laurie hugh - sprzedawca broni

471
Hugh Laurie Sprzedawca broni (The Gun Seller) Przełożył Jacek Konieczny

Upload: lumik1234

Post on 23-Jun-2015

287 views

Category:

Documents


19 download

TRANSCRIPT

Page 1: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Hugh Laurie

Sprzedawca broni

(The Gun Seller)

Przełożył Jacek Konieczny

$#guid{ B67195E8-86F2-44D7-BE 46-7CC41A F3FE34}#$

Page 2: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Mojemu ojcu

Jestem wdzięczny pisarzowi i prezenterowi telewizyjnemu

Stephenowi Fry'owi za uwagi; Kim Harris i Sarah Williams

za ich zniewalająco dobry smak i inteligencję; mojemu

literackiemu agentowi Anthony'emu Goffowi, który okazywał

mi nieustające wsparcie i zachęcał do dalszej pracy; mojej

teatralnej agentce Lorraine Hamilton za to, że nie

przeszkadzało jej, że mam również agenta literackiego, oraz

mojej żonie Jo za rzeczy, których lista wypełniłaby książkę

dłuższą niż ta.

Page 3: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Część pierwsza

Page 4: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 1

Widziałem dziś rano człowieka,

Co nie chciał pójść na śmierć.

Patrick Shaw-Stewart

Wyobraźcie sobie, że musicie złamać komuś rękę.

Nieważne, prawą czy lewą. Rzecz w tym, że musicie ją

złamać, bo jeśli nie... no cóż, to też nie ma znaczenia.

Poprzestańmy na stwierdzeniu, że jeśli tego nie zrobicie,

przytrafi się wam coś złego.

W związku z tym mam następujące pytanie: czy łamiecie

rękę szybko – trzask, ojej, przepraszam najmocniej, zaraz

panu pomogę założyć tę prowizoryczną szynę – czy też

przeciągacie całą zabawę do ośmiu minut, z każdą chwilą

zwiększając odrobinę nacisk na kończynę, aż odchodzący od

zmysłów delikwent zacznie z bólu chodzić po ścianach i wyć

z przerażenia?

No przecież. Oczywiście. Właściwa decyzja, jedyna

właściwa decyzja, to załatwić sprawę możliwie jak

najszybciej. Złam rękę, popraw sobie humor kieliszkiem

brandy, bądź dobrym obywatelem. To jedyne słuszne

rozwiązanie.

Chyba że...

No chyba że...

A co, jeżeli nienawidziłbyś osoby po drugiej stronie ręki?

Tak naprawdę, naprawdę jej nienawidził.

Page 5: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

To właśnie kwestia, którą muszę teraz wziąć pod uwagę.

Mówię „teraz", mając na myśli „wtedy", czyli chwilę,

którą właśnie opisuję; chwilę, kiedy dosłownie kilka

cholernych sekund dzieliło mój nadgarstek od znalezienia się

na wysokości karku, co spowodowałoby złamanie kości

ramieniowej lewej ręki na co najmniej dwa – a bardzo

prawdopodobne, że więcej – luźno zwisające, choć wciąż

połączone kawałki.

Omawiana ręka należy, jak się domyślacie, do mnie. Nie

chodzi o abstrakcyjną rękę z konstruktu myślowego jakiegoś

filozofa. Kość, skóra, włoski, mała biała blizna na łokciu

będąca pamiątką po spotkaniu z narożnikiem pieca

akumulacyjnego w Gateshill Primary School – wszystkie

należą do mnie. I właśnie nadchodzi chwila, gdy muszę

wziąć pod uwagę możliwość, że stojący za mną człowiek,

który trzyma mnie mocno za nadgarstek i przesuwa go w

górę wzdłuż kręgosłupa z niemal pieszczotliwą ostrożnością,

mnie nienawidzi. Tak naprawdę, naprawdę mnie nienawidzi.

Przeciąga tę chwilę w nieskończoność.

Nazywał się Rayner. Imię nieznane. W każdym razie

mnie, więc przypuszczalnie również wam.

Zakładam, że ktoś gdzieś musiał znać jego imię – nadał

mu je na chrzcie, zawołał go na śniadanie, nauczył go, jak się

je pisze, wykrzyczał je nad głowami klientów baru,

proponując drinka, wymruczał podczas uprawiania seksu lub

wpisał w odpowiednią rubrykę na polisie ubezpieczeniowej.

Wiem, że wszystko to musiało się kiedyś zdarzyć. Po prostu

Page 6: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

ciężko mi to sobie wyobrazić i tyle.

Rayner, jak oceniałem, był ode mnie dziesięć lat starszy.

Co mi zupełnie nie przeszkadza. Nie ma w tym nic złego.

Mam dobre, serdeczne, niezakończone złamaniem ręki

relacje z wieloma osobami, które są ode mnie dziesięć lat

starsze. Ludzie starsi ode mnie o dziesięć lat są w sumie

godni podziwu. Ale Rayner był na dodatek ponad siedem

centymetrów ode mnie wyższy, dwadzieścia pięć kilogramów

cięższy i co najmniej osiem jednostek przemocy (niezależnie

od tego, jak się je zdefiniuje) brutalniejszy. Był brzydszy niż

parking samochodowy, miał dużą, łysą czaszkę, której

pofałdowana powierzchnia przypominała balon wypełniony

kluczami francuskimi, a spłaszczony nos boksera sprawiał

wrażenie, jakby ktoś namalował mu go na twarzy lewą ręką,

a może nawet lewą stopą – tworzył krętą, asymetryczną deltę

poniżej chropowatej faktury czoła.

Boże Wszechmogący, cóż to było za czoło! Cegły, noże,

butelki i rozsądne argumenty zwykły odbijać się od tej

masywnej ściany frontowej, nie wyrządzając jej najmniejszej

szkody, a zostawiając tylko mikroskopijne wgniecenia

między głębokimi, rozległymi porami. Nie sądzę, abym

kiedykolwiek widział na ludzkiej skórze głębsze i bardziej

rozległe pory, co obudziło wspomnienia związane z polem

golfowym w Dalbeattie, gdzie przebywałem pod koniec

długiego, suchego lata 1976 roku.

Kiedy spojrzymy na boczną elewację Raynera,

przekonamy się, że jego uszy dawno temu zostały odgryzione

i wyplute z powrotem na boczną część jego głowy, ponieważ

lewe z nich zdecydowanie zawieszono do góry nogami,

Page 7: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

wywinięto na lewą stronę lub dokonano na nim jakiejś innej

dziwacznej operacji, przez co człowiek gapił się na nie przez

dłuższą chwilę, zanim pomyślał wreszcie „ach, przecież to

ucho".

Poza tym – jeżeli jeszcze nie dotarło do was, z kim

miałem do czynienia – Rayner miał na sobie czarną skórzaną

kurtkę założoną na czarny golf.

Ale oczywiście od razu dotarłoby to do was. Rayner

mógłby się przebrać w połyskujący jedwab i zatknąć sobie za

ucho gałązkę orchidei, a przypadkowi przechodnie i tak

najpierw nerwowo wręczaliby mu pieniądze, a dopiero potem

się zastanawiali, czy faktycznie byli mu coś winni.

Ja akurat nie miałem u niego żadnego długu. Rayner

należał do elitarnej grupy ludzi, którym niczego nie byłem

winien. Gdyby sprawy między nami układały się odrobinę

lepiej, zaproponowałbym, aby wzorem pozostałych członków

przypiął sobie specjalny klubowy krawat. Na przykład z

motywem krzyżujących się ścieżek.

Ale, jak już powiedziałem, sprawy nie układały się

między nami aż tak dobrze.

Jednoręki instruktor walki imieniem Cliff (tak, wiem –

uczył walki wręcz, a miał tylko jedną rękę – to rzadko

spotykana sytuacja) powiedział kiedyś: ból to coś, co sam

sobie zadajesz. Inni ludzie coś ci robią – biją cię, dźgają

nożem albo próbują ci złamać rękę – ale jeżeli odczuwasz

przy tym ból, to już twoja wina. Dlatego – powiedział Cliff,

który spędził dwa tygodnie w Japonii i z tego powodu czuł

się upoważniony do wygłaszania tego rodzaju bredni w

Page 8: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

obecności wsłuchanych w jego słowa podopiecznych –

człowiek jest zawsze w stanie powstrzymać ból. Trzy

miesiące później Cliff zginął podczas bójki w pubie z rąk

pięćdziesięciopięcioletniej wdowy, tak więc nie sądzę, abym

kiedykolwiek miał okazję wyjaśnić mu, że się mylił.

Ból to zdarzenie. Przytrafia ci się i radzisz sobie z nim na

wszelkie dostępne sposoby.

Jedyne, co przemawiało na moją korzyść, to fakt, że jak

na razie nie wydałem z siebie żadnego dźwięku.

Nie miało to nic wspólnego z męstwem, rozumiecie, po

prostu nie zostałem do tego sprowokowany. Jak na razie

Rayner i ja, jak to mężczyźni, odbijaliśmy się od ścian i

mebli w pełnej napięcia ciszy, tylko od czasu do czasu

wydając z siebie jakieś chrząknięcie, aby pokazać drugiej

stronie, że nie straciliśmy koncentracji. Ale kiedy najwyżej

pięć sekund dzieliło mnie od omdlenia lub chwili, gdy kość

ostatecznie by nie wytrzymała, nadszedł idealny moment, aby

wprowadzić do walki jakiś nowy element. Jedynym, jaki

przychodził mi do głowy, był dźwięk.

Wciągnąłem zatem głęboko powietrze przez nos,

wyprostowałem się, aby znaleźć się jak najbliżej jego twarzy,

wstrzymałem na chwilę oddech, a następnie wyrzuciłem z

siebie coś, co japońscy mistrzowie sztuk walki określają

mianem kiai – prawdopodobnie określilibyście to mianem

bardzo głośnego wrzasku i nie bylibyście znów tak dalecy od

prawdy – okrzyku o tak przejmującej, wstrząsającej

intensywności z gatunku „a co to, kurwa, było?", że sam się

nieźle przestraszyłem.

Page 9: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Okrzyk wywarł na Raynerze skutek zgodny z

oczekiwaniami, ponieważ mimowolnie się odsunął i na mniej

więcej jedną dwunastą sekundy rozluźnił uchwyt na mojej

ręce. Z największą siłą, jaką potrafiłem w sobie znaleźć,

odrzuciłem głowę do tyłu – prosto w jego twarz. Poczułem

jak chrząstki w jego nosie zmieniają położenie, dopasowując

się do kształtu mojej czaszki, po której zaczęła się

rozprzestrzeniać delikatna wilgoć. Zaraz potem skierowałem

piętę w kierunku jego krocza, szorując nią po wewnętrznej

części uda, aby na koniec natrafić na imponujących

rozmiarów kiść genitaliów. W tym momencie minęła jedna

dwunasta sekundy, Rayner nie wyłamywał mi już ręki, a ja

zdałem sobie sprawę, że pot leje się ze mnie strumieniami.

Odsunąłem się od niego i tańcząc na palcach niczym

stareńki święty Bernard, zacząłem rozglądać się za jakąś

bronią.

Piętnastominutowa runda pojedynku między

zawodowcami i amatorami rozegrała się w małym,

niegustownie umeblowanym salonie w londyńskiej dzielnicy

Belgravia. Architekt wnętrz wykonał absolutnie koszmarną

robotę – jak to mają w zwyczaju wszyscy architekci wnętrz,

za każdym razem, niezawodnie i bez wyjątków – tak się

jednak złożyło, że w tamtej konkretnej chwili jego lub jej

upodobanie do ciężkich, przenośnych przedmiotów

pokrywało się z moim. Sprawną ręką chwyciłem stojącą na

gzymsie kominka czterdziestopięciocentymetrową figurkę

Buddy i przekonałem się, że uszy małego człowieczka

zapewniają zadowalająco przyjemny uchwyt jednorękiemu

graczowi.

Page 10: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rayner klęczał i wymiotował na chiński dywan,

niebywale urozmaicając jego kolorystykę. Wybrałem miejsce

uderzenia, zebrałem siły, wziąłem zamach i przyłożyłem z

backhandu narożnikiem cokołu figurki Buddy w miękką

przestrzeń za jego lewym uchem. Dało się słyszeć głuchy,

przytłumiony odgłos (z gatunku tych, jakie powstają jedynie

w wyniku ataku na ludzką tkankę) i Rayner przewrócił się na

ziemię.

Nie zawracałem sobie głowy sprawdzaniem, czy żyje.

Bezduszność? Być może, ale cóż mogę poradzić?

Wytarłem pobieżnie twarz z potu i wyszedłem do

przedpokoju. Starałem się nasłuchiwać, ale nawet jeżeli z

pozostałej części domu lub z ulicy dochodziły jakieś odgłosy,

i tak w żadnym razie bym ich nie usłyszał, ponieważ serce

waliło mi z siłą młota pneumatycznego. A może na zewnątrz

naprawdę ktoś pracował młotem pneumatycznym? Byłem

zbyt zajęty wciąganiem potężnych haustów powietrza,

rozszerzających moje płuca do objętości walizki, aby

zaprzątać sobie tym głowę.

Otworzyłem drzwi frontowe i natychmiast poczułem na

twarzy delikatną mżawkę. Woda zmieszała się z potem,

rozcieńczając go, rozcieńczając ból w ramieniu,

rozcieńczając wszystko, a ja zamknąłem oczy i poddałem się

urokowi chwili. Było to jedno z najmilszych doświadczeń w

całym moim życiu. Moglibyście powiedzieć, że musiałem

prowadzić nieszczególnie ciekawe życie. Ale przecież w

ostatecznym rozrachunku – rozumiecie – wszystko zależy od

kontekstu.

Zatrzasnąłem za sobą drzwi, zszedłem schodami na

Page 11: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

chodnik i zapaliłem papierosa. Stopniowo, niechętnie serce

wróciło do normalnego stanu, po jakimś czasie dołączył do

niego oddech. Ręka bolała mnie koszmarnie i wiedziałem, że

potrwa to jeszcze kilka dni, jeżeli nie tygodni. Ale

przynamniej nie była to ręka, w której zawsze trzymam

papierosa.

Wróciłem do środka i przekonałem się, że Rayner leży w

tym samym miejscu, w którym go zostawiłem, w kałuży

wymiocin. Albo nie żył, albo doznał „poważnych obrażeń

ciała". W obu wypadkach groziło mi pięć lat. Dziesięć,

doliczając czas za złe zachowanie. Z mojego punktu widzenia

sprawy miały się nie najlepiej.

Siedziałem już kiedyś w więzieniu. Tylko trzy tygodnie, i

to w areszcie śledczym, ale kiedy człowiek musi rozgrywać

codziennie dwie partie szachów – korzystając z kompletu, w

którym brakuje sześciu pionków, wszystkich wież i dwóch

gońców – z mrukliwym kibicem West Ham United, który na

jednej dłoni ma wytatuowane słowo „nienawiść", a na drugiej

„nienawiść", zaczyna doceniać w życiu drobne przyjemności.

Jak na przykład przebywanie poza więzieniem.

Kiedy tak dumałem nad tymi oraz temu podobnymi

sprawami i przed oczami stanęły mi wszystkie ciepłe kraje,

których nie zdążyłem jeszcze odwiedzić, zdałem sobie

sprawę, że dochodzące do moich uszu dźwięki – ciche

skrzypnięcia, szuranie i drapanie – zdecydowanie nie

wydobywają się z mojego serca. Ani także z płuc czy

jakiejkolwiek innej części skomlącego z bólu ciała. Te

dźwięki miały zdecydowanie charakter zewnętrzny.

Ktoś lub coś całkowicie nieumiejętnie próbowało

Page 12: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

wykazać się umiejętnością bezszelestnego schodzenia po

schodach.

Odstawiłem Buddę na miejsce, chwyciłem ze stołu

ohydną alabastrową zapalniczkę i zbliżyłem się do drzwi,

które również wyglądały ohydnie. Jak można zaprojektować

ohydne drzwi? – zapytacie. Wymaga to oczywiście pewnego

wysiłku, ale uwierzcie: czołowi architekci wnętrz potrafią

machnąć coś takiego przed śniadaniem.

Starałem się wstrzymać oddech, ale mi się nie udało, więc

czekałem, wydając z siebie najróżniejsze odgłosy. Za ścianą

ktoś zapali! światło i po chwili je zgasił. Otworzył jakieś

drzwi, znów chwila ciszy, zamknął. Zastanów się przez

chwilę. Pomyśl. Zajrzyj do salonu.

Zaszeleściło ubranie, usłyszałem cichy odgłos kroków i

nagle zorientowałem się, że rozluźniam dłoń ściskającą

alabastrową zapalniczkę i z uczuciem ulgi opieram się

plecami o ścianę. Wszystko dlatego, że nawet w stanie, w

jakim się znajdowałem – przerażony i ranny – mógłbym dać

głowę, że perfumy Fleur de Fleurs Niny Ricci nie zwiastują

kolejnej walki.

Zatrzymała się w drzwiach i rozejrzała po pokoju. Mimo

zgaszonego światła, przez rozsunięte zasłony, do pokoju

wpadała wystarczająca ilość światła z ulicy.

Zaczekałem, aż zatrzyma wzrok na ciele Raynera i

dopiero wtedy zasłoniłem jej usta dłonią.

Przeszliśmy przez wszystkie etapy, jakich wymaga

hollywoodzka konwencja i zwyczajna ludzka uprzejmość.

Ona próbowała krzyknąć i ugryzła mnie w dłoń. Ja

Page 13: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

powiedziałem, żeby była cicho, bo jeżeli zacznie krzyczeć,

będę musiał sprawić jej ból. Ona krzyknęła i sprawiłem jej

ból. Doprawdy nic nadzwyczajnego.

Po chwili siedziała na ohydnej sofie ze szklaneczką

calvadosu w dłoni (wcześniej myślałem, że to brandy), a ja

stałem przy drzwiach, przybierając możliwie

najinteligentniejszy wyraz twarzy, który miał mówić „jestem

ostatnią osobą, którą spodziewałabyś się spotkać u czubków".

Przewróciłem Raynera na bok, układając go w swego

rodzaju „pozycji bezpiecznej", aby przestał się dławić

własnymi wymiocinami. Albo wymiocinami innej osoby,

gdyby takowe się pojawiły. Chciała wstać i trochę przy nim

pomajstrować – poduszki, mokre kompresiki, bandaże i inne

rzeczy, które pomogłyby biernemu widzowi poczuć się lepiej

– ale kazałem jej zostać tam, gdzie siedzi, ponieważ

wezwałem już karetkę i generalnie najlepiej będzie zostawić

go w spokoju.

Zaczęła lekko drżeć. Najpierw dłonie, którymi kurczowo

trzymała szklaneczkę, później łokcie i ramiona. Jej stan

pogarszał się za każdym razem, kiedy rzucała okiem na

Raynera. Drżenie to pewnie w miarę typowa reakcja, kiedy w

środku nocy znajduje się we własnym domu leżącą na

dywanie kompozycję z trupa i wymiocin, niemniej jednak nie

chciałem, aby jej stan pogorszył się jeszcze bardziej.

Zapaliłem papierosa alabastrową zapalniczką – tak, nawet

płomień był ohydny – i rozejrzałem się dookoła, starając się

zgromadzić jak najwięcej informacji, zanim wzmocniona

calvadosem dziewczyna dojdzie do siebie i zacznie zadawać

pytania.

Page 14: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

W pokoju dostrzegałem jej wizerunek w trzech

miejscach: na oprawionej w srebrną ramkę fotografii stojącej

na gzymsie kominka, gdzie w okularach słonecznych dyndała

na wyciągu narciarskim, na wiszącym przy oknie wielkim,

koszmarnym portrecie olejnym, namalowanym przez kogoś,

kto z pewnością nie darzył jej szczególną sympatią, i

wreszcie – w zdecydowanie najlepszym wydaniu – na

kanapie trzy metry przede mną.

Nie mogła liczyć sobie więcej niż dziewiętnaście lat,

miała szerokie ramiona i długie brązowe włosy opadające

radośnie kaskadami na plecy. Wydatne, zaokrąglone kości

policzkowe sugerowały wpływy orientalne, ale to wrażenie

znikało z chwilą, gdy dochodziło się do oczu, które również

były okrągłe, duże i jasnoszare. O ile ten opis ma jakikolwiek

sens. Miała na sobie czerwony jedwabny szlafrok i szykowny

pantofel z wykwintną złotą nitką wzdłuż palców.

Rozejrzałem się dookoła, ale nigdzie nie dostrzegłem jego

kompana. Być może mogła sobie pozwolić na kupno tylko

jednego pantofla.

Oczyściła gardło z zalegających w nim substancji.

– Kto to jest? – zapytała.

Myślę, że jeszcze zanim otworzyła usta, już wiedziałem,

że jest Amerykanką. Zbyt zdrowo wyglądała, aby pochodzić

z innego kraju. Skąd oni biorą takie zęby?

– Nazywa się Rayner – powiedziałem i natychmiast

zdałem sobie sprawę, że jak na odpowiedź to trochę za mało,

więc uznałem, że wypada jeszcze coś dodać. – Był bardzo

niebezpiecznym człowiekiem.

– Niebezpiecznym?

Page 15: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Wydawała się zaniepokojona tą odpowiedzią; zupełnie

słusznie, wypada dodać. Zapewne przeszło jej przez myśl to

samo, co mnie, a mianowicie, że jeżeli Rayner był

niebezpieczny, a ja go zabiłem, to ten fakt czynił mnie –

jeżeli spojrzeć na sprawę z hierarchicznego punktu widzenia

– jeszcze bardziej niebezpiecznym.

– Niebezpiecznym – powtórzyłem i obserwowałem ją z

uwagą, kiedy odwróciła wzrok.

Miałem wrażenie, że trzęsie się trochę mniej, co mnie

ucieszyło. A może jej drgawki zsynchronizowały się z moimi

i przez to nie dostrzegałem ich tak wyraźnie?

– No dobrze... a skąd on się tu wziął? – zapytała w końcu.

– Czego chciał?

– Trudno powiedzieć – w każdym razie ja miałem kłopot

z odpowiedzią. – Może chciał ukraść pieniądze albo srebra...

– To znaczy... nie powiedział ci tego? – spytała

niespodziewanie głośno. – Załatwiłeś go i nawet nie wiesz,

kim jest? Co on tu robił?

Mimo szoku wydawała się nadążać bez większych

problemów.

– Załatwiłem go, ponieważ usiłował mnie zabić –

wyjaśniłem. – Taki już jestem.

Spróbowałem szelmowskiego uśmiechu, ale kątem oka

zobaczyłem swoje odbicie w wiszącym nad kominkiem

lustrze i zdałem sobie sprawę, że mi nie wyszedł.

– Taki już jesteś – powtórzyła obojętnie. – A kim ty

właściwie jesteś?

No dobrze. Nadszedł czas, abym zatroszczył się o własną

skórę. W przeciwnym razie sprawy mogły przybrać znacznie

Page 16: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

gorszy obrót.

Spróbowałem udać zaskoczenie, a może również

odrobinę urazy.

– Jak to, nie poznajesz mnie?

– Nie.

– Co? To dziwne. Fincham. James Fincham –

wyciągnąłem dłoń.

Nie uścisnęła jej, więc zamieniłem to w gest

nonszalanckiego przygładzenia włosów.

– To tylko nazwisko – powiedziała. – Nie wyjaśnia, kim

jesteś.

– Jestem przyjacielem twojego ojca.

Zastanawiała się chwilę.

– Robicie razem interesy?

– Tak jakby.

– Tak jakby – skinęła głową. – Nazywasz się James

Fincham, robisz „tak jakby" interesy z moim ojcem i właśnie

zabiłeś człowieka w moim domu.

Przekrzywiłem głowę na bok, starając się pokazać, że

owszem, świat bywa czasami cholernie wkurzający.

Ponownie pokazała zęby.

– To wszystko, tak? To całe twoje CV?

Ponowiłem szelmowski uśmiech, ale z równie marnym

skutkiem.

– Chwileczkę – rzuciła.

Spojrzała na Raynera i nagle trochę się wyprostowała,

jakby uderzyła ją jakaś myśl.

– Nie zadzwoniłeś do nikogo, prawda?

Biorąc pod uwagę dotychczasowy przebieg rozmowy,

Page 17: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

wyglądało na to, że musi mieć jednak około dwudziestu

czterech lat.

– To znaczy... – zacząłem plątać się w zeznaniach.

– To znaczy, że nie przyjedzie żadna karetka. Chryste!

Postawiła szklaneczkę na dywanie, wstała i podeszła do

telefonu.

– Posłuchaj – powiedziałem. – Zanim zrobisz coś

głupiego...

Ruszyłem w jej kierunku, ale świat natychmiast

zawirował mi przed oczami i zdałem sobie sprawę, że

prawdopodobnie najlepszą taktyką będzie pozostanie na

miejscu. Nie miałem ochoty przez kilka następnych tygodni

wydłubywać z twarzy kawałeczków słuchawki telefonicznej.

– Niech pan nie rusza się z miejsca, panie Jamesie

Finchamie – syknęła w moją stronę. – Nie ma w tym nic

głupiego. Dzwonię po karetkę i na policję. To procedura

stosowana na całym świecie. Przyjadą panowie z długimi

pałkami i cię stąd zabiorą. Nie ma w tym niczego głupiego.

– Posłuchaj, nie byłem z tobą całkiem szczery.

Obróciła się w moją stronę, jej oczy się zwęziły – jeżeli

wiecie, co mam na myśli. Zwęziły się horyzontalnie, a nie

wertykalnie. Myślę, że powinno się mówić „spłaszczyły", ale

nikt tak nie mówi.

A więc jej oczy się zwęziły.

– Co, do diaska, masz na myśli, mówiąc: „nie byłem

całkiem szczery"? Powiedziałeś mi tylko dwie rzeczy. Mam

rozumieć, że jedna z nich była kłamstwem?

Zapędziła mnie do narożnika, bez dwóch zdań. Byłem w

tarapatach. Z drugiej strony wykręciła dopiero pierwszą

Page 18: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

dziewiątkę.

– Nazywam się Fincham – wyjaśniłem – i znam twojego

ojca.

– Czyżby? Jakiej marki papierosy pali?

– Dunhille.

– Przez całe życie nie wziął do ust ani jednego papierosa.

Możliwe, że miała dwadzieścia osiem, dwadzieścia

dziewięć lat. Ewentualnie trzydzieści. Wziąłem głęboki

oddech, a ona wykręciła drugą dziewiątkę.

– No dobrze, nie znam twojego ojca. Ale staram się

pomóc.

– No tak... Przyszedłeś naprawić prysznic.

Trzecia dziewiątka. Czas na naprawdę mocną kartę.

– Ktoś próbuje go zabić – powiedziałem. Usłyszałem

ciche kliknięcie i ktoś zapytał, z kim ma nas połączyć.

Bardzo powoli obróciła się w moją stronę, oddalając

słuchawkę od twarzy.

– Co powiedziałeś?

– Ktoś próbuje zabić twojego ojca – powtórzyłem. – Nie

wiem kto i nie wiem dlaczego. Ale staram się ich

powstrzymać. Dlatego właśnie tu jestem.

Na jej twarzy pojawił się wyraz zamyślenia. Gdzieś w

oddali idiotycznie tykał zegar.

– Ten człowiek – wskazałem na Raynera – miał z tym coś

wspólnego.

Widziałem po niej, że uważa to oskarżenie za nieuczciwe,

jako że Rayner nie za bardzo miał jak zaprzeczyć moim

słowom. Złagodziłem zatem trochę ton, rozglądając się

dookoła z niepokojem, jakbym był równie zdumiony i

Page 19: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

przejęły, co ona.

– Nie jestem w stanie stwierdzić, czy przyszedł tu z

zamiarem zabójstwa – powiedziałem – ponieważ nie

mieliśmy okazji sobie pogadać. Ale nie można tego

wykluczyć.

Nie przestawała mi się przyglądać. W słuchawce operator

powtarzał piskliwym głosikiem „halo" i prawdopodobnie

próbował namierzyć rozmówcę.

Czekała. Nie byłem pewien na co.

– Karetka – odezwała się wreszcie, nadal ze wzrokiem

utkwionym we mnie, po czym odwróciła się nieznacznie i

podała adres.

Skinęła głową, po czym powoli, bardzo powoli, odłożyła

słuchawkę na widełki i ponownie spojrzała na mnie. Zapadło

milczenie z rodzaju tych, o których od początku wiadomo, że

potrwają, więc wytrząsnąłem kolejnego papierosa z paczki i

wyciągnąłem ją w kierunku dziewczyny.

Podeszła do mnie. Była niższa, niż to się wydawało z

drugiego końca pokoju. Ponownie uśmiechnąłem się, a ona

wzięła papierosa. Nie zapaliła go, tylko obracała przez chwilę

w palcach, po czym utkwiła we mnie parę szarych oczu.

Mam na myśli jej parę oczu, a nie byle jaką parę. Nie

wyciągnęła z szuflady pary cudzych oczu i nie spojrzała nimi

na mnie. Utkwiła we mnie własną parę wielkich, jasnych,

szarych, jasnych, wielkich oczu. Z gatunku tych, które

potrafią sprawić, że dorosły mężczyzna zaczyna pleść

bzdury. Weź się w garść, na litość boską!

– Jesteś kłamcą – stwierdziła.

Bez złości. Bez strachu. Zupełnie obojętnie. Jesteś

Page 20: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

kłamcą.

– No cóż, zgadza się – odparłem – ogólnie rzecz biorąc,

jestem. Tak się jednak składa, że akurat w tej chwili mówię

prawdę.

Wciąż wpatrywała się w moją twarz; w podobny sposób,

jak sam to czasami robię, kiedy skończę się golić. Nie

wyglądało na to, aby uzyskała dzięki temu więcej

odpowiedzi, niż mnie się kiedykolwiek udało. Zamrugała i od

tej chwili klimat naszej rozmowy uległ zmianie. Jakiś proces

został uruchomiony lub wyłączony, a przynajmniej odrobinę

wyciszony. Zacząłem się rozluźniać.

– Dlaczego ktokolwiek miałby chcieć zamordować

mojego ojca? – zapytała łagodniejszym tonem.

– Szczerze mówiąc, nie wiem – powiedziałem. – Jedyne,

czego udało mi się o nim dowiedzieć, to że nie pali.

Natychmiast zadała następne pytanie, jakby nie słuchała

tego, co mówię:

– Niech mi pan powie, panie Fincham, skąd się pan o tym

wszystkim dowiedział?

Podchwytliwe pytanie. Naprawdę podchwytliwe.

Podchwytliwość do trzeciej potęgi.

– Ponieważ dostałem propozycję wykonania tego zlecenia

– odpowiedziałem.

Wstrzymała oddech. Mówię serio, dosłownie przestała

oddychać. W dodatku nie wyglądało, żeby planowała w

najbliższej przyszłości wznowić tę aktywność.

Kontynuowałem najspokojniej jak mogłem.

– Pewna osoba zaproponowała mi bardzo dużo pieniędzy

za zabicie twojego ojca – powiedziałem, na co ona

Page 21: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zmarszczyła brwi z niedowierzaniem. – Odmówiłem.

Nie powinienem był tego dodawać. Naprawdę nie

powinienem.

Gdyby istniało Newtonowskie trzecie prawo konwersacji,

głosiłoby, że każde stwierdzenie wywołuje kontrstwierdzenie

o równej sile i przeciwnym zwrocie. Stwierdzenie, że

odrzuciłem propozycję zabicia jej ojca, zwiększało

prawdopodobieństwo, że mogłem tego nie zrobić. A nie

chciałem, aby taka myśl zaczęła w tej chwili krążyć po

pokoju. Dziewczyna zaczęła jednak znów oddychać, więc

była szansa, że nie dostrzegła tego wątku.

– Dlaczego?

– Co dlaczego?

Na jej lewym oku zauważyłem małą smużkę zieleni, która

zaczynała się w źrenicy i podążała w kierunku

północno-wschodnim. Stałem nieruchomo i patrzyłem jej w

oczy, lecz bardzo ostrożnie, ponieważ znajdowałem się w

strasznych tarapatach. Z wielu powodów.

– Dlaczego ją odrzuciłeś?

– Ponieważ... – zacząłem i natychmiast przerwałem, bo

przecież nie mogłem sobie w tym momencie pozwolić na

najmniejszy błąd.

– Tak?

– Ponieważ nie zajmuję się zabijaniem ludzi.

Nastąpiła chwila ciszy, podczas której przeżuwała tę

informację, aby w końcu ją przełknąć. Zerknęła na ciało

Raynera.

– Przecież mówiłem. To on zaczął.

Przyglądała mi się przez następne trzysta lat i wreszcie,

Page 22: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

wciąż obracając powoli papierosa między palcami, oddaliła

się w kierunku sofy. Sprawiała wrażenie zatopionej w

myślach.

– Mówię prawdę. – Starałem się zapanować nad sobą i

sytuacją. – Jestem miłym facetem. Wpłacam datki na cele

charytatywne, segreguję śmieci i w ogóle.

Doszła do ciała Raynera i się zatrzymała.

– A więc kiedy do tego wszystkiego doszło?

– No... przed chwilą – wyjąkałem jak idiota.

Zamknęła na chwilę oczy.

– Chodziło mi o to, kiedy złożono ci propozycję.

– A, to. Dziesięć dni temu.

– Gdzie?

– W Amsterdamie.

– W Holandii, zgadza się?

Co za ulga! Poczułem się znacznie lepiej. Miło, jeśli od

czasu do czasu człowiek spotka się z podziwem młodzieży.

Nie chcę, aby działo się tak na okrągło, ale właśnie od czasu

do czasu.

– Zgadza się – potwierdziłem.

– A kim był człowiek, który zaproponował ci tę pracę?

– Nigdy wcześniej ani później go nie widziałem.

Schyliła się po szklaneczkę, wypiła łyk calvadosu i

skrzywiła się.

– I ja mam w to wszystko uwierzyć?

– No cóż...

– Chodzi mi o to, że mógłbyś mi w tym trochę pomóc –

znów mówiła głośniej. Wskazała głową na Raynera. – Mamy

tu gościa, który, jak mi się wydaje, nie potwierdzi twojej

Page 23: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

historyjki, więc niby dlaczego miałabym ci uwierzyć? Bo

masz sympatyczną twarz?

Nie mogłem się powstrzymać. Wiem, że powinienem był

się powstrzymać, ale po prostu nie mogłem.

– A dlaczego nie? – zapytałem, starając się wyglądać

czarująco. – Ja bym ci uwierzył we wszystko.

Straszny błąd. Naprawdę straszny. Jedna z najbardziej

prostackich, najgłupszych uwag, jakie kiedykolwiek

wygłosiłem w moim długim życiu, wypełnionym głupimi

uwagami.

Obróciła się w moją stronę nagle bardzo zagniewana.

– Nawet nie próbuj się wysilać.

– Chodziło mi tylko o to.... – zacząłem, ale ucieszyłem

się, kiedy mi przerwała, bo szczerze mówiąc, nie wiedziałem,

o co mi chodziło.

– Powiedziałam, nie wysilaj się. Mamy tu umierającego

człowieka.

Kiwnąłem głową z miną winowajcy i oboje pochyliliśmy

się nad Raynerem, zupełnie jakbyśmy składali mu ostatni

hołd. Chwilę później wyglądało na to, że zatrzasnęła

śpiewnik z psalmami i przeszła do porządku dziennego nad

stanem Raynera. Rozluźniła ramiona i podała mi

szklaneczkę.

– Mam na imię Sara – powiedziała. – Idź i spróbuj

znaleźć dla mnie trochę coli.

W końcu zadzwoniła jednak na policję, która dotarła w

chwili, gdy sanitariusze z karetki ładowali, jak się wydawało,

wciąż oddychającego Raynera na składane nosze. Policjanci

Page 24: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

nucili pod nosem, zaglądali tu i tam, podnosili przedmioty

leżące na półce nad kominkiem, zaglądali do paleniska;

generalnie sprawiali wrażenie ludzi, którzy woleliby

znajdować się w innym miejscu.

Policjanci zazwyczaj nie lubią zapoznawać się z nowymi

sprawami. Nie z lenistwa, ale dlatego, że jak wszyscy pragną

odnaleźć sens czy logikę w ogromnym bałaganie

przypadkowych nieszczęść, z jakimi spotykają się w pracy.

Jeżeli w trakcie prób złapania jakiegoś nastolatka, który

podkrada kołpaki, wezwie się ich na miejsce masowej

zbrodni, po prostu nie potrafią się powstrzymać, aby nie

zajrzeć pod sofę w nadziei znalezienia tam kilku kołpaków.

Pragną odnaleźć jakiś związek między tymi zdarzeniami i

nadać w ten sposób sens otaczającemu ich chaosowi.

Chcieliby móc powiedzieć, że stało się to, ponieważ stało się

tamto. Kiedy im się to nie udaje – kiedy każde kolejne

wezwanie kończy się sporządzeniem raportu,

wprowadzeniem do akt, które się następnie gubi, znajduje na

dnie czyjejś szuflady, ponownie gubi i ostatecznie wpisuje do

kategorii „niewyjaśnione" – wtedy są, no cóż, rozczarowani.

W tym wypadku policjanci byli wyjątkowo rozczarowani

naszą historią. Sara i ja przygotowaliśmy historyjkę, która

wydawała się sensowna, po czym odegraliśmy ją trzykrotnie

przed policjantami coraz wyższej rangi, kończąc na

potwornie młodym inspektorze, który przedstawił się jako

Brock.

Brock rozsiadł się na sofie i od czasu do czasu

spoglądając na swoje paznokcie, we właściwy dlań

młodzieńczy sposób kiwał głową przez całą opowieść o

Page 25: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

nieustraszonym Jamesie Finchamie, przyjacielu rodziny,

spędzającym noc w pokoju gościnnym na pierwszym piętrze.

Usłyszał jakieś hałasy i zszedł na palcach na dół, aby zbadać

ich źródło, a tam natknął się na niemiłego człowieka w

skórzanej kurtce i czarnym golfie – nie, nigdy wcześniej go

nie widziałem – walka, upadł – o mój Boże! – uderzył się w

głowę. Sara Woolf, ur. 29 sierpnia 1964 roku, usłyszała

odgłosy bójki, zeszła na dół i była świadkiem całego zajścia.

Napije się pan czegoś, inspektorze? Herbaty? Soku z czarnej

porzeczki?

Nie da się ukryć, pomogła nam sceneria. Gdybyśmy

spróbowali opowiedzieć tę samą historyjkę w mieszkaniu

komunalnym w Deptford, w kilka sekund wylądowalibyśmy

na podłodze furgonetki, prosząc młodych, wysportowanych,

krótko ostrzyżonych mężczyzn, żeby byli tak mili i przestali

przez chwilę przyciskać nam głowy do podłogi, byśmy mogli

się wygodnie ułożyć. Jednak w pełnej zieleni i otynkowanych

ścian Belgravii policja w większości wypadków jest skłonna

wierzyć rozmówcom. Sądzę, że znajduje to swoje

odzwierciedlenie w statystykach.

Kiedy podpisaliśmy zeznania, usłyszeliśmy, że lepiej

będzie, jeżeli nie zrobimy niczego głupiego w rodzaju

opuszczenia kraju bez powiadomienia o tym lokalnego

posterunku policji, i generalnie nie zmienimy miejsca pobytu.

Po Raynerze (imię nieznane), który dwie godziny

wcześniej próbował złamać mi rękę, pozostał jedynie zapach.

Wyszedłem na zewnątrz i z każdym kolejnym krokiem

czułem, jak ból coraz bardziej daje o sobie znać. Zapaliłem

Page 26: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

papierosa i skończyłem go, zanim doszedłem do najbliższej

przecznicy. Skręciłem w lewo w brukowaną uliczkę, na

której kiedyś trzymano konie. Koń, który chciałby tu teraz

mieszkać, musiałby oczywiście być niezwykle bogaty,

niemniej stajenny charakter uliczki unosił się w powietrzu i

właśnie z tego powodu uznałem za słuszne zaparkować tu

motor. Z wiaderkiem owsa i wiązką słomy pod tylnym

kołem.

Motor znajdował się w tym samym miejscu, w którym go

zostawiłem, co może sprawiać wrażenie nieciekawej uwagi,

ale w obecnych czasach nią nie jest. Jeżeli zostawi się motor

w ciemnym miejscu na więcej niż godzinę, nawet z kłódką i

alarmem, i znajdzie się go tam po powrocie, człowiek

zdobywa niemalże materiał na powieść. Szczególnie, jeżeli

ten motor to Kawasaki ZZR 1100.

Nie będę zaprzeczał, że Japończycy znaleźli się na

spalonym po Pearl Harbor oraz że ich pomysły na

przyrządzanie ryby są niewątpliwie ubogie – ale, kurczę

blade, wiedzą to i owo o robieniu motocykli. Wystarczy

wrzucić dowolny bieg i otworzyć przepustnicę gazu na

oścież, a wypycha człowiekowi gałki oczne tyłem głowy. No

dobrze, być może nie jest to doznanie, jakiego poszukuje

większość ludzi, wybierając środek transportu, jednak odkąd

wygrałem motor w tryktraka, wprowadzając pionki do domu

niesamowicie szczęśliwym rzutem 4-1 i trzema podwójnymi

szóstkami z rzędu, bardzo lubiłem na nim jeździć. Był

czarny, duży i nawet przeciętnemu motocykliście pozwalał na

podróże do innych galaktyk.

Uruchomiłem silnik, zwiększyłem obroty na tyle, żeby

Page 27: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

obudzić kilku tłustych belgraviańskich finansistów, po czym

wyruszyłem do Notting Hill. Jadąc w deszczu, nie mogłem

pozwolić sobie na szaleństwa, miałem więc mnóstwo czasu

na zastanowienie się nad wydarzeniami wieczoru.

Kiedy tak sobie szusowałem zakosami po śliskich,

oświetlonych na żółto ulicach, myślałem jedynie o słowach

Sary, bym „nawet nie próbował się wysilać". Powodem, dla

którego miałem nawet nie próbować, był człowiek

umierający w tym samym pokoju.

Newtonowska konwersacja, pomyślałem. Wynikało z

tego, że mógłbym kontynuować „wysilanie się", gdyby w

pokoju nie znajdował się umierający człowiek.

Poprawiło mi to nastrój. Doszedłem do wniosku, że jeżeli

nie potrafię tak pokierować wydarzeniami, abyśmy pewnego

dnia znaleźli się w pokoju, w którym nie byłoby

umierającego człowieka, to nie nazywam się James Fincham.

Oczywiście wcale się tak nie nazywam.

Page 28: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 2

Przez długi czas kładłem się spać wcześnie.

Marcel Proust

Wróciłem do mieszkania i zaliczyłem rytuał

odsłuchiwania wiadomości z automatycznej sekretarki. Dwa

nic nieznaczące sygnały, jedna pomyłka, jedna wiadomość od

przyjaciela urwana w trakcie pierwszego zdania, a na koniec

trzy osoby, których nie chciałem słyszeć, ale do których

musiałem teraz oddzwonić.

Mój Boże, nienawidziłem tej maszyny.

Usiadłem przy biurku i przejrzałem korespondencję, która

przyszła tego dnia. Wyrzuciłem kilka rachunków do kosza,

po czym przypomniałem sobie, że przeniosłem go do kuchni

– zdenerwowałem się, wepchnąłem resztę poczty do szuflady

i porzuciłem nadzieję, że zajęcie się uciążliwymi pracami

domowymi pozwoli mi uporządkować myśli.

Było już zbyt późno, aby puszczać głośno muzykę, a z

innych rozrywek miałem do dyspozycji tylko whisky.

Chwyciłem zatem szklankę i butelkę famous grouse, nalałem

sobie kilka palców whisky i przeszedłem do kuchni. Dolałem

wystarczającą ilość wody, aby zamienić płyn w nieco mniej

szlachetny trunek, po czym usiadłem przy stole, na którym

położyłem kieszonkowy dyktafon. Ktoś mi kiedyś

powiedział, że wypowiadanie myśli na głos pomaga

wyklarować sobie to i owo. Kiedy zapytałem, czy ta sztuczka

Page 29: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zadziała również z masłem, usłyszałem, że nie, powinna

jednak pomóc, kiedy coś człowiekowi leży na wątrobie.

Włożyłem kasetę do dyktafonu i włączyłem nagrywanie.

– Dramatis personae – zacząłem. – Aleksander Woolf,

ojciec Sary Woolf, właściciel ładnego georgiańskiego domu

na Lyall Street w dzielnicy Belgravia, zatrudniający ślepych i

mściwych dekoratorów wnętrz, prezes i dyrektor kadry

kierowniczej Gaine Parker. Nieznany mężczyzna rasy białej,

Amerykanin lub Kanadyjczyk, około pięćdziesiątki. Rayner.

Tęgi, agresywny, hospitalizowany. Thomas Lang, lat

trzydzieści sześć, mieszkający przy ulicy Westbourne Close

42/D, do niedawna członek Gwardii Szkockiej, zwolniony z

honorami w randze kapitana. Oto fakty, które udało się do tej

pory ustalić.

Nie mam pojęcia, dlaczego w taki sposób przemawiam do

magnetofonów, ale tak się właśnie dzieje.

– Nieznany mężczyzna usiłuje doprowadzić do

zatrudnienia T. Langa w celu popełnienia bezprawnego

morderstwa na A. Woolfie. Lang nie przyjmuje zlecenia,

tłumacząc, że jest miłym człowiekiem. Pryncypialnym.

Przyzwoitym. Gentlemanem.

Pociągnąłem łyk whisky i spojrzałem na dyktafon,

zastanawiając się, czy kiedykolwiek odtworzę komuś ten

monolog. Księgowy uznał zakup dyktafonu za rozsądny

pomysł, ponieważ mogłem go sobie odliczyć od podatku. Ale

ponieważ nie płacę żadnych podatków, nie potrzebuję

dyktafonu i za grosz nie ufam mojemu księgowemu,

uważałem to urządzenie za jeden z moich mniej rozsądnych

nabytków.

Page 30: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Mówi się trudno.

– Lang udaje się do domu Woolfa z zamiarem ostrzeżenia

go o możliwej próbie zamachu na jego życie. Woolf

nieobecny. Lang postanawia uzyskać odpowiedź na kilka

pytań.

Przerwałem na chwilę, a kiedy owa chwila przekształciła

się w długą chwilę, wypiłem kolejny łyk whisky i odłożyłem

dyktafon, aby się zastanowić.

Jedynym pytaniem, jakie zdążyłem zadać, było słowo

„co", a i tak ledwie zdołałem wypowiedzieć to słowo, zanim

Rayner uderzył mnie krzesłem. Poza tym udało mi się

połowicznie zabić człowieka i wyjść, żywiąc głęboką

nadzieję, że jego druga połowa również nie żyje.

Umieszczanie tego rodzaju zwierzeń na taśmie magnetycznej

nie jest najlepszym pomysłem, chyba że człowiek wie, co

robi. Ja, o dziwo, nie wiedziałem.

Wiedziałem jednakże dostatecznie wiele, aby rozpoznać

Raynera, zanim jeszcze poznałem jego nazwisko. Nie miałem

pewności, czy śledził mnie przez cały czas, ale mam dobrą

pamięć do twarzy – czym rekompensuję sobie beznadziejną

pamięć do nazwisk – a twarz Raynera nie była trudna do

zapamiętania. Dostatecznie wyraźnie zaanonsował swoją

obecność na lotnisku Heathrow, w barze w hotelu Devonshire

Arms na King's Road i przy wejściu do metra na Leicester

Square; nawet dla takiego idioty jak ja.

Miałem przeczucie, że w końcu się spotkamy, dlatego

poczyniłem stosowne przygotowania na czarną godzinę,

odwiedzając Blitz Electronics na Tottenham Court Road,

gdzie wybuliłem dwa funty osiemdziesiąt na

Page 31: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

trzydziestocentymetrowy kawałek grubego kabla

elektrycznego. Giętkiego, ciężkiego i – kiedy przychodzi do

odpierania ataków zbójców i rozbójników – lepszego niż

jakakolwiek specjalnie do tego celu przystosowana pałka. Nie

nadaje się na broń jedynie w sytuacji, kiedy zostawi się go w

kuchennej szufladzie w sklepowym opakowaniu. Wtedy

rzeczywiście staje się zupełnie nieskuteczny.

Co do nieznanego mężczyzny rasy białej, który chciał mi

zlecić zabójstwo, to, prawdę mówiąc, nie robiłem sobie

wielkich nadziei, że kiedykolwiek uda mi się go namierzyć.

Dwa tygodnie temu pojechałem do Amsterdamu, eskortując

bukmachera z Manchesteru, który żywił głęboką wiarę w

istnienie jakichś agresywnych wrogów. Zatrudnił mnie, aby

podtrzymać w sobie to urojenie. Tak więc przytrzymywałem

dla niego drzwi od samochodu, sprawdzałem, czy na

okolicznych budynkach nie czają się snajperzy (choć

wiedziałem, że ich tam nie ma), a następnie spędziłem

wyczerpujące czterdzieści osiem godzin, przesiadując z nim

w klubach nocnych i patrząc, jak szasta pieniędzmi na

wszystkie strony z wyjątkiem mojej. Kiedy wreszcie opadł z

sił, wróciłem do swojego pokoju w hotelu, gdzie

leniuchowałem, oglądając filmy erotyczne w telewizji.

Zadzwonił telefon – jak pamiętam, w trakcie wyjątkowo

dobrego kawałka – i męski głos zaprosił mnie do baru na

drinka.

Upewniłem się, że bukmacher leży bezpiecznie w

ciepłym łóżeczku z miłą i gorącą prostytutką, po czym

wymknąłem się na dół, mając nadzieję, że naciągnę jakiegoś

starego znajomego z armii na kilka drinków i zaoszczędzę w

Page 32: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

ten sposób czterdzieści funciaków.

Jak się jednak okazało, głos w słuchawce należał do

niskiego, grubego, zdecydowanie mi nieznanego jegomościa

w drogim garniturze. Nie miałem też specjalnej ochoty, aby

go poznać, aż sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął

zwitek banknotów mniej więcej tak gruby jak ja.

Amerykańskich banknotów. Wymienialnych na dobra i

usługi w tysiącach punktów sprzedaży detalicznej na całym

świecie. Przesunął po stole studolarowy banknot w moim

kierunku, więc na pięć sekund zdążyłem nawet polubić

małego człowieczka, ale miłość wygasła niemal natychmiast.

Podał mi kilka „suchych faktów" na temat mężczyzny

nazywającego się Woolf – gdzie mieszkał, czym, dlaczego i

za ile się zajmował – po czym powiedział, że leżący na stole

banknot ma tysiąc małych przyjaciół, którzy staną się moją

własnością, jeżeli uda się dyskretnie doprowadzić owego

Woolfa do śmiertelnego zejścia.

Z odpowiedzią musiałem zaczekać, aż nasza część baru

się opróżni, co, jak wiedziałem, nastąpi dość szybko. Przy

cenach, jakich sobie tam życzyli za alkohol, na świecie

istniało prawdopodobnie tylko kilka tuzinów ludzi, którzy

mogli sobie pozwolić na drugą kolejkę.

Kiedy przy barze zrobiło się pusto, nachyliłem się do

grubasa i wygłosiłem przemówienie. Było nieszczególnie

ciekawe, mimo to słuchał z uwagą, ponieważ sięgnąłem ręką

pod stół i chwyciłem go za mosznę. Powiedziałem mu,

jakiego typu człowiekiem jestem, jakiego typu błąd popełnił i

co może sobie podetrzeć swoimi pieniędzmi. Po czym się

rozstaliśmy.

Page 33: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

To wszystko. Nic więcej nie wiedziałem i w dodatku

bolała mnie ręka.

Położyłem się do łóżka.

Śniło mi się wiele rzeczy, którymi nie będę wprawiał was

w zakłopotanie. Na koniec wydawało mi się, że muszę

odkurzyć dywan. Odkurzałem i odkurzałem, ale cokolwiek

zrobiło plamę na dywanie, nie chciało zejść.

Wreszcie zdałem sobie sprawę, że już nie śpię, a plamę na

dywanie tworzy światło słoneczne wpadające do pokoju,

ponieważ ktoś gwałtownym ruchem rozsunął zasłony. W

mgnieniu oka zwinąłem ciało, wykonałem przysiad,

przyjmując pełną napięcia postawę „No, spróbuj się tylko do

mnie zbliżyć". W dłoni miałem kabel elektryczny, a w sercu

żądzę krwawego mordu.

Wtedy jednak zdałem sobie sprawę, że to również mi się

przyśniło, i tak naprawdę leżę w łóżku i patrzę na wielką,

owłosioną rękę znajdującą się bardzo blisko mojej twarzy.

Ręka zniknęła, zostawiając kubek z wydobywającą się ze

środka parą i zapachem popularnego naparu z herbaty

sprzedawanego pod nazwą PG Tips. Być może w owym

mgnieniu oka ustaliłem, że intruzi, którzy przychodzą z

zamiarem poderżnięcia komuś gardła, nie gotują wody w

czajniku i nie rozsuwają zasłon.

– Która godzina?

– Trzydzieści pięć minut temu minęła ósma. Czas na

pańskie piątki, panie Bond.

Podniosłem się z łóżka i przyjrzałem się Solomonowi.

Był niski i pogodny, jak zawsze, i miał na sobie ten sam

Page 34: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

koszmarny brązowy płaszcz przeciwdeszczowy, który kupił z

ogłoszenia znalezionego na ostatnich stronach „Sunday

Express".

– Zakładam, że przyszedłeś przeprowadzić śledztwo w

sprawie kradzieży? – powiedziałem, przecierając oczy, aż

zaczęły się w nich pojawiać białe plamki światła.

– O jaką kradzież miałoby chodzić, sir?

Solomon zwracał się „sir" do wszystkich z wyjątkiem

swoich przełożonych.

– Kradzież dzwonka w moich drzwiach – wyjaśniłem.

– Jeżeli w swoim sarkastycznym stylu nawiązuje pan do

faktu, iż po cichu wszedłem na pański teren, pozwolę sobie

przypomnieć, że zawodowo praktykuję czarną magię. A jak

wszyscy, którzy praktykują coś zawodowo, muszę

praktykować, aby to pojęcie w ogóle miało sens. A teraz

niech pan będzie grzecznym chłopcem i wrzuci coś na siebie,

dobrze? Już jesteśmy spóźnieni.

Zniknął w kuchni i usłyszałem brzęczenie mojego

czternastowiecznego tostera.

Zwlokłem się z łóżka, krzywiąc się przy poruszeniu

zdrętwiałej lewej ręki, wcisnąłem się w koszulę oraz parę

spodni i z elektryczną maszynką do golenia wszedłem do

kuchni.

Solomon przygotował dla mnie nakrycie i zdążył już

wyłożyć na stół koszyk z kilkoma tostami. Nawet nie

wiedziałem, że go mam. Istniała też możliwość, że Solomon

przyniósł go ze sobą, ale wydawało mi się to mało

prawdopodobne.

– Jeszcze herbaty, pastorze?

Page 35: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Spóźnieni na co? – zapytałem.

– Na spotkanie, panie, na spotkanie. Masz może krawat,

panie?

Spojrzał na mnie z nadzieją swoimi wielkimi, brązowymi,

błyszczącymi oczami.

– Mam dwa – odpowiedziałem. – Jeden z nich ma logo

klubu Garrick, do którego nie należę, a drugi przytrzymuje

rezerwuar w toalecie.

Usiadłem przy stole i zauważyłem, że udało mu się nawet

wyszperać skądś słoik dżemu Keiller's Dundee. Nigdy nie

wiedziałem, jak właściwie Solomon to wszystko robi, ale

jeżeli musiał, potrafił przegrzebać pojemnik na śmieci i

wyciągnąć z niego samochód. Idealny towarzysz podróży,

jeżeli człowiek wybierał się na pustynię.

Może tam właśnie mieliśmy się udać.

– A więc, panie, z czego aktualnie opłacasz swoje

rachunki?

Usiadł połową zadka na stole i przyglądał się, jak jem.

– Miałem nadzieję, że ty za nie zapłacisz.

Dżem smakował wybornie i chciałem przedłużyć

śniadanie, ale Solomonowi wyraźnie bardzo zależało, abyśmy

wyszli jak najszybciej. Spojrzał na zegarek i zniknął w

sypialni, gdzie, jak wynikało z odgłosów, przetrząsał szafę,

starając się znaleźć dla mnie marynarkę.

– Leży pod łóżkiem – zawołałem.

Podniosłem dyktafon ze stołu. Taśma wciąż znajdowała

się w środku.

Wypiłem duszkiem herbatę, a Solomon pojawił się,

niosąc dwurzędową marynarkę, w której brakowało dwóch

Page 36: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

guzików. Wyciągnął ją w moją stronę, jakby był służącym.

Nie ruszyłem się z miejsca.

– Och, panie – westchnął. – Nie sprawiaj, proszę,

kłopotów. Zaczekaj, aż plony trafią do stodoły, a muły

wypoczną.

– Po prostu powiedz mi, gdzie jedziemy.

– Prosto przed siebie dużym, lśniącym samochodem.

Będziesz zachwycony, panie. A w drodze powrotnej do domu

będziesz mógł sobie kupić lody.

Powoli wstałem i pozwoliłem, aby założył mi marynarkę.

– Dawidzie – zacząłem.

– Wciąż tu jestem, panie.

– Co się dzieje?

Zasznurował wargi i zmarszczył lekko brwi. Taka

postawa nie wróżyła niczego dobrego. Nie poddałem się.

– Jestem w tarapatach? – zapytałem.

Trochę bardziej zmarszczył brwi, po czym spojrzał na

mnie swoimi opanowanymi, spokojnymi oczami.

– Na to wygląda.

– Na to wygląda?

– W tamtej szufladzie znajduje się

trzydziestocentymetrowy kawałek grubego kabla. Broń

wybrana przez panicza.

– I co w związku z tym?

Obdarzył mnie delikatnym, uprzejmym uśmiechem.

– Kłopot dla kogoś.

– Och, daj spokój, Dawid – powiedziałem. – Mam go od

miesięcy. Zamierzałem podłączyć dwie rzeczy, które stoją

bardzo blisko siebie.

Page 37: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Tak, tak. Paragon został wystawiony dwa dni temu.

Wciąż znajduje się w torebce.

Przyglądaliśmy się sobie przez chwilę.

– Przykro mi, panie – powiedział. – Czarna magia.

Chodźmy.

Samochód okazał się roverem, co wskazywało, że wizyta

będzie miała charakter oficjalny. Nikt bez wyraźnej potrzeby

nie jeździ tymi idiotycznie snobistycznymi samochodami,

których wnętrza wypełnia masa drewnianych i skórzanych

części marnie przyklejonych do każdego łączenia i szczeliny.

A taka potrzeba zachodzi jedynie w przypadku członków

rządu Wielkiej Brytanii i zarządu Rovera.

Nie chciałem przeszkadzać Solomonowi podczas jazdy,

ponieważ jego związki z samochodami są dosyć nerwowe.

Nie lubi nawet, jeżeli włącza się radio. Kierował ubrany w

specjalne rękawiczki, specjalny kapelusz, specjalne okulary

do jazdy, miał specjalny wyraz twarzy i obracał kierownicę w

taki sposób, w jaki wszyscy przestają to robić najpóźniej

cztery sekundy po zdaniu egzaminu na prawo jazdy. Jednak

kiedy toczyliśmy się powoli wzdłuż placu Horse Guards

Parade, igrając z prędkością mniej więcej czterdziestu

kilometrów na godzinę, postanowiłem zaryzykować.

– Zakładam, że nie ma szans, abyś powiedział mi, co też

rzekomo zrobiłem?

Solomon cmoknął z niezadowoleniem i jeszcze mocniej

zacisnął dłonie na kierownicy, koncentrując się z

wściekłością, gdyż próbowaliśmy pokonać jakiś wyjątkowo

skomplikowany odcinek szerokiej i pustej jezdni. Dopiero

Page 38: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

kiedy sprawdził prędkość, obroty silnika, poziom paliwa,

ciśnienie oleju, temperaturę, godzinę i (dwukrotnie) swoje

pasy, uznał, że może sobie pozwolić na odpowiedź.

– To, co powinieneś był zrobić, panie – powiedział przez

zaciśnięte zęby – to pozostać dobrym i szlachetnym

człowiekiem. Jakim zawsze byłeś.

Zatrzymaliśmy się na dziedzińcu na tyłach Ministerstwa

Obrony.

– A nie zachowałem się właśnie w ten sposób?

– Bingo. Parking. Umarliśmy i poszliśmy do nieba.

Mimo pokaźnej tablicy informacyjnej, głoszącej, że na

terenie wszystkich obiektów Ministerstwa Obrony

obowiązuje żółty alarm antyterrorystyczny, przeszliśmy przez

bramę, ledwie zwracając na siebie uwagę strażników.

Zauważyłem, że angielscy strażnicy zawsze tak postępują,

chyba że ktoś akurat pracuje w budynku, którego pilnują, a

wtedy sprawdzają wszystko od plomb w zębach do

mankietów w spodniach, aby upewnić się, że jest się tą samą

osobą, która piętnaście minut wcześniej wyszła kupić

kanapkę. Jeżeli jednak widzą kogoś po raz pierwszy,

przepuszczają go od razu, ponieważ sprawienie mu

jakiegokolwiek kłopotu uważaliby po prostu za zbyt

krępujące.

Jeżeli chcecie zapewnić sobie dobrą ochronę, wynajmijcie

Niemców.

Przebyliśmy trzy klatki schodowe, przeszliśmy tuzin

korytarzy, wsiedliśmy do dwóch wind. Solomon wpisał mnie

po drodze na kilka list gości, aż wreszcie dotarliśmy do

Page 39: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

ciemnozielonych drzwi z tabliczką C188. Solomon zapukał i

usłyszeliśmy kobiecy głos wykrzykujący „Chwileczkę", a

zaraz potem „Już można".

W środku, w odległości metra od wejścia znajdowała się

ściana. Pomiędzy ścianą a drzwiami, w niesamowicie wąskiej

przestrzeni siedziała przy biurku dziewczyna w cytrynowej

bluzce. Przed nią znajdowały się elektroniczna maszyna do

pisania, kwiatek w doniczce, kubek z ołówkami, pluszowa

maskotka i wielki stos pomarańczowego papieru. Wydawało

się nieprawdopodobne, że ktokolwiek lub cokolwiek może

funkcjonować w tak niewielkiej przestrzeni. To zupełnie tak,

jakbyście nagle odkryli, że w jednym z waszych butów żyje

rodzina wydr.

O ile kiedykolwiek spotkało was coś takiego.

– Oczekuje was – powiedziała, nerwowo obejmując

rękami całe biurko na wypadek, gdybyśmy coś przewrócili.

– Dziękuję pani – powiedział Solomon, przeciskając się

obok niej.

– Ma pani agorafobię? – zapytałem, podążając za nim, i

gdybym tylko miał więcej miejsca, kopnąłbym się – w tyłek,

bo musiała słyszeć ten tekst pięćdziesiąt razy dziennie.

Solomon zapukał w kolejne drzwi i weszliśmy do środka.

Każdy metr kwadratowy, o który pomniejszono korytarz,

wykorzystano na to biuro.

Mieliśmy tu wysoki sufit, z obu stron okien wisiały

firanki z państwowego przydziału, pomiędzy oknami stało

biurko wielkości kortu do squasha. Nad biurkiem pochylała

się w namyśle łysiejąca głowa.

Page 40: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Solomon skierował się ku rozecie na środku perskiego

dywanu i stanął wyprostowany zaraz obok jej lewego

ramienia.

– Panie ONeal – powiedział. – Przyszedł Lang.

Czekaliśmy.

ONeal, jeżeli naprawdę tak się nazywał, w co wątpiłem,

wyglądał jak mężczyzna, który przesiaduje za dużymi

biurkami. Mówi się, że właściciele psów upodabniają się do

swoich pupili, ale zawsze uważałem, że ta zasada sprawdza

się, może nawet w większym stopniu, w odniesieniu do

właścicieli biurek. Duża, płaska twarz, płaskie uszy i

mnóstwo miejsc, w których można wygodnie trzymać

spinacze. Nawet brak jakiegokolwiek zarostu korespondował

z błyszczącą politurą biurka. Mężczyzna miał na sobie drogą

koszulę i nie mogłem nigdzie dostrzec marynarki.

– Wydawało mi się, że byliśmy umówieni na dziewiątą

trzydzieści – powiedział ONeal, nie podnosząc wzroku i nie

spoglądając na zegarek.

Mówił w sposób kompletnie nierealistyczny. Starał się

wydobyć z siebie arystokratyczne rozmarzenie, ale chybiał

celu o kilometr. Miał tak ściśnięty i piskliwy głos, że w

innych okolicznościach mógłbym współczuć panu ONealowi.

Jeżeli naprawdę tak się nazywał. W co wątpiłem.

– Niestety, trafiliśmy na korki – wyjaśnił Solomon. –

Przyjechaliśmy najszybciej jak tylko się dało.

Wlepił wzrok w okno, dając niejako do zrozumienia, że

jego rola się skończyła. ONeal popatrzył na niego, spojrzał na

mnie, po czym wrócił do odgrywania przedstawienia pod

tytułem „Czytanie ważnych dokumentów".

Page 41: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Skoro Solomon dostarczył mnie bezpiecznie na miejsce i

nie istniała możliwość, że wpędzę go w jakieś tarapaty,

uznałem, że nadszedł czas, aby zaznaczyć swoją obecność.

– Dzień dobry, panie ONeal – powiedziałem idiotycznie

głośno. Dźwięk odbił się od odległych ścian. – Przykro mi, że

trafiliśmy na nieodpowiednią chwilę. Również dla mnie,

pozwolę sobie dodać. Może byłoby lepiej, gdyby moja

sekretarka umówiła to spotkanie z pańską sekretarką? Może

nawet nasze sekretarki mogłyby pójść razem na lunch? To

naprawdę wprowadziłoby jakiś porządek w świecie.

ONeal zazgrzytał zębami, po czym obrzucił mnie

spojrzeniem, które najwyraźniej uważał za przenikliwe.

Kiedy zakończył to przesadzone przedstawienie, odłożył

papiery i oparł dłonie na krawędzi biurka. Potem ponownie je

podniósł i złożył na kolanach. Następnie zdenerwował się,

widząc, że śledzę wzrokiem ten dziwny proceder.

– Panie Lang – powiedział. – Ma pan świadomość, gdzie

się pan znajduje?

Zacisnął usta w wyćwiczonym geście.

– W rzeczy samej, panie ONeal. Znajduję się w pokoju

C188.

– Znajduje się pan w Ministerstwie Obrony.

– Uhm. Wprost cudownie. Macie tu jakieś krzesła?

Ponownie spiorunował mnie wzrokiem, kiwnął głową na

Solomona, który podszedł do drzwi i przyciągnął na środek

dywanu kawałek drewna w stylu regencji. Nie ruszyłem się z

miejsca.

– Proszę spocząć, panie Lang.

– Dziękuję, postoję – odparłem.

Page 42: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Tym razem autentycznie wprawiłem go w zakłopotanie.

Ten sam numer robiliśmy w szkole nauczycielowi geografii.

Odszedł po dwóch semestrach i został księdzem na jednej z

wysp archipelagu Hybryd Zewnętrznych.

– Proszę powiedzieć, co pan wie o Aleksandrze Woolfie?

ONeal pochylił się do przodu, opierając przedramiona na

biurku. Mignął mi bardzo złoty zegarek. Zdecydowanie zbyt

złoty, aby był ze złota.

– O którym?

Zmarszczył brwi.

– Co to znaczy „o którym"? Ilu Aleksandrów Woolfów

pan zna?

Poruszyłem nieznacznie wargami, licząc w myślach.

– Pięciu.

Westchnął z rozdrażnieniem. No dalej, 4B, uspokój się.

– Aleksander Woolf, o którym myślę – powiedział tym

szczególnym tonem sarkastycznej pedanterii, jakiego prędzej

czy później nabywa każdy Anglik siedzący za biurkiem –

posiada dom na Lyall Street w Belgravii.

– Lyall Street. Ależ oczywiście – cmoknąłem

niezadowolony z siebie. – W takim razie sześciu.

ONeal rzucił okiem na Solomona, ale nie uzyskał od

niego pomocy. Ponownie zwrócił się do mnie z

nieprzyjemnym uśmiechem.

– Pytam pana, panie Lang, co panu o nim wiadomo.

– Posiada dom na Lyall Street w Belgravii –

powiedziałem. – Czy ta informacja jest panu w jakikolwiek

sposób pomocna?

Tym razem ONeal spróbował z innej strony. Wziął

Page 43: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

głęboki oddech i powoli wypuścił z siebie powietrze, co

miało skłonić mnie do myśli, że za tą pucołowatą facjatą

skrywa się maszyna do zabijania i wystarczy, że mrugnę

okiem, a przeskoczy przez biurko i spierze mnie na kwaśne

jabłko. Żałosne przedstawienie. Sięgnął do szuflady,

wyciągnął z niej szarą teczkę i ze złością zaczął przeglądać

jej zawartość.

– Gdzie pan przebywał wczoraj o dziesiątej trzydzieści?

– Pływałem na desce surfingowej na wodach Wybrzeża

Kości Słoniowej – odpowiedziałem, jeszcze zanim skończył

pytanie.

– Pytam poważnie, panie Lang – powiedział ONeal. –

Radzę panu absolutnie poważnie, aby udzielił pan poważnej

odpowiedzi.

– A ja mówię, że to nie pański interes.

– Mój interes... – zaczął.

– Pańskim interesem jest obrona. – Nagle zacząłem

krzyczeć, autentycznie krzyczeć, i kątem oka zauważyłem, że

Solomon przygląda mi się badawczo. – Dostaje pan pieniądze

za obronę mojego prawa do robienia tego, co mi się podoba,

bez konieczności odpowiadania na mnóstwo popieprzonych

pytań.

Wrzuciłem swój zwyczajny bieg:

– Coś jeszcze?

Nie odpowiedział, więc odwróciłem się i ruszyłem w

kierunku drzwi.

– Narazka, Dawid – rzuciłem.

Solomon również nie odpowiedział. Trzymałem już rękę

na klamce, kiedy odezwał się ONeal.

Page 44: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Chcę byś wiedział, Lang, że mogę kazać cię aresztować

w sekundę po tym, jak opuścisz ten budynek.

Obróciłem się i spojrzałem na niego.

– Za co?

Nagle przestało mi się to podobać. Przestało mi się

podobać, ponieważ po raz pierwszy, od kiedy wszedłem do

pokoju, ONeal wyglądał na rozluźnionego.

– Za współudział w planowaniu morderstwa.

W pokoju zapadła cisza.

– Współudział? – zapytałem.

Wiecie, jak to jest, kiedy człowiek zostanie wytrącony z

rytmu. Normalnie mózg wysyła słowa w kierunku ust i

zawsze starcza czasu, aby je gdzieś po drodze skontrolować,

sprawdzić, czy rzeczywiście są tymi, które zostały

zamówione, czy są ładnie zapakowane – zanim ostatecznie

złożone w całość dotrą do podniebienia i zostaną

wypuszczone na świeże powietrze.

Kiedy jednak wytrąci się kogoś z rytmu, punkt kontrolny

w umyśle może zawalić robotę.

ONeal wypowiedział cztery słowa:

– Współudział w planowaniu morderstwa.

Słowem, które powinienem powtórzyć pełnym

niedowierzania tonem, było „morderstwa", ewentualnie „w

planowaniu morderstwa". Niewielka, niezrównoważona

psychicznie część populacji mogłaby opowiedzieć się za

samym „w". Tak czy inaczej, tym jednym słowem, którego

zdecydowanie nie powinienem wybrać do powtórzenia, był

„współudział".

Page 45: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Oczywiście, gdybyśmy mogli odbyć tę rozmowę jeszcze

raz, postąpiłbym inaczej. Ale nie mogliśmy.

Solomon patrzył na mnie, a ONeal patrzył na Solomona.

Chwyciłem za werbalną szufelkę i zmiotkę.

– O czym pan, do cholery, mówi? Naprawdę nie ma pan

nic lepszego do roboty? Jeżeli ma pan na myśli tę sprawę z

wczorajszego wieczoru, to powinien pan wiedzieć, jeżeli

tylko zapoznał się pan z moim zeznaniem, że nigdy nie

widziałem wcześniej tego człowieka na oczy, ze broniłem się

przed bezprawną napaścią i że w trakcie bojki on... uderzył

się w głowę.

Natychmiast zdałem sobie sprawę, jak kiepsko musi

brzmieć to wytłumaczenie.

– Policja – kontynuowałem – uznała moje wyjaśnienia za

w pełni wystarczające i...

Przerwałem.

ONeal oparł się na krześle i założył ręce za głowę,

odkrywając plamki potu wielkości dziesięciopensówek na

koszuli pod pachami.

– Oczywiście policja mogła uznać je za wystarczające,

nieprawdaż? – powiedział, a wyglądał przy tym na cholernie

pewnego siebie. Czekał, aż coś powiem, ale nic nie

przychodziło mi do głowy, więc pozwoliłem mu

kontynuować. – Ponieważ nie wiedziała wczoraj tego, co my

wiemy teraz.

Westchnąłem.

– Mój Boże, ta rozmowa jest doprawdy tak fascynująca,

że chyba zaraz dostanę krwotoku z nosa. Czegóż tak

Page 46: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

cholernie istotnego dowiedzieliście się, że musieliście mnie

tu przywlec o tej, prawdę mówiąc, absurdalnie wczesnej

godzinie?

– Przywlec? – brwi ONeala wystrzeliły w kierunku linii

włosów. – Rzeczywiście przywlokłeś tu pana Langa? –

zwrócił się do Solomona.

ONeal przybrał nagle zniewieściały, wesoły ton, czym

przyprawił mnie o mdłości. Solomon musiał być tym równie

zbulwersowany, jak ja, nic bowiem nie odpowiedział.

– Tracę w tym pokoju cenne minuty mojego życia –

powiedziałem z irytacją. – Niech pan łaskawie przejdzie do

rzeczy.

– Proszę bardzo – odparł ONeal. – Policja nie mogła tego

wiedzieć wczoraj, ale my już wiemy, że tydzień temu odbył

pan spotkanie z kanadyjskim handlarzem bronią o nazwisku

McCluskey. McCluskey zaproponował panu sto tysięcy

dolarów za... zlikwidowanie Woolfa. Wiemy, że pojawił się

pan w londyńskim domu Woolfa i że na pana drodze stanął

niejaki Rayner – alias Wyatt, alias Miller – legalnie

zatrudniony przez Woolfa w roli ochroniarza. Wiemy, że w

rezultacie tej konfrontacji Rayner odniósł poważne obrażenia.

Miałem wrażenie, że żołądek skurczył mi się do

rozmiarów piłki do krykieta. Kropla potu spłynęła mi po

amatorsku po plecach.

ONeal kontynuował:

– Wiemy, wbrew temu, co opowiedział pan policji, że

ubiegłej nocy nie wykonano jednego telefonu na numer

alarmowy, ale dwa; pierwszy jedynie z żądaniem wezwania

karetki, drugi na policję. Między telefonami upłynęło

Page 47: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

piętnaście minut. Wiemy, że podał pan policji fałszywe

nazwisko z powodów, których nie udało nam się jeszcze

ustalić. I wreszcie – spojrzał na mnie wzrokiem kiepskiego

iluzjonisty, który zamierza wykonać sztuczkę z królikiem

ukrytym w kapeluszu – wiemy, że cztery dni temu na pańskie

konto bankowe w Swiss Cottage została przelana kwota

dwudziestu dziewięciu tysięcy czterystu funtów,

równowartość pięćdziesięciu tysięcy dolarów amerykańskich.

Zatrzasnął teczkę i uśmiechnął się.

– Wystarczy na początek?

Siedziałem na krześle na środku biura ONeala. Solomon

poszedł zrobić kawę dla mnie i herbatę rumiankową dla

siebie. Świat powoli wyhamowywał.

– Niech pan posłucha – zacząłem – jest zupełnie

oczywiste, że z jakiegoś powodu zostałem wrobiony.

– W takim razie niech mi pan wyjaśni, panie Lang odparł

ONeal – dlaczego taki wniosek miałbym uznać za oczywisty.

Wrócił do afektowanego sposobu mówienia. Wziąłem

głęboki oddech.

– No więc, po pierwsze, nie wiem nic o tych pieniądzach.

Każdy mógł wykonać taki przelew z dowolnego banku na

świecie. To proste.

ONeal odstawił wielkie przedstawienie, zdejmując

zatyczkę ze swojego parkera Duofolda i zapisując coś w

notatniku.

– Poza tym jest jeszcze córka Woolfa – dodałem. –

Widziała bójkę. Zaręczyła za mnie wczoraj wieczorem w

obecności policji. Dlaczego jej pan tu nie sprowadził?

Page 48: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Drzwi się otworzyły i pojawił się w nich kroczący tyłem

Solomon, który niósł ostrożnie trzy filiżanki. Pozbył się

gdzieś brązowego płaszcza przeciwdeszczowego i paradował

teraz w rozpinanym swetrze tego samego koloru. Ten widok

wyraźnie zirytował ONeala i nawet ja dostrzegałem, że

wygląd Solomona nie przystaje do reszty pokoju.

– Mogę pana zapewnić, że mamy zamiar przesłuchać

pannę Woolf w stosownym momencie – powiedział ONeal,

wypijając ostrożnie łyk kawy. – Jednakże z punktu widzenia

operacji prowadzonej przez ten departament to pan jest

najpilniejszym obiektem zainteresowania. To właśnie pan,

panie Lang, został poproszony o dokonanie zabójstwa. Za

pana zgodą czy bez niej, pieniądze zostały przelane na konto

bankowe. Pojawił się pan w domu potencjalnej ofiary i omal

nie zabił jej ochroniarza. Wobec tego jest pan...

– Chwileczkę – przerwałem. – Niech pan przerwie na

jedną pierdoloną w dupę chwileczkę. O co chodzi z tym

całym ochroniarzem? Woolfa nawet tam nie było.

ONeal bezlitośnie odpowiedział beznamiętnym

spojrzeniem.

– Ciekawi mnie – kontynuowałem – w jaki sposób

ochroniarz chroni ciało, które nie znajduje się nawet w tym

samym budynku? Przez telefon? Tu chodzi o cyfrową

ochronę, tak?

– Przeszukał pan dom, prawda Lang? – zapytał ONeal. –

Wszedł pan do domu i szukał Aleksandra Woolfa?

Uśmiech zatańczył niezdarnie na jego ustach.

– Powiedziała mi, że nie ma go w domu –

odpowiedziałem, zirytowany jego widocznym

Page 49: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zadowoleniem. – A w ogóle, to odpierdol się pan ode mnie.

Wzdrygnął się nieznacznie.

– Niemniej jednak – odezwał się w końcu – w tych

okolicznościach pańska obecność w domu Woolfa każe nam

poświęcić panu odrobinę czasu i wysiłku.

Nadal nie potrafiłem tego rozgryźć.

– Dlaczego? – zapytałem. – Dlaczego wy, a nie policja? Z

jakiego powodu Woolf jest taki wyjątkowy?

Przeniosłem wzrok z ONeala na Solomona.

– A jeżeli już o tym mowa, co znów takiego wyjątkowego

jest we mnie?

Telefon na biurku ONeala zabrzęczał, a on chwycił

słuchawkę wyćwiczonym teatralnym gestem, po czym

przyłożył ją do ucha, spychając kabel za łokieć. W trakcie

rozmowy patrzył na mnie.

– Tak? Tak... W rzeczy samej. Dziękuję.

Słuchawka wróciła na widełki i natychmiast zapadła w

głęboki sen. Przyglądając się temu przedstawieniu,

doszedłem do wniosku, że posługiwanie się telefonem to

naprawdę wielka umiejętność ONeala.

Nagryzmolił coś w notatniku i skinął głową na Solomona,

aby podszedł do biurka. Solomon przyjrzał się notatce i obaj

podnieśli wzrok na mnie.

– Czy posiada pan broń palną, Lang?

ONeal zadał to pytanie z pogodnym, kompetentnym

uśmiechem. Woli pan miejsce przy przejściu czy przy oknie?

Zaczęło mi się robić niedobrze.

– Nie, nie posiadam.

– A może ma pan dostęp do broni palnej dowolnego

Page 50: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

rodzaju?

– Nie, od kiedy odszedłem z armii.

– Rozumiem – powiedział ONeal, kiwając głową. Zrobił

długą pauzę, sprawdzając, czy na pewno dokładnie – odczytał

informacje z notatnika. – A zatem zaskakuje pana

wiadomość, że browning kaliber dziewięć milimetrów z

piętnastoma nabojami został znaleziony w pańskim

mieszkaniu?

Zastanowiłem się nad tym.

– Bardziej zaskakuje mnie wiadomość, że moje

mieszkanie zostało przeszukane.

– Mniejsza o to.

Westchnąłem.

– No, dobrze – powiedziałem. – W takim razie, nie jestem

szczególnie zaskoczony.

– Co pan przez to rozumie?

– Rozumiem przez to, że zaczynam pojmować sens

wydarzeń dzisiejszego poranka.

ONeal i Solomon wyglądali na skonsternowanych.

– Ten, kto jest gotowy wydać trzydzieści tysięcy funtów,

abym wyglądał na płatnego zabójcę, przypuszczalnie nie

miałby oporów przed wydaniem kolejnych trzystu, abym

wyglądał na wynajętego zabójcę posiadającego broń, którą

może zabić.

ONeal przez chwilę bawił się dolną wargą, ściskając ją z

obu stron kciukiem i palcem wskazującym.

– I tu mamy problem, nieprawdaż panie Lang?

– Naprawdę?

– Tak, myślę, że raczej tak – powiedział. Puścił wargę,

Page 51: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

która zawisła w niezgrabnym grymasie, zupełnie jakby nie

chciała wrócić do pierwotnego kształtu. – Albo jest pan

zabójcą, albo ktoś stara się, aby pan na takiego wyglądał.

Problem w tym, że wszystkie dowody, którymi dysponuję,

pasują w równym stopniu do obu możliwości. To doprawdy

trudna sytuacja.

Wzruszyłem ramionami.

– Pewnie dlatego dostał pan takie wielkie biurko –

zauważyłem.

Ostatecznie musieli mnie wypuścić. Z jakiegoś powodu

nie chcieli mieszać policji w oskarżenie o nielegalne

posiadanie broni, a Ministerstwo Obrony, o ile mi wiadomo,

nie dysponuje własnymi celami.

ONeal poprosił mnie o paszport i zanim zdążyłem

opowiedzieć niestworzoną historię o tym, że uległ

zniszczeniu w suszarce bębnowej, Solomon wyjął go z tylnej

kieszeni spodni. Powiedziano mi, że mam pozostać w

kontakcie i zawiadomić ich, gdyby ów tajemniczy człowiek

ponownie się ze mną skontaktował. Nie pozostało mi nic

innego, jak się zgodzić.

Kiedy wyszedłem z budynku i ruszyłem St James's Park,

ciesząc się rzadkim kwietniowym słońcem, zastanawiałem

się, czy fakt, iż Rayner tylko wykonywał swoją pracę,

zmienia moje odczucia wobec niego. Zastanawiałem się

również, dlaczego nie wiedziałem, że pracował jako

ochroniarz dla Woolfa. Ani też że ten w ogóle ma jakiegoś

ochraniarza.

No i, co o wiele bardziej istotne, dlaczego nie wiedziała o

tym jego córka.

Page 52: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni
Page 53: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 3

Boga i lekarza jednako wielbimy,

Lecz dopiero w trwodze czoła przed nim chylimy.

John Owen

Prawda jest taka, że sam sobie współczułem.

Bywałem już spłukany, na własnej skórze przekonałem

się też, jak to jest być bezrobotnym. Porzucały mnie kobiety,

które kochałem, cierpiałem też kiedyś na rozdzierający ból

zęba. A jednak żadne z tych wspomnień nie mogło równać

się z poczuciem, że cały świat obrócił się przeciwko mnie.

Zacząłem się zastanawiać, na których przyjaciół mógłbym

liczyć, zdałem sobie jednak sprawę – jak to się zawsze dzieje,

kiedy przeprowadzałem tego rodzaju bilans relacji

społecznych – że zbyt wielu z nich przebywa za granicą, nie

żyje, pozostaje w związku małżeńskim z osobami, które mnie

nie aprobują, albo, kiedy zacząłem się nad tym teraz

zastanawiać, tak naprawdę nie są moimi przyjaciółmi.

Z tego właśnie powodu znalazłem się w budce

telefonicznej na Piccadilly, wykręciłem numer i zapytałem,

czy zastałem Pauliego.

– Obawiam się, że w tej chwili przebywa na sali sądowej

– poinformowano mnie. – Może mu coś przekazać?

– Proszę mu powiedzieć, że dzwonił Thomas Lang i jeżeli

Paulie nie pojawi się w Simpson's na Strand punktualnie o

pierwszej i nie postawi mi lunchu, będzie to oznaczało koniec

Page 54: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

jego kariery prawniczej.

– Koniec... kariery prawniczej – powtórzył sekretarz

Pauliego. – Przekażę mu pańską wiadomość, panie Lang,

kiedy tylko tu zadzwoni. Do widzenia.

Moja znajomość z Pauliem, a tak naprawdę Paulem Lee,

miała nietypowy charakter.

Jej nietypowość polegała na tym, że spotykaliśmy się raz

na dwa miesiące wyłącznie na stopie towarzyskiej – wyjście

do pubu, na kolację, do teatru lub do opery, którą Paulie

darzy! uwielbieniem – a mimo to obaj bylibyśmy gotowi w

każdej chwili przyznać, że nie darzymy się cieniem sympatii.

Nawet najmniejszym. Gdyby nasze uczucia osiągnęły poziom

nienawiści, moglibyście zinterpretować to jako specyficzną

formę sympatii. Ale nie pałaliśmy do siebie nienawiścią. Po

prostu się nie lubiliśmy, to wszystko.

Uważałem Pauliego za ambitnego, chciwego

zarozumialca, a on mnie za leniwego, niegodnego zaufania

flejtucha. Jedyna pozytywna rzecz, jaką moglibyśmy

powiedzieć o naszej „przyjaźni", to że była wzajemna.

Spotykaliśmy się, spędzaliśmy w swoim towarzystwie jakąś

godzinę, po czym rozstawaliśmy się, a każdy z nas dziękował

w myślach Bogu, że nie spotkał go taki los, jak tego

drugiego. Płacąc pięćdziesiąt funtów za mój lunch składający

się z pieczeni wołowej i czerwonego wina claret, Paulie

twierdził, że odzyskiwał równowartość tej kwoty w lepszym

samopoczuciu.

Po przybyciu do Simpson's musiałem poprosić maitre

d'hotel o pożyczenie krawata. Ukarał mnie, dając do wyboru

Page 55: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

fioletowy i fioletowy, niemniej jednak o dwunastej

czterdzieści pięć siedziałem już przy stoliku, topiąc niektóre z

nieprzyjemnych zdarzeń poranka w dużej ilości wódki z

tonikiem. W restauracji znajdowało się wielu Amerykanów,

co wyjaśniało, dlaczego pieczeń wołowa sprzedawała się

szybciej niż pieczeń z baraniny. Idea jedzenia owiec jakoś

nigdy nie zyskała uznania wśród Amerykanów. Myślę, że

uważają baraninę za jedzenie dla cykorów.

Paulie pojawił się punktualnie co do minuty, ale

wiedziałem, że i tak przeprosi za spóźnienie.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedział. – Co tam

masz? Wódkę? Biorę to samo.

Kelner zniknął bezszelestnie, a Paulie rozejrzał się,

wygładzając krawat i podrzucając w górę podbródek, aby

zmniejszyć ucisk kołnierzyka na fałdy skóry na szyi. Jego

włosy były puszyste i jak zawsze świeżo umyte. Twierdził, że

robi to dobre wrażenie na ławie przysięgłych, ale miał

słabość do włosów odkąd pamiętam. Prawdę powiedziawszy,

Bóg nie obdarzył go urodą, ale w ramach zadośćuczynienia

za karłowate, zaokrąglone ciało, dał mu wspaniałą czuprynę,

którą Paulie prawdopodobnie zachowa, w zmieniających się

odcieniach, do osiemdziesiątki.

– Czołem – rzuciłem, po czym wlałem sobie do gardła łyk

wódki.

– No, hej. Co tam? – Paulie nigdy nie patrzył na

rozmówcę. Nawet jeżeli ten opierał się plecami o ścianę z

cegieł, Paulie patrzył w punkt nad jego ramieniem.

– Świetnie, świetnie – powiedziałem. – A u ciebie?

– Udało mi się wybronić pedała – pokręcił głową ze

Page 56: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zdumieniem. Człowiek nieustannie zaskakiwany własnymi

umiejętnościami.

– Nie wiedziałem, że bronisz pedałów, Paulie.

Nie uśmiechnął się. Uśmiechał się tylko w weekendy.

– Ależ skąd. To ten gość, o którym ci opowiadałem.

Zarąbał bratanka na śmierć łopatą. Wybroniłem go.

– Ale przecież mówiłeś, że to zrobił.

– Bo zrobił.

– W takim razie, jak ci się udało go wybronić?

– Łgałem jak najęty – odparł. – Co zamówiłeś?

Czekając na zupę, wymieniliśmy się informacjami na

temat naszych karier. Mnie znudziły opisy jego triumfów, I

on rozkoszował się moimi porażkami. Zapytał, czy radzę

sobie finansowo, mimo że obaj wiedzieliśmy, że nie ma

najmniejszego zamiaru w jakikolwiek sposób mi pomóc. Ja z

kolei zapytałem go o wakacje, przeszłe i planowane. Paulie

przywiązywał wielką wagę do wypoczynku.

– Zamierzamy w kilka osób wynająć łódź na Morzu

Śródziemnym. Nurkowanie, windsufring, czego sobie

zażyczysz. Będziemy mieli doskonałego kucharza i w ogóle

wszystko.

– Żagiel czy motor?

– Żagiel.

Zmarszczył brwi i nagle jakby postarzał się o dwadzieścia

lat.

– Chociaż, jak teraz o tym myślę, to pewnie będzie miała

też motor. Ale i tak wszystkim ma się zajmować załoga.

Jedziesz gdzieś na wakacje?

– Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem –

Page 57: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

odpowiedziałem.

– Ty w sumie zawsze jesteś na wakacjach, co nie? Nie

masz od czego sobie zrobić przerwy.

– Ładnie to ująłeś, Paulie.

– A źle mówię? Czym się zajmowałeś od czasu odejścia z

armii?

– Doradztwem.

– Doradź mi, jak się zesrać z wrażenia.

– Nie sądzę, bym mógł sobie na to pozwolić, Paulie.

– No tak. Zapytajmy lepiej naszego doradcę do spraw

jedzenia, gdzie się, do kurwy nędzy, podziała zupa.

Kiedy rozglądaliśmy się w poszukiwaniu kelnera,

dostrzegłem parę tajniaków, którzy od jakiegoś czasu za mną

chodzili. Zajmowali stolik przy drzwiach. Pili wodę

mineralną i odwrócili głowy, kiedy spojrzałem w ich

kierunku. Starszy wyglądał, jakby zaprojektował go ten sam

architekt, co Solomona, a i młodszy starał się zmierzać w tym

samym kierunku. Obaj wydawali się solidnie zbudowani i na

razie cieszyłem się, że mam ich w pobliżu.

Podano zupę. Paulie skosztował i ocenił, że jest prawie

zadowalająca. Przestawiłem krzesło na drugą stronę stołu i

przysunąłem się do niego. Nie miałem wcześniej zamiaru

karmić się owocami pracy jego szarych komórek, ponieważ

nie uważałem ich za dostatecznie dojrzałe, ale uznałem, że

nie mam nic do stracenia.

– Paulie, czy mówi ci coś nazwisko Woolf?

– Mężczyzna czy kobieta?

– Mężczyzna – powiedziałem. – Amerykanin, jak sądzę.

Biznesmen.

Page 58: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Co przeskrobał? Prowadził po pijanemu? Nie zajmuję

się już takimi sprawami. A jeżeli już, to za górę kasy.

– Z tego, co wiem, niczego nie przeskrobał – odparłem. –

Zastanawiam się tylko, czy o nim słyszałeś. Pracuje dla firmy

Gaine Parker.

Paulie wzruszył ramionami i rozłamał bułkę.

– Jeżeli chcesz, mogę się czegoś o nim dowiedzieć. A o

co chodzi?

– O zlecenie – powiedziałem. – Nie przyjąłem, ale jestem

ciekaw.

Skinął głową i wepchnął sobie do ust kawałek bułki.

– Zarekomendowałem cię dwa miesiące temu.

Zatrzymałem łyżkę z zupą w połowie drogi między miską

a ustami. Zajmowanie się moim życiem, nie wspominając o

pomaganiu mi, zupełnie nie pasowało do Pauliego.

– Jakiego rodzaju zlecenie?

– Facet z Kanady szukał kogoś do brudnej roboty.

Ochroniarza, coś w tym rodzaju.

– Jak się nazywał?

– Nie pamiętam. Wydaje mi się, że jego nazwisko

zaczynało się na J.

– McCluskey?

– McCluskey nie zaczyna się na J, prawda? Nie, to był

Joseph, Jacob, jakoś tak – szybko zrezygnował z dalszych

prób przypomnienia sobie nazwiska. – Skontaktował się z

tobą?

– Nie.

– Szkoda. Wydawało mi się, że zapalił się do twojej

kandydatury.

Page 59: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Podałeś mu moje nazwisko?

– Nie, rozmiar twojego pieprzonego buta. Oczywiście, że

podałem mu twoje nazwisko. No, nie od razu. Poleciłem mu

kilku goryli, których czasem zatrudniamy. Mamy kilku

osiłków, którzy zajmują się ochroną, ale nie przekonał się do

nich. Chciał kogoś z górnej półki. Byłego wojskowego,

powiedział. Byłeś jedyną osobą, jaka przyszła mi do głowy.

Poza Andym Hickiem, ale on zarabia dwieście tysięcy

rocznie, pracując w banku.

– Jestem wzruszony, Paulie.

– Zawsze do usług.

– Jak go poznałeś?

– Przyszedł na spotkanie z Toffee i zostałem ściągnięty

do pomocy.

– Toffee to osoba?

– Spencer. Mój szef. Mówi o sobie Toffee. Nie wiem

dlaczego. Może ma to jakiś związek z cukierkami.

Zastanawiałem się przez chwilę.

– Nie wiesz może, w jakiej sprawie spotkał się ze

Spencerem?

– Kto mówi, że nie wiem.

– A wiesz?

– Nie.

Paulie utkwił wzrok w punkcie znajdującym się za moją

głową. Odwróciłem się, żeby zobaczyć, co z nim lam robił.

Dwaj mężczyźni przy drzwiach podnieśli się z miejsc.

Starszy powiedział coś do maitre d'hótel, który wysłał kelnera

w stronę naszego stolika. Kilku pozostałych gości

przyglądało się sytuacji.

Page 60: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Pan Lang?

– To ja.

– Telefon do pana.

Wzruszyłem ramionami i popatrzyłem na Pauliego, który

właśnie poślinił palec i zabrał się do zbierania okruchów z

obrusa.

Zanim doszedłem do drzwi, młodszy ze śledzącej mnie

pary zniknął. Starałem się napotkać wzrokiem starszego, ale z

uwagą przyglądał się nieokreślonej grafice na ścianie.

Podniosłem słuchawkę.

– Panie – usłyszałem głos Solomona – źle się dzieje w

państwie duńskim.

– Ach, jaka szkoda – powiedziałem. – A wszystko szło

tak dobrze.

Solomon zaczął mówić, ale przerwał mu trzask i do

rozmowy włączył się piskliwy głos ONeala.

– To ty, Lang?

– Aha.

– Dziewczyna, Lang. Młoda kobieta, powinienem był

powiedzieć. Czy wiesz, gdzie może się teraz znajdować?

Roześmiałem się.

– Mnie się pan pyta, gdzie ona jest?

– W rzeczy samej. Mamy problem z jej zlokalizowaniem.

Zerknąłem na stojącego niedaleko mężczyznę, który

wciąż wpatrywał się w grafikę.

– Niestety, panie ONeal, nie mogę panu pomóc –

powiedziałem. – Widzi pan, nie dysponuję dziewięcioma

tysiącami podwładnych i budżetem wynoszącym dwadzieścia

milionów funtów, które mógłbym wykorzystać do

Page 61: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

znajdowania ludzi i ich śledzenia. Ale wie pan co? Mógłby

pan spróbować wykorzystać ochroniarzy z Ministerstwa

Obrony. Podobno świetnie sobie radzą z takimi zadaniami.

Skończyłem, ale ONeal zdążył odłożyć słuchawkę mniej

więcej, kiedy doszedłem do „Obrony".

Zostawiłem Pauliego w restauracji, żeby zapłacił

rachunek, a sam wskoczyłem do autobusu jadącego do

Holland Park. Chciałem się przekonać, jak bardzo ludzie

ONeala nabałaganili w moim mieszkaniu, a także, czy

skontaktował się ze mną jeszcze jakiś inny kanadyjski

handlarz bronią o starotestamentowym imieniu.

Tajniacy Solomona wsiedli za mną do autobusu i gapili

się przez okna, jakby pierwszy raz w życiu byli w Londynie.

Kiedy dojechaliśmy do Notting Hill, nachyliłem się do

nich.

– Równie dobrze możecie wysiąść ze mną –

powiedziałem. – Nie będziecie musieli biec z powrotem z

następnego przystanku.

Starszy odwrócił wzrok, ale młodszy wyszczerzył zęby w

uśmiechu. Ostatecznie wysiedliśmy razem. Ja wszedłem do

mieszkania, a oni zostali na zewnątrz i kręcili się po drugiej

stronie ulicy.

Nawet gdyby nikt mnie o tym nie poinformował,

zorientowałbym się, że mieszkanie zostało przeszukane. Nie

oczekiwałem wprawdzie, że zmienią prześcieradła i odkurzą

wszystkie pokoje, ale sądziłem, że mogliby je zostawić w

lepszym stanie. Wszystkie meble zostały przestawione,

niektóre z moich obrazów wisiały krzywo, a wśród książek

stojących na półkach panował koszmarny bałagan, Zmienili

Page 62: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

nawet płytę CD w wieży. A może po prostu uznali, że

profesor Longhair lepiej się nadaje jako muzyczny podkład

do przeszukiwania mieszkania.

