04.04.2014 r. kte kurier - klub turystyczny ekonomistów … · tanie podróżowanie! 17 cały plan...
Post on 28-Feb-2019
218 Views
Preview:
TRANSCRIPT
Wiosna to czas trudny dla każdego „niespokojnego ducha”.
Za oknem piękne słońce, temperatura więcej niż dodatnia, przyro-
da nabiera barw, a i dzień coraz dłuższy. Zza uczelnianych murów
tęsknota za wakacyjną swobodą doskwiera coraz uporczywiej. Jak
ją sobie osłodzić? TRAMPy mają na to swoje sposoby!
Jednym z nich - skuteczność gwarantowana! - jest lektura
„KTE Kuriera”. Relacje z naszych wyjazdów — Rajdu z okazji Dnia
Kobiet oraz Nocnych Manewrów — przeniosą nas z powrotem w Be-
skid Śląski czy lasy w okolicy Pomiechówka. Artykuły o couchsurfingu i PTTK wraz
z „Subiektywnym przewodnikiem po sudeckich schroniskach” pomogą zaplanować i tegoroczne
wakacje, i krótki spacer po Warszawie. Ostrzegamy - po przeczytaniu wspomnienia
z „KOLOSÓW” zaczniecie szukać noclegu w Gdyni na jeden z marcowych weekendów w 2015r.
A zaraz po sesji spakujecie plecak i wyruszycie w podróż, zainspirowani wspomnieniami Domi-
niki i jej przyjaciół. Zanim jednak będzie to możliwe, pocieszeniem będzie skłaniający do re-
fleksji o wędrownej naturze felieton „Podróżować to żyć”. A w pociągu/metrze/autobusie/
tramwaju/nudnym wykładzie (niepotrzebne skreślić) czas umili krzyżówka.
I nie zapominajcie:
już niedługo „Przejście majowe” oraz „Posesyjne Bieszczady”!
Zapraszamy
Redakcja
Drodzy członkowie i sympatycy TRAMPa!
Str. 2 KTE KURIER
Następny numer „KTE Kuriera” latem!
Jeśli masz pomysł na artykuł, chciałbyś podzielić się z nami swoim
turystycznym doświadczeniem albo wspomnieniami z wyprawy, na-
pisz:
ktetramp@gmail.com lub na forum: www.tramp.waw.pl/forum/
Każdy może wziąć udział w redagowaniu naszego pisma!
Redakcja
Wydawca: Klub Turystyczny Ekonomistów TRAMP przy Szkole Głównej Handlowej, Koło Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego nr 26 przy Oddziale Międzyuczelnianym w Warszawie Redaktor prowadzący: Justyna Andrulewicz Korekta i skład: Justyna Andrulewicz Projekt okładki: Marta Kubalska Rzut obiektywnym okiem: Tomasz Zatoń
Artykuły: Justyna Andrulewicz, Joanna Brzozowska, Łukasz Kobyliński, Marta Kubalska, Anna
Maksymiuk, Piotr Mucha, Dominika Politańska, Jakub Smolik, Karol Strzałkowski, Tomasz Zatoń.
Słowo o(d) redakcji 2
O TRAMPach, co lubią gubić się w lesie… - „Nocne Manewry” 2014 w Pomiechówku
3-4
„Bo chyba nie mogło być przecież tak źle…”, czyli TRAMPo-wy Dzień Kobiet w Beskidzie Śląskim
5-6
Ku temu, co nieznane, pociągające, warte poznania mimo ryzyka — KOLOSY 2014
7
Święto cierpiących na niedobór słodyczy — Pączkobranie
8
PTTK — turystyczna baza noclegowa
9
Gdzie mają dobre pierogi, czyli subiektywny przewod-nik po sudeckich schroniskach
9-13
Zwiedzaj Warszawę z PTTK i Warszawską Odznaką Krajoznawczą!
14-16
Tanie podróżowanie! 17
Cały plan na nic, czyli nieprzewidywal-na Europa Wschodnia
18-25
Felieton „Podróżować to żyć”
26
Co w TRAMPie gra... 27
Krzyżówka 28
W tym numerze:
„Jako dygresję powinienem
dodać, że wśród wielu
uczestników między nogami
plątał się pies rasy małej,
sztuk jeden. Pierwotnie
myśleliśmy, że po
wypuszczeniu go samopas w las
będzie robił za punkt kontrolny
trasy TBardzoZ. Ostatecznie
nie robił, a szkoda.”
Str. 3 NR 2
UWAGA: nie zweryfikowałem wszystkich danych, które pojawiają się poniżej.
Jakby coś was raziło, napijcie się i czytajcie od nowa. Powtarzać do skutku.
Zdarzyło się, że dawno mnie na żadnym marszu na orientację nie było - a to błąd. Szczęśliwie zbliżały się kolejne Nocne Manewry - impreza, na której byłem wcześniej cały raz zaciągnięty przez mojego wspaniałego brata (pozdrawiam!). Na marginesie powinienem dodać, że był to mój pierwszy TRAMPowy wyjazd i pozostawił po sobie wiele dobrych wspomnień - mapa z lekką nutą (czasem przeradzającą się w symfonię) sadyzmu, ciężkie warunki (niektórzy pewnie pamiętają, że mieliśmy tam-tej wiosny białe Święta), zacna konkurencja (tu pozdrawiam z kolei pewien legendar-ny TRAMPowy zespół, niestety nieobecny na tegorocznych manewrach) - czego chcieć więcej? Z tym większą niecierpliwością oczekiwałem kolejnej edycji. Nie mogąc nie-stety iść razem z moim wspaniałym bratem (pozdrawiam!), zaprosiłem do współpracy równie rozmiłowaną w orienterringu koleżankę, z którą niejeden raz ścigaliśmy się na orientację na rodzimym Śląsku. Jako że koleżanka była porównywalnie pokręcona, ochoczo się zgodziła, nie dała się długo namawiać na trasę TZ, cieszyła się nawet z prognoz pogody, które zapowiadały na noc zimnicę, deszcz i inne klęski żywiołowe - w końcu chodzenie podczas ciepłej nocy po suchym lesie jest dla mięczaków. Miała również żyłkę popularyzatorki, dlatego namówiła na marsz kilku innych naszych znajo-mych, którzy niezupełnie byli świadomi, co ich czeka. Po namyśle uznaliśmy, że trasa TZ może się dla nich faktycznie źle skończyć, ale na TU udało nam się ich już namó-wić. Nadszedł w końcu pamiętny 15 marca 2014. Do szkoły-bazy dotarliśmy z po-ciągu standardową techniką - podpięliśmy się pod innych ludzi wybierających się na marsz, którzy też nie wiedzieli, gdzie to jest, ale sprawiali dobre wrażenie i - przede wszystkim - szli przed nami. Taktyka przyniosła oczekiwany skutek i niebawem zajmo-waliśmy w szkole miejsca znajomym, którzy mieli przyjechać później (co nie było oczywiste, czy nastąpi, na skutek pomylenia przez niektórych dworców Centralnego i Gdańskiego). Tutaj następuje 1,5 godziny nudnego oczekiwania na odprawę. Podczas prezentacji tras pozwolę sobie odnotować uwagi dotyczące każdej z nich:
TP: bardzo miłym zaskoczeniem (choć poznanym jeszcze przed przyjazdem) był fakt, że trasa była debiutem trasotwórczym Justyny, co daje nadzieję na pod-trzymanie TRAMPowego charakteru imprezy. Najmłodsze TRAMPy mogą nie pamiętać, ale kiedyś była to elitarna impreza przeznaczona dla członków na-szego klubu, jednak od kilku lat wyraźnie się spopularyzowała, co według pew-nych teorii spiskowych może być jedną z przeszkód, dla których nie robi się już koszulek wyjazdowych takich, jak np. kultowa koszulka z 2007 roku „Nie ma lekko” (w której wspomniany jeszcze poniżej weteran TRAMPa, Dombas, nie-winnie paradował).
TU: a co kogo obchodzi TU?
TZ: tu też zaskoczenie, ale już mniej pozytywne. Nie ukrywam, że po zeszło-rocznych manewrach, przejawiając objawy syndromu sztokholmskiego, oczeki-wałem jakiejś sadystycznej trasy ułożonej przez Dombasa. Niestety, ułożenie trasy zlecono komuś innemu. Jako że z tą właśnie trasą miałem bezpośrednio do czynienia i będę się jeszcze nad nią znęcał w dalszej części relacji, przerwę tutaj na moment.
Jako dygresję powinienem dodać, że wśród wielu uczestników między nogami plątał się pies rasy małej, sztuk jeden. Pierwotnie myśleliśmy, że po wypuszczeniu go samopas w las będzie robił za punkt kontrolny trasy TBardzoZ. Ostatecznie nie robił, a szkoda. Po odprawie zebraliśmy się nieśpiesznie i pomaszerowaliśmy na start, będący koło 15-20 minut od szkoły. Tuż za nami wychodził zaprzyjaźniony zespół o dumnej nazwie Płonące Jaja Mamuta (trasa TU) świadczącej, że duch w narodzie nie ginie. Nie zwró-ciliśmy uwagi, ale - chociaż mieliśmy wystartować zaledwie 5 minut przed nimi - nie pojawili się w przepisowym czasie na starcie. Później dowiedzieliśmy się, że udało im się zgubić przed startem i spóźnili się pół godziny. Jak widać, Płonące Jaja Mamuta też mają talent.
O TRAMPach, co lubią gubić się w lesie… - „Nocne Manewry” 2014 w Pomiechówku
Kończę przerwę i wracam do znęcania się nad trasą TZ. Stawiała ona zdecydowanie na ilość - łącznie 27 punktów, czas: 280 minut podstawo-wego + 70 minut rezerwy, razem 5:50. Trudność nie była zbyt duża - chociaż mapa składała się z wielu pokawałkowanych fragmentów w kształcie gwiaz-dek, niektórych zlustrowanych, dawała się w większości ułożyć na sucho tuż po starcie, pozostawiając jedynie nieliczne fragmenty do dopasowania w terenie. Jak zresztą zauważyliśmy, patrząc znajomym przez ramię, trasy TZ i TU były ideologicznie bardzo do siebie podobne, różniły się tylko nie-znacznie liczbą punktów i dozwolonym czasem. Po ułożeniu ruszyliśmy w drogę. Nie będę się rozpisywał, jakich to epickich przygód doświadczali-śmy, znajdując kolejne punkty, bo od nadmiaru epickości może nas rozboleć głowa albo zaschnąć w gardle, dlatego ograniczę się do kilku subiektywnych uwag na temat naszego przejścia. Przede wszystkim, zgubiła nas (czasowo) zbyt wielka chęć samopotwierdzenia, czy dany punkt to na pewno ten, szu-kając haczyka, którego zwykle nie było. Po drugie, nie pomogło nam kilka przypadkowych zgubień i żądza chodzenia na azymut zamiast zaufania mapie i intuicji, które choć na poprzednich marszach zwykle wiodły nas na manow-ce, tutaj częstokroć mogłyby nam pomóc zaoszczędzić nieco czasu. Po trze-cie wreszcie - nie było tak źle. Przechadzając się po krańcach naszej mapy
spotkaliśmy się bowiem z pewną parą, która szła za nami. Byli na TU i mocno mylili się odnośnie swojego położenia, potwier-dzając znaną prawdę, że podczas Nocnych Manewrów można się znaleźć w ciemnej, głębokiej kniei na wiele mniej lub bardziej metaforycznych sposobów. Po czwarte gratuluję mojej partnerce, która po 5 godzinach marszu z kontuzjowaną kostką cały czas utrzymywała ze mną kontakt wzrokowy. Zakończę notą meteorologiczną: las suchy (nuda), a silny wiatr, który bodajże wiał wtedy nad Polską jakoś nas ominął. W bazie, poza smacznymi drożdżówkami i drużynami z niższych kategorii trudnościowych czekało na nas lekkie uzna-nie organizatorów, że wróciliśmy 5 minut przed czasem i z całkiem sporą ilością punktów. Konkurencja okazała się jednak nad-zwyczaj silna w tym roku i brak 6PK, na które nie starczyło nam czasu, dawało nam dość odległe (choć nie ostatnie, żeby nie było) miejsce, niewarte zapisania tutaj. Pozwolę sobie jednak wyrazić zaniepokojenie obijactwem reszty klubu, która wybrała trasę TP. Odwagi, ktoś się musi w tym lesie gubić, nie pozwolicie chyba, by robili to za was inni? Manewry, jak prawdziwego mężczyznę, poznaje się jednak nie po tym, jak się zaczynają, lecz jak się kończą. Te zaś skończyły się rozpiciem schłodzonego za oknem cydru, spokojną nocą oraz śniadaniem w sali historycznej, gdzie za lekturę służyły nam wymagania programowe z historii dla klasy II gimnazjum. Czyli nieźle.
>>>---------------->
Oficjalny protokół z imprezy
wraz z listami rankingowymi poszczególnych kategorii oraz mapami
jest dostępny na stronie:
www.stowarzysze.om.pttk.pl
Dziękujemy wszystkim za udział w Nocnych Manewrach i zapraszamy za rok!
Str. 4 KTE KURIER
Str. 5 NR 2
W tym roku KTE Tramp postanowił wcielić w życie nowatorski plan zorganizo-
wania po raz pierwszy rajdu z okazji Dnia Kobiet. Po dłuższych rozważaniach, proble-
mach z brakiem miejsc w schroniskach i kilku zmianach lokalizacji, wybór padł na
Beskid Śląski. Chętnych nie brakowało, bo ostatecznie zapisanych zostało prawie 30
osób, oczywiście, jak przystało na wyjazd z tej okazji, z przewagą pań - niewielką,
ale zawsze.
Wszystko rozpoczęło się 7 marca o godzinie 22.45 na Dworcu Centralnym.
