lisicki, semka, wildstein, gabryel, ziemkiewicz, gmyz ...bliskopolski.pl/pliki/dorzeczy0.pdf · łu...

14
LISICKI, SEMKA, WILDSTEIN, GABRYEL, ZIEMKIEWICZ, GMYZ, HORUBAłA KULISY DROGA DO ODRODZENIA Jak powstawał nowy tygodnik s. 2 WYWIADY I OPINIE WOLNOść MEDIóW PO POLSKU Publicyści „Do Rzeczy” o fenomenie oryginalnego „Uważam Rze” s. 6 NUMER SPECJALNY STYCZEń–LUTY 2013 TYGODNIK LISICKIEGO Najszybszy powrót w historii MEDIA FOT. ROBERT GARDZIńSKI

Upload: others

Post on 18-Oct-2020

0 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Page 1: lisicki, semka, wildstein, gabryel, ziemkiewicz, gmyz ...bliskopolski.pl/pliki/DoRzeczy0.pdf · łu „Uważam Rze”. Hajdarowicz wstępnie się zgodził. Została kwestia ustalenia

lisicki, semka, wildstein, gabryel, ziemkiewicz, gmyz, horubała

kulisy DROGA DO ODRODzeniAJak powstawał nowy tygodnik s. 2

wywiADy i Opinie wOlnOść meDiów pO pOlskupublicyści „Do Rzeczy” o fenomenie oryginalnego „uważam Rze” s. 6

numeR specJAlny styczeń–luty 2013

tyGODnik lisickieGO

najszybszy powrót w historii

meDiA

fot.

robe

rt ga

rdzi

ński

Page 2: lisicki, semka, wildstein, gabryel, ziemkiewicz, gmyz ...bliskopolski.pl/pliki/DoRzeczy0.pdf · łu „Uważam Rze”. Hajdarowicz wstępnie się zgodził. Została kwestia ustalenia

P ięćdziesiąt dziewięć dni! Tyle czasu minęło od chwili, gdy musieliśmy trzasnąć drzwiami, wychodząc z redakcji „Uważam Rze” i „Rzeczpospolitej”, do wy-puszczenia nowego tygodnika „Do Rzeczy”. Tempo rekordowe.

Ale nie stachanowskie. Na Stachanowa pracowali inni, aby można było przedstawić jego urobek jako propagandowy sukces. Za nas nikt nie pracował. Zrobiliśmy wszystko sami.

W normalnych warunkach nie da się tak szybko stworzyć redakcji. Doświadczenie mediów powstających „na surowym korze-niu” pokazywało, że potrzeba minimum pół roku. Wiele miesięcy pracowali „na sucho” dziennikarze TVN24, telewizji Puls, „Dzienni-ka” i wielu innych tworzonych mediów. Także dawne, autentyczne „Uważam Rze” potrzebo-wało kilku miesięcy na tworzenie koncepcji, makiet, zamawianie tekstów, szukanie felie-tonistów. W tym przypadku było inaczej.

– Redakcja właściwie nigdy nie przestała istnieć – jak zawsze powtarzał nam Piotr Gabryel, nasz wicenaczelny.

Coś podobnego powiedział Rafał Ziemkiewicz na konferencji prasowej 12 grudnia, kiedy po raz pierwszy ogłosili-śmy, że tworzymy nowy tytuł. – Tak teore-tycznie mówiąc, to całe pismo moglibyśmy stworzyć w tydzień. Bo mamy już własny system pracy – stwierdził.

Potrzebna jednak była podstawa finan-sowa, organizacyjna i prawna. Wreszcie tak banalna rzecz, ale niezbędna, jak siedziba.

Zerwane roZmowyPrapoczątek tej historii to oczywiście

wyrzucenie z „Rzeczpospolitej” Cezarego Gmyza za tekst o cząstkach trotylu na wraku Tu-154. Postępujący coraz mniej racjonalnie właściciel „Rz” i „URz” kolejnymi działania-mi prowadził do coraz ostrzejszego konflik-tu między nim a zespołem dziennikarskim obu głównych tytułów Presspubliki.

Kulminacja nastąpiła 28 listopada. Histo-ria jest dziwna. Jest całkowitym zaprzecze-niem często powtarzanego powiedzonka, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Nie wiadomo, o co dokładnie chodziło wydawcy „URz”, ale w kwestii pieniędzy podjął możliwie najgorsze decy-zje. Dziś wiemy – na podstawie oficjalnych danych – jak znaczące są spadki sprzedaży tygodnika „URz”, „Rzeczpospolitej” i jak słaba jest prenumerata tej drugiej.

Czytelnicy uwierzyli nie Grzegorzowi Hajdarowiczowi, ale zwolnionemu przez niego Pawłowi Lisickiemu i tym wszystkim publicystom oraz dziennikarzom, którzy uznali, że nie mogą się zgodzić z nową sytuacją. Kilkadziesiąt osób wolało zaryzy-kować z Lisickim, niż zostać w redakcjach, w których pracowali od lat, ale o których już wiedzieli, że nie będą w nich mieli już tej swobody pisania co kiedyś.

To była środa, ten 28 listopada. Lisicki od kilku dni prowadził intensywne rozmowy

Tak szybkie uruchomienie nowego tygodnika było możliwe dlatego, że stara redakcja właściwie nie przestała nigdy istnieć

Piotr Gursztyn

„Do rzeczy” ruszawracamy

fot.

mich

ał so

snow

ski

t e m a t t y g o d n i a

2

do rzeczy tygodnik lisickiego

w w w . d o r z e c z y . p l

Page 3: lisicki, semka, wildstein, gabryel, ziemkiewicz, gmyz ...bliskopolski.pl/pliki/DoRzeczy0.pdf · łu „Uważam Rze”. Hajdarowicz wstępnie się zgodził. Została kwestia ustalenia

z Hajdarowiczem na temat odkupienia tytu-łu „Uważam Rze”. Hajdarowicz wstępnie się zgodził. Została kwestia ustalenia ceny i warunków sprzedaży. Lisicki rozmawiał też z dwoma niezależnymi od siebie inwe-storami, którzy byli gotowi współuczestni-czyć w wydawaniu odkupionego tygodnika.

Dziś Paweł Lisicki opowiada, że już wcześniej wyczuwał sygnały, iż Hajdarowicz może zerwać rozmowy. W środowe przed-południe, tuż przed umówionym spotkaniem z Hajdarowiczem, Paweł był w dobrym, optymistycznym nastroju. Kilku z nas było umówionych na spotkanie z Pawłem, aby omówić swoje związane z tygodnikiem pomysły na przyszłość czy nawet zapytać o to, jakie są szanse na podwyżkę.

Właściciel jednak postanowił wszystko wywrócić do góry nogami. W ten dzień przyprowadził nowego redaktora naczel-nego tygodnika „Uważam Rze”. Zaplano-wane spotkanie nowej władzy z zespołem

wyglądało groteskowo. Przyszło na nie kilka osób, które przypadkiem znalazły się w redakcji. Przez resztę dnia – wraz z rozprzestrzenianiem się wiadomości o odebraniu Pawłowi szefostwa tygodnika – kolejni autorzy „URz” ogłaszali swoje de-cyzje o złożeniu wymówień oraz zerwaniu współpracy z tytułem.

w samo PołuDniePrzeciw decyzji o zwolnieniu zaprotesto-

wało Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich: „Oznacza ona bowiem de facto likwidację tytułu, który odgrywał ważną rolę na medialnym rynku, pluralizując spektrum poglądów. [...] Publicznie pytamy, dlaczego wydawca, który wielokrotnie deklarował, że zainteresowany jest jedynie dobrym wynikiem ekonomicznym, zdecydował się na ruch, którego nie sposób racjonalnie i ekonomicznie uzasadnić?”. SDP zażądało też od ministra skarbu ujawnienia szcze-gółów transakcji sprzedaży „Rz” i „URz” Hajdarowiczowi. Na razie bez odpowiedzi.

