ferenc molnar - chłopcy z placu broni
TRANSCRIPT
-
FERENC MOLNR
CHOPCY
Z PLACU BRONI
PRZEOYA JANINA MORTKOWICZOWA
1992
-
SPIS TRECI
SPIS TRECI
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
-
Opracowano na podstawie wydania Wydawnictwa Literackiego, Krakw 1972.
Uwaga: Na caym wiecie powie ta jest znana jako Chopcy z ulicy Pawa. Poniewa
jednak w Polsce miaa ona ponad dwadziecia wyda pt. Chopcy z Placu Broni i z t nazw
pozostaje w pamici kilku pokole, pozostawiem polski tytu bez zmian.
Na okadce pomnik Chopcw z Placu Broni przed szko Prter ltalnos Iskola,
Budapeszt, ul. Prter (Prter utca).
-
1.
Zegar wskazywa trzy kwadranse na pierwsz, kiedy z podwrza ssiadujcego z
gmachem szkolnym dobiegy dwiki katarynki. W sali, gdzie odbyway si wykady nauk
przyrodniczych, wykonano w teje chwili niezwykle ciekawe dowiadczenie: oto po dugich,
bezowocnych usiowaniach w bezbarwnym wietle palnika Bunsena zabysa nagle
przeliczna szmaragdowozielona smuga. Niestety - katarynka dwikami wesoej melodii
przerwaa powany nastrj klasy.
By ciepy dzie marcowy. Przez otwarte okna muzyka wpadaa do sal szkolnych na
skrzydach wieego powiewu wiosennego i wywoywaa na twarzach chopcw wesoe
umiechy. W palniku bunsenowskim jasnozielona smuga pona dalej. Podziwiao j jednak
zaledwie kilku uczniw siedzcych w pierwszych awkach. Inni patrzyli w okna, skd wida
byo dachy niskich domw ssiednich, a w oddali, w sonecznym owietleniu poudnia, zegar
na wiey kocielnej, ktrego wielka wskazwka zbliaa si do dwunastej. Teraz wraz z
dwikami katarynki wpada zaczy do klasy i inne odgosy. Brzmiay trbki tramwajw
konnych, a na pobliskim podwrzu suca piewaa zupenie inn melodi ni ta, ktr graa
katarynka. Chopcy nie mogli ju wysiedzie spokojnie. Jedni zabrali si do skadania
ksiek, inni wycierali starannie stalwki. Boka zamkn czerwony kaamarzyk kieszonkowy,
odznaczajcy si t waciwoci, e atrament wylewa si ze natychmiast, skoro kaamarz
dosta si do kieszeni. Czele* (*Wgierskie nazwiska bohaterw ksiki podaje tumaczka w
postaci zblionej do fonetycznej, stosujc polsk ortografi.) ukada lune kartki, zastpujce
mu ksiki, jako elegant bowiem nie zwyk nosi przy sobie biblioteki, i nawet te kartki
starannie rozkada po wszystkich kieszeniach.
Czonakosz w ostatniej awce ziewa potnie jak znudzony hipopotam. Weiss
wywraca kieszenie i wytrzsa z nich okruchy pozostae po rogaliku, ktry spoywa po
kawaku od dziesitej rano do samego poudnia. Gereb przebiera pod awk nogami, gotw
zerwa si w kadej chwili. Barabasz wreszcie rozoy bez skrupuu teczk na kolanach,
poukada w niej ksiki wedug wielkoci i cisn je paskami tak mocno, e awka
zatrzeszczaa, a on sam poczerwienia z wysiku. Wszyscy zajci byli przygotowaniami do
-
opuszczenia awek szkolnych. Tylko nauczyciel nie zwraca uwagi na to, e lekcja ma si
skoczy za pi minut, powid bowiem agodnym swym spojrzeniem po gowach uczniw i
zapyta:
- Co si stao?
Zapado guche milczenie. Barabasz rozluni paski. Gereb przesta przebiera
nogami. Weiss wyj rce z kieszeni. Czonakosz, zakrywajc usta rk, stumi ziewanie.
Czele odoy kartki, a Boka wsadzi czym prdzej do kieszeni czerwony kaamarz, z
ktrego natychmiast zacz wycieka pikny, niebieski atrament.
- Co si stao? - powtrzy nauczyciel. Ale wszyscy uczniowie siedzieli ju spokojnie
na swych miejscach. Wwczas nauczyciel spojrza na okno, przez ktre wpaday do klasy
wesoe tony katarynki, buntujcej si przeciwko wszelkiej dyscyplinie szkolnej. I rzek
surowym gosem:
- Czengey, zamknij okno.
Czengey, may Czengey, prymus z pierwszej awki, podnis si, podszed do okna i
zamkn je z powag.
W tej samej chwili z bocznego szeregu awek wychyli si Czonakosz i szepn do
maego, jasnowosego chopca:
- Uwaga, Nemeczek!
Nemeczek rzuci ukradkiem spojrzenie poza siebie, po czym spuci oczy na podog.
U stp jego toczya si maa papierowa kulka. Podnis j i rozwin. Na jednej stronie
napisane byy nastpujce wyrazy: Odda dalej Boce.
Nemeczek wiedzia, e by to tylko adres i e sam list, waciwa jego tre, znajduje
si po drugiej stronie kartki. Ale Nemeczek by czowiekiem honoru i nie zwyk czyta
cudzych listw. Zgnit wic papier w kulk i doczekawszy si odpowiedniej chwili, wychyli
si z awki i szepn:
- Uwaga, Boka!
Teraz Boka wpatrywa si pilnie w podog, stanowic sta drog komunikacyjna
midzy uczniami. Oto wanie toczy si po niej znw kulka papieru. Na odwrotnej stronie
kartki, na tej wic, ktrej may Nemeczek nie przeczyta z poczucia honoru, napisane byo:
Dzi o czwartej po poudniu walne zebranie na Placu. Wybr przewodniczcego.
Zawiadomi wszystkich.
Boka schowa kartk i jeszcze raz cign paskiem zapakowane ksiki. Bya
pierwsza godzina. Zegar elektryczny zacz warcze i oznajmi nauczycielowi, e lekcja
skoczona. Zgasi wic palnik Bunsena, naznaczy zadan lekcj i uda si do gabinetu
-
przyrodniczego, gdzie znajdoway si zbiory. Za kadym uchyleniem drzwi wyzieray
stamtd wypchane zwierzta i ptaki o nieruchomych szklanych oczach, a w kcie, spokojnie i
z godnoci, sta tajemniczy, przeraajcy, zky ludzki szkielet.
W przecigu jednej minuty klasa opustoszaa. Chopcy zbiegali na wycigi z szerokich
schodw i zwalniali kroku tylko na widok ktrego z profesorw. Zaledwie jednak nauczyciel
znika na zakrcie, wycigi po schodach szy dalej w najlepsze.
Z bramy chopcy wysypali si gromad. Cz pobiega na prawo, cz na lewo.
cigajc czapki, egnali przechodzcych nauczycieli i podali sonecznymi ulicami,
zmczeni i godni. Odurzeni, szli zrazu chwiejnym krokiem niby mali oswobodzeni
winiowie, w powodzi powietrza i soca. Stopniowo zanurzali si w gwarne, ruchliwe
miasto, ktre dla nich stanowio bezadn pltanin ulic, sklepw, wozw i tramwajw
konnych na drodze wiodcej do domu.
W bramie, tu naprzeciw gmachu szkolnego, sta ze swym kramem przekupie
sodyczy. Zatrzyma si przed nim Czele i targowa zawzicie. Szo o to, e przekupie
podnis bezwstydnie ceny. Dotychczas za grajcara* (* grajcar drobna moneta miedziana
uywana na Wgrzech do koca XIX w., warto 1/100 forinta) dosta byo mona kawaek
chawy, biaej masy nadzianej orzechami. Kady z przysmakw w tym kramie kosztowa
grajcara. Wic trzy liwki nadziane na drewnian paeczk, trzy figi, trzy orzechy zanurzone
w syropie, kawaek lukrecji lub owsianego cukru. Tylko grajcara kosztowa take tak zwany
uczniowski obrok, najbardziej wyszukany przysmak sprzedawany w maych papierowych
torebeczkach. Bya to przedziwna mieszanina orzechw laskowych, migdaw, rodzynkw,
okruchw chleba witojaskiego, mieci i much.
Tymczasem dzi przekupie nagle podnis ceny. Kto zna prawa rzdzce handlem,
ten wie, e ceny id w gr take wwczas, gdy sprowadzanie jakiego towaru poczone jest
z niebezpieczestwem. Tak na przykad drogo kosztuje azjatycka herbata, ktr karawany
przewo przez okolice rojce si od zbjw. Za to my, mieszkacy Europy zachodniej,
musimy paci.
W tym wypadku przekupie sodyczy zdradza wyrany zmys handlowy, gdy
dowiedzia si, e chc mu odebra prawo trzymania straganu w pobliu gimnazjum. Jeli
chc, atwo to mog uczyni; mimo e wci mia do czynienia z akociami, nie umia si tak
sodko umiecha, by nauczyciele przestali go uwaa za wroga modziey.
Chopcy wszystkie pienidze trac u tego Wocha - powiadali nauczyciele i
przekupie czu, e dni jego straganu s policzone. Dlatego podnis ceny. Jeli ju ma si
wynie, to chce przynajmniej co przedtem zarobi. Tote owiadczy stanowczo:
-
- Dotychczas wszystko kosztowao grajcara. Od dzisiaj za cena wynosi dwa grajcary.
Z trudem wystka dugie wgierskie zdanie, dziko przy tym wywijajc maym
tasakiem. Gereb szepn Czelemu:
- Trzanij kapeluszem w sodycze!
Czele zachwycony pomysem ju-ju mia go wykona, ale nagle zatrzyma si.
- Taki pikny kapelusz! - szepn. - Nie jestem tchrzem - doda - ale mi szkoda
kapelusza; chcesz, rzuc twj!
- Obejdzie si, dam sobie sam rad - odpar uraony Gereb. I zdejmujc kapelusz,
zamierzy si, aby go rzuci na sodycze.
W tej samej chwili kto chwyci go z tyu za rk i niemal mski, powany gos
zapyta:
- Co robisz?
Gereb odwrci si. Przed nim sta Boka.
- Co robisz? - powtrzy pytanie, obejmujc Gereba powanym, rozumnym
spojrzeniem.
Gereb zamrucza co jak lew ujarzmiony przez poskromiciela, ale uspokoi si,
wsadzi kapelusz na gow i wzruszy ramionami.
Boka rzek cicho do niego:
- Zostaw tego czowieka. Lubi, gdy kto jest odwany. Ale to nie ma sensu, chod. - I
poda mu rk.
Rka bya zawalana bkitnym atramentem. To atrament sczy si z kaamarza do
kieszeni, a Boka, nic nie podejrzewajc, trzyma wanie rk w kieszeni. Nie przej si tym
jednak, lecz wytar do o mur z takim skutkiem, e mur co prawda zyska plam z atramentu,
ale rka Boki nie staa si czyciejsza. W ten sposb sprawa atramentu bya zakoczona. Boka
wzi Gereba pod rk i razem si oddalili. Czele, elegancki may Czele, zosta przy straganie.
Dosyszeli jeszcze, jak zduszonym gosem, w ktrym drgaa ponura rezygnacja zdawionego
buntu, zwrci si do Wocha:
- No, jak dwa grajcary, to dwa grajcary. Prosz mi da chawy za dwa grajcary.
I sign do swej zielonej portmonetki. Woch za zacz si zastanawia, co by si
stao, gdyby nastpnego dnia podnis cen na trzy grajcary. Ale to byo tylko marzenie. Co
jak sen o tym, e kady forint wart jest nagle sto. Energicznie ciachn tasaczkiem w chaw i
odcity kawaek zawin w papier.
- Ale da mi pan mniej ni przedtem za grajcara! - oburzy si Czele.
-
Powodzenie w interesach natchno Wocha bezczelnoci. Z bezwstydnym
umiechem wyjani:
- Teraz chawa drosza, wic daj mniej.
I ju si zwrci do nastpnego klienta, ktry nauczony dowiadczeniem poprzednika
trzyma w rce dwa grajcary.
- Pfuj! - rzuci Czele ze zoci. - Nie kupuj u tego Wocha. To paskarz.
Po czym, wsadziwszy cay kawa do ust wraz z papierem, ktry nie chcia si odlepi,
pobieg za kolegami. Dogoni ich na rogu i wszyscy trzej, trzymajc si pod rce, skrcili w
boczn ulic. Boka szed porodku, tumaczc im co z powag. Mia lat czternacie i oblicze
jego nie miao w sobie jeszcze nic mskiego. Gdy jednak mwi, wydawa si starszym o
kilka lat... Ju sam gos brzmia powanie i gboko. Przy tym rzadko wymykao mu si
gupstwo i nie okazywa ochoty do figlw. Nie wdawa si te w drobne ktnie i usuwa si
nawet wwczas, gdy go proszono o rozsdzenie sporu. Wiedzia, e zawsze jedna strona
bdzie niezadowolona i bdzie miaa al do rozjemcy. Dopiero kiedy sprawa stawaa si
gona, gdy ktnia zasza tak daleko, e grozia wmieszaniem si nauczyciela, wtedy Boka
wystpowa, starajc si pogodzi zwanione strony. Przy czym sta zawsze na stanowisku
uczciwoci i sprawiedliwoci.