Wszyscy - no, może poza gitarą i prezesem - stawili się punktualnie i bez przeszkód
mogliśmy wsiąść do TLK Szczecinianin, który zawiózł nas do Kutna. Tam zmuszeni
byliśmy poczekać dwie godziny na nasz następny transport, co niektórzy postanowili
umilić sobie krótkim nocnym spacerem po miasteczku. Następnie wsiedliśmy do kolej-
nego pociągu, którym z rana dotarliśmy do Bielska-Białej i dalej komunikacją miejską
do dzielnicy Wapienica, skąd zaczynała się nasza trasa. Najpierw niebieskim szlakiem
udaliśmy się w kierunku Błatniej. Pierwszy odcinek nie należał ani do najdłuższych,
ani do najbardziej męczących, bo już przy Jeziorze w Dolinie Wapienicy postanowili-
śmy zrobić przerwę na spóźnione śniadanie. Posileni ruszyliśmy dalej w stronę pierw-
szego na naszej trasie schroniska. Początkowo droga prowadziła dość ostro pod górę,
jednak po osiągnięciu pewnej wysokości wędrowaliśmy dalej po stosunkowo równym
terenie. Beskid Śląski co prawda nie uraczył nas zapierającymi dech w piersiach gór-
skimi widokami, które skryły się za mgłą, jednak wędrówka przez jego zalesione stoki
na przemian z rozległymi łąkami również miała swój urok. Tym bardziej, że pogoda
naprawdę dopisywała. Świeciło niemal letnie słońce, co stanowiło miły kontrast do
ubiegłorocznego marcowego wyjazdu, podczas którego Trampy musiały przedzierać
się przez zaspy śniegu. Skrupulatnie wykorzystaliśmy tę idealną pogodę po dotarciu na
Błatnią, gdzie grzaliśmy się i odpoczywaliśmy na ławeczkach przed schroniskiem. Na-
stępnie ruszyliśmy dalej w kierunku naszego miejsca noclegowego. I znowu nie można
powiedzieć, żeby szlak należał do najbardziej męczących, więc już bez dalszych po-
stojów dotarliśmy do rozstaju szlaku czarnego i żółtego. Nie udaliśmy się jednak od
razu w kierunku Szyndzielni, lecz odbiliśmy w stronę Schroniska na Klimczoku. Osta-
tecznie jednak nie dotarliśmy tam, lecz po zrobieniu pamiątkowej fotografii oraz pod-
biciu pieczątek w niezamieszkałej, ale za to bardzo klimatycznej Chatce u Tadka pod
Klimczokiem, skierowaliśmy się do naszego schroniska. W „Szyndzielni” wszyscy zo-
stali zakwaterowani, mogli się umyć (przy okazji umilając sobie czas oczekiwania na
prysznic grą w Prawo Dżungli w korytarzu łazienki) i zjeść obiad. Dołączyło do nas
również 5 osób, które postanowiły nie iść z główną grupą, lecz z Bielska-Białej udać
się na Skrzyczne.
„Bo chyba nie mogło być przecież tak źle…”, czyli TRAMPowy Dzień Kobiet w Beskidzie Śląskim
„...pogoda naprawdę dopisywała.
Świeciło niemal letnie słońce, co
stanowiło miły kontrast do
ubiegłorocznego marcowego
wyjazdu, podczas którego Trampy
musiały przedzierać się przez
zaspy śniegu. Skrupulatnie
wykorzystaliśmy tę idealną pogodę
po dotarciu na Błatnią, gdzie
grzaliśmy się i odpoczywaliśmy na
ławeczkach przed schroniskiem...”
Na godzinę 20.15 ustalony został moment ujawnienia niespodzianki, którą panowie przygotowali dla pań z okazji ich
święta. Okazała się nią jedyna w swoim rodzaju przeróbka na trampowe realia "Hiszpańskich dziewczyn" (tekst do wglądu
w zamieszczonym w tym numerze śpiewniku), oczywiście wykonana na żywo przez męską część uczestników wyjazdu przy
akompaniamencie gitary. Warto dodać, że specjalnie na tę okazję panowie zdobyli się na wielkie poświęcenie i dołożyli sobie
do plecaków dodatkowy ciężar w postaci dżinsów i koszul - kapitalnie komponujących się później z klapkami. Po tym niezapo-
mnianym występie przyszedł czas na wspólne śpiewanie turystycznych piosenek przy gitarze i sprezentowanej przez chłopaków
szarlotce. Było już późno w nocy, gdy wszyscy rozeszli się i położyli spać.
Następnego dnia już z samego rana nastąpił podział na dwie grupy. Jedna z nich, bardziej liczna, udała się z samego
rana w kierunku Bystrej, by następnie wejść stamtąd na Magurkę Wilkowicką w Beskidzie Małym. Druga grupa mogła dalej spo-
kojnie spać, ponieważ tego dnia mieli za zadanie jedynie dotrzeć do Bielska-Białej, skąd odjeżdżał nasz pociąg. Osoby udające
się na Magurkę początkowo schodziły niestety niezbyt sympatycznym, bo przeoranym przez ścinkę drzew szlakiem i następnie
dalej, już po asfalcie w stronę centrum miasta. Wcześniej jednak odłączyła się jeszcze niewielka grupka, która zdecydowała
się pójść przez Kozią Górę, aby skrócić sobie przejście asfaltem. W centrum Bystrej nastąpił kolejny podział – 4-osobowa gru-
pa, w skład której wchodziła również autorka tej relacji, postanowiła pójść szybciej, aby po osiągnięciu Magurki zdążyć zdo-
być jeszcze Czupel - taki tam szczyt wliczający się do Korony Gór Polskich. Szlak na Magurkę Wilkowicką wiódł dość ostro pod
górę, przez las, chwilami przecinając się z asfaltową drogą wiodącą pod samo schronisko na szczycie. Po jego osiągnięciu dal-
sza część szlaku na Czupel to trasa całkowicie równa i praktycznie spacerowa. Sam szczyt zresztą da się rozpoznać w zasadzie
tylko dzięki umieszczonych na drzewach adekwatnym tabliczkom, ale za to oferuje całkiem ładne widoki. Po jego zdobyciu
nasza grupa z powrotem zeszła do schroniska na Magurce, gdzie nastąpiło spotkanie z resztą uczestników rajdu. Mieliśmy jesz-
cze trochę czasu na odpoczynek, zrobienie ostatnich zdjęć i zjedzenie obiadu (co prawda niektórzy byli niepocieszeni, bo
schronisko - rzecz w górach niespotykana - nie oferowało pierogów) i już schodziliśmy z powrotem do Bystrej. Na tamtejszym
dworcu wsiedliśmy w pociąg, w którym spotkaliśmy grupę wychodzącą o późniejszej godzinie z Szyndzielni. Pojechaliśmy do
Katowic, gdzie mieliśmy trochę czasu na zjedzenie obowiązkowej Trampowej pizzy i wsiedliśmy w TLK do Warszawy. Droga
powrotna minęła szybko, między innymi na różnych grach w przejściu między wagonami. Na dworzec Warszawa Gdańska dotar-
liśmy przed godziną 23.00. Jeszcze chwila na ostatnie pożegnania, zaproszenia na najbliższe klubowe spotkanie i już pierwszy
trampowy Rajd z okazji Dnia Kobiet mogliśmy uznać za zakończony. Teoretycznie pierwsze koty za płoty, ale "chyba nie mogło
być przecież tak źle..."?
Marta
Str. 6 KTE KURIER
Str. 7 NR 2
Kolosy - studentowi kojarzą się z wzmożoną nauką do testu. Jednak TE Kolo-
sy nie bez przyczyny są pisane wielką literą. Dla ludzi podróżujących po świecie to
wyczekiwany przez cały rok zjazd największych podróżników, odbywający się w Gdyni
w drugi weekend marca. Cały festiwal (KOLOSY 2013) to trzydniowy maraton pokazów
slajdów z najróżniejszych zakątków świata.
Pierwsze pokazy zaczynały się już o godzinie 9, a ostatni prelegenci kończyli
opowieść grubo po 23. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie: od żeglarstwa, poprzez sa-
motne podróże dookoła świata po eksplorację nieodkrytych dotąd jaskiń czy himala-
izm. Nie sposób było zobaczyć wszystkie prelekcje, w sumie odbyło się ich około 100.
Między pokazami można było porozmawiać z mniej lub bardziej zakręconymi podróż-
nikami oraz zaopatrzyć się w sprzęt wyprawowy czy książki podróżnicze.
Kolosy cieszą się z roku na rok coraz większym powodzeniem. Mimo że hala
widowiskowo-sportowa, w której odbywał się festiwal, mieści ponad 5 tysięcy osób,
trzeba było odstać swoje w kolejce. Kolejka do dziekanatu w porównaniu do tej to
pikuś - w sobotę musieliśmy czekać ponad 4 godziny. Ale i nawet to nie odstraszyło
widzów. Na zjeździe najsławniejszych polskich podróżników, eksploratorów i himalai-
stów nie mogło przecież zabraknąć naszych największych sław. Mam tu na myśli Lesz-
ka Cichego, Krzysztofa Wielickiego, Annę Czerwińską oraz Janusza Majera, którzy
w niedzielę przygoto-
wali retrospekcję pol-
skiego himalaizmu. Nie
zabrakło też Adama
Bieleckiego, który opo-
wiedział o swoich po-
czątkach z górami, czy
Moniki Witkowskiej
i jej opowieści o wy-
prawie na Everest.
Kolejnym niezwykle
ciekawym pokazem
była relacja z wyty-
czenia nowej linii
„Bushido” na Great
Trango Tower w Kara-
korum przez Marcina Tomaszewskiego i Marka Raganowicza. Ponadto, można było
posłuchać o przemierzeniu Ameryki Południowej bez użycia silnika motorowego - czyli
pieszo, na rowerze, na hulajnodze, na rolkach oraz… wózku z supermarketu. Równie
ciekawym akcentem była opowieść 18-latka, który chciał oryginalnie wkroczyć
w dorosłe życie - wyjechał na miesiąc do Amazonii, aby zobaczyć prawdziwą równiko-
wą dżunglę. Ceny jedzenia w Manaus (Brazylia) były bardzo wysokie, więc przez cały
miesiąc jadł bułki z ketchupem. Innym fantastycznym pokazem była relacja z 4-
letniej podróży pary dookoła świata. Sprzedali wszystko, co mieli, kupili bilet lotniczy
do Azji - tak zaczęła się ich niezapomniana przygoda. Bardzo miłym akcentem był
pokaz ze spływu rzeką w Kamerunie. Czterech facetów po czterdziestce zostawiło na
miesiąc swoje żony i dzieci, by w Afryce odreagować ostre stadium kryzysu wieku
średniego.
W niedzielę odbył się finał oraz wręczenie Kolosów i wyróżnień w katego-
riach: „Alpinizm”, „Podróż”, „Wyczyn roku”, „Żeglarstwo” oraz „Eksploracja roku”.
Kapituła Kolosów stanęła przed nie lada wyzwaniem – spośród tak wielu podróżników
trudno było wybrać zwycięzców. Warte wspomnienia jest wyróżnienie w kategorii
„Wyczyn roku”, które otrzymał Łukasz Supergan za przejście w ciągu roku ponad
7 tysięcy kilometrów w Europie (Warszawa - Santiago de Compostela, Łuk Karpat oraz
zimowe przejście słowackiego fragmentu Karpat). Gościliśmy podróżnika w styczniu
na organizowanym przez Trampa pokazie slajdów, pamiętacie…?
Justyna
Ku temu, co nieznane, pociągające, warte poznania mimo ryzyka — KOLOSY 2013
„Bardzo miłym akcentem
był pokaz ze spływu rzeką w
Kamerunie. Czterech
facetów po czterdziestce
zostawiło na miesiąc swoje
żony i dzieci, by w Afryce
odreagować ostre stadium
kryzysu wieku średniego.”
W Tłusty Czwartek, jak co roku, spragnione łakoci i uzupełnienia słodyczy TRAM-
Py spotkały się w kanciapie na Pączkobraniu. Odbył się oczywiście konkurs na
największego TRAMPowego Pączkożercę. O jego miano rywalizowały 32 osoby,
które pochłonęły łącznie 153 pączki (średnio każdy zjadł 4,78 pączka).
Oficjalne wyniki tłustego Pączkobrania przedstawiają się
następująco:
1. miejsce w kategorii „Ilość w 90 minut” zajął Rafał S., który zjadł 16 pączków!
1. miejsce w kategorii „Czas” zajął Mateusz W.—połknął pączka w 25 sekund! Mateusz pobił w ten sposób dotychczasowy rekord - 30,32 sekundy - należący do Bartłomieja W.
1. miejsce w kategorii „Bez oblizywania” zajął Piotr M.—nie oblizywał się przez 5 pączków!
1. miejsce w kategorii „Ilość w 90 minut” z wyszczególnieniem płci pięknej zajęły ex aequo: Marta K., Paula S., Ewelina G., Anna L. - zjadły po 3 pączki!
Rekordy Pączkoolimpiady z ostatnich lat są następujące:
Kategoria „Ilość w 90 minut” - Piotr M. z wynikiem 21 pączków
Kategoria „Ilość w 90 minut” z wyszczególnieniem płci pięknej - Monika B. z wynikiem 12 pączków
Kategoria „Czas” - Mateusz W. z wynikiem 25 sekund
Kategoria „Czas” z wyszczególnieniem płci pięknej - Izabela Ch. z wynikiem 50.95 sekundy
Pełna lista rankingowa: (w nawiasie podana liczba zjedzonych pączków)
1. Rafał S. (16) 2. Robert K. (13), najlepszy czas na pączka 00:30:90 3. Piotr M. (10), najlepszy czas na pączka 00:44:40 4. Tomasz Z. (8) 5. Karol S. (8) 6. Mateusz W. (7), najlepszy czas na pączka 00:25:00 7. Kuba M. (6) 8. Dylu (6) 9. Maciej M. (5) 10. Kuba S. (5) 11. Rafal J. (4) 12. Cyryl Ż. (4) 13. Oskar B. (4) 14. Marek C. (3) 15. Marta K. (3) 16. Paula S. (3), najlepszy czas na pączka 1:26:00
Zapraszamy do wzięcia udziału w konkursach
i do wspólnych, pysznych rozmów przy pączku już za rok!