Nie trudziłem się przestawianiem mebli na miejsce.

Zamiast tego przeszedłem do kuchni, włączyłem czajnik i

zapytałem głośno:

– Herbata czy kawa?

Z sypialni dobiegł cichy szelest.

– A może masz ochotę na colę?

Stałem cały czas tyłem do drzwi i mimo że woda w

czajniku z narastającym świstem zbliżała się do stanu

wrzenia, usłyszałem, kiedy wyszła z sypialni. Wsypałem

rozpuszczalną kawę do kubka i się odwróciłem.

Zamiast jedwabnego szlafroka Sara Woolf była obleczona

w parę spranych jeansów i ciemnoszare bawełniane polo.

Miała upięte wysoko włosy, luźno związane z tyłu w sposób,

który jednym kobietom zabiera pięć sekund, a innym pięć

dni. W prawej ręce trzymała walthera TPH kaliber .22

pasującego kolorem do koszulki.

Taki tph to małe cudeńko. Działa na zasadzie odrzutu

zamka swobodnego, ma magazynek na sześć nabojów i lufę

długości 71 milimetrów. Jest również całkowicie

bezużyteczny jako broń palna, ponieważ jeżeli nie trafi się

przeciwnika od razu pierwszym strzałem w serce lub w

mózg, można go co najwyżej rozdrażnić. W większości

przypadków mokra makrela lepiej nadaje się na broń.

– No dobrze, panie Fincham – odezwała się – skąd pan

wiedział, że tu jestem?

Brzmiała tak samo, jak wyglądała.

Page 63: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Fleur de Fleurs – wyjaśniłem. – Podarowałem

buteleczkę tych perfum mojej sprzątaczce na Boże

Narodzenie w zeszłym roku, ale wiem, że ich nie używa. To

musiałaś być ty.

Rozejrzała się po mieszkaniu ze sceptycznie uniesioną do

góry brwią.

– Masz sprzątaczkę?

– Tak, wiem – powiedziałem. – Poczciwina. Posunęła się

w latach. Artretyzm. Nie czyści niczego poniżej kolan i

powyżej ramion. Staram się brudzić tylko na wysokości pasa,

ale czasami...

Uśmiechnąłem się. Nie odwzajemniła uśmiechu.

– A tak w ogóle, jak weszłaś do środka?

– Drzwi były otwarte – wyjaśniła.

Pokręciłem głową z oburzeniem.

– Szczerze mówiąc, to już jest zwyczajna podłość. Będę

musiał napisać w tej sprawie do posła z mojego okręgu.

– Co?

– To miejsce zostało dziś rano przeszukane przez

przedstawicieli Brytyjskiej Służby Bezpieczeństwa.

Zawodowcy wyszkoleni za pieniądze podatników, a nie chce

im się nawet zamknąć drzwi, kiedy skończą pracę. Co to w

ogóle jest za służba? Mam tylko dietetyczną colę. Może być?

Lufa pistoletu nadal była wycelowana mniej więcej w

moim kierunku, ale nie podążyła za mną, kiedy podszedłem

do lodówki.

– Czego szukali?

Patrzyła teraz przez okno. Wyglądała, jakby naprawdę

zdarzył się jej koszmarny poranek.

Page 64: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Nie mam pojęcia – powiedziałem. – Na dnie szafy mam

koszulę z etaminy. Być może uznaje się to obecnie za obrazę

majestatu.

– Znaleźli broń?

Nadal na mnie nie patrzyła. Czajnik wyłączył się i

nalałem wrzątek do kubka.

– Tak, znaleźli.

– Broń, którą zamierzałeś zabić mojego ojca?

Nie odwróciłem się. Dalej zajmowałem się parzeniem

kawy.

– Taka broń nie istnieje – powiedziałem. – Pistolet, który

znaleźli, został tu podłożony przez kogoś innego, żeby

wyglądało, jakbym zamierzał nim zabić twojego ojca.

– No cóż, jak widać skutecznie.

Skierowała wzrok prosto na mnie. Podobnie jak lufę

kaliber .22. Ale ponieważ zawsze szczyciłem się zimną

krwią, po prostu wlałem mleko do kawy i zapaliłem

papierosa. To ją rozzłościło.

– Taki z ciebie chojrak, skurwysynu?

– Nie mnie oceniać. Mama mnie kocha.

– Czyżby? I niby z tego powodu miałabym ci darować

życie?

Miałem nadzieję, że jednak nie wspomni ani słowem o

broni lub strzelaniu, nawet brytyjskie Ministerstwo Obrony

mogłoby bowiem sobie pozwolić na prawidłowe założenie

podsłuchu w pokoju. Skoro jednak poruszyła już ten temat,

nie mogłem go zignorować.

– Czy mogę coś powiedzieć, zanim wystrzelisz z tego

urządzenia?

Page 65: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Słucham.

– Skoro zamierzałem posłużyć się pistoletem, aby zabić

twojego ojca, dlaczego nie miałem przy sobie broni wczoraj

wieczorem, kiedy przyszedłem do twojego domu?

– Być może miałeś.

Wypiłem łyk kawy.

– Dobra odpowiedź – uznałem po chwili. – W porządku,

ale jeśli miałem ją przy sobie wczoraj wieczorem, dlaczego

nie zastrzeliłem z niej Raynera, kiedy wyłamywał mi rękę?

– Być może próbowałeś. Być może właśnie dlatego

wyłamywał ci rękę.

Na litość boską, pomyślałem, ta kobieta mnie wykończy!

– Kolejna słuszna uwaga. Okay, w takim razie, kto ci

powiedział, że u mnie w mieszkaniu znaleziono broń?

– Policja.

– O nie! – zaoponowałem. – Być może przedstawili się

jako policja, ale na pewno policją nie byli.

Zastanawiałem się, czy się na nią rzucić, być może

ochlapując ją wcześniej kawą, ale nie miało to w tej chwili

większego sensu. Dostrzegłem dwóch tajniaków Solomona

przesuwających się powoli przez salon. Starszy trzymał przed

sobą oburącz duży rewolwer, a młodszy tylko się uśmiechał.

Uznałem, że należy pozwolić, aby ramię sprawiedliwości

czyniło swoją powinność.

– Nieważne, kto mi powiedział – stwierdziła Sara.

– Wręcz przeciwnie, myślę, że to bardzo ważne. Jeżeli

sprzedawca zachwala jakiś model pralki, to jedno. Ale jeśli

arcybiskup Canterbury zachwala jakiś model pralki, dodając,

że usuwa brud nawet w niskich temperaturach, to zupełnie co

Page 66: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

innego.

– Co ty...

Usłyszała ich, kiedy znajdowali się zaledwie pół metra od

niej. Kiedy się odwróciła, młodszy z nich złapał ją za

nadgarstek i w wysoce kompetentny sposób wykręcił go w

dół i na zewnątrz. Wydała z siebie krótki okrzyk i pistolet

wypadł jej z dłoni.

Podniosłem go i podałem, kolbą do przodu, starszemu z

tajniaków. Czułem wielkie pragnienie pokazania światu, jak

przyzwoicie potrafię się zachować. Gdyby tylko ktoś raczył

zwrócić na to uwagę...

Do czasu przybycia ONeala i Solomona zostaliśmy z Sarą

wygodnie ulokowani na sofie, podczas gdy dwaj tajniacy

usadowili się w okolicach drzwi. Żadne z nas nie paliło się

specjalnie do nawiązania rozmowy. Kiedy ONeal zaczął

krzątać się po mieszkaniu, nagle można było odnieść

wrażenie, że znajduje się w nim strasznie dużo ludzi.

Zaofiarowałem się, że wyskoczę do sklepu po ciastka, ale

ONeal zaprezentował swoją najgroźniejszą minę pod tytułem:

„Bezpieczeństwo świata zachodniego spoczywa na moich

barkach", więc wszyscy zamilkli i zaczęli oglądać swoje

paznokcie.

Po prowadzonej szeptem wymianie zdań z tajniakami,

którzy zaraz potem po cichu się oddalili, ONeal rozpoczął

wędrówkę po pokoju, biorąc co rusz do ręki jakiś przedmiot i

wydymając wargi na jego widok. Najwyraźniej czekał na coś,

co ani nie znajdowało się w pokoju, ani nie która go

upoważniała, faktycznie to miała na myśli. Zmarszczył nos i

Page 67: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

po chwili postanowił mimo wszystko kontynuować.

– Zostałem upoważniony, aby poinformować panią, że w

chwili obecnej agencje rządu Stanów Zjednoczonych

prowadzą śledztwo przeciwko pani ojcu. Pomaga im

kierowany przeze mnie departament Ministerstwa Obrony.

Słowa opadły na podłogę i siedzieliśmy tak sobie przez

chwilę w milczeniu. ONeal ukradkowo zerknął w moją

stronę.

– Wspólnie zdecydujemy, czy oskarżymy pana Langa,

czy też faktycznie podejmiemy kroki związane z pani ojcem i

jego działalnością.

Nie jestem mistrzem czytania ludzkich twarzy, ale nawet

ja widziałem, że wszystkie te informacje stanowiły dla Sary

lekki szok. Jej twarz zmieniła kolor z szarego na biały.

– Jaka działalność? – zapytała. – Śledztwo w jakiej

sprawie?

W jej głosie wyczuwało się napięcie. ONeal wyglądał na

skrępowanego i wiedziałem, że przeraża go myśl, że

dziewczyna zacznie krzyczeć.

– Podejrzewamy, że pani ojciec – odezwał się wreszcie –

importuje zakazane substancje o najwyższej klasie zagrożenia

do Europy i Ameryki Północnej.

W pokoju zrobiło się bardzo cicho, oczy wszystkich

zwróciły się na Sarę. ONeal odkaszlnął.

– Pani ojciec handluje narkotykami, panno Woolf.

Tym razem to Sara się roześmiała.

Page 68: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 4

Wąż kryje się w trawie.

Wergiliusz

Jak wszystko, co dobre, a także jak wszystko, co złe,

spotkanie w moim mieszkaniu dobiegło końca. Klony

Solomona porwały Sarę i wywiozły ją jednym ze swoich

roverów w kierunku Grosvenor Square, a ONeal wezwał

taksówkę, na którą czekał zdecydowanie zbyt długo, przez co

mógł z szyderczym uśmieszkiem przyglądać się różnym

rzeczom w moim mieszkaniu. Prawdziwy Solomon został,

aby umyć kubki po kawie, a kiedy się z tym uporał,

zaproponował, byśmy udali się gdzieś we dwóch i wypili

pewną ilość ciepłego, pożywnego piwa.

Dochodziła dopiero piąta trzydzieści, mimo to puby były

wypełnione po brzegi młodymi, nieelegancko wąsatymi

mężczyznami w garniturach, którzy na prawo i lewo trąbili o

sytuacji na świecie. Udało nam się znaleźć wolny stolik w

ekskluzywnym barze Łabędź z Dwiema Szyjami, gdzie

Solomon zrobił przedstawienie, przetrząsając kieszenie w

poszukiwaniu drobnych. Powiedziałem, żeby wliczył sobie

zakup piwa w koszty, a on, żebym odjął go od moich

trzydziestu tysięcy funtów. Rzuciliśmy monetą i przegrałem.

– Panie, wdzięczny jestem za twą życzliwość.

– Na zdrowie, Dawidzie.

– Pociągnęliśmy obaj spory łyk piwa. Zapaliłem

Page 69: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

papierosa.

Spodziewałem się, że Solomon rozpocznie rozmowę od

jakiejś uwagi na temat wydarzeń ostatnich dwudziestu

czterech godzin, ale wyglądało na to, że zadowala go

siedzenie i przysłuchiwanie się pobliskiej dyskusji, jaką

paczka pośredników w handlu nieruchomościami prowadziła

na temat różnych typów alarmów samochodowych. W ten

sposób Solomonowi udało się wzbudzić we mnie

przekonanie, że to ja wpadłem na pomysł pójścia do baru,

choć przecież wcale tak nie było.

– Dawidzie?

– Tak, proszę pana?

– Czy to jest spotkanie towarzyskie?

– Spotkanie towarzyskie?

– Dostałeś polecenie, żeby zabrać mnie gdzieś do miasta,

prawda? Poklepać po plecach, upić, dowiedzieć się, czy

sypiam z księżniczką Małgorzatą?

Fakt wezwania imienia członka rodziny królewskiej nieco

poirytował Solomona, co właśnie było moim celem.

– Mam polecenie, aby trzymać się blisko pana – przyznał

wreszcie. – Pomyślałem, że będzie nam milej, jeżeli

siądziemy gdzieś przy stoliku, to wszystko.

Najwyraźniej uznał, że odpowiedział w ten sposób na

moje pytanie.

– A więc o co tu chodzi? – zapytałem.

– O co chodzi?

– Dawidzie, jeżeli zamierzasz tylko siedzieć, wybałuszać

na mnie gały i powtarzać wszystko, co powiem, zupełnie

jakbyś spędził całe życie w domku do zabawy dla dzieci,

Page 70: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

czeka nas dość nudny wieczór.

Chwila ciszy.

– Dość nudny wieczór?

– Zamknij się wreszcie! Znasz mnie przecież, Dawidzie.

– Rzeczywiście mam ten zaszczyt.

– Wiele rzeczy można o mnie powiedzieć, ale z całą

pewnością nie to, że jestem zabójcą.

– Wieloletnie doświadczenie w tych sprawach – Solomon

pociągnął kolejny wielki haust piwa i cmoknął – skłoniło

mnie, panie, do uznania, że nikt z całą pewnością nie jest

zabójcą, dopóki nim nie zostanie.

Przyglądałem mu się przez chwilę.

– Powiem teraz coś brzydkiego, Dawidzie.

– Jak pan sobie życzy.

– Co to, do kurwy nędzy, miało niby oznaczać?

Trójka pośredników w handlu nieruchomościami przeszła

na temat kobiecych piersi, który dostarczył im licznych

powodów do radości. Słuchając ich, czułem się, jakbym miał

ze sto czterdzieści lat.

– To zupełnie jak w przypadku właścicieli psów –

powiedział Solomon. – „Mój pies nigdy nie zrobiłby nikomu

krzywdy", mówią. Aż pewnego dnia muszą przyznać: „No

Cóż, nigdy wcześniej tego nie zrobił".

Solomon spojrzał na mnie i zobaczył, że marszczę brwi.

– Chodzi mi o to, że nikt nie może nigdy powiedzieć, te

tak naprawdę kogoś zna. Kogoś-człowieka albo kogoś-psa.

Że tak naprawdę go zna.

Huknąłem szklanką w stół.

– Nikt nie może nigdy powiedzieć, że kogoś zna?

Page 71: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Natchniona myśl. A zatem twierdzisz, że choć przez dwa lata

byliśmy praktycznie jak papużki nierozłączki, nie potrafisz

powiedzieć, czy jestem zdolny zabić kogoś dla pieniędzy?

Przyznaję, że sytuacja zaczynała mnie powoli

denerwować. A zazwyczaj to mi się nie zdarza.

– A myślisz, że ja jestem zdolny? – powiedział Solomon.

Pogodny uśmiech wciąż błąkał mu się po twarzy.

– Czy myślę, że potrafiłbyś kogoś zabić dla pieniędzy?

Nie, nie myślę.

– Takiś pewien?

– Tak.

– W takim razie jesteś pacanem, panie. Zabiłem jednego

mężczyznę i dwie kobiety.

Wiedziałem o tym. Wiedziałem również, jak bardzo mu

to ciążyło.

– Ale nie dla pieniędzy – sprostowałem. – Nie popełniłeś

zabójstwa.

– Jestem urzędnikiem państwowym, panie. Rząd spłaca

moją hipotekę. Jakkolwiek na to spojrzeć, a wierz mi, że

analizowałem to z różnych punktów widzenia, zabijając tych

ludzi, zarabiałem na swoje utrzymanie. Jeszcze jedno piwo?

Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, zabrał moją

szklankę i poszedł do baru.

Przyglądając się, jak toruje sobie drogę między

pośrednikami w handlu nieruchomościami, zacząłem

powracać myślami do zabaw w kowbojów i Indian, w

których uczestniczyliśmy razem w Belfaście.

Szczęśliwe dni porozrzucane na przestrzeni ponurych

miesięcy.

Page 72: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Był rok 1986, Solomon został ściągnięty razem z tuzinem

innych ludzi z Wydziału Specjalnego policji londyńskiej, aby

uzupełnić przemęczone oddziały w Irlandii Północnej.

Szybko udowodnił, że jako jedyny z grupy zasłużył na

pieniądze wydane na bilet lotniczy, więc pod koniec służby

kilku niezwykle wybrednych Ulsterczyków poprosiło

Solomona, żeby został i spróbował swoich sił w walce z

paramilitarnymi oddziałami unionistów. Solomon się zgodził.

Tymczasem ja rezydowałem niecały kilometr dalej w

dwóch pokojach Freedom Travel Agency, gdzie odbywałem

ostatni rok ośmioletniej służby w armii, przydzielony do

jednej z wielu jednostek wywiadu wojskowego o eleganckiej

nazwie GR24, która rywalizowała o wpływy w Irlandii

Północnej i prawdopodobnie robi to nadal. Jednostka składała

się niemal wyłącznie z absolwentów Klon College, którzy

nosili w biurze krawaty, a w weekendy latali do Szkocji

polować na bażanty. Z tego powodu zacząłem coraz więcej

czasu spędzać z Solomonem. Przeważnie przesiadywaliśmy

w samochodach wyposażonych w zepsute ogrzewanie.

Od czasu do czasu wysiadaliśmy jednak i robiliśmy Coś

pożytecznego. Podczas dziewięciu miesięcy, które

spędziliśmy razem, byłem świadkiem wielu odważnych i

niezwykłych czynów Solomona. Pozbawił życia trzy osoby,

ale uratował kilkadziesiąt innych, w tym mnie.

Pośrednicy w handlu nieruchomościami podśmiewali się

z jego brązowego płaszcza przeciwdeszczowego.

– Straszny gagatek z tego Woolfa, wiesz? – powiedział.

Piliśmy trzecie piwo, Solomon rozpiął guzik pod szyją,

Page 73: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Zrobiłbym to samo, gdybym miał w tym miejscu guzik. W

pubie zrobiło się luźniej, ludzie rozeszli się do oczekujących

na nich w domach żon lub do kina. Paliłem kolejnego

papierosa.

– Z powodu narkotyków?

– Z powodu narkotyków.

– Coś jeszcze?

– Czy musi być coś jeszcze?

– Tak, musi – spojrzałem na Solomona. – Musi być coś

jeszcze, bo inaczej sprawą zająłby się wydział do spraw

narkotyków. Co wasza banda ma do tego człowieka. A może

po prostu kiepsko wam się aktualnie wiedzie i musicie

zadowalać się byle czym?

– Nigdy nie powiedziałem ani słowa na ten temat.

– Oczywiście, że nie powiedziałeś.

Solomon zamilkł, ważąc słowa. Najwyraźniej uznał, że

niektóre z nich są odrobinę za ciężkie.

– Bardzo bogaty człowiek, przemysłowiec, przyjeżdża do

tego kraju i mówi, że chce tu zainwestować pieniądze.

Ministerstwo Handlu i Przemyślu częstuje go szklaneczką

sherry, wręcza kilka ilustrowanych broszur, a on zabiera się

do pracy. Mówi im, że zamierza produkować całą masę

metalowych i plastikowych części, i pyta czy nie będą mieli

nic przeciwko, jeżeli zbuduje pół tuzina fabryk w Szkocji i

północno-wschodniej Anglii. Kilka osób w Ministerstwie

Handlu przewraca się na ziemię z podniecenia. Oferują mu

dwieście milionów funtów subwencji i pozwolenie na

parkowanie w centrum Chelsea. Nie jestem pewien, co miało

większą wartość.

Page 74: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Solomon wypił łyk piwa i wytarł wargi wierzchem dłoni.

Wyglądał na wyjątkowo rozgniewanego.

– Mija jakiś czas, czek został zrealizowany, a fabryki

wybudowane. Dzwoni telefon w ministerstwie, rozmowa

międzynarodowa z Waszyngtonu. Czy wiemy, że bogaty

przemysłowiec, który produkuje plastikowe części, zajmuje

się również przerzutem dużych ilości opium z Azji? Wielkie

nieba, nie wiedzieliśmy, piękne dzięki za informację, całuski

dla żony i dzieciaków. Panika. Bogaty przemysłowiec siedzi

teraz na sporym kawałku naszych pieniędzy i zatrudnia trzy

tysiące naszych obywateli.

Na tym etapie opowieści Solomon wydawał się tracić

powoli siły, zupełnie jakby wysiłek kontrolowania

wściekłości go przerastał. Ja jednak nie mogłem czekać.

– No i co?

– No i komitet nieszczególnie mądrych mężczyzn i kobiet

ustala możliwości postępowania. Na liście znajdują się:

nierobienie niczego, nierobienie niczego, nierobienie niczego

lub zadzwonienie na numer alarmowy i wezwanie na pomoc

posterunkowego Smitha. Jedyne, czego są pewni, to że nie

podoba im się ostatni pomysł.

– A ONeal... ?

– ONeal dostaje tę sprawę. Inwigilacja. Prewencja.

Ograniczanie szkód. Jakkolwiek to sobie, cholera, nazwiesz.

– W języku Solomona „cholera było słowem ordynarnym.

– To, co ci powiedziałem, nie ma oczywiście nic

wspólnego z Aleksandrem Woolfem.

– Oczywiście, że nie – potwierdziłem. – Gdzie on teraz

jest?

Page 75: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Solomon zerknął na zegarek.

– W tej chwili zajmuje miejsce numer 6C na pokładzie

boeinga 747 British Airways lecącego z Waszyngtonu do

Londynu. Jeżeli ma choć odrobinę smaku, powinien wybrać

Beef Wellington. Chyba że woli ryby, ale wątpię.

– Jaki film puszczają w samolocie?

– Ja cię kocham, a ty śpisz.

– Jestem pod wrażeniem – przyznałem.

– Diabeł tkwi w szczegółach, panie. To, że w pracy robię

różne złe rzeczy, nie oznacza, że mam źle pracować.

W odprężającej ciszy wypiliśmy po kilka łyków piwa.

Miałem jednak jeszcze jedno pytanie.

– Dawidzie?

– Czego sobie pan zażyczy.

– Czy mógłbyś mi wyjaśnić, jaka jest moja rola w tej

historii?

Miał minę, jakby chciał rzucić „Sam mi powiedz", więc

mówiłem dalej.

– Chodzi mi o to, kto mógłby chcieć go zabić i dlaczego

ustawił całą sprawę tak, jakbym to ja wyglądał na zabójcę?

Solomon opróżnił szklankę.

– Nie wiem, dlaczego – powiedział. – A jeżeli chodzi o

to, kto za tym stoi, to podejrzewamy CIA.

W nocy przewracałem się w łóżku co chwilę z boku na

bok i dwukrotnie wstawałem, żeby nagrać idiotyczne

monologi dotyczące aktualnego rozwoju wypadków na moim

racjonalnym z podatkowego punktu widzenia dyktafonie.

Kilka rzeczy mnie niepokoiło, kilka przerażało, ale to Sara

Page 76: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Woolf zadomowiła się w moich myślach i nie chciała ich

opuścić.

Zrozumcie, nie zakochałem się w niej. Jak miałoby do

tego dojść? Spędziłem przecież w jej towarzystwie zaledwie

kilka godzin, do tego zawsze w niezbyt relaksujących

okolicznościach. Nie, zdecydowanie się w niej nie

zakochałem. Trzeba czegoś więcej niż pukle

ciemnobrązowych, falujących włosów i para szarych oczu,

aby serce zabiło mi mocniej.

Na Boga!

Następnego dnia o dziewiątej rano zawiązałem klubowy

krawat firmy Garrick Anderson, założyłem zapinaną do

samego dołu marynarkę i o dziewiątej trzydzieści nacisnąłem

dzwonek na drzwiach National Westminster Bank

mieszczącego się w Swiss Cottage. Nie miałem

sprecyzowanego planu, ale pomyślałem, że może uda mi się

podbudować morale, jeżeli po raz pierwszy od dziesięciu lat

spotkam się oko w oko z dyrektorem banku. Nawet jeśli

pieniądze na moim koncie nie należały do mnie.

Zaprowadzono mnie do poczekalni przed biurem

dyrektora, wręczono plastikowy kubek plastikowej kawy,

która była zdecydowanie za gorąca, po czym w ciągu jednej

dwusetnej sekundy stała się zdecydowanie za zimna.

Próbowałem właśnie ukryć ją za gumowym kwiatkiem, kiedy

dziewięcioletni chłopiec z rudymi włosami wysunął głowę

przez drzwi, zaprosił mnie gestem do środka i przedstawił się

jako Graham Halkerston, dyrektor oddziału.

– A zatem, co mogę dla pana zrobić, panie Lang –

Page 77: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zapytał, sadowiąc się za młodym, rudym biurkiem.

Usiadłem naprzeciwko niego, poprawiłem krawat i

przybrałem pozę, która wydawała mi się odpowiednia dla

poważnego klienta banku.

– A więc, panie Halkerston – zacząłem – niepokoi innie

pewna suma, która wpłynęła niedawno na moje konto.

Zerknął na leżący na biurku wydruk komputerowy.

– Czy chodzi o przekaz z siódmego kwietnia?

– Z siódmego kwietnia – powtórzyłem ostrożnie, starając

się nie pomylić tego przelewu z innymi przelewami na

trzydzieści tysięcy funtów, jakie otrzymałem w tym miesiącu.

– Tak – potwierdziłem. – Wydaje mi się, że to właśnie

ten.

Skinął głową.

– Dwadzieścia dziewięć tysięcy czterysta jedenaście

funtów i siedemdziesiąt sześć pensów. Zamierza pan przelać

te pieniądze gdzie indziej, panie Lang? Mamy w ofercie

wiele różnych korzystnych lokat, które z pewnością spełnią

pańskie oczekiwania.

– Moje oczekiwania?

– Tak. Ułatwienia dostępu, wysokie odsetki, zniżki przez

pierwszych sześćdziesiąt dni. Decyzja należy do pana.

Poczułem się dziwnie, słysząc, że ktoś używa takich

sformułowań w realnym świecie. Dotychczas widywałem je

tylko na billboardach reklamowych.

– Wspaniale – powiedziałem. – Wspaniale. Na razie,

panie Halkerston, moje oczekiwania sprowadzają się do tego,

abyście trzymali te pieniądze w pomieszczeniu z porządnym

zamkiem w drzwiach.

Page 78: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Wpatrywał się we mnie w osłupieniu.

– Bardziej interesuje mnie pochodzenie przelewu.

Osłupienie malujące się na jego twarzy osiągnęło jeszcze

wyższy poziom.

– Od kogo dostałem te pieniądze, panie Halkerston?

Najwyraźniej nieproszone datki były rzadkim zjawiskiem

w świecie bankowości i musiało minąć kilka chwil

konsternacji, po których nastąpił etap szeleszczenia

papierami, aby Halkerston pojawił się ponownie przy siatce.

– Wpłaty dokonano w gotówce – poinformował – nie

dysponuję więc żadnym zapisem dotyczącym pochodzenia.

Jeżeli zaczeka pan sekundkę, mogę zdobyć kopię dowodu

wpłaty.

Nacisnął przycisk interkomu i zawołał Ginny, która

usłużnie wtoczyła się do pokoju z teczką w ręku. Podczas

gdy Halkerston przeglądał jej zawartość, miałem chwilę na

rozmyślania, w jaki sposób Ginny jest w stanie utrzymać

głowę w górze mimo ciężaru kosmetyków rozsmarowanych

na twarzy. Pod warstwami wszystkich kremów mogła nawet

wyglądać dość ładnie. Ale równie dobrze mogła być Dirkiem

Bogarde'em. Nigdy się tego nie dowiem.

– Oto i on – powiedział Halkerston. – Rubryka z

nazwiskiem wpłacającego jest pusta, ale pod spodem

znajduje się podpis. Offer. A może Offee. T. Offee. To

wszystko.

Kancelaria Pauliego znajdowała się w budynku korporacji

adwokackiej Middle Tempie. Przypomniałem sobie, jak

Paulie wspominał, że stoi on w pobliżu Fleet Street. W końcu

Page 79: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

udało mi się tam dotrzeć czarną taksówką. Zazwyczaj nie

podróżuję w ten sposób, ale będąc w banku, uznałem, że nie

stanie się nic złego, jeżeli uszczuplę o kilkaset funtów na

drobne wydatki moją gażę płatnego zabójcy.

Sam Paulie przebywał na sali sądowej, gdzie jako

obrońca człowieka, który zbiegł z miejsca wypadku,

odgrywał rolę hamulca spowalniającego machinę wymiaru

sprawiedliwości. Z tego powodu zamiast od razu wejść do

kancelarii Milton Crowley Spencer, musiałem udzielić jej

sekretarzowi szczegółowych informacji dotyczących natury

mojego „problemu". Pod koniec przesłuchania czułem się

gorzej niż po wizycie w klinice chorób wenerycznych.

Nie żebym często odwiedzał kliniki chorób

wenerycznych.

Kiedy udzieliłem wszystkich odpowiedzi na temat swoich

źródeł utrzymania, umieszczono mnie w poczekalni

wypełnionej starymi numerami „Expressions", czasopisma

adresowanego do właścicieli kart kredytowych American

Express. Tak więc siedziałem i czytałem na temat krawców z

Jermyn Street szyjących spodnie na miarę, producentów

skarpetek w Northampton, kapeluszników w Panamie,

prawdopodobieństwa, że Kerry Packer wygra w tym roku

Turniej Polo Veuve Cliquot w Smith’s Lawn. Ogólnie

mówiąc, zapoznawałem się z wszystkimi znaczącymi

wydarzeniami, o których nie poinformowano opinii

publicznej. W końcu sekretarz wrócił i spojrzał na mnie,

łobuzersko unosząc brwi.

Zaprowadzono mnie do dużego, pokrytego dębową

boazerią pokoju, gdzie trzy ściany zakrywały półki z aktami

Page 80: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

sprawy Królowa kontra Reszta Świata, a wzdłuż czwartej

znajdował się rząd szafek z segregatorami. Na biurku stała

fotografia przedstawiająca troje nastolatków, która wyglądała

jakby kupiono ją z katalogu. Obok znajdowało się podpisane

zdjęcie Denisa Thatchera. Próbowałem akurat rozgryźć

osobliwe powody, dla których obie fotografie zostały

skierowane na zewnątrz biurka, kiedy otworzyły sie drzwi do

sąsiedniego pokoju i niespodziewanie znalazłem się w

towarzystwie Spencera.

Cóż to było za towarzystwo! Spencer stanowił lepszą

wersję Reksa Harrisona, z siwiejącymi włosami, okularami

połówkami i koszulą tak białą, że musiała być chyba zasilana

prądem, choć nie zauważyłem, żeby, siadając, włączał

licznik.

– Przepraszam, że musiał pan czekać, panie Fincham.

Proszę spocząć.

Wykonał gest obejmujący cały pokój, jakby zapraszał

mnie do wyboru miejsca spoczynku, jednak w zasięgu

wzroku dostrzegłem tylko jedno krzesło. Usiadłem, ale

natychmiast poderwałem się na nogi, ponieważ wydało z

siebie trzask łamiącego się drewna. Był tak głośny i

rozdzierający, że mogłem sobie wyobrazić ludzi

zatrzymujących się na zewnątrz na ulicy, zadzierających

głowy do góry i zastanawiających się, czy nie wezwać

policji. Spencer wydawał się nie zwracać na to uwagi.

– Nie przypominam sobie, żebym widział pana w klubie –

powiedział, uśmiechając się szeroko.

Usiadłem ponownie z towarzyszeniem jęków i trzasków

krzesła, starając się znaleźć pozycję, przy której nasza

Page 81: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

rozmowa byłaby jakoś słyszalna mimo zawodzenia stolarki.

– W klubie? – zapytałem i spojrzałem w dół, kiedy

wskazał na mój krawat. – Aha, chodzi panu o Garrick?

Skinął głową, cały czas się uśmiechając.

– No cóż – powiedziałem – nie docieram do miasta tak

często, jakbym chciał.

Machnąłem ręką w sposób, który miał oznaczać dwa

tysiące akrów w Wiltshire i sforę labradorów. Skinął głową,

jakby informował mnie, że potrafi sobie dokładnie

wyobrazić, jak wygląda taka posiadłość, i że być może

wpadnie kiedyś na mały obiadek, kiedy akurat znajdzie się w

okolicy.

– A więc – powiedział – czym mogę panu służyć?

– To dość delikatna... – zacząłem.

– Panie Fincham – przerwał mi gładko – jeżeli

kiedykolwiek nadejdzie taki dzień, kiedy przyjdzie do mnie

klient i powie, że sprawa, w której potrzebuje mojej porady,

nie jest delikatna, odwieszę togę na zawsze.

Z jego miny wywnioskowałem, że powinienem

potraktować tę uwagę jako dowcip, jednak jedyne, co mi

przyszło do głowy, to iż zapewne kosztowała mnie

trzydzieści funtów.

– To bardzo pocieszające – powiedziałem, potwierdzając,

że zrozumiałem żart. Posłaliśmy sobie nawzajem krzepiące

uśmiechy. – Rzecz w tym – kontynuowałem że dowiedziałem

się niedawno od mojego przyjaciela, iż okazał się pan

niezwykle uczynny, przedstawiając go pewnym ludziom

posiadającym niespotykane umiejętności.

Zapadło milczenie, które specjalnie mnie nie zaskoczyło.

Page 82: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Rozumiem – rzucił Spencer. Uśmiech na jego twarzy

lekko przygasł, okulary zniknęły z nosa, a podbródek uniósł

się o pięć stopni. – Czy dostąpię zaszczytu poznania

nazwiska pańskiego przyjaciela?

– Wolałbym go raczej w tym momencie nie wymieniać.

Powiedział mi, że potrzebował... kogoś w rodzaju

ochroniarza, kogoś, kto podjąłby się dość

niekonwencjonalnych obowiązków, oraz że przedstawił mu

pan kilka nazwisk.

Spencer odchylił się na krześle i zlustrował mnie

wzrokiem. Od stóp do głów. Widziałem, że rozmowa

kwalifikacyjna została zakończona i teraz tylko szuka

najbardziej eleganckich słów, aby powiadomić mnie o jej

rezultacie. Po chwili wciągnął powietrze przez starannie

stylowo ukształtowany nos.

– Bardzo możliwe – powiedział – że źle pan zrozumiał

naturę usług, jakie tu oferujemy. Jesteśmy kancelarią

adwokacką. Bronimy ludzi w sądzie. Na tym polega nasza

funkcja. Nie jesteśmy, a jak sądzę w tej właśnie kwestii

mogło się zrodzić nieporozumienie, biurem pośrednictwa

pracy. Jeżeli pański przyjaciel wyraził zadowolenie z naszych

usług, może to być dla mnie tylko powodem do radości. Mam

jednak nadzieję i przekonanie, że nasza rola wiązała się w

większym stopniu z poradą prawną niż z rekomendacjami

dotyczącymi zatrudniania personelu w jego ustach słowo

„personel" brzmiało dość paskudnie. – Czy nie byłoby

lepszym pomysłem, aby skontaktował się pan ze swoim

przyjacielem i od niego uzyskał potrzebne informacje?

– Na tym właśnie polega problem – powiedziałem. – Mój

Page 83: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

przyjaciel wyjechał.

Nastąpiła chwila ciszy, Spencer powoli zamrugał oczami.

Jest coś dziwnie obraźliwego w powolnym mruganiu. Wiem

to, bo sam używam tej sztuczki.

– Telefon w sekretariacie jest do pańskiej dyspozycji.

– Nie zostawił numeru.

– W takim razie, niestety, panie Fincham, ma pan

problem. A teraz jeżeli pan wybaczy... – wsunął z powrotem

okulary na nos i zajął się jakimiś dokumentami leżącymi na

biurku.

– Mój przyjaciel szukał kogoś – powiedziałem – kto

podjąłby się zabicia człowieka.

Okulary zniknęły z nosa, podbródek powędrował w górę.

– Czyżby?

Długie milczenie. v – Czyżby? – powtórzył. – Czyn ten

sam w sobie jest sprzeczny z prawem i wydaje mi się wysoce

nieprawdopodobne, aby pański przyjaciel mógł w tej sprawie

otrzymać jakąkolwiek pomoc ze strony pracownika naszej

kancelarii...

– Zapewnił mnie, że był pan niezwykle pomocny...

– Panie Fincham, powinienem być z panem szczery. –

Głos Spencera stał się znacznie twardszy i zdałem sobie

sprawę, że oglądanie jego wystąpień przed sądem musiało

być dobrą zabawą. – W moim umyśle rodzi się podejrzenie,

że może pan tu występować w roli agent prouocateur.

Mówił pewnie z nienagannym francuskim akcentem.

Naturalnie, przecież miał willę w Prowansji!

– Nie jestem w stanie dociec, z jakich pobudek miałby

pan to czynić – kontynuował. – Niespecjalnie mnie to

Page 84: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

również interesuje. Stanowczo odmawiam jednak dalszego

uczestniczenia w tej rozmowie.

– Chyba że w obecności adwokata.

– Do widzenia, panie Fincham. – Okulary wróciły na nos.

– Mój przyjaciel powiedział mi również, że zajął się pan

wypłatą dla owego pracownika.

Brak odpowiedzi. Wiedziałem, że nie usłyszę żadnych

dalszych wyjaśnień ze strony pana Spencera, postanowiłem

jednak dalej go naciskać.

– Przyjaciel powiedział mi również, że podpisał pan

dowód wpłaty. Własnoręcznie.

– Rewelacje pańskiego przyjaciela zaczynają mnie

nudzić, panie Fincham. Powtarzam: do widzenia.

Podniosłem się i ruszyłem w kierunku drzwi. Krzesło

krzyknęło z ulgi.

– Czy oferta dostępu do telefonu jest nadal aktualna?

Nawet na mnie nie spojrzał.

– Koszt rozmowy zostanie doliczony do pańskiego

rachunku.

– Rachunku za co? – zapytałem. – Niczego się od pana

nie dowiedziałem.

– Poświęciłem panu swój czas, panie Fincham. Jeżeli nie

zamierza go pan wykorzystać, to już nie moje zmartwienie.

Otworzyłem drzwi.

– No cóż, mimo wszystko dziękuję, panie Spencer. A tak

przy okazji... – zaczekałem, dopóki nie podniósł wzroku. –

Po Garrick krąży plotka, że oszukuje pan przy brydżu.

Powiedziałem chłopakom, że to bzdury i duby smalone, ale

wie pan, jak to jest z pogłoskami. Zawsze coś ludziom

Page 85: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zostaje w głowach. Pomyślałem, że powinien pan o tym

wiedzieć.

Żałosne. Niczego innego nie udało mi się jednak

wymyślić na poczekaniu.

Sekretarz wyczuł, że nie jestem persona jakoś szczególnie

grata i uprzedził mnie cierpko, że w ciągu kilku dni mogę się

spodziewać rachunku za usługi.

Podziękowałem mu za uprzejmość i skierowałem się ku

schodom. W tym momencie zauważyłem człowieka, który

szedł w moje ślady i przeglądał stare numery „Expressions",

czasopisma adresowanego do właścicieli kart kredytowych

American Express.

Niski, gruby mężczyzna w szarym garniturze: to szeroka

kategoria.

Niski, gruby mężczyzna w szarym garniturze, którego

trzymałem za jaja w hotelowym barze w Amsterdamie: to

bardzo wąska kategoria.

Tak naprawdę wąziutka.

Page 86: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 5

Rzuć źdźbło słomy na wiatr,

A dowiesz się, skąd wieje.

John Selden

Śledzenie człowieka w sposób niepostrzeżony to nie taka

znowu bułka z masłem, jak by się mogło wydawać na

podstawie filmów. Miałem pewne doświadczenie w

profesjonalnym śledzeniu i znacznie większe doświadczenie

w profesjonalnym wracaniu do biura i mówieniu „Zgubiliśmy

go". Jeżeli obiekt nie jest głuchy, nie cierpi na widzenie

lunetowe i nie kuleje, potrzeba co najmniej tuzina ludzi i

wartych piętnaście tysięcy funtów krótkofalówek, aby

porządnie się za to zabrać.

Problem z McCluskeyem polegał na tym, że był, jak to się

mówi w branży, „graczem" – kimś, kto wie, że stanowi

możliwy cel i ma pewne pojęcie, jak się zachować w takiej

sytuacji. Trzymanie się zbyt blisko celu wiąże się z ryzykiem,

a jedynym sposobem, aby go uniknąć, jest bieganie – zostaje

się z tyłu na prostych odcinkach drogi, biegnie ile sił w

nogach, kiedy obiekt znika za jakimś rogiem, i odpowiednio

wcześnie hamuje, aby uniknąć spotkania, gdyby nagle

zawrócił. Oczywiście żadna ekipa zawodowców nie

zgodziłaby się nigdy na taką taktykę, ponieważ lekceważy

ona możliwość, że śledzonej osobie towarzyszy drugi

człowiek, który pilnuje jej pleców i może go zaintrygować

Page 87: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

wariat na zmianę biegający, powłóczący nogami i oglądający

wystawy sklepowe.

Pierwsza prosta była dość łatwa. McCluskey przedreptał

od Fleet Street do Strandu, jednak kiedy doszedł do Savoy,

przeszedł na drugą stronę ulicy i skierował się w kierunku

Covent Garden. Następnie wlókł się w nieskończoność przez

bezsensowne sklepy i przez pięć minut oglądał popisy

żonglera pod Actors Church. Zebrawszy siły, ruszył szybkim

krokiem w kierunku St Martin's Lane, przeszedł na drugą

stronę na Leicester Square, po czym wywiódł mnie w pole,

skręcając niespodziewanie na południe w kierunku Trafalgar

Square.

Kiedy doszliśmy do ulicy Haymarket, pot lał się ze mnie

strumieniami. Modliłem się, żeby wsiadł do taksówki. Zrobił

to dopiero, gdy doszliśmy do Lower Regent Street Udało mi

się złapać drugą taksówkę w nadzwyczajnym czasie

dwudziestu sekund.

Tym razem nie miałem żadnych dylematów. Nawet

amator wie, że nie wolno wsiąść do tej samej taksówki co

osoba, którą się śledzi.

Opadłem na siedzenie i wrzasnąłem do kierowcy: „Jedź

pan za tamtą taksówką", po czym zdałem sobie sprawę, jak

dziwnie brzmią te słowa, kiedy wypowie się je w

prawdziwym życiu. Taksiarz najwyraźniej nie miał takich

przemyśleń.

– Niech mi pan powie – zapytał – gość sypia z pańską

żoną czy pan sypia z jego?

Wybuchnąłem śmiechem, jakbym od kilku lat nie słyszał

śmieszniejszego tekstu, bo tak właśnie należy postępować z

Page 88: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

taksówkarzami, jeżeli się chce, aby zawieźli nas odpowiednią

trasą w odpowiednie miejsce.

McCluskey wysiadł przy Ritzu, ale musiał powiedzieć

kierowcy, żeby na niego zaczekał z włączonym licznikiem.

Po trzech minutach chciałem zrobić to samo, ale kiedy tylko

otworzyłem drzwi, McCluskey pędem wrócił do taksówki i

ruszyliśmy dalej.

Sunęliśmy przez jakiś czas powoli Piccadilly, po czym

ukręciliśmy w prawo w wąskie, puste uliczki, których w

ogóle nie znalem. Było to terytorium, na którym wprawni

rzemieślnicy szyli ręcznie slipy dla posiadaczy kart

kredytowych American Express.

Chciałem się nachylić i powiedzieć taksówkarzowi, aby

się zanadto nie zbliżał do drugiego samochodu, ale

najwyraźniej robił już takie rzeczy w przeszłości lub widział

je w telewizji, utrzymywał bowiem odpowiedni dystans.

Taksówka McCluskeya zatrzymała się na Cork Street.

Zobaczyłem, że płaci kierowcy. Kazałem mojemu

taksówkarzowi powoli ich wyminąć i zaparkować dwieście

metrów dalej.

Licznik pokazał sześć funtów, podałem zatem kierowcy

przez okienko dziesięciofuntowy banknot i obserwowałem

piętnastosekundowe przedstawienie pod tytułem .. Nie jestem

pewien, czy będę miał resztę" w wykonaniu właściciela

licencji numer 99102. W końcu wysiadłem i ruszyłem z

powrotem.

W trakcie tych piętnastu sekund McCluskey zdążył

zniknąć. Dopiero co śledziłem go przez dwadzieścia minut i

osiem kilometrów, a zgubiłem na ostatnich dwustu metrach.

Page 89: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Przypuszczam, że mi się należało, skoro chciałem

zaoszczędzić na napiwku.

Na Cork Street znajdują się wyłącznie galerie sztuki,

większość z nich z dużymi przeszklonymi wystawami,

Zwróciło moją uwagę, iż równie dobrze nadają się do

wyglądania na zewnątrz, jak do zaglądania do środka. Nie

mogłem chodzić i przyciskać nos do szyby w każdej galerii,

dlatego postanowiłem zaryzykować. Oszacowałem, w którym

miejscu McCluskey wysiadł z taksówki i skręciłem w

kierunku najbliższych drzwi.

Zamknięte.

Spojrzałem na zegarek i zacząłem się zastanawiać, jakie

mogą być godziny otwarcia galerii, skoro dwunasta nie była

jedną z nich, kiedy z mroku za drzwiami wyłoniła się

blondynka w ładnie skrojonej czarnej sukience i odsunęła

zasuwkę. Otworzyła drzwi, uśmiechając się serdecznie. Nie

pozostało mi nic innego, jak wejść do środka. Szanse na

znalezienie McCluskeya topniały z każdą sekundą.

Zerkając jednym okiem na zewnątrz przez szybę

wystawową, zanurzyłem się w mroku galerii. Pomijając

blondynkę, pomieszczenie wyglądało na puste, co nie

wydawało mi się specjalnie zaskakujące, kiedy zobaczyłem

obrazy.

– Zna pan Terence'a Glassa? – zapytała, wręczając mi

wizytówkę i katalog z cenami. Była z niej panienka

nadzwyczaj prima sort.

– Znam, znam – oznajmiłem. – Prawdę mówiąc, mam

jego trzy dzieła.

No co? Czasami po prostu trzeba pójść na całość!

Page 90: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Jakie trzy dzieła? – zapytała. Oczywiście nie zawsze się

to udaje.

– Obrazy.

– Wielkie nieba! – zdziwiła się. – Nie wiedziałam, że

zajmował się malowaniem. Sara! – zawołała – Wiedziałaś, że

Terence maluje?

Z tylnej części galerii dobiegł spokojny głos o

amerykańskim akcencie.

– Terry nigdy niczego nie namalował. Ledwie potrafi się

podpisać.

Podniosłem wzrok i zobaczyłem Sarę Woolf w

nieskazitelnej spódnicy oraz żakiecie w pepitkę przechodzącą

przez sklepione w łuk przejście i rozcinającą powietrze

zapachem Fleur de Fleurs. Zamiast na mnie skierowała wzrok

na wejście do galerii.

Odwróciłem się i zobaczyłem stojącego w drzwiach

McCluskeya.

– Ale ten pan twierdzi, że ma trzy... – zaczęła ze

śmiechem blondynka.

McCluskey przemieszczał się szybko w kierunku Sary,

jego prawa ręka przesuwała się po klatce piersiowej w

kierunku wewnętrznej części płaszcza. Odepchnąłem

blondynkę, która zdążyła wykrztusić kilka uprzejmych słów,

i w tej samej chwili McCluskey odwrócił głowę w moim

kierunku.

Wymierzyłem mu kopnięcie okrężne w żołądek i aby je

zablokować, musiał wyciągnąć prawą rękę spod płaszcza.

Kopniak dosięgnął celu, McCluskey na chwilę stracił

równowagę. Pochylił się do przodu, z trudem łapiąc oddech.

Page 91: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Okręciłem się wokół niego i oplotłem go lewym ramieniem

za szyję. Blondynka krzyczała: „O Boże, o Boże!", z

akcentem charakterystycznym dla wyższych sfer i szukała po

omacku telefonu na stole, natomiast Sara stała nieruchomo z

rękami bezwładnie zwisającymi po bokach. Krzyknąłem,

żeby uciekała, ale albo mnie nie usłyszała, albo nie chciała

usłyszeć. Zacisnąłem uchwyt, podczas gdy on usilnie starał

się wepchnąć palce między zgięcie łokciowe mojej ręki a

własną szyję. Bez powodzenia.

Położyłem prawy łokieć na ramieniu McCluskeya, a

prawą dłoń z tyłu jego głowy. Lewa dłoń wślizgnęła się w

załamanie prawego łokcia i w ten sposób wyglądałem jak

żywy model z diagramu C w rozdziale zatytułowanym Jak

skręcić komuś kark: Postawy.

McCluskey wierzgał i się szamotał. Ostrożnie

rozluźniłem uścisk lewego przedramienia i mocniej

przycisnąłem prawą dłoń. Szybko się uspokoił. Uspokoił się,

ponieważ wiedział to, co ja wiedziałem i co chciałem, żeby

wiedział – że wystarczy lekko zwiększyć nacisk i może się

pożegnać z życiem.

Zdaje się, że właśnie wtedy rozległ się strzał z pistoletu.

Nie pamiętam, co dokładnie czułem, kiedy zostałem

trafiony. Tylko głuchy dźwięk odbijający się od ścian galerii

i zapach spalonego czegoś, czegokolwiek teraz używają w

pistoletach.

W pierwszej chwili myślałem, że postrzeliła McCluskeya

i już zacząłem ją przeklinać w myślach, ponieważ miałem

sytuację pod kontrolą, zresztą chwilę wcześniej kazałem jej

się wynosić. Ale wtedy pomyślałem, że, Chryste, musiałem

Page 92: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

się strasznie spocić, bo czuję, jak po moim boku spływa

strużka i wsiąka w spodnie. Podniosłem wzrok i zobaczyłem,

że Sara zamierza strzelić ponownie. A może już to zrobiła.

McCluskey wyrwał się z uścisku, a ja chyba oparłem się o

jeden z obrazów.

– Ty głupia suko – zdaje się powiedziałem. – Jestem... po

twojej stronie. To on... ten... jest tym... zabić twojego ojca.

Kurwa!

Powiedziałem „kurwa", ponieważ wszystko zaczynało się

robić dziwne. Światło, dźwięk, ruch.

Sara stała nade mną. Przypuszczam, że w innych

okolicznościach zapewne podziwiałbym jej nogi. Ale nie

mieliśmy do czynienia z innymi okolicznościami.

Okoliczności się nie zmieniły. Wpatrywałem się w lufę

pistoletu.

– Byłoby to bardzo dziwne, panie Lang – powiedziała. –

Nie musiałby się w tym celu ruszać z domu.

Nagle wszystko straciło sens. Wiele spraw przybrało zły

obrót, bardzo zły, a zdrętwienie lewej strony mojego ciała

stanowiło najmniej istotny problem. Sara uklękła obok mnie i

przycisnęła mi wylot lufy do podbródka.

– Ten człowiek – wskazała kciukiem na McCluskeya – to

mój ojciec.

Ponieważ nie pamiętam, co stało się później, zakładam,

że straciłem przytomność.

– Jak się pan czuje?

Zawsze zadaje się to pytanie człowiekowi, który leży na

plecach w szpitalnym łóżku, mimo to wolałbym go nie

Page 93: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

usłyszeć. Miałem w głowie taki mętlik, że w normalnej

sytuacji powinienem był zadzwonić do swojego

psychoterapeuty i zażądać zwrotu pieniędzy. Wydawało mi

się, że zdecydowanie rozsądniej byłoby, gdybym to ja ją

zapytał, jak się czuję. Kobieta była jednak pielęgniarką i

istniało raczej małe prawdopodobieństwo, aby chciała mnie

zabić, w związku z tym postanowiłem ją lubić po prostu za

to, te jest.

Z wielkim wysiłkiem rozkleiłem wargi i wychrypiałem:

– Świetnie.

– To dobrze – powiedziała. – Doktor wkrótce do pana

przyjdzie.

Poklepała mnie po grzbiecie dłoni i zniknęła.

Zamknąłem na chwilę oczy, a kiedy je otworzyłem, na

zewnątrz było ciemno. Nade mną stał biały fartuch. Choć

człowiek, który się w nim znajdował, wyglądał na tyle

młodo, że mógłby być dyrektorem mojego banku, nie

pozostawało mi nic innego, jak założyć, że jest lekarzem.

Zwrócił mi nadgarstek – nie zdawałem sobie sprawy, że Ko

trzyma – i zapisał coś w notatniku.

– Jak się pan czuje?

– Świetnie.

Nie przestawał pisać.

– To w sumie dość dziwne. Został pan postrzelony.

Stracił pan sporo krwi, ale najważniejsze, że miał pan

szczęście. Kula przeszła przez pachę.

Mówił tak, jakby to wszytko była moja wina. W pewnym

sensie była.

– Gdzie jestem? – zapytałem.

Page 94: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– W szpitalu.

Odszedł.

Jakiś czas później pojawiła się bardzo gruba kobieta z

wózkiem i położyła na stoliku przy moim łóżku talerz z

czymś brązowym i cuchnącym. Nie potrafiłem sobie

wyobrazić, jaką krzywdę jej wyrządziłem w przeszłości, ale

cokolwiek zrobiłem, musiało to być coś złego.

Najwyraźniej zorientowała się, że przesadziła, bo pół

godziny później pojawiła się z powrotem i zabrała talerz.

Przed wyjściem powiedziała mi, gdzie się znajduję.

Middlesex Hospital, oddział im. Williama Hoyle'a.

Pierwszym sensownym odwiedzającym był Solomon.

Wszedł, spokojny i uduchowiony, usiadł przy łóżku i cisnął

na stolik papierową torebkę winogron.

– Jak się pan czuje?

Powitania zaczęły się układać w wyraźny wzór.

– Czuję się – powiedziałem – dokładnie tak, jakbym

został postrzelony. Leżę w szpitalu i staram się wyzdrowieć,

a policjant Żyd siedzi u moich stóp.

Przysunął się odrobinę.

– Słyszałem, że miałeś szczęście, panie. Łyknąłem

winogrono.

– Szczęście, bo...

– Bo kula przeszła zaledwie kilka centymetrów od serca.

– Albo zabrakło kilku centymetrów, żeby chybiła.

Wszystko zależy od punktu widzenia.

Skinął głową, rozważając tę kwestię.

– A jaki jest twój? – zapytał po chwili.

Page 95: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Mój co?

– Punkt widzenia.

Spojrzeliśmy sobie w oczy.

– Anglia powinna grać czterema zawodnikami w obronie

przeciwko Holandii – oznajmiłem.

Solomon podniósł się z łóżka, zaczął ściągać płaszcz

przeciwdeszczowy, o co nie mogłem mieć raczej pretensji.

Temperatura musiała przekraczać trzydzieści stopni i

odnosiło się wrażenie, że w pokoju jest zdecydowanie za

dużo powietrza. Wciskało się w twarz, w oczy i człowiek

miał odczucie, jakby przebywał w zatłoczonym wagoniku

metra w godzinach szczytu; tłumy dodatkowego powietrza

wślizgnęły się do środka tuż przed zamknięciem drzwi.

Zapytałem pielęgniarki, czy mogłaby trochę zmniejszyć

ogrzewanie, ale poinformowała mnie, że poziomem

temperatury steruje komputer w Reading. Gdybym należał do

ludzi, którzy pisują listy do „The Daily Telegraph",

napisałbym w tej sprawie list do „The Daily Telegraph".

Solomon powiesił płaszcz na drzwiach.

– No więc, panie – powiedział – możesz mi wierzyć lub

nie, ale moi chlebodawcy polecili mi wydobyć z ciebie

wyjaśnienie, jak doszło do tego, że leżałeś na podłodze

renomowanej galerii na West Endzie z dziurą po kuli w

klatce piersiowej.

– Pod pachą.

– Pod pachą, jeżeli wolisz. A więc wyjaśnisz mi to, panie,

czy mam ci przycisnąć poduszkę do twarzy i zmusić do

współpracy?

– No cóż – mruknąłem, uznając, że równie dobrze

Page 96: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

możemy przejść do rzeczy – zakładam, że wiesz, że

McCluskey to Woolf.

Ja oczywiście w ogóle tego wcześniej nie zakładałem.

Powiedziałem to, bo chciałem sprawić wrażenie człowieka

kompetentnego. Z wyrazu twarzy Solomona jasno wynikało,

że nie wiedział, mówiłem zatem dalej.

– Śledziłem McCluskeya do galerii, zakładając, że mógł

się tam udać, aby wyrządzić krzywdę Sarze. Trochę mu

nastukałem, Sara mnie postrzeliła, następnie poinformowała,

że nastukany to w rzeczywistości jej ojciec, Aleksander

Woolf.

Solomon spokojnie kiwał głową, jak zawsze, kiedy

słyszał jakąś dziwaczną historyjkę.

– A jednocześnie – powiedział w końcu – z zamkniętymi

oczami wskazałbyś go jako osobę, która zaproponowała ci

pieniądze za zabicie Aleksandra Woolfa?

– Zgadza się.

– I założyłeś, a przypuszczam, że w tych okolicznościach

postąpiłoby tak wiele osób, iż kiedy ktoś proponuje – ci

zabicie jakiegoś człowieka, to ów człowiek nie okaże się

później tym ktosiem?

– Z pewnością na planecie Ziemia inaczej załatwiamy te

sprawy.

– Hm.

Solomon oddalił się w kierunku okna, gdzie najwyraźniej

zauroczył go widok na wieżę Pocztową.

– To wszystko, co masz do powiedzenia? – zapytałem. –

„Hm"? Oprawiony w skórę raport ministerstwa obrony ze

złotą pieczęcią i podpisami Rady Ministrów będzie się

Page 97: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

składał ze słowa „hm"?

Solomon nie odpowiedział i wciąż wpatrywał się w wieżę

Pocztową.

– W takim razie – powiedziałem – wyjaśnij mi, co stało

się z małym i dużym tajniakiem Woolfa? Jak się tu dostałem?

Kto zadzwonił po karetkę? Czy zostali ze mną do czasu jej

przybycia?

– Byłeś kiedyś w tej restauracji, która obraca się na

górze... ?

– Dawidzie, na litość boską...

– Osobą, która zadzwoniła po karetkę, był pan Terence

Glass, właściciel galerii, w której zostałeś postrzelony, ten

sam, który wystąpił do Ministerstwa Obrony o

odszkodowanie za zabrudzenie podłogi krwią.

– Doprawdy wzruszające.

– Choć tak naprawdę to Green i Baker uratowali ci życie.

– Green i Baker?

– Chodzili za tobą od jakiegoś czasu. Baker przyciskał

chusteczkę do twojej rany.

Mocno mnie ta informacja zaskoczyła. Po wypadzie na

piwo z Solomonem założyłem, że odwołali parę tajniaków.

Zachowałem się nieostrożnie. Na szczęście.

– Niech żyje Baker! – wykrzyknąłem.

Solomon zamierzał najwyraźniej powiedzieć coś jeszcze,

ale przerwał mu dźwięk otwieranych drzwi. ONeal szybko do

nas dołączył. Od razu podszedł do mojego łóżka i po jego

minie widziałem, że postrzelenie mnie uważał za absolutnie

wspaniałą wiadomość.

– Jak się pan czuje? – zapytał. Niemal udało mu się nie

Page 98: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

uśmiechnąć.

– Dziękuję, panie ONeal, bardzo dobrze.

Nastąpiła chwila ciszy, a jego twarz odrobinę

spoważniała.

– Miał pan szczęście, że przeżył, jak słyszałem –

powiedział. – Tyle tylko, że od tej chwili może pan uważać tę

okoliczność raczej za nieszczęśliwą.

ONeal był bardzo zadowolony z tego, co powiedział.

Mogłem sobie wyobrazić, jak ćwiczy to zdanie w windzie.

– Miarka się przebrała, panie Lang. Nie widzę

możliwości, abyśmy dalej ukrywali tę sprawę przed policją.

W obecności świadków dokonał pan wyraźnej próby

zamachu na życie Woolfa...

ONeal przerwał i obaj rozejrzeliśmy się po pokoju,

koncentrując wzrok na poziomie podłogi, ponieważ dźwięk,

który dobiegł naszych uszu, musiał wydać chory pies. Kiedy

usłyszeliśmy go ponownie, zdaliśmy sobie sprawę, że to

kaszel Solomona.

– Z całym szacunkiem, panie ONeal – powiedział

Solomon, kiedy skupił już na sobie naszą uwagę. – Lang

sądzi, że człowiek, którego zaatakował, był w rzeczywistości

McCluskeyem.

ONeal zamknął oczy.

– McCluskey? Woolf został zidentyfikowany przez...

– Z całą pewnością – stwierdził łagodnie Solomon. – Ale

Lang utrzymuje, że Woolf i McCluskey to ta sama osoba.

Długie milczenie.

– Słucham?

Wyniosły uśmieszek zniknął z jego twarzy, a ja nagle

Page 99: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

poczułem, że wracają mi wszystkie siły.

ONeal prychnął.

– McCluskey i Woolf to ta sama osoba? – zawołał głosem

załamującym się w falsetto. – Czy ty przypadkiem nie

zwariowałeś?

Solomon spojrzał na mnie, szukając potwierdzenia.

– Na to wychodzi – powiedziałem. – Woolf to człowiek,

który spotkał się ze mną w Amsterdamie i zaproponował mi

zabicie człowieka o nazwisku Woolf.

Krew całkowicie odpłynęła z twarzy ONeala. Wyglądał,

jak ktoś, kto właśnie sobie uświadomił, że wysłał list miłosny

w niewłaściwej kopercie.

– Ale to przecież niemożliwe – wyjąkał. – To zupełnie

bez sensu.

– Co nie oznacza, że to niemożliwe – zauważyłem.

Ale ONeal przestał już słuchać. Wyglądał okropnie. Dla

dobra Solomona ciągnąłem dalej.

– Wiem, że jestem w tej sprawie tylko pionkiem –

powiedziałem – i że nie powinienem się odzywać, ale mam

taką teorię: Woolf wie, że wiele osób z całego świata życzy

mu śmierci. Podejmuje standardowe środki, kupuje psa,

zatrudnia ochroniarza, nie mówi nikomu, gdzie wyjeżdża,

dopóki nie znajdzie się na miejscu, ale – widziałem, że ONeal

doszedł do siebie i skoncentrował się na moich słowach – wie

również, że to nie wystarczy. Ludzie, którzy życzą mu

śmierci, są wyjątkowo zdeterminowani, to prawdziwi

zawodowcy. Prędzej czy później otrują psa i przekupią

ochroniarza. Dlatego staje przed wyborem.

ONeal gapił się na mnie. Nagle zdał sobie sprawę, że ma

Page 100: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

otwarte usta i zamknął je z trzaskiem.

– Tak?

– Przerzucić piłkę na ich boisko – stwierdziłem – co, o ile

nam wiadomo, byłoby mało realne. Albo uprzedzić ich ruch.

– Solomon przygryzł wargę. Miał do tego prawo, bo moja

teoria brzmiała tragicznie. Mimo to nic lepszego nie potrafili

w tym momencie wymyślić.

– Znajduje kogoś, kto na pewno nie przyjmie zlecenia, i

zleca mu zabicie samego siebie. Puszcza w obieg informację

o planowanym zamachu na własne życie i ma nadzieję, że

prawdziwi wrogowie zwolnią na chwilę, sądząc, że zlecenie i

tak zostanie wykonane, a oni nie będą musieli podejmować

ryzyka ani wydawać pieniędzy.

Solomon ponownie zajął się wieżą Pocztową, a ONeal

stał ze zmarszczonymi brwiami.

– Naprawdę w to wierzysz? – zapytał. – To znaczy,

sądzisz, że to możliwe?

Widziałem, że rozpaczliwie potrzebuje teorii,

jakiejkolwiek teorii pozwalającej na zinterpretowanie

wydarzeń, nawet gdyby za chwilę trzeba ją było wyrzucić do

kosza.

– Tak, myślę, że to możliwe. Nie, nie wierzę w to. Tyle

tylko, że próbuję właśnie dojść do siebie po postrzale i na nie

lepszego mnie nie stać.

ONeal zaczął przemierzać pokój tam i z powrotem,

wymachując rękami. Również jemu zaczął dokuczać upał, ale

nie miał kiedy pozbyć się płaszcza.

– No dobrze – zgodził się – być może ktoś życzy

Woolfowi, aby zginął. Nie będę udawał, że rząd Jej

Page 101: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Królewskiej Mości rozpaczałby, gdyby Woolf wpadł jutro

pod autobus. Może mieć licznych wrogów, przed którymi nie

obroni się w normalny sposób. Co do tego zgoda. Tak, nie

może przerzucić piłki na ich boisko – ONeal najwyraźniej

polubił to sformułowanie – dlatego ogłasza, że jest fikcyjne

zlecenie na niego. Ale coś tu nie gra.

ONeal przestał się przechadzać i spojrzał na mnie.

– Skąd mógł mieć pewność, że zlecenie będzie fikcyjne?

Skąd mógł wiedzieć, że nie przyjmiesz propozycji?

Spojrzałem na Solomona, który wiedział, że na niego

patrzę, ale nie odwrócił wzroku od okna.

– Składano mi już wcześniej takie propozycje –

wyjaśniłem. – Oferowano duże sumy. Zawsze odmawiałem.

Może o tym wiedział.

ONeal nagle przypomniał sobie, jak bardzo mnie nic lubi.

– Zawsze odmawiałeś?

Wpatrywałem się w niego z największym spokojem, na

jaki mnie było stać.

– A może się zmieniłeś? Może tym razem potrzebujesz

pieniędzy? To absurdalne ryzyko.

Wzruszyłem ramionami i poczułem ból pod pachą.

– Niespecjalnie – powiedziałem. – Miał ochroniarza, a

jeżeli dał to zlecenie mnie, przynajmniej wiedział, z której

strony nadejdzie zagrożenie. Rayner pilnował mnie przez

kilka dni, zanim dotarłem do jego domu.

– Ale poszedł pan do jego domu, panie Lang.

Faktycznie...

– Poszedłem tam, aby go ostrzec. Uznałem, że to będzie

życzliwy gest.

Page 102: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– No dobrze. No dobrze – ONeal znów z zapamiętaniem

zaczął przemierzać pokój. – W jaki sposób Woolf „ujawnia"

informację, że ktoś zlecił jego zabójstwo? Przecież nie pisze

się o tym na ścianie w jakiejś toalecie ani nie umieszcza

ogłoszenia w „Evening Standard"?

– Wy o tym wiedzieliście.

Rozmowa zaczynała mnie męczyć. Miałem ochotę na

odrobinę snu lub nawet na talerz czegoś brązowego i

cuchnącego.

– Nie jesteśmy jego wrogami, panie Lang – powiedział

ONeal. – W każdym razie, nie w tym sensie.

– A więc skąd wiedzieliście, że rzekomo dostałem na

niego zlecenie?

ONeal zatrzymał się i widziałem, że doszedł właśnie do

wniosku, że i tak powiedział mi już zdecydowanie za dużo.

Rozdrażniony rzucił okiem na Solomona, obwiniając go, że

słabo się spisuje w roli przyzwoitki. Solomon zachowywał

się jak uosobienie spokoju.

– Nie widzę powodu, dla którego nie mielibyśmy mu

powiedzieć, panie ONeal – stwierdził. – Nie ze swojej winy

dostał kulkę w klatkę piersiową. Być może szybciej

wyzdrowieje, jeżeli dowie się, dlaczego do tego doszło.

O'Neal trawił przez chwilę tę uwagę, po czym zwrócił się

do mnie.

– Niech i tak będzie – powiedział. – Otrzymaliśmy

informację o pana spotkaniu z McCluskeyem lub Woolfem...

– Był wściekły, że to mówi. – Otrzymaliśmy tę informację od

Amerykanów.

Otworzyły się drzwi i weszła pielęgniarka. Mogła to być

Page 103: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

ta sama, która poklepała mnie w dłoń, kiedy obudziłem się po

raz pierwszy, ale nie dałbym głowy. Potraktowała Solomona

i ONeala jak powietrze, podeszła do mnie i zaczęła

majstrować przy poduszkach, poprawiając ich położenie,

przyklepując, przez co stały się znacznie mniej wygodne niż

wcześniej.

Podniosłem wzrok na ONeala.

– Ma pan na myśli CIA?

Solomon uśmiechnął się, a ONeal prawie się posikał.

Pielęgniarka nawet nie mrugnęła okiem.

Page 104: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 6

Postrzegam rusztowanie, gdzież jest winowajca.

Walter Scott

Spędziłem w szpitalu siedem posiłków; nieważne jak

długo to trwało. Oglądałem telewizję, brałem środki

przeciwbólowe, starałem się rozwiązać wszystkie na wpół

skończone krzyżówki w starych numerach „Woman's Own".

Oraz zadawałem sobie rozmaite pytania.

Na początek: co też ja najlepszego wyprawiam? Dlaczego

staję na drodze pocisków wystrzeliwanych przez ludzi,

których nie znam, z powodów, których nie rozumiem? Jaki

mam w tym interes? Jaki ma w tym interes Woolf? Jaki mieli

w tym interes ONeal i Solomon? Dlaczego krzyżówki zostały

rozwiązane tylko do połowy? Czy pacjenci wyzdrowieli, czy

umarli, zanim zdołali je dokończyć? Czy przyszli do szpitala,

aby usunąć sobie połowę mózgu i krzyżówki stanowiły

dowód zdolności chirurga? Kto i dlaczego wydarł okładki w

tych czasopismach? Czy odpowiedź na „Nie kobieta (9)"

naprawdę mogła brzmieć „Mężczyzna"?

Ale przede wszystkim: dlaczego zdjęcie Sary Woolf

tkwiło przylepione na drzwiach do mojego umysłu, tak że za

każdym razem, kiedy gwałtownie je otwierałem, aby o czymś

pomyśleć – popołudniowa porcja telewizji, zapalanie

papierosa w toalecie na końcu korytarza, podrapanie się w

swędzący palec u nogi – pojawiała mi się przed oczami,

Page 105: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

uśmiechnięta i zagniewana jednocześnie. Powtarzam po raz

setny: zdecydowanie nie zakochałem się w tej kobiecie.

Stwierdziłem, że Rayner mógłby odpowiedzieć

przynajmniej na kilka z tych pytań, więc kiedy uznałem, że

czuję się wystarczająco dobrze, aby wstać i poszurać trochę

nogami, pożyczyłem szlafrok i udałem się na górę na oddział

im. Barringtona.

Kiedy Solomon powiedział mi, że Rayner również

przebywa w Middlesex Hospital, byłem zaskoczony

przynajmniej przez chwilę. Zakrawało na ironię, że po tym

wszystkim, co razem przeszliśmy, obaj trafiliśmy do naprawy

do tego samego warsztatu. Ale, jak zauważył Solomon, w

Londynie zostało niewiele szpitali i jeżeli człowiek zrobi

sobie krzywdę gdziekolwiek na południe od Watford Gap,

niemal na pewno prędzej czy później trafi do Middlesex.

Rayner miał własny pokój dokładnie naprzeciwko

stanowiska pielęgniarek i był podłączony do mnóstwa

pikających urządzeń. Leżał z zamkniętymi oczami, spał albo

był w śpiączce, a jego głowę obwiązano wielkim bandażem z

postaciami z komiksów, zupełnie jakby Struś Pędziwiatr

spuścił na niego sejf o jeden raz za dużo. Miał na sobie

niebieską piżamę z bawełnianej flaneli, która sprawiła, że być

może po raz pierwszy od wielu lat wyglądał dziecinnie. Przez

chwilę stałem przy łóżku, przyglądając mu się ze

współczuciem, aż wreszcie pojawiła się pielęgniarka i

zapytała, czego chcę. Powiedziałem, że chcę wielu rzeczy,

ale zadowolę się imieniem Raynera.

Bob, poinformowała. Stała u mego boku, trzymając rękę

Page 106: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

na klamce. Chciała, żebym sobie poszedł, zwlekała ze

względu na szlafrok, jaki na sobie miałem.

Przykro mi, Bob, pomyślałem.

Robiłeś to, co ci kazano, za co ci zapłacono, tymczasem

pojawił się jakiś dupek i walnął cię w głowę marmurowym

Buddą. Świat bywa brutalny.

Oczywiście wiedziałem, że Bob nie był typem chłopca

śpiewającego w chórze kościelnym. Nie był nawet typem

człowieka, który znęca się nad chłopcami śpiewającymi w

chórze kościelnym. W najlepszym razie był starszym bratem

chłopca, który znęca się nad chłopcem, który znęca się nad

chłopcami śpiewającymi w chórze kościelnym. Solomon

sprawdził kartotekę Raynera w Ministerstwie Obrony, znalazł

informację, że wywalono go z Królewskich Fizylierów

Walijskich za czarnorynkowy handel – wszystko, od

sznurowadeł do butów wojskowych po wozy opancerzone

Saracen, przechodziło przez bramę koszar ukryte pod

swetrem Boba Raynera – ale mimo wszystko to ja go

uderzyłem, zatem to ja mu współczułem.

Na stoliku przy jego łóżku położyłem resztkę winogron,

które dostałem od Solomona, i wyszedłem.

Rozmaici mężczyźni i kobiety w białych kitlach

próbowali skłonić mnie do pozostania w szpitalu kilka dni

dłużej, ale potrząsnąłem głową i powiedziałem im, że czuję

się dobrze. Cmokali z niezadowoleniem, kazali mi się

podpisać na kilku papierkach, a następnie objaśnili, jak

zmieniać opatrunek pod ramieniem i kazali wrócić, gdyby

rana zaczęła mnie palić lub swędzieć.

Page 107: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Podziękowałem im za życzliwość i odrzuciłem

propozycję wypożyczenia wózka inwalidzkiego. Miałem

szczęście, bo właśnie zepsuła się winda.

Pokuśtykałem do autobusu i pojechałem do domu.

Moje mieszkanie znajdowało się w tym samym miejscu,

w którym je zostawiłem, wydawało mi się tylko mniejsze niż

wcześniej. Na automatycznej sekretarce nie nagrano żadnych

wiadomości, lodówka była pusta, pomijając ćwierć litra

jogurtu naturalnego i łodygę selera, którą odziedziczyłem po

poprzednich lokatorach.

Zgodnie z zapowiedziami lekarzy czułem ból w klatce

piersiowej, więc szybko położyłem się na sofie i zacząłem

oglądać wyścigi konne w Doncaster z dużą szklanką Jestem

Pewien, Że Gdzieś Już Widziałem Tę Kuropatwę.

Musiałem na chwilę przysnąć. Obudził mnie telefon.

Szybko wstałem, wydając stłumiony okrzyk z bólu i

sięgnąłem po butelkę whisky. Pusta. Czułem się naprawdę

paskudnie. Spojrzałem na zegarek i podniosłem słuchawkę.

Dziesięć po ósmej albo za dwadzieścia druga. Nie mogłem

się zorientować.

– Pan Lang?

Mężczyzna. Amerykanin. Trzask, warkot. Daj spokój,

znam ten numer.

– Tak.

– Pan Thomas Lang?

Załapałem. Tak, Mike, rozpoznam ten głos w pięć

sekund. Potrząsnąłem głową, starając się dobudzić.

Zadzwoniło mi w uszach.

Page 108: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Jak się pan miewa, panie Woolf? – zapytałem.

Cisza po drugiej stronie linii. Po chwili:

– Z tego, co wiem, to znacznie lepiej od pana.

– Bez przesady – rzuciłem.

– Czyżby?

– Zawsze bałem się, że nie będę miał co opowiadać

wnukom. Opowieści o kontaktach z rodziną Woolfów

powinny mi wystarczyć na pierwszych piętnaście lat ich

życia.

Odniosłem wrażenie, że się zaśmiał, ale może po prostu

wystąpiły jakieś zakłócenia na linii. A może ktoś z ekipy

ONeala wywrócił sprzęt do podsłuchu.

– Niech pan posłucha, Lang – powiedział Woolf. –

Chciałbym się z panem spotkać.

– Oczywiście, że pan chce, panie Woolf. Pomyślmy. Tym

razem zaoferuje mi pan pieniądze za to, żebym –

niepostrzeżenie przeprowadził na panu zabieg wazektomii?

Zgadłem?

– Chciałbym wszystko wytłumaczyć, jeżeli nie ma pan

nic przeciwko. Lubi pan włoską kuchnię?

Przypomniał mi się seler i jogurt i zdałem sobie sprawę,

że istotnie mam wielką ochotę na włoską kuchnię. Był jednak

pewien problem.

– Panie Woolf, zanim poda pan nazwę miejsca, proszę się

przygotować na to, że być może będzie pan musiał

zarezerwować stolik dla dziesięciu osób. Mam przeczucie, że

możemy rozmawiać przez telefon towarzyski.

– Nie ma problemu – zaśmiał się. – Obok telefonu

znajdzie pan przewodnik turystyczny.

Page 109: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Spojrzałem na stolik i zobaczyłem, że istotnie leży na nim

książeczka w miękkiej czerwonej oprawie. Ewan's Guide to

London. Przewodnik wyglądał na nowy i z całą pewnością to

nie ja go kupiłem.

– Proszę słuchać uważnie – kontynuował Woolf. – Niech

pan otworzy go na stronie dwudziestej szóstej. Pozycja

numer pięć. Do zobaczenia za pół godziny.

Usłyszałem w słuchawce odgłosy jakiegoś zamieszania i

przez chwilę sądziłem, że się rozłączy, ale odezwał się

ponownie.

– Lang?

– Słucham?

– Niech pan nie zostawia przewodnika w mieszkaniu.

Westchnąłem głęboko.

– Panie Woolf – powiedziałem ze znużeniem. – Być może

jestem głupi, ale nie aż tak.

– Taką właśnie miałem nadzieję.

Rozłączył się.

Pod numerem piątym na stronie dwudziestej szóstej

obszernego przewodnika po tym, jak przepuścić masę kasy w

Wielkim Londynie, autorstwa niejakiego Ewana, znajdował

się wpis: „Giare, 216 Roseland, WC2, k. włoska, 60/os. ,

klimatyzacja, Visa, Mastercard, American Experess", po

którym następowały trzy zestawy skrzyżowanych sztućców.

Pobieżny przegląd przewodnika powiedział mi, że Ewan nie

szafował motywem z trzema kompletami sztućców, więc

przynajmniej mogłem liczyć na przyzwoitą kolację.

Następnym problemem było dotarcie na miejsce bez

Page 110: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

holowania za sobą tuzina urzędników służby cywilnej w

brązowych płaszczach. Nie mogłem mieć pewności, że

Woolfowi uda się ta sama sztuka, ale ponieważ zadał sobie

trud przygotowania sztuczki z przewodnikiem – która, muszę

przyznać, przypadła mi do gustu – musiał mieć pewność, że

może się swobodnie przemieszczać, nie zwracając uwagi

obcych mężczyzn.

Wyszedłem z mieszkania i podszedłem do drzwi

wyjściowych budynku. Mój kask spoczywał na liczniku gazu,

towarzyszyła mu para przetartych skórzanych rękawiczek,

Otworzyłem drzwi frontowe i wystawiłem głowę na ulicę.

Nic dostrzegłem żadnej postaci w filcowym kapeluszu, która

wyprostowałaby się pod latarnią i rzuciła na ziemię pnpierosa

bez filtra. Ale z drugiej strony, tak naprawdę nie

spodziewałem się zobaczyć nikogo takiego.

Po lewej stronie w odległości pięćdziesięciu metrów

zobaczyłem zieloną furgonetkę z gumową anteną wystająca z

dachu, a po prawej na drugim końcu ulicy namiot robotników

drogowych w czerwono-białe prążki. Obecność obu mogła

być zupełnie przypadkowa.

Wsunąłem się z powrotem do środka, założyłem kask i

rękawiczki i wygrzebałem klucze z kieszeni. Ostrożnie

otworzyłem znajdującą się na drzwiach frontowych skrzynkę

na listy, wsunąłem w otwór pilota zdalnie sterującego

alarmem w motocyklu i nacisnąłem przycisk. Kiedy mój

kawasaki wydał z siebie pojedyncze bipnięcie, aby

poinformować, że alarm został wyłączony, otworzyłem

szeroko drzwi i ruszyłem ulicą biegiem z maksymalną

prędkością, na jaką pozwalała mi zraniona pacha.

Page 111: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Motor zapalił za pierwszym razem, jak to zwykle bywa w

przypadku japońskich motocykli, otworzyłem ssanie do

połowy, wrzuciłem pierwszy bieg i zluzowałem sprzęgło.

Wsiadłem też na niego, jeżeli zastanawialiście się, czy o tym

pamiętałem. Mijając ciemnozieloną furgonetkę, musiałem już

pędzić z prędkością ponad sześćdziesięciu kilometrów na

godzinę. Uśmiechnąłem się na myśl, że tłum przeklinających

mężczyzn w anorakach obijał sobie właśnie łokcie o różne

przedmioty. Kiedy dojechałem do końca ulicy, dostrzegłem

w lusterku światła ruszającego za mną samochodu. Był to

rover.

Skręciłem w lewo na Bayswater Road z prędkością

niewiele niższą od dozwolonej. Zatrzymałem się na

światłach, które przez te wszystkie lata, kiedy do nich

podjeżdżałem, jeszcze nigdy nie paliły się na zielono.

Zupełnie się tym nie przejmowałem. Przez chwilę

poprawiałem rękawiczki i osłonę kasku, aż wyczułem

dotaczającego się do mnie lewym pasem rovera. Zerknąłem

w bok na wąsatą twarz za kierownicą. Miałem ochotę

powiedzieć jej, żeby pojechała do domu, bo za chwilę

znajdzie się w krępującej sytuacji.

Zapaliło się żółte światło, a ja zdjąłem całkowicie ssanie

zwiększyłem obroty do około pięciu tysięcy i przeniosłem

ciężar ciała do przodu nad zbiornik paliwa, aby przycisnąć

przednie koło do ziemi. Zwolniłem sprzęgło w chwili, gdy

światło zmieniło się na zielone i poczułem, jak gigantyczne

tylne koło mojego kawasaki rzuca się wściekle na boki

niczym ogon dinozaura, aż wreszcie znajduje odpowiednią

przyczepność, aby wystrzelić mnie do przodu.

Page 112: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Dwie i pół sekundy później miałem już na liczniku setkę,

a kolejne dwie i pół sekundy później światła latarni zlały się

w jedno, a ja zapomniałem, jak wyglądał kierowca rovera.

Giare okazało się zaskakująco sympatycznym lokalem z

białymi ścianami i rozbrzmiewającą echem podłogą z płytek

ceramicznych, która każdy szept zamieniała w okrzyk, a

każdy uśmiech w potępieńczy wybuch gromkiego śmiechu.

Wielkooka blondynka w ciuchach Ralpha Laurena wzięła

ode mnie kask i wskazała na stolik przy oknie. Zamówiłem

tonik dla siebie i dużą wódkę dla bólu pod pachą. Czas do

przyjścia Woolfa mogłem spędzić na lekturze przewodnika

Ewana lub menu. Menu wydawało się nieco dłuższe, więc

zacząłem od niego.

Pierwsze danie stawało w szranki pod nazwą „Crostini

Mielonego Tarroce z Ziemniakami Benatore". Liczono sobie

za nie imponujące dwanaście funtów sześćdziesiąt pięć

pensów. Blondynka w ciuchach Ralpha Laurena podeszła i

zapytała, czy może mi pomóc w wyborze dania. Poprosiłem,

aby wyjaśniła mi, co to są ziemniaki. Nie rozbawiło jej to.

Właśnie zacząłem zgłębiać opis drugiego dania, którym,

na ile mogłem się zorientować, mogli być bracia Marx

ugotowani w koszulkach, kiedy dostrzegłem przy wejściu

Woolfa, który z całych sił starał się nie wypuścić z rąk

aktówki, podczas gdy kelner rozbierał go z płaszcza.

I wtedy, dokładnie w tym samym momencie, kiedy

zauważyłem, że nasz stolik został nakryty dla trzech osób,

dojrzałem wyłaniającą się zza jego pleców Sarę.

Wyglądała – przepraszam, że o tym wspominam –

fantastycznie. Absolutnie fantastycznie. Wiem, że to banał,

Page 113: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

nie są takie chwile, kiedy człowiek uświadamia sobie,

dlaczego banał jest banałem. Miała na sobie zwykłą sukienkę

z zielonego jedwabiu, która leżała na niej w sposób, w jaki

wszystkie sukienki chciałyby leżeć, gdyby tylko dano im taką

szansę – nieruchoma w miejscach, w których powinna

pozostać nieruchoma, zwiewna w miejscach, gdzie ruch był

dokładnie tym, co chciało się zobaczyć. Praktycznie wszyscy

obserwowali Sarę, jak szła w kierunku stolika, a kiedy Woolf

podsunął jej krzesło, na sali zaległa cisza.

– Cieszę się, że pan przyszedł, panie Lang – powiedział

Woolf senior.

Skinąłem głową.

– Zna pan moją córkę?

Spojrzałem przez stół na Sarę, która w skupieniu

wpatrywała się w serwetkę przy swoim talerzu. Nawet jej

serwetka wyglądała lepiej niż jakakolwiek serwetka na sali.

– Ależ oczywiście – odparłem. – Niech się zastanowię.

Wimbledon? Królewskie regaty w Henley? Ślub Dicka

Cavendisha? Ach nie, już sobie przypominam. Wylot lufy, to

właśnie tam się ostatnio widzieliśmy. Miło znów panią

spotkać.

W zamierzeniu miało to być powitanie przyjazne, wręcz

żartobliwe, ale kiedy nadal nie podnosiła wzroku,

zorientowałem się, że moje słowa zabrzmiały raczej

agresywnie, i żałowałem, że się nie zamknąłem i nie

ograniczyłem do uśmiechu. Sara ułożyła sztućce w szyk,

który najwyraźniej wydawał jej się ładniejszy.

– Panie Lang – odezwała się. – Przyszłam tu za namową

ojca, aby wyrazić swój żal. Nie dlatego, abym uważała, iż

Page 114: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

postąpiłam niesłusznie, ale dlatego, że pan ucierpiał, do

czego nie powinno było dojść. Z tego powodu jest mi

przykro.

Czekaliśmy z Woolfem na dalszy ciąg, ale najwyraźniej

musiało nam wystarczyć to, co powiedziała. Siedziała tam i

grzebała w torebce, szukając pretekstu, aby nie spojrzeć mi w

oczy. Najwyraźniej znalazła w środku jeszcze kilka innych

pretekstów, co było o tyle dziwne, że miała dość małą

torebkę.

Woolf przywołał gestem kelnera i odwrócił się w moim

kierunku.

– Miał pan już okazję przejrzeć menu?

– Tylko rzuciłem okiem – odparłem. – Podobno mają tu

znakomite jedzenie.

Zjawił się kelner. Woolf poluzował trochę krawat.

– Dwa razy martini – zaordynował. – Bardzo wytrawne

i...

Spojrzał na mnie pytająco.

– Wódka z martini – powiedziałem. – Niesamowicie

wytrawne. Z cukrem pudrem, jeżeli można.

Kelner czmychnął, a Sara zaczęła rozglądać się po sali,

jakby rozmowa zdążyła ją już znudzić. Miała piękne ścięgna

szyi.

– A więc, Thomas... – zaczął Woolf. – Nie masz nic

przeciwko temu, że będę zwracał się do ciebie Thomas?

– Nie ma problemu. W końcu to moje imię.

– Dobrze. Thomas. Po pierwsze, jak tam twoje ramię?

– W porządku – mruknąłem; wyglądał, jakby mu ulżyło.

– Znacznie lepiej niż pacha, w którą zostałem postrzelony.

Page 115: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

W końcu, no w końcu! odwróciła głowę i spojrzała na

mnie. Jej oczy wyglądały dużo łagodniej, niż starała się

wyglądać reszta jej ciała. Pochyliła nieznacznie głowę do

przodu i odezwała się niskim, łamiącym się głosem:

– Powiedziałam, że jest mi przykro.

Rozpaczliwie chciałem coś odpowiedzieć, coś miłego i

łagodnego, ale miałem pustkę w głowie. Nastąpiła chwila

ciszy, która mogłaby się skończyć w jakiś niemiły sposób,

gdyby Sara się nie uśmiechnęła. Ale jednak się uśmiechnęła i

duża ilość krwi zawrzała nagle w okolicach moich uszu,

bulgocząc i wydzielając ogromne ilości pary.

Odwzajemniłem uśmiech. Cały czas patrzyliśmy sobie w

oczy.

– Trzeba, jak sądzę, uczciwie powiedzieć, że mogło być

gorzej – dodała.

– Oczywiście, że mogło – odparłem. – Gdybym był

znanym na całym świecie modelem prezentującym pachy, nie

mógłbym pracować przez kilka miesięcy.

– Tym razem się zaśmiała, naprawdę się zaśmiała, a ja

poczułem się, jakbym zdobył wszystkie medale olimpijskie,

jakie kiedykolwiek wybito.

Zaczęliśmy od zupy, którą podano w miskach wielkości

mniej więcej mojego mieszkania. Smakowała wybornie.

Niewiele rozmawialiśmy. Okazało się, że Woolf również

pasjonuje się wyścigami konnymi i że tego popołudnia

obejrzałem jedną z jego gonitw w Doncaster, więc przez

chwilę gawędziliśmy na ten temat. Zanim podano drugie

danie, nadawaliśmy ostateczny szlif trzyminutowej wymianie

Page 116: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

okrągłych zdań na temat nieprzewidywalności angielskiego

klimatu. Woolf ugryzł kęs jakiejś mięsnej, polanej sosem

potrawy, po czym wytarł usta serwetką.

– A więc, Thomas – powiedział. – Domyślam się, że

chciałbyś mnie zapytać o kilka spraw.

– W rzeczy samej – zgodziłem się i również wytarłem

usta. – Przepraszam, że powiem coś przewidywalnego, ale co

pan, kurwa, wyprawia?

Ludzie siedzący przy sąsiednim stoliku wstrzymali

oddech, ale Woolf i Sara zachowali kamienne twarze.

– W porządku – skinął głową. – Słuszne pytanie. Po

pierwsze, wbrew temu, co mogli panu naopowiadać ludzie z

Ministerstwa Obrony, nie mam absolutnie nic wspólnego z

narkotykami. Nic. Brałem kiedyś penicylinę, ale to wszystko.

I kropka.

Nie, to mi z pewnością nie wystarczało. Ani trochę.

Zakończenie wypowiedzi słowami „i kropka" nie czyni jej

niepodważalną.

– No cóż – powiedziałem – proszę wybaczyć mój typowo

angielski cynizm, ale czy nie mamy tu do czynienia z

przypadkiem „Cóż innego mógłbym w tej sytuacji

powiedzieć?"

Sara spojrzała na mnie z rozdrażnieniem i przyszło mi do

głowy, że być może trochę przesadziłem. Ale natychmiast

pomyślałem, że co tam, piękne ścięgna pięknymi ścięgnami,

ale pewne rzeczy wymagają wyjaśnienia.

– Przepraszam, że podniosłem tę kwestię, zanim w ogóle

zaczął pan swoje wyjaśnienia – kontynuowałem – ale

zakładam, że spotkaliśmy się, aby szczerze sobie pomówić. A

Page 117: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

więc mówię szczerze.

Woolf odgryzł kolejny kęs i utkwił wzrok w talerzu.

Dopiero po chwili zorientowałem się, że odpowiedź na moje

pytanie pozostawił Sarze.

– Thomas – podjęła, a ja zwróciłem na nią wzrok. Jej

oczy były duże, okrągłe i rozciągały się między dwoma

krańcami wszechświata. – Miałam brata. Michaela. Cztery

lata starszego ode mnie.

O rany! Miała.

– Michael zmarł, będąc na pierwszym roku Bates

University. Amfetamina, metakwalon, heroina. Miał

dwadzieścia lat.

Zamilkła, a ja musiałem coś powiedzieć. Coś. Cokolwiek.

– Przykro mi.

Bo co innego można powiedzieć w takiej sytuacji? Mówi

się trudno? Podasz mi sól? Zdałem sobie sprawę, że kulę się

nad stołem, starając się okazać żal, ale na niewiele się to

zdało. W takiej sprawie człowiek zawsze jest outsiderem.

– Mówię to panu – odezwała się wreszcie – wyłącznie z

jednego powodu: aby miał pan świadomość, że mój ojciec –

spojrzała na Woolfa, który siedział z pochyloną głową –

prędzej zająłby się wyprawą na Księżyc niż handlem

narkotykami. Po prostu. Daję za to głowę.

I kropka.

Przez chwilę unikali swojego i mojego wzroku.

– No cóż, przykro mi – mruknąłem. – Bardzo, bardzo mi

przykro.

Siedzieliśmy tak sobie przez kilka minut, mała wysepka

ciszy pośrodku restauracyjnego zgiełku, po czym

Page 118: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

niespodziewanie Woolf włączył na twarzy uśmiech i

najwyraźniej odzyskał dawny entuzjazm.

– Dzięki, Thomas – powiedział. – Ale co się stało, to! się

nie odstanie. Dla mnie i dla Sary to już przeszłość, z którą

uporaliśmy się dawno temu. Teraz chciałbyś się zapewne

dowiedzieć, dlaczego zaproponowałem ci zabicie samego

siebie.

Siedząca przy sąsiednim stoliku kobieta odwróciła się i

spojrzała na Woolfa ze zdumieniem. Musiała się chyba

przesłyszeć. A może jednak nie? Potrząsnęła głową i zajęła

się na powrót swoim homarem.

– W skrócie – zgodziłem się.

– To bardzo proste – odparł. – Chciałem się przekonać,

jakim jesteś człowiekiem.

Spojrzał na mnie, zaciskając usta w życzliwą, prostą linię,

– Rozumiem – powiedziałem, choć nie rozumiałem

kompletnie niczego. Tak to pewnie jest, kiedy prosi się o

wyjaśnienie czegoś w skrócie. Zamrugałem kilka razy,

oparłem się na krześle i starałem się sprawiać wrażenie

zagniewanego.

– Nie lepiej było zadzwonić do dyrektora szkoły, do

której kiedyś chodziłem? Albo do byłej dziewczyny? Jak

rozumiem, uznał pan to za głupi pomysł.

Woolf potrząsnął głową.

– Wcale nie. Zadzwoniłem do nich wszystkich.

To był szok. Prawdziwy szok. Wciąż dostaję rumieńców,

kiedy przypominam sobie, że oszukiwałem na maturze z

chemii i dostałem szóstkę, choć doświadczeni nauczyciele

spodziewali się raczej jedynki. Wiedziałem, że pewnego dnia

Page 119: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

prawda wyjdzie na jaw. Po prostu wiedziałem.

– Naprawdę? I jak wypadłem?

Woolf uśmiechnął się.

– Dobrze. Dwie z twoich dziewczyn stwierdziły, że jesteś

strasznie upierdliwy, ale w pozostałych przypadkach ocena

okazała się całkiem przyzwoita.

– To miłe – powiedziałem.

Woolf ciągnął dalej, jakby odczytywał jakąś listę.

– Jesteś mądry. Twardy. Szczery. Pozytywnie oceniony

przebieg służby w Armii Szkockiej.

– Gwardii – poprawiłem, ale zignorował tę uwagę i

kontynuował:

– A, co z mojego punktu widzenia najistotniejsze, jesteś

bankrutem.

Uśmiechnął się ponownie, czym mnie zirytował.

– Pominął pan moje akwarele – przypomniałem.

– To też? Co za człowiek! Jedyne, co pozostało mi

sprawdzić, to czy można cię kupić.

– Zgadza się. Stąd pięćdziesiąt tysięcy.

Woolf skinął głową.

Sprawy zaczynały wymykać się spod kontroli.

Wiedziałem, że w pewnym momencie powinienem wygłosić

zdecydowaną przemowę, kim jestem i za kogo oni się do

cholery uważają, rozpytując dookoła, kim jestem. Miałem

wrócić do tego, kim jestem, po podaniu deseru, ale

odpowiedni moment jakoś nigdy się nie pojawił. Mimo tego,

w jaki sposób mnie potraktował, mimo całego tego węszenia

po szkolnych raportach, nie potrafiłem się zmusić do niechęci

wobec Woolfa. Coś mi się w nim podobało. A co się tyczy

Page 120: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Sary, cóż mogę powiedzieć... Ładne ścięgna.

Mimo wszystko nie zaszkodziło spróbować ździebko

ostrzejszego tonu.

– Niech zgadnę – zacząłem, spoglądając surowo na

Woolfa. – Kiedy już się pan dowiedział, że nie można innie

kupić, postanowił pan jednak spróbować?

Nawet się nie zająknął.

– Otóż to – odparł.

Dość. Miałem dość, i to dokładnie w tej chwili. Istnieje

granica, której gentleman nie przekracza, ja również.

Cisnąłem serwetkę na stół.

– To naprawdę fascynujące – powiedziałem – i

przypuszczam, że gdybym był innego rodzaju człowiekiem,

taka propozycja mogłaby mi nawet pochlebiać. Teraz jednak

chcę wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Jeżeli mi pan

tego w tej chwili nie wyjaśni, odejdę od stolika, odejdę z

waszego życia, a prawdopodobnie nawet wyjadę z kraju.

Zauważyłem, że Sara mnie obserwuje, ale nie odrywałem

wzroku od Woolfa. Ścigał widelcem po talerzu ostatniego

ziemniaka i zagonił go do kałuży sosu. Wtedy jednak odłożył

widelec i zaczął bardzo szybko mówić.

– Wie pan coś na temat wojny w Zatoce Perskiej, panie

Lang? – zapytał.

Nie wiem, co się stało z Thomasem, ale jego nastrój z

całą pewnością uległ pewnej zmianie.

– Tak, panie Woolf. Wiem coś na temat wojny w Zatoce

Perskiej.

