andrzej pilipiuk - "wampir z mo"
Post on 31-Mar-2016
268 Views
Preview:
DESCRIPTION
TRANSCRIPT
ILUSTR AC JE
ANDRZEJ ŁASKI
LUBLIN 2013
Wampirz mO
T owarzysz Pierwszy zmęczo-nym ruchem zdjął ciemne
okulary i położył na blacie biur-ka. Jego gość niespokojnie kręcił tłustym zadem na krześle.
– Sytuacja międzynarodowa jest napięta – powiedział dygni-
tarz. – Zagraniczne stacje telewizyjne bez przerwy trą-bią o opresyjności naszego systemu... Ich najemni pis-macy non stop zaczerniają szpalty gazet pochwałami solidarnościowej ekstremy. Trzeba coś zrobić, aby cały ten bajzel odwrócić na naszą korzyść. Macie jakieś pro-pozycje? – Podniósł głowę i rzucił spojrzeniem jak cegłą.
Rzecznik rządu na widok wrzecionowatych, jakby kocich źrenic poczuł nieprzyjemny dreszcz na karku. Odstające uszka zatrzęsły się jak galareta.
– Najlepsza będzie oczywiście najbardziej spraw-dzona metoda, to znaczy prowokacja – bąknął. – Mam tym razem naprawdę wredny pomysł.
– Kontynuujcie. – Media na Zachodzie mają kompletnie fałszywy
obraz Solidarności... To znaczy... – zaplątał się. – Sęk w tym, że mają prawdziwy, ale odbiega on znacznie od tego, jaki powinni mieć! Nasza propaganda jest zbyt mało fi nezyjna, żeby ktokolwiek dał się na nią nabrać.
– Zajmują się nią najlepsi, wierni i wypróbowani towarzysze.
– O pochodzeniu robotniczo-chłopskim, co, nie-stety, negatywnie rzutuje na jakość ich pracy. Walą jak młotkiem, a tu potrzeba małego młoteczka i dłutka cienkiego jak szpilka. Finezji. Proponuję dokonać dziś małej, starannie wyreżyserowanej awantury, która po-każe skrajne zezwierzęcenie naszej klasy robotniczej, ze szczególnym uwzględnieniem jej reakcyjnej części...
– Do rzeczy. – Urządzimy kontrolowaną zadymę. Robotnicy
napadną na zomo. Na ich czele ustawimy naszych prowokatorów. Przejrzałem katalog i wybrałem naj-bardziej mordziastych żuli idących na naszej smyczy. Burdę sfi lmujemy. Pokażemy fi lm na wieczornej kon-ferencji prasowej i cały świat zachodni oniemieje ze zgrozy i obrzydzenia.
– Mordziastych? – podchwycił Pierwszy. – Proszę, oto katalog. Rzecznik wręczył szefowi album. Generał otwo-
rzył go na przypadkowej stronie i aż rzuciło go w tył. Gapiły się na niego gęby niczym z sennego koszma-ru. Niedogolona szczecina, połamane nosy, pryszcze i plamy nadawały fi zjonomiom wygląd nieomal zwie-rzęcych pysków.
8 Andrzej Pilipiuk
– Gdzie się, u diabła, tacy lęgną?! – jęknął. – W melinach na Woli wyszukaliśmy. Oczywi-
ście jeszcze ich trochę podmalujemy. Odegrają nam tę scenkę. Dla odmiany zomowców wybraliśmy naj-ładniejszych. Chłopcy, jakich przyjemnie spotkać na ulicy czy to w dzień, czy w nocy...
Podsunął drugi album. Generał przeglądał go z przy jemnością. Młodzi, wymuskani milicjanci byli faktycznie jak malowani. Szlachetne, sympatyczne, jasne i uśmiechnięte robotniczo-chłopskie twarze.
– Ten fi lm uzmysłowi zgniłemu Zachodowi, że to my stoimy na straży kultury i cywilizacji, zaś reakcjo-niści to coś w rodzaju nieomal małp człekokształtnych!
– Genialne – pochwalił dygnitarz. – A ci żule... Są pewni? Może by ich potem... – Wykonał dłońmi gest skręcania karku. – Tak na wszelki wypadek.
Rzecznikowi gruba kropla potu spłynęła po karku. – Nie trzeba. To nasi ludzie. – Nasi ludzie z takimi mordami!? – Byli ludzie. Starzy ubecy na emeryturze, alkoho-
licy wylani z milicji, dawni żołnierze z kbw... Rozu-miecie, towarzyszu, życie ich nie rozpieszczało, ciągłe użeranie się z reakcjonistami powoduje nerwice, cho-roby... Ludzie nie wytrzymują napięcia, zaczynają pić, z czasem, niestety, spalają się na taki żużel. To właśnie dlatego każdy rok przepracowany w organach liczy się do emerytury jak trzy lata...