Droga prowadzia przez cich, soneczn uliczk. Jedynym odgosem, mccym cisz,
by tu przytumiony oskot fabryki wyrobw tytoniowych. Porodku ulicy stao dwch
uczniw. Byli nimi Czonakosz i may jasnowosy Nemeczek.
Na widok zbliajcych si kolegw Czonakosz z radoci przyoy palec do ust i
wisn gono jak lokomotywa. Ten wist by jego specjalnoci. aden z czwartoklasistw
nie mg mu w tym dorwna. Zreszt w caej szkole jeden tylko Cynder umia rwnie gono
gwizda. Ale Cynder gwizda tylko dopty, dopki nie zosta przewodniczcym kka
samoksztacenia. Odtd nie wypadao mu ju gwizda, siadywa przecie co roda po
poudniu na katedrze profesorskiej. Czonakosz gwizdn wic, po czym zwrci si do maego
Nemeczka:
- Powiedziae?
- Nie - odrzek Nemeczek.
- Co? - zapytali wszyscy chrem.
Zamiast Nemeczka odpowiedzia Czonakosz:
- Nasi musieli si wczoraj podda w muzeum.
- Kto ich zmusi?
- Kt by? Bracia Pastorowie.
-
Zalego guche milczenie.
Podda si byo to miejscowe wyraenie uczniowskie. Skoro silniejszy chopiec chcia
odebra sabszemu pik lub inny przedmiot, mwi po prostu: Poddaj si. To straszne sowo
oznaczao, e silniejszy chopiec uwaa zabawk za zdobycz wojenn, a nad opornym
przeciwnikiem uywa przemocy. Poddaj si oznacza wic waciwie wypowiedzenie wojny.
Jest ono krtkim i zwizym okreleniem stanu oblenia, przemocy, prawa pici i rzdw
rozbjniczych.
Czele pierwszy odzyska gos. Drc jeszcze z wraenia, zapyta:
- Wic zmusili ich do poddania si?
- Tak - odrzek omielony ju Nemeczek, widzc, jakie wraenie wywiera jego
opowiadanie.
Teraz zabra gos Gereb.
- Tak duej by nie moe. Byem zawsze zdania, e musimy si z nimi rozprawi, ale
Boka jest temu stale przeciwny. Jeli teraz bdziemy cicho siedzieli, dojdzie do tego, e i nas
pobij.
Czonakosz przyoy ju dwa palce do ust na znak, e jest gotw do walki. Lecz Boka
wstrzyma go.
- Nie oguszaj nas - rzek. Po czym zwrci si do Nemeczka:
- Kiedy to byo?
- Wczoraj po obiedzie.
- Gdzie?
- W muzeum.
Tak chopcy nazywali ogrd przylegajcy do muzeum miejskiego.
- Opowiadaj teraz po kolei. Musimy wszystko wiedzie, jeli mamy zamiar przeciwko
temu wystpi.
May Nemeczek by wzruszony, e sta si orodkiem zainteresowania. Zdarzao mu
si to rzadko. Nemeczek bowiem by dla innych chopcw niczym. Nie liczy si. Nikt o
niego nie dba. By to niepozorny, drobny, cichy chopiec. Wydawa si przeznaczony na
ofiar. Teraz zacz mwi i chopcy skupili si wokoo niego z zaciekawieniem.
- Byo tak - zacz. - Zaraz po obiedzie poszlimy wszyscy do muzeum: Weiss, ja,
Rychter, Kolnay i Barabasz. Chcielimy gra w palanta, ale realniacy mieli pik i nie
chcieli nas dopuci do gry. Wic zaczlimy si bawi w kulki. Kulki byy uoone na
ziemi. Kady rzuca swoj kulk i ten, czyja kulka potrcia inn, wygrywa i zabiera kulki.
Bawilimy si w najlepsze, kiedy nagle Rychter zawoa: Id Pastorowie! Naprawd szli,
-
trzymajc rce w kieszeniach. Przestraszylimy si okropnie. Byo nas piciu, ale tacy dwaj
siacze mog pobi nawet i dziesiciu. Zreszt nie mona nas nawet uwaa za piciu, bo
Kolnay zaraz ucieka, Barabasz take. Wic zostaoby nas trzech. Moe i ja bym uciek. I
byoby tylko dwch. A gdybymy nawet wszyscy uciekli, toby si to na nic nie zdao, bo
Pastorowie to najlepsi biegacze i dogoniliby nas z pewnoci. Wic balimy si strasznie. A
oni tymczasem podchodzili coraz bliej i wci patrzyli na nasze kulki. Suchaj, im si nasze
kulki podobaj - szepnem do Kolnaya. A Weiss by taki mdry, e od razu powiedzia:
Bdziemy si musieli podda. Ale ja mylaem, e nam nic nie zrobi, bo przecie mymy ich
nigdy nie zaczepiali. Z pocztku stanli przy nas i przygldali si grze. Przestamy - szepn
mi Kolnay do ucha. Ani myl - odpowiedziaem. - Moe dlatego przesta, e ty rzuca i nie
trafie? Teraz na mnie kolej. Jak trafi i wygram, to przestaniemy. Potem rzuca Rychter, ale
dray mu ze strachu rce i spoglda wci na Pastorw, wic, rozumie si, nie trafi, a
Pastorowie stali nieporuszeni z rkami w kieszeniach. Wtedy ja rzuciem i trafiem. Ale kiedy
chciaem zagarn wygrane kulki, a byo ich ze trzydzieci, zastpi mi drog modszy z braci
Pastorw i zawoa: Poddaj si! Obejrzaem si. Kolnay i Barabasz ju uciekli. Weiss sta
blady jak ciana, a Rychter namyla si, czy ma ucieka, czy zosta. Sprbowaem najpierw
sprawiedliwej drogi i powiedziaem: Przepraszam, nie macie prawa. Ale starszy Pastor zabra
ju wszystkie kulki i wsadzi je do kieszeni. A modszy chwyci mnie za kurtk na piersiach i
krzykn: Czy nie sysza, e woaem: Poddaj si!? I poszli. To byo wszystko.
- Niegodziwo! - oburza si Gereb.
- Prawdziwy napad zbjecki! - krzycza Czele.
Czonakosz gwizdn na znak, e czuje zapach prochu w powietrzu. Boka za sta
zamylony i spokojny. Wszyscy chopcy spogldali na niego z zaciekawieniem. Czekali na to,
jak Boka postpi wobec tego zajcia. Dotychczas bowiem, kiedy chopcy od miesicy skaryli
si na podobne sprawki przeciwnikw, nie bra tej sprawy powanie. Ale teraz miarka si
przebraa i nawet Boka by poruszony. Przemwi te stumionym gosem:
- Idmy na obiad. Po obiedzie zejdziemy si na Placu. Tam odbdziemy narad.
Takich rzeczy nie mona darowa!
Chopcy zgodzili si na to chtnie. Byli radzi, e Boka przekona si wreszcie i
oburzy tak, jak na to zasugiwa ten niesychany postpek. Z mioci patrzyli mu w oczy,
ktre lniy bojowym zapaem.
Wracali do domu. Gdzie z oddali dochodziy dwiki dzwonw. Soce wiecio,
wiat wokoo by pikny i radosny. Chopcw unosio i rozpierao poczucie, e maj przed
-
sob co wanego. Ponli ju dz czynu i dreli w oczekiwaniu tego, co si miao sta. Bo
jeeli Boka zapowiedzia, e takich rzeczy nie mona darowa, to na pewno co si stanie!
Tymczasem jednak Czonakosz i Nemeczek zatrzymali si na chwil przed okienkiem
piwnicy fabryki wyrobw tytoniowych, gdzie leay stosy pyu tytoniowego.
- Tabaka! - krzykn wesoo Czonakosz i wcign do nosa szczypt tego proszku.
Nemeczek poszed za jego przykadem i obaj rozbawieni szli, kichajc i miejc si
serdecznie. Czonakosz kicha dononie, Nemeczek parska jak rebak. Kichali, mieli si,
biegli. W zabawie zapomnieli na chwile nawet o wielkiej niesprawiedliwoci, ktr sam
Boka, powany i spokojny Boka, nazwa niesychan.
-
2.
Plac... Wy, zdrowe, rzekie dzieci, mieszkajce na wsi, niewtoczone w ciasne mury
wysokich kamienic miejskich, wy, ktrych oczy wznosi si mog do cudownego sklepienia
niebieskiego, obejmowa dalekie, nieskoczone horyzonty, wy nawet nie moecie wiedzie,
czym dla dzieci miasta jest plac! Niezabudowany plac! Plac to, widzicie - wszystko: daleki
widnokrg, rozlega rwnina, nieograniczona przestrze. To nieskoczono, to wolno!
Chociaby nawet w rzeczywistoci by to zaledwie skrawek ziemi, ograniczony z jednej
strony drewnianym potem, a z trzech - wysokimi murami domw.
Dzi na tym placu wznosi si szara, czteropitrowa, ogromna kamienica, natoczona
lokatorami, z ktrych ani jeden zapewne nie wie, e ten skrawek ziemi by niegdy dla
gromadki uczniw symbolem modoci. Plac by pusty, jak to zazwyczaj bywa z placami
przeznaczonymi pod budow. Od ulicy oddziela go pot, na prawo i na lewo wznosiy si
domy, a od tyu... Od tyu byo to, co czynio ten plac ciekawym i pontnym. A mianowicie
drugi plac, na ktrym wznosi si duy tartak z parow pi.
Od rana do wieczora piowano tam drewno; trociny i wiry zacielay ziemi, sgi
drewna pitrzyy si w ogromnych, prawidowych szecianach. A wrd tych spitrzonych
sgw wio si i krzyowao mnstwo wskich cieek, tworzcych istny labirynt.
Sam tartak, wznoszcy si w gbi placu, by dziwnie ponury i tajemniczy. Z
wielkiego komina wydobyway si bezustannie kby dymu. Otaczay go cigle wielkie,
cikie wozy. Staway one kolejno pod rynn wystajc spod dachu. Wwczas rozlega si
trzask i porbane drzewo wysypywao si przez koryto w maym okienku i spadao na wz.
Po czym wonica wydawa okrzyk, pogania konie i napeniony wz odjeda. W domku
nastpowaa cisza, do chwili kiedy podjeda drugi wz i stawa pod rynn.
Praca ta nie ustawaa ani na chwil. Na miejsce zabranego drewna przywoono nowe
kody i ukadano w sgi, ktre nie zmniejszay si nigdy.
Przed tartakiem roso kilka skarowaciaych drzew morwowych. U pnia jednego z tych
drzew sklecona bya budka drewniana, w ktrej mieszka Sowak, dozorca.
-
Czy mona sobie byo wymarzy lepsze miejsce do zabawy? Z nas nikt na pewno nie
mg sobie wyobrazi, aby gdziekolwiek na wiecie mona byo lepiej bawi si w Indian jak
na Placu. To nam zastpowao amerykaskie prerie. Skad za drzewa od tyu by wszystkim
tym, co nam w danej chwili byo potrzebne - miastem, lasem lub skalist, grsk okolic.
Bya to jednoczenie warownia. Na szczycie kadego sga urzdzona bya forteca. Kada
forteca miaa wasnego kapitana, porucznika, podporucznika. To bya armia. Zwyky
szeregowiec by tylko jeden. Na caym Placu oficerowie dowodzili jednym szeregowcem,
musztrowali go i tego jednego szeregowca za kade przewinienie skazywali na areszt.
Domylacie si pewnie, e tym jednym jedynym szeregowcem by Nemeczek, may,
jasnowosy Nemeczek.
Kapitanowie, porucznicy i podporucznicy salutowali sobie swobodnie przy kadym
spotkaniu, podnoszc rk do czapki, choby si spotkali i sto razy w cigu popoudnia. Tylko
biedny Nemeczek musia cigle salutowa w postawie na baczno, sztywno wyprostowany.
Kady, przechodzc obok niego, mia prawo krzykn:
- Jak stoisz?
- Pity razem!
- Piersi naprzd, brzuch wcign!
- Baczno!
A may Nemeczek sucha wszystkich. Zdarzaj si chopcy, ktrzy lubi sucha.
Wikszo jednak lubi rozkazywa i dowodzi. Dlatego te na Placu wszyscy byli
dowdcami, a tylko jeden Nemeczek szeregowcem.
O godzinie p do czwartej nie byo jeszcze nikogo na Placu.
Na derce rozcignitej przed drewnian bud spa smacznie Sowak. Odsypia on
zazwyczaj we dnie nieprzespane noce, podczas ktrych pilnowa drewna. Pia parowa
warczaa, komin wyrzuca kby dymu, a porbane drewno spadao z trzaskiem na wozy.
Po kilku minutach zaskrzypiaa furtka od ulicy i wszed Nemeczek. Przede wszystkim
zaryglowa za sob furtk, by to bowiem jeden z najwaniejszych punktw regulaminu
obowizujcego na Placu. Surowa dyscyplina wojskowa karaa za takie przewinienie
aresztem.
Po czym, rozejrzawszy si po pustym Placu, Nemeczek wyj du kromk chleba,
siad na kamieniu i jedzc, spokojnie czeka na kolegw.
Zebranie dzisiejsze zapowiadao si bardzo ciekawie. Czu byo w powietrzu zblianie
si wanych wypadkw. Tote Nemeczek by dzi dumny z tego, e i on naley do sawnego
-
Zwizku Chopcw z Placu Broni. W poczuciu tej dumy spacerowa wrd sgw drewna.
Nagle spostrzeg Hektora, czarnego psa nalecego do Sowaka.