– Nie, nic pan nie wie. Idę o każdy zakład, że nie ma pan

najmniejszego cholernego pojęcia, co tam się dzieje. Zna pan

Page 121: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

pojęcie kompleksu wojskowo-przemysłowego?

Mówił jakby był akwizytorem, starającym się zdruzgotać

moje szyki obronne, a ja chciałem, żeby trochę zwolnił.

Pociągnąłem długi łyk wina.

– Dwight Eisenhower – powiedziałem w końcu. – Tak,

znam. Byłem jego częścią, jeżeli pan pamięta.

– Z całym szacunkiem, panie Lang, był pan bardzo małą

częścią. Zbyt małą, proszę mi wybaczyć te słowa, zbyt małą,

aby zdawać sobie sprawę, że nią pan jest.

– Jak pan chce – mruknąłem.

– A teraz niech pan spróbuje zgadnąć, co jest obecnie

najważniejszym dobrem na świecie? Tak ważnym, że

wytworzenie i sprzedaż każdego innego dobra zależy właśnie

od niego. Ropa naftowa, złoto, jedzenie. Jak pan sądzi?

– Coś mi mówi – powiedziałem – że zaraz się od pana

dowiem, że chodzi o broń.

Woolf nachylił się nad stołem, za szybko i za daleko, jak

na mój gust.

– Zgadza się, panie Lang. To największa gałąź przemysłu

na świecie i każdy rząd o tym wie. Jeżeli polityk zaczyna

walczyć z przemysłem wojskowym, obudzi się następnego

dnia i nie będzie już politykiem. W niektórych przypadkach

może się w ogóle nie obudzić. Nie ma znaczenia, czy stara

się wprowadzić prawo dotyczące rejestracji broni w stanie

Idaho, czy powstrzymać sprzedaż F-16 irackim siłom

powietrznym. Jeżeli nadepniesz im na odcisk, oni nadepną ci

na głowę. I kropka.

Woolf oparł się na krześle i otarł pot z czoła.

– Panie Woolf – zacząłem. – Zdaję sobie sprawę, że musi

Page 122: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

to być dla pana dziwne uczucie przebywać tu, w Anglii.

Zdaję sobie sprawę, że musimy budzić pańskie zdumienie

jako naród prostaków, którzy dopiero dzień przed pana

przylotem uzyskali dostęp do ciepłej i zimnej wody w

domach, więc być może zdziwi się pan, kiedy powiem, że już

wcześniej wiele słyszałem na ten temat.

– Niech pan go wysłucha, dobrze? – włączyła się Sara i

lekko podskoczyłem, słysząc gniew w jej głosie. Kiedy na nią

popatrzyłem, odwzajemniła spojrzenie, mocno zaciskając

usta.

– Czy słyszał pan kiedyś o Blefie Stoltoia? – zapytał

Woolf.

Odwróciłem się z powrotem w jego stronę.

– Blefie... nie, nie sądzę.

– Nieważne – powiedział. – Anatol Stoltoi był generałem

Armii Czerwonej. Szefem sztabu za czasów Chruszczowa.

Poświęcił całą karierę przekonywaniu USA, że Rosjanie mają

trzydzieści razy więcej rakiet niż Stany Zjednoczone. Na tym

polegało jego zadanie. Dzieło jego życia.

– No i udało mu się, prawda?

– Z korzyścią dla nas, tak.

– Nas, czyli... ?

– Pentagon dobrze wiedział, że Stoltoi opowiada

kompletne brednie. Wiedział. Ale nie powstrzymało go to

przed znalezieniem uzasadnienia dla największych zbrojeń,

jakie kiedykolwiek widział świat.

– Być może zawiniło wypite wino, ale strasznie ciężko

przychodziło mi połapać się w tym wszystkim.

– No tak – powiedziałem. – W takim razie zróbmy coś w

Page 123: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

tej sprawie. Gdzie się zapodział mój wehikuł czasu? A, już

wiem, w przyszłej środzie.

Sara wydała z siebie cichy syk i odwróciła wzrok. Być

może miała rację, być może zachowywałem się niepoważnie,

ale na litość boską, dokąd zmierzała ta rozmowa?

Woolf przymknął na chwilę oczy, gromadząc zapasy

cierpliwości.

– Jak pan sądzi – zapytał powoli – czego najbardziej

potrzebuje przemysł zbrojeniowy?

Podrapałem się po głowie z należytą powagą.

– Klientów?

– Wojny – powiedział Woolf. – Konfliktu. Zamieszek.

Zaczyna się, pomyślałem. Nadchodzi wielka teoria.

– Rozumiem. Stara się pan mi powiedzieć, że wojna w

Zatoce Perskiej została wszczęta przez producentów broni?

Naprawdę zachowywałem się tak uprzejmie, jak tylko

mogłem.

Woolf nie odpowiedział. Siedział z lekko przechyloną na

bok głową, obserwując mnie i zastanawiając się, czy wybrał

nieodpowiedniego człowieka. Nie miałem co do tego

żadnych wątpliwości.

– Ale tak na serio... – podjąłem. – To właśnie chce mi pan

powiedzieć? To znaczy naprawdę chciałbym się dowiedzieć,

jakie jest pańskie zdanie na ten temat. Chciałbym się

dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.

– Widział pan relacje w telewizji? – zapytała Sara,

podczas gdy Woolf nieustannie mi się przyglądał. –

Inteligentne bomby, system antyrakietowy Patriot i inne

zabawki?

Page 124: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Widziałem – potwierdziłem.

– Producenci broni, Thomas, wykorzystują te nagrania w

filmach promocyjnych pokazywanych na targach –

zbrojeniowych na całym świecie. Ludzie umierają, a oni

wykorzystują zdjęcia w reklamach. Ohydne.

– Słusznie – przyznałem. – Zgoda. Świat to okropne

miejsce i wszyscy wolelibyśmy raczej mieszkać na Saturnie.

Ale co to ma konkretnie wspólnego ze mną?

Podczas gdy Woolfowie wymieniali znaczące spojrzenia,

desperacko starałem się ukryć ogromne współczucie, jakie

dla nich czułem. Nie ulegało wątpliwości, że zaprzątnęli

sobie głowy jakąś koszmarną teorią spiskową, która wedle

wszelkiego prawdopodobieństwa miała pochłonąć najlepsze

lata ich życia. Będą wycinać artykuły z gazet, uczestniczyć w

seminariach na temat trawiastych pagórków i nic, co powiem,

nie zawróci ich z tej drogi. Najlepiej byłoby podrzucić im

ukradkiem dwa funty na pokrycie kosztów taśmy klejącej i

udać się w swoją stronę.

Starałem się usilnie znaleźć jakąś wiarygodną wymówkę,

aby sobie pójść, kiedy zdałem sobie sprawę, że Woolf od

jakiegoś czasu szarpie się z aktówką, a teraz, kiedy ją już

otworzył, wyciągnął kilka błyszczących fotografii w formacie

dwadzieścia na dwadzieścia pięć centymetrów.

Podał mi tę, która znajdowała się na wierzchu.

Zdjęcie przedstawiało helikopter podczas walki. Nie

potrafiłem oszacować jego wielkości, ale nie przypominał

żadnego ze znanych mi z widzenia lub słyszenia modeli. Miał

dwa wirniki nośne kręcące się niecały metr od pojedynczego

Page 125: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

masztu; zauważyłem brak śmigła ogonowego. Kadłub

wydawał się krótki w porównaniu z całością. Maszyna była

pomalowana na czarno i nigdzie nie mogłem dostrzec

oznaczeń identyfikacyjnych.

Podniosłem wzrok na Woolfa, licząc, że usłyszę

wyjaśnienie, ale on po prostu podał mi kolejne zdjęcie. To

zostało zrobione z góry, więc pokazywało tło; zaskoczyło

mnie, że okazał się nim obszar miejski. Ten sam albo

podobny helikopter wisiał w powietrzu między dwoma

anonimowymi wieżowcami i teraz mogłem już z całą

pewnością stwierdzić, że była to mała, być może

jednomiejscowa maszyna.

Trzecia fotografia przedstawiała znaczne zbliżenie

helikoptera znajdującego się na ziemi. Do czegokolwiek

służył, na pewno miał charakter wojskowy, ponieważ na

kadłubie pod kabiną pilota zamontowano dużą ilość

paskudnie wyglądającego uzbrojenia. Rakiety Hydra 70 mm,

pociski powietrze-ziemia Hellfire, karabiny maszynowe

kaliber .50 i kupa innego sprzętu. Duża zabawka dla dużych

chłopców.

– Skąd pan wziął te zdjęcia? – zapytałem.

Woolf pokręcił głową.

– To nieistotne.

– Wydaje mi się, że jednak istotne. Mam silne prze

czucie, panie Woolf, że nie powinien pan posiadać tych

fotografii.

Woolf odchylił głowę do tyłu, jakby w końcu zaczął

tracić do mnie cierpliwość.

– To nieistotne, skąd je wziąłem – powiedział. – Istotne

Page 126: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

jest to, co się na nich znajduje. To bardzo ważny statek

powietrzny, panie Lang. Może mi pan wierzyć. Bardzo,

bardzo ważny.

Wierzyłem mu. Dlaczego miałbym nie wierzyć?

– Od dwunastu lat – wyjaśnił Woolf – Pentagon realizuje

program LH. Jego celem jest zastąpienie pocisków

przeciwczołgowych Cobra i Super-Cobra, których Siły

Powietrzne Armii Stanów Zjednoczonych i piechota morska

używają od czasów wojny w Wietnamie.

– LH? – zapytałem niepewnie.

– Lekki helikopter – odpowiedziała Sara z miną „No i kto

by przypuszczał, że tego nie wiesz". Woolf senior

kontynuował:

– Ten statek powietrzny to odpowiedź na program. Został

wyprodukowany przez Mackie Corporation of America, a

zaprojektowano go do wykorzystania w operacjach tłumienia

rewolt. Operacjach antyterrorystycznych. Rynkiem zbytu,

poza zaopatrzeniem Pentagonu, są policja i siły porządkowe

na całym świecie. Ale przy cenie dwa i pół miliona za sztukę

ciężko będzie je opchnąć.

– Tak – zgodziłem się. – Mogę sobie to wyobrazić.

Jeszcze raz spojrzałem na zdjęcia i desperacko

próbowałem wymyślić jakąś inteligentną uwagę.

– Dlaczego dwa wirniki nośne? Taka konstrukcja

wygląda na odrobinę skomplikowaną.

Zauważyłem, jak spoglądają po sobie, ale nie potrafiłem

odgadnąć, co to oznacza.

– Nie ma pan najmniejszego pojęcia o helikopterach,

prawda? – odezwał się w końcu Woolf.

Page 127: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Wzruszyłem ramionami.

– Są hałaśliwe – powiedziałem. – Często się rozbijają, To

mniej więcej wszystko.

– Są powolne – włączyła się Sara. – powolne i z tego

powodu narażone na niebezpieczeństwo na polu bitwy.

Współczesny helikopter atakujący może przemieszczać się z

prędkością około czterystu kilometrów na godzinę.

Już miałem powiedzieć, że jak dla mnie to dość prędko,

ale Sara mówiła dalej:

– Współczesny myśliwiec przelatuje kilometr w dwie i

pół sekundy.

Bez przywoływania kelnera i poproszenia o ołówek i

kartkę papieru nie miałem najmniejszej szansy policzyć, czy

to szybciej, czy wolniej niż czterysta kilometrów na godzinę,

więc tylko kiwnąłem głową i pozwoliłem jej kontynuować.

– Tym, co ogranicza prędkość konwencjonalnego

helikoptera – powiedziała powoli, wyczuwając moje

zakłopotanie – jest pojedyncze śmigło.

– Naturalnie – potwierdziłem i usadowiłem się wygodnie

na krześle w oczekiwaniu na imponująco fachowy wykład

Sary.

Wiele z tego, co miała do powiedzenia, wlatywało mi

jednym uchem i natychmiast wylatywało drugim, ale ogólny

zarys, jeżeli dobrze go zrozumiałem, wydawał się brzmieć

następująco:

Według tego, co powiedziała Sara, przekrój poprzeczny

przez łopatkę śmigła w helikopterze przypomina mniej

więcej przekrój przez skrzydło w samolocie. Jej kształt

wytwarza różnicę ciśnień w powietrzu przepływającym nad

Page 128: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

górną i dolną powierzchnią, co w rezultacie prowadzi do

powstania siły nośnej. Łopatka różni się jednak od skrzydła

samolotu tym, że kiedy helikopter porusza się do przodu,

powietrze zaczyna szybciej przepływać nad łopatką, która

przesuwa się do przodu, niż nad tą. która przesuwa się do

tyłu. Powstająca w ten sposób siła nośna jest nierówna po

obu stronach helikoptera, a wraz ze wzrostem prędkości

zwiększa się owa nierówność. W końcu „cofająca" się

łopatka w ogóle przestaje wytwarzać siłę nośną, a helikopter

gwałtownie przechyla się do tyłu i spada na ziemię. To,

według Sary, był aspekt negatywny.

– Ludzie z Mackie połączyli dwa kręcące się w

przeciwnych kierunkach wirniki wałkiem współosiowym.

Równa siła nośna po obu stronach łopatki śmigła to

możliwość niemal dwukrotnego zwiększenia prędkości. A

także brak reakcji momentu obrotowego, a więc nie ma

potrzeby montowania śmigła ogonowego. Mniejszy, szybszy,

zwrotniejszy. Taka maszyna będzie przypuszczalnie zdolna

do poruszania się z prędkością ponad sześciuset

pięćdziesięciu kilometrów na godzinę.

Powoli pokiwałem głową, starając się okazać, że jestem

pod wrażeniem, ale tak znowu bez przesady.

– No dobrze – zgodziłem się. – Ale przecież pociski

ziemia-powietrze Javelin robią prawie tysiąc sześćset

cholernych kilometrów na godzinę.

Sara wbiła we mnie wzrok. Jak śmiałem podważać jej

kompetencje techniczne w tej sprawie!

– Chodzi mi o to – brnąłem dalej – że niewiele to

zmienia. To nadal jest helikopter i nadal można go zestrzelić.

Page 129: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Nie jest niezwyciężony.

Sara przymknęła na sekundę oczy, zastanawiając się,

jakich słów użyć, aby zrozumiał je idiota.

– Jeżeli człowiek wystrzeliwujący pocisk

ziemia-powietrze zna się na rzeczy – wyjaśniła – jeżeli jest

odpowiednio wyszkolony, przygotowany, wtedy ma szansę,

Tylko jedną szansę. Ale idea polega na tym, że nie będzie

miał czasu, aby się przygotować. Ten helikopter dopadnie go,

kiedy będzie przecierał zaspane oczy.

Spojrzała na mnie surowo. Zrozumiałeś wreszcie?

– Proszę mi wierzyć, panie Lang – kontynuowała, karząc

mnie za bezczelność – mówimy tu o helikopterze następnej

generacji.

Wskazała głową na zdjęcia.

– No dobrze – powtórzyłem. – Okay. W takim razie

muszą się cieszyć, jak nie wiem co.

– Cieszą się, Thomas – powiedział Woolf. – Bardzo,

bardzo się cieszą z tej maszyny. W tej chwili goście z Mackie

mają tylko jeden problem.

Ktoś niewątpliwie powinien w tym momencie zapytać "to

znaczy?".

– To znaczy? – zapytałem.

– Nikt w Pentagonie nie wierzy, że to się może udać.

Zastanawiałem się przez chwilę.

– No to nie mogą poprosić o jazdę próbną? Przelecieć się

kilka razy dookoła budynku?

Woolf wziął głęboki oddech i wyczułem, że nareszcie

zbliżamy się do głównej propozycji wieczoru.

– Maszynę uda się sprzedać Pentagonowi i pięćdziesięciu

Page 130: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

innym siłom powietrznym z całego świata, jeżeli zobaczą ją

w akcji w jakiejś poważnej operacji antyterrorystycznej.

– W porządku – powiedziałem. – Twierdzi pan, że muszą

zaczekać na kolejną olimpiadę w Monachium?

Woolf nie spieszył się, odwlekając puentę, aby podkreślić

jej znaczenie.

– Nie to mam na myśli, panie Lang – oznajmił. – Mam na

myśli to, że oni postarają się, aby kolejna olimpiada w

Monachium się wydarzyła.

– Dlaczego pan mi to mówi?

Piliśmy już w tym momencie kawę, a zdjęcia

powędrowały z powrotem do teczki.

– Jeżeli ma pan rację – powiedziałem – a osobiście

ugrzęzłem gdzieś w połowie tego „jeżeli" z pękniętą oponą i

brakiem zapasowej, ale jeżeli ma pan rację, co pan zamierza

w tej sprawie zrobić? Napisać do „Washington Post"? Do

Esther Rantzen? Co pan zamierza?

Woolfowie zamilkli i nie byłem do końca pewien

dlaczego. Być może uznali, że wystarczy przedstawić mi

swoją teorię, a ja natychmiast poderwę się na nogi, naostrzę

maselniczkę i zawołam: „Śmierć producentom broni!". Mnie

to jednak kompletnie nie wystarczało. No bo jakim cudem?

– Czy uważasz się za dobrego człowieka, Thomas? To był

Woolf.

– Nie, nie uważam się – odparłem. Sara podniosła wzrok.

– Za jakiego w takim razie?

– Uważam się za człowieka wysokiego. Biednego.

Człowieka z pełnym żołądkiem. Człowieka z motocyklem –

Page 131: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

przerwałem i poczułem na sobie jej wzrok. – Nie wiem, co

rozumiecie przez „dobry".

– Chodzi nam o to, czy stoisz po stronie aniołów –

wyjaśnił Woolf.

– Anioły nie istnieją – odpowiedziałem szybko. – Przykro

mi, ale nie istnieją.

Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Woolf powoli

kiwał głową, jakby przyznawał, że, owszem, jest to jakiś

punkt widzenia, tyle tylko, że niezmiernie przykry. Sara

westchnęła i wstała.

– Panowie wybaczą.

Razem z Woolfem chwyciliśmy za swoje krzesła, ale

zanim zdołaliśmy wykonać jakikolwiek znaczący akt

powstania z miejsc, Sara znajdowała się już w połowie sali.

Podeszła do kelnera, szepnęła mu coś do ucha, skinęła głową,

kiedy odpowiedział, i skierowała się ku sklepionemu

przejściu w tylnej części sali.

– Thomas – podjął Woolf – pozwól, że ujmę to w ten

sposób. Źli ludzie szykują się do zrobienia złych rzeczy.

Mamy szansę ich powstrzymać. Pomożesz nam?

Zamilkł. Czekał, co powiem.

– Wciąż nie odpowiedział pan na moje pytanie –

odparłem. – Jakie są wasze plany? Niech pan mi je zdradzi.

Co jest złego w pójściu z tą sprawą do prasy? Albo na

policję? Albo do CIA? Wystarczy przecież, że weźmiemy

książkę telefoniczną, kilka monet i po problemie.

Woolf potrząsnął głową z irytacją i postukał knykciami w

stół.

– Nie słuchałeś tego, co mówiłem, Thomas – powiedział.

Page 132: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Mamy tu do czynienia z biznesem. Największym biznesem

na świecie. Kapitał. Nie staje się do walki z kapitałem przy

pomocy telefonu i dwóch uprzejmych listów do

kongresmanów.

Wstałem, chwiejąc się lekko od wypitego wina. Lub

rozmowy.

– Wychodzi pan? – zapytał Woolf, nie podnosząc głowy.

– Być może – odparłem. – Być może – naprawdę nie

wiedziałem, co zamierzam zrobić. – Ale najpierw udam się

do toalety.

Z całą pewnością to właśnie zamierzałem zrobić,

ponieważ byłem zdezorientowany, a widok porcelany

pomaga mi się skupić.

Powoli przeszedłem przez restaurację w kierunku tylnego

przejścia, w głowie dzwoniły mi wszelkiego rodzaju źle

poukładane osobiste pakunki, które mogą spaść z półki i

uszkodzić współpasażerów – po co w ogóle rozmyślałem o

odrywaniu się od ziemi, pasach startowych i wyruszaniu w

długą podróż? Musiałem się z tego wyplątać i szybko się

ulotnić. Już samo przeglądanie tych fotografii było

wystarczająco głupie.

Skręciłem ku przejściu i zobaczyłem, że Sara stoi we

wnęce przy automacie telefonicznym. Była odwrócona tyłem

do mnie, głowę pochyliła do przodu, tak że niemal opierała

się nią o ścianę. Stałem tam przez chwilę, przyglądając się jej

szyi, włosom, ramionom i, no dobrze, wydaje mi się, że

zerknąłem też na jej tyłek.

– Cześć – odezwałem się głupawo.

Odwróciła się gwałtownie i przez króciutką chwilę

Page 133: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

wydawało mi się, że widzę na jej twarzy prawdziwy strach –

przed czym, nie miałem najmniejszego pojęcia – ale

natychmiast się uśmiechnęła i odłożyła słuchawkę.

– No to jak – powiedziała, robiąc krok w moim kierunku

– należysz do zespołu?

Po chwili odwzajemniłem uśmiech i zacząłem

wypowiadać słowo „właściwie", którego używam zawsze,

kiedy brakuje mi słów. Spróbujcie sami, a przekonacie się, że

aby wydobyć z siebie dźwięk „w", trzeba w odpowiedni

sposób wydąć usta – w bardzo podobny kształt, jak podczas

gwizdania. A może nawet całowania.

Sara mnie pocałowała.

Sara pocałowała mnie.

Wyglądało to tak, że ja stałem z wydętymi wargami i

skołowaciałym mózgiem, a ona po prostu podeszła do mnie i

wepchnęła język w moje usta. Przez chwilę myślałem, że

może potknęła się na wystającej klepce i odruchowo

wystawiła język, ale jakoś nie wydawało mi się to specjalnie

prawdopodobne, zresztą po odzyskaniu równowagi

uchowałaby przecież język z powrotem, prawda?

Nie, z całą pewnością mnie całowała. Zupełnie jak na

filmie. Zupełnie nie jak w moim życiu. Przez dwie sekundy

byłem zbyt zaskoczony, aby odpowiednio zareagować, muszę

też przyznać, że wyszedłem z wprawy, ponieważ od

ostatniego całowania upłynęło dużo czasu. Jeżeli dobrze

pamiętam, miało ono miejsce za panowania Ramzesa III,

kiedy zajmowałem się zbieraniem oliwek. Nie jestem pewien,

jak mi wtedy poszło.

Smakowała pastą do zębów, winem, perfumami i niebem

Page 134: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

w pogodny dzień.

– Więc należysz do zespołu? – zapytała ponownie, a z

faktu, iż wypowiedziała te słowa wyraźnie,

wywnioskowałem, że w pewnym momencie musiała wyjąć

język z moich ust, chociaż ja wciąż go czułem i wiedziałem,

że już zawsze będę w stanie przywołać ten smak.

Otworzyłem oczy.

Stała, patrząc na mnie. Tak, to zdecydowanie była ona.

Nie kelner ani wieszak na kapelusze.

– Właściwie – wybąkałem.

Wróciliśmy do stolika, Woolf podpisywał się na rachunku

do karty kredytowej. Być może na świecie miały miejsce

również jakieś inne wydarzenia, nie jestem pewien.

– Dziękuję za kolację – powiedziałem jak robot.

Woolf machnął ręką i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Cała przyjemność po mojej stronie, Tom.

Był zadowolony, że powiedziałem tak. Tak, jak „Tak,

zastanowię się nad tym".

Nad czym dokładnie miałem się zastanowić, tego jakoś

nikt nie potrafił sprecyzować, ale to wystarczyło, aby

usatysfakcjonować Woolfa, a na razie wszyscy mieliśmy

powody do zadowolenia. Wziąłem do ręki teczkę i jeszcze

raz przejrzałem zdjęcia jedno po drugim.

Mały, szybki i niebezpieczny.

Sara również była, jak sądzę, zadowolona, choć w tym

akurat momencie zachowywała się, jakby poza przyzwoitym

posiłkiem i krótką pogawędką o nowych czasach nic się nie

wydarzyło.

Page 135: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Niebezpieczny, szybki i mały.

A może za tym spokojem krył się kipiący wir emocji, a

ona kontrolowała się tylko ze względu na obecność ojca.

Mały, szybki i niebezpieczny.

Przestałem myśleć o Sarze.

Oglądając przesuwające się przed moimi oczami

fotografie tego paskudnego urządzenia, miałem wrażenie, że

stopniowo budzę się z jakiegoś snu lub rzeczywistości i

przechodzę do innego snu lub innej rzeczywistości. Wiem,

brzmi to dziwacznie, ale ascetyczność tej maszyny – jej

brzydota, niewątpliwa efektywność, czysta bezlitosność –

wydawała się sączyć z papieru na moje dłonie, mrożąc mi

krew w żyłach. Woolf chyba odgadł, o czym myślę.

– Nie ma oficjalnej nazwy – powiedział, wskazując na

zdjęcia. – Ale tymczasowo określa się go jako Statek

Powietrzny do Kontroli Terenów Miejskich i Ochrony

Porządku Publicznego.

– SPOKO – powiedziałem trochę bez sensu.

– Umie pan też literować? – zapytała Sara, niemal się

uśmiechając.

– Stąd robocza nazwa nadana prototypowi – dodał Woolf.

– Czyli?

Żadne z nich nie odpowiedziało, więc podniosłem wzrok i

przekonałem się, że Woolf czekał, aż nasze spojrzenia się

spotkają.

– Absolwent.

Page 136: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 7

Włos kobiety pociągnie więcej niż sto par wołów.

James Howell

Śmigałem moim kawasaki po Victoria Embankment

wyłącznie dla hecy. Żeby oczyścić rury i umysł.

Nie powiedziałem Woolfom o telefonie i paskudnym

amerykańskim głosie po drugiej stronie. „Projekt Absolwent"

mogło znaczyć cokolwiek – mogło nawet chodzić o

absolwentów uniwersytetu – nie znałem też tożsamości

dzwoniącego. Kiedy ma się do czynienia z ludźmi

wyznającymi teorię spiskową – pocałunek pocałunkiem, ale

bezsprzecznie z takimi właśnie ludźmi miałem do czynienia –

nie ma sensu przedstawiać im dodatkowych zbiegów

okoliczności, którymi mogliby się podniecać.

Opuściliśmy restaurację w stanie życzliwego rozejmu. Na

chodniku Woolf uścisnął mi ramię, ponowił swoją

propozycję i powiedział, żebym się z nią przespał, co mnie

mocno zszokowało, ponieważ dokładnie wtedy wpatrywałem

się w tyłek Sary. Kiedy jednak zdałem sobie sprawę, co tak

naprawdę miał na myśli, obiecałem, że postąpię zgodnie z

jego prośbą. Z grzeczności zapytałem, jak mogę się z nim

skontaktować. Mrugnął i powiedział, że sam mnie znajdzie,

czym się za bardzo nie przejmowałem.

Istniał oczywiście jeden szczególnie dobry powód, aby

zachować względy Woolfa. Nawet jeżeli był dziwadłem i

Page 137: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

maniakiem, nawet jeżeli jego córka była jedynie bardzo

atrakcyjnym manekinem do prezentacji żakietów,

niezaprzeczalnie oboje posiadali pewien urok.

Staram się przez to powiedzieć, że złożyli całkiem

pokaźną ilość tego uroku na moim koncie bankowym.

Proszę, nie zrozumcie mnie źle. Zazwyczaj nie

przykładam większej wagi do pieniędzy. Oczywiście nie

należę do ludzi, którzy pracują za darmo; nic w tym stylu.

Każę sobie płacić za swoje usługi, na czymkolwiek one

polegają, i złości mnie, kiedy ktoś jest mi winien pieniądze.

Ale jednocześnie mogę chyba szczerze powiedzieć, że nigdy

specjalnie nie uganiałem się za pieniędzmi. Nigdy nie

podjąłem się niczego, co nie sprawiałoby mi choćby

niewielkiej przyjemności, tylko z pobudek finansowych. Ktoś

taki jak Paulie – wiele razy sam mi to mówił – spędza

większą część dnia na zdobywaniu pieniędzy bądź na

zastanawianiu się, jak je zdobyć. Paulie potrafi zachować się

w sposób nieprzyjemny – a nawet niemoralny – jeżeli

zarysuje się perspektywa otrzymania czeku z okrągłą sumką,

nie będzie miał oporów. Do dzieła, powie Paulie.

Ze mną jednak sprawa ma się inaczej. Jestem ulepiony z

zupełnie innej gliny. Jedyna korzyść wynikająca z posiadania

pieniędzy, jedyny pozytywny aspekt tego w sumie dość

wulgarnego dobra, to moim zdaniem fakt, iż za pieniądze

można kupić różne rzeczy.

A rzeczy darzę naprawdę sporą sympatią.

Zdawałem sobie sprawę, że pięćdziesiąt tysięcy dolarów

od Woolfa nie zapewni mi wiecznego szczęścia. Nie mogłem

za nie kupić willi w Antibes, ani nawet wynająć jakiejś na

Page 138: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

więcej niż półtora dnia. Niemniej jednak były użyteczne.

Poprawiały samopoczucie. Dzięki nim na moim stoliku

pojawiały się papierosy.

A jeżeli w celu przynajmniej częściowego podtrzymania

owego dobrego samopoczucia musiałbym spędzić kilka

wieczorów w rozdziałach powieści Roberta Ludluma, całując

się okresowo z piękną kobietą – jakoś bym to chyba zniósł.

Minęła północ, na Embankment panował niewielki ruch.

Droga była sucha, a ponieważ mój zzr miał ochotę sobie

pogalopować, wrzuciłem trzeci bieg i odegrałem w myślach

fragmenty kilku rozmów kapitana Kirka z panem Chekovem,

gdy tymczasem wszechświat przemeblowywał się dookoła

mojego tylnego koła. Prawdopodobnie flirtowałem z

prędkością stu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, kiedy

w zasięgu wzroku pojawił się most Westminster. Musnąłem

hamulce i lekko przeniosłem ciężar ciała, przygotowując się

do przechylenia motocykla i skrętu w prawo. Światła przed

Parliament Square zmieniały się właśnie na zielone i

ciemnoniebieski ford powoli ruszał z miejsca, więc wdusiłem

mocniej pedał gazu i przygotowałem się do wyminięcia go po

zewnętrznej stronie zakrętu. Kiedy się z nim zrównałem –

prawe kolano zbliżyło się do asfaltu – ford zaczął odbijać w

lewo, a ja wyprostowałem się, aby minąć go szerszym

łukiem.

Myślałem wtedy, że mnie po prostu nie zauważył.

Sądziłem, że to jakiś zwyczajny kierowca.

Czas ma zabawne właściwości.

Poznałem kiedyś pilota RAF-u. Opowiedział mi, jak

Page 139: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

razem ze swoim nawigatorem musieli się katapultować z

bardzo drogiego myśliwca Tornado GR1 sto metrów nad

dolinami Yorkshire z powodu, jak to nazwał, „ptasiego

uderzenia". (W ten sposób, według mnie, dość

niesprawiedliwie zakładano, że winę za całą sytuację ponosił

ptak; zupełnie jakby ten skrzydlaty młodzieniec przez

złośliwość starał się rozmyślnie zderzyć czołowo z

dwudziestoma tonami metalu przemieszczającymi się w

przeciwnym kierunku niemal z prędkością dźwięku. )

Tak czy inaczej, puenta opowieści jest taka, że po

wypadku pilot i nawigator zostali zaprowadzeni do pokoju

przesłuchań, gdzie nieprzerwanie przez godzinę i piętnaście

minut rozmawiali z oficerami śledczymi o tym, co widzieli,

słyszeli, czuli i zrobili w momencie zderzenia.

Przez godzinę i piętnaście minut.

Kiedy jednak wreszcie wydobyto z wraku czarną

skrzynkę, okazało się, że czas między wpadnięciem ptaka we

wlot silnika a katapultowaniem się załogi wyniósł niewiele

poniżej czterech sekund.

Cztery sekundy. Bum, raz, dwa, trzy, świeże powietrze.

Niezbyt chciało mi się wierzyć w tę historię, kiedy ją

usłyszałem. Poza wszystkim pilot był żylastym chucherkiem

z przyprawiającymi o gęsią skórkę niebieskimi oczami, które

często mają ludzie bardzo sprawni fizycznie. A poza tym w

całej historii opowiadałem się zdecydowanie po stronie

ptaka.

Ale teraz już w nią wierzę.

Wierzę, ponieważ kierowca forda wcale nie skręcił w

prawo. Przeżyłem wiele nieprzyjemnych i mało

Page 140: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

satysfakcjonujących chwil, kiedy blokował mnie na całej

szerokości jezdni między barierkami wzdłuż Izby Gmin.

Kiedy ja hamowałem, hamował i on. Kiedy przyspieszałem,

on również przyspieszał. Kiedy pochyliłem motocykl, aby

wykonać skręt, zbliżył się do barierek, ocierając się o moje

ramię boczną szybą.

Tak, z całą pewnością mógłbym opowiadać przez godzinę

o tych barierkach. I znacznie dłużej o chwili, kiedy

zorientowałem się, że za kierownicą forda z całą pewnością

nie siedzi zwykły kierowca. W istocie był świetnym

kierowcą.

Nie był to rover, a to już o czymś świadczyło. Musiał

mieć zainstalowany radioodbiornik, którym naprowadzono

go na pozycję, ponieważ nikt mnie nie mijał na Embankment.

Kiedy się zrównaliśmy, pasażer zaczął mi się przyglądać i na

pewno nie mówił do kierowcy: „Uważaj na motocyklistę .

Mieli dwa lusterka wsteczne, które nigdy nie należały do

standardowego wyposażenia żadnego forda. Bolały mnie

jądra. To mnie właśnie obudziło.

Zapewne zwróciliście uwagę, że motocykliści nie mają

pasów, co ma zarówno dobre, jak i złe strony. Dobre,

ponieważ w razie wypadku nikt nie chce być przywiązany do

dwustu kilogramów gorącego, ślizgającego się po jezdni

metalu. Złe, ponieważ kiedy wciśnie się gwałtownie

hamulce, motocykl się zatrzymuje, ale kierowca już nie.

Przemieszcza się w kierunku północnym, aż jego genitalia

wchodzą w kontakt ze zbiornikiem paliwa, a łzy napływają

mu do oczu, uniemożliwiając zobaczenie tego, przed czym

Page 141: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

hamuje i co stara się ominąć.

Barierki.

Solidne, jak najbardziej potrzebne, precyzyjnie

wyprofilowane barierki. Barierki, dla których warto podjąć

wysiłek okrążenia matki wszystkich parlamentów. Barierki,

które wiosną 1940 roku naprędce by zdemontowano, aby

przerobić je na spitfire'y hurricany, wellingtony, lancastery i

te samoloty z rozdzielonymi statecznikami poziomymi.

Blenheimy?

Tyle tylko, że barierki oczywiście nie otaczały parlamentu

w 1940 roku. Postawiono je w 1987 roku, aby zapobiec

przerywaniu sesji parlamentarnych przez szalonych

Libijczyków poruszających się rodzinnym peugeotem z

ćwierćtonowym ładunkiem materiałów wybuchowych

wciśniętym na tylne siedzenie.

Te barierki, moje barierki, stały tam, aby spełnić swoje

zadanie. Stały tam, aby bronić demokracji. Zostały ręcznie

wykonane przez rzemieślników o imieniu Ted, Ned, a może

nawet Bill.

Barierki godne bohaterów.

Spałem.

Twarz. Bardzo duża twarz. Bardzo duża twarz pokryta

ilością skóry wystarczającą zaledwie na bardzo małą twarz,

przez co każdy jej element wyglądał, jakby był mocno opięty.

Opięta szczęka, opięty nos, opięte oczy Każdy mięsień i

ścięgno twarzy napinał się i prężył Przypominało to

zatłoczoną windę. Zamrugałem i twarz zniknęła.

A może spałem przez godzinę, a twarz zniknęła dopiero

po pięćdziesięciu dziewięciu minutach. Nigdy się tego nie

Page 142: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

dowiem. Zamiast twarzy przed oczami miałem sufit Czyli

pokój. Czyli zostałem przeniesiony. Przyszedł mi do głowy

Middlesex Hospital, ale od razu wiedziałem, że tym razem

chodzi o zupełnie inną parę kaloszy.

Spróbowałem poruszyć różnymi częściami ciała.

Delikatnie, bo nie miałem odwagi poruszyć głową na

wypadek, gdybym skręcił sobie szyję. Stopy wydawały się w

porządku, choć były trochę daleko. Dopóki nie znajdowały

się w odległości większej niż sto dziewięćdziesiąt

centymetrów, nie miałem na co narzekać. Lewe kolano

odpowiedziało na mój list odwrotną pocztą, co było miłe, ale

z prawym było coś nie w porządku. Grube i palące. Wrócimy

jeszcze do tego. Uda. Lewe w porządku, prawe trochę gorzej.

Obręcz biodrowa wydawała się nienaruszona, ale nie mogłem

stwierdzić tego z całą pewnością, dopóki jej czymś nie

obciążyłem. Jądra. No, tu sprawy miały się zupełnie inaczej.

Nie musiałem ich niczym obciążać aby wiedzieć, że były w

kiepskim stanie. Było ich zbyt wiele i za bardzo bolały.

Brzuch i klatka piersiowa dostały czwórkę z minusem, a

prawe ramię oblało egzamin. Zwyczajnie nie chciało się

poruszyć. Podobnie jak lewe, choć w tym wypadku niemal

mogłem poruszyć dłonią, dzięki czemu przekonałem się, że

nie znajduję się na oddziale im. Williama Hoyle'a. W

publicznych szpitalach można się w dzisiejszych czasach

spotkać z prowizorką, ale bez wyraźnego powodu raczej nie

przywiązuje się rąk pacjentów do łóżka. Zostawiłem sobie

kark i głowę na kolejny dzień i zapadłem w sen tak głęboki,

na jaki pozwalało mi siedem jąder.

Page 143: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Twarz powróciła, jeszcze bardziej opięta. Tym razem jej

właściciel coś przeżuwał i mięśnie na policzkach i na szyi

wystawały niczym diagram z Gray's Anatomy. Miał okruchy

wokół ust, a różowy język co chwilę wyślizgiwał się na

zewnątrz i porywał jeden z nich w mroki jaskini.

– Lang?

Obracał teraz językiem wewnątrz ust, przejeżdżając po

dziąsłach i ściągając usta, tak że przez moment myślałem, że

zamierza mnie pocałować.

– Gdzie jestem? – zapytałem po chwili. Ucieszyłem się,

słysząc, że mówię chrypliwym głosem człowieka poważnie

chorego.

– Dobra jest – odezwała się twarz.

Gdyby powlekała ją wystarczająca ilość skóry, mogłaby

się nawet uśmiechnąć. Zamiast tego odwróciła się od tego

czegoś, na czym leżałem, i usłyszałem odgłos otwieranych

drzwi. Nie zamknęły się jednak.

– Obudził się – powiedział głos dość głośno, a drzwi

nadal się nie zamknęły.

Wynikało z tego, że ktokolwiek kontrolował pokój,

kontrolował też korytarz. Jeżeli w ogóle był jakiś korytarz.

Równie dobrze mógł to być właz do statku kosmicznego. Być

może znajdowałem się na pokładzie wahadłowca i miałem

wyruszyć w daleką podróż kosmiczną.

Kroki. Dwie pary. Jedne gumowe, drugie skórzane.

Twarda podłoga. Skórzane idą wolniej. Skórzane dowodzą,

Gumowe to sługus, przytrzymuje drzwi, robi przejście dla

skórzanych. Gumowe to twarz. Gumowa twarz. Łatwo

zapamiętać.

Page 144: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Panie Lang?

Skórzane zatrzymały się przy łóżku. Jeżeli to było łóżko.

Nie otwierałem oczu, na twarzy miałem lekki grymas bólu.

– Jak się pan czuje?

Amerykanin. Wielu Amerykanów pojawiło się ostatnio w

moim życiu. Musi to mieć coś wspólnego z kursem wymiany

walut.

Zaczął przemieszczać się dookoła łóżka, słyszałem

chrzęst kurzu pod jego butami. No i woda po goleniu.

Zdecydowanie za mocny zapach. Jeżeli zostaniemy

przyjaciółmi, powiem mu o tym. Ale jeszcze nie teraz.

– Kiedy byłem dzieckiem, zawsze chciałem mieć motor –

powiedział głos. – Harleya. Tata powiedział, że to zbyt

niebezpieczne. Dlatego w trakcie pierwszego roku po

zrobieniu prawa jazdy rozbiłem samochód cztery razy tylko

po to, aby się na nim zemścić. Mój tata był dupkiem.

Czas mijał. Nic na to nie mogłem poradzić.

– Wydaje mi się, że mam skręconą szyję – oznajmiłem.

Nie otwierałem oczu, a chrypliwy głos brzmiał całkiem

ładnie.

– Tak? Przykro mi to słyszeć. A teraz opowiedz mi coś o

sobie, Lang. Kim jesteś? Czym się zajmujesz? Lubisz filmy?

Książki? Piłeś kiedyś herbatkę z Królową? No, słucham.

Zaczekałem, aż buty odwróciły się, i powoli otworzyłem

oczy. Stał poza polem widzenia, więc skupiłem wzrok na

suficie.

– Jest pan lekarzem?

– Nie jestem lekarzem, Lang, o nie – powiedział. – Z

pewnością nie jestem lekarzem. Skurwysyn, oto kim jestem.

Page 145: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

W pokoju rozległ się chichot i odgadłem, że Gumowa

Twarz wciąż znajdował się przy drzwiach.

– Przepraszam, nie dosłyszałem.

– Skurwysynem. Jestem skurwysynem. To moja praca i

moje życie. Ale co tam, pomówmy o tobie.

– Potrzebny mi jest lekarz – jęknąłem. – Moja szyja...

Oczy zaszły mi Izami i pozwoliłem im płynąć.

Pociągnąłem nosem, lekko się zakrztusiłem; nie chwaląc się,

odstawiłem niezłe przedstawienie.

– Jeżeli cię to interesuje – kontynuował głos – mam

głęboko w dupie twoją szyję.

Postanowiłem, że nigdy nie powiem mu o tej wodzie po

goleniu. Nigdy.

– Interesują mnie inne sprawy – powiedział głos. – Całe

mnóstwo innych spraw.

Łzy nadal napływały mi do oczu.

– Posłuchaj, nie wiem, kim jesteś, i gdzie ja jestem... –

wykrztusiłem, wytężając siły, aby podnieść głowę z

poduszki.

– Spierdalaj, Richie – warknął głos. – Idź się

przewietrzyć.

Z okolic drzwi dobiegło mruknięcie i para butów opuściła

pokój. Musiałem założyć, że Richie się w nich znajdował.

– Widzisz, Lang, w tym właśnie rzecz. Nie musisz

wiedzieć, kim jestem, i nie musisz wiedzieć, gdzie jesteś.

Pomysł polega na tym, że ty mi mówisz o różnych sprawach,

a ja ci nie mówię...

– Ale co...

– Słyszałeś, co właśnie powiedziałem?

Page 146: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Nowa twarz pojawiła się w polu widzenia. Gładka,

wyszorowana skóra i włosy, takie jak u Pauliego. Puszyste i

czyste, do tego absurdalnie perfekcyjnie uczesane. Miał

około czterdziestki i prawdopodobnie spędzał dwie godziny

dziennie na rowerku treningowym. Dało się go opisać tylko

jednym słowem. Zadbany. Obejrzał mnie dokładnie i ze

sposobu, w jaki jego wzrok zatrzymał się na moim

podbródku, wywnioskowałem, że miałem tam dość

spektakularną ranę. Trochę się rozchmurzyłem. Rany zawsze

dobrze nadają się do przełamywania pierwszych lodów.

W końcu nasze oczy się spotkały, ale obie pary nie

przypadły sobie zupełnie do gustu.

– Dobrze – powiedział i odsunął się.

Musiało być wcześnie rano. Jedynym wytłumaczeniem

dla tak silnego zapachu perfum mógł być tylko fakt, że

dopiero co się ogolił.

– Poznałeś Woolfa – stwierdził Zadbany. – I tę jego córkę

o ptasim móżdżku.

– Tak.

Nastąpiła chwila ciszy, a ze zmiany rytmu oddechu

wywnioskowałem, że sprawiłem mu tą odpowiedzią

przyjemność. Gdybym zaprzeczył – pomyłka, ja nie mówić

po angielski – wiedziałby, że jestem cwaniakiem. Jeżeli będę

mówił o wszystkim otwarcie, być może weźmie mnie za

idiotę. W sumie wszystkie przesłanki wskazywały na tę drugą

ewentualność.

– Dobrze. A teraz bądź łaskaw mi powiedzieć, o czym

rozmawialiście?

– A więc – zacząłem, marszcząc brwi w wyrazie

Page 147: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

koncentracji – Woolf zapytał mnie o przebieg kariery

wojskowej. Bo, nawiasem mówiąc, służyłem w armii.

– Chrzanisz. Wiedział o tym, czy sam mu powiedziałeś?

Kolejny namysł idioty.

– Nie jestem pewien. Jeżeli już o tym wspominasz, to

wydaje mi się, że musiał już o tym wiedzieć.

– Dziewczyna też wiedziała?

– No cóż, tego akurat nie mogę być pewien, prawda? Nie

zwracałem na nią większej uwagi. – Dobrze, że przy

udzielaniu tej odpowiedzi nie byłem podłączony do

wariografu. Wskazówka wyskoczyłaby do sąsiedniego

pokoju, aby uciąć sobie drzemkę. – Zapytał o moje plany, co

zamierzam robić. A, mówiąc szczerze, nie jest tego za wiele.

– Pracujesz w wywiadzie?

– Co?

Sposób, w jaki to powiedziałem, miał wystarczyć za

odpowiedź, mimo to kontynuował.

– W wojsku. Walczyłeś z terrorystami w Irlandii. Miałeś

jakieś związki z wywiadem?

– Dobry Boże, nie – uśmiechnąłem się, jakby mi ten

pomysł pochlebiał.

– Coś cię śmieszy?

Przestałem się uśmiechać.

– Nic, tylko... no wiesz.

– Nie, nie wiem. To ma wiele wspólnego z moim

pytaniem. Pracowałeś w wywiadzie wojskowym?

Przed udzieleniem odpowiedzi wziąłem bolesny oddech.

– Ulster to był system – powiedziałem. – I tyle.

Wszystko, co się tam działo, zdarzyło się już setki razy

Page 148: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

wcześniej. System obejmował wszystko. Tacy jak ja, po

prostu, no wiesz, poprawiali statystyki. Sumiennie

wykonywałem polecenia. Grałem w squasha. Zdarzało mi się

zabawić. Naprawdę nieźle się bawiłem – pomyślałem, że

może trochę przesadziłem, ale chyba nie zwrócił na to uwagi.

– Posłuchaj, moja szyja... nie jestem pewien, ale coś z nią

chyba nie tak. Naprawdę powinien to obejrzeć lekarz.

– To zły człowiek, Tom.

– Kto taki? – zapytałem.

– Woolf. Naprawdę zły. Nie mam pojęcia, co ci o sobie

naopowiadał. Pozwolę sobie zgadnąć, że nie wspomniał o

trzydziestu sześciu tonach kokainy, które przywiózł do

Europy w ciągu ostatnich czterech miesięcy. Powiedział ci o

tym?

Spróbowałem potrząsnąć głową.

– Nie, myślę, że zapomniał o tym wspomnieć. A to źle

przez duże Ź, zgodzisz się ze mną, Tom? Tak bym to nazwał.

Diabeł wcielony, i do tego sprzedaje kokainę. Tak właśnie.

To brzmi jak słowa piosenki. Co się rymuje z kokainą?

– Ból – wtrąciłem.

– Tak – powiedział. Spodobała mu się moja odpowiedź.

„Ból". Skórzane buty zaczęły się przechadzać. – Zwróciłeś

kiedyś uwagę na to, że źli ludzie zadają się ze złymi ludźmi,

Tom? Ja to zauważyłem. Ciągle to się zdarza. Nie wiem, czy

lubią czuć się, jak u siebie w domu, robić wspólne interesy,

mieć ten sam znak zodiaku, nieważne. Tysiące razy

widziałem takie sytuacje. Tysiące razy. – Buty się

zatrzymały. – Więc kiedy taki gość, jak ty, zaczyna trzymać

się za ręce z takim gościem, jak Woolf, to muszę powiedzieć,

Page 149: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

że nie czuję do ciebie specjalnej sympatii.

– Posłuchaj, wystarczy już tego – przerwałem mu z

rozdrażnieniem. – Nie odezwę się do ciebie ani słowem,

dopóki nie przyjdzie tu lekarz. Nie mam najmniejszego

pojęcia, o czym mówisz. o Woolfie wiem dokładnie tyle

samo, co o tobie, to znaczy nic. Poza tym wydaje mi się, że

wedle wszelkiego prawdopodobieństwa mam skręconą szyję.

Brak odpowiedzi.

– Żądam, aby zbadał mnie lekarz – powtórzyłem, z całych

sił starając się zabrzmieć jak angielski turysta podczas

odprawy celnej na francuskim lotnisku.

– Nie, Tom. Nie wydaje mi się, żebyśmy chcieli zawracać

głowę jakiemuś lekarzowi – głos miał spokojny, ale wyraźnie

się zdenerwował. Skóra zachrzęściła, otworzyły się drzwi. –

Zostań z nim. Nie spuszczaj go z oka ani na chwilę. Jak

będziesz musiał pójść do łazienki, to mnie zawołaj.

– Zaczekaj – powiedziałem. – Co to znaczy zawracać

głowę? Jestem ranny. Cierpię, na litość boską!

Buty odwróciły się w moją stronę.

– Być może, Tom. Być może. Ale kto, do diabła, zmywa

papierowe talerze?

Niewiele dobrego można powiedzieć lub poczuć w

sytuacji, w jakiej się znajdowałem. Naprawdę niewiele. Ale

zasada jest taka, że po każdej potyczce słownej, wygranej czy

przegranej, powtarza się ją w myślach, starając się wyciągnąć

z niej jak najwięcej wniosków. Tym właśnie się zająłem,

podczas gdy Richie podpierał ścianę przy drzwiach.

Po pierwsze, Zadbany wiedział o wielu rzeczach, do tego

Page 150: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

dowiedział się o nich szybko. A zatem dysponował ludźmi,

dobrą łącznością albo jednym i drugim. Po drugie, nie

powiedział „zawołaj Igora albo któregoś z chłopaków".

Powiedział „zawołaj mnie". A to prawdopodobnie znaczyło,

że w wahadłowcu znajdowali się tylko Zadbany i Richie.

Po trzecie, i w tym momencie najważniejsze, byłem

jedyną osobą, która z całą pewnością wiedziała, że nie

skręciłem sobie szyi.

Page 151: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 8

Do wojska się zaciągnąłem, by wielka mnie okryła chwała

I bym życie codziennie narażał za sześć pensów bez mała.

Charles Dibdin

Minął jakiś czas. Możliwe, a nawet prawdopodobne, że

minęło go całkiem sporo, ale po wypadku motocyklowym

powziąłem pewne podejrzenia odnośnie czasu i sposobu, w

jaki się zachowywał. Sprawdzałem kieszenie po każdym

spotkaniu; tego typu sprawy.

Nie istniał żaden sposób, aby zmierzyć cokolwiek w tym

pokoju. Sztuczne oświetlenie, cały czas włączone. Poziom

hałasu nic mi nie mówił. Byłoby mi łatwiej, gdybym usłyszał

butelki po mleku brzęczące w skrzynce lub kogoś

wołającego: „Dowieźli »Evening Standard«!". Ale do moich

uszu nie dochodziły żadne dźwięki.

Jedynym urządzeniem spełniającym rolę chronometru,

jakie miałem w zasięgu ręki, był mój pęcherz, który

sygnalizował, że od chwili wyjścia z restauracji upłynęły

mniej więcej cztery godziny. Nie pokrywało się to z

obliczeniami związanymi z wodą po goleniu Zadbanego. Ale

z drugiej strony te tanie współczesne pęcherze bywają

piekielnie zawodne.

Richie opuścił pokój tylko raz, żeby przynieść sobie

krzesło. Podczas jego nieobecności próbowałem się uwolnić,

związać prześcieradła i zjechać na nich przez okno na ziemię,

Page 152: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

ale zdążyłem jedynie podrapać się w udo. Richie wrócił i

odkąd usadowił się wygodnie na krześle, siedział cicho, co

skłoniło mnie do przypuszczenia, że przyniósł sobie również

coś do czytania. Ponieważ jednak nie słyszałem odgłosów

przewracania stron, albo czytał bardzo powoli, albo

zadowolił się wpatrywaniem w ścianę. Albo we mnie.

– Muszę pójść do łazienki – wychrypiałem.

Brak odpowiedzi.

– Powiedziałem, że muszę...

– Stul pysk.

Spodobało mi się to. Przynajmniej wiedziałem, jak należy

z nim postępować.

– Posłuchaj, musisz...

– Słyszałeś, co powiedziałem? Stul pysk. Jak musisz się

odlać, to lej tam, gdzie jesteś.

– Richie...

– Kto ci, kurwa, powiedział, że nazywam się Richie?

– To jak powinienem cię nazywać? – zamknąłem oczy.

– W ogóle mnie w żaden sposób nie nazywaj. W żaden

sposób. Leż spokojnie i lej. Zrozumiałeś?

– Nie chce mi się lać.

Niemal usłyszałem, jak trybiki obracają mu się w mózgu.

– Co?

– Muszę się wysrać, Richie. Stara brytyjska tradycja.

Jeżeli chcesz w tej sytuacji siedzieć ze mną w pokoju, to już

twoja sprawa. Pomyślałem tylko, że postąpię uczciwie,

ostrzegając cię.

Richie zastanawiał się nad tym przez chwilę i byłem

pewien, że słyszę, jak marszczy mu się nos. Krzesło

Page 153: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zaszurało i gumowe buty ruszyły w moim kierunku.

– Nie pójdziesz do toalety ani się nie zesrasz. – Twarz

pojawiła się, opięta jak zawsze. – Słyszysz? Zostaniesz lam,

gdzie jesteś i stulisz pysk...

– Nie masz dzieci, prawda Richie?

– Zmarszczył brwi i wyglądało na to, że wymagało to od

jego twarzy ogromnego wysiłku. Brwi, mięśnie i ścięgna

zostały zmobilizowane do pracy na rzecz tego pojedynczego,

trochę głupiego wyrazu twarzy.

– Co?

– Ja sam, prawdę mówiąc, też nie mam dzieci, ale mam za

to chrześniaków. A im po prostu nie da się wytłumaczyć,

żeby tego nie robiły. Nie słuchają.

Wyraz niezrozumienia na twarzy Richiego pogłębił się.

– O czym ty, kurwa, mówisz?

– Rozumiesz, próbowałem. Jedziesz z dzieciakami

samochodem i nagle jedno z nich chce się wysrać. Mówisz

mu, żeby wytrzymało, wetknęło sobie tam korek, zaczekało,

aż się zatrzymamy, ale to nie skutkuje. Kiedy ciało chce srać,

musi srać.

Wyraz niezrozumienia lekko ustąpił, co mnie ucieszyło,

bo zaczęło mnie męczyć samo patrzenie na niego. Pochylił

się nade mną, tak że nasze nosy znalazły się w jednej linii.

– Słuchaj, zasrańcu...

Tylko tyle zdążył powiedzieć, ponieważ przy słowie

„zasrańcu" z całej siły wyrzuciłem w górę prawe kolano i

wbiłem mu je w policzek. Zamarł na chwilę, częściowo ze

zdumienia, a częściowo od wstrząśnienia mózgu, tymczasem

ja podniosłem lewą nogę i oplotłem ją wokół jego szyi. Kiedy

Page 154: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

ściągałem go na łóżko, zdołał wystawić lewą rękę przed

siebie, aby z jej pomocą utrzymać się w górze. Nie miał

jednak pojęcia, jak silne są nogi. A one naprawdę są silne.

Znacznie silniejsze od gardeł.

Muszę przyznać, że opierał się całkiem skutecznie.

Próbował zwykłych sztuczek, chwytając mnie za gardło,

wbijając mi stopy w twarz, ale aby skutecznie się nimi

posłużyć, potrzeba powietrza, a ja akurat nie byłem w

nastroju, żeby pozwolić mu na zaczerpnięcie jakichkolwiek

użytecznych ilości. Jego opór wzmagał się od gniewu, przez

wściekłość do przerażenia, osiągnął szczyt, a następnie opadł

do stanu nieprzytomności. Trzymałem go jeszcze przez dobre

pięć minut, ponieważ na jego miejscu próbowałbym udawać

nieżywego, kiedy tylko zorientowałbym się, że nie mam

szans.

Ale Richie zdecydowanie nie udawał nieżywego.

Ręce związano mi paskami, więc trochę musiałem się nad

nimi napracować. Za jedyne narzędzie miałem zęby i kiedy

skończyłem, czułem się, jakbym zjadł dwa kontenery

mieszkalne. Uzyskałem także niezbity dowód urazu

podbródka, ponieważ kiedy pierwszy raz otarł się o

sprzączkę, myślałem, że wyjdę przez sufit. Zamiast tego

spojrzałem w dół i zobaczyłem ślady krwi na skórzanym

pasku, jedne ciemne i stare, a inne czerwone i zupełnie

świeże.

Kiedy skończyłem, padłem na łóżko, dysząc z wysiłku, i

spróbowałem rozmasować nadgarstki. Następnie ponownie

Page 155: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

usiadłem, ostrożnie przewiesiłem nogi nad brzegiem łóżka i

postawiłem je na ziemi.

Nie krzyknąłem tylko dlatego, że powstrzymywała mnie

różnorodność odczuwanego bólu. Odczuwałem go w tak

wielu miejscach, mówił tak wieloma językami, przywdział

tak oszałamiającą mozaikę strojów ludowych, że szczęka

opadła mi ze zdumienia na pełnych piętnaście sekund.

Chwyciłem się brzegu łóżka i zacisnąłem oczy, dopóki ryk

nie osłabł do poziomu szmeru. Wtedy dokonałem drugiego

przeglądu obrażeń. Nie wiem, z czym się zderzyłem, ale na

pierwszy ogień poszła prawa strona ciała. Kolano, udo i

biodro wrzeszczały na mnie, a wrzaski były tym bardziej

wściekłe, że noga miała niedawno kontakt z głową Richiego.

Żebra bolały mnie tak, jakby ktoś je powyciągał, a następnie

powkładał w złej kolejności, a szyja, choć zdecydowanie

nieskręcona, ledwie się ruszała. No i jeszcze jądra.

Zmieniły się. Po prostu nie mogłem uwierzyć, że były

tymi samymi jądrami, które nosiłem przy sobie przez całe

życie i które, przyznaję, traktowałem jak przyjaciół. Te były

większe, znacznie większe, i przybrały zupełnie niewłaściwy

kształt.

Istniał tylko jeden sposób, aby temu zaradzić.

Chodzi o znaną wszystkim osobom uprawiającym sztuki

walki technikę, która pozwala pozbyć się bólu w tych

okolicach. Często wykorzystuje się ją na japońskich dojo,

kiedy podczas treningu przeciwnik zanadto się rozochoci i

przyłoży ci w okolice genitaliów.

Trzeba zrobić tak: podskoczyć piętnaście centymetrów w

górę i wylądować na piętach z maksymalnie usztywnionymi

Page 156: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

nogami. W ten sposób zwiększa się na chwilę działającą na

mosznę siłę grawitacji. Nie mam pojęcia, na jakiej zasadzie

to działa, ale działa. A raczej nie działa. Musiałem spróbować

kilka razy, tańcząc pogo po całym pokoju na tyle

intensywnie, na ile pozwalała mi prawa noga, aż w końcu

stopniowo przeraźliwy ból zaczął pomalutku ustępować.

Schyliłem się, aby dokładnie przyjrzeć się ciału Richiego.

Metka na garniturze zachwalała zdolności Wyśmienitych

Krawców z firmy Falkus, ale nie dowiedziałem się z niej

niczego więcej. W prawej kieszeni spodni znalazłem sześć

funtów i dwadzieścia pensów, a w lewej scyzoryk w

panterkę. Richie miał na sobie białą nylonową koszulę oraz

półbuty marki Baxter z czerwonobrunatnej skóry z czterema

dziurkami na sznurowadła. I to mniej więcej wszystko. Nic

innego nie pozwalało wyróżnić Richiego z tłumu i sprawić,

że serce bystrego detektywa zabiłoby szybciej. Żadnego

biletu autobusowego. Ani karty bibliotecznej. Ani wydartej z

lokalnej gazety strony z ogłoszeniami drobnymi z jedną

pozycją zakreśloną czerwonym flamastrem.

Z rzeczy choć trochę nietypowych znalazłem jedynie

kaburę marki Bianchi typu crossdraw zawierającą jeden

nowiutki samopowtarzalny glock 17 kaliber 9 mm.

Zapewne mieliście kiedyś okazję przeczytać jedną z tych

nonsensownych opinii na temat glocka. Faktycznie, rękojeść

wykonana z wymyślnych polimerów skłoniła jakiś czas temu

jednego czy dwóch dziennikarzy do podekscytowania się

możliwością, że pistolet może nie zostać wykryty podczas

kontroli na lotnisku, ale to przecież straszna bzdura. Zamek,

Page 157: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

lufa i spora część bebechów są zrobione z metalu, co więcej,

trudno przenieść przez kontrolę siedemnaście nabojów

parabellum, udając, że to wkłady do szminki. Atuty glocka to

pojemny magazynek przy niewielkiej wadze, wysoka celność

i praktycznie niedościgniona niezawodność. Wszystkie te

cechy sprawiają, że gospodynie domowe na całym świecie

wybierają właśnie glocka 17.

Odsunąłem zamek, wprowadzając nabój do lufy. Glock

17 nie ma bezpiecznika. Celuje się, strzela i ucieka, gdzie

pieprz rośnie. Takie pistolety lubię.

Otworzyłem ostrożnie drzwi na korytarz i nie dostrzegłem

żadnego wahadłowca. Znalazłem się w białym korytarzu, z

którego wychodziło siedmioro innych drzwi. Wszystkie były

zamknięte. Korytarz kończył się oknem wychodzącym na

linię dachów, które mogły znajdować się w jednym z

pięćdziesięciu miast. Był dzień.

Budynku od dłuższego czasu nie używano zgodnie z

przeznaczeniem, jakiekolwiek ono było. Na całej długości

brudnego korytarza poniewierały się kartony, sterty papieru,

worki foliowe na śmieci, a w połowie długości stał rower

górski bez kół.

Zabezpieczanie zajętego przez wrogów budynku to

zabawa dla co najmniej trzech graczy. Sześciu to dobra

liczba. Gracz siedzący po lewej stronie rozdającego sprawdza

pokoje, ubezpieczany przez kolejną dwójkę, w tym czasie

pozostałych trzech pilnuje korytarza. Tak się to robi. Jeżeli

zachodzi konieczność gry w pojedynkę, zasady zmieniają się

całkowicie. Otwiera się powoli każde drzwi i zagląda się w

Page 158: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

głąb przez zawiasy, pilnując jednocześnie, aby nikt nie

podkradł się od tyłu; w ten sposób sprawdzenie dziesięciu

metrów korytarza zajmuje około godziny. Tak mówi każdy

podręcznik poświęcony temu tematowi.

Moja opinia na temat podręczników jest taka, że inni

prawdopodobnie również je czytają.

Najszybciej jak mogłem przebiegłem zygzakiem przez

korytarz z pistoletem w wyciągniętej ręce, otwierając

gwałtownie wszystkie siedmioro drzwi, aż dobiegłem do

drugiego końca korytarza, rzuciłem się pod okno, oparłem

plecami o ścianę i przygotowałem się do wpakowania całego

magazynka w kogokolwiek, kto wystawiłby głowę. Nikt się

nie pojawił.

Tym razem wszystkie drzwi były otwarte, a pierwsze na

lewo prowadziły na klatkę schodową. Widziałem z metr

poręczy i wiszące nad nią lustro. Podniosłem się i schylony

przebiegłem przez drzwi, wymachując na wszystkie strony

pistoletem najgroźniej jak potrafiłem. Pusto.

Zmieniłem uchwyt i wyrżnąłem kolbą w środek lustra,

roztrzaskując je na kawałki. Podniosłem jeden z

masywniejszych i przeciąłem sobie dłoń. Przypadkowo,

gdyby was to ciekawiło.

Uniosłem stłuczony kawałek lustra i przyjrzałem się

swojemu podbródkowi. Rana wyglądała mniej niż ładnie.

Na korytarzu wróciłem do powolnej metody sprawdzania

pokoi, podkradając się do każdej futryny, wystawiając za nią

lusterko i obracając je powoli tak, aby obejrzeć całe

pomieszczenie. Metoda dość nieporadna, a ponieważ ściany

zbudowano z najwyżej dwuipółcentymetrowej płyty gipsowej

Page 159: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

i prawdopodobnie nie zatrzymałyby nawet pestki wiśni

wystrzelonej z palców przez słabowitego trzylatka – również

w sumie bezcelowa. Ale wydawała mi się lepsza od stawania

w drzwiach i wołania: „Hej, jest tam kto?"

Pierwsze dwa pokoje znajdowały się w takim samym

stanie jak korytarz. Brudne i zastawione rupieciami. Zepsute

maszyny do pisania, telefony, krzesła o trzech nogach.

Rozmyślałem właśnie nad tym, że żaden eksponat w

największych muzeach na świecie nie ma tak antycznego

wyglądu jak dziesięcioletnia fotokopiarka, kiedy usłyszałem

jakiś dźwięk. Wydany przez człowieka. Jęk.

Czekałem. Nie powtórzył się, więc odtworzyłem go sobie

w głowie. Dobiegł z sąsiedniego pokoju. Wydał go

mężczyzna. Ktoś albo uprawiał seks, albo źle się czuł. Albo

była to pułapka.

Wyszedłem na korytarz i ostrożnie podszedłem do

następnych drzwi. Wyciągnąłem przed siebie rękę z

lusterkiem i ustawiłem je tak, aby zobaczyć wnętrze pokoju.

Na środku siedział na krześle mężczyzna, głowa opadła mu

na piersi. Niski, gruby, w średnim wieku i przywiązany do

krzesła. Skórzanymi paskami.

Na jego koszuli widać było ślady krwi. Dużej ilości krwi.

Gdyby przeciwnik zastawił na mnie pułapkę, to liczyłby,

że właśnie w tym momencie skoczę na równe nogi i

zawołam: „Wielkie nieba, czy mogę panu w czymś pomóc?"

Dlatego nie ruszyłem się z miejsca i obserwowałem.

Mężczyznę i korytarz.

Mężczyzna nie wydał z siebie żadnego innego dźwięku, a

korytarz nie zrobił niczego, czego normalnie nie robią

Page 160: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

korytarze. Po dobrej minucie obserwowania odrzuciłem

lusterko i wpełzłem do środka.

Sądzę, że od samego początku wiedziałem, że to Woolf

wydał ten jęk. Albo rozpoznałem jego głos, albo od samego

początku podejrzewałem, że jeżeli Zadbany zdołał złapać

mnie, to nie powinien mieć również problemu z

dopadnięciem Woolfa.

Albo Sary, jeżeli już o tym mowa.

Zamknąłem drzwi i podparłem klamkę krzesłem,

ustawiając je ukośnie na dwóch nogach. Nie mogły

powstrzymać napastnika, ale dawały mi szansę wystrzelenia

trzech lub czterech pocisków, zanim udałoby mu się wedrzeć

do pokoju. Uklęknąłem przed Woolfem i natychmiast

zakląłem, czując ból w kolanie. Odsunąłem się i spojrzałem

na podłogę. U jego stóp leżało siedem lub osiem

naoliwionych nakrętek. Schyliłem się, aby odgarnąć je na

bok.

Ale to nie były nakrętki i śrubki. Nie był to też olej.

Klęczałem na jego zębach.

Rozwiązałem paski i spróbowałem unieść jego głowę.

Oczy miał zamknięte, ale nie potrafiłem orzec, czy dlatego,

że był nieprzytomny, czy z powodu potwornej opuchlizny

skóry na policzkach i wokół oczodołów. Pęcherzyki krwi i

śliny otaczały usta, jego oddech brzmiał strasznie.

– Wszystko będzie w porządku – mruknąłem. Sam sobie

nie wierzyłem i wątpię, aby i on mi uwierzył. – Gdzie jest

Sara?

Page 161: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Nie odpowiedział, ale widziałem, że usiłuje otworzyć

lewe oko. Odchylił głowę do tyłu. Ciche stęknięcie rozerwało

kilka pęcherzyków wokół jego ust. Nachyliłem się i

chwyciłem go za ręce.

– Gdzie jest Sara? – powtórzyłem, a gruba, owłosiona

dłoń niepokoju chwyciła mnie za krtań. Przez chwilę trwał w

bezruchu i zacząłem już podejrzewać, że stracił przytomność,

ale nagle jego klatka piersiowa uniosła się i Woolf otworzył

usta, jakby ziewał.

– Co mówisz, Thomas? – wychrypiał słabo. Oddech

pogarszał się z każdą sekundą. – Czy jesteś...

Przerwał, aby wciągnąć do płuc więcej powietrza.

Wiedziałem, że nie powinien nic więcej mówić.

Wiedziałem, że powinienem mu powiedzieć, żeby milczał i

oszczędzał siły, ale nie potrafiłem tego zrobić. Chciałem,

żeby mówił. Cokolwiek. o tym, jak bardzo źle się czuje, kto

mu to zrobił, o Sarze, o wyścigach konnych w Doncaster. O

czymkolwiek związanym z życiem.

– Czy jestem... ? – zapytałem.

– Czy jesteś dobrym człowiekiem?

Myślę, że się uśmiechnął.

Przez chwilę trwałem w bezruchu, obserwując go i

zastanawiając się, co robić. Mógłby umrzeć, gdybym

spróbował go przenieść. Umarłby na pewno, gdybym tego

nie zrobił. Myślę nawet, że część mnie tak naprawdę chciała,

aby umarł, dzięki czemu mógłbym swobodnie podjąć jakieś

działania. Zemścić się. Uciec. Wściec się.

Nagle niemal instynktownie puściłem Woolfa, chwyciłem

za glocka i kucając najniżej jak potrafiłem, pomknąłem pod

Page 162: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

jedną ze ścian.

Ktoś nacisnął klamkę.

Krzesło wytrzymało jedno czy dwa pchnięcia, po czym

trafione stopą wyskoczyło spod klamki. Drzwi otworzyły się

gwałtownie i stanął w nich mężczyzna. Był wyższy, niż go

zapamiętałem, dlatego kilka dziesiątych sekundy zajęło mi

zorientowanie się, że jest to Zadbany i że stoi tam z

pistoletem wycelowanym w środek pokoju. Woolf zaczął

podnosić się z krzesła, a może po prostu przewracał się do

przodu. Usłyszałem przeciągły, głośny łoskot, który

przerodził się w serię głuchych trzasków, kiedy wystrzeliłem

sześć pocisków w głowę i korpus Zadbanego. Odrzuciło go

do tyłu na korytarz, a ja dopadłem do niego i wystrzeliłem

jeszcze trzy razy w klatkę piersiową, zanim upadł na ziemię.

Wytrąciłem mu kopnięciem pistolet z ręki i wycelowałem

glocka w środek jego głowy. Puste łuski toczyły się po

podłodze korytarza.

Odwróciłem się. Woolf znajdował się prawie dwa metry

od miejsca, w którym ostatni raz go widziałem. Leżał na

plecach w powiększającej się kałuży czarnego płynu. Nie

potrafiłem zrozumieć, w jaki sposób jego ciało przebyło tak

dużą odległość, dopóki nie spojrzałem w dół i nie

dostrzegłem broni Zadbanego.

MAC 10. Paskudny, kieszonkowy pistolet maszynowy,

którego właściciel nie musiał się zbytnio przejmować tym, w

kogo celował, ponieważ w niespełna dwie sekundy mógł

opróżnić magazynek mieszczący trzydzieści pocisków.

Zadbany zdążył trafić Woolfa większością z trzydziestu

Page 163: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

naboi, którymi podziurawił go jak sito.

Pochyliłem się do przodu i wystrzeliłem kolejny pocisk w

usta Zadbanego.

Przetrząśnięcie domu od piwnicy do strychu zajęło mi

godzinę. Kiedy skończyłem, wiedziałem, że jego tył

wychodzi na High Holborn, że mieściła się w nim kiedyś

firma ubezpieczeniowa, a teraz stał zupełnie opuszczony.

Tego ostatniego domyśliłem się już wcześniej. Wystrzał z

pistoletu bez następujących po nim syren policyjnych

radiowozów na ogól oznacza, że nikogo nie ma w domu.

Nie miałem wyboru i musiałem rozstać się z glockiem.

Przyciągnąłem ciało Richiego do pokoju, w którym leżał

Woolf, położyłem je na podłodze, wytarłem kolbę i spust

glocka koszulą i wcisnąłem go w dłoń Richiego. Podniosłem

MAC-a i wystrzeliłem ostatnie trzy pociski w ciało Richiego,

po czym położyłem broń obok Zadbanego.

Zaaranżowana przeze mnie scenka rodzajowa nie miała

większego sensu. Ale przecież życie również go nie ma, a w

zagmatwaną scenę zbrodni często łatwiej uwierzyć niż w

czytelną. Na to przynajmniej liczyłem.

Następnie wycofałem się do The Sovereign, brudnego

hoteliku na King's Cross, gdzie spędziłem dwa dni i trzy

noce, w trakcie których mój podbródek stopniowo się uciszał,

a siniaki na ciele nabierały pięknych kolorów. Za oknem

społeczeństwo brytyjskie handlowało crackiem, spało ze sobą

dla pieniędzy i wszczynało pijackie burdy, których przyczyny

nie mogło sobie przypomnieć nad ranem.

Page 164: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Siedząc w hotelu, rozmyślałem o helikopterach,

pistoletach, Aleksandrze Woolfie i Sarze Woolf oraz o masie

innych interesujących spraw.

Czy jestem dobrym człowiekiem?

Page 165: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 9

Kufer, siodło, na koń i w drogę!

Brownine

– Projekt co?

Dziewczyna była śliczna, w ten olśniewający sposób

śliczna, i zastanawiałem się, jak długo utrzyma się na

obecnym stanowisku. Przypuszczam, że recepcjonistka w

Ambasadzie Amerykańskiej na Grosvenor Square może

liczyć na przyzwoite zarobki i nieograniczony dostęp do

nylonowych pończoch, ale jednocześnie jej praca musi być

nudniejsza od zeszłorocznej debaty budżetowej.

– Projekt Absolwent – powiedziałem. – Pan Russell

Barnes.

– Oczekuje pana?

Nie przetrwa nawet sześciu miesięcy, uznałem. Ja ją

nudziłem, nudziła ją ambasada, nudził ją świat.

– Mam taką nadzieję. Sekretarka z mojego biura

potwierdzała dziś spotkanie telefonicznie. Powiedziano jej, że

ktoś mnie będzie oczekiwał.

– Solomon, zgadza się?

– Zgadza się.

Przejrzała dwie listy.

– Przez jedno m – dodałem pomocnie.

– A pańskie biuro to... ?

– To, z którego dzwoniono dziś rano. Przepraszam,

Page 166: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

myślałem, że już o tym wspomniałem.

Była zbyt znudzona, aby powtórzyć pytanie. Wzruszyła

ramionami i zaczęła wypełniać dla mnie przepustkę.

– Carl! – zawołała.

Carl nie był po prostu Carlem. Był CARLEM. Był ode

innie cztery centymetry wyższy, podnosił ciężary w czasie

wolnym, a najwyraźniej miał go całkiem sporo. Był również

żołnierzem piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych i miał

na sobie mundur tak nowy, że spodziewałem się zobaczyć

kogoś wykańczającego rąbek spodni na wysokości kostek.

– Pan Solomon – przedstawiła mnie recepcjonistka. –

Pokój 5910. Spotkanie z Barnes, Russell.

– Z Russellem Barnesem – poprawiłem ją, ale żadne z

nich nie zwróciło na to uwagi.

Carl przeprowadził mnie przez szereg punktów

kontrolnych, gdzie inni Carlowie prześwietlali moje ciało

wykrywaczami metalu i z zapałem mięli mi ubranie.

Szczególnie interesowała ich moja teczka i wydawali się

zaniepokojeni tym, iż zawierała jedynie numer „Daily

Mirror".

– Używam jej tylko w charakterze rekwizytu –

wyjaśniłem pogodnie, co z jakiegoś powodu wydawało się

ich zadowalać.

Być może gdybym powiedział, że używam jej tylko do

wynoszenia tajnych dokumentów z ambasad, poklepaliby

mnie po plecach i zaofiarowali się, że mi ją poniosą.

Carl zaprowadził mnie do windy i odsunął się, kiedy do

Page 167: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

niej wsiadałem. Z głośników wydobywała się irytująco cicha

muzyka i gdybym nie znajdował się w ambasadzie,

przysiągłbym, że jest to cover Bat Out Of Heli w wykonaniu

Johnny'ego Mathisa. Carl wszedł za mną do windy i

przejechał plastikową kartą przez czytnik elektroniczny, a

następnie wstukał kod na klawiaturze palcem odzianym w

nienagannie czystą rękawiczkę.

Winda mknęła w górę, a ja starałem się przygotować

psychicznie do, jak należało się spodziewać, dość trudnej

rozmowy. Powtarzałem sobie, że robię tylko to, co należy

zrobić, kiedy silny prąd zniesie człowieka na otwarte morze:

płynąć z nim, a nie walczyć. W końcu trafi się na jakiś ląd.

Wysiedliśmy na piątym piętrze i Carl zaprowadził mnie

porządnie wywoskowanym korytarzem do pokoju 5910 –

Zastępca dyrektora Studiów Europejskich Barnes, Russell P.

Carl zaczekał, aż zapukam, a kiedy drzwi się otworzyły,

wszedłem do środka. Mało brakowało, a wsunąłbym mu

dwufuntowy banknot do odzianej w rękawiczkę dłoni,

prosząc o zarezerwowanie stolika w L'Epicure. Na szczęście

powstrzymał mnie, salutując zamaszyście, po czym obrócił

się na pięcie, ruszył z powrotem korytarzem z prędkością stu

dziesięciu kroków na minutę.

Russell R Barnes zdążył się już trochę powłóczyć po

świecie. Nie potrafię może wyczytać wszystkiego z ludzkiej

twarzy, ale wiem, że człowiek nie wygląda tak, jak Russell R

Barnes, spędzając pół życia za biurkiem, a przez drugie pół

żłopiąc koktajle na przyjęciach w ambasadzie. Dobiegający

pięćdziesiątki, wysoki i szczupły, blizny i zmarszczki

Page 168: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

tłoczyły się, walcząc ze sobą o kontrolę nad opaloną twarzą.

Nie potrafiłem się oprzeć wrażeniu, że był wszystkim, czym

ONeal tak usilnie starał się zostać.

Kiedy wszedłem, spojrzał na mnie znad okularów

połówek, ale nie przerwał czytania, przesuwając po

marginesie wieczne pióro w miarę postępów lektury. Każda

komórka jego ciała mówiła: „Śmierć Wietkongowi i zbrojnej

partyzantce Contras", a „Generał Schwarzkopf nazywa mnie

pieszczotliwie Rusty".

Przewrócił stronę i warknął:

– No co tam?

– Panie Barnes... – zacząłem, kładąc teczkę obok krzesła

stojącego naprzeciwko niego i wyciągając rękę.

– Jak głosi napis na drzwiach. – Nie przerywał czytania.

Trzymałem przed sobą wyciągniętą rękę.

– Miło mi pana poznać, sir.

Chwila ciszy. Wiedziałem, że kupię go tym „sir".

Wciągnął powietrze, wyczuł zapach kolegi oficera i powoli

podniósł głowę. Przez długą chwilę przyglądał się mojej

wyciągniętej dłoni, aż w końcu wyciągnął swoją. Suchą jak

pieprz.

Wskazał wzrokiem, żebym usiadł na krześle, a kiedy to

zrobiłem, kątem oka zauważyłem fotografię wiszącą na

ścianie. I rzeczywiście, przedstawiała generała Schwarzkopfa

w maskującej piżamie z długą, napisaną ręcznie dedykacją

poniżej twarzy. Litery były zbyt drobne, abym mógł je

przeczytać, ale poszedłbym o każdy zakład, że zawierała

słowa „skopać" i „tyłki". Obok wisiała większa fotografia

Barnesa w jednoczęściowym kombinezonie, trzymającego

Page 169: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

pod pachą kask lotniczy.

– Brytyjczyk?

Zdjął okulary i rzucił je na biurko.

– W każdym calu, panie Barnes – powiedziałem. – W

każdym calu.

Wiedziałem, że chodziło mu o Armię Brytyjską.

Wymieniliśmy cierpkie żołnierskie uśmiechy, którymi

powiedzieliśmy sobie nawzajem, jak bardzo nienawidzimy

tych upstrzonych przez muchy stert gówna, które próbują

związać ręce porządnym ludziom i nazywają to polityką.

Kiedy mieliśmy już tego dosyć, odezwałem się:

– David Solomon.

– Co mogę dla pana zrobić, panie Solomon?

– Jak zapewne przekazała panu sekretarka, sir,

przychodzę z ministerstwa od pana O’Neala. Pan ONeal ma

kilka pytań, na które ma nadzieję uzyskać od pana

odpowiedź.

– Wal śmiało.

Powiedział to tak swobodnie, że zastanawiałem się, ile

razy i w jak wielu sytuacjach musiał wypowiedzieć te słowa.

– Dotyczą Projektu Absolwent, panie Barnes.

– Uhm.

To wszystko. Uhm. Nie „aha, chodzi panu o ten plan, za

pomocą którego nieustalona grupa ludzi zawiązała spisek w

celu sponsorowania zamachu terrorystycznego, który

doprowadziłby do wzrostu sprzedaży wojskowego sprzętu

antyterrorystycznego?" Muszę przyznać, że właśnie na coś

takiego po cichu liczyłem. A tak musiał mi wystarczyć ten

skromny początek. Niemniej jednak samo „uhm" niewiele mi

Page 170: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

mówiło.

– Pan ONeal miał nadzieję, że może zechce pan oświecić

nas, jakie są pana najnowsze zapatrywania na ten temat.

– Czyżby?

– W rzeczy samej – powiedziałem zdecydowanie. –

Liczył, że może zaszczyci nas pan swoją interpretacją

ostatnich wydarzeń.

– O jakie ostatnie wydarzenia chodzi?

– Wolałbym nie wdawać się w tym momencie w

szczegóły, panie Barnes. Jestem pewien, że pan to rozumie.

Uśmiechnął się i gdzieś w głębi jego ust błysnęło coś

złotego.

– Ma pan jakieś związki z zaopatrzeniem, panie

Solomon?

– Absolutnie nie, panie Barnes.

Spróbowałem wzbudzić odrobinę jego współczucia.

– Żona nie ufa mi w tych sprawach nawet na tyle, aby

wysłać mnie samego do supermarketu.

Uśmiech przygasł mu na twarzy. W kręgach, w których

poruszał się Russell R Barnes, małżeństwo uznawano za

sprawę, którą przyzwoity żołnierz zajmuje się w zaciszu

domowym. Jeżeli w ogóle się zajmuje.

Telefon na biurku zabrzęczał delikatnie. Poderwał

słuchawkę do ucha.

– Barnes.

Wziął do ręki wieczne pióro i bawił się nim, słuchając.

Kilka razy przytaknął, po czym się rozłączył. Nie odrywał

wzroku od pióra i wyglądało na to, że przyszła moja kolej,

aby coś powiedzieć.

Page 171: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Myślę, że mogę jednakże powiedzieć, iż niepokoi nas

sprawa bezpieczeństwa – zrobiłem pauzę, aby podkreślić

eufemizm – dwojga obywateli amerykańskich zamieszkałych

obecnie na ziemi brytyjskiej. Noszą nazwisko Woolf. Pan

ONeal zastanawia się, czy posiada pan jakieś informacje,

które mogłyby pomóc ministerstwu w zapewnieniu im stałej

ochrony.

Skrzyżował ręce na piersi i usiadł z powrotem na krześle.

– Niech mnie diabli wezmą!

– Sir?

– Mówią, że jeżeli człowiek odpowiednio długo będzie

siedział w jednym miejscu, będzie świadkiem wszystkich

możliwych zdarzeń.

Starałem się wyglądać na zdezorientowanego.

– Ogromnie mi przykro, panie Barnes, ale obawiam się,

że nie nadążam.

– Już dawno nikt mnie nie zmusił do wysłuchania tylu

bredni naraz.

W oddali tykał zegar. Dość szybko. Wydawało mi się, że

za szybko, jeżeli miałby odliczać sekundy. Ale ostatecznie

znajdowałem się w amerykańskim budynku, a być może

Amerykanie uznali, że sekundy są zbyt cholernie wolne i

wpadli na pomysł zegara, w którym minuta trwa dwadzieścia

sekund. W ten sposób, powiedzieli sobie: mamy więcej

cholernych godzin w cholernym dniu niż ci pedziowaci

Angole.

– Czy posiada pan jakieś informacje, panie Barnes? –

zapytałem z uporem.

Ale on nie zamierzał się nigdzie spieszyć.

Page 172: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Jak miałbym wejść w posiadanie takich informacji,

panie Solomon? To pan ma kontakt z ludźmi w terenie. Ja

tylko słyszę to, co mi mówi ONeal.

– W takim razie – powiedziałem – zastanawiam się, czy

faktycznie tak jest.

– Naprawdę?

Coś było nie tak. Nie miałem najmniejszego pojęcia, o co

może chodzić, ale coś tu było wyjątkowo nie tak.

– Pomijając tę kwestię, panie Barnes – kontynuowałem –

załóżmy, że ministerstwo ma w tym momencie drobne braki

kadrowe. Grypa szaleje. Letnie urlopy. Załóżmy, że w

związku z tymi okolicznościami nasi ludzie chwilowo stracili

z pola widzenia tych dwoje.

Barnes wyłamał sobie place i pochylił się nad biurkiem.

– No cóż, nie rozumiem, jak mogło do tego dojść, panie

Solomon.

– Nie mówię, że tak się stało – sprostowałem. –

Przedstawiam to jako swego rodzaju hipotezę.

– Tak czy inaczej nie zgadzam się z pańskim założeniem.

Wydaje mi się, że jeżeli już, to macie nadmiar ludzi.

– Przykro mi, ale nie rozumiem.

– Odnoszę wrażenie, że macie mnóstwo ludzi, który tylko

kręcą się w kółko.

Zegar tykał.

– Co pan przez to dokładnie rozumie?

– Rozumiem dokładnie to, że jeżeli wasz wydział może

sobie pozwolić na zatrudnienie dwóch Davidów Solomonów

do wykonania tej samej roboty, to dysponujecie budżetem,

którym sam bym nie pogardził.

Page 173: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Oj!

Wstał i zaczął chodzić dookoła biurka. Nie żeby zrobić

groźne wrażenie – po prostu rozprostowywał nogi.

– A może macie ich więcej? Może macie całą dywizję

Davidów Solomonów. Zgadłem? – przerwał. – Połączyłem

się z ONealem. David Solomon leci właśnie samolotem do

Pragi, a ONeal wydaje się przekonany, że to jedyny David

Solomon, jaki dla niego pracuje. A zatem może wy,

Davidowie Solomonowie, dzielicie się jedną pensją.

Podszedł do drzwi i je otworzył.

– Mike, wezwij tu drużynę E. Natychmiast.

Odwrócił się i oparł o framugę, wpatrując się we mnie ze

skrzyżowanymi ramionami.

– Ma pan około czterdziestu sekund.

– No dobrze – powiedziałem. – Nie nazywam się

Solomon.

Drużyna E składała się z dwóch Carlów rozlokowanych

po obu stronach mojego krzesła. Mike zajął miejsce przy

drzwiach, a Barnes wrócił za biurko. Odgrywałem przybitego

frajera.

– Nazywam się Glass. Terence Glass – starałem się, aby

zabrzmiało to możliwie zwyczajnie. Na tyle nieciekawie, aby

nikomu nie przyszło do głowy, że mogę zmyślać. – Prowadzę

galerię sztuki na Cork Street. – Sięgnąłem do górnej kieszeni

marynarki i wyjąłem wizytówkę, którą wręczyła mi tam

elegancka blondynka. Podałem ją Barnesowi. – Proszę.

Ostatnia. A tak w ogóle, to Sara dla mnie pracuje. To znaczy

pracowała – westchnąłem i osunąłem się trochę na krześle.

Page 174: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Człowiek, który zaryzykował wszystko i przegrał. – W

ostatnich tygodniach zachowywała się... Sam nie wiem.

Wydawała się zaniepokojona. Wręcz przestraszona. Zaczęła

opowiadać dziwne rzeczy. Pewnego dnia po prostu nie

pojawiła się w pracy. Zniknęła. Zadzwoniłem w kilka miejsc.

Nic. Kilkakrotnie próbowałem dodzwonić się do jej ojca, ale

wygląda na to, że i on zniknął. Przejrzałem rzeczy na jej

biurku, jakieś drobiazgi, i znalazłem teczkę z dokumentami.

Barnes, słysząc ostatnie zdanie, odrobinę zesztywniał,

więc pomyślałem, że spróbuję wzbudzić w nim jeszcze

większe napięcie.

– Projekt Absolwent. Taki tytuł na okładce. Na początku

sądziłem, że to coś z historii sztuki, ale okazało się inaczej.

Szczerze mówiąc, nie bardzo zrozumiałem, o co w tym

chodzi. Biznes. Produkcja przemysłowa czy coś w tym stylu.

Porobiła notatki. Pojawiło się nazwisko Solomon. I pańskie.

Ambasada Amerykańska. Ja... Mogę być z panem szczery?

Barnes wbił we mnie wzrok. Na jego twarzy nie był

niczego poza bliznami i zmarszczkami.

– Niech pan jej tego nie mówi – powiedziałem. – To

znaczy ona tego nie wie, ale... zakochałem się w niej. Kilka

miesięcy temu. Dlatego właśnie dałem jej tę pracę. Nie

potrzebowałem nikogo do galerii, ale chciałem być blisko

niej. O niczym innym nie potrafiłem myśleć. Wiem, że to

brzmi nieprzekonująco, ale... zna ją pan? Chodzi mi o to, czy

pan ją widział?

Barnes nie odpowiedział. Obracał między palcami

wizytówkę, po czym podniósł wzrok na Mike'a i uniósł brew.

Domyśliłem się, że Mike musiał pracowicie spędzić ostatnie

Page 175: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

chwile.

– Glass – odezwał się. – Sprawdzone.

Barnes cmokał przez chwilę z niezadowoleniem, po czym

wyjrzał przez okno. Pomijając zegar, w pokoju panowała

zdumiewająca cisza. Żadnych telefonów, maszyn do pisania,

ruchu ulicznego. Okna musiały mieć założone poczwórne

szyby.

– ONeal?

Sprawiałem wrażenie jak najbardziej przygnębionego.

– Co z nim?

– Skąd pan wziął informacje na temat ONeala?

– Z teczki – wzruszyłem ramionami. – Jak mówiłem,

czytałem jej dokumenty. Chciałem wiedzieć, co się z nią

stało.

– Miał pan jakiś powód, żeby mi tego nie powiedzieć od

razu na wstępie? Po co ta cała maskarada?

Zaśmiałem się i zerknąłem na Carlów.

– Niełatwo się z panem spotkać, panie Barnes. Od kilku

dni próbowałem porozmawiać z panem przez telefon. Cały

czas przełączali mnie do sekcji wizowej. Widocznie uznali, iż

staram się załatwić Zieloną Kartę. Poślubiając Amerykankę.

Zapadło długie milczenie.

Była to naprawdę jedna z najgłupszych historyjek, jakie

kiedykolwiek opowiedziałem, ale musiałem postawić – dużą

sumę, trzeba przyznać – na machismo Barnesa. Uznałem go

za aroganckiego człowieka, uwięzionego w obcym kraju i

miałem nadzieję, że uważa każdego, z kim się zadaje, za

równie głupiego jak moja historyjka. Jeżeli nie głupszego.

– Próbował pan tego samego z ONealem?

Page 176: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– W Ministerstwie Obrony powiedziano mi, że nie

pracuje tam nikt o takim nazwisku i że powinienem raczej

zgłosić zaginięcie osoby w swoim komisariacie policji.

– I zrobił pan to?

– Próbowałem.

– Na którym komisariacie?

– Bayswater.

Wiedziałem, że tego nie sprawdzą. Chciał się tylko

przekonać, jak szybko odpowiem.

– Policja kazała mi zaczekać kilka tygodni. Uznali chyba,

że mogła sobie znaleźć innego kochanka.

Byłem zadowolony z tego fragmentu. Wiedziałem, że

zainteresuje się tym wątkiem.

– „Innego" kochanka?

– No cóż... – starałem się oblać rumieńcem. – No dobrze.

Kochanka.

Barnes przygryzł wargę. Wyglądałem tak żałośnie, że nie

miał wyboru i musiał mi uwierzyć. Ja sam bym sobie

uwierzył, a trudno mnie zadowolić.

Podjął decyzję.

– Gdzie znajdują się te dokumenty?

Podniosłem wzrok, zaskoczony, że ktoś mógł się nimi w

ogóle zainteresować.

– Wciąż mam je w galerii. A co?

– Wygląd?

– No to jest właściwie taka... galeria. Ze sztuką.

Barnes wziął głęboki oddech. Naprawdę nie mógł

ścierpieć, że musi się ze mną zadawać.

– Jak wygląda teczka z dokumentami?

Page 177: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Jak każda teczka. Tekturowa...

– Jezus Maria! – mruknął Barnes. – Jakiego jest koloru?

Zastanawiałem się przez chwilę.

– Myślę, że żółta. Tak. Żółta.

– Mike. Siodłaj konia.

– Chwileczkę... – chciałem się podnieść, ale jeden z

Carlów oparł się na moim ramieniu, więc postanowiłem

usiąść. – Co pan robi?

Barnes zabrał się już w powrotem za papierkową robotę.

Nie podniósł wzroku.

– Będzie pan towarzyszył Lucasowi do siedziby swojej

firmy i przekaże mu teczkę. Zrozumiano?

– A dlaczego u licha miałbym to zrobić? – Nie

wiedziałem, jak powinien zachować się właściciel galerii, ale

zdecydowałem się okazać rozdrażnienie. – Przychodzę do

pana, żeby się dowiedzieć, co stało się z jedną z moich

pracownic, a nie żeby wściubiał pan swój nos w moją

prywatną własność.

Wyglądało, jakby nagle zerknął na dół strony i zobaczył,

że ostatnim punktem porządku dziennego jest: „Pokazać

wszystkim, jaki ze mnie kawał twardziela" – mimo że Mike

zdążył już wyjść, a Carlowie wycofywali się ku drzwiom.

– Posłuchaj mnie uważnie, pieprzona cioto – powiedział.

Szczerze mówiąc, uważam, że przesadził. Carlowie

posłusznie zatrzymali się, by podziwiać pokaz testosteronu. –

Dwie sprawy. Pierwsza. Dopóki nie zobaczymy teczki, nie

wiemy, czy to jest twoja prywatna własność, czy nasza.

Druga. Im uważniej będziesz robić to, co ci, kurwa, mówię,

że masz robić, tym większa szansa, że zobaczysz jeszcze tę

Page 178: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

postrzeloną sukę. Czy wyraziłem się jasno?

Mike był bardzo sympatycznym chłopakiem. Dobiegał

trzydziestki, skończył prestiżowy uniwersytet i miał umysł

ostry jak brzytwa. Widać było, że nie czuje się dobrze w

swojej roli, czym zaskarbił sobie u mnie jeszcze większą

sympatię.

Jechaliśmy przez Park Linę jasnoniebieskim lincolnem

diplomatem, wybranym z trzydziestu identycznych

samochodów stojących na parkingu przy ambasadzie.

Wydawało mi się odrobinę zbyt oczywiste, że dyplomaci

korzystają z samochodu, który nazywa się Diplomat, ale

uznałem, że może Amerykanie lubią tego rodzaju

wskazówki. O ile mi wiadomo, przeciętny amerykański agent

ubezpieczeniowy jeździ czymś, co nazywa się Chevrolet

Insurance Salesman. Podejrzewam, że tym sposobem

człowiek ma w życiu jedną decyzję mniej do podjęcia.

Siedziałem z tyłu, bawiąc się popielniczkami, podczas

gdy ubrany po cywilnemu Carl zajmował miejsce z przodu

obok Mike'a. Carl miał w uchu słuchawkę z kabelkiem

znikającym pod koszulą. Bóg jeden raczy wiedzieć, gdzie

prowadził.

– Miły człowiek z pana Barnesa – odezwałem się w

końcu.

Mike spojrzał na mnie w lusterku wstecznym. Carl

obrócił głowę o jakieś trzy centymetry i, sądząc po grubości

karku, mniej więcej na tyle mógł sobie pozwolić. Miałem

ochotę przeprosić go za ograniczenie czasu, jaki normalnie

poświęcał na podnoszenie ciężarów.

Page 179: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Dobry w tym, co robi, powiedziałbym. Pan Barnes.

Kompetentny.

Mike zerknął z ukosa na Carla, zastanawiając się, czy

odpowiedzieć.

– Pan Barnes to rzeczywiście niezwykły człowiek.

Podejrzewam, że Mike nienawidził Barnesa. Jestem

prawie pewien, że ja bym go nienawidził, gdybym dla niego

pracował. Ale Mike jako miły i honorowy profesjonalista

bardzo starał się pozostać lojalny. Uznałem, że nie

zachowałbym się fair, gdybym starał się wyciągnąć od niego

coś więcej w obecności Carla. Wróciłem do majstrowania

przy elektrycznie otwieranych szybach.

Samochód zasadniczo nie był odpowiednio przygotowany

do zadania, jakie miał spełniać – zwykłe zamki w tylnych

drzwiach umożliwiały mi wyskoczenie w dowolnym

momencie na światłach. Ale nie zrobiłem tego, a nawet nie

chciałem tego robić. Nie wiem czemu, ale niespodziewanie

wpadłem w wyjątkowo radosny nastrój.

– Niezwykły, zgadza się – powiedziałem. – Tego słowa

właśnie bym użył. Właściwie nie, to słowo, którego ty byś

użył, ale nie masz chyba nic przeciwko, żebym i ja go użył?