– Dziwne – mruknął generał. – Mnie nie spaliło. – Wszystko zależy od materiału ludzkiego. Ogień
walki jednych spopieli, innych wypiecze jak najtward-szą cegłę, a z nielicznych wytopi prawdziwą stal – pod-
9Wampir z MO
lizał się bezwstydnie rzecznik. – W każdym razie wszyscy już z nami współpracowali. Warunki udzia-łu w maskaradzie wynegocjowaliśmy takie. Po pierw-sze nie narobią takiego smrodu u siebie na dzielnicy, zażądali transportu na Pragę. Po drugie wynagrodze-nie. – Skrzywił się. – Litr wódki na łba i po dziesięć rolek papieru toaletowego.
– Sporo – syknął generał. – Ilu weźmie udział? – Dwudziestu pięciu. – Dwieście pięćdziesiąt rolek skrajnie defi cytowe-
go towaru? Cholernie dużo! – W praktyce trzysta, trzeba mieć rezerwę na nie-
przewidziane okoliczności. Wiem, że to dużo, ale gra idzie o naprawdę wysoką stawkę. Efekty będą olśnie-wające. Po akcji domagają się też bezpiecznej ewaku-acji za Wisłę.
Generał skrzywił się strasznie i kiwnął głową. – Kto pokieruje naszymi siłami? – Major Wiecheć z Cyryla i Metodego. To do-
świadczony, twardy zomowiec. Nie takie już zadania mu powierzaliśmy. Łapy ma ubabrane we krwi po same łokcie. Nie da plamy. I nie może dać, bo punkt najważniejszy całej zadymy to trup!
– Trup? – Zachód bez przerwy wywleka nam jakieś bzdu-
ry o nieznanych sprawcach. Pokażemy, że i po naszej stronie padają ofi ary. I pokażemy, jak padają nieomal na oczach kamer. Doprowadzimy do starcia i w za-mieszaniu podłożymy na ulicy nieboszczyka w mili-cyjnym mundurze!
– Skąd go weźmiecie?
10 Andrzej Pilipiuk
– Z chłodni. Chyba że major skombinuje coś śwież-szego.
– Akceptuję plan. – Generał kiwnął głową. – Tyl-ko że milicja nie ma w magazynach takich zapasów srajtaśmy. Będę musiał naruszyć prywatne rezerwy...
Marek popylał wesoło swoim maluszkiem ulicą Ra-dzymińską. Po zmianie fi ltra powietrza autko pruło aż miło. Silnik grał jak płuca nałogowego palacza.
– Dawno już trzeba było zrobić ten remont. – Uśmiechnął się pod nosem. – Jeszcze nad hamulcami trzeba chwilę podłubać i tę dziurę, co wyrdzewiała w podwoziu, trzeba załatać. O cholera!
Za późno spostrzegł, że wpakował się prosto w pułapkę. Na chodniku parkował milicyjny polo-nez. Funkcjonariusz zamachał lizakiem. W pierwszej chwili wampir chciał dodać gazu i uciekać, ale jak na złość obok poloneza stał jeszcze motocykl. I to jakiś lepszy, nie byle wueska. Ślusarz, klnąc pod nosem, zje-chał na pobocze. Gliniarz podszedł.
– Dzień dobry, prawo jazdy, papiery wozu... – Eeee... – wykrztusił ślusarz. – Problem w tym, że
ja nie mam prawa jazdy. – Zostawiliście w domu? – Gliniarz był chyba tego
dnia nastawiony do społeczeństwa pozytywnie i wy-rozumiale.
– Tak, w domu – zełgał wampir. – Zapomniałem zabrać.
– Zatem dowodzik osobisty.
11Wampir z MO
– Też nie zabrałem. – No co wy, obywatelu, przecież człowiek bez do-
wodu w ogóle nie istnieje. – Gliniarz spoważniał, ale jeszcze nie kazał wysiadać.
Ślusarz uznał, że jest cień szansy, by wyplątać się z kabały.
– Tak sobie myślę, może ma pan ochotę porozma-wiać ze znanym kompozytorem? – Nieznacznym ru-chem wyciągnął z kieszeni na piersi rożek zielonego banknotu z Chopinem.