Szczecinianin
Str. 8 KTE KURIER
Święto cierpiących na niedobór słodyczy - Pączkobranie
17. Ewelina G. (3) 18. Hubert P. (3) 19. Łukasz K. (3) 20. Janek R. (3) 21. Łukasz T. (3) 22. Michał M. (3) 23. Ania K. (3) 24. Wilek (3) 25. Marta M. (2) 26. Dominika Cz. (2) 27. Karolina P. (2) 28. Justyna Cz. (1) 29. Inga J. (1) 30. Marta P. (1) 31. Ania M. (1)
32. Bartek W. (1), najlepszy czas na pączka 00:30:04
Str. 9 NR 2
W poprzednim numerze Szczecinianin przekonywał Was o korzyściach pły-nących z przynależności do PTTK. Były to głównie korzyści finansowe… Ale – jak wiemy – nie pieniądz jest w życiu najważniejszy. Tym, co się pewnie dla nas wszyst-kich liczy, jest posiadanie własnych czterech kątów. A w podróży? Tam z pomocą przychodzi PTTK i jego bogata baza noclegowa. Baza Towarzystwa jest ogólnodostępna. Obejmuje różne obiekty turystycz-ne: hotele, domy wycieczkowe, schroniska górskie, ośrodki kempingowe, pola na-miotowe... Na turystów czekają tam tysiące miejsc noclegowych o zróżnicowanym standardzie. Towarzyszy im bogata baza gastronomiczna. Obiekty PTTK są zlokali-zowane na terenach atrakcyjnych dla turystów: w górach, na pojezierzach, na wy-brzeżu oraz w miastach - centach turystycznych. Według danych z informatora http://www.pttk.pl/obiekty/sbn_2013.pdf i ze strony www.obiekty.pttk.pl (gdzie można znaleźć pełen wykaz obiektów noclegowych oraz najważniejsze informacje), PTTK oferuje 167 obiektów noclegowych, m.in. 69 schronisk górskich, 19 stanic wodnych oraz 18 studenckich baz noclegowych. Tym, co wyróżnia oferowaną przez PTTK bazę noclegową jest cena – zazwy-czaj niewysoka. Niestety, zdarza się, że idzie ona w parze z niskim standardem, ale nie jest to regułą. Do schroniska górskiego najlepiej przyjść, zostawiając po drodze wymagania, jak przystało na prawdziwego turystę – wtedy na pewno unikniemy roz-czarowań, a może i damy się miło zaskoczyć. Są jednak rzeczy, których powinniśmy się po dobrych gospodarzach spodziewać: miejsce do spania (turyście nie godzi się odmówić noclegu, szczególnie wieczorem, zimą czy przy złej pogodzie), wrzątek, ogrzewanie – gdy zimno, miejsce do umycia się – najlepiej, jeśli ciepłą wodą, no i toaleta (znów szeroko rozumiana). Przydatny bywa także dostęp do kontaktów, który to budzi tyle emocji w następnym artykule… Pozostałe schroniskowe świadczenia to już udogodnienia, mogące jedynie uprzyjemnić – zazwyczaj krótki - pobyt. Obiekty PTTK leżą na ważnych szlakach turystycznych Polski, nie sposób więc – podróżując – nie natknąć się na nie. Przed odwiedzeniem schroniska warto dowie-dzieć się o nim coś więcej. Tu z pomocą przychodzą nam Kuba, Tomasz i Łukasz, dzie-ląc się opiniami o miejscach noclegowych w Sudetach, które odwiedzili podczas ubie-głorocznej wędrówki Głównym Szlakiem Sudeckim. Polecam do lektury ich – jak za-
strzegają – subiektywnego przewodnika!
JA
PTTK - turystyczna baza noclegowa
Gdzie mają dobre pierogi, czyli subiektywny przewodnik po sudeckich schroniskach
„Ile jeszcze do schroniska?”, „Patrzcie, widać już schronisko!” – schroniska
turystyczne towarzyszą nam w zasadzie na wszystkich wyjazdach. Są przystankami na
trasie, miejscami noclegu i, chociaż często zdarza nam się na nie narzekać, ich widok
zawsze dodaje sił i otuchy na szlaku.
Ponieważ schroniska są tak ważnym elementem naszych wypraw, to warto
wiedzieć o nich coś więcej – i nie chodzi mi tu tylko o cenę, ale też położenie, jakość
obsługi, atmosferę i wiele innych czynników decydujących o tym, czy warto dane
schronisko odwiedzić.
Dlatego też zdecydowaliśmy się z Tomaszem i Łukaszem, korzystając z naszych do-
świadczeń zebranych podczas wędrówki Głównym Szlakiem Sudeckim, napisać dla Was
taki mini-przewodnik po sudeckich schroniskach PTTK i nie tylko. Mamy nadzieję, że
nasze niekiedy mocno subiektywne opisy pomogą Wam podczas planowania przyszłych
wypraw w te rejony.
Uwaga: Ceny noclegów zostały podane bez uwzględnienia zniżki PTTK.
Oceny schronisk to punkty w skali 1-10, które zostały obliczone na podstawie
średniej z ocen moich, Tomasza i Łukasza.
„Ile jeszcze do schroniska?”,
„Patrzcie, widać już
schronisko!” – schroniska
turystyczne towarzyszą nam
w zasadzie na wszystkich
wyjazdach. Są przystankami
na trasie, miejscami noclegu
i, chociaż często zdarza nam
się na nie narzekać, ich widok
zawsze dodaje sił i otuchy na
szlaku…”
1. Schronisko PTTK „Pod Kopą Biskupią” – Góry Opawskie
Cena: 35 zł
Ocena: 8/10
Dobry standard, solidny bufet. Bez fajerwerków, ale też jest wszystko co
potrzeba. - Tomasz
Schronisko typowo sudeckie – trudno wyczuć tu jakiś specjalny klimat. -
Łukasz
Jest to jedyne schronisko PTTK w małych skądinąd Górach Opawskich.
Bliskość turystycznych miejscowości (nieco ponad 2 godziny z Prudnika
oraz Głuchołazów) sprawia, że to średniej wielkości schronisko (50 miejsc
noclegowych) jest często odwiedzanym miejscem. Standard pokoi oraz
łazienek jest całkiem wysoki (prysznice z hydromasażem!!!), jedzenie
również całkiem niezłe i nie za „miliony monet”. Obsługa też jest cał-
kiem miła, jednak - jak trafnie zauważył Łukasz - ciężko nazwać to miej-
sce klimatycznym. Podsumowując, schronisko solidne, ale do najwyższej
półki trochę mu brakuje.
2. Schronisko PTSM w Głuchołazach – Góry Opawskie
Cena (dla studentów): 14 zł
Ocena: 9/10
Jakość/cena rewelacyjna. – Tomasz
Raj na ziemi! Miejsce cudowne, jeżeli tylko jest się w Głuchołazach, to jest to miejsce nr 1, gdzie należałoby się pytać o noc-
leg. Szkoda tylko, że jest to działająca szkoła i jak wszystkie działające szkoły nie znajduje się ani na szczycie góry, ani po-
środku lasu… - Łukasz
Jest to jedno z dwóch schronisk PTSM w rejonie Gór Opawskich (drugie znajduje się w Prudniku). Znajduje się blisko centrum
Głuchołazów i to w zasadzie jego jedyna wada (choć miasteczko jest bardzo ładne). Pokoje są naprawdę super, kuchnia wypo-
sażona doskonale, pani z obsługi przemiła. Jednym słowem jest to wzór tego, czym powinno być schronisko PTSM. Co prawda
nie kupimy na miejscu nic do jedzenia, ale nieopodal jest pizzeria, w której nawet najbardziej głodny turysta zaspokoi swoje
żądze ogromną „Pizzą Rodzinną” (70 cm średnicy, jeśli mnie pamięć nie myli). Ostatecznie, po uwzględnieniu położenia w
mieście, przyznajemy 9.
3. Schronisko PTTK „Na Śnieżniku” – Masyw Śnieżnika
Cena: 26 zł
Ocena: 7/10
Uwaga na brak kontaktów! Odwiedzać tylko z nałado-
wanym telefonem. – Tomasz
Ostatnio przechodzi nawet remont, ale jego efektem
raczej nie będzie upodobnienie tego miejsca do spo-
kojnej ostoi prawdziwych wędrowców. - Łukasz
Poza Karkonoszami i Szczelińcem jest to chyba naj-
liczniej odwiedzane schronisko w Sudetach. W ciągu
dnia mocno zatłoczone, wieczorem pustoszeje. Schro-
nisko w miarę solidne (poza tym, że naprawdę nie ma
w nim ANI JEDNEGO kontaktu do dyspozycji turysty),
ale też niczym się nie wyróżnia. Bufet i obsługa przeciętne, należy się plus za dogodne położenie – 25 minut od szczytu Śnieżni-
ka. Obecnie przechodzi remont, który raczej zabije resztki klimatu (widok wnoszonych kanap nie wróży nic dobrego).
Str. 10 KTE KURIER
Str. 11 NR 2
4. Schronisko PTTK „Jagodna” – Góry Bystrzyckie
Cena: 25 zł
Ocena: 9,5/10
Przyjemna atmosfera, bardzo miła obsługa. - Tomasz
Schronisko ma swój niepowtarzalny klimat, a jego ukoronowaniem jest schro-
niskowy pies, mały, czarny, natrętny, głodny, ale jaki zabawny (…). Reszta to
absolutnie to, czym schronisko powinno być. - Łukasz
Absolutny lider wśród PTTKów. Wspaniała atmosfera oraz pyszne jedzenie to
jego główne zalety. Część noclegowa bez zarzutu, choć i bez fajerwerków.
Jedynym minusem są łazienki, a w zasadzie panująca w nich temperatura – trzeba
błyskawicznie brać gorący prysznic i chodu. Z racji położenia na uboczu - mimo tego,
że obok biegnie droga wojewódzka - odwiedzane latem tylko przez zdobywających
Koronę Gór Polski (z powodu bliskości najwyższego szczytu Gór Bystrzyckich) lub idą-
cych GSSem. Zimą podobno raj dla miłośników biegówek (biegówki biegówkami, ale
zimą pewnie to słynne ciasto z jagodami smakuje jeszcze lepiej). Nie polecamy po-
dejścia do schroniska od strony Długopola – asfalt wyglądający jak po przejeździe co
najmniej dywizji pancernej ciągnie się w nieskończoność.
5. Schronisko PTTK „Pod Muflonem”.- Góry Bystrzyckie
Cena: 16 zł
Ocena: 5,5/10
Tanie i dobre jedzenie, miła obsługa. - Tomasz
…widok na Góry Stołowe rewelacyjny. (…) Doskonałe miejsce do odwiedzenia,
ale nie do spania. - Łukasz
Ocena tego schroniska dostarcza niemałych trudności, bo w zasadzie należało-
by ją podzielić na dwie części. Jeden z lepszych bufetów w całych Sudetach –
smacznie i tanio. Obsługa również znakomita. Widoki sprzed schroniska też
niczego sobie: panorama nieodległych Dusznik-Zdroju a nad nimi w tle widocz-
ny Szczeliniec Wielki. Jednak po wejściu do części noclegowej można śmiało powtó-
rzyć za Tomaszem „Co za dramat!” albo - jeszcze lepiej - opuścić lokal w trybie na-
tychmiastowym. Sądząc po stanie pokoi i sanitariatów, czas w tym miejscu zatrzymał
się w latach 60-tych ubiegłego wieku. Ale to nie wszystko – korytarze są jakby wycięte
z horroru, niskie, ciemne i ze skrzypiącą klepką. Straszne miejsce.
Podsumowując: pójście tam na obiad jak najbardziej, nocleg – Boże uchowaj!
6. Schronisko „Hubertus” – Srebrna Góra, Góry Sowie
Cena: 40 zł (cena ze śniadaniem)
Ocena: 10/10
Dość drogie, ale zdecydowanie warte swojej ceny. (…) Śniadanie w formie bar-
dzo obfitego szwedzkiego stołu. - Tomasz
Niegdyś to miejsce było schroniskiem PTTK, obecnie jest czymś między prywat-
nym schroniskiem a pensjonatem. Mają swoją pieczątkę, piętrowe łóżka, część
pokoi ma wspólną łazienkę na korytarzu, a śniadanie jak w 4-gwiazdkowym ho-
telu – i weź tu człowieku zdefiniuj status tego obiektu. Do tego jeszcze prze-
piękny widok z okien i werandy. Wyobraźcie sobie, że jedząc wyśmienite śnia-
danie patrzycie na ponad 20-kilometrowy pas kotliny poprzecinany gęstą szachownicą
pól, albo że wieczorem sącząc zimne piwo patrzycie na światła wiosek rozrzuconych
na tych dwudziestu kilku kilometrach… Obsługa, jak i standard pokoi również w naj-
lepszym porządku. Dodatkowym atutem jest położenie – południowy kraniec Gór So-
wich stanowi dobrą bazę wypadową w te rejony, a dla zmotoryzowanych również
w Góry Stołowe. Ze schroniska jest 10 minut do dawnej pruskiej twierdzy, którą rów-
nież warto odwiedzić. Jednym zdaniem: miejsce naprawdę godne polecenia (i najlep-
sze śniadanie na Dolnym Śląsku :D)
7. Schronisko „Orzeł” – Masyw Wielkiej Sowy, Góry Sowie
Cena: 20 zł
Ocena: 9,5/10
Miła, profesjonalna obsługa. Mały pokój raczej ciasny, ale można ko-
rzystać z przestronnej świetlicy. Poza tym w podziemiach ekskluzywna
piwnica m.in. ze stołem bilardowym, dobra na większe imprezy.
- Tomasz
Warto by rozważyć tę lokalizację na następne Mrówki lub Ekonomistę,
tudzież jakiś inny wyjazd na 40 osób. Chociażby ze względu na ogrom-
ną świetlicę oraz piwnicę. I niesamowicie miłego właściciela, z którym
da się załatwić wszystko i który jest uosobieniem idealnego gospodarza
schroniska (wyobraźcie sobie, że przychodzi do niego po południu
trzech brudnych, śmierdzących, nieogolonych i zmęczonych facetów,
a on pyta się, czy im zrobić grilla :D). Pokoje i łazienki ładne i wyre-
montowane, choć trzeba przyznać, że pokoje mogłyby być większe. Nie
polecamy jednak wykupywania śniadania –jak za tę cenę jest nieco zbyt skromne. Dodatkowym autem jest bliskość Wielkiej
Sowy, z której rozpościera się panorama praktycznie całych Sudetów, od Gór Opawskich aż po Śnieżkę.