- Hektor! - zawoa przyjanie. Ale pies, machnwszy ogonem, uciek, szczekajc
gwatownie. Nemeczek pobieg za nim: Hektor zatrzyma si przed jednym z sgw,
naszczekujc coraz goniej.
By to sg, na ktrym wzniesiona bya forteca. Uoone na samym szczycie kody
tworzyy mur obronny, na ktrym powiewaa maa, czerwono-zielona chorgiew. Pies skaka
wok sga, szczekajc zapalczywie.
- Co to ma znaczy? - spyta Nemeczek psa, z ktrym by w wielkiej przyjani. Hektor
bowiem podziela los malca: by take tylko szeregowcem.
Chopiec spojrza na szczyt fortecy. Nie dostrzeg nikogo, ale mia wraenie, e co si
tam rusza. Chcc to sprawdzi, zacz wspina si po wystajcych kodach.
Ju w poowie drogi usysza szelest wiadczcy niewtpliwie, e kto gospodaruje
wrd desek. Poczu bicie serca i ch ucieczki. Ale spojrza w d i obecno Hektora dodaa
mu odwagi.
- Nie bj si, Nemeczek! - powiedzia do siebie dla otuchy i wspina si ostronie
dalej, powtarzajc sobie za kadym krokiem:
- Nie bj si, Nemeczek, nie bj si, Nemeczek!
Wreszcie dosta si na szczyt sga. Powiedzia sobie ostatni raz:
- Nie bj si, Nemeczek - i ju mia postawi stop na szczycie, ale noga, podniesiona
do gry, zawisa mu nieruchomo w powietrzu, a z ust wyrwa si okrzyk przeraenia.
Potem zsun si tak szybko na d, e zanim si obejrza, by ju na ziemi. Serce bio
mu gwatownie. Podnis oczy w gr i ujrza ha szczycie fortecy obok chorgiewki duego
chopaka. By to Feri Acz, straszny Feri Acz, przywdca wrogiego obozu chopcw z Ogrodu
Botanicznego. Jego czerwona, szeroka koszula powiewaa na wietrze. Umiechajc si
szyderczo, zawoa:
- Nie bj si, Nemeczek!
Stanwszy bezpiecznie na Placu, Nemeczek spojrza poza siebie. Ale czerwona
koszula Feriego Acza znika, a wraz z ni znika chorgiew fortecy, maa czerwono-zielona
chorgiewka, ktr uszya siostra Czelego. Sam Feri znik take wrd sgw drewna. Moe
wyszed bram na drug ulic? A moe ukry si tylko gdzie w pobliu i wrci niebawem w
towarzystwie przyjaci, na przykad braci Pastorw?
Na sam myl, e Pastorowie mog tu by, Nemeczkiem wstrzsn zimny dreszcz.
Wprawdzie i widok Feriego Acza przerazi go bardzo, ale to byo zupenie co innego. Feri,
-
mimo wszystko, podoba mu si z wygldu: by silny, dzielny, czarnowosy, a czerwona
koszula nadawaa mu wojowniczy, rycerski wygld. Czerwone koszule stanowiy mundur
chopcw z Ogrodu Botanicznego, nazywano ich te czerwonoskrymi* (* Pomyka
tumaczki: chopcy z Ogrodu Botanicznego nazywali si czerwonokoszulowymi. Bawili si
oni nie w Indian lecz w powstacw, naladujc antyhabsburskie powstania 1848 r.,
wgierskie i woskie. Powstacu woscy pod wodz Garibaldiego nosili czerwone koszule).
U furtki rozlego si czterokrotne stukanie w miarowych odstpach. Nemeczek
odetchn z ulg. By to umwiony znak chopcw z Placu Broni. Spiesznie otworzy furtk i
wpuci Bok, Czelego i Gereba. Nemeczek paa chci podzielenia si nadzwyczajn sw
przygod, ale nie zapomnia o swoich powinnociach onierskich i przede wszystkim
zasalutowa, wyprostowany jak struna.
- Czoem! - powitali go przybyli. - Co nowego?
Nemeczek zaczerpn powietrza i wyrzuci z siebie:
- Straszne rzeczy!
- Co takiego?
- Okropno! Nie uwierzycie!
- Ale co si stao?
- Feri Acz by tutaj!
- To niemoliwe! - zawoa Gereb.
Nemeczek przyoy rk do serca i rzek uroczycie:
- Przysigam!
- Nie przysigaj - przerwa mu Boka i by doda swym sowom powagi,
zakomenderowa:
- Baczno!
Nemeczek stukn obcasami.
- Raportuj teraz szczegowo o wszystkim, co widzia.
- Chodziem po Placu. Nagle zaszczeka Hektor. Poszedem za nim i usyszaem
szelest w fortecy. Wdrapaem si na sg i zobaczyem Feriego Acza w czerwonej koszuli.
- Sta na szczycie? W fortecy?
Nemeczek podnis znw rk do piersi na znak przysigi, ale cofn j natychmiast,
gdy Boka spojrza na surowo. Doda wic tylko:
- Zabra chorgiewk.
- Chorgiewk? - krzykn z oburzeniem Czele.
-
Wszyscy pobiegli do fortecy. Nemeczek bieg ostatni. Po czci dlatego, e by
prostym szeregowcem, ale i dlatego, e nie by pewien, czy midzy sgami nie kryje si Feri
Acz. Zatrzymali si przed fortec, chorgiewki rzeczywicie nie byo. Nie byo nawet
drzewca.
Chopcw ogarno wzburzenie, jeden Boka tylko zachowa zimn krew.
- Powiedz siostrze - zwrci si do Czelego - aby jutro uszya now chorgiew.
- Dobrze - rzek Czele - ale ona nie ma ju zielonego ptna. Czerwone jeszcze jest,
ale zielonego nie ma.
- A biae ma? - spyta spokojnie.
- Tak jest.
- Dobrze, niech wic uszyje czerwono-bia chorgiew. Odtd barwy nasze bd
czerwono-biae.
Wszyscy zgodzili si na to od razu. Gereb zwrci si do Nemeczka:
- Szeregowiec!
- Na rozkaz!
- Jutro wniesiesz poprawk do regulaminu, e odtd barwy nasze nie bd czerwono-
zielone, lecz czerwono-biae.
- Rozkaz, panie poruczniku.
Po czym Gereb askawym tonem rzuci wypronemu na baczno chopcu:
- Spocznij!
Nemeczek stan swobodnie. Teraz chopcy wdrapali si na szczyt fortecy i
stwierdzili, e Feri Acz odama chorgiewk wraz z drzewcem, ktre byo przybite
gwodziami do muru obronnego. Szcztki patyka smtnie sterczay na szczycie.
Od strony Placu rozlegy si okrzyki:
- Hola ho! Hola ho! - Tak brzmiao haso chopcw z Placu Broni. Widocznie reszta
czonkw bya ju na miejscu.
Czele skin na Nemeczka.
- Szeregowiec!
- Na rozkaz!
- Odpowiedz im!
- Rozkaz, panie poruczniku!
I zwinwszy do w trbk, krzykn swym cienkim, dziecicym gosikiem:
- Hola ho! Hola ho!
-
Po czym zeszli z fortecy i wrcili na Plac. Czekali tam ju na nich: Czonakosz, Weiss,
Kolnay i jeszcze kilku innych chopcw. Witajc Bok, wszyscy stanli w szeregu na
baczno, Boka bowiem by ich dowdc.
- Czoem! - powita ich Boka.
Kolnay wystpi naprzd.
- Panie kapitanie - raportowa - melduj posusznie, e zastalimy furtk otwart.
Boka rzuci surowe spojrzenie na swych towarzyszy. Regulamin wymaga, aby furtka
bya od wewntrz zaryglowana. Wszyscy spogldali na Nemeczka, a biedny malec ju kad
rk na piersi, chcc przysiga, e to nie on zostawi furtk otwart.
- Kto wszed ostatni?
Gboka cisza. Nikt nie wszed ostatni. Nagle twarz Nemeczka rozjania si i zawoa
gono:
- Pan kapitan wszed ostatni!
- Ja? - zdziwi si Boka.
- Tak jest.
Boka chwil si zastanowi, po czym rzek powanie:
- Masz suszno. To ja zapomniaem zamkn furtk. Prosz zapisa moje nazwisko
do czarnej ksigi, panie poruczniku!
Gereb wyj may, czarny notes i napisa wielkimi literami: Janosz Boka, aby za
wiedzie, o co idzie, doda: furtka.
Chopcy byli ogromnie radzi. Ich dowdca da im przykad sprawiedliwoci i odwagi,
o jakim nawet na lekcjach aciny nie syszeli, chocia czytali wiele opowiada o bohaterskich
Rzymianach.
Lecz Boka by tylko czowiekiem i mia swoje saboci. Zwrci si do Kolnaya, ktry
zameldowa o tym, e furtka bya otwarta:
- Nie naley donosi. Panie poruczniku, prosz zapisa Kolnaya za donosicielstwo.
Gereb wycign znw notes i zapisa Kolnaya. Nemeczek za, ktry sta na uboczu,
a podskakiwa z radoci, e to nie on zosta zapisany. Trzeba bowiem doda, e dotychczas
caa czarna ksiga bya zapisana przewinieniami Nemeczka. Zawsze i za wszystko
zapisywano tylko jego. I sd, ktry odbywa posiedzenie co sobot, zawsze tylko jego
skazywa. By przecie jedynym szeregowcem.
Teraz odbya si wana narada. Wszyscy chopcy wiedzieli ju o niesychanym czynie
Feriego Acza, wodza czerwonoskrych, ktry odway si wtargn na Plac, wdrapa si na
-
gwn fortec i zabra chorgiew. Otoczyli wic Nemeczka, a ten coraz nowymi
szczegami barwi sensacyjn przygod.
- Czy mwi co do ciebie?
- Rozumie si!
- C mwi?
- Woa.
- Co woa?
- Woa: Nie boisz si, Nemeczek? - opowiedzia malec, ale w tym miejscu gos mu si
zaama, bo czu, e nie mwi caej prawdy, brzmiao to przecie tak, jak gdyby on,
Nemeczek, okaza si tak odwany, e a Feri Acz si temu dziwi.
- A nie bae si naprawd?
- Nie. Staem pod fortec. Potem on zeskoczy na d i uciek.
- To nieprawda - przerwa mu Gereb. - Feri Acz jeszcze nigdy przed nikim nie ucieka.
Boka spojrza badawczo na Gereba.
- Ale go bronisz! - zauway.
- Nie, tylko trudno mi wyobrazi sobie, eby Feri Acz przelk si Nemeczka.
Na takie przypuszczenie rozemieli si wszyscy. Nemeczek sta wrd nich
zmieszany, wzruszajc ramionami.
- Suchajcie - przemwi Boka - trzeba co przedsiwzi! Na dzi naznaczony jest
wybr przewodniczcego. Wybierzemy takiego, ktremu powierzymy nieograniczon wadz
i bdziemy mu lepo posuszni. Moliwe, e z tej sprawy wyniknie wojna i wwczas
przywdca bdzie musia zawczasu uoy plan, tak jak podczas prawdziwej wojny.
Szeregowiec, wystp! Baczno! Przygotowa tyle kartek papieru, ilu nas tu jest. Kady z nas
napisze na kartce nazwisko swego kandydata na przewodniczcego. Kartki wrzucimy do
kapelusza, a kto po obliczeniu bdzie mia najwicej gosw, bdzie przewodniczcym.
- Brawo! - zawoali wszyscy jednoczenie, a Czonakosz gwizdn tak gono jak
lokomotywa. Nastpnie przystpiono do wyborw. Kartki wydarto z notesw, a Weiss wyj z
kieszeni owek. Sprzeczano si jeszcze o to, czyj kapelusz wzi, przy czym nieomal nie
wynika walka na pici, gdy Kolnay twierdzi, e kapelusz Barabasza jest brudny, a Kende
zapewnia, e kapelusz Kolnaya jest jeszcze brudniejszy. Zaczli nawet odskrobywa
scyzorykiem brud, eby sprawdzi, ktry jest bardziej przetuszczony, ale to ju nie miao
celu, gdy tymczasem Czele ofiarowa swj wykwintny czarny kapelusik.
-
Tymczasem Nemeczek, zamiast rozdawa kartki, skorzysta ku zdumieniu wszystkich
ze sposobnoci, i oglna uwaga bya zwrcona na niego, i wystpi w osobistej sprawie.
Stan na baczno i ciskajc kartki w brudnej rce, przemwi drcym gosem:
- Panie kapitanie, to tak duej nie moe by!... Wszyscy awansuj na oficerw, tylko
ja jeden jestem wci szeregowcem, wszyscy mi rozkazuj, musz wszystko robi za innych
i... i...
Tu may Nemeczek tak si rozczuli, e wielkie zy zaczy mu spywa po delikatnej
twarzyczce.
- Trzeba go wykreli ze Zwizku: pacze - wtrci zimno Czele.
- Beczy - doda kto inny. I wszyscy wybuchnli miechem. To rozgoryczyo malca
ostatecznie. kajc i szlochajc, mwi dalej urywanymi sowami:
- Zajrzyjcie do... do... czarnej ksigi, i tam... zawsze tylko moje nazwisko... zawsze...
zawsze... ja... jak pies...
Teraz przerwa mu Boka spokojnym gosem:
- Przesta natychmiast paka, inaczej nie wolno ci bdzie nalee do nas. Beksy nie
potrzebujemy.
Nazwa beksa podziaaa od razu. Malec przesta paka. Wwczas Boka pooy mu
rk na ramieniu i rzek:
- Jeeli bdziesz si dobrze sprawowa i wyrnisz si, to w maju zaawansujesz na
podporucznika. Tymczasem pozostaniesz szeregowcem.