– Niestety, nie dzisiaj – pokręcił głową munduro-wy. – Innym razem z przyjemnością, ale dziś akurat jak na złość mamy limit do złapania.
Drugi policjant skończył konsultacje przez radio-telefon, wysiadł z poloneza i podszedł. Minę miał gro-bową.
– Czyj to samochód? – zapytał. Teraz dopiero ślusarz zrozumiał, że ma naprawdę
przerąbane. – Mojego wujka, Apolinarego Nowaka – powie-
dział z rezygnacją. – To by się nawet zgadzało – mruknął gliniarz. –
Tylko że ten pański wujek nie żyje od czterech lat. Au-tko zapisał panu w testamencie czy jak? Samochód na-leżało już dawno przerejestrować.
– Eee... – No cóż, w takim razie zapraszamy na komisariat,
tam pan sobie wszystko przypomni ze szczegółami. I to, jak się pan z wujkiem umówił, i dlaczego nadal jeździ pan autem, i może nawet jaka była przyczyna zgonu wujaszka.
12 Andrzej Pilipiuk
Kwadrans później Marek skuty kajdankami je-chał już nyską na komendę. Ławka była twarda. Au-tem trzęsło na każdym wyboju. Linoleum cuchnęło. Kratki w oknach też nie nastrajały optymistycznie.
– Diabli nadali – pomyślał. – Leżę i kwiczę... Sprawa z samochodem była kompletnie beznadziej-
na. Ślusarz wyuczył się jeździć autem jeszcze w czasie drugiej wojny światowej. Problem w tym, że już wów-czas, będąc wampirem, nie mógł sobie zrobić zdjęcia, a co za tym idzie – nie miał jak wyrobić prawa jazdy. Doszedł więc do logicznego wniosku, że przecież może jeździć bez. Przez cztery dekady, o ile oczywiście miał jakieś cztery kółka, jeździł i nic się nie działo. Udawało mu się jakoś unikać kontroli. Aż do teraz. Z malusz-kiem był podobny problem. Marek zebrał pieniądze, ale nie mógł zrobić przedpłat. Za parę groszy ekstra wręczonych pod stołem wóz kupił na siebie jeden jego ciepły znajomek i także na siebie zarejestrował.
Nim Marek zdołał obmyślić jakiś błyskotliwy plan zrobienia gliniarzy w konia, dojechali na miejsce. Ny-ska wjechała na dziedziniec podwórza przy Cyryla i Metodego. Marka poprowadzili tylnym wejściem, po betonowych schodkach na piętro. Po drodze przez otwarte drzwi zobaczył salę odpraw. Czterej milicjan-ci rozłożyli na szerokich stołach ekwipunek zomo. Wzmacniane stalą buciory, tarcze z grubego plasti-ku, pały, hełmy z przyłbicami. Sprawdzali rutynowo wiązania tarcz, rzemienie pałek, zasłony kasków. Jeden przewlekał nowe sznurówki w kilku parach trepów.
Ulala... – pomyślał wampir na ten widok. Po po-łudniu szykuje się na mieście jakaś grubsza zadyma...
13Wampir z MO
Konwojenci wepchnęli go do pokoju przesłuchań. Za biurkiem siedział młody glinowinka w stopniu sze-regowca.
– Proszę siadać – wskazał zydel – i zeznawać! Naj-pierw imię i nazwisko.
– Olgierd Kowalski – zełgał wampir. – Adres? – Łochowska jeden przez dwadzieścia dziewięć –
kolejne kłamstwo spłynęło gładko z ust. W sąsiednim pokoju chyba kogoś bili, bo dobiegał
stamtąd łomot i jakieś skowyty. Niewykluczone też, że dźwięki nagrano wcześniej i teraz puszczano z mag-netofonu, by zmiękczyć zatrzymanych.
– Proszę własnymi słowami opisać przebieg zda-rzenia.
– Jadę sobie spokojnie ulicą, nie łamię żadnych przepisów, a tu naraz bez żadnego uzasadnionego po-wodu zostaję zatrzymany...
– Proszę nie opowiadać bajek – zdenerwował się gliniarczyk, patrząc w notatkę służbową kolegów, któ-rzy dokonali zatrzymania. – Przecież złamał pan prze-pisy, nie mając przy sobie prawa jazdy ani dowodu osobistego.
– Co do prawa jazdy zgoda, ale nie ma obowiązku noszenia dowodu osobistego!
– Obowiązku noszenia nie ma, ale jest obowiązek okazywania go w razie kontroli. Nie potrafi liście go okazać, a to oznacza kłopoty.