Już od następnego dnia Paweł Lisicki i jego zastępca Piotr Gabryel zaczęli rozmawiać o jak najszybszym stworzeniu własnego tytułu. Do spotkań zaczęły dołą-czać kolejne osoby. Ku zdumieniu innych wielki talent organizacyjny objawił Andrzej Horubała. Osoba uważana za bujającego w chmurach intelektualistę, pisarz i krytyk literacki rozpoczął tworzenie strony inter-netowej, pracował nad zorganizowaniem redakcji, a nawet został kaowcem, bo dzięki niemu odbyło się spotkanie opłatkowe autorów i przyjaciół tygodnika.

Jednocześnie Lisicki rozmawiał z potencjalnymi inwestorami. Było dwóch z „dawnych” czasów, czyli sprzed 28 listopa-da. Zaczęli dzwonić następni. „Stara” dwójka i trzech nowych to – jak relacjonował Paweł – bardzo poważne podmioty gospodar-cze. Najlepiej rozmawiało się z Michałem Lisieckim, prezesem Point Group, platfor-my medialnej wydającej m.in. tygodnik „Wprost”. Lisiecki zna branżę, gwarantował niezależność i – tak jak zespołowi redakcyj-nemu – zależało mu na czasie.

– Po obu stronach spotkali się ludzie, których łączą pasja, wizja i konsekwencja oraz wiara w prasę jako medium. I łączą nas sprawy fundamentalne: mamy podobne spojrzenie na pluralizm, wolność i niezależność mediów oraz na rolę dzienni-karza – mówił prezes Point Group.

Rozmowy z nim były na tyle owocne, że już 12 grudnia, dokładnie na godz. 12, można było zwołać konferencję prasową. Za stołem były tylko cztery miejsca – zajęli je Paweł Lisicki, Piotr Gabryel, Rafał Ziem-kiewicz i Cezary Gmyz. Ale na sali siedzieli wtedy prawie wszyscy członkowie obec-nej redakcji. Tam padł komunikat, że na początku 2013 r. ukaże się nowy tytuł. Ogłoszona została tymczasowa nazwa witryny w Internecie – czyli Tygodniklisic-kiego.pl. Nieco skrępowany Paweł Lisicki przyznawał, że brzmi to kuriozalnie, ale był to wynik pośpiechu. Szybko jednak się okazało, że wszyscy – życzliwi i nieżycz-liwi – przyzwyczaili się do tej nazwy i uznali ją za coś naturalnego. Paweł stał się symbolem całego środowiska.

Spotkanie opłatkowe w Cafe Lokalna w Warszawie. Wszyscy życzyliśmy sobie szybkiego uruchomienia nowej redakcji fot. adam palus

t e m a t t y g o d n i a

3

tygodnik lisickiego do rzeczy

Page 4: lisicki, semka, wildstein, gabryel, ziemkiewicz, gmyz ...bliskopolski.pl/pliki/DoRzeczy0.pdf · łu „Uważam Rze”. Hajdarowicz wstępnie się zgodził. Została kwestia ustalenia

Podczas konferencji prasowej urucho-miona została witryna na Facebooku, a kilka godzin później strona internetowa tworzonego tygodnika. Szybko dorobiła się prawie 10 tys. „lajków” i stała się miejscem ożywionej dyskusji między czytelnikami. I tak jak w normalnej redakcji od razu obja-wił się tradycyjny konflikt interesów między leniącymi się autorami a ponaglającymi ich redaktorami. „Prawdę powiedziawszy, jeszcze niczego od was nie otrzymałem, a chciałbym coś zawiesić na stronie” – roz-syłał groźne monity Andrzej.

Strona odnotowywała też aktywność naszych autorów w innych mediach. Trzeba tu przypomnieć dwie redakcje, które wyka-zały się wówczas szczególną życzliwością. Gościny udzieliły portal Salon24.pl i „Gazeta Polska”, gdzie ukazało się wiele tekstów publicystów byłego „URz”.

a może waTahaRozmowy z Point Group postępowały

szybko. Zabawna rzecz zdarzyła się cztery dni po konferencji. W jednym z warszaw-skich hoteli spotkał się Piotr Gabryel z Robertem Pstrokońskim z Point Group. Ktoś podsłuchał ich rozmowę i przekazał portalowi Natemat.pl, który kilka szczegó-łów z niej podał dość dokładnie. 20 grudnia Paweł Lisicki podpisał z Point Group umowę powołującą spółkę Orle Pióro, która będzie wydawała nowy tygodnik. Nazwę spółki wymyślił Michał Lisiecki.

– Słyszałem różne oceny tej nazwy, odwołania do tradycji indiańskich. Komplet-nie błędny trop. Żaden Winnetou. Pióro to

symbol dziennikarstwa, a orzeł jest w godle Polski. Tworzymy polski tygodnik, dziennikarze byli związani wcześniej z pismem, które miało orła w logo. Przyjęli-śmy malowniczy kryptonim, żeby odwrócić uwagę od właściwego tytułu – mówi.

Od razu po podpisaniu umowy Paweł Lisicki pojechał na opłatek autorów byłego „URz”, zorganizowany w jednej z mokotow-skich kawiarni. Frekwencja przeszła ocze-kiwania. Podczas robienia pamiątkowych zdjęć zabawne były kontredanse niektórych osób, które były w trakcie składania wypo-wiedzeń dotychczasowemu pracodawcy. Lepiej było nie dawać pretekstu do zwol-nień dyscyplinarnych. A następnego dnia udziałowcy spółki (czyli część autorów ty-godnika), zamiast robić świąteczne zakupy, przebijali się przez wyjątkowo zatłoczoną Warszawę do kancelarii notarialnej, aby sformalizować jej powstanie.

– Sprzyjał nam okres świąteczny. Kiedy inni świętowali i balowali, my ciężko praco-waliśmy. Dlatego tygodnik mógł tak szybko trafić na rynek – mówi Michał Lisiecki.

Ale jak nazwać nowy tygodnik? Propozy-cji było kilka. „Tygodnik bez Błędu” – padła propozycja, rozważana całkiem poważnie. „Wataha” – rzucił Czarek Gmyz, co zostało uznane za bardzo dobry żart. Stanęło na „Do Rzeczy”. Ponieważ w Łódzkiem kilka gmin wydaje bezpłatny lokalny periodyk o nazwie gazeta „Do Rzeczy”, my zarejestro-waliśmy się jako „Tygodnik Do Rzeczy”.

Jeden z naszych najbardziej słynnych autorów zaprotestował po tym, jak usłyszał od Pawła Lisickiego tę nazwę. Uznał, że jest

głupia. Po kilku dniach wrócił do rozmowy i skrytykował wszystkie pozostałe nazwy. I nagle, znów usłyszawszy nazwę „Do Rze-czy”, krzyknął: – Świetna nazwa! – Przecież nie podobała ci się – odpowiedział zdziwio-ny Lisicki. – Ta mi się podoba. Nie podobała mi się nazwa „Tygodnik Dorzecze”.