Naprawdę dobrze się bawiłem. Nieczęsto mi się to zdarza.

Skręciliśmy w Piccadilly, a później skierowaliśmy się ku

Cork Street. Mike spuścił osłonę przeciwsłoneczną, za którą

zatknął wcześniej wizytówkę Glassa i odczytał numer domu.

Odetchnąłem z ulgą, że mnie o niego nie zapytał.

Zatrzymaliśmy się przed numerem czterdziestym ósmym.

Carl otworzył drzwi i wysiadł z samochodu, jeszcze zanim

Page 180: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zupełnie się zatrzymaliśmy. Nagłym szarpnięciem otworzył

tylne drzwi i przeczesywał wzrokiem ulicę, kiedy

wysiadałem. Czułem się jak prezydent.

– Czterdzieści osiem, zgadza się? – zapytał Mike.

– Zgadza się – potwierdziłem.

Nacisnąłem dzwonek i czekaliśmy. Po kilku chwilach

pojawił się niewysoki, elegancko wyglądający chłopak i

zabrał się do otwierania zasuwek i zamków w drzwiach.

– Witam panów – powiedział. Wyjątkowo gardłowy Kłos.

– Dzień dobry, Vince. Jak noga? – odparłem, wchodząc

do galerii.

Elegancik był zbyt angielski, aby zapytać, kim jest Vince,

o jaką nogę chodzi, a poza tym, o czym ty w ogóle mówisz?

Zamiast tego odsunął się z uprzejmym uśmiechem i wpuścił

Mike'a i Carla do środka.

Całą czwórką przeszliśmy na środek sklepu i

zlustrowaliśmy wzrokiem wiszące na ścianach bohomazy.

Wyglądały naprawdę paskudnie. Byłbym zdumiony, gdyby

udawało mu się sprzedać choć jeden w ciągu roku.

– Jeżeli coś ci się spodoba, mogę dać dziesięć procent

zniżki – powiedziałem do Carla, który mrugał powoli.

Atrakcyjna blondynka, tym razem w prześlicznej koszuli,

wyszła z zaplecza i rozpromieniła się w uśmiechu. Następnie

zauważyła mnie i jej dobrze ukształtowana szczęka opadła na

jeszcze lepiej ukształtowane piersi.

– Kim pan jest? – Mike zwrócił się do elegancika. Carl

gapił się na obrazy.

– Jestem Terence Glass – odparł elegancik.

Cóż to była za wspaniała chwila. Zapamiętam ją do końca

Page 181: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

życia. Staliśmy tam w piątkę, ale tylko Glassowi i mnie udało

się powstrzymać od rozdziawienia ust. Pierwszy przemówił

Mike.

– Chwileczkę – powiedział. – Ty jesteś Glass.

Odwrócił się w moim kierunku z wyrazem desperacji na

twarzy. Czterdziestoletnia kariera z planem emerytalnym i

wielokrotnym przydziałem na Seszelach zaczęła mu się

szybko przesuwać przed oczami.

– Przykro mi – westchnąłem – ale to niezupełnie prawda.

Spojrzałem na podłogę, ale nie dostrzegłem nigdzie

plamy krwi. Glass bardzo szybko potraktował ją środkami

czyszczącymi lub jego wniosek o zwrot kosztów był

nieuzasadniony.

– Czy coś się stało, panowie? – Glass wyczuł

nieprzyjemną atmosferę. Nie dość, że nie byliśmy

saudyjskimi książętami, to jeszcze nie wyglądaliśmy w ogóle

na klientów.

– Jesteś... zabójcą. Człowiekiem, który... – blondynka z

trudem wypowiadała słowa.

– Ja również się cieszę, że cię widzę – powiedziałem.

– Jezu Chryste! – mruknął Mike i odwrócił się w kierunku

Carla, który odwrócił się w moim kierunku.

Był z niego wielki chłop.

– No cóż, przepraszam za to małe nieporozumienie –

powiedziałem. – Ale może byście tak sobie poszli?

Carl ruszył w moim kierunku. Mike złapał go za ramię,

po czym spojrzał na mnie z grymasem na twarzy.

– Chwileczkę. Jeżeli ty nie jesteś... Zdajesz sobie sprawę,

co zrobiłeś? – myślę, że naprawdę nie wiedział, co

Page 182: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

powiedzieć. – o Jezu!

Zwróciłem się do Glassa i blondynki.

– Wiem, że musi was choć trochę zastanawiać, o co

chodzi. Chciałbym rozproszyć wasze obawy. Nie jestem tym,

za kogo mnie macie. Nie jestem również tym, za kogo oni

mnie mają. Ty – wycelowałem palec w Glassa – jesteś tym,

za kogo oni mnie mają, a ty – w blondynkę – jesteś osobą, z

którą chciałbym porozmawiać, kiedy oni już sobie pójdą.

Wszystko jasne?

Nikt nie podniósł ręki. Ruszyłem w kierunku drzwi,

zapraszając ich gestem do wyjścia.

– Chcemy dostać teczkę – powiedział Mike.

– Jaką teczkę? – zapytałem.

– Projekt Absolwent.

Wciąż był jedno czy dwa okrążenia za resztą stawki. Nie

mogłem go za to winić.

– Przykro mi, że cię rozczaruję, ale nie ma żadnej loczki.

Ani tej z napisem „Projekt Absolwent", ani innej.

Mina mu zrzedła i autentycznie zrobiło mi się go żal.

– Posłuchaj – powiedziałem, starając się ułatwić mu

podjęcie decyzji. – Znajdowałem się na terytorium Stanów

Zjednoczonych, piąte piętro, w oknach podwójne szyby, i

jedyny pomysł na wydostanie się stamtąd, jaki mi przyszedł

do głowy, to ta teczka. Pomyślałem, że może was to

zaintrygować.

Kolejne przeciągające się milczenie. Glass zaczął kłapać

zębami, jakby w dzisiejszych czasach tego rodzaju

uciążliwości po prostu zdarzały się zbyt często.

Carl zwrócił się do Mike'a.

Page 183: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Mam go zgarnąć? – mówił zaskakująco wysokim

głosem, niemal falsetem.

Mike przygryzł wargę.

– Tak naprawdę decyzja nie należy do Mike'a –

wyjaśniłem. Spojrzeli na mnie obaj. – Chodzi mi o to, że to ja

zdecyduję, czy, jak to ująłeś, zostanę zgarnięty, czy nie.

Carl zmierzył mnie wzrokiem.

– Posłuchaj – powiedziałem. – Będę z tobą szczery. Duży

z ciebie chłop i jestem pewien, że potrafisz zrobić więcej

pompek niż ja. Podziwiam cię za to. Świat potrzebuje ludzi,

którzy potrafią robić pompki. To ważne – uniósł groźnie

podbródek. Nie przestawaj mówić, drogi panie. Więc

mówiłem. – Ale walka to co innego. To zupełnie co innego, i

tak się składa, że jestem w tym bardzo dobry. Co nie znaczy,

że jestem od ciebie mocniejszy, bardziej męski czy coś w tym

rodzaju. To po prostu coś, w czym jestem dobry.

Widać było, że Carl nie czuje się pewnie w takiej

rozmowie. Najprawdopodobniej w szkole nauczono go, jak

odpowiadać na zaczepki w rodzaju „wyrwę ci serce". I tylko

na takie.

– Zmierzam do tego – kontynuowałem jak tylko mogłem

najuprzejmiej – że jeżeli chcecie sobie zaoszczędzić

wielkiego upokorzenia, po prostu opuście teraz galerię i

pójdźcie sobie gdzieś na porządny lunch.

Co, po kilku chwilach szeptów i spoglądania w moim

kierunku, ostatecznie uczynili.

Godzinę później siedziałem we włoskiej kawiarence z

blondynką, którą od tej chwili będziemy nazywać Ronnie,

Page 184: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

ponieważ tak nazywają ją przyjaciele, a ja najwyraźniej

stałem się właśnie jednym z nich.

Mike odszedł z podkurczonym ogonem, Carl wyglądał

jak: „To jeden z tych dni, stary". Pomachałem mu wesoło na

pożegnanie, ale wiedziałem, że nie uznam swojego życia za

porażkę, gdybym miał go już nigdy nie zobaczyć.

Ronnie siedziała z szeroko otwartymi oczami, słuchając

skróconej wersji wydarzeń, w której pominąłem martwych

ludzi, i chyba doprowadziła swoją opinię o mnie do punktu,

w którym wydawała się uważać mnie za supergościa.

Stanowiło to miłą odmianę. Zamówiłem dla nas po jeszcze

jednej kawie i rozparłem się na krześle, aby napawać się

przez chwilę jej podziwem.

Lekko zmarszczyła brwi.

– A więc nie wiesz, gdzie jest Sara? – zapytała.

– Nie mam najmniejszego pojęcia. Być może nic się jej

nie stało i tylko się gdzieś przyczaiła, ale równie dobrze może

być w poważnych tarapatach.

Ronnie oparła się na krześle i wyjrzała przez okno.

Widziałem, że bardzo lubi Sarę, ponieważ z powagą

podchodziła do martwienia się jej trudną sytuacją. W końcu

niespodziewanie wzruszyła ramionami i wypiła łyk kawy.

– Przynajmniej nie dałeś im teczki – powiedziała. –

Chociaż tyle.

Na tym oczywiście polega jedno z niebezpieczeństw

okłamywania ludzi. Zaczyna im się mieszać, co jest prawdą,

a co nie. Niezbyt mnie to zaskoczyło.

– Nie, nie rozumiesz – wyjaśniłem łagodnie. – Nie

istnieje żadna teczka. Powiedziałem im o niej, ponieważ

Page 185: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

wiedziałem, że będą ją musieli sprawdzić, zanim każą mnie

aresztować, wrzucą do rzeki czy co tam robią z takimi jak ja.

Widzisz, ludzie, którzy pracują w biurach, wierzą w teczki i

dokumenty. Są dla nich ważne. Jeżeli powiesz im, że masz

jakąś teczkę, chcą w to wierzyć, ponieważ przywiązują

wielką wagę do teczek. – Oto ja, wielki psycholog. –

Obawiam się jednak, że żadna teczka nie istnieje.

Ronnie wyprostowała się i dostrzegłem na jej twarzy

nagły przypływ podniecenia. Na jej policzkach pojawiły się

wypieki. Był to raczej przyjemny widok.

– Ależ istnieje! – zaprotestowała.

Pokręciłem głową, aby sprawdzić, czy moje uszy znajdują

się tam, gdzie powinny.

– Przepraszam, nie dosłyszałem?

– Projekt Absolwent – powiedziała. – Teczka Sary.

Widziałam ją.

Page 186: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 10

Wciąż zgarnia ognie, które tlą w popiołach.

Chaucer

Umówiłem się z Ronnie o czwartej trzydzieści, kiedy

zamykano galerię i przestawano wpuszczać do środka rwącą

rzekę klientów, którzy następnie przez noc ślinili się z

niecierpliwości na chodniku, leżąc na łóżkach polowych z

przygotowanymi książeczkami czekowymi.

Nie starałem się aktywnie pozyskać jej pomocy, ale

Ronnie należała do tak zwanej aktywnej młodzieży i nie

potrafiła się oprzeć pokusie spełnienia dobrego uczynku oraz

przeżycia wielkiej przygody. Nie powiedziałem jej, że jak

dotąd owa przygoda składała się wyłącznie z dziur po kulach

i rozgniecionych moszen, ponieważ nie wykluczałem, iż

dziewczyna może okazać się niezwykle przydatna. Po

pierwsze, nie miałem w tej chwili żadnego środka transportu,

a po drugie, uważam, że często znacznie lepiej mi się myśli,

kiedy w pobliżu znajduje się ktoś, kto myśli za mnie.

Spędziłem kilka godzin w British Library, próbując

znaleźć jak najwięcej informacji o Mackie Corporation of

America. Większość czasu upłynęła mi na rozgryzieniu

bibliotecznego systemu katalogowego, ale w trakcie ostatnich

dziesięciu minut poprzedzających moment, kiedy musiałem

wyjść, udało mi się odnaleźć bezcenną informację: Mackie

Page 187: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

był szkockim inżynierem, który wraz z Robertem Adamsem

pracował nad skonstruowaniem rewolweru kapiszonowego

podwójnego działania zaprezentowanego ostatecznie podczas

Wielkiej Wystawy Światowej w Londynie w 1851 roku. Nie

widziałem specjalnej potrzeby, aby zanotować tę informację.

Minutę przed wyjściem znalazłem odesłanie do

beznadziejnie nudnej książki zatytułowanej Zęby tygrysa

autorstwa majora J. S. Hammonda (w stanie spoczynku),

gdzie odkryłem, że Mackie założył firmę, która od tego czasu

się rozrosła, osiągając pozycję piątego największego

dostawcy „obronnego sprzętu wojskowego" dla Pentagonu.

Siedziba firmy znajdowała się obecnie w Vensom w

Kalifornii, a jej ostatni podany do publicznej wiadomości

zysk przed opodatkowaniem miał na końcu więcej zer, niż

mógłbym zmieścić na grzbiecie dłoni.

Zmierzałem z powrotem na Cork Street, lawirując między

popołudniowymi klientami sklepów, kiedy usłyszałem

okrzyk sprzedawcy gazet. Niewykluczone, że po raz

pierwszy w życiu zrozumiałem w ogóle słowa sprzedawcy

gazet. Inni przechodnie niemal na pewno usłyszeli „Trzy

zupy na zieleninie", ale ja w zasadzie, zanim jeszcze

zobaczyłem plakat, już wiedziałem, że wołał: „Trzy trupy w

strzelaninie". Kupiłem gazetę i ruszyłem dalej.

Trwało „policyjne śledztwo na dużą skalę" po tym, jak

odkryto ciała trzech mężczyzn, którzy zginęli od ran

postrzałowych w opuszczonym biurowcu w sercu finansowej

dzielnicy Londynu. Ciała, z których żadnego nie udało się jak

dotąd zidentyfikować, zostały znalezione przez strażnika,

pana Dennisa Falkesa, lat 51, ojca trójki dzieci, wracającego

Page 188: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

do pracy po wizycie u dentysty. Rzecznik policji nie chciał

spekulować na temat motywu stojącego za zabójstwami, ale

najwyraźniej nie wykluczał narkotyków. Artykułowi nie

towarzyszyły zdjęcia, jedynie zwięzła notka informacyjna o

wzroście liczby zabójstw związanych z narkotykami w

stolicy w ostatnich dwóch latach. Wyrzuciłem gazetę do

kosza i szedłem dalej.

Wydawało się oczywiste, że Dennis Falkes dla kogoś

pracował. Wszystko wskazywało na to, że płacił mu

Zadbany, więc kiedy Falkes wrócił i znalazł swojego

dobroczyńcę martwego, bez większych obaw zadzwonił na

policję. Miałem nadzieję, że nie zmyślił historyjki o

dentyście. Gdyby tak się stało, policja z pewnością

uczyniłaby jego życie niezwykle skomplikowanym.

Ronnie czekała na mnie w samochodzie przed galerią.

Był to jasnoczerwony TVR Griffith z pięciolitrowym

silnikiem V8 i rurą wydechową, której odgłosy można było

usłyszeć w Pekinie. Nie bardzo pasował do moich wyobrażeń

o idealnym samochodzie do dyskretnej obserwacji, ale (a) nie

mogłem sobie pozwolić na wybrzydzanie, (b) jest coś

niezaprzeczalnie przyjemnego we wsiadaniu do samochodu

sportowego typu kabriolet kierowanego przez piękną kobietę.

Człowiek ma uczucie, jakby wsiadał do metafory.

Ronnie była w doskonałym nastroju, co nie znaczyło, że

nie widziała gazety z artykułem o Woolfie. Jestem pewien, że

nawet gdyby go czytała i wiedziała, że Woolf nie żyje,

niewiele by to zmieniło. Ronnie cechowało to, co nazywa się

hartem ducha. Wieki ewolucji, odrzucania cech

Page 189: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

niekorzystnych i umacniania korzystnych, obdarzyły ją

wysokimi kośćmi policzkowymi oraz apetytem na ryzyko i

przygodę. Wyobraziłem ją sobie w wieku pięciu lat,

przeskakującą przez dwuipółmetrowe przeszkody na kucyku

o imieniu Winston, ryzykującą życiem siedemdziesiąt razy

przed śniadaniem.

Potrząsnęła głową, kiedy zapytałem, czy znalazła coś w

biurku Sary w galerii, a następnie zadręczała mnie pytaniami

przez całą drogę do Belgravii. Nie dosłyszałem żadnego z

nich za sprawą wycia wydobywającego się z rury

wydechowej tvr, ale kiwałem i kręciłem głową w chwilach,

kiedy wydawało się to stosowne.

Kiedy dojechaliśmy na Lyall Street, krzyknąłem, aby

przejechała obok domu i nie patrzyła na nic poza jezdnią.

Znalazłem kasetę z AC/DC, włożyłem ją do magnetofonu I

przesunąłem suwak głośności do oporu. Rozumiecie,

kierowałem się zasadą, że im bardziej człowiek jest

oczywisty, tym mniej jest oczywisty. Gdyby ktoś pozwolił mi

wybierać, stwierdziłbym, że im bardziej jest się oczywistym,

tym bardziej jest się oczywistym, ale akurat w tym momencie

wyboru nie miałem żadnego. Konieczność jest matką

złudzeń.

Kiedy przejeżdżaliśmy obok domu Woolfa, przyłożyłem

dłoń do oka i zacząłem w nim dłubać, co pozwoliło mi do

woli wpatrywać się w drzwi frontowe, podczas gdy z

zewnątrz wyglądało to tak, jakbym poprawiał szkła

kontaktowe. Dom wyglądał na pusty. Ale z drugiej strony

raczej nie spodziewałem się zobaczyć na schodach przed

wejściem człowieka z futerałami na skrzypce.

Page 190: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Skręciliśmy w przecznicę, później następną, wróciliśmy

na Lyall Street i po raz kolejny ruszyliśmy w kierunku domu

Woolfa. W końcu dałem znak Ronnie, aby zatrzymała się

przy krawężniku niecałe dwieście metrów przed domem.

Zgasiła silnik i przez kilka chwil dzwoniło mi w uszach od

nagłej ciszy. Obróciła się do mnie, a na jej policzkach znów

pojawiły się wypieki.

– Co teraz, szefie?

Naprawdę ją to wciągnęło.

– Przespaceruję się przed domem i zobaczę, jak wygląda

sytuacja.

– Rozumiem. A co ja mam robić?

– Byłoby wspaniale, gdybyś została tutaj – powiedziałem.

Zwiesiła nos na kwintę. – W razie gdybym musiał wydostać

się stąd w pośpiechu – dodałem, a jej twarz ponownie się

rozjaśniła. Sięgnęła do torebki, wyciągnęła mały mosiężny

przedmiot i wcisnęła mi go do ręki.

– Co to jest? – powiedziałem.

– Alarm przeciwgwałtowy. Naciska się o tu.

– Ronnie...

– Weź. W razie czego będę wiedziała, że potrzebujesz

transportu.

Ulica wyglądała jak najbardziej zwyczajnie, pomijając to,

że każdy stojący przy niej dom kosztował ponad dwa miliony

funtów. Sama wartość samochodów zaparkowanych po obu

stronach jezdni prawdopodobnie przewyższała majątek wielu

małych państw. Tuzin mercedesów, tuzin jaguarów i

daimlerów, pięć bentleyów sedanów, bentley kabriolet, trzy

Page 191: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

astony martiny, trzy ferrari, jensen i lamborghini.

I ford.

Ciemnoniebieski, zaparkowany tyłem do mnie po

przeciwnej stronie domu, przez co nie zauważyłem go, kiedy

przejeżdżaliśmy za pierwszym razem. Dwie anteny. Dwa

lusterka wsteczne. Wgniecenie w środku lewego przedniego

błotnika. Wgniecenie, jakie mógłby zostawić duży motocykl

podczas bocznej kolizji.

Jeden mężczyzna na siedzeniu pasażera.

W pierwszej chwili poczułem ulgę. Jeżeli obserwowali

dom Sary, istniała spora szansa, że jej nie złapali i uznali dom

za drugi w kolejności cel. Ale z drugiej strony mogli

schwytać Sarę i po prostu przysłali kogoś po jej szczoteczkę

do zębów. Jeżeli w ogóle nadal miała zęby.

Nie było sensu się tym zamartwiać. Szedłem w kierunku

forda.

Jeżeli nie zostaliście nigdy przeszkoleni z teorii

wojskowej, możliwe, że powinniście wysłuchać wykładu z

tak zwanej Pętli Boyda. Boyd był gościem, który spędził

sporo czasu na studiowaniu walki powietrznej podczas wojny

w Korei. Analizował typowe „sekwencyjne zdarzenia" w

języku laików nazywane sekwencjami zdarzeń – aby

przekonać się, dlaczego pilotowi A udało się zestrzelić pilota

B, co czuł potem pilot B i który z nich jadł na śniadanie

potrawkę z ryżu, ryby i jaj. Boyd oparł swoją teorię na

całkowicie banalnej obserwacji, że kiedy A coś robił, B na to

reagował, A robił coś innego, B reagował ponownie i tak

dalej, co w konsekwencji układało się w pętlę akcji i reakcji.

Page 192: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Pętla Boyda. Szkoda, że sam na to nie wpadłem, możecie

sobie pomyśleć. Jednak prawdziwego olśnienia – dzięki

któremu po dziś dzień to jego nazwisko wymienia się na

akademiach wojskowych całego świata – doznał Boyd, gdy w

głowie zaświtała mu myśl, że gdyby B mógł zrobić dwie

rzeczy w czasie, w którym normalnie robił jedną, znalazłby

się w uprzywilejowanej pozycji i w ten sposób siły dobra

mogłyby zwyciężyć.

Teoria Langa, która sprowadza się do niemal tego

samego, chociaż pochłania ułamek kosztów Pętli Boyda,

mówi, że należy wyrżnąć pięścią w twarz drugiego gościa,

zanim będzie miał szansę się odsunąć.

Podszedłem do forda od lewej strony, zatrzymałem się i

zacząłem patrzeć w stronę domu Woolfów. Siedzący w

środku mężczyzna nawet na mnie nie spojrzał. Zrobiłby to,

gdyby był cywilem, ponieważ ludzie przyglądają się innym,

kiedy nie mają nic lepszego do roboty. Schyliłem się i

zapukałem w szybę. Odwrócił głowę i przyglądał mi się

przez dłuższą chwilę, choć widziałem, że mnie nie poznaje.

Był po czterdziestce i najwyraźniej lubił whisky. Otworzył

okno.

– To ty jesteś Roth? – warknąłem, naśladując

amerykański akcent najlepiej jak potrafię, co akurat, nie

chwaląc się, całkiem dobrze mi wychodzi.

Pokręcił głową.

– Roth tu był? – zapytałem.

– Kto to, kurwa, jest Roth? – spodziewałem się, że będzie

Amerykaninem, ale brzmiał jak rasowy Londyńczyk.

– Cholera! – zakląłem i wyprostowałem się, spoglądając

Page 193: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

w kierunku domu.

– Kim jesteś?

– Dalloway – powiedziałem, marszcząc brwi. –

Powiedzieli ci, że się zjawię?

Ponownie pokręcił głową.

– Wysiadałeś z samochodu? Przegapiłeś transmisję? –

naciskałem, mówiąc szybko i głośno. Wyczuwałem

zdezorientowanie, ale nie podejrzliwość. – Słyszałeś wieści?

Na litość boską, czytałeś gazetę? Trzy trupy i żadnym z nich

nie był Lang.

Gapił się na mnie.

– Cholera! – powtórzyłem na wypadek, gdyby nie słyszał

za pierwszym razem.

– Co teraz?

Cygaro dla pana Langa. Miałem go. Przez chwilę

przygryzałem wargę, po czym postanowiłem zaryzykować.

– Jesteś tu sam?

Wskazał głową na dom.

– Mickey jest w środku – zerknął na zegarek. –

Zmieniamy się za dziesięć minut.

– Zmieńcie się teraz. Muszę wejść do środka. Ktoś się

pojawił?

– Nikt.

– Telefony?

– Jeden. Jakaś dziewczyna, godzinę temu. Pytała o Sarę.

– Dobra. Chodźmy.

Nie ulegało wątpliwości, że zdobyłem przewagę w Pętli

Boyda. To niesamowite, do czego można zmusić ludzi, jeżeli

na początku utrafi się we właściwą nutę. Wygramolił się z

Page 194: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

samochodu, pragnąc pokazać, jak szybko potrafi się

wygramolić z samochodu, i dołączył do mnie, kiedy

ruszyłem zamaszystym krokiem w kierunku domu. Wyjąłem

z kieszeni klucze do swojego mieszkania, ale nagle przyszło

mi coś do głowy.

– Umówiliście się na pukanie? – zapytałem, kiedy

doszliśmy do drzwi.

– Słucham?

Przewróciłem niecierpliwie oczami.

– Pukanie. Sygnał. Nie chcę, żeby Mickey wyrwał mi

dziurę w klatce piersiowej, kiedy będziemy wchodzić do

środka.

– Nie, my... to znaczy mam po prostu krzyknąć „Mickey".

– O rany, to naprawdę sprytne – powiedziałem. – Kto

wpadł na ten pomysł?

Trochę przesadziłem, próbując go zdenerwować i skłonić

do jeszcze większego zapału w wykazywaniu się

kompetencją.

– No, dalej.

Przyłożył usta do skrzynki na listy.

– Mickey – zawołał i posłał mi przepraszające spojrzenie.

– To ja.

– Ach, rozumiem – mruknąłem. – W ten sposób będzie

wiedział, że to ty. Odlot.

Zapadła cisza, po czym usłyszeliśmy trzask zasuwki.

Wparowałem do środka.

Starałem się nie patrzeć za wiele na Mickeya, aby od razu

wiedział, że to nie on jest problemem. Niemniej jednak

szybki rzut oka powiedział mi, że również miał po

Page 195: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

czterdziestce i był chudy jak patyk. Miał rękawiczki z

odkrytym wierzchem dłoni i rewolwer, prawdopodobnie

również jakieś ubranie, ale naprawdę nie zwróciłem na nie

uwagi.

Rewolwer miał niklowane wykończenie Smitha &

Wessona, krótką lufę i osłonięty kurek, co sprawiało, że

dobrze nadawał się do strzelania z kieszeni. Prawdopodobnie

bodyguard airweight albo coś podobnego. Podstępna broń.

Moglibyście zapytać, czy znam jakiś uczciwy, sympatyczny,

bezstronny typ broni, ale oczywiście nie znam. Każda broń

palna miota ołowiem w ludzi z zamiarem wyrządzenia im

krzywdy, ale biorąc to pod uwagę, na ogół mają mniej lub

bardziej wyraźne charaktery. A niektóre są bardziej

podstępne od innych.

– Ty jesteś Mickey? – zapytałem, rozglądając się uważnie

po przedpokoju.

– Tak, to ja.

Mickey był Szkotem i rozpaczliwie próbował uzyskać od

partnera jakiś sygnał, kim u diabła jestem. Będą z nim

problemy.

– Dave Carter przesyła pozdrowienia. – Chodziłem do

szkoły z Dave'em Carterem.

– Och! No tak – bąknął. – Aha.

Bingo. Dwie Pętle Boyda w pięć minut. Upojony

zwycięstwem podszedłem do stojącego w przedpokoju

stolika i podniosłem słuchawkę.

– Gwinevere – rzuciłem – jestem w środku.

Odłożyłem słuchawkę na widełki i ruszyłem w kierunku

schodów, przeklinając się w myślach za to, że przesadziłem.

Page 196: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Nie mogli dać się nabrać na ten numer. Kiedy jednak się

odwróciłem, nadal stali w tym samym miejscu łagodni jak

baranki, wpatrując się we mnie wzrokiem mówiącym „To ty

jesteś szefem".

– Gdzie jest pokój dziewczyny? – warknąłem. Baranki

wymieniły nerwowe spojrzenia. – Sprawdziliście pokoje,

prawda?

Kiwnęli głowami.

– A więc w którym, na litość boską, znajdują się

koronkowe poduszki i plakat ze Stefanem Edbergiem?

– Drugi po lewej stronie – powiedział Mickey.

– Dziękuję.

– Ale...

Ponownie się zatrzymałem.

– Ale co?

– Tam nie ma żadnego plakatu...

– Przedstawiłem im niezłą interpretację miażdżącego

spojrzenia, po czym ruszyłem w górę po schodach.

Mickey miał rację, w pokoju nie było plakatu Stefana

Edberga. Nie było tam nawet zbyt wielu koronkowych

poduszek. Może z osiem. Ale zapach Fleur de Fleurs unosił

się w powietrzu, jedna cząsteczka na bilion, i poczułem

nagłe, fizyczne ukłucie niepokoju i tęsknoty. Po raz pierwszy

zdałem sobie sprawę, jak bardzo chciałem uchronić Sarę

przed tym czymś łub kimś, kto jej zagrażał.

Zgoda, może mieliśmy tu do czynienia z nonsensem pod

tytułem „Dama w opałach"; może innego dnia moje hormony

skierowałyby się ku całkowicie innemu obiektowi. Jednak w

Page 197: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

tamtej chwili, kiedy stałem w jej pokoju, chciałem uratować

Sarę. Nie dlatego, że w przeciwieństwie do czarnych

charakterów była dobrym człowiekiem, ale ponieważ ją

lubiłem. Bardzo ją lubiłem.

Dosyć tych pogaduszek.

Podszedłem do nocnego stolika, podniosłem słuchawkę

telefonu i wsunąłem część z mikrofonem pod koronkową

poduszkę. W ten sposób usłyszałbym, gdyby któryś z

baranków zebrał się na odwagę albo poczuł przypływ

ciekawości, i miał ochotę wykonać Telefon Wyjaśniający.

Poduszka powinna z kolei uniemożliwić im usłyszenie mnie.

Najpierw przejrzałem szafy, starając się odgadnąć, czy nie

zniknęła znaczna część ubrań Sary. Tu i tam wisiał jakiś

pusty wieszak, ale nie tyle, aby wskazywało to na

zorganizowany wyjazd w odległe miejsce.

Na toaletce leżało kilka słoiczków i szczotek. Krem do

twarzy, krem do rąk, krem do nosa, krem do oczu. Przez

chwilę zastanawiałem się, na ile poważne konsekwencje

groziły komuś, kto, wróciwszy pijany do domu,

przypadkowo nałożyłby sobie krem do twarzy na ręce, a

krem do rąk na twarz.

Szuflady w toaletce miały podobną zawartość. Wszystkie

narzędzia i środki nawilżające niezbędne do utrzymania

współczesnej kobiety klasy Formuły I na drodze. Ale

zdecydowanie nie znajdowała się tam żadna teczka.

Zamknąłem wszystkie szuflady i przeszedłem do

sąsiadującej z pokojem łazienki. Jedwabny szlafrok, który

miała na sobie Sara, kiedy ją po raz pierwszy zobaczyłem,

wisiał na drzwiach. Na półce nad umywalką znajdowała się

Page 198: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

szczoteczka do zębów.

Wróciłem do sypialni i rozejrzałem się dookoła, licząc, że

dostrzegę jakiś znak. To znaczy nie rzeczywisty znak – nie

spodziewałem się znaleźć adresu nagryzmolonego szminką

na lustrze – ale liczyłem na coś, co powinno się tam

znajdować, a się nie znajdowało, albo nie powinno się tam

znajdować, a się znajdowało. Nie dostrzegłem żadnego

znaku, a mimo to wyczułem, że coś jest nie tak. Musiałem

stanąć na środku pokoju i wytężyć przez chwilę słuch, aby

zdać sobie sprawę, w czym rzecz.

Nie słyszałem rozmawiających baranków. To było nie

tak. Powinni mieć masę spraw do omówienia. Ostatecznie

nazywałem się Dalloway, a Dalloway był nowym elementem

w ich życiu; powinni rozmawiać o mnie.

Podszedłem do okna i wyjrzałem na ulicę. Drzwi forda

były otwarte i wyglądało na to, że wystawała przez nie noga

baranka Whisky. Rozmawiał przez radio. Podniosłem

słuchawkę z łóżka i odkładając ją z powrotem na widełki,

odruchowo otworzyłem szufladę w nocnym stoliku. Szuflada

była mała, ale miałem wrażenie, że znajduje się w niej więcej

rzeczy niż w całym pokoju. Zacząłem gmerać wśród paczek

chusteczek higienicznych, waty, pary nożyczek do paznokci,

napoczętej tabliczki czekolady, chusteczek higienicznych,

piór, peset, chusteczek higienicznych, chusteczek

higienicznych – kobiety żywią się tymi pieprzonymi

chusteczkami czy co? – i w końcu na dnie szuflady,

umoszczone w łożu z chusteczek higienicznych, znajdowało

się ciężkie zawiniątko z irchy. A w środku – uroczy mały

walther TPH Sary. Wysunąłem magazynek i sprawdziłem

Page 199: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

znajdujący się na dole otwór. Pełny.

Włożyłem pistolet do kieszeni, raz jeszcze wciągnąłem

przez nos zapach perfum Niny Ricci i wyszedłem.

Sytuacja na dole zmieniła się od czasu, kiedy ostatni raz

rozmawiałem z barankami. Zdecydowanie na gorsze. Drzwi

frontowe były otwarte, Mickey opierał się obok nich o ścianę

z prawą ręką w kieszeni, a Whisky, jak zauważyłem, stał na

schodach na zewnątrz, rozglądając się po ulicy. Odwrócił się,

kiedy usłyszał, że schodzę.

– Nic – oznajmiłem i od razu przypomniałem sobie, że

powinienem zachowywać się jak Amerykanin. – Ani jednego

przeklętego śladu. Możesz zamknąć drzwi?

– Dwa pytania – zaczął Mickey.

– Słucham – powiedziałem. – Byle szybko.

– Kto to, kurwa, jest Dave Carter?

Nie widziałem większego sensu w poinformowaniu go, że

Dave Carter był w mojej szkole mistrzem w squasha do lat

szesnastu i że później zaczął pracować w firmie

elektrotechnicznej swojego ojca w Hove. Dlatego

powiedziałem tylko:

– Jak brzmi drugie pytanie?

Mickey zerknął na Whisky'ego, który podszedł do drzwi i

w dużym stopniu zagrodził mi drogę wyjścia.

– Kim ty, kurwa, jesteś?

– Dalloway – powiedziałem. – Chcesz, żebym ci to

napisał na kartce? O co wam, u diabła, chodzi chłopaki?

Wsunąłem prawą dłoń do kieszeni i zobaczyłem, że prawa

dłoń Mickeya poruszyła się w jego kieszeni. Wiedziałem, że

Page 200: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

gdyby postanowił mnie teraz zabić, nie usłyszałbym nawet

wystrzału. Niemniej jednak mnie również udało się włożyć

prawą rękę do kieszeni. Szkoda tylko, że walthera

umieściłem w lewej. Wyciągnąłem zatem powoli dłoń,

zaciskając pięść. Mickey obserwował mnie niczym wąż.

– Goodwin mówi, że nigdy o tobie nie słyszał. Nie

przysyłał tu nikogo. Nie mówił nikomu, gdzie jesteśmy.

– Goodwin to leniwy sukinsyn, który nie ma zielonego

pojęcia, o czym mówi – stwierdziłem z irytacją. – Co on u

diabła ma z tym wszystkim wspólnego?

– Absolutnie nic – powiedział Mickey. – A chcesz

wiedzieć dlaczego?

Skinąłem głową.

– Tak, chcę wiedzieć dlaczego.

Mickey uśmiechnął się. Miał paskudne zęby.

– Ponieważ nie istnieje. Wymyśliłem go.

A więc to taki numer. Teraz to ja zostałem złapany w

pętlę. Kto sieje wiatr, zbiera burzę.

– Zapytam jeszcze raz – powiedział, ruszając w moją

stronę. – Kim jesteś?

Pozwoliłem, aby opadły mi ramiona. Koniec zabawy.

Wyciągnąłem przed siebie nadgarstki w geście „Skuj mnie,

panie władzo".

– Chcesz wiedzieć, jak brzmi moje nazwisko? –

zapytałem.

– No.

Nigdy go nie usłyszeli, ponieważ przerwało nam

rozdzierające bębenki w uszach wycie o niewiarygodnej

intensywności. Dźwięk odbił się od podłogi i sufitu w holu i

Page 201: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

powrócił ze zdwojoną siłą, wstrząsając umysłem i

rozmazując wzrok.

Mickey skrzywił się i wycofał pod ścianę, Whisky zaczął

unosić ręce, aby zatkać uszy. W pół sekundy, które w ten

sposób zyskałem, podbiegłem do drzwi i uderzyłem

Whisky'ego prawym ramieniem w klatkę piersiową. Stracił

równowagę i poleciał w tył na poręcz, tymczasem ja

skręciłem w lewo i ruszyłem chodnikiem z prędkością, z jaką

nie poruszałem się, odkąd skończyłem szesnaście lat. Gdyby

udało mi się oddalić co najmniej dwadzieścia metrów od

airweighta, miałbym jakieś szanse.

Powiem szczerze, że nie wiem, czy strzelali w moim

kierunku. W związku z niewiarygodnym dźwiękiem, jaki

wydawało małe mosiężne pudełko Ronnie, moje uszy nie

były w stanie przetwarzać żadnych informacji.

Wiem tylko, że mnie nie zgwałcili.

Page 202: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 11

Jedynym grzechem jest głupota.

Oscar Wilde

Ronnie zawiozła mnie do swojego mieszkania na King's

Road. Przejechaliśmy obok niego z tuzin razy w obu

kierunkach. Nie, wcale nie upewnialiśmy się, czy ktoś nas

śledzi, po prostu szukaliśmy miejsca do zaparkowania. o tej

godzinie ci londyńczycy, którzy posiadają samochody, czyli

większość, płacą wysoką cenę za swoją słabość – czas staje w

miejscu, cofa się lub robi jakiś inny pieprzony numer, który

nie zgadza się z normalnymi regułami rządzącymi

wszechświatem – a wszystkie reklamy telewizyjne

przedstawiające harleye davidsony szalejące po pustych

wiejskich drogach zaczynają wzbudzać w człowieku lekką

irytację. Mnie oczywiście nie irytują, ponieważ jeżdżę

motocyklem. Dwa kółka są dobre, cztery złe.

Kiedy wreszcie udało jej się wcisnąć tvr w wolną

przestrzeń, rozważaliśmy podjechanie taksówką do

mieszkania, ale ostatecznie uznaliśmy, że mamy ładny

wieczór i oboje chętnie zrobimy sobie spacer. Właściwie to

Ronnie miała ochotę. Osoby takie jak Ronnie zawsze mają

ochotę na spacer, w związku z tym każde z nas przywdziało

parę nóg spacerowych i wyruszyliśmy w drogę. Po drodze

złożyłem jej krótką relację ze spotkania na Lyall Street,

którego wysłuchała w niemal nabożnym skupieniu. Chłonęła

Page 203: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

moje słowa w sposób, w jaki ludzie, a zwłaszcza kobiety,

zazwyczaj ich nie chłoną. Najczęściej chwytają mnie za

słowa, po czym puszczają się, skręcają sobie nogę w kostce, a

całą winę zrzucają potem na mnie.

Ale Ronnie była na swój sposób inna. Inna, ponieważ

wydawała się uważać, że ja jestem inny.

Kiedy dotarliśmy wreszcie do jej mieszkania, otworzyła

drzwi wejściowe, odsunęła się na bok i poprosiła dziwnym

głosem małej dziewczynki, czy mógłbym wejść do środka

pierwszy. Przyglądałem się jej przez chwilę. Myślę, że

chciała w ten sposób zorientować się w powadze sytuacji,

zupełnie jakby wciąż nie była do końca pewna tego lub mnie.

Zrobiłem zatem ponurą minę i wszedłem do środka w taki

sposób, w jaki, miałem nadzieję, zrobiłby to Clint Eastwood

– uchylając drzwi stopą, niespodziewanie otwierając szafy –

podczas gdy ona stała na korytarzu z wypiekami na

policzkach.

Dotarłem do kuchni i zawołałem:

– O mój Boże!

Ronnie wydała stłumiony okrzyk, przybiegła z korytarza i

wyjrzała ostrożnie zza drzwi.

– Czy to jest sos boloński? – zapytałem, unosząc

drewnianą łyżkę wypełnioną starą i nieciekawie wyglądającą

mazią.

Pogroziła mi palcem, po czym roześmiała się z ulgą, ja

również się roześmiałem i nagle wydawaliśmy się parą

bardzo dobrych przyjaciół. Wręcz bliskich. Dlatego rzecz

jasna musiałem zadać to pytanie.

– Kiedy wraca do domu?

Page 204: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Spojrzała na mnie, oblała się lekkim rumieńcem, po czym

wróciła do zeskrobywania sosu bolońskiego z dna rondla.

– Kiedy kto wraca do domu?

– Ronnie – zacząłem. Obszedłem ją dookoła, aż w końcu

znaleźliśmy się mniej więcej twarzą w twarz. – Jesteś –

bardzo dobrze zbudowana, ale nie masz stu dwunastu

centymetrów w klatce piersiowej. A nawet gdybyś miała, w

twojej szafie nie wisiałoby mnóstwo jednakowych

garniturów w prążki.

Zerknęła w kierunku sypialni, po czym odwróciła się do

zlewu i zaczęła napełniać rondel gorącą wodą.

– Napijesz się czegoś? – zapytała, nie odwracając się.

Pojawiła się z butelką wódki, podczas gdy ja zajmowałem

się rozrzucaniem kostek lodu po podłodze w kuchni.

Ostatecznie przyznała, że ma chłopaka, który – jak

prawdopodobnie mogłem się domyślić – pracował jako

makler w City, nie nocował w jej mieszkaniu codziennie, a

kiedy już to robił, nigdy nie wracał przed dziesiątą. Szczerze

mówiąc, gdybym dostawał jednego funta za każdym razem,

kiedy kobieta mówi mi coś takiego, miałbym już co najmniej

trzy. Ostatni raz, kiedy się to zdarzyło, chłopak wrócił o

siódmej – „Nigdy wcześniej tego nie robił" – i zdzielił mnie

krzesłem.

Z jej tonu, a także słów, wydedukowałem, że sprawy w

ich związku nie szły jak po maśle i choć dręczyła mnie

ciekawość, uznałem, że prawdopodobnie najlepiej będzie

zmienić temat.

Kiedy usadowiliśmy się na sofie, a kostki lodu uroczo

Page 205: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

brzęczały w szklankach, zacząłem przedstawiać jej nieco

pełniejszą wersję wydarzeń – poczynając od Amsterdamu, a

kończąc na Lyall Street, opuszczając tylko fragment o

helikopterach i Projekcie Absolwent. Mimo to powstała

barwna opowieść z wieloma brawurowymi wyczynami, do

których dodałem kilka już nie tak brawurowych, ale dobrze

brzmiących historii – tak żeby podtrzymać jej entuzjastyczną

opinię na mój temat. Kiedy skończyłem, zmarszczyła lekko

czoło.

– Ale nie znalazłeś tej teczki? – zapytała, sprawiając

wrażenie zawiedzionej.

– Nie – odparłem. – Co nie oznacza, że jej tam nie ma.

Jeżeli Sara chciała ją naprawdę gdzieś ukryć, ekipa

robotników musiałaby przeszukiwać dom przez tydzień.

– Ja z kolei przejrzałam galerię i jestem pewna, że jej tam

nie ma. Zostawiła jakieś papiery, ale wyłącznie związane z

pracą. – Ronnie podeszła do stołu i otworzyła teczkę. –

Znalazłam za to jej terminarz, jeżeli przyda ci się on do

czegoś.

Chyba żartowała. Musiała przeczytać wystarczająco wiele

powieści Agaty Christie, żeby wiedzieć, że znajdowanie

terminarzy zawsze jest pomocne.

Ale może nie w tym wypadku. Była to oprawiona w skórę

książeczka formatu A4, wydana przez organizację

charytatywną wspierającą chorych na mukowiscydozę. Nie

dowiedziałem się z niej wiele więcej na temat właścicielki

ponad to, co już sam zgadłem. Bardzo poważnie podchodziła

do pracy, rzadko chodziła na lunch, nie robiła kółek zamiast

kropek nad literą „i", natomiast gryzmoliła koty podczas

Page 206: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

rozmów telefonicznych. Nie miała wielu planów na

najbliższe miesiące, a ostatni wpis brzmiał po prostu „CED

OK 7. 30". Przeglądając wcześniejsze tygodnie, zauważyłem,

że CED był wcześniej OK trzykrotnie, raz o 7. 30, a dwa razy

o 12. 15.

– Masz jakiś pomysł, o kogo może chodzić – zapytałem

Ronnie, pokazując jej ten wpis. – Charlie? Colin? Carl, Clive,

Clarissa, Carmen?

Wyczerpały mi się imiona na C.

Ronnie zmarszczyła brwi.

– Dlaczego użyła inicjału drugiego imienia?

– Nie mam zielonego pojęcia – odparłem.

– Bo przecież, jeżeli gość nazywa się Charlie Dunce,

dlaczego nie napisać CD?

Spojrzałem na kartkę.

– Charlie Etherington-Dunce? Bóg jeden raczy wiedzieć.

To twój świat.

– Co to niby ma znaczyć? – zadziwiająco szybko się

obrażała.

– Przepraszam, chodziło mi o to, że... no wiesz,

przypuszczam, że zadajesz się z wieloma typami o

podwójnych nazwiskach...

Zamilkłem. Widziałem, że Ronnie nie podoba się to co

mówię.

– Tak i do tego mam pretensjonalny głos, pretensjonalną

pracę, a mój chłopak pracuje w City.

Wstała i poszła nalać sobie kolejny kieliszek wódki. Nie

zaproponowała mi dolewki, a ja byłem pewien, że płacę za

cudze grzechy.

Page 207: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Słuchaj, przepraszam – powiedziałem. – Tylko

żartowałem.

– Przykro mi, ale zabrzmiało to inaczej, Thomas –

odparła. – Albo wyglądało.

Golnęła sobie i cały czas stała odwrócona tyłem.

– Po co miałoby ci być przykro? Masz świetny głos i

jeszcze lepszy wygląd.

– Och, zamknij się.

– Poczekaj chwilę. Dlaczego tak cię to złości?

Westchnęła i usiadła.

– Bo nudzą mnie takie gadki, właśnie dlatego. Połowa

ludzi, których spotykam, nie bierze mnie poważnie z powodu

mojego głosu, a druga połowa bierze mnie poważnie tylko z

powodu mojego głosu. Po jakimś czasie zaczyna to działać

na nerwy.

– Wiem, że zabrzmi to trochę wazeliniarsko, ale ja biorę

cię poważnie.

– Naprawdę?

– Oczywiście, że tak. Niesamowicie poważnie.

Odczekałem chwilę.

– Nie przeszkadza mi, że jesteś nadętą suką.

Przyglądała mi się przez dłuższą chwilę, w trakcie której

zacząłem się zastanawiać, czy źle tego nie rozegrałem I czy

ona nie zamierza we mnie czymś rzucić. Ale wtedy nagle

roześmiała się i pokręciła głową. Poczułem się znacznie

lepiej. Miałem nadzieję, że ona również.

Około szóstej zadzwonił telefon i po sposobie, w jaki

Ronnie trzymała słuchawkę, zorientowałem się, że jej

Page 208: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

chłopak właśnie informował ją, o której przyjdzie. Utkwiła

wzrok w podłodze i wiele razy powtórzyła „tak" – albo

dlatego, że znajdowałem się obok niej w pokoju, albo

dlatego, że ich związek wszedł w trudną fazę. Wziąłem do

ręki marynarkę i zaniosłem szklankę do kuchni. Umyłem ją i

wytarłem do sucha na wypadek, gdyby zapomniała tego

zrobić, a kiedy wkładałem szklankę do szafki, Ronnie

pojawiła się w drzwiach.

– Zadzwonisz do mnie? – Wyglądała na trochę

zasmuconą. Być może ja również.

– No pewnie – powiedziałem.

Zostawiłem ją siekającą cebulę w ramach przygotowań na

przyjście maklera i wyszedłem z mieszkania. Najwyraźniej

układ polegał na tym, że ona przygotowywała dla niego

kolację, a on dla niej śniadanie. Biorąc pod uwagę, że Ronnie

należała do osób, które kilka cząstek grapefruita nazywają

olbrzymią wyżerką, podejrzewam, że to on lepiej wychodził

na tym układzie.

Ech, ci mężczyźni.

Taksówka przewiozła mnie King's Road na West End i o

szóstej trzydzieści zacząłem się szwendać pod budynkiem

Ministerstwa Obrony. Paru policjantów obserwowało mnie

uważnie, kiedy przemierzałem okolicę tam i z powrotem, ale

uzbroiłem się w plan miasta i jednorazowy aparat

fotograficzny, którym robiłem zdjęcia gołębiom w

dostatecznie przygłupi sposób, aby rozproszyć ich obawy. Ze

znacznie większą podejrzliwością przyglądał mi się

sklepikarz, kiedy poprosiłem o plan, dodając, że jest mi

Page 209: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

obojętne, jakiego miasta.

Nie poczyniłem żadnych innych przygotowań do te]

wycieczki, a już na pewno nie chciałem, aby mój głos został

zarejestrowany w ministerstwie przez jakieś urządzenie

nagrywające rozmowy telefoniczne. Postanowiłem założyć,

że ONeal jest pracusiem. Wstępne rozpoznanie wydawało się

to potwierdzać. Na siódmym piętrze lampa naftowa

oświetlała jasnym płomieniem narożne biuro ONeala.

Przepisowe firanki, które wiszą w oknach wszystkich

„poufnych" budynków rządowych, być może chronią przed

teleobiektywami, ale nie mogą zapobiec przedostawaniu się

światła na zewnątrz.

Dawno, dawno temu, za czasów zimnej wojny pewien

cymbał w jednym z oddziałów nadzorujących

bezpieczeństwo zarządził, że we wszystkich „stanowiących

potencjalny cel" biurach powinno się zostawiać światła

włączone dwadzieścia cztery godziny na dobę, aby

uniemożliwić agentom wrogich państw obserwowanie, kto,

gdzie i jak długo pracuje. Pomysł powitano wtedy

przytakiwaniem i poklepywaniem po plecach, wiele osób

mruczało: „Ten Carruthers daleko zajdzie, wspomnisz

jeszcze moje słowa" – aż rachunki za prąd zaczęły zwalać się

na wycieraczki właściwych sekcji finansowych, po czym

pomysłowi, oraz Carruthersowi, dość energicznie pokazano

drzwi.

Dziesięć po siódmej ONeal wyłonił się z głównego

wejścia do ministerstwa. Skinął głową strażnikowi, który go

zignorował, po czym wkroczył w półmrok na Whitehall.

Niósł teczkę, co było dziwne – jedynym, z czym pozwolono

Page 210: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

by mu opuścić budynek, mogło być kilka kartek papieru

toaletowego – ale być może należał do grupy dziwaków,

którzy używają teczki jako rekwizytu. Sam nie wiem.

Pozwoliłem mu odejść kilkaset metrów od ministerstwa,

po czym ruszyłem jego śladem. Musiałem się ostro

namęczyć, aby utrzymywać spokojne tempo, ponieważ

ONeal szedł dziwnie wolnym krokiem. Można by pomyśleć,

że korzystał z dobrej pogody, gdyby tego wieczoru było z

czego korzystać.

Dopiero kiedy minął ulicę The Mail i przyspieszył,

zorientowałem się, że paradował; grał rolę tygrysa

grasującego po Whitehall, pana i władcy wszystkich ludzi,

przeciwko którym prowadził dochodzenie, człowieka

wtajemniczonego w największe tajemnice państwowe, z

których każda pozrywałaby skarpetki z nóg przeciętnego

turysty, gdyby tylko ją poznał. Kiedy wyszedł z dżungli i

wkroczył na sawannę, wysiłek przestał być warty zachodu,

więc ruszył normalnym krokiem. ONeal był człowiekiem,

któremu można by współczuć, gdyby tylko miało się na to

czas.

Nie wiem dlaczego, ale spodziewałem się, że pójdzie

prosto do domu. Wyobraziłem sobie mieszkanie w

zabudowie szeregowej w Putney, gdzie cierpiąca w milczeniu

żona poda mu sherry i pieczonego dorsza, a następnie

zabierze się do prasowania jego koszul, podczas gdy on

będzie oglądał wiadomości w telewizji, kręcąc głową, jakby

każde słowo spikera miało dla niego dodatkowe,

mroczniejsze znaczenie. Zamiast tego przyspieszył kroku,

minął Instytut Sztuki Współczesnej i wszedł do Travellers

Page 211: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Club na ulicy Pall Mail.

Nie miało sensu, abym próbował się tam dostać.

Obserwowałem przez szklane drzwi, jak prosi portiera o

sprawdzenie jego przegródki, która okazała się pusta, a kiedy

następnie wyswobodził się z płaszcza i udał się do baru,

uznałem, że mogę go tam bezpiecznie na chwilę zostawić.

Kupiłem frytki i hamburgera na straganie przy Haymarket

i wałęsałem się przez jakiś czas, obserwując ludzi w

jaskrawych koszulach zdążających tam leniwym krokiem,

aby zobaczyć musicale, które grano nieprzerwanie odkąd się

urodziłem. Czułem narastające przygnębienie i kiedy tak

szedłem ze zwieszonymi ramionami, nagle wstrząsnęła mną

myśl, że zachowuję się dokładnie tak samo, jak ONeal –

patrzę na bliźnich ze zmęczonym, cynicznym nastawieniem:

„Wy biedni durnie, gdybyście tylko wiedzieli". Wziąłem się

w garść i wyrzuciłem hamburgera do kosza.

Wyszedł z klubu o wpół do dziewiątej i przeszedł przez

Haymarket na Piccadilly Tam wszedł w Shaftesbury Avenue,

skręcił w lewo w Soho, gdzie gwar widzów zmierzających do

teatru ustąpił bardziej basowemu dudnieniu

wydobywającemu się z ekskluzywnych barów i klubów

striptizowych. Kiedy je mijałem, wielkie wąsiska ze

zwisającymi z tyłu mężczyznami nagabywały mnie, szepcząc

coś na temat „pokazów erotycznych".

ONeal był również nagabywany przez odźwiernych, ale

wydawał się pewnie zmierzać do jakiegoś celu i ani razu nie

zwrócił na nich uwagi. Wykonał kilka zwodów w prawo i w

lewo, nie oglądając się za siebie, aż dotarł do swojej oazy

The Shala. Wszedł prosto do środka.

Page 212: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Doszedłem do końca ulicy, pokręciłem się tam przez

chwilę, po czym ruszyłem z powrotem, aby ponapawać się

intrygującym widokiem fasady The Shala. Słowa: „live",

„dziewczyny", „erotyczny", „taniec" i „sexy", namalowano

dookoła drzwi w przypadkowej kolejności, jakby zachęcając

ludzi, aby sami ułożyli z nich zdanie. W szklanej gablocie

znajdowało się sześć wyblakłych fotek z kobietami w

bieliźnie. Dziewczyna w obcisłej skórzanej kurtce sterczała w

drzwiach; uśmiechnąłem się do niej w sposób, który mówił,

że przyjechałem z Norwegii i, owszem, The Shala wygląda

na idealne miejsce, gdzie można odpocząć po ciężkim dniu

spędzonym na byciu Norwegiem. Równie dobrze mógłbym

wrzasnąć, że wchodzę do środka z miotaczem ognia, ale

wątpię, czy mrugnęłaby nawet powieką. Albo czy mogłaby

mrugnąć powieką, uginającą się pod ciężarem ogromnej

ilości tuszu.

Zapłaciłem piętnaście funtów i wypełniłem deklarację

członkowską na nazwisko Lars Petersen, opiekun policji

obyczajowej, Scotland Yard, po czym zbiegłem truchtem po

schodach do piwnicy, aby zobaczyć, jak bardzo live, sexy,

erotyczna, tańcząca i dziewczęca jest tak naprawdę The

Shala.

Była to żałosna spelunka. Bardzo, bardzo żałosna

spelunka. Właściciele już dawno temu uznali, że

przygaszenie świateł jest tanią alternatywą dla wynajęcia

sprzątaczki, przez co miałem nieustanne poczucie, że płytki

wykładzinowe odchodzą od podłogi razem z podeszwami

butów. Wokół małego podestu, na którym trzy dziewczyny o

szklistych spojrzeniach podskakiwały w rytm głośnej

Page 213: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

muzyki, ustawiono około dwudziestu stolików. Sufit wisiał

tak nisko, że najwyższa z nich musiała tańczyć przygarbiona,

ale o dziwo, biorąc pod uwagę fakt, iż wszystkie były nagie,

a jako podkład puszczono Bee Gees, radziły sobie z tą

sytuacją ze sporą godnością.

ONeal zajmował stolik tuż przy podeście i wydawało się,

że przypadła mu do serca dziewczyna po lewej stronie,

stworzenie o ziemistej cerze, któremu na moje oko przydałby

się duży stek i cynaderki zapiekane w cieście oraz cała noc

snu. Dziewczyna tańczyła ze wzrokiem utkwionym w ścianie

po drugiej stronie sali i w ogóle się nie uśmiechała.

– Coś do picia?

Mężczyzna z szyją pokrytą czyrakami nachylił się do

mnie przez bar.

– Poproszę whisky – powiedziałem i odwróciłem się w

kierunku sceny.

– Pięć funtów.

Spojrzałem na niego.

– Słucham?

– Pięć funtów za whisky. Z góry.

– Nie zamierzam płacić z góry. Nalej mi whisky. Wtedy

zapłacę.

– Zapłać teraz.

– Wsadź sobie najpierw grabie w dupę.

Uśmiechnąłem się pojednawczo. Przyniósł mi whisky.

Zapłaciłem mu pięć funtów.

Po dziesięciu minutach spędzonych przy barze uznałem,

że ONeal przyszedł tylko pooglądać show i nic poza tym. Nie

spoglądał na zegarek ani na drzwi i pił gin z dostatecznym

Page 214: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zaangażowaniem, aby przekonać mnie, że z całą pewnością

zakończył dzień pracy. Dopiłem whisky i podszedłem do

jego stolika.

– Tylko mi nie mów, że ona jest twoją siostrzenicą i robi

to tylko po to, aby dostać legitymację członka związku

zawodowego aktorów i przystąpić do Royal Shakespeare

Company.

ONeal odwrócił się i obserwował, jak odsuwam krzesło i

siadam.

– Cześć – rzuciłem.

– Co ty tu robisz? – zapytał z rozdrażnieniem. Myślę, że

mógł być trochę zakłopotany.

– Chwileczkę – powiedziałem. – Niewątpliwie

powinniśmy zacząć inaczej. Ty powinieneś powiedzieć

„Cześć", a ja „Co ty tu robisz?"

– Gdzie ty się, u diabla, podziewałeś, Lang?

– Ach, tu i tam – odparłem. – Jak wiesz, jestem tylko

płatkiem niesionym przez jesienny wiatr. Taką

charakterystykę powinieneś znaleźć w moich aktach.

– Śledziłeś mnie.

– E tam, od razu śledziłem. To takie brzydkie słowo.

Wolę „szantaż".

– Co?

– Ale ono z kolei oznacza oczywiście coś zupełnie

innego. A więc dobrze, powiedzmy, że cię śledziłem.

Zaczął się rozglądać po sali, próbując ustalić, czy

przyprowadziłem ze sobą jakichś dużych przyjaciół. A może

szukał swoich dużych przyjaciół. Nachylił się i syknął:

– Jesteś w bardzo, ale to bardzo poważnych tarapatach,

Page 215: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Lang. Powinienem cię ostrzec.

– Tak, prawdopodobnie masz rację – przyznałem. –

Bardzo poważne tarapaty to zdecydowanie coś, w czym

jestem. Klub striptizowy to druga rzecz. Jestem tu z wysokim

rangą urzędnikiem państwowym, który przez co najmniej

godzinę pozostanie anonimowy.

Oparł się na krześle, a na jego twarzy zagościła osobliwie

chytra mina. Uniesione brwi, dolna warga zawinięta nad

górną. Zorientowałem się, że był to wstęp do uśmiechu. W

formie zestawu do składania.

– Mój Boże – powiedział. – Naprawdę próbujesz mnie

szantażować. To doprawdy żałosne.

– Serio? W takim razie nie możemy do tego dopuścić.

– Umówiłem się tu z kimś. Nie ja wybrałem miejsce

spotkania. – Osuszył trzecią szklankę ginu. – A teraz będę ci

wielce zobowiązany, jeżeli wyniesiesz się stąd, żebym nie

musiał wezwać bramkarza i kazać mu cię wyrzucić.

Podkład muzyczny przeszedł chropowato w głośną choć

nijaką przeróbkę War, What Is II Good For? Siostrzenica

ONeala zbliżyła się do krawędzi podestu i zaczęła potrząsać

łonem w naszym kierunku; niemal w rytm muzyki.

– Och, sam już nie wiem – mruknąłem. – Chyba dobrze

się tu czuję.

– Ostrzegam cię, Lang. Masz w tej chwili bardzo niskie

saldo w banku. Mam tu ważne spotkanie i jeżeli mi je

zakłócisz albo w inny sposób przysporzysz mi kłopotów,

zajmę twoje konto. Czy wyraziłem się jasno?

– Kapitan Głównoostrzegający – oznajmiłem. – Właśnie

jego mi przypominasz.

Page 216: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Lang, ostatni raz...

Umilkł, kiedy zobaczył walthera Sary. Podejrzewam, że

na jego miejscu zrobiłbym to samo.

– Wydawało mi się, że nie nosisz przy sobie broni palnej

– powiedział po chwili. Nerwowo, choć starał się tego nie

okazywać.

– Padłem ofiarą mody – wyjaśniłem. – Ktoś mi

powiedział, że w tym sezonie nosi się pistolety, więc po

prostu musiałem sobie jakiegoś sprawić.

Zacząłem zdejmować marynarkę. Siostrzenica znajdowała

się ledwie metr ode mnie, ale nadal wpatrywała się w tylną

ścianę.

– Nie strzelisz w takim miejscu, Lang. Nie wierzę, abyś

był całkowicie niepoczytalny.

Zwinąłem marynarkę w mocno ściśniętą kulę i wsunąłem

pistolet w jeden z fałdów.

– Ależ jestem – stwierdziłem. – Całkowicie. Nazywano

mnie kiedyś Thomas „Wściekły Pies" Lang.

– Zaczynam...

Pusta szklanka ONeala eksplodowała. Kawałeczki

rozsypały się po stole i po podłodze. Pobladł na twarzy.

– Mój Boże... – wyjąkał.

Wyczucie rytmu to podstawa. Albo się go ma, albo nie.

Wystrzeliłem równo z jednym z ogłuszających akordów War

i nie narobiłem więcej hałasu, niż gdybym poślinił kopertę.

Siostrzenica na moim miejscu wystrzeliłaby podczas

przedtaktu i zepsuła całą sprawę.

– Jeszcze jednego drinka? – zapytałem i zapaliłem

papierosa, aby zneutralizować zapach prochu. – Ja stawiam.

Page 217: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

War skończyła się przed Bożym Narodzeniem i trzy

dziewczyny opuściły wolnym krokiem scenę. Zastąpiła je

para, której numer opierał się głównie na wymachiwaniu

pejczami. Było dość oczywiste, że to brat i siostra; różnica

wieku między nimi nie mogła wynosić mniej niż sto lat. Ze

względu na niski sufit pejcz mężczyzny miał tylko metr

długości, ale on wywijał nim, jakby miał dziesięć metrów,

smagając siostrę do melodii We Are The Champions. ONeal

wstrzemięźliwie sączył nowy gin z tonikiem.

– No więc – zacząłem, zmieniając położenie marynarki na

stole – muszę dowiedzieć się od ciebie jednej, jedynej rzeczy.

– Idź do diabła.

– Z pewnością to uczynię, tylko najpierw upewnię się, że

ma dla ciebie przygotowany pokój. Ale teraz muszę wiedzieć,

co zrobiłeś z Sarą Woolf.

Ręka trzymająca szklankę znieruchomiała między

kolejnymi łykami i ONeal odwrócił się do mnie autentycznie

zdziwiony.

– Co ja z nią zrobiłem? Na jakiej u licha podstawie

sądzisz, że cokolwiek z nią zrobiłem?

– Zniknęła.

– Zniknęła. Tak. Zakładam, że w ten melodramatyczny

sposób chcesz powiedzieć, że nie możesz jej znaleźć.

– Jej ojciec nie żyje – powiedziałem. – Wiedziałeś o tym?

Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę.

– Tak, wiedziałem – rzekł. – Interesuje mnie jednak, skąd

ty o tym wiesz?

– Ty pierwszy.

Ale na twarzy ONeala zaczęła malować się śmiałość i

Page 218: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

kiedy przesunąłem marynarkę w jego kierunku nawet nie

drgnął.

– To ty go zabiłeś – powiedział częściowo zły, częściowo

zadowolony. – Tak było, prawda? Thomas Lang, dzielny

najemnik, naprawdę tego dokonał i zastrzelił człowieka. No

cóż, drogi przyjacielu, będziesz musiał wykazać się

piekielnym sprytem, żeby się z tego wykaraskać. Mam

nadzieję, że masz tego świadomość.

– Co to jest Projekt Absolwent?

Złość i zadowolenie stopniowo znikały z jego twarzy. Nic

wyglądało, aby zamierzał odpowiedzieć, więc postanowiłem

mówić dalej.

– Powiem ci, czym według mnie jest Projekt Absolwent,

a ty przyznasz mi od jednego do dziesięciu punktów za

trafność.

ONeal siedział nieruchomo.

– Po pierwsze Projekt Absolwent oznacza różne rzeczy

dla różnych ludzi. Dla jednej grupy oznacza stworzenie i

wprowadzenie na rynek nowego typu helikoptera

wojskowego. Niezwykle tajnego, oczywiście. Jak również

wyjątkowo nieprzyjemnego. Prawdopodobnie niespecjalnie

nielegalnego. Dla innej grupy, i dopiero tu sprawa staje się

naprawdę interesująca, Projekt Absolwent odnosi się do

planów zorganizowania ataku terrorystycznego, który

umożliwi producentom helikoptera zaprezentowanie swojej

zabawki w akcji z jak najlepszej strony. Przez zabijanie ludzi.

A także zarobienie naprawdę wielkiego worka pieniędzy

dzięki pojawieniu się zmobilizowanych w ten sposób rzesz

entuzjastycznych klientów. Niezwykle tajne, wyjątkowo

Page 219: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

nieprzyjemne i bardzo, bardzo, do dziesiątej potęgi

nielegalne. Aleksander Woolf wpadł na trop tej drugiej grupy

i uznał, że nie może pozwolić, aby jej to uszło na sucho.

Zaczął się naprzykrzać. W związku z tym przedstawiciele

drugiej grupy, być może posiadający legalną pozycję w

wywiadzie, zaczęli rozpowiadać podczas bankietów, że

Woolf handluje narkotykami, chcąc go w ten sposób oczernić

i podważyć ewentualną kampanię, którą mógłby przeciwko

nim wytoczyć. A kiedy to nie przyniosło rezultatów,

zagrozili, że go zabiją. A kiedy to nie przyniosło rezultatów,

naprawdę go zabili. A być może zabili również jego córkę.

ONeal nadal siedział nieruchomo.

– Ale w całej tej historii tak naprawdę żal mi, oczywiście

poza Woolfem, tych wszystkich, którzy sądzą, że należą do

pierwszej grupy, tej legalnej, ale przez cały czas wspierali

drugą grupę, bardzo nielegalną, pomagali jej czy w inny

sposób przychodzili jej w sukurs, nawet o tym nie wiedząc.

Powiedziałbym, że każdy z nich złapał skunksa za ogon.

ONeal utkwił teraz wzrok gdzieś nad moim ramieniem.

Po raz pierwszy, odkąd go poznałem, nie potrafiłem

odgadnąć jego myśli.

– To już właściwie wszystko – stwierdziłem. – Osobiście

uważam, że wygłosiłem wspaniałe przemówienie, ale teraz

czas na Judasza i opinię sędziów.

Ale on nadal milczał. Odwróciłem się zatem i podążyłem

za jego spojrzeniem w kierunku wejścia do klubu, gdzie stał

jeden z bramkarzy, wskazując na nasz stolik. Zobaczyłem, że

kiwa głową i odsuwa się na bok, po czym szczupła, potężna

sylwetka Barnesa, Russella R wkroczyła zamaszystym

Page 220: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

krokiem na salę i skierowała się w naszą stronę.

Zastrzeliłem ich obu, złapałem najbliższy samolot do

Kanady, gdzie poślubiłem kobietę o imieniu Mary-Beth i

rozkręciłem z powodzeniem warsztat garncarski.

A przynajmniej tak właśnie powinienem był postąpić.

Page 221: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 12

Nie kocha się w sile końskiej ani w goleniach męskich

ma upodobanie.

Psalm 146

– Szczwany z ciebie lis, Lang. Dobra robota, jeżeli to

wyrażenie coś ci mówi.

Barnes i ja siedzieliśmy w kolejnym lincolnie diplomacie

– a może tym samym, choć w tym wypadku ktoś musiał

opróżnić popielniczki po mojej ostatniej wizycie –

zaparkowanym pod Waterloo Bridge. Duży podświetlony

billboard reklamował sceniczną adaptację It Ain't Half Hot,

Mum w reżyserii sir Petera Halla wystawioną w pobliskim

Teatrze Narodowym. Czy coś w tym guście.

ONeal zajmował tym razem siedzenie pasażera, a Mike

Lucas po raz kolejny siedział za kierownicą. Zdziwiło mnie,

że nie znajduje się w płóciennym worku w drodze do

Waszyngtonu, ale Burnes najwyraźniej postanowił dać mu

jeszcze jedną szansę po fiasku w galerii na Cork Street. Nie

żeby Lucas w jakiś sposób wtedy zawinił, ale w kręgach

wojskowych wina w niewielkim stopniu łączy się z

odpowiedzialnością.

Drugi diplomat stał zaparkowany za nami z – jakkolwiek

brzmi rzeczownik zbiorowy na określenie wielu Carlów – w

środku. Może kark Carlów. Oddałem im walthera, ponieważ

sprawiali wrażenie, jakby mieli na niego wielką dietkę.

Page 222: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Chyba wiem, co próbuje pan powiedzieć, panie I James

– odparłem – i traktuję to jak komplement.

– Mam to głęboko w dupie, jak pan to traktuje, panie

Lang. Głęboko w dupie – wyjrzał przez okno. – Jezu, ale się

wszystko popieprzyło.

ONeal odkaszlnął i przekręcił się na siedzeniu.

– Pan Barnes stara się powiedzieć, Lang, że wmieszałeś

się w ogromnie złożoną operację. Istnieją konsekwencje, o

których nie masz zielonego pojęcia, a mimo to swoimi

poczynaniami niezwykle skomplikowałeś naszą sytuację.

ONeal trochę ryzykował z tym „naszą", ale Barnes puścił

mu to płazem.

– Myślę, że mogę bez większej przesady powiedzieć... –

kontynuował.

– Och, odpierdol się – przerwałem. ONeal poróżowiał

odrobinę. – Interesuje mnie wyłącznie jedna sprawa, a jest

nią bezpieczeństwo Sary Woolf. Wszystko inne, jeżeli o mnie

chodzi, to tylko przybranie.

Barnes ponownie wyjrzał przez okno.

– Idź do domu, Dick – powiedział.

Zapadło milczenie. ONeal wyglądał na urażonego.

Kazano mu pójść do łóżka bez kolacji, mimo że niczego nie

przeskrobał.

– Myślę, że...

– Powiedziałem, idź do domu – powtórzył Barnes. –

Zadzwonię do ciebie.

Nikt się nie poruszył, aż w końcu Mike nachylił się i

otworzył ONealowi drzwi. W tej sytuacji nie miał wyboru.

– No to do widzenia, Dick – powiedziałem. – Było mi

Page 223: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

niezmiernie miło. Mam nadzieję, że pomyślisz o mnie ciepło,

kiedy wyciągną moje ciało z rzeki.

ONeal wyszarpnął teczkę z samochodu, trzasnął drzwiami

i, nie oglądając się, ruszył schodami w górę na Waterloo

Bridge.

– Lang – odezwał się Barnes. – Przejdźmy się.

Zanim zdążyłem odpowiedzieć, wysiadł z samochodu i

ruszył wolnym krokiem wzdłuż bulwaru. Spojrzałem w

lusterko wsteczne i zobaczyłem, że Lucas mi się przygląda.

– Niezwykły człowiek – mruknąłem.

Lucas odwrócił głowę w kierunku oddalającego się

Barnesa, po czym ponownie spojrzał w lusterko.

– Uważaj na siebie, dobrze? – powiedział.

Zamarłem z ręką na klamce. Mike Lucas nie wyglądał na

szczęśliwego. Ani trochę.

– Na co konkretnie mam uważać?

Lekko się przygarbił i zasłonił dłonią usta.

– Nie wiem. Przysięgam na Boga, że nie wiem. Ale w tej

sprawie jest coś przesranego...

Przerwał, słysząc dźwięk otwieranych drzwi w aucie za

nami.

– Dzięki – powiedziałem i wysiadłem.

Para Carlów zbliżała się powoli, wypinając na mnie karki.

Dwadzieścia metrów dalej Barnes spoglądał w moją stronę,

najwyraźniej czekając, aż do niego dołączę.

– Tak sobie myślę, że wolę Londyn nocą – powiedział,

kiedy zrównaliśmy się krokiem.

– Ja również – odparłem. – Rzeka wygląda całkiem

ładnie.

Page 224: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Chuj z rzeką – prychnął Barnes. – Wolę Londyn nocą,

ponieważ nie widać go wtedy za dobrze.

Zaśmiałem się, ale szybko zamilkłem, ponieważ

odniosłem wrażenie, że mówił serio. Wyglądał na

rozzłoszczonego i nagle uderzyła mnie myśl, że zesłanie na

placówkę w Londynie mogło być karą za jakieś dawne

przewinienia, przez co aż kipiał z wściekłości i cierpiał

każdego dnia, wyładowując swoje frustracje na mieście.

Przerwał moje rozmyślania.

– Usłyszałem od ONeala, że ma pan małą teorię –

powiedział. – Małą ideę, nad którą pan pracuje. Zgadza się?

– Oczywiście – odparłem.

– Niech mnie pan z nią zapozna, dobrze?

Tak oto, nie widząc żadnego szczególnego powodu, aby

tego nie robić, powtórnie wygłosiłem przemowę, którą

poczęstowałem ONeala w The Shala, to tu, to tam dodając

coś lub odejmując. Barnes słuchał, nie wykazując

specjalnego zainteresowania, a kiedy skończyłem, westchnął.

Długie, zmęczone „Jezu, no i co ja mam z panem zrobić",

westchnienie.

– Mówiąc szczerze – dodałem, nie chcąc, aby źle

zrozumiał moje odczucia – sądzę, że jest pan niebezpieczną,

zepsutą, kłamliwą kupą dziewięciodniowego komarzego

gówna. Z miłą chęcią bym teraz pana zabił, gdyby nie to, że

mógłbym w ten sposób jeszcze bardziej pogorszyć położenie

Sary.

Nawet to nie wydawało się go specjalnie wzruszać.

– Uhm – mruknął. – A w sprawie tego, co mi pan właśnie

opowiedział?

Page 225: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Tak?

– Oczywiście spisał pan to wszystko? Zostawił kopię u

prawnika, w banku, u matki i Królowej z poleceniem, że ma

zostać otwarta w razie pańskiej śmierci. Nie zapomniał pan o

tym całym gównie?

– Oczywiście, że nie. Wie pan, my w Anglii również

mamy różne programy w telewizji.

– To pieprzona, wysoce dyskusyjna sprawa. Papierosa?

Wyciągnął paczkę marlboro i poczęstował mnie.

Paliliśmy razem przez chwilę, a ja zastanawiałem się, jaka to

dziwna sprawa, że dwóch mężczyzn, którzy pałają do siebie

tak głęboką nienawiścią, może połączyć w zupełnie

przyjacielskim akcie wspólne zaciąganie się dymem z tlących

się papierków.

Barnes oparł się o balustradę, wpatrując się w oleistą,

czarną wodę Tamizy. Stałem kilka metrów od niego na

wypadek, gdyby za bardzo udzieliła mi się przyjacielska

atmosfera.

– Okay, Lang. Sprawa wygląda tak – zaczął. – Powiem to

tylko raz, bo wiem, że nie jesteś idiotą. Trafiłeś w dziesiątkę

– wyrzucił papierosa. – Wielkie rzeczy! To prawda,

zamierzamy zrobić małe zamieszanie, podbić sprzedaż.

Uuuu... ! I to ma być takie straszne?

Uznałem, że najpierw wypróbuję spokojną strategię.

Jeżeli ona nie poskutkuje, spróbuję strategii: wrzucić go do

rzeki i spieprzać.

– To naprawdę okropne – powiedziałem powoli –

ponieważ obaj urodziliśmy się i dorastaliśmy w państwach

demokratycznych, gdzie wola ludu coś jednak znaczy. A, jak

Page 226: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

mi się wydaje, lud chciałby obecnie, żeby rządy nie

zajmowały się mordowaniem swoich lub cudzych obywateli

po to tylko, żeby nabić sobie kabzę. Być może w najbliższą

środę ludzie uznają to za doskonały pomysł, ale w tej chwili

ich wolą jest, abyśmy określali tego rodzaju działania

mianem „zła".

Sztachnąłem się po raz ostatni i pstryknąłem petem do

wody. Poleciał chyba bardzo daleko.

– Po wysłuchaniu twojej ładnej przemowy, Lang –

odezwał się Barnes po dłuższym milczeniu – chciałbym ci

zwrócić uwagę na dwie sprawy. Pierwsza, żaden z nas nie

żyje w demokracji. Prawo oddania głosu raz na cztery lata nie

oznacza jeszcze demokracji. W żadnym razie. Druga, kto

mówił o nabijaniu sobie kabzy?

– Ach, no tak, oczywiście – klapnąłem w czoło. – Nie

zdawałem sobie sprawy. Zamierzacie oddać cały zysk ze

sprzedaży tej broni Fundacji Save The Children. Taki

gigantyczny akt filantropii, a ja tego nie zauważyłem.

Aleksander Woolf będzie zachwycony – zaczynałem

odchodzić od spokojnej strategii. – Ojej, chwileczkę, właśnie

zdrapują jego jelita z muru w City. Może nie być tak

wylewny, jakby tego chciał. A pan, Barnes – posunąłem się

nawet do wycelowania w niego palcem – powinien przebadać

swoją popieprzoną głowę.

Zostawiłem go i ruszyłem w dół rzeki. Dwaj Carlowie ze

słuchawkami wystającymi z uszu tylko czekali, żeby mi

zagrodzić drogę.

– Do czego według ciebie to doprowadzi, Lang? – Barnes

nie poruszył się, mówił tylko trochę głośniej. Zatrzymałem

Page 227: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

się. – Kiedy jakiś arabski playboy wpada do doliny San

Martin i kupuje sobie pięćdziesiąt czołgów Ml Abrams i pół

tuzina F16, wypisuje czek na pół miliarda dolarów, to jak

sądzisz, do kogo idą pieniądze? Kto je dostaje? Myślisz, że

dostaje je Bill Clinton? Pieprzony David Letterman? Do kogo

idą?

– Och, no powiedz, powiedz.

– Powiem ci. Mimo że sam dobrze wiesz. Idą do

Amerykanów. Dwieście pięćdziesiąt milionów ludzi

otrzymuje te pieniądze.

Szybko wykonałem w myślach kilka prostych rachunków.

Podzielić przez dziesięć, przenieść dwa...

– Każdy dostaje dwa tysiące dolarów, prawda? Każdy

mężczyzna, kobieta i dziecko? – cmoknąłem z

niedowierzaniem. – Tylko dlaczego słyszę fałsz w tym

zdaniu?

– Sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi – powiedział Barnes – ma

pracę dzięki tym pieniądzom. Dzięki tej pracy utrzymują

kolejne trzysta tysięcy ludzi. Za pół miliarda dolarów mogą

kupić mnóstwo ropy, mnóstwo pszenicy i mnóstwo nissanów

micra. Kolejne pół miliona ludzi sprzeda im te nissany,

kolejne pół miliona je naprawi, umyje przednie szyby,

sprawdzi opony. Kolejne pół miliona zbuduje drogi, po

których te pieprzone nissany będą jeździć i nie minie wiele

czasu, zanim będziesz miał dwieście pięćdziesiąt milionów

dobrych demokratów, pragnących, aby Ameryka robiła tę

ostatnią rzecz, jaka jej wychodzi. Produkowała broń.

Chwyciłem obiema rękami za barierkę, ponieważ

zakręciło mi się w głowie od tej przemowy. No i od czego tu

Page 228: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zacząć?

– A więc trup tu i tam to nic strasznego, jeżeli weźmie się

pod uwagę dobro naszych porządnych demokratów. Dobrze

zrozumiałem?

– Tak jest. I ani jeden z tych porządnych demokratów nie

będzie odmiennego zdania.

– Myślę, że Aleksander Woolf byłby odmiennego zdania.

– Wielka mi rzecz.

Patrzyłem na rzekę. Woda wyglądała na brudną i ciepłą.

– Serio, Lang. Wielka mi, kurwa, rzecz. Jeden przeciw

masie. Został przegłosowany. Tak działa demokracja.

Powiedzieć ci coś jeszcze? – odwróciłem się i spojrzałem na

Barnesa; stał przodem do mnie, na jego twarzy odbijało się

światło z teatralnego billboardu. – Są jeszcze kolejne dwa

miliony obywateli Stanów Zjednoczonych, o których

wcześniej nie wspomniałem. Wiesz, co się z nimi stanie w

tym roku?

Ruszył w moim kierunku. Powoli. Pewnym krokiem.

– Zostaną prawnikami?

– Umrą – powiedział. Ta myśl nie wydawała się go

specjalnie martwić. – Starość, wypadek samochodowy,

białaczka, atak serca, bójka w barze, wypadnięcie z okna; kto

by zliczył wszystkie pieprzone powody. Dwa miliony

Amerykanów umrą w tym roku. Powiedz mi, uronisz łzę za

każdym z nich?

– Nie.

– A dlaczego nie, do diabła? Co to za różnica? Śmierć to

śmierć, Lang.

– Różnica polega na tym, że ja nie miałem z ich śmiercią

Page 229: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

nic wspólnego.

– Jesteś żołnierzem, na litość boską!

Staliśmy twarzą w twarz. Krzyczał najgłośniej jak – mógł,

nie wyciągając przy okazji ludzi z łóżek.

– Zostałeś wyszkolony do zabijania ludzi dla dobra

rodaków. Nie tak jest? – Już chciałem odpowiedzieć, ale mi

nie pozwolił. – Taka jest prawda czy nie?

Jego oddech miał dziwnie słodki zapach.

– To bardzo zła filozofia, Rusty. Naprawdę zła. Przeczytaj

sobie jakąś książkę, na litość boską.

– Demokraci nie czytają książek, Lang. Ludzie nie czytają

książek. Ludzie mają filozofię w najgłębszych zakamarkach

dupy. Jedyne, na czym im zależy, wszystko, czego oczekują

od rządu, to stale rosnące płace. Rok w rok chcą, aby ich

zarobki rosły. Jeżeli to się skończy, wybiorą sobie nowy rząd.

Tego właśnie chcą ludzie. I nigdy nie chcieli niczego innego.

To, przyjacielu, jest demokracja.

Wziąłem głęboki oddech. Tak naprawdę wziąłem kilka

głębokich oddechów, ponieważ to, co chciałem teraz zrobić

Russellowi Barnesowi mogłoby spowodować, że nie

oddychałbym ponownie przez dłuższy czas.

Nadal mnie obserwował, czekając na jakąś reakcję, jakąś

oznakę słabości. Dlatego odwróciłem się i odszedłem.

Carlowie ruszyli mi na spotkanie, zbliżając się z obu stron,

ale się nie zatrzymywałem, spodziewając się, że nie zrobią

niczego, dopóki nie dostaną sygnału od Barnesa. Po kilku

krokach najwidoczniej się poddał.

Carl po lewej stronie chwycił mnie za ramię, ale łatwo

wyswobodziłem się z uścisku, przekręcając jego nadgarstek i

Page 230: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

spychając go mocno w dół, tak że stracił równowagę. Drugi

Carl oplótł mi szyję ramieniem na około sekundę, zanim

wbiłem mu stopę w podbicie, po czym wymierzyłem cios w

pachwinę. Rozluźnił uścisk, a ja znalazłem się między nimi,

pragnąc zadać im taki ból, żeby popamiętali mnie do końca

życia.

Niespodziewanie odsunęli się, zupełnie jakby nic się nie

stało. Doprowadzili do porządku płaszcze, a ja zrozumiałem,

że Barnes musiał powiedzieć coś, czego nie usłyszałem.

Wszedł między Carlów, pochodząc do mnie na bardzo bliską

odległość.

– No więc pojmujemy już, w czym rzecz, Lang –

powiedział. – Naprawdę jesteś na nas wkurwiony. Nie lubisz

mnie ani trochę; doprawdy złamałeś mi tym serce. Ale w

sumie nie ma to nic do rzeczy.

Wytrząsnął z paczki kolejnego papierosa, mnie jednak nie

poczęstował.

– Jeżeli chcesz nam narobić kłopotów, Lang – powiedział,

powoli wypuszczając dym nosem – będzie dla ciebie

najlepiej, jeżeli dowiesz się, jaką za to zapłacisz cenę.

Spojrzał na kogoś stojącego za moimi plecami i skinął

głową.

– Morderstwo – powiedział.

Po czym się uśmiechnął.

Coś podobnego, pomyślałem. To może być interesujące.

Jechaliśmy autostradą M4 przez jakąś godzinę.

Skręciliśmy, sądzę, gdzieś w okolicach Reading. Ogromnie

chciałbym podać wam dokładną lokalizację zjazdu, a także

Page 231: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

numery wszystkich mniejszych dróg, którymi jechaliśmy, ale

ponieważ większą część drogi spędziłem na podłodze

diplomata z twarzą wciśniętą w dywanik, miałem nieco

ograniczony dopływ danych zmysłowych. Dywanik był w

kolorze ciemnoniebieskim i pachniał cytryną, jeżeli ta

informacja do czegoś wam się przyda.

Samochód jechał wolniej przez ostatni kwadrans, ale

mogło to wynikać równie dobrze z natężenia ruchu, mgły lub

żyraf przebiegających co chwilę przez drogę.

Kiedy wjechaliśmy na drogę wysypaną żwirem,

pomyślałem, że zbliżamy się do celu podróży. Gdyby zgarnąć

żwir z większości podjazdów w Anglii, ledwo dałoby się nim

wypełnić kosmetyczkę. Lada chwila, myślałem, znajdę się na

zewnątrz w odległości krzyku od drogi publicznej.

Ale to nie był zwykły podjazd.

Ciągnął się i ciągnął. Następnie ciągnął się i ciągnął.

Następnie, kiedy wydawało mi się, że wychodzimy na prostą

i zjeżdżamy na bok, aby zaparkować, dalej ciągnął się i

ciągnął.

Wreszcie zatrzymaliśmy się.

A potem ruszyliśmy znowu i podjazd dalej ciągnął się i

ciągnął.

Zacząłem już podejrzewać, że być może w ogóle nie jest

to podjazd. Może po prostu lincoln diplomat został

zaprojektowany za pomocą fantastycznie precyzyjnej

technologii produkcyjnej, aby rozpadać się na bardzo małe

kawałeczki po przekroczeniu przewidzianego gwarancją

przebiegu. Być może to właśnie fragmenciki podwozia

szurały pod kołami i odpryskiwały spod opon.

Page 232: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Aż w końcu naprawdę się zatrzymaliśmy. Wiedziałem, że

tym razem zatrzymaliśmy się już na dobre, ponieważ but o

rozmiarze dwanaście, który odpoczywał na moim karku,

poczuł się dostatecznie odprężony, aby się zsunąć i wysiąść z

samochodu. Uniosłem głowę i wyjrzałem przez otwarte

drzwi.

Dom był okazały. Niezwykle okazały. Rzecz jasna na

końcu takiego podjazdu nie mógł się znajdować zwykły dom

rodzinny okupowany przez hipisów; ale mimo wszystko ten

był okazały. Koniec dziewiętnastego wieku, oceniłem, ale

kopiujący rozwiązania z poprzednich wieków, z dużą

domieszką francuskości. No, oczywiście nie domieszano jej

byle jak, ale poddano pieczołowicie procesowi spajania i

uwypuklania, przyozdabiania i harmonizowania, fazowania i

ukosowania, a bardzo możliwe, że dokonali tego ci sami

goście, którzy wykonali barierki wokół Izby Gmin.

Mój dentysta rozrzuca w poczekalni stare numery

„Country Life", tak więc orientowałem się z grubsza, ile

musiała kosztować ta posiadłość. Czterdzieści sypialni

godzinę od Londynu. Kwota przekraczająca wyobraźnię. Tak

naprawdę przekraczająca przekraczanie wyobraźni.

Zacząłem bezmyślnie liczyć ilość żarówek, których

potrzeba do oświetlenia takiej budowli, kiedy któryś z Carli

chwycił mnie za kołnierz i wyciągnął z samochodu z równą

łatwością, jakbym był torbą golfową z niewielką ilością

kijów w środku.

Page 233: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 13

Każdy człowiek po czterdziestce jest kanalią.

George Bernard Shaw

Zaprowadzono mnie do sali. Do czerwonej sali.

Czerwone tapety, czerwone zasłony, czerwony dywan.

Powiedziano mi, że jest to sala jadalna. Nie mam pojęcia,

dlaczego postanowiono ograniczyć jej przeznaczenie tylko do

jedzenia. Oczywiście jedzenie to jedna z rzeczy, które można

zorganizować w sali tej wielkości, ale można by tam również

wystawiać opery, urządzać wyścigi kolarskie czy

fantastyczne zwody w rzucaniu frisbee – wszystko to

równocześnie, bez konieczności przesuwania choćby jednego

mebla.

W tak dużej sali mógłby padać deszcz.

Pokręciłem się przez chwilę w okolicach drzwi, oglądając

obrazy, spody popielniczek, takie tam rzeczy, a kiedy mi się

to znudziło, wyruszyłem w stronę kominka znajdującego się

na drugim końcu pomieszczenia. W połowie drogi musiałem

zatrzymać się i usiąść (mam już swoje lata), a kiedy to

uczyniłem, otworzyły się dwuskrzydłowe drzwi i na moich

oczach doszło do szeptanej wymiany zdań między Carlem a

majordomusem w szarych prążkowanych spodniach i czarnej

marynarce.

Obaj zerkali co chwilę na mnie, a po jakimś czasie Carl

skinął głową i wycofał się z sali.

Page 234: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Majordomus ruszył w moją stronę dość, jak mi się

wydawało, leniwie i z odległości dwustu metrów zawołał:

– Napije się pan czegoś, panie Lang?

Nie musiałem się nad tym długo zastanawiać.

– Poproszę szkocką – zawołałem w odpowiedzi.

Będzie miał nauczkę.

Zatrzymał się sto metrów dalej przy stoliku i otworzył

małe srebrne pudełko, z którego wyjął papierosa, nie

sprawdzając nawet, czy jakiś się w środku znajduje. Zapalił

go i szedł dalej.

Kiedy się zbliżył, dostrzegłem, że ma ponad pięćdziesiąt

lat i urodę charakterystyczną dla osób spędzających dużo

czasu w pomieszczeniach zamkniętych, a jego twarz

połyskuje w dziwny sposób. Odbicia z lamp i żyrandoli

tańczyły mu po całym czole, przez co, kiedy szedł, wydawał

się niemal pobłyskiwać. Mimo to podświadomie wiedziałem,

że to nie był pot ani olejek, tylko po prostu połysk.

Kiedy zostało mu do przejścia około dziesięciu metrów,

uśmiechnął się i wyciągnął przed siebie rękę, i trzymał ją tak,

idąc. Zanim się zorientowałem, już stałem, gotów przywitać

go niczym starego przyjaciela.

Uścisk miał ciepły, ale suchy. Chwycił mnie mocno za

łokieć i zaprowadził z powrotem na sofę, opadł na nią obok

mnie tak, że nasze kolana niemal się stykały. Muszę

powiedzieć, że jeżeli zawsze siadał tak blisko swoich gości,

po prostu wyrzucił pieniądze w błoto na ten pokój.

– Morderstwo – powiedział.

Zapadło milczenie. Chyba nie muszę wam tłumaczyć

dlaczego.

Page 235: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Słucham? – zapytałem.

– Naimh Morderstone – powiedział, po czym obserwował

mnie cierpliwie, kiedy układałem sobie w głowie pisownię. –

Bardzo mi miło. Bardzo mi miło.

Mówił cichym głosem z akcentem świadczącym o

wyższym wykształceniu. Podejrzewałem, że prawdopodobnie

– potrafi równie dobrze porozumiewać się w tuzinie innych

języków. Strzepnął popiół z papierosa mniej więcej w

kierunku popielniczki, po czym nachylił się do mnie.

– Russell wiele mi o panu powiedział. I muszę przyznać,

że bardzo panu kibicowałem.

Z bliska mogłem powiedzieć o Morderstonie dwie rzeczy:

nie był majordomusem, a na jego twarzy połyskiwały

pieniądze.

Ów połysk nie był wywołany przez pieniądze albo za nie

kupiony. To po prostu były pieniądze. Pieniądze, które

zjadał, nosił, którymi jeździł, oddychał – w takich ilościach i

przez tak długi czas, że jego skóra zaczęła je wydzielać przez

pory. Być może uznacie, że to niemożliwe, ale pieniądze

dosłownie uczyniły go pięknym.

Zaśmiał się.

– Tak, naprawdę panu kibicowałem. Wie pan, Russell to

osoba o bardzo dużym znaczeniu. Naprawdę bardzo dużym.

Ale czasami myślę sobie, że dobrze na niego wpływa, kiedy

ktoś go wpędzi we frustrację. Powiedziałbym, że ma

skłonność do popadania w arogancję. A coś mi mówi, że pan

wywiera dobry wpływ na takich ludzi.

Ciemne oczy. Niesamowicie ciemne oczy. Z ciemnymi

brzegami powiek, które powinny były być makijażem, ale nie

Page 236: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

były.

– Myślę – powiedział Morderstone, wciąż uśmiechając się

promiennie – że wpędza pan we frustrację wielu ludzi. Być

może dlatego właśnie Bóg przysłał nam tu pana, panie Lang.

Zgodzi się pan ze mną?

Roześmiałem się. Cholera wie dlaczego, ponieważ nie

powiedział niczego śmiesznego. A mimo to siedziałem tam

sobie, chichocząc jak pijany głupek.

Gdzieś otworzyły się drzwi i nagle między nami pojawiła

się taca z whisky przyniesiona przez ubraną na czarno

pokojówkę. Każdy z nas wziął do ręki szklankę, a pokojówka

zaczekała, aż Morderstone rozcieńczy swoją whisky wodą

sodową, a ja trochę skropię swoją. Odeszła, nie uśmiechając

się ani się nie kłaniając. Bezszelestnie.

Pociągnąłem spory łyk szkockiej i poczułem się pijany,

niemal zanim ją przełknąłem.

– Zajmuje się pan handlem bronią – stwierdziłem.

Nie bardzo wiem, jakiej reakcji się spodziewałem, ale –

jakiejś się spodziewałem. Sądziłem, że może się wzdrygnie,

zarumieni, zdenerwuje, każe mnie zastrzelić – wybierzcie

sobie dowolną rzecz z powyższych – ale reakcji nie było

żadnej. Nawet się nie zająknął. Odpowiedział, jakby od lat

wiedział, co zamierzam powiedzieć.

– W rzeczy samej, panie Lang. Na własne nieszczęście.

No, no, pomyślałem. Doprawdy urocze. Na własne –

nieszczęście handluję bronią. Stwierdzenie równie mocne, jak

on bogaty.

Spuścił wzrok z udawaną skromnością.

– Tak, kupuję i sprzedaję broń – wyznał. – Muszę

Page 237: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

powiedzieć, że chyba z powodzeniem. Pan tego oczywiście

nie pochwala, jak wielu z pańskich rodaków. To cena, jaką

płacę za swoją profesję. Ciężar, który muszę dźwigać.

Podejrzewam, że nabijał się ze mnie, ale nie brzmiało to

w ten sposób. Naprawdę sprawiał wrażenie, jakby moja

dezaprobata czyniła go nieszczęśliwym.

– Rozpatrywałem swoje życie i zachowanie z pomocą

wielu przyjaciół, ludzi religijnych. Jestem przekonany, że

mogę odpowiadać przed Bogiem. W istocie pozwolę sobie

uprzedzić pańskie pytanie, jestem przekonany, że mogę

odpowiadać tylko przed Bogiem. A więc, czy będzie miał

pan coś przeciwko temu, jeżeli przejdziemy dalej?

Znów się uśmiechnął. Ciepły, uroczo skruszony. Radził

sobie ze mną z wprawą człowieka, którzy przywykł do

radzenia sobie z ludźmi takimi jak ja – jakby był uprzejmą

gwiazdą filmową, którą poprosiłem o autograf w

niefortunnym momencie.

– Ładne meble – stwierdziłem.

Odbywaliśmy wycieczkę po pokoju. Rozprostowując

nogi, wietrząc płuca, trawiąc obfity posiłek, którego nie

zjedliśmy. Do pełnego obrazka brakowało jeszcze pary psów

hasających nam wokół kostek i bramy, o którą można by się

oprzeć. Nie mieliśmy ich, dlatego musiałem zadowolić się

meblami.

– To Boulle – powiedział Morderstone, wskazując na

dużą drewnianą szafkę stojącą obok mnie. Kiwnąłem głową

w sposób, w jaki kiwam zawsze, gdy ludzie podają mi nazwy

roślin, i nachyliłem się ku misternej mosiężnej intarsji.

– Bierze się arkusz forniru i arkusz mosiądzu, skleja je

Page 238: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

razem, a następnie wycina wzór. Tamta – wskazał na

faktycznie podobną szafkę – to contrę Boulle. Widzi pan?