W tym momencie do pomieszczenia wszedł jakiś wyższy rangą gliniarz.
14 Andrzej Pilipiuk
– Chodźcie no, szeregowy, pomożecie pięć minutek, rękę pokancerowałem na tej cinkciarskiej mordzie...
Pokazał pokrwawioną dłoń. – Siedźcie, zaraz wracam – rzucił do Marka mili-
cjant i wybiegł, zatrzaskując drzwi. Wampir poderwał się i doskoczył do okna. Nieste-
ty, było zakratowane. Nie tędy droga. Drzwi od środka nie miały klamki.
Wyjście jest w sumie jedno, pomyślał. Trzeba udać trupa... Dla gliniarzy nieboszczyk na posterun-ku to grubszy problem. Wyniosą mnie cichcem, rzucą gdzieś w krzakach, albo i zakopią. No to się wykopię. Nie pierwszy raz, nie ostatni. A samochód może jakoś się potem odzyska...
Ułożył się wygodnie na lastriko, zamknął oczy i przestał oddychać. Glinowinka wrócił po chwili. Oczywiście najpierw powrzeszczał, potem kopnął aresztanta raz i drugi, wreszcie widząc, że ten nie re-aguje, zmierzył mu puls. Potem miotał się po gabine-cie przesłuchań jak dziki zwierz w klatce, aż na koniec pobiegł po zwierzchnika.
– Nie żyje!? – Dowódca rozpłynął się w uśmie-chu. – To wspaniale! Właśnie tego było mi dziś trzeba!
– Nawet nie zdążyłem mu pałą przywalić – tłuma-czył się przesłuchujący. – Może się milicji wystraszył i zawał miał albo coś! Ale nie możemy go pokroić, bo jak nie ma dokumentów, to nie da się wystawić aktu zgonu. A bez aktu zgonu nie wolno zrobić sekcji...
– Daj spokój, ten nieboszczyk to prawdziwy dar od losu. Jak na zamówienie! Mamy trupa... bez doku-
15Wampir z MO
mentów. Czyli ofi cjalnie tak, jakby go wcale nie było... Przyda się do popołudniowej prowokacji!
– Myśli pan? – Szeregowy miał niepewną minę. – Jestem absolutnie pewien! Przebrać go w mun-
dur, na nosze i do sali odpraw! Po chwili Marek, wystrojony jak stróż w Boże Cia-
ło, wylądował na noszach piętro niżej. Czekało tu już około pięćdziesięciu funkcjonariuszy.
– Dobra. – Major poklepał się pałką po wnętrzu dłoni. – Omówimy szczegóły dzisiejszej akcji. Zady-mę robimy na ulicy Strzeleckiej, odcinek na wschód od ulicy Szwedzkiej. – Końcówką pałki wodził po tab-licy, na której narysowany był plan sytuacyjny. – Jest tam boczne wyjście z zakładów „Pollena”. A na końcu brama zajezdni autobusowej. O piętnastej kończy się zmiana. Udający roboli prowokatorzy atakują ulicą. Biegną ławą, uzbrojeni w pały i gazrurki. Członkowie zomo bronią się tutaj. Film z zajścia będzie na wszel-ki wypadek bez dźwięku. Kontakt z demonstrantami przy użyciu tarcz. Unikajcie pałowania, żeby nie tra-fi ć kogoś z prowokatorów. Wycofujecie się, porzuca-jąc trupa. Pięćdziesiąt metrów w tył, dochodzicie w to miejsce. Udajecie, że spostrzegliście leżącego kolegę, dwie suki biorą tłum armatkami wodnymi, atakuje-cie do przodu ławą, otaczacie trupa, ściągacie karetkę.
– W karetce będą nasi ludzie? – zapytał ktoś. – Nie, zupełnie przypadkowa załoga, obiektywni,
niezależni, niepowiązani... To wspaniale uprawdopo-dobni całą akcję w oczach Zachodu. Zwijamy się, fi lm musi trafi ć na biurko rzecznika rządu jak najszybciej.
16 Andrzej Pilipiuk
– Nie trzeba tego trupa zmasakrować trochę? – Je-den z zomowców krytycznie spojrzał na Marka. – Za świeży jest.
– Wytarzamy w błocie i będzie dobrze. A teraz do wozów! Tworzymy dziś historię!
– O, w mordę, znowu?! – jęknął ktoś, ale major, choć odwrócił się naprawdę szybko, nie zdołał spo-strzec kto.