PrZybywają PosiłkiNazwa była trzymana w tajemnicy,

a prace szły pełną parą. Tuż po świętach w mieszkaniu Pawła Lisickiego, a do-kładniej w kuchni, odbyło się pierwsze kolegium redakcyjne i planowanie wyda-wanych numerów. Sekretarzem redakcji został Piotr Gociek, który od razu zaczął szukać pracowników sekretariatu i działu technicznego. Jego współpracownikami zo-stali Jacek Przybylski, dawny korespondent „Rz” w USA, i Mariusz Staniszewski, jedna z czterech osób wyrzuconych przez Hajda-rowicza po opublikowaniu tekstu zo trotylu. Gociek, jak przystało na sekretarza redakcji, szybko zaczął urzę-dowanie, czyli dyscyplinowanie dzienni-karzy. „Wszystkich piszących zapraszam do wejścia w tryb pracy redakcyjnej, tzn. zgłaszanie tematów i pomysłów. Mamy zaplanowany pierwszy numer, ale kolejne przecież same się nie zrobią” – grzmiał w e-mailach.

Został też wtedy wybrany, zgodnie ze statutem spółki, redaktor naczelny. Było jasne, że kandydatem nas wszystkich był Paweł Lisicki. A już po wyborze Marek Ma-gierowski rozesłał e-mail z żartem. Zdjęcie przedstawiało przywódcę Korei Północnej

Ksiądz prałat Jan Sikorski poświęcił nową redakcję nowego tygodnika. Rafał A. Ziemkiewicz przeczytał fragment Ewangelii fot. robert gardziński

4

do rzeczy tygodnik lisickiego

w w w . d o r z e c z y . p l

t e m a t t y g o d n i a

Page 5: lisicki, semka, wildstein, gabryel, ziemkiewicz, gmyz ...bliskopolski.pl/pliki/DoRzeczy0.pdf · łu „Uważam Rze”. Hajdarowicz wstępnie się zgodził. Została kwestia ustalenia

i napis z jego myślą: „What do you mean »Lisicki got one hundred percent of votes?«”.

Tuż przed sylwestrem Piotr Gabryel wydzwaniał do autorów. Już z konkretnymi tematami zamówionych tekstów. Pierwszy numer miał ukazać się między 21 a 28 stycznia. Była szansa na pierwszy termin, ale okazało się, że jest kłopot z szybkim zna-lezieniem odpowiedniego lokalu dla redak-cji. Takiego, do którego można wprowadzić się z dnia na dzień. – Tworzenie tygodnika poszło w sumie bardzo gładko. Nie było kłopotów, poza tym jednym – opowiada Paweł Lisicki.

Najpierw redakcja miała być po prawej stronie Wisły, na Saskiej Kępie, potem w okazałej willi na Mokotowie. Wszędzie jednak trzeba było czekać. Gabryel z Horu-bałą w desperacji pojechali do jednej z pe-ryferyjnych, źle skomunikowanych dzielnic Warszawy. Biuro było gotowe, ale odległość oraz sama okolica – sąsiedztwo ślimaków trasy tranzytowej, hurtowni i magazynów – sprawiały raczej przygnębiające wrażenie. Na szczęście okazało się, że czeka wygodne biuro w dzielnicy Ochota. Czyli tam, gdzie teraz jesteśmy. Pierwsze biurka „wjechały” do redakcji 13 stycznia.

Najważniejsze jednak jest to, że przyby-wali kolejni autorzy. Szewach Weiss, słynna blogerka Kataryna, Paweł Kukiz, historycy Piotr Gontarczyk i Sławomir Cenckiewicz, Stanisław Janecki, Eryk Mistewicz, Tomasz Wróblewski, rysownik Cezary Krysztopa.

Na pożegnanie z „Rz” i szybkie znalezie-nie się w tygodniku zdecydował się Piotr Zychowicz. Wykonał mocny ruch – ponie-waż „Rz” nie chciała go puścić, zdecydował się na zwolnienie dyscyplinarne. Razem z nim dołączyło kilku autorów znanych ze starego „Uważam Rze Historia”. Teraz, razem z Zychowiczem, już pracują nad wy-daniem kontynuacji tamtego miesięcznika.

Z działu politycznego „Rz”, mimo kuszą-cych propozycji pozostania, przeszła do naszego tygodnika też trójka dziennikarzy: Kamila Baranowska, Wojciech Wybra-nowski i Jarosław Stróżyk. Z żalem trzeba przyznać, że kierownictwo tworzonego tygodnika nie miało dość środków, aby przyjąć kilku innych bardzo dobrych dzien-nikarzy, którzy też chcieli do nas dołączyć.

We wtorek, 15 stycznia, krótkimi mowa-mi Pawła Lisickiego i Michała Lisieckiego została zainaugurowana działalność redak-cji. Było ekumenicznie – poświęcił ją ksiądz prałat Jan Sikorski, a starotestamentowy psalm odśpiewał, oczywiście po hebrajsku, Szewach Weiss. Potem po lampce szampa-na, chwila na żarty i pogwarki, i od razu do roboty. Dalej nie ma co pisać o życiu tygodnika „Do Rzeczy”, bo najciekawsze będzie to, co na jego łamach, a nie to, co z nim się dzieje. •

Prezes PMPG Michał Lisiecki wyraził nadzieję, że „Do Rzeczy” szybko zostanie liderem wśród tygodników opinii fot. robert gardziński

Piotr Gabryel, Andrzej Horubała i Piotr Gursztyn nadają ostateczny szlif pierwszemu numerowi „Do Rzeczy” fot. robert gardziński

Korektorki Jadwiga Marculewicz-Olaś i Anna Zalewska przy pierwszym numerze miały wyjątkowo dużo pracy fot. robert gardziński

t e m a t t y g o d n i a

5

tygodnik lisickiego do rzeczy

Page 6: lisicki, semka, wildstein, gabryel, ziemkiewicz, gmyz ...bliskopolski.pl/pliki/DoRzeczy0.pdf · łu „Uważam Rze”. Hajdarowicz wstępnie się zgodził. Została kwestia ustalenia

PIOTR WŁOCZYK: Czy pojawił się u pana moment załamania, gdy dowiedział się pan o zwolnieniu z „Uważam Rze”?

PAWEŁ LISICKI:Cała masa nieprzyjemnych uczuć pojawia się w momencie, gdy czło-wiek dowiaduje się, że zostaje zwolniony. Szczególnie zaś ma to miejsce w sytuacji, gdy w ogóle się tego nie podejrzewa i kiedy wydaje się, że nie ma ku temu żad-nych merytorycznych powodów. Poza tym uważałem, że wskutek mojego zwolnienia zawali się cały tygodnik, co też w końcu się stało.

Przez pierwsze dwa dni po ogłoszeniu zmiany redaktora naczelnego „Uważam Rze” nie miałem jednak właściwie czasu, żeby spokojnie pomyśleć o całej tej sytuacji, ze względu na ogromną liczbę telefonów, które odbierałem od dziennikarzy. Zainte-resowanie opinii publicznej tą sprawą było przecież bardzo duże.

Nawet przez chwilę nie pojawiło się u pana zwątpienie?

