.

No nie, co za szczeniak. Dalej, Heleno, moja droga, obroń mnie

znowu. Nie pozwól, żeby mu to uszło na sucho.

- Och, Wesley... Lucas nastawił uszu.

- Obawiam się, że możesz mieć rację. Co takiego?

Szarpnął mocno za klapy i to pomogło mu odzyskać godność,

kiedy wychodził na taras. Na jego widok zaskoczona Helena wyraźnie

się wzdrygnęła. Matka wyraziła zaskoczenie cichutkim „och", a

Wesley parsknął jednym z tych swoich sardonicznych chichotów,

który za każdym razem wydawał się Lucasowi bardziej obrzydliwy.

- Dobry wieczór wszystkim. Obecni wymienili szybkie

spojrzenia.

- Śliczny wieczór. Popatrzcie tylko na te gwiazdy. Czy babcia

poszła się wcześniej położyć?

Helena przytaknęła i odwróciła wzrok. Matka zajęła się

starannym wygładzaniem rękawów i poprawianiem stanika sukni.

Wesley kilka razy powoli zaciągnął się dymem z fajki. Lucas wszedł

między nich.

- Czuję się wzruszony, że się tak o mnie martwicie, ale

zapewniam, że całkiem niepotrzebnie.

- Lucasie, przykro nam, że rozmawialiśmy za twoimi plecami.

Nie powinniśmy tego robić. - Matka dotknęła jego ręki. - Ale trochę

się niepokoimy. Wcale nie jesteś sobą.

- Może nie. Ale nie wynika z tego, że mi w stadzie brakuje

jednej owcy.

- Nie rozumiem?

- Wszystko jedno. - Lucas szarpnął za kołnierzyk. Ten cholerny

krawat gniótł go w szyję jak jarzmo. Przełknął, rozplatał węzeł i

dzieło Mortimera zwisło luźno po obu stronach kołnierzyka.

Helena przyjrzała mu się, a jej usta wygięły się w pełnym

zakłopotania uśmiechu. Matka się zachmurzyła. I dopiero wtedy

Page 112: Manuel lisa   słodkie niebo

112

Lucas przypomniał sobie, że dżentelmen, nawet wtedy, kiedy cieszy

się stosunkowo swobodną atmosferą wiejskiego domu, nie zdejmuje

krawata w obecności dam.

- Przepraszam. Minęło już trochę czasu, od kiedy nosiłem jeden

z tych żałosnych wynalazków.

Usta matki wydęły się, bez wątpienia w przemilczanym

potępieniu tych okropnych Szkotów, którzy podczas wielomiesięcznej

niewoli zaniedbali zaopatrzenia jej syna w odpowiedni strój.

Wymieniły z Heleną spojrzenia, jakby chciały potwierdzić: nie, wcale

nie jest sobą. Wesley, opierając się o niski murek wokół tarasu,

przyglądał im się przez chmurę kółek z dymu.

- Przecież nie chcemy cię krytykować - odezwała się matka. -

Twoją sprawą jest, w co się ubierasz i jak swoje stroje nosisz. - Jej

zbolała mina świadczyła o czymś wręcz przeciwnym. - Ale, Lucasie,

mój drogi, twoje zachowanie w stosunku do naszej drogiej panny

Williams...

W końcu temat, na który warto porozmawiać.

- Tak, nasza droga panna Willams. A cóż my takiego o tej

młodej damie wiemy?

- Ależ, Lucasie - powiedziała Helena - mówi pan to tak, jakby

istniały jakieś powody, by podejrzliwie traktować charakter panny

Williams.

I z pewnością istnieją! ryknęło coś w jego głębi, pohamował się

jednak na myśl, ile musiałby później wyjaśniać. Jak ujawnić oszustwo

Charity, nie wyjawiając przy tym własnego?

- Zanim przyjmiemy kogoś do swego domu i serca -rzekł,

dokładając starań, by się wyrażać rzeczowo - powinniśmy się czegoś

więcej o nim dowiedzieć. Czy nie wydaje się wam na przykład

dziwne, że nasza droga panna Williams podróżuje chyba w

pojedynkę?

- A, tak. - Helena wyrzuciła w górę ręce. - Coś takiego z

pewnością piętnuje ją jako przestępczynię.

- A czy pani podróżowałaby sama?

- Nie. - Przechyliła głowę na bok. - Ale moja sytuacja jest

Page 113: Manuel lisa   słodkie niebo

113

całkiem odmienna.

- Jak to?

- Ja mam ojca. Mam Dolly i lady Mary. Pana i Wesleya. -Wzięła

matkę pod rękę i spojrzała na niego, unosząc brwi.

- Sądzimy, że panna Williams musi być samiuteńka na tym

świecie - wyznała półgłosem matka. - O żadnej rodzinie pewnie nawet

wspominać nie warto, biedulka nie ma nikogo, kto dopilnowałby jej

spraw.

- Całkowicie się z tym zgadzam. - Helena z przekonaniem

pokiwała głową. - Zdarzało nam się natknąć na takie sytuacje już

wcześniej. Czy pamięta pan może tę uroczą pannę Burns, która została

bez grosza przy duszy, kiedy jej ojciec zmuszony był przekazać

kuzynowi zarówno swój tytuł, jak i majątek? To po prostu wstyd, jak

często prawa tego kraju wydziedziczają tych, których potrzeby są

największe.

- A pani wierzy, że tak właśnie mają się sprawy z panną

Williams? - Lucas miał ochotę potrząsnąć słodką, ufną Heleną, żeby

nabrała choć trochę rozumu.

- Czy to nie oczywiste? -Nie.

- Lucas, pomyślże rozsądnie. To taka słodka, dobrze wychowana

młoda dama. - Matka wyciągnęła przed siebie dłonie grzbietami do

góry. - Czy zwróciłeś może uwagę, że nigdy nie zdejmuje rękawiczek,

nawet do obiadu? Tak wytworne maniery stają się w dzisiejszych

czasach rzadkością.

- Może usiłuje ukryć odciski.

- Lucasie, co za pomysł. - Helena syknęła i przewróciła oczami.

- Naprawdę robi się pan okropny. Panna Williams to uprzejma,

łagodna, całkowicie nieszkodliwa osoba. Przekona się wkrótce, jak

absurdalnie się pan zachowuje. Przecież jeszcze wczoraj cieszył się

pan, że w pobliżu mamy nową przyjaciółkę. Cóż mogło wydarzyć się

między wtedy a teraz, że tak odmieniło się pana zdanie?

Co się wydarzyło? Po prostu dowiedział się, że uprzejma,

łagodna, nieszkodliwa panna Williams popełnia oszustwo wobec jego

rodziny i robi z nich wszystkich głupków. Odkrył, że kobieta, którą

Page 114: Manuel lisa   słodkie niebo

114

zostawił pogrążoną w smutku w Szkocji, która, jak wierzył, nie

ponosiła najmniejszej winy za zaistniałe okoliczności, błyskawicznie

odzyskała opanowanie i postanowiła go ścigać, i... no, szybko się

dowie, czego ona jeszcze chce, albo raczej ile.

Ale najgorsze, że chociaż to wszystko dokładnie wiedział,

przekonał się, że na sam jej widok pożądanie z wulkaniczną

intensywnością zaczynało pienić się i kipieć w jego wnętrzu.

Znieść tego nie mógł, że tak na niego działała.

- Widzi pan, Lucasie, nie potrafi pan nawet wymyślić żadnej

odpowiedzi. - Helena z politowaniem potrząsnęła głową, zaliczając go

tym samym do kategorii beznadziejnych tumanów. - Sytuacja panny

Williams naprawdę jest rozpaczliwa. Biedulka nie może sobie nawet

pozwolić na służącą.

- To naprawdę oburzające - zgodziła się matka z poważnym

wyrazem twarzy. - I jak dzielnie znosi tę sytuację.

- Prawda. Mimo przeciwności losu jest taka radosna, że powinna

być dla nas przykładem.

- Musimy tę dziewczynę po prostu wziąć pod swoje skrzydła, ot

co. Przekonać, by pozostała w Wakefield, gdzie będziemy mogli

zadbać o jej pomyślność.

- Och, Dolly, cóż za cudowny pomysł. - Helena objęła starszą

damę. - Dokładnie tak zrobimy. A ja mam jeszcze jeden plan. Może

posyłalibyśmy codziennie córkę pani Hale, Esther, na plebanię, żeby

zajęła się potrzebami panny Williams?

- Och, ale czy sądzisz, że panna Williams przyjmie taki gest z

naszej strony? Nie chcielibyśmy urazić dumy tego kochanego dziecka.

- Hmm. - Helena postukała palcem w dolną wargę. -A gdybyśmy

tak powiedzieli jej, że Esther dopiero zaczyna pracować jako

pokojówka i jest bardzo nieśmiała, i uważamy, że najlepiej byłoby ją

wyszkolić gdzieś z dala od panującej we dworze krzątaniny?

- Zachwycona jestem działaniem twego umysłu. - Dolly zatarła

ręce. - Kiedy zapragniesz, potrafisz być naprawdę przebiegła.

Lucas zdusił westchnienie. Wyrobili sobie na temat Charity

zdanie i niezależnie od tego, co będzie mówił... chyba żeby wyjawił

Page 115: Manuel lisa   słodkie niebo

115

obciążającą ich oboje prawdę... swej opinii nie zmienią. Uznają go

tylko za człowieka bez serca. Nie rycerskiego. Za drania.

Lekko się ukłonił.

- Jeżeli państwo pozwolą, może krótki spacer pomoże mi przed

spoczynkiem oczyścić z rojeń ten mój nieszczęsny, zmącony umysł.

Już się zaczynał odwracać, ale zatrzymał się w pół ruchu. Jak

mógł zapomnieć i nie poprosić Heleny, by mu towarzyszyła? Aż go

we włosach zakłuło w poczuciu winy. Wyglądało na to, że razem z

pamięcią wywietrzały mu z głowy w czasie nieobecności dobre

maniery.

- Czy przyłączy się pani do mnie, moja droga? - Wyciągnął rękę.

Helena zawahała się, potem ujęła i uścisnęła jego dłoń.

- Nie, dziękuję panu. Dotrzymam jeszcze przez chwilę

towarzystwa Dolly. Wesley może mnie odprowadzić do domu.

Prawda?

Przycupnięty na murku Wesley wypuścił w powietrze kilka

słodko pachnących kółek z dymu.

- Proszę mną rozporządzać.

- Jeżeli jest pani pewna. - Lucas poczuł taką ulgę, że aż się

zawstydził.

Helena się uśmiechnęła.

- Zobaczę się przecież z panem jutro, czyż nie?

- Oczywiście. - Uniósł jej dłoń do ust. - A więc dobranoc, moja

droga. Matko. Wesleyu.

Wszedł w cienie, gdzie nie sięgało już światło latarni z tarasu, i

nogi same poniosły go w wybranym przez siebie kierunku. Poniosły

go przez las na pagórek po celtyckim forcie. Bez rozbiegu wspiął się

na zbocze.

A na szczycie zastał ją.

9

Zupełnie jakby czekała na niego.

Usta Charity drgnęły ze znakomitym brakiem zaskoczenia. Na

Page 116: Manuel lisa   słodkie niebo

116

ziemi u jej stóp jarzyła się latarnia. Wokół niej i pod nią trawa była

starannie udeptana. Rozpuszczone włosy dziewczyny spływały na

plecy, podwinięte koniuszki połyskiwały w świetle. Różowo-kremową

suknię, którą założyła do posiłku, zastąpiła teraz skromną, zieloną

spódnicą i płócienną koszulą. Dokładnie tak była ubrana w dzień,

kiedy się rozstali.

Czekał oczarowany. Wydawała mu się prawie nierzeczywista.

Bardziej przypominała zjawę z innych czasów, z innego życia. Ale

nawet gdyby była duchem, nie bałby się jej. Roziskrzyła się w nim

energia, która znajdowała się w stanie uśpienia od chwili, kiedy

opuścił Szkocję. Uniósł twarz pod wiatr, niemalże potrafił wyczuć w

nim zapach morza. Serdecznie w tym momencie żałował, że wysłał

ten drugi list do adwokata.

Charity poruszyła się i czar prysł. Lucas wzdrygnął się, z ust

wyrwało mu się zduszone przekleństwo.

- Czyżbyś zaczynał się mnie bać, Luke? - Jej szkocki akcent

pojawił się znowu, równie silny jak zawsze. - Ciekawa byłam, kiedy

przyjdziesz.

- A z jakiego to powodu byłaś taka pewna, że w ogóle przyjdę?

Kącik ust Charity uniósł się do góry w uśmiechu.

- Pierwszego popołudnia, jakie spędziłam w Wakefield, trafiłam

na ten pagórek i od razu wiedziałam, że musi być twoim ukochanym

miejscem. Co tu było?

- Kiedyś stał tu celtycki fort.

Charity pokiwała głową, rozglądając się dookoła. Zza drzew

migotały światełka dworu i wioski. Na północy i na południu

rozciągały się pola dzierżawców, przypominające spłachcie aksamitu,

przyozdobione od zachodniej strony srebrno nakrapianą wstęgą rzeki

Calder.

- Tak - szepnęła. Księżyc zapalał diamentowe błyski w jej

oczach. - Mój Luke musiałby to miejsce pokochać.

- Nie jestem Luke'iem Martinem. - Wcześniejszy gniew

powrócił z pełną mocą. Wystarczyła jej obecność w tym miejscu, by

do żywego zapiekło go poczucie zdrady. - Tak samo jak ty nie jesteś

Page 117: Manuel lisa   słodkie niebo

117

Charity Williams.

-Ależ jestem - powiedziała, nawet nie mrugnąwszy okiem. -

Przybrałam to nazwisko od imienia mojego ojca, Williama, tak samo

jak postąpiłeś ty, kiedy stałeś się Luke'iem Martinem.

- Powtarzam, nie...

- Bardzo piękna jest ta twoja Helena.

- Zostaw ją w spokoju. Po co przyjechałaś do Longfield Park? I

jak, u diabła, udało ci się przybyć tu przede mną, i to razem z psami?

Zgrabne ramiona Charity zatrzęsły się w bezgłośnym śmiechu.

- Oczywiście popłynęliśmy wzdłuż brzegu. A czym ty

przyjechałeś?

- Wszystko jedno. - Zachmurzył się. Ta zuchwała diabli-ca

wiedziała całkiem dobrze, że pojedzie karetką pocztową. Nie

zaryzykowałby wejścia na pokład statku. - Nie odpowiedziałaś na

moje pytanie. Co tu robisz?

- Musiałam na własne oczy zobaczyć twoją rodzinę - wyjaśniła

rzeczowo. - Żeby przekonać się, kogo przedłożyłeś nade mnie.

- Czy nie potrafisz zrozumieć, że nie miałem wyboru?

- Och, Luke. - W świetle latarni oczy Charity zalśniły

gwałtownie jak wrzucone w płomień klejnoty. - Zawsze istnieje

wybór.

Może tak, a może i nie. Jedno wiedział na pewno.

- Musisz natychmiast stąd wyjechać.

- Dlaczego?

- Dlaczego? - powtórzył jak papuga. Żyłka na jego skroni

zaczęła drgać jak szalona. Jakim prawem ta oszustka śmie jeszcze

zadawać mu pytania?

- Tak. - Uniosła lekko spódnicę i przysunęła się bliżej. Poczuł

swojski zapach lawendy i wrzosu i coś napięło się w nim jak struna.

Wiedział, że powinien odwrócić się i odejść, wracać do domu, ale to

przekonanie rozpłynęło się w bliskości Charity, w ponętnej woni jej

włosów.

- Czy sądzisz, że przyjechałam tu po pieniądze? - zapytała. -

Czy dlatego jesteś taki zły?

Page 118: Manuel lisa   słodkie niebo

118

- A co innego mam myśleć? - odparował. Nie potrafił się

przemóc i oderwać wzroku od falujących piersi swojej żony. -

Pokazujesz się tutaj w wykwintnych strojach, przemawiasz z

oszukańczym akcentem i czego się po mnie spodziewasz? -Nowy

wybuch gniewu pchnął go do przodu. Chciał Charity chociaż trochę

zastraszyć, udowodnić jej, że nie zgodzi się na żadne takie bzdury.

Ale dziewczyna nie cofnęła się ani o krok, nawet wtedy, kiedy jego

wyższa, potężniejsza sylwetka rzuciła na nią cień. - Skąd wzięłaś

stroje, które miałaś na sobie wcześniej?

Oczy Charity zwęziły się, a mimo to przebiegły uśmiech igrał

nadal na jej ustach.

- Czy sądzisz, że je ukradłam?

- A ukradłaś? - Pytanie to zabrzmiało dużo mniej natarczywie,

niż zamierzał, wściekłość Lucasa rozpraszała krągłość szyi i

soczystość warg, które nagle znalazły się dużo, dużo za blisko.

- Zakładasz, że my, Fergussonowie, przez to, że pracujemy na

roli i nie mamy żadnego tytułu, musimy być biednymi ignorantami i

nigdy nie moglibyśmy aspirować do dobrego towarzystwa, które tak

wysoko cenicie sobie wy, Anglicy. -Prychnęła cicho, z niesmakiem. -

Jak mało o nas wiesz, Luke. Jaki ty jesteś małoduszny.

- Odpowiedz mi na pytanie.

- Suknia należy do mnie. Powinieneś ją pamiętać. Włożyłam ją

na nasz ślub. - Zaczęła się odwracać.

- Jeszcześmy ze sobą nie skończyli. - Chwycił ją za przegub i

okręcił bardziej może gwałtownie, niż pierwotnie zamierzał. Charity

zderzyła się z nim i oparła miękkimi piersiami o jego tors.

Boże, litości. Ręce Lucasa same zamknęły się wokół niej. Z

gardła wydarł mu się jęk - równocześnie radości i bólu. Charity

zadygotała. Chwyciła go pełnymi garściami za koszulę i przywarła

rozchylonymi wargami do jego szyi. Od ich ciepłego dotyku niemal

kolana się pod nim ugięły.

Musnęła go językiem i Lucas poczuł, że topnieje jak w ogniu.

Przyrodzenie zaczęło pulsować, ten sam rytm podjęło dudnienie w

głowie. Weź ją. Teraz. Tutaj.

Page 119: Manuel lisa   słodkie niebo

119

Aż się trząsł od płynącego z głębi jestestwa pożądania.

Szaleńcza chuć kazała mu gwałtownie pochylić się nad ustami

Charity i przywrzeć do nich twardo, mocno, pożądliwie. Wsysał wargi

dziewczyny, aż poczuł w gardle jej gorący oddech. Przez cienką

warstwę płótna wymacał piersi i znalazł sutki, ciemne i słodko

dojrzałe.

Jęknęła, kołysząc biodrami i ocierając się o niego w zniewa-

lającym rytmie. Przyjął to za pozwolenie, by szarpnąć rąbek dekoltu.

Niepomny na trzask rozrywanych nitek odsłonił przepiękną pierś.

Żądza zawirowała w jego wnętrzu niczym piorun kulisty, a powody,

dla których powinien się tej żądzy opierać, rozwiały się jak popiół na

wietrze.

Kiedy Charity uniosła nogę i otarła się o niego udem, wsunął

dłoń pod rąbek spódnicy, musnął łydkę i przesunął palce wyżej, tam

gdzie skóra stawała się najgładsza, najwrażliwsza. Przez płócienne

pantalony wymacał wilgotny żar między nogami.

Rozerwał bieliznę i palcami zakosztował tego żaru. Potem objął

ją jeszcze mocniej ramionami, a jego umysł opustoszał ze wszystkich

myśli, pozostało w nim jedynie oczekiwanie na czystą rozkosz, która

miała stać się ich wspólnym udziałem.

I nagle poczuł, że coś się zmieniło, niespodziewanie i prze-

rażająco. Uścisk Charity się rozluźnił. Jej gibka uległość zaczęła

zanikać, między ich drżącymi ciałami to tu, to tam tworzyła się

pustka. Wieczorny wietrzyk chłodzi! pot na skroniach Lucasa i pod

jego koszulą. Łagodne, ale stanowcze dłonie pchnęły go w pierś i

zmusiły, by cofnął się o krok.

Z trudem chwytając oddech, Charity podniosła na niego oczy. W

ich pięknej, zielonej głębi widział pełne zrozumienie. I obraz siebie

samego, nagiego i niezdolnego oprzeć się władzy, jaką nad nim miała.

To by było na tyle, jeśli chodzi o godność. Jeśli chodzi o

opanowanie. Jeśli chodzi o postanowienia.

- Masz wielką rację, Luke - wyszeptała. - Jeszcześmy ze sobą

nie skończyli.

Przymknął oczy, by jej nie widzieć, by jakoś się przed nią

Page 120: Manuel lisa   słodkie niebo

120

osłonić; grzmienie w głowie powoli przycichało, serce, potykając się,

wracało na własne miejsce.

- Czarodziejka. Rzuciłaś na mnie zaklęcie.

Otworzył oczy i uświadomił sobie, że nikt go nie słucha. Charity

zabrała latarnię i zniknęła na zboczu pagórka.

Następnego ranka znowu wymknął się z domu, przemierzając

korytarze na paluszkach, żeby nie zakłócić spokoju pogrążonej we

śnie rodziny. Próbował sam siebie od tej eskapady odwodzić,

kategorycznie nakazywał sobie leżeć w łóżku do jakiejś przyzwoitej

godziny. Mimo to, ubrany w rzeczy Luke'a Martina, przemierzał

ponownie teren majątku.

Wieśniacy i farmerzy nie poznali go. Pozdrawiali młodego

człowieka, ściskając mu dłonie, pytali, co robi w Wakefield,

wymieniali anegdotki o swoich rodzinach. Klepali go po plecach i

śmiali się z jego żartów, częstowali kufelkiem i proponowali, żeby na

stałe został w tej okolicy.

Najbardziej zdumiewał go kontakt wzrokowy. Był czymś tak

nowym i równie niepokojącym, jak przyjemnym. W normalnych

okolicznościach zwykli ludzie rzadko na niego patrzyli. Oczywiście,

że go szanowali. Zdawali się na jego sąd i sugestie. Ale nieczęsto się

zdarzało, by spojrzeli mu w oczy.

Jako Luke Martin mógł wejść bez przeszkód w ich świat, stać się

jednym z nich, przyłączać się do dyskusji, nie wywołując pełnego

szacunku milczenia. Jego roboczy strój przekształcał arystokratę w

zwykłego człowieka, który w niczym nie przypominał

błękitnokrwistego mieszkańca dworu.

Jego rodzina nigdy by tego nie zrozumiała. I przez wzgląd na to,

kiedy wrócił wreszcie tego ranka do domu, wdzięczny był swemu

dobremu losowi, że damy wybrały się na przejażdżkę powozem, a

Wesley popędził gdzieś na koniu;

Oczywiście zostawał jeszcze...

- Dobre nieba, wasza wysokość. Daleki jestem od tego, by

dyktować, co wasza wysokość powinien, a czego nie powinien nosić,

ale skoro tyle wysiłku włożyliśmy, by doprowadzić do porządku

Page 121: Manuel lisa   słodkie niebo

121

garderobę waszej wysokości... cóż ja mogę powiedzieć?

Mortimer.

Lucas przystanął na górnym podeście schodów i zerknął w dół

na skonsternowanego majordomusa. Nic nie mógł poradzić na to, że

ten człowiek zaczynał mu w swoich wypowiedziach niepokojąco

przypominać matkę.

- Naprawdę to doceniam, Mortimerze, mój stary. A nawet

natychmiast pójdę się przebrać, jeżeli pozwolisz.

- Wasza wysokość ma gościa, który czeka w bawialni.

Charity? Zdradziecki puls Lucasa dziko przyspieszył na samą

myśl o niej. Rozległy się kroki - zbyt ciężkie jak na damę -i książę

wychylił się, by wyjrzeć zza balustrady. Ktoś stanął w progu bawialni

i uniósł ku niemu dobrze znaną twarz.

- Dolan!

Przenikliwe niebieskie oczy wpatrywały się w Lucasa z

rozbawieniem.

- Prawdziwa to przyjemność zobaczyć, że wasza wysokość żyje i

ma się dobrze, nawet jeżeli pana majordomus jest zdania, że w

obecnym stanie absolutnie nie nadaje się pan do tego, by się pokazać

w towarzystwie.

- Co pan tu... Dlaczego pan... - Lucas ugryzł się w język i

przestał się jąkać. Pomijając już fakt, że jego drugi list do Jacoba

Dolana, wyjaśniający konieczność unieważnienia małżeństwa,

najwyraźniej dotarł do Londynu z błyskawiczną szybkością,

absolutnie nie spodziewał się, by adwokat zareagował, przyjeżdżając

do Wakefield. Mógł spokojnie zająć się tą sprawą ze swego biura w

Londynie.

Prawnik uśmiechnął się do niego.

- Porozmawiamy, kiedy wasza wysokość będzie... - Pokazał na

ubrania Lucasa. - Kiedy pan będzie gotów.

W pół godziny później, wymieniwszy wełnianą odzież Luke'a

Martina na szyty na miarę surdut i jedną z licznych białych

wizytowych koszul, których pełno było w szafie, Lucas przyłączył się

do Jacoba w swoim gabinecie. Zmiana stroju spowodowała, że

Page 122: Manuel lisa   słodkie niebo

122

bardziej czuł się zdolny rozmawiać o interesach, chociaż wizyta

adwokata tak go zaskoczyła.

- Miło pana widzieć, Jacobie, chociaż z pewnością nie było

konieczności, by przyjeżdżał pan osobiście do Wakefield.

Lucas nalał brandy do dwóch kieliszków i podał jeden ad-

wokatowi.

- Ależ to oczywiste, że musiałem przyjechać. - Jacob zakręcił

kieliszkiem pod nosem. - Przecież zgodnie z tym, co wiedziałem, pan

nie żył. Taki cud musiałem zobaczyć na własne oczy.

Lucas szeroko się uśmiechnął, potem spoważniał.

- Nie przyjechał pan tu w sprawie unieważnienia?

- Unieważnienia? Dobre nieba, jakiego unieważnienia?

- A więc nie otrzymał pan mojego listu?

- Gdzieś dwa tygodnie temu otrzymałem od pana list, wysłany ze

Szkocji. Czy był jeszcze jeden?

Lucas przytaknął, a Jacob usadowił się na długiej skórzanej

kanapie pod portretem rodziców księcia.

- Sądzę, że najlepiej będzie, jeżeli wasza wysokość zacznie od

samego początku. - Prychnął śmiechem i pociągnął łyczek brandy. - I

bardzo proszę o wszystkie smakowite szczegóły.

Książę zaczął spacerować po gabinecie. Swoją opowieść zaczął

od tego ranka, kiedy obudził się i odkrył obok siebie w łóżku uroczą,

ale całkowicie mu nieznaną Charity Fergusson. Zakończył na

burzliwym pożegnaniu z nią w tamten wietrzny dzień na cyplu.

Chociaż słuchacz wydawał się żywo zainteresowany, Lucas podał

tylko te szczegóły, które konieczne były do ustalenia stanu prawnego.

Nie poruszył sprawy nie dającego się wyjaśnić wpływu, jaki Charity

wywierała na niego za każdym razem, kiedy się do siebie zbliżali -

uznał, że nie należy to do kompetencji adwokata i nie powinno go

interesować.

Kiedy skończył, oczarowany Jacob odchylił się na oparcie i

skrzyżował nogi w kostkach.

. - Taka drobna, popełniona podczas nieobecności niedyskrecja,

co, wasza wysokość?

Page 123: Manuel lisa   słodkie niebo

123

Zakończył lubieżnym chichotem, który Lucasowi w naj-

mniejszym stopniu się nie spodobał. Aż go zakłuło w karku. Zirytował

się, że ten człowiek podle sobie żartuje z ich małżeństwa z Charity.

Ale zanim jego gniew zdążył się zamanifestować, twarz adwokata

spoważniała.

- Mam szczerą nadzieję, że w sprawę nie wchodzi dziecko.

Lucas potrząsnął głową.

- Czy wasza wysokość jest pewien? Lucas się wzdrygnął.

- Oczywiście, że jestem pewien. Co pan ma na myśli? -Czyżby

Jacob chciał mu imputować, że porzuciłby krew ze swojej krwi, że

udawałby, iż jego własne dziecko nie istnieje, byle tylko wyplątać się

z małżeństwa? - Lepiej niech się pan wytłumaczy, Jacobie -

powiedział cicho i ostrzegawczo.

Adwokat przechylił na bok głowę i wzruszył ramionami.

- Czy jest pan pewien, że ta kobieta nie zaokrągla się w tej

chwili?

- Ona ma na imię Charity - odparł. - Panna Fergusson. To

znaczy... Chcę powiedzieć... - Jak powinien o niej mówić? Potrząsnął

głową. Jedno przynajmniej wiedział na pewno: mógł z przekonaniem

odpowiedzieć na pytanie Jacoba. W przeciwnym razie za nic nie

wyjechałby ze Szkocji, nawet gdyby to małżeństwo było najbardziej

nie do przyjęcia.

- Gdyby moja żona była brzemienna, na pewno by mi

powiedziała. Należy do osób mówiących prawdę prosto z mostu. Tak

się składa, że nigdy nawet nie napomknęła o takiej możliwości.

- A więc nie ma się czym martwić. Migiem całą sprawę

załatwimy, porządnie i bez problemów. - Adwokat wpatrywał się

przez dłuższą chwilę w swoją brandy. - Czy po powrocie do domu

zastał pan wszystko w porządku? Sprawy układają się jak zwykle?

Nie dzieje się nic niezwykłego?

- Do czego pan pije?

Jacob machnął ręką w powietrzu.

- Do niczego szczególnego. Jednak to niesamowite, że się pan

tak nagle rozpłynął w powietrzu. Nie przypomina pan sobie może, co

Page 124: Manuel lisa   słodkie niebo

124

się wtedy działo?

- To właśnie najbardziej mnie dziwi. Można by pomyśleć, że

skoro raz odzyskałem pamięć, przypomnę sobie, co zaprowadziło

mnie do Szkocji. Ale tak nie jest. Zupełnie jakby tę cześć mojego

mózgu ktoś obwiązał mokrym workiem. Udusić się, do jasnej cholery,

można.

- Bardzo to tajemnicze. - Jacob uniósł koniakówkę do warg,

przyglądając się Lucasowi znad jej brzegu.

Myśli Lucasa zboczyły na inny temat.

- Czy kontrolował pan przez ostatni rok którąś z wysyłek wełny

do Londynu?

- Niektóre.

- Czy odkrył pan coś niezwykłego?

- Nie, absolutnie nic. A czego powinienem był szukać? -

Adwokat pochylił się w lewo i odstawił kieliszek z brandy na

pomocnik.

Myśli Lucasa znowu przeskoczyły na inny tor.

- Czy mówi coś panu imię Mavis? Mavis Blackstone? Jacob

zawahał się, jego twarz przybrała pełen namysłu

wyraz.

- Tak, mówi, ale tylko tyle, ile zaraz po jej zniknięciu usłyszałem

od pana rodziny. Twierdzili, że pojechał pan szukać tej dziewczyny,

chcąc oddać przysługę jej matce. Czy pan ją w ogóle odnalazł?

- Nie. A zresztą może. - Spacerując po bawialni, Lucas

przymknął oczy i postukiwał się palcami po czole. - Coś mi w tej

sprawie nie daje spokoju, czuję się, jakby zaglądało mi przez ramię. -

Potrząsnął pięścią. - Dlaczego nie mogę sobie przypomnieć?

- Żałuję, że nie mogę bardziej panu pomóc.

- Już mi pan pomógł, wysłuchując mojej perory i nie patrząc na

mnie krzywo.

Jacob miał taką minę, jakby chciał coś powiedzieć, ale w tym

momencie na podjeździe zachrzęściły koła. Przez otwarte frontowe

okna napłynęły żeńskie głosy. Lucas wyjrzał i zobaczył matkę, babkę

i Helenę, które wysiadały z powozu.

Page 125: Manuel lisa   słodkie niebo

125

- Jacobie - powiedział przez ramię, czekając, czy z powozu

wysiądzie ktoś jeszcze. Przyłapał się na tym, że wstrzymuje oddech.

Czy paniom towarzyszy Charity? - Musi mi pan oddać ogromną

przysługę.

- Wystarczy, że powie pan, jaką.

Lucas pokazał na damy, które poprawiały sobie spódnice i brały

torebki z siedzenia w powozie.

- Moja rodzina najbledszego pojęcia nie ma o moim...

małżeństwie. Proszę im tego nie zdradzić, w żaden sposób.

- To nie powinno być zbyt trudne, wasza wysokość. Lucas

odwrócił się znowu twarzą do wnętrza pokoju

i ciągnął ponuro:

- Tak, ale widzi pan, ona jest tutaj. Moja żona przyjechała za

mną do Wakefield. I stała się wielką ulubienicą rodziny, a zwłaszcza

Heleny. Tylko że oni zielonego pojęcia nie mają, kim jest naprawdę.

Szpakowate brwi adwokata podjechały w górę.

- Na Boga, wasza wysokość rzeczywiście znalazł się w trudnej

sytuacji. - Cmoknął wargami. - Bardzo trudnej.

Poranny upał czepiał się Charity jak nasiąknięte wilgocią pnącza,

spowalniając ją na każdym kroku. A przecież wiaterek całkiem miło

chłodził jej policzki. Problem zapewne nie w pogodzie, tylko w

gorsecie, koszuli, halkach, och, w tych niezliczonych warstwach

bielizny, które zawsze w domu uważała za niepotrzebne. Ale dla

damy, jaką udawała w Wakefield, były niezbędne. Ich brak na pewno

wywołałby skandal w domu Holbrooków.

Z drugiej strony te same niewygodne toalety w najmniejszym

chyba nawet stopniu nie przeszkadzały pannie Livingston ani księżnej

wdowie. Wręcz przeciwnie, idące po obu stronach Charity drogą do

Longfield Park Angielki wydawały się niepomne na tę zawadę, pod

ciężarem której ona najchętniej padłaby, dysząc, na najbliższą

trawiastą skarpę.

- Tak się cieszymy, że przyłączy się pani dziś do nas i zjemy

razem śniadanie - mówiła księżna wdowa. - Mam serdeczną nadzieję,

że wybaczy nam pani, iż nie przyjechałyśmy po nią powozem. Ale

Page 126: Manuel lisa   słodkie niebo

126

jest taki piękny dzień na spacery.

- Och, nie mogłabym się bardziej z panią zgodzić - zapewniła ją,

po części szczerze, Charity. Ranek naprawdę był śliczny, wczesne

promienie słońca pocętkowały okolicę złotem i zielenią. Za kępami

starych dębów i sosen unosiła się nad sfalowanymi pastwiskami

Longfield delikatna mgiełka. Graniczne żywopłoty roiły się od

wszelkiego rodzaju ptactwa, które ćwierkało i skrzeczało, szukając

porannego posiłku.

Tak, dzień był na sposób angielski całkiem sielankowy. Ale ona

tak mocno tęskniła za urwistymi pagórkami, za swoimi skałami, za

morzem, obsypanym diamentami przez słońce, z wysrebrzonymi na

grzbietach falami. Tęskniła za Luke'iem, za jego miłością, za ich

życiem, za przyszłością, na którą nie rzucałyby cienia przepisy

towarzyskie ani piękne narzeczone.

I marzyła jeszcze o tym, żeby fiszbiny gorsetu przestały kłuć ją

przez płócienne obszycie tuż pod pachą.

Skiff i Schooner biegły za nimi, podskakując w gęstwie fiołków i

pierwiosnków, które rosły przy drodze. Z wściekłym warczeniem

kłapały zębami na motyle i machały łapami na trzmiele, unoszące się

nad rozjarzonymi kwiatami z ametystów i topazów.

Panna Livingston przeszła przez drogę lekkim, roztańczonym

krokiem i ze śmiechem pochyliła się, by pogłaskać pieski. Została na

moment w tyle, by zerwać bukiecik dzikich kwiatów. Uśmiechając się

jak zwykle olśniewająco, podała je Charity ze słowami:

- Dla pani, panno Williams.

- Jakie one są cudownie piękne. - Charity ujęła bukiet w dłonie.

Tym razem powiedziała szczerą prawdę, chociaż bezpretensjonalny

gest panny Livingston zaintrygował ją. Nie przypuszczała, by tak

skromne kwiaty mogły zwrócić na siebie uwagę szlachetnie urodzonej

damy. Przecież to po prostu chwasty w porównaniu z imponującymi

okazami, ja kie widziała w oranżerii Holbrooków oraz w ogrodzie ró-

żanym księżnej.

Zdaniem Charity, nie istniało nic bardziej rozkosznego niż

wrzosy, janowce i dzwonki, które co wiosnę i co lato okrywały

Page 127: Manuel lisa   słodkie niebo

127

kolorowym kobiercem wybrzeże. Dużo bardziej podobały jej się

dzieła własne natury niż wszystko to, do czego można ją było zmusić

różnymi sztuczkami. Czy możliwe, by panna Livingston również

wolała dzikie odmiany od ich cieplarnianych kuzynów?

Młodsza Angielka rozwiązała wstążki przy kapelusiku z

szerokim rondem, zdjęła go ostrożnie ze schludnie uczesanych

włosów i wystawiła twarz do słońca.

- Ostrożnie - przestrzegła ją Charity - albo będzie pani mogła

rywalizować ze mną w ilości piegów.

Smukły nosek panny Livingston zmarszczył się ze śmiechu.

- Mogę tylko wyrazić nadzieję, że będą na mnie wyglądały

równie uroczo jak na pani.

- Jest pani zbyt uprzejma. - I jaka zręczna kłamczucha z ciebie,

dodała w myśli Charity. - Gdybym tylko mogła, natychmiast bym się

ich pozbyła.

- Nonsens. - Matka Luke'a wzięła Charity pod rękę. - Są

niesłychanie twarzowe i niech pani nigdy nie pozwoli nikomu

twierdzić inaczej.

Panna Williams podziękowała za komplement lekkim

pochyleniem głowy. Nie była w stanie podjąć decyzji, co ma

właściwie o tych dwóch damach myśleć. Zaprzyjaźniły się z nią tak

ochoczo. Charity nie potrafiła ani zrozumieć, ani w pełni zaufać takiej

gotowości, która wydawała jej się aż przesadna. Nieustannie zabiegały

o względy panny Williams, wychwalały jej suknie i skromniutką

biżuterię, którą nosiła. Wszystko to powodowało, że Szkotka czuła się

nieswojo. Ktoś mógłby pomyśleć, że jest ich dawno utraconą krewną,

a nie osobą obcą.

Czego one mogą od niej chcieć?

Ruszyły dalej ścieżką. Panna Livingston wymachiwała ka-

pelusikiem.

- Wychowywała się pani na wsi, panno Williams?

Czy rażący brak dobrych manier aż tak wielkim głosem

obwieszczał, że dorastała na prowincji?

Ale już wcześniej przygotowała sobie odpowiedź.

Page 128: Manuel lisa   słodkie niebo

128

- Pochodzę z Berwick-upon-Tweed, jak panie wiedzą, ale w

dzieciństwie często spędzałam wakacje w należącym do naszej

rodziny domu, w wiosce tuż na południe od Cheviot Hills.

Przypuszczam, że musiałam częściej niż należało biegać bez

kapelusika.

- A czy mogę zapytać, co to była za wioska? - Księżna wdowa

machnęła ręką, by odpędzić chmurę komarów, które roiły się tuż nad

jej ramieniem.

- Kirkheaton. - Typowa półprawda. Odwiedziła kilkakrotnie tę

wioskę razem z rodziną, by kupować tam owce.

- Ach, tak. Tak mi się wydawało, że w pani głosie daje się

słyszeć leciuteńki akcent z pogranicza. - Księżna mocniej chwyciła

Charity pod rękę. - Jest doprawdy urokliwy.

Charity jeszcze nie zdecydowała się, jak powinna zareagować na

ten ostatni komplement, kiedy wyszły na szeroki podjazd.

Podniosła oczy na odległe szczyty dachów, które wystawały

znad drzew. Rozłożysty i obszerny dom całym sobą dawał

świadectwo własnej historii, a sięgała ona w przeszłość aż do

średniowiecza. Wkrótce po ich pierwszym spotkaniu panna

Livingston zwróciła uwagę Charity na najstarsze skrzydło połączone z

granitową wieżą, która kiedyś była wolno stojącą budowlą.

Główną część, która wyróżniała się wielodzietnymi oknami i

układaną w rombowy wzór cegłą, dobudowano za rządów Henryka

VIII. Kolumnowy pasaż, prowadzący wzdłuż całej długości

zachodniego skrzydła, panna Livingston nazywała palladiańskim.

Całość powinna robić wrażenie budowli poszatkowanej i niezgrabnej,

ale jakimś cudem każdy dodatek wtapiał się w nią solidnie, a przecież

wdzięcznie.

Charity poczuła, że żołądek jej się kurczy. Co mogłaby

ofiarować Luke'owi w zamian? Przysadzisty, mały wiejski dom,

któremu miejsce na kartach historii dać mógł jedynie ten rok, jaki,

kochając się, w nim spędzili? Słodkie nieba.

- Panno Williams?

Wzdrygnęła się, bo nagle uświadomiła sobie, że panna

Page 129: Manuel lisa   słodkie niebo

129

Livingston wołała ją więcej niż raz. Zatopiła się w myślach i we-

zwanie do niej nie dotarło. I nic dziwnego. Chociaż przybrała

nazwisko pochodzące od imienia ojca, wydawało jej się ono tak obce,

że ciągle musiała przypominać sobie, by na nie reagować. Może

dobrze byłoby zaradzić temu, zanim popełni jakąś nie dającą się

naprawić pomyłkę.

- Bardzo bym chciała, żeby panie mówiły do mnie: Charity.

Oczy panny Livingston rozszerzyły się ze zdziwienia.

Ojej. Może to błąd? Ci Anglicy są tacy oficjalni. Bez wątpienia

muszą znać się latami, zanim zaryzykują, by zwracać się do siebie po

imieniu. Ta naiwna propozycja z pewnością napiętnuje ją jako

towarzyskiego nieudacznika i przeciwieństwo wszystkiego, czym

powinna być Angielka.

Przemogła się i nie zaczerwieniła pod ich pełnym zaciekawienia

spojrzeniem. A potem, dokładnie w chwili, kiedy nabrała już

pewności, że panie się obraziły, obydwie damy szeroko się

uśmiechnęły.

- Nic nie mogłoby nam sprawić większej przyjemności, Charity,

najdroższa - oświadczyła panna Livingston. - Pod warunkiem, że

zechce pani odwzajemnić tę uprzejmość i zwracać się do mnie:

Heleno.

- A ja dla moich przyjaciół jestem Dolly. - Matka Lucasa

pochyliła się, by powąchać bukiecik Charity. - Do mamy przez całe

życie mówiło się: lady Mary, ale ponieważ ja przed ślubem byłam

zwykłą panną Fairgate, te tytuły wciąż wydają mi się takie uciążliwe.

Dajmy więc sobie z nimi spokój, dobrze?

- Z przyjemnością. - Panna Livingston... Helena... ostrożnie się

cofnęła, kiedy Schooner przemknął niebezpiecznie blisko rąbka jej

sukni. - Jak miło z pani strony, Charity, że zrobiła pani wyłom w tym

murze, który wszystkie pragnęłyśmy unicestwić. To nasze angielskie

wychowanie powoduje, że zachowujemy się jak gąski, nieprawdaż?

- No właśnie, ja zawsze miałam kłopoty ze zwracaniem się do

moich synów: Wakefield i Holbrook. - Księżna wdowa... a raczej

teraz Dolly... zmarszczyła nosek. - Przypuszczam, że za moim

Page 130: Manuel lisa   słodkie niebo

130

poduszczeniem, kiedy tylko jesteśmy w gronie rodzinnym, wracamy

do imion, które chłopcy otrzymali na chrzcie. Dużo to mniej

pretensjonalne. Może między innymi dlatego wolę wieś niż miasto.

- A może w Berwick - podsunęła Helena - ludzie z towarzystwa

nie muszą zachowywać się tak sztywno? Jeżeli mam rację, bardzo

chciałabym kiedyś złożyć tam wizytę.

- Naprawdę, nie żartuje pani? - Charity patrzyła na obie damy z

niekłamanym zaskoczeniem. A nawet zdumieniem. Dolly, która woli

swój wiejski dom niż miasto, Helena, którą bardziej cieszą dzikie

kwiaty niż cieplarniane róże. Czy możliwe, by ceniła prawdziwą

przyjaźń wyżej niż dobre towarzystwo?

- Z całą pewnością - odpowiedziała Helena. - Nieczęsto miałam

okazję wyjechać gdzieś dla przyjemności. Było takie jedno lato,

zanim papa zachorował, udaliśmy się wtedy wszyscy do Brighton. No

i oczywiście wpadam czasami do Londynu, by odwiedzić kuzynkę

Tess. Ale poza tym... - Jej uśmiech zniknął. - O Boże, moje maniery.

Proszę nie sądzić, że przymawiam się o zaproszenie, kochana Charity.

Nigdy się nie narzucam.

- Jak może pani choćby wspomnieć o narzucaniu się, kiedy tak

bardzo miło mnie panie przyjęłyście? - Ramiona Charity przygarbiły

się w całkiem nieoczekiwanym poczuciu winy. - To byłby dla mnie

zaszczyt i radość gościć panią... wszystkich państwa... w moim domu.

Może któregoś dnia, kiedy...

- Ależ aniołek z pani - wpadła jej w słowo Dolly, rzucając

znaczące spojrzenie na Helenę. Widząc je, młodsza kobieta przygryzła

wargę. - Tak, któregoś dnia, kiedy będzie to dla wszystkich dogodne,

odwiedzimy panią na północy. I na dodatek potraktujemy to jak

wielką przygodę. Ale teraz musimy spieszyć się do domu, bo

obawiam się, że inaczej mężczyźni nie zostawią nam nic poza kilkoma

okruchami grzanek i mętami z samego dna czajniczka z herbatą.

Słodkie nieba, pomyślała Charity, kiedy spieszyły podjazdem, co

ją podkusiło, żeby wystosować takie zaproszenie? Musiała na chwilę

rozum stracić, ot co. Dzięki Bogu, Dolly uprzejmie odsunęła ich

przyjazd w niedającą się przewidzieć przyszłość. Ale jaką genezę

Page 131: Manuel lisa   słodkie niebo

131

miało to subtelne, chociaż niedwuznaczne ostrzeżenie, którym

podzieliły się księżna i Helena?

Czy one coś ukrywają?

Może jednak, prosząc, by mówiły do niej po imieniu, popełniła

gafę, która obudziła ich podejrzenia. A może przestrzegał je przed nią

Lucas? Ale jak mógłby to zrobić i nie ujawnić przy tym prawdy co do

roli, jaką sam w tej historii odgrywa? Z pewnością ani Dolly, ani

Helena nie jest tak znakomitą aktorką, by w każdej chwili

przekonująco grać osobę naiwną. Prawda?

Dotarły do domu i te pytania oraz tuzin innych pozostały bez

odpowiedzi. Już drugi raz Charity miała przyłączyć się do

Holbrooków na śniadanie. Za pierwszym razem był to nieoficjalny

posiłek w bardzo wielkim pokoju porannym, położonym na tyłach

domu, z dala od paradnych sal, i przylegającym do spiżarni

kamerdynera. Przy minimalnej interwencji służby rodzina częstowała

się smakołykami w wielkim wyborze: świeżymi owocami, owsianką,

jajkami przygotowanymi na różne sposoby, wymyślnym pieczywem i

ciastami. Dość było tego jedzenia, by pożywiła się cała wioska.

Charity czuła się równocześnie przerażona i urażona brakiem umiaru

Holbrooków.

Kiedy frontowe drzwi zamknęły się za nimi, Skiff i Schooner

popędziły przed siebie korytarzem. Zniknęły za zasłoną, wiszącą na

uchylnych drzwiach, które nauczyły się już otwierać. Stamtąd, jak

Charity wiedziała, podrepczą po wąskich schodach do kwater służby.

Nie była to ich pierwsza wizyta w Longfield Park i żarłoczne

zwierzaki bez wątpienia doczekać się nie mogły na to, co kucharka dla

nich zostawiła.

Charity i damy minęły gabinet, bawialnię i jadalnię i skierowały

się do tych samych zasłoniętych drzwi. Kiedy przez nie przeszły, z

pokoju porannego dobiegł pełen napięcia przyciszony głos.

- Do diabła, człowieku - syczał Wesley Holbrook - jak to się

dzieje, że pan nigdy nie wie, gdzie on jest?

- Ojej - wymamrotała Dolly.

- Jego wysokość nie uważał za stosowne zostawić informacji,

Page 132: Manuel lisa   słodkie niebo

132

dokąd się wybiera, sir. - Pan Mortimer mówił to, trzymając w rękach

tacę pełną parujących placuszków owsianych. Miał taką minę, jakby

najchętniej ją gdzieś odstawił, ale brat Lucasa blokował mu dojście do

kredensu.

Siedzący przy owalnym stole sir Joshua Livingston osunął się

nisko na krześle i podrzemywał nad śniadaniem. Od czasu do czasu,

kiedy ton Wesleya i Mortimera robił się ostrzejszy, starszy pan

prychał, wzdrygał się, prostował, a potem znowu zapadał w sen.

- A czy zadaje pan sobie czasami trud, by go o to zapytać? -

Twarz Wesleya poczerwieniała z wysiłku, z jakim opanowywał się,

by nie podnieść głosu.

- Byłoby raczej nie na miejscu, gdybym go wypytywał, sir. -

Placuszki owsiane zaczęły niebezpiecznie zsuwać się w stronę brzegu

tacy.

- Do cholery jasnej, człowieku, powinieneś jakoś zarabiać na

swoje utrzymanie.

- Wesley - rzuciła Dolly, przekraczając próg. - Tego już

doprawdy za wiele. Za co ty, na miłość boską, tak gromisz biednego

Mortimera?

Wesley odwrócił się, dłoń miał mocno zaciśniętą w pięść.

- Znowu gdzieś zginął.

- Kto, kochanie?

- Lucas, oczywiście. Obiecał, że spotka się dziś ze mną wcześnie

rano. Mieliśmy razem objechać majątek.

Dolly i Helena wymieniły spojrzenia.

- Może pojechał gdzieś sam? - podsunęła młodsza kobieta.

- Wszystkie konie są na swoim miejscu. Jeśli się gdzieś udał, to

na piechotę.

- Mam szczerą nadzieję, że nie ubrał się znowu jak jakiś

włóczęga. - Dolly złożyła palce w piramidkę i oparła na nich brodę. -

To całkiem nie wypada.

- Tak, znowu sobie poszedł i pozbawił naszą drogą pannę

Williams towarzystwa pana domu - powiedziała Helena, zakłopotana i

zachmurzona.

Page 133: Manuel lisa   słodkie niebo

133

Wesley wbił wzrok w sufit i zareagował na jej pełne wyrzutu

stwierdzenie czymś pomiędzy kaszlnięciem a kpiącym prychnięciem.

- Nic się takiego nie stało. - Charity usiłowała się uśmiechnąć,

ale jej wysiłki spaliły na panewce, kiedy przenosiła spojrzenie z

zachmurzonego Wesleya na damy. - Jestem pewna, że jego wysokość

ma liczne, dużo ważniejsze sprawy, którymi musi się zająć.

- Moja droga panno Williams - upomniał ją stanowczy, chociaż

dosyć życzliwy głos zza pleców - tu, w Longfield, hołdujemy

przekonaniu, że nic nie jest tak ważne jak witanie gości i zapewnianie

im jak najlepszych warunków.

Babka Lucasa wkroczyła do pokoju i władczym ruchem wsunęła

się między Helenę a Dolly.

- Co ja takiego słyszę, jakoby ten chłopak miał inne sprawy,

którymi musi się zająć? Gdzie on jest?

Brwi Dolly ściągnęły się nad oczami.

- Ach...

Wesley odchrząknął.

Helena z wdziękiem przysunęła się do starszej pani i ucałowała

ją w policzek.

- Dzień dobry, Mary, kochana. Czy spała pani dobrze?

- Dziewczyno, w moim wieku więcej się człowiek martwi o to,

by się zbudzić, niż o to, by zasnąć. Ale wyraźnie słyszałam swój głos,

kiedy zadawałam wam pytanie. - Lady Mary ruszyła zdecydowanie w

kierunku szczytu stołu. Mortimer pospieszył, by odsunąć jej krzesło. -

Czy ktoś zechce na nie odpowiedzieć?

W tym momencie sir Joshua chrapnął tak głośno, że się

wzdrygnął i obudził.

- Na co odpowiedzieć? - Zamrugał oczami i potarł dłonią

obwisłe policzki. - Czy gramy w zagadki?

- Nie, Josh, kochany - wyjaśniła głośno łady Mary - zasta-

nawiamy się, gdzie podział się dziś rano mój zatracony wnuk.

- A. Dobry chłopak z tego Lucasa. Wróci, zważcie na moje

słowa. Nie było żadnej morskiej katastrofy.

- Tak, miał papa rację. - Helena przesunęła się za jego krzesło i

Page 134: Manuel lisa   słodkie niebo

134

przycisnęła mu dłonie do ramion.

- Nie chcemy mamy martwić - zabrała głos Dolly.

- Też coś. - Starsza dama przerwała, kiedy Mortimer stawiał

filiżankę z herbatą przy jej łokciu. - Dziękuję panu. -Pokazała na wazę

z owsianką, która parowała na wypolerowanym na wysoki połysk,

dębowym kredensie. - Poproszę trochę tego. - Przyjrzała się reszcie

zebranych. - Czekam na odpowiedź.

- Jakoś go nie możemy znaleźć - powiedziała Dolly lekko, jakby

uważała sprawę za niezbyt niepokojącą.

Lady Mary skwitowała jej słowa machnięciem ręki.

- Poszedł na spacer i tyle.

- O świcie? - Wesley opierał się o kredens, potrząsając głową.

- Ojej. - Dolly przygryzła dolną wargę. - Chyba nie myślicie

wszyscy, że...

- Nie myślimy, że co? - Lady Mary posypywała owsiankę

cukrem.

Dolly mocno zacisnęła palce na wyplatanym oparciu fotela.

- Odnoszę wrażenie, że chociaż Lucas w pełni odzyskał pamięć,

ten uraz głowy mógł pozostawić jakieś trwałe ślady. A jeżeli błąka się

gdzieś oszołomiony, zagubiony i zdezorientowany? Może ci okropni

Szkoci jakoś mu zaszkodzili na rozum i...

Charity szarpnęła się do przodu. Jeżeli usłyszy jeszcze jedno

słowo o tych okropnych Szkotach, to wrzaśnie.

- Dolly. - Urwała, by rozluźnić mięśnie szczęk. - Jestem pewna,

że nie mogłaby pani bardziej się już mylić...

Lady Mary wpadła jej w słowo.

- Nie, może jednak Dolly ma rację. Którą to mamy godzinę? - Z

rozmysłem zrobiła całe przedstawienie, otwierając przypięty pod

szalem medalion. Ściągnęła brwi i przyjrzała się tarczy zegarka. -

Niemal kwadrans po dziewiątej. Byłby już w pół drogi do Szkocji,

czyż nie? Lepiej wysłać za nim psy.

- Och, może powinniśmy się rozejrzeć po okolicy. - Wesley

chwycił kromkę rodzynkowej chałki z patery i zanurzył w miseczce z

konfiturami. Zjadł ją w trzech wielkich kęsach i odepchnął się od

Page 135: Manuel lisa   słodkie niebo

135

kredensu. - Nie możemy dopuścić, żeby zataczał się po okolicy albo

leżał twarzą do dołu w jakimś rowie, prawda?

- Pójdę z panem. - Helena uniosła spódnicę i podbiegła, żeby

zrównać się z Wesleyem, który szybkim krokiem opuszczał pokój.

- Tak, wy, młodzi, idźcie. - Lady Mary napiła się herbaty. -

Dolly i Joshua, i ja zaczekamy tutaj, na wszelki wypadek, gdyby

Lucas się pokazał. Mortimerze, proszę podać mi te kiełbaski.