UWAGA:
Jakieś 15 minut w górę szlaku znajduje się kolejne prywatne schronisko – „Sowa”. Jest to jedyne miejsce, w którym odmó-
wiono mi noclegu, odkąd chodzę po górach. Gospodyni schroniska była wręcz oburzona, że ktoś szuka noclegu w poniedziałek
(„przecież teraz zmieniają się turnusy”). Omijać z daleka!!!
8. Schronisko PTTK „Andrzejówka” – rejon Wał-
brzycha, Sudety Środkowe
Cena: 35 zł
Ocena: 7/10
Jedzenie dość drogie, obsługa niezbyt sympatyczna. Przereklamowa-
ne. - Tomasz
Mają dobre pierogi. (…) Ale obsługa mogła by być trochę bardziej
uprzejma i bardziej pozytywnie nastawiona do klienta/turysty. -
Łukasz
Zwycięzca rankingu schronisk PTTK tworzonego co roku przez maga-
zyn „N.P.M” rozczarowuje. Przede wszystkim poziomem obsługi,
która jest nieuprzejma i momentami ma się wrażenie, że nie jest się
tam mile widzianym (choć od znajomych wiem, że podobno sam
gospodarz schroniska jest w porządku). Jedzenie jest smaczne, ale
drogie jak na schroniskowe standardy. Standard pokoi nie powala. Co innego łazienka – takiej próżno szukać w całych Sude-
tach. Miejsce sprawia wrażenie nastawionego raczej na imprezy czy festiwale (czemu sprzyja położenie przy szosie) niż
„plecakowego” turystę. Źle nie jest, ale jak to trafnie Tomasz ujął – przereklamowane.
9. PTSM „Skalnik” – Bukowiec, Rudawy Janowickie
Cena: 18 zł
Ocena: 6,5/10
Zwykłe, proste schronisko. - Tomasz
Można sobie samemu coś ugotować, ale patrząc po zaopatrzeniu pobliskich
sklepów może być trudno o składniki do kucharzenia. - Łukasz
Nic dodać, nic ująć do Tomaszowego komentarza. Odnowione pokoje, kuchnia
mała, ale stosunkowo nieźle wyposażona. Warto ostrzec, że jedzenie trzeba
przynieść ze sobą – w okolicy trudno nawet o pieczywo. Obsługa mocno specy-
ficzna. Jak na PTSM mogłoby być taniej.
Str. 12 KTE KURIER
Str. 13 NR 2
10. Schronisko „Dom Śląski” – Karkonosze
Cena: 30 zł
Ocena: 7/10
Nieustannie ogromny ruch na sali jadalnej. Dość drogo, szczególnie jedzenie. -
Tomasz
Najbardziej komercyjne schronisko w Sudetach. Nieustannie tłum ludzi, zarówno
wewnątrz, jak i pod schroniskiem. Ale trudno się dziwić – w końcu Śnieżka jest
stąd na wyciągnięcie ręki. Dosyć drogie i niewyróżniające się smakiem jedzenie.
Część noclegowa bez zarzutu. Obsługa, jak to w takim molochu (72 miejsca nocle-
gowe), raz lepiej, raz gorzej, zależy na kogo trafisz. Przez tłum ludzi „klimatu” ra-
czej brak. Wielki plus za położenie – na wypad na wschód słońca na Śnieżce idealne.
Polecamy podejście czerwonym szlakiem przez kocioł Łomniczki – bardzo widoko-
we i miejscami nieco „tatrzańskie”.
11. Schronisko PTTK „Na Hali Szrenickiej” – Karkonosze
Cena: 28 zł
Ocena: 3/10
Niedaleko jest schronisko „Szrenica”, na pewno lepiej tam nocować. - Tomasz
W najgorętszy dzień roku 2013 woda w kranach była cały czas lodowata. - Łukasz
Najgorsze schronisko, w jakim zdarzyło mi się być. Jadalnia zamknięta od godzi-
ny 16:00. Pokoje w kiepskim stanie, a łóżka wyglądają jakby miały zaraz się rozle-
cieć. Łazienka niby wyremontowana, ale co z tego, skoro ciepłej wody brak (mimo
zapewnień „Paaanie, solary grzeją!”). Facet w recepcji zatrzymał się mentalnie
w czasach Gomułki, a wszystkie formalności załatwia tak opieszale, że w tym cza-
sie można by pokonać 1/3 drogi w dół do Szklarskiej Poręby. Obrazu absurdu do-
pełnia wielkie, błyszczące, ponad dwumetrowej średnicy logo PTTK wiszące na ścianie
w holu. Totalna katastrofa. Szczerze radzimy: omijajcie to miejsce szerokim łu-
kiem.
Trzeba uważać przy zejściu do Szklarskiej, gdyż droga wyłożona jest kamieniami,
które miejscami są wbite w ziemię na sztorc – bez treków skręcona kostka murowana.
12. Schronisko PTTK „Na Stogu Izerskim” – Góry Izerskie
Cena: 35 zł
Ocena: 6/10
Jedzenie raczej smaczne i duży wybór. - Tomasz
Budynek schroniska bardzo miły dla oka, w górskim klimacie. To zdecydowanie
miejsce, które zasługuje na więcej uwagi od turystów, trzeba dać mu trochę ży-
cia. - Łukasz
Ładne i ładnie położone schronisko, ale widać po nim upływ czasu – przydałby się
generalny remont, a przynajmniej remont łazienek oraz wymiana łóżek, które są
tak zapadnięte, że leży się na nich niczym w mocno „przechodzonym” hamaku. Ze
względu na znajdującą się tuż przy górnej stacji kolejki gondolowej pizzerię,
większość ludzi raczej omija to miejsce, co odbija się negatywnie na jakości ob-
sługi. Po remoncie i z bardziej „obrotnym” dzierżawcą schronisko to mogłoby być
naprawdę fajnym miejscem. Ciekawostka: jeśli ktoś zastanawia się, czemu czasem
kibel nazywa się tronem, musi koniecznie odwiedzić tamtejsze toalety.
To już koniec naszego mocno subiektywnego przewodnika. We wszystkich opisanych
wyżej miejscach nocowaliśmy podczas naszej wędrówki Głównym Szlakiem Sudeckim
w lipcu ubiegłego roku. Nie są to oczywiście wszystkie sudeckie schroniska, choć
przez większość przynajmniej przechodziliśmy. Gdybyście mieli jakieś pytania doty-
czące tras czy bazy noclegowej w Sudetach pytajcie śmiało – coś doradzimy.
Na koniec chciałbym podziękować Tomaszowi i Łukaszowi za pomoc w napisaniu tego
mini-przewodnika.
Kuba
W tym numerze ciąg dalszy zwiedzania Warszawy z książeczką
WOKu w ręku!
Tym razem przedstawię propozycję szczególną, a wynikającą z daty powstania tego artyku-
łu – 26 marca. Tego bowiem dnia wspominamy akcję o kryptonimie „Meksyk II” Grup Sztur-
mowych Szarych Szeregów z 26 marca 1943r., znaną nam jako „Akcja pod Arsenałem”.
Kilka słów o samej akcji. Bodźcem do jej przeprowadzenia było aresztowanie przez Gestapo w nocy z 18 na 19 marca
dowódcy Hufca „Praga” warszawskich Grup Szturmowych Henryka Ostrowskiego „Heńka” i jego żony Walentyny oraz dowódcy
hufca „Południe” („Sadu”) Jana Bytnara „Rudego” i jego ojca Stanisława nad ranem 23 marca 1943r. Więźniowie byli brutalnie
przesłuchiwani w głównej siedzibie Gestapo, mieszczącej się w gmachu Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicz-
nego przy al. J.Ch. Szucha 25. Wiadomość o aresztowaniu dowódców wywołała alarm w Szarych Szeregach – ostrzegano osoby,
których adresy znali aresztanci, opróżniano zajmowane dotąd lokale, przeniesiono magazyn broni i minerałów minerskich. Jed-
nocześnie przyjaciel „Rudego”, Tadeusz Zawadzki „Zośka”, kompletował grupę gotową do odbicia aresztanta z więźniarki. Ak-
cji tej, o kryptonimie „Meksyk I”, ostatecznie nie przeprowadzono z powodu braku zgody dowódcy Oddziałów Dyspozycyjnych
Kedywu Komendy Głównej AK Jana Kiwerskiego „Lipińskiego” ani jego zastępcy, Mieczysława Kurkowskiego „Mietka”.
Przygotowani do akcji członkowie Grup Szturmowych otrzymali informację o planowanym transporcie z alei Szucha na
Pawiak ok. 20 więźniów – wśród nich mieli się znajdować „Rudy” i „Heniek”. Zorganizowano więc ponownie akcję odbicia więź-
niów, nad którą dowództwo objął Stanisław Brzozowski „Orsza”. Do jej przeprowadzenia wyznaczono 28 członków warszaw-
skich Grup Szturmowych, nazwanych Oddziałem Specjalnym „Jerzy”. Wśród nich, w grupie „Atak”, byli „Zośka” oraz Aleksy
Dawidowski „Alek”, przyjaciele „Rudego” z liceum, harcerstwa i towarzysze walki w ruchu oporu.
Akcja pod kryptonimem „Meksyk II” rozpoczęła się w piątek 26 marca 1943. Po otrzymanej ok. 13:45 wiadomości
o tym, że „Rudy” był wśród więźniów przewożonych rano na przesłuchanie z Pawiaka na Szucha, członkowie oddziału zaczęli
koncentrować się na placu Żelaznej Bramy. Punktualnie o 17:30 „Orsza” – powiadomiony wcześniej przez Zygmunta Kaczyń-
skiego „Wesołego” i Andrzeja Wolskiego „Jura” - dźwiękiem gwizdka rozpoczął akcję.
Początkowo wydarzenia nie potoczyły się zgodnie z planem. Kierujący ciężarówką Niemiec, zaalarmowany strzałami
oddanymi przez „Zośkę” do interweniującego polskiego policjanta, zamiast skręcić z ulicy Bielańskiej w Nalewki, pojechał
wprost na ulicę Długą, omijając tworzące kolejne linie ataku sekcje „Sten I”, „Sten II” i „Granaty”. Do ataku przystąpiła więc
sekcja „Butelki”, jednak dopiero trzecia rzucona butelka z benzyną spowodowała, że samochód zaczął płonąć. Wymiana ognia
między członkami konwoju a uczestnikami akcji przedłużała się. Wówczas „Zośka” wraz z kolegami podbiegł do więźniarki,
przystępując do bezpośredniego ataku. Eugeniusz Koecher „Kołczan” otworzył klapę ciężarówki, aby więźniowie mogli wycho-
dzić i uciekać w stronę Starego Miasta bądź schronić się na terenie Arsenału. Skatowanego „Rudego” oraz postrzelonego pod-
czas akcji Tadeusza Krzyżewicza „Buzdygana” przeniesiono do samochodu i odwieziono z miejsca operacji. Akcję zakończył
gwizdek „Orszy”, który rozległ się o 17:45, rozpoczynając odwrót w kierunku Starego Miasta. Ostatnia wycofująca się grupa
została ostrzelana przez Niemców z warszawskiej centrali Arbeitsamtu (Urzędu Pracy) mieszczącego się w pałacu pod Cztere-
ma Wiatrami. Wówczas ciężką ranę w brzuch odniósł „Alek”, zdołał jednak jeszcze celnie rzuconym granatem otworzyć oddzia-
łowi drogę odwrotu.
Dzięki ”Akcji pod Arsenałem” uwolniono 21 więźniów, z których połowę stanowiły kobiety. W akcji wzięło udział
29 osób, nie licząc trzyosobowej obsługi punktu sanitarnego oraz jego pięcioosobowego ubezpieczenia. Średnia ich wieku wy-
nosiła około 21 lat.
Mimo starań przyjaciół i lekarzy o zapewnienie rannym jak najlepszej opieki, dwaj druhowie – „Rudy” i „Alek” zmarli
30 marca 1943r. Dwa dni później, wskutek odniesionych ran, zmarł Tadeusz Krzyżanowski „Buzdygan”. Aresztowany podczas
akcji Hubert Lenek „Hubert” został zakatowany przez Gestapo podczas przesłuchania, dwa dni po aresztowaniu. Pomimo tortur
nikogo nie wydał. 27 marca Gestapo aresztowało rodziców i trzy siostry jednego z uczestników akcji, Jerzego Trzcińskiego
„Tytusa”. Tej samej nocy zatrzymano również trzy osoby w mieszkaniu państwa Zdanowiczów przy ul. Grottgera 21, gdzie od-
bywały się spotkania drużyny „Alka”. Kilkoro uwolnionych więźniów zgłosiło się dobrowolnie na policję w obawie o los swoich
rodzin. Stanisław Bytnar, aresztowany wraz z synem, 13 maja 1943r. został wywieziony do Auschwitz-Birkenau, gdzie zginął
podczas ewakuacji obozu w 1945r.
Odwetem Niemców za „Akcję pod Arsenałem” było rozstrzelanie 140 więźniów (Polaków i Żydów) 27 marca 1943r. na
dziedzińcu więzienia Pawiak.
Str. 14 KTE KURIER
Zwiedzaj Warszawę z PTTK i Warszawską Odznaką Krajoznawczą!
Str. 15 NR 2
Operacja „Meksyk II” była pierwszą tak poważną uliczną akcją zbrojną prze-
prowadzoną przez polski ruch oporu w okupowanej stolicy. Została upamiętniona
w monografii „Pod Arsenałem” Stanisława Broniewskiego „Orszy” (późniejsze wyda-
nia pt. „Akcja pod Arsenałem”) oraz książce Aleksandra Kamińskiego „Kamienie na
szaniec”. Pierwszej ekranizacji przebiegu akcji podjął się Jerzy Wolen w filmie
„Strzały pod Arsenałem”. Następnie ukazał się film „Akcja pod Arsenałem” w reżyserii
Jana Łomnickiego, a w tym roku odbyła się premiera „Kamieni na szaniec” (reż. Ro-
bert Gliński).