Na samym początku – jeszcze przed spotkaniem z naszym obecnym inwe-storem – były momenty, gdy zaczynałem myśleć, że być może najlepszym wyjściem byłoby, gdybym dał sobie z tym wszystkim święty spokój. Zastanawiałem się wtedy, czy jest sens dalej walczyć i czy może jednak powinienem się pogodzić z losem i poszukać sobie pracy jako felietonista. Trudno było mi jednak pozostawać dłużej przy tej myśli, ponieważ co chwilę dzwonił któryś z redakcyjnych kolegów i pytał o to, co będzie dalej. Dzięki tym telefonom miałem poczucie, że muszę działać. Czułem wyraźnie, że jest duża grupa ludzi, którzy na mnie liczą.

Jakie wrażenie wywarło na panu przeczytanie długiej listy nazwisk ludzi, którzy ogłosili, że soli-darnie odchodzą z „Uważam Rze”?

Muszę przyznać, że bardzo mnie to wzruszyło. To naprawdę niesamowita rzecz, że tylu ludzi, którzy nie musieli przecież tego robić, zdecydowało się na podobny krok. Lista nazwisk publicystów i dziennikarzy „Uważam Rze”, którzy w ten sposób zareagowali, była dowodem na to, że w ciągu kilku lat pracy w „Rzeczpospo-litej” i „Uważam Rze” udało się stworzyć silnie związane ze sobą środowisko.

Kiedy właściwie pojawił się pomysł zbudowania nowego tytułu?

Pomysł pojawił się od razu, ponieważ jest to bardzo naturalna myśl. Były jednak dwie rzeczy, które sprawiały, że nie była ona łatwa do realizacji.

Po pierwsze, gdy zwolniono mnie z „Uważam Rze”, na rynku już się pojawił – wtedy jeszcze dwutygodnik – „W Sieci”. Nie miałem wątpliwości, że będzie on próbował odgrywać rolę, jaką wcześniej odgrywało „Uważam Rze”. Od razu byłem pewien, że „W Sieci” przekształci się w tygodnik, ponieważ naturalne wydawało

się, że skorzysta on z sytuacji zaistniałej po rozbiciu „Uważam Rze”. Trzeba pamiętać, że znacznie trudniej jest myśleć o inwesto-rach i o nowym projekcie, gdy na rynku jest już pismo, które aspiruje do odgrywania roli „Uważam Rze”.

Po drugie, z doświadczenia wiedzia-łem, że rozmowy z inwestorami są trudne, ponieważ od deklaracji zainteresowania

nowym projektem do momentu podpisa-nia umowy i wyłożenia pieniędzy wiedzie długa droga. Z kolei im dłuższa byłaby ta droga, tym trudniej byłoby pismo uruchomić.

Nie bał się pan, że przez tę kilkutygodniową przerwę czytelnicy mogą się po prostu rozejść?

Akurat o czytelników nie bałem się prze-sadnie, ponieważ po listach, które dosta-waliśmy, widać było, że „Uważam Rze” było pismem, które ludzie autentycznie lubili i z którym czuli się bardzo związani. Siłą „Uważam Rze” byli publicyści. Nasi czytel-nicy nie byli związani z samym tytułem, ale z jego autorami. Dlatego miałem poczucie, że pozostaną przy nas, pod warunkiem że uda mi się utrzymać kluczowych publi-cystów. A to z kolei było możliwe tylko wtedy, jeśli szybko będę w stanie uruchomić tygodnik.

Jak wyglądało zderzenie pań-skich wyobrażeń, jeżeli chodzi o budowanie pisma, z tym, jak to wyglądało w praktyce?

Ostatecznie oka-zało się, że było to łatwiejsze, niż przewidywałem. Na początku my-ślałem, że więcej czasu zajmą ne-gocjacje z inwe-storami, wybranie tego ostatecznego i podpisanie z nim umowy. To nie są w końcu łatwe rzeczy.

Miałem już doświad-czenie w budowaniu od pod-staw ogólnopolskiego dziennika, który w 2006 r. zamierzał uruchomić Michał

WYWIAd

Siłą „Uważam Rze” byli publicyści. Nasi czytelnicy nie byli związani z samym tytułem, ale z jego autorami

Teraz niezależność to nie tylko uczucie

Z Pawłem Lisickim, redaktorem naczelnym tygodnika „do Rzeczy”

ROZmAWIA PIOTR WŁOCZYK

o p i n i e

6

do rzeczy tygodnik lisickiego

w w w . d o r z e c z y . p l

Page 7: lisicki, semka, wildstein, gabryel, ziemkiewicz, gmyz ...bliskopolski.pl/pliki/DoRzeczy0.pdf · łu „Uważam Rze”. Hajdarowicz wstępnie się zgodził. Została kwestia ustalenia

Sołowow. Wtedy jednak wszystko przebie-gało dosyć wolno, ponieważ trzeba było tę gazetę stworzyć zupełnie z niczego. W przy-padku tworzenia tygodnika „Do Rzeczy” było łatwiej, ponieważ od razu mieliśmy zarówno czytelników, jak i całą koncepcję pisma. Od początku było wiadomo, że to, co ma powstać, powinno być maksymalnie bliskim odwzorowaniem tego, co było.

Ale znalezienie pieniędzy na stworzenie tygodnika to jedna sprawa, a zupełnie czym innym jest taka konstrukcja prawna, która pozwoliłaby jego publicystom mieć decy-dujący wpływ na linię redakcyjną. Czyli coś, na co zwykle wydawcy nie chcą się godzić. Uważają oni zazwyczaj, że skoro wydają już na coś pieniądze, to nie powinni się pozba-wiać prawa do posiadania rozstrzygającego głosu, jeżeli chodzi o obsadę personalną i linię tygodnika.

Czuje się więc pan dziś niezależny?Cały czas czułem się niezależny. Teraz

jednak niezależność to nie tylko moje poczucie, ale również

zapis prawny. •

fot.

arch

iwum

reda

kcji

7

tygodnik lisickiego do rzeczy

o p i n i e

7

tygodnik lisickiego do rzeczy

Page 8: lisicki, semka, wildstein, gabryel, ziemkiewicz, gmyz ...bliskopolski.pl/pliki/DoRzeczy0.pdf · łu „Uważam Rze”. Hajdarowicz wstępnie się zgodził. Została kwestia ustalenia

ADAM TYCNER: Ile czasu zajęła panu decyzja o odejściu z „Uważam Rze”, gdy dowiedział się pan o zwolnieniu Pawła Lisickiego?

PIOTR GABRYEL: Mniej niż sekundę. O zwolnieniu Pawła Lisickiego dowiedzia-łem się na spotkaniu z prezesem Presspu-bliki Grzegorzem Hajdarowiczem. Zostało ono zwołane w trybie pilnym i uczestniczył w nim już Jan Piński, wyznaczony na nowe-go redaktora naczelnego „Uważam Rze”. Za-komunikowano nam decyzję o zwolnieniu Pawła Lisickiego, po czym – już w cztery oczy – Jan Piński zaproponował mi pracę pod swoim kierownictwem. Odmówiłem.

Po zwolnieniu Pawła Lisickiego z „Uważam Rze” natychmiast odeszła przeważająca część zespołu re-dakcyjnego. Spodziewał się pan takiej solidarności?

Owszem. Od dawna znam dziennika-rzy, którzy tworzyli zespół „Uważam Rze”, i byłem pewien, że można się po nich spodziewać odważnych decyzji. Nadzieje Jana Pińskiego, który sądził, że uda mu się utrzymać redakcję w starym składzie, były całkowicie bezpodstawne.