Charity wymknęła się za próg, żeby pójść za Heleną, ale

gwałtownie się zatrzymała, bo niewiele brakowało, a zderzyłaby się z

wysokim mężczyzną w tweedowym surducie i kraciastej kamizelce.

- Dzień dobry pani - powiedział z niezbyt miłym uśmiechem.

Miał gęstą grzywę siwiejących włosów i przyglądał jej się niedbale.

Charity przyszło na myśl, że chyba powinna tego pana znać, chociaż

nigdy wcześniej go nie widziała. Skinęła mu uprzejmie głową, a

wtedy wszedł do porannego pokoju.

- Dzień dobry, Jacobie - usłyszała głos lady Mary. Ociągając się

w drzwiach, Charity zastanawiała się, kim

ten człowiek może być i kiedy przyjechał. I dlaczego patrzył na

nią tak, jakby wiedział o niej coś, czego nie wie nikt inny. Wzruszyła

ramionami, przechyliła się przez poręcz nad schodami kuchennymi i

zawołała na psy. Z parteru odpowiedziało jej postukiwanie pazurów

po drewnianym parkiecie. Pieski wspięły się na schody,

przypominając pomykające po niebie obłoczki.

Na zewnątrz, na podjeździe, podbiegła do niej Helena.

- Charity, najdroższa, bardzo mi przykro, że tak się złożyło.

Wszyscy ogromnie się martwimy o Lucasa. Zachowywał się dosyć

dziwnie, a po wszystkim, co miało miejsce...

- Proszę się nie tłumaczyć. - Charity uścisnęła dłoń młodej

kobiety. Helena wyglądała na tak zmartwioną, że zapragnęła ją

pocieszyć. - Jestem pewna, że pani i lord Wesley znajdziecie go

całego i zdrowego.

- Wesley pojedzie konno i przeszuka farmy, a ja wybiorę się

kariolką do wsi. Mogłabym po drodze podwieźć panią do domu.

- Przez myśl nawet by mi nie przeszło, żeby panią choć na

Page 136: Manuel lisa   słodkie niebo

136

chwilę zatrzymywać. Spokojnie dojdę sama na plebanię.

Helena się zawahała.

- Czy jest pani całkiem pewna, że nie jest pani przykro?

Czułabym się fatalnie, gdybym uraziła pani uczucia.

- Ani trochę. Proszę znaleźć jego wysokość i uspokoić Dolly.

Jestem pewna, że sprawy mają się tak, jak mówiła lady Mary. Po

prostu wybrał się na spacer. - To samo planowała zrobić Charity, jak

tylko uda jej się pozbyć pełnej dobrych intencji, ale chwilowo

niedogodnej troskliwości Heleny.

Helena ucałowała ją w policzek, wróciła do Wesleya, podrzuciła

za kolorową wstążkę kapelusik od słońca i umocowała go sobie na

głowie. Kiedy oboje obejrzeli się przez ramię, Charity pomachała im z

wesołym uśmiechem. A jak tylko zniknęli na prowadzącej do

powozowni i stajni ścieżce, chwyciła w garść muślinowe spódnice.

- Idziemy, chłopaki - powiedziała do piesków - musimy znaleźć

tatusia.

I na wyczucie popędziła do lasu.

10

Na wysokim płaskim szczycie pagórka po forcie Lucas wy-

prostował się i opuścił ostrze łopaty na ziemię. Uniósł rękę i przetarł

czoło rękawem koszuli Luke'a Martina. Wciągnął w płuca wilgotny

powiew, pozostałość po wietrze, który z ledwością poruszał

rosnącymi wokoło drzewami.

Dlaczego ten zatracony wiatr nigdy tu nie duje porządnie? A

jeżeli nawet zbierze się w sobie i dmuchnie, czemu w najmniejszym

stopniu nie tchnie energią, nie niesie ze sobą słonawego posmaku

przygody, którym napełniał Lucasa każdy napływający znad Morza

Północnego powiew?

Ale czy Morze Północne rzeczywiście napełniało go poczuciem

przygody? Co mu podsuwa takie myśli? Poza burzliwym rozstaniem z

Charity, nie potrafił przypomnieć sobie żadnych szczegółów,

dotyczących wiatru i pobytu w St. Abbs.

Page 137: Manuel lisa   słodkie niebo

137

Dlaczego nie może ich sobie przypomnieć?

I dlaczego nie może zapomnieć? Ta kobieta nawiedzała go na

jawie niczym duch, o każdej godzinie, a potem na dodatek wkradała

mu się do snów. Nic mu to nie pomogło, że zobaczył ją tutaj, w

Wakefield. Rodzina z taką skwapliwością przyjęła swoją nową

przyjaciółkę, że stała się ona w Longfield niemal stałym gościem,

obecnym przy herbatce, kolacji oraz grach w wista w oranżerii. W

wytwornych strojach nieodmiennie wyglądała jak smakowity kąsek.

Ale to nie wytworne stroje powodowały, że tak go pociągała.

Wystarczyłoby mu strzelić palcami, a mógłby cieszyć się

towarzystwem tuzina dużo bardziej eleganckich kobiet. Urok Charity

nie miał nic wspólnego z fatałaszkami ani modą, ani dowcipnymi,

salonowymi pogaduszkami; nie, tę kobietę charakteryzowała

nieokiełznana żywotność, której nie zdołała przytłumić żadna ilość

szarf czy koronek. Symulowana przez nią dystynkcja była jak

parawan, zza którego wyglądały jej duch, jej zuchwałość i jej czysta

odwaga, i wspólnie droczyły się ze wszystkimi za każdym razem,

kiedy potrząsała miedzianymi lokami i łobuzersko się uśmiechała.

Oparł się łokciem na długim stylisku łopaty i przeciągnął luźnym

rąbkiem koszuli po twarzy. Poczuł, jak ziarenka piasku szorują po

spoconej skórze. Przyjrzał się kawałkowi ziemi, który do tej chwili

wyrównał, i z aprobatą pokiwał głową. Dziwne, że szczyt pagórka

mógł wydawać się taki płaski i dopiero bliższa obserwacja ujawniała

zagłębienia, garby i pęknięcia, utworzone przez wielowiekowe

działanie pogody i osiadającą ziemię.

Szkoda tylko, że nie potrafi zrozumieć tego dziwnego przymusu,

który nakazywał mu wyrównywać ziemię na odludziu. Potrząsnął

głową i wzruszył ramionami, wierząc, że w końcu coś się jakoś

wyjaśni.

Ustawił znowu łopatę, przydepnął ją i wbił głęboko, potem

stęknął, obluzował solidny kawał ziemi i odrzucił go na bok. Uwagę

skupił na narastającym między łopatkami bólu. Towarzyszące

harówce odgłosy, miarowy stukot, zgrzyt i szelest tłumiły dźwięki

napływające z otaczającego pagórek lasu. Przybłąkała mu się do

Page 138: Manuel lisa   słodkie niebo

138

głowy melodia: lekkie i łatwe nutki, które niczym ptasia piosenka

wymykały się spomiędzy jego stulonych warg. Nie przerywając pracy,

z entuzjazmem zaczął nucić. Nie mógł przypomnieć sobie tytułu

piosenki, ale miał cholerną pewność, że nie słyszał jej w żadnym an-

gielskim salonie ani na sali koncertowej.

Nagły szalony jazgot uprzedził go, że ma gości. Skiff i Schooner

wychynęły z porastających zbocze traw niczym dwa obłoczki mgły.

Tuż za nimi, chociaż nieco wolniej, Charity, sapiąc, pokonywała

ostatnie kroki podejścia. Na szczycie puściła spódnicę i przycisnęła

dłonie do boków, pochyliła się i próbowała złapać oddech. Lucas stał

jak wrośnięty w ziemię, bo jej przepyszne piersi niemal wymknęły się

zza rąbka głębokiego dekoltu.

Błysnął mu w pamięci taki obraz: przyciska wargi do karku

Charity i wyciąga ręce, by objąć te ślicznie piersi, a ona odchyla się

do tyłu i aż mruczy z czystej rozkoszy.

Wspomnienie? A może marzenie?

Łopata z łoskotem wypadła mu z dłoni. Skrzyżował ręce i robił,

co mógł, by nie wyglądać na człowieka do cna wytrąconego z

równowagi.

- Co ty tu robisz?

- Mogłabym ci zadać to samo pytanie. - Podchodząc do niego

bliżej, nie przestawała ciężko oddychać. Lucas udawał obojętność, ale

nie mógł oderwać pełnego fascynacji spojrzenia od miękko

wyokrąglających się nad stanikiem piersi. -Oczywiście to twój

majątek - dodała - więc moje pytanie należałoby uznać za

impertynencję.

Pieski puściły się susami przez wysoką trawę w kierunku Lucasa

i z radosnym poszczekiwaniem zaczęły obskakiwać mu nogi. Pochylił

się, by każdego z nich przelotnie pogłaskać, ale nie spuszczał oczu z

Charity.

Nieodmiennie zdumiewała go swoją uderzającą urodą. Miał

przed oczami całą paletę słonecznych barw lata: złocistą miedź jej

włosów, morską zieleń oczu, lekki brąz piegów na brzoskwiniowej

twarzy. Dzisiaj przedstawiała sobą idealny wizerunek wiejskiej damy.

Page 139: Manuel lisa   słodkie niebo

139

Skręcone loki utknęła pod słomkowym rondem kapelusika - co nie

znaczy, że dały się ujarzmić; dłonie jej okrywały wytworne

koronkowe rękawiczki.

Uniosła nieco wyżej kwiaciastą spódnicę i ostrożnie obeszła

hałdy skopanej ziemi.

- Skiff, Schooner, leżeć. Zostawcie jego wysokość w spokoju.

Pieski opadły na czworaki i z zadowoleniem zaczęły brudzić

włochate pyszczki w piachu.

- Możesz dać sobie spokój z tym akcentem - odezwał się Lucas

jak najsurowszym tonem. Charity opuściła spódnice. Spojrzenie

księcia ociągało się przez chwilę na ich rąbku; mimo woli z nadzieją

czekał, że zobaczy jeszcze raz te ładne kostki, choćby przelotnie.

Przełknął. - Nic tym u mnie nie zyskasz.

Wzruszyła ramionami i przez chwilę wpatrywała się w jego

rozchyloną koszulę i to, co było pod nią widać. Poczuł, że robi mu się

gorąco. Wessał powietrze do płuc z pełną świadomością, że tors mu

się przy tym naprężył. Wbrew wszystkim postanowieniom ucieszył

się, widząc, jak rozdęły się nozdrza Charity, jak na momencik oczy jej

błysnęły ogniem.

- Tak czy siak moim ustom przyda się troszkę odpoczynku -

powiedziała z dobrze znanym mu, melodyjnym akcentem. Wargi jej

się rozluźniły i znowu zrobiły się ponętnie pełne; zauważył, że przy

angielskiej wymowie mają tendencję się ściągać.

Jej ustom przyda się troszkę odpoczynku, czy tak? Natychmiast

wymyślił kilka sposobów, by im zapewnić zajęcie, a sobie -

satysfakcję. Wargi Lucasa napięły się, kiedy wyobraził sobie, jak

całuje Charity i jak rozchyla jej usta, by udostępnić ich wnętrze

palącym pieszczotom języka.

Przyglądała mu się z uśmiechem, jakby umiała czytać w

myślach. Zachmurzył się.

- Jak ty to robisz? To włączasz angielską wymowę, to ją

wyłączasz, jakby za pomocą czarów?

- Czarów? - Brwi jej uniosły się do góry. - Czy chcesz mnie

znowu oskarżyć o to, Luke, że rzuciłam na ciebie czar?

Page 140: Manuel lisa   słodkie niebo

140

A więc jednak słyszała jego oskarżenie, odchodząc po ich

ostatnim spotkaniu na tym pagórku. Niewykluczone, że w jego

słowach było jednak trochę prawdy.

Czekał na odpowiedź z nadzieją, że jego twarz absolutnie nic nie

wyraża.

- To nie żadne czary - odrzekła w końcu. - Czyżbyś zapomniał,

że przez cały rok mieszkałam z Anglikiem, który często i, jeśli

pozwolisz, że tak powiem, z przyjemnością słuchał swojego własnego

głosu?

- Przepraszam cię bar...

- Och, przestań się denerwować. To nie twoja wina.

Najwyraźniej odziedziczyłeś tę skłonność po matce. Masz również jej

śliczne ciemne oczy. Powiedziałabym też, że zdrowy rozsądek

zawdzięczasz swojej babce. Ale to bez znaczenia, bo ja również

kochałam dźwięk twojego głosu. Chyba nigdy nie słyszałeś, żebym

się skarżyła, prawda?

-Nie.

Jej brwi znowu podjechały do góry.

- Czyżby to było wspomnienie?

- Ja... nie wiem. - Znowu wyobraził sobie, jak błądzi po jej ciele

dłońmi, potem ustami. Przeczesał palcami włosy, które się

nastroszyły" od potu.

- Może powinniśmy chwilowo dać temu spokój - powiedziała

cicho Charity. Rozejrzała się. - Co ty tutaj robisz?

Lucas wyprostował się w ramionach i wziął się na odwagę, żeby

udzielić najgłupszej odpowiedzi w swoim życiu.

- Nie jestem całkiem pewien. Charity zachichotała.

- Ciężka mordęga, zwłaszcza jak nie ma dla niej jasnego

powodu. - Ocieniła oczy dłonią i rozejrzała się po płaskim szczycie

pagórka. - Jasno tu i przewiewnie, ale nie jest to najwygodniejsze

miejsce na ogródek warzywny.

- To nie ma być ogródek. -A co?

Trącił łopatę noskiem buta.

- Miałem ochotę popracować. Czy to zbrodnia?

Page 141: Manuel lisa   słodkie niebo

141

- Oczywiście, że nie. Zawsze cieszył cię porządnie prze-

pracowany dzień.

Lucas wzruszył ramionami, spokojnie podszedł do hałdy

wykopanej ziemi i oparł stopę na jej pochyłości. Zrobił to z

rozmysłem, by ich oddalić od siebie. Nauczył się już, że może podejść

do niej na pewną odległość, ale ani na krok bliżej, jeżeli nie chce

postradać zmysłów.

- Uświadomiłem sobie coś od powrotu do domu - powiedział ze

wzrokiem wbitym w Skiffa i Schoonera. Ich zawzięte węszenie

wskazywało, że trafiły na coś fascynującego. Pewnie na jakiegoś

pająka albo żuka. - Niewiele mam tu, w majątku, do roboty. Wygląda

na to, że moi dzierżawcy przez te wszystkie miesiące radzili sobie

doskonale bez księcia.

- Ale oni mieli przecież księcia, prawda? Twojego brata,

Wesleya.

- Może z nazwy. Wesleya nie chowano na dziedzica księstwa.

Szkolił się na żołnierza, nie na kogoś, kto ma zarządzać majątkiem.

Dosyć dobrze poradził sobie z prowadzeniem ksiąg, ale nie ulega

wątpliwości, że sukces, jaki odniosło Wakefield podczas mojej

nieobecności, przypisać należy jego dzierżawcom i kupcom. - Wbił

obcas w ziemię. - Powinno mnie to uszczęśliwiać, czyż nie?

Charity znowu uniosła wysoko spódnicę, tym razem nie tylko

pokazując całe kostki, ale na dodatek, choć tylko przelotnie,

przepasane podwiązkami łydki. Przez jedną irracjonalną chwilę Lucas

wyobrażał sobie, jak kładzie niecierpliwe dłonie na tych podwiązkach,

których rozkosznym obowiązkiem było utrzymywanie jedwabnych

pończoszek na miejscu. Albo nie.

Stanęła tuż przed nim, tak blisko że jej słodka woń łaskotała go

w nos i drażniła umysł.

- Sam nawet nie wiesz, Luke, jak bardzo jesteś potrzebny.

Bardziej, niż skłonny byłbyś przyznać.

Na ten wniosek przeszyło go palące poczucie winy, a obecność

adwokata tu, w Wakefield, działała tak, jakby ktoś położył mu na

sumieniu rozpalony węgielek. Wcześniej czy później proces

Page 142: Manuel lisa   słodkie niebo

142

unieważnienia się rozpocznie i zakończy to małżeństwo, które nigdy

nie powinno było zostać zawarte.

Jednym krokiem przestąpił kępę trawy, żeby oddzielić się nią od

Charity.

- Czy przyszłaś tu z jakiegoś powodu?

- Tak. Rodzina cię szuka. Martwią się. Chyba zapomniałeś

spotkać się dziś rano ze swoim bratem.

- Cholera. - Otarł strumyczek potu z czoła. - To prawda,

zapomniałem. Więc wszyscy ruszyli przeczesywać okolicę?

- Tylko Helena i Wesley.

- A przecież to ty wiedziałaś, gdzie mnie znaleźć.

Ocienione rzęsami oczy Charity pociemniały.

- Oni nie znają cię tak, jak ja. Nie, nie znają.

- Powinienem już wracać do domu - powiedział i otarł ręce o

brązowe, wełniane spodnie.

- To prawda. - Przyglądała mu się z półuśmiechem. Lucas

uświadomił sobie, że musiała mu uszyć te spodnie własnymi rękami. -

A ja powinnam wracać na plebanię. Dość mam już scen rodzinnych.

Przynajmniej na dziś.

- Odprowadzę cię kawałek.

- Nie ma potrzeby.

- Ustąp mi.

- Wasza wysokość jest dla mnie bardzo łaskawy.

- Jego wysokość chce dopilnować, żebyś już więcej nie psociła...

przynajmniej nie dziś.

Ręce Charity podskoczyły na biodra.

- O co ty mnie oskarżasz? Nie zrobiłam nic złego. Lekceważąc

wewnętrzny głos, który radził tego nie robić,

Lucas podszedł i chwycił ją mocno za ramiona.

- Udajesz, że jesteś kimś, kim nie jesteś.

- Czy tak? - Mięśnie na ramionach Charity napięły mu się pod

dłońmi, zadając kłam jej spokojnej twarzy. Mimo to nie umknęła

wzrokiem. - A może moja obecność bardziej ci wszystko utrudnia?

To pytanie kazało mu się mieć na baczności. Puścił ją.

Page 143: Manuel lisa   słodkie niebo

143

- Co mi utrudnia?

- Porzucenie mnie. I Szkocji. I życia, które kochałeś. Pamięć

Lucasa podsunęła mu ponownie stare argumenty:

po pierwsze, to nigdy nie było jego życie. Mężczyzna, za którego

wyszła, nie istnieje i nigdy nie istniał. A on, Lucas, książę Wakefield,

jest tu na swoim miejscu. Mówił to wszystko już wcześniej, daremnie.

Musi jej pokazać, musi przekonać ją, że Luke Martin odszedł na

zawsze. Musi doprowadzić do tego, że Charity zrozumie, iż życie

księcia zaplanowane jest na całe lata z góry, w zasadzie od jego

narodzin, i nie można go zmienić na czyjeś życzenie czy kaprys.

- Przyjdź dziś wieczorem na kolację - powiedział szybko, zanim

zdąży zmienić zdanie. Przy każdej z wcześniejszych wizyt Charity

okazywał jej tyle względów, ile wymagała uprzejmość, ale niewiele

więcej. Dziś wieczorem dołoży starań, by podkreślić dzielące ich

bariery. Położy nacisk na rolę, którą odgrywa jako głowa rodziny, na

spoczywającą na nim odpowiedzialność oraz zarówno na

zobowiązania, jak i ograniczenia łączące się ze statusem księcia.

Spojrzenie Charity się wyostrzyło.

- Naprawdę mnie zapraszasz?

- Moja droga, zapewniam cię, że Lucas Holbrook nigdy nie

mówi tego, czego powiedzieć nie chce.

- Podobnie jak Luke Martin. Pominął to milczeniem.

- Czy przyjdziesz? Muszę powiadomić matkę, żeby mogła

wydać dyspozycje kucharce.

- Tak - powiedziała powoli, niepewnie. - Przypuszczam, że

należy mi się od twojej rodziny posiłek za dzisiejsze nieudane

śniadanie.

- Dobrze. Przyślę po ciebie powóz o siódmej.

- Wydaje mi się, że jakoś bardzo nagle zmieniłeś zapatrywania,

Luke. Przedwczoraj nakazywałeś mi wyjechać z Wakefield.

- A ty, jak się zdaje, ten rozkaz zignorowałaś. Ponieważ tak się

rzeczy mają, może powinnaś się tu jeszcze na trochę zatrzymać,

choćby po to, by przekonać się, jak odmienne są nasze światy. Wtedy

zrozumiesz moją decyzję. - Uniósł dłoń i, zanim się zdołał

Page 144: Manuel lisa   słodkie niebo

144

powstrzymać, musnął palcami jej policzek. Charity głośno wciągnęła

powietrze, a jemu serce ścisnęło się w piersiach. - Może mi ją nawet

wybaczysz.

- A więc rękawica została rzucona - podsumowała Charity z

rozbawieniem.

- Co masz na myśli?

- Chcesz czegoś dowieść. No cóż, ja również chcę czegoś

dowieść. - Przyglądała mu się spod rzęs o złocistych koniuszkach. -

Ty sądzisz, że wiesz, czego chcesz, gdzie jest twoje miejsce. Uważasz,

że Luke Martin to duch. A ja wiem, że nie masz racji. Pytanie, kiedy

przestaniesz być upartym gamoniem i zaakceptujesz prostą prawdę?

Megiera jedna, zbliżyła się i mocno pocałowała go w usta.

Zanim zdążył zareagować czymś więcej niż spłoszony, pożądliwy jęk,

okręciła się na pięcie i pospiesznie odeszła.

- Chodźcie, chłopaki - zawołała do psów. - Sami trafimy do

domu, dziękuję ci, Luke. I lepiej zmień to wulgarne szkockie ubranie

na coś innego, zanim cię matka zobaczy. Zacznie się tylko przez

ciebie znowu denerwować.

Lucas wpatrywał się w pustą przestrzeń, wargi go paliły. Chciał

przywołać Charity z powrotem, chociażby po to, by ukoić pieczenie

ust następnymi pocałunkami. Oczywiście istniały setki powodów, dla

których nie powinien jej przywoływać, a tylko jeden, który nadawał

przywołaniu jakiś sens.

Te palące, mrowiące od pożądania wargi. I wyprężony na

baczność, intymny kompas.

Kiedy Charity uznała, że wystarczająco oddaliła się od pagórka

po forcie, zachwiała się, przystanęła i chwyciła za najbliższą niską

gałąź. Drugą ręką objęła brzuch. Zgięło ją wpół. Zimny pot wystąpił

na czoło. Do ust napłynęła gorycz.

Skiff i Schooner, zadarłszy łebki, przypatrywały jej się z

ciekawością.

Jęknęła. Dolegliwości zaczęły się zaskakująco nagle i rozwinęły

z przerażającą szybkością, dlatego musiała pospiesznie oddalić się od

Luke'a. Przez wszystkie tygodnie ciąży ani razu nie czuła się w

Page 145: Manuel lisa   słodkie niebo

145

najmniejszym stopniu niedysponowana. Ale może przyczyną złego

samopoczucia jest brak śniadania. Proszę, niech tak będzie.

Puściła gałąź i powoli osunęła się na kolana, próbując przy tym

nie wstrząsać rozdrażnionego żołądka. Przycisnęła dłonie do ust, bo

mdłości się nasilały. Skiff próbował wleźć jej na kolana, ale odsunęła

go delikatnie.

- Nie teraz, malutki.

Odetchnęła kilka razy głęboko i poczuła się odrobinę lepiej.

Wyciągnęła spod sukni rąbek halki i otarła nim czoło. Zamknęła oczy

i próbowała wyobrazić sobie, że owiewa ją chłodna, oceaniczna bryza

i zdmuchuje z niej całą niedolę.

Wszystko na nic. Przeszedł ją dreszcz, najpierw gorący, potem

lodowaty. Żołądek podszedł do gardła i tam co prawda zatrzymał się,

ale niewiele brakowało, by doszło do katastrofalnych skutków.

Charity przygarbiła się, potem skuliła i położyła głowę na kolanach.

Ciepły, mokry ozorek polizał ją po skroni, a kudłate ciałko przywarło

mocno do jej boku.

Siedziała tak przez dłuższą chwilę, nie zważając na to, że

pobrudzi ziemią suknię, zobojętniała na fakt, że ktoś ją może

zobaczyć.

A potem, z początku niemal niedostrzegalnie, nudności zaczęły

ustępować. Uniosła głowę. Wilgotny powiew musnął ożywczo jej

twarz. Rozpaczliwie złe samopoczucie sprzed kilku minut zaczęło się

poprawiać.

Może uda jej się jakoś wrócić na plebanię. Wyprostowała się i z

trudem się podniosła, łapiąc za pnącza, które oplatały pień młodego

jesionu.

Kolana się pod nią trzęsły, ale utrzymała się na nogach. Postąpiła

krok, a potem drugi. Psy spoglądały na nią tak, jakby gotowe były

rzucić się na pomoc. Dotarła wreszcie do chaty na plebanii, a tam

niemal po omacku przeszła do maleńkiej kuchenki. Matka zawsze

obstawała przy tym, że pusty żołądek wywołuje mdłości u kobiet przy

nadziei. Przemogła się i skubnęła kilka kąsków z jedzenia, które

nabyła poprzedniego wieczoru w wiosce, a potem położyła się do

Page 146: Manuel lisa   słodkie niebo

146

łóżka.

Schooner wtulił się jej w brzuch, Skiff zwinął się w cieplutki

kłębuszek tuż przy krzyżu. Charity zapadła w sen, ostatnią jej

świadomą myślą było błaganie, by się coś takiego nie powtórzyło.

W jakiś czas potem wyrwało ją z niespokojnych snów stukanie

do drzwi. Na maleńką sypialnię kładły się ukośne cienie. Ciekawe, jak

długo spała. Westki z podnieconym szczekaniem zeskoczyły z łóżka i

popędziły do drzwi.

Bardzo się zirytowała, bo stukanie i szczekanie nie ustawały.

Wypiła duży łyk wody z kubka stojącego przy łóżku, wstała i najlepiej

jak się dało wygładziła pomiętą suknię.

Mdłości, dzięki Bogu, minęły, przekonała się, że jest w stanie

wyjść z sypialni do holu. Przez półokrągłą szybkę, osadzoną na

wysokości oczu w płycinowych drzwiach, zaglądała do środka Helena

i machała ręką. Charity zwilżyła wargi, by przygotować je do

angielskiej wymowy, i odsunęła zasuwę.

- Cieszę się, że panią zastałam - odezwała się Angielka radośnie.

Za jej plecami stała dziewczyna w nakrochmalonej niebieskiej

sukience i świeżym białym fartuszku. Pokryty riuszkami czepeczek

pomagał utrzymać w ryzach buntownicze rudawe loki, dosyć nawet

podobne do włosów Charity.

Helena pochyliła się, by pogłaskać pieski, które podskakiwały u

jej stóp. Kiedy się wyprostowała, przyjrzała się Charity bacznie.

- Czy źle się pani czuje, moja droga?

Charity już unosiła rękę do żołądka, ale opanowała się w samą

porę i zdecydowała na zmodyfikowaną wersję prawdy.

- Trochę mi się wcześniej kręciło w głowie. Ale teraz już czuję

się jak ryba w wodzie.

- Wszystko pewnie dlatego, że pognaliśmy szukać Lucasa, zanim

pani coś zjadła, prawda? - Helena wyglądała na bardzo zażenowaną i

skruszoną. - A może zaszkodził pani spacer do domu? Słońce praży

dziś całkiem bezlitośnie. Powinnam była panią odwieźć.

- Proszę o tym nawet nie myśleć. Drzemka całkowicie

przywróciła mi siły. - Otworzyła drzwi szerzej, zerkając na swego

Page 147: Manuel lisa   słodkie niebo

147

drugiego gościa, dziewczynę, która w milczeniu czekała na ścieżce. -

Proszę do środka.

- Dziękuję. - Helena skinęła na dziewczynę, by poszła za nią. -

To jest Esther. Szkoli się na pokojówkę. Esther, moja droga, to jest

panna Williams.

Dziewczyna dygnęła. Skiff i Schooner obwąchiwały rąbek jej

spódnicy i przyglądały się, podnosząc okrągłe pyszczki w górę.

Chociaż Esther miała nie więcej niż czternaście, piętnaście lat,

była dziewczyną pulchną, o sporym biuście i szczelnie wypełniała

sobą uniform pokojówki. Skromny czepeczek z trudem trzymał się na

marchewkowo czerwonych pierścionkach jej włosów, a policzki i nos

zdobiła wielka ilość piegów, które wzbudziły natychmiastowe

współczucie Charity.

- Witam. Co słychać? - O moment za późno zorientowała się, że

tak serdeczny ton jest na miejscu między osobami równymi stanem,

ale raczej nie między damą i służącą. Czy Helena to zauważyła? Na

twarz Charity wypłynął gorący rumieniec wstydu, bo popełnione

oszustwo zmuszało ją, by traktowała teraz z góry to dziecko, które w

domu mogłoby być sąsiadką.

- Esther - powiedziała Helena - może zapoznasz się z tutejszą

kuchnią, a ja tymczasem porozmawiam z panną Williams.

Esther dygnęła znowu i przeszła przez krótki korytarzyk do

maleńkiej kuchenki Charity. Nie zajmie jej to długo, by zorientować

się w rozkładzie pomieszczenia i wszystkim, co się tam znajduje. Ale

pytanie, po co miałaby to robić?

Helena wzięła Charity pod rękę i pokazała głową na salonik.

- Czy możemy porozmawiać?

- Oczywiście. Bardzo proszę, niech pani wejdzie i się rozgości.

Usiadły razem na krytej brokatem sofie. Helena poklepała się po

kolanach, a ten jej gest pieski bardzo dobrze rozumiały. Wskoczyły na

wąziutki podołek panienki i zaczęły się przepychać i kręcić, a potem

ułożyły się w oczekiwaniu na pieszczoty, które - jak dobrze wiedziały

- ich nie miną.

- O Boże - wykrzyknęła Charity, spoglądając na elegancką,

Page 148: Manuel lisa   słodkie niebo

148

ciemnozieloną suknię spacerową Heleny. - One buszowały po

ogrodzie. Nie są za czyste.

- To bez znaczenia. - Helena nie przestawała piesków gładzić. -

Kochane maleństwa. Czyste czy brudne, dają tyle radości.

Charity poczuła do niej serdeczną wdzięczność za tę wypowiedź.

Podzielała pogląd Heleny, ale nigdy nie spodziewała się czegoś

takiego usłyszeć z ust szlachetnie urodzonej damy. Helena

niesłychanie często zaskakiwała Charity, bo była dokładnym

przeciwieństwem wszystkiego, czego się Szkocka po Angielkach

spodziewała.

- One naprawdę panią ubóstwiają - powiedziała ze śmiechem.

- I Lucasa również - dodała Helena. - A właśnie, to przypomina

mi, że naprawdę powinna się pani dowiedzieć, z jakimi niemądrymi

głuptasami się pani zaprzyjaźniła. Okazuje się, że Lucas po prostu

zapomniał o zaplanowanym na ten poranek spotkaniu z Wesleyem i

udał się na obchód majątku w pojedynkę.

- Jego wysokość ma szczęście, że rodzina jest tak mu oddana. -

Charity zastanawiała się, co pomyślałaby Helena, gdyby się

dowiedziała, kto księcia znalazł pierwszy.

-Jest pani kochana, że okazuje taką wyrozumiałość. - Helena

wzięła ją za rękę. - Ktoś inny na pani miejscu głęboko by się obraził.

- Nonsens. - Charity uświadomiła sobie, że nie założyła rę-

kawiczek i się wzdrygnęła, ale zdołała to zamaskować kaszlem. Czy

Helena zauważy, w jak żałosnym stanie są jej dłonie, i uświadomi

sobie, że Charity Williams nie jest żadną damą?

Och, próbowała odmoczyć odciski. Szorowała je nawet mokrym

piaskiem i kawałeczkiem morskiej gąbki, którą fale wyrzuciły na

brzeg. Ale żadne zabiegi nie zdołały usunąć śladów, że ciężko od

urodzenia pracowała, czego nigdy nie żałowała, aż do tej chwili.

Wysunęła rękę z dłoni gościa i wstała.

- Czy mogę zaproponować pani coś do picia? Może herbatę?

- Nie, dziękuję pani, najdroższa. - Helena poklepała puste

miejsce po Charity na sofie. - Niechże pani chwilkę ze mną posiedzi.

Chciałabym jeszcze o czymś z panią porozmawiać. I mam nadzieję, że

Page 149: Manuel lisa   słodkie niebo

149

pozwoli pani, by od teraz Esther przygotowywała dla pani herbatę i

zajmowała się wszystkimi pani potrzebami.

- Co też pani może mieć na myśli?

- Oddałaby pani państwu Holbrookom ogromną przysługę,

gdyby pozwoliła, by Esther tu przez jakiś czas się szkoliła.

- Nie rozumiem.

- No cóż, dopiero od niedawna jest służącą, a okazała się tak

przygnębiająco nieśmiała i niepewna, że z nerwów potrafi poplątać

każde polecenie.

Charity mimo woli zauważyła, że to Helena wydaje się

podenerwowana i niepewna, że mówi stanowczo za szybko i że

niespokojnie głaszcze pieski po grzbietach.

- Pragnęłabym podkreślić, że wcale nie jest niekompetentna -

ciągnęła panna Livingston nieco głośniej niż zwykle. Podrapała

Schoonera trochę za mocno za odgryzionym uchem, na co tak się

zirytował, że kłapnął w powietrzu zębami w pobliżu jej palców.

- Och, bardzo przepraszam. - Gesty Heleny złagodniały. -Tak

czy owak naszym zdaniem Esther powinna nabrać pewności siebie,

zanim będzie gotowa służyć we dworze, gdzie zawsze tyle się dzieje.

Odesłanie jej do pani wydaje się nam idealnym rozwiązaniem. Jeżeli

nie będzie pani oponowała. Pomoże nam pani, prawda?

Jeżeli ty mi najpierw powiesz, dlaczego kłamiesz.

Charity, chcąc ukryć wahanie, zaczęła gładzić Skiffa pod bródką.

Dlaczego właściwie Holbrookowie chcą, by miała służącą? Czy

wzbudziła w nich aż tak silne podejrzenia, że przysłali jej szpiega?

Służące notorycznie odgrywały tę rolę.

Ale Helena tak przedstawiła sprawę, że nie bardzo mogła

odmówić. Do tej pory zarówno Holbrookowie, jak Livingstonowie

okazywali Charity tylko życzliwość. Doszła po zastanowieniu do

wniosku, że w rezultacie ich licznych zaproszeń dużo częściej jada we

dworze niż tutaj, w chacie. Może wielkoduszność Holbrooków

wyrasta nie tylko z gościnności, ale ze szczerej troski o jej

pomyślność?

Nie bardzo jej taka empatia do Anglików pasowała.

Page 150: Manuel lisa   słodkie niebo

150

- Oczywiście, że Esther może się tu szkolić - powiedziała z

uśmiechem, podkreślając słowo: szkolić.

Twarz Heleny okryła się rumieńcem i Charity uświadomiła

sobie, że musi tu chodzić o jakiś przyjacielski spisek.

- Dziękuję pani. Dolly tak się ucieszy. - I, postawiwszy na

podłodze najpierw jednego psiaka, potem drugiego, wstała. - Jest

jeszcze jeden powód, że tak do pani wpadłam, a mianowicie chciałam

zapytać, czy nie miałaby pani ochoty towarzyszyć mi w przejażdżce

do wioski. Trochę zrobiło się późno, ale oczywiście lęk o Lucasa

pokrzyżował nam wszystkie plany. Widzi pani, kilka razy w tygodniu

Dolly i ja zabieramy resztki po śniadaniu do wioski i rozprowadzamy

je między co biedniejsze rodziny.

Charity wpatrywała się w pannę Livingston szeroko otwartymi

oczami, przypominając sobie ponad miarę obciążone kredensy u

Holbrooków i własną płomienną dezaprobatę na ich rozrzutność.

Słodkie nieba, okazała się zbyt pochopna w swoich sądach. I bardzo,

bardzo się pomyliła.

- Mówi pani, że postępujecie tak panie tydzień w tydzień?

Helena obracała w palcach guzik przy żakiecie.

- To tylko drobny gest, ale robimy, co możemy, by trochę im

ulżyć.

Charity jechała do Anglii z mocnym postanowieniem, że nie

polubi tej Angielki, swojej Nemezis, rywalki do serca Luke'a. Ale

Helena Livingston chyba postanowiła jej to maksymalnie utrudnić.

- Jak cudownie. - W oku Charity zakręciła się łza. Szybko

zamrugała, by się jej pozbyć. - Dziękuję, że mnie pani zapytała.

Wezmę tylko kapelusz.

11

Chociaż w rzeczywistości trwało to tylko kilka minut, Lucasowi

wydawało się, że już przez całą wieczność udaje zainteresowanie

najnowszymi tendencjami w modnej długości spódnic, jakby nie było

innego tematu do rozmowy. Czekali w salonie na kolację i Jacob

Page 151: Manuel lisa   słodkie niebo

151

właśnie podzielił się z paniami tą najwyraźniej frapującą

wiadomością, że przynajmniej w Londynie rąbki ponownie wykazują

tendencję zwyżkową, dając pretekst do ukradkowych zerknięć na za-

wile wzorzyste, jedwabne pończochy ze strzałkami. Babka

skwitowała cały pomysł prychnięciem, ale Helena z zapałem

zasypywała adwokata pytaniami.

Lucas marzył, żeby rozwiązać swój zatracony krawat, odpiąć

guziki pod samą szyją i raz przynajmniej porządnie odetchnąć. Ale

każdy książę w taki właśnie sposób spędzał większość swego czasu:

spętany ciasnym, niewygodnym strojem z powagą omawiał błahostki

w gronie rodziny i przyjaciół.

Niemalże opanował już sztukę ziewania bez otwierania ust.

Sytuacja mogłaby pewnie przedstawiać się gorzej. Musiał jednak

wbrew własnej woli przyznać, że to nie rąbki, krawaty ani inne

trywialności życia tak go irytują, tylko Charity, a raczej jej brak.

Spóźniała się. Posłał po nią powóz pełne trzydzieści minut temu.

Wpatrywał się w zebranych szklistym wzrokiem, aż nagle uwagę

jego zwrócił dobiegający z paradnego korytarza głos matki. Nastawił

uszu.

- Ależ Charity, wygląda pani dziś wieczorem urzekająco. Tak się

cieszymy, że mogła się pani do nas przyłączyć.

Najwyższy czas. Lucas wymamrota! słowa przeprosin, zupełnie

zresztą niepotrzebnie, bo nikt nie zwracał na niego uwagi, i podszedł

do drzwi.

Przekraczając próg, zamarł w bezruchu.

Charity stała z matką przy mahoniowym stole, skąpana w świetle

jarzącego się nad jej głową kandelabru. Ubrana w suknię z

bladoróżowego jedwabiu wykończoną zuchwale czarną koronką

wyglądała... zdumiewająco. Skromnie i imponująco. Elegancko i

pociągająco. Jak dama, w najbardziej arystokratycznym znaczeniu

tego słowa.

Zapomniawszy o oddychaniu patrzył, jak palce matki unoszą się

do falbaneczki wokół obnażonych ramion Charity.

- Boże drogi, to hiszpańskie koronki, moja droga?

Page 152: Manuel lisa   słodkie niebo

152

Do stu tysięcy fur beczek, diabli niech porwą koronki. To, co ta

suknia wyprawiała z jej dekoltem, powinno zostać zakazane ustawą

parlamentu. Ale bardzo się cieszył, że taka usuwa me istnieje. Dobrze

pamiętał, od chwili, kiedy ukradkiem zerkał na nią tamtego ranka w

St. Abbs, że piersi Charity potrafiłyby skłonić mężczyznę do

rezygnacji z całego księstwa, tylko... czy one zawsze były takie pełne?

Dolly cofnęła się, by podziwiać obszycie sukni w talii i przy

rąbku oraz dobrane pod kolor rękawiczki, które okrywały ręce Charity

aż do łokci.

- Wykończenie jest po prostu boskie.

- Dziękuję pani. Ale nie, nie wydaje mi się, by koronki

pochodziły z Hiszpanii.

Światło kandelabra budziło w jej włosach błyski ognia, które

pomykały przez labirynt upiętych na czubku głowy loków.

- Jest po prostu oszałamiająca, i tyle - stwierdziła Dolly. Zbyt

daleko idąca powściągliwość. Nawet Helena, której

mieniąca się, niebieska jedwabna suknia podkreślała idealnie

jasność włosów i nieskazitelność cery, zblakła w porównaniu z

Charity i wydawała się jakoś przesadnie perfekcyjna, za bardzo

oswojona. Tymczasem, chociaż ciało Charity uwięzione było w

gorsetach i halkach, i całej otoczce obowiązkowej dla szlachetnie

urodzonych, jej zadziorny duch pokpiwał z Lucasa, śmiał się z niego,

wyzywał go, by... pozbawił ją tych ozdóbek, obierając z nich

dziewczynę jak karczocha z listków.

- Musi mi pani podać nazwisko swojej krawcowej - nie

przestawała się przypochlebiać matka. - Czy pochodzi z Londynu?

- Ja... hmmm...

Wahanie Charity wymiotło pajęczyny z mózgu Lucasa. Może w

swoich eleganckich strojach od stóp do głów przypominać damę, ale

nigdy nie zdoła uporać się z problemem, jakiego nastręczyło pytanie

matki. Wątpił, czy kiedykolwiek noga jej postała w zakładzie

krawieckim, nie mówiąc już o korzystaniu z usług krawcowej.

Wyszedł za próg ze stanowczym postanowieniem, iż ją w tym

żenującym momencie ocali. Dlaczego czuł, że ma obowiązek rzucić

Page 153: Manuel lisa   słodkie niebo

153

się Charity na ratunek... trudno, policzy się później ze swoimi

buntowniczymi odruchami.

- Projektantka sukien mieszka w Berwick-on-Tweed - po-

wiedziała Charity - i przypominam sobie teraz, że wspominała mi, iż

koronka wykonana została w Anglii.

Lucas przystanął w pól kroku, płomień rycerskości zasyczał i

zgasł. No dobrze. Charity Fergusson nie była potrzebna jego

galanteria. Nie, jej język produkował kłamstwa szybciej, niż zwykły

śmiertelnik zdołałby wymówić swoje imię.

- Ach, Lucas, tu jesteś. - Matka wyciągnęła do niego rękę. - Nie

stój tam taki zagapiony, chociaż nasz gość wygląda dziś wieczorem

oszałamiająco. Bądź łaskaw zaprowadzić pannę Williams do salonu, a

ja dowiem się u pani Hale, co z kolacją.

- Krawcowa z Berwick-upon-Tweed, czy tak? - zauważył, kiedy

matka, postukując wysokimi obcasikami, oddaliła się korytarzem.

Uniósł dłoń Charity do ust, nie starając się ukryć sarkazmu. Ale

ukradkiem zerkał przy tym na jej piersi, które kołysały się leciutko

przy każdym ruchu. Bardzo mu się to zjawisko podobało.

- Dokładnie tak, wasza wysokość, z Berwick. - Charity rzuciła

głową i jeden ze starannie upiętych loczków wymknął się na swobodę.

Ręka młodej damy sama pofrunęła w górę, by nie dopuścić do rewolty

na pełną skalę wśród spinek, szpilek i wstążek, które utrzymywały jej

fryzurę w ryzach. - Może pan w to wierzyć lub nie. Znowu z góry

przyjął pan pewne założenia i wyciąga z nich pan wnioski.

Słodycz olejku lawendowego i wrzosowego uderzała Lucasowi

do głowy i groziła pomieszaniem zmysłów.

- Co pani tylko powie - szepnął - ale proszę wyjaśnić mi, skąd

zapracowana na co dzień żona farmera wzięła czas, by zamawiać

sobie suknie tak daleko, aż w Berwick-upon-Tweed?

- Nie musiałam tego robić. Suknia należy do mojej matki. -

Charity wysunęła wojowniczo bródkę do przodu. - Zdumiewa mnie

to, jak niewiele wasza wysokość wie o eleganckich toaletach. Ten krój

jest już od lat niemodny. Porobiłam w sukni zakładki i zaszewki, żeby

móc się w niej pokazać. Matka waszej wysokości po prostu

Page 154: Manuel lisa   słodkie niebo

154

okazywała mi uprzejmość.

-Och.

- No właśnie, och - Charity przedrzeźniała go z wyniosłością,

która okropnie działała Lucasowi na nerwy.

Nie trafił z suknią - i został za to skarcony - więc popsuł mu się

humor.

- Nie mów do mnie: wasza wysokość.

- Dlaczego miałabym tego nie robić?

- Bo to twoje impertynenckie uniesienie brody powoduje, że coś,

co powinno być zwrotem pełnym szacunku, zmienia się w kpinę.

- A. W takim razie obiecuję powściągać moją impertynencką

brodę, jeżeli wasza wysokość zrezygnuje z niesprawiedliwego i

niepoprawnego wnioskowania.

Hm.

Sztywno podał jej ramię.

- Może przyłączymy się do reszty towarzystwa?

- Chyba powinniśmy, bo inaczej zaczną się dziwić. - Lekko

wsunęła mu palce na przedramię.

Spod czarnej jak heban pajęczyny rękawiczki osadzony w jego

pierścieniu szafir odbił światło i zamigotał jak tajemnicza gwiazda na

nocnym niebie.

- Nie mogę uwierzyć, że to nosisz. Charity zmarszczyła brwi.

- Przecież dopiero co ci wyjaśniłam... - Podążyła wzrokiem za

spojrzeniem Lucasa i czoło jej się wypogodziło. -A, tak, ten pierścień.

Jest mój, prawda? Próbowałam ci klejnot zwrócić, ale nie chciałeś go

przyjąć.

- A jeżeli ktoś go zauważy? Czy nie zdradzi to twojego

malutkiego oszustwa?

- A czy nie zdradzi również twojego? - Błysnęła zębami w

psotnym uśmiechu. - Nie martw się, przecież został inaczej

oprawiony. Podobnie jak ja, twój pierścień nosi przebranie. A z

pewnością nie jesteś jedynym właścicielem gwiaździstego szafiru na

świecie.

Lucas rozzłościł się, że znowu wzięła nad nim górę, i nie

Page 155: Manuel lisa   słodkie niebo

155

odpowiedział. Jego wzrok opadł ponownie na cudowny dekolt

Charity, na to mroczne zagłębienie, które aż się prosiło o podjęcie

jakichś działań. Przewinęły mu się przez głowę dziesiątki sposobów,

na jakie mógłby do tych działań przystąpić, zupełnie jakby kartkował

książkę. Czy kiedykolwiek coś takiego robił?

Charity dała mu sójkę w bok, nagle i dosyć mocno.

- Auć.

- Przestań się gapić na moje piersi.

- Niczego takiego nie robiłem.

- Kłamczuch. - Usta jej drgnęły. - Wiem, że jesteś nie w sosie.

Nie sądziłeś, że się na coś takiego zdobędę, prawda, Luke?

- Ze na co się zdobędziesz?

- Doskonale wiesz. Nie tak trudno dostroić się do twojej sfery,

jak się powszechnie sądzi. Właściwie to nic takiego.

- Zobaczymy. - Wpatrywał się w jej profil w nadziei, że uda mu

się dostrzec chociaż cień niepewności, ale, diabli nadali, linia bródki i

brawura w głosie doskonale do siebie pasowały. - A co zrobiłaś na

dzisiejszy wieczór z terrorami?

- Chodzi ci o teriery.

- Powiedziałem, co chciałem powiedzieć.

- Phi. - Skrzywiła się, ale zaraz prychnęła śmiechem. -

Zostawiłam je w domu. Naburmuszyły się, okazałam jednak

stanowczość i powiedziałam, że to przyjęcie jest tylko dla ludzi.

Chyba mają kłopoty ze zrozumieniem, na czym polega różnica.

- Rozpuściłaś je.

- Ja je rozpuściłam? - Byli już niemal na progu salonu, ale

Charity wbiła Lucasowi palce w rękę i pociągnęła go w bok, żeby ich

nikt nie zobaczył. - To ty się uparłeś, żeby kupić je od tego człowieka

w Edynburgu - wyszeptała z wściekłością. - To ty karmiłeś je z ręki

owsianką, kiedy uświadomiliśmy sobie, jakie są niedożywione, a

później nie tylko pozwalałeś im gonić po farmie, ale nie

protestowałeś, kiedy wszędzie za tobą chodziły, obojętne, czy na

pastwiska, czy do tawerny w wiosce czy w niedzielę do kościoła. Ja je

rozpuściłam, też coś!

Page 156: Manuel lisa   słodkie niebo

156

- Przecież ja ich nawet nie lubię. A przynajmniej nie za bardzo.

- Luke'u Martin, kochałeś te psy. Niemal równie mocno jak

mnie. A teraz, jeśli wola, stój sobie tu z otwartymi ustami, dopóki cię

nie odetka, a ja pójdę przywitać się z resztą rodziny. - Okręciła się tak

gwałtownie, aż zafurkotały falbanki halek, i zniknęła w salonie.

Z otwartymi ustami? Prawda. Ale tylko po części był temu

winien fakt, że usłyszane rewelacje wytrąciły go z równowagi.

Wielkie nieba, za każdym razem, kiedy okazywała tę swoją zadziorną

odwagę, wszystkie nerwy w jego ciele ożywały aż po same koniuszki.

Niczego tak bardzo nie pragnął, jak zamknąć jej usta gorącymi,

mokrymi pocałunkami. Wcale by to na zaistniałą sytuację nie

pomogło. Ale, na Boga, sprawiłoby mu przyjemność.

I taka była prosta, naga prawda. Sprawiłoby mu to przyjemność.

Charity weszła do salonu z miłym poczuciem, że odniosła

niewielki sukces. Poczucie to trwało dokładnie tyle czasu, ile

potrzebowała, by przyłączyć się do zebranego w salonie towarzystwa.

Helena podeszła do niej natychmiast, ujęła ją z uśmiechem za

rękę i jak zawsze sprawiła, że Charity poczuła się członkiem rodziny.

Radość, jaką jej to dało, trwała jednak też tylko krótką chwilę. Kątem

oka zauważyła mężczyznę, na którego wcześniej mało nie wpadła,

tego, który miał na imię Jacob. Przygryzła wargę, bo niepokój zaczął

w niej rosnąć jak na drożdżach.

- Panie Dolan - powiedziała Helena - proszę zapoznać się z naszą

drogą panną Williams, naszą najnowszą sąsiadką w Wakefield.

Dolan. Jacob Dolan. Oczywiście. Luke pytał o niego, kiedy

ocknął się w tamten pamiętny ranek w St. Abbs. Wspominał o nim

później kilkakrotnie i na dodatek wysłał do niego list. Jacob Dolan to

adwokat Luke'a, człowiek, który prowadzi jego sprawy prawne.

Takie jak... unieważnienia.

Z serdecznym uśmiechem sięgnął po dłoń Charity. Wypo-

wiedział na powitanie kilka słów, które kłuły ją w uszy jak brzęczenie

osy. Chociaż tylko lekko ściskał jej palce, znieść nie mogła jego

dotyku.

- Miło... miło mi pana poznać, panie Dolan. - Czy wypo-

Page 157: Manuel lisa   słodkie niebo

157

wiedziała te słowa poprawnie? Czy pamiętała, by posłużyć się

angielskim akcentem? Nie wiedziała. Nie mogła być pewna. Krew

pulsowała jej w skroniach. Poczuła się słabo, traciła równowagę. A

kiedy Jacob Dolan uniósł dłoń Charity do ust, wyrwała mu ją. Nie

zniosłaby takiej zniewagi.

To nie jego wina. Zresztą obojętne. Mierził ją, i tyle.

- Niech mi pani powie, kochanie - pospieszyła jej na ratunek

Dolly podczas niezręcznej chwili milczenia. - Czy Esther dziś

popołudniu dobrze się spisała?

- Esther? - Charity zamrugała powiekami. Jacob Dolan wpa-

trywał się w nią zagadkowo jeszcze przez kilka sekund, a potem

odszedł, odrzucił poły fraka i usadowił się w jednym z dwóch

głębokich foteli; drugi, tuż obok, zajmowała lady Mary. Charity

poczuła, że znowu może oddychać. - O tak. Esther poradziła sobie

wspaniale. Tak bardzo pani dziękuję za...

- Nie, nie, moja droga, to ja pani dziękuję. Słodki aniołek z pani,

że przyjęła pani biedną Esther. Nawet nie zdaje sobie pani sprawy, jak

wielką przysługę nam pani oddaje. -Dolly wymieniła zdecydowanie

przebiegłe spojrzenie z Heleną, a potem z jeszcze bardziej chytrą miną

obejrzała się przez ramię na matkę. - Jestem pewna, że pod pani

kompetentną opieką dziewczyna rozkwitnie.

- Esther? - Wesley Holbrook miał zdezorientowaną minę. - Czy

jest jakiś problem z...

Spiczasty czarny pantofelek lady Mary stuknął go w piętę.

Wesley zamilkł.

Charity udawała, że niczego nie zauważa, z miłą chęcią

przystając na to drobne oszustwo. Zgodziłaby się na wszystko, byle

nie musiała nawiązywać kontaktu z Jacobem Dolanem.

- Sprawiła się świetnie, pomagając mi przygotować się na

dzisiejszy wieczór - oświadczyła. - Będzie z niej jeszcze wspaniała

osobista służąca.

- Z kogo będzie wspaniała osobista służąca? Charity nie

zauważyła, że do salonu wszedł Luke.

- Z Esther Hale - wyjaśniła. - Pana matka przysłała ją na

Page 158: Manuel lisa   słodkie niebo

158

plebanię, by mi tam pomagała. Jak rozumiem, dziewczyna jest

nieśmiała i łatwiej będzie jej się szkolić w spokojnym otoczeniu. Nic

na to jednak nie mogę poradzić, że mam wrażenie, iż nadmiernie na

tej umowie korzystam. - Odwróciła się znowu do Dolly. - Naprawdę

poczułabym ogromną ulgę, gdyby pozwoliła pani, bym to ja płaciła jej

pobory.

- Nigdy! - Oczy Dolly rozszerzyły się gwałtownie. - Nie wolno

pani nawet o czymś takim myśleć, moja droga. Przysługa to

przysługa. Jesteśmy pani niesłychanie zobowiązani.

Charity westchnęła.

- Jeżeli pani nalega.

Rozmowa przeskakiwała z tematu na temat. Charity z rzadka się

odzywała, przyglądając się twarzom obecnych. Czy mogła się aż tak

krańcowo, tak dogłębnie co do tych ludzi mylić? Czy angielski

arystokrata naprawdę może mieć coś takiego jak sumienie? Jak serce?

Jeżeli życzliwość tych Anglików nie wyczerpie się, i to szybko,

polubi ich wbrew sobie. No i co się wtedy stanie z jej planami i z nią

samą? A przecież niezależnie od tego, co zrobi Jacob Dolan, nie miała

najmniejszego zamiaru rezygnować z Luke'a. Bardzo była od tego

daleka.

Czuła na sobie ciężar bacznego spojrzenia męża. Z pewnością

próbuje zrozumieć, jakim cudem Charity jest w stanie obracać się w

towarzystwie jego rodziny i nie popełniać przy tym jednej gafy za

drugą. Biedaczysko. Uważał ją za prowincjuszkę - nie, nawet gorzej,

za wieśniaczkę. W jego arystokratycznym umyśle proste życie i

ciężka praca tożsame były z prostactwem. Całkiem zapomniał, że

ciężka praca wyniosła Fergussonów na stosunkowo uprzywilejowaną

pozycję, nie pamięta! też, jak ważną sprawą w ich domu było

wykształcenie.

Mrugnęła do Luke'a i uniosła kącik ust w uśmieszku, który tylko

on mógł zobaczyć. Zachmurzył się i odwrócił wzrok.

W tej samej chwili brat księcia odciągnął Charity na bok,

podprowadził do stojącej przy drzwiach na taras serwantki i zaczął

wyjaśniać, jak działa zabytkowy zegar wodny. W samym środku

Page 159: Manuel lisa   słodkie niebo

159

opisu tego średniowiecznego urządzenia przerwał nagle.