Nikt si temu nie sprzeciwi. Bo przecie gdyby Nemeczek od razu zaawansowa,
komu by wtedy rozkazywali?
I ju po chwili rozleg si ostry gos Gereba:
- Szeregowiec, zatemperowa owek!
Wcinito mu w gar owek, ktry si zama w kieszeni Weissa midzy kulkami.
Biedny, zapakany szeregowiec zacz go ostrzy, pochlipujc od czasu do czasu i pocigajc
nosem, jak to bywa po wielkim paczu. Cay smutek, jakim przepenione byo jego mae
serduszko, przela w ostrzony owek.
- Zatemperowany, p... panie poruczniku - rzek i westchn gboko, rezygnujc tym
westchnieniem na razie ze swego awansu.
Tymczasem kartki zostay rozdane. Chopcy odsunli si od siebie i pisali z
namysem. Potem Nemeczek zebra kartki do kapelusza, a Boka odczytywa je, oddajc
stojcemu obok Gerebowi. Czyta po kolei: Janosz Boka, Janosz Boka, Janosz Boka. Nagle
przeczyta: Deo Gereb. Chopcy domylili si od razu, e to bya kartka Boki, ktry z
-
grzecznoci odda gos Gerebowi. Potem byy znowu kartki gosujce na Bok. Nastpoway
dwie kartki, na ktrych wypisane byo nazwisko Gereba. Przy obliczaniu wic okazao si, e
Boka dosta jedenacie gosw, a Gereb trzy. Gereb umiecha si z zakopotaniem. Po raz
pierwszy zdarzyo si, e wspzawodniczy z Bok, i te trzy gosy sprawiay mu
przyjemno. Przez chwil odczu przykro i zastanowi si nad tym, kto by jego
przeciwnikiem. Ale natychmiast opanowa si. Boka zabra gos:
- Zostaem wic wybrany na przewodniczcego.
- Niech yje! - rozlego si wokoo.
Czonakosz zagwizda po swojemu, a Nemeczek z oczami obeschymi od ez woa
najgoniej: Niech yje! Nowy przewodniczcy poprosi o spokj, po czym zabra gos.
- Dzikuj wam, chopcy - rzek - a teraz wemy si od razu do roboty. Wszyscy
zdajemy sobie spraw z tego, e czerwonoskrzy chc zagarn Plac. Ju wczoraj Pastorowie
odebrali chopcom kulki, a dzi gospodarowa tu Feri Acz i zabra nam chorgiew. Prdzej
czy pniej przyjd tu, aby nas wygoni. Czas najwyszy, abymy pomyleli o obronie
naszego Placu.
Czonakosz wrzasn na cae gardo:
- Nie damy Placu!
Wszystkie czapki wyleciay w gr. Wszyscy woali z zapaem: Niech yje nasz Plac,
niech yje!
I rozgldali si wokoo, wodzili spojrzeniami po tej przestrzeni owietlonej agodnymi
promieniami wiosennego soca. A w tych spojrzeniach janiao ukochanie tego skrawka
ziemi i gotowo walki w jego obronie. Byo to tak jak mio ojczyzny. Woali: Niech yje
nasz Plac!, z takim samym zapaem, jak gdyby woali: Niech yje nasza Ojczyzna!
Oczy pony blaskiem, a serca uczuciem.
Tymczasem Boka mwi dalej:
- Nie bdziemy czekali na ich przyjcie do nas, uprzedzimy ich i pjdziemy do
Ogrodu Botanicznego!
Kiedy indziej chopcy zawahaliby si moe przed tak odwanym przedsiwziciem.
Ale w tej chwili zapa by tak wielki, e wszyscy zawoali bez namysu:
- Idziemy!
Nawet Nemeczek woa: Idziemy!, nie mylc o tym, e bdzie musia wlec si za
wszystkimi i nosi palta panw oficerw.
-
Wtem spoza sgw drzewa rozleg si ochrypy gos, woajcy rwnie: Idziemy!
Chopcy spojrzeli ze zdziwieniem w tamt stron. To woa Jano, Sowak, pykajc z fajki i
krzywic twarz w yczliwym umiechu. Obok sta Hektor i wywija ogonem.
Chopcy rozemieli si. Sowak przedrzenia ich, rzuca kapelusz do gry i krzycza:
Idziemy!
Na tym zakoczono sprawy formalne i chopcy zabrali si do zabawy. Ktry z nich
zawoa rozkazujcym tonem:
- Szeregowiec, przynie palant!
Nemeczek pobieg do skadu, ktry mieci si pod jednym z sgw drzewa. Wczoga
si tam i wydosta palant i pik. Obok sta Sowak z Kendem i Kolnayem. Kende oglda
kapelusz Sowaka, najbardziej wytuszczony kapelusz, jaki sobie mona wyobrazi.
Tymczasem Boka zwrci si do Gereba.
- Dostae trzy gosy - powiedzia.
- Tak jest - odpar Gereb i spojrza mu wyzywajco w oczy.
-
3.
Nazajutrz po poudniu, po lekcji stenografii, plan wyprawy wojennej by ju gotw.
Wybia godzina pita i na ulicy zapalono latarnie. Chopcy wychodzili ze szkoy.
- Suchajcie - przemwi Boka - zanim rozpoczniemy wojn, musimy
czerwonoskrym da dowd odwagi i pokaza, e moemy im dorwna. Wezm dwch
spord swoich najodwaniejszych ludzi i pjdziemy do Ogrodu Botanicznego. Wtargniemy
na ich wysepk i przybijemy na drzewie t oto kartk.
Wyj z kieszeni wistek czerwonego papieru, na ktrym wypisane byo drukowanymi
literami: TU BYLI CHOPCY Z PLACU BRONI.
Wszyscy przygldali si papierowi z naboestwem.
Czonakosz, ktry nie uczy si stenografii i przyszed tylko zwabiony ciekawoci,
zaproponowa:
- Trzeba by dopisa jeszcze jak obelg.
Boka przeczco potrzsn gow.
- Nie mona. Nie postpimy tak jak Feri Acz, kiedy zabra nasz chorgiew.
Pokaemy tylko, e si ich nie boimy i e moemy dosta si do ich pastwa, tam gdzie
odbywaj narady i gdzie ukrywaj swj skad broni. Ten czerwony papier bdzie naszym
biletem wizytowym, ktry im zostawimy.
- Syszaem - wtrci Czele - e oni wanie o tej porze zbieraj si na wyspie i bawi
si w zbjcw i andarmw.
- To i c? Feri Acz take przyszed wtedy, kiedy wiedzia, e jestemy na Placu. Ten,
kto si boi, niech nie idzie ze mn!
aden si jednak nie ba. Szczeglnie Nemeczek by zdecydowanie odwany.
Widocznie chcia sobie zaskarbi zasugi na rachunek przyszego awansu. Owiadczy wic
rezolutnie:
- Id z tob!
Przed szko nie trzeba byo stawa na baczno ani salutowa, gdy regulamin
obowizywa tylko na Placu. Tutaj wszyscy byli rwni.
-
- Ja take id! - zawoa Czonakosz.
- Musisz si jednak zobowiza, e nie bdziesz gwizda.
- Przyrzekam. Tylko teraz... pozwl mi jeszcze raz, ostatni raz zagwizda.
- Dobrze, gwid.
I Czonakosz zagwizda tak gono i przenikliwie, e a si ludzie na ulicy odwracali.
- Nagwizdaem si - owiadczy z zadowoleniem - wystarczy mi na cay dzie.
Boka zwrci si do Czelego:
- Nie idziesz z nami?
- Nie mog - odrzek Czele ze smutkiem. - Musz by o p do szstej w domu. Mama
zanotowaa sobie, kiedy si koczy lekcja stenografii. Gdybym nie wrci na czas, nigdzie by
mnie ju nie pucia.
I umilk przestraszony na sam t myl. Bo przecie wtedy skoczyoby si wszystko:
i Plac Broni, i ranga porucznika...
- Zosta wic - zadecydowa Boka. - Zabior ze sob Czonakosza i Nemeczka. A jutro
w szkole dowiecie si wszystkiego.
Podali sobie rce. Nagle Boce przypomniao si jeszcze co:
- Suchajcie, prawda, e Gereb nie by dzi na stenografii?
- Nie.
- Moe chory?
- Chyba nie. Po poudniu wracalimy razem do domu, nic mu nie byo.
Zachowanie si Gereba nie podobao si Boce w ostatnich czasach. Byo w wysokim
stopniu podejrzane. Wczoraj przy poegnaniu spojrza mu tak dziwnie, tak wyzywajco w
oczy. Zachowywa si tak, jak gdyby czu, e nie wysunie si na pierwszy plan, dopki Boka
bdzie przewodniczy w Zwizku. Nurtowaa go zazdro. By o wiele bardziej zapalczywy,
awanturniczy; spokj, rozsdek i powag Boki nie odpowiaday mu zupenie. Siebie uwaa
za wikszego bohatera.
- Kto go tam wie? - szepn Boka, idc z towarzyszami.
Czonakosz szed powanie obok niego, Nemeczek za by w najlepszym humorze i
umiecha si bogo na myl, e oto jest jednym z niewielu, ktrym wolno bra udzia w tak
ciekawej przygodzie. By tak wesoy, e a go Boka skarci:
- Nie szalej, Nemeczek. Moe ci si zdaje, e idziemy na zabaw? Ta wycieczka jest o
wiele niebezpieczniejsza, ni przypuszczasz. Przypomnij sobie tylko obydwch Pastorw!
Przypomnienie poskutkowao i wesoo jasnowosego chopaczka znika. Wprawdzie
Feri Acz to straszny chopiec, silny i niesychanie odwany - mwiono nawet, e zosta
-
wydalony z realnej szkoy* (*szkoa realna - rodzaj szkoy w krajach niemieckojzycznych
dla dzieci w wieku od jedenastu do szesnastu lat) - ale w jego spojrzeniu byo zarazem co
miego i ujmujcego, czego nie byo we wzroku Pastorw. Ci chodzili zawsze ze spuszczon
gow, patrzyli spode ba, a spojrzenie mieli ponure i przenikliwe i nikt nigdy nie widzia
umiechu na ich ogorzaych, ciemnych twarzach. Tote Pastorw bali si wszyscy.
Chopcy szli teraz z popiechem cignc si bez koca ulic lli. Byo ju prawie
zupenie ciemno, wczenie zapada zmrok. Na ulicach paliy si latarnie i ta niezwyka pora
budzia w chopcach jaki niepokj. Bawili si zazwyczaj w poobiednich godzinach, a
wieczory spdzali przy ksice. Szli teraz w milczeniu i po kwadransie znaleli si w
Ogrodzie Botanicznym.
Wielkie drzewa, pokrywajce si ju zieleni, wycigay gronie gazie poprzez
kamienny mur.
Wiatr szeleci modziuchnymi limi. Ciemno i zamknita szczelnie brama ogrodu
nadaway mu tak niepokojc tajemniczo, e chopcom zabiy serca. Nemeczek chcia
zadzwoni do bramy.
- Na mio bosk, nie dzwo! - zawoa Boka. - Od razu bd wiedzieli, e to my!
Moemy ich spotka po drodze... zreszt i tak nam nie otworz!
- Wic jake si dostaniemy?
Boka spojrzeniem wskaza mur.
- Przez mur?
- Tak jest.
- Tdy, od ulicy?
- Nie, obejdziemy ogrd. Od tyu mur jest niszy.
Skrcili w ciemn uliczk, gdzie kamienny mur przechodzi w drewniany pot.
Wolniejszym krokiem szli wzdu parkanu, szukajc dogodnego miejsca, aby przele na
drug stron. Zatrzymali si wreszcie w kciku, do ktrego wiato latar ulicznych ju nie
dochodzio. Zza potu wygldao wielkie drzewo akacjowe.
- Jeli si tutaj wdrapiemy - szepn Boka - to bdzie nam atwo zle po drzewie z
tamtej strony. Przy tym z wierzchoka bdziemy mogli si rozejrze i zobaczy, czy nie ma
nieprzyjaci w pobliu.
Chopcy zgodzili si na to i od razu zabrali si do roboty. Czonakosz przykucn i
opar si rkami o pot. Boka ostronie stan mu na ramionach i wysun gow nad
ogrodzenie. Sprawowali si przy tym tak cicho, e nie rozleg si najmniejszy szmer. Boka
przekona si, e nie ma w pobliu nikogo, i skin rk.
-
Na ten znak Nemeczek szepn do Czonakosza:
- Podsad go.
I Czonakosz podsadzi przywdc na pot. Rozleg si guchy trzask sprchniaych
desek.
- Skacz! - szepn Czonakosz.
Trzask si powtrzy i po chwili rozleg si oskot padajcego ciaa. Boka znalaz si
w samym rodku zagonu, gdzie rosy jakie jarzyny. Po nim przeskoczy Nemeczek, a potem
Czonakosz. Na drzewo wdrapa si pierwszy Czonakosz, przyszo mu to z atwoci, gdy
chowa si na wsi. Tamci dwaj, stojc pod drzewem, pytali:
- Co widzisz?
- Prawie nic, ciemno.
- Wysepk widzisz?
- Widz.
- Czy jest tam kto?
Czonakosz wychyli si ostronie spoza gazi i spoglda na prawo i lewo w dal, w
kierunku stawu.
- Na wyspie nic nie wida, zasaniaj drzewa i krzaki... ale na mocie...