Idealny negatyw. Nic się nie marnuje.

Pokiwałem głową w zamyśleniu i przenosząc wzrok

między obiema szafkami, próbowałem sobie wyobrazić, ile

motocykli musiałbym kupić, zanim zacząłbym wydawać

pieniądze na takie sprzęty.

Morderstone najwyraźniej miał dość spaceru i ruszył w

kierunku sofy. Sposób, w jaki się poruszał, wydawał się

wskazywać, że pudełko z uprzejmościami było już niemal

puste.

– Dwa przeciwstawne obrazy tego samego przedmiotu,

panie Lang – powiedział, sięgając po kolejnego papierosa. –

Ktoś mógłby powiedzieć, że te dwie szafki przypominają

nasz mały problem.

– Mógłby – zgodziłem się i zamilkłem, ale on nie miał

ochoty rozwinąć tej myśli. – Oczywiście musiałbym najpierw

z grubsza wiedzieć, o czym pan mówi.

Odwrócił się w moją stronę. Połysk wciąż był na miejscu,

podobnie jak uroda amatora zamkniętych przestrzeni. Ale

poufałość przygasała, żarząc się na palenisku i nie

ogrzewając już nikogo.

– Oczywiście mówię o Projekcie Absolwent, panie Lang.

Wyglądał na zaskoczonego.

– Oczywiście – odparłem.

– Mam pewne powiązania – powiedział Morderstone – z

pewną grupą ludzi.

Stał teraz przede mną, ręce szeroko rozwarte w geście

Page 239: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

„Witaj w mojej wizji", którego tak chętnie obecnie używają

politycy. Ja siedziałem rozwalony na sofie. Niewiele się

zmieniło, poza tym, że w pobliżu ktoś smażył paluszki rybne.

Zapach nie do końca pasował do pomieszczenia.

– Ludzie ci – kontynuował – to przeważnie moi

przyjaciele. Ludzie, z którymi robiłem interesy przez wiele,

wiele lat. Ludzie, którzy mi ufają, którzy na mnie liczą.

Rozumie pan?

Rzecz jasna nie pytał mnie, czy zrozumiałem naturę tych

konkretnych relacji. Chciał tylko wiedzieć, czy słowa takie

jak Zaufanie i Niezawodność nadal miały jakiekolwiek

znaczenie w dołach społecznych, w których się obracałem.

Skinąłem głową, że owszem, jeżeli trzeba, potrafię je

przeliterować.

– Chcąc okazać tym ludziom swoją przyjaźń, podjąłem

pewnego rodzaju ryzyko. Bardzo rzadko mi się to zdarza.

– Uznałem, że to dowcip, więc się uśmiechnąłem, z czego

wydawał się zadowolony.

– Osobiście ubezpieczyłem sprzedaż pewnej ilości

towaru.

Zamilkł i spojrzał na mnie, oczekując jakiejś reakcji.

– Sądzę, że natura produktu jest panu dobrze znana.

– Helikoptery – powiedziałem. Wdawało się, że na tym

etapie udawanie idioty nie ma większego sensu.

– No właśnie, helikoptery. Muszę panu powiedzieć, że

osobiście za nimi nie przepadam, ale powiedziano mi, że

wyjątkowo dobrze spełniają niektóre funkcje.

Zaczynał się robić nieco afektowany – udając odrazę do

prostackich, poplamionych olejem maszyn, dzięki którym

Page 240: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

mógł sobie kupić dom i, z tego co wiedziałem, tuzin

podobnych – dlatego w imieniu zwykłych ludzi

postanowiłem sprowadzić rozmowę trochę bardziej na

ziemię.

– Niewątpliwie – przyznałem. – Helikoptery, które pan

sprzedaje, potrafią zniszczyć średniej wielkości wieś w czasie

krótszym niż minuta. Razem z wszystkimi jej mieszkańcami,

rzecz jasna.

Przymknął na sekundę oczy, zupełnie jakby sama myśl o

czymś takim sprawiła mu ból. Nie trwało to długo.

– Jak już powiedziałem, panie Lang, nie sądzę, abym

musiał się przed panem usprawiedliwiać. Nie interesuje mnie,

do czego zostanie ostatecznie wykorzystany towar, który

sprzedaję. Interesuje mnie, ze względu na dobro moich

przyjaciół oraz moje własne, czy produkt znajdzie

odbiorców.

Splótł dłonie i czekał. Jakby teraz to już był mój problem.

– Niech je pan zareklamuje – zaproponowałem. – Na

przykład na ostatnich stronach „Woman's Own".

– Hm – mruknął, jakbym był idiotą. – Nie jest pan

biznesmenem, panie Lang.

Wzruszyłem ramionami.

– A ja, widzi pan, jestem – kontynuował. – Wydaje mi się

więc, że powinien pan zaufać mojej wiedzy na temat rynku.

Wydawało się, że przyszła mu do głowy jakaś myśl.

– Ostatecznie ja nie ośmieliłbym się doradzać panu, jak

się powinno...

Znalazł się w kropce, ponieważ uświadomił sobie, że

moje CV nie dawało żadnych powodów do przypuszczeń, że

Page 241: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

istnieje cokolwiek, co potrafiłbym robić najlepiej.

– Jeździć na motocyklu? – podpowiedziałem z galanterią.

Uśmiechnął się.

– No właśnie.

Ponownie usiadł na sofie. Tym razem trochę dalej ode

mnie.

– Produkt, którym się zajmuję, wymaga, jak sądzę

bardziej wyrafinowanego podejścia niż reklama na łamach

„Woman's Own". Jeżeli produkuje pan nową pułapkę na

myszy, to reklamuje ją pan jako nową pułapkę na myszy. Z

drugiej strony – wskazał ręką w drugą stronę, aby pokazać

mi, jak wygląda druga strona – jeżeli próbuje pan sprzedać

pułapkę na węże, najpierw musi pan przekonać wszystkich,

że węże to złe stworzenia. Dlaczego trzeba je łapać? Rozumie

pan? Znacznie, znacznie później zjawia się pan ze swoim

produktem. Dostrzega pan sens tego mechanizmu?

Uśmiechał się cierpliwie.

– A więc – powiedziałem – zamierza pan sfinansować

zamach terrorystyczny i pozwolić, aby pańska mała zabawka

dała pokaz swoich możliwości w wiadomościach o

dziewiątej. Wszystko to już wiem. Rusty wie, że wszystko to

już wiem.

Zerknąłem na zegarek, starając się sprawić wrażenie, że

za dziesięć minut mam jeszcze umówione spotkanie z innym

handlarzem bronią. Jednak Morderstone nie był człowiekiem,

którego dałoby się popędzać.

– Zgadza się, w istocie to właśnie zamierzam zrobić –

powiedział.

– A jaką właściwie ja miałbym w tym odegrać rolę? No

Page 242: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

bo jak już mi pan to wszystko opowiedział, co niby miałbym

zrobić z tą informacją? Umieścić ją w pamiętniku? Napisać o

tym piosenkę? No co?

Morderstone przyglądał mi się przez chwilę, wziął

głęboki oddech, po czym wypuścił delikatnie i ostrożnie

powietrze przez nos, zupełnie jakby brał lekcje oddychania.

– Pan, panie Lang, przeprowadzi dla nas ten zamach

terrorystyczny.

Milczenie. Długie milczenie. Horyzontalny zawrót głowy.

Ściany rozległej sali zbliżają się z ogromną prędkością,

potem znów oddalają, przez co czuję się mniejszy i wątlejszy

niż kiedykolwiek wcześniej.

– Aha – powiedziałem.

Dalsze milczenie. Wzmaga się zapach paluszków

rybnych.

– Czy przypadkiem mam w tej sprawie coś do

powiedzenia? – wychrypiałem. Z jakiegoś powodu moje

gardło mnie zawiodło. – To znaczy, gdybym na przykład

powiedział, chuj z panem i wszystkimi pańskimi krewnymi,

czego z grubsza mógłbym oczekiwać przy dzisiejszych

cenach?

– Teraz przyszła kolej na Morderstone'a, by spojrzeć na

zegarek. Miałem wrażenie, że na jego twarzy pojawił się

wyraz znudzenia. Przestał się też uśmiechać.

– Panie Lang, moim zdaniem nie powinien pan marnować

czasu na rozważanie tej akurat możliwości.

Poczułem powiew zimniejszego powietrza na karku, a

kiedy się odwróciłem, zobaczyłem Barnesa i Lucasa

stojących przy drzwiach. Barnes wyglądał na odprężonego.

Page 243: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Lucas nie. Morderstone skinął głową i obaj Amerykanie

zbliżyli się do nas, podchodząc z obu stron sofy. Stanęli

naprzeciwko mnie. Morderstone wyciągnął rękę przed

Lucasem, dłonią do góry, nie podnosząc nawet wzroku.

Lucas odsunął połę marynarki i wyciągnął pistolet.

Półautomatyczny steyr, jak sądzę, 9 mm. Nie żeby miało to

jakieś znaczenie. Umieścił ostrożnie broń w ręce

Morderstone'a, po czym spojrzał na mnie oczami

wybałuszonymi w usilnym pragnieniu przekazania mi jakiejś

wiadomości, której nie potrafiłem rozszyfrować.

– Panie Lang – powiedział Morderstone – powinien się

pan jednak zastanowić nad bezpieczeństwem dwóch osób.

Swoim oczywiście oraz panny Woolf. Nie mam pojęcia, ile

jest dla pana warte własne bezpieczeństwo, – ale sądzę, że

byłoby najnormalniej w świecie chwalebne, gdyby wziął pan

pod uwagę bezpieczeństwo panny Woolf. A chciałbym, żeby

wziął je pan sobie głęboko do serca. – Niespodziewanie

rozpromienił się, jakby najgorsze było już za nami. – Ale

oczywiście nie oczekuję, że zrobi pan to bez wyraźnego

powodu.

Mówiąc te słowa, odbezpieczył broń i uniósł podbródek.

Pistolet spoczywał luźno w jego ręce. Pot tryskał z moich

dłoni, a gardło odmawiało posłuszeństwa. Czekałem, bo

tylko to mi pozostało.

Morderstone lustrował mnie przez chwilę wzrokiem. Po

czym wyciągnął rękę, przycisnął wylot lufy do szyi Lucasa i

strzelił dwa razy.

Stało się to tak szybko, tak nieoczekiwanie, było tak

absurdalne, że przez ułamek sekundy miałem ochotę się

Page 244: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

roześmiać. Stało sobie trzech mężczyzn, bang bang, i zostało

tylko dwóch. To naprawdę zabawne.

Zdałem sobie sprawę, że się zmoczyłem. Trochę. Ale

wystarczająco.

Zamrugałem, tymczasem Morderstone podał pistolet

Barnesowi, który dawał sygnały w kierunku znajdujących się

za mną drzwi.

– Dlaczego to zrobił? Dlaczego ktokolwiek miałby

uczynić coś tak strasznego?

To ja powinienem zadać to pytanie, ale tak się nie stało.

Głos należał do Morderstone'a. Cichy i spokojny; pełna

kontrola.

– To straszne, panie Lang – powiedział. – Straszne.

Straszne, ponieważ stało się bez powodu. A zawsze

powinniśmy starać się znaleźć powód, dla którego ktoś

umiera. Zgodzi się pan ze mną?

Podniosłem wzrok, ale nie mogłem się skupić na twarzy

Morderstone'a. Pojawiała się i znikała, podobnie jak głos,

który rozbrzmiewał w moich uszach i jednocześnie dochodził

z odległości kilku mil.

– No cóż, uznajmy, że choć nie istniał powód, aby musiał

umrzeć, ja miałem powód, aby zabić. To już coś, jak sądzę.

Zabiłem go, panie Lang, aby udowodnić jedną rzecz. I tylko

tę jedną – przerwał. – Aby udowodnić panu, że jestem do

tego zdolny.

Przeniósł wzrok na leżące na podłodze ciało Lucasa, a ja

uczyniłem to samo.

Paskudny widok. Wylot lufy znajdował się tak blisko

ciała, że rozszerzające się gwałtownie gazy, wleciały w otwór

Page 245: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

po kuli, straszliwie wydymając i osmalając ranę. Szybko

odwróciłem wzrok.

– Czy rozumie pan, co powiedziałem? – Stał pochylony

do przodu, przekrzywiając głowę. – Ten człowiek –

powiedział – był akredytowanym amerykańskim dyplomatą,

pracownikiem Departamentu Stanu USA. Jestem pewien, że

miał wielu przyjaciół, żonę, pewnie również dzieci. Taki

człowiek z pewnością nie może ot tak zniknąć, prawda?

Wyparować?

Kilku mężczyzn pochyliło się nad ciałem Lucasa.

Zaszeleściły marynarki, kiedy je podnosili. Zmusiłem się,

aby skupić uwagę na słowach Morderstone'a.

– Chcę, aby pan zrozumiał, jak wygląda prawda, panie

Lang. A prawda wygląda tak, że jeżeli zażyczę sobie, aby

zniknął, to tak się stanie. Strzelam do człowieka w moim

własnym domu i pozwalam, aby się wykrwawił na moim

dywanie, ponieważ takie jest moje życzenie. Nikt mnie nie

powstrzyma. Ani policja, ani służby specjalne, ani przyjaciele

pana Lucasa. Ani z pewnością pan. Słyszy mnie pan?

Ponownie podniosłem wzrok i tym razem zobaczyłem

jego twarz wyraźniej. Czarne oczy. Połysk. Poprawił krawat.

– Panie Lang – powiedział – czy dostarczyłem panu

powodu, aby wziął pan pod uwagę bezpieczeństwo panny

Woolf?

Skinąłem głową.

Odwieźli mnie do Londynu, przyciśniętego do dywanika

w diplomacie, i wyrzucili z samochodu gdzieś na

południowym brzegu rzeki.

Przeszedłem przez Waterloo Bridge, przez Strand,

Page 246: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zatrzymując się co chwilę bez powodu, od czasu do czasu

wciskając monety do rąk osiemnastoletnim żebrakom,

pragnąc, aby ten wycinek rzeczywistości okazał się snem

bardziej, niż kiedykolwiek chciałem, aby jakikolwiek sen stał

się rzeczywistością.

Mike Lucas powiedział, żebym na siebie uważał. Podjął

ryzyko, mówiąc mi, żebym na siebie uważał. Nie znałem

człowieka i nie prosiłem go, by podjął dla mnie to ryzyko, ale

i tak to uczynił, ponieważ był przyzwoitym profesjonalistą,

któremu nie podobało się to, do czego zmusza go praca, i nie

chciał, bym i ja został do tego zmuszony.

Bang bang.

Nie było odwrotu. Nie dało się zatrzymać świata.

Współczułem sobie. Współczułem Mike'owi Lucasowi,

współczułem również żebrakom, ale przede wszystkim

współczułem sobie i to się musiało skończyć. Ruszyłem w

stronę domu.

Nie miałem już powodu, by obawiać się przebywania we

własnym mieszkaniu, ponieważ ludzie, których oddech przez

ostatni tydzień czułem na plecach, oddychali mi teraz prosto

w twarz. Szansa wyspania się we własnym łóżku była

właściwie jedynym pozytywnym skutkiem całej sytuacji.

Ruszyłem więc szybkim krokiem w stronę Bayswater. Idąc,

starałem się dostrzec zabawną stronę położenia, w jakim się

znalazłem.

Nie było to łatwe i wciąż nie mam pewności, czy

doszedłem do zadowalających rezultatów, ale to właśnie

lubię robić, kiedy sprawy nie układają się najlepiej. Bo co to

Page 247: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

znaczy, jeżeli mówimy, że sprawy nie układają się –

najlepiej? W porównaniu z czym? Można powiedzieć: w

porównaniu z tym, jak układały się kilka godzin wcześniej

albo kilka lat wcześniej. Ale przecież nie w tym rzecz. Jeżeli

dwa samochody z zepsutymi hamulcami mkną w kierunku

ściany z cegieł i jeden z nich uderza w nią kilka sekund przed

drugim, nie można spędzić tych kilku sekund na

opowiadaniu, że drugi samochód znalazł się w znacznie

lepszej sytuacji niż pierwszy.

Śmierć i nieszczęście czają się za rogiem w każdej

sekundzie naszego życia, starając się nas dopaść. Najczęściej

nas omijają. Przejeżdżamy autostradami wiele mil, nie łapiąc

gumy. Wiele wirusów ślizga się po naszych ciałach, ale nie

dostaje się do środka. Wiele fortepianów uderza w chodnik

minutę po tym, jak tamtędy przeszliśmy. Albo miesiąc, to bez

znaczenia.

A więc o ile nie zamierzacie padać na kolana i dziękować

za każdym razem, kiedy omija was nieszczęście, nie ma

sensu biadolenie, kiedy was ono dopada. Was lub

kogokolwiek innego. Ponieważ z niczym go nie

porównujemy.

A może w ogóle wszyscy jesteśmy martwi albo nigdy się

nie urodziliśmy, a cały świat tak naprawdę jest snem.

Widzicie? To zabawna strona.

Page 248: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 14

Przeto wolność tak rzadko kołacze;

Dziś jedynie wtedy bije,

Gdy jakieś serce ubogie zapłacze,

By pokazać, że jeszcze żyje,

Thomas Moore

Kiedy dotarłem na moją ulicę, stały na niej dwa pojazdy,

których nie spodziewałem się tam zobaczyć. Pierwszą był

mój kawasaki, poobijany i zakrwawiony, ale poza tym w

znośnym stanie. Drugą jasnoczerwony tvr.

Ronnie spała za kierownicą z kurtką podciągniętą na

wysokość nosa. Otworzyłem drzwi i wślizgnąłem się do

środka. Podniosła głowę i spojrzała na mnie, mrużąc oczy.

– Dobry wieczór – powiedziałem.

– Cześć.

Zamrugała kilka razy i wyjrzała na ulicę.

– O Boże, która godzina? Zmarzłam na kość.

– Za kwadrans pierwsza. Wejdziesz na górę?

Zamyśliła się.

– To wyjątkowo bezczelne z twojej strony, Thomas.

– Bezczelne? – zdziwiłem się. – No cóż, to zależy,

prawda?

Otworzyłem drzwi.

– Od czego?

– O tego, czy to ty tu przyjechałaś, czy to ja przeniosłem

Page 249: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

swoją ulicę i odbudowałem ją wokół twojego auta.

Ponownie się zamyśliła.

– Mogłabym zabić za filiżankę herbaty.

Siedzieliśmy w kuchni, nie mówiąc za wiele, popijając

herbatę i paląc papierosy. Ronnie miała umysł zaprzątnięty

innymi sprawami i, o ile mogłem to po amatorsku stwierdzić,

płakała. Albo przecierała oczy, aby fantazyjnie rozmazać tusz

do rzęs. Zaproponowałem szkocką, ale nie była

zainteresowana, więc poczęstowałem się ostatnimi czterema

kroplami z butelki, usiłując zatrzymać ich smak w ustach.

Starałem się skoncentrować na niej, zapomnieć o Lucasie,

Barnesie i Morderstonie, ponieważ była smutna i ponieważ

była ze mną w jednym pokoju. Tamci nie byli.

– Thomas, mogę cię o coś zapytać?

– Jasne.

– Jesteś homo?

No, naprawdę... Tak od razu, z pierwszej piłki? Powinno

się zacząć od rozmowy o filmach, przedstawieniach

teatralnych i ulubionych trasach narciarskich. Od tego typu

spraw.

– Nie, Ronnie, nie jestem homo – powiedziałem. – A ty?

– Nie.

Gapiła się w dno kubka. Ale ponieważ zaparzyłem

herbatę w torebkach, nie znalazła tam żadnych odpowiedzi.

– Co się stało z tym, jak mu tam było? – zapytałem,

zapalając papierosa.

– Philip. Śpi. Albo gdzieś wyszedł. Naprawdę nie wiem.

Szczerze mówiąc, niewiele mnie to obchodzi.

Page 250: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Ej, Ronnie. Chyba tylko tak mówisz.

– Nie, mówię serio. Chuj mnie obchodzi.

Zawsze jest coś osobliwie fascynującego w tym, że

kobieta wysławiająca się na co dzień bardzo poprawnie,

przeklina.

– Posprzeczaliście się – stwierdziłem.

– Rozstaliśmy się.

– Posprzeczaliście się, Ronnie.

– Mogę spać dziś z tobą? – zapytała.

Zamrugałem. Po czym, żeby upewnić się, że sobie – tego

nie wyobraziłem, zamrugałem ponownie.

– Chcesz ze mną spać?

– Tak.

– Nie chodzi ci o to, żeby spać jednocześnie ze mną, tylko

miałaś na myśli w jednym łóżku?

– Proszę.

– Ronnie...

– Jeżeli chcesz, będę spała w ubraniu. Thomas, nie każ mi

prosić jeszcze raz. To fatalnie wpływa na kobiece ego.

– Ale fantastycznie na męskie.

– Och, zamknij się – ukryła twarz, pochylając się nad

kubkiem. – Właśnie przestałam cię lubić.

– Ha! – powiedziałem. – Podziałało.

Ostatecznie wstaliśmy i udaliśmy się do sypialni.

Tak się złożyło, że nie zdjęła ubrania. Tak się złożyło, że

ja też nie. Leżeliśmy obok siebie na łóżku i przez chwilę

wpatrywaliśmy się w sufit, a kiedy uznałem, że chwila jest

wystarczająco długa, wziąłem ją za rękę. Jej dłoń była ciepła,

Page 251: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

sucha i bardzo przyjemna w dotyku.

– o czym myślisz?

Prawdę mówiąc, nie pamiętam, kto pierwszy zadał to

pytanie. Przed świtem oboje zadaliśmy je około

pięćdziesięciu razy.

– O niczym.

Oboje również wielokrotnie odpowiadaliśmy w ten

sposób.

Ostatecznie rzecz sprowadzała się do tego, że Ronnie nie

czuła się szczęśliwa. Nie mogę powiedzieć, że opowiedziała

mi całą historię swojego życia. Dozowała ją po – kawałku, z

długimi odstępami między kolejnymi porcjami, co

przypominało członkostwo w wysyłkowym klubie książki,

ale kiedy pierwszy kur zastąpił na stanowisku słowika,

wiedziałem już całkiem sporo.

Była drugim dzieckiem, co prawdopodobnie skłoniłoby

wiele osób do powiedzenia „ach, no wiesz, mówi się trudno",

ale ja również jestem drugim dzieckiem i nigdy mi to jakoś

specjalnie nie przeszkadzało. Jej ojciec pracował w City,

dojąc biedaków, a obaj bracia, starszy i młodszy,

najwyraźniej zmierzali w tym samym kierunku. Kiedy

Ronnie była nastolatką, jej matka rozwinęła w sobie pasję do

rybołówstwa dalekomorskiego i odtąd każdego roku spędzała

sześć miesięcy, oddając się jej na dalekich oceanach, podczas

gdy ojciec wziął kochankę. Ronnie nie wyjaśniła, gdzie.

– O czym myślisz? – Tym razem ona.

– O niczym – To ja.

– Daj spokój.

– Nie wiem. Tak sobie... myślę.

Page 252: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Pogłaskałem jej dłoń.

– O Sarze?

Przeczuwałem, że zada to pytanie. Mimo to świadomie –

pilnowałem, aby moje drugie serwisy lądowały głęboko, i nie

wspominałem ponownie o Philipie, żeby nie mogła się

zbliżyć do siatki.

– Między innymi. Między innymi ludźmi, chciałem

powiedzieć – lekko ścisnąłem jej dłoń. – Spójrzmy prawdzie

w oczy, ledwie znam tę kobietę.

– Ona cię lubi.

Nie mogłem się powstrzymać od śmiechu.

– Wydaje mi się to absolutnie nieprawdopodobne. Kiedy

się poznaliśmy, sądziła, że próbuję zabić jej ojca, a kiedy

widzieliśmy się po raz ostatni, przez większą część wieczoru

chciała mi przyznać białe piórko za tchórzostwo w obliczu

wroga.

Uznałem, że najlepiej będzie w tej chwili nie wspominać

o pocałunku.

– Jakiego wroga? – zapytała Ronnie.

– To długa historia.

– Masz miły głos.

Obróciłem głowę na poduszce i spojrzałem na nią.

– Ronnie, jeżeli ktoś w naszym kraju mówi, że to długa

historia, chce w ten sposób uprzejmie dać do zrozumienia, że

nie zamierza ci jej opowiedzieć.

Obudziłem się, co wskazywało na możliwość, że

zasnąłem, ale nie mam pojęcia, kiedy to się stało. Nie

potrafiłem skupić myśli na niczym poza faktem, iż dom stoi

Page 253: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

w płomieniach.

Wyskoczyłem z łóżka i pobiegłem do kuchni, gdzie

zastałem Ronnie przypalającą bekon na patelni. Dym z

kuchenki igrał z wpadającymi przez okno promieniami

słońca, a BBC Radio 4 szemrało gdzieś w pobliżu. Włożyła

na siebie moją jedyną czystą koszulę, co trochę mnie

zirytowało, ponieważ trzymałem ją na specjalną okazję, na

przykład dwudzieste pierwsze urodziny wnuków – ale dobrze

w niej wyglądała, więc dałem sobie spokój.

– Jaki lubisz bekon?

– Chrupiący – skłamałem, zaglądając jej przez ramię.

Raczej nie mogłem powiedzieć nic innego.

– Mógłbyś zaparzyć kawę – rzuciła, odwracając się do

patelni.

– Kawa. Racja.

Zacząłem odkręcać pokrywkę słoika z kawą

rozpuszczalną, ale Ronnie cmoknęła z niezadowoleniem i

skinęła w stronę kredensu, na którym wróżka zakupowa

zostawiła w nocy wszelkiego rodzaju pyszności.

Otworzyłem lodówkę i zastałem w środku świat należący

do innego człowieka. Jajka, ser żółty, jogurt, steki, mleko,

masło, dwie butelki białego wina. Rzeczy, których – nie

miałem w swojej lodówce od trzydziestu sześciu lat. Nalałem

wodę do czajnika i go włączyłem.

– Pozwolisz, że zwrócę ci za te wszystkie rzeczy –

zaproponowałem.

– Ojej, dorośnij.

Próbowała rozbić jajko jedną ręką o krawędź patelni i

spieprzyć jajecznicę. A ja nie miałem pieprzu.

Page 254: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Nie powinnaś być już w galerii? – zapytałem, wsypując

do kubka Ciemną Prażoną Mieszankę Śniadaniową Melforda.

Wszystko to było bardzo dziwne.

– Zadzwoniłam i powiedziałam Terry'emu, że zepsuł mi

się samochód. Nawaliły hamulce i nie wiem, jak bardzo się

spóźnię.

Zastanowiłem się nad tym przez chwilę.

– Skoro nawaliły ci hamulce, to chyba powinnaś dotrzeć

tam przed czasem.

Zaśmiała się i postawiła przede mną talerz z czymś

czarnym, białym i żółtym. Potrawa wyglądała w sposób

niedający się opisać i smakowała przepysznie.

– Dziękuję, Thomas.

Szliśmy przez Hyde Park bez specjalnego celu, trzymając

się przez chwilę za ręce, później jednak puściliśmy je, jakby

trzymanie się za ręce wiązało się z podjęciem bardzo

poważnej decyzji życiowej. Słońce zagościło tego dnia nad

miastem i Londyn wyglądał imponująco.

– Za co mi dziękujesz?

Ronnie spuściła wzrok i kopnęła coś, czego

prawdopodobnie tam nie było.

– Za to, że ostatniej nocy nie próbowałeś się ze mną

kochać.

– Nie ma za co.

Naprawdę nie wiedziałem, co według niej powinienem

powiedzieć, nie wiedziałem nawet, czy w ten sposób

zaczynała rozmowę, czy ją kończyła.

– Dziękuję, że mi dziękujesz – dodałem, przechylając

Page 255: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

szalę na korzyść końca.

– Och, zamknij się.

– Nie, naprawdę – powiedziałem. – Naprawdę bardzo to

doceniam. Nie próbuję się kochać z milionami kobiet

każdego dnia i żadna nawet nie piśnie na ten temat słowa. To

bardzo miła odmiana.

Spacerowaliśmy jeszcze przez jakiś czas. Gołąb podleciał

w naszą stronę, ale w ostatnim momencie wystrzelił w bok,

jakby nagle zorientował się, że nie jesteśmy osobami, za

które nas uważał. Przez Rotten Row przebiegła kłusem para

koni z ubranymi w tweedowe marynarki mężczyznami na

grzbiecie. Zapewne Kawaleria Przyboczna. Konie wyglądały

na dość inteligentne.

– Masz kogoś, Thomas? – zapytała Ronnie. – Aktualnie.

– Mówisz o kobietach, jak przypuszczam.

– Tak właśnie. Sypiasz z jakimiś?

– Przez sypianie rozumiesz... ?

– Albo odpowiesz mi natychmiast na to pytanie, albo

zawołam policjanta.

Uśmiechała się. Z mojego powodu. Sprawiłem, że się

uśmiechała i było to miłe uczucie.

– Nie, Ronnie, nie sypiam w tej chwili z żadnymi

kobietami.

– A z mężczyznami?

– Ani z mężczyznami. Ani ze zwierzętami. Ani z żadnym

gatunkiem drzew iglastych.

– Dlaczego nie, jeżeli mogę zapytać? Nawet jeżeli nie

mogę.

Westchnąłem. Tak naprawdę sam nie znałem odpowiedzi

Page 256: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

na to pytanie, ale nawet przyznanie się do tego, nie

wybawiłoby mnie z opresji. Zacząłem mówić, nie bardzo

wiedząc, do jakich wniosków dojdę.

– Ponieważ seks wywołuje więcej zmartwień, niż daje

przyjemności. Ponieważ mężczyźni i kobiety mają inne –

pragnienia i jedno z nich zawsze w końcu czuje się

zawiedzione. Ponieważ nieczęsto ktoś mi to proponuje, a ja

nienawidzę sam tego proponować. Ponieważ nie jestem w

tym zbyt dobry. Ponieważ jestem przyzwyczajony do

samodzielności. Ponieważ żaden inny powód nie przychodzi

mi do głowy.

Zarobiłem przerwę na oddech.

– No, dobrze – mruknęła Ronnie. Odwróciła się i zaczęła

iść tyłem, żeby dobrze widzieć moją twarz. – Która

odpowiedź jest prawdziwa?

– B – powiedziałem. – Chcemy różnych rzeczy.

Mężczyzna chce uprawiać seks z kobietą. Później chce

uprawiać seks z inną kobietą. A później z jeszcze inną.

Następnie ma ochotę na płatki i odrobinę snu, a później chce

uprawiać seks z jeszcze inną kobietą, i tak aż do śmierci.

Kobieta – uznałem, że powinienem dobierać słowa odrobinę

ostrożniej, opisując płeć, do której nie należę – chce stworzyć

związek. Może sypiać z wieloma mężczyznami, zanim go

osiągnie, ale ostatecznie tego właśnie pragnie. To jest jej cel.

Mężczyźni nie mają celów. Takich naturalnych. Więc je

wymyślają i umieszczają je na drugim końcu boiska

piłkarskiego. Później wymyślają piłkę nożną. Albo wywołują

bójki, albo starają się wzbogacić, albo wszczynają wojny,

albo wpadają na jeden z niezliczonych durnych pomysłów,

Page 257: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

aby zrekompensować sobie w ten sposób brak prawdziwych

celów.

– Zawracanie głowy – prychnęła Ronnie.

– To, oczywiście, jest druga zasadnicza różnica.

– Naprawdę uważasz, że chciałabym stworzyć z tobą

związek?

Podchwytliwe. Zwód, piłka nisko.

– Nie wiem, Ronnie. Nie ośmieliłbym się zgadywać,

czego chcesz od życia.

– Ach, znowu pleciesz bzdury. Weź wreszcie sprawy w

swoje ręce, Thomas.

– Ciebie mam wziąć w swoje ręce?

Ronnie zatrzymała się. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

– To już znacznie lepiej.

Znaleźliśmy budkę telefoniczną, z której Ronnie

zadzwoniła do galerii. Poinformowała właściciela, że czuje

się wyczerpana napięciem towarzyszącym naprawie

samochodu i resztę popołudnia zamierza spędzić w łóżku.

Następnie wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy na lunch

do hotelu Claridges.

Wiedziałem, że w końcu będę musiał opowiedzieć Ronnie

trochę o tym, co się stało, i trochę o tym, co według mnie

miało się stać. Prawdopodobnie, mając na uwadze zarówno

swoje, jak i jej dobro, musiałbym przy okazji trochę

nakłamać, a także wspomnieć o Sarze. Z tego powodu

odkładałem tę rozmowę na później.

Naprawdę polubiłem Ronnie. Może gdyby była „damą w

opałach" uwięzioną w czarnym zamku na szczycie czarnej

Page 258: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

góry, zakochałbym się w niej. Ale nią nie była. Siedziała

naprzeciwko mnie, trajkocząc wesoło i zamawiając solę z

sałatką z rukoli, podczas gdy w holu za naszymi plecami

kwartet smyczkowy w austriackich strojach narodowych

pitolił jakiś kawałek Mozarta.

Rozejrzałem się po sali, szukając wzrokiem śledzących

mnie tajniaków, mając jednocześnie świadomość, że tym

razem mogę mieć do czynienia z więcej niż jedną ekipą. W

zasięgu wzroku nie dostrzegłem żadnych oczywistych

kandydatów, chyba że CIA zaczęła werbować

siedemdziesięcioletnie wdowy, których twarze ktoś

najwyraźniej posypał proszkiem do pieczenia.

Zresztą mniej przejmowałem się tym, czy ktoś nas śledzi,

niż tym, czy może podsłuchać naszą rozmowę. Wybraliśmy

Clardiges przypadkowo, co gwarantowało, że nikt nie

zainstalował wcześniej podsłuchu. Siedziałem tyłem do sali,

tak więc jakiekolwiek mikrofony kierunkowe okazałyby się

bezużyteczne. Nalałem nam po dużym kieliszku zupełnie

znośnego wina Pouilly-Fuisse, które wybrała Ronnie, i

zacząłem mówić.

Zacząłem od informacji o śmierci ojca Sary i tego, że

byłem jej świadkiem. Chciałem szybko mieć najgorszą część

z głowy; wrzucić Ronnie na głęboką wodę, a później powoli

holować ją do brzegu, pozwalając, aby naturalny hart ducha

pozwolił jej poradzić sobie z sytuacją. Jednocześnie nie

chciałem, aby pomyślała, że się boję, ponieważ nie

przysłużyłoby się to żadnemu z nas.

Zniosła tę wiadomość dobrze. Lepiej niż solę, która leżała

nietknięta na talerzu z żałosną miną „Czy powiedziałem coś

Page 259: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

nie tak?", dopóki kelner jej nie porwał.

Zanim skończyłem opowieść, kwartet smyczkowy

porzucił Mozarta na rzecz motywu przewodniego z

Supermana, a butelka po winie leżała do góry dnem w

kubełku. Wiedziałem, że Ronnie ma ochotę wyjść i

zadzwonić do kogoś, walnąć w coś pięścią albo wykrzyczeć

na ulicy, że świat jest okrutny i dlaczego wszyscy udają, że

tak nie jest, tylko spokojnie jedzą, robią zakupy i się śmieją.

Wiedziałem, że tego chciała, ponieważ ja chciałem dokładnie

tego samego, odkąd zobaczyłem, jak przez pokój przeleciał

Aleksander Woolf rozstrzelany przez idiotę uzbrojonego w

karabin. Wreszcie przemówiła drżącym z gniewu głosem.

– A więc zamierzasz to zrobić, prawda? Zrobisz to, co ci

każą?

Wzruszyłem lekko ramionami.

– Tak, Ronnie, to właśnie zamierzam zrobić. Nie mam na

to ochoty, ale inne rozwiązania są nieco gorsze.

– I to ma być powód?

– Tak. Z tego właśnie powodu większość ludzi decyduje

się na większość rzeczy. Jeżeli nie zrobię tego, co ml każą,

prawdopodobnie zabiją Sarę. Zabili już jej ojca, więc nie

będą musieli porywać się na coś nowego.

– Ale zginie wielu ludzi.

Miała w oczach łzy i gdyby nie to, że akurat pojawił się

kelner i próbował nam opchnąć kolejną butelkę pouilly,

prawdopodobnie bym ją przytulił. Zamiast tego wziąłem ją za

rękę.

– Ludzie i tak by zginęli – powiedziałem, wściekły na

siebie, że moje słowa brzmią jak jedna z paskudnych

Page 260: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

pogadanek Barnesa. – Znaleźliby kogoś na moje miejsce albo

wymyślili inny sposób. Rezultat byłby taki sam, z tą różnicą,

że Sara przypłaciłaby to życiem. Z takimi ludźmi mamy do

czynienia.

Ponownie spuściła wzrok i widziałem, że przyznaje mi

rację. Mimo to chciała wszystko posprawdzać, jak ktoś, kto

wyjeżdża na długi czas z domu. Zawór gazu zamknięty,

telewizor wyłączony z prądu, lodówka rozmrożona.

– No a ty? – zapytała po chwili. – Jeżeli ci ludzie są tacy,

jak opowiadasz, co się z tobą stanie? Zabiją cię, prawda? Czy

im pomożesz, czy nie, prędzej czy później cię zabiją?

– Zapewne spróbują, Ronnie. Nie potrafiłbym cię

okłamać w tej kwestii.

– A w jakiej kwestii mógłbyś mnie okłamać? – rzuciła

szybko, ale chyba nie chciała, żeby to tak zabrzmiało.

– Różni ludzie próbowali już mnie w przeszłości zabić,

Ronnie – wyjaśniłem – ale im się nie udało. Wiem, że

uważasz mnie za próżniaka, który nie potrafi nawet zrobić

zakupów, ale potrafię zadbać o siebie w inny sposób –

przerwałem, aby zobaczyć, czy się uśmiechnie. – Jeżeli inne

sposoby zawiodą, znajdę sobie jakąś elegancką babeczkę ze

sportowym samochodem, która o mnie zadba.

Podniosła wzrok i niemal się uśmiechnęła.

– Jedną już znalazłeś – powiedziała i wyjęła portmonetkę.

Zaczęło padać, a ponieważ Ronnie zostawiła opuszczony

dach w swoim tvr, musieliśmy pognać co sił w nogach

Mayfair, aby uratować skórzane siedzenia.

Mocowałem się właśnie z zapięciem dachu, próbując

wykombinować, jak zakryć piętnastocentymetrową szczelinę

Page 261: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

między stelażem a przednią szybą, kiedy poczułem czyjąś

dłoń na ramieniu. Starałem się zareagować na tyle naturalnie,

na ile to było możliwe.

– A kim ty niby, kurwa, jesteś? – odezwał się głos.

Wyprostowałem się powoli i obróciłem głowę. Był –

mniej więcej mojego wzrostu, niewiele młodszy, ale znacznie

zamożniejszy. Koszulę kupił u jednego ze znanych krawców

na Jermyn Street, garnitur uszył mu na miarę jakiś krawiec na

Savile Row, a głos wykształcił w jednej z droższych

prywatnych szkół. Ronnie wystawiła głowę z bagażnika,

gdzie składała ochronny pokrowiec.

– Philip – stwierdziła, co mnie w zasadzie nie zaskoczyło.

– Kto to, kurwa, jest? – powtórzył Philip, wciąż patrząc

na mnie.

– Jak się masz, Philip?

Starałem się być miły. Naprawdę się starałem.

– Spierdalaj – powiedział.

Odwrócił się do Ronnie.

– Czy to ten palant, który pił moją wódkę?

Gromadka turystów w jaskrawych anorakach zatrzymała

się i uśmiechnęła do nas, mając nadzieję, że tak naprawdę

tworzymy paczkę dobrych przyjaciół. Ja również miałem taką

nadzieję, ale czasami nadzieja to za mało.

– Philip, proszę, nie bądź nudny.

Ronnie zatrzasnęła bagażnik i podeszła do nas. Dynamika

sytuacji zmieniła się nieco i miałem nadzieję, że uda mi się

wycofać, zostawiając ich samych. Ostatnią rzeczą, na którą

miałem ochotę, było wplątanie się w cudze – problemy

przedmałżeńskie, jednak Philip nie miał zamiaru odpuścić.

Page 262: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Gdzie się, kurwa, wybierasz? – zapytał, unosząc lekko

podbródek.

– Zejdź mi z drogi – odparłem.

– Daj spokój, Philip.

– Ty gnoju! Za kogo ty się, kurwa, uważasz?

Wyciągnął prawą rękę i chwycił mnie za klapy marynarki.

Trzymał je mocno, ale nie na tyle, aby obligowało go to do

wszczęcia bójki. Poczułem ulgę. Spojrzałem na jego dłoń, po

czym przeniosłem wzrok na Ronnie. Dawałem jej szansę na

rozładowanie sytuacji.

– Philip, nie bądź głupi – powiedziała.

Trudno rzecz jasna o gorszy dobór słów. Kiedy

mężczyzna zostanie zapędzony w kozi róg, ostatnią rzeczą,

która może go uspokoić, jest kobieta mówiąca: „Nie bądź

głupi". Gdybym to ja znalazł się na jej miejscu,

powiedziałbym, że jest mi przykro, pogłaskał go po czole,

uśmiechnął się lub zrobił cokolwiek innego, byle tylko

zatamować strumień hormonów.

– Zadałem pytanie – nie ustępował Philip. – Za kogo ty

się uważasz? Wypijasz mój alkohol, obsikujesz moje

terytorium?

– Puść mnie, proszę – powiedziałem. – Pognieciesz mi

marynarkę.

Widzicie, jak rozsądnie się zachowywałem? Nie

pognębiłem go, nie wyzywałem go na pojedynek, nie

stanąłem do walki ani nic w tym stylu. Wykazałem jedynie

zwyczajną troskę o stan marynarki. Jak mężczyzna wobec

mężczyzny.

– Gówno mnie obchodzi twoja marynarka, ofermo.

Page 263: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

I to by było na tyle. Po wypróbowaniu wszystkich

możliwych środków dyplomatycznych i ich odrzuceniu przez

drugą stronę, postanowiłem uciec się do przemocy.

Najpierw spróbowałem go odepchnąć, ale naturalnie

stawił opór. W związku z tym odsunąłem się i przekręciłem

w bok. W tej sytuacji musiał zgiąć nadgarstek, aby nie puścić

klap mojej marynarki. Przytrzymałem jego dłoń,

uniemożliwiając rozluźnienie uchwytu, a drugim

przedramieniem oparłem się delikatnie na wyprostowanym

łokciu. Jeżeli was to ciekawi, jest to jedna z technik aikido

zwana Nikkyo i pozwala praktycznie bez wysiłku zadać

przeciwnikowi niewiarygodny ból.

Krew odpłynęła mu z twarzy, kiedy osunął się w dół,

desperacko starając się zmniejszyć nacisk na przegub dłoni.

Puściłem go, zanim dotknął kolanami chodnika, ponieważ

uznałem, że jeżeli pozwolę mu wyjść z tej sytuacji z twarzą,

nie dam mu pretekstu do podjęcia innych działań. Nie

chciałem również, aby przez resztę popołudnia Ronnie

klęczała nad nim i powtarzała: „No, już dobrze, dobrze, kto

jest moim dzielnym żołnierzem?"

– Przepraszam – powiedziałem i uśmiechnąłem się

niepewnie, jakbym również nie do końca wiedział, co się

stało. – Nic ci nie jest?

Philip rozprostował rękę i posłał mi pełne nienawiści

spojrzenie, ale obaj wiedzieliśmy, że niczego w związku z

tym nie zrobi. Mimo wszystko nie miał pewności, czy celowo

zadałem mu ból.

Ronnie stanęła między nami i łagodnie położyła dłoń na

jego piersi.

Page 264: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Philip, to zupełnie nie tak jak myślisz.

– Czyżby?

– Naprawdę. Łączą nas tylko interesy.

– Pierdolenie. Sypiasz z nim. Nie jestem idiotą.

Ostatnia uwaga powinna poderwać na nogi każdego –

porządnego oskarżyciela, ale Ronnie tylko przymknęła oczy i

wskazała na mnie.

– To Arthur Collins – powiedziała i przerwała, czekając

aż Philip zmarszczy brwi. Co po chwili uczynił. – Namalował

ten tryptyk, który widzieliśmy w Bath, pamiętasz?

Powiedziałeś wtedy, że ci się podoba.

Philip spojrzał na Ronnie, potem na mnie, potem znów na

Ronnie. Świat zdążył wykonać kawałek obrotu wokół

własnej osi, zanim Philip przetrawił tę wiadomość, Być może

wstydził się trochę, że się pomylił, ale przede wszystkim

odczuwał ulgę, że nie musi mnie uderzyć – słuchajcie, to ja

już się szykowałem, żeby ogłuszyć tego nicponia, zmusić go,

żeby mnie błagał o litość, a tu się okazuje, że to jedna wielka

pomyłka. To ktoś inny. Wszyscy się śmieją. Przezabawny z

ciebie człowiek, Philipie.

– Ten z owcami? – zapytał, poprawiając krawat i

mankiety dobrze wyćwiczonym gestem.

Zerknąłem na Ronnie, ale najwyraźniej tym razem nie

miała ochoty mi pomóc.

– Tak naprawdę przedstawiają anioły – wyjaśniłem. – Ale

wiele osób myli je z owcami.

Wydawał się usatysfakcjonowany odpowiedzią i

wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Mój Boże, tak mi przykro. Wolę nie myśleć, co sobie o

Page 265: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

mnie pomyślałeś. Sądziłem... w sumie to już nieważne,

prawda? Jest taki jeden facet... zresztą nieważne.

– Chciał jeszcze dodać coś w tym duchu, ale ja

rozłożyłem szeroko ręce, aby pokazać, że w zupełności to

rozumiem i sam popełniam podobny błąd trzy albo cztery

razy dziennie.

– Pan wybaczy – powiedział Philip, biorąc Ronnie pod

rękę.

– Oczywiście – odparłem. Philip i ja byliśmy teraz

najlepszymi kumplami.

Odeszli jakieś dwa metry ode mnie, a ja zdałem sobie

sprawę, że minęło już co najmniej pięć minut, odkąd miałem

w ustach ostatniego papierosa. Uznałem, że czas naprawić ten

błąd. Jaskrawe anoraki wciąż kręciły się zaniepokojone

kawałek dalej na chodniku. Pomachałem im, żeby pokazać,

że, owszem, Londyn to zwariowane miasto, – ale powinni już

sobie pójść i mimo wszystko spędzić milo dzień.

Philip rzecz jasna próbował wkupić się w łaski Ronnie,

ale wyglądało na to, że zagrał kartą „Wybaczam ci" zamiast

znacznie silniejszej „Proszę, wybacz mi", którą w

ostatecznym rozrachunku znacznie łatwiej wziąć lewę.

Ronnie wykrzywiła usta w pół akceptującym, pół znudzonym

grymasie i zerkała na mnie od czasu do czasu, aby pokazać,

jak ją to wszystko męczy.

W odpowiedzi posłałem jej uśmiech i właśnie wtedy

Philip sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej plik papierów.

Długi i cienki. Bilet lotniczy. Bilet z gatunku: „Wyjedziemy

razem na weekend, będziemy uprawiać seks i pić szampana

od świtu do nocy". Podał go Ronnie i pocałował ją w czoło

Page 266: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

(kolejny błąd), pomachał Arthurowi Collinsowi, wybitnemu

malarzowi z regionu West Country, po czym się oddalił.

Ronnie patrzyła za nim przez chwilę, wreszcie podeszła

do mnie wolnym krokiem.

– Anioły – powiedziała.

– Arthur Collins – powiedziałem.

Spojrzała na bilet i westchnęła.

– Chce, żebyśmy dali sobie jeszcze jedną szansę. Nasz

związek jest zbyt wartościowy i tak dalej.

Mruknąłem „aha" i przez chwilę wpatrywaliśmy się w

chodnik.

– A więc zabiera cię do Paryża? Gdybyś mnie zapytała o

zdanie, powiedziałbym, że to oklepany pomysł.

– Do Pragi – wyjaśniła, a w mojej głowie zapaliła się

ostrzegawcza lampka. Ronnie otworzyła bilet. – Praga to

według Philipa nowa Wenecja.

– Praga – powtórzyłem i pokiwałem głową. – Mówi się,

że o tej porze roku znajduje się w Czechosłowacji.

– Dokładnie w Czechach. Philip wyraźnie to podkreślił.

Słowacja zeszła na psy i nawet w połowie nie jest tak piękna.

Zarezerwował hotel w pobliżu rynku.

Ponownie spojrzała na otwarty bilet i głośno wstrzymała

oddech. Przyjrzałem się dokładnie jej ręce, ale nie

dostrzegłem pełzającej po niej tarantuli.

– Coś nie tak?

– CED – rzuciła, zatrzaskując książeczkę z biletami.

Zmarszczyłem brwi.

– Co z nim? – Nie rozumiałem, do czego zmierza, mimo

że lampka nadal się paliła. – Wiesz już, kto to jest?

Page 267: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– On jest OK, prawda? – powiedziała Ronnie. – Zgodnie

z tym, co było napisane w terminarzu Sary, CED jest OK.

– Zgadza się.

– No właśnie – wręczyła mi bilet. – Popatrz na

przewoźnika.

Popatrzyłem.

Być może powinienem był domyślić się tego wcześniej.

Być może wiedzieli o tym wszyscy poza mną i Ronnie. Ale

zgodnie z planem podróży wydrukowanym przez Sunline

Travel dla pani R. Crichton, skrót literowy narodowego

przewoźnika nowych Czech brzmi CEDOK.

Page 268: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 15

W wojnie, bez względu na to, kto nazywa się zwycięzcą,

nie ma wygrywających, wszyscy są przegrani.

Neville Chamberlain

W ten sposób dwie nitki mojego życia miały się spleść w

Pradze.

Do Pragi wyjechała Sara i do Pragi wysyłali mnie

Amerykanie, abym przeprowadził tam pierwszy etap

operacji, którą uparli się ochrzcić mianem Uschnięte Drzewo.

Powiedziałem im od razu, że według mnie to okropna nazwa,

ale albo wymyślił ją ktoś ważny, albo zdążyli już

wydrukować papier listowy, ponieważ nie chcieli ustąpić.

Tom, operacja nazywa się Uschnięte Drzewo i kropka.

Sama operacja, przynajmniej oficjalnie, była

standardowym, podręcznikowym planem infiltracji grupy

terrorystycznej, a następnie maksymalnego pokrzyżowania

szyków jej dostawcom, mocodawcom, sympatykom i

ukochanym. Naprawdę nic szczególnego. Na całym świecie

agencje wywiadowcze nieustannie podejmują podobne

starania, ponosząc w różnym stopniu porażkę.

Druga nitka, nitka Sary, nitka Barnesa, Morderstone’a i

Projektu Absolwent, wiązała się ze sprzedawaniem

helikopterów paskudnym, despotycznym rządom i w tym

wypadku nazwę wybrałem sam. Nazwałem ją „O Boże!"

Obie nitki splatały się w Pradze.

Page 269: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Miałem tam polecieć w piątek wieczorem, co oznaczało

sześć dni szkolenia u Amerykanów oraz pięć nocy picia

herbaty i trzymania się za ręce z Ronnie.

Philipek poleciał do Pragi w dniu, w którym prawie

złamałem mu nadgarstek, aby przyklepać kilka ważnych

umów z aksamitnymi rewolucjonistami, zostawiając Ronnie

zdezorientowaną i więcej niż przygnębioną. Zanim mnie

poznała, jej życia nie wypełniały może emocjonujące

wydarzenia, ale nie można go też było nazwać drogą przez

mękę. Trudno jednak oczekiwać, aby czuła się w pełni

zrelaksowana, kiedy nagle wkroczyła do świata

wypełnionego terroryzmem i zabójstwami, a do tego musiała

sobie radzić z szybko rozpadającym się z związkiem.

Raz ją nawet pocałowałem.

Szkolenia w związku z Operacją Usunięte Drzewo

odbywały się pod Henley w zbudowanej w latach

trzydziestych rezydencji z czerwonej cegły. Budynek miał

około dwóch mil kwadratowych parkietów, co trzecia klepka

wyginała się od wilgoci, a spłuczka działała bez zarzutu tylko

w jednej toalecie.

Amerykanie przywieźli meble, kilka krzeseł i biurek,

łóżka polowe i porozstawiali je dość przypadkowo po całym

budynku. Większość czasu spędzałem w salonie, oglądając

przeźrocza, słuchając nagrań, ucząc się na pamięć procedur

kontaktowych i czytając opracowania na temat codziennego

życia robotnika rolnego w Minnesocie. Nie miałem wrażenia,

jakbym wrócił do szkoły, ponieważ wymagali ode mnie

więcej niż ktokolwiek w czasach, gdy byłem nastolatkiem,

Page 270: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

ale mimo to szkoleniu towarzyszyła dziwnie znajoma

atmosfera.

Codziennie dojeżdżałem tam na swoim kawasaki, którego

kazali dla mnie naprawić. Chcieli, żebym zostawał na noc,

ale powiedziałem, że przed wyjazdem muszę jeszcze trochę

pooddychać londyńskim powietrzem. Najwyraźniej im się to

spodobało. Amerykanie szanują patriotyzm.

Przez centrum szkoleniowe przewijało się mnóstwo ludzi,

a ich liczba nigdy nie spadała poniżej sześciu. Na stałe

rezydował tam chłopiec na posyłki noszący imię Sam, Barnes

pojawiał się i znikał, a kilku Carlów kręciło się po kuchni,

popijając herbatki ziołowe i podciągając się na drążku w

drzwiach. No i mieliśmy jeszcze ekspertów.

Pierwszy z nich twierdził, że nazywa się Smith.

Wydawało mi się to tak mało prawdopodobne, że mu

wierzyłem. Był to mały, opuchnięty koleś w okularach i

przyciasnej kamizelce, który rozwodził się długo nad latami

sześćdziesiątymi i siedemdziesiątymi, które ludzie pokroju

Smitha uznawali za wielkie dni terroryzmu. Odniosłem

wrażenie, że ich istota polegała na tropieniu ludzi w rodzaju

Andreasa Baadera i Ulriki Meinhof oraz najróżniejszych

Czerwonych Brygad rozsianych po całym świecie – co

przypominało mi nastolatki śledzące tournee grupy Jackson

5. Plakaty, plakietki, zdjęcia z autografami, wszystkie tego

typu rozrywki.

Smith zawiódł się ogromnie na rewolucjonistach

marksistowskich, z których większość na początku lat

osiemdziesiątych porzuciła działalność wywrotową,

zaciągnęła kredyty hipoteczne i wykupiła ubezpieczenie na

Page 271: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

życie. Tylko włoskie Czerwone Brygady od czasu do czasu

zbierały się ponownie, aby zaśpiewać kilka starych piosenek.

Świetlisty Szlak i podobne do niego organizacje z Ameryki

Środkowej i Południowej nie leżały zupełnie w polu

zainteresowania Smitha. Były jak jazz dla maniaka nagrań

wydawanych przez wytwórnię Motown i ledwie zasługiwały

na wzmiankę. Postawiłem kilka, w mojej opinii

zasadniczych, pytań o Tymczasowe Skrzydło IRA, ale Smith

przywołał na twarzy uśmiech kota z Cheshire i zmienił temat.

Jako następny pojawił się Goldman, wysoki, chudy

mężczyzna z lubością demonstrujący niechęć do swojej –

pracy. Przedmiotem zainteresowania Goldmana wydawała się

etykieta. Twierdził, że każdą czynność można wyko nać w

sposób właściwy lub niewłaściwy – od odkładania słuchawki

telefonu po lizanie znaczka pocztowego – i nie tolerował

odstępstw od normy. Po całym dniu korepetycji czułem się

jak Eliza Doolittle z Pigmaliona.

Goldman poinformował mnie, że od tej pory powinienem

reagować na nazwisko Durrell. Zapytałem, czy mógłbym sam

wybrać sobie nazwisko, ale odparł, że nie, ponieważ Durrell

znajdował się już w aktach Operacji Uschnięte Drzewo.

Zapytałem, czy słyszał o Tippex, ale on stwierdził, że to

głupie nazwisko i lepiej będzie, jeżeli przyzwyczaję się do

Durrella.

Travis zajmował się walką wręcz, ale kiedy dowiedział

się, że ma tylko godzinę, westchnął, powiedział „oczy i

genitalia" i sobie poszedł.

Ostatniego dnia pojawili się autorzy planu: dwóch

mężczyzn i dwie kobiety, ubrani jak bankierzy, z wielkimi

Page 272: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

teczkami w rękach. Próbowałem flirtować z kobietami, ale na

nic mi nie pozwoliły. Podejrzewałem jednak, że niższy z

mężczyzn mógł mieć więcej szczęścia.

Ten wyższy, Louis, zachowywał się najbardziej

przyjaźnie z całej czwórki i przeważnie to na nim spoczywał

ciężar rozmowy. Wydawał się znać na tym, czym się

zajmował, nie zdradzając jednocześnie, czym tak naprawdę

się zajmował, co w pewnym sensie dowodziło, jak dobrze się

na tym znał. Zwracał się do mnie per Tom.

Ze wszystkich spotkań wynikało niezbicie, że Operacji

Uschnięte Drzewo nie przygotowano na poczekaniu, a ludzie,

z którymi się spotykałem, nie przeczytali dzień wcześniej

książeczki dla dzieci na temat terroryzmu. Pociąg pędził już

od wielu miesięcy, zanim mnie do niego wciągnięto.

– Mówi ci coś nazwa Kintex, Tom? – Louis usiadł po

turecku i nachylił się do mnie, jakby był kimś w rodzaju

Davida Frosta.

– Nic, Louis – odparłem. – W tej sprawie przypominam

niezamalowane płótno.

Zapaliłem kolejnego papierosa tylko po to, by ich

poirytować.

– W porządku. Zacznijmy od najważniejszej sprawy.

Pewnie nie muszę ci tego mówić, ale na świecie nie ma już

idealistów.

– Poza tobą i mną, Louis.

Jedna z kobiet spojrzała na zegarek.

– Zgadza się, Tom – skinął głową Louis. – Poza tobą i

mną. Ale bojownicy o wolność, wyzwoliciele, architekci

nowej ery, wszyscy oni przebrali się dziś w spodnie z

Page 273: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

szerokimi nogawkami. W dzisiejszych czasach terroryści to

faceci zajmujący się robieniem interesów – gdzieś z tyłu

pokoju dobiegło kaszlnięcie wydane przez kobietę. – I

kobiety. A terroryzm to wyśmienita droga kariery dla

współczesnego dzieciaka. Naprawdę. Dobre perspektywy,

częste podróże, karta kredytowa na drobne wydatki, wczesna

emerytura. Gdybym miał syna, doradzałbym mu prawo lub

terroryzm. A spójrzmy prawdzie w oczy, kto wie, czy

terroryści nie wyrządzają społeczeństwu mniejszych szkód.

Taki żart.

– Być może zastanawiasz się, skąd pochodzą pieniądze –

uniósł brwi, a ja skinąłem głową niczym prezenter programu

Play School. – No więc mamy czarne charaktery,

Syryjczyków, Libijczyków i Kubańczyków, którzy wciąż

uważają terroryzm za przemysł państwowy. Od czasu do

czasu wypisują czeki na duże sumy i cieszą się, jeżeli dzięki

temu ktoś rzuci cegłą w okno amerykańskiej ambasady.

Jednak w ostatnich dziesięciu latach jakby zeszli na drugi

plan. Obecnie liczy się zysk, a kiedy mówimy o zysku,

wszystkie drogi prowadzą do Bułgarii.

Oparł się na krześle, dając sygnał jednej z kobiet Wyszła

na środek i rozpoczęła przemówienie. Posiłkowała się

notatkami, choć bez wątpienia znała tekst na pamięć i

korzystała z nich tylko na wszelki wypadek.

– Kintex – zaczęła – to z pozoru państwowa agencja

handlowa z siedzibą w Sofii, gdzie pięciuset dwudziestu

dziewięciu pracowników zajmuje się działalnością

importowo-eksportową. Kintex obsługuje potajemnie ponad

osiemdziesiąt procent przerzutu narkotyków między Bliskim

Page 274: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Wschodem a Europą Zachodnią i Ameryką Północną, często

w zamian za dostawy legalnej i nielegalnej broni,

odsprzedawanej następnie bliskowschodnim rebeliantom.

Podobnie dzieje się z heroiną, która trafia do wybranych

siatek narkotykowych w Europie Środkowej i Zachodniej.

Większość pracowników zajmujących się tym procederem

nie pochodzi z Bułgarii, dysponują za to magazynami i

kwaterami w Warnie i Burgas nad Morzem Czarnym. Kintex,

działający również pod nazwą Globus, bierze udział w praniu

brudnych pieniędzy pochodzących z handlu narkotykami w

całej Europie, kupując za nie złoto i kamienie szlachetne, a

następnie redystrybuując fundusze wśród klientów za

pośrednictwem sieci firm działających w Turcji i Europie

Wschodniej.

Podniosła wzrok na Louisa, sprawdzając, czy ma

kontynuować, ale on, widząc moje przeszklone spojrzenie,

delikatnie potrząsnął głową.

– Mili goście, co nie? – powiedział. – Podobnie jak ci,

którzy dali broń Ali Agcy – to również niewiele mi mówiło.

– Strzelał do Jana Pawła II w 1981 roku. Pisali o tym w paru

gazetach.

Mruknąłem „Ach tak" i pokiwałem głową, żeby pokazać,

że jestem pod wrażeniem.

– Kintex – ciągnął dalej – to wielkie centrum handlowe,

Tom. Jeżeli chcesz wywołać gdzieś na świecie zamieszki,

zrujnować kilka państw, zmieść z powierzchni – ziemi kilka

milionów istnień, wystarczy, że chwycisz za kartę kredytową

i udasz się do Kinteksu. Nigdzie nie znajdziesz lepszych cen.

Louis uśmiechał się, ale widziałem, że w środku aż gotuje

Page 275: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

się ze szlachetnego gniewu. Rozejrzałem się zatem po pokoju

i nie zdziwiłem się, widząc ten sam żarliwy ogień buchający

nad głowami pozostałej trójki.

– Rozumiem, że Kintex – powiedziałem, desperacko

licząc na to, że zaprzeczą – to ludzie, z którymi zadawał się

Aleksander Woolf.

– Tak – powiedział Louis.

Wtedy właśnie, w tej straszliwej chwili, zdałem sobie

sprawę, że nikt, nawet Louis, nie ma najmniejszego pojęcia, o

co w rzeczywistości chodzi w Projekcie Absolwent, ani, jaki

cel ma tak naprawdę osiągnąć Operacja Uschnięte Drzewo.

Ci ludzie naprawdę sądzili, że toczą zwykłą wojnę przeciwko

narkoterroryzmowi lub terronarkotykom, czy jak to sobie,

cholera jasna, nazwali, w imieniu wdzięcznego Wuja Sama i

Cioci Reszty Świata. Brałem udział w przeciętnej,

standardowej operacji CIA. Zamierzali mnie umieścić w

drugoligowej organizacji terrorystycznej, żywiąc

prostolinijną nadzieję, że co wieczór w czasie wolnym

wyskoczę do budki telefonicznej i przedyktuję im mnóstwo

nazwisk i adresów.

Odkrycie, że jazdy uczyli mnie ślepi instruktorzy, lekko

mną wstrząsnęło.

Przedstawili mi plan infiltracji i kazali milion razy

powtórzyć każdy etap. Obawiali się, jak sądzę, że jako

Anglik nie potrafię zapamiętać więcej niż jednej myśli na raz,

a kiedy przekonali się, że dość łatwo przyswoiłem sobie

całość, klepali się po plecach i powtarzali „Dobra robota".

Page 276: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Po ohydnej kolacji składającej się z klopsików i

lambrusco, podanej przez udręczonego Sama, Louis i

pozostała trójka spakowali teczki, uścisnęli mi dłoń, pokiwali

znacząco głowami, po czym wsiedli do samochodów i

odjechali drogą do szczęścia. Nie pomachałem im na

pożegnanie.

Zamiast tego poinformowałem Carlów, że udaję się na

spacer. Przeszedłem przez ogród na tył domu, gdzie trawnik

opadał łagodnie w dół do rzeki, tworząc najpiękniejszy widok

na całej długości Tamizy.

Była ciepła noc, a na drugim brzegu wciąż spacerowały

młode pary i starsi ludzie z psami. W pobliżu zacumowało

kilka łodzi motorowych, woda chlupała łagodnie o kadłuby, a

z okien kabin wydobywało się łagodne, ciepłe, żółte światło.

Ludzie śmiali się, czułem zapach zupy z puszki.

Tkwiłem po uszy w gównie.

Barnes zjawił się zaraz po północy i wyglądał zupełnie

inaczej niż podczas naszego pierwszego spotkania. Zniknęły

eleganckie ubrania i bardziej przypominał człowieka, który

za chwilę ma wyjechać do nikaraguańskiej dżungli. Spodnie

khaki, ciemnozielona koszula z diagonalu, buty Red Wing.

Miejsce roleksa zajął wojskowy zegarek z płóciennym

paskiem. Miałem wrażenie, że z radością stanąłby przed

lustrem i pokrył kamuflażem twarz, która wyglądała na

jeszcze bardziej pobrużdżoną niż wcześniej.

Odesłał Carlów i razem usiedliśmy w salonie. Wyjął z

teczki pół butelki jacka danielsa, paczkę marlboro i

pomalowaną w barwy ochronne zapalniczkę Zippo.

Page 277: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Jak się miewa Sara? – zapytałem.

Pytanie było dość głupie, ale musiałem je zadać. Poza

wszystkim to właśnie z jej powodu robiłem to wszystko, więc

gdyby okazało się, że tego poranka wpadła pod autobus albo

umarła na malarię, na pewno wypisałbym się z interesu. Nie

żeby Barnes miał mi o tym powiedzieć, ale miałem nadzieję

wyczytać coś z jego twarzy.

– Dobrze – odparł. – Czuje się dobrze.

Rozlał bourbona do szklaneczek i popchnął jedną w moją

stronę.

– Chcę z nią porozmawiać – powiedziałem. Patrzył na

mnie z kamienną twarzą. – Muszę wiedzieć, że nic jej się nie

stało. Że żyje i ma się dobrze.

– Mówię przecież, że wszystko u niej w porządku –

wychylił odrobinę bourbona.

– Wiem, usłyszałem. Problem w tym, że jesteś

psychopatą, którego słowo liczy się dla mnie mniej niż kropla

rzygowin.

– Też za tobą nie przepadam, Thomas.

Siedzieliśmy naprzeciw siebie, popijając whisky i paląc –

papierosy, ale atmosfera dalece odbiegała od idealnej relacji

zwierzchnik-agent i pogarszała się z każdą sekundą.

– Wiesz, co jest twoim problemem? – zapytał po chwili

Barnes.

– Tak, doskonale wiem, co jest moim problemem. Mój

problem kupuje ubrania z katalogu L. L. Bean i siedzi

naprzeciwko mnie.

Udał, że nie słyszy. A może nie udawał.

– Twój problem, Thomas, polega na tym, że jesteś

Page 278: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Brytyjczykiem. – Zaczął w dziwny sposób ruszać głową. Co

chwilę w karku trzaskała mu jakaś kostka, co wydawało się

sprawiać mu przyjemność. – Wszystko, co jest nie w

porządku z tobą, jest też nie w porządku z tą zapadłą, zasraną

wyspą.

– Chwileczkę! – zawołałem. – Jedną króciutką

chwileczkę. Chyba się przesłyszałem. Czyżby pieprzony

Amerykanin mówił mi, co jest nie w porządku z moim

krajem?

– Brakuje ci jaj, Thomas. Nie masz ich. Ten kraj ich nie

ma. Może kiedyś je mieliście, ale to już przeszłość. Zresztą

średnio mnie to obchodzi.

– Uważaj, Rusty, uważaj... – powiedziałem. –

Powinienem cię ostrzec, że u nas słowo „jaja" uważa się za

synonim odwagi. Nie rozumiemy amerykańskiego znaczenia.

Dla was „jaja" oznacza niewyparzoną gębę i erekcję za

każdym razem, kiedy mówicie „Delta", „atak" i „skopać

tyłek". Mamy tu do czynienia z istotną różnicą kulturową. A

dla nas różnica kulturowa – dodałem, bo muszę przyznać, że

trochę we mnie zawrzało – nie oznacza w tym wypadku

odmiennych wartości. Rozumiemy przez nią: pierdolić was w

dupę szczotką drucianą.

Wybuchnął śmiechem. Nie na taką reakcję liczyłem.

Miałem nadzieję, że spróbuje mnie uderzyć, dzięki czemu

mógłbym zadać mu cios w gardło i odjechać w noc ze

spokojnym umysłem.

– No cóż, Thomas – powiedział. – Mam nadzieję, że

oczyściliśmy w ten sposób atmosferę. Mam nadzieję, że

lepiej się teraz czujesz.

Page 279: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– O wiele lepiej, dziękuję – zgodziłem się.

– Ja też.

Wstał, aby ponownie napełnić szklaneczki. Rzucił mi na

kolana papierosy i zapalniczkę.

– Thomas, powiem wprost. W tej chwili nie możesz się

zobaczyć z Sarą Woolf, ani z nią porozmawiać. To

niemożliwe. Nie oczekuję jednak, że kiwniesz dla mnie

palcem, dopóki jej nie zobaczysz. Co powiesz na taki układ?

Brzmi uczciwie?

Łyknąłem whisky i wyciągnąłem papierosa z paczki.

– Nie macie jej, prawda?

Ponownie się zaśmiał. Uznałem, że muszę położyć kres

tym wybuchom wesołości.

– Nigdy nie powiedziałem, że ją mamy, Thomas.

Sądziłeś, że trzymamy ją gdzieś przykutą do łóżka? Daj

spokój, mógłbyś nas choć trochę docenić. Jesteśmy

zawodowcami, a nie jakimiś żółtodziobami. – Usiadł

ponownie na krześle i wrócił do rozciągania szyi. Żałowałem,

że nie mogę mu pomóc. – Jeżeli tylko zajdzie taka potrzeba,

w każdej chwili możemy skontaktować się z Sarą. Akurat w

tej chwili, ponieważ zachowujesz się, jak na grzecznego

angielskiego chłopca przystało, nie ma takiej potrzeby. W

porządku?

– Nie, nie w porządku – zgasiłem papierosa i wstałem.

Barnes nie wydawał się tym przejmować. – Albo się z nią

zobaczę i upewnię się, że nic się jej nie stało, albo niczego

dla ciebie nie zrobię. Nie tylko niczego dla ciebie nie zrobię,

ale może nawet zabiję cię, aby udowodnić, jak bardzo jestem

niechętny zrobieniu czegokolwiek. W porządku?

Page 280: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Ruszyłem powoli w jego kierunku. Wiedziałem, że może

zawołać Carlów, ale zupełnie się tym nie przejmowałem. W

razie czego ja potrzebowałbym tylko kilku sekund, podczas

gdy Carlowie musieliby przez godzinę rozgrzewać te swoje

idiotyczne zwały mięśni. I wtedy zorientowałem się,

dlaczego Barnes zachowuje się tak swobodnie.

Zanurzył rękę w stojącej u jego boku teczce i w jego dłoni

błysnął metalowy przedmiot. Był to duży pistolet. Trzymał

go luźno nad kroczem, mierząc w mój brzuch z odległości

około dwóch i pół metra.

– A więc to taki z ciebie żartowniś – odezwałem się. –

Uważaj, bo dostaniesz erekcji, Barnes. Czy to nie

przypadkiem colt delta elitę?

Tym razem nie odpowiedział, tylko wpatrywał się we

mnie.

– Kaliber dziesięć milimetrów – powiedziałem. – Broń

dla ludzi, którzy albo mają małego penisa, albo mało wiary w

swoją umiejętność trafienia w środek celu.

Zastanawiałem się, jak przebyć te dwa i pół metra, nie

obrywając zbyt dotkliwie. Nie było to łatwe, ale mimo

wszystko możliwe. Pod warunkiem, że miało się jaja. Przed i

po zdarzeniu.

Musiał wyczuć, o czym myślę, ponieważ odbezpieczył

pistolet. Bardzo powoli. Muszę przyznać, że trzask był

sugestywny.

– Wiesz, co to jest kulka Glaser, Thomas? – mówił

cichym, niemal kojącym głosem.

– Nie, Rusty – odparłem. – Nie wiem, co to jest kulka

Glaser, ale coś mi się wydaje, że wolisz mnie zanudzić na

Page 281: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

śmierć wyjaśnieniami niż zastrzelić. No, dawaj.

– Kula produkowana przez Glaser Safety Sług to mała

miseczka z miedzi. Wypełniona drobniutkim śrutem

zanurzonym w ciekłym teflonie – odczekał, aż to do mnie

dotrze. Wiedział, że zrozumiem. – Producent daje gwarancję,

że w chwili uderzenia glaser przekazuje celowi

dziewięćdziesiąt pięć procent swojej energii. Pocisk nie

przelatuje na wylot, nie rykoszetuje, tylko rozwala cel –

przerwał, aby pociągnąć łyk whisky. – Robi duże, ale to

bardzo duże dziury w ciele.

Musieliśmy tak stać przez dobrych kilka chwil. Barnes

smakował whisky, ja smakowałem życie. Poczułem, że się

pocę i zaczęły mnie swędzieć łopatki.

– Dobra – powiedziałem. – Być może chwilowo nie będę

próbował cię zabić.

– Miło mi to słyszeć – odparł Barnes po dłuższej chwili,

ale colt nie zmienił położenia.

– Zrobienie dużej dziury w moim ciele specjalnie ci nie

pomoże.

– Ale też nie sprawi mi specjalnie przykrości.

– Muszę z nią porozmawiać, Barnes. To z jej powodu tu

się znalazłem. Jeżeli z nią nie porozmawiam, to wszystko nie

ma większego sensu.

Minęło kolejnych dwieście lat i w pewnym momencie

zacząłem podejrzewać, że Barnes się uśmiecha. Nie

wiedziałem jednak, z jakiego powodu to robi, ani jak długo to

trwa. Podobne uczucie towarzyszy widzowi w kinie, który –

przed rozpoczęciem filmu próbuje zgadnąć, czy zaczęto już

przygaszać światła.

Page 282: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

I wtedy to do mnie dotarło. A raczę) się o mnie otarło.

Fleur de Fleurs Niny Ricci, jedna cząsteczka na bilion.

Znajdowaliśmy się nad rzeką. Tylko we dwoje. Carlowie

oddalili się miarowym krokiem, choć zgodnie z rozkazem

Barnesa nie spuszczali nas z oka. Światło księżyca odbijało

się od powierzchni rzeki, oświetlając twarz Sary mlecznym

blaskiem.

Sara wyglądała okropnie i wspaniale zarazem. Straciła

trochę na wadze i za dużo płakała. Dwanaście godzin

wcześniej dowiedziała się, że jej ojciec nie żyje, a ja w całym

życiu nie pragnąłem niczego bardziej niż objąć ją wtedy

ramieniem. Wiedziałem jednak, że nie powinienem. Nie mam

pojęcia dlaczego.

Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu, wpatrując się w

rzekę. Na motorówkach zgaszono światła, kaczki już dawno

poszły spać. Nie licząc części oblanej księżycową poświatą,

rzeka była czarna i cicha.

– A więc... – powiedziała.

– No – odparłem.

Nastąpiło kolejne długie milczenie. Zastanawialiśmy się

nad tym, co trzeba powiedzieć. To tak jak z wielką betonową

piłką, którą trzeba podnieść. Obchodzi się ją dookoła,

wypatrując miejsca, za które można by ją uchwycić, ale

przecież ono nie istnieje.

Sara zaczęła pierwsza.

– Powiedz szczerze. Nie wierzyłeś nam, prawda?

Niemal się zaśmiała, więc mało brakowało, żebym –

odpowiedział, że ona z kolei nie wierzyła, że nie próbowałem

Page 283: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zabić jej ojca. W porę się powstrzymałem.

– Nie, nie wierzyłem.

– Uważałeś nas za godnych pożałowania. Para szalonych

Amerykanów widząca duchy w nocy.

– Coś w tym guście.

Znowu zaczęła płakać, a ja siedziałem i czekałem, al –

minie nawałnica. Kiedy się uspokoiła, zapaliłem dwa

papierosy i podałem jej jednego. Zaciągnęła się mocno i co

kilka sekund strzepywała nieistniejący popiół do rzeki.

Obserwowałem ją, udając, że tego nie robię.

– Saro – powiedziałem. – Przepraszam. Za wszystko, Za

to, co się stało. Naprawdę ci współczuję. Chciałbym.. , – za

nic w świecie nie potrafiłem wymyślić odpowiednich słów.

Czułem tylko, że powinienem coś powiedzieć. – Chciałbym

jakoś to wszystko naprawić. To znaczy wiem, że twój

ojciec...

Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Chciała mi w ten

sposób powiedzieć, żebym się nie martwił.

– Mimo to zawsze, niezależnie od okoliczności – brnąłem

niezdarnie – mamy wybór między właściwym i

niewłaściwym postępowaniem. A ja chcę postąpić właściwie.

Rozumiesz?

Skinęła głową. Co było cholernie miłe z jej strony, bo nie

miałem zielonego pojęcia, o co mi chodziło. Miałem zbyt

wiele rzeczy do powiedzenia i za mały mózg, aby je sobie

uporządkować. Urząd pocztowy na trzy dni przed Bożym

Narodzeniem – tak właśnie wyglądał mój umysł.

Westchnęła.

– Był dobrym człowiekiem, Thomas.

Page 284: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

No i co się mówi w takiej sytuacji?

– Jestem tego pewien – odparłem. – Lubiłem go.

Mówiłem prawdę.

– Rok temu jeszcze tego nie wiedziałam. Nie myśli się w

ten sposób o swoich rodzicach, prawda? Że są dobrzy albo

źli. Po prostu są – zamilkła. – Dopóki ich nie zabraknie.

Przez chwilę wpatrywaliśmy się w rzekę.

– Twoi rodzice żyją?

– Nie – powiedziałem. – Ojciec umarł, kiedy miałem

trzynaście lat. Zawał serca. Matka cztery lata temu.

– Przykro mi.

Nie mogłem w to uwierzyć. Nawet w takiej sytuacji

potrafiła się zdobyć na uprzejmość.

– Nic się nie stało. Miała sześćdziesiąt osiem lat.

Sara nachyliła się do mnie i zdałem sobie sprawę, że –

mówię bardzo cicho. Nie byłem pewien dlaczego. Być może

z szacunku dla jej żalu, a może nie chciałem zmącić lej

odrobiny spokoju, jaki odnalazła.

– Jakie jest twoje ulubione wspomnienie związane I

matką?

Z tonu, jakim zadała to pytanie, wywnioskowałem, że

naprawdę chce poznać odpowiedź i z przyjemnością

wysłucha jakiejś historii z mojego dzieciństwa.

– Ulubione wspomnienie? – zastanawiałem się przez

chwilę. – Wszystkie dni między siódmą a ósmą wieczorem.

– Dlaczego?

– Piła wtedy gin z tonikiem. Punkt siódma. Na godzinę

stawała się najszczęśliwszą, najzabawniejszą kobietą, jaką

znałem.

Page 285: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– A później?

– Później wracał smutek. Nie potrafię tego inaczej

nazwać. Moja matka była bardzo smutną kobietą. Smutną z

powodu mojego ojca i swojego życia. Gdybym był jej

lekarzem, przepisałbym jej gin sześć razy dziennie. – Przez

chwilę czułem, że zaraz się rozpłaczę. Minęło. – A twoje

wspomnienie?

Nie musiała się specjalnie zastanawiać, mimo to milczała

przez chwilę z uśmiechem na ustach.

– Nie mam miłych wspomnień związanych z matką.

Kiedy miałam dwanaście lat, zaczęła się pieprzyć z

instruktorem tenisa. Zniknęła następnego lata. Najlepsza

rzecz, jaka kiedykolwiek nam się zdarzyła. Mój ojciec –

przymknęła oczy, czując ciepło wywołane wspomnieniem –

nauczył mnie i brata grać w szachy. Mieliśmy wtedy osiem

czy dziewięć lat. Michael świetnie sobie radził i naprawdę

szybko załapał, o co chodzi. Ja też grałam nieźle, ale nie aż

tak. Kiedy się uczyliśmy, ojciec grał bez hetmana. Zawsze

wybierał czarne i grał bez hetmana, nawet gdy zaczęliśmy

sobie radzić coraz lepiej. Grał bez hetmana, nawet gdy

Michael ogrywał go w dziesięciu ruchach. Doszli do etapu,

kiedy Michael grał bez swojego hetmana, a mimo to

wygrywał. Ale ojciec nadal niczego nie zmieniał,

przegrywając partię za partią. Ani razu nie zagrał pełnym

zestawem figur.

Zaśmiała się, wyprostowała i odchyliła do tyłu, aż w

końcu oparła się łokciami na trawie.

– Na pięćdziesiąte urodziny Michael dał mu czarnego

hetmana w małym drewnianym pudełku. Ojciec się rozpłakał.

Page 286: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

To dziwny widok, kiedy widzi się płaczącego ojca. Sądzę

jednak, że tak wielką radość sprawiało mu obserwowanie, jak

gramy coraz lepiej, iż nie chciał tego stracić. Chciał, żebyśmy

wygrywali.

Łzy popłynęły wielką falą, rozbijając się na twarzy Sary i

wstrząsając jej wątłym ciałem, aż w końcu ledwo mogła

oddychać. Położyłem się, objąłem ją i przycisnąłem mocno

do piersi, aby osłonić przed całym złem świata.

– Już dobrze – powiedziała. – Już wszystko w porządku.

Ale oczywiście nic nie było w porządku. Ani trochę.

Page 287: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 16

Nieśmiertelnym językiem zręcznie swym miele

Choć nigdy w tym sensu nie ma za wiele.

Edward Young

Podczas lotu do Pragi ogłoszono alarm bombowy. Bomby

nie znaleziono, ale wszyscy najedli się strachu.

Właśnie sadowiliśmy się na miejscach, kiedy z głośników

rozległ się głos pilota, nakazując możliwie najszybsze

opuszczenie samolotu. Żadnego „Szanowni państwo, w

imieniu British Airways" ani niczego w tym stylu. Po prostu:

„Wysiadajcie z samolotu. Jak najszybciej".

Czekaliśmy w pomalowanej na liliowo sali, w której

znajdowało się o dziesięć krzeseł mniej niż pasażerów, w tle

nie grała żadna muzyka i nie wolno było palić. Mimo to

zapaliłem. Kobieta w uniformie z dużą ilością makijażu na

twarzy kazała mi zgasić papierosa, ale wyjaśniłem, że mam

astmę, a papieros, którego palę, to ziołowe lekarstwo

powodujące rozszerzenie naczyń krwionośnych, które muszę

stosować w sytuacjach stresowych. Wszyscy mnie za to

nienawidzili, a najbardziej palacze.

Kiedy ostatecznie dowlekliśmy się z powrotem do

samolotu, zaczęliśmy zaglądać pod siedzenia, zaniepokojeni,

że pies policyjny mógł być tego dnia przeziębiony i że gdzieś

leży mała czarna torba przegapiona przez ekipę

poszukiwawczą.

Page 288: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Pewien mężczyzna udał się do psychiatry, ponieważ

paraliżował go strach przed lataniem. Jego fobia zrodziła się

z przekonania, że na pokładzie każdego samolotu, do którego

wsiądzie, znajdzie się bomba. Psychiatrze nie udało się

wyleczyć fobii, więc odesłał pacjenta do statystyka. Statystyk

postukał w kalkulator i poinformował mężczyznę, że szansa,

iż w następnym samolocie, do którego wsiądzie, znajdzie się

bomba, wynosi pół miliona do jednego. To nie

usatysfakcjonowało mężczyzny przekonanego, że to właśnie

on wsiądzie do tego jednego samolotu na pół miliona. Tak

więc statystyk ponownie postukał w kalkulator i powiedział:

„no dobrze, czy czułby się pan bezpieczniej, gdyby szanse

wynosiły jeden do miliona?" Mężczyzna powiedział, że

oczywiście, czułby się bezpieczniej. W związku z tym

statystyk powiedział: „Szanse, że na pokładzie następnego

samolotu, do którego pan wsiądzie, znajdą się dwie bomby

podłożone przez różne osoby wynoszą dokładnie dziesięć

milionów do jednego". Mężczyzna sprawiał wrażenie

zdezorientowanego i zapytał: „Wszystko pięknie, ale w jaki

sposób miałoby mi to pomóc?" Statystyk odparł: „To bardzo

proste. Niech pan sam zabierze bombę na pokład".

Opowiedziałem tę historyjkę ubranemu w szary garnitur

biznesmenowi z Leicester, który zajmował miejsce obok

mnie, ale w ogóle go ona nie rozbawiła. Zamiast tego zawołał

stewardesę i oznajmił, że według niego ukryłem bombę w

bagażu. Musiałem opowiedzieć całą historię stewardesie, a

potem jeszcze drugiemu pilotowi, który przyszedł do nas i

przykucnął u mych stóp z zagniewaną miną. Nigdy więcej nie

Page 289: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zamierzam prowadzić kurtuazyjnych rozmów w samolocie.

Być może nie zorientowałem się, jakie uczucia wywołują

w ludziach myśli na temat bomb w samolotach. To możliwe.

Za bardziej prawdopodobne wyjaśnienie można uznać fakt, iż

byłem jedyną osobą na pokładzie samolotu, która wiedziała,

kto wywołał fałszywy alarm i co on oznaczał.

Było to pierwsze, niemrawe, wstępne posunięcie Operacji

Uschnięte Drzewo.

Lotnisko w Pradze jest nieco mniejsze od napisu

„Lotnisko w Pradze", który znajduje się przed terminalem.

Stalinowska gigantomania napisu kazała mi sobie zadać

pytanie, czy znak ten wybudowano przed wynalezieniem

nawigacji radiowej, aby piloci mogli go odczytać, znajdujące

się jeszcze w połowie drogi nad Atlantykiem.

W środku, no cóż, lotnisko to lotnisko. Nieważne, w

jakiej części świata się znajdziemy, muszą się tam znajdować

kamienne posadzki dla wózków bagażowych, muszą się tam

znajdować wózki bagażowe oraz szklane gablotki z paskami

z krokodylej skóry, których nikt nigdy nie będzie chciał

kupić przez najbliższych tysiąc lat.

Wieści o ucieczce Czech z sowieckiej paszczy nie dotarły

jeszcze do urzędników kontrolujących paszporty, którzy

siedzieli w szklanych budkach i wciąż uczestniczyli w zimnej

wojnie za pomocą pełnych obrzydzenia spojrzeń, jakimi

obrzucali wszystko: od fotografii w paszportach poczynając,

na stojących przed nimi dekadenckich imperialistach

kończąc. Ja byłem takim imperialistą, do tego popełniłem

błąd, wkładając hawajską koszulę, która, jak przypuszczam,

Page 290: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

podkreślała w ich oczach moją dekadencję. Następnym razem

zachowam się rozsądniej. Tyle tylko, że do tego czasu ktoś

być może znajdzie klucz do szklanych budek i powie tym

biedaczyskom, że znajdują się obecnie na wspólnej

kulturowej i ekonomicznej platformie z Eurodisneylandem.

Postanowiłem się dowiedzieć, jak się mówi po czesku „Już

za tobą tęsknię".

Wymieniłem trochę pieniędzy i wyszedłem na zewnątrz.

Był chłodny wieczór, a szerokie, stalinowskie kałuże na

parkingu, ochlapujące niebo niebieskimi i szarymi –

odblaskami ustawionych tu niedawno neonowych reklam

czyniły go jeszcze chłodniejszym. Skręciłem za róg terminalu

i poczułem powitalne uderzenie wiatru smagającego twarz

deszczem o smaku diesla, hulającego wokół goleni i

szarpiącego nogawki spodni. Stałem przez chwilę, napawając

się osobliwością tego miejsca. Dotarło do mnie że zmieniłem

swoje położenie, i to nie tylko w sensie geograficznym.

Ostatecznie znalazłem taksówkę i płynnym angielskim

poinformowałem kierowcę, że chcę dojechać na plac

Wacława. Teraz wiem, że brzmienie tej prośby jest

fonetycznie identyczne z czeskim wyrażeniem: „Jestem

turystą o bardzo małym rozumku, proszę, zabierz mi

wszystkie pieniądze". Samochód był tatrą, a kierowca

łajdakiem; jechał szybko i pewnie, nucąc wesoło pod nosem,

niczym człowiek, który właśnie wygrał w totka.

Było to jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie

kiedykolwiek widziałem w jakimkolwiek mieście. Plac

Wacława nie jest w ogóle placem, ale podwójną aleją

Page 291: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

położoną na zboczu. Na jego szczycie znajduje się ogromny

budynek Muzeum Narodowego. Nawet gdybym nie wiedział

nic o tym miejscu, instynktownie wyczuwałbym jego

znaczenie. Na odcinku pół mili szarych i żółtych kamieni

swoje piętno odcisnęło niejedno wydarzenie historyczne,

zarówno pradawne, jak i współczesne. L’Air Du Temps de

Praha. Praskie wiosny, lata, zimy i jesienie pojawiały się i

znikały, i prawdopodobnie miały nadejść ponownie.

Kiedy kierowca podał wysokość opłaty za przejazd,

musiałem mu przez kilka minut tłumaczyć, że nie zamierzam

kupić taksówki, a chcę tylko uzgodnić cenę za piętnaście

minut, jakie w niej spędziłem. Poinformował mnie, że jego

samochód należy do firmy wynajmującej limuzyny, a

przynajmniej powiedział „limuzyny" i bez przerwy wzruszał

ramionami. Po chwili zgodził się zmniejszyć swoje żądania

do zaledwie astronomicznych. Wziąłem do ręki torbę

podróżną i ruszyłem w drogę.

Amerykanie założyli, że sam znajdę sobie nocleg, a

jedyna niezawodna metoda, dzięki której wygląda się jak

osoba, która przez długi czas szukała noclegu, polega na

szukaniu przez długi czas noclegu. Rozpocząłem zatem

spokojny dwugodzinny marsz po Pradze Jeden, głównej

dzielnicy starego miasta. Dwadzieścia sześć kościołów,

czternaście galerii i muzeów, opera – gdzie Mozart po raz

pierwszy wystawił Don Giooanniego – osiem teatrów i

McDonald’s. W jednym z powyższych miejsc musiałem stać

w pięćdziesięciometrowej kolejce.

Zatrzymałem się w kilku barach, aby wchłonąć trochę

Page 292: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

atmosfery miasta, którą podawano w wysokich kuflach o

prostych ściankach z napisem „Budweiser". Obserwowałem,

jak współczesne Czechy chodzą, mówią, ubierają się i

zabawiają. Większość kelnerek zakładała, że jestem

Niemcem, co wynikało z faktu, iż przedstawiciele tej

narodowości zalewali miasto szeroką falą. Podróżujący w

dwunastoosobowych grupach, z plecakami i odkrytymi

grubymi udami, maszerowali całą szerokością ulicy. Dla

większości Niemców Praga leżała w odległości zaledwie

kilku godzin jazdy czołgiem od domu, trudno się zatem

dziwić, że traktowali to miasto jak kraniec swojego ogrodu.

W taniej restauracyjce nad rzeką zamówiłem talerz

gotowanej wieprzowiny i pierogi, a następnie, namówiony

przez parę Walijczyków przy sąsiednim stoliku, udałem się

na Most Karola. Pan i Pani Walijczykowie rozpływali się nad

nim w zachwytach, ale za sprawą tysiąca ulicznych grajków

okupujących każdy metr balustrady (wszyscy śpiewali

piosenki Dylana), nie zobaczyłem ani kawałka mostu.

W końcu znalazłem nocleg w Złotej Pradze,

zapuszczonym pensjonacie na wzgórzu niedaleko zamku.

Właścicielka dała mi wybór między dużym brudnym

pokojem a małym czystym. Wybrałem duży brudny,

wychodząc z założenia, że go wysprzątam. Kiedy zostałem

sam, zdałem sobie sprawę, jak głupio postąpiłem. Nigdy nie

posprzątałem nawet własnego mieszkania.

Rozpakowałem się, położyłem na łóżku i zapaliłem

papierosa. Myślałem o Sarze, jej ojcu i Barnesie. Myślałem o

moich rodzicach, o Ronnie, helikopterach, motocyklach,

Niemcach i hamburgerach w McDonaldzie.

Page 293: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Myślałem o wielu rzeczach.

Obudziłem się o ósmej i zacząłem słuchać odgłosów

budzącego się, rozpoczynającego kolejny dzień pracy miasta.

Jedynym nieznanym dźwiękiem były odgłosy tramwajów,

stukoczących i świszczących po brukowanych ulicach i

mostach. Zastanawiałem się, czy powinienem zostać w

hawajskiej koszuli.

O dziewiątej dotarłem na Rynek, gdzie zaczął mnie

nagabywać niski mężczyzna z wąsami, proponując

zwiedzanie miasta w konnej dorożce. Miała mnie do tego

przekonać urocza autentyczność powozu, ale pobieżny rzut

oka przekonał mnie, że przypomina on dolną część

samochodu Mini Moke z usuniętym silnikiem i dyszlami dla

koni wstawionymi w miejsce przednich świateł. Tuzin razy

powiedziałem: „Nie, dziękuję", a raz: „Spierdalaj pan".

Szukałem ogródka kawiarnianego z parasolami z logo

Coca-Coli. Takie dostałem polecenie. Tom, kiedy dotrzesz na

miejsce, zobaczysz ogródek kawiarniany z parasolami z logo

Coca-Coli. Nie powiedzieli mi jednak, albo nie zdawali sobie

sprawy, że lokalne przedstawicielstwo Coca-Coli traktowało

swoje obowiązki z niebywałą sumiennością, rozstawiając

parasole w jakichś dwudziestu lokalach w promieniu stu

metrów od Rynku. Przedstawiciel Camel Cigarettes obstawił

tylko dwa ogródki, dlatego prawdopodobnie leżał martwy w

jakimś rowie, podczas gdy – człowiek Coca-Coli otrzymał

mosiężną tablicę pamiątkową i własne miejsce parkingowe w

siedzibie w Utah.

Znalazłem kawiarnię po dwudziestu minutach. The

Page 294: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Nicholas. Dwa funty za filiżankę kawy.

Kazano mi wejść do środka, ale poranek był piękny, a ja

nie miałem ochoty wykonywać niczyich poleceń, więc

usiadłem na zewnątrz przy stoliku z widokiem na Rynek i

mijających mnie Niemców. Zamówiłem kawę i zaraz potem

zobaczyłem, jak dwóch mężczyzn wyłania się ze środka i

zajmuje miejsca przy pobliskim stoliku. Obaj byli młodzi i

wysportowani, obaj nosili też okulary przeciwsłoneczne.

Obaj unikali mojego wzroku. Prawdopodobnie zjawili się

tam godzinę wcześniej, żeby zająć najlepszy stolik, a ja im

wszystko zepsułem.

Super.

Poprawiłem ustawienie krzesła i zamknąłem na chwilę

oczy, powalając promieniom słońca opalić kurze łapki.

– Cóż to za rzadka i wyjątkowa przyjemność, panie –

odezwał się głos.

Rozejrzałem się dookoła i zobaczyłem postać w

brązowym płaszczu przeciwdeszczowym patrzącą na mnie

spod przymrużonych powiek.

– Wolne? – zapytał Solomon. Usiadł, nie czekając na

odpowiedź.

Gapiłem się na niego.

– Witaj, Dawidzie – powiedziałem w końcu.

Wytrząsnąłem papierosa z paczki, a Solomon przywołał

kelnera. Zerknąłem w stronę dwóch par Okularów

Przeciwsłonecznych, ale odwracały wzrok możliwie najdalej

za każdym razem, kiedy się obracałem.

– Kava, prosim – zaordynował Solomon z zupełnie, jak

Page 295: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

się wydawało, przyzwoitym akcentem. Zwrócił się do mnie.

– Dobra kawa, paskudne jedzenie. Tak właśnie piszę na

pocztówkach.

– To nie ty – mruknąłem.

– Nie ja? Kto w takim razie?

Wpatrywałem się w niego uparcie. Był ostatnią osób –

jaką spodziewałem się spotkać.

– Pozwolisz, że ujmę to inaczej – powiedziałem. – Ti ty?

– Pytasz, czy to ja tu siedzę, czy to ja jestem osobą, z

którą miałeś się spotkać?

– Dawidzie...

– W obu przypadkach, to ja, sir.

Solomon oparł się na krześle, pozwalając kelnerowi

postawić kawę na stoliku. Wypił łyk i cmoknął z aprobatą.

– Mam zaszczyt występować w roli trenera na czas

pańskiego pobytu na tym terenie. Ufam, że uzna pan nasze

relacje za owocne.

Skinąłem głową w kierunku Okularów

Przeciwsłonecznych.

– Tamci są z tobą?

– Tak właśnie, panie. Nie żeby specjalnie im się to

podobało, ale to żaden problem.

– Amerykanie?

Skinął potakująco głową.

– Z krwi i kości. Ta operacja ma wyjątkowo dwustronny

charakter. Prawdę mówiąc, bardziej dwustronny, niż na to

przez długi czas pozwalaliśmy. Ogólnie rzecz biorąc, dobrze

się stało.

Zastanawiałem się przez chwilę.

Page 296: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Ale dlaczego mi o rym nie powiedzieli? – zapytałem. –

Skoro wiedzieli, że cię znam, dlaczego mnie nie uprzedzili?

Wzruszył ramionami.

– Czyż nie jesteśmy jedynie maleńkimi trybikami w

gigantycznej maszynie, sir?

No cóż, w sumie jesteśmy.

Oczywiście chciałem wypytać Solomona o wszystko.

Chciałem, żebyśmy cofnęli się do początku i

zrekonstruowali wszystko, co wiemy na temat Barnesa,

ONeala, Morderstone’a, Uschniętego Drzewa i Projektu

Absolwent, aby wspólnie określić swoje miejsce w tym

bałaganie, I może nawet nakreślić drogę wyjścia z sytuacji.

Ale z pewnych powodów nie mogłem tego zrobić.