- Bardzo proszę, niech pani zwraca baczną uwagę na Esther,

panno Williams - powiedział półgłosem.

- O? - Zaskoczona zamrugała oczami. - Wydaje mi się, że to

bardzo porządna dziewczyna. Nie taka, która robi głupstwa.

-Nie o to mi chodzi. - Wesley musnął palcami jednego z

brązowych, zdobiących zegar gryfów. - Proszę panią o to dla jej

bezpieczeństwa. W ciągu ostatniego roku kilka dziewcząt uciekło

całkiem bez uprzedzenia z domu. Obawiam się, że ktoś mógł je

zwabić, może jakiś mężczyzna, roztaczając przed nimi widoki, które

młodym potrafią zawrócić w głowie.

- Dobre nieba, przecież to godne ubolewania.

- Zgadzam się. Proszę pamiętać, że moje podejrzenia mogą być

całkowicie bezpodstawne, nie trzeba więc, by wspominała pani o nich

Esther. W końcu nie o to mi chodzi, żeby budzić panikę i podsunąć

rodzicom w naszym okręgu myśl, iż powinni trzymać córki pod

kluczem. Ale usilnie proszę, by zwróciła pani uwagę, w jakim

towarzystwie dziewczyna się obraca.

- Z pewnością nie zaniedbam tego, milordzie. Wesleyowi

wyrwało się z ust ciche westchnienie.

- Wystarczy Holbrook, panno Williams.

Czekając na kolację, Lucas przyglądał się, jak jego adwokat

obserwuje Charity. Oczy księcia zwęziły się i raz po raz musiał

przypominać sobie, że ma się tak nie zasępiać. Była taka chwila, kiedy

ich spojrzenia się spotkały i Jacob bezgłośnie zapytał: Pana żona?

Lucas kiwnął głową na potwierdzenie, a potem pożałował tego. Do

furii doprowadzało go, że Dolan nie spuszcza oczu z Charity, patrząc

na nią tak, jakby była dziewką, a on czekał w kolejce, by jako następ-

ny zakosztować tego, co ma do zaoferowania.

Krótka rozmowa Charity z Wesleyem nawet w przybliżeniu nie

wzbudziła w nim podobnych emocji, chociaż zaciekawiło go to, że

ona i brat znaleźli jakiś wspólny temat. Ale przynajmniej Wesley nie

łypał tak na nią pożądliwie oczami.

Lucas wrócił myślami do listu, który przesłał adwokatowi,

Page 160: Manuel lisa   słodkie niebo

160

usiłując przypomnieć sobie, czy nie zasugerował gdzieś, że Charity

jest czymś mniej niż damą. Oczywiście wedle angielskich standardów

nie była żadną damą, tylko pospolitą wieśniaczką. Świadomość ta

dolewała tylko oliwy do ognia jego gniewu, a złościł się nie tyle na

Jacoba, ile na społeczeństwo, które osądzało ludzi, opierając się na

niewłaściwych przesłankach, jakby pieniądze albo tytuły mogły

stanowić namiastkę charakteru.

Z drugiej strony, czy sam przed rokiem poświęciłby choć chwilę,

by zastanawiać się nad tą różnicą? Czas spędzony w Szkocji zmienił

go i za to powinien być... powinien być wdzięczny Charity.

Wdzięczność w najmniejszym jednak nawet stopniu nie

ułatwiała mu przebywania w pobliżu jej ponętnej osoby, tu w coś

spowitej, tam udrapowanej, jeszcze gdzie indziej odsłoniętej, a

wszystko we właściwych miejscach.

Odetchnął z ulgą, kiedy Mortimer zapowiedział, że podano do

stołu. Teraz przynajmniej od wyrafinowanej kusiciel-ki, w którą się na

ten wieczór Charity zmieniła, oddzieli go solidna bariera z różanego

drewna. Sprawę pogorszyło nieco naleganie Heleny, by poprowadził

ich najdroższą Charity do stołu. Wielkoduszna, ufna Helena. Tak

pewna była miłości Lucasa, że bez żadnych skrupułów patrzyła, jak

narzeczony idzie pod rękę z piękną i najwyraźniej nie zaangażowaną

damą.

Sir Joshua poszedł się tego wieczoru wcześniej położyć. Kiedy

zasiadali, Wesley poprowadził Helenę na miejsce w pobliżu szczytu

stołu, które zwykle zajmowała, na prawo od Lucasa. Dolly z

uśmiechem pociągnęła Charity na miejsce tuż obok siebie, naprzeciw

nich. Dalej już od Lucasa nie dałoby się usiąść.

Siedzieli vis-a-vis, więc mógł ją ukradkiem obserwować. Charity

uśmiechała się, rozmawiała z Wesleyem i jego matką i, chociaż

jadalnia miała charakter chłodny i ceremonialny, wydawała się

całkiem spokojna. Ale przyłapał ją na rym, jak obrzuciła spod oka

szybkim spojrzeniem sztućce, ułożone po obu stronach talerza, i jak

czubeczkiem palca powiodła po wytrawionym na rączkach wzorze.

Czy uda jej się zręcznie ominąć towarzyszące wszystkim daniom

Page 161: Manuel lisa   słodkie niebo

161

pułapki i nie pomylić się, której łyżki użyć do zupy, a której do

puddingu?

Kiedy służba nalewała wino, w głowie Lucasa tłoczyły się

następne pytania. Czy złożona przez Charity Fergusson propozycja, że

pokryje pobory Esther, była szczera? Skąd miałaby wziąć fundusze na

taki wydatek? Nie, doszedł do wniosku, to był tylko blef, wiedziała,

że matka nie będzie jej zmuszała do pokazania kart. Ale dlaczego on

sam tego nie zrobił? Dlaczego nadal współuczestniczy! w oszustwie,

kiedy miał okazję całą farsę zakończyć i dalej żyć po swojemu?

- Lucas, bądź tak uprzejmy i wznieś toast. - Matka uniosła

kieliszek i uśmiechnęła się wyczekująco.

Palce Charity zacisnęły się na nóżce pucharu z winem. Kiedy

uniosła go ze stołu, Lucasowi mignął przed oczami nagle pewien

obraz. Charity stoi w pomieszczeniu pełnym ludzi z pięścią wysoko w

górze, jest tak przekonana o swojej racji, że podniosła glos. Kłócą się

o... o niego. O to, dlaczego Szkotka nie przestaje zadawać się z tym

Anglikiem, kiedy już wrócił do zdrowia. Dlaczego nie każe mu pójść

sobie precz? Nic tu po nim. Nie jest jednym z nich. Ale Charity

obstaje przy swoim i stanowczo broni go przed tłumem oburzonych

wieśniaków.

Jest takim samym człowiekiem jak wy, Seamusie MacAllister. I

ciężko pracuje, tak samo jak wy, Willu Całłum, i wy, Duncanie

MacMillan. Jest jednym z Bożych dzieci, jak my wszyscy, a przecież

chcielibyście potraktować go z mniejszym szacunkiem i okazać mu

mniej względów niż przydrożnemu kundlowi.

Sprawiła, że powściągnęli języki, że rozwiał się ich gniew, że się

zawstydzili.

Helena sięgnęła przez stół i poklepała Lucasa po nadgarstku.

- Lucasie, mój drogi, czy coś się stało?

- Nie... tylko się zamyśliłem. - Zamrugał oczami, by odpędzić

tamtą wizję, i ukradkiem zerknął jeszcze raz na Charity, która wbiła

wzrok w rękę Heleny, spoczywającą na jego dłoni.

Poczuł się najpodlejszym z podłych, żadnej z tych kobiet nie

śmiał spojrzeć w oczy. Drugiego tak obłudnego sukinsyna ze świecą

Page 162: Manuel lisa   słodkie niebo

162

by szukać.

- Za dobrych przyjaciół, starych i nowych - udało mu się

wykrztusić; pokusił się o ton jowialny, ale słyszał tylko obłudę. - Oby

zawsze przy nas byli, jeżeli nie w domach, to przynajmniej w sercach.

- Popieram!

- Tak, piękna myśl.

- Wypiję za to.

Jacob uniósł kieliszek i wychylił połowę jego zawartości.

- Za dobrych przyjaciół. Starych - tu popatrzył znacząco na

Charity - i nowych.

Wszyscy powrócili do przerwanej rozmowy. Służba zdejmowała

pokrywy z parujących półmisków i roznosiła je wokół stołu. Lucas

poczęstował się nadziewanym smakowicie drobiem, nałożył sobie

kilka łyżek duszonych ogórków i sporą porcję węgorza z rusztu. W

jego pełnym kłopotów życiu jedno przynajmniej nie zawiedzie go na

pewno, a mianowicie wspaniały talent kucharki.

Już miał z lubością przystąpić do konsumpcji, kiedy usłyszał, jak

po drugiej stronie stołu ktoś gwałtownie wciąga powietrze. Charity z

mocno zaciśniętymi wargami wpatrywała się w półmisek węgorzy,

który podawał jej stojący tuż obok służący. Na czoło młodej kobiety

wystąpiły połyskliwe krople potu.

Matka również to zauważyła.

- Charity, kochanie, czy coś się stało? Nie masz ochoty na to

danie?

- Och, nie. Tylko że... - Charity przycisnęła wargi drżącymi

palcami i usiłowała się uśmiechnąć. - Wygląda cudownie. Tylko że

kiedy ostatnim razem jadłam węgorze, trochę mi zaszkodziły.

Lucas doszedł do wniosku, że twarz jej wyraźnie pozieleniała.

- Nie ma się czym martwić. - Wesley dal znak służącemu, żeby

przeszedł dalej. - Nie odeślemy pani do jej pokoju za karę, jeżeli nie

zje pani węgorzy.

Utrzymujący się w powietrzu zapach dania spowodował, że oczy

Charity zrobiły się szkliste. Twarz jej się ściągnęła. Przez dobrych

kilka chwil po tym, jak służący się oddalił, starała się nie oddychać.

Page 163: Manuel lisa   słodkie niebo

163

Lucas przyglądał się młodej kobiecie z namysłem. Dobry Boże,

czyżby miała zachorować?

Jakoś przetrwała kolację, ale tylko bawiła się jedzeniem na

talerzu. Poza małymi kawałeczkami chleba niewiele trafiało do jej ust.

Wyglądało na to, że widok i zapach węgorzy z rusztu pozbawił ją

apetytu na cały wieczór.

Lucas doszedł do wniosku, że to dziwna reakcja u kogoś', kto

dorastał nad morzem.

Tylko nie znowu to samo, lamentowała w myśli Charity,

zbiegając po schodach do kuchni. Przemknęła między dwoma

pokojówkami, z których jedna z zaskoczenia prawie upuściła

porcelanowy dzbanek na herbatę. Trąciła łokciem nóż do mięsa, który

zawirował i spadł z blatu. Słodkie nieba, gdzie, u diabła, jest tutaj

zlew?

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie te okropne węgorze.

Obślizgłe i ostro pachnące, znalazły się pod samym jej nosem. Nie

żeby nie lubiła węgorzy. Lubiła je. Kiedyś. Ale teraz... fuj!

Kolosalnym wysiłkiem woli opanowywała bunt żołądka, dopóki

kolacja nie dobiegła końca.

Później wymamrotała słowa przeprosin, powiedziała, że pękł jej

paseczek przy pantofelku, że poszuka pokojówki, która mogłaby

szkodę naprawić, i wypadła z jadalni. Helena i Dolly niespokojnie

protestowały, ale Charity uparła się, że muszą pójść na taras i cieszyć

się wieczorem. Dołączy do nich za momencik.

A może i nie. Jedną rękę przycisnęła do żołądka, drugą zatkała

sobie usta. Wyminęła jeszcze kilka zaskoczonych osób ze służby i

popędziła do pompy. Szarpnęła kilka razy słabiutko za rączkę, na nic

więcej nie była w stanie się zdobyć. Chociaż się tak starała, jej

wysiłków nie nagrodziła ani jedna kropelka.

- Czy mogę czymś służyć, psze pani? - zapytał tuż za jej plecami

jakiś żeński głos.

Charity nie podniosła oczu, nie mogła.

- Wody. Proszę.

- Oczywiście.

Page 164: Manuel lisa   słodkie niebo

164

Szeroka dłoń o tęgich palcach poruszyła rączką pompy.

W kilka sekund później z kranu popłynęła chłodna, czysta woda.

Charity było już całkiem obojętne, co wypada, a co nie, i wsadziła

twarz pod kran.

- Ręcznik, proszę - wychrypiała po chwili. Z głową wtuloną w

ramiona opierała się łokciami o ociekacz. Kwadrat białego płótna

pojawił się przed jej rozdygotanymi rękami. - Dziękuję.

Otarła sobie czoło, policzki i brodę. Jeszcze chwila i mogła się

już powoli wyprostować.

- Ach, dużo lepiej się czuję, dziękuję pani.

- Coś jest panienka niezdrowa? - Z szerokiej twarzy patrzyły na

nią życzliwe oczy.

- Odrobinę. - Przyłożyła wilgotny ręcznik do czoła, za-

stanawiając się, czy mądrze postąpi, zwierzając się kucharce

Hołbrooków. To oczywiste, że kobietę lojalność obowiązuje przede

wszystkim w stosunku do chlebodawców, ale Charity doszła do

wniosku, że właściwie nie ma wyboru, musi zaryzykować. - Gdyby

pani była tak dobra, wolałabym, żeby rodzina się o tym nie

dowiedziała.

Kobieta pochyliła głowę.

- Jak panienka sobie życzy.

- Rozumie pani, nie chcę, żeby się wystraszyli.

- Słucham, proszę panienki.

- To tylko reakcja na coś, co zjadłam. Teraz już wszystko w

porządku.

- Bardzo dobrze, panienko. - Kucharka pokiwała głową i

podeszła do kredensu, na którym stały całe stosy świeżo umytych

garnków i patelni. Brała po jednym do każdej z rąk i wieszała je na

hakach nad blatem.

- A więc... - ośmieliła się zapytać Charity - nie wspomni pani o

tym?

- Będę milczeć jak grób. Uff.

- Trochę za mało dodali brandy do wiśniowego placka Z

kremem - mamrotała babka, kiedy Lucas prowadził ją na taras.

Page 165: Manuel lisa   słodkie niebo

165

Gęsiego podążała za nimi cała reszta, oprócz Charity.

- A mnie nawet smakował - powiedziała Helena. - Co pan sądzi,

panie Dolan?

- Zgadzam się, wspaniały. O lepszy nawet w Londynie byłoby

trudno, moim zdaniem.

Wesley, przechodząc przez próg, sięgnął do kieszonki kamizelki,

wyjął fajkę i postukał nią o dłoń.

- Moim zdaniem wino było trochę zwietrzałe.

- Chyba nie masz zamiaru palić, prawda? - Dolly zmarszczyła

nosek.

- Oczywiście, że mam.

- Tam. - Babka pokazała na drugi koniec tarasu.

Lucas przysłuchiwał się, jak reszta towarzystwa dyskutuje o

obiedzie i dymie tytoniowym, i przez cały czas myślał, jak bardzo

kocha tę swoją rodzinę. Zrzędliwą babkę, małomównego brata,

sentymentalną matkę i piękną, życzliwą, spokojną Helenę.

Żadne z nich zielonego pojęcia nie miało, jakim wzburzeniem

kipi jego wnętrze.

Stojąc u boku Heleny i udając, że przygląda się nocnemu niebu,

wracał ukradkiem myślami do Charity. Martwił się

o nią. Czy zachorowała?

Helena westchnęła. Ujął jej dłoń, wdzięczny, że nie domyśla się

prawdy. To naprawdę zdumiewające, że nie zauważyła, jakie więzy

łączą go z Charity.

Obowiązek. Ma powinności wobec Heleny. I kocha ją.

Oczywiście, że ją kocha. Kto by jej nie kochał? Ale z Charity...

Nie. Tak się nie da. I nie byłoby to sprawiedliwe wobec żadnej z

kobiet. Chociaż Charity z takim sukcesem wyprowadziła w pole jego

rodzinę, dzisiejszy wieczór ujawnił wyraźne oznaki napięcia -

zawodziły ją nerwy, siły i duch. Jaką więc cenę musiałaby zapłacić za

udawanie do końca życia?

Równocześnie Helena nigdy nie podniosłaby się z bólu

i upokorzenia po zerwanych zaręczynach. Była tak wyjątkowo

urodziwa i tak wdzięcznie inteligentna, że w normalnych

Page 166: Manuel lisa   słodkie niebo

166

okolicznościach nie miałaby trudności ze znalezieniem godnego siebie

męża. Ale sir Joshua, wdając się w tamten interes, utracił niemal

wszystko. Nie został jej żaden majątek, żaden posag. Jaka przyszłość

mogła czekać kobietę, która nie dość że pozbawiona była dochodów,

to jeszcze została napiętnowana, bo porzucił ją książę?

Porzucona. To chyba najgorsze określenie w stosunku do damy.

Takie ostateczne. Takie rujnujące. Zaraz po nim z całą pewnością

powinno pojawić się równie pogardliwe określenie: stara panna. W

najlepszym razie mogłaby złapać jakiegoś trzeciego albo czwartego

syna, w takim samym stopniu pozbawionego środków do życia i z

pewnością bez majątku. Albo może duchownego czy zamożnego

kupca?

Helena Livingston żoną kupca?

Sytuacja Charity była diametralnie inna. Miała oparcie w mocnej

i oddanej rodzinie, w kręgu przyjaciół i dużo mniej rygorystycznej

społeczności. Po jakimś czasie znajdzie nową miłość. Wyjdzie znowu

za mąż.

Na tę myśl zapłonęła w nim dzika chęć, by przebić pięścią

najbliższą ścianę. Zacisnął dłoń i przeniósł uwagę znowu na Helenę.

- Co za śliczny wieczór - odezwał się z poczuciem, że jak ostatni

imbecyl odwołuje się do pogody, by znaleźć jakiś temat do rozmowy.

- Proszę tylko spojrzeć na ten księżyc.

Przespacerowali się razem po tarasie, patrząc w niebo. Tego

akurat wieczoru księżyc pokazywał się stanowczo z nie najlepszej

strony. Brakowało mu jeszcze spory kawałek do pełni, wisiał na

niebie częściowo przesłoniętym chmurami. Garstka gwiazd migotała

to tu, to tam.

- Oszałamiający - przytaknęła Helena, a na jej twarzy odbiło się

pragnienie, by rzeczywiście tak było. Ale nawet pełna optymizmu

panna Livingston nie zdołała powściągnąć rozczarowania. Lekko

zmarszczyła brwi i odwróciła się znowu do Lucasa z bladym

uśmiechem, który mówił: Nic nie szkodzi.

Każdy księżyc jest promienny, kiedy całujesz pod nim tego,

kogo kochasz.

Page 167: Manuel lisa   słodkie niebo

167

Spłoszył się na te słowa. Gdzieś je wcześniej słyszał. W chwilę

później uświadomił sobie, że przemawiający w pamięci głos jest

wyraźnie po szkocku śpiewny.

Co się z nim, u wszystkich diabłów ogoniastych, dzieje? Skąd

ten nagły, gwałtowny napływ wspomnień? Jeżeli rzeczywiście były to

wspomnienia, a nie wytwory zmąconego umysłu.

Zagwizdał kilka nutek, by ukryć chwilową utratę opanowania, a

potem uświadomił sobie, że to ta sama melodia, którą gwizdał na

pagórku po forcie. Melodia, której mógł nauczyć się wyłącznie w

Szkocji. Zacisnął wargi.

- Idealny wieczór, czyż nie? - zawołała Helena do Wesleya,

który pykał z fajki w pobliżu prowadzących do ogrodu stopni.

- Powiedziałbym, że mniej więcej taki sam jak inne.

- Co za entuzjazm - wymamrotał Lucas. Podprowadził Helenę

do murku, przysiadł i poklepał miejsce obok siebie.

Zawahała się z głową uniesioną do góry.

- Och, popatrzcie! To chyba była spadająca gwiazda?

- Wątpię. Nie zobaczylibyśmy jej zza tych wszystkich chmur.

- Ale ja jestem pewna, że była. - Podniosła wysoko rękę. -

Dokładnie tam, gdzie niebo jest czyste. Mary, Dolly, proszę się do nas

przyłączyć. Popatrzymy sobie na meteoryty. Pan również, panie

Dolan.

- Dzień był dosyć długi. - Jacob ukłonił się starszym damom i

skinął głową Lucasowi i Helenie. - Jego wysokość zmusił mnie do

ciężkiej pracy, kiedy ślęczeliśmy nad księgami.

- Cóż za tyran z tego pana przełożonego - żartobliwie zbeształa

Lucasa Helena.

Jacob się uśmiechnął.

- Jeżeli więc państwo pozwolą, to powiem dobranoc.

- Dobranoc, Jacobie.

- Do zobaczenia rano, panie Dolan.

Helena ponownie przywołała Wesleya skinieniem ręki.

- Przyłączy się pan do nas?

- Ja również państwa przeproszę. - Brat Lucasa wciągnął wielki

Page 168: Manuel lisa   słodkie niebo

168

haust dymu z fajki i wypuścił kilka kółek, jedno po drugim. -

Przydałby mi się spacer przed snem.

Dolly, przyglądając się, jak jej młodszy syn znika w cieniach

kolumnady, postukiwała się z namysłem palcem po brodzie.

- Wesley robi się ostatnio coraz bardziej opryskliwy. Co mu, na

Boga, tak przeszkadza?

- Ja. - Lucas skrzyżował nogi w kostkach.

- Ty? - Prychnęła Dolly. - Jesteś jego bratem. Nie posiada się z

radości, że wróciłeś do domu.

- Obawiam się, że to nie takie proste, matko. Wesley sprzedał

patent oficerski, żeby zostać księciem, a teraz nie ma ani jednego, ani

drugiego. Nie może nic na to poradzić, że czuje do mnie urazę.

- Co za absurd - zaczęła matka, ale Helena wpadła jej w słowo.

- Okazuje pan wielką przenikliwość, Lucasie. Jestem pewna, że

można tym wytłumaczyć nastrój, w jaki Wesley ostatnio popadł.

Biedaczysko. Musi się czuć rozpaczliwie niepotrzebny.

- Czy zwierzał się pani?

- Mnie? Nie. Dlaczego miałby coś takiego zrobić? -W

rozszerzonych oczach Heleny odbijało się światło pobliskiej

pochodni. Odrobinę za dużo tej niewinności, pomyślał Lucas. Daje do

myślenia.

- Och, ba. - Babka Mary szarpnęła za końce szala. - Chłopak jest

inteligentny i z całą pewnością przydatny. Wyjdzie na swoje albo

wracając do armii, albo wdając się w jakieś inne przedsięwzięcie.

Tymczasem zachowuje się opryskliwie. Trudno. Idę się położyć.

- Pomogę mamie wejść po schodach.

Lucas z ukłuciem niepokoju przyglądał się, jak panie odchodzą.

- Czy sądzi pani, że to spisek, by zostawić nas samych? Helena

wyglądała na zdumioną.

- Niewykluczone. Ale może my również powinniśmy wejść do

domu. Robi się chłodno.

- Jest pani zimno? Proszę mi wybaczyć. - Zdjął z siebie surdut i

zarzucił go jej na ramiona. - Proszę. Teraz możemy tu jeszcze trochę

zamarudzić.

Page 169: Manuel lisa   słodkie niebo

169

Podobnie jak Helenie, tak i jemu instynkt podpowiadał, że lepiej

byłoby ten wieczór zakończyć wcześnie. Ale Lucas wyznaczył sobie

pewien cel, którego jeszcze nie osiągnął. Wiązał się on oczywiście z

Charity, tylko gdzie ona się, do wszystkich diabłów, podziewa?

Helena przygryzała wargę i miała niepewną minę.

- Czy coś się stało, moja droga?

- Oczywiście, że nie. - Zachichotała, a to wcale do niej nie było

podobne. - Tylko że... może powinnam pójść i dowiedzieć się, co z

naszym gościem. Powiedziała, że pękł jej paseczek przy pantoflu, ale

podczas kolacji źle wyglądała. A dziś po południu, kiedy podjechałam

na plebanię, zastałam ją bardzo bladą. Martwię się o nią.

Słowa Heleny zaniepokoiły również Lucasa, bo potwierdzały

jego własne obawy, że Charity może być chora.

- Ma pani całkowitą rację - powiedział. - Chodźmy jej poszukać.

- Kogo chcą państwo szukać? - Charity wyszła na taras, unosząc

pytająco brwi.

- Dzięki Bogu. - Helena zerwała się z murka. - Jak się pani czuje,

najdroższa? Czy jest pani chora?

- Ależ dlaczego miałaby pani tak myśleć? - Charity uśmiechnęła

się. Lucas zauważył, że zamiast odpowiedzieć na pytanie, sama je

zadała.

- Przecież podczas kolacji... - Głos Heleny ucichł niepewnie.

- To te węgorze. - Charity podeszła bliżej i zakryła sobie dłonią

usta. - Proszę nie mówić kucharce, ale ja ich po prostu nie znoszę i

nigdy, od dzieciństwa, nie lubiłam.

- A więc dlaczego zniknęła pani na tak długo?

- Musiałam naprawić pantofelek, głuptasku. Jakaś zręczna

służąca mi go zeszyła.

Panna Livingston nie wyglądała na przekonaną, Lucas też miał

swoje wątpliwości. Twarz Charity wciąż była nieco wymizerowana,

pod oczami pojawiły się cienie.

Helena wyciągnęła rękę i musnęła policzek przyjaciółki.

- Bardzo mnie pani uspokoiła. Proszę się koniecznie do nas

przyłączyć. Przyglądaliśmy się gwiazdom.

Page 170: Manuel lisa   słodkie niebo

170

- Ach, ten wieczór idealnie się do tego nadaje - powiedziała

półgłosem Charity, zerknąwszy przelotnie na niebo. Spojrzała w oczy

Luke'owi, który z zaskoczeniem zobaczył połyskujący w źrenicach

Charity smutek. Poczucie winy za-kłuło go prosto w serce. Wstał i

zanim się połapał, co robi, już szedł do niej z wyciągniętą, otwartą

dłonią. - Jednak -dodała w chwili, kiedy się zbliżał - zostawię to

zajęcie wam dwojgu. Jeżeli tylko zechcecie mi państwo użyczyć

powozu na podróż do domu.

- Nie musi pani się spieszyć.

- Obawiam się, że muszę. Nie powinnam zostawiać moich psów

samych na tak długo. Jeszcze się nie przyzwyczaiły do nowego

otoczenia ani do Esther. Nie da się przewidzieć, co mogą napsocić.

- Och, oczywiście. To okropne z naszej strony, Że zapo-

mnieliśmy o kochanych biedactwach. - Helena odwróciła się do

Lucasa. - Czy zechce pan kazać podprowadzić powóz?

- Nie, nie. - Charity uniosła okrytą rękawiczką dłoń. -Proszę tu

zostać i cieszyć się gwiazdami. Z łatwością mogę sama poprosić pana

Mortimera, żeby kazał przygotować powóz. Ja...

To, co chciała powiedzieć, zagłuszone zostało przez dobiegający

gdzieś z góry zgrzytliwy odgłos. Lucas zdążył tam rzucić tylko raz

okiem, na nic więcej nie starczyło mu czasu. W umyśle gwałtownie

rozdzwoniły mu się dzwonki alarmowe.

Instynkt wziął górę nad wszystkim. Ręce Lucasa same

wystrzeliły do przodu, jedna dłoń zacisnęła się na jedwabnym

rękawie, druga na koronkowej szarfie. Wykorzystując cały swój

ciężar, szarpnął się w przód i wywrócił obydwie kobiety, osłaniając je

własnym ciałem.

Coś z hukiem uderzyło w taras tuż za jego stopami. We

wszystkie strony posypały się odłamki, odbijały się od nóg i pleców

Lucasa, rozpryskiwały po kamiennej posadzce. Zadudniły mu w

uszach spłoszone krzyki i zduszone wołania.

W głębi Lucasowego serca coś się rozdygotało. Takie wy-

darzenie już kiedyś miało miejsce. A w każdym razie podobne.

Gwałtownie cofał się w czasie do... do chwili, której szczegóły

Page 171: Manuel lisa   słodkie niebo

171

rozpływały się w posępnej mgle. Jednak huk wywołał z mroku

niepamięci odczucia tak prawdziwe, niemal namacalne, że mogły

pochodzić tylko ze wspomnień. Słyszał głosy... czuł w ustach smak...

morskiej wody. Zapach płonącego drewna. Prochu.

Boże miłosierny.

Obrazy ulotniły się niemal błyskawicznie. Zamiast desek

pokładu wyczuwał pod palcami kryty łupkiem taras. Do uszu nie

dochodził ryk fal i pojękiwanie drewna, tylko ciche krzyki dwóch

przerażonych kobiet.

- Czy dobrze się panie czują? - Uniósł głowę, obejrzał się przez

ramię i przeszukał wzrokiem taras, przekonany, że zobaczy jakiegoś

czającego się w krzewach niegodziwca. Powoli ukląkł, a oczy mu się

zwęziły, kiedy rozglądał się po ogrodzie. - Nic się paniom nie stało?

- Ja... nic mi nie jest - odpowiedziała Helena, głos miała cichy i

rozdygotany.

- Co to było? - Charity usiadła, zamrugała gwałtownie i objęła

się rękami w pasie.

- Nie jestem pewien. - Lucas dźwignął się na nogi. Dokładnie w

tym miejscu, gdzie przed chwilą stał, leżał stos kamiennych

odłamków. Dalej widać było cienisty mrok, cichy i pusty, i tak

spokojny, jakby nic się nie wydarzyło. Drzewa i krzewy ledwo się

poruszały na wietrze. Nagły huk uciszył świerszcze, które teraz

podejmowały granie.

Nie wypatrzył żadnego bezpośredniego zagrożenia, przekroczył

więc stos gruzu i przeszedł na miejsce, z którego mógł spojrzeć na

piętro. Tuż nad nim znajdował się mały balkon i okna sypialni

Wesleya. Rombowe szybki okien wydawały się tak czarne jak puste

oczodoły.

Gdzieś dalej, w narożnej sypialni, zapłonęło światło i otworzyło

się okno. Wytknął przez nie głowę Jacob Dolan.

- Co to był za okropny hałas?

Zanim Lucas zdążył odpowiedzieć, na taras wypadła jego matka

z dłonią przyciśniętą do gardła i szalonym przerażeniem na twarzy.

Zatrzymała się i szeroko otwartymi oczami patrzyła na rumowisko.

Page 172: Manuel lisa   słodkie niebo

172

Książę wyciągnął ręce do Charity i Heleny i pomógł im się

podnieść.

- Dobry Boże - jęknęła Dolly, z trudem chwytając powietrze. -

Co się tu stało?

Lucas pokazał na potrzaskane fragmenty.

- Coś spadło z balkonu. Chyba kamienna sowa.

- Och, to straszne. Czy komuś coś się stało? Panie?

- Będę miała pewnie jednego siniaka albo może dwa - po-

wiedziała Helena, teraz już spokojniej. - I otarłam sobie rękę. Nic

gorszego. Charity?

- Tylko mi dech w piersiach zaparło. - Z ręką przyciśniętą do

brzucha niepewnie wciągnęła powietrze.

Oczy Heleny się zwęziły, kiedy przyglądała się przyjaciółce.

- Znowu się pani gorzej czuje, prawda?

- Och, nie, zapewniam, że całkiem dobrze. - Ręka Charity

opadła.

- Guzów na głowach nie będzie? - zapytał Lucas. - Rzuciłem was

na ziemię dość brutalnie. Przepraszam za to.

- Dzięki Bogu, że tak zrobiłeś - wykrzyknęła Dolly. - Jakim

cudem ta sowa mogła spaść? Przecież stanowi część balustrady.

- Przez dziesiątki lat stała na deszczu i wietrze i musiała się

obluzować - stwierdził Lucas. - Czuję się winien, bo nie sprawdzałem

jej stanu.

Mortimer pospiesznie wyszedł na taras.

- Wydawało mi się, że słyszę jakiś zgiełk... coś takiego! -

Przyjrzał się scenie przed sobą. - Czy nikomu nic się nie stało?

- Wszyscy zdrowi i cali, Mortimerze - zapewniła go Helena. -

Chociaż bez wątpienia nieco wstrząśnięci.

Majordomus z ulgą pokiwał głową.

Za jego plecami pojawił się Jacob, już bez krawata, surduta i

kołnierzyka, poły koszuli zwisały mu luźno na spodniach. Dyszał,

jakby drogę przez dom i w dół po schodach pokonał biegiem. Wyjrzał

Mortimerowi przez ramię.

- Co, do pioruna?

Page 173: Manuel lisa   słodkie niebo

173

- Drobny, niefortunny wypadek. - Helena ujęła dłoń Charity. -

Ale nikomu nic się nie stało.

Adwokat przepchnął się obok Mortimera. Najwyraźniej zbity z

tropu obszedł powoli stos gruzu.

- Dobre nieba, ktoś mógł tu zginąć.

- Mieliśmy szczęście - odpowiedział mu Lucas.

- Czy słyszeliście państwo coś, zanim do tego doszło? -Wzrok

Dolana przeskoczył na balkon. - A może coś widzieliście?

- Nie, nic - zapewnił Lucas. - Sowa po prostu spadła. Między

brwiami Jacoba pojawiła się głęboka zmarszczka.

Przykucnął i podniósł odłamek, wielkości dłoni, rzeźbionego

ciała ptaka. Zważył go w ręce. Obrócił kilka razy. Zmarszczka się

pogłębiła.

- Każę zaraz ten bałagan posprzątać - powiedział Mortimer i już

odwracał się, by wrócić do domu.

- Proszę zawołać pokojówkę, żeby to zrobiła. - Lucas kopnął

odłamki czubkiem buta. - Chciałbym, żeby poszedł pan ze mną na

górę. Sprawdzimy razem balustradę, na wszelki wypadek, gdyby ona

również się obluzowała.

- Pójdę z panami. - Jacob wstał, upuścił odłamek, a ten pękł,

uderzając o posadzkę.

- To niekonieczne. - Lucas klepnął go w ramię. - Mortimer i ja

poradzimy sobie.

Jacob się zawahał.

- Sprawdzę więc resztę domu.

- Wdzięczny jestem panu za troskę. - Lucas ponownie klepnął

stanowczo adwokata po ramieniu. Zacny, stary Jacob. Nigdy nie miał

skłonności do okazywania emocji, ale zawsze był lojalnym, wiernym

przyjacielem. - Nie ma powodu sądzić, że cały dom zwali nam się na

głowę. Jacob wessał policzki. Najwyraźniej był zmartwiony.

- Nie, pewnie nie. - Odwrócił się i wszedł do środka. Mortimer

już miał pójść za nim, kiedy Lucas odwołał go

z progu.

- Panna Williams miała bardzo ciężki wieczór. Proszę na-

Page 174: Manuel lisa   słodkie niebo

174

tychmiast kazać podprowadzić powóz.

- Słucham pana.

Lucas ujął Charity za rękę, a kiedy zacisnął palce, przekonał się,

że mu dygoczą. Pomyślał, jak niewiele brakowało, by im wszystkim

stała się krzywda... i zaczęło mu się zbierać na mdłości.

- Czy jest pani całkiem pewna, że nic pani nie jest? Może ktoś

powinien pojechać z panią do domu?

- Ja pojadę. - Helena nie ociągała się z propozycją. Lucas aż się

wzdrygnął i puścił dłoń Charity. Absolutnie

nie wypada, żeby ją trzymał za rękę. Helenie wydawało się to nie

przeszkadzać, ale matka przyglądała mu się z zaciekawieniem. Twarz

Lucasa zapłonęła ciemnym rumieńcem w poczuciu winy.

- Nie chcę nawet o tym słyszeć - protestowała Charity. -Nie o tej

porze.

- Mogę przynajmniej pojechać z panią powozem i odprowadzić

panią pod drzwi - nalegała Helena. - Chciałabym tylko mieć pewność,

że dobrze się pani czuje.

- A co z panią? Pani się przeraziła w tym samym stopniu. -

Wypowiadając te słowa, Charity zachwiała się, powieki jej opadły.

- O Boże! - wykrzyknęła matka Lucasa.

Lucas jednym skokiem znalazł się przy Charity, chwycił ją i

podtrzymał, przyciskając do piersi. Głowa dziewczyny opadła mu na

ramię, jej twarz miał tuż przy policzku, wonne włosy pod nosem, ale

przynajmniej tym razem jego ciało na to nie reagowało. Przeszył go

zimny dreszcz.

- Chari... Panno Williams, co pani jest? Czy pani mnie słyszy?

- Ojej, pójdę po sole trzeźwiące. - Dolly szybciutko podreptała

do domu.

Po kilku sekundach powieki Charity zatrzepotały. Jedną dłoń

uniosła do czoła, a drugą, próbując się wyprostować, zacisnęła na

ramieniu Lucasa, który poczuł taką ulgę, że nogi się pod nim ugięły.

Matka pojawiła się ponownie na tarasie z niewielkim fla-

konikiem w dłoni.

- Och, może mimo wszystko nie będą potrzebne.

Page 175: Manuel lisa   słodkie niebo

175

- Proszę mi wybaczyć - szepnęła Charity bełkotliwie, jakby

budziła się z głębokiego snu. W jej słowach wyraźnie zaznaczył się

szkocki akcent. Lucas, spłoszony, lekko nią potrząsnął. Zamrugała,

patrząc na niego, wzrok jej się wyostrzył. - Ja... nie wiem, co się ze

mną stało.

- Nie, to ja muszę prosić o wybaczenie, panno Williams -

zapewnił ją gorąco, nie dbając chwilowo o to, co powie reszta

obecnych na taką manifestację uczuć. - Obawiam się, że musiałem

pani zrobić krzywdę, kiedy tak panią pchnąłem. - Obejrzał się na

matkę. - Musimy natychmiast posłać po lekarza.

- Nie, proszę tego nie robić. - Charity delikatnie wysunęła się z

jego objęć. - Zapewniam państwa, że dobry nocny wypoczynek to

wszystko, czego mi trzeba, żebym wróciła do siebie.

Bał się jej uwierzyć. W Charity pojawiła się jakaś delikatność,

kruchość, całkowicie nie pasująca do pełnej wigoru, żywotnej

dziewczyny, którą znał w Szkocji. Czy to jego wina?

- Niewykluczone, ale nalegam, żeby zatrzymała się pani u nas na

noc. - Dolly zdecydowanie postąpiła krok do przodu. - I żadnych

dyskusji, moja droga. Każemy Mortimerowi posłać kogoś po Esther i

psy i przywieźć pani trochę rzeczy.

Charity, która już lepiej trzymała się na nogach, odsunęła się

jeszcze o kilka cali od Lucasa.

- Nie chciałabym się państwu narzucać...

- Narzucać? - Dolly skwitowała to machnięciem ręki.

Niech pani nie będzie gąską. Nigdy bym sobie nie wybaczyła,

gdyby w nocy pani zachorowała, a opiekować się panią mogła tylko ta

młodziutka dziewczyna. Nie chcemy nawet o tym słyszeć, prawda,

Lucasie?

- W żadnym wypadku - zgodził się chętnie, chociaż w skrytości

ducha dręczyły go pewne wątpliwości. Charity ma spędzić noc pod

jego dachem? Tylko o kilka kroków korytarzem od jego pokoju?

Chyba nie był to najlepszy pomysł, jeśli sądzić po tym, jak puls mu

gwałtownie przyspieszył. Ale nie zgodziłby się również na ryzyko, by

wysłać ją samą na plebanię, dopóki nie przekona się, że nic jej nie

Page 176: Manuel lisa   słodkie niebo

176

jest.

- Skiff i Schooner to straszne urwisy... - zaczęła Charity.

- Dwa rozkoszne, kochane urwisy. - Helena obdarzyła ją

najśliczniejszym, wielkodusznym, pocieszającym uśmiechem. Lucas,

dorastając, ubóstwiał ten uśmiech, chociaż teraz budził on w nim tylko

miłe wspomnienia. - Dolly, jeżeli ona nie przestanie kaprysić,

będziemy musieli ją po prostu skrępować, czyż nie?

Albo ją, albo mnie, pomyślał Lucas. Ale na głos powiedział:

- Może pani równie dobrze się poddać, panno Williams. Kiedy te

dwie niewiasty coś postanowią, koniec z dyskusją. A poza tym

wszyscy będziemy spokojniej spać, wiedząc, że jest pani pod dobrą

opieką.

Charity westchnęła.

- Skoro tak stawia pan sprawę, zostanę, dziękuję państwu. Matka

i Helena rozpromieniły się z satysfakcją. Lucas założyłby się, że tylko

on dostrzega niepokój w oczach Charity.

12

Mortimer deptał Lucasowi po piętach, kiedy ten wchodził do

prywatnych apartamentów księcia, które przez pełne osiem lat

należały do niego, ale teraz zamieszkiwane były przez jego brata.

Chociaż znał te pokoje tak dobrze jak własną twarz, prawdę mówiąc

wkroczył do nich bezprawnie. Nie uzyskali od Wesleya pozwolenia,

żeby tam wejść.

Majordomus uniósł latarnię wysoko i jak para spiskujących

złodziei przemknęli obydwaj na palcach po wspaniałym dywanie z

Aubusson. Kiedy już znaleźli się na balkonie, odetchnęli z ulgą.

Oględziny balustrady nawet w przybliżeniu nie wydawały się takim

naruszeniem prywatności, jak przejście przez czyjś apartament. Nawet

jeżeli z prawa należał się on Lucasowi.

Starszy z Holbrooków pochylił się i przyjrzał badawczo poręczy,

przesuwając palcami po szczerbatym parapecie, który przez jakieś

pięćdziesiąt lat stanowił postument dla ptaka. Drobinki zaprawy,

Page 177: Manuel lisa   słodkie niebo

177

osłabionej przez wieloletnie wiatry i deszcze, kruszyły mu się pod

palcami. Ale w nieregularnej powierzchni było coś, co wskazywało na

rozmyślne działanie, wykraczające poza naturalną erozję.

- Proszę przysunąć światło bliżej.

Latarnia zakołysała się w rękach Mortimera, rozjarzony krąg

światła zachybotał się tam i z powrotem, oświetlając ścianę domu,

czubki drzew i uszkodzoną poręcz.

- Czy coś pan odkrył?

- Nie jestem pewien. - I naprawdę tak było. Podobnie jak ta

rozchybotana latarnia, budzące się podejrzenie rzucało na jego myśli

mozaikę świateł i cieni. Przysiadł na piętach i wyjrzał między tralkami

na taras na dole.

To był pokój Wesleya. Młodszy Holbrook od powrotu Lucasa

wyraźnie nie był najszczęśliwszy. Zrobił się poirytowany, opryskliwy,

miał skłonność do popadania w ponurą zadumę, narastające

niezadowolenie położyło kres jego dawniejszym żartom, przyjaznym,

choć dosyć bezczelnym. Dlaczego? Co go tak dręczyło?

I gdzie on się podziewa? Czy ktoś widział go po tym, jak opuścił

taras?

Co do innych miał pewność. Co do wszystkich, poza Wesleyem.

- Wasza wysokość - odezwał się z łagodnym naciskiem

Mortimer, po raz drugi, jak uświadomił sobie Lucas.

Ostro poderwał głowę do góry.

- Proszę poszukać mojego brata.

- Lorda Wesleya? - Krąg światła roztańczył się znowu szaleńczo,

padły na nich zawrotnie wirujące cienie. Czy Mortimer domyślał się,

w jakim kierunku zmierzają podejrzenia Lucasa? Ale rysy

niezawodnego sługi pozostały gładkie i niewzruszone. - Natychmiast

się tym zajmę.

- Chwileczkę. - Lucas się podniósł. Jak mógł nawet pomyśleć,

by oskarżać brata o tak podły czyn? Nie wystarczy zły humor, by stać

się mordercą. A poza tym skłonność Wesleya do popadania w ponurą

zadumę może mieć całkiem inne źródło niż powrót Lucasa do domu.

Przycisnął dłoń do czoła. Dlaczego ze swoich podejrzeń

Page 178: Manuel lisa   słodkie niebo

178

wyciągnął tak pochopny wniosek? Miało to posmak paranoi,

demencji. Co za absurd, by oskarżać własnego brata o... o coś tak

niewyobrażalnego.

A jednak ktoś przyczynił się do upadku sowy. Ktoś lub coś.

- Ja porozmawiam z bratem - powiedział Mortimerowi,

potrząsając głową - a pan musi zająć się ważniejszymi sprawami.

Jutro z samego rana proszę rozpocząć dokładną inspekcję całego

domu. Proszę zaangażować do pomocy ludzi Z wioski, bo chcę, by

dokładnie obejrzano wszystkie balustrady, okna, drzwi, schody i

balkony w tym starym budynku i sprawdzono, czy nie uległy

uszkodzeniu albo się nie zużyły. Proszę skontrolować wszystkie

zamki, naoliwić wszystkie zawiasy. Taki incydent jak ten dzisiejszy

nie ma się prawa powtórzyć.

- Za nic na świecie, wasza wysokość. - Mortimer wyciągnął

wolną rękę. Unosiła się ona przez moment w powietrzu, a potem

spoczęła na ramieniu Lucasa z tą pocieszającą poufałością, którą

pamiętał z dzieciństwa. - Coś takiego już się nigdy nie zdarzy, wasza

wysokość. Nie wtedy, kiedy ja będę stał na straży.

- Spokojniej dzięki temu będę spał, Mortimerze.

Ale wcale nie spał spokojnie. Im dłużej się nad całą sprawą

zastanawiał, tym bardziej był przekonany, że ten wieczór nie był

pierwszym, kiedy dokonano zamachu na jego życie. Upadek sowy

pobudził pamięć, przypomniała mu się słona woda i ogień i... tak, to

chyba też było pewne... proch strzelniczy.

Ale kto chciał się go pozbyć i dlaczego?

Rywalizacja między braćmi istniała od zawsze. Nieustająca

konkurencja, która nigdy nie pozwoliła im się naprawdę zaprzyjaźnić.

Który swobodniej siedzi w siodle, który celniej strzela, który szybciej

biega? Kto kogo prześcignie na uniwersytecie?

I komu, tylko dlatego, że urodził się pierwszy, ojciec był tak

całkowicie, tak bezwarunkowo oddany?

A więc do tego doszło? Czy Wesley mógł pożądać tytułu księcia

w aż tak zabójczym stopniu? Na samą myśl Lucasowi zrobiło się

niedobrze i pożałował niemal, że przed kilkoma miesiącami nie

Page 179: Manuel lisa   słodkie niebo

179

zatonął razem z wrakiem statku.

Helena przyłożyła ucho do uchylonych drzwi ojcowskiej

sypialni. Miarowy, przerywany sporadycznym pochrapywaniem

oddech świadczył o głębokim i spokojnym śnie.

Służąca, która troszczyła się o ich potrzeby, czekała cierpliwie w

półmroku na podeście. Helena przyłożyła palec do ust i odsunęła się

od drzwi.

- Agatko miła, przepraszam że nie daję ci iść spać - wyszeptała -

ale muszę pobiec do głównego budynku. Zapomniałam...

zapomniałam stamtąd czegoś zabrać.

- Przypilnuję sir Joshui, jak długo trzeba, panienko.

- Aniołek z ciebie. Nie zajmie mi to długo. Przyświecając sobie

świecą, Helena trafiła na żwirowaną

ścieżkę, która wcale nie prowadziła do domu, tylko w prze-

ciwnym kierunku. Spod szerokich, zbitych z desek drzwi do stajni

przesączał się blask lampy. Serce dziewczyny uderzyło szybciej.

Zawiasy zaskrzypiały, kiedy wchodziła do środka. Popatrzyła na

rząd boksów i zauważyła ciemną głowę i parę barczystych ramion nad

przegrodą. Nie usłyszał, jak wchodziła; a przynajmniej się nie

odwrócił. Przez kilka chwil wstrzymywała oddech i przyglądała się

kompetentnym ruchom oporządzającego konia mężczyzny.

W pylistym półmroku i z tej odległości trudno było odróżnić

braci Holbrooków od siebie. Obydwaj mieli ten sam wzrost i budowę,

obydwaj - sfalowane, gęste, ciemne włosy. Nawet w swoich

manieryzmach podobni byli czasami jak dwie krople wody, chociaż

wątpiła, żeby zdawali sobie z tego sprawę. Mimo to bez wahania

rozpoznawała ich odmienność sercem, nawet kiedy nie potrafiła

zrobić tego wzrokiem.

Ociągała się przy wrotach, przyglądając się i napawając wi-

dokiem płynnej gry mięśni na ręce, która długimi, miarowymi

ruchami szczotkowała grzbiet gniadego wałacha. I nagle szczotka

zawisła w powietrzu, a Wesley zamarł w bezruchu.

- Kto tam jest? - zapytał i odwrócił się, mrużąc oczy i spo-

glądając w jej kierunku.

Page 180: Manuel lisa   słodkie niebo

180

Pospieszyła ku niemu przejściem. Spłoszony koń machnął

ogonem i tupnął kopytem.

- Przepraszam - powiedziała niemal bez tchu. - Powinnam się

była odezwać, jak weszłam.

Wesley poklepał konia po jasnej grzywie, odprężył się i smętnie

uśmiechnął.

- A ja pewnie nie powinienem być taki nerwowy. Chodź no tutaj.

- Pchnął drzwiczki do boksu. Chwycił Helenę za przegub i niemal

szorstko przyciągnął ją do piersi. - Co ciebie tu sprowadza, moja

śliczna zjawo? Mam nadzieję, że ja.

- Oczywiście, że ty. - Wtuliła się w niego, rozkoszując się tym,

jaki jest ciepły, jaki mocny. - Podejrzewałam, że cię tu zastanę. Kiedy

powiedziałeś, że chcesz się przejść wokół domu, wiedziałam, że masz

na myśli szaleńczą jazdę przez las. I to w czarną noc. Wesleyu

Holbrook, któregoś dnia dojdzie do tego, że sobie...

Przerwał połajankę pocałunkiem, początkowo gwałtownym i

wygłodniałym, a potem, w miarę jak zaspakajał natarczywe

pragnienie, łagodniejszym. Po ciele Heleny rozszedł się żar jak po

nastawionej na ogień melasie i niemal zapomniała, po co przyszła.

Cofnęła trochę bródkę i zakończyła pocałunek, chociaż dalej

stała w jego objęciach.

- A więc pojechałeś na przejażdżkę?

- Tak jest. - Poklepał konia po wciąż spienionym boku. -Właśnie

kończyłem szczotkować Cezara.

- I poszedłeś prosto do stajni? Nie wracałeś do domu po tym, jak

nas zostawiłeś?

- A cóż to za pytania? - Cofnął się o krok, odsuwając ją na

odległość ramienia. W wyrazie twarzy Heleny było coś, co musiało ją

zdradzić, bo rysy Wesleya nagle stwardniały. - Co się stało? Mów.

Czy zanosi się na jakieś kłopoty z Lucasem?

- Nie, nic takiego - zapewniła szybko.

- Pewnie złości się, że sobie wcześniej poszedłem. Spodziewał

się, jak sądzę, że będę się plątał po tarasie i przyglądał, jak się do

ciebie przymila i lepi.

Page 181: Manuel lisa   słodkie niebo

181

- Niczego takiego nie robił.

- Z pewnością czuje się ogromnie rozczarowany, że opuściłem

takie przedstawienie. - Puścił ją nagle, ręce mu opadły. -

Przedstawienie, które miało dowieść, że to on jest tu panem, i twoim, i

majątku.

- Wesley, proszę, czy ty mnie wreszcie posłuchasz?

Chciała go chwycić za rękę, by zwrócił na nią uwagę, ale on

znowu złapał ją w ramiona.

- Niedobrze mi się robi od udawania, że wszystko jest „po prostu

cudownie", jak ujęłaby to moja matka. I już potąd mam tej komedii,

że nie znaczysz dla mnie więcej niż siostra.

- Kochanie, to troszkę boli - wyszeptała, z trudem chwytając

powietrze, chociaż tak bardzo, tak bardzo lubiła, kiedy ją mocno do

siebie przyciskał. - Proszę, musimy poudawać jeszcze troszkę dłużej,

dla dobra Lucasa.

Wesley rozluźnił uścisk, ale wyraz twarzy miał nadal surowy.

- Jeżeli Lucas ma problem, niech się sam z nim upora. Koniec ze

zgodą, by się tobą zajmował. A raczej tobą poniewierał. Nie pozwolę

na to więcej. Rozumiesz mnie? Powiemy jemu i wszystkim innym

prawdę. Jeszcze dziś wieczorem.

- Wesley, nie możemy.

- No dobrze, w takim razie z samego rana.

- Nie o to mi chodzi. - Uniosła ręce i objęła dłońmi jego twarz. -

Nie chodzi tylko o Lucasa, przecież wiesz. Pomyśl o swojej matce i

babce. Byłyby zgorszone. To wstrętne z naszej strony, że w okresie

żałoby skalaliśmy pamięć Lucasa takim zachowaniem.

- W okresie żałoby? Jakiej żałoby? - Wesley wyrzucił ręce w

powietrze. - Przecież on wcale nie umarł.

- Nie wiedzieliśmy o tym. A skoro nie wiedzieliśmy, nie

mieliśmy się prawa pokochać. To było... - Szukała słów. -Haniebne.

Niehonorowe. Nie mówiąc już o tym, że w bardzo złym guście.

- Możliwe, najukochańsza, a mimo to pokochaliśmy się. -Z miną

jak najdalszą od zawstydzenia czy skruchy objął jej bródkę ciepłą

ręką. - I czas, żebyśmy przestali martwić się tym, co pomyślą inni.

Page 182: Manuel lisa   słodkie niebo

182

- Och, Wesley, jak to możliwe? U podstaw zachowań całej

naszej sfery leży martwienie się, co inni o nas pomyślą. Kim jesteśmy,

żeby zmieniać reguły gry?

- Moja droga, zanim się w tobie zakochałem, nie miałem pojęcia,

jak uroczo potrafisz być pomylona. - Postukał ją palcem po nosie. - A

teraz, kiedy już o tym wiem, moje zadurzenie po prostu nie zna

granic. Ale powiedz mi, dlaczego, wszedłszy tutaj, przesłuchiwałaś

mnie jak jakiś policjant z Bow Street?

- Właśnie. - Na jego słowa Helena spłoszyła się i wróciła

myślami do wieczornego, przerażającego incydentu. -Kiedy już

odszedłeś, na tarasie coś się wydarzyło. Coś, co mogło zakończyć się

jak najbardziej tragicznie.

- No? Nie każ mi zgadywać.

- Pamiętasz tę kamienną sowę na balustradzie balkonowej przy

twojej sypialni?

Wesley kiwnął głową.

- Otóż spadła i roztrzaskała się dokładnie w tym miejscu, gdzie

przed momentem staliśmy z Lucasem i Charity.

- Dobry Boże. - Twarz młodszego Holbrooka pobladła. Chwycił

Helenę za ręce. - Nic ci się nie stało? Kochanie, nie stała ci się jakaś

krzywda?

- Nie, Lucas nas odepchnął i sowa roztrzaskała się na posadzce

tarasu.

- Dzięki Bogu. - Ucałował mocno jej dłonie. Potem uniósł

głowę. - Te twoje pytania... podejrzewałaś, że mogę mieć z tym coś

wspólnego, prawda?

- Nie. Oczywiście, że nie. - Ręce Heleny, które trzymał w

dłoniach, zaczęły dygotać. Próbowała je odebrać, ale on tylko mocniej

zacisnął palce.

- Tak, tak myślałaś. Jak mogłaś?

- Nie podejrzewałam cię. Nie, naprawdę. Wiedziałam, że nigdy

byś czegoś takiego nie zrobił. - Czuła się paskudnie, więc spuściła

oczy. - Tylko że tak się dziwnie zachowujesz, od kiedy Lucas wrócił.

Ciągle się złościsz i całkiem nie jesteś do siebie podobny.