Skąd się wzięła taka solidarność wśród dzienni-

karzy „Uważam Rze”?Nasz zespół redakcyjny tworzą ludzie,

których, bywa, wiele dzieli, ale z pewnością łączy przekonanie o konieczności obrony prawa do wolności słowa, do nieskrę-powanego dyskursu publicznego jako fundamentu demokracji. Silnym spoiwem dla publicystów skupionych do niedawna wokół „Uważam Rze”, a teraz wokół „Do Rzeczy”, okazał się też Paweł Lisicki, który wielokrotnie udowadniał, że umie spraw-nie kierować ich pracą. Nasza strona in-ternetowa nieprzypadkowo wystartowała właśnie pod tytułem „Tygodnik Lisickiego”, a „papierowy” tygodnik nosi taki właśnie nadtytuł.

Czy po odejściu z „Uważam Rze” miał pan chwile zwątpienia, wątpliwości, czy uda się utrzymać tę grupę w całości i wspólnie założyć nowy tygodnik?

Uważam się za optymistycznie nasta-wionego do życia pesymistę. Tak było także tym razem. Z jednej strony byłem przeko-nany, że mamy w ręku silne atuty: grupę wiernych czytelników i historię rynkowego sukcesu, który odnieśliśmy w „Uwa-żam Rze”. Z drugiej jednak strony wciąż towarzyszyła nam obawa. Wiedzieliśmy z Pawłem Lisickim, że mamy bardzo mało czasu. Dziennikarze też utrzymują rodziny, spłacają kredyty, jednym słowem: muszą pracować, by móc zarabiać. Nie mogą w nieskończoność czekać na otwarcie no-wego tytułu. Dlatego daliśmy sobie miesiąc na zorganizowanie redakcji „Do Rzeczy”. Na szczęście wszystko poszło szybko i sprawnie, choć były trudne momenty.

Co było najtrudniejsze?Najtrudniejszy był początek. Znajdo-

waliśmy się w mało komfortowej sytuacji, bo jedyne, co mogliśmy wtedy robić, to czekać na napływające z rynku oferty. Zwolnienie Pawła Lisickiego i odejście większości dziennikarzy z „Uważam Rze” było niczym gigantyczne ogłoszenie, które nasz były pracodawca mimowolnie wysłał do polskich wydawców: „Ekipa dobrych, poczytnych publicystów, którzy mogą zagwarantować sukces rynkowy, czeka na propozycje”. Czekaliśmy więc i doczeka-liśmy się kilku ofert, z których najpoważ-niejszą od początku wydawała się ta od Michała Lisieckiego i jego Point Group.

Zgodnie ze statutem spółki Orle Pióro dzien-nikarze „Do Rzeczy” mają specjalne gwarancje niezależności od wydawcy. Czy te zapisy gwarantują komfort działania?

Więcej, dziennikarze są współwydaw-cami, współwłaścicielami spółki wydającej nasz tygodnik. Zapisy zabezpieczające niezależność zespołu redakcyjnego nowego tygodnika mają zapewnić komfort i bezpie-czeństwo nie tylko publicystom, ale przede wszystkim czytelnikom „Do Rzeczy”. Chodzi o to, by nie znaleźli się oni w sytuacji na przykład czytelników dawnego „Uważam Rze”. Nasz nowy wydawca przystał na tę unikatową na polskim rynku medialnym gwarancję niezależności redakcji. •

wYwIAD

ROZMAwIA ADAM TYCNER

Łączy nas przekonanie o konieczności obrony prawa do wolności słowa

Z Piotrem Gabryelem, zastępcą redaktora naczelnego tygodnika „Do Rzeczy”

8

do rzeczy tygodnik lisickiego

w w w . d o r z e c z y . p l

o p i n i e

8

do rzeczy tygodnik lisickiego

w w w . d o r z e c z y . p l

Page 9: lisicki, semka, wildstein, gabryel, ziemkiewicz, gmyz ...bliskopolski.pl/pliki/DoRzeczy0.pdf · łu „Uważam Rze”. Hajdarowicz wstępnie się zgodził. Została kwestia ustalenia

ADAM TYCNER: Do tej pory czytelnicy oryginalnego „Uważam Rze”, wydawanego jeszcze pod kierownictwem Pawła Lisickiego, mogli pana kojarzyć głównie jako publicystę zajmującego się kulturą. Jak to się stało, że został pan jednym z głównych organizatorów tygodnika „Do Rzeczy”?

ANDRZEJ hORUBAŁA: Praca przy tym pro-jekcie nie jest moim pierwszym doświad-czeniem, jeżeli chodzi o tworzenie dużych rzeczy. Jeszcze w latach 90. byłem szefem rozrywki w Programie 1 TVP, kierowa-łem także festiwalami w Sopocie i Opolu, tworzyłem wielkie widowiska telewizyjne, później byłem szefem programowym TV Puls.

Po wyrzuceniu Pawła Lisickiego z re-dakcji „Uważam Rze” i po deklaracji reszty autorów tygodnika, że nie będą już z tym tytułem współpracowali, wyczułem, że pojawiła się swego rodzaju pustka.

Paweł, z którym znamy się od lat, zajęty był kwestiami prawnymi związanymi ze zwolnieniem go z „Uważam Rze” i po-dejmowaniem rozmów z potencjalnymi inwestorami, z kolei część osób z dawnej redakcji była zdezorientowana. Ponieważ byłem w pewnym sensie osobą z zewnątrz i widziałem te rzeczy bardzo wyraźnie, zaproponowałem pomoc w uporządkowa-niu sytuacji.

I zajął się pan tygodnikiem od strony interne-towej?

Natychmiast pojawił się pomysł, aby przez Internet zacząć komunikować się z naszymi czytelnikami, ale też przy okazji policzyć, iloma szablami dysponuje nasza grupa. Chodziło też o wyraźne wskazanie lidera projektu oraz jego uczestników, czyli swego rodzaju prospekt dla przyszłego inwestora.

Robiliśmy również coś, co było ważne dla nas samych – komunikaty wysyłane za pośrednictwem strony www.tygodniklisic-kiego.pl dawały nam poczucie, że jesteśmy jednym zespołem.

Jak można by było podsumować klimat wokół internetowego „Tygodnika Lisickiego”?

Atmosfera świetna. Użytkownicy kon-taktujący się z nami na Facebooku to na-prawdę świetni odbiorcy. A raczej: odbiorcy i nadawcy, bo nasze relacje mają charakter obustronny. Zasilają nas swoimi pomy-słami, promują nasze czy też raczej swoje pismo, uczestniczą w gorących dyskusjach na temat publikowanych przez nas tekstów, recenzują nasze działania. No i niecierpli-wie oczekiwali wersji drukowanej.

Czy ta aktywność internautów daje panu pew-ność, że tygodnik „Do Rzeczy” będzie miał szeroką grupę odbiorców?

Na pewno daje to sporą nadzieję, a poza tym wspaniale motywuje. To ponadmie-sięczne doświadczenie z funkcjonowaniem w Internecie na pewno nie skończy się wraz z wydaniem tygodnika.

Razem z Miłoszem Lodowskim i Wojtkiem Klatą tworzymy stronę o wiele lżejszą niż „Uważam Rze”, by kontakt z aktywnymi odbiorcami stał się mocnym elementem naszej działalności. W kiosku będzie można nas kupić raz w tygodniu, ale w kontakcie będziemy stale. Rejestrować będziemy wszystkie aktywności naszych dziennikarskich gwiazd, przekażemy rela-cje ze spotkań autorskich, zawiesimy linki, odsyłacze, prowokować będziemy dyskusje nad tekstami. Ale też chcemy wykorzystać potencjał naszych odbiorców i dać im moż-liwość ekspresji.