Dużych, muskularnych powodów, które wierciły się na

swoich miejscach z tyłu klasy i podnosiły ręce, zmuszając

innie, abym ich wysłuchał. Gdybym opowiedział

Solomonowi o swoich przypuszczeniach, mógł zareagować w

sposób właściwy albo niewłaściwy. Właściwa reakcja

doprowadziłaby, z dużą dozą prawdopodobieństwa, do

śmierci Sary i mojej, co, z niemal stuprocentowym

prawdopodobieństwem, nie powstrzymałoby rozwoju

wypadków. Mogłoby tylko odsunąć operację w czasie, tak że

rozegrałaby się na innym boisku i w innym terminie – ale

jednak by się rozegrała. o niesłusznej reakcji wolałem nawet

nie myśleć, ponieważ w takim wypadku Solomon

pracowałby dla drugiej strony, a jeżeli dobrze się nad tym

zastanowić, nikogo nie można być pewnym.

Na jakiś czas zamknąłem się więc i słuchałem, podczas

gdy Solomon zapoznawał mnie z napisanymi drobnym

Page 297: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

drukiem informacjami na temat moich następnych

czterdziestu ośmiu godzin. Mówił szybko przyciszonym

głosem i w ciągu dziewięćdziesięciu minut uzgodniliśmy

wiele spraw, dzięki temu, że wzorem Amerykanów nie

musiał powtarzać co zdanie „to naprawdę ważne".

Okulary Przeciwsłoneczne piły colę.

Po południu miałem czas dla siebie, a ponieważ

wyglądało na to, że może to być ostatnie takie popołudnie w

najbliższym czasie, zmarnowałem je na ekstrawagancje.

Piłem wino, czytałem stare gazety, wysłuchałem wykonania

jakiegoś utworu Mahlera na świeżym powietrzu i generalnie

bawiłem się, jak przystało na gentlemana prowadzącego

próżniacze życie.

W barze poznałem Francuzkę, która pracowała dla firmy

produkującej oprogramowanie komputerowe. Zapytałem, czy

miałaby ochotę na seks. Wzruszyła tylko ramionami, tak jak

to robią Francuzi, co uznałem za odpowiedź odmowną.

Spotkanie wyznaczono na ósmą, dlatego mitrężyłem w

kawiarni do dziesiątej, grzebiąc w talerzu z kolejną porcją

gotowanej wieprzowiny i pierogów oraz paląc bez

opamiętania. Zapłaciłem rachunek i wyszedłem na chłodny

wieczór, nareszcie czując przyspieszone bicie serca w obliczu

zbliżającej się akcji.

Wiedziałem, że nie mam żadnego powodu, aby czuć się

dobrze. Wiedziałem, że czeka mnie niemal niewykonalne

zadanie, że leżąca przede mną droga była długa, wyboista i

znajdowało się na niej niewiele stacji benzynowych oraz że

moje szanse na dożycie do siedemdziesiątki spadły poniżej

Page 298: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zera.

A jednak z jakiegoś powodu czułem się dobrze.

Solomon czekał na mnie w umówionym miejscu z

jednym z Okularów Przeciwsłonecznych. To znaczy z jedną z

par Okularów Przeciwsłonecznych. Oczywiście z powodu

ciemności Okulary Przeciwsłoneczne nie miał na nosie

okularów przeciwsłonecznych, więc musiałem szybko

wymyślić dla niego nowe imię. Po krótkim zastanowieniu

wpadłem na pomysł, aby nazwać go Bez Okularów

Przeciwsłonecznych. Podejrzewam, że wśród moich

przodków znalazłby się Indianin Kri.

Przeprosiłem za spóźnienie, ale Solomon uśmiechnął się i

powiedział, że przyszedłem punktualnie, co mnie zirytowało.

Wsiedliśmy we trzech do brudnego, szarego mercedesa

diesel. Bez Okularów Przeciwsłonecznych usiadł za

kierownicą i wyjechał na główną drogę prowadzącą z miasta

na wschód.

Po pół godzinie zostawiliśmy za sobą przedmieścia Pragi,

a droga zwęziła się do dwóch średnio szybkich pasów,

którymi jechaliśmy w spokojnym tempie. Mandat za

przekroczenie prędkości to jeden z najgorszych sposobów

spieprzenia tajnej operacji na obcym terytorium, a Bez

Okularów Przeciwsłonecznych wydawał się tego w pełni

świadom. Solomon i ja wymienialiśmy od czasu do czasu

uwagi na temat krajobrazu: jaki był zielony, jak niektóre jego

fragmenty przypominały odrobinę Walię – choć nie mam

pewności, czy którykolwiek z nas ją kiedyś odwiedził – ale

poza tym nie rozmawialiśmy za wiele. Europa przesuwała się

Page 299: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

za oknami, a my rysowaliśmy po zaparowanych szybach:

Solomon kwiatki, a ja uśmiechnięte (warze.

Po godzinie znaki zaczęły wskazywać kierunek na Brno,

którego nazwa nigdy nie wygląda dobrze jako napis, ani nie

brzmi dobrze, kiedy się ją wymówi, wiedziałem jednak, że

cel naszej podróży znajduje się gdzieś bliżej. Skręciliśmy na

północ w kierunku Kostleca i niemal natychmiast z

powrotem na wschód w jeszcze węższą, zupełnie

nieoznakowaną drogę. Co w zasadzie dobrze oddawało

charakter naszej misji.

Przejechaliśmy kilka mil krętą drogą prowadzącą przez

las czarnych sosen. Bez Okularów Przeciwsłonecznych

przeszedł na światła pozycyjne, co ograniczyło naszą

prędkość. Po kilku kolejnych milach zgasił światła zupełnie,

kazał mi też zgasić papierosa, ponieważ „chujowo mu się

przez niego widziało w ciemnościach".

Po czym zupełnie niespodziewanie znaleźliśmy się na

miejscu.

Trzymali go w piwnicy wiejskiej chaty. Jak długo, tego

nie potrafiłem stwierdzić – wiedziałem jedynie, że nie miało

to potrwać wiele dłużej. Miał mniej więcej tyle lat, co ja,

podobny wzrost i prawdopodobnie ważył tyle, co ja, zanim

przestali go karmić. Powiedzieli, że ma na imię Ricky i że

pochodzi z Minnesoty. Nie musieli dodawać, że był

śmiertelnie przerażony i pragnął jak najszybciej wrócić do

domu. Widziałem to w jego oczach na tyle wyraźnie, na ile

cokolwiek można zobaczyć w czyichś oczach.

W wieku siedemnastu lat Ricky porzucił szkołę, porzucił

Page 300: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

rodzinę, porzucił niemal wszystko, co może porzucić młody

mężczyzna. Wkrótce jednak zaangażował się w inne sprawy,

alternatywne sprawy, dzięki którym poczuł się lepiej. W

każdym razie przez chwilę.

W tej chwili Ricky czuł się znacznie gorzej;

najprawdopodobniej dlatego, że wplątał się w jedną z tych

sytuacji, w których leży się nago w piwnicy nieznanego

budynku, w obcym państwie, wobec gapiących się obcych

ludzi, z których część bez wątpienia zdążyła już zadać ból, a

pozostali tylko czekali na swoją kolej. Wiedziałem, że przez

myśli Ricky’ego przemykały obrazy z tysięcy filmów, w

których bohater znajduje się w równie trudnym położeniu, a

mimo to odrzuca do tyłu głowę z bezczelnym uśmieszkiem i

każe swoim prześladowcom iść do diabła. Przez lata Ricky

siedział na salach kinowych razem z milionami innych

nastoletnich chłopców i posłusznie pobierał naukę, że tak

właśnie powinien się zachować mężczyzna w trudnej

sytuacji. Przetrzymać wszystko, a później się zemścić.

Ale ponieważ Ricky'ego nie cechowała specjalna bystrość

– miał popierdolone pod sufitem, czy jak to się mówi w

Minnesocie – nie zauważył istotnych przewag, jakie posiadali

nad nim owi celuloidowi bogowie. Tak naprawdę chodziło o

jedną przewagę, za to naprawdę istotną. Sprowadzała się ona

do tego, że filmy nie są prawdziwe. Serio. Filmy to fikcja.

W prawdziwym życiu – przepraszam, jeżeli rozwiewam

jakieś głęboko zakorzenione w was złudzenia – człowiek

znajdujący się na miejscu Ricky'ego nie mówi nikomu, by

poszedł do diabła. Nie uśmiecha się bezczelnie, nie pluje

nikomu w oko, a już na pewno nie uwalnia się w kilka

Page 301: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

sekund. W rzeczywistości taki człowiek leży nieruchomo,

trzęsie się ze strachu, płacze, błaga, dosłownie błaga, żeby

pozwolono mu wrócić do mamy. Cieknie mu z nosa, nogi mu

się trzęsą i skomle. Mężczyźni, wszyscy mężczyźni,

zachowują się w ten sposób – tak właśnie wygląda

prawdziwe życie.

Przykro mi, ale nie może być inaczej.

Mój ojciec hodował kiedyś truskawki pod siatką. Od

czasu do czasu jakiś ptak, widząc dorodne, czerwone, słodkie

owoce, próbował dostać się pod siatkę, ukraść spod niej

truskawkę i zwiać. Od czasu do czasu jakiś ptak z

powodzeniem zaliczał pierwsze dwa etapy – żaden problem,

wszystko szło jak po maśle – po czym udawało mu się

kompletnie spieprzyć trzeci. Zaplątywał się w gęstą siatkę,

skrzeczał i trzepotał skrzydłami, a wtedy ojciec podnosił

głowę znad grządki z ziemniakami, przywoływał mnie

gwizdem i kazał pozbyć się ptaka. Złap go, wypłacz z siatki i

uwolnij.

Nienawidziłem tego zajęcia bardziej niż czegokolwiek w

moim dziecięcym wszechświecie.

Strach jest przerażający. Trudno o bardziej przerażający

widok. Zwierzę, które wpada w szał, to jedna sprawa, często

dość niepokojąca, ale zwierzę ogarnięte przerażeniem – kiedy

wpatruje się w ciebie szeroko otwartymi oczami, rzucając się

i próbując uciec w skrzydlatej panice – to widok, jakiego nie

chciałem nigdy więcej oglądać.

A jednak miałem go właśnie przed oczami.

Page 302: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Kupa pieprzonego gówna – powiedział jeden z

Amerykanów, wchodząc do kuchni, i od razu wstawił wodę.

Solomon i ja wymieniliśmy spojrzenia. Od dwudziestu

minut siedzieliśmy w milczeniu przy stole po tym, jak

wyprowadzili Ricky'ego. Wiedziałem, że Solomon jest

równie wstrząśnięty, jak ja, a on wiedział, że o tym wiem,

więc siedzieliśmy, nie odzywając się ani słowem. Ja

wpatrywałem się w ścianę, a on żłobił paznokciem linie na

bocznej ściance krzesła.

– Co z nim teraz zrobicie? – zapytałem, nadal wpatrując

się w ścianę.

– Nie twój problem – odparł Amerykanin, nakładając

łyżeczką kawę do dzbanka. – Jutro to już nie będzie niczyj

problem.

Wydawało mi się, że mówiąc te słowa, zaśmiał się, ale

nie miałem pewności.

Ricky był terrorystą. Tak uważali Amerykanie i dlatego

go nienawidzili. Nienawidzili wszystkich terrorystów, ale

jedno wyróżniało Ricky'ego w ich oczach i sprawiało, że

nienawidzili go bardziej niż większości terrorystów – Ricky

był amerykańskim terrorystą. A to wydawało im się po prostu

niewłaściwe. Do zamachu bombowego w Oklahoma City

przeciętny Amerykanin traktował detonowanie bomb w

miejscach publicznych jako staroświecką, europejską tradycję

na wzór corridy czy angielskiej odmiany moreski. A jeżeli

ten zwyczaj miał się kiedykolwiek rozprzestrzenić, to z

pewnością na wschód, wśród wielbłądzich dżokejów,

cholernych turbaniarzy, synów i cór islamu. Wysadzanie w

powietrze centrów handlowych i ambasad, strzelanie z

Page 303: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

ukrycia do wybranych w wyborach wysokich urzędników

państwowych, porywanie boeingów 747 w imię

czegokolwiek innego niż pieniądze było absolutnie

nieamerykańskie i nieminnesotańskie. Wydarzenia w

Oklahoma City doprowadziły jednak do zmian na gorsze i w

rezultacie Ricky musiał zapłacić najwyższą cenę za swoją

ideologię.

Ricky był amerykańskim terrorystą i zawiódł swoich

rodaków.

Przed świtem wróciłem do Pragi, ale się nie położyłem.

To znaczy poszedłem do łóżka, ale się nie położyłem. Z

popielniczką wypełniającą się niedopałkami oraz

opróżniającą się paczką marlboro usiadłem na krawędzi i

utkwiłem wzrok w ścianie. Gdyby w pokoju znajdował się

telewizor, włączyłbym go. Albo i nie. Odcinek Magnum

sprzed dziesięciu lat z niemieckim dubbingiem nie wydawał

mi się o wiele bardziej interesujący niż ściana.

Powiedziano mi, że policja zjawi się o ósmej, ale kroki na

schodach usłyszałem tuż po siódmej. Ten mały podstęp miał

przypuszczalnie zagwarantować moje zaskoczenie

objawiające się zaczerwienionymi oczami, w razie gdybym

nie potrafił go przekonująco odegrać. Ani trochę mi nie ufali.

Policjanci przybyli w liczbie około tuzina, wszyscy w

mundurach. Przesadzili nieco, kopiąc w drzwi, wydzierając

się i przewracając różne sprzęty. Przewodniczący klasy

mówił trochę po angielsku, ale najwyraźniej

niewystarczająco dobrze, żeby zrozumieć słowa „to boli".

Zwlekli mnie na dół na oczach pobladłej właścicielki – która

prawdopodobnie miała nadzieję, że czasy, kiedy o świcie

Page 304: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

policja wywoziła furgonetkami lokatorów, odeszły na zawsze

– podczas gdy inne zmierzwione głowy zerkały na mnie

nerwowo przez szpary w drzwiach.

Na komisariacie zamknęli mnie na jakiś czas w pokoju –

bez kawy, bez papierosów, bez życzliwych twarzy – po czym

nakrzyczeli na mnie jeszcze trochę, spoliczkowali i

wymierzyli kilka ciosów w klatkę piersiową, a następnie

wrzucili do celi; sans paska, sans sznurówek.

Ogólnie rzecz biorąc, wydawali się zupełnie kompetentni.

W celi znajdowało się dwóch lokatorów, obaj byli

mężczyznami. Nie wstali, kiedy wszedłem. Jeden z nich

prawdopodobnie nie mógłby się podnieść, nawet gdyby

chciał, jako że był bardziej pijany, niż ja kiedykolwiek byłem

w swoim życiu. Miał sześćdziesiąt lat, alkohol sączył się z

każdej części jego ciała, a głowa opadła mu tak nisko na

piersi, że nie wierzyłem, iż ten człowiek może mieć

kręgosłup.

Młodszy z mężczyzn miał ciemniejszą karnację i był

ubrany w T-shirt i spodnie khaki. Zmierzył mnie wzrokiem

od stóp do głów, po czym wrócił do wyłamywania palców.

Podniosłem pijaka z krzesła i położyłem go, niezbyt

delikatnie, w rogu celi. Usiadłem naprzeciwko T-shirta i

zamknąłem oczy.

– Deutsch?

Nie wiem, jak długo spałem, ponieważ zabrali mi również

zegarek – jak przypuszczam, na wypadek, gdybym znalazł

sposób, by się na nim powiesić – ale zdrętwienie pośladków

powiedziało mi, że minęło co najmniej kilka godzin.

Page 305: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Pijak zniknął, a T-shirt siedział w kucki obok mnie.

– Deutsch? – zapytał.

Potrząsnąłem głową i znowu zamknąłem oczy, biorąc

ostatni oddech przed wcieleniem się w inną osobę.

Usłyszałem, że T-shirt się drapie. Długie, powolne, pełne

zadumy drapnięcia.

– Amerykanin?

Skinąłem głową, nie otwierając oczu, i na chwilę ogarnął

mnie dziwny spokój. o wiele łatwiej być kimś innym.

T-shirta trzymali przez cztery dni, mnie przez dziesięć.

Nie pozwolono mi golić się i palić, a do jedzenia aktywnie

zniechęcała mnie osoba przygotowująca posiłki. Raz czy dwa

przesłuchali mnie w sprawie alarmu bombowego w

samolocie z Londynu, kazali mi obejrzeć jakieś fotografie –

początkowo dwie lub trzy, później, kiedy zaczęli tracić

zainteresowanie, całe katalogi przestępców – ale dokładałem

wszelkich starań, aby się na nich nie skupiać, i starałem się

ziewać za każdym razem, kiedy wymierzali mi policzek.

Dziesiątej nocy zabrali mnie do białego pokoju i

obfotografowali pod setką różnych kątów, po czym oddali mi

pasek, sznurówki i zegarek. Zaproponowali mi nawet

brzytwę, odmówiłem jednak, ponieważ rączka wyglądała na

ostrzejszą od ostrza, a broda wydawała się pomagać mi w

metamorfozie.

Na zewnątrz było ciemno, zimno i ciemno, deszcz

próbował padać w ten nieudolny,

och-tak-naprawdę-zupełnie-mnie-to-nie-obchodzi sposób.

Page 306: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Szedłem powoli, jakbym nie przejmował się deszczem, ani

niczym innym, co miało mi do zaoferowania życie na ziemi.

Miałem nadzieję, że nie każą mi długo czekać.

Nie musiałem czekać w ogóle.

Dostrzeżenie ciemnozielonego porsche 911 nie wymagało

specjalnego sprytu, ponieważ porsche występowały na

ulicach Pragi równie rzadko jak ja. Sunęło powoli razem ze

mną przez jakieś sto metrów, potem wysforowało się do

przodu i zatrzymało na końcu ulicy. Kiedy zbliżyłem się na

mniej więcej dziesięć metrów, otworzyły się drzwi po stronie

pasażera. Zwolniłem, rozejrzałem się dookoła i schyliłem

głowę, aby przyjrzeć się kierowcy. Był po czterdziestce, miał

kwadratową szczękę i z powodzeniem siwiejące włosy.

Ludzie z działu marketingu Porsche z ochotą przedstawiliby

go jako „typowego właściciela" – jeżeli naprawdę był

właścicielem, co wydawało się mało prawdopodobne, biorąc

pod uwagę jego zawód.

Oczywiście wtedy jeszcze nie powinienem był wiedzieć,

czym się zajmuje.

– Podwieźć cię? – zapytał. Mógł pochodzić skądkolwiek,

i prawdopodobnie tak właśnie było. Zobaczył, że

zastanawiam się nad propozycją albo nad nim, dlatego dodał

uśmiech, aby przypieczętować umowę. Bardzo ładne zęby.

Zerknąłem w stronę tylnego siedzenia, gdzie siedział

T-shirt zwinięty na maleńkim tylnym siedzeniu. Oczywiście

nie miał teraz na sobie T-shirta, tylko jaskrawofioletowy strój

bez jednego zagniecenia. Przez dłuższą chwilę bawił się

moim zaskoczeniem, po czym skinął głową – częściowo na

przywitanie, częściowo zapraszająco. Kiedy wsiadłem do

Page 307: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

środka, kierowca ryknął silnikiem i swawolnie puścił

sprzęgło, tak że musiałem w dzikim pośpiechu zamykać

drzwi. Obaj uznali to za niezwykle zabawne. T-shirt, który z

całą pewnością nie miał naprawdę na imię Hugo, podetknął

mi pod nos paczkę dunhilli. Wyciągnąłem jednego i

zapaliłem zapalniczką samochodową.

– Gdzie cię podwieźć? – spytał kierowca.

Wzruszyłem ramionami i powiedziałem, że do centrum

miasta, choć nie miało to większego znaczenia. Skinął głową

i dalej nucił pod nosem. Pucciniego, jak sądzę. A może Take

That. Siedziałem i paliłem, nie odzywając się ani słowem,

zupełnie jakby tego rodzaju sytuacje zdarzały mi się

regularnie.

– Tak na marginesie – powiedział w końcu kierowca –

jestem Greg.

Uśmiechnął się, a ja pomyślałem: no pewnie, że jesteś

Greg.

Oderwał rękę od kierownicy i wyciągnął ją w moją

stronę. Wymieniliśmy uścisk dłoni, krótki, ale przyjacielski, a

ja zamilkłem, żeby pokazać, że jestem panem samego siebie i

mówię tylko wtedy, kiedy mam na to ochotę, a nie wcześniej.

Po chwili odwrócił głowę i spojrzał na mnie. Twardszym

spojrzeniem. Już nie tak przyjacielskim. Odpowiedziałem

zatem:

– Nazywam się Ricky.

Page 308: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Część druga

Page 309: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 17

Chyba nie mówisz serio!

John McEnroe

Należę teraz do zespołu. Do drużyny. Do kasty.

Reprezentujemy sześć narodów, trzy kontynenty, cztery

religie i dwie picie. Tworzymy szczęśliwą kompanię braci z

jedną siostrą, która również jest szczęśliwa, bo ma oddzielną

łazienkę.

Ostro pracujemy, ostro się wygłupiamy, ostro pijemy, a

nawet ostro śpimy. Tak naprawdę jesteśmy ostrzy. Z bronią

obchodzimy się w sposób, który zdradza, że wiemy, jak

obchodzić się z bronią, dyskutujemy o polityce w sposób,

który zdradza, że nauczyliśmy się spoglądać na sprawy z

szerszej perspektywy.

Nazywamy się Miecz Sprawiedliwości.

Co dwa tygodnie rozbijamy obóz w innym miejscu i jak

dotąd czerpaliśmy wodę z rzek w Libii, Bułgarii, Karolinie

Południowej i Surinamie. Nie wodę do picia, rzecz jasna, bo

tę dostarcza się nam w plastikowych butelkach, które dwa

razy w tygodniu przylatują razem z czekoladą i papierosami.

Natenczas Miecz Sprawiedliwości wydaje się opowiadać za

wodą marki Badoit, ponieważ jest „delikatnie gazowana" i

godzi frakcje bąbelkowców i bezbąbelkowców.

Nie mogę zaprzeczyć, że kilka ostatnich miesięcy

Page 310: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zmieniło nas wszystkich. Trudy treningu fizycznego, walki

wręcz, ćwiczeń komunikacyjnych, ćwiczeń z bronią,

planowania taktycznego i strategicznego – wszystko to

rodziło się w ponurym duchu podejrzliwości i

współzawodnictwa. Z radością mogę oznajmić, że ten etap

mamy już za sobą, a w jego miejscu kwitnie autentyczny i

godny podziwu esprit de corps. Nauczyliśmy się rozumieć

niektóre żarty po tym, jak opowiedziano je tysiąc razy;

zdarzyły się romanse, które wypaliły się w atmosferze

przyjaźni; wszyscy gotujemy, wyrażając wzajemne uznanie

kiwaniem głową i pomrukami zachwytu nad specjalnościami

każdej osoby. Moja specjalność – jedna z najbardziej

popularnych – to hamburgery z sałatką ziemniaczaną. Sekret

tkwi w surowym jajku.

Jest połowa grudnia i niedługo mamy się udać do

Szwajcarii, gdzie planujemy trochę pojeździć na nartach,

trochę sobie odpocząć i trochę postrzelać do holenderskiego

polityka.

Nieźle się bawimy, żyje nam się dobrze i czujemy się

ważni. Czego więcej można oczekiwać od życia?

Naszym przywódcą, o ile w ogóle uznajemy pojęcie

przywództwa, jest Francisco; dla jednych Francis, dla innych

Cisco, a dla mnie, w tajnych wiadomościach wysyłanych do

Solomona, Pan Kurator. Francisco twierdzi, że urodził się w

Wenezueli jako piąte z ośmiorga rodzeństwa i że jako

dziecko cierpiał na chorobę Heinego-Medina. Nie mam

powodu, by wątpić w jakąkolwiek z tych informacji. Choroba

Heinego-Medina ma podobno wyjaśniać uschniętą prawą

Page 311: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

nogę i teatralne utykanie, które wydaje się pojawiać i znikać

w zależności od jego nastroju oraz tego, o co zamierza kogoś

poprosić. Latifa uważa, że jest przystojny. Przyznałbym jej

rację, o ile komuś podobają się metrowej długości rzęsy i

oliwkowa skóra. Francisco jest drobny, muskularny i gdybym

szukał kogoś do roli Byrona, prawdopodobnie zadzwoniłbym

do niego; zwłaszcza że jest absolutnie fantastycznym

aktorem.

Dla Latify Francisco jest bohaterskim starszym bratem –

mądrym, wrażliwym i wielkodusznym. Dla Bernharda

ponurym, niewzruszonym profesjonalistą. Dla Cyrusa i

Hugona płomiennym idealistą, który nigdy nie poprzestaje na

tym, co ma. Dla Benjamina jest nieśmiałym mędrcem,

ponieważ Benjamin wierzy w Boga i chce być pewien

każdego kroku. A dla Ricky'ego, anarchisty z Minnesoty, z

brodą i stosownym akcentem, Francisco jest poklepującym

wszystkich po plecach, pijącym piwo, rockandrollowym

awanturnikiem, który zna na pamięć wiele piosenek Bruce'a

Springsteena. Francisco naprawdę potrafi zagrać wszystkie

wymienione role.

Jeżeli istnieje w ogóle prawdziwy Francisco, to myślę, że

ujrzałem go pewnego dnia podczas lotu z Marsylii do Paryża.

Mamy taki system, że podróżujemy w parach, ale siedzimy

osobno. Zajmowałem fotel przy przejściu sześć rzędów za

Franciskiem. W pewnym momencie pięcioletni chłopiec

siedzący z przodu kabiny pasażerskiej zaczął płakać i jęczeć.

Matka wypięła go z pasów i zaczęła prowadzić przez

przejście w kierunku toalety. Nagle samolotem rzuciło lekko

na bok, a chłopak potknął się i wpadł na Francisca.

Page 312: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Francisco uderzył go.

Nie mocno. I nie pięścią. Gdybym występował w tej

sprawie w charakterze jego prawnika, mógłbym nawet

argumentować, że doszło jedynie do mocnego pchnięcia

mającego na celu pomóc chłopcu w powrocie do pionu. Ale

nie jestem prawnikiem, a Francisco bezsprzecznie go uderzył.

Nie sądzę, aby ktokolwiek poza mną to zauważył, a sam

chłopiec był tak zaskoczony, że przestał płakać. Jednak ta

instynktowna reakcja pod tytułem „Odpierdol się" wobec

pięcioletniego dziecka powiedziała mi wiele o Franciscu.

Pomijając to zdarzenie, a przecież, mój Boże, każdemu

zdarza się czasem gorszy dzień, nasza siódemka dogaduje się

ze sobą zupełnie dobrze. Naprawdę. Pogwizdujemy podczas

pracy.

Jedna rzecz, która mogła nas zgubić – jako że zgubiła

niemal wszystkie grupowe przedsięwzięcia w historii

ludzkości – zwyczajnie się nie ziściła. Nie ziściła się,

ponieważ my, Miecz Sprawiedliwości, architekci nowego

porządku światowego i chorążowie wolności, autentycznie

dzielimy się myciem naczyń.

Nie słyszałem, aby kiedykolwiek wcześniej się to

zdarzyło.

Miasteczko Mürren – wolne od samochodów, śmieci i

zaległości w płaceniu rachunków – leży w cieniu trzech

słynnych szczytów: Panny (Jungfrau), Mnicha (Mönch) i

Ogra (Eiger). Jeżeli pasjonują was tego typu opowieści, być

może zainteresuje was legenda, według której Mnich broni

cnoty Panny przed zakusami Ogra – pełni tę funkcję z

Page 313: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

powodzeniem i najwyraźniej bez większego wysiłku od czasu

oligocenu, kiedy niepowstrzymane procesy geologiczne

wyszarpnęły te trzy masywy skalne z posad ziemi i wyniosły

je w górę, powołując do istnienia.

Mürren to niewielkie miasteczko z bardzo małymi

szansami na stanie się większym. Ponieważ można się do

niego dostać tylko helikopterem lub kolejką linową, na górę

dostarcza się jedynie ograniczoną ilość kiełbasek i piwa

pozwalających zaspokoić głód i pragnienie mieszkańców

oraz turystów. Mieszkańcy uważają ten stan rzeczy za

korzystny. W Mürren znajdują się trzy duże hotele, z tuzin

mniejszych pensjonatów oraz sto rozproszonych chałup i

domków letniskowych; wszystkie mają przesadnie wysokie

dachy dwuspadowe, za sprawą których każdy dom w

Szwajcarii wygląda, jakby jego większa część została

zakopana pod ziemią. Co, biorąc pod uwagę obsesję

Szwajcarów na punkcie schronów przeciwatomowych,

zapewne odpowiada prawdzie.

Mimo że miasteczko zostało zaprojektowane i zbudowane

przez Anglika, kurort ten nie ma obecnie szczególnie

angielskiego charakteru. W lecie pojawiają się tam Niemcy i

Austriacy, aby pospacerować i pojeździć na rowerach; a w

zimie przyjeżdżają na narty Włosi, Francuzi, Japończycy i

Amerykanie – generalnie wszyscy, którzy porozumiewają się

międzynarodowym językiem jaskrawokolorowych strojów

sportowych.

Szwajcarzy przyjeżdżają przez cały rok, aby zarabiać

pieniądze. Wszyscy wiedzą, że najwięcej pieniędzy zarabia

się między listopadem a kwietniem w znajdujących się poza

Page 314: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

trasami narciarskimi sklepikach i obiektach bureau de

change. Istnieje nadzieja, że w przyszłym roku – najwyższy

czas! – zarabianie pieniędzy stanie się sportem olimpijskim.

Szwajcarzy już zacierają ręce.

Jednak Francisco uznał Mürren za wyjątkowo atrakcyjny

cel naszej pierwszej wycieczki szczególnie z jednego

powodu. Wszyscy mamy lekką tremę, nawet Cyrus, a to

przecież człowiek twardy jak skała. W związku z tym, że

Mürren jest miejscowością małą, szwajcarską, praworządną i

trudno dostępną, nie pracuje tam żaden policjant.

Nawet na pół etatu.

Bernhard i ja przyjechaliśmy dziś rano i zameldowaliśmy

się w swoich pokojach; on w hotelu Jungfrau, ja w Eiger.

Dziewczyna w recepcji obejrzała dokładnie mój paszport,

jakby po raz pierwszy widziała coś takiego, po czym przez

następnych dwadzieścia minut wypytywała mnie o mnóstwo

rzeczy, które szwajcarscy hotelarze chcą wiedzieć o swoich

gościach, zanim pozwolą im się położyć do łóżka. Jeżeli

dobrze pamiętam, zatkało mnie na chwilę przy pytaniu o

drugie imię nauczyciela geografii, a już na – pewno

zawahałem się przy kodzie pocztowym akuszerki, która

asystowała przy porodzie mojej prababki. Poza tym

śpiewająco odpowiedziałem na wszystkie pytania.

Rozpakowałem się i przebrałem w

pomarańczowo-żółto-liliową wiatrówkę, bo właśnie w czymś

takim należy chodzić w ośrodku narciarskim, jeżeli nie chce

się rzucać w oczy, następnie wyszedłem wolnym krokiem z

hotelu i ruszyłem w górę do miasteczka.

Page 315: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Było piękne popołudnie; takie, dzięki któremu człowiek

uświadamia sobie, że Bóg potrafi czasami naprawdę dobrze

poradzić sobie z pogodą i widokami. o tej porze dnia na

oślich łączkach prawie nikt nie jeździł, mimo że jeszcze przez

dobrą godzinę miały panować dobre warunki narciarskie.

Później słońce chowało się za Schilthornem, a ludzie nagle

przypominali sobie, że jest połowa grudnia, a oni znajdują się

ponad dwa tysiące metrów nad poziomem morza.

Przez jakiś czas siedziałem przed barem i udawałem, że

piszę pocztówki, od czasu do czasu rzucając okiem na stado

niesamowicie młodych francuskich dzieci, które jeździły za

instruktorką po stoku w krokodylim szyku. Każde z nich było

mniej więcej rozmiaru gaśnicy, miało na sobie goretex i

kaczy puch warty trzysta funtów. Ślizgały się i wiły za swoją

amazonką, niektóre w pozycji wyprostowanej, inne zgięte

wpół, a jeszcze inne były zbyt małe, aby dało się powiedzieć,

czy są wyprostowane, czy zgięte wpół.

Zacząłem się zastanawiać, ile jeszcze czasu minie, zanim

na stokach zaczną się pojawiać ciężarne matki, zjeżdżające

na brzuchach, wykrzykujące polecenia techniczne i

gwiżdżące Mozarta.

Tego dnia wieczorem Dirk Van Der Hoewe w

towarzystwie szkockiej żony Rhony i dwóch nastoletnich

córek przybył o ósmej do hotelu Edelweiss. Mieli za sobą

długą – sześciogodzinną podróż. Dirk był zmęczony,

rozdrażniony i tłusty.

W dzisiejszych czasach politycy zazwyczaj nie są tłuści –

albo dlatego, że mają więcej pracy, albo dlatego, że wyborcy

Page 316: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

doszli do wniosku, iż wolą mieć możliwość zobaczenia obu

stron wybieranej osoby bez konieczności przechylania się na

boki – niemniej jednak Dirk wydawał się opierać temu

trendowi. Stanowił fizyczną pamiątkę po ubiegłym wieku,

kiedy polityką zajmowano się między drugą a czwartą po

południu, przed wciśnięciem się w wymyślne spodnie i

udaniem się na wieczór pikieta i foie gras. Miał na sobie dres

i buty z futerkiem, wcale nie aż tak niecodzienny strój u

Holendra, oraz parę okularów podskakujących na różowej

tasiemce na piersiach.

Razem z Rhoną stali na środku holu i dyrygowali

roznoszeniem wspaniałych bagaży z napisem Louis Vuitton,

podczas gdy ich nachmurzone córki kopały w podłogę,

pogrążając się w swoim pełnym złości, nastoletnim piekle.

Obserwowałem ich z baru. Bernhard obserwował ich zza

stojaka na gazety.

Jutro przeprowadzimy próbę techniczną, oznajmił

Francisco. Róbcie wszystko dwa razy wolniej, nawet cztery

razy wolniej, ale jeżeli pojawi się jakiś problem albo

cokolwiek, co może się nim stać, zatrzymajcie się i to

sprawdźcie. Dzień później miała nastąpić próba ze strojami,

w normalnym tempie z kijkiem narciarskim jako karabinem,

ale dziś ograniczyliśmy się do próby technicznej.

W skład drużyny wchodziłem ja i Bernhard oraz Hugo i

Latifa w odwodzie; mieliśmy nadzieję, że jej pomoc nie

okaże się konieczna, ponieważ nie umiała jeździć na nartach.

Podobnie jak Dirk – w Holandii znajduje się bardzo niewiele

pagórków wyższych niż paczka papierosów – ale on zapłacił

Page 317: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

za swoje wakacje, umówił się z fotoreporterem, że ten

uwieczni na zdjęciu zatroskanego męża stanu podczas

wypoczynku, a w ogóle niech go piekło pochłonie, jeżeli

przynajmniej nie spróbuje.

Obserwowaliśmy, jak Dirk i Rhona wypożyczają sprzęt,

po czym, stękając, stąpają ciężko w butach narciarskich;

obserwowaliśmy, jak mozolnie wspinają się pięćdziesiąt

metrów w górę po oślej łączce, przystając co chwilę, aby

podziwiać widok i pomajstrować przy sprzęcie;

obserwowaliśmy, jak Rhona przygotowuje się do zjazdu, a

Dirk znajduje sto pięćdziesiąt powodów, aby nigdzie się nie

ruszać; po czym wreszcie, kiedy wszystko zaczęło nas

swędzieć od stania w bezruchu i nicnierobienia przez tak

długi czas, zobaczyliśmy jak holenderski wiceminister

finansów, blady z przejęcia, ześlizguje się trzy metry w dół

po stoku i siada.

Wymieniliśmy z Bernhardem spojrzenia. Pozwoliliśmy

sobie na to po raz pierwszy od momentu przyjazdu.

Musiałem się odwrócić, żeby podrapać się w kolano.

Kiedy ponownie zwróciłem wzrok na Dirka, on również

się śmiał. Śmiech ten mówił: jestem rozpalonym do

czerwoności przez adrenalinę maniakiem szybkiej jazdy,

który tak pragnie niebezpieczeństw, jak inni mężczyźni

pragną kobiet i wina. Często podejmuję zawrotne ryzyko i na

dobrą sprawę już dawno powinienem był zginąć. Moje dni są

policzone.

Powtórzyli to ćwiczenie trzy razy, za każdym podchodząc

dodatkowy metr w górę stoku, aż wreszcie Dirk przegrał z

własną tuszą i małżonkowie wycofali się do restauracji na

Page 318: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

lunch. Kiedy ruszyli ciężkim krokiem w dół stoku, ja

spojrzałem w górę, szukając wzrokiem córek. Miałem

nadzieję, że uda mi się ocenić poziom ich umiejętności

narciarskich, a co za tym idzie odległość, na jaką przeciętnie

mogłyby się oddalić w ciągu dnia. Gdyby jeździły dziwnie

wyprostowane jak tyczki, spodziewałbym się, że zostaną na

niższych stokach, trzymając się w pobliżu rodziców. Gdyby

potrafiły jeździć i gdyby nienawidziły – Dirka i Rhony choć

w połowie tak, jak na to wyglądało, znajdowałyby się już na

Węgrzech.

Nigdzie ich nie dostrzegłem. Już miałem się odwrócić i

zjechać w dół, kiedy zauważyłem mężczyznę stojącego na

wierzchołku nade mną i patrzącego się w dolinę. Znajdował

się za daleko, abym mógł wyczytać coś z jego twarzy, ale

mimo wszystko w idiotyczny sposób wyróżniał się z tłumu. I

to nie tylko dlatego, że nie miał ani nart, ani kijków, ani

butów narciarskich, ani okularów przeciwsłonecznych, ani

nawet wełnianej czapki.

Tym, co wyróżniało go z tłumu, był brązowy płaszcz

przeciwdeszczowy kupiony z ogłoszenia znalezionego na

ostatnich stronach „Sunday Express".

Page 319: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 18

Ta noc schorzały dzień mi przypomina.

William Shakespeare

– Kto pociągnie za spust?

Solomon musiał poczekać na odpowiedź.

Tak naprawdę musiał czekać na każdą odpowiedź,

ponieważ w przeciwieństwie do niego znajdowałem się na

lodowisku. Wykonanie jednego kółka i udzielenie

odpowiedzi zabierało mi około trzydziestu sekund, tak więc

co rusz nadarzała się okazja, aby go zirytować. Nie żebym

potrzebował wielu okazji, rozumiecie. Dajcie mi tylko tycią

okazję, a doprowadzę was do szału.

– Masz na myśli spust w znaczeniu przenośnym? –

zapytałem, mijając go.

Zerknąłem przez ramię i zobaczyłem, że Solomon

uśmiechnął się i podniósł lekko podbródek niczym

pobłażliwy ojciec, a następnie wrócił do oglądania curlingu.

Kolejne okrążenie. Z głośników ryczała radosna

szwajcarska melodia umpaumpa.

– Mam na myśli spust, panie. Właśnie ten...

– Ja.

I znów odjechałem.

Bez wątpienia udało mi się załapać, o co chodzi w

jeżdżeniu na łyżwach. Zacząłem naśladować finezyjną

przeplatankę sunącej przede mną młodej Niemki i

Page 320: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

wychodziła mi – ona zupełnie dobrze. Zacząłem też powoli

za nią nadążać, co sprawiało mi przyjemność. Musiała mieć

około sześciu lat.

– Karabin? – to znów Solomon. Mówił, zasłaniając usta

dłońmi; wyglądało, jakby w nie chuchał.

Tym razem na odpowiedź musiał zaczekać dłużej,

ponieważ przewróciłem się na drugim końcu lodowiska i

przez jedną czy dwie chwile miałem wrażenie, że złamałem

sobie miednicę. Okazało się jednak, że nie. A szkoda, bo

rozwiązałoby to wszystkie moje problemy.

Węszcie dojechałem do niego.

– Przyjedzie jutro – powiedziałem.

Prawda wyglądała akurat nieco inaczej. Ale w

okolicznościach towarzyszących tej szczególnej formie

składania meldunku powiedzenie całej prawdy zajęłoby

około półtora tygodnia.

Karabin nie przejeżdżał jutro. Jego części znajdowały się

już na miejscu.

W dużej mierze za moją namową Francisco zgodził się na

pm L96A1. Wiem, nazwa nie brzmi specjalnie efektownie, a

nawet niespecjalnie wpada w ucho, ale pm nazywany w armii

brytyjskiej „zieloną pukawką" – przypuszczalnie dlatego, że

jest zielony i jest pukawką – wystarczająco dobrze wypełnia

swoje zadanie. Zadaniem tym jest wystrzelenie naboju 7, 62

milimetra z dostateczną celnością, aby zapewnić

wyszkolonemu, choć okazjonalnemu strzelcowi, którym z

całą pewnością miałem zostać, pewność trafienia w cel z

odległości pięciuset pięćdziesięciu metrów.

Page 321: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Poinformowałem Francisca, że nie zdecyduję się na

karabin, jeżeli jego rozrzut, niezależnie od gwarancji

producenta, wyniesie choć cal na dystansie dwustu metrów

(mniej w razie bocznego wiatru).

Udało mu się zdobyć „zieloną pukawkę" w wersji

rozkładanej lub, jakby to woleli określić producenci, w

postaci „dyskretnego karabinka snajperskiego". Innymi

słowy, przewozi się go w częściach, a większość części

znajdowała się już w Mürren. Skrócona luneta dotarła jako

dwustumilimetrowy obiektyw w aparacie Bernharda z ukrytą

w środku oprawką; zamek występował w roli rączki brzytwy

Hugona, podczas gdy Latifie udało się przewieźć dwa naboje

Remington Magnum w obcasach idiotycznie drogiej pary

butów z lakierowanej skóry. Brakowało nam jedynie lufy,

która miała przyjechać do Wengen na dachu alfy romeo

Francisca – razem z innymi podłużnymi przyrządami,

których ludzie używają do uprawiania sportów zimowych.

Cyngiel przywiozłem sam w kieszeni spodni. Zapewne

nie wykazałem się specjalną pomysłowością.

Postanowiliśmy obejść się bez osady i muszki, ponieważ

trudno je ukryć, a szczerze mówiąc, nie są konieczne.

Podobnie jak dwójnóg. Broń palna to w ostatecznym

rozrachunku rurka, kawałek ołowiu i odrobina prochu.

Obłożenie jej dużymi ilościami włókien węglowych i

przyczepienie na dole kilku pasków nie sprawi, że osoba, do

której się strzela będzie bardziej martwa. Jedynym

koniecznym dodatkiem, który czyni broń naprawdę

śmiercionośną – a na szczęście trudno go zdobyć, nawet w

naszym podłym Starym Świecie – jest ktoś gotowy

Page 322: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

wymierzyć i wystrzelić.

Ktoś taki, jak ja.

Solomon nie powiedział mi niczego o Sarze. Ani słowa.

Jak się czuła, gdzie przebywała – wystarczyłaby mi nawet

informacja, co miała na sobie, kiedy widział ją po raz ostatni.

Być może Amerykanie zakazali mu przekazywania mi

jakichkolwiek informacji. Dobrych albo złych. „Słuchaj,

Dawidzie, słuchaj uważnie. Przeprowadzona przez nas

analiza profilu psychologicznego Langa sugeruje negatywną

reakcję na przychodzące dane miłosne". Coś w tym stylu. Z

dodatkiem kilku zwrotów w rodzaju „Skopmy im tyłki". Ale

z drugiej strony Solomon znał mnie na tyle dobrze, żeby

samodzielnie podjąć decyzję, co może mi powiedzieć, a

czego nie może. Nie powiedział nic, więc albo nie miał

żadnych informacji na temat Sary, albo nie miał dobrych

wieści. Możliwe jednak, że głównym powodem, dla którego

nie powiedział mi nic na jej temat, a główny powód to

zawsze powód najprostszy, był fakt, iż go o to nie zapytałem.

Sam nie wiem dlaczego.

Zastanawiałem się nad tym, leżąc w wannie w swoim

pokoju w Eiger. Odkręcałem kurki stopami i dolewałem

sobie co kwadrans pół litra lub litr gorącej wody. Możliwe,

że bałem się tego, co mogę usłyszeć. A może brałem pod

uwagę ryzyko związane z sekretnymi spotkaniami z

Solomonem; wydłużając je pogaduszkami na temat ludzi,

którzy zostali w domu, narażałem na niebezpieczeństwo jego

i swoje życie. Ten powód wydał mi się jednak odrobinę

wątpliwy.

Page 323: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

A może po prostu los Sary przestał mnie obchodzić? Do

tego wyjaśnienia doszedłem na końcu, krążąc wokół niego

ostrożnie, przyglądając mu się, trącając je od czasu do czasu

zaostrzonym patykiem, aby przekonać się, czy wstanie i mnie

ugryzie. Być może tylko udawałem przed sobą, że

zaangażowałem się w operację z powodu Sary, podczas gdy

w rzeczywistości powinienem w końcu przyznać, że odkąd

przystąpiłem do Miecza Sprawiedliwości, poznałem

ciekawych ludzi, odnalazłem głębszy cel w życiu i miałem

więcej powodów, aby wstać rano z łóżka.

To oczywiście było kompletnie nieprawdopodobne.

To czysty absurd.

Położyłem się z powrotem do łóżka i zasnąłem snem

zmęczonego.

Było zimno. Na to właśnie zwróciłem najpierw uwagę,

kiedy rozsunąłem zasłony. Zimne, szare, „nie zapomina), że

jesteśmy w Alpach, synku" zimno. Na naszą korzyść

przemawiał fakt, że niska temperatura mogła zatrzymać

bardziej opieszałych narciarzy w łóżkach, ale jednocześnie

spowolniłaby moje palce do 33 obrotów na minutę i

niezwykle utrudniłaby, jeżeli w ogóle uniemożliwiła,

celowanie. Co gorsza, odgłos strzału niósłby się na większą

odległość.

„Zielona pukawka" nie jest szczególnie głośną bronią – w

odróżnieniu od ml6, którego wystrzał śmiertelnie przeraża

ludzi, zanim w ogóle doleci do nich pocisk – kiedy jednak

trzyma się ją w ręku i ustawia celownik na szanowanym

europejskim mężu stanu, zaczyna się zwracać uwagę na takie

drobiazgi jak hałas. W istocie zaczyna się zwracać uwagę na

Page 324: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

wszystko. Pragnie się, aby ludzie łaskawie odwrócili wzrok

w inną stronę. Kiedy naciska się spust, wiedząc, że w

promieniu pół mili filiżanki zatrzymają się w połowie drogi

do ust, otworzą się uszy, podniosą brwi, a z kilkuset ust

wyleją się w kilku tuzinach języków słowa: „A co to, kurwa,

było?", to taka świadomość zaczyna odrobinę przeszkadzać.

W tenisie nazywa się to paraliżem przed wykonaniem

uderzenia. Nie mam pojęcia, jak się na to mówi w przypadku

zamachu na czyjeś życie. Prawdopodobnie paraliż przed

oddaniem strzału.

Zjadłem obfite śniadanie, uzupełniając zapasy kalorii na

wypadek, gdyby moja dieta miała się radykalnie zmienić w

ciągu następnych dwudziestu czterech godzin i pozostać na

niższym poziomie do czasu, aż broda mi posiwieje.

Następnie zszedłem do piwnicy, gdzie znajdowała się

narciarnia. Zastałem tam uchachaną rodzinę Francuzów,

sprzeczających się, kto ma czyje rękawiczki, gdzie się

podział krem do opalania, dlaczego buty narciarskie tak

bardzo uwierają. Usadowiłem się jak najdalej od nich i

zająłem się przygotowaniem sprzętu.

Aparat fotograficzny Bernharda dużo ważył i dziwnie

wyglądał. Sprawiał mi ból za każdym razem, kiedy obijał się

o moją klatkę piersiową, przy tym wydawał się dwa razy

bardziej fałszywy niż w rzeczywistości. Zamek karabinu i

jeden nabój schowałem do nylonowej torebki uwiązanej w

pasie, a lufę wcisnąłem w jeden z kijków narciarskich –

oznaczony czerwoną kropką na rączce na wypadek, gdybym

nie potrafił odróżnić kijka ważącego sto siedemdziesiąt

gramów od tego ważącego ponad półtora kilograma.

Page 325: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Pozostałe trzy naboje wyrzuciłem przez okno w łazience,

wychodząc z założenia, że jeden musi mi wystarczyć, w

przeciwnym razie znajdę się w jeszcze większych tarapatach

– a nie sądziłem, abym mógł sobie poradzić z większymi

tarapatami. Zmarnowałem minutę na wyczyszczenie

paznokci czubkiem cyngla, a następnie owinąłem starannie

ten mały kawałek metalu w papierową serwetkę i

wepchnąłem go do kieszeni.

Wstałem, wziąłem głęboki oddech i przeczłapałem obok

la familie do toalety.

Człowiek skazany na śmierć zwymiotował solidne

śniadanie.

Latifa zatknęła okulary przeciwsłoneczne na czubku

głowy, co znaczyło „bądź w pogotowiu", co nie znaczyło nic.

Brak okularów – rodzina Van Der Hoewe gra w pchełki w

hotelu. Okulary na nosie znaczyły, że udali się na stok.

Okulary na czubku głowy znaczyły: oni mogą, ty możesz,

ja mogę, cokolwiek może.

Przeciąłem podnóże oślej łączki, kierując się ku stacji

kolejki linowej. Zastałem tam Hugona ubranego w

pomarańcze i turkusy. On również miał okulary

przeciwsłoneczne na czubku głowy.

Pierwsze, co zrobił, to popatrzył na mnie.

Mimo wszystkich pogadanek, całego szkolenia, ponurego

przytakiwania wskazówkom wygłaszanym przez – Francisca

– mimo tego wszystkiego, Hugo patrzy! prosto na mnie.

Zorientowałem się natychmiast, że nie przestanie, dlatego

odwzajemniłem spojrzenie, licząc, że w ten sposób zakończę

Page 326: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

sprawę.

Oczy mu błyszczały. Nie da się tego inaczej opisać.

Błyszczały z radości, podniecenia i gotowości, jak u dziecka

w Wigilię.

Sięgnął dłonią do ucha i poprawił słuchawkę walkmana.

Typowy entuzjasta narciarstwa, można by się skrzywić z

niechęcią na jego widok; nie wystarczy takiemu, że sunie na

nartach przez najpiękniejszy pejzaż na ziemskim padole,

musi jeszcze przesłonić go sobie piosenkami Guns N'Roses.

Prawdopodobnie sam bym się zdenerwował, widząc te

słuchawki, gdybym nie wiedział, że tak naprawdę były

podłączone do umieszczonej na biodrze krótkofalówki i że po

drugiej stronie Bernhard nadawał swego rodzaju prognozę

pogody dla statków.

Uzgodniliśmy, że nie będę miał przy sobie radia.

Rozumowaliśmy w ten sposób, że gdybym został złapany –

Latifa ścisnęła moje ramię, kiedy Francisco to powiedział –

nikt nie będzie miał powodu przypuszczać, że mam

wspólników.

Tak więc mogłem polegać jedynie na Hugonie i jego

błyszczących oczach.

Na szczycie Schilthornu, na wysokości nieco powyżej

trzech tysięcy metrów, położona jest, lub postawiona,

restauracja Piz Gloria; zadziwiający melanż szkła i metalu.

Za równowartość porządnego samochodu sportowego można

tam usiąść i wypić kawę, a w bezchmurny dzień rozkoszować

się widokiem na co najmniej sześć państw.

Jeżeli mamy ze sobą choć trochę wspólnego,

Page 327: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

spędzilibyście zapewne większość owego bezchmurnego dnia

na zastanawianiu się, o jakie sześć państw chodzi, a gdyby

zostało wam jeszcze trochę czasu, poświęcilibyście go – na

rozważania, jak u licha mieszkańcy Mürren wznieśli ten

budynek i jak wielu z nich musiało zginąć w trakcie. Kiedy

widzi się tego typu budowlę, a jednocześnie ma się

świadomość, jak długo trzeba czekać, by przeciętny brytyjski

przedsiębiorca budowlany przysłał wycenę aneksu

kuchennego, zaczyna się podziwiać Szwajcarów.

Restauracja na szczycie Schilthornu znana jest również z

tego, że nakręcono w niej kiedyś jeden z filmów o Jamesie

Bondzie. Od tego czasu przylgnęła do niej dziwna nazwa Piz

Gloria, a najemca uzyskał prawo do sprzedaży pamiątek

związanych z agentem 007 każdemu, kto nie zbankrutował,

kupując filiżankę kawy.

Krótko mówiąc, każda osoba goszcząca w Mürren po

prostu musiała odwiedzić to miejsce, jeżeli tylko miała ku

temu sposobność. Rodzina Van Der Hoewe uznała –

uprzedniego wieczoru podczas kolacji, na którą podano boeuf

en croute – że zdecydowanie taką sposobność mają.

Wysiedliśmy z Hugonem na górnej stacji kolejki linowej i

każdy z nas udał się w swoją stronę. Ja wszedłem do środka,

westchnąłem i pokręciłem głową, zdumiony schludnością

tego wysokogórskiego lokalu, podczas gdy Hugo kręcił się na

zewnątrz, paląc papierosa i majstrując przy wiązaniach.

Starał się pielęgnować swój image poważnego narciarza,

którego interesują wyłącznie strome stoki i sypki śnieg, a w

ogóle to nie zawracajcie mi głowy, bo ta solówka na basie

brzmi po prostu fantastycznie. Cieszyłem się, że mnie

Page 328: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

przypadła rola idioty z rozdziawiona gębą.

Napisałem kilka pocztówek – z jakiegoś powodu

wszystkie do mężczyzny imieniem Colin – i od czasu do

czasu zerkałem na dół na Austrię, Włochy i Francję lub jakieś

inne pokryte śniegiem miejsce, aż w końcu kelnerzy zaczęli

się irytować. Zacząłem się właśnie zastanawiać, czy dałoby

się naciągnąć budżet Miecza Sprawiedliwości na drugą

filiżankę kawy, kiedy kątem oka zauważyłem poruszającą się

kolorową plamę. Podniosłem wzrok i zobaczyłem Hugona

machającego z tarasu widokowego.

Zauważyli go również pozostali goście w restauracji.

Prawdopodobnie zauważyły go tysiące ludzi w Austrii,

Włoszech i Francji. Ogólnie rzecz biorąc, dał pokaz żałosnej

amatorszczyzny i gdyby w pobliżu znajdował się Francisco,

trzepnąłby porządnie Hugona, jak to musiał wielokrotnie

czynić podczas szkolenia. Ale Francisco znajdował się gdzie

indziej, a Hugo zupełnie bez powodu robił z siebie

wielokolorowego głupka, a ze mnie bełkoczący pod nosem

wrak człowieka. Jedynym pozytywnym aspektem sytuacji był

fakt, iż żaden z zaciekawionych gapiów nie był w stanie

określić, do kogo konkretnie macha Hugo.

A to dlatego, że miał na nosie okulary przeciwsłoneczne.

Pierwszą część trasy pokonałem w spokojnym tempie. Z

dwóch powodów: po pierwsze, w chwili oddania strzału

chciałem mieć możliwie równy oddech, a po drugie i

ważniejsze, bałem się – wprost panicznie się bałem – złamać

nogę i zostać zniesionym na noszach z góry z dużą liczbą

elementów karabinka snajperskiego ukrytych w różnych

Page 329: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zakamarkach ubrania.

Zjeżdżałem zatem powoli, ześlizgując się bokiem na

nartach, wykonując maksymalnie szerokie skręty, łagodnie

trawersując najtrudniejsze odcinki stoku, aż w końcu

dojechałem do granicy lasu. Ostrość nachylenia trochę mnie

niepokoiła. Każdy głupi widział, że Dirk i Rhona nie jeździli

na tyle dobrze, aby pokonać tę trasę bez ogromnej liczby

upadków; być może nawet upadków, po których się nie

wstaje. Na miejscu przyjaciela Dirka, czy nawet jakiegoś

nieobojętnego przypadkowego narciarza, powiedziałbym

Dirkowi, żeby dał sobie spokój. Zjedź na dół kolejką i znajdź

jakiś łagodniejszy stok.

Ale Francisco nie miał wątpliwości, jaką decyzję

podejmie Dirk. Był przekonany, że zna go wystarczająco

dobrze. Przeprowadzona przez Francisca analiza

wskazywała, że Dirk niechętnie sięgał do portfela –

przypuszczam, że to jedna z pożądanych cech ministra

finansów – tymczasem, gdyby zdecydowali się z żoną

zrezygnować, musieliby zapłacić grube pieniądze za zjazd

kolejką linową na dół.

Francisco zapewnił mnie, że Dirk zjedzie z góry na

nartach.

Tak na wszelki wypadek polecił Latifie, aby wpadła

poprzedniego wieczoru do baru w hotelu Edelweiss, w czasie

gdy Dirk wlewał sobie tam do gardła kilka kieliszków

brandy, i porozpływała się nad odwagą każdego, kto

zmierzyłby się z trasą narciarską ze Schilthornu. Dirk

wyglądał zrazu na nieco zaniepokojonego, ale trzepoczące

rzęsy Latify i jej falujący biust sprawiły, że wziął się w garść

Page 330: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

i obiecał następnego wieczoru postawić jej drinka, jeżeli uda

mu się zjechać na dół w jednym kawałku.

Latifa skrzyżowała palce za plecami i obiecała, że

przyjdzie o dziewiątej.

Hugo zatrzymał się, wyznaczając pozycję celu, i stał tam

teraz, paląc papierosa, uśmiechał się i generalnie

fantastycznie bawił. Przejechałem obok niego i zatrzymałem

się dziesięć metrów dalej między drzewami, również po to,

by pokazać sobie i Hugonowi, że wciąż potrafię podejmować

decyzje. Odwróciłem się i spojrzałem w kierunku szczytu,

sprawdzając pozycję, kąty, osłonę, po czym dałem Hugonowi

znak głową.

Wyrzucił papierosa, wzruszył ramionami i ruszył w dół,

wykonując niepotrzebnie widowiskowy skok na muldzie i

wzbijając tuman śniegu przy perfekcyjnym hamowaniu po

drugiej stronie zjazdu około sto metrów dalej. Odwrócił się

do mnie tyłem, rozpiął kombinezon i zaczął siusiać na skały.

Mnie również chciało się siusiu. Coś mi jednak mówiło,

że jeżeli zacznę, to nigdy nie przestanę; będę siusiać, aż

zostanie ze mnie tylko sterta ubrań.

Odczepiłem obiektyw aparatu fotograficznego, zdjąłem

osłonę i spojrzałem przez okular w górę stoku. Szkło

natychmiast zaparowało, w związku z tym rozpiąłem kurtkę i

włożyłem pod nią lunetę, aby się ogrzała.

Było zimno i cicho. Słyszałem, jak drżą mi palce, kiedy

zacząłem składać karabin.

Zobaczyłem go. Znajdował się może osiemset metrów

Page 331: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

ode mnie. Był równie tłusty, jak zawsze; typ sylwetki, o

której marzą snajperzy. Jeżeli w ogóle miewają jakieś

marzenia.

Nawet z tej odległości widać było, że Dirk przeżywa

ciężkie chwile. Język ciała wypowiadał się krótkimi,

zwięzłymi zdaniami. Nie. Przeżyję. Tego. Zjazdu. Tyłek

wypięty, klatka piersiowa wysunięta do przodu, nogi sztywne

ze strachu i wyczerpania; jechał w ślamazarnym tempie

sunącego lodowca.

Rhona radziła sobie nieco lepiej, ale niewiele.

Niezgrabnie, nerwowo, choć z coraz większą wprawą, sunęła

w dół stoku jak tylko potrafiła najwolniej, starając się nie

wysforować zanadto przed swojego żałosnego męża.

Czekałem.

Kiedy zbliżyli się na pięćset metrów, zacząłem szybko

oddychać, nasycając krew tlenem, aby przygotować się do

odciągnięcia kurka i przytrzymania go w takiej pozycji, kiedy

znajdą się w odległości niecałych dwustu metrów.

Wydychałem delikatnie powietrze kącikiem ust, aby nie

zaparować ponownie lunety.

Kiedy zbliżyli się na niecałe czterysta metrów, Dirk

wywrócił się po raz piętnasty i najwyraźniej nie miał zamiaru

szybko się podnieść. Widząc, że nie może złapać oddechu,

odciągnąłem radełkowany uchwyt zamka, odbezpieczając

karabin. Zmieniająca pozycję iglica wydała potwornie głośny

trzask. Jezus Maria, ale będzie huk. Nagle zacząłem

rozmyślać o lawinach i musiałem powstrzymać się od snucia

szalonych fantazji, w których leżałem przysypany tysiącami

ton śniegu. A co, gdyby nikt nie znalazł mojego ciała przez

Page 332: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

dwa lata? Mogło się okazać, że anorak, który mam na sobie,

okaże się koszmarnie niemodnym kawałkiem materiału,

kiedy w końcu mnie odkopią. Zamrugałem pięć razy, starając

się uspokoić oddech, wyobraźnię i narastającą panikę. Było

za zimno, aby mogła zejść lawina. Do tego potrzeba

ogromnej ilości śniegu, a następnie silnego słońca. Żaden z

tych warunków nie został spełniony. Weź się w garść.

Zmrużyłem oczy i spojrzałem przez lunetę. Dirk ponownie

stanął na nogi.

Patrzył na mnie.

A przynajmniej patrzył na linię drzew, wycierając gogle

ze śniegu.

Nie mógł mnie widzieć. To było niemożliwe. Siedziałem

przyczajony za zaspą, w której wykopałem wąziuteńki rowek

na karabin. Nieregularny gąszcz drzew zapewniał mi

doskonały kamuflaż. Na pewno mnie nie widział.

Na co zatem patrzył?

Ostrożnie schyliłem głowę, chowając się za zaspą i

rozejrzałem w poszukiwaniu samotnego przełajowca,

zabłąkanej kozicy, zespołu rewiowego z musicalu No, No,

Nanette – czegokolwiek, co mogło przykuć wzrok Dirka.

Wstrzymałem oddech i powoli obróciłem głowę z lewej

strony na prawą, starając się wychwycić jakikolwiek

nietypowy dźwięk.

Cisza.

Pomalutku podniosłem się i mrużąc oczy, spojrzałem

przez lunetę. W lewo, w prawo, w górę i w dół.

Dirk zniknął.

Niczym amator podskoczyłem, rozpaczliwie przeczesując

Page 333: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

wzrokiem szczypiącą w oczy, rozmazującą kształty – biel.

Poczułem w ustach smak krwi, serce waliło mi jak młotem w

oszalałej próbie wydostania się na zewnątrz.

Tam. Dwieście siedemdziesiąt metrów. Poruszał się

szybciej. Zaczął odważnie szusować na wypłaszczonym

odcinku stoku, przez co wyniosło go na drugą stronę

nartostrady. Zamrugałem raz jeszcze, przytknąłem prawe oko

do lunety i zamknąłem lewe.

Znajdował się w odległości stu osiemdziesięciu metrów.

Wciągnąłem powietrze długim, spokojnym oddechem i

znieruchomiałem, kiedy płuca napełniły się do trzech

czwartych objętości.

Dirk trawersował stok. Trawersował stok i linię strzału. Z

łatwością utrzymywałem go w polu widzenia lunety –

mogłem wystrzelić w każdym momencie – ale wiedziałem,

że muszę oddać najpewniejszy strzał w życiu. Oparłem palec

na spuście, likwidując niewielki luz mechanizmu oraz luz

między drugim a trzecim stawem palca, i czekałem.

Zatrzymał się w odległości około stu czterdziestu metrów.

Obejrzał się do tyłu, a następnie obrócił w moim kierunku.

Pot lał się z niego strumieniami, dyszał z wysiłku, ze strachu

i świadomości tego, co zaraz nastąpi. Ustawiłem nici

celownicze lunety w centralnym punkcie na jego klatce

piersiowej. Tak jak obiecałem Franciscowi. Tak jak

obiecałem wszystkim.

Naciśnij. Nigdy nie ciągnij. Naciśnij spust tak powoli i

delikatnie, jak tylko potrafisz.

Page 334: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 19

Dobry wieczór. Minęła dziewiąta. Rozpoczynamy serwis

informacyjny stacji BBC.

Peter Sissons

Nie wyjechałem z Mürren przez następnych trzydzieści

sześć godzin. Sam wpadłem na ten pomysł.

Policja zacznie poszukiwania od sprawdzenia pociągów,

przekonywałem Francisca. Każdy, kto wyjedzie lub spróbuje

wyjechać w ciągu dwunastu godzin od zabójstwa, zostanie

zatrzymany na wieki, niezależnie od tego, czy jest winny, czy

nie.

Francisco przygryzł wargę, aż wreszcie uśmiechnął się

delikatnie z aprobatą. Pozostanie w miasteczku uznał, jak

sądzę, za rozwiązanie dowodzące opanowania i odwagi, a

opanowanie i odwaga były przymiotami, które Francisco z

całą pewnością pragnął zobaczyć pewnego dnia obok

swojego nazwiska w artykule w „Newsweeku". Na zdjęciu

posępna twarz, obok tytuł „Francisco: opanowany i

odważny". Coś w tym guście.

Ja z kolei chciałem pozostać w Mürren głównie po to, by

porozmawiać z Solomonem, ale uznałem, że o tym

prawdopodobnie lepiej nie wspominać Franciscowi.

Kręciliśmy się więc oddzielnie po miasteczku i gapiliśmy

się razem z innymi ludźmi na nadlatujące helikoptery.

Page 335: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Najpierw policja, później Czerwony Krzyż, a następnie, co

nieuniknione, ekipy telewizyjne. Wiadomość o zabójstwie

dotarła do miasteczka w ciągu piętnastu minut, ale większość

turystów wydawała się zbyt zaszokowana, aby na ten temat

rozmawiać. Błąkali się po ulicach, obserwowali, marszczyli

brwi i nie pozwalali oddalać się dzieciom.

Szwajcarzy siedzieli w barach i szeptali między sobą;

albo byli zdenerwowani, albo zaniepokojeni, jak cała sprawa

wpłynie na ich interesy. Trudno powiedzieć. Oczywiście

niepotrzebnie się niepokoili, ponieważ do zmroku we

wszystkich barach i restauracjach zapanował największy

ruch, jaki kiedykolwiek widziałem. Nikt nie chciał stracić

choć jednej opinii, pogłoski, choć jednego pomysłu, który

pozwoliłby zinterpretować tę potworną, okropną zbrodnię.

Przede wszystkim obwiniano Irakijczyków, co w

dzisiejszych czasach wydaje się standardową procedurą. Ta

teoria przetrwała mniej więcej godzinę, aż mądre głowy

zasugerowały, że Irakijczycy nie mogli dokonać zamachu,

ponieważ nie udałoby im się nawet niepostrzeżenie dostać do

miasteczka. Akcent, kolor skóry, klękanie i ustawianie się w

stronę Mekki – niemożliwe, aby takie sprawy działy się pod

nosem statystycznego, przebiegłego Szwajcara, nie zwracając

jego uwagi.

Następnie pojawiła się teoria pięcioboisty, który

wyczerpany po trzydziestokilometrowym biegu przełajowym

potknął się i upadł. Jego karabinek sportowy kaliber .22

wystrzelił, zabijając Herr Van Der Hoewe w wypadku o

astronomicznie znikomym prawdopodobieństwie. Jakkolwiek

dziwaczna była to teoria, znalazła sporą grupę zwolenników;

Page 336: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

głównie dlatego, że wykluczała zabójstwo z premedytacją, a

premedytacja to coś, czego Szwajcarzy po prostu nie

zamierzają tolerować w swoim zaśnieżonym raju.

Przez jakiś czas obie pogłoski funkcjonowały równolegle,

aż w końcu zrodziła się z nich naprawdę cudaczna hybryda:

Van Der Hoewe zginął z rąk irackiego pięcioboisty, – uznały

niezbyt mądre głowy. Iracki pięcioboista (znajomy

znajomego słyszał, jak wymienia się w tym kontekście imię

Mustafa) oszalał z zazdrości o sukcesy Skandynawów

podczas ostatnich zimowych igrzysk olimpijskich; a tak w

ogóle, to zapewne nadal grasował gdzieś na zboczach góry,

poszukując wysokich, blondwłosych narciarzy.

I wtedy nagle wszystko się uspokoiło. Bary się wyludniły,

pozamykano restauracyjki, a kelnerzy zaczęli wymieniać

zdziwione spojrzenia, oczyszczając talerze z resztek jedzenia.

Ja również dopiero po chwili zrozumiałem, co się stało.

Turyści uznali krążące po mieście wyjaśnienia za

niesatysfakcjonujące i wycofali się do swoich pokoi w

hotelach, gdzie uklęknęli, pojedynczo lub dwójkami, przed

wszechpotężnym, wszystkowidzącym CNN, którego

Terenowy Korespondent Tom Hamilton nawet o tej porze

dzielił się ze światem „najświeższymi informacjami z miejsca

zdarzenia".

Siedzieliśmy z Latifą przed telewizorem w Zum Wilden

Hirsch, z tuzinem pijanych Niemców za plecami, i

słuchaliśmy wywodów Toma o tym, iż „zabójstwo zostało

być może dokonane przez aktywistów". Podejrzewam, że

właśnie za takie teksty Tom dostaje dwieście tysięcy dolarów

rocznie. Miałem ochotę zadać mu pytanie, na podstawie

Page 337: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

jakich przesłanek udało mu się całkowicie wykluczyć

możliwość, że zamachu dokonali pasywiści. Tak naprawdę

mógłbym to zrobić z łatwością, ponieważ Tom bawił się w

dziennikarstwo w jaskrawym świetle wolframowych

reflektorów niecałe dwieście metrów od nas. Ledwie

dwadzieścia minut wcześniej obserwowałem, jak technik

CNN usiłował przypiąć Tomowi mikrofon do krawatu. Tom

odgonił go gestem i powiedział, że sam to zrobi, bo nie chce,

żeby ktokolwiek popsuł mu węzeł.

Oświadczenie miało zostać wydane o dziesiątej czasu

lokalnego. Jeżeli Cyrus wykonał zadanie i oświadczenie –

dotarło do CNN o czasie, pracownicy stacji zajmowali się

właśnie jego weryfikacją. A jeżeli choć trochę przypominali

Toma, ograniczyli się raczej do jego przeczytania Francisco

nalegał na użycie słowa „hegemonia", co prawdopodobnie

trochę ich zaskoczyło.

Wiadomość ostatecznie została wyemitowana

dwadzieścia pięć minut po jedenastej. Prowadzący program

dziennikarz Doug Rosę odczytał ją powoli, a język jego ciała

dawał wyraźnie do zrozumienia: „Boże, ci ludzie budzą moje

obrzydzenie".

Miecz Sprawiedliwości.

Mamo, chodź tu szybko. To my. Mówią o nas w telewizji.

Myślę, że gdybym chciał, mógłbym się tej nocy przespać

z Latifą.

Relacja CNN składała się poza tym z wielu materiałów

archiwalnych dotyczących historii terroryzmu w ciągu

wieków, cofając widzów pamięcią do początku poprzedniego

Page 338: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

tygodnia, kiedy grupa baskijskich separatystów podłożyła

bombę w budynku rządowym w Barcelonie. Na wizji pojawił

się facet z brodą, który starał się opchnąć egzemplarze swojej

książki na temat fanatyzmu. Później wróciliśmy do głównego

punktu programu stacji CNN: mówienia ludziom, którzy

oglądają CNN, że powinni oglądać CNN. Najlepiej w hotelu

o wyższym standardzie niż ten, w którym znajdują się

obecnie.

Leżałem na łóżku w Eiger, jedną ręką wlewając w siebie

whisky, a drugą zaciągając się papierosem. Zacząłem się

zastanawiać, co by się stało, gdyby widz CNN rzeczywiście

znajdował się w jednym z reklamowanych tam hoteli

wysokiej klasy w chwili emisji jego reklamy. Czy znaczyłoby

to, że umarł? Albo przeniósł się do równoległego

wszechświata? A może od tego momentu czas zacząłby

płynąć do tyłu?

Jak rozumiecie, robiłem się coraz bardziej pijany, dlatego

nie od razu usłyszałem pukanie do drzwi. A jeżeli nawet

usłyszałem je od razu, po prostu wmówiłem sobie, że nic nie

słyszę. Pukanie rozlegało się przez dziesięć minut, może

nawet dziesięć godzin, zanim mój mózg wyrwał się z

CNN-owskiego odrętwienia. Zwlokłem się z łóżka.

– Kto tam?

Cisza.

Nie miałem broni ani specjalnej ochoty, żeby jakiejś użyć,

więc otworzyłem drzwi szeroko i wystawiłem przez nie

głowę. Co ma być, to będzie.

Na korytarzu stał bardzo niski mężczyzna. Na tyle niski,

aby zapałać prawdziwą nienawiścią do osoby o moim

Page 339: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

wzroście.

– Herr Balfour?

Na chwilę ogarnęła mnie kompletna ciemność. Ten rodzaj

ciemności, który często ogarnia tajnych agentów – kiedy

wirujące talerze ześlizgują się z patyków, ludzie zaczynają

gubić się w tym, kim powinni być, kim naprawdę są, w której

ręce powinni trzymać pióro i jak działają klamki. Odkryłem,

że picie whisky zwiększa częstotliwość takich sytuacji.

Miałem świadomość, że facet gapi się na mnie, więc

udałem, że kaszlę, i w tym czasie usilnie starałem wziąć się w

garść. Balfour – tak czy nie? Używałem nazwiska Balfour,

ale w kontaktach z kim? Byłem Langiem dla Salomona,

Rickym dla Francisca, Durrellem dla większości

Amerykanów, ale Balfourem... no tak. Byłem Balfourem dla

obsługi hotelu, a zatem byłem również Balfourem dla policji.

Skinąłem głową.

– Pójdzie pan ze mną.

Obrócił się na pięcie i odmaszerował korytarzem.

Wziąłem marynarkę, klucz do pokoju i ruszyłem za nim,

ponieważ Herr Balfour był dobrym obywatelem, który

zawsze przestrzegał prawa i oczekiwał od innych, że –

postąpią tak samo. W drodze do windy zerknąłem na jego

stopy i przekonałem się, że nosi buty na platformach

Naprawdę był niesamowicie niski.

Na zewnątrz padał śnieg (przyznaję, że śnieg zazwyczaj

pada na zewnątrz, ale pamiętajcie, że dopiero zaczynałem

trzeźwieć). Wielkie krążki białego puchu opadały, wirując, na

ziemię, niczym pozostałości po niebiańskiej bitwie na

Page 340: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

poduszki. Pokrywały wszystko, łagodziły wszystko i

sprawiały, że wszystko stawało się mniej istotne.

Maszerowaliśmy przez jakieś dziesięć minut, on robił

siedem kroków na mój jeden, aż dotarliśmy do małego

budynku na skraju miasteczka. Była to drewniana,

jednopiętrowa budowla, być może bardzo stara, a być może

nie. Światło wydobywało się przez nieszczelne okiennice, a

ślady na śniegu wskazywały, że wiele osób złożyło tam

niedawno wizytę. A może jedna osoba cały czas czegoś

zapominała.

Dziwnie się czułem na myśl, że mam wejść do środka, ale

podejrzewam, że miałbym ten problem również na trzeźwo.

Miałem wrażenie, że powinienem był coś ze sobą przynieść;

przynajmniej złoto lub kadzidło. Nie robiłem sobie

specjalnych wyrzutów o mirrę, ponieważ jakoś nigdy nie

byłem pewien, co to jest.

Bardzo Niski Mężczyzna zatrzymał się przy bocznych

drzwiach, zerknął na mnie przez ramię i zapukał. Po, jak się

wydawało, chwili ktoś odsunął zasuwę, potem następną i

jeszcze następną i jeszcze następną, po czym drzwi nareszcie

się otworzyły. Siwowłosa kobieta spoglądała przez chwilę

badawczo na Bardzo Niskiego Mężczyznę, przez trzy chwile

na mnie, wreszcie skinęła głową i odsunęła się, wpuszczając

nas do środka.

Dirk Van Der Hoewe siedział na jedynym krześle w

pomieszczeniu i przecierał okulary. Miał na sobie gruby –

płaszcz, szyję owiniętą szalikiem, a jego tłuste stopy

rozpychały buty do granic niemożliwości. Drogie buty,

Page 341: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

czarne oxfordy ze skórzanymi sznurowadłami. Zwróciłem na

nie uwagę tylko dlatego, że on sam wydawał się studiować je

uważnie.

– Panie ministrze, oto Thomas Lang – powiedział

Solomon.

Dirk, nie spiesząc się, skończył przecierać okulary, po

czym ze wzrokiem utkwionym w ziemię wsunął je ostrożnie

na nos. Wreszcie podniósł głowę i spojrzał na mnie. Niezbyt

przyjaźnie. Oddychał przez usta zupełnie jak dziecko

starające się usilnie nie spróbować brokułów.

– Bardzo mi miło – wyciągnąłem rękę.

Dirk zerknął na Solomona, jakby nikt go nie ostrzegł, że

będzie musiał mnie także dotknąć, po czym niechętnie podał

mi coś wiotkiego, mokrego i z palcami.

Przez chwilę patrzyliśmy się sobie w oczy.

– Mogę już iść? – zapytał.

Solomon milczał przez chwilę ze smutną miną, jakby

liczył, że posiedzimy sobie przez jakiś czas we trójkę i

zagramy w wista.

– Oczywiście, sir – powiedział.

Dopiero gdy Dirk wstał, zobaczyłem, że chociaż był

gruby – naprawdę, kurczę, gruby – to i tak nie mógł się

równać z rozmiarami, jakie osiągnął po przyjeździe do

Mürren.

Widzicie, tak to już jest z kamizelką kuloodporną

LifeTec. To wspaniały produkt, na który można liczyć w

kwestii utrzymania człowieka przy życiu. Problem w tym, że

niekorzystnie wpływa na sylwetkę. Noszona pod

Page 342: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

kombinezonem narciarskim sprawia, że gruby człowiek

wygląda bardzo grubo, a ktoś taki, jak Dirk, przybiera

rozmiary balonu zaporowego.

Nie miałem pojęcia, jaką umowę zawarto z Dirkiem. A

niewykluczone, że z samym rządem Holandii, jeżeli już – o

tym mowa. Z pewnością nie zamierzali się wysilać, żeby mi

o tym powiedzieć. Może zbliżał się termin jego urlopu

naukowego, emerytury albo i tak mieli go wylać z pracy – a

może przyłapali go w łóżku z tuzinem dziesięcioletnich

dziewczynek. A może po prostu dali mu dużą sumę. Jak

mniemam, to czasami działa na ludzi.

Jakkolwiek to załatwili, Dirk musiał się przyczaić na

kilka miesięcy dla swojego, jak również mojego, dobra.

Gdyby tydzień później pojawił się na międzynarodowej

konferencji, zgłaszając potrzebę uelastycznienia kursów

walutowych państw Europy Północnej, wyglądałoby to

wyjątkowo dziwnie i zrodziło szereg pytań. Nawet CNN

mogłoby zainteresować się tą sprawą.

Dirk wyszedł bez pożegnania. Siwowłosa kobieta

przecisnęła go przez drzwi, po czym holenderski minister i

Bardzo Niski Mężczyzna zniknęli w mroku.

– Jak się pan czuje, sir?

Tym razem to ja siedziałem na krześle, a Solomon,

odebrawszy ode mnie meldunek, krążył powoli dookoła,

badając moje morale, charakter i stopień upicia. Przyciskał

palec do ust i udawał, że na mnie nie patrzy.

– Dziękuję, zupełnie dobrze, Dawidzie. A ty?

– Powiedziałbym panu, że czuję ulgę. Tak. Zdecydowanie

Page 343: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

czuję ulgę.

Zaległa cisza. Zdecydowanie więcej myślał, niż mówił.

– A tak przy okazji – odezwał się w końcu – chciałbym

pogratulować panu wyśmienitego strzału, sir. Moi

amerykańscy koledzy prosili, aby to panu przekazać.

Solomon uśmiechnął się do mnie nieco słabowicie,

zupełnie jakby dotarł do dna Pudełka Z Miłymi Rzeczami Do

Powiedzenia i dopiero miał otworzyć kolejne.

– No cóż, ogromnie się cieszę, że sprawiłem im radość –

powiedziałem. – Co teraz?

Zapaliłem papierosa i próbowałem puszczać kółka z

dymu, ale krążący dookoła Solomon wprowadzał zakłócenia

w otaczającym mnie powietrzu. Przez chwilę śledziłem

wzrokiem dym oddalający się w postaci nieregularnej i

zniekształconej smugi, ale ostatecznie uświadomiłem sobie,

że Solomon nie odpowiedział na moje pytanie.

– Dawidzie?

– No wiem, wiem, panie – odezwał się po krótkiej pauzie.

– Co teraz? To z pewnością inteligentne, sensowne pytanie,

które zasługuje na możliwie najpełniejszą odpowiedź.

Zdecydowanie coś było nie tak. Solomon normalnie nie

mówi w ten sposób. Ja tak mówię, kiedy jestem pijany, ale

Solomon nigdy.

– No więc? – powiedziałem. – Zamykamy sprawę?

Robota wykonana, czarne charaktery złapane na gorącym

uczynku, ciasteczka i tytuły szlacheckie dla wszystkich?

Przystanął gdzieś za moim prawym ramieniem.

– Sprawy potoczyły się w nieco dziwnym kierunku,

panie.

Page 344: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Obróciłem się i spojrzałem na niego. Usiłowałem się

uśmiechnąć. Nie odwzajemnił uśmiechu.

– Jakiego zatem przymiotnika należałoby według ciebie

użyć do opisania kierunku, w jakim potoczyły się owe

sprawy? No bo jeśli próba trafienia kogoś w środek kamizelki

kuloodpornej nie jest czymś dziwnym...

Nie słuchał mnie. To również było do niego niepodobne.

– Chcą, abyś ciągnął to dalej – powiedział.

Oczywiście, że chcieli. Wiedziałem o tym. Operacja

nigdy nie miała na celu złapania terrorystów. Chcieli, abym

kontynuował, chcieli, abyśmy nie ustawali w działaniach, aż

powstanie grunt do urządzania pokazu na dużą skalę. CNN na

miejscu, kamery rejestrują wszystko na żywo, a nie pojawiają

się cztery godziny po zdarzeniu.

– Panie – odezwał się po chwili Solomon – muszę cię o

coś zapytać i potrzebuję szczerej odpowiedzi.

Nie zabrzmiało to przyjemnie. Wszystko było nie tak. Jak

czerwone wino do ryby. Jak mężczyzna w smokingu i

brązowych butach. Słowa Solomona zabrzmiały również

nieprzyjemnie, jak nieprzyjemna była cała sytuacja.

– No, dawaj – mruknąłem.

Naprawdę wyglądał na zaniepokojonego.

– Odpowiesz szczerze? Muszę to wiedzieć, zanim zadam

pytanie.

– Nie mogę ci tego obiecać, Dawidzie – zaśmiałem się,

mając nadzieję, że opuści ramiona, odpręży się i przestanie

budzić moje przerażenie. – Jeżeli zapytasz, czy pachnie ci

brzydko z ust, odpowiem szczerze. Jeżeli zapytasz... sam nie

wiem, praktycznie o cokolwiek innego, to owszem,

Page 345: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

prawdopodobnie skłamię.

Nie wyglądał na specjalnie usatysfakcjonowanego.

Oczywiście nie miał specjalnego powodu, aby czuć się

usatysfakcjonowany, ale co innego mogłem mu powiedzieć?

Odkaszlnął powoli i z rozmysłem, jakby istniała

możliwość, że w najbliższym czasie nie będzie mógł

ponownie tego zrobić.

– Jakie dokładnie stosunki łączą cię z Sarą Woolf?

To pytanie naprawdę mnie zdeprymowało. Zupełnie nie

mogłem się w tym połapać. Obserwowałem zatem, jak

Solomon spaceruje powoli tam i z powrotem z

zasznurowanymi wargami i marsową miną, zupełnie jak ktoś,

kto stara się poruszyć temat masturbacji z nastoletnim synem.

Nie żebym kiedykolwiek uczestniczył w takiej rozmowie,

wyobrażam sobie jednak, że łączy się ona z oblewaniem się

rumieńcami, wierceniem się na krześle oraz odkrywaniem

mikroskopijnych drobinek kurzu na rękawach marynarki,

które nagle wymagają wielkiej uwagi.

– Dlaczego pytasz, Dawidzie?

– Proszę, panie. Po prostu... – widziałem, że Solomon ma

nie najlepszy dzień. Wziął głęboki oddech. – Po prostu

odpowiedz. Proszę.

Przyglądałem mu się przez chwilę, zagniewany a

jednocześnie pełen współczucia.

– Chciałeś jeszcze dodać: „Ze względu na starą

przyjaźń"?

– Ze względu na cokolwiek – odparł – co sprawi, że

udzielisz mi odpowiedzi, panie. Starą przyjaźń, nową

przyjaźń, po prostu odpowiedz.

Page 346: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Zapaliłem kolejnego papierosa i przyjrzałem się własnym

dłoniom, starając się, jak to robiłem wielokrotnie w

przeszłości, odpowiedzieć sobie na pytanie w myślach, zanim

odpowiem na nie głośno.

Sara Woolf. Szare oczy ze smugą zieleni. Ładne ścięgna.

Tak, pamiętam ją.

Co do niej czułem? Miłość? Nie mogłem udzielić takiej

odpowiedzi, prawda? Po prostu nie znam wystarczająco

dobrze stanu, który można określić jako „bycie zakochanym".

Miłość to słowo. Dźwięk. Jego związek z określonym

uczuciem jest arbitralny, niewymierny i w ostatecznym

rozrachunku niezrozumiały. Nie, jeżeli nie macie nic

przeciwko, wrócę do tego później.

A co ze współczuciem? Współczuję Sarze Woolf,

ponieważ... ponieważ co? Straciła brata, potem ojca, a teraz

została zamknięta w mrocznej wieży, pod którą sir Roland

szarpie się ze składaną drabiną? Przypuszczam, że mógłbym

jej współczuć z tego powodu, że to mnie przypadła rola jej

wybawcy.

Przyjaźń? Na litość boską, ledwie znam tę kobietę.

A więc, co to w takim razie było?

– Kocham ją – usłyszałem czyjeś słowa i natychmiast

zdałem sobie sprawę, że to ja je wypowiedziałem.

Solomon przymknął na sekundę oczy, jakbym ponownie

udzielił złej odpowiedzi, po czym powoli, z ociąganiem

podszedł do stołu przy ścianie, z którego podniósł małe

plastikowe pudełko. Ważył je przez chwilę w dłoni jakby

rozważał, czy dać je mnie, czy wyrzucić przez drzwi w śnieg.

Nagle zaczął przetrząsać kieszenie. Czegokolwiek szukał,

Page 347: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

znajdowało się w ostatniej kieszeni, jaką sprawdził, a kiedy

pomyślałem, że miło jest zobaczyć, jak przytrafia się to dla

odmiany komuś innemu, wyciągnął z niej małą latarkę w

kształcie długopisu. Podał mi ją wraz z pudełkiem, po czym

się oddalił, zostawiając mnie samego.

Cóż mi pozostawało – otworzyłem pudełko. Oczywiście,

że otworzyłem. Tak właśnie należy postąpić, kiedy ktoś daje

ci zamknięte pudełko. Otwiera się je. Podniosłem żółte

plastikowe wieczko i z miejsca zrzedła mi mina.

W pudełku znajdowały się slajdy i wiedziałem, po prostu

wiedziałem, że mi się nie spodobają.

Wyciągnąłem pierwszy i przytrzymałem go przed latarką.

Sara Woolf. Bez dwóch zdań.

Słoneczny dzień, czarna suknia, Sara wysiada z

londyńskiej taksówki. Dobrze. W porządku. Nie ma w tym

nic złego. Uśmiecha się – szeroki, radosny uśmiech – ale tego

nikt nie zakazuje. Wszystko w porządku. Nie spodziewałem

się, że szlocha w poduszkę dwadzieścia cztery godziny na

dobę. Okay. Następny slajd.

Płaci taksówkarzowi. Znowu nie ma w tym nic złego. Na

zakończenie kursu taksówką płaci się kierowcy. Takie życie.

Zdjęcie zostało zrobione obiektywem o dużej ogniskowej, co

najmniej 135, prawdopodobnie więcej. Krótki czas między

zdarzeniami oznaczał, że aparat wyposażono w specjalny

silnik umożliwiający wykonanie wielu zdjęć w krótkim

czasie. Dlaczego ktokolwiek miałby zadawać sobie trud, żeby

zrobić...

Teraz idzie w stronę krawężnika. Śmieje się. Taksówkarz

patrzy na jej tyłek; też bym to zrobił na jego miejscu. Ona

Page 348: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

przyglądała się tyłowi jego głowy, on przyglądał się jej

tyłkowi. Uczciwa wymiana. No, może nie do końca uczciwa,

ale kto mówił, że żyjemy w doskonałym świecie.

Zerknąłem na plecy Solomona. Stał z opuszczoną Kłową.

Następne zdjęcie, proszę.

Ramię mężczyzny. Tak naprawdę ramię i bark w

ciemnoszarym garniturze. Sięgające w kierunku jej talii,

podczas gdy ona odchyla głowę gotowa do pocałunku.

Jeszcze bardziej roześmiana. I znów, czym tu się martwić?

Nie jesteśmy purytanami. Kobieta może pójść sobie z kimś

na lunch, może zachowywać się uprzejmie, ucieszyć się na

jego widok – nie musimy z tego powodu wzywać policji, do

ciężkiej cholery.

Teraz się obejmują. Ona stoi bokiem do aparatu, więc

twarz jest słabo wyraźna, ale nie ulega wątpliwości, że się

ściskają. Stosowny, pełny uścisk. A więc on prawdopodobnie

nie jest dyrektorem jej banku. No i co z tego?

Kolejne zdjęcie jest niemal identyczne, ale zaczynają się

na nim obracać. Jego głowa oddala się od jej szyi.

Teraz idą w naszą stronę, nadal się obejmują. Nie widzę

jego twarzy, ponieważ blisko aparatu przechodzi

przechodzień i zamazuje obraz. Ale jej twarz. Co się na niej

maluje? Szczęście? Rozkosz? Radość? Zachwyt? A może

tylko uprzejmość. Następny i ostatni slajd.

Coś podobnego, pomyślałem sobie. Ale numer.

– Coś podobnego – powiedziałem na głos. – Ale numer.

Solomon się nie odwrócił.

Mężczyzna i kobieta idą w naszą stronę i znam ich oboje.

Przed chwilą przyznałem się do tego, że kocham tę kobietę,

Page 349: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

choć teraz nie jestem pewien, czy to rzeczywiście prawda, z

każdą sekundą jestem tego coraz mniej pewien, tymczasem

ten mężczyzna... no właśnie.

Wysoki. Przystojny w ten ogorzały sposób. Ma na sobie

drogi garnitur. Też się śmieje. Oboje się śmieją. Uśmiechy –

na dużą skalę. Tak bardzo się uśmiechają, że wygląda, jakby

miały im zaraz odpaść czubki głów.

Oczywiście chciałbym wiedzieć, z jakiego, kurwa,

powodu są tacy uchachani. Jeżeli któreś z nich opowiedziało

żart, chciałbym go usłyszeć – samemu ocenić, czy jest wart

rozerwania sobie trzustki i czy to jest żart z rodzaju tych, po

których człowiek ma ochotę chwycić osobę stojącą w pobliżu

i ją uścisnąć tak. Albo uścisnąć ją owak.

Oczywiście nie znam tego żartu, jestem tylko pewien że

mnie by nie rozśmieszył. Niesamowicie pewien.

Mężczyzna na zdjęciu obejmujący moją ukochaną z

mrocznej wieży, rozbawiający ją – napełniający ją śmiechem,

napełniający ją radością i z tego, co widzę, napełniający ją

także kawałkami siebie – to Russell R Barnes.

Zrobimy sobie teraz małą przerwę. Dołączcie do nas po

tym, jak rzucę przez pokój pudełkiem ze slajdami.

Page 350: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 20

Życie składa się ze szlochów,

pociągania nosem i uśmiechów

z przewagą pociągania nosem.

O. Henry

Opowiedziałem Solomonowi o wszystkim. Musiałem.

Widzicie, Solomon to mądry człowiek, jeden z

najmądrzejszych, jakiego kiedykolwiek poznałem, i głupio

byłoby nie skorzystać z jego intelektu i na własną rękę szukać

nieporadnie wyjścia z sytuacji. Dopóki nie zobaczyłem tych

zdjęć, byłem praktycznie zdany sam na siebie, samotnie

żłobiłem pługiem koleinę swojego losu, nadszedł jednak

czas, aby przyznać, że pług zaczął telepać się na ostrzejszych

skrętach i wjechał w boczną ścianę stodoły.

Skończyłem mówić o czwartej nad ranem. Dużo

wcześniej Solomon otworzył plecak i wyjął z niego rzeczy,

których w jego świecie najwyraźniej nigdy nie brakuje

Solomonom. Mieliśmy termos gorącej herbaty, dwa

plastikowe kubki; po jednej pomarańczy i nóż do ich obrania;

oraz ćwierćkilogramową czekoladę mleczną Cadbury's.

Jedliśmy, piliśmy, paliliśmy i z dezaprobatą wyrażaliśmy

się o paleniu, a ja przedstawiałem opowieść o Projekcie

Absolwent od początku do środka. Wyjaśniłem, że nie

znajdowałem się w miejscu, w którym się znajdowałem,

robiąc to, co robiłem, dla dobra demokracji; że nie chroniłem

Page 351: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

ludzi śpiących w swoich łóżkach ani nic przyczyniałem się

do zwiększenia wolności i szczęśliwości na świecie;

zajmowałem się jedynie – i to od samego początku –

sprzedażą broni.

Co znaczyło, że Solomon również ją sprzedawał. Ja

robiłem za przedstawiciela handlowego, a Solomon lokował

się gdzieś w dziale marketingu. Wiedziałem, że niespecjalnie

mu się to spodoba.

Solomon słuchał, kiwał głową i zadawał odpowiednie

pytania w odpowiedniej kolejności i w odpowiednim czasie.

Nie potrafiłem odgadnąć, czy mi uwierzył, ale ostatecznie

nigdy mi się ta sztuka nie udała z Solomonem i

prawdopodobnie nigdy nie uda.

Kiedy skończyłem, rozparłem się na krześle i zacząłem

bawić się cząstkami czekolady, zastanawiając się, czy

przywiezienie czekolady Cadbury's do Szwajcarii

przypomina wiezienie drzewa do lasu; uznałem, że nie.

Szwajcarska czekolada radykalnie straciła na jakości od

czasów mojego dzieciństwa i obecnie nadaje się wyłącznie na

prezent dla cioci. W tym samym czasie czekolada Cadbury's

mozolnie czyniła postępy, stawała się lepsza i tańsza niż

jakakolwiek inna czekolada na świecie. Tak przynajmniej

uważam.

Diabelnie ciekawa opowieść, panie, jeżeli mogę się tak

wyrazić.

Solomon stał, wpatrując się w ścianę. Gdyby znajdowało

się tam okno, prawdopodobnie patrzyłby się przez okno, ale

się nie znajdowało.

– Ano – zgodziłem się.

Page 352: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Wróciliśmy do zdjęć i zaczęliśmy się zastanawiać nad ich

sensem. Przypuszczaliśmy i zakładaliśmy; byćmożeliśmy,

acojeżeliśmy i chybażeliśmy; aż wreszcie, kiedy pierwsze

promienie słońca zaczęły połyskiwać na śniegu i wlewać się

do środka przez okiennice i szparę pod – drzwiami,

uznaliśmy, że przynajmniej udało nam się rozpatrzyć sprawę

ze wszystkich punktów widzenia.

Istniały trzy możliwe wyjaśnienia.

Całkiem sporo podwyjaśnień, rzecz jasna, ale na tym

etapie woleliśmy nakreślić obraz sytuacji szerokimi

pociągnięciami pędzla, dlatego zagarnęliśmy podwyjaśnienia

na trzy główne stosy, które przedstawiały się następująco: on

wciskał kit jej; ona wciskała kit jemu; żadne z nich nie

wciskało kitu drugiemu, tylko po prostu się w sobie zakochali

– dwoje Amerykanów spędzających ze sobą długie

popołudnia w obcym mieście.

– Jeżeli ona wciska kit jemu – zacząłem po raz mniej

więcej setny – jaki ma w tym cel? Co zamierza w ten sposób

uzyskać?

Solomon pokiwał głową, zacisnął powieki i szybkim

ruchem dłoni przetarł twarz.

– Chciała go skłonić do jakichś wyznań po odbyciu

stosunku seksualnego? – wzdrygnął się, słysząc własne

słowa. – Nagrywa je, filmuje czy coś w tym stylu i wysyła do

„Washington Post"?

Nie bardzo mi się to podobało, jemu zresztą też.

– Powiedziałbym, że to niezbyt przekonujące.

Page 353: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Solomon ponownie pokiwał głową. Wciąż zgadzał się –

ze mną częściej, niż na to zasługiwałem, prawdopodobnie z

powodu ulgi, jaką odczuwał, widząc, że mój świat nie

rozsypał się jak domek z kart – nie siedziałem na podłodze,

zastanawiając się, co się stało z królem pik albo dziewiątką

karo – i chciał z powrotem wzbudzić we mnie optymizm i

zachęcić do racjonalnego myślenia.

– A więc to on wciska kit jej? – powiedział,

przekrzywiając głowę, unosząc brwi, prowadząc mnie za rękę

niczym pełen subtelności pies pasterski.

– No może – zastanawiałem się. – Uległy jeniec sprawia

mniej kłopotów niż krnąbrny. A może naopowiadał – jej

niestworzonych historii, zapewnił, że sytuacja jest pod

kontrolą. „Po mojej interwencji sprawą zajął się sam

prezydent", coś w tym stylu.