W marcu 1968r. na frontowej ścianie Arsenału odsłonięto tablicę pamiątko-
wą. W 2003r., w 60. rocznicę akcji pod Arsenałem, na pamiątkowym głazie przed bu-
dynkiem umieszczono tablicę od weteranów z batalionów „Zośka” i „Parasol”. Co-
rocznie od 1971r. Związek Harcerstwa Polskiego i Związek Harcerstwa Rzeczypospoli-
tej organizują w Warszawie rajdy „Arsenał” i „Meksyk”. 31 sierpnia 2006r. Rada War-
szawy - na wniosek Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej i Stowarzyszenia
Szarych Szeregów - podjęła uchwałę o zmianie nazwy stacji warszawskiego metra
Ratusz na Ratusz Arsenał.
W akcji pod Arsenałem brali udział młodzi ludzie, walczący za nas dla wspól-
nej sprawy. Dla sprawy, której my tak często dziś nie doceniamy – dla wolnej Polski.
Trzech przyjaciół: „Rudy”, „Alek” i „Zośka” w chwili śmierci byli w wieku podobnym
do naszego, mieli swe młodzieńcze plany, marzenia, ideały. Porzucili je bez wahania,
rzucając w wir konspiracyjnej walki przeciw okupantowi, za oparcie mając jedynie (?)
przyjaźń – czy i my potrafilibyśmy się na to zdobyć?
Dla uczczenia pamięci ich i wszystkich młodych ludzi, którzy z poświęceniem
życia walczyli w imieniu Ojczyzny zapraszam Was na krótki spacer po Warszawie. Spa-
cer po miejscach, gdzie rozegrała się „Akcja pod Arsenałem” – dowód braterstwa,
odwagi i siły, wyraz prawdziwej przyjaźni między ludźmi, „którzy potrafią pięknie żyć
i pięknie umierać”.
1. Muzeum Więzienia „Pawiak” (stopień złoty WOK)
Jest to oddział Muzeum Niepodległości, mieszczący się przy ul. Dzielnej
24/26. Muzeum zostało otwarte 28 listopada 1965r. z inicjatywy i przy
współudziale byłych więźniów politycznych Pawiaka. Budynek Muzeum
wzniesiono na ocalałych fundamentach więzienia wysadzonego przez
Niemców w sierpniu 1944 roku. W latach 1939-1944 było to największe
więzienie niemieckie w Generalnym Gubernatorstwie. Nie wiadomo, ile
osób więziono tam w okresie okupacji, szacuje się jednak, że ok. 100
tys. więźniów, którzy przeszli przez Pawiak, poniosło śmierć w wyniku
egzekucji, przesłuchań na Szucha lub w celach bądź w szpitalu więzien-
nym. Masowe zbrodnie popełniane na Pawiaku wywierały ogromne wra-
żenie na mieszkańcach Warszawy. Napisy „Pawiak pomścimy” pojawiały
się aż do wybuchu powstania warszawskiego.
Przed budynkiem Muzeum znajduje się Pomnik Drzewa Pawiackiego — wykonany
z brązu odlew wiązu — świadka historii, na którym rodziny pomordowanych przez
Niemców więźniów mocowały tabliczki z ich nazwiskami. Na terenie Muzeum znajdują
się także: filar stanowiący fragment bramy wjazdowej, betonowy mur z blokami pia-
skowca, z symbolicznymi rzeźbami projektu prof. Tadeusza Łodziany i prof. Stanisła-
wa Słoniny, a także dziedziniec więzienny z pomnikiem - obeliskiem autorstwa Zofii
Pociłowskiej.
26 marca, w rocznicę Akcji pod Arsenałem muzeum organizuje spotkania z harcerzami
- uczestnikami ogólnopolskiej akcji „Arsenał”, a w drugiej połowie września — ”Dni
pamięci Pawiaka”. Prowadzone są tu także lekcje muzealne: „Pokolenie Janka Bytna-
ra”, „Etos Polskiego Państwa Podziemnego”, „Polskie Państwo Podziemne a Pawiak”.
2. Gmach Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia
Publicznego (stopień brązowy WOK)
Budynek ten znajduje się w alei Jana Chrystiana Szucha 25. Został
wybudowany w latach 1927-1930 na potrzeby Ministerstwa Wyznań
Religijnych i Oświecenia Publicznego. Podczas II wojny światowej
Niemcy zaadoptowali go na siedzibę Gestapo i Sicherheitsdienst.
W czasie powstania warszawskiego budynek Obecnie w gmachu
urzęduje Ministerstwo Edukacji Narodowej. W części budynku mie-
ści się Mauzoleum Walki i Męczeństwa. W roku 1973 dokonano wpi-
sania gmachu do rejestru zabytków.
Mauzoleum zostało oficjalnie otwarte 18 kwietnia 1952r. Miejsce
hitlerowskiego terroru zachowano w niemal nienaruszonym stanie.
3. Arsenał Królewski (stopień złoty WOK)
Gmach dawnego Arsenału znajduje się przy ulicy
Długiej 52. Jego budowę, zakończoną w 1643 r.,
sfinansował Władysław IV Waza. Budową kiero-
wali kolejno Paweł Grodzicki i Krzysztof Arci-
szewski. Początkowo Arsenał służył — zgodnie ze
swoim przeznaczeniem — jako magazyn broni.
W 1808 roku książę Józef Poniatowski zdecydo-
wał o zorganizował tam Szkołę Artylerii oraz Sa-
perów Księstwa Warszawskiego. Na przełomie XIX
i XX wieku służył jako więzienie, a w latach 1935
-1938 został zaadaptowany na potrzeby Archi-
wum Miejskiego Warszawy. Budynek został znisz-
czony przez Niemców po powstaniu warszawskim
i odbudowany w latach 1948-1950. Od 1959 jest
siedzibą Państwowego Muzeum Archeologiczne-
go. W 1965 gmach Arsenału został wpisany do rejestru zabytków pod nr 87.
Arsenał to świadek historycznych wydarzeń: w nocy z 29 na 30 listopada 1830r. ludność Warszawy zdobyła budynek w ramach
walk powstania listopadowego, zaś 26 marca 1943r. miała tu miejsce najsłynniejsza akcja Szarych Szeregów, znana jako Akcja
pod Arsenałem.
4. Pałac Teppera-Dückerta, Pałac pod Trzema Wiatrami (stopień złoty WOK)
Mieści się przy ulicy Długiej 38/40. Jego druga nazwa pochodzi od figur
czterech eoli: Boreasza (wiatru z północy), Zefiru (z zachodu), Notosa
(z południa) i Eurosa (ze wschodu) ustawionych na ogrodzeniu dziedziń-
ca.
Budowę pałacu rozpoczęto w roku 1680 z fundacji Stanisława Kleinpol-
ta, sekretarza królewskiego. Od tamtej pory budynek uległ kilku prze-
budowom, m.in. w latach 1769-1771 dla Piotra Teppera. W 1801 na
drodze licytacji pałac nabył Stanisław Dückert. Rodzina Dückertów pro-
wadziła tutaj hotel o wysokim standardzie, „Hôtel de Dresde” zwany
Drezdeńskim. Po I wojnie światowej pałac stał się kamienicą czynszo-
wą. W 1927 roku kupił go Skarb Państwa i — po odrestaurowaniu —
przeznaczył na siedzibę Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej. W okre-
sie okupacji mieścił się tam Arbeitsamt — niemiecki urząd pracy. W
1944 roku pałac został spalony, a po 7 latach —odbudowany.
Opracowanie: JA
Str. 16 KTE KURIER
Str. 17 NR 2
Hej!
Co powiecie na weekend za granicą? W dobie licznych promocji lotniczych kwestia przelo-
tu nie będzie stanowiła w większości przypadków granicy nie do przeskoczenia. Jednak
zawsze pozostaje kwestia zakwaterowania - w niektórych miejscach ceny hosteli potrafią
przewyższyć koszty przylotu.
Czy w takim razie należy wtedy zrezygnować z wyjazdu lub zdecydować się na spanie np.
na lotnisku?
W żadnym razie.
W takim wypadku powinniśmy odwiedzić serwis Couchsurfing.
Couchsurfing to strona internetowa pozwalająca znaleźć darmowy nocleg w każdym miejscu na świecie. Polega to na tym, że
mieszkańcy danego miejsca oferują noclegi u siebie w domu. Jedną z zalet jest poznawanie nowych ludzi oraz miłe spędzenie
wolnego czasu.
Kilka porad dla początkującego Couchsurfera:
Aby zacząć surfować, należy założyć konto w serwisie https://www.couchsurfing.org/.
Warto przyłożyć się do wypełnienia informacji profilowych, aby potencjalny host (osoba przyjmująca) mogła nas po-
znać. Dobrze jest też mieć kilka zdjęć, ponieważ nie wszyscy czytają informacje zawarte w informacjach, a decyzję
o ugoszczeniu podejmują na podstawie zdjęć.
Bardzo mile widziane jest przywiezienie hostowi drobnego upominku- najlepiej związanego z krajem, z którego się
pochodzi.
Nigdy nie wiadomo, czy host będzie w stanie lub będzie mieć ochotę zapewnić nam wyżywienie, dlatego niepisana za-
sada jest taka: jeśli ktoś proponuje jedzenie- Dołącz się, jeśli nie sam przygotuj posiłek.
Jeśli chodzi o spędzanie czasu z hostem, to jeśli tylko host zaproponuje wspólną wycieczkę, warto w to wchodzić.
Pamiętajmy, że oni są osobami miejscowymi, często znają tak fajne miejsca, o których nie pisze się w przewodnikach.
Moje doświadczenia z Couchsurfingiem:
Kilka razy miałam okazję korzystać z Couchsurfingu i muszę przyznać, że za każdym razem były to bardzo pozytywne doświad-
czenia.
Pierwszy raz zdecydowałam się skorzystać z Couchsurfingu, kiedy lecieliśmy ze znajomymi do Norwegii. Stwierdziliśmy, że
płacenie ok. 100zł/os. za nocleg trochę przekracza nasze możliwości finansowe. Bardzo się ucieszyłam, kiedy na kilka dni
przed wylotem Cain zaproponował nam nocleg u siebie w domu. Początkowo trochę się denerwowaliśmy, czy wszystko będzie
w porządku, ponieważ Cain był nowym użytkownikiem, nie miał do tej pory żadnego doświadczenia ani opinii. Jednak były to
4 niesamowite dni, w dużej mierze również za sprawą hosta. Wszystkie wieczory spędzaliśmy na rozmowach do późnych go-
dzin nocnych. Jednego dnia wybraliśmy się wspólnie na wycieczkę na Fløyen (jedno z 7 wzgórz otaczających Bergen). Cain
prowadził nas ścieżkami, których — podróżując samemu — z pewnością byśmy nie znaleźli . Dodatkowo, ciekawie opowiadał o
miejscach, w których się znajdowaliśmy.
Kolejny raz korzystałam z gościnności innych podczas pobytu w Londynie. Nickie na wstępie zapowiedział, że chętnie nas
przenocuje, jeśli warunki nam niestraszne. Cóż, rzeczywiście był to jeden z najbardziej nietypowych noclegów w moim życiu,
ponieważ do tej pory nie miałam okazji spać w starym, opuszczonym barze na przedmieściach Londynu. Tym razem jednak
nie spędzałyśmy zbyt wiele czasu z naszym hostem, ponieważ bardziej byłyśmy nastawione na zwiedzanie miasta we własnym
zakresie.
Do tej pory raz hostowałam u siebie Steve’a z Niemiec. Starałam się pokazać mu Warszawę, opowiadałam mu o Polsce, on mi
- o życiu w Niemczech. Za każdym razem, kiedy „couchsurfuję”, poznaję fantastycznych ludzi i przeżywam niezapomniane
chwile.
Życzę również Wam samych pozytywnych Couchsurfingowych wspomnień!
Tygrys
Tanie podróżowanie!
Choć początek tej niesamowitej przygody może wydawać się nieco banalny, jest jak najbardziej prawdziwy. Był marzec, dwa miesiące przed maturą, kiedy zdecydowałyśmy się z Paulą na wspólną naukę WOSu. Teraz wiem, że gdybyśmy nie zrealizowały tego pomysłu, być może nigdy nie przeżyłabym wyprawy, która - jak do tej pory - przy-sporzyła mi najbardziej emocjonujących momentów w życiu. Spotyka-łyśmy się systematycznie, by podzielić się ze sobą tym, co przeczytały-śmy o Arystotelesie, podstawach prawa czy systemach politycznych na świecie. Spotkałyśmy się także w weekend majowy, dwa dni przed ma-turą. Nie było nerwowo: spokojnie i cierpliwie powtarzałyśmy wszystko co wiemy, pytałyśmy się nawzajem i grałyśmy w skojarzenia, by utrwa-lić to, co najciężej przyswoić. Nie pamiętam już, która z nas rzuciła, że warto by także powtórzyć mapę polityczną Europy wraz ze stolica-mi. Wymieniając Mołdawię ze stolicą w Kiszyniowie, zapragnęłyśmy zatrzymać się nad tym krajem nieco dłużej. Co to właściwie za kraj i dlaczego nic się o nim nie słyszy? Jakie ma warunki geograficzne, czy posiada jakieś atrakcje turystyczne, a może jest z czegoś szczególnie znany? I dlaczego właściwie… nie pojechać tam na wakacje? Książki natychmiast poszły w odstawkę, otworzyłyśmy mapę Europy, wpisały-śmy kilka haseł w Internet i już wiedziałyśmy nieco więcej o Mołdawii oraz połączeniach kolejowych wiodących przez Ukrainę. To właśnie wtedy wszystko się zaczęło, to właśnie od tego momentu nie mogłyśmy
myśleć o niczym innym, niżeli o naszej wielkiej wyprawie. Maraton maturalny nie zdążył się jeszcze na dobre zakończyć, a my już przeszłyśmy do działania. Na początku poroz-
mawiałyśmy z osobami, które mogłyby być zainteresowane wyjazdem. Zgodnie z przewidywaniami chętna była tylko męska część grona naszych znajomych. Ale nam to wcale nie przeszkadzało, wiedziałyśmy, że pięć osób na taką wyprawę, w tym przewaga chłopców, będzie najrozsądniejszym i najbezpieczniejszym rozwiązaniem. Skład zatem był już pewny: wraz z Paulą tworzyłyśmy jego damską część, męska natomiast to Kuba, Michał oraz Paweł. Następnym krokiem było poszukiwanie taniego lotu w jedną stronę. Plan był prosty: lecimy do punktu X, w którym spędzamy kilka dni, odpoczywając, imprezując, relaksując się, a następnie rozpoczynamy drogę powrotną, zwiedzając, poznając, obserwując. I tak znaleźliśmy doskonałą dla nas ofertę tanich linii: lot do Burgas, wylot we wtorek, 10 września, z Warszawy. Burgas to bułgarskie miasto położone nad Morzem Czar-nym, znajdujące się w pobliżu słynnych ośrodków turystycznych, takich jak Pomorie czy Słoneczny Brzeg. Parę minut po wyj-ściu z ostatniej matury Paula zabukowała pięć biletów lotniczych. To był wielki krok w planowaniu podróży - bilety opłacone, zatem klamka zapadła.