Tutaj zamilk. Wdrapa si o jedn ga wyej i znowu zameldowa:
- Teraz widz dobrze. Na mocie stoj dwie postacie.
Boka szepn cicho:
- To oni. Na mocie czuwaj wartownicy.
Gazie skrzypny i Czonakosz zeskoczy na ziemi. Stali teraz wszyscy trzej,
gboko rozmylajc nad tym, co uczyni. Schowali si w krzaki, aby ich nie spostrzeono, i
cichym szeptem rozpoczli narad.
- Byoby najlepiej - radzi Boka - gdybymy, idc pod krzakami, przedostali si do
ruin zamku... wiecie przecie - std na prawo, na stoku wzgrza...
Chopcy kiwnli potakujco gowami.
- Moemy ostronie podej do ruin, kryjc si w krzakach. Tam jeden z nas wejdzie
na wzgrze i rozejrzy si po okolicy. Jeli nikogo nie bdzie, zsuniemy si na czworakach ze
wzgrza. Tu obok jest staw. Tam ukryjemy si w sitowiu i postanowimy, co robi dalej.
Czonakosz i Nemeczek patrzyli na mwicego byszczcymi oczyma. Kade sowo
wydawao im si wite.
- Czy dobrze? - pyta Boka.
- Dobrze - zgodzili si obaj.
-
- Naprzd! Krok w krok za mn. Znam drog doskonale.
I poczoga si na czworakach w gszcz krzeww. Ledwie towarzysze zdyli pj za
jego przykadem, w oddali zabrzmia przecigy, ostry wist.
- Spostrzegli nas! - zawoa Nemeczek i zerwa si z przestrachem.
- Kad si, kad! - rozkaza Boka. I wszyscy trzej pooyli si na brzuchu w trawie. Z
zapartym oddechem czekali na to, co nastpi. Czyby naprawd zostali spostrzeeni?
Tymczasem nikt si nie zjawia. Wiatr szeleci limi. Boka szepn:
- Nic.
Nagle rozleg si znw ostry wist. Znowu czekali. I znowu nikt si nie zjawi.
Nemeczek, skulony pod krzakiem, wyszepta drcym gosem:
- Moe by si rozejrze z wierzchoka drzewa?
- Racja. Czonakosz, wa na drzewo.
I Czonakosz, zwinny jak kot, wspi si znw na wierzchoek wysokiej akacji.
- Co widzisz?
- Na mocie poruszaj si jakie postacie... Teraz jest ich cztery... dwie wracaj na
wysp...
- Wszystko w porzdku - rzek Boka uspokojony. - Zejd! Gwizd oznacza zmian
warty na mocie.
Czonakosz zlaz z drzewa i znowu wszyscy trzej poczogali si na czworakach w
stron wzgrza.
O tej porze rozlegy Ogrd Botaniczny ogarniaa cisza. Dzwonek wyprosi
spacerowiczw. Zostali tylko tacy, ktrzy mieli jakie ze zamiary, albo ci, ktrzy snuli plany
wojenne, jak te trzy skulone postacie, przekradajce si od jednego krzaka do drugiego. Nie
odzywali si ani sowem, tak powanie traktowali swoj misj. Szczerze mwic, przejmowa
ich take strach. Byo to bowiem nie lada zuchwalstwo zakrada si do uzbrojonej warowni
czerwonoskrych na wyspie porodku jeziora, wtedy kiedy na jedynym drewnianym mostku
stay strae.
Moe to Pastorowie? - pomyla Nemeczek i ogarn go gniew na wspomnienie
piknych, kolorowych kulek szklanych, ktre wygra i mia zagarn jako swoje wanie w
chwili, kiedy rozleg si ten straszny rozkaz: Podda si!
- Ach! - krzykn nagle Nemeczek.
Tamci dwaj, przeraeni, zamarli w bezruchu.
- Co si stao?
Nemeczek unis si na kolana i cay palec wsadzi do ust.
-
- Co ci si stao?
Nie wyjmujc palca z ust, wyjka:
- Pokrzywy... wsadziem rk w pokrzywy!
- Ssij palec, ssij, staruszku - doradza Czonakosz; sam za dla ostronoci owin rk
chustk.
To czogajc si, to peznc, posuwali si dalej, a dotarli do wzgrza. Tutaj, jak ju
wiemy, wzniesiono po prawej stronie pagrka niewielkie ruiny, naladujc szcztki starego
zamczyska, jak to si czsto spotyka w arystokratycznych parkach; szczeliny midzy
kamieniami porasta sztucznie zasadzony mech.
- Ruiny s ju blisko - szepn Boka. - Tu musimy mie si na bacznoci, bo
czerwonoskrzy podobno czsto tu przychodz.
- Co to za zamek? - spyta Czonakosz. - Nigdy nas w szkole nie uczono, e tu by
kiedy zamek.
- To tylko ruiny. Od razu zbudowano ruiny.
Nemeczek rozemia si.
- Jak ju budowali, to czemu nie postawili porzdnego zamku? Za sto lat sam by si
zamieni w ruiny...
- Ale ci wesoo! - skarci go Boka. - Niech ci tylko Pastorowie zajrz w oczy, od razu
ci si artw odechce.
Istotnie malcowi zrzeda mina. Mia takie usposobienie, e zapomina o przykrych
rzeczach. Trzeba mu je byo stale stawia przed oczyma.
Midzy krzakami dzikiego bzu, chwytajc si rozrzuconych gazw, chopcy zaczli
si wspina na wzgrze. Czonakosz szed na przedzie. Nagle zatrzyma si, tak jak by, na
czworakach, i podnis rk do gry.
Chopcy w mgnieniu oka rzucili si na ziemi. Bujne chwasty dobrze kryy ich mae
postacie. Tylko oczy byszczay wrd zieleni. Nasuchiwali.
- Idzie kto - szepn przelkniony Czonakosz.
- Przy ucho do ziemi - komenderowa Boka szeptem. - Tak robi Indianie. Dobrze
sycha, gdy si kto zblia.
Czonakosz usucha, ale natychmiast z przestrachem oderwa gow od ziemi.
- Id - szepn zdawionym gosem.
Teraz nawet bez indiaskich praktyk sycha ju byo wyranie trzask wrd zaroli.
Tajemniczy wrg - czowiek czy zwierz - szed wprost na nich. Chopcy przestraszyli si i
schowali gowy w trawy. Tylko Nemeczek nie mg si powstrzyma i jkn cicho:
-
- Ja chc do domu.
- Le cicho, staruszku - doradza Czonakosz, ktry nie straci pogody ducha.
Nemeczkowi jednak te sowa nie doday odwagi, tote Boka spojrza na gniewnie i
da rozkaz, z koniecznoci cichy:
- Szeregowiec, ukry si w trawie!
Takiemu rozkazowi Nemeczek nie mg si sprzeciwi i posusznie schowa gow w
trawie.
Tajemniczy kto szeleci dalej w zarolach, ale zdawao si, e zmieni kierunek i
przesta si zblia. Boka unis si nieco z trawy i rozejrza si. Zobaczy ciemn posta,
ktra oddalaa si od pagrka i macaa kijem po zarolach.
- Poszed - oznajmi chopcom. - To by str.
- Str obozu czerwonoskrych? - zapytali.
- Nie, str Ogrodu Botanicznego.
Chopcy odetchnli. Dorosych ludzi nie obawiali si zupenie. Przecie nawet stary
honwed* (*Honwed - onierz rezerwista) z nosem pokrytym brodawkami, ktry strzeg
ogrodu przy muzeum, nie mg sobie z nimi da rady.
Teraz rozpoczli wdrwk na nowo. Ale widocznie str usysza co podejrzanego,
stan bowiem i nasuchiwa.
- Dostrzeg nas - wyjka Nemeczek.
Teraz obaj wyczekujco spojrzeli na Bok, spodziewajc si rozkazu.
- Schowa si w ruinach! - zakomenderowa Boka.
Wszyscy trzej zbiegli pdem ze wzgrza, na ktre si dopiero co z takim trudem
wczogali. W ruinach byy mae gotyckie okienka. Z przeraeniem spostrzegli, e do
pierwszego okna broniy dostpu elazne kraty. Podsunli si do drugiego, ale i tu bya krata.
Wreszcie znaleli midzy kamieniami wyrw, w ktr si wszyscy trzej wsunli. Z zapartym
oddechem patrzyli, jak dozorca przeszed mimo i skierowa si w odleg stron ogrodu, gdzie
byo jego mieszkanie.
- Nareszcie - westchn z ulg Czonakosz. - Niebezpieczestwo mino!
Teraz chopcy zaczli si rozglda po swej kryjwce. Powietrze byo wilgotne i
duszne, jak gdyby to byy naprawd podziemia jakiego odwiecznego zamku. Nagle Boka
stan. Potkn si o co na ziemi. Schyli si i podnis przedmiot, ktry w sabym
owietleniu zmroku okaza si rodzajem toporka zwanym tomahawkiem; takim, jakim w
powieciach wojuj Indianie. Tomahawk by wystrugany z drewna i oblepiony srebrnym
papierem. Byszcza gronie wrd ciemnoci.
-
- To bro czerwonoskrych! - rzek Nemeczek z szacunkiem.
- Tak - potwierdzi Boka - znajdziemy jej tu pewnie wicej.
Wzili si do poszukiwa i wkrtce znaleli jeszcze siedem takich toporkw w kcie.
Std atwo byo wnioskowa, e czerwonoskrych byo omiu. W tym miejscu urzdzili sobie
widocznie skad broni. Czonakosz by zdania, e tych osiem toporkw naley zabra jako
zdobycz wojenn.
- Nie - rzek Boka - tego nie uczynimy. To byby po prostu rabunek.
Czonakosz umilk zawstydzony.
- Nie tramy czasu - oznajmi Boka. - Wyjdmy std, i dalej na wzgrze! Nie chc,
ebymy si dostali na wysp wtedy, kiedy tam ju nikogo nie bdzie.
Ten odwany pomys pobudzi chopcw na nowo do czynu. Rozrzucili toporki po
ziemi, aby zostawi lad swej bytnoci, po czym przecisnli si przez wyom i pobiegli ku
wzgrzu. Stanwszy na wierzchoku, rozejrzeli si wokoo. Boka wycign z kieszeni
paczk, odwin papier i wyj ma lornetk z masy perowej.
- To lornetka siostry Czelego - oznajmi i spojrza przez szka. Ale i goym okiem
mona byo zobaczy okolic. Wysepk otaczao jeziorko, w ktrym hodowano wodorosty;
brzegi byy gsto zaronite trzcin i sitowiem. Wrd rozoystych i wysokich zaroli wyspy
byszczao mae wiateko. Na ten widok chopcy spowanieli.
- S tam - rzek Czonakosz przytumionym gosem.
- Maj latarni - oznajmi Nemeczek z zadowoleniem.
wiateko poruszao si na wyspie; to znikao za krzakami, to byskao spoza drzewa.
Kto musia z latark chodzi po wyspie.
- Jak widz - mwi Boka nie odejmujc lornetki od oczu - jak widz, przygotowuj
si do czego. Albo odbywaj wiczenia wieczorne, albo...
Tutaj zamilk nagle.
- Co? - spytali zaniepokojeni towarzysze.
- wity Boe - szepta Boka, patrzc cigle przez lornetk - ten, co niesie latark, to...
- Kto? Kto taki?
- Znajoma posta... ale, chyba nie on...
Wszed wyej, eby lepiej widzie, wkrtce jednak wiateko zgaso w krzakach i
Boka odj lornetk od oczu.
- Znikn - rzek cicho.
- Ale kto to by?
-
- Tego nie mog powiedzie. Nie widziaem dobrze i wanie, kiedy mu si chciaem
dokadnie przyjrze, znikn mi z oczu. Dopki wic nie wiem na pewno, nie chc nikogo
podejrzewa...
- Moe kto z naszych?
Kapitan odpar ze smutkiem:
- Tak mi si zdaje.
- Ale to zdrada! - krzykn Czonakosz, zapominajc o ostronoci.
Ciekawo dodaa im bodca do dalszego dziaania. Boka nie chcia powiedzie, do
kogo posta z latark wydawaa mu si podobna. Zaczli wic zgadywa, ale i na to kapitan
nie pozwoli, zaznaczajc, e nie wolno nikogo bezpodstawnie podejrzewa. Zbiegli ze
wzgrza i poczogali si na czworakach po trawie; nie zwaali teraz na to, e pokrzywy,
ciernie i ostre kamyki rani im rce. pieszyli si i byli coraz bliej tajemniczego jeziorka.
W kocu dotarli do niego. Teraz mogli ju wsta, bo gste trzciny i sitowie zakryway
ich postacie. Boka wydawa rozkazy z zimn krwi.
- Tutaj musi gdzie by dka. Pjd z Nemeczkiem na poszukiwania na prawo, ty za,
Czonakosz, id na lewo. Kto znajdzie dk, niech czeka.
Ju po chwili Boka spostrzeg dk wrd sitowia.
- Czekajmy - rzek.
Usiedli wic na brzegu i czekali na Czonakosza, ktry mia okry jeziorko i nadej
z drugiej strony. Spogldali w gwiadziste niebo i nasuchiwali odgosw z wyspy.
Nemeczek, chcc si okaza roztropnym, zaproponowa:
- Przyo ucho do ziemi.
- Obejdzie si bez twego ucha - rzek Boka. - Niepotrzebnie by je trudzi. Jeli si
pochylimy nad wod, bdziemy lepiej syszeli. Widziaem, jak rybacy nad Dunajem
rozmawiali ze sob z jednego brzegu na drugi. Wieczorem gos niesie po wodzie doskonale.