To również nie brzmiało najlepiej.

W ten sposób została nam ewentualność numer trzy.

Z jakiego powodu kobieta taka, jak Sara Woolf, chciałaby

związać się z mężczyzną takim, jak Russell P Barnes?

Dlaczego miałaby z nim spacerować, śmiać się i robić

najlepszy użytek z wszystkich czterech pośladków, jakimi

razem dysponowali? A nie miałem większych wątpliwości,

że to właśnie robili.

No, dobrze, był przystojny. Wysportowany. W głupi

sposób inteligentny. Miał władzę. Dobrze się ubierał. Ale

pomijając to, co jej się w nim podobało? Na litość boską,

miał wystarczająco wiele lat, aby być skorumpowanym

przedstawicielem jej rządu.

Wlokąc się z powrotem do hotelu, rozmyślałem nad

Page 354: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

seksualnymi urokami Russella R Barnesa. Świt zdążył już na

dobre zagościć w alpejskiej stacji zimowej, a śnieg zaczął

połyskiwać elektryzującą, świeżą bielą. Wchodził mi pod

nogawki, skrzypiał pod butami, a ten leżący tuż przede mną

wydawał się mówić: „Nie wchodź na mnie, proszę, nie

wchodź... ojej".

Russell Półdupek Barnes.

Dotarłem do hotelu i na palcach przeszedłem korytarzem

do pokoju. Otworzyłem drzwi, wślizgnąłem się do środka i

zastygłem w bezruchu z do połowy zdjętą wiatrówką. Po

wędrówce przez śnieg, podczas której otaczało mnie jedynie

alpejskie powietrze, wyczuwałem wszystkie niuanse

zapachów wewnątrz budynku – zwietrzałe piwo z baru,

szampon na dywanie, chlor z basenu w piwnicy, krem

przeciwsłoneczny praktycznie ze wszystkich stron – a teraz

dołączył do nich nowy zapach. Zapach czegoś, co z

pewnością nie powinno się znajdować w moim pokoju.

Nie powinno się tam znajdować, ponieważ zapłaciłem za

jedynkę, a szwajcarskie hotele słyną z rygorystycznego

podejścia do tych spraw.

Latifa leżała wyciągnięta na łóżku, pogrążona we śnie, z

kołdrą owiniętą wokół nagiego ciała. Wyglądała jak pastisz

Rubensa.

– Gdzie ty się, kurwa, podziewałeś?

Siedziała na łóżku z kołdrą podwiniętą pod brodę,

tymczasem ja ściągałem buty na drugim końcu łóżka.

– Poszedłem na spacer – wyjaśniłem.

– Gdzie na spacer? – warknęła, wciąż w nieładzie, zła, że

Page 355: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

widzę ją w takim stanie. – Jest pierdolony śnieg. Kto chodzi

na spacer w pierdolonym śniegu? Co tam robiłeś?

Zrzuciłem drugi but i powoli obróciłem się w jej stronę.

– Latifa, zastrzeliłem dziś człowieka – jako Ricky

wymawiałem jej imię Laddifa. – Pociągnąłem za spust i

zastrzeliłem człowieka.

Odwróciłem się i wlepiłem wzrok w podłogę;

żołnierz-poeta, zniesmaczony okrucieństwem bitwy.

Kołdra rozluźniła się pode mną. Odrobinę. Przyglądała mi

się przez jakiś czas.

– Spacerowałeś przez całą noc?

Westchnąłem.

– Spacerowałem. Siedziałem. Myślałem. Sama wiesz,

ludzkie życie...

Ricky w moim wykonaniu był człowiekiem nie do końca

swobodnie radzącym sobie z konwersacją, dlatego musiało

minąć trochę czasu, zanim udzielił tej odpowiedzi.

Pozwoliliśmy, aby refleksja o ludzkim życiu unosiła się przez

chwilę w powietrzu.

– Wielu ludzi umiera, Rick – stwierdziła. – Śmierć czai

się wszędzie. Wszędzie zdarzają się morderstwa.

Kołdra rozluźniła się jeszcze bardziej i zobaczyłem, że

Latifa położyła delikatnie rękę na brzegu łóżka tuż obok

mojej.

Dlaczego każda napotkana osoba częstowała mnie tym

argumentem? Wszyscy tak robią, więc postąpiłbyś bardzo

nienowocześnie, nie przyłączając się do nas. Nagle naszła

mnie ochota, żeby uderzyć ją w twarz i powiedzieć, kim

jestem i co naprawdę sądzę o całej sprawie. Że

Page 356: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zamordowanie Dirka, zamordowanie kogokolwiek, nie

zmieni niczego poza pieprzonym ego Francisca, które i tak

było już na tyle rozdęte, że mogło pomieścić dwukrotną

liczbę ubogich tego świata oraz kilka milionów burżujów w

oddzielnym pokoju.

Na szczęście jestem zimnokrwistym zawodowcem, więc

tylko przytaknąłem i zwiesiłem głowę, powzdychałem

jeszcze trochę i przyglądałem się, jak jej dłoń pełznie w

stronę mojej.

– To dobry znak, że nie czujesz się z tym dobrze –

powiedziała po chwili namysłu. Oczywiście nie myślała za

wiele, ale jednak. – Gdybyś nie czuł nic, oznaczałoby to, że

nie ma w tobie żadnej miłości, żadnej namiętności. A bez

namiętności jesteśmy nikim.

Z nią też niespecjalnie kimś jesteśmy, pomyślałem i

zacząłem zdejmować koszulę.

Trochę się pozmieniało, widzicie. W mojej głowie.

Ostatecznie szalę przeważyły zdjęcia – uświadomiły mi,

że od dłuższego czasu błąkałem się w świecie cudzych

sporów. Teraz doszedłem do punktu, w którym przestałem

się czymkolwiek przejmować. Przestałem się przejmować

Morderstone'em i helikopterami; Sarą Woolf i Barnesem;

ONealem i Solomonem czy Franciskiem i Mieczem

pieprzonej Sprawiedliwości. Nie zależało mi, kto wygra w

tym sporze albo kto wygra w tej wojnie.

A w szczególności przestałem się przejmować sobą.

Palce Latify musnęły tył mojej głowy.

Jeżeli chodzi o seks, wydaje mi się, że mężczyźni

znajdują się między młotem a miękkim, zwiotczałym,

Page 357: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

usprawiedliwiającym się kowadłem.

Mechanizmy rządzące seksualnością obu płci zwyczajnie

do siebie nie pasują – tak wygląda przerażająca prawda.

Jeden z nich to mały samochód nadający się do robienia

zakupów, szybkich wypadów na miasto, niezwykle łatwy do

parkowania; drugi to samochód kombi, zaprojektowany do

długich podróży z dużym ładunkiem – ogólnie rzecz biorąc,

większy, bardziej skomplikowany i trudniejszy w

utrzymaniu. Nie kupuje się fiata pandy do przewożenia

antyków z Bristolu do Norwich, podobnie jak nie kupuje się

volva w żadnym innym celu. Po prostu różnią się od siebie,

to wszystko.

Nie mamy odwagi się z tym pogodzić – ponieważ

jednakowość stała się obowiązującą religią, a heretyków tępi

się teraz równie mocno jak dawniej – ja jednak zamierzam się

z tym pogodzić, ponieważ zawsze mi się wydawało, że

pokora wobec faktów to jedyna rzecz, która pozwala

przetrwać racjonalnemu człowiekowi. Z pokorą podchodź do

faktów, zuchwale do opinii, jak powiedział kiedyś George

Bernard Shaw.

A tak naprawdę nie powiedział. Chciałem tylko

podeprzeć swoją opinię jakimś autorytetem, ponieważ wiem,

że wam się ona nie spodoba.

Jeżeli mężczyzna poddaje się urokowi erotycznej chwili...

No cóż, to właściwie wszystko. Chwila. Spazm. Ulotny

moment. Z drugiej strony, jeżeli się powstrzymuje, starając

się przypomnieć sobie jak najwięcej nazw z katalogu farb

Dulux albo wymyślając jakiś sposób na odroczenie służby

wojskowej, oskarża się go o techniczną oziębłość. Tak czy

Page 358: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

owak, współczesny heteroseksualny mężczyzna musi się

piekielnie namęczyć, aby po stosunku seksualnym doczekać

się jakichkolwiek wyrazów uznania.

Zgoda, samo uznanie nie jest oczywiście celem tego

rodzaju aktywności. Niemniej jednak łatwo tak mówić –

komuś, kto się już z tym uznaniem spotyka. A w dzisiejszych

czasach mężczyźni po prostu mają z tym wielki problem. Na

seksualnej arenie mężczyzna podlega ocenie według

kobiecych standardów. Możecie sobie prychać, cmokać z

niezadowoleniem i wciągać powietrze, jak tylko chcecie

najgłośniej, ale to prawda. (Tak, oczywiście mężczyźni

oceniają kobiety w innych dziedzinach – traktują je

protekcjonalnie, tyranizują je, wykluczają, uciskają i

sprawiają, że czują się nieszczęśliwe – ale w sprawie palenia

się ze wstydu skład sędziowski ustalają kobiety. To fiat

panda ma udawać volvo, a nie na odwrót. ) Nie spotyka się

mężczyzn krytykujących kobiety za to, że potrzebują

piętnastu minut, żeby osiągnąć orgazm; a jeżeli spotykacie

takich mężczyzn, to nie słyszycie w ich wypowiedzi

zawoalowanego zarzutu słabości, arogancji lub

egocentryzmu. Taki mężczyzna najczęściej po prostu zwiesi

głowę i powie, że jej ciało jest tak a nie inaczej

skonstruowane, tego właśnie ode mnie oczekiwała, a ja nie

sprostałem zadaniu. Dałem dupy. Zaraz sobie pójdę, znajdę

tylko drugą skarpetkę.

Bądźmy szczerzy – to niesprawiedliwość granicząca ze

śmiesznością. Na tej samej zasadzie śmieszne byłoby

stwierdzenie, że fiat panda to gówniany samochód tylko

dlatego, że z tyłu nie mieści się w nim szafa. Można by go

Page 359: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

nazwać gównianym z tysiąca innych powodów – psuje się,

zużywa mnóstwo oleju albo ma żółtozieloną karoserię ze

słowem „turbo" napisanym patetycznie na tylnej szybie – ale

nie jest gówniany z powodu tej jednej cechy, dla której został

specjalnie zaprojektowany: niewielkich rozmiarów. Podobnie

trudno nazwać volvo gównianym samochodem tylko dlatego,

że nie wciśnie się między barierki na parkingu pod Safeways,

pozwalając właścicielowi uniknąć płacenia za postój.

Jeżeli chcecie, możecie mnie przywiązać do pala, obłożyć

chrustem i podpalić, ale twierdzę, że te dwie maszyny –

wyraźnie różnią się od siebie i tyle. Zaprojektowano je do

różnych zadań, różnych prędkości, różnych typów dróg.

Różnią się od siebie. Nie są takie same. Są do siebie

niepodobne.

W porządku, wreszcie to wyrzuciłem z siebie. I nie czuję

się dzięki temu ani trochę lepiej.

Uprawialiśmy z Latifą seks dwukrotnie przed śniadaniem

i raz po. Do późnego ranka zdążyłem dojść do umbry

palonej, która znajdowała się na pozycji trzydzieści jeden. To

chyba mój rekord.

– Mogę cię o coś zapytać, Cisco? – odezwałem się.

– Jasne, Rick. Wal śmiało.

Zerknął na mnie i zapalił papierosa.

Zastanawiałem się przez długą, ciągnącą się,

minnesotańską chwilę.

– Kto za to wszystko płaci?

Zanim odpowiedział, przejechaliśmy jakieś dwa

kilometry.

Page 360: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Siedzieliśmy w alfie romeo należącej do Francisca, tylko

we dwóch, pokonując stopniowo Autoroute de Soleil z

Marsylii do Paryża. Czułem, że jeżeli jeszcze raz puści kasetę

z Born In The USA, prawdopodobnie dostanę krwotoku z

nosa.

Upłynęły trzy dni od zabójstwa Dirka Van Der Hoewe, a

Miecz Sprawiedliwości czuł się niezwyciężony, ponieważ

gazety zajęły się innymi sprawami, a policjanci drapali się po

skomputeryzowanych, gromadzących dane wywiadowcze

głowach z braku jakichkolwiek dobrych tropów.

– Kto za to wszystko płaci? – powtórzył w końcu

Francisco, bębniąc palcami po kierownicy.

– No.

Autostrada buczała dookoła.

– Dlaczego pytasz?

Wzruszyłem ramionami.

– Po prostu... no wiesz... tak się zastanawiam.

Zaśmiał się niczym szalony rockandrollowiec.

– Ricky, przyjacielu, lepiej się nie zastanawiaj. Zajmij się

działaniem. Jesteś dobry w działaniu. Trzymaj się tego.

Też się zaśmiałem, ponieważ Francisco uważał, że

właśnie takimi słowami poprawi mi humor. Gdyby był

piętnaście centymetrów wyższy, zmierzwiłby mi włosy

niczym wielkoduszny starszy brat.

– No wiem. Tak się jednak zastanawiałem...

Przerwałem. Na trzydzieści sekund obaj

wyprostowaliśmy się na siedzeniach, kiedy mijał nas

ciemnoniebieski peugeot Gendarrne. Francisco zmniejszył

odrobinę prędkość i go przepuścił.

Page 361: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Tak się zastanawiałem – podjąłem – że jak na przykład

płaciłem czekiem w hotelu... i pomyślałem, że to kupa

pieniędzy... no wiesz... nasza szóstka... hotele i w ogóle...

bilety lotnicze... kupa pieniędzy. I zacząłem się zastanawiać...

skąd się one biorą? No bo przecież ktoś musi za to płacić, co

nie?

Francisco pokiwał mądrze głową, jakby starał się pomóc

mi w rozwiązaniu skomplikowanego problemu z dziewczyną.

– Jasne, Ricky. Ktoś za to płaci. Przez cały czas ktoś musi

płacić.

– No właśnie. Tak sobie właśnie pomyślałem. Ktoś musi

za to płacić. No więc zastanawiałem się właśnie... no wiesz...

kto to jest?

Przez chwilę patrzył przed siebie, po czym powoli

odwrócił się i obrzucił mnie przeciągłym spojrzeniem. Tak

przeciągłym, że musiałem nieustannie zerkać na drogę przed

nami, sprawdzając, czy nie zbliżamy się do konwoju

skaczących z pasa na pas tirów.

Między tymi spojrzeniami, wpatrywałem się w niego

najbardziej niewinnym wzrokiem głupka, na jaki tylko –

mnie było stać. Starałem się w ten sposób powiedzieć, te

Ricky nie jest niebezpieczny. Ricky to szczery żołnierz.

Ricky to prosty człowiek, który po prostu chce się

dowiedzieć, kto od kogo dostaje wypłatę. Ricky nie jest

nigdy nie był i nie będzie – zagrożeniem.

Zachichotałem nerwowo.

– Może powinieneś patrzeć się na drogę – mruknąłem. –

To znaczy... no wiesz.

Francisco przygryzł wargę, po czym niespodziewanie się

Page 362: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zaśmiał i z powrotem odwrócił się przodem do kierunku

jazdy.

– Pamiętasz Grega? – odezwał się radosnym, melodyjnym

głosem.

Zmarszczyłem brwi, ponieważ poza sprawami, które

zdarzyły się w trakcie kilku ostatnich godzin, Ricky nie był

pewien, czy cokolwiek dobrze pamięta.

– Greg – powtórzył. – W porsche. Z cygarami. Zrobił ci

zdjęcie do paszportu.

Odczekałem chwilę, po czym energicznie pokiwałem

głową.

– No jasne, pamiętam Grega. Jeździł porsche.

Francisco uśmiechnął się. Może pomyślał, że nie ma –

znaczenia, co mi powie, bo i tak wszystko zapomnę, zanim

dojedziemy do Paryża.

– To właśnie on. Bo widzisz, Greg to przebiegły gość.

– Tak? – zdziwiłem się, jakbym pierwszy raz słyszał to

określenie.

– No pewnie – powiedział Francisco. – Naprawdę

przebiegły. Przebiegły gość z dużą ilością pieniędzy.

Przebiegły gość z dużą ilością różnych rzeczy.

Przez chwilę zastanawiałem się nad jego słowami.

– A mnie się wydawało, że to dupek – stwierdziłem.

Francisco zerknął na mnie zaskoczony i zaraz potem –

wybuchnął salwami radosnego śmiechu, raz za razem

uderzając pięścią w kierownicę.

– Jasne, że to dupek – wykrzyknął. – Pieprzony dupek,

tak właśnie.

Śmiałem się razem z nim, promieniejąc z dumy, że udało

Page 363: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

mi się rozbawić mistrza. W końcu się uspokoiliśmy, a

Francisco nachylił się do magnetofonu i wyłączył Bruce'a

Springsteena. O mało go nie ucałowałem.

– Greg współpracuje z jeszcze jednym gościem –

powiedział Francisco, niespodziewanie poważnym tonem. –

W Zurychu. Zajmują się finansami. Obracają pieniędzmi na

duża skalę, robią interesy. Bardzo różne interesy. Rozumiesz?

Spojrzał na mnie, a ja posłusznie zmarszczyłem brwi,

udając niezwykle skupionego. Wydawało mi się, że tego

właśnie oczekiwał.

– W każdym razie do Grega trafiają te pieniądze. Dostaje

polecenie, że ma zrobić z nimi to, zrobić tamto. Przetrzymać.

Stracić. Cokolwiek.

– To znaczy, że mamy konto bankowe? – zapytałem,

szczerząc zęby w uśmiechu.

Francisco również się uśmiechnął.

– Jasne, że mamy konto bakowe, Ricky. Mamy mnóstwo

kont bankowych.

Potrząsnąłem głową ze zdumienia nad pomysłowością

tego rozwiązania, po czym ponownie zmarszczyłem brwi.

– A więc Greg za nas płaci, zgadza się? Ale nie swoimi

pieniędzmi?

– Nie, nie swoimi. Zajmuje się tym i bierze procent. Duży

procent, jak sądzę, biorąc pod uwagę, że on jeździ porsche, a

ja mam tylko pieprzona alfę. Ale pieniądze nie należą do

niego.

– A więc do kogo? – zapytałem. Pewnie za szybko. – To

znaczy do jednej osoby? Do kilku czy jak?

– Do jednej osoby – powiedział Francisco, po czym

Page 364: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

obrzucił mnie ostatnim, rozstrzygającym spojrzeniem,

badając mnie, oceniając, próbując sobie przypomnieć –

wszystkie momenty, kiedy go zirytowałem, i wszystkie

momenty, kiedy był ze mnie zadowolony; rozważając, czy

zasłużyłem na tę informację, której nie miałem prawa ani

powodu usłyszeć. Pociągnął nosem, co robił zawsze, kiedy

przygotowywał się do powiedzenia czegoś ważnego.

– Nie znam nazwiska – powiedział. – To znaczy

prawdziwego. Tym niemniej używa pewnego nazwiska do

załatwiania spraw finansowych. W bankach.

– Tak?

Starałem się, aby nie zauważył, że wstrzymuję oddech.

Cisco droczył się ze mną, dla zabawy odwlekając odpowiedź.

– Tak? – powtórzyłem.

– Nazywa się Lucas – powiedział w końcu. – Michael

Lucas.

Skinąłem głową.

– Fajnie.

Po chwili przyłożyłem głowę do szyby i udawałem, że

śpię.

Coś się szykuje, myślałem, słuchając dudnienia kół na

autostradzie wiodącej do Paryża, i Bóg jeden raczy wiedzieć

co. Ktoś wciela w życie dziwną filozofię. Tyle tylko, że ja nie

zdawałem sobie z tego wcześniej sprawy.

Zawsze przyjmowałem, że przykazanie „Nie zabijaj"

znajduje się na szczycie listy. Jako to najważniejsze. Należało

oczywiście wystrzegać się pożądliwego spoglądania na tyłki

sąsiadek; podobnie cudzołóstwa, oddawania czci cudzym

Page 365: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

bogom, nie wolno też zapominać o czczeniu ojca swego i

matki swojej.

Ale „Nie zabijaj" – to naprawdę prawdziwe Przykazanie.

Takie, które wszyscy pamiętają, ponieważ wydaje się

najsłuszniejsze, najsprawiedliwsze i najbardziej

kategoryczne.

Wszyscy zapominają, że nie należy mówić fałszywego

świadectwa przeciw bliźniemu swemu. W porównaniu z „Nie

zabijaj" wydaje się to zupełnie błahe. Przypomina czepianie

się. Jak mandat za nieprawidłowe parkowanie.

Kiedy jednak zostanie skierowane przeciwko tobie i kiedy

instynktownie reagujesz na nie, na kilka sekund, zanim mózg

ma w ogóle szansę przetrawić to, co usłyszał, zdajesz sobie

sprawę, że życie, moralność, wartości nie funkcjonują tak, jak

to sobie wyobrażałeś.

Morderstone strzelił Mike'owi Lucasowi w gardło i była

to jedna z najbardziej niegodziwych rzeczy, jakie

kiedykolwiek widziałem, w życiu wypełnionym przecież

obserwowaniem niegodziwych czynów. Ale kiedy

Morderstone postanowił, dla wygody, rozrywki lub porządku

administracyjnego, dać fałszywe świadectwo przeciwko

człowiekowi, którego zabił – zabierając mu nie tylko

fizyczne życie, ale również życie moralne; jego istnienie,

pamięć, reputację; posługując się jego nazwiskiem, szargając

je po to tylko, aby zatrzeć za sobą ślady – aby mógł zrzucić

winę za to, co się miało zdarzyć, na dwudziestoośmioletniego

pracownika CIA, któremu odrobinę pomieszało się w głowie,

to właśnie w tym momencie z mojego punktu widzenia

Page 366: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

sprawy uległy zasadniczej zmianie.

W tym właśnie momencie naprawdę się wkurzyłem.

Page 367: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 21

Chyba urwał mi się guzik od spodni.

Mick Jagger

Dostaliśmy od Francisca dziesięć dni urlopu na

odpoczynek.

Bernhard powiedział, że spędzi je w Hamburgu i jego

spojrzenie wskazywało, że mogło chodzić o seks. Cyrus

pojechał do Evian Les Bains, ponieważ umierała jego matka

– później okazało się, że umierała w Lizbonie, a Cyrus po

prostu chciał znaleźć się jak najdalej od niej. Benjamin i

Hugo polecieli do Hajfy żeby trochę ponurkować. Francisco

zamierzał zostać w naszej siedzibie w Paryżu, odgrywając

rolę samotnego dowódcy.

Ja zapowiedziałem, że jadę do Londynu. Latifa

postanowiła zabrać się ze mną.

– Będziemy się zajebiście bawić w Londynie. Pokażę ci

supermiejsca. Londyn to wspaniałe miasto – uśmiechnęła się

do mnie promiennie i zatrzepotała rzęsami po całym pokoju.

– Spierdalaj – powiedziałem. – Jeszcze by tego

brakowało, żebyś mi się cały czas pałętała pod nogami.

Przyznaję, że były to ostre słowa i naprawdę żałowałem,

że musiałem tak to ująć. Niemniej jednak poruszanie się po

Londynie z Latifą u boku, w sytuacji, gdy jakiś neptek mógł

krzyknąć za mną na ulicy: „Thomas, kopę – lat! Kim jest ta

sikoreczka?", wiązało się z okropnym ryzykiem. Chciałem

Page 368: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

dysponować pełną swobodą ruchów, a zerwanie z Latifą

wydawało się jedynym sposobem, aby ją sobie zapewnić.

Oczywiście mogłem wymyślić jakąś bajeczkę o

konieczności odwiedzenia dziadków, siedmiorga dzieci lub

doradcy w klinice chorób wenerycznych, ale ostatecznie

uznałem zwykłe „spierdalaj" za najmniej skomplikowane.

Z Paryża poleciałem do Amsterdamu, posługując się

paszportem Balfoura, następnie spędziłem godzinę, starając

się zgubić Amerykanów, którzy mogliby nabrać ochoty do

podążenia moim śladem. Nie żeby mieli ku temu jakiś

szczególny powód. Zamach w Mürren przekonał większość z

nich, że byłem zaufanym członkiem zespołu, poza tym

Solomon zalecił, aby dali mi większą swobodę do czasu

następnego kontaktu.

Mimo to chciałem, aby przez kilka następnych dni

wszystkie pary brwi pozostały proste i nieuniesione, aby nikt

nie powiedział: „No, no, a co to jest?", przyglądając się

czemuś, co robiłem, lub jakiemuś miejscu, do którego się

udałem. Dlatego na lotnisku Schiphol kupiłem bilet do Oslo,

wyrzuciłem go, następnie zaopatrzyłem się w nowy komplet

ubrań i nową parę okularów przeciwsłonecznych, po czym

udałem się z nimi do toalety. Po krótkim wahaniu wyłoniłem

się z niej jako Thomas Lang, powszechnie znany jako

kompletne zero.

Przyleciałem na Heathrow o szóstej wieczorem i

zameldowałem się w hotelu Post House, który jest bardzo

praktyczny, ponieważ znajduje się blisko lotniska; jest też

strasznym miejscem, ponieważ znajduje się blisko lotniska.

Page 369: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Wziąłem długą kąpiel, zwaliłem się na łóżko z paczką

papierosów oraz popielniczką i wykręciłem numer do

Ronnie. Musiałem poprosić ją o przysługę – tego rodzaju –

przysługę, do której trzeba najpierw drugą stronę urobić –

więc przygotowałem się na długie posiedzenie.

Rozmawialiśmy długo, co sprawiło mi przyjemność;

przyjemność w ogóle, ale szczególną przyjemność z tego

powodu, że to Morderstone miał zapłacić za połączenie. Miał

też zapłacić za szampana i stek, który zamówiłem u obsługi

hotelowej, oraz lampę, którą rozbiłem, kiedy potknąłem się o

krawędź łóżka. Widziałem oczywiście, że zarobienie takich

pieniędzy prawdopodobnie zajmuje mu jedną setną sekundy,

ale z drugiej strony, kiedy idzie się na wojnę, trzeba umieć

żywić się tego rodzaju małymi zwycięstwami.

W oczekiwaniu na duże.

– Proszę spocząć, panie Collins.

Recepcjonistka przycisnęła guzik i powiedziała do nie –

wiadomo kogo:

– Pan Collins do pana Barraclougha.

Oczywiście powiedziała to do kogoś. W gąszczu włosów

miała ukryty maleńki mikrofon przyczepiony do słuchawek.

Uświadomiłem sobie to jednak dopiero po pięciu minutach,

podczas których poważnie zastanawiałem się, czy nie

zadzwonić do kogoś z informacją, że recepcjonistka ma

zwidy.

– Przyjdzie za minutkę – rzuciła. Nie jestem pewien, czy

do mnie, czy do mikrofonu.

Znajdowaliśmy się w biurach Smeetsa Velde Kerkpleina,

Page 370: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

który dzięki swojemu nazwisku miałby przynajmniej szansę

zapisać na swoim koncie sporo punktów w scrabble.

Występowałem jako Arthur Collins, malarz z Taunton.

Nie wiedziałem, czy Philip będzie pamiętał Arthura

Collinsa, ale nie miało to większego znaczenia.

Potrzebowałem jednak najmniejszego punktu zaczepienia,

aby dostać się do jego biura na dwunastym piętrze, a Collins

– wydawał się najlepszym pomysłem. W każdym razie czymś

lepszym od Gościa, Który Spal Kiedyś Z Twoja Narzeczoną.

Wstałem i zacząłem powoli krążyć po pokoju,

przekrzywiając głowę na bok tak, jak to czynią malarze, i

przyglądając się wiszącym na ścianach dziełom sztuki

korporacyjnej. W większości były to ogromne

szaroturkusowe bohomazy z dziwnymi – naprawdę bardzo

dziwnymi – smugami szkarłatu. Obrazy wyglądały, jakby

zaprojektowano je w laboratorium (i prawdopodobnie tak

było) do zmaksymalizowania poczucia pewności siebie i

optymizmu u osób, które po raz pierwszy inwestowały

pieniądze w SVK.

Na końcu korytarza otworzyły się gwałtowanie żółte

dębowe drzwi i pojawiła się w nich głowa Philipa. Przyglądał

mi się przez chwilę badawczo, wyszedł na zewnątrz i zaprosił

gestem do środka.

– Arthur – odezwał się z lekkim wahaniem. – Co słychać?

Miał na sobie jasnożółte szelki.

Philip stał odwrócony do mnie tyłem i nalewał filiżankę

kawy.

– Nie mam na imię Arthur – powiedziałem, sadowiąc się

Page 371: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

na krześle.

Rzucił mi szybkie spojrzenie przez ramię i natychmiast

wrócił do przerwanej czynności.

– Cholera – rzucił i zaczął ssać mankiet od koszuli.

Odwrócił się i krzyknął w kierunku otwartych drzwi. – Jane,

kochana, przynieś nam ścierkę, jeżeli możesz.

Przyjrzał się uważnie rozlanej kawie, mleku i

nasiąkniętym nimi herbatnikom, uznał jednak, że tak błahe

zdarzenie nie może rozpraszać jego uwagi.

– Przepraszam – mruknął, wciąż liżąc koszulę – nie

dosłyszałem.

Okrążył mnie wolnym krokiem, zmierzając do swojej

świątyni za biurkiem. Kiedy tam dotarł, usiadł bardzo powoli.

Albo miał hemoroidy, albo uznał, że mogę zrobić coś

niebezpiecznego. Uśmiechnąłem się, aby wiedział, że ma

hemoroidy.

– Nie mam na imię Arthur – powtórzyłem.

Zapadło milczenie i tysiąc odpowiedzi przebiegło mu –

przez myśl, wirując przed oczami niczym w automacie do

gry.

– Ach tak? – rzucił w końcu.

Dwie cytrynki i kiść czereśni. Zagraj jeszcze raz.

– Obawiam się, że Ronnie cię wtedy okłamała –

wyjaśniłem przepraszającym tonem.

Odchylił się na krześle, a na jego twarzy wykwitł lekki,

sympatyczny uśmiech z gatunku „Nic, co powiesz, nie zbije

mnie z tropu".

– Doprawdy?

Milczenie.

Page 372: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Niegrzeczna dziewczynka.

– Nie zrobiła tego z poczucia winy. Musisz zrozumieć, że

między nami nic nie było – odczekałem chwilę; mniej więcej

tyle czasu, ile zajmuje powiedzenie „odczekałem chwilę", po

czym przeszedłem do puenty. – Przynajmniej wtedy.

Wzdrygnął się. W widoczny sposób.

Trudno, żeby wzdrygnął się w niewidoczny sposób, bo w

takim wypadku bym tego nie zauważył. Rzecz w tym, że

chodziło o potężne wzdrygnięcie się, niemal podskok. Na

tyle duże, aby zainteresować trenera skoku wzwyż.

Spojrzał na swoje szelki i poskrobał paznokciem jedną z

mosiężnych klamerek.

– Przynajmniej wtedy... Rozumiem – podniósł na mnie

wzrok. – Przepraszam, ale zanim przejdziemy dalej,

powinienem cię, jak sądzę, poprosić o podanie prawdziwego

nazwiska. Jeżeli nie jesteś Arthurem Collinsem, to...

Ledwo wydusił z siebie te słowa, zrozpaczony i

spanikowany, ale nie chciał tego po sobie pokazać.

Przynajmniej nie w mojej obecności.

– Nazywam się Lang – powiedziałem. – Thomas Lang.

Przede wszystkim chciałbym powiedzieć, że zdaję sobie

sprawę, jakim musi to być dla ciebie szokiem.

Powstrzymał ruchem ręki jakiekolwiek dalsze próby

wyrażania skruchy, siedział nieruchomo przez chwilę,

przygryzając knykieć i zastanawiając się, co powinien zrobić.

Pięć minut później nadal siedział w tej samej pozycji.

Otworzyły się drzwi i stanęły w nich dziewczyna w

prążkowanej bluzce, przypuszczalnie Jane, oraz Ronnie.

Obie kobiety zatrzymały się w progu, wodząc wzrokiem

Page 373: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

po pokoju. Philip i ja wstaliśmy i również powodziliśmy po

nich wzrokiem. Gdybyście musieli wyreżyserować tę scenę,

stanęlibyście przed nie lada problemem, gdzie umieścić

kamerę. Ten żywy obraz trwał w najlepsze, wszyscy

smażyliśmy się w społecznym piekle, aż wreszcie Ronnie

przerwała milczenie.

– Kochanie!

Philip, biedny dureń, zrobił krok do przodu.

Ale Ronnie zmierzała ku mojej stronie biurka, Philip

musiał więc przekształcić ten krok w nieokreślony gest w

stronę Jane; widzisz, kawa się rozlała, herbatniki namokły,

mam ogromną prośbę, czy byłabyś tak miła i...

Kiedy skończył i obrócił się w naszą stronę, Ronnie tuliła

się już do mnie jak do ciepłego pieca. Odwzajemniłem

uścisk, ponieważ sytuacja wydawała się tego wymagać, a

także dlatego, że miałem na to ochotę. Bardzo ładnie

pachniała.

Po chwili Ronnie wyślizgnęła się z moich ramion i

odchyliła, aby mi się przyjrzeć. Zdawało mi się, że ma łzy w

oczach; bez wątpienia mocno się zaangażowała w całą

scenkę.

– Cóż mogę powiedzieć, Philip... – odezwała się, bo w

sumie cóż więcej mogła powiedzieć.

Philip podrapał się po karku, oblał lekkim rumieńcem i z

powrotem zajął się plamą po kawie na koszuli. W końcu był

prawdziwym Anglikiem.

– Zostaw nas na chwilę, Jane – powiedział, nie podnosząc

wzroku.

Prośba okazała się muzyką dla uszu Jane, która

Page 374: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

błyskawicznie zniknęła za drzwiami. Philip mężnie

spróbował się zaśmiać.

– No tak – powiedział.

– No tak – ja też się zaśmiałem, w równie nienaturalny

sposób. – To chyba wszystko. Przykro mi, Philip. Wiesz...

Staliśmy tak w trójkę przez kolejny wiek, czekając aż ktoś

podpowie nam szeptem zza kulis następną kwestię. W końcu

Ronnie zwróciła się do mnie, a jej oczy mówiły: zróbmy to

teraz.

Wziąłem głęboki oddech.

– A tak przy okazji, Philip – powiedziałem,

wyswobadzając się z objęć Ronnie i podchodząc do biurka. –

Zastanawiam się, czy mógłbym cię prosić... no wiesz... o

przysługę.

Philip spojrzał na mnie, jakbym uderzył go budynkiem.

– Przysługę? – zapytał i widać było, że rozważa wszystkie

za i przeciw rozgniewania się na mnie.

Za moimi plecami Ronnie mruknęła z dezaprobatą.

– Nie rób tego, Thomas – powiedziała. Philip spojrzał na

nią i zmarszczył lekko brwi, ale ona w ogóle nie zwracała na

niego uwagi. – Przecież obiecałeś – wyszeptała.

Philip wspaniale zareagował na tę wymianę zdań.

Wciągnął nosem powietrze i nawet jeśli nie wydało mu

się słodkie, to przynajmniej mniej gorzkie niż chwilę

wcześniej, ponieważ w ciągu trzydziestu sekund od

momentu, kiedy zakomunikowaliśmy mu, że to my

tworzymy jedyną szczęśliwą parę w tym pokoju, wszystko

wskazywało na to, że Ronnie i ja zaraz się posprzeczamy.

– Jakiego typu przysługę? – zapytał, krzyżując ręce na

Page 375: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

piersiach.

– Thomas, powiedziałam nie – Ronnie sprawiała wrażenie

mocno zagniewanej.

Przekręciłem się o pół obrotu w jej stronę, ale wzrok

utkwiłem w drzwiach, jakbyśmy odbyli już tę rozmowę kilka

razy.

– Słuchaj, sam może odmówić, prawda? Przecież tylko go

pytam, na Boga.

Ronnie zrobiła kilka kroków do przodu, okrążając

narożnik biurka, aż znalazła się prawie dokładnie między

nami. Philip zatrzymał wzrok na wysokości jej ud i

widziałem, że ocenia swoje szanse. Jeszcze nie wypadłem z

gry, myślał sobie.

– Nie wolno ci go wykorzystywać, Thomas – oznajmiła

Ronnie, przesuwając się trochę dalej wokół biurka. – Nie

zrobisz tego. To niesprawiedliwe. Nie teraz.

– Och, na litość boską – odparłem, zwieszając głowę.

– Jakiego rodzaju przysługę? – zapytał ponownie Philip;

wyczułem, że nadzieja rośnie w jego sercu.

Ronnie zbliżyła się jeszcze bardziej.

– Proszę, Philip – powiedziała. – Nie rób tego.

Pojedziemy sobie, pozwolimy ci...

– Posłuchaj – przerwałem, nie podnosząc wzroku. – Taka

szansa może się już nie powtórzyć. Muszę go zapytać. Na

tym polega moja praca, pamiętasz? Zadawanie ludziom

pytań.

Zrobiłem się sarkastyczny i nieprzyjemny, a Philip bawił

się coraz lepiej.

– Philip, proszę, nie słuchaj go. Przepraszam, że musisz...

Page 376: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Ronnie posłała mi zagniewane spojrzenie.

– Nie, w porządku – stwierdził. Nie spieszył się i myślał,

że teraz wystarczy nie popełnić błędu. – A tak przy okazji,

Thomas, czym się zajmujesz?

To było bardzo sympatyczne, ten Thomas. Słodki,

przyjacielski, niewzruszony sposób zwracania się do

człowieka, który właśnie ukradł mu narzeczoną.

– Jest dziennikarzem – powiedziała Ronnie, zanim

zdążyłem się odezwać. Słowo „dziennikarz" zabrzmiało, jak

określenie obrzydliwego zawodu. Którym, spójrzmy

prawdzie w oczy...

– Jesteś dziennikarzem i chcesz mnie o coś poprosić? –

powtórzył, uśmiechając się, Philip. – No to wal śmiało.

Uprzejmy mimo porażki. Prawdziwy gentleman.

– Thomas, jeżeli teraz go o to poprosisz, po tym, co

uzgodniliśmy... – pozwoliła, aby jej słowa zawisły w

powietrzu. Philip chciał, aby dokończyła.

– To co? – zapytałem zadzierzyście.

Ronnie popatrzyła na mnie z wściekłością, po czym

odwróciła się na pięcie w stronę ściany. Przy okazji musnęła

prostujący się lekko łokieć Philipa. Pięknie wykonane.

Jestem już blisko, myślał. Tylko ostrożnie.

– Piszę artykuł o rozpadzie państwa narodowego –

wyjaśniłem ze znużeniem, niemal chwiejąc się na nogach.

Kilku dziennikarzy, z którymi w życiu rozmawiałem,

wydawało się zachowywać w ten sposób: poza wiecznego

wyczerpania spowodowana zadawaniem się z ludźmi, który

okazują się nie aż tak fantastyczni, jakby się to mogło

wydawać. Starałem się odtworzyć tę postawę i chyba całkiem

Page 377: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

nieźle mi się to udało. – Gospodarcza supremacja

przedsiębiorstw międzynarodowych nad rządami

narodowymi – bełkotałem niezrozumiale, jakby każdy głupek

w kraju powinien był orientować się, że to paląca kwestia.

– Dla jakiej gazety piszesz ten artykuł, Thomas?

Osunąłem się na krzesło. Teraz oni stali razem po jednej

stronie biurka, a ja garbiłem się po drugiej. Wystarczy, że

beknę kilka razy i zacznę wygrzebywać sobie szpinak z

zębów, aby Philip poczuł się zwycięzcą.

– Zasadniczo każdej, która go kupi – odparłem,

gburowato wzruszając ramionami.

Philip pogardzał mną, zastanawiając się, jak w ogóle

mógł mnie traktować jako zagrożenie.

– I chcesz ode mnie uzyskać... co? Jakieś informacje?

Wychodził na ostatnią prostą prowadzącą do zwycięstwa.

– Zgadza się – powiedziałem. – W sumie tylko o

obracaniu pieniędzmi. Jak ludzie obchodzą prawo walutowe,

transferują pieniądze, tak żeby nikt o tym nie wiedział.

Ogólnie chodzi o generalne mechanizmy, ale szczególnie

interesują mnie jeden czy dwa przypadki.

Naprawdę lekko beknąłem, wypowiadając te słowa.

Ronnie usłyszała i odwróciła się do mnie przodem.

– Na miłość boską, Philip, powiedz mu, żeby spadał –

powiedziała. Posłała mi gniewne spojrzenie. Odrobinę

przerażające. – Wtargnął tu...

– Pilnuj własnego nosa, dobrze? – warknąłem. Gapiłem

się na nią prostacko i każdy, kto by nas teraz zobaczył,

mógłby przysiąc, że od lat tworzymy nieudane małżeństwo. –

Philip nie ma nic przeciwko. Prawda Philip?

Page 378: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Już miał powiedzieć, że absolutnie nie ma nic przeciwko,

że z jego perspektywy wszystko idzie wspaniale, ale Ronnie

mu na to nie pozwoliła. Płomienie strzelały jej z oczu.

– Stara się być uprzejmy, matołku – krzyknęła. – Philip

jest dobrze wychowany.

– W przeciwieństwie do mnie?

– To ty powiedziałeś.

– Bo ty nie musiałaś.

– Och, jakiś ty wrażliwy!

Pożarliśmy się na całego. I to w zasadzie bez

przećwiczenia tego wcześniej.

Zapadła długa, paskudna cisza. Philip zaczął chyba

myśleć, że okazja może mu się wymknąć w ostatnim

momencie, ponieważ dodał:

– Chcesz prześledzić jakieś konkretne transakcje

finansowe, Thomas? Czy tylko ogólnie mechanizmy?

Bingo.

– Najchętniej jedno i drugie, Phil – powiedziałem.

Po półtorej godzinie zostawiłem Philipa przy terminalu

komputerowym z listą „naprawdę dobrych kumpli, którzy

mieli wobec niego dług wdzięczności", przeszedłem przez

City, zjadłem absolutnie ohydny lunch z ONealem na ulicy

Whitehall. Chociaż jedzenie było zupełnie smaczne.

Przez chwilę rozmawialiśmy o kapuście i królach, kiedy

jednak zabrałem się do streszczania przebiegu ostatnich

wydarzeń, twarz ONeala zmieniała stopniowo kolor z

różowego przez biały na zielony. Gdy przedstawiłem

rozwiązanie pozwalające według mnie zakończyć całą

Page 379: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

sprawę z odpowiednim przytupem, stała się zupełnie szara.

– Lang – wychrypiał, odstawiając filiżankę z kawą – nie

możesz... to znaczy... nie potrafię sobie wyobrazić, że

mógłbyś...

– Panie ONeal – przerwałem. – Nie proszę pana o

pozwolenie.

Przestał chrypieć i siedział cicho, poruszając bezgłośnie

ustami.

– Przedstawiam tylko panu prawdopodobny przebieg

wydarzeń. Przez grzeczność – przyznaję, że osobliwie

dobierałem słowa, zważywszy sytuację. – Interesuje mnie to,

aby pan, Solomon, jak i cały wasz departament wyszedł z tej

sprawy w miarę obronną ręką. Albo skorzystacie z mojej

propozycji, albo nie. Wybór należy do pana.

– Ale... – plątał się – nie możesz... mógłbym przecież

zawiadomić policję.

Myślę, że nawet on zdawał sobie sprawę, jak

nieprzekonująco to zabrzmiało.

– Oczywiście, że mógłby pan zawiadomić policję –

powiedziałem. – Jeżeli chce pan, aby pański departament

został zamknięty w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, a

pracujących w nim urzędników przeniesiono do pracy w

żłobku Ministerstwa Rolnictwa i Rybołówstwa, to owszem,

doniesienie na mnie na policję wydaje się doskonałym

pomysłem. Pytam zatem, czy da mi pan jego adres?

Poruszał jeszcze przez chwilę ustami, po czym wyraźnie

wziął się w garść i zaczął wodzić teatralnym spojrzeniem po

restauracji, jakby chciał zakomunikować wszystkim dookoła:

A Teraz Wręczę Temu Człowiekowi Ważny Dokument.

Page 380: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Wziąłem od niego adres, o który prosiłem, wypiłem do

końca kawę i wstałem. Kiedy rzuciłem na niego jeszcze raz

okiem spod drzwi, ogarnęło mnie silne przeczucie, że ONeal

zastanawia się właśnie, jak szybko załatwić sobie urlop na

następny miesiąc.

Adres wskazywał na część Londynu zwaną Kentish Town

i znalazłem pod nim kilkupiętrowy budynek komunalny z lat

sześćdziesiątych ze świeżo pomalowaną stolarką, skrzynkami

na kwiaty, przystrzyżonymi żywopłotami i rzędem garaży

pokrytych tynkiem kamyczkowym. Nawet winda działała.

Wjechałem na drugie piętro i przystanąłem na podeście,

próbując zrozumieć, cóż to za okropna seria

biurokratycznych pomyłek doprowadziła budynek do tak

porządnego stanu. W większości dzielnic Londynu zabiera

się pojemniki na śmieci z ulic zamieszkanych przez klasę

średnią i opróżnia je na osiedlach domów komunalnych, a na

dokładkę podpala kilka stojących na chodniku fordów

contina. Ale rzecz jasna nie tutaj. Znalazłem się w

funkcjonalnym budynku, w którym ludzie mogli naprawdę

żyć w miarę godnie, nie mając poczucia, że reszta

społeczeństwa znika za horyzontem w autobusach

wycieczkowych w drodze na wymarzone wakacje. Miałem

ochotę napisać do kogoś stanowczy list w tej sprawie. A

następnie podrzeć go na kawałeczki i rozrzucić je na

trawniku przed domem.

Szklane drzwi prowadzące do mieszkania numer

czternaście otworzyły się gwałtownie i pojawiła się w nich

kobieta.

Page 381: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Cześć – powiedziałem. – Nazywam się Thomas Lang.

Przyszedłem zobaczyć się z panem Raynerem.

Bob Rayner karmił złotą rybkę, tymczasem ja wyjaśniłem

mu, o co mi chodzi.

Tym razem miał na nosie okulary i był ubrany w żółty

sweter golfowy, które jak przypuszczam wolno nosić

twardzielom podczas dni wolnych od pracy. Poprosił żonę,

żeby podała nam herbatę i krakersy. Przez dziesięć minut

prowadziliśmy kłopotliwą rozmowę: ja zapytałem, jak się

czuje, on stwierdził, że wciąż miewa dziwne bóle głowy, ja

wyraziłem swoje ubolewanie, on zapewnił, żebym się nie

martwił, ponieważ zdarzały się również, zanim go uderzyłem.

Wyglądało na to, że zakończyliśmy ten temat. Było,

minęło. Rozumiecie, Bob był zawodowcem.

– Myślisz, że uda ci się ją zdobyć? – zapytałem.

Pobębnił palcami o krawędź akwarium, co nie wydawało

się robić najmniejszego wrażenia na rybce.

– To cię będzie kosztować – powiedział po chwili.

– Nie ma problemu – odparłem.

Naprawdę nie było problemu. Morderstone za to zapłaci.

Page 382: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 22

Ciężką pracą, w pocie czoła,

Ludzie wiedzę zdobywają.

Jednak w porównaniu z Ropuchem,

Mądrość mają bardzo małą.

Kenneth Grahame

Reszta pobytu w Londynie upłynęła mi na różnego

rodzaju przygotowaniach.

Napisałem długie i niezrozumiałe oświadczenie –

opisujące tylko tę część moich przygód, kiedy

zachowywałem się porządnie i przebiegle – które

zdeponowałem u pana Halkerstona w National Westminster

Bank w Swiss Cottage. Było długie, ponieważ nie miałem

czasu na napisanie krótkiego, oraz niezrozumiałe, ponieważ

moja maszyna do pisania nie ma litery „d".

Halkerston wyglądał na zaniepokojonego; trudno

powiedzieć, czy zaniepokoiłem go ja, czy gruba brązowa

koperta, którą mu wręczyłem. Zapytał, czy chcę określić

jakieś szczególne okoliczności, w których powinna zostać

otwarta, a kiedy powiedziałem, że zdaję się na jego osąd,

szybko odłożył kopertę i zawołał kogoś, kto miał ją zanieść

do skarbca.

Resztę pieniędzy, jakie otrzymałem od Woolfa,

zamieniłem na czeki podróżne.

Czując się jak bogacz, wróciłem następnie do Blitz

Page 383: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Electronics na Tottenham Court Road, gdzie przez godzinę

rozmawiałem na temat częstotliwości radiowych z bardzo

sympatycznym panem w turbanie. Zapewnił mnie, że

Sennheiser Mikroport SK 2012 jest tym, czego potrzebuję, i

ostrzegł, żebym nie dał się namówić na żadne substytuty.

Poszedłem za jego radą.

Następnie skierowałem się na wschód do Islington na

spotkanie z moim prawnikiem. Uścisnął mi dłoń i przez

piętnaście minut przekonywał, że musimy się kiedyś znowu

wybrać na golfa. Powiedziałem, że to doskonały pomysł, ale,

ściśle biorąc, musimy choć raz zagrać w golfa, zanim

będziemy mogli w niego zagrać ponownie, na co on

zarumienił się i stwierdził, że musiał mnie pomylić z

Robertem Langiem. Przyznałem, że to prawdopodobne

wyjaśnienie, po czym podyktowałem testament, zapisując

wszystkie swoje nieruchomości i ruchomości Fundacji Save

The Children.

I właśnie wtedy, gdy zaledwie czterdzieści osiem godzin

dzieliło mnie od powrotu na linię frontu, wpadłem na ulicy na

Sarę Woolf.

Kiedy piszę, że na nią wpadłem, naprawdę mam na myśli,

że na nią wpadłem.

Aby usprawnić finalny akt pojednania ze Stwórcą i

Wierzycielami, wypożyczyłem na dwa dni forda fiestę, co

niechybnie sprawiło, że znalazłem się w pewnym momencie

w budzącej miłe wspomnienia odległości od Cork Street i bez

żadnego powodu, którym mógłbym się tu zasłonić, skręciłem

w lewo, w prawo, znowu w lewo i po chwili sunąłem już

Page 384: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

powoli wzdłuż w większości pozamykanych galerii.

Rozmyślałem o szczęśliwszych dniach. Oczywiście tak

naprawdę wcale nie były szczęśliwsze. Były jednak dniami i

pojawiała się w nich Sara, co w zasadzie mi wystarczało.

Słońce stało nisko na niebie i świeciło jaskrawym

blaskiem, z radia sączyła się, jeżeli dobrze pamiętam,

piosenka Isn't She Looely?, a ja dosłownie na ułamek

sekundy obróciłem głowę w stronę galerii Glassa. Dokładnie

w tym momencie przed oczami mignęło mi coś niebieskiego.

Mignęło – takiego przynajmniej słowa użyłbym w

formularzu ubezpieczeniowym. Przypuszczam jednak, że

bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że wdarło się,

wskoczyło, wtargnęło czy nawet weszło pod koła.

Wcisnąłem hamulec – zdecydowanie za późno. Przed

moimi oczami rozegrał się horror z wymachiwaniem rękami

w roli głównej, kiedy niebieski błysk odsunął się od

samochodu, stoczył walkę o utrzymanie równowagi, po czym

staranowany przez fiestę uderzył pięściami w jej maskę.

Nie zamierzałem jej tego darować. W żadnym razie.

Gdybym trafił ją brudnym zderzakiem, uznałbym ją za

poszkodowaną. Ale samochód miałem czysty, w związku z

tym momentalnie wpadłem w furię. Otworzyłem z hukiem

drzwi i wychyliłem się, by zakrzyknąć: „Pojebało cię, czy

co?", kiedy zdałem sobie sprawę, że nogi, które udało mi się

niemal złamać, wydają się znajome. Podniosłem wzrok i

zobaczyłem, że niebieski błysk ma twarz, niesamowicie szare

oczy, na których widok mężczyźni zaczynają gadać od

rzeczy, oraz wspaniałe zęby, których sporą liczbę mogłem

podziwiać.

Page 385: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Jezus Maria! – powiedziałem. – Sara.

Gapiła się na mnie z pobladłą twarzą. Na wpół w szoku, a

na drugie wpół też w szoku.

– Thomas?

Patrzyliśmy na siebie.

I kiedy tak patrzyliśmy na siebie, stojąc na Cork Street w

Londynie, Anglia, w jaskrawych promieniach słońca, przy

dźwiękach sentymentalnej piosenki Steviego Wondera

wydobywających się z samochodu, otaczająca nas

rzeczywistość uległa pewnej zmianie.

Nie wiem, jak to się stało, ale na kilka sekund wszyscy

klienci sklepów, biznesmeni, robotnicy budowlani, – turyści,

policjanci kontrolujący prawidłowość parkowania

samochodów ze wszystkimi swoimi butami, koszulami,

spodniami, sukienkami, skarpetkami, torbami, zegarkami,

domami, samochodami, hipotekami, małżeństwami, żądzami

i ambicjami... wszyscy po prostu zamarli w milczeniu.

Zostawiając Sarę i mnie pośrodku bardzo cichego świata.

– Nic ci nie jest? – zapytałem około tysiąca lat później.

Chciałem coś powiedzieć. Nie bardzo wiem, co tak –

naprawdę miałem na myśli. Czy pytając „Nic ci nie jest",

miałem na myśli skutki wypadku, a może chciałem się

dowiedzieć, czy nie spotkała jej jakaś krzywda ze strony

innych osób.

Sara również sprawiała wrażenie zdezorientowanej naturą

pytania, ale po chwili oboje wybraliśmy, jak sądzę, wersję

pierwszą.

– Wszystko w porządku.

Page 386: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

I wtedy statyści w naszym filmie, zupełnie jakby wrócili

właśnie z przerwy na lunch, znów zaczęli się poruszać i

wydawać dźwięki. Trajkotać, powłóczyć nogami, kaszleć,

upuszczać różne rzeczy na ziemię. Sara ostrożnie

rozprostowywała ręce. Zerknąłem na maskę forda – była

lekko wgnieciona.

– Jesteś pewna? – zaniepokoiłem się. – Przecież

musiałaś...

– Naprawdę, Thomas, nic mi nie jest. – Zapadła cisza,

którą ona wykorzystała na poprawianie sukienki, a ja na

przyglądanie się tej czynności. Po chwili podniosła na mnie

wzrok. – A ty?

– Ja? – powiedziałem. – Jestem...

„Właściwie" – tego słowa tak naprawdę chciałem użyć.

Bo w zasadzie od czego powinienem był zacząć?

Poszliśmy do pubu. Nazywał się Książę Jakiegośtam

grodu i skrywał się w narożniku jednej z uliczek nieopodal

Berkeley Square.

Sara usiadła przy stole i otworzyła torebkę. Kiedy

grzebała w środku, jak to mają w zwyczaju kobiety,

zapytałem, czego się napije. Poprosiła o dużą whisky. Nie

mogłem sobie przypomnieć, czy powinno się podawać

alkohol osobom, które dopiero co przeżyły szok, nie

zamierzałem jednak zamawiać w londyńskim pubie gorącej

słodkiej herbaty, podszedłem więc do baru i poprosiłem o

dwa podwójne macallany.

Obserwowałem ją, okna i drzwi.

Musieli ją śledzić. Musieli.

Przy grze o tak wysoką stawkę wydawało się nie do

Page 387: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

pomyślenia, aby wypuścili ją na miasto samopas. Ja byłem

lwem, jeżeli możecie sobie to na chwilę wyobrazić a ona

kozą na uwięzi. Tylko szaleniec pozwoliłby jej włóczyć się

po ulicach.

Chyba że...

Nikt nie wszedł do środka, nikt nie zajrzał do środka, nikt

nie przeszedł obok pubu, ani nie zerknął ukradkiem przez

szybę. Nic. Spojrzałem na Sarę.

Skończyła zajmować się torebką i teraz tylko siedziała

wpatrzona w środek sali z twarzą całkowicie pozbawioną

wyrazu. Była zupełnie zobojętniała i nie myślała o niczym.

Albo była w kropce i myślała o wszystkim. Nie potrafiłem

odgadnąć. Bez wątpienia wiedziała, że jej się przyglądam,

zdziwiło mnie zatem, że nie odwzajemniła spojrzenia. Ale z

drugiej strony dziwne zachowanie to nie przestępstwo.

Odebrałem drinki i wróciłem do stolika.

– Dzięki – mruknęła, biorąc szklankę, po czym jednym

haustem wypiła całą jej zawartość.

– Spokojnie, Saro.

Patrzyła na mnie wojowniczym wzrokiem, jakbym był

jeszcze jedną osobą na końcu długiego szeregu ludzi, – który

wchodzili jej w drogę i mówili, co ma robić. Zaraz jednak

przypomniała sobie, kim jestem – albo przypomniała sobie,

że ma udawać, że przypomina sobie, kim – jestem – i się

uśmiechnęła. Ja też się uśmiechnąłem.

– Dwanaście lat dojrzewania w beczce – powiedziałem

wesoło – przechowywanej na jakimś zboczu w Highland w

oczekiwaniu na wielką chwilę, a tu nici z radości, nie zdążyła

nawet dotknąć ścianek szklanki. Kto by chciał skończyć tak

Page 388: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

szybko?

Jak widzicie, gadałem od rzeczy, jednak w tych

okolicznościach, czułem się do tego w pewnym stopniu

upoważniony. Zostałem postrzelony, pobity, zrzucony z

motocykla, uwięziony, okłamany, zastraszony, zaciągnięty do

łóżka, wzięty za idiotę i zmuszony do strzelania do ludzi,

których nie znałem. Od miesięcy ryzykowałem własnym

życiem, a godziny dzieliły mnie od konieczności ponownego

narażenia życia swojego oraz innych ludzi; wśród nich

znajdowały się osoby, które nawet lubiłem.

A sprawczyni tego zamieszania – nagroda za zwycięstwo

w zwariowanym japońskim teleturnieju, w którym

uczestniczyłem przez całe życie – siedziała naprzeciwko

mnie w bezpiecznym, ciepłym londyńskim pubie, popijając

whisky. Tymczasem na zewnątrz ludzie przechadzali się po

ulicach, kupowali spinki do mankietów i wygłaszali uwagi na

temat wyjątkowo ładnej pogody.

Myślę, że na moim miejscu też gadalibyście od rzeczy.

Wróciliśmy do forda i zaczęliśmy krążyć po ulicach.

Choć Sara nie odzywała się za często, zdążyła mnie

zapewnić, że nikt jej nie śledzi. Powiedziałem, że niezmiernie

się z tego powodu cieszę, choć nie wierzyłem w to ani przez

moment. Jechałem wąskimi jednokierunkowymi uliczkami,

pustymi, pełnymi zieleni alejami, przeskakiwałem z pasa na

pas na Westway, ale nie dostrzegłem nikogo. Wychodząc z

założenia, że koszty nie grają roli, – wjechałem do dwóch

kilkukondygnacyjnych parkingów, po czym natychmiast je

opuszczałem. Taki manewr to koszmar dla śledzącego

Page 389: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

samochodu. Znów nic.

Zatrzymałem się i sprawdziłem, czy w fordzie nie

zamontowano nadajnika. Przez piętnaście minut

obmacywałem zderzaki i nadkola, dopóki nie nabrałem

pewności, że nic tam nie ma. Stawałem nawet kilka razy na

poboczu i wpatrywałem się w niebo w poszukiwaniu

helikopterów policyjnych.

Nic.

Gdybym był hazardzistą, postawiłbym wszystkie

pieniądze, że nikt nas nie śledzi.

Samotni w cichym świecie.

Ludzie mówią o „zapadających ciemnościach" albo

„zapadającym zmroku", mnie jednak te określenia nigdy nie

wydawały się właściwe. Być może kiedyś na tej samej

zasadzie mówiono o spadającym słońcu. Możliwe, tyle tylko,

że w takim razie powinien powstać termin „zapadnięcie

dnia". A każdy, kto kiedykolwiek przeczytał jakąś książkę,

wie, że dzień nie zapada. Dzień świta. W książkach dni

świtają, a noce zapadają.

W prawdziwym życiu noc podnosi się z ziemi. Dzień

trzyma się jeszcze kurczowo w górze, jak tylko może

najdłużej, jasny i ochoczy, niczym ostatni gość wychodzący z

przyjęcia, tymczasem po ziemi rozlewa się ciemność,

spowijając mrokiem kostki, na zawsze skrywając upuszczone

soczewki kontaktowe i sprawiając, że bramkarze

przepuszczają strzały oddane po ziemi.

Noc podniosła się w parku Hampstead Heath, kiedy

przemierzaliśmy go z Sarą, czasami trzymając się za ręce, a

Page 390: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

czasami nie.

Szliśmy w milczeniu, słuchając odgłosu naszych stóp na

trawie, błocie i kamieniach. Jaskółki śmigały wśród drzew i

krzewów niczym ukradkowi homoseksualiści, podczas gdy

ukradkowi homoseksualiści śmigali tu i tam zasadniczo

niczym jaskółki. Tej nocy w Heath panował spory ruch. Ale

może nie było w tym niczego nadzwyczajnego. Odniosłem

wrażenie, że cały park wypełniają mężczyźni

przemieszczający się pojedynczo, dwójkami, trójkami i w

większych grupach, oceniając się, sygnalizując, negocjując i

przechodząc do rzeczy: podłączając się do siebie nawzajem,

aby przekazać lub otrzymać trwający mikrosekundę ładunek

elektryczny, który pozwoli im wrócić do domu i spokojnie

skoncentrować się na fabule przygód inspektora Morse'a.

Tacy właśnie są mężczyźni, pomyślałem. Tak wygląda

nieskrępowana męska seksualność. Nie pozbawiona miłości,

ale od niej oddzielona. Szybko, czysto i skutecznie.

Faktycznie, zupełnie jak fiat panda.

– O czym myślisz? – zapytała Sara, wpatrując się uparcie

w ziemię.

– O tobie – odparłem prawie bez zająknienia.

– O mnie? – zdziwiła się i na chwilę zapadło milczenie. –

Dobrze czy źle?

– Och, zdecydowanie dobrze – spojrzałem na nią, ale

wciąż szła z opuszczonym wzrokiem i marsową miną. –

Zdecydowanie dobrze – powtórzyłem.

Dotarliśmy do stawu, zatrzymaliśmy się przy nim,

wpatrywaliśmy się w niego, wrzucaliśmy do niego kamyki i

generalnie wyrażaliśmy wdzięczność za jego istnienie

Page 391: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zgodnie z prastarym mechanizmem, który przyciąga ludzi do

wody. Wróciłem myślami do ostatniego razu, kiedy

siedzieliśmy sami na brzegu Tamizy w Henley. Przed Pragą,

przed Mieczem, przed wszystkimi innymi wydarzeniami.

– Thomas – odezwała się.

Odwróciłem się i stanąłem przodem do niej, ponieważ

nagle nabrałem poczucia, że od dłuższego czasu zastanawiała

się nad czymś i wreszcie postanowiła się tym ze mną

podzielić.

– Saro.

Nie odrywała wzroku od ziemi.

– Thomas, co myślisz o tym, żebyśmy uciekli?

Zamilkła na chwilę, po czym nareszcie spojrzała na –

mnie tymi swoimi pięknymi, wielkimi, szarymi oczami, a ja

dostrzegłem w nich desperację, głęboko na dnie oraz na

powierzchni.

– Razem – dodała. – Żebyśmy wyplątali się z tego

cholerstwa.

Westchnąłem. W innym świecie, pomyślałem sobie,

mogłoby nam się udać. W innym świecie, w innym

wszechświecie, w innym czasie, jako dwoje zupełnie innych

ludzi, faktycznie mielibyśmy szansę zostawić wszystko za

sobą, polecieć na jakąś skąpaną w słońcu karaibską wyspę,

uprawiać seks i pić sok z ananasów na okrągło przez cały rok.

Jednak w naszym przypadku taki plan był skazany na

niepowodzenie. Wiedziałem teraz więcej o sprawach, które

nurtowały mnie od dłuższego czasu, i myślałem z odrazą o

sprawach, których byłem świadom od dawna.

Wziąłem głęboki oddech.

Page 392: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Jak dobrze znasz Russella Barnesa? – zapytałem.

Zamrugała.

– Co?

– Zapytałem, jak dobrze znasz Russella Barnesa.

Wpatrywała się we mnie przez chwilę, po czym wybuchła

czymś w rodzaju śmiechu, w sposób, w jaki ja robię, kiedy

znajduję się w poważnych tarapatach.

– Barnes? – spytała, odwracając wzrok, kręcąc głową i

starając się zachowywać tak, jakbym zapytał ją, czy woli

pepsi, czy colę. – Co to do cholery ma...

Chwyciłem ją za łokieć, ścisnąłem i obróciłem

gwałtownie, aż z powrotem znaleźliśmy się twarzą w twarz.

– Odpowiedz, proszę, do cholery, na pytanie.

Desperacja w jej oczach zmieniła się w panikę. Bała się

mnie. Mówiąc szczerze, sam się siebie bałem.

– Thomas, nie mam pojęcia, o czym mówisz.

To mi wystarczyło.

Zgasła ostatnia iskierka nadziei. Skoro okłamała mnie,

stojąc tam nad wodą w podnoszącej się nocy, wiedziałem, że

miałem rację.

– To ty do nich zadzwoniłaś, prawda?

Przez chwilę próbowała wyswobodzić się z uścisku, po

czym znów się zaśmiała.

– Thomas, chyba... co cię do diabła ugryzło?

– Saro, proszę nie udawaj.

Zaczęła się naprawdę bać, podjęła jeszcze jedną próbę

wyswobodzenia się, ale jej na to nie pozwoliłem.

– Chryste... – zaczęła, ale potrząsnąłem głową i umilkła.

Potrząsałem głową, kiedy patrzyła na mnie z marsową –

Page 393: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

miną, potrząsałem głową, kiedy starała się wyglądać na

przestraszoną. Czekałem, aż skończy z tymi sztuczkami.

– Posłuchaj, Saro – powiedziałem w końcu. – Wiesz kim

jest Meg Ryan, prawda? – skinęła głową. – Meg Ryan dostaje

miliony dolarów za to, co ty właśnie próbujesz robić.

Dziesiątki milionów. A wiesz dlaczego? Ponieważ to

niezwykle trudna sztuka i nie więcej niż tuzin ludzi na ziemi

potrafi jej dokonać, stojąc tak blisko drugiej osoby. Więc nie

graj, nie udawaj, nie kłam.

Zamknęła usta. Wydawała się spokojniejsza, dlatego

rozluźniłem uścisk na łokciu, a w końcu zupełnie ją puściłem.

Staliśmy naprzeciw siebie jak dwoje dorosłych ludzi.

– To ty do nich zadzwoniłaś – powtórzyłem. –

Zadzwoniłaś do nich tej samej nocy, kiedy przyszedłem do

twojego domu. Zadzwoniłaś do nich z restauracji tej nocy,

kiedy miałem wypadek na motocyklu.

Nie miałem ochoty dokończyć, ale ktoś musiał to

powiedzieć.

– Zadzwoniłaś do nich, żeby przyszli i zabili twojego

ojca.

Przez godzinę płakała na ławce w Hampstead Heath w

świetle księżyca, w moich ramionach. Wszystkie łzy świata

spływały po jej twarzy i wsiąkały w ziemię.

W pewnym momencie płacz stał się tak gwałtowny i tak

głośny, że dookoła nas zaczęła się gromadzić widownia

szepcząca między sobą o konieczności wezwania policji; po

zastanowieniu odstąpiła od tego pomysłu. Dlaczego

trzymałem ją w objęciach? Dlaczego obejmowałem kobietę,

która zdradziła własnego ojca, a mnie wykorzystała jak

Page 394: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

kawałek papierowego ręcznika?

Żebym to wiedział.

Kiedy płacz w końcu zelżał, nadal trzymałem ją w

objęciach, czując, jak jej ciało wzdryga się w napadach

popłaczowej czkawki, jakiej zwykle dostają dzieci.

– Nie miał zginąć – powiedziała niespodziewanie głosem

tak wyraźnym i silnym, że zacząłem się zastanawiać, czy nie

pochodzi od kogoś innego. Może tak faktycznie było. – To

się nie miało wydarzyć. Obiecali mi – wytarła nos rękawem –

że nic mu się nie stanie. Przynajmniej tak długo, jak długo

uda się go powstrzymać. Oboje mieliśmy być bezpieczni,

oboje mieliśmy być...

Głos jej się załamał i chociaż wyczuwałem w nim,

spokój, widziałem, że chciałaby się zapaść pod ziemię z

poczucia winy.

– Oboje mieliście być... ?

Odchyliła głowę, wyciągając swoją długą szyję i

nadstawiając gardło komuś, kim nie byłem.

Roześmiała się.

– Bogaci – powiedziała.

Przez chwilę miałem ochotę również się roześmiać. To

słowo zabrzmiało tak absurdalnie. Bogaci. Jak imię, nazwa

państwa albo rodzaj sałatki. Cokolwiek znaczyło, na pewno

nie mogło odnosić się do posiadania dużej ilości pieniędzy

Wydawało mi się to zwyczajnie zbyt absurdalne.

– Obiecali, że staniecie się bogaci?

Wzięła głęboki oddech i westchnęła, a uśmiech tak

szybko zniknął z jej twarzy, że być może w ogóle na niej nie

zagościł.

Page 395: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– No – powiedziała. – Bogaci. Pieniądze. Obiecali, że

dostaniemy pieniądze.

– Komu to obiecali? Wam obojgu?

– Na Boga, nie. Tata nigdy by... – przerwała na chwilę I

jej ciałem wstrząsnął gwałtowny dreszcz. Uniosła podbródek

i zamknęła oczy. – Tata nigdy, ale to nigdy nie posłuchałby

takiego argumentu.

Przypomniałem sobie jego twarz. Pełne zapału,

determinacji spojrzenie neofity. Spojrzenie człowieka, który

przez całe życie zajmował się zarabianiem pieniędzy,

radzeniem sobie z przeciwnościami losu, płaceniem

rachunków, aż w samą porę odkrył, że gra toczy się o

zupełnie inną stawkę. Dostrzegł szansę, aby wszystko

naprawić.

Jesteś dobrym człowiekiem, Thomas?

– A więc zaproponowali ci pieniądze – powiedziałem.

Otworzyła oczy, na chwilę rozjaśniła twarz w uśmiechu,

po czym ponownie wytarła nos.

– Obiecali mi różne rzeczy. Wszystko, czego mogłaby

zapragnąć dziewczyna. Wszystko, co tak naprawdę

dziewczyna już posiadała, dopóki ojciec nie postanowił jej

tego odebrać.

Siedzieliśmy przez chwilę, trzymając się za ręce i

rozmawiając o tym, co zrobiła. Ale nie posunęliśmy się zbyt

daleko.

Na początku każde z nas miało poczucie, że będzie to

najważniejsza, najgłębsza, najdłuższa rozmowa, jaką

którekolwiek z nas przeprowadziło z innym człowiekiem.

Natychmiast zdaliśmy sobie jednak sprawę, że się

Page 396: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

pomyliliśmy. To po prostu nie miało sensu. Trzeba by

poruszyć tak wiele tematów, przebrnąć przez tyle wyjaśnień

– a jednocześnie słowa wydawały się zbędne.

Sam wam wszystko opowiem.

Przedsiębiorstwo Gaine Parker Inc kierowane przez

Aleksandra Woolfa produkowało sprężyny, lewary, zatrzaski

do drzwi, podkłady samoprzylepne do wykładzin, sprzączki

do pasków i tysiące innych składników zachodniego stylu

życia. Wytwarzało produkty plastikowie, metalowe,

elektroniczne i mechaniczne; niektóre dla odbiorców

detalicznych, pozostałe dla innych producentów, a jeszcze

inne dla rządu Stanów Zjednoczonych.

Na początku ta koncepcja dobrze sprawdzała się w

przypadku Gaine Parker. Jeżeli potrafisz wytwarzać sedesy,

które zadowolą klientów popularnej sieci Woolworths,

spłynie do ciebie strumień pieniędzy. Jeżeli potrafisz

wyprodukować taki, który zadowoli rząd Stanów

Zjednoczonych, spełniając wymagania specyfikacji

wojskowego sedesu – a zapewniam was, że istnieje coś

takiego, jak wojskowy sedes, który należy wykonać zgodnie

ze specyfikacją o długości na oko trzydziestu stron A4 –

jeżeli potrafisz to zrobić, to pieniądze spłyną do ciebie

strumieniami z przodu, z tyłu, z boku, a nawet z góry; i tak

milion razy.

Firma Gaine Parker akurat nie produkowała sedesów.

Wytwarzała bardzo mały elektroniczny przełącznik, który

pozwalał na zrobienie czegoś sprytnego z półprzewodnikami.

Poza tym, że stanowił niezbędny element termostatów w

urządzeniach klimatyzacyjnych, znalazł również

Page 397: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zastosowanie w mechanizmie chłodzącym nowego typu

agregatu diesla budowanego w oparciu o wojskowe

specyfikacje. W ten sposób w lutym 1972 roku Gaine Parker

i Aleksander Woolf zostali podwykonawcami Departamentu

Obrony USA.

Kontrakt przyniósł firmie niezliczone korzyści. Pozwalał,

a wręcz zachęcał Gaine Parker do ustalenia ceny za sztukę na

poziomie osiemdziesięciu dolarów, gdy normalnie mogliby

się cieszyć, gdyby dostali pięć. Do tego kontrakt z armią

stanowił dla innych gwarancję niezawodności i jakości,

dzięki czemu pod drzwi Woolfa zjechali z całego świata

nabywcy małych, sprytnych przełączników.

Od tej chwili wszystko szło po myśli Woolfa. Jego

pozycja wśród producentów wyposażenia wojskowego

stopniowo rosła, a wraz z nią rosły kontakty z bardzo

ważnymi osobami, które rządziły tym światem, a które w

związku z tym można spokojnie określić jako panów całego

świata. Uśmiechali się do niego, dowcipkowali, przyznali mu

członkowstwo w klubie golfowym St Regis na Long Island.

Dzwonili do niego o północy i ucinali sobie długie

pogawędki o tym i o owym. Zapraszali go na żaglówki w

Hamptons i, co ważniejsze, przyjmowali również jego

zaproszenia. Wysyłali jego rodzinie kartki na Boże

Narodzenie, później prezenty, a w końcu podejmowali go na

uroczystych kolacjach na dwieście osób organizowanych

przez Partię Republikańską, gdzie większość rozmów

dotyczyła deficytu budżetowego i gospodarczego odrodzenia

Ameryki. Im wyżej się piął, tym więcej dostawał kontraktów

i tym bardziej kameralne stawały się kolacje. Aż wreszcie

Page 398: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

coraz mniej miały one wspólnego z polityką partyjną, a coraz

więcej z realną polityką, jeżeli wiecie, co mam na myśli.

Pod koniec jednej z takich kolacji znajomy admirał

przemysłu, lekko zamroczony kilkoma kieliszkami claretu,

opowiedział Woolfowi zasłyszaną plotkę. Plotka była z

gatunku nieprawdopodobnych i Woolf oczywiście w nią nie

uwierzył. Tak naprawdę go rozbawiła. Tak bardzo, że

postanowił powtórzyć ją pewnej bardzo ważnej osobie

podczas jednej z regularnych nocnych rozmów

telefonicznych. Połączenie zostało przerwane, zanim zdążył

dojść do puenty.

W dniu, w którym Aleksander Woolf postanowił stanąć

do walki z kompleksem wojskowo-przemysłowym, wszystko

się zmieniło. Dla niego, dla jego rodziny i dla jego firmy.

Sprawy ulegały zmianie szybko i definitywnie. Zbudzony ze

snu kompleks wojskowo-przemysłowy podniósł wielką,

leniwą łapę i pacnął go, jakby był jedynie zwykłym

człowiekiem.

Anulowali istniejące kontrakty i wycofali się z negocjacji

dotyczących przyszłych. Doprowadzili do bankructwa jego

dostawców, skłonili do odejścia jego pracowników, oskarżyli

go o uchylanie się od płacenia podatków. W ciągu kilku

miesięcy wykupili akcje jego firmy i sprzedali je w ciągu

kilku godzin, a kiedy to nie zdało egzaminu, oskarżyli go o

handel narkotykami. Wyrzucili go nawet z St Regis za to, że

nie uzupełnił kawałka darni wyszarpniętego podczas

uderzenia.

Aleksander Woolf nie przejmował się niczym, ponieważ

wiedział, że doznał objawienia. Sytuacja martwiła jednak

Page 399: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

jego córkę, a bestia o tym wiedziała. Bestia wiedziała, że

językiem ojczystym Aleksandra Woolfa był niemiecki i że

wychowano go w wierze w Amerykę; że w wieku

siedemnastu lat sprzedawał wieszaki z furgonetki, mieszkając

samotnie w suterenie w Lowes w stanie New Hampshirr Po

śmierci rodziców nie dostał w spadku nawet dziesięciu

dolarów. Tak zaczynał Aleksander Woolf i do takiego życia

był gotów wrócić. Aleksander Woolf nie traktował biedy jako

czegoś mrocznego i nieznanego, czego należałoby się

obawiać. Na żadnym etapie życia.

W przeciwieństwie do Sary. Ona przez całe życie

mieszkała w dużych domach z dużymi basenami, jeździła

dużymi samochodami i korzystała z wysokiej jakości usług

stomatologicznych, a widmo biedy budziło jej śmiertelne

przerażenie. Strach przed nieznanym uczynił ją bezbronną, a

bestia o tym wiedziała.

Pewien człowiek złożył jej propozycję.

– Co teraz zrobimy? – zapytała.

– Na dziś już wystarczy – odparłem.

Szczękała zębami, co uświadomiło mi, jak długo tam

siedzieliśmy. I jak wiele zostało mi jeszcze do zrobienia.

– Lepiej zawiozę cię do domu – powiedziałem, podnosząc

się z ławki.

Zamiast wstać razem ze mną, skuliła się jeszcze bardziej z

rękami skrzyżowanymi na brzuchu. Wyglądało, jakby

cierpiała. Bo cierpiała. Zaczęła mówić niesłychanie cichym

głosem i musiałem przykucnąć, aby ją usłyszeć. Im niżej się

schylałem, tym bardziej opuszczała głowę, unikając mojego

Page 400: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

spojrzenia.

– Nie karz mnie – powiedziała. – Nie karz mnie za śmierć

ojca, Thomas, ponieważ sama muszę sobie z tym poradzić.

– Nie karzę cię, Saro – odparłem. – Po prostu zawiozę cię

do domu, to wszystko.

Podniosła głowę i spojrzała na mnie, a ja zobaczyłem w

jej oczach nowy rodzaj strachu.

– Ale dlaczego? – zapytała. – Przecież teraz... możemy

zrobić, co tylko zechcemy. Wyjechać, gdzie tylko zechcemy.

Spuściłem wzrok. Jeszcze tego nie rozumiała.

– A gdzie chciałabyś wyjechać? – zapytałem.

– To przecież nie ma znaczenia – powiedziała, jej głos

stawał się mocniejszy wraz z rosnącą desperacją. – Chodzi o

to, że możemy. Mój Boże, Thomas, wiesz przecież... mieli

nad tobą władzę, ponieważ zagrozili, że coś mi zrobią, a

jednocześnie mieli władzę nade mną, ponieważ zagrozili, że

zrobią coś tobie. Tak to ustawili. Ale to już przeszłość.

Możemy odejść. Zniknąć.

Potrząsnąłem głową.

– Obawiam się, że sytuacja się skomplikowała –

powiedziałem. – Jeżeli kiedykolwiek było inaczej.

Zamilkłem i przez chwilę zastanawiałem się, ile

powinienem jej powiedzieć. W sumie nie powinienem jej

mówić nic. Ale pieprzyć to.

– Teraz już nie chodzi tylko o nas. Jeżeli odejdziemy

zginą inni ludzie. Przez nas.

– Inni ludzie? – zdziwiła się Sara. – o czym ty mówisz?

Jacy inni ludzie?

Uśmiechnąłem się, aby poprawić jej humor, żeby się tak

Page 401: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

nie bała, a także dlatego, że wszyscy oni stanęli mi przed

oczami.

– Saro – powiedziałem. – Ty i ja...

Głos mi się załamał.

– Tak? – zapytała.

Wziąłem głęboki oddech. Nie dało się tego powiedzieć –

w inny sposób.

– Musimy zrobić to, co do nas należy – dokończyłem.

Page 402: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 23

Lecz nie istnieje ani Wschód, ani Zachód, Granica

ani Rasa, ani Pochodzenie,

Kiedy twarzą w twarz staną dwaj silni mężczyźni,

choćby pochodzili z dwóch krańców ziemi.

Rudyard Kipling

Jeżeli wybieracie się do Casablanki, nie spodziewajcie

się, że będzie przypominała Casablankę, którą znacie z filmu.

Jeżeli macie trochę czasu i pozwala wam na to plan

podróży, najlepiej w ogóle nie jedźcie do Casablanki.

Ludzie często nazywają Nigerię i sąsiadujące z nią

państwa pachą Afryki, co wydaje mi się niesprawiedliwe,

ponieważ ludzie, kultura, krajobrazy i piwo są w tamtej

części świata pierwszorzędne. Nie da się jednak ukryć, że

jeśli w ciemnym pokoju spojrzycie na mapę przez

przymrużone oczy, grając w Co Ci Przypomina Ten

Fragment Wybrzeża, może się zdarzyć, że powiecie: tak,

owszem, Nigeria przypomina nieco kształtem pachę.

Masz pecha, Nigerio.

Jednak jeżeli Nigeria jest pachą, to Maroko jest

ramieniem. A jeżeli Maroko jest ramieniem, Casablanca jest

dużą, czerwoną, szpetną plamą na ramieniu z rodzaju tych,

które pojawiają się o poranku akurat w dniu, w którym

postanowiliście udać się na plażę z ukochanym. To – ten

rodzaj plamki, który boleśnie ociera się o ramiączko stanika

Page 403: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

albo o szelki, w zależności od waszych preferencji

płciowych; na jej widok obiecujecie sobie, że od dzisiaj na

pewno będziecie jeść więcej warzyw.

Casablanca to miasto okazale, rozlegle i przemysłowe,

miasto betonowego pyłu i wyziewów z diesla, gdzie w

promieniach słońca rzeczy raczej płowieją, niż nasycają się

kolorami. Nie ma tam żadnych wartych obejrzenia atrakcji

turystycznych, chyba że na myśl o pół milionie ludzi

walczących o przeżycie w labiryncie tektury i blachy falistej

z ochotą pakujecie walizki i wsiadacie do samolotu. o ile mi

wiadomo, nie ma tam nawet jednego muzeum.

Mogliście sobie pomyśleć, że nie lubię Casablanki.

Mogliście odnieść wrażenie, że staram się wyperswadować

odwiedzenie tego miasta albo podjąć za was decyzję; ale

naprawdę nie na tym polega moja rola. Jeżeli jednak,

podobnie jak ja, przez cale życie obserwowaliście drzwi

barów, restauracji, pubów, hoteli, gabinetów dentystycznych,

w których akurat przyszło wam siedzieć, z nadzieją, że Ingrid

Bergman wejdzie do środka w zwiewnej kremowej sukience,

spojrzy prosto na was, zarumieni się i zafaluje biustem w

sposób, który każe wam podziękować Bogu, że życie ma

jednak jakiś sens – jeżeli w jakikolwiek sposób ten obraz do

was przemawia, to Casablanca cholernie was rozczaruje.

Podzieliliśmy się na dwa zespoły. Jasna karnacja i

oliwkowa karnacja.

Francisco, Latifa, Benjamin i Hugo zostali Oliwkami, a

Bernhard, Cyrus i ja stworzyliśmy grupę Bladawców.

Być może brzmi to trochę staroświecko. Wręcz

Page 404: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

szokująco. Być może wyobrażaliście sobie, że organizacje

terrorystyczne dają wszystkim zatrudnionym równe szanse

rozwoju i że różnice związane z kolorem skóry zwyczajnie

nie mają wpływu na naszą pracę. No cóż, w idealnym –

świecie zapewne tak właśnie powinni postępować terroryści.

Ale w Casablance sprawy mają się inaczej.

Osoby o jasnej karnacji nie powinny chodzić ulicami

Casablanki.

Oczywiście mogą, jeżeli są gotowe stanąć na czele tłumu

pięćdziesięciorga truchtających za nimi dzieciaków, które

wołają, krzyczą, wytykają ich palcami, śmieją się i próbują

im sprzedać amerykańskie dolary, dobra cena, najlepsza cena,

mam też haszysz.

Turysta o jasnej karnacji musi przystać na te warunki. Nie

ma innego wyjścia. Musi się uśmiechać, kręcić głową i

mówić la, shokran – wywołuje to wybuchy jeszcze

większego śmiechu, wrzaski, wytykanie palcami, co z kolei

przyciąga kolejnych pięćdziesięcioro dzieci, które dołączają

do korowodu, a wszystkie, o dziwo, również oferują

najlepszą cenę za amerykańskie dolary. Ogólnie rzecz biorąc,

taki turysta musi się bawić, jak tylko potrafi najlepiej. Bo

przecież jest gościem, wygląda obco i egzotycznie,

prawdopodobnie ma na sobie krótkie spodenki i idiotyczną

hawajską koszulę, więc dlaczego u diabła nie mieliby go

wytykać palcem? Dlaczego przejście trasy o długości

czterdziestu pięciu metrów do sklepu z tytoniem zabiera

czterdzieści pięć minut, zatrzymuje ruch we wszystkich

kierunkach i ma spore szanse trafić do popołudniowych

wydań marokańskich gazet? Po to przecież jedzie się za

Page 405: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

granicę. Żeby znaleźć się za granicą.

Z takim nastawieniem podróżują turyści.

Z drugiej strony, jeżeli jedzie się za granicę, aby za

pomocą kilku karabinów maszynowych zająć budynek

amerykańskiego konsulatu, uwięzić konsula i jego

podwładnych, zażądać dziesięciu milionów dolarów okupu i

natychmiastowego uwolnienia dwustu trzydziestu więźniów

sumienia, a następnie uciec prywatnym odrzutowcem,

wysadziwszy budynek w powietrze przy użyciu

sześćdziesięciu kilogramów plastiku C4 – jeżeli

kiedykolwiek – korciło was, aby wypełniając formularz

imigracyjny, taki właśnie powód wpisać w rubryce „Cel

wizyty", ale tego nie zrobiliście, ponieważ jesteście świetnie

wyszkolonymi zawodowcami, którym nie zdarzają się

podobne wpadki – to wtedy, szczerze mówiąc, możecie

obejść się bez wszystkich atrakcji związanych z gapiącymi

się i wytykającymi was palcami dziećmi na ulicy.

Zatem Oliwki zajęły się obserwacją, a Bladawce

przygotowaniami do ataku.

Zajęliśmy opuszczony budynek szkoły w dzielnicy Hay

Mohammedia. Możliwe, że kiedyś pełniła funkcję

luksusowego, zielonego przedmieścia, ale czasy świetności

miała już za sobą. Trawę dawno temu zadeptali robotnicy

stawiający domy pokryte blachą falistą, przydrożne rowy

służyły za kanały, a drogi mogły zostać w przyszłości

zbudowane. Inszallah.

Była to biedna okolica, zamieszkana przez biednych

ludzi, gdzie jedzenie było niedobre i trudno dostępne, a o

Page 406: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

świeżej wodzie starzy ludzie opowiadali wnukom w długie

zimowe wieczory. Nie żeby w Hay Mohammedia mieszkało

wielu starych ludzi. Rolę starca odgrywał tam zazwyczaj

czterdziestopięciolatek bez zębów, których brak zawdzięczał

upiornie słodkiej herbacie miętowej, gdyż picie jej stanowiło

wyznacznik wysokiej stopy życiowej.

Szkoła mieściła się w dużym dwupiętrowym budynku z

trzech stron otaczającym cementowe boisko, gdzie dzieci

musiały kiedyś grać w piłkę, odmawiać modlitwy albo

pobierać lekcje, jak sprawiać kłopoty Europejczykom.

Dookoła terenu szkoły ciągnął się czteroipółmetrowy mur,

który można było przejść jedynie przez bramę ze stall

prowadzącej prosto na boisko.

W takim miejscu mogliśmy spokojnie przygotowywać

akcję, ćwiczyć i odpoczywać.

I gwałtownie sprzeczać się ze sobą.

Zaczęło się od błahostek. Nagłe wybuchy irytacji z

powodu palenia, tego, kto wypił całą kawę, a kto będzie

siedział dziś z przodu w land roverze. Stopniowo atmosfera

zaczęła się jednak pogarszać.

Początkowo przypisywałem to zwykłemu

zdenerwowaniu, ponieważ bawiliśmy się w znacznie

poważniejszą grę niż kiedykolwiek wcześniej. Przy niej

Mürren wydawało się pestką obraną z miąższu.

W Casablance w roli miąższu występowała policja, i to

chyba jej można przypisać narastające napięcie, dąsy i

sprzeczki. Policjantów widziało się wszędzie. Pojawiali się w

tuzinie kształtów i rozmiarów, w tuzinie różnych mundurów,

które oznaczały tuzin różnych uprawnień i jurysdykcji.

Page 407: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Problem policji można podsumować stwierdzeniem, że

wystarczyło spojrzeć na nich w sposób, który by im się nie

spodobał, a mogli ci spierdolić życie na zawsze.

Przy wejściu do każdego komisariatu w Casablance stało

dwóch mężczyzn z pistoletami maszynowymi.

Dwóch mężczyzn. Z pistoletami maszynowymi.

Dlaczego?

Gdyby ktoś obserwował ich przez cały dzień, przekonałby

się, że przez ten czas nie łapali żadnego przestępcy, nie

tłumili żadnych zamieszek, nie odpierali żadnej inwazji

obcego państwa – tak naprawdę nie robili żadnej rzeczy,

która w jakikolwiek sposób przyczyniałaby się do

polepszenia życia przeciętnego Marokańczyka.

Oczywiście ten, kto zdecydował o wydaniu pieniędzy na

pensje dla tych ludzi – ten, kto zarządził, aby zamówić

mundury zaprojektowane przez mediolański dom mody oraz

panoramiczne okulary przeciwsłoneczne – wyjaśniłby

zapewne: „Dlatego właśnie nieprzyjaciel na nas nie najechał,

że przed każdym komisariatem policji postawiliśmy dwóch

ludzi z pistoletami maszynowymi – w koszulach za małych o

dwa numery". Na takie dictum musielibyśmy zwiesić głowę i

wycofać się tyłem z biura, ponieważ trudno polemizować z

tego rodzaju logiką.

Marokańska policja jest przejawem państwa. Wyobraźcie

sobie państwo jako dużego gościa w barze, a ludność jako

mniejszego gościa w tym samym barze. Duży gość odsłania

wytatuowany biceps i mówi do mniejszego gościa: „to ty

rozlałeś moje piwo?"

Marokańska policja jest tym tatuażem.

Page 408: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

A dla nas zdecydowanie stanowiła problem. Za dużo

odmian, za dużo przedstawicieli każdej odmiany, za dużo

ciężkiego uzbrojenia, za dużo wszystkiego.

Może właśnie dlatego stajemy się nerwowi. Może dlatego

pięć dni temu Benjamin – człowiek o łagodnym głosie,

człowiek, który uwielbia szachy i chciał kiedyś zostać

rabinem – może właśnie dlatego Benjamin nazwał mnie

zasranym sukinsynem.

Siedzieliśmy w stołówce przy postawionym na kozłach

stole, przeżuwając tajine mozolnie ugotowaną przez Cyrusa i

Latifę. Nikt nie miał specjalnej ochoty na rozmowę.

Bladawce spędziły dzień, konstruując naturalnej wielkości

makietę fasady konsulatu; byliśmy zmęczeni i

śmierdzieliśmy drewnem.

Makieta stała za nami, przypominając dekoracje do

szkolnego przedstawienia, i od czasu do czasu ktoś podnosił

wzrok znad jedzenia i przyglądał jej się badawczo,

zastanawiając się, czy kiedykolwiek zobaczy prawdziwy

budynek ambasady. Albo kiedy już go zobaczy, czy zobaczy

jeszcze później cokolwiek innego.

– Ty zasrany sukinsynu! – krzyknął Benjamin, zrywając

się na równe nogi z zaciśniętymi pięściami.

Zapadło milczenie. Dopiero po chwili wszyscy się

zorientowali, na kogo patrzył.

– Jak mnie nazwałeś? – zapytał Ricky, prostując się

nieznacznie na krześle; człowiek powolny w gniewie, ale

kiedy już przyszło co do czego, straszliwy jako wróg.

– Słyszałeś – powiedział Benjamin.

Page 409: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Przez moment nie byłem pewien, czy zamierza mnie

uderzyć, czy się rozpłakać.

Spojrzałem na Francisca, oczekując, że każe

Benjaminowi usiąść, wyjść albo zrobić coś innego, ale

Francisco zerknął tylko na mnie i wrócił do przeżuwania.

– Co ja ci niby, kurwa, zrobiłem? – zapytał Ricky,

odwracając się w stronę Benjamina.

Ten jednak stał nieporuszony, wpatrując się we mnie i

zaciskając pięści, aż wreszcie Hugo odezwał się słabym

głosem, że tajine smakuje przepysznie. Wszyscy z

wdzięcznością skorzystali z okazji i jeden przez drugiego

zaczęli gadać, że owszem, smakowało przepysznie, i nie,

zdecydowanie nie było za słone. To znaczy wszyscy, oprócz

mnie i Benjamina. Wpatrywał się we mnie uparcie, a ja w

niego. Wydawało się, że tylko on wie, o co mu chodziło.

Po czym odwrócił się na pięcie i wymaszerował

korytarzem. Po chwili usłyszeliśmy zgrzyt żelaznej bramy, a

zaraz potem warkot motoru land rovera.

Francisco przyglądał mi się badawczo.

Od tego zdarzenia minęło pięć dni, w ciągu których

Benjamin posłał mi dwa wymuszone uśmiechy. Teraz jednak

byliśmy gotowi do akcji.

Rozmontowaliśmy makietę, spakowaliśmy bagaże,

spaliliśmy za sobą mosty i odmówiliśmy modlitwy. To

naprawdę dość ekscytujące.

Jutro rano o dziewiątej trzydzieści pięć Latifa poprosi o

wniosek o wizę w amerykańskim konsulacie. o dziewiątej

czterdzieści Bernhard i ja stawimy się na spotkanie z panem

Page 410: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rogerem Buchananem, attache handlowym. O dziewiątej

czterdzieści siedem Francisco i Hugo przywiozą na wózku

cztery plastikowe butelki wody mineralnej oraz fakturę

wystawioną na Sylvie Horvath z działu konsularnego.

Sylvie naprawdę zamówiła wodę, ale nie sześć kartonów,

na których będą stały butelki.

O dziewiątej pięćdziesiąt pięć, plus minus jedna sekunda,

Cyrus i Benjamin rozbiją się land roverem na zachodniej

ścianie konsulatu.

– Czemu to ma służyć? – zapytał Solomon.

– Czemu co ma służyć? – powiedziałem.

– Land rover – wyjął z ust ołówek i wskazał nim na szkic.

– Nie uda wam się przedostać w ten sposób przez ścianę. Ma

sześćdziesiąt centymetrów grubości, zbudowano ją z

żelbetonu, a nie zapominaj o słupkach postawionych na całej

długości muru. Nawet jeśli przez nie przejedziecie,

wyhamują samochód.

Pokręciłem głową.

– Chodzi o hałas – wyjaśniłem. – Narobią strasznego

hałasu, wduszą klakson, a Benjamin wypadnie z siedzenia

kierowcy w zakrwawionej koszuli. Cyrus zacznie wołać, czy

ktoś potrafi udzielić pierwszej pomocy. W ten sposób pod

zachodnią ścianę konsulatu przybiegnie masa ludzi

zaciekawionych zamieszaniem.

– Mają zestaw do pierwszej pomocy? – zapytał Solomon.

– Na parterze. W magazynku obok schodów.

– W ambasadzie pracuje ktoś z odpowiednimi

kwalifikacjami, żeby jej udzielić?

Page 411: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Cały amerykański personel przeszedł odpowiednie

szkolenie, ale najprawdopodobniej zabierze się za to Jack.

– Jack?

– Webber – powiedziałem. – Strażnik w konsulacie.

Osiemnaście lat w korpusie piechoty morskiej USA. Na

prawym biodrze nosi berettę kaliber 9 mm.

Przerwałem. Wiedziałem, o czym myśli Solomon.

– No i? – spytał.

– Latifa ma pojemnik z gazem łzawiącym – wyjaśniłem.

Zanotował coś – bardzo powoli, jakby wiedział, że nie –

ma większego znaczenia, co zapisze.

Ja też o tym wiedziałem.

– Będzie też miała micro uzi w torebce na ramieniu –

dodałem.

Siedzieliśmy w wynajętym przez Solomona peugeocie,

zaparkowanym na wzniesieniu niedaleko La Squala –

popadającego w ruinę, osiemnastowiecznego gmachu, w

którym kiedyś znajdowało się główne stanowisko

artyleryjskie położone nad portem. Trudno znaleźć ładniejszy

widok w Casablance, ale żaden z nas za bardzo go nie

podziwiał.

– No więc, co teraz? – zapytałem, zapaliwszy papierosa

deską rozdzielczą.

Powiedziałem „deskę rozdzielczą", bo jej większa część

oderwała się razem z samochodową zapalniczką i dopiero po

chwili udało mi się ją umieścić z powrotem na miejscu.

Zaciągnąłem się i spróbowałem, raczej bez powodzenia,

wydmuchać dym przez otwarte okno.

Solomon przeglądał notatki.

Page 412: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Przypuszczalnie – podpowiedziałem – będzie na nas

czekać brygada marokańskiej policji i agenci CIA ukryci w

szybach wentylacyjnych. Kiedy wejdziemy do środka,

przypuszczalnie wyskoczą z ukrycia i krzykną, że jesteśmy

aresztowani. A w rezultacie Miecz Sprawiedliwości i

wszyscy, którzy kiedykolwiek mieli z nim coś wspólnego,

pojawią się przypuszczalnie w niedługim czasie na sali

sądowej, niecałe dwieście metrów od tego kina. I

przypuszczalnie cała akcja zostanie przeprowadzona tak, że

co najwyżej ktoś obetrze sobie łokieć.