Page 183: Manuel lisa   słodkie niebo

183

- Przyznaję, że byłem zły. - Palce Wesleya odrobinę się

rozluźniły. - Niełatwo na powrót znaleźć się w cieniu wielkiego brata.

Ale z pewnością moja złość nie była na tyle wielka, bym miał zrobić

krzywdę jemu czy komukolwiek innemu. Dobry Boże, ta sowa mogła

kogoś zabić. Ale żebyś ty podejrzewała mnie...

- Wesley, proszę. - Znalazła w sobie dość odwagi, żeby unieść

twarz. - Jestem pewna, że to był tylko wypadek. Balustrada jest stara i

sowa musiała się po prostu obluzować. Strasznie mi przykro, że

mogłam coś innego pomyśleć. Czy potrafisz mi wybaczyć?

Przyciągnął ją bliżej.

- Cholernie dobrze wiesz, że potrafię i że wybaczam.

- I ufasz mi tak, jak ja ufam tobie, przysięgasz? Milczał przez

chwilę, tyle ile trwał pocałunek.

- Własne życie bym ci powierzył.

- Dobrze. Więc chwilowo nikomu o nas nie powiesz? Pozwolisz,

żebym ja tę partię rozegrała?

- A jak dokładnie zamierzasz to zrobić?

- Mam plan.

- O nie. - Wesley cofnął się o krok. - Kiedy ostatnim razem coś

zaplanowałaś, zrobiłaś ze mnie słomianą kukłę Guya Fawkesa*, i

niewiele brakowało, a byłbym się spalił na śmierć.

- Masz rację, ale dzieci były zachwycone. - Zbyła wspomnienie

machnięciem ręki. - To coś całkiem innego i nie będziesz musiał nic

robić. Uwzględniłam w planie naszą najdroższą Charity. Czy

zauważyłeś, jak Lucas na nią patrzy?

Wesley potrząsnął głową.

- To takie podobne do mężczyzny, żeby nic nie rozumieć. -

Wciągnęła głęboko powietrze. - Jeżeli się za bardzo nie mylę, Lucas

spogląda na nią z coraz większym przywiązaniem. Po prostu jeszcze

sobie tego nie uświadomił, bo przekonany jest, że kocha mnie, to

oczywiste.

- Jeżeli on kocha ją, a ty kochasz mnie, po co mamy dalej

udawać?

Helena jęknęła.

Page 184: Manuel lisa   słodkie niebo

184

Guy Fawkes - schwytany na gorącym uczynku uczestnik spisku katolików,

którzy chcieli wysadzić w powietrze Izbę Lordów. Na pamiątkę tego wydarzenia nocą 5

listopada pali się kukłę symbolizującą Guya 1 Fawkesa oraz urządzane są pokazy ogni

sztucznych (przyp. tłum).

Page 185: Manuel lisa   słodkie niebo

185

- To delikatne sprawy. Musimy postępować subtelnie i z

największą ostrożnością.

- Postanowiłaś zabawić się w swatkę, czy tak? Znowu stają mi

przed oczami płonące kukły, tylko że tym razem poparzyć możesz się

ty, kochanie.

- Nie musisz być taki cyniczny. Sytuacja nastraja mnie

optymistycznie i wierzę, że uda się ją rozwiązać tak, by wszyscy

zainteresowani byli szczęśliwi.

- Mam nadzieję, że się nie mylisz.

- Podobnie jak ja - szepnęła Helena.

Wielki zegar wybił północ, jego uderzenia dźwięcznym echem

odbijały się po całym domu. Charity przekręciła się na plecy i,

zdezorientowana rzeźbieniami, wpatrywała z konsternacją w sufit,

dopóki nie przypomniała sobie, że leży w Long-field Park i jest

gościem w domu swego męża.

Dłonie jej pogładziły koszulę na brzuchu, uspokajając ukryte w

środku maleństwo. Dzięki Bogu, popchnięta przez Luke'a tylko się

wystraszyła, nic gorszego. Może rano skończy się na obolałym zadku.

Matka zawsze powtarzała, że kiedy już maleństwo zagnieździ się w

łonie, trzeba czegoś więcej niż upadek, by je stamtąd wytrząść.

Mdłości również ustały. Czuła się na szczęście całkiem dobrze.

I zdecydowanie paskudnie.

Usiadła, wpatrując się w ciemności. Po drugiej stronie pokoju

firanki falowały w lekkim nocnym wietrzyku, ich szelest przerywały

cichutkie bzyknięcia i brzęczenie owadów, które pracowicie badały

czepiający się parapetu bluszcz.

U jej boku Schooner zawarczał przez sen, bez wątpienia śniąc o

udanych łowach na łasice i króliki. Spod przykrycia wychynął kudłaty

łebek Skiffa. Piesek był równie rozbudzony jak Charity, jego

smoliście czarne ślepia połyskiwały w ciemnościach.

- Wszystko w porządku - wyszeptała. - Idź z powrotem spać.

Westek uniósł pyszczek i odpowiedział jej takim spojrzeniem, jakby

wiedział, że to zapewnienie jest żałosnym kłamstwem. Och, nic nie

było w porządku. Daleko do tego. Miała taki prosty plan: przyjechać

Page 186: Manuel lisa   słodkie niebo

186

do Anglii i przypomnieć Luke'owi, jak bardzo ją kocha. Dlaczego nie

udawało się tego planu szczęśliwie zrealizować?

Wiedziała, dlaczego. Wszystko przez tych zatraconych

Holbrooków. Powinni się byli okazać godni pogardy. Zepsuci,

zarozumiali, powierzchowni. Dlaczego tacy nie byli? Dlaczego tak

trudno nimi pogardzać? Dlaczego, zamiast nimi, zaczynała pogardzać

sobą za to, że ich oszukuje?

Ukryła twarz w dłoniach. Plan, który kiedyś wydawał się

przejrzysty jak deszczówka, zmętniał teraz, zmieniając się w

beznadziejne bagno, rozpościerające się między Charity a jej

marzeniami. A kiedy się bardzo uważnie wsłuchała, słyszała, jak

sumienie szepcze, że może, chociaż tylko może, miejsce Luke'a jest

tu, wśród ludzi, którzy nie tylko go kochają, ale mają z nim bardzo

wiele wspólnego, tak wiele, że ona na coś takiego nawet nadziei mieć

nie może.

Skiff trącił ją w przedramię, jego ciepły nos zostawił wilgotną

plamkę na skórze. Pogładziła pieska pod bródką, serce zaczynała jej

wypełniać rozpacz.

- Czy przypuszczasz, malutki, że Luke może mieć rację? Że

człowiek, którego kocham, nigdy nie istniał? Czy coś tak potwornego

może być prawdą?

Uszy Skiffa drgnęły w geście zaprzeczenia, najlepszym, na jaki

pies może się zdobyć. Charity zacisnęła ręce na brzuchu.

- Słodkie nieba, masz rację. Ta mała iskierka życia nie bardziej

jest urojeniem niż mężczyzna, który ją pomógł rozpalić.

Wstała, zapaliła lampę przy łóżku i podeszła do lustra toaletki.

Zgodnie z oceną akuszerki, kończył się właśnie trzeci miesiąc. Już

czuła, że piersi zrobiły jej się pełniejsze, cięższe, chociaż

przypuszczała, że nikt prócz niej tej różnicy nie zauważył. Z drugiej

jednak strony Luke przez cały wieczór popatrywał na nią ukradkiem,

co doprowadziło Charity do wniosku, że nie tylko różnicę zauważył,

ale że mu się ona podoba.

Skiff stanął na skraju łóżka, przechylił łebek na bok i, machając

ogonem, przyglądał się, jak jego pani patrzy na siebie w lustrze.

Page 187: Manuel lisa   słodkie niebo

187

Charity przygładziła koszulę na piersiach. Brzuch był płaski albo

prawie płaski. Ale biodra się zaokrągliły, talia się poszerzyła. Jeszcze

trochę, a zobaczy u siebie tę dziwną, ciemną linię, która dzieli brzuch

ciężarnej na pół. Kuzynka Emilia pokazywała jej to, kiedy była

brzemienna.

Nie, dziecko z pewnością nie jest urojeniem. To synek albo

córeczka, poczęte w miłości i oddaniu małżeńskim. Jakie znaczenie

ma fakt, że Luke nie pamięta ani jednego, ani drugiego? Albo że

wiadomość zaszokowałaby jego rodzinę, a plotkarskie języki w Anglii

zaczęłyby obracać się jak naoliwione?

Oczywiście żadnego, przynajmniej dla dziecka, które pojawi się

na tym świecie, oczekując miłości i matki, i ojca, i w pełni na nią

zasługując. Żadne tłumaczenia nie wynagrodzą mu straty jednego z

rodziców.

Chwyciła leżący w nogach łóżka szlafrok i natychmiast

uświadomiła sobie popełniony błąd. Nie tylko uprzedziła Skiffa, że

wybiera się na zewnątrz, ale na dodatek obudziła jeszcze Schoonera.

W jednej chwili obydwa westki zeskoczyły na podłogę i zaczęły

drapać w drzwi sypialni. Tak się paliły, by wyjść, że ogony im aż

wirowały.

Sztywno i zdecydowanie pokazała na łóżko.

- Zostajecie w domu. Leżeć. Spać.

Pomachały ogonami jeszcze mocniej, aż im się całe ciałka

zatrzęsły.

- Powiedziałam: leżeć.

Westki potraktowały rozkaz z wesołym lekceważeniem i nadal

przyciskały guziczkowate nosy do szpary między drzwiami a podłogą.

Ich przednie łapy pracowały tak, jakby chciały sobie tunel wykopać

pod progiem.

- Dobrze już, dobrze. Tylko bądźcie cicho.

Dzięki Bogu, za drzwiami podłoga wyłożona była chodnikiem,

który tłumił odgłosy dreptania. Na końcu korytarza psy skręciły do

szerokiej galerii, z której widać w dole było paradny hol. Zegar na

parterze tykał, niczym echo powtarzając gwałtowne uderzenia serca

Page 188: Manuel lisa   słodkie niebo

188

Charity. Wiszące na ścianie oprawne w złocone ramy portrety,

przedstawiające całe pokolenia Holbrooków, patrzyły z chmurną

dezaprobatą, kiedy przemykała obok nich.

Starając się usilnie ignorować ich oskarżycielskie spojrzenia,

liczyła pokoje, aż doszła do tego naprzeciw paradnych schodów,

który, jak wiedziała, należał do Luke'a. Kilka dni temu w ogrodzie

różanym Helena pokazała jej, gdzie są apartamenty pana domu.

Właśnie stamtąd spadła sowa.

Wokół wykwintnych podwójnych drzwi nie zarysowywała się

najcieńsza nawet kreseczka światła. Zastukała lekko. Czekała.

Uciszyła psy, które węszyły i prychały tak głośno, że chyba cały dom

mogły pobudzić.

Luke się nie pokazał. Odetchnęła głęboko i nacisnęła klamkę.

Drzwi nie były zamknięte na klucz. Zawahała się, wbijając wzrok w

Skiffa i Schoonera.

- Czy się ośmielę?

Skiff szczeknął, by dodać jej otuchy. Palec Charity sam

podskoczył do warg.

- Cśś! O, słodkie nieba. - Szybko cofnęła się od drzwi, żeby nie

zobaczyła jej Dolly, gdyby przypadkiem wyszła ze swego pokoju, by

sprawdzić, co to za zamieszanie. Jakim cudem zdołałaby

wytłumaczyć, co robi, stojąc w środku nocy z dłonią na klamce od

pokoju Luke'a?

U szczytu schodów wpadł jej do głowy nowy pomysł, który

wymagał wyjścia na zewnątrz w rozświetloną księżycem

noc.

Po kilku minutach stała już na ścieżce ogrodowej. Pochyliła się i

zebrała garstkę kamyków. Potem wspięła się po schodach na taras i

stanęła pod oknami Luke'a, dokładnie w miejscu zasypanym

odłamkami roztrzaskanej wcześniej sowy. Wybrała kamyk i rzuciła go

wysoko.

Brzęknął o okno. Zaciekawione odgłosem Skiff i Schooner

przechyliły na bok łebki, jakby one również spodziewały się jakiejś

reakcji. Charity czekała. Za ciemnymi szybami nic się nie poruszało.

Page 189: Manuel lisa   słodkie niebo

189

Rzuciła jeszcze jeden kamyk, potem jeszcze jeden. Obudź że się,

Luke. Obudź się.

- Czy zechciałabyś mi powiedzieć, dlaczego rzucasz kamieniami

w okno mojego brata?

Charity zdusiła krzyk i gwałtownie się odwróciła. Kamyki

gradem posypały się na taras i zagrzechotały wokół jej bosych stóp.

Psy wspinały się Luke'owi na nogi, pragnąc zwrócić na siebie

uwagę, ale on ignorował je. Przyglądał się Charity, z rozbawieniem

unosząc w górę jedną brew.

- Okna twojego brata? - Nie potrafiła wymyślić nic innego. -

Myślałam, że to twoje.

- Od ponad roku już nie. Ale gdybym się domyślił, że "masz

ochotę porozbijać mi szyby, z pewnością pokazałbym

ci, które okna są moje.

Roześmiała się, chociaż czuła się głupio.

- Lepiej wyglądasz. - Dłonie Luke'a wychynęły z ciemności,

pojawiły się po obu stronach jej twarzy i objęły tak czule, jak się to

już od bardzo dawna nie zdarzyło. Ciało Charity zareagowało niczym

kwiat, rozkwitając wilgotnym i gorącym pożądaniem.

- Czuję się dobrze, dziękuję ci. - Ale nie czuła się dobrze,

bynajmniej. Pieszczota Luke'a spowodowała, że łakomie zapragnęła

ich więcej, równocześnie delektowała się jednak tą odrobiną, którą jej

ofiarował, niemal nie śmiejąc oddychać.

- Cieszę się. Martwiliśmy się o ciebie.

My, chciała mu rzucić wyzwanie, a nie ty? Dłonie Luke'a

opadły. Po chwili jedna wróciła do twarzy Charity, wsunęła się pod jej

brodę i uniosła głowę do góry. Stał blisko, tak blisko. Gdyby go

objęła, czy oddałby uścisk, czy chwyciłby ją w krzepkie ramiona,

których moc powodowała, że oddychanie stawało się zajęciem

trudnym, ale rozkosznym, porywającym?

Przyglądał jej się bacznie, oczy pociemniały mu z zatroskania.

Arystokratyczny, męski zapach krochmalu i płynu do włosów

podkreślał tylko woń głębszą, realną i do szaleństwa erotyczną, która

należała^ tylko do Luke'a Martina. Ta woń nakłaniała Charity, by

Page 190: Manuel lisa   słodkie niebo

190

oplatać męża rękami i nogami pociągnąć ze sobą na ziemię.

Natarczywie przynaglała, by przycisnąć mu usta do warg i oddychać

nim, wchłaniać go, zrezygnować z własnej indywidualności po to, by

stać się cząstką męża.

- Zrobiłaś się jakaś inna niż w Szkocji. - Pochylił się nad Charity,

a ona zebrała się w sobie, czekając... modląc się o to, by jej dotknął,

co się nie stało. - Coś jest... inaczej.

W umyśle młodej kobiety ogłuszająco zadźwięczał sygnał

ostrzegawczy. Cofnęła się o krok. Psy wzdrygnęły się, jeden parsknął,

drugi zajazgotał.

Charity wciągnęła brzuch.

- Jestem taka sama jak zawsze.

Przyjrzał jej się zwężonymi oczami, w których malowało się

równocześnie powątpiewanie i rozbawienie.

- Nie przestaje fascynować mnie powód, dla którego rzucałaś

kamieniami w okna, które uznałaś za moje. - Zerknął na nią spod oka.

- I do tego tak uroczo ubrana, mógłbym dodać.

- Ja... ja chciałam... - Otuliła się szczelniej szlafrokiem i urwała.

Czego chciała? Powiedzieć mu o dziecku? Dlaczego więc przed

chwilą próbowała ukryć dowody? Odpowiedź znała: niczego by to

między nimi nie zmieniło. Nawet gdyby Luke z radością przywitał

ideę ojcostwa, wciąż byłby tym samym arystokratą, którego plany na

przyszłość jej osoby nie obejmowały. A tego, powiedzmy otwarcie,

nie zniosłoby ani serce Charity, ani jej szkocka duma.

- Chciałam z tobą porozmawiać - ciągnęła nieprzekonująco. - Na

osobności. Nie musząc udawać, że jestem Charity Williams.

- Sama się w tej sytuacji postawiłaś.

- Wiem - przyznała szeptem. - Ale czy ty pamiętasz tę noc,

kiedy spacerowaliśmy razem po farmie i kiedy pokazałam ci

wszystko, co osiągnęliśmy przez ostatni rok?

Skinięciu głową towarzyszyło lekkie ściągnięcie brwi.

- Nie błagałam ani nie próbowałam pochlebstwami skłonić cię,

abyś został, prawda?

Potrząsnął niechętnie głową.

Page 191: Manuel lisa   słodkie niebo

191

- Myślałam tylko... - I tu zawiodła ją odwaga. Co właściwie

myślała, że wybiegła na zewnątrz tak jak uciekinier z domu wariatów,

w samej nocnej koszuli, wciąż mając patetyczną nadzieję, że w

wytwornym i wyrafinowanym nieznajomym, który stał obok niej,

znajdzie swojego Luke'a Martina?

- Wszystko jedno. To bez znaczenia. - Z pochyloną głową

odwróciła się, zamierzając wrócić do domu.

Lucas zastąpił jej drogę.

- Naprawdę?

Podniosła wzrok na jego przystojne rysy, które wyostrzyły się w

świetle księżyca. Twarde płaszczyzny i głębokie cienie otaczały oczy,

wzrok płonął straszliwym pożądaniem. Wiedzą. Zrozumieniem. Dech

jej zaparło.

- Luke. - To imię wypłynęło z najgłębszego zakątka jej duszy.

Luke'owi wyrwał się z gardła ni to jęk, ni to krzyk. Szarpnął się do

przodu i otoczył ją ramionami. Zanim przywarł ustami do warg

Charity, zdążyła się jeszcze tylko zastanowić, czy pożąda jej z własnej

woli, czy też wbrew sobie. Potem ich języki się spotkały i przestała

myśleć.

Od tak dawna niezaspokojone pożądanie trawiło jej wnętrze jak

gorączka. Dama, którą tygodniami udawała, ulotniła się, i oto Charity

stała osłabła i rozdygotana w ramionach Luke^. Wyczuł to i przeszedł

go głęboki dreszcz, a pod nią się nogi ugięły. Na przytulonych do jej

warg ustach drgały na wpół wypowiedziane słowa i jęki, odpowiadała

na nie głośnym oddechem, który natychmiast wsysał. Jak młodzi ko-

chankowie pieścili się na oślep, nieudolnie i namiętnie pragnąc

przeniknąć przez warstwy ubrań. Oszołomieni, rozdygotani, potykali

się, czepiali się siebie i ani na chwilę nie przerywali łączącego ich

pocałunku.

Spodnie Luke'a napięły się, jego męskość niczym rozżarzony

węgiel paliła Charity w brzuch. Wspięła się na palce, objęła ją udami i

mocno je zacisnęła.

Nie dość, jeszcze, jeszcze. Chciała więcej. Chciała poczuć go w

sobie.

Page 192: Manuel lisa   słodkie niebo

192

Jakby czytając w jej myślach, chwycił za szlafrok i podciągnął

materiał do góry. Chłodny wiatr owiał łono Charity. Razem z wiatrem

dotknęła łona dłoń Luke'a.

O, tak.

- Ogród różany - wyszeptał ochryple, bez tchu. - Nikt nas nie

zobaczy.

Tak.

Znowu przywarł do jej warg, kontynuując niekończący się

pocałunek. Mogła się tylko czepiać jego ramion, kiedy na oślep

kierowali się w stronę schodków do ogrodu. Rozchichotała mu się

prosto w usta, przekonana, że zaraz spadną - pewnie się potkną o psy.

Odpowiedział najbardziej mrocznym, grzesznym śmiechem Luke'a

Martina, niskim i gardłowym.

Nagle westki się rozszczekały. Zaskoczyło ich to tak, że się

zatrzymali.

- Cholerny świat. - Lucas wyrwał palce spod szlafroka Charity,

uniósł ręce i ściągnął sobie z karku jej splecione dłonie. Oczy miał

rozszerzone, płonęły przerażeniem. - Patrz.

- Helena - syknęła Charity i niemal zrobiło jej się słabo.

- Czy mogła nas widzieć? - Głos miał napięty, rozdygotany.

Odsunął się od niej energicznie o krok. - Popraw sobie szlafrok.

Przygładź włosy.

Nierządnica. Nie powiedział tego na głos, nie musiał. Słyszała to

określenie w lakonicznie rzucanych rozkazach, widziała je w

krańcowej grozie, malującej się na jego twarzy.

A może tylko kazało jej się tego słowa domyślać własne

poczucie winy, które wzmagał jeszcze nocny wietrzyk, wirujący

wokół nagich kostek u nóg i muskający gorące ślady pocałunków

Luke'a na napuchniętych wargach.

- Popraw sobie z przodu koszulę - powiedziała rozdygotana i

nieszczęśliwa.

O kilka jardów od wiodących na taras stopni Helena zwolniła.

Charity wstrzymała oddech. Może Angielka nie zauważyła ich i na

rozwidleniu ścieżki skręci w stronę gościnnego domu.

Page 193: Manuel lisa   słodkie niebo

193

Nic z tego. Helena przystanęła, zobaczyła Charity i Luke^ i już

wolniejszym krokiem ruszyła w ich stronę. Czekali ramię w ramię jak

stojący przed sędzią przestępcy. Panna Livingston, lekko unosząc

spódnicę, wchodziła ostrożnie po schodkach. Kiedy dotarła na taras,

Charity zobaczyła, że na jej ślicznej twarzy maluje się konsternacja.

- Powiedz jej, co tylko chcesz - wyszeptała kącikiem ust, gdy

Helena pochyliła się, by przywitać się ze Skiffem i Schoonerem. -

Zrzuć winę na mnie. Nie zaprzeczę ci.

Czy rzeczywiście ją winił? Otworzył usta i zamknął je znowu.

Helena podeszła bliżej. Charity zebrała siły, by znieść to najgorsze.

- Dobry wieczór. Wyszliście odetchnąć trochę świeżym

powietrzem? - Panna Livingston zacisnęła dłonie. Lekki uśmiech

rozkwitł na jej twarzy, zwiądł, potem się znowu pojawił. - No właśnie,

ja również. Całkiem samiutka. Jakoś byłam tej nocy niespokojna.

Pewnie przez to wcześniejsze przerażenie. Za bardzo się czułam

roztrzęsiona, żeby spać. Czy pani samopoczucie się poprawiło,

Charity?

- Znacznie. - Słowo to zazgrzytało jak zardzewiałe zawiasy.

Charity odchrząknęła. - Dziękuję pani.

- Cieszę się, że Lucas towarzyszy pani w spacerze. - Obdarzyła

go pełnym aprobaty uśmiechem. - Nie chcielibyśmy, by nasza droga

Charity błąkała się sama w ciemnościach, prawda?

- Tak, zauważyłem ją, chodząc po korytarzach, i zapro-

ponowałem...

Helena ziewnęła i przycisnęła dłoń do ust.

- Boże. Chyba mimo wszystko jestem zmęczona. Pójdę się

jednak położyć. Do zobaczenia rano.

- Tak, dobranoc.

- Proszę dobrze spać.

- Tylko uważajcie państwo, żebyście za długo nie zostawali na

dworze - zawołała Helena przez ramię, schodząc ze schodków. - Nie

wolno nam dopuścić, by nasza droga Charity się zaziębiła.

Patrzyli w ślad za nią jeszcze przez dłuższą chwilę po tym, jak

zniknęła między drzewami. Charity pierwsza odetchnęła.

Page 194: Manuel lisa   słodkie niebo

194

- Słodkie nieba. Czy Helena naprawdę niczego nie podej-

rzewała?

- W życiu nie spotkałem nikogo tak ufnego jak ona. - Luke

zwiesił głowę.

- Po prostu niemożliwe, by była aż taka dobra.

- Za dobra dla takich jak ty i ja. Temu nie mogła zaprzeczyć.

- Gdybym choć raz zobaczyła, jak wpada we wściekłość.

- To się nigdy nie zdarza.

- Przypuszczam, że nie.

- Chciałbym myśleć, że odzyskalibyśmy zdrowe zmysły, nawet

gdyby się nie pojawiła. Ja... przepraszam, że... - Prze-garnął palcami

włosy. - Tak cholernie mi przykro, że straciłem opanowanie.

Charity za nic nie chciała sprawiać Helenie przykrości, ale serce

jej krwawiło na widok wyrzutów sumienia, odbijających się w oczach

Luke'a.

- Chciałaś o czymś ze mną porozmawiać. - Zachmurzony

wpatrywał się w ziemię u swoich stóp.

Zapragnęła, by popatrzył na nią. Wyciągnął do niej ręce.

Pocałował ją znowu.

Słodkie nieba, czyżby naprawdę była nierządnicą?

- Nie. Przepraszam, że zawracałam ci głowę. - Tak mocno

ściskała fałdy szlafroka, że zbielały jej kostki u rąk. -Obiecuję, że

więcej nie będę rzucała kamieniami. Ani w twoje okna, ani w niczyje.

Kiedy odwracała się w stronę domu, uderzyło ją znaczenie

wypowiedzianych przed chwilą słów. Jadąc do Anglii, ubzdurała

sobie różne rzeczy. Z góry osądziła rodzinę Luke^ i założyła, że im

czegoś nie dostaje. Pogardzała Heleną Livingston za to, że jest piękna,

mądra i nie ma piegów.

Jak na ironię losu, jeżeli Luke wybierze Helenę, nie pokieruje się

żadnym z tych powodów. Nie, każdy mężczyzna oddałby Helenie

Livingston duszę po prostu dlatego, że była lepszym człowiekiem:

życzliwszym, bardziej myślącym, nieskończenie bardziej uczciwym.

Piegi nie miały tu nic do rzeczy.

Do tego Charity popełniła jeden kolosalny błąd. Wzięła

Page 195: Manuel lisa   słodkie niebo

195

pożądanie Luke'a za coś innego. Za coś, czego najwyraźniej nie

odczuwał.

- Charity, proszę zaczekać.

Zatrzymała się, wbrew logice żywiąc nadzieję na cud, gotowa

pójść na każdy kompromis, byle tylko mogli połączyć się ze sobą jak

mąż i żona. Kulturalny głos Lucasa trafiał prosto do tej części Charity,

która zawsze będzie należała do niego. Nawet jako Luke Martin

identycznie wymawiał jej imię: gładko i równo, artykułując „r" w

charakterystyczny, bardzo angielski, całkiem nie szkocki sposób,

jakby wcale nie muskał podniebienia czubkiem języka.

W milczeniu czekała, by dowiedzieć się, który z nich ją zawołał.

- Jest późno i bardzo ciemno - ciągnął ze stosownym angielskim

zatroskaniem. - Odprowadzę panią pod drzwi.

Proszę. Jakie to proste. Przyjęła podane ramię i zawołała na psy.

Po drodze do domu przelotnie zadziwiło ją to, że serce potrafi pękać

tak cichutko, tak niezauważalnie, iż nawet świerszcze z niezmąconym

spokojem nie przerywały grania.

13

- Proponuję, żeby po śniadaniu zagrać w kule - oznajmiła Dolly,

przenosząc swój talerz z kredensu na stół. - Dokładnie czegoś takiego

nam trzeba, żebyśmy przestali myśleć o przykrym wydarzeniu z

wczorajszego wieczoru. Co na to powiesz, Lucasie?

Lucas prawie zapomniał o upadku sowy po burzliwym

incydencie, do którego doszło później w tym samym niemal miejscu.

W porównaniu z nim upadek figury wydawał się sprawą niemal

trywialną.

Bulwersowała go myśl, że razem z Charity i Heleną... że

wszyscy troje... razem na tarasie... a przecież od wczoraj niemal

wyłącznie o tym myślał.

- Lucas?

- Tak? A, kule? Oczywiście, matko, jeżeli wszyscy mają ochotę.

- Panie Dolan, czy przyłączy pan się do nas?

Page 196: Manuel lisa   słodkie niebo

196

- Mhm - zgodził się adwokat z ustami pełnymi gorącej babeczki

z masłem.

- Dosyć już dawno nie graliśmy w kule. - Helena posmarowała

konfiturą kromkę chleba sodowego i położyła ją ojcu na talerzyku,

zanim obok niego usiadła. - Czy pani gra, Charity?

Charity, która oboma dłońmi obejmowała filiżankę z kawą,

podniosła znad niej wzrok i przytaknęła.

- Nie najgorzej, chociaż nie powinnam się chwalić.

Kiedy reszta towarzystwa kończyła śniadanie, Lucas wyszedł

przygotować pole do gry. Chociaż o poranku było stosunkowo

chłodno, mimowiednie szarpał za kołnierzyk, by napełnić płuca

powietrzem. I nic dziwnego. Zgodnie z jego własnym poleceniem

Mortimer zawiązał krawat wyjątkowo ciasno, a praczka dubeltowo

nakrochmaliła kołnierzyk. Poranny surdut zapięty był na obcisłej

kamizelce, a dopasowane spodnie wetknięte w wysokie buty tak

wypolerowane, że przyglądało mu się w zamyśleniu jego własne

odbicie.

Po kompromitacji, jaka miała miejsce wczoraj wieczorem, podjął

nieodwołalne postanowienie. Koniec z ubraniami Luke'a Martina,

Koniec z wędrówkami po lesie, żeby zbudować nie wiadomo co.

Koniec z pożądaniem tego, czego mieć nie może. Od tej chwili jest

księciem. Poprawnym. Sztywnym. Wytwornym. Angielskim. Oto

zbroja, która uchroni go przed... sobą samym.

Przeszedł w róg pola i ustawił w stojakach chorągiewki,

wskazujące kierunek i siłę wiatru. Wiatr wiał tego dnia z północy,

nieco chłodniejszy niż ostatnio, ale wciąż nie ożywczy, nie

orzeźwiający, bez posmaku soli. Powietrze napływało ociężale znad

wrzosowisk Yorkshire, przynosząc ze sobą posępność i melancholię.

Czuł się przez to nieswojo.

Nie, to coś więcej. Zamarł w bezruchu, nasłuchując. Oczy

pomykały mu to tu, to tam, kiedy przeszukiwał wzrokiem las za

polem do gry. Czy rzeczywiście słyszał jakiś szelest, czy tylko go

sobie wyobraził? A może to jakieś zwierzę?

Zawahał się, zdezorientowany. Zakłopotany. Miał wrażenie, że

Page 197: Manuel lisa   słodkie niebo

197

ktoś go obserwuje.

Odwrócił się i omiótł wzrokiem szczyty dachów, balkony i

ścieżki. Czy to możliwe, by Mortimer tak szybko zorganizował

przegląd domu? Nikogo nie zobaczył, ale uporczywy niepokój dalej

mu dokuczał...

Zduszone głosy, gniewne groźby. Krążyły mu po głowie tuż po

roztrzaskaniu się sowy. Z czym się teraz znowu skojarzyły? Dlaczego

nagle i bez żadnej rozsądnej przyczyny spodziewał się, że usłyszy

głosy buczków mgłowych i poczuje cuchnącą woń pozostałego po

odpływie szlamu?

- Tu jesteśmy - okrzyknęła go Dolly z drzwi do oranżerii; na głos

matki Lucas wzdrygnął się i ocknął. Odpowiedział na jej

pozdrowienie i próbował pozbyć się obaw - jest po prostu

roztrzęsiony, wytrącony z równowagi tym, co się tu ostatnio dzieje.

Za matką wychynęła z oranżerii reszta towarzystwa. Helena i jej

ojciec wyszli jako ostatni, sir Joshua dreptał niepewnym krokiem,

opierając się na laseczce z rączką z kości słoniowej. Za nimi podążało

dwóch lokai, niosąc fotel. Skiff i Schooner jazgotały i przemykały tam

i z powrotem między idącymi, ich wygięte w łuk ogonki wznosiły się

wysoko jak kudłate półksiężyce.

Lucas przyglądał się, jak rodzina i przyjaciele podchodzą coraz

bliżej. Poza babką, która jak zwykle ubrana była na czarno, wszyscy

mieli stroje w jasnych kolorach i z lekkich materiałów. Zarówno

mężczyźni, jak i kobiety nosili praktyczne, małe słomkowe kapelusiki

i wyglądali na przygotowanych do rozpoczęcia przyjaznej porannej

rywalizacji.

Oprócz tego była tam jeszcze Charity. W przewiewnej

perłoworóżowej sukni, z fryzurą, z której większość miedzianych

loków się powymykała, wyglądała, zdaniem Lucasa, jakby

przygotowana była na coś całkiem innego.

Wyglądała... jakby tylko czekała, żeby chwycił ją w ramiona,

żeby turlał się z nią po trawie i pieścił, aż obojgu tchu braknie i

rozdygoczą się z pożądania. Nawet w otoczeniu roześmianej,

nieświadomej niczego rodziny łaknienie Lucasa nie straciło na sile. W

Page 198: Manuel lisa   słodkie niebo

198

najmniejszym stopniu.

Ubiegłej nocy, kiedy ogarnęło go szaleństwo, które niemal

kazało mu zapomnieć, kim i czym jest, błysnął Lucasowi w pamięci

obraz tak żywy, że niemal zaciągnął Charity do różanego ogrodu, by

tam poddać ją swojej woli. Widział samego siebie, jak kocha się z nią

w ich przestronnym, wysłanym piernatami łożu, jak uczy się jej, jak

szuka, wielbiąc każdy cal ciała żony, a w pamięci dźwięczy mu

świeżo wypowiedziane słowo „tak" - wypowiedziane niedawno, z po-

wagą i zapałem, jak z serca płynąca przysięga.

Szaleństwo. Nie wolno dopuścić, by nim kierowało. Mu-si być

przezorny. Stanowczy. Nie dać się zwieść. Kogo on chce oszukać?

W tym momencie zobaczył, że Jacob zwalnia. Kiedy Charity się

z nim zrównała, ruszył dalej z nią i powiedział półgłosem coś, na co

odrzuciła w tył głowę i cicho się zaśmiała. Jej reakcja spowodowała,

że twarz Jacoba poweselała również.

Oczy Lucasa zwęziły się do szparek. Nie podobała mu się

poufałość adwokata w stosunku do Charity. A przecież aluzje Jacoba

pozostawały zbyt subtelne, by usprawiedliwić interwencję ze strony

księcia. Pożałował, że w ogóle odkrył przed tym człowiekiem jej

tożsamość.

Kiedy lokaje ustawiali fotel na płaskim kawałku gruntu i Helena

pomagała ojcu w nim zasiąść, Lucas zastanawiał się nad zachowaniem

Jacoba. Czy naprawdę prawnik reaguje na sytuację inaczej, niż

zareagowałby każdy inny wykształcony, zamożny Anglik? Pamiętał

przecież, jak sam przed paru laty przyjął wiadomość o romansie

przyjaciela z aktorką z Drury Lane. Gwizdnął wtedy cicho i

przypatrywał się tej kobiecie z równie małym szacunkiem, jak Jacob

jego żonie.

A przecież, patrząc na to, cały się aż jeżył.

- Lucas, pan zagra z Charity. Wzdrygnął się.

- Słucham?

Helena osłoniła oczy dłonią i, przymrużając powieki, spojrzała

na niego przez smugę słonecznego blasku.

- Nie słyszał mnie pan? Ustalamy skład drużyn. Pan, Charity i...

Page 199: Manuel lisa   słodkie niebo

199

chwileczkę... tak, i pan Dolan. Zostaje Mary, Wesley i ja, my

utworzymy drugą. A więc bardzo dobrze.

- Czy Dolly nie gra? - zapytała Charity. Lucas słyszał napięcie w

jej głosie. Zobaczył, że zerknęła na Helenę, a jej policzki okrył

rumieniec. Dla nich obojga śniadanie ciągnęło się w nieskończoność,

a gra będzie się pewnie ciągnęła jeszcze dłużej. Jak to zniosą, nie

wiedział, ale ze względu na kobietę, której oboje niemalże wyrządzili

tak niewybaczalną krzywdę, muszą jakoś zachować pozory wesołości

i normalności.

- Ja rzucę „jacka" i będę sędziować. - Matka pokazała taśmę

mierniczą, którą przyniosła z domu. - Zawsze sędziuję.

- A ja będę wydawał okrzyki zachęcające wszystkich do gry -

dodał sir Joshua. - To moja robota.

- I nie da się jej przecenić, ojcze - zapewniła Helena z pełnym

sympatii uśmiechem.

Charity gwałtownie odwróciła się od zebranych. Przez jedną

przerażającą chwilę Lucasowi wydawało się, że widzi na jej rzęsach

łzy. Wpatrywała się dosyć długo w trawę, a potem wygarnęła

drewniane kule z otwartego płóciennego worka, w którym je

przyniesiono. Podniosła jedną z nich i w zamyśleniu pogładziła,

przesuwając okrytą rękawiczką dłonią tam i z powrotem po lekko

spłaszczonej powierzchni. Zauważył, że założyła tego dnia rękawiczki

z giemzy, miękko i elastycznie maskujące dłonie żony farmera.

- Do roboty. - Helena klasnęła, chcąc zwrócić uwagę graczy.

Westki rzuciły się pędem do niej przez trawnik, zakładając, że na

pewno chodziło o nie. - Niech każda drużyna wybierze sobie kule i

zdecyduje, kto będzie pierwszym graczem, a kto przeczekuje.

Babka wybrała dla swojej drużyny czarne kule - zawsze

wybierała czarne. Lucas pochylił się, wybrał ciemnobrązowe i

uśmiechnął się do Charity.

- Czy chciałaby pani, bym przypomniał jej zasady gry?

- To niekonieczne. Grywałam już wcześniej. Oczywiście zamiast

kul używaliśmy kamieni.

Zażartowała? A może był to sarkazm? Trudno powiedzieć, jeżeli

Page 200: Manuel lisa   słodkie niebo

200

nie chciała spojrzeć mu w oczy. W ogóle raczej niechętnie na niego

dziś patrzyła. No cóż, doskonale potrafił to zrozumieć. On też rankiem

przekonał się, że nie potrafi spojrzeć w twarz swemu odbiciu w

lustrze.

Jacob trącił Charity łokciem w rękę.

- Kamieni, dobrze słyszałem? Musi pani pochodzić z rodu ludzi

nieustępliwych i twardych, panno Williams.

Lucas miał ochotę adwokata odepchnąć. Jak on śmie jej

dotykać?

- Och, to jeszcze nic. Moi przodkowie grali w kule, używając do

tego głów swoich wrogów. - Zaśmiała się i mrugnęła. A przecież głos

jej brzmiał tak, jakby cienka warstewka wesołości mogła lada chwila

prysnąć.

Jacob ryknął śmiechem, który echem odbił się od lasu. Poklepał

Charity po ramieniu tak koleżeńskim gestem, że Lucas miał ochotę

rzucić się na niego z pięściami.

- My stosujemy się do naszych własnych zasad - powiedział

głośno, wchodząc między nich. - Mamy skłonności do dosyć

nieortodoksyjnej gry.

- Jestem pewna, że bez trudu się w tych zasadach połapię. -

Charity przeszła na pozycję startową na skraju pola, przybrała

odpowiednią pozycję na macie, zamachnęła się ręką, w której

trzymała kulę, i szybkim ruchem nadgarstka wyrzuciła ją w przód.

Profilowana kula, wirując, zatoczyła łuk i spoczęła na samym

środku pola.

Jacob gwizdnął przez zęby.

- Panno Livingston, muszę podziękować za przenikliwość, z jaką

dobrała pani skład drużyn.

- Niech pan nie będzie taki pewny siebie - odparła Helena. -Czy

zapomniał pan już, że lady Mary była kiedyś mistrzynią West

Yorkshire w wielkim finale rozgrywek deblowych?

- Wcale nie. - Dolan z respektem skłonił głowę przez babką. -

Ale z całym szacunkiem, jej wysokość mogła dziś trafić na godnego

siebie przeciwnika. Moja droga panno Williams, czy zechciałaby pani

Page 201: Manuel lisa   słodkie niebo

201

być rozgrywającą?

Moja droga panno Williams? Lucas wprost kipiał. Ten człowiek

aż się prosi, żeby na odlew dać mu w szczękę. Charity wzruszyła

ramionami.

- Jak pan sobie życzy.

- Przekonany jestem, że przyniesie nam pani szczęście. -Jacob

klepnął Lucasa po ramieniu. - Chyba się wasza wysokość z tym

zgodzi?

Hm.

Gra zaczęła się od tego, że Dolly rzuciła na trawę „jacka", i na

tym się właściwie skończyła, bo Skiff i Schooner, zauważywszy

turlającą się białą piłeczkę, pognały w podskokach za nią. Pomimo

rozbawionych napomnień graczy wypchnęły nosami kulę na aut.

- Och, tak mi przykro. - Charity wbiegła na pole. - Niegrzeczne

psy, nie wolno wam tego więcej robić.

- Nie możemy winić ich za to, że okazują taki entuzjazm -

zawołał ze swego fotela sir Joshua. - Proszę je tu przyprowadzić,

przypilnuję maluszków.

Dolly potoczyła kulę po raz drugi, a potem rzuciła monetą, by

ustalić, która drużyna ma zacząć. Wygrała drużyna Lucasa. Charity

zerknęła przez ramię, żeby sprawdzić, czy Skiff i Schooner zajęły się

szczęśliwie czymś innym, i stanęła na macie.

Lucas wykrzyknął kilka słów zachęty, które zostały starannie

zignorowane. Charity zagryzła zębami dolną wargę i machnęła na

próbę ręką, oceniając ciężar kuli. Sir Joshua pochwalił jej ruchy.

Potem stanęła w długim wykroku, zgodnie z tradycją uginając lekko

nogi w kolanach, zamachnęła się i rzuciła kulę na pole.

Reszta towarzystwa przyglądała się, jak kula zakreśla równiutki

luk, ale Lucas mimo woli zagapił się na Charity, patrząc, jak suknia

napina się na jej ramionach, jak dziewczyna lekko kręci kuperkiem,

by utrzymać się na pozycji. Drewniana kula z sykiem przemknęła po

trawie i zatrzymała się o łokieć od „jacka".

Cała grupa wydała zbiorowy okrzyk: ooo.

Charity się powoli wyprostowała. Okręciła na jednej nodze,

Page 202: Manuel lisa   słodkie niebo

202

jakby odzyskawszy odrobinę dawnej energii, i dygnęła.

- I co państwo na to? - rzucił wyzwanie Jacob.

- Dobry strzał - pochwalił ją Lucas, kiedy schodziła z maty.

- Dziękuję panu. - Uśmiechnęła się, chociaż nie do niego. Nie,

cała jej uwaga skupiała się na sir Joshui. Starszy pan upominał Skiffa i

Schoonera, które przepychały się na jego szerokich kolanach.

- Słuchajcie no, maluchy - beształ ich łagodnie. - Przestańcie się

rozpychać. Jest mnóstwo miejsca. Posuńcie się. Nie ma co się tłoczyć.

- To naprawdę był dobry strzał - zawołała Helena. - Ale, Mary

najdroższa, teraz kolej na panią. Proszę im pokazać, jak rzuca

mistrzyni.

Wydawało się, że babka odmłodniała o całe lata, kiedy toczyła

kulę, przytrzymując jedną ręką czarną spódnicę. Wzięła tak potężny

zamach, że lorgnon zadzwoniło o guziki i broszkę. Jej kula stuknęła w

kulę Charity i obydwie odskoczyły od siebie pod kątem prostym.

Matka Lucasa niespiesznie wyszła na pole z taśmą mierniczą i

oświadczyła, że kula babki stanęła bliżej „jacka".

- I tak to się, moi najdrożsi, robi - oświadczyła babka.

- Brawo - wykrzyknął sir Joshua. - Młodzi ludzie, pamiętajcie,

by zawsze doceniać starszych.

Gra toczyła się dalej. Lucas rzucił kulę, potem Wesley, Jacob i w

końcu Helena. To jedna strona miała więcej punktów, to druga, aż

wreszcie drużyna Lucasa zyskała solidne prowadzenie.

Charity zaczynała być znużona. Zdaniem Lucasa mogło jej się

nawet robić nieco słabo. Zauważył przy śniadaniu cienie pod jej

oczami. Teraz te cienie jeszcze pociemniały i przez kontrast z nimi

piękne, zielone oczy lśniły niczym jasne, ale kruche klejnoty.

Poczuł ukłucie niepokoju. W Szkocji zachowywała się zawsze z

taką energią, z taką ognistą brawurą. A dziś, chociaż chwilami

tryskała wigorem, wydawała się dusić, tonąć we własnym

nieszczęściu.

Ale najbardziej bolało go to, że Charity bladła za każdym razem,

kiedy odezwała się do niej Helena. Ze oczy jej zasnuwały się mgiełką

na przyjazne żarty i niewymuszoną życzliwość młodej damy, jakby

Page 203: Manuel lisa   słodkie niebo

203

każde usłyszane słowo przeszywało serce na wylot.

Rozumiał to. On sam kurczył się w sobie za każdym razem,

kiedy Helena zerknęła w jego stronę, chociaż we wzroku panny

Livingston nie było nawet śladu wyrzutu. Może naprawdę ubiegłej

nocy nic nie widziała i niczego nie podejrzewa.

Po grze spożyli w oranżerii zupę z kasztanów i bażanta na

zimno. Charity jadła niewiele, przesuwała tylko jedzenie po talerzu.

Lucas pamiętał, że sam tak postępował w dzieciństwie, by

wyprowadzić niańkę w pole.

Kiedy podano herbatę i ciastka, oznajmiła, że zamierza po

południu wrócić do chatki na plebanii.

- Och, czy musi pani? - Helena miała zawiedzioną i przy-

gnębioną minę.

- Myślę, że powinnam.

- Ale czemu? - zapytała Dolly z widelcem w powietrzu. -Mamy

tu mnóstwo miejsca.

Babka przyglądała się Charity z drugiej strony stołu.

- Nie wygląda mi pani najlepiej. Proszę zostać u nas jeszcze

przynajmniej jeden dzień, aż pani dojdzie całkiem do siebie. Moja

córka ma rację. Mamy pokoi na pęczki. Nie widzę żadnego

rozsądnego powodu, by miała się pani spieszyć z odjazdem.

- Babci nikt się nigdy nie sprzeciwia. - Wesley pochylił się

poufnie w stronę Charity.

Charity przygryzała dolną wargę, bez wątpienia zakłopotana

szorstką życzliwością babki.

- Wszyscy państwo jesteście dla mnie tacy dobrzy. Sama nie

wiem, czym na to zasłużyłam.

Helena i Dolly zasypały Charity pełnymi wyrzutu protestami, a

babka nie przestawała się bacznie młodej kobiecie przyglądać. I nagle

Lucas zrozumiał, co starszą panią tak fascynuje. Charity zdjęła do

jedzenia rękawiczki. Nieczęsto postępowała tak w towarzystwie, ale

pobrudziła je przy grze w kule i nie miała wyjścia.

Gwiaździsty szafir lśnił i migotał w jaskrawym świetle,

wpadającym przez okna do oranżerii; mleczny punkcik w jego

Page 204: Manuel lisa   słodkie niebo

204

wnętrzu jarzył się jak maleńki płomyk. Babka nie odrywała od niego

wzroku. Jedna z jej pięknie zarysowanych srebrnych brwi uniosła się

z namysłem.

Charity obudziła się następnego dnia z mocnym posta-

nowieniem, że przekona Holbrooków, iż już całkiem wróciła do

zdrowia. Taki wyczyn wymagał będzie nie lada aktorstwa, bo, prawdę

rzekłszy, nawet w tej chwili żołądek groził buntem, chociaż leżała

stosunkowo wygodnie w łóżku. Ale łóżka użyczyli jej Holbrookowie,

a spędzenie jeszcze jednego dnia pod ich dachem byłoby dla niej

najczystszą torturą.

Całe jej życie legło w gruzach, bez dwóch zdań. Luke nie

wykazywał najmniejszych skłonności, by złamać złożone Helenie

przyrzeczenie. A nawet wydawał się bardziej nieugięty niż wcześniej.

To jego nastawienie sprawiało Charity nieznośny ból, ale jej nie

zaskoczyło. Luke Martin nigdy nie złamał przyrzeczenia, danego jej

czy komukolwiek innemu. Oprócz jednego, że będzie dla niej mężem,

no ale Lucas Holbrook żadnej takiej przysięgi nie składał.

Czuła się natomiast zaskoczona i skonsternowana, że do jej

najdroższych przyjaciół zaczęli zaliczać się ludzie, których nigdy nie

zamierzała polubić. Gdyby tylko mogła uznać ich za najbliższych i

otworzyć przed nimi serce. Jakie to byłoby cudowne, gdyby ona,

Helena, Dolly i nawet lady Mary mogły przy herbacie porozmawiać o

dziecku, szukać dla niego imion i iść o zakład, czy urodzi się chłopiec

czy dziewczynka.

Słodkie nieba, co za pełna błogości scena. Nic jej to jednak nie

pomogło, że ją sobie wyobraziła. Na samą myśl, że mogłaby się przed

kimkolwiek przyznać do ciąży, robiła jej się na rękach gęsia skórka.

Luke. Dylan miał rację, jeżeli ukryje prawdę przed ojcem

dziecka, sama sobie nie daruje. Kłopot natomiast w tym, kiedy ma mu

powiedzieć. Jeżeli źle wybierze moment, wiadomość może obudzić

gniew Luke'a. Może oskarżyć ją, że próbuje schwytać go w pułapkę

małżeńską. Może nią zacząć po prostu pogardzać.

Ale nie wolno wylegiwać się przez cały dzień w łóżku i za-

dręczać się własnym ciężkim losem. Przycisnęła rękę do żołądka,

Page 205: Manuel lisa   słodkie niebo

205

żeby powstrzymać mdłości, podeszła do toaletki i z namysłem

przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze. Okropność. Paskudztwo.

Piegi płonęły jaskrawo na pobladłym tle. Wyglądała, jakby miała

dwoje czarnych oczu. Buntownicze włosy stały dęba.

W lustrze do odbicia Charity przyłączyło się odbicie Esther,

która właśnie wyszła z garderoby. Przez ręce przewieszoną miała

białą sukienkę, haftowaną w wesołe gałązki delikatnych pąsowych

kwiatków. Nie mogła już chyba wybrać czegoś mniej odpowiedniego

do nastroju Charity.

- Dzień dobry, panienko.

W odpowiedzi Charity się zakrztusiła. Pokojówka skamieniała i

przez moment wpatrywała się w jej odbicie.

- Ojej...

Rzuciła suknię na łóżko i szybko, jak spłoszony królik, skoczyła

do umywalni. Chwyciła dzbanek w jedną rękę, a miednicę w drugą. W

następnej chwili już stała u boku Charity i akurat zdążyła na czas.

Wsunęła miskę swojej pani pod brodę.

W minutkę czy dwie było już po wszystkim. Esther sprawnie

usunęła miskę sprzed oczu Charity i wróciła z chusteczką, którą

zamoczyła w dzbanku.

- Proszę, panienko. Czy już lepiej?

- Dużo, dziękuję ci. - Charity wciągnęła rozedrgany oddech.

Ręce jej się trzęsły, kiedy przyciskała chusteczkę do ust. - Nie wiem,

co mnie naszło. - Próbowała się roześmiać, ale odgłos, który wydobył

się z jej ust, bardziej przypominał jęknięcie.

Na twarzy Esther odmalowało się zatroskanie, połączone ze

sporą ilością domysłów. Nie po raz pierwszy to dziecko było

świadkiem ataków Charity.

- Naprawdę już dobrze się czuję.

- Mama zawsze mówiła, że nie ma to jak imbirowa herbatka,

żeby załagodzić... niestrawność. - Brwi Esther zmarszczyły się, jakby

pytała, czy takie tłumaczenie uznane zostanie za odpowiednie.

- No właśnie, niestrawność. Rzeczywiście ostatnio bardzo mi

dokuczała. Może to wynik tych wszystkich podróży.

Page 206: Manuel lisa   słodkie niebo

206

- Tak, panienko. - Dziewczyna podeszła do łóżka i zaczęła

poprawiać przykrycia.

- Esther... - Charity urwała niepewnie. Czy ośmieli się zaufać

młodziutkiej pokojówce? Służące były notorycznymi plotkarkami.

Czy cały dom Holbrooków pozna jej tajemnicę jeszcze przed

lunchem?

- Nie mnie zadawać pytania, panienko. - Esther odwróciła się i

utkwiła w niej nieruchome spojrzenie. - Ani rozsiewać plotki. Pracuję

dla panienki, przynajmniej chwilowo.

Charity ścisnęło w gardle.

- Dziękuję ci, Esther.

- Pójdę zobaczyć, co z tą herbatą, panienko.

Charity udało się jakoś zejść do porannego pokoju, w którym

zebrali się już Holbrookowie, Livingstonowie i pan Dolan. Helena

zatrzymała miejsce przy sobie dla Charity. Ta usiadła i udało jej się

skubnąć parę kęsów grzanki. Strategicznie wykorzystując możliwości,

jakie dawała rozmowa, stworzyła pozory, że zjadła mały posiłek.

- Następny cudowny dzień - oświadczyła Helena, kiedy służba

zaczęła sprzątać z kredensu. Niebo za oknami pokoju porannego

pociemniało od groźnych chmur, ale nikt nie miał ochoty zaprzeczać.

- Charity postanowiła wracać do wioski... taka jest pani niegrzeczna...

proponuję więc, byśmy z Wesleyem i Lucasem odprowadzili panią do

domu. To taki śliczny spacer. Panie Dolan, czy zechciałby się pan do

nas przyłączyć?

- Strasznie przepraszam, panno Livingston. - Jacob Dolan

dotknął ust serwetką i rzucił ją na stół obok talerza. -Jego wysokość

obarczył mnie dziś wielką ilością pracy. Prawdziwy z niego poganiacz

niewolników, ot co.

Charity zastanawiała się, jakimi to obowiązkami będzie się

adwokat zajmował, że nie starczy mu czasu na spacer. Może w ich

zakres wchodzi skompletowanie dokumentów w sprawie

unieważnienia? Próbowała Dolana za to nie winić, starała się nawet

być dla niego uprzejma, ale mimo to znieść nie mogła obecności

prawnika w Longfield Park.

Page 207: Manuel lisa   słodkie niebo

207

Po śniadaniu wróciła do pokoju, by zabrać szal i torebkę i

założyć kapelusik na głowę. Słodkie nieba, przez tę wilgoć w

powietrzu jej włosy przypominały skotłowaną chmurę. Mimo to

jednak lustro pokazało dużo bardziej przyzwoite odbicie niż ta zmokła

kura, którą oglądała wcześniej.

Esther pojechała na plebanię przodem, zabierając rzeczy Charity

powozem Holbrooków. Ponieważ w powietrzu wisiał deszcz, chociaż

Helena temu przeczyła, Charity posłała psy razem z Esther. Zostały

wykąpane poprzedniego dnia i nie chciała, żeby się zachlapały w

kałużach. Podniecone perspektywą przejażdżki westki wskoczyły na

stopnie i na kryte czerwonym aksamitem siedzenie i poszczekiwały,

wystawiając łebki przez otwarte okienko jak dwójka wyruszających

po przygodę uczniaków.

Wróciła na dół akurat na czas, by usłyszeć, jak Wesley

usprawiedliwia się przed Heleną i Luke'iem.

- Mam nadzieję, że mi oboje wybaczycie, jeżeli z wami nie

pójdę. Stajenny właśnie poinformował mnie, że jeden z moich koni

ma objawy kolki.

- O Boże, tylko nie kolka. - Ładne wargi Heleny się wydęły. - To

potrafi być dla konie okropnie poważna dolegliwość, prawda?

- Jeżeli nikt się nią w porę nie zajmie. - Charity podeszła do nich

i Wesley lekko jej się ukłonił. - Życzę miłego spaceru, wszystkim

państwu. Panno Williams, zawsze miło panią widzieć.