Szpaler zomowców zajął stanowisko u wylotu ulicz-ki. Prowokatorzy już krążyli. Dochodziła piętnasta i w bramie pojawili się wychodzący z fabryki robot-nicy. Jednocześnie brama na końcu zaułka wypluła pierwszą grupę kierowców autobusów. Zomowcy na ich widok zaczęli wesoło łomotać pałami w tarcze.
– To się porobiło. – Marek spod przymkniętych powiek obserwował rozwój sytuacji.
Ludzie na widok tak jawnej demonstracji siły sta-nęli niezdecydowani. Prowokatorzy wmieszali się w tłum i zręcznie przepchali na czoło. Rozpięli kurtki, odsłaniając koszulki z krwistoczerwonym napisem
„Solidarność”. Nad tłumem wyrosły transparenty. Nadleciał pierwszy kamień, potem drugi. Mili-
cjanci odpowiedzieli świecami dymnymi. Prowoka-torzy ruszyli do przodu. Tłum jak zahipnotyzowany podążył za nimi. Zomowcy poszli naprzeciw demon-stracji. Pierwsze starcie było niezbyt mocne. Obie stro-ny zderzyły się i cofnęły.
17Wampir z MO
– Milicyjne świnie biją naszych!!! – wydarł się ja-kiś prowokator.
Wrzask podziałał jak iskra padająca na becz-kę z prochem. Zadyma szybko wymknęła się spod kontroli. Robotnicy, oddzieleni od przystanku au-tobusowego kordonem zomo, szybko zaczęli tracić nerwy. Już nie tylko prowokatorzy rzucali kamienia-mi.
– Ge-sta-po! Ge-sta-po! – darł się tłum. Major obserwujący zajście z dachu nyski zaklął
w duchu. Zapomniał, że ulica brukowana jest koci-mi łbami.
– Za chwilę będą prawdziwe trupy! – mruknął pod nosem.
W zasadzie nie byłoby to głupie rozwiązanie, pod-władnych miał licznych i nie musiał ich szczególnie oszczędzać, ale nie uśmiechało mu się wypełnianie protokołów i tracenie czasu na pogrzebach.
– Kontakt! – krzyknął przez megafon. Zomowcy ruszyli do przodu. Mur tarcz ponownie
zderzył się z tłumem. Zaświstały w powietrzu pały. Starcie trwało może piętnaście sekund, po czym mun-durowi pospiesznie się wycofali, pozostawiając leżące-go na ulicy trupa w mundurze. Tłum ścigający funk-cjonariuszy nawet tego nie zauważył. Biegnący prawie wdeptali wampira w bruk.
– Atak! – wrzasnął major. Dwie suki bryznęły wodą z armatek. W tłum po-
leciały granaty gazowe. Ludzie znowu odpowiedzieli gradem brukowców, ale cofnęli się. Z fabryki wybiegł jakiś majster.
18 Andrzej Pilipiuk
– Przez zakład! – krzyknął. – Druga brama wolna! Tłum wpadł na dziedziniec fabryki i biegnąc mię-
dzy budynkami, pospieszył do niestrzeżonej przez zomo bramy od strony ulicy Stalowej. Karetka na syg-nale właśnie pojawiła się u wylotu Strzeleckiej. Major zeskoczył na dół. Czuł dziki, nadludzki triumf, jaki może dać tylko świadomość perfekcyjnego wykonania niezwykle trudnego zadania. Psiknął na dłoń odrobi-nę milicyjnego gazu i przesunął przed twarzą, by oczy zaczęły silnie łzawić.
– Gdzie poszkodowani?! – Lekarz, sądząc po mi-nie, ewidentnie parszywy reakcjonista, przepychał się przez tłum mundurowych.
– Solidarnościowi ekstremiści zabili nam człowie-ka! Milicjanta na służbie, ojca trójki małych dzieci... – wyszlochał major.
Wiatr akurat zmienił kierunek, więc nie on jeden miał łzy w oczach. Lekarz i sanitariusz dobiegli na miejsce, pochylili się nad wampirem.
– Stratowany na śmierć... Brak pulsu, ale żebra całe! Podejmujemy próbę reanimacji!
Ale na pomoc było już najwyraźniej za późno. – Brak akcji serca! – krzyczał pomocnik, osłuchu-
jąc pierś ślusarza stetoskopem. – Na nosze i do karetki, defi brylator! Po chwili ciało wampira drgnęło raz i drugi, po-
traktowane impulsem elektrycznym. – Brak pulsu, brak reakcji źrenic – meldował sani-
tariusz. – Już po nim... – Stwierdzam zgon o godzinie... – Doktor popa-
trzył na zegarek.
19Wampir z MO
top related