Jaka atmosfera panowała przy tworzeniu tego pisma?

Taka, jaka może być przy wskrzeszaniu największego tygodnika opinii w Polsce. Bo to przecież nie jest tworzenie, lecz odtwa-rzanie czy też przenosiny. Naszym najwięk-szym przeciwnikiem był czas. Pod jego presją podejmowane były niektóre decyzje i to oczywiście mogło frustrować perfek-cjonistów. Fakt, że tylu indywidualistów potrafiło zaakceptować ten stan wyższej konieczności, napełnia mnie podziwem. Atmosfera więc, jak na warunki, w których przyszło nam pracować, była wspaniała. Tak, to niesamowite. •

wYwIAD

wskrzeszamy pismo, które czytelnicy traktowali jako swoje

Z Andrzejem horubałą, zastępcą redaktora naczelnego tygodnika „Do Rzeczy”

ROZMAwIA ADAM TYCNER

fot.

arch

iwum

reda

kcji

9

tygodnik lisickiego do rzeczy

o p i n i e

9

tygodnik lisickiego do rzeczy

Page 10: lisicki, semka, wildstein, gabryel, ziemkiewicz, gmyz ...bliskopolski.pl/pliki/DoRzeczy0.pdf · łu „Uważam Rze”. Hajdarowicz wstępnie się zgodził. Została kwestia ustalenia

Pochwała, która wcale mi nie odpowiada: „Ten facet przywala równo i jednym, i drugim”. Wiem, że ludzie mówią tak, żeby mi zrobić

przyjemność, ale rzecz przecież nie w tym, żeby przywalać „równo”, tylko żeby przywalać tyle, ile się należy. Należy się na przykład i Tuskowi, i Kaczyńskiemu, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie postawi na jednym poziomie przehandlowania za bezcen interesów i szans narodu ze skłon-nością do ośmieszania się oraz kompromi-towania w wystąpieniach publicznych.

Nie „równo” zatem, na to się nie zga-dzam. Natomiast co do „i jednym, i drugim”, a nawet – dodam od siebie – i trzecim, i choćby siódmym, jeśli się takowi pojawią − jak najbardziej. Na tym właśnie polega choroba polskiego dyskursu publicznego, że przypomina on centryfugę. Ktokolwiek w nią wpadnie, natychmiast potężną siłą odśrodkową musi być wyrzucony albo na jedną, albo na drugą stronę. Centryfuga nie toleruje ludzi, zwłaszcza wśród tzw. liderów opinii, któ-

rzy w ocenie spraw starają się stosować kryteria merytoryczne, a nie nieśmiertel-ne: „komu to służy”. Bo jeśli służy naszym, to musi być dobre, a jeśli im − wiadomo. I kto nie z nami, ten przeciw nam.

Nudny zapewne jestem z tym powta-rzaniem, że III RP to typowy kraj postko-lonialny. W każdym takim kraju żyją na jednej ziemi obok siebie dwa narody. Ten, który wytrwał przy swoich wzorcach, i ten, który pozwolił się „ucywilizować” na obcą modłę. I oba roszczą sobie prawo do wy-łączności. Wojna polsko-polska to i tak nic wobec wojny serbsko-serbskiej czy swego czasu wojny algiersko-algierskiej. Na tę wojnę – dzięki Bogu na razie niekrwawą − jesteśmy skazani przez historię i socjolo-gię. Jedna z dwóch tożsamości musi ją w końcu wygrać (z różnych przyczyn bę-dzie to tożsamość tradycyjna), ale prędko to nie nastąpi, a tymczasem trzeba jakoś żyć i pracować.

A pracować jako dziennikarz jest w takiej sytuacji wyjątkowo trudno. Po-wołanie nakazuje dziennikarzowi, by obie

strony konfliktu recenzował i rozliczał, a armie oczekują od niego, by był ich do-boszem, by walczył na medialnym froncie o słuszną sprawę. Jeśli nie walczy, to biorą go na cel, bo wiadomo: kto nie z nami, ten przeciw nam.

Na wojnie od biedy można być dezerte-rem. Wypierać się i jednych, i drugich, kryć po lasach czy po dołach i czuć dumę z fak-tu, że się obrywa od obu stron. Wołać, że nikt nie ma słuszności, że w ogóle ta wojna nie ma sensu − to niepraktyczne, można zarobić kulkę z każdej strony, ale niesie ze sobą jakąś mołojecką sławę.

Ale najtrudniej ma ten, kto wie, że wojna ma sens, że racje nie są rozłożone równo i że więcej racji jest po jednej ze stron − a mimo wszystko walczy o prawo do zachowania swojego sądu i dystansu.

Tygodnik „Uważam Rze” był taką wła-śnie próbą. Gdyby chciał być frontowym pismem opozycji − władza by to jakoś wytrzymała. Ale zachowując obiektywizm, zyskał zdolność przekonywania nieprze-konanych, a tego taka władza, jak obecna, tolerować nie potrafi. Próbowała metod subtelnych, w końcu sięgnęła po otwarcie gangsterskie. „Na władzę nie poradzę”, wygrała. Ale jestem pewien, że to będzie zwycięstwo pyrrusowe. •

Pływanie w kisielu

wołanie z centryfugi rafał a. ziemkiewicz

najtrudniej ma ten, kto wie, że racje nie są rozłożone równo i że więcej racji jest po jednej ze stron, a mimo to walczy o prawo do własnego sądu

więcej komentarzy na:www.Dorzeczy.pl

fot.

mich

ał so

snow

ski

10

do rzeczy tygodnik lisickiego

w w w . d o r z e c z y . p l

o p i n i e

10

do rzeczy tygodnik lisickiego

w w w . d o r z e c z y . p l

Page 11: lisicki, semka, wildstein, gabryel, ziemkiewicz, gmyz ...bliskopolski.pl/pliki/DoRzeczy0.pdf · łu „Uważam Rze”. Hajdarowicz wstępnie się zgodził. Została kwestia ustalenia

Gdy Grzegorz Hajdarowicz zwolnił Pawła Lisickiego i cały zespół „Uważam Rze” podjął decyzję

o odejściu z pisma, zadumałem się. Który to już raz przyjdzie mi opuszczać media walczące o poszerzenie spektrum poglądów? W ciągu ostatnich dwóch dekad było tego trochę. Często budowałem te media od zera wraz z kolegami, by po jakimś czasie harówy albo mianowaniec z Unii Wolności, PSL lub postkomunistów, albo ktoś z tzw. prawicowych „na-szych” (którzy – jak się potem okazywało – nie zawsze byli nasi) niszczył jednym ruchem palca budowane żmudnie radio, gazetę czy program w TVP. Czasem rozwalano mi medium „na chama”, a czasem garniro-wano rozwałkę – wymuszaną różnymi instrumentami przez polityków – argumentami o prawach rynku, uprawnie-niach właściciela czy tyradami o błędach samych dziennikarzy.

Telewizyjny program „Refleks” został najpierw zawieszony przez prezesa Romaszewskiego, aby ugłaskać Unię Wolności, a potem został ostatecznie zlikwidowany przez „wałęsowskiego” prezesa Janu-sza Zaorskiego. Program „Puls dnia” w TVP zlikwidował „na bombę” prezes Ryszard Miazek z PSL. „Życie z Kropką” samo zgasło, dzięki wysiłkom drżą-cego przed salonem Tomasza Wołka. Katolicka sieć Radia Plus poległa wskutek przepychanek w episkopacie, a Telewizja Fami-lijna uschła, bo jeden z inwestorów, Ryszard Krauze, odmówił dalszego inwesto-wania w stacje, gdy tylko AWS przegrała wybory.