- W takim razie - powiedziała Helena, kwitując odejście Wesleya

wzruszeniem ramion - może byśmy już poszli?

Wzięła Luke'a pod rękę, a potem uniosła brew, przypominając

mu, że powinien drugie ramię podać Charity.

Ona naprawdę niczego nie podejrzewa, pomyślała ze zdu-

mieniem Charity. Serce Heleny nie pękało na malutkie kawałeczki,

młoda dama nie widziała żadnego powodu, by pogardzać swą nową

przyjaciółką. Charity cieszyła się ze względu na nią, ale

nieświadomość Heleny nie uśmierzała poczucia winy, które

sprawiało, że miała ochotę ukryć twarz w szalu.

Luke'a najwyraźniej dręczyło to samo poczucie winy, o czym

Page 208: Manuel lisa   słodkie niebo

208

świadczył wyraz konsternacji, jaki daremnie próbował ukryć,

pracowicie się uśmiechając. Biedaczysko, jak tu wyglądać i

zachowywać się normalnie, idąc pod rękę równocześnie z narzeczoną

i żoną.

Kiedy doszli do pierwszego zakrętu na podjeździe, Helena ich

zatrzymała.

- Dobre nieba - wykrzyknęła. - Jak mogłam być taką gąską?

Luke i Charity wymienili zdezorientowane spojrzenia.

- Mało brakowało, a byłabym zapomniała. Przyrzekłam ojcu, że

napiszę dla niego kilka listów. Interesy w Londynie. Poczta odchodzi

dziś po południu, więc nie mogę kazać mu czekać. Ojej, proszę,

wybaczcie mi państwo oboje, dobrze? -Nie czekała, by wysłuchać ich

odpowiedzi, tylko cofnęła się z powrotem po podjeździe. - Do

zobaczenia później.

- No cóż. - Luke przyglądał się, jak Helena odchodzi.

Wpatrywał się w ślad za nią jeszcze przez kilka chwil po tym, jak

znikła. - Zostaliśmy więc we dwójkę. Coś mi cała sprawa pachnie

spiskiem, chociaż to absurdalne.

- Nie musisz mi towarzyszyć, jeżeli nie chcesz. - Charity puściła

rękę Luke'a. - Sama spokojnie trafię do domu.

Jego wahanie boleśnie raniło już rozdarte serce Charity. Należy

mu oddać sprawiedliwość, że po namyśle potrząsnął głową.

- Nie. Odprowadzę cię. Chciałbym. Jeżeli pozwolisz. Wzruszyła

ramionami i gwałtownie ruszyła z miejsca,

idąc długimi krokami i mocno zaciskając dłonie na torebce.

- Zwolnij. - Luke podbiegł kilka kroków, by się z nią zrównać.

- Po co? - zapytała ostro, wykorzystując gniew, by ukryć ból,

który sprawiała świadomość, że mąż po prostu okazuje jej

uprzejmość, bo tak wypada. - Co to da?

- Co da co?

- To, żebyś mnie odprowadzał. Żebyś udawał, że jesteśmy tylko

dobrymi znajomymi. - Nogi Charity poruszały się pod spódnicą coraz

szybciej, już prawie biegła. Chłodny powiew wiatru przyniósł ze sobą

pierwsze krople deszczu;

Page 209: Manuel lisa   słodkie niebo

209

rozprysnęły się na jej policzkach.

Luke chwycił Charity za ramię i okręcił ją twarzą do siebie.

Zamarli, piorunując się nawzajem wzrokiem, oddychając ciężko, z

wysiłkiem, by opanować odruchy, którym żadne nie chciało się

poddać.

- Słuchaj - odezwał się Lucas - czy nie możemy zostać... sam nie

wiem... przyjaciółmi?

- Nie. - Nieeeee. Powiedziała to na szkocki sposób, zbyt

zmęczona, zbyt wyczerpana, by miała jeszcze udawać. Próbowała się

wyrwać, ale trzymał ją mocno.

- Proszę cię - powiedział. - Nigdy nie chciałem być twoim

wrogiem. Nigdy nie chciałem ci zrobić krzywdy. -Grzbietami palców

pogładził ją po policzku, odgarniając krople deszczu. - Nie obwiniam

cię o nic. Chciałbym, żebyśmy jakoś rozwiązali te nieporozumienia i

zostali przyjaciółmi.

- Jak? - Wiedziała, że nie ułatwia mu zadania, ale od zalania się

łzami powstrzymywały ją tylko stanowczość i tarcza z upartego

gniewu.

- Moglibyśmy zacząć od tego, by nie chować do siebie urazy.

Uraza. Tak. Nie określała swoich uczuć w dokładnie taki sposób,

ale to była prawda, trafił w samo sedno. Czuła do niego urazę, że

wyjechał, że przedłożył angielskie życie nad to, które dzielił z nią.

Czuła urazę, że nie pamięta, jak niesłychanie byli razem szczęśliwi. A

największą urazę czuła, kiedy patrzył na nią, stal obok niej, a nawet

trzymał ją w ramionach i nie docierało do niego, że Charity nosi w so-

bie dziecko, które stworzyła ich wspólna miłość.

Tego całym sercem pragnęła - żeby odgadł jej sekret i żeby się

nie posiadał z radości. Żeby uparł się wrócić do Szkocji jako jej mąż.

- Wydaje się, że nie istnieje rozwiązanie, które zadowoliłoby i

ciebie, i mnie - powiedziała. - Każde z nas chce czegoś innego.

Czekał, aż przytaknie. Bo co innego mógł zrobić? Kiedy nie

zareagował, dociekliwie spojrzała mu w twarz.

- Czy mylę się, Luke?

- Nie wiem. - Pochylił głowę, wpatrując się we własne buty.

Page 210: Manuel lisa   słodkie niebo

210

Drobniutkie krople deszczu okryły mgiełką jego włosy, nadając im

srebrzysty połysk. - Nie chcę, żebyś była nieszczęśliwa. Co do tysięcy

innych spraw nie mam pewności, ale to jedno wiem na pewno.

Uwierzyła mu. Wyglądał naprawdę rozpaczliwie i żałośnie,

kiedy tak stał i próbował doprowadzić jakoś do porządku swoje życie,

a deszcz coraz bardziej moczył mu włosy i ramiona. Chciał, żeby się

pogodzili, chciał poprawić ich stosunki. Ale jak? Słowami?

Niemożliwe.

Popatrzył wilkiem, zwiesił głowę i przeczesał sobie palcami

włosy. Taki zagubiony, taki smutny. Wiedziała, bo sama tak się czuła.

Przynajmniej jedno łączyło ich ze sobą: poczucie nieszczęścia.

Instynktownie zapragnęła go pocałować. Odruch silniejszy był

niż wszystkie powody, nakazujące tego nie robić. Wsunęła dłoń pod

kosmyk wilgotnych, lepiących się do czoła włosów, podniosła go,

odepchnęła do tyłu. Luke przymknął oczy, nie wzbraniał się. Złożyła

na jego prawej skroni delikatny pocałunek, ledwie musnąwszy go przy

tym pocieszająco wargami. Jej męża przeszedł dreszcz, wciągnął

gwałtownie powietrze. Kiedy uniósł twarz, oczy mu migotały.

- Są rzeczy, których może nigdy sobie nie przypomnę - po-

wiedział. - Ale są i takie, których nigdy nie zapomnę. Wiem, że cię

kochałem.

Z pochyloną głową przytaknęła. Nie potrafiła wymyślić żadnej

innej reakcji, żadnych słów, które nie zostały już wcześniej

wypowiedziane. Ruszyli przed siebie ramię w ramię, zaległo między

nimi milczenie, ciężkie od niewypowiedzianych myśli.

Wiem, że cię kochałem. Te słowa pęczniały, aż rozdarte serce

Charity nie zdołało ich pomieścić. Szła obok Luke'a, a ciepłe łzy i

zimny deszcz spływały razem po jej policzkach. Kiedy w polu

widzenia pojawiła się chata, deszcz zmienił się w ulewę. Luke zdjął

surdut, narzucił go na ramiona Charity i postawił kołnierz, by osłonić

jej kark. Musnął przy tym kciukami dół szyi, na co serce młodej

kobiety najpierw zamarło, potem zaczęło łomotać w piersiach.

- Może wejdziesz? - zapytała przy drzwiach. - Obawiam się, że

przemokniesz do suchej nitki, jeżeli teraz ruszysz z powrotem do

Page 211: Manuel lisa   słodkie niebo

211

domu.

Zanim zdążył odpowiedzieć, ze środka dobiegło głośne

szczekanie, a po nim tupot małych rozpędzonych łap i krzyki Esther.

Charity krzywo się do Luke'a uśmiechnęła. Schroniła się pod

wystającą strzechę, strzepnęła surdut i oddała.

- Wygląda na to, że nie będzie już długo padać - zaprotestował,

rzucając okiem na niebo.

Przerzucił sobie wilgotny surdut przez ramię i już się odwracał.

Powinna była wcześniej otworzyć drzwi i wejść do środka. Zamiast

tego ociągała się i przyglądała, jak maszeruje do furtki. Zawsze

uwielbiała patrzeć na płynne ruchy mocnych nóg, grę mięśni i

zdecydowaną postawę męża.

Ku jej zdziwieniu przystanął z ręką na klamce. Przez kilka chwil

wpatrywał się w wąską łąkę, przylegającą z jednej strony do drogi, a

na południu obrzeżoną lasem.

Zawrócił i podszedł znowu do niej.

- Czy sądzisz, że Dylan będzie pamiętał, żeby zamknąć tej

jesieni dla owiec zachodnią dolinę i wypuścić je na południowy

płaskowyż?

Słodkie nieba, kiedy on sobie przypomniał taki detal? Chwilę to

trwało, zanim odnalazła język w ustach.

- Nie potrafię powiedzieć. Czy wspominałeś mu o tym?

- Nie pamiętam. Może lepiej do niego napiszę. Chyba że

uważasz, że lepiej będzie, jeżeli napiszesz ty.

Charity zaczęła się zastanawiać. Ciekawe, jak by Dylan

zareagował na list od Luke'a, nie mówiąc już o liście ze wska-

zówkami, co powinien robić na farmie pod jego nieobecność.

Prawdopodobnie natychmiast i porządnie by się rozzłościł. Ale jeżeli

Luke nagle przypomniał sobie tak drobne szczegóły dotyczące ich

pracy, kto wie, jakie jeszcze objawienie może na niego spłynąć

podczas układania listu.

- Chyba najlepiej będzie, jak sam napiszesz - zdecydowała,

chociaż było to mocno ryzykowne.

Luke kiwnął głową. Nadal się ociągał i ze zmarszczonymi

Page 212: Manuel lisa   słodkie niebo

212

brwiami bacznie przyglądał się skromnej, oszalowanej fasadzie chaty.

Niemal widać było, jak cała niepewność skręca się i obraca w jego

umyśle, by ułożyć się jakoś w zrozumiale pytanie. W końcu się

odezwał.

- Nie byliśmy biedni, ty i ja, prawda? Twoja rodzina też nie.

Potrząsnęła głową.

- Nie, nie biedni. Chociaż i nie zamożni, tak jak w Long-field

Park rozumie się to słowo. Daleko nam było do tego.

- Rozumiem. Ale mieliśmy dobrobyt, jaki osiąga się ciężką pracą

i rozsądkiem.

- Dokładnie tak. Pracowaliśmy ciężko i cieszyliśmy się

płynącymi z pracy korzyściami.

Pokiwał głową, ale wciąż jeszcze nie wyglądało na to, żeby miał

odejść. Po następnej chwili milczenia zapytał:

- Nie sądzisz chyba, by Helena z rozmysłem tak to dziś

zaaranżowała, żebyśmy zostali sam na sam, prawda?

Pytanie zaskoczyło Charity.

- Dlaczego miałaby coś takiego zrobić?

- No właśnie, dlaczego - mruknął Luke i ruszył w drogę.

14

Tego samego dnia po południu Mortimer zebrał grupę

miejscowych, którzy mieli zacząć inspekcję domu i sprawdzić, co się

w nim zużyło. Na jej czele stanął dzierżawca jednej z mniejszych

farm, Tom Whitely. Jego ludzie potrząsali klamkami przy oknach,

wymieniali starzejące się zawiasy i ostrożnie napierali na balustrady

na balkonach.

Lucas nie dlatego zaangażował się mocno w tę działalność, by

sądził, że Mortimerowi i Tomowi Whitely brak umiejętności, tylko

dlatego, że wiedział, że jeżeli nie zacznie myśleć o czymś innym niż

Charity, to po prostu zwariuje. Rozliczne wizje tłukły mu się po

głowie: Charity uśmiechnięta, roześmiana; Charity w jego ramionach;

Charity w łóżku obok niego, naga. Wspomnienia czy wytwory

Page 213: Manuel lisa   słodkie niebo

213

wyobraźni? W każdym razie niesłychanie wyraźne i żywe.

Pracował z ludźmi aż do kolacji, po czym w salonie pozwolił się

ograć w szachy sir Joshui, następnie zajął się razem z Jacobem

kilkoma prawnymi, dotyczącymi majątku sprawami. Zakończył

wieczór na tarasie z Heleną u boku.

- Dużo bezpieczniej czuję się teraz, kiedy renowacja się już

zaczęła - odezwała się do niego. W łososiowym jedwabiu wyglądała

wyjątkowo pięknie. Kolor ten był odbiciem delikatnego rumieńca na

jej idealnych policzkach. Naprawdę jest piękna. Dlaczego taka uroda

tak słabo na niego działa?

- Mają jeszcze mnóstwo do zrobienia - odpowiedział - ale to

głównie środki zapobiegawcze. Niewiele jest podstaw, by sądzić, że

coś jeszcze zwali nam się na głowę.

- Powiem na to „amen". O, idzie pana brat, Wesley! - Wesley

zerknął na nich przez otwarte drzwi do salonu, wepchnął ręce w

kieszenie i powoli się oddalił. Helena westchnęła. - Co za szkoda, że

Charity nie wróciła na kolację.

- Hmm.

- Może uda ją się namówić, żeby przyłączyła się do nas jutro na

lunch.

- Może.

- Taka jest kochana.

- Bardzo.

- Oddałabym wszystko za jej loki. Och, i te oczy. Po prostu

cudowne. Jak szmaragdy.

- Mhm.

- I jest całkiem nieźle oczytana. Wiedział pan o tym? Lucas

potrząsnął głową.

- O, tak. Milton, Marłowe, Szekspir, cała klasyka. Współcześni

pisarze również, jak Byron i Shelley. I przekonana jestem, że

przeczytała wszystko, co napisał Walter Scott.

- A można by podejrzewać, że będzie jej brakowało czasu, żeby

dużo czytać - powiedział z roztargnieniem.

- Ależ dlaczego? - Helena szeroko otwartymi oczami patrzyła na

Page 214: Manuel lisa   słodkie niebo

214

Lucasa, który uświadomił sobie, że popełnił błąd.

Nie bardzo mógł tłumaczyć pannie Livingston, że codzienny tok

zajęć żony farmera zostawia bardzo niewiele czasu na lekturę.

Wzruszył ramionami i wykrzywił usta w jak najbardziej

przekonującym, sztucznym uśmiechu.

- Uzyskanie takiej biegłości przy grze w kule musi pochłaniać

bardzo wiele czasu.

- Na pewno. - Helena pokiwała głową, jej uśmiech zrobił się

swawolny. Lucas się odprężył. - Piękna, inteligentna i do tego

sportsmenka. Co za połączenie.

- Hmm. - Słodka Helena, pomyślał. Uwielbia tę swoją nową

przyjaciółkę. Właściwie czemu nie? Od tak dawna nie miała okazji

cieszyć się towarzystwem kobiety we własnym wieku. Ale kiedy

wyliczyła jeszcze kilka wspaniałych zalet Charity, Lucas "wprost nie

wiedział, gdzie podziać się z zażenowania. Diabli nadali, ma się

zgadzać z narzeczoną, wychwalającą zalety jego żony?

Z narzeczoną? Dobre nieba. Kiedy jej się oświadczał - tak dawno

temu - był absolutnie przekonany, że postępuje słusznie. Ze robi to, co

rozsądne. Że spełnia oczekiwania. Oczekiwania tak konkretne, że

Helena nawet okiem nie mrugnęła, wyrażając zgodę, podobnie jak

cała reszta rodziny, kiedy im o tym powiedział.

Wszyscy wiedzieli, że małżeństwo w ich sferze podpo-

rządkowane jest całkowicie sprawom takim jak majątek i

dziedziczenie. Czuł się wyjątkowym szczęściarzem, mogąc szczerze

powiedzieć, że kocha swoją przyszłą żonę. Kochał ją i teraz. Jak

siostrę, jak drogą przyjaciółkę.

Ale nie żonę. Ani kochankę. Zmiłuj się, Boże, przez ostatnie

tygodnie nauczył się, na czym polega różnica. Chociaż z taką

determinacją starał się do tego nie dopuścić. Wiedział, co czuje się,

kochając prawdziwie. Udawanie, że jest inaczej, przypominało

wbieganie z najwyższą szybkością pod górę, kiedy człowiekowi

brakuje już tchu i z rozpaczą wypatruje wierzchołka, który się nigdy

nie pokaże.

Musiał zwariować. Tak, tym można by wyjaśnić zachowanie

Page 215: Manuel lisa   słodkie niebo

215

Lucasa, kiedy następnego ranka założył ubrania, których przysiągł już

nigdy nie nosić, i ruszył w stronę pagórka po forcie.

Nikt w domu nie zauważy jego nieobecności, a przynajmniej

taką miał nadzieję. Matka i babka jeszcze nie wstały. Drzwi Wesleya

były uchylone, kiedy Lucas je mijał, ale przez szparę zobaczył, że

pokoje świecą pustkami. Przypuszczał, że brat woli objeżdżać majątek

w chłodzie poranka. Wesley nie zdawał sobie jednak sprawy lub nie

chciał przyjąć do wiadomości faktu, że wcale już nie musi objeżdżać

majątku, od kiedy Lucas jest w domu.

Dotarł do pagórka i wziął się do roboty. Podczas wcześniejszych

porannych wypadów przekopał i wyrównał na samym środku

płaskiego szczytu teren o średnicy mniej więcej dziesięciu kroków.

Dzisiaj zabrał ze sobą siekierę. Potrzebne mu będą gałęzie - grube,

mocne konary. A potem pnącza, cienkie i giętkie.

W końcu wiedział już, co buduje: małą altanę, na jaką często

można trafić w prywatnych ogrodach. Olśniła go ta wiedza jak

gwiazda wybłyskująca zza chmur poprzedniej nocy, kiedy zapadał w

sen, wyjaśnienie wydało się tak oczywiste, jakby znał je przez cały

czas.

Ale dlaczego postanowił zbudować tę altanę tak daleko od domu,

tego nie potrafił powiedzieć; nie miał również pojęcia, czemu sam

postanowił czynu dokonać, zamiast zgodnie z rozsądkiem nająć do

tego cieślę.

No cóż, tu właśnie dochodziło do głosu jego szaleństwo. Nie

powinien na ten pagórek przychodzić. Nie powinien nosić ubrań

Luke'a Martina. Przysięgał, że więcej tego nie zrobi. Jednak, jak jakiś

nałogowy pijak, wydawał się zniewolony przez własne najgorsze

inklinacje. Przywiodło mu to na pamięć wicehrabiego Haversham,

starego przyjaciela z czasów uniwersyteckich. Pewnego wieczoru

Lucas łagodnie zaproponował, żeby może Haversham miarkował się

trochę przy brandy. Młody człowiek podniósł na niego znad

koniakówki smętne spojrzenie. Nie mogę tego zrobić, Wakefield, mój

stary, powiedział. Taki już jestem.

Taki już jestem.

Page 216: Manuel lisa   słodkie niebo

216

Z siekierą w ręku zszedł do otaczającego pagórek lasu,

pogwizdując tę melodyjkę, która utkwiła mu na dobre w pamięci, a

której tylko Luke Martin mógł się nauczyć.

Melodyjka urwała się na fałszywej nucie, kiedy Lucas nagle

uprzytomnił sobie, że budowanie altany jest czymś, czego podjąłby

się Luke Martin, albo co może nawet wykonał, będąc w Szkocji. Czy

to oznacza, że Luke Martin wciąż żyje w jego wnętrzu? Ta myśl

wytrąciła go z równowagi, bo dowodziła, w jak niewielkim stopniu

odzyskał kontrolę nad swoim życiem.

Wszystko z winy Charity. Wszystko przez to, że się tu pokazała,

że wkradła się w serca członków rodziny, przez to, jak wyglądała w

szlafroczku - taka słodka, o bujnych kształtach, jak dojrzała

brzoskwinia.

Bujne kształty. Takie określenie nie przyszłoby mu na myśl

wcześniej. Szczupła, gibka, to tak. I piękna, urodą niewinną i świeżą,

przez co wydawała się równie godna pożądania na zasłanym

najwspanialszym jedwabiem łożu i na sianie.

Na samą myśl zamachnął się siekierą z przesadną siłą i chybił.

Zamiast w drzewo, trafił w tkwiący w ziemi kamień, drgania rozeszły

się po jego ręce z taką mocą, aż mu zęby zadzwoniły. Pewnie sobie na

coś takiego zasłużył.

Bujne kształty. Czy Charity mogła się tak zaokrąglić od czasu,

kiedy opuściła Szkocję? A może to on nic wcześniej nie zauważył? W

końcu nie był zdrowy. Z pewnością jednak wypukłość jej piersi się

powiększyła, a cień między nimi pogłębił.

Z uniesioną siekierą zamarł w bezruchu. On i Charity przez cały

rok żyli ze sobą jak mąż i żona, przez cały ten czas dzieliła z nim łoże.

Jeszcze teraz z trudem powstrzymywał się, by jej nie dotykać.

Czy ona przypadkiem nie jest...

Nie. Gdyby była, z pewnością by mu o tym powiedziała,

przecież z taką desperacją próbowała nie dopuścić do rozpadu ich

małżeństwa. To byłoby łatwe rozwiązanie. Nigdy by jej w takich

okolicznościach nie opuścił.

Rzucił siekierę i otarł czoło rękawem. I w tej samej chwili coś

Page 217: Manuel lisa   słodkie niebo

217

gwizdnęło mu koło ucha. Usłyszał ostry trzask, jakby siekiera znowu

trafiła w kamień. Jeszcze się nie połapał, co mogło być źródłem tego

hałasu, a już leżał rozpłaszczony na ziemi twarzą do dołu, z ustami i

nosem wciśniętymi w mocno pachnącą ziemię i suche, łaskoczące

chwasty.

Huk rozchodził się po lesie, odbijając się echem od pni i

rozpraszając po liściach. Zagłuszył go nowy odgłos, miarowy łoskot,

który mógł być tupotem końskich kopyt albo łomotaniem serca

Lucasa. W nozdrza uderzył księcia gorzki zapach, tłumiący woń

wilgotnej ziemi.

Sam nie wiedział, jak długo tak leżał. Ptaki jeden za drugim

podjęły świergotanie i śpiew. Jakieś niewidoczne stworzonka

podskakiwały w rozwichrzonych paprociach i splątanym poszyciu.

Nasłuchiwał, czy nie zbliżają się kroki, głosy, oddechy. Nic.

Wszystko wokół wydawało się tak normalne, że chyba musiał sobie

ten cały incydent tylko wyobrazić.

Uniósł się na rękach i spojrzał między drzewa, szukając jakiegoś

ruchu, kształtu albo koloru, nie pasującego do leśnego otoczenia.

Niczego nie znalazł. Może niewidziany napastnik wycofał się na

koniu, kiedy Lucas padł na ziemię. Albo może wyobraźnia księcia

oszkalowała zwykły trzask gałęzi.

Przytrzymał się rosnącego obok drzewa, dźwignął się na nogi. I

wtedy to zobaczył.

Na korze widniała szrama długości jego wskazującego palca,

prześwitywało przez nią blade pasemko świeżego, papkowatego

drewna. Lucas przybliżył nos i wywęszył palący zapach prochu

strzelniczego.

Najpierw sowa, a teraz to.

Kule i rytmiczny tupot kopyt. Kto ma dostęp do broni i do stajni,

a na dodatek wspaniale umie przekradać się przez las?

Kto może pragnąć, by zginął? Kto ma motyw? Aż dreszcz mu

przebiegł po grzbiecie na te podejrzenia. Dłonie zaczęły drżeć.

- Sukinkot skundlony. - Wyrwał siekierę z ziemi i popędził do

domu.

Page 218: Manuel lisa   słodkie niebo

218

- Gdzie, u wszystkich diabłów piekielnych, podziewa się mój

brat? - krzyknął Lucas, wpadając przez kuchenne drzwi z ogrodu do

domu. Drzwi trzasnęły za jego plecami, aż zabrzęczały garnki,

zwisające rzędem z haków na suficie.

Zaskoczona kucharka gapiła się na niego zza stołu, zastawionego

rondlami, miskami i durszlakami, pełnymi obranych gruszek. Nóż,

który trzymała w ręku, zawisł w powietrzu. Miała taki wyraz twarzy,

że Lucas zaczął podejrzewać, iż zastanawia się, czy nie wykorzystać

tego narzędzia przeciw rozwrzeszczanemu szaleńcowi, który właśnie

naruszył spokój jej królestwa.

Nie mógłby jej winić. Musi bardzo dziwacznie wyglądać w

wełnianych ubraniach Luke'a Martina, ubrudzony ziemią, z siekierą

zwisającą z dłoni. Ale po chwili kucharka go poznała i z jej twarzy

zniknęło napięcie. Wbiła nóż w najbliższą gruszkę, rozbryzgując

słodki sok.

- Wydaje mi się, że lord Wesley jest na górze, sir. Niewy-

kluczone, że w swoich pokojach.

- Dziękuję pani. - Lucasowi wróciła odrobina godności i opuścił

kuchnię statecznym krokiem, a nie biegiem. Zanim doszedł do

prowadzących na schody drzwi, przystanął, by odłożyć siekierę na

blat kredensu. Przynajmniej na tyle odzyskał zdrowe zmysły podczas

szalonego biegu do domu. -Przykro mi, że panią przestraszyłem.

Na tym jego starania o uprzejmość się skończyły. Ślady prochu

wciąż paliły mu nozdrza, które rozszerzały się z oburzenia. Kiedy

sowa spadła, Wesley był nie wiadomo gdzie. Kiedy Lucas tego ranka

wymykał się z domu, brat już wyszedł.

Pędził na górę po schodach, przeskakując po dwa stopnie i

sapiąc jak jakiś grubianin. Z dołu, z holu, dobiegł go głos Mortimera:

- Wasza wysokość, chwileczkę, jeśli pan tak łaskaw.

- Nie teraz.

- To ma związek z inspekcją domu, sir.

- Później.

- Coś ich dziś zatrzymało, sir. Pan Whitely się nie pokazał, by

nimi kierować, i...

Page 219: Manuel lisa   słodkie niebo

219

- Zajmę się tym później, Mortimerze.

Dotarł na podest i jak rozdrażniony byk zaatakował drzwi

sypialni brata - jego własnej sypialni, szlag by to najjaśniejszy trafił. Z

dłonią na klamce podparł je ramieniem i pchnął, jakby chciał skrzydło

wyważyć.

Drzwi uderzyły w ścianę i odbiły mu się prosto w twarz.

Powstrzymał je dłonią i szedł dalej, bo u stóp łoża z baldachimem

zauważył Wesleya, który stał tam w samej koszuli i pończochach.

Szpicruta i kurtka jeździecka leżały obok niego na krześle.

Zaskoczony brat podniósł oczy na Lucasa.

- Co jest, do cholery?

- Gdzie byłeś przed chwilą?

Ku oburzeniu Lucasa Wesley zerknął na siebie z uśmieszkiem.

- Zastanówmy się. Może brałem udział w balu u rodziny

królewskiej?

- Odpowiedz mi, do cholery jasnej, na pytanie. - Lucas zacisnął

pięści. - Nabrałeś takiego zwyczaju, że znikasz w nieodpowiednich

momentach i nie daje się ciebie znaleźć. Żądam, żebyś mi wyjaśnił,

dlaczego.

- O co tu chodzi? Najpierw Helena, a teraz ty. Czy założyliście

może we dwójkę stowarzyszenie nękania Wesleya Holbrooka? Jeżeli

tak, to proponuję, byście sobie znaleźli jakąś inną rozrywkę, bo ta

staje się diabelnie nużąca. - Na jego twarzy pojawił się znowu ten

irytujący uśmieszek. Wesley odwrócił się, zapinając guziki koszuli z

miną na wpół znudzoną, na wpół lekceważącą. W Lucasie coś pękło.

Chwycił brata z przodu za koszulę i pchnął go na słupek łóżka.

Wziął zamach prawą pięścią, wycelował...

Zaskoczył go absolutny brak zrozumienia na twarzy Wesleya.

Lucas zawahał się i w tym momencie do pokoju wpadł biegiem

Mortimer.

- Co to ma znaczyć? - zapytał karcącym tonem dyrektora szkoły.

Chwycił księcia za ręce i odciągnął od brata. Nie musiał go trzymać

tak mocno. Gniew Lucasa ulotnił się, przeszła mu uzasadniona tylko

poszlakami i ostrym poczuciem rywalizacji ochota, by pobić swego

Page 220: Manuel lisa   słodkie niebo

220

jedynego brata.

- Od co najmniej dziesięciu lat nie musiałem was dwóch

rozdzielać. - Oczy majordomusa błyszczały oburzeniem.

- To on zaczął. - Wesley pokazał oskarżycielsko palcem.

Poprawił sobie z przodu koszulę i poruszył ramieniem. -Mało

brakowało, a byłby mnie trwale okaleczył, nie pytając nawet o

pozwolenie.

- Nie przesadzaj - warknął Lucas.

- Nie wyjdę stąd, dopóki nie będę pewien, że wy dwaj zaczniecie

znowu zachowywać się jak przystało na dżentelmenów, którymi się

urodziliście. - Pełne dezaprobaty spojrzenie Mortimera przeskakiwało

z jednego Holbrooka na drugiego.

Wesley syknął przez zęby.

- To on sprawia problemy. Poszedłem na górę, żeby pozbyć się

końskiego zapachu, a ten szaleniec wpadł tu i rzucił się na mnie.

- W porządku, Mortimerze, może pan iść. - Lucas skrzyżował

ramiona. - Obiecuję, że mojego brata nie spotka żadna krzywda.

Majordomus nie wyglądał na przekonanego. Ale otrzepał dłonie,

jakby je umywał od całej sprawy, i wzruszył ramionami. Drzwi cicho

się za nim zamknęły.

- Ktoś przed chwilą strzelał do mnie w lesie - palnął Lucas.

- Dobry Boże. - Groza w oczach Wesleya była zbyt wyrazista, by

mógł ją udawać. Zaraz zresztą zniknęła. Plecy mu zesztywniały. - I

uznałeś, że to byłem ja.

Lucas potrząsnął głową.

- Tak pomyślałem, być może, ale...

- Chryste, wybrałem się na przejażdżkę. Odwiedziłem młyn i

kilka farm. Zapytaj Andersonów, jeżeli mi nie wierzysz. Właśnie od

nich wróciłem. Rozmawiałem i z Rogerem, i z jego żoną. Bliźniaki też

widziałem.

- Byłeś w pobliżu pagórka po forcie?

- Przejeżdżałem ścieżką w pobliżu. Z pewnością nie czyni mnie

to zabójcą.

- A słyszałeś strzał? Widziałeś może kogoś w tamtej okolicy?

Page 221: Manuel lisa   słodkie niebo

221

- Strzał? Nie. Słuchaj, oprócz Rogera może za mnie za-

świadczyć co najmniej dwunastu dzierżawców. - Wesley przerwał,

grdyka mu podskakiwała. - Prawdę mówiąc, chciałem ci oddać

przysługę, choć na to nie zasługujesz. Wypytywałem o tę dziewczynę,

której szukałeś, kiedy zniknąłeś.

- Mavis? - Lucasowi ciarki przeszły po karku.

- Blackstone, tak. Jej rodzina miała na własność niewielką farmę

mniej więcej o dziesięć mil na południe od Wakefield. Mavis zniknęła

w tym samym czasie co ty. Interesujące, nieprawdaż? - dodał z

odrobiną złośliwości.

Lucas zignorował insynuację. Ciarki zmieniły się w ukłucia igieł

o lodowatych czubkach.

- Czy dowiedziałeś się czegoś?

- Tylko tego, co już i tak wiedzieliśmy; jej rodzina wyprzedała

wszystko i się wyprowadziła.

- A czy ktoś wie, dokąd? Wesley wzruszył ramionami.

- Zajeżdżali da Wakefield tylko sporadycznie. Nikt dobrze ich

nie znal. Ale ty pewnie sądzisz, że wymyśliłem sobie alibi, by ukryć

własną winę.

- Niczego takiego nie myślę - odpowiedział Lucas spokojnie.

- Podejrzewałeś również, że to ja zepchnąłem kamienną sowę. -

Górna warga Wesleya się uniosła, odsłaniając zęby. -Myślisz, że

chętnie bym cię załatwił, byle tylko zostać księciem. Co za arogancki

kozioł z ciebie, psiakrew. Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że

nigdy tego nie chciałem? Że pragnąłem tylko i wyłącznie...

- Czego?

- Wszystko jedno. -Wesley przeszył Lucasa palącym spoj-

rzeniem i odwrócił wzrok. - To bez znaczenia.

- Wcale nie. Wes, przykro mi. Proszę...

- Strzelał pewnie jakiś myśliwy. - Wesley wypowiadał słowa z

trudem, bo szczęki mu zesztywniały z gniewu. - Ktoś, kto nie chciał,

żebyś go zobaczył, bo nie powinien był plątać się tak blisko domu.

Nie możemy dopuścić, by święty Lucas przyłapał jakiegoś

nieszczęśnika na tym, że złamał jedną czy dwie zasady, chcąc

Page 222: Manuel lisa   słodkie niebo

222

nakarmić rodzinę, prawda? To takie typowe dla ciebie, żeby całą

sprawę nieproporcjonalnie rozdmuchać.

- Najpierw sowa, a teraz kula? Wesley, zastanów się. Czy nie za

wiele tych zbiegów okoliczności?

- Dlaczego ktoś miałby chcieć twojej śmierci? - Zabrzmiało to

jak oskarżenie, jakby Lucas wymyślił sobie taką zabawę.

- Nie potrafię na to odpowiedzieć. Ale zaczynam podejrzewać,

że łączy się to jakoś z katastrofą na morzu, w której miałem zginąć.

- Z rozumu cię obrało. Skończ z tym, Lucas. I to w tej chwili.

Matka martwi się przez ciebie tak, że niemal od zmysłów odchodzi.

Babka od twojego powrotu nie przestaje mamrotać pod nosem, a

biedna Helena... no cóż, nie zdarza się, by Helena nie była pogodna,

ale nawet po niej wyraźnie widać, że jest zdezorientowana. Proponuję,

żebyś się ocknął, przestał ubierać jak barbarzyńca i zachowywał się

jak książę, którym ponoć jesteś.

Wesley podszedł do drzwi, otworzył je gwałtownym ruchem, dał

krok przez próg i szybko zawrócił.

- I wynoś się stąd, żebym mógł skończyć się przebierać.

15

Lucas przekręcił klucz w drzwiach swojego gabinetu i,

odwróciwszy się, napotkał zaintrygowane, a może nawet za-

niepokojone spojrzenie adwokata. Jeżeli wszyscy w tym domu sądzą,

że oszalał, dlaczego Jacob miałby uważać inaczej ? Przekonany był

jednak, że tylko ten chłodno rozumujący prawnik może mu pomóc

uporządkować niedawne wydarzenia w sposób choćby w przybliżeniu

logiczny.

- Jacobie, jestem pewien, że od mojego powrotu do Wakefield

dokonano dwóch zamachów na moje życie: pierwszego, kiedy spadła

sowa, a drugiego dziś.

- Dziś? - Jacob zerwał się z sofy. - Dobre nieba, wasza

wysokość, co się stało?

- Ktoś strzelał do mnie w lesie niecałą godzinę temu.

Page 223: Manuel lisa   słodkie niebo

223

- Szlag by to trafił. - Twarz adwokata pobladła. - Czy jest pan

pewien? Chodzi mi o to, czy jest pan pewien, że kula miała trafić

pana?

- Nie - przyznał Lucas, bo wyjaśnienia Wesleya nie przestawały

dzwonić mu w uszach. - Niczego już nie jestem pewien, i to w żadnej

sprawie. Ale, ujmując rzecz w terminach ściśle naukowych, coś mi tu

śmierdzi.

- Czy orientuje się pan, kto mógłby chcieć pana usunąć i

dlaczego?

-Jeszcze nie. - Lucas potrząsnął równocześnie głową i pięścią. -

Zaczynam jednak podejrzewać, że te próby zaczęły się ponad rok

temu. Jacobie, nie wspominałem jeszcze

o tym nikomu, ale przekonany jestem, że statek, na którym

byłem, został z rozmysłem zatopiony.

Jacob opadł z powrotem na sofę.

- Na jakiej podstawie pan tak sądzi?

- To plątanina niejasnych wspomnień, ale wszystkie wskazują na

wybuch. Błysk światła, smród prochu strzelniczego. Wiem tylko tyle,

że człowiek, który zadał sobie tak wiele trudu, by zaaranżować moje

śmiertelne zejście, musi być cholernie rozczarowany, że

zmartwychwstałem. - Książę zaczął spacerować tam i z powrotem

przed sofą, omijając wyciągnięte nogi Jacoba. - Oczywiście

przychodzi na myśl kradzież, ale czym Wakefield dysponuje poza

wełną? Co mogłoby być warte morderstwa?

Jacob potrząsnął głową.

- Albo warte wysadzenia statku w powietrze? Środki wybuchowe

to nieprzyjemna sprawa. Są ryzykowne i kosztowne.

Lucas gwałtownie się zatrzymał.

- Na Boga, Jacob, to mi pachnie czymś więcej niż kradzieżą. To

mi śmierdzi jakimś spiskiem.

-Jak przy zamachu stanu? Ze szpiegami i pistoletami,

1 ultimatum?

Słowa te podziałały jak otrzeźwiający klaps. Brawura Lucasa się

ulotniła. Poczuł się nagle śmieszny. W lesie spokojnie mógł strzelać i

Page 224: Manuel lisa   słodkie niebo

224

chybić jakiś myśliwy. Koszmarny zbieg okoliczności, i tyle, tak samo

jak sowa.

Przygarbił się w ramionach.

- Będzie mi pan musiał wybaczyć, Jacobie, mój stary. Te

obrażenia głowy... nie czuję się chyba najlepiej.

Jacob przyglądał się Lucasowi niepewnie, na twarzy adwokata

malowało się ni to współczucie, ni to litość.

- Może istnieje jakieś całkiem logiczne wytłumaczenie tego, co

się stało.

Książę kiwnął głową.

- Ostrożności jednak nigdy nie za wiele. Może wasza wysokość

nie powinien przebywać sam, dopóki nie uzyskam jakichś

odpowiedzi.

- Może.

- Mógłby na przykład wasza wysokość rozważyć propozycję,

żeby nie znikać z domu bez towarzystwa i bez śladu.

- Niewykluczone, Jacobie, że ma pan rację.

Ale zaraz następnego dnia zrobił coś wręcz przeciwnego.

Żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo, powinien zagrzebać się w

domu jak jakiś tchórzliwy fajtłapa, ale taki pomysł serdecznie go

irytował. To jest jego dom, jego ziemia.

O pierwszym brzasku osiodłał konia i wyruszył... samopas. Nie

na Saracenie, chociaż chętnie by to zrobił. Nie, dowiedział się już, że

jego ulubionego konia sprzedano wkrótce po tym, jak Lucas uznany

został za zmarłego. Najwyraźniej matka znieść nie mogła, że ten

kiedyś pełen wigoru rumak tak się zamartwia. Musiał się zadowolić

młodym clevelandzkim gniadoszem, niedawnym dodatkiem do stajni.

Kiedy koń wyrównał krok, Lucas poprawił wetknięty za pas

pistolet. Jeżeli ktoś znowu do niego strzeli, odpowie tym samym.

Może się okazać, że wczoraj strzelał jakiś kłusownik, a wtedy, no cóż,

rozprawi się z nim z pewną dyplomacją. Z rozmysłem ubrał się jak

książę, żeby dodać powagi każdemu postępowaniu, na jakie się

zdecyduje.

Pochylił się pod niskimi gałęziami i wjechał w las, rozmyślając o

Page 225: Manuel lisa   słodkie niebo

225

drodze powrotnej do domu, kiedy to wybrał wlokącą się powoli

karetkę pocztową zamiast dużo szybszego żaglowca. Ale uznał wtedy,

że chyba za bardzo kusiłby znowu los, decydując się na drogę morską.

Jakie, do najjaśniejszej cholery, mógł znaleźć usprawiedliwienie

dla tego, co zrobił dziś rano? Dlaczego nie siedzi bezpiecznie w domu,

gdzie żadna krzywda stać mu się nie może? A jeżeli już wybrał się w

drogę, to czemu przynajmniej eskorty ze sobą nie wziął? Czy tak

postępuje mężczyzna, który samym swoim istnieniem wpływa na los

wielu innych ludzi?

Absolutnie nie.

Zagrzewało go do czynu pijackie stwierdzenie starego

przyjaciela: Taki już jestem. Przecież to oczywiste. Przecież to proste.

Dlaczego kiedykolwiek tak zażarcie z tym walczył? Jego czyny nie

były postępkami księcia, tylko człowieka takiego jak Luke Martin,

który ryzykował, cieszył się ryzykiem i słuchał głosu serca.

I który kochał Charity Fergusson. Tak, teraz mógł tę myśl do

siebie dopuścić. A nawet chciał. Diabła tam, pragnął wykrzyczeć to na

cały głos. Bo chociaż miał braki w szczegółowych wspomnieniach,

wiedział, że to ona dała mu wolność, prawdziwą wolność, której po

raz pierwszy w życiu wtedy zakosztował.

Dojechał do rozwidlenia i podjął decyzję. Nie zwalniając tempa,

skierował konia na ścieżkę, która skręcała w las i prowadziła do

głównej drogi, wiodącej na plebanię.

Ryzykant, niefrasobliwy i nonszalancki - na tę myśl w głos się

roześmiał. Koń, usłyszawszy śmiech, szarpnął się pod nim. Lucas

poklepał zwierzę po karku i trochę zwolnił, by zrzucić z siebie kurtkę

jeździecką. Z rozmachem zatoczył nią kilkakrotnie nad głową i cisnął

w powietrze. Potem poluzował wodze i pochylił się do przodu, ciesząc

się na szybką jazdę. Wargi same ułożyły się do gwizdania piosenki,

która przychodziła mu na myśl za każdym razem, kiedy myślał o

Charity.

Cwałował przez las z bronią u boku, samopas, kiedy nie

powinien być sam. Pędził do swojej pięknej szkockiej dziewczyny,

która trzymała w dłoniach jego serce - i nie pamiętał, by kiedyś już

Page 226: Manuel lisa   słodkie niebo

226

doświadczył takiej radości życia albo czuł się tak bardzo... sobą.

- Nie ma jej tu? - Tego nie uwzględnił w swoich planach.

Żywiołowa radość, która gnała go na plebanię, o kilka tonów zblakła.

- Wybrała się na wczesny spacer, sir - wyjaśniła Esther.

- Sama? - Wiedział, że Charity nie zabrała psów, bo natychmiast

się pojawiły i obskakiwały mu nogi, dopóki się nie pochylił, by się

przywitać z nimi jak należy.

- Tak, sir, sama.

- Czy panna Williams mówiła, dokąd się wybiera?

- Nie, wasza wysokość, nie mówiła. Ale włożyła mocne buty, te

z grubej skóry, z uszkami do podciągania.

- Dziękuję ci, Esther. - To mogła być wskazówka, której

potrzebował, bo Charity nie zakładałaby takiego obuwia ani po to,

żeby przejść się do miasteczka, ani żeby złożyć wizytę w Longfield

Park. Alternatywa, czyli wędrówka po lesie, obudziła w nim strach.

Ktoś do niego wczoraj strzelał. Obojętne, czy był to przypadek, czy

nie, Charity mogło coś grozić.

Już się odwracał, by dosiąść znowu konia, kiedy westki

błyskawicznie wymknęły się za nim za drzwi.

Tuż za pieskami wypadła w pościgu Esther. Pochyliła się, by

złapać Schoonera, lecz daremnie.

- Chodź tu, ty mały... Przepraszam, wasza wysokość, zawsze mi

uciekają.

Skoczyła do przodu i chwyciła w ramiona Skiffa, a potem

odpędziła Schoonera od nóg Lucasa. Lucas wsunął stopę w strzemię i

wskoczył na siodło.

- Nie pozwól im opuszczać ogrodu, Esther. I sama też trzymaj

się z dala od lasu. Słyszysz?

Jeżeli jakoś zareagowała, już tego nie usłyszał, bo oddalił się

cwałem.

Na samym środku pagórka po forcie Charity wpatrywała się z

niedowierzaniem w efekty ostatnich prac Luke'a. Wyrównał ziemię,

powbijał głęboko konary dębowe i zebrał całe stosy pnączy, żeby

upleść z nich przewiewny, pocętkowany słońcem dach.

Page 227: Manuel lisa   słodkie niebo

227

Przez kilka ostatnich godzin ugruntowała się w swoich

przekonaniach, które teraz prysnęły jak kruszący się falochron pod

naporem oceanicznych fal. Taka była przeświadczona, tak pewna, że

podjęła właściwą decyzję. Ale.... to! Łkanie ugrzęzło jej w gardle.

Zacisnęła dłonie i próbowała zastanowić się, jakie ma inne

wyjście. Ale innego wyjścia nie było. Pod żadnym pozorem nie mogła

zostać w Wakefield, nie po tej żałosnej scenie sprzed dwóch dni,

kiedy Helena niemalże przyłapała ją na schadzce o północy z

Luke'iem.

Uwagę jej zwrócił słaby szelest. Zaczęła się przysłuchiwać;

odgłos stawał się coraz donośniejszy, coraz bardziej wyrazisty:

gałązki trzaskały, odchylane na bok gałęzie ze świstem wracały na

miejsce. Jeździec, doszła do wniosku, zbliża się w niezłym tempie.

W kilka minut później Luke wszedł po zboczu na pagórek.

Prowadził za sobą gniadego konia, któremu przy podchodzeniu

przednie mięśnie napinały się z wysiłku. Wargi Charity wygięły się w

gorzko-slodkim uśmiechu. Powinno ją to jego przybycie zaskoczyć,

ale nie zaskoczyło. Czuła się tak, jakby niemal go przywołała, bo

rzeczywiście wzywała go całym sercem, choć bezgłośnie.

Puścił wodze. Zwierzę przeszło jeszcze kilka kroków i opuściło

głowę, by się paść.

Luke znieruchomiał, kiedy ją zobaczył, na jego przystojnych

rysach odmalował się wyraz intensywnej ulgi.

- A więc nic ci się nie stało?

Ruszyła ku niemu powoli, chociaż z najwyższą ochotą

podbiegłaby i rzuciła mu się w ramiona; wiedziała jednak, że nie ma

do tego prawa.

- Co za dziwaczne pytanie - prychnęła. - Oczywiście, że tak.

Przeczesał palcami ciemne włosy, zmierzwione i błyszczące od potu.

- Dzięki Bogu za to, moje ty Słodkie Niebo.

Bez żadnego uprzedzenia łzy napłynęły jej do oczu. Po prostu

zebrały się tam i przelały, nie była w stanie ich powstrzymać. Moje ty

Słodkie Niebo. Tymi słowy zwrócił się do niej, kiedy tamtego ranka

obudził się w Szkocji i po raz pierwszy wyrwał ich oboje ze snu o

Page 228: Manuel lisa   słodkie niebo

228

Luke'u Martinie. Co może znaczyć to, że teraz znowu ją tak nazwał?

Ruszył do niej biegiem, jego postać pływała Charity przed

oczami. Przez palące łzy niczego nie mogła wyraźnie zobaczyć, ale

poczuła, że mocno obejmuje ją ramionami. Och, jak mocno.

- Na Boga, nie powinno tu ciebie być. - Był tak wyraźnie

przerażony, że głos mu dygotał. - To nie jest bezpieczne. Dlaczego

płaczesz, moja najdroższa? Czy jesteś pewna, że nic się nie stało? - I,

unosząc Charity z ziemi, zamknął ją w niemal miażdżącym uścisku.

Potrząsnęła głową, tchu nie mogła chwycić z czystej euforii, ze

szczęścia, że on tuli ją do siebie, tuli bez wahania i poczucia winy,

które przez te ostatnie kilka tygodni kaziły każdy impulsywny uścisk.

- Na Boga - powtórzył. - Wyjechałem dziś rano konno, by rzucić

wyzwanie losowi. Przez myśl mi nie przeszło, że możesz zrobić to

samo. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby cokolwiek ci się stało.

- Nie rozumiem. - To prawda, że nic nie rozumiała. Ale

pieszczota mężowskich ramion była taka cudowna, zapierała dech w

piersiach. Chwilowo nie obchodziła jej cała reszta. Luke ściskał ją

jednak bardzo mocno, aż zaczynało to boleć, i doszła do wniosku, że

przyczyna jego tajemniczego niepokoju nie może być błaha.

Już miała zapytać go, co się stało, kiedy przypomniała sobie, że

ma mu coś do powiedzenia, coś, o czym niemal zapomniała z radości,

że ją tak tuli. Uznała, że ma prawo nacieszyć się tą chwilą. Nie

przypominała ona ostatniej schadzki, kiedy mało brakowało, a byłaby

ich zobaczyła Helena. To spotkanie było inne, bo więcej się nie

zobaczą.

- Wyjeżdżam - szepnęła, wtulając mu twarz w koszulę.

Ośmieliła się wsunąć palce między spinki i pogładzić wilgotny tors

męża.

Luke skamieniał w bezruchu.

- Jak to, wyjeżdżasz?

- Wracam do domu, do St. Abbs. Miałeś rację. Nie powinnam tu

była przyjeżdżać.

- Nie miałem racji. - Uniósł ręce do twarzy Charity i objął jej

policzki. Jego dłonie promieniowały upartą siłą Luke'a Martina. -

Page 229: Manuel lisa   słodkie niebo

229

Myliłem się, całkowicie się myliłem.

- Na koniec ty i ja narobimy tylko ludziom przykrości, i to tym,

na których nam zależy - powiedziała szybko, żeby zdążyć, zanim jej

zabraknie odwagi. - A mnie zależy na twojej rodzinie, chociaż nigdy

nie wyobrażałam sobie, że to możliwe. Nie będę ich dłużej

oszukiwała.

- Ja również nie.

Serce Charity zamarło na moment w piersiach, potem zaczęło

walić jak młotem.

- Co ty mówisz?

- Mówię, że...

I nie było już żadnych więcej słów, tylko pocałunki, głębokie i

palące jak rozdmuchany w kuźni żar, i dłonie, które dotykały ciała

wszędzie, raz pieszczotą tak delikatną jak jagnięca wełna, a zaraz

potem twardą i chciwą, jak dłonie marynarzy na olinowaniu podczas

burzy.

Ubranie spadało na ziemię jak liście. Luke zdarł z Charity

bieliznę, wystawił jej piersi, biodra i uda na chłodny poranny

wietrzyk, na ciepłe pocałunki słońca, na płomienną natarczywość

własnych rąk. Czuła się wolna, oszołomiona, wiotka jak mgła.

Prychnęła cichutkim śmiechem, kiedy jego spinki posypały się

na trawę jak groch, a delikatny batyst koszuli ustąpił, rozdzierając się

od szarpnięć. Za koszulą poleciały spodnie; odrzucił je kopniakiem

jak krnąbrnego kundla. Razem ze spodniami o ziemię stuknęło coś

ciężkiego. Charity przez moment zastanawiała się, co, ale doszła do

wniosku, że jest jej wszystko jedno.

Nadzy osunęli się na kolana, zadyszani i rozchwiani z pośpiechu,

by jeszcze pogłębić pocałunki, by czerpać z siebie jak najwięcej,

przyswajać się nawzajem, wchłaniać. Stracili równowagę i rozciągnęli

się na trawie, w przytulnym gniazdku z dzwonków i bukwicy. Ostry

zapach roślin i ziemi mieszał się z piżmem pożądania. Charity

delektowała się pocałunkami Luke'a, ich słodkim korzennym

smakiem, który tak dobrze pamiętała ze Szkocji. Jak zdołała przeżyć

tyle tygodni bez radości, którą jej dawał?

Page 230: Manuel lisa   słodkie niebo

230

- Kocham cię - szepnął gwałtownie. Przesunął językiem po

zewnętrznych fałdkach ucha i wtulił w nie wargi.

Och, tak, właśnie tak. Odchyliła do tyłu głowę i aż drgała z

łaskotliwej rozkoszy. W jej sercu radość grzmiała triumfalną nutą.

Następne słowa Luke'a przepełniły ją takim szczęściem, że

radość ustąpiła miejsca głębokiej ciszy.

- Wiem, że cię kocham, i wiem, dlaczego cię kocham. -Wtulił

wargi w policzek Charity, czuła, jak ciepło wibrują. -Pokazałaś mi,

kim jestem, kim naprawdę bez tytułu i całej reszty jestem. Twoim

mężem.

- Mężczyzną, którego kocham. - Może powiedziałaby coś

więcej, ale słowa przetopiły się w pojękiwanie, kiedy, nie przestając

całować, osunął się niżej i chwycił sutek w wargi, rozkosznie ją

dręcząc.

Zakipiała w niej już nie namiętność, ale żądza, ostra i paląca.

Charity wygięła się, unosząc piersi wyżej, wzmacniając jeszcze

doznania. A kiedy zęby Luke'a zacisnęły się leciutko na sutku, ciało

jej przeszył spazm rozkoszy, a niebo zawirowało nad głową.

Oplotła go rękami i nogami, całe jej opanowanie poszło w

niepamięć. Chwyciła pełnymi garściami gęste włosy męża i

przyciągnęła do siebie jego głowę, rozpaczliwie pragnąc, by ich wargi

znowu się zwarły. Miał usta ciepłe i otwarte, tak zachłanne i tak

nieustępliwe, jak sobie wymarzyła. Przygniatał ją swoim ciężarem do

ziemi, opierał szeroki i szorstki tors na jej piersiach, przyciskał brzuch

napiętym brzuchem, na którym grały mięśnie. Jego oręż atakował raz

po raz, nie mogąc się doczekać, kiedy znajdzie się tam, gdzie już tak

niecierpliwie na niego czekała.

Była to pełnia szczęścia, a przecież jakaś bezlitosna niteczka

honoru szarpnęła ją za serce.

- Luke, zaczekaj - szepnęła z trudem i urwała. Przekonała się, że

nie jest w stanie dokończyć, że nie potrafi wymówić imienia, które

wisiało nad nimi jak groźba, bo bała się, że sam jego dźwięk zniszczy

tę na nowo wyzwoloną namiętność i odsunie ich od siebie.

- Helena - powiedział to za nią, odsuwając usta tylko odrobinę,

Page 231: Manuel lisa   słodkie niebo

231

by mogły ukształtować sylaby imienia. Dokończył to, co chciał

powiedzieć, po kawałeczku, między jednym pocałunkiem a drugim,

skubiąc zębami jej szyję, ramiona i piersi, najpierw czułe, a potem już

z mocą. Ułożył się pewniej między nogami Charity, która czuła, jak

mąż się powściąga, jak z rozdygotanym wysiłkiem stara się zachować

resztki opanowania. - Kocham ją jak siostrę najdroższą, ale nie mogę

być dla niej mężem. Czas już, bym był z nią uczciwy. Prawdę

mówiąc, sądzę, że ona wie.

- A więc ty i ja...

- O, tak, moje kochanie. - I z tym ostatnim słowem jednym

płynnym ruchem zanurzył się w niej tak głęboko, że pogrążył się cały.