Pochylili si wic nad wod, ale nic nie usyszeli prcz niewyranych szmerw i
szeptw idcych od wyspy.
Tymczasem nadszed Czonakosz oznajmiajc:
- Nigdzie nie ma dki.
- Nie martw si, stary - pociesza go Nemeczek. - Znalaza si.
I poszli ku dce.
- Czy wsidziemy?
- Nie tutaj - rzek Boka. - Przecigniemy dk na brzeg po przeciwnej stronie wyspy,
abymy nie znajdowali si blisko mostu, gdyby nas spostrzegli. Sprbujemy przeprawi si w
-
miejscu najbardziej oddalonym od mostu, tak e bd musieli obej daleko, jeeli zechc nas
ciga.
Ta przezorno podobaa si chopcom. wiadomo, e maj takiego roztropnego i
przewidujcego wodza, dodawaa im odwagi. Tymczasem Boka spyta:
- Kto z was ma przy sobie sznurek?
Czonakosz mia sznurek. W jego kieszeniach znale mona byo wszystko, jak na
bazarze. Wic: scyzoryk, sznurki, kulki, gwodzie, miedzian klamk, klucz, rubokrt,
szmatki i mnstwo innych potrzebnych i niepotrzebnych przedmiotw.
Wyj sznurek, ktry Boka przywiza ostronie do kka na dziobie dki, tak e
mogli j teraz wolniutko cign wzdu brzegu. Nie przestawali przy tym obserwowa
wyspy. Kiedy ju docignli dk do miejsca, w ktrym zamierzali wsi, rozleg si znowu
przeraliwy wist. Ale tym razem chopcy nie przestraszyli si, bo wiedzieli, e to zmiana
warty. Zreszt nie bali si i dlatego jeszcze, e czuli si ju w ogniu walki. Zupenie tak samo
zachowuj si i prawdziwi onierze na prawdziwej wojnie. Zanim ujrz nieprzyjaciela,
przeraa ich byle krzak. Skoro jednak pierwsza kula winie im nad uchem, nabieraj odwagi,
ogarnia ich zapamitanie i nie myl o tym, e id na mier.
Chopcy wsiedli do dki. Tylko Nemeczek wzdraga si przez chwil.
- Dalej, stary! - zachca go Czonakosz.
- Id - szepn Nemeczek, ale jednoczenie polizgn si i uchwyciwszy si z
przestrachu cienkiej trzciny, wpad do wody. Pogry si w niej a po szyj, ale ani pisn.
Zerwa si wkrtce, bo woda bya pytka, wyglda jednak miesznie, ocieka wod,
kurczowo ciska trzcin, cienk jak patyczek.
- C, stary, napie si? - zadrwi Czonakosz.
- Wcale nie piem - odpar przestraszony malec i wsiad do dki przemoczony i blady
z przestrachu.
- Nie spodziewaem si, e uyj dzisiaj kpieli - prbowa artowa.
Ale nie byo ju czasu do stracenia. Boka i Czonakosz chwycili wiosa i odepchnli
dk od brzegu. Cika d poruszaa si powoli po wodzie, a cisza bya tak wielka, e
sycha byo, jak maemu Nemeczkowi, ktry siedzia skulony na przodzie dki, szczkay
zby. Niebawem chopcy dopynli do brzegu wyspy i wysiedli, ukrywajc si za krzakami.
- Stjcie - zakomenderowa dowdca - dki nie moemy tak zostawi. Gdyby j
zabrali, nie moglibymy si wydosta z wyspy. Na mocie stoi warta. Ty, Czonakosz,
zostaniesz na stray i skoro tylko spostrzeesz co podejrzanego, gwizdniesz najgoniej, jak
tylko potrafisz. My biegiem wrcimy do dki, wskoczymy, a ty j odepchniesz od brzegu.
-
Czonakosz przysta z chci, radujc si w duchu, e moe bdzie mia sposobno
zagwizda po swojemu.
Boka uda si w drog z Nemeczkiem. Czogali si na czworakach, podnoszc si
tylko tam, gdzie drzewa byy wysokie i gste. Za jakim wyszym krzakiem stanli, rozchylili
gazie i na maej polance porodku wyspy ujrzeli grony oddzia czerwonoskrych.
Nemeczek zadra i przytuli si do Boki.
- Nie bj si - uspokaja go Boka szeptem.
Porodku polanki lea duy gaz, a na nim staa latarka. Wokoo latarki siedzieli w
kucki czerwonoskrzy. Wszyscy ubrani byli w czerwone koszule. Obok Feriego Acza
siedzieli dwaj Pastorowie, a obok modszego Pastora kto wyrniajcy si tym, e nie mia
czerwonej bluzy... Boka czu, jak Nemeczek obok niego dry...
- Suchaj... - zacz Nemeczek, ale wicej nie mg wydoby ze cinitej krtani -
suchaj... suchaj...
Potem doda cicho:
- Poznajesz go?
- Poznaj - odpar Boka ze smutkiem.
Obok czerwonoskrych siedzia Gereb. Nie myli si wic Boka tam na wzgrzu.
Chopcem, ktry nis latark, by istotnie Gereb.
Teraz ze zdwojon uwag obserwowali grup czerwonoskrych; wiato rzucao
dziwny blask na smage twarze Pastorw i czerwone koszule przykucnitych postaci.
Wszyscy milczeli, tylko jeden Gereb cicho mwi. Musia opowiada co bardzo
zajmujcego, gdy wszyscy pochylili si ku niemu i suchali z wielk uwag. W ciszy
wieczoru gos rozlega si wyranie, tak e ukryci za krzakami chopcy mogli zrozumie
sowa Gereba. Mwi:
- Na Plac mona si dosta z dwch stron... Jedno wejcie jest od ulicy Pawa, ale
utrudnione z powodu regulaminowego przepisu, e kady, kto wchodzi, musi za sob
zamyka furtk. Drugie wejcie jest od ulicy Marii, tam brama prowadzca do tartaku otwarta
jest na ocie, a midzy sgami drzewa mona si doskonale przedosta na Plac. Trudno
polega tylko na tym, e na sgach wzniesione s fortece...
- Wiem - przerwa Feri Acz niskim gosem, ktry wzbudzi dreszcz niepokoju u
podsuchujcych.
- Rozumie si, e wiesz, bye tam przecie - mwi dalej Gereb. - W fortecach
ustawione s warty, ktre ostrzegaj, o ile kto obcy zblia si do Placu. Nie radzibym wam
wchodzi od tamtej strony.
-
A wic czerwonoskrzy przygotowywali si do napadu na Plac... Gereb mwi dalej:
- Najlepiej bdzie, jeeli si uoymy z gry, kiedy macie przyj. Wtedy ja wejd
ostatni na Plac i zostawi furtk otwart.
- Dobrze - przerwa mu Feri Acz. - Tak bdzie w porzdku. Za nic na wiecie nie
chciabym przyj na Plac, kiedy tam nie bdzie nikogo. Chc otwartej walki. Jeli obroni
Plac - dobrze. A jeli nie obroni - Plac bdzie nasz i zatkniemy na nim czerwon chorgiew.
Nie robimy tego z chciwoci, wiecie przecie...
Teraz odezwa si jeden z Pastorw:
- Robimy to po to, eby mie gdzie gra w palanta. Tutaj nie mona, a na ulicy
Esterhazy trzeba si zawsze bi o miejsce... Trzeba nam miejsca do gry w palanta, i basta.
Istotnie rozpoczynali wojn z takich samych powodw, dla ktrych prowadzi si
prawdziw wojn. Rosja chciaa mie dostp do morza, dlatego bia si z Japoni.
Czerwonoskrym potrzebny by plac do gry w palanta, wic postanowili go zdoby przez
wojn.
- Stano wic na tym - zabra gos przywdca czerwonoskrych Feri Acz - e wedug
umowy zostawisz furtk otwart.
- Tak - potwierdzi Gereb.
May jasnowosy Nemeczek zadra z przeraenia. Sta w przemoczonym ubraniu i
wpatrywa si szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma w postacie czerwonoskrych, wrd
ktrych siedzia zdrajca. Odczuwa to tak bolenie, e kiedy Gereb wymwi tak,
potwierdzajc, e on, Gereb, gotw jest zdradzi Plac - malec zala si zami. Tuli si do
Boki, ka i szlocha.
Boka odsun go agodnie.
- Pacz na nic si nie przyda - rzek.
Lecz i jego dawio w krtani.
Teraz czerwonoskrzy podnieli si na znak dany przez wodza.
- Pjdziemy do domu - rzek przywdca. - Czy wszyscy macie bro gotow?
- Tak - odpowiedzieli wszyscy naraz. I podnieli z ziemi dugie tyki, na ktrych
powieway mae czerwone chorgiewki.
- Naprzd - zakomenderowa Feri Acz - pochowa bro w krzakach!
Oddalili si w gb wyspy z wodzem na czele. Gereb poszed z nimi. Polanka bya
pusta, z duym kamieniem porodku, owietlona zapalon latark. Sycha byo oddalajce
si kroki.
Czerwonoskrzy wchodzili w gszcz, aby schowa piki.
-
- Teraz - szepn Boka do Nemeczka i sign do kieszeni. Wyj z niej czerwon
kartk, w ktrej tkwia zawczasu przygotowana pluskiewka. Po czym rozsun gazie
krzeww, mwic do towarzysza:
- Czekaj tu na mnie. Nie rusz si!
Skoczy na polank, gdzie przed chwil siedzieli czerwonoskrzy.
Nemeczek patrzy za nim z zapartym oddechem. Boka podbieg najpierw do wielkiego
drzewa, ktrego gazie osaniay wysepk niby parasol. W mgnieniu oka przymocowa do
pnia czerwon kartk, potem podbieg do latarki i dmuchn na ni. wieczka zgasa i
Nemeczek ju nic nie widzia. Ale po chwili, zanim oko jego przywyko do ciemnoci, Boka
stan przed nim i schwyci go za rami.
- Pd za mn najprdzej, jak tylko moesz.
I pobiegli pdem w stron brzegu, ku dce. Czonakosz na ich widok wskoczy do
dki i opar wioso o brzeg, aby by gotowym do odepchnicia si. Chopcy dopadli dki.
- Odpyn - zakomenderowa Boka zdyszanym gosem.
Czonakosz wpar si w wioso, ale dka nie poruszya si. Przybijajc, najechali zbyt
gwatownie na brzeg i dka zarya si w piasku tak, e trudno byo j ruszy. Kto musia
wysi i zepchn j na wod.
Tymczasem z polanki dobiegay gosy. Czerwonoskrzy wrcili ze skadu broni i
zastali latarni zgaszon. Z pocztku myleli, e to wiatr j zdmuchn, ale Feri Acz,
obejrzawszy latark, zauway, e maa szybka bya otwarta.
- Tutaj kto by! - zawoa silnym gosem tak dononie, e chopcy, usiujc zepchn
dk do wody, syszeli go doskonale.
Czerwonoskrzy zapalili latarni i wtedy zobaczyli przybit do drzewa czerwon
kartk z napisem:
TU BYLI CHOPCY Z PLACU BRONI.
- Jeeli byli, to s jeszcze i teraz! Dalej w trop! - zawoa Feri Acz. Gwizdn gono.
Warta z mostu nadbiega i zameldowaa, e przez most nikt nie mg si dosta na wysp.
- Przyjechali dk - domyli si modszy Pastor.
Trzej chopcy, mocujcy si wci nadaremnie z dk, z przeraeniem usyszeli
okrzyk:
- Dalej za nimi!
W tej samej chwili udao si Czonakoszowi zepchn dk na wod i wskoczy do
niej. Chwycili natychmiast za wiosa i ca si odepchnli d. Feri Acz wydawa rozkazy
grzmicym gosem:
-
- Wendauer na drzewo, ledzi ich z gry! Pastorowie przez most, jeden na prawo,
drugi na lewo!
Teraz wydawao si, e chopcy zostan okreni. Zanim zd dobi do brzegu,
Pastorowie, syncy jako szybkobiegacze, obiegn jezioro, a wwczas nie bdzie mowy o
ucieczce ani na prawo, ani na lewo. Gdyby za udao im si dosta na brzeg wczeniej od
Pastorw, spostrzee ich Wendauer, czatujcy z wierzchoka drzewa, i zasygnalizuje, dokd
si schronili.
Z dki widzieli, jak Feri Acz biega z latarni w rku wzdu brzegu. Teraz rozleg si
gony tupot: to Pastorowie pdzili przez most...
Zanim jednak wartownik dosta si na wierzchoek drzewa, dka dobia do brzegu.
- Wyldowali! - krzykn chopiec ju z wierzchoka drzewa. I natychmiast
odpowiedzia mu gos komendanta:
- Wszyscy za nimi!
Tymczasem trzej chopcy z Placu Broni biegli co tchu.
- Oby nas tylko nie dogonili - rzek Boka, biegnc - jest ich znacznie wicej ni nas!
Gnali poprzez cieki i klomby. Boka na czele, tamci dwaj tu za nim.