Najdłuższe wakacje życie mijały szybko, ale i pracowicie. Oprócz dorywczych prac, które wykonywaliśmy, skupiliśmy się na naszej wyprawie. Wraz z Paulą spotykałyśmy się, aby wyszukiwać kolejne połączenia międzymiastowe i międzynarodowe oraz dopracowywać szczegóły naszego planu podróży. Skrupulatnie zapisywałyśmy adresy dworców, pobliskich hosteli, ceny biletów, numery telefonów i wiele innych. Chłopcy z kolei wychodzili z założenia, że prawdziwą przygodą byłby całkowicie spontaniczny powrót z Bułgarii do Polski. Wolałyśmy zatem nie powierzać im innego zadania niż zarezerwowanie hotelu z Buł-garii, a i z tym, jak się później okazało, mieliśmy nie lada przygody. Do ważniejszych punktów przed wylotem należało zała-twienie ubezpieczenia (zdecydowaliśmy się na studencką kartę ISIC) oraz uspokojenie obaw rodziców. Najczęstszymi z powta-rzanych obaw były: - Mołdawia?! - Ukraina?! - Jedzie z Wami Michał?! (Michał należy do tego typu pechowych ludzi, którzy choćby nie wiem jak się starali, zawsze przytra-fia im się coś nieoczekiwanego. Dwa lata temu, kiedy spędzaliśmy wakacje nad morzem, Michał w pierwszy dzień pobytu zjadł orzeszki, na które jest uczulony, a pół roku wcześniej, ćwicząc w domu na drążku, spadł, gdy usiłował złapać wypadający z kieszeni telefon).
Wiadomo, jak jest z rodzicami, obawy nie zniknęły całkowicie, ale musieli się z naszą decyzją pogodzić. I tak, zosta-wiając im dokładny plan podróży oraz numery telefonów do wszystkich jej uczestników, opuściliśmy rodzinne domy. Przygody zaczęły się jeszcze przed odlotem. Ponieważ wszyscy pochodzimy z Częstochowy, już dotarcie rano na warszawskie lotnisko było swego rodzaju trudem. Postanowiliśmy się podzielić - ja z Kubą przyjechaliśmy do stolicy dzień wcześniej, a reszta wyje-chała z Częstochowy we wtorek wcześnie rano z rodzicami Michała, którzy zobowiązali się podwieźć ich na lotnisko. Podczas drogi nasi przyjaciele wymieniali rzeczy, które koniecznie musieli ze sobą zabrać, aby upewnić się, że niczego nie zapomnieli. I w ten oto sposób, po pokonaniu około 30 km okazało się, że Michał zapomniał paszportu. Na szczęście to krótkie opóźnienie nie wpłynęło szczególnie na naszą podróż, podobnie zresztą jak fakt, że po odprawie Michał zorientował się, że zapomniał z samochodu telefonu.
Str. 18 KTE KURIER
Cały plan na nic, czyli nieprzewidywalna Europa Wschodnia
Str. 19 NR 2
Bułgaria
Lot przebiegał spokojnie, bez większych komplikacji, a po dwóch godzinach wylądowaliśmy w upalnym Bourgas. Kolejka do odprawy była niesamowicie długa, minęło więc sporo czasu, zanim opuściliśmy lotnisko. Kiedy już to zrobiliśmy, wresz-cie mogliśmy poczuć prawdziwy zew przygody. W ręku mieliśmy wydrukowaną rezer-wację hotelu w Pomorie, które jest oddalone od Bourgas o kilka kilometrów. I już przy tym pierwszym sprawdzianie naszej zaradności pojawiły się różnice zdań. Chłop-cy chcieli ulec jednemu z kilkunastu próbujących nas zwerbować taksówkarzy, zapa-kować bagaże, pokazać adres, zapłacić i - jakby za pomocą czarodziejskiej różdżki - znaleźć się pod drzwiami hotelu. Niestety, stanowczo zanegowałyśmy ten pomysł, przypomniałyśmy naszym towarzyszom, jaki jest cel tej wyprawy i żwawym krokiem ruszyłyśmy w stronę przystanku autobusowego. Nie mieli wyjścia, musieli podążyć za nami. Szybko i tanio dostaliśmy się do Pomorie, jednak znalezienie hotelu było długą i męczącą wędrówką. Niezawodnym kompasem okazali się miejscowi, choć niełatwo było nam się z nimi porozumieć. Kiedy znaleźliśmy hotel, okazało się, że nie jest to wcale „nad samym morzem, blisko plaży”, a raczej w centrum miasteczka. Nie mieli-śmy jednak czasu i siły, by się nad tym zastanawiać, każdy z nas marzył o prysznicu, zmianie ciuchów i obiedzie. Na to musieliśmy jednak jeszcze chwilę poczekać… Wła-ściciel hotelu, który zjawił się po długim oczekiwaniu, poinformował nas, że istnieje pewien problem, z powodu którego nie możemy zamieszkać w zarezerwowanym przez nas hotelu. Nie do końca potrafił nam ten problem wyjaśnić, łamaną angielszczyzną powiedział mniej więcej coś takiego: - It is probem, reservation is double. You understand? You can live in other hotel, my family. The same price, better hotel, better option. Not here, but the same price. Spojrzeliśmy po sobie niepewnie, ale nie było czasu na przemyślenia. - Ok! – rzuciło któreś z nas, a trzy minuty później pakowaliśmy już nasze bagaże do srebrnego BMW, którym wspomniany właściciel miał nas odwieźć do „Better Hotel! Better option!”. Z perspektywy czasu cała sytuacja wydaje się być komiczna, jednak wtedy nie było mi do śmiechu. Wkładając bagaże do bagażnika zauważyliśmy podłużne pu-dełko, na którym narysowana była wiatrówka. Jęknęłam cicho wskazując towarzy-szom pudełko, ale było już za późno. Wsiadaliśmy do samochodu obcego mężczyzny, który, pomimo okazanej rezerwacji, twierdził, że jest problem z zakwaterowaniem nas w jego hotelu, zaproponował zawiezienie nas do innego, lepszego, nad samym morzem, w bardziej znanej miejscowości, który w dodatku woził w bagażniku wia-trówkę (jak się później okazało, puste po niej pudełko). Czworo z nas musiało się zmieścić na tylnym siedzeniu, honorowe miejsce obok kierowcy zajmował z kolei Pa-weł. Nasz nowy znajomy poprosił, żebyśmy jeszcze chwilę poczekali, gdyż zapomniał papierosów, po czym wyszedł z samochodu, udając się do pobliskiego sklepu. W tym czasie Paweł pokazał nam śrubokręt, który znalazł na przednim siedzeniu. Śrubokręt to - jak wiadomo - nic wielkiego, narzędzie małych rozmiarów służące do drobnych napraw. Jednak w tamtym momencie ten mały, zwykły śrubokręt wydał nam się nie-zwykle niebezpiecznym i podejrzanym przedmiotem. Przezornie poleciliśmy Pawłowi schowanie śrubokrętu pomiędzy oparciem fotela a jego plecami „tak na wszelki wy-padek”. Niestety, nasze jedyne narzędzie obrony nie utrzymało się zbyt długo po na-szej stronie, gdyż kierowca, wsiadając do BMW, zauważył narzędzie za plecami Paw-ła, wziął je i rzucił: - Sorry, I forgot. Ruszyliśmy, wymieniając po polsku kilka uwag, jednak krótkich i lakonicz-nych, aby kierowca nie mógł za dużo wywnioskować. Z nim staraliśmy się nawiązać kontakt po angielsku, ale nie było to łatwe zadanie. Pytał o cel naszej podróży, o to, czy jesteśmy studentami, trochę o Polskę. Droga jednak coraz bardziej się dłużyła, a kierowca tłumaczył, że jedziemy okrężną drogą, gdyż chce nam pokazać Słoneczny Brzeg, żebyśmy wiedzieli, gdzie jadać, co zwiedzić, gdzie są najlepsze imprezy. Za-częłam się powoli denerwować. Ale nie tylko ja. Paula pytała nas nerwowo, czy oglą-daliśmy film pt. „Uprowadzona”, tłumaczyła, co robić, kiedy dojdzie do porwania, a na moją prośbę napisała do swojego przyjaciela, który przebywał w Polsce, że jeże-li nie będziemy odbierać telefonu za pół godziny, to znaczy, że musi wezwać pomoc. Chłopakom humor dopisywał i ani myśleli przejmować się cała tą dziwną sytuacją. Musiałyśmy zatem wziąć sprawy w swoje ręce, dlatego rzuciłam nerwowo:
„W tym czasie Paweł pokazał
nam śrubokręt, który znalazł
na przednim siedzeniu.
Śrubokręt to - jak wiadomo -
nic wielkiego, narzędzie
małych rozmiarów służące do
drobnych napraw. Jednak
w tamtym momencie ten mały,
zwykły śrubokręt wydał nam
się niezwykle niebezpiecznym
i podejrzanym przedmiotem.”
- When will we get to the hotel? - I want show you city – składał słowa kierowca. - We are tired and we want to have a shower – tłumaczyłam. - Ok – odpowiedział, jakby trochę urażony. Do końca drogi niewiele już mówił. Chwilę później dotarliśmy na miejsce. Hotel naprawdę okazał się lepszą opcją, odległość do plaży wynosiła najwyżej sto metrów. Przywitaliśmy się z właści-cielką, która zaprowadziła nas do ładnego, czystego, dużego apartamentu z dwoma pokojami, kuchnią, łazienką i balkonem. W takiej cenie nigdy nie moglibyśmy zamieszkać w hotelu o takim standardzie. Mieliśmy po prostu szczęście – po raz kolejny i nie ostatni podczas tej podróży. Nastąpił trwający cztery dni odpoczynek. Chodziliśmy na plażę i do centrum, odwiedzaliśmy pobliskie restauracje, spotykaliśmy Polaków, którzy opowiadali o swojej miłości do Bułgarii. Pogoda nam dopisywała, podobnie nastroje. Do momentu, gdy na krótką chwilę zapomniałam, że Michał pod żadnym pozorem nie może spożywać orzechów. W tej samej krótkiej chwili jadłam lody orzechowe, którymi postanowiłam go poczęstować. Na szczęście szybkie podanie wap-na oraz fakt, że Michał nie zdążył zjeść dużej ilości tych lodów, spowodowały, że nie musieliśmy szukać pomocy medycznej. Poza tym jednym niebezpiecznym momentem było naprawdę wspaniale, można by rzec – idealnie. Mentalnie jednak cały czas przygotowywaliśmy się na to, co czekało nas w podróży.
Punkt drugi naszej podróży rozpoczął się w sobotę, 14 września, równo z budzikiem, który rozdźwięczał chwilę po siódmej rano. Wypoczęci i zadowoleni opuściliśmy hotel, udając się w kierunku przystanku autobusowego…
Z centrum Słonecznego Brzegu odjeżdżał autobus do Warny, z której, wedle naszego planu, miał odjeżdżać autobus do
Bukaresztu, gdzie czekał na nas zarezerwowany pokój w hostelu. W Warnie, pięknym mieście, którego jedna z głównych ulic nazwana jest na cześć polsko-węgierskiego króla Władysława Warneńczyka, planowaliśmy spędzić jeden dzień. Niestety nie udało nam się zbyt dużo zwiedzić, gdyż przez większość spędzonego tam czasu szukaliśmy przystanku, z którego miał odjeż-dżać nasz autobus. Pokierowani wskazówkami miejscowych, wędrowaliśmy przez miasto, a momentami także wzdłuż autostra-dy, by dotrzeć do celu. „Stacja benzynowa Lukoil” – wskazywał nasz plan. Stacja, owszem, istniała, jednak żaden z jej pra-cowników nie słyszał nigdy, żeby ruszał stamtąd autobus do Bukaresztu. Po podłączeniu do sieci Wi-Fi znaleźliśmy numer prze-woźnika, którego oczekiwaliśmy. Okazało się, że owszem, proponuje on przejazd do stolicy Rumunii, ale już nie dziś i nie z tego miejsca, w którym czekaliśmy. Byliśmy w kropce, trzeba było wrócić do centrum miasta i rozejrzeć się za noclegiem, gdyż wieczór zbliżał się nieubłaganie. Postanowiliśmy nie poddawać się tak szybko. Odwiedziliśmy kilka punktów informacyj-nych i turystycznych, pytaliśmy, dzwoniliśmy. Ostatnim naszym krokiem przed rozpoczęciem poszukiwania noclegu miało być zakupienie biletów autobusowych do Bukaresztu na dzień następny. Kiedy dotarliśmy do punktu, w którym skupiały się wszyst-kie biura oferujące bilety, okazało się, że nasze biuro jest już zamknięte. Zrezygnowana, podeszłam do młodego mężczyzny oczekującego na swój transport z zapytaniem, w jakim innym biurze mogłabym zakupić bilety na transport do Bukaresztu. Los ponownie się do nas uśmiechnął. Pan, świetnie władający angielskim, zaprowadził nas do jednego z biur, które oferowało transport do Ruse – miasta położonego na granicy bułgarsko-rumuńskiej, z którego łatwo można było dostać się do Bukaresztu.