Ostatnie potyczki w tej najdłuższej wojnie 20-lecia to odwołanie Pawła Lisickiego z funkcji szefa „Rzeczpospolitej”, potem usunięcie z tego dzienni-ka Cezarego Gmyza oraz Toma-sza Wróblewskiego i wreszcie odwołanie Lisickiego z fotela naczelnego „Uważam Rze”.

A co z zapowiadaną „łezką »Wyborczej«”? – spytacie.

Jednym z powtarzających się przez długie lata rytuałów dziennikarzy mediów Agory

było pozornie miłe zachowa-nie. Oto dziennikarz „Gazety Wyborczej” lub TOK FM spoty-kając znanych sobie osobiście prawicowych dziennikarzy na jakimś koktajlu czy na dyskusji, demonstrował swój żal. Zawsze działo się to, gdy tylko już było wiadomo, że dane medium prawicy bezpowrotnie zgasło – nigdy przed jego rozwałką.

– Może mi nie uwierzysz, ale bardzo żałuję, że już nie będę was mógł (wstaw odpowiednio) słuchać, czytać albo oglądać. Co by nie mówić, nakręcaliście mi jednak adrenalinę! – tak z grub-sza brzmiała typowa deklamacja w stylu „łezka »Wyborczej«”. Powtarzający się rytuał takich niby-kondolencji towarzyszył mi 20, 15, 10 i pięć lat temu.

Ja się irytowałem, ale moi koledzy często mnie mitygowa-li. – Trudno o lepszy przykład prawdziwości starej dewizy, że hipokryzja to hołd, jaki wystę-pek składa cnocie – wyjaśniali mi spokojnie.

Inni przyjaciele przekony-wali mnie, że mimo wszystko w jakiś sposób koledzy z Czerskiej demonstrowali przekonanie, iż znikanie z rynku mediów dziennikarzy o innych poglądach niż ich własne jest jednak jakąś stratą dla wszystkich.

Tak trwało to latami, ale i ten rytuał ma swój kres. Po usunię-ciu Pawła Lisickiego z „Uważam Rze” i faktycznym końcu daw-nego zespołu nie tylko zabrakło rytuału „łezki »Wyborczej«”, ale publicystyczne tuzy tej „gaze-ty” nie kryły publicznie także satysfakcji.

O tym, jak Wojciech Maziar-ski czy Waldemar Kumór, którzy na łamach „GW” oburzali się na bezczelność dziennikarzy „URz”, mających czelność zżymać się na skok na ich pismo, pisze w pierwszym „Do Rzeczy” Piotr Gursztyn.

Ja przypomnę inny front wal-ki z „prawicową hordą”. Portal Tokfm.pl wyręczał się, cytując swoich blogerów, takich jak „pawelpisaneck”, który triumfo-wał, że „Cezary Gmyz – prasowy chwast został wyrwany”. A bloger „Pulpfaction” cieszył się, że „Pancerna brzoza ścina »Rzepę«”.

Cieszyć się czy martwić, że hipokryzja znika na rzecz bezlito-snej walki z wrogiem klasowym? Że zniknęły choćby pozory troski o to, iż pluralizm poglądów to mimo wszystko lepsza sytuacja niż jednostajny chór? Może. Ale tym razem brak fałszywego współczucia to pośredni wyraz respektu. Wcześniej dziennikarze i dziennikarki z obozu Agory ronili swe „łezki” tylko wtedy, gdy było jasne, że zgruchotane prawicowe medium zniknęło raz na zawsze. Tym razem jednak uznano zespół Pawła Lisickiego za niepokojąco szybko zdolny do powstania po podcięciu mu nóg. A przecież nas nie powinno już w ogóle być. W sumie może to lepsze od fałszywej kurtuazji? •

wyrywanie chwastów

tym razem bez „łezki

»wyborczej«”Piotr semka

fot.

mich

ał so

snow

ski

11

tygodnik lisickiego do rzeczy

o p i n i e

11

tygodnik lisickiego do rzeczy

Page 12: lisicki, semka, wildstein, gabryel, ziemkiewicz, gmyz ...bliskopolski.pl/pliki/DoRzeczy0.pdf · łu „Uważam Rze”. Hajdarowicz wstępnie się zgodził. Została kwestia ustalenia

Zaraz, ukradziono? – usłyszę ze strony chóru funkcjonariuszy III RP na dziennikarskich etatach,

tudzież licznych, ukształtowa-nych przez nich użytecznych idiotów. – Przecież święte prawo własności i reguły wolnego rynku…

Właściwie nie za bardzo chce się polemizować z tymi, którzy za wolny rynek uznają to, co dzieje się pod jego szyldem, chociaż przeczy jego zasadom.

Jeżeli pozbawiony pienię-dzy „biznesmen” na kredyt, dzięki wsparciu rządu, nabywa krytyczne wobec niego dziennik i tygodnik, a potem robi wszyst-ko, aby zniszczyć te przed-sięwzięcia, co stanowi jego niewątpliwy, acz jedyny sukces, to uznawanie tego stanu rzeczy za wykwit wolnego rynku wy-dawać się może… przesadne.

Jeśli tygodnik ów, a chodzi o „Uważam Rze”, wbrew roko-waniom wszystkich specjalistów i funkcjonariuszy medialnych – a obie te grupy sytuują się dziwnie blisko siebie – pomimo nikłych środków przezna-czonych na promocję i jego funkcjonowanie zdystansował w ciągu niecałego roku swoich konkurentów, to jest to autorski sukces tworzącej go ekipy.

Jeśli więc nowy „właściciel” odwołuje jej szefa, podejmując ryzyko odejścia całego zespołu – chociaż pewnie biznesme-nowi temu i wspierającym go medialnym funkcjonariuszom nie mogło się to pomieścić w głowie – to czy można działa-nie takie nazywać kradzieżą?

Czy można tak określić odebranie dzieła jego twórcom? Pozostawiam to czytelnikom.

Przejęcie naszego tygodnika jest elementem szerszego pro-

cederu, który praktykuje obecna ekipa rządowa, zachęcana do tego przez chór medialnych funkcjonariuszy. Polityka miłości zapanuje dopiero wówczas, kiedy eksterminowani zostaną jej wszyscy przeciwnicy. A że politykę miłości uprawia obecna władza, nic dziwnego, że jej kry-tykom należy zamknąć usta.

Naturalnie, rząd może to ro-bić dopóty, dopóki reprezentuje interesy dominujących grup III RP. Kto jak kto, ale Donald Tusk rozumie to doskonale.

Co zostaje więc tym, którzy uznają, że mają prawo do krytyki rządu, a nawet całości porządków III RP? Kiedy oka-zuje się, że zblatowane ze sobą władze: polityczna, finansowa i medialna podążają w jednym kierunku i wyrzucają na margi-nes wszystkich niepokornych?

Pozostaje im stworzenie mediów własnych. Jest to trud-ne, gdyż pieniądze ma druga strona. „Uważam Rze” pokazało jednak, iż jest to możliwe. Jeste-śmy pewni, że jego kontynuacja,

jaką jest „Do Rzeczy”, powtórzy ten sukces.