Charity krzyknęła. Luke zaczął poruszać się rytmicznie, a ona

wychodziła naprzeciw każdemu pchnięciu, rozpaczliwie pragnąc

wypełnić pustkę ostatnich kilku tygodni. Wyczuwała u niego to samo

szalone łaknienie za każdym razem, kiedy się w niej na nowo

pogrążał. Twarz jej męża zesztywniała z wysiłku, by ukierunkować

rozpaloną do białości, zbyt długo więzioną namiętność.

Kochali się, wybijając na ziemi pod sobą opętańczy rytm. Z

każdym pchnięciem rozkosz Charity była pełniejsza, oddawała się

mężowi sercem i duszą. Na moment przed szczytowaniem Luke

przycisnął wargi do jej włosów.

- Zaufaj mi całym sercem.

- Zawsze ci całym sercem ufałam - wykrzyknęła w chwili, kiedy

świadomość jej rozpryskiwała się na tysiące migotliwych drobinek

żaru.

Musiała przysnąć, chociaż pojęcia nie miała, na jak długo. Jedną

nogą obejmowała Luke'a w pasie; poruszyła tą drugą. Poczuła, że

trawa jest chłodna i pokryta rosą, i uświadomiła sobie, że zdrzemnęła

się tylko na moment.

- Czy cię obudziłem? - zapytał cicho, przesuwając palcami w

górę i w dół po jej plecach.

Charity zamruczała jak kot. Luke musiał wcześniej delikatnie ją

unieść i przewrócić na bok. Leżała teraz z głową na jego ramieniu,

piersiami na torsie. Idealne miejsce dla marzeń i snów.

Page 232: Manuel lisa   słodkie niebo

232

- Nie, ukochany, nie obudziłeś mnie - powiedziała. - Sama się

obudziłam, by upewnić się, że to jawa, nie sen.

Pierś Luke'a drgnęła, pewnie się roześmiał.

- Prawdziwa jawa, moja droga żono. Równie prawdziwa jak

nasza małżeńska przysięga. Twój Luke wreszcie się ocknął i teraz już

więcej nie zaśnie.

Przymknęła oczy, delektując się swoim szczęściem.

- W rzeczywistości nigdy mnie nie porzuciłeś. Tylko udawałeś,

że odchodzisz. Oto dowód. - Uniosła dłoń i pokazała na wpół

ukończoną budowlę.

- Co masz na myśli?

- Ja wiem, co tu stoi, to altanka, którą obiecałeś zbudować dla

mnie, kiedy skończymy rozrzucać po polach mierzwę i wypuścimy

stada na letnie pastwiska.

Luke oparł się na łokciu. Siadając, uniósł ją ze sobą. "Wargi mu

się rozchyliły, kiedy patrzył na swoje dzieło, ale nie powiedział nic.

Uśmiechnęła się do niego.

- Planowałeś wybudować ją na cyplu, z widokiem na morze.

Brwi Luke'a ściągnęły się, czoło się wygładziło, potem

znowu zmarszczyło.

- Czy nie było o tym jakiejś piosenki? Coś o altanie na zboczu

pagórka?

- „Między burzącym się morzem, a polem pełnym wrzosów,

cienistą altankę stawiam dla miłej mej Annalee". Był taki okres, kiedy

śpiewałeś to bez przerwy. - Uśmiechnęła się na wspomnienie. - Tylko

że zamiast „Annalee" śpiewałeś „Charitee".

- Właśnie tę melodię ciągle gwizdałem. - Luke potrząsnął głową.

- To budowanie razem z gwizdaniem doprowadzało mnie do rozstroju

nerwowego.

- Obiecałeś, że zbudujesz mi altankę w prezencie na pierwszą

rocznicę. Trochę się to przeciągnęło, nie powiedziałbyś?

Luke uśmiechnął się szeroko i pocałował Charity. Potem się

odrobinę odsunął i przyglądał się twarzy żony z uwielbieniem, od

którego serce jej po brzegi wypełniło się słodkim miodem. Wyciągnął

Page 233: Manuel lisa   słodkie niebo

233

rękę i pogładził ją po brzuchu.

- Skoro nie zdążyłem z tym na rocznicę, to powiedz mi -zapytał -

czy byłby to odpowiedni podarunek dla młodej matki?

Charity dech zaparło.

- Skąd ty...? Och, Luke. Czy możesz mi wybaczyć? Tak mi

przykro, że ci nie powiedziałam. Powinnam była, ale...

- Cśś. - Położył jej palec na ustach. - Dlaczego miałabyś

zwierzać się człowiekowi, który cię porzucił? To ja muszę cię prosić o

przebaczenie. Przebaczysz?

Ręce jej same splotły się na karku męża.

- Zrobione. Ale po czym, u licha, poznałeś?

- Aż do teraz nie wiedziałem. Podejrzewałem tylko, jednak kiedy

wziąłem w objęcia twoje rozkosznie nagie ciało, nie pozostał mi już

ani cień wątpliwości. - Pochylił się, ciepłymi, wilgotnymi ustami

possał każdą z piersi Charity, a potem opuścił żonę na trawę. Uniosła

ręce nad głowę, z ust wymknęło jej się przeciągłe westchnienie

rozkoszy. - Zawsze byłaś wspaniała, moja kochana, ale przez te

ostatnie tygodnie wyhodowałaś sobie łono godne bogini.

- Och, ty! - Trzepnęła go ze śmiechem. - Zachowujesz się

całkiem jak jakiś nieokrzesany farmer.

- No właśnie, dziewczyno, i zamierzam udowodnić ci, do jakiego

stopnia potrafię być nieokrzesany. - Unieruchomił ją pod sobą, twarz

miał oddaloną tylko o kilka cali od jej twarzy. - Zamierzam ci to

udowadniać co dzień i co noc.

Pochylił głowę i wessał do ust wargi żony, rozchylał je, gładził

językiem. W Charity znowu zaczęło narastać pragnienie, jej kobiecość

aż płonęła w radosnym oczekiwaniu. Ale mimo wszechogarniającego

szczęścia nurtowała ją pewna zgryzota. Odepchnęła Luke'a lekko od

siebie.

- Jak my to wytłumaczymy twojej rodzinie? Helenie? W jaki

sposób, by im nie sprawić przykrości?

- Moja ukochana, kiedy zobaczą, jacy jesteśmy szczęśliwi i jak

cudownie do siebie pasujemy, przebaczą nam i pobłogosławią. Jestem

tego pewien.

Page 234: Manuel lisa   słodkie niebo

234

- Helena też? - Charity potrząsnęła głową, serce jej się ścisnęło z

żałości. - Kiedy pomyślę, jaka się poczuje zdradzona i że mogę stracić

jej przyjaźń, znieść tego nie mogę. Tak bardzo ją pokochałam.

- Nic się podobnego nie stanie. - Luke wycisnął na czole żony

serdeczny pocałunek. - Przekonany jestem, że w głębi serca Helena

uświadomiła już sobie, że jej i mnie nie jest pisana wspólna

przyszłość. Dręczyłem się, że trzymam ją na odległość, ale, prawdę

mówiąc, ona postępowała tak samo.

- Ale co ona zrobi? Przecież sir Joshua nie ma środków do

żyda.. Jaka ją czeka przyszłość bez ciebie?

- Nie zamierzam w najmniejszym stopniu zaniedbać jej

przyszłości. Jest piękna, inteligentna i słodka aż do przesady, a jeżeli

do tego potrzebuje posagu, wywianuję ją tak, że będący najlepszą

partią w Anglii kawalerowie ustawią się pod jej drzwiami w kolejkę.

- W pełni na to zasługuje. Za to, że zapewnisz jej przyszłość,

godzien jesteś miejsca w niebie i w moim sercu też. -Ucieszyła się,

kiedy na jej pochwałę twarz oblał mu gorący rumieniec.

- Kiedy już szczęśliwie zadbamy o przyszłość Heleny -ciągnął,

ożywiając się nieco - przedstawię ciebie całej Anglii jako moją

księżnę. Matka może zaplanować swój wielki bal, najbardziej

ekstrawagancki jaki ten kraj kiedykolwiek widział. Nie będziemy

szczędzić żadnych kosztów dla nowej księżnej Wakefield.

- Księżnej? - Czekała, żeby uśmiechnął się, zachichotał,

połaskotał ją pod brodą. Ale nie zrobił tego.

- Oczywiście. Jako moja żona, będziesz...

- Nie. Och, nie.

- Nie? Dlaczego nie?

Dobre samopoczucie Charity ulotniło się, odepchnęła ramiona

Luke'a i zaczęła się szamotać z jego ciężarem, próbując usiąść.

- Co się stało? Co takiego powiedziałem? - Ze zdumieniem na

twarzy odsunął się na tyle, że mogła się spod niego wyturlać.

Cała jej radość pierzchła. Grzebiąc w trawie w poszukiwaniu

ubrań, czuła się niemądra, głupia, oszukana przez los.

- Nie jestem żadną księżną, Luke. I nigdy nie będę. A jeżeli ty

Page 235: Manuel lisa   słodkie niebo

235

wierzysz, że stanie się inaczej, to z pewnością nie jesteś mężczyzną,

którego poślubiłam, i to nie jest żaden rozkoszny sen, tylko jeden

wielki koszmar.

16

Przez kilka sekund zdezorientowany Lucas w ogóle się nie

poruszał; nie mógł, podobnie jak nie potrafił się połapać, co się, na

Boga, właśnie wydarzyło. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w

Charity, która szamotała się z halkami i koszulą, zasupływała wstążki

zamiast wiązać je na kokardy, przeklinała haftki, do których trudno

było sięgnąć, i wreszcie z frustracją cisnęła gorset na trawę.

- Czy zechciałabyś się uspokoić i wyjaśnić mi, dlaczego jesteś

taka zdenerwowana?

Charity trzymała suknię przed sobą jak tarczę.

- Naprawdę tego nie rozumiesz?

- Skąd miałbym wiedzieć? - Lucas wyrzucił ręce w górę. -W

jednej chwili jesteśmy ekstatycznie szczęśliwi, a zaraz potem... coś

takiego.

- Ty... - Dźgnęła oskarżycielsko palcem w jego stronę, jakby

popełnił jakąś wstrętną zbrodnię. - Ty nie jesteś Lukiem Martinem.

Jesteś Lucasem Holbrookiem.

- Oczywiście, że jestem Lucasem Holbrookiem. Nie mogę temu

zaprzeczyć. Z pewnością nie spodziewasz się, że wyrzeknę się

przysługujących mi z urodzenia praw.

Jej uśmiech nie miał w sobie krzty humoru ani serdeczności.

- A przecież tego właśnie spodziewasz się po mnie. Że

wyrzeknę się farmy, nad budową której tak ciężko pracowaliśmy.

Pragniesz, bym była kimś, kim nie jestem, i żyła w świecie, do

którego nie należy żadne z nas. - Urwała, potrząsając głową. - To, co

właśnie zrobiliśmy, to, co mówiliśmy... wydawało mi się, że w końcu

zrozumiałeś, że twoje miejsce jest przy mnie, w Szkocji.

Page 236: Manuel lisa   słodkie niebo

236

- Zrozumiałem jedno, że cię kocham i nie chcę przeżyć już ani

jednego dnia bez ciebie. - Wstał, chwycił ją za rękę i przyciągnął

bliżej do siebie. Próbowała mu się opierać. - Czyż nie

o to ci przez cały czas chodziło? Żeby być moją żoną? - Charity

pochyliła głowę, ale Luke chwycił ją wolną ręką pod brodę i zmusił,

by spojrzała mu w oczy. - Czy nie o to?

- Tak, żeby być żoną człowieka, którego pokochałam. To

wszystko, czego kiedykolwiek chciałam. Niczego więcej, niczego

mniej. - Oczy jej wypełniły się łzami, które uparcie nie chciały przelać

się na policzki.

- Tylko człowieka - wyszeptał, przyciągając ją bliżej z każdym

słowem. - Nie tytułu, nie bogactwa.

Twarz Charity złagodniała na to wspomnienie własnych słów.

Jej słodkie jak miód wargi rozchyliły się, a wtedy pocałował je i

zaczął pieścić językiem. Jeszcze się zastanawiał, czy postępuje

rozsądnie, kiedy poczuł, że ona nie protestuje. Starając się obrócić to

na swoją korzyść, przygarnął jej biodra do siebie, wtulając mocno

między uda ukochanej pulsujące na nowo żarem podniecenia

przyrodzenie.

- Przecież właśnie człowieka masz, kochanie - wyszeptał z

ustami tuż przy jej ustach. - Urodziłem się na księcia Wakefield.

Pragnę dzielić się z tobą wszystkim, co posiadam.

i z naszym dzieckiem. Jeżeli to chłopiec, będzie dziedzicem

Wakefield, przyszłym księciem.

- Ach. - Bez ostrzeżenia odepchnęła go od siebie.

- Cóż takiego teraz powiedziałem? - Podbrzusze owiał mu

chłodny wiaterek; całym ciałem wstrząsnął dreszcz rozczarowania.

Cholerny świat, kiedy się wreszcie nauczy, że dużo więcej może

osiągnąć, całując ją, niż mówiąc?

- A więc w ten sposób myślisz o naszym dziecku? - zapytała. -

Nie jest to dla ciebie słodkie, poczęte w miłości maleństwo, tylko

przyszły właściciel całego srebra, które zebrałeś przez życie?

Lucas tupnął w kępę trawy, świadom, że jeżeli ośmieli się znowu

otworzyć usta, chociażby po to, by odeprzeć jej za rzuty,

Page 237: Manuel lisa   słodkie niebo

237

własnoręcznie wykopie pod sobą jeszcze głębszy dołek i do niego

wpadnie.

Mimo to musiał zaryzykować i jakoś ją przekonać.

- Charity, jesteś moją żoną. Kocham cię. Kocham to dziecko,

przysięgam, że tak jest. Ale z urodzenia ciążą na mnie pewne

obowiązki. Postaraj się to zrozumieć.

- Nie, to ty musisz zrozumieć. - Jej twarde jak krzemień

rezolutne spojrzenie przeniosło się z twarzy męża na otaczający ich

teren. Łzy, które przez cały czas groziły przelaniem się na policzki,

nadal wypełniały oczy; odbijało się w nich jasne niebo i mroczny,

niezgłębiony smutek duszy. - Kocham tego człowieka, którym z

urodzenia miałeś być, i jego tylko chcę, nie kocham natomiast

pozycji, którą z urodzenia miałeś zająć. Między jednym a drugim jest

ogromna różnica. A przynajmniej zawsze mi się tak wydawało.

Pochyliła się i podniosła suknię, która spadła na trawę podczas

pocałunku. Zarzuciła ją sobie na głowę i przepchnęła ręce przez

wąskie rękawy. Wykręcała się i obracała, by jakoś pozapinać guziki

na plecach. Lucas miał na tyle rozumu, że nie proponował jej pomocy,

dopóki miała taką minę. Serce mu się boleśnie skurczyło. Czul się

wyrzucony poza nawias, odprawiony, i za cholerę nie wiedział, jak

mógłby to zmienić.

- To, że się kochamy, nie ulega kwestii - ciągnęła Charity. -

Chodzi o to jak. I gdzie. Gdyby zabrakło ciebie tutaj, gdybyś nie mógł

już być księciem Wakefield, czy nie znalazłby się nikt, by zająć twoje

miejsce? Czy jesteś aż taki niezastąpiony?

Wiedział, że chodzi jej o Wesleya.

- A więc powinienem znowu zniknąć i udawać, że nie żyję?

Charity stała plecami do niego i szukała bucików. Teraz

gwałtownie się odwróciła.

- A czy, będąc księciem, masz poczucie, że żyjesz? Nie. Ale nie

przyznał tego na głos.

Charity smutno westchnęła.

- Żal mi ciebie, Lucasie Holbrook. Zdarza się, że człowiek

nadaremnie próbuje wyrwać się z życia, jakiego sam nigdy by dla

Page 238: Manuel lisa   słodkie niebo

238

siebie nie wybrał. Ale najgorzej jest, jeżeli w darze otrzyma możność

wyboru i ten dar odrzuci.

Ostatnie słowa podkreśliła, wpychając gwałtownym ruchem

nogę do odnalezionego w trawie bucika. Lucas przygląda! się, jak

żona się oddala, jak jej plecy kołyszą się w szybkim, zdecydowanym

rytmie. Zbyt późno zorientował się, co zamierza zrobić.

- Charity, zaczekaj.

- Kocham cię - powiedziała spokojnie, ujmując wodze jego konia

w obydwie dłonie. - Będziesz wiedział, gdzie mnie szukać.

- Zabierasz mi konia i zostawiasz mnie tutaj?

- Tak. Jest coś, co muszę zrobić, coś, co powinnam była zrobić

już dawno. Zrobię to, a potem pojadę do domu. Chcę zobaczyć się z

matką. Chcę jej powiedzieć, że zostanie babką.

- Ona nie wie?

Charity spojrzała na niego rzeczowo.

- Gdyby Lara Fergusson wiedziała, to nie ja bym tu z tobą

rozmawiała, tylko ona, i możesz mieć pewność, że stałaby z palcem

na spuście naładowanego muszkietu. - Prowadząc konia, ruszyła w

stronę zbocza.

- Nie powinnaś w twoim stanie jeździć.

- Będę ostrożna. Poza tym, jeżeli zabiorę ci konia, zyskam na

czasie akurat tyle, ile mi trzeba. Pora już przestać kłamać, Luke. Nie

powinniśmy byli tego robić. Oboje źle postąpiliśmy.

- Nie odchodź. - Pospieszył za nią. - To niebezpieczne.

W żaden sposób nie okazała, że go-słyszy, tylko ruszyła w dół

po zboczu. I dopiero w tym momencie Lucas uświadomił sobie, że

jest całkiem nagi. Szlag by to najjaśniejszy trafił! Zawrócił do

porozrzucanych ubrań, wetknął nogi w nogawki. Pocieszał się faktem,

że Charity absolutnie nie zdoła wyjechać z Wakefield, zanim on ją

dogoni. Dyliżans na wschód odjeżdżał dopiero pojutrze.

Wciąż jeszcze zdąży wszystko naprawić. Znajdzie ją, przekona.

W końcu muszą myśleć o dziecku.

A jeżeli ona nie zechce słuchać rozsądnych argumentów? Jeżeli

ta uparta megiera uprze się, by wracać do Szkocji? Miał za sobą

Page 239: Manuel lisa   słodkie niebo

239

najbardziej bolesną podróż swego życia: podróż w poszukiwaniu

własnego serca. Czy może tę kobietę na nowo utracić?

Nie. Koniec z przemawianiem jej do rozsądku. Dobry Boże, czy

on naprawdę gadał coś o dziedzictwie? O odpowiedzialności i

obowiązkach? Dość tego. Żadnych więcej żądań. Powie po prostu, że

ją kocha. Że jej potrzebuje. Że chce, by tu została.

Ale czy ona zechce zostać? Czy ktoś taki jak Charity, równie

zmysłowy i nieprzewidywalny jak szkockie wybrzeże, znajdzie

szczęście w położonym z daleka od morza domu, w społeczeństwie

rządzonym przez tyle reguł i zasad?

Wetknął stopy w buty. Chwycił koszulę, klnąc siebie od

ostatnich za to, że wybrał spinki zamiast wiązadeł czy guzików. Gdzie

miał ich teraz, psiakrew, cholera, szukać, kiedy rozsypały się między

dzikimi kwiatami?

Do diabła ze spinkami. Wepchnął poły koszuli do spodni. Przez

chwilę po omacku szukał w trawie pistoletu, znalazł go i wetknął za

pas.

Najpierw uda się do domu, ponieważ Charity odjechała przez las

w tym właśnie kierunku. Domyślał się, że zamierza wyznać jego

rodzinie prawdę i się ze wszystkimi pożegnać.

Na wpół schodząc, a na wpół zjeżdżając po zboczu uświadomił

sobie, że wybrana przez Charity strategia może obrócić się przeciw

niej. Rodzina ją pokochała. Szczerze pokochała. Nie należeli do ludzi

zmiennych i kapryśnych, a co więcej, damy z rodu Holbrooków i

Livingstonów całkiem nieźle znały takie pojęcia jak spisek czy

konspiracja. Postawiłby wiele na to, że wymyślą jakiś sposób, by ją

zatrzymać.

Powinien przewidzieć, że będą nią zachwyceni. Jak mógł się

tego nie domyślić, skoro sam nawet na jedną chwilę nie przestał jej

uwielbiać, chociaż wypierał się tego ze wszystkich sił?

Obrazy, które stawały mu przed oczami, były tak wyraziste, że

nie potrafił sobie wyobrazić, jak mógł ich kiedykolwiek nie pamiętać.

Farma North Headland, owce, urwiska, morze... swoboda. Wolność,

pozwalająca być sobą i kochać kobietę swoich marzeń nie dlatego, że

Page 240: Manuel lisa   słodkie niebo

240

była odpowiednią żoną dla arystokraty, ale dlatego, na Boga, że

dorównywała mu inteligencją, namiętnością i czystą, nieokiełznaną,

żywiołową miłością.

Kiedy to sobie uświadomił i wszystko sobie przypomniał, poczuł

się tak oszołomiony, jakby ktoś znowu dał mu po głowie. Zrozumiał -

nagle i nieodwołalnie - że ma nieskończenie wiele do stracenia, że

jego życie określa i definiuje ich wzajemna miłość.

Musi Charity odnaleźć. Na pewno ją odnajdzie. W końcu przez

najbliższe dwa dni nie będzie żadnej karetki pocztowej, którą mogłaby

wyjechać.

A jeżeli ta mała złośnica znajdzie jakiś inny środek lokomocji?

I chociaż w piersi boleśnie go paliło, pędził przez las, jakby go

wszyscy diabli ścigali.

Charity wahała się przez chwilę, stojąc w wąskim korytarzu

przed pokojem porannym Holbrooków i przyglądając się z czymś w

rodzaju tępej fascynacji, jak rodzina przystępuje do posiłku. Lady

Mary, Dolly, Wesley, Helena i sir Joshua, wszyscy tam byli.

Brakowało tylko Jacoba Dolana, co bardzo Charity odpowiadało.

Nikt jej nie zauważył. A szkoda, bo jeżeli nie zwrócą na nią

uwagi, będzie sobie tak stała na korytarzu przez całe rano i niemo się

na nich gapiła, zamiast przystąpić do zaplanowanych działań.

Może Luke się pojawi, jeżeli zamarudzi przed drzwiami

wystarczająco długo? Przejechała przez las wolniutko, niemal stępa.

Chociaż z taką brawurą wyruszyła, by zrobić to, co należało, kiedy już

znalazła się w siodle, przypomniała sobie, że każde tempo szybsze od

umiarkowanego truchtu może zagrozić dziecku.

No więc gdzie się ten Luke podziewa? Może jednak doszedł do

wniosku, że łatwiej będzie dać jej odejść?

Przed drzwiami przesunęła się elegancka sylwetka Heleny.

Młoda dama przeszła na drugą stronę stołu. Jej ojciec uśmiechnął się,

kiedy stawiała przed nim talerz. Do nozdrzy Charity doszedł zapach

owsianki, jajek i kiełbasek. Lady Mary, siedząc jak zwykle na swoim

miejscu przy końcu długiego owalnego blatu, wetknęła nos w gazetę i

przeglądała wiadomości, zapewne sprzed tygodnia, jako że

Page 241: Manuel lisa   słodkie niebo

241

czasopisma nieczęsto docierały do Wakefield. Niemal nie odrywając

oczu od druku, kiwała albo potrząsała głową na kolejne dania, które

Mortimer przynosił z kredensu, podawał i odnosił.

Dolly stała w pobliżu Wesleya i dopytywała się, czy wszyscy

mają dość jedzenia i czy nie mieliby ochoty polać sobie bułeczek

odrobiną syropu. Helena przechyliła się przez stół, sięgając po cukier i

śmietankę do kawy dla ojca.

Taka miła scena. Charity ogarnęło dziwne uczucie, że mogłaby

obserwować ich przez cały dzień, a oni niczego by nie zauważyli,

jakby była niewidzialna, jakby była zjawą, która pojawiła się na

krótko, szybko zniknęła i o której lepiej zapomnieć.

I wtedy wypatrzył ją czujny Mortimer.

- A, panna Williams. Dzień dobry pani. Zaraz przyniosę następne

nakrycie. - Pospiesznie podszedł do jednej z szafek z porcelaną.

- Och, Charity, kochana. - Dolly przeszła pospiesznie przez

pokój, by ją powitać. - To przemiło, że się pani do nas przyłączyła.

Helena uniosła oczy znad talerza.

- Gdybym wiedziała, że się pani do nas wybiera, wy-szłabym

pani naprzeciw w pół drogi i przespacerowała się z panią.

Charity uniosła dłoń, by przerwać te uprzejme powitania.

- Zajmę państwu tylko krótką chwilkę. - Nie starała się panować

nad akcentem; po twarzach zebranych widać było, że zwrócili na to

uwagę. Ściągnęły im się lekko z zakłopotania, kiedy zauważyli, w

jakim stanie jest jej suknia: pomięta, poplamiona trawą, źle leżąca bez

gorsetu, z połową guzików pozapinanych nie tak jak trzeba.

Och, czy ten Luke przyjdzie wreszcie? Czy zdąży zapobiec

nieodwracalnej katastrofie, którą sama zamierza wywołać? Nie minie

kilka minut, a jego rodzina ją znienawidzi.

Zawahała się, ale z paradnego holu nie dochodził odgłos

niczyich kroków ani żaden głos nie wołał jej po imieniu z kuchennych

schodów.

- Panie Mortimerze - zwróciła się do majordomusa, dźwięcznie,

po szkocku wymawiając „r" - nie musi pan stawiać dodatkowego

nakrycia. Nie zatrzymam się na długo i ani odrobinę nie jestem

Page 242: Manuel lisa   słodkie niebo

242

głodna.

- Jakoś inaczej pani mówi, Charity, moja droga. - Helena

uśmiechnęła się niepewnie. - Czy czuje się pani dzisiaj całkiem

dobrze?

- Tak. Ja... ja przyszłam się pożegnać.

- Niemożliwe!

- Proszę powiedzieć, że to nieprawda.

- Dokąd się pani wybiera?

- Czy ktoś zachorował?

- Czy ktoś umarł?

- Proszę, niech państwo pozwolą mi wyjaśnić. - I znowu

uniesioną na płask dłonią powstrzymała chaotyczną zawieruchę pytań.

Czuła się tak, jakby przyparła ją do muru ta mała armia, która z

łatwością będzie potrafiła zewrzeć przeciw niej siły.

- Tak, uciszcie się wszyscy i dajcie dziewczynie mówić. -Lady

Mary odsunęła ze zgrzytem krzesło, wstała powoli i odwróciła się

surową twarzą do Charity. - Co to za nonsens, że chce się pani

pożegnać? Z pewnością nie musi pani odjeżdżać tak nagle. I dlaczego

właściwie zaczęła pani w taki sposób mówić?

- Ja zawsze tak mówię - powiedziała Charity spokojnie -jeżeli

niczego nie symuluję.

- „Nie symuluję"? - powtórzyła z naciskiem Helena. Miała

spłoszoną minę.

Lady Mary uciszyła ją.

Charity zaczerpnęła powietrza, chcąc mówić dalej, ale słowa,

ciężkie i gorzkie, utknęły jej w gardle. Przenosiła szybko wzrok z

jednej twarzy na drugą; malowały się na nich różne emocje, od

zaciekawienia do niepokoju, ale na wszystkich widziała oczekiwanie.

- Nie jestem osobą, za którą mnie państwo brali. - Głos jej drżał,

a mimo to był tak donośny, że wydawał się piąć po ciemnej boazerii i

wznosić aż pod rzeźbiony sufit. Przełknęła. - Nie jestem osobą, za

którą się podawałam. Widzicie państwo, jestem oszustką.

Kłamczuchą.

Oczy biesiadników się zwęziły, czoła zmarszczyły, podbródki

Page 243: Manuel lisa   słodkie niebo

243

uniosły w górę. Widziała, że usilnie starają się ją zrozumieć, ale nie za

bardzo im się to udaje.

- Nazywam się Charity Fergusson - ciągnęła - a nie Williams. I,

jak słyszą państwo wyraźnie, jestem Szkotką, nie Angielką. To u

mojej rodziny mieszkał Luke, kiedy... kiedy go nie było.

Dolly krzyknęła cicho, ale lady Mary uciszyła ją zmarszczeniem

brwi.

- Proszę mówić dalej.

- Ja... och, jakże ja mam to powiedzieć? - Zacisnęła ukryte w

fałdach spódnicy dłonie w pięści. - Ja przyjechałam tutaj za

Luke'iem... Lucasem... bo zakochałam się w nim i nie mogłam znieść

tego, że ode mnie odjeżdża.

Zza gęstniejącej zasłony łez widziała, że Helena aż usta otwiera

ze zdumienia. Szybko odwróciła wzrok. Och, zasłużyła sobie na całą

wrogość, na jaką może się ta Angielka zdobyć, była jednak tchórzem i

nie potrafiła patrzeć na koniec przyjaźni, która zaczęła dla niej dużo,

tak bardzo dużo znaczyć.

Może jednak uda jej się choć trochę ulżyć Helenie w jej bólu, w

poczuciu, że została zdradzona.

- Byłam głupia - zwróciła się do pięknej młodej Angielki. -

Lucas należy do pani, Heleno... panno Livingston. Zawsze należał i

zawsze będzie należał. Nie pozostaje mi nic, tylko wrócić do domu,

gdzie jest moje miejsce.

- Ale...

- Proszę pozwolić mi skończyć, zanim stracę te resztki odwagi,

które mi jeszcze zostały. Tak bardzo się wstydzę, że państwa

oszukałam, że wykorzystałam państwa życzliwość. Ale, widzicie

państwo, na samym początku, kiedy przyjechałam do Wakefield, nie

miałam pojęcia, że waszą rodzinę pokocham. I jak bardzo będę sobą

pogardzała za to, że państwu kłamałam.

W gardle ją ścisnęło. Łzy zamazały przed oczami drogie twarze,

których nigdy nie zapomni. Ją i Holbrooków na zawsze połączyło

uczucie i to życie, które w sobie nosiła. Dłonie Charity uniosły się do

brzucha. Bardzo chciała, by jej dziecko miało tak cudowną angielską

Page 244: Manuel lisa   słodkie niebo

244

rodzinę: byłby to nieoceniony dar. Ale to niewykonalne. Mogła robić

eleganckie miny i chodzić w pożyczonych sukniach, nigdy jednak nie

zdoła być księżną. Nie potrafiłaby kłamać przez całe życie, nawet

mając Luke'a u boku.

Ponieważ nigdy nie robiłaby tego wystarczająco dobrze. Nigdy

nie byłaby dość wspaniała. Nigdy nie stałaby się tym, czym Helena

już była: wdzięczną i łaskawą damą. I nie miało to nic wspólnego z

piegami ani z ich brakiem, ani z burzą ryżych włosów czy nawet z

pospolitym szkockim akcentem. Za to miało dużo wspólnego z

uczciwością, czyli czymś, co utraciła gdzieś po drodze i znalazła tam,

gdzie się tego znaleźć nie spodziewała: w szczerych, otwartych

twarzach angielskiej arystokracji.

Twarzach, których widoku nie mogła dłużej znieść. Okręciła się

na pięcie i wypadła z pokoju, zamierzając uciec na plebanię, gdzie

będzie sama i gdzie pocieszą ją westki. Słyszała za plecami kroki, ale

nie przystanęła nawet wtedy, kiedy doszło do niej błagalne wołanie

Heleny:

- Charity, niech pani zaczeka. Proszę. Musimy porozmawiać.

Helena zerwała się, by pobiec za Charity, ale przystanęła

niepewnie w drzwiach.

Dobry Boże, co za przerażająca sytuacja. Co powinna teraz

zrobić? Czy dogonić Charity i zdradzić jej całą prawdę, czy najpierw

poszukać Lucasa i zakończyć to, co powinno się było zakończyć w

chwili, kiedy wrócił do domu?

Och, ty niemądra, niemądra dziewczyno, beształa samą siebie.

Kłamstwem nigdy się do niczego dobrego nie dojdzie; powinna to

wiedzieć od samego początku. Teraz Wesley był zły, Lucas

zdezorientowany, rodzina osłupiała, biedną Charity przytłaczały

wyrzuty sumienia, a wszystko... wszystko przez nią.

Podskoczyła, kiedy Dolly postukała ją po ramieniu i zapytała:

- Dobre nieba, o co tu chodziło?

- Och, Dolly, to moja wina, że sytuacja tak się zagmatwała.

Nasza droga Charity kocha Lucasa, a ja...

Dezorientacja na twarzy Dolly wyraźnie się pogłębiła.

Page 245: Manuel lisa   słodkie niebo

245

- Najdroższa Dolly - ciągnęła Helena miękko, łagodnie. -

Kocham pani młodszego syna. Straszliwie mi przykro. Och,

okropnie mi przykro, ale taka jest prawda. Ja... my... nie zrobiliśmy

tego naumyślnie, ale...

Spojrzała nad ramieniem Dolly na Wesleya, szukając u

niego wsparcia. Wesley odsunął od siebie talerz Z nietkniętym

jedzeniem i odchrząknął.

- Kochamy się, matko, ot co. I mnie przynajmniej nie jest ani

trochę przykro.

Serce Heleny gwałtownie wezbrało uczuciem. Już wiele

miesięcy temu, na długo przed powrotem Lucasa, myśl o tej chwili

napawała ją przerażeniem. Bo nawet gdyby nie wrócił do domu,

wyjaśnienie całkowitej i krańcowej zmiany uczuć byłoby sprawą

delikatną i niemiłą. W końcu powinna rozpaczać po narzeczonym. A

teraz prawda wyszła na jaw. I będą się z nią musieli uporać.

Lady Mary przeszyła Helenę przenikliwym spojrzeniem, jedna z

jej srebrzystych brwi uniosła się ukośnie w górę. Może ta wieść nie

dla wszystkich była tak szokująca, jak się Helena spodziewała.

Natomiast ojciec pogryzał kiełbaskę z miną równie zakłopotaną jak

zawsze.

Odwróciła się znowu do Dolly.

- Czy bardzo mną pani pogardza?

- Czy pogardzam? Chyba nie. To znaczy... nie, oczywiście, że

nie. Ale, moja droga, ty i Lucas jesteście zaręczeni. Zaręczeni! - Dłoń

jej podskoczyła do gardła, jakby to słowo ją zadławiło. Spiorunowała

wzrokiem młodszego syna. - Wesleyu Holbrook. Jak mogłeś?

- Myślałem, że on nie żyje. Podobnie zresztą jak wszyscy.

- Powinieneś był brata opłakiwać, a nie uwodzić jego biedną,

zrozpaczoną narzeczoną.

- Niczego takiego nie zrobił. - Helena chwyciła Dolly za rękę.

Źle szły im te wyjaśnienia. Bardzo źle. - To nie tak. To się po prostu...

stało.

- Po prostu się stało - powtórzyła Dolly z niemałą dozą

sarkazmu. Potem twarz jej złagodniała i oddala Helenie uścisk.

Page 246: Manuel lisa   słodkie niebo

246

- Co my zrobimy z biednym Lucasem? Przecież on się

kompletne załamie.

Helena usiłowała ją pocieszyć, ale zdołała tylko wyjąkać coś

niezrozumiałego. Wesley wstał.

- Mam przeczucie, że rozwiązanie problemu Lucasa wybiegło

właśnie z tego pokoju.

- To prawda. - Lady Mary skrzyżowała władczo ramiona. -

Heleno, czy jesteś całkiem pewna, że kochasz Wesleya a nie Lucasa?

- O, tak - odpowiedziała Helena i nadziwić się nie mogła, że

równocześnie czuje wielką ulgę i ogromny smutek. - Proszę mi

wybaczyć, ale nie mogłabym już być bardziej pewna.

- Dobrze. - Lady Mary stanowczo pokiwała głową. - Bo Charity

nosi na palcu pierścień Lucasa. Jej opowieści daleko do tego, by była

kompletna.

- Ależ, mamo - zaprotestowała Dolly. - Pierścień Charity w

ogóle nie przypomina tego, który zgubił Lucas, tyle że osadzono w

nim podobny szafir. Z pewnością takiego kamienia nie spotyka się

często, ale nie jest on też wielką rzadkością.

- Duby smalone. - Mary odsunęła z twarzy urojone pasemko

włosów. - Sama wybierałam ten kamień dla twojego ojca i

poznałabym go wszędzie, w każdej oprawie. Ale to nie wszystko.

Jeżeli nie utraciłam do cna zdolności postrzegania, Charity Williams

czy Fergusson, czy jak ona się tam nazywa, może być brzemienna.

Wszyscy wydali chóralnie cichy okrzyk.

- Dobre nieba. - Dolly przycisnęła dłoń grzbietem do czoła. -

Chyba zemdleję.

- Dolly Holbrook. - Matka pogroziła jej palcem. - Niczego

takiego nie zrobisz.

- Ale, proszę mamy, nieślubne dziecko? Niech mama tylko

pomyśli o skandalu, o hańbie.

Lady Mary uderzyła w blat, aż zagrzechotały filiżanki i sztućce.

- Na miłość boską, przecież nie będzie pierwsze. Zjem moje

własne lorgnon, jeżeli w całej Anglii znajdziecie mi choćby jeden

arystokratyczny ród, któremu nie przytrafił się przynajmniej jeden

Page 247: Manuel lisa   słodkie niebo

247

bękart.

- Ja... pewnie ma mama rację. - Dolly wystukiwała nierówny

rytm na guzikach przy staniku sukni.

- Oczywiście, że mam. A jeżeli ta dziewczyna nosi w łonie

dziecko Lucasa, to mówimy o twoim wnuku, a moim prawnuku. I

według mnie okoliczności jego poczęcia nie są nawet w przybliżeniu

tak ważne jak jego istnienie.

- Według mnie również, jeżeli tak to mama ujmuje.

- Po prostu załatwimy sprawę w ten sposób, by się pobrali,

zanim się dziecko urodzi. Jeżeli nie pobrali się już wcześniej - dodała

Mary półgłosem, a Helena aż się wzdrygnęła z zaskoczenia.

Podskoczyli wszyscy, kiedy widelec brzęknął o talerz. Helena

podbiegła do ojca. Podniosła widelec i włożyła mu go znowu do ręki.

- Wszystko w porządku, ojcze, nie ma się czym martwić.

- Czy ja dobrze słyszałem? Maleństwo jest w drodze? - Podniósł

na nią dziwnie klarowne, wyraziste spojrzenie i pomachał widelcem w

powietrzu. - Na Boga, tego tu właśnie potrzeba, żeby maluchy biegały

po domu i podnosiły harmider. Powinno się im sprawić kilka psów,

będą się z nimi bawić. I kucyka. I oczyścić sadzawkę, żeby miały się

gdzie latem chlapać.

- A ja bym raczej wolała, żeby to była dziewczynka - szepnęła

Dolly rozmarzonym głosem. - Jakie to byłoby cudowne, mieć malutką

panieneczkę, którą można ubierać i rozpieszczać, i bawić się z nią w

proszone herbatki. Naprawdę szczerze polubiłam Charity, chociaż

początkowo nie taką żonę mieliśmy w planach dla Lucasa. Czy sądzi

mama, że nada się do roli księżnej małżonki?

Mary wzruszyła ramionami.

- A czemu nie? Wywiodła nas wszystkich w pole. Sądziliśmy

przecież, że jest dobrze urodzona. Ma rozum, ma spryt, a co więcej,

musi naprawdę bardzo Lucasa kochać, skoro zadała sobie aż tyle

trudu.

- Ale sama ją pani słyszała, przecież ona z niego zrezygnowała.

- Helena chwyciła spódnicę w garść. - Muszę dogonić ją i wyjaśnić, że

wszystko jest w porządku, że nigdzie nie musi jechać.

Page 248: Manuel lisa   słodkie niebo

248

Dolly chwyciła młodą damę za ramię.

- Och, Heleno, ile ja okropności wygadywałam na Szkotów.

Przecież ona musi mnie nienawidzić. Powiedz jej, proszę, że ja tego

nie myślałam, nie mówiłam serio. Nie naprawdę. Że tylko się tak

bardzo martwiłam o Lucasa.

- Jestem pewna, że Charity to wie, ale i tak jej powiem -obiecała

Helena i wybiegła z pokoju.

Już miała wyjść przez wahadłowe drzwi do paradnego holu,

kiedy Wesley zawołał ją i zapytał, czy nie powinien z nią pójść. Za

jego plecami zaszeleściła taftowa suknia Mary.

- Nie jesteś potrzebny - oznajmiła wnukowi babka. - To sprawa

między dwoma kobietami i kobiety same ją rozwiążą.

Zamiast udać się na plebanię drogą, Helena zdecydowała się na

skrót przez las. Dogoni Charity dużo szybciej, chociaż ucierpi na tym

jej suknia.

Ścieżka biegła skrajem pola do gry w kule, przez lasek, a potem

obok starych zabudowań, gdzie dawni książęta Wakefield trzymali

swoje ukochane sokoły do polowania. Ceglany budynek wzniesiono w

stylu Tudorów, by przypominał pochodzącą z tamtego okresu część

głównego gmachu. Stał teraz pusty i rozpadał się, chociaż Wesley

często powtarzał, że powinno się go odnowić i kupić kilka ptaków.

Słońce przedarło się ukosem przez strzeliste dęby i smukłe

brzozy i zaświeciło Helenie w oczy. Osłoniła je dłonią i, wychodząc

zza rogu budynku, pochyliła się pod gałęziami.

Doszły do niej jakieś głosy, wcześniej tłumione przez drzewa.

Słyszała je coraz wyraźniej, mimo szelestu starych, zwiędłych liści

pod stopami. Gniewne słowa stały się zrozumiałe w tej samej chwili,

w której Helena uświadomiła sobie, że nie powinna ich była usłyszeć,

że nie powinno jej tu być.

- Jego śmierć musi wyglądać na wypadek, ty idioto. A nie na

morderstwo. Jak mogłeś być taki głupi, żeby do niego strzelać?

- Przepraszam, sir - wymamrotał drugi mężczyzna. Podmuch

wiatru rozsunął gałęzie i Helena rozpoznała twarz miejscowego

dzierżawcy.

Page 249: Manuel lisa   słodkie niebo

249

Było już za późno, by się odwrócić i uciec. Stała jak wrośnięta w

ziemię i patrzyła. Drugi mężczyzna odwrócił się, zaklął i cały świat

Heleny nagle stanął na głowie.

Jacob Dolan.

Przez jedną szaloną chwilę chciała udawać, że nic nie zro-

zumiała, wymamrotać kilka serdecznych słów i się wymknąć. Ale

wyraz twarzy Jacoba w ułamku sekundy zmienił się ze

skonsternowanego na bezlitosny. Dzierżawca skoczył, wyciągnął ręce

i chwycił Helenę w talii. Śmierdząca ziemią i dymem drzewnym dłoń

zacisnęła się na jej ustach, boleśnie gniotąc górną wargę.

- Bierz ją do środka, szybko - rozkazał Jacob Dolan i Tom

Whitely zaciągnął Helenę do wnętrza wilgotnych i mrocznych

pomieszczeń opuszczonego budynku.

17

Poczucie, że nie ma ani chwili do stracenia, kazało Lucasowi

pędem minąć stajnie. Po drodze kątem oka zobaczył, że stajenny

oporządza jego konia. Aż mu się zakręciło w głowie z ulgi: Charity

dotarła na miejsce bezpiecznie. Uparciucha, mogła spaść podczas

jazdy i zrobić krzywdę i sobie, i dziecku.

Wymienił pospiesznie kilka słów z panią Hale, po czym pognał

przez dom do pokoju porannego. Zatrzymał się z poślizgiem,

chwyciwszy za framugę, jego uwagę przykuła rozgrywającą się

wewnątrz scena.

Zlekceważone śniadanie stygło na talerzach. Babka stała za

stołem z rękami sztywno skrzyżowanymi na piersiach i mierzyła dwa

jajka w koszulkach wzrokiem tak groźnym, jakby miała przed sobą

niegrzecznych uczniaków. Matka spacerowała tam i z powrotem przed

oknem i wzdychała. Siedzący przy stole Wesley osunął się nisko na

krześle i podparł głowę ręką, zamyślony i ponury. W przeciwieństwie

do niego sir Joshua wyglądał na rozradowanego i dziwnie

przytomnego i mamrotał jakieś bzdury o guwernantkach, kucykach i

psach.

Page 250: Manuel lisa   słodkie niebo

250

Charity nigdzie nie było widać.

Lucas odchrząknął, by zwrócić na siebie ich uwagę.

- Czy była tu dziś rano Charity?

- Och, mój synku kochany. - Matka okrążyła stół. Sunęła w jego

kierunku z otwartymi ramionami. - Mój biedny, najdroższy chłopcze...

- Nagle stanęła jak wryta, oczy jej się rozszerzyły. - Na miłość boską,

co ci się stało?

Lucas na śmierć zapomniał, że pogubił spinki do koszuli, że z

włosów sterczą mu źdźbła trawy. Uniósł dłoń do szyi: kołnierzyk

również został na pagórku. A pistolet... szybko przeniósł rękę na

biodro, by ukryć nabijaną mosiądzem kolbę.

- Nie mam czasu na wyjaśnienia.

- Czy koń cię zrzucił? - Matka zaczęła pospieszną inspekcję,

przesuwając dłońmi po gorsie jego koszuli. - Czy cię coś boli? Czy

mam kazać Mortimerowi jechać po lekarza?

- Chwileczkę, Dolly - wpadła jej w słowo babka, podnosząc

lorgnon. - Mam wrażenie, że chłopak jest zdrowy i cały. Przestań, bo

go udusisz.

- Babcia ma rację, niech go mama nie dusi. - Wesley uniósł

opartą na dłoni brodę. - Najwyższy czas powiedzieć mu prawdę. -

Uniósł w górę brew. - I pora, żeby on nam również prawdę

powiedział.

Zaciskając mocniej dłonie na rękach starszego syna, Dolly

popatrywała na niego z irytującą mieszaniną miłości i konsternacji.

- To naprawdę bardzo nieładnie z twojej strony, żeby coś takiego

przed nami ukrywać.

- Przestań, nie musisz go również besztać. - Babka nadal

przyglądała się uważnie Lucasowi przez lorgnon. - Jestem pewna, że

miał powody, by tak postąpić. I jestem równie pewna, że w

odpowiednim czasie powie nam, jakie one były. Czy tak, Lucasie?

Lucas, który chciał tylko usłyszeć odpowiedź na swoje pytanie i

się oddalić, skwitował wypowiedź babki potrząśnięciem głowy.

- Nie mam pojęcia, o czym wszyscy mówicie. Gdzie jest

Charity?

Page 251: Manuel lisa   słodkie niebo

251

- Na pewno wróciła na plebanię - powiedziała matka.

- Tak - dodał Wesley - a Helena pobiegła za nią, by przekonać tę

młodą damę, że wcale nie musi natychmiast odjeżdżać do Szkocji.

Zwłaszcza w tych... - tu zakaszlał w dłoń -okolicznościach.

Sir Joshua dźgnął palcem powietrze.

- Już wiem... spaniele... dokładnie to, o co chodzi. Sam miałem

jednego w dzieciństwie. Chodził za mną wszędzie.

- Co takiego? - Lucas nie miał czasu ani na aluzje brata, ani na

paplaninę sir Joshui, więc się odwrócił do drzwi. - Zresztą wszystko

jedno.

Rzucił się w dół po kuchennych schodach, przeskakując po dwa

stopnie na raz, i już dobiegał do wychodzących na ogród drzwi, kiedy

za plecami usłyszał kroki. Nie zwalniając, obejrzał się i kątem oka

zobaczył przez ramię Wesleya.

- Idę z tobą - zawołał brat. Na jego twarzy malowała się

determinacja, która źle wróżyła wszelkim sprzeciwom.

Lucas jednak mimo wszystko spróbował.

- Wcale nie idziesz. Mam pilną sprawę do omówienia z Charity.

- Czego jak czego, ale widzów na pewno mu nie potrzeba, kiedy

uklęknie przed żoną i będzie błagał ją, by dała mu jeszcze jedną

szansę. - Sprawa nie ma nic wspólnego z tobą.

- Właśnie, że ma, bracie. - Wesley nie dał się zbyć, zrównał krok

z Lucasem i już ramię w ramię przeszli przez ogród do stajni. - Ma

cholernie, sakramencko dużo wspólnego i ze mną, i z Heleną również,

więc nie traćmy czasu.

- Czuję się dobrze, Esther, naprawdę - z uporem powtarzała

Charity już po raz trzeci od powrotu do domu. - Czy mogłybyśmy po

prostu spakować moje rzeczy i posprzątać tutaj?

Pokojówka ociągała się, stojąc w nogach łóżka, palcami z

roztargnieniem rozczesywała frędzle szala, który Charity dała jej do

poskładania.

- A więc wybiera się pani w podróż, panienko? 2 krótką wizytą

do kogoś? Czy mam panience towarzyszyć?

- Nie, kochanie, nie z wizytą. - Charity kręciła się przy otwartej

Page 252: Manuel lisa   słodkie niebo

252

szafie, spoglądając na stroje. Kuzynka Emily na pewno z radością

odzyska swoją toaletę z muślinu w kwiatki oraz jedwabną wieczorową

suknię. - Czas mi już wracać do domu.

Zaciekawione spojrzenie dziewczyny paliło ją w plecy. Nawet

pieski wydawały się zakłopotane i, leżąc na wygodnej poduszce,

wodziły ślepiami za każdym jej ruchem.

- To nagła decyzja, panienko - powiedziała młoda służąca po

chwili znaczącego milczenia. - Czy omawiała ją panienka z

państwem?

Charity odwróciła się, zamierzając skarcić Esther za nietypową

dla niej zuchwałość. Ale kiedy otworzyła usta, prawda sama jakoś się

z nich wymknęła.

- Holbrookowie już wiedzą, Esther, i na pewno zgadzają się z

moją decyzją.

- Och, nie sądzę, by tak było, panienko, naprawdę. - Esther

potrząsnęła głową, przez co roztańczyły się jej rdzawe, okalające

twarz loki. - Przecież oni przez cały dzień mówią o pani. Jest pani ich

wielką ulubienicą i niełatwo pogodzą się z pani wyjazdem. Wcale nie,

panienko.

Nie? No to gdzie podziewa się Luke? Gdzie jest reszta rodziny?

Z pewnością starczyłoby im już z nadmiarem czasu, by tu za nią

przyjść.

- Nie mogłabyś się bardziej już mylić - zapewniła, pozwalając,

by spódnica Emily wyślizgnęła jej się z palców. Charity opadła na

skraj łóżka i wtuliła twarz w dłonie. Schooner wskoczył na kolana

swojej pani, a Skiff zabrał się za obgryzanie ukochanej zabawki,

splecionego ze ścinków materiału warkocza. - Uradują się, kiedy

odjadę, Esther. Wszystkim to ułatwi życie.

- No, panienko, nie wolno tak się przejmować. - Służąca usiadła

obok niej, pulchne ramię serdecznie podtrzymywało Charity w talii. -

Czy to... czy to przez dziecko panienka wyjeżdża?

Charity spojrzała Esther prosto w oczy.

- Tak. Nie. Holbrookowie o nim nie wiedzą. Nie wolno ci im

mówić. Nie jest tak, jak myślisz.

Page 253: Manuel lisa   słodkie niebo

253

- Och, ja nic sobie nie myślę, panienko. Nie powinnam. Tylko

że nie rozumiem, dlaczego ucieka panienka od ludzi, którzy panienkę

kochają. Którzy panience pomogą, jeśli im tylko panienka na to

pozwoli. Znam Holbrooków, panienko. To porządni ludzie, każdy

jeden z nich.

- Tak, tak, to prawda. - Charity westchnęła, nie miała ani energii,

ani serca do wyjaśnień.

- Wydaje mi się, panienko, że jeżeli panienka ucieka przez

dziecko i nie chce panienka, by rodzina o tym wiedziała, to na pewno

któryś z nich jest za nie odpowiedzialny.

Charity skamieniała. Czy ta młódka naprawdę może mieć

dopiero czternaście lat?

- Skąd ty...?

Esther wzruszyła ramionami.

- Tańczycie z jego wysokością dookoła siebie jak na roz-

żarzonych węglach. A ja wiem, co opowiadają inni służący. Słyszałam

historie o młodych dziewczynach i szlachcicach, i o tym, co się

między nimi przydarza. Tylko że trudno mi sobie wyobrazić, żeby

jego wysokość wykorzystał taką damę jak panienka.

- Och, Esther, on wcale mnie nie wykorzystał. Nie wolno ci

nigdy w ten sposób o jego wysokości myśleć. Nigdy. -Charity

chwyciła dziewczynę za ramiona i potrząsnęła nią z taką siłą, że obie

poczuły się zaskoczone.

- Broni go pani jak wilczyca swojego małego. Wilczyca. Tak. To

właśnie instynkt wilczycy kazał jej na

początku jechać do Wakefield, instynkt i przekonanie, że od-

niesie sukces. No cóż, nie odniosła sukcesu, nawet najmniejszego.

Och, udało jej się doprowadzić do tego, że ocknęła się w Luke'u

pamięć, serce, namiętność - ale żadne z nich nie było na tyle silne, by

wziąć górę nad obowiązkami, do których się urodził.

Ręce Charity opadły z ramion Esther. Przeprosiła pokojówkę,

potrząsając głową.

- To takie bardzo skomplikowane, moja droga. Wiem tylko to, że

pora mi wracać do domu, gdzie jest moje miejsce.

Page 254: Manuel lisa   słodkie niebo

254

- Będzie mi panienki brakowało.

Charity przyjrzała się bacznie piegowatym rysom pokojówki i na

chwilę zapomniała o własnych problemach, bo przypomniało jej się

ostrzeżenie Wesleya Holbrooka, dotyczące bezpieczeństwa

dziewczyny.

- Esther, kiedy ja wyjadę, ty oczywiście wrócisz do dworu,

prawda?

- A gdzie miałabym pójść, panienko? Chociaż wolałabym raczej

zostać tu z panią.

- Tak, ale nikt ci chyba nie proponował nowego miejsca? Twarz

Esther ściągnęła się z namysłem.

- Ten miły pan Whitely co pracuje czasami we dworze,

wspomniał raz, jak to dziewczyna może nieźle sobie mieszek

napełnić, pracując we wspaniałych rezydencjach w mieście. Ale lord

Wesley usłyszał, jak rozmawiałam o tym z moją mamą, i pogroził mi

palcem, i powiedział, że grzeczne dziewczynki siedzą w domu, gdzie

jest ich miejsce.

-1 dlatego wyrzuciłaś z pamięci propozycje pana Whitely?

- Oczywiście, panienko. - Szkarłatny rumieniec zalał twarz i

szyję dziewczyny.

Charity intuicja coś podpowiedziała.

- Bo tak powiedział lord Wesley?

Rumieniec zrobił się jeszcze ciemniejszy i Esther zaczęła nagle

pracowicie głaskać Schoonera. Charity objęła ją ramieniem i mocno

przytuliła.

- Lord Wesley to przystojny mężczyzna, a oprócz tego dobry.

Ale przyjmij ode mnie pewną radę. Nie celuj wyżej niż twoja własna

sfera. To tylko złamie ci serce.

- Wiem, panienko - powiedziała cicho służąca. Ognisty

rumieniec stygł powoli na jej policzkach. - Ale lord Wesley nigdy

by... wie panienka... jest na to dużo za honorowy. Poza tym on już ma

na oku...

- Kogo?

- Och, nie powinnam plotkować, panienko.

Page 255: Manuel lisa   słodkie niebo

255

Ich rozmowę przerwało natarczywe walenie do drzwi. Schooner

zeskoczył na podłogę, Skiff poszedł w jego ślady. Razem wypadły z

pokoju, ich podniecony jazgot wypełnił cały dom.

- Kto to może być, na Boga?

- Pójdę zobaczyć, panienko.

Charity czekała w sypialni, żołądek jej się skręcał, dłonie drżały.

Może to Luke? Czy pojawił się tu, by przekonać ją, żeby została w

Wakefield? A może nagle nabrał chęci, by wracać z nią do Szkocji?

Czy odważy się mieć nadzieję?