- Do oranerii! - zakomenderowa Boka i wbieg przez otwarte, na szczcie,
drzwiczki do oranerii. Chopcy wbiegli za nim i ukryli si za wielkimi cyprysami. Na razie
panowaa cisza. Zdawao si, e pogo stracia lad. Chopcy rozgldali si po osobliwym
swym schronieniu, do ktrego poprzez szklany dach i szklane ciany sczyo si sabe
owietlenie miejskiego wieczoru. Byo to lewe skrzydo cieplarni. Wokoo w zielonych
kubach stay grube drzewa o wielkich liciach. W dugich skrzynkach rosy paprocie i
mimozy. Porodku, pod wielkim sklepieniem, palmy roztaczay swe wachlarze, a wokoo nich
sta cay las podzwrotnikowych rolin. Porodku tego lasu urzdzony by basen ze zotymi
rybkami, obok basenu staa awka. Dalej znw magnolie, drzewa wawrzynowe,
pomaraczowe, olbrzymie paprocie. Same roliny napeniajce powietrze mocnym,
odurzajcym zapachem. W wielkiej ogrzewanej hali sczya si bezustannie woda. Krople
uderzay o wielkie misiste licie, a wachlarze palm szumiay tak tajemniczo, i chopcom
zdawao si za kadym razem, e to jakie osobliwe podzwrotnikowe zwierz przemyka si w
tym gstym, ciep wilgoci ziejcym lesie.
Poczuli si bezpieczni i zaczli si zastanawia nad tym, w jaki sposb wydosta si
std na wolno.
-
- eby nas tylko kto tutaj nie zamkn! - szepn Nemeczek, ktry siedzia
wyczerpany i opiera si o gruby pie wielkiej palmy, napawajc si ciepem, gdy odzie
mia przemoczon do nitki.
Boka uspokaja go:
- Jeeli dotychczas nie zamknli oranerii, to ju jej nie zamkn.
Siedzieli wic i nasuchiwali. Nie dochodzi aden dwik. Nikomu nie wpado na
myl, eby ich tutaj szuka. Wstali i zaczli chodzi wrd drzew i skrzy z kwiatami.
Czonakosz zawadzi o co i o mao co nie upad. Nemeczek chcia mu si przysuy i
mwic: - Czekaj, powiec ci - wycign z kieszeni pudeko zapaek i zapali jedn. Zapaka
zapona, ale w tej samej chwili zgasa, gdy Boka uderzy malca w rk.
- Gupcze! - krzykn z gniewem. - Zapominasz, e znajdujemy si w szklanej hali,
przecie i ciany s ze szka... teraz na pewno widzieli wiato!
Zamilkli, nasuchujc. Istotnie Boka mia suszno. Czerwonoskrzy widzieli wiato,
ktre przez mgnienie oka owietlio ca oraneri. Ju po chwili rozleg si skrzyp krokw
po wirze alei. Sycha byo wyranie komend Feriego Acza.
- Pastorowie przez mae drzwiczki na prawo - woa - Sebenicz przez rodkowe, ja
tdy...
Chopcy w oranerii usiowali si ukry. Czonakosz pooy si na brzuchu pod jak
pk. Nemeczkowi kazali si schowa w basenie, bo przecie i tak by mokry. Malec
posusznie zanurzy si w wod i ukry gow pod piropusz paproci. Boka w ostatniej chwili
stan za drzwiami.
Feri Acz ze sw armi wtargn z latarni w rku. wiato latarni padao w ten sposb
na szklane drzwi, e Boka doskonale widzia Feriego Acza, ten jednak nie widzia
ukrywajcego si Boki. Boka mg wic dobrze przyjrze si przywdcy czerwonoskrych,
ktrego przedtem widzia tylko raz w ogrodzie przy muzeum. By to przystojny chopak, oczy
byszczay mu wojowniczo. Czerwonoskrzy rozproszyli si po oranerii, szukajc we
wszystkich ktach. Nikomu nie przyszo na myl szuka w basenie. Czonakosz za nie zosta
odkryty tylko dlatego, e wanie w tej chwili, kiedy miano zajrze pod skrzyni, gdzie si
ukrywa, jeden z chopcw, ktrego Feri nazwa Sebeniczem, rzek:
- Dawno ju wyszli przez prawe drzwi - i skierowa si w tamt stron. Wszyscy
poszli za nim, przewracajc po drodze doniczki. Nastpia cisza. Najpierw wysun si
Czonakosz.
-
- Kapitanie - rzek - doniczka spada mi na gow. Wszdzie mam peno ziemi. - I
wypluwa ziemi, ktr istotnie mia zapchany nos i usta. Nastpnie wydosta si z basenu
Nemeczek. Biedak ocieka znw wod i skary si aosnym gosem:
- Dlaczego ja musz cae ycie siedzie w wodzie? Czy jestem ab? - I otrzsn si
jak zmoczony pudel.
- Nie pacz - uspokaja go Boka. - A teraz chodmy, niech si ten wieczr nareszcie
skoczy...
Nemeczek westchn:
- Ach, jake chciabym ju by w domu!
Wtem przyszo mu na myl, e w domu nie spotka go z pewnoci zbyt uprzejme
przyjcie z powodu przemoczonej odziey. Poprawi si wic szybko:
- Waciwie wcale mi si nie chce wraca do domu.
Pobiegli teraz z powrotem w stron wielkiej akacji przy pocie. W cigu kilku minut
byli na miejscu. Czonakosz wdrapa si na drzewo i spojrzawszy poza siebie na ogrd,
krzykn z przestrachem:
- Id!
- Wszyscy na drzewo! - zakomenderowa Boka.
Czonakosz dopomg towarzyszom. Wdrapali si na drzewo jak najwyej. Gniewaa
ich najbardziej myl, e mogliby zosta schwytani teraz, kiedy byli ju tak blisko koca
wyprawy.
Gromada czerwonoskrych zbliaa si z tupotem. Chopcy siedzieli cicho wrd lici,
skuleni niby trzy wielkie ptaki.
Wtem odezwa si znw Sebenicz, ten sam, ktry wybawi ich w oranerii:
- Widziaem, jak przeskakiwali przez pot!
Widocznie w Sebenicz by najgupszy z caej gromady. A poniewa najgupsi
zazwyczaj czyni najwicej haasu, wic i ten krzycza najgoniej.
Czerwonoskrzy, syncy jako dobrzy gimnastycy, przeskoczyli natychmiast przez
pot. Feri Acz pozosta ostatni i zgasi latarni, zanim przedosta si take przez pot. Wdrapa
si po tym samym drzewie, na ktrego szczycie gniedziy si nasze trzy ptaki. Wtem spado
mu na nos kilka kropel. Bya to wina Nemeczka, z ktrego wci jeszcze cieka woda jak z
przedziurawionej rynny.
- Deszcz pada! - zawoa Feri Acz, otar nos i wybieg na ulic.
- Tam id - rozlego si woanie z ulicy i wszyscy rzucili si pdem w tamt stron...
Teraz nasi chopcy poczuli si nareszcie bezpieczni.
-
- Gdyby nie ten Sebenicz, wpadlibymy ju dawno w ich rce... - odezwa si Boka.
Chopcy zauwayli, e czerwonoskrzy biegli ulic za dwoma spokojnie idcymi
chopcami. Ci, przestraszeni, zaczli ucieka, a czerwonoskrzy gonili ich zawzicie. Cicha
uliczka rozbrzmiewaa gonym wrzaskiem, ktry stopniowo milk w oddali.
Nasi chopcy zsunli si z potu i odetchnli gboko, poczuwszy bruk uliczny pod
stopami. Obok nich przesza stara kobieta, za ni jaki przechodzie. Chopcy czuli, e s
znw w miecie, gdzie im si ju nic sta nie moe.
Byli godni i zmczeni. W Domu Sierot, ktrego okna przyjanie lniy wrd ciemnej
nocy, dzwoniono wanie na wieczerz.
Nemeczek zaszczka zbami.
- pieszmy si - rzek.
- Stj - odezwa si Boka. - Pojedziesz tramwajem do domu. Masz pienidze...
Sign do kieszeni, ale rka mu zamara bez ruchu. Byy w niej tylko trzy miedziaki i
kaamarz. Wycign pienidze palcami uwalany cii atramentem i rzek podajc je
Nemeczkowi:
- Nie mam wicej.
Czonakosz znalaz w swojej kieszeni dwa grajcary.
Nemeczek za mia jednego grajcara, ktrego chowa na szczcie w pudeku po
pigukach, wic razem uskadali sze i malec mg pojecha konnym tramwajem.
Boka przystan. Zdrada Gereba rozgoryczaa go. Sta smutny i milcza. Czonakosz
jednak nie wiedzia nic o zdradzie, by w dobrym humorze.
- Suchaj, stary! - zawoa. I wsadziwszy dwa palce w usta, wisn oguszajco z
caych si.
A potem rozejrza si wokoo zadowolony z siebie.
- Czekaem na to cay wieczr - doda - ale nie mogem ju duej wytrzyma!
Wzi Bok pod rk i poszli wzdu ulicy ku miastu, zmczeni tyloma przejciami i
wzruszeniami...
-
4.
Na zegarze w klasie wybia znw pierwsza godzina i chopcy zbierali ksiki. Profesor
Rac wsta z katedry. May usuny prymus Czengey pomg mu woy palto. Chopcy z
Placu Broni spogldali na Bok, oczekujc jego rozporzdze. Wiedzieli, e zebranie na Placu
odby si ma dzisiaj o drugiej, gdy trzej wysacy mieli zoy sprawozdanie z wyprawy do
Ogrodu Botanicznego. Wszyscy ju wiedzieli, e wyprawa si udaa i przewodniczcy
chopcw z Placu Broni odda wizyt czerwonoskrym. Byli jednak ciekawi szczegw,
chcieli wiedzie, jakie spotkay ich przygody, jakie niebezpieczestwa im groziy. Z Boki nie
mona byo kleszczami wycign ani sowa. Czonakosz gada pite przez dziesite i kama,
ile si zmieci. Opowiada o dzikich zwierztach, z ktrymi spotkali si w ruinach Ogrodu
Botanicznego... O tym, jak to Nemeczek o mao nie utopi si w stawie... jak czerwonoskrzy
siedzieli wokoo ogromnego, poncego stosu... Ale plt niejasno i zapomina zawsze o
najwaniejszych rzeczach. Przy tym ogusza suchaczy przeraliwym gwizdem, ktrym
koczy kade zdanie.
Nemeczek za tak odczuwa wano swej roli, e strzeg tajemnicy z ca powag.
Kiedy go pytano, odpowiada:
- Nie mog nic powiedzie.
Albo:
- Zapytajcie przewodniczcego.
Wszyscy koledzy zazdrocili Nemeczkowi, e cho by tylko zwyczajnym
szeregowcem, bra udzia w tak wspaniaej wyprawie. Porucznicy i podporucznicy czuli, e
teraz Nemeczek wyrs ponad nich, niektrzy nawet byli zdania, e powinien od razu dosta
awans na oficera i jedynym szeregowcem w armii zostanie Hektor, czarny pies Sowaka.
Jeszcze zanim profesor Rac opuci klas, Boka podnis dwa palce w gr na znak,
e zebranie odbdzie si o drugiej. Chopcy z Placu Broni wzbudzali zazdro wszystkich
kolegw z powodu swych tajnych znakw porozumiewawczych. Wanie kiedy powstawali z
awek, zbierajc si do odejcia, profesor Rac wstrzyma ich jednym sowem.
- Czekajcie - rzek.
-
Nastpia gboka cisza.
Profesor wyj kartk i zacz z niej odczytywa nastpujce nazwiska:
- Weiss!
- Jestem - odezwa si przestraszony Weiss.
Profesor czyta dalej:
- Rychter! Czele! Kolnay! Barabasz! Lesik! Nemeczek!
Wszyscy odpowiadali po kolei:
- Jestem.
Profesor Rac schowa kartk i rzek:
- Nie pjdziecie teraz do domu, tylko zgosicie si do mnie w pokoju nauczycielskim.
Musz z wami pomwi. - I nie dodajc ani sowa wyjanienia, wyszed z klasy.
Teraz rozleg si szmer:
- Po co nas wzywa?
- Czego od nas chce?
Tak zapytywali wzajemnie jedni drugich. A e byli to wszyscy chopcy z Placu Broni,
wic otoczyli Bok.
- Nie wiem, co to moe by - mwi Boka. - Idcie, bd na was czeka na korytarzu. -
Po czym zwrci si do innych chopcw: - Zamiast o drugiej, zbierzemy si o trzeciej. Zasza
przeszkoda.
Dugi korytarz szkolny zaludni si. Z innych klas rwnie wysypali si chopcy. W
cichym zwykle korytarzu powsta gwar, bieganina, tupot. Wszystkim byo spieszno.
- Zostajecie w kozie? - spyta jaki chopiec ponurej gromadki czekajcej przed
pokojem nauczycielskim.
- Nie - odpar Weiss pewnym gosem. Chopiec odszed, a oni spogldali za nim z
zazdroci. Wolno mu ju byo wrci do domu!...
Po kilku minutach otworzyy si drzwi, ukazaa si wysoka, szczupa posta profesora
Raca.
- Wejdcie - rzek powanie.
Kancelaria bya pusta. Chopcy stanli naokoo dugiego stou pokrytego zielonym
suknem.
Bya cisza. Nauczyciel usiad przy stole i wodzc wzrokiem po twarzach chopcw,
zapyta:
- Czy jestecie tu wszyscy?
- Tak.
-
Z dou, z podwrza, dochodzi wyranie wesoy gwar biegncych do domu chopcw.
Nauczyciel kaza zamkn okno i teraz w obszernej kancelarii zapanowaa prawdziwie
grobowa cisza. Przerwa j wreszcie nauczyciel, mwic:
- Dowiedziaem si, e zaoylicie jakie stowarzyszenie. Podobno nazywacie si
Stowarzyszeniem Zbieraczy Kitu. Mam te spis czonkw waszego Stowarzyszenia. Naleycie
do niego wszyscy, prawda?