Najbardziej wpływowy segment rynku medialnego, czyli telewizja, jest jednak dużo bardziej kapitałochłonny. Jedno-cześnie jego jednostronność w Polsce jest już szczególnie doj-mująca i przypomina czasy PRL. Jedyny odmienny przekaz, jaki daje religijna telewizja Trwam, jest blokowany na wszelkie możliwe sposoby. Nieprzyzna-nie Trwam koncesji jest tylko tego najbardziej jaskrawym dowodem.

W sytuacji takiej postano-wiliśmy stworzyć telewizję obywatelską, którą nazwa-liśmy Republika. Tworzyć ją będą drobni udziałowcy, którzy – tak jak większość Polaków – mają dość mo-nopolu telewizyjnego III RP i rozumieją, że również w sensie biznesowym otwiera się wielka szansa stworzenia zupełnie nowego, silnego przedsięwzięcia.

Budować ją będą jednak głównie jej odbiorcy, którzy płacąc niewielką (około 5 zł) sumkę miesięcznie, przyczynią się do tworzenia pluralizmu polskich mediów, za którym postępował będzie realny pluralizm polityczny i spo-łeczny, stanowiący gwarancję demokracji.

Założycielami telewizji są członkowie zespołów „Gazety Polskiej” i „Do Rzeczy”, wśród nich redaktorzy naczelni tych tygodników, ale także redaktor naczelny „Frondy”, a programy robili w niej będą m.in. bracia Karnowscy.

Nie pozwoliliśmy sobie ukraść tygodnika i wiemy, że Polacy nie pozwolą sobie ukraść demokracji. •

na straży demokracji

kiedy ukradziono nam tygodnikbronisław wildstein

fot.

mich

ał so

snow

ski

12

do rzeczy tygodnik lisickiego

w w w . d o r z e c z y . p l

o p i n i e

12

do rzeczy tygodnik lisickiego

w w w . d o r z e c z y . p l

Page 13: lisicki, semka, wildstein, gabryel, ziemkiewicz, gmyz ...bliskopolski.pl/pliki/DoRzeczy0.pdf · łu „Uważam Rze”. Hajdarowicz wstępnie się zgodził. Została kwestia ustalenia

ceZary gmyZ

Pismo dla inteligencji

tryUmF ParadoksÓw

gruntownie konserwatywny, polemiczny tygodnik opiniotwórczy, który w zaledwie dwa lata stał się najbardziej opiniotwórczym

i odnoszącym sukcesy magazynem w Polsce” – to nie jest opinia sformuło-wana przez twórców „Uważam Rze”, lecz przez dziennikarkę największego niemiec-kiego tygodnika „Die Zeit” na temat pisma stworzonego przez Pawła Lisickiego i jego publicystów.

„Uważam Rze” było pismem utkanym z paradoksów. Pierwszym z nich była odpo-wiedź, jaką znalazł Lisicki na kryzys prasy. W czasach, gdy największe nawet koncerny medialne tną koszty, zwalniają ludzi, wresz-cie zamykają tytuły, powołanie „URz” było krokiem w zupełnie innym kierunku. Kro-kiem zrobionym właśnie w obliczu kryzysu prasy. Lisicki, kiedy jeszcze był naczelnym „Rzeczpospolitej”, zdał sobie sprawę, że nie będzie w stanie opłacić sporej gromady wy-bitnych, ale przez tę wybitność kosztownych publicystów. Większość wydawców i naczelnych w takiej sytuacji postąpiłaby według reguł twardego biznesu – cięła koszty, zwalniając ludzi.

Lisicki i ówczesny główny udziałowiec Presspubliki – brytyjski Mecom – poszli w zupełnie innym kierunku. Zamiast wylać ludzi z roboty, stworzyli im nowe miejsce

pracy. Presspublica weszła na bardzo konkurencyjny rynek tygodników opinii. Weszła z hukiem.

Pismo w ciągu krótkiego czasu zdystan-sowało tygodniki „Wprost”, „Newsweek” i zaatakowało pozycję najsilniejszego gracza na rynku, jakim od lat pozostawała „Polity-ka”. Również ten atak skończył się sukcesem, który pozwolił nad winietą zamieścić hasło: „Największy tygodnik opinii w Polsce”.

Na czym polegał fenomen tego tytułu? Przede wszystkim na zgromadzeniu w jednym miejscu świetnych piór, ludzi au-tentycznie niepokornych, potrafiących iść wbrew głównemu nurtowi, a jednocześnie niedających się zamknąć w getcie.

Najczęściej przypinaną „URz” łatką była prawicowość. I choć zazwyczaj wolę okre-ślać swoją tożsamość w sposób pozytywny,

w tym przypadku wolałbym powiedzieć, że znacznie trafniej byłoby stwierdzić: to po prostu był tygodnik nielewicowy.

Siłą „Uważam Rze” było to, że jego zespół to było zgromadzenie indywiduali-stów. Ludzi, których poglądy mieściły się zazwyczaj w bardzo rozciągliwie traktowa-nym pojęciu konserwatyzmu. W większości redakcji takie nagromadzenie osobowości musiałoby się skończyć tragicznie. Tomasz Wołek określił tych ludzi mianem „hordy”, nazywano ich „watahą”. Problem polega jednak na tym, że w wilczym stadzie jest tylko jeden samiec alfa. W redakcji u Lisic-kiego było ich znacznie więcej. Ludzie ci żarli się często między sobą. Nigdy jednak nie próbowali się pozagryzać, choć bywało, że potrafili się do siebie nie odzywać.

Praca w tej redakcji dawała komfort braku jednomyślności. Zawsze miałem ten luksus, że mogłem się z Lisickim nie zgadzać i mówić o tym otwarcie. Lisicki mógł się nie zgadzać z tym, co pisali niektórzy autorzy, ale puszczał (nawet na okładki) teksty, pod którymi sam by się nie podpisał.

„URz” w gruncie rzeczy nie było tylko pismem klasy średniej. Było czymś więcej – tygodnikiem polskiej inteligencji. Ludzi, którzy uważają, że sama przynależność do tej warstwy nie zwalnia z myślenia. Nawet jeśli to boli. A może zwłaszcza kiedy boli. •

„Uważam rze” było pismem ludzi, którzy sądzą, że przynależność do inteligencji nie zwalnia z myślenia. nawet jeśli boli

fot.

mich

ał so

snow

ski

13

tygodnik lisickiego do rzeczy

o p i n i e

13

tygodnik lisickiego do rzeczy

Page 14: lisicki, semka, wildstein, gabryel, ziemkiewicz, gmyz ...bliskopolski.pl/pliki/DoRzeczy0.pdf · łu „Uważam Rze”. Hajdarowicz wstępnie się zgodził. Została kwestia ustalenia

Kto ze mną...Bronisław Wildstein

Piotr Gociek

Jacek Przybylski

Krzysztof Masłoń

Cezary Gmyz

Piotr Gursztyn

Kamila Baranowska

Anna Piotrowska

Rafał A. Ziemkiewicz

Marek Magierowski

Mariusz Staniszewski

Szewach Weiss

Piotr Gabryel

Waldemar Łysiak

Jarosław Stróżyk

Kataryna

Piotr Semka

Paweł Kukiz

Tomasz Wróblewski

Agnieszka Rybak

Andrzej Horubała

Andrzej Krauze

Wojciech Wybranowski

Eryk Mistewicz

Paweł Lisicki

@i wielu innych14

do rzeczy tygodnik lisickiego

w w w . d o r z e c z y . p l

14

do rzeczy tygodnik lisickiego

w w w . d o r z e c z y . p l