A może to Helena przyszła powiedzieć, co o niej myśli? Przez

chwilę zastanawiała się, czy by się nie schować do szafy.

Tchórz. Helena zasłużyła sobie na to, by Charity wysłuchała

najbardziej nawet zjadliwych jej wyrzutów. Wstała, uniosła brodę i

obciągnęła na sobie suknię, która po prostu za nic nie chciała się

dobrze bez gorsetu ułożyć.

Drzwi wejściowe uderzyły przy otwieraniu o ścianę. Charity

wzdrygnęła się na ten odgłos. W korytarzu zadudniły energiczne

kroki.

- Czy panna Williams jest w domu? Luke.

Serce załomotało jej w piersiach. Kiedy doszła do maleńkiego

korytarzyka, łączącego sypialnię z holem, usłyszała również głos

Wesleya Holbrooka.

- Czy jest tutaj panna Livingston?

Skiff i Schooner przeskoczyły przez stopy Esther i biegały w

kółko wokół gości. Pokojówka pochyliła się, by je przegonić.

- Tak, sir, nnie, sir - wyjąkała. - To znaczy panna Williams jest

tutaj, sir, ale panny Livingston nie ma.

- Charity. - Zobaczywszy ją w korytarzyku, Luke dał krok nad

psami i przecisnął się obok Esther. - Moje kochanie, jesteś tu. Nic ci

się nie stało.

Chwycił ją w ramiona i pocałował tak, jakby jej od tygodni nie

widział. Charity nie tylko mu na to pozwoliła, ale wtopiła się w niego

i oddała pocałunek z zachłannością zadającą kłam wszelkim

wcześniejszym postanowieniom, że będzie mocna.

Page 256: Manuel lisa   słodkie niebo

256

Luke odsunął ją od siebie na odległość ramienia.

- Wszystko w porządku, prawda?

- Bywało już lepiej - szepnęła i natychmiast poczuła się jak

idiotka. Ale przecież nic nie mogło być w porządku po tym, co

wydarzyło się wcześniej na pagórku.

- Tak, wracając do dzisiejszego ranka - wpadł jej w słowo,

myśląc o tym samym. - Wyjawiłaś mi, co myślisz, w sposób nie

pozostawiający żadnych wątpliwości, kochana, ale, jak powiedziałaś

kiedyś, jeszcze ze sobą nie skończyliśmy.

Cofnął się o krok i Charity nagłe popatrzyła na niego oczami, a

nie sercem.

- Co ci się, na miłość boską, stało? Wyglądasz gorzej niż ja.

Luke próbował jakoś zacisnąć koszulę pod szyją.

- Priorytety, moja droga. Miałem do wyboru swój zwykły

elegancki wygląd i spinki do koszuli, oraz ciebie. Wybrałem ciebie.

Roześmiała się i znowu wyciągnęła do niego ręce.

Musnęła przy tym dłonią ramię Wesleya. Stał tuż za Lukiem w

zatłoczonym przejściu, w którym z trudem znalazłoby się dość

miejsca na dwie osoby, nie mówiąc już o trzech.

- Za nic nie chciałbym przerywać tej wzruszającej sceny -

odezwał się - ale jak dawno Helena stąd wyszła?

- Helena? - Charity rzuciła zakłopotane spojrzenie na braci. -

Nie było jej tutaj.

- Ależ musiała być. Pobiegła za panią. Lucas i ja nie minęliśmy

jej po drodze, więc...

- Może się rozmyśliła i wróciła do domu. - Charity powiedziała

to bardzo cichutko. Wbiła spojrzenie w stopy, nie czuła się na siłach

spojrzeć młodszemu Holbrookowi w oczy. - Doskonale bym ją

rozumiała, gdyby już nigdy nie chciała mnie widzieć na oczy.

- Nie podoba mi się to. - Wesley chwycił Luke'a za ramię. - Coś

jej się mogło stać.

- Słodkie nieba. - Charity przyglądała się braciom. - Czy sądzi

pan, że miała jakiś wypadek? Nigdy bym sobie nie wybaczyła.

Luke objął ją ramieniem.

Page 257: Manuel lisa   słodkie niebo

257

- Nie martw się, moja droga, na pewno jest bezpieczna. Musiała

rzeczywiście wrócić do domu.

Kiedy zacisnął mocniej ramiona, poczuła na biodrze dowód, jak

bardzo jest podniecony. Zaskoczyło ją to. Teraz? Kiedy tyle się

dzieje?

Na biodrze?

- Co to jest? - Cofnęła się o krok. Przed oczami mignął jej

jaskrawy błysk wypolerowanego mosiądzu, sterczącego Luke'owi zza

pasa. Mąż próbował zakryć tę rzecz dłonią, ale złapała go za przegub.

- Czy to pistolet?

- A, właściwie to tak.

- Czyś ty rozum postradał? Do czego mógłby ci się przydać?

- Lucas przekonany jest, że przedwczoraj ktoś strzelał do niego

w lesie - poinformował ją spokojnie Wesley.

- Dobry Boże.

Luke trzepnął brata w pierś na wpół zwiniętą pięścią.

- Idiota. - Odwrócił się do Charity i uniósł tę samą dłoń, by

pogładzić ją grzbietem palców po policzku. - Dziwne rzeczy się działy

ostatnio, zaczynając od tego upadku sowy. Zbieg okoliczności, być

może, ale wolę nie ryzykować.

- Och, Luke. - Zarzuciła mu ręce na szyję, jakby swoim

najgorętszym uściskiem mogła uchronić go od nieszczęścia. -Słodkie

nieba, więc Helena naprawdę może być w niebezpieczeństwie.

- Tak, jadę jej poszukać. - Wesley zawrócił i skierował do drzwi.

- Lucas, idziesz?

- Zostań tu, ukochana - upomniał Charity Luke, odwracając się,

by podążyć za bratem. - Zamknij drzwi na klucz.

- Zaczekaj. - Chwyciła go za rękę. - Gdzie będziecie szukali? Nie

możecie biegać na ślepo po okolicy.

Bracia wymienili spojrzenia.

- Powinniśmy się rozdzielić - zaproponował Luke. - Wes, ty

sprawdź w domu gościnnym. Ja przeszukam wioskę.

Wesley potrząsnął głową.

- Bylibyśmy ją minęli po drodze. Jechaliśmy konno, nie miała

Page 258: Manuel lisa   słodkie niebo

258

szans nas na piechotę wyprzedzić.

- Może nie poszła drogą. - Luke zastanowił się. - Są inne ścieżki.

Mało to do niej podobne, ale mogła wybrać którąś z leśnych

drożynek.

- Będziemy jej szukać godzinami. - Wesley wyszedł do

frontowego ogródka i wyprowadził konia z całkowicie zrujnowanej

grządki bratków, rosnących przy ścieżce.

- Czy mogę coś zaproponować? - Charity pochyliła się za Esther

i wzięła Schoonera w ramiona.

- Jeżeli to nie potrwa długo. - Luke patrzył na nią z lekkim

zdziwieniem.

-Psy.

- Kochanie, nie mam dla nich w tej chwili czasu.

- Nie o to mi chodzi. To są teriery.

Na twarzy męża nie odmalowało się najlżejsze nawet zro-

zumienie.

- Teriery hoduje się po to, by polowały na drobną zwierzynę.

Tresuje się je, by szły za zapachem.

- Na Boga, tak. - Wesley wyrwał stopę ze strzemienia i wykonał

zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. - Możemy pojechać z nimi z

powrotem do domu i kazać im obwąchać coś, co należało do Heleny.

Stamtąd mogłyby pójść jej tropem. -Zmarszczył się, spoglądając na

wiercącego się w ramionach Charity westka. - Czy sądzi pani, że

sobie z czymś takim poradzą?

- Oczywiście. - Charity przez moment czuła się oburzona.

- Chodźmy. - Luke sięgnął po Schoonera.

Odsunęła błyskawicznie pieska poza zasięg jego rąk.

- Jadę z wami.

- O, nie, w żadnym razie - powiedzieli bracia jednym głosem.

- Właśnie że tak. W końcu to moje psy.

- Prawdę mówiąc, kochanie, kupiłem je ja. Tak się składa, że

pamiętam ten incydent. Majątek mnie to prawie kosztowało, żeby

wcześniejszy właściciel nie utopił ich w zatoce Forth. -Luke zamilkł,

popatrując na nią z góry. - Ale może dom będzie rzeczywiście

Page 259: Manuel lisa   słodkie niebo

259

bezpieczniejszym miejscem dla ciebie.

Charity poczuła skurcz żołądka na myśl, że trzeba jej znowu

stanąć twarzą w twarz z Dolly i lady Mary.

- Wolałabym nie. Przecież ja już...

- Nonsens. - Zajrzał do wnętrza domu.

- Esther, twoja pani będzie potrzebowała kapelusz i szal. I ty też.

- Luke, proszę cię...

- Lucas - zawołał Wesley, głos miał napięty z niecierpliwości. -

Musimy jechać.

To rozstrzygnęło sprawę. Nie mając czasu na sprzeczki, Charity

znalazła się na siodle przed Lucasem i jechała oto z powrotem do

miejsca, którego, jak sądziła, nigdy już nie miała zobaczyć. A

przynajmniej na pewno nie tak szybko.

18

Lucas i jego brat jechali kłusem, by Skiff i Schooner mogły

nadążyć za nimi na leśnej ścieżce. Po drodze Wesley wyciągnął rękę.

- Daj mi tę broń.

- Nie. - Lucas poklepał tkwiący na biodrze pistolet.

- W ten sposób tylko odstrzelisz sobie nogę. Poza tym, jeżeli

twoje podejrzenia okażą się słuszne, ja jestem lepiej wyszkolony w

strzelaniu.

- Więc powinieneś był zabrać swój pistolet.

- Nie bądź osłem. - Wyciągnięta dłoń Wesleya stuknęła Lucasa

w ramię. - Po prostu daj mi pistolet. Już, Lucas.

-Nie.

- Cholerny uparty kozioł.

Przed nimi westki niuchały po zasypanej liśćmi ścieżce, od czasu

do czasu nurkując w splątane zielska, przystając tam i węsząc pod

wiatr.

- Na początku wydawało mi się, że to dobry pomysł -mruknął

Page 260: Manuel lisa   słodkie niebo

260

Lucas - ale teraz zastanawiam się, czy psiaki nie sądzą, że zabraliśmy

je po prostu na spacer. Co też mi przyszło do głowy? Helena na leśnej

ścieżce? Przedzierająca się na przełaj przez las?

Wargi Wesleya wygięły się pogardliwie.

- Tak, Helena na leśnej ścieżce, przedzierająca się na przełaj

przez las. Czemu nie?

- To nie w jej stylu. - Lucas usiłował dojrzeć coś przez liście,

wypatrzyć jakiś ślad ludzkiej obecności.

- A skąd wiesz, czy jej styl nie zmienił się podczas twojej

nieobecności?

Lucas zignorował zarówno pytanie jak i urągliwy ton brata.

- Może powinniśmy byli zajrzeć do wioski.

Wesley prychnął, był to odgłos w rodzaju: A co ty możesz o tym

wiedzieć.

- Helena koniecznie chciała porozmawiać z Charity - powiedział.

- Nie powstrzymałaby jej żadna przeszkoda, chyba że... chyba że ją

spotkało coś złego.

Głos mu się załamał i tego już Lucas nie zignorował. Wesley

zdążył się odwrócić, zanim ich spojrzenia się spotkały. Starszy

Holbrook patrzył teraz z namysłem na zesztywniały profil brata.

- Posłuchaj, Wes, nie sądzę, by Helena miała zapuścić się w las.

Boi się ciemnych, wilgotnych miejsc i wszystkiego, co pełza.

Denerwuje się nawet w obecności ptaków...

- Ptaki. - Wesley popędził konia i dogonił psy. - Chyba wiem,

dokąd ta droga prowadzi. Jeżeli się nie pogubiłem, to na rozwidleniu

skręcimy na lewo.

- Do starej ptaszarni?

- Tak. Zapomniałem, że właśnie obok niej biegnie dróżka, którą

najszybciej można przejść od domu do głównej drogi. Te

zabudowania całe się walą. Helena mogła się tam potknąć o kawałek

gruzu, skręcić nogę w kostce, wywrócić się i uderzyć w głowę. Może

tam leżeć ranna.

Westki, zupełnie jakby rozumiały każde jego słowo, dotarłszy do

rozwidlenia rzuciły się do przodu i pędziły tak szybko, jak tylko

Page 261: Manuel lisa   słodkie niebo

261

pozwalały ich krótkie nóżki.

Charity weszła na paluszkach do paradnego holu i modliła się,

żeby nikt jej nie zauważył. Z głębi jadalni napływały stłumione

odgłosy porannego sprzątania - ktoś szczotkował zasłony, odkurzał

kredensy, polerował wdzięczny stół z różanego drewna.

Nie mogła odżałować, że Luke'owi brakowało czasu, by ją

wprowadzić do środka i ułatwić rozmowę z Dolly i lady Mary, ale

oczywiście obydwaj bracia popędzili natychmiast szukać Heleny i

zabrali ze sobą westki. Przed chwilą nawet Esther ją porzuciła i

pobiegła na dół odwiedzić matkę. Charity została sama i albo pokona

wzburzone odmęty, albo zatonie.

Wszyscy troje mieli wciąż nadzieję, że znajdzie się jakieś

racjonalne - i nieszkodliwe - wyjaśnienie tajemniczego zniknięcia

Heleny, zgodzili się więc, by w domu w ogóle o sprawie nie

wspominać i nie straszyć starszych pań. Dolly szalałaby ze

zmartwienia. A Mary, chociaż przemawiała zawsze tak surowym

tonem, miała serce dużo łagodniejsze, niż powszechnie mniemano, i

ogromnie lubiła Helenę.

Gdyby nie to, Charity dysponowałaby jakimś innym tematem do

rozmowy niż ta nieszczęsna scena, która rozegrała się wcześniej w

pokoju porannym. Czym ma usprawiedliwić fakt, że się tak

niespodziewanie znowu pojawia? Mijając gabinet Luke'a, wzięła

nawet pod uwagę możliwość, że da nura do środka i będzie się

chowała pod biurkiem, dopóki mąż nie wróci. Niewykluczone, że

postąpiłaby tak, gdyby w tej właśnie chwili Dolly nie wyszła z salonu.

- Charity. - Matka Luke'a chwyciła się za pierś. - Wróciłaś.

Charity głęboko odetchnęła i czekała na wymówki, na

które sobie zasłużyła. Spodziewała się najgorszego: surowej

reprymendy, oskarżeń, wyrzutów, łez. Doświadczenie nauczyło ją, że

przy Dolly emocje sięgają zenitu.

Ale Dolly przez kilka uderzeń serca stała w dziwnym, nie-

samowitym bezruchu. Potem podbiegła i objęła Charity.

- A więc wcale się już na mnie nie gniewasz, kochanie? Młodsza

kobieta otworzyła buzię i nie mogła jej zamknąć.

Page 262: Manuel lisa   słodkie niebo

262

- Ja się nie gniewam na panią? Ale, na Boga, za co? Dolly

chwyciła ją za ręce.

- Za te wszystkie okropne rzeczy, które wygadywałam o... -Tu

głos jej opadł do szeptu. - Och, Boże tak się wstydzę. Wie pani, o

Szkotach.

- Och, Dolly...

- Wcale tak nie myślałam. Ani troszeczkę. Tylko okropnie

martwiłam się o Lucasa. Naprawdę uważam, że Szkoci są po prostu

cudowni. Niektórzy z moich najbliższych przyjaciół są Szkotami.

Lady Glenfiddich i ja przyjaźnimy się od dziesiątek lat i... och, Helena

wytłumaczyła pani wszystko, prawda?

- Helena?

- Tak. Na plebanii. - Dolly puściła ręce Charity i rozejrzała się po

korytarzu. - A gdzie właściwie ona się podziewa? I chłopcy też?

- Chłopcy? - Myśl, zastanów się. Absolutnie nie wolno mówić

Dolly prawdy. - Udali się do... do wioski. Tak. Mam wrażenie, że

Helena potrzebowała stamtąd kilku drobiazgów, a pani synowie

postanowili jej towarzyszyć.

Brwi Dolly się ściągnęły.

- Jakież to dziwaczne. A pani skąd się tu w takim razie wzięła?

- Ja... ja przyszłam na piechotę i... - Urwała, słysząc coraz

bliższy szelest tafty.

- Pozwólże dziewczynie wejść do środka i usiąść. - Lady Mary

uniosła lorgnon i przyglądała im się, stojąc na progu salonu. - Czy

dobrze słyszałam... przyszła pani na piechotę aż z plebanii?

Naprawdę, za dużo już była pani na nogach jak na jeden dzień.

- Och, na pewno mama ma rację. Dobre nieba, o czym ja myślę?

- Dolly ujęła Charity pod ręką i niemalże siłą zaciągnęła ją do salonu.

- Proszę usiąść tam na fotelu. Czy nie chciałaby pani oprzeć na czymś

nóg? Tu jest podnóżek.

- Proszę sobie nie robić kłopotów. - Nikt nie zwrócił na słowa

Charity uwagi. Dolly wetknęła młodej kobiecie zdobiony petit point,

podnóżek pod stopy, a lady Mary wsunęła jej haftowaną jedwabną

poduszkę pod plecy.

Page 263: Manuel lisa   słodkie niebo

263

-Już lepiej. Proszę teraz odpocząć. - Starsza dama pociągnęła za

sznur z chwaścikiem. Na dźwięk dzwonka pojawiła się Esther. -

Proszę podać herbatę, Esther. Z miętą, jeżeli mamy jej choć trochę.

Mięta ma dobre własności wzmacniające - dodała, siadając w fotelu

od pary przy Charity.

Dolly usadowiła się na kanapie naprzeciw nich.

- Tak, Esther, i poproś kucharkę, żeby przygotowała trochę tych

swoich pysznych kanapek z cielęciną w curry. - Popatrzyła

porozumiewawczo na Charity. - Mięso, rozumie pani. Wspaniała

rzecz w takim stanie.

Nie, Charity nie rozumiała nic a nic. A przynajmniej nie miała

bladego pojęcia, z jakiego powodu rozpętało się to niezwykle

zamieszanie. Dopóki...

- Wspominała pani wcześniej o powrocie do domu. Zakładam, że

miała pani na myśli Szkocję. - Dolly złożyła palce w wieżyczkę pod

brodą. - Moja droga, czy naprawdę sądzi pani, że to rozsądne, by w

tym okresie puszczać się w taką podróż?

Charity dech zaparło. Spojrzenie jej przeskoczyło z jednej damy

na drugą, pierwsza przelotnie mrugnęła do niej okiem, druga kiwnęła

głową.

Czy one mogą coś wiedzieć? Czy Luke zdradził im, że Charity

jest w ciąży? Może się domyśliły? A może „w takim okresie" ma

jakieś zupełnie inne znaczenie? Może niedawne deszcze podmyły

gdzieś most? Może doszły je słuchy o rozbójnikach na drodze. Albo...

Wiedziały.

Zerwała się z fotela.

- Przepraszam panie na chwilkę. Muszę porozmawiać z Esther.

- Ależ ona zaraz się tu pojawi z herbatą - zawołała za nią Dolly.

Charity wypadła za próg. Miała nadzieję, że żadna z kobiet za

nią nie pójdzie. Ściśnięte gorsetem serce biło w dzikim rytmie.

Słodkie nieba, nie zamierzała tak niegrzecznie uciekać, ale po prostu

spanikowała. Gdyby był przy niej Luke, może zdobyłaby się na

odwagę, by rozmawiać z jego rodziną

0 swojej ciąży. Ale sama? Pojęcia nie miała, co mogłaby po-

Page 264: Manuel lisa   słodkie niebo

264

wiedzieć, ile powinna wyjaśnić. Czy te damy sądzą, że dziecko jest

nieślubne?

Przemknęła przez hol, wślizgnęła się do gabinetu Luke'a

1 oparła się ciężko o ścianę. Musi uspokoić to dzikie bicie serca.

Musi wymyślić jakiś plan. Zaledwie kilka minut temu zastanawiała

się, czy się w tym pokoju nie schować. Jak szybko panie przyjdą jej

szukać?

Sprawę rozstrzygnął dobiegający z korytarza odgłos kroków.

Och, daleka była od tego, by spokojnie spojrzeć Dolly i Mary w oczy,

ale nie może jak dziecko uciekać, kiedy one troszczą się o jej dobro.

Stanęła w drzwiach i się wzdrygnęła.

- Och! To pan Dolan. Dzień dobry. Wyglądał na równie

zaskoczonego jak ona.

- Dzień dobry, panno Williams.

- Dokąd się pan wybiera? - Pokazała na sakwojaż, który niósł w

ręku, a który na jej widok błyskawicznie usiłował schować za

plecami.

Dolan również spojrzał na sakwojaż, jakby zaskoczony jego

widokiem.

- Tak, no cóż, czas wracać do Londynu, czyż nie?

- Pewnie tak. - Zerknęła znowu na sakwojaż i zauważyła coś

jeszcze, co kazało jej zadać następne pytanie: - Czy widział pan

dzisiaj rano pannę Livingston?

- Przykro mi, ale nie. Pakowałem się i nie opuszczałem do tej

chwili mojego pokoju.

Charity znowu spuściła oczy. Adwokat pochylił głowę i podążył

za jej spojrzeniem. Zapadło między nimi coś w rodzaju

porozumiewawczego milczenia, kiedy oboje wpatrywali się w

niepodważalne świadectwo postępków prawnika. Potem Charity

spojrzała mu w oczy i cicho powiedziała:

- To kłamstwo, panie Dolan.

Lucas i Wesley zwolnili, podjeżdżając do niewielkiej, ota-

czającej starą ptaszarnię polanki. Kierowali końmi ostrożnie, by

stłumić odgłos kopyt.

Page 265: Manuel lisa   słodkie niebo

265

- Widzisz coś? - zapytał szeptem Wesley.

Rozpadającą się budowlę z jednej strony okrążała ścieżka, z

drugiej otaczał ją zdziczały bukszpanowy żywopłot. Nic się przed

nimi nie poruszało, nie zobaczyli żadnej odzianej w muślin postaci,

rozciągniętej na ziemi.

Lucas potrząsnął głową i przyglądał się, jak Skiff i Schooner

przystają na skraju drzew. Nosy piesków drgały z zaciekawienia, ale

obydwa stały cicho i spokojnie.

- Może twój instynkt się omylił - wyszeptał w odpowiedzi.

Westki nagle rzuciły się w stronę budynku. Dotarły do

otworu wentylacyjnego w ceglanej ścianie, przycisnęły do niego

nosy i węszyły jak wściekłe.

- A może i nie. - Lucas ruszył do przodu. Wesley chwycił go za

rękę.

- Czekaj.

- Na co? Ona może być w środku. Sam powiedziałeś, że mogła

zrobić sobie krzywdę.

Wesley zmierzył go surowym spojrzeniem.

- A ty sam sugerowałeś, że mogła paść ofiarą nieczystej

Starszy z braci przyjrzał się bacznie polance i budynkowi, który

się na niej rozgościł. Wszędzie panowała cisza i spokój, zakłócały je

tylko psy.

Ukryli się za dwoma drzewami i plątaniną poszycia i ob-

serwowali Skiffa i Schoonera. Pieski przesuwały się wzdłuż ściany.

Najwyraźniej zainteresowało je coś wewnątrz starej ptaszarni. Lucas

miał tylko nadzieję, że będzie to coś ważniejszego niż gniazdo

polnych myszy.

- Bzdura jakaś - syknął. - Chodźmy popatrzeć. Wesley go

uciszył.

- Wykazujesz tyle samo subtelności, co tłusta dama w taftowej

sukni.

- Bądź łaskaw wybaczyć mi brak militarnej sprawności.

- Jak już o tym mowa, nadal twierdzę, że powinieneś mi

przekazać pistolet.

Page 266: Manuel lisa   słodkie niebo

266

Lucas otworzył usta, by powiedzieć bratu, co myśli o tej

propozycji, ale zmienił zdanie. Czuł się głupio, czając się w krzakach i

czekając na... na co? Na to, żeby Helena wyskoczyła zza drzwi i

krzyknęła „bu!"? Któryś z nich powinien po prostu podejść do

ptaszarni i zajrzeć do środka. Ale ten drugi...

- Masz. - Wepchnął bratu pistolet do ręki i zdusił śmiech na

zdumioną minę Wesleya. - Ja pójdę na przeszpiegi, a ty stój na straży.

- Lucas, zaczekaj...

Lucas wyszedł na polankę. Skiff i Schponer podreptały za róg w

stronę dużych drewnianych wrót. Węsząc pilnie, grzebały łapami przy

szparze pod drzwiami, jakby się chciały przekopać na drugą stronę.

- Heleno? - zawołał Lucas. - Czy jest pani tam? Wzdrygnął się,

kiedy jedno skrzydło wrót uchyliło się na

cal. W szparze pojawił się najpierw pasiasty rękaw, a potem

znoszony czarny but, który zagrodził westkom drogę do wnętrza.

Słońce błysnęło na piaskoworudawych włosach.

- A, Tom, to wy.

Tom Whitely wyślizgnął się na zewnątrz i zamknął za sobą

drzwi. Jeżeli pamiętał o swoich wcześniejszych spotkaniach z

Luke'iem Martinem, nie dał tego po sobie poznać. Pochylił głowę w

pełnym szacunku ukłonie, na który Luke miał szczerą ochotę się

skrzywić.

- Dzień dobry, wasza wysokość.

- Tomie, czy widzieliście pannę Livingston? Znacie ją, prawda?

- Bardzo miła dama, bardzo, ale nie widzialżem jej nigdzie

dzisiaj. - Spojrzał przelotnie w twarz Lucasowi, potem spuścił oczy na

swoje buty. Skiff i Schooner obwąchiwały rąbki spodni dzierżawcy,

powarkując gardłowo. Z prawej dłoni Toma zwisał młot. Dzierżawca

postukiwał nim lekko o udo.

- A wy co tu robicie? - zapytał Lucas, nagły niepokój pobudził

jego ciekawość. Coś mu się w tej sytuacji nie podobało, i to bardzo.

- Naprawiam. - Whiteley tam i z powrotem kołysał młotem. -

Brat waszej wysokości zamierza znowu starą ptaszarnię wykorzystać.

Pan Mortimer chce wiedzieć, jak bardzo jest zniszczona.

Page 267: Manuel lisa   słodkie niebo

267

Kiedy to mówił, psy przypuściły atak na jego kostki. Tom cofał

się, aż z łoskotem uderzył plecami we wrota.

- Skiff, Schooner, do nogi.

Westki nie zwracały na Lucasa najmniejszej uwagi. Nagle

wyminęły buty Toma. Całą ich uwagę przykuwała szpara między

drzwiami a ziemią.

Lucas przyjrzał się pieskom, oczy mu się zwęziły.

- Wygląda na to, że uparły się wejść do środka.

- To nie jest dobry pomysł. - Tom potrząsnął głową. -Zbyt

niebezpieczne. Takie różne...

Schooner głośno zawył. Po chwili obydwa szczekały już tak

głośno, że wystraszyły ptaki z pobliskich gniazd. Wspinając się na

tylne łapy, drapały jak szalone w spękane deski drzwi.

- Otwórzcie te drzwi, Tomie - spokojnie rozkazał Lucas.

- Wasza wysokość nie chce, bym to zrobił. - Młot groźnie uniósł

się o kilka cali w górę.

- Lucas, uważaj.

Młot Toma Whitely'ego śmignął w stronę głowy Lucasa. Książę

uchylił się i uniknął ciosu, a dzierżawca rzucił się na niego.

Razem stracili równowagę i runęli. Kiedy uderzali o ziemię,

Lucas przyjął na siebie cały ciężar farmera. W boku aż zaiskrzyło mu

z bólu. Podobne do białych obłoczków Skiff i Schooner biegały w

kółko wokół nich, napełniając uszy księcia wściekłym ujadaniem.

Walczyli o młot, który kołysał się nad ich głowami tam i z

powrotem jak zabójcze wahadło. Psy wyły. Jeden z nich podskoczył i

chwycił w zęby koszulę Toma Whitely'ego. Dało to Lucasowi chwilkę

luzu. Podźwignął się z rykiem i przeturlał, wykręcając Tomowi rękę i

przyszpilając ją do ziemi kolanem.

Któryś z rozjazgotanych westków - nie potrafił powiedzieć,

który - rzucił się do ucieczki. Wolna ręka Toma zwinęła się w pięść.

Cios w żebra opróżnił płuca Luke'a z powietrza.

Gdzie, u wszystkich diabłów piekielnych, podziewa się Wesley?

W polu widzenia Lucasa pokazał się biały pyszczek, spiczaste

zęby zacisnęły się na rękawie Toma. Książę zamachnął się i pięścią

Page 268: Manuel lisa   słodkie niebo

268

trafił farmera w szczękę, ale krzepki wieśniak chyba prawie tego nie

poczuł. Strzepnął z siebie westka, a potem knykciami zdzielił Luke'a

w policzek. Ten zamrugał z piekącego bólu i całą uwagę skupił na

tym, żeby nie dopuścić, by młot uniósł się z ziemi i wybił mu dziurę w

głowie.

Bez wątpienia przydałaby mu się w tej chwili pomoc Wesleya.

Tom zwinął się i wbił księciu kolano w brzuch. Starszy

Holbrook dostał ataku kaszlu, chwyt, w którym więził przegub

farmera, osłabł. Tom odpełzł kawałeczek dalej. Lucas padł twarzą na

ziemię, charkocząc. Kątem oka uchwycił metaliczny błysk. Zebrał siły

w oczekiwaniu na najgorsze, ale wiedział, że nie zdoła odparować

ciosu młotem.

Warczące psy rzuciły się ponownie na Toma. Wczepiły się w

jego ubranie i szarpały je, kręcąc małymi łebkami z boku na bok. Tom

wierzgnął, ale westki nie poniosły szwanku, puściły go tylko na

moment i zaatakowały znowu.

Ziemia pod uchem Lucasa zatętniła od zbliżających się kroków.

Przez piach, który zasypał mu oczy, zobaczył, jak brat chwyta w garść

włosy Toma Whitely. Wesley wykrzyczał coś i Tom znieruchomiał.

Potem młodszy Holbrook pochylił się nad farmerem i przycisnął mu

pistolet do czoła.

- Od dosyć dawna nie miałem już okazji nacisnąć spustu -

wycedził. - Z dużą przyjemnością trochę poćwiczę.

Napastnik leżał między nimi jak skamieniały, tyle że dygotał z

wyczerpania. Lucasowi ręce i nogi trzęsły się tak, jakby właśnie

skończył się mocować z padającym dębem.

- Puść młot - rozkazał jego brat.

Przemienione w broń narzędzie z łomotem spadło na ziemię,

podnosząc chmurkę kurzu.

- Cały i zdrowy? - Zadając to pytanie Lucasowi, Wesley nie

spuszczał oczu z Toma.

- Niewykluczone. - Lucas usiadł, trzymając się za bok i za-

stanawiając, czy nie pękło mu żebro. Albo dwa. Podjął daremną

próbę, by wetknąć porwane poły koszuli w spodnie. - Cholera jasna,

Page 269: Manuel lisa   słodkie niebo

269

najwyższy już był czas, żebyś wkroczył do akcji. Na co ty, u

wszystkich diabłów, czekałeś?

Jeszcze nie skończył zadawać tego pytania, a odpowiedź

pojawiła się w jego polu widzenia.

- Helena. Moja droga, czy nie stała ci się jakaś krzywda? -

Próbował pozbierać się na nogi, ale roztrzęsione kolana odmówiły

współpracy.

Panna Livingston niepewnym krokiem wyszła na słońce,

rozplątując krępujące nadgarstki więzy, już wcześniej częściowo

rozluźnione przez Wesleya. Z jej szyi zwisał jak winowajca szal, który

bez wątpienia ponosił odpowiedzialność za czerwone obrzęki po obu

stronach ust.

- Chyba nie - powiedziała słabiutkim głosem. Postąpiła jeszcze

chwiejnie krok do przodu i opadła na kolana, a suknia wydęła się

wokół niej jak balon. Skiff i Schooner, jeden przez drugiego, gorliwie

próbowały wdrapać się na jej podołek. Helena otworzyła przed nimi

ramiona. Była wstrząśnięta i przerażona, a mimo to jej piękna twarz

płonęła oburzeniem. - Ten człowiek próbował pana zabić, Lucasie. To

on zepchnął sowę z balkonu. A zamachy mają coś wspólnego z

dziewczyną, której pan szukał, zanim pan zaginął.

Ciężkie sapanie zwróciło znowu uwagę Lucasa na

spokornianego już teraz napastnika.

- Dobry Boże. To wy, Tom? To wy staliście za zniknięciem

Mavis? Dlaczego?

Mężczyzna wessał wargi między zęby i wbił wzrok w obuwie.

Wesley trącił go lufą pistoletu.

- Odpowiadaj na pytania. Pewnie i tak będziesz wisiał, ale

współpraca może ułatwi ci czekanie.

- Wisiał? - Tom kłapnął szczęką, w oczach zapłonęła mu furia. -

Nie sam, co to, to nie.

- Prawda - wpadła mu w słowo Helena. - Pan Dolan będzie się

kołysał obok was.

- Co? - wykrzyknęli jednym głosem obydwaj bracia. O Boże.

- To on chciał pana śmierci, Lucasie - wyjaśniała Helena, szybko

Page 270: Manuel lisa   słodkie niebo

270

wypowiadając słowa. - Słyszałam ich rozmowę. Ten okropny pana

adwokat zostawił go - oskarżycielsko dźgnęła palcem w stronę Toma -

żeby ze mną skończył. Jak się okazało, nie przypadło mu to polecenie

do smaku, i tylko dlatego tu teraz jestem.

Dobry Boże, nie. Lucas już stał na nogach, spinając się do biegu.

- Gdzie jest teraz Jacob Dolan?

Tom wzruszył ramionami. Wesley znowu dźgnął go lufą

pistoletu. Dzierżawca spojrzał na niego spode łba.

- Słuchajcie, w życiu nikogo nie zabiłem i nie miałem zamiaru

zaczynać od damy. - Uniósł wystraszony wzrok do twarzy Lucasa. -

Waszej wysokości też nie chciałem zabijać, ale pana człowiek, Dolan,

powiedział, że zaczyna pan sobie przypominać.

Chociaż Lucas aż palił się, by mu wszystko wyjaśniono, ruszył

biegiem. Przez tupot własnych stóp usłyszał pytanie Wesleya:

- Przypominać sobie co?

- Tę drugą - wycedził Whitely przez zaciśnięte zęby. - Tę, która

umarła. Dziewczynę Blackstone'ów.

Mavis... I Jacob. Och, nie. Boże, nie.

Charity. Jacob wiedział, kim ona jest. I będzie dokładnie

wiedział, jak ją wykorzystać.

Charity wstrzymała oddech i czekała, żeby Jacob Dolan

wyjaśnił, skąd wzięła się świeża ziemia i liście, które oblepiły mu

buty, zadając kłam twierdzeniu, że nie wychodził ze swego pokoju.

- No więc jak, panie Dolan?

Z jadalni napłynęły głosy, przerywane pobrzękiwaniem

porcelany, którą ostrożnie ustawiano w sterty i chowano na miejsce.

Usłyszeli zbliżające się kroki.

- Diabli nadali. - Na cichą furię w glosie Jacoba Dolana

wnętrzności Charity obróciły się w lód. Zanim zdążyła zareagować,

dłoń adwokata zacisnęła się na jej ramieniu. Gwałtownie dotarło do

niej, w jak niebezpiecznej sytuacji się znalazła, i w tej samej chwili

Jacob wepchnął ją siłą do gabinetu. - Szlag by to trafił najjaśniejszy, ja

tylko chciałem po prostu wyjechać.

Puścił ją i pchnął przy tym tak, że aż się potknęła i chwyciła za

Page 271: Manuel lisa   słodkie niebo

271

oparcie fotela, by utrzymać równowagę. Zamek w drzwiach

szczęknął. Kiedy się odwróciła, Jacob chował klucz do kieszeni.

- Co pan właściwie robi? - Próbowała mówić bez lęku;

próbowała trzymać się prosto.

- Trzymaj język za zębami. - Zaciskał pięści tak mocno, aż się

rozdygotały. Wściekłość płonęła w jego oczach i wykrzywiała mu

rysy.

Charity zabrakło tchu. Jedna myśl wypchnęła wszystkie inne z

głowy: moje dziecko.

- Psiakrew, powinnaś się była zajmować swoimi sprawami. I ty, i

ta cała reszta głupków.

Dłonie Charity uniosły się opiekuńczo do brzucha, gotowe

bronić ukrytego wewnątrz życia. Splotła palce, by powstrzymać ich

dygotanie.

- Co pan zrobił z panną Livingston?

- Na pani miejscu, panno Williams - jej przybrane nazwisko

wprost ociekało sarkazmem - dużo bardziej niepokoiłbym się tym, co

zamierzam zrobić z panią.

Ruszył ku niej ociężałym krokiem. Charity wzdrygnęła się i

próbowała się przed nim uchylić, ale dłoń Dolana wystrzeliła do

przodu, a palce wplątały się we włosy. Skrzywiła się, bo pchnął ją tak

mocno, aż jej się w głowie zakręciło. Wpadła na biurko Luke'a,

nabijany ozdobnymi gwoździami skraj blatu wbił jej się od tyłu w

uda. Jacob stał tak blisko, że buty ich niemal się stykały, twarz miał

oddaloną zaledwie o kilka cali od jej twarzy. Spojrzenie adwokata

było tak bezlitosne i okrutne, że zapragnęła przymknąć powieki, by go

nie widzieć, ale zacięła zęby, wessała powietrze do płuc i patrzyła mu

prosto w oczy.

- Jeżeli przez pana jeden włos spadł Helenie z głowy, panie

Dolan, Luke dopilnuje, by drogo pan za to zapłacił.

- Lepiej niech pani siedzi cicho, moja droga księżno. - Za-

chichotał drwiąco, potem sięgnął do kieszeni surduta; kiedy wyciągnął

rękę, światło zalśniło na wypolerowanej dębinie i stali.

Charity, wstrzymując oddech, wpatrywała się w czarną dziurę

Page 272: Manuel lisa   słodkie niebo

272

lufy.

- Nie ośmieliłby się pan.

- Oddałbym rodzinie przysługę. Księżna na Wakefield? Prędzej

księżna na kupie owczego gnoju. Ośmielę się przypuszczać, że nikt by

nawet okiem nie mrugnął. No, może poza Lucasem, tym chorym z

miłości idiotą. Ale koniec końców nawet on poczułby ulgę, że się

ciebie pozbył, ty pospolita szelmo.

Wycelował pistolet w okolicę jej talii. Wszystkie mięśnie

Charity się napięły. Chwyciła za skraj blatu za plecami, usiłowała nie

zdradzić ani rozpaczliwej bezradności, jaką wywoływał w niej widok

pistoletu, ani lodowatego lęku o dziecko.

- Co ja mam teraz zrobić? - wymamrotał; wiedziała, że nie ją

pyta o radę. - Jak się stąd wydostać?

Chwycił Charity za rękę i powlókł ją za sobą naokoło biurka do

okna. Kiedy wyglądał na zewnątrz, szybko i uważnie obrzuciła pokój

spojrzeniem. Na pomocniku zaledwie o kilka stóp od niej stalą

karafka z sherry. Uniosła rękę...

Jacob szarpnął za drugą. Ból przeszył ramię Charity, wyciskając

łzy z oczu. Zamrugała, by się nie rozpłakać.

- Co ty wyprawiasz? Stój spokojnie. - Pomachał jej pistoletem

przed twarzą.

Z przerażenia kolana się pod nią uginały, a w uszach szumiało,

jakby stała nad oceanem. Zrozumiała, że sytuacja ją przerasta;

świadomość ta ciężkim brzemieniem legła na sercu Charity. Zdała ona

sobie bowiem sprawę, że nic poza jej kruchym życiem nie stoi między

tym szaleńcem a ukochanym dzieckiem.

Och, Luke, zrobię co w mojej mocy, by zapewnić naszemu

maleństwu bezpieczeństwo.

Jacob sapnął i ponownie wyjrzał na zewnątrz.

- Te cholerne okna są za wysoko od ziemi. Nogi bym sobie

połamał, a może i kark skręcił, gdybym próbował wyskoczyć.

Ugryzła się w język i nie zaproponowała, żeby mimo wszystko

spróbował.

- To twoja wina, ty paskudna, wścibska intrygantko. Twoja i

Page 273: Manuel lisa   słodkie niebo

273

tych głupawych pytań, które zadawałaś. - Przeszedł wielkimi krokami

na środek pokoju, ciągnąc ją za sobą. Podbiegła parę kroków, żeby nie

szarpał za obolałe ramię.

- Chyba naprawdę nie chce pan zrobić mi krzywdy, panie

Dolan? - zapytała, pragnąc go przekonać.

- Pewnie, że nie chcę. - Słowa te mogłyby nawet brzmieć

pocieszająco, gdyby nie towarzyszyło im wściekłe, nakazujące

wyzbyć się nadziei, spojrzenie. - Nikomu nigdy nie chciałem robić

krzywdy, a już najmniej tamtej dziewczynie. - Po ostatnim słowie

dźgnął pistoletem powietrze, stawiając w ten sposób kropkę. Charity

opanowała pokusę, by się uchylić. - Powinna była współpracować, a

nie robić tyle zamieszania. Chciałem ją tylko uciszyć, przerwać to

piekielne trajkotanie.

Charity mało nie zadusiła szczera panika, ale udało jej się

wykrztusić zdławionym szeptem:

- Czy ma pan na myśli... Helenę?

- Nie. - Skwitował odmownie jej słowa machnięciem broni. - Tę

miejscową dziewczynę. Mavis taką czy owaką. Do stu tysięcy fur

beczek, co za beznadziejnie spaprana robota! Najpierw ona, potem

Lucas... a potem znowu Lucas, żeby go krew zalała, że wstał z

martwych. A teraz ta nadęta Livingstonówna wetknęła nos w nie

swoje sprawy, i jeszcze na dodatek muszę się, psiamać, użerać z tobą.

Niech to piorun strzeli, w żaden sposób nie mogę wygrać. Ale jak nie

tak, to inaczej pomożesz mi się stąd wydostać.

Przebiegł wzrokiem po ścianach, mamrocząc pod nosem.

- Jeżeli się nie mylę... - Zmusił znowu Charity do przejścia przez

pokój, tym razem do regału z książkami. Zaczął przesuwać jedną

dłonią po półkach, druga wciąż pracowicie wyciskała siniaki na jej

ręce. - Czy nie ma tu ukrytych drzwi?

Charity tylko jedną krótką chwilę poświęciła na zastanawianie

się, o co mu, u licha, chodzi. Umysł jej pracował jak szalony, by jakoś

uporządkować ten chaos. Dziewczyna, o której mówił Jacob: czy on ją

zabił? A więc co Z Heleną? A Luke... Jacob powiedział, że nie

powinien był ożyć. A więc to nie żaden nieszczęśliwy wypadek

Page 274: Manuel lisa   słodkie niebo

274

sprowadził jej przystojnego Anglika na szkockie wybrzeże i nie

przypadkiem sowa zwaliła się na taras.

Luke. Co on i Wesley znaleźli w lesie? W tej chwili powinni być

już w drodze do domu. Co zrobiłby Jacob, gdyby Luke wyłamał drzwi

do gabinetu? W tej chwili czyny adwokata determinowała desperacja,

a nie logika. Nie przestawał obmacywać półek jak wilk, który,

schwytany w pułapkę, drapie łapą wnyki, zdecydowany wyrwać się na

wolność.

- W każdej zatraconej bibliotece zawsze jest jakieś sakramenckie

tajne przejście, ukryte gdzieś między, szlag by je trafił, regałami -

mamrotał Jacob.

Palce Charity przesuwały się cal po calu w stronę alabastrowej

podstawki pod książki.

- Charity, kochanie, gdzie pani jest? - rozległo się stłumione

wołanie.

Gwałtownie cofnęła rękę i podskoczyła na dobiegający zza drzwi

do gabinetu głos Dolly. Jacob odwrócił się z gniewnym wyrazem

twarzy.

Policzek zaczął mu drgać.

- Wścibska stara baba.

Charity przygryzła dolną wargę. Co stanie się, jeżeli Dolly za

chwilę pojawi się w drzwiach - przecież może mieć zapasowy klucz.

Czy Jacob pociągnie za spust?

- Panie Dolan, będę jej musiała odpowiedzieć, albo domyśli się,

że dzieje się coś strasznego. W końcu jak długo możemy siedzieć

zamknięci w gabinecie?

Jacob się rozchmurzył.

- Może masz rację. Ona i ten stary maszkaron nie mają pojęcia,

co się dzieje.

- Maszkaron?

- Mary. - Jacob zaczął ciągnąć Charity w stronę drzwi w chwili,

kiedy Dolly zawołała ją znowu. - Rób, co ci każę, a o niczym się nie

dowiedzą. Jeżeli nie, to one poniosą konsekwencje. Rozumiesz?

- Co chce pan, żebym zrobiła?

Page 275: Manuel lisa   słodkie niebo

275

- Schowam pistolet do kieszeni surduta, skąd bardzo łatwo

będzie mi go wyjąć. - Broń zniknęła z oczu Charity. -Wyjdziesz

przede mną na korytarz. Powiemy księżnej... Głos adwokata ucichł, a

brwi niemal zetknęły się nad nosem.

- Już im powiedziałam, że Helena i synowie Dolly są w wiosce -

podsunęła Charity, z chęcią przystając na to oszustwo, jeżeli miało

ono zagwarantować bezpieczeństwo Dolly i Mary. - Powiemy, że

postanowiłam się do nich przyłączyć.

- Bardzo dobrze. - Puścił rękę młodej kobiety, a jej z trudem

udało się powstrzymać, żeby nie pomasować pulsującego boleśnie

ciała. Nie da mu tej satysfakcji. Jacob wyjął klucz i ostrożnie

przekręcił go w zamku. - Proszę, panno Williams. - Wziął sakwojaż w

lewą rękę. Prawa zniknęła w kieszeni, w której spoczywała broń.

Kiedy drzwi się otworzyły, Charity niemal wpadła na Dolly,

która właśnie miała zapukać.

- Ach, tutaj jest pani - powiedziała i zamrugała oczami. -O, i pan

też, panie Dolan. Co też takiego państwo robili w gabinecie? -

Wyciągnęła szyję, by zajrzeć nad ramieniem Charity do pokoju.

- Ja tylko... pomagałam panu Dolanowi znaleźć pewną książkę.

- O? A jaką? Może mogłabym coś dla państwa zrobić?

- Proszę się tym nie kłopotać, wasza wysokość - wtrącił szybko

Jacob. - To właściwie tylko księga rachunkowa, a teraz przypominam

sobie, że jego wysokość mógł dołożyć ją do tego stosu, który wręczył

mi wczoraj. Sprawdzę jeszcze raz.

- Jeżeli tak, to herbata jest już gotowa. Może oboje państwo

przyłączycie się do nas? - Dolly gestem zaprosiła ich do saloniku.

- Dolly - zaczęła Charity i urwała, żeby opanować drżenie w

głosie. Tylko spokojnie. Ta kobieta jest jej teściową i babką jej

dziecka. To, czy przeżyje, może zależeć od bezbłędnego odegrania

roli przez Charity. - Jeżeli pani i lady Mary zechciałybyście nam

wybaczyć, pan Dolan i ja postanowiliśmy się przyłączyć do reszty

towarzystwa w wiosce.

- Przyłączyć się do reszty towarzystwa? - Czoło Dolly

zmarszczyło się z zakłopotania. - Ale chyba zgodziłyśmy się już, że

Page 276: Manuel lisa   słodkie niebo

276

dość się pani nachodziła jak na jeden dzień. To nie byłoby wskazane,

moja droga. Naprawdę.

- Nic podobnego. - Charity zmusiła się do śmiechu. - Ani troszkę

się nie czuję zmęczona, a do tego przyzwyczaiłam się spacerować po

parę mil dziennie.

- Przyzwyczaiła się pani? Och, ale mimo to... - Dolly zerknęła

na Jacoba, potem znowu spojrzała na Charity. Oko jej konspiratorsko

błysnęło. - Naprawdę uważam, że byłoby wskazane, by pani usiadła i

coś przekąsiła.

Stojący za plecami Charity Jacob trącił ją dyskretnie, ale

znacząco sakwojażem.

- Obiecuję, że wrócimy na lunch - powiedziała młoda kobieta - i

przyprowadzimy ze sobą resztę towarzystwa.

I z tymi słowy wyminęli wyraźnie zdumioną Dolly.

- Mogłabym przynajmniej wezwać dla państwa powóz -zawołała

za nimi.

- Nie ma czasu - odkrzyknął Jacob.

- Ależ to dziwne - usłyszała Charity mamrotanie Dolly, kiedy

Jacob popędzał ją w stronę drzwi frontowych.

Drzwi te gwałtownie się otworzyły, zanim do nich dotarli. Stał w

nich Luke. Napotkał spojrzenie Charity i zamarł w bezruchu.

- Co się tu dzieje? - zapytał półgłosem, obejmując spojrzeniem

Charity, Jacoba, sakwojaż oraz matkę, która krążyła w pobliżu.

Zadyszany, spocony, z ubraniem w strzępach, wyglądał jakby

przywlókł go do dworu własny koń.

- Dobre nieba, Lucasie - wykrzyknęła Dolly. - Na naszych

oczach ulegasz degradacji.

Lucas daremnie starał się wygładzić rąbek brudnej koszuli.

- Luke. Gdzie jest... - Charity urwała, bo, dowiadując się

o Helenę, mogłaby narazić Dolly na niebezpieczeństwo.

Walczyła ze sobą, żeby tkwić mocno stopami na marmurowych

płytkach, chociaż z całego serca pragnęła podbiec

i znaleźć bezpieczne schronienie w ramionach męża. Ale co by

się wtedy stało? W kogo trafiłaby kula z gotowego do strzału pistoletu

Page 277: Manuel lisa   słodkie niebo

277

Jacoba?

- Czy reszta towarzystwa wróciła z panem? - zapytała, mając na

myśli: czy znaleźliście Helenę? Chcąc to zasygnalizować, rozszerzyła

oczy z nadzieją, że mąż ją zrozumie.

- Nie. Nie w tej chwili. - Na przystojnych rysach Luke'a

niepokój, frustracja i gniew walczyły ze sobą o lepsze. Ale głębiej

twarz poorały mu inne uczucia. Cierpienie. Desperacja. Charity

uświadomiła sobie, że mąż równie gorąco pragnie trzymać ją w

ramionach, jak ona w nich się znaleźć. -Pojawią się tu niedługo -

dodał znacząco, kładąc nacisk na ostatnie słowo.

Z ulgi zaćmiło jej się w oczach, a radości nie zdołało przytłumić

nawet to, że Jacob gwałtownie zaczerpnął powietrza.

- A więc są jeszcze w wiosce?

- W wiosce - powtórzył Luke. W jego oczach odmalowało się

zrozumienie. - Tak, są w wiosce.

- Pan Dolan i ja zamierzaliśmy się właśnie do państwa

przyłączyć, - Ze względu na Dolly przemogła się i powiedziała to

radosnym tonem.

- A więc wybierzemy się tam wszyscy razem.

Stojący u boku Charity Jacob zesztywniał na tę propozycję.

Powoli unosił do góry rękę, aż z kieszeni wysunęła się kolba pistoletu,

którą mogli zobaczyć Luke i Charity, ale nie stojąca za nimi Dolly.

Luke chwycił za framugę drzwi tak mocno, że mu kostki dłoni

pobielały.

- Ależ, Lucas, przecież dopiero co przyszedłeś do domu, i to z

daleka. - Wysokie obcasiki matki zastukotały w ciszy jak wystrzały.

Charity zrobiło się niedobrze z przerażenia. Nie podchodź bliżej.

Wracaj do salonu. - Czyżbyś zamierzał całą tę drogę przebyć na

piechotę? Co się tutaj dzieje?

Luke spojrzał na żonę. Może chciał znaleźć u niej jakąś

wskazówkę, ale nic mu nie potrafiła poradzić. Zerknęła spod oka na

Dolana. Stał z groźną miną, kieszeń jego surduta wybrzuszyła się i

Charity wiedziała, że adwokat zaciska palce na pistolecie. Ogarnął ją

nowy lęk. Broń mogła wystrzelić po prostu w wyniku narastającego

Page 278: Manuel lisa   słodkie niebo

278

napięcia. Sytuację trzeba rozładować, i to szybko.

- To... to niespodzianka. - Odwróciła się z uśmiechem do Dolly,

modląc się w duchu, by zadowoliła się ona tym marnym

kłamstewkiem. - Po prostu się nią pani zachwyci. Ale jeżeli będzie

pani obstawała przy zadawaniu pytań, zrujnuje pani wszystkie nasze

plany.

- Co ja słyszę o jakiejś niespodziance? - Lady Mary wyszła do

holu i stanęła u boku córki. - Chodźcie już państwo. Sami wiecie, że

nie ma nic gorszego niż letnia herbata.

Charity z najwyższym trudem opanowała cisnący się na usta jęk.

Oszukiwanie Dolly mogło iść jak z płatka, ale lady Mary?

Przysięgłaby, że starsza pani potrafi każdego przejrzeć na wylot.

- Wydaje mi się, proszę mamy, że ci młodzi ludzie coś knują.

- I musimy już ruszać w drogę. - Charity skierowała się do

drzwi, Jacob trzymał się tuż za nią.

Za ich plecami zaszeleściła tafta.

- Po co zabiera pan ze sobą sakwojaż?

- To... to na niespodziankę, żebyśmy mieli ją w czym przynieść

do domu.

Kiedy Charity z Jacobem dotarli do drzwi, Luke cofnął się o

krok.

- Bardzo mi się to wydaje dziwne - oznajmiła Dolly po raz

ostatni w chwili, kiedy cała trójka przekraczała próg.

Luke czul, że ogarnia go bezdenna rozpacz, i walczył, by się jej z

kretesem nie poddać. Przybył za późno. Znowu. Boże, dopomóż, nie

pierwszy raz mu się to zdarza.

W chwili, kiedy otworzył drzwi i zobaczył scenę za progiem,

przemknęło mu przed oczami całe życie. Nie marna egzystencja

księcia, tylko ta najdroższa, którą dzielił z Charity. Ich praca, ich

triumfy, ich miłość. Ich dziecko. Stawką w tej rozgrywce był cały jego

świat.

Wśród kłębiących się wspomnień zjawiło się i takie, na które

krew odpłynęła mu z twarzy. Trochę ponad rok temu też się pojawił

za późno, by zapobiec nieszczęściu.

Page 279: Manuel lisa   słodkie niebo

279

Mavis.

Umarła mu na rękach w brudnym pokoju, który śmierdział nędzą

i szczurzym gnojem. Stało się to w kilka chwil po tym, jak ją znalazł, i

na kilka chwil zanim morderca zakradł się od tyłu i jednym ciosem

pozbawił go przytomności.

Mavis ostrzegała go teraz szeptem: Jeżeli Jacob odjedzie z

Charity, żywej jej już nie zobaczysz.

Jak mógł być tak bezmyślny, żeby zostawić broń Wesleyowi? Z

chęcią sam by sobie kark skręcił za własną głupotę. Musiał teraz

zaufać szczęściu i liczyć na sprzyjające okoliczności, nie miał innego

wyjścia.

Niezbyt to kompetentne z jego strony.

Doszli do najwyższego stopnia i tam się nagle zatrzymali.

Niezdecydowanie tłumiło wszystkie słowa. Lucas instynktownie

pragnął rzucić się na Jacoba z pazurami, zaatakować go jak zwierzę.

Ale adwokat stał zbyt blisko Charity, a broń, której już nie chował w

kieszeni, była jeszcze bliżej. Czy człowiek zdoła poruszać się szybciej

niż kula?

Miał wątpliwości.