Nikt nie odpowiada. Wszyscy stali w milczeniu z pochylonymi gowami na znak, e
oskarenie jest suszne.
Nauczyciel cign dalej:
- Zacznijmy po kolei. Najpierw chc wiedzie, kto jest zaoycielem Stowarzyszenia;
zapowiadaem przecie, e nie pozwalam na adne stowarzyszenia. Wic kto jest
zaoycielem?
Gbokie milczenie.
Nagle odezwa si jaki zalkniony gos:
- Weiss.
Nauczyciel spojrza surowo na Weissa.
- Czy nie moesz przyzna si sam?
- Mog - brzmiaa szeptem odpowied.
- Dlaczego wic nie przyznae si od razu?
Na to biedny Weiss ju nie mia odpowiedzi. Nauczyciel zapali cygaro i mwi dalej:
- Wic po kolei. Przede wszystkim powiedzcie mi, co to znaczy kit?
- Kit - to... kit!...
- A c to jest kit?...
Zamiast odpowiedzi Weiss wyj z kieszeni kawa kitu uywanego przez szklarzy i
pooy go na stole. Przyglda mu si przez jaki czas, a potem powiedzia cichutko:
- To jest kit.
- A c to takiego? - pyta nauczyciel.
- To jest taka masa, ktr szklarze przylepiaj szyby do ram i ktr mona
paznokciami wyduba.
- I ty wyduba ten kit?
- Nie, panie profesorze. To jest kit zwizkowy.
Nauczyciel patrzy na niego oczami szeroko rozwartymi ze zdziwienia.
- Co to jest? - zapyta ponownie.
Weiss nabra nieco odwagi.
-
- To jest kit zebrany przez zwizkowcw - powiedzia - i zarzd poleci mi
przechowywanie go. Przedtem przechowywa go Kolnay, ktry by skarbnikiem, ale u niego
si zesech, bo go nie u.
- Wic to trzeba u?
- Tak, bo inaczej twardnieje i nie daje si ugniata. Ja uem kit codziennie.
- A dlaczego ty?
- Bo statut gosi, e prezes obowizany jest u kit przynajmniej raz dziennie, aby nie
stwardnia...
Tutaj gos mu si zaama i dokoczy paczc:
- A teraz... ja... jestem... prezesem.
Nauczyciel milcza przez chwil, a potem spyta surowo:
- Skd macie taki wielki kawa kitu?
Milczenie. Nauczyciel spojrza badawczo na Kolnaya i zapyta:
- Kolnay! Skdecie to wydostali?
Kolnay odpowiedzia, jkajc si, jak kto, co chce szczerym przyznaniem si
naprawi win:
- Mamy to ju od miesica, panie profesorze. Ja go uem cay tydzie, panie
profesorze, ale wtedy by mniejszy. Pierwszy kawaek przynis Weiss i wtedy zaoylimy
Zwizek. Jecha z ojcem w zamknitej doroce i wyduba kit z okna, a sobie palce
pokrwawi. Potem w sali piewu stuko si okno, zostaem przez cae popoudnie w szkole i
czekaem na szklarza. Poprosiem go, eby mi da kawaek kitu. Nie odpowiedzia mi, bo mia
pen gb kitu.
Nauczyciel zmarszczy brwi.
- C to znw za wyraenie?
- Przepraszam, panie profesorze, mia usta pene kitu. Poczekaem wic, a skoczy i
pjdzie sobie. Wtedy wydubaem kit z okna i zabraem. Ale przecie nie kradem dla siebie,
tylko dla Zwiz-ku - skoczy z paczem.
- Nie pacz - przerwa mu nauczyciel.
Weiss, mitoszc brzeg kurtki, sykn:
- Nie rycz!
Ale Kolnay paka coraz rozpaczliwiej. W kocu i Weiss zacz szlocha. zy
widocznie wyruszyy nauczyciela, gdy milcza, zacigajc si dymem z cygara. Wtem
wystpi may elegant Czele. Chcia okaza si rwnie mnym jak Boka i odezwa si
pewnym, stanowczym gosem:
-
- Prosz pana profesora, ja take dostarczyem kitu dla Zwizku.
- Skd? - zapyta nauczyciel.
- Z domu! - odpar Czele. - Zbiem szklan wanienk, w ktrej si kanarek kpie;
mama kazaa j zlepi kitem, a ja natychmiast zabraem kit. Woda z wanienki wycieka na
dywan. Ale kanarek moe obej si bez kpieli. Przecie i wrble si nie kpi i s zawsze
brudne!
Nauczyciel spojrza surowo i rzek gronym gosem:
- Jeste w dobrym humorze, Czele. Zepsuj ci go wkrtce. Kolnay, opowiadaj dalej.
Kolnay, wycierajc nos, zapyta z zakopotaniem:
- Co jeszcze mam powiedzie?
- Skd macie reszt kitu?
- Przecie Czele powiedzia... A raz dostaem od Zwizku szedziesit grajcarw na
ten cel...
I to nie podobao si nauczycielowi.
- Wic kupowalicie take kit za pienidze?
- Nie - odrzek Kolnay. - Tylko mj ojciec jest lekarzem i jedzi przed obiadem
fiakrem do chorych. Raz zabra mnie ze sob i wtedy wydubaem kit z okna, dobry, mikki
kit. Wic potem Zwizek da mi pienidze, ebym sam pojecha fiakrem. Wtedy zebraem kit
z obydwch okien, a potem wrciem pieszo.
- Czy to byo wtedy - zapyta nauczyciel - kiedy ci spotkaem na ulicy?
- Tak.
- Przemwiem do ciebie, ale nie odpowiedziae mi ani sowem.
Kolnay spuci gow i ponuro wyjka:
- Bo miaem pen gb - przepraszam, panie profesorze - pene usta kitu.
I rozpaka si na nowo.
Weiss, nie przestajc mitosi kurtki, zmieszany szepn:
- Zaraz beczy! - I sam w bek.
Nauczyciel podnis si i chodzc po pokoju, mwi do siebie:
- adny Zwizek! A kto by prezesem? - zapyta surowo.
Weiss przesta paka i odpar z dum:
- Ja.
- A kto by skarbnikiem?
- Kolnay.
- Oddaj pienidze, ktre wam zostay.
-
Kolnay sign do kieszeni. Najpierw wydoby z niej jednego forinta i czterdzieci
trzy grajcary. Potem dwa znaczki pocztowe, kart, dwa znaczki stemplowe, osiem
nowiutekich stalwek i szklan kulk. Nauczyciel policzy pienidze i zaspi si.
- Skd macie pienidze?
- Ze skadek czonkw. Kady paci tygodniowo po dziesi grajcarw.
- A na co je macie?
- Tylko tak, eby skadki byy zapacone. Weiss zrzek si swojej pensji za prezesur.
- Ile to wynosio?
- Pi grajcarw tygodniowo. Znaczki ja przyniosem, kart Barabasz, a znaczki
stemplowe Rychter. Jego ojciec... on od ojca...
Nauczyciel przerwa mu:
- Ukrad? Co? Rychter!
Rychter podszed ze spuszczonymi oczyma.
- Ukrade?
Milczc skin gow. Nauczyciel pokiwa gow z oburzeniem:
- Co za zepsucie! Czym jest twj ojciec?
- Doktor Ernest Rychter, adwokat. Ale Zwizek odkupi znaczek.
- Co to znaczy?
- To byo tak. Kiedy ukradem ojcu znaczek, baem si bardzo, wic Zwizek da mi
pienidze, ebym go odkupi i podrzuci z powrotem na biurko ojca. Wtedy ojciec mnie
przyapa i gniewa si bardzo, i chcia koniecznie wiedzie, skd mam ten znaczek. Nie
chciaem powiedzie prawdy, bo si baem, wic powiedziaem, e Kolnay mi da. Wtedy
ojciec powiedzia: Oddaj natychmiast znaczek Kolnayowi, bo on go na pewno komu ukrad.
Oddaem wic Kolnayowi znaczek i dlatego Zwizek ma teraz dwa znaczki stemplowe.
- Po cecie kupowali nowy znaczek, przecie moglicie odda stary?
- Nie mona byo - rzek Kolnay - bo na odwrocie przybilimy piecz Zwizku.
- Macie piecz? Gdzie ona jest?
- Barabasz przechowuje piecz.
Barabasz wystpi. Rzuci piorunujce spojrzenie na Kolnaya, z ktrym mia wieczne
zatargi. Nie mg mu wybaczy historii z kapeluszem na Placu. Po czym, widzc, e nie ma
wyjcia, wyj z kieszeni pudeko blaszane z poduszeczk tuszow i kauczukow piecztk,
ktr pooy na stole.
Nauczyciel obejrza uwanie piecz. Napis brzmia: Zwizek Zbieraczy Kitu.
Budapeszt, 1889.
-
Nauczyciel stumi umiech i pokiwa gow. Omielio to Barabasza, ktry wycign
rk po piecztk. Ale nauczyciel wstrzyma go.
- Czego chcesz?
- Prosz pana profesora - jkn Barabasz - zoyem przysig, e bd broni
pieczci do ostatniej kropli krwi, nikomu nie oddam.
Nauczyciel schowa piecztk do kieszeni.
- Cicho! - rozkaza.
Ale Barabasz nie mg si uspokoi.
- Kiedy tak - powiedzia - to prosz i Czelemu odebra chorgiew!
- Wic macie i chorgiew? Dawaj j zaraz - zwrci si nauczyciel do Czelego. Czele
sign do kieszeni i wyj z niej ma chorgiewk. I t chorgiewk uszya jego siostra. Bya
to czerwono-biao-zielona chorgiew z napisem: Zwizek Zbieraczy Kitu. Budapeszt, 1889.
Przysigamy walczy zawsze o wolno i o chonor.* [*W oryginale na proporczyku znajduj
si sowa Sndora Petfiego: Przysigamy, e ju wicej nie bdziemy niewolnikami! (S.
Petfi, Nemzeti dal: Talpra magyar, h a haza! - Pie narodu: Powsta, Wgrze, Ojczyzna
woa!). Petfi, wielki poeta wgierski, by uczestnikiem powstania 1848 r. przeciw panowaniu
austriackiemu; zgin jako adiutant generaa Jzefa Bema w bitwie pod Segesvrem.]
- Hm - chrzkn nauczyciel - kt to pisze honor przez ch? Kto to napisa?
Nikt nie odpowiada. Nauczyciel powtrzy pytanie grzmicym gosem:
- Kto to napisa?
- Moja siostra, prosz pana profesora - odpowiedzia Czele cicho. Napis ten by
wprawdzie dzieem Barabasza, ale trudno byo naraa koleg. Co prawda, Czele zajkn si
przy tym kamstwie, ale przecie uratowa koleg...
Nauczyciel milcza. Skorzystali z tego chopcy i zaczli teraz mwi jeden przez
drugiego.
- Prosz pana profesora, Barabasz nie powinien by zdradza chorgwi - mwi
Kolnay z gniewem.
Barabasz tumaczy si:
- On zawsze na mnie! Kiedy stracilimy piecztk, to i tak Zwizek przesta istnie.
- Cicho! - przerwa sprzeczk nauczyciel. - Od tej chwili Zwizek zostaje rozwizany.
eby mi odtd nikt z was nie way si bawi w podobne rzeczy. Wszyscy dostajecie nagan
ze sprawowania, a Weiss specjaln nagan za to, e by prezesem.
- Przepraszam - wtrci Weiss skromnie - wanie dzisiaj byem ostatni raz prezesem,
dzisiaj miao by walne zebranie i mielimy wybra innego prezesa.
-
- Kolnay by kandydatem - wtrci Barabasz szyderczo.
- To mi wszystko jedno! - odpar nauczyciel. - Jutro zostaniecie wszyscy za kar do
drugiej godziny. Teraz moecie i!
Chopcy szurnli nogami. Weiss chcia skorzysta z zamieszania i sign po kit
lecy na stole. Ale nauczyciel zauway ten ruch.
- Zostaw to!
Weiss zrobi niewinn mink.
- Wic nie dostaniemy kitu z powrotem?
- Nie. A kto z was ma jeszcze kit, niech odda natychmiast, bo zostanie surowo
ukarany!
Na te sowa wystpi Lesik, ktry dotychczas milcza jak ryba. Wyj z ust kawa kitu i
z blem serca dolepi go do bryy na stole.
- To wszystko?
Zamiast odpowiedzi Lesik otworzy szeroko usta i pokaza, e nic w nich nie ma.
Nauczyciel wzi kapelusz.
- A strzecie si, eby do moich uszu nie doszo, ecie zaoyli jaki zwizek! Marsz
do domu!
Chopcy wysunli si cicho, spogldajc na siebie ze smutkiem.
Profesor oddali si i rozwizany Zwizek Zbieraczy Kitu zosta sam. Kolnay
opowiada czekajcemu Boce przebieg sprawy. Boka odetchn.
- Lkaem si bardzo - rzek - bo ju zaczynaem podejrzewa, e kto zdradzi Plac...
Tymczasem Nemeczek zbliy si do nich i szepn:
- Patrzcie, podczas kiedy on z wami mwi... podszedem do okna, byo wieo
wprawione i...
Pokaza wiey kawa kitu, ktry wyduba z okna. Chopcy spogldali na niego z
podziwem. Weiss zawoa z byszczcymi oczyma:
- Teraz, kiedy mamy kit, moemy znw zaoy Zwizek! Na Placu odbdzie si
walne zebranie.