Solomon wziął głęboki oddech i powoli wypuścił

powietrze. Następnie zaczął się masować po brzuchu. Od –

dziesięciu lat nie zachowywał się w ten sposób. Tylko wrzód

na dwunastnicy mógł sprawić, że Solomon przestanie myśleć

o pracy.

Odwrócił się i spojrzał na mnie.

– Odsyłają mnie do domu – powiedział.

Wpatrywaliśmy się w siebie przez chwilę. Wybuchnąłem

śmiechem. Sytuacja nie skłaniała szczególnie do śmiechu, ale

tak się złożyło, że to właśnie śmiech wydobył się z moich ust.

– Oczywiście, że cię odsyłają – stwierdziłem w końcu. –

Oczywiście, że cię odsyłają do domu. To zupełnie

zrozumiale.

– Posłuchaj, Thomas – zaczął, a po jego oczach

widziałem, z jakim trudem mu to przychodzi.

– „Dziękuję, wykonał pan kawał dobrej roboty, Solomon

– powiedziałem, naśladując głos Russella Barnesa. –

Oczywiście chcielibyśmy panu podziękować za wykazanie

się profesjonalizmem oraz za zaangażowanie, ale, jeżeli pan

Page 413: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

pozwoli, od tego momentu przejmiemy sprawę". Och, to po

prostu idealne.

– Thomas, posłuchaj – dwa razy w ciągu trzydziestu

sekund nazwał mnie Thomasem – po prostu wyjedź. Uciekaj

stąd, dobrze?

Posłałem mu uśmiech, przez co zaczął mówić szybciej.

– Mogę cię zawieźć do Tangeru. Stamtąd pojedziesz do

Ceuty i wsiądziesz na prom do Hiszpanii. Powiadomię

miejscową policję, każę im zaparkować furgonetkę przed

konsulatem i cała akcja nie wypali. Do niczego nie dojdzie.

Zajrzałem Solomonowi w oczy i zobaczyłem wszystkie

kryjące się w nich zmartwienia. Zobaczyłem poczucie winy i

wstyd – zobaczyłem nawet wrzód na dwunastnicy.

Wyrzuciłem papierosa przez okno.

– To zabawne – stwierdziłem. – To samo radziła mi

zrobić Sara Woolf. Uciekaj, powiedziała. Wyjedź na skąpane

w słońcu plaże z dala od wkurzającego CIA.

Nie zapytał, kiedy się z nią widziałem ani dlaczego nie

posłuchałem jej rady. Był zbyt zaabsorbowany własnym

problemem. Czyli mną.

– To jak będzie? – zapytał. – Zrób to, Thomas, na litość

boską!

Wyciągnął rękę i chwycił mnie za ramię.

– Ta akcja to szaleństwo. Jeżeli wejdziesz do tego

budynku, nie wyjdziesz z niego żywy. Wiesz o tym. –

Siedziałem w milczeniu, co doprowadzało go do szału. –

Chryste, sam to przecież mówiłeś przez cały czas. Sam o tym

wiedziałeś.

– Daj spokój, Dawidzie. Też o tym wiedziałeś.

Page 414: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Obserwowałem jego twarz. Miał około jedną setną –

sekundy, żeby zmarszczyć brwi, otworzyć w zdumieniu usta

albo powiedzieć: „O czym ty mówisz?", ale przegapił ją.

Kiedy minęła jedna setna sekundy, wiedziałem, że wiedział,

że wiem.

– Zdjęcie Sary i Barnesa – wyjaśniłem. Twarz Solomona

była pozbawiona wyrazu. – Wiedziałeś, co to oznacza.

Wiedziałeś, że można to wyjaśnić tylko w jeden sposób.

W końcu spuścił oczy i rozluźnił uchwyt na moim

ramieniu.

– Jak to możliwe, żeby byli razem po tym, co się stało? –

kontynuowałem. – Istnieje tylko jedno wyjaśnienie. Zdjęcia

nie zrobiono po, ale zanim Aleksander Woolf został

zastrzelony. Wiedziałeś, co planuje Barnes, i wiedziałeś lub

raczej się domyślałeś, co planuje Sara. Po prostu mi tego nie

powiedziałeś.

Zamknął oczy. Jeżeli prosił o wybaczenie, nie robił tego

na głos i nie zwracał się do mnie.

– Gdzie w tej chwili znajduje się Absolwent? –

zapytałem.

Solomon pokręcił nieznacznie głową.

– Nic mi nie wiadomo na temat tej maszyny – powiedział,

nadal z zamkniętymi oczami.

– Dawidzie... – zacząłem, ale mi przerwał.

– Proszę.

Pozwoliłem mu przemyśleć, cokolwiek miał do

przemyślenia, i zdecydować, o czymkolwiek musiał

zdecydować.

– Wiem tylko, panie – powiedział w końcu i nagle

Page 415: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

poczułem się, jak za dawnych czasów – że amerykański

samolot transportowy wylądował w bazie RAF-u na

Gibraltarze dziś w południe. Wyładowano z niego pewną

ilość części zamiennych.

Skinąłem głową. Solomon otworzył oczy.

– Jak dużą ilość?

Wziął kolejny głęboki oddech, chcąc wyrzuć z siebie

wszystko za jednym zamachem.

– Znajomy znajomego znajomego, który to widział,

wspomniał o dwóch skrzynkach, każda mniej więcej sześć

metrów na trzy na trzy, którym towarzyszyło szesnastu

pasażerów płci męskiej, dziewięciu z nich w mundurach.

Podobno natychmiast zajęli się skrzyniami i przenieśli je

przez ogrodzenie do hangaru, postawili z boku, zastrzegając,

że nikomu nie wolno się do nich zbliżać.

– Barnes? – zapytałem.

Solomon zastanawiał się przez chwilę.

– Trudno powiedzieć, panie. Ale ów znajomy

przypomniał sobie, że rozpoznał chyba wśród nich

amerykańskiego dyplomatę.

Dyplomatę, gadaj zdrów. A raczej gada zdrów.

– Zgodnie z tym, co powiedział – kontynuował Solomon

– wśród nich znajdował się również mężczyzna w

wyróżniającym się cywilnym ubraniu.

Wyprostowałem się, czując, że ręce mi się pocą.

– Czym się wyróżniającym? – zapytałem.

Solomon przekrzywił głowę, próbując przypomnieć sobie

szczegółowy opis. Jakby musiał to robić.

– Czarna marynarka, czarne spodnie w prążki. Znajomy

Page 416: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

ocenił, że wyglądał jak hotelowy kelner.

No i ten połysk na skórze. Połysk pieniędzy. Połysk

Morderstone'a.

Auć, pomyślałem. Cały gang się zjechał.

W drodze do centrum przedstawiłem Solomonowi swój

plan i wyjaśniłem mu, na czym polega jego rola.

Kiwał głową od czasu do czasu, choć w ogóle nie

podobało mu się to, co mówię. Musiał jednak zauważyć, że ja

również nie strzelałem korkami od szampana.

Kiedy dojechaliśmy do konsulatu, Solomon zwolnił i

ostrożnie przejechał wokół budynku, aż zrównaliśmy się z

araukarią. Zadarliśmy głowy do góry i przez chwilę

przeczesywaliśmy wzrokiem gałęzie, w końcu skinąłem na

Solomona, który wysiadł z samochodu i otworzył bagażnik.

W środku znajdowały się dwa pakunki. Jeden prostokątny

mniej więcej rozmiarów pudełka na buty, a drugi w kształcie

tuby o długości prawie półtora metra. Oba były zawinięte w

brązowy pergamin. Nie widniały na nich żadne oznaczenia,

żadne numery seryjne ani terminy przydatności do spożycia.

Widziałem, że Solomon nie ma ochoty ich dotykać, więc

schyliłem się i sam je wyciągnąłem.

Zatrzasnął drzwi do samochodu i uruchomił silnik,

tymczasem ja ruszyłem w stronę ściany konsulatu.

Page 417: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 24

Lecz oto pulsy, jak werble przy skroni,

Mówią, że idę, że zbliżam się do niej!

Biskup Henry King

Amerykański konsulat w Casablance znajduje się w

połowie obsadzonego drzewami bulwaru Moulay Youssef,

tworząc maleńką enklawę dziewiętnastowieczne) francuskiej

wspaniałości, zbudowaną, aby pomóc zmęczonym

kolonialistom odprężyć się po ciężkim dniu projektowania

miejscowej infrastruktury – Francuzi przybyli do Maroka,

aby obdarzyć je drogami, kolejami, szpitalami, szkołami i

wyczuciem stylu – wszystkim, co przeciętny Francuz uważa

za niezbędne elementy nowoczesnej cywilizacji – a kiedy

wybijała piąta po południu, Francuzi spoglądali na swoje

dzieła i widzieli, że są dobre, uznawali, że zasłużyli sobie,

cholera jasna, aby żyć jak maharadżowie. Co przez jakiś czas

czynili.

Jednak kiedy sąsiadująca z Marokiem Algieria zwaliła się

na nich niczym nawałnica, Francuzi zdali sobie sprawę, że

czasami lepiej wyjechać z poczuciem niedosytu; otworzyli

więc swoje walizki Louisa Vuittona, spakowali do nich

butelki z płynem po goleniu, inne butelki z płynem po

goleniu i jeszcze tę dodatkową butelkę, która spadła za

rezerwuar w łazience, która po bliższym zbadaniu okazała się

zawierać płyn po goleniu, po czym wymknęli się nocą.

Page 418: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Spadkobiercy pozostałych po Francuzach ogromnych,

otynkowanych domów nie byli książętami, ani sułtanami, ani

przemysłowcami milionerami. Nie byli śpiewakami

występującymi w klubach nocnych, ani piłkarzami, ani

gangsterami, ani gwiazdami seriali telewizyjnych.

Niezwykłym zbiegiem okoliczności okazali się dyplomatami.

Nazywam to niezwykłym zbiegiem okoliczności,

ponieważ w dzisiejszych czasach dyplomacja zgarnia

wszystko. W każdym mieście, w każdym państwie na świecie

dyplomaci żyją i pracują w najbardziej wartościowych i

pożądanych nieruchomościach, jakie istnieją. Rezydencje,

zamki, pałace, dziesięciopiętrowe budowle z przyległymi

terenami łowieckimi: w każdym wypadku dyplomaci wejdą

do środka, rozejrzą się i powiedzą: „Tak, myślę, że jakoś tu

wytrzymam".

Poprawiliśmy z Bernhardem krawaty, sprawdziliśmy

godzinę i wbiegliśmy po schodach prowadzących do

głównego wejścia.

– A więc, co mogę dla panów zrobić?

Mówcie-mi-Roger Buchanan miał niewiele ponad

pięćdziesiąt lat i osiągnął szczyt swojej kariery w

amerykańskiej dyplomacji. Casablanca była jego ostatnią

placówką, przebywał w niej od trzech lat i bez wątpienia w

zupełności mu ona odpowiadała. Wspaniali ludzie, wspaniały

kraj, jedzenie trochę za tłuste, ale poza tym jest po prostu

świetnie.

Mówcie-mi-Roger najwyraźniej nie zwolnił tempa mimo

diety bogatej w oliwę, ponieważ musiał wyciskać co najmniej

Page 419: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

sto kilogramów, co przy wzroście sto siedemdziesiąt

centymetrów stanowi spore osiągnięcie.

Wymieniliśmy z Bernhardem spojrzenia, unosząc brwi,

jakby nie miało większego znaczenia, który z nas przemówił

pierwszy.

– Panie Buchanan – zacząłem poważnym tonem – jak

wyjaśniliśmy z kolegą w liście, produkujemy najwyższej –

jakości rękawice kuchenne, najlepsze, jakie powstają w

regionie Afryki Północnej.

Bernhard skinął powoli głową, dając do zrozumienia, że

on powiedziałby „na całym świecie", ale że nie ma to

większego znaczenia.

– Posiadamy zakłady wytwórcze w Fezie, Rabacie, a

wkrótce planujemy otwarcie placówki tuż pod Marrakeszem.

Oferujemy produkt naprawdę wysokiej jakości. Jesteśmy co

do tego przekonani. Mógł pan o nim słyszeć, mógł go pan

nawet używać, jeżeli należy pan do tak zwanych

Nowoczesnych Mężczyzn.

Zarechotałem jak kretyn, a Bernhard i Roger przyłączyli

się do mnie. Mężczyźni. Używający rękawic kuchennych. A

to dobre. Bernhard podjął opowieść, nachylając się do przodu

i przemawiając ze złowieszczym, budzącym szacunek

niemieckim akcentem.

– Skala naszej produkcji osiągnęła poziom, przy którym

zaczęło nas niezwykle interesować uzyskanie licencji na

eksport naszego produktu na rynek północnoamerykański. A

coś mi podpowiada, że mógłby nam pan udzielić skromnej

pomocy w przebrnięciu przez odpowiednie procedury.

Mówcie-mi-Roger pokiwał głową i zanotował coś na

Page 420: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

kartce. Widziałem, że miał przed sobą na biurku nasz list i

wyglądało na to, że zakreślił kółkiem słowo „guma", Miałem

ochotę zapytać, dlaczego, ale chwila nie była ku temu

odpowiednia.

– Roger – powiedziałem, wstając z krzesła – zanim

przejdziemy do poważniejszych spraw...

Roger podniósł wzrok znad notatnika.

– W głębi korytarza, drugie drzwi na prawo.

– Dzięki – mruknąłem.

Ubikacja była pusta i pachniała sosną. Zaniknąłem drzwi

na klucz, sprawdziłem godzinę, po czym wdrapałem się na

deskę klozetową i otworzyłem okno.

Po lewej stronie zraszacz wystrzeliwał pełne gracji

fontanny wody na równo przystrzyżony trawnik. Kobieta w

sukience w drukowane wzory stała przy murze, wydłubując

brud spod paznokci, a kilka metrów dalej mały pies

gwałtownie się wypróżniał. W odległym narożniku ogrodnik

w krótkich spodenkach i żółtym podkoszulku przycinał

krzewy.

Na prawo pusto.

Więcej muru. Więcej trawnika. Więcej grządek.

I araukaria.

Zeskoczyłem z sedesu, ponownie sprawdziłem godzinę,

otworzyłem drzwi i wyszedłem na korytarz.

Pusty.

Podszedłem szybko do schodów i zbiegłem na dół w

podskokach, przeskakując co dwa stopnie, bębniąc dłonią po

poręczy niespecjalnie do rytmu. Minąłem mężczyznę bez

marynarki niosącego papier, ale zanim zdążył otworzyć usta,

Page 421: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

rzuciłem w jego stronę głośne „dzień dobry".

Dotarłem na pierwsze piętro, skręciłem w prawo i

zobaczyłem, że na tym korytarzu panował większy ruch.

W połowie długości stały dwie kobiety zagłębione w

rozmowie, a po lewej stronie mężczyzna zamykał lub

otwierał drzwi do biura.

Zerknąłem na zegarek i zwolniłem, przetrząsając

kieszenie w poszukiwaniu czegoś, co być może zostawiłem

gdzieś, a jeśli nie tam, to w innym miejscu, ale w sumie może

w ogóle tego nie miałem, chociaż jeżeli jednak miałem, to

czy powinienem wrócić i poszukać? Zatrzymałem się,

marszcząc brwi, tymczasem mężczyzna po lewej otworzył w

końcu drzwi do pokoju i spojrzał na mnie. Zaraz zapyta, czy

się zgubiłem.

Wyciągnąłem rękę z kieszeni i uśmiechnąłem się do

niego, pokazując pęk kluczy.

– Znalazłem – oznajmiłem, a on niepewnie skinął głową,

kiedy go mijałem.

Z końca korytarza dobiegł sygnał windy. Przyspieszyłem

trochę, pobrzękując trzymanymi w prawej ręce kluczami.

Drzwi od windy otworzyły się i niski wózek wysunął się na

korytarz.

Francisco i Hugo w czyściutkich niebieskich

kombinezonach ostrożnie wyprowadzili wózek z windy;

Francisco pchał, a Hugo przytrzymywał obiema rękami

butelki, z wodą. Spokojnie, chciałem powiedzieć, kiedy

zwolniłem aby ich przepuścić. To tylko woda, na litość

boską. Obchodzisz się z nią, jakbyś wiózł żonę na salę

porodową.

Page 422: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Francisco poruszał się powoli, sprawdzając numery na

drzwiach, i prezentował się naprawdę bardzo dobrze, podczas

gdy Hugo rozglądał się na wszystkie strony i oblizywał usta.

Zatrzymałem się przy tablicy ogłoszeniowej i obejrzałem

ją dokładnie. Zdarłem trzy kartki papieru, dwie z nich

dotyczyły ćwiczeń przeciwpożarowych, a trzecia zapraszała

na barbecue u Boba i Tiny w niedzielne południe. Zacząłem

je czytać, jakby zawierały coś interesującego, po czym

ponownie sprawdziłem godzinę.

Spóźniali się.

Czterdzieści pięć sekund.

Nie mogłem w to uwierzyć. Po wszystkim, co

uzgodniliśmy, co przećwiczyliśmy, co przysięgliśmy i

ponownie przećwiczyliśmy, te małe dranie się spóźniały.

– Tak? – odezwał się głos.

Pięćdziesiąt pięć sekund.

Spojrzałem w głąb korytarza i zobaczyłem, że Francisco i

Hugo dotarli do recepcji. Kobieta siedząca za biurkiem

spoglądała na nich znad wielkich okularów.

Sześćdziesiąt pięć pieprzonych sekund.

– Salem alejkum – odezwał się łagodnym głosem

Francisco.

– Alejkum salem – odparła kobieta.

Siedemdziesiąt.

Hugo poklepał ręką butelki, odwrócił się i spojrzał na

mnie.

Ruszyłem w ich kierunku, zrobiłem dwa kroki i wtedy

usłyszałem huk.

Usłyszałem i poczułem. Brzmiał jak wybuch bomby.

Page 423: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Kiedy oglądamy w telewizji zderzenie samochodów, do

naszych uszu dociera dźwięk o określonym poziomie

przygotowany przez dźwiękowca. Myślimy wtedy, że taki

właśnie odgłos towarzyszy wypadkowi samochodowemu.

Zapominamy jednak, a szczęśliwcy mogą tego w ogóle nie

wiedzieć, jak wiele energii uwalnia się, kiedy pół tony metalu

uderza w inne pół tony metalu. Albo w ścianę budynku.

Ogromne ilości energii zdolne wstrząsnąć całym ciałem od

stóp do głów, nawet jeżeli ktoś znajduje się w odległości stu

metrów.

Klakson land rovera, zablokowany nożem Cyrusa,

przerwał ciszę niczym ryk zwierzęcia. Po czym szybko

ucichł, przytłumiony odgłosami otwierających się drzwi,

odsuwanych krzeseł, ludzi przepychających się w drzwiach –

patrzących po sobie, spoglądających w głąb korytarza.

Wszyscy zaczęli mówić na raz, najczęściej: „Jezus Maria,

niech to szlag, co to, kurwa, było?", i nagle przed moimi

oczami znalazł się tuzin pleców, mknących w przeciwną

stronę, potykających się, podskakujących i obijających się o

siebie w pędzie ku klatce schodowej.

– Myśli pani, że powinniśmy sprawdzić, co się dzieje? –

zapytał Francisco kobietę za biurkiem.

Spojrzała na niego, a następnie spod przymrużonych

powiek w głąb korytarza.

– Nie mogę... rozumiecie... – wykonała gest w kierunku

telefonu. Nie mam pojęcia, do kogo zamierzała zadzwonić.

Wymieniliśmy z Franciskiem spojrzenia trwające jedną

setną sekundy.

Page 424: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Czy to była... – zacząłem, patrząc nerwowo na kobietę.

– Czy nie wydaje wam się, że to brzmiało jak bomba?

Położyła jedną rękę na słuchawce, drugą rękę wyciągnęła

przed siebie, kierując dłoń w stronę okna, prosząc świat, aby

zatrzymał się na chwilę i pozwolił jej dojść siebie.

Ktoś krzyknął w oddali.

Musiał zobaczyć krew na koszuli Benjamina, przewrócić

się albo po prostu nabrać ochoty, żeby sobie krzyknąć.

Kobieta podniosła się z krzesła.

– Cóż tam się mogło stać? – zapytał Francisco, a Hugo

zaczął okrążać biurko.

Tym razem nawet na niego nie spojrzała.

– Poinformują nas – rzuciła, spoglądając obok mnie w

głąb korytarza. – Powinniśmy pozostać na miejscach, a

powiedzą nam, co mamy robić.

Kiedy wypowiedziała te słowa, rozległ się metaliczny

trzask i kobieta natychmiast zorientowała się, że był czymś

nienaturalnym, zupełnie niepasującym do tego miejsca.

Istnieją dobre trzaski i złe trzaski, a ten brzmiał

zdecydowanie jak jeden z najgorszych.

Obróciła się gwałtownie i spojrzała na Hugona.

– Droga pani – powiedział z błyszczącymi oczami –

trzeba było skorzystać z okazji.

Już po wszystkim.

Sytuacja opanowana, humory dopisują.

Od trzydziestu pięciu minut sprawujemy kontrolę nad

budynkiem i ogólnie rzecz biorąc, sytuacja mogła wyglądać o

wiele gorzej.

Page 425: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Marokański personel opuścił parter, a Hugo i Cyrus

opróżnili całe drugie i trzecie piętro, kierując mężczyzn i

kobiety schodami na dół i na ulicę, pokrzykując przy okazji

niepotrzebnie co chwilę „No, dalej", „Ruchy, ruchy".

Benjamin i Latifa zainstalowali się w holu, skąd w razie

potrzeby mogą się szybko przemieścić między frontem a

tyłem budynku. Mimo że wszyscy wiemy, że taka potrzeba

nie zajdzie. Przynajmniej nie przez jakiś czas.

Pojawiła się policja. Najpierw samochodami, później

jeepami, a teraz na ciężarówkach. Rozproszyli się na dole w

tych swoich obcisłych koszulach, wykrzykując i

przestawiając pojazdy; nie zdecydowali się jeszcze, czy mogą

chodzić nonszalancko po ulicy, czy powinni przebiegać na

drugą stronę z nisko pochylonymi głowami, aby uniknąć

ognia snajpera. Zapewne widzą Bernharda na dachu, ale nie

wiedzą jeszcze, kto to jest i co tam robi.

Francisco i ja znajdujemy się w biurze konsula.

Przetrzymujemy tu ośmioro zakładników – pięciu

mężczyzn i trzy kobiety skutych razem zebranymi przez

Bernharda policyjnymi kajdankami. Zapytaliśmy, czy

pogniewają się, jeżeli każemy im usiąść na niezwykle

pięknym kilimie. Wyjaśniliśmy, że jeżeli któreś z nich

wyjdzie poza jego obręb, ryzykuje, że zostanie zastrzelone

przez Francisca lub przeze mnie z jednego z dwóch

pistoletów maszynowych Steyr AUG, których inteligentnie

nie zapomnieliśmy ze sobą zabrać.

Wyjątek uczyniliśmy dla samego konsula, ponieważ nie

jesteśmy zwierzętami – mamy świadomość rangi oraz

protokołu i nie chcemy zmuszać ważnego człowieka do

Page 426: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

siedzenia po turecku na podłodze – poza tym musi mieć

dostęp do telefonu.

Benjamin pomajstrował przy centrali telefonicznej i

zapewnił nas, że każde połączenie z dowolnym numerem w

budynku zostanie przekierowane do tego pokoju.

Tak więc pan James Beamon, będący przedstawicielem

rządu Stanów Zjednoczonych w Casablance, drugi w

kolejności na marokańskiej ziemi po ambasadorze w Rabacie,

siedzi teraz przy swoim biurku, wpatrując się we Francisca

chłodnym, oceniającym wzrokiem.

Beamon, jak dobrze wiemy z zebranych wcześniej

informacji, to zawodowy dyplomata. Nie jest emerytowanym

sprzedawcą butów, którego można by się spodziewać na tej

placówce – człowiekiem, który przekazał pięćdziesiąt

milionów dolarów na kampanię wyborczą prezydenta i dostał

w nagrodę biurko oraz trzysta darmowych lunchów rocznie.

Beamon dobiega sześćdziesiątki, jest wysoki, mocno

zbudowany i potrafi bardzo szybko myśleć. Zachowa się

mądrze i odpowiedzialnie.

Na to właśnie liczymy.

– A co z wyjściami do toalety? – pyta Beamon.

– Pojedynczo raz na pół godziny – odpowiada Francisco.

– Sami ustalacie kolejność, idziecie tam z którymś z nas i nie

zamykacie drzwi.

Francisco podchodzi do okna i wygląda na ulicę. Podnosi

do oczu lornetkę.

Spoglądam na zegarek. Dziesiąta czterdzieści jeden.

Przybędą o świcie, myślę. Atakujący zawsze tak robią,

odkąd w ogóle wynaleziono atak.

Page 427: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

O świcie. Kiedy będziemy zmęczeni, głodni, znudzeni i

wystraszeni.

Przybędą o świcie, przybędą ze wschodu, mając za

plecami słońce wiszące nisko nad horyzontem.

O jedenastej dwadzieścia konsul odbiera pierwszy

telefon.

Wafik Hassan, inspektor policji, przedstawił się

Francisco, po czym przywitał się z Beamonem. Nie miał nic

specjalnego do zakomunikowania, poza wyrażeniem nadziei,

że wszyscy zachowają zdrowy rozsądek i że bez – większych

komplikacji uda się rozwiązać sytuację. Francisco powiedział

później, że Hassan mówił dobrze po angielsku, a Beamon

dodał, że dwa dni wcześniej był zaproszony do Hassana na

kolację. Rozmawiali o tym, jak spokojna jest Casablanca.

O jedenastej czterdzieści dodzwoniła się prasa.

Przepraszamy, że zawracamy głowę, ale czy chcą państwo

wydać jakieś oświadczenie? Francisco dwukrotnie

przeliterował swoje nazwisko, po czym poinformował, że

przekaże pisemne oświadczenie przedstawicielowi CNN,

kiedy tylko ten dotrze na miejsce.

Za pięć dwunasta telefon zadzwonił ponownie. Beamon

odebrał i poinformował rozmówcę, że nie może w tej chwili

rozmawiać, czy tamten mógłby zadzwonić jutro, a najlepiej

pojutrze? Francisco wziął słuchawkę i słuchał przez chwilę,

po czym wybuchnął śmiechem – turysta z Karoliny

Północnej chciał się dowiedzieć, że konsulat może zapewnić

wodę do picia w Regency Hotel.

Nawet Beamona to rozbawiło.

Page 428: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

O drugiej piętnaście przysłali nam lunch. Duszona

baranina z jarzynami, do tego ogromny garnek kuskusu.

Benjamin odebrał go ze schodów przed głównym wejściem,

podczas gdy Latifa nerwowo wymachiwała przez drzwi na

prawo i lewo swoim uzi.

Cyrus znalazł gdzieś papierowe talerzyki, nie mieliśmy

jednak sztućców, więc musieliśmy zaczekać, aż jedzenie

ostygnie, i w końcu zjedliśmy je palcami.

Biorąc pod uwagę okoliczności, potrawa smakowała

zupełnie dobrze.

Dziesięć po trzeciej usłyszeliśmy, że ciężarówki

zaczynają się przemieszczać. Francisco podbiegł do okna.

Obserwowaliśmy, jak kierowcy zwiększają obroty i

zgrzytają skrzyniami biegów, zawracając na dziesięć razy.

Dlaczego je przestawiają? – mruknął Francisco,

przyglądając się ciężarówkom przez lornetkę.

Wzruszyłem ramionami.

– Chcą uniknąć mandatu za złe parkowanie?

Spojrzał na mnie ze złością.

– Skąd mam, kurwa, wiedzieć – powiedziałem. – o coś im

chodzi. Może hałasują, żeby zagłuszyć odgłosy kopania

tunelu. Nic na to nie poradzimy.

Przez chwilę przygryzał wargę, po czym podszedł do

biurka. Podniósł słuchawkę i zadzwonił do holu. Telefon

musiała odebrać Latifa.

– Lat, bądź w gotowości – powiedział. – Jeżeli tylko

usłyszysz lub zobaczysz coś podejrzanego, dzwoń

natychmiast.

Rzucił słuchawkę na widełki, trochę za gwałtownie.

Page 429: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Nie jesteś aż taki opanowany, jak udawałeś, pomyślałem.

O czwartej telefon dzwonił już na całego, Marokańczycy i

Amerykanie zgłaszali się co pięć minut i zawsze chcieli

rozmawiać z kimś innym niż osoba, która podniosła

słuchawkę.

Francisco postanowił, że czas na zmianę pozycji. Zawołał

Cyrusa i Benjamina na pierwsze piętro, a ja zszedłem na dół

do Latify.

Stała na środku holu, wyglądając przez okna, przestępując

z nogi na nogę i przerzucając sobie małe uzi z ręki do ręki.

– Co się dzieje? – zapytałem. – Musisz iść do toalety?

Skinęła głową. Powiedziałem, żeby poszła i przestała –

się tak bardzo wszystkim przejmować.

– Słońce zachodzi – stwierdziła Latifa pół paczki

papierosów później.

Spojrzałem na zegarek, potem przez okna wychodzące na

tył budynku. Faktycznie słońce spadało, podnosiła się noc.

– No – przyznałem.

Latifa zaczęła poprawiać włosy w szybie przy biurku w

recepcji.

– Wychodzę na zewnątrz – oznajmiłem.

Obejrzała się na mnie, zaskoczona.

– Co? Zwariowałeś?

– Chcę tylko rzucić na coś okiem, to wszystko.

– Na co rzucić okiem? – spytała Latifa i widziałem, że

naprawdę jest na mnie wściekła, jakbym opuszczał ją na

dobre. – Bernhard siedzi na dachu i ma najlepszy widok z nas

Page 430: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

wszystkich. Po co chcesz wyjść na zewnątrz?

Cmoknąłem niezadowolony i ponownie zerknąłem na

zegarek.

– Niepokoi mnie tamto drzewo.

– Chcesz się przyjrzeć jakiemuś pieprzonemu drzewu? –

zapytała.

– Gałęzie przechodzą przez mur. Chcę tylko rzucić na to

okiem.

Podeszła do mnie i wyjrzała mi przez ramię na zewnątrz.

Zraszacz cały czas działał.

– Które drzewo?

– Tamto – pokazałem jej. – Araukaria.

Dziesięć po piątej.

Słońce pokonało połowę drogi do horyzontu.

Latifa siedziała u podnóża głównych schodów, rysując

butem marmurową posadzkę i bawiąc się uzi.

Spojrzałem na nią i przypomniało mi się oczywiście, co

robiliśmy w łóżku – ale też chwile wesołości, frustracji i

spaghetti. Latifa potrafiła się czasami zachowywać w sposób

nieznośny. Była kompletnie popieprzona i niereformowalna

niemal pod każdym względem. Ale jednocześnie wspaniała.

– Wszystko będzie dobrze – powiedziałem.

Uniosła głowę i spojrzała na mnie.

Zastanawiałem się, czy myśli o tym samym, co ja.

– A kto, kurwa, powiedział, że nie będzie? – rzuciła i

przeczesała palcami włosy, spuszczając kilka kosmyków na

twarz, żeby zasłonić się przed moim wzrokiem.

Zaśmiałem się.

Page 431: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Ricky – zawołał Cyrus, wychylając się przez poręcz na

pierwszym piętrze.

– Co? – krzyknąłem.

– Chodź na górę. Cisco chce cię widzieć.

W czasie mojej nieobecności zakładnicy rozsiedli się po

całym kilimie, trzymając sobie głowy na kolanach, opierając

się o siebie plecami. Dyscyplina rozluźniła się na tyle, że

kilkoro z nich wyprostowało nogi, wystawiając je poza obręb

kilimu. Troje lub czworo śpiewało Swannee River cichym,

znużonym głosem.

– O co chodzi? – zapytałem.

Francisco wskazał na Beamona, który podał mi

słuchawkę telefonu. Skrzywiłem się i machnąłem ręką,

jakbym mówił, że zapewne dzwoni moja żona, zresztą i tak

będę w domu za pół godziny. Ale Beamon trzymał uparcie

słuchawkę w powietrzu.

– Wiedzą, że jesteś Amerykaninem – stwierdził.

Wzruszyłem ramionami: i co z tego.

– Pogadaj z nimi, Ricky – powiedział Francisco. – Co ci

szkodzi?

Jeszcze raz wzruszyłem ramionami, nachmurzony –

Jezusie, po co tracić czas – po czym podszedłem wolnym

krokiem do biurka. Beamon posłał mi gniewne spojrzenie,

kiedy podawał mi słuchawkę.

– Przeklęty Amerykanin – wyszeptał.

– Pocałuj mnie w dupę – powiedziałem i przyłożyłem

słuchawkę do ucha. – Tak?

Usłyszałem trzask, brzęczenie i ponownie trzask.

Page 432: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Lang – odezwał się głos.

Zaczyna się, pomyślałem.

– Tak – powiedział Ricky.

– Co słychać?

Głos należał do Russella R Barnesa, dupka z tamtej

parafii. Mimo trzasków zakłócających połączenie w jego

głosie przebrzmiewała pewność siebie człowieka, który lubi

wszystkich poklepywać po plecach.

– Czego, kurwa, chcesz? – zapytał Ricky.

– Pomachaj do mnie – powiedział Barnes. Dałem znak

Franciscowi, który podał mi przez stół lornetkę. Podszedłem

do okna. – Chcesz spojrzeć w lewo.

Tak naprawdę nie chciałem.

Kilka budynków dalej, otoczona jeepami i wojskowymi

ciężarówkami, stała grupka mężczyzn. Jedni w

kombinezonach, inni nie.

Podniosłem lornetkę do oczu i zobaczyłem powiększone

drzewa i domy, po czym nagle w pole widzenia wskoczył

Barnes. Oddaliłem i wycentrowałem obraz. Oto i on, w

pełnej krasie, z telefonem przy uchu i lornetką przy oczach.

Naprawdę do mnie machał.

Przyjrzałem się reszcie grupy, ale nie dostrzegłem nigdzie

prążkowanych szarych spodni.

– Chciałem się tylko przywitać, Tom – powiedział

Barnes.

– Jasne – odparł Ricky.

Linia telefoniczna trzeszczała, a każdy z nas czekał, aż

drugi się odezwie. Wiedziałem, że wytrzymam dłużej niż on.

– A więc, Tom – odezwał się wreszcie Barnes – kiedy

Page 433: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

możemy się spodziewać, że stamtąd wyjdziesz?

Odwróciłem wzrok od lornetki i zerknąłem na Francisco,

Beamona i zakładników. Spojrzałem na nich i pomyślałem o

innych ludziach, którzy mieli zginąć.

– Nie mamy zamiaru wyjść – powiedział Ricky.

Francisco powoli skinął głową.

Spojrzałem przez lornetkę i zobaczyłem, że Barnes się

śmieje. Nie słyszałem go, bo odsunął słuchawkę od twarzy,

ale widziałem, jak odrzucił do tyłu głowę i wyszczerzył zęby.

Po chwili zwrócił się do pozostałych mężczyzn, powiedział

coś do nich i niektórzy z nich również się zaśmiali.

– Jasne, Tom. Kiedy...

– Mówię serio – powiedział Ricky a Barnes nadal się

uśmiechał. – Kimkolwiek jesteś, nic nie wskórasz.

Barnes potrząsnął głową ubawiony moim występem.

– Może i jesteś sprytny – powiedziałem i zobaczyłem, że

kiwa głową. – Może i jesteś wykształcony. Może nawet jesteś

absolwentem college'u. – Uśmiech zamarł na twarzy Barnesa.

Podobało mi się to. – Ale żadne twoje sztuczki na nic się tu

zdadzą.

Opuścił lornetkę i wytrzeszczył oczy. Nie dlatego, że

chciał mnie zobaczyć, ale dlatego, że chciał, abym to ja

zobaczył jego. Miał kamienną twarz.

– Lepiej w to uwierz, panie absolwencie – dodałem.

Stał w bezruchu, przeszywając wzrokiem niespełna –

dwieście metrów, jakie nas dzieliły. Krzyknął coś i przyłożył

słuchawkę do ucha.

– Posłuchaj mnie uważnie, gnoju. Nie obchodzi mnie, czy

opuścisz budynek, czy nie. A jeżeli już go opuścisz, to nie

Page 434: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

obchodzi mnie, czy wyjdziesz na własnych nogach,

zostaniesz wyniesiony w dużym gumowym worku czy w

wielu malutkich gumowych workach. Muszę cię jednak

ostrzec, Lang – przycisnął słuchawkę mocniej do ust, tak że

słyszałem ślinę w jego głosie. – Lepiej nie zadziera) z

postępem. Rozumiesz, co do ciebie mówię? Nie możemy

hamować postępu.

– Jasne – powiedział Ricky.

– Jasne – powiedział Barnes. Zobaczyłem, że spogląda w

bok. – Popatrz w prawo, Lang. Niebieska toyota.

Zrobiłem, jak kazał, i przed oczami zatańczyła mi

przednia szyba samochodu. Zatrzymałem na niej obraz.

Naimh Morderstone i Sara Woolf siedzieli obok siebie na

przednich siedzeniach toyoty, pijąc coś ciepłego z

plastikowych kubków. W oczekiwaniu na rozpoczęcie finału

mistrzostw świata. Sara patrzyła na coś, albo na nic, między

nogami, a Morderstone przeglądał się w lusterku wstecznym.

Najwyraźniej nie przeszkadzało mu to, co widział.

– Postęp, Lang – powiedział głos Barnesa. – Postęp służy

wszystkim.

Przerwał, a ja ponownie przesunąłem lornetkę w lewo i

zdążyłem zobaczyć, że się uśmiecha.

– Posłuchaj – powiedziałem, nasycając głos niepokojem –

pozwól mi tylko z nią porozmawiać, dobrze?

Kątem oka zobaczyłem, że Francisco wyprostował się na

krześle. Musiałem go uspokoić, więc oddaliłem słuchawkę od

twarzy i uśmiechnąłem się zawstydzony przez ramię.

– Moja mama – wyjaśniłem. – Martwi się o mnie.

Zaśmialiśmy się obaj cicho.

Page 435: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Spojrzałem ponownie przez lornetkę i zobaczyłem, że

Barnes stoi obok toyoty. W środku Sara trzymała słuchawkę

przy ustach, a Morderstone obrócił się na siedzeniu i się jej

przyglądał.

– Thomas? – odezwała się niskim, chropowatym głosem.

– Cześć.

Zapadło milczenie, podczas którego podzieliliśmy się

jedną czy dwoma interesującymi myślami za pośrednictwem

trzaskającej linii.

– Czekam na ciebie.

To właśnie chciałem usłyszeć. Morderstone powiedział

coś, czego nie zrozumiałem. Barnes sięgnął ręką przez okno i

odebrał Sarze słuchawkę.

– Nie mamy czasu na zabawy, Tom. Możecie sobie

porozmawiać do woli, kiedy już tu dotrzesz – uśmiechnął się.

– Chciałbyś się ze mną podzielić jakimiś przemyśleniami,

Thomas? Zamienić słówko? Jedno mi wystarczy: tak lub nie.

Stałem, przyglądając się, jak Barnes mi się przygląda, i

zwlekałem z odpowiedzią, na ile tylko starczyło mi

śmiałości. Chciałem, żeby poczuł wagę mojej decyzji. Sara

na mnie czekała.

Proszę, Boże, lepiej, żeby to się udało.

– Tak – powiedziałem.

Page 436: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 25

Skoncentruj się proszę,

To wyjątkowo trudne zadanie.

Valerie Singleton

Przekonałem Francisca, aby wstrzymać się jeszcze na

jakiś czas z wydaniem oświadczenia.

On chciał je upublicznić natychmiast, ale zasugerowałem,

że kilka dodatkowych godzin niepewności nie może nam

zaszkodzić. Kiedy media dowiedzą się, kim jesteśmy, i

nadadzą nam nazwę, historia straci na świeżości. Nawet

gdyby później zdarzały się jakieś fajerwerki, tajemnica się

ulotni.

Tylko na kilka godzin, powiedziałem.

Czekaliśmy przez całą noc, zmieniając się na pozycjach.

Dach cieszył się najmniejszą popularnością, ponieważ na

dworze było zimno i siedziało się tam samotnie, dlatego nikt

nie wytrzymywał na górze dłużej niż godzinę. Poza tym

jedliśmy, gawędziliśmy albo nie gawędziliśmy,

zastanawialiśmy się nad swoim życiem i drogą, która

przywiodła nas w to miejsce. Niezależnie od tego, czy

byliśmy porywaczami, czy porwanymi.

W nocy nie przysłali nam już jedzenia, ale Hugo znalazł

na stołówce zamrożone bułki do hamburgerów. Rozłożyliśmy

je na biurku Beamona, aby się rozmroziły, a kiedy – nie

mieliśmy nic innego do roboty, dźgaliśmy je palcami,

Page 437: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

sprawdzając, czy nadają się do jedzenia.

Zakładnicy przeważnie drzemali i trzymali się za ręce.

Francisco zastanawia! się, czy ich nie rozdzielić i nie

porozmieszczać po całym budynku, ale ostatecznie uznał, że

będziemy musieli poświęcać więcej czasu na pilnowanie;

zapewne miał rację. Francisco miał rację w wielu sprawach.

Również w tym, że korzystał z rad innych, co stanowiło miłą

odmianę. Przypuszczam, że nie ma na świecie zbyt wielu

terrorystów, którzy są obznajomieni z sytuacją

przetrzymywania zakładników i mogą sobie pozwolić na

dogmatyzm w rodzaju: nie, masz to zrobić w ten a ten

sposób. Francisco, podobnie jak cała reszta, wypłynął na

nieznane wody, co uczyniło go w pewnym stopniu milszym

człowiekiem.

Minęła czwarta. Postarałem się być o tej godzinie w holu

z Latifą. Francisco zszedł, kuśtykając, ze schodów z

oświadczeniem dla prasy.

– Lat – powiedział z czarującym uśmiechem – idź,

przemów do świata w naszym imieniu.

Latifa odwzajemniła uśmiech, zachwycona, że mądry,

starszy brat powierzył jej ten honor, choć nie chciała tego za

bardzo okazywać. Wzięła kopertę i przyglądała się z

miłością, jak kuśtyka z powrotem na górę.

– Czekają na ciebie – dodał, nie odwracając głowy. – Daj

im kopertę i powiedz, że mają ją przekazać bezpośrednio

CNN, nikomu innemu, a jeżeli nie przeczytają oświadczenia

słowo w słowo, to będą tu mieli martwych Amerykanów –

zatrzymał się na półpiętrze i odwrócił w naszą stronę. –

Page 438: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Osłaniaj ją, Ricky.

Skinąłem głową. Francisco zniknął, a Latifa westchnęła.

Co za gość, myślała sobie. Mój bohater. Wybrał mnie.

Francisco wybrał Latifę oczywiście głównie dlatego, że w

jego ocenie istniało mniejsze prawdopodobieństwo, iż pełni

galanterii Marokańczycy przeprowadzą atak, jeżeli dowiedzą

się, że wśród porywaczy znajduje się kobieta. Nie

podzieliłem się z nią tą refleksją, aby nie zepsuć chwili

radości.

Latifa odwróciła się i wyjrzała przez główne drzwi,

ściskając kurczowo kopertę i spoglądając spod

przymrużonych powiek na światła ekip telewizyjnych.

Przyczesała sobie włosy.

– Nareszcie zdobędziemy sławę – powiedziałem, a ona

zrobiła do mnie minę.

Podeszła do biurka w recepcji i zaczęła poprawiać bluzkę,

przeglądając się w szybie. Zbliżyłem się do niej.

– Poczekaj – powiedziałem, wziąłem od niej kopertę i

pomogłem ułożyć kołnierzyk bluzki w fantazyjny sposób.

Nastroszyłem jej włosy, odgarniając je zza uszu, i starłem

plamę z policzka. Poddała się tym zabiegom. Nie było w tym

nic intymnego, przypominało to raczej przygotowywanie

boksera do następnej rundy w narożniku, podczas gdy

sekundy płynęły strumieniami, ocierały się o siebie,

obmywały nas i się stroiły.

Sięgnąłem do kieszeni, wyjąłem kopertę i podałem ją

Latifie, która wzięła kilka głębokich oddechów.

Ścisnąłem jej ramię.

– Poradzisz sobie – powiedziałem.

Page 439: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Nigdy wcześniej nie występowałam w telewizji –

wyznała.

Brzask. Wschód słońca. Świt. Cokolwiek.

Nad horyzontem nadal wisi mrok, ale ma już

pomarańczowy odcień. Noc cofa się ku ziemi, a słońce po

omacku szuka oparcia na linii horyzontu.

Większość zakładników śpi. W nocy skupili się bliżej

siebie, ponieważ zrobiło się zimniej, niż ktokolwiek mógł

przypuszczać. Żaden z nich nie wystawia już nóg poza obręb

kilimu.

Francisco wygląda na zmęczonego, kiedy podaje mi

słuchawkę telefonu. Siedzi z nogami opartymi o krawędź

biurka i ogląda CNN, wyłączywszy głos, okazując tym

życzliwość śpiącemu Beamonowi.

Też jestem oczywiście zmęczony, ale być może mam w

tej chwili we krwi trochę więcej adrenaliny. Biorę słuchawkę

od Francisca.

– Tak.

Słychać jakieś trzaski i dźwięki urządzeń elektronicznych.

Odzywa się Barnes.

– Piąta trzydzieści. Pobudka – mówi radośnie.

– Czego chcesz? – natychmiast zdaję sobie sprawę, że

powiedziałem to z angielskim akcentem. Zerkam na

Francisca, ale chyba nic nie zauważył. Odwracam się zatem

do okna i słucham przez chwilę Barnesa. Kończy, a ja biorę

głęboki oddech wyrażający jednocześnie desperacką nadzieję

i kompletny brak zainteresowania. – Kiedy.

Barnes chichocze. Ja również się śmieję bez żadnego

Page 440: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

szczególnego akcentu.

– Pięćdziesiąt minut – mówi i się rozłącza.

Kiedy odwracam się od okna, Francisco przygląda mi się

uważnie. Jego rzęsy wydają się dłuższe niż kiedykolwiek.

Sara na mnie czeka.

– Przyniosą nam śniadanie – mówię, koncentrując się tym

razem na minnesotańskich samogłoskach.

Francisco kiwa głową.

Słońce niedługo rozpocznie wspinaczkę po niebie,

stopniowo przesuwając się po parapecie okna. Zostawiam

zakładników, Beamona i Francisca drzemiących przed

telewizorem. Wychodzę z pokoju i wjeżdżam windą na dach.

Trzy minuty później, czterdzieści siedem minut przed

godziną zero, upewniam się, że wszystko znajduje się na

swoim miejscu. Schodzę schodami na dół.

Pusty korytarz, pusta klatka schodowa, pusty żołądek.

Puls w uszach jest głośniejszy niż moje kroki na dywanie.

Zatrzymuję się na podeście drugiego piętra i wyglądam na

ulicę.

Przyzwoita liczba widzów, jak na tak wczesną porę.

Myślałem o tym, co się zdarzy, dlatego zapomniałem o

teraźniejszości. Teraźniejszość się nie zdarzyła, nie dzieje się,

istnieje tylko przyszłość. Życie i śmierć. Życie lub śmierć. To

są, rozumiecie, poważne sprawy. Odgłosy kroków to mało

znaczący problem wobec nicości.

Pokonałem kilkanaście stopni i zakręcałem właśnie na

półpiętrze, kiedy je usłyszałem i dopiero wtedy zdałem sobie

sprawę, jak niepokojąco brzmią – niepokojąco, ponieważ

Page 441: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

były to odgłosy biegnącego człowieka, a nikt nie powinien

biegać w tym budynku. Nie teraz. Nie czterdzieści sześć

minut przed godziną zero.

Benjamin wypadł zza rogu i się zatrzymał.

– Co się stało, Benj? – zapytałem najswobodniej, jak

potrafiłem.

Wpatrywał się we mnie przez chwilę, ciężko oddychając.

– Gdzie ty się, kurwa, podziewałeś?

Zrobiłem zdziwioną minę.

– Byłem na dachu – wyjaśniłem. – Poszedłem...

– Latifa jest na dachu – warknął.

Mierzyliśmy się wzrokiem. Dyszał, częściowo z wysiłku,

częściowo ze złości.

– Powiedziałem jej, żeby zeszła do holu, Benj. Mamy

dostać śniadanie...

Wtedy, w przypływie gniewu, Benjamin podniósł steyra

na wysokość policzka, zaciskając pięści na kolbie.

Lufa pistoletu nagle zniknęła.

Jak to się mogło stać, zastanawiałem się. Jak to możliwe,

że lufa steyra, długa na czterysta dwadzieścia milimetrów,

sześć żłobień, prawoskrętne gwintowanie... jak coś takiego

może zniknąć.

No cóż, oczywiście nie mogła i nie zniknęła.

Była wycelowana we mnie.

– Ty zasrany sukinsynu – powiedział Benjamin.

Stałem, wpatrując się w czarny otwór.

Zostało czterdzieści pięć minut do godziny zero, a to,

powiedzmy sobie szczerze, najgorszy moment, w którym

Benjamin mógł podnieść kwestię tak poważną, zawiłą i

Page 442: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

wieloaspektową, jak Zdrada. Sugeruję, uprzejmie mam

nadzieję, że moglibyśmy wrócić do tego później, ale

Benjamin sądzi, że to doskonały moment.

– Ty zasrany sukinsynu. – Tak to ujmuje.

Problem polega częściowo na tym, że Benjamin nigdy mi

nie ufał. Oto istota całego problemu. Benjamin podejrzewał

mnie od samego początku i chce, abym teraz się o tym

dowiedział, na wypadek gdybym miał ochotę zaprzeczyć.

Wszystko zaczęło się, mówi, od twojego wyszkolenia

wojskowego.

Doprawdy, Benj?

Tak właśnie.

Nie mógł zasnąć w nocy, gapiąc się w dach namiotu i

zastanawiając się, gdzie opóźniony w rozwoju mieszkaniec

Minnesoty nauczył się rozkładać na części ml6 z

zamkniętymi oczami dwa razy szybciej niż ktokolwiek inny.

Od tego momentu zaczął się najwyraźniej zastanawiać nad

moim akcentem, sposobem ubierania i gustami muzycznymi.

I dlaczego licznik land rovera wskazuje, że przejechałem

wiele mil, kiedy mówiłem, że wyskakuję tylko po piwo.

To oczywiście błahostki, które Ricky mógłby wyjaśnić

bez większego wysiłku.

Jednak druga część problemu – natenczas, prawdę

mówiąc, większa część – wynika z tego, że Benjamin

majstrował przy centrali telefonicznej podczas mojej

rozmowy z Barnesem.

Czterdzieści jeden minut.

Page 443: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Więc jak będzie, Benj? – pytam.

Przyciska mocniej policzek do karabinu i, jeżeli dobrze

widzę, palec spoczywający na spuście robi się biały.

– Zastrzelisz mnie? – pytam. – Teraz? Pociągniesz za

spust?

Oblizuje wargi. Wie, o czym myślę.

Odsuwa twarz od steyra, nie odrywając swoich wielkich

oczu ode mnie.

– Latifa! – woła przez ramię. Głośno. Ale nie dostatecznie

głośno. Najwyraźniej ma jakiś problem z mówieniem.

– Usłyszą wystrzał, Benj – mówię – i pomyślą, że

zabiliśmy zakładnika. Przypuszczą szturm na budynek.

Zabiją nas wszystkich.

Wzdryga się na dźwięk słowa „zabiją" i przez moment

wydaje mi się, że może wystrzelić.

– Latifa! – woła jeszcze raz. Tym razem głośniej. Nie

mogę pozwolić, żeby zawołał po raz trzeci. Bardzo powoli

ruszam w jego kierunku. Maksymalnie rozluźniam lewą rękę;

na tyle, na ile można rozluźnić rękę.

– Wiele osób tam na zewnątrz, Benj – mówię, zbliżając

się do niego – marzy tylko, aby usłyszeć wystrzał. Chcesz im

zrobić taki prezent?

Ponownie oblizuje wargi. Raz. Drugi. Odwraca głowę w

kierunku schodów.

Chwytam lufę lewą ręką i wpycham pistolet w jego ramię.

Nie mam wyboru. Gdybym próbował mu ją wyrwać,

nacisnąłbym na spust. Tak więc pcham ją do tyłu i w bok, a

kiedy jego twarz wyłania się zza kolby wbijam nasadę dłoni

pod nos Benjamina.

Page 444: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Pada na ziemię jak kłoda – szybciej niż kłoda, zupełnie

jakby jakaś ogromna siła przycisnęła go z góry – i przez

moment zastanawiam się, czy go nie zabiłem. Jednak jego

głowa zaczyna się poruszać na boki i widzę, że z warg bucha

mu krew.

Zabieram mu steyra, opuszczam bezpiecznik i w tym

samym momencie Latifa krzyczy z góry.

– Tak?

Słyszę jej kroki na schodach. Nie idzie szybko, ale też nie

powoli.

Spoglądam na Benjamina.

Tak wygląda demokracja, Benj. Jeden przeciwko wielu.

Latifa wychodzi zza rogu. Wciąż ma przewieszone przez

ramię uzi.

– Jezus Maria – mówi, kiedy widzi krew. – Co się stało?

– Nie wiem – odpowiadam. Nie patrzę na nią. Pochylam

się nad Benjaminem i przyglądam się z niepokojem jego

twarzy. – Musiał upaść.

Latifa podchodzi do Benjamina, prawie się o mnie

ocierając, i kuca przy nim. Spoglądam na zegarek.

Trzydzieści dziewięć minut.

– Zajmę się nim – mówi Latifa. – Idź do holu, Rick.

Co też czynię.

Przechodzę przez hol, przechodzę przez główne wejście,

przez schody i przez sto pięćdziesiąt dwa metry dzielące

schody od kordonu policji.

Kiedy do niego docieram, jest mi gorąco w głowę,

ponieważ przyciskam kurczowo obie dłonie do jej czubka.

Page 445: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Jak można się było spodziewać, obszukali mnie, zupełnie

jakby zdawali egzamin z obszukiwania, aby dostać się na

Królewski Uniwersytet Obszukiwania. Pięć razy, od stóp do

głów, usta, uszy, krocze, podeszwy butów. Zdarli ze mnie

większość ubrań i na koniec wyglądałem jak otwarty prezent

od Mikołaja.

Zajęło im to szesnaście minut.

Zostawili mnie na następnych pięć opartego o bok

policyjnej furgonetki z rozstawionymi rękami i nogami, w

tym czasie krzyczeli i kłębili się dookoła. Patrzyłem w

ziemię. Sara na mnie czeka.

Chryste, lepiej, żeby tak było.

Minęła kolejna minuta, więcej krzyku, więcej

przepychania się. Obejrzałem się przez ramię, myśląc, że

jeżeli coś się szybko nie stanie, będę musiał to sprowokować.

Cholerny Benjamin! Ramiona zaczęły mnie boleć od ciężaru

opierającego się na nich ciała.

– Dobra robota, Thomas – odezwał się głos.

Spojrzałem w lewo pod ramię i zobaczyłem parę

podniszczonych butów marki Red Wing. Jeden spoczywający

płasko na ziemi, drugi odchylony w prawo z czubkiem

wbitym w piasek. Powoli podniosłem głowę i odszukałem

wzrokiem resztę Russella Barnesa.

Opierał się uśmiechnięty o drzwi furgonetki, wyciągając

w moim kierunku paczkę marlboro. Miał na sobie skórzaną

kurtkę lotniczą z nazwiskiem Connor wyszytym nad lewą

piersią. Kto to, kurwa, jest Connor?

Obszukiwacze cofnęli się trochę, ale tylko trochę,

wyraźnie z respektu przed Barnesem. Wielu z nich

Page 446: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

przyglądało mi się cały czas, zastanawiając się pewnie, czy

nie przegapili jakiegoś kawałka mojego ciała.

Potrząsnąłem głową, dziękując za papierosa.

– Pozwól mi się z nią zobaczyć – powiedziałem.

Ponieważ na mnie czeka.

Barnes przyglądał mi się przez chwilę i ponownie się

uśmiechnął. Czuł się dobrze, był zrelaksowany i rozluźniony.

Dla niego zabawa się skończyła.

Spojrzał w lewo.

– Jasne.

Odepchnął się beztrosko od furgonetki, strzeliła metalowa

powłoka drzwi, i dał mi znak gestem, żebym udał się za nim.

Morze obcisłych koszul i panoramicznych okula– rów

przeciwsłonecznych rozstępowało się, kiedy przekraczaliśmy

je, zmierzając w kierunku niebieskiej toyoty.

Na prawo od nas za metalową barierką stały ekipy

telewizyjne, zwoje kabli wiły się na ziemi, a niebieskobiałe

światło reflektorów przebijało resztki nocy. Kilka kamer

nakierowano na mnie, ale większość pozostawała

wymierzona w budynek ambasady.

Odniosłem wrażenie, że CNN zajmowało najlepszą

pozycję.

Morderstone wysiadł z auta jako pierwszy, Sara siedziała

w środku z rękami ściśniętymi między kolanami i patrzyła

przed siebie. Dopiero kiedy zbliżyliśmy się na kilka metrów,

odwróciła głowę w moją stronę i spróbowała się uśmiechnąć.

Czekam na ciebie, Thomas.

– Panie Lang – zaczął Morderstone, obchodząc samochód

Page 447: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

i stając między mną a Sarą. Miał na sobie ciemnoszary

płaszcz i białą koszulę bez krawata. Połysk na jego czole

wydawał się odrobinę słabszy, niż go zapamiętałem, na

brodzie widać było kilkugodzinny zarost, ale poza tym

wyglądał dobrze.

Bo niby dlaczego nie miałby wyglądać dobrze?

Przez jedną czy dwie sekundy wpatrywał się w moją

twarz, po czym skinął z zadowoleniem głową. Jakby

dziękował za skoszenie trawnika do znośnego standardu.

– Cieszy mnie to – powiedział w końcu.

Ja również spojrzałem mu prosto w oczy. Z pozbawioną

wyrazu twarzą, ponieważ nie miałem specjalnie ochoty

obdarzyć go w tamtej chwili czymkolwiek.

– Co pana cieszy? – zapytałem.

Morderstone dał znak oczami komuś stojącemu za mną.

Usłyszałem czyjeś kroki.

– Do zobaczenia, Tom – powiedział Barnes.

Odwróciłem się i zobaczyłem, że zaczął się wycofywać

tyłem, idąc powoli swobodnym, gibkim, „będę tęsknił"

krokiem. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, posłał mi słabo

zauważalne, ironiczne pozdrowienie, po czym obrócił się na

pięcie i skierował w stronę wojskowego jeepa

zaparkowanego na tyłach kłębowiska samochodów. Blondyn

w cywilnym ubraniu zapalił silnik, widząc zbliżającego się

Barnesa, zatrąbił dwukrotnie, aby oczyścić sobie drogę w

otaczającym tłumie. Odwróciłem się przodem do

Morderstone'a.

Przyglądał się uważnie mojej twarzy, z trochę bliższej

odległości i trochę bardziej profesjonalnym wzrokiem.

Page 448: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Niczym chirurg plastyczny.

– Co pana cieszy? – zapytałem ponownie i czekałem, aż

pytanie przebędzie ogromny dystans dzielący nasze światy.

– Wykonałeś swoje zadanie zgodnie z moim życzeniem –

powiedział wreszcie Morderstone. – Zgodnie z moimi

przewidywaniami.

Ponownie skinął głową. Małe nacięcie tu, naciągnięcie

skóry tam – tak, myślę, że uda nam się poprawić panu twarz.

– Niektórzy, panie Lang – kontynuował – niektórzy z

moich przyjaciół, mówili, że przysporzy nam pan

problemów. Jako człowiek, który mógłby spróbować zabawić

się w samotnego strzelca – wziął głębszy oddech. – Ale

jednak to ja miałem rację. I to mnie właśnie cieszy.

Wtedy, nie spuszczając ze mnie wzroku, podszedł do

toyoty i otworzył drzwi.

Sara obróciła się powoli w fotelu i wysiadła.

Wyprostowała się, skrzyżowała ręce na piersiach, jakby

chciał się ochronić przed chłodem poranka, i podniosła na

mnie wzrok.

Znajdowaliśmy się tak blisko siebie.

– Thomas – powiedziała, a ja dosłownie na sekundę

pozwoliłem sobie zanurzyć się w jej oczach, głęboko, aby

dotknąć tego, co mnie tu przywiodło. Nigdy nie zapomnę

tamtego pocałunku.

– Saro!

Objąłem ją – osłaniając, chroniąc, skrywając przed –

wszystkim i wszystkimi – a ona stała z rękami wyciągniętymi

przed siebie.

Opuściłem prawą rękę, wsunąłem ją między nasze ciała,

Page 449: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

dotarłem na wysokość brzucha, szukając kontaktu.

Dotknąłem go. Chwyciłem.

– Żegnaj – wyszeptałem.

Spojrzała mi w oczy.

– Żegnaj – powiedziała.

Metal rozgrzał się od jej ciała.

Puściłem ją i odwróciłem się powoli, stając twarzą w

twarz z Morderstone'em.

Rozmawiał cicho przez komórkę, spoglądając na mnie z

uśmiechem, z głową przekrzywioną lekko na bok. Ale kiedy

zauważył moją minę, od razu wiedział, że coś jest nie tak.

Spojrzał w dół na moją dłoń i w jednej chwili uśmiech

wyparował z jego twarzy, jak kropla wody upuszczona na

rozżarzony piec.

– Chryste – jęknął głos za mną, więc domyśliłem się, że

również ktoś inny zauważył pistolet. Nie miałem pewności,

ponieważ wpatrywałem się uważnie w oczy Morderstone'a.

– Wolnego – powiedziałem.

Ręka trzymająca telefon bezwolnie opadła w dół.

– Wolnego – powtórzyłem. – A nie samotnego.

– O czym... o czym ty mówisz?

Morderstone stał, wpatrując się w pistolet, tymczasem

informacja o tym pięknym żywym obrazku rozeszła się falą

po morzu obcisłych koszul.

– Powinien pan powiedzieć – powiedziałem – „spróbujesz

się zabawić w wolnego strzelca".

Page 450: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Rozdział 26

Słońce ubrało kapelusz,

Hip, hip, hura!

L. Arthur Rose i Douglas Furber

Znajdujemy się z powrotem na dachu konsulatu. A co, nie

można?

Słońce wystawia już głowę nad horyzont, roztapiając linię

ciemnych dachówek w zamglony pas bieli. Myślę sobie, że

gdyby to ode mnie zależało, kazałbym helikopterowi

wyruszyć już teraz. Słońce świeci mocno, jest tak jasne, tak

straszliwie oślepiające, że nie zdziwiłbym się, gdyby

helikopter znajdował się już w powietrzu – pięćdziesiąt

helikopterów mogłoby unosić się dwadzieścia metrów ode

mnie, przyglądając się, jak rozwijam dwa pakunki z

brązowego pergaminu.

Pomijając oczywiście fakt, iż bym je usłyszał.

Mam nadzieję.

– Czego chcesz? – pyta Morderstone.

Stoi za mną w odległości około sześciu metrów.

Przypiąłem go kajdankami do drabinki pożarowej i skupiłem

się na tym, co miałem do zrobienia. Nie za bardzo podoba mu

się ta sytuacja. Wydaje się poruszony.

– Czego ty ode mnie chcesz? – wrzeszczy.

Nie odpowiadam, więc kontynuuje wrzaski. Niespecjalnie

Page 451: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

artykułowane. Przynajmniej ja nie rozpoznaję słów. Gwiżdżę

kilka taktów jakiejś melodii, aby stłumić hałas i dalej

przyczepiam zacisk A do wypustki oporowej B, upewniając

się, że kabel C nie wplątuje się we wspornik D.

– Czego chcę – mówię w końcu – to, żebyś zobaczył, jak

będzie nadlatywać. To wszystko.

Odwracam się i widzę, w jak fatalnym jest stanie.

Naprawdę fatalnym, ale stwierdzam, że zupełnie mnie to nie

obchodzi.

– Chyba oszalałeś – wykrzykuje, szarpiąc nadgarstkami. –

Jestem tutaj. Nie widzisz? – śmieje się albo niemal się

śmieje, ponieważ nie może uwierzyć, jaki jestem głupi. –

Jestem tutaj. Absolwent nie przyleci, ponieważ ja tu jestem.

Ponownie się odwracam i wpatruję się w niską ścianę

światła słonecznego.

– Mam taką nadzieję, Naimh – mówię. – Naprawdę. Mam

nadzieję, że możesz jeszcze liczyć choć na jeden głos.

Zapada milczenie, a kiedy odwracam się do niego,

przekonuję się, że połysk przeobraził się w zmarszczone

brwi.

– Głos? – pyta cicho po chwili.

– Głos – powtarzam.

Morderstone przygląda mi się uważnie.

– Nie rozumiem.

Więc biorę głęboki oddech i staram mu się to wyjaśnić.

– Nie jesteś handlarzem bronią, Naimh. Już nie.

Odebrałem ci ten przywilej. Za twoje grzechy. Nie jesteś

bogaty, nie masz władzy, powiązań, straciłeś nawet

członkostwo w Garricku – na to akurat nie reaguje, więc

Page 452: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

może jednak nie należał do klubu. – W tej chwili jesteś

jedynie człowiekiem. Jak my wszyscy. A jako człowiek masz

tylko jeden głos. A czasami nawet i tego nie masz.

Długo zastanawia się, zanim odpowie. Wie, że jestem

obłąkany i że musi ze mną postępować delikatnie.

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Ależ wiesz – odpowiadam. – Nie wiesz tylko, czy ja

wiem, o czym mówię. – Słońce pomalutku przesuwa się

wyżej, wspinając się na palce, żeby nas lepiej widzieć. –

Mówię o dwudziestu sześciu pozostałych osobach, które

mogą bezpośrednio zyskać na sukcesie rynkowym

Absolwenta, i setkach, a może tysiącach ludzi, którzy zyskają

pośrednio. Ludzi, którzy pracowali, lobbowali, przekupywali,

zastraszali, a nawet zabijali, abyście mogli znaleźć się tak

blisko celu. Oni również dysponują głosami. Barnes

rozmawia z nimi w tej chwili, prosząc o odpowiedź tak lub

nie, a kto może wiedzieć, jaki będzie wynik głosowania?

Morderstone stoi nieruchomo. Ma szeroko otwarte oczy i

usta, jakby zjadł coś niesmacznego.

– Dwudziestu sześciu – mówi bardzo cicho. – Skąd wiesz,

że dwudziestu sześciu? Skąd to wiesz?

– Byłem kiedyś dziennikarzem finansowym – wyjaśniam

skromnie. – Przez jakąś godzinę. Pewien człowiek w Smeets

Velde Kerplein prześledził dla mnie twoje operacje

finansowe. Dowiedziałem się wielu interesujących rzeczy.

Opuszcza wzrok, maksymalnie się koncentrując. Dostał

się tu dzięki swojemu umysłowi, więc jego umysł musi go

również z tego wyciągnąć.

– Oczywiście – mówię, przerywając jego myśli – możesz

Page 453: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

mieć rację. Być może dwadzieścia sześć osób stanie za tobą

murem, wstrzyma operację, anuluje ją, cokolwiek. Tyle

tylko, że nie postawiłbym na to swojego życia.

Zawieszam głos, ponieważ czuję, że w ten czy inny

sposób zasłużyłem sobie na tę chwilę.

– Ale z radością postawię twoje – kończę.

Widzę, że jest wstrząśnięty. Moje słowa wyrwały go z

otępiania.

– Zwariowałeś – krzyczy. – Wiesz o tym? Zdajesz sobie

sprawę, że zwariowałeś?

– No i dobrze – mówię. – Jak chcesz, to do nich zadzwoń.

Zadzwoń do Barnesa i powiedz mu, żeby wstrzymał akcję.

Jesteś na dachu z szaleńcem, impreza skończona.

Wykorzystaj swój głos.

Potrząsa głową.

– Nie przylecą – mówi. Po czym dodaje znacznie ciszej: –

Nie przylecą, bo ja tu jestem.

Wzruszam ramionami, ponieważ nic innego nie

przychodzi mi do głowy. Mam ochotę powzruszać sobie

ramionami. Taki właśnie nastrój zwykł mi towarzyszyć przed

skokiem na spadochronie.

– Powiedz, czego chcesz – krzyczy nagle Morderstone i

zaczyna szarpać kajdankami. Na jego nadgarstkach

dostrzegam jasne, mokre ślady krwi.

Moje biedactwo!

– Chcę zobaczyć wschód słońca – mówię.

Francisco, Cyrus, Latifa, Berhnard i zakrwawiony

Benjamin dołączyli do nas, ponieważ dach wydaje się

Page 454: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

miejscem, w którym w tej chwili przebywają interesujący

ludzie. Odczuwają mieszaninę strachu i zdezorientowania,

nie są w stanie uchwycić istoty wydarzeń. Stracili swoje

miejsce w scenariuszu i mają nadzieję, że ktoś wkrótce poda

im numer strony, na którą powinni zajrzeć.

Nie muszę dodawać, że Benjamin zrobił wszystko, co

mógł, aby nastawić ich przeciwko mnie. Ale jego wszystko

przestało wystarczać, kiedy wróciłem do konsulatu z

pistoletem przyciśniętym do szyi Morderstone'a. Wydało im

się to dziwne. Osobliwe. Niespójne z szalonymi teoriami

Benjamina na temat Zdrady.

Tak więc stoją teraz przede mną, przenosząc wzrok to na

mnie, to na Morderstone'a. Wdychają świeże powietrze, a

Benjamin cały się trzęsie, plując sobie w brodę, że mnie nie

zastrzelił.

– O co tu, kurwa, chodzi, Ricky? – pyta Francisco.

Wstaję powoli, czuję, jak strzela mi w kolanach; robię –

krok w tył i podziwiam owoc moich wysiłków.

Odwracam się i macham ręką w stronę Morderstone'a.

Ćwiczyłem tę przemowę kilka razy, więc większą część

znam już chyba na pamięć.

– Ten człowiek – wyjaśniam im – był kiedyś sprzedawcą

broni. – Podchodzę bliżej do drabinki pożarowej, ponieważ

chcę, aby wszyscy wyraźnie mnie słyszeli. – Nazywa się

Naimh Morderstone, jest dyrektorem naczelnym siedmiu

oddzielnych przedsiębiorstw i większościowym udziałowcem

kolejnych czterdziestu jeden. Posiada domy w Londynie,

Nowym Jorku, Kalifornii, na południu Francji, w zachodniej

Szkocji, a w północnym czymśtam z basenem. Wartość netto

Page 455: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

jego majątku przekroczyła bilion dolarów – w tym miejscu

kieruję wzrok na Morderstone'a. – Musiała to być dla ciebie

ekscytująca chwila, Naimh. Jak sobie wyobrażam, zjadłeś

tego dnia duży kawałek ciasta – ponownie zwracam wzrok na

moją widownię. – Co istotniejsze z naszego punktu widzenia,

jest samodzielnym właścicielem ponad dziewięćdziesięciu

kont bankowych, a z jednego z nich przez ostatnich sześć

miesięcy wypłacano nam pensje.

Nikt jakoś nie kwapi się, żeby podskoczyć z wrażenia,

więc zadaję ostateczny cios.

– Ten człowiek obmyślił, zorganizował, wyposażył i

finansował Miecz Sprawiedliwości.

Zapada milczenie.

Tylko Latifa wydaje z siebie jakiś dźwięk: prycha z

niedowierzania, strachu lub złości. Poza tym wszyscy milczą.

Długo wpatrują się w Morderstone'a, a ja przyłączam się

do nich. Zauważam teraz, że ma również ślady krwi na karku

– prawdopodobnie zbyt brutalnie popędzałem go na schodach

– ale poza tym wygląda dobrze. Niby dlaczego nie miałby

wyglądać dobrze?

– Gówno prawda – stwierdza Latifa.

– Słusznie – mówię. – Gówno prawda. Panie

Morderstone, to wszystko gówno prawda. Zgodzi się pan z

tym?

Morderstone również się w nas wpatruje, starając się

desperacko wywnioskować, kto z nas jest najmniej szalony.

– Zgodzi się pan z tym? – powtarzam pytanie.

– Jesteśmy ruchem rewolucyjnym – odzywa się

niespodziewanie Cyrus.

Page 456: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Zerkam na Francisca, ponieważ prawdę mówiąc, on

powinien to powiedzieć. Ale Francisco rozgląda się dookoła,

marszcząc brwi; wiem, że zastanawia się nad różnicą między

zaplanowaną akcją a prawdziwą akcją. Zażalenie Francisca

wiąże się z faktem, iż informacja na ten temat nie znalazła się

w broszurce.

– Oczywiście, że jesteśmy – mówię. – Jesteśmy ruchem

rewolucyjnym z komercyjnym sponsorem. To wszystko. Ten

człowiek – wskazuję na Morderstone'a w najbardziej

dramatyczny sposób, w jaki potrafię – wrobił was, wrobił nas

wszystkich, wrobił cały świat, żeby kupił od niego broń. –

Zaczynają przestępować z nogi na nogę. – Nazywa się to

marketingiem. Agresywnym marketingiem. Wytwarza się

zapotrzebowanie na produkt w miejscu, gdzie dawniej rosły

tylko żonkile. Tym właśnie zajmuje się ten człowiek.

Obracam się, żeby spojrzeć na tego człowieka z nadzieją,

że wtrąci się do rozmowy i powie: tak, każde jego słowo to

najprawdziwsza prawda. Ale Morderstone najwyraźniej nie

ma na to ochoty i w związku z tym zapada długie milczenie.

Myśli kłębią się i zderzają w ruchach Browna.

– Broń – odzywa się w końcu Francisco. Ledwo go

słychać, zupełnie jakby dzwonił z innego miasta. – Jaka

broń?

Teraz. Nadszedł moment, w którym muszę doprowadzić

do tego, że zrozumieją. I uwierzą.

– Helikopter – mówię i oczy wszystkich, również

Morderstone'a, kierują się na mnie. – Wyślą tu helikopter,

żeby nas wszystkich pozabijał.

Morderstone chrząka.

Page 457: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

– Nie przyleci – mówi i sam nie wiem, czy próbuje

przekonać siebie, czy mnie. – Jestem tu, więc nie przyleci.

Odwracam się do reszty.

– W każdej chwili – wyjaśniam – z tamtej strony może

nadlecieć helikopter. – Wskazuję na słońce i zauważam, że

jedynie Bernhard kieruje wzrok w tamtym kierunku. Reszta

patrzy cały czas na mnie. – Helikopter mniejszy, szybszy i

lepiej uzbrojony niż jakikolwiek, który widzieliście. Pojawi

się tu naprawdę niedługo i zmiecie nas wszystkich z dachu.

Prawdopodobnie zmiecie również dach i dwa górne piętra,

ponieważ dysponuje niewiarygodną siłą ognia.

Zapada milczenie, kilkoro z nich opuszcza wzrok.

Benjamin otwiera usta, aby coś powiedzieć albo, co bardziej

prawdopodobne, aby coś wykrzyknąć, ale Francisco wyciąga

rękę i kładzie ją na ramieniu Benjamina. Następnie kieruje

wzrok na mnie.

– Wiemy, że mają przysłać helikopter, Rick – mówi.

Prr!

Nie brzmi to dobrze. Nie brzmi to ani odrobinę dobrze.

Rozglądam się po ich twarzach, a kiedy spotykam się

wzrokiem z Benjaminem, ten traci nad sobą kontrolę.

– Nie rozumiesz, pieprzony zasrańcu? – krzyczy, niemal

się śmiejąc, tak bardzo mnie nienawidzi. – Wypełniliśmy

zadanie – zaczyna podskakiwać; z nosa znów cieknie mu

krew. – Na nic się zdała twoja zdrada.

Przenoszę wzrok na Francisca.

– Powiadomili nas Rick – wciąż mam wrażenie, jakby

mówił z oddali. – Dziesięć minut temu.

– Naprawdę? – mówię.

Page 458: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Wszyscy patrzą na mnie.

– Przysyłają helikopter – wyjaśnia Francisco. – Zabierze

nas na lotnisko – wypuszcza z płuc powietrze i opuszcza

ramiona. – Wygraliśmy.

Kurwa, ale kanał, myślę.

Stoimy zatem dalej na pustyni z papy, z kilkoma

wylotami przewodów klimatyzacyjnych w charakterze palm,

czekając na życie lub śmierć. Na miejsce pod słońcem albo

miejsce w mroku.

Muszę teraz coś powiedzieć. Próbowałem już kilka razy

dojść do głosu, ale towarzysze prowadzili nieskoordynowaną,

głupkowatą dyskusję na temat zrzucenia mnie z dachu, więc

się powstrzymywałem. Teraz jednak słońce znajduje się w

idealnym położeniu. Bóg sięgnął ręką z nieba, umieścił

słońce na podkładce i przetrząsa właśnie torbę golfową w

poszukiwaniu odpowiedniego kija. Nadszedł idealny moment

i muszę coś powiedzieć.

– A więc co robimy? – pytam.

Nikt nie odpowiada z prostego powodu, że nikt nie może.

Wszyscy oczywiście wiemy, co chcielibyśmy, aby się

zdarzyło, ale chęci to już za mało. Między ideą a

rzeczywistością zapada cień i tym podobne rzeczy. Czuję na

sobie spojrzenia ze wszystkich stron. Absorbuję je wszystkie.

– Zamierzacie po prostu zostać na dachu, dobrze myślę?

– Stul pysk – mówi Benjamin.

Nie zwracam na niego uwagi. Nie wolno mi tego robić.

– Czekamy na dachu na helikopter. To właśnie kazali

wam zrobić? – Nikt nie odpowiada. – A może zasugerowali

Page 459: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

jeszcze, żebyśmy ustawili się w szeregu i obrysowali

jaskrawopomarańczowymi kółkami? – Milczenie. –

Zastanawiam się tylko, jak jeszcze moglibyśmy im ułatwić

zadanie.

Słowa te kieruję głównie do Bernharda, ponieważ

odnoszę wrażenie, że jako jedyny ma wątpliwości. Pozostali

chwytają się brzytwy. Są podekscytowani, pełni nadziei,

zajęci rozważaniami, czy usiądą przy oknie i czy będą mieli

czas na wizytę w sklepie wolnocłowym – jednak Berhnard,

podobnie jak ja, obracał się wielokrotnie w stronę słońca i

być może również myśli, że atak mógłby nastąpić właśnie

teraz. Trudno o lepszy moment i Bernhard czuje się

bezbronny, stojąc na dachu.

Zwracam się do Morderstone'a.

– Powiedz im.

Potrząsa głową. To nie odmowa, ale niepewność, strach i

jeszcze coś innego. Robię kilka kroków w jego kierunku, a

Bernhard natychmiast podrzuca do góry steyra.

Nie wolno mi się zatrzymać.

– Powiedz im, że to wszystko prawda – nalegam. –

Powiedz im, kim jesteś.

Morderstone zamyka na chwilę oczy, a po chwili otwiera

je szeroko. Być może liczył na to, że zobaczy przystrzyżone

trawniki i kelnerów w białych marynarkach albo sufit jednej

ze swoich sypialni; ale kiedy przed oczami pojawia mu się

jedynie grupka brudnych, głodnych, wystraszonych ludzi z

bronią, osuwa się na gzyms.

– Wiesz, że mam rację – mówię. – Wiesz, w jakim celu

przyleci ten helikopter. Co zrobi. Musisz im powiedzieć. –

Page 460: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Robię kilka kolejnych kroków. – Powiedz im, co się stało i

dlaczego muszą z tego powodu umrzeć. Wykorzystaj swój

głos.

Ale z Morderstone'a uszły już wszystkie siły. Podbródek

opadł mu na piersi, znów zamknął oczy.

– Morderstone... – przerywam, ponieważ ktoś za moimi

plecami syknął.

To Bernhard. Stoi nieruchomo, przekrzywiając głowę na

bok.

– Słyszę go – mówi.

Zastygamy w bezruchu.

Teraz ja również go słyszę. Po chwili także Latifa,

wreszcie Francisco.

Brzmi jak mucha brzęcząca gdzieś daleko w butelce.

Morderstone również go usłyszał albo uwierzył, że my go

słyszymy. Podniósł podbródek i otworzył szeroko oczy.

Ja jednak nie mogę czekać, aż coś zrobi. Podchodzę do

gzymsu.

– Co ty wyprawiasz? – mówi Francisco.

– To coś nas zabije – odpowiadam.

– Uratuje nas, Ricky.

– Zabije nas, Francisco.

– Ty zasrany sukinsynu – wrzeszczy Benjamin. – Co ty,

kurwa, wyprawiasz?

Wszyscy patrzą na mnie. Słuchają i patrzą. A to dlatego,

że sięgnąłem do małego namiotu z szarego pergaminu i

odsłoniłem znajdujące się pod nim skarby.

Produkowany przez Brytyjczyków javelin to lekki,

Page 461: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

naddźwiękowy, przenośny pocisk ziemia-powietrze. Jest

wyposażony w dwuetapowy silnik rakietowy o masie

całkowitej trzydzieści ileś kilogramów, pozwalający na

uzyskanie faktycznego zasięgu między pięcioma a sześcioma

kilometrami. Można go zamówić w dowolnym kolorze, pod

warunkiem, że jest nim oliwkowa zieleń.

Jednostka składa się z dwóch poręcznych części: pierwsza

to zaplombowana wyrzutnia tubowa zawierająca pocisk, a

druga to półautomatyczny system identyfikacji celów, który

składa się z wielu bardzo małych, bardzo sprytnych, bardzo

drogich podzespołów elektronicznych. Pocisk Javelin po

zmontowaniu potrafi wykonać swoje zadanie niezwykle

skutecznie.

Zestrzeliwuje helikoptery.

To właśnie dlatego go zamówiłem. Za odpowiednim

wynagrodzeniem Bob Rayner załatwiłby mi ekspres do

parzenia herbaty, suszarkę do włosów albo bmw kabriolet.

Ale ja powiedziałem, nie, Bob, dajmy sobie spokój z tymi

kuszącymi urządzeniami. Chcę kupić dużą zabawkę. Chcę

kupić javelina.

Ten konkretny egzemplarz, według Boba, upadł na

ciężarówkę wyjeżdżającą ze składu sprzętu wojskowego

Armii Brytyjskiej niedaleko Colchester. Zapewne zastanawia

was, jak w dzisiejszych czasach mogło dojść do czegoś

takiego, gdzie się podziały komputerowe ewidencje mienia,

pokwitowania, strażnicy przy bramie – ale, wierzcie mi,

armia nie różni się od domu towarowego. Ubytki w

magazynie to stały problem.

Javelin został ostrożnie zdjęty z ciężarówki przez

Page 462: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

znajomych Raynera, którzy umieścili go pod podłogą

furgonetki yolkswagena, gdzie, dzięki Bogu, przejechał

bezpiecznie prawie dwa tysiące kilometrów trasy do Tangeru.

Nie miałem pojęcia, czy ludzie jadący furgonetką

wiedzieli o jego istnieniu. Dowiedziałem się tylko, że

pochodzili z Nowej Zelandii.

– Odłóż to – krzyczy Benjamin.

– Bo co? – pytam.

– Bo cię, kurwa, zabiję! – wrzeszczy, zbliżając się do

krawędzi dachu.

Ciszę, jaka zapada, wypełnia odległe bzyczenie.

Rozjuszona mucha w butelce.

– Nic mnie to nie obchodzi – mówię. – Naprawdę. Jeżeli

odłożę rakietę, i tak zaraz zginę. A zatem, dzięki, potrzymam

ją sobie.

– Cisco – krzyczy zdesperowany Benjamin. –

Wygraliśmy. Powiedziałeś, że wygraliśmy! – Nikt mu nie

odpowiada, więc Benjamin znów zaczyna podskakiwać. –

Zabiją nas, jeżeli zestrzeli helikopter.

Do moich uszu docierają kolejne krzyki. Więcej krzyków.

Coraz trudniej określić, skąd dochodzą, ponieważ bzyczenie

stopniowo przekształca się w terkot. Terkot dochodzący od

strony słońca.

– Ricky – mówi Francisco i orientuję się, że stoi tuż obok

mnie. – Odłóż rakietę.

– Pozabijają nas, Francisco.

– Odłóż rakietę, Ricky. Liczę do pięciu. Jeżeli jej nie

odłożysz, zabiję cię. Mówię serio.

Page 463: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Uznaję, że chyba rzeczywiście mówi serio. Naprawdę

wierzy, że ten dźwięk, trzepot skrzydeł, oznacza Łaskę, a nie

Śmierć.

– Jeden – zaczyna.

– Twój wybór, Naimh – mówię, przykładając oko do

gumowego pierścienia wokół celownika. – Powiedz im

prawdę. Powiedz im, co to za maszyna i co zamierza zrobić.

– Zginiemy przez niego – krzyczy Benjamin; kątem oka

widzę, że podskakuje gdzieś z tyłu po mojej lewej stronie.

– Dwa – mówi Francisco. Włączam system sterowania.

Bzyczenie znika, zagłuszone przez dźwięki o niższej

częstotliwości. Niskie tony. Terkot skrzydeł.

– Powiedz im, Naimh. Jeżeli mnie zastrzelą, wszyscy

zginiecie. Powiedz im prawdę.

Słońce zakrywa niebo, obojętne i bezlitosne. Nie istnieje

nic poza słońcem i terkotem.

– Trzy – mówi Francisco. Czuję dotyk metalu za lewym

uchem. Może to być łyżeczka, w co jednak wątpię.

– Tak czy nie, Naimh? Jak będzie?

– Cztery – mówi Francisco.

Hałas robi się coraz większy. Równie wielki jak słońce.

– Rozwal go! – mówi Francisco.

To jednak nie on. To Morderstone. Nie mówi, ale

krzyczy. Wpada w furię. Wyrywa się z kajdanek, krwawi, –

wrzeszczy, wierzga nogami, rozrzucając piasek po całym

dachu. Wydaje mi się, że Francisco zaczął z kolei krzyczeć

na niego, mówić mu, żeby się zamknął, podczas gdy

Bernhard i Latifa krzyczą na siebie albo na mnie.

Tak mi się wydaje, ale nie jestem pewien. Wszystko

Page 464: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

zaczyna się rozpływać. Usuwa się w cień, zostawiając mnie

samego pośrodku wypełnionego ciszą świata.

Ponieważ teraz go widzę.

Mały, czarny, szybki. Mógłby być muchą na szkle

celownika.

Absolwent.

Rakiety Hydra. Pociski powietrze-ziemia Hellfire.

Karabiny maszynowe kaliber .50. Sześćset pięćdziesiąt

kilometrów na godzinę. Mam tylko jedną szansę.

Zbliży się i wybierze cele. Z naszej strony nie musi się

niczego obawiać. Banda zwariowanych terrorystów

wymachująca karabinami maszynowymi. Nie trafiliby nawet

we wrota stodoły.

Tymczasem Absolwent jednym naciśnięciem guzika

może wykroić z budynku cały pokój.

Mam tylko jedną szansę.

Pieprzone słońce. Oślepia mnie, wypala swój obraz na

celowniku.

Od tego blasku z oczu zaczynają mi lecieć łzy, ale

trzymam oczy cały czas otwarte.

Odłóż rakietę, woła Benjamin. Wrzeszczy mi do ucha z

odległości tysiąca mil. Odłóż rakietę.

Mój Boże, ale jest szybki. Sunie nad dachami niecały

kilometr od nas.

Ty pieprzony zasrańcu.

Zimny i twardy przedmiot na karku. Ktoś zdecydowanie

próbuje mnie zniechęcić. Wbijając mi lufę w kark.

– Zastrzelę cię! – wrzeszczy Benjamin.

Page 465: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Zdjąć osłonkę zabezpieczającą i odciągnąć spust. Pański

javelin jest teraz uzbrojony.

Nie mogę złapać oddechu.

Odłóż rakietę!

Dach eksploduje. Po prostu się rozpada. Ułamek sekundy

później słyszę dźwięk karabinu maszynowego.

Niewiarygodny, ogłuszający, wstrząsający całym ciałem

dźwięk. Kawałki kamieni latają w powietrzu, każdy z nich

równie śmiercionośny jak pocisk, który go wybił. Pył,

przemoc i zniszczenie. Krzywię się i odwracam. Łzy płyną

mi po policzkach, kiedy wyswobadzam się z uścisku słońca.

Przeleciał po raz pierwszy. Z niewiarygodną prędkością.

Szybciej niż cokolwiek, co widziałem, nie licząc myśliwca. A

zwrot, jaki wykonał, był po prostu niewiarygodny. Przechylił

się na skrzydło i okręcił wokół własnej osi. Przelot z

maksymalną prędkością, obrót, przelot z maksymalną

prędkością w drugą stronę. Nie zwolnił ani na sekundę.

Czułem w ustach smak spalin.

Uniosłem ponownie javelina i w tym momencie

zobaczyłem głowę i ramiona Benjamina. Chuj wie, gdzie

była reszta.

Francisco znowu krzyczy coś w moją stronę, tym razem

po hiszpańsku. Nigdy nie dowiem się, o co mu chodziło.

Nadlatuje. Czterysta metrów.

Tym razem naprawdę go widzę.

Tym razem miałem słońce za plecami, wschodzące,

rozpędzające się, oświetlające z pełną mocą mały, czarny

Page 466: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

pakunek nienawiści lecący w moją stronę.

Skrzyżowanie linii. Czarny punkt.

Leci po prostej. Żadnych uników. Po co miałby się tym

przejmować? Banda zwariowanych terrorystów, co oni nam

mogą zrobić?

Widzę twarz pilota. Nie w celowniku, ale w umyśle.

Obraz twarzy pilota pojawił mi się w umyśle podczas

pierwszego przelotu.

No, dalej.

Nacisnąłem spust, pobudzając baterię termiczną, i

napiąłem mięśnie, kiedy siła odrzutu silnika startowego

odepchnęła mnie w kierunku gzymsu.

Newton, pomyślałem.

Nadlatujesz. Jak zawsze szybko, najszybciej na świecie,

ale tym razem cię widzę.

Widzę cię, ty pieprzony zasrańcu.

Silnik marszowy drugiego etapu zapalił, wypychając

ochoczo javelina z wyrzutni. Niech pies zobaczy królika.

Trzymam go. Nic więcej nie muszę robić. Trzymam go na

przecięciu linii celownika.

Kamera w jednostce celowniczej śledzi płomień

wydobywający się z ogona pocisku, porównuje go z danymi

z celownika – w przypadku jakiejkolwiek niezgodności

wysyła do rakiety sygnał korygujący tor lotu.

Muszę tylko utrzymywać cel na przecięciu linii.

Dwie sekundy.

Jedna sekunda.

Przelatujący kamyk zranił Latifę w policzek; mocno

Page 467: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

krwawi.

Siedzieliśmy w biurze Beamona i próbowaliśmy

zatamować krwawienie ręcznikiem, podczas gdy Beamon

trzymał nas na muszce steyra.

Niektórzy z pozostałych zakładników również chwycili za

broń i rozproszyli się po pokoju, wyglądając nerwowo przez

okna. Rozejrzałem się dookoła, zobaczyłem zdenerwowanie

malujące się na ich twarzach i nagle poczułem się

wyczerpany. I głodny. Głodny jak wilk.

Z korytarza dobiegły jakieś hałasy. Odgłosy kroków.

Krzyki po arabsku, francusku i angielsku.

– Możesz zrobić głośniej? – poprosiłem Beamona.

Zerknął przez ramię na telewizor, gdzie jakaś blondynka

poruszała do nas ustami. Na dole ekranu widniał napis:

„Connie Fairfax – Casablanca". Odczytywała coś.

Beamon podszedł do telewizora i podkręcił dźwięk.

Connie miała sympatyczny głos.

Latifa miała sympatyczną twarz. Krew wydobywająca się

z rany zaczynała gęstnieć.

– ... przekazane trzy godziny temu stacji CNN przez

młodą kobietę o wyglądzie Arabki – powiedziała Connie, a

na ekranie pojawił się film przedstawiający mały, czarny

helikopter najwyraźniej borykający się z poważnymi

problemami. Connie czytała dalej:

– Nazywam się Thomas Lang. Zostałem zmuszony do

tego przez oficerów amerykańskich służb wywiadowczych,

rzekomo w celu przeniknięcia do organizacji terrorystycznej

o nazwie Miecz Sprawiedliwości.

Na ekranie ponownie pojawiła się Connie. Podniosła

Page 468: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

wzrok i dotknęła słuchawki w uchu.

Męski głos zapytał:

– Connie, czy oni przypadkiem nie byli odpowiedzialni za

to zabójstwo w Austrii?

Connie potwierdziła, że ma całkowitą rację. Poza tym, że

to się stało w Szwajcarii.

Ponownie przeniosła wzrok na kartkę papieru.

– Miecz Sprawiedliwości jest tak naprawdę finansowany

przez zachodniego sprzedawcę broni działającego wspólnie z

osobami, które zdradziły CIA.

Krzyki na korytarzu ucichły i kiedy wyjrzałem przez

drzwi, zobaczyłem Solomona, który stał w progu i patrzył na

mnie. Skinął głową raz, po czym powoli wkroczył do pokoju,

lawirując między resztkami zniszczonych mebli. Grupka

obcisłych koszul pojawiła się za jego plecami.

– To prawda! – krzyknął Morderstone i ponownie

zwróciłem wzrok na ekran telewizora, aby zobaczyć, co –

udało im się nagrać z jego wyznania na dachu. Nie najlepiej

to wypadło, muszę przyznać. Czubki dwóch głów

poruszające się od czasu do czasu. Głos Morderstone'a był

zniekształcony, nakładały się na niego stłumione odgłosy z

tła, a to dlatego, że nie udało mi się umieścić mikrofonu

dostatecznie blisko drabinki pożarowej. Tak czy inaczej

wiedziałem, że to on mówi, a to znaczyło, że pozostali też

wiedzą.

– Na końcu oświadczenia pan Lang – kontynuowała

Connie – podał CNN częstotliwość VHF 254. 125

megaherców, z której pochodzi to nagranie. Nie udało się

jeszcze zidentyfikować głosów, jakie się na nim znajdują, ale

Page 469: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

wydaje się...

Dałem znak ręką Beamonowi.

– Może pan ściszyć – powiedziałem.

Nie zrobił tego, a ja nie miałem zamiaru się z nim

sprzeczać.

Solomon przysiadł na krawędzi biurka. Przez chwilę

przyglądał się Latifie, później przeniósł wzrok na mnie.

– Nie powinieneś się przypadkiem zająć zgarnianiem

podejrzanych? – zapytałem.

Solomon uśmiechnął się nieznacznie.

– Pan Morderstone jest w tej chwili bardzo zgarnięty –

powiedział. – A panna Woolf znajduje się w dobrych rękach.

A jeżeli chodzi o Russella P Barnesa...

– Siedział za sterami Absolwenta – dokończyłem.

Solomon uniósł brew. A dokładnie zostawił ją na – swoim

miejscu, za to opuścił nieznacznie resztę ciała. Sprawiał

wrażenie, jakby nie miał ochoty na kolejne niespodzianki.

– Rusty latał helikopterami w piechocie morskiej –

wyjaśniłem. – Przede wszystkim dlatego wmieszał się w tę

sprawę. – Delikatnie odjąłem ręcznik od twarzy Latify i

przekonałem się, że krwawienie ustało. – Myślisz, że mogę

stąd zadzwonić?

Dziesięć dni później wróciliśmy do Anglii na pokładzie

rafowskiego herculesa. Siedzenia były twarde, w kabinie

panował hałas i nie puścili nam filmu. Mimo to czułem się

szczęśliwy.

Czułem się szczęśliwy, widząc Solomona śpiącego w

drugim końcu kabiny. Podłożył sobie pod głowę zwinięty

brązowy płaszcz przeciwdeszczowy, ręce złożył na brzuchu.

Page 470: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

Solomon w każdej sytuacji był dobrym przyjacielem, ale

kiedy spał, czułem, że niemal go kocham.

A może tylko rozgrzewałem swój mechanizm miłosny,

przygotowując go dla kogoś innego.

Tak, prawdopodobnie to właśnie miało miejsce.

Wylądowaliśmy na lotnisku RAF-u w Coltishall zaraz po

północy. Stado samochodów podążało za nami, kiedy

kołowaliśmy w stronę hangaru. Zatrzymaliśmy się i po chwili

drzwi otworzyły się ze szczękiem i na pokład wsiadło zimne

powietrze Norfolk. Wziąłem głęboki oddech.

ONeal czekał na zewnątrz z rękami wetkniętymi głęboko

w kieszenie płaszcza i ramionami owiniętymi wokół uszu. Na

mój widok podniósł podbródek i zaprowadził nas z

Solomonem do rovera.

ONeal i Solomon usiedli z przodu, a ja wślizgnąłem się za

nich – powoli, aby nacieszyć się ta chwilą.

– Cześć – powiedziałem.

– Cześć – powiedziała Ronnie.

Zapadło milczenie z gatunku tych lepszych.

Uśmiechaliśmy się do siebie i kiwaliśmy głowami.

– Panna Crichton ogromnie chciała znaleźć się tutaj,

kiedy przylecisz – wyjaśnił ONeal, wycierając rękawiczką

zaparowaną szybę.

– Naprawdę? – powiedziałem.

– Naprawdę – powiedziała Ronnie.

ONeal uruchomił silnik, a Solomon majstrował przy

ogrzewaniu tylnej szyby.

– No cóż – oznajmiłem – czegokolwiek zażyczy sobie

Page 471: Laurie Hugh - Sprzedawca Broni

panna Crichton, z pewnością należy spełnić jej prośbę.

Siedzieliśmy z Ronnie uśmiechnięci na tylnym siedzeniu,

podczas gdy rover wytaczał się z bazy prosto w noc panującą

nad Norfolk.

W ciągu sześciu miesięcy, które nastąpiły po opisanych tu

wydarzeniach, międzynarodowa sprzedaż rakiety

ziemia-powietrze Javelin wzrosła o ponad czterdzieści

procent.