- I co teraz? - Milczenie przerwała Charity, unosząc pytająco

brwi. Głos jej brzmiał obłąkańczo normalnie, jakby czekało ich

rozstrzygnięcie problemu nie bardziej ważkiego niż wybór

najlepszego miejsca na piknik. Kłam temu opanowaniu zadawały

palce, które opiekuńczo rozpościerały się na brzuchu i kurczowo go

obejmowały.

- Powinien był pan wejść do domu i tam zostać - zwrócił się

adwokat nie do Charity, tylko nad jej głową do Lucasa.

- Cokolwiek chciałby pan zrobić - odpowiedział książę spokojnie

- proszę to zrobić ze mną, a nie z nią.

- Nie, Luke...

- Siedź cicho - przerwał, nie spuszczając oczu z Jacoba. Boże,

wystarczyłoby mu raz na nią teraz spojrzeć, a całkiem by rozum

postradał. Musi kierować się chłodną kalkulacją. Cholera jasna,

potrzebny jest jakiś plan. - Przynajmniej ten jeden raz zamknij się i

Page 280: Manuel lisa   słodkie niebo

280

pozwól, żebym to ja sprawę załatwił.

Kątem oka zauważył, że mimo wszystko - mimo wycelowanej w

bok broni, mimo szaleńca, który tę broń trzymał -starczyło jej

charakteru, by się oburzyć. Dolna warga Charity wysunęła się do

przodu.

- Obydwoje się mylicie - powiedział Jacob. - Nad sytuacją

panuję ja. Ta wsiowa dama pójdzie ze mną. Gdybym zabrał ze sobą

waszą wysokość, na pewno, jak tylko uznałby pan, że jej nic nie grozi,

próbowałby pan jakichś sztuczek. Zatrzymując ją przy sobie, mam

gwarancję, że nie przestanie pan ze mną współpracować.

- Mowy nie ma!

- Mowy? - zakpił Jacob. - O czym tu może być mowa? Broń jest

w mojej ręce, czyż nie?

- Nie da się temu zaprzeczyć, Luke.

Lucas w odpowiedzi zszedł o stopień niżej i zablokował

Jacobowi drogę na podjazd.

- Co pan spodziewa się osiągnąć? Pana sekret wyszedł na jaw.

Porwanie i próba morderstwa to poważne zbrodnie, Jacobie. Nie może

mieć pan nadziei na powrót do spokojnego życia adwokata.

- To prawda, ale widzi pan, ja wcale nie muszę do niego wracać.

- Lucasowi włoski jeżyły się na karku od chłodnego uśmiechu i

łagodnego tonu Jacoba. - Mam dość funduszy, by przejechać na

kontynent i tam przez dłuższy czas pędzić komfortowe życie. Proszę

waszą wysokość tylko o jedno, żeby się pan odsunął. Wkrótce

wypuszczę tę dziewczynę. Wcale nie pragnę zrobić jej krzywdy,

chociaż niewątpliwie uczynię to, jeżeli mnie pan zmusi.

Lucas nie ustępował.

- Czy planuje pan przemierzyć na piechotę całą drogę z

Wakefield do najbliższego portu?

- Moje plany nie powinny pana interesować. Ale proszę się nie

obawiać, są jak najbardziej zadowalające.

Cóż to mogło znaczyć? Czy Dolan kazał przygotować gdzieś dla

siebie powóz albo wierzchowca? Może czekają u Toma Whitely'ego?

A może jego twierdzenie to bluff, bo skąd miałby wiedzieć, że ten

Page 281: Manuel lisa   słodkie niebo

281

dzień będzie miał taki właśnie przebieg, a zacznie się od tego, iż

Helena przypadkiem odkryje niegodziwość adwokata?

- Mógłbym zaopatrzyć pana w coś cenniejszego niż pieniądze -

wykrztusił, czepiając się nadziei. Jeżeli uda mu się tego człowieka

zatrzymać wystarczająco długo, Wesley może wrócić z ptaszarni. Nie

pozwól tylko, żeby Dolan Z nią odjechał, nie przestawała ostrzegać

Mavis, mrożąc mu serce lodowatym oddechem. - Gdyby pan zechciał

chwilkę zaczekać, dam panu pisemne oświadczenie, podpisane i

opieczętowane, w którym stwierdzę, że śmierć Mavis Blackstone to

wypadek. Że dziewczyna chorowała. Że pojechała z panem z własnej

woli. Zostanie pan oczyszczony ze wszelkich możliwych podejrzeń.

Wystarczy, że pozwoli pan, by moja żona w tej chwili się od pana

odsunęła.

Jacob wydawał się przez moment rozważać tę propozycję, a

potem chwycił Charity za suknię na plecach i uniósł pistolet. Charity

cicho krzyknęła, patrząc rozszerzonymi oczami na Lucasa.

- Zejdź mi z drogi.

- W porządku. - Lucas wyrzucił ręce w górę i odstąpił o krok,

gorączkowo usiłując wymyślić czy powiedzieć coś, cokolwiek, co nie

pozwoliłoby Jacobowi zejść z tych stopni razem z Charity.

Ruszyli w dół. Jacob zmuszał Charity, by szła przed nim, pistolet

tkwił między jej łopatkami.

Za ich plecami otworzyły się drzwi.

Adwokat odwrócił się, zaskoczony. Lufa pistoletu przez moment

celowała w pustą przestrzeń i Lucas zrozumiał, że to okazja, na którą

czekał. Zanim skoczył, Mortimer wytknął głowę zza drzwi.

- Wasza wysokość, brat waszej wysokości... Majordomus urwał.

Dwa kudłate ciałka przemknęły obok

niego i wypadły za próg. Skiff i Schooner pognały w dół po

schodach, nie zwracając najmniejszej uwagi na stojącą między nimi a

ich panią osobę. Jacob zamachnął się sakwojażem, by je odpędzić, ale

prześlizgnęły mu się między butami.

Dolan się zachwiał. Sakwojaż wysunął mu się z ręki i z łoskotem

spadł na niższy stopień.

Page 282: Manuel lisa   słodkie niebo

282

Lucas skoczył i chwycił Jacoba za rękę. Zdumiony był siłą

adwokata. Szarpali się ze sobą, ich sztywno wyprostowane w

powietrzu ręce kończyły się śmiercionośną bronią, która odbijała

słońce i rzucała Lucasowi w oczy oślepiające błyski.

- Dobre nieba. - Mortimer otworzył drzwi na oścież i pospiesznie

zszedł niżej. - Co ma to wszystko znaczyć?

Usiłował chwycić pistolet, ale nie mógł go dosięgnąć.

Podskoczył i opadł całym ciężarem na bok Lucasa. Książę zachwiał

się niebezpiecznie, rozstawił szerzej nogi i próbował majordomusa

odsunąć. W paradnym holu kobiece głosy zaczęły coś wykrzykiwać.

- Zostańcie w domu - wrzasnął do nich Lucas. - Zamknijcie

drzwi. - Ręce go paliły z wysiłku, żeby utrzymać i Jacoba, i broń.

Krzyki robiły się coraz głośniejsze. Psy szczekały i jazgotały.

Przez cały ten harmider przebił się ostry huk. Lucas miał

wrażenie, że coś użądliło go w bębenki.

Zapadła cisza.

Starszemu Holbrookowi żołądek podszedł do gardła, kiedy kręcił

na wszystkie strony głową, z obłędem w oczach szukając Charity.

Stała, jakby wrosła w ziemię, wysoka i prosta, o jeden stopień niżej,

sukni jej nie plamiło nic bardziej złowieszczego niż trawa i ziemia.

Jego samego kula również nie trafiła. Na twarzy Jacoba malował

się szok, ale Lucas nie widział żadnego skurczu, który mógłby

świadczyć o palącym bólu od kuli. Mortimer chwiejnie się cofnął,

twarz mu zakrzepła w wyrazie zdumienia. Książę ośmielił się

podnieść wzrok na pistolet, którego nie przestali obydwaj z Jacobem

ściskać tak, jakby ich ręce odlane były z brązu. Żadnego dymu,

żadnego gorąca, żadnych oparzeń od prochu.

Stojący na szczycie schodów brat Lucasa powoli opuścił

uniesione ramię i Lucas zrozumiał, kto oddał strzał.

Kątem oka zauważył jakiś ruch, mignął mu jasny muślin i para

smukłych, chociaż niedoskonałych dłoni. Charity chwyciła sakwojaż i

uniosła go wysoko nad głowę. Z gardła na wpół zakneblowanego

grozą wyrwał się Luke'owi ryk, by uciekała w jakieś bezpieczne

miejsce. Ale ona ruszyła w zupełnie niewłaściwym kierunku - w

Page 283: Manuel lisa   słodkie niebo

283

stronę Jacoba - i mocno zdzieliła go jego własnym sakwojażem w tył

głowy.

Lucas poczuł, jak chęć do walki ulatnia się z rąk Jacoba, jak siły

opuszczają jego ciało. Kiedy świadomość w oczach Dolana zgasła,

pistolet wyleciał mu z dłoni i ze szczękiem upadł na stopnie u stóp

księcia. W sekundę później kolana się pod adwokatem ugięły i runął

na podjazd.

19

Charity nie zdążyła jeszcze na dobre wypuścić sakwojażu z rąk,

a już zamknęły się wokół niej ramiona Luke'a.

- Kochanie moje, czy wszystko z tobą w porządku? Nic ci się nie

stało?

Nie mogła się odezwać, bo za bardzo brakowało jej tchu, za

bardzo się trzęsła i za bardzo bała, może nawet więcej teraz niż w

trakcie zagrożenia. Poza tym nie miała nawet po temu okazji, bo Luke

przywarł ustami do jej ust. Charity wtuliła się w niego, drżenie

rozpraszało się powoli, kojone siłą mężowskiej piersi i żarem

pocałunków.

W końcu zdołała zaczerpnąć tchu, a potem oznajmić:

- Nikt nie będzie groził mojej rodzinie. Ani mojemu mężowi, ani

mojemu dziecku, ani moim psom.

- Moja dzielna, słodka dziewczynka. - Wtulił nos we włosy

Charity, przygarniając ją mocniej do siebie. Czuła, jak podryguje jego

tors, kiedy z ulgi zarykiwał się niskim, radosnym śmiechem. Zaraził ją

tą wesołością i też się roześmiała, czując, jak napięcie odpływa. Aż jej

się w głowie od tego zakręciło i osłabła tak, że mało nie opadła na

stopnie i nie pociągnęła go za sobą. Tylko obecność reszty

towarzystwa pozwalała jej utrzymać się na nogach.

Chociaż żadne z nich niczego by pewnie nie zauważyło. W kilka

sekund po strzale zaczęło się znowu powszechne pandemonium.

Helena, Dolly i lady Mary wysypały się przez drzwi frontowe i

otoczyły stojącego na stopniach Wesleya. Westki już tylko skomlały i

Page 284: Manuel lisa   słodkie niebo

284

przyciskały się do kostek Charity, niemal ginąc w fałdach jej

spódnicy. Gryzący zapach prochu strzelniczego unosił się w

powietrzu. Odpowiedzialny za to pistolet Wesleya wytchnął ze

skierowanej w dół lufy ostatnie pasemko dymu.

Lucas pokazał głową na broń.

- Jestem twoim dłużnikiem, bracie - powiedział cicho.

Jeżeli Wesley go nawet usłyszał, nie pokazał tego po sobie. Za

bardzo absorbowały go próby, by przywrócić jaki taki porządek.

Okrzyki Dolly i lady Mary „co u licha?" i „czy wszyscy

powariowali?" przerywało gdakanie Mortimera, powtarzającego

„wielkie nieba" oraz „słowo daję" i piskliwe zapewnienia Heleny:

„Dobrze mu tak. To łajdak".

- Odsuńcie się wszyscy na bok, przybywam na ratunek. -Na

progu stanął nagle sir Joshua, wymachując swoją hebanową laseczką.

W jaki sposób udało mu się aż tak daleko dotrzeć samemu, Charity

nie potrafiła zgadnąć. Zachwiał się, jakimś cudem odzyskał

równowagę, uniósł w górę laseczkę jedną ręką, a drugą chwycił za

uchwyt z kości słoniowej. Pokręcił, coś donośnie zazgrzytało. Sir

Joshua wysunął z pochwy rapier i zaczął wywijać nim w powietrzu. -

Nie obawiajcie się, mam pewną rękę.

- Ojcze! - Helena pomknęła w górę po schodach. Dłoń Charity

sama podskoczyła do ust, kiedy starszy pan się zachwiał, ale córka

dotarła do niego na czas i podtrzymała, obejmując ramieniem w pasie.

- Odsuń się od schodów, ojcze, zrobisz sobie krzywdę.

- To bez znaczenia, córko. Kiedy słyszę, że ktoś jest w nie-

bezpieczeństwie, pobudza mnie to do czynu.

- Ale ojcze...

- Dzięki Bogu, że się tu pojawiłeś, Joshuo - powiedziała lady

Mary, zagłuszając protesty Heleny.

- Tak, okazałeś wielką odwagę, Josh - zgodziła się Dolly,

energicznie potakując.

Wesley włożył dwa palce do ust i przenikliwie zagwizdał.

- Proszę o ciszę. Czy nikomu nic się nie stało? Oczywiście poza

tym tutaj. - Pokazał na bezwładne ciało Jacoba.

Page 285: Manuel lisa   słodkie niebo

285

Głowy zebranych odwróciły się w stronę podjazdu. Ich usta się

pozamykały, brwi podjechały w górę. Jacob leżał twarzą do dołu i się

nie ruszał.

Dreszcze przemknęły Charity po plecach.

Mortimer poruszył się jako pierwszy i niemal lękliwie zszedł po

schodach, by pochylić się nad adwokatem.

- Czy ktoś go zastrzelił?

- Ależ nie - odparł Wesley. - Strzelałem w powietrze. -Podniósł

leżący na ziemi, wciąż nabity pistolet Jacoba i wetkną! go w kieszeń

surduta.

Schooner wyczołgał się z bezpiecznej kryjówki pod rąbkiem

sukni Charity. Skiff wypełzł za nim, obydwa psy szorowały

brzuchami po ziemi, jakby nie całkiem pewne, czy atakować, czy

uciekać. Węsząc pracowicie, zlazły na najniższy stopień, na którym,

połyskując jak szkarłatne guziczki, rozprysnęly się czerwone krople.

Charity poczuła, że ogarnia ją nagle całkowity bezwład.

- O Boże - westchnęła Dolly.

Z pół tuzina spojrzeń skupiło się na Charity. Narastająca groza

ściskała ją za gardło. Wpatrywała się w leżącego na ziemi Jacoba

Dolana i plamy na stopniu tuż nad nim.

I chociaż Luke usiłował mocno ją trzymać, wyrwała mu się z

objęć. Kiedy się uwolniła, zawołał ją po imieniu, a zabrzmiało to jak

przekleństwo.

Przystanęła chwiejnie o kilka cali od stóp Jacoba Dolana, z

których jedna podwinęła się pod dziwnym kątem. Była tak

przerażona, że skamieniała. Z pewnością ból w kostce powinien go

ocucić. Z pewnością chciałby ją wyprostować i złagodzić nacisk.

Może jest nawet złamana, ale on tego nie czuje, bo...

Bo Jacob Dolan nie żyje.

- Nie chciałam, przysięgam, nie chciałam tego zrobić. Och,

Luke, ja go zabiłam.

W jednej chwili znalazł się przy niej, obejmując gwałtownie

ramionami, uściskiem przyrzekając opiekę.

- Wszystko w porządku, moja ukochana. Obiecuję ci, że

Page 286: Manuel lisa   słodkie niebo

286

wszystko będzie w porządku.

- Och, jak mogłoby być w porządku? - Potrafiłaby sama

odpowiedzieć na swoje pytanie, gdyby tylko zdołała wydusić jakieś

słowa przez zaciśnięte gardło. Świadomość tego, co uczyniła,

zamknęła się szczelnie wokół niej, odcinając dopływ powietrza. Leżał

przed nią martwy człowiek - a poniósł śmierć z jej ręki.

Usiłowała odetchnąć. Luke chwycił ją za ramiona, potrząsał nią,

przyciągał blisko siebie i szeptał słowa pociechy, dzięki którym

kochała go bardziej niż kiedykolwiek. Słowa, które łamały jej serce.

Bo wiedziała, że dla nich nic już nie będzie takie samo. Już

nigdy. Bo zabiła człowieka.

- Charity, kochanie moje, Boga biorę na świadka, to nie twoja

wina. Musisz mnie słuchać, najdroższa. On oszalał. Może ocaliłaś

właśnie komuś niewinnemu życie. - Luke trzymał ją na odległość

ramienia. W ślicznych, zielonych oczach Charity malowało się

wzburzenie, oddychała szybko, urywanie i gorączkowo. Widział, że

go nie słucha, wcale. Z poczuciem bezsilności patrzył, jak wyrzuty

sumienia odsuwają żonę coraz dalej od niego, zamykając szczelnie jej

serce przed słowami rozsądku i pociechy. Musi coś zrobić.

Niechętnie ją puścił, przykucnął, zaczerpnął tchu i trącił Jacoba

w ramię.

Nic. Lucas przeżył chwilę prawdziwej grozy, prawdziwej

rozpaczy. Nie dlatego, że czeka ich dochodzenie, że trzeba będzie

odpowiadać na te wszystkie pytania. Nie dlatego, że maskarada

Charity obudzi jeszcze więcej podejrzeń dotyczących śmierci

szanowanego londyńskiego adwokata.

Koniec końców sędziowie zgodzą się, że zadziałała w sa-

moobronie. Wystarczająco wielu świadków tak zezna. Ale Charity,

jego nieujarzmiona, promienna Charity nigdy nie będzie już wolna,

nigdy nie będzie się śmiała z nieokiełznaną radością, nigdy nie będzie

kochała z tak wyrazistą rozkoszą. Bo ma na rękach krew drugiego

człowieka. Ta myśl paliła mu serce żywym ogniem, aż zaczęło ono

przypominać leśne pogorzelisko, martwe i dymiące, i zasnute

popiołem.

Page 287: Manuel lisa   słodkie niebo

287

Półgłosem wymamrotał jakąś modlitwę, nigdy w życiu jeszcze

żadnej nie odmawiał tak żarliwie. Dla Charity, dla siebie samego i dla

ich dziecka modlił się, by Jacob Dolan przeżył.

Uklękła obok niego, jej rozedrgana dłoń ciężko spoczęła mu na

ramieniu. Czerpał nadzieję nawet z takiego niepewnego kontaktu,

bliskość Charity dawała mu siłę. Skupiona za ich plecami reszta

towarzystwa przyglądała się w milczeniu. Cały świat skurczył się tak,

że obejmował tylko ich dwoje oraz leżącego przed nimi mężczyznę.

- Może się mylę? - wyszeptała. - Proszę, powiedz mi, że się

mylę.

- Jestem tutaj - zapewnił, nie był w stanie udzielić uczciwie

żadnej innej odpowiedzi. Trwoga dusiła go za gardło, gniotła

wnętrzności. Pocałował Charity łagodnie, chociaż instynkt nakazywał

tulić ją ze wszystkich sił. - Jestem z tobą. Niezależnie od tego, co się

wydarzy, będę stał przy tobie.

Uniósł dłoń, by pogładzić policzek żony. Oczy Charity napełniły

się łzami i zrobiły się dziesięciokrotnie większe. Wargi rozchyliły się,

pełne niewypowiedzianych słów, cieni obietnic, które się mogą nigdy

nie spełnić. Skinęła głową. Luke przemógł się i odwrócił do

nieprzytomnego.

Trącił go znowu i znowu Jacob ani drgnął. Pochylona nad

ramieniem męża Charity wciągnęła powietrze i przestała oddychać.

Luke uświadomił sobie, że sam też wstrzymuje oddech. Nawet Skiff i

Schooner stały cichutko; poruszały się tylko koniuszki ich sierści,

dygocąc od wiatru i podniecenia.

I nagle Luke przypomniał sobie, co mu Charity opowiadała; co

zrobiła, chcąc przekonać się, czy uratowany z Północnego Morza,

przesiąknięty wodą nieznajomy żyje czy nie. Przycisnął palce z boku

do szyi Jacoba i starał się wymacać puls.

I poczuł taką ulgę, że mu się aż w głowie zakręciło. Osłabł,

odgarnął włosy z czoła i się przygarbił.

- Co? - zapytała szeptem Charity; bardziej przypominało to

ledwo dosłyszalne westchnienie niż słowo.

- Wyczuwam puls. - Reszta towarzystwa, zebrana na schodach

Page 288: Manuel lisa   słodkie niebo

288

za jego plecami, donośnie odetchnęła z ulgą.

- Czy jesteś pewien?

Kiwnął głową. Oczy go piekły, co mogło się okazać bardzo

żenujące, zwłaszcza jeżeli wziąć pod uwagę, że przyglądał mu się

brat.

- Pomacaj sama.

- Nie. - Zacisnęła dłonie na podołku. - Uwierzę ci na słowo.

Przygładził jej włosy, czubki palców ociągały się przez

chwilę na karku Charity.

- Może w innych sprawach też mi uwierzysz na słowo.

- Może. - Na jej ustach pojawił się niepewny uśmiech. Łzy

wypełniające oczy przelały się na policzki. Kiedy Lucas chwycił ją w

ramiona, dygotała już cała jak rozpryskujący się na kawałeczki maszt.

- Lucas, on się budzi! - Nagły krzyk Heleny kazał mu znowu

spojrzeć na Jacoba.

Skiff i Schooner zajazgotały i odskoczyły, kiedy adwokat się

poruszył. Palce Dolana otworzyły się i zamknęły na żwirze podjazdu.

Z gardła wydobył się cichy jęk.

- Dobre nieba - wykrzyknęła matka Lucasa. - Nie pozwólcie mu

uciec.

Obejmując mocno jednym ramieniem Charity, Lucas skinął na

brata.

- Przynieś mi ten pistolet.

Wesley zszedł po stopniach z bronią wycelowaną w Jacoba, nie

wykonał jednak żadnego gestu, który świadczyłby, że zamierza

przekazać ją Lucasowi.

- Daj mi go - rozkazał Lucas.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Jesteś zły...

- Jestem cholernie zły - warknął Lucas - ale nie mam zamiaru

palnąć mu w łeb. Chcę odpowiedzi.

- Wesley, daj tę zatraconą broń Lucasowi - zawołała ze szczytu

schodów babka. - Ma do tego prawo.

Po chwili wahania Wesley skinął głową i oddał pistolet.

Oczy Jacoba się otworzyły. Postękując z bólu, przekręcił się na

Page 289: Manuel lisa   słodkie niebo

289

bok; ukazała się rana na skroni. Krew ściekała do kącika oka i zbierała

się w zmarszczkach. Adwokat uniósł dłoń do czoła, na co psy

zawarczały gardłowo. Przymrużywszy oczy, przyjrzał się im, potem

poniósł wzrok na Lucasa. Jęknął i z powrotem mocno zacisnął

powieki.

- Ma pan potężnego guza na głowie - odezwał się łagodnie

Lucas. Dźwignął się na nogi, a potem wyciągnął rękę, by pomóc

Charity wstać. - Niech mi pan wierzy, coś o tym wiem. I ma pan

wielkie szczęście, że pan w ogóle żyje. A jak już o tym mowa, to

obydwaj mamy cholerne szczęście, czyż nie? Jednemu i drugiemu los

sprzyja do tego stopnia, że obudziliśmy się z martwych.

Jacob, milcząc, piorunował go z ziemi wzrokiem.

Gniew smagnął Lucasa jak palące uderzenie końcówką bata.

Puścił dłoń Charity, przykucnął i dźgnął adwokata pistoletem w skroń.

- Mavis Blackstone mniej miała szczęścia, nieprawdaż?

Oczy Dolana zapłonęły, ale nic nie powiedział. Lucas zdzielił go

pięścią w żołądek. Jacob ryknął głośno i, charkocząc w żwir, zwinął

się w ciasny kłębek. Zareagował tak gwałtownie, że westki skoczyły

do przodu i zaczęły kłapać zębami tuż przy jego głowie.

- Co stało się z Mavis Blackstone, ty morderczy kundlu? -Kiedy

Dolan nie przerywał milczenia, Lucas znowu zamachnął się pięścią.

Za jego plecami Charity cicho krzyknęła.

- Lucas - wymamrotał ostrzegawczo Wesley.

Jacob wysunął przed siebie rękę, jakby chciał obronić się przed

ciosem.

- Dowieźliśmy ją... aż do Tyneside, ale...

- Mów dalej. I niech to lepiej będzie prawda.

- Nie chciała się podporządkować. Ciągle próbowała uciekać.

Ona...

- Ona co?

- Narobiła nam kłopotów. Musiałem ją zbić, żeby przestała...

- Słodkie nieba - syknęła Charity.

- A potem co?

- To nie moja wina. - Adwokat otarł mankietem krew, która

Page 290: Manuel lisa   słodkie niebo

290

teraz ściekała mu po policzku. - Mam ich tylko dostarczać. Nie ja

powinienem za nią ponosić odpowiedzialność, kiedy już dojechaliśmy

do Tyneside.

Lucas miał dość tych zgadywanek. Niepomny na rany Jacoba,

chwycił go za przód koszuli i podciągnął do góry. Ignorując fakt, że

Dolan wyje z bólu, opuścił adwokata na dolny stopień, trzasnąwszy

przy tym jego plecami o kamienną balustradę. Psy zaczęły znowu

warczeć i jazgotać. Usłyszał, że matka głośno wciąga powietrze.

Helena cichutko krzyknęła. Charity zawołała go po imieniu,

upominając w ten sposób, by się opanował.

Zaczerpnął powietrza, chcąc się uspokoić, równocześnie

poprawił jednak chwyt na pistolecie, żeby nie było wątpliwości, jakie

ma zamiary.

- Niech pan nie wystawia mojej cierpliwości na próbę. Proszę

dokładnie powiedzieć mi, w co wyście się z Tomem Whitelym wdali,

albo przestrzelę panu to robaczywe serce na wylot.

Jacob przesunął językiem po dolnej wardze, przez chwilę ważył

chyba w myśli możliwości, jakie mu zostały, ale decyzję podjął

szybko.

- Tom i ja... my dostarczaliśmy dziewcząt naszym... partnerom w

różnych częściach kraju. Co oni z nimi robili, to nie nasza sprawa.

- Nie wasza sprawa? - Czarna mgła zasnuła umysł Lucasa. -

Cholernie kiepska wymówka. Wysyłają je do burdeli, prawda? -

Robiło mu się niedobrze. - Prawda? - powtórzył i mocno Dolana

popchnął. Jacob się skrzywił.

- Część. Inne idą do fabryk. Niektóre do domów arystokracji.

Takiej jak pan, wasza książęca mość. Bóg jeden wie, co arystokraci z

nimi robią.

- Przeklęty sukinsynu. - Lucas walczył z pokusą, by przestać się

hamować i rozdygotanymi rękami rozedrzeć swego adwokata na

strzępy.

Poza zwykłą przyzwoitością powstrzymywało go jednak coś

jeszcze. A mianowicie wyrzuty sumienia. Co się tak naprawdę z tymi

dziewczętami działo? Skazane na ciężką pracę, na znoszenie

Page 291: Manuel lisa   słodkie niebo

291

najbardziej nawet lubieżnych atencji, pozbawione warunków czy

możliwości, by coś na to poradzić. Zawsze wiedział, że pewni

członkowie jego sfery uważają siebie za ludzi stojących ponad

prawem. I on, i jemu podobni nieodmiennie przymykali na to oko.

A co powiedzieć o winie, którą sam bardziej bezpośrednio

ponosi? Czy jako pan na Wakefield nie powinien był zorientować się,

że w jego własnym majątku popełniane są zbrodnie, i czy nie

powinien był znaleźć wcześniej jakiegoś sposobu, by im zapobiec?

Oparta o tralkę głowa Jacoba zakołysała się. Adwokat wpatrywał

się w niebo i przyciskał rękaw surduta do czoła. Z ust wyrwał mu się

gorzki śmiech.

- Kto by pomyślał, że taki niewydarzony arystokrata jak wasza

dostojność zdoła śledzić tę dziewczynę przez całą drogę aż na

wybrzeże?

- Znalazłem ją w jakimś pensjonacie. - To było stwierdzenie, a

nie pytanie. Obrazy, które prześladowały Lucasa od tygodni, ułożyły

się wreszcie w całość, niemal rozwiązując zagadkę ubiegłego roku.

Jacob przytaknął. Powieki opadały mu na oczy.

- Pobitą i umierającą. - Lucas obstawał przy temacie mimo

wstrętu, jaki w nim te wspomnienia budziły.

Oczy adwokata gwałtownie się otworzyły.

- To nie była moja wina. Gdyby tylko przestała tak marudzić.

- Biedna niewinna dziewczyna. Nie żyje. - Lucas walczył z

duszącym poczuciem przegranej, z wyrzutami sumienia. Ale wciąż

pozostał jeden szczegół do wyjaśnienia. - W jaki, u wszystkich

diabłów piekielnych, sposób wylądowałem na morzu?

Jacob nie wykazywał najmniejszej chęci, by udzielić od-

powiedzi, więc Lucas dźgnął go pistoletem. Adwokat skrzywił się i

zakaszlał.

- My... znaleźliśmy pana w tym pensjonacie, w pokoju, w

którym ją zamknęliśmy. Najwyraźniej musiał pan kopniakiem

wywalić drzwi. - Dolan przewrócił oczami i potrząsnął głową. -

Doszliśmy do wniosku, że nie możemy ryzykować... nie

wiedzieliśmy, ile panu powiedziała, zanim umarła... ani czy widział

Page 292: Manuel lisa   słodkie niebo

292

pan nasze twarze. Próbowaliśmy się pana pozbyć, upozorować

wypadek. Tom pana uderzył... zawlekliśmy ciało na dół na przystań....

i wywieźliśmy na morze na małym szkunerze. Strzeliliśmy parę razy

w kadłub, tak że pełno w nim było dziur, a sami odpłynęliśmy w jolce.

- Proch strzelniczy. Pamiętam, że właśnie ten zapach czułem -

powiedział półgłosem Lucas, którego grozy wcale nie

" umniejszył fakt, że niektórych szczegółów sam się domyślił. -A

więc zostawiliście mnie, żebym się utopił. Oczy Jacoba się zwęziły.

- Na myśl nam nie przyszło, że możemy liczyć na sztorm. Fale

musiały rozbić szkuner na kawałki i, zanim zatonął, zmyć pana z

pokładu. Przeklęty pech! Powinniśmy byli pana po prostu zastrzelić i

pozbyć się ciała.

- Powinniście byli.

- Ty łajdaku, ty szubrawcze, ty.... - Matka Lucasa niczym nagły,

gwałtowny szkwał zerwała się z miejsca i z zaciśniętymi pięściami

runęła w dół po schodach; rysy jej zniekształcało oburzenie. Wesley

odwrócił się i chwycił ją, kiedy już prawie dopadała Jacoba. - Puść

mnie, ja mu pokażę - krzyczała.

Wymachując rękami, szarpała się w krępujących ją objęciach

syna, dopóki duch walki w niej nie osłabł, a wtedy osunęła się na jego

ramię.

Lucas wyciągnął wolną rękę. Wesley wypuścił matkę, a ona z

twarzą ukrytą w dłoniach chwiejnie podeszła i dała się przytulić.

- Już dobrze, matko. Już po wszystkim. Zostanie ukarany za

swoje zbrodnie, nie ma co do tego wątpliwości. Nie skrzywdzi więcej

nikogo.

- A ja przez te wszystkie lata mu ufałam - szepnęła Dolly ze

smutkiem.

- Niech mama już na niego nie patrzy - powiedział jej Lucas. -

Proszę zabrać babcię i Joshuę i wracać do domu. Reszta z nas wkrótce

się do was przyłączy.

- Masz rację. - Dolly z pełnym godności wyrazem twarzy zebrała

spódnicę w dłonie i ruszyła do drzwi. - Tak, wracajmy do domu.

Mamo, Joshu, obawiam się, że herbata całkiem nam wystygła.

Page 293: Manuel lisa   słodkie niebo

293

Będziemy musieli zadzwonić, by przyniesiono świeżą. Heleno,

Charity, czy pójdziecie z nami?

Helena ustąpiła księżnej miejsca u boku ojca.

- Jeszcze nie, kochana pani. Ale przyjdziemy niedługo.

- Nie ociągajcie się - poprosiła Dolly i w chwilę później za trójką

starszych ludzi zamknęły się drzwi.

Helena nie kwapiła się zejść z najwyższego stopnia, jej

przepiękne niebieskie oczy błyszczały. Poza tym minę miała spokojną

i opanowaną i była tak śliczna, że każdemu mężczyźnie serce

ścisnęłoby się z zachwytu.

Lucasowi też się ścisnęło. Tyle że z przygnębienia i przerażenia

tym, co się zaraz stanie. Będzie musiał Helenę skrzywdzić.

Rozproszyć jej nadzieje. Zniszczyć marzenia.

Nie ma jak tego uniknąć, ale gdyby chociaż dało się nie sprawić

jej zbyt wielkiej przykrości.

Helena wdzięcznie uniosła rąbek sukni i płynęła w dół po

schodach. Lucas wyciągnął ręce i czekał, żeby ją chwycić w objęcia. I

tak został z rozpostartymi ramionami, bo młoda dama wyminęła go i

przytuliła Charity.

- Najdroższa przyjaciółko, czy nie stała ci się jakaś krzywda?

Taka byłam przerażona, że oddechu złapać nie mogłam. - Ukryła

twarz na jej ramieniu.

Brwi Charity z zaskoczenia podjechały w górę. Wzruszyła

leciutko ramionami, jakby chciała Lucasowi powiedzieć: Nie mam

pojęcia, czemu ta kobieta okazuje mi tyle życzliwości.

Helena uniosła głowę i grzbietem dłoni otarła oczy.

- Ci wstrętni mężczyźni napadli na mnie, ponieważ przypadkiem

na nich trafiłam i usłyszałam rozmowę, która nie była przeznaczona

dla moich uszu. Pewnie było w tym trochę mojej własnej winy, taka

jestem niemądra. Ale potem on... - Tu pokazała na Jacoba. Nie

wiadomo jak udało jej się tego dokonać, ale piorunując adwokata z

oburzeniem wzrokiem, nadal wyglądała ślicznie. - On kazał tamtemu

drugiemu mnie zabić. Czy potrafi pani sobie to wyobrazić?

- Nie, nie potrafię. - Oczy Charity znowu wypełniły się łzami,

Page 294: Manuel lisa   słodkie niebo

294

ale ledwie zdążyła oddać Helenie uścisk, kiedy ta cofnęła się i

przeniosła wzrok na Lucasa.

Który oddałby cały swój majątek, byle uniknąć tego, co musiało

nastąpić.

- Och, Lucasie. Drogi Lucasie. - Jej uśmiech był bardziej

promienny niż jasne, letnie słońce.

Żeby tak ziemia okazała wielką łaskawość i w tej chwili

rozstąpiła mu się pod nogami. Wolałby zginąć, niż wyrządzić

krzywdę tej słodkiej damie. Zwłaszcza że na dodatek znowu sprawi

przykrość Charity.

Charity. Tak. W swoich ślicznych, zręcznych dłoniach trzymała

jego serce, jego życie i jego odwagę. Dla niej musi ujawnić prawdę.

Podał pistolet Wesleyowi i ruszył w stronę Heleny. Wyszła mu

naprzeciw w pół drogi i wyciągnęła ręce, bez wątpienia spodziewając

się, że narzeczony porwie ją w ramiona i mocno pocałuje. Świadom

był palącego spojrzenia Charity, którym błagała go, by postępował

łagodnie i ostrożnie. Zaczynał powoli grzęznąć w udręce niepewności,

kiedy Helena...

Objęła dłońmi jego policzki, pociągnęła głowę w dół i złożyła

mu na czole pocałunek - niezaprzeczalnie i bezspornie siostrzany.

- Lucasie, mój kochany - powiedziała całkiem stanowczo -nie

mogę pana poślubić. Okropnie bardzo pana kocham, ale nie tak, jak

żona powinna kochać męża. Straszliwie mi z tego powodu przykro.

Myślę jednak, że z czasem uzna pan, iż dobrze się złożyło.

Starszemu Holbrookowi szczęka opadła. Z otwartych ust nie

wydobyło się ani jedno słowo.

- Powiedz mu całą resztę - ponaglił Helenę Wesley. Skiff i

Schooner, które napastowały jakieś znalezione na grządce z kwiatami

nieszczęsne stworzonko, zaszczekały zachęcająco.

Lucas nie zauważył, kiedy Mortimer się wymknął, ale w tej

chwili majordomus niemal biegiem wypadł zza domu, trzymając w

rękach zwinięty kawałek liny.

- Żeby go związać - sapnął, dotarłszy do schodów.

- Dobry pomysł. - Wesley wycelował pistolet w Jacoba i

Page 295: Manuel lisa   słodkie niebo

295

zatoczył nim krąg, bezsłownie rozkazując, by adwokat obrócił się i

pozwolił sobie związać ręce na plecach. Jacob podporządkował się z

ochrypłym przekleństwem i Mortimer zabrał się do roboty.

Wesley zszedł na podjazd i stanął obok Heleny.

- Ona jest zakochana we mnie, Lucasie. A ja w niej. Jeżeli

musisz, pogardzaj nami, ale taka jest prawda.

Helena rzuciła Wesleyowi rozpaczliwe i równocześnie

poirytowane spojrzenie, jakby chciała powiedzieć: pozwól, że ja się

tym zajmę, a potem przepraszająco uśmiechnęła się do Lucas a.

- Proszę tylko pomyśleć, a chyba zgodzi się pan, że tak będzie

najlepiej dla wszystkich. Muszę przyznać, że zauważyłam, jak często

popatruje pan na pewną osobę z uczuciem silniejszym niż przyjaźń.

Tak się złożyło, że wiem również, co ta właśnie osoba do pana czuje,

jako że sama wyznała to dzisiaj rano.

- Ja... ja... - Nawet gdyby piorun strzelił prosto w niego, Lucas

nie mógłby się chyba poczuć bardziej zaskoczony. -Dlaczego nic pani

nie powiedziała wcześniej?

Usta Heleny się wydęły.

- To chyba oczywiste. Nie chcieliśmy panu robić przykrości po

wszystkim, co pan przeszedł.

- No i mieliśmy cię opłakiwać - dodał Wesley, sarkastycznie

wykrzywiając usta. - Wyobraź sobie tylko, jakie gromy matka

rzucałaby na moją głowę, że nie dość rozpaczam po śmierci brata,

który tak naprawdę wcale nie umarł.

Lucas nie wiedział, jak na to zareagować. A właściwie nie

bardzo już wiedział, jak na cokolwiek zareagować.

- Prawdę powiedziawszy - ciągnął jego brat głosem, który się

odrobinę zrobił ochrypły - naprawdę po tobie rozpaczałem, Lucasie.

Długo i boleśnie. I w przeciwieństwie do tego, co mogłeś myśleć,

nigdy nie zależało mi na Wakefield. Dopiero kiedy pokochałem

Helenę, nauczyłem się dbać o całą resztę. - Przerwał i spojrzał na nią z

niemałym uwielbieniem. - Nic na to nie mogłem poradzić. Nie

potrafię tego zmienić. Możesz sobie wziąć z powrotem swoje

Wakefield, ale tej ślicznej damy ci nie oddam. Ona jest teraz moja. I

Page 296: Manuel lisa   słodkie niebo

296

pobierzemy się jak najszybciej.

- Pobierzemy się? - Przepiękne lazurowe oczy Heleny

rozszerzyły się z pełną zaskoczenia radością.

- Oczywiście, że tak, moja ukochana dziewczyno. - Wesley

otoczył ją ramionami. Takiej manifestacji uczuć Lucas nigdy

wcześniej u swojego stoickiego, po wojskowemu wyszkolonego brata

nie widział.

Serce zatrzepotało mu w piersiach. Czuł taką ogromną ulgę.

Helena wytknęła poczerwieniały nosek z koszuli Wesleya.

- Czy zdoła pan w swoim sercu znaleźć dość wspaniało-

myślności, by nam wybaczyć i dobrze nam życzyć}

- Z całą pewnością tak. - Lucas szeroko się uśmiechnął.

- A czy nie sądzi pan, że może... - Helena ruchem brody

wskazała na Charity i zniżyła głos. - Ona pana kocha, Lucasie. I

jestem pewna, że pan również żywi do niej uczucie, całkiem poważne

uczucia, bo inaczej nie byłoby teraz w drodze dziecka, prawda?

- Pani wie? - Lucas i Charity wykrzyknęli to jednym głosem.

Charity chwiejnie podeszła do męża, a on objął ją w pasie, by ustrzec

przed upadkiem tak ją, jak i siebie.

Helena zmarszczyła nosek.

- Oczywiście, że wiem, głuptasy.

- I nie jest pani zbulwersowana? - zapytała Charity.

- Pewnym rzeczom pisane jest się wydarzyć - odpowiedziała jej

przyjaciółka. - Ale poczuję się dotknięta do żywego, jeżeli nie zostanę

wybrana na chrzestną matkę.

- Na całym świecie nie znalazłabym nikogo lepszego. -Charity

objęła ją ramionami. Helena oddała uścisk z podobnym entuzjazmem.

A potem spoważniała.

- Lucasie, czy nie ma pan czegoś do powiedzenia naszej

najdroższej Charity? Czy nie chce pan jej o coś zapytać, poprosić?

- Bez wątpienia chcę.

Charity uniosła twarz pełną nadziei, chociaż zalaną łzami. Lucas

wziął ją w ramiona i pocałował. Potem cofnął się o krok, ujął jej

dłonie i przytulił je do piersi.

Page 297: Manuel lisa   słodkie niebo

297

- Moja ukochana, nie mogę przestać być księciem Wakefield.

Tym jestem i nie potrafiłbym kłamać przez całe życie, podobnie

zresztą jak ty.

- Tak, Luke. - Charity przemawiała ze wzrokiem wbitym we

własne splecione palce. - Nie miałam prawa żądać, żebyś zrezygnował

ze swojego domu i swojej rodziny. Rozumiem teraz, jak bardzo wiele

masz do stracenia. Ale nie chodzi już o to, kto ma ile do stracenia,

prawda? Chodzi o to, co możemy zyskać, będąc razem. Nie ma dla

mnie domu bez ciebie i z radością zamieszkam z tobą czy to w pałacu,

czy w jaskini. Jeżeli jeszcze raz poprosisz mnie, żebym została, mój

ukochany - tu głos jej się załamał - obiecuję, że moja odpowiedź

będzie całkiem inna.

Ile dobrej woli wykazuje, by pójść na kompromis, pomyślał.

Przyglądał się bacznie jej zalanej łzami twarzy. Nigdy nie widział

Charity tak bezbronnej, tak bliskiej emocjonalnej zapaści. Nie w

takim stanie powinna być, kiedy trzeba podjąć istotną decyzję. Nie,

potrzebował, by była mocna. Zadzior-na. Potrzebował tej ognistej

szkockiej dziewczyny, w której zakochał się nie jeden, ale dwa razy.

- Nie zamierzam cię ponownie o to prosić - powiedział.

Strumyczek łez Charity wysechł, a w zielonych oczach morskiej

boginki rozpętała się burza, kiedy fale szoku i fale czystej ciekawości

zderzyły się, pieniąc, ze sobą.

- Co ty możesz przez to rozumieć? - zapytała, wyrywając dłonie

z jego rąk. - Po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy?

Wystarczyłoby te kilka minionych godzin, czy żadna z nich nic dla

ciebie nie znaczyła? Nasze dziecko jest w drodze. Po co tam na

pagórku po forcie opowiadałeś, że jesteśmy rodziną i że będziesz ze

mną i naszym dzieckiem dzielił się wszystkim, co masz? Czy

zamierzasz powiedzieć mi, Luke'u Martinie, że kiedy obiecywałeś

jedno, planowałeś coś wręcz przeciwnego?

- Panie Boże - zaczęła Helena, ale Wesley ją uciszył.

- Powinniśmy ich zostawić samych. - Objął ukochaną w pasie

ramieniem i poprowadził po schodach.

- Ale...

Page 298: Manuel lisa   słodkie niebo

298

- Żadne ale. - Wesley pokierował Heleną w stronę Jacoba. -

Mortimerze, weźmiemy razem tego szelmę pod łokcie i zaciągniemy

go do najbliższej spiżarni. Jak mu się zachce broić, będzie miał do

towarzystwa tylko parę worków mąki i kartofli.

- Co zrobiłeś z Tomem Whitelym? - zapytał Lucas.

- Piwnica na okopowe. Myślę, że lepiej trzymać ich osobno,

przynajmniej dopóki nie będzie można posłać po sędziego.

- Bardzo dobrze. Czy potrzebujesz pomocy z tym tutaj?

- Nie, dzięki, poradzimy sobie. Proszę, kochana, trzymaj go na

muszce, tak na wszelki wypadek, gdyby okazał się na tyle głupi, by

podjąć próbę ucieczki.

- Pistolet? Helenie? - Lucas zastanawiał się, czy Wesleya z

rozumu nie obrało.

- Oczywiście. - Wesley dźwignął Jacoba do pozycji stojącej i

podtrzymał, bo adwokat nie mógł oprzeć ciężaru na obolałej kostce. -

Nauczyłem ją strzelać. I nieźle jej to wychodzi.

Jakby chcąc dowieść, że twierdzenie Wesleya jest prawdziwe,

Helena ujęła w obie dłonie kolbę pistoletu, wsunęła palec na język

spustowy i sztywno wyprostowała ramiona. I wycelowała,

przymykając lekko jedno oko.

No cóż. Bez wątpienia ten dzień obfituje w rewelacje. Lucas

miał do ujawnienia jeszcze jedną sensacyjną wiadomość. Tymczasem

z wdzięcznością przypatrywał się, jak jego majordomus, jego brat i

jego eksnarzeczona odprowadzają winowajcę.

Chciał znowu wziąć Charity za ręce, ale chwyciła się nimi pod

boki. Niemalże się uśmiechnął, widząc, jak szybko wrócił jej swojski

upór, wiedział jednak, że nawet lekkie drgnienie warg może się dla

niego okazać niebezpieczne.

Zaczerpnął tchu i ze wszystkich sił starał się przemawiać

władczym tonem.

- Słyszałaś mnie. Nie zamierzam cię ponownie prosić, byś tu

została.

Charity już otwierała usta, żeby wygłosić pełną oburzenia tyradę.

- Nie - powiedział, powstrzymując ją uniesioną na płask dłonią. -

Page 299: Manuel lisa   słodkie niebo

299

To byłoby niewłaściwe. Równie dobrze można by podciąć mewie

skrzydła. Pokochałem cię za wiele cech, ale najbardziej chyba za

odwagę, za instynkt wolności. Żyjąc życiem arystokratki, utraciłabyś

to. Nigdy nie bylibyśmy szczęśliwi.

- Nigdy nie bylibyśmy szczęśliwi? - Brwi Charity zbiegły się nad

oczami. Wydawało się, że usłyszała tylko te słowa. - Czy twoje serce

jest aż tak niestałe? Czy wierzysz, że beze mnie kiedykolwiek

znajdziesz szczęście? Wiem, że pamiętasz, jak to z nami było, Luke.

Nasze wspólne dnie, nasze noce. Czy sądzisz, że kiedykolwiek

zadowoli cię coś pośledniejszego, skoro masz w sobie tę wiedzę?

Słowa „nigdy" należy użyć w tym miejscu. Ja to wiem. Znam ciebie.

Ach, wróciła ta odważna dziewczyna, która przyprawiała go o

bicie serca, pobudzała zmysły, powodowała, że krew strumieniem

napływała na strategiczne pozycje.

- Czy powiedziałaś już wszystko, co masz do powiedzenia?

- Powiedziałam.

- Czy mogę mówić dalej?

- Możesz.

- Dziękuję ci. - Podparł ręką podbródek i zaczął spacerować tam

i z powrotem, wykorzystując umiejętności, jakich nabył podczas debat

parlamentarnych. - Kiedy inni arystokraci dowiedzą się, że się

pobraliśmy, moja droga, ogarnie ich zgroza. Najpierw będą kpili,

potem nas wyśmiewali, a potem sytuacja zrobi się jeszcze bardziej

paskudna. Powiedzą, że polowałaś na majątek, a ja... kiedy dowiedzą

się, że hoduję owce w Szkocji, będę już na zawsze znany jako

sfiksowany Książę. Albo Pomylony Wakefield.

- Od kiedy to ja zwracam uwagę na ludzkie gadanie? - Jak tylko

te słowa wyszły z ust Charity, cała jej fanfaronada zamigotała i zgasła.

- Czy powiedziałeś „hodować owce w Szkocji'?

Lucas stanął przed nią.

- Oczywiście. Zostawiam całe Wakefield w rękach Wesleya, to

znaczy wszystko, poza tytułem księcia. Diabła tam, oddałbym mu

również ten tytuł, gdyby to tylko było możliwe. Chyba był z niego

dużo lepszy książę niż kiedykolwiek ze mnie.

Page 300: Manuel lisa   słodkie niebo

300

Oczy Charity wypełniło zadziwienie i przez jedną króciutką

chwilkę Lucas myślał, że żona rzuci mu się w ramiona. Ale ona tylko

się wyprostowała, zdradzając tym wysiłek, z jakim panowała nad

emocjami. Przemknęła spojrzeniem po fasadzie domu. Potem kiwnęła

głową, a usta jej wygięły się w pełnym sympatii uśmiechu.

- Ich dwoje wspaniale sobie z tym poradzi, jestem pewna.

Uśmiech jej przygasł, a razem z nim zniknęły ostatnie ślady buntu,

bezradności i łez.

- Ale co z Lucasem Holbrookiem? - zapytała głosem spokojnym

i stanowczym. - Czy zdoła wrócić do prostego życia farmera, wiedząc,

kim jest naprawdę?

- A od kiedy to kochanie ciebie było czymś prostym? -Jednym

krokiem pokonał dzielącą ich odległość i na wszelki wypadek chwycił

Charity w ramiona, obawiając się, że mogłaby chcieć się wymknąć. - I

kim ja naprawdę jestem, jak nie mężczyzną, który ciebie do obłędu

kocha? Nawiasem mówiąc, na imię mam nie Lucas, tylko Luke. Luke

Holbrook.

Zanurzył dłonie w dziką burzę loków, rozsypaną po plecach

Charity, a kiedy przylgnęła policzkiem do jego ramienia, serce się w

nim rozśpiewało. Potem musnęła wargami szyję męża, który znalazł

się w siódmym niebie.

- Luke, czy tak? - szepnęła i prychnęła śmiechem. - Postrzelony

Luke, tak będą cię nazywali.

- Tak, a do tego Stuknięty Holbrook. - Objął rękami jej policzki.

- I końca temu nie będzie. Dasz radę z tym żyć?

Serce mu rosło na widok uśmiechu Charity.

- Niewiele z tego dojdzie do nas tam daleko w Szkocji, prawda?

- To prawda, niewiele. Usłyszymy ich tylko raz czy dwa razy do

roku, kiedy zmuszony będę pokazać się w sądzie albo zasiąść w

parlamencie podczas sesji. Czy myślisz, kochana moja, że przy tych

okazjach mogłabyś ustroić się w wykwintne toalety i angielski akcent,

i powstrzymać paplanie języków tym samym urokiem, który podbił

serca mojej rodziny?

Roześmiała się i splotła mu ramiona na karku. Luke podniósł ją z

Page 301: Manuel lisa   słodkie niebo

301

ziemi, pocałował raz, potem następny, przeciągle i głęboko, takimi

pocałunkami, od których brakowało im tchu i chciało się śmiać, i

troszkę płakać. Wreszcie dmuchnęła mu w ucho cichutkim pytaniem:

- Masz pewność?

- Całkowitą. Podjąłem decyzję.

Charity cofnęła się o krok, jej palce zsunęły się w dół po rękach

Luke'a i zatrzymały się na jego dłoniach.

- A więc wracajmy do domu, gdzie jest nasze miejsce. Nas

obojga.

- Nas trojga - poprawił ją, spoglądając znacząco na jej brzuch.

- A właściwie to nas pięciorga. - Uśmiechnęła się szeroko i

pokazała na Skiffa i Schoonera, które drapały ziemię w pobliżu

fontanny i dziko powarkiwały na zwierzątko, które ciągle im się

wymykało.

- Chodź. - Pociągnął ją na dolny stopień i posadził sobie na

kolanach. - Musimy razem zaplanować nasz ślub.

- Ale przecież jesteśmy już małżeństwem.

-Jeżeli sądzisz, że moja matka dopuści do tego, żebyśmy

wyjechali z Wakefield, zanim będzie miała okazję zalewać się z

satysfakcją łzami podczas naszych zaślubin, to poważnie się mylisz,

moja kochana. Poza tym, czy nie sądzisz, że Helena będzie

oszałamiającą druhną?

- A do tego Wesley najbardziej szykownym z drużbów.

- Poćwiczą sobie trochę przed własnym ślubem. Charity

rozluźniła się i oparła mężowi głowę na ramieniu.

- Bardzo się cieszę, że i dla nich, i dla nas wszystko się tak

ułożyło. Wiesz co? - Zaskoczyła go, bo nagle się wyprostowała. -

Przecież my mamy dla nich najwspanialszy prezent.

- A jaki to prezent, moja najdroższa?

Oczy Charity figlarnie zamigotały, jakby sam powinien się już

tego domyślać.

- Oczywiście altanka! Przekonana jestem, że będą nią za-

chwyceni. Musisz ją skończyć, zanim wyjedziemy. Pomogę ci.

- Hmm. Tak sądzisz? - Zmarszczył czoło i próbował wyobrazić

Page 302: Manuel lisa   słodkie niebo

302

sobie, jak jego elegancki brat i wytworna Helena wędrują przez las,

wspinają się w gorących promieniach słońca na wzgórze, walczą z

muchami i rzepami, i czepiającą się wszystkiego mokrą trawą, a

wszystko po to, by posiedzieć pod osłoną splątanych gałęzi i liści. -

Wiesz co, chyba masz rację. I wiesz co jeszcze?

- Nie. Co?

- Kocham cię.

- Nigdy w to nie wątpiłam.

- Ja też już nigdy w to nie będę wątpił.

- Nie będziesz, jeżeli wiesz, co dla ciebie dobre. - Przytuliła

policzek do policzka Luke'a, który poczuł, jak po całym jego ciele

rozchodzą się fale czystej radości.

Troszkę im się zrobiło ciasno, kiedy zmęczone polowaniem

westki wcisnęły się między nich. Lucas przekonał się, że właściwie

wcale mu to nie przeszkadza, zwłaszcza że Skiff uniósł mokry nos do

twarzy Charity, a od jej śmiechu aż zadzwoniło na podjeździe. Ten

dźwięk napełnił go zadowoleniem i uspokoił ostatecznie rozedrgane

nerwy lepiej niż cokolwiek innego.

Pochylił głowę, by znowu żonę pocałować, ale jego wargi

napotkały wywieszony ozorek Schoonera.

- Dobry Boże. - Przeciągnął rękawem po ustach, zgarnął westka i

przytulił go jedną ręką do piersi. Wolną ręką poczochrał drugi kudłaty

łepek, - Dziwaczna z nas rodzinka, czyż nie?

- Ale mimo wszystko rodzina. - Wyciągnęła rękę i rozchichotała

się, bo obydwa westki na wyścigi zaczęły lizać ją po czubkach

palców.

- Masz rację, dziewczyno. - Lucas puścił psy, odchylił Charity

do tyłu, trzymając ją w ramionach, i opuścił głowę, by złożyć ten

przejęty przez Schoonera pocałunek nie na wargach żony, ale na

brzuchu i dziecku, które w nim było.

Z radością przesiedziałby na tych schodach wiele godzin, w

ścisłym niewielkim kręgu, który tworzyła Charity, ich dziecko i dwa

niesforne, ale kochane szczeniaki. Wiedział, że gdyby kiedykolwiek

poczuł się zagubiony czy niepewny, wystarczy mu spojrzeć na tę

Page 303: Manuel lisa   słodkie niebo

303

piegowatą dziewczynę z burzą włosów na głowie i jeszcze

burzliwszym sercem, która wyciągnęła go z Północnego Morza i

pokazała, jak wspaniałe może być życie mężczyzny.