Str. 20 KTE KURIER
Str. 21 NR 2
Co więcej, okazało się, że nie musimy szukać noclegu, gdyż autobus do Ruse odjeżdżał za pół godziny. Nie wierząc we własne szczęście, zakupiliśmy pośpiesznie bilety, pobiegliśmy szybko po prowiant, a kilkadziesiąt minut później wyjeż-dżaliśmy już z Warny. Droga pomiędzy Warną a Ruse (około 200 km) minęła bardzo szybko. Gdy dotarliśmy na miejsce, było już ciemno. Mieliśmy zamiar pójść na dworzec kolejowy, gdzie przy odrobinie szczęścia mogło nam się udać złapać bezpośredni pociąg do Bukaresztu jeszcze tego samego wieczora. Zanim to jednak uczyniliśmy, napotkaliśmy na swej drodze taksówkarza, który głośniejszym szeptem pytał: - Bukarest, Bukarest? - No, no – odpowiedzieliśmy jakby automatycznie, pospiesznie od niego odchodząc. Chwilę później spojrzeliśmy po sobie porozumiewawczo, a Paweł powiedział: - Ludzie, on nam proponuje transport do Bukaresztu! Może tam być za dwie godziny, nocleg na nas czeka… Wróciliśmy do taksówkarza, dopytać o szczegóły i cenę. Nie było łatwo, kierowca słabo znał angielski. Zatem w języku angielsko-rosyjsko-polskim ustaliliśmy, że dowiezie naszą piątkę do Bukaresztu za cenę, w przeliczeniu, około dwustu złotych. Czterdzieści złotych od osoby, czyli tyle, ile kosztowałby nas bilet pociągowy. Niespełna godzinę później przekraczaliśmy granicę bułgarsko-rumuńską. Celnicy zabrali nam paszporty i zapytali taksówkarza o coś po rosyjsku. Paula przetłumaczyła, że pytają, kogo wiezie. - Poliacy – usłyszeliśmy odpowiedź taksówkarza. - Poliacy? – celnik machnął ręką, oddał nam paszporty i pozwolił jechać dalej. Muszę przyznać, że byłam dosyć mocno wystraszona. Nie znaliśmy tego człowieka, nie znaliśmy tego kraju, mógł nas zawieźć gdziekolwiek mu się podobało. Jedyną naszą przewagą była przewaga liczebna. Ponadto kierowca nie był zbyt rozmowny, co dodatkowo wzbudzało mój niepokój. Kiedy wypowiadałam swoje obawy na głos, zwracając się do swoich przyjaciół, Paula strofowała mnie po cichu: - Przestań, Dominika, on może cię rozumieć. Rosyjski jest do polskiego bardzo podobny. Przestawałam więc, zaciskając pięści i próbując zachować spokój. Moje obawy okazały się oczywiście zupełnie bezpodstawne i w ten oto sposób, ok. godziny 23 zostaliśmy dostarczeni na dworzec główny w Bukareszcie. Podziękowali-śmy uprzejmie, a naszemu wybawcy (swoją drogą, spotkaliśmy go dzień później w tym samym miejscu, kiedy wypakowywał bagaże innych turystów) rzuciliśmy na pożegnanie: - Zapraszamy do Polski! – na co zareagował uśmiechem.
Rumunia
Nocleg mieliśmy zarezerwowany niedaleko dworca, a z właścicielem owego hostelu byliśmy w stałym kontakcie telefonicznym. Był młodym, bardzo uprzejmym człowiekiem, który czekał na nas cierpliwie, pomimo że czas naszego planowego przy-jazdu znacznie się opóźnił. Bukareszt, jak się okazało następnego dnia, to piękne i urocze miasto, wtedy jednak w ciemnych i nieznanych zaułkach nie czuliśmy się bez-piecznie. Szybko jednak dotarliśmy do hostelu, w którym przywitał nas wspomniany właściciel, celebrujący właśnie sobotnią noc z grupą przyjaciół. Zaproponował nam nawet, abyśmy się dołączyli, wytłumaczyliśmy mu jednak uprzejmie, że jesteśmy bar-dzo zmęczeni, a jutro czeka nas dzień pełen zwiedzania.
Następnego dnia postanowiliśmy poznać Bukareszt wraz z każdym jego zakąt-kiem. Właściciel hostelu podarował nam dokładną mapę stolicy i wyjaśnił, gdzie i dla-czego warto pójść. Jego wskazówki okazały się niezwykle pomocne.
Najbardziej zachwyciły nas budynki Parlamentu Rumuńskiego oraz Opery
Narodowej. Ponadto odwiedziliśmy cudowny park, gdzie można było zobaczyć wiele ciekawych gatunków roślin i zwierząt.
Tego samego dnia postanowiliśmy zakupić bilety kolejowe na podróż do Moł-
dawii. W Bukareszcie spędziliśmy jeszcze jedną noc oraz cały poniedziałek, gdyż po-ciąg ruszał dopiero o 19.40. Poniedziałek również przeznaczyliśmy na zwiedzanie oraz na obiad w miejscu, gdzie można było spróbować regionalnego jedzenia. Starszy, miły pan, świetnie posługujący się językiem angielskim, ugościł nas w swojej, nazwijmy to, restauracji na najwyższym poziomie. Opisał nam każde danie, pytał uprzejmie, czy wszystko nam smakuje, czy jesteśmy zadowoleni, a na koniec poczęstował nas domo-wo wypiekanym, tradycyjnym, czekoladowym ciastem. Obiecaliśmy sobie, że jeżeli kiedykolwiek dane nam będzie odwiedzić jeszcze raz Bukareszt, wrócimy w to miej-sce. Wsiadając do pociągu relacji Bukareszt – Kiszyniów, mogliśmy śmiało obalić wszel-kie stereotypy o Rumuni i jej obywatelach. Rumuni to przesympatyczni ludzie, skłonni do pomocy, uśmiechnięci, otwarci na turystów, o Polakach wypowiadający się z wiel-kim szacunkiem. Tą część podróży zaliczamy do jak najbardziej udanych i wspomina-my ją z uśmiechem.
Str. 22 KTE KURIER
„...Wsiadając do pociągu
relacji Bukareszt – Kiszyniów,
mogliśmy śmiało obalić
wszelkie stereotypy o Rumuni i
jej obywatelach. Rumuni to
przesympatyczni ludzie,
skłonni do pomocy,
uśmiechnięci, otwarci na
turystów, o Polakach
wypowiadający się z wielkim
szacunkiem…”
Str. 23 NR 2
Podróż pociągiem z Rumunii do Mołdawii trwała ponad 12 godzin. Była zatem długa i wyczerpująca, jednak dzięki Kubie, który - wykazując się wielką cierpliwością i umiejętnościami poliglotycznymi - zapytał konduktora, czy możemy wszyscy podróżować wszyscy razem, a następnie namówił nieznajomą kobietę do zmiany przedziału, było wesoło i przyjemnie. Kiedy zachciało nam się spać, ustaliliśmy dwugodzinne warty, aby zawsze ktoś mógł czuwać, dzięki czemu czuliśmy się bezpieczniej. Przekraczając granicę rumuńsko-mołdawską byliśmy bardzo dokładnie kontrolowani. Celnicy, zachowujący wielką powagę, sprawdzali losowo wybrany bagaż, a także zadawali dużo pytań: - Poles? - Yes. - Where are you going? - Chisinau. - What for and how long are you going to stay there? - One day for sightseeing. We are students, we have holidays and we travel around the Europe. -Do you have alcohol, cigarettes or drugs in you luggage? -No, we do not. - Ok, good luck. „Good luck” zabrzmiało dosyć złowrogo, ale woleliśmy się nie zastanawiać „co autor miał na myśli”.
Mołdawia
Do Kiszyniowa dotarliśmy rano i ciężko nam było zaplanować, jak spędzić nadchodzący dzień. Do tej pory, gdy dojeż-dżaliśmy na miejsce, wiedzieliśmy, że następnym krokiem, który musimy poczynić jest znalezienie zarezerwowanego wcze-śniej hotelu/hostelu, pozostawienie rzeczy oraz krótki odpoczynek. Tym razem jednak było inaczej. W Kiszyniowie planowali-śmy zostać tylko jeden dzień. Wychodząc z dworca nie widać było centrum, wszystko wyglądało jak małe miasteczko z wielkim chaosem na ulicach. Złapaliśmy coś w rodzaju miejskiego busa, by dostać się na dworzec autobusowy. Trwało to długo, miesz-kańcy nie znali angielskiego, nie byli skorzy do rozmowy. Czuliśmy się zdani sami na siebie, na swoje przeczucie i umiejętność orientacji w terenie, którą posiada tylko męska strona naszego grona. Nie poddawaliśmy się, wędrowaliśmy, szukając celu. Wiedzieliśmy, że następnym celem naszej podróży jest Ukraina, musieliśmy się szybko zastanowić, gdzie dokładnie chcemy dotrzeć. Niestety, to właśnie na Kiszyniowie nas szczegółowy plan się kończył. Potrzebowaliśmy transportu do Lwowa. Wszyscy chcieliśmy zwiedzić to miasto, a ponadto jest ono położone blisko Polski. Wiedzieliśmy także, że droga do Lwowa nie prowadzi przez Naddniestrze, które polecono nam omijać. Jest to teren objęty konfliktem i ambasada Polski nie zapewnia tam opieki swoim rodakom w sytuacjach zagrożenia.
Tym razem bez żadnych komplikacji kupiliśmy bilety na wieczorny autobus do Lwowa. Mając już bilety w ręku, mogliśmy rozpocząć zwiedzanie. Szybko się jednak okazało, że zwiedzanie Kiszyniowa nie wymaga długich wędrówek. Wszystkie najważ-niejsze obiekty turystyczne znajdowały się w pobliżu siebie. Zobaczyliśmy łuk trium-falny z 1846 roku, bulwar Stefana III Wielkiego oraz Cerkiew Narodzenia Pańskiego. W pięknym parku, położonym także w pobliżu wymienionych zabytków, mogliśmy chwilę odpocząć na słoneczku, a także poznać i porozmawiać z młodymi Mołdawiana-mi. Czas mijał szybko i dosłownie chwilę później wyjeżdżaliśmy już z Kiszyniowa, kie-rując się w stronę Lwowa.
Podróż autobusem okazała się być dużo bardziej żmudna i niewygodna od podróży kolejowej. Jednym cierpły nogi, inni mieli obok siebie mało przyjaznych sąsia-dów - generalnie wszyscy marzyliśmy o tym, by droga dobiegła końca. Na granicy moł-dawsko-ukraińskiej powtórka z rozrywki. Kompletne przeszukanie bagażu, pies tropią-cy niepożądane środki, mnóstwo pytań. Po godzinie zmagań - pozwolenie na dalszą podróż.
Ukraina
Tego, co przywitało nas we Lwowie, nie przewidzieliśmy. Ulewa, wiatr i nie-spełna dziesięć stopni ciepła. Po powrocie z ciepłych rejonów Europy, wychodząc z autobusu w trampeczkach i koszulkach, przeżyliśmy swego rodzaju szok termiczny. Pod wiatą dworca pospiesznie otwieraliśmy plecaki w poszukiwaniu ciepłych ciuchów. Samo uczucie zimna nie byłoby takie złe gdyby nie fakt, że nie mieliśmy jeszcze zare-zerwowanego noclegu. I tu, po raz kolejny zresztą, uratowało nas znalezienie dostę-pu do Internetu. Kilka haseł wpisanych w wyszukiwarkę, drugi telefon i nocleg zare-zerwowany! Następnie szybki bieg w stronę taksówek i prośba o dowiezienie nas pod wskazany adres.
I tym razem, hostel pozytywnie nas zaskoczył. Było to w zasadzie prowadzo-ne przez studentki mieszkanie w kamienicy, dwa pokoje, wspólna kuchnia i łazienka. Wspaniały klimat, niezapomniana atmosfera. Było południe, chcieliśmy wziąć prysz-nic, a następnie udać się na rynek, zjeść obiad i pospacerować. Jednak kiedy poczuli-śmy wygodny materac i generowane przez pościel ciepło, wszyscy zasnęliśmy. Dopie-ro wieczorem rozpoczęliśmy zwiedzanie Lwowa. W restauracji, do której udaliśmy się na późny obiad, pracował bardzo miły, młody kelner, który przyjął zamówienie po polsku. Chwilę później z głośników usłyszeliśmy polską muzykę w wykonaniu Krzyszto-fa Krawczyka. Było nam naprawdę niezmiernie miło!
Następny dzień okazał się dniem pełnym przygód. Do południa wymeldowali-śmy się z hostelu, zabierając bagaże i dziękując za miłe przyjęcie. Pierwszym punk-tem było, standardowo, udanie się na dworzec w celu zakupienia biletów do Polski. Bilety kolejowe relacji Lwów-Kraków okazały się być naprawdę drogie, chcieliśmy zatem znaleźć tańszy środek transportu, ale nie mieliśmy już na to czasu i siły. Kiedy
Str. 24 KTE KURIER
„...Mając już bilety w ręku,
mogliśmy rozpocząć
zwiedzanie. Szybko się jednak
okazało, że zwiedzanie
Kiszyniowa nie wymaga długich
wędrówek. Wszystkie
najważniejsze obiekty
turystyczne znajdowały się w
pobliżu siebie…”
Str. 25 NR 2
zdecydowaliśmy się na zakup biletów, pani w kasie poinformowała nas, że nie przyjmuje płatności kartą (pomimo leżącego w widocznym miejscu terminalu). Udaliśmy się więc do bankomatów dworcowych i tu dosięgnął mnie mój osobisty pech. Kartę wciągnęło, pieniędzy nie wypłaciło. Stwierdzenie, że „odeszłam z kwitkiem” jest tu jak najbardziej trafne, gdyż jedyne, co otrzymałam to właśnie mały kwitek, na którym napisane było po ukraińsku coś, czego nie miałam prawa zrozumieć… W tym momencie autentycznie chciało mi się płakać, gdyż zdałam sobie sprawę, że pozostałam bez środków do życia. W portfelu miałam tyle hrywien, ile kosztował mnie później obiad, karta natomiast utknęła w maszynie dworcowej. I wtedy wkroczyli moi przyjaciele. Kuba próbował poro-zumieć się z ochroną dworcową i dowiedzieć się, czy jest możliwość odzyskania karty, Paula zaoferowała wypłacenie gotówki ze swojego konta, by jak najszybciej dokupić bilet, Michał wykręcał na telefonie numer do mojego banku, by zablokować kartę, a Paweł pilnował naszych bagaży, by przy okazji tego zamieszania nic więcej nie zginę-ło. Kiedy wszystko się udało i jedliśmy wspólnie obiad w przydworcowej knajpie, mo-głam nareszcie odetchnąć z ulgą. Wszystkie te przygody mocno nas zmęczyły, jednak nic nie zdołało nas powtrzymać przed odwiedzeniem Cmentarza Obrońców Lwowa. Uznali-śmy, że grzechem byłoby nie zobaczyć Cmentarza Orląt. Spacerowaliśmy po cmentarzu w półmroku, ze skupieniem i wzruszeniem czytając o poległych. To było dla nas niesa-mowite przeżycie i jeszcze dłuższą chwilę po opuszczeniu tego miejsca panowała mię-dzy nami cisza. Ponieważ po porannych doświadczeniach omijaliśmy lwowskie bankomaty sze-rokim łukiem, zebraliśmy wszystkie hrywny jakie nam zostały, kupiliśmy na podróż wspólny prowiant, po czym udaliśmy się w stronę dworca. Nasza podróż dobiegała koń-ca, została nam perspektywa nocy spędzonej w pociągu oraz ostatni odcinek drogi Kra-ków-Częstochowa. Przekraczanie granicy ukraińsko-polskiej również wiązało się z prze-szukaniem, jednak sami celnicy byli dużo bardziej przyjaźni. Michał delikatnie się wy-straszył, kiedy okazało się, że można przewozić dwie paczki papierosów, a on przewoził wagon, jednak celnicy uznali, że skoro podróżujemy w piątkę, dziesięć paczek jest jak najbardziej dozwolone. Do Krakowa dotarliśmy o poranku. Po szybkim śniadaniu złapaliśmy ekspreso-wego busa do Częstochowy i piątkowy obiad każdy jadł już w zaciszu własnego domku. Byliśmy zmęczeni, opaleni, zżyci ze sobą jak nigdy przedtem, a przede wszystkim szczę-śliwi, że zrealizowaliśmy jedno ze swoich wielu marzeń!
Dominika
Uczestnicy wyprawy.
Od lewej: Kuba, Dominika, Paula, Michał, Paweł
„Spacerowaliśmy po
cmentarzu w półmroku,
ze skupieniem
i wzruszeniem czytając
o poległych. To było dla nas
niesamowite przeżycie
i jeszcze dłuższą chwilę po
opuszczeniu tego miejsca
panowała między nami
cisza.”
A więc mamy marzec. Ferie już dawno za nami, wakacje daleko przed nami. Co pozostaje nam - podróżnikom, niespokojnym duchom? Oglądanie zdjęć i wspomina-nie poprzednich wyjazdów, „spoglądanie we wsteczne lusterka” – w ten sposób tylko potęgujemy głód tego, co przed nami. Albo prościej: zarezerwowanie kolejnego wyjaz-du, żeby mieć na co czekać. Ale na co to oczekiwanie? Za czym ta tęsknota? Za smaże-niem się na plaży? Za hotelem all inclusive? Za kolejną katedrą, kościołem?
Zdecydowanie nie. Zostawmy to wczasowiczom, dla których „podróż” kończy się na kąpieli w hotelowym basenie i pstryknięciu obowiązkowego zdjęcia. Bycie prawdziwym podróżnikiem to nie tylko przebywanie w danym miejscu i czasie, ale to przede wszystkim stan ducha, permanentny, aczkolwiek czasem uśpiony.
Czy znacie ten dreszczyk emocji, kiedy bukujecie bilet? Kiedy bierzecie mapę i planujecie trasę wyjazdu? Kiedy wychodzicie z domu z plecakiem, wsiadacie do po-ciągu albo stajecie na wylotówce? Kiedy nie wiecie, co się wydarzy, ale wiecie, że rozpoczynacie swoją przygodę, coś zupełnie innego, czego dotąd nie doświadczyliście? To właśnie za tym ta tęsknota, za możliwością otwarcia się na to co nowe, nieznane, inne. Podróż daje chwilową możliwość utraty starego i oswajania nowego. Stawiając się w nowych sytuacjach i patrząc na życie z innej perspektywy, kontestujemy to, kim jesteśmy oraz próbujemy na nowo odkrywać siebie. „Dotykanie nowych sytuacji” jak nic w świecie rozwija, inspiruje i pobudza.
Podróż pozwala odkryć to, co nowe, ale pozwala też na nowo odkryć to, co stare. Bo jak to się dzieje, że łyk wody w górach smakuje zupełnie inaczej? Że posiłki w schronisku dają tak ogromną radość i przyjemność, a wartość prysznica i łóżka do-strzegamy dopiero po wielogodzinnej wędrówce? Czy na co dzień zdarza się Wam przy-wiązywać do tego wagę? Nie sądzę. Bo gdy zatrzymujemy się na dłużej w naszym wy-godnym świecie, przestajemy żyć naprawdę. Życie powszednieje, traci smak. Dzięki trudom podróży stajemy się silniejsi, mniej marudni i bardziej pokorni. I to wcale nie truizm, że podróże kształcą. Kształcą i to lepiej niż niejeden podręcznik czy esgieh.
Wracając do pytania o dreszczyk emocji - ja znam go doskonale. I odkąd za-częłam podróżować, jakoś nie mogę się go pozbyć. Bo im bardziej chcę zaspokoić pra-gnienie poznawania i doświadczania nowych miejsc, tym bardziej intensywne się ono staje. Jak napisał jeden z amerykańskich powieściopisarzy: „Once you have traveled, the voyage never ends… The mind can never break off from the journey”1. I może jest to uzależnienie, ale najlepsze z możliwych – takie, z którego nie chcę się wyleczyć. Z tego co wiem, nie ma jeszcze odwyków, jedynie nieliczne grupy wsparcia (czytaj: KTE Tramp).
Więc Szanowny Czytelniku, jeśli pragniesz świętego spokoju, nie ruszaj się z domu, zostań przed monitorem, na kanapie, z pilotem w łapie.
Jeśli jednak czujesz się „niespokojnym duchem” miej odwagę „odwiązać liny
i opuścić bezpieczną przystań - podróżować, śnić, odkrywać”2.
Teufel
1 Pat Conroy 2 Mark Twain
Podróżować to żyć!
Str. 26 KTE KURIER
Każdy, kto choć raz nocował w schronisku albo był na harcerskim obozie wie, że nic tak nie
tworzy turystycznego klimatu, jak ognisko, gitara i śpiew. Ktoś fałszuje, inny nie zna słów i śpiewa co
trzecie, gitara nie stroi, struny pękają, czyjaś kiełbaska spadła z patyka i teraz skwierczy wśród pło-
mieni, ktoś obok próbuje uchronić przed iskrami przemoczoną podczas wędrówki bluzę. W takiej at-
mosferze noc upływa aż zbyt szybko. Sami nie wiemy, jak to się stało, że słońce powoli wychyla się
z zza horyzontu i można już odśpiewać nieśmiertelnego „Czarnego bluesa o czwartej nad ranem”.
W tym numerze nieśmiertelne „Hiszpańskie dziewczyny” - chyba najpopularniejsza szanta wśród gór-
skich wędrowców— oraz ich Trampowa wersja. Utworzona przez Kubę, Maćka, Mateusza i Łukasza na
potrzeby Rajdu z okazji Dnia Kobiet, najlepiej brzmi w schronisku w wykonaniu męskiej reprezentacji
TRAMPa, przystrojonej - zgodnie z najnowszą modą górską - w koszule, krawaty i... klapki.
Zachęcamy do grania i śpiewania!
„...gdy zatrzymujemy się na
dłużej w naszym wygodnym
świecie, przestajemy żyć
naprawdę. Życie
powszednieje, traci smak.
Dzięki trudom podróży
stajemy się silniejsi, mniej
marudni i bardziej
pokorni...”
Str. 27 NR 2
Co w TRAMPie gra...
Każdy, kto choć raz nocował w schronisku albo był na harcerskim obozie wie, że nic tak nie
tworzy turystycznego klimatu, jak ognisko, gitara i śpiew. Ktoś fałszuje, inny nie zna słów i śpiewa co
trzecie, gitara nie stroi, struny pękają, czyjaś kiełbaska spadła z patyka i teraz skwierczy wśród pło-
mieni, ktoś obok próbuje uchronić przed iskrami przemoczoną podczas wędrówki bluzę. W takiej at-
mosferze noc upływa aż zbyt szybko. Sami nie wiemy, jak to się stało, że słońce powoli wychyla się
z zza horyzontu i można już odśpiewać nieśmiertelnego „Czarnego bluesa o czwartej nad ranem”.
W tym numerze nieśmiertelne „Hiszpańskie dziewczyny” - chyba najpopularniejsza szanta wśród gór-
skich wędrowców— oraz ich Trampowa wersja. Utworzona przez Kubę, Maćka, Mateusza i Łukasza na
potrzeby Rajdu z okazji Dnia Kobiet, najlepiej brzmi w schronisku w wykonaniu męskiej reprezentacji
TRAMPa, przystrojonej - zgodnie z najnowszą modą górską - w koszule, krawaty i... klapki.
Zachęcamy do grania i śpiewania!
Hiszpańskie dziewczyny
Żegnajcie nam dziś, hiszpańskie dziewczyny e G D
Żegnajcie nam dziś, marzenia ze snów e G D
Ku brzegom angielskim już ruszać nam pora C D e
Lecz kiedyś na pewno wrócimy tu znów C h e
I smak waszych ust hiszpańskie dziewczyny a C G
W noc ciemną i złą nam będzie się śnił a C G
Leniwie popłyną znów rejsu godziny F G a
Wspomnienie ust waszych przysporzy nam sił F e a
Niedługo ujrzymy znów w dali Cape Deadman
I "Głowę Baranią" sterczącą wśród wzgórz
I statki stojące na redzie przy Plymouth
Klarować kotwice najwyższy czas już
I smak waszych ust ...
A potem na masztach znów żagle rozkwitną
Kurs szyper wyznaczy na Portland i Wight
I znów stara łajba potoczy się ciężko
Przez fale w kierunku na Beache Fairlie
I smak waszych ust ...
Zabłysną nam bielą skał zęby spod Dover
I znów noc w kubryku wśród legend i bajd
Powoli i znojnie tak płynie nam życie
Na wodach i w portach South Foreland Ligot
I smak waszych ust ...
Trampowe dziewczyny
Witajcie nam dziś Trampowe dziewczyny,
Witajcie nam dziś marzenia ze snów.
Ku szczytom strzelistym już ruszać nam pora,
Na miejscu mielonki najemy się znów.
I smak waszych ust, trampowe dziewczyny,
W noc ciemną i złą nam będzie się śnił.
Leniwie popłyną znów szlaku godziny,
Wspomnienie ust waszych przysporzy nam sił.
Niedługo ujrzymy znów w dali nasz Giewont
I krzyż metalowy sterczący wśród chmur,
I pociąg stojący na Dworcu Centralnym -
Pakować plecaki najwyższy czas już.
I smak waszych ust...
Jak szlaki na drzewach znów farbą rozbłysną,
A prezes wyznaczy za długi nam kurs,
To znów nasza grupa powlecze się ciężko,
W schronisku padniemy już wtedy bez słów.
I smak waszych ust...
Pokrzepi nas pianą swą grzaniec wieczorem
I znów noc w schronisku wśród piwa i kart.
Radośnie i pięknie tak płynie nam życie
Na halach i szczytach zdobytych już gór.
I smak waszych ust...
Gdy rano wstaniemy na kacu potężnym,
A kuskus i kiełba rozjaśnią nam mózg,
To znów wyruszymy z uśmiechem na ustach,
Bo taka to radość wędrować wśród gór.
I smak waszych ust...
Gdy burza pośrodku nam szlaku się zerwie,
A błoto zaleje stuptuty nam znów,
To mimo, że mokrzy, będziemy szczęśliwi,
Bo przecież to GOT czterdziesty był już.
I smak waszych ust...
I taka to nasza piosenka Trampowa
Od chłopców, co w kanciapie nudzili się.
Prosimy rozchmurzcie więc buźki swe piękne,
Bo chyba nie mogło być przecież tak źle…
Opracowanie: JA
12
4 13
11 20
9 4
14 15
3 11 13
5 7
18
7 5 16 10
2 6
21
19
1
6 10
12 2 9 3 1
17
8
8
Krzyżówka
KLUB TURYSTYCZNY EKONOMISTÓW
„TRAMP”
Koło PTTK nr 26 przy Oddziale Międzyuczelnianym w Warszawie
Pok. 64a, Budynek „G” Szkoły Głównej Handlowej
Al. Niepodległości 162 02-554 Warszawa
www.tramp.waw.pl
ktetramp@gmail.com
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13
1 wydłużają marsz śladami Orłowicza
2 jedno z sześciu miejsc spotkań trzech sąsiadów
3 najmniejszy klejnot w koronie
4 zamek pełen złości
5 bojowy symbol biebrzańskich torfowisk
6 może jednak kiedyś i Tramp się tam wybierze
7 anielski przysmak rodem z połonin
8 mroczny zdobywca szczytów
9 lubelski pajęczak
10 tu zagramy w misie-patysie
11 zabawne miasteczko z klasztorem cystersów
12 wiekowy mieszkaniec Bałtowa
13 kolczaste skorupiaki
14 zanotuj i ruszaj w Pieniny
15 niemądra wyprawa w góry
16 pomódl się zanim popłynie
17 po takim początku wszystko staje się jasne
18 z niego skok na Śnieżkę
19 oręż skalnych ojców
20 sielska dziura w ziemi
21 zastanów się dobrze zanim wyjedziesz w Bieszczady
Opracowanie: Tomasz
HASŁO:
top related